Niebezpieczne związki

179

Transcript of Niebezpieczne związki

Page 1: Niebezpieczne związki
Page 2: Niebezpieczne związki

Ta lektura, podobnie ak tysiące innych, est dostępna on-line na stroniewolnelektury.pl.Utwór opracowany został w ramach pro ektu Wolne Lektury przez fun-dac ę Nowoczesna Polska.

PIERRE CHODERLOS DE LACLOS

Niebezpieczne związki . -

Niebezpieczne związki

Page 3: Niebezpieczne związki

TOM PIERWSZY Piotr Ambroży Franciszek Choderlos de Laclos urodził się w Amiens, w roku , z ro-dziny mieszczańskie . Jako młody chłopiec okazywał zamiłowania literackie, dziedzicznezresztą w tym domu. Jednakże, w XVIII w. literatura nie stanowiła eszcze zawodu; zatemmłody Laclos, po odbyciu studiów, zosta e, w roku życia, oficerem artylerii. Łatwośćpióra i zręczność w składaniu madrygałów uczyniły go pożądanym gościem paryskich sa-lonów: w nich też zapewne gromadzi zawczasu materiały do przyszłego arcydzieła. W r. zwraca na siebie uwagę zgrabną sztuczką pt.: i t do go i; w lata późnie piszeoperę komiczną, ednak bez szczególnego powodzenia. W r. , wysłany na prowin-c ę ako oficer inżynierii, budu e fort na wyspie Aix; tam też, może aby rozproszyć nudęzapadłego kąta i orzeźwić myśl wspomnieniem błyszczącego paryskiego świata, pisze Niebezpieczne związki.

Dzieło ukazało się w i zyskało niebywałe powodzenie. Była to edyna książka, akąLaclos napisał. Późnie , eśli używa pióra, to edynie na broszury, artykuły polityczne, etc.Ferment nadciąga ące rewoluc i nie sprzy a snadź¹ płodom czystego artyzmu. Może zraziłaLaclosa i pieczołowitość polic i, która umieściła ego książkę na indeksie i skazała ą nazniszczenie, ako „rozwiązłą i nieobycza ną”.

W r. Laclos, na polecenie pani de Genlis, otrzymu e mie sce sekretarza księciaOrleanu. Niebawem sta e się prawą ręką i duszą polityki księcia; fama, nie zawsze zresztąsprawdzona, przypisu e autorowi Niebezpieczn c związk w autorstwo wielu intryg prze-ciw prawe dynastii, akie knuł kokietu ący z ludem, ambitny Filip g it . Równocześnieze swoim panem Laclos wstępu e do klubu akobinów. Przewodniczy klubowi w dniuuchwalenia detronizac i Ludwika XVI. W r. redagu e „Journal des amis de la con-stitution”. Po ogłoszeniu republiki wraca do armii ako generał brygady; w r. dosta esię w Paryżu do więzienia; ratu e go protekc a Robespierre’a, któremu podobno Laclosukładał ego mowy. Niebawem zna du e się po raz wtóry w więzieniu, z którego dopiero Thermidor wyzwala go ostatecznie. Przydzielony do korpusu generała Moreau, uda esię do Włoch, gdzie umiera w Tarencie w r. na stanowisku generalnego inspektoraartylerii.

Jedyna książka, aką Laclos zostawił, zapisana est w rzędzie trwałych bogactw litera-tury ancuskie . Jest ona podwó nie ciekawa; raz ako nieporównany wyraz doby, w któ-re powstała i którą malu e, po wtóre ako arcydzieło psychologii, mało równych sobiema ące. Całą książkę wypełnia ą edynie sprawy miłości, tak ak wypełniały one życie „to-warzystwa” te epoki, które „kto nie znał, ten nie wie, co to słodycz życia”, ak wzdychapóźnie eden z e niedobitków. Na rasowsza szlachta ancuska, zamknięta, od czasówLudwika XIV, w złote klatce dworu i skazana na przymusową bezczynność, odsuniętastopniowo od polityki, od administrac i, nie zna du e naturalnych upustów dla swoich siłżyciowych. Bu na młodzież, niezbyt garnąca się do służby wo skowe , wymaga ące , w no-wożytnym swym przeobrażeniu, za wiele karności, da ące zbyt wiele utrudzeń, a za małozaszczytów, zużywa temperamenty w łowach, i w tych innych łowach, w których rolęosaczane zwierzyny gra kobieta. Przygody miłosne, oto szranki godne rozwinięcia na -szlachetnie szych przymiotów, oto pole popisu dla odwagi, zręczności, żądzy sławy. „Ilużwielkich dyplomatów, iluż wielkich polityków bezimiennych, zręcznie szych niż Dubois,przenikliwszych niż Bernis, wśród te małe gromadki ludzi, którzy uwiedzenie kobietyczynią edynym celem swoich myśli, wielką sprawą życia, ego przewodnią ideą i zawo-dem! Ile studiów, wytrwałości, umie ętności, namysłu! Ile kombinac i romansopisarzai strategika²!…”. Podczas gdy część te Franc i XVIII w. filozofu e, za mu e się problema-mi ekonomii, polityki, nauki, dla drugie części miłość sta e się treścią życia, rozmów,literatury, ulubioną zabawą towarzyską, przedmiotem ambic i, wszystkim.

Oczywiście, bóstwo to, obłaskawione w ten sposób i sprowadzone ze świątyni do bu-duaru, samo też nie mogło się uchronić od pewnych przeobrażeń. Cechą miłości w XVIIIw. (zanim przenikną wpływy Russa) est odarcie e ze wszystkich zasłon. Ani śladu tuz owego ubóstwienia, akim była otoczona w wieku Ludwika XIV; ani śladu z owego

¹ n d (daw.) — widocznie, prawdopodobnie. [przypis edytorski]² u wie kic d p om t w — E. i J. de Goncourt, emme u i c e. [przypis tłumacza]

Niebezpieczne związki

Page 4: Niebezpieczne związki

ęzyka pełnego czci i kultu dla kobiety, osłania ącego swymi religijnymi niemal formuł-kami całą materialną stronę miłości. To wszystko odpada; mi o sta e się synonimempożądania, przelotne skłonności, „wymianą dwóch kaprysów i zetknięciem dwóch na-skórków”, wedle dosadnego określenia Chamforta. Zmienia się zwłaszcza t miłości.W wieku XVII na bardzie płocha Celimena czu e się w obowiązku pokrywać przelotnefantaz e swe nienasycone zalotności azeologią wielkich uczuć; w XVIII, przeciwnie,nawet prawdziwe uczucie ukrywa się wstydliwie pod maską obo ętności i cynizmu. Je-żeli przywdziewa eszcze niekiedy szaty trubadura, czyni to edynie chyba przez rozpustęumysłową, aby, ak Valmont w stosunku do pani de Tourvel, szukać w te zabawie świe-żych podniet dla wyschłego serca. Syntezą epoki sta e się głośne zdanie Buffona: „Jedynąrzeczą coś wartą w miłości est e strona fizyczna”; cały balast uczuciowy odpada, za-zdrość nawet wychodzi z mody, osądzona ako śmieszny i niecywilizowany przeżytek.Kobieta, rada nie rada, dostra a się do nowego stylu. Dawna bogini, która, ak słynnaJulia d’Angennes, królowa p cu mboui et, czternaście lat kazała wzdychać do siebie,nim uwieńczyła wytrwałe służby, dziś godzi się na znaczne skrócenie czasu obowiązu ą-cych zalotów. Wedle powszechnie głoszonego mniemania, „wystarczy kobiecie trzy razypowiedzieć, że est ładna, aby za pierwszym razem podziękowała, uwierzyła za drugim,a wynagrodziła za trzecim”. Przypuściwszy nawet, że kobieta — szczególnie trudna lubpoczątku ąca eszcze w turnie ach miłosnych — opiera się dłuże niż est w zwycza u,wówczas zaloty trwa ą dwa tygodnie, miesiąc wreszcie: aż nadchodzi chwila, w któredama ukazu e się ze swym wielbicielem w loży Opery, i w ten sposób — wedle zwycza-u, ceremonii prawie, uświęcone przez światowe panie XVIII w. — przedstawia nie akoofic alnie towarzystwu uwieńczonego kochanka.

W turnie ach tych kobieta przechodzi nieraz i do czynne roli. W pustkę uczuciowegożycia wciska się przede wszystkim próżność. Pozyc a towarzyska kobiety zależy niemal odtego, aby przykuć do siebie, boda przelotnie, mężczyznę, będącego w dane chwili naświeczniku. Mężczyzna „w modzie”, oto magiczne słowo, bardzie zwycięskie niż młodość,niż uroda. Taki mężczyzna może po kobietach deptać, pomiatać nimi, urok ego będziesię wzmagał edynie. Co rano, budząc się, zastanie przy łóżku pakiet listów miłosnych,które — ak książę Richelieu — rzuci niedbale do skrzynki z napisem: „listy, którychnie miałem czasu przeczytać”. Po śmierci tego nestora złote młodzieży znaleziono pięćnierozpieczętowanych listów, błaga ących, w imieniu pięciu wielkich dam, o edną godzinęego nocy.

O względach dla kobiet nie ma w tym wieku „galanterii” mowy, ak również nie mamowy o dyskrec i. Życiem swoim, każdym ego dniem, tworzyć anegdotę, która mogła-by się stać uciechą i zabawą salonów, oto marzenie wszystkich tych petit m tre’ów; oto,czym mierzy się ich wartość i uznanie w świecie, oto szczeble, po których wstępu e się natron mężczyzny „w modzie”, bohatera dnia. Przygoda Prévana i ego trzech „nierozłącz-nych” (List LXXIX) — tak typowa dla XVIII w. przez swą czystość linii i symetrię — toeden z wzorów tego, akbyśmy dziś powiedzieli, portu. Mie sce sentymentalne gwaryza mu e u mężczyzn zuchwalstwo, impertynenc a, smaganie szyderstwem na tkliwszychpotrzeb serca. Posiąść kobietę, ani ednym czulszym słowem nie budu ąc pomostu dousprawiedliwienia e słabości: więce nawet, stawia ąc e przed oczy wspomnienie czło-wieka, którego kocha i zdradza, oto znamienny rys intelektualne rozpusty wyziębłychdon Juanów³. Do wysokości dogmatu podniesiona est zasada, aby nie zrywać z kobietą,póki się nie posiada w ręku środków zgubienia e .

Nie wszystkim z owych salonowych zdobywców danym był w snuciu przygód dartwórcze oryginalności. I moda miała tu swo e słowo. A słowo to brzmiało czasem pa-radoksem wcale interesu ącym: przykładem teoria — stworzona, na poparcie praktyki,przez współczesnego salonowego filozofa — iż na wyższy dowód względów i delikatno-ści, odnośnie do kobiety, okazu e ten, kto ą bierze gwałtem; w przeciwieństwie bowiemdo nieśmiałego i wyczeku ącego kochanka „szanu e e wstydliwość i skrupuły, i, biorąccałą winę na siebie, oszczędza e długie męczarni stopniowych ustępstw oraz bolesnego

³ o ią kobiet w zi b c don u n w — Crébillon syn, gr zki kącik prz kominku Noc i c wi .[przypis tłumacza]

Niebezpieczne związki

Page 5: Niebezpieczne związki

poczucia, iż uchybia same sobie⁴.Kobiety, o ile czu ą się na siłach, nie zosta ą w tyle za mężczyznami. Słabsze sta ą się

ich łupem, silnie sze zawczasu uczą się rozpoznawać „w dzisie szym kochanku utrze -szego wroga” i wypracowu ą całą sztukę, ak z pierwszego wyssać wszystkie słodycze,nie wyda ąc się drugiemu w ręce. Znamienną pod tym względem est przygoda pani deMerteuil z Prévanem (List LXXXV) i e autobiografia (List LXXXI), do które , we-dle zdania współczesnych, autor aż nazbyt wiele miał dokoła siebie wzorów. W rozpuścieumysłowe , w bezwzględnym złośliwym okrucieństwie, kobieta, w pewnym swoim typie,przechodzi niemal mężczyznę. Prze mu e od niego udogodnienia życiowe: „Dla hodowa-nia swoich przy emności stara ą się mieć ustronne domki, zupełnie na wzór sekretnychdomków ówczesnych modnisiów. Gniazdko takie kobieta sama ta emnie nabywa i urzą-dza; odźwierny est z e ramienia i wyboru, aby wszystko było na e usługi i nic niekrępowało e swobody, gdy zechce oszukać boda swego kochanka⁵”.

Oczywiście, przy te łatwości obcowania płci, przy tym nadużyciu miłosnych wrażeńi upo eń, tępie ą zmysły, chłodnie wyobraźnia. Stąd don Juan XVIII w. musi szukać corazostrze sze zaprawy dla zużytego podniebienia: „W stosunek mężczyzny do kobiety wśli-zgu e się akby akaś bezlitosna polityka, akby u ęty w reguły system gubienia. Zepsuciesta e się sztuką, w które skład po równi wchodzą okrucieństwo, wiarołomstwo, zdrada,kunszt tyranii. Machiawelizm wciska się w miłostki, sta e się ich dominu ącą nutą. Jestto chwila, w które Laclos kreśli z natury swo e Niebezpieczne związki, ową książkę prze-dziwną i okropną zarazem, która est tym dla moralności miłosne we Franc i XVIII w.,czym traktat o i ciu dla moralności polityczne Włoch w wieku XVI⁶. Ten rys okru-cieństwa w miłości znamiennym est dla epoki: przesunąwszy się z dziedziny moralnew fizyczną, do dzie w markizie de Sade do na pełnie szego wyrazu.

Oto tło, na którym rozgrywa się historia Niebezpieczn c związk w. Uderza ąco silnąi zwartą est budowa te książki. Pisana w listach z zachowaniem całe wytworne sztukiepistolarne , tak wysoko sto ące współcześnie, mimo to nie zawiera, można powiedzieć,ani ednego zbytecznego zdania: każde ma swo ą wagę, każde est subtelnym dotknięciempędzla, wzbogaca ącym całość obrazu o akiś nowy i ciekawy szczegół. Na formie listównie cierpi również w niczym akc a powieści: bieg e , na wskroś dramatyczny, nawiązu esię mocno i asno na pierwszych uż kartach, płynie w skrętach i powikłaniach, aby kukońcowi pomknąć wartkim pędem ku katastrofie. Aktorów na scenie zaledwie kilkoro;ednakże węzły pomiędzy nimi pozadzierzgane tak misternie i różnorodnie, iż wyczerpu ąniemal całą psychologię miłości we wszystkich e rodza ach, ob awach i odcieniach.

Nad akc ą dominu e postać margrabiny de Merteuil, w które rączce zbiega ą sięwszystkie nici intrygi. Jest to niewątpliwie eden z na silnie narysowanych typów kobie-cych ży ących w literaturze: istota o równie gorących zmysłach ak oschłym sercu, mądrai przenikliwa tak, iż Valmont, razem z całą swo ą eksperymentalną psychologią, est przynie i w e rękach istnym dzieckiem, owa „urocza markiza” robi chwilami wrażenie ażwprost niepoko ące. Pani de Merteuil, to mimo młodego wieku weteran zahartowanyak stal w owe nieustanne wo nie miłosne , aką było życie „towarzystwa” XVIII w.,a w które dla pełnego sukcesu nie wystarczało rycerzowi posiąść kobietę, lecz trzeba by-ło — mówiąc ówczesnym ęzykiem — ą „zgubić”. Epoka, w które społecznie kobietabyła pozbawiona wszelkich praw, faktycznie zaś, w panu ące klasie, stała niemal ponadprawem, musiała wydawać takie typy.

Partnerem pani de Merteuil est wicehrabia de Valmont, ciekawy zwłaszcza przezdomieszkę intelektualnego dyletantyzmu: zapowiedź typu, który tyle mie sca miał za ąćw późnie sze literaturze. Genealogię ego można by wywieść poniekąd od don Juana Mo-liera, od którego wszelako Valmont est bardzie wątły, a przyna mnie wyda e się takimprzy silnie sze o wiele indywidualności pani de Merteuil. Korespondenc a tych dwo gawypełnia główną część książki. W nie , zagrzewa ąc się nawza em w przewrotności i ze-

⁴n w z dow d wzg d w i de ik tno ci — Crébillon syn, gr zki kącik prz kominku Noc i c wi .[przypis tłumacza]

⁵ odow ni woic prz emno ci — E. i J. de Goncourt, emme u i c e. [przypis tłu-macza]

⁶ to unek m cz zn do kobiet w izgu e i kb k bez ito n po it k — E. i J. de Goncourt,emme u i c e. [przypis tłumacza]

Niebezpieczne związki

Page 6: Niebezpieczne związki

psuciu, snu ą wspólnie swo e plany; w nie czerpią obo e podnietę i zadowolenie miłościwłasne z czynów skazanych z natury swo e na mrok ta emnicy: edno stanowi dla dru-giego publiczność. Różnica w tym, że pani de Merteuil, odda ąc się przy emności tychprzy acielskich zwierzeń, nie przesta e ani na chwilę być panią swoich myśli i uczynków,nie przesta e być sobą, podczas gdy Valmont, można by powiedzieć, cały czas „zgrywasię” dla swe partnerki i, na przemian głaskany pochlebstwem i smagany drwiną, da e sięprowadzić ak dziecko na pasku, nie tracąc ani na chwilę przekonania o swe rzekomesile. Pochłonięty, o wiele więce niż sam mniema, urokiem pani de Tourvel, Valmontwielokrotnie w zwierzeniach swoich zadrasnął panią de Merteuil w sposób, którego munigdy nie przebaczy. Odtąd, póty na nim wygrywa, póty go drażni i kusi, aż e poświęcikochaną kobietę, by w zamian — rzecz na straszliwsza dla bohatera pokro u Valmonta— zostać wystrychniętym na dudka. Wówczas, na chwilę, niby dwa wspaniale drapieżnezwierzęta, sta ą naprzeciw siebie do walki: walki, w które Valmont pada, zanim zdołałsię opatrzeć, ak dalece był eno igraszką w ręku te straszne kobiety.

Nie mnie mistrzowsko i pewnie nakreślone są inne postacie dramatu. Danceny, tosama młodość, razem z e niewinnością i brakiem charakteru, z całą grandilokwenc ąi emfazą w miłości, która w próbie życiowe okazu e się nie tyle miłością dane kobiety,ile potrzebą miłości same . Autor idzie za nim krok w krok w śliskim labiryncie te mło-dzieńcze psychologii; nie oszczędza biednemu kawalerowi ani ednego kłamstewka, abywreszcie, ustami Valmonta, wydać wyrok, który brzmi tym okrutnie , że istotnie Dan-ceny est szlachetnym i sympatycznym chłopcem: „Oto ludzie! wszyscy ednako zbrod-niczy w swoich zamysłach, niedołęstwu, akie wkłada ą w ich przeprowadzenie, nada ąmiano uczciwości!”. Dominu ącym rysem bogdanki Danceniego, Cesi, est na wskrośkobieca podatność, skazu ąca ą na to, iż zawsze będzie tym, czym zrobią ą silnie szedłonie. W swoich prawdziwych „dzie ach grzechu”, od pens onarki świeżo wypuszczonez klasztoru, aż na powrót do furty klasztorne , przebywa ten kawałek życia ako ledwieże świadoma i ledwie że winna igraszka w zbrodniczych rękach. Je matka, pani de Vo-langes, to wyborny typ osoby troszczące się o cały świat i ego naprawę, a ślepe na to,co się dzie e w e własnym domu. Cechą e , ak wielu osób spec alizu ących się w cno-cie, est pewna próżność, którą pani de Merteuil wyzysku e po mistrzowsku. Pani deTourvel, w pierwsze połowie książki niecierpliwiąca nieco swą zabó czo rezonu ącą do-skonałością, w drugie , kiedy przechodzi całe piekło mąk i upokorzeń, wzrusza ąca estsiłą uczucia i bezwzględnością oddania. Wreszcie, stara pani de Rosemonde, urocza tymwdziękiem, który owe epoki był na przedziwnie szym kwiatem i nad którym, zda się,ani wiek, ani choroba nie miały władzy.

Pomiędzy tymi to osobami rozgrywa się akc a powieści. Intryga e streszczona niedałaby w żadne mierze obrazu dzieła. Ta emnica artyzmu mieści się tuta nie w wielkichliniach, ale w szczegółach, w przeprowadzeniu. Valmont kocha panią de Tourvel, którago ubóstwia, Danceny kocha Cecylię de Volanges i posiada wza em e serce: zdawałobysię, że z te podwó ne sielanki nie sposób wykrzesać nic za mu ącego! W aki sposóbValmont depce serce swe ukochane , tak, iż sta e się przyczyną e śmierci; dlaczego podrodze łamie życie małe Cesi i sam ginie z ręki Danceniego, to ta emnica margrabinyde Merteuil i głębokie polityki e kobiecego machiawelizmu. Pani de Tourvel ośmie-liła się tchnąć w Valmonta uczucie o tkliwszym i szlachetnie szym wyrazie, niż e żywiłkiedyś dla pani de Merteuil — więc zginie. Nie ma dla nie ratunku ani przebaczenia.Valmont drasnął niezręcznie panią de Merteuil wynurzeniami swe miłości dla inne i od-ważył się pokrzyżować kaprys e dla Danceniego — więc zginie. Cesia est narzeczonączłowieka, który niegdyś ośmielił się pierwszy porzucić panią de Merteuil, zatem hańbae est postanowiona, iżby, wnosząc ą w dom przyszłego męża, pomściła tę zniewagę.Oto kobieta-demon, salonowy wprawdzie, ale eden z na bardzie rasowych, akie wydałaliteratura. A aka miła, aka mądra! Dostać się w e ręce nie radzę, ale porozmawiać z niążyczę każdemu.

Ciekawe były kole e te książki. Wkrótce po ukazaniu się entuz astycznie powitanaprzez eden z bystrze szych umysłów krytycznych te epoki, Grimma, zysku e olbrzymią

Niebezpieczne związki

Page 7: Niebezpieczne związki

poczytność i rozgłos, niewolny ednak od przymieszki skandalu⁷. Skazane na zniszcze-nie przez polic ę, zapomniane późnie wśród wulkanicznych wstrząśnień tworzącego sięnowego społeczeństwa, dzieło to znika z horyzontu na lat niemal sto. Sainte-Beuve zale-dwie o nim wspomina, romantycy obrzuca ą e wzgardą. Ku końcowi XIX wieku, w epocerozkwitu psychologicznego romansu, imię autora Niebezpieczn c związk w nabiera no-wego blasku. Autor wi t w grzec u, Baudelaire, który nie mógł pozostać nieczułym naniezdrowy urok wydziela ący się z kart te powieści, opatrzył ą następu ącym nadpisem:„Ta książka, eżeli parzy, parzyć może edynie na kształt lodu”. Dziś powieść ta stałabyniechybnie „z buzią w ciup” na półkach między klasykami, gdyby nie to, że history-cy literatury wciąż pobożnie się odżegnu ą na e wspomnienie. Przebywa zatem dotądw regionach „literatury gorszące ”, zalotnie a niepoko ąco z dala strzygąc okiem w stronęPascala i Bossueta. Spotka ą się kiedyś…

BoyKraków,

⁸Poczuwamy się do obowiązku uprzedzenia czytelników, że mimo tytułu dzieła nie rę-czymy za autentyczność tego zbioru, a nawet mamy poważne przyczyny mniemać, iż estedynie prostym powieściowym zmyśleniem.

Co więce , zda e się nam, że autor, mimo iż wyraźnie zabiega o prawdopodobieństwo,zniweczył e sam, i to bardzo niezręcznie, przez wybór epoki, w które umieścił opisywanewypadki. W istocie, większość osób, które wprowadza, tak mocno szwanku e na punkcieobycza ów, iż niepodobna przypuszczać, aby żyły w naszym stuleciu: w stuleciu filozofii,w którym rozlewa ąca się na wszystkie strony oświata, uczyniła, ak każdemu wiadomo,mężczyzn tak pełnymi zacności, a kobiety skromności i cnoty.

Sądzimy zatem, iż eżeli wypadki opisane w tym dziele ma ą akiś podkład prawdy,mogły się one zdarzyć edynie albo w innym mie scu, albo w innym czasie. Mamy wielceza złe autorowi, że uwiedziony wyraźnie nadzie ą wzbudzenia żywszego interesu⁹ czytel-nika przez większe zbliżenie się do swego kra u i epoki ośmielił się, we współczesnychkostiumach i w świetle naszych stosunków, odmalować obycza e tak bardzo nam obce.

Aby, o ile w nasze mocy, uchronić zbyt dobrodusznego czytelnika od pułapki, którązastawiono ego łatwowierności, poprzemy nasze mniemanie pewnym rozumowaniem.Przedkładamy mu e z całą ufnością, ponieważ wyda e się nam przekonywu ącym i nieod-partym; a mianowicie: te same przyczyny musiałyby przecież sprowadzać te same skutki,a przecież nie widu emy dzisia , aby panna ma ąca sześćdziesiąt tysięcy funtów rocznerenty wstępowała do klasztoru, ani też, aby aka prezydentowa, do tego młoda i ładna,umierała ze zgryzot sumienia.

ou e u, Przedmowa do Nowe Heloizy

⁷rozg o niewo n edn k od prz mie zki k nd u — „(…) Nie ma w istocie książki, nie wyłącza ąc Crébillonai ego naśladowców, w które skażenie zasad i obycza ów tego, co nazywa się dobr m tow rz twem, byłybyodmalowane z większą naturalnością, śmiałością i dowcipem: nie można się tedy dziwić, iż mało którą nowośćprzy ęto z takim zapałem; eszcze mnie należy się dziwić temu, iż kobiety czu ą się obowiązane oburzać natę książkę. Mimo całe przy emności, aką mogła im sprawić e lektura, nie była ona wolna od żądła: w akisposób człowiek, który tak dobrze e zna, a tak źle dochowu e ich ta emnicy, nie miałby uchodzić za potwora?”(„Correspondance littéraire”, kwiecień ). [przypis tłumacza]

⁸ rzedmow — rzedmow n k dc est również pióra Laclosa i stanowi edynie ironiczną mistyfikac ęczytelnika. [przypis tłumacza]

⁹intere — tu: zainteresowanie. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 8: Niebezpieczne związki

CZĘŚĆ PIERWSZA Cecylia Volanges do Zofii Carnay w klasztorze urszulanek w ***

Widzisz, droga przy aciółko, że dotrzymu ę danego słowa i że czepeczki i stroiki niepochłonęły tak dalece całego mego czasu, aby mi go nie zostało zawsze dla ciebie poddostatkiem. A przecież w tym ednym dniu napatrzyłam się więce stro ów niż w ciąguczterech lat, które spędziłyśmy razem w klasztorze. Mama zasięga we wszystkim megozdania; czu ę, że estem w e oczach daleko mnie pens onarką niż poprzednio. Mamwłasną pannę służącą, pokó i salonik wyłącznie dla siebie; piszę do ciebie na prześlicznymbiureczku, do którego dostałam klucz i gdzie mogę chować i zamykać, co mi się podoba.Mama ozna miła, że będę ą widywała codziennie przy wstawaniu; wystarczy, eżeli będęuczesana do obiadu, i wówczas uwiadomi¹⁰ mnie co dzień, gdzie mam się z nią spotkaćpopołudniu. Resztą czasu mogę rozrządzać zupełnie do woli; mam swo ą harfę, rysunkii książki, ak w klasztorze; z tą różnicą, że nie ma matki Annunc aty, która by mi sypałabury¹¹, i że, gdybym chciała, mogłabym nic nie robić od rana do wieczora; że ednak niemam przy sobie mo e Zosi, z którą bym mogła śmiać się i gawędzić, wolę przeto skracaćczas akimś zatrudnieniem.

Jest zaledwie piąta; z mamą mam się spotkać dopiero o siódme ; czasu więc byłobyaż nadto, gdybym tylko miała coś do zwierzenia! Ale eszcze nic a nic nie wiem; gdybynie przygotowania, na akie patrzę codziennie, i nie mnóstwo robotnic, które kręcą siętu wyłącznie tylko dla mnie, mogłabym myśleć, że nikomu się nie śni wydawać mnie zamąż i że to była zwykła gadanina poczciwe Józe. Jednakże matka powtarzała mi takczęsto, że panienka powinna zostawać w klasztorze aż do chwili zamążpó ścia, że skoromnie odebrano, Józefa musi chyba mieć słuszność.

Jakiś po azd zatrzymał się przed bramą i mama kazała mnie zawołać natychmiast dosiebie. Czyżby to miał być… Jestem nieubrana, ręce mi drżą i serce tłucze się we mnie.Pytam panny służące , czy nie wie, kto est u matki. „Owszem — odparła — pan C***”.To mówiąc, zaczęła się śmiać. Och, mam akieś przeczucie, że to on. Wrócę zaraz, aby ciopowiedzieć, ak się wszystko odbyło. Wiem przyna mnie uż, ak się nazywa. Spieszę,aby nie dać na siebie czekać zbyt długo. Do widzenia, za małą chwileczkę.

Toż będziesz sobie żartować z głupiutkie Cesi! Och, akże się zawstydziłam! Ale i tybyłabyś się złapała tak samo. Wszedłszy, u rzałam czarno ubranego pana, który stał kołomamy. Ukłoniłam się na wdzięcznie , ak mogłam i zatrzymałam się w mie scu, nibywrośnięta w posadzkę. Możesz sobie wyobrazić, ak mu się przyglądałam! „Pani — rzekłdo matki, odda ąc mi ukłon — córeczka est zachwyca ąca i tym żywie przychodzi miodczuwać łaskę, aką mnie pani darzy”. Na to tak wyraźne oświadczenie poczęłam drżećna całym ciele, nie mogłam utrzymać się na nogach; na szczęście, spostrzegłam w pobliżufotel: usiadłam, cała czerwona i pomieszana. Ledwiem zdążyła to uczynić, uż człowiek tenznalazł się u moich kolan. Wówczas two a biedna Cesia straciła do reszty głowę; byłam,ak mówi mama, zupełnie nieprzytomna. Zerwałam się, wyda ąc przeraźliwy krzyk… Ot,ak wtedy, podczas burzy, pamiętasz? Na to mama parsknęła śmiechem, mówiąc: „Cotobie, dziecko? Usiądźże i poda panu nogę”. Mo a złota, pokazało się, że ten pan, to poprostu szewc. Nie umiem ci opisać, ak bardzo się zawstydziłam: na szczęście nikogo niebyło prócz mamy. Sądzę, iż skoro wy dę za mąż, nigdy nie wezwę uż tego szewca.

Przyzna , że my, doprawdy, dużo wiemy o świecie! Do widzenia. Już blisko szósta;panna służąca mówi, że czas się ubierać. Do widzenia, Zosiu droga; kocham cię tak, akgdybym eszcze była w klasztorze.

PS Nie wiem, przez kogo posłać list: zaczekam, aż przy dzie Józefa.Paryż, sierpnia **

Markiza de Merteuil do wicehrabiego de Valmont w zamku ***

¹⁰uwi domi — zawiadomić, powiadomić. [przypis edytorski]¹¹ p bur — ostro upominać. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 9: Niebezpieczne związki

Wraca , drogi wicehrabio¹², wraca ; cóż ty tam robisz, co możesz robić u stare ciotki,która cały ma ątek zapisała uż na two e imię? Rusza natychmiast w drogę: potrzebnyesteś. Przyszła mi do głowy wspaniała myśl i tobie pragnę powierzyć wykonanie. Te kil-ka słów powinny by wystarczyć: aż nazbyt zaszczycony wyborem powinien byś stawić sięz całym pośpiechem, aby na kolanach odebrać me rozkazy. Ale ty nadużywasz me dobro-ci, nawet wówczas, kiedy przestałeś z nie korzystać, i w wyborze, aki mam przed sobą,albo wieczyste nienawiści, albo bezgranicznego pobłażania dla ciebie, edynie szczęściuswemu zawdzięczasz, iż dobroć mo a bierze górę. Zatem spieszę wta emniczyć cię w swo-e zamysły: lecz przysiąż¹³, że, ako wierny rycerz, nie pogonisz za żadną inną przygodą,póki te nie doprowadzisz szczęśliwie do końca. Jest ona zaprawdę godną bohatera: maszsłużyć razem miłości i zemście; słowem, będzie to edno dzieło więce do umieszczeniaw twoich pamiętnikach: tak, w twoich pamiętnikach, gdyż chcę koniecznie, aby kiedyśukazały się w druku i sama pode mu ę się e spisywać. Ale zostawmy e na razie, a wróćmydo tego, co mnie w te chwili zaprząta.

Pani de Volanges wyda e za mąż córkę: to eszcze ta emnica: ale zwierzyła mi ą odwczora . I kogo, myślisz, wyszukała za zięcia? Hrabiego de Gercourt. Któż by powiedział,że a mam zostać kuzynką Gercourta? Po prostu nie posiadam się z wściekłości… Jakto! Nie domyślasz się eszcze? O głowo niepo ętna! Czyżbyś mu uż przebaczył przygodęz intendentową¹⁴? A a, czyż nie więce eszcze mam przyczyn użalać się na niego, typotworze¹⁵? Ale panu ę nad gniewem i nadzie a zemsty rozpogadza mą duszę.

Sto razy musiała ci się dać we znaki, tak samo ak i mnie, owa nadęta uroczystość,z aką Gercourt rozprawia o tym, co za wszelakie przymioty musi posiadać ego przyszłażona, oraz głupia zarozumiałość, która każe mu mniemać, iż on właśnie zdoła uniknąćnieuniknionego losu. Znasz ego śmieszne uro enia na punkcie klasztornego wychowa-nia i eszcze o wiele śmiesznie szy przesąd co do chłodnego temperamentu blondynek.W istocie, mogłabym się założyć, że, mimo sześćdziesięciu tysięcy renty małe Volanges,nigdy nie przyszłoby mu na myśl małżeństwo, gdyby panna była brunetką lub gdyby niechowała się w klasztorze. Przekona my go zatem, że est tylko głupcem i… czymś więce :zostałby nim z pewnością prędze czy późnie ; nie o to się też kłopocę; lecz byłoby za-bawne, gdyby uż od tego rozpoczął. Jakżebyśmy się przednio¹⁶ bawili naza utrz, słysząc,ak się chełpi! Bo będzie się chełpił z pewnością; a przy tym, skoro uż raz ty się za mieszpostanowieniem pierwszych kroków te dziewczyny, trzeba by dziwnego nieszczęścia, abyGercourt nie stał się z czasem, ak tylu innych, przedmiotem zabawy¹⁷ całego Paryża.

Zresztą bohaterka tego nowego romansu zasługu e w zupełności na two e starania:est naprawdę ładna; ot, dzieciak piętnastoletni, istny pączek róży; nieprawdopodobnienaiwna i bez na mnie sze sztuki: ale was mężczyzn taka rzecz nie odstrasza: ma przy tymw spo rzeniu akąś tkliwą omdlałość, doprawdy bardzo obiecu ącą. Doda do tego, że aą polecam; nie pozosta e ci nic, ak tylko podziękować i posłuchać.

List ten dostanie się do twoich rąk utro rano. Rozkazu ę, abyś utro, o siódme wie-czór, z awił się u mnie. Nie przy mę nikogo przed ósmą, nawet mego p nu ącego kawalera:on nie ma dosyć głowy na tak ważne przedsięwzięcie. Widzisz, że miłość mnie nie zaśle-pia. O ósme zwrócę ci swobodę, o dziesiąte zaś wrócisz, aby wieczerzać wraz z pięknymprzedmiotem twoich zabiegów: matka i córka będą utro u mnie. Do widzenia; minęłouż południe. Niebawem przestanę się tobą za mować.

Paryż, sierpnia **

¹²wice r bi — tytuł odnoszący się do rodziny hrabiowskie , gdzie tytuł hrabiego przypadał na starszemuczłonkowi rodu, zaś tytuł wicehrabiego ego synowi; funkc onował także we Franc i ako samodzielny tytułarystokratyczny, nadawany rodzinom bez tytułu hrabiowskiego. [przypis edytorski]

¹³prz ią — dziś popr.: przysięgnij. [przypis edytorski]¹⁴intendentow — żona intendenta; intendent: urząd administracy ny w prowinc ach ancuskich przed re-

woluc ą. [przypis edytorski]¹⁵m m zo t kuz nką ercourt — aby zrozumieć ten ustęp, trzeba wiedzieć, że hrabia de Gercourt

opuścił markizę de Merteuil dla intendentowe ***, która poświęciła dla niego wicehrabiego de Valmont i żewówczas markiza i wicehrabia zbliżyli się do siebie. Ponieważ zdarzenie to sięga znacznie wcześnie niż wypadki,o których mowa w ninie szych listach, przeto autor uważał za stosowne pominąć całą odnośną korespondenc ę.[przypis tłumacza]

¹⁶przednio (daw.) — znakomicie. [przypis edytorski]¹⁷z b w — tu: rozrywka, uciecha, żarty. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 10: Niebezpieczne związki

Cecylia Volanges do Zofii Carnay

Niczego eszcze się nie dowiedziałem, droga. Wczora było u mamy dużo gości. Mimociekawości, z aką przypatrywałam się całemu towarzystwu, zwłaszcza panom, wynudziłamsię straszliwie. Wszyscy, mężczyźni i kobiety, przyglądali mi się wytrwale, a potem szeptalisobie do ucha; wiedziałam doskonale, że rozmawia ą o mnie: czułam, że się czerwienię,a nie mogłam się powstrzymać. Bardzo zła byłam na siebie, zauważyłam bowiem, że gdysię przyglądano innym kobietom, one się nie czerwieniły. A może to tylko dlatego, że sięróżu ą¹⁸, nie widać po nich, gdy są zakłopotane, bo trudno chyba nie zaczerwienić się,kiedy mężczyzna wpatru e się tak natarczywie.

Na więce niepokoiło mnie to, że nic nie wiem, co oni sobie wszyscy o mnie myślą.Zdawało mi się ednak, że dosłyszałam parę razy słowo dn , ale na pewno usłyszałamrównież niezr czn ; i to z pewnością musi być prawda, gdyż pani, która to mówiła, estkrewną i przy aciółką matki; zda e się, że i dla mnie nabrała od razu dużo sympatii. Toedyna osoba, która trochę rozmawiała ze mną w ciągu wieczoru. Jutro mamy być u niena kolac i.

Słyszałam eszcze późnie , ak akiś pan ( estem pewna, że mówił o mnie), odezwał siędo drugiego: „Niechże to eszcze do rze e, zobaczymy te zimy”. Może to on właśnie masię ze mną żenić, ale to by znaczyło, że dopiero za cztery miesiące! Chciałabym bardzowiedzieć, ak est w istocie.

Przyszła właśnie Józefa, aby zabrać list, mówi, że e pilno. Ale muszę ci opowiedziećeden eszcze przykład mo e niezręczności. Och! Zda e mi się, że ta pani ma słuszność!

Po kolac i wszyscy zasiedli do gry. Usadowiłam się tuż koło mamy; nie wiem, aksię stało, ale zasnęłam prawie natychmiast. Obudził mnie głośny wybuch śmiechu. Niewiem, czy ze mnie się śmiano, ale przypuszczam. Mama pozwoliła mi iść do siebie, czymmi zrobiła wielką przy emność. Wyobraź sobie, było uż po edenaste ! Do widzenia, Zosiudroga, kocha zawsze mocno swo ą Ceśkę. Zaręczam ci, że wi t nie est tak zabawny, aknam się wydawał w marzeniach.

Paryż, sierpnia ** Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil w Paryżu

Rozkazy two e, markizo¹⁹, są czaru ące; sposób, w aki e wyda esz, eszcze bardzieuroczy: przy tobie, pani, byłbym zdolny pokochać despotyzm. Nie pierwszy to raz, akci wiadomo, ubolewam, iż nie estem uż twoim niewolnikiem; mimo nazwy potwor ,aką mnie obdarzasz, na mile zawsze wspominam czasy, kiedy zaszczycałaś mnie bardziesłodkimi imiony²⁰. Często nawet marzę o tym, aby zasłużyć e na nowo i aby uż do końcadni wytrwać u twoich stóp, pani, da ąc całemu światu przykład budu ące stałości. Aleważnie sze przeznaczenia woła ą nas w tym życiu; losem naszym est zdobywać; trzebaiść tedy²¹ drogą, aką nam pisano. Może kiedyś, na schyłku naszego zawodu, spotkamysię eszcze; niech mi bowiem wolno będzie powiedzieć bez urazy, pani, śliczna marki-zo, postępu esz co na mnie równym krokiem ze mną, i od czasu ak, rozłączywszy sięku pożytkowi świata, niesiemy naszą ewangelię²² każde na swo ą rękę, zda e mi się, żew tym posłannictwie miłości, ty więce ode mnie zdobyłaś uż wyznawców. Znam two epoświęcenie, twą płomienną żarliwość; zaprawdę, gdyby to bóstwo miało nas sądzić podziełach, ty byłabyś kiedyś patronką dużego miasta, podczas gdy twó przy aciel i sługazostałby ledwie pokątnym świętym akie mizerne wioseczki. Ten budu ący styl musi cięnieco dziwić, markizo, nieprawdaż? Ale od całego tygodnia nie słyszę innego, nie mówięinnym; co więce , aby się w nim doskonalić, zmuszony estem być ci, pani, nieposłusz-nym.

¹⁸r ow i — barwić sobie różem policzki. [przypis edytorski]¹⁹m rkiz — żona markiza; m rkiz: tytuł arystokratyczny sytuu ący w hierarchii społeczne między hrabią

a księciem. [przypis edytorski]²⁰imion — dziś N.lm: imionami. [przypis edytorski]²¹ted (daw.) — więc. [przypis edytorski]²²ew nge i — dosł. dobra nowina; tu: zestaw zasad a. nauka moralna. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 11: Niebezpieczne związki

Nie gniewa się, markizo, i wysłucha . Tobie, skarbniczce wszystkich ta emnic megoserca, powierzę na większy zamiar, aki kiedykolwiek urodził się w me głowie. Do czegóżty mnie, markizo, chcesz użyć? Bym uwiódł młodą dziewczynę, która nic nie widziała,o niczym nie ma po ęcia; która byłaby mi nie ako wydana na łup bez żadne obrony;którą wprawiłby w upo enie pierwszy hołd spotkany w życiu, a ciekawość poprowadziłabyszybcie eszcze niż miłość. Dwudziestu mogłoby tuta do ść do celu nie gorze ode mnie.Zupełnie inacze ma ą się rzeczy w przedsięwzięciu, które mnie zaprząta: tuta powodzeniezapewnia mi tyleż chwały, co rozkoszy! Miłość, która gotu e się²³ wieńcem przystroić mągłowę, waha się sama pomiędzy mirtem²⁴ a laurem²⁵ lub racze połączy oba, aby godnieuczcić zwycięstwo. Ty sama, piękna przy aciółko, staniesz prze ęta świętym podziwemi z zapałem wykrzykniesz: „Oto, zaprawdę, mąż wedle serca mo ego²⁶”.

Znasz, markizo, prezydentową de Tourvel, e pobożność, e miłość małżeńską, su-rowe zasady. Oto forteca, do które szturm przypuszczam: oto godny mnie nieprzy aciel,oto cel, który pragnę osiągnąć.

A eśli chlubne ceny nie sięgnę zwycięstwa,Zdobędę boda zaszczyt daremnego męstwa.

Można cytować liche wiersze, gdy pochodzą spod pióra wielkiego poety²⁷Dowiedz się zatem, że prezydent bawi w Burgundii²⁸, dokąd udał się dla ważnego

procesu (mam nadzie ę, że przyprawię go o przegranie eszcze ważnie szego). Niepocie-szona połowica ma zostać tuta przez cały czas żałosnego wdowieństwa. Codzienna msza,odwiedziny biednych w okolicy, poranna i wieczorna modlitwa, samotne przechadzki,nabożne rozmowy z mo ą starą ciotką i od czasu do czasu nudna partia wiska²⁹, mia-ły stanowić edynie e rozrywki. Tuszę³⁰ sobie, że uda mi się zgotować e inne, niecobardzie ożywione. Dobry anioł przywiódł mnie tuta dla e i mego szczęścia. Szalony!Żałowałem dwudziestu czterech godzin, które musiałem poświęcić względom rodzinnepowinności. Jakżeż czułbym się ukarany, gdyby mnie kto dziś zmusił do powrotu do Pa-ryża! Na szczęście, potrzeba czterech osób, aby móc grać w wiska; że zaś tu zna du e siępod ręką edynie mie scowy proboszcz, mo a nieśmiertelna ciotka nalegała bardzo, abyme choć kilka dni poświęcił. Zgadu esz, markizo, że nie dałem się prosić. Nie wyobrażaszsobie, ak poczciwina rozpływa się nade mną od tego czasu, a zwłaszcza, ak est zbudo-wana tym, iż regularnie z awiam się na codziennych modłach i na mszy. Ani pode rzewa,akiemu bóstwu niosę hołdy.

Oto więc od czterech dni pochłania mnie silna namiętność. Znasz mnie; wiesz zatem,czy umiem żywo pragnąć, czy umiem dawać sobie rady z przeszkodami: ale nie wiesz, akbardzo osamotnienie wzmaga gorączkę pragnienia. Ży ę wyłącznie tym ednym: myślęo nie we dnie, śnię w nocy. Muszę mieć tę kobietę, aby się ocalić od śmieszności za-kochania: dokąd bowiem nie zdoła zaprowadzić niezaspoko one pragnienie? O słodkasytości! Przyzywam cię dla mego szczęścia, a zwłaszcza spoko u. Jakież to szczęście dlanas, że kobiety tak słabo się bronią! Inacze bylibyśmy wobec nich stadem kornych³¹niewolników. W te chwili ogarnęło mnie uczucie głębokie wdzięczności dla kobiet ła-twych, które to uczucie, na prostszą drogą, zawiodło mnie do twoich stóp, markizo.Pochylam się do nich, aby uzyskać przebaczenie i kończę zbyt długi list: do widzenia,urocza przy aciółko, i bez urazy.

Z zamku ***, sierpnia **²³gotow i — tu: przygotowywać się. [przypis edytorski]²⁴mirt — krzew o wonnych liściach, w udaizmie wykorzystywany ako element świątecznego bukietu.

[przypis edytorski]²⁵ ur — wieniec z liści wawrzynu w starożytne Grec i i Rzymie służący do dekorac i zwycięzców. [przypis

edytorski]²⁶ to, z pr wd , mą wed e erc mo ego— nawiązane do ie w po to kic (Dz ,): „Znalazłem Dawida,

syna Jessego, męża wedle serca mego, który czynić będzie każdą wolę mo ą” (przekład Jakuba Wu ka). [przypisedytorski]

²⁷ e i c ubne pod pi r wie kiego poet — La Fontaine’a. [przypis tłumacza]²⁸ urgundi — kraina historyczna w środkowe Franc i. [przypis edytorski]²⁹wi k — wist, gra karciana, poprzedniczka brydża. [przypis edytorski]³⁰tu z (daw.) — spodziewać się czegoś, mieć nadzie ę; por. otuc . [przypis edytorski]³¹korn — pokorny. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 12: Niebezpieczne związki

Markiza de Merteuil do wicehrabiego de Valmont

Czy wiesz, wicehrabio, że twó list silnie przekracza dozwolone granice zuchwalstwai że miałabym wszelkie prawo obrazić się? Dowiódł mi ednak zarazem, iż straciłeś zu-pełnie głowę, i to edno ocaliło cię od mego oburzenia. Jako wspaniałomyślna i tkliwaprzy aciółka, zapominam o mo e zniewadze, aby edynie myśleć o twoim niebezpieczeń-stwie; i akkolwiek nudną est rzeczą przemawianie do rozsądku, i na to się odważę przezwzgląd, iż snadź³² bardzo tego potrzebu esz.

Ty, zdobywa ący prezydentową Tourvel! Cóż za kaprys pocieszny! Pozna ę two ą wa-riacką głowę, która umie pragnąć tylko tego, czego uzyskanie zda e się niepodobień-stwem. I cóż ty widzisz w te kobiecie? Rysy regularne, eżeli chcesz, przyzna ę, ale bezcienia wyrazu: nieźle zbudowana, ale bez wdzięku, ubrana zawsze wprost śmieszne! Techusteczki, które opatula ą e piersi, ten biust sięga ący aż gdzieś pod brodę! Powiadamci ako przy aciółka, wystarczyłoby ci mieć uż nie dwie, ale edną kobietę tego pokro u,by stracić całą reputac ę. Przypomnij sobie tylko dzień, w którym ona kwestowała w ko-ściele św. Rocha, kiedy tak dziękowałeś mi, że ci dostarczyłam tego widowiska. Zda e misię, że ą widzę eszcze, ak się prowadzi pod rękę z tą swo ą długowłosą tyczką, gotowaprzewrócić się przy każdym kroku, ak wiecznie zawadza o czy ąś głowę swoim łokciowymrobronem³³, rumieni się przy każdym ukłonie! Któż by wówczas powiedział, że tobie sięzachce kiedyś te kobiety? Ech, wicehrabio, ty sam zarumień się ze wstydu i opamiętazawczasu. Przyrzekam ci solenną ta emnicę.

A zresztą, zastanów się nad zawodami, akie cię czeka ą! Jakiegoż to rywala wypadnieci zwalczać? Męża! Czy nie upokarza cię uż samo zestawienie? Cóż za hańba, eżeli po-niesiesz klęskę! A na odwrót, w razie zwycięstwa, akże mało zaszczytu! Więce powiem:nie spodziewa się żadne przy emności. Czyż można zaznać e ze skromnisiami? Mówięoczywiście o szczerych: wstrzemięźliwe nawet w same godzinie upo enia, zawsze dadzą ciedynie akieś pół rozkoszy. To zupełne oddanie całe siebie, ten szał zmysłów, w którymrozkosz oczyszcza się własnym bezmiarem, ta na wyższa łaska miłości, to wszystko estim zupełnie nieznane. Przepowiadam ci; w przypuszczeniu na szczęśliwsze możliwości,two a prezydentowa będzie mniemała, iż wszystko uczyniła dla ciebie, racząc cię tak, akraczy swego małżonka: w sam na sam zaś małżeńskim, chociażby na czulszym, zosta ezawsze dwo e, a nie edno. Tuta rzecz ma się eszcze o wiele gorze : two a skromnisia estnabożna i to tą nabożnością kumoszek³⁴, która skazu e kobietę na wieczyste dzieciństwo.Może uda ci się nagiąć tę zaporę, lecz nie pochlebia sobie, byś zdołał ą zniweczyć: zwy-ciężysz może miłość Boga, lecz nie obawę przed diabłem; i skoro, trzyma ąc kochankęw ramionach, uczu esz, iż serce e bije, będzie ono biło ze strachu, a nie z miłości. Możegdybyś poznał tę kobietę wcześnie , byłbyś może coś z nie zrobił; ale dziś ta lala ma dwa-dzieścia dwa lata, a uż blisko dwa lata, ak wyszła za mąż. Wierza mi, wicehrabio, gdykobieta z pu ci się do tego stopnia, trzeba ą zdać uż losowi; na zawsze zostanie tylkokwoczką.

I dla tego to uroczego przedmiotu odmawiasz mi posłuszeństwa, zakopu esz się żyw-cem w grobowcu swe ciotki i wyrzekasz się przygody na rozkosznie sze w świecie i na -bardzie stworzone , aby przysporzyć ci chwały? Cóż za fatalność chce, aby ten Gerco-urt zawsze miał akieś pierwszeństwo przed tobą? Słucha , mówię bez gniewu: ale w techwili skłonna byłabym doprawdy uwierzyć, że nie wart esteś swo e reputac i, przedewszystkim zaś estem skłonna odebrać ci mo e zaufanie. Nie umiałabym zwierzać swoichta emnic kochankowi pani de Tourvel.

Dowiedz się zresztą, że mała Volanges zdążyła uż zawrócić komuś głowę. Młody Dan-ceny szale e za nią. Śpiewali kiedyś razem: w istocie ta gąska śpiewa o wiele lepie , niżbyprzystało wychowanicy klasztoru. Ma ą przechodzić z sobą różne duety i sądzę, że, co donie , chętnie byłaby gotowa dostroić się do unisona³⁵: ale ten Danceny to dzieciak, którystraci cały drogi czas na gruchaniu i do niczego nie do dzie. Osóbka est, ze swe strony,

³² n d (daw.) — zapewne, prawdopodobnie, widocznie. [przypis edytorski]³³robron — suknia o sztywne spódnicy, z przodu spłaszczone , z tyłu wydłużone . [przypis edytorski]³⁴kumo zk — wścibska, gadatliwa kobieta. [przypis edytorski]³⁵uni ono — wykonywanie melodii przez różne głosy lub instrumenty w dźwiękach identyczne wysokości.

[przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 13: Niebezpieczne związki

dosyć dzika i gdyby nawet coś się stało, będzie to z pewnością o wiele mnie zabawne, niżgdybyś ty się chciał tym za ąć: toteż wściekła estem i z pewnością zrobię scenę kawale-rowi, skoro się tu po awi. Radzę mu, aby był potulny; w te chwili bowiem nic by mnienie kosztowało zerwać z nim na dobre. Jestem pewna, że gdyby mi przyszło do głowyteraz go porzucić, byłby w prawdziwe desperac i; a nic mnie tak nie bawi, ak te miło-sne rozpacze; z pewnością nazwałby mnie „przewrotną”. To słowo „przewrotna” zawszerobiło mi przy emność; est to po słowie „okrutna” na słodsza nazwa dla ucha kobiety,a mnie ciężko przychodzi na nią zapracować. Doprawdy, muszę zastanowić się poważnienad tym zerwaniem. No i sam widzisz, czego stałeś się przyczyną! Niecha to spadnie natwo e sumienie. Do widzenia. Chcie mnie polecić modłom prezydentowe .

Paryż, sierpnia ** Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil

Czyż więc nie ma na świecie kobiety, która by nie nadużywała władzy, aką zdobędzie?Więc i ty, ty, którą nazywałem tak często na pobłażliwszą przy aciółką, i ty zrzucasz się Miłość, Rozkosz, Przy aźń,

Rozczarowaniez roli i nie wzdragasz się ranić mnie tak dotkliwie w przedmiocie mych uczuć! Jakimiżto rysami ośmielasz się malować panią de Tourvel!… Któryż mężczyzna życiem by nieprzypłacił tego bezprzykładnego zuchwalstwa? Na którąż inną kobietę nie ściągnęłoby toprzyna mnie bolesnego odwetu? Przez litość, nie wystawia mnie na tak ciężkie próby; nieręczę, czy zdołałbym e przetrzymać. W imię przy aźni, zaczeka , aż będę miał tę kobietę,eżeli chcesz ą zohydzać. Czyż nie wiesz, że edynie rozkosz ma prawo zde mować z oczuprzepaskę miłości?

Ale co a mówię? Czyż pani de Tourvel potrzebu e uciekać się do pomocy złudzeń?Nie: aby być godną uwielbienia, wystarczy e być sobą. Zarzucasz e , że się źle ubiera;chętnie wierzę: wszelkie ubranie e szkodzi, wszystko, co ą zakrywa, u mu e e wdzięku.Dopiero w swobodne prostocie domowego stro u sta e się naprawdę czaru ąca. Dziękistraszliwym upałom, akie nam tuta dokucza ą, prosty szlaoczek ze zwykłego płótnapozwala mi podziwiać e krągłą i gibką kibić³⁶. Cieniutki muślin³⁷ zaledwie przysła-nia piersi: spo rzenia mo e, przelotne, lecz bystre, zdołały uż ogarnąć ich niezrównanekształty. Twarz, powiadasz, nie ma wyrazu. I cóż miałaby wyrażać w chwili, gdy nic nieprzemawia do e serca? Nie, to pewna, nie spotkasz u nie , ak u naszych zalotniś, owegokłamliwego spo rzenia, które czaru e nas niekiedy, a zwodzi zawsze. Ona nie umie podry-wać pustki zdawkowych wyrazów za pomocą wyuczonego uśmiechu: akkolwiek posiadaząbki na ładnie sze w świecie, śmie e się tylko z tego, co ą bawi. Ale trzeba też widziećw czasie na niewinnie sze igraszki, ile w e twarzy odbija się naiwne i szczere wesołości!Jak, wobec nieszczęśliwego, któremu śpieszy skwapliwie z pomocą, spo rzenie e zwia-stu e czystą radość i dobroć tak pełną współczucia! Trzeba widzieć przede wszystkim,ak przy na mnie szym słowie pochwały lub przymilenia malu e się na e niebiańskietwarzy cudowne zakłopotanie byna mnie niepodrabiane skromności!… Jest skromnai nabożna, stąd wnosisz, iż musi być zimną i bezduszną? Ja myślę zupełnie inacze . Ja-kież zdumiewa ące dary tkliwości trzeba posiadać, aby e przelewać aż na własnego mężai kochać stale przedmiot stale nieobecny? Jakiegoż silnie szego dowodu mogłabyś eszczepragnąć? A ednak umiałem postarać się o eszcze inny.

Pokierowałem wspólną przechadzką w ten sposób, że trzeba nam było wszystkimprzebyć dość głęboki rów; pani zaś de Tourvel, akkolwiek bardzo zręczna, est eszczebardzie bo aźliwa: po mu esz, że ako skromnisia lęka się każdego fałszywego kroku!Trzeba się było zatem powierzyć me pomocy, i oto wcielenie skromności znalazło sięw mych ob ęciach. Nasze przygotowania i przeprawa stare ciotki pobudziły do głośnegośmiechu rozbawioną prezydentową; skoro zaś ą z kolei uniosłem w górę, ramiona nasze,dzięki me zręczne niezaradności, oplotły się wza em. Przycisnąłem ą do piersi i w cią-gu te króciutkie chwili uczułem, że e serce bije żywszym tętnem. Powabny rumieniecokrasił twarzyczkę; pełne skromności zakłopotanie przekonało mnie dostatecznie, e ercee z bi o z mi o ci, nie ze tr c u. Ciotka popełniła tę samą omyłkę co i ty, markizo,i rzekła: „Przestraszyła się dziecina”; lecz cudowna prostota iecin nie pozwoliła e na

³⁶kibi — część tułowia od ramion do bioder; talia. [przypis edytorski]³⁷mu in — przezroczysta, cienka tkanina. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 14: Niebezpieczne związki

kłamstwo, toteż odparła naiwnie: „Och, nie, tylko…”. To edno słowo oświeciło mnie.Od te chwili słodka nadzie a za ęła mie sce okrutnego niepoko u. Będę miał tę kobietę:odbiorę ą mężowi, który nie est e godzien, ośmielę się ą wydrzeć nawet Bogu, któregouwielbia. Cóż za rozkosz być kole no powodem i zwycięzcą e wyrzutów! Daleki estemod myśli niszczenia przesądów, które ą pęta ą! One to właśnie przysporzą mi szczęściai chwały zarazem. Niech wierzy w cnotę, lecz niech ą dla mnie poświeci; niech z prze-rażeniem patrzy na własny upadek, niezdolna zatrzymać się w drodze, i niecha miotananieustannymi wyrzutami nie umie zapomnieć o nich, ani ukryć się przed nimi inaczeniż w moich ramionach. Wówczas niecha mi powie: „Ubóstwiam cię”; zgoda na to; onaedna ze wszystkich kobiet będzie godna wymówić to słowo. Będę w istocie Bogiem,którego uwielbiła ponad wszystko.

Bądźmy szczerzy; w stosunkach naszego światka, zarówno chłodnych, ak łatwych,to, co nazywamy szczęściem, wszak est zaledwie przy emnością. Mam ci się przyznać,markizo? Byłem pewny, iż serce mo e zwiędło uż zupełnie; nie zna du ąc w sobie nic aktylko zmysły, ubolewałem nad swą przedwczesną zgrzybiałością. Pani de Tourvel wróciłami czarowne złudzenia młodości. Przy nie nie trzeba mi nawet posiadania, abym sięczuł szczęśliwy. Jedyna rzecz, która mnie przeraża, to czas, aki za mie cała ta przygoda;nie ważyłbym się bowiem nic zdawać na los przypadku. Na próżno przywodzę sobie napamięć mo e tryumfalne zuchwalstwa; nie mogę się zdecydować na tę drogę. Abym sięczuł zupełnie szczęśliwy, ona musi mi się odd ; a to nie est lada aka sprawa.

Pewien estem, markizo, że podziwiałabyś mo ą ostrożność. Nie wymówiłem eszczesłowa mi o ; ale uż zdołaliśmy dotrzeć do z u ni i mp tii. Aby ą okłamywać na -mnie , ak można, a zwłaszcza, aby uprzedzić plotki, które mogłyby do ść do e uszów,sam, niby to obwinia ąc się, opowiedziałem parę swoich na bardzie głośnych figielków.Uśmiałabyś się, słysząc, z aką prostodusznością ona prawi mi kazania. Pragnie, powiada,nawrócić mnie. Ani e w głowie świta, ile ą będzie kosztowała ta próba. Daleką estod przypuszczenia, że przem wi ąc (to e styl) imieniem nie zcz n c , kt re zgubi em,u mu e się z góry za własną sprawą. Ta myśl nasunęła mi się wczora w ciągu e kaza-nia: nie mogłem odmówić sobie przy emności przerwania e zapewnieniem, iż mówi akprorok. Do widzenia, urocza przy aciółko. Widzisz więc, że nie estem eszcze zgubionybez ratunku.

PS Ale, ale, czy biedny kawaler nie odebrał sobie życia z rozpaczy? Doprawdy, markizo,ty masz w sobie sto razy więce szelmostwa ode mnie i gdybym posiadał nieco miłościwłasne , czułbym się głęboko upokorzony.

Zamek ***, sierpnia ** Cecylia Volanges do Zofii Carnay³⁸

Jeżeli dotąd nie pisałam nic o moim małżeństwie, to dlatego, że ani na otę³⁹ więce niewiem niźli pierwszego dnia. Przyzwycza am się nie myśleć o tym i czu ę się wcale dobrze.Pracu ę dużo nad śpiewem i harfą; mam uczucie, że bardzie e polubiłam od czasu, aknie mam uż nauczyciela, lub racze odkąd dostałam o wiele lepszego i milszego. KawalerDanceny, ten pan, o którym ci mówiłam, że śpiewałam z nim u pani de Merteuil, est takuprze my, że przychodzi do nas codziennie i śpiewa ze mną całymi godzinami. Bardzo estmiły. Śpiewa ak anioł i układa prześliczne melodie, do których sam pisze słowa. Wielkaszkoda, że on est kawalerem maltańskim⁴⁰! Myślę, że gdyby się ożenił, żona ego byłabybardzo szczęśliwa… Ma w sobie akąś czaru ącą słodycz. Nigdy nie ma się wrażenia, abyprawił komplementy, a mimo to wszystko, co mówi, gładzi po sercu tak mile. Ciąglemnie za coś ła e, za muzykę, ak i za inne rzeczy: ale umie włożyć w każdą naganę tyleprzymilenia i humoru, że niepodobna go nie polubić. Wystarczy, żeby na ciebie popatrzył,a uż masz wrażenie, że chce ci powiedzieć coś bardzo przy emnego. A przy tym est

³⁸ ec i o nge do o i rn — aby nie nadużywać cierpliwości czytelnika, autor pomija wiele li-stów w te codzienne korespondenc i; poda e edynie te, które wydały mu się potrzebne do zrozumienia bieguwypadków. Z tego samego powodu pomija również wszystkie listy Zofii Carnay i wiele listów innych osóbbiorących udział w tych wydarzeniach. [przypis tłumacza]

³⁹ ni n ot — wcale, ani trochę. [przypis edytorski]⁴⁰k w er m t ki — członek Suwerennego Rycerskiego Zakonu Szpitalników Św. Jana, z Jerozolimy,

z Rodos i z Malty, zwanego potocznie kawalerami maltańskimi lub oannitami. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 15: Niebezpieczne związki

ogromnie grzeczny. Na przykład wczora : był proszony na akiś wielki koncert, a przecieżwolał zostać cały wieczór u mamy. Bardzo się ucieszyłam, bo kiedy ego nie ma, nikt siędo mnie nie odzywa i nudzę się: kiedy on est, cały czas śpiewamy i rozmawiamy z sobą.Zawsze ma mi coś do powiedzenia. On i pani de Merteuil to edyne dwie sympatyczneosoby. Ale teraz, bądź zdrowa, droga; przyrzekłam, że wyuczę się na dziś ary ki z bardzotrudnym akompaniamentem, a nie chciałabym nie dotrzymać. Posiedzę nad tym, dopókion nie przy dzie.

sierpnia ** Prezydentowa de Tourvel do pani de Volanges

Trudno mi wyrazić pani, ak bardzo estem wdzięczna za dowód ufności, którymmnie zaszczycasz, i ak żywo mnie obchodzi zamęście⁴¹ panny de Volanges. Z całe duszy,z całego serca życzę e szczęścia, którego est godna. Nie znam hrabiego de Gercourt;ale, skoro na niego padł tak zaszczytny wybór, mogę mieć o nim edynie na lepsze wy-obrażenie. Poprzesta ę, pani, na życzeniu, aby to małżeństwo uwieńczone było równiepomyślnym skutkiem ak mo e, które również est twoim dziełem i za które każdy dzieńpomnaża mą wdzięczność. Oby szczęście twe córki, pani, stało się nagrodą za to, które aotrzymałam z twe ręki; oby na lepsza z przy aciółek mogła być i na szczęśliwszą z matek!

Szczerze zmartwiona estem, że nie mogę osobiście złożyć ci, pani, tych życzeń, a za-razem, czego bym bardzo pragnęła, zapoznać się z panną de Volanges. Doznawszy odciebie tyle prawdziwie macierzyńskie dobroci, mam prawo spodziewać się, że zna dęu nie tkliwą przy aźń siostry, na którą będę się starała zasłużyć.

Przypuszczam, iż zostanę na wsi przez cały czas nieobecności pana de Tourvel. Sko-rzystałam z tego czasu, aby się nacieszyć towarzystwem czcigodne pani de Rosemonde.Czaru ąca to zawsze osoba: sędziwy wiek nie odebrał e nic z dawnego uroku: zachowałacałą wesołość i żywość umysłu. Ciało e edynie liczy osiemdziesiąt cztery lata; duch niewięce niż dwadzieścia.

Samotność naszą ożywiło nieco przybycie siostrzeńca pani de Rosemonde, wicehra-biego de Valmont, który ma zamiar pozostać tu kilka dni. Znałam go edynie z rozgłosu,który niezbyt zachęcał do bliższego poznania; zda e mi się ednak, że pan de Valmontwięce est wart od swe reputac i. Tuta , gdzie wir światowych uciech nie wiedzie gona pokuszenie, bardzo trzeźwo patrzy na siebie i z rzadką prostotą przyzna e się do błę-dów. Rozmawia ze mną nieraz nader rozsądnie, a a roztrząsam mu sumienie i to bardzosurowo. Pani, która go znasz, przyznasz łatwo, iż nawrócenie takiego człowieka było-by pięknym dziełem: nie wątpię ednak, że mimo wszystkich obietnic poprawy tydzieńpobytu w Paryżu wystarczy, aby zapomniał o moich kazaniach. Przyna mnie ten czas,który tu spędzi, będzie stanowił przerwę w ego zwykłym trybie życia, co wy dzie tylkona korzyść, eżeli nie emu, to innym. Pan de Valmont wie, że piszę w te chwili do pa-ni, i prosi, abym e przedłożyła wyrazy na głębszego szacunku. Chcie przy ąć równieżi mo e, z ową dobrocią, która ci est właściwa, i racz nie wątpić nigdy o na szczerszychuczuciach, z akimi mam zaszczyt etc.⁴²

Z zamku ***, sierpnia ** Pani de Volanges do prezydentowe de Tourvel

Nie wątpiłam nigdy, młoda i piękna przy aciółko, ani o twe przy aźni, ani o szczerymudziale we wszystkim, co mnie dotyczy. Nie po to też, aby poruszać tę materię, która,sądzę, na zawsze est ustalona, odpowiadam eszcze na twą dpowied ; ale nie mogępominąć sposobności pomówienia z tobą kilku słów odnośnie wicehrabiego de Valmont.

Wyzna ę, iż nie przypuszczałam, abym się miała spotkać kiedykolwiek z tym imie-niem w twoich listach. Zaprawdę, cóż może istnieć wspólnego pomiędzy nim a tobą?Nie znasz tego człowieka; i skąd mogłabyś mieć po ęcie o wizerunku duszy rozpustnika?Mówisz mi o ego rz dkie pro tocie: och! tak; prostota pana de Valmont musi być w isto-cie dość rzadka. W eszcze wyższym stopniu fałszywy i niebezpieczny niżeli gładki i pełen

⁴¹z m cie — dziś popr.: zamążpó ście [przypis edytorski]⁴²etc — skrót od et c eter (łac.): dosł. i inne; i tak dale . [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 16: Niebezpieczne związki

powabu, nigdy, od na wcześnie sze młodości, nie uczynił ednego kroku, nie powiedziałednego słowa bez akiegoś zamiaru, nigdy zaś nie powziął zamiaru, który by nie byłnieuczciwym lub zbrodniczym. Znasz mnie, droga przy aciółko; wiesz, że ze wszystkichcnót, akie staram się sobie przyswoić, na wyże cenię pobłażliwość. Toteż, gdyby Val-mont działał uniesiony porywem namiętności, gdyby, ak tylu innych, dał się pociągnąćbłędom swego wieku, wówczas potępia ąc uczynki, zachowałabym współczucie dla egoosoby i czekałabym w milczeniu, czy nie przy dzie czas, w którym szczęśliwe opamiętaniewróci mu szacunek uczciwych ludzi. Ale w Valmoncie nie ma tego wszystkiego: postę-powanie ego est wynikiem zasad. Umie on doskonale obliczyć, na ile bezeceństwa możepozwolić sobie mężczyzna, nie gubiąc się w oczach świata; toteż aby bezkarnie dać folgęswe złości i okrucieństwu, obrał sobie kobiety na ofiary. Nie próbu ę nawet policzyćtych, które uwiódł: ale ile zgubił po prostu?

Przy cichym i bogobo nym życiu, akie prowadzisz, nie dociera ą do ciebie wieścio owych gorszących przygodach. Mogłabym opowiedzieć nie edną, która by ci zadrżećkazała ze zgrozy; ale spo rzenia two e, czyste ak two a dusza, zbrukałyby się od takich ob-razów; spoko na, że Valmont nigdy nie będzie niebezpiecznym dla ciebie, nie potrzebu esztakiego pancerza, aby się obronić. To eszcze mogę ci powiedzieć, że ze wszystkich ko-biet, które miały nieszczęście stać się celem ego zabiegów, uwieńczonych powodzeniemczy nie, każde przyszło gorzko opłakiwać tę niebezpieczną zna omość. Jedyna markiza deMerteuil stanowi wy ątek w ogólnym prawidle: ona edna umiała mu się oprzeć, a zara-zem nałożyć hamulec ego niegodziwości. Wyzna ę, że ten rys życia na więce e przynosizaszczytu w mych oczach; to edno wystarczyłoby uż, aby w oczach świata w całe pełniokupić parę lekkomyślności, akie miano e do zarzucenia w początkach wdowieństwa⁴³.

Jak bądź się rzeczy ma ą, mo a urocza przy aciółko, z prawa wieku, doświadczenia,a przede wszystkim przy aźni, na edno muszę ci zwrócić uwagę; mianowicie, że w Paryżuzdołano uż zauważyć nieobecność Valmonta. Jeżeli się rozgłosi, iż spędził czas w wyłącz-nym towarzystwie ciotki i twoim, two a dobra sława zna dzie się w ego rękach: na więk-sze nieszczęście, akie może się zdarzyć kobiecie. Radzę ci więc, uproś ciotkę, aby niezatrzymywała go dłuże : gdyby się opierał, sądzę, iż powinnaś bez wahania ustąpić mumie sca. Ale czemuż miałby tam siedzieć? Po co mu się zakopywać na wsi? Gdybyś kazałaśledzić ego kroki, odkryłabyś z pewnością, że dom ciotki obrał edynie ako wygodneschronienie dla akie ś miłostki w okolicy. Ale gdy nie w nasze mocy zapobiec złemu,poprzestańmy na tym, aby ubezpieczyć boda samych siebie.

Do widzenia, droga przy aciółko; małżeństwo córki opóźnia się nieco. Hrabia de Ger-court, którego oczekiwaliśmy z dnia na dzień, donosi, że pułk ego wysłano na Korsykę⁴⁴;że zaś trwa ą tam eszcze rozruchy wo enne, niepodobieństwem mu będzie uwolnić sięprzed zimą. Bardzo mi to nie w smak; ale w zamian pocieszam się nadzie ą, że będziemymiały przy emność u rzenia cię na uroczystościach weselnych; przykro mi było, iż miałysię odbyć bez ciebie. Do widzenia; masz we mnie, bez czczych zapewnień, zawsze oddanąprzy aciółkę.

PS Chcie mnie przypomnieć pamięci pani de Rosemonde, którą kocham tak, ak nato zasługu e.

Paryż, sierpnia ** Markiza de Merteuil do wicehrabiego de Valmont

Czy dąsasz się na mnie wicehrabio? Czy może zmarłeś? Albo też, co niemal na ednowychodzi, ży esz edynie dla swe prezydentowe ? Ta kobieta, która ci wróciła z u enim odo ci, wróci ci wkrótce również i śmieszne e uprzedzenia. Oto uż czu esz się nie-śmiałym niewolnikiem; lepie przyzna od razu, iż esteś po prostu zakochany. Wahaszsię uciec do zcz iwego zuc w tw . W ten sposób właśnie postępu esz sobie zupełniebez zasad, zda ąc wszystko na los przypadku, a racze kaprysu. Czyżbyś uż nie pamiętał,że miłość est ak medycyna ed nie ztuką pom g ni prz ro ie? Widzisz, że cię pobi-am własną bronią; nie wzrastam zbytnio w pychę z te przyczyny, boć to na łatwie szy

⁴³ ed n m rkiz de erteui t nowi w ątek — błąd, w akim pozosta e pani de Volanges, świadczynam, że podobnie ak inni zbrodniarze Valmont umiał nie wydawać swoich wspólników. [przypis tłumacza]

⁴⁴ or k — wyspa na Morzu Śródziemnym, od w granicach Franc i. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 17: Niebezpieczne związki

sposób pobicia mężczyzny na głowę. u i ci i odd , powiadasz: no, dobrze, musi, topewna, toteż odda się ak inne, z tą różnicą, że zrobi to niezgrabnie i bez wdzięku. Ale,żeby skończyła na odd niu, na lepszy sposób est zacząć od wzi ci . Jakimż prawdziwymdzieciństwem miłości est to śmieszne odróżnienie! Mówię mi o ci, bo ty esteś zakocha-ny, wicehrabio. Mówić inacze , znaczyłoby oszukiwać cię, znaczyłoby ukrywać przed tobątwą chorobę. Powiedz mi więc, omdlewa ący kochanku: te kobiety, które w życiu mia-łeś, czy ty myślisz w istocie, że e zgwałciłeś? Ależ choćby która z nas i na większą miałaochotę oddać się komu, choćby nam nawet nie wiem ak było do tego pilno, i tak przecieżtrzeba akiegoś pozoru; a czyż może istnieć wygodnie szy niż ten, który pozwala odgry-wać rolę słabe istoty ulega ące sile? Co do mnie, przyznam się, iż w kampanii miłosnena wyże cenię żywy i dobrze przeprowadzony atak, w którym wszystko postępu e posobie w porządku, akkolwiek z szybkością; który nie zostawia nas nigdy w tym kłopotli-wym położeniu, abyśmy same musiały naprawiać niezręczność nieprzy aciela; atak, którypozwala zachować pozory poddania się przemocy w tym nawet, na co same się godzimy,i zręcznie głaska dwie nasze uprzywile owane słabostki: chwałę obrony i przy emność po-rażki. Wyzna ę, ten talent, rzadszy o wiele, niżby można mniemać, zawsze zyskiwał mo euznanie i nieraz zdarzyło mi się ulec, edynie aby uwieńczyć męstwo zasłużoną nagrodą.

Ale ty, ty, który nie esteś uż sobą, ty postępu esz uż tak, akbyś obawiał się zwycię-stwa. Ech! Odkądże ty podróżu esz w ten sposób, popasa ąc co chwilę, bocznymi dróż-kami? Mó przy acielu, gdy chcesz do echać do kresu, bierz konie pocztowe i azda! Go-ścińcem! Ale zostawmy ten przedmiot, który drażni mnie tym więce , że pozbawia mnieprzy emności u rzenia cię rychło. Przyna mnie pisu częście i donoś o wszystkim w mia-rę postępów. Czy wiesz, że uż przeszło dwa tygodnie pochłania cię ta śmieszna miłostkai że zdołałeś przez ten czas zaniedbać wszystkie inne obowiązki?

Ale, ale, gdy mowa o zaniedbaniu: przypominasz mi, wicehrabio, ludzi, którzy zasię-ga ą regularnie wiadomości o chorych przy aciołach, lecz nigdy nie są ciekawi odpowiedzi.Kończysz ostatni list zapytaniem, czy kawaler nie rozstał się ze światem. Ja nie odpowia-dam, a ty przesta esz się o to troszczyć. Czyż zapomniałeś, że mó kochanek est, użz urzędu, twoim na serdecznie szym przy acielem? Ale uspokó się: nie umarł; lub gdybymu się to miało przytrafić, to chyba z nadmiaru szczęścia. Biedaczek mó , akiż on tkli-wy! Cóż to za urodzony kochanek! Jak on umie żywo czuć i wyrażać uczucia! W głowiemi się kręci na samo wspomnienie. Doprawdy, nieopisane szczęście, akie on zna du ew przekonaniu o me miłości, gotowe mnie eszcze do niego przywiązać.

Tego samego dnia, w którym, ak ci pisałam, obudziła się we mnie chętka zerwaniaz kawalerem, ileż szczęścia czekało go eszcze! A przecież w chwili, gdy mi go ozna mio-no, rozmyślałam zupełnie poważnie nad środkami doprowadzenia go do rozpaczy. Niewiem, kaprys czy inna przyczyna, ale nigdy nie wydał mi się tak pełnym powabu. Mi-mo to, przy ęłam go kwaśno. Liczył, że spędzi ze mną akie dwie godziny, zanim drzwiotworzą się dla wszystkich. Powiedziałam, że wychodzę; zapytał dokąd: odmówiłam od-powiedzi. Zaczął nalegać; t m, g ie p n nie b ie, odparłam opryskliwie. Szczęściemdla siebie, stanął ak skamieniały po te replice; to pewna, gdyby był wyrzekł edno słowo,wybuchłaby niechybnie scena i skończyłoby się zerwaniem. Zdziwiona tym milczeniem,zwróciłam na niego oczy bez innego zamiaru, przysięgam, wicehrabio, ak tylko, aby zo-baczyć ego minę. Spostrzegłam na te prześliczne twarzy ten smutek zarazem głębokia tkliwy, któremu, sam przyznałeś, trudno w istocie się oprzeć. Ta sama przyczyna wy-wołała ten sam skutek: uczułam się zwyciężoną po raz drugi. Od te chwili poczęłamedynie myśleć nad sposobem oczyszczenia się w ego oczach z wszelkie winy. „Wycho-dzę w pewne sprawie — rzekłam nieco łagodnie — w sprawie dotyczące nawet i pana;ale nie pyta o nic. Będę wieczerzać w domu, przy dź, a dowiesz się wszystkiego”. Wtedydopiero odzyskał mowę, ale nie pozwoliłam mu mówić. „Śpieszę się bardzo — rzekłam.— Zostaw mnie; do zobaczenia”. Pocałował mnie w rękę i wyszedł.

Aby mu powetować to rozstanie, może aby powetować e same sobie, wpadam namyśl zapoznania go z moim domkiem, o którego istnieniu nie miał po ęcia. Dzwonięna wierną Wiktorię. Dosta ę migreny⁴⁵, każę ozna mić wszystkim, że kładę się do łóżka;

⁴⁵migren — powtarza ący się, na częście ednostronny, pulsu ący, silny ból głowy. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 18: Niebezpieczne związki

zostawszy wreszcie sama z mo ą powiernicą⁴⁶, stro ę się za pannę służącą, podczas gdyona przebiera się za loka a. Następnie Wiktoria sprowadza dorożkę do bramy ogrodowei pomykamy w drogę. Przybywszy do świątyni miłości, wyszuku ę negliżyk na powab-nie szy, aki posiadam, po prostu rozkoszny: na zupełnie własnego pomysłu: nie pozwalanic oglądać, a wszystkiego każe się domyślać. Przyrzekam ci przesłać wzór dla prezyden-towe , skoro ą uż uczynisz godną takiego rynsztunku.

Po tych przygotowaniach, podczas gdy Wiktoria za mu e się resztą, odczytu ę edenrozdział o ⁴⁷, eden list Heloizy⁴⁸ i dwie powiastki La Fontaine’a⁴⁹, aby dostroić rozma-ite struny, akie zamierzam potrącić. Tymczasem kawaler z awia się u mnie, ak zawszeniecierpliwy. Szwa car⁵⁰ odprawia go, ozna mia ąc, iż estem niezdrowa: pierwsza nie-spodzianka. Równocześnie odda e bilecik ode mnie, ale nie przeze mnie pisany, zgodniez mą roztropną zasadą. Kawaler otwiera i widzi, ręką Wiktorii: „Punkt o dziewiąte , nabulwarze, naprzeciw kawiarni”. Uda e się na wskazane mie sce; tam loka czyk, któregorolę odgrywa wciąż taż sama Wiktoria, każe mu odprawić powóz i podążyć za sobą. Całyów romantyczny aparat miał ten skutek, iż rozpalił głowę mego kawalera, rozpalona zaśgłowa ma zawsze swo e zalety. Przybywa wreszcie oszołomiony zdumieniem i miłością.Aby mu pozwolić przy ść nieco do siebie, przeprowadzam go przez chwilę po ogrodzie,następnie zaś kieru ę ku domowi. Widzi stolik i dwa nakrycia; następnie posłane łóż-ko. Przechodzimy do przystro onego odświętnie buduaru⁵¹. Tam, na wpół z rozmysłu,na wpół ze szczerego serca, otoczyłam go ramionami i osunęłam mu się do kolan. „Omó na droższy — rzekłam — aby ci zgotować niespodziankę te chwili, popełniłam tęzbrodnię, iż udanym gniewem przyprawiłam cię o zmartwienie i na chwilę pozbawiłamtwe źrenice widoku ukochane . Przebacz mi winy, a okupię e potęgą miłości”. Możeszsobie wyobrazić skutek te sentymentalne przemowy. Kawaler, uszczęśliwiony, podniósłmnie co żywo i rozgrzeszenie mo e zostało przypieczętowane na te same otomance⁵², naktóre ty i a pieczętowaliśmy tak wesoło i w ten sam sposób wieczyste zerwanie.

Ponieważ mieliśmy przed sobą całe sześć godzin, a postanowiłam sobie, iż czas tenupłynie mu w sposób niezmącenie rozkoszny, powściągnęłam tedy ego uniesienia. Po-wabna zalotność za ęła mie sce gorętsze czułości. Nigdy eszcze nie dołożyłam tylu starań,aby się komuś podobać, nigdy też nie byłam równie zadowolona z siebie. Po kolac i, naprzemian dziecinna i pełna rozsądku, swawolna i tkliwa, niekiedy nawet nieco wyuzda-na, starałam się obchodzić z lubym niby z sułtanem zasiada ącym pośród swego sera u⁵³,w którym a grałam kole no rolę rozmaitych faworytek⁵⁴. W istocie ego wielokrotnehołdy, akkolwiek wciąż przy mowała e ta sama kobieta, skłaniały się do stóp coraz tonowe kochanki.

Wreszcie o brzasku trzeba się było rozłączyć; co bądź kawaler powiadał, czynił nawet,aby temu przeczyć, rozstanie to było dlań równie potrzebne ak bolesne. Gdy nadeszłachwila ostatniego pożegnania, wzięłam klucz błogosławionego ustronia⁵⁵ i wręcza ąc mugo, rzekłam: „Zgotowałam e tylko dla ciebie, słusznym est, abyś był ego panem: rzecząOfiarnika⁵⁶ est rozporządzać Świątynią”. W ten sposób zręcznie uprzedziłam pode rzenia,akie mogłoby mu nasunąć to zagadkowe nieco posiadanie ustronnego domku. Znamkawalera i nie lękam się, by mi do sanktuarium wprowadził inną kobietę; gdyby mniezaś przyszła fantaz a zagościć tam bez niego, zosta e mi zawsze drugi klucz w odwodzie.

⁴⁶powiernic — osoba obdarzana zaufaniem, które powierza się ta emnice. [przypis edytorski]⁴⁷ o — romans Crébillona syna, treści niezmiernie swobodne . [przypis tłumacza]⁴⁸Now e oiz — powieść w listach z , autorstwa Jeana Jacques’a Rousseau, opisu ąca nieszczęśliwą

miłość skromnego nauczyciela i ego arystokratyczne uczennicy, zaliczana do nurtu sentymentalizmu. [przypisedytorski]

⁴⁹ e n de ont ine (-) — eden z czołowych pisarzy klasycyzmu ancuskiego, autor około ba ek. [przypis edytorski]

⁵⁰ zw c r — portier; odźwierny. [przypis edytorski]⁵¹budu r — pokó pani domu przeznaczony do odpoczynku. [przypis edytorski]⁵²otom n — rodza niskie kanapy z wałkami po bokach zamiast poręczy i miękkim oparciem. [przypis

edytorski]⁵³ er — pałac władcy w kra ach muzułmańskich; sera w Istambule był siedzibą sułtanów tureckich. [przypis

edytorski]⁵⁴ wor t — kochanka osoby wysoko postawione . [przypis edytorski]⁵⁵u tronie — mie sce położone na uboczu, z dala od ludzkich siedzib. [przypis edytorski]⁵⁶o rnik — daw. kapłan składa ący ofiarę. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 19: Niebezpieczne związki

Chciał za wszelką cenę umówić dzień następne schadzki; ale za wiele mi wart eszcze mókawaler, abym go chciała zużywać tak szybko. Można sobie pozwolić na takie wybrykiedynie z kimś, kogo się ma zamiar niebawem porzucić. On tego nie wie, biedaczek, naszczęście a wiem za nas obo e.

Widzę, że uż trzecia rano i że napisałam cały tom, usiadłszy z zamiarem skreśleniaparu słówek. Oto co może czar przy acielskie ufności: ona też sprawia, że ty mi esteśzawsze na droższym ze wszystkich; ale eśli mam wyznać prawdę, milszym est mi dzisiamó kawaler.

sierpnia ** Prezydentowa de Tourvel do pani de Volanges

Surowy twó list, szanowna przy aciółko, przeraziłby mnie z pewnością, gdybym, naszczęście, nie zna dowała tuta więce ręko mi⁵⁷ bezpieczeństwa, niż ty mi kreślisz, pa-ni, przyczyn do obawy. Ów groźny pan de Valmont, który ma być postrachem kobiet,odłożył, zda e się, swe mordercze bronie, zanim przestąpił mury tego zamku. Daleki odsnucia akich bądź zamysłów, wyzbył się niemal wszelkie kokieterii⁵⁸; talenty uroczegoświatowca⁵⁹, które przyzna ą mu nawet nieprzy aciele, znikły prawie w zupełności, abyzostawić edynie przymioty dobrego i sympatycznego chłopca. Widocznie wie skie po-wietrze est przyczyną tego cudu. O ednym mogę panią upewnić, mianowicie iż mimoże pan de Valmont przebywa bezustannie w moim towarzystwie i nawet zda e się w nimpodobać, nie wymknęło mu się dotąd ani edno słowo, które by boda trochę trąciłooświadczynami, ani edna z owych aluz i, na akie pozwala ą sobie wszyscy mężczyźni, niema ąc nawet ak on warunków na ich usprawiedliwienie. Nigdy nie zmusza mnie do tebaczności, aką musi dzisia rozwijać każda szanu ąca się kobieta, aby powstrzymać zapędyotacza ących mężczyzn. Umie nie nadużywać wesołości, którą promieniu e dokoła. Lubimoże trochę nadto chwalić, ale czyni to w sposób tak delikatny, że zdołałby Skromnośćsamą oswoić z pochlebstwem. Słowem, gdybym miała brata, pragnęłabym, aby był taki,akim pan de Valmont się tuta przedstawia. Może wiele kobiet życzyłoby sobie wyraź-nie szego nadskakiwania z ego strony; co do mnie, wyzna ę, wdzięczna mu estem, iżumiał ocenić mnie dość dobrze na to, by mnie nie stawiać w ich liczbie.

Ten obraz pana de Valmont różni się bez wątpienia bardzo od wizerunku, który ty mi,pani, nakreśliłaś; mimo to oba mogą być wierne, zależnie od czasu. On sam przyzna e,iż popełnił wiele błędów; może i świat dorzucił nie edno na ego rachunek. Ale niewielumężczyzn zdarzyło mi się spotkać, którzy by mówili o uczciwych kobietach z większymszacunkiem, powiedziałabym, prawie uwielbieniem. Z listu pani wnoszę, że przyna mnieta ego cnota nie est obłudą. Sposób, w aki odnosi się do pani de Merteuil, est tegodowodem. Często mówi o nie ; a zawsze z takimi pochwałami i z akcentem tak szczeregoprzywiązania, iż mniemałam, aż do otrzymania pani listu, że to, co on nazywa przy aź-nią między nimi, est, w gruncie, miłością. Wyrzucam sobie obecnie sąd tak niebaczny,w którym ponoszę tym większą winę, ile że pan de Valmont sam nie ednokrotnie do-kładał starań, aby uchronić tę zacną osobę od takich pode rzeń. Wyzna ę, iż uważałamedynie za dyskrec ę to, co było z ego strony uczciwą szczerością. Nie wiem, ale wyda emi się, że ktoś, kto est zdolny do równie stałe przy aźni dla kobiety tak godne szacunku,nie może być beznadzie nym lekkomyślnikiem⁶⁰. Poza tym nie wiem, czy owo statecz-ne prowadzenie się, akiego tu da e dowody, zawdzięczamy akie ś miłostce w okolicy,ak pani przypuszcza. Jest wprawdzie parę powabnych kobiet w sąsiedztwie; ale pan deValmont wychodzi z domu w ogóle mało, wy ąwszy rano: mówi, że idzie polować. Toprawda, rzadko z sobą przynosi zwierzynę; ale zapewnia, iż bardzo zeń niezręczny my-śliwy. Zresztą, niezbyt się troszczę, co on może robić poza domem; eżeli pragnęłabymwiedzieć, to edynie, aby mieć edną przyczynę więce przychylenia się do zdania pani lubteż przekonania cię o słuszności mego.

⁵⁷r ko mi — poręczenie, zagwarantowanie czegoś, zapewnienie o czymś. [przypis edytorski]⁵⁸kokieteri — zachowanie osoby stara ące się wzbudzić zainteresowanie, z ednać sobie kogoś. [przypis edy-

torski]⁵⁹ wi towiec — człowiek obyty, potrafiący zachować w każde sytuac i, obraca ący się w wyższych kręgach.

[przypis edytorski]⁶⁰ ekkom nik (neol.) — lekkoduch; osoba lekkomyślna. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 20: Niebezpieczne związki

Co się tyczy rady two e , droga przy aciółko, abym postarała się o skrócenie pobytupana de Valmont, wyzna ę, że nie wiem, czy ośmieliłabym się prosić ego ciotkę, aby od-mówiła gościny siostrzeńcowi, zwłaszcza że est do niego bardzo przywiązana. Przyrzekamednak — edynie, by iść za twą radą, a nie z istotne potrzeby — że chwycę się akie śsposobności i spróbu ę przedłożyć tę prośbę albo e , albo wprost emu. Co się mnie ty-czy, pan de Tourvel wie, iż miałam zamiar zostać tuta aż do ego powrotu, i zdziwiłbysię, nie bez słuszności, gdybym tak lekko odmieniła postanowienie.

Rozpisałam się może zbyt długo, ale zdawało mi się, że winna estem prawdzie owopochlebne świadectwo dla pana de Valmont, świadectwo, którego w twoich oczach, pa-ni, zdawał się bardzo potrzebować. Niemnie szczerze wdzięczną estem za przy aźń, którapodyktowała ci two e przestrogi. Je również zawdzięczam wszystkie miłe słowa, akimimnie obdarzasz z okaz i opóźnienia małżeństwa córki. Dzięku ę serdecznie za zaprosze-nie; ale mimo całe przy emności, aką sobie obiecu ę po chwilach spędzonych w panitowarzystwie, poświęciłabym e chętnie, gdyby przez to panna de Volanges prędze mo-gła stać się szczęśliwą, o ile w ogóle kiedy może być nią bardzie niż teraz, przy bokumatki, tak godne całe e czułości i szacunku. Podzielam z nią oba te uczucia i proszę,abyś raczyła to zapewnienie przy ąć ze zwykłą dobrocią.

Mam zaszczyt etc. sierpnia **

Cecylia Volanges do markizy de Merteuil

Donoszę pani, że mama est cierpiąca; nie wychodzi dzisia i muszę dotrzymywać etowarzystwa: nie będę miała zatem zaszczytu towarzyszyć pani do Opery. Zapewniampanią, o wiele bardzie żału ę, że nie będę razem z panią, niż całego widowiska. Mamnadzie ę, że pani nie wątpi o tym; bardzo o to proszę. Ja panią tak kocham! Czy będziepani tak dobra powiedzieć panu kawalerowi Danceny, że nie mam zbiorku, o którymmówił, i że eżeli może go przynieść utro, sprawi mi wielką przy emność? Gdyby przyszedłdziś, powiedziano by mu, że nas nie ma w domu: mama nie chce nikogo dziś przy mować.Mam nadzie ę, że utro będzie e uż lepie .

Mam zaszczyt, etc. sierpnia **

Markiza de Merteuil do Cecylii Volanges

Bardzo estem zmartwiona, ślicznotko, że nam się tak nie składa, ale mam nadzie ę, żestracona sposobność eszcze się powtórzy. Wywiążę się z twego zlecenia wobec kawaleraDanceny, który z pewnością bardzo się trapi wiadomością, że mama chora. Jeżeli pani deVolanges zechce mnie przy ąć utro, przy dę dotrzymywać e towarzystwa. Wyzwiemy wedwie kawalera de Belleroche⁶¹ do walki w pikietę⁶², a ogrywa ąc go, będziemy miały dladopełnienia przy emności satysfakc ę przysłuchiwania się, ak śpiewasz ze swym miłymnauczycielem. Jeżeli to dogadza matce i tobie, ręczę za siebie i za moich kawalerów. Dowidzenia, mo a śliczna; pozdrowienia drogie pani de Volanges. Ściskam was z całegoserca.

sierpnia ** Cecylia Volanges do Zofii Carnay

Nie pisałam wczora , droga Zosiu, ale nie nadmiar przy emności est tego przyczyną,możesz mi wierzyć. Mama była chora, nie opuściłam e cały dzień ani na chwilę. Wieczo-rem, kiedy znalazłam się w swoim poko u, nie miałam głowy do niczego; czym prędzepołożyłam się do łóżka, aby się upewnić, że dzień się uż skończył: eszcze mi się nigdy niewydał równie długi. To nie znaczy, abym nie kochała mamy, ale nie wiem, co to takiego.Miałam iść do Opery z panią de Merteuil; kawaler Danceny z nami. Wiesz dobrze, że to sądwie osoby, które lubię na więce w świecie. Skoro nadeszła godzina, o które się zaczyna

⁶¹k w er de e eroc e — ten sam [kawaler], o którym mowa w listach pani de Merteuil. [przypis tłumacza]⁶²pikiet — gra karciana, pochodząca z Franc i, znana od XIV w. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 21: Niebezpieczne związki

przedstawienie, serce mi się ścisnęło mimo woli. Wszystko mi zbrzydło nagle; płakałam,płakałam tak, że nie mogłam się powstrzymać. Na szczęście, mama leżała w łóżku i niemogła widzieć. Jestem pewna, że kawaler Danceny był także bardzo zmartwiony; ale onmiał przyna mnie na pociechę widowisko i ludzi: to całkiem co innego.

Na szczęście mama dziś ma się lepie i pani de Merteuil przy dzie z kawalerem Dan-ceny i innym akimś panem; ale pani de Merteuil przychodzi zawsze bardzo późno, a aksię est tak długo same , to strasznie nudno. Dopiero edenasta. Prawda, że muszę pograćtrochę na harfie; przy tym toaleta także za mie nieco czasu, bo chciałabym być dzisiadobrze uczesana. Zda e się, matka Annunc ata miała słuszność: kiedy człowiek zaczynażyć w świecie, robi się zalotny. Od kilku dni strasznie chciałabym ładnie wyglądać, a zesmutkiem widzę, że nie estem tak ładna, ak mi się dawnie wydawało; przy tym przykobietach, które się różu ą, straszliwie się traci. Na przykład pani de Merteuil, widzę do-brze, że wszyscy mężczyźni uważa ą ą za ładnie szą ode mnie: to mnie niezbyt martwi, boona mnie bardzo lubi; a przy tym zapewnia mnie, że kawalerowi Danceny a się więcepodobam. Bardzo szlachetnie z e strony, że mi to powiedziała! Zdawało mi się nawet,że est z tego rada. Tego to uż nie rozumiem. Jak ona mnie lubi! A on!… Och! tym tostrasznie się cieszę! Toteż zda e mi się, że wystarczy na niego popatrzeć, aby uż stać sięładnie szą. Patrzałabym też ciągle, gdybym się nie lękała spotkać ego oczu; za każdymrazem, kiedy mi się to przytrafi, mieszam się zaraz i akoś mi się robi przykro; ale to nic.

Do widzenia, edyna: zabieram się do toalety. Kocham cię zawsze ak dawnie .Paryż, sierpnia **

Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil

Bardzo to ładnie z two e strony, markizo, że nie zupełnie zapominasz o mnie w mo-ich smutnych losach. Życie, akie tu wiodę, est w istocie nużące przez nadmierny spokói bezbarwną ednosta ność. Odczytu ąc twó list i szczegóły owego rozkosznego dnia, do-znawałem po dwadzieścia razy pokusy, aby zmyślić akąś pilną sprawę, polecieć do two-ich stóp i wybłagać, abyś boda na chwilę sprzeniewierzyła się kawalerowi, który, bądźco bądź, nie zasługu e na swo e szczęście. Czy wiesz, markizo, sprawiłaś, iż uczułem sięzazdrosny? Cóż ty mi mówisz o wieczystym zerwaniu? Odwołu ę te śluby, wyrzeczonew akimś obłędzie; nie bylibyśmy godni ich uczynić, gdybyśmy istotnie mieli ich do-trzymać. Ach, gdybym mógł kiedyś pomścić w twych ramionach mimowolną przykrość,akie przyczyną stało się szczęście kawalera! Jestem oburzony, wyzna ę, gdy pomyślę,że ten człowiek, bez żadnego planu, nie zada ąc sobie na mnie szego trudu, ot, idąc poprostu za instynktem własnego serca, zna du e szczęście, którego a nie mogę dosięgnąć.Och, a mu e zamącę… Przysiąż mi, że e zamącę. Ty sama, czyż nie czu esz się upoko-rzoną? Ty sobie zada esz tyle trudu, aby go oszukiwać, a on się czu e szczęśliwszym odciebie! Tobie się zda e, że go trzymasz w niewoli, a to ty racze dźwigasz ego ka dany.On śpi spoko nie, podczas gdy ty czuwasz, łamiąc sobie głowę nad ego przy emnościami.I cóż innego czyniłaby ego niewolnica?

Tak, piękna przy aciółko, dopóki dzielisz się między kilku, nie dozna ę uczucia na -mnie sze zazdrości: widzę wówczas w twoich kochankach edynie następców Aleksandra,niezdolnych do zdzierżenia społem królestwa⁶³, którym a władałem sam eden. Ale abyśsię miała oddać wyłącznie ednemu! Aby inny mężczyzna miał posiąść szczęście, którebyło moim udziałem! Tego nie ścierpię: nie myśl, bym zdołał to przenieść⁶⁴. Albo weźmnie z powrotem, albo przyna mnie weź eszcze kogoś: nie zdradza , przez wyłącznośćswego kaprysu, owe niezniszczalne przy aźni, którąśmy sobie poprzysięgli.

Dosyć uż chyba złego, eśli miłość est mi niełaskawa. Widzisz, markizo, że skłaniamsię do twoich poglądów i przyzna ę do własnych słabości. W istocie, eżeli być zakocha-nym, znaczy nie móc żyć bez posiadania tego, czego się pragnie, poświęcać temu swóczas, przy emności, życie, to naprawdę estem zakochany. W niczym to zresztą nie po-lepsza sprawy. Nie miałbym ci nawet nic do doniesienia w tym przedmiocie, gdyby nie

⁶³n t pc w ek ndr , niezdo n c do z ier eni po em kr e tw — po śmierci Aleksandra Wielkiegow r. p.n.e. na wyżsi dowódcy ego armii rozpoczęli tzw. wo ny diadochów, które doprowadziły do podziałumacedońskiego imperium między dowódców. [przypis edytorski]

⁶⁴przenie (daw.) — znieść, ścierpieć, przeboleć. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 22: Niebezpieczne związki

pewien wypadek, który mi da e dużo do myślenia i który nie wiem eszcze, czy mniewinien prze ąć obawą czy nadzie ą.

Znasz mego strzelca; wiesz, co to za skarbnica przebiegłości, prawdziwy sługus z ko-medii: zgadu esz łatwo, że z urzędu swego miał polecone robić słodkie oczy do pannysłużące i rozpa ać ludzi. Szelma, ma więce szczęścia ode mnie: uż zdołał coś uzyskać.Odkrył mianowicie, że pani de Tourvel poleciła któremuś z ludzi, aby zasięgnął wiadomo-ści co do mego prowadzenia, a nawet aby mi towarzyszył z daleka w rannych wycieczkach,o ile mu się to uda bez zwrócenia uwagi. Cóż ona sobie myśli? Ona, ta skromnisia, ośmie-la się brać na sposoby, na które zaledwie my byśmy się odważyli! Klnę się, że… Ale nimzacznę myśleć nad zemstą za tę kobiecą sztuczkę, za mijmy się sposobami obrócenia e naswo ą korzyść. Aż dotąd te pode rzane wycieczki nie miały żadnego celu; trzeba im wy-naleźć akiś. Zadanie to wymaga całego skupienia umysłu, opuszczam cię więc, markizo,aby się nad tym zastanowić. Do widzenia, piękna przy aciółko.

Zawsze z zamku ***, sierpnia ** Cecylia Volanges do Zofii Carnay

Ach, mo a Zosiu, ileż nowin! Nie powinnam ci może mówić: ale muszę przecieżzwierzyć się przed kimś; nie umiałabym się powstrzymać. Kawaler Danceny… Jestem takwzruszona, że nie mogę wprost pisać: nie wiem, od czego zacząć. Od czasu, ak ci opo-wiadałam o przemiłym wieczorze⁶⁵, który spędziłam u mamy z nim i z panią de Merteuil,nie mówiłam ci o nim więce : nie chciałam uż mówić; ale mimo to myślałam o nim cią-gle. Od tego czasu, on się zrobił smutny, ale taki smutny, że mi aż przykro było; kiedypytałam, dlaczego, mówił, że nie: ale a widziałam dobrze! Wreszcie, wczora był eszczesmutnie szy niż zazwycza . Mimo to był na tyle uprze my, że śpiewał ze mną ak zawsze,ale, za każdym razem, kiedy na mnie popatrzył, serce się we mnie ściskało. Skoro skoń-czyliśmy śpiewać, poszedł schować harfę, następnie zaś, odda ąc klucz od puzdra⁶⁶, prosił,abym przegrała eszcze wieczorem, skoro tylko zna dę się sama. Nie pode rzewałam nica nic; wymawiałam się nawet: ale on tak prosił, aż powiedziałam, że dobrze. Wiedział cze-mu! Zatem, skoro wróciłam do siebie i kiedy panna służąca sobie poszła, wy ęłam harfę,i, wystaw sobie⁶⁷, znalazłam pomiędzy strunami list od niego, złożony tylko i niezapie-czętowany! Ach, gdybyś ty wiedziała, co on mi tam pisze! Od czasu, ak przeczytałamten list, taka estem szczęśliwa, że nie mogę myśleć o niczym innym. Odczytałam gocztery razy z rzędu, a potem zamknęłam w sekretarzyku⁶⁸. Umiałam calutki na pamięć:kiedy uż leżałam w łóżku, powtarzałam sobie tyle razy, że do spania zupełnie odeszła miochota. Jak tylko zamknęłam oczy, widziałam go tuż przed sobą, ak mi powtarza samto wszystko, com wyczytała przed chwilą. Usnęłam bardzo późno; ledwiem się obudziła(było eszcze bardzo wcześnie), poszłam wydobyć list, aby znowu odczytywać do syta.Zabrałam go z sobą do łóżka, a potem całowałam tak, ak gdyby… To może niedobrzecałować list w taki sposób, ale nie mogłam się wstrzymać.

Z tym wszystkim, droga Zosieńko, chociaż estem bardzo rada, mam i wielki kłopot;bo to pewna, że nie powinnam odpowiadać na taki list. Wiem dobrze, że nie trzeba,ale cóż, kiedy on prosi; eżeli nie odpowiem, znowu będzie taki smutny. To naprawdęstrasznie niedobrze! Cóż ty mi radzisz? Ale ty tak samo nic nie wiesz ak a. Mam wielkąochotę zwierzyć się pani de Merteuil, która mnie bardzo kocha. Chciałabym strasznie gopocieszyć; ale nie chciałabym zrobić nic, co by było nie tak, ak trzeba. Tyle nam mówią,że powinno się mieć dobre serce! A potem, ak tylko chodzi o mężczyznę, zabrania ą iść zatym, co ono powiada! Co za niesprawiedliwość! Czy mężczyzna nie est naszym bliźnimtak samo ak kobieta, i bardzie eszcze? Bo przecież ma się tak samo o ca ak matkę,tak samo brata ak siostrę! Pozosta e zatem eszcze mąż ako nadwyżka. Jednak gdybymmiała zrobić coś, co nie trzeba, może i sam pan Danceny nie miałby o mnie dobrego

⁶⁵ k ci opowi d m o przemi m wieczorze — list, w którym mowa est o tym wieczorze, nieodnalazł się. Można przypuszczać, że to ów wieczór, pro ektowany w bileciku pani de Merteuil, o którym estrównież mowa w poprzedza ącym liście panny de Volanges. [przypis tłumacza]

⁶⁶puzdro — skrzynka lub pudełko z przegródkami, używane dawnie do przechowywania przedmiotów,zwłaszcza podczas podróży. [przypis edytorski]

⁶⁷w t wi obie (daw.) — wyobrazić sobie. [przypis edytorski]⁶⁸ ekret rz k — biurko z nadbudówką zawiera ącą szufladki. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 23: Niebezpieczne związki

wyobrażenia! Och, gdyby tak, to uż wolę, żeby był smutny, a zresztą zawsze mam czas tonaprawić. Że on napisał do mnie wczora , to eszcze a nie estem obowiązana pisać zarazdzisia ; dziś wieczór zobaczę panią de Merteuil i eżeli się zdobędę, opowiem e wszystko.Zrobię po prostu to, co ona powie, nie będę miała sobie nic do wyrzucenia. A możeona powie, że mogę odpowiedzieć troszeczkę, żeby nie był taki smutny! Och, straszniemzmartwiona. Do widzenia, mo a złota. Powiedz mi, w każdym razie, co myślisz.

sierpnia ** Kawaler Danceny do Cecylii Volanges

Pani! Zanim się oddam — nie wiem, ak to nazwać — szczęściu, czy też potrzebiepisania do pani, błagam, abyś raczyła mnie wysłuchać. Rozumiem, iż odważa ąc się nazwierzenie mych uczuć, potrzebu ę całe twe pobłażliwości: byłaby ona zbyteczną, gdybychodziło edynie o usprawiedliwienie tego, co czu ę. Czymże est bowiem to wyznanie,eżeli nie stawieniem ci przed oczy twego własnego dzieła? I co mogę ci powiedzieć,pani, czego by mo e spo rzenia, mo e wzruszenie, zachowanie się, milczenie nawet niezdradziło ci wcześnie , nim a się ośmieliłem to uczynić? I czemuż byś się miała gniewaćo uczucie, które sama zbudziłaś? Natchnione przez ciebie, nie może być ciebie niegodnym:eśli est płomienne ak mo a dusza, czyste est ak two a. Czyż miałoby być zbrodnią, iżumiałem ocenić uroczą twarzyczkę, czaru ące talenty, wdzięk nieodparty i wzrusza ącąniewinność, która doda e nieporównane ceny tym tak uż cennym przymiotom? Nie,z pewnością nie: ale, nie będąc winnym, można być nieszczęśliwym; oto los, który mnieczeka, eśli ty, pani, odtrącisz hołd mego uwielbienia. Jest to pierwszy, aki serce mo ezłożyło komukolwiek. Bez ciebie byłbym dotąd, nie powiem: szczęśliwy, ale spoko ny.U rzałem ciebie: spokó odleciał daleko, a szczęście tak niepewne! Mimo to dziwisz sięmemu smutkowi; pytasz o przyczynę; czasem nawet zdawało mi się, że on i ciebie dotyka.Ach, powiedz słowo, a szczęście mo e stanie się twym dziełem! Ale zanim e wypowiesz,pomyśl, że edno słowo może również dopełnić miary nieszczęścia. Bądź zatem władczyniąmego losu. Przez ciebie mogę być na wieki zbawiony lub przeklęty. W akież droższe ręcemógłbym złożyć sprawę większe dla mnie wagi?

Kończę ak zacząłem: odwołaniem się do twe pobłażliwości. Prosiłem, abyś mnie wy-słuchała; odważę się na więce : błagam, byś raczyła odpowiedzieć. Odmówić, znaczyłobypozwalać mi przypuszczać, że czu esz się obrażoną, serce zaś mo e est ręko mią, że mószacunek dorównywa miłości.

PS Gdybyś raczyła mi, pani, odpowiedzieć, możesz się posłużyć sposobem, którego aużyłem; zda e mi się zarówno pewny, ak dogodny.

sierpnia ** Cecylia Volanges do Zofii Carnay

Jak to, Zosiu, z góry uż potępiasz to, co chcę uczynić! Dosyć miałam niepoko ów,a ty e eszcze pomnażasz. To asne, powiadasz, że nie powinnam odpowiadać. Łatwotobie mówić; zresztą, ty nie wiesz naprawdę, ak est: nie widzisz na własne oczy. Jestempewna, że gdybyś była na moim mie scu, zrobiłabyś ak a. Z pewnością, że w zasadzie nienależy odpowiadać; widziałaś po moim wczora szym liście, że i a nie chciałam: ale bo teżnie przypuszczam, aby ktoś kiedykolwiek zna dował się w podobnym położeniu!

Do tego musiałam rozstrzygać zupełnie sama! Pani de Merteuil, którą spodziewałamsię zobaczyć wczora , nie przyszła. Wszystko obraca się przeciw mnie: przecież to ona estprzyczyną, że ego poznałam. Prawie zawsze przy nie widywałam go, rozmawiałam z nim.To nie znaczy, abym miała żal do nie , ale zostawia mnie tak samą w chwili na większegokłopotu. Biedna a, doprawdy!

Wyobraź sobie, on wczora przyszedł ak zwycza nie. Byłam tak zmieszana, że nieśmiałam nań popatrzyć. Nie mógł mówić ze mną, mama była w poko u. Domyślałamsię, że będzie zmartwiony, skoro zobaczy, że nie ma listu. Nie wiedziałam, ak się zacho-wać. W chwilę potem zapytał, czy chcę, aby przynieść harfę. Serce mi biło tak mocno, żenic nie byłam w stanie odpowiedzieć, tylko t k. Kiedy wrócił, było eszcze gorze . Popa-trzyłam nań tylko króciutką chwilę. On nie patrzał na mnie: ale wyglądał tak, że można

Niebezpieczne związki

Page 24: Niebezpieczne związki

by pomyśleć, że est chory. Strasznie mi było ciężko. Zaczął stroić harfę, potem zaś, po-da ąc, rzekł: „Ach! pani!…”. Powiedział tylko tyle: ale takim tonem, że się wszystko wemnie zatrzęsło. Wzięłam parę akordów, nie wiedząc zupełnie, co czynię. Mama zapytała,czy nie będziemy śpiewać. On wymówił się, poda ąc, że est nieco cierpiący, ale a niemiałam wymówki. Byłabym wolała nigdy nie mieć głosu. Wybrałam umyślnie akąś arię,które nie przerabiałam: byłam bowiem pewna, że nie umiałabym śpiewać i że musianoby się czegoś domyślić. Na szczęście, z awił się ktoś; skoro tylko usłyszałam turkot karety,przerwałam i poprosiłam go, aby odniósł harfę. Bałam się strasznie, że uż całkiem sobiepó dzie, ale nie: wrócił.

