nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597)...

116
Federico Barocci, Narodzenie (1597) 1 1 - - 2 2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II, Benedykt XVI, Ks. Abp Kazimierz Majdański str. 3-17 Ks. Henryk Nowik, Chrystus Mi ł osierny Królem Wszechświata w ujęciu biblijnym str. 18 Grzegorz Kubski, Śmierć kosztowna (Kasper Drużbicki, † 1662) str. 36 Lech Ludorowski, Podróż do Sztokholmu i noblowski tryumf Sienkiewicza str. 45 Zbigniew Miszczak, Paradoksy sporu o lektury Sienkiewicza str. 53 * * * W 67. ROCZNICĘ ZAGŁADY KOROŚCIATYNA I HUTY PIENIACKIEJ 28 II 1944 Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, Zagłada Korościatyna str. 60 Ocalenie jako moralny obowiązek. Ze Stanisławem Srokowskim rozmawiaj ą M. i L. Jazownikowie str. 70 Stanisław Srokowski, Dziękuję ci, Panie; Anioły str. 77 * * * Barbara Wodzińska, Chory na Polskę str. 90 Maria i Leszek Jazownikowie, Kresowa Księga Sprawiedliwych str. 104 ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011 www.nad-odra.pl non profit ISSN 0867-8588

Transcript of nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597)...

Page 1: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

Federico Barocci, Narodzenie (1597)

11--22

W NUMERZE:

Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY

Leon XIII, Jan Paweł II, Benedykt XVI, Ks. Abp Kazimierz Majdański

str. 3-17

Ks. Henryk Nowik, Chrystus Miłosierny Królem Wszechświata

w ujęciu biblijnym str. 18

Grzegorz Kubski, Śmierć kosztowna

(Kasper Drużbicki, † 1662) str. 36

Lech Ludorowski, Podróż do Sztokholmu

i noblowski tryumf Sienkiewicza str. 45

Zbigniew Miszczak, Paradoksy sporu o lektury Sienkiewicza

str. 53 * * *

W 67. ROCZNICĘ ZAGŁADY KOROŚCIATYNA I HUTY PIENIACKIEJ

28 II 1944 Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski,

Zagłada Korościatyna str. 60

Ocalenie jako moralny obowiązek. Ze Stanisławem Srokowskim rozmawiają M. i L. Jazownikowie

str. 70

Stanisław Srokowski, Dziękuję ci, Panie; Anioły

str. 77 * * *

Barbara Wodzińska, Chory na Polskę

str. 90

Maria i Leszek Jazownikowie, Kresowa Księga Sprawiedliwych

str. 104 

ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011 www.nad-odra.pl non profit ISSN 0867-8588 

Page 2: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

Uroczystość poświęcenia figury Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata – Świebodzin 21.11.2010.Inicjator i pomysłodawca budowy pomnika, proboszcz parafii – sanktuarium Miłosierdzia Bożego

w Świebodzinie – Ks. Prałat Sylwester Zawadzki oraz Ks. Kardynał Henryk Gulbinowicz, który przewodniczył polowej mszy św.

fot.: http://www.kuria.zg.pl

Miesięcznik jest wydawany dzięki wsparciu PT Czytelników w kraju i za granicą. Dziękujemy Autorom za bezinteresowne współredagowanie pisma.

Dobroczyńców prosimy o wpłaty na konto: GBS Gorzów Wielkopolski. Oddz. Zielona Góra, 54 83 63 0004 0003 8771 2000 0001. Redakcja publikuje materiały, nie zawsze podzielając w całości poglądy ich Autorów.

  czasopismo społeczno-kulturalne założone przez ks. dra Henryka Nowika w 1991 roku

Wydawca: TOWARZYSTWO KULTURY NARODOWO-RELIGIJNEJ "POLSKA BOGIEM SILNA" im. JANA PAWŁA II 65-238 Zielona Góra, ul. Wileńska 2, tel./fax 68 320 05 02 Redaguje Zespół Międzyregionalny Redaktor odpowiedzialny: Henryk Nowik, tel. 68 320 11 88, kom. 510 113 495 Redaktor naczelny: Maria Jazownik, [email protected] Strona internetowa: www.nad-odra.pl Wydaje Towarzystwo Kultury Narodowo-Religijnej w ramach działalności statutowejjako działalność non profit.

Page 3: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 1

SPIS TREŚCI OD REDAKCJI ................................................................................................................................ 2 Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Encyklika Rerum novarum. .…………………………………………………......................… 3 Benedykt XVI, Encyklika Caritas in Veritate. .………………………………………......................…… 6 Ks. Abp Majdański, „Honor i Ojczyzna” bez Boga?........................................................................ 8 Ks. Henryk Nowik, Jana Pawła II idea solidarności ludzi pracy……………………....................... 12 KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA Ks. Henryk Nowik, Chrystus Miłosierny Królem Wszechświata w ujęciu biblijnym...............…… 18 Ks. Henryk Nowik, Ekologia przeciw metodzie zapłodnienia in vitro w aspekcie epistemologiczno-metodologicznym…………………………....................…… 21 Ks. Edward Napierała, Geneza Administracji Apostolskiej w Gorzowie Wlkp. ............................ 28 Grzegorz Kubski, Śmierć kosztowna (Kasper Drużbicki, † 1662). ........…………….................... 36 Lech Ludorowski, Podróż do Sztokholmu i noblowski tryumf Sienkiewicza………..................… 45 Zbigniew Miszczak, Paradoksy sporu o lektury Sienkiewicza………………………..................… 53 Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, Zagłada Korościatyna……………………….………................... 60 Edward Prus, Requiem nad zamordowanym polskim siołem……….……………………............... 65 Ocalenie jako moralny obowiązek. Ze Stanisławem Srokowskim rozmawiają Maria i Leszek Jazownikowie……………………...……………………………….......................…… 70 ODPOWIEDNIE DAĆ RZECZY – SŁOWO! Stanisław Srokowski, Dziękuję ci, Panie……………………………………...…….....................… 77 Stanisław Srokowski, Anioły…………………………………………………………......................... 77 W KRĘGU IDEI SPOŁECZNYCH I RELIGIJNYCH Jan Nowik, Odpowiedzialność i Pojednanie ………………………………………........................... 83 Ks. Henryk Nowik, Antecedencje fenomenu „Solidarności”…………………...........................….. 84 Marie Anne Jacques, Nauka psychologii.................................................................................... .. 86 POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMNIENIA – LISTY – APELE Barbara Wodzińska, Chory na Polskę………………………………………………......................... 90 Tadeusz Gerstenkorn, „Arsenał” ma już wieloletnią tradycję………………….......................…… 95 Ewa Michałowska-Walkiewicz, Zaślubiny Polski z morzem……………………........................… 97 Józef Rusakiewicz, Gieranion dzieje sławne……………………………………..........................… 98 Józef Pieluszczak, Bałak lwowski……………………………………….…………........................... 99 Maria i Leszek Jazownikowie, Listy otwarte i petycje Kresowian…………………..................... 101 RECENZJE I OMÓWIENIA Maria i Leszek Jazownikowie, Kresowa Księga Sprawiedliwych……………............................ 104 Maria i Leszek Jazownikowie, Sybiracka literatura faktu………………………......................… 108 PRZEGLĄD Iwo Cyprian Pogonowski, Anatomia perfidii J. T. Grossa…….................................….......…… 110 Ks. Witold Józef Kowalów, Słowo podziękowania ………......................................................... 111 Marcin Romer, Zburzyć Galicję!.................................................................................................. 111 Michał Mackiewicz, „Prawda Ažubalisa” o Polakach na Litwie................................................... 112

Page 4: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

  2  

OD REDAKCJI

Życie Polaków manifestuje się w narodzie. Z sensem terminu „naród” wiążą się niezwykle wielkie sprawy, pojawiają się głębokie uczucia, powstają wiekopomne dzieła, rodzi się heroizm, budzi się chęć życia, przenika umysły i serca patriotyzm, jawią się kwestie społeczne, wybuchają dramaty dziejowe, narasta świadomość zbio-rowego obowiązku, stają się czytelne wzory miłości rodzinnej i społecznej. Jeśli zaniedbamy pielęgnację cnót narodowych, to wówczas mogą się pojawić wady narodowe: nacjonalizm, szowinizm, fanatyzm, rasizm, kseno-fobia, partykularyzm i utopijne programy społeczne, bezład społeczny i samozagłada narodu, zwłaszcza wtedy, gdy wróg stymuluje rozwój tych wad.

Sprawności narodowe rozwijają się na kanwie rozwoju ludzkiej osobowości na płaszczyźnie rodziny, rodu, społeczeństwa, wspólnoty państwowej, w domu ojczystym, Kościele św. i we wspólnocie narodów.

W myśl definicji roboczej, narodem jest ludzka zbiorowość, wywodząca się ze wspólnego pnia. Nie wcho-dząc w bliższe analizy: etniczne, kulturowe, socjologiczne, polityczne, historyczne, filozoficzne czy teologiczne, należy wyróżnić komponent: przedmiotowy (czasoprzestrzeń antropologicznej realizacji narodu) i podmiotowy (zbiorcza „osobowość” realizująca się teocentrycznie).

Samorefleksja narodu ukształtowała się w czasie historycznym. Pierwszy okres to kładzenie podwalin pod autorefleksję narodową. Drugi zaś, z przełomu XIV/XV w., był czasem bardziej dojrzałym w procesie kształtowa-nia się samoświadomości narodowej. Natomiast trzeci okres, XVI w., to czasy tradycyjne na sposób średniowie-cza i modernistyczne w stylu humanistycznym. W czwartym okresie, w XVII I XVIII w., rozwinął się mesjanizm polski. A w XIX w. wzniósł się wysoko duch narodowy, mimo upadku I RP. Po odzyskaniu niepodległości w XX w. przystąpiono do jednoczenia Polski porozbiorowej i jej odbudowy gospodarczej i politycznej. Kolejna wojna zniszczyła II RP. Naród trwał przy Kościele, a On go wspierał. Nadszedł czas, gdy lud się zamknął w zakładach pracy, ale w jedności ze społeczeństwem, związanym z Kościołem w znaku krzyża.

Przyszła Solidarność. Upadł socjalizm, gdyż do komunizmu jeszcze nie doszliśmy (nie doszło do trzeciej wojny światowej – Polska przeszkodziła). Przyszedł liberalizm. Nie spełniły się oczekiwania narodu. Należy za-tem budować coś nowego – między socjalizmem a kapitalizmem, ale bez „Nowej Lewicy” i bez neoliberalizmu. Są to bowiem nurty absolutnie wrogie Kościołowi i narodowi.

Należy zatem: 1) rozwijać polską myśl społeczno-polityczną; 2) krytycznie ocenić sytuację gospodarczą, społeczną i polityczną; 3) podjąć walkę o suwerenność państwa polskiego; 4) rozwijać wizję narodu na kanwie społecznej nauki Kościoła, a zwłaszcza Jana Pawła II; 5) organizować się na wszystkie możliwe sposoby w mie-ście i na wsi; 6) zabiegać o media publiczne, gdyż polskojęzyczni już je mają; 7) rozgłaszać publiczne apele na rzecz Polski i posługiwać się innymi środkami po linii demokratycznej, na bazie prawdy, dobra, piękna i święto-ści; 8) wspierać duchowieństwo patriotyczne, gdyż bez niego naród się nie ostoi; 9) formować środowiska oświatowe, a zwłaszcza katechetyczno-duszpasterskie, na kanwie filozofii klasycznej i na niej od wieków zbu-dowanej teologii, aby radykalnie przeciwstawić się liberalizmowi ideologicznemu; 10) koniecznie zwalczać mo-dernizm (ideologia oparta na indywidualnej świadomości bez idei prawdy: Luter, Descartes, Rousseau), penetru-jący środowiska naukowe, oświatowe, kościelne i parlamentarne; 11) współpracować z Polonią na całym świe-cie.

Ostatnia próba budowy Ośrodka Polonii Światowej pod Tarnowem na kanwie budowy pomnika Chrystusa Króla nie powiodła się, ale idea nie umarła. Monumentalna Figura Chrystusa Miłosiernego Króla Wszechświata, w wystroju biało-czerwonych flag i kwiatów, a poświęcona przez Bpa Ordynariusza Zielonogórsko-Gorzowskiego dra Stefana Regmunta, w modlitewnej łączności ze słowami intronizacji wielkiej rzeszy ludu, patronuje dziś z lubuskiego wzgórza świebodzińskiego – Ojczyźnie i światu całemu.

INFORMACJE DLA AUTORÓW Uprzejmie prosimy Autorów o przestrzeganie następujących zasad przy przygotowywaniu tekstu: - Format tekstu: Times New Roman 12 pkt., interlinia 1,5 wiersza, format doc., ok. 30 wersów na stronie, ok. 60 znaków w wersie. - Ilustracje, fotografie, wykresy itp. powinny być dołączone do artykułu w oddzielnych plikach. - Tytuły czasopism oraz cytaty należy podawać w cudzysłowie. - Tytuły książek, rozdziałów i artykułów oraz zwroty obcojęzyczne wplecione w tekst polski należy wyodrębnić kursywą. - Konieczne wyróżnienia w tekście należy oznaczyć pogrubioną czcionką. - Przypisy powinny zawierać: inicjał imienia i nazwisko autora, tytuł, miejsce i rok wydania, strona. Inne informacje: * W materiałach niezamawianych Redakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów. * Zastrzega się możliwość publikowania dłuższych tekstów w odcinkach. * Redakcja pracuje bez wynagrodzenia i nie płaci honorariów autorskich. * Materiały należy nadsyłać pocztą elektroniczną w plikach o formacie doc. na dwa adresy mailowe jednocześnie: [email protected], [email protected]

Page 5: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 3

Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY

Ojciec Święty Leon XIII

ENCYKLIKA RERUM NOVARUM

WSTĘP Raz rozbudzona żądza nowości, która już od

dawna wstrząsa społeczeństwami, musiała w końcu swą chęć zmian przenieść z dziedziny polityki na sąsiednie pole gospodarstwa społecznego. A nowe postępy w przemyśle i nowe metody produkcji, zmiana stosunków między przedsiębiorcami a pra-cownikami najemnymi, napływ bogactw do rąk nie-wielu, przy równoczesnym zubożeniu mas, wzrost zaufania samych pracowników we własne siły i łączności między nimi, nade wszystko zaś pogor-szenie się obyczajów sprawiły, że walka (społecz-na) zawrzała.

Jak zaś bardzo wielkie wchodzą tu w grę warto-ści, świadczy fakt, iż walka ta wszystkie umysły trzyma w trwożnym oczekiwaniu przyszłości; po-chłania geniusz mędrców, roztropność ludzi do-świadczonych, zgromadzenia ludu, przenikliwość prawodawców, narady panujących, tak że już nie ma sprawy, która by gwałtowniej zajmowała ducha ludzkiego. Dlatego mając na względzie sprawę Ko-ścioła i dobro powszechne, Czcigodni Bracia, i idąc za przyjętym przez nas zwyczajem, wydawszy listy poświęcone władzy politycznej, wolności ludzkiej, chrześcijańskiemu ustrojowi państwowemu i innym tego rodzaju zagadnieniom, a stosowne naszym

zdaniem do odparcia fałszywych poglądów, uznali-śmy podobne wystąpienie w sprawie robotniczej za właściwe.

Nieraz już wprawdzie dotykaliśmy tego przed-miotu przygodnie, w niniejszym jednak piśmie wzię-liśmy sobie sumienne zbadanie całej sprawy za obowiązek urzędu apostolskiego, a to w tym celu, ażeby ustalić zasady jej rozwiązania na podstawie prawdy i sprawiedliwości.

Sprawa jest trudna do załatwienia i niejedno mieści w sobie niebezpieczeństwo. Trudno jest bo-wiem wymierzyć prawa i obowiązki, którymi powinni być związani bogaci i proletariusze, ci, którzy mie-nie, i ci, którzy pracę przynoszą. Z drugiej strony rzecz jest niebezpieczna, ponieważ chytrzy wi-chrzyciele wypaczają jej sens i wyzyskują do wznie-cania rozruchów masowych. Mimo to jednak jasno widzimy i wszyscy się na to godzą, że należy szyb-ko i skutecznie przyjść z pomocą ludziom z warstw najniższych, ponieważ olbrzymia ich część znajduje się w stanie niezasłużonej, a okropnej niedoli.

W ostatnim wieku zniszczono stare stowarzy-szenia rękodzielników, nie dając im w zamian żad-nej ochrony; urządzenia i prawa państwowe pozba-wiono tradycyjnego wpływu religii; i tak robotnicy osamotnieni i bezbronni ujrzeli się z czasem wyda-nymi na łup nieludzkości panów i nieokiełznanej chciwości współzawodników. Zło powiększyła jesz-cze lichwa żarłoczna, którą, aczkolwiek Kościół już nieraz potępił w przeszłości, ludzie jednak chciwi i żądni zysku uprawiają w nowej postaci; dodać jeszcze należy skupienie najmu pracy i handlu w rękach niewielu prawie ludzi, tak że garść możnych i bogaczy nałożyła jarzmo prawie niewolnicze nie-zmiernej liczbie proletariuszy.

CZĘŚĆ I

ROZWIĄZANIE FAŁSZYWE: SOCJALIZM Socjaliści, wznieciwszy zazdrość (ubogich do

bogatych) mniemają, że dla usunięcia przepaści między nimi znieść trzeba prywatną własność, a zastąpić ją wspólnym posiadaniem dóbr material-nych, i to w ten sposób, żeby nimi zarządzali bądź naczelnicy gmin, bądź kierownicy państw. Przez tę przemianę posiadania prywatnego na wspólne za-pewniającą, jak sądzą, równy podział rzeczy i ko-rzyści, spodziewają się socjaliści uleczyć obecne zło. To jednak nie rozwiąże trudności, a samej kla-sie robotników przyniesie w rezultacie szkodę. Jest ponadto ten pogląd niesprawiedliwym; zadaje bo- wiem gwałt prawnym właścicielom, psuje ustrój państwa i do głębi wzburza społeczeństwo.

Page 6: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  4  

Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY

WŁASNOŚĆ WSPÓLNA SZKODLIWA

DLA ROBOTNIKA Rzeczywiście bowiem – łatwo to sprawdzić –

wewnętrzną pobudką pracy, której się podejmują wszyscy zajęci produkcją przynoszącą zysk i celem, ku któremu bezpośrednio zmierza pracownik, jest zdobycie dobra materialnego i posiadanie go wy-łącznie jako swoje i własne. Kiedy pracownik wypo-życza komuś siły lub swoje zdolności, to pożycza je w tym celu, ażeby uzyskać środki potrzebne do ży-cia i do odpowiedniego utrzymania; przez pracę zatem chce posiąść prawdziwe i doskonałe prawo nie tylko do zapłaty, ale i do użycia jej według uzna-nia.

Jeśli więc ktoś ograniczywszy swe wydatki, po-czynił oszczędności i chcąc zabezpieczyć te oszczędności nabył ziemię, wówczas ta ziemia nie jest czym innym, jak zapłatą za pracę, tylko w nowej postaci, i dlatego tak nabyta ziemia pozostać winna w jego mocy, jak zapracowana przez niego zapłata. Na tym właśnie polega prawo własności ruchomej i nieruchomej.

Zmiana zatem posiadania z prywatnego na wspólne, do której dążą socjaliści, pogorszyłaby warunki życia wszystkich pracowników pobie-rających płacę, ponieważ odebrałaby im swobodę używania płacy na cele dowolne, a tym samym tak-że nadzieję i możność pomnożenia majątku rodzin-nego i polepszenia losu.

WŁASNOŚĆ WSPÓLNA SPRZECIWIA SIĘ

PRAWU NATURY Ponadto, co jeszcze ważniejsze, zalecają w ten

sposób socjaliści środek sprzeciwiający się jaskra-wo sprawiedliwości; prywatne bowiem posiadanie dóbr materialnych na własność jest naturalnym prawem człowieka.

Tutaj w tym względzie istnieje zasadnicza róż-nica między człowiekiem a światem zwierzęcym. Zwierzęta nie kierują same sobą; kieruje i rządzi nimi podwójny instynkt naturalny, który z jednej strony chroni ich zdolność działania i troszczy się o celowe używanie sił, z drugiej zaś pobudza do po-szczególnych czynności i kieruje nimi. Jeden in-stynkt skłania je do utrzymania i obrony życia, drugi zaś do zachowania gatunku. I jeden i drugi cel osią-gają zwierzęta bez trudności, używając rzeczy obecnych i zostawionych im do spożycia. Lecz tu jest dla nich granica, której nigdy przekroczyć nie mogą, ponieważ rządzą nimi zmysły i rzeczy przez zmysły odczuwane. Zupełnie inna jest ludzka natu-ra. Ma człowiek naprzód całą i pełną siłę natury zmysłowej i dlatego nie mniej niż wszelka istota-zmysłowa posiada przyrodzoną dążność do używa-nia dóbr materialnych. Lecz natura zmysłowa, choć ją posiada człowiek w całej pełni, nie wyczerpuje jeszcze natury ludzkiej i owszem, jest nawet niższa

od niej i przeznaczona do ulegania i słuchania. Tym co nas wynosi w świecie stworzenia i uszlachetnia, tym co człowieka człowiekiem czyni i co go gatun-kowo wyróżnia od zwierząt, jest zdolność myślenia, czyli rozum. Z tego też powodu, że człowiek w przeciwieństwie do zwierzęcia ma rozum, trzeba by człowiek miał nie tak jak zwierzę zostawione sobie do bezpośredniego spożycia dobra, ale żeby miał dobra do stałego i trwałego posiadania; nie tylko więc te, które przez użycie niszczeją, ale także te, które mimo używania pozostają.

Jaśniej jeszcze ta prawda występuje, gdy się głębiej bada naturę ludzką. Rozumem swoim ogar-nia człowiek niezliczoną moc rzeczy, z teraźniejszo-ścią łączy i kojarzy przyszłość, jest panem swych czynności, i w ten sposób żyjąc poddany prawu wiecznemu i władzy troszczącego się o wszystko Boga, sam dla siebie, dzięki rozumowi, jest rządcą i opatrznością. Ma też możność wybierać sobie to, co uważa za szczególnie odpowiednie do zaspoko-jenia potrzeb nie tylko w teraźniejszości, lecz i na przyszłość.

Z tego wynika, że winien mieć władzę nie tylko nad owocami ziemi, Iecz i nad samą ziemią, która ma mu dostarczyć dóbr potrzebnych W przyszłości. Potrzeby ludzkie wracają stale i dziś zaspokojone, jutro nowe stawiają żądania. Aby więc zapewnić człowiekowi stałą możność zaspokajania potrzeb, musiała natura dać człowiekowi dobra materialne do stałego i trwałego użycia. Tej zaś trwałości żad-na rzecz nie potrafi Zapewnić, jak tylko ziemia ze swoją hojnością.

