Pancerniki w akcji w XX wieku...torpedowców. Japoński admirał Heihachiro Togo (1847-1934) mógł...

69
Pancerniki w akcji w XX wieku

Transcript of Pancerniki w akcji w XX wieku...torpedowców. Japoński admirał Heihachiro Togo (1847-1934) mógł...

  • Pancerniki w akcji w XX wieku

  • I. Cieśnina Cuszimska (1905)

    =================================== Rywalizacja Rosji i Japonii o panowanie nad północnymi prowincjami więdnącego Państwa Środka doprowadziło w 1904 roku do wojny rosyjsko-japońskiej. W krótkiej i krwawej wojnie z Chinami (w latach 1894-95) zwycięska Japonia zdobyła Formozę, przejęła kontrolę nad (formalnie niepodległą) Koreą, a także zagarnęła bazę morską Port Artur w Mandżurii. Tę ostatnią zmuszona była opuścić już w kwietniu 1895 roku, pod naciskiem carskiej Rosji. Od grudnia 1897 roku Port Artur okupowany był przez wojska rosyjskie; w marcu 1898 roku Rosja wymogła na Chinach zgodę na formalne odstąpienie tej ważnej bazy w dzierżawę, zagrażając w ten sposób japońskiej dominacji nad Koreą. Konfrontacja obu potęg stała się odtąd nieuchronna, chociaż obie strony, pewne swoich sił, spokojnie patrzyły w przyszłość. Japonia postawiła sobie za cel zdobycie na powrót wspomnianego Port Artura. Kraj ten, o wielusetletniej tradycji samurajów, dysponował doskonałą armią. Rosja z kolei pragnęła uśmierzyć targające nią niepokoje społeczne świetnym zwycięstwem militarnym na Dalekim Wschodzie i... stała się pierwszym z szeregu mocarstw europejskiego kręgu kulturowego, na których srodze miała się zemścić pogarda, okazywana dotychczas Japończykom, jako rasie rzekomo "niższej", "dzikiej" (!) i niezdolnej skutecznie stawić czoła cywilizacji europejskiej. Wspomniany Port Artur stanowił ognisko, wokół którego rozgorzała w 1904 roku wojna, mająca wkrótce objąć także i morza. Japończycy musieli opanować i utrzymać pod swą kontrolą morze, by najpierw przerzucić drogą morską własne wojska do Korei, a potem móc zaopatrywać i przesyłać posiłki znajdującym się tam oddziałom, walczącym z Rosjanami o Port Artur, a z drugiej strony uniemożliwić przeciwnikowi zaopatrywanie drogą morską obrońców bazy. Rosjanie z kolei, chcąc przeszkodzić Japończykom, musieli operować swą flotą równocześnie z Port Artura i Władywostoku, i jak najdłużej utrzymywać w swoich rękach inicjatywę. Szef sztabu rosyjskiej Floty Dalekowschodniej, kontradm. W. Witheft (1847-1904), stwierdził, iż

    nasza flota nie może zostać pokonana przez Japończyków ani u wybrzeży Korei, ani też na Morzu Żółtym

    oraz ocenił ewentualny desant japoński na brzegi koreańskie, jako

    absolutnie pozbawiony szans na powodzenie. Niestety, jak to zwykle bywa - zadufanie Rosjan we własne siły miało wkrótce zostać surowo ukarane. W końcu stycznia 1904 roku Rosjanie mieli w Port Arturze siedem pancerników, sześć krążowników, dwadzieścia pięć kontrtorpedowców, dwie kanonierki torpedowe i dwa stawiacze min, zaś we Włądywostoku - dalsze cztery krążowniki i siedemnaście

  • torpedowców. Japoński admirał Heihachiro Togo (1847-1934) mógł wystawić przeciw tym siłom sześć swoich pancerników, czternaście krążowników, dziewiętnaście kontr- i szesnaście torpedowców. Rosjanie w Port Arturze, pewni swej liczebnej przewagi, sądzili, iż Japończycy w żadnym razie nie rozpoczną działań wojennych pierwsi, nie przedsięwzięli przeto nawet najprostszych środków obronnych przeciw nagłemu, niepoprzedzonemu zwykłym pogorszeniem się stosunków dyplomatycznych, ani formalnym wypowiedzeniem wojny atakowi. A taki właśnie przypuścił admirał Togo tuż po północy 9. lutego 1904 roku. Atak Japończyków na Port Artur Blokując portarturską eskadrę Rosjan w bazie, admirał Togo zamierzał umożliwić przerzut japońskich sił ekspedycyjnych do Korei i Mandżurii. Chciał też osiągnąć przewagę liczebną bez wystawiania na zbytnie ryzyko swoich pancerników, eliminując z akcji możliwie jak najwięcej jednostek rosyjskich. Zaskakujący atak Japończyków na Port Artur bywa - i słusznie - porównywany do uderzenia samolotów z lotniskowców wiceadm. Nagumo na amerykańską bazę w Pearl Harbor w grudniu 1941 roku. W obu przypadkach cele były takie same, lecz atak na Port Artur udał się jedynie połowicznie. Pierwsze zaatakowały torpedowce; załogi ich odpaliły w sumie osiemnaście torped w stronę jasno oświetlonego kotwicowiska, uszkadzając pancerniki "Retwizan" i "Cesariewicz", uzbrojone w działa dwunastocalowe oraz krążownik "Pałłada". "Retwizan" i Pałładę" trzeba było osadzić na płytkim dnie kotwicowiska. W ten sposób Togo za jednym zamachem uzyskał liczebną przewagę, mając teraz sześć pancerników z działami dwunastocalowymi ("Fuji", "Yashima", "Hatsuse", "Mikasa", "Asahi" i "Shikishima") przeciwko rosyjskim trzem ("Pietropawłowsk", "Pobieda" i "Siewastopol") i dwóm dalszym, uzbrojonym w działa dziesięciocalowe ("Pobieda" i "Piereswiet"). Torpedowce japońskie, niemające jeszcze ostatniego krzyku techniki w dziedzinie łączności - to jest radia - nie mogły niestety wezwać floty liniowej adm. Togo, aby ta dokończyła dzieła zniszczenia. Gdy w godzinach późniejszych 9. lutego pancerniki japońskie pojawiły się przed bazą - zaalarmowane i gotowe baterie rosyjskie "przywitały" gości stosownie, m. in. dwukrotnie zestrzeliwując banderę z masztu "Mikasy", flagowca adm. Togo. W tej sytuacji flota japońska wycofała się. Japończycy, zaatakowawszy z zaskoczenia, mieli w swoim ręku inicjatywę, blokując Port Artur, a ich oddziały zostały bez przeszkód przerzucone do Mandżurii, po czym zaczęły zbliżać się do Port Artura od strony lądu. Mimo zaskoczenia i ciężkich strat, Rosjanie nie załamali się - zaczęli nawet naprawiać osadzone na dnie bazy okręty. Znakomicie wyszkolone załogi baterii nadbrzeżnych i obsługi reflektorów udaremniły japońską próbę zablokowania raz na zawsze bazy portarturskiej przez zatopienie na podejściach do niej 27 starych jednostek. Tymczasem winą za poniesioną w dniu 9. lutego porażkę obciążono admirała Starka, pozbawiając go za to dowództwa sił morskich w Port Arturze. Zastąpił go zdolny i cieszący się wielką popularnością we flocie admirał Stiepan O. Makarow (1848-1904). Przybył on do Port Artura w dniu 8. marca, pokonując japońską blokadę. Fakt ten wzmocnił morale obrońców, acz niestety nie na długo. Już 13. kwietnia admirał Makarow zginął na swym flagowym "Pietropawłowsku", gdy pancernik ten wpadł na minę i błyskawicznie zatonął z ciężkimi stratami w załodze. Inny pancernik - "Pobieda" - doznał w tej samej akcji uszkodzeń. Następcą poległego Makarowa został kontradm.

  • Witheft, który dobrze wiedział, że nawet gdyby odremontowano wszystkie okręty uszkodzone w bazie - to i tak Japończycy zachowaliby przewagę. Kontradmirał Witheft zastosował strategię ściśle obronną, pokładając wszystkie swe nadzieje w minach, postawionych (wbrew świętej zasadzie międzynarodowego prawa o nienaruszalności otwartego morza) na podejściach do Port Artura. Może niezbyt honorowo, ale Rosjanie osiągnęli w ten sposób znaczne sukcesy. Oto już 15. maja Japończycy utracili na postawionych ledwie poprzedniego dnia minach aż dwa ze swych pancerników brytyjskiej budowy - "Hatsuse" i "Yashimę". Pomimo utraty przewagi liczebnej adm. Togo utrzymywał ścisłą blokadę Port Artura wiedząc, że japońskie oddziały lądowe zamknęły już od północy pierścień okrążenia wokół bazy. 23. czerwca Witheft zdał sobie sprawę z pogarszającej się sytuacji sił rosyjskich i wyszedł w morze z całą swoją flotą, otrzymawszy rozkaz zniesienia blokady Port Artura. Admirał Togo ze swej strony zareagował w jedyny możliwy sposób: ruszył na przecięcie kursu jednostkom rosyjskim. Na ten widok Witheft zwątpił w swoje siły i zawrócił do bazy. Nocą 23. czerwca Japończycy przypuścili kolejny atak torpedami, nie uzyskując żadnych trafień, lecz pancernik "Siewastopol", unikając torped, wpadł na minę i został ciężko uszkodzony. Blokady nie przerwano. W końcu lipca pierścień japoński wokół Port Artura zacieśnił się do tego stopnia, że stojące w bazie okręty rażone były pociskami artylerii lądowej. Stało się jasne, że oto nadchodzi koniec oblężenia. Kontradm. Witheft przygotował swe jednostki do opuszczenia coraz gorętszego, portarturskiego "kotła" i przedarcia się za wszelką cenę do Władywostoku, po czym 10. sierpnia zespół rosyjski, złożony z sześciu pancerników, czterech krążowników i ośmiu kontrtorpedowców, wyszedł w morze. Oczekiwał go admirał Togo ze swymi czterema pancernikami, czterema krążownikami i siedemnastoma kontrtorpedowcami. Tak doszło do bitwy na Morzu Żółtym 10. sierpnia po południu. Zaczęła się ona na niespotykanym dotąd dystansie około czternastu tysięcy jardów; Togo bynajmniej nie kwapił się do zawracania sił Withefta zdecydowanym atakiem na powrót do "kotła", ani do wystawiania swoich pancerników na rosyjski ogień. Dopieroo 17.30 dystans między przeciwnikami zmalał do ośmiu tysięcy jardów i zaczęła się właściwa bitwa. Przez godzinę Rosjanie prowadzili silny ogień artyleryjski, zadając okrętom japońskim szereg drobnych uszkodzeń. Jednak o 18.40 było właściwie po wszystkim: pocisk japoński trafił w stanowisko dowodzenia na "Cesariewiczu" (flagowcu Withefta), zabijając kontradmirała, jego sztab i całe dowództwo okrętu. Pancernik, którego ster zaklinował się w położeniu na burtę, wyszedł z linii, zaś pozbawiona dowództwa flota rosyjska poszła w rozsypkę i tylko zpadające ciemności uchroniły ją od całkowitego zniszczenia. Pięć rosyjskich pancerników, jeden krążownik i trzy kontrtorpedowce - wszystkie poharatane japońskimi pociskami - zdołały ujść do Port Artura. "Cesariewicz", dwa krążowniki i jeden kontrtorpedowiec zostały internowane w portach neutralnych; kolejny krążownik został wyrzucony na brzeg Shantungu i zniszczony przez własną załogę. Ostatni krążownik - "Nowik" - dostał się w zasadzkę zastawioną przez eskadrę okrętów japońskich i 21. sierpnia zatonął u brzegów Sachalinu. Rosjanie nie ponawiali już prób wyjścia z Port Artura mimo tego, że okręty adm. Togo były poturbowane. Oddziały japońskie nieubłaganie zaciskały pierścień wokół bazy, aż wreszcie w grudniu 1904 roku rozpoczęto ostrzał ocalałych okrętów rosyjskich z wielkich,

