Piotr Mierzwa - sylfaen!alfabet

36
PIOTR MIERZWA SYLFAEN!ALFABET

description

Debiut, który nie mógłby wtedy, gdy został zapisany (2004/5), powstać.

Transcript of Piotr Mierzwa - sylfaen!alfabet

PIOTR MIERZWA

SYLFAEN!ALFABET

2

3

PIOTR MIERZWA

SYLFAEN!ALFABET

Kraków 2012

4

5

(rozśmiesza usta jak półksiężyc obcy)

R. P.

gdy rozlepię na tobie raz plakaty śliny,

moim gekonom wyrwie się języki, a ja

będzie mocne jak spirytus,

jak rozpuszczalnikiem nasączony wacik,

którym ściera się farbę z dolnej wargi

i wszystko już jasne, nie jestem kobietą

(tylko ciągle ciurki, pomiędzy zębami,

gdy inne, nie z tego brzucha światło.

dosyć już o świetle. o metaforze,

semaforze światła. jak tu nie

przenosić? jak tu nie przenosić.

z jednej strony gęba, wielka gęba

pieca, z drugiej nawias, księżyc.),

cierpniesz mi pod skórę.

6

androny

wywróż sobie z tych palców

szklaną kulkę, składnię,

grudkę ziemi, pięść śniegu

i to nieoczywiste, ciepło

cudzej skóry.

7

ano

Piotrkowi

nie napisałeś jeszcze jak sobie radzisz z

porannym ujadaniem dzwonu za oknem.

wszystko takie samo. hit w radio

reanimuje martwy rym. wszystko od

niechcenia. bez żadnego wyraźnego rysu

przetaczają się te dni, zacierają bez łaski.

źle ci z tym? w południe zaciągamy

zasłony, na oczy zakładamy przepaski,

te pierwsze przepuszczają. na anioł

pański uprawiamy miłość, czeski film.

8

Bagheera

masz takie miękkie łapy, mam

takie mokre oczy. gdy drażnię

zarost pod brodą, mrużymy je

razem. prowadzisz mnie za rękę

przez prawdziwy kraków, stawiasz

dwa razy więcej kroków niż moich

pierwszych, bo jesteś już dużą

panterą. jesteś taki duży.

jeśli wyobrazimy sobie ten spacer,

drzewa otworzą dla nas drzwi,

zasnę wtulony w ciebie,

mrucząc, masz takie ciężkie łapy.

9

brio

nie wiedziałem, że czyste może być jedynie niebo.

wolałem kasłać od zapachu ziemi, rozkradanej

przez sąsiadów. w brunatnej norce mój embrion

czuł pod palcami bystre wodociągi, co kanalizują

coraz więcej wiosek. a gdyby odejść? przy autostradzie

spotkać dźwiękoszczelny ekran, przyssać

się do niego jak glonojad albo płaszczka. do dna.

i wsączyć w płaską małżowinę krople miętowe,

zbierane, tak jak dni, z powierzchni roślin. kurtka,

kęs za kęsem, łykałaby powietrze, szeptałem ci

na darmo, gdy twoje młode płuca oddychały we mnie

i biło serce. miarowo, nie moje. prosto ze środka,

ze słonecznego splotu, promienie twoich żeber

opisywały bezpańskie wnętrzności, obcy wątek

skóry rozwijał się na osnowie mięśni. nie rozumiałem

napiętego ciała, że może przyjąć nawet ten samotny

kształt, że to elementarne.

10

bugenvilla

ta radość, którą mi dajesz, kiedy ciebie nie ma,

otwiera brudne okno, dawno go nie myłem,

miałem na głowie nastoletnie troski,

tak nieżyciowy bywa tylko chłopiec.

pod prysznicem podśpiewuję rześko, strumienie

lepią się do włosów, a włosy do skóry.

z zamkniętymi oczami wciąż jestem wilgotny.

wystawię jedną nogę przez framugę, niech lekko

dynda, niech ją widzą wszyscy, niech puści

wiotkie pędy, zwinne i zdolne do ucieczki,

że nie wrócą drzwiami, lecz razem z tobą

będę kołysać się w hamaku, w który się spleciecie.