I nie ma podstaw do wysuwania opatrzności państwowej na usprawiedliwienie własności wspól-nej; człowiek bowiem starszy jest, niźli państwo, a prawo do życia i do troski o ciało otrzymał jesz-cze, zanim jakiekolwiek państwo powstało.

Nic można także prywatnemu posiadaniu prze-ciwstawiać prawdy, te Bóg całemu rodzajowi ludz-kiemu dał ziemię do używania i do wyko-rzystywania. Jeśli się bowiem mówi, że Bóg dał ziemię całemu rodzajowi ludzkiemu, to nie należy tego rozumieć w ten sposób, jakoby Bóg chciał, by wszyscy ludzie razem i bez różnicy byli jej właści-cielami, ale mac/y to, że nikomu nie wyznaczył czę-ści do posiadania, określenie zaś własności po-szczególnych jednostek zostawił przemyślności ludzi i urządzeniom narodów. Zresztą jakkolwiek podzielona między prywatne osoby ziemia nie prze-staje służyć wspólnemu użytkowi wszystkich; nie ma bowiem takiego człowieka, który by nie żył z płodów roli. Kto nie posiada własności żadnej, brak ten wyrównuje pracą, tak że słusznie można powie-dzieć, iż powszechnym sposobem zdobywania środków do życia i utrzymania jest praca, czy to na własnej rozwijana ziemi, czy w jakimś rzemiośle, które daje zapłatę, pochodzącą ostatecznie

Page 7: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 5

Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY

z owoców ziemi i zdolną do wymiany na owoce ziemi.

I to również dowodzi, że prywatny sposób po-siadania odpowiada naturze. Tych bowiem dóbr, których potrzeba do utrzymania, a szczególnie do udoskonalenia życia, ziemia dostarcza wprawdzie w obfitości; nie mogłaby ich jednak dostarczyć bez uprawy i bez opieki ludzkiej. Przygotowując sobie dobra naturalne za pomocą przemyślności rozumu i za pomocą sił cielesnych, przyswaja sobie tym samym człowiek tę część przyrody, którą sam uprawił i na której jak gdyby kształt swej osobowo-ści wyciśniętej zostawił; skutkiem tego najzupełniej jest słusznym, by tę część przyrody posiadał jako własną i by nikomu nie było wolno naruszać jego do niej prawa.

Argumenty te taką mają siłę, że dziwić się mu-simy, jak je odrzucać mogą niektórzy zwolennicy przeżytych poglądów, którzy przyznają wprawdzie prywatnemu człowiekowi prawo używania ziemi i różnych jej owoców, odmawiają mu jednak prawa posiadania na własność ziemi, którą zabudował lub gruntu, który uprawił. Nie widzą, że odmawiając mu tego prawa, pozbawiają go praw nabytych pracą. Rola bowiem poddana rękom i pracy rolnika zupeł-nie zmienia swoją postać; z leśnego karczowiska zmienia się w żyzną, z nieurodzajnej w urodzajną. I to, w czym się stała lepszą, tak tkwi w ziemi i tak się z nią łączy, że się nie da od niej w żaden sposób oddzielić. Czyżby sprawiedliwym było, żeby ktoś zawładnął i użytkował ziemię, którą inny zrosił swo-im potem? Jak skutek należy do przyczyny, tak owoc pracy do pracownika winien należeć.

Dlatego ludzkość nie dając się poruszyć prze-ciwnym poglądom małej grupy ludzi, a badając uważnie naturę ludzką, w jej prawie znajduje uza-sadnienie podziału dóbr materialnych i podstawę prywatnej własności, którą obyczaj wieków uświęcił jako instytucję najlepiej odpowiadającą naturze ludzkiej i zgodnemu, pokojowemu pożyciu ludzi.

Także ustawy państwowe, czerpiące, o ile są sprawiedliwe, swoją siłę z prawa natury, potwier-dzają to prawo, o którym mówimy i jeszcze chronią je za pomocą siły państwowej.

Uświęciła je wreszcie powaga Boskiego prawa, zakazująca nawet pożądania cudzego dobra. „Nie będziesz pożądał żony bliźniego twego ani domu, ani roli, ani służebnicy, ani wołu, ani osła i wszyst-kich rzeczy, które jego są” (Pwt 5,21).

WŁASNOŚĆ WSPÓLNA ZAGRAŻA RODZINIE

Prawo to, wrodzone każdemu człowiekowi wziętemu pojedynczo, wydaje się jeszcze ważniej- sze, kiedy się je rozważa na tle obowiązków wyni-kających z życia rodzinnego. Nie ulega wątpliwości, że jeśli chodzi o wybór rodzaju życia, to w mocy i wolności każdego człowieka jest: albo pójść za radą Jezusa Chrystusa o dziewictwie, albo też

związać się węzłem małżeńskim. I żadne prawo ludzkie nie może odbierać człowiekowi naturalnego i zasadniczego prawa do małżeństwa, ani też krę-pować go w zakresie pierwszorzędnego celu mał-żeństwa, dla którego je Bóg ustanowił Od początku. „Rośnijcie i mnóżcie się” (Rdz I, 28). Rodzina więc, czyli społeczność domowa, jakkolwiek bardzo mała, jest jednak prawdziwą społecznością i jest starsza od wszelkiego państwa; winna też mieć prawa i obowiązki swoje niezależnie od państwa.

Udowodnione już wyżej prawo posiadania, któ-re – jak widzieliśmy – przysługuje jednostce na podstawie prawa natury, należy zastosować do człowieka będącego głową rodziny; przy czym – dodać musimy – prawo to tym większą ma siłę, im większą rodzinę dana jednostka swą opieką obej-muje. Jest świętym prawem natury, by ojciec rodzi-ny troszczył się o utrzymanie i wszelkie potrzeby tych, których zrodził; i sama natura skłania go do tego, by dla dzieci, które odbijają w sobie i do pew-nego stopnia przedłużają osobowość ojca, nabywał i gromadził dobra potrzebne im do obrony przed niedolą podczas zmiennych kolei życia. Jakże jed-nak uczyni zadość temu prawu, jeśli nie będzie mógł posiadać trwałych i korzyści przynoszących dóbr, które by mógł w spadku dzieciom zostawić?

Jak państwo, tak i rodzina – powiedzieliśmy już – jest prawdziwą społecznością i rządzi się swoją, to jest ojcowską władzą. Dlatego rodzina – oczywi-ście w zakresie oznaczonym przez jej cel bezpo-średni – na równi przynajmniej z państwem, ma prawo nabywania i używania dóbr potrzebnych jej do zachowania swej stałości i prawdziwej wolności. Na równi przynajmniej, powiedzieliśmy, albowiem prawa i obowiązki rodziny, która jest i logicznie, i faktycznie wcześniejszą niż państwo, wcześniejsze są niż prawa i obowiązki państwa, i bliższe natury. A gdyby obywatele czy rodziny, wchodzące w skład społeczności państwowej, zamiast pomocy sprze-ciw – zamiast opieki umniejszenie praw napotkali, społeczności tej należałoby raczej unikać niż pra-gnąć.

Chcieć więc, żeby władza świecka przenikała swym rządem aż do wnętrza domu, jest błędem wielkim i zgubnym. Z pewnością jeśli się jakaś ro-dzina znajdzie w wielkich trudnościach i bez rady, że sama się z nich wyzwolić nie może, jest rzeczą słuszną, by jej w tych ostatecznościach państwo udzieliło pomocy; rodziny bowiem są cząstkami państwa. Tak samo, kiedy w obrębie czterech ścian domu przyjdzie do poważnego podeptania praw wzajemnych, niech wówczas władza państwowa odda każdemu, co mu się należy; będzie to nie po-chłanianie praw obywatelskich, ale ich obrona i wy-konywanie słusznej, a powinnej opieki.

Tu jednak winni się wstrzymywać kierownicy państw; natura nie pozwala przekraczać tych gra-nic. Władza ojcowska jest tego rodzaju, iż ani znik-

Page 8: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  6  

Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY

nąć nie może, ani być pochłoniętą przez państwo; to samo i wspólne z życiem ludzkim ma źródło. „Dzieci są cząstką ojca” i jakby rozszerzeniem oso-by ojcowskiej; a prawdę mówiąc, to nie same o wła-snej mocy, ale przez społeczność rodzinną, w której się urodziły, wchodzą do społeczności państwowej i w niej biorą udział. Z tego też względu, że „dzieci są przez naturę cząstką ojca, pozostają pod władzą rodziców tak długo, jak długo nie potrafią używać osobistej wolności” (św. Tomasz z Akwinu, Summa Theol. II-II, Qu. X. art. XII). Jeśli zatem socjaliści, odsuwając w cień powagę rodziców, wprowadzają w jej miejsce opatrzność państwową, grzeszą prze-ciw naturalnej sprawiedliwości i rozrywają jedność rodziny.

WPROWADZENIE WŁASNOŚCI WSPÓLNEJ

GROZI SPOŁECZNYM ROZSTROJEM Oprócz niesprawiedliwości sprowadziłby ten

system jeszcze bez wątpienia zamieszanie i prze-wrót całego ustroju, za czym by przyszła twarda i okrutna niewola obywateli. Otwarłaby się brama

zawiściom wzajemnym, swarom i niezgodom; po odjęciu bodźca do pracy jednostkowym talentom i zapobiegliwościom wyschłyby same źródła bo-gactw; równość zaś, o której marzą socjaliści, nie byłaby czym innym, jak zrównaniem wszystkich ludzi w niedoli.

Z tego jasno widać, że się należy ze wszystkich sił przeciwstawić dążności socjalizmu do wspólnego posiadania; zaszkodziłoby ono nawet tym, którym socjaliści chcą pomóc; sprzeciwia się zaś natural-nym prawom jednostek, a wstrząsa ustrojem pań-stwa i powszechnym pokojem. Niech więc pozosta-nie jako prawda zasadnicza, że nietykalność wła-sności prywatnej stanowi pierwszy fundament, na którym należy oprzeć dobrobyt ludu. Teraz zaś przystępujemy do odpowiedzi na pytanie, gdzie należy szukać upragnionych środków zaradczych. ____________________________

Encykliki społeczne Kościoła Katolickiego Biblioteka Diecezji Świdnickiej Redaktor serii: Ks. Jarosław M. Lipniak Wyższe Seminarium Duchowne Diecezji Świdnickiej Świdnica 2005

Ojciec Święty Benedykt XVI

ENCYKLIKA CARITAS IN VERITATE OJCA ŚWIĘTEGO BENEDYKTA XVI DO BISKUPÓW, PREZBITERÓW I DIAKONÓW, DO OSÓB KONSEKROWANCH,

DO WIERNYCH ŚWIECKICH, WSZYSTKICH LUDZI DOBREJ WOLI O INTEGRALNYM ROZWOJU LUDZKIM W MIŁOŚCI I PRAWDZIE

(ciąg dalszy)

ROZDZIAŁ IV.

ROZWÓJ LUDÓW, PRAWA I OBOWIĄZKI, ŚRODOWISKO

49. Kwestie związane z troską o środowisko i jego zachowanie muszą dziś brać poważnie pod uwagę problemy energetyczne. Rabunkowe wydobywa-nie nieodnawialnych źródeł energii ze strony niektó-rych państw, grup władzy i przedsiębiorstw stanowi bowiem poważną przeszkodę dla rozwoju krajów ubogich. Nie mają one środków ekonomicznych ani na to, żeby mieć dostęp do istniejących nieodna-wialnych źródeł energetycznych, ani żeby finanso-wać poszukiwania źródeł nowych i alternatywnych. Zagarnianie zasobów naturalnych, które w wielu przypadkach znajdują się właśnie w krajach ubo-gich, rodzi wyzysk i częste konflikty między naro-dami i w ich obrębie. Konflikty te rozgrywają się często na terytorium tych krajów, powodując po-ważne straty w postaci śmierci, zniszczeń i dalszej degradacji. Wspólnota międzynarodowa ma nie-zbywalne zadanie znalezienia dróg instytucjonal-nych uregulowania spraw związanych z wyzyski-waniem zasobów nieodnawialnych, przy uczestnic-

Page 9: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 7

Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY

twie także krajów ubogich, tak by wspólnie plano-wać przyszłość.

Również na tym odcinku istnieje pilna moralna konieczność odnowienia solidarności, zwłaszcza w relacjach między krajami znajdującymi się na drodze rozwoju a krajami w wysokim stopniu uprzemysłowionymi118. Społeczeństwa zaawanso-wane technologicznie mogą i powinny zmniejszyć swoje zapotrzebowanie energetyczne zarówno dla-tego, że działalność manufakturalna ewoluuje, jak i z tego powodu, że pośród ich obywateli upo-wszechnia się większa wrażliwość ekologiczna. Trzeba ponadto dodać, że dzisiaj możliwe jest uzy-skanie lepszej skuteczności energetycznej i jedno-cześnie możliwy jest postęp w poszukiwaniach energii alternatywnych. Jednak potrzebna jest rów-nież planetarna redystrybucja zasobów energetycz-nych, tak aby możliwy był do nich dostęp także dla krajów, które są ich pozbawione. Ich przeznaczenie nie może zostać w rękach pierwszego zdobywcy czy też pozostawione logice silniejszego. Chodzi o ważne problemy, które – by stawić im czoło w odpowiedni sposób – wymagają ze strony wszystkich odpowiedzialnego uświadomienia sobie konsekwencji, które zostaną przerzucone na przy-szłe pokolenia, a zwłaszcza na bardzo wielu mło-dych żyjących w narodach ubogich, którzy „doma-gają się swojego udziału w budowaniu lepszego świata"119.

50. Odpowiedzialność ta ma charakter globalny, ponieważ nie dotyczy jedynie energii, ale całego stworzenia, którego nie powinniśmy zostawić no-wym pokoleniom zubożonego z jego bogactw. Człowiekowi wolno sprawować odpowiedzialną władzę nad naturą, by jej strzec, uzyskiwać z niej korzyści i uprawiać ją także w nowych formach i dzięki nowym zaawansowanym technologiom, tak by mogła ona godnie przyjąć i wyżywić za-mieszkującą ją ludność. Dla wszystkich jest miejsce na tej naszej ziemi: na niej cała rodzina ludzka po-winna znaleźć bogactwa konieczne do godnego życia, z pomocą samej natury, będącej darem Boga dla Jego dzieci, wnosząc własny wkład pracy i in-wencji. Powinniśmy jednak przyjąć jako poważny obowiązek, by nowym pokoleniom przekazać zie-mię w takim stanie, aby również i one mogły godnie ją zamieszkiwać i dalej uprawiać. Zakłada to zada-nie wspólnego „decydowania, po odpowiedzialnym rozeznaniu drogi, którą trzeba przemierzyć w celu umocnienia przymierza między człowiekiem i śro-dowiskiem, które powinno być odblaskiem stwórczej miłości Boga, od którego wyszliśmy i do którego jesteśmy w drodze”120. Należałoby sobie życzyć, by wspólnota międzynarodowa i poszczególne rządy potrafiły w sposób skuteczny przeciwstawić się ta-kim sposobom używania środowiska, które okazują się niszczycielskie. Jest też konieczne podjęcie przez kompetentne władze niezbędnych wysiłków,

aby ekonomiczne i społeczne koszty wynikające z używania wspólnych zasobów środowiskowych zostały uznane w sposób jawny i podjęte przez tych, którzy z nich korzystają, a nie przez inne ludy czy też przyszłe pokolenia: ochrona środowiska, zasobów oraz klimatu wymaga, aby wszyscy odpo-wiedzialni w wymiarze międzynarodowym działali zespołowo i wykazali gotowość działania w dobrej wierze, w poszanowaniu prawa i solidarności wobec słabszych regionów planety121. Jednym z najpoważ-niejszych zadań ekonomii jest właśnie używanie, a nie nadużywanie zasobów, mając zawsze na uwadze, że pojęcie skuteczności nie jest aksjolo-gicznie neutralne.

51. Sposoby, w jakie człowiek traktuje środowi-sko naturalne, wpływają na to, jak traktuje samego siebie, i na odwrót. Stanowi to wezwanie dla dzisiej-szego społeczeństwa, by poważnie zrewidowało swój styl życia, który w wielu częściach świata skła-nia się do hedonizmu i konsumpcjonizmu, pozosta-jąc obojętnym na wynikające z tego szkody122. Po-trzebna jest skuteczna zmiana mentalności, która nas skłoni do przyjęcia nowych stylów życia, „w których szukanie prawdy, piękna i dobra oraz wspólnota ludzi dążących do wspólnego rozwoju byłyby ele-mentami decydującymi o wyborze jakości kon-sumpcji, oszczędności i inwestycji”123. Każde naru-szenie solidarności i przyjaźni obywatelskiej powo-duje szkody ekologiczne, podobnie jak degradacja środowiska wywołuje niezadowolenie w relacjach społecznych. Przyroda, zwłaszcza w naszych cza-sach, jest tak bardzo wintegrowana w dynamiki spo-łeczne i kulturowe, że nie stanowi już niemal zmien-nej niezależnej. Pustynnienie ziemi i zubożenie pro-dukcyjne niektórych obszarów uprawnych są rów-nież skutkiem zubożenia zamieszkującej je ludności i jej zacofania. Dynamizując rozwój ekonomiczny i kulturalny tej ludności, chroni się również naturę. Ponadto, ileż zasobów naturalnych zniszczyły woj-ny! Pokój narodów i między narodami umożliwiłby również większą ochronę natury. Zagarnianie zaso-bów, zwłaszcza wody, może wywoływać poważne konflikty między zaangażowanymi społecznościami. Pokojowa umowa, dotycząca wykorzystywania za-sobów, może ocalić przyrodę i jednocześnie dobro-byt zainteresowanych społeczeństw.

Kościół jest odpowiedzialny za stworzenie i po-winien podkreślać także tę odpowiedzialność na forum publicznym. A czyniąc to, powinien bronić nie tylko ziemi, wody i powietrza jako darów stworzenia należących do wszystkich. Powinien przede wszystkim chronić człowieka przed zniszczeniem samego siebie. Trzeba, żeby było coś w rodzaju ekologii człowieka pojmowanej we właściwym sen-sie. Degradacja natury jest bowiem ściśle związana z kulturą kształtującą współżycie ludzkie: kiedy „ekologia ludzka"124 jest szanowana w społeczeń-stwie, również ekologia środowiska czerpie z tego

Page 10: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  8  

Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY

korzyści. Podobnie jak cnoty ludzkie są między so-bą zespolone, tak że osłabienie jednej naraża rów-nież inne, tak też system ekologiczny opiera się na szacunku wobec projektu, dotyczącego zarówno zdrowego współżycia w społeczeństwie, jak i dobrej relacji z naturą.

Dla ochrony przyrody nie wystarczą działania pobudzające lub hamujące gospodarkę, ani nawet nie wystarczą odpowiednie pouczenia. Są to ważne narzędzia, ale decydującym problemem jest cało-ściowa postawa moralna społeczeństwa. Jeśli nie szanuje się prawa do życia i do naturalnej śmierci, jeśli sztucznym czyni się poczęcie, ciążę i narodziny człowieka, jeśli poświęca się ludzkie embriony na badania, powszechna świadomość w końcu gubi pojęcie ekologii ludzkiej, a wraz z nim pojęcie eko-logii środowiska. Jest czymś sprzecznym wzywanie nowych pokoleń do poszanowania środowiska natu-ralnego, podczas gdy wychowanie i ustawodawstwo nie pomagają im szanować samych siebie. Księga natury jest jedna i niepodzielna w tym, co dotyczy środowiska, jak i w dziedzinie życia, płciowości, małżeństwa, rodziny, relacji społecznych, jednym słowem w sferze integralnego rozwoju ludzkiego. Obowiązki, jakie mamy wobec środowiska, łączą się z obowiązkami, jakie mamy wobec osoby jako ta-kiej, jak i w odniesieniu do innych. Nie można na-kładać jednych, naruszając drugie. Jest to poważna sprzeczność dzisiejszej mentalności i praktyki, która poniża osobę, burzy środowisko i szkodzi społe-czeństwu.

52. Prawdy i ukazywanej przez nią miłości nie

można produkować; można je tylko przyjąć. Ich ostatecznym źródłem nie jest i nie może być czło-wiek, lecz Bóg, czyli Ten, który jest Prawdą i Miło-ścią. Ta zasada jest bardzo ważna dla społeczeń-stwa i dla rozwoju, ponieważ ani jedna, ani druga nie mogą być tylko wytworami ludzkimi; samo po-wołanie do rozwoju osób i narodów nie opiera się na zwykłych ludzkich rozważaniach, ale jest ono wpisane w plan uprzedni w stosunku do nas i jest dla nas wszystkich obowiązkiem, który powinien być w sposób wolny przyjęty. To, co nas poprzedza i co nas stanowi – współistniejące Miłość i Prawda – wskazują nam, co będzie dobrem i na czym polega nasze szczęście. A więc wskazują nam drogę do prawdziwego rozwoju. ____________________________

Ojciec Święty Benedykt XVI, Encyklika Caritas in Veritate, Wydawnictwo M, Kraków 2009 Przypisy: 118 Jan Paweł II, Orędzie na Światowy Dzień Pokoju 1990,10: l.c., 152-153. 119 Paweł VI, Enc. Populorum progressio, 65: l.c., 289. 120 Por. Benedykt XVI, Orędzie na Światowy Dzień Pokoju 2008, 7: AAS 100 (2008), 41. 121 Por. tenże, Przemówienie do członków Zgromadzenia Ogólnego Organizacji Narodów Zjednoczonych (18 kwietnia 2008): Insegnamenti W, 1 (2008), 618-626. 122 Por. Jan Paweł II, Orędzie na Światowy Dzień Pokoju, 1990, 13: l.c., 154- 123 Por. tenże, Enc. Centesimus annus, 36: l.c., 838-840. 124Tamże, 38: l.c., 840-841; Benedykt XVI, Orędzie na Światowy Dzień Pokoju 2007,8: l.c., 779.

Ks. Abp Kazimierz Majdański

„HONOR I OJCZYZNA” BEZ BOGA? Spotkanie ze Sztabem Generalnym W P 24.08.1993 r.

Wprowadzenie Panowie Generałowie i Panowie Oficerowie wszystkich stopni!

W Sztabie Generalnym zabieram dziś głos jako kto?

Możliwości byłyby różne. Mógłby mówić może profesor, czy też promotor nauk o rodzinie, lub ktoś, kto był odpowiedzialny za Watykański Komitet Ro-dziny, albo autor wspomnień wojennych.