Podczas gdy mama i ta pani, która przy echała, rozmawiały z sobą, chciałam nań po-patrzeć eszcze chwileczkę. Spotkałam się z ego oczami i niepodobna mi się było użoderwać. W chwilę późnie spostrzegłam, ak mu łzy płyną po twarzy; zmuszony byłodwrócić się, aby kto nie zauważył. Wówczas nie mogłam uż się opanować; czułam, żesama się rozpłaczę. Wyszłam z poko u i naprędce napisałam ołówkiem na skrawku papie-ru: „Niech pan nie będzie taki smutny, proszę bardzo; przyrzekam, że panu odpowiem”.Nie możesz chyba powiedzieć, żeby w tym było co złego; zresztą, to było uż nad mo esiły. Założyłam za struny, tak ak on tamten list, i wróciłam do salonu. Czułam się znacz-nie spoko nie sza. Pilno mi było, żeby ta pani uż się podziała. Na szczęście, śpieszyłasię gdzieś i poszła niedługo. Zaledwie się zabrała, powiedziałam, że mam ochotę eszczepograć trochę i prosiłam go, aby przyniósł harfę. Widziałam z twarzy, że niczego się niedomyśla. Ale za powrotem, och! akiż był szczęśliwy! Ustawia ąc harfę, umieścił się w tensposób, że mama nie mogła widzieć i wziął mnie za rękę, przy tym uścisnął… ale ak!…Trwało to tylko edną chwilkę: ale nie umiem ci powiedzieć, akie było przy emne. Mimoto cofnęłam rękę, nie mam więc sobie nic do wyrzucenia.

Teraz, mo a edyna, widzisz, że nie mogę uż nie napisać, skoro przyrzekłam; a przytym nie umiałabym mu zrobić takie przykrości, bo a przez to cierpię bardzie eszczeod niego. Gdyby chodziło o coś złego, z pewnością bym tego nie uczyniła. Ale cóż możebyć złego w napisaniu listu, zwłaszcza eżeli chodzi o to, aby ktoś nie był nieszczęśliwy?Bo ę się tylko, że nie będę umiała dobrze napisać; ale on przecież zrozumie, że to nie mo awina; zresztą, estem pewna, że uż przez to samo, że ode mnie, list zrobi mu przy emność.

Do widzenia, Zosieńko na droższa. Jeżeli myślisz, że źle uczyniłam, powiedz szczerze;ale nie zda e mi się. W miarę ak zbliża się chwila pisania, serce mi tak bije, że nie możeszsobie wprost wyobrazić. Ale cóż, trzeba, skoro przyrzekłam.

sierpnia ** Cecylia Volanges do kawalera Danceny

Był pan wczora tak smutny i robiło mi to taką przykrość, że to skłoniło mnie doprzyrzeczenia, iż odpowiem panu na list. Zda ę sobie dobrze sprawę, że nie powinnam;ponieważ ednak przyrzekłam, nie chcę uchylać się od danego słowa: to powinno byćwyraźnym dowodem przy aźni, aką mam dla pana. Teraz, kiedy pan uż wie, spodzie-wam się, że uż pan nie będzie żądał, abym więce pisała. Spodziewam się również, żepan nikomu nie powie, żem do pana pisała, z pewnością bowiem wzięto by mi to za złei miałabym w domu wiele przykrości. Spodziewam się przede wszystkim, że pan sam niebędzie miał o mnie z tego powodu złego wyobrażenia; to by mnie zmartwiło daleko wię-ce eszcze niż wszystko. Mogę upewnić, że nie zgodziłabym się na to dla nikogo próczpana. Chciałabym bardzo, aby pan w zamian nigdy nie był uż taki smutny ak wtedy; tomi odbiera całą przy emność widzenia pana. Widzi pan, mówię do pana bardzo szczerze.Z całego serca bym chciała, aby nasza przy aźń trwała wiecznie, ale proszę bardzo, niechpan uż nie pisze.

Mam zaszczyt pozostać…Cecylia Volanges sierpnia **

Markiza de Merteuil do wicehrabiego de Valmont

Niebezpieczne związki

Page 25: Niebezpieczne związki

E , wicehrabio, nic dobrego z ciebie, przymilasz mi się z obawy, abym sobie nie drwi-ła! Ale nie lęka się, przebaczam ci: piszesz mi w swoim liście tyle szaleństw, że muszęci wybaczyć statek⁶⁹, aki narzuca ci prezydentowa. Nie zda e mi się, aby mó kawalerumiał się zdobyć na równą pobłażliwość; sądzę przeciwnie, że takie odnowienie kontrak-tu między nami nie bardzo by mu się podobało i że twó szalony pomysł wcale by musię nie wydał zabawny. Co do mnie, uśmiałam się z całego serca i doprawdy żałowałam,że musiałam śmiać się sama edna. Gdybyś w te chwili znalazł się gdzieś pod ręką, niewiem, dokąd by mnie zaprowadziło rozbawienie; ale miałam czas opamiętać się i uzbroićw pancerz surowości. Nie znaczy to, abym odmawiała na zawsze; ale odraczam; mam po-wody. Gotowa by się eszcze we mnie obudzić miłość własna, a skoro raz uż ona we dziew grę, nigdy nie wiadomo, dokąd może zaprowadzić. Byłabym zdolna na nowo eszczechcieć zakuć cię w ka dany i przyprawić o zapomnienie two e prezydentowe ; a gdybyma, niegodna, miała obrzydzić ci powab cnoty, pomyśl, co za zgorszenie! By uniknąć tegoniebezpieczeństwa, oto mo e warunki:

Skoro tylko zdobędziesz piękną nabożnisię i będziesz mi mógł dostarczyć dowodóww te mierze, przybywa , a estem two a. Ale nie potrzebu ę ci mówić, że w sprawach tewagi dowody muszą być na piśmie. Przez taki układ, z edne strony, a stanę się nagro-dą zamiast być pocieszeniem, i ta myśl bardzie mi się uśmiecha; z drugie , zwycięstwotwo e nad tą cnotką nabierze eszcze ostrze szego smaku, sta ąc się tym samym drogą dotym rychle sze niewierności. Przybywa więc, przybywa , ak na spiesznie przynieść mizakład swego tryumfu: podobny do dawnych chrobrych⁷⁰ rycerzy, którzy u stóp swoichdam składali świetne trofea zwycięstwa. Doprawdy, szczerze ciekawa estem, co możepisać skromnisia po takim momencie i w akie zasłony stroi eszcze swo e gawędy wów-czas, gdy osobę pozwoliła uż rozebrać ze wszystkich. Two ą rzeczą rozważyć, czy stawiamza siebie cenę zbyt wysoką; ale uprzedzam, że nic z nie nie opuszczę. Aż do tego cza-su, drogi wicehrabio, pozwolisz, że zostanę wierną kawalerowi i nadal będę się zabawiałauszczęśliwianiem go, mimo drobne przykrości, o aką cię to przyprawia.

Jednakże, gdybym mnie miała zasad moralnych, obawiam się, iż miałby on w techwili niebezpiecznego rywala: a to w osobie małe Volanges. Szale ę wprost za tymdzieckiem: to istna namiętność. Albo się bardzo mylę, albo też będzie ona kiedyś ednąz naszych na bardzie rozrywanych piękności. Patrzę, ak stopniowo rozwija się to małeserduszko: obrazek wprost zachwyca ący. Kocha się uż w Dancenym z całą zapamięta-łością, ale eszcze nic o tym nie wie. On, zakochany po uszy, ale niezdarny ak młokos,nie śmie e nadto okazywać swych zapałów. Obo e ubóstwia ą mnie po prostu. Małazwłaszcza ma straszliwą ochotę zwierzyć mi się ze swą ta emnicą; od kilku dni widzę, żewprost rady sobie dać nie może. Wyświadczyłabym e wielką przysługę, gdybym e tro-chę dopomogła: ale nie zapominam o tym, że to zupełne dziecko i nie chcę się narażać.Danceny wynurzał się przede mną nieco wyraźnie ; co do niego, droga mo a est zupełnieasna: nie chcę słyszeć o niczym. Co się tyczy małe , nieraz bierze mnie pokusa, aby z niezrobić swo ą uczennicę; miałabym wielką ochotę oddać tę przysługę Gercourtowi. Czasuzostawia mi aż nadto, skoro aż do października uwięziony est na Korsyce. Bardzo mi sięcoś zda e, że skorzystam z odwłoki⁷¹ i że w mie sce niewinne pens onarki damy mu zażonę zupełnie uż gotową kobietkę. Cóż to w istocie za zuchwała pewność siebie u tegoczłowieka, który ośmiela się zasypiać spoko nie, podczas gdy obrażona przezeń kobietanie zemściła się eszcze? Ot, gdybym miała w te chwili pod ręką tę małą, nie wiem sama,czego bym e nie naplotła.

Bywa mi zdrów, wicehrabio; życzę ci dobre nocy i powodzenia w zamysłach: ale,na miłość Boga, postępu że trochę. Pomyśl, że eżeli ty nie będziesz miał te kobiety,wszystkie inne będą musiały się rumienić, iż miały ciebie.

sierpnia ** Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil

⁶⁹ t tek (daw.) — stateczność. [przypis edytorski]⁷⁰c robr (daw.) — odważny. [przypis edytorski]⁷¹odw ok (daw.) — zwłoka, odłożenie sprawy. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 26: Niebezpieczne związki

Nareszcie, piękna przy aciółko, zrobiłem krok naprzód, ale krok nie lada; eżeli niedoprowadził mnie do celu, to pouczył przyna mnie , że zna du ę się na dobre drodze,i rozprószył obawy, żali⁷² przypadkiem nie zbłądziłem na manowce. Nareszcie wyznałemmiłość i akkolwiek zachowano w te mierze na upartsze⁷³ milczenie, zdobyłem mimoto odpowiedź równie pochlebną, ak niezostawia ącą wątpliwości. Ale nie uprzedza mywypadków i sięgnijmy do początków.

Przypominasz sobie może, iż pani mo a kazała śledzić me kroki. Zapragnąłem te-dy, aby to gorszące przedsięwzięcie obróciło się ku powszechnemu zbudowaniu, i oto couczyniłem. Poleciłem memu ctotum⁷⁴, aby mi znalazł w okolicy akiegoś potrzebu ącegopomocy biedaka. Zlecenie nietrudne do wykonania. Wczora po południu przyszedł miozna mić, że dziś rano komornik ma za ąć cały dobytek ubogie rodziny niema ące z czegoopłacić podatku. Upewniłem się, że nie ma w tym domu żadne dziewczyny ani kobiety,które wiek i uroda mogłyby uczynić postępek mó pode rzanym; i gdy uż o wszystkimdokładnie zasięgnąłem ęzyka, ob awiłem przy wieczerzy zamiar udania się na polowanienaza utrz wczesnym rankiem.

Tu muszę oddać sprawiedliwość prezydentowe : z pewnością musiały ą nieco dręczyćwyrzuty sumienia, iż puściła się na śliską drogę śledzenia cudzych postępków, nie ma-ąc zaś siły do zwalczenia ciekawości, zdobyła się na odwagę zwalczania mego zamiaru.„Zapowiada się na utro straszne gorąco; mogę się nabawić choroby; nic nie zabiję i tyl-ko zmęczę się na próżno”, etc. etc. W ciągu tych perswaz i, spo rzenia e , wymownie szemoże, niżby sama pragnęła, dostatecznie awiły, ak gorąco sobie życzy, abym te liche rac eprzy ął za dobrą monetę. Ani mi w głowie było się poddawać, ak łatwo możesz się do-myślić, markizo; oparłem się nawet małe diatrybie⁷⁵ przeciw polowaniu i myśliwym, akrównież lekkie chmurce niezadowolenia, która przesłoniła na resztę wieczoru niebiań-skie oblicze. Obawiałem się przez chwilę, aby nie odwołała poleceń i aby ten spóźnionyskrupuł nie pokrzyżował mych planów. Nie brałem w rachubę kobiece ciekawości; toteżomyliłem się. Strzelec mó rozproszył obawy eszcze tego samego wieczoru, zaczem⁷⁶,pełen zadowolenia, udałem się na spoczynek.

Z pierwszym brzaskiem zrywam się i wychodzę. Ledwie o pięćdziesiąt kroków odzamku spostrzegam szpiega, który postępu e trop w trop za mną. Wchodzę na teren po-lowania i posuwam się przez pola ku wiosce, będące celem me wyprawy, nie ma ącw ciągu drogi inne rozrywki, ak tylko porządne przepędzenie gamonia, który bo ąc sięze ść z gościńca, musiał przebiegać przy każdym zwrocie potró ną drogę. Jednakże pę-dząc go w ten sposób i sam zgrzałem się porządnie; aby więc odpocząć chwilę, usiadłempod drzewem. Patrzę spod oka, a ten hulta posuwa bezczelność tak daleko, że skradasię wzdłuż krzaków odległych nie więce niż o dwadzieścia kroków i również się rozsiada!Przez chwilę korciło mnie, aby mu posłać z eden nabó , który, choć z drobnego śrutu,pouczyłby go dostatecznie o niebezpieczeństwach ciekawości: szczęściem dla niego, przy-pomniałem sobie, że ten szpieg est użyteczny, a nawet potrzebny dla moich zamysłów;ta refleks a ocaliła go.

Niebawem, znalazłem się we wsi; widzę zbiegowisko; zbliżam się, wypytu ę; opowia-da ą mi wydarzenie. Każę wołać komornika i idąc za popędem szlachetnego współczucia,płacę wspaniałomyślnie pięćdziesiąt sześć funtów, za cenę których pięć osób miało postra-dać dach nad głową i możność pracy. Po tym uczynku tak prostym, nie wyobrażasz sobie,markizo, akie błogosławieństwa posypały się na mą głowę. Jakie łzy wdzięczności płynęłyz oczu starca, głowy rodziny, i aką pięknością uszlachetniły to oblicze patriarchy, którechwilę przedtem było niemal wstrętne z malu ącym się piętnem na straszliwsze rozpa-czy! Przyglądałem się temu widowisku, gdy nagle inny wieśniak, młodszy, prowadząc zarękę żonę i dwo e dzieci i zbliża ąc się pośpiesznym krokiem, rzekł: „Padnijmy wszyscy donóg tego pana, dobrego ak sam Bóg”. W te same chwili u rzałem całą rodzinę klęczącąu mych kolan. Przyzna ę się do chwili słabości: oczy zwilżyły mi się łzami; uczułem a-kieś wzruszenie niezależne od woli, ale pełne rozkoszy. Zdumiony byłem odkryciem, ak

⁷² i (daw.) — czy. [przypis edytorski]⁷³n up rt z — dziś tylko: na bardzie uparty. [przypis edytorski]⁷⁴ ctotum (łac.) — służący lub inna osoba wykonu ąca wiele różnych czynności. [przypis edytorski]⁷⁵di tr b — wypowiedź wyraża ąca protest lub krytykę. [przypis edytorski]⁷⁶z czem (daw.) — po czym, następnie. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 27: Niebezpieczne związki

wiele przy emności zna du e się, czyniąc dobrze; skłonny estem do przypuszczenia, że ci,których zwykliśmy nazywać cnotliwymi ludźmi, nie ma ą może tak wielkie zasługi, akby się zdawało na pozór. Tak czy owak, uważałem za słuszne zapłacić biednym ludziomprzy emność, aką mi sprawili. Wziąłem z sobą dziesięć luidorów⁷⁷; rozdałem e.

Tak tedy pośród rozlewnych błogosławieństw całe rodziny, wyglądałem sobie na a-kiegoś bohatera dramatu w chwili szczęśliwego rozwiązania. Po mu esz, że w tym tłumiegłówną osobą był dla mnie gorliwy szpieg. Cel był osiągnięty; uwolniłem się od gromadyi wróciłem do zamku. Razem wziąwszy, mogę sobie powinszować pomysłu. Ta kobietawarta est niewątpliwie, aby sobie zadać dla nie tyle trudów; kiedyś staną się one dlamnie brzęczącą walutą; w ten sposób, zapłaciwszy nie ako z góry, będę mógł rozrządzaće osobą wedle zachcenia, bez na mnie szych wyrzutów.

Zapomniałem dodać, że chcąc uż wszystko wyzyskać, prosiłem poczciwych ludzi, abysię modlili do Boga za spełnienie mych zamiarów. Zaraz przekonasz się, czy ich prośbynie zostały uż w części wysłuchane… Ale oto ozna mia ą mi, że wieczerza na stole; byłobyuż za późno na wysłanie listu, gdybym go miał kończyć, dopiero uda ąc się na spoczynek.Zostawiam wiec resztę do następne przesyłki. Żału ę bardzo, bo reszta est na ciekawsza.Do widzenia, miła przy aciółko. Okradasz mnie o edną chwilę przy emności oglądaniamego bóstwa.

sierpnia ** Prezydentowa de Tourvel do pani de Volanges

Sądzę, iż rada pani będzie zapoznać się z pewnym rysem charakteru pana de Valmont;rysem, który, o ile mi się zda e, odbiega ogromnie od tych, akimi go pani odmalowa-no. Tak przykro est myśleć niekorzystnie o kimkolwiek, tak boleśnie zna dować edyniebłędy w tych, którzy by mieli wszelkie potrzebne warunki, aby przedstawiać cnotę wewszystkich e powabach! Wreszcie, pani tak ceni pobłażliwość, że edynie można cięucieszyć, dostarcza ąc motywów odstąpienia od nazbyt może surowego sądu. Zda e misię, że pan de Valmont miałby prawo do te łaski, powiedziałabym niemal do te sprawie-dliwości; i oto na czym budu ę swó sąd.

Dziś rano wybrał się na edną z owych przechadzek, które mogły pani nasunąć przy-puszczenie, iż pan de Valmont nawiązu e uż akąś miłostkę w okolicy, przypuszczenie,którego — przyzna ę się do winy — chwyciłam się może z nazbyt wielką żywością. Szczę-ściem dla niego, a zwłaszcza szczęściem dla nas (ponieważ ocala nas to od niesprawiedli-wości), któryś z moich ludzi szedł właśnie w tę samą stronę⁷⁸; dzięki temu ciekawośćmo a, karygodna, ale w tym wypadku zbawienna, została zaspoko ona. Człowiek ówprzyniósł wiadomość, że pan de Valmont, znalazłszy we wsi *** nieszczęśliwą rodzinę,które dobytek właśnie miano za ąć, ponieważ nie miała z czego opłacić podatków, nietylko pośpieszył z wyrównaniem długu biednych ludzi, ale nawet wręczył im dość znacz-ną kwotę. Biedacy wspominali również o akimś służącym, który wedle opisu wygląda nasłużącego pana de Valmont, a który poprzedniego dnia zasięgał wiadomości o mieszkań-cach wsi na bardzie potrzebu ących pomocy. Jeżeli tak było w istocie, nie est to nawetprzelotne współczucie wypływa ące z przypadku; to uż określony zamiar czynienia do-brze; dobroczynność uprawiana ze zrozumieniem; na wzniośle sza cnota na pięknie szychdusz na ziemi. Zresztą, z rozmysłu czy z przypadku, est to w każdym razie czyn zacnyi chwalebny; samo opowiadanie o nim do łez mnie poruszyło. Dodam więce , również dlasprawiedliwości, że kiedy wspomniałam panu de Valmont o zdarzeniu, o którym sam nierzekł ani słowa, zrazu się zapierał, a skoro wreszcie się przyznał, uczynił to ze skromnościązwiększa ącą eszcze zasługę.

A teraz, powiedz mi, czcigodna przy aciółko: eżeli pan de Valmont est w istociezakamieniałym niegodziwcem, a postępu e w ten sposób, cóż zaprawdę wypadnie czy-nić ludziom poczciwym? Jak to! Źli mieliby dzielić z dobrymi święte rozkosze zacnegouczynku? Bóg miałby pozwolić, aby cnotliwa rodzina otrzymywała z ręki nędznika ratu-nek i składała zań dzięki Jego boskie Opatrzności? Mógłby sobie podobać w tym, aby

⁷⁷ uidor — złota moneta ancuska, bita od do r. [przypis edytorski]⁷⁸ zcz ciem , kt r z moic u i zed w nie w t mą tron — Czyżby pani de Tourvel nie śmiała

wyznać, iż było to z e rozkazu? [przypis autorski]

Niebezpieczne związki

Page 28: Niebezpieczne związki

słyszeć, ak czyste usta zlewa ą błogosławieństwa na akiegoś wyrodka? Nie. Wolę raczeprzypuścić, że błędy ego, choć zastarzałe, nie płyną z ego natury; nie mogę myśleć, abyten, który czyni dobrze, miał być wrogiem cnoty. Pan de Valmont est może tylko ednymprzykładem więce niebezpieczeństwa złych wpływów. Chwytam się tego przypuszczenia,w które rada bym uwierzyć.

Mam zaszczyt być, etc.PS Pani de Rosemonde i a wybieramy się w te chwili, aby poznać tę zacną a nieszczę-

śliwą rodzinę i dołączyć naszą spóźnioną pomoc do ofiary pana de Valmont. Weźmiemygo z sobą. W ten sposób damy przyna mnie tym dobrym ludziom przy emność oglądaniaswego dobroczyńcy; to, zda e się, wszystko, co nam pozostawił.

Z zamku ***, sierpnia ** Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil

Przerwaliśmy tedy korespondenc ę w chwili mego powrotu do zamku; idźmy dale .Otóż przebrałem się spiesznie i udałem do salonu, gdzie mo a pani pracowała nad haem,podczas gdy proboszcz czytał ciotce gazetę. Zbliżyłem się i usiadłem przy krosnach. Paręspo rzeń, słodszych eszcze niż zazwycza , niemal pieszczotliwych, pozwoliło mi domyślićsię, że służący musiał uż zdać sprawę z poselstwa. Jakoż ciekawa istotka nie umiała długoutrzymać tak chytrze zdobyte ta emnicy i nie waha ąc się przerwać czcigodnemu paste-rzowi, którego czytanie mocno przypominało kazanie niedzielne, rzekła: „I a mam takżecoś do opowiedzenia”; po czym z mie sca wyrecytowała całą mą przygodę z dokładnościązaszczytnie świadczącą o e talencie dzie opisa. Wyobrażasz sobie, ak skwapliwie rozwi-nąłem skarby skromności: ale któż byłby zdolny powstrzymać kobietę śpiewa ącą bez-wiednie pochwały tego, którego kocha? Ostatecznie, trzeba e było zostawić wolne pole.Podczas tego panegiryku⁷⁹ a, śledząc ą spod oka, czerpałem na rozkosznie sze nadzie ew tkliwym spo rzeniu, ruchach bardzie ożywionych niż zazwycza , a przede wszystkimw głosie, który uż samym zmienionym brzmieniem zdradzał stan e duszy. Zaledwieskończyła mówić, ozwała się pani de Rosemonde: „Pó dź, chłopcze, niech cię ucału ę”.Połapałem się natychmiast, że piękna kaznodzie ka również nie będzie mogła się obronićprzed mym uściskiem. Mimo to chciała uciekać, ale w te że chwili znalazła się w moichramionach: nie tylko że nie miała mocy się opierać, ale zaledwie zdołała utrzymać się nanogach. Im dłuże patrzę na tę kobietę, tym bardzie sta e mi się pożądaną. Z pośpiechemwróciła do krosien i na pozór zabrała się do hau; ale widziałem dobrze, że drżenie rąknie pozwala e rozpocząć.

Po obiedzie panie zapragnęły u rzeć ową tak wspaniałomyślnie ocaloną rodzinę; mu-siałem im towarzyszyć. Oszczędzę ci, markizo, nudy wysłuchania drugie serii pochwałi wdzięczności. W ciągu drogi piękna prezydentowa, pogrążona w zadumie, nie rzekła anisłowa. Ja również milczałem, myśląc nad sposobami rychłego wykorzystania dzisie szychwypadków. Jedynie pani de Rosemonde usiłowała gawędzić, odbiera ąc zaledwie skąpei krótkie odpowiedzi. Musieliśmy ą znudzić; leżało to w moich planach i powiodło sięw zupełności. Toteż wysiadłszy z powozu, udała się do swoich pokoi, zostawia ąc nassam na sam w słabo oświetlonym salonie: łagodny półmrok, doda ący odwagi trwożliwemiłości.

Bez trudu udało mi się skierować rozmowę na zamierzone tory. Zapał urocze kazno-dzie ki przyszedł mi z pomocą. „Skoro się est tak powołanym do tego, aby czynić dobrze— rzekła, kładąc na mnie lube spo rzenie — ak można trawić życie na złym?” — „Niezasługu ę — odparłem — ani na tyle pochwał, ani na tyle potępienia; nie po mu ę, w a-ki sposób przy swoim rozumie i bystrości nie przeniknęła eszcze pani mo e ta emnicy.Chociażby szczerość miała mi zaszkodzić w pani oczach, zbyt godną e esteś, bym mógłprzed tobą coś ukrywać. Klucz do mego dotychczasowego życia zna dziesz w charakte-rze, niestety nazbyt słabym. Otoczony towarzystwem ludzi bez zasad, naśladowałem ichbłędy: być może nawet siliłem się przewyższyć ich eszcze. Tak samo teraz, pociągnię-ty przykładem cnoty, choć bez nadziei dorównania ci, pani, chciałem próbować bodazbliżyć się do ciebie. Kto wie? Czyn, za który chwalisz mnie dzisia , straciłby może całąwartość w twych oczach, gdybyś znała ego prawdziwe pobudki! (Widzisz markizo, ak

⁷⁹p negir k — utwór wysławia ący osobę, czyn lub wydarzenie. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 29: Niebezpieczne związki

bliskim tuta byłem na istotnie sze prawdy.) Wcale nie mnie — ciągnąłem — ci biedacyzawdzięcza ą ratunek. Tam, gdzie pani widzisz chwalebny postępek, a szukałem edy-nie sposobu podniesienia się w twych oczach. Byłem, skoro mam wyznać całą prawdę,edynie słabym narzędziem Bóstwa, które uwielbiam. (Tu chciała przerwać, lecz nie po-zwoliłem.) I dziś — dodałem — edynie słabość charakteru zdradziła ci mą ta emnicę.Przyrzekłem sobie zmilczeć ą przed panią; szczęściem mi było nieść twoim cnotom, aki twoim wdziękom, czysty hołd, o którym nigdy nie miałaś się dowiedzieć. Nie zdołałemwytrwać, ale w ten sposób nie będę sobie przyna mnie wyrzucał wobec ciebie niegodneobłudy. Nie sądź, pani, iż śmiem cię obrażać zuchwałą nadzie ą. Będę nieszczęśliwym,wiem o tym: ale cierpienia mo e pozostaną mi zawsze drogie: będą świadectwem bez-miaru me miłości; u twoich stóp, na twym łonie pragnę złożyć swo e udręczenia. Tambędę czerpał siły do nowych cierpień; tam zna dę pełną współczucia dobroć i ulgę w nie-doli, skoro ty, pani, użalisz się nade mną. O ty, którą ubóstwiam, wysłucha mnie, ulitusię nade mną, wesprzy mnie”. W ciągu te przemowy znalazłem się u e kolan i tuliłeme ręce; ale ona, uwalnia ąc e nagle z mego uścisku i przyciska ąc do oczu z wyrazemrozpaczy, wykrzyknęła: „Ach, a nieszczęśliwa!”. Po czym zalała się łzami. Na szczęście, aprze ąłem się do tego stopnia rolą, że płakałem również; u mu ąc na nowo e ręce, ob-lałem e obficie łzami, było to prawie że konieczne, gdyż pochłonięta własną boleścią niebyłaby zauważyła mego wzruszenia. Dzięki temu mogłem do syta napatrzyć się te cza-ru ące twarzy, którą przemożny powab łez czynił eszcze pięknie szą. Głowę miałem całąw ogniu i tak dalece nie byłem panem siebie, że uż chciałem się pokusić o wykorzystaniesytuac i.

Ach, akiż słaby est człowiek! Jakąż władzę ma ą nad nami okoliczności, skoro a sam,zapomina ąc o mych zamiarach, gotów uż byłem przez takie przedwczesne zwycięstwopoświęcić urok długich walk i słodycze powolnego upadku; skoro, uniesiony pragnie-niem istotnie godnym młokosa, miałem uż narazić zwycięzcę pani de Tourvel na to,aby otrzymał ako owoc mozołów edynie mdłą przy emność posiadania edne kobietywięce ! Och, nie! Niecha się podda, ale niech walczy; niecha , nie ma ąc dość siły, abyzwyciężyć, ma e na tyle, aby się opierać; niech karmi się do syta poczuciem własnesłabości i niech będzie zmuszona sama uznać swą porażkę. Zostawmy raubszycom⁸⁰ zabi-anie elenia z zasadzki: prawdziwy myśliwiec⁸¹ musi go u ąć w regularnym pościgu. Jestcoś szczytnego w tym zamiarze, nieprawdaż, ale kto wie, czy zdołałbym w nim wytrwać,gdyby przypadek nie był przyszedł na pomoc roztropności.

Usłyszeliśmy szelest. Ktoś wszedł, pani de Tourvel, przestraszona, wstała śpiesznie,pochwyciła świecznik i wyszła. Nie mogłem e zatrzymywać. Okazało się, że to tylkosłużący. Skoro tylko upewniłem się o tym, podążyłem za nią. Zaledwie uczyniłem kilkakroków, ona, zd ęta uczuciem nieokreślonego lęku, przyspieszyła kroku i wpadła raczeniż weszła do swego poko u, zamyka ąc gwałtownie drzwi. Chciałem wśliznąć się za nią,ale zamknęła się na klucz. Nie zapukałem oczywiście; byłbym e dał sposobność do nazbytłatwego oporu. Wpadłem na szczęśliwą a prostą myśl, aby za rzeć przez dziurkę od klucza:u rzałem tę anielską kobietę na kolanach, zalaną łzami i pogrążoną w gorące modlitwie.Jakiegoż Boga ważyła się przyzywać? Czyż istnie e potężnie szy niżeli Miłość? Na próżnopróbu e się uciekać do obce pomocy; w moim uż ręku spoczywa ą e losy.

W przekonaniu, iż dosyć zdziałałem ak na eden dzień, udałem się również do siebiei zabrałem się do tego listu. Myślałem, że u rzę panią de Tourvel przy wieczerzy; kazałaozna mić, że est cierpiąca i położyła się. Pani de Rosemonde chciała ą odwiedzić; wy-mówiła się straszliwym bólem głowy. Po mu esz, że po wieczerzy niedługo trwała zabawaw salonie i że a również dostałem migreny. Wróciwszy do siebie, napisałem długi listz wyrzutami za takie postępowanie i położyłem się z zamiarem oddania go naza utrz ra-no. Nie mogąc usnąć, wstałem, aby eszcze odczytać swo e bazgroty, i stwierdziłem, żenie dosyć czuwałem nad sobą; więce w nich przebija pożądania niż miłości i więce złegohumoru niż smutku. Będę musiał przerobić; ale na to trzeba by mieć spoko nie szą głowę.

Już pierwszy brzask na niebie; może on mi sen przyniesie. Wracam do łóżka; mimocałe władzy, aką ma nade mną ta kobieta, przysięgam ci, markizo, aż nazbyt często

⁸⁰r ub z c (daw.) — kłusownik. [przypis edytorski]⁸¹m iwiec — dziś popr.: myśliwy. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 30: Niebezpieczne związki

nawiedza mnie w snach two a urocza postać. Do widzenia, piękna przy aciółko. sierpnia **, o godzinie rano

Wicehrabia de Valmont do prezydentowe de Tourvel

Ach, przez litość, pani, chcie ukoić niepokó me duszy; chcie ob awić mi, czegomam się spodziewać lub lękać. Zawieszonemu między bezmiarem szczęścia lub niedoli,niepewność nazbyt okrutnym est cierpieniem. Po cóż uczyniłem to wyznanie? Czemużnie umiałem się oprzeć przemożnemu czarowi, który zdradził przed tobą, pani, ta nikimych myśli? Szczęśliwy, iż mogłem uwielbiać cię w milczeniu, upa ałem się własną miło-ścią; uczucie, którego nie mącił wówczas obraz twego cierpienia, zaspaka ało pragnieniamego serca: ale to źródło szczęścia stało się źródłem rozpaczy od chwili, gdy u rzałemłzy płynące z twych oczu, od czasu, gdy usłyszałem owo okrutne: c , nie zcz iw .Pani, te dwa słowa dźwięczeć mi długo będą w sercu. Przez akąż fatalność to na słodszez uczuć mogło obudzić w tobie edynie zgrozę? Jakiż widzisz powód do obawy? Ach, nieten chyba, byś miała kiedy podzielić to uczucie: ty, pani, mimo iż łudziłem się dotądw te mierze, nie esteś stworzona dla miłości; mo e edynie serce, które ty spotwarzaszbezustannie, zdolne est do uczucia, two e nawet litować się nie umie. Inacze nie byłabyśodmówiła słowa pociechy nieszczęśliwemu, który zwierzył ci swe cierpienia; nie byłabyśodarła ego spo rzeń ze swego widoku, gdy on nie posiada inne rozkoszy niż słodycztwego obrazu; nie byłabyś sobie uczyniła okrutne igraszki z ego niepoko u, byłabyś od-czuła, że ta noc — dla ciebie edynie dwanaście godzin spoczynku — miała być dla niegowiekiem cierpienia.

I czym, powiedz, zasłużyłem na tę bezlitosną surowość? Nie lękam się ciebie samewziąć za sędziego: cóż więc uczyniłem? Prócz tego, iż niezależnie od me woli uległemuczuciu natchnionemu przez twą piękność i cnotę; uczuciu, które nigdy nie przekroczyłogranic szacunku, a którego niewinne wyznanie było następstwem zaufania, nie zaś na-dziei. Czyż chciałabyś, pani, zdradzić ufność, którą sama zdawałaś się upoważniać i którea się oddałem bez zastrzeżeń? Nie, nie mogę uwierzyć; to znaczyłoby doszukiwać sięw tobie błędu, a serce mo e buntu e się na myśl znalezienia go w tobie: cofam wszystkiewyrzuty; mogłem to napisać, ale nie mogłem pomyśleć. Ach! Pozwól mi pani wierzyć,iż esteś doskonałą! Oto edyne szczęście, akie mi pozostało. Czyż zdarzyło ci się kiedyużyczyć pomocy nieszczęśliwemu, który by e bardzie potrzebował? Nie opuszcza mniew obłędzie, w akim mnie pogrążyłaś: użycz mi swego rozumu, skoro wydarłaś mi własny;nawróciwszy mnie, oświeć eszcze, aby dokończyć swego dzieła.

Nie chcę cię oszukiwać, pani: nie zdołasz dokonać tego, byś miała zwyciężyć mąmiłość; ale nauczysz mnie panować nad nią: kieru ąc mymi postępkami, dyktu ąc sło-wa, ocalisz mnie przyna mnie od straszliwego nieszczęścia obrażania ciebie. Racz przedewszystkim rozproszyć tę rozpaczy pełną obawę; powiedz, że mi przebaczasz, że się litu esz;upewnij mnie o swym pobłażaniu. Nie będziesz go miała z pewnością nigdy tak wiele,ile a bym pragnął; ale błagam o tyle boda , ile mi est niezbędne do życia: czy i tegoodmówisz?

Bądź zdrowa, pani; racz przy ąć z dobrocią ten hołd mych uczuć dla ciebie; nie estzdolny w niczym osłabić mego bezgranicznego szacunku.

sierpnia ** Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil

Oto przebieg wczora szego dnia: o edenaste udałem się do pani de Rosemonde i pode ochroną dostałem się do niby-chore , która eszcze spoczywała w łóżku. Oczy mia-ła bardzo zmęczone; przypuszczam, że i ona źle spała te nocy. Skorzystałem z tego, żepani de Rosemonde oddaliła się na chwilę, i podałem list; zrazu nie chciała przy ąć; alepołożyłem na łóżku i poszedłem na niewinnie przysunąć fotel staruszki, która chciałaumieścić się tuż koło we pie zczotki; trzeba więc było ukryć list, aby uniknąć skandalu.Chora, bardzo nieostrożnie, napomknęła coś o gorączce. Pani de Rosemonde poleciła

Niebezpieczne związki

Page 31: Niebezpieczne związki

mi u ąć ą za puls⁸², wysławia ąc wielce mo e doświadczenie lekarskie. Panią de Tourvelspotkała więc podwó na przykrość: edna, iż musiała powierzyć mi rękę, druga, iż drobnekłamstewko wyszło natychmiast na aw. U ąłem dłoń, ściska ąc ą czule; równocześniezaś, drugą ręką, ślizgałem się po świeżym i pulchnym ramieniu. Przebiegła osóbka nieodpowiedziała na to wszystko na mnie szym znakiem życia, rzekłem więc, puszcza ąc rę-kę: „Nie ma na lże szego przyśpieszenia”. Czułem, iż minkę musi mieć bardzo surową,toteż za karę nie szukałem e spo rzeń. W chwilę potem rzekła, iż pragnie wstać, zostawi-liśmy więc ą samą. Obiad upłynął dość niewesoło, po czym pani de Tourvel oświadczyła,iż nie pó dzie na przechadzkę, da ąc mi tym samym do zrozumienia, że nie będę miałsposobności z nią mówić. Uczułem, iż tu est właściwy moment na westchnienie i wzrokprzepełniony boleścią; widocznie spodziewała się tego, gdyż spo rzała na mnie; była toedyna chwila w całym dniu, w które udało mi się spotkać e oczy. Mimo całe cno-ty i ona ma swo e sztuczki, ak każda. Znalazłem okaz ę, aby zapytać, czy b n t ek wą, b uwi domi mnie o moim o ie; zdziwiłem się nieco, usłyszawszy: w zem, od

pi m p nu. Pilno mi było dobrać się do te epistoły⁸³; ale czy to przez chytrość, czyprzez niezręczność lub bo aźliwość, oddała mi ą dopiero wieczorem, w chwili rozstania.Posyłam ci, markizo, ten list, również ak brulion⁸⁴ mego; czyta i sądź; widzisz, z akąskończoną obłudą ta dama twierdzi, że mnie nie kocha, gdy z pewnością rzecz się mawręcz przeciwnie; i eszcze gotowa się żalić, eśli a ą będę oszukiwał potem, gdy onanie waha się oszukiwać mnie uż przedtem! Tak, piękna przy aciółko, na przebiegle szymężczyzna eszcze nie dorówna w fałszu na bardzie szczere kobiecie. Mimo to trzebabędzie udawać, iż wierzę te całe gadaninie i odgrywać sceny rozpaczy, bo pani przyszłachętka bawić się w niezłomną cnotę! I ak tu się nie mścić za takie szelmostwa!… No!cierpliwości!… Ale do widzenia. Mam eszcze dużo do pisania.

Ale, ale, nie zapomnij odesłać mi listu mo e tyranki; kto wie? mogłaby w przyszłościprzywiązywać wagę do takich głupstewek; chcę być, na wszelki wypadek, w porządku.

Nie piszę nic w kwestii małe Volanges; pomówimy przy na bliższe sposobności.Zamek ***, sierpnia **

Prezydentowa de Tourvel do wicehrabiego de Valmont

Może pan być pewny, iż nie otrzymałby pan żadne odpowiedzi, gdyby mo e niemądrezachowanie wczora wieczorem nie zmuszało mnie do paru wy aśnień. Tak est, płaka-łam, przyzna ę: może również i te dwa słowa, które pan przytaczasz z taką skwapliwością,wymknęły mi się z ust; widzę, że nic nie uszło pańskie baczności; trzeba więc wszystkowytłumaczyć.

Ponieważ przywykłam wzbudzać tylko zacne i godziwe uczucia, brać udział edyniew rozmowach, których mogę słuchać bez rumieńca, słowem, cieszyć się bezpieczeń-stwem, na które zasługu ę, nie umiem ani udawać, ani też ukrywać wrażeń. Zdumieniei pomieszanie wywołane pańskim zachowaniem, akiś niezrozumiały lęk spowodowanysytuac ą, w akie nie powinnam się była nigdy znaleźć, być może wzburzenie, iż widzę sięzrównaną z owymi kobietami, którymi pan pogardzasz i traktowaną przezeń w równielekki sposób — oto, co było powodem łez i wydarło mi z ust słowa skargi. Wyrażenie,które wydało się panu tak silnym, byłoby z pewnością o wiele eszcze za słabe, gdybymó płacz i wykrzyknik miały eszcze inną pobudkę; gdybym zamiast potępiać pańskieobraża ące uczucia, mogła się lękać, iż kiedykolwiek będę zdolna e podzielić.

Nie, panie, nie mam te obawy; gdybym ą miała, uciekłabym o sto mil; udałabymsię na pustynię, aby tam płakać nad nieszczęściem, iż spotkałam pana na me drodze.Może nawet, mimo całe pewności, że pana nie kocham, że go nigdy nie pokocham,może byłabym lepie uczyniła, idąc za radą przy aciół i nie pozwala ąc nawet przybliżyć siędo siebie.

Uwierzyłam, to mo a edyna wina, uwierzyłam, że pan potrafi uszanować uczciwąkobietę, która na szczerze pragnęła i pana również uważać za uczciwego człowieka; która

⁸²pu — tu: mie sce na ciele (na częście na przegubie dłoni), w którym wyczuwane są drgania wywołanekrążeniem krwi. [przypis edytorski]

⁸³epi to — daw. list, przen. długi, nudny list. [przypis edytorski]⁸⁴bru ion — tekst napisany na brudno. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 32: Niebezpieczne związki

stawała nawet w pańskie obronie, podczas gdy pan znieważałeś ą przez swe zbrodniczezamiary. Pan mnie nie zna; nie, panie, pan mnie nie zna. Inacze nie przyszłoby panu namyśl brnąć z ednego zuchwalstwa w drugie. Stąd, iż ośmieliłeś się mówić rzeczy, którychnie powinnam słuchać, uczułeś się w prawie napisania listu, którego nie powinna bymczytać: i po tym wszystkim prosisz, abym kierow tw mi po t pk mi, d ktow owDobrze więc, stanie się, ak pan żąda; milczenie i niepamięć, oto rady, akich mnie przystoiudzielić, panu usłuchać; wówczas będziesz miał w istocie prawa do mo ego pobłażania:od pana zależałoby edynie zdobyć sobie prawa do me wdzięczności… Ale nie, nie zwrócęsię z prośbą do tego, który mnie nie uszanował: nie dam dowodu ufności człowiekowi,który nadużył mego bezpieczeństwa. Zniewalasz mnie pan, bym się go musiała obawiać,może nawet nienawidzić: nie chciałam tego; pragnęłam widzieć w panu edynie siostrzeńcame na czcigodnie sze przy aciółki; przeciwstawiałam głos przy aźni głosowi ogółu, którypana oskarżał. Zniszczyłeś wszystko; i — przewidu ę to — nie będziesz chciał niczegonaprawić.

Poprzesta ę na tym, aby ozna mić panu, że ego uczucia obraża ą mnie, że ich wy-znanie est dla mnie zniewagą. Nie tylko nie zdobędziesz wza emności, ale eśli sobie nienakażesz milczenia, którego, sądzę, mam prawo oczekiwać, a nawet wymagać od pana,zmusisz mnie, abym pana nigdy nie oglądała na oczy. Dołączam do tego pisma pańskilist w nadziei, że i pan również zechcesz mi zwrócić mó własny; byłoby dla mnie wielkąprzykrością, gdyby pozostał akikolwiek ślad wydarzenia, które nigdy nie powinno byłomieć mie sca.

sierpnia ** Cecylia Volanges do markizy de Merteuil

Mó Boże, aka pani dobra! Jak pani dobrze odczuła, że łatwie mi będzie pisać niżmówić! Bo też to, co mam pani powiedzieć, bardzo ciężko wyznać: ale przecież pani estmo ą przy aciółką, prawda? Och, tak, ukochaną przy aciółką! Będę się starała nie bać; mnietak trudno dać sobie rady bez pani, bez pani wskazówek! Bardzo mi ciężko, zda e mi się,że każdy od razu pozna po mnie, co myślę: zwłaszcza kiedy on est, czerwienię się zaraz,ak tylko kto spo rzy na mnie. Wczora , kiedy pani widziała, że płakałam, to z tego, żechciałam coś pani powiedzieć, a potem nie mogłam wydobyć słowa, i kiedy pani spytała,co mi est, łzy mi same akoś napłynęły do oczu. Nie umiałam po prostu zapanować nadsobą. Żeby nie pani, mama byłaby wszystko spostrzegła i co by się wówczas stało ze mną?Oto akie est teraz mo e życie, zwłaszcza od czterech dni!

Całe cztery dni upłynęło uż, tak, wszystko muszę pani powiedzieć, od czasu ak pankawaler do mnie napisał. Och, zaręczam pani, że kiedy znalazłam ego list, zupełnie niewiedziałam, co to takiego! Ale żeby uż nic nie skłamać, nie mogę się zaprzeć, że straszniemi się przy emnie zrobiło, kiedym czytała; widzi pani, wolałabym uż mieć zmartwienieprzez całe życie, niż żeby on nie był do mnie napisał. Wiedziałam dobrze, że nie powin-nam mu tego powiedzieć, mogę pani zaręczyć nawet, powiedziałam, że estem bardzorozgniewana; ale on mówi, że to było ponad ego siły i a to bardzo rozumiem; bo i apostanowiłam sobie, że mu nie odpowiem, a i tak nie mogłam się powstrzymać i od-powiedziałam. Och, tylko raz napisałam do niego i to nawet głównie po to, żeby mupowiedzieć, żeby uż nie pisał: ale mimo to on ciągle pisu e; a że a mu nie odpowiadam,widzę, że est taki smutny, a mnie to martwi eszcze bardzie : tak że nie wiem uż, corobić, ani ak postępować, i doprawdy estem bardzo biedna.

Niech mi pani powie, proszę pani, czy to bardzo byłoby źle, żeby mu odpisać od czasudo czasu? Tylko dopóty, aż on potrafi przemóc na sobie, żeby nie pisać więce i zostaćtak, ak byliśmy przedtem: bo, co do mnie, ak tak dale będzie, to nie wiem, co się zemną stanie. O, kiedym czytała ostatni list, tom płakała, płakała tak, żem się nie mogłauspokoić; estem pewniutka, że eżeli mu eszcze teraz nie odpowiem, znowu będziemymieli masę zmartwienia.

Poślę pani ego list albo odpis i niech pani osądzi: zobaczy pani, że to naprawdę niczłego, o co on prosi. Jednakże eżeli pani się będzie wydawać, że nie trzeba, to przyrzekampani, że się powstrzymam; ale pewna estem, że pani będzie myślała tak ak a, że w tymnie ma nic złego.

Niebezpieczne związki

Page 33: Niebezpieczne związki

Kiedy uż o tym mówimy, niech mi pani pozwoli zadać eszcze edno pytanie: mó-wiono mi, że to źle, żeby kogoś kochać; ale dlaczego? Dlatego się pani pytam, bo kawalerDanceny utrzymu e, że w tym wcale nie ma nic złego i że prawie wszyscy kogoś kocha ą;gdyby tak było w istocie, nie wiem, czemu a edna miałabym sobie zabraniać: lub też,może to est co złego tylko u panien? Bo przecież słyszałam, ak mama sama mówiła,że pani de D… kocha pana M… i nie mówiła o tym ak o czymś bardzo niedobrym;a przecież pewna estem, że pogniewałaby się na mnie, gdyby choć trochę domyślała sięmo e przy aźni dla pana Danceny. Mama uważa mnie zawsze za dziecko i o niczym zemną nie mówi. Myślałam, kiedy mnie odbierała z klasztoru, że to po to, aby mnie wydaćza mąż; ale teraz wyda e mi się, że nie: nie żeby mi chodziło o to, zaręczam pani; ale pani,która est z nią w takie przy aźni, może pani wie, ak est naprawdę; eżeli pani wie, mamnadzie ę, że mi pani powie.

To dopiero długi list mi się napisał: ale skoro pani pozwala pisać do siebie, skorzystamz tego, aby powiedzieć wszystko, i liczę na pani przy aźń.

Mam zaszczyt pozostać, etc.Paryż, sierpnia **

Kawaler Danceny do Cecylii Volanges

Jak to, panno Cecylio, czyż zawsze wzdraga się pani odpowiedzieć! Nic więc nie zdołapani ugiąć? Każdy dzień unosi z sobą nadzie ę, aka mi zaświtała z ego brzaskiem? Cóżwięc warta nasza przy aźń, które nie zaprzesz się chyba, eżeli nie posiada dość siły, bycię uczynić tkliwą na mo ą niedolę; eżeli ci pozwala zostać spoko ną i chłodną, podczasgdy a cierpię wszystkie męczarnie nieugaszonych płomieni; eżeli nie tylko nie zdołaobudzić w tobie zaufania, lecz nie wystarcza nawet, aby cię natchnąć odrobiną litości? Jakto, przy aciel cierpi i ty nie czynisz nic, aby mu dopomóc! Błaga o edno słowo tylko i tymu go odmawiasz! Chcesz, aby zadowolił się uczuciem tak wątłym, o którym obawiaszsię nawet upewnić go powtórnie!

Nie chciałabyś być niewdzięczną, mówiłaś pani wczora . Ach, wierza mi, pani, chciećpłacić miłość przy aźnią, to nie znaczy obawiać się niewdzięczności, to znaczy edynieobawiać się e pozoru. Mimo to, nie śmiem dłuże mówić o uczuciu, które, skoro panigo nie dzieli, może być dla nie edynie ciężarem; trzeba mi e za aką bądź cenę zamknąćw samym sobie, czeka ąc, aż e pokonam. Czu ę, ak bardzo praca ta będzie uciążliwą; nieta ę⁸⁵, że będę potrzebował wszystkich sił moich w tym celu; ucieknę się do wszelkichśrodków: est między nimi eden, który na cięższym będzie dla mego serca, mianowicieprzypominać sobie często, że two e est dla mnie z głazu. Spróbu ę nawet rzadzie paniąwidywać; uż myślę nad tym, aby znaleźć akąś stosowną wymówkę.

Jak to! Miałbym wyrzec się słodkiego nałogu codziennego widywania pani! Ach,edno est pewne, że nigdy nie przestanę boleć nad tą stratą. Wieczysta niedola będzienagrodą na tkliwsze w świecie miłości; tyś sama tak chciała, to two e dzieło! Nigdy,czu ę to, nie odna dę szczęścia, które dzisia tracę; ty edna byłaś stworzona dla megoserca; z akąż rozkoszą uczyniłbym ślub, że będę żył edynie dla ciebie! Ale ty nie chceszprzy ąć tego ślubu; milczenie two e przekonu e mnie dostatecznie, że serce two e nic zamną nie przemawia; milczenie to est zarazem i na pewnie szym dowodem obo ętności,i na okrutnie szym sposobem e okazania. Żegnam więc panią.

Nie śmiem uż łudzić się nadzie ą odpowiedzi; miłość byłaby ą skreśliła z zapałem,przy aźń z życzliwością, litość nawet z wyrozumieniem: ale litość, przy aźń i miłość za-równo są obce two emu, pani, sercu.

Paryż, sierpnia ** Cecylia Volanges do Zofii Carnay

Dobrze mówiłam, Zosiu, są wypadki, w których można pisywać; i bardzo sobie dziśwyrzucam, żem poszła za two ą radą, która sprawiła nam tyle zgryzoty. Musiałam chybamieć słuszność, kiedy pani de Merteuil, osoba, która z pewnością wie dobrze, co trzeba,

⁸⁵t i — ukrywać, zata ać. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 34: Niebezpieczne związki

a co nie, sama wreszcie doszła do tego samego przekonania. Ze wszystkim się e zwie-rzyłam. Z początku powiedziała to, co i ty: ale kiedy wszystko dobrze wytłumaczyłam,przyznała, że to zupełnie co innego; żąda tylko, abym e pokazywała wszystkie nasze listy,aby być pewną, że nie napiszę nic, czego nie trzeba; toteż estem uż całkiem spoko na.Mó Boże, ak a kocham panią de Merteuil! Jaka ona dobra! A to est kobieta ze wszechmiar szanowna. Teraz więc wszystko est bez zarzutu.

Dopieroż teraz będę pisała do pana Danceny, a on aki będzie szczęśliwy! Jeszczewięce niż sam przypuszcza: bo dotąd mówiłam mu tylko o przy aźni, a on zawsze chciało miłości. Myślałam, że to edno i to samo: ale akoś nie śmiałam i emu było przykro.Powiedziałam to pani de Merteuil; rzekła, że miałam słuszność i że nie trzeba przyznawać,że się kocha kogoś, dopiero wtedy, ak uż się nie można wstrzymać; otóż a pewna estem,że uż nie będę się mogła wstrzymać; ostatecznie, to edno i to samo, a emu będzieprzy emnie .

Pani de Merteuil powiedziała także, że mi pożyczy książek, w których mowa est o tymwszystkim i z których nauczę się, ak postępować i także nauczę się pisać lepie niż teraz.Widzisz, ona mi wytyka wszystkie braki; to na lepszy dowód, że mnie bardzo kocha.Zaleciła tylko, żeby nic mamie nie mówić o tych książkach, bo by to wyglądało akby nawymówkę, że mama zaniedbała mo e wykształcenie i to by mogło ą zmartwić. Och, anisłóweczka nie pisnę!

To ednak szczególne, żeby osoba, która ledwo że est mo ą krewną, więce troszczyłasię o mnie niż rodzona matka! Co za szczęście dla mnie, że ą spotkałam!

Poprosiła także mamę, żeby pozwoliła wziąć mnie po utrze do Opery, do e loży;powiedziała mi, że będziemy zupełnie same i będziemy sobie rozmawiały cały czas, bezobawy, żeby kto usłyszał: wolę to eszcze o wiele niż Operę. Pomówimy także o moimmałżeństwie: bo powiedziała, że to prawda, że mam iść za mąż; ale nie mogłyśmy o tymdłuże porozmawiać. Doprawdy, czy to nie dziwne, że mama nie mówi ze mną o tym anisłowa?

Do widzenia, Zosieńko, muszę pisać do kawalera Danceny! Ach, akam a teraz szczę-śliwa!

sierpnia ** Cecylia Volanges do kawalera Danceny

Zatem, panie kawalerze, godzę się napisać do pana, upewnić go o me przy aźni, o mio ci, skoro inacze miałby pan być nieszczęśliwy. Mówi pan, że a nie mam dobrego serca:zaręczam z pewnością, że pan się myli i spodziewam się, że teraz uż pan nie wątpi. Jeżelipan się martwił, że a nie pisałam do pana, czy myśli pan, że i mnie nie było z tym ciężko?Ale bo też za żadne skarby świata nie chciałabym zrobić coś, co nie trzeba: z pewnościąnawet nie byłabym się przyznała do me miłości, gdybym się mogła powstrzymać; alezanadto mi przykro patrzeć, ak pan est smutny. Mam nadzie ę, że teraz uż pan nigdynie będzie taki i że będziemy bardzo szczęśliwi.

Spodziewam się, że pana u rzę dziś wieczorem i że pan przy dzie wcześnie: nigdy takwcześnie, ak a bym pragnęła. Mama spędza wieczór w domu i pewno pana będzie chciałazatrzymać; mam nadzie ę, że pan nie będzie zaproszony gdzie indzie , tak ak przedwczora .Musiała być bardzo przy emna ta kolac a, na którą pan poszedł? Jakoś strasznie się panuśpieszyło? Ale nie mówmy uż o tym: teraz, kiedy pan wie, że go kocham, mam nadzie ę,że będzie się pan starał być ze mną tyle, ile tylko się da; co do mnie, est mi dobrze tylkowtedy, kiedy estem z panem i chciałabym bardzo, aby i panu było tak samo.

Bardzo zmartwiona estem, że pan est eszcze smutny w te chwili, ale to nie z mo ewiny. Poproszę pana o harfę zaraz, ak tylko pan przy dzie, żeby pan dostał mó list akna prędze . Więce uż nie mogę zrobić.

Do widzenia panu. Kocham pana bardzo, z całego serca: im częście to powtarzam,tym więce rada estem; mam nadzie ę, że i pan także.

sierpnia ** Kawaler Danceny do Cecylii Volanges

Niebezpieczne związki

Page 35: Niebezpieczne związki

O tak, z pewnością, pani, będziemy szczęśliwi. Mo e szczęście est pewne, skoro po-siadam twe serce; two e nie skończy się nigdy, eżeli ma trwać tak długo ak miłość,którą mnie natchnęłaś! Jak to! Kochasz mnie, nie wzdragasz się uż upewnić mnie o wemi o ci m cz cie mi to powt rz z, t m wi ce r d e te Gdy przeczytałem to czaru-ące: koc m p n , napisane two ą ręką, zdawało mi się, że słyszę two e cudne usta, akpowtarza ą mi to wyznanie. U rzałem zwrócone ku mnie te niebiańskie oczy, upiększoneeszcze wyrazem czułości. Usłyszałem zaklęcie, iż żyć pragniesz edynie dla mnie. Och,przy m i mo e śluby, iż życie całe poświęcę twemu szczęściu; przy m e i bądź pewna, żenie sprzeniewierzę się im nigdy!

Jakiż szczęśliwy dzień spędziliśmy wczora ! Ach! Czemuż pani de Merteuil nie co dzieńma akieś ta emnice z two ą matką? Czemuż trzeba, aby myśl o tym skrępowaniu, akienas czeka, musiała się mieszać do czaru ących wspomnień, przepełnia ących mą duszę?Czemuż nie mogę bez przerwy pieścić drobne rączki, która mi napisała: „koc m p n ”,okrywać e pocałunkami i mścić się w ten sposób za odmowę, akie doznałem, gdymsięgnął po większą eszcze łaskę!

Powiedz, Cesiu ubóstwiana, skoro mama wróciła do poko u, kiedy byliśmy zmuszeni,wskutek e obecności, zwracać na siebie edynie obo ętne spo rzenia, kiedy nie mogłaśmnie uż pocieszać zapewnieniami miłości po odmowie, akie doznałem, gdy zapragną-łem od ciebie żywszego uczuć dowodu, czy nie uczułaś w sercu żalu? Czy nie powiedziałaśsobie: ten pocałunek uczyniłby go eszcze szczęśliwszym, i to a pozbawiłam go tego szczę-ścia! Przyrzeknij, ubóstwiana, że przy na bliższym widzeniu nie będziesz uż taka surowa.Dzięki te obietnicy zna dę odwagę znoszenia przeciwności, akie gotu ą nam losy; chwileokrutne rozłąki mnie będą mi bolesne, eśli będę miał pewność, że i ty dzielisz me żale.

Do widzenia, Cesiu urocza; nadchodzi pora, w które mam udać się do waszego domu.Niepodobieństwem byłoby mi rozstać się z tobą, gdyby to nie było po to, aby oglądaćciebie samą. Do widzenia, ukochana, teraz, zawsze i na wieki.

sierpnia ** Pani de Volanges do prezydentowe de Tourvel

Żądasz zatem, dobra przy aciółko, abym uwierzyła w cnotę pana de Valmont? Wy-zna ę, nie mogę się na to odważyć, i równie trudno by mi było uznać go poczciwymna podstawie ednego faktu, ak dla ednego błędu potępić ako zbrodniarza człowiekaznanego z zacności. Ludzkość nie est doskonała w żadnym kierunku, ani w złym, aniw dobrym. Zbrodniarz ma swo e cnoty, uczciwy człowiek swo e słabości. Prawda ta wy-da e mi się tym godnie szą pamięci, ile że z nie właśnie płynie potrzeba wyrozumieniatak dla złych, ak też i dla dobrych; ona to winna chronić ednych od pychy, drugich odzrozpaczenia o sobie. Pomyślisz zapewne, że a w te chwili bardzo niedoskonale stosu ętę pobłażliwość, które zasady wyzna ę; ale bo też cnota ta sta e się w mych oczach e-dynie niebezpieczną słabością, kiedy prowadzi nas do tego, aby ednaką miarą mierzyćniegodziwca i poczciwego człowieka.

Nie pozwolę sobie z pewnością na dociekanie pobudek postępku pana de Valmont;chcę wierzyć, iż są nie mnie chwalebne od samego uczynku: ale czyż to zmienia fakt, iżstrawił życie na tym, aby szerzyć wśród rodzin niepokó , hańbę i zgorszenie? Słucha , eżelichcesz, głosu nieszczęśliwego, którego on wspomógł; ale niech ci ten głos nie przeszkadzasłyszeć ęków stu ofiar, które pognębił. Choćby pan de Valmont był, ak powiadasz, edynieprzykładem niebezpieczeństwa złych wpływów, to czyż, na odwrót, ego wpływ nie estco na mnie równie niebezpieczny? Przypuszczasz, droga, że on może być zdolnym doszczęśliwego nawrócenia? Idźmy eszcze dale ; przypuśćmy nawet, że ten cud nastąpił.Czy nie zosta e eszcze zawsze przeciw niemu wyrok opinii publiczne i czy sam wyroków nie wystarcza, aby wytyczyć two e postępowanie? Bóg eden może odpuścić winy zachwilę skruchy; on czyta w sercach; ale ludzie mogą sądzić myśli edynie na podstawieuczynków; i nikt, postradawszy szacunek drugich, nie ma prawa skarżyć się na nieufność,aka go spotyka. Pomyśl zwłaszcza, mo a młoda przy aciółko, że nieraz do utraty tegoszacunku wystarcza, że ktoś nie dość ceny⁸⁶ zda e się doń⁸⁷ przywiązywać. Nie nazywa

⁸⁶cen — tu: waga, znaczenie, szacunek. [przypis edytorski]⁸⁷do — skrócone: do niego. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 36: Niebezpieczne związki

tego surowego prawidła niesprawiedliwością; prócz tego bowiem, że ludzie ma ą powódmniemać, iż nie wyrzeka się tego cennego dobra ktoś, kto ma do niego pełne prawo,niewątpliwym est, że z większą łatwością może ulec złemu ten, komu nie stanie za zaporęów potężny hamulec. W takim zaś świetle postawiłoby cię zbliżenie z panem de Valmont,chociażby samo przez się na niewinnie sze.

Przestraszona zapałem, z akim występu esz w ego obronie, spieszę uprzedzić moż-liwe zarzuty. Przytaczasz panią de Merteuil, które świat zdołał wybaczyć tę przy aźń;zapytasz, czemu go przy mu ę w swym domu; powiesz, iż pana de Valmont nie tylkonie wykluczono z grona uczciwych ludzi, ale przeciwnie, est mile widziany, poszukiwa-ny nawet w całym tak zwanym dobrym towarzystwie. Sądzę, że mogę odpowiedzieć nawszystko.

Przede wszystkim pani de Merteuil, w istocie osoba ze wszech miar godna szacunku,posiada może edną edyną wadę, mianowicie zbytnią ufność w swo e siły; est to zręcznysternik, któremu sprawia przy emność prowadzić łódź pośród skał i wirów. Dobry wynikstarczy za usprawiedliwienie te śmiałości: ale o ile słusznie można ą podziwiać, o tylebyłoby nieroztropnie wstępować w e ślady; ona sama to przyzna e i wini się o tę słabostkę.Im dłuże obraca się w świecie i patrzy nań, tym zasady e sta ą się surowsze: i nie wahamsię zaręczyć, że przychyliłaby się do mego poglądu.

Co się mnie tyczy, nie będę się uniewinniała. Istotnie, przy mu ę pana de Valmontak wszyscy: edna niekonsekwenc a więce pośród tysiąca innych. Wiesz dobrze, ak i a,że życie spływa na tym, aby e widzieć, narzekać na nie i poddawać się! Pan de Valmont,przy pięknym nazwisku, dużym ma ątku i wielu u mu ących zaletach, zrozumiał bardzorychło, że aby stać się panem otoczenia, wystarczy posługiwać się zręcznie pochlebstwemi szyderstwem. Nikt nie posiada w tym co on stopniu tego podwó nego talentu: ednymzdobywa sobie ludzi, dzięki drugiemu umie wzbudzać postrach. Nikt go nie szanu e, alewszyscy się z nim liczą. Oto ego rola wśród świata, który, z większą ostrożnością niżodwagą, woli oszczędzać go niż otwarcie stanąć przeciw niemu.

Ale to pewna, że ani sama pani de Merteuil, ani żadna inna nie odważyłaby się zakopaćgdzieś na wsi, prawie sam na sam z człowiekiem tego pokro u. I oto właśnie na cnotliw-sza, na skromnie sza ze wszystkich da e przykład te niewłaściwości; wybacz, proszę, tosłowo, ale wydarło się ono z ust przy aźni. Wierza , droga przy aciółko, właśnie two anieskazitelność zwraca się przeciw tobie, wpa a ąc ci uczucie zwodnego bezpieczeństwa.Pomyśl więc, że będziesz miała za sędziów z edne strony ludzi lekkich, i ci nie będązdolni uwierzyć w cnotę, które przykładów nie widzą koło siebie; z drugie złych, którzybędą udawać, iż nie wierzą. Pomyśl, że czynisz w te chwili coś, na co nie każdy mężczy-zna by się ważył. To pewna, że spośród młodych ludzi, między którymi pan de Valmontaż nadto umiał się stać wyrocznią, każdy statecznie szy strzegłby się pozorów zbyt ścisłez nim zażyłości; a ty nie obawiasz się tego! Ach! cofnij się, cofnij, zaklinam… Jeśli mo ewywody nie wystarczyły, aby cię przekonać, ustąp mo e przy aźni; ona to każe mi pona-wiać przestrogi, ona niecha starczy za usprawiedliwienie. Zna du esz mnie zbyt surową;chciałabym, aby surowość ta była zbyteczną; ale wolę, byś się miała użalać na mą zbytniągorliwość niźli na opieszałość.

sierpnia ** Markiza de Merteuil do wicehrabiego de Valmont

Z chwilą kiedy obawiasz się do ść do celu, drogi wicehrabio, z chwilą gdy twoim za-miarem est dostarczyć broni przeciw sobie i nie tyle pragniesz zwyciężyć, ile walczyć,nie mam uż nic do powiedzenia. Postępowanie two e est arcydziełem roztropności. By-łoby arcydziełem głupstwa w razie odwrotnego przypuszczenia; i eżeli mam być szczera,obawiam się, że ulegasz złudzeniom w te mierze.

Nie to ci wyrzucam, że nie skorzystałeś z chwili. Z edne strony, nie est mi wca-le asnym, czy ta chwila nadeszła: z drugie , wiem dobrze, że — wbrew przysłowiu —utraconą sposobność zawsze się da odzyskać, podczas gdy wszystko można zepsuć przed-wczesnym pośpiechem.

Ale czynem istotnie godnym uczniaka est to, iż puściłeś się na pisanie. Zechcie siętylko zastanowić, dokąd to zaprowadzi? Masz może nadzie ę przekonać na drodze argu-

Niebezpieczne związki

Page 37: Niebezpieczne związki

mentac i tę kobietę, iż powinna się oddać? Zda e mi się, że taką prawdę można edynieodczuć, nie dowieść e , i że aby ą kobiecie narzucić, edyną drogą est wzruszyć ą, niezaś rezonować⁸⁸: lecz i na cóż by się zdało, gdybyś ą i wzruszył swymi epistołami, skoronie będzie cię w te chwili na mie scu, aby z tego skorzystać? Choćby nawet two e piękneazesy zdołały nadprzyrodzoną mocą wprawić ą w miłosne upo enie, czy pochlebiaszsobie, iż starczy te mocy na to, aby eszcze przed wyznaniem nie przyszła chwila opamię-tania? Pomyśl, ile czasu potrzeba na napisanie listu; ile go upływa, zanim dostanie się dorąk odbiorcy; i zastanów się, czy zwłaszcza kobieta z zasadami może hodować przez takdługi czas pokusę, którą stara się wszelkimi siłami zwalczać?

Ten sposób może być skutecznym u dzieci, które kiedy piszą: koc m, nie wiedzą,że tym samym mówią: e tem two . Ale rezonu ąca cnota pani de Tourvel zda e się znaćbardzo dobrze wartość i znaczenie wyrazów. Toteż mimo przewagi, aką uzyskałeś nad niąw rozmowie, ona cię bije na głowę w swym liście. A potem, czy wiesz, co się dzie e? Przezto samo, że ktoś się spiera, nie chce ze swego ustąpić. Siląc się na wyszukanie argumentów,zna du e e wreszcie, wygłasza i późnie uż upiera się przy nich, nie tyle dlatego, że są cośwarte, ile aby nie przeczyć samemu sobie.

Wreszcie edna eszcze uwaga, które dziwię się, iż sam sobie nie uczyniłeś. Nie manic równie trudnego w miłości, ak pisać w sposób da ący złudzenie prawdopodobień-stwa: czyniąc to na chłodno, używasz niby tych samych wyrażeń: ale nie układasz ichakoś tak samo, a racze układasz e i to uż wystarczy. Odczyta swó list: est w nim akiśporządek, akiś ład, który zdradza cię w każdym zdaniu. Chcę przypuszczać, że prezyden-towa zbyt mało est wyrobiona, aby się na tym poznać: ale cóż stąd? Wrażenie niemniechybione. To wada wszystkich romansów: autor dobywa ostatniego tchu, aby się rozpalić,a czytelnik pozosta e zimny. Jedna e oiz może stanowi wy ątek; toteż, mimo całegotalentu autora, nigdy nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że tło tego romansu musi byćprawdziwe. Całkiem co innego w rozmowie. Przyzwycza enie modulowania głosu możedać ego brzmieniu akcenty uczucia: łatwość wylewania łez pomnaża eszcze to wrażenie:wyraz pożądania miesza się w oczach z wyrazem tkliwości; mnie sza wreszcie ciągłośćustne rozmowy łatwie pozwala przybrać ów ton pomieszania i nieładu, które są praw-dziwą wymową miłości: przede wszystkim zaś obecność kochane osoby poraża zdolnośćzastanowienia i budzi w nas bezwiedną chęć uznania swe porażki.

Wierza mi, wicehrabio: żądam, abyś nie pisał więce , skorzysta z tego, aby napra-wić błąd, i czeka na sposobność rozmowy. Czy wiesz, że ta kobieta silnie sza est niżprzypuszczałam? Obrona wcale tęga: gdyby nie rozmiary listu i nie furtka, aką zostawia,byś mógł powrócić do przedmiotu na temat niedokończonego zdania o w i czno ci, niebyłaby się zdradziła ani na chwilę.

Moim zdaniem, wiary w zwycięstwo powinno ci dodać to, że ona zużywa za wiele siłnaraz: przewidu ę, że wyczerpie e na walkę o ow i że ich zbraknie na obronę rzecz .

Odsyłam ci oba listy; eżeli masz nieco zastanowienia, będą to ostatnie aż do szczęśli-wego n z utrz. Gdyby nie było tak późno, pomówiłabym z tobą o małe Volanges, któraczyni dość szybkie postępy: estem z nie bardzo rada. Spodziewam się skończyć z niąeszcze przed tobą, ku tym większemu twemu zawstydzeniu. Do widzenia na dzisia .

sierpnia * Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil

Mówisz wspaniale, piękna przy aciółko: ale po co zadawać sobie tyle trudu, aby udo-wodnić coś, o czym nikt nie wątpi. Aby szybko iść naprzód, lepie mówić niż pisać; to,ak sądzę, sens moralny całego twego listu. Ależ to są na elementarnie sze zasady sztukiuwodzenia! Pozwolę sobie tylko zauważyć, że ty dopuszczasz eden tylko wy ątek od tezasady, gdy tymczasem istnie ą dwa. Do dzieci, które wstępu ą na tę drogę przez nieśmia-łość, a wyda ą się na łup przez niewiedzę, trzeba dołączyć eszcze kobiety-pięknoduszki,które da ą się wciągnąć przez miłość własną i które próżność zapędza do pułapki. Takna przykład estem pewny, że gdy hrabina de B… odpowiedziała bez trudności na mópierwszy list, nie kochała się wówczas we mnie ani trochę więce niż a w nie i chwy-ciła się edynie sposobności porozprawiania na temat, w którym da się powiedzieć wiele

⁸⁸rezonow — rozprawiać, przekonywać. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 38: Niebezpieczne związki

ładnych rzeczy.Jak bądź się rzeczy ma ą, mówiąc po adwokacku, kwestia zasad est w tym przypad-

ku zgoła bezprzedmiotową. Jak widzę, przypuszczasz, że a mam wolny wybór międzypisaniem a rozmową: tak nie est. Od czasu wypadku z dnia . okrutna piękność, ob-warowana ak forteca, unika wszelkie możliwości spotkania, i to ze zręcznością, wobecktóre mo a sta e się bezradną; do tego stopnia, że eżeli to ma potrwać dłuże , będę zmu-szony poważnie zastanowić się nad sposobami odzyskania stracone przewagi. Listy mo enawet stały się przedmiotem ciche wo ny pod azdowe ; nie dość, że nie odpowiada, alewprost nie chce przy mować. Za każdym razem trzeba uciekać się do nowego podstępu,a i to nie zawsze się uda e.

Przypominasz sobie, ak prostego sposobu użyłem przy pierwszym liście; z drugimrównież poszło gładko. Prosiła, bym zwrócił e własny list: wręczyłem mó w ego mie -sce, bez na mnie szego pode rzenia z e strony. Ale czy to ze złości, że dała się oszukać,czy przez kaprys, czy też z pobudek cnoty (bo wreszcie zmusi mnie, abym uwierzył w cno-tę!), stanowczo broniła się przed przy ęciem trzeciego. Mam nadzie ę ednak, że przykrepołożenie, w akim omal się nie znalazła w następstwie te odmowy, poprawi ą na przy-szłość.

Nie bardzo mnie dziwiło, że nie chce przy ąć tego listu, który próbowałem e wręczyćcałkiem po prostu; byłoby to uż pewnym ustępstwem z e strony; a zaś byłem przy-gotowany na długą walkę. Po tym usiłowaniu, które zresztą było edynie mimochodemuczynioną próbą, włożyłem list w kopertę i wybrawszy chwilę, kiedy pani de Rosemondei panna służąca zna dowały się w e poko u, posłałem go przez strzelca, każąc ozna mić,że są to papiery, o które mnie prosiła. Zgadłem dobrze, że w obawie przykrych wy a-śnień nie zdobędzie się, aby wprost odrzucić zuchwałą przesyłkę; w istocie, wzięła list,a wysłannik mó , który miał rozkaz śledzić wyraz e twarzy (umie zaś spostrzegać wcalebystro), zauważył edynie lekki rumieniec i więce zakłopotania niż gniewu.

Tryumfowałem zatem, pewny, że albo zachowa list, albo też, eżeli zechce go zwrócić,będzie musiała znaleźć się ze mną sam na sam. Jakoż w niespełna godzinę służący wcho-dzi do mego poko u i odda e zwitek, na którego kopercie pozna ę upragnione pismo.Otwieram z pośpiechem… Mó własny list, nieotwarty i złożony we dwo e!

Znasz mnie, markizo; nie potrzebu ę ci zatem malować me wściekłości. Trzeba ednakbyło przywołać na pomoc całą zimną krew i szukać nowych sposobów. Oto edyny, akiznalazłem.

Codziennie rano posyła się stąd po listy na pocztę odległą o trzy ćwierci mili. Do tegocelu służy zamknięta puszka, od które poczmistrz ma eden klucz, pani zaś de Rosemondedrugi. Każdy wrzuca do nie listy, kiedy mu się podoba; ktoś ze służby niesie e na pocztę,rano zaś odbiera te, które przybyły. Cała służba, tute sza czy obca, wypełnia ten obowiązekkole no. Nie była to wprawdzie kole mego służącego; mimo to pod ął się iść pod pozorem,że ma coś do załatwienia w te stronie.

Zabrałem się tedy do me epistoły. Zmieniłem charakter pisma na adresie i podrobi-łem wcale nieźle na kopercie pieczątkę z Dijon⁸⁹. Obrałem to miasto, ponieważ bawiłomnie, skoro ubiegam się o te same prawa co mąż, pisać z tego samego mie sca, a takżeponieważ dama kładła nam przez cały tydzień w uszy, iż pragnęłaby bardzo mieć wiado-mości z Dijon. Uważałem za rzecz sprawiedliwą dostarczyć e te przy emności.

Uporawszy się z wszystkimi ostrożnościami, bez trudności zdołałem wmieszać listpomiędzy inne. Zyskiwałem na tym sposobie i to, że mogłem być świadkiem doręczenia:obycza bowiem tute szy każe zbierać się na śniadanie i następnie oczekiwać wspólniepoczty. Wreszcie nadeszła. Pani de Rosemonde otwarła skrzynkę. „Z Dijon”, rzekła, od-da ąc list pani de Tourvel. — „To nie pismo męża” odparła głosem pełnym niepoko u,żywo rozrywa ąc pieczątkę. Pierwszy rzut oka ob aśnił wszystko; wyraz takiego pomiesza-nia odmalował się na e twarzy, że pani de Rosemonde spostrzegła to i rzekła: „Co tobie,dziecko?”. Zbliżyłem się również, mówiąc: „Musi być chyba coś bardzo strasznego w tymliście?”. Skromnisia nie śmiała oczu podnieść, nie wyrzekła słowa, i aby pokryć zakło-potanie, udawała, że przebiega oczami list, którego czytać nie była zdolną. Cieszyłem sięe pomieszaniem i dość zadowolony, iż mogę się z nią podrażnić, dodałem: „Uspokoiła

⁸⁹ on — miasto we Franc i w re onie Burgundii. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 39: Niebezpieczne związki

się pani trochę: wolno przypuszczać, iż list ten sprawił więce zdziwienia niż przykrości”.Wówczas gniew natchnął ą lepie , niżby to mogła uczynić rozwaga. „List ten — rzekła— zawiera rzeczy, które są dla mnie obrazą, i dziwię się, że ktoś ośmielił się go do mnienapisać”. — „Któż taki?” — przerwała pani de Rosemonde. — „Nie est podpisany —odparła — ale i list, i autor budzą we mnie ednakową wzgardę i bardzo bym pragnęłanie słyszeć o nich więce ”. Mówiąc te słowa, przedarła zuchwałe pismo, schowała kawałkido kieszeni, wstała i wyszła.

Mimo tego gniewu, bądź co bądź, odebrała list, a polegam uż na e ciekawości, żego sumiennie przeczyta od deski do deski.

Dalsze szczegóły dnia zaprowadziłyby mnie zbyt daleko. Łączę do tego opisu brulionlistów; w ten sposób będziesz mogła zdać sobie sprawę ze wszystkiego. Jeżeli pragniesz,markizo, śledzić przebieg korespondenc i, musisz się przyzwyczaić odcyowywać mo egryzmoły: za żadne skarby świata nie zdobyłbym się na nudę przepisywania. Do widzenia,piękna przy aciółko.

sierpnia ** Wicehrabia de Valmont do prezydentowe de Tourvel

Trzeba ci być posłusznym, pani; trzeba dowieść, że pośród tylu błędów, których po-doba ci się we mnie doszukiwać, zostało mi przyna mnie dość delikatności, bym sobie niepozwolił na żadne wyrzuty i dość siły woli, bym umiał sobie nałożyć na cięższe ofiary. Za-lecasz milczenie i niepamięć! Dobrze więc! Nakażę me miłości, ażeby zamilkła; zapomnę,eśli możebna, okrutny sposób, w aki przy ęłaś e wyznanie. Podoba ci się, pani, patrzećna mą miłość ak na zniewagę; zapominasz, że gdyby mogła być winą, ty byłabyś zarazemte winy przyczyną i usprawiedliwieniem. Zapominasz również, iż mnie, przyzwycza one-mu otwierać ci mą duszę nawet wówczas, kiedy ta ufność mogła mi zaszkodzić w twychoczach, niepodobieństwem było ukryć przed tobą uczucia przepełnia ące me serce. Na to,co było dziełem dobre wiary, ty, pani, patrzysz ako na owoc zuchwalstwa. W nagrodęna czulsze , na bardzie pełne szacunku, na szczersze miłości, odtrącasz mnie daleko odsiebie. Mówisz w końcu o swe nienawiści… Któż inny nie skarżyłby się na moim mie -scu, gdyby się z nim obchodzono w ten sposób? Ja eden podda ę się; cierpię wszystkoi nie szemram; ty wymierzasz cios, a ubóstwiam rękę, która go zadała. Niepo ęta władza,aką posiadasz nade mną, czyni cię wszechmocną panią mych uczuć; eśli miłość mo a cisię opiera, eśli nie zdołasz e zniweczyć, to dlatego, że twoim est dziełem, nie moim.

Nie żądam byna mnie wza emności, którą się nigdy nie łudziłem. Nie oczeku ę nawette litości, które nadzie ę mogłaby we mnie obudzić okazywana mi niekiedy sympatia. Alemniemam, przyzna ę, że mam prawo odwołać się do twe sprawiedliwości.

Mówi pani, że próbowano mi szkodzić w twe opinii. Gdybyś słuchała rady przy-aciół, nie byłabyś mi pozwoliła nawet zbliżyć się do siebie: oto two e słowa. I któż sąowi tak gorliwi przy aciele? Ludzie po ęć tak surowych, cnoty tak nieskazitelne , zgodząsię z pewnością, aby ich wymienić; nie pragną chyba okrywać się ta emnicą, która by ichstawiła w rzędzie nikczemnych potwarców; toteż mniemam, będzie mi wolno dowiedziećsię, kto oni są i co mi zarzuca ą. Zrozum pani, mam prawo do tego, skoro na te podsta-wie opiera się twó wyrok. Nie skazu e się winnego, nie wymienia ąc mu ego występku,ani też imion oskarżycieli. Nie żądam inne łaski i z góry zobowiązu ę się usprawiedliwić,zmusić ich, by odwołali zarzuty.

Jeśli zanadto może gardziłem w życiu czczymi⁹⁰ sądami gawiedzi, inacze ma ą się rze-czy, gdy idzie o twó , pani, szacunek. Skoro życie poświęcić chcę na to, aby nań zasłużyć,nie pozwolę go sobie wydrzeć tak bezkarnie. Jest mi tym bardzie cenny, iż emu z pew-nością mógłbym zawdzięczać ową prośbę, przed którą się tak wzdragasz, a która dałabymi, ak mówisz, pr w do twe w i czno ci. Ach, nie żądam e od ciebie! Ja to będę czułracze wdzięczność niewygasłą, eżeli dasz mi sposobność, bym się w czymkolwiek to-bie stać mógł miłym. Zacznij więc postępować nieco sprawiedliwie : nie ukrywa dłuże ,czego ode mnie pragniesz. Gdybym mógł odgadnąć, oszczędziłbym ci trudu mówieniao tym. Do rozkoszy oglądania ciebie, dorzuć szczęście służenia ci, pani, a będę wielbiłtwą łaskawość. Cóż może cię wstrzymywać? Chyba nie obawa odmowy? Tego, czu ę, nie

⁹⁰czcz — nic nieznaczący, nie ma ący potwierdzenia. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 40: Niebezpieczne związki

mógłbym ci, pani, przebaczyć. Bo nie est odmową to, iż dotychczas nie zwróciłem cilistu. Pragnąłbym bardzie od ciebie eszcze, aby mi nie był uż potrzebny: ale przyzwy-cza ony uwielbiać twą duszę tak pełną słodyczy, edynie w tym liście mogę cię odnaleźćtaką, aką pragniesz się ob awić. Gdy marzę o tym, aby zmiękczyć two e serce, czytamoto, iż nimbyś się miała na to zgodzić, racze uciekłabyś o sto mil; gdy cała twa luba istotapotęgu e i usprawiedliwia mą miłość, list znowu mi powtarza, że miłość mo a est dlaciebie zniewagą; skoro zaś, patrząc na cię, czu ę, iż uczucie to est dla mnie na wyższymdobrem, muszę odczytać twe słowa, by pamiętać, że est ono mą na sroższą niedolą. Po -mu esz teraz, pani, że mym na większym szczęściem byłoby oddać ci ten list złowrogi;żąda ąc zwrotu, uprawniłabyś mnie, bym przestał brać za prawdę to, co on zawiera: niewątpisz chyba, ak skwapliwie pospieszyłbym usłuchać.

sierpnia ** Wicehrabia de Valmont do prezydentowe de Tourvel

(Znaczony z Dijon)Surowość two a, pani, wzmaga się z każdym dniem; zdawałoby się, doprawdy, iż

w stosunku do mnie mnie lękasz się być niesprawiedliwą niż zdolną do wyrozumiałości.Wydawszy wyrok bez wysłuchania mnie, musiałaś uczuć, w istocie, że łatwie będzie nieczytać moich rac i, niżeli na nie odpowiedzieć. Odmawiasz uparcie przy ęcia listów; zwra-casz e ze wzgardą. Zmuszasz wreszcie, bym uciekał się do podstępu, w te chwili właśnie,w które mym edynym celem est przekonać panią o me dobre wierze. Koniecznośćobrony, w akie mnie postawiłaś, usprawiedliwia wszakże wszystkie środki. W poczuciuszczerości mych uczuć, w przekonaniu, że wystarczy dać ci e poznać w ich prawdziweistocie, aby uniewinnić się w twoich oczach, odważyłem się na ten niewinny podstęp.Ośmielam się mniemać, że mi go przebaczysz; nie powinno cię dziwić, iż miłość bardzieest przemyślna w sposobach wynurzania uczuć niż obo ętność w oddalaniu ich od siebie.

Pozwól więc, pani, aby me serce odsłoniło się przed tobą całkowicie. Masz prawo,masz obowiązek poznać e do głębi.

Przybywa ąc do pani de Rosemonde, daleki byłem od przewidywania losu, który mnietu oczekiwał. Nie wiedziałem, że tu przebywasz; dodam nawet, z właściwą mi szczero-ścią, że gdybym i wiedział, nie byłoby mnie to zaniepokoiło; nie, iżbym nie oddawałtwym wdziękom należne sprawiedliwości, ale przywykły podlegać edynie zachceniom,a poddawać się im tylko wówczas, kiedy e podsycała nadzie a powodzenia, nie znałempo prostu, co są udręczenia miłości.

Byłaś pani świadkiem, ak bardzo nalegała pani de Rosemonde, bym u nie pozostałprzyna mnie czas akiś. Spędziłem uż eden dzień w twoim towarzystwie: mimo to ule-głem edynie — lub przyna mnie tak mi się zdawało — naturalne i usprawiedliwioneprzy emności okazania względów sędziwe i czcigodne krewne . Rodza życia, aki pro-wadzimy tuta , różnił się bardzo, zaiste, od tego, do akiego byłem przyzwycza ony; mimoto nic mnie nie kosztowało zastosować się doń! Nie stara ąc się zgłębiać przyczyn zmiany,aka odbywała się we mnie, przypisywałem ą edynie łatwości mego charakteru, o które ,zda e mi się, uż wspominałem kiedyś.

Na nieszczęście (i czemuż trzeba, aby to było nieszczęściem?), pozna ąc cię, pani, le-pie , poznałem wkrótce, że two a urocza postać, która edynie z początku ściągnęła mąuwagę, była na mnie szą spomiędzy twych zalet; two a niebiańska dusza wprawiła w zdu-mienie, porwała za sobą mo ą. Podziwiałem piękność, ubóstwiałem cnotę. Nie kusząc sięzdobywać cię, pragnąłem stać się ciebie godnym. Odwołu ąc się do twego pobłażania zamą przeszłość, marzyłem o twe sympatii na przyszłość. Szukałem e w słowach, śledzi-łem w spo rzeniach; w spo rzeniach, z których płynęła trucizna tym niebezpiecznie sza,że sączona bez zamiaru, wchłaniania bez obawy.

I tak poznałem miłość. Ale akże daleki byłem wówczas od rozpaczy! Gotowy po-grzebać ą w wieczystym milczeniu, oddawałem się bez obawy, zarówno ak bez miary,rozkosznemu uczuciu. Każdy dzień pomnażał ego potęgę. Wkrótce przy emność widy-wania cię stała się koniecznością. Skoro tylko oddaliłaś się na chwilę, serce mo e ściskałosię z żalu; szelest, który zwiastował twó powrót, przyprawiał e o drżenie. Istniałem użedynie dla ciebie i przez ciebie. Mimo to ciebie samą wzywam na świadectwo: czy kiedy-

Niebezpieczne związki

Page 41: Niebezpieczne związki

kolwiek, bądź to wśród wesołości niewinnych igraszek, bądź wówczas, gdy nas pochłaniałapoważna rozmowa, wymknęło mi się boda edno słowo zdolne zdradzić ta emnicę megoserca?

Wreszcie nadszedł dzień, w którym miała się rozpocząć mo a niedola: przez akiśniepo ęty fatalizm⁹¹ dobry uczynek stał się e zwiastunem. Tak, pani, w obliczu tychnieszczęśliwych, którym użyczyłem pomocy, ty, pani, ob awia ąc skarby te na cennie szetkliwości, która upiększa piękność samą i doda e blasku cnocie, obłąkałaś do reszty serce,uż nieprzytomne z nadmiaru miłości. Przypominasz sobie może zamyślenie, w akimutonąłem w czasie owego powrotu! Niestety! Starałem się eszcze walczyć ze skłonnością,która, czułem to, stawała się mocnie szą ode mnie.

Wówczas to, kiedy uż wyczerpałem siły w nierówne walce, przypadek, którego niebyłem mocen⁹² przewidzieć, kazał mi znaleźć się sam na sam z tobą. Tuta uległem, wy-zna ę. Serce mo e, nazbyt wezbrane, nie zdołało powstrzymać ani słów, ani łez, które sięzeń⁹³ wydarły przemocą. Ale czyż to est zbrodnią? A eśli nawet, czy nie dosyć ukaranyestem przez straszliwe cierpienia, których dozna ę?

Pożerany miłością bez cienia nadziei, błagam cię, pani, o litość i zna du ę nienawiść;edyne szczęście czerpiąc w twym widoku, mimo woli szukam cię oczyma i drżę przedspotkaniem twych spo rzeń. W okropnym stanie, do akiegoś mnie doprowadziła, tra-wię dni na ukrywaniu mych cierpień, noce zaś na oddawaniu się im ze zdwo oną siłą;podczas gdy ty, spoko na i obo ętna, eśli znasz te męczarnie, to tylko stąd, że umiesz ezadawać i dumę czerpać z własnych okrucieństw. Mimo to ty, pani, się uskarżasz, a a sięusprawiedliwiam!

Oto wszystko, pani, oto wierne przedstawienie moich, ak nazywasz, błędów, któremoże słusznie byłoby nazywać mym nieszczęściem. Miłość czysta i szczera, cześć nie-zmącona ani na chwilę, poddanie się bez granic: oto uczucia, akimi mnie natchnęłaś.Takiego hołdu nie obawiałbym się przedłożyć samemu Bóstwu. O ty, która esteś e-go na pięknie szym dziełem, chcie naśladować e w dobroci i pobłażaniu! We rzy name okrutne męczarnie; pomyśl zwłaszcza, że nieszczęsnemu, postawionemu przez ciebiemiędzy na wyższą szczęśliwością a na straszliwszą rozpaczą, pierwsze słowo, które wy-rzekniesz, będzie wyrokiem wiekuistego losu.

sierpnia ** Prezydentowa de Tourvel do pani de Volanges

Podda ę się, pani, radom, które dyktu e ci przy aźń. Przywykła szanować we wszyst-kim twe zapatrywania, zawsze gotowa estem zarazem wierzyć w ich słuszność i rozum.Przyznam nawet, że pan de Valmont musi być w istocie człowiekiem bardzo niebezpiecz-nym, eżeli potrafi równocześnie udawać takiego, akim est tuta , a w głębi zostać tym,akim go pani malu e. Jak bądź się rzeczy ma ą, skoro ty tego żądasz, oddalę go od siebie:uczynię przyna mnie po temu, co będzie w me mocy, nieraz bowiem rzeczy w treścibardzo proste, sta ą się kłopotliwe przez swą formę.

Ciągle wyda e mi się niepodobieństwem prosić o to ego ciotkę: żądanie takie było-by uchybieniem zarówno e , ak emu. Bardzo niechętnie również zdecydowałabym sięsama wy echać; pomija ąc uż bowiem przyczyny, które przytoczyłam poprzednio, gdybymó wy azd, co być bardzo może, był nie po myśli pana de Valmont, czyż nie mógłbyon z łatwością pośpieszyć za mną do Paryża? Powrót zaś ten, którego a, przyna mniew oczach ludzi, byłabym powodem, czyż nie bardzie eszcze byłby rażącym niż spotkaniena wsi u osoby, o które cały świat wie, iż est ego krewną, a mo ą przy aciółką?

Pozosta e mi więc tylko skłonić ego samego, aby zechciał się usunąć. Czu ę, że nie estzbyt łatwo uczynić taką propozyc ę, ponieważ ednak, o ile mi się wyda e, panu de Valmontzależy na tym, aby mi dowieść, iż w istocie lepszym est od swe reputac i, nie tracęnadziei. Rada nawet będę, że będę miała sposobność ocenić, czy prawdą est, co on częstopowiada, iż nigdy uczciwa kobieta nie miała ani nie będzie miała powodu uskarżać sięna ego postępowanie. Jeśli od edzie, ak bym pragnęła, uczyni to w istocie edynie przez

⁹¹ t izm — nieunikniony los. [przypis edytorski]⁹²nie b em mocen — dziś: nie byłem w mocy; nie mogłem, nie byłem w stanie. [przypis edytorski]⁹³ze — skrócone: z niego. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 42: Niebezpieczne związki

wzgląd dla mnie: wiem dobrze, że miał zamiar zabawić do późne esieni. Jeśli odmówii uprze się zostać, zawsze będę miała dość czasu, aby wy echać i przyrzekam to uczynić.

Oto, ak sądzę, wszystko, czego przy aźń two a żądała: pospieszam skwapliwie uczyniće zadość i dowieść, iż mimo z p u, z akim mogłam u mować się za panem de Valmont,zawsze skłonna estem nie tylko wysłuchać, lecz i wypełnić rady mych dobrych przy aciół.

Mam zaszczyt etc. sierpnia **

Markiza de Merteuil do wicehrabiego de Valmont

Odebrałam przed chwilą olbrzymi pakiet, drogi wicehrabio. Jeżeli data est ścisła,powinnam go była otrzymać o dobę wcześnie ; ale to pewna, że, gdybym obróciła czasna czytanie tych foliałów⁹⁴, zbrakłoby mi go z pewnością na odpowiedź. Wolę zatempoprzestać na potwierdzeniu odbioru i na razie pomówić o czym innym. Nie sądź z te-go, iż mam ci coś do opowiedzenia na własny rachunek: esień ogałaca Paryż niemal zewszystkich mężczyzn boda trochę podobnych do ludzi; toteż odznaczam się od miesiącawiernością wprost morderczą i każdy, prócz kawalera, byłby uż znużony dowodami mestałości. Pozosta ąc tedy w przymusowym bezrobociu, próbu ę się rozrywać z małą deVolanges; o nie właśnie chcę pomówić.

Czy wiesz, że więce , niż myślisz, straciłeś na tym, że nie chciałeś się za ąć tym dziec-kiem? Rozkoszna est, doprawdy! Lube⁹⁵ stworzonko: ani charakteru, ani zasad; pomyśl,co za nieocenione zalety w pożyciu! Nie sądzę, by kiedykolwiek silną e stroną miałobyć uczucie; ale wszystko zapowiada obudzenie zmysłów bardzo a bardzo obiecu ące. In-teligenc i tam nie ma; nawet sprytu; posiada ednak pewną naturalną, eśli można siętak wyrazić, zdolność fałszu, która nieraz zdumiewa mnie samą i która ma tym więcewidoków powodzenia, ile że twarzyczka przedstawia sam obraz prostoty i niewinności.Z natury wielki z nie pieszczoch, z czego nieraz mam trochę rozrywki: nie uwierzyłbyś,ak ta główka umie się rozpalać; a tym zabawnie sza przez to, że nie wie nic, ale to zupeł-nie nic, a chciałaby wiedzieć wszystko. Paradna⁹⁶ est czasem doprawdy: śmie e się, złości,płacze, a potem prosi, aby ą nauczyć, i to z naiwnością wprost rozczula ącą. Doprawdy,prawie że estem zazdrosna o tego, komu los przeznaczył w udziale tę przy emność.

Nie wiem, czy ci pisałam, że od kilku dni mam zaszczyt być e powiernicą. Domy-ślasz się, że zrazu⁹⁷ trzymałam się bardzo ostro: ale skoro tylko małe mogło się zdawać, żemnie przekonała swymi głupiutkimi argumentami, udałam, że e biorę za dobrą mone-tę⁹⁸. Jest tedy na pewnie sza w świecie, że zawdzięcza ten sukces swe wymowie: uważałamza właściwe zachować tę ostrożność, aby się zanadto nie odsłaniać. Pozwoliłam e pisaći mówić: koc m; tegoż samego dnia, nie wspomina ąc ani słowa, dostarczyłam e spo-sobności m n m z Dancenym. Ale, wyobraź sobie, z niego eszcze taki głuptasek, żenie umiał uzyskać nawet pocałunku. A przecież ten chłopak pisu e bardzo ładne wiersze!Mó Boże! Jacyż ci inteligentni ludzie są głupi! Nie wiem, doprawdy, co z nim począć;ego przecież nie mogę prowadzić za rączkę!

Obecnie tedy mógłbyś mi być bardzo pomocnym. Jesteś dość blisko z Dancenym,aby wydobyć z niego akieś zwierzenia, gdyby zaś raz wszedł na tę drogę, po echalibyśmygładko. Załatw się zatem co rychle z prezydentową, bo — tak czy owak — nie chcę,aby Gercourt miał wy ść cało. Rozgadałam się uż zresztą o nim z młodą osóbką i od-malowałam go tak skutecznie, że gdyby była ego żoną od lat dziesięciu, nie mogłaby golepie nienawidzić. Mimo to nie szczędziłam kazań na punkcie małżeńskie wierności;okazałam w tym względzie wprost budu ącą surowość. Przez to z edne strony utrwalamw e oczach mą reputac ę, które nadmierna pobłażliwość mogłaby zaszkodzić; z drugiepotęgu ę w nie tę nienawiść, z akie pragnę uczynić podarek ślubny mężowi. Wresz-cie, utwierdza ąc przekonanie, że wolno e żyć dla miłości edynie przez ten krótki czaspanieństwa, mam nadzie ę, że łatwie rozwinie się w nie chętka, aby nic zeń nie uronić.

⁹⁴ o i — gruba książka dużych rozmiarów, przen.: obszerne dzieło. [przypis edytorski]⁹⁵ ub (daw.) — miły, przy emny, kochany. [przypis edytorski]⁹⁶p r dn (daw.) — zabawny, śmieszny. [przypis edytorski]⁹⁷zr zu — początkowo. [przypis edytorski]⁹⁸br z dobrą monet — wierzyć w coś, uznawać za prawdę. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 43: Niebezpieczne związki

Do widzenia, wicehrabio; zabiorę się do toalety albo też zacznę czytać two e foliały. sierpnia **

Cecylia Volanges do Zofii Carnay

Smutna estem i niespoko na, Zosiu droga. Płakałam prawie całą noc. Wprawdzie,mimo wszystko, na razie czu ę się i tak bardzo szczęśliwą, ale bo ę się, że to niedługopotrwa.

Byłam wczora w Operze z panią de Merteuil; rozmawiałyśmy dużo o moim mał-żeństwie, ale to, co usłyszałam, wcale mnie nie pocieszyło. Mó przyszły mąż nazywa sięhrabia de Gercourt, a ślub ma być uż w październiku. Jest bogaty, pochodzi ze znakomi-te rodziny, est pułkownikiem w pułku **. Aż dotąd wszystko bardzo ładnie. Ale przedewszystkim est stary: wyobraź sobie, ma co na mnie trzydzieści sześć lat! A potem panide Merteuil mówi, że est ponury i zgryźliwy; obawia się, że nie będę z nim szczęśliwa.Widziałam nawet po nie , że całkiem na pewno tak myśli, tylko nie chciała wyraźniepowiedzieć, żeby mnie nie martwić. Prawie cały wieczór mówiła tylko o obowiązkachżony: przyzna e, że pan de Gercourt nie est miły ani powabny, a ednak mówi, że trzebakoniecznie go kochać. Powiedziała także, że, gdy raz wy dę za mąż, nie wolno mi będziekochać kawalera Danceny! Jak gdyby to było możliwe! Och! Co do tego, ręczę ci, że będęgo kochała zawsze. To uż bym wolała wcale nie iść za mąż. Niech ten pan Gercourt robisobie, co mu się podoba, a go wcale nie prosiłam. Teraz est na Korsyce, bardzo dale-ko; chciałabym, żeby tam siedział z dziesięć lat. Gdybym się nie bała, że mnie wsadzą napowrót do klasztoru, zaraz bym powiedziała mamie, że nie chcę takiego męża; ale to bybyło eszcze gorze .

Wielki mam kłopot, Zosieńko. Czu ę, że nigdy eszcze tak nie kochałam pana Dan-ceny; i kiedy pomyślę, że uż tylko miesiąc tego życia, zaraz mi łzy napływa ą do oczu.Jedyną pociechą est przy aźń pani de Merteuil; ona ma takie dobre serce! Każdym moimzmartwieniem prze mu e się na równi ze mną; przy tym taka miła, że ak estem z niąrazem, uż prawie o tamtym nie myślę. Bardzo dużo korzystam w e towarzystwie; totroszkę, co wiem, to wszystko od nie ; i taka dobra, że mówię e wszystko, co myślę, bezna mnie szego zawstydzenia. Kiedy ona uważa, że coś est niedobrze, ła e mnie czasem,ale bardzo łagodnie; potem cału ę ą i ściskam z całego serca tak długo, aż się przestaniegniewać. Przyna mnie co ą, to wolno mi kochać, ile mi się spodoba i nic w tym nie mazłego; strasznie się cieszę. Ułożyłyśmy się ednak, że nie będę pokazywała przy wszyst-kich, że ą tak bardzo kocham, zwłaszcza przed mamą nie, żeby się nie domyśliła czegoo kawalerze Danceny. Zaręczam ci, że gdybym mogła zawsze żyć tak ak teraz, byłabymbardzo szczęśliwa. Tylko ten paskudny pan de Gercourt!… Ale nie chcę uż więce o nimmówić; znowu bym się zrobiła smutna. Zamiast tego wolę napisać do kawalera Danceny;będę mówiła tylko o mo e miłości, nie o zgryzotach, bo nie chcę go zmartwić.

Do widzenia, mo a złota. Widzisz więc, że niesłusznie żaliłaś się na mnie i że, mimoże estem z t , ak mówisz, zawsze zostanie mi dość czasu, aby cię kochać i pisać dociebie⁹⁹.

sierpnia ** Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil

Nie dość uż okrutne , że nie odpowiada na listy, że odmawia ich przy ęcia; chce mniepozbawić i swego widoku, żąda, abym się usunął. Bardzie się może zadziwisz, markizo,że a się podda ę tym surowym wyrokom. Zganisz mnie za to. A ednak, zdawało misię, iż dobrze est nie wypuszczać sposobności przy ęcia od nie rozk zu. Z edne strony,moim zdaniem, ktoś, kto rozkazu e, tym samym zaciąga zobowiązania; z drugie , uważam,że na trudnie szą do uniknięcia pułapką dla kobiety est owa złudna przewaga, aką epozornie przyzna emy. A przy tym, dzięki zręczności, z aką pani de Tourvel umiała sięwystrzegać każde chwili rozmowy, położenie zaczynało się stawać bardzo niebezpiecznym:

⁹⁹ z w ze zo t nie mi do cz u, b pi do ciebie — pomija się w dalszym ciągu listy CecyliiVolanges i kawalera Danceny, ako mało interesu ące i niezawiera ące żadnych godnych uwagi wydarzeń. [przypisautorski]

Niebezpieczne związki

Page 44: Niebezpieczne związki

trzeba było zeń wy ść za każdą cenę. Przebywa ąc bezustannie w e towarzystwie bezmożności zaprzątania e mą miłością, miałem wszelkie powody obawiać się, iż osobamo a przestanie wreszcie być dla nie źródłem ciągłego niepoko u: sama wiesz, ak trudnopóźnie to odzyskać.

Zgadu esz zresztą, że nie poddałem się bez akichś warunków. Byłem nawet o tyleprzezorny, że postawiłem eden, niepodobny do przy ęcia; zarówno aby zostać zawszepanem dotrzymania słowa lub wycofania się, ak również aby dać początek dyskus i, bądźpisemne , bądź ustne , w chwili gdy mo a pani sama na przychylnie est dla mnie uspo-sobiona, a zarazem na bardzie musi mnie oszczędzać. Wreszcie musiałbym być bardzoniezręczny, gdybym nie znalazł sposobu wytargowania akie ś kompensaty¹⁰⁰, w razie gdy-bym odstąpił od te pretens i¹⁰¹ mimo całe e niewykonalności.

Wyłożywszy tedy mo e rac e w tym przydługim wstępie, przystępu ę do skreśleniahistorycznego przebiegu ostatnich dni. Jako dokument załączam list mego ideału i mo ąodpowiedź. Przyznasz, że co do ścisłości niewielu dzie opisów mogłoby ze mną rywali-zować.

Przypominasz sobie wrażenie, akie wywołał przedwczora mó list z on: reszta dniaspłynęła równie burzliwie. Skromnisia z awiła się dopiero do obiadu i ozna miła, że masilną migrenę: pozór, którym chciała pokryć widoczne i gwałtowne rozdrażnienie. Stanwewnętrzny odbił się również na twarzy; owa słodycz spo rzenia, która, ak pamiętasz,est dla nie tak znamienną, zmieniła się w wyraz akiegoś dąsu, co prawda zdobiącegoe piękność nowym wdziękiem. Przyrzekam sobie, iż w przyszłości będę korzystał z tegoodkrycia i nie omieszkam podręczyć e od czasu do czasu.

Poobiedzie zapowiadało się niezabawnie; toteż pragnąc go sobie oszczędzić, wymówi-łem się pilnymi listami i schroniłem do siebie. Wróciłem do salonu około szóste ; panide Rosemonde zaproponowała prze ażdżkę, co zostało przychylnie przy ęte. Ale w chwi-li siadania do powozu pani de Tourvel, w przystępie akie ś piekielne złośliwości (byćmoże, aby się zemścić za mo e zniknięcie po obiedzie), wymyśliła nowy napad migrenyi zostawiła mnie bez litości na pastwę prze ażdżki sam na sam z ciotką. Za powrotem¹⁰²dowiedzieliśmy się, że się położyła.

Naza utrz przy śniadaniu uż nie ta sama kobieta. Wrodzona słodycz wróciła na ob-licze; mogłem mniemać, że wszystko uż odpuszczone. Ledwie śniadanie dobiegło dokońca, luba istota podniosła się od niechcenia i skierowała w stronę parku; domyślaszsię, że pospieszyłem za nią. „Co mogło obudzić tę ochotę do przechadzki?” — rzekłem,zbliża ąc się do nie . — „Pisałam dużo dziś rano — odparła — i głowę mam nieco zmęczo-ną”. — „Nie mnie zapewne przypadło szczęście — wtrąciłem — abym się stał powodemtego utrudzenia?” — „Owszem, pisałam do pana — odparła znowu — ale waham się,czy oddać list… Zawiera pewną prośbę, a zwykłe postępowanie pańskie nie pozwala miżywić zbytnie wiary w e powodzenie”. — „Ach, przysięgam, że eśli tylko zdołam…”— „Nic łatwie szego pod słońcem — przerwała — akkolwiek miałabym prawo odwołaćsię z mą prośbą edynie do pańskiego sumienia, godzę się przy ąć spełnienie e ako ła-skę…” Przy tych słowach podała mi list; biorąc, u ąłem zarazem i rękę. Cofnęła ą, ale bezgniewu, racze z zakłopotaniem. „Upał większy niż myślałam — rzekła — trzeba wra-cać”. To mówiąc, skierowała się ku zamkowi. Czyniłem próżne wysiłki, aby ą nakłonićdo dalsze przechadzki; musiałem przywołać na pomoc całą rozwagę, aby się ograniczyćw perswaz ach edynie do słowne wymowy. Znalazłszy się w zamku, pani de Tourveludała się do swych pokoi, a również schroniłem się do siebie, aby otworzyć list, któregoprzeczytanie, zarówno ak mo ą odpowiedź, gorąco ci zalecam, zanim pó dziemy dale . Prezydentowa de Tourvel do wicehrabiego de Valmont

Sądząc z pańskiego postępowania, zdawałoby się, że edynie myśli pan o tym, czymby pomnożyć każdego dnia przyczyny żalu, aki mam do niego. Wytrwałość, z aką bez-ustannie mówi mi pan o uczuciu, o którym nie chcę i nie powinnam słyszeć; ustawicznenadużywanie me dobre wiary albo nieśmiałości; sposób zwłaszcza, śmiem powiedzieć,

¹⁰⁰kompen t — wynagrodzenie strat lub krzywd. [przypis edytorski]¹⁰¹preten — tu: prawo, które ktoś przyzna e sobie do czegoś. [przypis edytorski]¹⁰²z powrotem (daw.) — dziś: po powrocie. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 45: Niebezpieczne związki

mało delikatny, akim się posłużyłeś, aby przesłać list ostatni, wszystko to powinno byściągnąć na pana wymówki równie żywe, ak zasłużone. Mimo to, miast powracać dotych zarzutów, ograniczam się do prośby, równie proste ak słuszne ; eżeli uzyskam espełnienie, godzę się puścić w niepamięć wszystkie żale.

Pragnę zatem, aby pan zechciał się oddalić; abyś opuścił zamek, w którym dłuższypobyt pański musiałby na mnie ściągnąć potępienie świata, zawsze skłonnego do myśleniaźle o drugich, świata, który przyzwyczaiłeś aż nadto, aby surowo sądził kobiety odważa ącesię przebywać w pańskim towarzystwie.

Ostrzegana uż od dawna o tym niebezpieczeństwie przez moich przy aciół, nie zwa-żałam na ich sądy, spierałam się nawet z nimi, dopóki pańskie zachowanie pozwalałowierzyć, iż raczysz nie stawiać mnie w równym rzędzie z tłumem kobiet skrzywdzonychi znieważonych przez pana. Dziś, kiedy traktu esz mnie na równi z nimi, kiedy nie mogęmieć pod tym względem żadnych wątpliwości, winna estem opinii świata, przy acio-łom, sobie same , aby się uciec do tego koniecznego środka. Mogłabym dodać, iż nic niezyskałby pan, odmawia ąc me prośbie, gdyż gotowa estem wy echać sama, eżeli panzechce pozostać: ale nie staram się zmnie szyć wdzięczności, aką będę czuła dla pana zatę uprze mość i nie ta ę, iż zmusza ąc mnie do wy azdu, sprawiłby mi pan wielki kłopot.Chcie mi więc dowieść, że — ak tyle razy zapewniałeś — uczciwe kobiety nigdy niebędą miały przyczyny uskarżać się na pana; dowiedź przyna mnie , że nawet kiedy ci sięzdarzy dopuścić względem nich akie winy, umiesz i chcesz ą naprawić.

Gdybym potrzebowała szukać usprawiedliwienia me prośby, wystarczyłoby mi po-wiedzieć panu, iż życie całe strawiłeś na tym, aby uczynić ą niezbędną. Mimo to w two emocy było e uniknąć. Ale nie porusza my wydarzeń, o których pragnę zapomnieć i którezmuszałyby mnie do surowego sądu o panu w chwili, gdy ofiaru ę panu sposobność pozy-skania całe me wdzięczności. Żegnam pana; postąpienie pańskie pouczy mnie, z akimiuczuciami mam zostać na całe życie pańską powolną¹⁰³ etc.

sierpnia ** Wicehrabia de Valmont do prezydentowe de Tourvel

Jakkolwiek, pani, twarde warunki mi nakładasz, nie uchylam się od ich spełnienia.Czu ę, że niepodobieństwem byłoby dla mnie sprzeciwić się twemu życzeniu. Skoro tedyporozumieliśmy się co do tego punktu, ośmielam się mniemać, że z kolei i pani pozwo-lisz mi przedłożyć pewne prośby, nieskończenie skromnie sze, których ziszczenie pragnęzawdzięczać edynie zupełnemu poddaniu się twe woli.

Pierwszą prośbą, która, mam nadzie ę, zna dzie poparcie w twoim poczuciu sprawie-dliwości, est, abyś zechciała wymienić mi moich oskarżycieli; wyrządzili mi, ak sądzę,dość złego, abym miał prawo poznać ich po imieniu. Druga łaska, które oczeku ę potwe wspaniałomyślności, to abyś raczyła od czasu do czasu nie wzbraniać się przed przy-ęciem na poddańszego hołdu miłości, która teraz, bardzie niż kiedykolwiek, powinnamieć prawo do twego współczucia.

Pomyśl pani, że a skwapliwie podda ę się twym rozkazom, nawet wówczas gdy mo-gę to uczynić edynie kosztem mego szczęścia i mimo przekonania, że pragniesz megowy azdu edynie dlatego, aby sobie oszczędzić przykrości oglądania przedmiotu swegookrucieństwa. Oddalasz mnie od siebie, ak się odwraca wzrok od nieszczęśliwego, któ-remu się nie chce dopomóc.

Ale wówczas, gdy rozłączenie zdwoi mo e męczarnie, komuż innemu, ak nie tobie,pani, mogę powierzyć me skargi? Od kogóż mogę oczekiwać pociechy, które tak bar-dzo będę potrzebował? Czyż mi e odmówisz, ty, która esteś edyną sprawczynią mychudręczeń?

