NICHOLAS SPARKS, współczesny amery- HAVEN.pdf · bezpiecznie w miasteczku, i ta myśl ją ......

24

Transcript of NICHOLAS SPARKS, współczesny amery- HAVEN.pdf · bezpiecznie w miasteczku, i ta myśl ją ......

Umyła w zlewie obie filiżanki po ka-wie, potem wstawiła je do szafki ku-chennej. Czynność ta była tak natu-ralna, że na chwilę jej myśli całkowiciewypełniły wspomnienia życia, którezostawiła za sobą. Ręce zaczęły jej siętrząść, więc zacisnęła dłonie w pięści,po czym wzięła kilka głębokich wde-chów i wreszcie przestała drżeć. Przeddwoma miesiącami nie zdołałaby tegodokonać; nawet jeszcze dwa tygodnietemu nie umiała nad sobą zapanować.Chociaż ucieszyła się, że potrafi już od-dalić ataki lęku, z drugiej strony jednakfakt ten oznaczał, że zaczęła czuć siębezpiecznie w miasteczku, i ta myśl jąprzestraszyła. Ponieważ człowiek, któryma poczucie bezpieczeństwa, traci czuj-ność, a Katie nigdy nie mogła sobie nacoś takiego pozwolić.

fragment książki

Umyła w zlewie obie filiżanki po ka-wie, potem wstawiła je do szafki ku-chennej. Czynność ta była tak natu-ralna, że na chwilę jej myśli całkowiciewypełniły wspomnienia życia, którezostawiła za sobą. Ręce zaczęły jej siętrząść, więc zacisnęła dłonie w pięści,po czym wzięła kilka głębokich wde-chów i wreszcie przestała drżeć. Przeddwoma miesiącami nie zdołałaby tegodokonać; nawet jeszcze dwa tygodnietemu nie umiała nad sobą zapanować.Chociaż ucieszyła się, że potrafi już od-dalić ataki lęku, z drugiej strony jednakfakt ten oznaczał, że zaczęła czuć siębezpiecznie w miasteczku, i ta myśl jąprzestraszyła. Ponieważ człowiek, któryma poczucie bezpieczeństwa, traci czuj-ność, a Katie nigdy nie mogła sobie nacoś takiego pozwolić.

fragment książki������������� �������������� �

czyta Krzysztof Gosztyłaczyta Krzysztof Gosztyła

www.nicholassparks.comwww.nicholassparks.com

Motion picture artwork © Relativity Media 2012Motion picture artwork © Relativity Media 2012

NICHOLAS SPARKS, współczesny amery-

kański pisarz, którego książki o łącznym na-

kładzie przekraczającym 85 milionów eg-

zemplarzy ukazały się w ponad 50 językach.

Serca czytelników podbił w 1997 roku swo-

im debiutem – powieścią . Kolej-

ne – m.in , ,

, , ,

, , ,

oraz

– znajdowały się przez wiele mie-

sięcy w czołówce światowych rankingów

sprzedaży. Najnowsza powieść,

, wkrótce po ukazaniu się trafiła na

pierwsze miejsca list bestsellerów. Więk-

szość książek Sparksa została przeniesiona

na duży ekran, a w filmowych adaptacjach

wystąpiły takie gwiazdy amerykańskiego ki-

na, jak: Rachel McAdams i Ryan Gosling

( ), Diane Lane i Richard Gere

( ) czy Robin Wright i Ke-

vin Costner ( ). Premiera ekra-

nizacji jest planowana

na lato 2015 roku.

Pamiętnik

Noce w Rodanthe Anioł Stróż

Ślub Prawdziwy cud I wciąż ją kocham

Wybór Ostatnia piosenka Szczęściarz

Bezpieczna przystań Dla ciebie

wszystko

Najdłuższa

podróż

Pamiętnik

Noce w Rodanthe

List w butelce

Najdłuższej podróży

©N

ina

Subin

NICHOLAS SPARKS, współczesny amery-

kański pisarz, którego książki o łącznym na-

kładzie przekraczającym 85 milionów eg-

zemplarzy ukazały się w ponad 50 językach.

Serca czytelników podbił w 1997 roku swo-

im debiutem – powieścią . Kolej-

ne – m.in , ,

, , ,

, , ,

oraz

– znajdowały się przez wiele mie-

sięcy w czołówce światowych rankingów

sprzedaży. Najnowsza powieść,

, wkrótce po ukazaniu się trafiła na

pierwsze miejsca list bestsellerów. Więk-

szość książek Sparksa została przeniesiona

na duży ekran, a w filmowych adaptacjach

wystąpiły takie gwiazdy amerykańskiego ki-

na, jak: Rachel McAdams i Ryan Gosling

( ), Diane Lane i Richard Gere

( ) czy Robin Wright i Ke-

vin Costner ( ). Premiera ekra-

nizacji jest planowana

na lato 2015 roku.

Pamiętnik

Noce w Rodanthe Anioł Stróż

Ślub Prawdziwy cud I wciąż ją kocham

Wybór Ostatnia piosenka Szczęściarz

Bezpieczna przystań Dla ciebie

wszystko

Najdłuższa

podróż

Pamiętnik

Noce w Rodanthe

List w butelce

Najdłuższej podróży

©N

ina

Subin

Cena: 34,30 zł (w tym VAT 5%)Cena: 34,30 zł (w tym VAT 5%)

Kiedy w nadmorskim miasteczku pojawia się tajemnicza młoda kobie-ta, niektórzy zadają sobie pytanie, co skłoniło ją do porzucenia miejs-kiego życia i przeprowadzki w miejsce, w którym nic ciekawego się niedzieje. Piękna, ale zamknięta w sobie Katie pracuje w lokalnej restau-racji i wyraźnie unika nowych znajomości. Do czasu. Kiedy poznajeAlexa, wdowca z dwójką dzieci, wbrew sobie zaczyna coraz bardziejangażować się w życie jego rodziny. Między tym dwojgiem wybuchauczucie. Katie zdaje sobie jednak sprawę, że przyszłości i szczęścianie da się zbudować na kłamstwach i ukrywaniu prawdy o własnejprzeszłości. W najczarniejszej godzinie jedynie miłość może dać jejbezpieczne schronienie...

Kiedy w nadmorskim miasteczku pojawia się tajemnicza młoda kobie-ta, niektórzy zadają sobie pytanie, co skłoniło ją do porzucenia miejs-kiego życia i przeprowadzki w miejsce, w którym nic ciekawego się niedzieje. Piękna, ale zamknięta w sobie Katie pracuje w lokalnej restau-racji i wyraźnie unika nowych znajomości. Do czasu. Kiedy poznajeAlexa, wdowca z dwójką dzieci, wbrew sobie zaczyna coraz bardziejangażować się w życie jego rodziny. Między tym dwojgiem wybuchauczucie. Katie zdaje sobie jednak sprawę, że przyszłości i szczęścianie da się zbudować na kłamstwach i ukrywaniu prawdy o własnejprzeszłości. W najczarniejszej godzinie jedynie miłość może dać jejbezpieczne schronienie...

