Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

51

description

 

Transcript of Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Page 1: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy
Page 2: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy
Page 3: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy
Page 4: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy
Page 5: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Patryk Nadolny

Wyławianie Atlantydy

Dzieciństwo z kołczanem strzał swoim bóstwem i drzewem figowym

Zrywa się z uwięzi i przepływa wraz z wieżą i ogrodem Przepływa przyszłość i przeszłość

Godziny przeżyte i godziny do zabicia Przepływają błyskawice z jeszcze żywym w dziobie strzępem czasu

Stada komet nurkujących w moim czole I wypisują twe imię na nagich plecach lustra!

(Octavio Paz, Źródło)

Uparłszy się, że popłyniesz Przez morze ku Atlantydzie

Odkrywasz, że w tamte strony Co można było przewidzieć Statek Wariatów jedynie

Kursuje (Wystan Huhg Auden, Atlantyda)

Page 6: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

pamięci Ojca Otwarcie Atlantydy (odpieczętowanie) Elegia umarłych

Page 7: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Głód jest najstarszym panującym rodem, dlatego przemycamy przez granice ziemie wyjałowione zdartym uśmiechem kobiety. Dlatego próbujemy zachowywać ciszę, podróże, które drogi przebiły na wylot, tamować pocztówkami i zdartą podeszwą. Zbierają się turyści, by kąsać zdjęciami czas, który dogorywa za każdym zakrętem, bo nawet nie zabiorą ciała na pamiątkę, gdy podłoży się ciemność i prochy bez lontu, bez lądu, nie wyniosą niczego po lekcji anatomii, na świecach nie pali się wieczność.

Page 8: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Potrząsanie lądem

Page 9: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

(Wiersze ciemne) Patryk i Atlantyda Nie zaopiekowałaś się moją ciemnością, ale zdążyłaś wyjeść herbatniki, chociaż miałaś latarkę i paczkę zapałek, a na każdej ulicy świąteczne światełka. Pamiętasz, że wysłałem w załączniku zdjęcie domku, w którym zmieściłaby się Atlantyda? Próbuję czymś wypełnić dno skulone w ciele, gdy rzucam cień – nie brzytwę, tonącej czułości, nalewając do wanny nowe Morze Martwe. Kiedyś z ryzy papieru ułożyłem żagiel i nie wypłynąłem przy otwartym oknie. Zalewam do tej pory gazety herbatą, bo tak naprawdę chciałem wysłać Atlantydę pocztą kwiatową lub tradycyjną, ale bałem się, że ją zatopię. W wolnych chwilach zajmowałaś się zabijaniem żywiołów, skracałaś panowanie chwastów na poletku i uzbrojona w sól nieprzewidywalny szlak śluzu ślimakom, a przecież jest wystarczająco dużo piwnic, aby ukrywać się aż do nieba. Ostatni raz widziałem ciebie w pełnym słońcu – cholernie jasnej ranie, chociaż się osłaniam tarczą słońca, a nie przyłożysz do światła ciemności, opatrując z kolorów, z rany wyciekają odbicia, rwące rzeki – nie znalazłem noża. Więc wykręcałaś numer nie do swojej śmierci z telefonicznej budki, sen – ptak na powiece uwijał gniazdo, potem na rozkładzie jazdy, papieros puszczał wiązki jak latarnia morska.

Nie zaopiekowałaś się światłem bez matki, a jednak kupowałaś ledowe żarówki. Niosłem ciemność po paczce spalonych zapałek, bo nie istnieje taka Atlantyda, przez którą pójdę na dno lub po papierosy.

Page 10: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Zakopywanie żywiołów Powodzenia: oddzielmy żywioły od siebie, aby tylko powiedzieć: nic w nas szczególnego. Po co tyle zachodu (o cokolwiek) słońca, które w piasku za nisko nachodzi umarłych. A gdyby nie odbierać im ognia i ziemi? Niestety mosty nie są skrzynkami na rzeki: polecone topielcom i nagim kobietom, samcom kaczek, a gdyby tylko raz jedyny łódki były znaczkami, brzegi ­ kopertami? Ostatnio poszukuję dna map, grawitacji, ze śpiewu ptaków, (zdechną, ale odlatują), wyłuskam powrót, podróż z odnóży owadów.

Page 11: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Dno wejdzie na szczyt Chłopak: Schodzimy za głęboko na ludzi i psy wyprowadzamy rano na smyczy do parków, a przecież chcielibyśmy mieszkać w samotności, przenosić sny jak ciszę, pliki na pendrive, choroby weneryczne, góry albo wyrwać noc z korzeniami ­ bo tak nazywałaś te wszystkie wyrostki układające się w Strzelca albo Wielki Wóz, (zaparkuj, ale nie jest dane na nim jeździć). Dziewczyna: A przecież chcielibyśmy przepłynąć wpław język, światło z lampki, cień kotów, jednakowo wołać do kolorów, nie pomyl śmierci ze mną, (sam wiesz, niejeden rozkład jazdy przypomina miłość); nazywać po imieniu ciemność, pigment w skórze, wydzierać się do skarpet, sukienek i dżinsów. Co stałoby się gdyby czas był na obcasach, bo osuwa się w jutro, więc spełza na niczym?

Page 12: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Ucieczka Mając dosyć widoków, (odwiedzają mnie), za oknem, pojechałem pociągiem na wschód. Podróże rozmawiają zaginioną mową. Skąd wrażenie, że z każdym pokonanym torem przyrastał do mnie tabor ­ miałem coraz więcej piór z metalu i dłuższe skrzydła, ale podróż podbierała mi duszę zupełnie jak jabłka? Przejezdny święty spokój rozgniatałem muchą, mijałem podupadłe miasteczka i wioski. Jak porozpalać język na cudzym powietrzu, odmieniać części wody przez mosty i brzegi, które wcale nie łączą, ale dzielą rzekę? Przez szybę, (zasłuchany w modlitwie wagonów), namierzałem bezdomne wieżowce na wszystkich kondygnacjach i gdyby czas nagle miał odwilż, wziąłbym torbę i kosmos spakował do środka. Straciłem wiarę w gwiazdy, szyte horoskopy, no może poza lustrem, bo zawsze się sprawdza. Pojechałem pociągiem, ale gdzie jest wschód? W obcych miejscach drzwi nie chcą zaskrzypieć wizytą. Nie wiedziałem, że droga to nie sanatorium.

