Niezatapialny dyrektor

7
Ustawka na meble J ako pierwszy tego poczucia bezkar- ności dyrektora doświadczył pomoc- nik radcy prawnego i p.o. kierownika referatu prawno-organizacyjnego, Krzysz- tof Sadowski. Jego problemy zaczęły się w dniu, w którym miał otworzyć oferty firm na dostawę mebli za 270 tys. zł., jako przewodniczący trzyosobowej komisji, powołanej przez dyrektora Kuklę. Jed- nak 28 listopada 2007 roku wyłączył się z komisji, nie chcąc dopuścić do otwarcia ofert. W tej sytuacji dyrektor telefonicznie z Warszawy mianował przewodniczącym Wiesława P., (zgodnie z przepisami takie powołanie musi być pisemne) i polecił komisji (członkowie: radca prawny Janusz G. i szef ochrony Grzegorz B.) otworzyć oferty i dokonać wyboru. Komisja wybra- ła ofertę firmy Tarmot. Pół roku wcześniej dla pewnych osób wiadomo było, kto wy- gra. Krzysztof Sadowski odkrył to w toku postępowania o udzielenie zamówienia publicznego na dostawę mebli biurowych(nie mylić z przetargiem!) – Przymykałem do tego momentu oczy na wiele spraw w oddziale, ale w tym cyrku już nie mogłem brać udziału – wyjaśnia mi Krzysztof Sadowski motywy swego kroku. – Ta ustawka była już tak jawna, że wszyscy pracownicy administracji to widzieli, a ja od kilku lat byłem po zdanej aplikacji pro- kuratorskiej, więc tym bardziej nie mogłem w tym brać udziału. Z obecnie posiada- nych przeze mnie dokumentów wynika, że kontakty szefa firmy Tarmot miały miejsce przed ogłoszeniem postępowania. – Dlaczego to nie był przetarg, a zapy- tanie o cenę? – pytam Krzysztofa Sadow- skiego. – Bo w postępowaniu zapytanie kieru- je się tylko do kilku wybranych firm, a nie do wszystkich. – A jak wygląda mechanizm ustawia- nia zapytania o cenę? – W klasycznym zapytaniu o cenę rozsyła się zaproszenie do składania ofert firmom gwarantującym uczciwą konku- rencję, natomiast w patologicznym – fir- ma, która ma wygrać podaje adresy firm, do jakich firm wysłać zapytania; takich, z którymi wejdzie w układ; mówi im, co mają podać we wniosku, albo nawet sama je wypełnia, tak żeby komisja nie miała żadnych wątpliwości, którą ofertę wybrać – tłumaczy Krzysztof Sadowski. Dyrektor Cezary Kuklo zapytany przeze mnie, dlaczego Krzysztof Sadow- ski wyłączył się z komisji, odpowiedział: - Chyba oficjalnie mówił, że być może bę- dzie kupował meble, a nieoficjalnie, żeby ten przetarg nie doszedł do skutku, żeby dyrektor nie wykonał budżetu. – Czy przyjmował pan szefa Tarmotu u siebie, na szereg miesięcy przed ogłosze- niem zapytania w sprawie mebli? – zapy- tałem następnie dyrektora Kuklę. Dyrektor odparł: – Proszę pana, ja rozmawiałem z wieloma wykonawcami, którzy tutaj pracowali, m.in. Tarmot był jednym z wykonawców. Nie przypomi- nam sobie, żebym przyjmował go w jakiś sposób. Może brał udział w jakimś spotka- niu ogólnym. – Czy na kilka miesięcy przed ogłosze- niem zapytania były już ustalone szczegóły co do mebli, rodzaj, kolor, jakie obicie na fotelach, jakie klamki? – drążyłem dalej. Dyrektor odpowiedział: – Nie pamię- tam takich szczegółów, przetargów było bardzo dużo, starałem się, by moi pra- cownicy pracowali w jak najlepszych wa- runkach. Cieszę się, że udało się otrzymać wsparcie dyrektora generalnego jednego i drugiego. To nie była moja rola spraw- dzanie klamek, kolor mnie też nie intere- sował... Jednak w sądzie szereg pracowników potwierdziło zeznania Krzysztofa Sadow- skiego. Np. pracownica sekretariatu, Ka- tarzyna Ż., zeznała, że jeszcze przed ogło- szeniem zapytania o meble „wielokrotnie widziała w siedzibie oddziału Leszka T., właściciela firmy Tarmot i wielokrotnie kontaktował się on zarówno z Wiesławem P., Dorotą L. (asystentką dyrektora) i Ce- zarym Kuklo. Rozmowy te toczyły się wielokrotnie w sekretariacie na przełomie października i listopada 2007 roku i do- tyczyły mebli, na które miał być ogłoszony przetarg. Leszek T., przynosił katalogi z meblami, próbki kolorów mebli, które mia- ły być ustawione w sekretariacie i gabinecie dyrektora”. „Notatki służbowe”, czyli haki dyrektora Od dnia, w którym Krzysztof Sadowski odmówił udziału w otwarciu ofert, czuł, że jego dni w IPN są policzone. Dyrektor miał mu to powiedzieć w cztery oczy. Potwierdzają to świadkowie. Ewa Moniuszko, pracownica księgowości w Oddziale opowiada mi, jak gęstniała at- mosfera wokół Krzysztofa Sadowskiego. Przychodził do niej szef ochrony oddziału Grzegorz B. i mówił, że dyrektor zwołuje pracowników i wypytuje, kto co ma złego na Sadowskiego. Świadek Urszula Ł. ze- znała w sądzie, że na korytarzu mówiło się, że dyrektor załatwi Sadowskiego „no- tatkami”. Tu trzeba wyjaśnić, że większość za- łogi oddziału IPN to byli studenci prof. Cezarego Kukli i jego mentora, prof. Ada- ma Dobrońskiego z Uniwersytetu w Bia- łymstoku (A. Dobroński wg dokumentów pozostawał zarejestrowany jako Tajny „Udało mi się zbudować fantastyczny zespół ludzki. Bardzo dobrze nam się tu wszystkim pracuje”. Cezary Kuklo, od 11 lat dyrektor Oddziału IPN w Białymstoku Od kilku lat jednym z istotniejszych zajęć dyrektora Oddziału IPN w Białymstoku, Cezarego Kukli, jest walka z własnymi pracownikami w sądach pracy, którzy skarżą dyrektora o mobbing. W sumie tych spraw było już dziesięć, a szykują się kolejne. Byłoby ich więcej, ale część pracowników odeszła z pracy nie podając dyrektora do sądu. Wszystkie procesy dyrektor Kuklo prowadzi na koszt podatników. A koszty to nie małe, bo dyrektor zatrudnia dwóch radców prawnych, aplikanta i jeszcze wynaj- muje kancelarię prawną. Bilans wygranych i przegranych spraw jest zdecydowanie dla dyrektora niekorzystny: 8:2. Mimo tylu przegranych procesów sądowych, mimo naruszenia dyscypliny finansów publicznych, dyrektor Cezary Kuklo jest – jak mó- wią pracownicy - „niezatapialny”, jakby chronił go jakiś „immunitet”. ADAM JERZY SOCHA Niezatapialny dyrektor?

description

 

Transcript of Niezatapialny dyrektor

Page 1: Niezatapialny dyrektor

Ustawka na meble

Jako pierwszy tego poczucia bezkar-ności dyrektora doświadczył pomoc-nik radcy prawnego i p.o. kierownika

referatu prawno-organizacyjnego, Krzysz-tof Sadowski. Jego problemy zaczęły się w dniu, w którym miał otworzyć oferty �rm na dostawę mebli za 270 tys. zł., jako przewodniczący trzyosobowej komisji, powołanej przez dyrektora Kuklę. Jed-nak 28 listopada 2007 roku wyłączył się z komisji, nie chcąc dopuścić do otwarcia ofert. W tej sytuacji dyrektor telefonicznie z Warszawy mianował przewodniczącym Wiesława P., (zgodnie z przepisami takie powołanie musi być pisemne) i polecił komisji (członkowie: radca prawny Janusz G. i szef ochrony Grzegorz B.) otworzyć oferty i dokonać wyboru. Komisja wybra-ła ofertę �rmy Tarmot. Pół roku wcześniej dla pewnych osób wiadomo było, kto wy-gra. Krzysztof Sadowski odkrył to w toku „postępowania o udzielenie zamówienia publicznego na dostawę mebli biurowych” (nie mylić z przetargiem!)