Wybieram inną pozycję: mówię jako biskup, świadomy prawdy, że Kościół pozostaje służbie Narodu. To wyniosłem z domu – ubogiego, pa-triotycznego, głęboko religijnego. To wyniosłem także z późniejszych etapów życia, zwłaszcza z przykładu Prymasa Tysiąclecia, księdza kard. Ste-fana Wyszyńskiego, który był moim wychowawcą i w którego mieszkaniu we Włocławku byłem aresz-towany 7 listopada 1939 roku.

Page 11: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 9

Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY

I może właśnie tutaj taka refleksja. Jeżeli mówię jako biskup, to nie przyznaję racji twierdzeniu: „Bi-skup, to znaczy ktoś, kto nie ma pełnych praw oby-watelskich”. Wydaje mi się, że jest raczej odwrotnie. I że jeżeli Pan Generał, witając, był łaskaw wspo-mnieć o życiorysie, to może właśnie po to było to potrzebne. A więc mamy, proszę Panów, wszyscy obecni tutaj na sali, równe prawa do służby naszej Ojczyźnie i być może, że z tej służby wszyscy potra-fimy dobrze się wylegitymować!

Więc na pytanie: Mówię jako kto? – odpowia-dam: Mówię jako biskup świadomy prawdy, że Ko-ściół zawsze pozostawał i pozostaje w służbie Na-rodu.

O czym chciałbym mówić? – O wydarzeniu szczecińskim. Było bowiem tak,

że odkąd zaczęły się serdeczne relacje z garnizo-nem szczecińskim pod patronatem Dowódcy okrę-gu, z którym się dziś tak szczęśliwie spotykamy, odtąd przy wielu okazjach były także różne spotka-nia. W czasie jednego z rocznicowych spotkań wrę-czono mi szablę dowódcy kompanii honorowej. Na szabli są wyryte trzy słowa: „Bóg, Honor, Ojczyzna”. A potem zdarzyło się tak, że komendant straży gra-nicznej, idąc w ślady naszej przyjaźni z wojskiem, zaprosił mnie bardzo wcześnie na uroczystość po-święcenia sztandaru Straży Granicznej w Szczeci-nie. Powiedziałem: „Panie Pułkowniku, bardzo chętnie, tylko, czy na tym sztandarze będzie coś, co mnie upoważni do poświęcenia go?”

Ustaliliśmy, że będzie przynajmniej napis: „Bóg, Honor, Ojczyzna”. W ostatnich chwilach przed po-święceniem okazało się jednak, że ktoś w centrali skreślił słowo „Bóg”. Pułkownik przyszedł do mnie bardzo zafrasowany, a ja mu powiedziałem: „Niech się pan nie martwi. Trzeba święcić, żeby to był prawdziwy sztandar Polskiej Straży Granicznej!”

I to jest temat mojej dzisiejszej gawędy: Czy istnieje honor i Ojczyzna bez Boga?

I. Stałe tendencje

1. Najpierw słowo o stałych tendencjach skre-ślania Pana Boga z życia prywatnego, z życia spo-łecznego, z życia politycznego, parlamentarnego, ze szkoły, instytucji, itd.

To nie jest proszę państwa nic nowego! Ten, kto skreślił na sztandarze słowo „Bóg” nie był ge-niuszem!

W najdawniejszych dziejach człowiek był istotą obdarzoną wielką godnością, stworzony na obraz i podobieństwo Boże, jak mówi Biblia w pierwszych zdaniach. Człowiek był władcą, upoważnionym przez Stwórcę, by władał całą ziemią: „Niech panu-je” (Rdz 1, 26). Człowiek był przyjacielem Pana Bo-ga! I ten człowiek zbuntował się.

Jaka była motywacja tego buntu przeciwko Pa-nu Bogu? – Motywacja przyszła z zewnątrz. Zjawił się ktoś, kto inspirował, inicjował, kto przekonywał,

ale trafił do tego co jest w człowieku. Powiedział kusiciel: „Będziecie jako bogowie” (por. Rdz 3,5). Wydaje się więc, że klęska człowieka przychodzi przez zarozumiałość i pychę. Zawsze byli i są fü-hrerzy, nie w jednym tylko kraju, choć są powody teraz, by właśnie o tym kraju, który wyłonił Führera, zawsze z przyjaźnią, a jednak i z niepokojem my-śleć.

Są jednak powody, by nade wszystko myśleć o nas samych. Kusiciel mówił: „Będziecie jako bo-gowie” – jeżeli bez Boga! I zapewniał: „Na pewno nie pomrzecie”. Nieufność wobec Boga: „Czegoś wam zazdrości, nie chce, by się otwarły wasze oczy. Nie wierzcie. Na pewno nie pomrzecie”. I to było tło klęski pierwszego człowieka, pierwszych rodziców. Chcieli być wielcy na drodze niezależno-ści od Boga, zerwawszy z Nim więzy przyjaźni, choć im się objawił jako najlepszy Ojciec.

W naszych rozważaniach wybieramy raczej aspekty społeczne tego zjawiska, choć decyzje za-padają, podobnie jak to było w ich życiu, w sercu człowieka. Ale to serce zmienia się w tłumie. Okrzy-ki słyszane przez nas najpierw w Sachsenhausen (to robiło największe wrażenie, bo to był początek), a potem w Dachau, okrzyki niewypowiedzianego entuzjazmu ludzi, którzy słuchali Führera, pewnie się tym tłumaczą. Człowiek ulega wpływom.

2. Człowiek łatwo przestaje być sobą. Gdyby-śmy przechodzili późniejsze wielkie etapy dziejów człowieka, zwłaszcza dziejów człowieka jako spo-łeczności, wspomnieć by trzeba było o dziejach Narodu Wybranego, obdarzonego niezwykłą przy-jaźnią przez Pana Boga, a przecież ciągle niezde-cydowanego, czy przyjaźń z Bogiem i wierność, czy też niewierność.

3. I na progu Nowego Testamentu: pokusa. W jakiejś mierze pokusa podobna do pierwszej – na progu dziejów ludzkości. Oto Chrystus znajduje się na pustyni, jest głodny, jest więc pokusa chleba. Ale jest jeszcze większa pokusa: „Pokazał Mu szatan wszystkie królestwa świata oraz ich przepych i rzekł do Niego: „Dam Ci to wszystko, jeżeli upadniesz i oddasz mi pokłon”. Komu pokłon? „Na to odrzekł mu Jezus: idź precz, szatanie. Jest bowiem napisa-ne: Panu Bogu swemu będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz” (Mt 4, 8–10).

Znane są ostatnie chwile Stalina. Był w jego otoczeniu podobno ktoś, kto go uwielbiał jak boga. Gdy widział, że traci pamięć i zamyka oczy, dawał upust uczuciom największej pogardy (pomińmy szczegóły). Ale gdy oczy się otwierały – znowuż uwielbienie, jakby oddawane bogu. „Jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon...” – „Samemu Bogu będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz”.

4. Idźmy szybko do dziejów naszego Narodu. To jest Chrzest – na samym wstępie naszych dzie-jów. Chrzest dokonany przez pierwszego histo-rycznego władcę, Mieszka I. Niedawno minęło 1000

Page 12: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  10  

Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY

lat od jego zgonu. Może za mało o nim myślimy i za mało mówimy. Genialny władca! Jak stworzył pań-stwo! I jak pomyślał o Chrzcie!

I szybko reakcja pogańska. W najbliższym są-siedztwie Szczecina było jedno z najstarszych bi-skupstw polskich: Kołobrzeg. Trzy najstarsze bisku-pstwa polskie: Wrocław, Kraków, Kołobrzeg z me-tropolią w Gnieźnie. I Kołobrzeg odpadł zaraz. Nikt nie wie, jak długo biskup Reibern był biskupem w Kołobrzegu. Wiadomo, że był krótko. Reakcja po-gańska później – w całej Polsce.

Tu nie ma automatyzmów, tu jest ciągłe zma-ganie, ciągła walka.

A zmagania o ład moralny? Cokolwiek byśmy odczytali, w jakiejkolwiek książce – napisano różne – o biskupie Stanisławie Szczepanowskim, to jest dziś pewne, że zginął jako obrońca ładu moralnego. Stanął naprzeciw króla (nieprzeciętnego króla!) Bo-lesława Śmiałego, walcząc o wyższe wartości, któ-rymi Naród miał żyć.

Znamy wszyscy kazania największego polskie-go kaznodziei, Piotra Skargi. Jak jasno mówi o wa-dach narodowych i jak zdecydowanie broni tych w Polsce, którzy są uciemiężeni!

Znamy wszyscy treść ślubów Jana Kazimierza w katedrze lwowskiej. Jak on, ogłaszając Matkę Bożą Królową, zdaje sobie sprawę z tego, że trzeba Jej powiedzieć, iż w Polsce dzieje się krzywda – jak wtedy mówiono – kmiotkom.

Ład moralny! A wolność, „złota wolność”. „Złota” – dla kogo? Czy ci, którzy jej bronili, pytali o to, czy ich „wolność” nikogo nie krzywdzi?

Tak jest zresztą dziś: czy człowiek wołający: „wolność!” jest tego pewien, że to nikogo nie krzyw-dzi? Nikogo w Polsce i całej Polski – czy to nie krzywdzi?

„Liberum veto” miało za skutek to, co miało: zgubę Ojczyzny.

Dzieje naszego Narodu. Pewnie trzeba przy-znać rację znanemu politykowi, który już dość daw-no odszedł do wieczności i który mówił: „Bierzemy od Europy to, co najgorsze, bo jesteśmy słabi mo-ralnie!” Stać nas na zrywy, nie stać na każdy po-wszedni, uczciwie przeżyty dzień. Zresztą Wieszcz Adam powiedział: „... co Francuz pomyśli, to Polak polubi”.

I może tu są złoża – także dziś bezpośrednio dotykalne – niechęci do Pana Boga. Nie tylko bo-wiem trzeba wierzyć, ale trzeba z wiary żyć. A my jesteśmy świadkami takiego dziwnego zwrotu: „Ja jestem katolik, ale...”.

Więc o naszym „dziś” trochę bliżej, raczej ciągle przykładowo.

Kultura polska ma korzenie chrześcijańskie. Każdy uczciwy i każdy jako tako wykształcony człowiek o tym wie. Ale oto ktoś radzi: „Trzeba za-pomnieć. To jest nawet prawda, ale o tej prawdzie

trzeba zapomnieć!” Chcę powiedzieć, jakby w na-wiasie, że zakładać zapomnienie o prawdzie, po-dobnie jak nieznajomość prawdy, daje konsekwen-cje bardzo daleko idące. Mogą to być konsekwencje katastrofalne.

Dalej: „fundamentalizm Kościoła”. Nie mówię o tych sprawach po to, żeby się sprzeczać z kim-kolwiek. Broń Boże! Po prostu chcę – razem z mo-imi Czcigodnymi Słuchaczami – znowuż poszukać prawdy. „Fundamentalizm Kościoła” – czy to praw-da? To był zawsze kraj katolicki – od Mieszka I. To był zawsze kraj najbardziej znany z tolerancji. Kto tak wychowywał, kto tego pilnował, jeżeli nie Ko-ściół?

Sformułuję to trochę ostro, proszę mi to wyba-czyć. To ostre sformułowanie idzie za mną od lat chłopięcych. Przed kościołem w Strzałkowie, blisko Liskowa, odbywały się wiece. Chłopi wychodzili z kościoła, stawali koło posła, nie – kandydata na posła, ale posła – a jego naczelne hasło – przepra-szam, że to powtarzam, dzisiaj się tak nie mówi, dzisiaj propaganda bywa dość elegancka, choć nie zawsze – „Nie będzie w Polsce dobrze, dopóki nie będziemy rżnąć szlachty i księży”. Antyklerykalizm – także dawniej proweniencji, tak wtedy wypowiada-ny, dzisiaj – znacznie bardziej elegancko. Najgorszy wróg szlachta – ktoś wyciągnął z tego wnioski, takie właśnie jak radził poseł. Najgorszy wróg – księża. Ktoś wyciągnął i wciąż wyciąga z tego wnioski. To samo, proszę Panów! Za co? Dlaczego? Pochodzę z diecezji, w której ponad połowa duchownych zgi-nęła w czasie wojny. To była polityka Hitlera. W obozach koncentracyjnych warstwą społeczną najbogaciej reprezentowaną byli polscy księża. Kto o tym w ogóle wie? Czy tak bardzo pamiętamy o śmierci księdza Skorupki? I o tylu innych!

Zdaje się, że dziś jest bardzo łatwo w Polsce powiedzieć: „Rządziła Międzynarodówka czerwona, a teraz chce rządzić czarna”. I takie jest credo anty-klerykalizmu. Czy to nie jest przypadkiem najgorszy populizm? I czy to nie jest bardzo nam jakoś droga spuścizna wojującego ateizmu? Czy naprawdę przyniósł Polsce zbawienie, odnowę moralną? Czy ocalił godność człowieka, nauczył go uczciwości i pracowitości, i słowności („na słowie Polaka – jak na słowie harcerza – polegaj jak na Zawiszy”), i kultury? I czy nam przyniósł obiecany dobrobyt – nareszcie tak wielki, jakiego nigdy w Polsce nie by-ło, bo wreszcie Polska, naród katolicki, stała się ofi-cjalnie państwem wojującego ateizmu?

Czy to nie jest taka spuścizna: „Precz z klerem i... z Papieżem z Polski”? Niedawno – przed IV Pielgrzymką – pisali, podobno nawet katolicy: „Po co Ojciec Święty przyjeżdża do Polski, co nam ma do powiedzenia – teraz? Teraz my mamy coś do powiedzenia, nie Papież!”

Page 13: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 11

Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY

Jakoś miał bardzo wiele do powiedzenia: mówił do Narodu – właśnie o ładzie moralnym. Przecież był Następcą Stanisława Szczepanowskiego jako biskup krakowski. Proszę Panów, zapytajmy: Kto słuchał, kto usłyszał i kto wziął do serca, gdy już Ojciec Święty sobie pojechał? Może spora obo-jętność, choć sama postawa obywatelska kazałaby myśleć: kto z Polaków przyniósł taką sławę Polsce po całym świecie?! Chociaż tyle.

Jakoś Mu to Pan Bóg wynagrodził. Na Krakow-skim Rynku mógł wreszcie odprawić papieską Mszę Świętą. W swoim ukochanym Krakowie! I mógł tam wynieść na ołtarze służącą krakowską – Anielę Sa-lawę (To jest demokracja!).

A druga radość – to spotkanie z wojskiem pol-skim, pod Koszalinem.

Kiedyś spytaliśmy: „Ojcze Święty, biskupi pol-scy zachodzą w głowę, dlaczego to ze wszystkich wspaniałych spotkań w czasie IV Pielgrzymki do Ojczyzny spotkanie z wojskiem Ojcu Świętemu jed-nak najbardziej się podobało?” Papież się zastano-wił. I tak swoim milczeniem i swoim zastanowieniem potwierdził. To była dla jego serca ogromna pocie-cha. Choć Ksiądz Biskup nam mówił przed chwilą, że także ostatnia pielgrzymka wojskowa była dla Niego niemałą pociechą.

Krzyż, nauka religii w szkole, a więc formacja młodych.

Minimalizm moralny, luzy – jako założenie! Dla-czego? Dokąd to prowadzi?

Demokracja – jako równouprawnienie dla praw-dy i nieprawdy. Jako równouprawnienie dla zła i dobra (podobno już po polskich drogach strach się poruszać). Jako odebranie człowiekowi – w imię demokracji! – podstawowego prawa do życia. To już, jak wiadomo, nie chodzi tylko o najmniejszych i o najbardziej niewinnych Polaków. Chodzi także o starców, o kaleki, o ludzi „niepotrzebnych”. O tym Ojciec Święty zresztą mówił w Denver – bo tak jest po całym świecie. Jak się Boga życia zbezcześci w jednym miejscu, idzie się dalej, depcząc po drodze wszystko – w imię potwornego egoizmu cywilizacji konsumpcyjnej.

Proszę Panów, to nie jest moja myśl, ale pod-daję ją pod Panów ocenę: Czy demokracja nie za-wiera takiego niebezpieczeństwa, że mniejszość może być poddana totalnej władzy większości? Wielki uczony, Michel Schooyans, napisał książkę Demokracja liberalna skłania się do totalitaryzmu. Może przecież uchwalić wszelkie prawo! A także – obdarzyć jakiegoś führera – wszelką władzą! Prze-cież to nie są bajki. Przecież my to na własnej skó-rze przeżywaliśmy.

II. Jakie działają przyczyny?

Jakie działają przyczyny i jakie mechanizmy? Jakie działały od początku i jakie działają dziś? 1. Może właśnie odpowiadają na to dzieje

pierwszej pokusy. Tak łatwo mogli zostać wierni i tak bardzo zostali oszukani! – Przez Kusiciela i przez własne serce. I to jest odpowiedź pierwsza.

2. Jakie działają przyczyny? Odpowiedź druga: to jest wielkie misterium. Proszę Panów, w obozie przez długi czas dyskutowałem z Austriakiem, któ-remu było na imię Franz. Szlachetny człowiek! naj-więcej opowiadał mi o swoich przygodach w Hisz-panii – jako ochotnika w hiszpańskiej wojnie domo-wej. Był tak szlachetny, że starałem się przekonać go o Prawdzie. Ale oni byli w Dachau znakomicie zorganizowani. Przychodził więc na każde spotka-nie z nowymi argumentami. Nic się nie dało zrobić. Choć zdarzyło się coś niesłychanego. Franz był pielęgniarzem w 1942 i 1943 roku na stacji do-świadczalnej w Dachau. On także, razem z Heini Stöhrem, ratował mi życie. Po doświadczeniach mówiono mi: „Uważaj! Teraz byle co złapiesz i już po tobie”. A ten, którego ostrzegano, „złapał” tyfus plamisty. To już były pierwsze tygodnie zimy 45 roku. Któregoś dnia Franz przechodząc przez tę izbę, na której leżałem – już po przebyciu naj-gorszego – gdy cichym głosem zawołałem: „Franz!” – zobaczył mnie i nie chciał wierzyć. Obejrzał się, podszedł. „Kto ty jesteś? To ty?” Wziął wykres – patrzył, myślał przez chwilę i stwierdził: „No, ale wy, Polacy, macie naturę!” A ja korzystając z okazji, chciałem mu pokazać coś pożytecznego, więc po-wiedziałem: „Franz, jakeś ty zawsze w naszych rozmowach napadał księży, a teraz na bloki zaka-żone poszli polscy księża. Być może, że wszyscy umrą. Komuniści uciekli”. A on mi na to: „Tak, sprawdza się! najlepsi poszli i umrą, a wszyscy inni wyjdą i będą w dalszym ciągu okłamywać lud!”. Komu by to przyszło do głowy?!

Dodał więcej: „A ty wyzdrowiejesz i powiesz, że to Tamten cię uzdrowił!”

Jest tajemnica ludzkiego serca. Ciągle w Ewangelii czytamy o spotkaniach Pana Jezusa z faryzeuszami. Jakby On sam nie mógł sobie po-radzić. Bo człowiek jest wolny!

3. I trzecia odpowiedź: czy są ludzie niewierzą-cy? A jeżeli tak, to z jakiego motywu? Czy to nie jest niekiedy kuszenie: „Dam ci to wszystko...” Chodziło wtedy też o chleb.

Jestem w tym miejscu, w miejscu pytania o niewierzących, dość zdecydowanym sceptykiem. Wydaje się, że ludzi niewierzących nie ma. Zaska-kujące? Może. Chciałbym się więc z tego krótko wytłumaczyć.

Jeżeli nie wierzy człowiek w Boga, to wierzy w bożki: w sławę, w fortunę (to jest „złoty cielec”), we władzę (dla niektórych jest to ważne), w swoją własną wolność, nade wszystko jednak w naszej cywilizacji konsumpcyjnej – w pieniądze, w biznes. – To jest bożek! Z okazji pobytu papieża w Stanach sporo się nasłuchaliśmy o Denver. Mówiono nam, że to jest miasto bogate, że zwłaszcza centrum

Page 14: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  12  

Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY

miasta jest zasiedlone przez bogaczy i że ta mło-dzież bogata jest straszliwie... biedna: tam jest wła-śnie najwięcej narkomanów i najwięcej samobój-ców.

Ks. Abp Kazimierz Majdański, „Honor i Ojczyzna” bez Boga? Spotkanie ze Sztabem Generalnym W P 24.08.1993 r. Krajowy Ośrodek Duszpasterstwa Rodzin, Warszawa 1993

Ks. Henryk Nowik

JANA PAWŁA II IDEA SOLIDARNOŚCI LUDZI PRACY

Przed obwieszczeniem encykliki upamiętniają-

cej dziewięćdziesiątą rocznicę Rerum novarum Le-ona XIII, przewidzianym na dzień 15 maja 1981 roku, 13 maja doszło do tragicznego zamachu na życie Jana Pawła II. W tym dniu został On bowiem ugodzony kulami terrorysty (Agca), popieranym (przepuszczalnie) przez ludzi Kremla, a wspieranym przez Bułgarów. Można snuć przypuszczenia, czy kiedykolwiek doszłoby do urzędowego ogłoszenia encykliki Laborem exercens, gdyby Jan Paweł II nie przeżył tego zamachu. Powstaje w tym miejscu za-sadnicze pytanie: komu zależało na tym, by ,,Solidarność” ludzi pracy nie otrzymała przejrzyste-go ludzkiego oblicza, na kanwie wrodzonej godno-ści osoby ludzkiej, w idei personalistycznej. W idei przeciwstawnej pracy niewolniczej w obszarze real-nego socjalizmu, o podłożu marksistowskim, oraz w ramach kapitalizmu, o fundamencie ideologii libera-listycznej. W obu tych przypadkach kapitał występu-je przed ludzką pracą. Zatem praca ludzka jest tu zniewolona przez kapitał państwowy (problem kla-

sowy), a ostatnio przez kapitał prywatny (problem światowy).