Nie powinno pani również dziwić, że zanim od adę, chciałbym usprawiedliwić sięprzed tobą z uczuć, którymi mnie natchnęłaś; również nie zdobędę się na odwagę odda-lenia się stąd, póki nie otrzymam z własnych ust twoich wyraźnego rozkazu.

Ta podwó na przyczyna każe mi prosić panią o chwilę spotkania. Na próżno usiłowa-libyśmy zastąpić ą listami: pisze się tomy całe na próżno, wówczas gdy dla porozumienia

¹⁰³powo n (daw.) — podda ący się czemuś (czy e ś woli), da ący sobą kierować, posłuszny, podporządkowany.[przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 46: Niebezpieczne związki

wystarczyłby kwadrans rozmowy. Czasu mamy pod dostatkiem: mimo skwapliwości,z aką pragnąłbym pani usłuchać, trzeba mi będzie, boda ze względu na ciotkę, docze-kać akiegoś listu, powołu ącego mnie rzekomo do Paryża. Żegnam panią; nigdy eszczenie było mi tak ciężko wymówić to słowo ak teraz, gdy przywodzi mi ono na pamięćmyśl o rozstaniu. Gdybyś mogła, pani, wyobrazić sobie, ile cierpię, miałabyś dla mnie,śmiem wierzyć, nieco uznania za me posłuszeństwo. Chcie przy ąć przyna mnie z więk-szą niż dotąd wyrozumiałością zapewnienie i wyrazy miłości równie tkliwe , ak pełnebezgranicznego szacunku.

sierpnia ** Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil

A teraz roztrząśnijmy rzecz razem, piękna przy aciółko. Po mu esz, ak i a, że skrupu-latna, uczciwa pani de Tourvel nie może wypełnić pierwszego żądania i zdradzić zaufaniaprzy aciół, wymienia ąc moich oskarżycieli. Zatem, przyrzeka ąc wszystko pod tym wa-runkiem, nie zobowiązu ę się do niczego. Ale rozumiesz także, że e niezawodna odmowastanie się tytułem do uzyskania dalszych punktów i że wówczas, oddala ąc się, zysku ęto, iż wchodzę z nią, i to za e zgodą, w stałą korespondenc ę. Co się tyczy schadzki,o którą proszę, nie przywiązu ę do tego większe wagi; edynym celem moim est oswoićą z podobnymi żądaniami na przyszłość.

Jedno, co mi pozostało przed wy azdem, to dowiedzieć się, kto taki pozwala sobieszkodzić mi w e oczach. Przypuszczam, że to szanowny małżonek; chciałbym, aby takbyło. Pomija ąc, że zakaz małżeński est zawsze edynie zaostrzeniem ochoty, estem pew-ny, że z chwilą gdy dama zgodzi się pisywać do mnie, mąż przestanie być niebezpieczny,skoro tym samym pani we dzie na drogę oszukiwania go.

Natomiast eśli to akaś przy aciółka otrzymu e e zwierzenia i udzi przeciwko mnie,pierwszym mym zadaniem będzie poróżnić e z sobą i mam nadzie ę, że zdołam to osią-gnąć. Przede wszystkim trzeba wybadać, ak się w istocie rzeczy ma ą. Myślałem, że misię to uda wczora ; ale ta kobieta nic tak nie robi ak inne. Byliśmy w e poko u w chwi-li, gdy ozna miono obiad. Kończyła ledwo toaletę, śpiesząc się i tłumacząc, przy czymzauważyłem, iż zostawiła kluczyk od sekretarzyka w zamku; znam zaś e zwycza , iż ni-gdy nie wy mu e z drzwi klucza od poko u. Rozmyślałem nad tym w czasie obiadu, gdyusłyszałem, że poko ówka e schodzi na dół. Powziąłem plan w edne chwili; udałem, żemi zaczęła iść krew z nosa i wyszedłem. Pomknąłem do sekretarzyka; wszystkie szufla-dy otwarte, ani kawałeczka zapisanego papieru. Gdzież ona może podziewać listy, któredosta e? A dosta e często! Nie pominąłem żadne kry ówki; wszystko było otwarte, szu-kałem wszędzie: nic nie zyskałem, prócz przeświadczenia, że ten cenny skarb musi sięzna dować w kieszeniach e sukien.

Jak go wydobyć? Od wczora łamię sobie na próżno głowę. Żału ę, iż nie posiadamzłodzie skich talentów. Doprawdy, ta sztuka powinna by wchodzić w skład wychowaniaczłowieka przeznaczonego do podbo ów miłosnych. Ale rodzice nasi nie troszczą się o nic;a zaś na próżno bym się dziś silił to nadrobić, widzę ze smutkiem, że estem tylko niezdarąbez ratunku.

Koniec końców, musiałem wrócić do stołu, bardzo nierad z siebie. Mo a Pięknośćułagodziła nieco ten zły humor, okazu ąc mi wielką troskliwość z powodu udanego za-słabnięcia; nie omieszkałem napomknąć, że od nie akiego czasu podlegam wzruszeniom,które bardzo nieszczególnie wpływa ą na me zdrowie. Wiedząc doskonale, że sama esttego przyczyną, czyż nie powinna by się poczuwać do obowiązku dostarczenia na sku-tecznie szego lekarstwa? Ale ona, choć taka święta, mało skłonna est do miłosierdzia;odmawia uporczywie ałmużny miłosne ; toteż upór ten wystarcza, ak sądzę, na zupeł-nie do uprawnienia kradzieży. Do widzenia; gawędzę z tobą, markizo, a cały czas myślęo tych przeklętych listach.

sierpnia ** Prezydentowa de Tourvel do wicehrabiego de Valmont

Niebezpieczne związki

Page 47: Niebezpieczne związki

I czemuż stara się pan umnie szyć mą wdzięczność? Czemu chcesz być posłusznymedynie w połowie i czynisz przedmiotem targów swo e szlachetne postąpienie? Czyż niewystarcza, że a czu ę całą ego wartość? Nie tylko żądasz pan wiele: żądasz wprost rze-czy niepodobnych. Jeśli w istocie przy aciele ostrzegali mnie przed panem, uczynili toz pewnością edynie przez troskliwość: gdyby nawet zdarzyło się im omylić, chęci byłyna lepsze. I pan żądasz ode mnie, abym odpłaciła ten dowód przywiązania, zdradza ąc ichta emnice! Odwołu ę się do pana samego, do pańskiego poczucia honoru; czy przypusz-czał pan, iż będę zdolną do takiego postąpienia? Czy godziło się mnie do tego namawiać?Sądzę, że nie: estem pewna, iż zastanowiwszy się głębie , nie ponowi pan tego żądania.

Drugie, tyczące pisywania do mnie, również niełatwe est do przy ęcia: eżeli zechceszbyć sprawiedliwy, nie mnie pan będzie winił o to. Nie chcę byna mnie pana obrazić;ale wobec reputac i, aką posiadasz, a na aką, wedle własnego przyznania, przyna mniew części zasłużyłeś, któraż kobieta mogłaby się przyznać, iż pozosta e w koresponden-c i z panem? A któraż kobieta uczciwa zgodziłaby się czynić coś, z czym by się musiałaukrywać?

Gdybym boda miała pewność, że listy pańskie nie dadzą mi nigdy powodu do skargi,może wówczas dla dowiedzenia, że edynie rozwaga, a nie niechęć kieru ą mym postępo-waniem, gotowa byłabym pominąć te ważne względy i uczynić więce , niż bym powinna,pozwala ąc pisać od czasu do czasu do siebie. Jeśli w istocie pragnie pan tego tak bardzo,podda się pan chętnie warunkowi; w zamian zaś, przez wdzięczność za to, co czynię dlapana, nie będziesz odwlekał wy azdu.

Niech mi pan pozwoli uczynić uwagę, iż otrzymałeś wszak akiś list dziś rano, a nieskorzystałeś zeń, aby ozna mić pani de Rosemonde o konieczności wy azdu, ak mi toobiecałeś. Spodziewam się, że teraz nic panu nie zdoła przeszkodzić w dotrzymaniu sło-wa. Liczę zwłaszcza, że nie będzie pan czynił tego zależnym od rozmowy, które żądasz,a na którą bezwarunkowo zgodzić się nie mogę; i że w mie sce rozkazu, którego tak siędomagasz, zadowolisz się gorącą prośbą. Żegnam pana.

sierpnia ** Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil

Ciesz się wraz ze mną mą radością, urocza przy aciółko; estem kochany: zwyciężyłemto harde serduszko. Próżno wzdraga się eszcze i broni; udało mi się pochwycić e ta-emnicę. Od wczora sze szczęśliwe nocy, czu ę się znowu w swoim żywiole; odzyskałemistnienie. Odsłoniłem podwó ną ta emnicę: będę się napawał miłością i zemstą; czekamnie rozkosz po rozkoszy. Sama myśl o tym rozpala mnie tak, że wprost trudno mi estsię opamiętać; nie wiem, czy zdołam opowiedzieć wszystko po porządku. Spróbu my.

Jeszcze wczora , po wysłaniu listu do ciebie, otrzymałem pismo od mego Anioła.Przesyłam ci e; wyczytasz tam, iż udziela mi — na mnie niezręcznie, ak umie — po-zwolenia pisywania do nie : ale nalega na przyśpieszenie wy azdu; czułem też, iż odkła-da ąc dłuże , zaszkodziłbym sprawie.

Nękany ednakże żądzą poznania autora owych zdradzieckich listów, wahałem sięz ostatecznym postanowieniem. Usiłowałem przekupstwem nakłonić poko ówkę, abymi ułatwiła dostęp do kieszeni swe pani. Ofiarowałem dziesięć ludwików za tę drob-ną usługę: ale trafiłem na ciemięgę, wierną czy też tchórzliwą, które ani wymowa, anipieniądze nie mogły przekonać. Próbowałem przemawiać e do rozumu, kiedy zadzwo-niono na wieczerzę. Trzeba ą było zostawić; musiałem się zadowolić tym, iż przyrzekłami ta emnicę, na którą, ak sobie wyobrażasz, nie mogłem liczyć zbyt wiele.

Nigdy eszcze nie byłem tak wściekły na siebie. Czułem, że naraziłem wszystko i wy-rzucałem sobie przez cały wieczór nierozwagę.

Wróciwszy do siebie, pełen niepoko u zwierzyłem się strzelcowi, mniema ąc, iż ten,ako szczęśliwy kochanek, posiada akiś wpływ na dziewczynę. Chciałem, aby w razieniemożności skłonienia e do mych życzeń zapewnił mi boda e milczenie: ale on, któryzazwycza nie powątpiewa o niczym, tym razem wątpił w powodzenie i uczynił w tymwzględzie zdumiewa ąco głęboką uwagę.

„Wiadomo przecież panu, lepie eszcze niż mnie — odparł — że romansować z dziew-czyną, znaczy robić wszystko, co się e spodoba: ale żeby ona robiła to, czego a chcę od

Niebezpieczne związki

Page 48: Niebezpieczne związki

nie , to zupełnie inna sprawa”.Rozum tego hulta a przeraża mnie czasem.¹⁰⁴

„Co się e tyczy — dodał — tym mnie eszcze mógłbym za nią odpowiadać, ileże mam przyczyny mniemać, że ona ma kochanka, a zaś stanowię edynie wypełnieniemusowych wie skich wakac i. Toteż gdyby nie mo a gorliwość w służbach Jaśnie Pana,byłoby się to wzięło raz albo dwa, i koniec. (Paradny chłopak!) Co do ta emnicy — dodał— na co się przyda wymuszać akieś przyrzeczenie, skoro i tak będzie nas mogła zdradzićbez żadnego ryzyka? Mówić e eszcze o tym, znaczyłoby tylko zwracać uwagę, że sekretest ważny i tym samym obudzić większą chętkę do paplania”.

Im więce te uwagi zawierały w sobie słuszności, tym bardzie rosło mo e nieukon-tentowanie. Szczęściem, hulta rozgadał się na dobre, że zaś potrzebowałem ego usług,pozwoliłem mu gawędzić. Opowiada ąc mi tedy całą historię, wspomniał, iż pokó tedziewczyny sąsiadu e z poko em pani, że więc dla bezpieczeństwa schodzą się co noc nieu nie , lecz w ego izdebce. Natychmiast powziąłem plan; pouczyłem chłopca o ego rolii wykonaliśmy rzecz z pełnym powodzeniem.

Doczekałem drugie rano; wówczas, wziąwszy światło, udałem się, ak to umówiliśmyz sobą, do ego izdebki pod pozorem, iż dzwoniłem kilkakrotnie bez skutku. Powier-nik mó , w potrzebie pierwszorzędny aktor, zaimprowizował scenkę zdziwienia, rozpaczyi skruchy; położyłem temu koniec, posyła ąc go po coś do mego poko u. Przez ten czasuparta poko óweczka pozostawała w sytuac i tym bardzie kłopotliwe , ile że hulta , prze-sadza ąc swą gorliwość w wykonaniu mego planu, nakłonił ą uprzednio do przybraniastro u, na który gorąca pora roku pozwalała, lecz któremu nie mogła służyć za usprawie-dliwienie.

Czu ąc, że im bardzie upokorzę tę dziewczynę, tym łatwie będę ą miał na usługi, niepozwoliłem e zmienić położenia ani kostiumu; po czym, usiadłszy na łóżku zdradza ącymślady wielkiego nieładu, rozpocząłem przemowę. Musiałem utrzymać nad nią przewagę;toteż zachowu ąc zimną krew, która przyniosłaby zaszczyt wstrzemięźliwości Scypiona,i mimo świeżości e wdzięków nie pozwala ąc sobie na na mnie szą poufałość, zacząłemmówić o interesach tak spoko nie, ak gdybym rozmawiał ze starym kauzyperdą.

Warunki mo e brzmiały, że dochowam e wiernie ta emnicy, eżeli w zamian, na-za utrz, o te same mnie więce godzinie, pozwoli mi splądrować kieszenie swe pani.„Zresztą — dodałem — ofiarowałem wczora dziesięć ludwików; tęż samą kwotę przy-rzekam i dzisia . Nie chcę wyzyskiwać twego położenia”. Po mu esz, iż zgodziła się bezoporu; oddaliłem się, zostawia ąc szczęśliwe parze sposobność odzyskania straconegoczasu.

Co do mnie, udałem się na spoczynek; rankiem zaś, pragnąc zyskać pozór do zwłokiw odpowiedzi na list pani de Tourvel aż do chwili, gdy zdołam prze rzeć e papiery,udałem się na polowanie, które zabawiło mnie niemal do wieczora.

Za powrotem przy ęto mnie dość zimno. Mam powód przypuszczać, że pewne nie-zadowolenie wzbudziła mo a wstrzemięźliwość w korzystaniu z chwil, akie mi pozostały;zwłaszcza wobec ostatniego listu, łagodnie szego nieco w tonie. Wnoszę to również stąd,że, gdy pani de Rosemonde uczyniła mi wymówkę z powodu długie nieobecności, mo apani wtrąciła z odcieniem urazy: „Ach! Nie wyrzuca my panu de Valmont, że się odda eedyne rozrywce, aką tu posiada”. Zaprotestowałem przeciw niesprawiedliwości, doda-ąc z umysłu, iż w towarzystwie pań czas upływa tak mile, że dla nich opóźniam nawetnapisanie bardzo ważnego listu. Dodałem, iż spędziwszy kilka bezsennych nocy, chciałemw utrudzeniu szukać lekarstwa: spo rzenia mo e wyraźnie tłumaczyły i przedmiot listu,i przyczynę bezsenności. Starałem się utrzymać przez cały wieczór w tonie melancholij-ne słodyczy, zagrane wcale nieźle, pod którą ukrywałem niecierpliwość doczekania sięgodziny, ma ące mi wydać w ręce tak uparcie bronioną ta emnicę. Wreszcie rozeszliśmysię; w akiś czas późnie wierna poko ówka przyniosła mi umówioną cenę me dyskrec i.

Raz stawszy się panem skarbu, przystąpiłem, ze znaną ci przezornością, do sporzą-dzenia inwentarza: ważnym bowiem było, aby późnie wszystko przywrócić do porząd-ku. Na pierw, dwa listy od męża: niestrawna mieszanina procesów i miłości małżeńskie .

¹⁰⁴ ozum cz em — Piron, trom nie. [przypis tłumacza]

Niebezpieczne związki

Page 49: Niebezpieczne związki

Zdobyłem się na cierpliwość odczytania ich w całości; ani słowa odnoszącego się do mnie.Zirytowany, odłożyłem e na bok: ale wkrótce wściekłość ustąpiła łagodnie szym uczu-ciom, gdy znalazłem, starannie poskładane, kawałki mego pamiętnego listu z Dijon. Mi-mo woli przebiegłem e oczami. Osądź mą radość, gdy spostrzegłem wyraźnie ślady łez.Wyzna ę, że uległem uczuciu godnemu młodzika: ucałowałem list ze wzruszeniem, o a-kie nigdy nie byłbym się posądził. Ciągnąłem dale szczęśliwe poszukiwania; znalazłemwszystkie swo e listy po porządku, ułożone datami; co mnie zaś eszcze mile zdumiało,to iż znalazłem ów pierwszy, ten który zwróciła mi z oburzeniem, wiernie skopiowany eręką, zmienionym i drżącym pismem, które dowodnie świadczyło o słodkim poruszeniuserca.

Aż dotąd tonąłem w uczuciach miłości; wkrótce ednak wściekłość za ęła e mie sce.Kto, mniemasz, pragnie mnie zgubić w oczach ubóstwiane ? W akie ż furii przypusz-czałabyś tyle złości i adu? Znasz ą, to two a przy aciółka, krewna, pani de Volanges.Nie wyobrażasz sobie, aki stek potworności wypisała o mnie ta piekielna megiera. Toona, edynie ona, zmąciła spokó te anielskie kobiety; dzięki e radom, przestrogom,zmuszony estem się oddalić; dla nie to uczyniono ze mnie ofiarę. Ha! Teraz zgoda, mar-kizo: trzeba uwieść e córkę; ale to nie dosyć; trzeba ą zgubić; skoro wiek te przeklętekobiety zabezpiecza ą samą od zemsty, trzeba ugodzić ą w przedmiocie e przywiązania.

Chce zatem, abym wrócił do Paryża! Zmusza mnie! Dobrze, wrócę; ale ciężko eprzy dzie opłacić mó powrót. Żału ę, że to Danceny est bohaterem owe przygody; tow gruncie uczciwy chłopak, możemy z nim mieć nieco kłopotu: ale z drugie strony,est zakochany, a a mam na niego dość wpływu: akoś damy sobie radę. Wściekam się,zamiast dokończyć biuletynu dzisie szych wydarzeń. Wróćmy do przedmiotu.

Dziś rano znów u rzałem mą tkliwą świętoszkę. Nigdy nie wydała mi się równie pięk-ną. To całkiem naturalne: na pięknie sza chwila u kobiety, edyna, w które zdolna estwywołać to upo enie duszy, o którym mówi się zawsze, a którego doświadcza się takrzadko, to ta, kiedy przekonani o miłości nie esteśmy eszcze pewni e ustępstw; otowłaśnie mo e położenie. Może także myśl, że niebawem mam być pozbawiony szczęściae widoku, przystroiła ą w nowe powaby. Toteż kiedy z przybyciem posłańca oddano mitwó list z -go, czyta ąc, nie wiedziałem eszcze, czy dotrzymam słowa: ale spotkałeme oczy i uczułem, że niepodobieństwem mi est czegokolwiek odmówić.

Ozna miłem tedy wy azd. W chwilę późnie pani de Rosemonde zostawiła nas sa-mych; nim eszcze zdołałem się zbliżyć, ona, zrywa ąc się z mie sca z wyrazem przeraże-nia, zawołała: „Zostaw mnie pan, zostaw, błagam, na miłość Boga, niech mnie pan zosta-wi”. Ta gorąca prośba, wyraźnie zdradza ąca e wzruszenie, mogła mnie tylko zachęcić.W edne chwili znalazłem się przy nie ; pochwyciłem ręce, które złożyła ak do modli-twy czaru ącym ruchem, i zacząłem wywodzić tkliwe skargi, kiedy akiś diabeł przyniósłz powrotem panią de Rosemonde. Biedna trusia, która w istocie ma czego się obawiać,skorzystała z tego, aby się udać do siebie.

Mimo to ofiarowałem e ramię, które przy ęła; dobrze wróżąc sobie z te łaskawości,aką nie obdarzyła mnie uż od dawna, pod ąłem na nowo kwilenia, a zarazem zacząłem potrosze przyciskać rączkę. Zrazu chciała mi ą odebrać; ale gdy ponowiłem zabiegi, poddałasię dość łaskawie, akkolwiek nie odpowiada ąc ani na słowa, ani na uczynki. Znalazłszysię u drzwi, chciałem ucałować e rękę. Tuta napotkałem na energiczny opór, ale sło-wa: pom p ni, e od e d m, wymówione na tkliwszym głosem, uczyniły ą miękkąi bezradną. Zaledwie zdołałem uzyskać ów pocałunek, ręka e znalazła dość siły, aby sięwysunąć z mo e : lube stworzenie schroniło się do swego poko u pod opiekuńcze skrzy-dło panny służące . Tu kończą się mo e dzie e.

Ponieważ przypuszczam, markizo, że będziesz utro u marszałkowe ***, gdzie z pew-nością nie pó dę cię szukać; ponieważ dale mniemam, że za pierwszym widzeniem bę-dziemy mieli nie edno do omówienia, a zwłaszcza sprawę małe Volanges, o które niezapominam, postanowiłem tedy uprzedzić mo e przybycie tym listem. Mimo ego po-tężnych rozmiarów, zamknę go dopiero w chwili wysłania na pocztę; w obecne bowiemsytuac i, wszystko może zależeć od edne sposobności. Żegna mi zatem, markizo, po-śpieszam na czaty.

PS ósma wieczór

Niebezpieczne związki

Page 50: Niebezpieczne związki

Nic nowego, żadnego kroku z e strony: przeciwnie, nawet starania, aby uniknąćwszelkiego zbliżenia. Natomiast na twarzy smutek, silnie przekracza ący granice konwe-nansu. Drugi szczegół, który może nie być obo ętnym, to to, iż mam imieniem ciotkizaprosić panią de Volanges, aby zechciała akiś czas spędzić u nie na wsi.

Do widzenia, piękna przy aciółko; do utra lub po utrza na dale . sierpnia **

Prezydentowa de Tourvel do pani de Volanges

Pan de Valmont wy echał dziś rano; zdawała się pani tak bardzo pragnąć tego wy az-du, iż uważam za stosowne uwiadomić ą o nim. Pani de Rosemonde dotkliwie odczułautratę ego towarzystwa, trzeba przyznać, w istocie pełnego uroku: całe rano rozmawia-ła ze mną o panu de Valmont, nie szczędząc pochwał i zachwytów. Zdawało mi się, iżnie byłoby właściwym z me strony sprzeciwiać się, tym bardzie że trzeba e przyznaćsłuszność w wielu rzeczach. Co więce , czułam nie aki wyrzut, iż stałam się przyczynątego rozłączenia; nie spodziewam się bowiem, bym zdołała wynagrodzić zacne staruszceprzy emność, które ą pozbawiłam. Wiesz pani sama, iż z natury niewiele mam wesołościw charakterze, a tryb życia, aki nas tu czeka, również nie bardzo est sposobny, aby ąrozbudzić.

Gdyby nie to, żem stosowała się ściśle do twoich wskazówek, obawiałabym się, czymnie postąpiła nieco lekkomyślnie: istotnie, głęboko obeszło mnie zmartwienie czcigodneprzy aciółki; wzruszyła mnie do tego stopnia, że gotowa byłam podzielić e łzy i żałość.

Ży emy obecnie nadzie ą, że pani zechcesz przy ąć zaproszenie, które pan de Valmontprzedłoży e imieniem pani de Rosemonde. Spodziewam się, iż nie wątpi pani o przy-emności, z aką u rzałabym ą tuta ; doprawdy, należy się nam to odszkodowanie. Będębardzo szczęśliwa, zysku ąc sposobność rychle szego poznania panny de Volanges, akrównież wyrażenia pani moich na bardzie pełnych czci… etc.

sierpnia ** Kawaler Danceny do Cecylii Volanges

I cóż się stało, Cecylio mo a ubóstwiana? Co mogło sprowadzić tak nagłą i okrutnązmianę? Co się stało z zaklęciami, iż nic odmienić cię nie zdoła? Wczora eszcze powta-rzałaś e z takim upo eniem! Któż zdołał do dziś wymazać e z twe pamięci? Na próżnowglądam w siebie, nie mogę w sobie odszukać przyczyny, a strasznym est wprost dlamnie szukać e w tobie, pani. Ach, wiem, że nie esteś płochą ani zdradziecką: w chwilirozpaczy nawet, dusza mo a nie splami się obraża ącym posądzeniem. Jakaż więc złowro-ga fatalność mogła cię odmienić? Tak, okrutna, odmieniłaś się! Tkliwa Cecylia, Cecylia,którą ubóstwiam i z które ust tyle zaklęć otrzymałem, nie byłaby się uchyliła moim spo -rzeniom, nie byłaby unikała mego sąsiedztwa: lub gdyby akiś powód, którego nie mogęsobie wyobrazić, zmusił ą do tego, raczyłaby przyna mnie mnie o nim powiadomić.

Ach, bo ty nie wiesz, nigdy nie będziesz wiedziała, Cesiu mo a, ile przez ciebie wy-cierpiałem, ile eszcze cierpię w te chwili! Czy myślisz, że byłbym zdolny żyć bez twemiłości? Mimo to, kiedy cię prosiłem o słowo, które by mogło rozproszyć mo e oba-wy, ty, bezlitosna, pod akimś pozorem, uchyliłaś się od odpowiedzi. Kiedy, zmuszonyopuścić cię, zapytałem, o które godzinie będę mógł utro cię oglądać, dopiero z ust panide Volanges otrzymałem odpowiedź. Tak więc ta chwila, zawsze tak upragniona, nasze-go spotkania, utro obudzi we mnie edynie uczucie niepoko u; szczęście oglądania cię,dotąd tak drogie sercu, ustąpi mie sca obawie, iż mogę ci być natrętnym!

Już dzisia , czu ę to, obawa ta krępu e mnie tak, iż nie śmiem ci mówić o swe miłości.To koc m ciebie, które lubiłem powtarzać tyle razy, skoro e miałem nadzie ę nawza emusłyszeć, to słowo tak lube, które wystarczało, aby mnie przepełnić słodyczą, sta e się dlamnie, gdy ty się zmieniłaś, zwiastunem wiekuiste rozpaczy. Mimo to, nie mogę uwie-rzyć, aby ten talizman miał postradać całą potęgę: próbu ę posłużyć się nim eszcze. Tak,Cecylio, koc m ciebie. Ach, powtórz ze mną, błagam, ten wyraz mego szczęścia. Po-myśl, iż przyzwyczaiłaś mnie słyszeć go z twoich usteczek i że pozbawić mnie go teraz,znaczyłoby skazać na cierpienie, które, tak samo ak miłość mo a, skończy się edynie

Niebezpieczne związki

Page 51: Niebezpieczne związki

z życiem. sierpnia **

Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil

Nie będę eszcze dzisia miał szczęścia cię oglądać, mo a piękna przy aciółko, a otopowody, które, proszę, racz przy ąć z całą pobłażliwością.

Zamiast wrócić wczora na krótszą drogą, zatrzymałem się u hrabiny de ***, dokądzaprosiłem się na obiad. Dotarłem do Paryża dopiero koło siódme i natychmiast wstą-piłem do Opery, gdzie myślałem, iż cię zastanę.

Po operze zaszedłem przywitać się z przy aciółkami zza kulis; między innymi u rzałemmą dawną Emilię, otoczoną licznym dworem zarówno kobiet, ak mężczyzn, dla którychwyprawiała tego wieczora kolac ę w P… Skoro tylko się z awiłem, wszyscy poczęli nalegać,abym im dotrzymał towarzystwa. Do próśb tych przyłączyła się także akaś krótka a grubafigurka, która wy ąkała mi swo e dobre chęci w holenderskie ancuszczyźnie; domyśliłemsię, iż to był prawdziwy bohater wieczoru. Przy ąłem.

Dowiedziałem się w drodze, że pałacyk, który nas miał ugaszczać, stanowił umówionącenę względów Emilii dla te pocieszne figury i że kolac a była prawdziwą ucztą weselną.Człeczyna nie posiadał się z radości w oczekiwaniu bliskiego szczęścia; wydał mi się takzadowolony, że natchnął mnie ochotą zmącenia ego uciechy; co też w istocie uczyniłem.

Nieco kłopotu miałem z tym, aby nakłonić Emilię, która wzdragała się zrazu na takieigranie z cierpliwością holenderskiego krezusa; w końcu ednak zgodziła się na mó pro-ekt, polega ący na tym, aby napełnić winem tę beczkę od piwa i uczynić go niezdolnymdo bo u na przeciąg całe nocy.

Posiada ąc nader wysokie po ęcie o tęgości głów holenderskich, rozwinęliśmy wszyst-kie znane nam środki. Powiodło się tak dobrze, że przy deserze grubas ledwie uż zdołałutrzymać szklanicę: poczciwa Emilka i a laliśmy w niego na wyścigi. Nareszcie zwalił siępod stół, w stanie wróżącym nieprzytomność co na mnie ośmiodniową. Postanowiliśmygo odesłać do Paryża; ponieważ ednak nie zatrzymał powozu, kazałem go wpakowaćw mó , sam zaś zostałem na posterunku. Przy ąłem następnie życzenia od całego to-warzystwa, które opuściło niebawem mieszkanie, zostawia ąc mnie panem placu bo u.Zabawny ten epizod, a może i mo e długie odcięcie od świata, przydały Emilii tyle po-wabu w mych oczach, że obiecałem dotrzymać e towarzystwa aż do zmartwychwstaniaHolendra.

Uprze mość ta z me strony est nagrodą grzeczności, którą mi wyświadczyła, ofia-ru ąc mi się ako pulpit do pisania do piękne świętoszki. Bawiła mnie ta myśl, aby eprzesłać list, pisany w łóżku i niemal że w ramionach dziewczyny, przerwany nawet aktemzupełne niewierności, w którym to liście na dokładnie zda ę e sprawę z mego położeniai uczynków. Kiedy odczytałem go Emilii, tarzała się po prostu ze śmiechu; mam nadzie ęże i ciebie zabawi.

Ponieważ list musi posiadać pieczątkę z Paryża, posyłam ci go, markizo; bądź takdobra przeczytać, zapieczętować i odesłać na pocztę. Ale pamięta nie użyć przypadkiemswo e pieczątki, ani też akiego emblematu miłosnego; zwykła główka wystarczy. Dowidzenia.

PS Otwieram mó list; nakłoniłem Emilię, aby poszła do teatru na włoską trupę…Skorzystam z tego czasu, aby pośpieszyć do ciebie, markizo. Z awię się na późnie o szóste ;eżeli ci to dogadza, pó dziemy razem koło siódme do pani de Volanges. Nie wypada miopóźniać się dłuże z zaproszeniem, które mam e zanieść imieniem pani de Rosemonde;przy sposobności, rad będę zobaczyć małą Volanges.

Do widzenia, urocza pani. Gotu ę się uściskać cię z taką przy emnością, aby kawalermiał prawo być zazdrosny.

Z P*** sierpnia ** Wicehrabia de Valmont do prezydentowe de Tourvel

(Z pieczęcią paryską)

Niebezpieczne związki

Page 52: Niebezpieczne związki

Po nocy bezsenne i burzliwe , nocy którą przeżyłem na przemian trawiony żarem pło-mienne namiętności, to znów pogrążony w zupełnym unicestwieniu wszystkich władzduszy, śpieszę, pani, przy tobie szukać spoczynku, którego potrzebu ę, a którego, mimoto, nie spodziewam się zakosztować eszcze. Istotnie, stan w akim się zna du ę w chwili,gdy kreślę te słowa, bardzie niż kiedykolwiek da e mi uczuć nieodpartą potęgę miło-ści; z trudnością przychodzi mi zachować tyle panowania nad sobą, aby boda trochęskupić myśli: czu ę, że będę musiał przerwać pisanie eszcze przed końcem listu. Ach,czemuż nie wolno mi pieścić się nadzie ą, że i ty kiedyś, pani, podzielisz wzruszenia, któ-rych dozna ę w te chwili? Gdybyś e dobrze znała, nie wierzę byś mogła zostać na nietak nieczułą! Wierza mi, pani, chłodna spoko ność, sen duszy, obraz śmierci, nie wiodąbyna mnie do szczęścia; żywa namiętność edynie zdolna est doń zaprowadzić. Mimowszystkich udręczeń, akie mi zada esz, czu ę się w te chwili szczęśliwszym od ciebie.Na próżno gnębisz mnie bezlitosną surowością; nie przeszkodzi mi ona oddać się całąduszą słodyczom miłości i w upo eniach e zapomnieć o rozpaczy, które mnie na łupwyda esz. W ten sposób pragnę się pomścić za wygnanie, na akie mnie skazu esz. Nigdyeszcze, pisząc do ciebie, nie doznawałem takie rozkoszy; nigdy nie odczuwałem w ciągutego zatrudnienia wzruszeń tak słodkich, a zarazem tak żywych. Wszystko naokół zda-e się podsycać me zapały: powietrze, które wchłaniam w siebie, oddycha rozkoszą; stółnawet, na którym piszę do ciebie, pierwszy raz poświęcony na taki użytek, sta e się dlamnie świętym ołtarzem miłości; akie ż ceny i powabu nabierze w moich oczach! Na nimwszak kreślę przysięgę, iż kochać będę cię zawsze! Przebacz, błagam, to rozigranie zmy-słów. Nie powinien bym może tak poddawać się wzruszeniu, którego ty nie podzielasz:muszę porzucić cię na chwilę, aby uśmierzyć płomień wzmaga ący się coraz to bardziei silnie szy od me woli.

…Powracam do ciebie, pani, i chcie mi wierzyć, powracam zawsze z równą skwa-pliwością. Mimo to, świadomość szczęścia odleciała daleko i ustąpiła mie sca okrutneniemocy. I po cóż mówić o moich uczuciach, skoro na próżno szukam środków prze-konania cię o nich? Po tylekroć wznawianych wysiłkach, opuściła mnie i moc, i wiaraw siebie. Jeśli malu ę sobie eszcze rozkosze miłości, to aby tym boleśnie odczuwać żal, żeestem z nich wyzuty. Jedyny ratunek widzę w twe pobłażliwości, ale zanadto czu ę w techwili, ak bardzo mi e potrzeba, abym mógł mieć nadzie ę, iż ą uzyskam. To pewna,że nigdy miłość mo a nie była równie pełną czci i daleką od wszelkiego zuchwalstwa;nie waham się powiedzieć, iż w te chwili na surowsza cnota nie miałaby się powodu eobawiać. Nie śmiem cię dłuże , pani, za mować mą niedolą. Ta, która doprowadziła mniedo tego bolesnego stanu, nie podziela go z pewnością, nie godzi mi się przeto dłużenadużywać e cierpliwości, trawiąc czas na kreśleniu ci, pani, tego rozpaczliwego obra-zu. Kończę tedy, błaga ąc edynie, byś raczyła mi odpowiedzieć i abyś nigdy nie wątpiłao prawdzie mych uczuć.

Pisano w P***, datowano z Paryża, sierpnia **

Cecylia Volanges do kawalera Danceny

Nie estem ani zmienną ani zdradziecką, ale po prostu nauczyłam się patrzeć na swo epostępki i tym samym uczułam konieczność odmiany. Przyrzekłam tę ofiarę Bogu, zanimmu zdołam również poświęcić i uczucie, które żywię dla pana, a które pański duchownycharakter czyni podwó nie występnym. Wiem, że mi będzie bardzo ciężko; nie kry ę, żeod przedwczora płaczę za każdym razem, ak tylko pomyślę o panu. Ale mam nadzie ę,że Bóg w swe łasce doda mi siły, bym mogła o panu zapomnieć. Błagam go o to co dzień,rano i wieczorem. Liczę na pańską przy aźń i szlachetność, że pan nie będzie się starałzakłócić dobrego postanowienia, akim mnie natchniono, i dopomoże mi pan, bym sięw nim zdołała utrzymać. Proszę więc, by pan był tak łaskaw nie pisywać więce ; uprze-dzam, że nie mogłabym odpisać i musiałabym o wszystkim powiedzieć mamie. W tensposób uż byśmy się całkiem nie mogli widywać.

Mimo wszystko, zawsze zachowam dla pana tyle przywiązania, ile można mieć dlakogoś bez popełnienia grzechu, i z całe duszy życzę panu wszelakiego szczęścia. Czu ędobrze, że pan mnie uż nie będzie tak kochał… może pan pokocha niedługo inną, mocnie

Niebezpieczne związki

Page 53: Niebezpieczne związki

eszcze niż mnie. Ale to będzie edna pokuta więce za błąd, aki popełniłam, odda ąc panuserce, które winnam była zachować edynie dla Boga i dla przyszłego męża. Mam nadzie ę,że miłosierdzie boskie ulitu e się me słabości i ześle mi tylko tyle zgryzoty, ile e będęmiała siłę udźwignąć.

Żegnam pana; niech mi pan wierzy, że gdyby mi było wolno kochać kogoś, kocha-łabym edynie pana. Ale oto wszystko, co mogę powiedzieć: i to może więce , niźlibympowinna.

sierpnia ** Prezydentowa de Tourvel do wicehrabiego de Valmont

Czy tak przestrzega pan warunków, pod akimi pozwoliłam od czasu do czasu pisywaćdo siebie? Wolnoż mi cierpieć te listy, gdy pan mi w nich mówi edynie o uczuciu, któ-remu obawiałabym się zawierzyć nawet wówczas, gdybym mogła to uczynić, nie depcącwszystkich obowiązków?

Doprawdy, gdybym szukała nowych pobudek dla podtrzymania te zbawienne obawy,akże łatwo bym e znalazła w ostatnim liście! Zaprawdę, w te same chwili, w którewyda e się panu, iż śpiewasz hymn na chwałę miłości, czyliż, przeciwnie, nie ukazu esz mitylko e burz straszliwych? Któż mógłby pragnąć szczęścia kupionego za cenę rozsądku;szczęścia, w którym chwila znikome rozkoszy zbyt rychło ustępu e mie sca żalowi, eżelinie zgryzocie?

Pan sam, choć tak oswo ony z tym niebezpiecznym szaleństwem, czyliż nie przyzna-esz, iż często sta e się ono silnie szym od ciebie? Czyż sam nie wyrzekasz na ten stanmimowolnego obłędu? Jakież straszliwe spustoszenie sprawiłoby to uczucie w sercu nie-doświadczonym i tkliwym!

Wierzy pan lub przyna mnie uda e pan tę wiarę, że miłość wiedzie do szczęścia;co do mnie, estem tak bardzo pewna, iż uczyniłaby mnie nieszczęśliwą, że wolałabymnigdy nie słyszeć nawet e imienia. Mam uczucie, że uż samo mówienie o tym mącispoko ność duszy; toteż zarówno z przekonania, ak z obowiązku, proszę, byś zechciałzachować milczenie w tym przedmiocie.

Zresztą, nie będzie panu trudno wysłuchać te prośby. Wróciwszy do Paryża, zna dziepan dość sposobności do zapomnienia o uczuciu zrodzonym może z kaprysu i wie skiegoosamotnienia. Czyż nie znalazłeś się pan teraz w tym samym mieście, w którym patrzyłeśna mnie wzrokiem tak obo ętnym? Czyż każdy krok nie nasuwa ci na oczy przykładówtwe łatwości w odmienianiu uczuć? Czyż nie otacza cię ró na powabnie szych kobiet,z których każda więce ode mnie miałaby praw do twego uwielbienia? Obcą mi est na -zupełnie wszelka próżność, którą tyle zarzuca ą płci nasze ; tym bardzie nie powodu ęsię fałszywą skromnością, będącą edynie wyrafinowaniem pychy; toteż zupełnie szczerzemówię, że bardzo mało dostrzegam w sobie środków podobania się: a gdybym nawetposiadała ich na więce , i to by eszcze nie starczyło, aby pana trwale przywiązać. Skoropana zatem proszę, abyś się mną nadal nie za mował, proszę edynie o to, co by pan samuczynił niebawem, gdybym nawet życzyła sobie inacze .

Ta prawda, aż nazbyt dla mnie oczywista, wystarczyłaby uż zupełnie, aby mnie uczynićgłuchą na pańskie perswaz e. Oprócz te przyczyny, mam eszcze wiele innych; ale niezapuszcza ąc się w dłuższą dyskus ę, poprzesta ę na ponowieniu prośby, aby mi pan niemówił uż o uczuciu, o którym nie godzi mi się słuchać, a któremu, tym więce , nie wolnomi odpowiedzieć.

września **

Niebezpieczne związki

Page 54: Niebezpieczne związki

CZĘŚĆ DRUGA Markiza de Merteuil do wicehrabiego de Valmont

Doprawdy, wicehrabio, nieznośny esteś. Postępu esz ze mną tak lekko, ak gdybymbyła twą kochanką. Pogniewam się na ciebie; zirytowana estem co się zowie. Jak to!Miałeś się spotkać z Dancenym dziś rano; wiesz, ak ważnym było, abym się widziałaz tobą przed tą rozmową; a ty, nie troszcząc się o nic zgoła, pozwalasz czekać na siebie całyboży dzień, biega ąc nie wiadomo gdzie? Jesteś przyczyną, że z awiłam się nieprz zwoiciepóźno u pani de Volanges, ku wielkiemu zgorszeniu wszystkich dam w pewnym wieku.Musiałam cackać się z nimi przez cały wieczór, aby e ułagodzić, nie powinno się bowiemdrażnić starszych kobiet: w ich ręku leży reputac a młodych.

Obecnie est pierwsza po północy i zamiast się położyć, na co miałabym szaloną ocho-tę, muszę rozpisywać się do ciebie. Masz szczęście, doprawdy, że nie mam czasu dłużesię gniewać. Nie sądź tylko, że ci przebaczam; po prostu śpieszy mi się. Słucha zatem:przystępu ę do rzeczy.

Przy odrobinie zręczności, powinien byś utro doprowadzić Danceny’ego do zwierzeń.Obecny moment bardzo sprzy a takiemu wylaniu: est to chwila nieszczęścia. Panienkabyła u spowiedzi, wypaplała wszystko ak dzieciak i odtąd tak ą dręczy obawa przeddiabłem, że chce koniecznie zerwać. Zwierzyła mi się ze wszystkich skrupułów: po eprze ęciu widzę, ak e głęboko za echały w główkę. Pokazała mi swó list z zerwaniem:istne kazanie wielkopostne. Plotła mi te brednie z aką dobrą godzinę. Z tym wszyst-kim byłam w prawdziwym kłopocie; po mu esz bowiem, że nie mogłam puszczać się naotwartość z taką gąską.

Z kimś bardzie kut m niżeli nasz Danceny, drobny ten wypadek przyniósłby możewięce pożytku niż szkody; ale z tego młodzieniaszka taki e don, że o ile mu nie pomo-żemy, zuży e tyle czasu na zwalczanie na lże szych drobiazgów, że uż go nam nie staniedla dopełnienia naszego zamiaru.

Masz słuszność: szkoda w istocie, że to on est bohaterem te przygody; bole ę nadtym nie mnie od ciebie: ale cóż chcesz? Stało się — i to z two e winy. Kazałam sobiepokazać ego odpowiedź; litość bierze doprawdy!

Ostatecznie, zamiast tracić czas na perswaz e, które mnie by zdradziły tylko, a e możenie przekonały, pochwaliłam zerwanie; ale powiedziałam, że właściwie est w podobnymwypadku wyłuszczyć powody ustnie niż pisemnie. Dodałam także, że est w zwycza uzwrócić sobie nawza em listy i podarki. W ten sposób, utwierdza ąc na pozór postano-wienia młode osóbki, skłoniłam ą do naznaczenia schadzki. Natychmiast ułożyłyśmywszystko, przy czym a pod ęłam się wywabić z domu panią de Volanges. Owa stanowczachwila ma przypaść utro po południu. Danceny wie uż: ale, dla Boga, eżeli zna dzieszsposobność, stara się wpłynąć na pięknego pasterza, aby mnie czasu tracił na westchnie-nia. Poucz go, skoro uż wszystko trzeba mu tłumaczyć, że na skutecznie szym sposobemzwalczania skrupułów est doprowadzić do tego, aby skrupulatka nic uż nie miała dostracenia.

Nie chcąc, aby ta głupia historia miała się kiedy powtórzyć, postarałam się zbudzićw umyśle dziewczyny nieco wątpliwości co do dyskrec i spowiedników; mała drży terazze strachu, aby księżulo nie poszedł wszystkiego opowiedzieć matce.

Mam nadzie ę, że gdy z nią eszcze parę razy pomówię w tym przedmiocie, nie przy -dzie e do głowy mieszać obce osoby do panieńskich głupstewek.

Do widzenia, wicehrabio. Weź Danceny’ego w ręce i pokieru nim. Wstyd byłbydla nas, gdybyśmy nie mieli dać sobie rady z tą parą dzieciaków. Aby pobudzić naszągorliwość, pamięta my wciąż, ty, że chodzi o córkę pani de Volanges, a, że o przyszłążonę Gercourta. Do widzenia.

września ** Wicehrabia de Valmont do prezydentowe de Tourvel

Zabraniasz, pani, mówić o miłości: ale gdzież zna dę siłę do spełnienia tego wyro-ku? Za ęty wyłącznie uczuciem, które mogłoby być tak słodkie, a które ty czynisz tak

Niebezpieczne związki

Page 55: Niebezpieczne związki

okrutnym; usycha ąc na wygnaniu, na akie mnie skazałaś, ży ąc edynie żalem i tęsk-notą, wydany na łup udręczeń tym dotkliwszych, że przypomina ą mi bezustannie twąobo ętność, trzebaż, abym utracił eszcze edyną pociechę, aka mi została? Czyliż odwró-cisz spo rzenia, aby nie widzieć łez, które wyciskasz? Czy odmówisz nawet przy ęcia ofiar,które sama nałożyłaś? Czy nie byłoby godnie szym ciebie, twe duszy szlachetne i tkli-we , racze użalić się nieszczęśliwego, który est nim edynie przez ciebie, niźli okrutnymi niesprawiedliwym zakazem pomnażać ego męczarnie?

Uda esz, iż lękasz się miłości, a nie chcesz widzieć, żeś ty edynie sprawczynią nie-szczęść, które e zarzucasz. Och! Bez wątpienia, uczucie to est męką, gdy przedmiot,który e natchnął, sam go nie podziela; ale gdzież znaleźć szczęście, eśli wza emna mi-łość dać go nie byłaby zdolną? Gdzież znaleźć tkliwą przy aźń, zaufanie słodkie i bezgranic, ulgę w niedoli, bezmiary szczęścia, nadzie e czarowne, wspomnienia pełne roz-koszy, gdzież znaleźć, mówię, to wszystko, eżeli nie w miłości? Spotwarzasz ą ty, któreona u nóg składa wszystkie skarby, bylebyś ich raczyła nie odtrącać; a zaś zapominamo własnych cierpieniach, aby ą bronić przed twymi oskarżeniami!

Zmuszasz mnie pani również, bym bronił sam siebie; podczas bowiem gdy a trawiężycie na ubóstwianiu cię, ty z góry uż przypuszczasz, że estem płochym i zmiennym; ob-raca ąc przeciw mnie własną mą otwartość, rozmyślnie mieszasz to, czym byłem dawnie ,z tym, czym estem obecnie. Nienasycona tym, iż skazałaś mnie na mękę życia dalekood ciebie, dołączasz okrutne szyderstwo, mówiąc mi o rozkoszach świata, gdy wiesz, akbardzo na nie stałem się nieczułym. Nie wierzysz ani obietnicom, ani przysięgom: dobrzewięc! Jedno mi eszcze zostało świadectwo, którego przyna mnie nie będziesz mogła po-de rzewać: two e własne. Proszę cię zatem, pani, byś raczyła eno¹⁰⁵ z dobrą wiarą we rzećw samą siebie. Jeśli istotnie nie wierzysz w mą miłość, eśli choć na chwilę wątpisz, iżsama edna władasz w me duszy, eśli nie esteś pewna, żeś przykuła do siebie to serce,w istocie dotąd zbyt niestałe, godzę się ponieść ciężar te omyłki: będę cierpiał, ale nieodwołam się od wyroku. Lecz eżeli, przeciwnie, odda ąc sprawiedliwość nam obo gu,będziesz zmuszona przyznać sama przed sobą, że nie miałaś, nigdy nie będziesz miała ry-walki, nie każ mi, błagam, walczyć z czczą chimerą i zostaw mi przyna mnie tę pociechę,bym widział, iż nie wątpisz w uczucie, które skończyć się może edynie wraz z życiem.Ośmielam się prosić panią, byś raczyła wyraźnie odpowiedzieć na ten ustęp!

Jeśli sam gotów estem potępić ten okres mego życia, który zda e się tak okrutnieszkodzić mi w twoich oczach, to nie dlatego, iżby w potrzebie brakło mi argumentów dlaobrony.

I cóż takiego wreszcie popełniłem prócz tego, iż nie oparłem się wirowi, który mnieporywał? Znalazłem się wśród świata młody i bez doświadczenia; podawany sobie, możnapowiedzieć, z rąk do rąk przez tłum kobiet równie łatwych, ak pozbawionych głębszewartości; czyż do mnie należało dawać przykład oporu, którego nie spotykałem z ichstrony? Lub czyż miałem karać się za chwilę szaleństwa stałością, które nikt nie wyma-gał i którą edynie za śmieszność by mi poczytano? Jakiż inny środek, ak tylko rychłezerwanie, może przemazać¹⁰⁶ winę poniża ącego wyboru!

Ale, mogę powiedzieć, ten szał zmysłów, może nawet obłęd próżności, nie przeniknąłaż do mego serca. To serce, stworzone do prawdziwego uczucia, miłostki mogły oszoło-mić, ale nie zdołały go wypełnić. Z otacza ących mnie istot, pełnych powabu, lecz niegod-nych szacunku, ani edna nie zapadła mi w duszę; dawano mi rozkosz, a szukałem cnoty;w końcu sam uwierzyłem, iż estem niestały, będąc edynie wrażliwym i wymaga ącym.

Dopiero spotkawszy ciebie, pani, prze rzałem: poznałem rychło, że urok miłości zależyedynie od przymiotów duszy: że one edne zdolne są wywołać ów szał i usprawiedliwić gozarazem. Uczułem po prostu, że równym niepodobieństwem est dla mnie i nie kochaćciebie, i kochać kogokolwiek innego ak ciebie.

Oto, pani, akim est serce, któremu lękasz się zawierzyć, a którego los spoczywaw twoim ręku: ale akikolwiek wyrok mu przeznaczasz, nie zdołasz w niczym zmienićuczuć mych dla ciebie; są one niezniszczalne ak doskonałość, która e zrodziła.

września **

¹⁰⁵ eno (daw., gw.) — tylko. [przypis edytorski]¹⁰⁶przem z — tu: przekreślić. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 56: Niebezpieczne związki

Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil

Widziałem Danceny’ego, ale ledwie udało mi się wydobyć z niego coś w rodza uzwierzenia. Zaciął się zwłaszcza, aby nie wymienić nazwiska małe Volanges, którą mi od-malował ako osobę bardzo cnotliwą, a nawet przesadnie nabożną: poza tym opowiedziałdość wiernie całą przygodę, zwłaszcza ostatnie wypadki. Podgrzewałem go, ak mogłem,i podrwiwałem mocno z ego wstrzemięźliwości i skrupułów: ale, zda e się, natrafiłem naciężki grunt i wcale za niego nie ręczę. Po utrze będę mógł powiedzieć coś więce . Bioręgo utro do Wersalu i będę go sondował przez drogę.

Dzisie sza schadzka również i we mnie budzi nie akie nadzie e: nie est niemożliwe,że wszystko odbyło się po nasze myśli. Może nie pozosta e w te chwili nic, ak tylkouzyskać wyznanie i postarać się o dowody. To zadanie łatwie sze będzie dla ciebie niż dlamnie: młoda osóbka bowiem skłonnie sza est do ufności, lub, co na edno wychodzi, dogadulstwa niż e dyskretny kochanek. Zrobię ednakże, co będzie w me mocy.

Do widzenia, urocza przy aciółko; spieszę się bardzo; nie będę mógł być u ciebieani dziś wieczór, ani utro. Gdybyś ze swe strony dowiedziała się czego, napisz słówko;odbiorę za powrotem. Na noc z pewnością będę uż w Paryżu.

września ** Markiza de Merteuil do wicehrabiego de Valmont

Zapewne! Jest się o czym wywiadywać, skoro się ma z takim Dancenym do czy-nienia! Jeżeli ci co mówił, przechwalał się. Nie znam większego niezdary i coraz więceżal mi naszych trudów dla takiego głuptasa. Czy wiesz, że eszcze włos, a byłabym sięskompromitowała przez niego? I do tego zupełnie na darmo! Ale zapłaci mi, to pewna.

Przede wszystkim, kiedy wstąpiłam wczora po panią de Volanges, nie chciała w ogóleruszyć się z domu, czuła się cierpiąca; zaledwie zdołałam ą wyciągnąć. Jeszcze chwila,a Danceny byłby się z awił przed naszym wy azdem, co byłoby uż bardzo pode rzane, ileże pani de Volanges ozna miła poprzedniego dnia, że nie będzie dzisia w domu. Obiez małą siedziałyśmy ak na szpilkach. Nareszcie udało mi się wyruszyć z matką, córeczkazaś, żegna ąc się, ścisnęła mnie za rękę tak czule, iż mimo e na świętszych postanowieńzerwania, obiecywałam sobie cuda po tym wieczorze.

Nie tu eszcze koniec utrapień. Ledwie upłynęło pół godziny, ak bawiłyśmy u panide***, kiedy pani de Volanges w istocie zasłabła; ale naprawdę, poważnie zasłabła. Oczy-wiście chciała wracać do domu, od czego znów a, ak łatwo zrozumiesz, starałam się ąodwieść wszelkimi siłami. Półtore godziny nie pozwoliłam się e ruszyć z mie sca, uda ąc,iż lękam się, aby kołysanie powozu nie pogorszyło e stanu. Wróciłyśmy dopiero o na-znaczone godzinie. Zauważyłam u małe minkę mocno zawstydzoną, tak iż mniemałamwreszcie, że kłopoty nie były przyna mnie daremne.

Pragnąc dowiedzieć się co rychle o wszystkim, zostałam na wieczór u pani de Volan-ges, która położyła się natychmiast. Spożywszy wieczerzę przy e łóżku, opuściłyśmy ąbardzo wcześnie, nie chcąc akoby zakłócać spoczynku, i przeszłyśmy do poko ów córki.Okazało się, iż mała spełniła wszystko, czego się po nie spodziewałam: skrupuły w kąt,nowe przysięgi wieczne miłości, itd. itd.; za to głuptas Danceny nie posunął się ani nawłos! Och! Z tym to można się bezpiecznie pokłócić; po ednanie nie przedstawia na -mnie szego niebezpieczeństwa.

Mała twierdzi, że Danceny chciał więce , ale że ona umiała się bronić. Ręczę, że albosię przechwala, albo też chce go usprawiedliwić; sama nawet upewniłam się o tym niemal.Istotnie, przyszła mi chętka przekonać się dowodnie, do akich granic sięga niezłomnośće oporu; i a, prosta kobieta, z zabawki w zabawkę, zdołałam ą doprowadzić aż do…Słowem, możesz mi wierzyć, nie było na świecie istotki mnie niedostępne te kategoriiwrażeń. Naprawdę ona est milusia, ta mała! Warta by była innego kochanka; będziemiała przyna mnie dobrą przy aciółkę, bo zaczynam się do nie szczerze przywiązywać.Przyrzekłam e , że ą wychowam i zda e mi się, że dotrzymam słowa. Często dawał mi sięuczuć brak oddane i zaufane powiernicy; ta dziewczyna wybornie się do tego nada e, alenie może być o tym mowy, dopóki nie będzie… przygotowana; tym bardzie mam więcżal do Danceny’ego.

Niebezpieczne związki

Page 57: Niebezpieczne związki

Do widzenia, wicehrabio; nie przychodź utro, chyba rano. Uległam prośbom kawa-lera i ofiarowałam mu wieczór w moim sanktuarium.

września ** Cecylia Volanges do Zofii Carnay

Miałaś rac ę, Zosieńko; w proroctwach więce masz powodzenia niż w radach. Dan-ceny, ak przepowiedziałaś, mocnie szy się okazał niż spowiednik, niż ty, niż a sama:wszystko wróciło do dawnego. Och, nie żału ę; a ty, eśli będziesz mi czynić wymówki,to tylko dlatego, że nie wiesz, co to za szczęście kochać Danceny’ego. Bardzo ci łatwomówić, ak trzeba postępować, kiedy nie o ciebie chodzi; ale gdybyś skosztowała, akstrasznie się odczuwa zmartwienie kogoś, kogo się kocha, ile radości sprawia emu spra-wić radość, i ak trudno powiedzieć nie, kiedy z całe duszy chciałoby się powiedzieć t k,nie dziwiłabyś się niczemu. Czy myślisz, na przykład, że a mogę patrzeć, ak Dancenypłacze, żebym sama nie płakała? Ręczę ci, że to zupełnie niemożliwe; a kiedy on estwesoły, to i a czu ę się taka szczęśliwa!

Chciałabym ciebie widzieć na moim mie scu… Nie, to est, nie to chciałam powie-dzieć: to pewna, że mego mie sca nie ustąpiłabym nikomu; ale chciałabym, żebyś ty takżekogoś kochała; i to nie tylko dlatego, żebyś mnie rozumiała lepie i mnie mnie ła ała, aledlatego, że byłabyś o wiele szczęśliwsza, a racze wtedy byś dopiero zaczęła być szczęśliwa.

Nasze zabawy, żarty, to wszystko, widzisz, to tylko zabawki dziecinne; kiedy przeminą,nic po nich nie zosta e. Ale miłość, ach, miłość!… Jedno słowo, spo rzenie, nic tylkowiedzieć, że on est gdzieś blisko, ach, to uż całe szczęście. Kiedy widzę Danceny’ego,nie chcę uż nic więce ; kiedy go nie widzę, chciałabym tylko ego. Nie wiem, ak się todzie e: ale to tak, ak gdyby wszystko, co mi się podoba, podobne było do niego. Kiedy onnie est ze mną, myślę o nim; kiedy mogę myśleć do syta, bez przeszkody, kiedy estemcałkiem sama na przykład, uż czu ę się szczęśliwa. Zamykam oczy i zaraz zda e mi się, żego widzę; przypominam ego słowa i zda e mi się, że e słyszę; aż muszę wzdychać; a potemtak mnie coś pali, tak mi się w sercu ściska… Nie mogę sobie mie sca znaleźć. To tak,akby akieś cierpienie, a to cierpienie robi nieopisaną przy emność. Myślę nawet, że kiedyraz się pozna, co miłość, to się uż rozlewa nawet i na przy aźń. Nie mówię o przy aźni dlaciebie; ta się nic nie zmieniła; to tak samo ak w klasztorze; ale tego, co ci mówię, dozna ęz panią de Merteuil. Zda e mi się, że racze kocham ą tak ak Danceny’ego, niż tak akciebie i niekiedy chciałabym, żeby ona to był on. To może stąd, że to nie est przy aźń oddziecka ak nasza; albo też widu ę ich tak często razem, że mi się czasem myli. To pewna,że z nimi dwo giem czu ę się bardzo, bardzo szczęśliwą; i ostatecznie nie zda e mi się,żebym robiła coś tak bardzo złego. Toteż nie chciałabym niczego więce , gdybym mogłazostać, ak estem; tylko myśl o małżeństwie mnie dręczy, bo eżeli pan de Gercourt esttaki, ak mi mówiono, a z pewnością taki est, to nie wiem, co się ze mną stanie. Dowidzenia, Zosiu mo a, kocham cię zawsze z całego serca.

września ** Prezydentowa de Tourvel do wicehrabiego de Valmont

I na cóż zdałaby się odpowiedź, które żądasz? Wierzyć w pańskie uczucia, czyż niebyłoby dla mnie edną przyczyną więce , aby się ich obawiać? Czyliż mi nie wystarcza,czyż panu samemu nie powinna wystarczyć świadomość, że nie chcę ani nie powinnamo nich wiedzieć?

Przypuśćmy, że pan kocha mnie prawdziwie ( edynie, aby nie wracać uż do tegoprzedmiotu, godzę się na to przypuszczenie); czyliż wówczas przeszkody, które nas dzie-lą, mnie byłyby niezwalczone? Czyż miałabym inną drogę, ak tylko pragnąć, aby panzdołał wkrótce pokonać tę miłość? Czyż nie powinna bym pomagać do tego z całe mocy,stara ąc się od ąć akąkolwiek nadzie ę? Sam pan przyzna e, ak bo e n m e t to uczucie,koro o ob , kt r e wzbu i , nie po ie go. Otóż, wie pan przecie dobrze, że niepo-dobieństwem est mi go podzielać, a gdyby nawet to nieszczęście się stało, wtrąciłobymnie ono edynie w tym sroższą niedolę, nie przyczynia ąc się w niczym do pańskiegoszczęścia. Mam nadzie ę, iż zna mnie pan dość dobrze, aby o tym ani na chwilę nie wąt-

Niebezpieczne związki

Page 58: Niebezpieczne związki

pić. Przestań więc, zaklinam, przestań kusić się o zamącenie serca, któremu spokó takbardzo potrzebny; nie zmusza , bym musiała żałować, żem pana poznała.

Kocham i poważam męża, który nawza em ma dla mnie szacunek i przywiązanie;uczucia mo e i obowiązki skupia ą się na tym samym przedmiocie. Jestem szczęśliwa,powinnam nią być. Jeśli istnie ą rozkosze bardzie żywe, a ich nie pragnę; nie chcę ichpoznać. Czyż może być coś słodszego, niż być w zgodzie z własnym sercem, widzieć przedsobą pasmo dni pogodnych, usypiać bez niepoko u i budzić się bez wyrzutów? To, co pannazywa szczęściem, to edynie oszołomienie zmysłów, burza namiętności, na którą strachpatrzeć, nawet ze spoko nego brzegu. Jak się zawierzyć takim nawałnicom? Jak puścićsię na morze pokryte szczątkami tysiącznych okrętów? I z kim? Nie, panie, a trzymamsię lądu; zbyt drogie mi są więzy, które mnie z nim łączą. Gdybym mogła e zerwać, nieuczyniłabym tego; gdybym ich nie miała, pospieszyłabym e sobie nałożyć.

Po co mnie oblegać? Po co ścigać tak wytrwale? Listy pańskie, które powinny byćak na rzadsze, sta ą się coraz częstsze. Miał pan być rozsądny, tymczasem mówisz edy-nie o swe szalone miłości. Niepokoisz mnie swymi myślami, bardzie eszcze niż wprzódosobą. Oddalony w edne postaci, z awiasz się znowu w inne . To, o czym zabraniam pa-nu mówić, powtarzasz znowu, tylko w innych słowach. Podobasz sobie w tym, aby mniewprawiać w kłopot podstępnymi dowodzeniami, sam zaś wymykasz się moim argumen-tom. Nie chcę uż odpowiadać, nie będę odpowiadała… Jak wy się odnosicie do kobiet,któreście uwiedli! Z aką wzgardą mówicie o nich! Przypuszczam, iż niektóre z nich za-sługu ą na to: ale czyż wszystkie godne są tylko pogardy? Ach, tak, niewątpliwie, skorozdeptały obowiązki, aby się wydać na łup występne miłości. Z tą chwilą straciły wszystko,nawet szacunek tego, dla którego wszystko poświęciły. Kara sprawiedliwa, ale sama myślo nie przyprawia o drżenie! Ale cóż mnie to obchodzi wreszcie? Czemu miałabym sięza mować nimi albo panem? Jakim prawem stara się pan zakłócać mó spokó ? Zostawmnie pan, nie szuka mnie, nie pisz do mnie; proszę o to, żądam. To ostatni list, aki panotrzyma ode mnie.

września ** Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil

List twó , markizo, zastałem za powrotem. Uśmiałem się do rozpuku z twego wzbu-rzenia. Nie mogłabyś żywie odczuć zbrodni Danceny’ego, gdyby się e dopuścił wzglę-dem ciebie same . Przez zemstę zapewne, przyzwycza asz ego ulubioną do małych nie-wierności względem swego adonisa: szelmeczka z ciebie, markizo. Da ę słowo! Czaru ącaesteś i nic się nie dziwię, że trudnie się oprzeć tobie niż Danceny’emu.

Nareszcie umiem go na pamięć, tego pięknego bohatera romansu, nie ma uż ta emnicdla mnie. Tyle mu się nagadałem, że uczciwa miłość est na wyższym szczęściem, iż ednoszczere uczucie więce est warte od dziesięciu miłostek, że sam się uczułem na tę chwilęzakochanym i pełnym nieśmiałości: słowem, zgadzaliśmy się tak dobrze we wszystkim, iżDanceny, oczarowany mą delikatnością serca, wszystko wyznał i zaprzysiągł mi przy aźńna śmierć i życie. Mimo to esteśmy ciągle tam, gdzieśmy byli.

Przede wszystkim on ma w głowie tego ćwieka, że z panną trzeba mieć o wiele więcewzględów niż z mężatką, ponieważ ma więce do stracenia. Uważa zwłaszcza, że mężczyznapopełnia nikczemność, eżeli stawia pannę w konieczności wyboru między zaślubieniemgo a hańbą, o ile panna est, ak w tym wypadku, o wiele bogatszą od tego mężczyzny. Uf-ność matki, nieświadomość młode dziewczyny, wszystko to onieśmiela go i wstrzymu e.Jednak trudność nie leżałaby w pokonaniu ego rozumowań, mimo ich całe słuszności.Przy odrobinie sprytu i z pomocą ego własne namiętności, rychło dałoby się e obalić:zwłaszcza że nieco trącą parafiaństwem i że miałoby się po swo e stronie powagę utar-tych obycza ów. Ale na większą trudność stanowi to, że on się czu e szczęśliwym tak,ak est. Istotnie, eżeli pierwsza miłość wyda e się na ogół uczciwszą i, ak to mówią,czystszą; eżeli est w każdym razie mnie pochopną do czynu, nie wynika to, ak by moż-na myśleć, z delikatności lub obawy, ale stąd, iż serce, zdumione nieznanym uczuciem,zatrzymu e się nie ako przy każdym kroku, aby nacieszyć się czarem, którego dozna e.Czar ten działa tak potężnie na serce eszcze niezużyte, iż pochłania e całkowicie, każączapomnieć o inne rozkoszy. Ta prawda est tak ogólną, iż rozpustnik, który się zakocha

Niebezpieczne związki

Page 59: Niebezpieczne związki

(o ile rozpustnik może być zakochany), od te chwili z mnie szą niecierpliwością dąży doposiadania. Słowem, między postępowaniem Danceny’ego z małą Volanges a moim zeświętą panią de Tourvel istnie ą zaledwie nieznaczne różnice.

Aby rozpalić naszego młodzieńca, trzeba by więce przeszkód; więce zwłaszcza po-trzeby ta emnicy, z ta emnicy bowiem rodzi się śmiałość. Kto wie, czy nie zaszkodziłaśsprawie, pomaga ąc mu tak gorliwie. Postępowanie two e byłoby doskonałe dla człowiekawytrawnego, wiedzionego edynie pragnieniem: ale trzeba było przewidzieć, że dla chłop-ca młodego, uczciwego i zakochanego na wyższym szczęściem est pewność wza emnościi że — co za tym idzie — im bardzie będzie e pewny, tym mnie będzie przedsiębiorczy.

Podczas gdy a tu rozprawiam, ty mile skracasz chwile ze swoim kawalerem. To minasuwa na pamięć, że przyrzekłaś zdradzić ze mną swego rycerza; przyrzeczenie na piśmie,nie myślę go się wyrzekać. Przyzna ę, termin płatności eszcze nie nadszedł: ale byłobyszlachetnie z twe strony nie czekać go, a zaś, z mo e , gotów bym w zamian potrącićci procenta. I cóż ty na to, markizo? Jeszcze cię nie wzruszyła własna stałość? Czy tenkawaler ma akieś cudowne własności? Och, pozwól mi się z nim zmierzyć: zmuszę cię dowyznania, że eśli widziałaś w nim akie zalety, to tylko dlatego, żeś zapomniała o moich.

Do widzenia, urocza przy aciółko; ściskam cię tak, ak ciebie pragnę; wyzywam wszyst-kie pieszczoty kawalera, żali zdoła ą moim dorównać w zapale.

września ** Wicehrabia de Valmont do prezydentowe de Tourvel

I czym zdołałem zasłużyć, pani, na gniew i wymówki? Przywiązanie na żywsze, a mimoto na pełnie sze czci, poddanie na zupełnie sze na drobnie szym życzeniom: oto w dwóchsłowach dzie e i moich uczuć, i postępków. Przytłoczony niedolą bezwza emne miłości,nie miałem inne pociechy, ak tylko ciebie oglądać; kazałaś mi się wyrzec te osłody:usłuchałem bez szemrania. Za cenę tego poświęcenia pozwoliłaś pisywać do siebie i dziśchcesz od ąć to edyne szczęście. Mam e sobie dać wydrzeć, nie próbu ąc bronić się nawet?Zaprawdę, nie! Jakżeby miało nie być drogim memu sercu? Wszak to edyne, akie mipozostało, i mam e z twoich rąk, pani.

Listy mo e, powiadasz, są zbyt częste! Pomyśl tedy, proszę, że przez te dziesięć dniwygnania nie spędziłem ani chwili, w które by dusza nie była za ęta tobą, a mimo tootrzymałaś ledwie dwa listy. „Mówię ci edynie o miłości”! Ach, o czymż innym mogęmówić, ak nie o tym, o czym myślę? Wszystko, co mogłem uczynić, to edynie osłabićwyraz uczuć; możesz mi, pani, wierzyć, odsłoniłem edynie to, czego mi było niepodob-nym utaić. Grozisz wreszcie, iż nie będziesz odpowiadać. Nie dość ci więc, iż z człowie-kiem, któremu esteś droższa nad wszystko i który cię poważa więce eszcze niźli kocha,obchodzisz się bez cienia litości? Pragniesz mu eszcze okazać wzgardę! I po cóż te groźbyi gniewy? Do czegóż one potrzebne, czyliż nie esteś pewna posłuszeństwa? Czy est mipodobieństwem sprzeciwić się twemu życzeniu i czy tego nie dowiodłem? Ale czy ze-chcesz, pani, nadużyć władzy, aką masz nade mną? Uczyniwszy mnie nieszczęśliwym,dopuściwszy się względem mnie niesprawiedliwości, czyż tak łatwo zdołasz się cieszyćspoko em, który, zapewniasz, tyle ci est potrzebny? Nie powiesz sobie nigdy: oddał milos swó w ręce, a a wtrąciłam go w niedolę? Błagał o pomoc, a a patrzyłam nań bezlitości? Czy wiesz, dokąd mnie może zaprowadzić rozpacz? Nie!

Aby zmierzyć me cierpienia, trzeba by wiedzieć, do akiego stopnia kocham ciebie,a ty, pani, nie znasz mego serca.

Dla czegóż ty mnie poświęcasz? Dla złudne obawy. I kto ą w tobie budzi? Czło-wiek, który cię ubóstwia; człowiek, nad którym na wieki posiadasz nieograniczoną wła-dzę. Czegóż się obawiasz, czego możesz się obawiać od uczucia, którym zawsze będziew twe mocy kierować do woli? Ale wyobraźnia two a stwarza potworne widma, a grozę,aką w tobie budzą, przypisu esz miłości. Nieco ufności tylko, a widziadła pierzchną.

Mędrzec akiś powiedział, że aby rozproszyć własne obawy, wystarcza, prawie zawsze,zastanowić się nad ich przyczyną. Prawda ta stosu e się zwłaszcza do miłości. Kocha ,a zmory się rozwie ą. Zamiast przeraża ących widziadeł, zna dziesz uczucie pełne rozkoszy,u rzysz czułego i uległego kochanka; dni two e, płynąc w ciągłe szczęśliwości, budzićbędą w tobie edynie żal, iż mogłaś ich tyle wprzódy zmarnować w swym uporze. Ja

Niebezpieczne związki

Page 60: Niebezpieczne związki

sam, od czasu gdy uleczony z dawnych błędów istnie ę edynie dla miłości, żału ę czasustrawionego rzekomo na rozkoszy; czu ę, że tylko ty edna posiadasz moc uczynieniamnie szczęśliwym. Ale błagam cię pani, niecha słodyczy pisania do ciebie nie zamącanadal obawa twe niełaski. Nie chcę ci być nieposłusznym; klękam oto przed tobą, błagamo szczęście, które chcesz mi wydrzeć, edyne, akieś mi zostawiła, wołam do ciebie, usłyszmo e prośby, spó rz na mo e łzy, och, pani, czy mi odmówisz?

września ** Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil

Wytłumacz mi, markizo, eśli możesz, co znaczy to ba anie Danceny’ego. Cóż się stałoi co on utracił? Czyżby donna pogniewała się za ego wiekuisty szacunek? Co prawda,trudno by się dziwić. Co mam mu powiedzieć dziś wieczór na schadzce, o którą prosii o którą, od wszelkiego wypadku, przyrzekłem? To pewna, że nie będę tracił czasu nasłuchanie lamentów, eżeli ma nic nie być z tego wszystkiego. Skargi miłosne znośne sąedynie w postaci pięknych recytatywów albo potoczystych arii. Poucz mnie więc, co sięstało i co robić; inacze zmykam, aby uniknąć całego nudziarstwa. Czy mógłbym z tobąpomówić dziś rano? Jeżeli esteś z t , napisz boda słówko i da mi wskazówki.

Gdzie podziewałaś się wczora , markizo? Zupełnie uż stałaś się niewidzialna. Wartobyło doprawdy trzymać mnie po to w Paryżu we wrześniu! Namyśl się zatem, bo właśnieotrzymałem bardzo naglące zaproszenie od hrabiny de B***, aby odwiedzić ą na wsi;ozna mia mi z pewnym humorem, że „ e mąż posiada wspaniałe lasy, które pielęgnu estarannie dla rozrywki przy aciół”. Otóż ak ci wiadomo, mam pewne prawa do owychlasów i zamierzam e odwiedzić, eśli ci nie estem potrzebny. Do widzenia; pamięta , żeDanceny ma być u mnie koło czwarte .

września ** Kawaler Danceny do wicehrabiego de Valmont

(Załączony do poprzedniego)Ach, panie, estem w rozpaczy, wszystko stracone. Lękam się powierzyć papierowi

ta emnicę me niedoli, a czu ę potrzebę wylania e na łono szczere i wierne przy aźni.O które godzinie będę mógł pana zobaczyć i pospieszyć po radę i pociechę? Byłem takszczęśliwy w dniu, w którym panu otworzyłem serce. A teraz, cóż za różnica! Jakże sięwszystko zmieniło! To, co cierpię za siebie, to ledwie na mnie sza cząstka; stokroć gorzeuciska mnie niepokó o osobę droższą mi nad życie. Pan est szczęśliwszy ode mnie;pan możesz ą oglądać; toteż liczę na pańską przy aźń; wszak nie odmówisz mi pomocy?Ale wprzód muszę się z panem widzieć i opowiedzieć wszystko. Pożalisz się nade mną,dopomożesz; w tobie cała nadzie a. Ty masz serce tkliwe, wiesz, co miłość, tobie ednemumogę się zawierzyć: nie odrzuca mo e prośby!

Do widzenia; edyną pociechą w boleści est myśl, iż posiadam takiego przy aciela.Donieś, błagam, o które godzinie będę cię mógł zastać. Jeżeli rano niemożliwe, w takimrazie przyna mnie wcześnie popołudniu.

września ** Cecylia Volanges do Zofii Carnay

Zosiu droga, pożału Cesi, two e biedne Cesi; bardzo est nieszczęśliwa! Mama wieo wszystkim. Nie po mu ę, ak mogła się domyślić, a ednak wszystko się wydało. Wczorawieczór, zdawało mi się, że mama est akaś podrażniona; ale nie zwracałam wielkie uwagi,i nawet czeka ąc, aż ukończy party kę, rozmawiałam wesoło z panią de Merteuil, która byłana kolac i. Mówiłyśmy wiele o Dancenym. Nie sądzę ednak, aby ktokolwiek mógł słyszeć.Potem ona poszła, a a udałam się do siebie.

Rozbierałam się właśnie, kiedy weszła mama. Na pierw oddaliła pannę służącą; na-stępnie kazała mi oddać klucz od sekretarzyka. Powiedziała to takim tonem, że zaczęłamsię trząść na całym ciele i ledwie mogłam się utrzymać na nogach. Próbowałam udawać,że nie mogę znaleźć klucza; wreszcie trzeba było usłuchać. Zaraz w pierwsze szufladziewpadły e w ręce listy kawalera. Byłam tak nieprzytomna, że kiedy zapytała, co to, nie

Niebezpieczne związki

Page 61: Niebezpieczne związki

umiałam nic odpowiedzieć; ale kiedy zobaczyłam, że mama się bierze do czytania, ledwiezdołałam dowlec się do fotela. Zrobiło mi się tak słabo, że straciłam przytomność. Skoroprzyszłam do siebie, mama, która tymczasem zawołała mo ą pannę, oddaliła się, zaleca ącmi się położyć. Zabrała z sobą wszystkie listy. Drżę cała, ile razy pomyślę, że trzeba będziepokazać się e na oczy. Płakałam calutką noc.

Piszę o samym świtaniu, w nadziei, że przy dzie Józefa. Jeżeli zdołam widzieć się z niąsamą, poproszę, aby oddała pani de Merteuil bilecik; eżeli nie, włożę go do twego listui ty zechcie go posłać ak od siebie. Od nie edne mogę się spodziewać akie ś pociechy.Przyna mnie będę mogła pomówić o nim, bo nie mam nadziei zobaczyć go więce . Bardzoestem nieszczęśliwa! Będzie może tak dobra pod ąć się przesłania listu. Nie śmiem użyćJóze do takie przesyłki, ani tym mnie panny służące ; kto wie, czy to nie ona właśniepowiedziała mamie!

Nie piszę dłuże , bo chcę eszcze napisać do pani de Merteuil i do Danceny’ego; muszęmieć list gotowy, gdyby się chciała pod ąć. Potem położę się znowu, aby być w łóżku,gdy kto we dzie. Powiem, że estem chora, żeby nie musieć iść do mamy. Niewiele zresztąskłamię: gorze się mam, to pewna, niż gdybym miała gorączkę. Oczy mnie palą z ciągłegopłakania; ciężkość mam taką na piersiach, że ledwie mogę oddychać. Kiedy pomyślę, żenie zobaczę uż Danceny’ego, wolałabym nie żyć. Do widzenia, droga Zosiu, nie mogęwięce pisać; łzy mnie dławią.

Nota. List Cecylii Volanges do pani de Merteuil pominięto, ponieważ zawierał te samefakty, tylko mnie szczegółowo. List do kawalera Danceny’ego zaginął: przyczynę tegoodna dzie czytelnik w liście LXVI, pisanym przez panią de Merteuil do wicehrabiego.

września ** Pani de Volanges do kawalera Danceny

Nadużywszy niegodnie ufności matki i niewinności dziecka, nie powinien się pandziwić, że nie możesz być nadal przy mowany w domu, w którym dowody na szczerszeprzy aźni odpłaciłeś podeptaniem wszystkich względów. Wolę pana samego prosić, abyśnie po awiał się u mnie, niźli wydawać odpowiednie rozkazy służbie, co byłoby dla naswszystkich zarówno ubliża ące. Mam prawo spodziewać się, że nie zmusi mnie pan dotego środka. Uprzedzam również, że eśli uczynisz na mnie sze usiłowania, aby utrzymaćcórkę w obłędzie, do którego ą doprowadziłeś, kraty klasztorne usuną ą na zawsze odpańskich prześladowań. Pańską rzeczą zastanowić się, czy równie z lekkim sercem zdolnyesteś wtrącić ą w nieszczęście, ak lekko przyszło ci czyhać na e hańbę. Co do mnie,postanowienie mo e est niezłomne; powiadomiłam o nim pannę de Volanges.

Załączam pakiet zawiera ący pańską korespondenc ę. Mam nadzie ę, że zwrócisz mipan nawza em listy córki i dopomożesz w ten sposób do usunięcia śladów wypadku,którego nie moglibyśmy wspomnieć, a bez oburzenia, ona bez wstydu, pan bez wyrzutów.

Mam zaszczyt pozostać itd. września **

Markiza de Merteuil do wicehrabiego de Valmont

I owszem, mogę ci wytłumaczyć, co znaczy bilet Danceny’ego. Wypadek, który gospowodował, est moim dziełem, i est to, śmiem mniemać, mo e arcydzieło. Nie straciłamczasu od twego ostatniego listu i powiedziałam sobie ak ateński budowniczy: „Co onpowiedział, a wykonam”.

Trzeba więc przeszkód temu pięknemu bohaterowi romansów! Usypia go zbytekszczęścia! Och, niech się zda na mnie, uż a go zatrudnię; mam nadzie ę, że sen egocokolwiek się zamąci. Trzeba mu było koniecznie dać poznać wartość czasu; teraz, po-chlebiam sobie, czu e nieco żalu, że go tak marnował. Trzeba, mówiłeś również, by sięmusiał więce ukrywać; doskonale! Te potrzeby odtąd mu nie zbraknie. Mam tę zaletę, żewystarczy mi tylko wytknąć błędy; nie spocznę wówczas, póki wszystkiego nie naprawię.Posłucha zatem, co uczyniłam.

Wróciwszy do domu przedwczora rano, przeczytałam twó list; wydał mi się ob a-wieniem. Przekonana, że bardzo trafnie wskazałeś przyczynę złego, myślałam edynie nad

Niebezpieczne związki

Page 62: Niebezpieczne związki

sposobami naprawienia go. Mimo to na razie położyłam się do łóżka, ponieważ niestru-dzony kawaler nie dał mi się zdrzemnąć ani na chwilę i zdawało mi się, że estem senna:ale nic z tego. Ciągła myśl o Dancenym, ciągłe szukanie środków wyrwania go z ego nie-dołęstwa lub ukarania za nie, nie dały mi zmrużyć oka; dopiero gdy dobrze obmyśliłamcały plan, zdołałam zasnąć na akie dwie godziny.

Jeszcze tego samego wieczora udałam się do pani de Volanges i w myśl mego pro-ektu, zwierzyłam e , iż mam prawie pewność, że między e córką a Dancenym istnie ąmocno pode rzane konszachty. Ta kobieta, tak asnowidząca, gdy chodziło o ciebie, tutaokazała się w na wyższym stopniu zaślepioną. Odpowiedziała zrazu, iż z wszelką pewno-ścią się mylę, że córka e to dziecko itd. itd. Nie mogłam powiedzieć wszystkiego, cowiedziałam; ale przytoczyłam spo rzenia, słówka, które rzekomo zdołały zaniepokoić mąprzy aźń i cnotę. Słowem, przemawiałam wcale nie gorze od prawdziwe świętoszki; abyzaś wymierzyć cios stanowczy, natrąciłam iż, o ile mi się zda e, zauważyłam wymianęlistów. To mi przypomina, dodałam, że kiedyś mała otwarła przy mnie szufladę, przyczym uderzyło mnie, iż chowa tam pełno papierów. „Czy wiesz o kimś, kto by do niepisywał tak często?” Tu spostrzegłam na twarzy pani de Volanges wyraźne poruszenie;łzy zakręciły się e w oczach. „Dzięku ę ci, zacna przy aciółko — rzekła — ściska ąc mirękę; postaram się to wy aśnić”.

Po te rozmowie, zbyt krótkie , by mogła wzbudzić pode rzenia, przeszłam do młodeosóbki. Przed ode ściem prosiłam eszcze matkę, by nie zdradziła mnie wobec małe ;zwróciłam e uwagę, ak szczęśliwą okolicznością est, iż to dziecko nabrało do mniedosyć zaufania, by mi otwierać serduszko i móc tym samym korzystać z moic roztropn cw k z wek. Przyrzekła skwapliwie i sądzę, że dotrzyma słowa: o ile ą znam, będzie sięchciała popisać przed córką własną przenikliwością. W ten sposób mogę zachować nadalprzy acielski ton z małą, nie wyda ąc się zarazem fałszywą w oczach pani de Volanges,o co mi właśnie chodziło. Zyskałam eszcze i to, iż na przyszłość mogę przebywać z młodąosóbką tak długo i tak poufnie, ak mi się spodoba, nie ściąga ąc pode rzeń matki.

Skorzystałam z tego eszcze tego samego wieczoru; po ukończeniu partii usunęłamsię z małą do kącika i wyciągnęłam ą na temat Danceny’ego, zawsze niewyczerpany. Onafantaz owała radośnie na temat utrze szego widzenia z lubym, a podbijałam e bębenka,co mnie bardzo bawiło; trzeba było słyszeć, co ten malec plótł za szaleństwa. Trzebaż ebyło oddać boda w marzeniu to, co wydzierałam w rzeczywistości! Przy tym chodziłomi o to, aby uczynić cios tym dotkliwszym. Im bardzie się nacierpi, tym bardzie będziechciała powetować to sobie przy pierwsze sposobności. Nieźle est zresztą przyzwycza aćdo silnych wzruszeń kogoś, kogo się przeznacza do wielkich przygód.

I czemuż by nie miała paroma łzami opłacić przy emności posiadania swego Dan-ceny’ego? Toż ona szale e za nim! Otóż przyrzekam e , będzie go miała, prędze nawet,niż by się to stało bez te burzy. Będzie to akby zły sen z tym rozkosznie szym przebu-dzeniem; toteż wszystko razem wziąwszy, sądzę, że powinna mi być wdzięczna. Choćbyw tym i była mała domieszka złośliwości z mo e strony, cóż, trzeba się bawić:

Głupcy są wszak na świecie dla nasze uciechy¹⁰⁷!

Pożegnałam się wreszcie, bardzo kontenta z siebie. Albo Danceny, mówiłam sobie,podniecony przeszkodami podwoi zapały i wówczas będę mu pomagać z całe mocy, alboteż, eśli est zwykłym niedołęgą, ak niekiedy skłonna estem przypuszczać, pogrąży sięw rozpaczy i będzie uważał sprawę za przegraną. W takim razie zyskam przyna mnie tępociechę, że się zemściłam na nim, ile mogłam; sama zaś ednym zachodem wzmocni-łam szacunek matki, przy aźń córki, a zaufanie obu. Co się tyczy Gercourta, głównegoprzedmiotu mych starań, musiałabym być niezręczna, gdybym, ma ąc taki wpływ na e-go żonę, nie znalazła tysiąca sposobów, aby go przystroić tak, ak pragnę. Położyłam sięz tymi słodkimi myślami: spałam też dobrze i długo.

Obudziwszy się, zastałam dwa bileciki, eden od matki, drugi od córki; nie mogłamsię powstrzymać od śmiechu, czyta ąc w obu dosłownie to samo zdanie: d ciebie edne oczeku kie pociec . Czy to nie est w istocie zabawne pocieszać tak z i przeciw

¹⁰⁷ upc uciec — Gresset: o iwiec, komedia. [przypis tłumacza]

Niebezpieczne związki

Page 63: Niebezpieczne związki

i być wspólnym rzecznikiem dwóch wręcz sobie przeciwnych interesów? Oto estem akBóstwo: przy mu ę sprzeczne modły ślepych śmiertelników, nic nie zmienia ąc w nie-wzruszonych wyrokach. Opuściłam mimo to tę dosto ną rolę, aby się przedzierzgnąćw Anioła pocieszyciela, i pospieszyłam, wedle przykazania, nawiedzić mo e przy aciółkiw strapieniach.

Zaczęłam od matki; zastałam ą pogrążoną w smutku, który uż cię częściowo mściza przeciwności, których doznałeś z e powodu. Wszystko powiodło się znakomicie: e-dyną mą obawą było, aby pani de Volanges nie skorzystała z wczora szego momentu i niezdobyła zaufania córki. Mogła to bardzo łatwo osiągnąć, odnosząc się do nie łagodniei przy acielsko i przybiera ąc roztropne wskazówki w formę tkliwe pobłażliwości. Naszczęście wzięła rzecz bardzo surowo i tak źle pokierowała sprawą, że mogłam e tylkoprzyklasnąć. Z tym wszystkim o włos, że nie zniweczyła wszystkich planów, wpadła bo-wiem na pomysł oddania małe z powrotem do klasztoru: ale uchyliłam cios i poradziłam,aby edynie zawiesiła nad córką tę groźbę, w razie gdyby Danceny nie poniechał zabie-gów. Uczyniłam to, aby zmusić dwo e młodych do ostrożności, którą uważam za wielcezbawienną dla naszych planów.

Następnie przeszłam do córki. Nie uwierzysz, do akiego stopnia nieszczęście est edo twarzy! Skoro tylko trochę wykształci się w zalotności, ręczę ci, będzie płakiwała czę-sto: tym razem, płakała bez żadnego wyrachowania… Uderzona tym nowym wdziękiem,którego nie znałam u nie i który bardzo rada byłam poznać, z początku zaaplikowałame z rozmysłu owe niezdarne pocieszenia, co to nie tyle ko ą, ile potęgu ą zmartwienie.W ten sposób doprowadziłam ą niemal do zupełne nieprzytomności. Już nie mogła na-wet płakać, przez chwilę obawiałam się konwuls i. Poradziłam, aby się położyła, na cozgodziła się bez oporu; zastąpiłam e pannę służącą. Włosy rozsypały się e na ramionai na odsłonięte piersi; uściskałam ą, pozwoliła się bez oporu utulić, a łzy na nowo ob-ficie puściły się z oczu. Boże, akaż była ładna! Doprawdy, eżeli Magdalena była do niepodobna, to w roli pokutnicy musiała być stokroć niebezpiecznie sza niż wprzódy akogrzesznica.

Skoro biedactwo znalazło się w łóżku, zabrałam się do pocieszania, tym razem użnaprawdę. Przede wszystkim uspokoiłam ą co do obawy klasztoru. Obudziłam nadzie ęwidzenia się z Dancenym pota emnie. Siada ąc na łóżeczku małe , rzekłam: „Gdyby on tubył na moim mie scu…”, po czym, hau ąc na ten temat, doprowadziłam ą od słówka dosłówka, od pieszczoty do pieszczoty, do tego, iż ze szczętem zapomniała o zmartwieniu.Byłybyśmy się rozstały zupełnie zadowolone z siebie wza em, gdyby nie to, że dzieweczkachciała koniecznie przesłać przeze mnie list Danceny’emu, czego stanowczo odmówiłam.Oto mo e powody, którym przyklaśniesz zapewne:

Przede wszystkim zdradziłabym się w oczach Danceny’ego i to był powód, którymzasłoniłam się wobec małe ; prócz niego było wiele innych, ważnych z naszego punktuwidzenia. Czyż mogłam unicestwiać owoc moich trudów, da ąc dzieciakom tak rychłona lepszy sposób uko enia zmartwień? Przy tym nie miałabym nic przeciw temu, abymusieli i służbę wmieszać w tę przygodę. Jeżeli wszystko pó dzie pomyślnie, ak mamnadzie ę, trzeba, aby się to rozniosło natychmiast po zamążpó ściu małe , a trudno dotego celu o pewnie szą drogę; gdyby zaś akimś cudem służba miała nie rozgłosić, wówczasrozgłosimy sami, a łatwie będzie złożyć niedyskrec ę na rachunek ludzi.

Stara się więc dziś poddać tę myśl Danceny’emu; że zaś nie estem zbyt pewna poko-ówki małe Volanges, które i ona sama nie bardzo ufa, poradź mu mo ą wierną Wiktorię.Postaram się, aby się spotkał z przychylnym przy ęciem. Na lepsze zaś est to, że konfi-denc a ta będzie użyteczną edynie dla nas, a nie dla nich: czemu, zaraz się dowiesz, boeszcze nie skończyłam sprawozdania.

Podczas gdy wzdragałam się przy ąć listu, przechodziłam nieustanne obawy, aby migo nie zleciła oddać na mie ską pocztę, czego nie mogłabym odmówić. Na szczęście, czyto przez pomieszanie, czy przez nieświadomość, czy też że mnie zależało e na liście niżna odpowiedzi, które nie byłaby mogła otrzymać tą drogą, nic o tym nie wspomniała:aby ednak ubezpieczyć się na przyszłość, powzięłam natychmiast plan. Powróciłam mia-nowicie do matki i nakłoniłam ą, aby oddaliła córkę na czas akiś, aby ą wywiozła nawieś… I gdzie? Czy serce nie bije ci z radości?… Do two e ciotki, do stare Rosemonde!Ma ą uwiadomić o tym dziś eszcze: w ten sposób, ty masz prawo wrócić do swe świę-

Niebezpieczne związki

Page 64: Niebezpieczne związki

toszki, która nie będzie się uż mogła bronić pozorem gorszącego m n m; pani deVolanges zatem, dzięki moim staraniom, sama naprawi krzywdę, aką ci wyrządziła.

Ale posłucha mnie i nie zaprząta się tak żywo własnymi sprawami, abyś miał spusz-czać z oka nasze wspólne plany; pamięta , chodzi mi o to. Chcę z ciebie zrobić doradcęi pośrednika dwo ga młodych. Uprzedź więc o te podróży Danceny’ego i ofiaru pomoc.Powiedz, że edyna trudność leży w tym, ak panience doręczyć list, uwierzytelnia ącytwo ą mis ę; ale zarazem usuń tę przeszkodę, poleca ąc usługi mo e panny służące . Je-stem pewna, że przy mie twą ofiarę; ty zaś będziesz miał w nagrodę trudów zwierzeniaprostego i naiwnego serca, co zawsze est interesu ące. Biedna mała! Jak ona będzie sięrumienić, odda ąc ci pierwszy list! Doprawdy, ta rola powiernika, tak niesłusznie okrzy-czana, wyda e mi się bardzo miłą rozrywką, wówczas gdy serce est za ęte gdzie indzie ;właśnie będziesz w tym położeniu.

Od ciebie zatem zależy rozwiązanie intrygi. Oceń sam chwilę, w które trzeba będziezgromadzić aktorów. Wieś nastręcza mnóstwo po temu środków, a Danceny z pewno-ścią będzie gotów stawić się na pierwsze wezwanie. Noc, przebranie, okno… czy a wiemzresztą co? Ale to wiem, że eżeli dziewczyna wróci stamtąd tak, ak po echała, do ciebiebędę miała pretens ę. Jeżeli osądzisz, iż potrzebu e akie zachęty z me strony, da miznać. Sądzę, że udzieliłam e dość dobre lekc i co do niebezpieczeństwa przechowywa-nia listów, aby móc teraz pisać do nie bez obawy; zawsze zaś trwam w zamiarze zrobieniaz nie mo e wychowanki.

Nie wiem, czy ci wspominałam, że pode rzenia zdrady kierowały się zrazu na pannęsłużącą, lecz odwróciłam e na spowiednika. To się nazywa ubić dwa ptaszki na edenstrzał.

Do widzenia, wicehrabio, rozpisałam się niemożliwie, obiad ucierpi na tym; ale miłośćwłasna i przy aźń dyktowały ten list, a obie, ak wiesz, są wielkie gaduły. Zresztą, dostanieszgo przed trzecią, a to wszystko, co trzeba.

Skarżże się teraz na mnie, eżeli masz czoło; edź odwiedzić, eżeli cię to nęci, lasyhrabiego de B***. Powiadasz, że pielęgnu e e dla rozrywki przy aciół? Zatem ten człowiekest chyba przy acielem całego świata! Ale do widzenia, głodna estem.

września ** Kawaler Danceny do pani de Volanges

Odpis załączony do listu LXVI wicehrabiego do markizyNie próbu ę, pani, usprawiedliwić swego postępowania ani też skarżę się na two e;

mogę edynie ubolewać nad wydarzeniem, które przyprawia o nieszczęście tro e osóbgodnych szczęśliwszego losu. Bardzie eszcze zgnębiony tym, iż stałem się tego nieszczę-ścia przyczyną, niż że estem zarazem ego ofiarą, próbowałem od wczora kilkakrotnieodpowiedzieć na szanowny list pani, lecz zawsze zbrakło mi sił po temu. Mimo to mampani tyle rzeczy do powiedzenia, iż będę musiał zdobyć się na ten wysiłek; eżeli list móbędzie nieco bezładny i chaotyczny, zechce pani uwzględnić stan, w akim się zna du ęi użyczyć mi swe pobłażliwości.

Pozwól mi, pani, przede wszystkim zastrzec się przeciw pierwszemu zdaniu twegolistu. Nie nadużyłem, śmiem twierdzić, ani twe , pani, ufności, ani niewinności pannyde Volanges; przeciwnie, w postępkach uszanowałem i edną, i drugą. Jedynie bowiempostępki zależały ode mnie; eżeli zaś czynisz mnie, pani, odpowiedzialnym za niezależneod me woli uczucie, nie waham się dodać, iż uczucie mo e dla e szanowne córki esttego rodza u, iż może pani nie dogadzać, ale nie może obrażać. W przedmiocie tym, którydotyka mnie bardzie , niż umiem powiedzieć, odwołu ę się do własnego sądu pani, a listymo e wzywam na świadectwo.

Zabrania mi pani po awiać się w swoim domu. Niewątpliwie poddam się wszystkie-mu, co pani raczy rozkazać: ale czy takie nagłe i zupełne zerwanie stosunków nie staniesię powodem ba ek, których pani właśnie pragnęłaby uniknąć? Pozwalam sobie zwrócićszczególną uwagę na ten punkt, ile że bardzie ważnym est dla panny de Volanges niż dlamnie. Błagam więc, by pani rozważyła dobrze wszystko i nie pozwoliła surowości wziąćgórę nad względami rozwagi. Przekonany, iż dobro córki kierować będzie postanowie-niem pani, oczeku ę posłusznie dalszych rozkazów.

Niebezpieczne związki

Page 65: Niebezpieczne związki

W każdym razie, gdyby pani pozwoliła złożyć sobie od czasu do czasu uszanowanie,zobowiązu ę się (może pani polegać na tym przyrzeczeniu), że nie wyzyskam sposob-ności, aby poszukiwać rozmowy z panną de Volanges lub też doręczać e listy. Obawaprzed wszystkim, co mogłoby przynieść u mę e dobre sławie, skłania mnie do tegopoświęcenia; szczęście zaś widzenia e od czasu do czasu będzie mi nagrodą.

Ten punkt listu est zarazem edyną odpowiedzią na wszystko, co pani mówi o losie,aki przeznaczasz pannie de Volanges i który czynisz zależnym od mego postępowania.Przyrzekać więce znaczyłoby oszukiwać panią. Nikczemny uwodziciel umie naginać za-mysły do okoliczności i liczyć się z wypadkami: ale miłość, która mnie ożywia, pozwalami edynie na dwa uczucia: odwagę i stałość.

Jak to! Miałbym się zgodzić na to, aby panna de Volanges o mnie zapomniała! Abym azapomniał o nie ? Nie, nigdy! Pozostanę e wiernym; złożyłem na to przysięgę i ponawiamą w te chwili. Wybacz, pani, odchodzę od przedmiotu; trzeba się opamiętać.

Pozosta e eszcze porozumieć się co do inne kwestii, mianowicie co do listów, którychzwrotu pani żąda. Przykro mi, w istocie, odmawiać pani życzeniu; ale, błagam, wysłuchapobudek, zanim mnie osądzisz. Racz pamiętać, że edyną pociechą w nieszczęściu, w któremnie wtrąca utrata twe , pani, przy aźni, est nadzie a ocalenia twego szacunku.

Listy panny de Volanges, zawsze mi tak cenne, w te chwili nabrały dla mnie tymwiększe wartości. One są edynym dobrem, akie mi pozostało, one edne stawia ą miprzed oczy obraz uczucia, będącego wyłączną pobudką mego życia. Mimo to może pa-ni wierzyć, nie wahałbym się ani na chwilę uczynić to poświęcenie; żal rozłączenia sięz tym skarbem ustąpiłby wobec chęci dowiedzenia pani mo e pełne szacunku powolno-ści; ale wstrzymu ą mnie względy niezmiernie ważne, których, estem pewny, pani samanie będzie mogła potępić.

Posiadasz pani, to prawda, ta emnicę panny de Volanges; ale pozwól mi powiedzieć,mam wszelkie prawo przypuszczać, że dostała się ona w twe ręce za sprawą przymusu, niezaś zaufania. Nie ośmielam się byna mnie potępiać kroku, uprawnionego może macie-rzyńską pieczołowitością. Szanu ę pani prawa, ale nie ma ą one władzy zwolnienia mniez moich obowiązków. Na świętszym zaś ze wszystkich est ten, który nakazu e nigdy niezawieść położonego we mnie zaufania. Uchybiłbym temu obowiązkowi, gdybym odsło-nił czyimkolwiek oczom ta emnice serca, które życzyło zdradzić e tylko mnie samemu.Jeżeli córka pragnie podzielić się nimi z panią, niecha mówi: e listy są ci niepotrzebne.Jeśli, przeciwnie, pragnie zamknąć sekret w swoim sercu, nie spodziewa się pani chyba,abym a go zdradził.

Pragnie pani pokryć to zdarzenie na głębszą ta emnicą; możesz być o to zupełniespoko na: we wszystkim, co dotyczy panny de Volanges, mogę walczyć o lepsze nawetz sercem matki. Wszystko przewidziałem, aby panią uwolnić od wszelkie obawy. Tencenny skarb, który dotąd miał napis: p pier do p eni , nosi obecnie znak: p pier ne ące do p ni de o nge .

Zmuszony byłem rozpisać się obszernie; nie dość obszernie eszcze, eżeli mó listmógł pozostawić na mnie szą wątpliwość co do uczciwości mych uczuć, bardzo szczeregożalu, iż ściągnąłem na siebie pani niezadowolenie, oraz głębokiego szacunku, z akim mamzaszczyt etc.

września ** Kawaler Danceny do Cecylii de Volanges

Przesłany markizie de Merteuil w liście wicehrabiegoO mo a Cesiu, co się z nami stanie! Jakie bóstwo nas wybawi z nieszczęść, które się

sprzysięgły? Oby miłość dała nam przyna mnie odwagę zniesienia ich! Jak odmalować cimo e zdumienie, rozpacz, gdy u rzałem przed sobą własne listy, gdym przeczytał pismopani de Volanges? Kto mógł zdradzić? Kogo posądzasz? Czyś popełniła aką nieostrożność?Co robisz teraz? Co ci zagraża? Chciałbym wszystko wiedzieć, a nie wiem nic, zupełnienic. Może i ty sama nie więce wiesz ode mnie.

Posyłam ci bilet matki i kopię me odpowiedzi. Mam nadzie ę, że zgodzisz się zewszystkim, co zawiera. Niezbędnym est również, abyś dała akiś znak zgody na wszystko,co postanowiłem od czasu tego nieszczęsnego wypadku: celem mym edynym było zdobyć

Niebezpieczne związki

Page 66: Niebezpieczne związki

wiadomość od ciebie, dać ci znać o sobie i — kto wie? — może u rzeć cię eszcze, i toswobodnie niż kiedykolwiek.

Czy po mu esz, Cesiu mo a, tę rozkosz, gdybyśmy się znowu znaleźli razem, na no-wo mogli sobie zaprzysiąc wiekuistą miłość i czytać w oczach, odczuwać w duszy, że taprzysięga nie będzie zwodnicza? Jakichże cierpień ta chwila tak słodka nie pozwoliłabyzapomnieć? Mam tedy nadzie ę, że dzień ów świta dla nas, a winien ą estem właśniestaraniom, dla których błagam cię o przyzwolenie. Co mówię? Winien ą estem tkliwepomocy na serdecznie szego przy aciela, a edyną mą prośbą est, byś pozwoliła, aby tenprzy aciel stał się zarazem i twoim.

Może nie powinienem był rozrządzać twoim zaufaniem bez upoważnienia; niechamnie usprawiedliwi rozpaczliwe położenie. Miłość wiodła mo e kroki; ona to żebrze twepobłażliwości, ona prosi, byś przebaczyła zwierzenie nieuniknione, bez którego groziłabynam wiekuista rozłąka¹⁰⁸. Znasz przy aciela, o którym mówię; est zarazem przy acielemosoby na bardzie ci ukochane : to wicehrabia de Valmont.

Zrazu, kiedym się zwracał do niego, pragnąłem tą drogą uzyskać u pani de Mer-teuil, aby zechciała się pod ąć doręczenia mego listu. Powątpiewał o powodzeniu swegopośrednictwa; ale w razie odmowy pani de Merteuil ręczy za e pannę służącą, którama dla niego akieś względy. Ona zatem odda ci ten list i e będziesz mogła powierzyćodpowiedź.

Ta pomoc na nic się nie przyda, eżeli, ak przypuszcza pan de Valmont, bezzwłoczniemasz wy echać na wieś. Ale wówczas on sam ofiaru e swo e usługi. Osoba, do któremacie echać, est ego krewną. Skorzysta z tego pozoru, aby się tam udać równocześniez wami: za ego pośrednictwem będziemy mogli korespondować. Ręczy nawet, że eżelipozwolisz sobą kierować, dostarczy nam sposobów widywania się bez na mnie szego dlaciebie niebezpieczeństwa.

A teraz, Cesiu mo a, eśli mnie kochasz, eśli cierpisz nad mą niedolą, eśli, ak mamnadzie ę, podzielasz me żale, czyż odmówisz swe ufności człowiekowi, który będzie dlanas opiekuńczym aniołem? Gdyby nie on, zostałaby mi edynie rozpacz, iż nie mogęnawet złagodzić smutków, które na ciebie sprowadziłem. Myśl o twe boleści est dlamnie męczarnią. Oddałbym życie, aby ciebie uczynić szczęśliwą! Wiesz o tym dobrze.Oby pewność, iż esteś ubóstwianą, mogła przynieść nieco pociechy twe duszy!

Do widzenia, Cesiu, do widzenia, edyna mo a! września **

Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil

Zobaczysz, piękna przy aciółko, czyta ąc dwa załączone listy, czy dobrze wykonałemtwó pro ekt. Choć oba noszą datę dzisie szą, pisane są wczora u mnie i pod moim okiem:list do małe zupełnie po nasze myśli. Ukorzyć się trzeba przed twą przenikliwością, e-żeli mamy sądzić o nie z powodzenia. Danceny zie e cały ogniem i myślę, że za pierwsząsposobnością nie będziesz miała przyczyn się nań uskarżać. Jeżeli gąska zechce być po-słuszna, uporamy się ze wszystkim wkrótce po przybyciu na wieś; mam sto sposobówpod ręką.

Jakiż on eszcze młody ten Danceny! Czy uwierzysz, że żadną siłą nie mogłem wymócna nim, aby przyrzekł matce poniechać swe miłości; ak gdyby to cokolwiek szkodziłoprzyrzekać, skoro się nie ma na mnie szego zamiaru dotrzymać! „To znaczyłoby oszuki-wać” — powtarzał bez przerwy: czyż to, istotnie, nie budu ący skrupuł, zwłaszcza gdy sięma zamiar uwieść córkę? Oto ludzie! Wszyscy ednako zbrodniczy w zamysłach, niedo-łęstwu, akie wkłada ą w ich przeprowadzenie, nada ą miano uczciwości.

Two ą sprawą będzie czuwać, aby pani de Volanges nie wzięła zbytnio do serca wy-skoków, na akie sobie młodzian pozwala w wiekopomnym liście; ratu nas od klasztoru;stara się również, aby poniechała żądania zwrotu listów. Zresztą on ich nie odda; niechce oddać, i a go w tym utwierdzam; tuta miłość i rozum są ednego zdania. Czytałemte listy, przebrnąłem tę otchłań nudy. Mogą być użyteczne: oto akim sposobem.

¹⁰⁸zwierzenie nieuniknione, bez kt rego grozi b n m wiekui t roz ąk — pan Danceny mija się z prawdą.Zwierzenie swo e uczynił panu de Valmont eszcze przed tymi wypadkami. Zobacz list LVII. [przypis tłumacza]

Niebezpieczne związki

Page 67: Niebezpieczne związki

Mimo całe ostrożności, mogłoby się zdarzyć, iż rzecz wy dzie na aw: to by udarem-niło małżeństwo, nieprawdaż, i zniweczyło nasze zamiary co do Gercourta. Że ednak amam przyczyny do porachowania się z matką, zachowu ę sobie w tym wypadku spo-sób zniesławienia córki. Przebrawszy dobrze te listy i puszcza ąc w obieg edynie część,można przedstawić małą Volanges ako osobę, która sama nawiązała awanturkę i wprostrzuciła się Danceny’emu w ramiona. Niektóre z listów mogłyby nawet skompromito-wać i matkę, a przyna mnie obarczyć zarzutem karygodne niedbałości. Przypuszczam,że skrupulat Danceny sprzeciwiłby się zrazu; ale ponieważ byłby osobiście interesowany,sądzę, że można by sobie z nim dać rady. Sto przeciw ednemu, że to nie będzie potrzebne;ale trzeba być na wszystko gotowym.

Do widzenia, piękna przy aciółko; byłoby bardzo uprze mie, gdybyś zechciała przy śćutro do marszałkowe de*** na kolac ę od które nie mogłem się wymówić.

Nie potrzebu ę ci zalecać, markizo, abyś wobec pani de Volanges zachowała mó za-mierzony przy azd w zupełnym sekrecie; gotowa by zostać w mieście; tak zaś, skoro razprzy edzie, nie będzie przecież mogła wy echać naza utrz. Byleby choć tydzień czasu, a rę-czę za wszystko.

września ** Prezydentowa de Tourvel do wicehrabiego de Valmont

Nie miałam uż zamiaru odpowiadać, a zakłopotanie, akiego dozna ę, est może do-wodem, że istotnie nie powinnam była tego czynić. Jednak nie chcę panu zostawić spo-sobności do żadnego zarzutu; chcę dowieść, że uczyniłam wszystko, co było w me mocy.

Pozwoliłam pisywać do siebie, powiada pan? Przyzna ę; ale skoro mi pan przypominaowo pozwolenie, czy myśli pan, że zapomniałam pod akimi warunkami? Gdybym atrzymała się moich równie ściśle, ak pan niewiernie dochowywał swoich, czy byłbyśotrzymał choć edną odpowiedź? Oto wszakże trzecia; podczas gdy pan robisz, co możesz,aby mnie zmusić do przerwania te korespondenc i, a myślę nad sposobami utrzymaniae . Widzę eden tylko, ale to est edyny; eśli go pan odrzuci, będzie to dla mnie, mimowszystkich zapewnień, dostatecznym dowodem, ak mało dbasz o to.

Porzuć zatem styl, którego ani chcę, ani mogę słuchać; wyrzeknij się uczucia, któremnie obraża i lękiem prze mu e. Czyż to uczucie est edynym, do akiego esteś zdolny?Ofiaru ąc mą przy aźń, da ę wszystko, co est mo ą własnością, czym mogę rozporządzać.Czegóż możesz pragnąć eszcze? Aby się oddać uczuciu tak słodkiemu, tak stworzonemudla mego serca, oczeku ę tylko pańskie zgody oraz słowa, akiego wymagam, że przy aźńta wystarczy dla pańskiego szczęścia. Zapomnę o wszystkim, co mi o panu mówiono;polegać będę na panu, iż postarasz się usprawiedliwić mó wybór.

Widzi pan mo ą szczerość, powinna być dowodem mego zaufania; od pana wyłącz-nie zależeć będzie powiększyć e eszcze: ale uprzedzam, pierwsze słowo mi o ci zniweczye na zawsze i wróci wszystkie obawy; a przede wszystkim, stanie się dla mnie hasłemwieczystego milczenia.

Jeżeli, ak sam powiadasz, w rzek e i d wn c b d w, czyż nie będziesz wolał byćprzedmiotem przy aźni kobiety uczciwe niż wyrzutów występne ?

Żegnam pana; po mu e pan, że po tym, co powiedziałam, nie mogę dodać nic więce ,zanim otrzymam odpowiedź.

września ** Wicehrabia de Valmont do prezydentowe de Tourvel

Jak odpowiedzieć, pani, na list ostatni? Jak odważyć się być szczerym, skoro otwartośćmoże mnie zgubić w twoich oczach? Ha, trudno, trzeba; zdobędę się na tę odwagę.

Jakaż szkoda, że, ak pani mówisz, w rzek em i woic b d w Z akimż uniesieniemradości byłbym czytał list, na który mi dziś z drżeniem przychodzi odpowiadać! Mówisz mio zczero ci, okazu esz z u nie, ofiaru esz wreszcie prz : ileż łask, pani, i ak boleśnienie móc z nich skorzystać! Ach, czemuż nie estem uż dawnym Valmontem!

