Polactwo - Gandalf.com.pl · 2010. 12. 29. · nych. „Michnikowszczyzna” skupiła się z kolei...

20

Transcript of Polactwo - Gandalf.com.pl · 2010. 12. 29. · nych. „Michnikowszczyzna” skupiła się z kolei...

  • Polactwo

  • Lublin 2010

    RAFAŁ A.

    ZIEMKIEWICZ

    Polactwo

  • O, jakże szybko nastrój prysnął wzniosły!

    Albowiem w kraju tym zaczarowanym,

    gdzie – jak w złej bajce – ludźmi rządzą osły,

    jakież tu mogą być właściwie zmiany?

    Tu tylko szpiclom coraz większe uszy rosną,

    milicji – coraz dłuższe pałki, i coraz bardziej

    pustka rośnie w duszy, i coraz bardziej mózg

    się robi miałki. Tu tylko może prosperować

    gnida, cwaniak i kurwa, łotr i donosiciel...

    Janusz Szpotański (ok. 1975)

  • Polactwo po przejściach(przedmowa do nowego wydania)

    Podobno publicystyka polityczna żyje krótko. Szczęśliwie dla mnie – nie za-

    wsze. Na zamówienie wydawcy piszę wstęp do kolejnego, czwartego już (a może i pią-tego, jeśli policzyć osobno edycję w twardej oprawie) wydania „Polactwa”. A że wydaw-ca ów nie jest instytucją charytatywną, mam w ten sposób dowód, że książka, która po raz pierwszy ukazała się w roku 2003, od-kryła przed Czytelnikami coś istotnego.

    Siedem lat nieprzerwanej obecności w księgarniach to sporo jak na dzieło, które zostało w mediach albo zupełnie przemil-czane, albo w najlepszym wypadku odnoto-wane, nie wzbudzając sporów, polemik ani dyskusji. Nie dlatego o tym piszę, żeby się przy okazji nowego wydania żalić czy kre-ować na niedocenionego, ale dlatego, że tę

    7

    Polactwo po przejściach

  • różnicę pomiędzy przyjęciem książki przez rynek a re-akcją mediów uważam za potwierdzenie tez, które po-stawiłem – po części tu, po części w późniejszych „Mich-nikowszczyznie” i „Czasie wrzeszczących staruszków”. Przede wszystkim tej niewesołej konstatacji, że na do-strzeganie podstawowych spraw, na dyskusję o nich gene-ralnie nie ma w Polsce koniunktury. Ci właśnie, których powinno to być żywiołem, nie są niczego ciekawi. Ani skąd przyszli, ani dokąd zmierzają, ani co powoduje, że tak, a nie inaczej układa się los naszego kraju. Polskiemu inteligentowi wystarcza intensywne przeżywanie poczu-cia wyższości, jaką czerpie z zaliczania się do „elity tego kraju”. Od myślenia ma innych. Ktoś mówi mu wszyst-ko, co powinien wiedzieć, i już niczego więcej wiedzieć nie potrzebuje.

    Niby nic nowego. Na umysłową gnuśność Polaków, na ich wieczną niedojrzałość, niezdolność nie tylko do stawiania czoła istotnym problemom, ale nawet myśle-nia o nich narzekali od pokoleń najwięksi, złościła ta nasza stadna bezmyślność umysły tak diametralnie róż-ne jak Dmowski i Brzozowski, Żeromski i Gombrowicz, Piłsudski i Witkacy... by do tych tylko kilku nazwisk się ograniczyć. Warstewka tych, którym chce się weryiko-wać potoczne stereotypy, pytać o sens i przyczynę, prze-ciwstawiać się stadności, jest u nas cieniutka – dziś, po wszystkich nieszczęściach, jakie na nas w minionym stu-leciu spadły, bodaj jeszcze cieńsza niż kiedykolwiek.

    A jednak jest. Więc warto stawiać pytania i szukać odpowiedzi, nawet jeśli z czysto życiowego punktu wi-dzenia znacznie bardziej opłaca się wygłaszanie lauda-cji i zgodne przeklinanie wskazanego przez autorytety wroga.

    Raf

    ał A

    . Zi

    emki

    ewic

    z

    8

  • 1.

