Obiecaj mi

37

description

Minęło sześć lat od czasu, kiedy Myron po raz ostatni bawił się w detektywa. U boku nowej dziewczyny - Ali Wilder - prowadzi spokojne i uporządkowane życie, zaś jego psychopatyczny przyjaciel Win, nie musi, jak dawniej, nieustannie ratować mu życia. Ale to, co dobre, dobiega właśnie końca... Autor: Harlan Coben Liczba stron: 377 Wydawca: Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz ISSN: 978-83-7659-487-3

Transcript of Obiecaj mi

Page 1: Obiecaj mi
Page 2: Obiecaj mi

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragmentpełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnierozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przezNetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym możnanabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione sąjakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgodyNetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepieinternetowym Gazetta.

Page 3: Obiecaj mi

Wydanie elektroniczne

Page 4: Obiecaj mi

HARLAN CO BEN

Współczesny pisarz amerykański, który uznanie w kręgu miłośników literatury sensacyjnejzdobył trzecią książką Bez skrupułów, opublikowaną w 1995. Jako pierwszy współczesnyautor otrzymał trzy prestiżowe nagrody literackie przyznawane w kategorii powieścikryminalnej, w tym najważniejszą – Edgar Poe Award. Światowa popularność Cobena zaczęłasię w 2001 od thrillera Nie mów nikomu, bestsellera w USA i Europie (zekranizowanegow 2006 przez Guillaume’a Caneta; obecnie w USA powstaje remake). Kolejne powieści, zaktóre otrzymał wielomilionowe zaliczki od wydawców, m.in. Bez pożegnania, Nie winny,W głębi lasu, Zaginiona, Na gorącym uczynku, Wszyscy mamy tajemnice, Schronie nie,Zostań przy mnie i Seconds Away uczyniły go megagwiazdą gatunku i jednym z najchętniejczytanych autorów, także w Polsce. W marcu 2013 ukazał się jego nowy thriller Six Years.

Page 5: Obiecaj mi

Tego auto ra

NIE MÓW NI KO MUBEZ PO ŻEGNA NIAJEDYNA SZAN SA

TYLKO JED NO SPOJ RZENIENIEWIN NY

W GŁĘBI LASUZA CHO WAJ SPO KÓJ

MI STYFI KA CJANA GO RĄ CYM UCZYN KU

KLI NI KA ŚMIER CIZO STAŃ PRZY MNIESZEŚĆ LAT PÓŹNIEJ

Jako współautor

AŻ ŚMIERĆ NAS ROZŁĄ CZYNAJ LEPSZE AMERYKAŃ SKIE OPO WIA DA NIA KRYMI NALNE 2011

z Myro nem Bo litarem

BEZ SKRU PU ŁÓWKRÓTKA PIŁKA

BEZ ŚLA DUBŁĘKITNA KREW

JEDEN FAŁSZYWY RUCHOSTATNI SZCZEGÓŁ

NAJ CZAR NIEJ SZY STRACHOBIECAJ MIZA GI NIO NA

WSZYSCY MAMY TA JEM NI CESCHRO NIENIE

KILKA SEKUND OD ŚMIER CI

www.harlanco ben.com

Page 6: Obiecaj mi

Tytuł oryginału:PRO MI SE ME

Co pyright © Harlan Co ben 2006All rights re se rved

Po lish edition co pyright © Wydawnic two Albatros A. Kuryło wicz 2007

Po lish trans lation co pyright © Zbigniew A. Kró lic ki 2007

Re dak cja: Jacek Ring

Ilustracja na okładce: Petr Malyshev/Shut terstock

Pro jekt graficzny okładki: Andrzej Kuryło wicz

ISBN 978-83-7659-487-3

WydawcaWYDAWNICTWO ALBATROS A. KURYŁOWICZ

Hlonda 2a/25, 02-972 Warszawawww.wydawnictwoalbatros.com

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytkuosobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonymadresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub

podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Skład wersji elektronicznej:Virtualo Sp. z o.o.

Page 7: Obiecaj mi

Spis treści

O autorze

Tego autora

Dedykacja

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

Page 8: Obiecaj mi

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

32

33

34

35

36

37

38

39

40

41

42

43

44

45

46

47

Page 9: Obiecaj mi

48

49

50

51

52

53

54

55

56

57

Podziękowania

Przypisy

Wszystkie rozdziały dostępne w pełnej wersji książki.

Page 10: Obiecaj mi

Dla Charlot te, Bena, Willa i Eve.Jest was garst ka, ale zawsze bę dzie cie

całym moim światem.

Page 11: Obiecaj mi

1

Zaginiona dziewczyna – wciąż mówili o niej w wiadomościach, zawsze pokazując tozwyczajne szkolne zdjęcie zaginionej nastolatki, wiecie jakie: tęczowe rozmyte tło,przesadnie staranne uczesanie i zakłopotany uśmiech – a potem krótkie cięcie i widzimyzrozpaczonych rodziców na trawniku przed domem, otoczonych lasem mikrofonów – matkaw milczeniu roni łzy, ojciec drżącymi wargami odczytuje oświadczenie… Ta dziewczyna, tazaginiona dziewczyna, właśnie prze szła obok Edny Skylar.

Edna zastygła.Stanley, jej mąż, zrobił jeszcze dwa kroki, zanim zauważył, że żony już nie ma u jego boku.

Odwrócił się.– Edno?Stali w centrum Nowego Jorku, w pobliżu skrzyżowania Dwudziestej Pierwszej Ulicy

z Ósmą Aleją. Tego sobotniego popołudnia na ulicach było niewiele pojazdów. Za tochodnikami przewalały się tłumy pieszych. Zaginiona dziewczyna kierowała się w stronęśródmie ścia.

Stanley wes tchnął ze znuże niem.– Co znowu?– Cii.Musiała się zastanowić. To szkolne zdjęcie dziewczyny, to na tęczowym rozmytym tle. Edna

zamknę ła oczy. Starała się przywołać ten obraz z pamię ci. Znaleźć podobieństwa i róż nice.Na fotografii zaginiona dziewczyna miała długie mysie włosy. Kobieta, która przeszła obok –

kobieta, nie dziewczyna, ponieważ przechodząca wyglądała na starszą, ale może zdjęciezrobiono dawno – miała włosy rude, krótsze i lekko kręcone. Dziewczyna ze zdjęcia nie nosiłaokularów. Ta idąca na północ Ósmą Aleją miała szkła w modnych prostokątnych oprawkach.Ubranie i makijaż bardziej dorosłe. Lepsze okre śle nie nie przychodziło jej do głowy.

Studiowanie twarzy było dla Edny czymś więcej niż hobby. Miała sześćdziesiąt trzy latai w swojej grupie wiekowej należała do niewielu lekarek specjalizujących się w genetyce.Wciąż miała do czynienia z twarzami. Część jej umysłu zawsze je analizowała, nawet pozagodzinami pracy. Doktor Edna Skylar nic nie mogła na to poradzić – studiowała ludzkietwarze. Przyjaciele i członkowie rodziny przywykli do jej badawczego wzroku, lecz u obcychludzi, którzy jej dobrze nie znali, wzbudzał nie pokój.

Teraz też to robiła. Idąc ulicą. Ignorując – jak często jej się to zdarzało – obrazy i dźwięki.Oddając się niezwykle przyjemnemu zajęciu, jakim było studiowanie twarzy przechodniów.Notując w myślach kształt kości policzkowych i wielkość żuchwy, rozstaw oczu i długośćmałżowin usznych, zarysy szczęk i głębokość oczodołów. I dlatego, choć ubranie i włosy miałyinny kolor, pomimo okularów w modnych oprawkach, dorosłego makijażu i ubioru, Ednaroz poznała zaginioną dziewczynę.

– Szła z jakimś męż czyzną.

Page 12: Obiecaj mi

– Co?Edna nie zdawała sobie sprawy z tego, że powie działa to na głos.– Dziewczyna.Stanley zmarsz czył brwi.– O czym ty mówisz, Edno?To zdjęcie. Zwyczajna szkolna fotografia. Widywałeś takie milion razy. Zdjęcie takiej

dziewczyny w szkolnym albumie wywołuje burzę rozmaitych uczuć. W jednej chwili widziszcałą jej przeszłość i przyszłość. Czujesz młodzieńczą radość i ból dojrzewania. Dostrzegaszmożliwości. Ogarnia cię lekka nostalgia. Widzisz błyskawicznie mijające lata, studia,małżeństwo, dzie ci, tego typu rze czy.

Kiedy jednak ta sama fotografia mignie ci w wieczornych wiadomościach, budzi przerażenie.Patrzysz na tę twarz, na zakłopotany uśmiech, na długie włosy oraz opuszczone ręce, i twójumysł zapusz cza się w mrocz ne miej sca, których nigdy nie powinien odwie dzać.

Jak dawno Katie – bo tak miała na imię, Katie – zaginę ła?Edna usiłowała sobie przypomnieć. Chyba przed miesiącem. Może przed sześcioma

tygodniami. Informację podawano tylko w lokalnych wiadomościach, i to niezbyt długo.Niektórzy uważali, że Katie Rochester uciekła z domu. Kilka dni przed swoim zniknięciemukończyła osiemnaście lat – co czyniło ją dorosłą i znacznie zmniejszało priorytet sprawy.Podejrzewano kłopoty domowe, szczególnie z surowym, choć poruszonym jej zniknięciemoj cem.