Gdybym nim był, zaiste, gdybym czuł do ciebie edynie ten pospolity pociąg, to prze-lotne upodobanie, dziecię rozkoszy i zachcenia, które mimo to ludzie nazywa ą dziś mi-

Niebezpieczne związki

Page 68: Niebezpieczne związki

łością, czym prędze starałbym się wyciągnąć korzyści ze wszystkiego, czym mnie obda-rzasz. Nie przebiera ąc w środkach, byleby mnie doprowadziły do celu, podsycałbym two ąszczerość, aby cię prze rzeć; starałbym się o twe zaufanie, aby go nadużyć; przy ąłbym twąprzy aźń, w nadziei sprowadzenia e na manowce… Co! ten obraz, pani, budzi w tobiegrozę?… Otóż byłby on wiernym odbiciem mego stanu duszy, gdybym ci powiedział, żegodzę się zostać edynie przy acielem.

Kto, a? Ja bym się zgodził dzielić z kimś drugim uczucie płynące z twe duszy? Jeżelikiedykolwiek ci to powiem, nie wierz mi uż nigdy. Z tą chwilą będę się starał cię oszukać;może będę cię eszcze pragnął, ale z pewnością uż cię nie będę kochał.

To nie znaczy, aby doskonała szczerość, słodkie zaufanie, tkliwa przy aźń nie miałyceny w mych oczach… Ale miłość! Miłość prawdziwa, taka, aką ty umiesz obudzić, ed-nocząca wszystkie te uczucia, eno podniesione do na wyższe potęgi, nie umiałaby siępoddać tym ograniczeniom. Nie, pani, nie będę twoim przy acielem; będę cię kochałmiłością na tkliwszą, na płomiennie szą nawet, akkolwiek na bardzie pełną szacunku.Możesz ą pognębić, ale nie zniweczyć.

Jakim prawem chcesz pani rozrządzać sercem, którego uczucia odtrącasz? Przez akiewyrafinowane okrucieństwo żału esz mi nawet szczęścia kochania ciebie? To szczęścienależy do mnie. Nie masz do niego praw; będę go umiał bronić. Jeśli est źródłem cierpień,est razem ich uko eniem.

Nie, eszcze raz nie. Wytrwa w okrutne surowości, ale pozostaw mi mo ą miłość.Podoba ci się czynić mnie nieszczęśliwymi, dobrze więc, niech tak będzie; próbu wyczer-pać mą odwagę; potrafię cię zniewolić, abyś przyna mnie musiała rozstrzygnąć o mymlosie; a może przy dzie dzień, w którym mi oddasz sprawiedliwość. To nie znaczy, bymkiedykolwiek spodziewał się zmiękczyć twe serce; ale choć nie uda mi się ciebie pozyskać,uda mi się może przekonać; powiesz sobie wówczas: „źle go osądziłam”.

Powiedzmy lepie : sama sobie wyrządzasz niesprawiedliwość. Znać ciebie i nie kochać;kochać cię, a nie kochać wiecznie — oto dwie rzeczy w równym stopniu niemożliwe;mimo całe skromności łatwie ci być musi uskarżać się na uczucia, akie budzisz, niżeliim się dziwić. Co do mnie, a, którego edyną zasługą est, iż umiałem cię, pani, ocenić,nie chcę tracić te zasługi; toteż daleki od przy ęcia kuszącego daru, na nowo składamu stóp twych przysięgę, iż kochać cię będę na wieki.

września ** Cecylia Volanges do kawalera Danceny

(List skreślony ołówkiem i przepisany przez Danceny’ego)Pyta się pan, co robię; kocham pana i płaczę. Matka przestała mówić do mnie; ode-

brała mi papier, pióra i atrament; wzięłam ołówek, który na szczęście mi pozostał, i piszędo pana na skrawku twego listu. Cóż mam robić? Muszę się zgodzić na wszystko, co panpostanowił; zanadto pana kocham, aby się nie chwycić każdego środka, dzięki któremumogę wiedzieć coś o panu i dać wiadomość o sobie. Nie lubiłam pana de Valmont i niesądziłam, aby tak bardzo był panu przy azny; będę się starała przekonać do niego i polubićdla twe miłości. Nie wiem dotąd, kto mógł nas zdradzić; edynie chyba panna służąca al-bo spowiednik. Jestem bardzo nieszczęśliwa; utro wy eżdżamy na wieś, nie wiem nawet,na ak długo. Mó Boże! Nie widzieć pana więce ! Nie mam uż mie sca do pisania. Dowidzenia; niech się pan stara to odczytać. Te słowa kreślone ołówkiem zatrą się może,ale nigdy uczucia wyryte w mym sercu.

września ** Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil

Muszę ci udzielić ważne przestrogi, droga przy aciółko. Byłem wczora , ak wiesz, nakolac i u marszałkowe de B***; mówiono tam o tobie; a również zabierałem głos, abypowiedzieć w tym przedmiocie nie wszystko dobre, które o tobie myślę, ale wszystkodobre, którego nie myślę. Całe towarzystwo zdawało się być mego zdania i rozmowazaczynała słabnąć, ak to zwykle bywa, kiedy się odda e bliźniemu same pochwały, gdywtem wmieszał się ktoś z odmiennym sądem; był to Prévan.

Niebezpieczne związki

Page 69: Niebezpieczne związki

„Niech mnie Bóg broni — rzekł, podnosząc się z krzesła — abym miał wątpić o cno-cie pani de Merteuil! Ośmieliłbym się edynie mniemać, iż zawdzięcza ą bardzie sweruchliwości niż zasadom. Trudnie est może nadążyć za nią niż zyskać e względy; że zaśgoniąc za kobietą, ma się zawsze widoki spotkać po drodze inne, tyleż albo i więce warte,ednych tedy odciąga akiś nowy kaprys, drudzy zatrzymu ą się w pół drogi ze zmęczenia;tak że nie ma może w Paryżu kobiety, która by równie mało miała sposobności do walkii obrony, co pani de Merteuil. Co do mnie — dodał (zachęcony uśmieszkiem kilku ko-biet) — póty nie uwierzę w e świętość, póki nie zamęczę trzech par koni, ubiega ąc sięo e łaski”.

Ten lichy żart, ak każdy trącący obmową bliźniego, zyskał powodzenie; Prévan wśródpowszechne wesołości za ął mie sce i rozmowa potoczyła się innym torem. Jednakże dwiehrabiny de B***, koło których siedział właśnie ów niewierny Tomasz, pod ęły eszcze tenprzedmiot w poufne rozmowie, a wątek e udało mi się na szczęście pochwycić.

Stanął zakład o zdobycie twoich względów; przyrzeczono niczego nie zataić, a eżeliktóre, to z pewnością to przyrzeczenie będzie święcie dotrzymane. Wiesz tedy, czego sięmasz obawiać.

Muszę ci eszcze powiedzieć, że Prévan, którego nie znasz, est człowiekiem niezmier-nego uroku i eszcze większe zręczności. Jeżeli nieraz zdarzyło ci się słyszeć, że mówiłemo nim inacze , to edynie dlatego, że go nie lubię. Staram się szkodzić mu, gdzie mogę,a znam wagę mego zdania wobec garstki kobiet dzierżących w ręku berło mody. W tensposób udało mi się dość długo nie dopuścić go na tak zwaną wie ką ren i sprawić,iż mimo świetnych czynów pozostał prawie nieznany. Dopiero rozgłos ego „potró neprzygody”, zwraca ąc nań wszystkie oczy, dał mu tę pewność siebie, które mu dotych-czas brakowało i uczynił naprawdę niebezpiecznym. Słowem, est to dziś edyny człowiek,którego lękałbym się może spotkać na drodze; toteż niezależnie od twego porachunkuoddałabyś mi prawdziwą przysługę, gdyby ci się udało przypiąć mu akąś śmiesznost-kę. Odda ę go w dobre ręce; mam nadzie ę, że za moim powrotem będzie to człowiekzarżnięty.

W zamian za to przyrzekam ci poprowadzić z całą gorliwością sprawę twe pupilkii za ąć się nią na równi z mo ą własną.

Trzeba ci wiedzieć, że mo a pani przysłała mi właśnie pro ekcik kapitulac i. Cały e listzwiastu e, ak bardzo pragnęłaby zostać oszukaną. Nie mogła w istocie ofiarować bardziewygodnego i zużytego zarazem sposobu. Proponu e, abym był e prz cie em. Ale a,który mam zamiłowanie do metod nowych i trudnych, ani myślę dać się e wykręcićrównie tanim kosztem. Nie na to zadałem sobie z nią tyle kłopotów, aby kończyć rzeczuwiedzeniem tak pospolitego gatunku.

Zamiarem moim, przeciwnie, est, aby czuła dobrze znaczenie i doniosłość każdegoustępstwa. Nie chcę prowadzić e tak szybko, aby wyrzuty sumienia nie mogły e do-pędzić; chcę, by cnota e konała w powolne agonii, w e oczach i ze świadomością; niewcześnie dopuszczę ą do szczęścia posiadania mnie w ramionach, aż ą zmuszę do tego,by nie mogła dłuże ukrywać, ak bardzo tego pragnie. Zbyt mało warta byłaby w istociemo a miłość, gdyby nie była warta, aby poproszono o nią. Czyż nie należy mi się niecozemsty nad tą dumną kobietą, która ak gdyby się wstydziła wyznać, że mnie ubóstwia?

Odrzuciłem zatem cenną prz i uparłem się przy tytule kochanka. Ponieważ ro-zumiem dobrze, iż zdobycie tego tytułu, który zrazu wyda e się edynie kwestią sporuo słowa, ma istotną wagę, przyłożyłem się do listu z wielką pilnością i starałem się gonacechować tym bezładem, bez którego niepodobna wywołać wrażenia szczerego uczu-cia. Słowem, nabredziłem ile mogłem, bez bredzenia bowiem nie ma czułości, i to est,ak mniemam, przyczyna, dlaczego kobiety taką wyższość posiada ą nad nami w listachmiłosnych.

Zakończyłem wynurzenia pełnym słodyczy pochlebstwem, co również est wynikiemgłębokich spostrzeżeń. Serce kobiety, skoro przez akiś czas wystawiono e na próbę,potrzebu e wypoczynku; zauważyłem zaś, że pochlebstwo est na milszą poduszeczką, akąe można ofiarować.

Do widzenia, piękna przy aciółko. Wy eżdżam utro. Gdybyś miała akie zlecenie dohrabiny de ***, służę ci: zatrzymam się tam przyna mnie na obiad. Przykro mi, że muszęechać, nie zobaczywszy się z tobą. Chcie mi przesyłać nadal swe nieporównane wska-

Niebezpieczne związki

Page 70: Niebezpieczne związki

zówki i wspiera mnie w stanowcze chwili.Przede wszystkim, chroń się przed Prévanem; obym kiedyś mógł powetować ci tę

ofiarę! Do widzenia. września **

Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil

Wyobraź sobie, markizo, ciemięga strzelec zostawił teczkę podręczną w Paryżu. Listymego anioła i bazgroty Danceny’ego, wszystko zostało, a wszystko est mi tu potrzebne.Pędzi w te chwili, aby naprawić swo e gapiostwo; a zaś, zanim nygus osiodła, opowiemci dzie e ostatnie nocy, byna mnie , ak się przekonasz, nie zmarnowane .

Przygoda sama przez się niewielkie wagi; po prostu odgrzana historia z wicehrabi-ną de M***. Ale zabawiła mnie przez szczegóły. Bardzo rad estem przy tym dowieśćci, markizo, że eżeli posiadam talent gubienia kobiet, umiem e również, eżeli mi siępodoba, ocalić w danym razie. W każde rzeczy pociąga mnie zawsze sposób rozwiąza-nia na trudnie szy lub na zabawnie szy i nie wyrzucam sobie dobrego uczynku, eżeli zeńmogę wyciągnąć ćwiczenie lub rozrywkę.

Otóż zastałem tu wicehrabinę; ponieważ dołączała swo e nalegania do próśb, akimimnie obsypywano, aby zostać na noc w zamku, odparłem: „Dobrze więc, przysta ę, alepod warunkiem, że spędzę tę noc z panią”. — „Niepodobieństwo — odparła — Vressacest tuta ”. Aż dotąd powiedzenie mo e było edynie prostą towarzyską grzecznością; alesłowo „niepodobieństwo” podrażniło mnie, ak zwykle. Wydała mi się zniewagą myśl, iżmam ustąpić wobec Vressaca i postanowiłem tego nie ścierpieć: zacząłem więc nalegać.

Okoliczności nie były na pomyślnie sze. Vressac był na tyle niezdarny, iż ściągnął nasiebie pode rzenia męża, tak iż wicehrabina nie może go uż przy mować u siebie: ułożylizatem wyprawę do poczciwe hrabiny, w nadziei, iż się im uda uszczknąć boda parę nocy.Mąż był nawet mocno niekontent, gdy zastał Vressaca; ale że myślistwo est u niego esz-cze silnie szą namiętnością niż zazdrość, przeto został: hrabina zaś, zawsze taka sama, aką znasz, ulokowawszy żonę w głównym korytarzu, umieściła męża z edne strony, a ko-chanka z drugie , aby sobie sami dawali rady. Zły los obu zrządził, iż mnie pomieszczononaprzeciw.

Owego dnia, to znaczy wczora , Vressac, który — ak możesz sobie wyobrazić — czulisię do wicehrabiego, wybrał się, mimo iż niewielki myśliwy, z nim razem na polowanie.Liczył zapewne na to, iż za nudy przecierpiane z mężem w dzień, będzie się mógł w nocypocieszyć w ob ęciach żony. Ja, z mo e strony, osądziłem, iż potrzeba mu wypoczynku,i poczyniłem odpowiednie starania u ego pani.

Udało mi się; uzyskałem u nie , że się posprzecza z Vressakiem właśnie z przyczynytego polowania, na które, rzecz prosta, zgodził się edynie dla nie . Trudno o lichszypozór; ale nie ma kobiety, która by w wyższym stopniu niż wicehrabina posiadała tentalent, wspólny im wszystkim zresztą, aby swo e kaprysy kłaść w mie sce akie kolwiekrac i i na trudnie szą być do przebłagania wówczas, gdy nie ma zgoła słuszności. Chwilazresztą była mało sposobna do wy aśnień; a zaś, pragnąc dla siebie tylko edne nocy, niemiałem nic przeciw temu, aby czuła para pogodziła się naza utrz.

Vressac tedy spotkał się za powrotem z dąsem. Zapytał o przyczynę, dąs przeszedłw sprzeczkę. Starał się usprawiedliwić: obecność męża posłużyła za pozór do przecięciarozmowy. Wreszcie skorzystał z chwili, w które mąż opuścił pokó , aby prosić, by muudzielono posłuchania wieczorem. Wówczas wicehrabina okazała się po prostu wzniosła.Wybuchnęła oburzeniem przeciw zuchwalstwu mężczyzn, którzy dlatego, iż doświadczylidobroci kobiety, sądzą, iż ma ą prawo nadużywać e łask wówczas eszcze, kiedy ą obrazili.Przeszedłszy w ten sposób zręcznie na inny temat, zaczęła kazać tak pięknie o delikatnościi uczuciu, że Vressac stał niemy i zawstydzony, a a sam byłem skłonny uwierzyć, iż ona masłuszność: domyślasz się bowiem, markizo, iż ako przy aciel obo ga byłem dopuszczonydo rozmowy ako świadek.

Słowem, oświadczyła stanowczo, że nie ma zamiaru dorzucać trudów miłości do tru-dów polowania i daleką est od chęci zakłócania tak lube rozrywki. Mąż powrócił. Zroz-paczony Vressac, w niemożności odpowiedzenia czegokolwiek, odwołał się do mnie i wy-tłumaczywszy mi obszernie swo e rac e, które znałem równie dobrze ak i on, prosił, abym

Niebezpieczne związki

Page 71: Niebezpieczne związki

przemówił za nim, co też solennie przyrzekłem. Przemówiłem też, ale edynie po to, abye podziękować i ułożyć porę schadzki, które mie scem miał być mó pokó .

Wszystko odbyło się podług umowy; około północy z awiła się u mnie

leciuchno odziana,Jak piękność świeżo ze snu słodkiego wyrwana¹⁰⁹.

Ponieważ nie estem próżny, nie będę się rozwodził nad szczegółami nocy; znasz mnie,markizo, powiem więc tylko, że byłem zadowolony z siebie.

O świcie trzeba było się rozstać. Tuta rzecz zaczyna być interesu ąca. Ta trzpiotkamniemała, iż zostawiła drzwi od swego poko u otwarte, tymczasem zastaliśmy e za-mknięte, klucz zaś tkwił wewnątrz. Nie masz po ęcia o e rozpaczy; na wpół przytomnapowtarzała tylko: „Jestem zgubiona”. Trzeba przyznać, iż byłoby zabawne zostawić ąw tym położeniu; ale czyż mogłem cierpieć, aby kobieta miała być zgubiona dla mnie,a nie przeze mnie i czyż miałem, ak większość ludzkiego pospólstwa, dać nad sobą prze-wodzić okolicznościom? Trzeba więc było znaleźć radę. Cóż byłabyś uczyniła, piękna przy-aciółko? Oto sposób, aki obrałem; a powiódł się w zupełności.

Zbadałem, iż drzwi, o które chodziło, dałyby się wysadzić, ale nie bez dużego hała-su. Nakłoniłem więc wicehrabinę, z trudnością zresztą, by zaczęła wydawać przeraźliweokrzyki: z o ie e, morderc , n pomoc etc.; przy czym umówiliśmy się, że za pierwszymokrzykiem, a wysadzę drzwi, ona zaś dopadnie łóżka. Nie uwierzysz, ile czasu było trzeba,aby ą zdecydować, nawet wówczas, gdy uż się zgodziła.

Wszystko udało się, ak przewidziałem. Drzwi za pierwszym uderzeniem ustąpiły.Wicehrabina popędziła prosto do łóżka, na szczęście dość szybko, ponieważ w te samechwili wicehrabia i Vressac znaleźli się na korytarzu, panna służąca zaś nadbiegła również…

Ja eden miałem zimną krew; skorzystałem z tego, aby zgasić lampkę nocną, którapaliła się eszcze, i przewrócić ą na ziemię; wyobrażasz sobie bowiem, ak śmiesznymbyłoby udawać ten paniczny przestrach, ma ąc światło w poko u. Wykrzyczałem następniemęża i kochanka za ich sen iście letargiczny, wmawia ąc, iż krzyki, na akie nadbiegłemi mo e szamotania się z zamkniętymi drzwiami, trwały co na mnie pięć minut.

Wicehrabina, która odzyskała odwagę, znalazłszy się we własnym łóżku, wspierałamnie wcale dzielnie; zaklina ąc się na wielkie bogi, iż złodzie był w mieszkaniu; zaręczała,uż z większą dozą szczerości, że w życiu eszcze tak się nie bała. Szukaliśmy wszędzie; nieznaleźliśmy nikogo. Wówczas zwróciłem uwagę na przewróconą lampkę i doszedłem downiosku, iż prawdopodobnie szczur stał się przyczyną szkody i przestrachu. Zdanie mo eprzy ęto ednogłośnie; po paru zużytych konceptach na temat szczurów, wicehrabia wróciłdo siebie, prosząc żonę, aby na przyszłość szczury zachowywały się u nie spoko nie .

Vressac, zostawszy sam z nami, podszedł do wicehrabiny, aby e czule powiedzieć,iż była to zemsta Amora; na co odpowiedziała, spoziera ąc ku mnie: „Musiał być zatemsrodze rozgniewany, bo bardzo się mścił. Ale — dodała — upadam wprost ze zmęczeniai teraz chcę spać”.

Czułem się łaskawie usposobiony, toteż, nimeśmy się rozstali, wniosłem instanc ęza Vressakiem i doprowadziłem do po ednania. Para kochanków uściskała się, po czymi mnie wyściskali z kolei. Niewiele mi uż chodziło o całusy wicehrabiny, ale wyzna ę, żeuścisk Vressaka sprawił mi przy emność. Wyszliśmy razem i, obsypany ego podzięko-waniami, wróciłem nareszcie do łóżka.

Jeżeli przygoda ta wydała ci się zabawną, nie zobowiązu ę cię do ta emnicy. Teraz,kiedy a się nią rozerwałem, słusznym est, aby i publiczność miała swo ą kole . Na ra-zie mówię tylko o przygodzie, niedługo może będziemy mogli powiedzieć to samo o ebohaterce?

Do widzenia; strzelec czeka uż godzinę; eszcze serdeczny uścisk, markizo, i przypo-mnienie, abyś się strzegła Prévana.

Z zamku ***, września **

¹⁰⁹ eciuc no w rw n — Racine, r t niku . [przypis tłumacza]

Niebezpieczne związki

Page 72: Niebezpieczne związki

Kawaler Danceny do Cecylii Volanges

(Doręczony dopiero .)O mo a Cesiu! Jakże zazdroszczę losu Valmontowi! Jutro cię zobaczy. On odda ci ten

list; a, usycha ąc z dala, będę wlókł opłakaną egzystenc ę wśród żalów i udręczeń.Jakże to straszne być przyczyną twego nieszczęścia! Beze mnie żyłabyś szczęśliwa i spo-

ko na. Czy mi przebaczasz? Powiedz, ach, powiedz, że przebaczasz, powiedz także, żekochasz, że będziesz kochać wiecznie. Tak potrzebu ę, abyś mi to powtarzała.

Ach, w owych chwilach szczęścia, co przemknęły tak szybko, akże daleki byłem odprzewidywania straszliwego losu! Myślmy, Cesiu mo a, nad środkami ratunku. Jeżeliwierzyć memu przy acielowi, wszystko może być ocalone, o ile tylko będziesz miała dońcałą ufność, akie est godzien.

Przykro mnie dotknęło, wyzna ę, uprzedzenie two e do Valmonta. Zaklinam cię, Ce-siu mo a, stara się patrzeć na niego przychylnie szym okiem. Pomyśl, że est moim przy-acielem, że chce być twoim, że może przywrócić mi szczęście widywania ciebie. Jeśli tewzględy nie zdoła ą cię przekonać, nie kochasz mnie tak ak a ciebie, nie kochasz tak, akwprzódy kochałaś. Żegnam cię, ubóstwiana, nie zapomina , że cierpię: od ciebie edyniezależy uczynić mnie szczęśliwym, zupełnie szczęśliwym. Wysłucha modłów mego sercai przy m na tkliwsze pieszczoty miłości!

Paryż, września ** Wicehrabia de Valmont do Cecylii Volanges

(Dołączony do poprzedniego)Przy aciel, który chce pani służyć, wie, iż nie posiadasz przyborów potrzebnych do

pisania i postarał się temu zaradzić. W przedpoko u twego saloniku, pod wielką szafą nalewo, zna dziesz zapas papieru, piór i atramentu; możesz e późnie ukryć w tym samymmie scu, eśli nie posiadasz pewnie szego schronienia.

Ten sam przy aciel prosi panią, abyś nie czuła się obrażoną, eżeli nie będzie na ciebiezwracał w towarzystwie na mnie sze uwagi i będzie się odnosił ak do dziecka. Ostrożnośćta wyda e mu się niezbędna, aby wzbudzić ufność, która pozwoli mu tym skuteczniepracować dla szczęścia was obo ga. Postara się o sposobność mówienia z panią, skorobędzie miał coś do doniesienia lub doręczenia; spodziewa się, że mu się to uda, eślizechcesz być szczerze pomocną.

Radzi ci również zwracać mu listy w miarę, ak będziesz e otrzymywała, aby się nienarażać na ich prze ęcie.

Kończy zapewnieniem, iż eżeli zechcesz obdarzyć go ufnością, dołoży wszelkich sta-rań, aby złagodzić prześladowanie, akiego zbyt okrutna matka dopuszcza się na dwo guistot, z których edna est ego na lepszym przy acielem, a druga wyda e mu się zasługiwaćna na żywszą sympatię.

Z zamku ***, września ** Markiza de Merteuil do wicehrabiego de Valmont

E że! I odkąd to, drogi wicehrabio, niepokoisz się tak łatwo? Byłżeby ten Prévanistotnie taki straszny? Ale widzisz, aka a estem skromna i nieśmiała! Wszak a go nierazspotykałam, tego pysznego zwycięzcę: zaledwie że mu się przy rzałam! Trzeba było ażtwo ego listu, aby ściągnąć nań mą uwagę. Naprawiłam mą niesprawiedliwość wczora .Był w Operze, prawie że naprzeciwko: napatrzyłam się mu do syta. To pewna, że estprzysto ny, bardzo przysto ny; co za szlachetne i delikatne rysy! Musi zyskiwać eszczez bliska. I ty mówisz, że on chce mnie mieć! Ależ uczyni mi tym zaszczyt i przy emność.Doprawdy, mam na niego wielką ochotę; przyznam ci się, że uczyniłam nawet pierwszekroki. Nie wiem eszcze, czy się powiodą. Oto ak było.

Wychodziłam właśnie z Opery: Prévan stał o dwa kroki. Umyślnie bardzo głośnopoczęłam się umawiać z markizą de *** na kolac ę w piątek u marszałkowe . Zda e misię, że to edyny dom, gdzie mogłabym go spotkać. Nie wątpię, że zrozumiał… Gdyby

Niebezpieczne związki

Page 73: Niebezpieczne związki

niewdzięcznik miał nie przy ść? Powiedz, wicehrabio, szczerze, ak myślisz, czy przy -dzie? Czy wiesz, że gdyby miał nie przy ść, na cały wieczór miałabym humor zepsuty.Widzisz zatem, że nie zna dzie tak wiele trudności w ug ni niu z mną, a co zdziwi cięeszcze bardzie , eszcze mnie ich napotka w poz k niu moic wzg d w. Chce, powie-dział, zamęczyć trzy pary koni, ubiega ąc się o mo e łaski! Och! Ocalę życie tym biednymkoniętom! Nigdy nie zdobyłabym się na cierpliwość czekania tak długo. Wiesz, że nieleży w moich zasadach nużyć partnera wzdychaniem, skoro estem raz zdecydowana, codo niego zaś estem w zupełności.

No, przyzna , że to prawdziwa przy emność przemawiać mi do rozsądku! Czyż two-a w n prze trog nie odniosła wspaniałego skutku? Ale cóż chcesz? Życie tak mi sięwlokło w ostatnich czasach! Już przeszło sześć tygodni minęło, ak sobie nie pozwoliłamna na mnie szą rozrywkę. Oto się nastręcza: mogęż sobie odmówić? Czy przedmiot niewart trudu? Czyż mogłabym, doprawdy, znaleźć ponętnie szy w akimkolwiek znaczeniutego słowa?

Ty sam zmuszony esteś oddać mu sprawiedliwość; czynisz więce , niż gdybyś chwa-lił; esteś oń zazdrosny. Dobrze więc! Ustanawiam się sędzią między wami: ale przedewszystkim trzeba przeprowadzić badanie, i to właśnie pragnę uczynić. Będę sędzią nie-poszlakowanym: będziecie zważeni oba na te same szali. Co do ciebie, uż mam two eakta; sprawa est na zupełnie zgłębiona. Czyż sprawiedliwość nie wymaga, abym się za-ęła teraz twoim przeciwnikiem? No, wicehrabio, uchyl bez szemrania głowę przed mymtrybunałem, a na początek poucz mnie, proszę, co to est owa „potró na przygoda”, któ-re on est bohaterem? Mówisz o tym, ak gdybym właśnie na pamięć ą umiała, a anie wiem ani słóweczka… Z pewnością musiała ta afera za ść w czasie me podróży doGenewy, zawiść zaś two a nie pozwoliła ci donieść mi o nie . Napraw błąd, ak możeszna prędze ; p mi t , e nic, co ego dot cz , nie e t mi obo tne. Zda e mi się, że gadanoeszcze coś o tym za moim powrotem; ale byłam za ęta czym innym i w ogóle rzadkosłucham takich history ek, o ile nie miały mie sca w ciągu ostatnie doby.

Gdyby to, o co cię proszę, było ci trochę niemiłe, czyż to nie est bardzo skromnazapłata za trudy, akie sobie dla ciebie zadałam? Czy nie one zbliżyły cię do prezydentowe ,wówczas gdy two e dzieciństwa oddaliły cię od nie ? Czy nie a dałam ci w ręce sposob-ność zemsty za niewczesną gorliwość pani de Volanges? Tak często się skarżyłeś na to,ile czasu musisz tracić na szukanie przygód! Masz e teraz pod ręką. Miłość, nienawiść,tylko wybierać: wszystko pod ednym dachem; możesz, dwo ąc swą egzystenc ę, pieścićedną dłonią, a zadawać cios drugą.

Wszakże i przygodę z wicehrabiną również mnie zawdzięczasz. Wcale mi się podobałai estem two ego zdania, iż trzeba to będzie rozgłosić. Rozumiem, że na razie okolicznościmogą cię skłaniać do ta emnicy; ale na ogół trzeba przyznać, że ta kobieta niewarta byłatak pięknego postąpienia.

Zresztą i a mam z nią swo e rachunki. Kawalerowi de Belleroche podoba się onao wiele więce , niż bym pragnęła; słowem, dla wielu przyczyn bardzo będę rada znaleźćpozór do zerwania: czyż istnie e zaś wygodnie szy niż móc powiedzieć: „to nie est kobieta,którą by można przy mować”.

Do widzenia, wicehrabio; pomyśl, że na twoim posterunku nie wolno ci tracić czasu;co do mnie, obrócę go w zupełności na przygotowanie szczęścia uroczego Prévana.

Paryż, września ** Cecylia Volanges do Zofii Carnay

(Not . W liście tym Cecylia Volanges zda e z na większymi szczegółami sprawę zewszystkiego, co się odnosi do wypadków znanych czytelnikowi z listu XXXIX i następ-nych. Uważaliśmy za stosowne pominąć to powtórzenie. Wreszcie mówi o wicehrabi deValmont w ten sposób:)

Powiadam ci, to nadzwycza ny człowiek. Mama mówi o nim bardzo źle; ale kawalerDanceny bardzo go chwali i zda e mi się, że słusznie. Nie miałam po ęcia, żeby kto mógłbyć taki zręczny. Kiedy mi oddał list Danceny’ego, calutkie towarzystwo było przy tymi nikt nic nie widział; to prawda, na adłam się porządnego strachu, bo nic się nie spo-dziewałam, ale teraz uż będę przygotowana. Zrozumiałam doskonale, ak on chce, żeby

Niebezpieczne związki

Page 74: Niebezpieczne związki

mu oddać odpowiedź. Bardzo łatwo z nim się porozumieć, bo takie ma akieś spo rzenie,że mówi nim wszystko, co zechce. Nie wiem, ak on to robi; pisał w bileciku, o którymci wspomniałam, że przy mamie umyślnie nie będzie na mnie zwracał uwagi: w istocie,można by przysiąc, że ani myśli o tym, a mimo to za każdym razem, kiedy szukam egooczu, mogę być pewna, że spotkam e natychmiast.

Jest tuta dobra przy aciółka mamy, które nie znałam pierwe , a która także, ak sięzda e, musi nie lubić pana de Valmont, choć on e bardzo nadskaku e. Bo ę się, żeby on sięnie znudził prędko tute szym życiem i nie wrócił do Paryża; to by była wielka szkoda. Musimieć naprawdę bardzo dobre serce, kiedy tak umyślnie przy echał, aby oddać przysługęswemu przy acielowi i mnie!

Pan de Valmont przyrzekł, że eżeli będę posłuszna, zrobi tak, żebyśmy się mogli znówwidywać. Oczywiście, że uczynię, co tylko zażąda; ale nie mogę sobie wyobrazić, aby tobyło możliwe.

Do widzenia, edyna, nie mam uż mie sca.Z zamku ***, września **

Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil

Albo twó list, markizo, to akieś drwiny, których nie zrozumiałem, albo też pisząc domnie, zna dowałaś się w stanie groźnego obłędu. Gdybym mnie dobrze cię znał, pięknaprzy aciółko, byłbym doprawdy w wielkie obawie, a możesz mi wierzyć, że obawa ta niebyłaby przesadzona.

Na próżno czytam raz po raz two e pismo, nic mnie ono nie ob aśnia; niepodobień-stwem bowiem est wziąć twó list w prostym i naturalnym znaczeniu. Cóż zatem chciałaśpowiedzieć?

Czy edynie to, że zbytecznym est zadawać sobie tyle zachodu wobec tak mało groź-nego nieprzy aciela? Ale w tym wypadku możesz się mylić. Prévan istotnie ma dużouroku; więce niż sama przypuszczasz; a go znam i z tego, co wiem o nim, miałbym goprawo uważać za niebezpiecznego dla każde kobiety: dla ciebie zaś, markizo, czyż niebyłoby dosyć, że est prz to n , b r o prz to n , ak sama powiadasz? Albo żeby siędopuścił względem ciebie ednego z tych ataków, kt re ubi z niekied n gr ed niew uzn niu dobrego w kon ni ? lub też, że wydałoby ci się zabawnym ulec dla akichkol-wiek, tych czy innych względów? Albo… czy a wiem co zresztą? Czyż mogę odgadnąć testo tysięcy kaprysów, które rządzą głową kobiety, a przez które edynie eszcze ty należyszdo swo e płci?

Teraz, kiedy cię uprzedziłem, nie wątpię, że z łatwością potrafisz się uchronić; ale ko-niec końców trzebaż cię było przestrzec. Wracam więc do pytania: co chciałaś powiedziećswoim listem?

Jeżeli to były tylko drwiny z Prévana, to pomija ąc, iż ciągnęły się zbyt długo, źlebyły zaadresowane. Nie wobec mnie, ale w oczach ludzi trzeba go ośmieszyć, i ponawiam,markizo, prośbę w tym względzie.

Ach! Zda e mi się, mam wreszcie słowo zagadki! List est proroctwem nie tego, couczynisz, ale tego, czego on się będzie spodziewał w chwili, gdy będziesz pracowała nadego klęską. Pro ekt niezły, wymaga ednak wielkie ostrożności. Wiesz równie dobrze aka, że w oczach świata ulec akiemuś mężczyźnie a przy mować ego zabiegi est na zupeł-nie równoznaczne, chyba że ma się do czynienia z dudkiem; a Prévan nie est dudkiem,och, całkiem przeciwnie. Jeśli zdoła zyskać boda pozór, pochwali się resztą i wszystkouż przepadło. Głupcy uwierzą, złośliwi udadzą, że wierzą: akże się będziesz bronić? Do-prawdy, bo ę się o ciebie. Nie, iżbym wątpił, markizo, o twe zręczności: ale przysłowiemówi, że tylko dobrzy pływacy toną.

Nie uważam się za głupszego od innych; otóż znam sto, tysiąc sposobów zniesławieniakobiety; nie widzę natomiast ani ednego, którym by się mogła skutecznie posłużyć dlaswe obrony. Co do ciebie, piękna przy aciółko, uzna ę, iż postępowanie two e w świecieest arcydziełem, a ednak nieraz nie mogłem oprzeć się przekonaniu, iż większą gra w tymrolę szczęście niż dobra gra.

Ale, ostatecznie, może a się doszuku ę rac i tam, gdzie ich wcale nie ma. Podziwiamsię, doprawdy, ak od godziny debatu ę poważnie nad czymś, co est, więce niż pewne,

Niebezpieczne związki

Page 75: Niebezpieczne związki

prostym żartem. Dopieroż będziesz drwiła ze mnie! Dobrze więc! Niech się stanie: uśmiesię do syta i mówmy o czym innym. O czym innym! Mylę się, zawsze o tym samym;zawsze o kobietach, które ma się ochotę zdobyć albo zgubić, a często edno i drugienaraz.

Mam tu, ak słusznie zauważyłaś, sposobność ćwiczenia się w obu rodza ach, ale niez ednaką łatwością. Przewidu ę, że zemsta pó dzie szybcie niż miłość. Mała Volanges estz twion , za to ręczę; chodzi tylko o sposobność, a tę pode mu ę się sprowadzić. Innarzecz z panią de Tourvel: ta kobieta może przywieść do rozpaczy, nie rozumiem e ; mamsto dowodów e miłości, ale tysiąc dowodów e oporu, i doprawdy zaczynam się obawiać,że mi się wymknie.

Pierwsze wrażenie wywołane moim powrotem pozwoliło mi lepsze rokować nadzie e.Domyślasz się, iż pragnąłem to sprawdzić własnymi oczyma; toteż, chcąc zyskać pewność,iż będę świadkiem pierwszego odruchu, nie kazałem się ozna mić i obliczyłem drogę tak,aby z awić się, gdy wszyscy będą przy stole. W istocie, spadłem ak z chmur, podobnybóstwu z opery, które z awia się, aby przyspieszyć rozwiązanie.

Wszedłem dość głośno, aby ściągnąć na siebie spo rzenia; mogłem zatem ogarnąć ed-nym rzutem oka rozczulenie ciotki, niezadowolenie pani de Volanges i pełną wzruszeniaradość e córki. Mo a pani siedziała przy stole zwrócona plecami do drzwi; nie odwróciłagłowy. Przemówiłem do pani de Rosemonde: za pierwszym słowem, tkliwa skromnisiapoznała mó głos i wydała krzyk, w którym zdawało się przebijać więce miłości niż zdzi-wienia lub przestrachu. Zbliżyłem się na tyle, aby widzieć e twarz: poruszenie duszy,walka sprzecznych myśli i uczuć malowały się z cudowną wyrazistością. Za ąłem mie scetuż przy nie ; dosłownie nie wiedziała cały czas, co robi ani też, co mówi. Próbowała eśćw dalszym ciągu; nie mogła: wreszcie w niespełna kwadrans, niezdolna zapanować nadpomieszaniem i radością, zmuszona była prosić o pozwolenie wstania od stołu i schroniłasię do parku pod pozorem, że potrzebu e zaczerpnąć powietrza.

Załatwiłem się z obiadem, ak mogłem na szybcie . Ledwie podano deser, piekielnaVolanges, parta z pewnością chęcią szkodzenia mi, podniosła się z mie sca, aby pospieszyćza prezydentową: ale przewidziałem zamiar i skrzyżowałem go. Udałem, iż biorę e wsta-nie od stołu za poruszenie ogólne; ruszyłem się z mie sca, mała Volanges i proboszcz dalisię pociągnąć tym podwó nym przykładem, tak iż pani de Rosemonde znalazła się samaprzy stole ze starym komandorem de T***, a w końcu i oni obo e pospieszyli za nami.Poszliśmy tedy wszyscy odszukać panią de Tourvel, którą zastaliśmy w gaiku niedalekozamku; że zaś przywiodła ą tam potrzeba samotności, a nie przechadzki, wolała raczewrócić z nami, niż zatrzymywać nas z sobą.

Skoro tylko zyskałem pewność, że pani de Volanges nie będzie miała sposobnościmówić z nią na uboczu, pomyślałem o spełnieniu twoich rozkazów i za ąłem się całysprawami nasze pupilki. Natychmiast po kawie udałem się do swego poko u, a za rzałemrównież i do cudzych, aby sobie zdać sprawę z terenu; zrobiłem, co trzeba, aby zapewnićmałe możność pisywania i uwiadomiłem ą o te pierwsze zdobyczy, dołącza ąc mó bi-lecik do listu Danceny’ego. Wróciłem do salonu, gdzie zastałem mo ą panią, wyciągniętąrozkosznie na szezlongu.

Widok ten, rozgrzewa ąc mi nagle krew, ożywił mo e spo rzenia; czułem, iż sta ą siętkliwe i palące, umieściłem się tedy tak, aby z nich zrobić użytek. Zrazu pod wpływemmych oczu niebiańska świętoszka spuściła swo e wielkie, skromne oczęta. Patrzyłem przezakiś czas na tę anielską twarz, po czym ślizga ąc się wzrokiem po całe postaci, bawi-łem się odgadywaniem kształtów i konturów poprzez fałdy lekkiego stro u. Przeszedłszywzrokiem od głowy do stóp, powróciłem od stóp aż do głowy… Pochwyciłem słodkiespo rzenie, wlepione we mnie; natychmiast uciekło w dół: chcąc mu ułatwić powrót,sam odwróciłem oczy. Wówczas ustaliła się między nami niema umowa, pierwszy trak-tat nieśmiałe miłości, który aby zaspokoić wza emną chęć patrzenia na siebie, pozwalaspo rzeniom następować kole no, zanim wreszcie zle ą się z sobą.

Widząc, iż mó anioł całkowicie pochłonięty est tą nową przy emnością, wziąłem nasiebie zadanie czuwania nad wspólnym bezpieczeństwem; ale skoro zyskałem pewność,iż powszechna rozmowa odwraca od nas uwagę towarzystwa, starałem się uzyskać od eoczu, aby przemówiły bardzie otwartym ęzykiem. Jakoż udało mi się pochwycić kilkaspo rzeń, ale tak wstrzemięźliwych, iż skromność sama nie mogłaby ich potępić. Aby

Niebezpieczne związki

Page 76: Niebezpieczne związki

dodać swobody trwożliwe istocie, sam udałem nieśmiałość i zakłopotanie. Z wolna oczynasze, przyzwycza one spotykać się, spoiły się na dłuże ; aż wreszcie nie miały uż mocyoderwać się od siebie. U rzałem w e spo rzeniu ową słodką omdlałość, czarowną zwia-stunkę miłości i pragnienia; ale to była tylko chwila: wkrótce skromnisia, opamiętawszysię, zmieniła, nie bez pewnego zawstydzenia, pozyc ę i wyraz.

Pragnąc, aby wiedziała, iż e kole ne stany duszy nie uszły me uwagi, żywo podnio-słem się z mie sca, pyta ąc z wyrazem niepoko u, czy się nie czu e słaba. Natychmiast całetowarzystwo skupiło się przy nie . Przepuściłem wszystkich przed siebie i skorzystałemz te chwili, aby oddać list Danceny’ego małe Volanges, która pracowała przy krosienkachpod oknem.

Byłem o kilka kroków; rzuciłem e więc po prostu list na kolana. Nie wiedziałazupełnie, co począć. Uśmiałabyś się doprawdy z e zdumione i zakłopotane miny; aednak nie miałem ochoty do śmiechu, lękałem się bowiem, by nas nie zdradziła przezswo e niezgrabstwo. Wreszcie, pod wpływem moich spo rzeń i gestów, domyśliła się, żetrzeba schować do kieszeni. Zresztą aż do wieczora nie zaszło nic godnego uwagi. To, costało się późnie , doprowadzi może do wypadków, z których powinnaś być zadowolona,przyna mnie o tyle, o ile to dotyczy pupilki; ale wolę obrócić czas na spełnienie zamiarów,niż go tracić na ich opowiadanie. Oto uż ósma stronica: czu ę się zmęczony; zatem, dowidzenia.

Domyślasz się zapewne, choć ci nic nie mówiłem, że mała odpisała Danceny’emu¹¹⁰.Mam również odpowiedź od pani de Tourvel, do które napisałem naza utrz po przybyciu.Posyłam ci oba listy. Przeczytasz lub nie, ak zechcesz; po mu ę, że ta wieczna klepanina,która dla mnie uż nie est nazbyt zabawna, musi przyprawiać o mdłości osobę trzecią.

Jeszcze raz zatem, do widzenia. Cału ę ci łapki serdecznie, ale proszę cię, złota markizo,eśli zechcesz mówić o Prévanie, uczyń to w sposób bardzie zrozumiały.

Z zamku ***, września ** Wicehrabia de Valmont do prezydentowe de Tourvel

Skąd może pochodzić, pani, okrutna wytrwałość, z aką unikasz mo ego widoku?Czym się dzie e, że na tkliwsze me względy spotyka ą się z tak surowym i niechętnymobe ściem?

Cóż uczyniłem, aby postradać szacowną przy aźń, które widocznie uznałaś mnie god-nym, skoro mogłaś mi ą ofiarować? Czy zaszkodziłem sobie ufnością, aką położyłemw tobie? Czy chcesz mnie karać za mą otwartość? Czy chciałabyś może tą tak niezasłużo-ną surowością obudzić we mnie przekonanie, iż gdybym cię oszukiwał, uzyskałbym więceprzychylności? Powiedz przyna mnie , akie nowe winy mogły obudzić w tobie niechęć,i racz boda ob awić rozkazy, którym chcesz, abym był posłuszny; skoro zobowiązu ę sięe wypełnić, czyż est zbyt śmiałym żądaniem prosić, abym e mógł poznać?

września ** Prezydentowa de Tourvel do wicehrabiego de Valmont

Wyda e się pan zdziwiony mym postępowaniem; niewiele braku e nawet, abyś żądałode mnie rachunku, ak gdybyś istotnie miał prawo się uskarżać. Wyzna ę, że bardzieod pana czułabym się uprawniona do zdziwienia i skargi; ale od czasu odmowy zawartew ostatnie odpowiedzi postanowiłam zamknąć się w obo ętności i nie wdawać się w uwagiani wymówki. Jednakże ponieważ prosi pan o wy aśnienia, a zaś, dzięki niebu, nie mampotrzeby niczego ukrywać, godzę się przeto eszcze udzielić ich po raz ostatni.

Jeżeli sięgniemy do dnia, w którym przybyłeś do tego zamku, sam chyba pan uzna,iż bądź co bądź reputac a pańska upoważniała mnie do pewne ostrożności i że mogłambez obawy okazania się przesadną skromnisią ograniczyć się po prostu do na ściśle szegrzeczności. Przyzna ę chętnie, iż zrazu przedstawiłeś się pan w świetle korzystnie szym niżsobie wyobrażałam; ale trwało to nader krótko; wkrótce uczułeś się znużony przymusem,za który zbyt słabą snadź było nagrodą korzystnie sze mo e o panu mniemanie.

¹¹⁰m odpi ncen emu — ten list się nie odnalazł. [przypis tłumacza]

Niebezpieczne związki

Page 77: Niebezpieczne związki

Wówczas to, nadużywa ąc mo e dobre wiary, mego zaufania, ośmieliłeś się pan mó-wić o uczuciu, co do którego nie mogłeś mieć wątpliwości, iż będzie dla mnie edynieobrazą. Mimo to eszcze starałam się puścić w niepamięć pańskie winy, da ąc sposob-ność do naprawienia ich. Prośba mo a była tak słuszna, iż sam uczułeś, że nie godzi ci sięodmówić; ale wyzysku ąc mą pobłażliwość, skorzystałeś z nie , aby zażądać pozwolenia,którego, to pewna, nie powinnam była udzielić, a które mimo to pan uzyskał. Z wa-runków, pod akimi go udzieliłam, nie dotrzymał pan żadnego: listy pańskie były tegorodza u, że ani na eden nie powinnam była odpowiedzieć. Wreszcie w te same chwi-li, w które zapamiętałość pańska każe mi cię na zawsze oddalić od siebie, znowu da ęci w ręce edyny środek zbliżenia: ale akąż cenę ma w twoich oczach godziwe uczucie!Gardzisz przy aźnią: w szalonym obłędzie za nic licząc sobie nieszczęścia i hańbę, szukaszedynie rozkoszy i ofiar.

Zarówno płochy w postępkach, ak niestały w przyrzeczeniach, zapominasz o obiet-nicach lub racze igraszkę sobie czynisz z tego, by e łamać. Zgodziwszy się oddalić odemnie, niewezwany, nie bacząc na prośby, perswaz e, z awiasz się z powrotem; tyle nawetnie masz względu, aby mnie uprzedzić. Dokładasz wszelkich starań, aby wyzyskać chwilępomieszania, akie udało ci się wywołać. Nie mogę uczynić kroku, aby pana nie znaleźćprzy sobie: nie mogę wymówić słowa, byś nie spieszył z odpowiedzią. Na obo ętnie szezdanie służy panu za pozór do rozmowy, które nie chcę prowadzić, która mogłaby mnienawet narazić; bo, ostatecznie, mimo całe zręczności, aką pan rozwijasz, co a rozumiem,to samo mogą rozumieć i inni.

Zmuszona w ten sposób przez pana do martwoty i milczenia, nie przesta ę mimoto być celem prześladowań; nie mogę podnieść oczu, aby natychmiast nie spotkać sięz twoimi. Jestem bez przerwy zniewolona odwracać spo rzenia; z niebacznością istotnieniezrozumiałą ściągasz pan na mnie oczy całego towarzystwa, wówczas gdy chciałabym sięumknąć nawet własnym.

I pan się skarżysz na mo e postępowanie! I pan się dziwisz, że pana unikam! Och,wiń mnie racze za mą cierpliwość, dziw się, że nie wy echałam natychmiast po pańskimprzybyciu. Byłabym może powinna to uczynić i zmusisz mnie do tego kroku, eśli niezaprzestaniesz wreszcie obraża ących prześladowań. Nie, nie zapominam, nigdy nie za-pomnę o tym, com winna sama sobie, com winna więzom, które przy ęłam, które szanu ęi które mi są drogie. Może pan być przekonany, gdybym kiedykolwiek znalazła się wobectego nieszczęśliwego wyboru, iż miałabym poświęcić albo te więzy, albo samą siebie, niewahałabym się ani chwili. Żegnam pana.

września ** Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil

Wybierałem się dziś rano na polowanie, ale czas est zbyt haniebny. Za całą lektu-rę mam edynie akiś nowy romans, który uśpiłby nawet pens onarkę. Śniadanie na -wcześnie za dwie godziny: zatem, mimo długiego listu z wczora , eszcze zabieram siędo gawędy z tobą, markizo. Pewny estem, że cię nie znudzę, bo będę mówił o b r oprz to n m r nie. Jakim cudem nie słyszałaś o ego wspaniałe przygodzie, te którarozłączyła słynne trzy nieroz ączne? Założę się, że przypomnisz sobie od pierwszego słowa.Powtarzam ci ą ednak, skoro sobie życzysz.

Przypominasz sobie, ak cały Paryż się dziwił, że trzy kobiety, wszystkie trzy ładne,sprytne i obdarzone równymi warunkami powodzenia, trwa ą w na ściśle sze zażyłości odchwili pierwszego ukazania się w świecie. Zrazu mniemano, iż przyczyną była nadmiernanieśmiałość; ednakże mimo hołdów i powodzeń, mimo licznego dworu, którego czoło-bitność mogła wpoić w nie poczucie własne wartości, trzy Grac e zacieśniły tym więcewęzły przy aźni; zdawałoby się, iż powodzenie edne stawało się zarazem powodzeniemdwóch innych. Spodziewano się, iż boda chwila miłości wywoła akieś współzawodnic-two. Wszyscy zdobywcy serc ubiegali się o zaszczyt stania się abłkiem niezgody: a sambyłbym pewno znalazł się w ich szeregach, gdyby nie to, iż w tym samym czasie cieszyłasię nadzwycza nym wzięciem hrabina de*** i nie mogłem sprzeniewierzyć się e przeduzyskaniem drobnostki, o którą się ubiegałem.

Niebezpieczne związki

Page 78: Niebezpieczne związki

Tymczasem trzy piękności, ak gdyby się umówiły, ulokowały serduszka w ciągu ed-nego i tego samego karnawału, a okoliczność ta zamiast wywołać spodziewane burze,przeciwnie, dodała nowe siły ich przy aźni, ożywione urokiem wza emnych zwierzeń.

Tłum zawiedzionych zalotników połączył się wówczas z tłumem zawistnych kobiet:poddano tę gorszącą stałość publiczne cenzurze. Jedni utrzymywali, że w tym towarzy-stwie nieroz ączn c (tak nazywano e wówczas) fundamentalnym prawem była wspólnośćdóbr i miłość nawet podlegała temu prawu. Drudzy twierdzili, że trze kochankowie, niema ąc rywali, posiadali ednakże rywalki: podsuwano nawet przypuszczenie, iż przy ętoich edynie dla przyzwoitości i że posiedli edynie tytuł, bez praw i obowiązków.

Te pogłoski, fałszywe czy prawdziwe, nie osiągnęły zamierzonego skutku. Przeciwnie,trzy pary uczuły, że zgubą byłoby dla nich rozłączać się w te chwili; mężnie tedy stawiłyczoło burzy. Świat, który nuży się wszystkim, znużył się rychło bezowocnym szyderstwem.Z właściwą mu zmiennością za ął się innymi przedmiotami, z czasem zaś, z wrodzoną muniekonsekwenc ą, powrócił do nieroz ączn c , zmienia ąc krytyki w pochwały. Że tutawszystko opiera się na modzie, entuz azm stał się zaraźliwym i dochodził prawdziwegoobłędu, kiedy właśnie Prévan przedsięwziął sprawdzić owe cuda i ustalić w te mierze sądogółu i własny.

Począł tedy poszukiwać towarzystwa tych wzorów doskonałości. Dopuszczony beztrudu do małego kółka, wyciągnął z tego korzystną zapowiedź. Wiedział dobrze, że ludzieszczęśliwi nie udziela ą tak łatwo przystępu. U rzał wkrótce istotnie, że to szczęście takwynoszone pod niebiosy, więce — podobnie ak los królów — budziło zazdrości, niźlie było godne. Zauważył, że wśród mniemanych „nierozłącznych” rodziła się tęsknota zawrażeniami z zewnątrz; że w potrzebie nie pogardzono by i rozrywką; wysnuł z tego, żepęta przy aźni czy miłości były uż nieco rozluźnione lub zerwane, a edynie węzły miłościwłasne i przyzwycza enia działa ą eszcze z nie aką siłą.

Mimo to kobiety, spo one wspólnym interesem, zachowywały między sobą pozorydawne zażyłości: ale mężczyźni, swobodnie si w swoich krokach, często wymawiali sięważnymi sprawami lub obowiązkami: ubolewali nad tym, ale nie uchylali się uż od nich,i rzadko wieczory zbierały kółko w komplecie.

To zachowanie się mężczyzn było bardzo na rękę wytrwałemu Prévanowi. Za mu ącmie sce oczywiście przy te , która w danym dniu była opuszczoną, miał sposobność, sto-sownie do okoliczności, poświęcić kole no służby wszystkim trzem przy aciółkom. Czułdoskonale, że wybrać edną z nich byłoby zgubą; fałszywy wstyd edne , a zraniona próż-ność dwóch pozostałych połączyłyby e z pewnością przeciw śmiałemu zalotnikowi, za-zdrość zaś zbudziłaby na nowo czucia dawnego kochanka. Wszystko byłoby w ten sposóbutrudnione, wszystko natomiast szło ak z płatka w ego potró ne kombinac i: każda ko-bieta była pobłażliwą, ponieważ była w tym zainteresowaną; każdy mężczyzna, ponieważmyślał, że nie o niego chodzi.

Prévan mógł się dotychczas poszczycić zaledwie edną kobietą, ale miał to szczęście,iż była bardzo na świeczniku. Je cudzoziemskie pochodzenie, hołdy pewnego księciabliskiego tronu dość zręcznie oddalone ściągnęły na nią uwagę całego towarzystwa; ko-chanek dzielił wraz z nią zaszczyt te sławy i nie omieszkał wyzyskać tego wobec swychnowych ofiar. Jedyną trudnością było prowadzić równolegle te trzy intrygi, których prze-bieg musiał się z konieczności stosować do kroku na opieszalsze : istotnie, wiem od ed-nego z ego powierników, że na większą trudnością dla Prévana było przewlec¹¹¹ tempoedne z trzech dam, zupełnie do rzałe blisko na dwa tygodnie przed innymi.

Wreszcie wielki dzień nadszedł. Prévan, który zdołał uzyskać trzy wyznania, stał sięuż panem wypadków i pokierował nimi tak, ak zaraz zobaczysz. Z trzech mężów edenbył nieobecny, drugi miał wy echać naza utrz o świcie, trzeci zaś bawił w mieście. Nie-rozdzielne przy aciółki miały wieczerzać razem u utrze sze słomiane wdowy; ale nowywładca nie pozwolił, aby dawni rycerze brali udział w zabawie. Rankiem tego samegodnia porobił trzy paczki z listów swe dotychczasowe kochanki; do edne dołączył por-tret, który od nie otrzymał, do drugie cyę z emblematami miłości malowaną e ręką,do trzecie pukiel e włosów; każda z trzech „nierozdzielnych” wzięła tę trzecią część ofia-ry za ofiarę zupełną, i zgodziła się w zamian przesłać dotychczasowemu kochankowi list

¹¹¹przew ec — tu: opóźnić. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 79: Niebezpieczne związki

zawiera ący zerwanie.To było uż dużo: ale eszcze nie dosyć. Ta, które mąż był w mieście, nie mogła

rozporządzać dniem; umówiono się zatem, iż uda, że zaniemogła, co ą zwolni od wiecze-rzania u przy aciółki, wieczór zaś poświęci Prévanowi; noc obiecała mu ta, które mąż byłnieobecny: pierwszy zaś brzask dnia, chwila wy azdu trzeciego małżonka, została prze-znaczona na słodką chwilę dla trzecie z „nierozdzielnych”.

Prévan, który nie zapominał o niczym, biegnie następnie do piękne cudzoziemki,rozmyślnie wywołu e akieś nieporozumienie i doprowadziwszy do sprzeczki, wychodzi,zysku ąc w ten sposób dwadzieścia cztery godziny swobody. Załatwiwszy rzeczy w tensposób, wraca do siebie, pragnąc zażyć nieco spoczynku: w domu zasta e ednak nowąniespodziankę.

Listy zrywa ące stały się błyskiem światła dla odtrąconych kochanków: żaden z nichnie mógł wątpić, iż poświęcono go dla Prévana. Złość, iż się dali w ten sposób wywieśćw pole, upokorzenie nieodłączne od uczucia, iż się est porzuconym, sprawiły, że wszyscytrze , bez porozumienia, lecz akby z namowy, postanowili upomnieć się o swo e prawai skarcić szczęśliwego rywala.

Prévan zastał zatem w domu trzy wyzwania: przy ął e po rycersku: lecz, chcąc wy-cisnąć z te sprawy możliwie i na więce uciechy, i rozgłosu, ułożył spotkanie na drugidzień rano i naznaczył wszystkim przeciwnikom ten sam czas i mie sce. Miała nim byćedna z bram Bulońskiego Lasku.

Od chwili nade ścia wieczoru Prévan potykał się na potró nym polu chwały z ed-nakim powodzeniem; przyna mnie chełpił się późnie , że każda z nowych kochanek potrzykroć otrzymała zakład i świadectwo ego miłości. Tuta , po mu esz markizo, historiizbywa na dowodach; bezstronny dzie opis może edynie zwrócić uwagę niedowierza ące-mu czytelnikowi, iż próżność i podniecona wyobraźnia mogą zdziałać cuda; tym bardzie ,iż ranek czeka ący kochanka po tak świetne nocy, zwalniał go pod tym względem odoszczędzania się na przyszłość. Jak bądź się rzeczy miały, fakty, które następu ą obecnie,bardzie są niezbite.

Rankiem Prévan udał się punktualnie na oznaczone mie sce; zastał trzech rywali,nieco zdumionych tym spotkaniem, częściowo może nawet pocieszonych wspólnościąniedoli. Podszedł z ukłonem rycerskim i dwornym zarazem i przemówił w te słowa, któremi wiernie powtórzono:

„Panowie — rzekł — spotkawszy się na tym mie scu, odgadliście z pewnością, żewszyscy trze macie też same przyczyny urazy. Jestem na wasze usługi. Niecha los roz-strzygnie, który z was pierwszy pokusi się o zemstę, do które macie równe prawa. Nieprzyprowadziłem świadków ani towarzyszy. Nie miałem ich z sobą w chwili obrazy, nieżądam ich w chwili zadośćuczynienia. Wiem, że mam wszelkie widoki przegrać na tękartę, ale aki bądź los mnie czeka, mniemam, iż dość długo się żyło, skoro się miało czaspozyskać miłość kobiet, a szacunek mężczyzn”.

Podczas gdy przeciwnicy, zdziwieni, spoglądali w milczeniu po sobie w poczuciu,ak nierówne warunki przedstawia ta potró na walka, Prévan dodał: „Nie będę ukry-wał panom, że ubiegła noc znużyła mnie śmiertelnie. Byłoby szlachetnie, gdybyście mipozwolili skrzepić nieco siły. Kazałem przygotować śniadanie; uczyńcie mi ten zaszczyt,aby e przy ąć ode mnie. Śniada my razem, a zwłaszcza śniada my wesoło. Można się bićo takie drobiazgi; ale nie powinny one, ak mniemam, zaćmiewać dobrego humoru”.

Śniadanie przy ęto. Nigdy podobno Prévan nie rozwinął tyle uroku. Miał tę zręczność,iż nie upokorzył żadnego z rywali, owszem, przekonał ich, że każdy z nich osiągnąłbyrównie łatwo też same tryum; co więce , doprowadził do wyznania, że, tak samo ak on,żaden nie byłby ominął sposobności. Skoro raz uż postawiono kwestię na tym gruncie,wszystko poszło ak po maśle. Toteż śniadanie eszcze nie dobiegło do końca, kiedy użpowtórzono sobie z dziesięć razy, że podobne kobiety nie są warte, aby dzielni ludzie bilisię o nie. Biesiadników ogarnęło uczucie serdecznego braterstwa, wino e umocniło, tak iżza niedługą chwilę nie tylko nie było mowy o urazie, lecz przysięgli sobie wza em przy aźńbez granic.

Prévan, któremu z pewnością takie rozwiązanie bardzie przypadało do smaku, niechciał mimo to nic uronić ze swe chwały. Zatem nagina ąc zręcznie zamysły do okolicz-

Niebezpieczne związki

Page 80: Niebezpieczne związki

ności, rzekł: „Nie na mnie, to pewna, ale na niewiernych kochankach winniście szukaćpomsty. Pode mu ę się dostarczyć sposobów po temu. Już teraz odczuwam niemnie odwas tę zniewagę, która niedługo i moim stałaby się losem: eżeli bowiem żaden z was niezdołał zapewnić sobie wierności edne z nich, akże a bym dokazał tego cudu z trzema?Wasza uraza sta e się mo ą. Przy mijcie dziś wieczór kolac ę w moim mieszkanku, a mamnadzie ę, że nie będziecie musieli długo zwlekać z zemstą”. Żądali wy aśnień, ale Prévanodparł: „Panowie, dowiodłem, ak sądzę, iż nie zbywa mi na pewnym sprycie, chcie -cie zatem polegać na mnie”. Zgodzili się i uściskawszy nowego przy aciela, rozstali się,oczeku ąc niecierpliwie wieczora.

Prévan, nie tracąc czasu, wraca do Paryża i spieszy, stosownie do obycza u, odwiedzićswe nowe zdobycze. Uzysku e u wszystkich trzech, że przybędą tegoż dnia wieczerzaćsam na sam w ego mieszkanku. Damy robiły wprawdzie nie akie trudności, ale czegóżkobieta może odmówić n z utrz? Naznaczył schadzki w godzinnych odstępach czasu:warunek potrzebny dla ziszczenia planu. Zapewniwszy się z te strony, dał znać spiskow-com i wszyscy cztere pospieszyli wesoło oczekiwać na swo e ofiary.

Przybywa pierwsza. Prévan z awia się sam, przy mu e ą z pozorami czułości, prowadziaż do sanktuarium, którego mniemała się być bóstwem, następnie zaś, znika ąc pod akimśpozorem, wpuszcza na swo e mie sce obrażonego kochanka.

Wyobrażasz sobie, że w takie chwili kobieta nieobyta eszcze z przygodami miesza się,traci głowę i sta e się łupem niezmiernie łatwym. Uważa sobie za łaskę każdą wymów-kę, które e oszczędzono i ak zbiegła niewolnica wydana na nowo w ręce pana czu esię aż nadto szczęśliwa, gdy może marzyć o przebaczeniu, przy mu ąc na nowo dawnearzmo. Traktat poko u przypieczętowano w bardzie ustronnym mie scu, opróżnione zaśteatrum za ęli z kolei nowi aktorzy, wypełnia ąc e podobną sceną, o podobnym zwłaszczazakończeniu.

Aż dotąd każda mniemała, że ona edna znalazła się w te sytuac i. Zdumienie i za-kłopotanie wzrosło, skoro w chwili wieczerzy pary zebrały się razem u stołu; pomieszaniezaś doszło do szczytu, gdy Prévan, z awia ąc się pośród zgromadzenia, z całym okrucień-stwem przedłożył trzem brankom swo e przeprosiny, które odsłania ąc całą ta emnicę,przekonały e w zupełności, do akiego stopnia wyprowadzono e w pole.

Za ęto mie sca. Stopniowo zmącona ochota wróciła, mężczyźni rozchmurzyli się, ko-biety pogodziły się z losem. Wszyscy dławili w sercu nienawiść; mimo to na ustachmieli wyrazy czułości: zabawa obudziła pragnienia, które nawza em opromieniły ą no-wym wdziękiem. Niezwykła ta orgia przeciągnęła się aż do rana. Skoro nadeszła chwilarozłączenia, kobiety mogły mniemać, iż wszystko odpuszczone, ale mężczyźni, pamiętniurazy, dokonali zerwania naza utrz i to bezpowrotnie; a nie zadowala ąc się porzuceniemniewiernych kochanek, dopełnili czynu zemsty, rozgłasza ąc całą przygodę. Od tego cza-su edna z „nierozłącznych” więdnie za kratą klasztoru, dwie pędzą życie na wygnaniuw swoich ma ątkach, gdzieś na zapadłe prowinc i.

Oto historia Prévana; two ą rzeczą zastanowić się, czy chcesz przymnażać mu chwałyi wprzęgać się w ego rydwan. List twó zaniepokoił mnie doprawdy; czekam z niecier-pliwością dorzecznie sze , a przede wszystkim aśnie sze odpowiedzi.

Do widzenia, piękna przy aciółko, wystrzega się pomysłów z b wn c lub niezwk c , które uwodzą cię zawsze zbyt łatwo. Pomyśl, że na drodze, którą postępu esz, spryti rozum nie wystarcza i że edna nieostrożność sta e się klęską bez ratunku. Pozwól, sło-wem, aby czu na i przezorna przy aźń stała się niekiedy przewodnikiem twoich rozrywek.

Do widzenia. Mimo to zawsze za tobą przepadam, markizo, tak ak gdybyś była roz-sądna.

września ** Kawaler Danceny do Cecylii Volanges

Cesiu, Cesiu mo a, i kiedyż znowu losy pozwolą nam się zobaczyć? Kto mnie nauczyżyć z dala od ciebie? Kto mi da siłę i odwagę po temu? Każdy dzień mnoży mą niedolę i niewidzę zgoła kresu! Valmont, który przyrzekł mi pomoc, pociechę, Valmont zaniedbu emnie, może o mnie zapomniał! Sam pędzi dni obok przedmiotu swego ukochania; niechce uż wiedzieć, co cierpi ten, kto est odeń dalekim. Przesyła ąc ostatni twó list, nie

Niebezpieczne związki

Page 81: Niebezpieczne związki

dodał od siebie ani słowa, a przecież to on miał donieść, kiedy i ak będę cię mógł oglądać!Ty sama nie mówisz o tym, czyżbyś uż nie dzieliła mo ego pragnienia? Ach, Cesiu, Cesiu,estem bardzo nieszczęśliwy. Kocham cię bardzie niż kiedykolwiek: ale ta miłość, którastanowi urok mego życia, sta e się ego udręczeniem.

Nie, nie chcę uż żyć w ten sposób, muszę cię wreszcie widzieć, muszę, chociażbyna chwilę. Kiedy się budzę, powiadam sobie: „nie zobaczę e ”. Uda ę się na spoczynek,mówiąc: „nie widziałem e ”. Doda do tych mąk śmiertelnych ciągły niepokó o ciebie,Cesiu mo a, a będziesz miała obraz życia, akie prowadzę.

Ach, nie tak było wówczas, kiedy byłaś blisko! Wszystko było mi rozkoszą. Pewnośćwidzenia ciebie stroiła w powab nawet chwile rozłączenia; czas, który trzeba było spę-dzić z dala, upływa ąc, zbliżał mnie znowu ku tobie. A teraz cóż pozostało? Bolesne żale,wiekuista tęsknota i cień nadziei, którą rozwiewa milczenie Valmonta, którą przemie-nia w niepokó twe własne milczenie. Dziesięć mil zaledwie nas dzieli i ta przestrzeń,tak łatwa do przebycia, sta e się dla mnie nieprzezwyciężoną przeszkodą! Błagam o po-moc przy aciela, ukochane , obo e pozosta ą zimni i nieczuli! Nie tylko nie chcą użyczyćratunku, ale nie odpowiada ą nawet!

Cóż się więc stało z przy aźnią Valmonta? Co zwłaszcza z twoim czuciem tak tkli-wym, które czyniło cię niewyczerpaną w obmyślaniu środków? Niekiedy, przypominamsobie, nie przesta ąc ednako pragnąć widzenia cię, zmuszony byłem poświęcić e innymwzględom lub obowiązkom; czegóż nie mówiłaś wówczas? Ilomaż pozorami nie zwalcza-łaś moich zamiarów? I chcie o tym pamiętać, Cecylio, zawsze wówczas ustępowałem.Nie czynię sobie z tego chluby; nie miałem nawet zasługi poświęcenia. Ale dziś wresz-cie proszę a z kolei, i o co? Aby cię widzieć przez chwilę, wymienić na nowo przysięginiewygasłe miłości! Czyż to przestało uż być zarówno twoim szczęściem, ak moim?Odpycham tę myśl rozpaczliwą, która dopełniłaby miary me niedoli. Kochasz mnie, bę-dziesz kochać zawsze, wierzę w to, estem pewny, nie chcę wątpić, ale mo e położenieest straszne, nie mogę znieść go dłuże . Do widzenia, Cesiu mo a.

Paryż, września ** Markiza de Merteuil do wicehrabiego de Valmont

Ach, akąż litość budzą we mnie two e obawy! Jakże mi one dowodzą wyższości menad tobą! I ty mnie chcesz pouczać, mną kierować! Nie, cała pycha two e płci nie wy-starczyłaby, aby zapełnić przepaść, która nas dzieli. Że ty nie umiałbyś przeprowadzićmoich zamiarów, uważasz e tym samym za niemożebne! Istoto pyszna a słaba, tobież toprzystało obliczać mo e zasoby i sądzić o me sile! Doprawdy, wicehrabio, nauki two ezirytowały mnie po prostu, nie umiem tego zataić.

Że aby zamaskować własną nieprawdopodobną niezdatność wobec prezydentowe ,roztaczasz mi ako tryumf to, żeś zdołał na chwilę przyprawić o pomieszanie nieśmia-łą i zakochaną kobietę, zgoda; że chełpisz się uzyskanym spo rzeniem, wyraźnie edn mpo rzeniem, uśmiecham się i to ci też darowu ę. Że, czu ąc mimo woli całą swą nędzę,pragniesz odwrócić mą uwagę i puszysz się szczytnym dziełem zbliżenia dwo ga dzieci,które obo e rwą się do tego, aby się zobaczyć, i które, mówiąc nawiasem, mnie właśniezawdzięcza ą zapał tego pragnienia: i na to wreszcie się godzę. Że wreszcie stroisz się w teświetne czyny, aby mi powiedzieć profesorskim tonem, że epie obr c cz n w konnie z m w, ni n opowi d nie o nic ; ta próżnostka nic mi nie szkodzi i również cią przebaczam. Ale że możesz przypuszczać, iż a potrzebu ę twe opieki, że zeszłabym namanowce, nie postępu ąc ślad w ślad za twymi przestrogami, że mam im poświęcić swo ąprzy emność, kaprys: doprawdy, wicehrabio, zanadto wbiło cię w pychę zaufanie, któreci okazu ę!

I cóżeś ty uczynił, czego bym a nie przewyższyła tysiąc razy! Uwiodłeś, zgubiłeś wie-le kobiet: ale akież miałeś trudności? Jakie przeszkody? Gdzież w tym two a, naprawdętwo a zasługa? U mu ąca postać, czysty dar przypadku; wdzięk, którego trudno nie na-być, ociera ąc się w świecie; rzetelny dowcip, ale zamiast którego trochę wygadania wy-starczyłoby w zupełności; śmiałość dość zaszczytna, ale może płynąca edynie z łatwościpierwszych zdobyczy; oto, eśli się nie mylę, wszystkie twe zasoby: co do sławy bowiem,aką się opromieniasz, nie będziesz wymagał, ak sądzę, abym liczyła za wielką zasługę

Niebezpieczne związki

Page 82: Niebezpieczne związki

sztukę wywołania skandalu.Co do przezorności, sprytu, nie mówię uż o sobie: ale któraż kobieta nie ma ich

więce ? Ech, prezydentowa nawet prowadzi cię ak dziecko na pasku.Wierz mi, wicehrabio, rzadko człowiek nabywa przymiotów, bez których może się Kobieta, Mężczyzna,

Miłość, Obycza eobe ść. Walcząc bez niebezpieczeństwa, nie potrzebowałeś silić się na przezorność. Wszak-że dla was, mężczyzn, niepowodzenie est tylko ednym powodzeniem mnie . W te taknierówne partii dla nas est szczęściem nie przegrać, dla was nieszczęściem nie wygrać.Gdybym ci nawet przyznała tyle wrodzonych zdolności, ile my ich mamy, o ileż eszczemusiałybyśmy cię przewyższyć przez to, iż nieustannie trzeba nam z nich czynić użytek!

Przypuśćmy, godzę się, że wy rozwijacie tyleż zręczności w tym, aby nas zwyciężyć,ak my, aby się bronić albo też ulec; przyznasz boda , że z chwilą do ścia do celu sta e sięwam ona zupełnie zbyteczna. Za ęci nowym kaprysem biegniecie za nim bez obawy, bezna mnie szych względów: nie wam zależy przecież na ego trwałości.

Tak est; więzy łączące wza em dwo e istot — aby mówić utartym słownikiem miło-ści — możecie wedle woli zacieśniać lub zrywać; my możemy się czuć szczęśliwe, eżelizmienia ąc uczucia, przełożycie ta emnicę nad rozgłos i zadowolicie się upokarza ącymzerwaniem, nie czyniąc z wczora szego bóstwa utrze sze ofiary!

Ale skoro nieszczęśliwa kobieta uczu e pierwsza ciężar swego łańcucha, na akież na-raża się niebezpieczeństwa, eśli próbu e uwolnić się, eśli stara się go boda uchylić?Drżąc cała z przestrachu, zaledwie waży się oddalić mężczyznę, którego serce e odpychacałą siłą. Jeśli on upiera się wytrwać, to, co niegdyś poświęciła miłości, teraz e trzebapoświęcać obawie.

Ramiona tulą eszcze, choć serce odtrąca…

Z wytężeniem całe przebiegłości musi rozplątywać więzy, które wy byście zerwali poprostu. Zdana na łaskę nieprzy aciela nie posiada żadnych środków obrony, o ile on samnie okaże się wspaniałomyślnym: a ak spodziewać się tego po mężczyźnie, skoro o ileniekiedy świat chwali go za to, iż posiada tę cnotę, nigdy go nie potępia za to, iż mu ezbywa?

Nie zaprzeczysz chyba prawdom, które aż pospolitymi się stały przez swą oczywistość.Jeżeli mimo to patrzyłeś, ak kieru ę do woli wypadkami i opinią, ak owych mężczyzn, tak Kobieta, Nauka, Obycza e,

Obraz świata, Flirt, Sztuka,Władza, Pozyc a społeczna

niebezpiecznych, zmieniam w zabawkę mego zachcenia lub fantaz i; ak odbieram ednymchęć szkodzenia mi, drugim zaś siłę po temu; eśli umiałam na przemian, stosownie domych zmiennych upodobań, to ściągać do swoich stóp, to odtrącać daleko od siebie

tych tyranów przygiętych do arzma niewoli…

eżeli śród częstych odmian mych uczuć, dobra sława mo a została nietknięta — czyżnie powinieneś był wywnioskować, iż przyszedłszy na świat po to, aby pomścić swo ą płeć,a u arzmić two ą, umiałam snadź¹¹² stworzyć sobie środki nieznane światu przede mną?

Och, zachowa przestrogi i obawy dla tych szalonych kobiet, które same nazywa ą sięuczuciow mi; których rozszalała wyobraźnia kazałaby przypuszczać, że natura umieściła ichzmysły w głowie. W obłędzie swoim miesza ą bezustannie Miłość i Kochanka; mniema ąw swym złudzeniu, iż ten właśnie, z którym szukały chwilowe rozkoszy, est e edynymrozdawcą; pełne zabobonu, chowa ą dla kapłana tę cześć i wiarę, aką winniśmy edynieBóstwu.

Lęka się również o te, w których próżność bierze górę nad rozwagą i które nie umie ąw potrzebie pozwo i i porzuci .

Drży zwłaszcza o kobiety tzw. ercowe, wiecznie za ęte w swe bezczynności, któremiłość zagarnia tak łatwo i z taką potęgą. Te czu ą potrzebę, aby zaprzątać się nią esz-cze, nawet gdy minęła uż chwila użycia; odda ąc się bez zastrzeżeń kipieniu wyobraźni,płodzą owe listy tak słodkie, ale tak niebezpieczne; co więce , nie lęka ą się powierzać do-wodów swe słabości przedmiotowi, który est ich przyczyną: nieroztropne istoty, którew dzisie szym kochanku nie umie ą widzieć utrze szego wroga.

Ale cóż a mam wspólnego z tymi niepoczytalnymi istotami? Kiedyż to widziałeś,bym oddaliła się od prawideł, akie sobie zakreśliłam, i uchybiła mym z dom? Mówię

¹¹² n d (daw.) — widocznie, prawdopodobnie. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 83: Niebezpieczne związki

z dom, i mówię to z rozmysłem: nie są one bowiem, ak u innych kobiet, nabyte przy-padkiem, przy ęte bez roztrząsania i przestrzegane z nałogu: nie, są owocem głębokichrozmyślań: stworzyłam e i mogę powiedzieć, że estem swoim własnym dziełem.

Wszedłszy w świat w czasie, kiedy ako młoda dziewczyna z urzędu nie ako byłamskazana na milczenie i martwotę, umiałam skorzystać z tego, aby przyglądać się i zasta-nawiać. Podczas gdy świat uważał mnie za roztrzepaną lub tępą, a, w istocie niewielesłucha ąc tego, co do mnie mówiono, tym skwapliwie chłonęłam to, co przede mnąukrywano.

Ta zbawienna ciekawość, bogacąc doświadczenie, nauczyła mnie zarazem sztuki uda-wania. Zmuszona nie ednokrotnie ukrywać przedmiot uwagi przed otoczeniem, stara-łam się władać oczami wedle me woli; nauczyłam się przybierać, kiedy zechcę, ten wyrazroztargnienia, który tak często podnosiłeś z uznaniem. Zachęcona tą pierwszą zdobycząstarałam się opanować tak samo grę fiz ognomii. Gdy doznawałam przykrości, uczyłamsię przybierać wyraz słodkie pogody, nawet uciechy; posunęłam gorliwość tak daleko,iż zadawałam sobie rozmyślne cierpienia, siląc się równocześnie zachować pogodne i za-dowolone oblicze. Z tą samą wytrwałością i z większym eszcze trudem pracowałam nadtym, by tłumić w sobie ob awy niespodziane radości. W ten sposób zdobyłam nad grąme fiz ognomii władzę, którą nie ednokrotnie bywałeś tak zdumiony.

Byłam wówczas bardzo młoda, eszcze nie żyłam niemal: ale edyną mą własnościąbyła mo a myśl i oburzało mnie, aby mi ą ktoś miał wydrzeć lub podchwycić wbrew mewoli. Uzbro ona tym pierwszym orężem spróbowałam ego użytku: nie poprzesta ąc natym, aby się nie dać przeniknąć, bawiłam się tym, aby się ob awiać pod różnorodnymipostaciami. Pewna swoich ruchów i gry fiz ognomii zwracałam uwagę na słowa; kiero-wałam mym wzięciem¹¹³, stosownie do okoliczności lub nawet zachcenia: od te chwiliwnętrze mo e pozostało otwarte wyłącznie dla mnie same , pokazywałam zeń edynie to,co chciałam.

Ta praca nad sobą skierowała mą uwagę na wyrazy twarzy i charakter fiz ognomiiw ogólności; zyskałam ten przenikliwy rzut oka, któremu, ak przekonałam się z do-świadczenia, nie można ufać bezwzględnie, ale który na ogół nieczęsto mnie zawodził.

Nie miałam piętnastu lat, a uż posiadłam owe talenty, którym większość politykówzawdzięcza reputac ę; a były to dopiero pierwsze podstawy umie ętności, którą pragnęłamsobie przyswoić.

Wyobrażasz sobie, że ak wszystkie dziewczęta starałam się przeniknąć ta emnice mi-łości i e uciech: ale nie będąc nigdy w klasztorze, nie ma ąc nigdy bliskie przy aciółkii strzeżona przez czu ną matkę, miałam edynie po ęcia mgliste i niepewne; natura na-wet, na którą późnie , to pewna, uskarżać się nie miałam powodu, nie dawała mi żadnew tym względzie wskazówki. Można rzec, iż pracowała w milczeniu nad wydoskonale-niem swego dzieła. Głowa edynie kipiała; nie pragnęłam używać, ale chciałam wiedzieć;pragnienie zdobycia świadomości podsunęło mi środki.

Czułam, że edynym człowiekiem, z którym mogę mówić o tym przedmiocie bez na-rażenia się, był mó spowiednik. Natychmiast powzięłam decyz ę; przezwyciężyłam odro-binę wstydu i uzurpu ąc sobie błąd, którego nie popełniłam, obwiniłam się, że czyniłamwszystko to, co robią kobiet . To było wyrażenie, którego użyłam; ale mówiąc w ten spo-sób, nie miałam po ęcia, co ono w istocie oznacza. Nadzie a mo a nie ziściła się wprawdziew zupełności; obawa zdradzenia się stanęła na przeszkodzie; ale poczciwy o ciec przed-stawił mi winę w tak surowym świetle, że wyciągnęłam stąd wniosek, iż rozkosz musibyć olbrzymia; do pragnienia wiedzy dołączyła się chęć pokosztowania.

Nie wiem, dokąd ta chęć byłaby mnie zawiodła; przy zupełnym braku doświadczeniaedna sposobność wystarczyłaby, aby mnie zgubić: na szczęście niedługo potem matkaozna miła mi, iż wychodzę za mąż. Pewność poznania ugasiła natychmiast mą ciekawość:weszłam ako dziewica do sypialni pana de Merteuil.

Oczekiwałam ze spoko em chwili, która miała mi odsłonić wielką ta emnicę; umiałamzdobyć się na ten wysiłek, aby okazać pomieszanie i obawę. Ta pierwsza noc, o któremamy zazwycza tak straszne lub tak słodkie po ęcia, dla mnie przedstawiła się edynie zestrony doświadczalne . Bacznie śledziłam zarówno ból, ak przy emność, ze wszystkiego

¹¹³wzi cie (daw.) — sposób bycia, zachowanie, postępowanie. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 84: Niebezpieczne związki

starałam się ednako zdać sobie sprawę, widząc w tych różnorodnych wrażeniach materiałdla spostrzeżeń i refleks i.

Wkrótce poczęłam zna dować w tym studium dość żywe upodobanie: ale wierna za-sadom i czu ąc, może instynktownie, że nikt nie powinien być równie dalekim od meufności ak mąż, postanowiłam dlatego właśnie, iż byłam wrażliwą, uchodzić za zupełnienieczułą w ego oczach. Ten pozorny chłód stał się niewzruszoną podstawą ego ślepegozaufania. Dołączyłam do tego, również na podstawie przemyślenia, pozory roztrzepania,usprawiedliwione zresztą wiekiem. Słowem, nigdy mąż nie patrzył na mnie bardzie akna dziecko niż wówczas, gdy na śmiele wyprowadzałam go w pole.

Zresztą, wyzna ę, zrazu dałam się porwać wirowi świata i oddałam się całkowicie e-go błahym rozrywkom. Ale gdy po upływie kilku miesięcy pan de Merteuil wywiózłmnie gdzieś na odludzie, obawa przed nudą obudziła we mnie na nowo zamiłowanie dostudiów. Zna du ąc dokoła edynie ludzi, których pozyc a chroniła mnie od wszelkichpode rzeń, skorzystałam z tego, aby na szerszym polu przeprowadzić doświadczenia. Tamto przede wszystkim upewniłam się, że miłość, którą apoteozu ą ako źródło rozkoszy,est w rzeczywistości co na wyże e pretekstem.

Choroba pana de Merteuil przerwała te miłe ćwiczenia: trzeba było przenieść się domiasta, gdzie pospieszył szukać pomocy. Umarł, ak ci wiadomo, wkrótce. Jakkolwiek,razem wziąwszy, nie miałam przyczyn nań się użalać, niemnie odczułam żywo wartośćswobody, aka otwierała mi się z chwilą wdowieństwa, i postanowiłam z nie dobrze sko-rzystać.

Matka spodziewała się, iż osiądę w klasztorze lub też zamieszkam z nią razem. Uchy-liłam się od obu pro ektów; dla względów przyzwoitości uczyniłam edynie tyle, iż wróci-łam na akiś czas na wieś, gdzie mi pozostało zresztą nieco eszcze spostrzeżeń do zebrania.

Dałam im silnie sze podstawy przy pomocy książek; ale nie sądź, że były wszyst-kie tego rodza u, akby można przypuszczać. Zgłębiałam obycza e w romansach, poglądyw dziełach filozofów; badałam nawet na nowszych moralistów i ich postulaty i w tensposób zyskałam świadomość, co można czynić, co powinno się myśleć, a ak należy sięludziom przed t wi . Raz wiedząc, czego się trzymać w tym potró nym przedmiocie, codo ostatniego edynie dostrzegałam nie akie trudności; miałam nadzie ę, iż uda mi się ezwyciężyć i przemyśliwałam nad środkami po temu.

Niebawem zaczęły mi się przykrzyć sielskie uciechy, zbyt mało urozmaicone dla meniespoko ne głowy: czułam potrzebę zalotności, która by mnie pogodziła z miłością; nieabym pragnęła przeżywać ą w istocie, lecz aby natchnąć się sztuką udawania e . Na próż-no mi mówiono i sama czytałam, że nie da się udać tego uczucia; wiedziałam że aby toosiągnąć, wystarczy połączyć talent aktora z pomysłowością komediopisarza. Ćwiczyłamsię więc w obu tych rodza ach, może nie bez powodzenia: ale zamiast na scenie szu-kać czczych oklasków, postanowiłam obrócić dla własnego szczęścia to, co tylu innychpoświęca próżności.

Rok cały upłynął na tych za ęciach. Koniec żałoby pozwalał z awić się w świecie, wró-ciłam tedy do miasta pełna na śmielszych zamysłów. Nie spodziewałam się pierwsze prze-szkody, aką napotkam.

Owa długa samotność, owo cnotliwe odcięcie od świata, to wszystko powlekło mnieakimś pokostem surowości, który przerażał naszych zdob wc w; trzymali się na uboczu,wyda ąc mnie na pastwę tłumowi nudziarzy, z których każdy zabiegał się o mo ą rękę.Nie było mi wprawdzie trudno uwolnić się od konkurów; ale odmowy te nie podoba-ły się nieraz me rodzinie: traciłam na drobnych utarczkach i przykrościach czas, któryobiecywałam sobie spędzić tak rozkosznie. Byłam tedy zmuszona, aby ściągnąć ku sobieednych, a oddalić drugich, dopuścić się paru awnych lekkomyślności i użyć na skom-promitowanie swe reputac i starań, które miałam zamiar obrócić na e pielęgnowanie.Udało mi się łatwo, ak możesz sobie wyobrazić. Ale ponieważ nie wchodziło w grę żad-ne uczucie, zrobiłam tylko to, co uważałam za potrzebne, i odmierzyłam z całą rozwagądawki nierozwagi.

Skoro tylko osiągnęłam zamierzony skutek, natychmiast wykonałam odwrót i po-wierzyłam zaszczyt mego nawrócenia owe kliczce kobiet, które, niezdolne uż szukać try-umfów w swoich powabach, nadrabia ą te braki w rto cią wewn trzną i cnotą. Sztuczka

Niebezpieczne związki

Page 85: Niebezpieczne związki

udała się lepie , niż mogłam się spodziewać. Wdzięczne matrony stały się mymi gorli-wymi obrończyniami; ślepy zapał dla tego, co nazywały woim ie em, posuwał się takdaleko, że za na mnie szym słówkiem, akie ktoś ośmielił się wymierzyć przeciw mnie,cała partia świętoszek wyruszała do bo u z niecną potwarzą. Ten sam środek z ednał mirównież uznanie lwic salonowych, które przekonane, iż nie zna dą we mnie współza-wodniczki, obrały mnie za przedmiot swoich zachwytów, ilekroć chciały dowieść, że nieo wszystkich bez wy ątku kobietach mówią ak na gorze .

Mimo to poprzedni manewr ściągnął do mego domu armię wielbicieli. Nie chcąc ichzrażać, a zarazem zmuszona oszczędzać wierne protektorki, starałam się przybrać postawęosoby skłonne poddać się uczuciu, lecz trudne w wyborze i opancerzone przeciw łatwymmiłostkom nadmierną delikatnością.

Wówczas zaczęłam na wielkie scenie życia rozwijać zdobyte talenty. Pierwszym sta-raniem było zyskać sobie sławę niezwyciężone . Aby to osiągnąć, przy mowałam awniezabiegi edynie tych mężczyzn, którzy mi się nie podobali. Używałam ich skutecznie,aby zapewnić sobie honory zaszczytne obrony, podczas gdy równocześnie oddawałamsię bez niebezpieczeństw wybranemu kochankowi. Jednakże mo a udana lękliwość nigdynie pozwalała mu widywać się ze mną w towarzystwie: toteż oczy świata widziały zawszeeno¹¹⁴ wzdycha ących bez nadziei.

Wiesz, ak szybko mam zwycza się namyślać: a to ponieważ spostrzegłam, że niemalzawsze właśnie te przedwstępne zabiegi zdradza ą światu ta emnice kobiet. Mimo wszel-kich starań sposób i ton obe ścia przed a po est zawsze nieco odmienny. Różnica ta nieu dzie uwagi bystrego spostrzegacza; doszłam tedy, iż mnie est niebezpiecznym omylićsię w wyborze, niż się z nim zdradzić. Zysku ę przez to eszcze i tę korzyść, że usuwampr wdopodobie tw , na podstawie których edynie świat może nas sądzić.

Ostrożności te, ak również reguła, aby nigdy nie pisać, nigdy nie wydawać w ręcedowodu ustępstwa, mogłyby wydać się przesadne: dla mnie i to nie wystarczało. Zapu-ściwszy się w głąb własnego serca, śledziłam w nim serce drugich. Do rzałam, iż każdy bezwy ątku człowiek kry e tam akiś sekret, który pragnąłby na zawsze osłonić. Prawdę tę,ak się zda e, starożytność lepie znała od nas, a historia Samsona est może tylko szczęśli-wym e symbolem. Naśladu ąc Dalilę, starałam się zawsze, ak ona, rozwinąć całą mą siłę,aby podchwycić tę doniosłą ta emnicę. Och, iluż Samsonów kędziory znalazły się pod my-mi nożycami! Ci przestali być niebezpieczni: tych ednych pozwoliłam sobie upokorzyćniekiedy. Z innymi umiałam się uciekać do innych sposobów: sztuka popchnięcia ichsamych do niewierności, aby nie zdradzić się z odmianą własnego serca, udana przy aźń,pozory zaufania, tu i ówdzie oddane przysługi, podsycanie w każdym z osobna tego takpochlebnego dla mężczyzny mniemania, iż był mym edynym kochankiem; oto środki,które zapewniły mi dyskrec ę. Wreszcie gdy te sposoby zawodziły, umiałam, w przewidy-waniu zerwania z me strony, zdusić zawczasu niebezpieczeństwo za pomocą ośmieszenialub potwarzy.

Patrzysz na mnie; widzisz, ak niezłomnie przestrzegam tych zasad: i ty wątpisz o meprzezorności! Zechcie sobie tedy przypomnieć czas swoich o mnie zabiegów: nigdy ża-den hołd nie był mi tyle pochlebny; pragnęłam cię, zanim cię eszcze poznałam. Olśnionatwym rozgłosem, miałam uczucie, że brak mi ciebie dla me chwały; pałałam niecier-pliwością zmierzenia się z tobą w po edyncze utarczce. Mimo to gdybyś mnie chciałzgubić, akież znalazłbyś sposoby? Gołosłowne zapewnienia bez wartości, pode rzane użprzez samą twą reputac ę; wiązka pozbawionych wszelkiego prawdopodobieństwa fak-tów, których wierna opowieść zdawałaby się zaczerpnięta z licho skleconego romansu.To prawda, późnie odsłoniłam ci wszystkie karty: ale wiesz, akie interesy nas ednocząi czy z nas dwo ga mnie należałoby nazwać nieostrożną¹¹⁵. Skoro raz zadałam sobie trudwyłożenia ci wszystkiego, chcę zrobić to dokładnie. Słyszę uż, ak mówisz, że estem cona mnie na łasce poko ówki. To prawda, ta dziewczyna, nie zna ąc ta emnicy mych uczući poglądów, posiada, bądź co bądź, sekret mego postępowania. Kiedy mi o tym wspo-minałeś niegdyś, odpowiedziałam tylko, że estem e pewna. Odpowiedź ta wystarczyła

¹¹⁴ eno (daw., gw.) — tylko. [przypis edytorski]¹¹⁵wie z, kie intere n ednoczą — w dalszym ciągu, w liście CLII, pokaże się, akiego mnie więce

rodza u mogła być ta emnica pana de Valmont i czytelnik zrozumie, iż niepodobieństwem było bliże ob aśniaćgo w tym przedmiocie. [przypis tłumacza]

Niebezpieczne związki

Page 86: Niebezpieczne związki

ci widocznie wówczas, gdyż zwierzyłeś e późnie wcale niebezpieczne ta emnice, i to ty-czące samego ciebie. Ale teraz, kiedy nabiłeś sobie głowę Prévanem i straciłeś wszelki sądo rzeczach, obawiam się, że uż mi nie uwierzysz na słowo. Trzeba cię zatem pouczyć.

Po pierwsze, est mo ą mleczną siostrą: węzeł ten nam wyda e się niczym, lecz nieest bez znaczenia dla ludzi e stanu. Po drugie, posiadam e ta emnicę, i więce niżta emnicę. Dziewczyna ta stała się w swoim czasie ofiarą nieopatrzne miłości i byłabyzgubiona, gdybym e nie ocaliła. Rodzice e , nieubłagani na punkcie honoru, chcielipo prostu ą zamknąć. Zwrócili się do mnie. W mgnieniu oka oceniłam, akie korzyścimogę wyciągnąć z ich gniewu. Pochwaliłam zamiar, poczyniłam starania o odpowiednidekret i otrzymałam go. Wówczas przerzuciłam się na drogę łagodności. Korzysta ąc zewzględów, akimi cieszyłam się u starego ministra, nakłoniłam, aby pozostawiono wyrokw moich rękach i dano mi swobodę zniszczenia go lub wprowadzenia w życie, zależnieod dalszego zachowania się dziewczyny. Wie zatem dobrze, że estem bezwzględną paniąe losu; gdyby zaś, co trudno przypuścić, te potężne środki nie zdołały zapewnić wier-ności, po mu esz łatwo, do akiego stopnia odsłonięcie e prowadzenia i oddanie w ręcesprawiedliwości osłabiłoby e wiarogodność.

Do tych ostrożności, które uważam za zasadnicze, łączy się tysiąc innych, zależnychod mie sca i okoliczności, a kierowanych głębokim namysłem, który z czasem przechodziw przyzwycza enie. Wyliczanie byłoby zbyt uciążliwe: są to ednak wszystko rzeczy pierw-szorzędne wagi. Jeżeli zadasz sobie nieco trudu, możesz e sam z łatwością odtworzyć,zastanowiwszy się dobrze nad całokształtem mego postępowania.

I ty przypuszczasz, że po to dołożyłam tylu starań, aby nie zbierać owoców? Że wznió-słszy się dzięki wytężone pracy tak wysoko nad poziom innych kobiet, zgodzę się późniepełzać ak one między nierozwagą a tchórzostwem; że zwłaszcza mogę obawiać się do te-go stopnia akiegoś mężczyzny, aby widzieć ratunek edynie w ucieczce? Nie, wicehrabio,nigdy. Zwyciężyć lub zginąć. Co do Prévana, chcę go mieć i będę miała; on chce rozgłosići nie rozgłosi: oto w dwóch słowach historia naszego romansu. Do widzenia.

września ** Cecylia Volanges do kawalera Danceny

Mó Boże, ileż pana list sprawił mi zmartwienia! Potrzebniem też, doprawdy, ocze-kiwała go z taką niecierpliwością! Myślałam, że zna dę trochę pociechy, a tymczasemeszcze więce zgryzłam się niż wprzódy. Płakałam rzewnymi łzami, kiedym czytała: alenie to panu wyrzucam; przecież uż nieraz płakiwałam dawnie z powodu pana, a nierobiło mi przykrości. Ale tym razem, to całkiem nie to samo.

Co pan chce przez to powiedzieć, że miłość sta e się dla pana udręczeniem, że pan niemoże uż żyć w ten sposób ani znieść dłuże swego położenia? Czy pan może chce przestaćmnie kochać, dlatego że uż nie est tak przy emnie ak przedtem? Zda e mi się, że i mnienie lepie est od pana; owszem, przeciwnie, a mimo to kocham pana tylko więce . Żepan de Valmont nie napisał, to nie mo a wina, nie mogłam go o to prosić, bo nie byłamz nim sama; umówiliśmy się nigdy z sobą nie mówić przy ludziach: także tylko dlatego,żeby łatwie mógł zrobić to, czego pan pragnie. Nie mówię wcale, że i a nie pragnę tegosamego; powinien pan wiedzieć o tym, ale cóż a poradzę? Jeżeli się panu wyda e, że totak łatwo, niech pan zna dzie sposób, bardzo będę wdzięczna.

Już z samym odbieraniem listów to cała historia; gdyby pan de Valmont nie był takidobry i zręczny, nie wiedziałabym po prostu, ak sobie dać radę; a z pisaniem, to eszczewiększy kłopot. Przez całe rano nie miałam odwagi, bo mama est niedaleko i czasemwchodzi niespodzianie do poko u. Czasem uda mi się popołudniu pod pozorem śpiewulub grania na harfie; a i wtedy muszę przerywać pisanie po każdym wierszu, żeby byłosłychać, że ćwiczę. Na szczęście panna służąca zasypia niekiedy wieczorem i mówię ewówczas, że się położę sama, aby ą nakłonić, żeby odeszła i zostawiła światło. A po-tem dopiero muszę się chować pod firanki, żeby nie było widać światła, i nadsłuchiwaćna mnie szego szmeru, czy kto nie idzie. Chciałabym, żeby pan tu był i mógł to widzieć!Zobaczyłby pan, że trzeba bardzo kogoś kochać, żeby to robić. Jednym słowem, to pewna,że robię co mogę i że chciałabym móc robić eszcze więce .

Niebezpieczne związki

Page 87: Niebezpieczne związki

Do widzenia, drogi panie. Kocham pana z całego serca. Będę kochać przez całe życie.Mam nadzie ę, że teraz uż się pan nie będzie martwił; gdybym była tego pewna, samabym się także uż nie martwiła. Niech pan napisze na prędze , ak pan będzie mógł, boczu ę, że aż do tego czasu będę ciągle smutna.

Z zamku ***, września ** Wicehrabia de Valmont do prezydentowe de Tourvel

Błagam cię, pani, wróćmy do rozmowy tak nieszczęśliwie przerwane ! Niech mi wolnobędzie eszcze przekonać panią, ak bardzo odmienny estem od haniebnego portretu,pod akim mnie przedstawiono; niech mi będzie wolno zwłaszcza rozkoszować się lubąufnością, aką zaczęłaś mnie obdarzać! Ileż wdzięku umiesz użyczyć cnocie! Jak powabnymi upragnionym umiesz uczynić zacne i niewinne uczucie!

Ach, wystarcza u rzeć ciebie, aby pragnąć ci być miłym; wystarczy przebywać w two-im towarzystwie, aby pragnienie to spotęgowało się eszcze. Ale gdy kto ma szczęścieznać cię bliże , gdy mu danym est niekiedy czytać w two e duszy, ogarnia go niebawemzapał szlachetnie sze natury; przepełniony po równi czcią i miłością, ubóstwia w tobieobraz doskonałości. Czy potępisz własne dzieło? Czegóż można się obawiać po uczuciutak czystym i pełnym słodyczy?

Miłość mo a przeraża cię, wyda e ci się zbyt gwałtowną, bez hamulca! Umiarku ąmiłością łagodnie sze natury, nie odrzuca władzy, aką odda ę ci w ręce. Czyż byłoby dlamnie poświęcenie zbyt ciężkie, gdybym wiedział, iż w twoim sercu zna dę uznanie? Ach!czemuż two e szczęście nie zależy ode mnie! Jakbym cię pomścił za ciebie samą, czyniąccię szczęśliwą! Ale te słodkie władzy ałowa przy aźń stworzyć nie est w stanie: mocswo ą czerpie ona edynie w miłości.

To słowo o lęk cię przyprawia! I czemu? Na tkliwsze przywiązanie, związek serc na -ściśle szy, wspólna myśl, wspólne szczęście, ak i wspólne troski: i cóż w tym est, co bybyło obcym two e duszy! A to est przecież miłość! Przyna mnie miłość taka, aką tybudzisz i aką a odczuwam!

Te prawdy tak asne i słodkie zarazem, czym mogą cię niepokoić? Jakąż obawą możecię napełniać kocha ący człowiek, któremu uż miłość sama broni szczęścia niebędące-go wraz i twoim? Oto edyna chęć, aką oddycham; poświęcę wszystko, aby ą spełnić;wszystko, z wy ątkiem uczucia, które ą natchnęło. Zgódź się podzielić eno to uczucie,a będziesz nim kierować wedle woli. Ale nie cierpmy dłuże , aby ono miało nas rozdzie-lać, wówczas gdy powinno łączyć. Jeśli przy aźń, którą mi ofiarowałaś, nie est pustymsłowem, eśli, ak mówiłaś wczora , est ona na słodszym uczuciem, akie zna two a dusza,niecha nas rozsądzi: nie uchylę się od wyroku. Ale skoro ma być sędzią miłości, niechazgodzi się e wysłuchać: odmowa byłaby niesprawiedliwością; przy aźń zaś nie może byćniesprawiedliwa.

Chwila ponowne rozmowy nie przedstawia żadne trudności: przypadek może znówdostarczyć sposobności po temu; ty sama, pani, mogłabyś oznaczyć porę. Chcę wierzyć,iż estem w błędzie; czyż nie mile by ci było przekonać mnie niż zwalczać i czy wątpiszo me powolności? Gdyby ktoś trzeci tak nie w porę nie przerwał rozmowy, byłbym użmoże całkiem przychylił się do twego zdania; któż wie, ak daleko sięga twa władza?

Mam wyznać, pani? Ta niezwyciężona potęga, które wyda ę się w ręce, nie śmie ącnawet obliczyć e siły, ten nieprzeparty czar, który cię czyni władczynią moich myślii uczynków, to wszystko prze mu e mnie niekiedy obawą. Kto wie, czy to nie a powi-nienem drżeć przed rozmową, o którą tak proszę! Kto wie, azali po nie , spętany własnąobietnicą, nie u rzę się skazanym na to, by pałać miłością niezniszczalną i niewygasłą, nieśmie ąc nawet błagać twe pomocy! Ach, pani, przez litość, nie nadużywa swe władzy!Ale co mówię! Jeśli ty masz być szczęśliwsza, eśli a mam się stać w twych oczach god-nie szym ciebie, akichż cierpień nie zdoła złagodzić myśl tak pełna pociechy! Tak, czu ę,że mówić z tobą eszcze, znaczy dać ci przeciw sobie eszcze silnie szą broń, znaczy poddaćsię eszcze zupełnie twe woli. Łatwie bronić się przeciw twym listom: są w nich two esłowa, ale nie ma ciebie, byś mogła użyczyć im całe potęgi. Mimo to chęć słyszenia cię,pani, każe mi narażać się na to niebezpieczeństwo; będę miał przyna mnie to szczęście,iż uczyniłem dla ciebie wszystko, nawet przeciw sobie samemu, a poświęcenie mo e sta-

Niebezpieczne związki

Page 88: Niebezpieczne związki

nie się nowym świadectwem miłości. Zbyt szczęśliw będę, mogąc ci dowieść raz eszcze,iż esteś i będziesz zawsze przedmiotem na droższym memu sercu, droższym nawet niżwłasne dobro.

Z zamku ***, września ** Wicehrabia de Valmont do Cecylii Volanges

Widziała pani, ak wszystko spiknęło się przeciw nam. Przez cały dzień nie miałemsposobu oddania pani listu, który miałem dla nie ; nie wiem, czy dziś powiedzie mi sięlepie . Lękam się zaszkodzić pani, rozwija ąc w te mierze więce zapału niż zręczności;nigdy bym sobie nie przebaczył nieuwagi, która stałaby się tak zgubną dla pani, a zarazem,czyniąc cię nieszczęśliwą na całe życie, wtrąciłaby w rozpacz mego na lepszego przy aciela.

Mimo to wiem, co to niecierpliwość serca; czu ę, ak musi ci być przykro znosićopóźnienie edyne pociechy, akie możesz kosztować w te chwili. Toteż łamiąc sobiegłowę nad środkami usunięcia przeszkód, znalazłem sposób, którego wykonanie, przydobre woli, nie przedstawiałoby trudności.

Zda e mi się, o ile zauważyłem, że klucz od pani poko u, wychodzącego na kory-tarz, spoczywa zawsze na kominku u mamy. Wszystko byłoby łatwym, po mu e pani,gdybyśmy mieli ten klucz; otóż gotów estem postarać się o duplikat. Aby to uzyskać,potrzebowałbym edynie mieć tamten na akie dwie godziny. Przypuszczam, że zna dziepani z łatwością sposobność usunięcia go na czas tak krótki: aby zaś nie spostrzeżonobraku, dołączam tuta inny klucz. Jest dość podobny, aby zamiana nie wydała się, o ilego ktoś nie spróbu e; to zaś nikomu nie przy dzie do głowy. Musi tylko pani przywiązaćdoń niebieską spłowiałą wstążeczkę, taką, aka est przy kluczu od twego poko u.

Trzeba się postarać o ten klucz na utro lub po utrze w porze śniadania. Wtedy na -łatwie zdołasz mi go wręczyć. W ten sposób powróci na mie sce przed wieczorem, kiedymama pani mogłaby nań właśnie zwrócić bacznie szą uwagę. Postaram się oddać go paniw chwili obiadu, eżeli się nam uda porozumieć.

Wie pani, że kiedy przechodzimy z salonu do adalni, pani de Rosemonde idzie zawszena ostatku. Podam e rękę. Pani postara się zapóźnić przy krosienkach lub też upuści cośna ziemię, tak aby zostać w tyle; wówczas możesz z łatwością wziąć klucz; będę go trzymałza sobą.

Skoro go uż będziesz miała, trzeba dla niepoznaki pode ść do staruszki z akimś za-pytaniem lub pieszczotą. Gdyby przypadkiem zdarzyło się pani upuścić klucz, proszę nietracić spoko u: udam, że to a, odpowiadam za wszystko.

Brak zaufania, aki pani okazu e matka, oraz postępowanie e tak surowe usprawiedli-wia ą na zupełnie ten podstęp wo enny. Zresztą to edyny sposób, aby dale odbierać listyi pisywać do Danceny’ego. Każdy inny środek est istotnie zbyt niebezpieczny i mógłbyobo e zgubić bez ratunku, tak iż nie miałbym odwagi narażać was na to.

Skoro raz staniemy się panami klucza, trzeba będzie eszcze zabezpieczyć się od skrzy-pienia drzwi i zamku, ale to uż drobnostka. Pod tą samą szafą, pod którą włożyłemwówczas papier, zna dzie pani oliwę i piórko: nasmaru esz starannie zamek i zawiasy.Wystrzegać trzeba się plam, mogłyby panią zdradzić.

Skoro pani przeczyta ten list, proszę, byś chciała odczytać go eszcze raz i dobrzeprzemyśleć: na pierw, ponieważ trzeba dobrze wiedzieć to, co się ma dobrze wykonać,następnie, aby się upewnić, czy niczego nie przeoczyłem. Nie ma ąc sposobności posłu-giwania się takimi sztuczkami dla własne potrzeby, nie posiadam zbyt wielkie wprawy:trzeba było me żywe przy aźni dla Danceny’ego i sympatii dla pani, aby mnie nakłonićdo takich środków, mimo ich całe zresztą niewinności. Nienawidzę wszystkiego, co trącipodstępem: to nie w moim charakterze. Ale nieszczęścia wasze wzruszyły mnie do tegostopnia, że wszystkiego będę próbował, aby e złagodzić.

Domyśla się pani, że skoro raz droga porozumienia będzie ustalona, o wiele łatwiebędzie mi doprowadzić panią do widzenia się z Dancenym, czego on tak pragnie. Mimoto niech mu pani nic nie donosi: powiększyłabyś ego niecierpliwość, a moment nie esteszcze może bliski. Racze , sądzę, należy ci ą uśmierzać niż zaostrzać. Sądzę, iż pani tozrozumie. Do widzenia, piękna pupilko, bo esteś wszak mo ą pupilką? Mie trochę sym-patii dla opiekuna, a przede wszystkim, bądź mu we wszystkim posłuszną: tylko dobrze

Niebezpieczne związki

Page 89: Niebezpieczne związki

na tym wy dziesz. Myślę o twym szczęściu i bądź pewna, że zna dę w nim własne. września **

Markiza de Merteuil do wicehrabiego de Valmont

Nareszcie uspokoisz się, wicehrabio, a przede wszystkim oddasz mi sprawiedliwość.Słucha i nie miesza mnie na przyszłość z innymi kobietami. Doprowadziłam do końcaprzygodę a Prévanem! o ko c ! Rozumiesz dobrze, co to znaczy? Teraz możesz osądzić,kto z nas, on czy a, będzie miał prawo się chełpić. Opowiadanie nie będzie tak ucieszneak wykonanie, ale też nie byłoby sprawiedliwie, abyś ty, który ograniczyłeś się edyniedo mędrkowania o te sprawie, miał wycisnąć z nie tyleż przy emności, co a, która niepożałowałam dla nie i czasu, i trudów.

Mimo to, eżeli masz akie wielkie przedsięwzięcie na myśli, eżeli miałeś ochotę po-kusić się o coś, w czym obecność tego groźnego rywala stawała ci w drodze, przybywateraz. Zostawia ci wolne pole, przyna mnie na akiś czas; być może nawet, nie podniesiesię nigdy z pod ciosu, który mu zadałam.

Jakiś ty szczęśliwy, doprawdy, że masz taką przy aciółkę! Jestem niby dobroczynnawróżka. Więdniesz z dala od piękności, która cię przykuła: mówię słowo i oto znowuesteś przy nie . Chcesz się zemścić na kobiecie, która ci szkodzi: czynię znak w mie scu,gdzie powinieneś ugodzić i wyda ę ci ą na łaskę i niełaskę. Zwracasz się wreszcie o pomocw uprzątnięciu z areny groźnego współzawodnika — i to zostało wysłuchane. W istocie,eśli nie obrócisz reszty życia na hymny dziękczynne, nie wart esteś tylu dobrodzie stw!A teraz wracam do me przygody: zaczynam od początku.

Spotkanie naznaczone tak głośno przy wy ściu z Opery¹¹⁶ zrozumiano tak, ak sięspodziewałam. Prévan z awił się; kiedy zaś marszałkowa zauważyła uprze mie, że dumnąest, iż widzi go dwa razy z rzędu na swym przy ęciu, pospieszył odpowiedzieć, że odwtorku pozrywał mnóstwo ułożonych pro ektów, aby tylko móc w ten sposób rozpo-rządzić wieczorem. To było pod moim adresem. Ponieważ chciałam upewnić się eszcze,czy w istocie a byłam prawdziwym przedmiotem te pochlebne gorliwości, z rozmy-słu postawiłam mego świeżego wielbiciela w konieczności wyboru pomiędzy mną a egogłówną namiętnością. Oświadczyłam, iż nie będę grała: istotnie, i on znalazł naprędcewymówkę; pierwszy tryumf odniosłam tedy nad lancknechtem¹¹⁷.

Następnie wdałam się w rozmowę z biskupem de***; wybrałam go z powodu egozażyłości z naszym bohaterem, któremu chciałam wszelkimi sposobami ułatwić zbliżenie.Byłam zarazem bardzo rada, iż mam czcigodnego świadka, który w razie potrzeby mógłbyzaświadczyć o mym zachowaniu i słowach. Wyrachowanie powiodło mi się w zupełności.

Po chwili obo ętne rozmowy Prévan, u ąwszy rychło w ręce ster konwersac i, począłpróbować kole no rozmaitych tonów, aby przekonać się, który przypadnie mi do smaku.Odrzuciłam hasło uczuć, ako nie wierząca w nie z zasady; powściągnęłam poważnymzachowaniem ego żarty, które wydały mi się ak na początek zbyt lekkie: wówczas uderzyłw struny powinowactwa dusz i przy aźni i pod tym to zużytym sztandarem zaczęliśmyutarczkę.