� ���� ��� �� ���� ��� �

Rozdzia³ 1

Kiedy Katie sunęła wśród stołów, włosy zmierzwił jejpodmuch wiejącego od Atlantyku wiatru. Ubrana w dżinsyi podkoszulek z napisem U IVANA: SPRÓBUJ NASZYCHRYB, SZCZEGÓLNIE HALIBUTA, niosła trzy talerze w le-wej ręce i jeden w prawej. Postawiła je przed czteremamężczyznami w koszulkach polo; siedzący najbliżej osobnikprzyciągnął jej uwagę i uśmiechnął się. Chociaż usiłowałudawać zwykłego, miłego faceta, Katie wiedziała, że obser-wował ją, gdy odchodziła. Melody wspomniała, że mężczyźniprzyjechali z Wilmington w poszukiwaniu plenerów do filmu.

Katie wzięła dzbanek z mrożoną herbatą, napełniła imszklanki, po czym wróciła na stanowisko kelnerek. Wyjrzałaprzez okno. Był późny kwiecień, temperatura niemal wyma-rzona, błękitne niebo ciągnęło się aż po horyzont. Mimo bryzyna kanale za nią panowała cisza, a kolor wody zdawał sięlustrzanym odbiciem nieba. Kilkanaście mew przysiadło nabalustradzie, czekając, aż jakiś gość rzuci pod stolik przysmak,na który zapolują.

Właściciel lokalu, Ivan Smith, nienawidził mew. Nazywałje skrzydlatymi szczurami i dziś już dwukrotnie zjawiał się

9

przy balustradzie, próbując wystraszyć ptaki szczotką do czy-szczenia toalet o drewnianej rączce. Wówczas Melody pochy-liła się do Katie i szepnęła, że bardziej niż o mewy martwi sięo to, gdzie ta szczotka była wcześniej. Katie nie zareagowała.

Wyjęła z lodówki kolejny dzbanek z herbatą i wytarła stanowi-sko. Chwilę później poczuła, że ktoś klepie jąw ramię.Odwróci-ła się i zobaczyła córkę Ivana, Eileen, ładną dziewiętnastolatkęz kucykiem, która dorabiała sobie w restauracji jako hostessa.

— Katie... Możesz obsłużyć kolejnych klientów?Odwróciła się i z uwagą obejrzała swój rewir, szukając

wzrokiem nowych osób.— Jasne. — Skinęła głową.Eileen zeszła po schodach. Z pobliskich stolików Katie

słyszała urywki rozmów — ludzie gawędzili o przyjaciołach,rodzinie, pogodzie lub łowieniu ryb. Przy stole w rogu do-strzegła dwie osoby zamykające menu. Pospiesznie podeszłai przyjęła zamówienie, po czym od razu odeszła, zamiastpozostać chwilę przy stoliku i pogawędzić z gośćmi, jak miaław zwyczaju Melody. Nie nazwałaby siebie mistrzynią pro-wadzenia rozmów towarzyskich, lecz była skuteczną i uprzej-mą kelnerką, toteż klienci nigdy się na nią nie skarżyli.

Pracowaław tej restauracji od początkumarca. Ivan zatrudniłją w chłodne, słoneczne popołudnie, kiedy niebo miało odcieńjaj drozdawędrownego. Usłyszawszy, że może zacząć pracę jużw następny poniedziałek, musiała zapanować nad sobą zewszystkich sił, gdyż nie chciała rozpłakać się na oczach właści-ciela lokalu. Odreagowała dopiero w domu. W owym czasiebyła bowiem naprawdę bez grosza i nie jadła już od dwóch dni.

Dolała gościom wody lub mrożonej herbaty i skierowałasię do kuchni. Ricky, jeden z kucharzy, jak zwykle do niejmrugnął. Dwa dni temu chciał się z nią umówić, odparłajednak, że woli nie spotykać się z żadnym ze współpracow-

10

ników. Podejrzewała, że mężczyzna spróbuje ponownie, alemiała nadzieję, że instynkt ją zawodzi.

— Pewnie dziś ruch nie zelżeje aż do zamknięcia —zauważył Ricky. Był tyczkowatym blondynem, może rok czydwa lata młodszym od Katie, i nadal mieszkał z rodzicami. —Ilekroć sądzimy, że nadążamy, spada na nas kolejna porcjazamówień.

— Jest piękny dzień.— Więc czemu ludzie przyszli tutaj? W taki ładny dzień

powinni pójść na plażę albo łowić ryby. Dokładnie takie mamplany, gdy skończę pracę.

— Dobry pomysł.— Mogę cię później odwieźć do domu?Proponował jej podwiezienie co najmniej dwa razy na

tydzień.— Dziękuję ci, ale nie. Nie mieszkam aż tak daleko.— Nic nie szkodzi — nalegał. — Chętnie cię odwiozę.— Wolę się przejść.Wręczyła mu karteczkę z zamówieniem, którą Ricky przy-

piął na kole, a potem wydał Katie jeden z zamówionychwcześniej posiłków. Zaniosła talerz odpowiedniemu gościowii postawiła przed nim na stoliku.

Lokal U Ivana stanowił swego rodzaju miejscową instytu-cję — był restauracją, która działała nieprzerwanie od prawietrzydziestu lat. Katie zaczęła już rozpoznawać stałych klien-tów, toteż przechodząc wśród stolików, przesunęła wzrokiempo znajomych, szukając spojrzeniem obcych. Dostrzegaławiele par; jedne flirtowały, inne traktowały się obojętnie.Dużo rodzin. Nie zauważyła nikogo, kto by tu nie pasował,i nikt nigdy o nią nie pytał, a jednak bywały sytuacje, gdyręce zaczynały jej się trząść. Ciągle też jeszcze sypiała przywłączonym świetle.

11

Jej krótkie włosy były teraz kasztanowe. Farbowała je nadkuchennym zlewem w małym domku, który wynajmowała.Nie malowała się i wiedziała, że policzki ma rumiane, możenawet za bardzo. Pamiętała, że powinna kupić krem z filtremprzeciwsłonecznym, lecz po uiszczeniu czynszu i innych opłatnie pozostawało jej dużo pieniędzy na luksusy. Nawet kremz filtrem przekraczał obecnie jej możliwości. W restauracjiU Ivana miała dobrą pracę i cieszyła się z tego, lecz jedzeniebyło tam niedrogie, więc i napiwki — niewielkie. Ponieważw ostatnich czterech miesiącach jadała głównie ryż, fasolkę,makaron czy owsiankę, schudła. Wyczuwała pod koszulkążebra, a jeszcze kilka tygodni temu miała ciemne kręgi podoczami i myślała, że nigdy nie znikną.