Może Edna się pomyliła. Może to nie była Katie.Ist niał tylko je den sposób, żeby się upewnić.– Pospiesz się – powie działa do Stanleya.– Co? Dokąd idzie my?Nie było czasu na wyjaśnienia. Dziewczyna zapewne dotarła już do następnego

skrzyżowania. Edna wiedziała, że Stanley pójdzie za nią. Stanley Rickenback, ginekolog-położnik, był jej drugim mężem. Pierwszy był jak wicher, niewiarygodnie męski, nazbytprzystoj ny i zbyt namięt ny, a poza tym komplet ny osioł. Zapewne krzywdziła go taką oce ną, aleco z tego? Pomysł poślubienia lekarki – przed czterdziestoma laty – wydawał się zabawnyMężowi Numer Jeden. Rzeczywistość jednak nie pasowała do jego wyobrażeń. Myślał, żekiedy pojawią się dzieci, Edna będzie mniej czasu poświęcała pracy. Tak się nie stało. Wręczprzeciwnie. Prawdę mówiąc – co nie uszło uwagi dzieci – Edna bardziej lubiła leczyć niżmat kować.

Raźno ruszyła naprzód. Chodniki były zatłoczone. Zeszła na ulicę i przyspieszyła kroku,trzymając się blisko krawęż nika. Stanley próbował za nią nadążyć.

– Edna?– Trzymaj się mnie.Dogonił ją.– Co my robimy?Edna szukała rudych włosów.Tam. Trochę z przodu i na lewo.Musiała przyjrzeć się dokładniej. Pędem pomknęła przed siebie. Widok dobrze ubranej

kobiety po sześćdziesiątce biegnącej ulicą wzbudziłby sensację w większości miejsc na

Page 13: Obiecaj mi

świe cie, ale to był Manhat tan. Tutaj mało kto zwrócił na nią uwagę.Wyprzedziła dziewczynę, starając się nie robić tego zbyt ostentacyjnie, chowając się za

plecami wysokich przechodniów, a kiedy zajęła dogodną pozycję, odwróciła się. Dziewczyna,którą uważała za Katie, szła ku niej. Ich spojrzenia spotkały się na moment i Edna jużwie działa.

To ona.Katie Rochester była z ciemnowłosym mężczyzną, zapewne po trzydziestce. Trzymali się za

ręce. Nie wyglądała na specjalnie przygnębioną. Raczej na zadowoloną, przynajmniej dochwili, gdy napotkała spojrzenie Edny. Oczywiście, to jeszcze o niczym nie świadczyło.Elizabeth Smart, dziewczynka porwana w Utah, bywała w publicznych miejscach ze swoimporywaczem i nigdy nie próbowała wzywać pomocy. Może tutaj sytuacja była podobna.

Edna bardzo w to wąt piła.Rudowłosa szepnęła coś do swego towarzysza. Przyspieszyli kroku. Edna zobaczyła, jak

skręcili w prawo i zeszli po schodach metra. Oznakowanie wskazywało linie A, C, E oraz I.Stanley dogonił Ednę. Już miał coś powie dzieć, ale zauważył jej minę i nie ode zwał się.

– Chodź – powie działa.Szybko obeszli barierkę i zaczęli schodzić po schodach. Zaginiona dziewczyna i ciemnowłosy

męż czyzna już prze szli przez bramkę. Edna ruszyła za nimi.– Niech to szlag.– Co?– Nie mam karty.– Ja mam – powie dział Stanley.– Daj mi ją. Szybko.Stanley wyjął z portfela kartę i jej podał. Przesunęła nią przez czytnik, przeszła przez

bramkę i oddała mu. Nie cze kała.Tamci zeszli schodami po prawej. Ruszyła za nimi. Usłyszała szum nadjeżdżającego składu

i przyspie szyła kroku.Wagony zatrzymały się z piskiem hamulców. Drzwi się rozsunęły. Serce waliło jej w piersi.

Rozej rzała się na boki, szukając rudych włosów.Nic.Gdzie się podziała ta dziewczyna?– Edno?To Stanley. Dogonił ją.Edna nie odpowiedziała. Stała na peronie, ale po Katie Rochester nigdzie nie było śladu.

A nawet gdyby był, to co wtedy? Co Edna mogłaby zrobić? Wsiąść do wagonu i śledzić tychdwoje? Jak długo? I co potem? Dowiedzieć się, gdzie jest ich apartament lub dom i zadzwonićna policję…

Ktoś dotknął jej ramie nia.Edna odwróciła się. Przed nią stała zaginiona dziewczyna.Jeszcze długo potem Edna zastanawiała się, co właściwie zobaczyła w jej twarzy. Błaganie?

Rozpacz? Chłodny spokój? Może nawet rozbawienie? Zdecydowanie? Chyba wszystko to potrosze.

Przez moment tylko stały i spoglądały na siebie. Ruchliwy tłum, niewyraźne dźwięki

Page 14: Obiecaj mi

dobywające się z głośników, szum składu – wszyst ko to znikło, były tylko one dwie.– Proszę – powiedziała szeptem zaginiona dziewczyna. – Nie może pani nikomu wyjawić, że

mnie pani widziała.I weszła do wagonu. Ednę przeszedł dreszcz. Drzwi powoli się zamknęły. Edna chciała coś

zrobić, coś powie dzieć, ale nie mogła się poruszyć. Nie odrywała oczu od dziewczyny.– Proszę – powtórzyła bez głośnie tamta przez szybę.A potem skład znikł w ciemności.

Page 15: Obiecaj mi

2

W sute re nie Myrona były dwie nastolat ki.Tak to się zaczęło. Ilekroć potem Myron wspominał wszystkie te nieszczęsne wydarzenia,

zawsze dręczyły go te same wątpliwości. Co by było, gdyby nie potrzebował lodu. Gdybyotworzył drzwi swojego pokoju w suterenie minutę wcześniej lub później. Gdyby te dwienastoletnie dziewczyny – a w ogóle co one robiły w jego pokoju? – rozmawiały szeptem i nieusłyszał ich słów.

Co by było, gdyby nie wtykał nosa w nie swoje sprawy.Ze szczytu schodów Myron usłyszał dziewczęce chichoty. Przystanął. Przez moment

zastanawiał się, czy nie zawrócić, zostawiając je same. Jego niewielkiemu towarzystwukończył się lód, ale jesz cze go nie zabrakło. Myron mógł odejść.

Zanim jednak zdążył to zrobić, głos jednej z dziewcząt przypłynął niczym dym w góręschodów.

– A więc wyszłaś z Randym?Druga powie działa:– O Boże, ale byliśmy nawale ni.– Piwem?– Piwem i gorzałą.– Jak wróciłaś do domu?– Randy prowadził.Stojący na szczycie schodów Myron zdrę twiał.– Prze cież powie działaś.– Cii. – A potem: – Hej, jest tam ktoś?No tak, usłyszały go.Myron raźno zbiegł po schodach, pogwizdując pod nosem. Pan Luzaczek. W dawnej sypialni

Myrona siedziały dwie dziewczyny. Suterena została wykończona w 1975 i tak też wyglądała.Ojciec Myrona, który obecnie pętał się wraz z małżonką po apartamencie nieopodal BocaRaton, był zwolennikiem dwustronnej taśmy klejącej. Drewniane panele, które zestarzały siętak samo jak betamax, zaczęły odpadać. W kilku miejscach odsłoniły betonowe ścianyobłażące z farby. Płytki podłogi, przyklejone jakimś kiepskim klejem, odchodziły od podłoża.Trzesz czały pod nogami jak roz gniatane chrząsz cze.

Dwie dziewczyny – jedną z nich Myron znał przez całe jej życie, drugą poznał tego dnia –popatrzyły na nie go ze zdziwie niem. Przez moment panowała cisza. Myron pomachał im ręką.

– Cześć, dziewczyny.Myron Bolitar był dumny ze swych konwersacyj nych umie jęt ności.Obie dziewczyny kończyły liceum i były śliczne w ten źrebięcy sposób. Siedząca na rogu jego

starego łóżka – ta, którą poznał zaledwie przed godziną – miała na imię Erin. Myron od dwóchmiesięcy chodził na randki z jej matką, Ali Wilder, wdową i dziennikarką pracującą jako wolny

Page 16: Obiecaj mi

strzelec. To skromne przyjęcie, wydane w rodzinnym domu Myrona, będącym teraz jegowłasnością, stanowiło coś w rodzaju formalne go zatwierdze nia statusu Myrona i Ali jako pary.

Druga dziewczyna, Aimee Biel, odpowie działa takim samym tonem i machnię ciem ręki.– Cześć, Myron.Znów cisza.Po raz pierwszy zobaczył Aimee Biel dzień po jej narodzinach w szpitalu Świętego Barnaby.

Aimee i jej rodzice, Claire i Erik, mieszkali dwa skrzyżowania dalej. Myron znał Clairez czasów, gdy oboje chodzili do Heritage Middle School, niecały kilometr od miejsca, gdzieteraz się spotkali. Myron spojrzał na Aimee. Na moment cofnął się w czasie o ponaddwadzieścia pięć lat. Była tak podobna do matki, z takim samym łobuzerskim uśmiechem, żeodniósł wraże nie, jakby spoglądał przez portal czasu.

