Poezje - a Paulo Jan... · Web viewAniele Boży Stróżu mój Ty właśnie nie stój przy mnie jak...
Transcript of Poezje - a Paulo Jan... · Web viewAniele Boży Stróżu mój Ty właśnie nie stój przy mnie jak...
Aniele Boży Aniele Boży Stróżu mójTy właśnie nie stój przy mniejak malowana lalaale ruszaj w te pędyniczym zając po zachodzie słońca
skoro wygania nasdziesięć po dziesiątejostatni autobusjamnik skaczący na smyczsmutek jak akwarium z jedną złotą rybkąhałasciszatrumna jak pałacyk
ładne rzeczy gdybyśmy stanęlijak dwa świstakii zapomnieliże trzeba stąd odejść
Jan Twardowski
przygotował: Maciej Jakubowski
Anioł są takie chwile kiedy się odchodziod Aniołów Stróżów nawet Cherubinówod tych co wysokood tych co w pobliżu ---do Jezusa człowiekaniziutko na ziemi
Anioł nie zrozumie nie wisiał na krzyżui miłość zna łatwąskoro nie ma ciała
Anioł poważny i niepoważne pytania Czy zostałeś aniołem dopiero po dłuższym namyśleczy zamiast palca serdecznego masz tylko wskazującyczy spowiadasz tylko z grzechów ciężkich bo lekkietrudno udźwignąćczy klaszczesz w dłonie patrząc na konaniejak na sytuację przedbramkową
czy nigdy nie płaczesz, żeby się nigdy nie uśmiechaćczy umiesz uważnie bez powodu słuchaćczy nie przytulasz się żeby odejśćczy nie tęsknisz za ciałemza ludzkim uśmiechemza dłońmi złożonymi w kominekza ziębą co we wrześniu opuszcza ogrodyza źrebakiem zamykającym powiekiza chrząszczem o nogach żółtoczerwonychza każdą sekundę zawsze ostatniąza tym co nietrwałe i dlatego cenne
Anonim Mój ty nieśmiały świętybiedny anonimienie szeptałeś mój Bożenie wołałeś Pan Bógtak chciałeś Jemu służyćby o tym nie wiedział
czemu krzyż swój ukryłeśzataiłeś ranynie udźwigniesz w sekreciewiary bez niewiary
Antologia Chodzą na około mnie na wysokich obcasach metaforcieniutkimi łzami piszczą na moich obrazachprzynoszą na wyciągniętych dłoniach lirykę jak kurczakapotem nawet na maszynie do pisania klękają oczami
Proszę o prozę
żebyście sami nie darli się za włosynie podawali miłości jak jeżaw cierpieniu mówili dobranocnie nakładali tłumika na sercetak zastraszeni że niemoralni
żebym nie marzła w antologii wierszy o sobie
Bałem się Bałem się oczy słabną --- nie będę mógł czytać
pamięć tracę --- pisać nie potrafiędrżałem jak obora którą wiatr kołysze
--- Bóg zapłać Panie Boże bo podał mi łapępies co książek nie czyta i wierszy nie pisze
Baranku Wielkanocny Baranku Wielkanocny coś wybiegł z rozpaczyz paskudnego kątaz tego co po ludzku się nie udałoprawda, że trzeba stać się bezradnymby nie logiczne się stało
Baranku Wielkanocny coś wybiegł czystyz popiołuprawda, że trzeba dostać pałąby wierzyć znowu
Bez kaplicy jest taka Matka Boskaco nie ma kaplicyna jednym miejscu pozostać nie umie
przeszła przez Katyńchodzi po rozpaczyspotyka niewierzącychnie płaczerozumie
Bez nas Odejdźmy już nie wróćmynareszcie samotność będzie samamiłość bez chęci posiadaniaBóg bez pytańrozpacz bez reklamacjipiękno bez estetykiniebo białe po burzy po deszczu niebieskie
jeszcze trochę pomarudzi ostatnie słowo jak bezradny baranjeszcze wiatr szarpnie oknem bo ciepło spotka zimnoposkacze zielony pasikonik który porzucił wielkośćżeby wybrać szczęściejeszcze zaboli długopis co mi został po matceale wszystko będzie już naprawdę
bo bez nas
Bezdomna Modlę się do swej świętej wciąż bezdomnej w niebieco mówi do aniołów nie bardzo się czujęwolę polne kamienie zwykły żółty jaskierco kwitnie tak niedługo od kwietnia do majatęsknię za starą łyżką i herbatą z mlekiem
a kto w niebie jest smutny ten ziemię rozumie
Bezdzietny Anioł Właśnie wtedy kiedyś pomyślałemże papugi żyją dłużejże jesteś okrutnie małyniepotrzebny jak kominek na nibyw stołowym pokojujak bezdzietny aniołlekki jak 20 groszy resztydrugorzędne genialnykiedy obłożyłeś się książkamijak człowiek chorynie wierząc w to że z niewiarypowstaje nowa wiaraże ci co odeszli jeszcze raz cięporzucąświęty i pełen pomyłek
właśnie wtedy wybrał ciebie ktoświększy niż ty samktóry stworzył świat tak dobryże niedoskonałyi ciebie tak niedoskonałegoże dobrego
Bliscy i oddaleniBo widzisz tu są tacy którzy się kochająi muszą się spotkać aby się ominąćbliscy i oddaleni jakby stali w lustrzepiszą do siebie listy gorące i zimnerozchodzą się jak w śmiechu porzucone kwiatyby nie wiedzieć do końca czemu tak się stało
są inni co się nawet po ciemku odnajdąlecz przejdą obok siebie bo nie śmią się spotkaćtak czyści i spokojni jakby śnieg się zacząłbyliby doskonali lecz wad im zabrakło
bliscy boją się być blisko żeby nie być dalejniektórzy umierają-to znaczy już wiedząmiłości się nie szuka jest albo jej nie manikt z nas nie jest samotny tylko przez przypadeksą i tacy co się na zawsze kochająi dopiero dlatego nie mogą być razemjak bażanty co nigdy nie chodzą parami
można nawet zabłądzić lecz po drugiej stronienasze drogi pocięte schodzą się z powrotem.
Boję się Twojej miłości Nie boję się dętej orkiestry przy końcu światabiblijnego tupaniaboję się Twojej miłościże kochasz zupełnie inaczejtak bliski i innyjak mrówka przed niedźwiedziemkrzyże ustawiasz jak żołnierzy na wysokichnie patrzysz moimi oczymamoże widzisz jak pszczoładla której białe lilie są zielononiebieskiepytającego omijasz jak jeża na spacerzegłosisz że czystość jest oddaniem siebieludzi do ludzi zbliżaszi stale uczysz odchodzićmówisz zbyt często do żywychumarli to wytłumaczą
boję się Twojej miłościtej najprawdziwszej i innej
Boże Boże którego nie widzęa kiedyś zobaczęprzychodzę bezrobotnyprzystaję w ogonkui proszę Cię o miłość jak o ciężką pracę
Boże
Darwin znikł z długą brodą posiwiały małpyWolter już jak nekrolog w kąciku humorunawet Kopernik zmalał choć obracał ziemięspaniel życzy przed sklepem krótkiego ogonka
wszystko na pysk zbity wali się bez Ciebie
Boże Narodzenie Podszedł na palcach niedowiarekbo Konstytucja nie zabraniado Matki Bożej. Mówił do Niej--- tak nam się wszystko poplątałopartia przy końcu zbaraniałaniech cię za rękę choć potrzymamw Noc Szczęśliwego Rozwiązania
Bóg kto Boga stworzyłuczeń zapytałksiądz dał się przyłapaćpoczerwieniał nie wie
A Bógchodzi jak po Tatrach w niebietak wszechmogący, że nie stworzył siebie
Bóg czyta Bóg czyta wiersze na śmierć zapomnianeod razu ważne nie prosząc nikogojak bocian co wpadł na pomysł by pozostać sobątak bliskie że nie drukowanetakie co nie chciały podobać się sobiejak dziób co miał zapiać lecz schował się w rowienie miały szczęścia ni siły przebiciaumiały tylko kochać uciekając z życianiemodne jak Kopciuszek z poluchem w popieleto co nowe najszybciej się zawsze starzejeniewystrojone jak praszczur od świętatak zapomniane, że Pan Bóg pamięta
Być nie zauważonym Być nie zauważonym by spotkać się z Tobą
nie czytanym zbytecznymwłaśnie byle jakimprzekreślonym do końca nonszalancją rękiaromatem nie mocnym jeszcze nie poznanymtuż pomiędzy goździkiem pieprzem i migdałemfotografią nieważną bo niedokąpanąliryzmem co się siebie coraz więcej wstydziksiążką którą się kładzie wciąż jedną na drugiejjabłkiem po gruszce zawsze trochę kwaśnymrakiem trzymanym w koszu z pokrzywamiwłosami co odchodzą jak myszy po cichuszczygłem co chciał przyfrunąć lecz umarł wysokoz ogonem tak leciutkim że ponad rozpacząbiedronką zapomnianą gdy przechodzą żukiświętym któremu w czas remontu utrącono głowęniech będzie niewidzialnym skoro stał się dobrym
Byłaś Byłaś taka zwyczajnarozbawione włosyw ogrodzie nad porzeczkąz jednym listkiem twarznic o tym nie wiedziałaś i ja nie wiedziałemże można się tak widzieć już ostatni raz
leciutki wierszyk a pomieściłrozstanie jak kosteczki śmierci
Było wiersze staroświeckie co wzruszają terazz rymami jak należy z przecinkiem i kropkąz dworem co znikł nagle cicho i na zawszea wiadomo cisza większa niż milczeniei pamięć już posłuszna gdy przeszłość przychodziz babcią co na werandzie cerowała dziurębez nożyczek zębami przegryzając nitkętuż przy koszu na grzyby by się nie sparzyłyz wujem co się gazetą niepotrzebnie zająłwięc pomagał mu diabeł ale kopnął aniołze smutkiem przemijania jagód jarzyn jeżyngdyby śmierci nie było nikt z nas już by nie żyłprzemijamy jak wszystko by w ten przetrwaćuczucia bez łapówek i rąbanka grzechówwielka miłość co zawsze wydaje się łatwai wie już tak od razu że nie wie co będzie
choć za młodu drży serce a na starość nogawszystko co najcenniejsze spaliło się w pieklewiersze staroświeckie niemodne naiwneten sam baran co wtedyale szczęście inne
Chroń ośle z aniołamitęskniący Zecheuszu na zielonym drzewieczwarty mędrcu coś poszedł na skróty i za późno stanąłeśw Betlejem
asceto z tylną częścią nagąuśmiechu
chrońprzed absolutną powagą
Ciało Ciało tak święte, że trzeba je ukryćprzed wzrokiem naszym otoczyć milczeniemjak smukłe palce czapli nad strumieniemciche posłuszne daje istnieć Bogujak szczęście kruche i jak smutek stworzeń
jeśli się wstydzi utraciło wiaręże miłość nawet golasa zrozumie
Cierpliwość Modlę się do Ciebie o cierpliwośćale nie o taką małą w której się mogą pomieścićciężkie grzechy czekaniana lisna kogoś kto wyszedł i zostawił klucz pod słomiankąna oczy nieznajome lecz potrzebnena wspomnienie szkoły które ugrzęzło w kredzie na tablicyna Anioła Stróża jak na protezę ---ale o taką która czeka tylko na Ciebiea Ty przychodzisz albo z kimś bliskim albo samjak ciemność co jaśniej oświetlajak niewinność śmierciwtedy staje pomiędzy nami cisza niby goły piasekwypuszczony bez kagańca i medalu --- do niebanawet dziurawy parasol wzrusza bo ma druty
tak cienkie jak dla jaskółeki nawet nie mamy pretensjiże wieczność niedokończonaże Biblia jest nadal upartajak nieostrożne serceże łza wcale nie jest okrągłaże spada ku górzetak prosta, że się znowu wymknęła rozumowaniom
Cierpliwość cierpliwość --- spokój że przecież się staniemiłość --- z Niewidzialnym milcząca rozmowaradość --- Jego ręcepokora --- to On właśnie przed ludźmi się schowałśnieg --- wdzięczność do końcabo całuje grobyKrzyż --- kiedy miłość idzie za daleko
* * * co nam jeszcze zostałoze sztubackiej nadziei i pieśniz pomaturalnych czereśniz listów pisanych do siebiez gorączki pierwszego kochaniaz kul uzbieranych w powstaniuz przysiąg bez doświadczeniaz oczu pełnych zdziwieniaz kasztanów spadającychz obaw przed ruskim miesiącemco nam jeszcze zostałoże biorąctom Lenina z szafy na ręceniby czytam, a szukam ze łzamizwykłej prostej wiary dziecięcej
Co potem Co potem --- to co zawszepoznikało tyluśmierć zajdzie starszym z przodua młodszym od tyłu
takie są od początku prawidła niebieskienikogo nic nie dziwi. Poprzez życia bramęprzed chwilą przyszedł ktoś zbawiony z pieskiem
szli razem szukając Boga lepszego od ludzi
rozgląda się po kątach a taki wzruszonyjak chłopak co na choinkę poleciał do szkołylub ten co niesie serce wyciągnięte z piekłakochamy nazbyt często gdy kochać nie możnaa miłość im głupsza tym bardziej ostrożna
Wchodzą w Pana Naszego królestwo ubogiedoktoraty na zimno chrupie mysz pod progiema to co zrozumiałeś to już nie jest Bogiem
Co prosi o miłość Bóg wszechmogący co prosi o miłośćtak wszechmogący że nie wszystko możeskoro dał wolną wolęmiłość teraz samawybiera po swojemuto czyni co zechcewięc czasem wzruszenie jak szczęście przylaszczekco się od razu na wiosnę kochająbywa obojętność to jest sprawy trudnegłogi tak bardzo bliskie że siebie nie znająkocha lub nie kocha --- to jęk nie pytaniewięc oczy zwierząt ogromne i smutneśpi spokojnie w gnieździeszpak szpakowa szpaczekBóg co prosi o miłośćrozgrzeszy zrozumieWszechmoc wszystko potrafiwięc także zapłaczeWszechmoc gdy kocha najsłabszym być umie
Co zginęło Szukam co było zginęłoco Ci zginęło Paniegwiazdy nie ruszyły się z miejscanie zmieniły adresuksiężyc staroświecki został po dawnemuchoć jak podeptanytak jak przedtempółtora miliona gatunków chrząszczyw dalszym ciągu kaczka ma dwanaście tysięcy piórwiatr kręci się w kółko tak stale potrzebny że bezradnyzgodnie z planem wędruje w marcu łosoś w górę rzekiniebieski i szary
gryfon wystawia ptaki wodne unosząc przednią łapęgęś tylko pod skrzydło chowa głowęjeśli się mrówki zgubią to się same odnajdąbo mrowisko zawsze przy drzewie od południowej stronypodobno małp przybywa --- nie ubywatylko człowiek stale Ci się gubiurodzony dezerter
Co zostało we mnie Nie o grzechy mnie pytajco zostało we mnieIle szczerości tego co już było dawnoile uśmiechów wcześniejszych od myśliniewinności jak długowłosego jamnikaalbumu z wierszem "kto bibułę buchnie niech mu łapa spadnie"snu od bólu głowyliścia wiązu co drapieserce widzącego bez okularówbarwy której się uczyłem jak muzykikamienia wystrzelonego z procy który nie doleciał jaszcze do ziemimodlitwy szumiącej jak ogieńsiostry przy rodzinnym stole jak niebieska ostróżkapokazującej mi język po drugiej stronie lampysłów wciąż czujnych by nie uśpić krzywdysumienia tak wiernego jak anioł i zwierzę
i tego niewidomego --- co dalej
Czas niedokończony Nie opowiadajcie razem i osobnoże nie ma ludzi niezastąpionychbo przecież moja matkałagodna i nieubłaganacała w czasie teraźniejszym niedokończonymwychyla się z niebażeby mi przyszyć oberwany guzikkto to lepiej potrafiw czyich palcach drży igła jak drucik ciepłagdy tyle dzisiaj uczuć a mało miłościi tyle cudzych kobiet a żadna nie mojaa śmierć tak bardzo ważna bo się nie powtórzyi smutek jak sprzed wojny ostatnia choinka
a przecież ta babcia z przeciwkaprzy stoliku na kółkachz pasjansem co nie wychodzi
tak bardzo szybko żyła umarła pomałua czasami tak skryta że płakała w wannie
lub ta co z sercem przyszła wojna ją zabiłarazem z jasną torebką do letniej sukienkikto przywróci jej ciało kiedy nie ma ciałajej nos na mnie skrzywionyi kogutek włosów
Czekanie kiedy na miłość niecierpliwie czekaszpomiędzy dzwonkiem a otwarciem drzwiczasem wepchnie się kurczak za chudy na rosółopluje deszcznie kraczjeszcze podziękujesz Bogugdy przyjdzie tylko pies
Czekanie Popatrz na psa uwiązanego przed sklepemo swym panu myślii rwie się do niegona dwóch łapach czekapan dla niego podwórzem łąką lasem domemoczami za nim biegniei tęskni ogonem
pocałuj go w łapębo uczy jak na Boga czekać
Czemu czemu się urwałem czemu mnie nie byłoczemu jak strażak biegłem nieprzytomniestale w drodze jak Kolumb który szukał pieprzu
nim wróciłem był Jezuspytał się o mnie
Dawna wigilia Przyszła mi na wigilię zziębnięta głuchociemnaz gwiazdą jak z jasną twarzą --- wigilia przedwojenna
z domem co został jeszcze na cienkiej fotografiiz sercem co nigdy umrzeć porządnie nie potrafiz niemądrym bardzo piórem skrobiącym w kałamarzuz przedpotopowym świętym z Piłsudskim w kalendarzuz mamusią co od nieszczęść zasłonić chciała łzamipodając barszcz czerwony co śmieszył nas uszkamiz lampką z czajnikiem starym wydartym chyba niebuz całą rodziną jeszcze to znaczy sprzed pogrzebówNad stołem mym samotnym zwiesiła czułą głowęNad wszystkie figi z makiem --- dziś już posoborowe
Przyszła usiadła sobie . Jak żołnierz pomilczałaJezusa z klasy pierwszej z opłatkiem mi podała
Deszcz Deszcz co padałeś w ewangeliizarówno na dobrych jak i na złychco dzwoniłeś o dom na skalenie zajmują się tobą egzegecibo deszcz --- to tylko deszcz
co prawda w świętym tekście ale nie na temattrochę bezmyślny chowa rozum jak przysmak
Święty deszczu nieświętybardziej samotny od aniołauśmiechu niepogodyświatku nadliczbowy
przecież to tyobmywałeśnogi idącemu Jezusowijak mąż sprawiedliwyo wiele ciszejpo męskunie tak jak Magdalena
Dlaczego DlaczegoStworzyłeśnaszą radość niepokójnaszą rozpacz i dowcipnasze szczęście nieszczęściez niczego
Dlatego Nie dlatego że wstałeś z grobunie dlatego że wstąpiłeś do niebaale dlatego że Ci podstawiono nogęże dostałeś w twarzże Cię rozebrano do nagaże skurczyłeś na krzyżu jak czapla szyjęza to że umarłeś jak Bóg niepodobny do Bogabez lekarstw i ręcznika mokrego na głowieza to że miałeś oczy większe od wojnyjak polegli w rowie z niezapominajką ---dlatego że brudny od łez podnoszę Ciebiestale we mszyjak baranka wytarganego za uszy
Długo wszędzie tylko słychać --- kazanie się dłużygość siedział godzinę w dodatku nie w poręlist szedł jak żaba z żabą powoli ze smutkiemza długie szczęście za długie rozstaniepiekielnie długi spacer pod rękę ze sobąza długo Pan Bóg milczy za długo komunizmnie spałem bo sąsiad upartyświęty cichy obrazek przybijał do ściany
o moje życie długie i stale za krótkiea to co na krótko może być na zawsze
Dobro i zło Ze złem skrada się siłaWładzaurzędowe twarzez dobrem przychodzi sercechoćby najmniejszejamnikz każdą nogąskrzywioną jak szczęściewiejskie na wsi Godzinkigdy zmieniają słowa"i niezwyciężonegoplask w mordę Samsona "
Do albumu
pisać wiersz niczyj dla wszystkichjak zabawny byczek co podchodzi z bliskabyć biedronką co uklękła w słońcubez adresu imienia nazwiska
Do Jezusa umęczonego organami Panie Jezu chyba nie lubisz jak Cię męczą organamiw kościołachdość masz muzyki Bacha----może chciałbyś posłuchaćjak skrzypi w Biblii na czarnych nogach hebrajska literajak spowiadający mruczą w samo ucho sumieniaboli rosnąca aureola nad świętympłaczą uciekające spojrzenia----ciekną buty po deszczu na posadzceziewa babcia nad litaniąskacze szczygieł śniegu po tramwajowych przystankachpiszczy nad świecą w lichtarzujedna płonąca zapałka
Nawet w skrzypcach nie słyszymy strun tylko pudło
Do Jezusaz warszawskiej katedry
Jezu z warszawskiej katedry,Jezu czarny i srebrny---cierpiący --- rzuć na ręceniemego smutku więcej
Jeszcze jedno cierpienie,jeszcze jedno rozstanie---lampkę jasną na stole,jak najmniejsze mieszkanie
Bardziej gorzką niewdzięczność---pożegnania, powroty---okno takie, by księżycdowiązywał się złoty
Jeśli las --- to szumiący,jeśli rzeki --- urwiste,
a serce na złość ludziomi naiwne i czyste
Do kaznodziei Na rekolekcjach nie strasz śmiercią---bo po coZa oknami bór pachnie żywicą,pszczoły z pasiek się złocąw abecadłach dzieci oczy mrużą
Nie dręcz babek, dziadków czcigodnych,oblubieniec w kapeluszach modnychrozmodlonych przed poślubną podróżą
Mów o częstej komunii z Chrystusem---złotych sercach bijących w ukryciu,z katechizmu o cnotach najprościej,i że grzechy przeciwko nadzieisą tak ciężkie jak przeciw miłości
Nie o śmierci mów z ambony--- o życiu ---O żonie szukającej z lampą w rękuigły zagubionej w ciemny wieczór,żeby mąż nie miał skarpet podartych---wczesnej wiosny na piętach nie czuł
Jak najwięcej o dobrych uczynkach,o gościnnych domach, poświęceniu,o Jezusie na naszych ołtarzachtak samotnym w każdym Podniesieniu
I błogosław kaznodziejską dłoniąbabciom, starcom, młodzieńcom i pannom---wszystkim dzieciom, co się w berka gonią,zimą tęskniąc za łyżwami i sanną
Do Księdza Bronisława Bozowskiego można kochać i chodzić samemu po ciemkuz przyjaźnią jest inaczej --- ta zawsze wzajemna
Księże Bozowski patronie przyjaźniz nosem swym i uśmiechem ukryłeś się w niebiektoś dzwoni długo stukaznów pyta o Ciebie
Do moich uczniów Uczniowie moi, uczenniczki drogie,
ze szkół dla umysłowo niedorozwiniętych,com wam uczył lat kilka, stracił nerwy swoje,i wam niechaj poświęcę kilka wspomnień świetych.
Jurku, z buzią otwartą, dorosły głuptasie-gdzie się teraz podziewasz, w jakim obcym tłumie -czy ci znów dokuczają na pauzie i w klasie -i kto twe smutne oczy nareszcie zrozumie.
Janko Kosiarska z rączkami sztywnymi, z noskiem co się tak uparł, że został króciutki -za oknem wiatr czerwcowy z pannami ładnymi -a tobie kto daruje choć uśmiech malutki.
Pamiętasz tamta lekcję, gdym o niebie mówi,te łzy co w okularach na religii stają -właśnie o robotnikach myślałem z winnicy,co wołali na dworze - nikt nas nie chce nająć.
Janku bez nogi prawej, z duszą pod rzęsami - grubasku i jąkało - osowiały, niemy -Zosiu coś wcześnie zmarła, aby nóżki krzyweszybko okryć żałobnym cieniem chryzantemy.
Wojtku wiecznie płaczący i ty coś po sznurzedrapał się, by mi ukraść parasol, łobuzie -Pawełku z wodą w głowie i ty niewdzięcznikucoś mi żaby położył na szkolnym dzienniku.
Czekam na was, najdrożsi, z każdą pierwszą gwiazdką -ze srebrem betlejemskim co w pudełkach świeci -z barankiem wielkanocnym. - Bez was świeczki gasną -i nie ma życ dla kogo.
Ten od głupich dzieci.
