Nashira - tom 2 - srodek DRUK_nashira

38

Transcript of Nashira - tom 2 - srodek DRUK_nashira

Fragment darmowy udostępniony przez Wydawnictwo w celach promocyjnych.

EGZEMPLARZ NIE DO SPRZEDAŻY!

Wszelkie prawa należą do:Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o.

Warszawa 2013

www.zielonasowa.pl

Królestwa

978-83-7895-750-8_Nashira_str_1-4.indd 1 2014-01-22 16:04:28

978-83-7895-750-8_Nashira_str_1-4.indd 2 2014-01-22 16:04:28

Królestwa

Miecze buntowniKów

Tłumaczenie: Katarzyna Kolasa-Garibotto

978-83-7895-750-8_Nashira_str_1-4.indd 3 2014-01-22 16:04:29

Tytuł oryginałuI REGNI DI NASHIRA. LE SPADE DEI RIBELLI

Redaktor prowadzącyMonika Koch

RedakcjaEdyta Domańska

KorektaJadwiga Przeczek

Skład i łamanieBernard Ptaszyńki

Copyright © 2012 Arnoldo Mondadori Editore S.p.A., MilanoCover illustration by Paolo BarbieriCopyright © by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o., Warszawa 2014

ISBN 978-83-7895-750-8

Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o.Al. Jerozolimskie 9600-807 Warszawatel. 22 576 25 50fax 22 576 25 [email protected]

PROLOG

Grele obudziły pierwsze promienie słońc. Przynajmniej pod tymwzględem jej życie nie uległo zmianie. Okna pokoju, jaki zaj-

mowała w klasztorze w Messe, wychodziły na wschód, dzięki czemujuż od świtu pomieszczenie wypełniało światło. Tak też było w jejnowej celi, w tym chaotycznym skupisku drewnianych baraków sta-nowiących tymczasową siedzibę klasztoru. Jego budowę zarządził i sfinansował Megassa, hrabia Messe i ojciec dziewczyny odpowie-dzialnej za zniszczenie klasztoru. Za każdym razem, kiedy słyszałskrzypiące deski pod swoimi stopami, przypominało mu się wszystkoto, czego dopuściła się jego córka. Każda, nawet najmniejsza rzecz,mówiła mu o Talicie i doznanym z jej strony upokorzeniu.

Grele wstała niechętnie. Co rano wracały do niej wspomnieniatego, jak budziła się kiedyś, jakie poczucie satysfakcji towarzyszyło jejnaturalnemu odruchowi otwarcia oczu w świetle Miravala i Cetusa.Wówczas była prawdziwą panią klasztoru – od zawsze miała tegoświadomość. Nie zwątpiła w to nawet wtedy, gdy pojawiła się Talitha,która, zdaniem wszystkich, była predysponowana do wielkich spraw.To Grele była córką Jane, władcy Królestwa Jesieni, najbardziej obie-

5

cującą z nowicjuszek, ulubienicą siostry Dorothei. Pracowała długo i systematycznie, by na to zasłużyć, i była przekonana, że nic nie możestanąć na przeszkodzie jej nominacji na Małą Matkę.

Uśmiechnęła się gorzko, wkładając strój kombatantki. Jaka była na-iwna; jeszcze nie wiedziała, ile nikczemności i zła kryje się w Talicie.

Przypomniała sobie, gdy widziała ją po raz ostatni: otoczona pło-mieniami popatrzyła na leżącą na ziemi i jęczącą z bólu, ciężko rannąGrele i uciekła, pozostawiając ją na spalenie we wznieconym przezsiebie pożarze klasztoru.

Grele podeszła do niewielkiej ceramicznej misy, którą trzymała w pokoju, i przemyła twarz. Ta misa była jednym z niewielu przed-miotów, jakie udało się jej uratować z pożaru. Niestety, naczynie rozbiło się i teraz było naznaczone pokaźnych rozmiarów pęknięciem,któremu zaradził pewien rzemieślnik, brzydko je sklejająć.

„Jest taka jak ja: cień tego, czym byłam kiedyś” – pomyślała Greleze złością.

Gwałtownym ruchem obmyła twarz, na co jej skóra zaeragowałaz wielką wrażliwością, jaką nabyła po oparzeniu.

– Nie myśl o tym – powiedziała jej jedna z sióstr. – Skup się tylkona tym, że żyjesz. Inne siostry nie miały tyle szczęścia co ty.

Łatwo powiedzieć. Ból był nieustający. Czuła się tak, jakby w jejciele, pod tą obrzydliwie błyszczącą i gładką powłoką blizn, tlił sięniegasnący ogień. Wystarczyło, że lekko dotknęła twarzy opuszkamipalców, i w jednej chwili wracały do niej tortury tamtej nocy.

Grele pozwoliła kroplom wody spłynąć po zmaltretowanym po-liczku, podczas gdy długie dreszcze bólu przeszywały jej plecy. Po-łowę twarzy nadal miała ładną i dumną, z delikatnymi rysami młodejkobiety, natomiast jej druga część była potwornie oszpecona. Tonawet nie przypominało zniekształcenia przez blizny, lecz wyglądałotak, jakby ogień roztopił skórę, która teraz zwisała z twarzy jak wosk

6

ze świecy. Pośrodku tej opadającej skóry widniało szeroko otwarteoko. Oko, którego od tamtej nocy Grele nigdy już nie zamknęła.

Przez długi czas nie miała odwagi spojrzeć w lustro. Od kiedyjednak uczyniła to po raz pierwszy, każdego ranka dokładnie się sobieprzyglądała. Obrzydzenie, jakie czuła w stosunku do tej groteskowejpodobizny, która patrzyła na nią z lustra, jeszcze bardziej podżegałojej nienawiść i przypominało, że nie zazna spokoju dopóty, dopókinie zniszczy osoby, przez którą tak wygląda.

To właśnie dlatego zaczęła zgłębiać tajniki sztuki walki komba-tantek i wprost nie mogła się doczekać, kiedy ukończy nowicjat i sta-nie się zakonnicą. A wszystko po to, by móc się zemścić. Poza tym,walcząc wśród bojowniczek, mogła zakładać maskę. Zmasakrowanaczęść jej twarzy była oznaką słabości, namacalnym dowodem prze-granej, który należało ukryć przed światem.