    Postanowiłem niczego w tekście nie skreślać, zachowu-jąc te nieliczne zmiany, które wprowadziłem w wyda-niu ii z roku 2004. Dopisać – owszem, byłoby co. Dużo się przecież zdarzyło. Można wręcz rzec, że pisałem „Po-lactwo” w zupełnie innej, zamierzchłej epoce. Przede wszystkim jeszcze przed ostatecznym sinalizowaniem wejścia Polski do Unii Europejskiej, które po roku 1989 tak długo zapowiadano i tak często odwlekano, że moż-na było w chwili powstawania tego tekstu naprawdę po-ważnie wątpić, czy kiedykolwiek w końcu do tego doj-dzie.

    Pisałem też przed wielką batalią o eurokonstytucję, zmieniającą tę Unię, do której w roku 2005 weszliśmy, w coś zupełnie innego, znacznie bardziej scentralizowa-nego: w niby-państwo mające rozcieńczyć w sobie i stop-niowo zlikwidować narody. I przed krachem bankowym, który niemal nazajutrz po ostatecznym przeforsowaniu owej eurokonstytucji uczynił ją ikcją i pokazał, że wbrew wszystkim pracowicie i wielkim kosztem stwarzanym pozorom nic się w międzynarodowej polityce nie zmie-niło, nadal pozostaje ona „koncertem mocarstw”, sposo-bem osiągania i ugruntowywania przez silnych domina-cji nad słabymi.

    W chwili oddawania „Polactwa” do druku nic nie za-powiadało dalekosiężnych skutków afery Rywina i prac sejmowej komisji, która na chwilę otworzyła Polakom oczy na cały brud i draństwo ukrywane za fasadą „naj-większego bezkrwawego zwycięstwa w dziejach Polski”. Wydawało się, że polska scena polityczna długo jesz-cze podzielona będzie pomiędzy postsolidarność i post-

    9

    Polactwo po przejściach

  • komunę i że jeszcze przez wiele lat, którakolwiek z nich akurat weźmie górę, skazani będziemy na te same „re-formy”, jedynie słuszne, jedynie możliwe i bezalterna-tywne. Tymczasem zaledwie rok po pierwszym wydaniu

    „Polac twa” 80 procent uczestniczących w wyborach Po-laków oddało swe głosy na partie radykalnie odrzucają-ce Okrąg ły Stół i obiecujące budowę nowej, iv Rzeczy-pospolitej.

    Już tego byłoby dość, żeby unieważnić wywody pub-licysty. A przecież zdarzyło się znacznie więcej. Andrzej Lepper, o którym piszę w książce – bo na takim był wtedy etapie kariery – jako o „polskim Żyrinowskim”, medial-nym konstrukcie stworzonym przez skrytych w cieniu macherów wedle rosyjskiej licencji, by w przebiegły spo-sób obrócić ślepą wściekłość najniższych warstw społecz-nych na korzyść postkomunistycznej oligarchii, urwał się ze smyczy, przeżył krótkie chwile wielkości i został strącony tam, skąd przybył. A politycy niegdyś zgodnie obiecujący wyborcom „oczyszczenie” i „moralną rewolu-cję”, podzieliwszy między siebie scenę polityczną, wzięli się za łby w świętej wojnie. Jarosław Kaczyński zaparł się, że wszelkie pokomunistyczne zło pokonane może zostać tylko wtedy, gdy on osobiście – dzieląc się co najwyżej z bratem – skupi w swoim ręku całą władzę nad wszyst-kim. Donald Tusk zaś jedynym sensem swego ubiegania się o władzę i jej sprawowania uczynił zniszczenie raz na zawsze i odsunięcie od wpływów Kaczyńskich, w ciągu kilku miesięcy zmieniając się z odnowiciela i reformato-ra w najbardziej zajadłego reakcjonistę, namaszczonego przez establishment obrońcę iii rp, jej salonów, hierar-chii i sitw, a także jej wersji historii, dostarczającej temu wszystkiemu ideologicznej podkładki.