— Tamci faceci chyba ci się przyglądają — powiedziałaMelody, kiwając głową w stronę stolika, który zajmowaliczterej przedstawiciele studia filmowego. — Szczególnie tenbrunet. Przystojniak.

— Och — mruknęła Katie.Zaparzyła dzbanek kawy. Melody cechował przykry zwy-

czaj przekazywania dalej wszystkich otrzymanych informacji,toteż zwykle mówiła jej bardzo niewiele.

— No co? Uważasz, że nie jest przystojny?— Naprawdę nie zauważyłam.— Jak możesz nie wiedzieć, czy facet ci się podoba?Melody wpatrywała się w nią z niedowierzaniem.— Nie wiem — odparła Katie.Podobnie jak Ricky, Melody była parę lat młodsza od Katie,

na oko liczyła sobie jakieś dwadzieścia pięć. Kasztanowewłosy i zielone oczy kokietki. Spotykała się z niejakim Ste-ve’em, który rozwoził towary ze znajdującego się po drugiejstronie miasta marketu budowlanego. Jak wszyscy inni pra-cownicy restauracji, Melody dorastała w Southport, nazywającmiasteczko rajem dla dzieci, rodzin i ludzi starszych, a rów-

12

nocześnie najposępniejszym na ziemi miejscem dla samot-nych. Co najmniej raz na tydzień opowiadała Katie o plano-wanej przeprowadzce do Wilmington, gdzie mieściły się bary,kluby i było znacznie więcej sklepów. Najwyraźniej wiedziaławszystko o wszystkich. Katie czasem myślała, że w rzeczywis-tości Melody jest z zawodu plotkarą.

— Słyszałam — zmieniła temat — że Ricky chciał sięz tobą umówić, ale go przegoniłaś.

— Nie lubię się spotykać z facetami z pracy.Udawała, że jest zajęta układaniem srebrnych tac.— Mogłybyśmy umówić się na podwójną randkę — na-

legała Melody. — Ricky i Steve łowią razem ryby.Katie zastanowiła się, czy to Ricky podsunął dziewczynie

ten pomysł, czy też sama na niego wpadła. Może jednoi drugie. Wieczorami, po zamknięciu restauracji, większośćczłonków personelu zostawała jeszcze na kilka piw. Wszyscyoprócz Katie pracowali w lokalu U Ivana od lat.

— Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł — sprzeciwiła sięKatie.

— Dlaczego?— Miałam raz kiepskie doświadczenia — tłumaczyła

się. — To znaczy, kiedy spotykałam się z pewnym facetemz pracy... Od tamtej pory wyznaję zasadę, żeby nie powtarzaćtego błędu.

Melody przewróciła oczami, po czym pospieszyła do jed-nego ze swoich stolików. Katie zaniosła dwa rachunki i zabrałapuste talerze. Jak zawsze starała się być ciągle w ruchu, ciągleskutecznie pracować i nie rzucać się w oczy. Głowę trzymałaspuszczoną i stale sprawdzała, czy stanowisko kelnerskie jestnieskazitelnie czyste. W ten sposób dzień mijał szybciej. Niezamierzała flirtować z filmowcem, toteż wychodząc, nawetsię nie obejrzał.

Pracowała na różne zmiany — czasem w porze lunchu,

13

czasem wieczorami. Kiedy zapadał zmierzch, uwielbiała ob-serwować, jak barwa nieba na zachodnim horyzoncie zmieniasię z błękitnej, przez szarą, w pomarańczowożółtą. O za-chodzie słońca woda skrzyła się, a burty żaglówek przechylaływ wiejącej bryzie. Igiełki na sosnach błyszczały. Gdy tylkosłońce zachodziło za horyzont, Ivan włączał grzejniki napropan, których zwoje zaczynały się jarzyć niczym hallowee-nowe latarnie z wydrążonych dyń. Katie nieco zbyt mocnoopaliła się dziś na twarzy, toteż pod wpływem bijącego odgrzejnika gorąca czuła bolesne ukłucia na skórze.

Wieczorami Melody i Ricky’ego zastępowali Abby i DużyDave. Abby była stale chichoczącą licealistką, a Duży Davegotował w lokalu U Ivana obiady niemal od dwudziestu lat.Był żonaty, miał dwoje dzieci, a na prawym przedramieniuzrobił sobie tatuaż przedstawiający skorpiona. Ważył dobrzeponad sto trzydzieści kilo, a w kuchni twarz wiecznie mubłyszczała. Dla wszystkich osób wymyślał przezwiska, jąnazywał Katie Kat.

Ruch w porze kolacyjnej trwał aż do dwudziestej pierwszej.Kiedy malał, Katie sprzątała i zamykała stanowisko kelnerskie.Wraz z pomocnikami zanosiła talerze do zmywarki, podczasgdy ostatnie stoliki w jej rewirze pustoszały. Dzisiaj przyjednym z nich siedziała młoda para, a ponieważ mężczyznai kobieta trzymali się za ręce nad stolikiem, Katie zauważyłaobrączki na ich palcach. Oboje byli atrakcyjni i szczęśliwi,toteż przez moment doświadczyła deja vu. Była kiedyś takajak oni — kiedyś, dawno temu i zaledwie przez chwilę. Takw każdym razie myślała obecnie, gdyż szybko odkryła, żechwilowe szczęście jest jedynie ułudą. Odwróciła się terazod niczego nieświadomych małżonków, żałując, że nie potrafina zawsze wymazać złych wspomnień. Nigdy więcej niechciałaby się czuć tak źle jak w tej chwili.

Rozdzia³ 2

Następnego ranka wyszła na werandę z filiżanką kawy.Deski pod jej gołymi stopami zaskrzypiały. Oparła się o balus-tradę. W miejscu, gdzie niegdyś znajdowała się rabata, wśródtraw rosły lilie, toteż podnosząc filiżankę i wypijając łyk,Katie równocześnie delektowała się aromatem kwiatów.