  • jedenastocalowych moździerzy oblężniczych. Po kolei zniszczono wszystkie stojące w bazie jednostki z wyjątkiem pancernika "Siewastopol", który Rosjanie zatopili sami w płytkiej wodzie, tuż przed kapitulacją garnizonu portarturskiego w dniu 2. stycznia 1905 roku. W ciągu jedenastu miesięcy wojny marynarka wojenna carskiej Rosji utraciła siedem pancerników, tyleż samo krążowników oraz 33 kontrtorpedowce, torpedowce i stawiacze min, które zostały zatopione, zdobyte przez wroga lub też zmuszone do internowania się w portach neutralnych. Japończycy utracili tylko dwa pancerniki, dwa krążowniki pancernopokładowe, dwa kontr- i cztery torpedowce. Zaplanowali za to powetować sobie straty z nawiązką, przejmując zatopione w bazie okręty rosyjskie, remontując je i wcielając do własnej floty: "Retwizana" jako "Hizen", "Pierieswiet" jako "Sagami", "Pobiedę" jako "Su(w)o", a "Połtawę" jako "Tango". Upadek Port Artura oznaczał ledwie koniec pierwszej fazy wojny rosyjsko-japońskiej na morzu. Admirał Togo wiedział, że zdobyte okręty rosyjskie nie wzmocnią jego floty, zanim on sam nie będzie musiał stawić czoo kolejnemu przeciwnikowi. Z Zatoki Fińskiej nadciągała już bowiem rosyjska Flota Bałtycka, która wyruszyła w rejs przez pół świata, by pomścić zniewagę, jaką dla Imperium niewątpliwie był upadek Port Artura. Rejs Rosjan przez pół świata Ten wielki i zdumiewający rejs - to jeden z najśmielszych wyczynów w całej historii wojen morskich! Epopeja eskadry wiceadm. hrabiego von Spee w 1914 roku, utworzenie brytyjskiej Floty Pacyfiku w 1945 roku, czy ekspedycja Południowoatlantyckiego Zespołu Operacyjnego Royal Navy w rejon Falklandów w 1982 roku - są zgoła niczym w porównaniu do tej wyprawy. Zresztą i wcześniej, w epoce żagla, mało było podobnych rejsów, wyjąwszy może wyprawy wokółziemskie Sir Francisa Drake'a (1577-80) i admirała Ansona (1740-44). Był to bowiem rejs o długości osiemnastu tysięcy mil morskich bez choćby jednej rosyjskiej bazy zaopatrzeniowej po drodze, za to z doświadczonym i gotowym do boju wrogiem, czekającym u jego końca. Wyruszyła weń flota okrętów napędzanych maszynami parowymi i zużywających, zamiast łatwego do uzupełniania w morzu paliwa płynnego - całe góry węgla. Decyzję o wysłaniu Floty Bałtyckiej na Daleki Wschód podjęto 20. czerwca 1904 roku, gdy istniała jeszcze eskadra portarturska, planując połączenie się obu formacji w bardzo silną flotę. Dowództwo zespołu, i całej operacji, powierzono wiceadmirałowi Zinowijowi P. Rożestwienskiemu (1848-1909), który w zażartych bojach z carską biurokracją zdołał zebrać flotyllę najrozmaitszych zaopatrzeniowców, dzięki której jego zespół dotarł aż na Ocean Indyjski. W Nossi Be na Madagaskarze do formacji dotarła wiadomość o upadku Port Artura. Rejs przebiegał zresztą od początku pechowo, poczynając od niesłąwnego "incydentu" na Morzu Północnym w nocy 22. października, zaledwie w tydzień po wyruszeniu. Obsługi dział na okrętach rosyjskich otworzyły ogień do brytyjskich statków rybackich, biorąc je w panice za japońskie torpedowce (nie było to wcale takie bezzasadne, jeśli zważyć, jak chętnie Japończycy używali jednostek brytyjskiej budowy). Tylko solenne przeprosiny oszczędziły rosyjskiej formacji spotkania z flotą brytyjską, która pozostawała w gotowości w swoich bazach podczas przejścia zespołu Rożestwienskiego przez Kanał Angielski. Ożywione działania dyplomatyczne poprzedzały każdy postój formacji w celu uzupełnienia jej zapasów węgla. Tak było w Vigo (1.

  • listopada 1904 roku), Tangierze (6. listopada), Dakarze (16. listopada), Libreville (1. grudnia), Mocamedes (7. grudnia) i Luederitz (16. grudnia). Upadek Port Artura oznaczał przedwczesne fiasko całej rosyjskiej operacji. Niepokojące wieści o wystąpieniach robotniczych w kraju, dochodzące do załóg okrętów mimo ścisłej cenzury, dodatkowo podgrzewały nastroje. Wiceadmirał Rożestwienski, na każdym niemal kroku nękany trudnościami, podjął niezwykle śmiałą decyzję: rozkazał mianowicie zespołowi natychmiast ruszać dalej z Madagaskaru, mając nadzieję na zmuszenie japońskiego dowódcy do bitwy, zanim flota japońska zdąży odpocząć po trudach dopiero co zakończonej kampanii wokół Port Artura. Kłopoty Rożestwienskiego wzrosły jeszcze, gdy wiceadmirał dowiedział się, iż wkrótce ma doń dołączyć zespół prawdziwych "zabytków" kontradm. N. Niebogatowa (1849-1934) - okrętów, o których nawet najwięksi rosyjscy optymiści nie wyrażali się inaczej, jak "stare kalosze", a sam Rożestwienski usilnie prosił dowództwo floty o zatrzymanie ich w kraju. Eskadrę wspomnianych "kaloszy", płynącą przez Morze Śródziemne i Kanał Sueski, tworzyły: stary pancernik obrony wybrzeża "Impierator Nikołaj I" i trzy podobne okręty, nadto stary krążownik pancerny i siedem jednostek pomocniczych. Zespół ten dołączył do sił wiceadmirała u wybrzeży Indochin, stając się od razu kulą u nogi i tak już zmordowanej floty. Podczas rejsu z Madgaskaru na Daleki Wschód (od 16. marca do 26. maja) Rosjanie jeszcze raz zapisali się w annałach historii flot, jako pionierzy: po raz pierwszy uzupełniono wtedy paliwo na okręcie, będącym w ruchu; operacja ta, wymuszona warunkami podróży, przetarła szlaki nowoczesnym technikom zaopatrywania okrętów w morzu. Na przekór wszystkim przeciwnościom Druga Flota Pacyfiku Rożestwienskiego wyruszyła do ostatniego etapu rejsu, opuściwszy 14. maja 1905 roku swe miejsce postoju u wybrzeży Indochhin. Przez całą drogę na północ, przez Morze Południowochińskie, zespół rosyjski był obserwowany, choć 25. maja utracono z nim kontakt aż do nocy 26. maja. Wiadomość o odzyskaniu kontaktu przesłano admirałowi Togo do Zatoki Mesampo u brzegów Korei, gdzie oczekiwał on ze swą flotą na przeciwnika, planując atak na niego, gdy tylko jego flota wypłynie z wąskiego gardła Cieśniny Cuszimskiej. Zespół japoński obejmował - obok czterech pancerników z działami dwunastocalowymi ("Fuji", "Mikasa", "Asahi" i "Shikishima") - osiem pancernych i szesnaście lekkich krążowników oraz 21 kontr- i 57 torpedowców różnych typów. Zespół rosyjski składał się nominalnie z trzech dywizjonów. Na czele szły najlepsze pancerniki: flagowiec Rożestwienskiego "Kniaź Suworow", "Aleksandr III", "Borodino" i "Orioł". Tuż za nimi podążał drugi dywizjon, złożony ze starych pancerników wieżowych, pasujących bardziej do czasów amerykańskiej Wojny Secesyjnej, niż do ery predrednotów: "Sisoj Wielikij" i "Nawarin". Z tyłu, zamykając linię, podążał "Impierator Nikołaj I" Niebogatowa z dwoma pancernymi i dwoma lekkimi krążownikami oraz trzema pancernikami obrony wybrzeża. Dalej płynęła flotylla jednostek pomocniczych, złożona z czterech transportowców, dwóch okrętów warsztatowych i dwóch statków szpitalnych. Armada wiceadm. Rożestwienskiego była przypadkową, niełatwą do prowadzenia zbieraniną ponad 30 jednostek od pancerników z działami

  • dwunastocalowymi po holowniki. System dowodzenia flotą rosyjską dodatkowo pogorszyła śmierć kontradm. D. von Felkersama (ur. 1846) w dniu 25. maja 1905 roku. Rożestwienski, chcąc zapobiec dalszemu spadkowi i tak niskiego już morale załóg okrętów swej floty rozkazał, aby na maszcie "Oslabii", okrętu flagowego zmarłego kontradmirała, powiewała nadal jego flaga, jak gdyby Felkersam żył. Togo - który znów miał mniej pancerników, niż Rosjanie - widział nadchodzące starcie w zupełnie innym świetle, niż bitwę na Morzu Żółtym sprzed dziewięciu miesięcy. Znał wszystkie słabości nadpływającego przeciwnika - wszak dyskutowano o nich powszechnie od wielu miesięcy. Wiedział też, że płynąca mu na spotkanie flota jest ostatnią, na której wysłanie stać było carską Rosję. Tak jak swego czasu Nelson koło Trafalgaru - Togo wątpił, czy jego przeciwnik rzeczywiście potrafi zagrać kartą swej floty. Postanowił zatem bez litości wykorzystać brak zgrania w zespole przeciwnika, utrzymując własną linię w ścisłym szyku i koncentrując ogień artylerii swych okrętów na najsilniejszych jednostkach wroga. Na Morzu Żółtym potężne japońskie krążowniki pancerne operowały oddzielnie, co zmuszało Rosjan do rozdzielenia ognia ich artylerii. Teraz okręty te miały walczyć w linii, zwiększając łączny ciężar jej salwy burtowej. Japoński admirał zamierzał też wykorzystać pięciowęzłową przewagę prędkości swej floty i zmusić przeciwnika do manewrowania. Miał nadzieję wprowadzić w ten sposób taki sam chaos w zespole Rożestwienskiego, jak wcześniej w siłach Withefta na Morzu Żółtym. Bitwa w Cieśninie Cuszimskiej Dwudziestego siódmego maja około południa zespół rosyjski przeszedł przez Cieśninę Cuszimską, w szyku liniowym, z zaopatrzeniowcami na samym końcu, za eskadrą Niebogatowa. Japońskie krążowniki od sześciu godzin śledziły ruchy Rosjan, przekazując admirałowi Togo dane o przeciwniku. Czasami podpływały do sił rosyjskich na odległość ledwie dziewięciu tysięcy jardów. Komandor Jung, dowódca rosyjskiego pancernika "Orioł", w końcu nie wytrzymał i rozkazał otworzyć do nich ogień. Wkrótce do akcji włączyły się też okręty Niebogatowa. Nim ogień w końcu przerwano na rozkaz rozzłoszczonego Rożestwienskiego - aż trzydzieści dwie salwy zostały zmarnowane. Uzyskano jednak tyle, że japońskie krążowniki odpłynęły, wobec czego na okrętach rosyjskich zarządzono obiad. W tym momencie dowódca rosyjski rozpoczął manewr, który do dziś dnia zdumiewa wszystkich badaczy. Nakazał mianowicie pierwszemu i drugiemu dywizjonowi swoich pancerników wykonać zwrot o osiem rumbów - tj. 90 stopni - w prawo. Podzielił w ten sposób swoje siły, zapewne chcąc wziąć nadpływających, ale wciąż jeszcze niewidocznych Japończyków w dwa ognie. Może doznał w tym momencie olśnienia - tak, jak jedenaście lat później dozna go brytyjski admirał Sir Jellicoe na wodach przed Skagerrakiem - sądząc, że manewr ten ustawi jego siły w szyku linii w poprzek drogi nadpływającej floty admirała Togo, a więc w położeniu wymarzonym przez każdego dowódcę: mógłby wtedy skoncentrować ogień całej swej artylerii na czołowych okrętach wroga (czyli - jak mawiają fachowcy - postawiłby kreseczkę nad T). Jakkolwiek tam było - tylko "Suworow", "Aleksandr III", "Borodino" i "Orioł" zdążyły wykonać nakazany zwrot, gdy na horyzoncie pojawiło się więcej japońskich okrętów, nadpływających od północnego zachodu. Jeśli dostrzeżone jednostki stanowiły siły rozpoznawcze admirała Togo, to