    Raf

    ał A

    . Zi

    emki

    ewic

    z

    10

  • Histeria, jaką na okoliczność tej międzypartyjnej woj-ny rozpętano, sprawiła, że niektórym Czytelnikom wy-dać się może, iż iii rp nigdy nie miała innego sporu po-litycznego niż walka nowomodnie cwaniackiej Platformy Obywatelskiej z zaściankowo sanacyjnym pis-em. Ale to oczywiście ta sama święta wojna, która toczy się nieprze-rwanie od roku 1989, choć niektórzy w groteskowy spo-sób zmieniają w niej stronę barykady i poglądy.

    To ta sama święta wojna, którą u zarania środowi-sko zapomnianego dziś road toczyło z Lechem Wałęsą; wtedy Wałęsa, wspierany przez Kaczyńskich, uosabiał zło, ciasny katolicyzm, polski antysemityzm i zagrożenie dla demokracji, dziś, po dwudziestu latach, jest sztanda-rem i ikoną tych, którzy ongiś szydzili z jego prostactwa i ubolewali, że ośmiesza i kompromituje nas przed cy-wilizowanym światem. To również ta sama wojna, którą nieco później salony „lewicy laickiej” toczyły przeciwko

    „czarnym”, przeciwko „katolickim ajatollahom” i śmier-telnej grozie „państwa wyznaniowego” – wojna, w której zło uosabiało nieistniejące już zchn, a pośród jego dzia-łaczy szczególnie Stefan Niesiołowski, atakowany, wy-szydzany i demaskowany w wiodących mediach po kilka razy dziennie. Dziś, w roku 2010, Niesiołowski jest już od pewnego czasu po stronie jedynie słusznej, szanowa-ny i podziwiany jako ten, który najostrzej i bez liczenia się z czymkolwiek dowala publicznie Kaczyńskim. Inny z liderów zchn, Antoni Macierewicz, stał się natomiast jednym z głównych współpracowników Kaczyńskiego, na jego zlecenie likwidatorem wsi i twórcą nowych służb wojskowych – Kaczyński zaś, wówczas głoszący, że zchn to „najkrótsza droga do dechrystianizacji Polski”, swą deklarowaną „centrowość” i nowoczesną „chadeckość”

    11

    Polactwo po przejściach

  • w typie niemieckiej cdu/csu zmienił w bliską współpra-cę z ojcem Tadeuszem Rydzykiem, którego do pewnego momentu zwalczał jako rosyjskiego agenta wpływu, nie za darmo obdarowanego przez tamtejsze specsłużby na-dajnikami na Uralu. A ówczesny antyklerykał Donald Tusk w ramach politycznej operacji przekształcenia ni-szowej liberalnej partyjki w wielką partię władzy cich-cem wziął z żoną (po wielu latach szczęśliwego pożycia) ślub kościelny, jego partia zaś zaczęła odprawiać piel-grzymki do Matki Boskiej Trybunalskiej i do Łagiewnik. W innej odsłonie tej wojny dwudziestoletniej, dostrzega-jąc swą szansę w manifestowaniu twardej postawy an-tykomunistycznej, Tusk sprzeciwiał się gorąco poparciu swej partii dla prezydenckiej kandydatury Andrzeja Ole-chowskiego, deklarując, że nigdy nie zagłosuje na agenta bezpieki – teraz przewodzi akcji niszczenia ipn i gnoje-nia historyków, którzy mieli czelność odkryć skrywaną prawdę o przeszłości wziętego przez po na politycznego patrona Wałęsy.

    Piszę „wtedy”, „teraz”, ale przecież punkty porówna-nia są zupełnie przypadkowe. Polska polityka i więcej, cały medialny dyskurs zmieniają się co rusz, miotają od ściany do ściany, na pierwszy rzut oka wydaje się, że bez żadnej logiki i konsekwencji – wszystko jest tu pozorem, wszystko okazuje się maską, picem, zasłoną dymną. pis, partia w retoryce najbardziej antykomunistyczna z an-tykomunistycznych, wynosi na wysokie stanowiska by-łych aparatczyków pzpr, sędziów wsławionych w cza-sach peerelu haniebnymi wyrokami na opozycjonistów czy nawet prokuratorów zaangażowanych w do dziś nie w pełni wyjaśnione komunistyczne zbrodnie. Platforma, w retoryce liberalna, w praktyce realizująca interesy es-