Page 13: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Brzegi W dopełnieniu nie stałbym się ot tak kompletny, tak z miejsca napełniony (piję oranżadę), zawracam lepszą myślą jakbym kręcił autem. Czy we mnie coś istnieje głębszego niż ciemność? Gdybyśmy mogli mieszkać w wydrążonych mapach, zapomnieć, że wiatr strąca, przywiewa granice, skoncentrowane w tarczy ­ wschodzą o poranku, rwące w rzekach ­ nie mogą wybrać dla nich miejsca. Porzucę świat, zamieszkam w wydrążonej mapie. A za samotność uznać zawijanie w kulki sreberka, przekreśleniem dotrzeć aż na kraniec długopisu, w wołaczu nie wydać okrzyku, którym zwołam sny, zadmę w zakopaną ciemność. Spróbuj tylko rozwinąć swój sen jak bibułkę, zawinąć w origami, złożyć zamiast ciała, a nie masz już języka na końcu ciemności, mylisz miejsce, którędy zasypiasz z powrotem pod ręką i otwierasz powieki na okno. Niech sobie odpoczywa na ziarnku widoku, coraz lepiej potrafię schronić się na zdjęciach, dopóki poszukuje się dna obok brzegu, nie mogąc ich rozdzielić, pogodzić ze sobą.

Page 14: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Apokalipsa, gdzie ciemność jest przedpotopowa wystarczy że owijam w bibułkę obecność wystarczy że owijam w bibułkę obecność wystarczy że owijam sens i być lub nie być odkręcam kurki z gazem gdy na lunatykowaniu nakrywam długie noce księżyc bez znajomych nie do filmu nawijam owijam w bawełnę ubieram bawełniane skarpetki i gacie rzucamy blokowiska wille w przekonaniu na dachach nie wybije Atlantyda źródło jakby nie było nic musującego bo ktoś położył kres oranżadzie dlatego teraz słomką siorbię okolicę i nad ranem wspominam ziemię bez Etrusków bez kapelusza babci w którym świat nie znalazł ocalenia podkładał bomby noworodki a w kiblach poszukiwał ziemię obiecaną dlatego słomką wyssie ciągnące się niebo a słomka okazuje się być samotnością którą wkrótce wymieni się na kule laskę ­ jakby była najdłuższą z odbytych podróży w stukaniu o podłogę co nie uzdrawiała powinienem zakopać się z rozkładem jazdy powinienem wykreślać dna z jezior korzenie

Page 15: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Tryptyk o ciemności

Żucie gumy podobne jest do umierania coraz więcej zarasta w nas nie przystrzyżonego światła szukamy w sobie pustyń wydzierają sobie samotność i wiatr który przekwitnie w wygnanie nad ranem tubka pasty skończyła się na dnie umywalki osiadła wyrzucona z tratwy szczoteczki wyciśnięta na ostatek porcja ale zęby najbardziej pożółkną od światła w zeszytach uczniów giną trójkąty bermudzkie na razie sny w nas wiercą tunele w wędrówce żarówki okazują się być pustelniami Wejścia W głęboką ciemność nie wchodzi się dwa razy. Żyjemy w czasach, które już nie pamiętają jak się wróżyło z podwórek i bezchmurnego nieba. Świat mężczyzn ma zaczynać się od prezerwatywy, granicy bez szlabanów ­ głęboko po noc, że można ciało upchać w niedopowiedzeniach. Dalej tylko się ciągną tereny dziewicze, hipnotyzujące mapy rozkładają czas w nieobecnych krainach i antykwariatach: po kątach przyszłość świeci w tunelach z butelek. Zbieram czułość jak znaczki i polne kamienie, zużywając zapałki, język się wychyla poza kropki, a gdyby stał się szklanką wody? Dwa razy się nie wchodzi do tych samych wierszy.

Granica Chyba jeszcze nie jestem na tyle szalony, bo przecież nie znajduję grawitacji, mgławic na meblach, ale chciałbym posadzić w doniczkach czarne dziury, komety, które nie zakwitną, przedostać się na drugi koniec rwącej kropki. Widoki nie zostaną erratą dla okien, cisza nie ma określonego kierunku pochodu.

Page 16: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Przedwczoraj wypełniłem kwitki podatkowe, (czym innym się wypełni odbicie bez wody), popełnię rwącą rzekę czerwonym skreśleniem, rozlaną w samotności, która się otwiera w nakładające się wieże warstwami wszystkiego. Bez czujki pełnić wartę lub przepływ na mostach? bo przecież rzeka rzuca odbicia, wybija, zamiast sznurka pociąga się ujście na rwącej budowli. Wypełniłem kwitki podatkowe, na imię i nazwisko pesel i okrągłe łańcuchy zer coś musi wyrzucać rozbitków. Wystarczy, że przyłożę do gardła scyzoryk, skaleczę się i otworzę rankę – Wieżę Babel. Pytajniki zacisną się pętlą na szyi. Czy pamięć, to mnie więcej? Nic nie obiecano ani wodzie, która nie może kłamać przez odbicia, bo wszystko wykrywają, ogień pozostawia tęsknotę, ale ziemia jest inna niż myślisz, bo nigdy nie zapomni, nie wyrwiesz z niej kości zrośniętych z korzeniami, glebą, bez wyprucia, niczym matka przechowa w brzuchu zeszłoroczne roztopy. To nie mogło skończyć się inaczej, bo nic nie obiecano odbiciom, nie kłamią, woda wszystko wykryje. To trochę jak z wiarą, że coś istnieje między odbiciem i lustrem. Patryku, nie wywróżysz sobie miejsc na mapach. Podobno są jak rzeki, ale gdzie wpadają?

Page 17: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Ostatni wiersz o metafizyce

Wild nights ­ Wild nights! Were I with thee

Wild nights should be Our luxury!