Poprawiła szaty. Kiedyś jej delikatna skóra nie tolerowałabyszorstkości tego materiału; teraz lubiła, jak kłuł ją po całym ciele. W tym bólu było coś słusznego.

Już miała otworzyć drzwi, gdy ktoś uczynił to za nią. Grele zoba-czyła wchodzącą do celi siostrę Malekę, jej instruktorkę. W przeci -wieństwie do innych kombatantek, które musiały przestrzegać ślubówmilczenia, ona miała prawo głosu w obecności swoich wychowanek.

– Masz gościa. Ktoś czeka na ciebie w kościele – oznajmiła.Grele nie zadawała żadnych pytań, choć ta wiadomość bardzo ją

zaskoczyła. Nikt nigdy o nią nie pytał: ani wtedy, gdy jeszcze wiodłaszczęśliwe życie w klasztorze w Messe, ani nawet tuż po wypadku.Ojciec, kiedy otrzymał informację, że przeżyła, zostawił ją w doświad-czonych rękach opiekunek.

Skierowała się w stronę kościoła, który nie był niczym innym jak szerokim drewnianym barakiem ze spadzistym dachem. W głębiznajdowała się – cudem uratowana z pożaru – płyta z wygrawero-

7

wanym wizerunkiem Miry. Tam, pośród białych, gołych ścian i na-prędce zbitych ławek, wywoływała zupełnie inne wrażenie.

Gość, który poprosił ją o spotkanie, stał na środku nawy ze wzro-kiem utkwionym w płycie.

Grele odchrząknęła, żeby zasygnalizować swoją obecność. Męż-czyzna odwrócił się i dziewczyna poczuła nagle, jak zalewa ją falanienawiści.

To był Megassa, ojciec Talithy.Nie zastanawiając się ani przez chwilę, rzuciła się do przodu

z ręką skierowaną ku szyi hrabiego, dokładnie tak, jak ją nauczono.Megassa uskoczył w bok i chwycił ją za ramię, blokując je pod pachą.

– Nie spodziewałem się po tobie niczego innego – syknął.– Dlaczego w takim razie przybyliście? – warknęła.– Dlatego że ja i ty mamy wiele wspólnego.Grele spojrzała na niego podejrzliwie.– Oboje dużo straciliśmy w pożarze – kontynuował hrabia. – Zo -

staliśmy zdradzeni w podstępny sposób i czujemy głęboką nienawiśćdo tej samej osoby.

Dziewczyna szamotała się i Megassa w końcu zwolnił uścisk, leczw tej samej chwili zobaczyła, jak sięga do rękojeści miecza. Zastana-wiała się, co zrobić.

– Gdyby nie wy, ona nigdy nie trafiłaby do klasztoru – powie-działa wreszcie.

– To był zwykły błąd – odpowiedział Megassa.Grele znowu popatrzyła na niego podejrzliwie.– Po co tutaj przybyliście? Czego chcecie?– Ciebie – odrzekł hrabia.– Mnie? Wasza córka wzięła już wystarczająco dużo, chyba nie

muszę wam tego przypominać. Kto mi zwróci moją twarz? Wy? –Gwałtownie zerwała maskę, ukazując zdeformowaną część twarzy.

8

Megassa powstrzymał chęć odwrócenia wzroku i przyglądał sięjej intensywnie.

– Nie wszystko jest stracone. Nie wszystko. Sami jesteśmy pa-nami naszego losu. Nie ma upadku, z którego nie można byłoby siępodnieść. Odzyskasz to, co straciłaś, i zyskasz jeszcze więcej, jeślitylko będziesz tego chciała. Razem zdobędziemy to, co nam się należy,i dokonamy naszej zemsty.

Grele mocno zacisnęła pięści.– To krew z waszej krwi. Kto mi zagwarantuje, że mogę wam za-

ufać?– Ona już nie jest krwią z mojej krwi. Pokazała, że nie jest godna

mojego nazwiska. Jeśli zgodzisz się zawrzeć ze mną sojusz, zoba-czysz, jak bardzo bezwzględna może być moja zemsta.

Dziewczyna wpatrzyła się w oczy Megassy, szukając w nich po-twierdzenia tego, co mówił. Iskra nienawiści, jaką dostrzegła w jegospojrzeniu, przekonała ją bardziej niż tysiąc słów.

– Powiedzcie mi, jaki macie plan – odezwała się wreszcie.W odpowiedzi Megassa uśmiechnął się chytrze.

CZĘŚĆ PIERWSZA

1

Dłonie heretyka poruszały się szybko i zdecydowanie. Ta-litha z podziwem patrzyła na długie, niesłychanie białe

palce, które kruszyły i mieszały zioła, by potem rozsmarowaćje na ciele Saipha.

Chłopak leżał w jaskini. Miał woskową twarz; w bitwie o Oreę stracił wiele krwi. Miecz jednego z żołnierzy Megassywbił mu się pod żebra, aż do kości, i Saiphowi ledwo udałosię ujść z życiem. Heretyk zrozumiał to od razu, gdy tylko ichzobaczył. Jako człowiekowi znającemu wojnę wystarczyło mujedno spojrzenie, by ocenić poważny stan chłopaka.

– W jaki sposób go leczyłaś? Rana jest bardzo głęboka –zwrócił się do Talithy, przyglądając się rozcięciu na skórze Sa-ipha. Mężczyzna doskonale posługiwał się językiem Talary-tów, lecz miał akcent, którego dziewczyna nigdy wcześniej niesłyszała.

– Użyłam magii – odpowiedziała drżącym głosem, poka-zując mu wisiorek z Powietrznym Kamieniem.

– To za mało – stwierdził i wziąwszy Saipha na plecy, wy-szedł z jaskini. Talicie nie pozostało nic innego, jak pójść za nim.

Schronieniem heretyka była ukryta w Górach Lodowychgrota. Prowadziło do niej tak wąskie przejście, że nawet drob-

13

nej postury Talitha musiała się schylić, żeby się przez nie prze-cisnąć. Wewnątrz było wykute w lodzie okrągłe pomiesz czenie.