Do Pani Doktór Blance Mamont Pani doktórw białym fartuchuw podkolankach co odmładzająprzynoszę Pani serce do naprawyBogu poświęconea takie serdecznie niezgrabnejak nie wyczesany do końca wróbelniezupełne bo pojedynczenie do parybiedakom do wynajęciaod zaraz i na zawsze
niemożliwe i konieczneniewierzących irytującezdaniem kobiet zmarnowanedla Anioła Stróża za ludzkiedla świętych podejrzanedla rządu niepewnedla teologów nieprzepisowedla medyków nieznośnie normalnedla pozostałych żadne
połóż je do szpitalai nawymyślajżeby się choć trochę poprawiło
Do samego siebie Żebym pisząc wiersze nie wzywał Imienia Pana Boga nadaremnonie tłumaczył Biblii na nie --- Biblięnie przychodził w wilczej skórze wtajemniczonychnie polował na piękne słowa jak na płochliwe zającewciągające w puste polelub na karasie w tatarakunie udowadniał --- to znaczy nie zamęczałnie był zbyt pewny(przecież nawet biała kawa nie jest biała)nie sadzał sumienia jak spoconej babci na miękkim fotelużebym nie patrzył w nie jak w okrucieństwo pamięcinie odkładał milczenia na jutronie kochał miłością mniejszą od miłościnie uprawiał zdenerwowanej teologiinie pocieszał bólua nade wszystko żebym nie chował twarzy do rękawanie zamykał się w budce poezji ---kiedy trzeba mówić najprościejo Matce Najświętszejo cierpliwości sakramentów dłuższej niż życieo ciepłym pomruku schodówpo których niosę nadzieję chorym ---o śniegu który padając na ręce --- uczy chyba rozdawaniao Jezusie który nieraz tak wygląda między namijakby chodził od nie swoich do obcych
Do siostry zakonnej Choć nie ma gwiazdy nad twoją głowąz Betlejem---Niewidocznego w chlebie i cierniachprzyzywasz śpiewem
Choć własnej duszy nawet nie widziszoczyma---w obrazach tylko Matka NajświętszaDzieciątko trzymaSwój dawny uśmiech dziecięcej twarzyukaż nade mną---choć tak się nagle z Bogiem ukryłaśw ogromną ciemność
Do Świętego Antoniego szukam ewangelii z przedsoborowych tłumaczeńspod gęsiego pióra Jakuba Wujkaw której czytano "onego czasu "fruwały ptaki niebieskierósł kąkol nieogolonypacholę podawało koszyk na pustynidzień się nachyliłna Taborze Jezus jaśniał jak śniegmartwił się o rentę nie rządca lecz włodaczjedno słowo "maluczko" krzyczało szeptembiegły po ciemku panny głupiea ciało jak ciało było mdłeszukam ewangeliiKiedy dzieciństwo było jak raz tylko
Święty Antoni Padewski Ratowniku Pośpiesznyniech utyje chwała Twoja --- niech się znajdzie zguba moja
Do Świętego Franciszka Święty Franciszku patronie zoologów i ornitologówdlaczegożubr jęczyjeleń beczylis skomliwiewiórka pryskakos gwiżdżeorzeł szczekaprzepiórka pilidrozd wykrzykujesłonka chrapisikorka dzwonigołąb bębni i gruchakwiczoł piskaderkacz skrzypikawka plegoce
jaskółka piskoczeżuraw strukadrop ksykaczłowiek mówi śpiewa i wyjetylko motyle mają wielkie oczyi wciąż tyle przeraźliwego milczeniaktóre nie odpowiada na pytania
Do Świętej Tereski Ciemna pod powiekami święta Tereskonie trzymaj stale różoklepanych arystokrateksztywnych jak wiersze na imieninypokaż nam leśny śnieżny zawilecnajmniejszy i nieostatnijaskółcze ziele co leczy kurzajkiżółty żarnowiec znad morzaczerwoną smółkę jak lep na owadyprzylaszczkę która z różowej staje się niebieskąwrotycz z zapachem na kilka metrówbławatek jak wianeknieustanny i krótkiwiosenną firletkępolodowcowy biały siódmaczekmlecze dla nie ogolonych królikówgotyckie rdzawe szczawiestorczyk jak przystojnego pająkai wszystkie inne jeszcze boże zielskana liściach których słońce staje się pokarmemtyle tego że nie można się połapaćprzy nich nawet każdy uczony --- niedouczonyzwłaszcza w lipcu kiedy wyłażą maślaki i rydze
Drzewa Brzozo nad zbyt wieśniacza aby rosnąć w mieściedyskretny grabie w sam raz na szpaleryjarzębino dla drozdów dzwoniących i szpakówakacjo z której nie złote tylko białe miodyolcho co jedna masz przy liściach szyszkigłogu co chronisz gajówkę krewniaczkę słowikajesionie co pierwszy tracisz liście zbliżając nam jesień
Poproście Matkę Bożą, abyśmy po śmierciw każdą wolną sobotę chodzili po lesiebo niebo nie jest niebem jeśli wyjścia nie ma
Drzewa niewierzące Drzewa po kolei wszystkie niewierząceptaki się zupełnie nie uczą religiipies bardzo rzadko chodzi do kościołanaprawdę nic nie wiedząa takie posłuszne
nie znają ewangelii owady pod korąnawet biały kminek najcichszy przy miedzyzwykłe polne kamieniekrzywe łzy na twarzynie znają franciszkanówa takie ubogie
nie chcą słuchać mych kazań gwiazdy sprawiedliwekonwalie pierwsze z brzegu bliskie więc samotnewszystkie góry spokojne jak wiara cierpliwemiłości z wadą sercaa takie wciąż czyste
Dyskusja Święty Tomasz orzekł --- caritasświęty Cyryl --- amorświęty Alojzy ---- dilectiowszyscy wiedli dyskusje jak niedźwiedziaprzyszedł święty pastuszeki najmocniej przepraszałbo powiedział im ---guzik z tego
Dzieciństwo Zabrałeś mi dzieciństwo a ono powracaz chłopcem który biega po lesie za sójkąco mieszka raz wysoko albo całkiem niskopo przeszłość trzeba wznieść się by się przed nią schylić
zabrałeś moją młodość a ona się zjawiamówi jakie nad Polską było niebo czystea starczyło na zawsze by spojrzeć raz tylko
zabierz wszystko co boliby wróciło do mnie
Dzieciństwo wiary Moja święta wiaro z klasy 3bz coraz dalej i bliżejkiedy w kościele było tak cicho że ciemnoa w domu wciąż to samo więc inaczejkiedy święty Antoni ostrzyżony i zawsze z grzywkąodnajdywał zagubione kluczea Matka Boska była lepsza bo przedwojennakiedy nie miała pretensji do nikogo nawet zmokła kawkaa miłość była tak czysta że karmiła Bogawielka i dlatego możliwakiedy martwiłem się żeby Pan Jezus nie zachorowałbo by się komunia nie udałakiedy rysowałem diabła bez rogów --- bo samiczkaproszę ciebie moja wiaro malutkapowiedz swojej starszej siostrze --- wierze dorosłejżeby nie tłumaczyła--- dopiero wtedy można naprawdę uwierzyćkiedy się to wszystko zawali
DziękujęDziękuję Ci za miłość prędką bez namysłuza to że nie jest całym człowiek pojedynczyza oczy nagle bliskie i niebezimienneza głos niedawno obcy a teraz znajomyza to że nie ma czasu by pisać list krótkiwięc dlatego się pisze same tylko długiechoć pisanie jest po to by szkodzić piszącyma miłość wciąż niezręcznym mijaniem się ludziże nie można Cię zabić w obronie człowieka
Dziękuję Ci za tyle bólu żeby sprawdzać siebieza wszystko co nieważne najważniejszeza pytania tak wielkie że już nieruchome
Dziękuję Dziękuję Ci że miałeś ręce nogi ciałoże przyjaźniłeś się z grzeczna Magdalenąże wyrzuciłeś na zbitą głowę kupców ze świątyniże nie byłeś obojętną liczbą doskonałą
Dziękuję
dziękuję za Twoje włosynie malowane na obrazachza Twoje brwi podniesione na widok aniołaza piersi karmiąceza ramiona co przenosiły Jezusa przez zieloną granicęza kolanaza plecy pochylone nad śmieciem w lampieza czwarty palec serdecznyza oddech na szybieza ciepło dłoni na klamceza stopy stukające po kamiennych schodachza to że ciało może prowadzić do Boga
* * * Dziękuję Ci po prostu za to, że jesteśza to że nie mieścisz się w naszej głowie, która jest za logicznaza to, że nie sposób Cię ogarnąć sercem, które jest za nerwoweza to, jesteś tak bliski i daleki, że we wszystkim innyza to, że jesteś już odnaleziony i nie odnaleziony jeszczeże uciekamy od Ciebie do Ciebieza to, że nie czynimy niczego dla Ciebie, ale wszystko dzięki Tobieza to, że to czego pojąc nie mogę --- nie jest nigdy złudzeniemza to że milczysz. Tylko my --- oczytani analfabecichlapiemy językiem
Dziwią się Waldemarowi Smaszczowi
dziwią się duchy ogromnewielkie duże małemoże się Pan Bóg pomyliłgdy łączył miłość z ciałem
patrzą spod ciemnej gwiazdyna jawnogrzesznicę ziemięa miłość ciała poiświętym wzruszeniem
gładzi ręce włosyprzez łzę zagląda do oka--- mój ty śmiertelny głuptasienie mogę cię przecież nie kochać
Gdyby
nawet by nie wiedzianoile razy się biegnie po schodach bez windyile czystego piękna może być w nieszczęściujak cicho po pierwszym wzruszeniunikt by nie wiedziałże najładniej w gnieździe czyżykaże biały dziwaczek zakwita kiedy deszcz padaże motyl odróżnia żółte od zielonegoże matkę może przypomnieć jeden krzyżyk włóczkiże rybitwa fruwa z jaskółczym ogonemże wierzba w fujarce smutna przy krowach wesołaże świecę się stawia tuż obok śmierci
gdyby był Bóg bez ludzi
Gdybyśmy sami wymyślili Gdybyśmy sami sobie Ciebie wymyślilibyłbyś bardziej zrozumiały i elastycznyalbo tak doskonały że obojętnyalbo tak kochający że niedoskonałyjak wytworni geniusze bądź źli bądź za dobrzywolnomyślny i liberalnymielibyśmy etykę z winą ale bez grzechużycie bez śmiercimiłość bez rozpaczynie byłobykołatania z lękiem do bramysamotnego sumieniadyżurnego anioła stróża czasem jak niewiernego kotadzikich pretensji : mam za dobrą opinięo Bogu żeby w Niego uwierzyćalbo --- nic nie wiem ale jestem tak smutnyjakbym wszystko już wiedziałmusiałbyś się liczyć z nami i uważać na siebienie straszyć kiedy radość zaczyna być grzechemspełniałbyś po kolei nasze życzeniaurodziłbyś się nie w Betlejem ale w Mądraliniei dopiero byłbyś naprawdę niemożliwy
Gorętsza od spojrzenia Żeby nie być taką czcigodną osobąktórej podają parasolktórą do Rzymu wysyłająw telewizji jak srebrnym nieboszczykiem kręcąwieszają przy gwiazdach filmowych
Ale być chlebemktóry krojążywicą którą z sosny na kadzidło skrobiączymś z czego robią radiożeby choremu przy termometrze śpiewałozegarem który w samolocie jak obrazekze świętym Krzysztofem leciżółtym dla dzieci balonem---
a zawsze hostią małągorętszą od spojrzeniaco się zmienia w ofierze
Gwiazdy gwiazdy by ciemniej byłosmutek by stale dreptaćoczy po prostu by kochać
wiara by czasem nie wierzyćrozpacz by więcej wiedziećjeszcze ból by nie myślećale z innymi przetrwać
koniec by nigdy nie kończyćczas by bliskich utracićłzy by chodziły paramiśmierć aby wszystko się stałopomiędzy światem a nami
Ile Ile tracisz spokoju na dobranocile faux pas popełniaszjak niegrzeczny święty co bez pytania usiadł przy anielezapomnisz nawet że Pan Bóg wie wszystkojeśli wyskoczysz z pyskiem za szybko
Jak długo Jak długo wierzyć nie rozumiećjak długo jaszcze wierzyć nie wiedziećciemno jak pod bukiem o gładkiej korzepokaż się choć na chwilę w kościele --- rozebranym do nagaze świecidełek
jak święci co nie mają niczego do ukrywaniajak w promieniu miłości promień przyjaźnipodaj ręce którymi odwiedzałeśani za późno ani za dalekonie daj nam tak długo wierzyć
Jak jest Jak jest z dzieckiemco schodzi na zimęz pępkiem jak wzruszeniemczłowiek wie że umieranie wie gdy się rodzinieprawda że resztacałość jest milczeniem
Jak się nazywa Jak się nazywa to nie nazwanejak się nazywa to co uderzyłoten --- smutek co nie łączy a rozdzielaprzyjaźń lub inaczej miłość niemożliwato co biegło naprzeciw a było rozstaniemwciąż najważniejsze co przechodzi mimoprzykrość byle jaka jak chłodny skurcz w piersita straszna pustka co graniczy z Bogiem
to że jeśli nie wiesz dokąd iśćsama cię droga prowadzi
Jak zawsze Rozpłakała się Matka BoskaJózefowi na ucho się zwierzazamiast --- Domie złotymówią --- do mnie złotyzamiast Arko ------- miarko przymierzaZnowu teraz jak na początkuliże łapę złote cielątko
Jakże Jakże się teraz nie baćNie tworzyć ---Z tylu ranami naraz
Na krzyż Cię złożyć ---Matka Boska się śniłaPłakałajak we mszy świętejkrew Twą oddzielić od ciałaz powrotem piąteksłońce umieranie widaćjeśli jest miłość przestań się martwići śmierć się przyda
Jest Gil zgrzyta sroka sroczyodchodzą szpaków pokoleniajelonki liżą milczą grzybycielę z probówki szuka matkikręci się Ziemia bez sumieniasłuchają służą i nie mówią
--- a jeśli Jest a jeśli nie ma
Jest .... Jest jeszcze taka miłośćślepa bo widocznajak szczęśliwe nieszczęściepół radość pół rozpaczile to trzeba wierzyćmilczeć cierpieć nie pytaćskakać jak osioł do skrzynki pocztowejby dostać nicza wszystko
miej serce i nie patrz w serceodstraszy cię kochać
Jest czas U nas wakacje. Nic się nie dziejeusiadły liście lnusiedem tysięcy pszczół bez urlopupracuje za darmonikt z nas się teraz nie śpieszyjest czasRozmawiamy
--- pani stale co rok młodszatylko się kapelusz jak Pałac Kultury starzejezresztą wszystko wiadomo, bo nikt nie wieczytamy o sympatycznej świętej, która poszła z grzechem do niebaopodal milczący po upadku kamieńjemu wierzę
Jest miłość trudna jest miłość trudnajak sól czy po prostu kamień do zjedzeniajest przewidującataka co grób zamawia wciąż na dwie osobyniedokładna jak uczeń co czyta po łebkachjest cienka jak opłatek bo wewnątrz wzruszeniejest miłość wariatka egoistka gapajak jesień lekko chora z księżycem kłamczuchemjest miłość co była ciałem a stała się duchemi ta co nie odejdzie --- bo znów niemożliwa
Jesteś Jesteś --- bo chociaż jesieńrenta jak trumienka w kieszenijeszcze przyszłość jak cielę na razie mówi niewieletrzy pióra na głowie czapli które wróżą szczęścieto co tak niemożliwe że na pewno będzieparasol co się uśmiecha do deszczujędza całowana na dzień dobrydrozd z białym kuperkiem co nie zginął w zawieimiłość zdjęta z krzyżajesteś --- bo skąd tyle jeszcze nadziei
Jesteś jestem bo jesteśna tym stoi wiaranadzieja miłość spisane pacierzewielki Tomasz z Akwinu i Teresa maławszyscy co na świętych rosną po kryjomulampka skrypulatka skoro Boga strzeżełza po pierwszej miłości jak perła bez wieprzażycia ludzi i zwierząt za krótka chorobaśmierć za przeprowadza przez grób jak przez kamieńbo gdy sensu już nie ma to sens się zaczynajestem bo Jesteś. Wierzy się najprościej
wiary przemądrzałej szuka się u diabła
Jeszcze nie umiesz ręce na krzyżu słabenogi dawno omdlałeserce zwyczajne jak serce
chodzę dookoła nie wiempiwu dotykam w śpiewieuczy mnie niska stokrotka:jeszcze nie umiesz tak kochaćby się bez siebie spotkać
uklęknę w krzyż Twój zastukamotworzę oczy by słuchaćprzynoszę Ci moją ranęjakże mieć miłość całąjeśli tu życie niecałe
Jeśli miłość najpierw nie chcieli uwierzyćwięc mówili do siebieże ich miłość za wielkanieobjęta jak liścieza wysokie za bliskiepotem że to nieprawdaprzecież tak jest ze wszystkim
lecz Ty co znasz ptaki po koleii buki złotewiesz że jeśli miłość to tak jak wiecznośćbez przed i potem
Już Już po ślubie. Odchodząona cała na białoon jak pompa w ogrodziebyle ich nie dobiłpocałunek na co dzień
Kaznodzieja Ty co nie zbawiasz dusz porośniętych słowami
chroń mnie od pięknej gładkiej wymowy kościelnejod homiletyki na piątkęnaoliwionych zdańproroczych rykówzgrabnego szeptuczasem można przecież przez dziurę własnegokazania zobaczyć Ciebie
jąkać się ---chociaż powiedząznowu wyszedł stał jak ruraczerwienił się przez mikrofonwszystkie palce sterczały --- jak uszy na ambonie
Kiedy kiedy deszcz przyjdzie porozmawiać z ziemiążuki nie wyjdą pocieszyć na drogęna strachy nocnena niepogodętym co są dla siebie lecz się nie zobaczątym co przegrają więc tym bardziej znaczą
daj Boże szczęście
Kiedy mówisz Aleksandrze Iwanowskiej
Nie płacz w liścienie pisz że los ciebie kopnąłnie ma sytuacji na ziemi bez wyjściakiedy Bóg drzwi zamyka --- to otwiera oknoodetchnij popatrzspadają z obłokówmałe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęściaa od zwykłych rzeczy naucz się spokojui zapomnij że jesteś gdy mówisz że kochasz
Kłopoty zakochanych zakochani mówili--- przecież nie do wiaryczy to prawda może się nam zdajeczy tak łatwo się spotkać cierpiącym na miłośćw świecie w którym kłopoty nasze nie ustają
bo jak diabeł ucieknie odejdzie i aniołjesteś i nie ma ciebie . Ten sam znowu innytrochę na odczepnego i trochę na nibyjak len co kwitnie niebiesko biało i różowochoć świat i zmierzch sprawia że inne koloryczy to ty jesteś blisko jakbyś słuchał sercai jak matka przechodzisz przez środek sumieniajesienią deszcz zasłania zimą śnieg zabawny
ten którego się kocha jest wciąż niewidzialny
Kochanowskiego przekład psalmów Przywróć mi Panie z dawnych latherbaty gorzkiej łyk w maniercei umarłego ojca listsweter od siostry matki serce
Kochanowskiego przekład psalmówspalony z Wilczą w czas powstaniai wszystko, czego życzę innym---a sam niestety nie dostanę
I spowiedź świętą z dawnych burzgdy łzy ważyła ręka Zbawcy---i jeszcze jeden jakiś dzieńz dzieciństwa mego na ślizgawce
Ten śnieg co mi na oczy spadł,i to com szeptał bezrozumny---a potem jak najcięższy mszałpostaw z kielichem mi na trumnie
Koło Chciałem wiarę utracić lecz spokój był dalejgwiazdę zgasić --- nie drgnęła cała reszta świataptakom lato przedłużyć --- została sikorkajasnoniebieska zawsze na początku zimychciałem działać pozmieniać --- napomniał mnie kamieńczyżeś zgłupiał do końca --- aktywni czas tracąchciałem zwątpić --- w zwątpieniu znalazłem milczenieto od czego się wiara z powrotem zaczyna
Komańcza
Kocham deszcz, który pada czasami z Komańczy,Nawet taki szorstki i chłodny,gwiazdę śniegu, co nieraz mu w oknach zatańczy,żeby był tak jak zawsze pogodnyProstą lampkę na stole. Wszystkie jego książki,Brewiarz, zegar, wieczorną ciszę ---nawet taki najmniejszy z Matką Bożą obrazek,który komuś z wygnania podpiszeKrzyże żadne nie krwawią gdy jest świętość i spokój,Gdy z wygnańcem po cichu drży Polska---wszystko proste jak wiersze --- brewiarz, lampka, pokój,drzew warszawskich na niebie gałązka
Koniec Co się spotkało a potem rozeszłoco było razem by biec w różne stronyszczęście co nagle rozdarło się w środkuchociaż żegnając kocha się najdłużejbliscy co potem wydają się obcyi mówią sobie wszystko się skończyłoNie martw się o nic, bo szpak zamyślonyI smutna ziemia w niewidzialnych rękachorzeszek grabu z skrzydełkiem zielonymżyrafa co szyją wypatrzy najdalejwiedzą jak serce nie zabite sercemkoniec --- to kłamczuch w świecie nieskończonym
Korona tulić Jego głowę z pierwszymi włosamiw Betlejem pod gwiazdą uprzejmie schylonąw Nazarecie głaskaną Maryi rękami
kto przytuli do siebie z koroną cierniową
Królewno Królewno ze Skępegopodaj rączkęproszęuratuj wiersze nieśmiałe i bosetakie co nie biegną jak krytyk za modąszanują księdza Bakę z klerykalną brodątakie co nie świecą jak szyja ozdobnaza które nie płacą dolarami Nobla
Krótka i długa miłość krótka zaboli jak odcisk nie w poręjak jęczmień co czerwienieje gdy na deszcz się zbierazresztą dajcie mi spokójtłumaczy się samanajgorsza miłość długa ale nie do końca
Krzyż Mój krzyż co przyszedł z niewidzialnej stronyzna samotność w spotkaniu przy stoleniepokój i spokój bez serca bliskiegowie że mąż wzdycha częściej niż kawalernie dziwi się już Hegel że w szkole dostawał po łapienie każdy go rozumiałkrzyż wszystko uprościnie człowieka --- o miłość prosi Bogaod tego zacząć żeby iść do ludziwie i nie mówi bo słowom przeszkadzają słowamilczenie nawet rybkę w akwarium obudzidopiero żyć zaczniesz gdy umrzesz kochającmój krzyż co przyszedł z niewidzialnej stronywie że wszystko wydarzyć się możechoćby nie chciał tegona przykład wilia z barszczykiem czerwonym bez śnieguchoć przecież zima w sam raz o tej porzeczasami krzyż ofuka uderzy ubodziez krzyżem jest się na zawsze by sprzeczać się co dzieńjeśli go nie utrzymasz to sam cię podniesiea szczęście tak jak zawsze o tyle o ilebywa że się uśmiecha gdy myśli zapewnechce mnie zrzucićzobaczysz że ciężej beze mnie
Kto winien To tylko nagrzeszyła świętoszka maciejkaksiężyc nieuleczalny co nocami bredzipiorun co w kościół trafił by pszczołę ominąći rozum nierozumny słuszność wciąż bez sensui ból tak bardzo czysty że już uspakajapożółkła pora lata gdy trzeba się żegnaćpopatrzeć sobie w oczy gdy dom pachnie jabłkiema w ulach dawna cisza wytapiania woskutak łagodna jak bożek którego psy liżą
zabawna parasolka i długie trzy po trzybo gdy jemy jeżyny kolor warg się zmienia(w takiej chwili granica przyjaźni niepewna)
to tylko nagrzeszyła zwyczajna tęsknota lub po prostuwzajemna nasza nieznajomośćźrebak światła co biegał niezgrabnie po ścianieserce co milczy mądrze by mówić od rzeczypiękno po którym często zjawia się nieprawda
jakimi to drogami miłość wciąż niewinnasama do nas przychodzi i odchodzi sama
Którędy którędy do Ciebieczy tylko przez oficjalną bramęza świętymi bez przerwyw sztywnych kołnierzykachniosącymi przymusowy papier z pieczątkąmoże od innej stronyna przełajtrochę naokołood tyłupoprzez ciekawą wszystkiego rozpaczpoprzez poczekalnię II i III klasyz biletem w inną stronębez wiary tylko z dobrocią jak na gapęprzez ratunkowe przejścia na wszelki wypadekz zapasowym kluczem od Matki Boskiejprzez wszystkie małe furtki zielone otwierane z haczykaprzez drogę niewybranąprzez biedne pokraczne ścieżkiz każdego miejsca skąd wzywasznie umarłym nigdy sumieniem
Który Który stworzyłeśpasikonika jak szmaragd z oczami na przednich nogachczerwoną trajkotkę z wąsami na głowiebociana gimnastykującego się na łącekruka niosącego brodę z dłuższych piórbarana znającego tylko drugą literę łacińskiego alfabetukolibra lecącego tyłemsłonia wstydzącego się umierać może dlatego że taki dużyosła tak miłego że głupiegokowalika chodzącego do góry ogonem
zresztą wszystkich co nie wiedzą dlaczego ale wiedzą jakkanciaste orzeszki buku co pękają tylko na czworoanioła po nieobecnej stronie --- bez własnego pogrzebu z braku ciałażabę grającą jak nakręcony budziknieśmiertelniki wiodące ---- więc prawidłowe i nieprawdziwedyskretną rozpacz jak pogodne krakanielogiczną formułkę nad przepaściąniezawinioną winępsiaka z półopadniętym uchemłzę jak skrócony rachunekchyba jeszcze nie powstał na serio światjaszcze trwa Twój uśmiech niedokończony
Który stwarzasz jagody Ty który stwarzasz jagodykrólika z marchewkąlato chrabąszczowecień wielki małych liścizawilec półobecny bo uwiędnie zanim go się przyniesie do domu
czosnek niedźwiedzi dla trzmielismutek roślinwydrę na krótkich nogachślimaka co zasypia na sześć miesięcyniezgrabny śnieg co ma wdzięk większy zanim zacznie tańczyćserce choćby na chwilę
sprawniech poeci piszą wiersze prostsze od wspaniałej poezji
Kukułka kukułka kuka tylko do Szkaplerznejcichnie wieczorem szesnastego lipcaBóg odpowiedział nigdy nie zapomniKiedyś o dniu Twym wszyscy pamiętaliKarmelitańska Mamusiu Najświętsza
w miesiącu który pamięta o Annieszkaplerzem strzegłeśnawet zająca co burzę rozśmiesza
choć komputer zapomnikukułka pamięta
List do Matki Boskiej
W pierwszych słowach donoszę nic się nie zmieniłożółta pliszka się cieszy swoim czarnym dziobemłosoś wraca do rzeki w której się urodziłmrówki się oblizują jak na nie przystałosarna leczy się ślazem więc mniej pokasłujelas tak rzeczywisty że zdaje się zjawąpszczoła nie zna Szopena ale jest muzykąśmierć jak zwykle niziutko układa na ziemiświętym można tu zostać nawet na podwórkurzucając kurom ziarno staroświecką modąznów najpiękniejszy w Polsce jest lipiec nad wodąa piękno jest najbliżej gdy czas się oddalażadna ryba nie traci nawet jednej łuskisroka z wąskim ogonem powtarza dowcipyrzeczy mają własną po umarłych pamięćwięc pamięta mą matkę czajniczek rozbitydla słowika w czerwcu każda noc za małaponieważ wierzy w miłość nie boi się ciałaśpiewa że serce całe a już nieśmiertelnebocian dalej podnosi tylko lewą nogę
piszę list bo Cię przecież zobaczyć nie mogęmyślę jednak że chyba czasem Ciebie słyszębo skąd się nagle bierze ten szept kiedy zasnę
Liść Liść porzeczki co zmienia barwę na deszczusowa co ma oczy żółte z białymi brwiamijerzyk co nie siedzi tylko stale fruwaa kto biegnie w nieskończoność od niej się oddalalas w którym przyłożono już nożyk do grzybabekasy stale czyste bo biegną po błocieksiężyc co się zabawia udaje że umarłzresztą jest księżycem stanowczo za długoanioł co już nie strzeże, bo na grzech za późno
nie denerwują patrzą zwyczajniejak Niewidzialny chodzi koło mnie
Mała litania Święty Florianie od pożaruświęty Tadeuszu od burzyświęta Agnieszko od tego co najprościejocal jak szafirekco się pojawia w kwietniuprzyjaźń w miłości
bo wierna nie dostaje bzika
Mało czasu święty Stanisławie Kostkoopisany w książkachżyłeś krótko Jezusem przyjęty
jak mało nieraz czasu żeby zostać świętym
Mamusia Święty Józef załamał ręce,denerwują się w niebie święci,teraz idą już nie Trzej Mędrcy,lecz uczeni, doktorzy, docenci
Teraz wszystko całkiem inaczej,to, co stare, odeszło, minęło,zamiast złota niosą dolary,zamiast kadzidła --- komputer,zamiast mirry --- video
--- Ach te czasy --- myśli Pan Jezus ---nawet gwiazda trochę zwariowałaale nic się już nie zawali,bo wciąż mamusia ta sama.