  • należało natychmiast wrócić na poprzedni kurs, co zresztą bez zwłoki rozpoczęto. W ten sposób flota rosyjska płynęła na spotkanie wroga w dwóch równoległych kolumnach, przy czym pierwszy dywizjon pancerników Rożestwienskiego znajdował się nieznacznie z przodu i po prawej burcie drugiego i trzeciego dywizjonu. Tymczasem na horyzoncie pojawiły się wreszcie czołowe pancerniki japońskie. Płynęły nie z północnego zachodu, lecz z północnego wschodu, to znaczy wprost na przeciwnika. Gdy o 13.34 obie floty dostrzegły się nawzajem, Rożestwienski ze swą pierwszą eskadrą wciąż jeszcze mógł wykonać zwrot w prawo i schwytać przeciwnika w dwa ognie. Rosyjski wiceadmirał chciał zapewne zmniejszyć dystans do wroga tak, by móc użyć w akcji także średniej artylerii swych okrętów, bowiem pozostał na dotychczasowym kursie. W ten sposób utracił inicjatywę na rzecz swego przeciwnika, który tymczasem po mistrzowsku manewrował. Po upewnieniu się, że na czele wrogiego zespołu podążają jego flagowiec i najsilniejsze okręty, Togo przeszedł ze swą flotą przed lewą flanką sił rosyjskich. Japończycy przecięli kurs formacji poza zasięgiem jej dział, następnie kolejno wykonali zwrot na kontrkurs, ustawiając się na kursie nieco zbieżnym z Rosjanami. Rożestwienski ze swej strony, przyłapany w nader niewygodnym położeniu, usiłował na to odtworzyć jedną linię bojową swych sił, wychodząc na czoło przed drugim dywizjonem, prowadzonym przez "Oslabię". Zaraz potem jego "Suworow" oddał pierwsze swoje salwy do przeciwnika, odległego o dziewięć tysięcy jardów. Za wcześnie - rosyjski dowódca powinien był najpierw uporządkować szyk, tymczasem sam wprowadził w nim niesamowity chaos, wchodząc z pierwszym dywizjonem w drogę dwóm pozostałym, przez co okręty, by nie powpadać na siebie, musiały wykonywać ostre zwroty i redukować prędkość. Bałagan w linii rosyjskiej jedynie pomógł admirałowi Togo zasypać huraganowym, skoncentrowanym ogniem jej czołowe okręty. Chaos w centrum i z tyłu linii rosyjskiej zdawał się nic nie obchodzić wiceadmirała Rożestwienskiego. Rosyjski dowódca wykorzystał za to skwapliwie szansę, jaką dał mu pierwszy z manewrów admirała Togo, a mianowicie stały punkt, w którym kolejne okręty japońskie wykonywały zwrot. W ciągu pierwszych dziesięciu minut akcji - między 13.45 a 13.55 - artylerzyści z okrętów rosyjskich skoncentrowali na nim swój nadspodziewanie dokładny ogień. Flagowy pancernik japoński "Mikasa" oraz jego siostrzany okręt "Shikishima" zostały po kilka razy trafione pociskami dwunasto- i sześciocalowymi; flagowy pancernik Niebogatowa - "Impierator Nikołaj I" - trafił dziesięciocalowymi pociskami krążowniki pancerne "Asama" i "Nisshin", zmuszając je do wyjścia z linii. Jedno-jedyne szczęśliwe trafienie mogło w tym czasie bardzo korzystnie wpłynąć na przebieg całej bitwy dla Rosjan, bowiem japoński admirał Togo miał w zwyczaju dowodzić w starym dobrym stylu, to jest z nieosłoniętego skrzydła pomostu swego flagowca. Został nawet trafiony odłamkiem pocisku w udo, lecz nawet nie odwrócił się, wyczekując chwili, gdy jego szybsze okręty wreszcie wyjdą spod ognia rosyjskiego centrum i straży tylnej, a japońscy artylerzyści będą mogli wziąć na cel przednie okręty sił wroga. Wkrótce kapryśna Fortuna odwróciła się od Rosjan. Około 14.00 Japończycy, wciąż utrzymując swój kurs, znaleźli się poza zasięgiem dział rosyjskiej straży tylnej, a na czołowe okręty Rożestwienskiego spadł istny grad pocisków dwunasto-, ośmio- i sześciocalowych. Japońskie pancerniki ostrzeliwały "Suworowa", a krążowniki pancerne

  • - "Oslabię". Po latach jeden z ocalałych z pogromu oficerów sztabu Rożestwienskiego tak wspominał bitwę:

    Nigdy dotąd nie przeżyłem czegoś takiego. Pociski zasypywały nas bez ustanku, niczym gigantyczny grad. Trafiając w burty i pokłady naszych okrętów, eksplodowały natychmiast po zahaczeniu w locie o najmniejszą nawet przeszkodę.

    Japońskie granaty artyleryjskie miały zapalniki natychmiastowe, a głowice ich wypełnione były udoskonalonym materiałem wybuchowym, zwanym "szimozą". Miały za zadanie razić obsługi średnich i lekkich dział, wzniecać pożaryi niszczyć nadbudówki okrętów przeciwnika. Rosjanie przegrali bitwę pomiędzy 14.00 a 14.20, gdy - dysponując jeszcze łacznością i mając nieuszkodzony okręt flagowy - nie wykonali zwrotu w lewo, co dałoby im szansę postawienia kreski nad T i załatwienia odmownie przynajmniej krążowników pancernych adm. Togo tak samo, jak pancerniki japońskie rozprawiły się z rosyjskimi. O wpół do trzeciej po południu płonący na całej długości i pozbawiony głównego masztu "Kniaź Suworow", z zaklinowanym wskutek trafienia wrogim pociskiem w rufę sterem, wyszedł z szyku; pancernik "Oslabia" był w podobnym stanie. Około 15.00 przeniesiono wielokrotnie ranionego Rożestwienskiego ze stanowiska dowodzenia do jednej z wież dział sześciocalowych na śródokręciu. Zrujnowany pancernik został tymczasem okrążony przez linię rosyjską z "Aleksandrem III" i "Borodino" na czele, odchodzącą na południowy wschód po kolejnej zmianie kursu przez Japończyków. "Oslabia", trafiona licznymi pociskami m. in. w linię wodną, zatonęła około 15.30, jako pierwszy w XX wieku nowoczesny pancernik, zniszczony przez artylerię okrętową. Po upływie trzydziestu minut również "Aleksandr III", płonąc gwałtownie, wyszedł z szyku. Teraz bitwa zmieniła się w jednostronną rzeź - admirał Togo wchodził ze swymi okrętami do akcji jak (i kiedy) chciał, bezlitośnie wykańczając huraganowym ogniem artylerii kolejne okręty rosyjskie. Tymczasem wiceadmirał Rożestwienski, rozbity psychicznie i ledwie żywy, został o 17.30 przeniesiony ze swego flagowca na kontrtorpedowiec "Bujnyj", lecz nie bardzo miał już czym dowodzić. Niedługo po tym zatonął, przewracając się do góry dnem, pancernik "Aleksandr III", zdruzgotany pociskami z dział okrętów japońskich. Około 19.00, po trafieniu dwunastocalowym pociskiem w komorę amunicyjną wyleciał w powietrze i zatonął "Borodino". Flagowy "Kniaź Suworow" zatonął o 19.20, dobity torpedami przez torpedowce japońskie; bohaterscy artylerzyści rosyjscy do końca bronili okrętu, strzelając do wroga z... jedynego zdatnego jeszcze do użytku działa kalibru 75 mm. Jak niesie wieść, załogi wykańczających "Suworowa" torpedowców japońskich oddały ginącemu okrętowi honory wojskowe. Gdy rankiem 28. maja admirał Togo ponownie pojawił się na polu bitwy, by dokończyć dzieła zniszczenia - naprzeciw niego stanęły niedobitki floty rosyjskiej, dowodzone teraz przez kontradm. Niebogatowa. Rosyjski kontradmirał wiedział, że wyczerpane załogi jego okrętów nie są już zdolne do walki, wobec czego zaprzestał jej, poddając się z ocalałymi okrętami Japończykom. To samo zrobił o 16.50 kontrtorpedowiec "Biedowyj", na którym po przejściu z "Bujnego" znajdował się wiceadmirał Rożestwienski. Zwycięstwo japońskie było całkowite.

  • Tak oto dobiegła końca pierwsza bitwa dwóch flot w erze pancerników - toczona, dodajmy, w dwóch tylko wymiarach, tj. jako pojedynek artyleryjski "okręt przeciw okrętowi", bez ingerencji samolotów z powietrza ani jednostek podwodnych z głębiny. Bitwa cuszimska wciąż pozostaje jedyną bitwą morską, jaka zakończyła się praktycznie całkowitym unicestwieniem jednej z walczących w niej flot. Tylko jednemu rosyjskiemu krążownikowi i dwóm kontrtorpedowcom udało się ujść do Władywostoku; trzy inne krążowniki - w tym sławna "Aurora" - uszły do portów neutralnych, gdzie zostały internowane. Reszta floty bądź zginęła, bądź została zdobyta przez Japończyków. Admirał Togo utracił jedynie trzy torpedowce, 117 zabitych i 583 rannych. Znane straty rosyjskie to 4830 oficerów, podoficerów i marynarzy zabitych, 1862 - zaginionych oraz 5917 - wziętych do niewoli. Dokładnej liczby rannych po stronie rosyjskiej nie ustalono. Bitwa cuszimska uczyniła z pancernika okręt dominujący w każdej akcji bojowej floty, przede wszystkim za sprawą śmiercionośnej skuteczności artylerii okrętowej dalekiego już zasięgu. Równocześnie jednak starcie to stanowiło kulminację i finał morskiej wojny, w której okazało się, że nawet potężne pancerniki mogą ulec minom i torpedom. W sztabach wszystkich flot pilnie studiowano tę prawdziwą, poglądową lekcję, wyciągając odpowiednie wnioski. Na okazję do stoczenia kolejnej wielkiej bitwy przyjdzie flotom poczekać jedenaście lat i cztery dni.

  • II. Wojna drednotów (1914-18)

    ==================================== W chwili wybuchu I wojny światowej w sierpniu 1914 roku nadzwyczajne środki, przedsięwzięte przez Wielką Brytanię, zasadniczo zmieniły układ sił liniowych na korzyść Royal Navy. Po prostu odkupiono, bądź przejęto pancerniki (niektóre prawie gotowe), budowane w stoczniach brytyjskich dla flot obcych. W Clydebank znajdował się wspaniały "Almirante Latorre", zamówiony przez marynarkę wojenną Chile; stępkę pod jego kadłub położono jeszcze w listopadzie 1911 roku. Był to okręt nieco powiększonego typu "Iron Duke", uzbrojony w dziesięć dział czternasto-, zamiast trzynastoipółcalowych. Gdy prace przy budowie pancernika zawieszono wskutek wybuchu wojny - nieukończony kadłub został odkupiony przez RN i jesienią 1915 roku wszedł do służby pod brytyjską banderą, jako HMS "Canada". Władze brytyjskie otrzymały również propozycję odkupienia bliżniaczego "Almirante Cochrane'a", rozpoczętego w 1913 roku, lecz zrobiono to dopiero w roku 1917, i to jedynie w celu przebudowy nieukończonego pancernika na lotniskowiec "Eagle". Całkiem inaczej wyglądała sprawa z dwoma super-drednotami, budowanymi dla sprzyjającej Niemcom Turcji. Pierwszy z nich, "Reshadiye", był wspaniałym okrętem ulepszonego typu "King George V", uzbrojonym w dziesięć dział trzynastoipółcalowych. Drugi - "Sultan Osman I" - budząc należny respekt, był doskonałym przykładem tego, do czego może doprowadzić istna "drednotowa mania", rozpętana przed zaledwie pięcioma laty. Otóż okręt ten został zamówiony w 1911 roku przez Marynarkę Wojenną Brazylii i miał nazywać się "Rio de Janeiro", lecz w styczniu 1914 roku odkupiła go Turcja. Pancernik stanowił rezultat brazylijskiej obsesji na punkcie posiadania we flocie okrętu o najcięższej na świecie salwie burtowej. I rzeczywiście - okręt uzbrojony został aż w czternaście (!) dział dwunastocalowych, rozmieszczonych w siedmiu podwójnych wieżach w linii symetrii kadłuba. Przekazanie "Reshadiye" i "Sultana Osmana" odbiorcom, którzy za kilka zaledwie tygodni użyliby obu okrętów w akcji przeciw flocie kraju, w którym je zbudowano, byłoby bez sensu. Sir Winston Churchill (1874-1965)w swej "Wojnie Światowej" pisze o tym tak:

    Oba tureckie drednoty były dla nas sprawą pierwszorzędnej wagi. Mając tylko o siedem pancerników więcej od Niemiec, nie mogliśmy wypuścić tych okrętów z naszych rąk.

    W dniu 2. sierpnia 1914 roku gotowe już okręty, oczekujące na swe tureckie załogi, zostały zajęte przez uzbrojone oddziały brytyjskie. Wkrótce też obydwa weszły do służby pod znakami Royal Navy - pierwszy jako HMS "Erin", a drugi jako HMS "Agincourt". Preludium do wojny drednotów Przejęcie przez Brytyjczyków obu wspaniałych okrętów odbiło się na sytuacji na Morzu Śródziemnym, choć Turcja jeszcze przez dwa miesiące miała pozostać neutralna.