(Emily Dickinson)

Noc mija bez wyjaśnień, przy niej nieśmiertelność wydaje się uporczywym budowaniem wieży z zegarków, nie doczeka ostatniego piętra, przede wszystkim mieszkańców, dwunastu kominów, skąd zamiast dymu kopcić mógłby w górę czas. Prawdopodobnie wszystko wygląda inaczej, wystarczy przed śmiertelność wpisaną na kartce, postawić z wykrzyknikiem nie! jak szczelną furtkę. Mam ciało i śmierć ­ luksus! Sny ­ większe bogactwo. W piwnicach szykujemy żywych do zaświatów. Jeżeli będę w stanie, wezmę nieśmiertelność do ręki, albo podam w słoiku lub szklance. Przyszłość piętrząc się ­ nie ma jednocześnie szczytu.

Po północy pradawne plemiona rozniecą dwa wozy, Kasjopeję i na nich odjadą. Nie pamiętasz, że ogień umiera najdłużej, a ciemność rodzi w bólach infantylne barwy? Próbuję podnieść ciszę i pokazać światu. Bez instrumentów, chóru: dusza to muzyka ­ i mógłbym tylko tyle zapisywać w wierszach.

Page 18: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Wyłuskiwanie brzegów i dna

Page 19: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

(Wiersze świetliste)

Spodobało mi się jak porównałaś ciało do cebuli (tryptyk) Pulsar Wczoraj się przekonałem, że podniosłem bliskość: to tylko zdejmowanie zachodzących butów, przypominają wyspy ­ prawie wulkaniczne, lub szukać w ostrzu miecza pokoju na nocleg. Czy próbowałaś znaleźć siebie w dokumentach, na drzewie blanta zrywać, pić kosmos przez słomkę? Zabłądzić na płomyku zapałki i zasnąć w przestworzach uciętego oddechu w szpitalu? Wystarczy, że przyjmuję pod dach zimne kraje, pulsary, które wiją gniazda, przesiadują na drzewach, nie śpiewają latami świetlnymi nad ranem. Ponad ranką połyskujesz, wschodzisz, zaświtasz, czy pamiętasz, nie wierzę, że ciemność zostanie czymś olśniona – niedopitą wódką. Zaginam kartki, listek wystarczy na puszczę, i szukam na kapturze najwyższego szczytu. A więc nagość to tylko zaginione miasto Przed zatłoczonym lustrem, rzeką odbiciami, brzegi puchną, a zmarszczki, skazy ­ to siniaki, przepycham się o miejsce z gęstą samotnością tak bardzo, że za ciasno jest nawet dla mrówki. Na dotyk w stertach ubrań zapala się nagość lub w koszach, kloszach spodni spali się ze wstydu, więc majtki się rozchylą, by zwiędnąć w intymność ­ gdy ku jej zachodowi przesuwa się ciemność: ten biegun na języczku, zimny kraj na pępku, na odwrót ­ na odwrocie jest nasłuchiwanie, rozbijanie namiotów i czułości w żyłach lub z krwi, gdy dotyk zburzy, zrówna z łóżkiem ciała, a dotyk przypomina sieć, wędkę na nagość, dach który pozakrywa nie wyklute mapy ­ rozwijane (gdzie północ, lądy) na językach? Na dnie śliny szukamy rozbitków i siebie, pod ruinami cieknie wspólny mięsień ziemi.

Page 20: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Ociekanie lub zwinąć się szczelnie nagością Dlaczego każą szukać, brać z czegoś pomiędzy, (a przecież ledwo starcza miejsc na grawitację), wybawić z ubrań nagość (plamy) – ze złej ziemi, na których metka wieżą lub bramą, wyburzyć. Przepycham się o ciało, by jednak nie dotknąć obszaru gdzie zapala się nagość ­ zgaś lampkę.

Page 21: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Cierpliwość dojrzewania Miłość to jednak ogryzek jabłka, kiedy na miąższu wybija źródło, ale nigdy nie wpada strużką do dotyku.

Page 22: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Tryptyk o podróżowaniu 1. Chłopak z przywiązanym sercem do szyi jako latający dywan Będziemy łysi niczym wydarte diamenty obżerającym się górom mgłą i grawitacją, powiedziałeś, że nie jest to żadnym przypadkiem, że są zawały serca i w kopalniach. Podnieść przecinek i nieść jako pochodnię, otworzyć tam nawias, gdzie się sprzeczam o miejsce na niebo? Czasami je znajduję na pomalowanych paznokciach smutnych dziewczyn z tramwajów. Wyrosnę na nawias – wykiełkuje na pólku dowodu tożsamości, a jednak nie zaowocuje, ptak nie uwinie gniazda z daty urodzenia, peselu lub z nawyku zakładania butów, (podróżom nie przybywa map w tali i dróg). Czy imię i nazwisko to najwyższa godność, że nie ma różnic między złożeniem podpisu a ciała w trumnie, broni, być siebie posągiem? Tymczasem łysi niczym wydarte diamenty (to połyskliwe serca wyjmowane górom), składamy zamiast ofiar życzenia na ręce, wierzymy lustrom z centrów handlowych bez twarzy po twarz, ściągamy ciuchy, ale bez pobrania bliskości zapisanej na pliku biurowych karteczek, oczekując, aż śmierć pod kołami. zostanie przyłapana na rozkładzie jazdy. Z serc górskich wykiełkuje tkanka samotności, a w sklepach jubilerskich trwają operacje ­ wprawiona ręka wiertłem szlifuje zaświaty w gablotach wyłożonych pierścionkami. Szukam kogoś potrafiącego poznać po podróży innych ludzi, na drugą stronę rwącej czcionki, porwanych kartek przejść przez najtańszy długopis. Zmuszony jestem nosić czułość pozbawioną sklepienia, zbudowaną na otwartym sercu, nie brzęczy, nie pasuje do zamków w mieszkaniach. 2. Mapy Wczoraj dokonałem jednego z największych odkryć geograficznych, mój oddech stał się płytkim rozbitkiem na pępku. Dlatego węszę duszę, o której mówiłaś, że ma poziomice, potrafi zjadać przyszłość i chować się w butach jak królik w ciemnej norze. Dlatego porównuję przechodniów do map,

Page 23: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

ich twarze w przybliżeniu do jednego ziarnka po wietrze, nie wydadzą z podmuchów pustyni, a ziarnka nie przebije kiełek nazywany przyszłością, bo klepsydry wybuchłyby kiedyś. Do jutra będę czujnie obserwował mapy, a może im wyrosną korzonki jak starym ziemniakom butwiejącym w bezdusznej piwnicy. Zawinę je, nie mają wnętrza lub przynajmniej wnętrzności, nie ułożą się do snu i grobu, w ciałko owadów lub duszę zamiast wędrowania. 3. Czy wiatr może powrócić jako ten sam wiatr? Musimy to sobie wreszcie powiedzieć, rozpaczy wytyczono granice, dlatego gdy sobie wyobrazisz: jesteś w pustym parku, środek nocy i zrywa się śpiąca ulewa, jakby w chmurach ktoś złamał sobie wszystkie stawy, wiatr cierpi na bezsenność, cień idzie przy nodze i nigdy nie zaszczeka, jeśli się okaże wątpliwość wiatrem, który wyrwie pytajniki, który nigdy nie może znaleźć sobie miejsca.