11

ciepłe, mocne, dotkliwe i gęste

nie ma słów, co grzebią dłonie

głębiej w skórze: ciszy, ziemi,

zwłokach. księżyc znalazł

sposób. zanurza świetliste oko

pod powiekę, rozcina cieniem

w pustce pestkę (pustkę w pestce).

naraz wyjaśniają się nasze zwłoki

(z którymi ciągamy się po mieście,

gdzieś siebie udając, wyciekamy

w strzeliste powietrze jak w tunel

pocisku, niżąc na pusty wzrok

martwe dusze, szkląc naszyjnik

czaszek), cienkie, jasne

jak słońce.

12

co powie tata (podobieństwo)

zapomniałem, że (tak się nie zaczyna

długiej rozmowy o potworności śniegu,

o twoich objęciach, bo jeszcze się

zwiąże) twarze.

na nich się właśnie

(to kłamstwo, to wszystko kłamstwo)

pisze: mamy dość (czy aby na pewno?)

zaimków, do odesłania w nieznane

części świata (mama? zaimek? świat?).

przerwałem sobie kiedyś. teraz,

nieporadnie, tak się napominam,

proszę mi nie przerywać. (nie ja

krzyczę do ciebie, przerwij mi,

przerywaj!)

13

eksmisja

Marcinowi Jagodzińskiemu

dziękując za wiersz „dymisja”

jakbym miał tak zaszeptać, jak ten wiersz na mnie,

echo zdrapałoby ze ścian plakaty, lamperie,

w końcu samą ścianę, która mnie oddziela

od sąsiada. bez niej nie bylibyśmy sami.

bez niej nie stukałbym nocą do sąsiada,

bo by nim już nie był, stałaby między nami

tylko ściana dźwięku. tak mi szumi

w uszach, że nie chcę wracać do domu.

14

ikra

wyjęty z języka, wyłyżeczkowany,

składam jajo za jajem na powierzchni

wody, które nie ma nic z wiersza,

ma wszystko z języka, wszystko

z życia, co w życiu się do życia

rodzi, dlatego tak ważne na co dzień są

drożdże, ważniejsze niż skrzydełka,

niż skrzydełka ważki, a nawet

droższe ponad wszystkie drobne części

ciała, bo nie wiedzieć dlaczego

da się je podzielić

15

Kraków to schemat sestyny (dla Anny Świrszczyńskiej)

ogier/urody/Miłosz/mienie/wygnania/udo,

od wiatru nawiało baby i śmierci od dnia

dzisiejszego, dzielą was wody, wszystkie

palce ciała, razem dwadzieścia, i dwa

miasta: wilno, warszawa, stolica

powinna umieć założyć żałobę, lecz po niej

za późno; on, ogromny orgazm, lewy

w rzemiośle ekstazy, chadzał często

poboczem, lewej drodze po prawie,

lecz i jego, nie ma być. więc was

nie ma. ktoś wam założył platoniczne pęta,

a ktoś inaczej: rozwiązał, przełożył,

przetłumaczył dzieciom ogrody rozkoszy,

los robotnika, seks za szybą bloku,

drugą wojnę. białą grzywą stulecia

potrząsacie na siebie, paro syberyjskich tygrysów,

nie sądząc, że połączyło was tak bardzo niewiele,

ogień urody, miłość, mienie wygnania, udo.

16

liczman

(gdzie post?) to, że mnożymy się,

że się rozrastamy. że wazon z kryształu

rozpryskuje się. że bez różnicy

i to powtarzane. a może przyszło

do głowy, do nas, że bywa inaczej.

(gdzie post?) że imię z planktonu.

że płonie otrzewna. że same w ciele

rządzą się robaki. że rak z języka

zbliża się do krtani. że wolfram niesie

zawiniątka światła. że mruczy kot.

(gdzie post?) rzeźbisz w skórze

brodatą żydówkę, a na parapet

emigrują ptaki, aż ziarno musi

opuścić ci ręce i woda – głowę.

(gdzie post. gdzie nowe nie jest

nowe. gdzie na sól się rozdzielisz

na opuszki.)