– Przysze dłem wziąć trochę lodu – rzekł.Wskazał kciukiem lodówkę, podkre ślając te słowa.– Cool – powie działa Aimee.– Nawet bardzo – rzekł Myron.Zaśmiał się. Sam.Wciąż z tym głupim uśmiechem na twarzy, popatrzył na Erin. Odwróciła wzrok. Dziś

prze waż nie tak re agowała na jego słowa. Uprzej mie i obojęt nie.– Mogę cię o coś zapytać? – powie działa Aimee.– Strze laj.Roz łożyła ręce.– Czy to naprawdę był kie dyś twój pokój?– Istot nie.Dziewczyny popatrzyły po sobie i zachichotały.– Bo co? – spytał Myron.– Ten pokój… no wiesz, chyba nie mógłby być bardziej lamerski?Erin w końcu ode zwała się.– Jest zbyt re tro nawet jak na re tro.– Jak mówiliście na to? – zapytała Aimee, wskazując palcem w dół, na fotel, na którym

sie działa.– Le niwiec – odparł Myron.Dziewczyny znów zachichotały.– A dlacze go w tej lampce jest czarna żarówka?– Żeby plakaty się jarzyły.Znów śmiech.– Słuchaj cie, chodziłem wte dy do liceum – rzekł Myron, jakby to wszyst ko tłumaczyło.– Przyprowadziłeś tu kie dyś jakąś dziewczynę? – zapytała Aimee.Myron przyłożył dłoń do piersi.– Prawdziwy dżentelmen nigdy nie mówi o swoich podbojach – odparł i natychmiast dodał: –

Tak.– Ile?– Co ile?– Ile dziewczyn tu przyprowadziłeś?

Page 17: Obiecaj mi

– Och. W przybliżeniu. – Myron spojrzał na sufit i nakreślił coś w powietrzu wskazującympalcem. – Plus minus trzy. Powie działbym, że jakieś osiemset lub dzie więć set tysię cy.

To wywołało gromki śmiech.– Właściwie mama mówi, że byłeś naprawdę przystoj ny – ciągnę ła Aimee.Myron uniósł brwi.– Byłem?Obie dziewczyny przybiły sobie piątkę, turlając się ze śmiechu. Myron potrząsnął głową

i wymamrotał coś o szacunku dla starszych. Kie dy się uspokoiły, Aimee powie działa:– Mogę cię jesz cze o coś zapytać?– Strze laj.– Ale poważ nie.– Mów.– Twoje zdję cia na górze. Te przy drzwiach.Myron kiwnął głową. Wie dział już, do cze go ona zmie rza.– Byłeś na okładce „Sports Illustrated”.– Byłem.– Mama i tato mówią, że byłeś chyba naj lepszym koszykarzem w kraju.– Mama i tato prze sadzają – rzekł Myron.Obie dziewczyny gapiły się na nie go. Minę ło pięć se kund. Potem jesz cze pięć.– Czyż by coś utkwiło mi mię dzy zę bami? – zapytał Myron.– Czy nie… no wiesz, czy nie zwerbowali cię Lakers?– Celtics – sprostował.– Przepraszam, Celtics. – Aimee nadal nie spuszczała z niego oczu. – I miałeś kontuzję

kolana, prawda?– Prawda.– To zakończyło twoją karie rę. Tak po prostu.– Właściwie tak.– I jak. – Aimee wzruszyła ramionami. – Jak się wte dy czułeś?– Kie dy doznałem kontuzji?– Byłeś gwiaz dą. A potem bach i już nigdy wię cej nie mogłeś grać.Dziewczyny cze kały na odpowiedź. Myron usiłował wymyślić coś głę bokie go.– Parszywie – odparł.To im się spodobało.Aimee pokrę ciła głową.– To musiało być naj gorsze.Myron spojrzał na Erin. Spuściła oczy. W pokoju zapadła cisza. Czekał. W końcu

dziewczyna podniosła wzrok. Wyglądała na przestraszoną, była taka drobna i młoda. Chciał jąprzytulić, ale wie dział, że byłby to fatalny ruch.

– Nie – rzekł łagodnie, wciąż patrząc jej w oczy. – Wcale nie to było naj gorsze.Głos z góry schodów zawołał:– Myronie?– Idę.Już prawie odchodził. Następne co by było gdyby. Jednak wciąż pamiętał te słowa, które

Page 18: Obiecaj mi

usłyszał, stojąc na górze schodów: „Randy prowadził. Piwem i gorzałą”. Przecież nie mógł tegotak zostawić, prawda?

– Chcę wam opowiedzieć pewną historię – zaczął. I zamilkł. Chciał opowiedzieć im o jednymwydarzeniu ze swoich szkolnych czasów. O prywatce w domu Barry’ego Brennera. O niejchciał im opowiedzieć. Kończył wtedy liceum – tak jak one teraz. Nie wylewano za kołnierz.Jego drużyna, Livingston Lancers, właśnie wygrała stanowy turniej koszykówki, dziękiczterdziestu trzem punktom zdobytym przez wschodzącą gwiazdę, Myrona Bolitara. Wszyscybyli pijani. Pamiętał Debbie Frankel, inteligentną dziewczynę, żywe srebro, zawszepodnoszącą rękę, żeby nie zgodzić się z nauczycielem, zawsze spierającą się i mającą innezdanie, za co wszyscy ją uwielbiali. O północy Debbie przyszła i pożegnała się z nim. Okularyzsunęły się jej na czubek nosa. Właśnie to najlepiej zapamiętał – to, że zsunęły się jej okulary.Myron widział, że Debbie jest nawalona. Tak jak dwie inne dziewczyny, które wsiadły dosamochodu.

Łatwo się domyślić zakończenia tej historii. Za szybko zjeżdżały ze wzgórza na SouthOrange Avenue. Debbie zginęła w wypadku. Zmiażdżony samochód przez sześć latwystawiano przed liceum. Myron zastanawiał się, gdzie się potem podział, co w końcu zrobiliz tym wrakiem.

– Jaką? – spytała Aimee.Jednak Myron nie opowiedział im o Debbie Frankel. Erin i Aimee niewątpliwie słyszały inne

wersje tej opowieści. Nie zrobiłaby na nich wrażenia. Był tego pewien. Tak więc spróbowałcze goś inne go.

– Chciałbym, że byście mi coś obie cały – powie dział.Erin i Aimee popatrzyły na nie go ze zdziwie niem.Wyjął z kie sze ni port fel i wyciągnął z nie go dwie wizytówki.Otworzył górną szufladę biurka i znalazł długopis, w którym jesz cze nie zasechł tusz.– Tu macie numery moich telefonów – domowego, służbowego, komórkowego i w moim

nowojorskim miesz kaniu.Zapisał nume ry na wizytówkach i wrę czył je dziewczę tom. Wzię ły je bez słowa.– Wysłuchajcie mnie, dobrze? Gdybyście kiedyś miały kłopoty. Gdybyście były po paru

drinkach albo gdyby wasi chłopcy byli, gdybyście były zalane, na haju albo nie wiem co.Obiecajcie mi. Obiecajcie, że do mnie zadzwonicie. Przyjadę, gdziekolwiek będziecie. Nie będęo nic pytał. Nic nie powiem waszym rodzicom. Obiecuję wam. Zawiozę was, dokądkolwiekzechcecie, obojętnie o jakiej porze. Nieważne, gdzie będziecie ani jak nawalone. Przez całądobę, sie dem dni w tygodniu. Zadzwońcie, a ja przyjadę.

Dziewczę ta milczały.Myron zrobił krok w ich kie runku. Starał się, by w jego głosie nie usłyszały błagalnej nuty.– Tylko proszę… proszę, nigdy nie jedź cie z kimś, kto pił.Patrzyły na nie go.– Obie caj cie – powie dział.I po chwili – oto ostat nie co by było gdyby – zrobiły to.

Page 19: Obiecaj mi

3

Dwie godziny póź niej Aimee i jej rodzice wyszli pierwsi.Myron odprowadził ich do drzwi. Claire nachyliła się do jego ucha.– Słyszałam, że dziewczynki ze szły do twoje go dawne go pokoju.– Yhm.Uśmiechnę ła się łobuzersko.– Powie działeś im o…?– Boże, nie.Claire pokrę ciła głową.– Je steś taki prude ryj ny.On i Claire przyjaźnili się w szkole średniej. Uwielbiał ją za niezależność poglądów.

Zachowywała się – jak by to powiedzieć – niczym facet. Kiedy szli razem na prywatkę,próbowała sobie kogoś poderwać i zwykle miała więcej szczęścia niż on, ponieważ – do licha –była atrakcyj ną dziewczyną. Lubiła mię śniaków. Umawiała się parę razy, a potem ich rzucała.

Teraz była prawnikiem. Przespali się ze sobą właśnie w tej suterenie, podczas przerwywakacyjnej w ostatniej klasie. Myron był z tego powodu bardziej spięty niż ona. Clairenastępnego dnia wcale nie czuła się skrępowana. Żadnych wyrzutów czy znaczącego milczenia,żadne go „może powinniśmy poroz mawiać o tym, co się stało”.

Ani zachę ty do bisu.Na studiach poznała przyszłego męża, „Erika przez k”. Tak zawsze się przedstawiał. Erik

był chudy i spięty. Rzadko się uśmiechał. Niemal nigdy się nie śmiał. Zawsze nosił idealniedobrane krawaty. Erik przez k nie był mężczyzną, jakiego Myron spodziewał się zobaczyću boku Claire, ale ich małżeństwo wyglądało na udane. Zapewne na zasadzie przyciągającychsię prze ciwieństw.