Matka nieludzki urok gwiazd nad sputnikaminieludzki pomysł śmiercinieludzkie cierpienienieludzki czas co czeka z krótkim nożem rentynieludzkie piękno mistrzówa tu zwykła matkajej nos okulary i pacierz na stolemoczopędna pietruszkaz selerem sałatkai bardzo ludzka miłośćz początkiem romantycznymz krzyżykiem na końcubez środka
Matka Boska powstańcza
Bóg Ci słońca na dłonie Twe nie żałowałani ciszy na usta Twe zbyt mało dał---broń bym zdobył dla Ciebie, o głodzie wędrował,potajemnie orzechy na ołtarz Ci rwał.Najświętsza, utracona, z rozkazami spalona---w barykady równoczarnym strumieniu---z Tobą twarz zapłakana, z Tobą bitwy do ranai uśmiechy, i sen na kamieniu.
Matka Boska Staroświecka Matko Boska Staroświeckaz dawnego kościoła podobnego do zakochanego co osiwiałznowu spadają skrzydlaki jesionutak samo szczeka owczarek szorstkowłosy ze szczotkąna ogonieziewa po adoracji niewyspany świętyznowu kiedy się nie kocha --- przedmioty stoją bez pożytkuw sierpniu młode bociany stają się samodzielneteza i antyteza kończą się pobiciem i proteząkura się stale jąkazimą trochę liści trzyma się na grabienawet łacina milczy żeby wrócićznowu najważniejsi nieważnistale kos dłuższy od szpakapo dawnemu osioł zakochany uczy się fruwaći nie mamy zielonego pojęciaumierając po raz pierwszy
Tylko nam się w głowie poprzewracałoi chcemy wymyślić dzisiaj bez wczorajnowe bez starego
Między gołębiem a ornitologią Ile jest jeszcze świętego luzuniespodzianek z nastawionym uchemile tego co najprostsze a nie wyliczonechoćby różowego śluzu pospolitej bylicy białego krwawnikaorzeszków grabu i żołędzi dla dzikówile jeszcze miejsca na modlitwęile miejsca na pokorę ---ile okazji na spowiedź świętą z cienkim milczeniem w gardleile dosłowności sercaile komórek do wynajęcia ---pomiędzy gołębiem w słońcu --- a ornitologiąpomiędzy kolorem czerwonym a pomidorowympomiędzy koniem jabłkowitym a jasnogniadym
pomiędzy rezedą dziewanną na żółtej nodze --- a botanikąpomiędzy świętą zasadą --- a żywym sumieniempomiędzy tęgimi naukami o Bogu --- a Bogiem
Miłość świat zmaglowanypolityka pudłodom już nie tamteninna bramanie wierzący na roratach w kościele
tylko miłośćwariatka ta sama
miłość Jest miłość trudnajak sól czy po prostu kamień do zjedzeniajest przewidującataka co grób zamawia wciąż na dwie osobyniedokładna jak uczeń co czyta po łebkachjest cienka jak opłatek bo wewnątrz wzruszeniejest miłość wariatka egoistka gapajak jesień lekko chora z księżycem kłamczuchemjest miłość co była ciałem a stałą się duchemi ta co nie odejdzie - bo znów niemożliwa
miłość czystość ciałaczystość rąk pana przewodniczącegoczystość ideiczystość śniegu co płacze z zimnawody co chodzi nagoczystość tego co najprościej
i to wszystko psu na budębez miłości
Mniej więcej Ach te słowa --- mniej więcejpowtarzają je od niechceniatak sobie
byle jakprzekazują jak niezdarne ręcekto zrozumie kto wytłumaczyże mniejto znaczy więcej
Modlitwa Święta Dziewczynko z Zapałkamichroń nas przed staruchamico płaczą, że wszędzie złomartwią się, że nas okłamująnie mówiąc nam o tym
a nas cieszy pole różowekiedy wschodzi zbożenagietek który przekwita w październikupszczoły dokładnie złoteleszczyna co wydaje jednocześnie kwiaty i orzechyspotykamy się z Matką Boską w ogrodzieżyjemy z kundlem na co dzieńczujemy niewidzialne ręcewidzimy dalej i więcej
Modlitwa Któryś się modlił bo było Ci za ciasno w pacierzuktóryś rozgrzeszył Magdalenę nie słuchając jej grzechów tylko łez
któryś nie tłumaczył do końca cierpieniaktóry wygadanym kaznodziejom kładziesz do ust gąbkę ciszy
odsłaniasz czas jak pięknoktóryś widział na audiencji w Betlejem trzech monarchówna klepisku ziemi
jak trzy złote plackiktóry masz więcej niż pięć ranktóry się nie gniewasz na ceremonie niewiary
Proszę Cię o kryjówkęw cienkim kąciku Twych ludzkich rąkprzed zgrają formuł
Modlitwa
Jezu Frasobliwyna przekór wszystkimbez parasola na deszczuz gołymi kolanamisłaby bo bezstronnynieśmiały jakbyś debiutował wierszemz prośbą o prostotęsamotny bo spokrewniony ze światempewnie martwią Cię ludziektórzy są jak katechizmna każde pytaniemuszą mieć koniecznie odpowiedz
Modlitwa do Świętego Kana od Krzyża Święty Janie od Krzyża, kiedy pełnia latai derkacz się odezwał, głuchy odgłos łąki,owieczka z dzwonkiem beczy, przepiórka szeleści,rzuć mi malwę i nazwij Janem od Biedronki
Mój Boże sikorka co podrosła biskup co zmizerniałpani co włosy suszyła ręcznikiema teraz mężowi w domu suszy głowęwołała " mój ty piesku"a teraz nie woła
bo miłość nieszczęśliwa ucieka od szczęściawytresowana oswojonych gryzieoślic która bardziej dziwinie wtedy gdy mówi ale kiedy milczystryj co po śmierci wpadł nagle do domuprzy partyjnym zięciu usiadł niewidzialny
przyszedłem uklęknąłem pytałem mój Bożedlaczego jest niewiara gdy wszystko być może
Mówią Rysuję Twoje ręce na krzyżu umyślnie za długiniech ogarną ludzi najwięcejrany grubsze, stopy za ogromnewciąż uciekam niech dobiegną do mnieserce całe jak u świętej Wizytki--- Tak nie można --- mówią--- za brzydki
Mrówko ważko biedronko Mrówko co nie urosłaś w czasie wiekówćma od lampy do lampyna przełaj i najprościejświetliku mrugający nieznany i nieobecnykoniku polnyważko nieważkawesoło obojętnabiedronko nad którą zamyśliłby sięnawet papież z policzkiem na ręku
człapię po świecie jak ciężki słońtak duży, że nic nie rozumiemmyślę jak uklęknąći nie zadrzeć nosa do góry
a życie nasze jednakowoniespokojne i malutkie
Najbliżsi nie proszę już o spokójani o to żeby było inaczejnie mam żalu że nie mam maluchaani o to że mi najbliżsi rozrąbali głowęprzyszedłem podziękowaćże jesteś Bogiem
Na biurku Tu leży mapa co się zmieniapo każdej wojnie już nie taka samatam znaczki pocztowe trochę inneklej niby farba rozpuszczona w wodzieteczka o którą pies potrącił nosempióro wieczne jak kłamstwo bo wcale nie wieczneprzyszły długopisy i już się nie przydaksiążka pamiętnik damy chyba dawno temumówią że tylko trzy razy jej nie było w domuw dniu ślubu w dniu chrztu dziecka i swego pogrzebukalendarz jak nieszczęście , potwór --- liczy milcząctylko serce odmierza czas w odwrotną stronęw szufladzie stary pieniądz co wyszedł z obieguz Piłsudskim ciekawostka maleńka lirykatak czysta że się za nią już nic nie kupujea te fotografie to moi umarli
bez których przecież niepodobna istniećszlachetni dziś na pewno skoro ich nie widać
Na dobranoc Rozgadana wiedzawymowna poezjaprzez radio Szopen mówić do mnie będziecałuję cię na dobranoc mój krzyżyku niemybo milczy tylko prawda i nieszczęście
Na drodze krzyżowej Stacja trzynasta --- nagle zamieszanieskąd tu się wzięła znowu Weronikaniewiasty powróciły i jak przedtem płacząludzi widać wciąż z bliska samotność z dalekai rzewność tak jak w domu kiedy dobre ręcecyfrują dziecku zabawny serdaczekJan się denerwuje --- tyle kobiet naraztu Matka Boska --- mówima być tylko samai przystanek bez ławki deszcz od czwartku chlapieNikodem źle wygląda ochrypł od wyjaśnieńwielu głowę straciło tylko śmierć zaradna
przyszłyśmy choć na chwilę po to by zapytaćczy można serce zdjąć naprawdę z krzyża
Na słomce Przygasnę przy ołtarzu iskierka przy iskiercezostaną tylko buty jak przydeptane serce
Lampka wieczna jak lizak czerwony---lub policzek żołnierza, który gra na trąbce
Msza się dzieje. Matka Boska mnie trzymajak niezdarną bańkę na słomce
Na szarym końcu Wreszcie na szarym końcuzbaw teologówżeby nie pozjadali wszystkich świec i nie siedzielipo ciemku
nie bili róży po łapachnie krajali ewangelii na plasterkinie szarpali świętych słów na nerwynie wycinali trzcin na wędkinie kłócili się miedzy sobąnie zajeżdżali na hipopotamie łacinyżeby nie dziwiliże do nieba prowadzibezradny szczebiot wiary
Na szpilce Chodzi Anioł Stróż po świeciesprząta po miłościach co się rozleciałyzbiera jak ułamki chleba dla wróbliżeby się nic nie zmarnowałolisty tam i z powrotemtelefony od ucha do uchamałe śmieszne pamiątki co były wzruszeniemnotes z datą spotkania ukryty w czajnikublizny po śmiechusprzeczki nie wiadomo po cożale jak pojedyncze osyflirtujące osływszystko na szpilceto co na zawsze już się wydawałomądrość przy końcu że nie o to chodziradość że się kocha to co niemożliwe
Na wsi Tu Pan Bóg jest na serio pewny i prawdziwybo tutaj wiedzą kiedy kury karmićjak krowę doić żeby nie kopnęłajak starannie ustawić drabinkę do sianajak odróżnić liść klonu od liścia jaworutak podobne do siebie lecz różne od spodua liści nie zrozumiesz ani nie odmienisz
tu wiedzą że konie stają głowami do środkaże kos boi się bardziej w ogrodzie niż w lesieże skowronek spłoszony raz jeszcze zaśpiewakukułka tutaj żywa a nie nakręconapszczoła wciąż się uwija raz w prawo raz w lewoa mirt rozkwita tylko w zimnym oknieptaki też nie od razu wszystkie zasypiajązresztą mogą się czasem serdecznie pomylić
jak ktoś kto bije żonę by zranić teściowąi wiadomo że sosny niebieskozielonea dziurawiec to żółte świętojańskie ziele
Tu Pan Bóg jest jak Pan Bóg pewny i prawdziwytylko dla filozofów garbaty i krzywy
Na Złote Gody Drodzy państwo niech każdy z radości zaszlochaile sporów po których na lody chodzi się osobnorumianków na dobranoc morałów nad ranembo żona wciąż za mało teściowa za dużoile min gdy się wstawało jak kogut do bojuto co niby na niby ale trochę dalejto co zaraz a wtedy o wiele za bardzoi to co nie do końca jak życie w ogólewszystko potem jak nogi krzywe ale swojemałpa z małpą się kłóci jeśli małpę kocha
Nad pustą gazetą Nad pustą gazetąkiedy plany nasze wywracają się do góry nogamikiedy nazywają Ciebie dobrym Ojcem a inni głuchym kamieniemkiedy pozór wyskakuje jak Filip z konopiw podziwie o wiele starszym od rozumuw zwątpieniu które także prowadzi w nieskończonośćkiedy tak mało barw a tak dużo kolorówkiedy złoty środek staje się szarynad próżnią bez dna wciągającą światkiedy niepokój ryczy jak ósma chuda krowakiedy możesz się rzucić na szyję Janowi XXIII na fotografiibiegnę do ciebie jak po nitce do kłębka
Naucz się dziwić Naucz się dziwić w kościele,że Hostia Najświętsza tak mała,że w dłonie by ją schowałanajniższa dziewczynka w bieli,
a rzesza przed nią upada,rozpłacze się, spowiada---
że chłopcy z językami czarnymi od jagód---
na złość babciom wlatują półnago---w kościoła drzwiach uchylonychmilkną jak gawrony,bo ich kościół zadziwia powagą
I pomyśl--- jakie to dziwne,że Bóg miał lata dziecinne,matkę, osiołka, Betlejem
Tyle tajemnic, dogmatów,Judaszów, męczennic, kwiatówi nowe wciąż nawrócenia
Że można nie mówiąc pacierzypo prostu w Niego uwierzyćz tego wielkiego zdziwienia
* * * Nic mnie nie załamałoani pustka po życzliwym spojrzeniuani zbieranie na tacęani to że o mało nie zwichnąłem palca stukając w konfesjonałani pytania osiemnastoletnichani anonimy których koperty nawet syczą---ani dowody w które trzeba najpierw uwierzyćani wierni którzy się nienawidzą w tramwajachani cnota płacząca jak nieszczęśliwe szczęścieani kaznodzieje ze złotymi zębamiani obawa że nie dam rady nie dojdęwywrócę się jeszcze przed płotem Królestwa Niebieskiegobogatsi zostaną coraz bogatsi a biedni coraz biedniejsinawet ptaki śpiewają ze strachunic mnie nie załamałobo wciąż widzę Ciebie Matko Najświętszazamiast berła --- trzymasz kłębek włóczkicerujesz teologię
Nic nie wiedzieć Być kochanym i jeszcze nic nie wiedzieć o tymstale jedną herbatę ustawiać na stolemieszać jedną łyżeczkąkupić jeden biletsamemu odwiedzać w ZOO gruboskórne słoniepocieszać się że zając biega pojedynczoże czasem narzeczony całuje jak rybatymczasem ten co kocha prosto z nieba idzie
białe kwiaty poziomek niesie w głębi lasudrozda borówki koźlaki życzliwetymianek co podobny wciąż do macierzankiciszę która nawet każdy grzech poprawiastworzył dookoła pięć miliardów ludzii stale jednego szuka aby z nim się spotkaćbyć kochanym i jeszcze nic nie wiedzieć o tymżeby było do twarzy zasypuje śniegiemstara się o choinkę niby od nikogomówi że trzeba odejść żeby nie przeminąćzaprasza na spotkanie prawie po kryjomunad wodę w noc jesienną gdzie cieplej niż w polui opera żab swojskich niewielka lecz pięknai księżyc przypadkowy co nie wie co będzieprócz jednego że nigdy nie powtarza się szczęściebyć kochanym i jeszcze nic nie wiedzieć o tymlecz samotność to kuzynka najbliższa miłościa miłość wciąż za duża by całą ją widzieći już nie wiesz do końca bo wszystko jest oboka śmierci nigdy nie można uwierzyć
Nic się nie zmienił Zestarzał się nam księżyc. Ludzie po nim chodząmówią o nim tak szczerze że zaczyna nudzićnikt go nie traktuje w poezji na seriojak Hamlet uogólnia myśli praktycznie
poezję diabli wzięli prawie już jej nie maszary świerszcz już ją zastąpi swą metodą zwykłąa z wierszy napisanych chyba ten nie umrzeco nie bał się być prawda lub stał się muzyką
tylko Jezus pozostałchoć ludzie nerwowinawet nie zauważą że przystanął w sieni
Ma tyle ran co przedtem a nic się nie zmienił
Nic więcej Napisał "Mój Bóg" ale podkreślił, bo przecież pomyślało tyle mój, o ile jestem sobkiemnapisał "Bóg ludzkości" ale się ugryzł w język, bo przypomniałsobie jeszcze aniołów i kamienie podobne w śniegu do królikówwreszcie napisał tylko " Bóg". Nic więcejJeszcze za dużo napisał
Nie Nie posypujcie cukrem religiinie wycierajcie jej gumą
nie ubierajcie w różowe gałgany aniołówfruwających ponad wojnąnie odsyłajcie wiernych do fujarki komentarzaNie przychodzę po pociechę jak po talerz zupychciałem nareszcie oprzeć swoją głowęo kamień wiary
Nie bój się nie bój się kochać jeśli tylko wierzyszMatka Boska Królową więc Jej ziemia całaprzetrzyma ustrój przeżyje rozstanieserce jak stary Werter zdolne do cierpienia
a miłość daje to czego nie dajewięcej niż myślisz bo jest cała Stamtąda śmierć to ciekawostka że trzeba iść dalej
Nie do wiary Ile tego dokołaanioł co mnie krzyżykiem od diabła odgrodziłkamień najstarszy młodszy od milczeniaten kto tego napotkał z kim musiał się spotkaćchoć wyszedł boczną furtką trochę od niechceniabarwinek co tak się zmarszczył że deszczu nie będziepani co dwa razy szaleje raz kiedy kocha raz kiedy siwiejegwiazdy co zawsze razem bo całkiem z osobnamól co cztery razy gryzie a potem uciekai wszystko wyznaczone nie dalej nie więcejciało włócznią przebite niewidoczne w chlebietyle nie do wiary by uwierzyć w Ciebie
Nie martw się nie martw się że chociaż kochasznie piszą do ciebienie dzwoniąbarometr opadł a nikt ci palta nie zapiął pod szyjąw szafie mól lub inaczej nieudany motyl
tutaj nawet na zawszejest tylko stąd dotądserce które kochanie jest już niczyjekobieta sama rzadko bywa sama
wiem --- to banałlecz w banale nie banał się kryjemądra pszczoła powraca często z oślej łąkinieraz mali poeci dobrej sławie służą
Nie mogę trafić Wszystko się pozmieniało nie ma małych dworówpachnących owocami i pastą do podłógz zazdrostkami w oknach z lawendą w szufladziekościół też nieco inny. Spokojny choć przecieżbez cichej i dyskretnej prababci łacinystara się by Boga było lepiej widaćlecz Bóg kocha naprawdę więc jest niewidzialnydworce przebudowano już nie mogę trafićna peron gdzie kogoś żegnałem na zawszedługopis karierowicz nieboszczyk atrament
niebo morze i góry zostały te same
* * * Nie mówią o Tobienie pisząoddalają w ciemnośćprzechodzą mimochcą zasłonić jednym palcemjakbyś już poszedł na prowincjęzakładają okulary przeciwniebieskieobcinają oczy świętymniezadowolenijakby wiara stała na jednej krzywej nodzejakbyś miał usta z filmu niemego
Klękam w świeżych ranach mszy
Nie płacz nie płacz. To tylko krzyżprzecież tak trzeba
nie drżyj. To tylko miłośćjak rana w przylepce chleba
i ty jak zabawny kosco się kosowej spodziewa
łatwiej kiedy się nie wie
zamyślił się aniołchciał zabrać głoslecz poszedł do nieba
Nie rozdzielaj Miłość i samotnośćwzięły się pod ręce jak siostryidą noga w nogęnie rozdzielaj ichnie szarp. Łapy przy sobiemiłość bez samotnościbyłaby nieprawdąsamotność bez miłości rozpaczą
stała Matka pod krzyżemjak pod srebrnym obrazemnie minęły trafiłydo niej też przyszły razem
Chodzi księżyc jak morałalbo osioł po niebiejeśli były gdzie indziejto i przyjdą do ciebie
Nie tylko my Czytamy --- Bóg umiłował świat....a więc nie tylko ludziale i pliszkęodymioną pszczołęjeża eleganta wprost spod igłynawet muła ni to ni owobo ani to koń ani osioł( żal że go człowiek stwarzałżyje jak kawaler co się nie rozmnaża )gruszę co kwitnie zaraz przed jabłoniąliście konwalii prawie bez ogonkacielę co za matką się wlecze
a my tak czulimy się do Bogajakby on miał nas tylko kochać na świecie
Nie tylko o czaplach Piszą o czaplach co wstają jak poranne zorzeo jeżu co ma oczy wystająceo morelach co pochodzą od dziadka migdałaśmiejąc się że mają drzewo ginekologiczneo słoniu co ma problem bo usiąść nie możeo kundlu bliskim sercu bo wyje po trochu
Boga najłatwiej znajdziesz nie pisząc o Bogu
Nie umie Przepraszam że jestem tak nie delikatnyże obecnyże gram Ci na nerwachpowtarzając ja, o mnie, ze mnąnie umiem jak minister przestać błyszczeć i mrugaćspaść na zbitą głowęw noc ciemną
Nie koniecznie na pewno Jezu na krzyżu od nieba do ziemimiałem mówićale pomyślałem że słowa umniejszają jak każda czułośćmiałem iść z postępemale powstrzymał mnie artykuł " Moda i życie wewnętrzne ''miałem rozpaczaćale sądziłem że czasem można przedostać się do niebapomiędzy niepewnością wiedzy a pewnością wiarypokazując jak bilet ulgowy ---zapłakany policzekmiałem udowadniaćprzeszkodziła mi śmierć --- jak inna ojczyznawięc trzymałem się tylko Ciebie za palec
Nie ma czasu Nie za bardzo wiadomo jakże to się dziejeże czas wtedy przychodzi gdy go wcale nie mai w sam raz tyle tylko ile go potrzebanawet we śnie gdy ciało podobne do duszykto ma czasu za dużo wszystko czyni gorzej
jeżeli kochasz czas zawsze odnajdziesznie mając nawet ani jednej chwilina spotkanie list spowiedź na obmycie ranyna smutku w telefonie długie pół minutyna żal niespokojny i na rozeznanieże dobrzy są mniej dobrzy a źli trochę lepsibo w życiu jest tylko morał niemoralny
Nie martw się Nie martw sięże się Kościół przewróciże znów grzesznikdłubie dziurę w niebiemagistrze, doktorze, głuptaskunie martw się o Bogaale o siebie
Nie tak nie tak Moja dusza mi nie wierzymoje serce ma co do mnie wątpliwościmój rozum mnie nie słuchamoje zdrowie uciekamoja młodość umarłamoje fotografie rodzinne nie żyjąmój kraj jest już innynawet piekło zmyliło bo zimne
nakryłem się cały żeby mnie nie było widaćale łza wybiegłai rozebrała się do naga
Nie zląkł się Tylko święty Jan umarł w domu na posłaniuz poduszka pod głową owinięty w śpiwórjeden nie zląkł się Krzyża jeden stał pod Krzyżempozostali ze strachu w Wielki Piątek zbiegli
kto ucieka od Krzyża --- krzyż cięższy dostanie
Nie wiadomo komu
daj się modlić nie wiedząc za kogo i o cobo Ty wiesz najlepiej czego nam potrzebakto ma dzisiaj wyzdrowieća kogo ma stuknąć śmierćlub inaczej piorun sympatycznykomu zabrać masz urząd by przywrócić rozumdroga nie zna swej drogikwiat o sobie nie wiesłowik nie narzeka że nie sypia nocągęś się nawet nie dziwi że ma oczy z bokustara małpa nie zgadnie czemu nie siwiejeświęty śnieg bo spada nie wiadomo komuświęte to co przychodzi wciąż wbrew naszej woli
Niebieskie z czarnym W miłości każdej zawsze cokolwiek z przekoryzakochani czasem brzęczą na siebie jak trzmielechoć podobno do nieba wpuszczają paramido piekła pojedynczo bo tam separatkiz świętością moją kłopot bo chyba przeze mniemój Stróż Anioł ma stale jedno pióro ciemnezwierzęta także różne bo gorsze i lepszeowcę solą uraczysz a indyczkę pieprzemjeśli jest Kain musi być i Abelw raju Adam solidny a niepewna Ewapołącz niebieskie z czarnym będzie barwa szaraco czasem przypomina pobożność bez gustuskrzywdzisz tego kogo za bardzo pokochasz
nie udaje się wiara bez diabła i Boga
Nielogiczne to co nie logiczne prowadzi do wiarygwiazda co spadła z nieba dla nikogozając co ma tylko strach swój na obronęmiłość do połowyszczęście nieszczęśliwekucyk nadzieii brudas który przyszedł powiedziećtak zimno a Pan Jezus za lekko ubranyróża pomarszczonałabędź wiosłujący tylko jedną nogą
za wielki Pan Bóg żeby wejść do głowy
Niebo Patrzał w niebobizantyjskie --- z białej mozaikigotyckie --- gołe i złoterenesansowe --- błękitnebarokowe --- brunatnowełnisteosiemnastowieczne --- szafiroweimpresjonistyczne --- pełne powietrzasecesyjne --- ondulowanekubistyczne --- kanciasteabstrakcyjne --- nieprawdziwei chciał wierzyć w całkiem nowelekkie i niecałe --- jeszcze nie używane
Jan Twardowski
Niecierpliwa miłość niecierpliwanie na zawszeza małapożal się Bożew dawnych listach zostałaślamazaraskończyć się niemożerodzi się od razuumiera za długo
Niecodziennik Lubię czytać rozmaite pamietniki i dzienniki. Zawsze były modne, może teraz bardziej niż kiedykolwiek. Czytam tych, ktorzy piszą od czasu do czasu i tych, co piszą dzien w dzien. Zacząłem sam pisać, ale złapałem się na tym, że albo pisałem o sobie dobrze, albo pisałem tak źle, żeby inni mówili, że jest troche lepiej ze mną. Najgorzej, kiedy naśladując innych próbowałem pisać na przykład tak: "dzisiaj zasnąłem prze Heglu", albo "Paryż. Dnia tego i tego. Patrzyłem przz okno z wiszącym balkonikiem i myślalem o Prouscie". Wreszcie przestałem pisać. Spaliłem zapisane kartki. Ograniczyłem się do samych anegdot. Anegdoty przychodzą nawet w pochmurny
dzień. Podobne do rosliny zwanej dziwaczkiem, po łacinie Mirabilis jalapa. Świetny obiekt do badań genetycznych. Kwitnie nocą, a nawet próbuje kwitnąć, kiedy pada deszcz.Katechetka pokazywała uczniom obraz przedstawiąjacy męczeństwo chrześcijan. Lwy pożerały męczenników.Pewien chłopiec, widząc, że jeden z lwów trzyma w paszczy niewielki kawałek, mniejszy niż to, co otrzymały inne lwy - powiedział:- Szkoda, temu dostalo się tak malutko.