17

Lwica, królowa, sieć

A ona marszczy się i stoi ―

i strony tkanin. Prasuje plisy

na swojej przeszłości. Obrębia

dziurki na guzik z plastyku:

planety równają do szeregu,

w zoo nie ma już zwierząt,

donośna eskapada stworzeń

łuską łuska ulice i filcuje futrem,

a na światłach zdychają wraki aut.

jeżeli w mieście samice, to lwów,

lwica przygina ci kark, mizerny

erotyku, zwilża podniebienie,

spija ciało, z ust jej wystają

szczotki wąsów, wąsów żywiciela,

wroga. to na środku dzielnicy

cny krajobraz mongolski, zuchwały

(pustaki, cement, koparki i dźwigi),

ona zawsze chciała być królową

błoń, zaimkiem ziemi od granic

do granic, sprawować władzę

nad elektrycznością, płynąć

rzeką do ujścia, dziś jej się udało.

18

między bajki (podniebniki)

a ja ciągle waham się w sposobach, tysiąc mil.

moje dziecko, miliony gwiazd trzymam za rękę!

nie spodziewam się rychłego rozwiązania. ciężkie statki

trasują jezdnie ostrym słowem, amunicja:

to tak to, to tak to, to tak. to nie trakt.

a polna droga. pod pajdy ziemi głosek

nie podsunie, krety nie dowidzą. zaś

reflektory doniosą światło na śliską skórę

drapaczy chmur, co kneblują słońce. między

zębami ślina strawi resztki podróży,

dziurki po gwoździach zagipsuje papka.

na gwoździach wisiały byle jakie zdjęcia,

z których się wyszło, jak mówią, na ludzi,

na świecie mieszka tylu popaprańców,

wierzą, że słoń nie zrobi bezbronnego w trąbę,

a zawiązawszy na niej supeł, nie zapomni

jak był cielęciem i jak język krowy

smarował mu na czole,

nie ma

o czym mówić.

19

na szczęście morze mam zawsze pod ręką

zapowiadane śnieżne przesilenie. w kątach pokoju zalęgnie się woda,

zacznie oddychać, podfrunie pod sufit. plama czasu przyszłego, przeciek,

tak wszem i wobec jawi się prognoza: tak związkom, i tak niezwiązanym

wybrzuszy chłonne węzły, tego tu potrzeba, żeby otoczyć ruchliwą palisadą

zygotę i to ma być życie, nie jest. w niższych sferach toczą się

szepty rewolucji, zarodek wiruje, opada na ziemię. teraz jest zima

i chodzę po plaży, śnieg żre rogówkę, a mróz ją hartuje, fale

i gwiazdy to fale i gwiazdy, tym niepodobne i nie tak daleko.

20

oczka z piasku (fenek)

bo on nie chce zobaczyć nocy, jak wydłużają, zbliżają się,

śledzą nas, (agenci), masują mięśnie, przeważnie grzbietu,

niesiemy na nich małpiatki, wypożyczyły sobie od nas ruchy.

naraz przeglądamy się w sobie nawzajem. nie chcę widzieć

systematycznej pustyni i jej mnóstwa poufnych obywateli,

za dużo ich nawet jak na marzenie miłosne o żmijach

kotłujących się na dnie studni, ich jad jest słodki jak woda.

dzięki za taką wierność! żaden z dwojga partnerów nie zaspokoi

niemego pragnienia, są nie do opisania na trójkącie pomiędzy

dłonią, sercem i członkiem. między ziemią, księżycem, słońcem.

21

piwo, spirytus

jakie będą twoje ostatnie słowa? jak słód.

przylgną do podniebienia, upiją, zatchną.

22

quasillum

jeden powie: nie odchodź, nie takie żeśmy

odstawiali balety (i na co to przyszło,

żeby gwiazdy świeciły w próżni kineskopu),

wsuń tylko dłonie między miednicę a sweter,

a niepotrzebne będą namiary na miejsce.

drugi, łykając bursztyn, łzy i piwo,

zdejmie ze szkła palce, a to wszystko

było i strzeli, z powietrza, do nikogo

innego, do mnie, tak będzie.

23

rozdania

chcę mieć asa w rękawie, a w snach

asa mam. to więcej niż sny same, niż sny

same w sobie. literki gorące jak ciało

zdychającego zwierzątka.

as zakłada koszulę

tylko po to, aby nawlekać dziurki

na guziki. albo jak ojciec z cieniem

pakt sygnować, z cienia wysuwać się,

odrysowywać. widziałem to już w wielu

rozdaniach, czy toby oznaczało, że

mam go na własność (a na co mam

go mieć?), czy muślinowa tkanka

zwyczajnie rozsnuła się.