Erik moc no uścisnął mu dłoń, starając się nawiązać kontakt wzrokowy.– Zobaczę cię w nie dzie lę?W niedzielne poranki grywali czasem w kosza, ale Myron od kilku miesięcy przestał

przychodzić na boisko.– Nie, w tym tygodniu nie przyj dę.Erik skinął głową, jakby usłyszał jakąś niezwykle głęboką uwagę, po czym ruszył do drzwi.

Tłumiąc śmiech, Aimee pomachała Myronowi ręką.– Miło było z tobą pogadać, Myronie.– Mnie też, Aimee.Spróbował posłać jej spojrzenie mówiące „pamiętaj o obietnicy”. Nie wiedział, czy mu się

udało, ale Aimee skinę ła mu głową, zanim wyszła.Claire pocałowała go w policzek i znów szepnę ła do ucha:– Wyglądasz na szczę śliwe go.– Bo je stem – odparł.

Page 20: Obiecaj mi

Roz promie niła się.– Ali jest wspaniała, prawda?– Owszem.– Czy nie je stem naj większą ze swatek?– Jak żywcem wzię ta z tandet nej wersji Skrzypka na dachu – odparł.– Nie naciskam. Jednak je stem naj lepsza, no nie? W porządku, cofam to. Je stem wspaniała.– Nadal mówimy o swataniu, prawda?– Również. Wiem, że w czym innym też je stem naj lepsza.– Yhm – mruknął Myron.Dała mu kuksańca w ramię i wyszła. Patrząc, jak odchodzi, potrząsnął głową i uśmiechnął się.

W pewnym sensie zawsze masz sie demnaście lat i cze kasz, aż zacznie się prawdziwe życie.Dziesięć minut później Ali Wilder, nowa pani jego serca, zawołała swoje dzieci. Myron

odprowadził ich do samochodu. Dziewięcioletni Jack dumnie nosił strój Celtics z dawnymnumerem Myrona. Następny trend w modzie hip-hopowej. Najpierw były to stroje sportoweulubionych graczy. Teraz na witrynie internetowej nazywającej się WielcyPrzegrani.com albopodobnie sprzedawano stroje graczy, którzy się nie sprawdzili, nie mieli okazji się wykazaćalbo zakończyli karie rę z powodu kontuzji.

Tak jak Myron. Jack miał dopie ro dzie więć lat i nie wyczuwał ironii sytuacji.Kiedy doszli do samochodu, Jack uściskał Myrona. Nie wiedząc, jak zareagować, Myron też

go uścisnął, ale krótko. Erin trzymała się z daleka. Kiwnęła mu głową i usiadła z tyłu. Jackposzedł w ślady starszej siostry. Ali z Myronem stali i uśmiechali się do siebie jak para odnie dawna chodzących ze sobą głuptasów.

– Było miło – powie działa Ali.Myron wciąż się uśmiechał. Ali patrzyła na niego tymi cudownymi zielonoorzechowymi

oczami. Miała złotorude włosy i pozostałości piegów z dzieciństwa. Jej twarz była szeroka,a uśmiech obez władniający.

– Co takie go? – zapytała.– Pięknie wyglądasz.– Człowie ku, ale umiesz kadzić.– Nie chcę się chwalić, ale tak. Owszem, umiem.Ali obejrzała się w stronę domu. Win – tak naprawdę Windsor Horne Lockwood Trzeci – stał

tam z założonymi rę kami, oparty o framugę.– Twój przyjaciel, Win – powie działa Ali – wydaje się miły.– Nie jest.– Wiem. Po prostu pomyślałam, że tak powiem, skoro jest twoim przyjacie lem i w ogóle.– Win jest skomplikowany.– I przystoj ny.– On o tym wie.– Jednak nie w moim typie. Zbyt ładny. Za bardzo wygląda na bogate go lalusia.– A ty wolisz muskularnych w typie macho – rzekł Myron. – Rozumiem.Prychnę ła.– Dlacze go on mi się tak przygląda?– Mam zgadywać? Zapewne oce nia twój tyłek.

Page 21: Obiecaj mi

– Dobrze wie dzieć, że ktoś to robi.Myron odkaszlnął i odwrócił wzrok.– Zatem chcesz, że byśmy jutro razem zje dli obiad?– Byłoby miło.– Wpadnę po cie bie o siódmej.Ali położyła dłoń na jego piersi. Myrona przeszedł elektryzujący dreszcz. Stanęła na

palcach – był od niej o głowę wyż szy – i pocałowała go w policzek.– Ugotuję coś.– Naprawdę?– Zostanie my w domu.– Wspaniale. Zatem to bę dzie spotkanie rodzinne? Że bym le piej poznał dzie ciaki?– Dzie ci jutrzej szą noc spę dzą u mojej siostry.– Och.Ali obrzuciła go karcącym spoj rze niem i usiadła za kie rownicą.– Och – powtórzył Myron.Uniosła brew.– Nie trze ba było się prze chwalać, jak umiesz kadzić.Po tych słowach odjechała. Myron, wciąż z głupkowatym uśmiechem na ustach, patrzył, jak

samochód znika w mroku. Potem odwrócił się i poszedł z powrotem do domu. Win nie ruszył się.W życiu Myrona zaszło wiele zmian – jego rodzice przeprowadzili się na południe, Esperanzamiała dziecko, firma działała inaczej, zmieniła się nawet Wielka Cyndi, ale Win pozostał takisam. Jego popielatoszare włosy odrobinę posiwiały na skroniach, ale nadal był supersamcem.Patrycjuszowska szczęka, idealny kształt nosa, nieskazitelnie równy przedziałek – wprostcuchnął kastą uprzywile jowanych, irytując białymi bucikami i opale nizną z pola golfowe go.

– Sześć i osiem dzie siątych – powie dział. – Zaokrąglij my do siedmiu.– Prze praszam?Win wyciągnął rękę, dłonią w dół, i poruszył nią znacząco.– Twoja pani Wilder. W lekkim zaokrągle niu dałbym jej siódemkę.– O rany, to naprawdę coś. Skoro wychodzi z twoich ust.Wrócili do domu i usiedli w gabinecie. Win założył nogę na nogę, pokazując zawsze

nienaganne kanty spodni. Miał wyniosłą minę, która na stałe gościła na jego twarzy. Wyglądałna rozpieszczonego, zepsutego mięczaka – jeśli ktoś patrzył tylko na jego twarz. Jednak jegociało opowiadało zupełnie inną historię. Było muskularne i żylaste, nie tyle przypominającenapię tą sprę żynę, ile moc no skrę cony zwój drutu kolczaste go.

Złożył dłonie, stykając je czubkami palców. Ten gest pasował do Wina.– Mogę cię o coś spytać?– Nie.– Dlacze go z nią je steś?– Żartujesz, prawda?– Nie. Po prostu chcę wie dzieć, co takie go widzisz w pani Ali Wilder.Myron potrząsnął głową.– Wie działem, że nie powinie nem cię zapraszać.– Ach, ale zaprosiłeś. Pozwól więc, że roz winę moją wypowiedź.

Page 22: Obiecaj mi

– Proszę, nie rób tego.– Na studiach była to rozkoszna Emily Downing. Potem, oczywiście, twoja bratnia dusza

przez ponad dziesięć lat, zmysłowa Jessica Culver. Był też krótki romans z Brendą Slaughter,a także, ostat nio, namięt ność do Te re se Collins.

– Czy chcesz mi coś powie dzieć?– Chcę. – Win rozłożył dłonie i znów je złożył. – Co łączy te wszystkie kobiety, twoje byłe

miłości?– Ty mi to powiedz – rzekł Myron.– Jedno słowo: uroda.– To ma być to słowo?– Gorące sztuki – ciągnął Win swym snobistycznym tonem. – Jedna w drugą. W skali od

jednego do dziesięciu oceniłbym Emily na dziewięć. I byłaby to najniższa ocena. Uroda Jessikitak biła po oczach, że wychodziła poza skalę. Terese Collins i Brendzie Slaughter dałbymprawie dzie sięć.

– I jako eks pert.– Dałbym jej naj wyżej sie dem – dokończył za nie go Win.Myron tylko pokrę cił głową.– Dlate go powiedz mi, proszę – rzekł Win – co cię w niej tak pociąga?– Pytasz poważ nie?– Owszem.– No cóż, mam dla ciebie wiadomość, Win. Przede wszystkim, chociaż to nieistotne, nie

zgadzam się z twoją oce ną.– Ach tak? Ile więc dałbyś pani Wilder?– Nie zamierzam o tym z tobą dyskutować. Jednak powiem ci coś. Ali ma ten rodzaj urody,

który docenia się z czasem. Z początku uważasz, że jest dość atrakcyjna, ale kiedy lepiej jąpoznasz.

– Ba.– Ba?– Dorabiasz teorię do faktów.– No cóż, mam dla cie bie jesz cze jedną wiadomość. Wygląd nie jest naj waż niej szy.– Ba.– Znów to ba?Win ponownie złączył czubki palców.– Zagrajmy w taką grę. Ja powiem jakieś słowo. Ty powiesz mi, z czym ci się ono

skojarzyło.Myron zamknął oczy.– Nie wiem, dlaczego dyskutuję z tobą o sprawach sercowych. To jak rozmawiać z głuchym

o Mozarcie.– Tak, bardzo zabawne. Oto pierwsze słowo. A właściwie dwa. Powiedz mi, z czym ci się

kojarzy: Ali Wilder.– Cie pło – rzekł Myron.– Łgarz.– No dobrze, chyba powinniśmy zakończyć tę roz mowę.