Dobrze im tak - powiedział ksiądz proboszcz wracając po ślubie z kościola.
Słyszałem, że do pewnego poety angielskiego, który napisał poemat o śniegu, przyszedł po wywiad dziennikarz, mowiąc:- Na pewno spędził pan wiele czasu w Alpach i patrzył na wspaniały śnieg.- Nic podobnego - odparł poeta - siedziałem w baraku więziennym i przez kratę patrzyłem na śmietnik, obierki, stare butelki, błoto. I właśnie tam zatęsknilem za śniegiem.
Opowiadał mi ksiądz, że znalazł się wieczorem na cmentarzu. Mrok zapadł. Zobaczył przy grobie bladego i wylęknionego człowieka.- Proszę pana, niech się pan nie boi - powiedział ksiądz - ja jestem żywy.Usłyszał odpowiedź: - Ale ja jestem umarły.
Pewien ksiądz, doktor teologii, przyszedł w zastępstwie katechety na lekcje religii do przedszkola. Dotykał rękami główek dzieci i mówił:- Pamiętajcie na całe życie: Bóg jest transcendentalny.
Pewna pani gniewała się na tych, którzy obcinają psom ogony. Mówiła:- Co Bóg złączyl, człowiek niech nie rozdziela.
Uslyszalem krzyki przy drzwiach wejsciowych do kosciola. Chciano wyrzucic kobiete. Wolali:- To ulicznica. Taka moze okrasc kosciol.Obronilem ja. Poszlismy razem do zakrystii. Powiedziala, ze chciala sie wyspowiadac:- Stalam na ulicy, obsypal mnie snieg, przypomniala mi sie moja sukienka do I Komunii
Swietej.
Na cmentarzu w Wolominie na jednym z nagrobkow przeczytalem napis: "Szanuj zdrowie, bo jak nie, to cie spotka to, co mnie".
Mowiono mi takze o innym nagrobku: "Tu lezy maz, co dreczyl mnie wciaz. A teraz drogi mezu odpoczniemy sobie, ja w domu, a ty w grobie".
Opowiadano mi rowniez taka historie. Jeden z dziedzicow postawil nagrobek, na ktorym kazal wyryc napis: "Dobry z ciebie byl parobek, wiec ci stawiam ten nagrobek". Zdarzylo sie, ze po pewnym czasie ktos kreda dopisal: "Kiedys stawial mu nagrobek, to juz nie byl twoj parobek, ani tys mu nie byl panem. Pocaluj go w piszczel. Amen".
O osiolku, na ktorym wjezdzal do Jerozolimy Pan Jezus, pisano wiele. W ogromnym wschodnim tlumie ludzi i zwierzat - on jeden nie widzial Jezusa, choc dzwigal jego ciezar. Gdyby jednak nie on - cala procesja z chlopcami rzucajacymi plaszcze i palmy nie posunelaby sie nawet o jeden krok.Zakony kontemplacyjne przypominaja takiego osiolka - tak jak on nie widza Jezusa, chociaz dzwigaja jego ciezar i wiedza, ile wazy - ale bez nich wszystko by stanelo w miejscu i ani rusz.
Kiedys przegladalem dziewietnastowieczny zbior niemieckich kazan do gloszenia w kosciele. W tresci kazdego kazania co kilka zdan byly slowa w nawiasie: ("Hier soll man schimpfen" - tu nalezy wymyslac).
Slyszalem o trzyletnim Marku, ktory niecierpliwil sie w czasie Mszy sw., nie mogac doczekac sie konca, i wreszcie zapytal rodzicow glosnym szeptem:- Kiedy ksiadz powie: "Idzcie ofiary do domu"?
Slyszalem w homilii slubnej: - Glupcze, jeszcze tej nocy zazadaja duszy twojej.
Slyszalem kiedys przemowienie ksiedza proboszcza witajacego biskupa: - Najczcigodniejszy Pasterzu, Ksieze Biskupie. Nasz Pasterz, Jezus Chrystus, powiedzial tak...
Zapytalem, czy pan Z.N. byl wierzacym.- Tak, tak - odpowiedziano mi - zawsze w Wielka Sobote poswiecal jajka na Wielkanoc.
W czasach stalinowskich przyszlo do mnie pewnego dnia dwoch panow z Bepieczenstwa.- Pojedziemy na zebranie dyskusyjne - powiedzieli.Okazalo sie jednak, ze pomylili sie i pokazali mi wezwanie na nazwisko ksiedza - mojego poprzednika.Tak sie nie nazywam - bronilem sie - nie moge pojechac. Kiedy zostawili mnie w spokoju i odjechali, schowalem sie. Przyjechali po mnie po raz drugi, ale nie znalezli mnie. Rano przyszli i zabrali mnie samochodem do Urzedu Bezpieczenstwa we Wlochach pod Warszawa. Po trzech godzinach trzymania na korytarzu wpuscili mnie na sale. Przy stole siedzialo szesciu panow - byli zli na mnie. Kazdy z nich zaczal mi udawadniac, ze nie ma Boga, a jeden, widocznie historyk, przypomnial, ze za krola Lokietka pewien biskup mial dziecko.- Te dowody sa mi niepotrzebne - powiedzialem - bo ja Boga widzialem.Zamilkli. Po chwili jeden z nich wstal i oznajmil mi:- Ksiadz jest wolny.Wypuscili mnie i odtad wiecej nie wzywali.Powiedzialem prawde, bo zawsze mam wrazenie, ze Boga widze, chociaz nie umiem tego wytlumaczyc.
Niejedzenie Mario siostro Łazarzagdy Pan wszedł do domuzapomniałaś o piecunie nakryłaś stołubo miłość zaczyna się od niejedzenianieważnym stał się czajnik inaczej naciągaczkasza jak chuda wrona sądzona za rozpaczczosnek jak zęby wiedzmyz zasady nierównepowiedz siostrze swej Marcie
gdy Pana zobaczę ---
czemu latasz po kuchni i po rondle skaczesz
--- nic nie zjem. Padnę na pyskjak grzech się rozpłaczę
Nieobecny jest Bóg jest tak wielki że jest i Go nie matak wszechmogący że potrafi nie byćwięc nieobecność Jego też się zdarzastąd czasem ciemno i serce się tłuczeposkomli nawet jak pies niecierpliwy
nawet wierzący nie wierzą po cichui chcą się żartem wymknąć ze wzruszeniachoć tak niedawno wierzyli na pamięćże całe życie czeka się na chwilę
lecz Bóg tak wielki że Go czasem nie mamózg jak tulipan chyli się zmęczonyi myśli biegną wspólną pustą drogątak jak biedronki co się razem schodząby przed rozpaczą ukryć się na zimętylko milczenie trwa i gwiazdy w górzei księżyc sprawiedliwy bo zupełnie nagia ważki tak znikome że już wszystko wiedząi liść ostatni brzęczy wprost z topoliże Nieobecny jestbo więcej boli
Niewidoma dziewczynka Matko mówiła niewidoma dziewczynkatuląc się do jej obrazupoznam Cię światełkami palców
Korona Twoja zimna --- ślizgam się po niejjak po gładkiej szybiesą kolory tak ciężkie że odstają od przedmiotuto co złote chodzi swoimi drogami i żyje osobnoSłucham szelestu Twoich włosówIdę chropowatym brzegiem Twojej sukniodkrywam gorące źródła rąkpomarszczoną pończochę skóryszorstkie szczeliny twarzyżwir zmarszczektkliwość obnażeniaciepłą ciemność
sprawdzam szramę jak bliznę po miłościzatrzymuję tu oddech w palcachuczę się bólu na pamięćzdrapuję to co przywarło ze świata jak śmierć niegrzecznawydobywam puszystość rzęs odwracam łzęzbieram nosem zapach niebaodgaduję wreszcie małego Jezusa z potłuczonymspuchniętym kolanem na Twym rękuTylko tu wszędzie spokoju pomiędzy słowem a miłościąkiedy dotykamobraz stuka jak krew
klejnoty niepotrzebnie jęcząrobaczek piszczy w trzewikusypie się szmerem czaspachną korzonki farbmilknie ucho OpatrznościPalce moje umieją się także uśmiechaćmiętosząc Twój staroświecki szalciągnąc rękaw jak ugłaskanego smokaodsłaniam z włosów kryjówkę słuchu---żartuję że czuwając mrużysz lewe okostopy masz bose --- od spodu pomarszczone jak podbiałprzecież nie chodzisz w szpilkach po niebiemyślę że Ty także nie widziszoddałaś wzrok w Wielki Piątekstało się wtedy tak cichojakbyś prostowała na zegarku ostatnią sekundęi już nie pasują do nas żadne poważne okularyoparłaś się na świętym Janie jak na białej kwitnącej lascepiszesz dalszy ciąg Magnificat alfabetem Braille'aktórego nie znają teologowie bo za bardzo widzątak Cię sumiennie zasuwają na noc w jasnogórskieblachy pancerneTo nicWystarczy kochać słuchać i obejmować
Niewidzialne Żółknie pora rokuwęgorze wyruszają w ostatnią podróżcisza stamtądwilga dawno uciekła uczyć polskiego w Afrycebarwa niebieska oddala a zbliża różowastarsi malejąniewinni dźwigają ciężargrób się zarumieniłopadają skrzydła po locie godowych
pamięć zmienia rzeczykamień usnął ze zmęczenialiść osiki się trzęsie narzeka na za długi ogonekkrowa ryczy bo ma nieufność do językaksiężyc kawaler stale tylko jeden
i jeszcze tyle niewidzialnegogdyby nie to --- niczego nie byłoby widać
Noc Noc --- gwiazdę przyprowadzasmutek --- białą brzozęmiłość niesie w ofierze czystego barankaspokój --- samotność mrówek gdy wszystkie są razem
Wiara stale chce pytaćlecz gardło stale wysychajeśli bóg jest milczeniemzamilczeć potrzeba
Nocą nocą modlił się w Ogrodzie Oliwnymsam na sam z Aniołemjak z dziewczynką w bielitrzej najbliżsiwybrani zasnęli
kogut wrzasnął nad ranembiegło serce nie wybranetakie nie śpi
Nowolipki Wiara gdy jeszcze nie umiemy wierzyćnadzieja gdy jeszcze nie umiemy ufaćmiłość kiedy jeszcze nie umiemy kochać
śmieją się świeże pąkinowalijki listki
że starość przychodzi po wszystkim
O cokolwiek zapytasz
czemu serce jak żebrakgdzie indziej istniejewierna miłość nietrwałaślub co przeszedł obokczemu święty i grzesznik w tym samym pewexieniepewność świętych jak łaska grozi
czemu łza opiekunka do gardła mi wpadłabo szczęście się urwało nie wiadomo po co
o cokolwiek zapytasztrzepnie cię milczenieBogu nie stawia się pytań dlaczego
O firankach w stajni Gdyby przyszli do Ciebie wtedyw świętą nockiedy świeciła jedna czytelna gwiazdkaci co uważają że trzeba wszystko mieć żeby nie przestać byćci co się boją bezradności Twoich narodzinmoże chcieliby przykryć Cię wełnianą kołdrąpozawieszać firanki w stajnisprawić świętemu Józefowi rękawiczki te najcieplejszez jednym palcemzałożyć centralne ogrzewaniebardziej wpływowi pisaliby do urzędu kwaterunkowegoo mieszkanie dla Ciebie z wygodamiżebyś nie mieszkał kątemnieufni doszukiwaliby się w podskakującym oślekucyka trojańskiego z podejrzanym sumieniemnajodważniejsi zaczęliby protestować powołując sięna Deklarację praw człowieka i obywatelai wszystkie dekrety o wolności wyznańpoeci ubieraliby Betlejem w liryczne wykrętasymalarze smarowaliby złotym pędzlemw najlepszym wypadku modliliby się do Ciebiejak do małego milionerazłożonego umyślnie na sianiea Ty tłumaczyłbyś otwartymi oczamize zmarzniętą matką przy policzkuże naprawdę jesteświęc oddajesz wszystko
O kazaniach O jakże już nie znoszę wszystkich świętych kazań,mądrych, dobrych, podniosłych, pobożnych i słabych
Kiedy głoszę je, czasem urwałbym w pół zdaniai brewiarz mówił w sadzie, gdzie jabłek powaby
Inna rzecz --- dzieci uczyć, pacierz przypominać,grzesznikom w twarz popatrzeć i nie mówić słowa
Wilgę skubiącą wiśnie chytrze wypatrywać,pliszkę, co z rzęsy wodnej wydziobuje owad
O Kościele Kościele w którym wypadło mi po raz pierwszy w życiu
pić ustami mszęchować się do konfesjonałuktóremu stale odrastają uszyw którym Matka Najświętsza miała złota koronęi bose nogiw którym obraz świętej Tereski służył latem za plażędla muchdrewniały święty Antoni oblazł z habituciemny i czysty
Kościele w którym zieleniała miedzZasłaniało sumienie listkiem brzozowymKolor nieba wyleniał jak szelestsmutny jakby jaskółki umiały tylko chodzić
Kościele z posadzką od pacierzy wytartą i krzywągdzie skrzypiały obcasypluskało korytko wody święconejszczekał zegar jak emerytowany ludożercaz amboną tak prostą że nie sposób było zakryćna niej żadnym kazaniem swej własnej twarzy
Kościele przed którym klękał laskrzyżodzioby otwierały szyszkiłaskotał zajęczy szczaw
cieszyło babie lato jak grzech za lekkifikały żaby a każda żaba ma zawsze czkawkęjesienią czerniały coraz mocniej szpakizimą sikory sypiały na mrozieparafianki rozbierały się ze śniegugdzie zamykałem Jezusa w tabernakulumzawsze z cząstką czyjegoś płaczugdzie modliłem się żeby nigdy nie być ważnym
O lasach Poszedłem w lasy ogromne szukaćbuków czerwieni
jeżyn dojrzałych dzięciołów małychrogów jelenichjagód prawdziwych wilg piskląt żywychmrowiska
i w oczy sarny --- brązowej pannypopatrzeć z bliska ---szyszek strąconych --- tajemnic sowichzająca
i strach mnie porwałna myśl o Bogu--- bez końca
O ludzkim sercupod wielkim baldachimem
Cóż że albą przy ołtarzach jaśniejędrży ornatów grubo tkanych złoto
Msza się kończy w zakrystii na klęczkachbędę szary maleńki potem
Cóż że wielki mi niosą baldachimw dzwony hucząc w procesjach nad głową
To dla Boga. Sam na sam zostanęz swoim ludzkim sercem na nowo
O Łasce Bożej w brzydkim koŚciele Kościółek był taki brzydki, że nie powiem który,brzydota wprost się lała z każdej większej dziuryDobry święty Antoni miał twarz wykrzywioną,inny święty był lepszy, lecz przed wojną spłonąłZostała po nim broda na pace przy murze,wota i dwie donice na fikusy dużeBarankowi z chorągwi popruły się żebra,a za oknem drżał deszczyk z jaskółek i srebra,o cały cmentarz dalej, gdzie już las wysokikolory czarnych jagód składał na obłoki
W samym rogu świątyni baldachim jak szczudłołowił mole we frędzle, tuż--- ambony pudło
I nagle cud się zdarzył,że w to straszne wnętrze---szły na mnie jakieś dłonie od winnic gorętsze---i uniosły mą duszę nad rude aniołkipod Matki Bożej oczu szafirowe pąki
wtedy sercem ukląkłem. I płakałem wiele
O maluchach Tylko maluchom nie nudziło się w czasie kazaniastale mieli coś o robotyoswajali sterczące z ławek zdechłe parasole z zawistnymi łapkamiklękali nad upuszczonym przez babcię futerałem jak szczypawkąpokazywali różowy językgrzeszników drapali po wąsach sznurowadłemdziwili się że ksiądz nosi spodnieże ktoś zdjął koronkową rękawiczkę i ubrał tłustą rękęw wodę święconą
liczyli pobożne nogi pańurządzali konkurs kto podniesie szpilkę za łepekniuchali co w mszale piszczypieniądze na tacę odkładali na lodytupali na zegar z którego rozchodzą się osy minutwspinali się jak czyżyki na sosnach aby zobaczyćco się dzieje w górze pomiędzy rękawema kołnierzemwymawiali jak fonetyk otwarte zdziwione "O"kiedy ksiądz zacinał się na ambonie
---- ale Jezus brał je z powagą na kolana
O Miłości bez serca Modlę się jeszcze do miłości bez sercaniezapominajki niby niebieskiej ale szorstkiejjak często tylko od płaczu potrzebne jest sercedo pisania listów na miękkookolicznościowych wzruszeńmalowania świętychszukania drugiego chociaż nie do parypo to aby wybierać środki łatwe i nie złoteżeby zazdrościć przez telefon
wynajdywać słabe strony kamienia
Serce to jeszcze za mało żeby kochać
O nawróceniu Więc tyle razy musiałem stawać na uszach w konfesjonalebiegać po ambonie rękamina rekolekcjach błyszczeć jak koński ząbbębnić w kociołek sumieniażebyś po prostu zrozumiałbez mojej dłoni wsuwającej się pod ramię----przy lampie czerwonej jak marchew na stoleprzy zegarze ogryzającym nas po trochu lecz systematycznienad własnym grzechem --- jak dokładnie załataną dziurą
O nieobecnych Myślała że został już tylko na fotografiiz twarzą bez oddechuTymczasem w każdej chwilikiedy zapalała światłonakrywała do stołu w świecie tak małymw którym jest już wszystkowiedząc że zmęczenie jest przynajmniej połową miłościże kochać --- to nie znaczy iść w swą własną drogęnieefektowna jak zielona cyranka bez połyskuwytrwała jak chory z urojenia który ma w końcu racjękiedy odkrywała że można się modlić mając tylkoczyste sumieniekiedy odchodziła żeby wrócićz sercem nie skróconym przez oszczędnośćtak znikoma że prawdziwasama na wspólnej drodzepo obu stronach wiary
Tłumaczyłże wieczność jest tylko jednaże już są razem chociaż się nie widząże miałby ochotę nagadać jej serdeczniechoćby w przedpokoju ciepłym od ubrań
przecież tylko nieobecni są najbliżej
O spacerze po cmentarzu wojskowym Że też wtedy beze mnie
przewracali się w hełmielecąc twarzą bledziutką na bruk
Jurku z Wojtkiem i Jankiemklękam z lampką i wiankiemz czarnym kloszem sutanny u nóg
Przeminęło, odeszło w milczeniujak pod kocem na wycieczce ziemia---
świecę lampkę rękoma obiemagdzie pod hełmem dawnych oczu nie ma
O stale obecnych Mówiła że naprawdę można kochać umarłychbo właśnie oni są uparcie obecninie zasypiająmają okrągły czas więc się nie śpiesząspokojni ponieważ niczego nie wykończylinawet gdyby się paliło nie zrywają się na równe noginie połykają tak jak my przerażonego sensunie udają ani lepszych ani gorszychnie wydajemy o nich tysiąca sądówzawsze ci sami jak olcha do końca zielonaznają nawet prywatny adres Pana Boganie deklamują o miłościale pomagają znaleźć zgubione przedmiotynie starzeją się odmłodzeni przez śmierćnie straszą pustką pełną erudycjinie łączą świętość z apetytembliżsi niż wtedy kiedy odjeżdżali na chwilęprzechodząc obok z niepostrzeżonym ciałemocalili znacznie więcej niż duszę
O szukaniu matki bożej Znam na pamięć jasnogórskie rysy,ostrobramskie, wileńskie srebro ---wiem po ciemku, gdzie twarz Twoja i koral,gdzie Twa rana, Dzieciątko i berło
ręką farby sukni odgadnę---złote ramy, cyprysowe drewno---lecz dopiero gdzieś za swym obrazem
żywa jesteś i milczysz ze mną
O uśmiechu w kościele W kościele trzeba się od czasu do czasu uśmiechaćdo Matki Najświętszej która stoi na wężujak na wysokich obcasachdo świętego Antoniego przy którym wiszą blaszane wotajak meksykańskie maskido skrupulata który stale dmucha spowiednikowi w pompkę uchado mizernego kleryka którego karmią piersią teologiido małżonków którzy wchodząc do kruchty pluszcząw kropielnicy obrączki jak złote rybkido kazania które się jeszcze nie rozpoczęło a już skończyłodo tych co świąt nie przeżywają ale przeżuwajądo moralisty który nawet w czasie adoracji chrupie kość morałudo dzieci które się pomyliły i zaczęły recytować:Aniele Boży nie budź mnie niech jak najdłużej śpiędo pięciu pań chudych i do pięciu pań grubychdo zakochanych którzy porozkręcali swoje serca na części czułedo egzystencjalisty który jak rudy lis przenosi samotnośćz jednego miejsca na drugiedo podstarzałej łzy która się suszy na konfesjonaledo ideologa który wygląda jak strach na ludzi
O ukrytym Nawet niebo z nocami czarnymiuśpi dzieci z buldogami groźnyminawet burza nas oczyści umyjematka poda garnuszek obszyjetylko często Jezusa biednegona ołtarzu zostawiamy samego
O wierze Jak często trzeba tracić wiaręUrzędowąNadętązadzierającą nosa do góryasekurującągłoszoną stąd do dotądżeby odnaleźć tę jedynąwciąż jak węgiel jeszcze zielonytę która jest po prostu
spotkaniem po ciemkukiedy niepewność staje się pewnościąprawdziwą wiarę bo całkiem nie do wiary
O wróblu Nie umiem o kościele pisaćo namiotach modlitwy znad mszy i ołtarzyo zegarze co nas toczy ---o świętych przystrzyżonych jak trawao oknach które rzucają do wnętrzamotyle jak małe kolorowe okrętyo ćmach co smolą świece jak czarne oddechyo oku Opatrznościktóre widzi orzechy trudne do zgryzieniao włosach Matki Bożej całych z ciepłego wiatruo tych co nawet żałują zanim zgrzeszą
lecz o kimśskrytym w cieniuco nagle od łez lekki gorący jak lipiecodchodzi przemieniony w czułe serce skrzypiec
i o tobie niesforny wróbluco łaską zdumiony ---padłeś na zbitą głowędo święconej wody
Od Boga chodzi za mną twoje jaubiera się na niebiesko zielono w czerwoną kratkęmówi że nie wierzyrobi minyjest --- urywa się jak ścieżkawraca znowuidziemyi wszystkie głupie rozmowysprzed wojny i Króla Ćwieczka
nagle co to --- zdziwienieświatło przyklęka drogato twoje ja prawdziweprzyszło tu od Boga
Oda do rozpaczy
Biedna rozpaczyuczciwy potworzestrasznie ci tu dokuczająmoraliści podstawiają nogęasceci kopiąświęci uciekają jak od jasnej cholerylekarze przepisują proszki żebyś sobie poszłanazywają cię grzechema przecież bez ciebiebyłbym stale uśmiechnięty jak prosię w deszczwpadałbym w cielęcy zachwytnieludzkiokropny jak sztuka bez człowiekaniedorosły przed śmierciąsam obok siebie
Odejść Odejść --- by dłużej pamiętaćwiewiórki co kabaret przeniosły na cmentarzpies co wył przez megafon tak na rząd się wściekałłzy co płynął z nieba jak z kaczkami rzekaktoś kto tak umarł by inny uwierzyłspokój ---- gdy się na rozpacz popatrzy z daleka
Odeszła Czy miłość odeszła raz jeszcze powróciczy przejdzie przez pokój jak pies oswojonyna dzień dobry niedobry potrąci nas nosemprzypomni stare listy czy Boga przeprosiże przyszła jak dama odeszła jak chamka
Odpowiedzi Czy stworzyłeś serce przez grubszą pomyłkęczy dajesz miłość żeby ją odebraćczy kochających od nas oddalasz na zawszeczy to co rozłącza nie łączyczy to co dzieli nie każe się spotkaćczy nie odchodzimy by być już naprawdęgdzie trwałość i kruchość mówią o wiecznościgdzie rzeki wracają z chmurgdzie niebo niesie pompęi może nie wysycha
Odpowiedź ręce mi swoje podaj na dzień dobrydrogą krzyżową poprowadź w południegdy dzień jak młodość ---- pochyli się niskoz katechizmu przepytaj wieczorempotem do ucha powiedz na dobranoc
jaka mała odpowiedź na wszystko
Odprowadzanie do piekła tu separatkanic nie pomogłomiał już aureolę kwadratowąuparł się mieć okrągła
a tam poniżejksiądz proboszcz piszczyzbudował kościółjak pałac kultury z krzyżem
Odpusty Poprzez wszystkie odpusty w Twoim niebiepoprzez wesołe miasteczka aniołówświętych leżakowaniemiłość bez kantówpoprzez czytanki dla zbawionych dzieci
Ala ma cnotęale nie ma kota
spójrz w piekło wiary po tej stronie
Odszukany w cieniu święty Kopciuszku odszukany w cieniuświęta Dziewczynko z zapałkamiświęta Sierotko Marysiuświęty Andersenieświęta Mario Konopnickadzieciństwo przeminęłostół rodzinny się spaliłczas jak zadyszana pszczołaAnioł Stróż już na rencie