– Ty to zrobiłeś? – spytała zdumiona.– Tak jakby – odpowiedział lakonicznie.Choć miejsca było niewiele, niczego nie brakowało: w rogu

znajdowało się pokryte zwierzęcymi skórami posłanie, a poprzeciwnej stronie niewielkie palenisko, na którym stał meta-lowy garnek z gotującą się zupą. Były nawet wykute w lodziepółki, pełne mis i buteleczek o przeróżnej zawartości, a takżeksiążki. Pomieszczenie oświetlał zawieszony pod sufitemśredniej wielkości kryształ Powietrznego Kamienia.

Heretyk położył Saipha na łóżku, przykrył go skórami i zajął się przygotowywaniem ziół. Talitha patrzyła na niego z niedowierzaniem. Czy ten pochylony nad moździerzemczłowiek, próbujący ocalić życie jej przyjacielowi, był właśnietym, którego szukali przez całe miesiące? Dlaczego upomniałsię o miecz Verby, jakby był jego własnością? Czy to na pewnobył Ostatni – legendarna istota, która przeżyła epicką walkęMiry z Cetusem? I do jakiej rasy należał? Było coś niespoty-kanego w kolorze jego skóry i proporcji kończyn. Najdziw-niejsze jednak były jego plecy – pod brudną od zaschniętejkrwi tuniką można było zauważyć między łopatkami dwawybrzuszenia. Wyglądało to tak, jakby mężczyźnie coś am-putowano.

Heretyk rozsmarował okład na ranie Saipha.– Daj mi wisiorek z Powietrznym Kamieniem – odezwał się

niespodziewanie, aż Talitha niemal podskoczyła. Pospieszniepodała mu kryształ, a on przyłożył go do ust, szepcząc słowaw nieznanym języku. Kiedy kamień zaświecił magicznymświatłem, heretyk położył go na ciele Saipha, w miejscu, gdzie

14

rana była najgłębsza, i przymocował prowizorycznymi ban-dażami.

– Masz silny rezonans... – szepnęła Talitha. – Potrafisz uży-wać Powietrznego Kamienia jako narzędzia magii.

Mężczyzna nie odpowiedział, tylko podszedł do paleniska.Talitha zbliżyła się do Saipha. Nadal był przeraźliwie blady, aleodniosła wrażenie, że łatwiej oddycha.

– Wyjdzie z tego? – zapytała.Heretyk wzruszył ramionami.– Dobrze zatamowałaś krwotok, lecz i tak stracił wiele krwi.

Poza tym rana może spowodować zakażenie.– Wyjdzie z tego czy nie? – nalegała.– Sztuka medycyny nie daje gotowych odpowiedzi. Zoba-

czymy, jak minie noc.Heretyk zanurzył w garnku chochlę i wypił trochę zupy.

Potem wziął dwie drewniane miseczki, nalał do nich strawęi podał jedną Talicie.

Pogrążona w myślach o życiu bez Saipha nawet nie tknęłapożywienia. Był przy niej od zawsze, od kiedy była dzieckiem.Nawet jeśli był jej niewolnikiem, to razem dorastali i wszystkorobili wspólnie, a po śmierci jej siostry Lebithy Saiph stał sięwszystkim, co Talicie pozostało na świecie.

Heretyk zaczął głośno jeść.– Lepiej zrobisz, jak się posilisz. Na pewno miałaś ciężki

dzień – powiedział.– Nie dam rady, mam ściśnięty żołądek – mruknęła.– To się zmuś. Tylko tego brakuje, żebyś ty też opadła z sił.

Musisz zadbać o swojego przyjaciela.Talitha popatrzyła na Saipha i dała się przekonać. Przysu-

nęła miseczkę do twarzy. Zapach był bardzo przyjemny, czuć

15

było aromat przypraw. Chwyciła łyżkę i wolno zanurzyła w zupie.

– Kiedy się spotkaliśmy, zadałem ci pytanie: skąd masz mójmiecz? – odezwał się heretyk.

Talitha przełknęła i spojrzała na niego uważnie.– To nie może być twój miecz.– Chcesz, żebym pokazał ci akt własności?– Z tego, co mówiły zakonnice, miecz od zawsze był

w szklanej gablocie klasztoru w Messe.Mężczyzna się zaśmiał.– I ty im wierzysz? To właśnie jedna z nich mi go ukradła.

Ta dziewczyna błogosławiła w czasie wojny ludzi twojej rasy,mówiąc: „Mira jest z nami! Mira nas chroni!”. Jasne... Mira jestzawsze, wszędzie i ze wszystkimi, ale koniec końców ktoś wy-grywa, a ktoś inny przegrywa – stwierdził sarkastycznie.

Talitha długo milczała, podczas gdy on jadł ze smakiem.– Mówisz o antycznej wojnie – odezwała się wreszcie.– Tak, zdaje się, że tak ją nazywacie – odpowiedział niezbyt

zainteresowany.– To przecież było siedemset lat temu!– Coś koło tego.– Nikt nie żyje siedemset lat.– W takim razie rozmawiasz z duchem.Dziewczyna nie wytrzymała i skoczyła na równe nogi.– Kim jesteś? Skąd przybywasz?Heretyk kiwnął na nią łyżką.– Siadaj.– Szukałam cię miesiącami, Saiph prawie przypłacił życiem

odnalezienie ciebie, a ty siedzisz tu sobie, jedząc spokojnie zupę,i opowiadasz mi o wojnie, która miała miejsce setki lat temu!

16

– Dlaczego mnie szukałaś?– Bo ty wiesz, co się dzieje ze słońcami! Wiesz, że nasz świat

zostanie zniszczony. I wiesz także, jak można temu zapobiec.Mężczyzna po raz pierwszy spojrzał na nią z błyskiem za-

interesowania w oczach.– Jeśli chcesz, żebym odpowiedział na twoje pytania, naj-

pierw ty odpowiedz na moje. Spytałem cię, skąd masz tenmiecz. – Wskazał na opartą o ścianę broń. W mroźnym świetlepomieszczenia wyglądała na jeszcze ostrzejszą i bardziejbłyszczącą niż zwykle.

Talitha usiadła i przetarła dłonią czoło. Nie tak sobie wy-obrażała to spotkanie.