24

rozmiar

znam tylko życie morsa, wbrew piaskom,

które futrują świeże rany, zapalają skórę.

poza zadrapaniem nie ma dla mnie plaży,

kieł, alegoria sopla, zastygł mi na pysku,

bo tylko identyczne będzie niezbadane,

kiedy się obracam, miejscowi kłusownicy

oprawiają moje młode, kolejno, od głowy.

25

sylfaen

nie bój się zmiany czasu z jasnego na ciemne,

lśniącej sprzączki od paska, gdy wyłączone światło,

a ulica wdziera się do pokoju przez spację

w firankach, i przyjaciół. doznali już krzywdy i była

też twoja kolej. w końcu to was zniesie: miłość,

kojące mamrotanie maszyn. osadzi na dnie rafy,

da fundament domu. zostaniecie na siebie skazani.

26

śniadanie bez kota

Justynie Bargielskiej

na początek wystarczy cicha, miękka skóra

(bohaterów ubieram w proste zdania), talent

dotyku, co tając, musuje na języku

tak jakbym gdzieś kiedyś słyszał to mrowienie,

które, czyste jak pierwsza miłość,

wdrapuje się na nagie wzgórza wnętrza ud.

ze speszonych warg padną wtedy słowa,

zanim odejdziesz, zaśpiewaj mi raz jeszcze

o księżycowej rzece, w której tonie świat.

27

środowisko kulturalne

na poronionych wzgórzach jarzeniówki,

wystarczająco długo ten szyfr odczytuję

(wystarczyłoby otworzyć dłoń, zrosić

zmiętoszony pączek), drzwi opukuję,

pacjenta, podobno, choroba go toczy,

acz nie wiem, czasami drewno wydaje

takie dźwięki, rozsypujące się dzieci, i

na chwilę wiadomo, to my, ten plac zabaw.

28

to cudowne,

że napisałaś do mnie maila, żeby mi powiedzieć,

że w następnym mam nie używać diakrytyków.

nie ucieszyłabyś mnie innym słowem. lecz będę czekać

na dojrzałe, (ro)splątane opowieści od ciebie o tobie.

mnie naszedł czas, bym rodził owoce.

29

ubi leones

łuskałem cię z dłoni, na skórę

nie starczyło słońca, daleko, daleko,

gdzie grzywy lwów wycierały mapy

a kosze plecione inaczej. niemniej

na ziemi. Czarne strzępy brzegu

świecą piaskiem w oczy, nie dziw się,

za wodą madagaskar. wodą płyną

nasze gamy, głuche na bębny, a

głodne. i nasze palce głodne

siebie, przecinane strunami,

czerwono spadają w mrowisko

pustyni. ziarna przygarniają

kolor chińskiej flagi, wiśniowego słońca.

Kolor krwi (na bladej twarzy pisze dalton).

30

upodniebiennienie

jednych bozia obdarza, drugim bozia daje, drudzy i jedyni,

jeśli prawda łudzi, żonglują podarunkiem, szafarzom przystoi

żonglerka pojęciami gładkimi jak zmiękczona głoska,

phi, takie sobie o z kreską, gdy przybija do portu cargo

zaplatać się w cumę, a ujadanie dzwonu to z której

nadają wieży i w co mierzy, które ściska gardło?

wiem jedno, piszą nas na ciszy, bez związku,

bez potrzeby, zupełnie bez ruchu, im bardziej się

ocieram, jej martwy naskórek łuszczy się w to mnóstwo.

31

w miasteczku nad rzeką żarłem glebę

nocą hipopotamy wychodzą żerować na bezludny skwerek,

skubać zmięte chusteczki i ucho bezdomnego, jak wyłapuje

własny ciężki oddech, tak blisko jeszcze nikt nie oddychał.

brud zostawia na skórze odleglejsze ślady. wstaję z ławki,

niepewny jak wiele szklących się oczu mnie ogląda i czy

lepiej być oglądanym czy oglądającym, wycieczki do zoo

nauczyły mnie zaledwie rozróżniać zapach hien i uchatek.

nie poruszałem się nigdy dotąd z tak okrutnym wdziękiem,

tym wdziękiem małpuję te bzdurne potwory, wgryzam się

w trawę i w światło latarni, która karmiła nas kształtem,

pasła cieniem, niepotrzebnie, po ciemku celnie trafiamy

na siebie, łuskany naskórek potu zwabia nam paznokcie.