– Przymykałem do tego momentu oczy na wiele spraw w oddziale, ale w tym cyrku już nie mogłem brać udziału – wyjaśnia mi Krzysztof Sadowski motywy swego kroku. – Ta ustawka była już tak jawna, że wszyscy pracownicy administracji to widzieli, a ja od kilku lat byłem po zdanej aplikacji pro-

kuratorskiej, więc tym bardziej nie mogłem w tym brać udziału. Z obecnie posiada-nych przeze mnie dokumentów wynika, że kontakty szefa �rmy Tarmot miały miejsce przed ogłoszeniem postępowania.

– Dlaczego to nie był przetarg, a zapy-tanie o cenę? – pytam Krzysztofa Sadow-skiego.

– Bo w postępowaniu zapytanie kieru-je się tylko do kilku wybranych �rm, a nie do wszystkich.

– A jak wygląda mechanizm ustawia-nia zapytania o cenę?

– W klasycznym zapytaniu o cenę rozsyła się zaproszenie do składania ofert �rmom gwarantującym uczciwą konku-rencję, natomiast w patologicznym – �r-ma, która ma wygrać podaje adresy �rm, do jakich �rm wysłać zapytania; takich, z którymi wejdzie w układ; mówi im, co mają podać we wniosku, albo nawet sama je wypełnia, tak żeby komisja nie miała żadnych wątpliwości, którą ofertę wybrać – tłumaczy Krzysztof Sadowski.

Dyrektor Cezary Kuklo zapytany przeze mnie, dlaczego Krzysztof Sadow-ski wyłączył się z komisji, odpowiedział: - Chyba o�cjalnie mówił, że być może bę-dzie kupował meble, a nieo�cjalnie, żeby ten przetarg nie doszedł do skutku, żeby dyrektor nie wykonał budżetu.

– Czy przyjmował pan szefa Tarmotu u siebie, na szereg miesięcy przed ogłosze-

niem zapytania w sprawie mebli? – zapy-tałem następnie dyrektora Kuklę.

Dyrektor odparł: – Proszę pana, ja rozmawiałem z wieloma wykonawcami, którzy tutaj pracowali, m.in. Tarmot był jednym z wykonawców. Nie przypomi-nam sobie, żebym przyjmował go w jakiś sposób. Może brał udział w jakimś spotka-niu ogólnym.

– Czy na kilka miesięcy przed ogłosze-niem zapytania były już ustalone szczegóły co do mebli, rodzaj, kolor, jakie obicie na fotelach, jakie klamki? – drążyłem dalej.

Dyrektor odpowiedział: – Nie pamię-tam takich szczegółów, przetargów było bardzo dużo, starałem się, by moi pra-cownicy pracowali w jak najlepszych wa-runkach. Cieszę się, że udało się otrzymać wsparcie dyrektora generalnego jednego i drugiego. To nie była moja rola spraw-dzanie klamek, kolor mnie też nie intere-sował...

Jednak w sądzie szereg pracowników potwierdziło zeznania Krzysztofa Sadow-skiego. Np. pracownica sekretariatu, Ka-tarzyna Ż., zeznała, że jeszcze przed ogło-szeniem zapytania o meble „wielokrotnie widziała w siedzibie oddziału Leszka T., właściciela "rmy Tarmot i wielokrotnie kontaktował się on zarówno z Wiesławem P., Dorotą L. (asystentką dyrektora) i Ce-zarym Kuklo. Rozmowy te toczyły się wielokrotnie w sekretariacie na przełomie października i listopada 2007 roku i do-tyczyły mebli, na które miał być ogłoszony przetarg. Leszek T., przynosił katalogi z meblami, próbki kolorów mebli, które mia-ły być ustawione w sekretariacie i gabinecie dyrektora”.

„Notatki służbowe”,

czyli haki dyrektora

Od dnia, w którym Krzysztof Sadowski odmówił udziału w otwarciu ofert, czuł, że jego dni w IPN są policzone. Dyrektor miał mu to powiedzieć w cztery oczy.

Potwierdzają to świadkowie. Ewa Moniuszko, pracownica księgowości w Oddziale opowiada mi, jak gęstniała at-mosfera wokół Krzysztofa Sadowskiego. Przychodził do niej szef ochrony oddziału Grzegorz B. i mówił, że dyrektor zwołuje pracowników i wypytuje, kto co ma złego na Sadowskiego. Świadek Urszula Ł. ze-znała w sądzie, że na korytarzu mówiło się, że dyrektor załatwi Sadowskiego „no-tatkami”.

Tu trzeba wyjaśnić, że większość za-łogi oddziału IPN to byli studenci prof. Cezarego Kukli i jego mentora, prof. Ada-ma Dobrońskiego z Uniwersytetu w Bia-łymstoku (A. Dobroński wg dokumentów pozostawał zarejestrowany jako Tajny

„Udało mi się zbudować fantastyczny zespół ludzki. Bardzo dobrze nam się tu wszystkim pracuje”.

Cezary Kuklo, od 11 lat dyrektor Oddziału IPN

w Białymstoku

Od kilku lat jednym z istotniejszych zajęć dyrektora Oddziału IPN w Białymstoku,

Cezarego Kukli, jest walka z własnymi pracownikami w sądach pracy, którzy skarżą

dyrektora o mobbing. W sumie tych spraw było już dziesięć, a szykują się kolejne.

Byłoby ich więcej, ale część pracowników odeszła z pracy nie podając dyrektora do

sądu. Wszystkie procesy dyrektor Kuklo prowadzi na koszt podatników. A koszty to

nie małe, bo dyrektor zatrudnia dwóch radców prawnych, aplikanta i jeszcze wynaj-

muje kancelarię prawną. Bilans wygranych i przegranych spraw jest zdecydowanie

dla dyrektora niekorzystny: 8:2. Mimo tylu przegranych procesów sądowych, mimo

naruszenia dyscypliny 'nansów publicznych, dyrektor Cezary Kuklo jest – jak mó-

wią pracownicy - „niezatapialny”, jakby chronił go jakiś „immunitet”.

ADAM JERZY SOCHA

Niezatapialny

dyrektor?

Page 2: Niezatapialny dyrektor

Współpracownik SB „Gustaw”, w Wy-dziale III WUSW w Białymstoku pod nr 15672 od 11 listopada 1972 roku. Zdjęty z ewidencji 24 kwietnia 1985 roku. Działacz ZSL, później PSL, poseł na Sejm). Dyrek-tor Kuklo zatrudnił w Oddziale IPN zięcia prof. Dobrońskiego oraz siostrę swojego zięcia. Młodzi ludzie, czując wdzięczność za otrzymanie dobrze płatnej pracy, mylą lojalność wobec swego dobroczyńcy z lo-jalnością wobec prawdy i uczciwości.

Pierwsze uderzenie przy użyciu notat-ki służbowej Krzysztof Sadowski odczuł wiosną 2008 roku, tuż po zakończeniu rozbudowy budynku IPN, w której od strony prawnej uczestniczył.

– Sygnałem, że zostanę wywalony było dla mnie nieuwzględnienie mojego stano-wiska pracy przy rozdziale pomieszczeń w nowym obiekcie – mówi Krzysztof Sa-dowski.