– Wzięłam go z klasztoru w Messe – poddała się w końcu i opowiedziała w skrócie całą historię: miesiące nowicjatu, doktórego zmusił ją ojciec po śmierci pierworodnej córki Lebithy,skrywany przez zakonnice sekret, dla którego jej siostra po-święciła życie, wzniecony przez nią pożar w klasztorze, długawędrówka w poszukiwaniu heretyka – jedynej osoby, którawie, jak powstrzymać rozrost Cetusa, i wreszcie polowanie nanią, jakie jej ojciec zorganizował w całej Talarii.

– Rozumiem. A więc to dlatego uciekałaś i dlatego Oreazostała zrównana z ziemią.

– No tak... – Talitha poczuła, jak przepełnia ją taka sama nie-nawiść, jaką czuła, widząc dymiące ruiny wioski. Wobec tegoniszczycielskiego uczucia wszystko inne zdawało się niczym.

– Jak udało się wam uratować? Orea była przecież oblę-żona.

– Widzę, że bacznie śledziłeś walkę... – zauważyła.– Będą was wszędzie szukać – powiedział od niechcenia he-

retyk.

17

– Przyzwyczailiśmy się. Powiesz mi wreszcie, kim jesteś?– Jak nazywają miecz, który nosisz z sobą?– Miecz Verby.– Istotnie, to moje imię. To ja go wykułem.– Niemożliwe. Musiałbyś mieć ponad siedemset lat.– Prawie pięćdziesiąt tysięcy, mniej więcej. Po jakimś czasie

zaczynasz tracić rachubę – oznajmił Verba.– Nikt nie może tak długo żyć...– Ja mogę.Talitha milczała. Czuła, że ten nieznajomy mówi prawdę.– Kim ty jesteś? – szepnęła w końcu.– Jestem reliktem przeszłości, panienko. Kimś, kto nie po-

winien nawet żyć, a już na pewno nie powinien być tutaj.– Nie jesteś ani Talarytą, ani Femtytą... To do jakiej rasy na-

leżysz?– Nawet gdybym ci powiedział, nic by to dla ciebie nie zna-

czyło.– Mimo wszystko powiedz.– Shylar – wyszeptał z ostrym i syczącym akcentem.– Czy są też inni tacy jak ty?Verba zawahał się przez chwilę.– Nie, umarli.– W jaki sposób?– Umarli i tyle. Jaki sens ma dopytywanie się, jak do tego

doszło? To przecież nie zmieni rzeczywistości! – krzyknął znie-cierpliwiony.

– Przesłuchiwano cię, kiedy byłeś więźniem. Powiedziałeś,że wiesz, co się stanie...

– To prawda, tak powiedziałem – potwierdził Verba, pat-rząc jej przenikliwie w oczy.

18

– A czy to ma jakiś związek ze słońcami, które świecą nadNashirą?

– Tak.– Czyli naprawdę wszystko spalą... – stwierdziła ponurym

tonem Talitha. – Cetus nas zabije.– Tak.– A jak możemy go powstrzymać?Verba długo jej się przyglądał. Jego nieskazitelnie błękitne

oczy przypominały głębokie otchłanie, w których łatwo możnasię zgubić. W tych tęczówkach było coś tajemniczego i zapo-mnianego: cały świat, którego Talitha się bała.

– Nie mogę ci pomóc.– Nie możesz czy nie chcesz?Verba milczał, ciągle się w nią wpatrując. Talitha pomy-

ślała, że gdyby tylko chciał – biorąc pod uwagę jego siłę –mógłby ją zabić jednym ciosem, i zastanawiała się, czy tojego straszne spojrzenie nie świadczy czasem o tym, że cośknuje.

– Powiedz mi, co wiesz – nalegała.Verba pokręcił głową.– Dawniej interesowały mnie wasze losy, ale od kiedy po-

stanowiliście wzajemnie się pozabijać i wykorzystywać aż docna, stałem się świadkiem zbyt wielu przerażających scen.Przyglądałem się wam, owszem, lecz tylko dlatego, że z pew-nej odległości jesteście naprawdę groteskowi w tych waszychpatetycznych próbach przeżycia samych siebie, w tym wa-szym codziennym czołganiu się w kierunku rychłego końca.I nadal będę się wam przyglądał, ale nie zrobię nic więcej. I nic więcej nie mógłbym zrobić. Kiedy twój przyjaciel poczujesię lepiej, oboje stąd odejdziecie.

19

Wziął z jej rąk miseczkę i wylał resztki zupy do ognia, ga-sząc go. Potem owinął się skórami i wyglądało na to, że odrazu zasnął.

Talitha siedziała osłupiała, niezdolna do jakiegokolwiekruchu, a po jej policzkach spływały łzy. „To wszystko było nanic... Wszystko, co zrobiłam, poszło na marne” – pomyślała.

Odwrócony do niej plecami Verba zacisnął mocno powieki,starając się myśleć o czymś innym i nie pozwolić, aby litośćzłagodziła jego ducha. Talitha długo płakała, a on tej nocy niezaznał ani chwili snu.

2

Talithę obudziło wpadające do jaskini światło. Musiał jużbyć późny ranek. Zasnęła w środku nocy, prawie nie zda-

jąc sobie z tego sprawy, i teraz miała tak ciężką głowę, że czułasię, jakby spała całą wieczność. Mimo to od razu zrozumiała,co się stało: Verba zniknął.

Wziął wszystko, co mógł z sobą zabrać; na lodowych pół-kach pozostały tylko trzy słoiki, pojemniki z ziołami, trochęjedzenia i jedna książka. „Przynajmniej zostawił miecz” – po myś -lała gorzko. Na stole znalazła arkusz pergaminu z zale ceniami,w jaki sposób i jak długo leczyć Saipha, oraz lakonicznym komentarzem:

Sprawdziłem dziś rano – wyjdzie z tego.

Ani jednego słowa wyjaśniającego powód jego ucieczki, ża-dnego nawiązania do rozmowy z poprzedniego wieczoru.Zniknął dokładnie tak samo, jak uczynił to w twierdzy w Da-nyrii. Pomógł im tyle, ile było konieczne, żeby uratować życieSaipha, i to wszystko.