Page 23: Obiecaj mi

– Myronie?– Co?– Kie dy ostat ni raz próbowałeś kogoś uratować?Jak zwykle przed oczami Myrona w stroboskopowych rozbłyskach przemknęło szereg

twarzy. Próbował o nich zapomnieć.– Myronie?– Nie zaczynaj – powie dział cicho Myron. – Dostałem naucz kę.– Naprawdę?Teraz myślał o Ali, o tym cudownym uśmiechu i szczerej twarzy. Myślał o Aimee i Erin

w swoim dawnym pokoju w sute re nie, a także o obiet nicy, którą na nich wymusił.– Ali nie potrze buje ratunku, Myronie.– Myślisz, że o to mi chodzi?– Kie dy wymawiam jej imię, z czym ci się ono kojarzy?– Z cie płem – powtórzył Myron.Jednak tym razem nawet on wie dział, że to kłamstwo.

Sześć lat.Tyle czasu minęło, od kiedy Myron ostatnio odgrywał superbohatera. Przez tych sześć lat

nikogo nie uderzył. Nie miał w ręku broni, nie mówiąc już o strzelaniu z niej. Nikomu nie groziłi jemu nie grożono. Nie żartował z wykarmionymi sterydami mięśniakami. Nie wzywał Wina,nadal najbardziej przerażającego człowieka, jakiego znał, żeby dał mu wsparcie lub wyciągnąłgo z tarapatów. Przez tych sześć lat żaden z jego klientów nie został zamordowany – co w jegointeresie było prawdziwym sukcesem. Żaden nie został postrzelony ani aresztowany – no,oprócz tego oskarżenia o prostytucję w Las Vegas, ale Myron nadal twierdził, że to byłaprowokacja. Żaden z jego klientów, znajomych czy bliskich nie zaginął.

Myron dostał naucz kę.Nie pchaj nosa w nie swoje sprawy. Nie jesteś Batmanem, a Win nie jest psychopatycznym

Robinem. Owszem, w czasach gdy bawił się w bohatera, Myron uratował kilka niewinnych osób,w tym swoje dziecko. Jeremy, jego syn, miał teraz dziewiętnaście lat – w to też Myronowitrudno było uwierzyć – i odbywał służbę wojskową w jakimś bliżej nieokreślonym miejscu naBliskim Wschodzie.

Jednak i tutaj Myron wyrządził szkody. Spójrzcie, co stało się z Duane, Christianem,Gregiem, Lindą i Jackiem. A przede wszystkim – o czym Myron nie mógł zapomnieć –z Brendą. Wciąż często chodził na jej grób. Może i tak by zginęła, nie wiadomo. Może to niebyła jego wina.

Zwycięstwa szybko przemijają. Klęski i umarli zostają z tobą, klepią cię w ramię, idą z tobąkrok w krok, nawie dzają w snach.

Tak czy inaczej Myron pogrzebał swój kompleks bohatera. Przez sześć ostatnich lat jegożycie było spokoj ne, normalne, prze cięt ne – nawet nudne.

Pozmywał naczynia. Pomieszkiwał w Livingston w stanie New Jersey, w tym samym mieście– a nawet w tym samym domu – w którym się wychował. Jego rodzice, ukochani Ellen i AlanBolitarowie, przed pięcioma laty wyemigrowali stąd i wrócili w swoje rodzinne strony napołudniu Florydy. Myron kupił ich dom, traktując to jako inwestycję (i to dobrą), a także po to,

Page 24: Obiecaj mi

żeby rodzice mieli gdzie się zatrzymać, gdy przyjadą tu na kilka cieplejszych miesięcy roku.Mniej więcej jedną trzecią czasu spędzał w tym domu na przedmieściach, a dwie trzeciew wynajmowanym wspólnie z Winem apartamencie w słynnym budynku Dakota przy CentralPark West w centrum Nowe go Jorku.

Pomyślał o następnej nocy i randce z Ali. Win był idiotą, bez wątpienia, lecz jak zwykleswoimi pytaniami trafił w czuły punkt, jeśli nie w dziesiątkę. Zapomnijmy o wyglądzie. Tokompletny nonsens. I zapomnijmy o kompleksie bohatera. Nie o to chodzi. Coś jednak w tymbyło i miało to coś wspólnego z tragedią Ali. Chociaż bardzo się starał, nie mógł pozbyć się tegowraże nia.

Co do kompleksu bohatera, to obietnica, którą wymógł na Aimee i Erin, nie miała z tym nicwspólnego. Nieważne, kim jesteś – dorastanie to trudny okres. Szkoła średnia to pole bitwy.Jako chłopiec Myron cieszył się popularnością. Był jednym z najlepszych koszykarzy w krajui – cytując ulubiony zwrot komentatorów – obiecującym młodym sportowcem. Jeśli komuśw szkole wszystko powinno iść jak po maśle, to zawodnikowi takiemu jak Myron Bolitar.Jednak nie szło. Nikt nie prze chodzi tego okre su bez szwanku.

Okres doj rze wania po prostu trze ba prze trwać. To wszyst ko. Trze ba go prze żyć.Może właśnie to powinien powie dzieć tym dwom dziewczę tom.

Page 25: Obiecaj mi

4

Następne go ranka Myron poje chał do pracy.Jego biuro znajdowało się na dwudziestym piętrze wieżowca Lock-Horne – nazwanego tak

od nazwiska Wina – przy Park Avenue i Pięćdziesiątej Drugiej Ulicy w centrum Manhattanu.Kiedy otworzyły się drzwi windy, Myrona powitała duża tabliczka – niedawno tu umieszczona –głosząca wymyślnymi lite rami: REP MB.

To Esperanza wymyśliła ten nowy znak firmowy. M jak Myron. B jak Bolitar. Rep zewzględu na to, że zajmowali się reprezentowaniem. Myron osobiście wymyślił ten skrót. Kiedymówił o tym ludziom, robił znaczącą prze rwę, cze kając, aż ucichną oklaski.

Początkowo, kiedy działała jedynie w środowisku sportowym, firma nazywała się AgencjaRepSport MB, a nie Rep MB. W ciągu ostatnich pięciu lat firma rozszerzyła swój profildziałalności, reprezentując aktorów, autorów i różne znane osobistości. Stąd ten sprytny skrótpierwotnej nazwy. Trzeba pozbyć się zbytecznych rzeczy, spalić nadmiar tłuszczu. No tak, otoRep MB, działająca zgodnie ze swoją nazwą.

Myron usłyszał płacz dziec ka. Widocz nie Espe ranza już przyszła. Zaj rzał do jej gabine tu.Karmiła piersią. Natychmiast spuścił wzrok.– Hmm, przyj dę póź niej.– Nie bądź głupi – powiedziała Esperanza. – Myślałby kto, że jeszcze nigdy nie widziałeś

piersi.– Widziałem, ale nie ostat nio.– I na pewno nie taką dużą – dodała. – Usiądź.Z początku w RepSport MB Myron był superagentem, a Esperanza recepcjonistką,

sekretarką i żeńską odmianą Piętaszka. Być może pamiętacie Esperanzę z czasów, gdywystępowała jako mała, seksowna, zawodowa zapaśniczka pod pseudonimem MałaPocahontas. W każdy niedzielny ranek na nowojorskim Channel 11 Esperanza pojawiała się naringu, w pióropuszu i uszytym ze sztucznego zamszu bikini, na którego widok śliniła się całamęska część widowni. Razem ze swoją partnerką, Wielką Szefową, w prawdziwym życiuznaną jako Wielka Cyndi, zdobyły międzynarodową nagrodę organizacji Piękno i UrodaZapaśnictwa, czyli PiUZ. Początkowo organizacja miała nazywać się Piękno i ChwałaZapaśnic twa, ale me dia miały kłopot z nie poprawnym politycz nie skrótem.

Obecnie Esperanza była wiceprezesem firmy, ale prawie samodzielnie prowadziła jej działsportowy.

– Prze praszam, że nie byłam na twoim wie czorku zapoznawczym.– To nie był wie czorek zapoznawczy.– Skoro tak mówisz… Hec tor się prze zię bił.– Już mu le piej?– W porządku.– A co mamy na tape cie?

Page 26: Obiecaj mi

– Michaela Disce polo. Musimy załatwić sprawę jego kontraktu.– Giganci wciąż wloką się w ogonie?– Tak.– Zatem powinien zachować niezależność – rzekł Myron. – Uważam, że to będzie dobre

posunię cie, szcze gólnie ze wzglę du na to, jak on gra.– Tylko że Disce polo to lojalny facet. Wolałby podpisać z nimi kontrakt.Esperanza odjęła Hectora od piersi i przyłożyła go do drugiej. Myron starał się nie odwracać

oczu zbyt szybko. Nigdy nie wiedział, jak ma się zachować, kiedy kobieta karmiła przy nimpiersią. Chciał podchodzić do tego w dojrzały sposób, ale nie miał pojęcia jak. Nie gapić się, aleteż nie odwracać wzroku. Jak to wypośrodkować?

– Mam ci coś do powie dze nia – ode zwała się po chwili Espe ranza.– Och?– Tom i ja pobie ramy się.Myron nic nie powie dział. Poczuł się dziwnie.– No co?– Gratulacje.– Tylko tyle?– Jestem zaskoczony, to wszystko. Ale naprawdę uważam, że to wspaniała wiadomość.