Dobrze jej się tutaj mieszkało. Southport było zupełnieinne niż Boston, Filadelfia czy Atlantic City — miasta wypeł-nione odgłosami ruchu ulicznego, zapachami i ludźmi, którzypospiesznie przemierzali chodniki. W dodatku po raz pierwszyw życiu Katie miała dom, który mogła nazwać własnym. Niebył zbyt duży, ale mieszkała w nim sama, stał z dala odgłównej drogi i to jej wystarczało. Stanowił jeden z dwóchidentycznych budyneczków, które niegdyś były chatkamimyśliwskimi o drewnianych ścianach. Postawiono je na końcużwirowej dróżki, wtulonej w dębowo-sosnowy zagajnik ros-nący na skraju lasu, który ciągnął się aż do wybrzeża. Saloni kuchnia domu były małe, a w sypialni brakowało szafy, leczpomieszczenia były umeblowane, łącznie z fotelami bujanymina frontowej werandzie, czynsz zaś naprawdę niski. Budynekbył w dobrym stanie, choć zakurzony, ponieważ przez lata

15

stał pusty, toteż właściciel zaproponował, żeby Katie trochęogarnęła i odnowiła pokoje, deklarując się równocześnie, żesam dostarczy materiały. Z tego też względu odkąd się wpro-wadziła, poświęciła sporo wolnego czasu na sprzątanie i re-mont, klęcząc lub wspinając się na krzesła. Wyszorowałałazienkę, aż lśniła, umyła sufit wilgotną szmatką, przetarłaokna ściereczką nasączoną octem i spędziła wiele godzin naczworakach, ze wszystkich sił starając się usunąć rdzę i brudz linoleum w kuchni. Wypełniła otwory w ścianach gipsem,a następnie tarła powierzchnię papierem ściernym tak długo,aż ją idealnie wygładziła. Pomalowała ściany w kuchni nawesoły żółty odcień, szafki natomiast ożywiła błyszczącą białąfarbą. Sypialnia była teraz jasnoniebieska, salon zaś — be-żowy, a w ubiegłym tygodniu kupiła nową narzutę na kanapę,toteż mebel wyglądał niemal jak nowy.

Po wykonaniu dużej partii pracy lubiła popołudniami usiąśćna frontowej werandzie i poczytać jedną z książek, którewypożyczyła z biblioteki. Poza kawą czytanie było jej jedynąprzyjemnością. Nie posiadała telewizora, radia, telefonu ko-mórkowego, kuchenki mikrofalowej ani nawet samochodu,a wszystkie swoje rzeczy mogła spakować w jedną torbę.Miała dwadzieścia siedem lat, włosy, niegdyś blond, farbo-wane i obcięte i była bez choćby jednego prawdziwego przy-jaciela. Gdy przeprowadzała się tutaj, nie posiadała prawienic, a i teraz, kilka miesięcy później, wciąż miała niewiele.Oszczędzała połowę napiwków i co noc wkładała pieniądzedo puszki po kawie, którą ukryła w niskim korytarzyku podwerandą. Trzymała te pieniądze na czarną godzinę i wolałabychodzić głodna, niż je tknąć. Czuła się lepiej już dzięki sa-mej świadomości, że istnieją, ponieważ nigdy nie zapomniała,co jej się przydarzyło, i wiedziała, że zło w każdej chwilimoże powrócić. Ktoś jej szukał i gniew tej osoby z każdymdniem rósł.

16

— Dzień dobry! — zawołał jakiś głos, wyrywając ją z za-dumy. — Pewnie jesteś Katie.

Odwróciła się. Na zapadającej się werandzie sąsiedniegodomu dostrzegła kobietę o długich, niesfornych brązowychwłosach. Machała do niej. Wyglądała na jakieś trzydzieścipięć lat i nosiła dżinsy oraz zapinaną koszulę, której rękawyzawinęła do łokci. W jej lokach połyskiwały okulary przeciw-słoneczne. Trzymała mały dywanik i wyraźnie zastanawiałasię, czy go wytrzepać, aż w końcu zrezygnowała, odrzuciłago na bok i ruszyła ku Katie. Przemieszczała się energiczniei z lekkością osoby, która regularnie się gimnastykuje.

— Irv Benson powiedział mi, że będę miała sąsiadkę.Właściciel, pomyślała Katie.— Nie zdawałam sobie sprawy, że obok mnie ktoś się

wprowadził.— Och, on również był zaskoczony. Na wieść, że chcę tu

zamieszkać, o mało nie spadł z krzesła. — Kobieta dotarłado werandy Katie i wyciągnęła rękę. — Przyjaciele nazywająmnie Jo — dodała.

— Witaj — odparła Katie, ściskając jej dłoń.— Co za pogoda, prawda? Jest cudownie, no nie?— Piękny poranek — zgodziła się z nią Katie, przestępując

z nogi na nogę. — Kiedy się wprowadziłaś?— Wczoraj po południu. A wówczas, żeby nie było zbyt

fajnie, przez większą część nocy kichałam. Miałam wrażenie,że Benson zebrał cały kurz, jaki zauważył, po czym zmaga-zynował go w moim domu. Nie uwierzyłabyś, jak tam jest.

Katie kiwnęła głową ku drzwiom.— U mnie było tak samo.— Trudno uwierzyć. Wybacz, ale nie mogłam się powstrzy-

mać i zajrzałam z kuchni w twoje okna. U ciebie jest jasnoi wesoło. A ja najwyraźniej wynajęłam zakurzony, wypełnionypająkami loch.

17

— Pan Benson pozwolił mi przemalować.— Wyobrażam sobie. Benson na pewno i mnie pozwoli,

jeśli tylko nie będzie musiał ruszyć palcem. Odwalę zaniego całą robotę, a on dostanie ładny, czysty domek. —Posłała sąsiadce cierpki uśmieszek. — Jak długo tu mie-szkasz?

Katie skrzyżowała ramiona na piersi, czując, że porannesłońce zaczyna ogrzewać jej twarz.

— Prawie dwa miesiące.— Nie jestem pewna, czy wytrzymam tutaj tak długo. Jeśli

stale będę kichać tak jak ubiegłej nocy, prawdopodobnieszybko odpadnie mi głowa. — Sięgnęła po okulary i zaczęławycierać szkła dołem koszuli. — Jak ci się podoba Southport?Inny świat, nie sądzisz?

— Co masz na myśli?— Sądząc po akcencie, nie pochodzisz stąd. Raczej z Pół-

nocy? — Katie po chwili kiwnęła głową. — Tak właśniepomyślałam — kontynuowała Jo. — A tutaj... Trzeba czasu,aby się przyzwyczaić. Wiesz, zawsze kochałam Southport,ale ja mam słabość do małych miasteczek.

— Pochodzisz stąd?— Dorastałam tu, potem wyjechałam, ale w końcu wró-

ciłam. Stara historia, prawda? Zresztą nigdzie indziej nieznajdziesz równie zakurzonych domów.

Katie uśmiechnęła się i przez moment obie milczały. Jostała bez ruchu, prawdopodobnie czekając na jakiś gest to-warzyszki. A Katie wypiła łyk kawy, spojrzała na drzewai w tym momencie przypomniała sobie o manierach.

— Napijesz się kawy? Właśnie zaparzyłam.Jo podniosła okulary przeciwsłoneczne i ponownie wsunęła

sobie we włosy.— Miałam nadzieję, że mnie zaprosisz. Z wielką chęcią

napiję się kawy. Moja kuchnia jest jeszcze praktycznie w pud-

18

łach, a samochód oddałam do warsztatu. Masz pojęcie, jakto jest zacząć dzień bez kofeiny?