Bo świat się zawalił
ON zatrzymał sięcień pod oknemnade mną chmury wędrowneudam że mnie nie mazapomnępukaznów nie otwierammyślę: --- późno ciemno.--- Kto? --- pytam wreszcie--- Twój Bóg zakochanyz miłością niewzajemną
Ostrobramska to nie toto wronato nie koniecto wrócinie na nigdy
Ostrobramska w serdecznym mieścieodpukuje nieszczęście
Owce między wilki Krowo co dajesz się doić tyle razy dla mniewszystkie króliki umęczone abyśmy według przepisu chorowaliwróblu w mieście brudny byle byś z nami przez zimęszałwio co umierasz i do nieba idziesz byle nas zęby nie bolałyprawdziwi chrześcijanie nie wodą z kranu ale krwią ochrzczenico idziecie jak owce między wilkiwstydzę się was kiedy biegam od siebie do siebiegrymaszę na niewinne cierpienielekkomyślnie poważnyumawiam się aż z trzema lekarzami żeby nie umrzećkiedy nie chcę być chlebem zmielonym dla Boga
Pamiątka z tej ziemi W miłości wciąż to samo radość i cierpienienawet sam Pan Bóg nie kochał inaczej
kocha gwizd kosa co rychło ustajeliść klonu co opadnie bo już poczerwieniałjelenia co zrzuca rogi po kolei ciemneszczęście nieposłuszne to jest to go nie makuropatwy co wszystkie dokładnie poginąchoć stale powracały na to samo miejscepatrzy w kruchość --- radosne świadectwo istnieniamiędzy tym co przemija jest się wciąż na zawszeszuka tych wszystkich co po śmierci swojejjuż nie potrafią słać łóżek po sobiena listy odpisywać powracać do domutak znajomych że mogli wyjść bez pożegnaniao tym że nie umarli nie mówiąc nikomu
to tutaj na ziemi jest jeszcze milczeniebo się idzie do Niego odchodząc od siebie
wczoraj ciebie widziałem jutro nie zobaczętak jakbym już odnalazł i znów nie mógł trafićbo serca są te same lecz niejednakowew niebie także krzyż niosą pamiątkę z tej ziemi
Pan Jezus niewierzących Pan Jezus niewierzącychchodzi między namitrochę znany z Cepeliitrochę ze słyszeniaprzemilczany solidniew porannej gazeciebezpartyjnybezbronnyprzedyskutowanyomijany jakstary cmentarz cholerycznyz konieczności szarywięc zupełnie czysty
Pan Jezus niewierzącychchodzi między namiczasami się zatrzymastoi jak krzyż twardy
wierzących niewierzącychwszystkich nas połączyból niezasłużonyco zbliża do prawdy
Papież Papież wyfrunął z Rzymusamolotem jak śnieg leci ---całuje prawosławnego błogosławi żydowskie dziecibez tronutylko łza trzęsie się jak taniecw wielu książkach topnieje zamarznięte słońcecienkie z gardła ususzonych liter---heretycy grzeją w ewangelii pogryzione nogiwydmuchują niebo na organachnadciąga cały wydział personalny aniołówtylko przedwojenny katolikrozłożył papier ---skubie pióro jakby zaczepiał wronępisze skargę na Pana Boga
Parami Ptaków zwierząt jest wiele a chodzą paramiile gwiazd w noc czerwcową nigdy nie wiadomoliście nie policzone porzeczki jagodyco najmniej trzy biedronki prowadzą do domubólu też pod dostatkiem cierpień coraz więcejilu już papieży na tym świecie żyłotylko Bóg jest wciąż jeden jakby go nie było
Pewność niepewności Dziękuję Ci za toże nie domówionego nie domawiałeśnie dokończonego nie kończyłeśnie udowodnionego nie udowadniałeś
dziękuję Ci za toże byłeś pewny że niepewnyże wierzyłeś w możliwe niemożliweże nie wiedziałeś na religii co daleji łza Dci stanęła w gardle jak pestkaza to że będąc takim jakim jesteśnie mówiącpowiedziałeś mi tyle o Bogu
Piosenka Tak bez Ciebie źle o Boże
że nie wiemCzytałem o wesołym źrebakua myślałem o kościelnym śpiewiePatrzyłem na niebo w czerwonej suknilecz bez Ciebie tak mi smutnoże nie wiemWyrzuć wiersze moje przez oknoa mnie zostaw jak pastuszka w Betlejem
Pisała Nie sądź miłości nie oskarżaj żadnejnie wybrzydzaj zbyt wielka więc się nie nadajetak czysta że ją tylko ocala rozstaniemiej litość dla niewzajemnej biednejco wydała się tobie jak but niepotrzebnyuszanuj półidiotkę dokładnie od rzeczytaką która umarła i jeszcze się leczy
sto lat temu pisała moja babka w listach
PisanieJezu który nie brałeś pióra do rękinie pochylałeś się nad kartką papierunie pisałeś ewangelii
dlaczego nie pisze się tak jak się mówinie pisze się tak jak się kochanie pisze się tak jak się cierpinie pisze się tak jak się milczy
pisze się trochę tak jak nie jest
Płacz Marta zakrzątana obrus rozłożyław rosół za gorący chucha sercem studzimięsa nie dopiekła solić nie skończyłanad wiarą co płacze znów się zamyśliła
a tu tyle robotyŁazarz z grobu wrócił
Właśnie talerz odsunął--- Marto mówi Marto
Jezus przy mnie płakał
Pociecha niech się pan nie martwi panie profesorzebuty niepotrzebne ubiera się bosow piekle już zelżałonie palątylko wiedzę wieszają na hakusmutno i szybko
Poczekaj Nie wierzysz --- mówiła miłośćw to że nawet z dyplomem zgłupiejeszże zanudzisz talentemże z dwojga złego można wybrać trzeciew życie bez pieniędzyw to że przepiórka żyje pojedynczow zdartą korę czeremchy co pachnie migdałemw zmarłą co żywa pojawia się we śniew modnej nowej spódnicy i rozciętej z bokuw najlepsze w najgorszew każdego łosia co ma żonę klępęw dziewczynkę z zapałkamiw niebo i piekłow diabła i Pana Bogaw mieszkanie za rok
Poczekaj jak cię rąbnęto we wszystko uwierzysz
Podobieństwa Miłości podobna tylko do miłościprawdo podobna tylko do prawdyszczęście podobne do szczęściaśmierci podobna do śmierciserce podobne do sercachłopaku z uśmiechem od ucha do uchapodobny do tego jakim byłeś kiedyś
przestańcie się nareszcie tak wygłupiaćprzecież nawet Bóg podobny tylko do Boga nie istnieje
Podziękowanie Dziękuję ci że nie jest wszystko tylko białe albo czarneza to że są krowy łaciatebladożółta psia trawkakijanki od spodu oliwkowozielonedzięcioły pstre z czerwonom plamą pod ogonempstrągi szaroniebieskiebrunatnofioletowa wilcza jagodazłoto co się godzi z każdym kolorem i nie przyjmuje cienia
policzki piegowatedzioby nie tylko krótkie albo długieprzecież gile mają grube a dudki krzyweza toże niestałość spełnia swe zadaniei ci co tak kochają że bronią błędówtylko my chcemy być wciąż albo - alboi jesteśmy na złość stale w kratkę
Pokochać Jaka to radośćpokochać Ciebieod pierwszego spojrzeniabez dowodu na Twe istnieniebez sprawdzania papierówi dopiero wtedy wszystko jak nic dotądtrojaczki krzyczą na całegonie pyskuje pilnowana trawadyrygent czy zamyka żeby słuchaćwyciszają gwizdybawi ogon jelenia zawsze z jedną kreskąi nawet dym zamiast do diabłaidzie do nieba ze wzruszenia
Pokora spokorniała malwa łakomai bez niej kręci się ziemia
spokorniała miłośći bez niej czuły bocian
spokorniał rozumi bez niego jest prawda
spokorniało to co na pewnobo wszystko inaczej
Pomyśl Pomyśl czy przyszło ci kiedy do głowyże błękit jest czasem siny czasem granatowybywa jak lazur lub jak kraska modrycieszą się święci w niebiena dole pies z pieskiemże nawet niebo nie bywa niebieskie
Postanowienie Postanawiam pracować nad tymżeby się pozbyćbyka retorykiwazeliny stylizacjigalanteryjnych pauzwypucowanej składnilirycznego śmietnikażeby zimą przyklęknąći przynieść Ci niewykwalifikowaną rękębaranka ze śniegu
Powązki Romce Lewandowskiej
Nie chodzę tam by usłyszeć śpiew wilgipopatrzeć jak mikołajek zakwita od dołu do górya cień depce po piętachgoniąc wiewiórkę ze śmiechem w ogoniejak teściowe z zięciami porastają bluszczemto nie duch ale pomnik straszyjak czyjaś wielka sprawa zdechła zupełnie samachoć przy nazwisku łazi robak--- smutno żywych kochać ponad miaręjak na grób Rydza --- Śmigłego opadają ciernie
chodzę dziwię się myślę przemilczamilu młodszych umarło ode mnie
Powiedz
Kopciuszku tobie się udałooddzielić mak od popiołuprzez jedną nocpowiedz jak oddzielićkota od kotkiból od miłościłzę od doświadczeńsmutek od czasumądrość od starościi nie mieć już słonia lat
Powitanie Matka Boska się dziwi. Także Józef nie wieTereska uczy francuskiego w niebie--- żeby "u" dobrze mówić--- wszystkim pokazuje---- ściągnij usta twe w dzióbek tak jak się całujeFlorian już się nie śpieszy, bo Pan Bóg ustaliłnie polewaj, nie dmuchaj gdy się miłość paliAnioł przestaje fruwać, bo nagle z wzruszeniapragnie uczcić roztropność minutą siedzeniaTomasz poznał , że z prawdą jest tak i inaczejJak z skowronkiem co chodzi i wróblem co skaczeWszyscy kręcą głowamiWszedł M. Kolbe ---- Gwarzą -------- Jak można wejść do raju z taką smutną twarzą
Powrót Odejść od świata --- zanurzyć się w Bogua potem znowu być tutaj z powrotemaby powiedzieć --- Już widzę odwrotnieto co nieważne takie ważne terazjak jedno pióro wilgi zgubione w Afrycejak kasztan co spada i puka do grobuchłopcu, co chrząszcza odnalazł martwegoco miał na krótko dwa wąsy zuchwałeszepnąć-Patrz dojrzał do dalszej podróżyŚwiętą Agatę budzi na dobranocWszystko umiera co jest nieśmiertelneludzie rośliny zwierzęta skazanedeszcz błazen co zlał się na zegar słonecznysmutna wierność na zawsze ale nie na co dzieńOdejść od świata --- zanurzyć się w BoguI znowu potem powrócić na ziemięuścisnąć małpę i ostre kamienieżółwie bo idą najwolniej do ślubuWszystko co przyszło z Niewidzialnej Ręki
widzieć kobietę co biega po dworcuczeka na tego który nie przyjechałpłacze i nie wie że tak się stać miałobo miłość starsza od nas i większa niż szczęścieBocian na gnieździe otwartym obraca się w słońcuby stale swym cieniem pisklęta zasłonićmądrość też starsza od nas --- więc czemu się boiszKto wrócił stamtąd --- nie pyta dlaczego
Poza kolejką Ilu umundurowanych świętychkanonizowanych bez poprawekmoralistów na twardych podeszwachaniołów kipiących jak mlekochyba ciężko będzie czekać po śmierci na swój sądszczegółowyze łzą --- jak z ostatnim osłemale Ty Matko Najświętsza --- spod ciężkiejbetlejemskiej gwiazdyco otwierasz na nas oczy jak weneckie oknaco nie przemiękłaś w cierpieniuprzyjmiesz poza kolejkąwszystkich niepewnych którym się zdawałoże znak zapytania jest dłuższy od znaku krzyżatych którzy niczego nie mająchociaż niczego nie oddaliwyczekujących w ogonkachnarzekających na lata coraz szybszewydeptujących na krzywych obcasach swoje zbawienienawet tak zalatanych że nie mając czasumodlili się na jednej nodze
Poznaję poznaję ciebie bo masz złe humoryniebo obok czyśćca a piekło od zarazi ty mnie zauważaszbo mam krzywe serceto znaczy wiele uczuć które mnie prowadzą
błądzimy grzeszymyi trzaskamy drzwiamigdy wady nam ucieknąto się nie poznamy
Pożegnanie wiejskiej parafii Pożegnać wikariatkę na niewielkim piętrzezabrać Biblię w tłumoczek kazania gorętszea sad sobie zostanie z gęsiami i płotemstrasząc konie proboszcza kasztanów bełkotem
Niechaj memu następcy kwiatem w brewiarz spadawart bo lepszy ode mnie i mądrzej spowiada
Jeszcze skryję się w kościół . Nie chciej tu mnie widzieć,bo ksiądz płacząc sam siebie jak grzechu się wstydziTylko spojrzeć. Ten święty z pospolitą głowąjakieś śmieszne serduszko z wstążeczką różowąspośród wotów świecące jak żuczek z ukryciaw czas co na usługach i śmierci i życia
Pora odejść. Nie płoszyć myszy i pacierzypatronów dobrej sławy złej sowy na wieży
Pora odejść żal tając jak iskry niezgasłeże mnie ze wsi zabrali by pokrzywdzić miastemTak smutno psy porzucać. Tak zapomnieć trudnowodę w stawie mierzoną złocistą sekundąlas z dzięciołemkukułkę uczącą się w gęstwiniejak śmiesznie jest powtarzać tylko własne imięprzybłędę co na rzece wywrócił się z łódkąi spoczywa pod krzyżem krzywym z niezabudką
Żal szkoły dzieci w ławkach woźnej z pękiem kluczychociaż lepiej że przyjdzie tu ktoś inny po mniestopnie gorsze postawi lecz czegoś nauczy
Żal kulawych i głuchych chorego w szpitalubardzo dawnej paniusi w przedpowstańczym szaluprzygotowań do wilii smutnej oczywiściegdy opłatek od matki drży na poczcie w liście
Jeszcze tu kiedyś wrócę. Nocą po kryjomuwiersz o świętej Teresce dokończyć w tym domu
Po cmentarzu pobłądzę. Ty dłońmi dobrymiprzebacz wszystko. Pochowaj między najgorszymi
Proszę Ciebie o ufnoŚć
Nie pragnę twej miłości ---nie szukam przyjaźni---to właśnie jest nie dla mniei wcale nie wzruszaPo prostu proszę ciebieo trochę ufności,by oprzeć się na biednejmej kapłańskiej duszyNic więcej. Jej zaufać,nawet zamknąć oczyi jak po Ziemi Świętej do Betlejem płynąć
I wszystko to co boli w Boga przeistoczyćjak w Ofierze na co dzień---zwykły chleb i wino
Proszę o wiarę Stukam do niebaproszę o wiaręale nie o taką z płaczem na ramieniutaką co liczy gwiazdy a nie widzi kurytaką jak motyl na jeden dzieńalezawsze świeża bo nieskończonątaką co biegnie jak owca za matkąnie pojmuje ale rozumieze słów wybiera najmniejszenie na wszystko ma odpowiedzi nie przewraca się do góry nogamija żeli kogoś szlag trafi
Prośba sam nie czyniłem dobregoani mniej ani więcejto tylko anioł rozdawałczasami przez moje ręcekochać też nie umiałemwiernie ani niewierniektoś inny lepszykochał przeze mniedogmatów nie rozumiałemrano w południe w nocy
ufam że wytłumaczyszkiedy mi zamkniesz oczy
Prośba Panno Święta rysowana w zeszyciedziecięcymi rączkami ---piękna jak jedna kreskamódl się za nami
żeby w kościołach nie było wyszywanych serwetekkatafalku z czarną kapąaniołka z barokową łapkąz pędzelkami przy chorągwiach frędzlistukających pieniędzyozdóbek z trupią główkąświętej Tereski jak rozpieszczonej gwiazdyniepodobnych do siebie świętychco nie mogą wyjść z nieswojej twarzyżeby nie byłosympatycznego gładko uczesanego Pana Jezusatylko dla porządnych ludzi
Prośba żyrafo dryblasie z trójkątną główkąjamniczko z poczwórnym platfusemwielbłądzie kulfoniemrówko widoczna przez lupękaczko płaskonosadziobaku nietypowy co wyłazisz z jajaczaplo pięknie krzywa
nas grzeszniku na dachu podtrzymajile pokrak bez winy
Prośba Matko łaskawazmiłuj się nade mnąspokój ma maskę ciemną
Miłość światło zapalaNadzieja uczy czekać pomaleńku
---- Szturchnij czasempo ciemku
Prośba dziobie z liściem szczawiukarmieniu co nie pytaszzgrzybiały grzybie w barszczupiesku --- Tomku nieufny co obwąchujeszstole na którym bez kartekza dolary kaczkaproście, abym znalazł takie słowoktóre Pan Bóg polubił i daje co łaska
Protestuję nie wiem co było nie wiem co się stałowstyd mnie ogarnąłod łez w oczach ciemnieji tyle grzechów razem zapłakałojakby Bóg zstąpiłi ukrył się we mnie
potem już tylko pacierzco prostuję wiarędziecko co tak kochaże nic nie rozumie
Prymicja O wiersze smutne moje,w tym stroju pełnym haftu przed krzyżem Pańskim stoję
Jurkowi na Powązkach wojskowa dźwięczy sława,a mnie tasiemka alby zakwitła u rękawa
O Jezu potłuczony, z tą szramą i tą różą,na chłopców spójrz z Powiśla, co do mszy przy mnie służą
Niech jednym choć oddechem westchnienie mi powierzączupurnych rówieśników co pod gruzami leżą
Przeciw sobie Pomódl się o to czego nie chcesz wcaleczego się boisz jak wiewiórka deszczuprzed czym uciekasz jak gęś coraz dalejprzed czym drżysz jak w jesionce bez podpinki zimąprzed czym się bronisz obiema szczękami
zacznij się wreszcie modlić przeciw sobieo to największe co przychodzi samo
Przepiórka Przepiórko co się najgłośniej odzywaszZawsze o wschodzie i zachodzie słońcaprawda że tylko dwie są czyste chwileta wczesna jasna i tamta o zmierzchugdy Bóg dzień daje i gdy go zabieragdy ktoś mnie szukał i jestem mu zbędnygdy ktoś mnie kochał i gdy sam zostajękiedy się rodzę i kiedy umieramte dwie sekundy co zawsze przyjdąta jedna biała ta druga ciemnatak bardzo szczerze że obie nagietak poza nami że nas już nie ma
Przeszłość Kiedy nie umiałem jeszcze płakać i być poważnymZ panią od francuskiego nie można było wytrzymaćkiedy rysowałem kredką skośne oczy lisaa wojna jeszcze nie spaliła szafy z żółtej czereśni
kiedy ławka bez oparcia w parku była najwygodniejszakiedy układaliśmy wierszpewien dziad na swoich zębach siadł ---- nagle krzyknął przerażony
ktoś mnie ugryzł z tamtej strony---kiedy psy na dworze szczekały częściej rano a głośniej wieczoremkiedy chciałoby się do serca przytulić owcę i wilkakiedy nie mogliśmy się nadziwić że można po spowiedzizjeść całego Boga
na wszystko czas był jeszczedzisiaj już go nie ma
Przetrzyma Wzrusza mnie niebociemne nie zawsze niebieskiekoper przydeptanyzwyczajna piosenkaznowu nie lekkaale ciężka zima
baranek co ssąc matkępobożnie przyklękamiłość tak poranionaże i śmierć przetrzyma
Przezroczystość Modlę się Panie żebym nie zasłaniałbył byle jaki ale przezroczystyżebyś widział przeze mnie kaczkę z płaskim nosemżółtego wiesiołka co kwitnie wieczoremwciąż od początku świata cztery płatki makuserce co w liście wzruszenie rysuje( chociaż serce chuligan bo bije po ciemku )pióro co pisze krzywo kiedy ręka płaczepsa co rozpoczął już wyć do sputnikamrówkę która widzi rzeczy tylko wielkiewięc nawet jej przyjemnie że jest taka małamiłość jak odległość trudną do przebyciazło z którym biegnie cierpienie niewinnebliskich umarłych i nagle dalekichjakby jechali bryczką w siwe koniebabcię co mówi do dziewczynki w parkukiedy będziesz dorosła jaszcze mniej zrozumiesznajkrótszą drogą co zawsze przy końcu
aby już tylko ciebie było widać
Przychodzą same spotkania co przychodzą sametak poza nami że już się nie dziwiszże będzie dalej jak miało być wszystkobo Bóg był przedtem zanim szliśmy razemi można wracać po nitce do kłębkaaż do rodziców co też się spotkalinajpewniej po raz pierwszy nic nie wiedząc o tymże śmierć nie będzie ważna tak jak to spotkaniechoć mogli wtedy zabawnie wyglądaćbo wiatr zrywał matce kapelusz słomkowyjakby chciał przed małżeństwem jak kogut uciekaćw wieczór co się zapomniał i stał się zielonyradością najbardziej można się przestraszyć
spotkania co przychodzą sametak dokładnie konieczne że zupełnie czystewie o tym serce jak skrzydło niezgrabne
w życiu co bez śmierci byłoby banałem
żeby odejść bez siebie też trzeba się spotkać
Przyjdźcie Przyjdźcie potrzaskane klony jasne i żółteobszarpany z liści grabie dyskretnyżołnierze z dziurami w głowachprzyjdź dziewczynko spalona z łopatką do piaskui chłopcze coś przed śmiercią grał na scenie słoniaprzyjdź stara kwoko na urwanej łapieprzyjdźcie cierpienia niewinneprzyjdźcie Adamie i Ewo coście za szybko chcieli wiedziećco dobre a co złeprzyjdź cebulo co w swoich trzech sukienkachnamawiasz do płaczuprzyjdzie i powiedzcieże to nie Jego wina
Przyrost ludności Szkodadla jednej tylko osobydeszczubuków bo najchłodniej przy nich wśród upałuławki nad rzekąszczęścia co zamyka ustałamigłówki sercamiłości co ostrzy nóżpływania żabką , motylkiem i delfinemkataru po którym jednym uchemsłyszy się później a drugim wcześniejciała co się nie dzieli tylko na dachu i popiółjaskółki wzruszającej ramionamiwszystkiego po koleii dlatego pchają się na ten smutny światnowi ludzie dziwami i oknami
Przy Stole Pańskim Przy Stole Pańskim chwieją się jak na moście z patykówzabolał mnie język od pytaniagłęboki i niskidlaczego ścinają kwiaty wczesnym rankiemcały w sekrecie najświętszej niepewności
Na szczęście mam jeszcze łzęukrytą furtkę
Pytałem Pytałem jednej gałązki rozmarynujednego białego orłajednego o Traugucie wspomnieniaOrzeszkowej piszącej Gloria victisza co szło się wtedy do więzienia
Pytania Gdzie się prawda zaczyna a gdzie rozum kończygdzie miłość między nami a gdzie już cierpienieczy łza czy na nosie ciepło zimnej wodydokąd razem idziemy by umrzeć osobnoczy słowo jeszcze słowem czy nagle milczeniemczy ciało wciąż oddala czy tylko zasłaniaw którym miejscu odchodzi Pan Bóg oficjalnyi nie patrzy w przepisy bo już jest prawdziwy
O święty krzyżu pytań jak niewiele ważyszgdy małe głupie szczęście liże nas po twarzy
Rachunek dla dorosłegoJak daleko odszedłeśod prostego kubka z jednym uchemod starego stołu ze zwykłą ceratąod wzruszenie nie na nibyod sensuod podziwu nad światemod tego co nagie a nie rozebraneod tego co wielkie nie tylko z daleka ale i z bliskaod tajemnicy nie wykładanej na talerzod matki która patrzyła w oczy zebyś nie kłamałod pacierzaod Polski z rana
ty stary koniu
Rachunek sumienia czy nie przekrzykiwałem Ciebieczy nie przychodziłem stale wczorajszy
czy nie uciekałem w ciemny płacz ze swoim sercemjak piątą klepkączy nie kradłem Twojego czasuczy nie lizałem zbyt czule łapy swego sumieniaczy rozróżniałem uczuciaczy gwiazd nie podnosiłem których dawno nie maczy nie prowadziłem eleganckiego dziennika swoich żalówczy nie właziłem do ciepłego kąta broniąc swej wrażliwościjak gęsiej skórki
czy nie fałszowałem pięknym głosemczy nie byłem miękkim despotączy nie przekształcałem ewangelii w łagodną opowieśćczy organy nie głuszyły mi zwykłego skowytu psiakaczy nie udawadniałem słoniaczy modląc się do Anioła Stróża---nie chciałem być przypadkiem aniołem a nie stróżemczy klękałem kiedy malałeś do szeptu....