    Raf

    ał A

    . Zi

    emki

    ewic

    z

    12

  • tablishmentu zawdzięczającego swe przywileje rozbucha-nemu etatyzmowi, a kulturowo identyikująca się z krę-giem Michnika, będąc u władzy, bez żenady promuje związkowca Mariana Krzaklewskiego, byłego szefa aws, wsławionego porównaniem konstytucji napisanej przez Aleksandra Kwaśniewskiego i Tadeusza Mazowieckiego z targowicą i „nawałą bolszewicką” roku 1920, jednocześ-nie kokietując postkomunistę Cimoszewicza, jednocześ-nie przyjmując (w transferze dającym władzę w sejmiku małopolskim) byłych Wszechpolaków, którzy ledwie co rzucali kamieniami w paradujących homoseksualistów, a dla pozyskania elektoratu wiejskiego ściągając byłego członka Samoobrony, a potem pis, odsądzonego nie tak dawno od czci i wiary za „polityczną korupcję”, jakiej dopuszczał się w pokoju „wkręcającej go” przed tvn-

    -owską ukrytą kamerą posłanki Beger – która też, mó-wiąc nawiasem, przeszła w wirtualnym świecie polskiego dyskursu publicznego ewolucję z wyszydzanej idiotki od

    „kurwików” i „Anana Kofana” po świętą bohaterkę walki z pisowskim zagrożeniem i z powrotem.

    Niektórym wszystkie te groteskowe wolty i metamor-fozy zupełnie umknęły, do tego stopnia wystarczyło im zachłyśnięcie histerią świętej wojny z Kaczyńskimi, czy też, rzadziej, w obronie Kaczyńskich. Cokolwiek rozsąd-niejszym wydać się musi, że nie ma w tym wszystkim żadnego sensu, żadnej zasady, poza ordynarnym pcha-niem się do koryta.

    Otóż – jest zasada. I jakkolwiek zarozumiale to za-brzmi, proszę wybaczyć, ale muszę to powiedzieć: pi-sząc „Polactwo”, już w roku 2003 odkryłem ją i opisałem mechanizm, który dał potem takie właśnie efekty. Nie mogłem oczywiście przewidzieć konkretnych nazwisk,

    13

    Polactwo po przejściach

  • zdarzeń. Ale co do ogólnych prawidłowości, rzeczywi-stość, niestety, potwierdziła moje rozpoznania w całej rozciągłości.

    Dlatego właśnie mam śmiałość niczego w tej książ-ce nie poprawiać, choć wiele budujących ją sądów z per-spektywy lat wydaje mi się zbyt surowymi, niespra-wiedliwymi czy jednostronnymi. I choć współczesny Czytelnik ma prawo nie pamiętać już pewnych wyda-rzeń i nazwisk, do których się odwołuję.

    2.

    Uczył mądry rabin z Góry Kalwarii (a może z Czerwiń-ska – nie pamiętam już, czy słyszałem to od Mamy, czy od Taty), że z każdego dzieła trzeba umieć wydestylować główny sens tak zwięźle, aby dało się je opowiedzieć, sto-jąc na jednej nodze.

    Proszę bardzo. Głównym sensem „Polactwa” i nastę-pujących po nim książek jest przekonanie, że problemy, jakie mamy ze sobą, z odzyskaną wolnością i z demo-kracją, mają konkretne przyczyny, możliwe do racjo-nalnego wytłumaczenia i zrozumienia. Nie żadne fatum, nie (odrzucony już na wstępie) charakter narodowy, nie knowania ciemnych sił, ale uwarunkowania historyczne i socjologiczne. I że, przy uwzględnieniu pewnej polskiej specyiki, są te uwarunkowania typowe dla szeregu kra-jów, a także społeczności, które łączy z Polską współczes-ną kształtowanie się w warunkach niewoli.