Podano kolac ę: biskup nie siadał do stołu. Prévan podał mi zatem rękę. Trzeba oddaćsprawiedliwość, że podtrzymywał z wielką zręcznością naszą uboczną rozmowę, mimoiż na pozór cały pochłonięty rozmową ogólną. Przy deserze mówiono o nowe sztucezapowiedziane na następny poniedziałek w komedii ancuskie . Wyraziłam ubolewanie,że nie mam loży; Prévan ofiarował swo ą: odmówiłam zrazu, ak wypadało. Odpowiedziałdość sprytnie, że źle go zrozumiałam; z pewnością nie ośmieliłby się uczynić te ofiary,ma ąc zaszczyt znać mnie tak niewiele, ale zawiadamia mnie edynie, że marszałkowabędzie rozporządzała ego lożą. Marszałkowa dała się wciągnąć w ten żart, a zaś przy ęłam.

Gdyśmy przeszli do salonu, Prévan poprosił, ak możesz sobie wyobrażać, o mie scew loży. Marszałkowa, która traktu e go bardzo łaskawie, przyrzekła pod warunkiem, żeb ie grzeczn ; wówczas on, ukląkłszy ak posłuszne dziecko i niby to prosząc o wska-zówki, i odwołu ąc się do e pobłażliwości, znalazł sposobność powiedzenia rzeczy naderpochlebnych i czułych, które z łatwością mogłam wziąć do siebie.

¹¹⁶ potk nie n zn czone prz w ciu z per — patrz List LXXIV. [przypis tłumacza]¹¹⁷ ncknec t — żołnierz piechoty w XV–XVI w. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 90: Niebezpieczne związki

Wkrótce rozstaliśmy się, obo e wielce zadowoleni z wieczoru.W poniedziałek stawiłam się w Komedii, ak to umówiono. Mimo iż znam two e

zamiłowania literackie, nie umiem ci nic powiedzieć o przedstawieniu ak tylko, że Prévanest rozkoszny i że sztuka padła… Oto wszystko, co wiem. Żal mi było, iż wieczór dobiegakońca, gdyż istotnie spłynął mi bardzo miło; aby go przedłużyć, zaprosiłam marszałkową,by zaszła do mnie na kolac ę: dzięki temu mogłam gościć u siebie mego miłego kawalera.Poprosił edynie o czas przebiegnięcia do hrabiny de P***, aby się stamtąd wymówić.To nazwisko¹¹⁸ odświeżyło we mnie cały gniew. Zrozumiałam asno, że rozpoczną się użzwierzenia; przypomniałam sobie two e światłe rady i postanowiłam święcie… prowadzićdale przygodę, pewna, że uda mi się go wyleczyć z niebezpiecznego plotkarstwa.

Będąc pierwszy raz u mnie w domu, gdzie tego wieczora miałam osób bardzo niewie-le, Prévan musiał dopełnić obowiązków przepisanych zwycza em; kiedy zatem siedliśmydo kolac i, pospieszył podać mi rękę. Dopuściłam się te złośliwości, iż przy mu ąc egorękę, wprawiłam mo e ramię w nieznaczne drżenie; również idąc do stołu, miałam oczyspuszczone i oddech wyraźnie przyspieszony. Zachowanie mo e znamionowało osobę,która przeczuwa porażkę i drży przed zwycięzcą. Zauważył to doskonale, toteż zdra canatychmiast zmienił ton i obe ście. Przedtem był dworny, teraz stał się natarczywy. Niew słowach, gdyż rozmowa obracała się z konieczności w tych samych ramach: ale spo rze-nie ego stało się bardzie przyćmione i pieszczotliwe, brzmienie głosu nabrało słodyczy;uśmiech, przedtem tak sprytny, teraz wyrażał upo enie. Ilekroć zwracał się do mnie, dow-cip ego, tak błyskotliwy w ogólne rozmowie, ustępował mie sca tkliwe serdeczności.Pytam cię, wicehrabio: i cóż ty sam mógłbyś zrobić więce ?

Co do mnie, stałam się zamyślona, marząca, do tego stopnia, iż musiało to zwrócićpowszechną uwagę; gdy zaś zaczęto mnie tym prześladować, z umysłu broniłam się bardzoniezręcznie, rzuca ąc na Prévana krótkie, lecz trwożliwe i zawstydzone spo rzenia.

Po kolac i, skorzystawszy z czasu, gdy poczciwa marszałkowa opowiadała edną zeswoich nieuniknionych anegdot, siadłam na otomanie w pozie pełne tkliwego rozma-rzenia. Po mu esz dobrze, że mo e trwożliwe spo rzenia nie śmiały szukać ócz zwycięzcy,ale parę zerknięć przekonało mnie wkrótce, że osiągnęłam zamierzone wrażenie. Trzebabyło eszcze upewnić go, że i a e podzielam: toteż gdy marszałkowa ozna miła, iż wracado domu, wykrzyknęłam miękkim i tkliwym głosem: „Ach Boże! tak mi dobrze było!”.Mimo to podniosłam się z mie sca, ale zanim rozstałam się z marszałkową, zapytałam ąo zamiary na na bliższe dni, aby pod tym pozorem ozna mić o moich i wtrącić, iż po utrzewieczór będę w domu. Po czym towarzystwo się rozeszło.

Zaczęłam się zastanawiać. Nie wątpiłam, że Prévan zechce skorzystać ze schadzki, akąmu nie ako naznaczyłam; że przy dzie dość wcześnie, aby mnie zastać samą i przypuściżywy atak: ale byłam również zupełnie pewna na podstawie me reputac i, że nie będziesię odnosił do mnie zupełnie lekko, tak ak człowiek boda trochę wytrawny zachowu esię edynie wobec awanturnicy lub też zupełne gąski. Widziałam tedy przed sobą pewnezwycięstwo, eśli padnie z ego strony słowo mi o , a zwłaszcza eśli pokusi się uzyskać tosłowo ode mnie.

Jak to wygodnie mieć do czynienia z wami, ud mi z d! Czasem zdarzy się, że a-kiś nieobliczalny wielbiciel popląta nam szyki nieśmiałością albo też zaskoczy namiętnymwybuchem; est to rodza febry, która, ak każda inna, ma swo e dreszcze i gorączki i nie-kiedy zmienia się w ob awach. Ale u was, wasza z góry uplanowana taktyka tak łatwa estdo odczytania! Na dzień naprzód wiadomo, ak wszystko się odbędzie: we ście, wygląd,głos, sposób rozmowy, wszystko przewidziałam na dokładnie . Nie będę ci zatem opisy-wała nasze konwersac i; odtworzysz ą sobie z łatwością. Uważ tylko, że a, broniąc się napozór, pomagałam mu z całe mocy. Wszystko tam było: zakłopotanie, aby mu dać czasmówić; błahe argumenty, aby mógł e zwalczać; obawa i nieufność, aby wywołać zaklęcia;i ten nieustannie wraca ący reen z ego strony: pr gn od p ni t ko ednego ow . Dodado tego mo e milczenie, ak gdyby wytrzymu ące go dłuże edynie po to, aby spotęgo-wać zapały: wśród tego ręka u mowana po sto razy, która sto razy się umyka, a nigdysię nie wzbrania. Można by w ten sposób spędzić cały dzień; my spędziliśmy całą śmier-

¹¹⁸do r bin de o n zwi ko od wie o we mnie c gniew — patrz List LXX. [przypistłumacza]

Niebezpieczne związki

Page 91: Niebezpieczne związki

telną godzinę: bylibyśmy eszcze może tak trwali, gdyby nie turkot karocy w eżdża ącena dziedziniec. Ta nieszczęśliwa przeszkoda podsyciła oczywiście eszcze ego nalegania;a zaś widząc, że nadeszła chwila, w które estem bezpieczna od zamachu, przygotowaw-szy się długim westchnieniem, wyrzekłam wreszcie owo cenne słowo. Ozna miono kogośi wkrótce salon napełnił się gośćmi.

Prévan poprosił, aby mógł przy ść naza utrz rano. Zgodziłam się, ale chcąc zabezpie-czyć sobie obronę, kazałam poko ówce zostać przez cały czas wizyty w sypialnym poko u,skąd wiesz, że widać wszystko, co się dzie e w gotowalni, gdzie go przy ęłam. Mogącrozmawiać poufnie, ożywieni obo e ednakim pragnieniem, porozumieliśmy się rychło,ale trzeba się było uwolnić od niepożądanego świadka. Tuta właśnie czekałam megoPrévana.

Wówczas, kreśląc mu wedle własne fantaz i i potrzeby obraz mego życia domowego,wytłumaczyłam z łatwością, że niepodobieństwem nam będzie znaleźć w tych warunkachchwilę swobody; że mamy przeciw sobie cały szereg zwycza ów przy ętych w mym domu,które się utarły, ponieważ aż do tego dnia w niczym nie czułam się nimi skrępowana.Zarazem kładłam nacisk na niepodobieństwo zmieniania czegokolwiek w mym trybiebez obawy zdradzenia się w oczach służby. Próbował przybrać smutną minę, dąsać się,mówić, że go nie kocham; domyślasz się, ak mnie to wzruszało! Ale chcąc zadać ciosostateczny, przywołałam na pomoc łzy. Dosłownie efekt „ iro, t p cze z ” z tragediiWoltera. Uczucie tryumfu, a co za tym idzie błysk pewności, iż będzie mnie mógł zgubićwedle ochoty, stanęły kochankowi za całą miłość Oromana¹¹⁹.

Skoro przeszło wrażenie tego efektu, zaczęliśmy się naradzać. W braku wolne chwiliw dniu, zastanawialiśmy się nad nocą: ale tuta wysunął się mó szwa car ako niezwy-ciężona przeszkoda; nie godziłam się zaś, aby go próbował przekupić. Prévan zwróciłuwagę na drzwiczki od ogrodu: i to przewidziałam, i stworzyłam na poczekaniu psa, któ-ry, spoko ny i rozkoszny w dzień, stawał się w nocy istnym demonem. Łatwość, z akąwchodziłam w te wszystkie szczegóły, dodawała śmiałości uwodzicielowi; toteż zapro-ponował mi sposób ze wszystkich na bardzie śmieszny i bezczelny i na ten właśnie sięzgodziłam.

Przede wszystkim ozna mił mi, iż służący ego est równie pewny ak on sam: co dotego nie zwodził mnie, ponieważ istotnie oba byli ednako pewni. Następnie podał plantaki. Mam wydać proszoną kolac ę; on będzie na nie i postara się wy ść sam. Zręcz-ny powiernik zawoła ego powóz, otworzy drzwiczki, on zaś zamiast wsiąść do powozu,ukry e się zręcznie. Woźnica nie spostrzeże się na niczym; tak tedy Prévan, wyszedłszyw oczach całego zebrania, mimo to zostanie u mnie. Chodzi tylko o to, czy będzie sięmógł dostać do mych pokoi. Wyzna ę, że prawdziwym kłopotem było mi znaleźć przeciwtemu pro ektowi dosyć zarzutów tak lichych, aby Prévan mógł e odeprzeć zwycięsko: od-powiedział przykładami. Wedle ego twierdzenia est to sposób na zwykle szy w świecie;on sam posługiwał się nim bardzo często; mówił nawet, że to ego ulubiona metoda, akoprzedstawia ąca na mnie niebezpieczeństw.

Zniewolona tymi nieodpartymi argumentami przyznałam w prostocie ducha, że ist-nie ą w domu ukryte schodki, wychodzące opodal mego buduaru: tam mógłby się za-mknąć i zaczekać bez wielkich obaw, aż służba zostawi mnie samą. Aby nadać więceprawdopodobieństwa przyzwoleniu, za chwilę znowu zaczęłam się wzdragać, to znówgodziłam się pod warunkiem, iż przysięgnie zupełną uległość, przyrzeknie, że będzie roz-sądny… co się zowie roz ądn … słowem, godziłam się dowieść mu mo e miłości, ale niezadowolić ego chęci.

Zapomniałam ci dodać, że odwrót mego galanta miał się odbyć przez furtkę w ogro-dzie: chodziło tylko o to, aby doczekać brzasku: Cerber uż ani warknie; żywa dusza nieprzechodzi ulicą o te porze, a służba tonie w na głębszym śnie. Dziwi cię ten stek niedo-rzeczności? Zapominasz chyba o naszym wza emnym położeniu. O cóż chodziło więce ?Jemu było na zupełnie na rękę, aby wszystko wyszło na aw, a zaś posiadałam dostatecznąpewność, że nie wy dzie. Schadzka miała się odbyć za dwa dni.

Zauważ, proszę, że sprawa uż była ak ubita, a eszcze nikt nie widział Prévana w moimtowarzystwie. Spotykam go na kolac i u zna omych; ofiaru e gospodyni domu lożę na

¹¹⁹ ir , ro m n — bohaterowie tragedii re Voltaire’a z r. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 92: Niebezpieczne związki

nową sztukę, a zaś przy mu ę mie sce w loży. Zapraszam marszałkową na kolac ę, podczasprzedstawienia i wobec Prévana; nie zaprosić i ego est prawie niepodobieństwem. Onprzy mu e i składa mi w dwa dni późnie obowiązkową wizytę. Z awia się, to prawda,naza utrz rano: ale pomija ąc to, że ranne wizyty przechodzą dość niepostrzeżenie, odemnie edynie zależy, aby znaleźć to postąpienie zbyt swobodnym; w istocie, da ę mu uczuć,iż zaliczam go do rzędu dalszych zna omości, zaprasza ąc go listownie na ceremonialnąkolac ę. Mogę powiedzieć zupełnie dobrze ak molierowska Anusia: „ e to w z tko ”.

Za nade ściem nieszczęsnego dnia, dnia, który miał być grobem mo e cnoty i re-putac i, wydałam rozporządzenia wierne Wiktorii. Wykonała e tak, ak to niebawemzobaczysz.

Nadszedł wieczór. Salon był prawie pełny, kiedy ozna miono Prévana. Przy ęłam goz wyszukaną grzecznością podkreśla ącą dostatecznie nasz ceremonialny stosunek i po-sadziłam do gry przy stole marszałkowe , ako osoby, która wprowadziła go nie ako domnie. Wieczór nie przyniósł nic godnego uwagi prócz maleńkiego bileciku, który dys-kretny kochanek zdołał mi wręczyć i który spaliłam wedle zwycza u. Ozna miał, iż mogęn niego icz ; to zasadnicze słowo przybrane było różnymi zbytecznymi, a nieuniknio-nymi w podobnych okolicznościach słówkami, ak miłość, szczęście, itd.

O północy, skoro partie uż się pokończyły, zaproponowałam eszcze krótkiegor on . Miałam podwó ny cel: eden, aby ułatwić wymknięcie się Prévana, drugi zaś, abyzwrócić na niego uwagę, co było nieuniknione, zważywszy ego opinię zapamiętałegogracza. Rada byłam również, że w potrzebie każdy będzie sobie mógł przypomnieć, żenie było mi pilno zostać same .

Gra przeciągnęła się dłuże niż przypuszczałam. Diabeł mnie kusił: uległam chętce,aby pó ść pocieszyć niecierpliwego więźnia. Już się zbliżałam ku swe zgubie, kiedy przy-szło mi na myśl, że skoro raz ulegnę w zupełności, nie będę miała uż mocy utrzymaćgo w nieposzlakowanym stro u, niezbędnym dla ziszczenia mych zamiarów. Miałam siłęoprzeć się pokusie. Zawróciłam z drogi i nie bez żalu za ęłam na nowo mie sce przy grzeciągnące się beznadzie nie długo. Skończyła się nareszcie i wszyscy się rozeszli. Zadzwo-niłam na sługi, rozebrałam się bardzo szybko i wyprawiłam e również na spoczynek.

Czy widzisz mnie, wicehrabio, ak w leciutkim stro u, ostrożnym i lękliwym kro-kiem idę niepewną ręką otworzyć drzwi zwycięzcy? U rzał mnie… błyskawica nie estrównie szybka… Cóż ci powiem? Pokonał, pokonał mnie zupełnie, zanim byłabym zdol-na wymówić słowo, aby go powstrzymać lub usiłować się bronić. Po tym zwycięstwiePrévan chciał przybrać postawę bardzie dogodną i bardzie zastosowaną do okoliczności.Przeklinał swó stró , który — ak mówił — oddala go ode mnie: chciał walczyć równąbronią. Ale mo a nadzwycza na trwożliwość sprzeciwiła się temu zamiarowi, tkliwe zaśpieszczoty, akimi go obsypałam, nie zostawiły mu czasu po temu. Niebawem Prévanza ął się innymi sprawami.

Jego prawa do mego serca zdwoiły się, pretens e zaś odżyły na nowo: ale wówczas aozwałam się w te słowa: „Nieprawdaż, aż dotąd, miałbyś pan wcale zabawną anegdotkędo opowiedzenia paniom de P*** i publiczności; ciekawa estem, w aki sposób opowieszkoniec przygody”. To mówiąc, pociągnęłam ze wszystkich sił za dzwonek. Teraz przyszłana mnie kole działania, a czyn szybszy był od słów. Zaledwie Prévan zdołał coś wybąkać,uż usłyszałam kroki Wiktorii, zwołu ące równocześnie moich ludzi, których zatrzymałaz mego rozkazu u siebie. Wówczas rzekłam głośno, przybiera ąc ton obrażone królowe ;„Wy dź pan i nie pokazu mi się na oczy”. Równocześnie wpadła do poko u zgra a służby.

Biedny Prévan postradał głowę. Dopatru ąc się zasadzki w tym, co było w gruncie e-dynie żartem, porwał się do szpady. Nie wyszło mu to na dobre: poko owy, chłopak silnyi odważny, chwycił go wpół i powalił na ziemię. Wyzna ę, iż miałam chwilę śmiertelnegostrachu. Krzyknęłam, aby go wstrzymano, i rozkazałam zostawić śmiałkowi wolne prze -ście, pilnu ąc edynie, aby opuścił dom. Usłuchali, ale nie bez szemrania; nie posiadali sięz oburzenia, że ktoś śmiał uchybić ich wi te ni. Hurmem odprowadzili do bramy nie-szczęsnego kawalera z krzykami i hałasem, ak to było mym życzeniem. Jedna Wiktoriazostała; za ęłyśmy się przez ten czas doprowadzeniem do porządku łóżka.

Moi ludzie wrócili gromadnie: a, c e zcze wzru zon , zapytałam ich, akim szczę-śliwym przypadkiem nie spali eszcze: Wiktoria opowiedziała, że zaprosiła na kolac ędwie przy aciółki, zabawa przeciągnęła się nieco dłuże , słowem, ba eczkę, którą ułożyły-

Niebezpieczne związki

Page 93: Niebezpieczne związki

śmy z góry. Podziękowałam wszystkim i kazałam się oddalić. Równocześnie poleciłam,aby natychmiast posłano po mego lekarza. Zdawało mi się, że byłam w prawie obawiaćsię następstw mego mierte nego prze tr c u; zarazem był to pewny sposób dania nowinieszybkiego i szerokiego rozgłosu.

Przybiegł w istocie, ubolewał wielce nade mną i zalecił edynie spokó . Ja, z mestrony, nakazałam eszcze Wiktorii, aby od wczesnego ranka paplała o za ściu po całymsąsiedztwie.

Wszystko powiodło się tak dobrze, że przed południem eszcze, zaledwie się obu-dziłam, nabożna sąsiadka była uż u wezgłowia mego łóżka, aby dowiedzieć się o całeprawdzie i szczegółach straszne przygody. Byłam zmuszona przez dobrą godzinę współ-biadać nad zepsuciem naszych czasów. W chwilę późnie otrzymałam od marszałkowebilecik, który dołączam. Wreszcie przed piątą u rzałam u siebie, ku swemu wielkiemuzdumieniu, pana de ***. Przybywał, ak ozna mił, przeprosić mnie za to, iż oficer z e-go pułku mógł mi uchybić w tak niesłychany sposób¹²⁰. Dowiedział się o tym dopierona obiedzie u marszałkowe i natychmiast posłał Prévanowi rozkaz udania się do więzie-nia. Zaniosłam mo e wstawiennictwo, ale mi odmówił. Wówczas pomyślałam, że akowspółwinowa czyni powinnam i a nałożyć sobie akąś karę, a przyna mnie zachowaćścisły areszt. Nakazałam służbie nie przy mować nikogo i ozna miać, że estem cierpiąca.

Temu osamotnieniu zawdzięczasz ten długi list. Równocześnie mam zamiar przesłaćpani de Volanges wiadomość, które pewno nie omieszka odczytać publicznie. Poznaszzatem tę historię w świetle, w akim należy ą rozgłaszać.

Zapomniałam ci dodać, że Belleroche est wściekły i chce koniecznie bić się z Préva-nem. Poczciwy chłopak! Na szczęście mam pod dostatkiem czasu, aby ochłodzić mugłowę. Tymczasem spróbu ę skłonić mo ą własną, znużoną nieludzko długim pisaniem.Do widzenia, wicehrabio.

września ** Marszałkowa de… do markizy de Merteuil

(Bilet dołączony do poprzedza ącego listu)Mó Boże! Czegóż a się dowiadu ę, droga pani? Czy to możliwe, aby ten chłystek

dopuścił się podobnych potworności? W dodatku eszcze wobec pani! Na co się est na-rażoną doprawdy! We własnym domu nie można się czuć bezpieczną! Doprawdy, słysząco takich rzeczach, trzeba tylko dziękować Bogu, że się est starą babcią. Ale nie daru ęsobie nigdy, że to a poniekąd wprowadziłam do ciebie niegodziwca. Przyrzekam ci, żeeżeli to, co słyszę, est prawdą, Prévan nie przestąpi więce mego progu; mam nadzie ę,że wszyscy uczciwi ludzie tak samo się z nim obe dą.

Mówiono mi, że ten wypadek bardzo odbił się na twoim zdrowiu, niespoko na estem.Zechcie , na droższa, udzielić mi wiadomości; lub, eśli nie możesz pisać, prześlij słówko.Tylko edno słówko dla mego spoko u. Byłabym przybiegła od rana, gdyby nie kąpiele,których doktor nie pozwala mi przerywać; popołudniu zaś muszę być w Wersalu, zawszew te same sprawie mego siostrzeńca. Do widzenia, drogie dziecko, bądź pewna na całeżycie mo e szczere przy aźni.

Paryż, września ** Markiza de Merteuil do pani de Volanges

Piszę do ciebie z łóżka, dobra, droga przy aciółko. Wypadek na przykrze szy w świecie,a zarazem na niepodobnie szy do przewidzenia, przyprawił mnie o chorobę z przestrachui alterac i. Nie, abym sobie miała coś do wyrzucenia; ale zawsze przykro est niezmier-nie dla uczciwe i przestrzega ące względów płci swo e kobiety, ściągać na siebie uwagępubliczną. Nie wiem, co byłabym dała, aby uniknąć tego nieszczęsnego wydarzenia; dziśeszcze nie wiem, czy nie namyślę się wy echać na wieś, aby przeczekać, aż wszystkopó dzie w niepamięć. Oto co zaszło:

Spotkałam kiedyś u marszałkowe de *** nie akiego pana de Prévan, którego znaszz pewnością z nazwiska i którego a również znałam tylko w ten sposób. Bądź co bądź,

¹²⁰u rz m u iebie p n de — komendant korpusu, w którym służył Prévan. [przypis tłumacza]

Niebezpieczne związki

Page 94: Niebezpieczne związki

spotkawszy go w tym domu, byłam uprawniona, ak mniemam, przypuszczać, że liczy siędo przyzwoitego towarzystwa. Posiada dość u mu ącą powierzchowność i — o ile mogęsądzić — nie zbywa mu na sprycie. Przypadek zrządził, iż nie ma ąc ochoty do gry, zna-lazłam się sama edna w sąsiedztwie biskupa de *** i tego pana, podczas gdy towarzystwoza ęte było ncknec tem¹²¹. Rozmawialiśmy we tro e aż do chwili, gdy nas wezwano dostołu. Przy stole rozmowa toczyła się koło nowe sztuki; Prévan skorzystał ze sposobno-ści, aby ofiarować swą lożę marszałkowe , która przy ęła tę grzeczność; stanęło na tym, żei a mam mieć mie sce w loży. Chodziło o ostatni poniedziałek, loża zaś była do Komedii.Ponieważ marszałkowa miała wieczerzać u mnie po teatrze, zaproponowałam temu panu,aby e towarzyszył; tak się też stało. Na trzeci dzień złożył mi wizytę, która odbyła sięwedle przy ętych zwycza ów i bez żadne nadzwycza ne oznaki. Następnego dnia znówz awił się rano, co mi się wydało nieco za swobodne; ale sądziłam, że zamiast mu to oka-zać chłodnym przy ęciem lepie mu akąś grzecznością dać do poznania, że nie esteśmytak zażyle, ak on zda e się rozumieć. W tym zamiarze posłałam mu tego samego dniabardzo suche i ceremonialne zaproszenie na kolac ę, którą dawałam przedwczora . Nieodezwałam się doń więce niż cztery razy w ciągu wieczora; on, ze swe strony, zniknął,skoro tylko partia się skończyła. Przyznasz, że ak dotąd nic nie zdawało się zapowiadaćromantyczne przygody. Po ukończeniu gry złożono eszcze wspólnego r on , któryprzeciągnął się blisko do drugie , po czym wreszcie znalazłam się w łóżku.

Upłynęło co na mnie dobre pół godziny od czasu, ak mo e dziewczęta opuściły sy-pialnię, kiedy nagle słyszę akiś szelest. Odchylam firankę z niemałym przerażeniem i wi-dzę mężczyznę, który wchodzi drzwiami prowadzącymi do buduaru. Wyda ę przeraźliwykrzyk i pozna ę przy świetle nocne lampki, pana de Prévan, który z trudnym do po ęciazuchwalstwem mówi, abym się nie lękała, że wy aśni ta emnicę swego postąpienia i błaga,abym nie czyniła hałasu. Mówiąc to, zapala świecę; byłam tak zdrętwiała, że nie mogłamsłowa z siebie wydobyć. Jego spoko ne i pewne siebie zachowanie potęgowało tylko mo eprzerażenie. Ale nie wymówił eszcze dwóch słów, kiedy poznałam, co to za mniemanata emnica: edyną odpowiedzią było, ak możesz sobie wyobrazić, zadzwonić na gwałt naludzi.

Niesłychanie szczęśliwym wydarzeniem, cała służba była zebrana u Wiktorii i eszczenikt nie spał. Panna służąca, która wpada ąc do mnie, słyszała, że coś mówię z wielkimpodnieceniem, przelękła się i zwołała wszystkich. Możesz pomyśleć sobie, co za skan-dal! Ludzie byli oburzeni; przez chwilę myślałam, że eden ze służących zabije Prévana.Wyzna ę, że na razie byłam zadowolona z te silne odsieczy; kiedy dziś się zastanawiam,wolałabym, aby się z awiła tylko poko owa: wystarczyłaby zupełnie, a może uniknęłobysię rozgłosu, który mnie tak martwi.

Tymczasem w ten sposób hałas rozbudził sąsiadów, służba wszystko rozgadała, tak żeod wczora zdarzenie to est ba ką całego Paryża. Pan de Prévan est w areszcie na rozkazswego pułkownika, który był na tyle uprze my, iż z awił się, aby, ak mówił, przedłożyćmi swo e przeprosiny. Ten areszt powiększy eszcze rozgłos sprawy, ale za żadną cenę niemogłam uzyskać, aby go poniechano. Kto żyw zapisu e się u mych drzwi, które zresztą sąszczelnie zamknięte. Od tych kilku osób, które widziałam, wiem, że wszyscy odda ą misprawiedliwość i że oburzenie na pana de Prévan nie ma wprost granic; zasłużył na niez pewnością, ale to nie zmnie sza przykrości całego wydarzenia.

Co więce , ten człowiek posiada z pewnością przy aciół, a ego przy aciele to muszą byćźli ludzie; kto wie, kto może odgadnąć, co wymyślą, aby mi szkodzić? Mó Boże, akżenieszczęśliwą istotą est młoda kobieta! Mało dla nie eszcze uchronić się od obmowy;trzeba, aby umiała nakazać milczenie nawet i potwarzy.

Donieś mi, proszę, co byłabyś uczyniła wówczas i teraz na moim mie scu; słowemwszystko, co o tym myślisz. Od ciebie zawsze spływały na mnie na milsze słowa pociechyi na zbawiennie sze rady; od ciebie również na chętnie e przy mu ę.

Do widzenia, droga i dobra przy aciółko; znasz uczucia, akie wiążą mnie do ciebie nazawsze, ściskam two ą miłą dziewczynkę.

Paryż, września **

¹²¹ ncknec t — tu: hazardowa gra karciana. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 95: Niebezpieczne związki

Niebezpieczne związki, tom drugi

Niebezpieczne związki

Page 96: Niebezpieczne związki

TOM DRUGI

Niebezpieczne związki

Page 97: Niebezpieczne związki

CZĘŚĆ TRZECIA Cecylia Volanges do wicehrabiego de Valmont

Mimo całe radości, aką mi sprawia ą listy pana kawalera Danceny, i mimo szczerechęci swobodnego widywania się z nim, nie odważyłam się usłuchać pańskich poleceń. Popierwsze est to zbyt niebezpieczne; mama uważa na wszystko, może łatwo się spostrzec,a wówczas byłabym zgubiona na zawsze. A potem, zdawało mi się, że to byłoby bardzoniedobrze; robić sobie tak podwó ny klucz, to nie byle co! Prawda, że to pan byłby takdobry się tym za ąć; ale mimo to gdyby się wydało, na mnie spadłby również za to wstydi wina, skoro pan by go kazał robić dla mnie. Słowem, uż dwa razy próbowałam go wziąći na próżno!

Z pewnością, że to byłoby bardzo łatwe, gdyby o co innego chodziło; ale nie wiemdlaczego, za każdym razem mnie akaś taka drżączka chwyciła i nigdy nie mogłam zdobyćsię na odwagę. Sądzę więc, że chyba lepie , aby wszystko uż zostało tak ak dotąd.

Jeżeli pan będzie tak łaskaw, aby nam zechcieć pomagać ak dotąd, to zawsze przecieżzna dzie się akiś sposób oddania mi listu. Nawet z tym ostatnim, gdyby nie to nie-szczęście, że pan się odwrócił nagle w stanowcze chwili, byłoby wszystko poszło całkiemgładko. Ja dobrze rozumiem, że pan nie może tak ak a myśleć edynie o tym; ale wolęuż mieć więce cierpliwości i nie narażać się tak bardzo. Jestem pewna, że pan Dancenypowiedziałby tak ak a, bo za każdym razem, kiedy on chciał coś takiego, co mi sprawiałoza wiele przykrości, zawsze się zgadzał, żeby tego nie robić.

Oddam panu równocześnie z tym listem pański list, list Danceny’ego i pana klucz. Niemnie przeto wdzięczną panu estem serdecznie za pańską dobroć i proszę pana o dalszewzględy dla mnie. To prawda, estem bardzo nieszczęśliwa i gdyby nie pan, byłoby eszczegorze ; ale, bądź co bądź, to est zawsze mo a matka; trzeba więc znosić nie edno cierpliwie.I byleby pan Danceny kochał mnie zawsze, a pan mnie nie opuścił, może nade dzie przecieżakiś czas szczęśliwszy.

Mam zaszczyt być, z głęboką dla pana wdzięcznością, pańską uniżoną i powolną¹²²sługą.

września ** Wicehrabia de Valmont do kawalera Danceny

Jeżeli two e sprawy, mó drogi, nie idą zawsze tak szybko, ak byś tego pragnął, to niedo mnie powinieneś mieć o to pretens ę. Mam tu nie edną przeszkodę do przewalczenia.Czu ność i surowość pani de Volanges, to eszcze nie wszystko; two a młoda przy aciółkarównież nastręcza mi niemało kłopotu. Czy nie chce, czy też się boi, ale nie zawsze robito, co e radzę, a przecież, zda e mi się, lepie chyba od nie wiem, co czynić należy.

Znalazłem sposób prosty, dogodny i pewny doręczania e twoich listów, a nawetułatwienia w przyszłości widywań się, których tyle pragniesz; otóż nie mogłem e na-kłonić do tego sposobu. Jestem tym więce zmartwiony, że w istocie nie widzę innegośrodka, aby cię zbliżyć do nie , a nawet, tak ak dziś rzeczy sto ą, nieustannie lękam się,że możemy się zdradzić. Domyślasz się łatwo, że nie mam ochoty ani sam się narażać,ani też wystawiać na to was obo e.

Byłoby mi doprawdy bardzo przykro, gdyby brak ufności ze strony twe młode przy-aciółki miał udaremnić usługi, z akimi się ofiarowałem; może byłoby dobrze, gdybyśnapisał e coś o tym. Zastanów się, ak chcesz uczynić, do ciebie należy sądzić o tym:bowiem to nie est eszcze dosyć służyć swoim przy aciołom, trzebaż eszcze służyć imwedle ich myśli! To byłby może zarazem sposób upewnienia się o e uczuciach dla cie-bie; bowiem kobieta, która zachowu e własną wolę, nie kocha z pewnością tyle, ile o tympowiada.

To nie znaczy, abym posądzał two ą ukochaną o niestałość: ale to eszcze bardzo młodestworzenie; boi się bardzo mamy, która, ak wiesz, czyni co może, aby ci zaszkodzić;kto wie zatem, czy byłoby bezpiecznie zostawić panienkę zbyt długo bez przypomnieniao sobie. Proszę cię ednak, abyś się nie niepokoił nad miarę tym wszystkim, co ci tu

¹²²powo n (daw.) — tu: posłuszny, podporządkowany czy e ś woli. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 98: Niebezpieczne związki

mówię. W gruncie rzeczy nie mam żadnego powodu do nieufności; est to edynie możenadmierna troskliwość przy aźni.

Nie rozpisu ę się dłuże , bo eszcze mam parę swoich spraw do załatwienia. Co domnie, to estem w mnie pomyślnym położeniu od ciebie, ale kocham pewno nie mnie ,a to est zawsze pociecha. Gdyby nawet sprawy nie poszły po mo e myśli w tym, comnie dotyczy, powiem, iż dobrze strawiłem mó czas, eżeli tylko potrafię stać się tobieużytecznym. Do widzenia, mó drogi.

Z zamku*** września ** Prezydentowa de Tourvel do wicehrabiego de Valmont

Pragnęłabym bardzo, aby ten list nie sprawił panu przykrości lub eżeli tego nie dasię uniknąć, aby przyna mnie mogła ą złagodzić świadomość, iż szczerze ą podzielam.Powinien mnie pan teraz znać na tyle, aby być pewnym, że nie mam byna mnie chęcidotknąć pana; ale i pan także z pewnością również nie chciałby mnie pogrążyć w wiekuisterozpaczy. Zaklinam pana zatem w imię tkliwe przy aźni, aką panu przyrzekłam, w imięnawet tych uczuć może żywszych, ale z pewnością nie bardzie szczerych, akie pan maszdla mnie, nie widu my się uż więce , niech pan od edzie; zaś aż do tego czasu unika myzwłaszcza tych rozmów ustronnych i nazbyt niebezpiecznych, w których a, mocą akie śniewytłumaczone siły, nigdy nie zdołam panu powiedzieć tego, co postanowiłam, ale,przeciwnie, słucham eno tego, czego bym słuchać nie powinna.

Wczora eszcze, kiedy pan spotkał się ze mną w parku, edynym moim zamiarem byłopowiedzieć panu to, co dziś piszę w tym liście; i mimo to cóż uczyniłam? Za mowałam sięedynie pańską miłością… pańską miłością, które nigdy nie będzie wolno mi podzielić!Och, przez litość, oddal się pan ode mnie!

Niech się pan nie lęka, aby oddalenie miało kiedykolwiek zmienić mo e uczucia dlapana: akże zdołałabym e zwyciężyć, kiedy uż walczyć z nimi nie mam siły? Widzi pan,mówię panu wszystko; mnie się obawiam wyznać mo ą słabość niż e ulec: ale straciw-szy władzę nad uczuciami, chcę przyna mnie zachować nad moim postępowaniem; tak,i zachowam ą, poprzysięgłam to sobie, chociażby za cenę życia.

Ach, akże niedalekim est czas, w którym czułam się tak pewną, iż nigdy nie przy dziemi staczać podobnych walk ze sobą? Byłam z tego szczęśliwa; może czułam się tym nazbytdumna. Niebo ukarało, okrutnie ukarało tę pychę: ale pełne miłosierdzia nawet w chwili,w które cios zada e, ostrzegło mnie eszcze przed upadkiem; byłabym też podwó niewystępną, gdybym dale brnęła w nierozwadze, zyskawszy uż świadomość, iż zbywa mina sile.

Mówił mi pan po sto razy, że nie chciałbyś szczęścia okupionego moimi łzami. Ach,nie mówmy uż o szczęściu, ale pozwól mi odzyskać nieco spoko u.

Przychyla ąc się do te prośby, akież nowe prawa zdobędziesz sobie w moim sercu!A tych uż nie będę potrzebowała zwalczać, ponieważ źródłem ich będzie cnota. Jakżeżlubować się będę mą wdzięcznością! Będę panu winna słodycz napawania się bez wyrzu-tów uczuciem pełnym rozkoszy. Teraz, przeciwnie, przerażona mymi uczuciami, moimstanem, lękam się same myśli o panu; kiedy nie mogę e uciec, walczę z nią; nie zdołame oddalić, ale ą odpycham.

Czyż nie byłoby lepie dla nas obo ga zakończyć to udręczenie? O ty, którego duszatak wrażliwa, nawet wśród błędów zachowała szacunek dla cnoty, ty będziesz miał wzglądna mo ą niedolę, ty nie odrzucisz me prośby. Węzeł spoko nie szy może, ale nie mnietkliwy, za mie mie sce tych gwałtownych wzruszeń; wówczas a, oddycha ąc spoko niedzięki twe dobroci, będę się cieszyła własnym istnieniem, będę sobie mówiła w radościserca: tę słodycz, akie dozna ę, winna estem memu przy acielowi.

Czyniąc mi te drobne ustępstwa, których panu nie narzucam, ale o które proszę, czysądzisz, iż opłacasz zbyt drogo koniec mych udręczeń? Ach, gdyby pańskie szczęście trzebabyło okupić eno moim nieszczęściem, może mi pan wierzyć, iż nie wahałabym się aniprzez chwilę… Ale stać się występną!… ach nie, nie, racze umrzeć tysiąc razy!

Dziś uż nękana wstydem, zanim stanę się pastwą wyrzutów sumienia, lękam się i in-nych i lękam się same siebie; rumienię się w towarzystwie ludzi i drżę w samotności;życie mo e est edną męczarnią. Spokó mogę osiągnąć edynie za two ą łaską. Oto two-

Niebezpieczne związki

Page 99: Niebezpieczne związki

a przy aciółka, istota, którą kochasz, pokorna i zawstydzona, żebrze u ciebie spoko ui niewinności. Ach, Boże! Gdyby nie pan, czyż byłaby kiedykolwiek doprowadzona dote poniża ące prośby? Nie robię panu żadnego wyrzutu: nazbyt czu ę sama po sobie, aktrudno est oprzeć się przemożnemu uczuciu. Skarga wszak nie est szemraniem. Uczyńprzez szlachetność to, co a czynię z obowiązku, a do wszystkich uczuć, akimi mnienatchnąłeś, dołączę uczucie wieczyste wdzięczności. Żegnam, żegnam pana.

września ** Wicehrabia de Valmont do prezydentowe de Tourvel

Oszołomiony twoim listem, nie wiem eszcze, pani, ak zdołam ci odpowiedzieć. Bezwątpienia, eżeli trzeba wybierać między twoim nieszczęściem a moim, do mnie należypoświęcić się i nie waham się w tym względzie: ednakże rzeczy te wagi zasługu ą chyba,aby e rozważyć i wy aśnić, a akżeż to osiągnąć, eżeli nie mamy uż mówić ani widziećsię z sobą?

Jak to! Wówczas gdy uczucia na słodsze nas łączą, błaha obawa miałaby wystarczyć,aby nas rozdzielić, być może bez powrotu? Na próżno tkliwa przy aźń, płomienna miłośćupominać się będą o swo e prawa; głos ich brzmieć będzie nadaremno; i dlaczego? Gdzieżest to gwałtowne niebezpieczeństwo, które ci zagraża?

Pozwól mi pani powiedzieć, iż pozna ę tu ślad niekorzystnych dla mnie sądów i pod-szeptów. Nie ma się takiego lęku w pobliżu człowieka, którego się szanu e; nie oddala siętego, kogo się uznało godnym odrobiny przy aźni; w ten sposób drżeć i uciekać możnaedynie przed człowiekiem niebezpiecznym.

A przecież byłże kto kiedy bardzie pełnym szacunku i bardzie uległym ode mnie?Oto widzisz to, pani, panu ę nawet nad sposobem wysłowienia; nie pozwalam uż sobiena te imiona tak słodkie, tak drogie memu sercu, którymi ono w skrytości nie przesta ecię obdarzać. To uż nie kochanek nieszczęsny a wierny przy mu e wskazówki i pociesze-nia od przy aciółki współczu ące i tkliwe : to oskarżony przed swoim sędzią niewolnikprzed swoim panem! Te nowe tytuły wkłada ą oczywiście nowe obowiązki; gotów estemdopełnić wszystkich. Wysłucha mnie; eżeli mnie potępisz, podda ę się wyrokowi i od-eżdżam. Przyrzekam więce ; czy wolisz ten despotyzm, który sądzi bez wysłuchania? Czyczu esz w sobie odwagę takie niesprawiedliwości? Rozkazu : także posłucham.

Ale ten wyrok, ten rozkaz, niecha usłyszę go z twoich ust. „Dlaczego?” — możeszmnie z kolei zapytać. Ach, eśliś zdolna zadać to pytanie, akże mało znasz i miłość, i mo eserce! Czyż to est niczym chcieć widzieć cię eszcze choćby raz ostatni? Kiedy ty wyro-kiem swoim pogrążasz duszę mo ą w rozpaczy, edno litościwe spo rzenie z twe stronywystarczy może, by nie dać mi ugiąć się pod nią. Wreszcie, eżeli mi trzeba wyrzec się mi-łości, przy aźni, dla których edynie istnie ę, chcę byś przyna mnie u rzała swo e dzieło:zostanie mi two a litość. Wszak ą opłacam dość drogo, aby na nią zasłużyć.

A zatem pragniesz oddalić mnie od siebie! Godzisz się, abyśmy się stali wza em ob-cy sobie! Co mówię? Pragniesz tego; zapewnia ąc, iż nieobecność mo a nie osłabi twychuczuć, równocześnie nalegasz na mó od azd, aby tym łatwie pracować nad ich zniszcze-niem.

Zapominam się: wybacz mi, pani. Przebacz ten wyraz boleści, aką zbudziłaś w mymsercu: nie zmieni ona w niczym mo ego bezwzględnego poddania się two e woli. Alezaklinam cię a z kolei, w imię tych uczuć tak słodkich, do których ty sama się odwołu esz,nie odmawia wysłuchania mnie i przez litość boda dla śmiertelnych mąk, akie cierpięprzez ciebie, nie odwleka zbytnio chwili. Żegnam cię, pani.

września ** wieczorem Kawaler Danceny do wicehrabiego de Valmont

O mó przy acielu! List twó ściął mi krew z przerażenia. Cecylia… O, Boże! Czy toest możebne? Cecylia mnie uż nie kocha! Tak, widzę tę okropną prawdę poprzez zasłonę,którą two a przy aźń ą okrywa. Chciałeś mnie przygotować na przy ęcie tego śmiertel-nego ciosu; dzięku ę ci za two e względy; ale czyż można okłamać serce kochanka? Mówdo mnie więc bez osłonek, możesz i proszę cię o to. Odsłoń mi wszystko: to, co zbudziło

Niebezpieczne związki

Page 100: Niebezpieczne związki

two e pode rzenia i to, co e potwierdziło. Zależy mi na na drobnie szych szczegółach.Stara się przede wszystkim przypomnieć sobie e słowa. Jedno słowo powtórzone nie-dokładnie może zmienić całe zdanie; edno i to samo ma niekiedy dwo akie znaczenie…Mogłeś się omylić: niestety, eszcze próbu ę się łudzić! Co ci powiedziała? Czy czyniła miakie zarzuty? czy nie tłumaczy się boda ze swo e winy? Powinienem był domyśleć sięte zmiany z trudności, akich ona od pewnego czasu dopatru e się we wszystkim. Miłośćnie zna tylu przeszkód.

Co a mam teraz czynić? Co mi radzisz? Gdybym spróbował się z nią widzieć? Czyżto est zupełnie niemożliwe? Rozłączenie to est rzecz tak straszna, tak okrutna… i onaodrzuciła środek zobaczenia mnie! Nie mówisz mi, co to był za środek; eżeli był w isto-cie zbyt niebezpieczny, ona wie dobrze, że nie chcę, aby się zbytnio narażała. Ale znamrównież two ą przezorność i, na mo e nieszczęście, nie mogę o nie wątpić.

Co teraz czynić? Jak pisać do nie ? Jeżeli e dam uczuć mo e pode rzenia, zrobię emoże przykrość: zaś nie zniósłbym myśli, iż estem powodem e zmartwienia. Ukrywaće znowu przed nią, to znaczyłoby oszukiwać ą, a a nie umiem być z nią nieszczery.

Och, gdyby mogła wiedzieć, co a cierpię, wzruszyłaby się mo ą niedolą. Znam etkliwość, e serce, mam tysiąc dowodów e przywiązania. Może to tylko zbytek nie-śmiałości, trwożliwości: est tak młoda! matka obchodzi się z nią tak surowo! Napiszędo nie , będę panował nad sobą, poproszę ą tylko, aby się na zupełnie zdała na ciebie.Gdyby odmówiła nawet, nie będzie mogła w każdym razie pogniewać się o mo ą prośbę,a może się zgodzi.

Ciebie, drogi przy acielu, przepraszam po tysiąc razy i za nią, i za siebie. Upewniamcię, że ona czu e wartość twego poświęcenia, że ma za nią pełną wdzięczność. To nie estnieufność, to tylko nieśmiałość. Bądź pobłażliwy: to na pięknie sze zadanie przy aźni. Dowidzenia; napiszę do nie natychmiast.

Czu ę, że wszystkie mo e obawy opada ą mnie na nowo; czyż mogłem kiedy przy-puszczać, że tyle mnie kosztować będzie pisać do nie ! Ach, wczora eszcze było to mo ąna słodszą rozkoszą!

Do widzenia, mó przy acielu, nie wypuszcza mnie z two e opieki i użal się nademną.

Paryż, września ** Kawaler Danceny do Cecylii Volanges

(dołączony do poprzedza ącego)Nie umiem ukryć przed tobą, do akiego stopnia zmartwiłem się, dowiadu ąc się od

Valmonta o twoim braku zaufania do niego. Wiesz chyba, że est moim przy acielem,że est edynym człowiekiem, który może nas zbliżyć do siebie: mniemałem, że te po-budki wystarczą; widzę z przykrością, że się omyliłem. Czy mogę mieć nadzie ę, abyśprzyna mnie zechciała wy aśnić mi swo e przyczyny? Czy i w tym za dą może akie nowetrudności? Nie zdołam odgadnąć bez two e pomocy ta emnicy tego postępowania. Nieśmiem pode rzewać two e miłości dla mnie… Ach! Cecylio!…

Więc to prawda, że odrzuciłaś sposób zobaczenia mnie! Sposób pro t , tw i pewn ¹²³? I to się nazywa, że mnie kochasz! To krótkie rozłączenie snadź¹²⁴ bardzo zdołałowpłynąć na two e uczucia!

Ale po cóż mnie zwodzić? Po cóż mówić, że kochasz zawsze, że kochasz więce eszcze?Matka, niwecząc twą miłość, czyż zniweczyła zarazem i two ą prostotę?

Powiedz mi więc, czy two e serce zamknięte uż dla mnie bez powrotu? Czy zupełnieo mnie zapomniałaś? Dzięki twe odmowie, nie wiem, ani kiedy otrzymasz mo e skargi,ani kiedy na nie odpowiesz. Odpowiedz mi przecież, czy to prawda, że mnie uż nie ko-chasz? Nie, to być nie może, ty łudzisz się tylko, spotwarzasz własne serce! Przemija ącaobawa, chwila zniechęcenia, którą miłość zdołała uż rozproszyć, nieprawdaż, Cesiu mo a?Ach, tak, z pewnością, zawiniłem, iż śmiałem cię oskarżać. Jakiż szczęśliwy byłbym, gdy-bym się mylił! Jakżeżbym pragnął obsypywać cię na czulszymi przeprosinami, naprawić

¹²³odrzuci po b pro t , tw i pewn — Danceny nie wie, co to za sposób; powtarza edynie wyrażenieValmonta. [przypis tłumacza]

¹²⁴ n d (daw.) — widocznie, prawdopodobnie. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 101: Niebezpieczne związki

tę chwilę krzywdy wiekuistą miłością! Cesiu, Cesiu, mie litość nade mną! Zgódź się nawidzenie się nasze, zgódź się na wszystkie środki! Widzisz oto, akie są skutki rozłączenia!Obawy, pode rzenia, może chłód! Jedno spo rzenie, edno słowo i będziemy szczęśliwi.Ale cóż! Czyliż wolno mi eszcze mówić o szczęściu? Kto wie, może ono uż straconedla mnie, stracone na zawsze. Dręczony obawą, boleśnie szarpiący się pomiędzy niespra-wiedliwym pode rzeniem a okrutną rzeczywistością, nie mogę znaleźć oparcia w żadnemyśli; zostało mi z mego istnienia tylko tyle, abym mógł cierpieć i kochać ciebie. Ach,Cecylio, ty edna masz władzę pogodzić mnie znów z życiem; edno two e słowno staniesię dla mnie hasłem szczęścia albo też wróżbą wiekuiste rozpaczy.

Paryż, września ** Cecylia Volanges do kawalera Danceny

Nie rozumiem nic z pana listu prócz tego, że zrobił mi wielką przykrość. Co panutakiego doniósł pan de Valmont i co mogło panu nasunąć przypuszczenie, że a uż pananie kocham? To byłoby może bardzo szczęśliwe dla mnie, bo z pewnością mnie bym sięwtedy dręczyła, i ciężko est, doprawdy, kocha ąc pana tak, ak a kocham, widzieć, że panma tylko żal do mnie, że zamiast żeby mnie pan pocieszył, od pana właśnie spada ą namnie na cięższe przykrości! Myśli pan, że a pana okłamu ę i że panu mówię to, co nieest! Ładne ma pan doprawdy wyobrażenie o mnie! Ale gdybym była taką kłamczynią,ak pan mi to wymawia, to i cóż bym tuta miała za przyczyny kłamać? Z pewnością,że gdybym pana nie kochała, to potrzebowałabym tylko powiedzieć i wszyscy chwalilibymnie eszcze za to; ale, na nieszczęście, to est nad mo e siły: i to wszystko muszę znosićdla kogoś, kto tego zupełnie nie ocenia.

Ale cóżem a takiego zrobiła, żeby się tak gniewać na mnie? Nie odważyłam się wziąćklucza, bo się bałam, żeby się mama nie spostrzegła i żebym z tego znowu nie miałaprzykrości i pan także za mnie, a potem eszcze dlatego, bo mi się wydawało, że to nieest dobrze. Ale to dopiero pan de Valmont mówił mi o tym; nie mogłam wiedzieć, czypan sobie tego życzy czy nie, skoro pan przecież nic nie wiedział. Teraz, kiedy wiem, żepan tego pragnie, czyż a się zarzekam, że nie wezmę tego klucza? Wezmę go zaraz utro,a potem zobaczymy, o co pan eszcze będzie mi robił wymówki.

Pan de Valmont może być sobie pana przy acielem, ale zda e mi się, że a pana cona mnie tyle kocham co on, a mimo to on zawsze ma rac ę u pana, a a nigdy. To, to miest bardzo przykro. Panu to wszystko edno, bo pan wie, że a się dam zaraz ułagodzić, aleteraz, kiedy będę miała klucz i będę pana mogła widywać, kiedy zechcę, zaręczam panu,że nie będę chciała, eżeli pan będzie postępował w ten sposób. Może pan być pewny, żegdybym była swo ą panią, nigdy by pan nie miał powodu uskarżać się na mnie, ale eżelipan mi nie będzie wierzył, będziemy zawsze bardzo nieszczęśliwi i to nie będzie mo awina.

Gdybym była mogła to przewidzieć, byłabym wzięła ten klucz od razu, ale, doprawdy,myślałam, że dobrze robię. Niechże się pan na mnie uż nie gniewa, proszę pana o to.Proszę uż nie być smutnym i kochać mnie tak, ak a pana kocham, wtedy będę bardzorada. Do widzenia, mó drogi panie.

Z zamku***, września ** Cecylia Volanges do wicehrabiego de Valmont

Proszę pana, aby pan zechciał być tak dobrym i dać mi z powrotem ten klucz, który mipan wtedy przysłał. Skoro wszyscy sobie tego życzą, muszę się wreszcie i a na to zgodzić.

Nie wiem, dlaczego pan doniósł panu Danceny, że a go uż nie kocham? Nie rozu-miem doprawdy, z czego pan mógł to wywnioskować, a to zrobiło wielką przykrość namobo gu. Wiem dobrze, że pan est ego przy acielem, ale to nie powód, żeby go martwić,i mnie także. Będę panu bardzo obowiązana, eżeli mu pan napisze za na bliższym ra-zem, że est całkiem przeciwnie i że pan est tego pewny, bo on do pana ma na większezaufanie, a a, kiedy coś mówię, a ktoś temu nie wierzy, to uż nie wiem, co mam robić.

Co się tyczy klucza, to może pan być zupełnie spoko ny, zapamiętałam dobrze wszyst-ko, co mi pan zalecił. Gdyby mi go pan mógł dać utro, idąc do obiadu, doręczyłabym

Niebezpieczne związki

Page 102: Niebezpieczne związki

panu tamten klucz po utrze rano przy śniadaniu, a pan by mi go oddał w ten sam sposób,co pierwszy.

Późnie , kiedy uż pan będzie miał ten klucz, zechce pan być tak dobry posługiwać sięnim także, aby odbierać mo e listy: w ten sposób p. Danceny będzie mógł mieć częściewiadomość ode mnie. To prawda, że to będzie o wiele wygodnie niż teraz, ale z początkumnie to bardzo przestraszyło: proszę pana, niech mi pan to wybaczy. Mam nadzie ę, żepan nie przestanie mimo to być tak dobry i uczynny dla nas ak poprzednio. Będę równieżza to panu niezmiernie wdzięczna.

Mam zaszczyt pozostać pańską bardzo uniżoną i bardzo powolną¹²⁵ sługą. września **

Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil

Założę się, markizo, że od czasu two e przygody oczeku esz każdego dnia moichpowinszowań i komplementów; nie wątpię nawet, iż musisz się nawet czuć nieco urażonamoim długim milczeniem; ale cóż chcesz? Zawsze byłem zdania, że gdy kobieta zasługu etylko na same pochwały, można się uż pod tym względem spuścić na nią i za ąć się czyminnym. Mimo to dzięku ę ci, markizo, za siebie, a winszu ę za ciebie. Chętnie nawet, abyuż dopełnić miary twego ukontentowania, przyznam, że tym razem przeszłaś wszelkiemo e oczekiwanie. A teraz, zobaczmy, czy z me strony a boda w części odpowiedziałemtwo emu.

Nie o pani de Tourvel mam zamiar ci dziś mówić: nazbyt powolny bieg te miłostkidrażni cię, markizo; ty lubisz tylko sprawy ubite. Te scenki nizane powoli, edna za drugą,nudzą cię, a a, przeciwnie, nigdy nie zaznałem tylu rozkoszy, ile ich czerpię w te pozorneopieszałości.

Tak est, lubię przyglądać się te święte kobiecie, ak się zapuszcza, sama nie wiedząco tym, na ścieżkę, z które uż nie ma powrotu; które spadek, szybki i niebezpieczny,pociąga ą mimo e woli i każe e podążać tam, gdzie a zechcę. Wówczas przerażona nie-bezpieczeństwem, akie nad nią wisi, chciałaby się cofnąć i nie ma siły po temu. Wszystkiee wysiłki i starania mogą zaledwie zwolnić nieco e kroki; zatrzymać ich nie ma ą mocy.Niekiedy, nie śmie ąc spo rzeć w twarz niebezpieczeństwu, zamyka oczy i, na wpół bez-władna, u mnie próbu e szukać opieki i schronienia. Częście eszcze nowy lęk ożywia ewysiłki: w śmiertelnym przestrachu chciałaby eszcze nawrócić wstecz, wyczerpu e siły,aby z na większym trudem przebyć nieznaczną przestrzeń i wkrótce magiczna siła spro-wadza ą bliże eszcze niebezpieczeństwa, przed którym chciała uciekać. Wówczas, ma ącprzy sobie mnie za edynego przewodnika i podporę, nie próbu ąc mi uż czynić wyrzu-tów za swó nieunikniony upadek, żebrze u mnie boda zwłoki. Żarliwe modły, prośby,nieśmiałe błagania, akie śmiertelni w momentach trwogi ofiaru ą bóstwu, to wszystkoa otrzymu ę od nie : i ty chcesz, abym głuchy na e zaklęcia i niszcząc sam kult, aki miodda e, użył na e pogrążenie te potęgi, od które ona oczeku e ratunku? Och, zostawmi przyna mnie czas, abym się napatrzył tym wspaniałym zapasom pomiędzy miłościąa cnotą.

Jak to! To samo widowisko, które każe ci pędzić z całą skwapliwością do teatru, któretam oklasku esz z takim zapałem, czyż mniemasz, że mnie przykuwa naszą uwagę w rze-czywistości? Uczucia duszy czyste i tkliwe , która lęka się tak upragnionego szczęścia i nieprzesta e się bronić nawet wówczas, kiedy przesta e się opierać, te uczucia śledzisz na sce-nie z całym napięciem: czyżby miały nie mieć wartości tylko dla tego, z kogo wzięły swópoczątek? A to właśnie rozkosze, akich ta niebiańska kobieta dostarcza mi codziennie i tymi wyrzucasz, że a napawam się ich słodyczą! Och, wszak nazbyt szybko nade dzie tenczas, w którym ona, strącona ze swego piedestału, stanie się dla mnie edynie zwycza nąkobietą.

Ale zapominam, mówiąc ci o nie , że nie chciałem ci o nie mówić. Nie wiem, co zapotęga przywiązu e mnie do myśli o nie , chociażby po to, aby urągać e w tych myślach.Trzeba uprzątnąć ten niebezpieczny przedmiot z me pamięci; niecha znów stanę sięsamym sobą, aby pomówić o weselszym temacie. Chodzi o two ą pupilkę, która terazstała się i mo ą; mam nadzie ę, że tuta poznasz mo ą rękę.

¹²⁵powo n (daw.) — tu: posłuszny; podporządkowany czy e ś woli. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 103: Niebezpieczne związki

Od kilku dni lepie traktowany przez mo ą świętoszkę i co za tym idzie, mnie niąpochłonięty, zauważyłem, że mała Volanges est istotnie bardzo ładna i że eżeli głup-stwem est kochać się w nie tak, ak to robi Danceny, nie mnie szym może byłoby z mestrony nie poszukać u nie rozrywki, która w moim zamknięciu tuta była mi dość po-trzebna. Ładna twarzyczka młode osóbki, e usteczka tak świeże, dziecinna minka, eniezręczność nawet, wszystko to umocniło mo e roztropne rozważania; postanowiłem za-tem rozwinąć odpowiednie działanie po temu, a powodzenie uwieńczyło pod ęte zamiary.

Już starasz się odgadnąć, akimi środkami odsadziłem tak prędko ubóstwianego ko-chanka, akie sztuczki uwodzicielskie okazały się na właściwsze dla e wieku i naiwności.Oszczędź sobie trudu, markizo: nie użyłem w ogóle żadne . Podczas gdy ty, włada ąc takszczęśliwie orężem two e płci, zwyciężyłaś przebiegłością, a, przywraca ąc mężczyźnieego nigdy nieprzedawnione prawa, u arzmiłem powagą władzy. Pewny u ęcia me ofiary,eśli tylko zdołam ą dosięgnąć, potrzebowałem podstępu edynie po to, aby się do nieprzybliżyć; a nawet ten, którego użyłem, zaledwie że zasługu e na nazwę podstępu.

Młoda istotka zamieszku e pokó , którego drzwi wychodzą na korytarz, ale, ak mo-żesz się domyśleć, matka zagarnęła klucz w swo e ręce. Chodziło tylko, aby nim zawład-nąć. Nic łatwie szego do wykonania: dostać ów klucz do rąk na dwie godziny, a by-łem pewny, że będę mógł mieć zupełnie podobny. Wówczas korespondenc a, rozmo-wy, schadzki nocne wszystko stawało się pewnym i dogodnym: ale czy uwierzyłabyś?Trwożliwe dzieciątko ulękło się i odmówiło. Inny na moim mie scu opuściłby ręce; adostrzegłem w tym tylko sposobność zaostrzenia eszcze przy emności. Napisałem doDanceny’ego ze skargą na tę odmowę i sprawiłem się tak dobrze, że nasz zapaleniec niespoczął, dopóki nie uzyskał, nie wymusił nawet na swe trwożliwe kochance, aby zgodziłasię na mo e żądanie i wydała mi się całkowicie w ręce.

Bardzo byłem rad, wyzna ę, z owe zamiany ról, dzięki które ten młody człowiekuczynił dla mnie to, co spodziewał się, iż a uczynię dla niego. Ta myśl zdwoiła w moichoczach wartość całe przygody, toteż skoro tylko stałem się posiadaczem cennego klucza,pospieszyłem bezzwłocznie zrobić z niego użytek: było to ubiegłe nocy.

Upewniwszy się, że spokó panu e w całym zamku, uzbro ony w ślepą latarkę i w stro uusprawiedliwionym spóźnioną porą, a dostosowanym do okoliczności, oddałem pierwsząwizytę two e wychowance. Wszystko było przygotowane (i to przez nią samą), aby ułatwićmi we ście bez hałasu. Mała spoczywała pogrążona w pierwszym śnie, i to tak głębokim,iż mogłem przybliżyć się aż do samego łóżka, nie obudziwszy e . Miałem zrazu pokusęposunąć się dale i odegrać rolę sennego widziadła, ale obawia ąc się, aby przestraszonanagle nie uczyniła hałasu, wolałem ostrożnie obudzić miluchnego śpioszka.

Uśmierzyłem e pierwsze obawy; ponieważ zaś nie przybyłem tam w celu bawieniasię rozmową, przeszedłem natychmiast w pozyc ę z lekka zaczepną. To pewna, że niedość dobrze wytłumaczono e w klasztorze, na ile różnych niebezpieczeństw narażonaest trwożliwa niewinność i czego wszystkiego trzeba e strzec, aby nie zostać schwytanąw zasadzkę; bowiem skupia ąc całą uwagę i wszystkie siły na obronę przed pocałunkiem,który był eno fałszywym atakiem, całą resztę pozostawiła bez żadne opieki: i akżeż byłoz tego nie korzystać? Zmieniłem tedy marszrutę i w edne chwili opanowałem placówkę.Przez chwilę myślałem uż, że będziemy zgubieni obo e, gdyż dziewczynka, cała oburzona,chciała naprawdę krzyczeć; na szczęście, głos e załamał się w płaczu. Rzuciła się równieżdo taśmy od dzwonka, ale udało mi się w porę zatrzymać e ramię.

„Co ty robisz, dziewczyno — rzekłem e wówczas — chcesz zgubić się na zawsze?Niech przy dą, i cóż mnie to szkodzi? Kogo zdołasz przekonać, że nie estem tuta za twoimprzyzwoleniem? Któż inny, ak nie ty, mógł mi dostarczyć środków dostania się tuta ?A ten klucz, który mam od ciebie, który mogłem mieć od ciebie tylko? Czy pode mu eszsię wytłumaczyć ego przeznaczenie?” Ta krótka przemowa nie uśmierzyła e boleści anigniewu, ale sprowadziła przyna mnie uległość.

Mała, cała pogrążona w rozpaczy, czuła przecież, że trzeba pogodzić się z położe-niem i wdać się w układy. Ponieważ prośby nie miały na mnie żadnego wpływu, należałoprze ść do ofiar. Mniemasz, iż bardzo drogo sprzedałem to ważne stanowisko? Gdzieżtam! Zobowiązałem się do wszystkiego za eden pocałunek. To prawda, że uszczknąwszyten pocałunek, nie dotrzymałem obietnicy, ale miałem powody po temu. Czyśmy sięumówili, że a ą mam pocałować, czy ona mnie? Targ w targ, zgodziliśmy się na drugi,

Niebezpieczne związki

Page 104: Niebezpieczne związki

w którym uż ona była zobowiązaną do współudziału. Wówczas, owinąwszy e trwożliweramiona naokoło siebie i przyciska ąc ą moim na bardzie miłośnie, sprawiłem, iż słodkipocałunek w istocie został przy ęty i to dobrze, szczerze przy ęty, tak, że Miłość sama nieumiałaby zrobić lepie .

Tyle ufności zasługiwało na nagrodę, toteż spełniłem natychmiast żądanie. Ręka zo-stała usunięta, ale, nie wiem akim przypadkiem, a sam znalazłem się na e mie scu.Wyobrażasz sobie, iż teraz rozwinąłem uż cały pośpiech i energię, nieprawdaż? Wcalenie. Powtarzam ci, markizo, że nabrałem upodobania w tych powolnych etapach. Skororaz się est pewnym przybycia do celu, i po cóż tak naglić z podróżą?

W istocie, akąż niezmierną potęgą est po obno ! A oto mogłem ą śledzić w na -czystsze postaci, wyzutą z wszelkie obce przymieszki. Miałem tuta przecież do zwal-czenia miłość i to miłość wspomaganą uczuciem obawy i wstydu, i gniewu: sposobnośćbyła sama edna po mo e stronie, ale była tuż, ciągle gotowa, ciągle przytomna, a Miłośćbyła daleko…

Aby wzmocnić mo e spostrzeżenia, byłem na tyle złośliwy, iż prawie zupełnie nieużywałem siły. Jedynie gdy urocza nieprzy acielka, nadużywa ąc mo e ustępliwości, użmiała mi się wymknąć, wówczas powstrzymałem ą tą samą obawą, która uż raz osiągnęłatak szczęśliwy skutek. Otóż bez żadnych innych starań, udało mi się doprowadzić tę tkliwąkochankę do tego, iż zapomina ąc swoich przysiąg, zrazu ustąpiła, następnie zaś i poddałasię swemu losowi. Wprawdzie po te pierwsze chwili łzy i wyrzekania — nie wiem, czyszczere, czy udane — wróciły ak na zawołanie, ale, ak to zawsze bywa, ustąpiły rychło,skoro tylko spróbowałem dostarczyć im nowe przyczyny. Wreszcie, przeplata ąc chwilesłabości wymówkami, a wymówki nową słabością, rozstaliśmy się zupełnie zadowoleniz siebie nawza em, umówiwszy wprzódy za wspólną zgodą nowe spotkanie na dziś wieczór.

Wróciłem do siebie dopiero o świcie, upada ąc ze znużenia i senności, pokonałemednak i edno, i drugie dla przy emności z awienia się dziś rano przy śniadaniu. Lubię,namiętnie lubię te minki „naza utrz”. Nie masz po ęcia, ak ten malec wyglądał! Cóżza zakłopotanie! Co za niepewność w chodzie! Oczy spuszczone bez ustanku, a duże,a podkrążone! Ta buzia tak okrągła akżeż się wyciągnęła! Nie wyobrażasz sobie nic za-bawnie szego. Pierwszy raz matka, zaniepoko ona tą nadzwycza ną zmianą, zwracała siędo nie z troskliwą czułością; toż samo prezydentowa, akżeż się koło nie krzątała! Och,co do te , to mam nadzie ę, że przy dzie dzień, w którym i ona z kolei stanie się godnątakich samych starań i opieki: i ten dzień uż est niedaleko. Do widzenia, mo a pięknaprzy aciółko.

Z zamku***, października ** Cecylia Volanges do markizy de Merteuil

Och, mó Boże, pani złota, aka a estem zmartwiona! Jaka a estem nieszczęśliwa!Kto mnie pocieszy w moim strapieniu? Kto mi poradzi w tym strasznym kłopocie? Tenpan de Valmont… i Danceny! Nie, myśl o Dancenym doprowadza mnie do rozpaczy…Jak to pani opowiedzieć? Jak pani się przyznać?… Nie wiem, ak to zrobić. Ale muszę,muszę powiedzieć to komuś, a pani est edyna, które mogę, które ośmielę się zwierzyć.Pani est zawsze taka dobra dla mnie! Ale w te chwili niech pani nie będzie dobra, nieestem warta tego, nie chciałabym nawet tego. Wszyscy dziś byli dla mnie tacy dobrzy,tacy troskliwi… i eszcze cięże z tym mi było na sercu. Tak, czułam, że nie zasługu ęna to! Owszem, niech mnie pani ła e, niech mnie pani mocno ła e, bo estem bardzoniegodziwa, ale potem niech mnie pani ratu e; eżeli pani nie zlitu e się nade mną i nieporadzi mi co, umrę chyba ze zmartwienia.

Powiem więc pani… ręka mi drży, ak pani widzi, nie mogę prawie pisać, czu ę, żetwarz mam całą w ogniu… Och, to rumieniec wstydu! Dobrze więc, zniosę ten wstyd; tobędzie pierwsza kara za mó występek. Tak, powiem pani wszystko.

Powiem pani zatem, że pan de Valmont, który dotąd doręczał mi wszystkie listy panaDanceny’ego, dopatrzył się w tym nagle ogromnych trudności i koniecznie chciał miećklucz od mego poko u. Mogę panią zapewnić, że a nie chciałam: ale on o tym napisałdo Danceny’ego i Danceny także tego żądał. Mnie tak est ciężko, kiedy mu muszę cośodmówić, zwłaszcza od czasu naszego rozstania, przez które on est taki nieszczęśliwy, że

Niebezpieczne związki

Page 105: Niebezpieczne związki

nareszcie musiałam się zgodzić. Nie przewidywałam, co z tego strasznego wyniknie.Za pomocą tego klucza pan de Valmont wszedł wczora do mego poko u w czasie,

kiedy spałam. Nie spodziewałam się tego ani trochę i strasznie przelękłam się, kiedymsię zbudziła: ale ponieważ zaraz zagadał do mnie, poznałam go i nie krzyczałam; a potemprzyszło mi na myśl, że on może przyszedł, aby mi oddać list od Danceny’ego. To wcale niebyło po to. W chwileczkę potem chciał mnie pocałować; a się oczywiście broniłam; wtedyon tak zrobił, że za żadne skarby świata bym nie chciała… ale on żądał, żeby go przedtempocałować. Nie było inne rady, bo cóż miałam robić? Próbowałam wołać o pomoc: ale popierwsze nie mogłam, a potem on mi powiedział, że gdyby ktoś przyszedł, to on potrafizrzucić całą winę na mnie i mógłby naprawdę z powodu tego klucza. A potem on też sięeszcze nie usunął. Chciał, żeby go eszcze pocałować: i tym razem nie wiem, co to byłotakiego, ale tak mi się akoś dziwnie zrobiło; a potem to było eszcze gorze niż przedtem.O, to, to było bardzo niedobrze. Słowem… niech pani złota nie żąda, aby pani mówić towszystko, ak było; ale estem tak strasznie nieszczęśliwa, że uż nie wiem, co począć.

Na więce sobie wyrzucam, (do tego koniecznie muszę się pani przyznać), że a możenie broniłam się tak mocno, ak tylko miałam siły. Nie wiem, ak się to działo: to pewna,że nie kocham pana de Valmont, całkiem przeciwnie; a były chwile, w których tak mi siędziało, ak gdybym go kochała. Wyobraża pani sobie, że mimo to ciągle mówiłam mu, żenie; ale sama czułam, że nie robiłam tak, ak mówiłam; to było tak, akby mimo mo ewoli; a potem znowu tak mi się dziwnie robiło! Jeżeli to zawsze est tak trudno się bronić,to trzeba bardzo wprawioną być do tego! To prawda, że pan de Valmont ma takie sposobymówienia, że nie wie się, ak zrobić, żeby mu odpowiedzieć; czy pani uwierzy, że kiedyuż odchodził, miałam takie uczucie, ak gdybym z tego była zmartwiona, i tak akoś nieumiałam się wymówić, że zgodziłam się, aby znów przyszedł dziś wieczór: i to mnie gryziebardzie eszcze niżeli wszystko inne.

Och, mimo to przyrzekam pani święcie, że nie pozwolę mu przy ść dzisia . Zaledwieposzedł, to a uż uczułam, że bardzo źle zrobiłam, że mu to przyrzekłam. Toteż płakałampotem calutki czas. Zwłaszcza za każdym razem, kiedy pomyślałam o Dancenym, płaczmnie chwytał na nowo, tak że dławiłam się po prostu; a ciągle o nim myślałam… I te-raz eszcze widzi pani skutki: o, papier est całkiem mokry. Nie, nie pocieszę się nigdy,chociażby tylko przez niego… Wreszcie nie miałam uż siły do płakania, a mimo to niemogłam spać ani minuty. Dziś rano przy wstawaniu, kiedy popatrzyłam w lustro, aż sięprzelękłam, taka byłam zmieniona.

Mama zauważyła to, ak tylko mnie zobaczyła i pytała się, co mi est. Zaczęłam znowuzaraz płakać. Myślałam, że mnie wyła e i może by mi to zrobiło mnie przykrości: aleprzeciwnie. Mówiła do mnie tak łagodnie ak nigdy. Nie warta byłam tego. Mówiła mi,żebym się nie martwiła. Bo ona nie wiedziała, dlaczego a się martwię. Że eszcze siędoprowadzę do choroby! Są chwile, w których bym chciała, żeby uż umrzeć. Nie mogłamdłuże wytrzymać. Rzuciłam się e w ramiona, szlocha ąc i mówiąc: „Och, mamo, two acórka est bardzo nieszczęśliwa!” Mama też nie mogła się prawie powstrzymać od płaczu:a mnie coraz gorze się od tego robiło na sercu. Na szczęście nie zapytała się mnie, z czegoestem taka nieszczęśliwa, bo nie wiedziałabym, co e odpowiedzieć.

Błagam panią, mo a złota pani, niech mi pani odpisze na prędze , ak pani będziemogła, i niech mi pani powie, co a mam robić: bo nie mam odwagi myśleć o niczymi tylko się martwię ciągle. Niech pani będzie tak dobra przesłać mi swó list za pośrednic-twem pana de Valmont; ale proszę panią bardzo, eżeli będzie pani równocześnie pisałado niego, niech mu pani nic nie zdradzi, że a pani coś powiedziałam.

Mam zaszczyt być, wraz z całą serdeczną przy aźnią, pani bardzo uniżoną i bardzopowolną sługą.

Nie śmiem podpisać tego listu.Z zamku ***, października **

Pani de Volanges do markizy de Merteuil

Niewiele dni, mo a urocza przy aciółko, upłynęło od czasu, ak ty zwracałaś się domnie z prośbą o słowa pociechy i rady: dzisia na mnie przyszła kole i dziś a znowu uda ęsię do ciebie z podobną prośbą. Mam ciężką zgryzotę, a obawiam się, czy dobrą obrałam

Niebezpieczne związki

Page 106: Niebezpieczne związki

drogę dla zaradzenia złemu.Niespoko na estem o córkę. Od czasu naszego wy azdu widziałam, co prawda, że est

ciągle smutna i zgnębiona, ale byłam na to przygotowana i uzbroiłam serce matki całąkonieczną, wedle mnie, surowością. Miałam nadzie ę, że oddalenie, rozrywki zniwecząwkrótce tę miłość, którą uważałam racze za wybryk dzieciństwa niż za prawdziwą na-miętność. Tymczasem nie tylko nasz pobyt tuta nic nie poprawił, ale, przeciwnie, widzę,że to dziecko pogrąża się coraz to głębie w nader niebezpieczne melancholii; słowem,obawiam się na dobre, aby e zdrowie na tym nie ucierpiało. Od kilku dni zmieniła sięwprost w oczach. Wczora zwłaszcza mnie to uderzyło i nie tylko mnie: cały dom był tymzaniepoko ony.

Do akiego stopnia smutek e est głęboki, widzę stąd, iż chwilami bierze górę nadtrwożliwością, aką ona zwykle okazu e ze mną. Wczora rano na proste zapytanie mo e,czy nie est chora, rzuciła mi się w ramiona, mówiąc, że est bardzo nieszczęśliwa: zanosiłasię przy tym od płaczu. Nie umiem ci opisać, aką mi to przykrość zrobiło; mnie samełzy napłynęły do oczu i ledwo zdążyłam się odwrócić, aby przed nią tego nie okazać. Naszczęście miałam na tyle rozwagi, iż nie zapytałam e o nic, a ona też nie śmiała powiedziećmi więce : ale nie ma wątpliwości, że to ta nieszczęśliwa miłość tak ą dręczy.

Co począć tedy, eżeli to będzie trwało? Czyż mam unieszczęśliwiać własną córkę?Czyż mam przeciw nie same obracać te na cennie sze przymioty duszy, akimi są tkli-wość i stałość? Czyż na to estem e matką? A gdybym nawet zdusiła to tak naturalneuczucie, które nam każe pragnąć szczęścia naszych dzieci; gdybym uważała za nierozumnąsłabość to, co mam przeciwnie za na pierwszy, na świętszy z naszych obowiązków; eślizniewolę e wybór, czyż nie przy dzie mi odpowiadać za fatalne następstwa, akie mo-gą zeń wyniknąć? Godziż się używać powagi matki na to, aby stawiać swą córkę międzynieszczęściem i zbrodnią?

Po mu esz, droga przy aciółko, że nie chciałabym popaść w to, co potępiałam takczęsto. Zapewne, mogłam próbować pokierować wyborem mo e córki; przychodziłame w tym edynie z pomocą moim doświadczeniem; nie korzystałam z praw, ale dopeł-niałam obowiązku. Natomiast postąpiłabym wbrew moim obowiązkom, gdybym chciaładziś niewolić ą przemocą, depcąc skłonność, które obudzeniu się nie umiałam zapobiec,a z które głębi i trwałości ani ona, ani a nie możemy sobie zdać sprawy dzisia . Nie, niedopuszczę tego, aby mo a córka miała wstąpić w dom męża, kocha ąc innego; wolę raczenarazić na szwank mo ą powagę niżeli e cnotę.

Sądzę tedy, że na rozsądnie szą rzeczą, aką mogę uczynić, będzie po prostu cofnąćsłowo dane panu de Gercourt. Odsłoniłam ci mo e pobudki; wyda ą mi się one więk-sze wagi niż to zobowiązanie. Powiem więce ; w obecnym stanie rzeczy dopełnić moichzobowiązań znaczyłoby w istocie e pogwałcić. Przypuściwszy bowiem, iż winna estemmo e córce, aby nie odsłaniać e ta emnic wobec p. de Gercourt, to winna estem znówemu co na mnie tyle, by nie nadużywać ego nieświadomości w tym względzie i uczynićza niego wszystko to, co mniemam, że sam by uczynił, gdyby był świadomy tych oko-liczności. Czy mam, przeciwnie, zdradzić ego zaufanie wówczas, kiedy on zda e się namo ą dobrą wiarę? Te skrupuły i refleks e, którym nie mogę się opędzić, niepoko ą mniebardzie , niżbym umiała ci powiedzieć.

Z tymi nieszczęściami, których obrazu nie mogę wygnać z moich myśli, zestawiamz kolei szczęście córki przy boku małżonka, którego serce e wybrało, w pożyciu, któregoobowiązki stałyby się dla nie edynie słodyczą; w którym każde z nich dwo ga szukałobywłasnego szczęścia edynie w szczęściu drugiego, mnożąc zarazem radość ich kocha ącematki! Czyż godzi się dla akichś czczych względów poświęcać nadzie ę tak asne przy-szłości? I akież względy mogą tuta grać rolę? Jedynie materialne. Jakąż korzyść miałabymo a córka stąd, iż urodziła się bogatą, gdyby mimo to miała pozostać niewolnicą ma-ątku!

Przyzna ę, że pan de Gercourt est dla mo e córki partią świetną nad wszelkie spo-dziewanie; przyzna ę nawet, iż wybór, akim ą zaszczycił, pochlebił mi niezmiernie. Alewszakże Danceny pochodzi z równie dobre rodziny, nie ustępu e mu w niczym podwzględem wartości osobiste ; posiada nadto nad panem de Gercourt tę przewagę, że ko-cha i est kochany. Nie est bogaty, to prawda; ale czyż mo a córka nie posiada dosyć nadwo e? Ach, czemuż e wydzierać szczęście tak słodkie, aby mogła otoczyć dostatkiem

Niebezpieczne związki

Page 107: Niebezpieczne związki

tego, którego kocha!Te małżeństwa, które oblicza się zamiast e dobierać, te tak zwane małżeństwa z roz-

sądku, gdzie wszystko istotnie est, czego rozsądek wymaga, z wy ątkiem zgodności uczući charakterów, czyliż nie one właśnie są na obfitszym źródłem owych gorszących wyda-rzeń, które sta ą się z każdym dniem coraz częstsze? Wolę racze rzecz odłożyć; obrócę tenczas na głębsze poznanie mo e córki, czego może dotąd nieco zaniedbałam. Czu ę w so-bie odwagę narażenia e na chwilową przykrość, eżeli w zamian ma otrzymać szczęściepewnie sze i trwalsze: ale rzucać ą na pastwę wieczyste może rozpaczy, nie, nie mamserca po temu.

Oto, droga przy aciółko, myśli, akie mnie dręczą i co do których proszę cię o radę.Powaga tego przedmiotu odbija bardzo od two e miłe pustoty i na pozór nie bardzo licu ez twoim wiekiem: ale twó rozum wyprzedził wszak o tyle two e lata! Zresztą przy aźń dlamnie przy dzie z pomocą two e roztropności; i wiem, że nie zechcesz odmówić pomocystrapione matce, która się zwraca do ciebie z całym zaufaniem.

Do widzenia, urocza przy aciółko; nie wątp nigdy o szczerości moich uczuć.Z zamku ***, września **

Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil

Znowu same drobiazgi, mo a piękna przy aciółko; uzbró się tedy w cierpliwość, na-wet w wiele cierpliwości: bowiem podczas gdy piękna prezydentowa postępu e ledwokrok za krokiem, two a pupilka cofa się, a to eszcze gorze . Z tym wszystkim bawię siędoskonale tymi głupstwami; włożyłem się zupełnie do pobytu tuta i mogę powiedzieć,że w tym smutnym zamku nieśmiertelne ciotki nie zaznałem dotąd ani chwili nudów.W istocie, czyliż nie przeżywam tu uciech, zawodów, nadziei, niepewności? Cóż wię-ce mieć można na wielkie arenie? Widzów? Ech, pozwól mi tylko działać, a i tych niezbraknie. Jeśli nie ogląda ą mnie przy robocie, pokażę im skończone dzieło; pozostanieim edynie podziwiać mnie i oklaskiwać. Tak, oklaskiwać; dziś bowiem estem uż mocenprzepowiedzieć z całą pewnością chwilę upadku surowe świętoszki. Tego wieczora pa-trzyłem na agonię e cnoty. Resztki e ustąpią niebawem mie sca słodkiemu poddaniu.Mniemam, iż moment ów nastąpi za na bliższym naszym spotkaniem: ale stąd słyszę uż,markizo, ak powsta esz na mo ą zarozumiałość… Zapowiadać swo e zwycięstwo, chełpićsię tak z góry! No, no, proszę, uspokó się! Aby udowodnić ci mo ą skromność, zacznęna pierw od skreślenia dzie ów me porażki.

Doprawdy, że two a pupilka to strasznie pocieszna istota! To prawdziwe dziecko,z którym trzeba by postępować ak z dzieckiem, stawia ąc e po prostu w razie niepo-słuszeństwa na pokucie! Czy uwierzyłabyś, że po tym, co zaszło przedwczora międzynami i po rozstaniu na bardzie przy acielskim w świecie, dziś wieczorem, kiedy chciałemznów za rzeć do nie tak, ak to było umówione, zastałem drzwi zamknięte od wewnątrz?Cóż ty na to? Trafia ą się niekiedy takie dzieciństwa w przededniu; ale naza utrz! To użzbyt śmieszne!

Mimo to nie śmiałem się zrazu; nigdy nie czułem tak ak wówczas, do akiego stopniacharakter mó nie znosi żadne zapory. Szedłem na tę schadzkę bez wielkie ochoty, e-dynie przez uprze mość. Własne łóżko było mi w te chwili o wiele bardzie pożądane niżczy ekolwiek inne i oddaliłem się od niego niemal z żalem. Ale kiedy spotkałem na dro-dze przeszkodę, byłbym nie wiem co zrobił, aby ą pokonać; upokarzało mnie zwłaszcza,aby takie dziecko ośmieliło się igrać sobie ze mną. Wróciłem do siebie bardzo podrażnio-ny. W postanowieniu nie za mowania się więce tym głupim bębnem ani ego głupimisprawami, napisałem do nie na poczekaniu bilecik, który miałem zamiar doręczyć edzisia , a w którym obszedłem się z nią tak, ak na to zasługu e. Ale, ak to mówią, nocprzynosi z sobą dobrą radę; otóż rozmyśliłem się dziś rano, doszedłszy do przekonania,iż wobec szczupłego wyboru rozrywek, akimi tu rozporządzam, nie trzeba wyrzekać sięte , którą mam pod ręką: zniszczyłem tedy ów zbyt surowy bilecik. Zastanowiwszy sięgłębie , nie mogę po ąć, ak mogłem doprawdy chcieć skończyć tę przygodę, zanim będęmiał w ręku wszystko, co potrzeba, aby zgubić e bohaterkę. Na akie bezdroża możenas zawieść pierwsze uniesienie! Szczęśliwy, mo a piękna przy aciółko, kto ak ty nauczyłsię nigdy mu nie ulegać! Słowem, odwlokłem mą zemstę; uczyniłem to poświęcenie ze

Niebezpieczne związki

Page 108: Niebezpieczne związki

względu na two e zamiary odnośnie do Gercourta.Teraz, kiedy uż gniew przeminął, postępowanie małe wyda e mi się edynie śmiesz-

nym. Chciałbym wiedzieć doprawdy, co ona chce przez to osiągnąć! Wyzna ę, iż na próżnosilę się odgadnąć: eżeli chodzi o obronę, to trzeba przyznać, że wzięła się do nie trochępóźno. Któregoś dnia będzie mi musiała wy aśnić słowo zagadki! Wielką miałbym ochotęsię dowiedzieć. Czy może po prostu czuła się tylko zmęczona? To nie est niemożliwe,bowiem nie wie z pewnością eszcze, że groty miłości, ak lanca Achillesa, ma ą władzęgo enia ran, które zada ą. Ale nie; sądząc z e grymasików przez cały dzień, założyłbymsię, że tu chodzi o akieś wyrzuty… ot… coś takiego… coś ak gdyby cnota… Cnota!… i eto przystało się w nią stroić? Ach, niechżeż ą zostawi kobiecie naprawdę dla cnoty stwo-rzone , edyne , która umie ą przystroić wdziękiem, która każe ą uwielbiać niemal!…Daru mi, piękna przy aciółko, ale właśnie tego wieczoru rozegrała się pomiędzy panią deTourvel a mną scena, z które mam ci zdać sprawę i po które eszcze dotąd estem niecowzruszony. Siłą muszę się niewolić do tego, aby ochłonąć z wrażenia, akiego doznałem;dlatego nawet, aby w tym sobie dopomóc, zabrałem się do pisania do ciebie. Bądź więcwyrozumiałą, markizo.

Już od kilku dni nastąpiło zupełne porozumienie pomiędzy panią de Tourvel a mnąco do ednomyślności naszych uczuć; spieramy się uż tylko o słowa. Dotychczas na mo ąmi o odpowiadała ze swe strony prz nią: ale ta konwenc a czysto słowna nie zmie-niała istoty same rzeczy; i ta droga byłaby nas może mnie szybko, ale nie mnie pewniezawiodła do celu. Już nie było mowy nawet o oddaleniu mnie, tak ak tego zrazu żąda-ła; zaś co się tyczy rozmów sam na sam, akie miewamy z sobą codziennie, to eżeli adokładam starań, aby dostarczyć po temu sposobności, ona ze swo e strony chwyta tęsposobność wcale skwapliwie.

Ponieważ zazwycza nasze niewinne spotkania odbywa ą się pod pozorem przechadz-ki, dzisie szy szkaradny czas nie pozwalał mi się niczego spodziewać w tym względzie:byłem nawet tym mocno podrażniony, nie przewidu ąc zgoła, ile miałem zyskać na temniemane przeszkodzie.

Po obiedzie, nie mogąc udać się na przechadzkę, zabrano się do gry; że zaś a grywambez zapału, a obecnie nie estem niezbędny do złożenia partii, udałem się na tę chwilę dosiebie.

Właśnie wracałem, aby odszukać całe towarzystwo, kiedy spotkałem tę uroczą ko-bietę w chwili, gdy wchodziła do swego poko u. Nie wiem, czy była to nierozwaga czysłabość, ale rzekła do mnie słodkim głosem: „Gdzież pan idzie? Nie ma nikogo w salonie”.Domyślasz się, markizo, iż spróbowałem dostać się do e poko u; napotkałem na mnieoporu, niż mogłem był przypuszczać. To prawda, że miałem tę ostrożność, aby rozpocząćprzy drzwiach rozmowę i to w na niewinnie szym tonie; ale zaledwie znaleźliśmy się we-wnątrz, kiedy natychmiast powróciłem do prawdziwego e wątku i zacząłem mówić meprz ci ce o mo e mi o ci. Pierwsza e odpowiedź, akkolwiek prosta, wydała mi się dośćwymowną: „Och, proszę, nie mówmy o tym tuta ” — rzekła; przy czym drżała na całymciele. Biedna kobieta! Czu e, iż nadchodzi ostatnia e godzina.

Mimo to obawy e były płonne. Od nie akiego czasu, pewny zwycięstwa dziś lubutro i widząc, ile ona zużywa sił na bezcelowe utarczki, postanowiłem oszczędzać sięi czekać bez wysiłków, aż się sama podda ze znużenia. Po mu esz, że tuta potrzeba mi,aby tryumf był zupełny i że nie chcę nic zawdzięczać sposobności. Zgodnie z tym planem,aby utrzymać się w pozyc i zaczepne , nie posuwa ąc się ednak zbyt daleko, wróciłemumyślnie do słowa mi o , odtrącanego z takim oporem: pewny zaś, iż nie wątpi o zapalemoich uczuć, uderzyłem w ton bardzie tkliwy. Opór ten nie gniewał mnie uż, ale mniezasmucał; czyż mo a tkliwa przy aciółka nie była mi winna nieco pociechy?

Wśród tego dzieła pocieszania, edna ręka zaplątała się w moich, wdzięczne ciało opar-ło się o mo e ramię i znaleźliśmy się niezmiernie blisko siebie. Zauważyłaś z pewnościąnieraz, ak w tym położeniu, w miarę ak obrona słabnie, prośby i odmowa wymienia ąsię bardzie z bliska; ak głowa się odwraca i spo rzenia kieru ą się w dół, podczas gdysłowa, szeptane zaledwie omdlewa ącym głosem, sta ą się rzadkie i przerywane. Te sza-cowne ob awy zwiastu ą, w sposób bardzo niedwuznaczny, przyzwolenie duszy: to nieznaczy ednak, aby uż przedostało się ono aż do zmysłów; sądzę nawet, że bardzo estniebezpiecznie pode mować wówczas akieś wyraźnie sze usiłowania; bowiem, ponieważ

Niebezpieczne związki

Page 109: Niebezpieczne związki

ten stan wpół-oddania się połączony est zawsze z uczuciem niezmierne błogości, wyry-wa ąc z niego kobietę nie ako przemocą, budzi się zawsze żal, który znowu doda e siły doobrony. Dlatego też nie nacierałem, nie błagałem o nic: nie żądałem nawet, by usta ewyrzekły tak lube wyznanie; gotów byłem zadowolić się spo rzeniem: edno spo rzenie,a byłbym szczęśliwy.

Jakoż, mo a piękna przy aciółko, słodkie e oczy istotnie podniosły się na mnie; nie-biańskie usta wymówiły nawet: „Więc dobrze! Tak, a…”. Ale nagle wzrok się zamglił,głos załamał się w pół słowa i anielska kobieta osunęła mi się w ramiona. Zaledwie mia-łem czas ą podtrzymać, kiedy wyzwala ąc się z moich ob ęć z konwulsy ną siłą, z błędnymspo rzeniem i rękami wzniesionymi ku niebu: „O Boże — wykrzyknęła — o mó Boże,ocal mnie!” i natychmiast, szybsza od błyskawicy, znalazła się na kolanach, o dziesięćkroków ode mnie. Widziałem, że bliską est omdlenia.

Podbiegłem, aby ą ratować, ale ona, u mu ąc mo e ręce, które oblewała łzami, chwi-lami nawet obe mu ąc mo e kolana, wołała; „Tak, ty, ty sam, ty mnie ocalisz! Nie chceszwszak mo e śmierci, zostaw mnie; ratu mnie; zostaw mnie, na miłość boską, zostawmnie”. Te bezładne słowa zaledwie dobywały się e z piersi, tłumione wzmaga ącym sięłkaniem. Mimo to trzymała mnie z mocą, która nie pozwalała mi się ruszyć z mie sca;wówczas, zbiera ąc siły, podniosłem ą w ramionach. W te same chwili płacz ustał; niemówiła uż nic, członki e zesztywniały i gwałtowne konwuls e nastąpiły po te burzy.

Wyzna ę, iż byłem żywo wzruszony, i mniemam, że byłbym ustąpił e prośbom, gdy-by nawet okoliczności nie zmuszały mnie do tego. Ułożywszy ą spoko nie, zostawiłemą, ak mnie o to prosiła i szczerze sobie tego winszu ę. Już teraz zebrałem owoce tewspaniałomyślności.

Przypuszczałem, iż zarówno ak w dniu pierwszego mego wyznania, mo a pani niepo awi się wcale wieczorem w salonie. Ale około ósme godziny zeszła do nas i ozna miłaedynie towarzystwu, że czuła się popołudniu bardzo niezdrowa. Twarz miała zmęczoną,głos słaby, a w obe ściu czuć było zakłopotanie; ale spo rzenie e było pełne słodyczyi nieraz zwracało się ku mnie. Ponieważ prezydentowa nie chciała wzięć udziału w grze,a musiałem tym samym za ąć e mie sce; ona usiadła tuż koło mnie. Podczas kolac izostała w salonie sama. Za powrotem spostrzegłem, iż płakała: aby upewnić się o tym,powiedziałem e , iż, ak się zda e, nie przyszła eszcze zupełnie do siebie po swo e nie-dyspozyc i; na co odpowiedziała mi bez gniewu: „To cierpienie nie mija tak prędko, akprzychodzi”. Wreszcie kiedy wszyscy się rozchodzili, podałem e rękę, którą, wchodzącdo swego poko u, uścisnęła z całe siły. To prawda, że było to akby mimowiednie; aletym lepie ; to edna próba więce mo e władzy nad nią.

Założyłbym się, że w te chwili bardzo est rada, iż dotarła uż do tego punktu; wszyst-kie trudy uż przebyte, pozosta e tylko cieszyć się ich owocem. Może podczas gdy a ci topiszę, ona uż zaprząta się tą rozkoszną myślą; a gdyby nawet za mowała się, przeciwnie,nowym zamiarem obrony, czyż nie wiemy dobrze, dokąd prowadzą wszystkie takie za-miary? Sama powiedz, markizo, czy przełom nie est tu nieunikniony, i to za na bliższymnaszym spotkaniem? Domyślam się, oczywiście, że ostateczne przyzwolenie nie obe dziesię bez akichś historii; ale, z tym wszystkim, skoro taka cnotka zdecydu e się uż napierwszy krok, nic nie est w stanie e zatrzymać. U nich miłość to istny wybuch pro-chu; opór pomnaża edynie siłę. Mo a płochliwa świętoszka popędziłaby za mną, gdybyma przestał upędzać się za nią.

Słowem, mo a piękna przy aciółko, tuż, tuż, a z awię się u ciebie, aby cię zmusić dodotrzymania słowa. Nie zapomniałaś eszcze może o tym, co mi przyrzekłaś po moimtryumfie? Małą niewierność swo emu kawalerowi; czyś gotowa, markizo? Co do mnie,pragnę tego tak, ak gdybyśmy się nigdy nie byli znali. Zresztą znać ciebie, markizo, czyżto nie est przyczyną, aby cię pragnąć tym więce :

Nie dwornym estem, pani, sprawiedliwym eno¹²⁶.

Toteż będzie to pierwsza niewierność, akie dopuszczę się względem mo e cnotliwezdobyczy: przyrzekam ci skorzystać z pierwszego pozoru, aby się wymknąć boda na dwa-dzieścia cztery godziny. Będzie to dla nie kara za to, iż mnie trzymała tak długo daleko

¹²⁶Nie dworn m eno — Voltaire, om die de N nine. [przypis tłumacza]

Niebezpieczne związki

Page 110: Niebezpieczne związki

od ciebie. Czy wiesz, że uż przeszło dwa miesiące, ak mnie zaprząta ta przygoda? Tak:dwa miesiące i trzy dni; to prawda, że liczę uż utrze szy dzień, bo utro dopiero spełnisię wreszcie zupełnie ta ofiara. To mi przypomina, że panna de B*** opierała się calutkietrzy miesiące. Bardzo rad będę stwierdzić, że prosta zalotność umie się zdobyć na więcesiły w swe obronie niżeli surowa cnota.

Do widzenia, piękna przy aciółko; trzeba się rozstać z tobą, bo uż późno. Ten listwytrzymał mnie dłuże niż przypuszczałem; ale ponieważ posyłam utro rano umyślnegodo Paryża, chciałem skorzystać z tego, abyś mogła podzielić o dzień wcześnie radośćtwego przy aciela.

Z zamku de ***, października ** Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil

Markizo, estem oszukany, zdradzony, zgubiony; estem w rozpaczy: pani de Tourvelwy echała. Wy echała i a nic o tym nie wiedziałem! I nie było mnie, aby sprzeciwić sięte ucieczce, aby e rzucić w oczy e niegodną zdradę! Ach, nie sądź, że byłbym pozwoliłe wy echać; byłaby została; tak, byłaby została, choćby mi było przyszło użyć nawetprzemocy. Ale cóż! W mo e spoko ne łatwowierności spałem sobie spoko nie: a spałem,a piorun ugodził mnie we śnie. Nie, nie rozumiem nic z tego wy azdu; w ogóle to sądaremne wysiłki chcieć coś rozumieć z kobiety!

Kiedy sobie przypominam ten wczora szy dzień! Co mówię, wieczór nawet! To spo -rzenie tak słodkie, ten głos tak tkliwy! To ściśnięcie ręki! I przez ten czas ona układałazamiar ucieczki! O kobiety! Kobiety! I wy się skarżycie, skoro się was zwodzi!

Z akąż rozkoszą mścić się będę na nie ! Bo a ą zna dę, tę przewrotną, odzyskamwładzę nad nią. Jeżeli sama miłość umiała znaleźć środki po temu, i czegóż nie dokonawspomagana zemstą? U rzę ą eszcze na kolanach, drżącą i zalaną łzami, błaga ącą mnieo łaskę swoim kłamliwym głosem; ale a, a będę bez litości.

Co ona robi teraz? Co ona myśli? Może dumną się czu e, iż zdołała mnie oszukać.To, czego nie mogła zdziałać cnota tyle wysławiana, tego dokonał bez wysiłku instynktzdrady. I być zmuszonym łykać to upokorzenie! Móc okazywać edynie tkliwą boleść,gdy serce kipi od wściekłości! Musieć eszcze błagać zuchwałą kobietę, która wyłamała sięspod me władzy! I a miałbym to znieść! Nie, mo a przy aciółko, nie myślisz chyba tego,ty nie masz o mnie tak poniża ącego mniemania!

Ale akaż fatalność przywiązu e mnie do te kobiety? Czyliż sto innych nie czekaz upragnieniem moich względów? Po cóż gonić za tym, co ucieka przed nami, a gardzićtym, co wchodzi nam w ręce? Tak, po cóż?… Nie wiem po co, lecz czu ę to tym mocnie .

Nie ma uż dla mnie szczęścia, nie ma spoko u, ak tylko w posiadaniu te kobiety,które nienawidzę i którą kocham z ednaką zaciekłością. Życie stanie mi się znośnymdopiero z tą chwilą, kiedy e losy będę dzierżył w moim ręku. Wówczas, spoko ny i za-dowolony, a będę patrzył z kolei, ak nią miota ą burze, których a dozna ę w te chwili;tysiąc innych eszcze w nie rozniecę. Nadzie a i obawa, zaufanie i niepokó , wszystkiecierpienia wymyślone przez nienawiść, wszystkie rozkosze zesłane przez miłość chcę, abynapełniały e serce, aby gościły w nim kole no wedle mo e woli. Ten czas przy dzie…Ale ileż trudów eszcze! Jakżeż blisko byłem wczora ! A dzisia akżeż znów estem da-leko! Jak przebyć tę drogę? Nie śmiem próbować żadnego kroku; czu ę, że aby powziąćakieś postanowienie, trzeba by być spoko nie szym, a tymczasem krew gotu e mi sięw żyłach.

Udręczenia mo e podwa a eszcze ta obo ętność, z aką każdy odpowiada na mo e za-pytania. Nikt nic nie wie, nikt nie chce nic wiedzieć: zaledwie mówiono by o tym, gdy-bym dopuścił, aby mówiono o czym innym. Pani de Rosemonde, do które pobiegłemzaraz rano, odpowiedziała mi ze spoko em godnym swo ego wieku, że wy azd ten estnaturalnym następstwem niedomagania, którego pani de Tourvel doświadczyła wczora :obawiała się choroby i wolała znaleźć się u siebie. Pani de Volanges, którą zrazu pode -rzewałem o wspólnictwo, zda e się dotknięta edynie tym, iż nie zasięgnięto e zdania codo tego kroku. To mi dowodzi, że ona nie posiada w tym stopniu, ak się obawiałem, za-ufania te kobiety. Jak ona by tryumfowała, gdyby wiedziała, że to mnie miała dosięgnąćta ucieczka! Jak by się nadymała pychą, gdyby się to stało z e dorady! Mó Boże! Jak a

Niebezpieczne związki

Page 111: Niebezpieczne związki

e nienawidzę! Och, za mę się, za mę na nowo e córeczką; chcę ą urobić wedle mo ewoli; toteż zda e mi się, że zabawię tu eszcze czas akiś, o ile w ogóle teraz estem zdolnycośkolwiek postanawiać.

Czy nie przypuszczasz, w istocie, że po tym kroku tak zuchwałym tamta niewdzięcznamusi się lękać mo e obecności? Gdyby więc spodziewała się, iż a mógłbym podążyć za nią,nie omieszkałaby mi zamknąć drzwi swego domu; a zaś nie mam ochoty ani przyzwycza aćą do tego sposobu, ani też znosić podobne upokorzenie. Wolę e ozna mić, przeciwnie,że pozosta ę tuta : będę ą nawet błagał, aby powróciła, i dopiero kiedy będzie zupełnieuspoko ona w tym względzie, z awię się nagle u nie : zobaczymy, ak zniesie to spotkanie!Ale trzeba e odwlec, aby spotęgować wrażenie, i nie wiem eszcze, czy zdobędę się nacierpliwość: dwadzieścia razy w ciągu dnia otwierałem uż usta, aby wołać o konie. Mimoto zapanu ę nad sobą; zobowiązu ę się odebrać tu eszcze two ą odpowiedź; proszę cięedynie, piękna przy aciółko, nie każ mi zbyt długo na nią czekać.

Co by mnie na bardzie drażniło, to gdybym miał nie wiedzieć, co się dzie e; ale móstrzelec est w Paryżu i posiada pewne prawa wstępu u panny służące ; będzie tedy mógłmi w tym usłużyć. Posyłam mu odpowiednie zlecenia i pieniądze. Proszę cię, markizo, niebierz mi za złe, że edne i drugie dołączę do tego listu i bądź tak dobra, każ mu e doręczyćprzez kogoś z twoich ludzi. Zachowu ę tę ostrożność, ponieważ hulta ma zwycza nigdynie otrzymywać listów, które do niego piszę, o ile mu się nie chce wykonać zawartychw nim poleceń.

Do widzenia, droga przy aciółko; eżeli ci przy dzie aka szczęśliwa myśl, aka zba-wienna rada, donieś mi o tym. Przekonałem się o tym nie eden raz, ak cenną możebyć two a przy aźń; doświadczam tego eszcze i w te chwili, bo czu ę się spoko nie szym,odkąd piszę do ciebie. Przyna mnie mówię do kogoś, kto mnie rozumie, a nie do auto-matów, akie koło mnie snu ą się od rana. Doprawdy, im dłuże ży ę, tym więce skłonnyestem do mniemania, że tylko my dwo e, ty i a, warci coś esteśmy na świecie.

Z zamku ***, września ** Wicehrabia de Valmont do swego strzelca Azolana

(dołączony do poprzedza ącego)Jesteś koronnym cymbałem, skoro mogłeś od echać stąd dzisia rano i nic o tym nie

wiedzieć, że pani de Tourvel wy eżdża także, lub też, eżeliś wiedział, nie przy ść uwiadomićmnie o tym. Cóż mi więc z tego, że wyda esz mo e pieniądze na upijanie się ze służbą;że czas, przez który powinieneś mnie obsługiwać, trawisz na gruchaniu z poko ówką,eżeli za to wszystko w ten sposób estem powiadomiony o tym, co się dzie e? Oto sąskutki two ego niedbalstwa! Ale uprzedzam cię, że eżeli ci się przytrafi eszcze choćedno w ciągu te sprawy, będzie to ostatnie, na akie sobie pozwolisz w mo e służbie.

Masz mi na rychle dostarczyć wiadomości o wszystkim, co się dzie e u pani de To-urvel; o e zdrowiu; czy sypia, czy est smutna czy wesoła; czy często wychodzi i u kogobywa; czy przy mu e u siebie i kto ą odwiedza; ak spędza czas; co robi, kiedy est sama;czy kiedy czyta, czyta bez przerwy, czy też odkłada książkę, ażeby pogrążyć się w marze-niu; tak samo gdy pisze. Postara się również zaprzy aźnić ze służącym, który nosi listy napocztę. Ofiaru mu się kiedy z gotowością wypełnienia tego obowiązku za niego; a eślisię zgodzi, wypraw tylko te listy, które ci się będą wydawały obo ętne, zaś mnie odeślijinne, zwłaszcza listy do pani de Volanges, eśli będą.

Postara się eszcze przez akiś czas zostać szczęśliwym kochankiem swo e Julii. Jeślima kogo innego, tak ak to przypuszczałeś, stara się ą nakłonić do podziału i nie unoś siężadnymi śmiesznymi skrupułami: zna dziesz się w położeniu wielu osób, które więce sąwarte od ciebie. Jeśli mimo to twó partner byłby zbyt niewygodny lub gdybyś spostrzegłna przykład, że zanadto za mu e Julię w ciągu dnia i że przez to ona mnie często estprzy swo e pani, usuń go akim sposobem albo poszuka z nim zwady; nie lęka sięo następstwa, a cię obronię. Przede wszystkim nie opuszcza tego domu. Jedynie przywytrwałości można widzieć wszystko i dobrze. Gdyby szczęśliwym przypadkiem któryz e ludzi porzucał tę służbę, zgłoś się na ego mie sce, mówiąc, że nie esteś uż u mniew obowiązku. Powiedz, że opuściłeś mnie, aby poszukać domu o bardzie spoko nymi regularnym trybie. Słowem, stara się, abyś został przy ęty. Mimo to zachowam cię

Niebezpieczne związki

Page 112: Niebezpieczne związki

przez cały czas w mo e służbie; to będzie tak ak u księżne de ***; a w następstwie panide Tourvel również cię wynagrodzi tak samo.

Dla podtrzymania two e gorliwości i zręczności, których ci czasem nie sta e, posyłamci pieniądze. Bilet tu dołączony upoważnia cię do pod ęcia dwudziestu pięciu ludwikówu mo ego bankiera, bowiem nie wątpię, że esteś bez grosza. Uży esz z te sumy tyle, ilebędzie potrzeba, aby skłonić Julię do stałego porozumiewania się ze mną. Reszta posłużyna napitki z ludźmi. Stara się, o ile to będzie możliwe, aby się to odbywało u szwa caratego domu: w ten sposób będzie miłym okiem patrzał na two e odwiedziny. Ale niezapomina , że a nie mam zamiaru opłacać twoich przy emności, ale two e usługi.

Przyzwycza Julię do obserwowania i notowania wszystkiego: nawet tego, co by się ewydało drobiazgiem. Lepie , by napisała dziesięć zdań niepotrzebnych, niż gdyby opuściłaedno ważne; często zaś na ważnie sze bywa to, co się wyda e obo ętnym.

Nie waż się zgubić tego listu. Odczytu go codziennie, aby się przekonać, żeś nic niezapomniał, ak również dla upewnienia się, że go masz eszcze. Wreszcie rób wszystko,co należy robić, skoro się est zaszczyconym moim zaufaniem. Wiesz, że eżeli a będęzadowolony z ciebie i ty na mnie nie będziesz miał powodu się uskarżać.

Z zamku ***, października ** Prezydentowa de Tourvel do pani de Rosemonde

Będzie pani bardzo zdziwiona, dowiadu ąc się, że opuszczam twó dom tak pospiesz-nie. Ten krok wyda się pani bardzo niezwycza nym: ale akżeż spotęgu e się eszcze two ezdziwienie, skoro dowiesz się o przyczynach! Być może, pomyślisz, pani, iż powierza ące tobie, nie dość szanu ę spokó potrzebny two emu wiekowi, że uchybiam nawet wzglę-dom szacunku, które ci się należą z tak wielu tytułów? Ach, pani, daru mi: zbyt wielecierpię; serce mo e potrzebu e wylać swą boleść na łono przy aciółki równie mądre akwyrozumiałe : kogóż zatem mogło wybrać, eśli nie ciebie? Uważa mnie za swo e dziec-ko. Okaż mi tkliwość matki; błagam cię o to. Mam do nie może pewne prawa przezmo e uczucia dla ciebie.

I cóż ci powiem, pani? Kocham; tak, kocham bez pamięci. Niestety! Jakże częstoon błagał mnie o to słowo, nie mogąc go uzyskać! Zapłaciłabym chętnie życiem moimtę słodycz, by raz tylko móc e dać usłyszeć temu, który tchnął e we mnie; a mimoto trzeba mu go odmawiać bez przerwy! Znowu będzie wątpił o moich uczuciach: ach,czemuż nie przychodzi mu tak łatwo czytać w mym sercu, ak w nim władać! Tak, mniebym cierpiała, gdyby on wiedział wszystko, co a cierpię: ale ty sama, które to mówię, tybędziesz mieć o tym zaledwie słabe wyobrażenie.

Za kilka chwil ucieknę od niego i zasmucę go. Podczas gdy on będzie mniemał, iżest eszcze blisko mnie, a będę uż od niego daleko; o godzinie, w które przyzwy-cza ona byłam widywać go codziennie, będę uż tam, gdzie on nigdy nie był, gdzie niemogę pozwolić, aby był kiedykolwiek… Wszystko uż przygotowane; patrzę na wszystko;nie mogę wzroku oprzeć na niczym, co by mi nie zwiastowało tego okrutnego wy azdu.Wszystko gotowe, wy ąwszy mnie! A im bardzie serce się wzdraga przed tym krokiem,tym więce czu ę, ak on est konieczny.

Spełnię go, to pewna; lepie est umrzeć, niżeli żyć występną. Już dzisia , czu ę tosama, estem nią aż nadto! Mamże ci wyznać? To, co mi pozostało eszcze, to zawdzię-czam ego szlachetności. Upo ona rozkoszą widzenia go, słyszenia, słodyczą odczuwaniago w pobliżu siebie, szczęściem na wyższym w świecie, iż emu mogę dać szczęście, byłambez władzy i bez siły; zaledwie potrafiłam walczyć, ale nie opierać się; drżałam przed nie-bezpieczeństwem, nie ma ąc siły uciec przed nim. On widział mo e cierpienia, ulitowałsię nade mną. Jakżeżbym go miała nie kochać? Winna mu estem więce niż życie.

Och! Gdyby zosta ąc przy nim, o życie edynie drżeć mi było trzeba, nie sądź, iż kie-dykolwiek zgodziłabym się na to rozłączenie! Czymże mi życie bez niego! Postradać e,czyliż nie byłoby szczęściem dla mnie? Czyż nie estem skazana, by nieustannie dręczyćego i siebie; nie śmieć ani się uskarżać, ani ego pocieszać; bronić się każdego dnia prze-ciw niemu, przeciw sobie same ; dobywać całe mocy, aby mu czynić przykrość, kiedypragnęłabym wszystkie siły poświęcić dla ego szczęścia: żyć tak, czyż to nie znaczy umie-rać tysiąc razy? A oto, aki los mnie czeka! Zniosę go ednakże, będę miała tę odwagę.