  • Brytyjczycy mieli nadzieję rozpocząć działania na tym morzu od druzgocącego zwycięstwa swoich krążowników liniowych. Od osiemnastu miesięcy na wodach tych przebywał zespół okrętów floty niemieckiej, złożony z krążownika liniowego "Goeben" i krążownika lekkiego "Breslau", dowodzony przez kontradm. Wilhelma Souchona (1864-1946). Obecność "Goebena" zmusiła Brytyjczyków do wysłania na Morze Śródziemne trzech krążowników liniowych - "Indefatigable", "Indomitable" i "Inflexible". Dołączyły one do Floty Morza Śródziemnego, złożonej z czterech pancernych i czterech lekkich krążowników oraz szesnastu kontrtorpedowców. Bazując na Malcie, Brytyjczycy mogli łatwo przechwycić niemiecki krążownik liniowy, gdyby ten próbował przedrzeć się do bazy marynarki austrowęgierskiej w Poli nad Adriatykiem, czy popłynąć na zachód, aby powalczyć z flotą francuską. SMS "Goeben" rzeczywiście ruszył na zachód i w dniu 4. sierpnia 1914 roku oddał pierwsze salwy pierwszej wojny światowej na morzu - ostrzelał mianowicie piętnastoma salwami swych jedenastocalowych dział port Philippeville we francuskiej Algierii. Gdy następnie ruszył na wschód, by spotkać się w umówionym miejscu z "Breslau", tuż po 10.30 tego samego dnia dostrzegli go obserwatorzy na "Indefatigable" i "Indomitable". Brytyjski dowódca, adm. Archibald B. Milne (1855-1938), nie mógł jednak wejść do akcji z dwóch powodów. Dopiero co rozpoczęta wojna była pierwszą, w której politycy mogli komunikować się z pomocą radia z dowódcami operujących w morzu flot oraz ostatnią, w której walczące strony do końca przestrzegały rygorów dyplomacji. Gdy dostrzeżono "Goebena", Niemcy i Francja znajdowały się już w stanie wojny, lecz do upłynięcia terminu brytyjskiego ultimatum wobec Niemiec pozostawało jeszcze 13 i pół godziny. Admirałowi Milne rozkazano zatem śledzić "Goebena", lecz nie atakować go aż do północy, czyli do momentu upływu terminu wspomnianego ultimatum. W rezultacie Brytyjczycy ścigali Niemców przez całe popołudnie. Po 16.30 "Goeben", podówczas najnowszy z trzech niemieckich krążowników liniowych, znikł z oczu swoim prześladowcom, obciążając przy tym do granic możliwości swe kotły i maszyny. Aż czterech palaczy z załogi okrętu zginęło od poparzeń. Admirał Milne, jakkolwiek wyprowadzony przez Niemców w pole, miał jeszcze szereg szans na przechwycenie "Goebena". Kontradmirał Ernest C. T. Troubridge (1862-1926), dowodzący zespołem czterech krążowników pancernych, ptarolował wejście na Adriatyk, a tymczasem tak na "Goebenie", jak i na okrętach brytyjskich zaczęło brakować paliwa (pierwszej z "Wielkich Kotów" adm. Fishera miały kotły opalane "przedpotopowym" węglem). Niemcy uzupełnili zapas paliwa w Messynie (w dniach 5-6. sierpnia), a Brytyjczycy - na Malcie. Niestety - dowódca brytyjski nie wiedział, że jego niemiecki przeciwnik otrzymał już rozkaz udania się do Konstantynopola (gdzie "Goeben" miał zostać przekazany flocie Turcji w zamian za zdradziecko przejęte przez Brytyjczyków "Reshadiye" i "Sultana Osmana"). Nie mając stosownych informacji, Milne otrzymał rozkaz, by nie ryzykował popchnięcia Włoch do obozu Państw Centralnych przez naruszanie ich wód terytorialnych. Ostatnią realną szansę przechwycenia niemieckiego krążownika Brytyjczycy utracili wczesnym rankiem 7. sierpnia, gdy kontradm. Troubridge nie odważył się zaatakować go swoimi czterema krążownikami pancernymi. Kontradmirał uważał, że przewaga Niemców jest zbyt wielka. Tymczasem, o ile "Goeben" i "Breslau" dysponowały salwą

  • burtową o łączym ciężarze nieco ponad 3 ton, o tyle okręty brytyjskie, uzbrojone w działa 9,2-, 7,5- i 6-calowe, mogłyby wystrzelić w jednej salwie burtowej pociski o ciężarze prawie 4 ton - oczywiście, gdyby zdołały zbliżyć się do przeciwnika na odpowiedni dystans (a doświadczenie choćby tylko spod Tsushimy podpowiadało, że najprawdopodobniej nie zdołałyby). Decyzja Troubridge'a, choć zapewne trudna, była w tamtych czasach najzupełniej zrozumiała. Dpiero bowiem u ujścia La Platy, ponad ćwierć wieku później (13. grudnia 1939 roku), dobrze dowodzony zespół krążowników odważy się zaatakować uzbrojony w ciężkie działa okręt wroga, umiejętnie rozdzielając swe siły i zmuszając wroga do podzielenia ognia swej artylerii głównej. W ten sposób "Goeben" mógł płynąć bez przeszkód w stronę Konstantynopola, przechodząc wieczorem 10. sierpnia przez Dardanele. U celu swej podróży okręt ten, przekazany flocie tureckiej, zmienił nazwę na "Yavuz Sultan Selim". Będąc de facto jedynym niemieckim okrętem liniowym, jaki działał podczas I wojny światowej poza Morzem Północnym. Przez cztery lata wpływał samą swą obecnością na wszystkie plany państw Ententy na Morzu Czarnym i we wschodniej części Morza Śródziemnego. Bitwa koło Helgolandu Po dwóch tygodniach, w bitwie koło Helgolandu, brytyjskie krążowniki liniowe wzięły na Niemcach srogi rewanż za porażkę na Morzu Śródziemnym. Wspomniana bitwa rozgorzała w rezultacie działań brytyjskich sił w składzie dwóch lekkich krążowników i dwóch flotyll kontrtorpedowców na wodach wokół niemieckiej wyspy Helgoland. Akcja brytyjska miała za cel przerwanie patrolowania tych wód przez kontrtorpedowce niemieckie; jak meldowali brytyjscy podwodnicy, w końcu sierpnia działania niemieckie stały się rutynowe. Gdy w dniu 28 sierpnia okręty brytyjskie znalazły się na wspomnianym akwenie, zaatakowały je znacznie większe siły niemieckie, złożone aż z sześciu lekkich krążowników. Zanosiło się na kolejny blamaż floty brytyjskiej, lecz tym razem wiceadm. Sir D. Beatty (1871-1936) ruszył ze swymi "Kotami" ("Lion", "Princess Royal", "Queen Mary", "Invincible" i "New Zealand") z ujścia rzeki Humber na południe i zdecydował się wkroczyć do akcji, nie wiedząc zresztą zupełnie nic o rozmieszczeniu niemieckich pól, pozycjach okrętów podwodnych ani ciężkich jednostek Hochseeflotte, i godząc się na zbyt duże w porównaniu do ewentualnych korzyści taktycznych ryzyko. Opłaciło się to sowicie: lekkie siły brytyjskie, choć "poturbowane", zdołały wycofać się bez strat, podczas gdy Niemcy stracili dwa ze swych krążowników - "Ariadne" i "Coeln" - rozstrzelane ciężkimi pociskami. Lekkie krążowniki i kontrtorpedowce brytyjskie zatopiły trzeci krążownik niemiecki - "Mainz". Trzy pozostałe, ciężko poharatane, ledwie uszły do Wilhelmshaven. Zwycięstwo koło Helgolandu, odniesione nad słabym przeciwnikiem, wzmocniło morale Brytyjczyków, będących w nie lada opałach. Armie niemieckie co sił parły na Paryż, a brytyjski korpus ekspedycyjny wycofywał się właśnie z Mons. Więcej jednak nie ponawiano już takich pokerowych zagrywek - w końcu nie po to zbudowano eskadrę "Wielkich Kotów" Beatty'ego, by miała ona grać w "rosyjską ruletkę" na niemieckich polach minowych. W ciągu pierwszych miesięcy wojny dowództwo i załogi okrętów Grand Fleet wciąż bardziej uświadamiały sobie własną słabość, niż siłę. Całą tę ogromną flotę zbudowano na złamanie karku i za krocie, co nie pozostało bez wpływu na nie mniej

  • pilną potrzebę zapewnienia okrętom bezpiecznych baz, z których flota mogłaby operować podczas wojny. Grand Fleet nie otrzymała takich baz aż do połowy 1915 roku, gdy powstały dwie: w Scapa Flow na Orkadach dla drednotów i w Rosyth nad zatoką Firth of Forth, gdzie bazowały krążowniki liniowe wiceadm. Beatty'ego. Dziesięć lat wcześniej eskadra rosyjska w Port Arturze była lepiej zabezpieczona, niż Wielka Flota admirała Sir Johna Jellicoe (1859-1935) w latach 1914-15. W rezultacie najpotężniejsza flota wojenna świata wpadła w najprawdziwszą panikę w ciągu pierwszych sześciu miesięcy wojny. Obawiano się ataków torpedowych na okręty oraz pól minowych, stawianych przez niemieckie okręty podwodne. Przyczyną tego stanu rzeczy był prawdziwy zimny prysznic w postaci odkrycia, iż wdarcie się niemieckiego okrętu podwodnego na kotwicowisko Scapa Flow wcale nie jest takie niemożliwe. Ósmego sierpnia druga eskadra liniowa Grand Fleet została zaatakowana przez dwa okręty podwodne w połowie drogi między Szetlandami a Orkadami. HMS "Monarch", pancernik typu "Orion", ledwie uniknął trafienia torpedą, wystrzeloną przez załogę U-Boota. Jeden z winowajców - U-15 - został następnego dnia staranowany i zatopiony przez lekki krążownik "Birmingham", ale całe zdarzenie miało swój zły wpływ na Brytyjczyków. Ci ostatni, nawiasem, dopiero po wojnie dowiedzieli się o tym, że po drugiej stronie ich przeciwnik nawet nie podejrzewał w chwili wybuchu wojny, że baza w Scapa Flow była zupełnie pozbawiona ochrony! Niemcy nie dowiedzieli się również o panice w Grand Fleet w dniu 1. września 1914 roku, choć przecież mogli to zrobić, gdyby w czas użyli swoich rozpoznawczych Zeppelinów. Wspomniana - i niegodna - panika wybuchła z powodu Bogu ducha winnej foki, która wystawiła na chwilę z wody swój łeb. Oczywiście wzięto go za peryskop okrętu podwodnego i dumna flota ruszyła bez ładu ni składu ku wyjściu na otwarte wody, uchodząc przed "niebezpieczeństwem". W ciągu następnych czterech dni, gdy na lądzie ważyły się losy pierwszej bitwy nad Marną, eskadry pozostawały po prostu w morzu, nim wreszcie admirał Sir Jellicoe wprowadził je do Loch Ewe na zachodnim wybrzeżu Szkocji, gdzie przebywały do 22. września. Niemiecka Hochseeflotte nie wyszła w morze, by przerwać zaopatrywanie oddziałów brytyjskich na kontynencie drogą morską przez Cieśninę Dover. Okazało się, że Niemcy niemal tak samo mocno, jak admirał Sir Jellicoe, obawiali się niepotrzebnych strat wśród swoich największych jednostek. Byłoby to z korzyścią dla Grand Fleet: zachowanie przewagi nad siłami niemieckimi leżało wszak mocno na sercu brytyjskiemu dowódcy. Pierwszy miesiąc wojny światowej na morzach zasadniczo potwierdził zebrane dziesięć lat wcześniej doświadczenia z wojny rosyjsko-japońskiej. Choćby najliczniejsze pancerniki - istna "świętość" wielu flot ostatniej dekady - zawodziły. Okazały się, wbrew pozorom i wcześniejszym oczekiwaniom - potęgą złudną i nader wrażliwą. Torpedy okrętów podwodnych i miny kontaktowe stanowiły większe zagrożenie dla pancerników, niż "brandery" dla drewnianych flot epoki żagla. Słowo bardzo szybko stało się ciałem - już 5. września zatonął, storpedowany przez U-21, lekki krążownik brytyjski "Pathfinder", a 22. września U-9 w ciągu jednej (!) godziny zatopił trzy stare brytyjskie krążowniki pancerne - "Aboukir", "Hogue" i Cressy". HMS "Audacious", który zatonął po najechaniu na minę w dniu 27. października, został pierwszym brytyjskim drednotem utraconym podczas tej wojny (nawiasem mówiąc, okręt ten padł ofiarą swego

  • nieszczególnego systemu grodzi wodoszczelnych i niedoskonałej ochrony przeciwawaryjnej). Ledwie dziesięć dni po tej ostatniej katastrofie załogami okrętów na wodach Scapa Flow wstrząsnął drugi już fałszywy alarm z powodu "dostrzeżenia okrętu podwodnego", po którym cała flota po raz kolejny opuściła kotwicowisko, tym razem wyprowadzona taktycznie w morze o 300 Mm na południowy wschód od Lough Swilly na północnych wybrzeżach Irlandii. Potęga morska zdawała się tracić swe dawne znaczenie wobec nowych rodzajów broni. Pewien oficer z flagowca wiceadm. Beatty'ego narzekał:

    Ganiają nas, niczym psy grubego zwierza i dosłownie nigdzie nie ma dla nas spokojnego kąta, by w nim odpocząć!