    Jesteśmy, mówiąc krótko, społeczeństwem postko-lonialnym. Przejawiamy te same cechy co liczne kraje afrykańskie, latynoskie, azjatyckie, ale też kolorowe get-

    Raf

    ał A

    . Zi

    emki

    ewic

    z

    14

  • ta w Ameryce czy Wielkiej Brytanii. Jakie konkretnie? O tym jest cała książka. A właściwie – o tym są wszyst-kie trzy książki, które ułożyły mi się w cykl. Było ich pisanie jakby krążeniem wokół tematu, czy też, ptasim lotem, kołowaniem nad nim, ze zbliżaniem się to od jed-nej, to od drugiej strony – stąd każda część po trosze traktuje o wszystkim. Ale generalnie głównym tema-tem „Polac twa” jest to, jak – mówiąc wieszczem – „oku-cie w powiciu” zdeformowało rzeszę prostych Polaków, wpychając ich w pańszczyźnianą mentalność „cwanych niewolników”, oduczając poczucia wspólnego dobra i de-formując sposób myślenia o swoim miejscu pośród in-nych. „Michnikowszczyzna” skupiła się z kolei przede wszystkim na aberracjach i uroszczeniach inteligenckich

    „elit”, niewiele mających wspólnego z etosem dawnej war-stwy inteligenc kiej, za to wiele z tym posowieckim two-rem społecznym, który Aleksander Sołżenicyn nazwał

    „obrazowanszcziną”. „Czas wrzeszczących staruszków” to wreszcie głównie analiza polskiej polityki i kasty lu-dzi ją uprawiających, skupiona głównie na okresie ob-ciążonych wielkimi nadziejami i zakończonych równie wielkim rozczarowaniem rządów Jarosława Kaczyńskie-go 2005–2007.

    Czasem Czytelnicy pytają, czy ta analiza doczeka się swojej kontynuacji. Czy napiszę książkę o tym, co stało się z Polską po roku 2007, o hegemonii Donalda Tuska i jego partii. Odpowiadam cytatem, że „tego Łapszen-nikowa nie wydrukuje, zresztą, prawdę mówiąc, to nie-ciekawe”. Znowu muszę powiedzieć coś, co nie zabrzmi skromnie, ale wszystko to, co się w naszej polityce dzie-je, ta wściekła nienawiść mediów do pisowców i próba – która już? – usunięcia z dyskursu publicznego ludzi nie-

    15

    Polactwo po przejściach

  • poddających się Michnikowemu formatowaniu mózgów, tym razem jako rzekomych stronników Kaczyńskiego, ten klangor stad wątpliwej konduity autorytetów o „za-grożeniu demokracji” i „endeckich demonach”, potwier-dza w całej rozciągłości to, że Polskę zrozumieć można tylko poprzez porównanie z innymi krajami postkolo-nialnymi.

    Jedną z cech najbardziej typowych dla takich krajów jest bowiem, o czym szerzej piszę w książce, napięcie po-między elitą a prostym ludem. Więcej niż napięcie: roz-darcie. Przepaść.

    W kraju normalnym sukces budzi szacunek – ktoś wdrapał się wyżej, widać był zdolniejszy albo bardziej pracowity, bardziej przedsiębiorczy, no, niechby nawet był tylko szczęściarzem, to też rzecz godna podziwu. W kraju podbitym, skolonizowanym sukces jest rzeczą podejrzaną. Ktoś awansował? Bo się sprzedał! Awans jest wszak w takim kraju reglamentowany przez kolonizato-rów, jest zapłatą, a warunkiem jej otrzymania jest zdra-da, wyrzeczenie się swoich korzeni, odwrócenie do nich i do wszelkiej swojskości plecami.

    Kraj postkolonialny jeszcze przez wiele pokoleń nie może sobie z tym dać rady: z jednej strony elity szczerze gardzą swoim ludem, przypisują sobie misję jego ucywi-lizowania na modłę metropolii, bo wzorce cywilizacji są dla nich wyłącznie wzorcami obcymi, własny może być tylko smród i ciemnota – i zarazem boją się go, widzą w nim ciemną, wrogą siłę, która jeśli się wyrwie spod kontroli, może zadeptać wszystko, co najcenniejsze, cze-go tylko oni, członkowie światłej elity, są strażnikami. Z drugiej strony lud szczerze nienawidzi tych, co są „na narodu wierzchu”, ale i zazdrości im, prywatnie marząc

    Raf

    ał A

    . Zi

    emki

    ewic

    z

    16

  • o tym, by się znaleźć po ich stronie, by też dostać ofertę sprzedania się i skorzystać z niej, stając się jednym z tych lepszych, tych dobrze ustawionych.