Walka „Solidarności” z klasowym i światowym zniewoleniem człowieka, w obszarze pracy, przyjęła wymiar wolności. Polega on na przewrocie koperni-kańskim, a mianowicie na postawieniu pracy ludz-kiej przed kapitałem, gdyż człowiek został stworzo-ny na obraz i podobieństwo Boże. Wrodzona god-ność osoby ludzkiej jest niezbywalnym fundamen-tem personalistycznej wizji pracy ludzkiej, a tym samym wolności człowieka. Jest to zasadnicza idea encykliki Laborem exercens. Idea ta, niczym konsty-tucja Solidarności pracy, nie mogła spotkać się ze światem pracujących ludów i narodów. Ale Jan Pa-weł II przeżył zamach i ogłosił ją w rocznicę ob-wieszczenia Rerum novarum. Była to bowiem pierwsza encyklika w dziejach Kościoła poświęcona w całości ludzkiej pracy, w wielowymiarowym kon-tekście życia zbiorowego i nadprzyrodzonego. „Ana-liza problemu pracy – pisze Jerzy W. Gałkowski – dokonana przez kard. K. Wojtyłę, znajduje się na skrzyżowaniu dwóch płaszczyzn uczestnictwa w społecznej naturze człowieka oraz uczestnictwa w królewskiej władzy Chrystusa, a także na skrzy-żowaniu płaszczyzny teologicznej i filozoficznej” (zob. Encyklika o pracy ludzkiej, [w:] Jan Paweł II: Laborem exercens. Tekst i komentarze, red. J. Gał-kowski, Lublin 1986, s. 62).

Zamierzeniem Jana Pawła II był opis uczestnic-twa człowieka w procesie pracy z innymi. Uczestnic-two to jest rozumiane jako fakt bytowania i działania z innymi oraz jako pozytywna relacja do człowie-czeństwa innych osób – jedynych i niepowtarzal-nych. Stąd świat osób nie jest społeczeństwem, lecz ontologiczną jego podstawą. Kategoria uczest-nictwa ma charakter wartościujący, a nawet norma-tywny. Przez proces uczestnictwa kard. K. Wojtyła rozumie ,,to, co odpowiada transcendencji osoby w czynie wówczas, gdy ten czyn jest spełniony »wspólnie z innymi« w różnorodnych relacjach spo-łecznych, czy międzyludzkich. Oczywiście jeśli od-powiada transcendencji, odpowiada także integracji osoby w czynie” (Osoba i czyn, Kraków 1969, s. 294). Sens terminu „uczestnictwo” zawiera zatem następujące elementy składowe: a) odniesienie się do innych, b) dostosowanie się do relacji działania

Page 15: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 13

Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY

„wspólnie z innymi”, c) uzgodnienie własnych od-niesień do danej osoby z odniesieniami innych. „Transcendencji oraz integracji osoby w czynie – pisze kard. Wojtyła – odpowiada więc działanie »wspólnie z innymi«, gdy człowiek wybiera to, co wybierają inni – widząc w takim przedmiocie wyboru wartość w jakiś sposób własną i homogenią” (tam-że, s.296).

Przeciwieństwem uczestnictwa jest postawa alienacji, zwana w Osobie i czynie indywidualizmem i totalizmem. Indywidualizm jest brakiem uczestnic-twa w życiu drugiego. Jest przenoszeniem dobra osobistego nad dobro innych. Własne dobro traktuje się jako naczelne. Natomiast totalizm już z samej definicji uniemożliwia każdej osobie uczestnictwo w życiu innych, przez złą strukturę wspólnoty. Wystę-puje tu całkowite podporządkowanie osoby ludzkiej społeczeństwu. Osoba zaś posiada tyle praw, ile udzieli jej kolektyw. Totalizm niszczy osobę, a indy-widualizm – społeczeństwo. Zatem nie należy upa-trywać ratunku dla ładu światowego w kompromisie między totalizmem a indywidualizmem, co więcej – te ideologie gospodarczo-polityczne pogłębiają się w swoich skrajnościach, przybierając formę Nowej Lewicy i neoliberalną. Właściwe rozwiązanie pro-blemu leży gdzie indziej, a mianowicie w płaszczyź-nie personalistycznej, gdzie ujmuje się wartość osoby (o wrodzonej godności), przez wspólnotę osób, a wartość wspólnoty przez wartość osoby. Psychosocjologicznie rzecz biorąc, to wspólnota i osobowość należą do rzeczywistości dynamicz-nych i żywych. Organizowana struktura zbiorowości społecznej bywa dwojaka, a mianowicie poprawna i niewłaściwa, zależnie od tego, czy przyjmuje się postawę służby na rzecz całości, czy też wybiera się typ zachowania się zachowawczego, a nawet egocentrycznego. Postawa gotowości podjęcia i realizowania, choćby w części, swoich zadań na rzecz innych osób, jest realizacją solidarności. Ale postawa solidarnościowa jawi się również wówczas, gdy żywimy sprzeciw wobec struktury wadliwej. Natomiast postawa antysolidarnościowa, czyli wa-dliwa, ma miejsce wówczas, gdy występuje brak aktywnego włączania się w nurt formowania się wspólnoty, względnie konformizm, czyli postawa uniku wobec zła (zob. kard. K. Wojtyła. Osoba i czyn, s. 310-319). Drugą płaszczyzną nurtu perso-nalistycznego, w dziedzinie duchowości pracy ludz-kiej, jest proces włączania się człowieka w Bożą misję zbawczą połączoną „z troistą władzą Chrystu-sa, z władzą kapłana, proroka i króla […]” (Kard. K. Wojtyła, U podstaw odnowy. Studium o realizacji Vaticanum II, Kraków 1972, s. 191). Termin „wła-dza” oznacza tu nie „prawo rządzenia”, ale „[…] po pierwsze, o czym mówi łaciński termin minus (tria munera Christi), oraz po drugie moc albo zdolność do wypełnienia zadań” (tamże, s. 192; munus, - eros – zadanie do spełnienia, obowiązek, dar ofiar-

ny, ofiara. Słownik łacińsko polski, pod red. M. Ple-zi, t 3, Warszawa 1998, s. 559 n.).

Problem pracy człowieka wiąże Jan Paweł II z powołaniem osoby ludzkiej do tworzenia Króle-stwa Chrystusa. To powołanie osoby ludzkiej, ma wymiar podwójny. Jest to bowiem powołanie do „stanu królewskiej wolności” oraz do panowania nad złem (realizacja świętości). Jest to rozwój własnej osobowości i zarazem urzeczywistnianie królestwa Chrystusowego w nas i tym samym na ziemi. Zatem uczestnictwo w Królewskiej władzy Chrystusa (w obszarze pracy) realizuje się podmiotowo (osobo-wo) i przedmiotowo (historyczno-eschatologicznie).

Przedmiotowe znaczenie władzy królewskiej człowieka „,łączy się bardzo ściśle […] z między-ludzkim i społecznym porządkiem moralności ewangelicznej” na linii służby Chrystusowi w na-szych bliźnich (tamże, s.227). W przedmiotowym i podmiotowym aspekcie pracy ludzkiej zawiera się posłannictwo panowania człowieka nad ziemią. Po-słannictwo to ma charakter antropogenny, nie w sensie stawania się człowiekiem, jak to ma miej-sce w marksizmie (ręka stworzyła człowieka), ale w znaczeniu rozwoju człowieka stworzonego na obraz i podobieństwo Boże. Jest tu mowa o pierw-szeństwie człowieka wobec pracy. Człowiek bo-wiem jako osoba ludzka ma swoją wewnętrzną war-tość najwyższą, bo o charakterze wrodzonej godno-ści. Rozwój tej godności dokonuje się przez czyn. Osoba jest nam dana, natomiast rozwój tej osoby jest osobowością. I to ona jest nam zadana. Wypeł-nienie tego zdania jest spełnieniem się samego siebie. To spełnienie się jest miarą spełniania się świata. Człowiek jest bowiem miarą wszechświata, jeśli tylko sam się spełnia w Bogu. Spełnia się zaś w Bogu wówczas, gdy działa zgodnie ze swą strukturą psychofizyczną, z własną godnością wrodzoną oraz w postawie zgodnej z normami moralnymi. Jest to zatem zgodność z rozumną naturą człowieka (lo-gos), z obiektywnym porządkiem świata i z moral-nym ładem serca (ethos). Idea nadrzędności osoby ludzkiej wobec świata jest zawarta w filozofii kla-sycznej i w naukowej fenomenologii ontologizującej Teilharda de Chardin i Bolesława Gaweckiego. Te nurty filozoficzne wyrażają niezwykłą troskę o byt człowieka i świata. Przewodnią ideą tej troski jest myślowy program „humanizacji” świata, a nie „uświatowienie” człowieka. W tym dziejowym proce-sie praca ma swój istotny wpływ, a to dlatego, że to ona właśnie wyznacza ziemskie powołanie człowie-ka. W tym aspekcie praca ludzka wychodzi bardzo daleko poza granice wartości utylitarnych, ekono-micznych, technicznych, cywilizacyjnych, czyli by-towych. „Praca jest też podstawowym wymiarem ludzkiego bytowania na ziemi […]. Praca ma dopo-móc człowiekowi do tego, aby stawał się lepszym, duchowo dojrzalszym, bardziej odpowiedzialnym, aby mógł spełnić swoje ludzkie powołanie na tej

Page 16: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  14  

Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY

ziemi zarówno sam, jako niepowtarzalna osoba, jak też we wspólnocie z drugimi […]” (Homilia do wier-nych z Górnego Śląska i Zagłębia, 6 VI 1979, „Więź” 1979, nr 7-8, s. 30). Praca jest więc samo-określeniem się wobec przyrody, bliźniego, społe-czeństwa, historii i wobec Boga. Idea humanizacji wszystkiego rozszerza koncepcję pracy ludzkiej poza zasięg jej oddziaływania na przyrodę. I zwraca uwagę na psychospołeczny kontekst pracy ludzkiej, będący następstwem współbytowania i współdzia-łania we wspólnocie. Uczestnictwo osoby ludzkiej w Chrystusowej misji odnowy świata winno być przeniknięte wszystkim tym, co jest autentycznie ludzkie (por. tamże). Zatem w osobowości ludzkiej przenikają się dwie rzeczywistości, a mianowicie Boża i ludzka. Fakt ten sprawia to, że drugi człowiek jest naszym bliźnim, nie tylko przez wielorakie po-wiązania psychospołeczne z nami, ale również

przez nasze ludzkie bytowanie w Chrystusie. Jest to już miłość nadprzyrodzona, która jawi się nam w samym centrum obszaru pracy ludzkiej, która jest genezyjskim powołaniem do czynienia sobie ziemię poddaną, w duchu miłości do Boga, ludzi i do ota-czającego świata. Miłość ta nadaje bowiem najgłęb-szy sens w procesie kreowania postawy solidarno-ściowej osób, zbiorowości ludzkiej, poczynając od umiłowanej naszej Ojczyzny. Ideę solidarności ludzi pracy Jan Paweł II wyłożył w Laborem exercens i rozwijał w licznych dokumentach Kościoła, uza-sadniał w niezliczonych homiliach wobec świata oraz w częstych wystąpieniach parlamentarnych w różnych krajach. A oto przegląd najważniejszych wypowiedzi Jana Pawła II, poczynając od słów wstępnych Laborem exercens, mających kształt preambuły:

Z pracy swojej ma człowiek pożywać chleb codzienny i poprzez pracę ma się przyczyniać do cią-

głego rozwoju nauki i techniki, a zwłaszcza do nieustannego podnoszenia poziomu kulturalnego i moralne-go społeczeństwa, w którym żyje jako członek braterskiej wspólnoty; praca zaś oznacza każdą działalność, jaką człowiek spełnia, bez względu na charakter i okoliczności, to znaczy każdą działalność człowieka, któ-rą za pracę uznać można i uznać należy pośród całego bogactwa czynności, do jakich jest zdolny i dyspo-nowany poprzez samą swoją naturę, poprzez samo człowieczeństwo. Stworzony bowiem na obraz i podo-bieństwo Boga samego (por. Ps 128 (127), 2; por. także Rdz 3, 17nn.; Prz 10, 22; Wj 1, 8-14; Jr 22, 13) wśród widzialnego wszechświata, ustanowiony, aby ziemię czynić sobie poddaną (potr. Rdz 1, 28), jest człowiek przez to samo od samego początku powołany do pracy. Praca wyróżnia go wśród reszty stwo-rzeń, których działalności związanej z utrzymaniem życia nie można nazwać pracą – tylko człowiek jest do niej zdolny, i tylko człowiek ją wykonuje, wypełniając równocześnie pracą swoje bytowanie na ziemi. Tak więc praca nosi na sobie szczególne znamię człowieka i człowieczeństwa, znamię osoby działającej we wspólnocie osób – a znamię to stanowi jej wewnętrzną kwalifikację, konstytuuje niejako samą jej naturę.

Laborem exercens Wyczuwa się przewagę ekonomii nad moralnością. Przewagę doczesności nad duchowością.

Z jednej strony wyłączne prawie nastawienie na konsumpcję dóbr materialnych odbiera głębszy sens życiu ludzkiemu. Z drugiej strony praca staje się przymusem człowieka, podporządkowanego kolektywom, a tę pracę za wszelką cenę odrywa się od modlitwy, odbierając również życiu ludzkiemu pozadoczesny sens.

Homilia, 23 marca 1980, Nursja Zwracam moje spojrzenie ku Europie jako kontynentowi, który dał największy wkład w rozwój świata,

tak w dziedzinie idei, jak pracy, nauki i sztuki. Akt Europejski, 9 listopada 1982, Santiago de Composatela

Życie publiczne jest także naznaczone konsekwencjami ideologii sekularystycznych, konsekwencjami,

które od negacji Boga czy też ograniczenia wolności religijnej posuwają się do przypisywania nadmiernego znaczenia sukcesowi ekonomicznemu w stosunku do ludzkich wartości pracy i produkcji.

Akt Europejski… Jako jeden pośród wielu przykładów niech ze względu na aktualną okazję posłuży założycielka Ur-

szulanek Szarych, siostra Maria Julia Ledóchowska, urodzona w Loosdorf koło Melk. Pracą swą w Polsce uczyniła tyle dobrego, że w czerwcu tego roku, podczas mojej podróży do Ojczyzny, mogła zostać ogło-szona błogosławioną.

Przemówienie podczas Nieszporów Europejskich, 10 września 1981, Wiedeń

Page 17: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 15

Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY

Święty Mikołaj z Bari budzi w nas tęsknotę za jednością. Nie jest to tęsknota za przeszłością, której

pamięć wraz z upływem czasu blednie; jest to oczekiwanie na obiecaną nam przyszłość, która dla nas jest zadaniem i pracą dnia dzisiejszego.

Nabożeństwo ekumeniczne, 26 lutego 1984, Bari Pozwólcie, panowie, że zadam wam wszystkim, wierzącym i niewierzącym, jedno pytanie: czy to że

wasz uniwersytet znajduje się w mieście świętego Mikołaja, do którego prastare Kościoły wybrzeża Morza Śródziemnego są tak bardzo przywiązane, nie pobudza was do tego, aby owocnie ukierunkować waszą pracę?

Nabożeństwo ekumeniczne… Drodzy bracia w episkopacie! Z radością przyjmuję was na zakończenie prac VI Sympozjum Rady

Konferencji Episkopatów Europy. Po odbyciu spotkań regionalnych zgromadziliście się w tych dniach, aby w duchu braterstwa, duszpasterskiej troski i modlitewnej komunii, korzystając z pomocy ekspertów, poddać wnikliwej analizie zagadnienie sekularyzacji i ewangelizacji w dzisiejszej Europie.

Do uczestników VI Sympozjum Biskupów Europejskich, 11 października 1985 Niektóre inicjatywy, takie jak na przykład szkoły teologiczne dla świeckich oraz rosnąca ilość świec-

kich zaangażowanych w pracę katechetyczną, pozwalają żywić nadzieję, że – podobnie, jak działo się w czasach najwcześniejszej ewangelizacji – w nowej erze ewangelizacji będzie można liczyć na autentycz-nych misjonarzy świeckich.

Do uczestników VI Sympozjum Biskupów Europejskich … Niezbędna jest refleksja nad doniosłą siłą moralną tego, co złożyło się na pierwotna świadomość Eu-

ropy: nad sensem prawa, jednością narodów w ich różnorodności, wolą odpowiedzialnego uczestnictwa, twórczością na polu sztuki i myśli. Trzeba ponadto poszukiwać dróg odnowionego dialogu pomiędzy wiarą i kultura, poddając refleksji sytuację współczesna i wykorzystując obiecujące perspektywy, jakie zdają się otwierać w kierunku większego dowartościowania przeszłości, które pozwoli lepiej rozumieć teraźniejszość, teraźniejszość przede wszystkim oprzeć na solidniejszych podstawach pracę dla przyszłości.

Homilia w bazylice San Appolinare Nuovo, 11 maja 1986, Rawenna Współczesna ewolucja społeczności europejskiej sprawia, że zachowanie równowagi i trwałości

rodzin staje się coraz trudniejsze. Odgrywają tu rolę: czynniki ekonomiczne związane z pracą – szczególnie z pracą kobiet, warunki mieszkaniowe, przemieszczanie się osób, migracja, dobrowolne i wymuszone uchodźstwo.

Przemówienie do Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, 8 października 1988, Strasburg

Problem najbardziej naglącym, który winien zmobilizować wszelkie formy współdziałania, jest dostęp

do pracy; zbyt wiele już lat kontynent ten nękany jest kryzysem zatrudnienia, który godzi dotkliwie w męż-czyzn i w kobiety, uniemożliwiając im zaspokojenie osobistych i rodzinnych potrzeb poprzez wykonywanie zawodu, do którego są przygotowani.

Przemówienie do Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy... Jest rzeczą ważną, aby można było powierzyć i przekazywać z pokolenia na pokolenie świadectwo

żywej kultury oraz odkrycia i doświadczenia, które stopniowo formowały człowieka w Europie. […] Praca ta tym bardziej będzie odpowiadała rzeczywistości naszego kontynentu, im bardziej rozwinie się wielka trady-cja wymiany między regionami – sprawiająca, że artysta czy intelektualista będzie się czuł u siebie zarów-no we Flandrii, jak we Włoszech, w Portugalii, jak we Szwecji, nad brzegami Renu i tak samo dobrze jak nad Dunajem.

Przemówienie do Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy...

Page 18: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  16  

Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY

Radzie życzę owocnej pracy, ażeby w jej wyniku dusza Europy stawała się coraz bardziej żywotna

i szlachetna. Przemówienie do Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy...

Drodzy przyjaciele, podstawowym zadaniem tych, którzy odpowiedzialni są za życie jednostek i naro-

dów, jest kształtowanie stylu życia w pełni odpowiadającego wyjątkowej i niezbywalnej godności ludzkiej osoby. Jest to zadanie ogromne, oznacza ono między innymi pracę na rzecz pełnego i autentycznego roz-woju narodów w klimacie skutecznej kooperacji, na rzecz obrony praw człowieka, umacniania życia rodzin-nego, ochrony ludzi pracy, budowy społeczeństwa bardziej sprawiedliwego i braterskiego, w poszanowaniu woli Stwórcy objawionej w przyrodzie i we wszystkich dziedzinach życia.

Spotkanie ze światem kultury, 27 maja 1990, St. Julien’s Teolodzy, filozofowie, specjaliści w dziedzinie nauk przyrodniczych i humanistycznych, nauczyciele,

naukowcy i studenci: stanowicie wspólnotę ludzi wysoko wykwalifikowanych, oddających się pracy intelek-tualnej, obarczonych wzniosłą misją służenia całemu społeczeństwu Malty.

Spotkanie ze światem kultury… Winniśmy wzmacniać naszą tożsamość narodową, nie wolno nam zapomnieć, kim jesteśmy i gdzie

są nasze korzenie. Winniśmy się czuć zawsze jedną wspólnota, niezależnie od tego, gdzie są nasze domy i miejsca pracy.

Audiencja dla uczestników rzymskiego spotkania ,,Kraj-Emigracja”, 29 października 1990, Rzym

Tak, ten dziesięcioletni dorobek domaga się od nas wszystkich kontynuacji tej pracy w duchu odpo-

wiedzialności za to, co zostało już dokonane. Niech poprzez Fundację umacnia się i rozwija kultura polska wszędzie tam, gdzie mieszkają ludzie przyznający się do polskiego pochodzenia. Niech będzie to kultura chrześcijańska. Niech ten wspólny wysiłek łączy i integruje Polaków mieszkających poza Polską – na Za-chodzie i na Wschodzie.

Audiencja z okazji 10-lecia Fundacji Jana Pawła II, 26 września 1991, Rzym Jahwe mówi: jesteście spragnieni i głodni; jesteście „niezaspokojeni”, trudzicie się, aby nadać sens

waszej pracy i waszemu istnieniu. Homilia wygłoszona podczas nabożeństwa ekumenicznego w Bazylice św. Piotra, 7 grudnia 1991, Watykan

Abyśmy mogli sprostać dziełu misyjnemu, jakie Opatrzność nam dzisiaj powierza, nasza apostolska

praca musi czerpać natchnienie z jednej wiary, głoszonej przez ludzi duchowo pojednanych. Homilia wygłoszona podczas nabożeństwa ekumenicznego…

Poprzez waszą pracę w ciągu tych pierwszych dziesięciu lat istnienia Rady daliście świadectwo, że

kultura jest nieodłącznym składnikiem życia tak wspólnot chrześcijańskich, jak i wszystkich społeczności autentycznie ludzkich.

Audiencja dla członków Papieskiej Rady ds. Kultury, 10 stycznia 1992, Watykan Dlatego »nowa ewangelizacja« […] musi uczynić jednym ze swych istotnych elementów głoszenie na-

uki społecznej Kościoła […] stanowi (ona) istotną część orędzia chrześcijańskiego, ponieważ ukazuje jego bezpośrednie konsekwencje dla życia społeczeństwa i czyni codzienną pracę i walkę o sprawiedliwość elementem świadectwa o Chrystusie Zbawicielu (Centesimus annus, 5). Jest to szczególnie ważne w kra-jach, które – jak Polska – odeszły od komunizmu i muszą podjąć olbrzymi wysiłek moralnej, gospodarczej i politycznej odbudowy.

Przemówienie do II grupy Biskupów polskich, 15 stycznia 1993, Watykan

Page 19: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 17

Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY

Jedną z ważnych treści nowej ewangelizacji jest głoszenie „ewangelizacji pracy”, którą przedstawi-

łem w Encyklice Laborem exercens. Przemówienie do II grupy Biskupów polskich…

Głębokie zmiany, jakie dokonują się w naszej Ojczyźnie, niosą z sobą zubożenie znacznej części spo-

łeczeństwa. […] Kategorią, która płaci szczególnie wysoką cenę za dokonujące się reformy, są bezrobotni, Wbrew własnej woli zostają oni pozbawieni pracy jako środka utrzymania własnego i rodziny. Wraz ze swo-imi bliskimi znajdują się oni nieraz w sytuacjach dramatycznych.