– Budowa została zakończona i w tym momencie pojawiła się notatka służbowa Anny B., oskarżająca Krzysztofa Sadow-skiego, że krzyczał na nią, że się „przeje-dzie na układzie z Dorotą L.”.

– Nie krzyczałem, tylko ostrzegałem pracownicę, za którą odpowiadałem, żeby nie dawała się wciągać asystentce dyrektora w nieczyste sprawy, niezgodne z prawem, tak jak sprawa mebli, w którą już dała się wciągnąć – tłumaczy Sadowski. – Wiedzia-łem, że po tej notatce zostaną sfabrykowa-ne następne. Uprzedziłem ich ruch.

– Krzysztof Sadowski 7 kwietnia 2008 roku o godz. 13.26 wypowiedział umowę o pracę z 3-miesięcznym okresem wypo-wiedzenia, jako powód podając mobbing. Dyrektor skwapliwie wyraził zgodę na rozwiązanie umowy o pracę i wbrew jego

woli, zwolnił Krzysztofa Sadowskiego z obowiązku świadczenia pracy. Z tego po-wodu IPN musiał mu wypłacić 10 tys. zł odprawy za nieświadczoną pracę.

– Jednak tego samego dnia o godz. 14.17 dyrektor wręczył mu karę upomnienia, na podstawie notatki służbowej Anny B.

– 11 kwietnia 2008 roku wniosłem sprze-ciw wobec kary upomnienia – mówi Krzysz-tof Sadowski. – Nie został on uwzględniony, więc 28 kwietnia wniosłem do sądu pozew z żądaniem uchylenia tej kary.

Niewdzięcznicy

Pracujący w jednym pokoju z Krzysz-tofem Sadowskim radca prawny Janusz G., niby to powodowany troską o kolegę z pracy, przyznawał mu rację, że to, co go spotkało, to mobbing, ale – mówił - żeby tego dowieść w sądzie, musisz mieć świad-ków, ale kto się odważy zeznawać przeciw-ko dyrektorowi, przecież on jest w Białym-stoku wszechmocny...

– Dałem się radcy podejść – przyznaje Krzysztof Sadowski. – Sądziłem, że radcę prawnego obowiązuje tajemnica zawodo-wa i wyznałem, że są osoby, które zgodziły się zeznawać i podałem nazwiska. Ta in-formacja natychmiast dotarła do dyrekto-ra. Złożyłem skargę na Janusza G. do Izby Radców Prawnych, ale została oddalona. Uznano, że naszej rozmowy nie chroniła tajemnica zawodowa.

Gdy tylko dyrektor Cezary Kuklo dostał informację, kto zgodził się wystą-pić w sądzie jako świadek Krzysztofa Sa-dowskiego, natychmiast zaczął działać. Wezwał do siebie główną księgową i jej podwładną, Ewę Moniuszko, do tego mo-

mentu chwaloną i stale nagradzaną przez dyrektora.

– „Dyrektor powiedział, że stworzył układ w Oddziale i nie pozwoli go Sadow-skiemu rozbić. – relacjonowała później w sądzie tę rozmowę Ewa Moniuszko. - Je-stem niewdzięczna, bo dyrektor dał mi urlop szkoleniowy na kontynuowanie stu-diów, a ja chcę zeznawać przeciwko niemu. Mam się zastanowić nad tym co robię, bo już ma notatki służbowe ze skargami na mój temat. Wymienił tutaj jako przykład historyka Piotra Ł., doktoranta prof. Do-brońskiego. (Byłam zaskoczona, bo z tym człowiekiem nie widziałam się od pór roku, pracowaliśmy w zupełnie innych częściach oddziału, on w dziale nauki, ja w admini-stracji!) Jak się nie wycofam, groził dalej dyrektor, to pozbawi mnie nagród, awan-sów, a na końcu zwolni”.

– Po wyjściu od dyrektora powtórzy-łam tę rozmowę prokuratorom z Biura Lustracyjnego. Powiedzieli mi, że dyrekto-rowi nie wolno zastraszać świadka – opo-wiada mi Ewa Moniuszko.

– Po pracy, na mieście spotkałam Ka-tarzynę Ż., którą też Krzysztof Sadowski podał na świadka. Okazało się, że ją też wezwał dyrektor.

„Dyrektor powiedział, że miał do mnie wcześniej zaufanie – zeznała Katarzyna Ż. w sądzie, - ale teraz pewne osoby powie-działy mu o mnie różne rzeczy, które rzuci-ły złe światło na moją osobę. Powiedział, że stworzył w oddziale układ – wymienił rad-cę prawnego Janusza G., Wiesława P., od spraw gospodarczych i szefa ochrony Grze-gorza B. Nie pozwoli tego układu rozbić, bo budował go przez wiele lat. Później rozmo-wa zeszła na Krzysztofa Sadowskiego, że jego skargi na mobbing, to bzdura, on jest chory psychicznie i mam się zastanowić, po której stronie kon+iktu stanę; dlatego, że wszystko co powiem w sądzie będzie miało wpływ na moją sytuację w Oddziale”.

Pytany później w sądzie o te rozmowy ze świadkami dyrektor Cezary Kuklo za-słonił się niepamięcią.

Nagroda za naruszenie dyscypliny

budżetowej

30 lipca 2008 roku Krzysztof Sadowski zdobył koronny dowód na to, że zamówie-nie na meble było ustawione. Katarzyna Ż. w czasie, gdy było przygotowywane zamówienie na meble, pracowała w sekre-tariacie i przez jej komputer przechodzi-ły maile od właściciela �rmy Tarmot do Wiesława P., późniejszego przewodniczą-cego komisji decydującej o wyborze oferty na meble. Tej korespondencji Wiesław P. nie rejestrował w dzienniku urzędowym IPN. Zarówno z treści maili, jak i rozmów,

Dyrektor Cezary Kuklo na uroczystości 10-lecia delgatury IPN w Olsztynie. Z tyłu Norbert Kasparek. Olsz-tyn, 31 stycznia 2012 r.

Page 3: Niezatapialny dyrektor

które toczyły się w jej obecności, domyśli-ła się, że zapytanie o meble to czysta for-malność, a zwycięzcą będzie Tarmot.

Tak się stało 28 listopada 2007 roku. Po wyborze �rmy Tarmot asystentka dy-rektora Cezarego Kukli w randze kierow-nika jednoosobowej komórki, Dorota L., w towarzystwie przewodniczącego komisji Wiesława P. poleciła Katarzynie Ż. wyka-sować te maile od zwycięzcy przetargu. „Dorota L. stanęła za moimi plecami i pil-nowała, czy maile zostały usunięte – zeznała w sądzie Katarzyna Ż. – Byłam przekonana, że je skasowałam”. (W sądzie asystentka dy-rektora Dorota L. wyparła się tego).

Po kilku miesiącach Katarzyna Ż. przypadkowo odkryła, że nie wszystkie maile zniknęły z kosza. Wydrukowała je i zachowała, gdyż miała świadomość, że jest to dowód na nieprawidłowości przy zamówieniu mebli. Chciała je wręczyć kontrolerom. Ale żadne kontrole w IPN się nie zjawiły, więc 30 lipca 2008 roku, w dniu, w którym składała zeznania w sądzie w sprawie Krzysztofa Sadowskiego, poin-formowała go o tych mailach. Jeszcze tego dnia był formalnie pracownikiem IPN.

– Powiedziałem Kasi, że musi mi te maile wydać, inaczej będzie odpowia-dać za ukrywanie dowodu – potwierdza Krzysztof Sadowski. – 31 lipca 2008 roku złożyłem zawiadomienie, tak jak jej obie-całem, o popełnieniu przestępstwa do prokuratury, zwróciłem się też do Urzędu Kontroli Skarbowej i do NIK, zawiadomi-łem też centralę IPN.