    3.

    Popatrzmy na iii rp, pamiętając o tej prawidłowości, za-sadniczej dla krajów, które z trudem odzyskują wolność, a zauważymy łatwo, jaki naprawdę jest podział organi-zujący dwadzieścia parę lat naszej najnowszej historii.

    Nie jest to podział na lewicę i prawicę, bo w kraju niedźwigniętym jeszcze z feudalizmu nic te pojęcia nie znaczą. Nie na postsolidarność i post-pzpr, bo tę kon-trowersję dawno już przezwyciężyły elity „z obu stron historycznego podziału”, ochoczo bratając się u kory-ta i jednocząc we wspólnym dziele rozszabrowywania upadłego peerelu i łupienia jego obywateli. Nawet nie na klerykałów i antyklerykałów, bo i jedni, i drudzy podob-nie biegają na pokaz do kościoła, a po cichu mają jego nauki gdzieś, która to sytuacja, odkąd Kościół zasilany jest należycie z krajowej i europejskiej kasy, zdaje się mieć pełną aprobatę hierarchów.

    Prawdziwy podział to podział na – tak to ujmijmy – Nachapanych i Wyślizganych. Wszystko inne jest wobec tego podziału wtórne.

    Był czas, zwłaszcza u zarania transformacji ustrojo-wej, kiedy Wyślizgani budzili w Nachapanych prawdzi-we przerażenie. Byli w większości. Wybory wygrywał ten, kto głośniej krzyczał „Balcerowicz musi odejść” i zapo-wiadał przewrócenie nowych porządków. Kiedy rozcza-rowanie skutkami ustrojowej transformacji przywróciło

    17

    Polactwo po przejściach

  • do władzy postkomunę, to jeszcze przyjął establishment spokojnie, bo wiedział, że widząc w komuchach („Na ko-mucha zagłosujemy, tylko na komucha!” – krzyczało do mnie wtedy rozsierdzone chłopstwo) wrogów okrągło-stołowej transformacji, wykazuje się ciemny lud komplet-ną dezorientacją; w istocie wszak to komuch był rzeczy-wistym autorem scenariusza przemian, więc na pewno nie chciał „reformom” zaszkodzić. Ale gdy Kaczyńskie-mu udało się wreszcie omalże zjednoczyć niezadowolo-nych i na fali przeciwstawienia „Polski solidarnej” „Pol-sce liberalnej” stać się trybunem tej pierwszej, panika na salonach sięgnęła granic histerii i przekroczyła je.

    Ale Kaczyński przegrzał emocje, Tusk zaś prawidło-wo odczytał zachodzącą stopniowo zmianę i porzuciwszy odgrywaną przez dłuższy czas rolę tego, który dopiero zbuduje prawdziwą iv Rzeczpospolitą i oczyści kraj z pa-tologii, przedzierzgnął się w porę w rzecznika i obrońcę zadowolonych. W wyborach 2007 wystąpił już jako zu-pełnie inny przywódca, jako ostatnia nadzieja establish-mentu, ucieczka salonów, elit i przerażonych wierchuszek zawodowych korporacji, osieroconych po kompromita-cji Kwaśniewskiego z „ilipińską chorobą” i upadku tak zwanej lid, wspólnego projektu sld i „lewicy laickiej”.

    W skrócie największym: zmiana, do której doszło w 2007 roku, miała cztery przyczyny.

    Po pierwsze – prezes pis popełnił u władzy zasadni-czy błąd, wyprowadzając ciosy we wszystkich kierun-kach naraz, we wszystkich wypadkach za słabe, by na-prawdę zrobić krzywdę, a wystarczająco bolesne, żeby ściągnąć na siebie wściekłą zemstę zaatakowanych. Zjed-noczył w ten sposób przeciwko sobie liczące się środo-wiska zawodowe, grupy interesu i  wpływowe osoby

    Raf

    ał A

    . Zi

    emki

    ewic

    z

    18

  • (charakterystycznym przykładem jest Władysław Bar-toszewski, który w 2005 popierał Lecha Kaczyńskiego, a dwa lata później pluł na pisowskie „bydło”). Być może robił to Kaczyński w mylnym wyrachowaniu, za przykła-dem Leppera uznając, że atakując wszelkie elity, zysku-je mocne poparcie „ludu” – ale osobiście sądzę, że takie postępowanie wynikało z cech jego charakteru. Prezes pis posiadł wielką sprawność w rozgrywkach gabineto-wych, ale wbrew legendzie nie jest zbyt wielkiego forma-tu politycznym strategiem.