    Wcale nie było tak źle, choć owe spokojne kąty miały powstać dopiero z czasem, gdy pozamieniano Scapa Flow i Rosyth w bazy z prawdziwego zdarzenia. Amerykański historyk morski Alfred Mahan (1840-1914) zwrócił uwagę na sam fakt istnienia floty wojennej, kiedy nawet słabsze siły wiążą potężnego przeciwnika. Doktryna ta pasowała zarówno potęgom, jak i słabeuszom - dlatego do czasu stworzenia solidnych baz dla okrętów liniowych Grand Fleet ostrożność admirała Jellicoe była ze wszech miar uzasadniona. Niemcy nie wykorzystali sprzyjającej sytuacji, bowiem cesarz Wilhelm II (1859-1941), wystraszony zagonem krążowników liniowych Beatty'ego na wody koło Helgolandu 28. sierpnia, ignorował nalegania adm. Tirpitza (1849-1930) i surowo zakazał narażania głównych sił floty na niebezpieczeństwo. Epopeja eskadry wiceadm. von Spee W czasie wstępnej fazy wojny obie strony raczej ostrożnie działały na wodach Morza Północnego; za to - między sierpniem a grudniem 1914 roku - prowadzono liczne operacje na innych wodach. Pierwsza wojna światowa, w odróżnieniu od drugiej, od samego początku była konfliktem globalnym: siły brytyjskie, francuskie, rosyjskie i japońskie ścigały niemieckie krążowniki po bezmiarach Pacyfiku i Oceanu Indyjskiego. Niemcy chcieli nie dopuścić do przetransportowania przez Aliantów na pola bitewne Francji oddziałów kolonialnych ze wschodu i z obszaru Pacyfiku. Największym zagrożeniem była niemiecka eskadra krążowników wiceadmirała hrabiego von Spee (1861-1914), bazująca w dzierżawionym od Chin porcie Tsigtau i złożona z dwóch krążowników pancernych oraz trzech lekkich. Opuściła ona swą bazę przed wybuchem wojny. Odesławszy SMS "Emden" do samotnych - nadzwyczaj owocnych! - działań korsarskich na Oceanie Indyjskim, wiceadm. hrabia von Spee obrał kurs na południowy wschód, wszerz Pacyfiku. Alianci, chcąc za wszelką cenę schwytać i unieszkodliwić eskadrę niemiecką - wysłali przeciw niej szereg swoich starych pancerników z wód ojczystych oraz nowy krążownik liniowy "Australia", który rozpoczął swą służbę, jako flagowy okręt floty australijskiej. Hrabia von Spee zdołał jednak nie tylko ujść z zastawionej nań pułapki, lecz koło Coronelu u wybrzeży chilijskich rozgromił ze swą eskadrą (wzmocnioną w międzyczasie lekkim krążownikiem "Dresden") zespół brytyjskiego kontradmirała Christophera Cradocka (1862-1914), złożony ze starych krążowników pancernych. Ta pierwsza od ponad stu lat klęska, poniesiona przez Royal Navy, wywołała istny szok w Whitehallu, gdzie przypuszczano, że poległy kontradmirał miał w swym zespole predrednot "Canopus". Tymczasem Cradock ruszył do swej ostatniej akcji bez pancernika - poinformowano go błędnie, iż stary ten okręt może

  • rozwinąć prędkość najwyżej 12 węzłów, więc kontradmirał zrezygnował z tak wątpliwego wzmocnienia swoich sił. Reakcja Admiralicji była błyskawiczna. Przeciw eskadrze wiceadmirała von Spee detaszowano z Grand Fleet krążowniki liniowe "Invincible" i "Inflexible", które ruszyły na południe, by rozprawić się z Niemcami. Polecono też unieruchomić w Port Stanley wspomniany pancernik "Canopus", by wspomógł obrońców swą artylerią w razie ataku, którego spodziewano się na Falklandach ze strony sił hrabiego von Spee po tym, jak zamknięto mu drogę powrotną na Pacyfik. Wspomniane krążowniki liniowe, dowodzone przez wiceadmirała Sir Fredericka C. Dovetona Sturdee (1859-1925), przybyły do Port Stanley siódmego grudnia rano. Następniego dnia na okrętach brytyjskich wciąż jeszcze uzupełniano zapasy węgla po długiej podróży, gdy o godzinie 7.50 z posterunku obserwacyjnego na Sapper Hill nadszedł meldunek o dostrzeżeniu okrętów eskadry hrabiego von Spee. Na szczęście dla Brytyjczyków siły niemieckie były nieco rozproszone. W przeciwnym razie Niemcy mogliby zająć pozycję przed wyjściem z portu i do woli zasypywać pociskami każdy wychodzący stamtąd okręt brytyjski. Hrabia von Spee nie spodziewał się obecności w porcie krążowników liniowych, sądząc, iż najbliższe z nich są na Morzu Śródziemnym. Na dobitek, nim niemieccy obserwatorzy dostrzegli w Port Stanley typowe dla drednotów, trójnożne maszty - upłynęła cała godzina. W ten sposób Brytyjczycy mogli bez przeszkód przerwać uzupełnianie paliwa, podnieść parę i wyjść w morze. Bitwa falklandzka rozpoczęła się o 9.20, gdy krążownik pancerny "Gneisenau" i krążownik lekki "Nuernberg" wciąż prowadziły rozpoznanie sił w Port Stanley. Okręt liniowy "Canopus" otworzył z odległości około jednenastu kilometrów ogień ze swych dział 12-calowych, rozmieszczonych w dwóch wieżach. Tego ranka na pancerniku miały się odbyć zaplanowane wcześniej ćwiczenia artyleryjskie. Członek załogi jednej z wież okrętu tak wspomina te wydarzenia:

    Załoga rufowej wieży, aby pokonać odwiecznych rywali z dziobu, w nocy potajemnie załadowała swe działa ćwiczebymi pociskami. Rano rozpętała się prawdziwa bitwa i nie było czasu na ponowne przeładowywanie dział. Rezultat był nader interesujący: "Gneisenau" znajdował się dobrze poza maksymalnym zasięgiem naszych dział; podczas gdy ostry pocisk z naszej - dziobowej - wieży eksplodował po uderzeniu w wodę, jeden z pocisków z rufowej wieży odbił się rykoszetem, a drugi t r a f i ł w c e l.

    Incydent ten, ukazujący rywalizację artylerzystów ery predrednotów, zmusił też hrabiego von Spee do porzucenia planu ataku na port i do ucieczki przed wrogimi siłami, przed którymi zespół jego miał jeszcze wszelkie szanse ujść. Dopiero o 11.00 niemiecki wiceadmirał poznał prawdę: ścigały go dwa krążowniki liniowe, które - mając pięciowęzłową przewagę prędkości - mogły dopaść jego okrętów już wczesnym popołudniem. "Invincible" i "Inflexible" otworzyły ogień około 12.50 z odległości aż 15 kilometrów. Wiceadmirał von Spee podążał w tym czasie kursem, przy którym każdy z okrętów brytyjskich mógł prowadzić ogień do Niemców z dział tylko dwóch wież; zajmował też korzystniejszą pozycję względem wiatru: nie nawietrzną, jak w epoce żagla, lecz podwietrzną, co powodowało, że dalmierzyści i celowniczowie na okrętach brytyjskich nie mogli celować zbyt dokładnie, walcząc z dymem z kominów i wylotów luf działowych własnych jednostek. Żaden z obu krążowników liniowych nie miał jeszcze

  • urządzeń do kierowania ogniem całej artylerii.. Gdy artylerzyści z okrętów brytyjskich zaczęli w końcu wstrzeliwać się w cele, wiceadm. von Spee rozkazał trzem lekkim krążownikom swej eskadry - "Dresdenowi", "Leipzigowi" i "Nuernbergowi" - odłączyć się od zespołu i próbować ucieczki na własną rękę. Sam zaś, na flagowym "Scharnhorście", prowadząc za sobą "Gneisenau", ruszył w bój z Brytyjczykami. Zadaniem wiceadmirała Sturdee było możliwie szybkie zniszczenie niemieckich krążowników pancernych, słynących ze znakomitych artylerzystów, możliwie bez strat własnych tak, aby jego okręty mogły natychmiast powrócić do służby w składzie Grand Fleet. Znaczyło to, że Brytyjczycy nie mogli pozwolić sobie na przyjmowanie żadnych trafień pociskami okrętów niemieckich, z których każdy miał osiem dział 8,2-calowych i sześć 5,9-calowych. A jednak flagowiec Sturdee'ego, HMS "Invincible", przyjął aż 22 takie trafienia, co wystawiało artylerzystom eskadry wiceadm. hrabiego von Spee znakomite świadectwo. Dowódcy "Ostasiengeschwader" udało się skutecznie zmniejszyć dystans walki z potężnymi przeciwnikami. Ci ostatni mieli w swym ręku wszystkie atuty. Nie zamierzali też pozwalać Niemcom na zbyt wiele, manewrując w celu utrzymania dogodnego dla siebie dystansu walki i niwecząc w ten sposób wszelkie próby jego zmniejszania, czynione przez okręty sił wiceadm. von Spee. Załogi okrętów niemieckich walczyły do upadłego, co przedłużało nierówną bitwę. SMS "Scharnhorst" przewrócił się do góry stępką i zatonął o 16.17. SMS "Gneisenau" trzymał się aż do 18.00, po czym został zatopiony na rozkaz dowódcy przez własną załogę. Z "Scharnhorsta" nie uratował się nikt; z "Gneisenaua" uratowano 190 rozbitków z załogi liczącej 850 ludzi. Zginął wiceadm. hrabia von Spee, zginęli obaj dowódcy krążowników pancernych, komandorzy Schultz i Maerker. Brytyjskiego zwycięstwa dopełniło zatopienie "Nuernberga" przez HMS "Kent" (o 19.27) i "Leipziga" przez HMSS "Cornwall" i "Glasgow" (o 20.35). Jedynie SMS "Dresden" uszedł na razie z pogromu, by dać się internować w Chile, a po trzech miesiącach (14. marca 1915 roku) zostać zatopionym przez własną załogę po walce z HMSS "Kent" i "Glasgow". Zwycięstwo wiceadm. Sturdee'ego odbiło się szerokim echem, stanowiąc rewanż za niedawną klęskę, lecz z drugiej strony brytyjski wiceadmirał miał sporo szczęścia, nie napotykając większych jednostek niemieckich. Artylerzyści niemieccy przez cały czas akcji walczyli wspaniale, podczas gdy Brytyjczycy zużyli w boju po około 600 dwunastocalowych pocisków na każdy okręt; nie wróżyło to niczego dobrego w przypadku tak upragnionej przez Brytyjczyków, generalnej bitwy z Hochseeflotte. Admiralicja zwracała, rzecz jasna, uwagę na rozmaite problemy, z którymi musieli sobie radzić artylerzyści z okrętów wiceadm. Sturdee'ego - na dym prochowy, na wielki dystans boju i na gwałtowne manewry poszczególnych jednostek - lecz nie usprawiedliwiało to bynajmniej słabego wyszkolenia brytyjskich artylerzystów. Cudów nie ma - większą celność ognia artyleryjskiego można było osiągnąć jedynie drogą intensywnych ćwiczeń. Póki co jednak, adm. Lord Fisher mógł z dumą powiedzieć w końcu 1914 roku, że

    bitwy koło Helgolandu i koło Falklandów potwierdziły przydatność krążownika liniowego, jako "super-zwiadowcy" i niszczyciela wrogich krążowników, uprawiających działania korsarskie.