Przemówienie do II grupy Biskupów polskich… Przez pięćdziesiąt długich lat na wiele sposobów utrudniano wam praktykę wiary, teraz, ufamy, że

nadszedł wreszcie czas, kiedy wszyscy – Polacy i Litwini – możecie jawnie dawać świadectwo o Ewangelii, w przekonaniu, że dla każdego człowieka i dla całych społeczeństw jest ona najmocniejszym oparciem, które pozwala i pomaga pokonywać trudności w chwili obecnej, pozwala przezwyciężyć pokusę rezygnacji i lęku, wzbudza w każdym i we wszystkich gotowość do solidarnej pracy dla dobra wspólnego, dla przy-szłości.

Spotkanie z Polakami zamieszkałymi na Litwie, 5 września 1993, Wilno Cieszę się, że mam sposobność gościć w Watykanie zwierzchników sił policyjnych piętnastu krajów

członkowskich Unii Europejskiej, przy okazji waszego spotkania w Rzymie. […] Bez tego bowiem nie jest możliwe zapewnienie realnej sprawiedliwości, pokoju i braterstwa. W tej perspektywie można dostrzec, jak niezwykle ważną rolę odgrywa policja. Dlatego chcę wam powiedzieć, że wysoko cenię codzienną ofiarną pracę wszystkich osób wykonujących ten zawód. Wielkie zadanie, któremu poświęcają one swoje zdolno-ści, a czasem nawet życie, polega na ochronie niezbywalnej wolności każdego człowieka, bez względu na jego rasę, kulturę czy religię, które nigdy nie powinny być przyczyną dyskryminacji.

Do komendantów policji krajów należących do Unii Europejskiej, 2 kwietnia 1996, Watykan

Prawda o grzechu i śmierci, o zmartwychwstaniu i życiu wiecznym relatywizuje moce i mocarzy

tego świata oraz daje nam siłę potrzebną do pracy nad budowaniem Europy w świecie, który coraz bardziej się jednoczy.

Ekumeniczna Liturgia Słowa, 22 czerwca 1996, Paderborn Miłość bliźniego kształtuje braterskie postawy i trwałe relacje między osobami i narodami, sprawiając,

że zasady wspólnego dobra, solidarności i sprawiedliwości prowadzą do sprawiedliwego podziału pracy i bogactw zarówno wewnątrz Unii, jak w stosunkach krajami, które potrzebują pomocy.

Przemówienie do grupy chrześcijańskich deputowanych do Parlamentu Europejskiego, 6 marca 1997, Watykan

Na zakończenie naszego spotkania, powierzając was wstawiennictwu Świętych patronów Europy,

proszę Boga, aby was oświecił i pozwolił zaowocować waszej pracy, a jednocześnie z całego serca udzie-lam Apostolskiego Błogosławieństwa wam samym, członkom waszych rodzin i wszystkim waszym współ-pracownikom.

Przemówienie do grupy chrześcijańskich deputowanych…

Page 20: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  18  

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

Ks. Henryk Nowik

CHRYSTUS MIŁOSIERNY KRÓLEM WSZECHŚWIATA W UJĘCIU BIBLIJNYM

Ważny jest moment w życiu człowieka, narodu

lub całej ludzkości, gdy pojawi się nagle świado-mość, że stan duchowości jest zachwiany lub roz-sypuje się wniwecz. Dochodzi wówczas do głosu przeżycie wielkiego nieszczęścia z faktu odejścia od Boga i wówczas powstaje usilna potrzeba poszuki-wania nieskończonego miłosierdzia Bożego. Tak jest obecnie. To właśnie na te czasy Jan Paweł II, w ikonie modlitewnej ciszy milionowej rzeszy, otwo-rzył na oścież drzwi sanktuarium Miłosierdzia Boże-go w Łagiewnikach pod Krakowem.

Przez Ojca Świętego, niczym przez Mojżesza na Synaju, Bóg objawił samą głębię swojego bytu, że może okazywać miłosierdzie swoje, komu chce (Wj 33, 19), jako Władca nad ludzkością. Jan Paweł II, świadom swej misji dziejowej, że w Polsce i na całym świecie zatriumfuje miłosierdzie Boże nad grzechem, pokonując fałsz i zło, w swojej litości, cierpliwości, życzliwości i wierności, zachowując swą łaskę w tysięczne pokolenia, przebaczając za-razem niegodziwość, niewierność i grzech, ale z wolą ukarania do trzeciego i czwartego pokolenia, (Wj 34, 6n), lecz w duchu miłosierdzia (Sdz 2, 18). Zaiste, prawdziwy to Król wieków. Bóg w miłosier-dziu swoim oczekuje nawrócenia się człowieka. Zrozumiał to starożytny Izrael dopiero w niewoli, że powrót do ojczyzny jest zarazem powrotem do Boga (Jer 12, 15; 33,26; Ez 33, 11; 39, 25; Iż 14,1; 49, 13). Wielkie są analogie między Narodem Wybra-nym a Polskim Narodem. Powracaliśmy z niewoli do ojczyzny, ale czy powracaliśmy zarazem do Boga, jako Króla naszych dziejów?

Jezus Chrystus, przystępując do realizacji Bo-żych planów, pragnął ,,upodobnić się pod każdym względem do braci”, aby przeżyć osobiście nędzę, dla przebłagania za grzechy ludu (Hbr 2, 17). Stąd wszystkie Jego czyny są wyrazem wielkiego miło-sierdzia Bożego. Serce Boga Ojca napełniają rado-ścią wszyscy grzesznicy pokutę czyniący. To wła-śnie do nich przyszedł, jako do zagubionych. Daje temu wyraz w przypowieści o drachmie i o owcy zabłąkanej, ale wreszcie odnalezionej (Łk 15, 7. 10). W sposób ujmujący mówi o miłosierdziu ojca do syna marnotrawnego, którego cierpliwie oczeku-je, a gdy dostrzega go z daleka, czuje się dogłębnie ,,poruszony miłosierdziem” i biegnie na jego spo-tkanie (Łk 15, 20). Bóg zawsze cierpliwie czekał na Starożytny Izrael, który jednak się nie nawrócił. Chrystus daje temu wyraz w modelu figi, nie rodzą-cej owoców (13, 6-9). Słusznie zatem mówi się, że Bóg jest ,,Ojcem miłosierdzia”. (2 Kor 1, 3; Jk 5, 11).

Chrystus domaga się od swoich uczniów doskona-łości, która polega na byciu miłosiernym na podo-bieństwo miłosiernego Ojca (Łk 6,36). Ten warunek jest istotny, w myśl proroka Ozeasza (Mt 9, 13;12. 7), aby wejść do Królestwa niebieskiego (Mt 5,7). Pismo św. bardzo wyraźnie wskazuje postawę miło-sierną człowieka jako drogę do Królestwa Bożego. Droga krzyżowa Chrystusa była drogą Króla, gdyż sam to wyznał, będąc zapytany przez Piłata: „Tak, jestem królem”. Ale Królem nie z tego świata, gdyż w koronie cierniowej i z sercem przebitym na krzyżu – znakiem miłosierdzia. To miłosierdzie nas stawia przy bliźnim, na wzór Chrystusa, gdyż taka jest dro-ga do Królestwa Bożego. Plan miłosierdzia Bożego wypełnia się na drodze do zbawienia ludzkości ku pokojowi naszej Ojczyzny i świata całego.

Królewskość Chrystusowa wyraża zwierzch-ność Bożą, wypływającą z udziału Syna Bożego w jedności na równi z Bogiem Ojcem i Duchem Świętym w akcie stwórczym – Pantokrator. W języ-ku temporalnym Chrystus jawi się jako Słowo dzia-łające; we Wcieleniu Słowo to przyjmie rolę Obja-wienia; w Zmartwychwstaniu zaś owe Słowo ukazu-je swą rolę eschatyczną. Słowo to jest władne, czyli Królewskie, gdyż stwarza, objawia i prowadzi do zbawienia.

1. Chrystus jest Słowem działania

Ewangelia według św. Jana mówi, że Słowo – druga Osoba Trójcy Przenajświętszej – jest samym życiem dla każdego człowieka i samą światłością, prowadzącą ludzi do Boga Ojca, dla ich szczęścia. Przez to życie i przez to światło – w Duchu Świętym – wszystko się stało. Święty Jan pisze bowiem w prologu do swojej Ewangelii: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, co się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało”.

W Piśmie św. typowym sposobem objawiania się Boga jest wypowiadanie słów, czyli mowa. Stąd wyrażenie „słowo Boże” lub „słowo Pańskie” zajmu-je w Piśmie św. miejsce centralne. Bóg słowem stwarza (Rdz 1,3.6.9.11.1.20.24.26). Wygłasza sło-wa Dekalogu (Wj 20,1). Prorocy słyszą i przekazują, co im Bóg powiedział (Iz 1,2; 6,8-10), albowiem oni są odbiorcami i przekazicielami słowa Bożego (Jr 1,2). Chrystus głosi słowo (Mt.2,2), a Ewangelia jest nazywana słowem Bożym (Dz 4,31; 1 P 1,23-25). W rezultacie mówi się, że sam Jezus jest Słowem Bożym (J 1.1,1.14; por Hbr 1,2). Słowo Chrystyczne

Page 21: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 19

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

(druga Osoba Trójcy Przenajświętszej) powołało do istnienia wszechświat i człowieka oraz objawiło prawdę odwieczną o jego powołaniu.

Stworzenie jest aktem Boga, dzięki któremu wszystko otrzymało istnienie z nicości (ex nihilo). Zasadniczy opis dzieła stworzenia znajduje się w Biblii w Rdz 1, 1- 28 lub 2, 1- 25. Pierwszego dnia Bóg stworzył światło (dzień) i ciemność (noc); dru-giego – sklepienie (oddzielające wody niebieskie od ziemskich); trzeciego dnia – ląd i świat roślin; czwartego – słońce i księżyc; piątego – stworzenia morskie i powietrzne; szóstego – stworzenia na-ziemne i ludzi. Bóg kolejne stworzenia uznawał za „dobre”, a człowiek tym stworzeniom nadawał na-zwy, gdyż znał istotę dobroci stworzeń, na wzór Boga stwarzającego.

Biblijna narracja o stworzeniu zawiera zdania objawione, mówiące o jednym, suwerennym Władcy wszechświata i człowieka, kierującym dziełem stwo-rzenia na zasadzie wypowiadanego rozkazu „niech się stanie…” – i stał się wszechświat wraz z czło-wiekiem. Autor natchniony miał od Boga przekazać ludzkości fakt Wszechmogącego Autora wszech-świata. Natomiast sposób realizacji powstawania wszechświata opisywał już w kategoriach historycz-nych: np. katechetycznych (należy sześć dni pra-cować, a w siódmym dniu odpoczywać i rozważać dzieła rąk Bożych) lub w terminach wziętych z opi-sów różnych kręgów kulturowo-religijnych swojej cywilizacji. Terminem „stworzenie” określa się też byt stworzony, a więc zależny w istnieniu od Boga (por. Rdz 1,20.24; Ps 104,24; Ap 5,13).

W interpretacji filozoficznej utrzymuje się, że świat nie powstał z wcześniej istniejącego podłoża (np. materialnego, energetycznego, bezwładnej chaotycznej substancji lub idei), lecz został powoła-ny z niczego do istnienia (ex nihilo) przez Stwórcę w całej zawartości bytowej, znanej z doświadczenia potocznego (np. św. Tomasz, M.A. Krąpiec), lub z danych naukowych (np. K. Kłósak za J. Marita-inem), lub też (P. Teilhard de Chardin) – w ramach ekstrapolacji teologii stworzenia na empiriologiczny ewolucjonizm ontologizujący (wnętrze rzeczy) głosi się, że nie można zrozumieć człowieka bez Chry-stusa w sensie immanetnym – punkt Alfa – i trans-cendentnym – punkt Omega. W ujęciu tym można wyartykułować zasadę chrystyczną, głoszącą, że człowiek jest taki, by mogło nastąpić Wcielenie i Zmartwychwstanie. Podobnie jak nie można zro-zumieć kosmosu, w jego niezwykłej złożoności i nie wypowiedzianej informacji, bez człowieka (zasada antropiczna – kosmos jest taki, by mógł pojawić się człowiek). Filozoficzna i empiriofenomenolgiczna interpretacja biblijnego opisu stworzenia głoszą myśl, że wszechświat i człowiek jest rzeczywisto-ścią zależną w istnieniu od Boga, objawionego przez Pismo św. jako Chrystyczne Słowo działania, na kształt Wszechwładnego Króla wszechdziejów

i objawienia, na modłę zbawienia Rodzaju ludzkie-go.

2. Chrystus jest Słowem objawienia

W tym obszarze słowo Boże jest prawem po-wszechnym (np. Dekalog), normą życia (np. osiem błogosławieństw), ukazaniem sensu rzeczy i zda-rzeń oraz obietnicą (np. daną dobremu łotrowi), zapowiedzią czasów przyszłych (np. czasy eschato-logiczne). Chrystus jest zatem Słowem potężnym, gdyż jest źródłem zaistnienia świata i sprawcą cu-dów, będących znakami Królestwa Bożego (Mt 8,8. 16; J 4, 50-53), głoszącego sens dziejów ludzkości. Jednym słowem wprowadza odmianę serc ludzkich, odpuszczając grzechy (Mt 9, 1-7). Przekazuje swoją władzę Dwunastu (Mt 18,18; J 20, 23). Ustanawia również Nowe Przymierze (Mt 26, 26-29) i dokonuje na ziemi dzieła zbawienia. Słowo Chrystusa jest światłością, gdyż głosi Dobrą Nowinę o Królestwie (Mk 4, 33; Mt 13, 11).

3. Chrystus jest Królem

Królestwo Chrystusa przeciwstawia się władzy szatana i jego demonom (Mt 4, 8-9; Łk 4,56; J 12,31; 1 Kr 2,8; 15, 24-27; 2 Kr 4,4; 1 J 5,19). Ich obecność uniemożliwia i mocno przeszkadza w rychłym nadejściu królestwa Bożego. Szatan i jego demony mogą stymulować różne choroby (Mk 1, 32-34; 3, 7-27; 9, 17-29), zwodzić chrześcijan (Mt 13, 19; Lk 22,31-32; 2 Kr 4,4). Szatan nawet usiło-wał nakłaniać Chrystusa, by zrezygnował ze swej misji (Mt 4, 1-11; Łk 4, 1-13; por. 1 Kor 2,8).

W Ewangeliach synoptycznych Królestwo Boże znajduje się w centrum nauczania Chrystusa. Wiele tych tekstów nawiązuje do zbliżającego się Króle-stwa w sposób dramatyczny, jakoby miało ono już nastąpić w czasach nauczania Chrystusa ( Mt 4,17; 6, 10; 10, 7; Mk 1,14-15; 9,1; Lk 10,8-12; 11, 2; 21, 31).

Fundamentalnym obszarem religijnym Nowego Testamentu jest Królestwo Boże. Należy dodać, że starotestamentowe królestwo z czasów obietnic prorockich, zakorzenione w świadomości Izraela, odezwało się z wielką siłą w mentalności Żydów, sądzących, że Jezus będzie twórcą Królestwa, po linii oczekiwań hebrajczyków. Powstał zasadniczy problem, czy Jezus jest królem w ludzkim wymia-rze? Otóż Chrystus w ciągu swej działalności pu-blicznej nie ulegał entuzjazmowi mesjańskiemu lu-du, gdyż on był nosicielem politycznego sensu idei mesjanistycznej Izraelitów. Tymczasem Chrystus nie przeciwstawiał się władzy tetrarchy Heroda (Łk 13, 31nn); por. 9, 7n) ani jurysdykcji cesarza w sprawie płacenia podatków (Mk 12, 13-17). Po-słannictwo Chrystusa jest bowiem innego rodzaju. Nie kwestionuje bowiem mesjańskiego wyznania wiary Natanaela (J 1,49), tylko kieruje jego uwagę ku paruzji Syna Człowieczego. Gdy tłum, po roz-

Page 22: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  20  

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

mnożeniu chleba, chce Go ogłosić królem, On uchodzi (J 6, 15). Jest jednak taki czas w życiu Chrystusa, w którym pozwala On nazywać Siebie królem. Jest to czas męki Chrystusa na drodze krzyżowej prowadzącej do zbawienia Rodzaju Ludzkiego. Drogę tę poprzedził uroczysty wjazd do Jerozolimy, gdzie Chrystus pozwala obwołać się królem Izraela (Łk 19,38; J12,13) i w perspektywie eschatologicznej, na krótko przed swoją męką, uka-zuje uczniom swoje Królestwo (Łk 22, 29n).

W procesie religijnym Chrystus broni Swej god-ności Mesjasza i Syna Bożego. W świeckim prze-wodzie sądowym przed Piłatem wyznaje On, że jest Królem Żydowskim (J 18, 37). Precyzuje jednak Chrystus pytanie o władzę królewska, dodając sło-wa, że Jego „Królestwo nie jest z tego świata” (J 18,36), zaznaczając w ten sposób, że nie jest konkurencją dla cesarza (Lk 23, 2). Starszyzna ży-dowska, chcąc odrzucić królewską władzę Chrystu-sa (J 19, 12-15), opowiedziała się bezwzględnie za absolutną władzą polityczną cesarza. Piłat, nie uznawszy politycznej winy Jezusa, wbrew zaślepio-nej starszyźnie żydowskiej kazał na krzyżu umieścić napis: „Jezus Nazareński, Król Żydowski” (J 19, 19nn). Nadejdzie czas, że owa godność królewska zajaśnieje blaskiem krzyża dla wszystkich, którzy widzą świat i nadchodzące czasy oczyma wiary w zmartwychwstanie Chrystusa i w Jego Królestwo. Należy dodać, że Chrystus w czasie swej działalno-ści wyjaśniał swym uczniom, na czym polega natura Jego Królestwa mesjańskiego (różnego od oczeki-wań Żydów). Tylko Ewangelia będzie drogą do Kró-la chwały (Dz 1, 8). Do Niego bowiem stosują się wypowiedzi o Królu sprawiedliwym (Ps 45, 7; Hbr 1, 8), o Królu-Kapłanie (Ps 110, 4; Hbr 7,1), o Królu nie z tego świata (J 18, 36. Królestwo Boże nie jest konkurencyjne dla władzy tego świata. Wręcz prze-ciwnie, to władza tego świata ciągle sprzeciwia się duchowej władzy Chrystusa. Apokalipsa w symbo-licznym obrazie czasów ostatecznych w momencie paruzji przedstawia kampanię wszystkich królów przeciwko Barankowi, po oddaniu swej władzy do bezwzględnej dyspozycji Bestii (Ap 17, 13) przybę-dą wszyscy na wielki swój dzień (16, 14). Baranek jednak ich pokona (por. 19,18n), „gdyż Panem jest panów i Królem królów” (17, 14; 19, 1nn; por.1,5). Paruzja odsłoni Królestwo Boże (11,15; 2 Tm 4,1) w myśl zapowiedzi starotestamentowej (Iz 11, 4). Król, jako potomek Dawida, pokona Antychrysta (2 Tes 2,9) i przekaże swoje Królestwo Ojcu.

4. Kult Chrystusa Króla

Podstawą teologiczną kultu Chrystusa Króla jest Jego misja zbawcza. Chrystus jako człowiek, będąc w hipostatycznej unii z Trójcą Świętą, osią-gnął w akcie zmartwychwstania pełnię eschatyczną swego człowieczeństwa, stając się tym samym

„pierworodnym wobec każdego stworzenia” (Kol 1,15). Przywrócił w ten sposób całe stworzenie Bo-gu Ojcu w misterium paschalnym, nabywając do niego prawo własności (1 Kor 15, 27-28). Objawie-niem tego prawa u końca wieków będzie sąd Syna Człowieczego nad całą ludzkością (Mt 25,31-46; 2 Kor 5, 10) w celu oddania jej Bogu Ojcu.

Tytuł króla odnoszony do Chrystusa występo-wał w Listach św. Pawła Apostoła i w Apokalipsie św. Jana. Teksty te nawiązywały do idei panowania Boga nad ludem w Starym Testamencie oraz pozo-stawały w relacji do tytułu królów żydowskich i cesa-rzy rzymskich, wyrażając jednoznaczną myśl o pa-nowaniu nad własnym narodem. Motyw królewsko-ści pojawiał się w II i III w. (Ireneusz, Klemens Alek-sandryjski, Orygenes). Jednak z całą siłą wystąpił od IV w. (Sobór Nicejski 325) pod wpływem dogma-tu o jedności natury Boga i Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, „którego królestwu nie będzie końca” (ni-cejsko-konstantypolitański symbol wiary). W owych czasach starano się podkreślić królewskość Chry-stusa za pomocą insygniów cesarza rzymskiego, interpretując przy tym władzę cesarską jako na-miestnictwo Chrystusowe. W następstwie tego we wschodniej literaturze chrześcijańskiej ukazywano Chrystusa na kształt króla niebios na tronie pałaco-wym, w otoczeniu aniołów jako straży przybocznej (homilie Jana Chryzostoma). W literaturze łacińskiej triumf Chrystusa upatrywano w triumfie Konstantyna Wielkiego i Kościoła. Od tego czasu nimb i kula ziemska stały się symbolami Jego panowania nad światem. Ten motyw podjęła również wczesno-chrześcijańska sztuka, wzorująca się na wnętrzach pałaców cesarskich. Miało to swoje odbicie na wy-stroju bizantyjskich wnętrz świątynnych, ołtarzy i naczyń liturgicznych.

W tekstach liturgicznych idea Chrystusa Króla występuje już od IV wieku. Ma to miejsce w konklu-zjach modlitw („przez Chrystusa, który w jedności z Ojcem żyje i króluje na wieki”). W hymnach, np. w Te Deum, Chrystus nazywany jest królem chwały, w Exultet – królem-zwycięzcą, Prudencjusz (IV w.) wielbi Chrystusa w słowach hymnu, przez dary kró-lewskie mędrców, jako Boga i Króla, który rozkazuje gwiazdom, na Wniebowstąpienie Pańskie od wie-ków śpiewano o wiekuistym Królu, który rządzi światem. W paschalnym misterium już od VI w. śpiewa się, że Chrystus króluje z drzewa, które dźwiga ciało Króla niebios. Od wieków śpiewa się w Kościele: „Chrystus vincit, Chrystus regnat, Chry-stus imperat”, prosząc Chrystusa Króla jako Króla królów o nadejście królestwa pokoju. Idea Chrystu-sa Króla narodów i Króla-prawodawcy występuje w antyfonach na ostatnie dni adwentu (XV w.). Na cześć Chrystusa Króla Reguła benedyktyńska do-maga się, by mnich pod wodzą Chrystusa Króla zachowywał posłuszeństwo. Kościelna pieśń polska

Page 23: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 21

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

bardzo wiele miejsca poświęca Chrystusowi Królowi i to już od wieku XVI. Tytułem przykładu będą to pieśni pasyjne (Ach, Królu mój nad królami, Króla wznoszą się znamiona, Krzyżu święty nade wszyst-ko oraz pieśni kolędowe (Tryumfy Króla niebieskie-go, Królu anielski, Dzisiaj w Betlejem), pieśni proce-syjne (Idzie, idzie Bóg prawdziwy, Twoja cześć, chwała, pieśni na uroczystość Chrystusa Króla (Kró-luj nam Chryste, Idziesz przez wieki, Narodów Zbawco).