— O tak.— No cóż, musisz wiedzieć, że jestem naprawdę uzależ-

niona od kawy. Szczególnie potrzebuję jej, gdy czeka mnierozpakowywanie. Wspomniałam ci, że nie cierpię tego robić?

— Chyba nie.— To jedna z czynności, których najbardziej nie lubię.

Męczy mnie ciągłe decydowanie, gdzie włożyć kolejną rzecz,którą wyjmuję, i stałe potykanie się o rupiecie. Ale nie martwsię... Nie należę do osób, które wiecznie proszą o pomoc.Jednak kawa...

— Wejdź, proszę. — Katie zaprosiła ją gestem do środ-ka. — Tylko pamiętaj, że większość mebli już tutaj była. —Katie weszła do kuchni, wyjęła z szafki filiżankę i nalała doniej kawy aż po brzeg, po czym wręczyła ją Jo. — Wybacz,nie mam ani śmietanki, ani cukru.

— Wystarczy czarna i gorzka — zapewniła ją Jo, odbiera-jąc filiżankę. Zanim wypiła łyk, podmuchała płyn. — Nodobrze, teraz będę poważna — powiedziała po chwili. — Od-tąd jesteś najlepszą przyjaciółką, jaką mam. Kawa jest świetna.

— Dzięki — odparła Katie.— Więc... Benson mówił, że pracujesz U Ivana...— Jestem kelnerką.— Czy Duży Dave nadal tam gotuje? — Gdy Katie skinęła

głową, Jo kontynuowała: — Zaczął pracować w lokalu, jeszczezanim poszłam do liceum. Wciąż wymyśla dla wszystkichprzezwiska?

— Tak — przyznała.— A Melody? Ciągle opowiada, jacy przystojni są nie-

którzy klienci?— Na każdej zmianie.— A Ricky? Nadal podrywa nowe kelnerki? — Kiedy

19

Katie ponownie pokiwała głową, Jo się roześmiała. — Tenlokal nigdy się nie zmieni.

— Pracowałaś tam?— Nie, ale Southport to małe miasto, a restauracja U Ivana

jest tutaj powszechnie znana. Poza tym jeśli dłużej pomiesz-kasz w miasteczku, zrozumiesz, że w Southport nie istniejąsekrety. Wszyscy znają sprawy wszystkich, a niektóre osoby,jak, powiedzmy... Melody... podnoszą plotkę do rangi sztuki.Kiedyś doprowadzało mnie to do szaleństwa. Tyle że połowamieszkańców Southport jest taka sama. Nie ma tutaj zbytdużo do roboty poza plotkowaniem.

— A jednak wróciłaś.Jo wzruszyła ramionami.— Tak, no cóż. Co mogę powiedzieć? Może lubię się

wściekać. — Wypiła kolejny łyk kawy i wskazała na okno. —Wiesz, gdy mieszkałam w Southport, nawet nie zdawałamsobie sprawy z istnienia tych dwóch domów.

— Właściciel powiedział mi, że nocowali tu myśliwi. Zanimzaczął te domy wynajmować, należały praktycznie do lasu.

Jo potrząsnęła głową.— Nie mogę uwierzyć, że tu zamieszkałaś.— Ty przecież też — wytknęła jej Katie.— Tak, ale rozważyłam ten pomysł tylko ze względu na

ciebie, ponieważ wiedziałam, że nie będę jedyną kobietąmieszkającą na końcu żwirowej drogi pośrodku pustki. Jesteśtu dość odizolowana.

Oto, dlaczego tak bardzo się ucieszyłam, że mogę cośtakiego wynająć, pomyślała Katie.

— Nie jest tak źle — powiedziała na głos. — Do tej poryjuż się przyzwyczaiłam.

— Mam nadzieję, że i ja się przyzwyczaję — odparła Jo.Dmuchała na kawę, usiłując ją schłodzić. — Ale powiedz...Dlaczego właściwie przyjechałaś do Southport? Jestem pewna,

20

że nie przywiodła cię do nas emocjonująca perspektywakariery w restauracji U Ivana. Masz jakąś rodzinę w mias-teczku? Rodziców? Braci? Siostry?

— Nie — odparła Katie. — Jestem sama.— Przyjechałaś tutaj z powodu jakiegoś faceta?— Nie.— Po prostu... przeprowadziłaś się tu, i już?— Tak.— Do diabła, dlaczego właśnie tutaj?!Katie nie odpowiedziała. Te same pytania zadawali jej

wcześniej Ivan, Melody i Ricky. Wiedziała, że pytają bezukrytych motywów, że przemawia przez nich tylko naturalnaciekawość, a mimo to nigdy nie była całkiem pewna, copowiedzieć i jaki inny powód poza prawdziwym mogłaby podać.

— Po prostu potrzebowałam miejsca, w którym mogłabymzacząć wszystko od nowa.

Jo wypiła kolejny łyk kawy, na pozór rozważając odpowiedźsąsiadki, lecz — co zaskoczyło Katie — nie zadała żadnychdalszych pytań; skinęła jedynie głową.

— To ma sens — oznajmiła. — Czasami człowiek musizacząć wszystko od początku. Osobiście uważam, że to godnepodziwu. Wielu osobom brakuje odwagi, która jest do tegopotrzebna.

— Tak sądzisz?— Wiem o tym — zapewniła. — Więc jakie masz plany

na dziś? Podczas gdy ja będę jęczeć, rozpakowując kartonyi sprzątając, aż obetrę sobie dłonie do żywego mięsa.

— Później pracuję. Ale poza tym niewiele. Muszę pod-skoczyć do sklepu i kupić parę rzeczy.

— Wybierasz się do Fisher’s czy pojedziesz do miasta?— Tylko do Fisher’s — odparła Katie.— Spotkałaś właściciela? Siwego faceta?Katie kiwnęła głową.

21

— Raz czy dwa razy.Jo skończyła pić kawę i wstawiła filiżankę do zlewu, po

czym westchnęła.— No dobra — bąknęła bez entuzjazmu. — Dość od-

suwania tego, co nieuniknione. Jeśli nie zacznę teraz, nigdynie skończę. Życz mi powodzenia.

— Powodzenia.Jo pomachała lekko.— Miło było cię poznać, Katie.

Z okna w kuchni Katie widziała, jak Jo trzepie dywanik,który wcześniej odłożyła. Wyglądała na osobę całkiem przy-jazną, ale Katie nie była pewna, czy jest już gotowa na takbliskie sąsiedztwo innej osoby. Chociaż może byłoby przyjem-nie móc co jakiś czas odwiedzić sąsiadkę, przyzwyczaiła siędo samotności.