Rana Rany Twej lewej stopy nie widzę na Krzyżuprzykryta stopą prawą - by nie ogladanotrudno sekretu dyskretnym dotrzymaćaniołowie na trąbkach zaraz wydmuchaliże tak sie stało
do niej się modli przetrącone szczęściekolaboranci nielegalną miłośćten kto na starość przyszedł się wypłakćcże trudniej kochać bliźnich niż małego fiatapobitych raną - ta której nie widać
modli się świety Józef z mokrą lilią w rękui sikorka bez pary co idzie spać sama
Rany mówią że Cię poznano przy łamaniu chlebaraczej po ranach rąk Twych które go łamałychleb niewidoczny jak tajniak na co dzieńbyć albo nie być nie dla nas pytanietylko Ty jesteś
obraca się ziemiamiłość oddala bo za bardzo zbliżachleb tak jak serce o wiele za małe
rany świadczą więcej niż rany rozdały
Ratunku Eugeniuszowi Zielińskiemu
Dziku króliku chrząszczu małyco świecisz jak czerwony brokatwiosenne czajki czarno- białeślimaku lekko ozłoconywierny granicie zielonkawydębie surowy i niewinnydroździe niezgodny i słowikuco podpowiadasz całą miłośćod pocałunku do pobiciapolny kamieniu przemęczonygłosie oboju trochę suchyi fletu --- niski ale lekkizapachu szałwii dobrodziejkiniby nieśmiały a gorliwyi polski śniegu przedwojennytak podeptany ż3 już czystywszystkie też wiązu liście krzywejak niegenialnych ludzi dramati po kolei pańscy święciniepopularni więc prawdziwiratujcie mnie przed abstrakcjami
Razem Nadzieja i rozpaczradość i bólniewiara i wiaraczas coraz szybszytrwanie jak ciemnośćto za dalekoi już niedługodom pełen bliskichi bez nikogoczłowiek co szukaanioł co nie wie
tak jak dwa jeże sobą zdziwioneszukają razem miejsca dla siebie
Jan Twardowski
Razem z Tobą Krzyż Twój idzie razem z Tobąnad ranemw jasny dzieńw końcu lata kiedy dokarmia się pszczołyprzy oknie po ciemkukiedy zimorodek czeka na zimę,żeby się urodzićkiedy smutek szuka przyjaźniw lipcu kiedy wysiewają koper i kwitnie ogórekod zaraz --- do jeszcze nie wiemzadzwonię do świętychprzez telefon poproszęby krzyż nie przychodził bez Ciebie
Ręce Mówią że ręce Twoje błogosławiąwskazują drogę jak po ciemku światłoz karetki pogotowia chorego dźwigająnigdy na maszynie wprost na ziemi pisząmówią że słabną że są utrudzoneże przez lat dwa tysiące urlopu nie mająjak deszcz stale zajętydeszcz wciąż nie ma czasutyle kwiatów podlewać musi na cmentarzuwidzieli Twoje rany rysują Twoje serce
żeby wierzyć naprawdę ktoś nie wierzyć zaczął
Jan Twardowski
Rozmowa z Cudowną Figurą --- Wcale nie jesteś cudownawestchnąłmasz nieforemną głowęszorstko cię ociosaliprzynajmniej o półtora metra za długi palec --- Mój ty cymbale --- pomyślałaCudowna --- bo mnie ludzie pokochali
Rozmowa z Karmelem Oto jestem. Chciałbym z siostrą pomówić,ja --- ksiądz byle jaki
--- proszę czekać. Już idzie z ogrodu,chociaż nie chcą jej puścić ptaki
Chyba ona. Nie widzę jej twarzy,czy się modli, czy się uśmiechaza zjeżoną Karmelu kratą,jak za łupiną orzecha
--- U nas wszystko tutaj dla BogaNawet fartuch ogrodniczki niebieski,nawet trepki z jednym rzemykiem,jakby zdjęte ze świętej TereskiCzasem śnieg mamy mokry we włosach,za oknami --- zmarznięty sad
Karmelitanko bosa,szedłem tu tyle lat
Rozmowa z Matką Bożą Czy lubisz podbiał żółtylipce z kożlakamikonwalie w kłączach stulone pod ziemiąlubczyk co miłość przywraca a częściej nadziejęksiężyc chodzący za nami jak cielęceremonialny lecz bez rękawiczekpoziomki te najniższe kminek najpodlejszyi lato półniebieskie gdy kwitną ostróżkico przyjdą jak leniwa mądrość od niechceniażołędzie co się dłużą w październikuzwykły chleb co wie zawsze ile bólu w hostiikota niewiernego ale z zasadamibo najpierw myje prawą nogę przednią
Ale ty Matko nie myślisz źle o naszawsze tych co się potkną gotowa obronićmiędzy prawdą a szczęściem najłatwiej nos rozbićpragniesz spraw ostatecznych wybierasz najbliższei szukasz pewnie jednej mrówki w lesietak bardzo spracowanej jakby miała umrzećnajzabawniej jak człowiekwśród wszystkich osobno
Rozstania tak długo byli razem tak wiele łączyłociała nawet na odległość całowali w liścielecz rozstania przychodzą nagle i tak sobie
jeżeli Bóg rozdzielił to potem pojednanajdłuższe to rozstanie po którym się żyjejakby serce pękło i nic się nie stałorozstania co przychodzą gdy nic nie wiesz o tymi w taki sposób że nikt nie rozumienawet żyrafa co się wydłuża aby coś więcej widzieć
lecz zwierzę na dyskretnenic ludziom nie powie
Rozumiesz słowiku co śpiewając podskakujesz do góryżeby spaść na tę samą gałązkęty rozumiesz zachwyt niecierpliwośćwiersze nasze wszystkie łzy na trąbcezdradę świętego Piotra smutne oczy pijakaczystość zmysłów duszy gorączkędzień o piątej rano i kwadrans po zmierzchuwiary naszej pokój i wojnę
nawet takich których nie rozgrzeszą
Róża Lilie półnagiechabry nieczesanekaczeńce jak kaczuszki co stanęły bosowszystkie pietruszki jawnie rozebrane
A jednak święty Józefdąsa się wyraźniegdy Matce Bożej różę wystrojoną niosą
Jan Twardowski
Różne samotości Przyszedłem ci podziękowaćza samotności różneza taką gdy nie ma nikogolub gdy się razem płaczei taką że niby dobrzeale zupełnie inaczejza najbliższą kiedy nic nie wiadomoi taką że wiem po cichu ale nie powiem nikomuza taką kiedy się kocha i taką kiedy się wierzy
że szczęście się połamało bo mnie się nie należyjest samotnością wiadomośćlist dworzec pusty milczeniepieniądz genialnie choryminuty jak ciężkie kamienieczas zawsze szczery bo każe iść dalej i prędzejmogą być nawet nią włosyktórych dotknęły ręce
są samotności różnena ziemi w piekle w niebietak rozmaite że jednata co prowadzi do Ciebie
Ryczał ryczał na cztery strony że miłość odeszłamiała być zawsze a była za krótkomiała być jak mercedes a była jak moskwicznawet wiatr co na nas gwiżdżerozpłakał się w studni
głuptasie nie wybrzydzajwystarczy że przyszła
Rymowanka miłość i rozpacz --- miej mnie w opiecedwa razy tonę w tej samej rzeceból i milczenie tak jak dwie drogilub z krzyża zdjęte ręce i nogi
na ławce w parku nie trzeba więcejdwie cięte rany --- czas nasz i serce
Sacrum Jak to słowo urosłodosięgło obłokówstoi ze świętym Piotrem na niebieskim proguSacrum --- tak nazywano tylną część zwierzęciazad i grzbietto co najdroższe poświęcono Bogu
Samotność Nie proszę o tę samotność najprostsząpierwszą z brzegakiedy zostaję sam jeden jak paleckiedy nie mam do kogo ust otworzyćnawet strzyżyk cichnie choć mógłby mi ćwierkaćprzynajmniej jak pół wróblakiedy żaden pociąg pośpieszny nie śpieszy się do mniezegar przystanął żeby przy mnie nie chodzićod zachodu słońca cienie coraz dłuższenie proszę Cię o tę trudniejsząkiedy przeciskam się przez tłumi znowu jestem pojedynczypośród wszystkich najdalszych bliskichproszę Ciebie o tę prawdziwą kiedy ty mówisz przeze mniea mnie nie ma
Sen mara Sen mara Pan Bóg wiaralecz nic się nie śniłoporzeczka pnie się w góręcynamon odmładzaksiężyc lizus wschodziserce klęka przy sercu by człowiek się rodziłsójka się zbyt długo wybiera za morzechcemy dobrze od zarazPożałuj nas Boże
Serce Cebulo za nerwowafirletko wesołamaślaku w deszczu lepkiopieńko miodowaobupłciowa dżdżownico więc dwa razy smutnabiedronko kropka w kropkęjak przed pierwszą wojnączy lat dwadzieścia czteryczy sześćdziesiąt dziewięć
tak samo serce łazi jak samotna pszczoła
Siedmiowiersz
Jak piękna jest brzydka pogodazabawny spóźniony generałsurowy wesoły śniegsłońce rano podłużne w południe okrągłejak chuda goła pensjajak dalekie bliskie sercejak krótkie długie życie
Skąd przyszło Zło jest romantyczne a dobro zwyczajnedobro wciąż na ostatku bo zło jest ciekaweprzecież białych kwiatów najwięcej na świeciedopiero po nich żółte a potem czerwone
czemu się rozum karmi tajemnicąa chwila niepewności wciąż sprzyja naucepo tylu rewolucjach biedne ptaki bosei ćma tak bardzo mała że żyje za krótko
czemu deszcz słyszysz z góry a śnieg trochę z bokui skąd nagle przyszło to wielkie wzruszeniejakby dzwonek z lat szkolnych przyłożył do uchadzieciństwo co minęło na zawsze zostałotylko się z młodości zrobiła starucha
Skępe Panienko NajświętszaNastolatko ze Skępegoz rączkami na sercużal mi szkoły zeszytówdawnej gumki w piórniku
nie Królowo jeszczeKrólewno
Skrupuły pustelnika Tak zająłem się sobą że czekałem aby nikt nie przyszedłstale prosiłem o jeden tylko bilet dla siebienawet nic mi się nie śniłobo śpi się dla siebie ale sny ma się dla drugichjeśli płakałem --- to niefachowobo do płaczu potrzebne są dwa sercabroniłem tak gorliwie Boga że trzepnąłem w mordę człowieka
myślałem że kobieta nie ma duszy a jeśli ma to trzy czwartezałożyłem w sercu tajną radiostację i nadawałemtylko swój programprzygotowałem sobie kawalerkę na cmentarzui w ogóle zapomniałem że do nieba idzie się paraminie gęsiegonawet dyskretny anioł nie stoi osobno
Słowa Do ostatniej chwili nie przestawał mówićjakby chciał język wyciągnąć poza śmierćklęcząc przy jego łóżku tłumaczyłem mutak słowa już nic nie znacząnie zawracają ludziom głowynie można za nie otrzymać żadnego honorariumniemodne jak wiarus dzwoniący nogaminie kłamią dłużej niż żyjąnieporadne jak nie oblizane jaszcze cielę
tłumaczyłem mu że czeka gotylko jedno słowo które jest milczeniem
Smutek Smutek co nie wiadomoskąd jak i dokądczekanie z góry na dółi z dołu do górynie dokochany dziadekz osą na łysinieniewiara na całegoco przyjdzie co minie
Spieszmy się Spieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzązostaną po nich buty i telefon głuchytylko to co nieważne jak krowa się wleczenajważniejsze tak prędkie ze nagle się stajepotem cisza normalna więc całkiem nieznośnajak uroczystość urodzona najprościej z rozpaczykiedy myślimy o kimś zostając bez niego
Nie bądź pewny że czas masz bo pewność niepewnazabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęścieprzychodzi jednocześnie jak patos i humor
jak dwie namiętności wciąż słabsze od jednejtak szybko stad odchodzą jak drozd milkną w lipcujak dźwięk trochę niezgrabny lub jak suchy ukłonżeby widzieć naprawdę zamykają oczychociaż większym ryzykiem rodzić się nie umieraćkochamy wciąż za mało i stale za późno
Nie pisz o tym zbyt często lecz pisz raz na zawszea będziesz tak jak delfin łagodny i mocny
Spieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodząi co co nie odchodzą nie zawsze powrócąi nigdy nie wiadomo mówiąc o miłościczy pierwsza jest ostatnia czy ostatnia pierwsza
Spojrzał Spojrzałna gotyk co stale stroi średniowieczne minyna osiemnastowieczny ołtarz jak barokową trumnęna szczurzych łapkachna włochate dywany które zmieniają nasze krokiw skradające się kotyna żyrandol jak dziedziczkę w krynoliniena jaśnie oświecony sufitna pyszno pokutne klęcznikina anioła co stale o jeden numer za małyna liście co w świetle lampki czerwonej wydają się czarnestanął w kącie załamał odjęte z krzyża ręcei pomyślałchyba to wszystko nie dla mnie
Spójrz ---- nie powieś sięspójrz w oknoznowu ten biały śnieg z czarnego niebaznowu uśmiech jak osioł z pretensją do osłacenzor który sam wpadł pod nożyczkiświęta Maria Goretti jak powietrze czystei szept co pozostał z całego Kościoła--- Chryste
Spotkania Ktokolwiek nas spotyka od Niego przychodzitak dokładnie zwyczajny że nie wiemy o tym
jak osioł co chciał zawyć i nie miał językalub chrabąszcz co swej nazwy nie zna po łaciniebędziemy się mijali nie wiadomo po cospoglądali na siebie i sięgali w ciemnośćmyśleli o swym sercu że trochę zawadzajak wciąż ta sama małpa w sensacyjnej klatce
Ktokolwiek nas spotyka od Niego przychodzijeśli mniej religijny --- bardziej chrześcijańskiwspomni coś od niechcenia podpowie adresyjak śnieg antypaństwowy co wzniosłe pomnikiz wyrazem niewiniątka zamienia w bałwanyniekiedy łzę urodzi ważniejszą od twarzyco pomiędzy uśmiechem a uśmieszkiem kapie
Ktokolwiek nas spotyka od Niego przychodzinagle zniknie --- od razu przesadnie dalekiczy byliśmy prawdziwi ---- sprawdził mimochodem
Spotkanie Barbarze A. ta jedna chwila dziwnego olśnieniakiedy ktoś nagle wydaje się pięknybliski od razu jak dom kasztan w parkułza w pocałunkutaki swój na co dzieńjakbyś mył włosy z nim w jednym rumiankuta jedna chwila co spada jak ogień
nie chciej zatrzymaćrozejdą się drogi ---samotność łączy ciała a dusze cierpienie
ta jedna chwilanie potrzeba więcej
to co raz tylko --- zostaje najdłużej
Spowiedź Wstyd mi Boże, ogromnie, że jak grzesznik piszę,że z czasem zapomniałem Tomasza z Akwinu,że gdy w maju litania --- słowika wciąż słyszę,a jadąc do chorego --- sławię dzikie wino,obłoki, karpie w stawie, zimą --- kiepskie sanie,
kominek, co mi do snu po łacinie gada---I nagle myśl natrętna, straszna jak powstanie ---Z uczynków? To zbyt mało.Z ran mnie wyspowiadaj
Spór wielki spór o Boga w licealnej klasiepytania chłopców twardea dziewcząt piskliweuśmiech przekoryjeszcze przed rozpaczą
także święty Augustyn miał kłopoty z wiarąnawet szczęście nie wierzy że jest już szczęśliwe
jest krzyż wiaryjest i krzyż niewiary
wie o tymJezusprosząc o ciszęzrozumie obejmierękami obiema
już wierzysz --- kiedy cierpisz że Go nie ma
SprawiedliwośćGdyby wszyscy mieli po cztery jabłkagdyby wszyscy byli silni jak koniegdyby wszyscy byli jednakowo bezbronni w miłościgdyby każdy miał to samonikt nikomu nie byłby potrzebny
Dziękuję Ci że sprawiedliwość Twoja jest nierównościąto co mam i to czego nie mamnawet to czego nie mam komu daćzawsze jest komuś potrzebnejest noc żeby był dzieńciemno żeby świeciła gwiazdajest ostatnie spotkanie i rozłąka pierwszamodlimy się bo inni się nie modląwierzymy bo inni nie wierząumieramy za tych co nie chcą umieraćkochamy bo innym serce wychłodłolist przybliża bo inny oddala
nierówni potrzebują siebieim najłatwiej zrozumieć że każdy jest dla wszystkichi odczytywać całość
Stare fotografie Tylko fotografie nie liczą się z czasempokazują babcię jak chudą dziewczynkęz wiosną na czerwonych gałęziach wiklinyjej piłkę przed pół wieku i wróble jak liściejej warkoczyk tak wierny jak anioł prywatnyjej skakankę jak prawdę bez łez i pożegnańbiskupa w krótkich majtkach na wysokim płociefotografie najchętniej ocalają dzieckowolą uśmiech niż ostre dogmatyczne nieborównież serce co się dyskretnie spóźniłopokazują wakacje bezlitosne latoz psem spotkanie pomiędzy pszenicą i owsemzwłaszcza gdy życie ucieka jak baloni ślimak chodzi z domem swym bezdomnykamień z twarzą królewską który nie skamieniałprzed dworem co się spalił siostry cieknie w pasiedowcipne choć zegarek im płakał na rękachwspomnienie 6 klasy stygnące jak perłaz dyrektorem jak z ssakiem niewinnym pośrodkuumarł nie zmartwychwstał by odejść jak człowiekstaw pożółkły jak topaz i żabę z talentemkiedy szczygieł z ogrodu przenosi się w polenawet trawę co zawsze wykręci się sianemkrajobraz co już przeszedł dawno w geografięi oczy już za wielkie by stać je na rozpacz
Staruszka Tu będzie fotografia którą rozstrzelali Niemcytam lampa co się w dzieciństwie spaliłaszpak powróci na miejsce za oknem przy skrzyncetu listy z ciszą w środku, miłość je zabiłaniby głogi za bardzo do siebie podobneobok drobiazg na półce rozpaczy szkieleciki kapelusz z lat szkolnych co młodość udajejak brodacz co swą brodą zasłania podbródek
i teraz wie, że wszystko jest razemśmierć , radość, niebo i ziemiabo ustawia rzeczy których nie ma
Straciłem wiarę Straciłem wiaręw ostatnią lekcję i dzwoneknie wierzę w ogóle w koniecnie wierzę, że Matki Boskiej nie zobaczęnie wierzę, że komunista nie płaczenie wierzę już w bociananie wierzę, że głód jest mniej potrzebne od chlebanie wierzę, że krowa zarżnięta nie idzie do niebażeby naprawdę uwierzyćw ile trzeba nie wierzyć
Stwarzał Bóg stwarzał wszystko by poznawać siebiestąd barwa biała zawsze lekka, zielona spokojnażółta pliszka bo taką i o zmroku widaćjeż na brzegu lasu dowcipne szparagiktoś kto umarł przed chwilą wyleciał wesołykoniec wszystkich spraw naszych wspaniale niejasnylwica co ogon chwali skoro nie ma grzywynietoperz co składa skrzydła i opada szybkozając co się odbija tylnymi nogamiksiężyc jak rencista co wyszedł się martwićgwiazda polarna co wskazuje biegunogromna kula ziemska i świat nieokrągłyjaskinie latem zimne, widzenie pod wodąi czas najważniejszy --- choć nie wie co będziemiłość lub inaczej wszystko i dalekożuk jak anioł swobodny bo niepoliczonykariera na początku a mięta przy końcuBóg stwarzał świat i poznał że jest wszechwiedzący
SuplikacjeBoże, po stokroć święty, mocny i... uśmiechnięty -Iżeś stworzył papugę, zaskrońca, zebrę pręgowaną -kazałeś żyć wiewiórce i hipopotamom - teologów łaskoczesz chrabąszcza wąsami -
dzisiaj, gdy mi tak smutno i duszno, i ciemno -uśmiechnij się nade mną.