Prokuratura przez pół roku prowa-dziła postępowanie. Głównego świadka, Katarzynę Ż., prokuratura przesłuchała dopiero na kilka dni przed zakończeniem sprawy, po czym ją umorzyła, stwierdzając jedynie naruszenie przepisów o dyscypli-nie budżetowej. To stwierdzenie zaskarżył do sądu dyrektor Kuklo, ale sąd utrzymał je w mocy.

Kontrola wewnętrzna centrali IPN też wykazała nieprawidłowości. Krzysz-tof Pytka odnotował w protokole po-kontrolnym, iż jego zdaniem dwie oferty �rm meblarskich zostały napisane bardzo podobnym charakterem pisma. Rów-nież przedstawiciel Urzędu Zamówień Publicznych stwierdził naruszenie dys-cypliny �nansów publicznych. Dyrektor Cezary Kuklo tłumaczył, tak jak i mnie, że to... Krzysztof Sadowski jest winien nieprawidłowościom. – „To on był prze-wodniczącym komisji i on przygotowywał całość dokumentacji przetargowej – powie-dział mi dyrektor Kuklo. – Miałem do nie-go zaufanie, bo to był specjalista wysyłany na szkolenia, miał wykształcenie prawnicze i nie miałem żadnego powodu, by nie wie-rzyć dokumentacji, którą on przygotował”.

– Skoro to ja byłem winien, to dla-czego dyrektor Kuklo nie złożył zawiado-mienia do prokuratury o złożeniu przeze mnie fałszywych zeznań? Przecież moje zeznania w sądzie i jego, są wielokrotnie sprzeczne – pyta Krzysztof Sadowski.

Komisja Orzekająca w Sprawach o Na-ruszenie Dyscypliny Finansów Publicz-nych ukarała dyrektora Cezarego Kuklę jedynie upomnieniem. Dyrektor musiał też zapłacić ok. 100 zł kosztów postępo-wania. Ale p.o. prezesa IPN, po śmierci Janusza Kurtyki – Franciszek Gryciuk - wynagrodził dyrektorowi tę przykrość przyznając mu nagrodę w wysokości kilku tysięcy złotych.

„Whistler-blowler”

Katarzyna Ż. przekazaniem maili w sprawie mebli Krzysztofowi Sadowskie-mu, podpisała na siebie wyrok. Jak stwier-dził później sąd, dyrektor, by znaleźć pretekst do jej zwolnienia zaaranżował „wręcz teatralny spektakl, który miał na celu zdyskredytowanie powódki jako pra-cownika, uczynienie z niej kłamcy, który po dwakroć wypiera się swego uczynku”.

29 września 2008 roku dyrektor Ce-zary Kuklo wzywa do swego gabinetu Katarzynę Ż. W gabinecie już czekają Eu-geniusz Korneluk, naczelnik Biura Udo-stępniania i Archiwizacji Dokumentów, Dariusz Gogolewski, kierownik referatu GOiOM (Gromadzenia, Opracowywania i Obsługi Magazynów) oraz Małgorzata G., administratorka systemu informatycz-nego. Dyrektor okazał wezwanej wydruki maili i zapytał, czy to ona je wyniosła poza zakład pracy? Przerażona Katarzyna Ż.

zaprzecza, co zostało zaprotokołowane. Po kilku dniach spektakl się powtarza, z tym że Małgorzatę G. zastąpił szef ochro-ny Grzegorz B. Dyrektor ponawia pytanie. Katarzyna Ż. ponownie zaprzecza.

12 listopada 2008 r. Katarzyna Ż. skła-da zeznanie w UKS w sprawie zamówienia na meble. Przyznaje, że to ona wydru-kowała i przekazała maile Krzysztofowi Sadowskiemu. Dwa tygodnie później otrzymuje wypowiedzenie pracy z powo-du „ciężkiego naruszenia podstawowych obowiązków pracowniczych polegających na wyniesieniu dokumentów służbowych, niewydania ich przełożonym i dwukrotnie zaprzeczyła, iż to ona je wyniosła, co spo-wodowało utratę zaufania kierownictwa jednostki do pracownika”.

Katarzyna Ż., dla której była to pierwsza praca i pierwsze doświadczenie zawodowe, odwołała się do Sądu domagając się przy-wrócenia do pracy i zapłaty wynagrodzenia.

27 maja 2009 roku Sąd Rejonowy Wy-dział Pracy i Ubezpieczeń Społecznych w Białymstoku przywrócił ją do pracy. Sąd uznał, że podany powód zwolnienia jest „pozorny”. Rzeczywistym powodem było złożenie zeznań przeciwko dyrekto-rowi Cezaremu Kukli w sądzie w sprawie Krzysztofa Sadowskiego i ujawnienie nie-prawidłowości przy zamówieniu na me-ble. W uzasadnieniu sąd stwierdził, iż ma-ile stanowiły korespondencję prywatną, a nie służbową, nie były więc dokumenta-mi IPN. Gdy te maile zniszczył Wiesław P., dyrektor nie wyciągnął wobec niego konsekwencji służbowych. Tłumaczył, że te maile były korespondencją prywatną pomiędzy �rmą Tarmot a Wiesławem P. Strach powódki przed przyznaniem się do

Niezatapialny?

Page 4: Niezatapialny dyrektor

przekazania maili kierownikowi Sadow-skiem był uzasadniony wobec rozsiewa-nych w Oddziale informacji o potężnych wpływach Cezarego Kukli w Białymstoku.

Sąd (przewodnicząca Marta Kiszo-wara) w sentencji wyroku napisał, że po-wódka: „wykazała się obywatelską postawą (…). Powódka działała w obiektywnym interesie instytucji publicznej. Celem owych działań była transparentność dokonywania zamówień publicznych. Przejrzystość dzia-łania instytucji publicznych w zakresie wy-dawania środków publicznych winna być uważana za standard europejski oraz sta-nowić immanentną cechę demokratycznego państwa prawa. W obiektywnym interesie samego kierownictwa jednostki korzystają-cej ze środków publicznych winno być roz-wianie wszelkich wątpliwości”.

Ponadto sąd porównał postępowanie Katarzy Ż. do zjawiska opisywanego w li-teraturze anglosaskiej jako „whistle – blo-wing”. Sąd w uzasadnieniu powołał się na książkę Anny Wojciechowskiej – Nowak pt. „Jak zdemaskować szwindel?” – Whistler-blowler to aktywny obywatel, który będąc świadkiem bezprawnego działania, zabiega o jego wyeliminowanie. Takie osoby odgry-wają żywotną rolę w otwartym społeczeń-stwie obywatelskim, społeczeństwie demo-kratycznym. Zmuszają bowiem instytucje publiczne do odpowiedzialności wobec lu-dzi, którym z założenia mają one służyć.

„Zbyt często jednak okazuje się, że osoby te są raczej karane niż nagradzane za swoje zasługi. Tacy demaskatorzy są w zakładach pracy odsuwani na „boczny tor”, na niższe stanowiska – np. do archiwum lub magazynu. W ten sposób pracodawca odcina taką osobę od pracowników i do-kumentów stanowiących źródło niepoko-jących sygnałów. Jednocześnie przełożeni prowokują ostracyzm wśród pozostałych pracowników oraz wykluczenie dema-skatora, likwiduje się też jego stanowisko pracy, oskarża o kon+iktowość. O ile te ostrzeżenia nie wystarczą, wówczas takiego pracownika zwalnia się z pracy”.

Dokładnie według tego scenariusza przebiegało usunięcie z pracy Katarzyny Ż., zauważa sąd. Powódkę przeniesiono z sekretariatu dyrektora do archiwum, gdzie miała „rozwijać skrzydła” jako historyk. Widoczne były różnego rodzaju naciski wywierane na nią. Powódka jednak nie ugięła się i 12 listopada 2008 roku zeznała przed UKS całą prawdę. W rezultacie zo-stała z pracy usunięta.