Niebezpieczne związki

Page 113: Niebezpieczne związki

O ty, którą biorę sobie za matkę, odbierz mo ą przysięgę.Przy mij również ślub, aki ci czynię, iż nie ukry ę przed tobą żadnego postępku;

przy mij go, zaklinam cię; błagam cię o to, ako o pomoc, które mi tak potrzeba: w tensposób, zobowiązana wyznać Tobie wszystko, przyzwycza ę się do uczucia, iż zawsze e-stem w two e obecności. Two a cnota zastąpi mi mo ą własną. Nigdy, to pewna, niezgodziłabym się rumienić przed twoim wzrokiem; powściągana tym potężnym hamul-cem, kocha ąc w tobie na pobłażliwszą przy aciółkę, powiernicę mo e słabości, będę czciłazarazem opiekuńczego Anioła, który mnie ocali od sromu¹²⁷.

Dosyć go uż odczuwam, zanosząc do ciebie tę prośbę. Jakież nieszczęsne następstwazbytniego zaufania w siebie! Czemuż nie wcześnie ulękłam się te skłonności, gdy czułamw sobie budzące się e złowrogie oznaki? Czemuż łudziłam się, iż potrafię wedle me woliopanować ą lub zwyciężyć? Szalona! Jakże mało znałam wówczas miłość! I dziś wszystkotracić naraz! I na zawsze! O, mo a przy aciółko!… Lecz co czynię? Nawet pisząc do ciebie,eszcze da ę folgę występnym pragnieniom! Och, trzeba echać, trzeba echać.

Żegnam Cię, czcigodna przy aciółko; kocha mnie ak córkę, przy mij mnie za swo edziecko i bądź pewna, że mimo me słabości wolałabym racze umrzeć niż stać się niegodnątwo ego wyboru.

października ** o godzinie w nocy. Pani de Rosemonde do prezydentowe de Tourvel

Mo e drogie dziecko, bardzie zmartwiłam się twoim wy azdem, niż zdziwiłam egoprzyczyną; doświadczenie wielu lat i sympatia, aką budzisz we mnie, wystarczyły, abymnie ob aśnić o stanie twego serca; i eżeli mam być zupełnie szczera, list twó nie po-wiedział mi nic albo też prawie nic nowego. Gdybym edynie z niego miała czerpać mo ewiadomości, nie wiedziałabym eszcze, kto est tym, którego kochasz; bowiem mówiącmi o nim cały czas, nie wymieniłaś ani razu ego imienia. Nie potrzebowałam tego; wiemdobrze, kto to taki. Ale podnoszę to, ponieważ przypomniałam sobie, że to est odwiecznystyl miłości. Widzę, że wszystko pozostało tak samo ak za dawnych czasów.

Nie sądziłam zgoła, iż zna dę się kiedy w konieczności wskrzeszania wspomnień takodległych ode mnie i tak obcych mo emu wiekowi. Mimo to od wczora wiele nad tymrozmyślałam w chęci znalezienia czegoś, co by mogło ci być użyteczne. Ale cóż poradzę?Mogę tylko podziwiać ciebie i litować się nad tobą. Pochwalam zacne postanowienie,akie powzięłaś: ale przeraża mnie ono, ponieważ wnoszę z tego, że musiałaś e uznać zakonieczne, a kiedy się uż za dzie tak daleko, bardzo est trudno nakazać sobie wiecznąrozłąkę z tym, do którego serce zbliża nas bez ustanku.

Mimo to nie trać odwagi. Nic nie est niepodobnym dla two e piękne duszy; i gdy-byś kiedy miała to nieszczęście ulec (od czego niech Bóg ustrzeże!) wierza mi, mo edrogie dziecko, zachowa sobie przyna mnie tę pociechę, iż walczyłaś z całe twe mo-cy. A wreszcie, czego nie zdoła ludzka roztropność, to sprawia łaska niebios, eżeli takaest e wola. Ufa , iż ona pospieszy ci z pomocą; i że cnota two a, wypróbowana w tychciężkich zapasach, wy dzie z nich czystsza eszcze i świetnie sza.

Zostawia ąc Opatrzności troskę wspomożenia cię w niebezpieczeństwie, przeciw któ-remu nic nie mogę zaradzić, gotowa estem podtrzymywać cię i pocieszać tyle, ile tylkobędę zdolna. Nie uśmierzę twoich cierpień, ale podzielę e z tobą. Z chęcią gotowa e-stem być ci powiernicą. Czu ę, że two e serce musi tego łaknąć. Otwieram ci mo e własne;wiek nie oziębił go do tego stopnia, iżby miało być obce uczuciom przy aźni. Zna dziesze zawsze gotowe, ażeby cię wysłuchać. Słabą to będzie ulgą dla two e boleści, ale przy-na mnie nie będziesz płakała sama; i skoro ta nieszczęśliwa miłość, wezbrana zbyt silniew twym sercu, zmusi cię, byś mówiła o nie , lepie , aby to stało się ze mną, niżeli z nim.Oto i a zaczynam używać two ego ęzyka: zda e mi się, że obie razem nie zdobędziemysię, aby go nazwać: zresztą rozumiemy się.

Nie wiem, czy dobrze robię, mówiąc ci, iż on zdawał się żywo dotknięty twoim wy az-dem: byłoby może roztropnie nie mówić ci o tym: ale a nie lubię te roztropności, którasprawia przykrość tym, których kocham. Jednakże nie będę mogła dziś mówić o tym

¹²⁷ rom (daw.) — wstyd, hańba. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 114: Niebezpieczne związki

dłuże . Słaby wzrok i drżąca ręka nie pozwala ą mi na długie listy, kiedy e muszę pisaćsama.

Do widzenia zatem, mo a śliczna, do widzenia, mo e drogie dziecko: tak, przy mu ęcię chętnie za córkę, posiadasz wszak wszytko, czego trzeba, aby być dumą i rozkoszą sweprzybrane matki.

Z zamku ***, października ** Markiza de Merteuil do pani de Volanges

W istocie, mo a droga i dobra przy aciółko, z trudnością przychodzi mi się bronićod uczucia dumy, kiedy czytam twó list. Jak to! Ty zaszczycasz mnie swoim całkowitymzaufaniem! Posuwasz się nawet aż do szukania u mnie dobre rady! Ach, akże szczęśliwaestem, eżeli zasługu ę na mniemanie tak pochlebne z twe strony: eżeli nie zawdzięczamgo edynie zaślepieniu przy aźni. Zresztą akikolwiek est e powód, ufność ta nie mniecenną est mo emu sercu; a to, iż umiałam ą pozyskać, est w mych oczach tylko ednąprzyczyną więce , aby się starać istotnie na nią zasłużyć. Powiem ci zatem (nie ośmiela ącsię wszelako udzielać ci wskazówek), powiem ci otwarcie, aki est mó sposób myśleniaw tym względzie. Nie polegam zbytnio na nim, ponieważ różni się od twego: ale gdyci przedstawię mo e przyczyny, będziesz mogła e osądzić; a eśli e potępisz, przychylamsię uż z góry do twego wyroku. Zachowam przyna mnie tę roztropność, iż nie będę sięuważała za roztropnie szą od ciebie.

Jeżeli ednak mo e mniemanie wy ątkowo okazałoby się trafnie sze, przyczyn tego na-leżałoby szukać w złudzeniach miłości macierzyńskie . Ponieważ est to uczucie ze wszechmiar chwalebne, nie mogło tedy na ciebie nie oddziałać. Jakżeż znać ego wpływy w za-miarze, o którym mi wspominasz! Tak więc eżeli ci się zdarza kiedykolwiek błądzić, toedynie w wyborze cnót.

Ze wszystkich cnót wyda e mi się na ważnie szą przezorność, wówczas gdy ma sięrozrządzać losem drugich osób; a zwłaszcza gdy chodzi o ustalenie tego losu przez węzełnierozerwalny i święty, ak węzeł małżeństwa. Wówczas matka, zarówno roztropna akczuła, ma obowiązek, ak słusznie to powiedziałaś, we prze c rk woim do wi dczeniem.Otóż zapytu ę ciebie, co mieści się w tym po ęciu? Zda e mi się, że przede wszystkimobowiązek ścisłego rozróżnienia między tym, na co się ma ochotę, a tym, co się powinno.

Czyż to nie byłoby poniżeniem powagi macierzyńskie , nie byłoby unicestwieniem ezupełnym, gdyby się miało podporządkowywać ą pod złudną potęgę przelotnego upodo-bania? Co do mnie, wyzna ę, nie wierzyłam nigdy w owe namiętności porywa ące i nie-odparte, których ludzie tak chętnie używa ą za płaszczyk dla wszelkich swoich kaprysów.Nie po mu ę zgoła, w aki sposób skłonność, która się w edne chwili rodzi, a w następnezamiera, miałaby posiadać więce siły od niewzruszonych zasad skromności, uczciwościi wstydu: również nie po mu ę, aby kobieta, która się sprzeniewierza tym cnotom, mo-gła znaleźć usprawiedliwienie w swo e namiętności, podobnie ak złodzie nie może sięuniewinnić pożądaniem pieniędzy, ani też morderca pragnieniem zemsty.

Ach, któż może powiedzieć, że nie musiał nigdy walczyć z sobą? Jednak, co do mnie,zawsze starałam się przekonać siebie, że aby oprzeć się, wystarczy chcieć; i aż do te chwiliprzyna mnie doświadczenie potwierdziło to mo e przekonanie. Czymże byłaby cnota bezobowiązków, akie nam nakłada? Świadectwo e mieści się w poświęceniach, e nagrodaw naszym sercu. Zaprzeczyć takim prawdom zdolni są tylko ci, którzy ma ą swó interesw tym, aby e zapoznawać, i którzy, uż skażeni adem zepsucia, próbu ą usprawiedliwićswo e błędne postępki za pomocą błędnych rozumowań.

Ale czy można się obawiać tego ze strony dziecka prostodusznego i nieśmiałego; zestrony dziecka urodzonego z ciebie i w którym wychowanie skromne i czyste mogłoedynie wzmocnić szczęśliwe dary przyrody? A dla takich to właśnie obaw, które ośmie-lę się nazwać poniża ącymi dla twe córki, pragniesz poświęcić zaszczytne małżeństwo,z całą roztropnością przez ciebie obmyślone! Lubię bardzo Danceny’ego; od dawna zaś,ak wiesz, mało utrzymu ę stosunków z panem de Gercourt: ale mimo iż dla ednegomam przy aźń, drugi zaś est mi obo ętny, nie mogę nie zdawać sobie sprawy z ogromneróżnicy, aka dzieli te dwie partie.

Niebezpieczne związki

Page 115: Niebezpieczne związki

Urodzenie ich est równe, przyzna ę; ale eden est bez ma ątku, drugiego zaś ma ą-tek est taki, że nawet bez urodzenia byłby uż poważnym atutem życiowym. Przyzna ęchętnie, że pieniądz nie da e szczęścia; ale trzeba przyznać także, że bardzo e ułatwia.Panna de Volanges est, ak powiadasz, dość bogata za dwo e: mimo to sześćdziesiąt ty-sięcy funtów renty, akie e przypadną, to nie est tak wiele, skoro ma się nosić nazwiskoDanceny’ego, skoro ma się postawić i utrzymać dom na wysokości związanych z tym wy-magań. Nie ży emy uż w czasach pani de Sévigné. Zbytek życia pochłania dziś wszystko:gani się go, ale trzeba go naśladować, nieraz choćby kosztem na cięższych ofiar.

Co do przymiotów osobistych, którym przypisu esz taką wagę i to z całą słusznością,to pewna, że pod tym względem pan de Gercourt est bez zarzutu i miał sposobność zło-żyć uż tego dowody. Chętnie gotowa estem wierzyć i wierzę w istocie, że Danceny nieustępu e mu w niczym; ale czy możemy być tego równie pewne? To prawda, że wyda-wał się dotąd wolny od przywar swo ego wieku i że wbrew panu ącym dzisia obycza omokazu e skłonność do towarzystwa ludzi szanownych i zacnych: skłonność, która każepomyślnie rokować o ego przyszłości: ale kto wie, czy ta pozorna roztropność nie estwłaśnie wynikiem ego skromne sytuac i materialne . O ile ktoś nie chce zostać wątpliwąi pode rzaną figurą, musi mieć pieniądze, aby grać lub oddawać się zbyt wesołym zaba-wom, co nie przeszkadza, że ktoś może mimo to mieć pociąg do tych błędów. Słowem,nie on byłby pierwszym spomiędzy tych, którzy ciągną do uczciwego towarzystwa edyniez braku możności milszego spędzenia czasu.

Nie mówię wcale (niechże mnie Bóg broni!), że a mam o nim to przekonanie: alew każdym razie est w tym pewne ryzyko; na akież zaś wymówki mogłabyś się nara-zić, gdyby rezultat nie wypadł szczęśliwie! Cóż odpowiedziałabyś córce, gdyby ci kiedyśrzekła: „Byłam, matko, młoda i niedoświadczona; byłam nawet pod wpływem omamie-nia zrozumiałego w moim wieku: ale niebo, które przewidziało mo ą słabość, obdarzyłomnie rozumną matką, aby zaradzić złemu i uchronić mnie od niebezpieczeństwa. Cze-muż więc, zbacza ąc z drogi roztropności, zezwoliłaś na mo e nieszczęście? Czy do mnienależało wybierać sobie małżonka, skoro sama istota małżeństwa była dla mnie ta em-nicą? Gdybym nawet ob awiła to zachcenie, czyliż nie two ą rzeczą było sprzeciwić siętemu? Ale w me głowie nigdy nie postała ochota tak szalona. Gotowa być ci we wszyst-kim posłuszną, oczekiwałam twego wyboru z pełnym szacunku poddaniem; nigdy niewykroczyłam przeciw uległości, aką ci byłam winna, a mimo to dźwigam dzisia karę, naktórą zasłużyły edynie dzieci nieposłuszne. Och, matko, słabość two a zgubiła mnie”…Może szacunek e przytłumiłby te skargi; ale miłość macierzyńska odgadłaby e: i łzycórki, mimo że ta one przed tobą, nie mnie przeto spadałyby na two e serce. Gdzie szu-kałabyś wówczas pociechy? Czy w te szalone miłości, przeciw które powinnaś była ąuzbroić, a które , przeciwnie, sama się dałaś pociągnąć?

Nie wiem, droga przy aciółka, czy uprzedzenie mo e przeciwko te namiętności nieidzie zbyt daleko; ale wyda e mi się ona zbyt niebezpieczną nawet w małżeństwie. Nie,iżbym była przeciwną temu, by uczucie zacne i tkliwe miało przystroić węzeł małżeńskii złagodzić do pewnego stopnia obowiązki, akie on nakłada; ale nie takiemu uczuciuprzystało tworzyć te węzły i nie może być rzeczą złudzeń edne chwili, by miały kierowaćwyborem naszego życia. Aby w br , trzeba por wn w ; a akżeż to uczynić, skoro edenprzedmiot nas pochłania: kiedy ego samego nawet nie możemy poznać, zanurzeni w szalei zaślepieniu?

Spotkałam w życiu, ak możesz przypuszczać, wiele kobiet dotkniętych tą niebez-pieczną chorobą: słuchałam nawet zwierzeń nie edne z nich. Gdyby im wierzyć, nie maani edne , które przedmiot miłości nie byłby istotą na wskroś doskonałą; ale te uro o-ne doskonałości istnie ą edynie w wyobraźni. W ich rozpalonych głowach ro ą się samerozkosze i powaby; stro ą w nie do syta tego, który im est miły; to szaty niemal boskiewkładane nieraz na przedmiot pełen ohydy: ale bez względu na to, akim przedmiot ówest w istocie, zaledwie go tak przystro ą, uż omamione swoim własnym dziełem upada ąprzed nim na twarz w uwielbieniu.

Albo two a córka nie kocha Danceny’ego, albo też ulega temu samemu złudzeniu:est ono wspólne im obo gu, eżeli miłość est wza emna. Tak więc wszystko, co możnaby powiedzieć w te mierze, sprowadza się do pewności, że oni się nie zna ą, że wprostnie mogą się znać. „Ale — powiesz mi — czyż pan de Gercourt i mo a córka zna ą się

Niebezpieczne związki

Page 116: Niebezpieczne związki

lepie ?”. Nie, z pewnością; ale przyna mnie nie łudzą się co do siebie, po prostu nico sobie nie wiedzą. Cóż dzie e się w takim wypadku pomiędzy dwo giem małżonków,o których przypuszczam, że są zacni obo e? To, iż każdy z nich przygląda się drugiemu,śledzi samego siebie w stosunku do drugie strony, szuka i odkrywa wkrótce, ile należy muustąpić ze swe woli na rzecz wspólnego spoko u. Te lekkie poświęcenia przychodzą beztrudu, ponieważ są obustronne i ponieważ są przewidziane: wkrótce sta ą się one źródłemwza emne życzliwości; za nią w ślad idzie owa słodka przy aźń, to tkliwe zaufanie, którepołączone z szacunkiem tworzy, o ile mi się zda e, prawdziwe szczęście w małżeństwie.

Złudzenia miłości mogą być ponętnie sze; ale dla kogóż est ta emnicą, że są zarazemmnie trwałe? I akież niebezpieczeństwa sprowadza chwila, która e niweczy! Wówczasto na mnie sze wady wyda ą się rażące i nie do zniesienia przez sprzeczność, aką tworząz po ęciem doskonałości, które nas uwiodło. Każde z dwo ga małżonków mniema ednak-że, że tylko drugie się zmieniło i że ono samo est warte zawsze tyle, ile mu ceny nadałakrótka chwila złudzenia. Mimo iż samo nie doświadcza uż dawnego czaru, dziwi się, iżnie umie go wzbudzić; czu e się tym upokorzone; zraniona próżność rozdrażnia umy-sły, powiększa błędy, wywołu e niezadowolenie, hodu e nienawiść: i przelotne uciechyprzychodzi opłacić w następstwie przez długą niedolę.

Oto, droga przy aciółko, mó sposób myślenia w przedmiocie, który nas za mu e; nieupieram się przy nim, przedstawiam go edynie; two ą rzeczą będzie postanowić. Ale eżelitrwasz w swoim zamiarze, proszę cię, byś zechciała ob awić mi pobudki, które przewalcząmo e; bardzo będę rada oświecić się twoim zdaniem, a zwłaszcza upewnić się o losie tegouroczego dziecka, którego szczęścia pragnę nader gorąco, tak przez przy aźń dla nie , aki przez tę, która wiąże mnie do ciebie na całe życie.

Paryż, października ** Markiza de Merteuil do Cecylii Volanges

I cóż, mała, widzę, bardzo zagniewana, bardzo zawstydzona! Ten pan de Valmont tostrasznie zły człowiek, nieprawdaż? Jak to, ośmiela się postępować z tobą ak z kobietą,którą by kochał! Uczy cię tego, czego tak chciałaś się dowiedzieć, że aż umierałaś z ochoty!Doprawdy, to nie do darowania! A ty, ze swo e strony, pragniesz zachować swą cnotę dlakochanka (który e nie wodzi na pokuszenie, to prawda); pociąga ą cię w miłości tylkoumartwienia, a nie rozkosze! To ślicznie; doskonale wyglądałabyś doprawdy w akimś ro-mansie. Namiętność, nieszczęście, cnota ponad wszystko, ileż tu pięknych rzeczy! W tymwspaniałym orszaku można się czasem znudzić, co prawda, ale za to innym odda e się tęnudę z nawiązką.

Widzicie to biedne dziecko, aka ona nieszczęśliwa! Miała oczy podkrążone naza-utrz! I cóż dopiero powiesz, ak to nieszczęście przy dzie na twego kochanka! Nie bósię, aniołku, nie zawsze ci się to zdarzy; nie każdy mężczyzna est Valmontem. A do tegonie śmiało biedactwo podnieść tych oczków! Och, co do tego, to może miałaś słuszność;każdy wyczytałby w nich two ą przygodę. Wierz mi ednakże, że gdyby tak było, naszepanie, a nawet nasze panny chodziłyby stale ze skromnie spuszczonymi oczyma.

Mimo tych pochwał, których ci nie szczędzę, ak widzisz, trzeba przyznać ednak,że nie dopełniłaś swego arcydzieła: trzeba było wszystko opowiedzieć mamie! Tak do-brze uż zaczęłaś! Już rzuciłaś się w e ramiona, szlochałaś, ona popłakiwała także: cóż zawzrusza ąca scena! Jaka szkoda, że e nie doprowadziłaś do końca! Two a czuła matka,uszczęśliwiona tą skruchą, pragnąc dopomóc twe cnocie, zapakowałaby cię do klasztoruna całe życie; tam mogłabyś kochać Danceny’ego, ile byś sama chciała, bez rywali i bezgrzechu: mogłabyś sobie rozpaczać do syta; i Valmont, to pewna, nie z awiłby się, abyzamącać two ą boleść tak niepożądaną pociechą.

Poważnie mówiąc, czy można, ma ąc skończonych piętnaście lat, być takim dzieckiemak ty? Masz zupełną słuszność, gdy mówisz, że niewarta esteś mo e dobroci. Chciałammimo to być two ą przy aciółką: przydałoby ci się to może przy takie matce i przy mę-żu, akiego ci przeznacza! Ale eżeli ty choć trochę nie dorośniesz i cóż chcesz, abymmogła zrobić z ciebie? Czego można się spodziewać, eżeli to, co zwykle doda e rozumudziewczętom, tobie zda e się, przeciwnie, go odbierać?

Niebezpieczne związki

Page 117: Niebezpieczne związki

Gdybyś była zdolna zastanowić się choć chwilę, doszłabyś wkrótce do przekonania, żepowinnaś winszować sobie tylko, zamiast się uskarżać. Ale ty się wstydzisz i to cię kłopoce!Ech, uspokó się; z wstydem, o aki przyprawia miłość, to est tak samo ak z bólem: totylko pierwszy raz. Można go potem eszcze udawać, ale uż się go nie czu e. Natomiastprzy emność zosta e, a to też est coś warte. Zda e mi się nawet, iż mogłam rozeznać,poprzez two ą paplaninkę, że ona w two e przygodzie wcale niemałą odegrała rolę. No,mała, bądź ze mną troszkę szczera! E że! To pomieszanie, które nie pozwalało ci robi t k,k m wi , które sprawiało, iż tak trudno b o ci i broni , e b k gd b zm rtwioną,

kiedy Valmont uż odszedł — czy to wstyd e powodował czy też przy emność? I ego po bm wieni , n kt r nie wie i , co odpowie ie , czy to nie pochodziło przypadkiem z egopo obu i ni ? E że, dziewuszko mała, kłamiesz i to kłamiesz swo e przy aciółce! Toniedobrze, bardzo niedobrze. Ale dość żartów.

To, co dla każde inne byłoby przy emnością i niczym więce , to w twoim położeniusta e się prawdziwym szczęściem. Zaiste, postawiona pomiędzy matką, które miłość pra-gnęłabyś zachować, i kochankiem, do którego pragniesz należeć na zawsze, akżeż możesznie widzieć tego, że edynym sposobem połączenia tych dwóch sprzecznych sobie celówest za ąć się kimś trzecim? Zaprzątnięta tą nową przygodą, zyskasz w oczach mamy za-sługę, iż wyrzekasz się przez posłuszeństwo skłonności, które ona est przeciwną, zaśw oczach kochanka przystroisz się w powaby niezłomne cnoty. Zapewnia ąc go bezu-stannie o swo e miłości, będziesz się bronić przed udzieleniem ostatnich e dowodów.Tę odmowę, tak mało uciążliwą w twoim obecnym położeniu, on położy niewątpliwie nakarb two e świętości: będzie się może na nią użalał, ale kochać będzie cię za to tym wię-ce . I ty, aby zdobyć tę podwó ną zasługę, potrzebu esz się edynie oddać tym uciechom,których w oczach obo ga wyrzekasz się na pozór! Och, ileż kobiet pielęgnowałoby z całągorliwością swo ą dobrą sławę, gdyby mogły e bronić za pomocą tak miłych środków!

Czy ten sposób, aki ci podsuwam, nie wyda e ci się na rozsądnie szym i na słodszymzarazem? A czy wiesz, co zyskałaś na tym, do którego ty się chciałaś uciec? To, że mamawnosi z twego rosnącego smutku, iż miłość two a potęgu e się, nie słabnie, że est tymoburzona i że czeka tylko, aż się o tym upewni, aby cię za to ukarać. Właśnie pisała mio tym: będzie robiła wszystko, aby wydobyć od ciebie same to wyznanie. Posunie sięmoże, zwierzyła mi się z tym, aż do tego, aby ci ofiarować Danceny’ego za męża; a toby cię tym łatwie nakłonić do zwierzeń. I eżeli da ąc się uwieść te podstępne czułości,odpowiesz wedle swego serca, wkrótce, zamknięta w klasztorze na czas bardzo długi, możena zawsze, będziesz mogła do woli opłakiwać skutki ślepe łatwowierności.

Ten podstęp, którego ona chce użyć względem ciebie, ty powinnaś starać się zwal-czyć innym znowu podstępem. Zacznij tedy, okazu ąc mnie przygnębienia, umacniać ąw przypuszczeniu, że mnie uż myślisz o Dancenym. Matka da się przekonać o tym bar-dzo łatwo, ile że to est zwykły skutek oddalenia, i tym więce , iż będzie w tym widziałatryumf swe przezorności. Ale gdyby ma ąc akieś pode rzenia, mimo to wystawiała cięna próbę i zaczęła z tobą mówić o małżeństwie, ty zamknij się, ak panienka dobrze wy-chowana, w na doskonalszym posłuszeństwie. Ostatecznie, cóż na tym tracisz? Na to, doczego potrzebny est mąż, tyle wart est eden co i drugi, a na bardzie przykry est eszczemnie nieznośny ak matka.

Skoro raz matka uspokoi się co do ciebie, wyda cię wreszcie za mąż. Wówczas, swo-bodnie sza w swoich postanowieniach, możesz wedle upodobania rzucić Valmonta, abywziąć Danceny’ego, albo też, gdy zechcesz, zachować ich obu. Bowiem nie ma co ukry-wać przed tobą, twó Danceny est bardzo miły chłopiec: ale to eden z tych mężczyzn,których ma się, kiedy się chce i póki się chce: można więc sobie nie robić z nim wielkichzachodów. Inacze zupełnie z Valmontem: zachować go est trudno, rzucić niebezpiecz-nie. Z nim trzeba wiele sprytu, a eżeli się go nie ma, wiele uległości. Ale też, gdyby cisię udało przywiązać go do siebie ako przy aciela, to byłoby dla ciebie prawdziwe szczę-ście: postawiłby cię od razu w pierwszym rzędzie naszych modnych piękności. W tensposób się zdobywa zachowanie¹²⁸ w świecie, a nie czerwienieniem się i płakaniem, takak wówczas, kiedy zakonniczki kazały wam eść obiad na klęczkach.

¹²⁸z c ow nie (daw.) — szacunek, poważanie, pozyc a. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 118: Niebezpieczne związki

Postarasz się przeto, eżeli esteś rozsądna, pogodzić się z Valmontem, który musibyć bardzo na ciebie rozgniewany. Masz oto po temu dobry pozór, ponieważ nie byłobyci bezpiecznie zatrzymywać ten list przy sobie, odda go Valmontowi natychmiast poprzeczytaniu. Nie zapomnij ednak przedtem zapieczętować go z powrotem. Po pierwszetrzeba, abyś zachowała w ego oczach zasługę kroku, aki ku niemu uczynisz, a nie żeby towyglądało na coś, co ci ktoś doradził; po wtóre, że ty esteś edyna na świecie, dla któremam tyle przy aźni, aby mówić tak otwarcie, ak to czynię w tym liście.

Do widzenia, mó aniołku; idź za moimi radami i doniesiesz mi, czy czu esz się z tymdobrze.

PS Poczeka eszcze, zapomniałam… edno słówko. Stara się popracować nieco nadstylem. Piszesz ciągle eszcze zupełnie ak dziecko. Wiem, skąd to pochodzi: stąd, że mó-wisz wszystko, co myślisz, a nic z tego, czego nie myślisz. To może tak u ść między namidwiema, ponieważ nie mamy nic ukrytego dla siebie; ale z innymi! Zwłaszcza w oczachtwego kochanka uchodziłabyś za głupią gąskę. Rozumiesz przecie, że kiedy piszesz dokogoś, to dla niego, a nie dla siebie: powinnaś zatem starać się mówić nie tyle to, comyślisz, ale to, co mu sprawi większą przy emność.

Do widzenia, mo e serduszko: ściskam cię zamiast cię ła ać, w nadziei, że na przyszłośćbędziesz rozsądnie sza.

Paryż, października ** Markiza de Merteuil do wicehrabiego de Valmont

Brawo, wicehrabio, za to coś zdziałał, wart esteś doprawdy, aby cię pokochać! Zresz-tą po pierwszym z twoich dwóch listów można się było spodziewać drugiego: toteż niezdziwił mnie ani trochę; podczas gdy ty, dumny z przyszłych zwycięstw, domagałeś sięuż za nie nagrody i pytałeś się mnie, czy estem gotowa, a wiedziałam dobrze, że niema powodu tak bardzo znów się spieszyć. Da ę ci słowo: czyta ąc piękny opis te tkliwesceny, którą uczułeś się tak wo wzru zon , widząc two ą wstrzemięźliwość, godną pięk-nych czasów naszego rycerstwa, powiedziałam sobie po dwadzieścia razy: „Oto sprawachybiona!”.

Ale bo też czy mogło być inacze ! Cóż chcesz, aby zrobiła biedna kobieta, która siępodda e, a które się nie bierze? Nie pozosta e e nic innego, ak tylko ratować honor;i to właśnie zrobiła two a prezydentowa. Co do mnie, umiałam ocenić drogę, aką onaobrała, i obiecu ę sobie zrobić z nie użytek na swó rachunek przy pierwsze poważnie szesposobności, aka się nastręczy: ale to sobie przyrzekam, że eżeli ten, dla kogo zadam sobietyle trudów, nie skorzysta z nich lepie od ciebie, może z pewnością wyrzec się mnie nazawsze.

Otóż więc i zostałeś zupełnie na lodzie! I to pośród dwóch kobiet, z których ednauż doszła, ak mówisz, do n z utrz, a druga niczego tak nie pragnęła, ak właśnie tamdopłynąć. Możesz sobie myśleć, że się chwalę i że łatwo est bawić się w proroctwa pofakcie; ale przysięgam ci, że spodziewałam się tego. Bo też w istocie ty nie posiadłeś duchaswo ego zawodu; wiesz tylko to, czegoś się nauczył, ale pomysłowości nie masz żadne .Toteż skoro tylko okoliczności nie pokrywa ą się z twymi zwycza nymi formułkami i kiedytrzeba ci wy ść z ubite kolei, nie umiesz sobie rady dać ak student. Ot, zwykłe dzieciństwoz edne strony, powrotny napad skrupułów z drugie , ponieważ nie zdarza się z nimispotykać codziennie, wystarcza ą, aby cię zbić z tropu; nie umiesz ani ich uprzedzić, aniim zaradzić. A kiedy spiętrzyłeś doprawdy głupstwo na głupstwo, wtedy uciekasz się domnie, tak akbym a nie miała nic innego do roboty, ak tylko e naprawiać. To prawda,że to uż dawałoby dosyć do czynienia.

Ostatecznie rzeczy sto ą tak: z tych dwóch przygód edną pod ąłeś bez mego udziałui wbrew mo e chęci i do te się nie mieszam; co do drugie , ponieważ okazałeś w nienieco względów dla mnie, pode mu ę się tym za ąć. Mam nadzie ę, iż załączony list, któryprzeczytasz na pierw, a następnie oddasz małe Volanges, est bardzie niż wystarcza ący,aby ą do ciebie nawrócić: ale, proszę cię o to, zada sobie nieco pracy nad tym dzieckiemtak, abyśmy z nie we dwo e razem zrobili przedmiot rozpaczy matki i Gercourta. Nie maobawy o przesadzenie dawek. Widzę asno, że młoda osóbka wcale się tym nie wystraszy!A skoro nasze widoki na nią zostaną uż ziszczone, niech się inni troszczą o dalsze e losy.

Niebezpieczne związki

Page 119: Niebezpieczne związki

Co do mnie, to zraziłam się do nie zupełnie. Miałam zrazu nieco ochoty coś z niezrobić i użyć boda do grywania komparsów pod moim kierunkiem; ale widzę, że niema tu materiału; est w nie akaś głupia naiwność, która nie ustąpiła nawet pod działa-niem użytego przez ciebie, a zazwycza niezawodnego specyfiku: a to est, moim zdaniem,na niebezpiecznie sza choroba, aką kobieta może być obciążona. Przede wszystkim wadataka est oznaką słabości charakteru prawie zawsze nieuleczalną i udaremnia ącą wszystkotak, że podczas gdy my byśmy się wysilali, aby ułożyć tę dziewczynę do przygód w więk-szym stylu, zrobilibyśmy z nie tylko kobietę łatwą. Otóż nie znam nic bardzie płaskiegonad tę łatwość płynącą z głupoty, która się podda e, nie wiedząc ani ak, ani dlaczego,edynie ponieważ ą ktoś ataku e i ponieważ nie umie się opierać. Ten rodza kobiet tobezwarunkowo tylko przyrządy dla męskich przy emności.

Powiesz mi, że wystarczy z nie zrobić tylko to właśnie i że to dosyć dla naszych za-miarów. Wybornie! Ale nie zapomina my, że w takich przyrządach sprężyny i motorysta ą się rychło widoczne dla całego świata: toteż eżeli się chce nimi posłużyć bez niebez-pieczeństwa, trzeba się spieszyć, zatrzymać się w porę i zniszczyć następnie. Co prawda,to na środkach pozbycia się e nam nie braknie i Gercourt zawsze w porę ą zamknie,kiedy nam się spodoba. Bo też skoro uż nie będzie mógł wątpić o swo e katastrofie,skoro uż rzecz stanie się publiczna i należycie rozgłośna, cóż nam to szkodzi, że on sięzemści, byleby sam wyszedł z tego z niezatartą plamą? To, co a mówię o mężu, ty myśliszz pewnością o matce; schodzimy się więc na zupełnie w tym punkcie.

W te myśli, którą uważam za na lepszą i przy które ostatecznie stanęłam, zdecydo-wałam się poprowadzić młodą osóbkę w nieco szybkim tempie, ak to zobaczysz z megolistu; dlatego też bardzo ważne est, aby nic nie pozostało w e rękach, co by nas mogłoskompromitować i proszę cię, zechcie o tym pamiętać. Skoro będziemy zabezpieczeniz te strony, pode mu ę się za ąć stroną moralną panienki, do ciebie zaś należy reszta.

Czy ty wiesz, że mało brakowało, a starania mo e byłyby stracone i że szczęśliwa gwiaz-da Gercourta o włos nie udaremniła wszystkich kombinac i? Pani de Volanges, wystawsobie, dostała napadu słabości macierzyńskie ! Była uż niemal gotowa oddać córkę Dan-ceny’emu! To to właśnie przebijało się w owym czułym zainteresowaniu, które zauważyłeśn z utrz. Jeszcze ty byłbyś twórcą tego pięknego arcydzieła! Na szczęście, czuła matkarozpisała się do mnie o tym i mam nadzie ę, że mo a odpowiedź zbrzydzi e te plany. Takdużo mówię o cnocie, a przede wszystkim tak obficie przeplatam list pochlebstwami, żez pewnością uzna, iż słuszność est po mo e stronie.

Żału ę szczerze, że nie mam czasu sporządzić odpisu z tego listu, aby cię zbudowaćsurowością moich zasad moralnych. Zobaczyłbyś, z aką pogardą odnoszę się do kobiet,które „zapomniały o swoich obowiązkach”. Ta niezłomna surowość w słowach, to est Słowo, Cnotarzecz tak wygodna!… Szkodzi edynie drugim, a nas nie krępu e w niczym… A potem, nieest dla mnie ta emnicą, że zacna damulka, ak każda inna, miała swo e słabostki w czasiepiękne młodości i miło mi było upokorzyć ą nieco przyna mnie w e sumieniu; to mizaciera nieco trochę tych pochwał, akimi muszę ą raczyć wbrew własnemu mniemaniu.

Do widzenia, wicehrabio; pochwalam bardzo zamiar pozostania w zamku eszcze przezczas akiś. Nie mam środków po temu, aby przyspieszyć two e postępy: ale radzę ci, byśurozmaicił nieco czas pokuty zabawą z naszą wspólną pupilką. Co zaś do mo e osoby,to mimo uprze mego wezwania, widzisz dobrze, że eszcze trzeba zaczekać; a przyznaszchyba, że nie z mo e winy.

Paryż, października ** Azolan do wicehrabiego de Valmont

Jaśnie Panie!Stosownie do pańskich rozkazów pospieszyłem bezzwłocznie po odebraniu listu do

pana Bertrand, który mi wypłacił dwadzieścia pięć ludwików, tak ak mu to polecono.Natychmiast potem udałem się do pani prezydentowe , aby zobaczyć się z Julią, ale

wyszła, i widziałem się edynie ze służącym La Fleur, od którego nic się nie mogłem do-wiedzieć, ponieważ od czasu przybycia tuta bywał w domu edynie w godzinach posiłku.Młodszy pomocnik pełnił przez cały ten czas służbę, a aśnie pan wie dobrze, że ego nieznam. Ale zacząłem uż dzisia wstępne kroki.

Niebezpieczne związki

Page 120: Niebezpieczne związki

Powróciłem rano do panny Julii, która wydała się bardzo rada z tego spotkania. Chcia-łem ą wybadać co do przyczyny wy azdu e pani; ale powiedziała mi, że nic o tym niewie, i zda e się, że mówi prawdę. Wyrzucałem e , że nie uprzedziła mnie o wy eździe:zaręczała, że otrzymała rozkazy dopiero ostatniego wieczoru, układa ąc panią na spoczy-nek; tak iż cała noc zeszła e na pakowaniu rzeczy; biedna dziewczyna spała zaledwie dwiegodziny. Opuściła pokó swo e pani dopiero o pierwsze , zaś kiedy odchodziła, pani deTourvel zasiadała dopiero do pisania.

Rano, wy eżdża ąc, pani prezydentowa oddała list odźwiernemu zamku. Panna Julianie wie, do kogo było to pisanie: mówi, że może do aśnie pana; ale aśnie pan nic mio tym nie wspomina.

W ciągu podróży pani miała twarz osłoniętą dużym kapturem, wskutek tego niemożna było e widzieć: ale zda e się, że płakała prawie przez całą drogę. Znalazłszy sięw domu, pani położyła się do łóżka, ale tylko na dwie godziny. Skoro wstała, kazała przy-wołać szwa cara i wydała rozkaz, aby nikogo nie wpuszczał do domu. Wcale nie robiłatualety. Zeszła do obiadu; ale z adła edynie trochę rosołu i zaraz opuściła adalnię. Kawępodano do poko u pani. Panna Julia zastała wówczas panią prezydentową porządku ącąpapiery w sekretarzyku; o ile mogła spostrzec, były to listy. Założyłbym się, że to listyaśnie pana. Z trzech listów, które przyszły do nie popołudniu, eden miała przed sobąeszcze nad samym wieczorem! Jestem pewny, że to też był list od pana. Ale czemuż wła-ściwie ona wy echała tak nagle? Nie rozumiem tego, doprawdy! Zresztą aśnie pan możeto na lepie wiedzieć i to nie mo a sprawa.

Pani prezydentowa udała się popołudniu do biblioteki i wzięła stamtąd dwie książ-ki, które zabrała z sobą do buduaru; ale panna Julia zapewnia, że w ciągu całego dnia,czytała e zaledwie kwadrans, a tylko cały czas odczytywała ten list i dumała wsparta naręku. Ponieważ pomyślałem sobie, że aśnie pan będzie pewno rad wiedzieć, co to byłyza książki, a panna Julia nie wiedziała, kazałem się zaprowadzić sam dzisia do bibliotekipod pozorem, że chcę ą obe rzeć. Jest puste mie sce tylko po dwóch książkach: edna todrugi tom i c rze c kic ; a druga pierwszy tom książki, która ma za tytuł r .Piszę tak, ak est; aśnie panu będzie zapewne wiadomo, co to takiego.

Wczora wieczorem pani nie wieczerzała wcale: piła tylko herbatę.Dziś rano zadzwoniła bardzo wcześnie; kazała zaraz zaprzęgać i przed dziewiątą była

uż w kościele, gdzie wysłuchała mszy święte . Chciała się spowiadać; ale e spowiednikwy echał i nie wróci aż za aki tydzień. Sądziłem, że dobrze będzie powiadomić o tymaśnie pana.

Następnie pani wróciła, spożyła śniadanie i zasiadła do pisania, które trwało bliskogodzinę. Miałem sposobność zrobić to, czego aśnie pan życzył sobie na więce : postarałemsię o to, aby odnieść listy na pocztę. Listu do pani de Volanges nie było: ale posyłam aśniepanu inny, do pana prezydenta: wydało mi się, że to musi być na ciekawszy. Był takżeeden dla pani de Rosemonde; pomyślałem sobie, że ten aśnie pan i tak przeczyta, eślibędzie miał ochotę i oddałem go na pocztę. Zresztą aśnie pan dowie się sam o wszystkim,skoro pani prezydentowa i do niego pisała. Będę mógł mieć i nadal wszystkie listy, akichpan zapragnie, bowiem prawie zawsze panna Julia odbiera e od pani. Upewniła mnie, żeprzez przy aźń dla mnie, a także dla pana, zrobi chętnie wszystko, czego zażądam.

Nie chciała nawet przy ąć pieniędzy, które e ofiarowałem; ale myślę, że aśnie panzechce e zrobić aki mały prezencik; i gdyby taka była ego wola, może bym a się tymza ął: wiedziałbym dobrze, co e zrobi na większą przy emność.

Mam nadzie ę, że aśnie pan nie będzie uważał, że pełnię służbę zbyt opieszale: bardzoleży mi na sercu, aby się usprawiedliwić z wymówek, akie mnie spotkały. Co do tego,co aśnie pan mi wyrzuca, że zwykle estem bez pieniędzy, to na pierw dlatego, że lubiębyć czysto i przyzwoicie ubrany, ak aśnie pan sam to widzi; a po wtóre trzeba podtrzy-mywać honor barwy, którą się nosi. Wiem dobrze, że powinien bym nieco zaoszczędzićna starość; ale polegam w zupełności na szlachetności aśnie pana, który est taki dobrydla swoich ludzi.

Co się tyczy wstąpienia w służbę pani de Tourvel, pozosta ąc równocześnie w służbieaśnie pana, mam nadzie ę, że aśnie pan nie będzie tego wymagał ode mnie. To byłozupełnie co innego u księżne ; ale to pewna, że nie włożę na siebie liberii, i to eszczeliberii domu urzędniczego, kiedy miałem zaszczyt być strzelcem u aśnie pana. Co się

Niebezpieczne związki

Page 121: Niebezpieczne związki

tyczy reszty, aśnie pan może rozporządzać tym, który ma zaszczyt być równie powolnymak przywiązanym, na niższym ego sługą.

Roux Azolan, strzelec.Paryż, dnia . października **, o godz. wieczorem

Prezydentowa de Tourvel do pani de Rosemonde

O mo a na pobłażliwsza matko! Jakież ci mam składać dzięki! Jakże bardzo potrze-bowałam two ego listu! Czytałam go i odczytywałam bez przerwy; nie mogłam się odniego oderwać.

Jaka Ty esteś dobra! Zatem cały twó rozum, cnota, nie przeszkadza ą ci współczućze słabością! Litu esz się moich udręczeń! Ach, gdybyś e znała!… Są straszne. Mniema-łam, iż przeżyłam wszystkie cierpienia miłości; ale męczarnia niewypowiedziana, ta, którątrzeba prze ść samemu, aby mieć o nie po ęcie, to rozłączać się z tym, kogo się kocha,i to rozłączać się na zawsze!… Tak, cierpienie, które mnie gnębi dzisia , powróci utro,po utrze, i tak całe życie! Mó Boże! Jakaż a młoda estem i ileż czasu pozosta e mi na tęmękę!

Być same sprawczynią swego nieszczęścia; rozdzierać sobie serce własnymi rękami:i podczas gdy się cierpi te nieopisane męczarnie, czuć w każde chwili, że można by imkoniec położyć ednym słowem i że to słowo est zbrodnią!

Kiedy powzięłam to tak ciężkie postanowienie, by uciec od niego, spodziewałam się,że nieobecność wzmocni mo ą odwagę i siły. Jakżeż się omyliłam! Wprzódy miałam więcedo walczenia, to prawda; ale nawet wówczas, gdym się opierała, nie wszystkiego musiałamsię wyrzekać; przyna mnie widywałam go od czasu do czasu; często nawet nie śmie ącpodnieść na niego oczu, czułam, że ego spo rzenia spoczywały na mnie: tak, czułame, zdawało mi się, że rozgrzewa ą mi duszę; mimo iż nie przechodziły przez mo e oczy,wnikały wprost do serca. Teraz, w okropne samotności, oderwana od wszystkiego, co miest drogim, sam na sam z moim nieszczęściem, każdą chwilę istnienia znaczę łzami i nicnie łagodzi ich goryczy!

Nie dale ak wczora uczułam to aż nazbyt żywo. Wśród listów, które mi oddano,był również list ego: eszcze nie miałam go w rękach, a uż z daleka poznałam wśródinnych. Podniosłam się mimo woli: drżałam, trudno mi było ukryć mo e wzruszenie;czułam akby akąś błogość. Skoro w chwilę późnie pozostałam sama, rozwiała się tazwodnicza słodycz, zostawia ąc mi tylko edno więce poświęcenie do spełnienia. Zaiste,czyliż wolno mi było otworzyć ten list tak upragniony? Tak, więc, przez tę fatalność, akamnie prześladu e, w tym nawet, w czym mogłabym znaleźć akiś cień pociechy, spotykaćmuszę eno niedole nowych wyrzeczeń; a ranią mnie one tym boleśnie , że i pan deValmont przypłaca e cierpieniem.

Oto wreszcie padło imię, które za mu e mnie bez przerwy, a które z takim trudemprzyszło mi napisać; cień wymówki, aki z tego powodu przebija się w pani liście, poruszyłmnie prawdziwie do głębi. Błagam panią, byś zechciała wierzyć, że uczucie fałszywegowstydu nie zaćmiło byna mnie mego zaufania do ciebie; i czemuż miałabym wstydzićsię go nazwać? Ach, a rumienię się za mo e uczucia, a nie za przedmiot, który est ichpowodem. Któż w świecie godnie szy byłby e obudzić! Mimo to nie wiem, dlaczegoto imię nie nasuwa mi się w naturalny sposób pod pióro; i teraz nawet potrzebowałampewnego wysiłku, aby e wymienić. Wracam do niego.

Donosisz mi, pani, że zdawał się wo poru zon moim w zdem. Jak się zachował?Co powiedział? Czy mówił co o powrocie do Paryża? Proszę panią, byś zechciała odwo-dzić go od tego, o ile tylko to będzie w two e mocy. Jeżeli mnie dobrze poznał, niepowinien mieć do mnie żalu za ten postępek: ale powinien czuć, że postanowienie mo eest nieodwołalne. Na większym udręczeniem dla mnie est nie wiedzieć, co on myśli.Mam wprawdzie eszcze przed sobą ego list… ale ty sama, pani, esteś z pewnością megozdania, że nie powinnam go otworzyć.

Przez ciebie edynie, droga i dobra przy aciółko, mogę nie być zupełnie odcięta odniego. Nie chcę nadużywać two e dobroci; czu ę to doskonale, że listy two e nie mogąbyć długie, ale nie odmówisz wszak dwóch słów swo emu dziecku: edno, aby podtrzymaćego odwagę, a drugie, żeby e pocieszyć.

Niebezpieczne związki

Page 122: Niebezpieczne związki

Do widzenia, czcigodna przy aciółko.Paryż, października **

Cecylia Volanges do markizy de Merteuil

Dzisia dopiero oddałam panu de Valmont list, którym mnie pani zaszczyciła. Prze-trzymałam go przez cztery dni mimo całe obawy, aby go u mnie nie odkryto, ale cho-wałam bardzo troskliwie to pismo i kiedy strapienie chwytało mnie na nowo, zamykałamsię, aby e odczytać.

Widzę dobrze, że to, co uważałam za okropne nieszczęście, to znów nic tak strasznego,i trzeba przyznać, że ma się przy tym dużo przy emności: tak że uż się nie martwię prawiewcale. Jedynie myśl o Dancenym dręczy mnie od czasu do czasu. Ale coraz częście uż sięzdarza, że nie myślę o nim ani troszkę, bo też pan de Valmont strasznie umie być miły!

Pogodziłam się z nim od dwóch dni i bardzo mi to łatwo przyszło; eszcze nie wy-rzekłam dwóch słów, kiedy on mi powiedział, że eżeli mam mu co do powiedzenia, toprzy dzie wieczór do mo ego poko u: więc rzekłam tylko, że bardzo chętnie. A potem,kiedy uż był u mnie, ani trochę nie wydawał się rozgniewany, tak ak gdybym mu nigdynic nie była zrobiła. Poła ał mię dopiero potem i to eszcze bardzo łagodnie; i to w takisposób… tak samo ak pani; co mnie upewniło, że ma wiele przy aźni dla mnie.

Nie umiałabym pani powtórzyć, ile on mi opowiedział zabawnych rzeczy, takich, żebym nigdy nie była myślała; szczególnie o mamie. Bardzo byłabym pani wdzięczna, żebymi pani doniosła, czy to prawda? Nie mogłam po prostu wstrzymać się od śmiechu,słucha ąc tego wszystkiego; raz nawet pękałam tak, żeśmy się aż przestraszyli, żeby mamanie usłyszała; no, gdyby e przyszła ochota za rzeć do mnie, o o , co by to było! Więceniż pewne, że byłaby mnie oddała do klasztoru!

Dla większe ostrożności i ponieważ pan de Valmont powiedział mi sam, że za nicw świecie nie chciałby narażać mnie na niebezpieczeństwo, umówiliśmy się, że odtąd onbędzie przychodził edynie otworzyć drzwi, a potem pó dziemy do ego poko u. W tensposób uż nie ma na mnie sze obawy; byłam tam uż wczora i teraz nawet, pisząc dopani, czekam właśnie, aż on przy dzie. Mam nadzie ę, że mnie uż pani chyba nie będzieła ała.

Jedna tylko rzecz bardzo mnie zdziwiła w pani liście; to co pani mi pisze, niby o wtedy,ak uż wy dę za mąż, co do p. Danceny’ego i pana de Valmont. Zdawało mi się, że kiedyśw operze pani mi mówiła przeciwnie, że gdy uż raz wy dę za mąż, będę mogła kochaćtylko męża i że trzeba mi będzie zapomnieć nawet o Dancenym; zresztą być może, że a źlezrozumiałam i nawet wolę to, bo teraz nie będę miała takiego strachu przed małżeństwem.Owszem, cieszę się na nie, bo będę miała więce swobody; mam nadzie ę, że wówczasbędę się mogła urządzić w taki sposób, aby myśleć tylko o Dancenym. Zda e mi się, żenaprawdę to mogłabym być szczęśliwa tylko z nim: teraz myśl o nim nęka mnie ciągle,i mogę się czuć dobrze edynie wtedy, kiedy potrafię nie myśleć o nim całkiem, a to estbardzo trudno; a ak tylko zacznę, zaraz się martwię na nowo.

Pociesza mnie trochę to, co pani mówi, że Danceny będzie mnie tym więce kochałza to; ale czy pani pewna est tego?… Och, tak! Pani nie chciałaby mnie zwodzić! Z tymwszystkim, to est zabawne, że a kocham Danceny’ego, a że pan de Valmont… Ale, akpani mówi, może to właśnie bardzo szczęśliwie! Zresztą, zobaczymy.

Nie bardzo zrozumiałam to, co mi pani mówi o moim sposobie pisania. Zda e misię, że Danceny’emu podoba ą się mo e listy tak, ak są. Czu ę ednak dobrze, że niepowinnam mu nic mówić o tym, co się dzie e między mną a panem de Valmont; co dotego zatem może pani być bez obawy.

Mama mi eszcze nic nie mówiła o moim małżeństwie, ale niech pani będzie spoko na;teraz, kiedy wiem, że to tylko po to, aby mnie złapać, przyrzekam pani, że będę umiałakłamać.

Do widzenia, mo a dobra przy aciółko; dzięku ę pani bardzo i obiecu ę, że nie zapo-mnę nigdy e całe dobroci dla mnie. Muszę kończyć, bo uż blisko pierwsza i pan deValmont powinien lada chwila nade ść.

Z zamku***, października **

Niebezpieczne związki

Page 123: Niebezpieczne związki

Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil

ot gi niebio , d cie mi du z d cierpieni , d cie mi ą r wnie d zcz iwo ci¹²⁹!Zda e mi się, iż to czuły Saint-Preux wyraża się w ten sposób. Ja, lepie od niego wypo-sażony przez losy, przeżywam równocześnie obydwa te istnienia. Tak, droga przy aciółko,estem równocześnie bardzo szczęśliwy i bardzo nieszczęśliwy; i skoro posiadasz mo ezupełne zaufanie, winien ci estem podwó ne zdanie sprawy z mych smutków i rozkoszy.

Wiedz więc, że mo a niewdzięczna świętoszka ciągle est nieubłagana. Już czwartyz kolei list otrzymałem z powrotem. Może niesłusznie wyrażam się czw rt ; bowiem do-myśliwszy się z łatwością po pierwszym zwrocie, że po nim nastąpi wiele innych, i niechcąc w ten sposób tracić czasu nadaremnie, wpadłem na pomysł skreślenia moich la-mentac i w samych ogólnikach i bez daty: tak że od drugie poczty uż ciągle ten sam listwędru e i wraca; zmieniam edynie kopertę. Jeżeli mo a piękność skończy tak, ak kończązazwycza wszystkie, i zmiękczy się któregoś dnia, boda ze znużenia, wówczas przy mienareszcie mó list i wtedy będzie czas nadrobienia drogi. Po mu esz, że przy tym nowymsposobie korespondowania nie mogę mieć bardzo dokładnych informac i.

Odkryłem mimo to, że płocha osóbka zmieniła powiernicę: przyna mnie przekona-łem się, że od czasu e wy azdu z zamku pani de Volanges nie odebrała ani ednego listu,natomiast przyszły aż dwa do stare Rosemonde; że zaś ta nie powiedziała nam ani sło-wa i w ogóle nie wspomina o wo e pie zczotce, o które przedtem mówiła bez przerwy,wywnioskowałem stąd, że to ona stała się obecnie powiernicą. Przypuszczam, że z ednestrony potrzeba mówienia o mnie, z drugie zaś nieco wstydu przyznania się wobec panide Volanges do uczucia, którego się tak długo wypierała, sprowadziły tę zmianę gabinetu.Obawiam się, iż eszcze straciłem na te zamianie: bowiem im bardzie kobiety się starze-ą, tym bardzie sta ą się surowe i nieprze ednane. Tamta by e powiedziała więce złegoo mnie: ale ta e powie więce złego o miłości; zaś tkliwa skromnisia o wiele więce drżyprzed uczuciem niżeli przed osobą.

Jedynym sposobem przekonania się o tym est, ak sama widzisz, prze ąć te ta emnekonszachty: wysłałem uż odpowiednie rozkazy do mo ego strzelca. Zanim będę cośkol-wiek wiedział, mógłbym działać edynie na los szczęścia; toteż od tygodnia przechodzęw myśli bezużytecznie wszystkie znane środki opisane bądź w romansach, bądź w moichsekretnych pamiętnikach; ale nie zna du ę wśród nich ani ednego, który by się nadawałdo warunków obecne przygody lub też do charakteru e bohaterki. Ostatecznie mógł-bym zakraść się do nie , boda w nocy, a nawet uśpić ą wreszcie i zrobić z nie nowąKlarysę: ale po przeszło dwóch miesiącach starań i trudów uciekać się do środków niemo e inwenc i! Wlec się niewolniczo śladami innych i odnieść zwycięstwo bez chwa-ły!… Nie, nie będzie miała upo e w t pku, z zcz t w cnot ¹³⁰. To nie dosyć dla mnieposiąść ą, musi się sama oddać. Tak; na to trzeba nie tylko dotrzeć do nie , ale trzebaznaleźć się tam za e zezwoleniem; zastać ą samą i skłonną do wysłuchania mnie: przedewszystkim zamknąć e oczy na niebezpieczeństwo, bo eżeli e spostrzeże, będzie umiałazwyciężyć e lub umrzeć. Ale im bardzie wiem, co trzeba robić, tym trudnie szym mi sięzda e wykonanie i choćbyś miała znowu wyśmiewać się ze mnie, wyznam ci, iż im więceo tym myślę, tym bardzie wzrasta mo a niepewność i wahanie.

W głowie by mi się pomieszało od tego, ak sądzę, gdyby nie błogie chwile wytchnie-nia, akich mi dostarcza nasza wspólna pupilka; e doprawdy zawdzięczam, że życie mo enie płynie na samych elegiach.

Czy uwierzyłabyś, że dziewczynka była tak spłoszona, iż upłynęły aż całe trzy dni,zanim twó list zrobił swo e? Oto ak eden niedorzeczny przesąd może spaczyć na lepszenaturalne skłonności!

Słowem, dopiero w sobotę zaczęła panienka krążyć koło mnie i bąkać mi coś niecoś;i to eszcze tak cichutko i wstydliwie, że niepodobieństwem było ą zrozumieć. Ale ru-mieniec towarzyszący tym nieśmiałym słówkom pozwolił mi się domyśleć ich znaczenia.Aż dotąd trzymałem się w wyniosłe dumie: ale zmiękczony tak zabawną skruchą chętnieprzyrzekłem piękne pokutnicy odwiedziny eszcze tego samego wieczora; łaskawość ta

¹²⁹ ot gi niebio d zcz iwo ci — [J.J. Rousseau], Now e oiz . [przypis tłumacza]¹³⁰upo e cnot — [J.J. Rousseau], Now e oiz . [przypis tłumacza]

Niebezpieczne związki

Page 124: Niebezpieczne związki

została przy ęta z całą wdzięcznością, na aką zasługiwała.Ponieważ nie tracę nigdy z oczu twoich ani moich zamiarów, postanowiłem skorzystać

z te sposobności, aby ściśle zdać sobie sprawę, co można sobie obiecywać po te małe ,a zarazem zużyć ten czas dla e edukac i. Aby móc oddać się te pracy z nieco większąswobodą, musiałem zmienić mie sce schadzek: tu bowiem, w sąsiedztwie poko ów matki,nie mogła się czuć dość bezpiecznie i swobodnie rozwinąć skrzydełek. Postanowiłemzatem wywołać akiś nieszkodliwy hałas i przestraszyć ą na tyle, aby wykazać niezbiciekonieczność bezpiecznie szego schronienia na przyszłość; ona sama oszczędziła mi tegotrudu.

Młoda osóbka est wielka śmieszka; aby pobudzić e wesołość, zrobiłem sobie uciechęi w antraktach zacząłem e opowiadać wszystkie pieprzne history ki, akie tylko przeszłymi przez głowę; chcąc im zaś dodać eszcze więce smaku i lepie utrwalić e w pamię-ci małe , kładłem wszystko na rachunek mamy, ze szczerą przy emnością stro ąc ą wewszystkie śmieszności i bezeceństwa.

Nie bez przyczyny zresztą uczyniłem ten wybór: okazało się, że środek ten nieporów-nany est dla ośmielenia trwożliwe uczennicy; zarazem zaś zaszczepiałem e w ten sposóbgłęboką wzgardę dla matki. Zauważyłem to uż od dawna, że eżeli sposób ten nie zawszeest potrzebny po to, aby uwieść młodą dziewczynę, est on niezbędny, a często nawetna skutecznie szy, kiedy się chce ą zdeprawować; bowiem ta, która nie szanu e matki,nie będzie szanowała sama siebie. Ten pewnik moralny uważam za tak ważny i użyteczny,że bardzo byłem rad, iż udało mi się znaleźć nowy przykład na poparcie te zasady.

Podczas tego pupilka two a, która niewiele troszczyła się w te chwili o moralność,dławiła się raz po raz od śmiechu, a wreszcie nawet o mało nie wybuchła. Bez trudnościzdołałem e wytłumaczyć, że narobiła tr znego u. Udałem wielkie przerażenie i erównież napędziłem potężnego strachu. Aby lekc a była tym skutecznie sza, położyłemkoniec wspólnym uciechom i opuściłem ą o trzy godziny wcześnie niż zazwycza : toteżprzy rozstaniu zgodziła się bez trudności, że od utra zebrania odbywać się będą w moimpoko u.

Dwa razy miałem uż e odwiedziny i w ciągu tego krótkiego czasu uczennica po-siadła niemal całą mądrość mistrza. Tak, doprawdy, nauczyłem ą wszystkiego, nawet…uprze mości; pominąłem edynie paragraf o tro no ci.

Tak zatrudniony przez całą noc, zysku ę na tym to, iż przesypiam większą część dnia,że zaś obecnie towarzystwo zamku nie ma dla mnie żadne ponęty, zaledwie pokazu ę sięw salonie na aką godzinę. Od dzisia powziąłem nawet postanowienie adania w moimpoko u, który mam zamiar opuszczać edynie na czas krótkie przechadzki. Ten osobliwytryb życia idzie na karb mego zdrowia. Oświadczyłem uż, że cierpię na dolegliwe wapory,a również i nieco gorączki. Wystarcza mi tylko mówić głosem powolnym i omdlewa ącym.Co do bladości i zmizernienia na twarzy, możesz pod tym względem spuścić się na two ąpupilkę!

Pozostały czas trawię na ro eniu o sposobach odzyskania straconych przewag nad mo ąniewdzięczną, ak również na układaniu rodza u katechizmu rozpusty dla użytku mo euczennicy. Bawię się tym, aby w nim nic nie nazywać inacze , ak tylko nazwą techniczną;i śmie ę się zawczasu z za mu ące rozmowy, aką to sprowadzi pomiędzy nią a Gercourtemw pierwszą noc po ślubie. Przeparadna est naiwność, z aką ona się posługu e uż tym,co dotychczas posiadła z owe gwary! Nie wyobraża sobie, aby można było mówić inacze .Uroczy est ten dzieciak po prostu! Ten kontrast naiwne prostoty z ęzykiem wyuzdaniama coś nieopisanie podnieca ącego, a nie wiem czemu, ale uż tylko same osobliwości sąw stanie mnie podniecić.

Może zanadto odda ę się te całe zabawie, która pochłania mi sporo i czasu, i zdrowia:ale mam nadzie ę, że mo a udana słabość, prócz tego że mnie ocala od nudów salonu,może mi eszcze posłuży na coś wobec mo e surowe świętoszki, które tygrysia cnotałączy się ednak z agnięcą tkliwością! Pewien estem, że musi być uż powiadomionao moim niedomaganiu. Bardzo bym rad wiedzieć, co ona o tym myśli; założyłbym się,że nie omieszka sobie przypisać zaszczytu me choroby. Pokieru ę stanem mego zdrowiawedle wrażenia, akie to na nie uczyni.

Otóż i esteś, piękna przy aciółko, w toku wszystkich moich zatrudnień. Pragnąłbymmieć niebawem coś bardzie za mu ącego do doniesienia; proszę cię, byś zechciała wierzyć,

Niebezpieczne związki

Page 125: Niebezpieczne związki

że w rozkoszach, akie sobie obiecu ę, niemałe za mu e mie sce nagroda spodziewana odciebie.

Z zamku ***, października ** Hrabia de Gercourt do Pani de Volanges

Wszystko zda e się, pani, zapowiadać rychły spokó w tym kra u: spodziewamy siętedy każdego dnia pozwolenia powrotu do Franc i. Mam nadzie ę, iż pani nie wątpi, żezawsze z równym upragnieniem oczeku ę te chwili, która pozwoli mi wreszcie połączyćsię ściśle szymi węzłami z tobą, pani, i z panną de Volanges. Jednakże książę de *** mókrewny, względem którego, ak wiesz pani, tyle mam zobowiązań, przesłał mi wiadomośćo swoim odwołaniu z Neapolu: donosi mi, iż ma zamiar udać się przez Rzym i zwiedzićw ciągu drogi tę część Włoch, które eszcze nie zna. Zaprasza mnie, abym mu towarzy-szył w podróży, ma ące potrwać od sześciu do ośmiu tygodni. Nie ta ę pani, iż miło bymi było skorzystać z te sposobności, gdyż wiem, że skoro będę żonaty, trudno mi bę-dzie wydalać się z domu poza wymaganiami obowiązków służbowych. Przy tym kto wie,czy nie byłoby właściwszym odłożyć ceremonię małżeństwa do zimy: wówczas bowiemdopiero wszyscy moi krewni będą zgromadzeni w Paryżu, a w szczególności markiz de***, któremu zawdzięczam nadzie ę połączenia się z domem pani. Mimo tych pobudekzamysły mo e pod tym względem będą zupełnie podporządkowane twoim i eżeli choćtrochę obsta esz pani przy naszych poprzednich zamiarach, gotów estem zaniechać tychpro ektów. Proszę panią edynie, byś zechciała uwiadomić mnie ak na spiesznie o swo-ich postanowieniach. Będę tuta oczekiwał odpowiedzi i ona będzie wskazówką mo edecyz i.

Pozosta ę z szacunkiem i z wszelkimi synowskimi uczuciami pani na uniżeńszym etc.Hrabia de GercourtBastia, października **

Pani de Rosemonde do prezydentowe de Tourvel

(dyktowany pannie służące )W te chwili dopiero otrzymałam, mo a droga ślicznotko, twó list z -ego¹³¹ i nie-

śmiałą wymówkę, aka w nim się mieści. Przyzna się, że miałabyś ochotę uczynić miwięce wyrzutów i że gdybyś nie była sobie przypomniała w porę, że esteś mo ą c rką, byłabyś mnie naprawdę poła ała. W dodatku bardzo niesprawiedliwie! Właśnie chęći nadzie a, iż będę mogła odpisać ci własnoręcznie, kazały mi zwlekać z dnia na dzieńz odpowiedzią i widzisz, że eszcze dzisia zmuszona estem zastępować się ręką pannysłużące . Mó nieszczęśliwy reumatyzm znowu mnie prześladu e; tym razem umieścił sięw prawe ręce i estem zupełna kaleka. Widzisz, co to znaczy, gdy istotka młoda i hożaak ty zna dzie sobie taką starą przy aciółkę! Musi pokutować za e dolegliwości.

Natychmiast skoro tylko cierpienia pofolgu ą mi trochę, obiecu ę sobie porozmawiaćz tobą bardzo długo! Nim to nastąpi, wiedz tymczasem, że otrzymałam oba two e listy;że gdyby to było możliwe, byłyby zwiększyły eszcze mo ą przy aźń dla ciebie; i że nigdynie przestanę brać na żywszego udziału we wszystkim, co ciebie dotyczy.

Mó siostrzeniec est również nieco cierpiący, ale nic mu nie zagraża, tak iż o stanego nie ma powodu się niepokoić: est to lekkie niedomaganie, na którym, o ile mi sięzda e, więce cierpi ego humor niż zdrowie. Nie widu emy go prawie wcale.

Jego zamknięcie się i twó wy azd nie przyda ą wesołości naszemu szczupłemu kółku.Małe Volanges szczególnie musi się to dawać we znaki, gdyż ziewa ak dzień długi, tak,że o mało nie połknie własnych piąstek. Zwłaszcza od kilku dni czyni nam ten zaszczyt,iż zasypia głębokim snem każdego popołudnia.

Do widzenia, droga ślicznotko; estem zawsze two ą serdeczną przy aciółką, matką,siostrą nawet, gdyby mó podeszły wiek pozwalał na ten tytuł. Słowem, mam dla ciebiewszystkie na tkliwsze uczucia.

odpi no: Adela da, za panią de Rosemonde.Z zamku ***, października **

¹³¹ i t z ego — ten list się nie odnalazł. [przypis tłumacza]

Niebezpieczne związki

Page 126: Niebezpieczne związki

Markiza de Merteuil do wicehrabiego de Valmont

Poczuwam się do obowiązku uprzedzenia cię, wicehrabio, iż w Paryżu poczyna ą siętobą za mować, że świat zauważył twą nieobecność, a nawet uż odgadu e e przyczy-nę. Byłam wczora na nader licznym zebraniu; twierdzono tam z zupełną pewnością, żezagrzebany esteś na wsi z powodu akie ś miłości romantyczne a nieszczęśliwe : trze-ba było widzieć radość, aka odmalowała się na twarzy mężczyzn zazdrosnych o two epowodzenie, ak również i wszystkich kobiet, którymi nie raczyłeś się za mować. Jeżelizechcesz mnie posłuchać, to nie pozwolisz utrwalić się tym niebezpiecznym pogłoskomi przybędziesz natychmiast zaprzeczyć im swą obecnością.

Pomyśl, że eżeli raz dasz wygasnąć przekonaniu, że tobie nie można się oprzeć, do-świadczysz wkrótce, iż w istocie będą ci się opierać z większą łatwością; że twoi rywalerównież stracą szacunek dla ciebie i ośmielą się z tobą mierzyć: któryż z nich bowiem nieuważa się za silnie szego od cnoty kobiece ? Słowem, grozi ci to, iż spadniesz w oczachświata o tyle poniże swe wartości, o ile byłeś dotychczas przezeń wynoszony ponadzasługi.

Wraca więc, wicehrabio, i nie poświęca reputac i dla dziecinnego kaprysu. Zrobiłeśz małą Volanges wszystko, co było do zrobienia; zaś co do two e prezydentowe , to istotnienie sądzę, abyś mógł do ść do akichś rezultatów, przebywa ąc w odległości dziesięciu milod nie . Czy myślisz, że ona pó dzie cię szukać? Może uż wcale nie myśli o tobie alboteż w myślach tryumfu e, iż zdołała cię upokorzyć! Tuta przyna mnie możesz znaleźćsposobność wypłynięcia na nowo w akiś efektowny sposób, a bardzo by ci się to zdało;podczas gdy, o ile będziesz się upierał przy two e śmieszne przygodzie, nie sądzę, abytwó powrót coś pomógł… racze przeciwnie.

W istocie, eżeli two a prezydentowa ci ub twi , ak mnie o tym tak bardzo zapew-niałeś, a tak mało to udowodniłeś, e edyną pociechą, edyną przy emnością musi byćw te chwili mówić o tobie, wiedzieć, co robisz, co mówisz, co myślisz, aż do na drobnie -szych rzeczy, które cię dotyczą. To są owe okruchy chleba spada ące ze stołu bogacza: onsam nimi gardzi, ale nędzarz zbiera e chciwie i żywi się nimi. Otóż biedna prezydentowaotrzymu e obecnie te wszystkie okruchy; im więce będzie ich miała, tym mnie będziee pilno wyciągnąć dłonie po resztę.

Również, mimo zachwytu, aki zda e się w tobie budzić two a mała uczennica, nieprzypuszczam, aby ona miała odgrywać akąkolwiek rolę w twoich zamiarach. Znalazłeśą pod ręką, wziąłeś ą: doskonale! Ale w tym nie ma materiału nawet na przelotny kaprys.To nie est nawet, prawdę mówiąc, zupełne posiadanie: władasz edynie i wyłącznie tylkoe osobą! Nie mówię o sercu, o które, nie wątpię, troszczysz się zbyt mało: ale ty nieza mu esz nawet e główki. Nie wiem, czy to zauważyłeś, ale a mam dowód w ostatnime liście do mnie: posyłam ci go, abyś mógł sam osądzić. Widzisz tedy, że kiedy mówio tobie, to zawsze przez p n de mont; wszystkie e myśli, nawet te, które ty w niebudzisz, odnoszą się edynie do Danceny’ego: ego nie nazywa panem, lecz zawsze poprostu ncen m. Przez to odróżnia go od wszystkich innych; i nawet odda ąc się tobie,czu e się blisko wyłącznie z nim ednym. Jeżeli taka zdobycz wyda e ci się z c w c ącą,eżeli przy emności, akie ci da e, poc ni ą ci , trzeba przyznać, że esteś skromny i małowymaga ący! Zresztą, chcesz dłuże bawić się tą małą? owszem; to godzi się nawet z moimizamiarami. Ale zda e mi się, że to nie est warte, aby sobie robić kłopot boda na kwadrans;a również, że trzeba by mieć na nią akiś wpływ i nie pozwolić, na przykład, aby się zbliżyłado Danceny’ego wprzód, nim się go trochę zatrze w e pamięci.

Zanim przestanę za mować się tobą, aby prze ść do siebie, chcę ci eszcze powiedzieć,że sztuczka z chorobą, do które się uciekłeś, est dobrze znana i bardzo zużyta. W istocie,wicehrabio, nie masz daru wynalazków! Ja, a się również powtarzam niekiedy, ak tozaraz zobaczysz, ale staram się ratować urozmaiceniem szczegółów, a przede wszystkimusprawiedliwia mnie powodzenie. Jeszcze o edną zdobycz pragnę się pokusić i puszczamsię na nową przygodę. Przyzna ę, iż nie pozostawia ona pola do zwalczania zbyt wielkichtrudności: ale przyna mnie będzie akaś rozrywka, a nudzę się wprost śmiertelnie.

Nie wiem dlaczego, ale od czasu przygody z Prévanem Belleroche obrzydł mi zupełnie.Do tego stopnia podwoił swo e względy, czułość, z cunek, że znieść tego uż doprawdy nie

Niebezpieczne związki

Page 127: Niebezpieczne związki

mogę. Jego gniew w pierwsze chwili ubawił mnie istotnie; należało ednak uspokoić goza wszelką cenę, bo to byłoby dla mnie kompromitu ące, gdyby mó kawaler miał się wdaćw tę sprawę: a nie było sposobu doprowadzenia go do rozsądku. Uciekłam się zatem dotego, iż zdwoiłam mo ą czułość w nadziei, że na te drodze łatwie sobie z nim dam rady; aleon wziął to dosłownie i od tego czasu zamęcza mnie nieusta ącym rozanieleniem. Drażnimię zwłaszcza bezgraniczne zaufanie, spoko na pewność, z aką patrzy na mnie, ako naprzynależną do niego na zawsze. Doprawdy, to mnie upokarza! Bardzo mało mnie cenichyba, eżeli przypisu e sobie dość wartości na to, aby mnie zagarnąć. Wyobraź sobie,kiedyś, ni mnie ni więce , powiedział mi, że nie mogłabym pokochać innego ak ego!Och, w te chwili trzeba mi było całego panowania nad sobą, aby go nie wyprowadzićnatychmiast z błędu, mówiąc po prostu, ak się rzeczy ma ą. Śmieszna doprawdy est takafigura, ze swymi pretens ami do wyłącznych praw! Przyzna ę, że est dobrze zbudowanyi niebrzydki: ale, wszystko razem wziąwszy, to est ostatecznie tylko rzemieślnik w miłości.Słowem, nadeszła chwila; trzeba się go będzie pozbyć.

Czynię uż w tym kierunku próby od dwóch tygodni: używam kole no chłodu, ka-prysów, złego humoru, sprzeczki; ale ta uparta kreatura nie da e tak łatwo za wygraną;trzeba więc zdobyć się na energicznie sze środki: zabieram go tedy na wieś. Wy eżdża-my po utrze. Będzie z nami zaledwie kilka osób bez znaczenia i niezbyt przenikliwych:toteż będziemy mieli niemal tyle swobody, ak gdybyśmy byli sami. Tam przekarmię godo tego stopnia miłością i pieszczotami, będziemy żyli tak edynie i wyłącznie edno dladrugiego, że ręczę, iż z większym utęsknieniem ode mnie będzie wzdychał do końca tepodróży, po które sobie obiecu e tyle rozkoszy: i eżeli nie wróci z nie bardzie znudzonymną, niż a nim estem w te chwili, pozwalam ci wówczas powiedzieć, że rozumiem sięna tych sprawach tyle co i ty, to znaczy bardzo niewiele.

Pozorem do te sielanki est konieczność poważnego za ęcia się moim procesem, co doktórego wyrok ma zapaść wreszcie z początkiem zimy. Bardzo się z tego cieszę, bo to nieest zbyt przy emnie, gdy cały ma ątek wisi nie ako na włosku. Nie obawiam się wprawdziezbytnio o wynik; po pierwsze mam słuszność, wszyscy adwokaci upewnia ą mnie o tym:a zresztą, choćbym e nawet nie miała, musiałabym być bardzo niezręczna, gdybym niezdołała wygrać procesu, w którym mam za przeciwników edynie małoletnich, niemaldzieci eszcze, i starego ich opiekuna! Ponieważ nie należy nic zaniedbywać w sprawie takwielkie wagi, biorę ze sobą dwóch adwokatów. Ta podróż nie wyda e ci się zbyt wesoła?Z tym wszystkim, eśli przysporzy mi wygraną procesu, a uwolni od Belleroche’a, niebędę żałowała straconego czasu.

A teraz zgadnij, wicehrabio, kto będzie następcą, trzymam z tobą eden przeciw stu.Ale prawda! Przecież ty dotąd nigdy eszcze nic nie zgadłeś! Więc dobrze, słucha : Dan-ceny. Zdziwiony esteś, nieprawdaż? Bo ostatecznie nie estem eszcze w tym położeniu,abym była skazana na wychowywanie dzieci! Ale on zasługu e na wy ątek; posiada edyniepowaby młodości, a nic z e niebezpieczeństw. Jego powaga i powściągliwość w towa-rzystwie da ą zupełne gwaranc e dla oczu świata, a za to tym milszy wyda e się wówczas,gdy się ośmieli nieco pod wpływem swobodnie szego sam na sam. To nie znaczy, abymuż z nim kosztowała tych słodyczy na własny rachunek: estem dopiero ego powiernicą;ale pod tą zasłoną przy aźni zda e mi się, iż spostrzegam bardzo żywą skłonność dla mnie,czu ę zaś, że i a nabieram e coraz więce dla niego. To byłaby naprawdę szkoda, gdybytyle talentu i subtelności miało się zmarnować i stępić przy takie gęsi, ak ta Volanges!Mam nadzie ę, iż on się łudzi, myśląc, że ą kocha: ona o tyle niże stoi od niego! Nie e-stem zazdrosna o nią, ale to byłoby dla niego proste samobó stwo: chcę go ocalić. Proszęcię więc, wicehrabio, dołóż starań, aby on nie mógł się zbliżyć do wo e ec ii ( ak przezniemądre przyzwycza enie eszcze ą nazywa). Pierwsze uczucie zawsze ma więce siły, niż-by się mogło wydawać: toteż nie byłabym niczego pewna, gdyby ą znowu miał u rzeć,zwłaszcza w czasie me nieobecności. Skoro wrócę, pode mu ę się wszystkiego i ręczę zaskutek.

Myślałam o tym, i bardzo, aby wziąć młodego człowieka ze sobą: ale wyperswado-wałam to sobie z proste ostrożności; a przy tym obawiałam się, aby nie spostrzegł czegomiędzy Bellerochem a mną. Byłabym w rozpaczy, gdyby się miał czegokolwiek domy-śleć. Pragnę boda w wyobraźni ego oddać mu się czystą i bez zmazy; słowem, taką, aką

Niebezpieczne związki

Page 128: Niebezpieczne związki

trzeba by być, aby być ego godną.Paryż, października **

Prezydentowa de Tourvel do pani de Rosemonde

Droga przy aciółko, idę za potrzebą mego żywego niepoko u i mimo iż nie wiem,czy będziesz mi w stanie odpowiedzieć, nie mogę się powstrzymać od przesłania ci tegozapytania. Stan pana de Valmont, o którym mówisz, że est bez niebezpiecze tw , budzi wemnie więce obaw, niźli ty, pani, zda esz się e odczuwać. Często się zdarza, że melancholiai niechęć do świata są początkowym ob awem akie ś poważne choroby: dolegliwości ciałazarówno ak umysłu budzą pragnienie samotności i nieraz wini się o dziwactwo tego, z kimnależałoby edynie współczuć za ego cierpienia.

Zda e mi się, że powinien by przyna mnie poradzić się kogoś. W aki sposób, samabędąc niezdrową, nie posiadasz pani przy sobie doktora? Mó lekarz, którego widziałamdziś rano i którego, nie ta ę tego pani, starałam się wybadać ogólnie, est zdania, że u osóbz natury żywego usposobienia tego rodza u nagła apatia zawsze est poważnym ob awem;powiedział również, że leczenie może okazać się bezsilne, o ile nie zastosu e się go dośćwcześnie. Po cóż narażać na to niebezpieczeństwo kogoś, kto pani est drogi?

Niepokó mó podwa a eszcze to, iż od czterech dni nie mam od niego żadnychwiadomości. Mó Boże! Czy pani mnie nie zwodzi co do ego stanu? Czemuż by przestałdo mnie pisać tak nagle? Gdyby to był edynie skutek wytrwałości, z aką zwracam muego listy, byłby się zdecydował może na to uż wcześnie . Wreszcie, akkolwiek nie wierzęw przeczucia, ale od kilku dni gnębi mnie akiś smutek, który przeraża mnie po prostu.Och! Może esteśmy w przededniu na straszliwszego nieszczęścia!

Nie zdołałabyś pani uwierzyć i a wstydzę się do tego przyznać, ak mi boleśnie est nieodbierać uż tych listów, których czytania odmawiałam tak uporczywie! Czułam przyna -mnie , że on myśli o mnie! Widziałam coś, co pochodzi od niego. Nie otwierałam tychlistów, ale płakałam, patrząc na nie i łzy płynęły mi z oczu słodzie i łatwie . Te edne łzyuśmierzały nieco nieustanne przygnębienie, akiego doświadczam od czasu mego powro-tu. Zaklinam cię, mo a na lepsza przy aciółko, napisz do mnie ty sama natychmiast, skorotylko będziesz mogła; a zanim to nastąpi, prześlij mi codziennie boda akąś wiadomośćo sobie i o nim.

Widzę, że zaledwie znalazłam w tym liście akieś słowo dla ciebie, pani; ale znaszwszakże mo e uczucia, przywiązanie bez granic, serdeczną wdzięczność za twą tkliwą przy-aźń: wybaczysz to przez wzgląd na ten straszny ucisk, w akim ży ę, na tę okropną mę-czarnię, w akie ciągle drżeć muszę przed nieszczęściem, którego może estem przyczyną.

Do widzenia, na droższa przy aciółko; kocha mnie, litu się nade mną. Czy będę miałalist od ciebie dzisia ?

Paryż, października ** Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil

To est rzecz w istocie niepo ęta, mo a piękna przy aciółko, ak łatwo ludzie przesta ąsię rozumieć wza emnie, skoro tylko oddalą się od siebie. Jak długo byliśmy razem, mie-liśmy zawsze o wszystkim edno mniemanie, eden sposób widzenia; dlatego, że bliskood trzech miesięcy nie widu emy się z sobą, nie możemy zgodzić się w zdaniu nawet co dona mnie szego drobiazgu. Kto z nas dwo ga est w błędzie? Ty zapewne nie wahałabyś sięw odpowiedzi; ale a, rozsądnie szy, czy też tylko bardzie uprze my, nie chcę rozstrzygać.Odpowiadam edynie na list i w dalszym ciągu zda ę ci sprawę z mego postępowania.

Przede wszystkim dzięku ę ci, markizo, za ostrzeżenie co do pogłosek krążących namó rachunek; ale nie trapię się nimi eszcze: mam pewność, iż niebawem zna dę środki,aby im koniec położyć. Bądź spoko na; po awię się z powrotem w świecie głośnie szyeszcze niż przedtem i coraz godnie szy ciebie.

Mam nadzie ę, że mi będzie nawet policzona za coś przygoda z małą de Volanges,o które ty zda esz się mniemać tak niewiele: tak ak gdyby to było niczym zdmuchnąćw ciągu ednego wieczora młodą panienkę ukochanemu przez nią wielbicielowi; roz-porządzać nią następnie wedle własne ochoty, absolutnie ak swo ą własnością i to nie

Niebezpieczne związki

Page 129: Niebezpieczne związki

zada ąc sobie na mnie szego trudu; uzyskać od nie to, czego się nie śmie nawet wymagaćod dziewczyn, których to est zawodem; i to, nie mącąc w niczym e tkliwe miłości, nieprzyprawia ąc ą o niestałość, nawet o niewierność: bowiem, istotnie, e nie zaprzątamnawet e główki! Tak, że skoro mó kaprys przeminie, oddam ą z powrotem w ramio-na czułemu kochankowi, zaledwie świadomą nie ako wszystkiego, co zaszło. Czyż to estsztuczka tak pospolita? A potem, wierza mi, skoro raz wy dzie z moich rąk, zasady, akiew nią wszczepię, rozwiną się w nie z czasem; i przepowiadam, że nieśmiała uczennicawkrótce zabłyśnie w sposób przynoszący zaszczyt mistrzowi.

Jeżeli ednak ktoś bardzie smaku e w rodza u heroicznym, ukażę mu prezydentową,ten słynny zbiornik wszelakie cnoty, szanowaną nawet przez naszych na zuchwalszych,taką, słowem, że nikomu nawet na myśl nie przyszło przypuszczać do nie szturmu! Po-każę ą, powiadam, ak zapomina o obowiązkach i cnocie, ak poświęca swo ą dobrą sławęi dwa lata przykładnego życia, aby uganiać się za szczęściem pozyskania moich względów,aby upijać się rozkoszą kochania mnie; ak za tyle ofiar ako edyne nagrody żebrze edne-go słowa, ednego spo rzenia, które nie zawsze uda się e uzyskać. Zrobię więce : porzucęą; i albo wcale nie znam te kobiety, albo nie będę miał następcy w e sercu. Oprze siępotrzebie szukania pociechy, przyzwycza eniu do upo eń miłosnych, pragnieniu nawetzemsty. Słowem, będzie istniała edynie przeze mnie; a eden będę tym, który rozpocząłi który zamknie e istnienie. Raz osiągnąwszy ten tryumf, powiem moim współzawod-nikom: „Patrzcie na me dzieło i szuka cie w całym stuleciu drugiego takiego przykładu!”.

Zapytasz mnie, skąd mi się bierze dzisia taki nadmiar zaufania w siebie? To dlatego,że od tygodnia estem powiernikiem mo e urocze pani: nie mówi mi swoich ta emnic,ale e podchwytu ę. Dwa listy od nie do pani de Rosemonde pouczyły mnie dokładniew te mierze, tak że eżeli będę czytał dalsze, to edynie przez prostą ciekawość. Aby zwy-ciężyć, potrzeba mi edynie zbliżyć się do nie . Środki mam uż obmyślone i niezwłoczniewprowadzę e w życie.

Jesteś ciekawa, ak sądzę, markizo…? Ale nie, aby cię ukarać, że nie wierzysz w mózmysł wynalazczy, nie powiem ci o niczym. Całkiem szczerze, zasługiwałabyś, markizo,abym ci odebrał mo e zaufanie, przyna mnie na czas te przygody; w istocie, gdyby niesłodka nagroda, aką związałaś z tym tryumfem, nie mówiłbym ci o tym więce . Widzisz,że estem zagniewany. Jednakże w nadziei, że się poprawisz, gotów estem poprzestać nate lekkie karze; ulega ąc tedy pobłażliwszym uczuciom, zapominam na chwilę o moichwielkich zamiarach, aby pomówić z tobą nieco o twoich własnych.

Jesteś tedy, markizo, zakopana na wsi, nudna ak uczucie i smutna ak wierność! I tenbiedny Belleroche! Nie zadowalasz się tym, aby mu dać pić wodę zapomnienia, ale pom-pu esz ą w niego, ak przy wodne torturze! Jakże on się tam miewa? Czy znosi dobrzenudności miłosne? Wiele dałbym za to, aby on się eszcze tym więce przywiązał do ciebie;ciekawy byłbym widzieć, akie nowe, skutecznie sze lekarstwo zdołałabyś mu obmyślić.Żal mi cię, istotnie, że byłaś zmuszona aż do tego się uciekać. Jeden raz tylko w mo-im życiu uprawiałem miłość z obowiązku. Miałem z pewnością ważne powody po temu,gdyż było to z hrabiną de***; ale po dwadzieścia razy w e ramionach miałem pokusęwykrzyknąć: „Pani, zrzekam się mie sca, o które się ubiegam, ale pozwól mi opuścić to,które za mu ę”. Toteż ze wszystkich kobiet, które miałem, to edyna, o które mówić źlesprawia mi prawdziwą przy emność.

Co do twoich pobudek, to wyda ą mi się one, szczerze mówiąc, niewypowiedzianiepocieszne; słusznie przypuszczałaś, iż nie domyślę się następcy. Jak to! To dla Danceny’egozada esz sobie całą fatygę! Ech, droga przy aciółko, pozwólże mu ubóstwiać wo ą cnot iwąec i i nie naraża twe reputac i dla takich zabawek dziecinnych. Pozwól studencikom

zdobywać pierwsze wykształcenie przy poko ówkach albo też bawić się z pens onarkamiw niewinne gry towarzyskie. Po cóż ci się ubierać w smarkacza, który nie będzie umiałani cię wziąć, ani cię opuścić i z którym trzeba ci będzie wszystko robić same ? Mówiępoważnie, nie pochwalam tego wyboru i choćby udało się go nie wiem ak utaić przedświatem, poniżyłby cię przyna mnie w moich i twoich własnych oczach.

Czu esz, ak powiadasz, markizo, coraz więce skłonności dla niego; cóż znowu! Łu-dzisz się z pewnością i zda e mi się nawet, iż doszedłem przyczyn twe omyłki. To zdroweobrzydzenie do Belleroche’a przyszło na ciebie w porze przednówku; a wobec tego, iż

Niebezpieczne związki

Page 130: Niebezpieczne związki

Paryż nie nastręczył ci innego wyboru, myśli two e, zawsze zbyt płoche, zwróciły sięna pierwszy przedmiot, który znalazłaś pod ręką. Ale pomyśl, że za twoim powrotembędziesz mogła wybierać wśród tysiąca; eżeli zaś tak bardzo obawiasz się bezczynności,która grozi utratą wprawy, ofiaru ę ci mo ą skromną osobę, aby zapełnić two e wywczasy.

Od dzisia aż do czasu twego powrotu mo e perypetie będą ukończone w taki czy innysposób; a z pewnością ani mała Volanges, ani sama prezydentowa nawet, nie będą mnieza mowały wówczas w tym stopniu, abym nie był zawsze gotów do twoich usług, ile tylkotego zapragniesz. Może nawet do te pory oddam uż mo ą małą w ręce tak szanu ącegoą kochanka.

Pragnąc, aby zachowała o mnie przez całe życie mniemanie stawia ące mnie w ewspomnieniu ponad innych mężczyzn, wziąłem z nią rzecz z tonu, którego nie mógłbympodtrzymywać długo, nie nadweręża ąc mego zdrowia; toteż wycofałbym się z te zabawy,gdyby nie troskliwość należna „sprawom rodzinnym”…

Czy mnie nie rozumiesz? Oto oczeku ę właśnie drugie epoki, aby potwierdzić menadzie e i upewnić się, że zamiary powiodły mi się w całe pełni. Tak, piękna przy aciół-ko, mam uż pierwszą oznakę, że małżonek me uczennicy nie będzie narażony na obawębezpotomnego ze ścia ze świata i że głowa rodziny Gercourtów będzie zarazem edyniemłodszą linią rodziny Valmontów. Ale pozwól mi skończyć wedle mo e myśli tę spra-wę, którą pod ąłem edynie na two e prośby. Pomyśl, że eżeli przyprawisz Danceny’egoo niewierność, ode miesz cały pieprzyk temu wydarzeniu. Zważ wreszcie, że ofiarowu ącsię zastąpić go przy tobie, mam, o ile mi się zda e, nie akie prawa pierwszeństwa.

Liczę na to tak bardzo, że nie lękałem się skrzyżować twoich planów, przyczynia ącsię sam do odświeżenia tkliwych uczuć nieśmiałego kochanka dla pierwszego i godnegoprzedmiotu swo ego wyboru. Zastawszy wczora naszą pupilkę za ętą pisaniem do niegoi przerwawszy e zrazu to słodkie zatrudnienie dla innego, eszcze słodszego, kazałem enastępnie pokazać sobie list; że zaś wydał mi się zimny i wymuszony, wytłumaczyłem e ,że nie w ten sposób zdoła pocieszyć swego wielbiciela. Nakłoniłem ą, aby napisała inny,pod moim dyktandem, gdzie, naśladu ąc na lepie ak umiałem e szczebiotanie, starałemsię podsycić miłość młodego człowieka bardzie realnymi nadzie ami. Młoda osóbka byłazachwycona, ak mi mówiła, iż przyszła bez trudu do tak pięknego stylu: na przyszłośća mam się za mować e korespondenc ą. I czegóż a nie robię dla tego Danceny’ego?Będę naraz ego przy acielem, powiernikiem, rywalem i kochanką! Jeszcze w te chwiliodda ę mu przysługę, ocala ąc go z twoich niebezpiecznych więzów. Tak, niebezpiecznych;gdyż posiadać ciebie, a potem utracić, to znaczy kupić chwilę szczęścia za całą wiecznośćniedoli.

Do widzenia, piękna przy aciółko, postara się załatwić z Bellerochem na rychle , akpotrafisz. Da pokó Danceny’emu i zgódź się sama odnaleźć i mnie dać podzielić z tobąniezapomniane słodycze naszego pierwszego związku.

PS Winszu ę ci, markizo, bliskiego osądzenia two ego procesu. Bardzo będę rad, iżten szczęśliwy wypadek wypadnie za mego panowania.

Z zamku de ***, października ** Kawaler Danceny do Cecylii Volanges

Pani de Merteuil wy echała dziś rano na wieś; i oto, urocza Cecylio, pozbawionyestem edyne pociechy, aka mi pozostawała w czasie two e nieobecności, to est, bymówić o tobie ze wspólną naszą przy aciółką. Od pewnego czasu pozwoliła mi darzyć siętym tytułem; skorzystałem z tego skwapliwie, odnosząc wrażenie, że przez to tym więcezbliżam się do ciebie. Mó Boże! Jaka ta kobieta est miła! Ileż pociąga ącego uroku umietchnąć w swo ą przy aźń! Zdawałoby się, że w to słodkie uczucie wkłada wszystko to, cze-go tak stale odmawia miłości. Gdybyś wiedziała, ak ona cię kocha, ak lubi przysłuchiwaćsię, gdy mówię e o tobie!… Z pewnością to przywiązu e mnie tak bardzo do nie . Jakieżto szczęście móc żyć wyłącznie dla was obu, przechodzić nieustannie od rozkoszy miło-ści do słodyczy przy aźni, poświęcać im całe istnienie, być do pewnego stopnia punktemstyczności waszego wza emnego przywiązania; czuć nieustannie, że stara ąc się o szczęścieedne , pracu ę równocześnie i dla szczęścia drugie ! Kocha , kocha bardzo, mo a Cesiusłodka, tę czaru ącą kobietę. Doda eszcze ceny temu przywiązaniu, akie mam dla nie ,

Niebezpieczne związki

Page 131: Niebezpieczne związki

podziela ąc e w całe pełni. Od czasu ak zakosztowałem uroków przy aźni, pragnąłbym,abyś i ty doświadczyła ich z kolei. Przy emność, które nie dzielę z tobą, est dla mnie e-dynie połowiczną przy emnością. Tak, Cecylio, pragnąłbym otoczyć two e serce samymina słodszymi uczuciami, tak aby każde z ego uderzeń budziło w tobie wzruszenie szczę-ścia, i eszcze wówczas bym mniemał, iż zdołam edynie oddać ci cząstkę te błogości, akąotrzymałbym od ciebie.

I czemuż trzeba, aby te czarowne marzenia były edynie chimerą wyobraźni! Widzędobrze, że nadzie a, aką mi uczyniłaś, iż będę mógł widywać cię na wsi, nie spełni sięnigdy. Jedyną pociechą, aka mi pozostała, to est wytłumaczyć sobie, że w istocie niebyło to dla ciebie możebne. I ty nie spieszysz mi tego powiedzieć, użalić się nad tym wrazze mną! Dwa razy uż mo e skargi w tym przedmiocie pozostały bez odpowiedzi. Och,Cecylio, Cecylio! Ja wierzę silnie, iż ty mnie kochasz wszystkimi zdolnościami twe duszy,ale two a dusza nie est tak płomienna ak mo a! Czemuż nie mnie przypadło zwalczać teprzeszkody? Umiałbym cię rychło przekonać, że nic nie est niepodobnym¹³² dla miłości.

Nie donosisz mi również wcale, kiedy ma się skończyć to okrutne rozłączenie; tu-ta przyna mnie może będę cię mógł widywać. Two e urocze spo rzenia pokrzepią mązgnębioną duszę; ich słodka wymowa doda otuchy memu sercu, które niekiedy, zapraw-dę, potrzebowałoby tego. Daru , Cecylio mo a; ta obawa nie est posądzeniem. Ja wierzęw two ą miłość, w twą stałość. Och! Nazbyt nieszczęśliwy byłbym, gdybym wątpił o tym.Ale tyle przeszkód! I ciągle nowych! Smutny estem, mo a ukochana, bardzo smutny.Zda e się, że ten wy azd pani de Merteuil odnowił we mnie poczucie całe me niedoli.

Do widzenia, Cecylio mo a, do widzenia, ukochana. Pamięta , że twó miły cierpi i żety edna możesz mu wrócić szczęście.

Paryż, października ** Cecylia Volanges do kawalera Danceny

(list dyktowany przez Valmonta)Czy myślisz, ukochany, że trzeba aż twoich wymówek, abym się czuła smutną, kiedy

wiem, że ty się trapisz? Czy wątpisz, że przechodzę zarówno z tobą wszystkie two e cier-pienia? Wiem dobrze, co ciebie martwi; to, że ostatnie dwa razy, kiedy prosiłeś mnie,abyś mógł przybyć tuta , nie odpowiedziałam ci na to: ale czy to tak łatwo dać takąodpowiedź? Czy ty myślisz, że a nie wiem, że to bardzo niedobrze zrobić to, czego tychciałbyś? Pomyśl tylko, eżeli tak mi est uż trudno odmówić ci z daleka, cóż by dopierobyło, gdybyś był tuta ! I potem za to, że cię chciałam pocieszyć na chwilę, musiałabymbyć nieszczęśliwą przez całe życie!

Posłucha , a nie mam ta emnic dla ciebie; oto mo e pobudki, sam e osądź. Była-bym może uczyniła to, czego pragniesz, ale wszakże ci pisałam, co zaszło. Otóż ten pande Gercourt, który est przyczyną całego naszego strapienia, nie przybędzie eszcze takprędko; że zaś od nie akiego czasu mama mi okazu e bardzo wiele dobroci, a i a takżestaram się być z nią ak na czule , kto wie, czego nie uda się od nie uzyskać? A gdybyśmymogli być szczęśliwi tak, żebym nie musiała sobie nic wyrzucać, czy by to nie było o wielelepie ? Jeżeli mam wierzyć temu, co mi często mówiono, to nawet sami mężczyźni niekocha ą potem tak bardzo swoich żon, skoro one zanadto ich kochały, zanim eszcze byłyich żonami. Ta obawa powstrzymu e mnie bardzie eszcze niż wszystkie inne względy.Mó na droższy, czy ty nie esteś pewny mego serca i czy nie będzie zawsze na to dosyćczasu?

Posłucha , przyrzekam ci, że eżeli nie zdołam uniknąć tego nieszczęsnego małżeństwaz panem de Gercourt, którego tak uż nienawidzę, zanim go na oczy widziałam, nic mnienie powstrzyma od tego, żebym była two ą natychmiast, ak tylko będę mogła, a nawetwcześnie eszcze. Ponieważ dbam o to tylko, abyś ty mnie kochał, a ty będziesz widział, żeeśli robię źle, to nie z mo e winy, poza tym mnie nic nie będzie obchodziło; bylebyś miprzyrzekł, że zawsze mnie będziesz kochał tak ak teraz. Ale, mó na droższy, aż do tegoczasu pozwól mi robić tak, ak robię; i nie żąda ode mnie rzeczy, których dla ważnychpowodów nie mogę uczynić, a których mimo to tak przykro mi odmawiać.

¹³²b niepodobn m do czego (daw.) — być niemożliwym. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 132: Niebezpieczne związki

Chciałabym także bardzo, aby pan de Valmont nie był taki natarczywy za ciebie; tomnie tylko tym więce czyni nieszczęśliwą. Och, masz w nim dobrego przy aciela, wierzmi! Troszczy się o wszystko za ciebie tak, że ty sam nie mógłbyś lepie . Ale do widzenia,drogi mó ; bardzo późno zaczęłam pisać do ciebie i zużyłam na to większą część nocy. Idęsię położyć i odzyskać czas stracony. Ściskam cię, ale uż nie ła mnie więce .

Z zamku ***, października ** Kawaler Danceny do markizy de Merteuil

Jeżeli mam wierzyć kalendarzowi, dopiero dwa dni upłynęły, urocza przy aciółko, odczasu twego wy azdu; ale eżeli mam wierzyć memu sercu, to dwa wieki. Otóż słyszałemto z własnych ust twoich, że edynie sercu zawsze wierzyć należy: zatem uż wielki czas,abyś wracała i wszystkie two e sprawy muszą być od dawna ukończone. I akże chceszpani, abym interesował się twoim procesem, skoro, czy w razie wygrane czy przegrane ,a muszę zawsze ednako ponosić ego koszta, dręcząc się two ą nieobecnością? Och, akżemiałbym ochotę robić ci wymówki! Jak ciężko est, ma ąc tak piękny przedmiot do żalui niezadowolenia, nie mieć prawa ich okazywać!

Czyż to nie est ednak prawdziwa niewierność, czarna zdrada, zostawiać tak swegoprzy aciela z dala od siebie, przyzwyczaiwszy go wprzódy, aby się nie mógł obchodzić beztwo e obecności? Na próżno byś się radziła, pani, swoich adwokatów: nie zna dą uspra-wiedliwienia dla tak niegodziwego postępku; zresztą ci ludzie umie ą tylko rozumować,a uczucie nie da się zaspokoić rozumowaniem.

Co do mnie, tyle razy mówiłaś mi, markizo, iż rozsądek każe ci pod ąć tę podróż, żedoprowadziłaś mnie do zupełnego poróżnienia z tym panem. Nie chcę go uż w niczymsłuchać; nawet wówczas gdy mi mówi, aby zapomnieć o tobie. Mimo to ten rozsądekradzi bardzo rozsądnie; i doprawdy, to nie byłoby tak trudne do wykonania, ak paniprzypuszcza. Wystarczyłoby tylko pozbyć się przyzwycza enia myślenia ustawicznie o pani;nie spotykam zaś nic, upewniam panią, co by zdołało mi ą przypomnieć.

Nasze na pięknie sze kobiety, te, które cieszą się rozgłosem na większego powabu, sąeszcze tak dalekie od pani, że mogłyby mi dać o nie edynie bardzo słabe wyobrażenie.Daremnie się silą, daremnie dokłada ą wszelkich możliwych starań: braku e im zawszetego, że nie są tobą, a w tym właśnie leży cała siła twego uroku. Na nieszczęście, gdydni się tak wloką i gdy się est bezczynnym, zaczyna się marzyć, budu e zamki na wo-dzie, tworzy sobie chimerę; stopniowo wyobraźnia się rozpala; pragnie upiększyć swo edzieło, gromadzi wszystko miłe, wszystko ładne, wszystko ponętne, dochodzi wreszciedo doskonałości; i gdy się posunęło tak daleko, portret sprowadza myśl do modelu i estsię nagle zdziwionym, widząc, iż myślało się cały czas edynie o pani!

W te chwili nawet znowu padłem ofiarą prawie że takie omyłki. Pani myśli mo-że, że a usiadłem do pisania po to, aby się panią za mować? Otóż wcale nie: edynie,aby się rozerwać. Miałem tyle rzeczy do powiedzenia pani, których ty wcale nie byłaśprzedmiotem, a które, ak pani wie dobrze, obchodzą mnie nader żywo; i oto myśl mo atak zeszła na bezdroża. Od kiedyż to powab przy aźni ma prawo nas odrywać od urokumiłości? Ach, gdybym się nad tym dobrze zastanowił, kto wie, czy bym nie doświadczyłnie akiego wyrzutu! Ale sza! Zapomnijmy o tym lekkim błędzie, z obawy, aby w niegonie popaść znowu; niecha nawet mo a przy aciółka o nim się nie dowie.

Bo też czemu pani nie ma tuta , aby rozmawiać ze mną, aby mnie naprowadzić nawłaściwą drogę, gdybym się zabłąkał, aby mi mówić o mo e Cecylii i zwiększyć, eżeli tomożliwe, szczęście, akim est dla mnie kochać ą, przez tę myśl tak słodką, że ta, którąkocham, est two ą przy aciółką? Tak, wyzna ę, miłość, aką budzi we mnie stała mi siętym cennie szą eszcze od czasu, gdy ty, pani, zgodziłaś się przy mować me zwierzenia.Tak lubię otwierać przed panią serce, za mować cię mymi uczuciami, odsłaniać ci e bezobawy! Zda e mi się, że są mi one droższe, odkąd pani raczysz e przy mować! Patrzę naciebie potem i mówię sobie: w nie zamknięte est całe mo e szczęście!

Nie mam nic nowego do doniesienia pani o swoich sprawach. List, który dostałem odnie zwiększa i umacnia mo ą nadzie ę, ale opóźnia ą eszcze. Jednakże pobudki Cesi są takserdeczne i tak zacne, że nie mogę ani ganić e za nie, ani się uskarżać. Może nie rozumieszpani zbyt dobrze tego, co ci mówię; ale bo czemuż cię tu nie ma? Chociaż się wszystko

Niebezpieczne związki

Page 133: Niebezpieczne związki

mówi swo e przy aciółce, nie wszystko ośmiela się pisać. Ta emnice miłości zwłaszcza sątak drażliwe, że nie można im pozwolić wędrować na los szczęścia. Jeśli uż kiedy pozwalaim się wymknąć, trzeba przyna mnie nie dać im się zgubić z oczu: trzeba nie ako patrzeć,ak się dosta ą do nowego schronienia. Ach, wraca więc, czaru ąca przy aciółko; widziszsama, ak powrót twó est potrzebny. Zapomnij wreszcie o t iącu prz cz n, które cięzatrzymu ą, lub naucz mnie, ak żyć tam, gdzie ciebie nie ma.

Paryż, października ** Pani de Rosemonde do prezydentowe de Tourvel

Mimo że cierpię eszcze bardzo, droga ślicznotko, próbu ę pisać do ciebie sama, abymóc ci mówić o tym, co ciebie za mu e. Mó siostrzeniec trwa ciągle w mizantropii.Dowiadu e się codziennie bardzo regularnie o mo e zdrowie, ale nie z awił się osobiście,akkolwiek go o to prosiłam. Mimo to spotkałam go dziś rano i to tam, gdzie się go niespodziewałam wcale: mianowicie w kaplicy, dokąd udałam się po raz pierwszy od czasume przykre dolegliwości. Dowiedziałam się dziś, że od czterech dni chodzi regularniewysłuchać mszy św. Dałby Bóg, aby to trwało!

Skoro weszłam, zbliżył się do mnie i powinszował mi bardzo serdecznie polepszenia,akie zaszło w moim zdrowiu. Ponieważ msza uż miała się zacząć, przerwałam rozmowę,które spodziewałam się dokończyć późnie ; ale znikł, zanim mogłam do niego pode ść.Nie będę ci ukrywać, że wydał mi się nieco zmienionym. Ale, droga ślicznotko, nie każmi żałować, żem zaufała w twó rozsądek, i nie prze mu się zbyt żywo; a zwłaszcza bądźpewna, że wolałabym nawet cię zmartwić niż okłamać.

Jeżeli mó siostrzeniec będzie upierał się w swoim zamknięciu, mam zamiar, skorotylko polepszy mi się nieco, odwiedzić go w ego poko u; będę się starała przeniknąćprzyczynę te szczególne manii, która, przypuszczam, nie est bez związku z two ą osobą.Doniosę ci wszystko, czego się dowiem. Żegnam cię, ponieważ nie mogę uż ruszać pal-cami: a przy tym gdyby Adela da wiedziała, że pisałam, ła ałaby mnie cały wieczór. Dowidzenia, droga ślicznotko.

Z zamku ***, października ** Wicehrabia de Valmont do o ca Anzelma, zakonnika reguły Św. Bernarda, w klasztorzeprzy ulicy Św. Honoriusza

Nie mam wprawdzie zaszczytu być znanym wielebnemu o cu, ednakże wiem, akzupełne zaufanie pokłada w nim pani prezydentowa de Tourvel, i wiem zwłaszcza, akbardzo to zaufanie godnie est umieszczone. Sądzę więc, iż mogę bez niedyskrec i zwrócićsię do pana, aby uzyskać od niego przysługę nader ważną, naprawdę godną ego świętegourzędu, w sprawie, w które pani de Tourvel zainteresowana est nie mnie ode mnie.

Posiadam w rękach ważne papiery, które e dotyczą. Papiery te nie mogą być po-wierzone nikomu i nie powinienem, ani też nie chcę złożyć ich w inne ręce ak tylkoe własne. Nie mam innego sposobu uwiadomienia o tym pani de Tourvel: przyczyny,może wiadome o cu od nie same , ale których nie sądzę, iżbym miał prawo mu wy a-wiać, skłoniły ą do uchylenia się od wszelkie ze mną korespondenc i. Dzisia , wyzna ę,nie potrafiłbym zganić tego e postanowienia, zważywszy, iż pani de Tourvel nie mo-gła przewidzieć wypadków, których i a sam nie przewidywałem: możebne były bowiemedynie dla siły więce niż ludzkie .

Proszę zatem wielebnego o ca, aby zechciał powiadomić panią de Tourvel o moichnowych postanowieniach i prosić ą w mym imieniu o widzenie się poufne. Pragnę przy-na mnie w części naprawić winy mo e szczerą skruchą; zarazem zaś w e oczach zniszczyćedyne istnie ące ślady błędów, akich się dopuściłem względem e osoby.

Dopiero po dopełnieniu te wstępne ekspiac i ośmielę się złożyć u twoich stóp, o cze,korne wyznanie mych licznych nieprawości i błagać cię o pośrednictwo w po ednaniuo wiele ważnie szym i, na nieszczęście, trudnie szym eszcze. Czy mogę spodziewać się,wielebny o cze, iż nie odmówisz pomocy, tak potrzebne mi i cenne ? Że raczysz wzmocnićmą słabość i poprowadzić kroki na nowe ścieżce, którą bardzo gorąco pragnę postępować,ale które — wyzna ę to, rumieniąc się — nie znam eszcze? Oczeku ę twe odpowiedzi

Niebezpieczne związki

Page 134: Niebezpieczne związki

z niecierpliwością człowieka, który żału e i pragnąłby złe naprawić; tymczasem pozosta ęz całym poważaniem i wdzięcznością twoim na uniżeńszym etc.

PS Upoważniam wielebnego o ca, w razie gdyby uznał to za właściwe, do okazaniatego listu w całości pani de Tourvel. Osobę tę szanować będę przez całe życie i nigdyw nie nie przestanę czcić istoty, którą niebo raczyło obrać sobie za narzędzie, aby przezbudu ący przykład e cnót zawieść duszę mo ą ku drodze zbawienia.

Z zamku ***, października ** Markiza de Merteuil do kawalera Danceny

Odebrałam twó list, mó nazbyt młody przy acielu; ale zanim podzięku ę, muszęcię za niego poła ać: uprzedzam cię, że eżeli się nie poprawisz, nie spodziewa się użode mnie odpowiedzi. Porzuć zatem, eżeli chcesz mnie posłuchać, ten ton pochlebno--pieszczotliwy, który sta e się pustą igraszką słów z chwilą, gdy nie est wyrazem miłości.Czy to est styl przy aźni? Nie, mó przy acielu: każde uczucie ma swó ęzyk, który muodpowiada; posługiwać się innym, to znaczy fałszować myśli, akie się wyraża. Wiemdobrze, że nasze światowe kobietki niezdolne są nic w ogóle zrozumieć, o ile im się czegonie przełoży na tę gwarę naszych salonów; ale sądziłam, wyzna ę to, iż warta estem, abyśmnie pan od nich odróżnił. Bardzo mnie to obeszło, może bardzie nawet, niż by powinno,że tak źle mnie oceniłeś.

Zna dzie pan więc w moim liście edynie to, czego braku e two emu, to est szcze-rość i prostotę. Powiem na przykład, że bardzo byłabym rada pana tu oglądać i że bardzomi przykro mieć koło siebie edynie osoby, które mnie nudzą, zamiast tych, które mi sąmiłe. To samo zdanie pan przetłumaczyłby z pewnością w ten sposób: N ucz mniet m, g ie ciebie nie m , tak iż należałoby mi mniemać, że kiedy zna dziesz się przy bokuukochane , nie będziesz umiał żyć, o ile mnie tam nie będzie ako trzecie . Cóż za dzie-ciństwa! A te kobiety, którym br k e t z w ze tego, i nie ą mną! Czy zna dziesz możetakże, iż tego brak est two e Cecylii? Oto masz, dokąd prowadzi ów sposób wyrażaniasię, który, nadużywany dziś do znudzenia, stał się eszcze czymś gorszym niż żargon kom-plementów i est nie ako rodza em formułki, do które się nie przywiązu e więce waginiżeli do „bardzo uniżonego i powolnego sługi”.