32

w pokoju i na basenie

śledziłem cię w ciemności, najdroższy

kabłąku, jak wskakujesz na klamkę

i otwierasz nas na morze, tyle żyjątek

pozostaje ze sobą w związku, zależy

od siebie, brzydko lub niewidzialnie,

może nas zatopią a może znowu

będziemy dobre, potulne jelenie,

głowa zawiśnie nad lustrem,

a może nauczę się nurkować, ciebie

otwierać usta, potwornie szkicować,

błonka musi nas pouczyć i pokryć,

jak poruszać się prawie równolegle

zanim się

staniemy.

33

Wielkie kule świtu, bombki

Nie złapiesz mnie, co

zrobisz, w to się ze mną bawisz,

w imię i w chowanego, zwijasz

w niemych płatkach, niklowych,

róży, nie opłatkach, niczyja

to wina, wina, wina! ROBINDRA

wyszedł, gdzie mam ciebie szukać,

czcić, grzeszyć, grzechotać, nie, niestety,

pieścić, rozkrzyżowywać, głaskać, skórzane

gniazdo mościć w języku, mieścić i powtarzać

na nim bańki mydlane, na płycie.

34

za monetę embrion, za banknot dziecko

for Robindra Prabhu

w chatce na kurzej łapce kurz wyciął w podłodze

wzór stołu, czego się nauczyłem, to był brud w obrusie,

nitki sączyły się przez mięśnie, węże leżały obok,

przy ostrych pazurkach.

wyszedłem do ciebie po łokcie, umazałem ci dłonie

w stawach manipulacji. nie zaszyłeś mi konta w zagłębieniu

szyi.

tak się wytarły odciski na portrecie króla, ojca

narodów, zanim jeden szeląg złamał się na naszych

grzbietach,

a każdy ma swoje.

35

załatwiony

Jurkowi Franczakowi

a teraz już będzie szybko,

bezboleśnie. nadciągną czołgi marzeń,

aby przesłonić niebo cielistą koronką.

kwiaciarki będą im lufy systematycznie

gładziły. wybiorę się na przechadzkę

po kałużach chmur. ciężki chodnik

i nie wiadomo komu patrzą oczy

znad brwi ulicy, na nowy garnitur

zdań i zmysłów, a ani jednej

rzeczowej relacji. to na wypadek,

gdy konnica puści się przez środek

drogi, ze szczelin wytkną pędy

mleczy, a asfalt rozstąpi się

uwalniając niepodległy glon. mchy i porosty

wyhaftują na skórze betonu labirynty

zmarszczek. tak trudno się zgubić.

2004-2005 / 2010 / 2012

36

SYLFAEN!ALFABET

(rozśmiesza usta jak półksiężyc obcy) ................................................................................. 5

androny ................................................................................................................................ 6

ano ......................................................................................................................................... 7

Bagheera .............................................................................................................................. 8

brio ....................................................................................................................................... 9

bugenvilla............................................................................................................................ 10

ciepłe, mocne, dotkliwe i gęste ........................................................................................... 11

co powie tata (podobieństwo) ........................................................................................... 12

eksmisja............................................................................................................................... 13

ikra ...................................................................................................................................... 14

Kraków to schemat sestyny ............................................................................................... 15

(dla Anny Świrszczyńskiej) ................................................................................................ 15

liczman ................................................................................................................................ 16

Lwica, królowa, sieć ............................................................................................................ 17

między bajki (podniebniki) ................................................................................................ 18

na szczęście morze mam zawsze pod ręką ....................................................................... 19

oczka z piasku (fenek) ........................................................................................................20

piwo, spirytus...................................................................................................................... 21

quasillum ............................................................................................................................ 22

rozdania .............................................................................................................................. 23

rozmiar ................................................................................................................................24

sylfaen ................................................................................................................................. 25

śniadanie bez kota ............................................................................................................. 26

środowisko kulturalne........................................................................................................ 27

to cudowne, ........................................................................................................................28

ubi leones ........................................................................................................................... 29

upodniebiennienie ............................................................................................................. 30

w miasteczku nad rzeką żarłem glebę ............................................................................... 31

w pokoju i na basenie ......................................................................................................... 32

Wielkie kule świtu, bombki ............................................................................................... 33

za monetę embrion, za banknot dziecko .......................................................................... 34

załatwiony ........................................................................................................................... 35