Ogarnięta ślepą furią Talitha zgniotła mocno pergamin, ażzaszeleścił. Po tych wszystkich niebezpieczeństwach, na jakie

21

ona i Saiph nieustannie się narażali, ten człowiek odszedł, nieracząc udzielić jej nawet jednej odpowiedzi. Jak to się stało, żenie zorientowała się, kiedy opuszczał grotę? Musiał wsypaćjakiś środek nasenny do jej miseczki z zupą – nie było innegowyjaśnienia. Spała tak kamiennym snem, że nie słyszała ża-dnych odgłosów.

Choć wiedziała, że było już za późno, wybiegła na ze-wnątrz. Ani na zmrożonej ziemi przed grotą, ani na horyzoncienie było śladu po Verbie. Grota znajdowała się na stromymzboczu biegnącym od pierwszego szczytu Gór Lodowych, u którego podnóża Królestwo Zimy rozciągało się pod szarymnieboskłonem niczym precyzyjna mapa. Widoczna w oddaliOrea ciągle stała w ogniu. Dym był tak gęsty, że przenikałprzez gałęzie przykrywającego wioskę Talarethu i ginąłdopiero wśród chmur. Talitha pomyślała o ogromie zła, jakienapotkała w ciągu ostatnich tygodni na swojej drodze. Byćmoże fakt, że Cetus zwiększał swoją jasność i że wieczna rów-nowaga między nim a jego bliźniaczym słońcem była zagro-żona, wynikał po prostu z tego, co działo się na ziemi: głód,przemoc i wykorzystywanie niewolników z każdym dniemprzybierały na sile. A może zawsze tak było, tylko ona, żyjącw pałacu – w złotej klatce swojego ojca – tego nie dostrzegała?

Przesunęła wzrok i zauważyła, że dym zasnuł równieżkilka pobliskich wiosek. Poczuła, jak wywraca się jej żołądek.Pożar rozprzestrzeniał się we wszystkich kierunkach. Wes-tchnęła, a jej oddech zamienił się w białą chmurkę. Dopieroteraz zdała sobie sprawę z tego, że było przeraźliwie zimno.Walcząc z impulsem, by szukać uciekiniera, gdziekolwiek sięukrył, wróciła do środka. Saiph nie był w stanie się ruszać, a ona przecież nie mogła zostawić go samego. A zresztą nawet

22

jeśli udałoby jej się znaleźć heretyka, jak miałaby go przekonaćdo współpracy? Jeśli to, co Verba mówił o sobie, było prawdą –i choć to niewiarygodne, Talitha zaczynała mu wierzyć – to niedysponowała żadnymi środkami, żeby to uczynić. Nie miaławpływu na kogoś, kto od tysięcy lat przeżywał wszystkichi wszystko.

Zalecenia na pergaminie były wyjątkowo dokładne i przezkolejne pięć dni Talitha ściśle ich przestrzegała, jak doskonałaopiekunka. Zdjęła opatrunek, oczyściła ranę, ponownie jąopatrzyła, a tymczasem Powietrzny Kamień stopniowo traciłswoją moc. Pomyślała o tym, jak wiele ją kosztowało zdobycietego kryształu, i wtedy przypomniała sobie o Melkisie, łowcynagród, który schwytał ją i Saipha, żeby następnie przekazaćich Megassie. Zastanawiała się, co stało się z nim i towarzy-szącym mu femtyckim chłopcem. Do tej pory miała w pamięciprzepełnione strachem oczy Grifa, które patrzyły na nią, gdypróbowała go uzdrowić za pomocą zaklęcia. Ten wierny swo-jemu panu chłopiec do końca dla niego walczył i prawie otarłsię o śmierć. Przypominał jej Saipha, który leżał teraz nieprzy-tomny w grocie.

Kiedy nie była zajęta opatrywaniem ran lub przygotowy-waniem posiłków, przeglądała kryjówkę w poszukiwaniu cze-goś, co pomogłoby jej zrozumieć, dokąd poszedł Verba, alboowijała się kilkoma warstwami skór i stała na zewnątrz, da-remnie czekając na jego powrót.

Choć ogień w Orei został wreszcie ugaszony, to nocą ciem-ność usiana była dziesiątkami nowych, mniejszych pożarów,które rozciągały się wzdłuż tuneli i drewnianych kładek łączących zamieszkane centra Talarii. Talitha zdała sobiesprawę z tego, że takie były skutki femtyckich buntów i walk,

23

toczonych przeciw wojsku Talarytów. Sercem będąc po stronierebeliantów, śledziła zaniepokojona dalekie ewolucje smoków –małe punkciki ledwo widoczne pod koronami Talarethów.Gdy któryś z nich spadał spiralnie na ziemię, za każdymrazem miała nadzieję, że na jego grzbiecie jest Megassa, wąt-piąc jednocześnie w to, by miała aż tyle szczęścia. Wiedziała,że ojciec nadal będzie jej szukał i dopóki nie złapie, nic go niepowstrzyma.

Pośród pozostawionych przez Verbę ziół Talitha znalazłamiksturę, jakiej używała do farbowania włosów, zanim dotarłado lodowych jaskiń. Od tego czasu jej włosy urosły i rudy od-rost zaczynał być widoczny. Dlatego ponownie zabarwiła jena zielono, dzięki czemu mniej odróżniała się od Femtytów, a uczyniła to z takim zapałem, jakby chciała całkowicie zane-gować własną przeszłość. Rudy był kolorem jej rasy i potwier-dzał bezsporny fakt, przed którym nie mogła uciec: urodziłasię Talarytką. Ta świadomość była dla niej nie do zniesienia.Nienawidziła przedstawicieli swojej rasy i była gotowa wal-czyć z nimi wszelkimi środkami.

Wzięła miecz Verby i zdjęła szmaty, którymi była owi-nięta rękojeść. Broń wróciła do swego pierwotnego blasku i dziewczyna przyglądała się jej z dumą. Miraval i Cetus po-woli chowały się za horyzont, rzucając na chmury czerwoneświatło. Teraz ostrze miecza zdawało się wprost przesiąk-nięte krwią.