Mó przy acielu, skoro piszesz do mnie, to pisz po to, aby mi powiedzieć, co czu eszi myślisz, a nie, aby mi przesyłać zdania, które i bez ciebie zna dę, mnie lub więce dobrzepowiedziane, w pierwszym lepszym modnym romansie. Mam nadzie ę, że nie pogniewaszsię o to, co ci mówię, chociażbyś się nawet dopatrzył w tym nieco podrażnienia, bo niezaprzeczam ci, że estem trochę podrażniona: ale aby uniknąć nawet cienia te wady, akątobie wyrzucam, nie powiem panu, że podrażnienie to spotęgowane est może odległością,aka dzieli mnie od pana. Zda e mi się, że, wszystko razem wziąwszy, więce pan est wart,niżeli proces i dwóch adwokatów, więce może nawet niż nadskaku ący Belleroche.

Widzi pan zatem, że zamiast zamartwiać się mo ą nieobecnością, powinien by się panz nie cieszyć, bo nigdy eszcze nie powiedziałam panu tak pięknego komplementu. Zda esię, że przykład się udziela i że a również zaczynam karmić pana pochlebnymi słówkami:ale nie, wolę pozostać przy mo e szczerości: ona tedy edynie upewnia pana o serdeczneprzy aźni i życzliwości, aką mam dla niego. Bardzo est miło mieć młodego przy aciela,którego serce za ęte est gdzie indzie : takie est mo e zdanie, mimo iż większość kobietinacze się na to patrzy. Zda e mi się, że z większą przy emnością kosztu e się uczucia,które nie grozi żadnym niebezpieczeństwem; toteż chętnie przeszłam wobec pana, dośćwcześnie może, do roli powiernicy. Ale bo też wybrałeś pan sobie przedmiot miłości takmłody, iż dałeś mi sposobność spostrzec się po raz pierwszy, że zaczynam robić się stara!To dobrze dla pana: zapewniasz sobie w ten sposób długie lata wierności, a życzę z całegoserca, aby ona była wza emną.

Ma pan słuszność, ulega ąc pobudkom tk iw m i z cn m, które, wedle tego co mipiszesz, op ni ą two e zcz cie. Wy mężczyźni, wy nie macie po ęcia, co to est cnotai ile kosztu e ą poświęcić! Ale skoro tylko kobieta choć trochę zdolną est myśleć, musizdawać sobie sprawę, że niezależnie uż od winy upadek est zarazem dla nie na większymnieszczęściem; nie rozumiem też, ak która może się poddać, eżeli ma boda chwilę czasudo zastanowienia.

Niebezpieczne związki

Page 135: Niebezpieczne związki

Niech pan nie próbu e zwalczać tego mniemania, bo ono to właśnie przywiązu e mniegłównie do pana. Pan mnie ocali od niebezpieczeństw miłości; a akkolwiek umiałami sama obronić się e dotąd, gotowa estem na pana przenieść mą wdzięczność i będę golubiła za to lepie i więce . Kończąc na tym, mó drogi kawalerze, proszę Boga, aby cięmiał w swo e święte i wszechmocne opiece.

Z zamku ***, października ** Pani de Rosemonde do prezydentowe de Tourvel

Miałam nadzie ę, miła córeczko, że będę mogła nareszcie uśmierzyć twe obawy: tym-czasem przeciwnie, widzę ze smutkiem, że trzeba mi eszcze e pomnożyć. Uspokó sięednak; mó siostrzeniec nie zna du e się w niebezpieczeństwie; nie można nawet powie-dzieć, aby był istotnie chory. To pewna, że dzie e się w nim coś niezwykłego. Nic z tegonie rozumiem: ale opuściłam ego pokó z uczuciem smutku, może nawet przerażenia.Wyrzucam sobie, że i ciebie może zaniepoko ę, ale nie mogę się powstrzymać, aby o tymnie pomówić. Oto opis tego, co zaszło: możesz być pewna, że est wierny; mogłabym bo-wiem żyć drugie osiemdziesiąt lat, a nie zapomniałabym wrażenia, akie na mnie zrobiłata smutna scena.

Udałam się tedy rano do mego siostrzeńca; zastałam go przy pisaniu, otoczonegostosami papierów. Pogrążony był w swoim za ęciu do tego stopnia, że byłam uż na środkupoko u, a on eszcze nie odwrócił głowy. Skoro mnie wreszcie spostrzegł, zauważyłambardzo dobrze, iż wsta ąc z krzesła, wysilał się, aby ukryć bolesny wyraz fiz ognomii;może dlatego właśnie wpadło mi to w oczy. Prawda, że był nieuczesany i bez pudru: alewydał mi się blady i mizerny, a zwłaszcza bardzo zmieniony na twarzy. Spo rzenie, któreznałyśmy tak żywym i wesołym, było smutne i przybite; słowem, mówiąc między nami,lepie żeś go nie widziała w tym stanie: bowiem miał wygląd bardzo wzrusza ący i łatwobyłby mógł w tobie zbudzić owo tkliwe współczucie, które est edną z niebezpiecznychzasadzek miłości.

Jakkolwiek mocno zmieszana tym wszystkim, zawiązałam mimo to rozmowę tak, akgdybym nic nie zauważyła. Zaczęłam mówić zrazu o ego zdrowiu, próbowałam użalaćsię na ego zamknięcie trącące mocno dziwactwem i starałam się zaprawić wesołościąmo ą małą poła ankę: ale on odpowiedział edynie skupionym tonem: „To eden błądwięce , przyzna ę; ale będzie naprawiony wraz z innymi”. Jego wyraz więce eszcze niżsłowa zmąciły nieco mó żartobliwy ton: rzekłam tylko co prędze , iż nazbyt wiele wagiprzywiązu e do zwykłe przy acielskie wymówki.

Zaczęliśmy zatem znowu rozmawiać spoko nie. Powiedział mi w parę chwil potem, iżpewna sprawa, n w nie z w ego ciu, powoła go może niebawem do Paryża: obawia-ąc się akichś zwierzeń, których nie chciałam, powiedziałam edynie, że więce rozrywkibyłoby wskazanym dla ego zdrowia. Dodałam, że tym razem nie będę w niczym naniego nalegać, gdyż kocham moich przy aciół dla nich, a nie dla siebie; wówczas, na tozdanie tak proste, on ścisnął mnie za ręce i rzekł z prze ęciem, którego nie umiem ciopisać: „Tak, cioteczko, kocha , kocha bardzo siostrzeńca, który cię czci i miłu e; i, akpowiadasz, kocha go dla niego samego. Nie trap się o ego los i nie mąć próżnym żalemwieczne szczęśliwości, akie on ma nadzie ę dostąpić niebawem. Powtórz mi, że mniekochasz, że mi przebaczasz; tak, ty mi przebaczasz, znam two ą dobroć: ale czy mogęspodziewać się te same pobłażliwości od tych, których tyle obraziłem?”. Przy tych sło-wach pochylił się do moich rąk, ak sądzę, aby ukryć oznaki boleści, którą dźwięk głosuzdradził mi pomimo woli.

Wzruszona bardzie , niżbym umiała powiedzieć, podniosłam się pospiesznie; z pew-nością musiał zauważyć mo e przerażenie, gdyż natychmiast, opamiętu ąc się, dodał:„Wybacz, wybacz mi, pani; czu ę, że sam nie wiem, co mówię. Proszę, racz zapomniećo moich słowach i pamięta edynie o me głębokie czci. Nie omieszkam — dodał —złożyć ci eszcze raz e wyrazów przed wy azdem”. Zdawało mi się, że to ostatnie zdaniemiało na celu położyć kres moim odwiedzinom; zaczem niebawem opuściłam pokó .

Z tym wszystkim, im dłuże się zastanawiam, tym mnie domyślam się, co on michciał powiedzieć. Co to est za sprawa n w nie z w ego ciu? Za co prosi mnieo przebaczenie? Skąd mu się wzięła ta nagła czułość? Zadawałam sobie te pytania z tysiąc

Niebezpieczne związki

Page 136: Niebezpieczne związki

razy, nie zna du ąc odpowiedzi. Nie widzę w tym nawet nic, co by odnosiło się do ciebie:mimo to, ako że oczy miłości są bardzie asnowidzące od oczu przy aźni, nie chciałamnic zataić przed tobą z tego zdarzenia.

Cztery razy musiałam zasiadać na nowo, aby napisać ten długi list, który byłby eszczedłuższy, gdyby nie to, iż czu ę się nazbyt zmęczona. Do widzenia, droga ślicznotko!

Z zamku *** października ** O ciec Anzelm do wicehrabiego de Valmont

Otrzymałem, panie wicehrabio, list, którym mnie pan zaszczycił i zaraz wczora sze-go dnia udałem się, idąc za pańskim życzeniem, do wymienione osoby. Wyłożyłem eprzedmiot i pobudki pańskiego żądania. Mimo iż zrazu obstawała przy roztropnym po-stanowieniu, akie powzięła poprzednio, skoro e przedstawiłem, iż odmową swo ą stawiamoże przeszkodę twemu szczęśliwemu nawróceniu i sprzeciwia się nie ako w ten sposóbmiłosierdzia pełnym widokom Opatrzności, zgodziła się przy ąć twe odwiedziny, podwarunkiem wszelako, że będą to ostatnie i poleciła mi ozna mić ci, panie wicehrabio,iż oczeku e cię w na bliższy czwartek, . Gdyby ten dzień był ci niedogodny, zechceszuwiadomić ą o tym i naznaczyć inny. List twó będzie przy ęty.

Mimo to, panie wicehrabio, przy m mo ą radę i nie zwłócz z tym bez ważne przyczyny,aby się móc tym rychle i uż wyłącznie poświęcić chwalebnym postanowieniom, akie miob awiłeś. Pomyśl, że kto ociąga się z korzystaniem z momentu łaski, naraża się na to,iż może mu być ona od ęta; że eżeli dobroć boska est nieskończona, działanie e estednak ograniczone sprawiedliwością; i że może przy ść chwila, w które Bóg miłosierdziazmienia się w Boga pomsty.

Jeżeli zechcesz nadal zaszczycać mnie swą ufnością, bądź pewien, iż poświęcę ci na -chętnie wszystkie me starania, skoro tylko tego zapragniesz. Jakkolwiek liczne są mo ezatrudnienia, na ważnie szą sprawą będzie zawsze dla mnie wypełniać obowiązki świę-tego urzędu, któremu estem całą duszą oddany, zaś na pięknie szą chwilą mo ego życiata, w które u rzę mo e wysiłki uwieńczone błogosławieństwem Wszechmogącego. My,słabi grzesznicy, cóż my możemy zdziałać sami przez się! Ale Bóg, który cię powołu e,może wszystko; ego to dobroci będziemy winili¹³³ zarówno ty stałe pragnienie połącze-nia się z nim, a zaś środki, aby cię doń doprowadzić. Przy Jego to pomocy mam nadzie ęprzekonać cię niebawem, że edynie święta wiara nasza zdolna est dać, nawet w tymżyciu, szczęście trwałe i mocne, którego na próżno się szuka w zaślepieniach ludzkichnamiętności.

Paryż, października ** Prezydentowa de Tourvel do pani de Rosemonde

Wśród zdumienia, w akim mnie pogrążyła nowina, o które dowiedziałam się wczo-ra , nie zapominam o radości, aką ona tobie, pani, musi sprawić: spieszę przeto, aby cie udzielić. Pan de Valmont nie myśli uż ani o mnie, ani o swe miłości; pragnie edy-nie naprawić skruchą i budu ącym życiem błędy, a racze zbłąkania młodości. Zostałampowiadomiona o tym wielkim wydarzeniu, przez o ca Anzelma, do którego się zwróciłz prośbą o duchową opiekę na przyszłość, ak również o wy ednanie mu rozmowy ze mną.Głównym e przedmiotem będzie, ak sądzę, zwrócenie mi listów, które zachował dotąd,wbrew memu ponawianemu w swoim czasie żądaniu.

Wolno mi edynie przyklasnąć te szczęśliwe odmianie i czuć się szczęśliwą, eżeli, akon twierdzi, danym mi było w czymkolwiek przyczynić się do nie . Ale czemuż trzebabyło, abym a stała się e narzędziem i abym musiała ą przypłacić spoko em mego życia?Czyż szczęście pana de Valmont mogło się w każdym wypadku ziścić edynie kosztem meniedoli? Och, daru mi tę skargę, ukochana przy aciółko! Wiem, że nie do mnie należyzgłębiać wyroki Wszechmocnego: ale gdy a Go błagam bez przerwy i ciągle na próżnoo siłę zwalczenia me nieszczęśliwe miłości, On użycza te siły emu, który tego wcale nieżądał, a mnie zostawia bez ratunku, zdaną wyłącznie na pastwę własne niemocy!

¹³³wini — tu racze : zawdzięczać. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 137: Niebezpieczne związki

Ale uciszmy to występne szemranie. Czyliż nie wiem, iż dziecię marnotrawne uzyskałoza swoim powrotem więce łask od o ca niż syn, który nigdy domu nie opuścił? Jakiegożrachunku możemy żądać od tego, który nam nic nie est winien? A gdyby nawet byłomożebne, abyśmy mieli akieś prawa u Niego, akież a bym mogła sobie rościć? Czyżmogę szczycić się zwycięstwem, które winna estem edynie Valmontowi? On mnie ocalił:i a śmiałabym się uskarżać, cierpiąc dla niego? Nie: cierpienia mo e będą mi drogie,eżeli zdoła ą okupić ego szczęście. Potrzeba widocznie było, aby on powrócił kiedyś dowspólnego O ca. Bóg, który go ukształtował, musiał miłować swo e dzieło. Nie stworzyłsnadź¹³⁴ te istoty tak pełne uroku po to, aby ą skazać na wieczne potępienie. To mnieprzystało ponosić karę za mą zuchwałą nierozwagę. Skoro mi było wzbronionym kochaćValmonta, czyliż nie powinnam była czuć, iż nie wolno mi est przebywać w ego pobliżu?

Błędem moim lub też nieszczęściem est to, iż zbyt długo zamykałam oczy na tę praw-dę. Ty esteś mi świadkiem, droga i godna przy aciółko, że zdobyłam się na poświęcenie,skoro tylko uznałam ego konieczność. Ale tym straszliwszym stało mi się ono teraz, od-kąd wiem, że pan de Valmont przestał e podzielać. Czy mam ci wyznać, że ta myśl estobecnie mo ą na droższą męczarnią! Ach, ta niegodziwa duma, która sprawia, iż wśródwłasnych nieszczęść szukamy pociechy w niedolach, które drudzy przez nas cierpią! Och,a zwyciężę to oporne serce, przyzwycza ę e do upokorzeń!

W tym celu głównie zgodziłam się wreszcie przy ąć w przyszły czwartek bolesne od-wiedziny pana de Valmont. W tym dniu usłyszę z własnych ego ust, że nie estem mu użniczym, że wrażenie słabe i przelotne, akie uczyniłam na nim, zupełnie się uż zatarło!Wzrok ego spoczywać będzie na mnie bez wzruszenia, podczas gdy a, z obawy zdra-dzenia się, będę musiała oczy kierować ku ziemi. Te listy, których odmawiał tak długomoim tylokrotnym prośbom, otrzymam z powrotem dzięki ego zobo ętnieniu; zwrócimi e ak przedmioty zbyteczne i bez wartości; i mo e drżące ręce, przy mu ąc ten upo-karza ący depozyt, będą czuły, że zwraca go im ręka spoko na i pewna! Wreszcie u rzę,ak się oddala… na zawsze! I mo e spo rzenia, które pobiegną za nim, nie spotka ą egospo rzeń, odwraca ących się ku mnie!

I mnie było przeznaczone tyle upokorzenia! Och, niecha ono przyna mnie obrócisię na pożytek, przenika ąc mnie do głębi poczuciem me słabości… Tak, te listy, o któ-re on nie dba uż więce , a e przechowam z całą pieczołowitością. Nałożę sobie wstydodczytywania ich co dzień, dopóki łzy nie wytrą z nich ostatniego śladu; ego zaś listyspalę ako truciznę niebezpieczną, która skaziła mo ą duszę. Och, i czymże est miłość,eżeli każe nam żałować nawet niebezpieczeństw, akimi nam zagraża; eżeli trzeba sięe obawiać dla siebie wówczas eszcze, kiedy się e uż nie budzi! Uchodźmy przed tązłowrogą namiętnością, która zostawia edynie wybór pomiędzy hańbą a nieszczęściem,a często nawet ednoczy e obo e; niech mi boda opamiętanie zastąpi mie sce cnoty.

Jakże ten czwartek est eszcze daleko! Czemuż nie mogę spełnić natychmiast tegobolesnego poświęcenia i pogrzebać w niepamięci ego przyczynę i przedmiot zarazem!Drażnią mnie te odwiedziny; żału ę, iż na nie zezwoliłam. I po cóż emu widzieć mnieeszcze? Czymże esteśmy teraz edno dla drugiego? Jeżeli mnie obraził, przebaczam mu.Winszu ę nawet, iż pragnie naprawić swo e błędy; pochwalam mu to. Uczynię więce ,będę go naśladować; i a popadłam w te same zbłąkania: przykład ego mnie nawróci.Ale skoro ego zamiarem est uciec przede mną, i po cóż szuka mnie eszcze? Czyż niepowinniśmy dążyć, aby ak na rychle zapomnieć edno o drugim? Och, tak! To będzieteraz moim edynym staraniem.

Jeżeli pozwolisz, droga przy aciółko, to do ciebie pospieszę, aby się oddać temu trud-nemu zadaniu. Jeżeli będę potrzebowała pomocy, może nawet pociechy, pragnę otrzymaće tylko od ciebie. Ty edna umiesz zrozumieć mnie i przemawiać do mego serca. Two adroga przy aźń wypełni całe me istnienie. Będę ci winna mó spokó , szczęście, cnotę;a owocem twe dobroci dla mnie będzie to, iż uczynisz mnie e godną.

Zda e mi się, że w czasie pisania tego listu serce mo e nie ednokrotnie poniosło mniena bezdroża; przypuszczam to przyna mnie po wzruszeniu, akie towarzyszyło mi w czasiepisania. Jeżeli zna dziesz w mym liście akie uczucia, za które bym się powinna rumienić,osłoń e two ą pobłażliwą przy aźnią; odwołu ę się do nie w zupełności. Nie tobie, pani,

¹³⁴ n d (daw.) — widocznie, prawdopodobnie. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 138: Niebezpieczne związki

pragnę ukrywać by na mnie sze¹³⁵ drgnienia mego serca.Bądź zdrowa, czcigodna przy aciółko. Mam nadzie ę, że za niewiele dni ozna mię ci

dzień mego przybycia.Paryż, października **

¹³⁵b n mnie ze — tu: choćby na mnie sze. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 139: Niebezpieczne związki

CZĘŚĆ CZWARTA Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil

A więc nareszcie zwyciężyłem tę dumną kobietę, która śmiała mniemać, iż mnie zdołasię opierać! Tak, droga przy aciółko, est mo ą, zupełnie mo ą; od wczora nie ma uż prawaniczego mi odmówić.

Pozosta ę eszcze nazbyt pod wrażeniem mego szczęścia, aby móc e ocenić: ale samzdumiony estem nieznanym czarem, akiego doznałem. Czyżby to więc było prawdą,że cnota podnosi wartość kobiety nawet w chwili e upadku? Nie; zostawmy starympiastunkom te niedorzeczne baśnie. Czyż nie spotyka się prawie wszędzie mnie lub wię-ce dobrze udanego oporu przy pierwszym tryumfie? A czyż znalazłem gdziekolwiek tenurok, o którym mówię? Nie est to ednak mimo wszystko urok miłości; bowiem ak-kolwiek miewałem niekiedy przy te dziwne kobiecie chwile roztkliwienia dość podobnedo tego upokarza ącego uczucia, zawsze umiałem e zwyciężyć i wrócić do moich za-sad. Jeżeli nawet wczora sza scena poniosła mnie, ak mi się zda e, nieco dale , niż sięspodziewałem; eżelim przez chwilę podzielał zamęt i upo enie, akie obudziłem, to owoprzemija ące złudzenie byłoby się uż obecnie rozwiało; a tymczasem urok trwa ciągle.Wyzna ę, iż poddałbym się nawet z rozkoszą ego działaniu, gdyby mnie nie prze mo-wał zarazem pewnym niepoko em. Czyżbym, w moim wieku, ak student aki pozwoliłpowodować sobą akiemuś uczuciu niezależnemu ode mnie i nieznanemu? Nie, trzebaprzede wszystkim zwalczyć e i zbadać.

Może zresztą uż odgadłem przyczynę. Podobam sobie przyna mnie w te myśli i chciał-bym, aby była prawdziwa.

Z tłumu kobiet, przy których spełniałem aż do tego dnia rolę i obowiązki kochanka,każda zdradzała co na mnie tyle ochoty oddania się, ile a miałem chęci nakłonienia edo tego: utarło się niemal nazywać świętoszkami te, które wychodziły edynie do połowydrogi, w przeciwstawieniu do tylu innych, których wyzywa ąca obrona bardzo niedosta-tecznie osłaniała pierwsze kroki zachęty z ich strony.

Tuta , przeciwnie, znalazłem pierwotne usposobienie dla mnie niekorzystne, umoc-nione eszcze potem radami i oskarżeniami kobiety kierowane nienawiścią, ale widząceasno; znalazłem wrodzoną trwożliwość i pełne delikatności uczucia wstydu; przywiąza-nie do cnoty płynące z zasad religijnych i ma ące za sobą dwa lata tryumfu; patrzyłemwreszcie na zadziwia ące postępki, natchnione tymi rozmaitymi pobudkami: postępki,których edynym celem było umknąć się moim zabiegom.

Nie est to zatem, ak w moich innych przygodach, zwykła kapitulac a mnie albowięce zaszczytna i z które łatwie est korzystać niż wbijać się w pychę; to zwycięstwozupełne, kupione uciążliwą walką i odniesione dzięki umie ętnym obrotom wo ennym.Nic zatem dziwnego, że ten tryumf, który zawdzięczam tylko sobie, sta e mi się tymcennie szym; i nadmiar rozkoszy, aką odczułem w chwili zwycięstwa i pod które cza-rem eszcze pozosta ę, est edynie słodkim wrażeniem poczucia swo e chwały. Trafia mido przekonania ten sposób patrzenia na rzeczy: ratu e mnie od upokarza ące myśli, żemógłbym w akimkolwiek względzie zawisłym być od niewolnicy, którą poddałem memuarzmu; że nie posiadam w sobie samym pełni mo ego szczęścia i że władza sycenia mniecałą ego potęgą miałaby być dana te a te kobiecie, za wyłączeniem wszystkich innych.

Te budu ące rozmyślania będą miaroda ne dla mego zachowania się w te osobliweprzygodzie: możesz być pewna, że nie pozwolę się spętać w ten sposób, abym nie mógłw każde chwili skruszyć tych nowych ka danów¹³⁶, wedle mo e dobre woli i ochoty. Aleoto uż mówię ci o zerwaniu, a ty nie wiesz eszcze, w aki sposób nabyłem praw do niego;słucha zatem: zwracałem tak baczną uwagę i na własne słowa, i na odpowiedzi, z akimisię spotykały, że mam nadzie ę odmalować ci całą scenkę z należytą dokładnością.

Zobaczysz z dwóch kopii listów, które dołączam, akiego pośrednika obrałem sobie,aby się zbliżyć do mo e piękności, i ak gorliwie świątobliwa osobistość zabrała się dotego, ażeby nas połączyć. Trzeba ci eszcze wiedzieć — o czym a dowiedziałem się z li-stu prze ętego wedle zwycza u — że obawa połączona z upokorzeniem, iż mogłaby byćopuszczoną, zaburzyła nieco roztropność surowe nabożnisi; zarazem włożyła w e serce

¹³⁶k d n w — dziś popr. D.lm: ka dan. [przypis edytorski]

Niebezpieczne związki

Page 140: Niebezpieczne związki

i główkę uczucia i myśli, które, mimo iż pozbawione wszelkiego zdrowego sensu, nie-mnie były wcale interesu ące. Po tych to wstępnych czynnościach, o których musiałemcię powiadomić, wczora , we czwartek dnia , w dniu obranym i naznaczonym przezmo ą niewdzięczną, z awiłem się u nie ako niewolnik nieśmiały i pełen skruchy, abyopuścić dom ako uwieńczony zwycięzca.

Była godzina szósta wieczór, kiedy przybyłem do piękne samotnicy, albowiem odczasu powrotu drzwi e zamknięte były dla całego świata. Próbowała powstać, kiedymnie ozna miono; ale drżenie kolan nie pozwoliło e utrzymać się w te pozyc i: musiałausiąść z powrotem. Służący krzątał się eszcze chwilę po poko u, czym pani de Tourvelzdawała się zniecierpliwiona. Zapełniliśmy tę chwilę wymianą zwykłych ceremonialnychgrzeczności. Równocześnie, aby nic nie tracić z czasu, którego wszystkie momenty byłycenne, roze rzałem się dokładnie po całym poko u; i uż wówczas od razu naznaczyłemsobie okiem teren zwycięstwa. Nie byłbym mógł wymarzyć dogodnie szych okoliczno-ści, w tym samym bowiem poko u zna dowała się otomana. Ale zauważyłem również, żenaprzeciw nie wisiał portret męża i obawiałem się, wyzna ę, aby z kobietą tak osobliwe-go kro u edno spo rzenie skierowane przypadkowo w tę stronę nie zniszczyło doraźnieowocu tylu starań. Wreszcie zostaliśmy sami i przystąpiłem do rzeczy.

Zaznaczywszy w krótkich słowach, iż o ciec Anzelm musiał ą powiadomić o po-budkach mych odwiedzin, począłem się użalać na surowe postępowanie, którego byłemprzedmiotem, przy czym położyłem szczególny nacisk na wzg rd , aką mi okazano. Bro-niła się od tego, ak było do przewidzenia; przeprowadziłem tedy dowód, powołu ąc się nae początkową nieufność i obawę, na skandaliczną ucieczkę, na odmowę odpowiadaniana mo e listy, przy mowania ich nawet etc. etc. Chciała mi na to odpowiedzieć; przerwa-łem e ; aby zaś złagodzić brutalność tego szorstkiego sposobu, osłoniłem go natychmiastza pomocą pochlebstwa. „Jeżeli tyle wdzięków — ciągnąłem — zrobiło na moim sercuwrażenie tak głębokie, tyle cnót wyryło się nie mnie głęboko w me duszy. Wiedzionynieodpartym pragnieniem zbliżenia się do nich, odważyłem się mniemać, iż stałem sięich godnym. Nie wyrzucam ci pani, iż osądziłaś inacze , ale nakładam sobie karę za mo ąomyłkę”. Ponieważ spotkałem się z pełnym zakłopotania milczeniem, ciągnąłem dale :„Pragnąłem, pani, albo usprawiedliwić się w twoich oczach, albo uzyskać przebaczeniebłędów, o akie mnie pomawiasz; potrzebu ę tego, aby boda dokończyć w spoko u dni,do których nie przywiązu ę żadne ceny, odkąd ty, pani, wzdragasz się być edyną ichsłodyczą”.

Tuta próbowała odpowiedzieć. „Obowiązki mo e nie pozwalały mi…”. Kłamstwo niemogło e prze ść przez gardło; urwała. Zacząłem tedy tonem na głębsze tkliwości. „Więcto prawda, że pani uciekłaś przede mną?” — „Ten wy azd był konieczny”. — „I że oddalaszmnie od siebie?” — „Tak trzeba”. — „I na zawsze?” — „Tak powinnam”. Nie potrzebu ęci dodawać, że w czasie te krótkie rozmowy głos czułe świętoszki był zdławiony, zaś oczynie śmiały podnieść się na mnie.

Uznałem, iż trzeba ożywić nieco tę przewleka ącą się scenę: toteż podnosząc się z wy-razem żalu: „Stałość pani — rzekłem — przywraca mi siłę moich postanowień. Dobrzezatem, rozstaniemy się; rozstaniemy się nawet bardzie niż myślisz: będziesz mogła sobiedo woli winszować twego dzieła”. Nieco zdziwiona tym tonem wymówki, chciała od-powiedzieć: „Postanowienie, akie pan powziął” — rzekła… — „Jest edynie wynikiemrozpaczy — odparłem z uniesieniem. — Chciałaś, ażebym był nieszczęśliwym; dowiodę,że ci się to powiodło, nawet ponad two e własne życzenia”. — „Pragnę pańskiego szczę-ścia” — odparła. Tu ton e głosu zwiastował uż bardzo silne poruszenie; toteż rzuca ącsię do e kolan i tym moim tonem dramatycznym, który znasz, markizo, wykrzykną-łem: „Ach, okrutna, czy może istnieć dla mnie szczęście, gdy ty go nie chcesz podzielać?Gdzież e znaleźć z dala od ciebie? Och, nigdy! Nigdy!”.

Wyzna ę, że zapędza ąc się w ten sposób, wiele liczyłem na pomoc łez: ale czy toz nieusposobienia, czy też z przyczyny nieustannego napięcia uwagi, niepodobieństwemmi było rozpłakać się.

Na szczęście przypomniałem sobie, że aby zdobyć kobietę, każdy sposób est równiedobry, i że pierwszy lepszy wielki gest wystarczy, aby wywrzeć na nie wrażenie głębokiei korzystne. Nadrobiłem tedy grozą to, w czym uczuciowość nie dopisała. W tym celu,zmienia ąc edynie ton i siłę głosu, a zosta ąc w te same pozyc i, wykrzyknąłem: „Tak

Niebezpieczne związki

Page 141: Niebezpieczne związki

est, przysięgam oto u stóp twoich, iż albo cię posiądę albo też zginę”. Gdym wymawiał teostatnie słowa, spo rzenia nasze spotkały się. Nie wiem, czego trwożliwa istotka dopatrzyłasię w moim wzroku, ale podniosła się z twarzą przerażoną i wymknęła się z ramion,którymi ą obe mowałem. Nie przytrzymywałem e , gdyż zauważyłem nieraz, że scenyrozpaczy, wzięte ze zbyt górnego tonu, z chwilą gdy się nadto przewleka ą, przechodząw śmieszność lub też pozostawia ą edynie drogę do środków prawdziwie tragicznych, naktórą nie miałem na mnie szego zamiaru wkroczyć. Zatem podczas gdy ona wymykałami się z ramion, dodałem edynie tonem niskim i posępnym, ale w ten sposób, aby mniemogła usłyszeć: „A więc śmierć!”.

Podniosłem się wówczas i zachowu ąc przez chwilę milczenie, rzuciłem na nią, akgdyby przypadkiem, parę złowrogich spo rzeń, które mimo swego obłędnego pozoru by-ły na wskroś przenikliwe i asnowidzące. Je postawa na wpół omdlała, przyspieszonyoddech, skurcz wszystkich mięśni, ramiona drżące i na wpół wzniesione, wszystko tobyło dla mnie dostateczną oznaką, iż osiągnąłem pożądane wrażenie: ale ponieważ w mi-łości pierwszym warunkiem do ścia do celu est, aby dwo e osób znalazło się blisko siebie,a zaś my zna dowaliśmy się wówczas dosyć daleko edno od drugiego, trzeba było przedewszystkim się przybliżyć. Aby do tego doprowadzić, przeszedłem co rychle do pozornegospoko u, aby złagodzić skutki mego gwałtownego wybuchu, nie osłabia ąc ego wrażenia.

Prze ście mo e było mnie więce takie: „Jestem bardzo nieszczęśliwy. Chciałem żyćdla twego szczęścia i zakłóciłem e. Poświęcam się dla twego spoko u i również go zamą-cam”. Potem, siląc się niby na spokó , ale z widocznym wysiłkiem: „Wybacz, pani, nienawykłem do burz namiętności, nie umiem przeto panować nad ich wybuchem. Unio-słem się; źle uczyniłem: ale pomyśl, że to ostatni raz. Och, uspokó się, pani, uspokó się,błagam”. Zarazem podczas tego długiego przemówienia zbliżałem się nieznacznie. „Jeżelipan chce, abym się uspokoiła — odparła spłoszona piękność — niech się pan sam starabyć spoko nie szy”. — „Dobrze więc, przyrzekam to pani” — rzekłem. Po czym dodałemsłabszym głosem: „Wysiłek ciężki, ale przyna mnie nie będzie zbyt długi. Ale — pod-ąłem natychmiast akby na wpół przytomnie — przyszedłem tuta , wszak prawda, abypani zwrócić e listy. Racz e odebrać, proszę. Niech się spełni i to bolesne poświęcenie:nie zostawia mi nic, co mogłoby osłabić mą odwagę”. Następnie dodałem, wyciąga ącz kieszeni cenny zbiorek: „Oto zakład zwodniczy zapewnień two e przy aźni! Przywią-zywał mnie do życia, odbierz go tedy. Sama zechcie dać znak, który ma mnie od ciebieoddalić na zawsze”.

Tuta czuła kochanka poddała się na zupełnie poruszeniom tkliwego niepoko u. „Ależ,panie de Valmont, co panu est? Co pan chce powiedzieć? Czyż krok, który czynisz dzi-sia , nie est dobrowolny? Czy to nie est owoc własnego pańskiego namysłu? Czyż niepan sam zgodził się z koniecznym postanowieniem, które a obrałam z poczucia obo-wiązku?” — „A zatem — odparłem — to postanowienie rozstrzygnęło o moim”. — „Iakież ono?” — „Jedyne, które może, rozdziela ąc mnie z tobą, położyć koniec mym cier-pieniom”. — „Ale niech mi pan powie: co pan zamierza?”. Na to ob ąłem ą w ramiona,bez żadnego oporu z e strony. Z tego zapomnienia o względach przyzwoitości mogłemwnioskować, ak bardzo musi być wzruszona: wykrzyknąłem tedy, ryzyku ąc ten nowywybuch uniesienia: „Kobieto anielska, ty nie masz żadnego po ęcia o miłości, aką mamdla ciebie; nie dowiesz się nigdy, do akiego stopnia byłaś ubóstwiana i o ile to uczuciebyło mi droższym niż własne me istnienie! Oby dni two e mogły ci spłynąć szczęśliwiei spoko nie; oby mogło e ozłocić całe szczęście, z którego mnie odarłaś! Odpłać przy-na mnie to szczere życzenie ednym westchnieniem, edną łzą i wierz mi, że to ostatniez poświęceń nie będzie na cięższe dla mego serca. Żegnam cię”.

Podczas gdy tak mówiłem, czułem, że serce e bije coraz gwałtownie , śledziłem, aksię twarz mieni, widziałem zwłaszcza łzy, które ą dławiły, dobywa ąc się z oczu edynieskąpo i z trudnością. Wówczas dopiero spróbowałem udać, że się chcę oddalić; na co onawstrzymu ąc mnie z siłą, wykrzyknęła żywo „Nie, wysłucha mnie wprzódy”. — „Puśćmnie pani” — odparłem. — „Wysłucha mnie, a żądam”. — „Trzeba uciekać od cie-bie, trzeba!” — „Nie!” — wykrzyknęła. Przy tym ostatnim słowie rzuciła się lub raczepadła zemdlona w mo e ramiona. Ponieważ wątpiłem eszcze o tak szczęśliwym wyniku,udałem wielkie przerażenie, ale zarazem, ciągle zdradza ąc oznaki przerażenia, zaprowa-dziłem ą lub racze zaniosłem na pole me chwały. Jakoż w istocie przyszła do siebie

Niebezpieczne związki

Page 142: Niebezpieczne związki

dopiero zupełnie u arzmiona i uż stawszy się łupem szczęśliwego zwycięzcy.Aż dotąd, piękna przy aciółko, mogłaś, ak sądzę, stwierdzić z uznaniem i przy emno-

ścią wzorową czystość metody w moim postępowaniu. Przyznasz, że w niczym nie oddali-łem się od klasycznych zasad te wo ny, w które nieraz, rozmawia ąc o tym, zauważyliśmytyle podobieństwa do prawdziwe . Sądź mnie przeto tak, akby to czynił Tureniusz lubFryderyk. Zmusiłem do bitwy przeciwnika, który chciał edynie zwlekać, unika ąc sta-nowcze rozprawy; zapewniłem sobie przez umie ętne obroty wybór terenu i warunkówwalki; zdołałem uśpić czu ność nieprzy aciela, aby go dosięgnąć łatwie w ego szańcach;następnie umiałem prze ąć go postrachem, zanim przyszło do spotkania. Jeżeli zdałem sięw czym na los przypadku, to edynie wówczas, gdy miałem widoki wielkich korzyści w ra-zie powodzenia, a pewność dalszych posiłków w razie porażki; wreszcie wydałem bitwęedynie po zapewnieniu sobie odwrotu da ącego możność zabezpieczenia i zachowaniawszystkiego, co zdobyłem poprzednio. To, zda e mi się, wszystko, co można uczynić; alelękam się obecnie, iż rozmiękłem ak Hannibal w rozkoszach Kapui. Oto co zaszło od techwili.

Byłem przygotowany na to, że tak doniosły wypadek nie obędzie się bez łez i bez przy-ęte w takich wypadkach rozpaczy: tuta natomiast zauważyłem racze przewagę pewne-go zawstydzenia i akby skupione powagi. Jedno i drugie tłumaczyłem sobie stanem,w akim się zna dowała mo a bogobo na pani; toteż nie zaprząta ąc się tymi drobnymiróżnicami, które uważałem za czysto okolicznościowe, chciałem po prostu kroczyć wiel-kim gościńcem pocieszeń, przekonany, że, ak się to dzie e zazwycza , eden czyn zdziaławięce niż wszystkie perswaz e, których ednak również nie zaniedbywałem. Ale napo-tkałem na opór istotnie przeraża ący, nie tyle eszcze przez swo ą gwałtowność, co przezformę, w akie się ob awił.

Wyobraź sobie kobietę siedzącą całą zesztywniałą, o twarzy zupełnie nieruchome ; ro-biącą wrażenie, iż nie myśli, nie słyszy, nie rozumie: edynie z oczu utkwionych w edenpunkt wypływa ą łzy dość obfite i cieknące akby bezwiednie. Taką była pani de Tourvelpodczas moich przemówień; zaś gdy próbowałem ściągnąć na siebie e uwagę akąś piesz-czotą, gestem nawet na niewinnie szym, mie sce pierwotne martwoty za ęły natychmiastob awy przerażenia, spazmy, konwuls e, szlochy i od czasu do czasu bezładne okrzyki.

Te napady powtórzyły się kilka razy i coraz to silnie sze; ostatni był nawet tak gwał-towny, że byłem uż bliski zupełnego zniechęcenia i zaczynałem przez chwilę myśleć,iż odniosłem na zupełnie ałowe i bezpożyteczne zwycięstwo. Próbowałem się chwytaćwszelkich przy ętych w tych wypadkach ogólników, w których liczbie znalazł się i tenazes: „Więc to cię przyprawia o taką rozpacz, iż dałaś mi szczęście?”. Na to słowo, cza-ru ąca kobieta obróciła się ku mnie i twarz e , akkolwiek eszcze nieco błędna, przybrałaznowu swó niebiański wyraz. „Pańskie szczęście!” — rzekła. Domyślasz się me odpowie-dzi. „Więc esteś szczęśliwy?”. Podwoiłem mo e zapewnienia. „I szczęśliwy przeze mnie!”.Dorzuciłem eszcze słów zachwytu i tkliwego gruchania. Podczas gdy mówiłem do nie ,członki e straciły dotychczasową sztywność, osunęła się miękko w głąb fotelu i nie bro-niąc mi ręki, którą ośmieliłem się u ąć, rzekła: „Czu ę, że ta myśl pociesza mnie i przynosiulgę”.

Po mu esz, że w ten sposób odnalazłszy wreszcie drogę, nie opuściłem e uż więce ;była to w istocie droga dobra i może edyna. I tak, kiedy chciałem pokusić się o drugiezwycięstwo, spotkałem się zrazu z pewnym oporem (zaś to, na co patrzyłem przed chwilą,uczyniło mnie oględnym): ale, przywoławszy na pomoc tę samą myśl o moim zcz ciu,odczułem wkrótce e zbawienne skutki: „Masz słuszność — rzekła mi tkliwa istota —odtąd mogę znosić istnienie mo e edynie o tyle, o ile może ono się zdać dla two egoszczęścia. Poświęcam się emu w zupełności: od te chwili odda ę ci się i nie doświadczyszz me strony ani odmowy, ani żalu”. Z tą prostotą, naiwną czy też wzniosłą, wydała mi swąosobę i wdzięki i zdwoiła wartość mego szczęścia, podziela ąc e wraz ze mną. Upo eniebyło zupełne i obustronne; po raz pierwszy w życiu przetrwało ono u mnie dłuże niżchwila rozkoszy. Wysunąłem się z e ramion edynie po to, aby upaść do kolan, abyprzysiąc wieczystą miłość, i muszę wyznać, w te chwili wierzyłem w to, co mówiłem.Słowem, nawet kiedyśmy się rozstali, myśl o nie nie opuszczała mnie i trzeba mi byłobardzo pracować nad sobą, aby się z nie oswobodzić.

Niebezpieczne związki

Page 143: Niebezpieczne związki

Ach, czemuż nie ma cię tuta , aby zrównoważyć urok mego zwycięstwa urokiem na-grody? Ale nie stracę nic na oczekiwaniu, nieprawdaż? Mam nadzie ę, iż mogę uważaćako przy ęty ten piękny układ, aki proponowałem ci w ostatnim liście? Widzisz, że do-trzymu ę słowa i że, ak ci przyrzekłem, uporałem się z moimi sprawami na tyle, abymci mógł poświęcić nieco czasu. Spiesz się tedy co rychle odprawić twego nudnego Belle-roche’a i da pokó słodkawemu Danceny’emu, aby się za ąć edynie mną. Ale co ty tamrobisz na te wsi, że nie odpowiadasz mi nawet? Czy wiesz, że miałbym ochotę wykłó-cić się z tobą? Ale szczęście czyni wyrozumiałym. A przy tym nie zapominam, że sta ącna nowo w rzędzie twoich kornych wielbicieli, winien estem poddać się z konieczności,markizo, twoim kaprysom i kaprysikom. Pamięta ednak, iż nowy kochanek nie chcenic stracić z dawnego przy aciela. Do widzenia, ak niegdyś… k, do wi eni , nie em ci n tk iw ze, n gor t ze poc unki mi o ci.

PS Czy wiesz, że Prévan, odsiedziawszy miesiąc więzienia, zmuszony był wystąpićz pułku? Cały Paryż powtarza sobie tę nowinę. Trzeba przyznać, że srogo został ukaranyza winę, które nie popełnił, i że tryumf twó est zupełny!

Paryż, października ** Pani de Rosemonde do prezydentowe de Tourvel

Byłabym ci odpowiedziała wcześnie , mo e miłe dziecko, gdyby utrudzenie ostatnimlistem nie wróciło mi moich dolegliwości, co znowu pozbawiło mnie na cały szereg dniużywania ramienia. Spieszno mi było podziękować ci za dobre wiadomości, akich udzie-liłaś mi o moim siostrzeńcu, i nie mnie spiesznie pragnęłam ci złożyć, co się ciebie tyczy,serdeczne powinszowania. Trzeba w istocie uznać tuta działanie Opatrzności, która po-rusza ąc serce ego, ocaliła zarazem ciebie. Tak, droga ślicznotko, Bóg, który pragnął ciętylko doświadczyć, przyszedł ci z pomocą w chwili, gdy siły two e były uż wyczerpane;i mimo twego nieśmiałego szemrania, winna Mu esteś za to niemałą podziękę. Czu ę tobardzo dobrze, iż mile by ci było, gdyby postanowienie to przyszło tobie pierwsze , zaśaby krok Valmonta był edynie ego następstwem; zda e mi się nawet, mówiąc po ludzku,że prawa nasze płci byłyby w ten sposób lepie zachowane, a my tych praw, broń Boże,nie lubimy się wyrzekać! Ale czymże są te drobne względy wobec ważnego celu, któryzostał osiągnięty? Czyż zdarza się, aby tonący, który ocalił się z rozbicia, uskarżał się nato, iż nie zostawiono mu wyboru środków ratunku?

Przekonasz się wkrótce, droga mo a córko, iż cierpienia, których się obawiasz, pofol-gu ą same przez się; a gdyby nawet miały trwać wiecznie i w całe sile, nie mnie będzieszczuła, że eszcze lże sze są one do zniesienia niż wyrzuty za zbrodnię i wzgarda dla samesiebie. Na próżno byłabym mówiła do ciebie wcześnie z tak otwartą surowością; miłośćto est uczucie niezależne od nas, od którego roztropność może uchronić, ale którego niezdołałaby zwalczyć i które, skoro raz się urodzi, umiera edynie naturalną śmiercią albo teżzdławione absolutnym brakiem nadziei. To właśnie, iż obecnie zna du esz się w tym po-łożeniu, da e mi odwagę i prawo powiedzenia ci otwarcie mego zdania. Okrucieństwemest przerażać beznadzie nie chorego, któremu przydać się mogą edynie słowa pocie-chy i środki uśmierza ące: ale obowiązkiem roztropności est oświecać kogoś, kto wracado zdrowia, co do niebezpieczeństw, na akie był narażony, aby go natchnąć potrzebnąrozwagą i posłuszeństwem dla wskazówek, akie mogą mu być eszcze pożyteczne.

Skoro mnie obrałaś za swego lekarza, ako taki zatem do ciebie przemawiam i mówięci, że drobne dolegliwości, akich doświadczasz teraz, niczym są w porównaniu do strasz-liwe choroby, z które masz oto pewność być uleczoną. Wreszcie, ako two a przy aciółka,ako przy aciółka kobiety rozumne i cnotliwe , pozwolę sobie dodać, że ta namiętność,która cię u arzmiła, uż tak nieszczęśliwa sama przez się, eszcze groźnie szą była dla ciebiez przyczyny e przedmiotu. Jeżeli mam wierzyć temu, co mi powiada ą, mó siostrzeniec,którego, wyzna ę, iż kocham może aż do słabości i który ednoczy w istocie wiele war-tościowych przymiotów i powabów, nie est ani zbyt bezpieczny dla kobiet, ani też bezwiny względem nich i niemal tyleż rozkoszy sprawia mu uwodzić e, co gubić. Wierzęchętnie, iż zdołałabyś go odmienić: z pewnością nikt nie był tego godnie szy od ciebie;ale tyle innych łudziło się tym przekonaniem i wiara ich została zawiedzioną, że wolędla ciebie, iż nie esteś zdana na taką pociechę. Zważ teraz, mo e drogie dziecko, iż za-

Niebezpieczne związki

Page 144: Niebezpieczne związki

miast tylu niebezpieczeństw, na które byłabyś narażona, będziesz miała poza spoko emsumienia i własną spoko nością, zadowolenie, iż stałaś się główną przyczyną szczęśliwegonawrócenia Valmonta. Co do mnie, nie wątpię, iż to było w znaczne części dzieło two e-go wytrwałego oporu i że chwila słabości z twe strony byłaby utrwaliła mego siostrzeńcana zawsze na drodze złego. Miło mi est w to uwierzyć i pragnę, abyś ty myślała tak samo;zna dziesz w tym pewną pociechę, a zaś nową przyczynę, aby cię kochać tym więce .

Oczeku ę cię tuta niebawem, mo a miła córeczko, tak ak mi to ozna miasz w twymliście. Przybądź, aby odnaleźć spokó i szczęście w tych samych mie scach, w którychgo utraciłaś: przybądź zwłaszcza cieszyć się wraz z twą tkliwą matką, iż tak szczęśliwiedotrzymałaś danego e słowa, iż nie uczynisz nic, co by nie było godne e i ciebie!

Z zamku ***, października ** Markiza de Merteuil do wicehrabiego de Valmont

Jeżeli nie odpowiedziałam, wicehrabio, na twó list z -ego, to byna mnie nie dlabraku czasu, ale po prostu dlatego, że mnie zirytował i że wydał mi się pozbawiony zdro-wego sensu. Sądziłam tedy, iż na lepie uczynię, zostawia ąc ów list w zapomnieniu: aleskoro ty powracasz do niego, skoro zda esz się obstawać przy pomysłach, akie zawiera,a mo e milczenie bierzesz za znak zgody, muszę ci powiedzieć asno, co o tym mniemam.

Mogłam niekiedy mieć pretens ę zastąpienia sama edna całego sera u; ale nigdy minie przypadało do smaku stanowić ego cząstkę. Myślałam, że wiesz o tym. Przyna mnieteraz, kiedy uż esteś oświecony w tym względzie, będziesz mógł łatwo ocenić, ak bardzotwo a propozyc a musiała mi się wydać śmieszną. Kto, a? Ja miałabym poświęcić mó ka-prys, i to w dodatku kaprys świeży eszcze, aby za mować się tobą? I to aby za mować sięak? Czeka ąc z kolei, i ako uległa niewolnica wspaniałe łaski wasze w oko ci? Skoro, naprzykład, zapragniesz się rozerwać na chwilę po tym niezn n m uroku, który ub twin , niebi k pani de Tourvel, edyna spomiędzy wszystkich, dała ci poznać, lub kiedybędziesz się lękał skompromitować w oczach pociąg ące ec ii owo chlubne mniema-nie, które tak rad byłbyś, aby zachowała o tobie: wówczas, zstępu ąc do mnie, przy dziesztam szukać przy emności mnie żywych, to prawda, ale za to nieobowiązu ących; a two ecenne chwile dobroci, akkolwiek niezbyt obfite, wystarczą odtąd dla mo ego szczęścia!

W istocie, bogaty esteś w dobrą opinię o sobie samym: ale zda e się, a nie estemdość uposażoną w skromność; gdyż na próżno się sobie przyglądam, nie mogę uznać,abym tak nisko uż spadła. Może to est wada u mnie; ale uprzedzam cię, że a mameszcze i różne inne wady.

Mam zwłaszcza tę wadę, iż mniemam, że ów uczni k, w odk w ncen , edy-nie mną za ęty, poświęca ący mi, bez szukania w tym chluby, pierwszą swą namiętność,zanim eszcze została uwieńczona, i kocha ący mnie wiernie tak ak się kocha w egowieku, mógłby, mimo swoich dwudziestu lat, pracować bardzie skutecznie od ciebie dlamego szczęścia i przy emności. Pozwolę sobie nawet dodać, że gdyby mi przyszedł kaprysdodania mu pomocnika, to i tak nie byłbyś nim ty, przyna mnie na tę chwilę.

I dla akie przyczyny, gotóweś mnie zapytać? Ależ przede wszystkim mogłoby nie byćw ogóle żadne : ten sam kaprys, który stałby się w danym razie przyczyną twego wyróż-nienia, mógłby tak samo spowodować twą niełaskę. Pragnę ednakże z proste grzecznościwytłumaczyć ci mo e pobudki. Zda e mi się, że musiałbyś uczynić dla mnie zbyt wielepoświęceń; a a, zamiast mieć dla ciebie wdzięczność, które niechybnie byś po mnieoczekiwał, byłabym zdolna mniemać, iż eszcze mi się więce od ciebie należy! Widziszdobrze, że wobec takich różnic w sposobie myślenia nie możemy zbliżyć się do siebierównież w innym sposobie; zarazem lękam się, że potrzebowałabym dużo czasu, ale tobardzo dużo, zanim bym odmieniła mo e zapatrywania. Skoro się uż poprawię, przy-rzekam uwiadomić cię o tym. Aż do te pory, wierza mi, zna dź sobie inne kombinac ei zachowa swo e pocałunki; wszak tyle masz dla nich lepszych mie sc do ulokowania!

„ o wi eni , k d wnie ”, powiadasz? Ale dawnie , o ile mi się zda e, nieco więceprzywiązywałeś do mnie wagi; nie przeznaczałeś mnie wyłącznie do grywania ról kompar-sów, a przede wszystkim raczyłeś czekać, aż a powiem t k, nim byłeś pewny me zgody.Pozwól zatem, że a, zamiast powiedzieć również: „do wi eni , k d wnie ”, powiem ci:do wi eni , k ter z.

Niebezpieczne związki

Page 145: Niebezpieczne związki

Uniżona sługa two a, panie wicehrabio.Z zamku***, października **

Prezydentowa de Tourvel do pani de Rosemonde

Wczora dopiero otrzymałam, pani, twą spóźnioną odpowiedź. Byłaby mnie zabiłana mie scu, gdyby mo e istnienie zna dowało się eszcze we mnie: ale kto inny est egowłaścicielem; a tym innym est pan de Valmont. Widzisz pani, że nic nie ukrywam przedtobą. Jeżeli masz mnie uznać za niegodną nadal twe przy aźni, to i tak mnie dla mniestraszne byłoby utracić ą niż pode ść. Wszystko, co mogę ci powiedzieć, to to, że zmu-szona przez pana de Valmont do wyboru pomiędzy ego śmiercią albo ego szczęściem,przechyliłam się ku temu ostatniemu. Nie chełpię się tym, ani się nie oskarżam: mówiępo prostu, ak est.

Odczu esz pani tedy z łatwością, akie wrażenie musiał na mnie uczynić twó list i su-rowe prawdy, akie zawiera. Nie sądź mimo to, że zdołał obudzić we mnie akiś żal lubteż aby mógł kiedykolwiek mnie skłonić do zmiany moich uczuć i postępowania. Praw-da, przechodzę chwile wprost straszne: ale kiedy serce na bardzie się rozdziera, kiedyobawiam się, iż nie zdołam uż znieść mych udręczeń, powiadam sobie: „Valmont estszczęśliwy”; i wszystko znika wobec te myśli lub racze ona wszystko zmienia w rozkoszsamą.

Two emu siostrzeńcowi zatem poświęciłam istnienie; dla niego się zgubiłam. Stał sięedynym celem moich myśli, uczuć, postępków. Jak długo mo e życie będzie potrzebnedla ego szczęścia, będzie ono dla mnie miało wartość i nie pozwolę sobie uskarżać się nanie. Skoro któregoś dnia on zmieni się w tym względzie… nie usłyszy z me strony aniskargi, ani wyrzutu. Odważyłam się uż ogarnąć wzrokiem tę nieszczęsną chwilę i wiem,co wówczas należy mi uczynić.

Widzisz pani zatem, ak próżną est two a obawa, iż kiedyś panu de Valmont spodobasię może mnie zgubić: nim przy dzie mu ta ochota, wprzód musi przestać mnie kochać,a wówczas czymże będą dla mnie czcze potępienia świata, których nie będę słyszała?

Oto, pani, otworzyłam ci na wskroś mo e serce. Wolę utracić twó szacunek przezszczerość niż stać się go niegodną przez zohydzenie się kłamstwem. Sądziłam, iż winnaci estem to zwierzenie za twą dawną dobroć dla mnie. Nie doda ę ani słowa więce , abynie zbudzić w tobie, pani, pode rzenia, iż odważam się liczyć eszcze na twą przy aźń,podczas gdy a, przeciwnie, wymierzam sobie sprawiedliwość, przesta ąc rościć sobie donie prawa.

Pozosta ę z całym szacunkiem, pani, twą bardzo powolną i uniżoną sługą.Paryż, listopada **

Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil

Powiedz mi, proszę, piękna przy aciółko, skąd może pochodzi ów ton cierpki i szyder-czy, aki panu e w twym ostatnim liście? Gdzież est ta zbrodnia, które snadź dopuściłemsię bezwiednie i która wprawia cię w takie rozdrażnienie? Wyrzucasz mi, iż popełniłemto zuchwalstwo, aby liczyć na two ą zgodę, zanim ą od ciebie uzyskałem: ale zdawałomi się, iż to, co mogłoby uchodzić za zarozumiałość u każdego innego, między namidwo giem oznacza tylko zaufanie: a od kiedyż to uczucie nie godzi się z przy aźnią lubmiłością? Wiem doskonale, iż obycza nałożył w takich razach obowiązek pełnego czcipowątpiewania: ale ty w zamian wiesz dobrze, że to edynie czcza formalność, zaś, o ilemi się zda e, miałem prawo przypuszczać, że w naszym wypadku, te drobiazgowe ostroż-ności są uż zbyteczne. Zda e mi się nawet, że takie postępowanie szczere i proste, kiedysię opiera na dawnych węzłach, o wiele więce est warte od mdłe czułostkowości, któratak często ode mu e wszelki smak miłości.

Oto edyna wina, do które się poczuwam, bo nie wyobrażam sobie, abyś mogła myślećpoważnie, by istniała akaś kobieta na świecie, którą bym mógł przełożyć nad ciebie;a eszcze mnie , abym mógł cię ocenić tak lekceważąco, ak ty to niby przypuszczasz,markizo. Powiadasz, iż przy rzałaś się sobie i nie znalazłaś, abyś miała uż upaść tak nisko.Bardzo wierzę; to dowodzi tylko, że two e zwierciadło est wierne. Ale czy nie mogłabyś

Niebezpieczne związki

Page 146: Niebezpieczne związki

stąd wyciągnąć wniosku o wiele prostszego i prawdziwszego, to est, że z pewnością i atak nie myślałem o tobie?

Szukam na próżno, czym dałem powód do te dzikie myśli. Zda e mi się ednakże,że ona wiąże się mnie lub więce blisko z pochwałami, akie pozwoliłem sobie oddawaćinnym kobietom. Wnoszę to przyna mnie z tego nacisku, z akim podkreślasz przydomkicz ru ąc , niebi k , pociąg ąc , którymi posłużyłem się, mówiąc do ciebie bądź to o panide Tourvel, bądź o małe Volanges. Ale czy nie wiesz, że takie słowa, racze na los szczęścianasuwa ące się pod pióro aniżeli wybierane z rozmysłu, nie tyle wyraża ą cenę, aką sięprzywiązu e do osoby, ile stan, w akim się zna du e, kiedy się mówi o nie ? A eżeli w tesame chwili, w które byłem tak żywo podniecony myślą o edne lub drugie , mimoto pragnienia mo e, zwrócone do ciebie, wcale nie ponosiły uszczerbku, eżeli dawałemci wyraźne pierwszeństwo nad obydwiema, nie zda e mi się, ażeby w tym był tak wielkipowód do obrazy.

Nie trudnie mi się będzie usprawiedliwić z niezn nego cz ru, którym również wyda-esz mi się nieco podrażniona: gdyż przede wszystkim z tego, że est nieznany, nie wynikawcale, aby miał być na silnie szy. Ach, i któż by zdołał zatrzeć w me pamięci te rozkosz-ne upo enia, które ty edna umiesz nasycać ciągle nowym i coraz to żywszym powabem!Chciałem więc powiedzieć tylko, że urok, akiego doznałem w tym wypadku, był z rodza-u, którego dotychczas nie doświadczałem; nie miałem ednak przez to zamiaru oznaczaćego stopnia; zarazem dodałem, co powtarzam i dzisia , że mimo wszystko potrafię tenurok przemóc i zwyciężyć. Przyłożę się do tego z tym większą gorliwością, skoro w tymnieznacznym wysiłku będę widział sposobność oddania tobie nowego hołdu.

Co do małe Cesi, zda e mi się zbytecznym mówić o nie . Pamiętasz chyba, że to natwo ą prośbę za ąłem się tym dzieckiem i że czekam edynie two ego pozwolenia, aby sięe pozbyć z głowy. Mogłem zwrócić przelotną uwagę na e naiwność i świeżość; mogłami się nawet wydać przez chwilę pociąg ącą, ponieważ mnie albo więce człowiek podobasobie zawsze w swym dziele: ale z tym wszystkim nie est ona dość wyraźnie zarysowanaw żadnym kierunku, aby mogła w akikolwiek sposób przywiązać do siebie.

A teraz, piękna przy aciółko, odwołu ę się do twe sprawiedliwości, do twoich daw-nych względów dla mnie; do długie i wypróbowane przy aźni, do zupełne ufności, którez biegiem czasu zacieśniły nasze więzy: czy zasłużyłem na ten przykry ton z twe strony?Ale akże ci łatwo będzie wynagrodzić mnie zań, skoro tylko zechcesz! Powiedz ednosłowo, a zobaczysz, czy wszystkie czary, uroki, przywiązania zatrzyma ą mnie tuta nie e-den dzień, ale edną minutę. Polecę do twoich stóp i w two e ramiona i dowiodę ci tysiącrazy i na tysiąc sposobów, że esteś, że będziesz zawsze prawdziwą panią mego serca.

Do widzenia, piękna przy aciółko; oczeku ę z niecierpliwością twe odpowiedzi.Paryż, listopada **

Pani de Rosemonde do prezydentowe de Tourvel

I czemuż to, drogie mo e dziecko, nie chcesz uż być mo ą córką? Czemu da esz mi dozrozumienia, iż masz zamiar poniechać wszelkie między nami styczności? Czy aby mnieukarać, iż nie odgadłam tego, co było przeciwne wszelkiemu prawdopodobieństwu? Czypode rzewasz mnie, że ci zrobiłam przykrość umyślnie? Nie, znam zbyt dobrze twe serce,aby przypuszczać, iż ono tak myśli o moim.

O mo a młoda przy aciółko! Z boleścią mówię ci te słowa; ale o wiele za bardzo godnaesteś kochania, aby kiedykolwiek miłość mogła cię uczynić szczęśliwą. Ach, któraż ko-bieta naprawdę szlachetna i tkliwa znalazła co innego prócz same niedoli w tym właśnieuczuciu, tak bogatym w obietnice szczęścia! Czyż mężczyźni umie ą ocenić kobietę, którąposiada ą?

Prawda, zdarza ą się między nimi ludzie uczciwi w postępkach i stali w uczuciu: alepomiędzy tymi nawet akże niewielu umie się dostroić zgodnie do naszego serca! Niesądź, mo e drogie dziecię, iżby ich miłość podobna była do nasze . Prawda, doświadcza ątych samych upo eń; nieraz nawet wkłada ą w nie więce porywu: ale nie zna ą te czu netkliwości, te delikatne troski, które są w nas pobudką owych starań czułych i nieustan-nych, a których edynym celem est zawsze kochana istota. Mężczyzna poi się szczęściem,które odczuwa, zaś kobieta szczęściem, które da e. Ta różnica, tak zasadnicza, a tak mało

Niebezpieczne związki

Page 147: Niebezpieczne związki

brana w rachubę, wpływa ednak w bardzo wyraźny sposób na całość wza emnego stosun-ku. Szczęściem edne strony est zaspaka ać swo e pragnienia, drugie przede wszystkimbudzić e. Podobać się est dla mężczyzny edynie środkiem tryumfu, podczas gdy dlakobiety to est tryumfem samo przez się. Zalotność sama, z które tak często robi sięzarzut kobietom, nie est niczym innym, ak tylko nadużyciem tego sposobu odczuwaniai tym samym dowodzi ego rzeczywistości. Wreszcie ta wyłączność w pociągu zmysłów,która est tak znamienną dla miłości, u mężczyzny rozstrzyga edynie o topniu przy em-ności, którą inny przedmiot uczyniłby może słabszą, ale by e nie zniweczył; podczasgdy u kobiet est to uczucie głębokie, które nie tylko unicestwia każde inne pragnienie,ale które, silnie sze od natury same i wyzwolone spod e władzy, każe im doświadczaćedynie odrazy i wstrętu tam nawet, gdzie — zdawałoby się — powinna by się rodzićrozkosz.

Mniemałam, drogie dziecko, że może z pożytkiem dla ciebie będzie przeciwstawić terozważania owym złudnym wyobrażeniom o doskonałym szczęściu, którym miłość nigdynie omieszka mamić nasze wyobraźni. Łagodzić two e zgryzoty lub zmnie szyć ich liczbę— oto edyne zadanie, akie chcę, akie mogę wypełnić w te chwili. W cierpieniach bezlekarstwa rady mogą odnosić się edynie co do sposobu zachowania się. O to cię proszęedynie, abyś pamiętała, iż ubolewać nad chorym, to nie znaczy potępiać go. I kimże myesteśmy, abyśmy mieli potępiać edni drugich? Zostawmy prawo sądzenia Temu edy-nie, który czyta w naszych sercach; śmiem nawet wierzyć, że w ego o cowskich oczachmnogość cnót może okupić edną chwilę zbłąkania.

Ale zaklinam cię, droga przy aciółko, strzeż się przede wszystkim tych gwałtownychpostanowień, które nie tyle są oznakami siły, ak racze zupełnego ich upadku: nie zapo-mina , że czyniąc kogo innego właścicielem twego istnienia — aby się posłużyć twoimwyrażeniem — nie mogłaś mimo to wyzuć twoich przy aciół z cząstki, którą posiadaliprzedtem i o którą nie przestaną się upominać.

Do widzenia, droga córko, pomyśl niekiedy o twe tkliwe matce i bądź pewna, żebędziesz zawsze i ponad wszystko przedmiotem e na tkliwszych myśli.

Z zamku ***, listopada ** Markiza de Merteuil do wicehrabiego de Valmont

Odebrałam twó list, wicehrabio, i tym razem bardzie estem zadowolona z ciebieniż poprzednio. Ale teraz pomówmy po przy acielsku, a mam nadzie ę przekonać cię, żezarówno dla ciebie ak i dla mnie ten obrót rzeczy, którego zda esz się pragnąć byłbyprawdziwym szaleństwem.

Czy nie zauważyłeś eszcze, że przy emność, która w istocie est edyną pobudką zbli- Miłość, Rozkosz, Kobieta,Mężczyznażenia się dwóch płci, nie wystarcza ednak, aby zadzierzgnąć węzeł między nimi i że po

chwili rozkoszy wywołu e niechybny przesyt połączony z niesmakiem? To est prawo na-tury, które edynie miłość może zmienić; a czyliż można wzbudzić w sobie miłość nazawołanie? Potrzebę e czu e się mimo to ciągle: i byłby to w istocie bardzo ciężki stanrzeczy, gdyby się nie spostrzeżono na szczęście, że wystarcza, eżeli ona istnie e z ednestrony. Trudność zmnie szyła się przez to do połowy; i nawet bez wielkie dla kogokol-wiek szkody zazwycza dzie e się tak, iż edna strona syci się szczęściem kochania, drugaprzy emnością budzenia miłości. Ta druga rozkosz est nieco mnie żywa, to prawda, aleprzyłącza się do nie przy emność oszukiwania, co równoważy obie szale i wszystko akośsię układa.

Ale powiedz mi, wicehrabio, kto z nas dwo ga pode mie się okłamywać drugą stronę?Znasz historię o tych dwóch hulta ach, którzy poznali się na sobie przy grze w karty:„Nie zrobimy tu nic — powiedzieli — zapłaćmy karty po połowie”. I wstali od partii.Idźmy, wierza mi, za tym samym przykładem i nie traćmy ze sobą czasu, który możemytak dobrze spożytkować gdzie indzie .

Aby ci udowodnić, że chodzi mi tuta zarówno o two e dobro, ak o mo e własne, żenie działam pod wpływem urazy ani kaprysu, nie odmawiam ci wręcz umówione międzynami ceny: czu ę doskonale, że na eden wieczór wystarczymy sobie eszcze; nie wątpięnawet, że potrafimy wypełnić go dość mile, aby patrzeć z żalem na to, iż ma on swókoniec. Ale nie zapomina my, że ten żal właśnie niezbędny est dla szczęścia i choćby

Niebezpieczne związki

Page 148: Niebezpieczne związki

na bardzie słodkim miało być nasze złudzenie, nie próbu my wierzyć, że mogłoby onobyć trwałym.

Widzisz więc, że i a także dotrzymu ę słowa, i to nawet nie formalizu ąc się zgoła: bopamiętasz wszakże, że powinnam była dostać ako dowód pierwszy list two e skromnisi.

A teraz, wicehrabio, edna prośba i to zarówno w twoim, ak w moim własnym in-teresie; a mianowicie abyś zechciał odłożyć chwilę, które pragnę nie mnie może odciebie, aż do mego powrotu do miasta. Z edne strony, nie mielibyśmy tuta potrzebneswobody; z drugie , narażałoby mnie to na pewne niebezpieczeństwo; bowiem trzeba byeno odrobiny zazdrości, aby przywiązać do mnie na nowo tego opłakanego Belleroche’a,który, ak teraz, trzyma się uż tylko na włosku. Dobywa uż ostatniego tchu, aby mniekochać; tak iż obecnie w pieszczoty, którymi go przekarmiam, wkładam tyleż złośliwościco wyrachowania. Widzisz tedy, że nie miałabym sposobności uczynić dla ciebie żadnegopoświęcenia! Obustronna niewierność doda naszemu kaprysowi o wiele więce uroku.

Czy ty wiesz, że niekiedy żału ę z tym wszystkim, iż esteśmy skazani na szukanietakich środków! W czasie, kiedyśmy się kochali, bo zda e mi się, że to była miłość, by-łam szczęśliwa; a ty, wicehrabio!… Ale po cóż zaprzątać myśl szczęściem, które nie możepowrócić? Nie, mów co chcesz, mó drogi, taki powrót est niemożebny. Przede wszyst-kim, wymagałabym ofiar, których z pewnością nie mógłbyś albo nie chciałbyś dla mnieuczynić, i których może nie estem zresztą warta; a potem czyż ciebie zdoła kto trwaleprzywiązać do siebie?… Och, nie, nie, nie chcę nawet dopuszczać te myśli; mimo przy-emności, aką zna du ę w te chwili w pisaniu do ciebie, wolę racze pożegnać się z tobąod razu.

Do widzenia, wicehrabio.Z zamku ***, listopada **

Prezydentowa de Tourvel do pani de Rosemonde

Wzruszona do głębi, pani, dobrocią two ą dla mnie, napawałabym się nią z całymoddaniem, gdyby nie powstrzymywała mnie poniekąd obawa sprofanowania tym samymtwe łaski. W chwili gdy przy aźń two a est mi tak cenną, czemuż muszę czuć równo-cześnie, że uż przestałam e być godną?

Toż samo mogę powiedzieć o twoich radach, pani: czu ę ich całą wartość i nie estemzdolna ich posłuchać. I akżeżbym miała nie wierzyć w istnienie doskonałego szczęścia,skoro dozna ę go w te chwili? Tak, eżeli mężczyźni są tacy, ak mi powiadasz, trzebauciekać przed nimi, godni są edynie wstrętu; ale akże daleko wówczas Valmont stoiponad nimi! Ileż on w swym uczuciu ma delikatności! O, mo a przy aciółko! Mówiszo podzielaniu moich zgryzot, ciesz się więc razem ze mną moim szczęściem. Kochaszswego siostrzeńca, mówisz, może z nadmierną słabością? Ach, gdybyś go znała ak a! Jakocham go bałwochwalczo: a i to est o wiele mnie eszcze, niż na to zasługu e. Zapewne,mógł dać się pociągnąć błędom świata, on sam to przyzna e; ale któż kiedy tak ak onznał wartość prawdziwe miłości? Cóż mogę ci powiedzieć więce ? Odczuwa ą tak, ak ąwzbudza.

Gotowa esteś mniemać, że to est edna z owych zwodniczych chimer, kt r mi mi onie omie zk m mi n ze w obr ni: ale w takim razie czemuż miałby się on stać bardzietkliwym, bardzie uważa ącym od chwili, gdy wszystko uż uzyskał? Wyzna ę, że przed-tem budził we mnie wrażenie akiegoś chłodu, akie ś rozwagi, tak iż często mimo wolinasuwały mi się na myśl owe fałszywe i okrutne po ęcia, akie mi o nim wpo ono. Aleod czasu, ak może się oddać bez hamulca porywom serca, zda e się odgadywać wszystkiena skrytsze pragnienia me duszy. Kto wie, czy nie byliśmy zrodzeni edno dla drugiego!Ach, eśli to złudzenie, niecha że umrę, zanim ono przeminie.

Ale nie; chcę żyć, aby go kochać, aby go ubóstwiać. I czemuż miałby przestać mniekochać? Jakaż inna kobieta mogłaby stać się przezeń szczęśliwszą ode mnie? Wszak czu-ę to sama po sobie, że szczęście, które się da e komuś drugiemu, est na mocnie szymwęzłem, edynym, który wiąże prawdziwie. Tak, to rozkoszne uczucie uszlachetnia mi-łość, oczyszcza ą nie ako i czyni ą naprawdę godną duszy tkliwe i szlachetne ak duszaValmonta.

Niebezpieczne związki

Page 149: Niebezpieczne związki

Żegnam cię, droga, czcigodna, pobłażliwa przy aciółko. Na próżno bym chciała pisaćdo ciebie dłuże : nadchodzi godzina, w które oczeku ę ego i wszystka inna myśl znikami z oczu. Daru ! Ale wszak ty chcesz mego szczęścia, a est ono tak wielkie w te chwili,że ledwie mnie całe starczy, by e odczuć.

Paryż, listopada ** Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil

Jakież są, mo a piękna przy aciółko, te ofiary, których bym wedle ciebie nie uczynił,mimo iż nagrodą ich byłoby przypodobanie się tobie? I akże ty mnie sądzisz od akiegośczasu, skoro nawet w chwili łaskawego dla mnie usposobienia powątpiewasz o moichuczuciach albo o mo e energii? Ofiary, których nie chciałbym albo nie mógłbym uczy-nić! Zatem uważasz może, iż estem zakochany, u arzmiony? Posądzasz mnie, iż wartośćw moich oczach posiada nie samo zwycięstwo lecz osoba zwyciężone ? Nie! Dzięki nie-bu, nie upadłem eszcze tak nisko i gotów estem ci tego dowieść. Tak est, dowiodę ci,choćby nawet pani de Tourvel miała paść ofiarą: wobec tego nie powinnaś chyba miećwątpliwości.

Mogłem, ak sądzę, bez zhańbienia się poświęcić akiś czas kobiecie, która w każdymrazie posiada boda tę wartość, iż nie należy do przeciętnie spotykanego rodza u. Ktowie, czy fakt, iż przygoda ta wypadła na czas martwego sezonu, nie był przyczyną, iżpoświęciłem się e nieco więce ; i teraz eszcze, kiedy życie w Paryżu na dobre eszczesię nie zaczęło, nic dziwnego, że miłostka ta za mu e mnie niemal w zupełności. Aleteż pomyśl, że to zaledwie tydzień upływa, odkąd cieszę się owocem trzymiesięcznychzabiegów. Ileż razy dłuże trwałem w czymś, co było o wiele mnie warte i nie kosztowałomnie tyle!… a nigdy dlatego nie sądziłaś tak źle o mnie, markizo.

A przy tym, czy chcesz wiedzieć prawdziwą przyczynę me wytrwałości? Więc ci po-wiem. Ta kobieta est z natury nieśmiała, w pierwszych chwilach wątpiła nieustannieo swoim szczęściu i to wystarczało, aby utrzymywać ą w ciągłym niepoko u: tak iż obec-nie dopiero zaczynam przekonywać się, dokąd idzie mo a potęga w tym kierunku. Byłodla mnie nader ciekawe zdać sobie sprawę z tego; zaś sposobność nie znachodzi się takłatwo, akby można mniemać.

Na pierw, dla wielu kobiet przy emność to est po prostu przy emność i nic pozatym. Przy tych kobietach, mimo wszelkich pochlebnych tytułów, akimi się nas zaszczyca,esteśmy zawsze tylko wyrobnikami, prostymi wyrobnikami, których sprawność decydu eo całe ich wartości.

W drugie klasie, być może na licznie sze dzisia , rozgłos kochanka, zadowolenie, iżsię go odebrało akie ś rywalce, obawa postradania go z kolei na rzecz inne pochłania-ą kobietę prawie w zupełności. W szczęściu, akie est e udziałem, liczymy się za cośzapewne; ale na ogół zależy ono więce od okoliczności niżeli od osoby. Czerpią e oneprzez nas, ale nie z nas.

Trzeba więc było znaleźć dla moich spostrzeżeń kobietę delikatną i czułą, która bymieściła całe życie swo e w miłości, zaś w miłości same widziała edynie swego kochan-ka; które wzruszenie miast kroczyć pospolitą drogą, edynie z serca dostawałoby się dozmysłów. I tak widziałem ą na przykład (a nie mówię tu o pierwszym dniu), ak opusz-czała ob ęcia rozkoszy cała we łzach, aby znów w chwilę późnie odnaleźć upo enie w ed-nym słowie, które odpowiedziało drgnieniu e duszy. Wreszcie trzeba było, aby posiadałazarazem ową wrodzoną prostotę i szczerość, która est u nie na zupełnie nieprzezwycię-żonym nałogiem, tak nawykła się e poddawać, i która na mnie szego prze awu sercaukryć e nie pozwala. Otóż zgodzisz się na to, markizo, takie kobiety są rzadkie; gdybynie ta, sądzę, iż nigdy bym może nie spotkał tego typu.

Nie byłoby zatem nic dziwnego, gdyby mnie zatrzymała dłuże niżeli inna; zaś eże-li studia, akich chcę na nie dokonać, wymaga ą, abym uczynił ą szczęśliwą, zupełnieszczęśliwą, czemuż bym się od tego wzbraniał, zwłaszcza kiedy mi to nic nie szkodzi,przeciwnie! Ale z tego, że umysł est czymś za ęty, czyż wynika, że serce est w niewoli?Nie, z pewnością. Toteż mimo iż mam pełne prawo przywiązywać nie aką wartość do teprzygody, nie przeszkodzi mi to wcale gonić za innymi, lub nawet poświęcić ą dla akiegoprzy emnie szego spędzenia czasu.

Niebezpieczne związki

Page 150: Niebezpieczne związki

Czu ę się tak wolnym, że nie zaniedbałem nawet małe Volanges, na które przecieżzależy mi dość mało. Matka powraca z nią do miasta za trzy dni; otóż uż wczora zdoła-łem sobie zapewnić środki komunikac i: nieco pieniędzy wręczonych odźwiernemu, paręuprze mości dla ego żony ubiły całą sprawę. Czy możesz po ąć, że Danceny nie umiałwpaść na ten sposób tak prosty? I mówią, że miłość czyni przemyślnym! Przeciwnie,ogłupia tych, którymi owładnie. I a nie miałbym się e obronić! Ach, bądź spoko na!Już teraz, za niewiele dni zacznę osłabiać za pomocą takiego podziału wrażenie, może zbytsilne, akiemu uległem; a eżeli prosty podział nie wystarczy, postaram się eszcze więcesię rozdrobnić.

Z tym wszystkim będę gotów zwrócić młodą pens onarkę e nieśmiałemu kochan-kowi z chwilą, gdy ty uznasz to za stosowne. Zda e mi się, że nie masz uż przyczynwstrzymywać go od tego; a zaś godzę się oddać tę znamienitą usługę poczciwemu Dan-ceny’emu. Boda tyle należy mu się ode mnie za wszystko, co mu zawdzięczam. Obecnieprzechodzi śmiertelne niepoko e, czy będzie przy ęty u pani de Volanges; uspaka am goak mogę, zapewnia ąc, że tym czy innym sposobem doprowadzę go do wrót ra u odpierwszego dnia: tymczasem zaś ofiaru ę się pośredniczyć w korespondenc i, którą pra-gnie na nowo pod ąć za przybyciem wo e ec ii. Mam uż sześć listów od niego i będęmiał z pewnością eszcze eden lub dwa do te nieszczęśliwe doby. Musi chłopak strasznienic nie mieć do roboty!

Ale zostawmy tę parę dzieciaków i wróćmy do nas: niech mi będzie wolno za ąć sięwyłącznie nadzie ą zawartą w twym ostatnim liście. Tak, z pewnością, ty potrafisz zmie-nić mnie we wzór stałości; nie przebaczyłbym ci, gdybyś miała o tym wątpić. Czyż azresztą kiedykolwiek okazałem się wobec ciebie niestałym? Nasze więzy zostały rozwią-zane, ale nie zerwane, rzekome zerwanie było tylko omyłką wyobraźni: nasze uczucia,nasze istoty pozostały mimo wszystko złączone. Podobny podróżnikowi, który wraca pe-łen rozczarowań, uznam ak on, że zostawiłem szczęście, aby biec za nadzie ą, i powiemak d’Harcourt:

Im więce ziem zwiedziłem, tym droższą mi własna¹³⁷.

Nie zwalcza tedy uż myśli, a racze uczucia, które sprowadza cię do mnie; spróbo-wawszy w naszym pościgu, każde na własną rękę, wszystkich rodza ów rozkoszy, cieszmysię szczęśliwą świadomością, że żadna z nich nie da się przyrównać do te , którą odna -dziemy znowu, stokroć słodszą eszcze niż dawnie !

Do widzenia, urocza przy aciółko. Zgadzam się czekać two ego powrotu: ale przy-spiesz go, ile możesz i nie zapomina , ak bardzo go pragnę.

Paryż, listopada ** Markiza de Merteuil do wicehrabiego de Valmont

Doprawdy, wicehrabio, że esteś ak dzieci, którym nie można nic powiedzieć i nicpokazać, żeby nie chciały zaraz za to chwytać! Ależ to była, ot, taka sobie myśl, którami przeszła przez głowę! Zatrzymywać się nawet przy nie nie chcę, bo skoro ci tylkowspomnę o nie , ty zaraz tego nadużywasz, aby prowadzić mnie w tym kierunku, abyutrwalać mnie w te myśli, podczas gdy a chciałabym się racze z nie wyzwolić. Czyto szlachetnie z twe strony kazać mi dźwigać same cały ciężar rozsądku? Powtarzamci znowu i sobie powtarzam eszcze częście , że układ, aki mi proponu esz est istotnieniemożliwy. Gdybyś ty nawet włożył weń całą dobrą wolę, aką okazu esz w te chwili, czymyślisz, że i a nie mam także mo e dumy i że chciałabym przy ąć poświęcenia, które byśzrobił dla mnie kosztem własnego szczęścia?

Czyżbyś ty, wicehrabio, w istocie miał akieś złudzenia co do uczuć, akie cię wiążą dopani de Tourvel? Ależ to miłość albo też miłość w ogóle nie istniała nigdy: zaprzeczasztemu na sto sposobów, ale udowadniasz to na tysiąc. Cóż to znaczy, na przykład, to obe -ście, do akiego uciekasz się względem samego siebie (ponieważ wobec mnie, przypusz-czam, że esteś szczery), a które każe ci rzekomą chęcią czynienia obserwac i tłumaczyćniepowściągnioną ochotę zatrzymania te kobiety? Powiedziałby kto, że eszcze nigdy nie

¹³⁷ m wi ce w n — Du Belloi, r g die du i ge de i . [przypis tłumacza]

Niebezpieczne związki

Page 151: Niebezpieczne związki

uczyniłeś żadne „szczęśliwą, zupełnie szczęśliwą”? Ach, eżeli wątpisz o tym, bardzo maszsłabą pamięć! Ale nie, to nie to. Po prostu serce two e sprowadza na manowce twó umysłi każe mu się zadowalać byle akimi rac ami: ale a, która mam tak wielki interes w tym,aby nie paść ofiarą omyłki, nie estem tak łatwa do zaspoko enia.

Tak więc stwierdza ąc twą uprze mość ob awia ącą się starannym usunięciem wszyst-kich słów, o których wyobrażałeś sobie, iż mi się nie podobały, spostrzegam ednak,że, może bezwiednie, nie mnie ednak zachowałeś te same po ęcia. Istotnie, nie ma użmowy o czaru ące , niebiańskie pani de Tourvel; ale est kobiet zdumiew ąc , kobietde ik tn i czu , i to z odsądzeniem od tego wszystkich innych; kobiet rz dk wreszciei taka, e nie mo n b potk t kie drugie . Tak samo est z tym czarem „nieznanym”,który nie est n b r ie i n m. Niech i tak będzie: ale skoro nie znalazłeś go nigdzieaż dotąd, trzeba mocno wierzyć, iż nie zna dziesz go również w przyszłości: strata, którąbyś poniósł, byłaby tedy nie do nagrodzenia. Albo to są, wicehrabio, oczywiste oznakimiłości, albo się trzeba wyrzec nadziei spotkania ich w ogóle na świecie.

Bądź pewien, że tym razem mówię bez żadnego podrażnienia. Przyrzekłam sobie, żeuż mu się nie dam unieść; zbyt dobrze poznałam, że mogłoby się stać dla mnie niebez-pieczną zasadzką. Wierza mi, bądźmy tylko przy aciółmi i poprzestańmy na tym. Oceńmo ą siłę woli, wicehrabio; niekiedy trzeba e nawet do tego, aby nie powziąć postano-wienia, które uważa się za zgubne.

Zatem uż tylko po to, aby cię drogą przekonywania doprowadzić do zgody na mo epoglądy, odpowiem na pytanie, akie mi stawiasz odnośnie do ofiar, których bym wyma-gała, a których byś ty nie mógł uczynić. Posługu ę się z rozmysłem tym słowem w m g ,ponieważ estem aż nadto pewna, że za chwilę zna dziesz mnie w istocie zbyt wymaga ą-cą: ale tym lepie ! Nie tylko nie pogniewam się za odmowę, ale podzięku ę ci za nią. Ot,powiem ci wprost (z tobą nie będę przecież grała w ślepą babkę), że potrzebowałabymtego.

Wymagałabym tedy — patrz, co za okrucieństwo! — aby ta rz dk , ta zdumiew ącpani de Tourvel stała się edynie kobietą zwycza ną, kobietą taką, aką est po prostu:bowiem nie trzeba się łudzić: ten czar, akiemu ulega się niekiedy, istnie e tylko w nas Miłośćsamych: miłość to edynie upiększa tyle przedmiot ukochania. Mimo całe niemożliwościmego żądania, uczyniłbyś może ten wysiłek nad sobą, aby mi to przyrzec, przysiąc nawet,ale, wyzna ę, nie umiałabym wierzyć pustym słowom. Mogłabym być przekonaną edyniecałokształtem two ego postępowania.

To nie wszystko eszcze: a mam i swo e kaprysy. To wyrzeczenie się dla mnie ma-łe Cesi, którą ofiaru esz mi z taką gotowością, wcale mi nie dogadza. Prosiłabym cię,przeciwnie, abyś ciągnął dale tę uciążliwą służbę, aż do nowych rozkazów z me stro-ny. Tłumacz to sobie ak chcesz: czy to że lubię w ten sposób nadużywać me władzy,czy też że w mo e wspaniałomyślności zadowalam się poświęceniem mi twoich uczuć,nie pragnąc odzierać cię z twoich przy emności. Tak czy tak, żądałabym z twe stronyabsolutnego posłuszeństwa.

W zamian za to poczułabym się może wówczas do obowiązku podziękowania ci; ktowie? Może nawet pomyślałabym o nagrodzie. To pewna, na przykład, że skróciłabymczas me nieobecności, która stałaby mi się nie do zniesienia. U rzałabym cię nareszcie,wicehrabio, i u rzałabym… ak?… Ale ty może pamiętasz, że to uż edynie prosta gawędka,fantaz owanie na temat niemożliwego pro ektu; a nie lubiłabym zapominać o tym samaedna…

Czy wiesz, że mó proces niepokoi mnie trochę? Chciałam nareszcie poznać do grun-tu, akie są mo e szanse: panowie adwokaci cytu ą mi wprawdzie rozmaite prawa, a zwłasz-cza rozmaite utor tet , ak oni to nazywa ą: ale nie mogę się dopatrzyć, aby tak bardzosłuszność była po mo e stronie. Zaczynam niemal żałować, iż odrzuciłam polubownezałatwienie sprawy. Nabieram otuchy, przypomina ąc sobie, że pełnomocnik mó estzręczny, adwokat wymowny, a klientka ładna. Jeżeli te trzy środki miałyby uż nic nieznaczyć, trzeba by zmienić cały tok załatwiania spraw, a cóż by się stało wówczas z powa-żaniem dla tradyc i!

Ten proces est obecnie edyną przeszkodą, która mnie tu zatrzymu e. Co do proce-su Belleroche’a, ten uż ukończony: sprawa przegrana z zasądzeniem na zwrot kosztów.Oddam mu całkowitą wolność za powrotem do miasta. Czynię to bolesne poświęcenie

Niebezpieczne związki

Page 152: Niebezpieczne związki

i pocieszam się nadzie ą ego wdzięczności za ten szlachetny uczynek.Do widzenia, wicehrabio, pisu do mnie często: szczegóły twoich uciech wynagrodzą

mi przyna mnie w części nudę, akie tu estem pastwą.Z zamku ***, listopada **

Prezydentowa de Tourvel do pani de Rosemonde

Próbu ę pisać do pani, choć nie wiem eszcze, czy będę mogła. Och, Boże, kiedypomyślę, że ostatniego listu z nadmiaru szczęścia niepodobna mi było dokończyć! Dziśprzygniata mnie bezmiar rozpaczy: zostawia mi sił tylko na tyle, aby czuć mo ą niedolę;na wyrażenie e mi ich uż nie sta e.

Valmont, Valmont mnie nie kocha, nigdy mnie nie kochał. Miłość tak nie umiera.Oszuku e mnie, zdradza mnie, znieważa. Wszystko, co może istnieć nieszczęść, upoko-rzeń, wszystkiego doznałam, i to z ego, ego ręki!

I nie sądź, pani, aby to było proste pode rzenie! Ach, akże daleka byłam od takichpode rzeń! Nie estem tak szczęśliwa, aby móc wątpić. Widziałam go: cóż mógłby mipowiedzieć na swo e usprawiedliwienie? Ale co emu na tym zależy! Nawet nie będziepróbował… Nieszczęśliwa! I cóż mu będą two e łzy i wyrzuty? Czyż on tobą za mu e sięw te chwili!

Prawdą est zatem, że mnie poświęcił, wydał na pastwę nawet: i komu?… nędznekreaturze… Ale co a mówię? Ach, nie a wszakże mam prawo nią pogardzać!

Ona zdradziła mnie obowiązków, ona mnie est winną niż a. Och, i akże bolesnąest kara, skoro płynie z wyrzutów sumienia! Och, ak a cierpię!

Odczytu ę mó list i spostrzegam, że nie dowiesz się z niego o niczym; spróbu ę zatemzdobyć się na zdanie ci sprawy z tego okrutnego wydarzenia. Było to wczora ; pierwszyraz od czasu mego powrotu wybierałam się gdzieś na wieczór w towarzystwo. Valmontodwiedził mnie o piąte ; był czuły i serdeczny ak nigdy. Dał mi poznać, że zamiar mówy ścia wieczorem sprawia mu przykrość: domyślasz się, że natychmiast zmieniłam pro-ekt i ofiarowałam się pozostać w domu. Jednakże w dwie godziny potem, zupełnie nagle,ton mowy i wyraz twarzy Valmonta zmieniły się dotkliwie. Nie wiem, czy mi się wymknę-ło coś takiego, co mu się mogło nie podobać; bądź co bądź, w chwilę potem ozna mił, iżprzypomniał sobie akąś sprawę, która mu każe mnie opuścić, i odszedł. Odchodząc, wy-raził mi parę słów gorącego żalu, słów, które wydały mi się płynąć z serca i które wówczasuważałam za szczere.

Zostawszy sama, uznałam wobec tego za właściwe nie uchylać się od moich zobowią-zań. Ukończyłam tedy tualetę i wsiadłam do powozu. Na nieszczęście, woźnica powiózłmnie koło Opery, gdzie znalazłam się niebawem wciśnięta w tłok przy wy ściu; wtemo cztery kroki przed sobą, w sznurze po azdów ciągnącym się równolegle z naszym spo-strzegłam powóz Valmonta. Serce zaczęło mi bić ak szalone, ale nie biło z obawy: edynąmyślą, aka mnie za mowała, było pragnienie, aby mó powóz zdołał się z nim zrównać.Zamiast tego, ego po azd zmuszony był się cofnąć i znalazł się w równym rzędzie z moim.Wychyliłam się ku Valmontowi, ale akież było mo e zdumienie, gdy u rzałam przy egoboku dziewczynę głośną ze swych licznych przygód! Cofnęłam się, ak możesz pani sobiewyobrazić, i to uż było aż nadto, aby pogrążyć mo e serce; ale czy zdoła pani uwierzyć,iż ta dziewczyna, widocznie poinformowana w te chwili przez Valmonta, nie opuściłaani na chwilę okna powozu, ani nie przestała mi się przyglądać i to wśród wybuchówśmiechu zwraca ących powszechną uwagę!

Odrętwiała i nieprzytomna niemal, kazałam się mimo to zawieść w gościnę, w któreczekano mnie na wieczerzę; ale niepodobna mi było tam pozostać; czułam się bliskaomdlenia i nie umiałam powstrzymać łez cisnących mi się do oczu.

Znalazłszy się u siebie, napisałam do pana de Valmont i posłałam list natychmiast; niebyło go w domu. Pragnąc za aką bądź cenę wy ść z tego stanu równa ącego się śmierci,wysłałam na nowo służącego z rozkazem czekania. Przed północą z awił się, ozna mia ąc, iżwoźnica, który wreszcie powrócił, powiedział mu, że ego pan nie będzie nocował w domu.Sądziłam, iż nie pozosta e mi nic do zrobienia, ak tylko zażądać dziś rano zwrotu moichlistów i prosić p. de Valmont, aby więce nie po awiał się u mnie. Jakoż wydałam istotnierozkazy w te mierze; estem pewna zresztą, iż były one zbyteczne. Jest uż blisko południa;

Niebezpieczne związki

Page 153: Niebezpieczne związki

eszcze się nie pokazał i nie otrzymałam ani słowa wiadomości.A teraz, droga przy aciółko, nie doda ę uż ani słowa: oto wiesz o wszystkim i znasz

mo e serce. Mo ą edyną nadzie ą est, iż niedługo uż będę nadużywać twe łaskaweprzy aźni.

Paryż, listopada ** Prezydentowa de Tourvel do wicehrabiego de Valmont

Po tym, co zaszło wczora , zapewne nie spodziewa się pan, bym go przy mowała u sie-bie, a zresztą zapewne i niewiele panu na tym zależy! Bilet ten ma zatem na celu uż nietyle prosić pana, abyś się więce nie po awiał, co żądać od niego zwrotu listów, którenigdy nie powinny były istnieć. Jeżeli mogły one pana za mować przez chwilę ako do-wody zaślepienia, które było twoim dziełem, muszą być panu obo ętne teraz, kiedy tozaślepienie się rozwiało i kiedy wyraża ą edynie uczucie, które pan zniszczyłeś.

Rozumiem i przyzna ę, że błędem z me strony było pokładać w panu zaufanie, któregotyle innych przede mną uż padło ofiarą; co do tego obwiniam edynie siebie samą: alesądziłam przyna mnie , iż nie zasłużyłam na to, aby być wydaną przez pana na wzgardęi pośmiewisko. Mniemałam, iż poświęca ąc panu wszystko i zrzeka ąc się dla niego prawdo szacunku innych i mego własnego, mogłam się mimo to spodziewać, iż nie będęsądzona przez pana surowie niż przez głos publiczny, który czyni eszcze zawsze ogromnąróżnicę między kobietą słabą a kobietą rozwiązłą. Nie mówię uż panu o zbrodni, akiedopuściłeś się względem mo e miłości: pańskie serce nie zrozumiałoby mego. Żegnampana.

Paryż, listopada ** Wicehrabia de Valmont do prezydentowe de Tourvel

W te chwili dopiero, pani, oddano mi twó list; zadrżałem, czyta ąc go, i zaledwiepozosta e mi dość siły, aby nań odpowiedzieć. Jakżeż straszne mniemanie posiadasz pa-ni o mnie! Och, z pewnością zawiniłem, i to tak, że nie przebaczę tego sobie w życiu,chociażbyś ty nawet okazała mi całą pobłażliwość. Ale te winy, które ty mi wyrzucasz,akże daleko były od mo e duszy! Kto, a? Ciebie upokarzać! Ciebie poniżać! Ja, który ciępoważam tyle, ile cię kocham; który poznałem, co to duma, dopiero od chwili, w któ-re mnie ty uznałaś godnym siebie! Pozory cię uwiodły; wyzna ę, iż mogły świadczyć namą niekorzyść: ale czyż serce two e nie stanęło przeciw nim w me obronie? Czyż niezbuntowało się na samą myśl, że mógłbym się go stać niegodnym? I ty mimo wszystkouwierzyłaś w to? Nie tylko przypuszczałaś, iż estem zdolny dopuścić się takiego ohydne-go szaleństwa, ale nie wahałaś się nawet szukać ego przyczyn w dobroci two e dla mnie!Ach, eżeli miłość two a tak cię poniża we własnych oczach, i a chyba muszę być w twymmniemaniu czymś bardzo nikczemnym?

Dławiony tą bolesną myślą, tracę czas na daremne żale, zamiast usprawiedliwić się coprędze . Ach, inny wzgląd wstrzymu e mnie eszcze! Trzebaż mi zatem będzie przypominaćsobie uczynki, które pragnąłbym unicestwić; ściągać twą uwagę i mo ą własną na chwilęzapomnienia, którą chciałbym okupić resztą mo ego życia i które pamięć zostanie nazawsze przedmiotem mego upokorzenia i rozpaczy? Ach, eżeli oskarża ąc się przed tobą,muszę obudzić gniew twó , pani, nie będzie ci trzeba przyna mnie daleko szukać pomsty;wystarczy ci wydać mnie na łup me zgryzoty.

Z tym wszystkim, któż by uwierzył? Pierwszą przyczyną tego wypadku stał się ówwszechpotężny czar, akiego dozna ę w twoim pobliżu. On to kazał mi zapomnieć zbytdługo o pewne sprawie ważne i niecierpiące zwłoki. Rozstałem się z tobą za późno i niezastałem uż osoby, które szukałem. Spodziewałem się złapać ą eszcze w Operze, ale i tona próżno. Otóż spotkałem tam Emilię, którą znałem niegdyś, w czasie, w którym nieznałem eszcze, pani, ani ciebie, ani miłości. Nie miała powozu i prosiła mnie, abym ąodwiózł do domu, ot, parę minut drogi. Nie przywiązu ąc do tego żadne wagi, przystałem.Wówczas właśnie spostrzegłem ciebie; i uczułem natychmiast, że pozór ten uczyni mniewinnym w twych oczach.

Niebezpieczne związki

Page 154: Niebezpieczne związki

Obawa dotknięcia cię czymkolwiek lub sprawienia ci przykrości est we mnie tak po-tężna, iż nie mogła nie odbić się na mo e twarzy, co wkrótce Emilia spostrzegła. Prosiłemtę dziewczynę, aby przyna mnie nie pokazywała się w oknie; ten wzgląd delikatności ob-rócił się przeciwko mnie. Przyzwycza ona, ak wszystkie podobne kreatury, ufać swo ewładzy, opiera ące się zawsze na nadużywaniu, Emilia ani myślała się wyrzec tak wspa-niałe sposobności. Im bardzie rosło w e oczach mo e zakłopotanie, tym więce onawystawiała się na pokaz; e wybuchy wesołości, które ty, pani, ku mo e rozpaczy, mo-głaś choć chwilę odnosić do siebie, miały na celu edynie pomnożenie mo e przykrości,przykrości, płynące właśnie z mego szacunku i przywiązania do ciebie.

Aż dotąd, bez wątpienia, byłem bardzie nieszczęśliwym niż winnym; zbrodnia, o któ-re piszesz, nie może obciążać mego sumienia po prostu dlatego, że nie istniała. Ale napróżno chcesz pani przemilczeć przewin mi o ci; a nie zachowam o nich tegoż samegomilczenia; zbyt ważne pobudki każą mi wyznać wszystko. Tak, muszę ci wyznać, mi-mo całego wstydu, w akim trwam od czasu tego chwilowego a niepo ętego szaleństwa;mimo na głębsze boleści, o aką mnie przyprawia to wspomnienie.

Prze ęty poczuciem mych błędów, zgodziłbym się ponieść karę za nią lub też oczeki-wać, aż kiedyś mo a wierna tkliwość i mó żal wy edna mi przebaczenie. Ale ak zamilczeć,skoro sumienie mo e względem ciebie każe mi odsłonić całą prawdę?

Nie sądź, iż chcę szukać wykrętu, aby usprawiedliwić lub złagodzić mą winę; przy-zna ę, iż byłem występnym. Ale nie uzna ę wcale, nie uznam nigdy, aby ten haniebnyupadek mógł w oczach twoich, pani, stanowić zbrodnię przeciw miłości. Ach, i cóż możebyć wspólnego pomiędzy odruchem zmysłów, pomiędzy chwilą zapomnienia, po którenastępu e rychło żal i zawstydzenie, a tym uczuciem czystym, które może zrodzić się e-dynie w duszy szlachetne , wspierać się edynie na czci i szacunku, a którego owocem estprawdziwe szczęście! Och, nie poniża w ten sposób miłości! Nie chcie przede wszyst-kim poniżać same siebie, ocenia ąc z tego samego punktu widzenia dwie rzeczy, które niema ą, nie mogą mieć z sobą nic wspólnego! Zostaw kobietom upadłym i znikczemniałymobawę współzawodnictwa, w którym mimo woli dopatru ą się zawsze niebezpieczeństwadla swe władzy; zostaw im męczarnie zazdrości równie dotkliwe ak upokarza ące . Alety! Odwróć oczy od tych przedmiotów, które splamiłyby two e spo rzenia; sama czystaak bóstwo, ukarz ak ono obrazę, nie chowa ąc e wszakże w sercu.

Ale na akież cierpienie mogłabyś mnie skazać, które by było dla mnie dotkliwszeod tego, co odczuwam? Które by mogło iść w porównaniu z żalem, iż obraziłem ciebie,z rozpaczą, iż widzę cię zmartwioną, z myślą przygnębia ącą, iż stałem się mnie godnymciebie? Ty miałabyś obmyślać karę dla mnie! A a, a u ciebie szukam pocieszenia, nie,iżbym zasłużył na nie; ale dlatego, że go potrzebu ę i że mogę e znaleźć edynie u ciebie.

Jeżeli zapomina ąc naraz o mo e i two e miłości i nie przywiązu ąc uż wagi do megoszczęścia, pragniesz, przeciwnie, wydać mnie na pastwę wieczyste boleści, masz prawo potemu, uderza ; ale eżeli wiedziona pobłażliwością lub głosem serca wspominasz eszczeuczucia tak tkliwe, które ednoczyły nasze istoty, upo enia duszy ciągle tak nowe i corazto żywsze, owe dni tak słodkie, tak szczęśliwe, któreśmy sobie dali nawza em, wszystkiete skarby miłości, które ona tylko stworzyć est zdolna: ach, eżeli sobie przypominasz,wówczas może zapragniesz racze wskrzesić e na nowo niż zniweczyć na zawsze. Cóżpowiem ci wreszcie? Straciłem wszystko i straciłem z własne winy; ale mogę wszystkoodzyskać z łaski two e wspaniałomyślności. Two ą est rzeczą rozstrzygać obecnie. Dodameszcze edno słowo. Wczora eszcze przysięgałaś mi, że mogę być pewnym mego szczęściapóty, póki będzie ono zależało od ciebie! Och, pani, czyli zechcesz mnie wydać dzisia napastwę wieczyste rozpaczy?

Paryż, listopada ** Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil

Obsta ę przy swoim, piękna przy aciółko: nie, a nie estem zakochany; to zaś niemo a wina, eżeli okoliczności zmusza ą mnie do odgrywania te roli. Zgódź się edyniei powraca ; przekonasz się wkrótce własnymi oczami, ak bardzo mówię prawdę. Złożyłemdowody tego wczora , a wypadki dnia dzisie szego nie mogą ich unicestwić.

Niebezpieczne związki

Page 155: Niebezpieczne związki

Byłem tedy wczora u mo e świętoszki; nie miałem zresztą na ten dzień żadnychinnych widoków, ponieważ mała Volanges mimo swo ego stanu miała spędzić całą nocna baliku młodzieży u pani de V***. W braku innego zatrudnienia zbudziła się zrazuwe mnie ochota przeciągnięcia tego wieczoru; ale zaledwie mi to przyrzeczono, nawetkosztem małego poświęcenia, kiedy nagle zaczęła mnie prześladować myśl o te rzeko-me miłości, które ty tak uparcie chcesz się dopatrywać w moim postępowaniu. Otóżowładnęło mną edno tylko pragnienie: to est, aby za ednym zamachem upewnić siebiesamego, a przekonać ciebie, że est to z two e strony, markizo, na czystsza w świeciepotwarz.

Chwyciłem się tedy gwałtownego środka: pod dość błahym pozorem opuściłem naglemo ą piękność mocno zdziwioną, a z pewnością eszcze więce zmartwioną tym obrotem.Ja natomiast poszedłem spoko nie odszukać Emilię w Operze; ta dziewczyna może cizaświadczyć, że aż do poranka, to est do chwili, w które nastąpiło rozstanie, żaden na -mnie szy wyrzut nie zamącił naszych przy emności.

A ednak miałbym wcale ładny powód do niepoko u, gdyby mo a zupełna obo ętnośćnie chroniła mnie od podobne troski: bowiem trzeba ci wiedzieć, zna dowałem się zale-dwie o cztery kroki od Opery, usadowiony wygodnie z Emilią w powozie, kiedy po azdpani de Tourvel z echał się tuż z moim, zaś natłok powozów przy wy ściu przetrzymałnas blisko przez kwadrans obok siebie. Spotkaliśmy się po prostu nos w nos i nie byłosposobu się nie widzieć.

Posłucha dale , markizo: otóż przyszło mi na myśl opowiedzieć Emilii, że ma przedsobą ową bohaterkę mego listu. (Przypominasz sobie może eszcze to szaleństwo, w któ-rym taż sama Emilia służyła mi za pulpit¹³⁸). Nie zapomniała tego: że zaś est wielkaśmieszka, nie miała spoko u, dopóki nie napatrzyła się do syta te cnotce, ak mówiła,i to wśród wybuchów śmiechu nieprzyzwoitych w na wyższym stopniu i zwraca ącychpowszechną uwagę.

To eszcze nie wszystko. Zazdrosna osóbka posłała do mnie tego samego wieczora.Nie było mnie w domu; posłała eszcze raz z rozkazem czekania na mnie. Co do mnie,z chwilą kiedy namyśliłem się zostać u Emilii, odesłałem powóz, da ąc woźnicy edyniezlecenie, aby po mnie za echał naza utrz rano; że zaś ten, wróciwszy do domu, zastał tamowego posłańca miłości, uważał za na prostsze powiedzieć mu, że nie powrócę na noc.Zgadu esz wrażenie te nowiny i domyślasz się, że za powrotem zastałem formalną dymis ęwystylizowaną z całą godnością wymaganą przez okoliczności!

A zatem cała przygoda, wbrew two e o mnie opinii, mogła być, ak widzisz, skończonaod dziś rana: a eżeli nie est, to nie dlatego, abym a, ak gotowa esteś przypuszczać,przywiązywał akąś wagę do prowadzenia e dale : po prostu, z edne strony nie uważałemza właściwe pozwolić się porzucać, z drugie zaś chciałem zachować ako hołd dla ciebiesposobność tego poświęcenia z me strony.

Na surowy bilecik odpowiedziałem zatem wielkim listem z tonu uczuciowego; roz-gadałem się w obszernych usprawiedliwieniach, zaś miłości zostawiłem troskę o to, abyzostały wzięte za dobrą monetę. Już mi się to powiodło. Otrzymałem w te chwili drugilist, zawsze eszcze bardzo surowy i obsta ący przy owym wiekuistym zerwaniu, które mizostało ozna mione, ale ton est uż zupełnie inny. Przede wszystkim nie chce mnie wi-dzieć: to postanowienie powtórzone est cztery razy w sposób na bardzie nieodwołalny.Wywnioskowałem z tego, że powinienem stawić się u nie i to ak na rychle . Posłałemuż mego strzelca, aby się za ął szwa carem, a za parę chwil pospieszę sam uzyskać podpismo ego ułaskawienia: bowiem w przewinach tego rodza u istnie e tylko edna formułka,która zawiera w sobie generalne przebaczenie, a tę da się zastosować edynie w obecnościoskarżonego.

Do widzenia, urocza przy aciółko, biegnę zdobywać ten wielki akt odpustu.Paryż, listopada **

Prezydentowa de Tourvel do pani de Rosemonde

Jakżeż wyrzucam sobie, droga, dobra przy aciółko, iż zbyt wcześnie pozwoliłam sobiemówić ci o moich przelotnych zgryzotach! Jestem przyczyną, że obecnie martwisz się

¹³⁸ mi i u mi z pu pit — List XLII i XLVIII. [przypis tłumacza]

Niebezpieczne związki

Page 156: Niebezpieczne związki

z pewnością; strapienia two e spowodowane przeze mnie trwa ą eszcze, a a, a estemszczęśliwa! Tak, wszystko zapomniane, wybaczone; powiedzmy lepie , wszystko est na-prawione. Po bezmiarze boleści i rozpaczy, nastąpił spokó i upo enie. O, radości megoserca, akżeż cię zdołam wyrazić! Valmont est niewinny; nie można być występnym, ma-ąc w sercu tyle miłości. Nie, on nie popełnił owych win ciężkich, obraża ących, którewyrzucałam mu z taką goryczą; a eżeli na ednym punkcie muszę zdobyć się na pobłaż-liwość, czyż a z me strony również nie miałam do naprawienia choćby mo e niespra-wiedliwości?

Nie będę ci szczegółowo przytaczała faktów i pobudek, które go uniewinnia ą; byćmoże nawet rozum nie oceniłby ich z właściwe strony: serce tylko edno zdolne est eodczuć. Gdybyś mimo to miała mnie obwiniać o słabość, mogę się powołać na własny twósąd, pani. Dla mężczyzn, powiadasz sama, niewierność nie zawsze est eszcze zdradą.

Czu ę, czu ę wprawdzie, że to rozróżnienie, mimo iż w istocie uświęcone mniemaniemogółu, niewątpliwie boleśnie uraża naszą delikatność; ale czyż mnie godzi się skarżyć,skoro on sam, Valmont tyle cierpi nad tym? Ach, gdybyś wiedziała, ile razy wyrzucałsobie przewinę, którą a puściłam w niepamięć: a wszakże ak bardzo okupił ten drobnybłąd nadmiarem swe miłości i mo ego szczęścia!

Albo szczęście mo e est większe, albo też lepie czu ę ego cenę od chwili, gdy zdawa-ło mi się, że straciłam e na zawsze: ale to mogę ci powiedzieć, że gdybym czuła w sobiesiły zniesienia eszcze zgryzot równie okrutnych ak te, których doznałam, nie uważała-bym, iż zbyt drogo okupu ę nimi nadmiar szczęścia, akiego zakosztowałam późnie . Och,mo a tkliwa matko, wyła twą niebaczną córkę, iż cię przyprawiła o zmartwienie zbytnimpośpiechem; wyła ą, iż lekkomyślnie osądziła i spotwarzyła tego, który nie przestał anina chwilę e ubóstwiać: ale ganiąc e nierozwagę, patrz na e szczęście i pomnóż eradość, dzieląc ą z nią razem.

Paryż, listopada ** Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil

Czym się to dzie e, śliczna przy aciółko, że nie mam dotąd odpowiedzi od ciebie?Mó ostatni list przecież zdawał mi się zasługiwać na akieś słówko; i oto uż trzeci dzieńczekam go na próżno. Gniewam się doprawdy; toteż aby cię ukarać, markizo, nie powiemci uż nic o moich wielkich sprawach.

Że po ednanie odbyło się w na wspanialszym sposobie; że w mie sce wymówek i nie-wiary pociągnęło za sobą edynie nowy wylew czułości; że to obecnie a przy mu ę łaska-wie przeprosiny i skruchę, należne me pode rzewane niewinności: o tym wszystkim niepowiem ci ani trochę. W ogóle gdyby nie nieprzewidziany wypadek, aki zaszedł ubiegłenocy, wcale bym się do ciebie nie odezwał. Ale ponieważ to dotyczy two e pupilki, onazaś sama prawdopodobnie nie będzie w możności powiadomienia cię o tym, przyna mniena razie, przeto a pode mu ę się tego zadania.

Okoliczności, których się domyślisz lub nie domyślisz, zmusiły mnie do przerwaniana kilka dni bliższe styczności z panią de Tourvel; że zaś te okoliczności nie mogły miećmie sca u małe Volanges, tym gorliwie zwróciłem się w tamtą stronę. Dzięki uprze mościodźwiernego nie miałem żadnych przeszkód w tym względzie: toteż prowadziliśmy, two apupilka i a, życie wygodne i uregulowane. Ale przyzwycza enie est matką nieopatrzności:akoż wczora niepo ęte roztargnienie stało się powodem przykrego wypadku.

Spoczywaliśmy obo e, nie śpiący, ale pogrążeni w owe bezwładności, która następu epo chwilach rozkoszy, gdy naraz usłyszeliśmy, ak drzwi do poko u otwiera ą się nagle.Chwytam za szpadę i postępu ę w tym kierunku, ale nie widzę nikogo: mimo to drzwibyły w istocie otwarte. Wziąwszy światło, wysunąłem się na zwiady i nie znalazłem żyweduszy. Wówczas przypomniałem sobie, że zaniedbaliśmy tego dnia zwykłych ostrożności:niewątpliwie drzwi, przywarte tylko lub źle zamknięte, otwarły się same z siebie.