Page 24: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Elegia o świetle Jeżeli teraz to piszę, muszę ulec światłu, skraca dystans, podchodzi jak tylko się da najbliżej do przedmiotów i ciał z krwi i kości. Jest najbardziej wytrwałym spośród podróżników, Wymówi i zaświeci wszystko wprost, bez ściemy, nawet tęcza na niebie jest mniej bezpośrednia. Czasami jednak chciałbym zobaczyć zmęczenie lat świetlnych, krzywy grymas na słońcu i gwiazdach. Ale światło jest jednak bez duszy i twarzy. Rezygnuję z podróży odbytej przez klamkę, drzwi – skrzydła wystarczają, by powrót odfrunął. Noc zawisła na drzewach, wylała ze szklanek.

Page 25: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Czułość (Obalanie w piwnicy Atlantydy w wódce) a jednak światło głaszczę czule jak zwierzątko zapalam nie wypuszczam aby pohasało ciemność musi mieć jakiś słaby jasny punkt leśniczówkę przechowywaną jak wino lub wieżę myśliwską by dostrzec że wypowiadam się jasno i mrugam oczami ale z tego nie będzie światełka w tunelu migotania komór upychanych po kątach w mgławicach reanimowanych gwiazdach kobiecym uśmiechem w który wszczepia się niczym z korzeniem papieros to szczepka któraś kieszeń spodenek to tunel zapalniczka wypadnie z dziurawej jak pociąg więc raczej wzrokiem siądę na rozkładzie jazdy tylko żeby się nie okazał dwugarbnym wielbłądem by palec się nie zatrzymał na wyskrobanym miejscu ­ oazie popielniczki pety wyrastają jak palmy z dymu można rozbijać namioty znasz to oczekiwanie na przyjazd pociągu i nie wiesz czy już wtedy zaczyna się podróż czy stan pośredni rozkład jazdy nie odleciał ale miejsca przetarte utonęły w gniciu od deszczu ­ poszukuje dołu by zakopać na wznak tęczę dopóki jest zgięta na niebie niejeden chciałby zostać dla niej katafalkiem (przesuwają się jak kości godziny odjazdu) nie polewajcie mija już czwarta kolejka bo wyhodujemy rzekę a nie wybraliśmy miejsca na ujście może w łezce otworzysz szczelinkę i wejdziesz lub wyrośnie na mapach jako centrum świata ale z tego nie będzie światełka w powiece ale z tego przymknijmy się lub wszystkie okna

Page 26: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Noc polarna i bliskość do Wystarczy udomowić lub przyjąć pod dach kwazary i odległe ziemie, krańce snów. Przy roznieconej mapie ogrzeje się podróż, sny wykonują w ciemno odwiert przez samotność. Lampa podtrzymująca światło wielorybim tłuszczem podważa noc, podpiera zupełnie jak deska podniesione do góry metalowe schody od schowka, na biegunie zapala wątpliwość, czy to już dzień, bo przeszło się przez próg płomyka, czy powrót dogorywa rozkładając drogi. To jakby poszukiwać na dnie jezior szczytów najwyższych gór, co jednak nie wyszły z ukrycia, bo były zbyt nieśmiałe. Wystarczy zasłonić wszystkie okna śmiertelnym widokiem na ranę: wycieka z chmur, z pokoju można zauważyć rażony o poranku jak nożem horyzont.

Page 27: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Relikty Tajemnice w ukryciu odbywają podróż, zupełnie jak ze stepu ludy bez refleksji o kwarkach, a przynajmniej z łukiem refleksyjnym, podczas przepraw przez pozapuszczane brody na rzekach – płyną w łachach. Pewnie coś w tych ludziach było błyskotliwego, gdy chociaż na krótko odbicia kiełkowały na wodzie jak drzewa, wschodziły uzbrojone, ale tarczą słońca, a rwący nurt był mieczem, które je przelewał. Wiatr wylizuje trawę, ale nie jest szorstki, a po dno morze nigdy nie umrze z pragnienia i ze spienionej tęsknoty za lądem. Wystarczy, by łza, która spadnie na podłogę przepadła, a już strata opłakana w skutkach. Ufamy liczbom, lepiej wierzyć, że czas zechce podfrunąć jeszcze bliżej, usiąść na zegarku. To jakby zostać nocnym stróżem i nie dopilnować chwili, kiedy poranek jest krzepliwą raną na ciemności przebitej powieką na wylot.