Talitha spędziła te dni oczekiwania w towarzystwie pozo -stawionej przez Verbę książki. Tak naprawdę był to oprawionyw zniszczoną skórę notatnik. Wyglądał na bardzo stary. Nie-które strony nadwerężył czas, inne były nieczytelne, ale na

24

wszystkich wyróżniało się pismo Verby, identyczne z tym naliściku, jaki zostawił. Niestety, jego język był jej kompletnienieznany.

I kiedy tak zastanawiała się, czy zatrzymać notatnik, czymoże go spalić pod wpływem frustracji, Saiph otworzył oczy.

Przez chwilę wydawało mu się, że znowu jest dzieckiem.Wszystko było takie jak wtedy, gdy on i jego matka budzili sięw małym pomieszczeniu w pałacu Megassy. Ciasne miejscezmuszało ich do bliskości, którą Saiph uwielbiał. Był szczęś -liwy, budząc się pierwszy; mógł wówczas nacieszyć się obję-ciem matki, jej przyjemnym i ciepłym zapachem. Leżał z zamkniętymi oczami, przytulał się do niej i delektował każdąchwilą. Te kilka minut wystarczało, by czuł się silny i zdolnystawić czoła rzeczywistości.

Odzyskując powoli świadomość, chłopak odczuwał emocjetych zapomnianych poranków.

„Jeśli umarłem, to wcale nie jest tak źle” – pomyślał, a najego ustach zawitało imię matki. Wyszeptał je cicho, niemalbez oddechu. Ten błogi stan trwał zaledwie moment.

Jego ciało stopniowo odzyskiwało czucie i pojawiło się w nim nieznane mu doznanie, które wolno rozlewało się odkończyn aż do głowy. Wydawało mu się, że czuje trudny dozniesienia ciężar, miał jego świadomość, tak przejmującą i in-tensywną, jakiej nigdy wcześniej nie zaznał. Spróbował siępodnieść, lecz wysiłek pozbawił go tchu. Natychmiast rozluź-nił mięśnie i poczuł się trochę lepiej, ale nadal dręczyło go to poczucie niepokoju, którego nie potrafił określić. Nawetotwarcie oczu sprawiało mu trudność, a prosty gest powodo-wał dziwną reakcję w głowie: odnosił wrażenie, jakby miałamu pęknąć.

25

Zobaczył nad sobą niebieskie, błyszczące sklepienie, od któ-rego odbijało się zimne światło. Rozpoznał je: pochodziło z Po-wietrznego Kamienia. Saiph coś wybełkotał i Talitha od razupojawiła się w jego polu widzenia.

– Dzień dobry – powiedziała, uśmiechając się do niego.Była rozczochrana. Jej jasnozielone włosy i uśmiech miały

w sobie coś zagadkowego i nieprzyjemnego, jakby były wy-muszone, nie do końca szczere.

– G... gdzie... jesteśmy? Co się stało?– Ominęło cię parę wydarzeń – odpowiedziała. – Jakie masz

ostatnie wspomnienie?– Orea – odrzekł z trudem. Dziwne uczucie w gardle stało

się jeszcze silniejsze.Talitha opowiadała mu o Verbie i o wszystkim, co wyda-

rzyło się, kiedy był nieprzytomny, ale Saiph za nią nie nadążał.Choć zdawał sobie sprawę z tego, że są to bardzo ważne in-formacje, to wszystkie odczucia, jakie jego ciało wysyłało domózgu, powodowały, że na niczym nie mógł się skoncentro-wać.

– Powiedz lepiej, jak się czujesz – poprosiła dziewczyna, za-uważywszy jego niepokojące zachowanie.

– Dziwnie, bardzo dziwnie... – wyszeptał.– W jakim sensie?– Nie wiem. Nie potrafię tego opisać... To chyba dlatego, że

jestem słaby. Ale nie martw się, szybko się pozbieram.Tak naprawdę sam w to nie wierzył, ale wyglądało na to,

że Talitha się uspokoiła.Położyła dłoń na jego piersi.– Teraz postaraj się wypocząć, dobrze? Verba napisał, że po-

trzeba będzie kilku dni.

26

Saiph przytaknął.– Wiesz... myślałem... byłem pewien, że umarłem.Oczy dziewczyny zaszły mgłą.– Ja też się bałam. Ale kiedy ciągnęłam cię tutaj, powiedzia-

łam ci, że to ja zdecyduję, kiedy masz umrzeć.Mówiąc to, dźgnęła go palcem wskazującym i niechcący

dotknęła jednego z pękniętych żeber. Saiph otworzył szerokousta i krzyknął tak głośno, że Talitha aż odskoczyła.

– Co się stało? – zapytała.– Poczułem się jak... sam nie wiem... Jak wtedy, gdy bito

mnie kijem... Ale teraz to uczucie było jakieś inne. Głębsze...Nie potrafię tego wyjaśnić. Nigdy czegoś takiego nie doświad-czyłem.

Talitha jeszcze raz szturchnęła go palcem, tym razem trochędelikatniej. Po ciele Saipha ponownie rozeszło się to odczucie,chociaż nieco słabsze niż wcześniej.

– Znowu to poczułem – powiedział.W oczach dziewczyny pojawiło się olśnienie, ale jej hipo-

teza była tak niewiarygodna, że od razu ją odrzuciła, mimo żefakty mówiły same za siebie: w tajemniczy i niewytłumaczalnysposób Saiph nabył zdolność odczuwania bólu.

3

Saiph nigdy nie przypuszczał, że cierpienie fizyczne możebyć tak intensywne. Do tej pory był przekonany, że nie ma

nic gorszego od uderzeń kijem i że jeśli Talaryci mogliby po-czuć to, co czuli biczowani Femtyci, byliby zatrwożeni. Tym-czasem tej mieszaniny doznań, które teraz wypełniały jegociało, nie dało się porównać nawet do cierpienia psychicznego,jakiego zaznawał w przeszłości z powodu przymocowanegodo kija Powietrznego Kamienia. Także myślenie sprawiało mutrudność. Przez całe życie jego umysł i ciało były dwoma od-dzielnymi bytami, a obecnie to odczucie – jeszcze przed chwiląkompletnie nieznane – dawało mu do zrozumienia, jak ściśleciało jest powiązane z duchem, tworząc z nim nierozerwalnącałość.