To nie Ameryka, to Białystok

Wyrok Sądu Rejonowego w Białym-stoku, przywracający do pracy Katarzy-nę Ż., polską „Whistle – blowlerkę” zdaje

się być żywcem wyjęty z amerykańskich �lmów opowiadających o obywatelach, którzy wypowiedzieli wojnę skorumpo-wanym urzędnikom czy instytucjom. Fil-my te zawsze kończą się happy endem. Zło zostaje ukarane, sprawiedliwość odnosi triumf, a odważny obywatel cieszy się spo-łecznym szacunkiem i uznaniem.

No cóż, Polska to nie USA, bliżej nam, a zwłaszcza Białemustokowi to standar-dów sąsiedniej Białorusi niż Ameryki (stąd pracownicy IPN mówią o stosun-kach międzyludzkich i sposobie spra-wowania władzy w Oddziale – „mała Białoruś”). Nikt nie nakręcił �lmu o Ka-tarzynie Ż. Ba, w miejscowej prasie o jej procesie nie ukazała się nawet najmniejsza wzmianka. Bowiem dopiero teraz miało się okazać, że ostrzeżenia pochodzące od osób z układu dyrektora Kukli, że z Kuklo w Białymstoku nikt nie wygra, nie były czcze. Dyrektor po wyroku Sądu Rejono-wego zrobił awanturę radcom prawnym i powiedział, że teraz bierze sprawę we wła-sne ręce i odwołuje się od wyroku.

Sąd Okręgowy Wydział Pracy i Ubez-pieczeń Społecznych w Białymstoku (przewodniczący Stanisław Stankiewicz) 5 października 2009 roku zmienił zaskarżo-ny wyrok i oddalił powództwo Katarzyny Ż. Sąd całkowicie przyznał rację dyrekto-rowi Cezaremu Kukli, gdyż zdaniem sądu jej zarzut, cytuję: „jest po prostu śmieszny”. Sąd Okręgowy stwierdził, że 1. maile były dokumentami służbowymi (sąd nie podał żadnego uzasadnienia dla tego stwierdze-nia), 2. powódka okłamała pracodawcę, bo nie przyznała się do wyniesienia ma-ili, „gdyby powódka przyznała się, byłaby wtedy damą bez skazy” 3. „W ocenie Sądu Okręgowego powódka swoimi działaniami pokazała, że nie ufa nikomu w IPN. Przy takim podejściu zupełnie nie wiadomo jak wyobrażała sobie dalszą pracę w IPN”.

Ustnie Katarzyna Ż. została zbeszta-na przez sąd za niewdzięczność okazaną pracodawcy, który był jej wykładowcą, następnie dał jej pracę, a ona tak mu za okazaną dobroć odpłaca.

Jakiś czas po przegranej sprawie, Ka-tarzynę Ż. odwiedził w jej nowym miejscu pracy (po długim bezrobociu znalazła pracę jako sprzedawczyni), szef ochrony Oddziału IPN, Grzegorz B. Odwiedziny miały miejsce w momencie, gdy dyrektor pozbył się z pracy Ewy Moniuszko, kolej-nego świadka, który występował w spra-wach wytoczonych IPN przez Krzysztofa Sadowskiego. Ewa Moniuszko wniosła przeciwko IPN pozew o zadośćuczynie-nie i odszkodowanie z tytułu mobbingu, a na świadka podała m.in. Katarzynę Ż. Świadek, Katarzyna Ż., na temat tych od-wiedzin Grzegorza B. w sklepie, w sądzie

zeznała tak: „Grzegorz B. zapytał o na-stroje przed rozprawą Ewy Moniuszko. Po-wiedział, że dyrektor jest pewny siebie, że pracują nad tym, żeby załatwić wygraną w I instancji, a jeśli im się nie uda, to na pewno uda się im w II instancji. Powie-dział, że to ich nic nie kosztuje, że mogą to przeciągnąć w czasie, że siostra Wiesława P. im to załatwi (siostra Wiesława P. jest sędzią Sądu Okręgowego Wydziału Pracy i Ubezpieczeń Społecznych w Białymstoku – przyp. red.). Pytał, czy się zorientowałam, że sędzia w II instancji (w sprawie Katarzy-ny Ż. – przyp. redakcji) był ustawiony. Po-wiedział, że czują się bezkarni, że Wiesław P. w ramach wdzięczności, za to, że pomógł w II instancji, ma teraz nietykalność, że szkoda, że nie zrozumiałam wcześniej, że ma się dwa wyjścia: albo jest się naiwną idealistką, albo się siedzi cicho i pracuje”.

Anna B., autorka notatki z wymyślo-nymi zarzutami pod adresem Krzysztofa Sadowskiego nie była „naiwną idealist-ką”, więc najpierw została sekretarką dy-rektora, po tym jak to stanowisko i pracę straciła Katarzyna Ż., a następnie dostała pracę w księgowości, na miejsce zwolnio-ne przez Ewę Moniuszko, która też świad-czyła w sądzie na rzecz Krzysztofa Sadow-skiego. Była to pouczająca lekcja dla tych pracowników, którzy chcieliby pójść w ślady Krzysztofa Sadowskiego i próbować „rozbić układ”. Kto ze mną, awansuje, do-stanie lepsze wynagrodzenie, kto przeciw-ko mnie – wylatuje na bruk!

Mobbing w „białym kołnierzyku”

Kolejną o�arą dyrektora była Ewa Mo-niuszko. – Presję na mnie i na koleżanki zaczęto wywierać, jak tylko dyrektor do-wiedział się, że będziemy zeznawać w sprawie Krzysztofa Sadowskiego – opo-wiada Ewa Moniuszko. – Szczególnie na-chodził mnie szef ochrony, Grzegorz B. Ostrzegał mnie: „Nie zeznawaj przeciwko dyrektorowi, jest mściwy, ma układy w całym Białymstoku”. Udawał niby życz-liwego, w istocie miał za zadanie wytwa-rzać psychozę strachu w załodze i prze-świadczenie, że nic się przed dyrektorem nie ukryje. Kierowcy dyrektora też mnie podpytywali (Oddział ma trzy auta służ-bowe i zatrudnia trzech kierowców): „Co, zeznasz? Uważaj, wylecisz!”. Przychodzili też młodzi historycy zatrudnieni przez dyrektora Kuklę, by ostrzec mnie: „Co ty wyprawiasz? Z nim nikt nie wygra”, a przy okazji wyżalić się, że nie pozwala im się badać agentury wśród księży, naukowców, twórców, dziennikarzy w Białymstoku, bo dyrektor chce ze wszystkimi w mieście do-brze żyć. Mogą co najwyżej badać w Łom-ży lub Suwałkach.

Page 5: Niezatapialny dyrektor

Historyk, który mimo to prowadził ta-kie badania w Białymstoku, Krzysztof Sy-chowicz (autor m.in. głośnego artykułu o abp. Sawie i pisarzu Sokracie Janowiczu), był pomijany w nagrodach, przez ponad rok, jako kierownik referatu badań nauko-wych w oddziałowym Biurze Edukacji Pu-blicznej, nie był zapraszany na narady kie-rownictwa Oddziału, w końcu na skutek tak wytworzonej atmosfery i ewidentnego izolowania, zrezygnował ze stanowiska, w wyniku czego obniżono mu pensję o po-nad 1000 zł netto.