Z drugiej strony wiedziała, że wybierając na miejsce zamie-szkania małe miasto, nie może liczyć na to, iż dobrowolneodosobnienie będzie trwać wiecznie. Pracowała przecież, robiłazakupy i chodziła po ulicach, a niektórzy z klientów w restaura-cji już ją rozpoznawali.Musiała zresztą przyznać, że pogawęd-ka z Jo sprawiła jej prawdziwą przyjemność. Z jakiegoś powoduczuła, że sąsiadka jest kimś więcej, niż można by pomyślećwpierwszej chwili.Wydawała jej się... godna zaufania, choć niepotrafiłaby wyjaśnić, skąd wzięło się w niej to wrażenie. Jorównież była samotną kobietą, co stanowiło niewątpliwy plus.Katie wolała nie myśleć, jak by zareagowała, gdyby do sąsied-niego domu wprowadził się mężczyzna, i zadała sobie pytanie,dlaczego nigdynawet nie brała pod uwagę takiej ewentualności.

Umyła w zlewie obie filiżanki po kawie, potem wstawiła je doszafki kuchennej. Czynność ta była tak naturalna, że na chwilęjej myśli całkowicie wypełniły wspomnienia życia, które zosta-

22

wiła za sobą. Ręce zaczęły jej się trząść, więc zacisnęła dłoniew pięści, po czym wzięła kilka głębokich wdechów i wreszcieprzestała drżeć. Przed dwoma miesiącami nie zdołałaby tegodokonać; nawet jeszcze dwa tygodnie temu nie umiała nad sobązapanować. Chociaż ucieszyła się, że potrafi już oddalić atakilęku, z drugiej strony jednak fakt ten oznaczał, że zaczęła czućsię bezpiecznie w miasteczku, i ta myśl ją przestraszyła. Ponie-waż człowiek, który ma poczucie bezpieczeństwa, traci czuj-ność, a Katie nigdy nie mogła sobie na coś takiego pozwolić.

Tak czy inaczej cieszyła się, że trafiła właśnie do Southport.Była to mała, stara, zamieszkana przez kilka tysięcy osóbmiejscowość zlokalizowana przy ujściu rzeki Cape Fear dokanału zwanego Wewnętrzną Przybrzeżną Drogą Wodną.W miasteczku były chodniki, duże, rzucające cień drzewai kwiaty, które bez trudu przyjmowały się w piaszczystejglebie. Z gałęzi drzew zwisały oplątwy brodaczkowate na-zywane potocznie brodami starca, a pomarszczone pnie poras-tało kudzu. Katie z przyjemnością przyglądała się dzieciom,które jeździły na rowerach i grały na ulicach w piłkę, za-chwycała się też licznymi kościołami pobudowanymi niemalna każdym rogu. Wieczorami odzywały się świerszcze i żaby,a wtedy znajdowała potwierdzenie, że wybrała właściwemiejsce. Naprawdę czuła się tu bezpieczna, jak gdyby South-port samo ją przywołało, obiecując schronienie.

Włożyła jedyną posiadaną parę butów — rozpadające sięconverse’y.

Komoda w dużym stopniu pozostała pusta, w kuchni zaśniemal nie było jedzenia, a jednak gdy Katie wyszła z domui w blasku słońca skierowała się do sklepu, pomyślała, że tojest jej dom.

Głęboko do płuc zaczerpnęła haust powietrza pachnącegohiacyntami i świeżo skoszoną trawą.

Wiedziała, że tak szczęśliwa nie była od lat.

Rozdzia³ 3

Jego włosy posiwiały, kiedy miał niewiele ponad dwadzieś-cia lat, co stało się powodem dobrodusznych żartów ze stronyprzyjaciół. W dodatku zmiana nie dokonała się ani powoli,ani stopniowo — kilka srebrzystych włosów tu czy tam —lecz niemal nagle. Można by rzec, że w styczniu jednegoroku Alex Wheatley miał czuprynę czarnych włosów, a do-kładnie rok później na jego głowie nie został niemal żadenciemny włos. Co ciekawe, jego dwóm starszym braciom tenlos został oszczędzony i dopiero w ostatnich paru latach w ichbokobrodach pojawiły się srebrzyste pasma. Ani matka Alexa,ani ojciec nie potrafili wytłumaczyć przyczyny jego przed-wczesnej siwizny; z tego, co wiedzieli, w obu rodzinach niebyło przykładu podobnego wybryku natury.

O dziwo, Alex nigdy nie przejmował się tym stanem rzeczy.Czasami podejrzewał, że w wojsku siwe włosy wręcz pomogłymu w awansie. Pracował w Dowództwie Dochodzeń Krymi-nalnych Sił Lądowych, stacjonował w Niemczech oraz w Gru-zji i spędził dziesięć lat w wydziale kryminalnym, gdzieprowadził śledztwa w sprawie popełnianych przez żołnierzyprzestępstw, poczynając od samowolnego oddalenia od jed-

24

nostki, przez kradzieże z włamaniem, przemoc w rodzinie,po gwałty, a nawet morderstwa. Awansował regularnie, ażw końcu odszedł na emeryturę jako trzydziestodwuletni major.

Po zakończeniu kariery wojskowej przeprowadził się doSouthport, rodzinnego miasta żony. Byli świeżo po ślubiei spodziewali się pierwszego dziecka, toteż początkowo za-mierzał ubiegać się o pracę jako stróż prawa, wówczas jednakteść postanowił odsprzedać mu rodzinny interes.

Chodziło o staroświecki wiejski sklepik, który mieścił sięw budynku o białych drewnianych ścianach, miał niebieskieokiennice, werandę o spadzistym dachu i ławeczkę przedwejściem, obok drzwi. Tego typu sklepy prosperowały dawnotemu i obecnie nie zostało ich wiele. Nad sklepikiem znaj-dowało się mieszkanie. Jedną ścianę budynku zacieniałapotężna magnolia, a przed wejściem z kolei rósł dąb. Jedyniepołowę parkingu pokrywał asfalt, druga natomiast była żwi-rowa, lecz parking i tak rzadko pozostawał pusty. Teść Alexaotworzył ten sklepik jeszcze przed narodzinami córki Carly,w czasach, kiedy wokół mieściły się głównie farmy, wiedziałjednak doskonale, czego mogą potrzebować farmerzy, a po-nieważ pragnął zaoferować wszystko, co przyjdzie im dogłowy kupić, w sklepie produktów było mnóstwo i panowałtu prawdziwy chaos. Alex myślał podobnie jak teść i prowadziłsklep w sposób niemal identyczny. Na ciągnących się w pięciuczy sześciu rzędach półkach leżały zatem artykuły spożywczei przybory toaletowe, a lodówki o szklanych frontach przepeł-nione były najrozmaitszymi napojami bezalkoholowymi, wodąoraz piwem i winem, poza tym — jak w każdym innymsklepie ogólnospożywczym — mieściło się tu kilka stojakówz chipsami, słodyczami i wszelkimi gatunkami śmieciowegojedzenia, które ludzie kupują w ostatniej chwili, przed kasami.Na tym jednak podobieństwo się kończyło. W sklepie można