Święto Chrystusa Króla ustanowił Pius XI, wy-dając encyklikę Quasi primas z 11 XII 1925. Miała ono na celu formowanie postawy wierzących, na drodze przybliżenie ideału człowieczeństwa Chry-stusa ludziom wierzącym, zatroskanym o Królestwo Boże na ziemi w wymiarach życia społeczno-kulturowego, łączącego harmonijnie wszystkie dzia-łania zbawcze wśród ludzi, na zasadzie prawa miło-ści do Chrystusa i bliźniego. Ogłoszone święto stało się dniem Akcji Katolickiej i miało ono w swej treści przyczynić się do wzrostu stanu moralno-religijnego wśród osób tej wspólnoty oraz zapobiec dechrystia-nizacji narodów.

Stałe części Mszy św. z uroczystości Jezusa Króla Wszechświata zawierają prośby do Boga Oj-ca: „[…] Ty postanowiłeś wszystko poddać umiło-wanemu Synowi Twojemu, Królowi Wszechświata” (kolekta); „Pan zasiada na tronie jako Król na wieki” (antyfona na komunię); „Ty namaściłeś olejem […] naszego Pana Jezusa Chrystusa, na wiekuistego Kapłana i Króla Wszechświata […] aby poddawszy swej władzy wszystkie stworzenia, przekazał nie-skończonemu majestatowi Twojemu wieczne i po-wszechne Królestwo: królestwo prawdy i życia, kró-lestwo świętości i łaski, królestwo sprawiedliwości, miłości i pokoju” (prefacja); Ty nas posiliłeś Chle-bem dającym życie wieczne; spraw, abyśmy z ra-

dością byli posłuszni Chrystusowi, Królowi Wszech-świata […]” (Mszał Rzymski).

Papież Paweł VI uroczystość tę przeniósł w 1969 na ostatnią niedzielę roku liturgicznego, pod nazwą „Chrystus Król Wszechświata”. Początek roku liturgicznego (Alfa) i jego koniec (Omega), zwieńczają tajemnicę paschalną z Wielkiej Soboty, mówiącą, że świat pochodzi od Boga i od Chrystusa (jako od Słowa) i do Nich zmierza, jako do końca wieków i celu. Jak owe symbole ujmują cały alfabet grecki w logiczną całość, tak Bóg Ojciec i Syn Boży są zasadą całości stworzenia, jego trwania i sensu. Paweł VI, wybierając ostatnią niedzielę roku litur-gicznego, chciał w ten sposób nawiązać do idei Paschy z Triduum, która kryje w sobie sens całej ludzkości w wymiarze początku i kresu wszechdzie-jów, pod zwierzchnością Króla królów.

O tę zwierzchność prosiły i proszą ludy i narody w całym świecie, a zwłaszcza w Polsce. Prośbę tę podjął Duszpasterz Diecezji Zielonogórsko Gorzow-skiej – Ksiądz Biskup dr Stefan Regmunt, na świe-bodzińskim wzgórzu na Ziemi Lubuskiej, dokonując poświęcenia monumentalnej figury Chrystusa Miło-siernego Króla Wszechświata, wraz z przyjęciem aktu Jego Intronizacji przez Ks. Kard. Henryka Gul-binowicza i biskupów, według słów Ks. Kard. Ada-ma Sapiehy, wypowiedzianych przez niezliczoną rzeszę wiernych z kraju i z zagranicy. W środowi-skach patriotycznych Polski i Polonii świata została przekroczona epoka licznych trudności – jak się wydawało – nie do przezwyciężenia. ____________________________ Literatura: Słownik teologii biblijnej, tłum. i opr. ks. bp K. Romaniuk, Poznań 1990, s. 396-409. Encyklopedia biblijna, redakcja naukowa P.J. Achtemeir, redaktor naukowy serii ks. Waldemar Chrostowski, War-szawa 1999, s. 545-550. Encyklopedia katolicka, t. 9, s. 1338,1347.

Ks. Henryk Nowik

EKOLOGIA PRZECIW METODZIE ZAPŁODNIENIA IN VITRO

W ASPEKCIE EPISTEMOLOGICZNO-METODOLOGICZNYM II

W nauce przedmiot poznania wyznacza meto-dę, a ona z kolei w oparciu o założenia i teore-tyczne i praktyczne determinuje obiekt poznania. W realnych naukach empirycznych pojęcie meto-dy ściśle wiąże się z naukami przyrodniczymi i humanistycznym. W pierwszym przypadku jest to obserwacja i eksperyment (obserwacja łącznie z ingerencją w przedmiot), w drugim zaś jest to opis indywidualnego obiektu. Ogólnie rzecz biorąc, można powiedzieć, że sens terminu „metoda”

oznacza świadomie i systematycznie stosowany – na bazie założeń epistemologicznych i metodo-logicznych – dobór podstawowych czynności, pozwalających skutecznie i ekonomicznie dojść do celu: (a) poznawczo-teoretycznego, w ramach odpowiedniej teorii badanej dziedziny, lub (b) po-znawczo-praktycznego, w płaszczyźnie przyjętej teorii w relacji do Dekalogu, ze względu na wro-dzoną godność osoby ludzkiej.

Nauki przyrodnicze, wychodząc od zdań ob-

Page 24: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  22  

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

serwacyjnych, formują hipotezy, prawa (dobrze umocowana hipoteza) i teorie (sieć relacji pomiędzy hipotezami, prawami, definicjami, a nawet fikcjami, ze względu na całość teorii). Dyscypliny zaś huma-nistyczne bazują na dokumentach, służących do rekonstrukcji (opisu) indywidualnego faktu. Pierw-sze nauki noszą nazwę: „nomotetyczne”, drugie zaś „idiograficzne”. W naukach tych wartością logiczną nie jest „prawda” lub „fałsz”, ale „prawdopodobień-stwo”. Stąd nauki szczegółowe są dziedziną hipote-tyczną. Logiczna wartość „prawdopodobieństwa” przysługuje uogólnieniom przyrodniczym i zrekon-struowanym faktom humanistycznym. Dziedziny te tworzą sobie właściwe całości, czyli są autonomicz-ne. Autonomia ta znosi redukcję języka całości do języka jej części – przeciwwskazanie dla mikrore-dukcjonizmu. Procedura redukcji (zgodnie z etymo-logią) wiąże się ze sprowadzaniem czegoś jednego do czegoś innego, ze względu na odkrycie tego, co jest bardziej podstawowe, wyjaśniające i wiedzo-twórcze. Stąd słownik terminów humanistycznych jest nieredukowalny (niesprowadzalny) do słownika terminów biologicznych. Autonomia naukowa obo-wiązuje również na płaszczyźnie nauk biologicz-nych. Ich język również jest nieredukowalny (nie-sprowadzalny) do języka fizykalno-chemikalnego. Co więcej, sens terminów fizjologicznych, ekolo-gicznych (ekologia to fizjologia w terenie) jest nie-sprowadzalny do sensu terminów biostrukturalnych (np. cytologii, histologii, anatomii). Podobnie sens terminów biologii organizmalnej jest niesprowadzal-ny do sensu terminów biologii molekularnej. Ilustra-cją tej tezy może być genetyka ogólna i molekular-na. Należy zauważyć fakt, że nauki interdyscypli-narne twórczo się rozwijają (np. biofizyka, bioche-mia). Dzieje się tak dlatego, że w tych dyscyplinach występuje redukcjonizm odwrotny (makroredukcjo-nizm). Podobnie jest w całej nauce realnej. Wystę-puje w niej redukcjonizm symetryczny. Sprowadza się tu bowiem sens terminów, opisujących stany systemów fizyko-chemicznych, do sensu terminów, opisujących stany układów ożywionych. I dalej – sens terminów, opisujących biosystemy, do sensu terminów, opisujących fakty humanistyczne. Dzieje się to jednak na podstawie przyjęcia zasady kom-plementarności, czyli wzajemnego dopełniania się sensów terminów, opisujących obiekty badane na różnych poziomach empirycznej rzeczywistości. Spełnione jest tu kryterium stosowalności zasady komplementarnej, z racji tego samego typu nauk, ze względu na aspekt metodologiczny i epistemolo-giczny. Metodologiczna komplementarność procesu rozwoju nauki jest zdobyczą w bazie fizykalnego dualizmu promieniowania, które zachowuje się jako cząstka i jako fala. W przypadku biologii historia nauki wykazała, że mikroredukcjonizm doprowadził do fizykalizmu u pozytywistów i w płaszczyźnie

ontologicznej u materialistów, a makroredukcjonizm (ontologiczny) utrzymywał się w witalizmie u filozo-fów, począwszy od Arystotelesa. Analizy te są ko-nieczne do refleksji metodologicznej nad metodą in vitro, by zobaczyć, że sama nauka jest jej przeciw-na.

1. Metoda sztucznego zapłodnienia in vitro

Sztuczne zapłodnienie metodą in vitro przebie-ga przez szereg etapów: pobranie od kobiety – dawcy odpowiedniej ilości dojrzałych gamet, przy stymulacji hormonalnej – cytrynian klomifenu zwięk-szającego reakcję hormonu glicoprateinowego FSH, pobudzającego wzrost pęcherzyka jajnikowego, przy równoczesnym wzroście pozostałych, które normalnie uległyby degradacji. Owulacja następuje po wstrzyknięciu domięśniowo hormonu ludzkiej gonadotropiny kosmówkowej HCG. W normalnych warunkach odpowiada to hormonowi luteinizujące-mu LH, działającemu sygnalnie od mózgu do jajnika w odpowiedzi na informację hormonalną (estradiol) dostarczoną przez jajnik. Do stymulacji hormonalnej dochodzi się również pod wpływem ludzkiej gona-dotropiny menopauzalnej HMG. Często stosuje się łącznie gonadoliberyny GnRH z gonadotropiną me-nopauzalną. Duża dawka HMG powoduje hipersty-mulację (więcej niż 10 pęcherzyków jajnikowych, co niekorzystnie wpływa na stan całości), która nieko-rzystnie wpływa na zagnieżdżenie się zarodka na przyszłość. Dojrzałe gamety pobiera się między 34 a 36 godziną od rozpoczęcia owulacji, wywołanej przez HCG. Pobiera się gamety na drodze laparo-skopii lub kontrolowanej ultrasonograficznie punkcji pęcherzyka jajowego przy użyciu sondy dopochwo-wej lub brzusznej przezcewkowo i przezpęcherzo-wo. Pobrane gamety natychmiast przenosi się do przepłukanego w roztworze soli nasienia na 19 godz. Po stwierdzeniu zapłodnienia komórki jajowe umieszcza się w nowym naczyniu, pozbawionym plemników, gdyż ich rozkład jest toksyczny, gdzie spędzają drugi i ostatni dzień poza organizmem matki. Po zaplemnieniu (28-32 godz.) dochodzi do podziału na dwa blastomery, a przy czterech (43-48 godz.) wprowadza się do jamy macicy 2-4 zarodki i wówczas podaje się matce progesteron na przyję-cie zarodka. Na tym kończy się cykl metody in vitro .

Jest to encyklopedyczny opis metody in vitro (zob. Barbara Chyrowicz, Bioetyka i ryzyko, Lublin 2000, s.90-97) i zarazem wystarczający, by przejść do sprawy zagrożeń życia matki w trakcie sztucz-nego zapłodnienia, choćby tylko sygnalnie. Do nich głównie należą: stymulacja hormonalna kobiety, laparoskopia pozostawia na ciele matki zrazy, utrudniające przyszłe operacje, możliwość ciąży jajowodowej (5%), możliwość anomalii zarodka (ży-cie na próbę. Uogólniając, można powiedzieć: „Technika zapłodnienia in vitro – zdaniem Barbary

Page 25: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 23

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

Chyrowicz – wystawia wysoce skomplikowane dziedziczne uposażenie zarodka na działanie szko-dliwych czynników natury hormonalnej, termicznej, optycznej, chemicznej i mechanicznej” (Bioetyka i ryzyko, s. 96).

2. Metoda in vitro jest obarczona błędem meto-dologicznym

Metoda ta ma charakter mikroredukcjonistycz-ny. Nauka współczesna, idąc bowiem za postulatem holistycznym (np. w psychologii za ideą postaci, w biologii za koncepcją organizmalną, w kosmologii za zasadą antropiczną), odrzuciła metodologię mi-kroredukcjonistyczną. Zbudowanej na tej metodolo-gii metodzie in vitro sprzeciwia się zatem ekologia przyrodnicza i humanistyczna w obszarze sozolo-gicznym. Termin „sozologia” ma sens złożony i wy-wodzi się z języka greckiego od słowa „sodzon” (ochraniać, ratować, pomagać) i od wyrazu „logos” (słowo, nauka). Analiza sensu tego terminu wskazu-je na jego aspekt metodologiczny i epistemologicz-ny. W pierwszym przypadku mówi się o logice sto-sowania metod poznawczych (rozumowanie mikro-redukcjonistyczne i makroredukcjonistyczne), w drugim zaś – o przedmiocie poznania i jego zakre-sie – ochrona kosmosfery, biosfery, antroposfery, w tym: człowiek jako osoba ze względu na najwyż-sze wartości: prawda, dobro, piękno i świętość.

Wyróżnia się tu metody: obserwacyjne bezpo-średnie (zmysły nieuzbrojone w przyrządy poznaw-cze) i pośrednie (wyposażone w aparaturę poznaw-czą), ilościowe i jakościowe, w terenie i w laborato-rium (pomiar i statystyka), opisowe (teoretyczno-systemowe). Metody naukowe funkcjonują w ra-mach przyjętej koncepcji nauki. Nauki przyrodnicze mają charakter redukcjonistyczny. Zależnie od przy-jętej koncepcji filozoficznej, będzie to redukcjonizm fizyko-chemiczny, zwany mikroredukcjonizmem (pozytywizm), lub redukcjonizm holistyczny, zwany makroredukcjonizmem (teoria systemów). W pierw-szym przypadku teorię biosfery jako całości spro-wadzamy do teorii fizykalno-chemicznych, w drugim zaś te teorie sprowadzamy do teorii biosystemo-wych, opisujących biosferę jako całość. Biologia rozwija się komplementarnie, tzn., że obie metodo-logie nawzajem się dopełniają i dają wówczas przy-bliżony obraz zjawisk biotycznych, w toku rozwoju nauki o życiu. Stąd w sozologii również winna wy-stępować owa metodologiczna komplementarność. W większości przypadków jej brak, gdyż występują tu uwarunkowania filozoficzne, takie jak: pozyty-wizm, materializm, ideologiczny liberalizm, gdzie głosi się pochodzenie człowieka z samej materii w ciągłym rozwoju, dającej się opisać: fizykalnie, chemicznie i molekularnie. Stąd mikroredukcjonizm w nauce, tym samym i w sozologii, nie poddaje re-wizji swych podstaw metodologicznych i staje się w ten sposób błędem w nauce i zarazem złem w

praktykach badawczych. Widać to bardzo wyraźnie, jak w sposób bezwzględny wkracza genetyzacja i technicyzacja życia w sferze jego przekazu w licz-nych środowiskach i w różnych społeczeństwach, przybierając nawet formę prawną.

3. Metoda in vitro jest błędem antropologicznym

Metoda sztucznego zapłodnienia in vitro jest ufundowana na błędnej koncepcji nauki, a zwłasz-cza biologii. Jest to błąd mikroredukcjonistycznej koncepcji nauki, gdzie hipotezy, prawa, teorie biolo-gii sprowadza się do nauk fizykalnych i chemicz-nych (całość tłumaczy się częścią).

Ekologia w swej odmianie przyrodniczej kieruje się metodologicznym postulatem holistycznym, mówiącym, że teorie opisujące biocenozy są nie-sprowadzalne do sumy opisów ich organizmów, albowiem biocenozy są całościami biotycznymi, o właściwościach: metabolizm (łańcuch troficzny), uwarstwienie, rozwój, terminowe pojawy fenologicz-ne, periodyzm.

Ekologia zaś w wersji humanistycznej rządzi się biotyczną zasadą antropiczną, mówiącą, że biosfera jest całością (aspekt ekologii przyrodniczej), ale taką całością, by mógł pojawić się człowiek. Zasada ta jest szczególnym przypadkiem kosmologicznej zasady antropicznej, głoszącej ideę, że kosmos jest taki, by mógł zaistnieć człowiek. Obie zasady są sformułowane w wersji teolonomicznej, dającej się wyartykułować empiriologicznie. Biologiczna zasada antropiczna jest ideą przewodnią ekologii humani-stycznej. Właśnie ta ekologia jeszcze bardziej sprzeciwia się metodzie in vitro.

Metoda sztucznego zapłodnienia in vitro po-zostaje zatem w jawnej sprzeczności z ekologią, a zwłaszcza w obszarze sozologii, czyli nauki o ochronie życia przed technicyzacją biosfery, a zwłaszcza – antroposfery. Inżynieria biotechnicz-na (życie podporządkowane technice) wkracza dziś w sferę molekularną, głównie w podłoże genetycz-ne, czyli tam, gdzie jest zapisana informacja o całej biosferze i o antroposferze. Stąd gen jest jednostką tak „twardą”. Tajemnica tożsamości kosmosu (jest on taki a nie inny) tkwi w cząstkach elementarnych i w polu elektromagnetycznym. Umownie możemy przyjąć, że w atomie, dlatego on jest aż tak „twar-dy”. Ludzka świadomość również posiada swój sta-bilny stan. Jest nim mentalność, odpowiadająca za indywidualną tożsamość ludzkiej jednostki (zdoby-wana wiedza w jedności z doświadczeniem życio-wym, na bazie przyjmowanych wartości). Stąd ma-nipulacja w tych sferach wbrew nauce jako całości i przeciw prawu naturalnemu i Objawieniu rodzi bezwzględną odpowiedzialność przed całą naturą, historią i Bogiem.

Odpowiedzialność ta w naszym przypadku jest szczególnie istotna, gdyż odnosi się do tajemnicy przekazu życia, wbrew nauce, to jest – ekologii,

Page 26: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  24  

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

w obszarze sozologii. Nauka ta humanizuje się, na drodze uznania odwiecznej prawdy, że człowiek, wielorako powiązany z otoczeniem, a nawet z ko-smosem, jest osobą o wrodzonej godności. Tej prawdy nie uznaje materializm i ideologiczny libera-lizm, głosząc antropocentryzm: w nauce, wychowa-niu, edukacji oraz w życiu politycznym i parlamen-tarnym. Antropocentryzm zawiera myśl, że człowiek jest: ostatnim ogniwem ewolucji przyrody i tylko on nadaje sens światu; perspektywą filozoficznego poznania; jedynym źródłem wiedzy; samoistną war-tością dla siebie. Antropocentryzm w sozologii nie obroni godności człowieka w rodzicielskim przeka-zie tajemnicy życia. Sozologia, podobnie jak cała nauka o biosferze i kosmosie, wina być humani-styczna i zorientowana na teocentryzm. Jest to kla-syczna idea dziedzictwa chrześcijańskiego, wywo-dzącego się z Objawienia, starożytnej myśli greckiej i prawnej kultury starorzymskiej. Teocentryzm uzna-je bowiem ideę, że Bóg jest: przyczyną, ośrodkiem i ostatecznym celem wszystkiego, co istnieje; struk-turą, akcentującą merytoryczne pierwszeństwo za-gadnień dotyczących bezpośrednio Boga. Pierwszy nurt w sozologii (antropocentryzm) wiąże się z filo-zofią materialistyczną oraz z ideologią liberalistycz-ną, drugi zaś (teocentryzm) – z filozofią klasyczną (np. augustyńską, tomistyczną) oraz z fenomenolo-gią naukową – ontologizującą Teilharda de Char-din).

4. Metoda in vitro wobec biokorpuskularno- -falowej teorii przekazu życia

Szczególnym przypadkiem tej ogólnej płasz-czyzny poznawczej jest podłoże dziedziczności cech organizmu. W genetyce ogólnej mówi się bo-wiem o korpuskularnym sposobie przekazywania właściwości wrodzonych roślin i zwierząt. Podsta-wową jednostką dziedziczenia jest gen, jako jed-nostka: dziedziczenia, mutacji, funkcji, crossing-over, rekombinacji segregacyjnej (pierwsze prawo Mendla), niezależnej (drugie prawo Mendla) oraz informacji. Geny, uszeregowane liniowo w chromo-somach, tworzą pewną całość, która jest jednostką podrzędną w stosunku do układu nadrzędnego, jakim jest genom, ulokowany w jądrze komórkowym organizmu, który jest po to, by mógł istnieć i rozwi-jać się „samolubny” gen, kosztem nieustannej śmierci organizmów i ciągłych ich narodzin. Gen jest nieśmiertelny!

Empiriologiczną istotą genu zajęła się genetyka molekularna. Francis Trick i James Watson w 1953 roku ustalili, że DNA (kwas dezoksyrybonukleinowy) ma strukturę podwójnej helisy. Od tego momentu zaczęła się szalona pogoń w poszukiwaniu tajemni-cy życia. Został złamany kod genetyczny. Powstał język genów, w którym mówi się o budowie DNA składającego się z jednostek o czterech zasadach,

mogących utworzyć łącznie 43 kombinacji trójek nukleotydowych (zasada azotowa połączona z cu-krem i grupą fosforową), stanowiących 64 kodonów, jako matrycy dla RNA (kwas rybonukleinowy), kwas ten, dzięki informacji z DNA formuje białka z 20 aminokwasów, po linii przepływu informacji w czą-steczkach molekularnych (kwas dezoksyrybukle-inowy – DNA, rybonukleinowy – RNA, białko): od DNA do DNA (Replikacja – podwojenie), od DNA do RNA (Transkrypcja – przepisanie), od RNA do bia-łek (Translacja - tłumaczenie) i od RNA do DNA (Odwrotna transkrypcja).