Na uroczystości 10-lecia oddziału IPN w Białymstoku, jeden z gości, prof. Tadeusz Wolsza, od ubiegłego roku członek Rady IPN, nazwał Sychowicza rekordzistą IPN-u, pod względem liczby publi-kacji naukowych, jednak ten nie został wyróżniony nagrodą za swój dorobek. Za to nagrodę za 10 lat pracy otrzymali pracow-nicy administracyjni jak: Elżbieta M.-W. (kierow-nik referatu pr.-org.) czy Dorota L. (kierownik se-kretariatu dyrektora).

– Przyznam, że po-czątkowo się z tych ostrzeżeń śmiałam – do-daje Ewa Moniuszko. – Mówiłam historykom, „Rozumiem wasz lęk, bo gdzie wy znajdziecie pra-cę, jak stąd wylecicie, ale ja, księgowa, czego mam się bać, wszędzie znajdę pracę”. Do dzisiaj jestem bezrobotna...

– Moje doświadcze-nia z poprzedniej pracy w Urzędzie Wojewódzkim były pozytywne – konty-nuuje Moniuszko. – By-łam przekonana, że jak ktoś złamie prawo, to ża-den układ go nie osłoni, bo jest tyle instytucji kon-trolnych i w końcu któraś to wykryje. Poza tym są procedury, np. w Urzę-dzie Wojewódzkim po zakończeniu każdej inwestycji natychmiast kontrolę przeprowadzał NIK. Myślałam, że tutaj też ten mechanizm zadziała. Kupi-li meble za 270 tys. zł., więc wejdzie NIK, wykryje nieprawidłowości, winni zostaną ukarani. Nawet była w oddziale kontrola NIK, ale sprawy mebli nie badali...

– Stosunek dyrektora do nas, świad-ków, zmienił się natychmiast po tym, jak złożyłyśmy w sądzie korzystne dla Krzysz-

tofa Sadowskiego zeznania – opowiada dalej Ewa Moniuszko. – Dyrektor zwykle jest szarmancki wobec kobiet, natomiast po rozprawie przestał nam się kłaniać i traktował jak powietrze. To był sygnał dla pozostałych pracowników, że jesteśmy na cenzurowanym. Nagle koleżanki z pracy, które do tej pory zawsze serdecznie się ze mną witały i rozmawiały, teraz na mój wi-dok znikały.

– Dyrektor odgrywał się też w ten sposób, że nie podpisywał dokumentów księgowych, co dezorganizowało nam pracę i nie tyle we mnie godziło, co we wszystkich pracowników. I tak był z tymi podpisami zawsze kłopot, bo dyrektora

często w pracy nie było i podpisywał póź-niej dokumenty z datą wsteczną – mówi dalej Moniuszko.

O tym, co przeszła Ewa Moniuszko, dowiadujemy się też z zeznań świadka Urszuli Ł. Świadek, z wykształcenia praw-nik, gdy zaczęła pracę w IPN jako pomoc radcy prawnego i pomoc w kadrach, ze-znała w sądzie, że Ewa Moniuszko miała dobrą opinie w pracy, otrzymywała nagro-

dy. Jej sytuacja raptownie się zmieniła, po tym, jak zgodziła się zeznawać w sprawie Krzysztofa Sadowskiego. Rozpoczęto wo-bec niej mobbing „w białym kołnierzyku”, czyli na zlecenie.

„Pan dyrektor ma grupę ludzi, którzy są gotowi kryć go w każdej dziedzinie, łącznie z łamaniem prawa, łącznie z pisaniem no-tatek. U nas notatki stały się bronią na pra-cownika. Układ wokół dyrektora stworzył opinię, że Ewa jest ta zła, bo robi krzywdę dyrektorowi, bo chodzi do Sądu na rozpra-wy. Od tego czasu wszystko co robiła Ewa Moniuszko było złe. Wytykano jej najdrob-niejsze błędy. Jeśli wadliwy program płaco-wy w komputerze się pomylił, to też była jej

wina. Te ataki ze strony Głównej Księgowej wystę-powały zawsze po nara-dach z dyrektorem. Przed naradą nie miała uwag do pracy Ewy Moniuszko, a po naradzie nagle wszyst-ko, co Ewa zrobiła, okazy-wało się do niczego. Ewa nie wytrzymała tej na-gonki i zaczęła chorować, miała poważne bóle brzu-cha i nerwobóle. Układ dyrektora komentował, że symuluje, bo jest leniwa”.

– Nie wytrzymałam tej nagonki, rozchoro-wałam się – potwierdza Ewa Moniuszko. – Ciągle słyszałam, że robię błędy, że źle pracuję, że się nie nadaję. Wcześniej za taką samą pracę byłam chwa-lona i nagradzana. Teraz odebrano mi nagrody. Napisałam w tej sprawie skargę do Inspekcji Pracy, że jestem dyskryminowa-na. Pytałam też Inspek-cję, czy pracodawca może ukrywać przed pracow-nikiem notatki służbowe na swój temat? Dowie-działam się, że takie ne-gatywne notatki pisane na zamówienie gromadzi dyrektor, ale w moich ak-tach ich nie ma. Czułam

się coraz bardziej osaczona. Zauważyłam, że pracownicy zaczęli mnie unikać, a jeśli ktoś się zatrzymał, to rozglądał się, czy nie stoi pod kamerą. Dopiero w sądzie do-wiedziałam się, dlaczego tak się dziwnie zachowywali. Jeden ze świadków w mojej sprawie, Darek P., zeznał w sądzie, że dy-rektor polecił mu archiwizować nagrania z kamer zainstalowanych na korytarzach, chciał wiedzieć z kim się spotykam.

Siedziba Oddziału IPN w Białymstoku przy ul. Warsztatowej

Page 6: Niezatapialny dyrektor

Zapytany przeze mnie dyrektor Ce-zarego Kuklo o monitorowanie Ewy Mo-niuszko, odparł: „– To jest oczywiście nie-prawda. Z tego co pamiętam, to była kiedyś na zwolnieniu i spędziła w oddziale 2 go-dziny, zamiast przebywać w domu. Mia-łem informacje, że może dojść do jakiegoś wypadku i wtedy będziemy odpowiadali my, poprosiłem pracownika ochrony, żeby sprawdził monitoring, kiedy przyszła do budynku i kiedy wyszła. Pracownik, któ-ry jest na zwolnieniu lekarskim powinien przebywać w domu, a nie w pracy.”

Po długim okresie przechodzenia ta-kiej psychicznej „ścieżki zdrowia” Ewa Moniuszko wylądowała w szpitalu. Prze-szła operację. Na domiar złego ciężko rozchorowała się jej matka. Dyrektor za pierwszym razem nasłał na Ewę Moniusz-ko ZUS, żeby dowieść, że bezpodstawnie przebywa na zwolnieniu lekarskim, kon-trola ZUS tego nie potwierdziła. Chyba pierwszy raz w historii Oddziału IPN mia-ła miejsce takie wystąpienie pracodawcy do ZUS. Za drugim wysłał do ZUS pismo, z pominięciem istotnych faktów, z prośbą o opinię czy należy jej się zasiłek opiekuń-czy w związku z opieką nad chorą mamą, która miała powikłania po operacji. ZUS odmówił prawa do zasiłku. Ewa Moniusz-ko odwołała się i sąd I instancji przyznał jej prawo do zasiłku po zapoznaniu się z wszystkimi informacjami, które w piśmie IPN zostały „świadomie” pominięte. ZUS nie wniósł apelacji.

Z powodu własnej choroby i choroby matki musiała przerwać (na tydzień, po uiszczeniu ostatniej raty czesnego została przywrócona) studia. – Ta przerwa mia-ła miejsce w czerwcu 2009 r. – wspomi-na Ewa Moniuszko, – a dyrektor zażądał zwrotu za urlop szkoleniowy w styczniu 2010, ostatnich dniach mojej pracy, kiedy PIP nakazała mu wypłacić mi zaległe wy-nagrodzenie za pracę w godzinach nad-liczbowych. Następnie w czerwcu 2010 pozew wniósł IPN, reprezentowany przez kacelarię Kalińskiego, i tę sprawę w paź-dzierniku 2010 r. IPN przegrał i nie skła-dał apelacji.