Page 28: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Tryptyk o miłości Przenicowanie Zakładaliśmy ubrania, jakby miłość była kolonią karną, najlepiej na wysepce, a serce klawiszem. Miałaś zwyczaj nazywać dotyk oceanem, a na dnie spoczywała nagość ­ w ciałku szklistym pierwotnie, bo na którym, na łzie i nagości (wokoło jakiej gwiazdy obraca się czułość, gałka oczna?) ucieczki wyrywane z butów, kończyły się jak winda na ostatnim piętrze. Wolałaś: niczym listek na wierzchołku drzewa albo flaga na maszcie, kosmos na skarpetce. Mikroskopijny tunel na końcu światełka Wystarczy, że gubiłem się w lustrze jak w lesie, błądziłem po odbiciach. Jesteśmy w dotyku, (tak podróżujemy, aby pokonywać ciało), a nie wysyłamy sobie pocztówek ze snów, ale ciemność, intymność należy przetoczyć. Jednak przekonywałaś, że z nią jest jak z mapą, poszukującą drugiej połówki za polem gdzie się kończy, a czułość przypomina wieżę na pokrzywie, wystarczy pozostawić dotyk na straży i odnaleźć powrót pod kamieniem jakby był opuszczonym obozem przez mrówki. Czasami nabierałem się na wodę w studni, próbowałem ze wszystkich rzek ściągać odbicia. Przyjść, schować głowę, wrócić w nieswoim uśmiechu? Wyjście z tunelu Pewnie już o tym nigdy nie wspominasz ale pamiętasz tę kłótnię o naturę rzeki: gdy porwie ­ jest bezwzględna, ale ma dwa brzegi, więc sama jest dla siebie rwącym dylematem, który wybrać, by wreszcie wypłynąć na swoim ­ nie wyschnąć i nie wpadać do morza w rutynę. Zmarli nie rozkładają się tylko na zdjęciach

Page 29: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

i sofach, ale jednak kiedyś mnie przyłapią gdy schowam się, zakopię w nieswoim uśmiechu po uszy i grób, który dziedziczę bez spadku. Na podorędziu mostów rozsupłuję rzeki, wyłuskuję z tych rwących strąków, aż po brzegi odbicia, zawieszone tęsknotą do wody kolosy uginają się pod grawitacją. Zajmuję się planami ucieczki do mapy bez wnętrza, do dowodu tożsamości, kluczy, szukaniem w stogu światła zgubionych tuneli.

Page 30: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Na własnych plecach nakreślę lotnisko dla obcych Wziąłem światło za kamień i jest mi z tym dobrze. To tak jak niegdyś Indianie, którzy budowali dla kosmitów świątynie cargo na pustyni. Cywilizacja została wyniesiona z jaskiń, wzniecono pismo ­ pożar nie do ugaszenia. Ale tak naprawdę podchodzę krytycznie do wiatru, który nie daje się złapać na zimnym uczynku, gdy myli wątek liści na drzewach z trawnikiem. Na razie nic innego mnie nie interesuje. W górach owce z finezją skubią źdźbła i zmysły, a niebo się oddziela od mięsa i kości. Co chciałbyś wybrać sobie na wieczność: mieszkanie na parterze jeżeli okaże się kluczem do nieokreślonej gwiazdy, czy połykać liczby? Zauważ, że gdziekolwiek nie pójdę to rzucam widoki na kolana, cień który jest mostem, a most się przejęzycza o cały bieg rzeki. Więc jak? Zamieszkać w liczbach, gdy światło to kamień?

Page 31: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Epoka ciemności kolory się wspinają na wieżę dotyku odbicie lustro które nie ma własnej twarzy klucze ptaków nie pasują do żadnych drzwi w domu usiadłem na kamieniu który nie zachodzi bo przecież nie ma nocy z tak zimnej ciężkości wyrasta na ostatniej gałązce ze światła kiełkuje z ciepłej tarczy horyzont jest mieczem a noc jest dniem bo stromym podnóżem dotyku promienie się wspinają ich ciepło jak ciało któremu nie wystarcza ciemności na powrót a przecież nie zawija się ścieżek w rulonik więc przypinamy sobie zamiast skrzydeł dystans dojrzewa w zatłoczonej samotności w oku (w spełnienie ciała) kwitnie pomiędzy palcami kolory się wspinają na wieżę dotyku więc dystans okazuje się spełnieniem ciała

Page 32: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Nie umrę, pozostanę do końca przy duszy Czas i tak niczego nie zmieni. Jestem wieżą Babel. Możesz sprawdzić, przetrząsnąć piwnice i piętra. Niepokój urządzono w najmniejszych szczegółach. Nie wierzysz? Smutek mieszka na pierwszym lub czwartym, nienawiść na parterze stuka w martwy sufit, a cisza płynie łódką, wiosłując dźwiękami w śpiew rzeki, rozbija i zwija muzykę jak namiot. Możesz spytać kto kiedyś był w stanie zbudować mnie, moje być i nie być i tak nie odpowiem. Stoimy przecież wszyscy jako inne wieże, nie mamy nic, co mogło nas zbliżyć ku sobie. Jakiś warkocz księżniczki, szal z brudnej pościeli? Nic z tych rzeczy. Ktoś nawet nie musiał nas zburzyć, bo każde Babel pije z innego języka, łeb zwieszając na podobieństwo płonącej żyrafy. Zapytaj, czy byliśmy placami budowy, o styl i rozwiązania nad, architektoniczne. Wiem tyle, kosmos drzemie w nas światłem węgielnym.

Page 33: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Czasami szukam syren więzionych w butelkach gwiazdy nie zakorzeniają się na ciałach kobiet samotność pije z kubków smakowych gdy siedzę w kawiarni opierając się o własną duszę a przecież skądś zrywamy dojrzałe bieguny gdy jednak grawitacja jest wędką pustelnią choć nie ma od niej większej czułości w obiegu tęsknoty z trajektorią błądzącej komety języki nie wpadają słowami do śliny nie serca zbudowały zaginione miasta lecz otwierają się w drzewach paprociach i we krwi czasami uchylają okienko lub wrota brzeg morza okazuje się rozbitkiem żaglem i nie ma intymności bo jest rozwinięty gdzieś między dnem łapiącym się ostrza powierzchni a brzegiem snu (gdy zasnę zostaję rozbitkiem) na lampce oceany wypuszczą korzonki

Page 34: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Ohydny rozkład jazdy, zachodzenie ciała

Page 35: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Soczewica (1) nie uprawiamy roślin na rzekach nie kiełkują najwyżej przebijają ujście chociaż jakby nie spojrzeć to rwące korzenie bujniejsze od manioku a morza z nich wzeszły podniosłem z ziemi ziarnko wrzuciłem do rzeki czy teraz upłynęło coś więcej coś ponad

Page 36: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Żywioły Odkąd zrozumiałem, że nie wybudowano magazynów, w których składuje się nie napisane wiersze i byt, włączam lampkę, przetrząsam rutynowo światło, szukam w butach schowane zaświaty i podróż. Łatwo nie jest, a zwłaszcza odróżnić po latach odwilży od poprzybijanego do mogił rozkładu, zgodnie z którym na odjazd nikt tylko się spóźni. Twarz bez skrzydeł odfruwa na latającej powierzchni lustra. Tak pali podobieństwo zapałek do piekła, planu jazdy do liści w zawrotnych porywach, wysiadających z wiatru na nieukończonych, jednorazowych stacjach. Śnię, czy kiedykolwiek ziarnko po ziarnku, aby dotknąć najwłaściwsze, budziłem, wybudzałem z nieistnienia piasek. Muszę przyznać: świat po orbity jest wyczerpany nieziemsko, zipie gliną i nocą wybijającą ostrożnie z nieczułych galaktyk, bo ciągnie od gwiazd nie odbytym chłodem i nie zaludnioną samotnością, bo ciągnie od gwiazd nie zaludnionym chłodem i nie odbytą samotnością.