Ten nowy stan rzeczy napawał go przerażeniem. Nie tylkodlatego, że nie wiedział, jak nim pokierować, lecz przedewszystkim z powodu niewiadomych, nad którymi się zasta-nawiał: W jaki sposób do tego doszło? Co takiego się wyda-rzyło, kiedy był nieprzytomny?

Dla Femtytów ból fizyczny nie stanowił jedynie fundamen-talnej różnicy między nimi a Talarytami. Był także symbolemoczekiwania, obietnicy, jaką bogowie dali im, kiedy zostali wy-

28

gnani z Zakazanego Lasu: Wybraniec poczuje ból oznaczającypowrót do stanu błogości, w jakim żyli Femtyci, zanim złamaliboskie prawa. I właśnie to przerażało Saipha najbardziej. Za-wsze uważał, że opowiadania o Beacie to legendy, zwykłebajki pozwalające marzyć, gdy życie okazuje się zbyt ciężkie.Wiara, że za pustynią znajduje się legendarne miasto, w któ-rym Femtyci są wolni, stanowiła dla niego jedynie sposób nato, żeby się nie poddać i nadal mieć nadzieję. Ale teraz? Coteraz powinien o tym myśleć?

Talitha trzymała się od niego z daleka, zupełnie jakby oba-wiała się, że będzie mu przeszkadzać, jednak Saiph skinął,żeby podeszła.

– W jaki sposób ty i heretyk mnie leczyliście? – zapytał.– Najpierw spróbowałam za pomocą magii – wyjaśniła. –

Nadal czujesz ból?Chłopak przytaknął.– Jakiego rodzaju magii użyłaś?– Przelałam es, moje siły witalne, do kryształu Powietrz-

nego Kamienia, który zawiesiłam ci na szyi.– Czy to czasem nie jest ten rytuał, dzięki któremu przy-

wraca się życie umarłym?– Tak mówią. Ale siostra Pelei wyjaśniła mi, że potrzeba

bardzo doświadczonej zakonnicy i że ona nigdy nie spotkałakogoś, kto byłby w stanie tego dokonać. Poza tym ty nie byłeśmartwy.

„Być może to jest wyjaśnienie tej tajemnicy” – pomyślałSaiph. Być może w jego ciele były jeszcze te „siły witalne” czycokolwiek to było, a kiedy się wyczerpią, wróci do normal-nego stanu i będzie mógł zapomnieć o tym nieprzyjemnymepizodzie. Poczuł, jak fala ulgi wypełnia mu serce i ta jedna

29

chwila wystarczyła, by uświadomił sobie, że najprawdopo-dobniej Talitha zrobiła dla niego coś niezwykle ryzykownego.

– Twoje... siły witalne? – zapytał.– Tak. Byłam zdesperowana – wyjaśniła. – Ledwo oddycha-

łeś i tylko to mogłam zrobić. Istniało co prawda ryzyko, że w czasie rytuału sama umrę, ale byłam ostrożna i przerwałam,zanim doszło do czegoś nieodwracalnego. Nie mam zamiarupoświęcać dla ciebie życia.

Saiph spuścił wzrok. Wdzięczność za to, co uczyniła dlaniego Talitha, mieszała się ze świadomością, że wystarczyłbyjeden błędny ruch i już by jej nie było.

– Nigdy więcej tego nie rób – szepnął.– To nie ty tutaj wydajesz polecenia.Chłopak popatrzył na nią i westchnął.– I co teraz będzie? – zapytał po chwili.– Teraz wyzdrowiejesz. Zgodnie z tym, co napisał Verba,

wystarczą dwa, trzy dni i staniesz na nogi, a potem... a potem... – Talitha nie wiedziała, jak dokończyć zdanie.

– Talaria nie jest już bezpiecznym miejscem.– Wiem.– Może moglibyśmy zostać tu i poczekać, aż sytuacja się

uspokoi...– Czy ty widziałeś w Orei to samo co ja? Widziałeś, jak

wojsko zrównało z ziemią wioskę niewinnych ludzi tylkopo to, żeby nas złapać? Widziałeś, jak twoi bliźni byli pa-leni żywcem? Kobiety, starcy i dzieci uzbrojeni w wiadra i drewniane belki, którymi bronili się przed mieczami Ta-larytów.

Wyraz twarzy Talithy był tak zawzięty, że Saipha ogarnęłoprzerażenie.

30

– Jeśli nie przeszkodzimy Cetusowi w niszczeniu naszegoświata, wszystko inne i tak nie będzie miało najmniejszegoznaczenia – powiedział.

– Oczywiście, że nie... – A żeby to zrobić, potrzebujemy Verby.– Sama nie wiem, Saiph... Nie wiem... – wyszeptała Talitha. –

Tak wielu ludzi zginęło jedynie po to, żebyśmy ty i ja moglitutaj dotrzeć i znaleźć tego przeklętego heretyka. A kiedy zo-baczyłam, że odszedł, ogarnęła mnie taka złość, że nie maszpojęcia... Nie mogłam myśleć o niczym innym jak tylko o tym,że to wszystko na nic się zdało. Ja też jestem świadoma, żeteraz już nie możemy się wycofać, ale prawdą jest równieżfakt, że w Talarii dzieje się coś nieodwracalnego, coś, co jestznacznie bliżej nas niż jakieś ciało niebieskie. To ma miejsce tui teraz. Podczas gdy my sobie tutaj rozmawiamy, niedalekostąd umierają ludzie, zostaje zachwiana równowaga, świat, w którym się wychowaliśmy, ulega zmianie. Tylko gdzie w tymwszystkim jesteśmy ja i ty? Ukrywamy się w tej głupiej grociei szukamy nie wiadomo kogo.

– Kiedy właśnie musimy go szukać, to powinniśmy zrobić.– Ale gdzie? Nie pozostawił po sobie żadnego śladu.– Ani jednej wskazówki?Talitha pokręciła głową.– Wyczyścił grotę od góry do dołu. Te półki były pełne prze-

różnych mis, buteleczek i książek. Zostawił tylko jakiś notatnik.– Mogę go zobaczyć?Dziewczyna podała mu oprawiony w skórę brulion.– Wygląda mi to na pamiętnik. Jest napisany takim samym

pismem jak wiadomość na pergaminie. Może po prostu go za-pomniał albo... sama nie wiem.