25

było bowiem również znaleźć bogate wyposażenie dla węd-karzy, łącznie ze świeżą przynętą, a także grill obsługiwanyprzez Rogera Thompsona, niegdyś maklera z Wall Street,który przeniósł się do Southport w poszukiwaniu prostszegożycia. Roger przygotowywał na grillu hamburgery, kanapkii hot dogi, które klienci spożywali przy stolikach. W sklepieAlexa można było również wypożyczyć filmy na DVD, kupićróżne rodzaje amunicji, kurtki przeciwdeszczowe i parasoleoraz kilkanaście powieści — bestsellery lub klasykę. Pozatym były tu świece zapłonowe do aut, paski klinowe dowentylatorów i kanistry na benzynę, a Alex dorabiał klucze,gdyż dysponował stojącym na zapleczu odpowiednim urzą-dzeniem. Miał trzy dystrybutory paliwa oraz czwarty nanabrzeżu — dla łodzi, które poza przystanią mogły zatankowaćjedynie tutaj. Rzędy słoików z ogórkami konserwowymi,paczuszki prażonych orzeszków ziemnych i koszyki ze świe-żymi warzywami czekały blisko lady.

Co zaskakujące, Alex bez trudu uzupełniał zapasy. Niektóreprodukty schodziły regularnie, inne nie. Podobnie jak teśćmiał całkiem niezłe wyczucie, czego potrzebuje osoba wcho-dząca do sklepu. Zawsze zauważał i zapamiętywał szczegóły,których inni ludzie nie dostrzegali — cecha ta niezmierniemu pomagała w trakcie lat pracy w dochodzeniówce. Ostatniobez ustanku ulepszał stan magazynu, próbując nadążyć zazmiennymi gustami klientów.

Nigdy nie wyobrażał sobie, że będzie prowadził sklep, leczbyła to dobra decyzja, choćby dlatego, że miał oko na dzieci.Josh chodził już do szkoły, ale Kristen zacznie naukę dopierojesienią, toteż dziewczynka spędzała całe dnie wraz z ojcemw sklepie. Bawiła się za ladą, gdzie — bystra i gadatliwa —wydawała się najszczęśliwsza. Chociaż miała zaledwie pięćlat, umiała już obsłużyć kasę i wydać resztę, tyle że chcąc

26

dosięgnąć przycisków, musiała wspinać się na dziecięcy po-dest. Alexa nieodmiennie bawiły miny nieznajomych klientów,gdy Kristen zaczynała podliczać ceny ich zakupów.

A jednak nie było to idealne dzieciństwo dla osóbki w jejwieku, nawet jeśli córeczka nie znała innego. Ilekroć uczciwiezastanawiał się nad własnym życiem, musiał szczerze przy-znać, że zajmowanie się sklepem i opieka nad dziećmi po-chłaniały całą jego energię. Czasami czuł, że nie starczy musił na wszystko — przygotowanie lunchu Joshowi i odwie-zienie chłopca do szkoły, zamawianie towarów, spotkania zesprzedawcami, obsługę klientów... A równocześnie musiał sięstarać, aby Kristen nigdy się nie nudziła. Tak wyglądał dzień,a wieczory Alex spędzał — jak czasami sądził — jeszczebardziej pracowicie. Bardzo pragnął jak najdłużej przebywaćz dziećmi i oddawać się wraz z nimi ich ulubionym zajęciom,organizował więc wyprawy rowerowe, puszczał latawce lubłowił ryby z Joshem. Tyle że Kristen lubiła bawić się lalkami,wycinać albo rysować, a Alex nigdy nie był dobry w zajęciachprzedszkolnych. Jeśli dodać do tego przygotowanie kolacjii sprzątanie domu, pod wieczór ledwie trzymał się na nogach.Na dodatek nawet gdy dzieci w końcu leżały w łóżkach, niemógł odpocząć, ponieważ zawsze pozostawało jeszcze cośdo zrobienia. Alex nie był właściwie pewny, czy w ogólepotrafi się odprężyć.

Dzieci spały, a on spędzał wieczory samotnie. Chociaż znałprawie wszystkich mieszkańców miasta, miał niewielu praw-dziwych przyjaciół. Pary, do których wraz z Carly chodziliczasem na grilla lub kolację, powoli, lecz niewątpliwie od-dalały się od niego. Częściowo z jego winy, gdyż pracaw sklepie i wychowanie dzieci zabierały mu mnóstwo czasu,nierzadko jednak miał wrażenie, że znajomi czują się przynim nieswojo, jak gdyby swoją obecnością przypominał im,

27

że los jest nieprzewidywalny i straszny i że wszystko, codobre, może w jednej chwili runąć niczym domek z kart.

Jego życie było męczące i nierzadko samotnicze, nie prze-stawał się jednak koncentrować na Joshu i Kristen. Chociażrzadziej niż kiedyś, to jednak zarówno syn, jak i córka miewalijeszcze od czasu do czasu nocne koszmary związane ześmiercią matki. Kiedy dzieci budziły się w środku nocy,szlochając żałośnie, Alex trzymał je w ramionach i szeptał,że wszystko będzie dobrze, aż wreszcie ponownie zapadaływ sen. Od razu po pogrzebie spotkali się z psycholożką.Dzieci kreśliły wówczas rysunki i opowiadały o swoich uczu-ciach. Te spotkania nie pomogły w takim stopniu, jakiegoAlex oczekiwał. Koszmary śniły się obojgu prawie przez rok.Gdy rysował coś wraz z Kristen albo łowił z Joshem, naglektóreś z dzieci cichło i wiedział, że tęsknią za mamą. KiedyKristen czasami mówiła dziecinnym, drżącym głosikiem, a łzyspływały jej po policzkach, niemal słyszał, jak pęka mu serce,wiedział bowiem, że nic, co zrobi dla córki lub jej powie, niepomoże. Psycholożka zapewniała go, że dzieci są odpornei jeśli czują się kochane, przestaną śnić koszmary, a i płakaćbędą znacznie rzadziej. Czas pokazał, że kobieta miała rację,teraz jednak Alex musiał stawić czoło kolejnej stracie. Namyśl o niej ogarniała go rozpacz. Wiedział, że dzieciomz każdym miesiącem jest łatwiej, ponieważ związane z matkąwspomnienia powoli, lecz nieuchronnie bledną. Były bardzomałe, gdy umarła — czterolatek i trzylatka — co oznaczało,że nadejdzie taki dzień, w którym matka stanie się dla nichbardziej pojęciem niż osobą. To było oczywiście nieuniknione,lecz nie czuł się dobrze z myślą, że zapomną głos Carly lubjej czuły dotyk, gdy brała je na ręce, albo przestaną pamiętać,jak ogromnie je kochała.