  • Otwarta pozostawała wciąż jeszcze kwestia tego, jak dalece krążownik liniowy odporny będzie na ogień ciężkiej artylerii okrętów liniowych nieprzyjaciela... Już po trzech miesiącach nadarzyła się okazja sprawdzenia wspomnianej odporności, a to za sprawą dowódcy Hochseeflotte, adm. Friedricha von Ingenohl (1857-1933), który wykorzystując nieobecność dwóch krążowników liniowych wroga, działających na południowym Atlantyku - postanowił przekształcić swą tymczasową przewagę w stałą, wciągając poszczególne zespoły Grand Fleet w zasadzki. Stosowny plan przewidywał wysłanie własnych krążowników liniowych, by te ostrzelały ze swych dział miasta na wschodnim wybrzeżu Anglii, i postawienie w tym samym czasie zagród minowych na trasie marszu zaalarmowanych niemiecką akcją brytyjskich sił głównych. 3. listopada 1914 roku dziesięć niemieckich krążowników, w tym trzy liniowe - przez pół godziny bombardowało Yarmouth i Gorleston, po czym okręty spokojnie odpłynęły. Niemieckie "ćwiczenia artyleryjskie", nie przynosząc żadnych korzyści wojskowych (większość wystrzelonych granatów wylądowała i wybuchła na plażach), okazały się nadzwyczaj kosztowne: niemal u wrót bazy w ujściu Jade zatonął na minie krążownik pancerny "Yorck". Nieudana wyprawa "Wielkich Kotów" Beatty'ego przeciw zagonowi okrętów niemieckich jeszcze utwierdziła von Ingenohla w jego zamiarach: admirał planował kolejną wyprawę na grudzień - tym razem z głównymi siłami floty jako wsparciem. Krążowniki liniowe kontradm. Franza von Hippera (1863-1932) miały po raz kolejny wystąpić w roli przynęty: "Derfflinger" i "Von der Tann" - bombardując Scarborough i Whitby, a "Seydlitz", "Moltke" i krążownik pancerny "Bluecher" - Hartlepool. Krążownik lekki "Kolberg" miał w tym samym czasie postawić zagrodę minową na przewidywanej trasie marszu floty brytyjskiej, zaś wszystkie trzy eskadry głównych sił Hochseeflotte miały czatować w centrum Morza Północnego. Gdyby Brytyjczykom udało się ominąć miny, uchodzące krążowniki liniowe kontradm. von Hippera miały podprowadzić ich pod lufy dział pancerników Hochseeflotte. Operację zaplanowano na wczesny ranek 16. grudnia. Brytyjczycy jednak czuwali. Po raz pierwszy posłużyli się nową i tajną bronią - podsłuchem radiowym. Podsłuchiwali mianowicie rozkazy, przesyłane tą drogą do przygotowujących się do akcji zespołów. Działania ściśle tajnego wydziału wywiadu Admiralicji, znanego, jako "Pokój 40", umożliwiły wyprzedzenie niemieckiego uderzenia. Wciąż jednak brakowało dwóch najważniejszych elementów całej układanki - celu ataku krążowników liniowych von Hippera oraz informacji o wyjściu Niemców w morze. W Admiralicji popełniono wtedy pierwszy z szeregu poważnych błędów (które co gorsza miały się powtarzać podczas obu wojen światowych, aż po tragedię konwoju PQ-17 w lipcu 1942 roku). Zamiast od razu przekazywać zebrane przez wywiad informacje właściwemu dowódcy z pierwszej linii - w tym przypadku admirałowi Jellicoe - i pozwolić mu działać według własnego uznania, stworzono cały system dowodzenia, zbyt sztywny niestety, jak na szybko zmieniające się okoliczności. W grudniu 1914 roku przybrało to formę instrukcji dla admirała, by zamiast całej floty, wysłał na południe tylko jedną z eskadr liniowych (Drugą, dowodzoną przez wiceadm. Warrendera [1860-1917]). W rezultacie brytyjska Admiralicja niechcący stworzyła dowództwu Hochseeflotte najbardziej dotąd wymarzoną okazję do stoczenia bitwy, do której na szczęście nie

  • doszło. Cztery krążowniki liniowe Beatty'ego i sześć drednotów Warrendera miało spotkać się przed świtem 16. grudnia w rejonie ławicy Dogger, z zamiarem rozprawienia się z wracającymi ze swego rajdu krążownikami liniowymi von Hippera. Do okrętów brytyjskich jednak podchodził zamiast von Hippera sam admirał von Ingenohl, prowadząc osiem pre- i czternaście drednotów, co wraz z krążownikami von Hippera dawało Niemcom przewagę liczebną w stosunku niemal trzy do jednego: 26 okrętów niemieckich zbliżało się do 10 brytyjskich. W ciągu szesnastego dnia grudnia 1914 roku po obu stronach panował chaos i popełniano liczne błędy, poczynając już od wczesnego ranka. Kwadrans po godzinie piątej, w zupełnych ciemnościach, złożona z kontrtorpedowców osłona Drugiej Eskadry Liniowej Warrendera trafiła na okręty eskortujące Hochseeflotte. Von Ingenohl - obawiając się ataku torpedowego ze strony okrętów brytyjskich, o których myślał, iż stanowią one całej Grand Fleet - o wpół do szóstej rozkazał swoim siłom zawrócić do bazy. Jego kontrtorpedowce nie zdołały określić liczebności zespołu przeciwnika. Tak samo zawiodła osłona zespołu Warrendera, który podążył na planowane spotkanie z siłami Beatty'ego. Ten ostatni tymczasem ruszył w pościg za zespołem, o którym sądził, iż składa się on z krążowników i kontrtorpedowców, a który de facto stanowił tylną straż Hochseeflotte. Brytyjczyków przed niechybnym pogromem uratowała (już po raz drugi!) wiadomość, która nadeszła o 9.00 rano: krążowniki liniowe von Hippera bombardują Scarborough! Teraz one - po wycofaniu się von Ingenohla - zostały kompletnie bez osłony; zagroziło im odcięcie od bazy i zniszczenie przez przeważające siły brytyjskie. Krążowniki von Hippera dobrze wykonały swoje zadanie. Między 8.00 a 8.30 na Scarborough spadło pół tysiąca pocisków z dział "Derfflingera" i "Von der Tanna", wyrządzając znaczne szkody, choć ofiar było na szczęście niewiele. Zginęło tylko siedemnaście osób, w tym niemowlę i dwoje dzieci. Propaganda brytyjska skwapliwie wykorzystała ten fakt, nazywając Cesarską Marynarkę II Rzeszy "mordercami dzieci ze Scarborough". Znacznie bardziej ucierpiało West Hartlepool - na tę morską bazę, chronioną bateriami artylerii nadbrzeżnej, spadło między 8.10 a 8.52 aż 1150 pocisków z dział "Seydlitza", "Moltkego" i "Bluechera". Spośród 102 zabitych w akcji do brytyjskiej armii i marynarki należało tylko 16, zaś spośród 467 rannych - tylko 43. Whitby zostało ostrzelane między 9.00 a 9.10 przez "Derfflingera" i "Von der Tanna", odchodzące już na północ, na spotkanie z pozostałymi okretami przed powrotem do bazy. Von Hippera, do którego podchodzili Beatty i Warrender, uratował zbieg trzech okoliczności. Po pierwsze - popsuła się pogoda, a deszczowe szkwały skutecznie uniemożliwiały dokładną obserwację. Po drugie - rozkazy, jakie otrzymywali brytyjscy dowódcy zespołów krążowników i kontrtorpedowców, dalekie były od precyzji. Po trzecie wreszcie - otrzymywane rozkazy interpretowano zbyt dosłownie i bez krzty wyobraźni. Eskadra lekkich krążowników komodora Williama Goodenougha (1867-1945), osłaniająca krążowniki liniowe Beatty'ego, dostrzegła o godzinie 11.25 eskortę zespołu von Hippera. Beatty, by zapobiec przedwczesnemu wciągnięciu do akcji swej własnej eskorty, rozkazał krążownikom lekkim

    powrócić na swoje pozycje i do swoich zadań.

  • Odnosiło się to tylko do połowy zespołu Goodenougha, gdyż kontradmirał sądził, iż dwa okręty komodora, utrzymujące kontakt z Niemcami, nie zaprzestaną tego. Tymczasem komodor postanowił wypełnić otrzymany rozkaz dokładnie i nakazał powrócić wszystkim swym krążownikom, zrywając kontakt z Niemcami i powodując utratę cennej okazji do stoczenia bitwy z wrogiem. O 12.15 zespół Warrendera przez moment dostrzegł niemieckie okręty osłony, lecz kontradmirał von Hipper zmienił po tych dwóch przelotnych spotkaniach swój kurs i zdołał dotrzeć do bazy. Wydarzenia wokół grudniowego zagonu na Scarborough i Hartlepool z 1914 roku tworzą jeden z najbardziej interesujących epizodów w całej nowożytnej historii wojen morskich. Oto każda z uczestniczących w nich stron dąży do walnej bitwy, do której w końcu i tak nie dochodzi; nad każdą ze stron zawisa na cienkim włosku śmiertelne niebezpieczeństwo; każda wreszcie odpływa do bazy w nastroju dalekim od dobrego z powodu straconej okazji. Tymczasem okazało się po prostu, że przed wprowadzeniem rozpoznania lotniczego i przed wynalezieniem radaru nawet najpotężniejszy drednot był bronią spokojnych wód, a przydatność jego zależała od tego, ile zdołali wypatrzyć i dostrzec obserwatorzy i celowniczowie dział. Zmieni się to dopiero w trzydzieści lat później, gdy na pancernikach pojawią się radary poszukujące i artyleryjskie, a sygnalizację flagową zastąpi de facto radiowa łączność między poszczególnymi okrętami. Podczas I wojny światowej niedoskonałość rozpoznania i łączności decydująco wpływała na działania nawet największych flot. Niestety... Admirałowie brytyjscy - dowodząc flotą pięć razy większą niż ta, jaką w latach 1904/05 prowadził admirał H. Togo (i oczekując odpowiednio większej chwały!) - nie nauczyli się radzić sobie odpowiednio w akcji. Admirał Sir Jellicoe - oprócz bitwy o mały włos nie stoczonej przez Grand Fleet 16. grudnia - miał jeszcze na głowie problem swej nikłej przewagi nad Hochseeflotte. Okręty budowane w stoczniach, a także jednostki mające dopiero wejść do linii i z czasem osiągnąć pełną sprawność bojową, były dlań właściwie niedostępne. W dniu 17. stycznia 1915 roku Sir Jellicoe musiał zameldować swym przełożonym, iż dysponuje

    tylko dziewiętnastoma własnymi drednotami i siedmioma predrednotami (typu "King Edward VII") wobec odpowiednio siedmiu i dwudziestu niemieckich.

    Nie poprawiało mu bynajmniej humoru także to, że Hochseeflotte miała też więcej kontrtorpedowców, niż Grand Fleet, w dodatku lepiej chronionych i przystosowanych do rozstrzygających ataków z użyciem torped. W meldunku z 4. grudnia 1914 roku brytyjski admirał donosił:

    W razie ataku torpedowego tak wielkiej liczby kontrtorpedowców należy liczyć się z ciężkimi stratami wśród własnych jednostek liniowych. Zaatakowana w taki sposób Grand Fleet nie będzie miała żadnych możliwości odwrotu i na nic zda się jej pozorna przewaga.

  • Autorzy oficjalnej niemieckiej historii wojny światowej na morzu dodają:

    Lęk przed niemieckimi minami oraz atakami torpedowymi z powierzchni morza i spod wody wciąż odstraszał Brytyjczyków od zdecydowanych działań.

    Bitwa koło Ławicy Dogger Wszystkie słabości wyszły na jaw podczas starcia brytyjskich i niemieckich krążowników liniowych w dniu 24. stycznia 1915 roku, zwanego bitwą na ławicy Dogger, do którego doszło za sprawą Niemców, kontynuujących swoje działania w stylu rajdu na Scarborough i rozzłoszczonych akcją rozpoznawczą sił Beatty'ego w południowej części Morza Północnego w dniu 19. stycznia. Von Ingenohl zarządził na 23. i 24. stycznia podobny zagon sił niemieckich kontradm. von Hippera, złożonych z "Seydlitza", "Moltkego", "Derfflingera" i krążownika pancernego "Bluecher", w stronę wspomnianej Ławicy Dogger. Niemiecki dowódca nie uznał za konieczne wysłać w morze z tym zespołem floty liniowej, jako wsparcia. Specjaliści z brytyjskiego "Pokoju Nr 40" znów wykryli niemieckie przygotowania do akcji, lecz i Admiralicja po dawnemu pozostawiła przechwycenie Niemców tylko Beatty'emu i jego "Wielkim Kotom" ("Lionowi", "Tigerowi", "Princess Royal", "New Zealand" i "Indomitable"). Przechwycenie to okazało się niemal doskonałe - nastąpiło około 7.30 rano w dniu 24. stycznia. Zespół niemiecki został zaskoczony przez przeważające siły brytyjskie i musiał co sił w maszynach uchodzić ku bazie. Przyłapany bez jakiejkolwiek nadziei na pomoc własnych sił głównych kontradm. Hipper musiał w dodatku utrzymywać prędkość najwolniejszego okrętu swej eskadry - krążownika pancernego "Bluecher", zdolnego rozwinąć ledwie 23 węzły. Było to aż o cztery węzły mniej od prędkości, jaką mogli rozwinąć Brytyjczycy! Kulawą kaczką zespołu brytyjskiego okazał się tymczasem najnowszy HMS "Tiger". Miał on - jako jedyny podówczas brytyjski krążownik liniowy! - urządzenia do centralnego kierowania ogniem dział swej artylerii, lecz nie równoważył to bynajmniej jego licznych wad. Na dobitek załoga okrętu była niemal zupełnie "zielona". Artylerzyści z "Tygrysa", strzelając po raz pierwszy do ruchomych celów w prawdziwym boju, nie spisywali się najlepiej. Na "Tygrysie" zawiodła też generalnie ocena sytuacji bojowej. Gdy Brytyjczycy zbliżyli się do Niemców na odległość skutecznego ognia, Beatty postanowił rozdzielić cele tak, aby każdy z jego okrętów walczył ze swym odpowiednikiem w uciekającym zespole niemieckim, lecz artylerzyści "Tigera", podobnie jak ich koledzy z "Liona", otworzyli ogień do "Seydlitza", flagowca von Hippera. W ten sposób krążownik liniowy "Moltke" pozostał bez przeciwnika i mógł ostrzeliwać "Liona" prawie bez przeszkód. Na "Tygrysie" wzięto słupy wody, wzbite przez pociski z dział "Liona", za wywołane własnymi pociskami, podczas gdy w rzeczywistości granaty z dział "Tigera" wpadały do wody około trzech kilometrów (!) za celem. Koncentracja nadzwyczaj celnego ognia przyniosła Niemcom sukces w postaci trafień jednym pociskiem jedenastocalowym z "Seydlitza" i dwoma dwunastocalowymi z "Derfflingera" w HMS "Lion", uzyskanych między 10.01 a 10.18, to znaczy w godzinę po otwarciu przez Brytyjczyków ognia z maksymalnej odległości. Okręt brytyjski został