Po powrocie do pracy nic się nie zmie-niło w sytuacji Ewy Moniuszko. Znów posypała się na jej głowę krytyka prze-łożonej. Winny błędów nie jest wadliwy program komputerowy, tylko właśnie ona! 19 lipca 2009 roku wystosowała pismo do prezesa Janusza Kurtyki, w którym opisała mobbing w Oddziale, załączyła dokumen-tację i podała świadków. Prezes skierował skargę do dyrektora generalnego, a ten stwierdził, że nie ma w oddziale mobbin-gu, bez wysłuchania świadków, tylko na podstawie wyjaśnień dyrektora Cezarego Kukli. Ewie Moniuszce nie przedstawiono

„wyjaśnień” Cezarego Kukli, by mogła się do nich odnieść, jak również nie dano jej możliwości zapoznania się z notatkami służbowymi na jej temat, które załączył do swoich wyjaśnień dyrektor Kuklo.

Ewa Moniuszko po takiej odpowie-dzi dyrektora generalnego IPN uznała, że dalszą pracę w IPN przypłaci życiem i musi odejść. Złożyła wypowiedzenie 20 października 2009, jako powód podając mobbing.

– Długo się zastanawiałam, czemu Ku-klo jest taki nietykalny – dzieli się swoimi przemyśleniami Ewa Moniuszko. – Do-szłam do wniosku, że jego wszechmoc musi się brać z teczek. Może osoby na stanowiskach w Białymstoku, boją się, że jak go ruszą, to zawartość ich teczek ujrzy światło dzienne?

„Schowaj ambicje do kieszeni

i podkul ogon”

Ewa Moniuszko wytoczyła IPN-owi proces o mobbing. Świadkowie potwier-dzili w sądzie przykłady mobbingu po-dane w pozwie. I tym razem, tak jak przy sprawie Krzysztofa Sadowskiego i Kata-rzyny Ż., świadkowie zaczęli przechodzić tę samą psychiczną „ścieżkę zdrowia”. W aktach sprawy czytam zeznanie Urszuli Ł., o tym jak jej bezpośrednia przełożona Elżbieta M.-W. czepiała się każdego dro-biazgu, np. (cytat z akt sądowych): „gdy napisałam prawidłowo „Oddział IPN w Białymstoku”, kierowniczka przekreśla-ła to zdanie i pisała: „Białostocki Oddział IPN”, czyli nieprawidłowo. Główna księ-gowa zadzwoniła na moją prywatną ko-mórkę, gdy byłam w domu i zapytała, „czy warto popierać Krzysztofa Sadowskiego, czasem ambicje warto schować do kieszeni i podkulić ogon”.

W pomieszczeniach biurowych są okna ognioodporne, które nie mają wen-tylacji. Latem się nagrzewają, a zimą są lodowate, ponadto mają otwierane tylko wąskie skrzydło. Pracownicy duszą się w pokojach, więc muszą otwierać drzwi na korytarz. Robią tak wszyscy. Zresztą, przy otwartych drzwiach widać było, kto pra-cuje. „Ulka Ł. skarżyła mi się – mówi Ewa Moniuszko – że dyrektor nakazał jej pra-cować przy drzwiach zamkniętych, mimo pisemnej prośby o zgodę na pracę przy otwartych drzwiach. W odpowiedzi dyrek-tor wystosował zmianę zarządzenia naka-zując pracownikom pracę przy drzwiach zamkniętych. W oddziale żartowano, że przez Ł. nie wolno otwierać drzwi”.

Urszula Ł. została zdegradowana i skierowana do pracy w kancelarii ogól-nej, do przyjmowania poczty, do której to pracy wystarczy mieć wykształcenie

podstawowe. Ona jest prawniczką. Po tej degradacji była bliska załamania, chciała odejść z pracy, uratowała ją ciąża. Odeszła na urlop macierzyński.

Cios spadł też na świadka, Iwonę M., która odbywa aplikację radcowską. Opie-kunem aplikantów jest wiceprezes Okrę-gowej Izby Radców Prawnych, Andrzej Kaliński, którego kancelarię dyrektor Ce-zary Kuklo wynajmuje do prowadzenia spraw przeciwko pracownikom (pomimo tego, że do dyspozycji ma zatrudnionych na etacie w IPN dwóch radców prawnych i aplikanta). Dyrektor Cezary Kuklo wy-korzystał tę sytuacje zależności Iwony M. od Andrzeja Kalińskiego i 4 lutego 2011 roku skierował do OIRP skargę na nią z wnioskiem o wszczęcie przeciwko niej postępowania dyscyplinarnego. Dyrektor uznał, że zeznania złożone w sądzie przez Iwonę M. w sprawie z powództwa Anny Praczuk naruszają jego godność i zniewa-żają jego osobę. Dodać należy, że wbrew prawu świadek Cezary Kuklo zapoznał się z zeznaniami świadka Iwony M., zanim sam złożył zeznania, o czym już Cezary Kuklo w skardze nie wspomniał. Ponadto pełnomocnikiem IPN w tej sprawie jest wiceprezes Okręgowej Izby Radców Praw-nych, Andrzej Kaliński.

Jak dowiedziałem się od Rzecznika Dyscyplinarnego OIRP w Białymstoku, Barbary Kruszewskiej, postępowanie w sprawie skargi dyrektora Kuklo nadal się toczy (czyli już ponad rok Rzecznik trzyma miecz nad głową aplikantki). Po-stępowaniem dyscyplinarnym Iwony M. zainteresował się Rzecznik Spraw Obywa-telskich.

Wobec świadka, Agnieszki Rusiło-wicz, Naczelniczki Oddziałowego Biu-ra Lustracyjnego i jej zastępczyni Anny Praczuk użyto wypróbowanej metody fabrykowania notatek służbowych. Pod-władna Agnieszki Rusiłowicz sugerowała w notatce, że jest przez nią... mobbingo-wana. Agnieszka Rusiłowicz zwróciła się do Dyrektora Biura Lustracyjnego w cen-trali IPN z prośbą o pomoc w wyjaśnieniu sprawy. Dyrektor Jacek Wygoda skierował sprawę do Rzecznika Dyscyplinarnego Prokuratorów. Rzecznik przeprowadził postępowanie wyjaśniające, wysłuchał świadków i wydał postanowienie o umo-rzeniu, gdyż nie stwierdził mobbingu. Nic to Agnieszce Rusiłowicz nie pomogło. Pod koniec grudnia 2011 roku została odwoła-na z funkcji Naczelnika Biura Lustracyjne-go przez p.o. prezesa IPN Franciszka Gry-ciuka (pełnił te funkcję po śmierci Janusza Kurtyki), na wniosek dyrektora Cezarego Kukli. Jak poinformował mnie bezpo-średni przełożony Agnieszki Rusiłowicz – dyrektor Biura Lustracyjnego w centrali

Page 7: Niezatapialny dyrektor

IPN, prok. Jacek Wygoda, jej odwołanie, tak jak i odwołanie jej zastępczyni, Anny Praczuk, odbyło się bez jego wiedzy i zgo-dy. Potwierdził też, że Oddziałowe Biuro Lustracyjne w Białymstoku pod kierow-nictwem Agnieszki Rusiłowicz i Anny Praczuk było jednym z najlepszych w kra-ju. Dziwnym trafem odwołanie z funkcji Naczelnika OBL nastąpiło kilka dni po skierowaniu wniosku o wszczęcie postę-powania lustracyjnego wobec posła PSL z Olsztyna Adama Krzyśkowa, zaś p.o. pre-zesa Franciszek Gryciuk – jak powszech-nie wiadomo – związany był z PSL-em.