Kie dy bę dzie ten wielki dzień?– Za trzy tygodnie, w sobotę. Pozwól jednak, że o coś cię zapytam. Teraz, kiedy wychodzę

za ojca moje go dziec ka, czy nadal je stem kobie tą upadłą?– Nie sądzę.– Do licha. Lubię być kobie tą upadłą.– No cóż, i tak masz nie ślubne dziec ko.– Celna uwaga. Będę się tym pocie szać.Myron popatrzył na nią.– Co jest?– Ty zamęż na.Pokrę cił głową.– Nigdy nie lubiłam trwałych związ ków, prawda?– Zmie niałaś part ne rów jak rę kawicz ki.Espe ranza uśmiechnę ła się.– Prawda.– Nawet nie pamię tam, że byś dłużej niż… powiedz my mie siąc, trzymała się jednej płci.– Cudowny biseksualizm. Jednak z Tomem jest inaczej.– Dlacze go?– Kocham go.Nic nie powie dział.– Nie sądziłeś, że potrafię związać się z jedną osobą.– Nigdy tego nie mówiłem.– Wiesz, na czym pole ga biseksualizm?– Oczywiście – odparł Myron. – Chodziłem z wieloma biseksualnymi kobietami. Jak tylko

wspomniałem o seksie, słyszałem „cześć”.

Page 27: Obiecaj mi

Espe ranza tylko popatrzyła na nie go.– No dobrze, to stary kawał – rzekł. – Po prostu.Wzruszył ramionami.– Lubię kobiety i mężczyzn. Jeśli jednak wiążę się z kimś, to z osobą, nie z płcią.

Rozumiesz?– Jasne.– To dobrze. A te raz powiedz mi, co jest nie w porządku z tobą i tą Ali Wilder.– Wszyst ko jest w porządku.– Win mówi, że jesz cze nie spaliście ze sobą.– Win tak powie dział?– Tak.– Kie dy?– Dziś rano.– Po prostu przyszedł tu i tak powie dział?– Najpierw rzucił uwagę na temat mojego biustu powiększonego po porodzie, a potem,

owszem, powiedział mi, że chodzisz na randki z tą kobietą prawie od dwóch miesięcy i jeszczenie zabrałeś się do rze czy.

– Z cze go to wnioskuje?– Z mowy ciała.– Tak powie dział?– Win umie interpre tować mowę ciała.Myron potrząsnął głową.– Zatem ma rację?– Dziś wie czorem mam zjeść kolację u Ali. Dzie ci zostaną na noc u jej siostry.– Ona tak zaplanowała?– Tak.– I jesz cze nie…?Wciąż karmiąc Hec tora, Espe ranza zdołała wykonać znaczący gest.– Jesz cze nie.– O rany.– Cze kam na jakiś znak.– Jaki? Ma ci przysłać wici? Zaprosiła cię do swojego domu i zapowiedziała, że dzieci nie

bę dzie przez całą noc.– Wiem.– To mię dzynarodowy znak oznaczający „pociupciaj mnie”. Nic nie powie dział.– Myronie?– Tak.– Ona jest wdową, nie inwalidką. Zapewne jest prze rażona.– Dlate go się nie spie szę.– To słodkie i szlachet ne, ale głupie. I wcale nie pomaga.– Zatem suge rujesz…?– Potęż ne ciupcianie, tak.

Page 28: Obiecaj mi

5

Myron zjawił się u Ali o siódmej wie czór.Mieszkała w Kasselton, miasteczku oddalonym o piętnaście minut jazdy na północ od

Livingston. Przed wyjściem z domu Myron odprawił cały rytuał. Użyć wody kolońskiej czy nie?To było łatwe: żadnej wody. Slipki czy bokserki? Wybrał pośrednie rozwiązanie: ni to obcisłebokserki, ni to slipki z nogawkami. Bokserkoslipki, głosił napis na opakowaniu. Włożył szare.Ponadto jasnobrązowy pulower firmy Banana Republic, a pod spód czarny podkoszulek. DżinsyGap. Nogi wbił w mokasyny rozmiar 46 z sieci sklepów Toda. Nie mógłby się ubrać bardziej poame rykańsku, nawet gdyby chciał.

Drzwi otworzyła mu Ali. Światła w domu były przyciemnione. Miała na sobie czarną suknięz owalnym dekoltem. Włosy upięte. Myron lubił takie uczesanie. Większość mężczyzn lubiroz pusz czone włosy. On zawsze wolał, żeby nie zasłaniały twarzy.

Przyglądał jej się przez chwilę, a potem powie dział:– Oo.– A podobno umiesz kadzić.– Staram się powstrzymywać.– Dlacze go?– Jak zaczynam kadzić – rzekł Myron – kobiety w trzech najbliższych stanach zrzucają

szat ki. Muszę uważać.– No to mam szczę ście. Wejdź wresz cie.Jeszcze nigdy nie zaszedł dalej niż do holu. Ali poszła do kuchni. Myron był spięty. Na

ścianie wisiały rodzinne zdjęcia. Rzucił na nie okiem. Zobaczył twarz Kevina. Na co najmniejczterech różnych fotografiach. Myron nie chciał się gapić, ale przywarł wzrokiem do zdjęciaErin. Łapała ryby z oj cem. Miała porażający uśmiech. Próbował wyobrazić sobie dziewczynę zeswojej sute re ny uśmie chającą się w taki sposób, ale nie mógł.

Znów spoj rzał na Ali. Jakiś cień prze mknął po jej twarzy.Myron wciągnął nosem powie trze.– Co gotujesz?– Potrawkę z kurczaka.– Pachnie wspaniale.– Może my naj pierw poroz mawiać?– Jasne.Poszli do salonu. Myron starał się nie tracić głowy. Rozejrzał się, szukając innych zdjęć.

Zobaczył ślubne zdjęcie w ramce. Pomyślał, że Ali ma na nim zbyt natapirowane włosy, alemoże wtedy była taka moda. Uznał, że teraz jest ładniejsza. Tak się dzieje z niektórymikobietami. Była tam także fotografia pięciu mężczyzn w identycznych czarnych smokingachi muszkach. Domyślił się, że to drużbowie. Ali powiodła wzrokiem w ślad za jego spojrzeniem.Pode szła i podniosła zdję cie.

Page 29: Obiecaj mi

– Ten to brat Ke vina – powie działa, pokazując drugie go męż czyznę po prawej.Myron skinął głową.– Pozostali pracowali razem z Kevinem w firmie Carson Wilkie. Byli jego najlepszymi

przyjaciółmi.– Czy oni… – zaczął Myron.– Wszyscy zginę li. Wszyscy mie li żony i dzie ci.Poczuł się jak słoń w składzie porce lany.– Nie musisz tego robić – rzekł Myron.– Owszem, Myronie, muszę.Usie dli.– Kiedy Claire umówiła nas po raz pierwszy – zaczęła Ali – powiedziałam jej, że będziesz

musiał poruszyć te mat je de naste go wrze śnia. Mówiła ci?– Tak.– Jednak nie poruszyłeś.Otworzył usta, zamknął je i spróbował ponownie.– A jak miałem to zrobić? Cześć, jak się masz. Słyszałem, że po zamachu z jedenastego

wrze śnia zostałaś wdową, wolisz kuchnię włoską czy chińską?Ali kiwnę ła głową.– Masz rację.W rogu stał wielki, zdobiony zegar. Akurat teraz zaczął bić. Myron zastanawiał się, skąd Ali

go wzięła, jaką historię ma każda z tych rzeczy i czy Kevin patrzy na nich teraz, gdy taksie dzą w tym domu, jego domu.

– Kevin i ja zaczęliśmy chodzić ze sobą na początku szkoły średniej. Postanowiliśmy zrobićsobie przerwę na pierwszym roku studiów. Ja poszłam na uniwerek, on do Wharton. To byładojrzała decyzja. Kiedy jednak przyjechaliśmy do domu na Święto Dziękczynieniai spotkaliśmy się. – Wzruszyła ramionami. – Nigdy nie byłam z innym męż czyzną. Nigdy. No już,powiedziałam to. Nie wiedziałam, czy robimy to dobrze, czy źle. Dziwnie to brzmi? Myślę, żeuczyliśmy się sie bie.

Myron siedział obok niej. Tuż obok. Nie był pewien, co powinien zrobić – oto motywprze wodni całe go jego życia. Przysunął dłoń bliżej jej dłoni. Uję ła ją i przytrzymała.

– Nie wiem, kiedy uświadomiłam sobie, że jestem gotowa chodzić na randki. Trwało todłużej niż u innych wdów. Rozmawiałam o tym, oczywiście, z innymi wdowami. Dużorozmawiałyśmy. Jednak pewnego dnia rzekłam sobie: w porządku, może już czas.Powiedziałam o tym Claire. A kiedy zaproponowała mi spotkanie z tobą, wiesz, co sobiepomyślałam?

Myron pokrę cił głową.– Za wysokie progi, ale może będzie zabawnie. Pomyślałam – wprawdzie to zabrzmi głupio,

ale proszę, pamiętaj, że wcale cię wtedy nie znałam – że będziesz dobrym stadiumprzej ściowym.

– Stadium przej ściowym?– Wiesz, co chcę powiedzieć. Były sportowiec. Zapewne miał mnóstwo kobiet. Pomyślałam

sobie, no cóż, to będzie typowa randka. Zwyczajny podryw. A potem może znajdę sobie kogośmiłe go. Czy to ma sens?