Page 37: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Wiersz, odrzucający jakikolwiek tytuł 1. Kij w kącie specyficzną odmianą podróży, wzrastanie ku – odmierzam jedynie na włosach. Z zapałek, szklanki wody, otwartego okna, ze strąków – wyłuskuję umarłe żywioły. 2. Wyśniłem nieobecność i klatkę bez schodów, z kanarkiem – para skrzydeł ułoży się w piętra. Nawet światło należy wyjaśnić i ludzi noszących wszystkie domy planety na ręku. 3. Ruch nie zdążył powrócić tam – gdzie przed pełzaniem, (jakby cisza miała wystarczyć do dalekosiężnych wypraw), chociaż nadeptujemy na drogi jak na ogony panter lub węże. 4. A jeśli jest coś między przestrzenią, a masą materii, ile pięter ma wieża kolorów? Tak, jutro okazuje się kolejnym piętrem, a czas ma inną długość, szerokość, wysokość. 5. Czas, który nie ma nawet zeskrobanej twarzy, na głowie nosząc przyszłość (poza tym jest nagi) ­ ciemny kaptur ściągany najsłabszym podmuchem.

Page 38: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Mapy są portami Żegluga okazała się trwać w pytajniku. Czy przez morze płyniemy na dobrym okręcie ­ pytamy całe życie, rozbić się o skały oznacza ­ zamknąć oczy? Kierując się węchem wyczuwam nieobecność, ale jak pogodzić żywioły, przecież ziemia nie pada na niebo. Niewielu z nas odkrywa, kiedy pojmie ciemność, wypije z chmur, że jednak morze jest okrętem. Całą prawdę potrafi przykryć jedna kropka, lub zmiażdżyć jakby była autem w karambolu. Tak, łowić całe rzeki mocą kołowrotka, głód targać lub wypasać na ucztach bez stołu. Szczęściem mogły być ścieżek sypane okruszki, gdyby tylko śmierć była krainą, atlasem. Czy lepiej nosić w sobie samotność czy pusty dom, w którym przesypują się zdjęcia jak piasek? Masz czasem tak, że stoisz przy oknie i czekasz czy tym razem odwiedzi ciebie inny widok? Gdy cisza przyjdzie w gości, czujesz w sobie duszę, ale nigdy dla ciebie nie zrzuci warkoczu?

Page 39: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

P.

Woda nie jest doskonała,

bo chociaż odbija wszystko to, co ma nad lustrem, jak światło sama nigdy nie jest odbijana.

A może jest inaczej, doskonałe rzeczy mają wszystko z wyjątkiem odciśniętych odbić?

P. pisze elegię po raz ostatni Oddam ciszę i smutek, podróż wyruszyła, wypuszcza wiatr i ptaki, odkłada się w kołach, błądzi w butach; wąwozem okaże się siniak. Czy ktokolwiek wyruszy przez nagość i wołacz? Na boso tylko zbiera się niedopowiedzenia po ścieżkach, torfowiskach; wycałuję: żargon, nieobecność i dotyk – to jednak nie ziemia, przytomny, czysty odruch ­ samotność nad wargą. Wystarczy wzniecić ciemność – w przyszłości rozgrzeje, wylizać cudze ciało i odkrywać w ślinie dzikie pismo, jak język wzdłuż kładzie się cieniem, obdarty z alfabetu, ostatecznym rymem. P. próbuje odnaleźć w sobie czarną dziurę Jakby każdy w nas w sobie nosił Wielki Wybuch, jakby każdy w nas w sobie nosił Atlantydę, wierzymy, że znajdziemy dno na czubku palca, teleskopy na ciemnych wieżach grawitacji. Jakby mgławice i sny były rzeczami ochrony indywidualnej, na podorędziu niczym ręcznik kąpielowy, ale nie w latach świetlnych się kryje samotność, nie wynosi się drogi na wynos. Codziennie wymykają się szklanki przed dłonią, szukamy wiatru w polu, a nie pola wiatru, ucieczki od podróży, zawijamy powrót jak bibułkę, kręcimy powrotem jak słomką. P. próbuje napisać biografię dla wód

Page 40: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Woda nie zacznie nas nawoływać, wybierać sobie mosty, ustalać bieg zdania, uwalniać ryby z sieci rzecznych ­ rwących wędek. Wymiotuje, bez przerwy wydaje koncerty na wybrzeżach i raczej jest płynną hybrydą: z masztami wraków, (jakieś spoczęły na wznak), w których rafy budują oddział położniczy. Zarzucałem spinningiem, a nie byłem pewny czy chciałem złapać rzekę na rwącym uczynku, bo jednak nigdy sobie nie dam z tym spokoju, że przypomina długie skreślenie wyrazu, a przecież drąży w ziemi, poprawia kamienie, nie wymaga korekty, to co się odbije. Dlatego noszę kroplę na palcu i czekam, aż alfa i omega zetkną się w odbiciu, czy wtedy palec nie jest dla wody wielbłądem? Potrafi zmywać wioski, ale zlewam na nią, oddawać się w objęcia przełyków i karmić, nic nie czuje, przynosi jeszcze szybciej wieści niż poczta i e­maile z najdalszych zakątków. Nie kłamie, bo odbicia wszystko wykrywają, Jest najbardziej samotna spośród czegokolwiek, pomimo, że dotyka całe kontynenty, oblepia skórę latem i mieszka w butelkach. Nie pociąga? A przecież nurt jest niebezpieczny. Nic nie ma z erotyki? A gdyby tak spojrzeć, to jednak dwa wodory sypiają po bokach cząsteczki tlenu ­ leży w środku, do szaleństwa, namiętnie obściskują się w tym trójkąciku. Wysycha, ale nigdy nie rozkłada się. Ciągle płynie, a jednak można nieustannie nazywać ją suspensem, jakby sąd się odbył na zapałkach, a błędy nie mogą się mylić. P. poszukuje rwących aksjomatów w rzece Tak łatwo nie nabierzesz na moście dystansu do rzeki, nie nabierzesz do mowy, nie weźmiesz wody w nawias, nie wciśnie się w język korytem. Wystarczy, że w butelce po piwie jest źródło, wybija (sobie zęby i trzeźwe odbicia),