W przypadku Anny Praczuk pretek-stem do odwołania z funkcji, na wniosek dyrektora Cezarego Kukli, była notatka służbowa podpisana przez jej 6 podwład-nych. W Sądzie Pracy, do którego Anna Praczuk złożyła pozew o uznanie wypo-wiedzenia zmieniającego umowę o pracę za bezskuteczne, sąd na tej skardze 6 pra-cowników nie pozostawił suchej nitki, de-maskując jedno zeznanie autorów skargi po drugim, by w konkluzji wyroku stwier-dzić: „Nie uszło uwadze Sądu, że najbar-dziej poważna ze skarg na powódkę (podpi-sana przez 6 jej podwładnych) powstawała w niejasnych okolicznościach i tak napraw-dę nie wiadomo do końca, czy i kto był jej wiodącym pomysłodawcą i inicjatorem, jak powstawał tekst skargi, kto zaniósł ją do Dyrektora. Zeznający na te okoliczności zasłaniali się niepamięcią”.

Na rozprawie jeden z sygnatariuszy skargi zeznał coś przeciwnego, niż było za-warte w skardze. „Świadek nie umniejszał wiedzy powódki i nie podważał jej kom-petencji” – czytamy w aktach sprawy. Po podpisaniu skargi poszedł do Anny Pra-czuk, rozpłakał się, przepraszał i przyznał, że podpis wymuszono na nim, bowiem wcześniej przebaczono mu nieusprawie-dliwioną nieobecność w pracy. Po złoże-niu podpisu i pozbyciu się Anny Praczuk z IPN, dyrektor awansował go na zwolnione przez nią miejsce.

„Sąd rozpoznając sprawę Anny Pra-czuk stoi na stanowisku, że współodpo-wiedzialność za złą atmosferę pracy w OBL w Białymstoku ponosi Dyrektor C. Kuklo – czytamy w uzasadnieniu wyroku. – Dyrektor oddziału poprzez stosowanie praktyki wzywania do siebie do gabinetu pracowników na indywidualne rozmowy i rozpytywanie ich odnośnie atmosfery w OBL i postępowanie powódki (potwierdziły to zeznania A. Rusiłowicz, A. Lubeckiego, U. Łacińskiej, I. Mudel, B. Gołubowskiej), bezkrytyczne przyjmowanie za prawdziwe twierdzeń pracowników niechętnych po-wódce, niezapraszanie powódki i Naczel-nik na imprezy okolicznościowe skutecznie podsycał atmosferę niepewności (…). Sąd

ma świadomość tego, że powódka miała prawo odczuwać ze strony Dyrektora C. Kuklo niechęć do swojej osoby. Wyrazem tego było choćby (…) zapowiadanie wo-bec osób zajmujących niższe w hierarchii stanowiska zmian kadrowych w OBL (...). Zachowania te bez wątpienia świadczą o uprzedzeniu Dyrektora C. Kuklo do po-wódki”.

Ostatecznie Sąd Rejonowy oddalił pozew Anny Praczuk, gdyż stwierdził, że zasadne były uwagi do organizacji pracy wyrażające się ginięciem dokumentów, które następnie odnajdywały się w sza-�e powódki (aczkolwiek nie stwierdziła tego żadna kontrola). Anna Praczuk nie składała odwołania od tego wyroku, nato-miast złożyła pozew o sprostowanie świa-dectwa pracy (wniosła o podanie w nim, iż przyczyna rozwiązania umowy o pracę była związana z dyskryminacją jej osoby przez pracodawcę). W I instancji sprawę przed sądem pracy w Warszawie wygrała. Wyrok jest nieprawomocny.

Krzysztof Sadowski wygrał obie spra-wy wytoczone przeciwko IPN. W pierw-szej sąd uchylił niezasadną karę porząd-kową upomnienia. Krzysztof Sadowski wniósł jeszcze jeden pozew o wynagro-dzenie za pracę w nadgodzinach. W sumie uzbierało się 570 nadgodzin! Był wzywany do pracy nawet w czasie urlopu. Za pracę w nadgodzinach IPN musiał zapłacić 18 tys. zł.

– Gdyby inni pracownicy też podali IPN za nadgodzinny, to Oddział poszedłby z torbami – komentuje Sadowski.

Wygrała również Ewa Moniuszko. 29 grudnia 2011 roku Sąd Rejonowy Wydział Pracy i Ubezpieczeń Społecznych w Bia-łymstoku zasądził od pozwanego IPN na rzecz powódki 25 tys. zł tytułem odszko-dowania za mobbing i 10 tys. zł zadość-

uczynienia. Ten wyrok też jest nieprawo-mocny.

– Czy będzie pan się odwoływał od nieprawomocnych wyroków Anny Pra-czuk i Ewy Moniuszko, przegranych przez IPN? – zapytałem 3 lutego tego roku dy-rektora Cezarego Kuklę.

– To jest oczywiste, że tak – odparł zdecydowanie dyrektor Kuklo. – Nie było tutaj w moim przekonaniu najmniej-szej próby mobbingu, natomiast było złe wykonywanie obowiązków służbowych przez Ewę Moniuszko. I dla mnie jest ja-sne, że pracownik, gdy traci pracę, to uży-wa wszystkich chwytów, żeby odkuć się na swoim pracodawcy.

– A czy w oddziale IPN w Białymstoku występuje mobbing? – zapytałem.

Dyrektor: – W moim przekonaniu, zdecydowanie nie! Panie redaktorze, pan znalazł grupkę osób niezadowolonych może ze swoich zarobków czy ze swoich ambicji. Natomiast zwracam uwagę, że oddział to jest 128 osób, młodzi ludzie mają swoje różne oczekiwania, moje de-cyzje zawsze były konsultowane i zawsze wynikały z opinii bezpośrednich przeło-żonych. Twierdziłem i twierdzę, że udało się zbudować fantastyczny zespół ludzki właśnie dzięki temu, że zatrudniłem stu-dentów niepokornych, generalnie po hi-storii, których znałem jako pracownik In-stytutu Historii. Bardzo dobrze nam się tu wszystkim pracuje. Co wcale nie znaczy, że w takim środowisku 120-osobowym nie zdarzają się napięcia.

Adam Socha

PS. W następnym wydaniu „Debaty” ukaże się część II, pt. „Bizancjum przy ul. Warsztatowej 1A” o apanażach dyrektora oddziału.

Od redakcji

To, co przedstawił w swoim tekście Adam Socha, to tylko czubek góry lodo-wej. Autor powiedział nam, że musiałby mieć takie możliwości, jak prokura-

tura, CBŚ, albo chociaż Państwowa Inspekcja Pracy, żeby móc dowieść drastycznych przykładów przytaczanych mu przez pracowników, z którymi rozmawiał przez wiele godzin, a także spędzić miesiąc w Białymstoku, co jest niemożliwe. O niezamiesz-czanie pewnych drastycznych przykładów prosili sami pracownicy, z uwagi na do-bro swoich rodzin, które już i tak wiele wycierpiały. Autor ma nadzieję, że może po jego artykule wreszcie obudzą się utrzymywane za pieniądze podatników instytucje i urzędy, a przede wszystkim centrala IPN i skontrolują to, co się dzieje w oddziale IPN w Białymstoku. Autor sam złożył zawiadomienie do Okręgowej Inspekcji Pracy w Białymstoku wnosząc o przeprowadzenie anonimowej ankiety celem zbadania, czy w oddziale IPN występuje mobbing i w jakiej skali. Do tej pory kontrole OIP, mimo drastycznego naruszania praw pracowniczych w tym oddziale, kończyły się tylko na zaleceniach wobec dyrektora, co pracownicy wiążą bliską znajomością, wówczas zastępcy OIP z jednym z radców prawnych oddziału IPN.