Page 30: Obiecaj mi

– Tak sądzę – odparł Myron. – Po prostu inte re sowało cię tylko moje ciało.– Krót ko mówiąc, tak.– Je stem załamany. A może podnie cony? Zostańmy przy podnie conym.Uśmiechnę ła się.– Nie obraź się, proszę.– Nie obrażam się. – I zaraz dorzucił: – Lafiryndo.Parsknę ła perlistym śmie chem.– No i co się stało z tym twoim planem? – zapytał.– Okazałeś się inny, niż ocze kiwałam.– To dobrze czy źle?– Nie wiem. Chodziłeś z Jes sicą Culver. Czytałam o tym w magazynie „Pe ople”.– Owszem.– Czy to była poważ na sprawa?– Tak.– Ona jest wielką pisarką.Myron skinął głową.– Jest też oszałamiająco piękna.– Ty je steś oszałamiająco piękna.– Nie aż tak.Miał ochotę się spie rać, ale wie dział, że zabrzmiałoby to protekcjonalnie.– Kie dy umówiłeś się ze mną, pomyślałam, że szukasz… sama nie wiem, jakiejś odmiany.– Jakiej odmiany? – spytał.– Jestem wdową z jedenastego września – przypomniała. – Chociaż niechętnie o tym mówię,

czyni mnie to swe go rodzaju znakomitością.Wiedział, że miała rację. Pomyślał o tym, co powiedział Win, o pierwszym, co przychodzi ci

do głowy, kie dy słyszysz jej nazwisko.– Dlatego pomyślałam sobie – ponownie przypominam, że cię nie znałam, wiedziałam tylko,

że jesteś przystojnym byłym sportowcem, który chodzi na randki z kobietami wyglądającymijak supermodelki – pomyślałam, że mogę być dla cie bie inte re sującą zdobyczą.

– Jako wdowa z je de naste go wrze śnia?– Tak.– To chore.– Nie zupełnie.– Jak to?– Tak jak powiedziałam. Jestem swego rodzaju znakomitością. Ludzie, którzy dawniej

nigdy by się do mnie nie odezwali, nagle chcą się ze mną spotkać. Wciąż mi się to zdarza. Mniejwięcej przed miesiącem zaczęłam grywać na tym nowym korcie Racket Club. Jedna z kobiet –bogata snobka, która nie pozwoliłaby mi nawet przejść przez podwórko, kiedy przyjechaliśmydo tego miasta – pode szła do mnie z miną och-ach.

– Z miną och-ach?– Tak to nazywam. Mina och-ach. Wygląda tak.Zade monstrowała mu. Wydę ła wargi, zmarsz czyła brwi i zatrze potała rzę sami.– Wyglądasz jak Donald Trump spryskany gazem obez władniającym.

Page 31: Obiecaj mi

– To jest właśnie mina och-ach. Od śmierci Kevina często ją widuję. Nikomu nie mam tego zazłe. To naturalne. Jednak ta kobieta z miną och-ach podchodzi do mnie, bierze mnie za ręce,patrzy mi w oczy i robi z tego takie przedstawienie, że mam ochotę wrzasnąć, a potem mówi:„Ty jesteś Ali Wilder? Och, tak bardzo chciałam się z tobą spotkać. Jak się czujesz?”.Rozumiesz, o co mi chodzi?

– Rozumiem.Popatrzyła na nie go.– Bo co?– Randki z tobą okazały się inną wersją miny och-ach.– Chyba nie nadążam.– Wciąż mi mówisz, że je stem piękna.– Bo je steś.– Widziałeś mnie trzy razy, kie dy byłam mę żat ką.Myron nic nie powie dział.– Czy wte dy myślałeś, że je stem piękna?– Staram się nie myśleć w taki sposób o mę żat kach.– Czy chociaż pamię tasz, że się spotkaliśmy?– Nie, raczej nie.– Gdybym wyglądała jak Jessica Culver, to zapamiętałbyś mnie, nawet gdybym była

mę żat ką.Cze kała.– Co mam ci na to powie dzieć, Ali?– Nic. Jednak już czas, żebyś przestał traktować mnie ze współczuciem. To nieważne, kiedy

zacząłeś się ze mną umawiać. Waż ne jest to, dlacze go je steś tu te raz.– Mogę?– Co takie go?– Czy mogę ci powie dzieć, dlacze go tu je stem?Ali prze łknę ła ślinę i po raz pierwszy miała nie pewną minę. Przyzwalająco machnę ła ręką.Rzucił się w głę boką wodę.– Je stem tutaj, ponie waż naprawdę cię lubię, ponie waż mogę mylić się w wie lu sprawach i być

może masz rację co do ludzi z minami och-ach, ale ja jestem tutaj, bo nie mogę przestaćo tobie myśleć. Przez cały czas myślę o tobie, a kiedy to robię, mam na ustach ten głupkowatyuśmiech. To wygląda tak. – Teraz on zademonstrował. – Właśnie dlatego tutaj jestem,rozumiesz?

– To jest – Ali bez skutecz nie usiłowała powstrzymać uśmiech – naprawdę dobra odpowiedź.Już miał rzucić jakąś dowcipną uwagę, ale nie zrobił tego. Z wie kiem przychodzi umiar.– Myronie?– Tak?– Chcę, żebyś mnie pocałował. I wziął mnie w ramiona. Chcę, żebyś zaniósł mnie na górę

i kochał się ze mną. Chcę, żebyś zbyt wiele nie oczekiwał, ponieważ ja też tego nie robię. Możejutro cię rzucę albo ty mnie. Nieważne. Jednak nie jestem ze szkła. Nie zamierzam ciopisywać piekła, jakie przeżyłam przez pięć ostatnich lat, ale jestem silniejsza, niż myślisz.Jeśli nasz związek nadal będzie trwał, to ty będziesz musiał być silny, nie ja. Zatem żadnych

Page 32: Obiecaj mi

zobowiązań. Wiem, że chcesz być rycerski i szlachet ny. Jednak ja tego nie potrze buję.Dziś chcę tylko cie bie.Ali nachyliła się i pocałowała go w usta. Najpierw delikatnie, a potem namiętniej. Myron

poczuł przypływ pożądania. Pocałowała go znowu. Myron był zgubiony.

Godzinę później – a może zaledwie dwadzieścia minut – Myron bezwładnie przetoczył się naple cy.

– No i? – zapytała Ali.– O rany.– Powiedz coś wię cej.– Daj mi złapać oddech.Ali zaśmiała się i przytuliła jesz cze moc niej.– Straciłem czucie – powie dział. – Nie czuję rąk i nóg.– Zupełnie?– Może lekkie mrowie nie.– Chyba nie takie lekkie. Byłeś wspaniały.– Jak powie dział kie dyś Woody Allen, czę sto ćwiczę, kie dy je stem sam.Położyła głowę na jego piersi. Jego szaleńczo galopujące serce zaczęło zwalniać. Zapatrzył

się w sufit.– Myronie?– Tak?– On nigdy nie odej dzie z moje go życia. Nigdy nie opuści Erin i Jac ka.– Wiem.– Większość męż czyzn nie potrafi sobie z tym poradzić.– Ja też nie wiem, czy sobie poradzę.Popatrzyła na nie go i uśmiechnę ła się.– Co?– Je steś szcze ry. To mi się podoba.– Już nie je stem jednym z tych z miną och-ach?– Och, wykre śliłam to dwadzie ścia minut temu.Wydął usta, zmarsz czył brwi i zatrze potał rzę sami.– Cze kaj, chyba wraca.Znów położyła głowę na jego piersi.– Myronie?– Tak?– On nigdy nie odejdzie z mojego życia – powiedziała. – Jednak teraz go tu nie ma. Myślę, że

te raz je ste śmy tu tylko we dwoje.

Page 33: Obiecaj mi

6

Na trzecim piętrze Centrum Medycznego Świętego Barnaby inspektor dochodzeniowyokrę gu Es sex Loren Muse zapukała do drzwi z napisem dr med. Edna Skylar, ge ne tyk.

– Proszę – odpowie dział kobie cy głos.Loren przekręciła klamkę i weszła. Skylar stała i czekała na nią. Była wyższa od Loren, jak

większość ludzi. Z wyciągniętą ręką przeszła przez pokój. Wymieniły mocny uścisk dłoni, nieprzerywając kontaktu wzrokowego. Edna Skylar życzliwie kiwnęła głową. Loren znała topodej ście. Obie pracowały w zawodach wciąż zdominowanych przez męż czyzn. To je łączyło.

– Ze chce pani usiąść?Obie usiadły. Na biurku Edny Skylar panował idealny porządek. Wprawdzie leżały na nim

kartonowe teczki, ale ułożono je w równy stos i nie wystawały z nich żadne papiery. Gabinetbył typowy, z jednym dużym oknem ukazującym wspaniały widok na parking.

Doktor Skylar uważnie przyglądała się Loren Muse. Loren nie była tym zachwycona.Odcze kała chwilę. Skylar nadal się na nią gapiła.

– Jakiś problem? – zapytała Loren.Edna Skylar uśmiechnę ła się.– Prze praszam, paskudny nawyk.– Jaki?– Przyglądam się twarzom.– Uhm.– To nie waż ne. No, może jednak. W ten sposób na to wpadłam.Loren chciała przejść do sedna sprawy.– Powie działa pani moje mu sze fowi, że ma pani jakieś informacje o Katie Roche ster?– Jak się ma Ed?– Dobrze.Uśmiechnę ła się cie pło.– To miły człowiek.– Taak – powie działa Loren. – Wspaniały.– Znam go od dawna.– Mówił mi.– Dlate go do nie go zadzwoniłam. Długo roz mawialiśmy o tej sprawie.– Wiem – powie działa Loren. – Dlate go mnie tu przysłał.Edna Skylar odwróciła głowę i spojrzała za okno. Loren próbowała odgadnąć jej wiek.