Page 41: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

przez szyjkę wpada płynna samotność do nieba, w bezchmurną noc do mgławic – gdzie one wpadają? Niepodważalne brzegi podważę odbiciem podniosę, nie odnajdę ciała niebieskiego lub ujścia, które będzie zaćmieniem dla źródła. A jednak niedorzeczność kładzie się na wodzie, kiedy wracam do domu, chcąc wszystko mieć rzeką. P. ciągle się spóźnia mam czas na wychowaniu

Page 42: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Lumpeks

Choć pierwszy śnieg już pada, Włosy wciąż mi rosną.

(Rafał Wojaczek) Kupiłem dżinsy w sklepie z odzieżą na wagę, więc w tym, nie innym miejscu rozszerzyłem kosmos o rozmiar na naszywce i wybór wieszaka, ale jednak od tego świat nie chciał się zmienić. Sprawdziłem, czy rozporek jest cały i czułem, z miłością jest jak z jego rozsuwaniem, wodząc palcami ku podłodze; otworzyłem klatkę z kanarkiem i przypadkiem naruszyłem w spodniach mechanizm, z samotnością jest jak z zasuwaniem po zmroku prawie dwieście na godzinę, zamka, zbieraniem rzadkich znaczków, które nie zakwitną po drugiej stronie listu na bujnej kopercie, w którą wtuli się chociaż dotyk bez adresu, nie będą przylepionym mostem prowadzącym do miejsca, w którym dotyk bierze swój początek: w cięciu noża nie dotknie się w swoim odbiciu, pomimo, że potrafi połyskiwać w słońcu. To jakby rozbierało się z siebie ubranie, a nagość zakładała obozy, niektóre na siebie ­ na surowym korzeniu, na oczy opaskę, tajemnicę, niewidzialne miejsca, samą siebie. Włożyłem t­shirt z napisami, od teraz jego metka jest moją pustelnią.

Page 43: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Atlantyda Wystarczy, że ją dotknę, by ciemność zapalić ­ bez szluga, w pubie jestem rozbitkiem bez wyspy i słomką wzniecam zimne ognisko w bąbelkach. Dlaczego nie pamiętam smaku soli morskiej, zapachu oceanu, próbuję przywiązać jak nóż do boku przyszłość? Mam zawsze dylemat: nie lepiej do prawego, ale wtedy czuję, że lewy mnie porywa na dno Atlantydy. Nie potrafiła pływać, mapa – pustelniczką zwijana, rozkładana na stole – samotni. Zupełnie nic nie znaczy potrząsanie kośćmi, na których nie wypadną przodkowie bez oczu.

Page 44: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Soczewica (2) pod prąd tarmoszę ciemność w tunelu latarki a jednak oceany i morza to ziarnka pod prąd zawijam kartkę na kształt harmonijki lub w rulon puszczą kiełki które wysychają więc jednak można zerwać źródło jako owoc więc jednak skaleczeniem przytula się nagość

Page 45: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Tryptyk o kobiecie Kobieta ­ nieobecność Przebyłem noc, a jednak porzuciłaś ranek, jakby pokój miał podciąć sobie cztery kąty – żyły przeciągów, z których uporczywie cieknie samotność. Czyżby w kątach gnił sprzęt oblężniczy, sny oblężnicze w łóżkach, by zdobyć samotność? Nieważne, że nie umiem wejść głębiej w kolory, by odkryć: mają twarze, wędrują przez ciemność. Mgła pustelniczką albo pustelnią noszącą samotność ­ niby drogę przez miasto z napisów, noszoną w poprzek żeber, aż do szpiku ciszy, która nie chce wypuścić korzeni i przebić warstwy smutku, wydrążyć bramy bez nicości. W korycie łóżka nigdy nie popłynie rzeka , lecz piję wzrokiem resztki po szmince i pocie, sny zetnę, pod powieką ciemność bez lekarstwa albo dawno wyschnięta łezka po rozstaniu, którą zgłosi się biurom rzeczy zaginionych. Ciało ma dwa końce Niebawem wyschną dzwony ­ wybijające ze źródeł w samotnym powietrzu, wpadają w kołysanie się bioder lub do. Za późno, odkąd tylko każdy z nas się zgadza, że noc nie jest wędrownym bardem ani stróżem. Niestety przyjdą po mnie, wpadną do sypialni, co nie jest jednak ujściem do morza lub snu. A jednak rzeki płyną jak czysty przypadek, ale jak przez przypadki odmienić bieg nurtu, zwłaszcza kiedy most kładzie się jak martwe zwierzę? To uczucie podobne głaskaniu ciemności, jakbyś w rybie chciał złowić jezioro i łuską nazywał słońce, chociaż przypomina łowcę obserwującego miasta na wieży kolorów, siedział w kuchni, a zegar zasiada na ścianie, zastanawiał się: który z nas pierwszy zabije? Dopiero gdy się wejdzie, szczyt staje się dnem, czasami ostrze brzytwy takim połyskuje.