  • bardzo poważnie uszkodzony: dwa generatory zostały na nim wyłączone z akcji, a do jednego ze zbiorników oleju dostała się woda. Wkrótce Brytyjczykom na "Lionie" nie pozostało nic innego, jak tylko zastopować lewą maszynę krążownika; w ten sposób około 10.54 Beatty znalazł się o dwie mile za resztą swego zespołu. Będąc na pomoście flagowca z nieczynnymi reflektorami i radiostacją, musiał porozumiewać się z resztą okrętów za pomocą flag sygnałowych. Niewiele to jednak zmieniło. Około 10.54 SMS "Bluecher" został dosłownie zasypany pociskami przez końcowe okręty w szyku brytyjskim. Załoga tego krążownika, wzorem dzielnych marynarzy z okrętów wiceadm. von Spee koło Falklandów, walczyła do upadłego, ale los okrętu był przesądzony. Zastępca Beatty'ego, kontradm. Moore (1862-1934) na HMS "New Zealand", powinien był zostawić w spokoju "Bluechera" i ruszyć za trzema uchodzącymi krążownikami liniowymi wroga, z których każdy został już kilkakrotnie trafiony pociskami w nadbudówki. Tymczasem Beatty na swoim "Lwie" usiłował zza pleców dowodzić brytyjskim zespołem, co się bynajmniej nie opłaciło. Moore, zamiast wykończyć uciekające okręty von Hippera - musiał co rusz oglądać się za siebie i odczytywać sygnały flagowe swego zwierzchnika. W tym ważnym momencie szyki Beatty'emu pomieszał kompletnie kolejny, fałszywy alarm o dostrzeżeniu okrętu podwodnego. Później admirał brytyjski sam meldował, iż osobiście dostrzegł

    ślad peryskopu dwa rumby w prawo od dziobu, podczas gdy w promieniu 60 Mm od rejonu toczącej się bitwy w ogóle nie było niemieckich okrętów podwodnych, a to, co jakoby dostrzegł Sir Beatty, było prawdopodobnie torpedą z niemieckiego kontrtorpedowca, która wypłynęła na powierzchnię morza, ukończywszy swój bieg. Brytyjski dowódca sądząc, iż lada moment nastąpi zmasowany atak U-Bootów, zareagował dokładnie tak, jak postąpiłby jego zwierzchnik, admirał Sir Jellicoe: nakazał swemu zespołowi natychmiast uchodzić przed zagrożeniem. Dużo później, już podczas kolejnej wojny światowej, okazało się, że bezpieczniej jest w takich sytuacjach wykonać zwrot w kierunku biegnących torped, bowiem łatwiej je wtedy wymanewrować. Po zarządzonym przez Beatty'ego zwrocie o 90 stopni w lewo okręty brytyjskie przecięły ślad torowy zespołu von Hippera, lecz Beatty robił co mógł, by powrócić do akcji. Najpierw podniósł sygnał

    KURS PÓŁNOCNY WSCHÓD a potem następny:

    ZAATAKOWAĆ STRAŻ TYLNĄ NIEPRZYJACIELA. Niestety, drugi z tych sygnałów podniesiono, gdy pierwszy nie został jeszcze ściągnięty, wobec czego Moore odczytał przekazany rozkaz, jako polecenie zaatakowania ostatnich okrętów niemieckich, idących kursem północno-wschodnim. Beatty chciał zapewne podnieść teraz ulubiony sygnał Nelsona:

  • PODEJŚĆ BLIŻEJ DO NIEPRZYJACIELA

    lecz wspomniany sygnał usunięto podczas aktualizacji kodu sygnałowego. Zastąpiono go innym:

    UTRZYMYWAĆ SIĘ BLIŻEJ WROGA. Niestety, tego sygnału, podniesionego na maszcie "Liona", nie zdołano odczytać. W rezultacie Moore przestał ścigać von Hippera i zajął się jedynym celem, który szedł kursem północno-wschodnim. Był to nieszczęsny "Bluecher". Podziurawiony pociskami jak sito, ostatni zbudowany niemiecki krążownik pancerny przewrócił się na burtę i zatonął o 12.10; zdjęcie jego przewróconego kadłuba, z rozbitkami uczepionymi go niczym mrówki, stało się jedną z najsłynniejszych fotografii tej wojny. Tymczasem Beatty, widząc, co wyprawia jego zastępca, przesiadł się z "Liona" na kontrtorpedowiec "Attack", lecz zanim znalazł się na miejscu akcji - po zespole von Hippera nie było już śladu. Brytyjczykom nie pozostało nic innego, jak tylko powrócić do bazy. Tymczasem prasa na Wyspach rozpisywała się o "wielkim zwycięstwie" koło Ławicy Dogger twierdząc, że

    ofiary ze Scarborough zostały pomszczone przez zatopienie pozostawionego przez Niemców własnemu losowi "Bluechera" i zmuszenie reszty zespołu nieprzyjaciela do pośpiesznej ucieczki.

    Inaczej było w Królewskiej Marynarce - tam żałowano kolejnej utraconej okazji do zniszczenia trzech uszkodzonych wcześniej wrogich okrętów. Nad "Seydlitzem", na przykład, widziano płomienie, strzelające na wysokość dobrych sześćdziesięciu metrów z jego rufowej wieży działowej po trafieniu trzynastoipółcalowym pociskiem z "Liona". Granat ten przebił pancerną barbetę, a płomień wybuchu sięgnął w dół aż do rufowych komór amunicyjnych okrętu. Krążownik ocalał tylko dzięki zatopieniu tych komór, za cenę życia 159 ludzi! Dowództwo niemieckiej marynarki wyciągnęło z tego wydarzenia właściwe wnioski, polecając natychmiast, by na okrętach zainstalowano specjalne przegrody, mające ograniczać szybkość rozprzestrzeniania się ognia po ewentualnym wybuchu nieprzyjacielskiego granatu. Brytyjczycy nie pomyśleli o podobnym zabezpieczeniu komór na swoich okrętach; wkrótce miało to znacząco wpłynąć na przebieg bitwy jutlandzkiej. Po bitwie na Ławicy Dogger oczekiwano kolejnego okresu bierności flot - obie strony analizowały zebrane w tym starciu doświadczenia.

    * * * Z dala od Morza Północnego Choć w centrum uwagi świata pozostawała konfrontacja Royal Navy z Hochseeflotte, bynajmniej nie znaczyło to, że na morzach Śródziemnym i Czarnym, od czasu przedarcia się "Goebena" z "Breslauem" do Konstantynopola w sierpniu 1914 roku pancerniki nie operowały w ogóle. 16. sierpnia oba wspomniane okręty sprzedano Imperium Osmańskiemu; SMS "Goeben" zmienił nazwę na "Yavuz Sultan Selim", a SMS "Breslau" - na "Midilli". "Sultan Selim" natychmiast zaczął wpływać samym swoim

  • istnieniem na wszystkie posunięcia flot państw Ententy. Prześcignie go w tej roli dopiero "Tirpitz" w latach 1942-44. Bazując w Konstantynopolu, krążownik - prawdziwe uosobienie potęgi drednotów! - trzymał w szachu bazujące w Sewastopolu pancerniki rosyjskiej Floty Czarnomorskiej: "Gieorgij Pobiedonosiec", "Sinop", "Tri Swiatitiela", "Pantielejmon", "Rostisław", "Swiatoj Jewstafij" i "Joann Złatoust". Mało tego: do końca 1914 roku "Sultan Selim" wiązał w Dardanelach także dwa brytyjskie krążowniki liniowe - HMS "Indefatigable" i HMS "Indomitable". "Sultan Selim" został jedynym w historii okrętem liniowym, jaki sam jeden wciągnął swych właścicieli do wojny światowej, gdy kontradm. Souchon wyruszył na nim na Morze Czarne i zbombardował Sewastopol (29. października 1914 roku). "Gieorgij Pobiedonosiec", który w tym czasie pełnił rolę pływającej siedziby sztabu Floty Czarnomorskiej, wspomógł ogniem swej artylerii broniące bazy baterie nadbrzeżne. Choć uzyskano dwa trafienia w okręt nieprzyjacielski - Souchon, zanim powrócił do Konstantynopola, zdołał jeszcze zbombardować Noworosyjsk i Odessę. Po tym ataku Rosja wypowiedziała Turcji wojnę (1. listopada 1914 roku) i tak dobiegła kresu chwiejna turecka neutralność. Rosjanie używali swoich predrednotów do osłony operacji stawiania zagród minowych przed Bosforem, lecz nie zdołali zapobiec kolejnemu wypadowi "Sultana Selima" w trzecim tygodniu listopada. Tym razem Flota Czarnomorska wyszła w morze, by przechwycić tureckiego intruza i tak doszło w dniu 18. listopada do nierozstrzygniętego starcia u przylądka Sarycz (południowego krańca Krymu). "Sultan Selim", mając naprzeciw siebie pięć rosyjskich pancerników ("Swiatoj Jewstafij", "Joann Złatoust", "Tri Swiatitiela", "Pantielejmon" i "Rostisław"), zdołał ujść dzięki swej prędkości. Stanowiło to kolejne, cząstkowe potwierdzenie wartości bojowej krążownika liniowego. Solidnie, po niemiecku zbudowany okręt zdał swój egzamin, odrywając się od przeciwnika i bezpiecznie powracając do bazy mimo przyjęcia w boju aż 14 trafień pociskami wroga. Artylerzyści "Pantielejmona" uzyskali dwa trafienia w cel pociskami dwunastocalowymi. Artylerzyści "Swiatogo Jewstafija" trafili w cel jednym pociskiem dwunastocalowym, lecz ich własny okręt przyjął aż cztery trafienia pociskami wroga. Oględziny wszystkich - na szczęście nieznacznych - uszkodzeń rosyjskich miały ważkie następstwa. Admiralicja brytyjska przyjęła za dobrą monetę rosyjskie zapewnienia, iż "Sultan Selim" odniósł w boju ciężkie uszkodzenia, i natychmiast wycofała z rejonu Dardaneli HMS "Indomitable" i sześć swoich kontrtorpedowców; tureckie forty zewnętrzne w cieśninie znalazły się w dniu 3. listopada 1914 roku pod anglo-francuskim ostrzałem, trwającym dziesięć minut. Rzekoma neutralizacja "Sultana Selima" oraz przeświadczenie, że silny ogień artylerii okrętowej może łatwo uciszyć forty dardanelskie - doprowadziły pospołu do zamysłu wytrącenia z wojny Imperium Osmańskiego poprzez atak na nie od strony tej cieśniny. W rezultacie doszło do strasznej katastrofy na półwyspie Gallipoli, poprzedzonej nieudaną próbą sforsowania Dardaneli przez flotę w marcu 1915 roku. Strategiczny plan operacji dardanelskiej był sam w sobie znakomity, pogrzebał go jednak fatalny sposób, w jaki akcja została przeprowadzona. Przede wszystkim zupełnie chybiona była próba sforsowania Dardaneli tylko przez flotę w czasie, gdy na przeciwnika przestało już działać zaskoczenie. Próbę tę podjęto, gdyż zwyczajnie brakowało