Szczęście
nie miłości bez odpowiedziserce zostaje dalej choć odeszłobyle nie dla siebie
wtedy krowa pociesza ogonemdwumetrowy goryl obejmuje gorylakoza pójdzie do kozyzimorodek czeka na zimę żeby się urodzićjeż nie jeży się na jeżycękomputer pyta koguta o godzinębocian powróży choćby jedną bezpartyjną nogącałują wszystkich nawet nikogoa szczęście tak jak skrzypce im starsze tym młodsze
Jan Twardowski
SzukałemSzukałem Boga w książkachprzez cud niemówienia o samym sobieprzez cnoty gorące i zimnew ciemnym oknie gdzie księżyc udaje niewinnegoa tylu pożenił głuptasóww znajomy sposóbw ogrodzie gdzie chodził gawron czyli gapaprzez protekcję ascety który nie jadłwięc się modlił tylko przd zmartwieniem i po zmartwieniuw kościele kiedy nie było nikogo
i nagle przyszedł nieoczekowanyjak żurawiny po pierwszym mroziez sercem pomiędzy jedną ręką a drugą
i powiedział:dlaczego mnie szukaszna mnie trzeba czasem poczekać
Szukam Szukam nie ogłoszonej jeszcze świętejtak autentycznej że bez obrazkapatronki piękności nieprzydatnejurody dla nikogoprzyjaźni zatrzymanej w listach na dnie szufladkizagubionej piłkipantofli na sznurkumaskotki rozciągającej policzek w uśmiechufuterka tak taniego że za drogo wyszło
spraw zawiązanych gdzieś tam poza namizdmuchniętego imieniatuż przy Aniele Stróżu który się zamyśliłże strzeżonego Bóg właśnie nie strzeżeWtedyodnajdę dwunastoletnią Małgosięco umarła w szpitaluprzy mojej stulez jedną ściętą minutą przy sercupochyliła jak świerszcz głowęz chrypką w gardle
Ścieżka Modlę się żeby go nie ogłoszono Świętymnie malowanonie wytykano palcaminie ośmieszano życiorysem koniecznym i niepotrzebnym
bez fotografii tak dokładnej że nieprawdziwejbez reklamy śmiercibez wiary wygładzonego szkiełkażeby był ścieżką jak życie drobnąschyloną jak kłosyprzez którą przebiegł Jezusnieśmiały i bosy
Śnieg świat utracił wiaręspochmurniałzagłady wiekdziewczynce w zeszycie do religiiróżowy pada śnieghuknęło spochmurniałojuż nawet Anioł Stróżprzyjezdny nietutejszy
a dla niej wciąż wesoły śniegbo wierzy po raz pierwszy
Świat Bóg się ukrył dlatego by świat było widaćgdyby się ukazał to sam byłby tylkokto by śmiał przy nim zauważyć mrówkępiękną złą osę zabieganą w kółko
zielonego kaczora z żółtymi nogamiczajkę składającą cztery jajka na krzyżkuliste oczy ważki i fasolę w strąkachmatkę naszą przy stole która tak niedawnoza długie śmieszne ucho podnosiła kubekjodłę co nie zrzuca szyszki tylko łuskicierpienie i rozkosz oba źródła wiedzytajemnice nie mniejsze ale zawsze różnekamienie co podróżnym wskazują kierunek
miłość której nie widaćnie zasłania sobą
Święty Wielcy grzesznicy płaczą na całegoniejednemu dali się we znakiprzyszedł świętyfukał jak kotekbo miał grzech byle jaki
* * * Pamięci prof. Marii Dłuskiej
Święty Franciszku z Asyżunie umiem cię naśladować ---nie mam za grosik świętościnad Biblią boli mnie głowa
Ryby nie wyszły mnie słuchać---nie umiem rozmawiać z ptakiem ---pokąsał mnie pies proboszczai serce mam byle jakie
Piękne są góry i lasyi róże zawsze ciekawelecz z wszystkich cudów naturyjedynie poważam trawę
Bo ona deptana niziutkabez żadnych owoców, bez kłosatrawo --- siostrzyczko mojakarmelitanko bosa
Święty Gapa
Kochał --- ale nikt go nie chciałśpieszył się --- nikt na niego nie czekałkołatał---- kto inny otwierałbiegł z sercem ---- droga się urwałajeszcze tęsknił za kimś przez furtkę ogrodu
---- nie chce nie dba żartujewróżyli mu z liści
i było pusto wkołojakby świat powiedziałna wieki wieków amenjuż tylko przez grzeczność
Taca Lubię chodzić w kościele z dużą tacąsłuchać jak dziwnie pieniądz o dno głucho stukagdy ktoś od nawy głównej przepychać się zaczniebabcia szpilą ukole penitent ofuka
Gdy ktoś pobożny cicho posądzi o chciwośća pani z parasolem obmówi że żebrzęnareszcie mogę widzieć swą twarz nieszczęśliwąodbitą z kolorami na wesołym srebrze
A czasem marzę sobie: z tego wzrosną wieżekaplice które piękniej przebudować trzeba
a ludzie sądzą dalej że proboszcz z wikarymza chodzenie z tacami nie pójdą do nieba
Ta droga To jest przecież ta droga śniegiem zasypanagdy śnieg to po prostu niewinność podziwuto jest wybrać samotność albo najzwyczajniejodejść od zakochanych aby byli samito jest chyba ten uśmiech a może pytanienie wiem jaki mnie teraz znowu pies przygarnielęk także i zdziwienie jeszcze coś z maciejkico kochając ma zawsze skromne wymaganiato jest właśnie ta czystość którą ludzie depcządystans pomiędzy sobą a tym co się kocha
Tak mało
jest miłośćza nicnie chce listówspotkańcielęciny bez kościpiernikaani form wyklepanychjelenie przy spotkaniu kłaniają się rogamiani głosu w telefonie--- zapnij palto żeby nie zatkałotak mało potrzeba tak mało
jest wielka miłośćuczyła święta babciapozostaję jej wiernymiłość za Bóg zapłać
Tak ludzka Nie wierzą świętej Annie wszyscy ważni święciże znała Matkę Bożą w sukience do kolanz dowcipnym warkoczykiem i wesołą grzywkąw sandałach z rzemykami co były niepewneczy może się poplątać to co nieśmiertelnebiegającą jak wróbel polski po podwórkuzerkającą do studni orzechowym okiemjak spada całe niebo bez bliższych wyjaśnieńumiejącą odróżnić jak pszczołę najprościejzwykłe dobro na co dzień od doskonałościbo zawsze są prawdziwe rzeczy mniej ogólnepoznającą zapachy i uparte smakijak słodki kwaśny słony i najczęściej gorzkizwłaszcza gdy pies wprost z budy nie archanioł dziwnydemonstrował ogonem liryzm prymitywny
O co córko świętej Anny z najwyższych obrazówtak ludzka że nie byłaś dorosłą od razu
Takie proste matka moja tak święta że tylko przez skromnośćw naszym domu rodzinnym nie czyniła cudówodeszła --- czuwa niewidzialna
przecież takie proste wątpliwości nie mawiadomo miłość na śmierć nie umierazostać niewidocznym nie szkodzi nikomu
świat prawdziwy gdy mniej w nim widocznych pozorówto co widzimy może być zmyślonejak zęby sztuczne w ustach równo ustawione
w marcu szafirek niebieski kubeczekpodnosi w górę --- potem z nim się schowai tyle niewidocznych kochanków na świecietych co za późno i innych --- za wcześniewrzosów co mają zwyczaj kwitnąć jednocześnieżeby się pokazać i odchodzić razemgdy czas biegnie jak kuna od wiewiórki szybsza
tego co się kocha widzieć się przestajeto tylko porzekadło --- jak słuszne mniemanieże wolą dwóch starszych panów niż dwie starsze panie
Tam gdzie procesja Tam gdzie procesja przeszła po kościeleszukałem przydeptanej śnieżnej rzeżuchy i żółtej ognichywywietrzałego wrotyczu i rumiankumikołajka jak ametystuomdlałego kadzidłasutanny zamiatającej jak miotłaceremoniarza kiwającego palcem w buciedotkliwości przedmiotów które stały się wspomnieniemwidzialnego świata przechodzącego jużw podczerwienie i pozafioletyw ciepło i zimnoI odnalazłemTłumaczyłem że nie chcesz złotego baldachimuTylko bandaża z grubego płótna
Telefon milczy Telefon milczyjedna tylko filiżanka na stoleróża niczyjaserca daleko bo obokprawda tak jasna że nieludzkakalendarz się nie śpieszynawet fiołek na odczepnegojeszcze jest ale świata już nie ma
Aniele Boży Stróżu mójzmówmy pacierzbo miłość nie żyje
Ten sam Ten sam krzyż gdy zima i zając osiwiałten sam gdy jesień i brzozy zaledwie ubraneten sam gdy czapla nadobna od białej o połowę mniejszaten sam gdy wiosną spóźnione kukanieten sam gdy się ze schodów zrzucą ręce ukochanei rozpłacze się serce jak osioł bez osłałatwiej upaść na głowę niż powstać z miłości krzyż to takie szczęścieże wszystko inaczej
Ten sam ten sam księżyc chodzi po pokojupóźne komary więc łagodna zimajęczmień poczerwieniał uzbierany w deszczukaczki ziewająjeszcze jestemwszystko to samo
tylko nie kocha się nigdy jak przedtem
Teorie Podnoszę Cię we mszy świętejniezgrabnie rękoma obiemachoć mówiąże usprawiedliwia Cię tylko że Cię nie manie pierwszy raz nie ostatnipatrzę w Twe oczy Paniechoć mówiąże zabili Cię żydzi a teraz chrześcijanielecz wszystkie nasze teoriespisane nie spisanenajpierw są niedorzecznepotem niebezpiecznea wreszcie dawno znane
więc tylko słyszę sercem Twe dłonie żyweaż łzy w kolejce stają --- niemądre i prawdziwe
Jan Twardowski
Teraz
Teraz się rodzi poezja religijnaco krok nawrócenia
lepiej nie mówić kogo nastraszyłbuldog sumienia
ale Ty co świecisz w oczach jak w Ostrej Bramienie zapominajże pisząc wiersze byłem Ci wiernyw czasach Stalina
To nieprawda że szczęście ile buków opadłoile szpaków się zbiegłozimą łączył nas śnieg
potem wrzos optymistabo zakwita ostatnigotów by dać nam ślub
to nieprawda że szczęścienajmocniejsze i pierwszejak król
Niewidzialny się zjawiłkrzyż ogromny ustawiłmiędzy tobą a mną
To nieprawdziwe To nieprawdziwe trudne nie udaneta radość półidiotka bólu nowy kretynżale jak byliny kwiaty zimotrwałerozum co nie przeszkadza żadnemu odejściumiłość której nigdy nie ma bez rozpaczyserce ciemne do końca choć jasne wzruszeniapociecha po to tylko że prawdę oddalażuczek co nas nie złączył choć obleciał wkołośnieg tak bardzo wzruszony że niewiele wiedziałjedna mrówka co zbiegła nareszcie z mrowiskauśmiech twój co za życia mi się nie należał
wszystko stało się drogąco było cierpieniem
TrudnoNo widzisz ---- mówila matkawyrzekłeś się domu rodzinnegokobietydziecka co stale biega bo chciałoby fruwaćwzruszenia kiedy miłość podchodzi pod gardło
a teraz martwi ciebiekubek z niebieską obwódkąpuste miejsce po mnie przy stoletrzewiki o ktorych mówiłeś ze sątak jak wszystkie - do sprzedaniaa nie do noszeniazegarek co chodzi po śmierci
stukasz w niewidzialną szybępatrzysz jak czapla w jeden punktwidzisz jak łatwo się wyrzecjak trudno utracić
Ważne To że wszystko dzieje się inaczejto cierpienie tędy owędyten dzień bez kochanej rękiten ból i tak dalejten mróz że tylko jeden piec mnie zrozumiałgdy kładłem serce do zimnego łóżkata jesień lekko chora po tej stronie światata małpa bez małpy
powiedz że to właśnie ważne
Trzeba Trzeba być zakochanymżeby uwierzyć w aniołóww serce jak pieprz co się nie zmieniaw mamusię świętąi w ojca świętegow to, że się z średnią pensją nie umieraa nawet w najtrudniejszeże Bóg to jednośćbez cierpienia
Tyle wieków Pochwalono chrześcijaństwo że tak długo rosłomój Boże tyle wiekównawet święci Twoi co poczernieli ze starymi deszczamijak turkusy umierając zieleniejąa ono pobiegło do Matki Najświętszejgrającej małemu Jezusowi na laskowym orzechuubogiej --- jak w grottgerowskiej burcetak prawdziwej --- że już bez powrotu
i skarżyło się do uchaże się jeszcze na dobre nie zaczęło
TylkoTo tylko oczy co chcą widzieć dalejto tylko uszy co pochwycą ciszęręce tak smutne jak skrzydła za małeserce jak kogut zatrzymany w klatcezmysły co kryją sekret przed poznaniem
Trzeba mieć ciało by odnaleźć duszę
Tylko dla dorosłych Ile się o Stalinie mówiłona kocią łapę żyłoz żalu za grzechy nie wyło
zanim sumienie ruszyło
* * * Tylko mali grzesznicy spowiadają się długow niepokoju gorących warg-potem niebo ich goni spadających gwiazd smugą,jak pożary Joannę d'Arc
Ale wielcy grzesznicy na błysk mały przyklęknąi wypłaczą się jednym tchem---
potem noc mają cichą i jak dobry łotr świętą---byłem z nimi, klękałem, wiem
Ubogi kocham kościół ubogizagrożonyjak bocian na cienkiej nodzew głodującej Afrycez dziewczynką do pierwszej Komuniiw cerowanej sukience
--- nie bój sięświęty Józef trzyma go jak golasa za ręce
kocham kościół nieśmiałyBożyz tacą na której ktoś guzik położyłgdzie śpiewają modlą się o księżya banan przy rozbieraniu pokazuje językróżne są serca krajegałgany ścierki szkarłatyzgubił się Jezus na dobrew kościele bogatym
Uciekaj Abstrakcjo biernaco uciekasz od człowiekaod ludzkich przeżyćod dowcipówod nerwówsmutku co szuka przyjaźniwiary na dobranocod Mickiewicza który chrzcił swoje dzieci w Paryżu wodą z Niemnaod dziewczynki co w lipcu o centymetr urosłaod Boga któremu ludzką zapuszczoną brodę
uciekajtam gdzie diabeł ma swoje młode
Uciekam Uciekam od obrazkowych ikonmówiła Matka Boskaod papierowej o mnie abstrakcjiod pań jak modnych lalek pozujących do moich portretówod kanonizowanej kosmetykiniech malują moją piękność dzieci
nieświadomie z dziecinną brzydotąpośpiesznym koloremz nierównymi od wzruszenia brwiamiz ustami od ucha do uchaz rudą myszą zmęczeniaw okrągłych łzachjak w drucianych okularachręką w której tyle pierwszego zdziwienia
Uczy Wiary uczy milczenienieświęta choinkaumarły we śnie żywyw starych wierzbach szpakikwiat olchy co się jeszcze przed liściem rozwijaradość przecięta w półkłos cięższy od słomy co go z ziarnem dźwigaJagiełłą wystraszona Jadwigamodlitwa jak pogodabo jeśli ktoś się modli Pan Bóg w nim oddycha
W jarzębinach Krew płynie z Twojego bokuwakacje a taki bladyi właśnie dla tego wierzężeś wszechmogący słabyże w jarzębinach wisiszdzwońce cię podziobaływłaśnie dlatego kochamże jesteś wielki małyrozeszły się całkiem drogizgubiło się i odkryłopozostał człowiek i Pan Bógmój grzech moja miłość
* * * W miasteczku, w którym ludzie wymieniają uśmiechy---gdzie nie ma nic niezwykłegow pokoiku, o który kasztan się roztrąca---gdzie żyjesz poza sobą
Mówiąc "Aniele Stróżu" --- rozmyślasz co rano,że święty drepce tam, gdzie fruwa anioł
Nikt twych trudów nie liczy, a jeśli ocenia---to słusznie, że ci przyjdzie umrzeć z przemęczenia
Złóż swój żal do pamiątek---
i pomódl się ze mną---o tę świętość---najprostszą, jak wróbel powszechną
W niebie Trzeba minąć świętego Piotra z ciężkim kluczemAgnieszkę z barankiem przy twarzyTeresę co jeszcze kaszlebo marzła w klasztorzetrzeba przepychać się przez męczennikówco stanęli z krzyżem i utworzyli korekobok skromnego bocianaobok Agaty co częstuje soląobok świętego Franciszka z wilkiem(zdejmuje mu kaganiec żeby mógł poziewać)obok świętego Stanisława z zeszytem do polskiego
--- i widzę wreszcie moją matkęw nie spalonym domuprzyszywa guzik co się gubił stale
Ile trzeba przejść nieba żeby ją odnaleźć
W piątek W piątek nie jeść mięsato grubo za małonie wystarczy spoważniećnie robić takich na przykład spostrzeżeńsiostra Konsolata bo kąsa i lataw piątek nie wypada udawać Ludwika XIVrządzićpatrzeć z góryprowadzić siebie pod rękębyć dygnitarzemosobną osobą która w pierwszej osobiemówi tylko o sobie
w piątekw tym dniu w którym Bógopuścił Boga
Ważne To że wszystko dzieje się inaczejto cierpienie tędy owędyten dzień bez kochanej rękiten ból i tak dalejten mróz że tylko jeden piec mnie zrozumiałgdy kładłem serce do zimnego łóżkata jesień lekko chora po tej stronie światata małpa bez małpy
powiedz że to właśnie ważne
Wdzięczność Jest taka wdzięczność kiedy chcesz dziękowaćlecz przystajesz jak gapa bo nie widzisz komua przecież sam nie jesteś płacząc po kryjomuNiewidzialny jest z Tobą co jak kasztan spadajest taka wdzięczność kiedy chcesz całowaćoczy włosy niewidzialne ręcepowietrze deszcz co chlapiezimę saneczki dziecięcedom rodzinny co spłonął z portretem bez ucharozstania niby przypadkowekiedy żyć nie wypada a umrzeć nie wolnojest taka wdzięczność kiedy chcesz dziękowaćza to że niosą ciebie nieznane ramionaa to czego nie chcesz najbardziej się przydaszukasz w niebie tak tłoczno i tam też nie widać
We Dwoje Przeżyć samotność chociaż jest się razemnie dziw się że bliski staje się dalekimilczą jak gęsto rosnące topoledwie obok siebie niespokojne rzekijest Pan do którego się bardziej należystąd to milczenie gdy się jest we dwoje
Jan Twardowski
Westchnienie Duchu stale pobożny twardy i upartyjesteś ---- a przecież nigdy cię nie widać
bo przez grzeczność udajesz że cię wcale nie machociaż chcemy oglądać ręce oczy uszyrobić miny na pokaz żeby się podobaćżenić się by po kwiatkach kupować jarzyny
bądź już taki jaki jesteślecz nie odchodź od nasbo czas coraz prędszyznów wiara niestałaod samego siebie najdalej do niebaa ciało wciąż nie może uspokoić ciała
Wiara Zdziwienie Boże broń wiary prostych ludzinie wyuczonej na lekcjachnie przepytanej i sprawdzonej że w sam razrodzącej się jak lew na złość wszystkim innym kotomod razu z otwartymi oczamizdziwionej od początku do końcajak psiak co nie wie dlaczego mówi ogonembez retoryki stukającej kopytkiem w piekletakiej która nie sprawdza żeby rozumiećale wierzy żeby wiedziećze świętym Antonim od zgubionego kluczaz gromnicą na wszelki wypadektakiej która powtarza że jeden plus jeden to trzy
bo jak dwoje to musi być i Pan Jezus
Wieczność Mieczysławowi Milbrandtowi
Wciąż wieczność była z namia nam się zdawałoże wszystko jest nietrwałe więc trochę na nibyjak zając niechroniony lub trzmiel na ostróżkachże ciemno kapie z zegarka jak z ranyże czas zmarnowany stale i za krótkikażdą miłość zamienia na łzy bardzo drobneże dawni zakochani już się nie całująbo list najpierw przybliża a potem oddaladopóki będzie poczta ze skrzynką czerwonąi panny łzy nieznośne a dobre za nudnei słów wszystkich za wiele bo brakuje słowa
Wciąż wieczność była z nami
a nam się zdawałoże czas wszystko wymiecie mądry i niechętnyże tylko nie odleci sójka zbyt ostrożnabo po to żeby cierpieć trzeba być bezbronnymjak dzieciństwo na wsi z królikiem przy sercu
Patrz --- mówiłeś ---- tak wszystko na oczach się zmieniajak pasikonik za szybko zielonywięc możemy nie poznać nawet swego domupołóż chociaż nożyczki na tym samym miejscunaparstka po mamusi nie oddaj nikomui trzymaj fotografię bo Pan Bóg je zdmuchnie
zwłaszcza kiedy podbiał zamyka się na noca pszczoła sprawy ważne powiadamia tańcemi każda chwila już nie teraźniejszastale przeszła lub przyszłaostatnia i pierwszaWciąż wieczność była z namia nam się zdawało
Wielka Mała szukają wielkiej wiary kiedy rozpacz wielkaszukają świętych co wiedzą na pewnojak daleko odbiegać od swojego ciała
a ty góry przeniosłaśchodziłaś po morzuchoć mówiłaś wierzącymtyle jeszcze nie wiem
--- wiaro malutka
Wielkie i małe Ten chrabąszcz przedwojenny co stanął na głowiei nie miał swego domu skoro mieszkał wszędziepies co skakał do Narwi i pływał zielonyszpak co wplatał w swe gniazdo całe pół stokrotkichoć dziób najpierw otwierał zamykając oczyniezapominajka co krótko pamiętabo kwitnie tylko od maja do czerwcaciemne orzechy buku, choć się wydawałytak drobne, ze nawet Bóg się nie pomieścismutny wybryk natury dziadek zakochanyi łza jak samotna samiczka bez skrzydeł
Furtka którą patykiem olchy otwierałemSzczegół nadaje wielkość wszystkiemu co małe
Wiersz dla dzieci o mędrcach przybyli mędrcyplackiem padlizłożyli daryodjechali
wół miał pretensje:powinni zaraz wziąć Jezusaukryćratować Go przed wrogiemprzed panem diabłem i Herodem
Kasprze Melchiorze Baltazarzewół dyskutował tupał szurał
puknij się w głowę rzekł osiołekbo przecież Matka Boska czuwa
Wiersz staroświecki zbudziłem czas przeszły dokonanygwizdkiem znalezionym w szufladziesygnet z herbem Ogończykchodzę teraz nad rzekązieloną jasną czarnąumarli są przy mnie żywiistnieją skoro ich nie mamówią o ostatnich nowościachPrusie Orzeszkowejmiłości Tetmajerasiadamy wszyscy na ławcejak gdyby nigdy nicpytam--- kim pan jest--- niewierzącym sprzed stu pięciu lata śmierć na śmierć nie umiera
Wiersz z banałem w środku nie bój się chodzenia po morzunieudanego życiawszystkiego najlepszego
dokładnej sumy niedokładnych danychmiłości nie dla ciebieczekania na nikogo
przytul w ten czas nieludzkiswe ucho do poduszki
bo to co nas spotykaprzychodzi spoza nas
Wiersz z dedykacją Zbigniewowi Herbertowi
Tu znowu jest tak samo i nic się nie zmieniatrójkątne liście brzozy i olchy okrągłeakacja pachnie jak za czasów Prusaobowiązkowo bo zawsze przed deszczemaltana niby bliska a woła z dalekamłodej kobiety bój się, przed starą uciekajleszczyna rodzi swój orzech laskowytak sobie dla zagadki nazwany tureckimogórki jak wiadomo rosną tylko nocąpszczoła staroświecka jak z carskiego złotana trzeciej parze nóżek trzyma swój koszyczek