Struktury te znajdują się w chromosomach ga-met męskich i żeńskich. Sama zaś gametogeneza jest procesem bardzo zróżnicowanym i pozostaje pod wpływem ekspresji genów: 1) Oogeneza i spermogeneza obejmuje mejozę, w której zacho-dzi rekombinacja między chromosomami homolo-gicznymi, ulegającymi następnie redukcji. 2) Nastę-pują intensywne zmiany morfologiczne: w plemni-kach wykształcają się witki, kondensacja jądra ko-mórkowego, odrzut cytoplazmy i powstaje krosom z aparatu Golgiego, w jaju następuje akumulacja materiału zapasowego do odżywiania zarodka i determinantów cytoplazmatycznych do kierowania rozwojem zarodka. 3) Gamety dwu płci mogą prze-żyć długo przed zapłodnieniem. 4) W spermatoge-nezie podział mejotyczny jest symetryczny, w ooge-nezie powstaje jedno jajo i ciałka kierunkowe, z odrzuconymi chromosomami. 5) Mejoza w sper-matogenezie nie ulega zahamowaniu, natomiast w oogenezie jest zatrzymywana w profazie I podzia-łu aż do osiągnięcia dojrzałości płciowej. Gameto-geneza jest procesem bardzo złożonym i zarazem niezwykle precyzyjnym, a w swym przebiegu spe-cjalistycznie nakierowanym na zapłodnienie.

Samo zaś zapłodnienie równie jest zróżnicowa-ne i wyspecjalizowane. A tym samym trudne do opisu, ze względu na wieloaspektowość jego prze-biegu. Zapłodnienie jest fuzją plemnika z komórką jajową. Obejmuje ona wiele etapów: 1) Gameta męska i żeńska muszą się spotkać, co wymaga zgrania ruchu biernego z aktywną ruchliwością plemników; przy zapłodnieniu wewnętrznym żeński układ rozrodczy odgrywa ważna rolę w pierwszym etapie „podróży” plemników od szyjki do ujścia jajo-wodu, z racji kurczenia się mięśni macicy. 2) Wów-czas następuje szalona pogoń niezliczonej ilości plemników ku żeńskiej gamecie. 3) Jajo przyciąga plemnik poprzez wydzielenie chemoatraktanta, kie-rującego plemnik do jaja i zwiększa aktywność plemnika Przy szczęśliwym zbiegu okoliczności dochodzi do spotkania różnopłciowych gamet. 4) Następuje wzajemne rozpoznanie gamet, by wejść z sobą w ścisły kontakt. 5) Wreszcie dochodzi do przejścia plemnika przez osłony jajowe i dokonuje się fuzja z błoną plazmatyczną jaja; do fuzji błon

Page 27: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 25

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

konieczne są specyficzne białka niesione przez plemnik i eksponowane przez uwalnianie zawartości czapeczki akrosomowej. 6) Po wejściu pierwszego plemnika do jaja natychmiast następuje blokada dla innych z tej rzeszy. Powstaje zygota, czyli nowy osobnik zdeterminowany genetycznie do czasu na-turalnej śmierci. W toku przebiegu zachowań ga-met, w trakcie ich powstawania i łączenia się w ak-cie fuzji zapłodnieniowej, wiele momentów jest trud-nych do wyjaśnienia na bazie zjawisk fizyko-chemicznych, biochemicznych i biomolekularnych. Rzeczywistość biotyczna jest bardzo różnorodna i bardzo złożona. Wydaje się, że należy ją opisywać w kategoriach dualistycznych, a mianowicie w mo-delach: korpuskuły i fali, gdyż zjawisko życia za-chowuje się w sposób ciągły i nieciągły.

Komplementarność ta jest znana w opisie świa-tła, wszak mówi się, że życie jest światłem (ks. Włodzimierz Sedlak), gdyż rządzi się cząstką i falą. Teresa Ścibor-Rylska swe studium Problemy życia i organizacji – tajemnice uorganizowania życiowej komórki kończy Rozdziałem X Komórkowe pole biotyczne (s. 450-472). Między innymi stwierdza: „P o l e b i o t y c z n e j e s t t o z a s a d a o r g a -n i z u j ą c a , normująca przepływ informacji, materii i energii w przestrzeni i w czasie, w odgraniczonym układzie makrocząsteczek organicznych zgodnie z względnie stałym programem zakodowanym w ośrodku informacyjno-sterowniczym układu” (tamże, s.453). Do przesłanek istnienia pola komór-kowego należy: całościowość biosystemów, dobra organizacja, ośrodek informacyjny – jądro, koniecz-ność podtrzymywania trwania biostruktury, pierwot-ność pola w scalaniu układu żywego, proces kario-kinezy, przekaz informacji, promieniowanie degra-dacyjne, układy naładowane energią. Pole biotycz-ne komórki ma sobie właściwe cechy: podłożem pola komórkowego jest jądro, informacja wewnętrz-na jest ulokowana w jądrze, ośrodek ten ma charak-ter informacyjny, a nie energetyczny, kierunkowość impulsu, ośrodek pola w centriolach, nosicielem informacji jest pole elektromagnetyczne, ośrodek pola biotycznego charakteryzuje się maksymaliza-cją informacji przy minimalizacji energii.

W refleksji nad biosferą, nad trudem jej powsta-nia (ewolucja kosmiczna, chemiczna, biochemiczna, molekularna, organizmalna) oraz jej rozwoju, rodzi się zasadnicze pytanie: dlaczego życie biosfery, już na poziomie komórki, ponosi taki niezwykły trud kroczenia po zawiłych drogach biostruktur, pokonu-jąc fizyczny świat entropii kosmicznej, ku śmierci cieplnej, by się wznieść na szczyty negentroipii świata bioorganizacji, ku życiu, które ponownie pod-jęło dramat rozwoju, by tylko istnieć, ale dlaczego? (po co?). Ze wszech miar się wydaje, że chodzi tu o zaistnienie człowieka. Zatem biosfera, już na po-ziomie komórki jest taka, by mógł zaistnieć zarodek ludzki: tak filogenetycznie, jak i ontogenetycznie.

Drugi przypadek, podjęty w tych rozważaniach, po-stuluje ideę nienaruszalności tajemnicy i godności poczęcia życia ludzkiego in vivo. Tę rzeczywistość zastrzegł sobie Bóg. My zaś jesteśmy tylko włoda-rzami tych Bożych tajemnic. One są spowite w ma-terię, energię oraz w informację.

Informacyjna aura organizmalna u człowieka, jak mi się wydaje, pełni nie tylko rolę wymiany in-formacji z otoczeniem dla zachowania jednostki, ale ma też postać formacyjną, jeżeli dojdzie do niej po-stawa miłości ofiarnej do wszystkiego, co żyje. Ob-serwacja potoczne nie są bez znaczenia. Odgrywa-ją one rolę hipotez roboczych. Mój prof. Józef Moty-ka (UMCS) niejednokrotnie mawiał, że woli studenta słabszego, ale o pochodzeniu wiejskim, niż zdol-niejszego ze środowiska dużego miasta, a to dlate-go, że ten pierwszy już posiadł mentalność biologa.

Znane są przecież obserwacje ludu, szczegól-nie wiejskiego (ze względu na ciągły kontakt ze śro-dowiskiem życia), gdzie życzliwa ręka sprawia bujny stan roślin w ogrodzie i w sadzie, udany wychów trzody chlewnej i pomyślne urodzaje pól. Od dziec-ka zrosłem się ze środowiskiem wiejskim przy mojej Matce, rozmiłowanej we wszystkim, co żywe. Obejmowała życzliwym uśmiechem wszystko, co budziło się do życia, do każdego wyciągała życzliwą dłoń. Później zrozumiałem, że życie przekracza granice ciała, w postaci fal biotycznych (tak jest u organizmów w całej biosferze). Ludzie odbierają przyjaźń i życzliwość bardziej z podanej ręki niż z uśmiechu zawieszonego na twarzy.

Pole psychobiotyczne wystaje poza ludzkie cia-ło i kontaktuje się z drugim wcześniej od dotyku i przynagla do więzi, względnie od niej odciąga. W tajemnicy poczęcia życia jest to bardzo ważny sygnał. Pole psychobiotyczne jest niesione przez inne typy pól i integracyjnie stymulują partnerską harmonię przeżycia w procesie przekazu życia. In-tuicyjny tok myślenia, w niektórych przypadkach, znalazłby uzasadnienie w środowisk KUL, w zakła-dzie badawczo-dydaktycznym ks. Sedlaka (Wło-dzimierz Zon, Marian Wnuk, Czesław Biedulka, Jan Rzepka i piszący te słowa – asystent Profesora) i Ścibor-Rylskiej (Krystyna Szpanbruker, Tadeusz Bazylczuk, Sergiusz Riabinin UMCS). Pewne zaś przerysowanie koncepcyjne pola biotycznego na rzecz pola psychofizycznego należy uznać za hipo-tezę roboczą asystenta. Wydaje się, że pole psy-chofizyczne ma ponadto właściwości formacyjne względem drugiej osoby. Ludzie przecież ulegają urokowi niezwykłych osobowości, który trwa długo w naszej świadomości i w naszej sferze wrażenio-wej, to nie pozostaje bez znaczenia w zachowaniu się osób nawet w życiu intymnym.

Podobnie cała konstelacja zachowań partnerów rodzicielskich w akcie przekazywania życia bywa wydarzeniem niezwykłym, gdyż na kanwie aktu płciowego przekazuje się nie tylko życie biologicz-

Page 28: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  26  

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

ne, ale jego jakość, o charakterze psychofizycznym, kulturowym i religijnym. Cała duchowość małżon-ków, opromieniona czarem miłości serc sprawia, że akt przekazania życia jawi się na kształt Bożej kre-acji. Tego majestatu przeżyć są pozbawione osoby decydujące się na zastosowanie metody in vitro. Metoda ta bowiem nie dysponuje całym tym uposa-żeniem duchowym. Z tego powodu zarodek ludzki jest pozbawiony tego wszystkiego, co w jakimś stopniu warunkuje prawidłowy rozwój dziecka. Dia-log przybranych rodziców z zarodkiem i embrionem, a później z dzieckiem, w życiu postnatalnym spro-wadza się do zachowań biosocjologicznych. Dziec-ko od stadium zarodka jest na stałe sierotą, a w mentalności przybranych rodziców istnieje cią-gły dylemat w sprawie wyposażenia genetycznego sieroty. Metoda mikroredukcjonistyczna wprowadza do natury i kultury niezwykły dramat. Niweluje ona bowiem sens świata w obszarze przekazu życie. Sens, o którym mówi nauka, w zakresie zasad me-todologiczno-epistemologicznych, takich jak zasa-da: biotyczna, antropiczna, chrystyczna. To właśnie w świetle tych zasad rodzi się najgłębsza refleksja na temat pojawienia się człowieka we wszechświe-cie.

5. Metoda in vitro wobec ekozofii

Filozoficzne uwarunkowania ekologii, a tym samym i sozologii, wiążą się z określoną filozofią człowieka i przyrody. W niniejszych rozważaniach przyjęto tomistyczną koncepcję filozofii, w wersji ks. Kazimierza Kłósaka, który poznanie świata widzi w formie pluralistycznej, z perspektywą otwarcia się na nauki szczegółowe, przy zachowaniu ważności poznania potocznego. W tym jest zgodny ze szkołą lubelską, która nie dopuszcza poznania naukowego do refleksji filozoficznej, twierdząc, że dane nauko-we są już zinterpretowane przez teorie przyrodni-cze. Wobec tej argumentacji ks. Kłósak, za Jacqu-esem Martainem, filozoficznie interpretuje fakty na-ukowe, doprowadzając w ten sposób do faktów na-ukowych. Fakty filozoficzne z różnych dziedzin rze-czywistości stały się podstawą do budowy teorii bytu dla różnych sfer rzeczywistego świata, takich sfer jak: antropiczna, biotyczna, kosmiczna. Stąd filozofia człowieka jest nauką o czymś istniejącym realnie o spartykularyzowaniu antropicznym. A filo-zofia przyrody ożywionej jest nauką o czymś istnie-jącym realnie, w spartykularyzowaniu biotycznym. Natomiast filozofia przyrody nieożywionej jest nauką o czymś istniejącym realnie, w partykularyzacji ko-smicznej. Zaś filozofia Boga jest nauką o Jego ist-nieniu absolutnym, w stosunku do przygodnych bytów w partykularyzacji: antropicznej, biotycznej i kosmicznej. Fakty naukowe w biologii, a tym sa-mym i w sozologii, w interpretacji filozoficznej – typu tomistycznego, prowadzą do koncepcji bytu wyja-

śnianego już na gruncie filozofii przyrody ożywionej. Filozoficzne umocowanie ekologii – przyrodniczej i humanistycznej, a tym samym i sozologii, dokonu-je się na podstawie metodologicznych i epistemolo-gicznych reguł dochodzenia od faktów naukowych do faktów filozoficznych na drodze: abstrakcji, onto-logicznych implikacji redukcyjnych, uprawomocnio-nych logiczną zasadą równoważności, rozumowa-niem dowodu apagogicznego i teorią racjonalności bytu. Reguły rekonstrukcji faktów filozoficznych, na bazie ekologii, generują ważną dziedzinę filozo-ficzną, jaką jest „ekozofia”. Daje ona mocne pod-stawy do ochrony człowieka, w jego największej tajemnicy przekazu życia.

Ten punkt widzenia, w naszym przypadku, po-stuluje ochronę antroposfery przed technicyzacją życia, w procesie jego poczęcia. Pole refleksji jest bardzo wąskie, ale zarazem bardzo głębokie, gdyż sięga tajemnicy bytu ludzkiego, zastrzeżonego sa-memu Bogu (Rdz 3,22).

W refleksji na temat powstawania zarodka ludz-kiego nie sposób nie obejść się bez wizji całości świata, a to dlatego, że, co do ciała, człowiek z nie-go się wywodzi i zarazem go transcenduje (prze-kracza równocześnie swą zależność od niego), gdyż ma Boże pochodzenie, wraz z całym wszech-światem. Stąd nie sposób wyjaśnić wielkiej wartości zarodka ludzkiego bez pojęcia wielkości życia na-szej planety, w przyjaznym wszechświecie. Ponadto warto uświadomić ogrom wielkości i złożoności świata, ze względu na powstanie zarodka ludzkiego i jego losu kosmicznego, biotycznego i antropiczne-go, osobowego pod sercem matki; czy ów zarodek znalazł się tam z miłości rodzicielskiej, czy z zabie-gu technicznego?

Wracając do rzeczywistości wszechświatowej, od której pochodzi tajemnica życia organicznego w postaci zarodka ludzkiego. Stwierdza się, że po-znawana rzeczywistość empiryczna składa się z trzech podstawowych sfer: kosmosfery, biosfery i antroposfery. Sfery te układają się względem sie-bie w sposób hierarchiczny: materia nieożywiona, materia ożywiona nieświadoma – świat roślin i świadoma nierefleksyjna – świat zwierząt oraz materia świadoma refleksyjna – świat ludzki. Po-szczególne sfery bioplanety posłużyły ks. Kłósakowi do budowy pluralistycznej filozofii, na drodze party-kularyzacji bytów przygodnych tych sfer. Empirycz-ne sfery świata układają się w strukturę hierar-chiczną, tworząc megagigantyczną całość organi-cystyczną. Teoretycznie zakłada się, że pojawienie się jakiekolwiek zmiany na danym poziomie tej ca-łości ma swoje przełożenie na poszczególne jej strefy i odwrotnie. Dotyczy to przede wszystkim ingerencji w zarodek ludzki. On jest bowiem częścią wszechświata, co do ciała, ale wszechświat jest

Page 29: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 27

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

częścią zarodka, co do jego duszy nieśmiertelnej. Całością tą rządzą metodologiczno- epistemolo-giczne zasady heurystyczne:

Kosmos jest taki, by mogła powstać bioplaneta (zasada biotyczna). Biosfera zaś jest taka, by mógł na niej pojawić się człowiek (zasada antropiczna). Natomiast antroposfera w swym wymiarze przyrod-niczo-kulturowym jest taka, że zaistniało zapowie-dziane, przez Objawienie, przyjście Chrystusa i Je-go Zmartwychwstanie (zasada chrystyczna).

Zasady te pokazują, jak na przyrodniczy obraz świata nakłada się filozoficzna i teologiczna wizja rzeczywistości, w harmonijnej jedności z potocznym i naukowym poglądem na świat. W ludzkiej mental-ności musi zaistnieć na stałe szacunek do życia i uformować się postawa jego specyficznego kultu, ze względu na nieskończenie wielki obszar prze-strzeni od cząstki elementarnej do megagigantycz-nych skupień materii oraz od cząstki elementarnej do organizmu wielokomórkowego, a zwłaszcza człowieka i tym samym jego zarodka, przez różno-rodność struktur i niezwykłą wielość form zacho-wań. Zarodek ludzki za swój kontekst realny ma praktycznie cały świat.

Cała zaś ta rzeczywistość kontekstowa, dana nam w doświadczeniu, ma charakter korpuskularny (nieciągły) i falowy (ciągły). Ten dualizm zwykło się przezwyciężać na drodze metodologicznej zasady komplementarności. Dane w metodach poznaw-czych aspektu korpuskularnego świata dopełnia się na płaszczyźnie teoretycznej danymi z punktu wi-dzenia ciągłości kosmosu. Dwa wielkie uogólnienia kontrolują tę strategię poznawczą, a mianowicie teoria komórkowa, ze swym jądrem jako siedliskiem genów, i teoria pola biotycznego. Ogniwem łączą-cym komórkę z biosferą przez biocenozę jest orga-nizm, który zawdzięcza swe istnienie metabolizmo-wi komórki, a biocenoza i cała biosfera – swe ist-nienie organizmom jako łańcuchom troficznym świa-ta ożywionego. Świat ten ulega ciągłej ewolucji od jednokomórkowców do wielokomórkowców, w tym – do najbardziej zorganizowanego organizmu, jakim jest człowiek. Organizm zawdzięcza swój rozwój zmianom substancji dziedzicznej, a biosfera kontro-luje te zmiany dla dobra rozwoju gatunków, ze względu na całość świata ożywionego.

Jak bowiem zrozumieć kosmos, który, wycho-dząc od Słowa, stał się światłem, falą, energią, ma-terią, przestrzenią gwiazd, by jedna z nich wydała ziemię, a ona życie, które obiegło nasz glob w jego przestrzeniach ziemnych, wodnych i powietrznych, by z informacji Słowa na początku i z formacji Słowa na końcu, by powstał z ziemi Człowiek. Opisuje go nauka, filozofia. Genetyka ogólna pokazuje geny jako jednostki dziedziczenia, przy czym należy do-dać, ze one są bardzo „twarde”, jak jądra atomu,

a to dlatego, by zachować wiedzę o człowieku i biosferze do końca wieków, mimo wrogich sił ko-smosu, ziemi i nieprzyjaznych cywilizacji.

Genetyka molekularna pokazuje, jak substancja genetyczna w swej strukturze cząsteczkowej reagu-je całościowo, gdy bierze udział przez swoje zmiany wzorów ekspresji genów w sygnalnym zachowaniu się komórek, zachowując tajemnice życia w języku do końca nie odczytanym.

Ekogenetyka domaga się zdrowotności gamet i szczególnej ochrony zdrowia kobiety, ze względu na poczęcie życia i jego prenatalny i postnatalny rozwój w ekosocjologicznym środowisku.

Ekologia przyrodnicza podkreśla wagę trafności doboru naturalnego współmałżonków, ze względu na ich stan witalny i silną wzajemna więź, w relacji do całości zadań życiowych, w trosce o zdrowie potomstwa i jego prawidłowy rozwój, w jedności ze środowiskiem rodzinnym i otoczeniem przyrodni-czym.

Ekologia humanistyczna mocno akcentuje kul-turowe wartości rodzicielstwa, jak życie w prawdzie i miłości, ze względu na powołanie do życia potom-stwa w duchu radości i jego wychowanie w klimacie szczęścia rodzinnego, na kanwie uznania ducho-wości ciała ludzkiego i jego Bożego pochodzenia, gdy Słowem Bożym powstawała ziemia – nasz dom, w przyjaznym kosmosie, na kształt genezyj-skiego ogrodu – Edenu.

Ekozofia to ekologia w refleksji filozoficznej (w naszym przypadku tomistycznej), w ujęciu plura-listycznym z racji licznych sfer realnego świata (ko-smos, biosfera, antroposfera kulturowa – transcen-dentna oraz kulturowa transcendentna – chrysto-centryczna), na rzecz człowieka jako osoby duchem przekraczającej świat cały, by mu służyć przez jed-ność z nim.

____________________________ Literatura: B. Chyrowicz Bioetyka i ryzyko, Lublin 2000. A. Kalinowska, Ekologia – wybór przyszłości, Warszawa 1992. B. Tuchańska (red.), Między sensem a genami, Warsza-wa 1992. E. P. Odum, Podstawy ekologii, tłum. prof. dr Władysław Matuszkiewicz, Warszawa 1982. A. Mackenzie, A.S. Ball, S.R. Virdee, Ekologia, red. E. Betlejemska, Warszawa 2005. T. Ścibor-Rylska, Problemy życia i organizacji – tajemni-ce uorganizowania żywej komórki, Warszawa 1986. Ks. K. Kłósak, Z teorii i metodologii filozofii przyrody, Poznań 1980.

Page 30: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  28  

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

Ks. Edward Napierała

GENEZA ADMINISTRACJI APOSTOLSKIEJ W GORZOWIE WLKP. II

II. EREKCJA ADMINISTRACJI APOSTOLSKIEJ W GORZOWIE WLKP. I JEJ PIERWSZY RZĄDCA

Po zakończeniu drugiej wojny światowej odbyła się w dniach od 17 lipca do 2 sierpnia 1945 roku w Poczdamie pod Berlinem międzynarodowa konfe-rencja z udziałem szefów rządów ZSRR, Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Konferencja po-wyższa ustaliła zachodnie granice Polski na Odrze i Nysie Łużyckiej, a ponadto wyraziła zgodę na wy-siedlenie Niemców z ziem przywróconych Polsce59.

Przeprowadzona w myśl umowy poczdamskiej akcja przesiedleńcza w miejsce ludności niemieckiej – polskiej ludności ze wschodnich terenów i oży-wiony ruch osiedleńczy postawił również przed Ko-ściołem poważne zadania co rychlejszego zorgani-zowania życia religijno-kościelnego na Ziemiach Odzyskanych.

Przystąpił do tego ówczesny Prymas Polski, August Kardynał Hlond. On to na mocy uprawnień, otrzymanych od Stolicy Apostolskiej dnia 8 lipca 1945 roku, wydał w swej prymasowskiej stolicy, w Gnieźnie, 15 sierpnia 1945 roku dekrety ustana-wiające organizację kościelną na przywróconych Polsce prapolskich ziemiach i równocześnie powołał pięciu Administratorów Apostolskich dla tych ziem, mianowicie dla Dolnego Śląska, Śląska Opolskiego, Gdańska, Warmii oraz Pomorza Zachodniego i Ziemi Lubuskiej z rezydencjami we Wrocławiu, Opolu, Oliwie, Olsztynie i w Gorzowie Wlkp60.