Nie zrobił żonie zbyt wielu zdjęć. Zazwyczaj to właśnie

28

ona sięgała po aparat, wskutek czego w domu znajdowały siętuziny jego fotografii z dziećmi. Tylko na kilku widniałaCarly i chociaż starał się codziennie opowiadać o niej Joshowii Kristen i często pokazywał im jej zdjęcia w albumie, podej-rzewał, że te historie w końcu staną się dla nich właśnie tylkoi wyłącznie historiami, niczym więcej. Emocje związanez matką były jak zamki z piasku, które fale zmywają domorza. Podobnie działo się z portretem Carly, który wisiałw jego sypialni. Został wykonany w pierwszym roku małżeń-stwa i mimo jej protestów. Cieszył się, że go ma. Na fotografiiwyglądała pięknie i była tą niezależną, upartą kobietką, którapodbiła niegdyś jego serce, toteż nocami, kiedy dzieci jużspały, czasem wpatrywał się w jej podobiznę i doświadczałsprzecznych uczuć. Ale Josh i Kristen ledwie zauważaliportret.

Alex myślał o Carly często i tęsknił za jej towarzystwemi przyjaźnią, która ich połączyła, stając się podstawą miłości.W chwilach szczerości odkrywał, że pragnie nowego związku.Był samotny, chociaż rzadko przyznawał się do tego uczucianawet przed sobą. Przez pierwsze miesiące po śmierci Carlynie potrafił sobie wyobrazić, że inna kobieta mogłaby pojawićsię w jego życiu, a możliwości pokochania kogoś zupełnienie brał pod uwagę. Nawet rok po pogrzebie nie dopuszczałdo siebie takich myśli. Ból był wciąż zbyt świeży, wspo-mnienia chwil cierpienia za bardzo żywe. Ale kilka miesięcytemu Alex zabrał dzieci do akwarium i kiedy stali przedzbiornikiem z rekinami, nawiązał rozmowę z pewną atrakcyjnąkobietą. Tak jak on przyprowadziła dzieci i tak jak on niemiała na palcu obrączki. Jej dzieci były w tym samym wiekuco Josh i Kristen, a gdy tak stały we czworo, wskazując ryby,kobieta roześmiała się z jakiegoś jego żartu, on zaś poczułdo niej lekki pociąg, przypominający mu, co stracił wraz ze

29

śmiercią ukochanej żony. Pogawędka dobiegła końca i poprostu się rozeszli, lecz w drodze do wyjścia Alex zobaczyłkobietę jeszcze raz. Pomachała mu, toteż przez chwilę zastana-wiał się, czy nie pobiec za nią do samochodu i nie poprosićo numer telefonu. Nie zrobił tego jednak, a ona minutę późniejwyjechała z parkingu. Nigdy więcej jej nie zobaczył.

Tamtej nocy czekał na falę wyrzutów sumienia i żalu,lecz — co dziwne — niczego takiego nie poczuł. Wcale niemiał wrażenia, że postąpił niewłaściwie! Wręcz przeciwnie,było mu... dobrze. Nie czuł się świetnie czy wspaniale, alecałkiem dobrze, więc uprzytomnił sobie, że rana na jego sercunajwyraźniej zaczyna się wreszcie goić. Nie oznaczało tonaturalnie, że gotów jest rzucić się na oślep w nowe życie.Co ma być — będzie. A jeśli nic się nie zdarzy? Trudno.Postanowił poczekać, aż spotka właściwą kobietę, która nietylko na nowo wniesie radość w jego świat, lecz także —równie mocno jak on — pokocha jego dzieci. Szybko wszakżezdał sobie sprawę z tego, że w miasteczku szanse znalezieniatakiej kobiety są niewielkie. Southport było zbyt małe. Prawiewszystkie znane mu przedstawicielki płci przeciwnej byłymężatkami, emerytkami lub uczęszczały do jednej z lokalnychszkół. Singielek w odpowiednim wieku było niedużo, a cóżdopiero szukać wśród nich takiej, która zechce wziąć sobiena głowę dodatkowy ciężar w postaci czyichś dzieci. A innasytuacja oczywiście nie wchodziła w grę. Może Alex czuł sięsamotny, może potrzebował kobiecego towarzystwa, nie za-mierzał jednak zaspokajać swoich potrzeb kosztem dzieci.Dość już przeszły, biedactwa. I zawsze będą dla niego naj-ważniejsze.

A jednak... jakiś czas temu pojawiła się pewna kobieta.Zainteresowała go, chociaż nie wiedział o niej niemal nic,jedynie tyle, że mieszka sama. Od początku marca przy-

30

chodziła do jego sklepu raz czy dwa razy na tydzień. Gdyzobaczył ją po raz pierwszy, była blada, wymizerowana i kosz-marnie chuda. W normalnej sytuacji całkowicie by ją zig-norował. Przejeżdżający przez miasto ludzie często wpadalido jego sklepu po jakiś napój, benzynę czy przekąskę; rzadkowidywał takie osoby ponownie. Nieznajoma kobieta niczegotakiego nie kupiła; podeszła do rzędu z produktami spożyw-czymi z opuszczoną głową, jakby próbowała wtopić się w tło,niczym cień w ludzkiej postaci. Na nieszczęście dla niej,zupełnie jej się to nie udało. Była zbyt atrakcyjna, aby mogłapozostać niezauważona. Miała na oko pod trzydziestkę i kasz-tanowe włosy nieco nierówno ścięte nad ramionami. Dziękiwydatnym kościom policzkowym i okrągłym, szeroko roz-stawionym oczom wydała mu się elegancka i jednocześniedość delikatna, mimo braku makijażu.

Przy kasie zauważył, że z bliska jest jeszcze ładniejsza.Oczy miała zielonkawoorzechowe ze złotymi plamkami, a jejkrótki, nerwowy uśmiech zniknął równie szybko, jak siępojawił. Na ladzie położyła wyłącznie podstawowe artykuły:kawę, ryż, owsiankę, makaron, masło orzechowe i przyborytoaletowe. Alex wyczuł, że rozmowa ją krępuje, więc zacząłw milczeniu wstukiwać ceny jej towarów. Nagle po raz pierw-szy usłyszał jej głos.

— Ma pan jakąś suchą fasolę? — spytała.— Nie, przykro mi — odparł. — Zazwyczaj nie miewam

żadnej w sprzedaży.Pakując jej zakupy, zauważył, że kobieta patrzy przez okno

i w zamyśleniu przygryza dolną wargę. Z jakiegoś powodumiał dziwne wrażenie, że klientka zaraz się rozpłacze...

Odchrząknął.— Jeśli chciałaby pani kupować fasolę regularnie, chętnie

zamówię. Proszę tylko powiedzieć, jaki gatunek pani preferuje.

31