  • oddziałów, które mogłyby wylądować na brzegu i obsadzić zbombardowane wcześniej z morza forty tureckie. Należało też oczekiwać, że cieśnina będzie zaminowana. Niestety, nie wzięto pod uwagę faktu, iż trałowanie przejść w polach minowych pod ogniem baterii tureckich może być niebezpieczne. Kardynalnym błędem okazał się jednak długotrwały ostrzał pozycji tureckich. Nikomu nie przyszło na myśl, że ostrzeżony w ten sposób nieprzyjaciel odpowiednio przygotuje się do odparcia szturmu. Błąd ten zniweczył nadzieje na zmianę szybkim uderzeniem sytuacji na zastygłym froncie zachodnim - czyli de facto na to, po co całe to przedsięwzięcie zaplanowano. Polegano przy tym na wielkiej sile ognia zgromadzonych w Dardanelach angielskich i francuskich predrednotów. Okręty te bez sentymentów spisano na straty, godząc się na ich utratę na minach, od torped czy w jakikolwiek inny sposób. Dowodzący operacjami admirałowie nie zakładali spisania na straty załóg tych okrętów. Dla pokazania łatwości akcji w Dardanelach Brytyjczycy wysłali tam swój nowy, szybki pancernik "Queen Elizabeth" z zadaniem przestrzelania jego głównych dział w akcji przeciw wspomnianym tureckim fortom. Dowództwo i załoga okrętu wojennego naprawdę wielkiej wartości miały szlifować swą formę w... śmiertelnej pułapce zaminowanej cieśniny. Mówiąc zwięźle, pancerniki brytyjskie i francuskie, atakujące tureckie forty w Dardanelach w lutym 1915 roku, stanęły przed zadaniem nie do wykonania. Admirał Sackville H. Carden (1857-1930), dowodzący Flotą Śródziemnomorską, zamierzał zbombardować forty zewnętrzne w dniu 19. lutego, musiał jednak porzucić ten zamiar z powodu złej pogody. Wspomniane forty znalazły się pod silnym ostrzałem w pierwszym tygodniu marca, lecz zaimprowizowane brytyjskie siły trałowe - zmobilizowane wraz z załogami statki rybackie z Morza Północnego - zostały wyparte z cieśniny przez ruchome baterie tureckich moździerzy na lądzie, zbyt trudne (jak się okazało) do unieszkodliwienia dla artylerzystów na pancernikach. W dniu 15. marca admirała Cardena zastąpił admirał John de Robeck (1862-1928), który już 18. marca poprowadził osiemnaście brytyjskich i francuskich pancerników w głąb cieśniny. Po wojnie wyszło na jaw, że morale żołnierzy tureckich legło niemal w gruzach na widok nadpływających majestatycznie, bynajmniej nie małych okrętów. Te ostatnie nie zdołały jednak wyłączyć z akcji ani jednego działa, broniącego pól minowych. Mało tego: trzy okręty - "Bouvet", "Ocean" i "Irresistible" - z a t o n ę ł y na minach w obszarze, uważanym za bezpieczny! Ciężkich uszkodzeń na minie doznał "Inflexible", zaś "Gaulois" i "Suffren" ucierpiały poważnie od ognia tureckiej artylerii. Jak na siedem godzin akcji - dla adm. de Robecka było to dość, by się wycofać. Po trzech dniach wahań brytyjski wiceadmirał porzucił wreszcie niewykonalny plan sforsowania Dardaneli. Nawet, gdyby okrętom udało się w końcu przedrzeć na Morze Marmara, to i tak komunikacja z nimi musiałaby odbywać się pod lufami tureckich dział na brzegach. Przed ponowną próbą sforsowania cieśniny, należało oczyścić półwysep Gallipoli z pomocą desantu oddziałów lądowych. Zanim jednak doszło do wspomnianego desantu, Turcy otrzymali - w prezencie od "gości"! - kolejny miesiąc na przygotowanie się do obrony. Samo lądowanie na półwyspie Gallipoli w dniu 25. kwietnia 1915 roku to wciąż ewidentna lekcja tego, jak nie należy przeprowadzać operacji desantowej w trudnym terenie, na silnie broniony brzeg nieprzyjacielski, nawet pod osłoną ognia dział okrętów własnej floty. Zarówno lądujące oddziały, jak i załogi okrętów osłony, pozbawione rozpoznania lotniczego, nie miały żadnej orientacji w terenie działań. Wiadomości z

  • okrętów na brzeg i z brzegu na okręty przesyłano łodziami. Zabezpieczenie logistyczne praktycznie nie istniało. Wysadzenie oddziałów na ląd, zaopatrywanie ich w żywność, wodę i inne niezbędne zapasy, a także wsparcie lądujących wojsk ogniem artyleryjskim - spoczywało na barkach floty wojennej. Przed dwie doby trwała istna rzeź atakującyh oddziałów, przygwożdżonych do ziemi na przyczółkach, podczas gdy artyleria okrętów bezskutecznie usiłowała zniszczyć pozycje tureckie, prawie zupełnie niewidoczne na wzgórzach. Uchwycenie aż pięciu przyczółków na półwyspie wstrząsnęło odwagą obrońców. 27 kwietnia, dla podniesienia ich morale, wyszedł z Konstantynopola "Sultan Selim", lecz ostrzelany z dystansu piętnastocalowymi pociskami przez artylerzystów HMS "Queen Elizabeth", musiał się wycofać. Od 5. marca forty w cieśninie były bombardowane przez pancernik ogniem pośrednim, poprzez masyw półwyspu Gallipoli. Stanowiło to pierwszą próbę zgrania ognia artylerii morskiej z rozpoznaniem lotniczym. Brak bezpośredniej łączności między prowadzącym ogień okrętem i samolotem czynił ostrzał mało skutecznym, ale cała akcja znacząco podniosła morale oddziałów na brzegu. Tymczasem zmienił się układ sił. Gdy oddziały lądowe oczekiwały na posiłki, by wzmóc atak - przed Dardanelami pojawił się pierwszy okręt podwodny. Był to waleczny U-21, dowodzony przez kpt. Ottona Hersinga (1885-1960), tego samego, który storpedował HMS "Pathfinder", pierwszy brytyjski okręt wojenny, zniszczony przez U-Boota jeszcze we wrześniu 1914 roku. Skryty w prawdziwym mrowisku okrętów i statków przed plażami - najpierw chybił dwóch brytyjskich predrednotów ("Swiftsure" i "Vengeance") potem - jedną torpedą! - zatopił po trwających dwie godziny łowach brytyjski pancernik "Triumph". Następnie okręt kapitana Hersinga zanurzył się i przeleżał na dnie 48 godzin, po czym wynurzył się, by... zatopić kolejny pancernik, HMS "Majestic", i w końcu ujść pościgowi. Tragedia "Majestica" nastąpiła ledwie w dwa tygodnie po tym, jak turecki kontrtorpedowiec z niemiecką załogą znienacka zatopił w nocy 12. maja HMS "Goliath". Przyspieszyło to odwołanie "Królowej Elżbiety" na wody ojczyste. Począwszy od fatalnego osiemnastego dnia marca, operujące w Dardanelach pancerniki wystawione zostały na potrójne niebezpieczeństwo - zagrażały im miny oraz torpedy wrogich okrętów na- i podwodnych; dwie zdobycze kpt. Hersinga z końca maja przyspieszyły odwołanie okrętów liniowych do portu Mudros na greckiej wyspie Lemnos. Pancerniki nie wzięły już udziału w ostatni akcie walk na Gallipoli - desancie na zatokę Suvla w dniach 6.-7. sierpnia, zakończonym zdobyciem kolejnego, bezużytecznego jak wszystkie poprzednie przyczółka na plaży. Sytuacja patowa trwała aż do grudnia, po czym podjęto wreszcie decyzję o ewakuacji oddziałów z półwyspu. W dalszym ciągu jednak, i to do ostatniej niemal chwili, opracowywano plany ponownego sforsowania cieśniny przez siły morskie, choć niezdolność oddziałów na lądzie do jakiegokolwiek działania nieodmiennie obracała wszystkie te wysiłki wniwecz. Nie po raz pierwszy (i jak zobaczymy - nie po raz ostatni) w historii potęga artylerii pancernika okazała się bezsilną wobec min i torped, ale też nigdy dotąd nie postawiono przed pancernikiem praktycznie niewykonalnego zadania.

    * * * Nadszedł rok 1916, wielce obiecujący dla Niemiec tak na lądzie, jak i na morzach.

  • Generał von Falkenhayn usiłował wykrwawić Francuzów do cna na polach Verdun. Admirałowie niemieccy postanowili również - poprzez śmielsze użycie Hochseeflotte - powrócić do strategii czyhania na okazję do stoczenia generalnej bitwy. W styczniu 1916 roku nowym dowódcą Hochseeflotte został wiceadm. Reinhard Scheer (1863-1928) - oficer niechętny owej zbytniej ostrożności, która pozbawiła Niemców szans na zwycięstwa podczas rajdu na Scarborough i bitwy na ławicy Dogger. Wzmocnienie sił Grand Fleet szeregiem potężnych drednotów - "Canadą" z działami czternastocalowymi i siedmioma jednostkami uzbrojonymi w działa piętnastocalowe ("Queen Elizabeth", "Barham", "Valiant", "Warspite", "Malaya", "Revenge" i "Royal Oak") - bynajmniej nie przeraziło Scheera, choć jego własna flota otrzymała tylko jeden nowy okręt, krążownik liniowy "Luetzow". Admirał chciał odnieść sukces tam, gdzie nie udało się to jego poprzednikom: używając krążowników liniowych Hippera jako przynęty - zwabić przynajmniej część floty brytyjskiej pod lufy dział drednotów swej Hochseeflotte. Na razie jednak Scheer postanowił prowadzić rozpoznanie sił floty brytyjskiej z powietrza, z pomocą Zeppelinów i rozstawić na wysuniętych pozycjach okręty podwodne - swego rodzaju "forpocztę" sił nawodnych. Brytyjczycy ze swej strony wykonywali niezbyt skuteczne rajdy transportowcami wodnosamolotów na bazy sterowców Hochseeflotte w Szlezwiku-Holsztynie, albo misje rozpoznania wrogich sił z powietrza na korzyść floty. Właśnie kampania 1916 roku na Morzu Północnym stała się pierwszym testem raczkującego wtedy, morskiego lotnictwa. Bitwa Jutlandzka Ukoronowaniem wspomnianej kampanii stała się w dniu 31. maja Bitwa Jutlandzka, przez Niemców nazywana Bitwą przed Skagerrakiem, pełnokrwista bitwa morska, której Hochseeflotte... nie zamierzała staczać. Do tego słynnego starcia doszło po czterech miesiącach mocowania się obu flot na Morzu Północnym, zaczętego swego czasu przez adm. Scheera, który próbował wywabić w morze brytyjskie "Siły Harwich", złożone z krążowników i kontrtorpedowców. Po trzech akcjach na próbę Scheer zarządził wyjście floty do akcji na serio, poczynając od wypadu krążowników liniowych pod Lowestoft i Yarmouth (25. kwietnia). Ten ostatni rozpoczął się fatalnie: SMS "Seydlitz" wszedł na minę koło Wysp Fryzyjskich i musiał powrócić do bazy. Kontradmirał Hipper był chory i zespołem dowodził kontradmirał Boedicker, znany ze swej przesadnej ostrożności. Przeważał znacznie nad "Siłami Harwich", złożonymi z ledwie trzech lekkich krążowników i osiemnastu kontrtorpedowców. Mimo to odwołał akcję przeciw Yarmouth i po dziesięciominutowym bombardowaniu Lowestoft powrócił do sił głównych, wobec czego Scheer nakazał swej Hochseeflotte powrót do baz. Boedicker zmarnował w ten sposób szansę sprawienia Brytyjczykom takiego "kęsim", jakie ci wcześniej zgotowali hrabiemu von Spee koło Falklandów, lecz za to wiceadm. Scheer przekonał się, że reakcja brytyjska na demonstrację niemieckiej siły była tak samo szybka, jak w latach 1914-15. Przy następnej okazji postanowił jeszcze bardziej rozzłościć wiceadm. Beatty'ego i zbombardować Sunderland, położony o 200 Mm bliżej baz Grand Fleet na północy. Wiceadm. Scheer zamierzał przeprowadzić swą operację tylko po rozmieszczeniu okrętów podwodnych na wysuniętych pozycjach na południe od baz brytyjskich, gdyby załogi rozpoznawczych Zeppelinów doniosły, że wroga flota owych baz nie opuściła. Operacja zaplanowana została na siedemnasty dzień maja, lecz musiano ją opóźnić o

  • niecałe dwa tygodnie, bowiem tyle czasu wymagały niezbędne naprawy na "Seydlitzu". Tym ra