Poznasz tu łatwo jak się kto uśmiechakoń rży, pies merda, wół w dobrym humorzeżeby było zabawnie ustawia się bokiemcień drzewa w samo południe wskazuje na północświęta cebula krewna zdechłej liliistrip --- tease przyzwoity zasłania swym płaszczemchamka czapla bezczelna coraz bliżej wodydenerwuje bociana bo ma palce żółteznów Pan Bóg kocha żabę nie za to że skrzeczyżaba skrzeczy dlatego, że Pan Bóg ją kochaa Pan Bóg jest tak prosty, że musi być duchem
Pan Cogito zdumiony meandrami świataniech wybaczy wiersze rwane prosto z krzaka
Wierzę Wierzę w Bogaz miłości do 15 milionów trędowatychdo silnych jak koń dźwigających paki od rana do nocydo 30 milionów obłąkanych
do ciotek którym włosy wybielały od długiej dobrocido wpatrujących się tak zawzięcie w krzywdę żeby nie widzieć sensudo przemilczanych --- śpiących z trąbą archanioła pod poduszkądo dziewczynki bez piątej klepkido wymyślających krople na sercedo pomordowanych przez białego chrześcijaninado wyczekującego spowiednika z uszami na obie stronydo oczu schizofrenikado radujących się z tego powodu że stale otrzymująi stale muszą oddawaćbo gdybym nie wierzyłosunęliby się w nicość
Wierzę wierzę w radość ni z tego ni z owegow anioła co spadł z nieba by bawić się w śnieguw serce co chce wszystkiego i jeszcze cokolwiekw uśmiechże ktoś wymyślił sobie koniec końcówi jeszcze mówi po co i co dalejw matkę co zniknęła za furtką ogroduw Boga prawdziwego bo już bez dowodówtakiego co nie lubi teorii o sobie
Więcej Coraz więcej Ciebiebo powietrze przejrzyste między ulewamiczarny a im dalej tym bardziej niebieskimoże w nim szuka grzybów stary smutny aniołco zamiast poznać miłość wkuwa język grecki
a teraz moja prośba o Matko Najświętszabyć jak tęcza co sobą nie zajmuje miejscachoć biegnie jak po schodach od ziemi do nieba
Tobie derkacz w zbożu Tobie zając w polumrówki co się kochają ale się nie lubiąpomidor z pępkiem koszyk z maślakamii cierpienie tak wielkie że już nie ma grzechumilczenie które myśliradość co rozumieAmen lub inaczej niech nie będzie mnie
Więcej powiedzą
Święta Teresa w obrazie jak w gorsecieAnioł Stróż jak niedyskretna religiaksiądz Piotr Skarga z podręcznikiem sejmowych kazańw krtani
mogą iść poprzez wiersze o Bogunie pucowani do glansu jak samowara czasem po prostu rozpaczwielkie nic chodzące pomiędzy nami na palcachstary Tobiasz prowadzony przez anioła i psaból rozebrany z gałganów do nagawięcej powiedzą o Nim
Więc to Ciebie szukają Więc to Ciebie szukają gdy kupują kwiatyby na serio powtarzać romantyczne słowawierność innym ślubując gdy biegną po schodachroznosząc swoje serce na różne adresygdy patrzą sobie w oczy by siebie nie widziećwięc to Ciebie szukają nic nie wiedząc o tym
pisząc o dziurze w niebie o bólu zdumieniaczy Bóg być musi jeśli Boga nie maczy może się sumienie zaciąć jak parasolo tym że kto nie płacze przestaje być dzieckiemo głuchym co wykończy wreszcie kaznodziejęgdy nie pasują jak dwie nogi lewegdy mówią : Zaraz przyjdę . Czekajcie z herbatąmam tylko podpisywać nazwiska z cmentarzaniewielka to robótka zaraz będę gotów
gdy chcą oddawać wszystko umierać dla kogośmaciejkę czułą w nocy pieścić na pamiątkęgdy trąbią z przekonania że nikogo nie mai chodzą w koło Ciebie jak czapla po desce
WigiliaJuż wzdychał na myśl o Bożym Narodzeniuo tym jak naprawde byłozaczął się modlić do świętej rewolucji w Betlejemod której liczymy czaskiedy znów zaczął merdać puszysty ogon tradycjiwprosiła się choinka za osiemdziesiąt złotychelegancko ubranamlaskały kluski z makiem
kura po wigilii spieszyła na rosółpotem milczenie większe niż żali już na gwiazdkę stuprocentowy szalik przytulny jak kotkażeby się nie ubierać za cienkoi nie kasłać za grubozdrzemnął się na dwóch fotelachwydawało mu się że słowo ciałem się stało - i mieszkało poza naminawet usłyszał że za oknem przyszedł Pan Jezusprosty jak kościół z jedną tylko malwąobdarty ze śniegu i polskich kolędza wcześnie za późno nie w porę
nacisnął dzwonek, dzwonek był nieczynny
* * * Własnego kapłaństwa się boję,własnego kapłaństwa się lękam
i przed kapłaństwem w proch padam,i przed kapłaństwem klękam
W lipcowy poranek mych święceńdla innych szary zapewne---jakaś moc przeogromnaz nagła poczęła się we mnie
Jadę z innymi tramwajem---biegnę z innymi ulicą---
nadziwić się nie mogęswej duszy tajemnicą
Wniebowzięcie Nikt nie biegł do Ciebie z lekarstwem po schodachlampy nie przymrużono żeby nie raziłanikt nie widział jak ręka Twa od łokcia bledniepies nie płakał serdecznie że pani umieranawet anioł zaniechał nadymania trąbyto dobrze bo śmierć przecież za dużo upraszczaa ponadto zbyt ludzka zła i niedyskretnanikt nie przymknął Twych oczu nie zasłonił twarzyani w bramie nie szeptał rozebranym głosemo tym co za głośno słyszy się w milczeniuPan uchronił do końca i zdrową zostawiłtylko kiedy pukano Ciebie nie byłonie śmierć ale miłość całą Cię zabrała
jeśli miłość jest prawdą to ciała nie widać
dzień był taki jak zawsze powietrze dzwoniłopszczołami co wychodzą rano na pogodętylko ta sama cisza to straszne milczenieto puste miejsce przy kubku na stolechoćby się razem z ciałem opuszczało ziemię
Wniebowzięta widziała jak walczący stawali się prochemjak najmłodsi choć ostatni odchodzili pierwsismutne ręce praczek nie wzięte do niebawięc współczuła chciała prędko zakryćswoje ludzkie ciało bez śmierci
W okularach Narysowałem Cię Matko Najświętsza w okularachw grubych i ciężkichtaka jesteś w nich ludzkajak urzędniczka na poczcie zmęczona naszymi listamijak babcia nad pasjansem który nie wychodzijak przyszywana ciocia tak bliska że samotnajak nauczycielka nad klasówką z zielonym kleksemjak pewna niewierząca która dużo czyta i mniej widziczasem bezdomna jak popielata kukułka bez rodzicówteraz wymazuję oczy gumą i kawałkiem białego chlebażeby nie było śladu
tylko tych łez to ja nie rysowałemjak to się stało
Wołanie Bliższy od reguł życia wewnętrznegoprzepisów na zbawienieodwrotna strono rozpaczyświecący nawet niewierzącym jak ogromne ciało dobrociile razy klękam przed Tobą bojaźliwy i spokojnyz wszystkimi dowodami na istnienie Boga w torbie mózgui spuszczonym pyskiem sumieniaproszącabyś mnie nauczyłcierpienia bez pytań
Wszystkiego indyczek którym głowy nagle czerwieniejąleszczynowej ścieżkidzięcioła co nie śpiewa tylko wołakoguciego ogona w którym jest pięć kolorówzielony granatowy czarny biały i żółtybażanta którego wiek poznasz po pazurachmotyla co porusza skrzydłami pięć tysięcy razy na minutępstrych ptaków co przylatują najpóźniejdemonów duszy i ciałapsa co radości nie zna gdy nie ma ogonatych co będąc dla siebie pozostają oboki w ogóle wszystkiego
nie można zrozumieć do końca
Wszystko co dawneDlaczego dom rodzinny widać choć go nie mai lampę co zgaszono trzydzieści lat temui psa co szczekał grożnie a chciał nas powitaćwciąż rzeczywiste to co niemożliweczemu to co nie jest chlebem ważniejsze od chlebaczemu ci co odeszli są bardziej obecnii nawet dawna miłość co straszyła grzechemstroi miny zabawne bo stała się duchem
miłość to samotność co łączy najblizszychstąd czyste nawet co jest zbyt gorącefotografie prawdziwe - bo już niepodobnechoćbyś nie chciał stać w miejscu tylko się spieszyłjak nagietki co kwitną przed dziesiątą ranoczemu ból pisze wierszenie idiotka rękawszystko po to by pytaćco nas łączy z ciałem
Wszystko inaczej Bo Pan Bóg jest tak jasny, że nic nie tłumaczybo wiedzieć wszystko to nic nie wyjaśniaćstąd cierpienie po prostu nie wiadomo po cotak od razu bez sensu że całkiem prawdziwewszystkie łzy jak prosiaki chodzące po twarzy
bo miłości tak piękne że wciąż niemożliwe
choć listy po staremu i szept w białej kratcespotkania po kolei wiodące w nieznaneszczęście co się nagle obliże jak cielęi śmierć tak punktualna że zawsze nie w poręchoć wiadomo śmierć miłość od śmierci ocala
I jeszcze stare furtki donikąd i wszędziew których kiedyś czekałeś na to co nie przyszłowyżeł co chciał ci łapę podać na zawszebiedronka co wróżyła że wojny nie będzie
Lecz Pan Bóg wie najlepiej ---- więc wszystko inaczejczasem prośby nam spełnia żeby nas zawstydzić
Wszystko smutne Smutna miłośćsmutny Jezus z gołymi plecamismutny księżyc co nie chce wyzdrowiećsmutna łąka w sierpniu od budziszków niebieskasmutna krowasmutny grzyb jak krasnoludek bez żonyśpiew w klatcesiwe wąsy kotasmutna szałwia inaczej czerwonasmutny dowcip dla wszystkichsmutny deszcz co jak Chińczyk pisze z góry na dółsmutny pan młody co się ożenił bo nie miał innego wyjścia
Nie odchodź nie opuszczaj nassmutna strono piękna
Wybaczyć Święty Tomaszu niewiernyze mną było inaczejOn sam mnie dotknąłwłożył dłonie w grzechu mego ranybym uwierzył że grzeszę i jestem kochanyBóg grzechu nie pomniejsza ale go wybaczy
za trudnei po co tłumaczyć
Wygnani
Biblia milczy czy się Adam z Ewą całowalibardzo wielu współczesnych nic to nie obchodzichociaż najpierw się żyje a potem pomyśli
a jednak jak to było w sam raz poza bramąmoże mówili patrząc w czarne gwiazdy złotechyba tutaj także będziemy się kochaćmiłość za nami biegnie choć nie ma doświadczeńtrudniej po raju niż po ziemi chodzić
nie wiedzieli nawet jak w oczy popatrzećczy od razu całować czy ukryć wzruszenie
a miłość tylko jedną można wszędzie spotkaćprzed grzechem i po grzechu zostaje ta sama
WyjaśnienieNie przyszedłem pana nawracaćzresztą wyleciały mi z głowy wszystkie mądre kazaniajestem od dawna obdarty z błyszczeniajak bohater w zwolnionym tempienie będę panu wiercić dziury w brzuchupytając co pan sądzi o Mertonienie będę pod skakiwał w dyskusji jak indorz czeroną kapką na nosienie wypięknieję jak kaczor w październikunie podyktuję łez, które się do wszystkiego przyznająnie zacznę panu wlewać do ucha świętej teologii łyżeczką
po prostu usiądę przy panui zwierzę swój sekretże ja, ksiądz,wierzę Panu Bogu jak dziecko
Wyznanie Zamykałem wiedzę w szufladkachwymieniałem pajęczaki stawonogi i kręgowcemyliłem na niebie gwiazdę pierwszą z ostatniąnie rozumiejąc kamieni --- nazywałemnotowałem w zeszycie spostrzeżeniawiedziałem że kiedy przylecą drozdy i żółte pliszkimożna już spać przy otwartym oknie ---że po wilgach i derkaczach przychodzi pierwsza burzaże słonka wędruje tylko w nocy a wyżeł ma brwi nad oczamipoznawałem głuszca po zielonej piersizimorodka po czerwonych nogach
dostrzegłem że wiewiórka jest od spodu białaże czajki kładą dzioby na ziemiże kwiaty zapylone nocą nie są nigdy ciemneże w maju kwitną rośliny niskie a w czerwcu wysokiemówiono że można szukać prawdopodobieństwai utracić prawdęże prac doktorskich teraz się nie czyta tylko się je liczyże króla najłatwiej uwieść albo trudno się do niego dopchaćże więcej jest dowodów na istnienie Pana Boganiż na istnienie człowiekaże piekło to po prostu życie bez sensuczytałem na cmentarzu: "Tu leży Maria Dymek,ducha oddała Bogu,ziemi --- ciało, jezuitom --- domek. Dobrze się stało"Chwytałem się jeszcze teologii za rękępytałem czy anioł spowiadający byłby do zniesieniadzieliłem grzechy na śmiertelne to znaczy ciche i lekkie--- inaczej hałaśliwepodglądałem czystość po obu stronach śnieguwreszcie wzruszyłem ramionami: przecież wszystkie słowasprawiająże się widzi tylko połowę
Wyznanie nie straszył mnie nietoperzdziadek na orzechy jak zbójulice dłuższe nocą niż dzieńkiełbasy co się wieszajądiabły prawidłowo kulawegroźny łoś co z gałązek strąca tylko pąki
socrealizm katolickitego się bałem
Z Dzieciątkiem Jezus Święty Józef święty Stanisław Kostka święty Antonitrzymają dziecko Jezus na rękuopiekunowie wzruszeńprzyzwyczaili do siebieale kiedyś nocą kiedy penitenci pookrywali już kołdrami uszyw sierpniu kiedy owady schodzą do ziemia jesiony za oknem obejmują się jak skrzydłaponownie kwitną łąki i cichną ptakiktoś mi powiedział przez sen ---niech ksiądz weźmie Dzieciątko Jezus
sam je potrzyma na rękuustawi się pod filaremserce mi zadrżało jak owiesa potem lęk --- jakby uciekały okulary ------- ładne rzeczy --- ksiądz z dzieckiem na ręku w kościele ---jedni powiedzą --- świeżo upieczony świętybuty lampkami obstawiąinni zaczną w maszynach do pisania ostrzyć literyanonimem w kurii oparząkrzyżem wskażą godzinęskrupulaci rozpoczną cedzić w siteczku cień sumieniaa Dziecko miało ślipka niebieskiejak w Betlejem podstrzyżone włoskibezbronne i jeszcze bez ranze wzruszeniem na klęczkach mówiłemcoś bez sensu do Matki Boskiej
Z Tobą Nie cierpienie dla cierpienianie krzyż dla krzyżanie piątek dla piątkunie po to aby pytaćskąd i co dalej
Wszystko to bez sensu. Za małoLecz po to by być z TobąPobiec. Bać się i zostaćskoro Ciebie bolało
Z Ziemią krążymy Z Ziemią krążymy wokół Słońcajak drzewo morze głazjak bazalt czarny i spokojnyco najmniej milion lat
z wodą niebieską i zielonąz głową nad śmiercią zamyślonąz nie rozpoznanym a koniecznymw miłości małym smutkiem sercaze ścieżką którą odchodzimyz listem wrzuconym po rozstaniuzamiast na poczcie w skrzynkę szpakaz miłością która przeszła oboksamotni razem i osobno
tylko jak z tobą dotąd nie wiem
drżę że zostajesz z tym cierpieniemco krąży tylko wokół siebie
Jan Twardowski
Zaczekaj Kiedy się modlisz --- musisz zaczekaćwszystko ma czas swójwidzą prorocytrzeba wciąż prosząc przestać się spodziewaćniewysłuchane w przyszłości dojrzewato niespełnione dopiero się stajePan wie już wszystko nawet pośród nocydokąd się mrówki nadgorliwe śpiesząmiłość uwierzy przyjaźń zrozumienie módl się skoro czekać nie umiesz
Zanim przyszła gdy mamut mruczał w rajupięć słoni straszyłowielkie oczy i cztery skrzydła ważkiwiatr nieśmiały a podrywał drzewa
kiedy jeszcze ziemskiej miłości nie byłonikt nie mówił kocham a potem --- zabij mnielecz nie nudźjak spokojnie spał Adam zanim przyszła Ewa
Jan Twardowski
Zaufałem drodze Zaufałem drodzeWąskiejtakiej na łeb na szyjęz dziurami po kolanatakiej nie w porę jak w listopadzie spóźnione burakii wyszedłem na łąkę stała święta Agnieszka--- nareszcie --- powiedziała--- martwiłem się jużże poszedłeś inaczejprościejpo asfalcieautostradą do nieba --- z nagrodą do ministrai że cię diabli wzięli
Zbawiony Ten którego kochają zostanie zbawionychoć kocha się dlatego, że się nie rozumieniekiedy tylko ogarnia zdumieniejakby się księżyc świntuch rozebrał do nagaTen którego kochają zostanie zbawionyIle razy błądziłeś ale ktoś cię kochałczekał w oknie bo oddech pozostał na szybieile razy grzeszyłeś --- łza cię uzdrowiłaa miłość jest już czysta gdy przy końcu płaczei jak lew nieśmiało tyłem się odwracaJeśli bliskich zabraknie, sam Pan Bóg przygarniePowie ci to na starość ślimak zamyślonyrozpacz stara kłamczucha co rozrabia na dnie
czas już poza czasemsłowo ponad słowemgwiazda co przez okno chce się stuknąć w głowę
ten którego kochają zostanie zbawiony
Zbliżenia wszystkie Mleczne Drogijak miecz między namikrzyż wciąż nieskończonyprzestrzeń niepoznaniawąski pasek cnoty
zbliża mnie do Ciebieto co cię oddala
Zdjęcie z Krzyża Rozmaite zdjęcia z krzyża bywają,na przykład:zdjęcie z krzyża samotnościKtoś cię nagle odnajdzie, ugościmówi na ty, jak w Kanie zatańczy,doda miodu, ujmie szarańczyAlbo:
zdjęcie z krzyża chorobyWstajesz z łoża jak Dawid młody---I już jesteś do pracy gotowy,
gotów guza nabić Goliatowi
Ale są takie krzyże ogromne,gdy kochając --- za innych się kona---
To z nich spada się, jak grona wyborne---w Matki Bożej otwarte ramiona
Zdziwienie dziwią się kuropatwy co chodzą paramiwszystkie na plotki schodzące się wronylipcowe gwiazdozbiory Rak i Lew na niebiepanny po ślubie co nie chcą być samefilozof z bzikiem bo odnalazł żonębekas co gwiżdże stale dwie sylabydziwi się księżyc sam na sam ze sobą
że Bóg jest jedeni nigdy samotny
Zmartwienie Jezu --- martwił się proboszcz ----głosisz tylko prawdęnie wyjeżdżasz na Zachód by kupić mieszkanieW Rosji już zmiękło a Ty wciąż w ukryciu
nie budujesz kościoła z pustakówlecz z żywego sercanie odkładasz na wszelki wypadek
jak Ty sobie dasz radę w życiu
Zmieniły się czasy nazywamy go brzydko stróżemkażemy mu nas pilnowaćużywamy jak chłopca na posyłkikto z nas mu rękę podapożałuje że ma skrzydła za dużesumienie tak czyste że niewygodnekolor biały raczej niepraktycznyżycie obce bo bez pomyłekmiłość niecała --- bo bez umierania
kto z nas obejmie go za szyjęsłuchaj --- powie --- zmieniły się czasyteraz ja cię przed światem ukryję
Żaden anioł nie pomógł Gdy umierał na krzyżucud się nie zdarzyłżaden anioł nie pomógłdeszcz nie obmył głowypiorun się zagapił gdzie indziej uderzyłzaradna Matka Boskaz cudem nie zdążyławierzyć to znaczy ufać kiedy cudów nie macud chce jak najlepieja utrudnia wiarę
Żal Zofii Małynicz
Żal że się za mało kochałoże się myślało o sobieże się już nie zdążyłoże było za późno
choćby się teraz pobiegłow przedpokoju szurałoniosło serce osobnew telefonie szukałosłuchem szerszym od słowa
choćby się spokorniałogłupią minę stroiłojak lew na muszce
choćby się chciało ostrzecże pogoda niestałabo tęcza zbyt czerwonaa sól zwilgotniała
choćby się chciało pomócwłasną gębą podmuchaćw rosół za słony
wszystko już potem za małochoćby się łzy wypłakało
nagie niepewne
Jan Twardowski
* * * Żeby móc tak nareszcie uprościć,jedną miłość wybrać z wielu miłości,jedną przyjaźń najbardziej prawdziwą,z zim na łyżwach --- tę jedną szczęśliwą,z psów kudłatych --- najwierniejsze psisko,z prac doktorskich --- jasną nade wszystko
To bliziutko już od tej prostotydo jedynej za Bogiem tęsknoty
* * * Żebym nie zasłaniał sobą Ciebienie zawracał Ci głowy kiedy układasz pasjanse gwiazdnie tłumaczył stale cierpienia --- niech zostanie jak skała ciszynie spacerował po Biblii jak paw z zieloną szyjąnie liczył grzechów lżejszych od śniegunie kochał długo i niepewnienie załamywał rąk nad okiem Opatrzności---żeby serce moje nie toczyło się jak krzywe kołożeby mi nie uderzyła do głowy świecąca woda sodoważebym nie palił grzesznika dla jego dobrażebym nie tupał na tych co stanęli w połowie drogipomiędzy niewiarą a ciepłemnie szczekał przez sena zawsze wiedział że nawet największego świętegoniesie jak lichą słomkę mrówka wiary
Żeby się obudzić Żeby się obudzić ranoDoprowadzić włosy do opamiętaniaumyć się i ubraćpostawić czajnik z gwizdkiemodgarnąć z okna samotny deszcztrzeba się oprzeć na tym co wymyka się jak mokry kamykna sekundzie której już nie mana myśli której nie sposób dotknąćna sile ciążenia co oddala tego kogo się kochakochamy od razu dwie osoby niemożliwe do kochaniabo tę co za blisko i tę za daleko
i chyba nawet dlatego umieramyżeby nas było widać i nie widać
Żeby nagle zobaczyć Więc tak długo trzeba było rozsądku się uczyćna pytania logicznie odpowiadaćnie mówić bez sensu i od rzeczyżeby nagle zobaczyćże nadzieja może być obok rozpaczyniewiara obok wiaryskakanka dziecięca na podłodze obok trumnydostojnik obok prosiakaprawda z palcem na ustachpodopieczny pod kołami karetki pogotowiamodlitwa obok smutnego kotleta na talerzui ten krzyk nie umieraj nie odchodź jeszcze okażę ci sercez którym uciekałem --- obok ciszy
Żeby wrócićMożna mieć wszystko żeby odejśćczas młodość wiarę własne siłyświętej pamięci dom rodzinnyskrzynkę dla szpaków i sikorekmiłość wiadomość nieomylnąże nawet Pan Bóg niepotrzebny
potem już tylko sama ufnośćtrzeba nic nie miećzeby wrócić
Życie życie nie dokończonegdy oczy ci zamkną i zapalą świecęmiłość spełnioną i nieudanąpłacz przed jedzeniemmiędzy mądrością i zabawąBożej powierzam opiece
Żyje Listy sprzed lat budzą się jak szczygiełfotografie przychodzą rozrzewnićnic nie dodać nie ująć
nic nie zostało
jak to --- pyta Matka Boskanie wybrzydzaj, uparła się, żyjedawna miłość --- stara nieboszczka