Spieszę z powrotem, aby uspokoić mo ą trwożliwą towarzyszkę, ale nie zna du ę euż w łóżku; upadła albo też schroniła się pomiędzy łóżko a ścianę: dość, że leżała tam bezzmysłów i wstrząsana napadami dość gwałtownych konwuls i. Możesz sobie wyobrazićmo e położenie! Udało mi się przenieść ą z powrotem do łóżka, a nawet przyprowadzićdo przytomności; ale okazało się, iż uderzyła się upada ąc i niebawem zaczęła odczuwać

Niebezpieczne związki

Page 157: Niebezpieczne związki

tego skutki.Boleści w krzyżach, gwałtowne kurcze, inne ob awy eszcze mnie dwuznaczne, wkrót-

ce oświeciły mnie co do e stanu: ale aby o nim pouczyć młodą pac entkę, trzeba byłowytłumaczyć e wprzódy stan, w akim zna dowała się poprzednio, bo nie miała o tymżadnego po ęcia. Jeszcze chyba nigdy nie zachował nikt tyle niewinności, czyniąc z ta-kim zapałem wszystko, co trzeba, aby się e pozbawić! Och, co ta, to nie traci czasu nazastanawianie się nad czymkolwiek!

Podczas gdy mała rozwodziła się w daremnych rozpaczach, a czułem, że trzeba po-wziąć akieś postanowienie. Umówiłem się z nią tedy, że udam się natychmiast do lekarzai chirurga domowego i że uprzedza ąc ich, iż będą wezwani za chwilę, wyznam wszystko,zapewniwszy sobie ta emnicę; ona ze swe strony zadzwoni na pannę służącą: przyznasię lub nie przyzna do wszystkiego, ak sama zechce; ale pośle ą, aby szukała pomocy,przede wszystkim zaś zabroni bezwarunkowo budzić panią de Volanges: wzgląd pełendelikatności i naturalny u córki, która lęka się zaniepokoić swą matkę.

Załatwiłem mo e dwie wizyty i dwie spowiedzi na spiesznie ak mogłem, stamtądzaś udałem się do domu, gdzie siedzę zamknięty dotychczas. Chirurg, którego znałemskądinąd, przyszedł w południe zdać mi sprawę ze stanu chore . Nie omyliłem się w mo ediagnozie; ale on ma nadzie ę, że eżeli nie za dzie aki wypadek, nikt w domu się niespostrzeże. Panna służąca est w ta emnicy; lekarz zmyślił naprędce akąś chorobę i całasprawa ułożyła się ak tysiąc podobnych, chyba żeby w przyszłości było dla nas użytecznym,aby o tym mówiono.

Ale czy istnie e eszcze aki wspólny interes między mną a tobą? Two e milczeniekaże mi wątpić o tym; nie wierzyłbym w to nawet wcale, gdybym tak bardzo nie pragnąłzachować akie ś pod tym względem nadziei.

Do widzenia, piękna przy aciółko; ściskam cię mimo całe urazy.Paryż, listopada **

Markiza de Merteuil do wicehrabiego de Valmont

Mó Boże, wicehrabio, ak ty mnie męczysz swoim uporem! Czemu wymawiasz mimo e milczenie? Czy sądzisz, że eżeli milczę, to z braku argumentów dla mo e obrony?Ach, dałby Bóg, aby tak było! Ale nie, to tylko dlatego, że ciężko mi est wytaczać eprzeciw tobie.

Mów ze mną otwarcie; czy ty łudzisz sam siebie, czy też pragniesz mnie oszukać?Sprzeczność pomiędzy twymi słowami a uczynkami pozwala mi edynie przypuszczać alboedno, albo drugie: cóż tedy est prawdą? Cóż ty chcesz, abym a ci powiedziała, skoro samanie wiem, co mam myśleć?

Widzę, że poczytu esz sobie za wielką zasługę two ą ostatnią scenę z prezydentową;ale w czymżeż ma ona przemawiać na korzyść twoich perswaz i, a zbijać mo e zarzuty?Toż a ci nie mówiłam nigdy, że ty kochasz tę kobietę na tyle, aby e nie oszukiwać, abynie chwytać po temu każde sposobności, która ci się wyda łatwą lub przy emną: nic mnieteż nie dziwi, że przez rozpustę umysłową, które na próżno by ci ktoś odmawiał, zrobiłeśeden raz z rozmysłu to, co zrobiłbyś tysiąc razy ot, tak, ze sposobności. Wszak to estu was na pospolitszy bieg rzeczy.

Natomiast mówiłam, myślałam, myślę eszcze obecnie, że ty mimo to kochasz swo ąprezydentową; nie żadną miłością zbyt czystą, ani też zbyt tkliwą, ale, z tym wszystkim,miłością wystarcza ącą na to, aby w dane kobiecie zna dować powaby i przymioty, którychona nie posiada; miłością, która da e e odrębne mie sce w świecie, wszystkie inne zaśstawia w drugim rzędzie.

Jeszcze i w twoim ostatnim liście, eżeli mi nie mówisz wyłącznie o te kobiecie, to dlatego, że nie chcesz mi nic mówić o woic wie kic pr w c ; wyda ą ci się one tak ważne, żemilczenie, akie zachowu esz w tym przedmiocie, zda e ci się karą dla mnie. I oto po tychtysiącznych dowodach wybitne przewagi, aką posiadła nad tobą inna kobieta, zapytu eszmnie spoko nie, czy est eszcze ki w p n intere pomi mną tobą! Strzeż się,wicehrabio! Skoro raz ci odpowiem, mo a odpowiedź będzie nieodwołalna; tym, iż niechcę dać ci e w te chwili, tym samym może uż mówię zbyt wiele. Toteż nie chcębezwarunkowo dłuże zatrzymywać się przy tym.

Niebezpieczne związki

Page 158: Niebezpieczne związki

Co na wyże mogłabym ci opowiedzieć edną powiastkę. Może nie będziesz miał czasue przeczytać lub też zastanowić się nad nią tak, aby ą dobrze zrozumieć? Two a wola.W na gorszym razie powiastka pó dzie na marne i na tym koniec.

Jednemu z moich zna omych zdarzyło się, podobnie ak i tobie, zacietrzewić w ko-biecie, która przynosiła mu niewiele zaszczytu. Miał on w chwilach asnowidzenia tylerozsądku, iż czuł, że prędze czy późnie związek ten wy dzie mu na szkodę; ale mimoiż wstydził się własne słabości, nie miał odwagi zerwać. Położenie ego było tym kło-potliwsze, ile że chełpił się przed przy aciółmi, że est na zupełnie wolny; wiedział zaś,iż w podobnych wypadkach tym większą śmiesznością okrywa się mężczyzna, im bar-dzie się od nie broni. W ten sposób trawił on życie, wpada ąc z edne niedorzecznościw drugą i mówiąc sobie ako edyną pociechę: „ o nie mo win ”. Ten człowiek posiadałprzy aciółkę, która przez chwilę miała pokusę wydać go oczom świata w tym stanie ogłu-pienia i okryć w ten sposób śmiesznością bez ratunku: ale, czy to że wspaniałomyślnośćwzięła w nie górę nad złośliwością czy może wreszcie dla innego powodu, postanowiłaeszcze spróbować ostatniego środka, aby ak e przy aciel mieć prawo sobie powiedzieć:„ o nie mo win ”. Przesłała mu zatem bez żadnych innych wskazówek taki oto listw mniemaniu, iż może się okazać skutecznym lekarstwem w chorobie.

*

„Wszystko się przykrzy, mó aniele, takie est prawo natury: to nie mo a wina.Jeżeli więc sprzykrzyła mi się dzisia miłostka, która zaprzątała mnie niemal wyłącznie

od czterech śmiertelnych miesięcy, to nie mo a wina.Jeżeli miłość mo a była równie wytrwała ak two a cnota, a to est z pewnością wiele

powiedziane, nie ma w tym nic dziwnego, że edna wyzionęła ducha w tym samym czasieco druga. To nie mo a wina.

Wynika z tego, że od nie akiego czasu oszukiwałem cię: ale też, przyzna , iż two anielitościwa czułość zmuszała mnie do tego! To nie mo a wina.

Dzisia , kobieta, którą kocham do szaleństwa, wymaga, abym ciebie e poświęcił. Tonie mo a wina.

Czu ę dobrze, że da ę ci oto piękną sposobność wykrzykiwania o zdradzie itd.; ale eżelinatura obdarzyła mężczyzn edynie stałością, podczas gdy kobietom użyczyła przymiotunaprzykrzania się, to nie mo a wina.

Posłucha mnie, zna dź sobie innego miłego, tak ak a biorę inną kochankę. Wierzmi, to dobra, bardzo dobra rada, a eżeli ci się nie podoba, to nie mo a wina.

Żegnam cię, mó aniele, wziąłem cię z przy emnością, opuszczam cię bez żalu: możeeszcze do ciebie wrócę. Tak toczy się świat. To nie mo a wina”.

*

Nie pora teraz opowiadać ci, wicehrabio, aki skutek osiągnęła ta ostatnia próba ra-tunku i co z tego wynikło, ale przyrzekam powiadomić cię o tym w na bliższym liście.Zna dziesz tam również mo e u tim tum co do odnowienia traktatu, które mi proponu-esz. Aż dotąd, do widzenia po prostu…

Ale, ale: dzięku ę ci za szczegóły co do małe Volanges; zachowamy sobie ten artykulikdo „Gazety Obmowy” aż do naza utrz po e ślubie. Tymczasem przesyłam ci wyrazyubolewania z powodu utraty potomstwa. Dobranoc, wicehrabio.

Z zamku ***, listopada ** Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil

Na honor, piękna przy aciółko, nie wiem, czy dobrze przeczytałem, czy dobrze zro-zumiałem i twó list, i history kę, aką mi opowiadasz, i mały wzorek sztuki pisanialistów do nie dołączony. Tyle mogę ci powiedzieć, że ten ostatni wydał mi się oryginal-ny i efektowny: toteż przepisałem go po prostu i przesłałem niebiańskie prezydentowe .Spodziewałem się, że będę mógł odesłać ci dziś rano odpowiedź ukochane ; ale uż est

Niebezpieczne związki

Page 159: Niebezpieczne związki

blisko południe, a eszcze nic nie mam. Doczekam do piąte godziny; a eśli nie otrzy-mam wiadomości, pó dę sam ich zasięgnąć; bowiem w takich rzeczach edynie pierwszykrok est trudny.

A teraz, ak możesz się domyślać, bardzo mi pilno dowiedzieć się końca historii owegozna omego, tak gwałtownie pode rzewanego o to, iż nie est zdolny w potrzebie poświęcićkobietę. Czy się nie poprawił? I czy wspaniałomyślna przy aciółka nie przywróciła go doswe łaski?

Nie mnie pragnę otrzymać two e u tim tum, ak się wyrażasz o nim tak politycznie!Jestem ciekawy zwłaszcza wiedzieć, czy i w tym ostatnim postąpieniu dopatrzysz się esz-cze miłości. Och, z pewnością, że est, i to dużo! Ale dla kogo? Mimo to, nie chcę sięzbroić w żadne prawa i wszystko chcę zawdzięczać edynie two e dobroci.

Do widzenia, urocza przy aciółko; nie zamknę tego listu przed drugą godziną w na-dziei, że będą mógł dołączyć doń upragnioną odpowiedź.

O godzinie drugie po południuCiągle nic, spieszno mi bardzo, nie mam czasu dodać ani słowa: ale tym razem, czy

eszcze odrzucisz na tkliwsze uściski miłości?Paryż, listopada **

Prezydentowa de Tourvel do pani de Rosemonde

Rozdarła się zasłona, pani, na które namalowane były złudzenia mego serca. Złowrogaprawda przyświeca mi i ukazu e ako nadzie ę edynie śmierć pewną i bliską: śmierć, któredroga znaczy się pomiędzy hańbą a zgryzotą. Pó dę nią… ukocham mo e męczarnie, eżelizdoła ą skrócić me istnienie. Przesyłam ci list, który otrzymałam wczora ; nie doda ę dońżadne uwagi, wszystko się w nim mieści. Nie czas uż na skargi, zostało tylko cierpienie.Nie współczucia mi teraz trzeba, ale siły.

Przy mij, pani, edyne pożegnanie, akie uczynię, i wysłucha me ostatnie prośby: toest, abyś mnie zostawiła memu losowi, zapomniała mnie zupełnie i przestała liczyć doży ących na ziemi. Jest granica w nieszczęściu, poza którą przy aźń nawet pomnaża mękę,nie mogąc e uleczyć. Skoro rana est śmiertelna, każda pomoc sta e się okrucieństwem.Wszelkie inne uczucie est mi obcym poza uczuciem rozpaczy. Pociąga mnie edynie owagłęboka noc, w które pragnę zagrzebać mą hańbę. Będę płakała w nie za mo e winy,eżeli potrafię eszcze płakać! Bo od wczora nie wylałam ani edne łzy. Mo e zdeptaneserce uż do nich nie est zdolne.

Żegnam cię, pani. Nie odpowiada mi. Składam przysięgę na tym liście okrutnym, iżest to ostatni, aki w życiu odebrałam.

Paryż, listopada ** Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil

Wczora , urocza przy aciółko, o godzinie trzecie popołudniu, zniecierpliwiony bra-kiem wszelkie wiadomości, udałem się do opuszczone bogdanki; powiedziano mi, żewyszła. Myślałem po prostu, że mnie nie chce przy ąć, co mnie ani zmartwiło, ani zdzi-wiło; oddaliłem się w nadziei, że mó krok zachęci kobietę tak grzeczną do zaszczyceniamnie przyna mnie słowem odpowiedzi. Za rzałem do domu około dziewiąte wieczór:eszcze nic nie było. Zdziwiony milczeniem, którego się nie spodziewałem, poleciłemmemu strzelcowi, aby poszedł zasięgnąć ęzyka i dowiedział się, czy uparta osoba umar-ła czy est umiera ąca. Otóż za powrotem obwieścił mi, że pani de Tourvel w istociewyszła o edenaste rano w towarzystwie panny służące ; kazała się zawieść do klaszto-ru ***, zaś o siódme wieczór odesłała powóz i ludzi, poleca ąc, aby na nią nie czekanow domu. W istocie, to się nazywa załatwić rzecz po formie. Klasztor est naturalnymschronieniem wdowy; eśli tedy wytrwa w tak chwalebnym postanowieniu, dołączę dowszystkich zobowiązań, akie mam uż dla nie , i wdzięczność za rozgłos, akiego nabędziecała przygoda. Wszak przepowiadałem ci niedawno, że mimo twych niepoko ów z awięsię znów na scenie świata stro ny w blaski nowych tryumfów!

To e postanowienie pochlebia mo e miłości własne , przyzna ę: ale drażni mnie to, iżznalazła w sobie dość siły, aby się oderwać ode mnie tak stanowczo. Zatem będą pomiędzy

Niebezpieczne związki

Page 160: Niebezpieczne związki

nami inne przeszkody prócz tych, akich a sam estem twórcą! Jak to! Gdybym chciał sięzbliżyć do nie , mogłaby nie chcieć tego; co mówię? Nie pragnąć tego ako na wyższegoszczęścia! Toż więc była e miłość? Jak myślisz, mo a piękna przy aciółko, czy godzi misię to ścierpieć? Czy nie lepie byłoby ukazać te kobiecie możliwość po ednania, któregopragnie się zawsze, dopóki się widzi boda ślad nadziei? Mógłbym spróbować tego kroku,ot tak, od niechcenia: tym byś się przecież w niczym nie mogła czuć obrażona. Przeciwnie,to byłoby tylko proste doświadczenie, które przeprowadzilibyśmy z wspólnego namysłu;a gdyby nawet się powiodło, byłby to tylko eden środek więce do ponowienia, gdybyśsobie tego życzyła, ofiary, która zdawała się zna dować łaskę w twych oczach. A teraz,piękna przy aciółko, oczeku ę przyrzeczone nagrody i wszystkie mo e chęci wiążą się dotwego powrotu. Wraca zatem prędko odnaleźć swego kochanka, swo e uciechy, swo eprzy aciółki i zwykły bieg naszego światka.

Sprawa małe Volanges, o które ci pisałem, poszła bardzo gładko. Wczora , nie mogącw mym niepoko u wysiedzieć na mie scu, pośród rozlicznych wizyt znalazłem się i u panide Volanges. Zastałem pupilkę uż w salonie, eszcze w stroiku chore , ale uż w pełnerekonwalescenc i, świeższą eszcze i powabnie szą niż dawnie . Wy, kobiety, w podobnymwypadku przez miesiąc nie ruszałybyście się z szezlonga: na honor, niech ży ą panny!Doprawdy, zbudziła we mnie ochotę sprawdzenia, czy w istocie e stan zdrowia est podkażdym względem zadowala ący.

Muszę ci eszcze powiedzieć, że ten wypadek dziewczęcia przyprawił niemal o sza-leństwo czułego Danceny’ego. Z początku ze zmartwienia, dzisia znowu z radości. egoec i była chora! Po mu esz, że można głowę stracić w takim nieszczęściu. Trzy razy

na dobę przysyłał po wiadomości, a nie przeszedł ani eden dzień, aby sam ich nie za-sięgał; wreszcie piękną epistołą wystosowaną do mamy poprosił o pozwolenie złożeniae powinszowań z powodu przy ścia do zdrowia drogiego przedmiotu. Pani de Volangesprzyzwoliła; tak iż zastałem młodego człowieka zasiedziałego tam ak dawnie , edynietroszkę bardzie ceremonialnego.

Od niego mam te szczegóły, ponieważ wyszliśmy razem i pociągnąłem go za ęzyk.Nie masz po ęcia o wrażeniu, akie sprawiły na nim te odwiedziny. Radość, pragnienia,uniesienie, niepodobne wprost do oddania. Lubię wielkie efekty; toteż do reszty przy-prawiłem go o utratę głowy, upewnia ąc, że w bardzo niedługim czasie dostarczę musposobności oglądania swego bóstwa eszcze bardzie z bliska.

W istocie estem zdecydowany mu ą oddać, skoro tylko się uporam z moim do-świadczeniem. Pragnę poświęcić się tobie w zupełności; a przy tym czyżby było warto,aby two a pupilka była i mo ą wychowanicą, gdyby miała oszukiwać edynie męża? Ar-cydzieło to est oszukiwać kochanka! A zwłaszcza pierwszego kochanka! Bo co do mnie,to nie może się pochlubić, bym kiedykolwiek do nie wymówił słowo mi o .

Do widzenia, piękna przy aciółko; wraca więc co rychle ob ąć swą władzę nade mną,przy ąć mó hołd i uszczęśliwić mnie zapłatą.

Paryż, listopada ** Markiza de Merteuil do wicehrabiego de Valmont

Na serio, wicehrabio, porzuciłeś swo ą prezydentową? Posłałeś e list, który ułożyłamdla nie ? Doprawdy, esteś czaru ący! Przeszedłeś mo e oczekiwania. Wyzna ę otwarcie, żeten tryumf pochlebia mi więce niż wszystkie, akich zaznałam dotychczas. Wyda ci sięmoże, że a stawiam bardzo wysoko tę kobietę, którą niegdyś ceniłam tak nisko; wcale nie:ależ bo a nie nad nią odniosłam zwycięstwo; nad tobą, wicehrabio: to est na zabawnie szei to est naprawdę rozkoszne.

Tak, ty kochałeś bardzo panią de Tourvel, a nawet kochasz ą eszcze; kochasz ą akszaleniec: ale dlatego, że a zrobiłam sobie zabawkę, aby cię tym zawstydzać, poświęciłeśą tak rycersko. Byłbyś ą racze poświęcił tysiąc razy, niż byś miał ścierpieć akiś żarcikz siebie! Co robi z człowiekiem próżność! Mędrzec ma słuszność, kiedy mówi, że to estprawdziwa nieprzy aciółka szczęścia.

Jakżebyś teraz wyglądał, gdybym ci była chciała wypłatać tylko figla? Ale a nie umiemzwodzić, wiesz o tym dobrze; i gdybyś nawet miał z kolei doprowadzić mnie do rozpaczyi do klasztoru, pode mu ę to ryzyko i podda ę się memu zwycięzcy.

Niebezpieczne związki

Page 161: Niebezpieczne związki

Mimo to, eżeli kapitulu ę, to w istocie z czyste słabości: bowiem gdybym chcia-ła, ileż eszcze miałabym sposobności, aby się podrożyć! A może zasługiwałbyś na to?Podziwiam na przykład, ak chytrze albo ak naiwnie podsuwasz mi, abym ci pozwoli-ła po ednać się z prezydentową. Bardzo by ci dogadzało, nieprawdaż, zyskać sobie całązasługę zerwania, nie tracąc równocześnie rozkoszy dalszego stosunku? W ten sposóbniebiańska świętoszka mniemałaby, iż zawsze est edyną panią twego serca, podczas gdya napawałabym się dumą, że estem zwycięską rywalką; byłybyśmy oszukane obydwie,ale ty byłbyś zadowolony, a o cóż chodzi więce ?

Szkoda, że przy takim talencie do pro ektów masz go tak mało do wykonywania; i żeprzez eden nierozważny krok oddzieliłeś się sam nieprzezwyciężoną przeszkodą od tego,czego tyle pragniesz.

Jak to! Ty pieściłeś myśl nawiązania w przyszłości na nowo tego stosunku i mogłeśposłać mó list! Uważałeś mnie zatem chyba za bardzo niezręczną! Och, wierza mi, wi-cehrabio, kiedy kobieta wymierza cios w serce drugie , zawsze umie trafić w na czulszemie sce i rana, aką zada e, est nie do zgo enia. Wówczas gdy a godziłam w nią lub raczekierowałam twą ręką, nie zapomniałam, że ta kobieta była mo ą rywalką, że boda przezchwilę mogłeś był ą zna dować pożądańszą ode mnie i że mnie mogłeś e podporząd-kować. Jeżeli chybiłam w me zemście, zgadzam się ponieść następstwa omyłki. Toteżpozwalam ci próbować wszystkich środków: zachęcam cię do tego nawet; przyrzekam ci,iż się nie pogniewam, eżeli ci się powiedzie. Jestem tak spoko na, że nie chcę się tymnawet za mować. Mówmy o czym innym.

Na przykład o zdrowiu małe Volanges. Udzielisz mi o nim stanowczych wiadomościza moim powrotem, nieprawdaż? Bardzo mnie to za mu e. Późnie two ą rzeczą będzieosądzić, czy będziesz wolał oddać dzieweczkę miłemu, czy kusić się po raz drugi o stwo-rzenie nowe gałęzi Valmontów pod nazwiskiem Gercourtów. Myśl ta wydała mi się dośćzabawna i zostawia ąc ci wybór, proszę cię ednak, abyś nie pode mował stanowczegopostanowienia, dopóki o tym nie pomówimy ze sobą. Nie znaczy to, bym cię chciałaskazywać na zbyt długie oczekiwanie, albowiem będę w Paryżu lada moment. Nie mogęci stanowczo oznaczyć dnia; ale bądź pewien, że skoro tylko przybędę, pierwszy otrzymaszo tym wiadomość.

Z zamku, *** listopada ** Markiza de Merteuil do kawalera Danceny

Nareszcie wyruszam stąd, mó młody przy acielu, i utro wieczorem będę z powrotemw Paryżu. Przez parę pierwszych dni nie mam zamiaru przy mować nikogo. Mimo toeśli miałbyś akieś pilne zwierzenie, godzę się wyłączyć pana z ogólne reguły; ale edyniepana: toteż proszę o zachowanie w ta emnicy mego przy azdu. Nawet Valmonta o nimnie uwiadamiam.

Gdyby mi ktoś był powiedział niedawno, że wkrótce staniesz się posiadaczem megowyłącznego zaufania, nie byłabym uwierzyła. Widać, two a ufność pociągnęła mo ą. Go-towa estem przypuszczać, że włożyłeś w to nieco przebiegłości, może nawet kokieterii.To by nie było dobrze z two e strony! Ale dziś to nie est niebezpieczne: wszakże maszteraz co innego do roboty. Skoro Heroina est na scenie, komuż by przyszło do głowyza mować się Powiernicą…

Nic dziwnego też, iż nie znalazłeś nawet czasu, aby mnie powiadomić o swoich no-wych postępach. Gdy two a Cesia była nieobecną, dnia nie starczyło, aby wysłuchaćtwych czułych lamentów. Byłbyś e posyłał echom, gdyby nie było mnie pod ręką. Kie-dy potem była cierpiąca, i wówczas eszcze nawet zaszczyciłeś mnie zdaniem sprawy zeswych niepoko ów: potrzebowałeś zwierzyć się komuś; ale teraz, kiedy przedmiot twychuczuć est w Paryżu, kiedy się ma dobrze, a zwłaszcza kiedy go widu esz od czasu do czasu,starczy ci uż za wszystko, a przy aciele stali się niczym.

Nie potępiam cię za to, to wina twoich dwudziestu lat. Od Alcybiadesa aż do cie-bie wiadomą est rzeczą, że wszyscy młodzi ludzie znali przy aźń edynie w strapieniach!Szczęście rodzi w nich czasem potrzebę niedyskrec i, ale nigdy zaufania. Powiem tedyrazem z Sokratesem: „ ubi , b moi prz cie e prz c o i i do mnie w wcz , gd ą nie

Niebezpieczne związki

Page 162: Niebezpieczne związki

zcz iwi¹³⁹: ale on, w swoim charakterze filozofa, obchodził się wybornie bez nich, gdynie przychodzili. Pod tym względem nie estem eszcze tak roztropna ak on i odczuwamtwo e milczenie całą słabością kobiety.

Do widzenia, kawalerze; serdecznie się cieszę na to, iż cię zobaczę: czy przy dziesz?Z zamku ***, listopada **

Pani de Volanges do pani de Rosemonde

Martwisz się zapewne nie mnie ode mnie, czcigodna przy aciółko, dowiadu ąc sięo stanie pani de Tourvel; est chora od wczora : choroba e wystąpiła tak nagle i groźnie,że estem istotnie zaniepoko ona.

Gwałtowna gorączka, prawie ciągła nieprzytomność, nieugaszone pragnienie, oto wszyst-ko, co można stwierdzić. Pielęgnowanie e będzie o tyle trudnie sze, że z uporem wzbra-nia się przy ąć akiekolwiek lekarstwo: do tego stopnia, że trzeba było ą trzymać prze-mocą, aby e krew puścić. Ty, która, ak a, znałaś ą tak wątłą, nieśmiałą i łagodną, czywyobrażasz sobie, że cztery osoby zaledwie mogą ą utrzymać i że, o ile tylko próbu e sięą nakłonić do czego, wpada w niepo ęte ob awy szału? Co do mnie, lękam się, że to estcoś więce niż same następstwo gorączki: obawiam się wprost choroby umysłowe .

Obawy mo e w tym kierunku pomnaża eszcze wszystko to, co zaszło przedwczora .Około edenaste rano przybyła w towarzystwie panny służące do klasztoru ***. Ponieważbyła wychowana w tym domu i miała zwycza odwiedzać go niekiedy, przy ęto ą akzwykle; wydała się wszystkim spoko na i zdrowa. W dwie godziny potem zapytała, czypokó , który za mowała będąc pens onarką, est wolny; gdy zaś odpowiedziano twierdząco,prosiła, iż chce go zobaczyć. Następnie ozna miła, że pragnie zamieszkać w tym poko u,i dodała, iż opuści go dopiero umarłą: to było e wyrażenie.

Zrazu nie wiedziano, co powiedzieć: ale gdy ustąpiła chwila pierwszego zdumienia,przedstawiono e , iż ako osoba zamężna nie może zostać przy ęta bez szczególnego upo-ważnienia. Ten argument ani tysiąc innych nie miały żadnego wpływu; uparła się nie tylkonie opuścić klasztoru, ale nawet swo e izdebki. Wreszcie, po długie walce, o siódme go-dzinie wieczór zgodzono się, aby tam spędziła noc. Odesłano powóz i ludzi i odłożonodo następnego dnia dalsze postanowienia.

Wszyscy się oddalili z wy ątkiem panny służące , która, szczęściem, dla braku innegomie sca musiała spędzić noc w tym samym poko u.

Wedle opowiadań te dziewczyny, pani e miała być dość spoko na aż do godzinyedenaste wieczór. Wówczas ozna miła, iż chce się położyć: ale zanim ą rozebrano, zaczęłaprzechadzać się po poko u, zdradza ąc wielkie podniecenie. Julia, która była świadkiemtego, co się działo w ciągu dnia, nie śmiała e nic powiedzieć i czekała w milczeniu bliskoprzez godzinę. Wreszcie pani de Tourvel zawołała na nią dwukrotnie, raz po raz: zaledwiemiała czas nadbiegnąć, pani upadła w e ramiona, mówiąc: „Już nie mogę”. Pozwoliła sięzaprowadzić do łóżka, ale nie chciała nic przy ąć ani też nie pozwoliła wzywać akie bądźpomocy.

Naza utrz zaniepoko ona przeorysza kazała posłać po mnie o godzinie siódme rano…Jeszcze było ciemno. Przybiegłam bezzwłocznie. Kiedy mnie ozna miono, pani de Tourvelna chwilę ak gdyby odzyskała przytomność i rzekła: „Ach, dobrze, niech we dzie”. Kiedysię zbliżyłam, uścisnęła mnie żywo za rękę i rzekła: „Umieram, iżem ci nie uwierzyła”.Wkrótce późnie straciła na nowo przytomność.

Te słowa zwrócone do mnie i parę wyrazów, akie wymknęły się w e ma aczeniach,budzą we mnie obawę, że ta straszna choroba ma może za źródło przyczyny eszcze strasz-liwsze. Ale uszanu my ta emnicę nasze przy aciółki i poprzestańmy na ubolewaniu nade nieszczęściem.

Cały wczora szy dzień był również niespoko ny: po napadach następowały chwile le-targiczne obo ętności, edyne, w których ona sama i e otoczenie zażywa nieco spoczyn-ku.

Żegnam cię, czcigodna przy aciółko, spieszę do chore . Córka mo a, która na szczęściema się uż prawie dobrze, załącza dla pani wyrazy uszanowania.

Paryż, listopada **¹³⁹ owiem ted r zem z okr te em — Marmontel, powi tk mor n o c bi de ie. [przypis tłumacza]

Niebezpieczne związki

Page 163: Niebezpieczne związki

Kawaler Danceny do markizy de Merteuil

O ty edyna! Ty ubóstwiana! Ty, która pierwsza dałaś mi poznać szczęście! Która upo-iłaś mnie nim do niepamięci! Czuła przy aciółko, kochanko tkliwa, czemuż wspomnienietwe boleści musi zamącać ten czar, akiego dozna ę? Ach, pani, uspokó się, przy aźńbłaga cię o to. O mo a przy aciółko! Bądź szczęśliwa, oto prośba miłości.

I cóż ty możesz sobie wyrzucać? Wierza mi, skrupuły prowadzą cię zbyt daleko. Two azgryzota, two e żale do mnie, zarówno są bezpodstawne; czu ę w sercu, że edynym na-szym uwodzicielem była miłość. Nie lęka się więc dłuże oddać się uczuciu, akie budzisz,pozwól się ogarnąć ogniom zrodzonym przez ciebie! Jak to, czyż dlatego, iż poznały całąprawdę zbyt późno, nasze serca miałyby przez to być mnie czyste? Przenigdy! Przeciw-nie, edynie sztuka uwodzenia, działa ąc zawsze z rozmysłem, zdolna est opanować swo epostępy i środki i przewidywać z góry bieg wydarzeń. Ale miłość prawdziwa nie pozwalanamyślać się i obliczać: na silnie działa wówczas, kiedy z awia się bez nasze świadomo-ści: w cieniu milczenia oplata nas więzami, których zarówno est nam niepodobna sięustrzec, ak e zerwać.

Tak i wczora eszcze, mimo żywego wzruszenia, akie sprawiała mi myśl o twoim po-wrocie, mimo radości, akie doznałem widząc ciebie, mniemałem mimo to, iż woła mniei prowadzi edynie spoko na przy aźń: lub racze , całkowicie oddany słodkim drganiomserca, zbyt mało zastanawiałam się nad ich źródłem. Tak samo ak a, i ty, droga przy-aciółko, nieświadomie eno odczuwałaś ten czar nieprzeparty; obo e poznaliśmy miłość,dopiero budząc się z upo enia, w akim nas pogrążyła.

Ale to właśnie nas usprawiedliwia, a nie potępia. Nie, ty nie zdradziłaś przy aźni, ania również nie nadużyłem twego zaufania. Nie znaliśmy naszych uczuć; bez woli i bezwiny padliśmy ofiarą naszego złudzenia. Ach, nie skarżmy się na nie, myślmy edynieo szczęściu, akie nam ono zesłało. O ty, ukochana mo a! Jakże nadzie a ta drogą estmemu sercu! Tak, odtąd, wolna od wszelkie obawy, cała oddana miłości, będziesz po-dzielać mo e pragnienia, mo e zapały, szaleństwa moich zmysłów, upo enia me duszy;i każda chwila naszych szczęsnych dni będzie się znaczyła nową rozkoszą.

Do widzenia, ty ubóstwiana. Zobaczę cię dziś wieczór, ale czy zastanę cię samą? Nieśmiem marzyć o tym. Och, ty pewno nie pragniesz tego tak bardzo ak a.

Paryż, grudnia ** Pani de Volanges do pani de Rosemonde

Spodziewałam się wczora przez cały dzień, czcigodna przy aciółko, iż będę mogłaudzielić ci dziś rano pomyślnie szych nowin: ale od wieczora nadzie a ta prysła. Wypadek,obo ętny na pozór, lecz bardzo smutny w następstwach, uczynił stan chore co na mnierównie rozpaczliwym ak poprzednio, eżeli go nawet nie pogorszył.

Nie byłabym nic zrozumiała z tego nagłego przewrotu, gdybym nie była wysłuchaławczora zwierzeń nasze nieszczęśliwe przy aciółki. Ponieważ nie ukrywała przede mną,że ty, pani, również esteś powiadomiona o wszystkich e niedolach, mogę przeto mówićbez zastrzeżeń.

Wczora rano, kiedy przybyłam do klasztoru, powiedziano mi, że chora śpi przeszłood trzech godzin; sen e był tak spoko ny i głęboki, że obawiałam się przez chwilę, czy tonie est rodza letargu. W akiś czas późnie obudziła się i sama rozsunęła zasłony łóżka.Spo rzała po nas wszystkich z wyrazem zdumienia, że zaś a podniosłam się, aby pode śćku nie , poznała mnie, nazwała po imieniu i prosiła, abym się zbliżyła. Nie zostawiła miczasu na żadne pytania i zapytała sama, gdzie est, co my tu robimy, czy była chora i czemunie est u siebie.

Pozostała w ten sposób około pół godziny, w czasie które przemówiła tylko, abymi podziękować. Następnie zachowała dość długo zupełne milczenie, które przerwałaedynie, aby powiedzieć: „Ach, tak, przypominam sobie, że przybyłam tuta ”. I w chwilępotem wykrzyknęła boleśnie: „Ach, mo a przy aciółko, znowu wraca ą mo e cierpienia”.Ponieważ właśnie zbliżyłam się ku nie , pochwyciła mnie za rękę i przyciska ąc do nieczoło, mówiła dale : „Wielki Boże, czyliż nie pozwolisz mi umrzeć”. Je wyraz bardzieeszcze niż słowa poruszyły mnie do łez; spostrzegła to po moim głosie i rzekła: „Żału

Niebezpieczne związki

Page 164: Niebezpieczne związki

mnie! Ach, gdybyś znała…”. A potem, przerywa ąc sobie: „Każ, niech nas zostawią same,powiem ci wszystko”.

Po owe bolesne rozmowie nastąpił stan znacznego wyczerpania, ednakże aż do go-dziny piąte nasza przy aciółka była dosyć spoko na: do tego stopnia, iż wszyscy odzyska-liśmy trochę nadziei. Na nieszczęście przyniesiono list do nie . Skoro go e doręczono,odpowiedziała zrazu, iż nie życzy sobie przy ąć żadnego listu; na co nikt nie nalegał. Aleod te chwili zdawała się bardzo niespoko na. Wkrótce potem zapytała, skąd pochodziłten list? Z czy ego zlecenia był posłany? Nikt na to wszystko nie umiał dać odpowiedzi.Potem trwała akiś czas w milczeniu; następnie zaczęła mówić: ale e słowa bez związkuprzekonały nas wkrótce, te stan nieprzytomności znowu powraca.

Skoro uspokoiła się wreszcie, zażądała, aby e oddano ów list. Zaledwie rzuciła nańoczami, wykrzyknęła: „Od niego! wielki Boże!”, a potem głosem silnym, choć zdławio-nym: „Zabierzcie go, zabierzcie go”. Kazała natychmiast zasunąć firanki łóżka i zabroniłakomukolwiek się przybliżać; ale zmuszone byłyśmy to uczynić, gdyż napady szału po-awiły się znowu silnie sze niż kiedykolwiek, a dołączyły się do nich konwuls e istotnieprzeraża ące. Te ob awy nie ustały uż cały wieczór, a ranny biuletyn powiadamia mnie,że noc była nie mnie burzliwa. Słowem stan e , ak obecnie, pozostawia bardzo niewielenadziei.

Przypuszczam, że ten nieszczęśliwy list est od pana de Valmont; co ten człowiek możeeszcze śmieć pisać do nie ? Wybacz, droga przy aciółko, powstrzymu ę się od wszystkichsądów; ale zbyt boleśnie est patrzeć, ak nędznie ginie kobieta aż dotąd tak szczęśliwai tak godna tego szczęścia.

Paryż, grudnia ** ¹⁴⁰Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil

Zapewne, markizo, nie uważasz mnie za takiego dudka, aby przypuszczać, że dałemzamydlić sobie oczy co do tego sam na sam, na akim zastałem cię dziś wieczór i co doz iwi ącego prz p dku, który sprowadził Danceny’ego do ciebie!

Na nic się nie zdały two e znamienite talenta w sztuce udawania: eżeli chciałaś ni-mi osiągnąć cel, aki sobie zamierzyłaś, trzeba było przedtem starannie wyszkolić twegoniedoświadczonego kochanka.

Skoro zaczynasz się za mować wychowaniem, przyzwycza a swoich uczniów, aby nieczerwienili się i nie mieszali przy na lże szym żarcie; aby się nie wypierali tak gwałtow-nie, potwierdza ąc tym na dotkliwie wszelkie pode rzenia. Naucz ich dale , aby umielisłuchać pochwał oddawanych kochance i nie czuli się obowiązani przy mować tę grzecz-ność w swoim imieniu; a eżeli im pozwolisz patrzeć na siebie w towarzystwie, niechaumie ą przyna mnie wprzódy osłaniać to spo rzenie po i d ni , tak łatwe do odgadnię-cia, które miesza się tak niezręcznie ze spo rzeniem miłości. Wówczas będziesz mogła ichprzedstawiać na swoich popisach publicznych bez obawy, aby ich zachowanie przyniosłou mę doświadczone nauczycielce; a a sam, szczęśliwy, iż mogę przyczynić się do twegorozgłosu, przyrzekam ci sporządzić i ogłosić prospekt te nowe uczelni.

Na razie ednak muszę ci wyrazić mo e zdziwienie, iż to mnie właśnie umyśliłaś sobietraktować ako uczniaka.

Och, z akąż przy emnością zemściłbym się za to na każde inne kobiecie! Tak, dlaciebie tylko edne godzę się przełożyć po ednanie nad odwet; a nie sądź, że powstrzymu emnie w tym na mnie sza wątpliwość, na mnie sza niepewność: wiem wszystko.

Jesteś w Paryżu od czterech dni; codziennie widywałaś się z Dancenym i tylko z nimednym. Dzisia nawet drzwi two e były eszcze zamknięte; i eżeli mimo to wszedłem, toedynie dlatego, iż two emu szwa carowi nie stało te pewności siebie, aką ty posiadasz.Z tym wszystkim zapewniłaś mnie, iż pierwszy będę powiadomiony o twoim przybyciu:przybyciu, którego dnia nie mogłaś mi eszcze oznaczyć, podczas gdy pisałaś do mnie

¹⁴⁰ i t — w przekładzie Tadeusza „Boy’a” Żeleńskiego, którego wkład, ako tłumacza i popularyzatoraw upowszechnienie na cennie szych dzieł literatury ancuskie w Polsce pozosta e niezwykle cenny, zabrakłolistów numerowanych w oryginale CL, CLX i CLXI oraz agmentów innych listów, a także rzedmow red ktor i rz pi u n k dc kończącego utwór; z tego powodu numerac a różni się od pierwotne . [przypisedytorski]

Niebezpieczne związki

Page 165: Niebezpieczne związki

w wilię wy azdu. Czy zaprzeczysz tym faktom, czy spróbu esz się z nich wytłumaczyć?Jedno i drugie est zarówno niemożliwe; i a mimo to paktu ę z tobą eszcze? Poznaw tym swo ą władzę: ale wierz mi, poprzestań na te próbie i nie przeciąga dłuże struny.Znamy się z sobą markizo, niech ci to słowo wystarczy.

Powiedziałaś mi, że wychodzisz utro na cały dzień? Doskonale, eżeli wychodziszw istocie; domyślasz się, że dowiem się o tym. Ale mam nadzie ę, iż wrócisz wieczorem;że zaś po ednanie nasze dość est trudne, nie będziemy mieli wcale zbyt wiele czasu nanie aż do poranka. Proszę więc o wiadomość i oznaczenie mie sca, gdzie się mogą odbyćnasze liczne i obustronne ekspiac e: u ciebie czy tam, u n ? A przede wszystkim koniecz Dancenym. Pomyśl, że od te chwili to, co było edynie kaprysem, stałoby się wyraźnymwyróżnieniem go moim kosztem i na mo ą niekorzyść. Nie czu ę na mnie sze chęci znosićto upokorzenie i nie spodziewam się doznać go od ciebie.

Mam nadzie ę, iż ofiara nie będzie dla ciebie zbyt ciężką. Ale gdyby cię to nawet miałocoś kosztować, zda e mi się, że a dałem dosyć piękny przykład? Że urocza i kocha ącakobieta, która istniała edynie dla mnie, co w te chwili umiera może z miłości i żalu,warta est młodego uczniaka, któremu, mogę ci to przyznać, nie zbywa urody i wdzięku,ale który ostatecznie est eszcze smarkaczem.

Do widzenia, markizo; nie mówię ci nic o moich uczuciach dla ciebie. Wolę w techwili nie zastanawiać się zbytnio nad nimi. Czekam two e odpowiedzi. Pomnij, że imłatwie ci est zatrzeć w me pamięci zniewagę, aką mi wyrządziłaś, tym bardzie odmowaz two e strony, prosta odwłoka nawet, wyryłaby ą w mym sercu niezatartymi głoskami.

Paryż, grudnia ** Markiza de Merteuil do wicehrabiego de Valmont

Mie że choć trochę względów, wicehrabio, i oszczędza nieco więce lękliwą kobie-tę! Zmiażdżyłeś mnie wprost groźbą, iż mogę ściągnąć na siebie two e oburzenie, a cóżdopiero two ą zemstę! Tym bardzie że, ak wiesz, gdybyś ty dopuścił się względem mnieakie ś niegodziwości, niepodobieństwem byłoby mi ą odpłacić. Mogłabym co na wyżerozgłosić to i owo: ale i cóż stąd? Nie naruszyłoby to przecież w niczym ani świetności, anibezpieczeństwa two e egzystenc i. W istocie, i czegóż miałbyś się obawiać? Że będzieszzmuszony wy echać, o ile zostawią ci czas na to? Ale czyż nie można żyć za granicą taksamo ak tuta ? Wszystko razem wziąwszy, byleby dwór ancuski pozostawił cię w spo-ko u na tym dworze, przy którym byś się umieścił, byłoby to edynie dla ciebie zmianąpola twoich tryumfów. Po te próbie przywrócenia ci zimne krwi ninie szymi paromauwagami, powracam do nasze sprawy.

Czy wiesz, wicehrabio, dlaczego a nigdy nie chciałam wy ść powtórnie za mąż?Z pewnością nie dla braku korzystnych partii; edynie aby nikt nie miał prawa wtrącać siędo moich czynności. Nawet nie z obawy o mo ą swobodę, bo tę zawsze umiałabym sobiewywalczyć: ot, po prostu, chciałam oszukiwać edynie dla przy emności, a nie z musu.I oto ty mi piszesz list na bardzie m ow ki, aki można sobie wyobrazić. Prawisz mio moich winach i twoim przebaczeniu! W akiż sposób można uchybić temu, komu sięnie est nic winnym? Tego doprawdy nie umiem po ąć!

I o cóż idzie wreszcie? Zastałeś u mnie Danceny’ego i to ci się nie podobało? Dosko-nale! Ale cóż z tego za wnioski mogłeś wyciągnąć? Albo że to est wynik przypadku, akci to mówiłam, albo też mo e woli, ak ci tego nie mówiłam. W razie pierwsze ewentual-ności list twó est niesprawiedliwy; w razie drugie śmieszny; warto było pisać doprawdy!Ale ty esteś zazdrosny, a zazdrość nie rozumu e. Dobrze więc! Spróbu ę rozumować zaciebie.

Albo tedy masz rywala, albo nie. Jeżeli go masz, trzeba zyskać mo e względy, abygo zwyciężyć, eżeli nie masz, trzeba również zyskać mo e względy, aby się go ustrzec naprzyszłość. Tak czy tak, droga zawsze edna: zatem po cóż się dręczyć: i po cóż zwłaszczamnie dręczyć! Czy uż nie umiesz być milszym? Czy nie esteś uż pewnym swe siły? Ależ,wicehrabio, niesprawiedliwy esteś względem samego siebie. Ale nie, to nie to: rzecz caław tym, że a w twoich oczach nie estem warta, abyś zadawał sobie tyle trudu. Nie tylepragniesz moich uczuć, ile chciałbyś nadużywać swe władzy nade mną. Niewdzięcznikz ciebie, doprawdy. Otóż i wpadłam w ton sentymentalny! Gdybym poszła eszcze trochę

Niebezpieczne związki

Page 166: Niebezpieczne związki

dale , skończyłoby się na czułości: ale nie, nie zasługu esz na to.Nie zasługu esz również, abym się miała usprawiedliwiać. Aby cię ukarać za two e

posądzenia, zostawię cię przy nich: ani o tym, kiedy wróciłam, ani o motywie odwiedzinDanceny’ego nie powiem ani słowa. Zadałeś sobie niemało trudu, aby się wywiedziećo wszystkim, nieprawdaż? No i cóż, dużoś na tym zyskał? Cieszę się, eżeli znalazłeś w tymwiele przy emności; moich nie zamąciłeś w niczym, to pewna.

Na twó list z pogróżkami mogę zatem odpowiedzieć tyle, że ani mnie nie u ął dlaciebie, ani nie przeraził, i że na razie czu ę się niezmiernie odległą od tego, aby zaspokoićtwo e pretens e.

Istotnie, przy ąć cię takim, akim okazu esz się dzisia , to znaczyłoby dopuścić sięwzględem ciebie prawdziwe niewierności. To by nie znaczyło powrócić do dawnego ko-chanka: to byłoby wziąć nowego, który ani w przybliżeniu nie może iść w porównaniez tamtym. Nie zapomniałam eszcze na tyle o dawnym Valmoncie, aby móc go zdradzićw ten sposób. Valmont, którego kochałam, był pełen uroku; chętnie przyzna ę nawet, iżw ogóle nie spotkałam milszego odeń człowieka. Ach, proszę cię, wicehrabio, eżeli goodna dziesz, przyprowadź go do mnie; ten zawsze się spotka z na lepszym przy ęciem.

Uprzedź go ednak, że w żadnym wypadku nie mogłoby to być ani dziś, ani utro.Jego sobowtór zaszkodził mu nieco w moich oczach: potrzeba mi czasu, aby ochłonąćz przykrego wrażenia; albo też może przyrzekłam Danceny’emu oba te dni? A twó listnauczył mnie, że ty nie żartu esz, skoro się uchybi słowu. Widzisz zatem, że trzeba czekać.

Ależ cóż ci to szkodzi? Wszakże tak łatwo możesz się zemścić nad rywalem. Nieuczyni two e kochance nic gorszego niż ty ego własne : a wreszcie, czyż edna kobietanie warta est drugie ? To są two e zasady. Tę nawet, która byłaby koc ąc i tk iw , któraby i tni ed nie d ciebie, umier z mi o ci i u, i tę byś poświęcił dla kaprysu, dlaobawy prostego żarciku; i ty chcesz, aby sobie robić z tobą ceremonie? Och, to by byłoniesprawiedliwie.

Do widzenia, wicehrabio; wraca zatem i wraca miły, ak dawnie . Wierz mi, a ni-czego nie pragnę więce , ak dopatrzeć się w tobie wszelkich uroków: z chwilą gdy tonastąpi, zobowiązu ę się donieść ci o tym. Doprawdy, estem za dobra.

Paryż, grudnia ** Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil

Odpowiadam natychmiast na list i postaram się być asnym, co nie est łatwym z pa-nią, z chwilą gdy raz postanowiłaś sobie czegoś nie rozumieć.

Nie potrzeba długich rozpraw na to, aby stwierdzić, że wobec tego, iż każde z nasposiada w ręku wszelkie środki zgubienia drugiego, mamy w tym równy interes, aby sięoszczędzać nawza em. Toteż nie o to chodzi. Ale pomiędzy dwiema ostatecznościami esteszcze tysiąc innych: nie widzę zatem nic śmiesznego w tym, co ci powiedziałem i coci eszcze powtórzę, że eszcze dzisie szego dnia albo zostanę twoim kochankiem, albotwoim wrogiem.

Czu ę doskonale, że taki wybór est ci nie na rękę; że o wiele wolałabyś kręcić; wiem,że nigdy nie lubiłaś być postawiona w ten sposób pomiędzy t k a nie: ale ty musisz czućnawza em, że a z mo e strony nie łatwo się godzę być wystrychniętym na dudka. Chętniegotów estem dać dobry przykład i oświadczam z przy emnością, że wolę zgodę i pokó :ale eżeli trzeba będzie e naruszyć, sądzę, że mam po temu prawo i środki.

Dodam więc, że na mnie szą trudność, z aką spotkam się z twe strony, wezmę wprostza wypowiedzenie wo ny: wszystkie piękne azesy są zbyteczne; dwa słowa wystarczą.

Paryż, grudnia **(odpowiedź markizy de Merteuil skreślona u dołu tegoż listu)A zatem, wo na!

Pani de Volanges do pani de Rosemonde

Biuletyny powiadamia ą cię lepie , niż a bym to mogła uczynić, droga przy aciół-ko, o smutnym stanie chore . Pochłonięta cała pielęgnowaniem e , nie odrywałabym sięod tego obowiązku nawet dla pisania do ciebie, gdyby nie wydarzenie zaiste na mnie

Niebezpieczne związki

Page 167: Niebezpieczne związki

spodziewane. Oto dostałam list od pana de Valmont; podobało mu się obrać mnie zaswo ą powiernicę, a nawet pośredniczkę u pani de Tourvel, dla które dołączył równieżlist przesłany mi razem z moim. Odesłałam mu go z powrotem, wraz z mo ą odpowie-dzią. Posyłam pani list pisany do mnie; mniemam, iż osądzisz tak ak a, że nie mogłamani też nie powinna byłam uczynić tego, o co mnie prosi. Gdybym zresztą nawet chcia-ła, nasza nieszczęśliwa przy aciółka nie byłaby zdolna mnie zrozumieć. Bezprzytomność,ma aczenie trwa ą ciągle. Ale co pani powie o te rozpaczy pana de Valmont? Czy tymrazem est szczery, czy też pragnie oszukać świat aż do końca¹⁴¹? Jeżeli rozpacz ego nieest udana, może sobie powiedzieć, iż sam est sprawcą swego nieszczęścia. Nie sądzę, abybył zbyt zadowolony z mo e odpowiedzi: ale wyzna ę, iż wszystko, co mi est wiadomeo te nieszczęsne przygodzie, oburza mię coraz więce przeciwko e sprawcy.

Żegnam cię, droga przy aciółko: wracam do moich smutnych zadań, tym smutnie -szych, iż pozbawionych akie kolwiek nadziei. Znasz pani uczucia, z akimi pozosta ę dlaciebie.

Paryż, grudnia ** Wicehrabia de Valmont do kawalera Danceny

Zachodziłem dwa razy do ciebie, drogi kawalerze: ale odkąd porzuciłeś rolę kochankadla roli zdobywcy serc, rozumie się samo przez się, iż stałeś się niewidzialnym. Twó słu-żący zapewniał mnie, że wrócisz do domu przed wieczorem: ale a, który powiadomionyestem o twoich zamiarach, odgadłem łatwo, iż wpadniesz edynie na chwilę, aby przy-wdziać stró odpowiedni do sytuac i i natychmiast pogonisz na pole chwały i zwycięstw.Ślicznie to z two e strony; mogę ci tylko przyklasnąć; ale może na dzisia wieczór zmie-nisz kierunek twe tryumfalne pogoni. Znasz edynie bardzo połowicznie swo e własnesprawy; trzeba cię obzna mić z nimi nieco wszechstronnie , a potem sam rozstrzygniesz.

Masz schadzkę na dzisie szą noc, nieprawdaż? Z kobietą uroczą, którą ubóstwiasz?Ach, bo które ż kobiety nie ubóstwia się w twoim wieku, przyna mnie przez pierwszytydzień! Wszystko ułożone; esteś oczekiwany w małym domku urzą on m w ącznied ciebie i liczysz minuty dzielące cię od chwili, w które tam pospieszysz. To wiemy oba ,akkolwiek nie powiedziałeś mi ani słowa. A teraz oto czego nie wiesz i co trzeba, abymci powiedział.

Od czasu powrotu do Paryża pracowałem nad sposobami zbliżenia cię do panny deVolanges: przyrzekłem ci to wszakże. Jeszcze ostatni raz, kiedy o tym z tobą mówiłem,mogłem sądzić z twoich uniesień, że czyniąc to, pracu ę dla twego szczęścia. Nie mo-głem sam doprowadzić do skutku tego trudnego przedsięwzięcia, ale przygotowawszyteren, resztę powierzyłem gorliwości two e ukochane . Miłość natchnęła ą pomysłowo-ścią, które nie stało memu doświadczeniu; akoż powiedziała mi dziś wieczorem, iż oddwóch dni wszystkie przeszkody znikły i szczęście two e zależy edynie od ciebie.

Od dwóch dni pieściła się myślą, iż sama będzie ci mogła ozna mić tę nowinę; byłabycię przy ęła w nieobecności mamy: ale ty się nie pokazałeś! Nie ta ę ci, iż młoda osóbkawydała mi się nieco dotknięta tym brakiem zapału z twe strony. Wreszcie znalazła sposóbporozumienia się ze mną i kazała mi przyrzec, iż oddam ci ak na spiesznie list, który otodołączam. Założyłbym się, że chodzi tu o schadzkę na dzisie szy wieczór: w każdym razieprzyrzekłem na honor i przy aźń, że otrzymasz czułą przesyłkę w ciągu dzisie szego dnia,i nie mogę ani nie chcę uchybić memu słowu.

A teraz, młody człowieku, akąż cząstkę wybierzesz? Sto ąc na rozdrożu pomiędzymiłostką a miłością, pomiędzy przy emnością a szczęściem, akiż uczynisz wybór? Gdybymmówił do Danceny’ego sprzed trzech miesięcy, a nawet sprzed tygodnia, byłbym zarównopewny ego serca ak postępków, ale Danceny dzisie szy, rozrywany przez kobiety, goniącyza przygodami i który się stał, ak zwycza nie się dzie e, po trosze łotrzykiem, czy będzieumiał przełożyć młodą dziewczynę bardzo nieśmiałą, które wdzięk stanowi edynie epiękność, niewinność i miłość, nad powaby do rzałe i wytrawne kobiety? Co do mnie,drogi przy acielu, zda e mi się, że nawet wedle twoich nowych zasad, które, wyzna ę, i apo trosze podzielam, w tych okolicznościach skłoniłbym się ednak ku młode kochance.

¹⁴¹ e t zczer , cz te pr gnie o zuk wi t do ko c — ponieważ dalszy ciąg ninie sze korespondenc i nierozwiązu e te wątpliwości, uważano za stosowne pominąć list p. de Valmont. [przypis autorski]

Niebezpieczne związki

Page 168: Niebezpieczne związki

Przede wszystkim będzie to edna więce ; przy tym, gdy chodzi o pierwszy krok, niełatwoest odzyskać sposobność, gdy ą się raz utraci. Tonąca cnota czepia się niekiedy gałęzi,a skoro raz się ocali, ma się uż na baczności i nierychło da e się pode ść.

Przeciwnie, z drugie strony na cóż się narażasz? Nawet nie na zerwanie; co na wyżena poróżnienie, któremu będziesz zawdzięczał nowe rozkosze po ednania. Jakaż inna drogapozosta e kobiecie, która się uż oddała, ak droga pobłażania? Cóż zyskałaby na uporze?Utratę przy emności bez zysku dla dobre sławy.

Jeżeli, ak to przypuszczam, pospieszysz drogą miłości, która wyda e mi się zarazemdrogą rozsądku, sądzę, że przezornie będzie nie odwoływać dzisie sze schadzki; pozwólpo prostu czekać na siebie: gdybyś spróbował podać akąś przyczynę, bardzo możliwe, iżstarano by się ą sprawdzić. Jutro możesz obmyślić akąś niezwalczoną przeszkodę, któracię rzekomo zatrzymała; mogłeś na przykład zasłabnąć albo coś innego w tym rodza u;wyrazisz ubolewanie i wszystko się naprawi.

Jakkolwiek zresztą wypadnie two e postanowienie, proszę cię edynie, abyś mnieuwiadomił o nim; że zaś mnie to nie dotyczy, tak czy tak będę uważał, iż dobrze uczyniłeś.Do widzenia, drogi przy acielu.

Powiem ci eszcze tylko, iż żału ę pani de Tourvel, rozłączenie z nią doprowadza mniedo rozpaczy i połową życia opłaciłbym szczęście poświęcenia e drugie połowy. Ach,wierza mi, nie masz na świecie nic nad miłość!

Paryż, grudnia ** Cecylia Volanges do kawalera Danceny

(dołączony do poprzedza ącego)Czym się to dzie e, drogi przy acielu, że tak rzadko cię widu ę, mimo iż pragnę tego

zawsze? Czyżbyś ty nie miał uż na to takie ochoty ak a? Ach, teraz dopiero naprawdęczu ę się smutna!… Bardzie smutna niż wtedy, kiedy byliśmy całkiem rozłączeni. Przed-tem zgryzoty mo e pochodziły od innych; teraz od ciebie: a to o wiele bardzie boli.

Od kilku dni mamy prawie zupełnie nie ma w domu, wszak wiesz o tym; miałamnadzie ę, że spróbu esz skorzystać z tych chwil większe swobody: ale ty ani się zatroszczyszo mnie: bardzo estem nieszczęśliwa! Tyle razy mi mówiłeś, że to a z nas dwo ga mniekocham! Ja wiedziałam, że est przeciwnie, i oto mamy dowody. Wart byś był, abym cinic nie powiedziała, com zrobiła dla ułatwienia widywania się, a z czym ogromnie dużomiałam kłopotu; ale zanadto pana kocham i zanadto mam ochotę go widzieć, abym mogłato zataić; a przy tym chcę się przekonać, czy pan mnie kocha naprawdę!

Zatem dokazałam tego, że odźwierny trzyma z nami: przyrzekł mi, że ile razy panprzy dzie, pozwoli panu we ść, uda ąc, że pana nie widzi. Możemy zupełnie mu zaufać; tobardzo poczciwy człowiek. Chodzi więc tylko o to, aby pana nikt nie spostrzegł w domu;a to bardzo łatwo, eżeli pan przy dzie dopiero późno wieczór. Panna służąca przyrzekłami, że się nie obudzi; to także bardzo poczciwa dziewczyna! A teraz zobaczymy, czy panprzy dzie.

Mó Boże, czemu mi serce bije tak mocno, gdy piszę do pana? Czy to znaczy akienieszczęście, czy też tak z nadziei zobaczenia ciebie? Wiem tylko, że eszcze nigdy pana taknie kochałam ani nie miałam takie ochoty, żeby to panu powiedzieć. Niech pan przy dzie,mó złoty, mó na droższy panie: niech mogę ci powtórzyć sto razy, że cię kocham, że cięubóstwiam, że nie będę nigdy kochała nikogo prócz ciebie.

Przy dź, eżeli nie chcesz, aby two e i była bardzo nieszczęśliwa.Do widzenia, na droższy, ściskam cię z całego serca.Paryż, grudnia **

Kawaler Danceny do wicehrabiego de Valmont

Nie wątp, drogi wicehrabio, ani o moim sercu, ani o moich postanowieniach: ak-żeżbym się zdołał oprzeć życzeniom Cecylii? Ach tak, czu ę, że ą edną kocham, ą ednąkochać będę zawsze! Je prostota, e tkliwość, ma ą dla mnie urok, któremu mogłemsprzeniewierzyć się na chwilę, lecz którego nic nie zatrze w me pamięci. Zaplątany, mo-gę powiedzieć, niemal bezwiednie w inną przygodę, nieraz nawet wśród na słodszych

Niebezpieczne związki

Page 169: Niebezpieczne związki

uciech dręczyłem się wspomnieniem Cecylii; może nigdy serce mo e nie wspominało etak tkliwie i szczerze, ak właśnie w chwili, gdy byłem e niewiernym. Mimo to, drogiprzy acielu, oszczędza my e wrażliwość, niech nie wie nic o moich winach: nie, aby ąoszukiwać, ale aby e nie martwić. Szczęście Cecylii est na gorętszym pragnieniem meduszy: nigdy nie przebaczyłbym sobie błędu, który by ą kosztował boda edną łzę.

Zasłużyłem, czu ę to, na przycinki, akimi mnie smagasz, mówiąc o moich now cz d c : ale możesz mi wierzyć, że nie one w te chwili kieru ą moim postąpieniem i żenie dale ak utro gotów estem to udowodnić. Pó dę oskarżyć się przed istotą, która stałasię przyczyną mego zbłąkania i sama e podzieliła; powiem e : „Czyta w mym sercu: od-dycha dla ciebie na tkliwszą przy aźnią; przy aźń złączona z pożądaniem tak podobna estdo miłości!… Obo eśmy ulegli pomyłce; ale eżeli byłem zdolny do popełnienia błędu,nie estem zdolny do złe wiary”. Znam mo ą przy aciółkę: est zarówno zacna, ak ro-zumna; nie tylko mi przebaczy, ale uczyni więce : pochwali mo e postąpienie. Ona samaczyniła sobie nieraz wyrzuty, iż zdradziła przy aźń; często skrupuły e brały niemal góręnad miłością, ona wzmocni w me duszy ten zbawienny głos sumienia, który a starałemsię lekkomyślnie przygłuszyć w e sercu. Je będę zawdzięczał, iż stanę się lepszym, takak tobie, iż będę szczęśliwym. O, przy aciele moi, przy mijcie mo ą wdzięczność! Myśl,iż wam zawdzięczać będę mo e szczęście, powiększa ego cenę.

Do widzenia, wicehrabio. Mimo wybuchu me radości myślę o twoich zgryzotachi biorę w nich na żywszy udział. Czemuż nie mogę ci być użytecznym! Pani de Tourvelpozosta e zatem nieubłagana? Mówiono mi również, że est bardzo chora. Mó Boże,akże mi ciebie żal!

Chciałbym móc dłuże rozmawiać z tobą; ale czas nagli: może Cecylia mnie uż ocze-ku e.

Paryż, grudnia ** Wicehrabia de Valmont do markizy de Merteuil

(rano, po przebudzeniu się)I cóż, markizo, akże się czu esz po rozkoszach ubiegłe nocy? Czy nie esteś nie-

co zmęczona? Przyzna , że Danceny est zachwyca ący! Cudów, doprawdy, dokazu e tenchłopak! Nie spodziewałaś się tego po nim, nieprawdaż? Szczerze uderzam się w pier-si; taki rywal zasługiwał, aby mnie dla niego poświęcić. W istocie, pełen est cennychprzymiotów! Ale zwłaszcza co za miłość, co za stałość, aka delikatność! Ach, eżeli kie-dykolwiek zdoła pokochać cię tak ak swo ą Cecylię, nie będziesz miała przyczyny obawiaćsię rywalek. Dowiódł ci tego ubiegłe nocy. Może przy pomocy wyrafinowane zalotno-ści inna kobieta potrafi ci go odebrać na chwilę; młodemu chłopcu trudno est zostaćnieczułym na zbyt czynne dowody sympatii; ale edno słowo ukochane istoty wystarcza,ak widzisz, aby rozproszyć złudzenie; toteż trzeba ci się edynie postarać, aby zostać tąukochaną istotą, a będziesz zupełnie szczęśliwą.

Z pewnością ty, markizo, nie omylisz się co do tego; zanadto wiele masz zna omościprzedmiotu, aby się można było o to obawiać. Mimo to przy aźń, aka nas łączy, rów-nie szczera z mo e strony, ak dobrze odwza emniana z two e , obudziła we mnie chęćuczynienia w twoim interesie dzisie sze nocy te małe próby. Tak; est to dzieło mo egorliwości; powiodło się na zupełnie ; ale, proszę, żadnych podziękowań; nie warto mó-wić o tym; nie było nic łatwie szego pod słońcem. Ot, po prostu, zgodziłem się podzielićz młodym człowiekiem względy ego kochanki: ostatecznie, on miał do nich tyleż prawco a; a mnie zależało na tym tak niewiele! Sam dyktowałem list, który młoda osobanapisała; ale to edynie, aby zyskać nieco czasu: mieliśmy nań o tyle lepszy użytek! Dołą-czyłem do tego listu kilka słów od siebie; och, prawie bez znaczenia; parę przy acielskichuwag, aby pokierować decyz ą nowego kochanka; ale, doprawdy, były zupełnie zbyteczne:trzeba mu przyznać, iż nie wahał się ani przez chwilę.

Zresztą on sam, w całe niewinności, wybiera się dziś do ciebie, aby wyznać wszystko;z pewnością ta opowieść sprawi ci wielką przy emność: powie ci: cz t w moim ercu; czyżto nie opłaca wszystkiego? Mam nadzie ę, że czyta ąc w nim to, czego on pragnie, wy-czytasz tam również, że kochankowie tak młodzi ma ą swo e niebezpieczeństwa; i eszczeto, że lepie est mnie mieć za przy aciela niż za wroga.

Niebezpieczne związki

Page 170: Niebezpieczne związki

Do widzenia, markizo, aż do na bliższe sposobności.Paryż, grudnia **

Markiza de Merteuil do wicehrabiego de Valmont

(bilecik)Nie lubię, gdy ktoś dołącza liche żarty do szpetnych postępków: nie leży to ani w mo-

im zwycza u, ani w moim smaku. Kiedy mam do kogoś urazę, nie szydzę zeń; robię lepie :mszczę się. Mimo całego zadowolenia, w akim się zda esz tonąć w te chwili, nie zapo-mina , że nie pierwszy raz oklasku esz się zawczasu, i to sam eden, w nadziei tryumfu,który wymyka ci się z rąk w chwili, gdy się nim uż szczycisz. Do widzenia.

Paryż, grudnia ** Kawaler Danceny do wicehrabiego de Valmont

Jestem powiadomiony, wicehrabio, o pańskim postępowaniu względem mnie. Niepoprzesta ąc na tym, iż oszukałeś i zadrwiłeś ze mnie niegodnie, chełpisz się eszcze i czu-esz się z tego dumnym. Widziałem dowód twe zdrady, kreślony własną ręką. Wyzna ę,iż serce mo e zakrwawiło się i że doznałem nie akiego wstydu, iż tak bardzo przyczyniłemsię sam do wstrętnego nadużycia, akiego dopuściłeś się na mo e ufności. Mimo to niezazdroszczę ci te haniebne przewagi: estem edynie ciekawy, czy we wszystkim potrafiszą uzyskać nade mną. Przekonam się o tym, eżeli, ak mam nadzie ę, zechcesz się znaleźćutro pomiędzy ósmą a dziewiątą rano przy bramie lasku Vincennes, we wsi Saint-Man-dé. Będę się starał dostarczyć tam wszystkiego, co będzie potrzebne dla wy aśnień, akichpozosta e mi od pana zażądać.

Kawaler DancenyParyż, grudnia **, wieczorem.

Pan Bertrand do pani de Rosemonde

Z niezmiernym żalem przychodzi mi dopełnić smutnego obowiązku zwiastowaniapani nowiny, która cię przyprawi o tak okrutną boleść.

Szanowny siostrzeniec pani… Mó Boże! trzebaż, abym musiał martwić tak czcigodnąak ty, pani, istotę! Szanowny siostrzeniec pani miał nieszczęście polec w po edynku, akistoczył dziś rano z panem kawalerem Danceny. Nie znam zupełnie przyczyny zwady: alesądząc z biletu, który znalazłem eszcze w kieszeni pana wicehrabiego i który mam zaszczytdołączyć, zda e się, iż nie on był stroną wyzywa ącą. I trzebaż, aby to emu właśnie niebopozwoliło zginąć!

Byłem w mieszkaniu pana wicehrabiego w chwili same , kiedy go przyniesiono. Niechpani sobie wyobrazi mo e przerażenie, gdy u rzałem siostrzeńca e dźwiganego przezdwóch ludzi, całego zalanego krwią. Miał dwie rany od pchnięcia szpadą i uż był bardzoosłabiony. Pan Danceny był także obecny i nawet płakał. Ach, to pewna, że godzi mu siępłakać: ale to nieco za późno wylewać łzy, kiedy się sprawiło nieszczęście bez ratunku!

Co do mnie, nie mogłem zapanować nad mym wzburzeniem: i mimo że estem takskromną osobą, wyraziłem, co o tym mniemam. Ale tuta pan wicehrabia okazał sięistotnie wielkim. Kazał mi umilknąć; u ął za rękę człowieka, który był ego mordercą,nazwał go swoim przy acielem, uściskał wobec nas wszystkich i rzekł: „Nakazu ę wam,abyście mieli dla pana wszystkie względy, akie należą dzielnemu i szlachetnemu człowie-kowi”. Kazał mu eszcze oddać przy mnie dużą pakę papierów, których zawartości nieznam, ale wiem, iż pan wicehrabia przywiązywał do nich dużą wagę. Następnie zażądał,aby ich zostawiono samych. Wśród tego kazałem natychmiast posłać po wszelką pomoc,tak doczesną ak duchowną; ale niestety zło było uż bez ratunku. W niespełna pół go-dziny potem pan wicehrabia był bez przytomności. Zaledwie udzielono mu ostatniegonamaszczenia, wyzionął ducha.

Mó Boże! Kiedy przy urodzeniu obe mowałem w ramiona tę szacowną nadzie ę takznamienitego domu, czyż mogłem był przewidywać, że w moich ramionach wyzionieducha i że mnie przy dzie ten zgon opłakiwać? Śmierć tak przedwczesna i tak nieszczęśli-wa! Łzy płyną mi z oczu mimo me woli. Racz mi wybaczyć pani, iż śmiem tak mieszać

Niebezpieczne związki

Page 171: Niebezpieczne związki

mo ą boleść z two ą własną: ale, w akim bądź stanie, człowiek ma serce i tkliwość; tożbyłbym bardzo niewdzięczny, gdybym nie opłakiwał całe życie pana, który okazywał mityle dobroci i zaszczycał mnie takim zaufaniem.

Jutro, po wyniesieniu ciała, każę położyć pieczęcie na wszystkim i może pani na zu-pełnie polegać na mo e wierności. Nie est pani ta nym, że ten nieszczęśliwy wypadekkładzie koniec pełnomocnictwu i da e zupełną swobodę twoim, pani, rozporządzeniom.Jeżeli mogę być w czymś użytecznym, proszę o łaskawe przesłanie mi rozkazów: dołożęcałe gorliwości, aby zostały ściśle wykonane.

Pozosta ę z na głębszym uszanowaniem pani bardzo pokornym etc.Paryż, grudnia **

Pani de Rosemonde do pana Bertrand

Otrzymu ę twó list w te chwili, mó drogi Bertrandzie, i dowiadu ę się z niegoo okropnym wypadku, którego mó siostrzeniec stał się nieszczęśliwą ofiarą. Tak, oczy-wiście, mam dla ciebie zlecenia i edynie dla nich mogę się za ąć w te chwili czym innymniż mo ą śmiertelną boleścią.

Bilet pana Danceny, przysłany mi przez ciebie, est dowodem bardzo przekonywu ą-cym, że to on wywołał po edynek: toteż żądam, abyś natychmiast wniósł w te sprawieskargę w mym imieniu. Przebacza ąc nieprzy acielowi, siostrzeniec mó szedł za popędemwrodzone szlachetności; ale a, a powinnam pomścić ednocześnie ego śmierć, ludzkośći religię. Mamy wszelkie prawo i obowiązek odwołać się do surowości praw przeciwkotemu zabytkowi barbarzyństwa, który plugawi eszcze nasze obycza e; nie sądzę też, abyprzykazanie, które nam zaleca wybaczanie krzywd, mogło się odnosić do tego zdarzenia.Oczeku ę tedy, że wdrożysz postępowanie w te sprawie z całym oddaniem i energią, doakich wiem, że esteś zdolny i które winien esteś pamięci mego siostrzeńca.

Postarasz się przede wszystkim udać się do prezydenta de *** w moim imieniu i na-radzisz się z nim w tym przedmiocie. Nie piszę do niego, gdyż pragnę co na spiesznieoddać się cała me boleści. Przeprosisz go za to i zazna omisz z treścią tego listu.

Bywa zdrów, drogi Bertrandzie; chwalę ci two e dobre uczucia, dzięku ę za nie i e-stem oddana ci na całe życie.

Z zamku ***, grudnia ** Pani de Volanges do pani de Rosemonde

Wiem, że uż powiadomiona esteś, droga i godna przy aciółko, o stracie, aką ponio-słaś; znałam two e przywiązanie do pana de Valmont i podzielam bardzo szczerze zgryzotę,akie musisz doznawać. Ciężko mi, doprawdy, bardzo, iż muszę przyczyniać nowych ża-lów do tych, których doświadczasz w te chwili: ale — niestety — uż edynie łzy możeszofiarować nasze nieszczęśliwe przy aciółce.

Wiesz, że przeszło od dwóch dni była w stanie zupełnie bezprzytomnym; eszczewczora rano, kiedy przybył lekarz i kiedy zbliżyliśmy się do e łóżka, nie poznała ego animnie i nie mogliśmy uzyskać od nie ani ednego słowa, ani na lże szego znaku. I oto za-ledwie powróciliśmy ku kominkowi, podczas kiedy lekarz zawiadamiał mnie o smutnymwypadku śmierci pana de Valmont, ta nieszczęsna kobieta odzyskała całą przytomność.

Powtarza ące się kilkakrotnie słowo „Valmont” i „śmierć” obudziły e czu ność: od-sunęła zasłony łóżka, woła ąc: „Jak to! co mówicie? Pan de Valmont nie ży e!”. Miałamnadzie ę, iż uda mi się wmówić, iż się omyliła i zapewniałam ą zrazu, że źle nas zrozu-miała; na próżno. Wymogła na lekarzu, aby powtórzył owo okrutne opowiadanie; a gdyeszcze próbowałam ą odwieść od te myśli, przywołała mnie i rzekła po cichu: „Po comnie oszukiwać? Czyż on nie był uż umarły dla mnie?”. Trzeba było zatem ustąpić.

Nasza nieszczęśliwa przy aciółka słuchała zrazu z twarzą dość spoko ną; ale wkrótceprzerwała opowiadanie, mówiąc: „Dosyć, mam uż dosyć”. Zażądała natychmiast, abyzasunąć firanki, a gdy lekarz chciał następnie za ąć się staraniami swo ego zawodu, niepozwoliła bezwarunkowo, aby się do nie przybliżył.

Około czwarte przybył o ciec Anzelm i pozostał całą godzinę zamknięty sam z chorą.Skoro wróciliśmy, twarz e była pełna spoko u i pogody. Reszta dnia spłynęła na wskaza-

Niebezpieczne związki

Page 172: Niebezpieczne związki

nych zwycza em modłach, przerywanych edynie częstymi omdleniami chore . Wreszcieokoło godziny edenaste wieczór wydało mi się, iż oddycha trudnie i więce cierpi. Wy-sunęłam rękę, aby u ąć ą za ramię: miała eszcze na tyle siły, aby wziąć mo ą rękę i położyćą na swoim sercu. Nie uczułam uż ego uderzeń i w istocie, nieszczęśliwa wyzionęła du-cha w te że chwili.

Przypominam sobie, droga przy aciółko, ak w czasie twe ostatnie podróży tutaniespełna przed rokiem rozmawiałyśmy wspólnie o kilku osobach, których szczęście wy-dawało się nam mnie lub więce utrwalone. Wspomniałyśmy wówczas z upodobaniemlos te właśnie kobiety, które opłaku emy dziś równocześnie i zgon, i nieszczęścia! Ty-le cnót, tyle chwalebnych przymiotów i powabów; usposobienie tak miłe i łatwe; mąż,którego kochała i który ą ubóstwiał; towarzystwo, w którym sobie podobała, a była egorozkoszą; uroda, młodość, ma ątek; tyle na cennie szych darów zniszczonych oto przezedną nierozwagę! O Opatrzności! To pewna, iż trzeba uwielbiać two e wyroki; ale akżeżone są niezrozumiałe!

Opuszczam cię i spieszę do córki, która est nieco cierpiąca. Dowiedziawszy się odemnie dziś rano o śmierci tak niespodziane dwo ga zna omych osób, zasłabła nagle, tak iżkazałam ą położyć do łóżka. Mam nadzie ę, że to lekkie niedomaganie nie będzie miałonastępstw.

Do widzenia, droga i godna przy aciółko.Paryż, grudnia **

Pan Bertrand do pani Rosemonde

Pani, w następstwie rozkazów, akie raczyłaś mi wydać, miałem zaszczyt udać się dopana prezydenta de *** i zapoznałem go z treścią pani listu. Zarazem ozna miłem mu,że stosu ąc się do twoich życzeń, nie uczynię nic bez ego wskazówki. Ten czcigodnydosto nik polecił mi zwrócić pani uwagę, że skarga, aką masz zamiar wnieść przeciwkokawalerowi Danceny, naraziłaby zarówno pamięć e szanownego siostrzeńca: dobra sławaego musiałaby być z konieczności dotknięta wyrokiem sądu, co byłoby z pewnością wiel-kim nieszczęściem. Jego zdanie est, iż trzeba się wstrzymać od akichkolwiek kroków;racze , przeciwnie, dołożyć starań, aby ministerstwo publiczne nie powzięło wiadomościo te nieszczęśliwe przygodzie, niestety aż nazbyt uż głośne .

Uwagi te wydały mi się pełne roztropności, toteż uznałem za właściwe oczekiwaćnowych rozkazów z twe strony.

Pozosta ę z szacunkiem pani na niższym etc.Paryż, grudnia **

Anonim do kawalera Danceny

Panie, mam zaszczyt uprzedzić pana, że w wysokich kołach sądowych dziś rano byłamowa o sprawie, aka zaszła w ostatnich dniach pomiędzy panem a panem wicehrabią deValmont i należy się obawiać, aby ministerstwo publiczne nie wniosło skargi w te mierze.Mniemałem, iż to ostrzeżenie może być panu użyteczne, bądź to abyś za pomocą wpły-wów, akimi możesz rozporządzać, postarał się uprzedzić te przykre następstwa, bądź też,w razie gdyby się to nie powiodło, abyś mógł pomyśleć zawczasu o swoim bezpieczeństwieosobistym.

Jeżeliby pan pozwolił udzielić sobie rady, sądzę, iż dobrze uczyniłby pan, nie pokazu-ąc się przez akiś czas publicznie. Jakkolwiek zwykle tego rodza u sprawy spotyka ą sięz pobłażaniem, należy się ednak prawom boda ta zewnętrzna oznaka szacunku.

Radzę to tym usilnie , ile że doszło do mo e wiadomości, iż nie aka pani de Rose-monde, krewna pana de Valmont, nosi się z zamiarem wniesienia skargi przeciw panu;wówczas zaś władze publiczne nie mogłyby się uchylić od dochodzeń. Byłoby może wska-zanym, aby pan mógł trafić przez kogoś do te osoby.

Szczególne przyczyny nie pozwala ą mi podpisać tego listu. Ale mam nadzie ę, żenie wiedząc nawet od kogo pochodzi, potrafisz sprawiedliwie ocenić uczucia, akie godyktowały.

Mam zaszczyt etc.

Niebezpieczne związki

Page 173: Niebezpieczne związki

Pani de Volanges do pani de Rosemonde

Rozchodzą się tuta , droga i godna przy aciółko, nader zadziwia ące i bardzo przykrewieści co do osoby pani de Merteuil. Oczywiście, daleka estem od dawania im wiaryi trzymałabym zakład, że są to tylko nikczemne potwarze: ale niestety, dobrze wiem,ak łatwo niegodziwości, nawet na mnie prawdopodobne, zna du ą grunt dla siebie i aktrudno przychodzi zatrzeć wrażenie, akie pozostawia ą po sobie. Z te przyczyny zanie-poko ona estem nieco tymi pogłoskami, mimo iż mniemam, że aż nadto łatwo będzieobrócić e w niwecz. Co do mnie, zaledwie wczora , i to bardzo późno, dowiedziałam sięo tych okropnościach. Posłałam dziś do pani de Merteuil; ozna miono mi, iż wy echałana wieś, gdzie ma przepędzić dwa dni. Nie umiano mi ob aśnić, do kogo się udała.

Otóż mam nadzie ę, iż pani będzie mogła eszcze przed e powrotem udzielić miwy aśnień, które mogą być dla pani de Merteuil użyteczne: bowiem te wstrętne historieopiera ą się na okolicznościach towarzyszących śmierci pana de Valmont. Oto co głoszą,a racze , ściśle mówiąc, co szepcą dopiero, ale co lada dzień niechybnie wybuchnie.

Mówią tedy, że sprzeczka, aka zaszła między panem de Valmont a kawalerem Dancenyest dziełem pani de Merteuil, która oszukiwała na równi ich obu; że, ak zdarza sięniemal zawsze, dwa rywale zaczęli od zbro nego spotkania, a dopiero potem przystąpilido wy aśnień. Następstwem tych wy aśnień miało być zupełne i szczere po ednanie; zaśaby kawalerowi Danceny dać poznać w pełnym świetle panią de Merteuil, ak również abysię całkowicie uniewinnić, pan de Valmont dołączył na poparcie swoich słów mnóstwolistów pochodzących z ego stałe z nią korespondenc i, a w których to listach markizaopowiada o sobie same , i to w stylu ak na bardzie swobodnym, skandaliczne wprostanegdoty.

Doda ą, że Danceny w pierwszym oburzeniu pokazywał te listy każdemu, kto chciał eoglądać i że obecnie obiega ą one cały Paryż. Wymienia ą zwłaszcza dwa: eden, w którymmarkiza rozwija całkowite dzie e swego życia i zasad, i który ma być szczytem ohydy;drugi, który oczyszcza zupełnie pana de Prévan¹⁴², stanowiąc awny dowód, iż Prévan uległedynie wyraźnym zachętom pani de Merteuil i że bytność ego u nie była umówiona.

Na szczęście posiadam bardzo silne dowody na to, że te pogłoski są edynie nikczem-nym oszczerstwem. Przede wszystkim wiemy dobrze obie, że pan de Valmont z pewno-ścią nie za mował się panią de Merteuil, a mam wszelki powód mniemać, iż Danceny nieza mował się nią również, toteż wyda e mi się rzeczą pewną, że nie mogła być ani przed-miotem, ani sprawczynią ich zwady. Tym bardzie nie rozumiem, aki interes miałabypani de Merteuil, którą pomawia ą o porozumienie z panem de Prévan, w wywoływaniusceny, która mogła być w każdym razie edynie niemiła przez swó rozgłos, a mogła staćsię bardzo niebezpieczną dla nie , czyniąc nieprze ednanego wroga z człowieka będące-go panem e ta emnicy i liczącego wielu stronników. Zaznaczyć trzeba, że od czasu teprzygody nie podniósł się ani eden głos na korzyść Prévana i nawet z ego strony niebyło żadnego protestu.

Te spostrzeżenia kazałyby mi pode rzewać, iż to on mógłby być twórcą pogłosek, akiekrążą dzisia . Byłyby one dziełem nienawiści i zemsty człowieka, który widząc się zgubio-nym, pragnie może w ten sposób sprowadzić korzystne dla siebie zamieszanie opinii. Alez akie kolwiek strony pochodzą te ohydy, na pilnie szą rzeczą est e unicestwić. Upadły-by same przez się, gdyby się okazało, ak to est prawdopodobne, iż panowie de Valmonti Danceny nie mówili z sobą po owym nieszczęśliwym spotkaniu i że wieść o oddaniuakichś papierów również est zmyślona.

Wiedziona chęcią co rychle szego sprawdzenia tych faktów, posłałam dziś rano dopana Danceny; nie ma go również w Paryżu. Służącemu memu ozna miono, że wy echałte nocy na skutek ostrzeżenia, akie otrzymał wczora . Mie sce ego pobytu est ta em-nicą. Widocznie obawia się następstw za ścia. Jedynie zatem przez ciebie, droga i godnaprzy aciółko, spodziewam się uzyskać szczegóły, które mnie obchodzą i które mogą staćsię tak potrzebne dla dobra pani de Merteuil. Ponawiam przeto prośbę, abyś mi panizechciała możliwie na prędze przesłać dotyczące wiadomości.

¹⁴²zw zcz dw eden, w kt r mm rkiz rozw c kowite ie e wego ci i z d drugi, kt r ocz zczzupe nie p n de r n — List LXXXI i LXXXV. [przypis tłumacza]

Niebezpieczne związki

Page 174: Niebezpieczne związki

PS Zasłabnięcie mo e córki nie miało żadnych następstw: załącza dla pani wyrazypoważania.

Paryż, grudnia ** Kawaler Danceny do pani de Rosemonde

Pani, może krok, na aki odważam się dzisia , wyda ci się dziwny, ale błagam panią,wysłucha mnie, zanim osądzisz i nie dopatru się zuchwalstwa ani nierozwagi w tym, cowypływa z czci i zaufania. Nie ta ę przed sobą win, akie na mnie ciążą względem pani,i nie przebaczyłbym ich sobie w życiu, gdybym mógł myśleć przez chwilę, iż możebnymmi było ich uniknąć.

Obecnie, kiedy a opłaku ę fatalność, która stała się razem przyczyną two e boleścii mego nieszczęścia, ludzie usiłu ą mnie zastraszyć, iż pani, cała oddana uczuciom zemsty,chcesz szukać sposobów zaspoko enia e nawet w surowości prawa.

Pozwól mi pani przede wszystkim zauważyć, iż tuta boleść sprowadza cię na ma-nowce. Dobro mo e pod tym względem ściśle est związane z dobrem pamięci pana deValmont, który musiałby być nieodzownie ob ęty wyrokiem uzyskanym przeciwko mnieprzez panią. Sądziłbym zatem, pani, iż w staraniach, aby ten nieszczęśliwy wypadek zo-stał zagrzebany w niepamięci, powinien bym racze liczyć z twe strony na pomoc niż naprzeszkodę.

Ale to odwołanie się do wspólnictwa, dostępne zarówno dla niewinnego, ak i dlazbrodniarza, nie może wystarczyć mo emu sumieniu. Stara ąc się panią oddalić ako stro-nę, wzywam cię, abyś raczyła być moim sędzią. Zbyt cenną est rzeczą szacunek osób, któ-re się samemu poważa, abym sobie pozwolił wydrzeć twó , pani, nie usiłu ąc go bronić;a zda e mi się, że mam środki po temu.

W istocie, eżeli pani uzna e, że zemsta est dozwolona, powiedzmy lepie , że się ąsobie winno, eżeli się doznało zdrady w miłości, w przy aźni, a przede wszystkim w za-ufaniu; eżeli pani godzi się na to, wina mo a zniknie w twych oczach. Nie polega namoich słowach; czyta , eżeli masz odwagę, korespondenc ę, aką składam w two e rę-ce. Otrzymałem te papiery, tak ak mam zaszczyt e pani przesłać, od samego pana deValmont. Nic do nich nie dodałem, wy ąłem z nich edynie dwa listy, które pozwoliłemsobie podać do publiczne wiadomości.

Jeden był potrzebny dla wspólne zemsty pana de Valmont i mo e : oba mieliśmydo nie zupełne prawo, a spełnienie e wyraźnie mi nałożył ako obowiązek przy aźni.Mniemałem prócz tego, że usługą dla społeczeństwa będzie zedrzeć maskę z kobiety takbardzo niebezpieczne , aką est pani de Merteuil, która, ak pani może się przekonać, estedyną prawdziwą przyczyną wszystkiego, co zaszło.

Uczucie sprawiedliwości skłoniło mnie również do ogłoszenia drugiego listu, a to dlaoczyszczenia pana de Prévan, którego nie znam prawie, ale który niczym nie zasłużył nadotkliwą karę, akie padł ofiarą, ani na straszliwszą eszcze surowość ludzkiego sądu, podktórym ęczy od tego czasu, nie mogąc nic uczynić dla swego uniewinnienia.

Zna dziesz pani przeto edynie kopie tych dwu listów, których oryginały uznałem zapotrzebne zachować. Co się tyczy reszty, sądzę, iż nie mogę złożyć w pewnie sze ręce tegodepozytu.

Pozosta ę z na głębszym szacunkiem i czcią etc.Paryż, grudnia **

Pani de Volanges do pani de Rosemonde

Stąpam, mo a droga przy aciółko, z niespodzianki w niespodziankę i ze zmartwieniaw zmartwienie. Trzeba być matką, aby mieć po ęcie, co wycierpiałam wczora przez całerano: a eżeli mo e na okrutnie sze niepoko e uśmierzyły się późnie , pozosta e mi zawszeeszcze dość przyczyn do zgryzoty.

Wczora , około dziesiąte rano, zdziwiona, iż córka nie z awia się u mnie, posłałam gar-derobianą, aby się dowiedziała, co może być przyczyną tego opóźnienia. Wróciła w chwilępotem bardzo przerażona i przeraziła mnie eszcze więce , ozna mia ąc, iż córki nie maw pomieszkaniu; i że uż rano panna służąca zauważyła e nieobecność. Wyobraź sobie,

Niebezpieczne związki

Page 175: Niebezpieczne związki

co się ze mną działo! Zwołu ę wszystkich ludzi, a zwłaszcza odźwiernego; przysięga ą, żenie wiedzą o niczym i że nie mogą mi udzielić żadnych ob aśnień w tym przedmiocie.Pospieszyłam natychmiast do poko u córki. Nieład, aki tam panował, przekonał mnie,iż widocznie opuściła go dopiero rano: ale zresztą nie znalazłam nic, co by mnie mogłooświecić.

Córka mo a dowiedziała się dopiero wczora wszystkiego, co mówią o pani de Merteu-il, a że bardzo est do nie przywiązana, płakała bez przerwy przez cały wieczór. Ponieważprzypomniałam sobie, że nic nie wiedziała o e wy eździe, pierwszą mo ą myślą było, żemoże chciała odwiedzić swą przy aciółkę i popełniła tę nierozwagę, iż udała się tam sama.Ale czas upływał, a e nie było z powrotem i wszystkie mo e obawy zbudziły się na nowo.W życiu moim tyle nie wycierpiałam.

Wreszcie, i to dopiero po godzinie drugie , otrzymałam równocześnie list od córkii drugi od przełożone klasztoru ***. List córki donosił tylko, iż obawiała się, abym się niesprzeciwiła e powołaniu do życia zakonnego i nie śmiała mi o tym mówić: przepraszamnie, iż powzięła bez mo e wiedzy postanowienie, którego — doda e — nie potępiłabymz pewnością, gdybym znała e pobudki; prosi wszelako, abym o nic nie pytała.

Udałam się natychmiast do klasztoru; i pospieszywszy do przełożone , zażądałam wi-dzenia się z córką; przybyła dopiero po długich wzdraganiach, cała drżąca. Mówiłam z niąwobec zakonnic i mówiłam z nią samą; edynym wyznaniem, akie wśród mnóstwa łezmogłam z nie wydobyć, było to, iż szczęśliwą może być tylko w klasztorze. Po namyśle,pozwoliłam e , aby pozostała, ale nie wchodząc eszcze w grupę postulantek, ak to byłoe życzeniem. Obawiam się, że może śmierć pani de Tourvel i pana de Valmont poruszyłyzbytnio tę młodą główkę.

Kłopoty mo e zdwa a eszcze powrót, bardzo uż bliski, pana de Gercourt; czy trzebazerwać to tak upragnione małżeństwo? Bardzo mnie pani zobowiąże, donosząc mi, couczyniłabyś na moim mie scu; nie umiem zdobyć się na żadne postanowienie.

Wyrzucam sobie nieustannie, iż pomnażam twe zgryzoty, mówiąc ci o własnych stra-pieniach; ale znam two e serce, wiem, że pociecha użyczona innym est dla ciebie na -większą osłodą.

Żegnam cię, droga i godna przy aciółko; oczeku ę odpowiedzi z całą niecierpliwością.Paryż, grudnia **

Pani de Rosemonde do kawalera Danceny

Po tym, co mi pan dał poznać, pozosta e mi edynie płakać i milczeć. Trzeba żałować,że się ży e eszcze, kiedy się dowiadu e o podobnych potwornościach; trzeba rumienić się,że się est kobietą, kiedy się widzi, iż edna z nich była zdolną do podobne ohydy.

Godzę się chętnie, o ile to mnie dotyczy, pogrzebać w milczeniu i niepamięci te smut-ne wypadki. Pragnę gorąco, aby nie sprowadziły na nas żadnych innych zgryzot oprócztych nieodłącznych od nieszczęsne przewagi, aką odniosłeś nad moim siostrzeńcem.Mimo ego win, które zmuszona estem uznać, czu ę, że nie pocieszę się nigdy po egostracie.

Może pan być pewny, iż wiernie i chętnie przechowam depozyt, aki zechciałeś mipowierzyć; ale proszę pana o upoważnienie nieoddania go nikomu, nawet panu samemu,chyba że stałby się niezbędnym dla twego usprawiedliwienia.

Nie poprzesta ę na te prośbie, tak przekonana estem o pańskie delikatności i szla-chetności: byłoby może właściwym, aby pan oddał również w mo e ręce listy panny deVolanges, które prawdopodobnie pan zachował, a które z pewnością nie ma ą uż dla nie-go wartości. Wiem, że ta młoda osoba zawiniła ciężko wobec pana; ale nie sądzę, abyśpan myślał karać ą za to: chociażby przez szacunek dla samego siebie, nie będziesz chciałokrywać hańbą istoty, którą tak kochałeś.

Nabędziesz pan nowych praw do mego szacunku, skłania ąc się do zachowania ta em-nicy, które rozgłoszenie tobie samemu przyniosłoby u mę, a byłoby śmiertelnym ciosemdla serca matki, i tak skrzywdzonego przez ciebie. Wyzna ę, iż pragnę oddać e tę usługę;gdybym mogła się obawiać, że pan mi odmówi te pociechy, prosiłabym, byś pomyślałwprzódy, iż to est edyna, aką mi pan pozostawił.

Mam zaszczyt być etc.

Niebezpieczne związki

Page 176: Niebezpieczne związki

Z zamku ***, grudnia ** Pani de Rosemonde do pani de Volanges

Gdybym była zmuszona, droga przy aciółko, wzywać i oczekiwać z Paryża ob aśnień,których ode mnie żądasz co do osoby pani de Merteuil, niepodobieństwem byłoby miudzielić ci ich eszcze; otrzymałam inne, zgoła nieoczekiwane wieści; a w nich mieści sięuż aż nazbyt wiele pewności, ak bardzo, o mo a przy aciółko, ta kobieta nadużyła two ewiary.

Nazbyt wielkim wstrętem mnie prze mu e wchodzić w akiekolwiek szczegóły tegosteku potworności; ale co bądź ludzie o tym mówią, bądź pewna, że to wszystko esteszcze blady cień istotne prawdy. Spodziewam się, droga przy aciółko, iż znasz mnie natyle, aby mi wierzyć na słowo i nie wymagać żadnego dowodu. Niech ci wystarczy że tedowody istnie ą i to liczne, i że posiadam e w rękach.

Wierza , iż nie bez na większe przykrości proszę cię również, abyś nie zmuszała mniedo wy aśniania pobudek rady, akie żądasz ode mnie odnośnie do losu panny de Volanges.Otóż radzę ci, nie sprzeciwia się e pragnieniom. Z pewnością żadna przyczyna nie możeuprawniać, aby zmuszać kogoś do obrania stanu zakonnego, eśli dana osoba nie estdoń powołana; ale niekiedy est to wielkim szczęściem, eżeli powołanie takie się ob awi.Wszak sama two a córka upewnia, iż nie sprzeciwiłabyś się, gdybyś znała e pobudki.Ten, kto tchnie w nas nasze uczucia, lepie niż nasz znikomy rozum wie, co każdemu estpotrzebne, a nieraz to, co wyda e się dziełem surowości, est, przeciwnie, dziełem łaski.

Wiem dobrze, iż rada mo a cię zmartwi; możesz być pewna tym samym, że nie udzie-lam ci e bez głębokiego zastanowienia. Brzmi ona, abyś zostawiła pannę de Volangesw klasztorze, skoro taki powzięła wybór; abyś zachęcała racze niż osłabiała zamiar, akisama powzięła i abyś, oczeku ąc ego ziszczenia, nie wahała się zerwać ułożonego mał-żeństwa.

Po spełnieniu tych ciężkich obowiązków przy aźni i w niemożności dołączenia do nichżadnego słowa pocieszenia, pozosta e mi prosić cię, droga przy aciółko, o edną łaskę: toest, abyś mnie uż nie zapytywała o nic, co miałoby związek z tymi smutnymi wypadka-mi: zostawmy e w niepamięci, aka im przystała, i nie szuka ąc zbytecznych i bolesnychwy aśnień, podda my się wyrokom Opatrzności. Żegnam cię, droga przy aciółko.

Z zamku ***, grudnia ** Pani de Volanges do pani de Rosemonde

Och, mo a przy aciółko, akąż przeraża ącą zasłoną okrywasz los mo e córki! I zda-esz się obawiać, abym nie próbowała e uchylać! Cóż pod nią skrywa się eszcze, comogłoby okrutnie zgnębić serce matki, niż straszliwe pode rzenia, na których łup mniewyda esz? Im więce znam twą przy aźń, twą pobłażliwość, tym bardzie sta ę się pastwąudręczeń: dwadzieścia razy od wczora chciałam wy ść z te okrutne niepewności i prosićcię o podzielenie się ze mną wszystkim, bez oszczędzań i bez niedomówień; i za każdymrazem zadrżałam z obawy, wspomina ąc o prośbie, aką czynisz, aby cię o nic nie pytać.Wreszcie zdobyłam się na postanowienie, które zostawia mi eszcze akąś nadzie ę. Spo-dziewam się po two e przy aźni, iż nie uchylisz się od tego, czego pragnę. Odpowiedz mitylko, czy w przybliżeniu zrozumiałam to, co się ukrywa pod twoim milczeniem; nie lę-ka się zazna omić mię ze wszystkim, co pobłażliwość macierzyńska może pokryć i co nieest niemożebne do naprawienia. Jeżeli mo e nieszczęścia przekracza ą tę miarę, wówczaszgadzam się, byś mnie powiadomiła o tym edynie twoim milczeniem. Oto więc, co użwiedziałam i dokąd me obawy mogą się rozciągać:

Córka mo a ob awiała nie aką skłonność do kawalera Danceny; odkryłam nawet, iżrzeczy doszły aż do wza emne wymiany listów. Mniemałam, iż udało mi się zapobiec nie-bezpiecznym następstwom tego dzieciństwa: dziś, kiedy lękam się wszystkiego, zaczynamuważać za możebne, iż mo a czu ność została oszukaną i obawiam się, czy ta nieszczęśliwa,idąc za namową uwodziciela, nie przekroczyła ostatnich granic zapomnienia.

Przypominam sobie eszcze kilka okoliczności, które mogą utwierdzić tę obawę. Do-niosłam ci, że mo a córka zaniemogła na wiadomość o nieszczęściu, akie spotkało pana

Niebezpieczne związki

Page 177: Niebezpieczne związki

de Valmont; może przyczyną te wrażliwości była edynie myśl o niebezpieczeństwie, naakie pan Danceny narażony był w te walce. Kiedy późnie płakała tyle, dowiadu ąc sięwszystkiego, co mówią o pani de Merteuil, to, co uważałam za cierpienie przy aźni, byłomoże edynie następstwem zazdrości lub żalu, iż kochanek e okazał się niewiernym. Jeostatni krok można by również, o ile mi się zda e, wytłumaczyć tą samą pobudką. Nierazmniema się, iż est się powołanym ku Bogu, przez to edynie, iż się czu e zrażonym doludzi.

Gdyby tak było w istocie, mniemałabym, mimo wszystko, iż obowiązkiem moim estpróbować wszystkich środków, by e oszczędzić męczarni i niebezpieczeństw złudnegoi przemija ącego powołania. Jeżeli pan Danceny nie est pozbawiony wszelkiego poczuciauczciwości, nie uchyli się od naprawienia winy, które est edynym sprawcą; mogę zresztąprzypuszczać, że małżeństwo z mo ą córką przedstawia dlań dosyć korzyści, aby mógł sięnim czuć zaszczycony, on i ego rodzina.

Oto, droga i godna przy aciółko, edyna nadzie a, aka mi pozosta e; pospiesz mniew nie utwierdzić, eżeli to możliwe. Po mu esz, ak bardzo pragnę two e odpowiedzii akim straszliwym ciosem będzie dla mnie two e milczenie¹⁴³.

Miałam uż zapieczętować list, kiedy przyszedł do mnie w odwiedziny eden ze zna o-mych i opowiedział straszliwe za ście, akiego przedmiotem stała się przedwczora pani deMerteuil. Ponieważ nie widziałam nikogo w ciągu tych ostatnich dni, nic nie wiedziałamo tym zdarzeniu; oto ego przebieg, podany przez naocznego świadka.

Wraca ąc ze wsi przedwczora , pani de Merteuil kazała się zawieść do Włoskie Ko-medii, gdzie ma lożę; była sama i musiało się e wydać niezwycza nym, iż nikt z mężczyznnie z awił się u nie w czasie przedstawienia. Przy wy ściu wstąpiła wedle zwycza u do ma-łego saloniku, który był uż pełny ludzi; natychmiast wszczął się szmer, ale widocznie nieodnosiła go do siebie. Spostrzegła puste mie sce na edne z ławeczek i podeszła, aby eza ąć, ale równocześnie wszystkie kobiety, które tam poprzednio siedziały, podniosły sięak umówione i zostawiły ą zupełnie samą. Ten askrawy ob aw powszechnego oburzeniaspotkał się z poklaskiem mężczyzn i wzbudził szemranie, które, ak mówią, doszło aż dookrzyków.

Aby nic nie zabrakło do e upokorzenia, nieszczęście chciało, że pan de Prévan, którynigdzie nie po awiał się od czasu swe przygody, wszedł w te same chwili do saloniku.Skoro tylko go spostrzeżono, wszyscy zebrani, mężczyźni i kobiety, otoczyli go wśródoklasków i znalazł się nie ako zaniesiony przed panią de Merteuil przez publiczność, któ-ra otoczyła zwartym kołem ich obo e. Twierdzą, iż ta kobieta zachowała we rzenie osoby,która nic nie widzi i nic nie słyszy i że nie zmieniła wyrazu twarzy! Ale sądzę, że toest przesadzone. Ta upokarza ąca scena trwała aż do chwili, w które ozna miono powózmarkizy; przy e od eździe skandaliczne okrzyki eszcze się podwoiły. Pan de Prévan spo-tkał się tego samego wieczora z na serdecznie szym przy ęciem wszystkich oficerów swegopułku i nie ma wątpienia, że niebawem zostaną mu przywrócone ego ranga i stanowisko.

Ta sama osoba, która udzieliła mi tych szczegółów, mówiła mi, że pani de Merteuildostała następne nocy bardzo silne gorączki. Przypisywano to zrazu ciężkiemu wstrzą-śnieniu, akie przebyła, lecz od wczora wieczór wiadomo est, że po awiła się u nie ospai to o bardzo złośliwym charakterze. W istocie, sądzę, że gdyby umarła, byłoby to dla nieprawdziwym szczęściem. Mówią eszcze, że cała ta przygoda bardzo e może zaszkodzićw procesie, który ma być w na bliższym czasie osądzony, a którego wynik podobno wielezależał od przychylnego nastro enia sędziów.

Do widzenia, droga i godna przy aciółko. Widzę w tym wszystkim, iż winni ponieślizasłużoną karę, ale nie widzę żadnego pocieszenia dla ich nieszczęśliwych ofiar.

Paryż, grudnia ** Kawaler Danceny do pani Rosemonde

Ma pani słuszność i z pewnością nie odmówię pani nic z tego, co będzie zależeć odemnie i do czego raczysz przywiązywać akąkolwiek wagę. Paczka, którą mam zaszczytprzesłać, zawiera wszystkie listy panny de Volanges. Jeżeli e przeczytasz, zadziwisz się pani

¹⁴³ tr z iw m cio em b ie d mnie two e mi czenie — ten list został bez odpowiedzi. [przypis tłumacza]

Niebezpieczne związki

Page 178: Niebezpieczne związki

zapewne, iż można połączyć tyle naiwności i tyle przewrotności razem. To przyna mniena bardzie mnie uderzyło, gdym po raz ostatni odczytywał te listy.

Ale nade wszystko, czyż można się obronić uczuciu na żywszego oburzenia przeciwpani de Merteuil, skoro się przypomni, z aką ona potworną rozkoszą dołożyła wszelkichstarań, aby sprowadzić na złą drogę samą niewinność i prostotę?

Nie, nie ma uż we mnie miłości. Nie pozostało nic z uczucia zdradzonego tak nie-godnie; i nie ono to każe mi się kusić o usprawiedliwienie panny de Volanges. Jednakżeto serce tak proste, to usposobienie tak łatwe i miłe, czyż nie było zdolne zwrócić się kudobremu, łatwie eszcze aniżeli się dało pociągnąć do złego? Któraż młoda osoba, wycho-dząc prosto z klasztoru, bez doświadczenia i niemal bez po ęć, wnosząc w świat, ak zawszebywa, edynie zupełną nieświadomość złego i dobrego, któraż młoda osoba, powiadam,byłaby się oparła tak zbrodniczym sztukom? Ach, aby być pobłażliwym, wystarczy za-stanowić się, od ilu okoliczności niezależnych od nas zawisła przeraża ąca alternatywauczciwości lub zepsucia! Słusznie mnie pani zatem osądziła, mniema ąc, iż winy pannyde Volanges, które odczułem bardzo żywo, nie budzą we mnie ednak żadnego pragnieniazemsty. Dość uż musieć przestać kochać! Zbyt wiele by mnie kosztowało nienawidzić.

Uczucie czci, akim estem przepełniony, każe mi prosić panią, ak o ostatnią łaskę,o powiadomienie mnie, czy uważasz, iż wypełniłem wszystkie obowiązki. Skoro zostanęraz uspoko ony pod tym względem, powziąłem uż postanowienie: udam się na Maltę;po adę złożyć tam z rozkoszą śluby oddziela ące mnie od świata, od którego, tak młodyeszcze, tak wiele uż złego doznałem. Spróbu ę również, pod obcym niebem, zgubićpamięć o tylu spiętrzonych ohydach, których wspomnienie mogłoby edynie zasmucaći kazić mo ą duszę.

Pozosta ę z całym szacunkiem pani na powolnie szym etc.Paryż, grudnia **

Pani de Volanges do pani de Rosemonde

Los pani de Merteuil zda e się wreszcie dokonany, mo a droga i godna przy aciółko;a est on taki, że e na więksi nieprzy aciele ważą się pomiędzy oburzeniem, na akiezasługu e, a litością, aką wzbudza. Miałam słuszność, mówiąc, że szczęściem byłoby dlanie może umrzeć od owe ospy. Wyszła z nie , to prawda, ale straszliwie zniekształcona;przede wszystkim straciła edno oko. Możesz się pani domyślać, iż e nie widziałam: alemówiono mi, że est po prostu odraża ąca.

Markiz de ***, który nie omija nigdy sposobności powiedzenia czegoś złośliwego,zauważył wczora , mówiąc o nie , że choroba ą przenicowała i że obecnie dusza e mieścisię na twarzy. Niestety, wszyscy uznali, że określenie to est sprawiedliwe.

Inny wypadek dołączył się eszcze do e nieszczęść i błędów. Proces rozstrzygniętoprzedwczora : przegrała go ednogłośnie. Koszta, straty i procenta, odszkodowanie uży-walności, wszystko przysądzono małoletnim: tak, iż niewielką część e ma ątku, któranie była ob ęta procesem, pochłonęły, i to z górą, koszta.

Natychmiast, skoro tylko dowiedziała się o te nowinie, mimo iż eszcze chora, po-czyniła przygotowania i wy echała sama w nocy pocztą. Podobno nikt ze służby nie chciałe towarzyszyć. Zda e się, iż udała się w kierunku Holandii.

Ten wy azd narobił więce hałasu niż wszystko inne, a to dlatego, iż zabrała z sobąswo e diamenty, wartości bardzo znaczne , a które miały we ść w masę spadkową po emężu; również uwiozła srebra i kle noty, słowem, wszystko, co mogła; tak iż zostawiablisko funtów długów. Formalne bankructwo.

Rodzina ma się zebrać utro, aby we ść w układy z wierzycielami. Mimo iż estemedynie e bardzo daleką krewną, ofiarowałam się do współudziału; ale nie będę na tymzebraniu, ile że muszę być obecną przy obrzędzie eszcze smutnie szym. Mo a córka przy-wdziewa utro habit postulantki. Mam nadzie ę, iż nie zapominasz, mo a droga przy a-ciółko, iż edyną pobudką zniewala ącą mnie do tego poświęcenia, est milczenie, akiezachowałaś po moim ostatnim liście.

Pan Danceny opuścił Paryż blisko przed dwoma tygodniami. Mówią, że udał się naMaltę i że ma zamiar tam pozostać. Byłby może eszcze czas go powstrzymać?… Mo azacna przy aciółko!… Zatem córka mo a est tak bardzo winna?… Wybaczysz z pewnością

Niebezpieczne związki

Page 179: Niebezpieczne związki

matce, iż z trudnością edynie godzi się poddać te straszliwe pewności.Jakaż fatalność gromadzi się naokoło mnie od akiegoś czasu i trafia mnie w na bardzie

drogich mi przedmiotach! Mo a córka, mo a przy aciółka!…Któż mógłby nie zadrżeć, rozpamiętu ąc nieszczęścia, akie może spowodować eden

nieopatrzny związek! Iluż niedoli uniknęłoby się, rozmyśla ąc o tym więce ! Któraż kobietanie ratowałaby się ucieczką przed pierwszym zakusem uwodziciela? Któraż matka mogłabybez drżenia patrzeć, ak obca osoba rozmawia z e córką?

Żegna , droga i godna przy aciółko; czu ę w te chwili, iż rozum nasz, tak wątły uż,gdy chodzi o to, aby uprzedzić nasze nieszczęścia, tym bardzie est niewystarcza ący, abynas po nich pocieszyć.

Ten utwór nie est ob ęty ma ątkowym prawem autorskim i zna du e się w domenie publiczne , co oznacza żemożesz go swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać. Jeśli utwór opatrzony est dodatkowymimateriałami (przypisy, motywy literackie etc.), które podlega ą prawu autorskiemu, to te dodatkowe materiałyudostępnione są na licenc i Creative Commons Uznanie Autorstwa – Na Tych Samych Warunkach . PL.

Źródło: http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/laclos-niebezpieczne-zwiazkiTekst opracowany na podstawie: Choderlos de Laclos, Niebezpieczne związki, tom I-II, tłum. Tadeusz Boy--Żeleński, wydanie drugie, prze rzane przez tłómacza, Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska”, Warszawa .

Wydawca: Fundac a Nowoczesna PolskaPublikac a zrealizowana w ramach pro ektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukc a cyowawykonana przez fundac ę Nowoczesna Polska z książki udostępnione przez Łukasza Jachowicza. Dofinansowanoze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.Opracowanie redakcy ne i przypisy: Aleksandra Sekuła, Marta Niedziałkowska, Paulina Choromańska, PaulinaOłtusek, Wo ciech Szczęsny.Okładka na podstawie: Susanne Erler@Flickr, CC BY .ISBN ----e prz o ne ektur

Wolne Lektury to pro ekt fundac i Nowoczesna Polska – organizac i pożytku publicznego działa ące na rzeczwolności korzystania z dóbr kultury.Co roku do domeny publiczne przechodzi twórczość kole nych autorów. Dzięki Two emu wsparciu będziemye mogli udostępnić wszystkim bezpłatnie.k mo e z pom c

Przekaż % podatku na rozwó Wolnych Lektur: Fundac a Nowoczesna Polska, KRS .Pomóż uwolnić konkretną książkę, wspiera ąc zbiórkę na stronie wolnelektury.pl.Przekaż darowiznę na konto: szczegóły na stronie Fundac i.

Niebezpieczne związki