    Po drugie – poziom życia po wejściu do Unii Euro-pejskiej wyraźnie się poprawił, zwłaszcza na wsi, a ludzie tak mają, że kiedy im się nie powodzi, winią za to innych, najchętniej rząd, kiedy zaś zaczyna się im powodzić, wi-dzą w tym własną, osobistą zasługę i do żadnej wdzięcz-ności wobec władzy się nie poczuwają. Podczas więc gdy wielkie miasta zmobilizowały się w strachu przed Kaczo-rami maksymalnie, „lud” wybory odpuścił.

    Po trzecie – hasło „oczyszczania państwa” i walki z „układami”, które odbierane było wcześniej bardzo do-brze, bo w potocznym mniemaniu oznaczało ściganie Kulczyka, Krauzego i innych oligarchów, za rządów pis zaczęło nagle oznaczać łapanie lekarzy biorących koperty czy policjantów odpuszczających za drobną grzeczność mandaty. A to w kraju, w którym właściwie każdy musi dać albo wziąć, żeby przeżyć, uświadomiło ludziom, że na celownik wzięty może zostać każdy, i uwiarygodni-ło medialny wizerunek Kaczorów jako ludzi groźnych.

    No i po czwarte – weszło na szeroką skalę do polity-ki nowe pokolenie, które wcale nie marzyło o tym, żeby salony rozpędzić, tylko o tym, by do nich dołączyć. I to właśnie, symboliczne dołączenie do elit, zaoferował im

    19

    Polactwo po przejściach

  • Tusk oraz ci, których zdaniem Tusk „musiał”. Dołączając do szyderstw z Kaczorów, do seansów nienawiści urzą-dzanych przeciwko oszołomom i moherom oraz do ak-tów lizusostwa wobec Unii (bo „specjaliści od śpiewu i mas” wykorzystali też skutecznie prowincjonalne kom-pleksy Polaków, na których argument, że Niemcy nas za coś pochwalą albo za coś wyśmieją, działa z siłą dla nor-malnych narodów nie do wyobrażenia), aspirujący do awansu Polak ma dziś poczucie, że przynależy do praw-dziwej elity. I trochę jeszcze czasu minie, zanim zrozu-mie, że „słodkich pierniczków dla wszystkich nie starczy” i że drogę awansu ma zamkniętą przez rozmaite sitwy zblatowanych ze sobą i z władzą pierników, tak iż zo-staje mu tylko wyjazd za granicę albo ślub z córką szefa.

    Jeśli dodać jeszcze, że po przegranych wyborach Ka-czyński popełnił najgorszy ze swych wizerunkowych błędów, publicznie deprecjonując większość wyborców stwierdzeniem, że ich decyzja w zasadzie się nie liczy, bo była skutkiem propagandowych manipulacji, a Tusk ma go przepraszać za bliżej nieokreślone chamstwo, i że za-miast, czego się zawsze po przegranym oczekuje, choć-by symbolicznie i na chwilę odsunąć się w cień, wbrew zasadom demokracji pozostał na stanowisku, wywalając z partii prawie wszystkich o jakim takim iq – to stają się jasne przyczyny, dla których pis po roku 2007 utkwiło w głębokim sondażowym dole i nie jest go w stanie wy-ciągnąć z niego żadna afera hazardowa, żaden kryzys, deicyt ani wzrost bezrobocia.

    Kaczyński – jak często o nim piszę: „człowiek, któ-ry ukradł Polsce prawicę” – zablokował głosy Wyśliz-ganych i powstało wrażenie, że niezadowoleni w ogóle zniknęli. Jest charakterystyczna rzecz, o której ośrodki

    Raf

    ał A

    . Zi

    emki

    ewic

    z

    20