Zapewne po sześćdziesiątce, ale dobrze się trzymała. Doktor Skylar była przystojną kobietąo krótko obciętych siwych włosach i wydatnych kościach policzkowych, umiejącą nosić beżowykostium tak, aby nie był zbyt luź ny ani nadmiernie kobie cy.

– Pani doktor?– Czy może mi pani powie dzieć coś o tej sprawie?

Page 34: Obiecaj mi

– Prze praszam?– O Katie Roche ster. Czy oficjalnie uznano jąza zaginioną?– Nie je stem pewna, czy to istot ne.Edna Skylar powoli prze niosła wzrok na Loren Muse.– Czy sądzicie, że spotkało ją coś złe go.– Nie mogę o tym roz mawiać.– Czy uważacie, że uciekła z domu? Kiedy rozmawiałam z Edem, wydawał się przekonany,

że uciekła. Mówił, że wybierała pieniądze z bankomatu w centrum miasta. Ma dosyć surowegoojca.

– Prokurator Ste inberg powie dział pani o tym?– Tak.– Dlacze go więc pyta pani mnie?– Znam jego zdanie – odparła. – Chcę poznać pani.Loren już miała znów zaprotestować, ale Edna Skylar przyglądała jej się zbyt uważnie.

Loren poszukała na jej biurku rodzinnych fotografii. Nie znalazła. Zadała sobie pytanie, coz tego wynika, i doszła do wniosku, że nic. Skylar cze kała na odpowiedź.

– Ma już osiemnaście lat – powie działa ostroż nie Loren.– Wiem o tym.– Zatem jest już dorosła.– O tym też wiem. A co z jej oj cem? Sądzi pani, że ją mole stował?Loren zastanawiała się, jak to rozegrać. Prawdę mówiąc, nie podobał się jej ten ojciec, nie

lubiła go od początku. Według bazy danych Dominick Rochester miał powiązania z mafią i możeto było jednym z powodów ucieczki córki. W końcu przyczyny smutku mogą być różne.Z drugiej strony każdy reaguje inaczej. To prawda, że nie można rozpoznać winnego napodstawie jego reakcji. Niektórzy zabójcy potrafią płakać w sposób, którego nie powstydziłbysię Al Pacino. Inni zachowują nieludzką obojętność. To samo dotyczy niewinnych. To tak jakbystało się w tłumie, w który ktoś rzucił granat. Nie wiesz, kto nakryje go własnym ciałem, a ktorzuci się do uciecz ki.

Nawet gdyby uwzględnić to wszystko, smutek ojca Katie Rochester miał w sobie cośdziwnego. Był nazbyt gładki. Jakby ten człowiek wypróbowywał różne wcielenia, szukająctego, które będzie najlepsze dla widowni. No i matka dziewczyny. Po jej oczach wyraźnie byłowidać, że jest zdruzgotana, ale czy kryła się za tym rozpacz czy rezygnacja? Trudnopowie dzieć.

– Nie mamy na to żadnych dowodów – powiedziała Loren najmniej zachęcającym tonem, najaki potrafiła się zdobyć.

Edna Skylar nie zare agowała.– Pani pytania – dodała Loren – są trochę dziwne.– Ponie waż jesz cze nie wiem, co powinnam zrobić.– Z czym?– Je śli popełniono prze stępstwo, chcę pomóc. Jednak.– Jednak?– Widziałam ją.Loren Muse zaczekała moment w nadziei, że Edna Skylar powie coś więcej. Nie

Page 35: Obiecaj mi

powie działa.– Widziała pani Katie Roche ster?– Tak.– Kie dy?– W sobotę miną trzy tygodnie.– I mówi nam pani o tym dopie ro te raz?Edna Skylar znów patrzyła na parking za oknem. Słońce zachodziło, jego skośne promyki

wpadały przez szpary w żaluzjach. To światło ją postarzało.– Doktor Skylar?– Prosiła mnie, żebym nikomu o tym nie mówiła – wyznała, nie odrywając oczu od widoku za

oknem.– Katie?Wciąż patrząc przez okno, Edna Skylar skinę ła głową.– Roz mawiała z nią pani?– Może przez se kundę.– Co powie działa?– Że bym nikomu nie mówiła, że ją widziałam.– I?– I to wszyst ko. W następnej chwili znikła.– Znikła?– Poje chała me trem.Teraz słowa popłynęły żywszym strumieniem. Edna Skylar opowiedziała Loren całą historię

o tym, jak przyglądała się twarzom, spacerując po Nowym Jorku, i zauważyła tę dziewczynępomimo jej zmie nione go wyglądu, jak ze szła za nią do me tra, a potem dziewczyna odje chała.

Loren zapisywała, ale tak naprawdę to wszystko pasowało do teorii, w którą wierzyła odsamego początku. Dziewczyna uciekła z domu. Jak Ed Steinberg już powiedział Ednie Skylar,tuż po swoim zniknięciu podjęła pieniądze z bankomatu Citibanku w śródmieściu. Lorenwidziała film z kamery banku. Twarz była skryta w cieniu kaptura, ale niemal na pewnonależała do dziewczyny Rochesterów. Ojciec Katie z pewnością był zbyt zasadniczy.Z uciekinierami zawsze tak jest. Dzieci zbyt liberalnych rodziców często wpadająw narkotykowy nałóg. Dzieciaki ze zbyt konserwatywnych rodzin uciekają z domu i mająproblemy seksualne. Może takie podejście to hołdowanie stereotypom, ale Loren napotkałabardzo nie wie le spraw bę dących odstępstwem od tej re guły.

Zadała jeszcze kilka rutynowych pytań. Tak naprawdę niewiele mogli zrobić. Dziewczynabyła pełnoletnia. Sądząc z opisu, nie istniały podstawy do podejrzeń, że została porwana.W telewizji do akcji wkracza cała ekipa federalnych. W prawdziwym życiu nic podobnego sięnie zdarza.

Mimo to Loren czuła jakiś podświadomy niepokój. Niektórzy nazwaliby to intuicją. Onanienawidziła tego określenia. Przeczucia… one też do niczego nie prowadziły. Zadała sobiepytanie, co zrobiłby Ed Steinberg, jej szef. Zapewne nic. Ich biuro było mocno zajęte dwomasprawami prowadzonymi wspólnie z prokuratorem generalnym – jedną dotyczącąewentualne go terrorysty, a drugą skorumpowane go polityka z Ne wark.

Mając tak ograniczone możliwości, czy mogli zajmować się sprawą, która wyglądała na

Page 36: Obiecaj mi

zwyczaj ną uciecz kę z domu? Raczej nie.– Dlacze go te raz? – zapytała.– Proszę?– Nie zgłaszała pani tego przez trzy tygodnie. Dlacze go zmie niła pani zdanie?– Czy ma pani dzie ci, inspektor Muse?– Nie.– Ja mam.Loren ponownie spojrzała na biurko, na stolik, na ścianę. Nie dostrzegła rodzinnych zdjęć.

Ani śladu dzie ci czy wnuków. Skylar uśmiechnę ła się, jakby zrozumiała, cze go Muse szuka.– Byłam kiepską mat ką.– Chyba nie rozumiem.– Zbyt libe ralną. Gdy miałam wąt pliwości, nic nie robiłam.Loren cze kała.– A to – dodała po chwili Edna Skylar – było poważ nym błę dem.– Nadal nie wiem, czy rozumiem.– Ja również. Jednak tym razem… – Umilkła. Przełknęła ślinę i spojrzała na swoje dłonie,

zanim znów popatrzyła na Loren. – To, że coś wydaje się w porządku, wcale nie oznacza, żetak jest. Może Katie Rochester potrzebuje pomocy. Może tym razem powinnam coś zrobić,a nie bez czynnie cze kać.

Obietnica złożona w suterenie trafiła Myrona rykoszetem dokładnie o drugiej siedemnaście nadranem.

Minęły trzy tygodnie. Myron nadal chodził z Ali. Wydarzyło się to w dniu ślubu Esperanzy.Ali mu na nim towarzyszyła. Myron prowadził pannę młodą do ołtarza. Tom, czyli ThomasJames Bidwell Trzeci, był kuzynem Wina. Urządzono skromne wesele. Dziwne, ale rodzinapana młodego, od pokoleń dostarczająca członkiń Córom Amerykańskiej Rewolucji, niewpadła w zachwyt na wieść o związku Toma z urodzoną w Bronksie Latynoską, EsperanząDiaz. Cie kawe dlacze go.

– Zabawne – powie działa Espe ranza.– Co takie go?– Zawsze myślałam, że wyjdę za mąż dla pieniędzy, nie z miłości. – Przejrzała się w lustrze.

– Tymczasem wychodzę za mąż z miłości, za bogate go face ta.– Ironia losu.– I dobrze. Poje dziesz do Miami zobaczyć się z Reksem?Rex Storton był podstarzałym aktorem filmowym, które go re pre zentowali.– Lecę tam jutro po południu.Espe ranza odwróciła się od lustra, roz łożyła ręce i obdarzyła go olśnie wającym uśmie chem.

Page 37: Obiecaj mi

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragmentpełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnierozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przezNetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym możnanabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione sąjakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgodyNetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepieinternetowym Gazetta.