Page 46: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Ostatni wiersz o kobiecie Kobieta rozczesuje rano tajemnicę, przystępując do wanny, aby się zanurzyć w poszukiwaniu ciszy ­ ziemi obiecanej: gdzieś bez skrzydeł przebiega jej martwa granica. Nie odbędzie wyprawy nie wiadomo dokąd, by dotrzeć, tam gdzie nie ma już nawet żywiołów. Kontemplacja z dachami rozciąga się zamiast murowanych osiedli. Kto może w niej mieszkać? Gdzie padnie, tam wypuści z korzeniem mężczyznę i zgłoski, zazieleni opuszczoną ciszę wlaną w przełyk ­ jak w nocy wychodzi się z domu. Jutro okazuje się trudną krainą, wymaga cierpliwości, której nic nie da wypocząć po wszystkim, do Piachu ­ nie znajdziemy na żadnym rozkładzie. Próbuję topić wodę, choć jestem jak wiadro, przeciekam kiedy tylko mam otworzyć usta. Światło świeci całymi pustkami bez dna, zatrzymuję się ­ wtedy próbuję do zdjętych butów wkładać podróże jako fotografie. We mnie mieszczą się tkanki ­ zakłady zamknięte z rozrzuconymi kośćmi, nerwowe i rzeźnie pompują krew, w organach operuję ciszę. Ktoś samym słowem wykuł obecność ­ beze mnie: egzekucję, kunszt bycia blisko z samym sobą, więc teraz muszę jakoś wytrzymywać z ciałem, trafiając na kobiety ­ zaginione miasta.

Page 47: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

A jednak rozbitkami, wrakiem jest ocean pokój z oknem nie skończył się z chwilą wybuchu podwórkowych manewrów wojen na patyki w czajnikach para wodna startuje do lotu nim powstały kodeksy służby paragrafy fizyka wydawała kosmiczne wyroki sądy były w zaroślach pomiędzy gwiazdami na wysypiskach światło nie do usprzątania mc2 surowe prawo ale prawo

Page 48: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Budowanie pustki Noc odsunęła się na bok jak ciało kobiety zepchnięte w sen, szaleństwo, wieczny odpoczynek. Coraz więcej znajduję siebie w kalendarzach, ostatniej kropce wiersza, butach bez podróży. Wystarczył czas, największy z dostępnych obłędów. Nabieram twarz przy lustrze ­ studni, w której dno jednocześnie jest suchą i pełną powierzchnią. Wraz z kolejnym powrotem drogi coraz bardziej tyły, chociaż nie ważą więcej niż krok naprzód. Dzień: światło nie jest jednak aż tak doskonałe, bo nie rozchyla płatków i nie gubi liści. Na stertach wiatru cisza wyleguje się. Podniosłem ją, a wtedy się nie rozsypała, nie miała czym, bez skrzydeł jednak odfrunęła, osierocając wielkie miejsce ­ nieobecność

Page 49: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Ostatni wiersz o podróżowaniu Archipelag wynurzył się spod moich palców, rzuciłem w kąt, kąciki ust wysepki cukru po pączkach, lub jak kiedyś zasłyszana (w mieście bardowie oblegają umocnione sny, tylko nagość nie kłamie ­ kryje się w ubraniach), piosenka na gitarę, która nie jest drzewem, zrywam struny, próbując znaleźć w środku pestki. Niech będzie pokój z tobą okradziony z okien, bez dachu nad podłogą, nawet skaleczenie na palcu przypomina podróż do dalekich, zimnych krajów, latarkę wyłączałem z wypraw, dziedziczymy ucieczki kiełkujące z butów. Niebo spływa i łamie plemienne języki, roztrzaska się na wardze wydanej na śmierć lub za ­ na ślubie, w łóżkach rozkłada się miłość. A obiecywałaś więcej miejsca dla podróży pod paznokciem, poszukać mapę, którą nosisz – wykiełkowała jakby drzewo, ale nie ma wypuszczonych pociągów powrotnych, poronisz. Przynajmniej niewiadomo, czy pochodzi z nasion: spalonych adidasów, podków, resztek żagli. Odwiedź gwiazdy i przemiel promienie na mądrość, w przyszłości gwiazdy przyjmą nas za grube mury, w nich jest zakwaterowanie i otwarte karczmy. Czy czułość to stan między zarzucaniem rzekom niszczenia dobrych wędek, a jętką na błystce? A więc słońce pracuje jak drewniany wiatrak? Sól morska jest rozbitkiem rozpuszczonym na dnie, a przecież zakładamy dna na Himalajach. Wyroki okazują się być zawiasami w skrzypiących drzwiach, a czułość zdartą wycieraczką, rybą, która uwodzi niestworzone rzeki, niepozorną przeręblą w zaciśniętych wargach. Kłamiemy ­ przecież lustra nie rzucają cienia. Niestety czas to postój lub piękny przystanek, pod którym pieczołowicie wyczerpuję burzę.

Page 50: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

Przesilenie 1.

nie będę pustelnikiem wśród półek w dyskontach na kwadrans przed zamknięciem galerii handlowej Nomadem z wędrującym na oklep spojrzeniem na okularach przeciwsłonecznych po trzeciej przecenie pić shake'a zaglądając przez słomkę by dostrzec światełko lub samotność na końcu tunelu 2. przejęzyczam się jakbym jadł płatki na sucho w poprzek ugryzł się w język próbując przekreślić budował Wieżę Babel zwijając w rulonik mam w buzi Atlantydę a potop jest śliną na drogę nie zabieram ze sobą przystani wypłynę na łzie ­ wpada do morza chusteczki by w końcu wejść na wieżę kosmyka ­ przyczepił się na bluzie i został rozbitkiem czułości 3. wmawiam sobie że słońce jest pępkiem bez brzucha kobiety noszą gotyk na rzęsach i tipsach dlaczego wczesne ranki zajączek na ścianie krwawią jasno zachodząc bez ciemnych wyjaśnień to chciałbym wytłumaczyć wytłumić wśród tłumu prowadzić operacją na otwartej tęczy kabriolet jako armię przecież w kolcu róży wybija źródło rwącej do bólu czułości

Page 51: Patryk Nadolny Wyławianie Atlantydy

A jednak Atlantyda ocieka wokoło (na wyjście) 1.

Piwnica, w której trzymam ogórki w słoikach jest niczym innym, tylko zakopaną nocą, z której wschodzą przez zimę korzonki z ziemniaków. 2. Na allegro zamówię białe adidasy, bo chcę pobiegać w parku, a może sznurówki nie mają rozwiązania, są węzłem gordyjskim?