31

– Albo zostawił nam go celowo – powiedział Saiph.– Dlaczego miałby to zrobić?– Z tego, co powiedziałaś, trudno zrozumieć motywy jego

działania.Chłopak uważnie przyglądał się kolejnym stronom notat-

nika. Niektóre z nich były zapisane niezrozumiałymi dla niegosymbolami, inne talaryckim pismem, lecz w nieznanym mujęzyku.

– Nie zostawił przypadkiem czegoś do pisania? – zapytał.– Jest jeszcze opis twojej kuracji na odwrocie pergaminu.

I gdybyś chciał, także mikstura, którą ufarbowałam sobiewłosy. Może jeśli zanurzysz w niej jakiś patyczek z końcówkąostrą jak sztylet...

– Świetny pomysł.– Co chcesz zrobić?– Przetłumaczyć te zapiski – odpowiedział z uśmiechem.

Przez kolejne dwa dni Saiph całkowicie poświęcił się temuzajęciu. Wieczorami Talitha musiała niemal wyrywać mu z ręki pergamin oraz notatnik i przekonywać go, żeby położyłsię spać. Mimo to chłopak budził się w środku nocy i dalej pra-cował. To zadanie zajmowało jego umysł i pozwalało mu za-pomnieć o bólu.

Wysiłki Saipha wkrótce zostały nagrodzone. Kluczem oka-zał się podwójny tekst. Chłopak zaczął porównywać część za-pisaną talaryckim pismem z tą zapisaną nieznanymi musymbolami, gdyż podejrzewał, że chodzi o tę samą treść wy-rażoną różnymi znakami. W ten sposób udało mu się odtwo-rzyć obcy alfabet. Potem, mniej więcej w połowie notatek,

32

natrafił na dość znaną femtycką piosenkę, którą Verba próbo-wał przetłumaczyć na swój język.

Saiph zawsze lubił logikę, w czym był zresztą niezły, sfor-mułował więc hipotezę dotyczącą ogólnego znaczenia tekstu.Skonfrontował go z femtyckim i talaryckim dialektem i stop-niowo zaczynał rozumieć. Doszedł do wniosku, że najwyraź-niej niektóre wyrazy nie istniały w języku Verby i dlatego użyłtalaryckich słów.

Talitha miała rację: to był pamiętnik. W części zawierającejnieznane znaki heretyk pisał o antycznej wojnie. Saiph był podwrażeniem – Verba opisywał te odległe wydarzenia jak ktoś,kto brał w nich udział.

Nie udało mu się przetłumaczyć wszystkiego, ale z tego, cozrozumiał, pierwsza część zapisków dotyczyła epoki, w którejVerba z żarliwym przekonaniem walczył u boku Femtytów.Ton drugiej był diametralnie inny; rozczarowany heretyk z dystansem patrzył zarówno na Femtytów, jak i Talarytów,wspominał o swoim stopniowym wycofaniu się z walki. Podkoniec Saiph wreszcie trafił na istotną dla ich poszukiwań in-formację.

Pewnego wieczoru zdecydowali się ruszyć wreszcie w dalsządrogę. Chłopak czuł się już lepiej i nie tylko wstawał, lecz takżechodził, chociaż każdy, nawet minimalny ruch powodował, żejego żebra przeszywały bolesne ukłucia. Nie chciał jednak nie-pokoić Talithy, dlatego postanowił nic jej o tym nie mówić. Wy-jawił natomiast to, czego dowiedział się z pamiętnika.

– Verba mieszkał w Zakazanym Lesie i z tego, co pisze, za-wsze tam wracał – powiedział. – Wspomina też o pewnej ja-skini w zaśnieżonych górach.

33

– Czyli w tej części lasu, która graniczy z KrólestwemZimy – odezwała się Talitha.

– Tak. Nie wydaje mi się, żeby tu, na północy ZakazanegoLasu, było wiele łańcuchów górskich, więc odnalezienie go niepowinno być trudne.

– Myślisz, że możemy mieć problemy z oddychaniem?Krąży wiele opowieści o Zakazanym Lesie...

Saiph przytaknął.– Najlepiej będzie, jeśli postąpimy tak samo jak wtedy, gdy

lecieliśmy tutaj na grzbiecie smoka. Powietrznego Kamieniamamy pod dostatkiem – powiedział, wskazując na wiszącynad ich głowami kryształ. – Możemy też wziąć gałązkę Tala-rethu, żeby zatrzymać powietrze.

– Zgoda – oświadczyła Talitha. – Wyruszymy jutro rano.Ale wyznaczymy sobie limit czasu na odnalezienie Verby: niewięcej niż dwa miesiące. Jeśli Cetus ma spalić ten świat, to niechcę spędzić swoich ostatnich dni na poszukiwaniach nie wia-domo kogo.

– A co chciałabyś zrobić?– To, co powinnam: zemścić się za to, co mój ojciec uczynił

mnie i ludziom twojej rasy.– Jeśli nasza planeta zostanie zniszczona, to nie będzie już

czego pomścić.– Dwa miesiące – powtórzyła Talitha. – Po tym, co widzia-

łam, nie jestem nawet pewna, czy ten świat zasługuje na to, żebygo ratować. Może Verba ma rację? Może powinien spłonąć?

Saiph zrozumiał, że nie zdoła wpłynąć na jej decyzję.– Niech będzie. Dwa miesiące.

34

Talitha przytaknęła, po czym rzuciła się na posłanie i przy-kryła po uszy skórami. Saiph udawał, że śpi, ale kiedy tylkousłyszał, że oddech Talithy stał się spokojny i regularny, wstałi ponownie wyciągnął pamiętnik oraz pergamin.

Jeśli chciał uratować dziewczynę, która nie tylko była jegowłaścicielką, lecz przede wszystkim sensem jego życia, musiałcoś wymyślić.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej

przez Wydawnictwo Zielona Sowa. Zabronione są jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji

bez pisemnej zgody Wydawnictwa Zielona Sowa.

Serdecznie dziękujemy za pobranie fragmentu książki!Mamy nadzieję, iż przypadł Państwu do gustu!

Już dziś zapraszamy do zakupu książki w naszym sklepiewww.zielonasowa.pl