Dekrety prymasowskie określały równocześnie ściśle obowiązki i prawa oraz przywileje wyznaczo-nych Administratorów Apostolskich. Przysługiwały im na terenach powierzonych ich jurysdykcji prawa i obowiązki biskupów rezydencjalnych, natomiast posługiwać się mogli insygniami oraz korzystać z przywilejów Protonotariuszy Apostolskich de nu-mero participantium61.

Nowo mianowani ordynariusze pięciu Admini-stratur Apostolskich na Ziemiach Odzyskanych ob-jęli swe funkcje 1 września 1945 roku i sprawowali je do 26 stycznia 1951 roku, czyli do wydania przez rząd polski zarządzenia o likwidacji stanu tymcza-sowości w administracji kościelnej na Ziemiach Za-chodnich i Północnych, co – jak głosiło oświadcze-nie w prasie (PAP) – „umożliwi wybór wikariuszy kapitulnych oraz uznanie wszystkich dotychczaso-wych proboszczów za stałych rządców swych para-fii i stałych wykonawców swych funkcji”62.

Największą z powyższych pięciu nowych jedno-stek administracji kościelnej na Ziemiach Odzyska-nych była Gorzowska Administracja Apostolska, której w nawiązaniu do historycznych biskupstw

w Kamieniu Pomorskim i w Lubuszu oraz istniejącej Prałatury Pilskiej nadano urzędową nazwę Admini-stracja Apostolska Kamieńska, Lubuska i Prałatury Pilskiej63.

Obszar jej wynosił 44.836 km2, a w jej teryto-rialny skład wchodziło w momencie podziału (28 czerwca 1972 roku) całe województwo szczecińskie i koszalińskie, środkowa i północna część woje-wództwa zielonogórskiego, powiat Trzcianka i Piła z województwa poznańskiego i powiat Lębork oraz część powiatu wejherowskiego i puckiego z woje-wództwa gdańskiego64.

Rządcą Gorzowskiej Administracji Apostolskiej został ustanowiony dekretem z 15 sierpnia 1945 roku ks. dr Edmund Nowicki, dotychczasowy kanc-lerz Kurii Arcybiskupiej i wiceoficjał Sądu Arcybi-skupiego w Poznaniu65. Sprawując tę funkcję otrzymał dekret nominacyjny:

Na podstawie specjalnych upoważnień, które Stolica Apostolska przez dekret Św. Kongregacji dla nadzwy-czajnych spraw Kościoła, z dnia 8 lipca bieżącego roku, Nam udzieliła, Najczcigodniejszego Ks. Edmunda No-wickiego, doktora prawa kanonicznego, kanclerza Kurii Metropolitalnej Poznańskiej, ustanawiamy ad nutum Sto-licy Świętej Administratorem Apostolskim następujących terytoriów, które obecnie należą do Rzeczpospolitej Pol-skiej.

1. Udzielnej Pilskiej Prałatury. 2. Tej części archidiecezji wrocławskiej, która położona jest przy brzegu środkowej Odry i dziś należy do woje-wództwa poznańskiego. 3. Tej części diecezji berlińskiej, która ciągnie się po stronie wschodniej i zachodniej wzdłuż Odry i jest pod zarządem Polski. Administrator Apostolski sprawujący urząd, korzysta z insygniów i przywilejów Protonotariusza Apostolskiego de numero participantium oraz ma prawo i obowiązki biskupa rezydencjalnego. Ma władzę na swoim terytorium udzielać sakramentu bierzmowania i tonsury oraz święceń niższych przepisa-nych przez prawo kanoniczne. Dano w Gnieźnie w uroczystość Wniebowzięcia Naj-świętszej Maryi Panny roku Pańskiego 1945.

(–) August Card. Hlond66

Obejmując obowiązki Gorzowskiego Admini-stratora Apostolskiego, stanął ks. dr Nowicki wobec niezwykle trudnych zadań organizacyjnych. Trzeba było zaczynać dosłownie od samych podstaw bu-dowę życia kościelnego. Nie dysponował on ani kurią, ani seminariami duchownymi czy innymi in-stytucjami kościelnymi, ani potrzebnymi środkami materialnymi. Przede wszystkim wielką bolączką i naczelnym problemem była sprawa zdobycia pew-

Page 31: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 29

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

nego minimum polskich kapłanów katolickich, któ-rych było ogromnie brak67.

Nie zrażając się jednak powyższymi trudno-ściami, przystąpił ks. Administrator z dniem 1 wrze-śnia 1945 roku z właściwą sobie energią i zapałem do pracy, ufając Opatrzności Bożej i licząc na owocne współdziałanie przybyłych kapłanów.

W pierwszym Orędziu do kapłanów z dnia 1 września tegoż roku mówił:

Wśród Was, Czcigodni Bracia, Opatrzność ustanowi-ła mnie Arcypasterzem Waszym, powołując mnie naka-zem Ojca św. na Administratora Apostolskiego tej rozle-głej krainy. Korząc się przed Bogiem w poczuciu niegod-ności swojej, podejmuję w Imię Jego to wielkie dzieło pełen ufności. Pamiętam bowiem o słowach Zbawiciela wyrzeczonych do zalęknionego Apostoła narodów: »Su-ficie tibi gratia mea« (II Kor. 12,9) i wierzę w Wasz zapał i Wasze serdeczne współdziałanie.

Jedno mamy powołanie, jedno umiłowanie, jeden mamy cel, jedną więc stanowimy rodzinę. Ojcem i odda-nym bratem chcę być dla Was, przewodnikiem w trudach i cierpieniach i to jest jedynie mym najgorętszym utęsk-nieniem, abym stanąć mógł kiedyś na czele Waszych szeregów przed Panem i Sędzią naszym i byśmy wszy-scy bez żadnego wyjątku usłyszeli te błogosławione sło-wa „wnijdźcie, słudzy wierni, do królestwa, które zgoto-wane Wam jest od początku świata” (Mat. 25,34)68.

Podobne myśli zawarł w pierwszym Orędziu do wiernych z dnia 1 września 1945 roku, gdzie między innymi czytamy:

Świadom jestem w całej pełni ogromnej trudności zadania, lecz idę w Imię Pańskie i dlatego z ufnością podejmuję pasterzowanie swoje. Ufność moja tym więk-sza, iż jestem pewny Waszego współdziałania. Znam Wasze serca i dusze Wasze i wiem, że myśli moje to myśli Wasze i pragnienia moje to pragnienia Wasze. Współdziałając wszyscy razem, zbudujemy na tych zie-miach ze serc polskich Dom Boży, a Ojczyźnie przybytek wspaniałości69.

Na progu swej działalności odbył ks. Admini-strator przepisany ingres, najpierw dnia 16 września 1945 roku do kościoła Królowej Polskiej w Szczeci-nie, a w uroczystość Chrystusa Króla, w dniu 28 października tegoż roku, do katedry gorzowskiej70.

W okresie swoich rządów w Gorzowskiej Admi-nistracji Apostolskiej dokonał bardzo wiele. Jego zasługą jest położenie trwałych podwalin pod orga-nizację i administrację kościelną. W dalszych roz-działach pracy będą omówione szczegółowo prze-jawy jego trudów i osiągnięć, jak organizacja Kurii, założenie trzech Niższych i jednego Wyższego Se-minarium Duchownego, zabiegi o kler, o kościoły i kaplice, o duszpasterstwo kapłanów i wiernych, założenie Sądu Duchownego, szeroka rozbudowa akcji charytatywnej itd.71

Osiągnięcia te ocenił wnikliwie Ks. Prymas Ste-fan Kardynał Wyszyński w dwóch listach, skierowa-nych w 1950 roku do ks. Edmunda Nowickiego. Fragment jednego z nich przytoczono w tekście Zakończenia.

Tak owocna działalność ks. Administratora dra Nowickiego została przerwana 26 stycznia 1951 roku, kiedy to decyzją rządu PRL został usunięty ze stanowiska ordynariusza Gorzowskiej Administracji Apostolskiej72. Usunięto wówczas wszystkich pięciu Administratorów Apostolskich z Ziem Odzyskanych, a ich miejsce zajęli Wikariusze Kapitulni. W Gorzo-wie został nim ks. Tadeusz Załuczkowski, pro-boszcz i dziekan w Szczecinie oraz konsultor diece-zjalny73.

W oświadczeniu Rządu Rzeczypospolitej poda-no między innymi:

Ustanowiony przez Watykan tymczasowy charakter administracji kościelnej na Ziemiach Odzyskanych Rzeczpospolitej stał się już od dawna czynnikiem jątrzą-cym, wymierzonym przeciwko interesom Państwa Pol-skiego i sprzecznym z jednolitą i niezłomną wolą całego narodu polskiego, który Ziemie Odzyskane uważa za nieodłączną na wieki część składową Rzeczypospolitej.

Rząd Rzeczypospolitej nie szczędził wysiłków, aby doprowadzić na drodze porozumienia do likwi-dacji stanu tymczasowego instytucji kościelnych na Ziemiach Odzyskanych, co znalazło również wyraz w punkcie trzecim Porozumienia między Rządem Rzeczypospolitej a Episkopatem Polski z dnia 14 kwietnia 1950 r., następnie w piśmie do Episkopatu z dnia 23 października 1950 r. oraz w licznych roz-mowach i konferencjach prowadzonych w tej spra-wie z przedstawicielami hierarchii kościelnej.

Stanowisko to poparte zostało przez najszersze koła społeczeństwa polskiego, co znalazło wyraz w licznych wystąpieniach szerokich rzesz wierzą-cych i duchowieństwa.

Wszystkie te wysiłki nie osiągnęły skutku [...]. W tej sytuacji Rząd Polski zważywszy [...], że stan tymczaso-wości administracji kościelnej na Ziemiach Zachodnich staje się zarzewiem niepokoju i narzędziem wrogiej Pol-sce działalności [...] z a r z ą d z i ł : likwidację stanu tym-czasowości w administracji kościelnej na Ziemiach Za-chodnich w postaci administratorów apostolskich i usu-nięcie z tych diecezji duchownych, którzy pełnili funkcję administratorów apostolskich [...]74.

III. ORGANIZACJA WŁADZ DIECEZJALNYCH

a . K u r i a Całą dziedziną diecezjalnego życia kościelnego

kieruje ordynariusz za pomocą swojej Kurii. Ks. Administrator dr Edmund Nowicki nie zastał na przydzielonym mu terenie żadnej instytucji diece-zjalnej. Z Kurii Prałatury Pilskiej, która weszła w skład Gorzowskiej Administracji Apostolskiej, zo-stała zaledwie – jak pisze administrator parafii Św. Antoniego w Pile – „część zdekompletowana sta-rych dokumentów i ksiąg rachunkowych. Akta Kurii spalono całkowicie [...]. Akta beneficjum i dóbr czy to Prałatury, czy to parafii pilskiej przedstawiające ich stan również spalono”75.

Wobec powyższego jednym z podstawowych zadań ks. Administratora Apostolskiego było utwo-

Page 32: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  30  

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

rzenie własnego aparatu administracyjnego. Zro-zumiałą jest rzeczą, że skoro dosłownie od podstaw trzeba było organizować wszystko, przeto bardzo skromne były początki Kurii gorzowskiej. Do po-czątków roku 1946, a więc przez kilka pierwszych miesięcy istnienia Gorzowskiej Administracji Apo-stolskiej, jedynym pracownikiem jej i kanclerzem był ks. mgr Jan Zaręba, kapłan archidiecezji gnieźnień-skiej, ustanowiony w dniu 1 września 1945 roku76.

W miarę jak przybywało duchownych i wier-nych, pomnażały się szybko resorty Kurii gorzow-skiej. Już w pierwszym pięcioleciu jej budowa orga-nizacyjna urosła do poważnych ram w strukturze diecezjalnej.

Siedziba Kurii Gorzowskiej Administracji Apo-stolskiej mieściła się początkowo w prywatnej rezy-dencji Arcypasterza, czyli przy ul. 30 Stycznia la77. Od pierwszego maja 1946 roku przeniesiono ją do uzyskanego gmachu przy ul. Łokietka 17, a z dniem 1 października 1946 roku do bloku sąsiedniego przy ul. Łokietka 1678. Dnia 15 października 1947 roku przeniosła Kuria gorzowska swe biura do uzyskanej i gruntownie odremontowanej kamienicy przy ul. Drzymały 36, gdzie znajduje się po dziś dzień79.

Według pierwszego Schematu z lipca 1946 ro-ku obsada Kurii gorzowskiej przedstawiała się na-stępująco:

Kanclerz – Ks. mgr Jan ZARĘBA, ustanowiony również delegatem ks. Administratora Apostolskiego do Związku „Caritas” Referat szkolny – Ks. mgr Maciej SZAŁAGAN, ustano-wiony 1 lutego 1946 roku równocześnie wizytatorem diecezjalnym nauki religii i dyrektorem diecezjalnym Kru-cjaty Eucharystycznej. Syndyk Kurii – Sędzia Czesław CYPLIK, ustanowiony 15 czerwca 1946 roku. Buchalteria i kasa – Józef KOWALCZYK, ustanowiony 1 kwietnia 1946 roku Registratura – Józef CEGIEŁ – ustanowiony 1 marca 1946 roku. Kancelaria – Stefan BIELAWNY, ustanowiony 1 stycznia 1946 roku i Zygfryd GŁUSZAK, ustanowiony 15 stycznia 1946 roku.

W sierpniu 1946 roku został utworzony Referat majątkowy80. Kierownikiem jego został ks. Paweł Mikulski, dotychczasowy administrator parafii w Bogdańcu, pow. Gorzów Wlkp. Jemu zlecił Arcypa-sterz równocześnie troskę o stronę gospodarczą nowo otwartego Niższego Seminarium Duchowne-go w Gorzowie81. W marcu następnego roku przejął powyższe obowiązki ks. Konstanty Krzywanek, ka-płan archidiecezji krakowskiej82.

Z dniem 1 listopada 1947 roku nastąpił podział dotychczasowych obowiązków Referatu majątko-wego. Jego kierownictwo przejął ks. Franciszek Okoński, kapłan diecezji tarnowskiej, a ks. Konstan-ty Krzywanek został wyłącznie prokuratorem Niż-szego Seminarium Duchownego i pełnił powyższe

obowiązki do końca grudnia 1948 roku83. Ks. Fran-ciszek Okoński był kierownikiem Referatu majątko-wego do grudnia 1951 roku, a po nim przejął po-wyższe zadanie ks. Józef Wańkowski84.

Dnia 15 marca 1947 roku powstał przy Kurii go-rzowskiej Referat duszpasterski. Kierownikiem jego został ustanowiony ks. mgr Stefan Ceptowski85. Szczególnie znaczna rozbudowa Kurii nastąpiła w roku 1948. W marcu tegoż roku przejęły księgo-wość i kasę Kurii Siostry Elżbietanki86.

W kwietniu tegoż roku ustanowił ks. Administra-tor E. Nowicki do pomocy w kierowaniu życiem die-cezjalnym wikariusza generalnego. Został nim ks. dziekan dr Antoni Rojko, proboszcz parafii Skrza-tusz, pow. Wałcz, pochodzący z diecezji pińskiej, najbliższy były współpracownik ks. bpa Łozińskie-go87.

Na skutek ciężkiej choroby nerwicy serca ustą-pił ks. Rojko z powyższego stanowiska z począt-kiem 1950 roku. Po nim urząd wikariusza general-nego pełnił przez rok ks. dr Józef Michalski, po-przedni kanclerz Kurii88. Ponieważ 30 października 1950 roku został on mianowany oficjałem nowego Sądu Duchownego, przeto z dniem 15 stycznia 1951 roku został powołany na wikariusza general-nego ks. mgr Władysław Sygnatowicz, dziekan i administrator parafii Szczecinek89.

W dniu 30 listopada 1948 roku ustanowił ks. Administrator konsultorów, Radę Administracyjną, egzaminatorów prosynodalnych, cenzorów ksiąg treści religijnej i Consilium a Vigilantia. Ukonstytu-owany w tym dniu zarząd diecezjalny podaje Sche-matyzm diecezjalny z roku 1949, a mianowicie:

Wikariusz generalny – Ks. dr Antoni ROJKO, ustanowio-ny 30 marca 1948 roku. Kanclerz – Ks. dr Józef MICHALSKI, ustanowiony 1 paź-dziernika 1948 roku.

R e f e r e n c i K u r i i : Referat duszpasterski – Ks. mgr Stefan CEPTOWSKI. Referat majątkowy – Ks. Franciszek OKOŃSKI. Referat szkolny – Ks. mgr Maciej SZAŁAGAN. Księgowość – s. WIRGINIA, Elżbietanka. Kasa – s. KLAUDIA, Elżbietanka. Registratura – Stefan BIELAWNY –, s. KATARZYNA, Elżbietanka. Kancelaria – Florian GRONOWSKI, s. REGINA, Elżbie-tanka, s. LEONILA, Elżbietanka, Stanisława KORSAKÓWNA. Woźny – Franciszek ZDEBSKI.

K o n s u l a t o r z y : 1. Ks. dr Antoni ROJKO, wikariusz generalny. 2. Ks. mgr Piotr JANIK, dziekan w Świebodzinie. 3. Ks. Stanisław KLIM, dziekan w Gorzowie. 4. Ks. Władysław MALIK, dziekan w Ciosańcu. 5. Ks. prof. Kazimierz MICHALSKI, dziekan w Zielonej Górze. 6. Ks. Jan PĘKALSKI, dziekan w Białogardzie. 7. Ks. mgr Zygmunt SZELĄŻEK, dyrektor Niższego Se-minarium Duchownego w Słupsku.

Page 33: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 31

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

8. Ks. Tadeusz ZAŁUCZKOWSKI, dziekan w Szczecinie. 9. Ks. mgr Kazimierz ŻARNOWSKI ze Szczecina.

R a d a A d m i n i s t r a c y j n a : 1. Ks. dr Antoni ROJKO, wikariusz generalny. 2. Ks. Karol CHMIELEWSKI, dziekan w Słupsku. 3. Ks. mons. dr Henryk HILCHIEN, Słupsk. 4. Ks. Paweł MIKULSKI, dziekan w Międzyrzeczu. 5. Ks. referent Franciszek OKOŃSKI, Gorzów90.

E g z a m i n a t o r z y p r o s y n o d a l n i : 1. Ks. dr Gerard DOMAGAŁA C. M., rektor Wyższego Seminarium Duchownego w Gorzowie. 2. Ks. dr Antoni BACIŃSKI C. M., wykładowca Wyższego Seminarium Duchownego. 3. Ks. dr Gerard DOGIEL C. M., wykładowca, jw. 4. Ks. dr Augustyn GODZIEK C. M., wicerektor semina-rium. 5. Ks. dr Józef MICHALSKI, kanclerz Kurii gorzowskiej. 6. Ks. mgr Leon SWIERCZEK, wykładowca seminarium. 7. Ks. dr Józef WIEJACZKA, wykładowca seminarium.

C e n z o r o w i e k s i ą g t r e ś c i r e l i g i j n e j : 1. Ks. dr Antoni BACIŃSKI. 2. Ks. mgr Andrzej BARDECKI. 3. Ks. dr Gerard DOGIEL. 4. Ks. dr Gerard DOMAGAŁA. 5. Ks. mgr Józef FERENSOWICZ. 6. Ks. dr Augustyn GODZIEK. 7. Ks. mgr Leon SWIERCZEK. 8. Ks. dr Józef WIEJACZKA.

C o n s i l i u m a V i g i l a n t i a : 1. Ks. dr Antoni ROJKO, wikariusz generalny. 2. Ks. mgr Stefan CEPTOWSKI. 3. Ks. dziekan Edmund MALICH. 4. Ks. dziekan Alojzy PIŁAT. 5. Ks. prob. Bernard WITUCKI. 6. Ks. mgr Kazimierz ŻARNOWIECKI.

Dla usprawnienia i ujednolicenia w diecezji pra-cy duszpasterskiej91 oraz dla zaopatrywania kapła-nów w pomoce duszpasterskie i katechetyczne ustanowił ks. Administrator w dniu 13 września 1947 roku w miejsce dotychczasowego Referatu duszpasterskiego – Wydział duszpasterski i kierow-nikiem jego mianował ks. mgra Kazimierza Żarno-wieckiego92. Pełnił on powyższy urząd ponad rok. Po nim został mianowany zarządcą Wydziału dusz-pasterskiego z dniem 27 grudnia 1950 roku ks. re-daktor Kazimierz Łabiński, a jego zastępcą – ks. mgr Józef Anczarski93.

Ustanawiając Wydział duszpasterski określił bardzo szczegółowo jego cele i działy pracy. Na pierwszym miejscu postawił jako zadanie pomoc Ordynariuszowi w udoskonaleniu duszpasterstwa przez:

1. Opracowanie zarządzeń i instrukcji duszpa-sterskich.

2. Oddziaływanie na wykonanie zarządzeń w terenie.

3. Studiowanie współczesnych problemów oraz potrzeb i metod duszpasterskich.

4. Przedkładanie Ordynariuszowi spostrzeżeń, projektów i wniosków celem dostosowania duszpa-

sterstwa do przepisów i wskazań Kościoła (prawo formalne i partykularne), do potrzeb czasu oraz ce-lem podniesienia i wyrównania poziomu duszpa-sterskiego w diecezji.

5. Realizacja zadań zleconych lub zatwierdzo-nych przez Biskupa94.

Działy pracy zostały również szczegółowo okre-

ślone: 1. Duszpasterstwo kapłanów. 2. Duszpasterstwo zakonnic. 3. Duszpasterstwo pracowników kościelnych (orga-nistów, kościelnych, członków Rady parafialnej). 4. Duszpasterstwo dzieci i młodzieży szkolnej. 5. Duszpasterstwo ministrantów. 6. Duszpasterstwo akademickie. 7. Duszpasterstwo stanowe. 8. Duszpasterstwo rodzin. 9. Miłosierdzie chrześcijańskie. 10. Duszpasterstwo chorych. 11. Pogłębienie życia wewnętrznego wśród wier-nych (dni skupienia, rekolekcje zamknięte dla wier-nych). 12. Pogłębienie wiedzy religijnej wśród wiernych (czytelnictwo, wydawnictwa, biblioteki parafialne, wykłady, kursy, hasła w przedsionkach, ewent. na drzwiach kościelnych). 13. Rekolekcje otwarte i misje (ewidencja misji, po-moc w wyszukiwaniu misjonarzy, wskazywanie ak-tualnych tematów). 14. Imprezy religijne (akademie ku czci Chrystusa Króla, papieskie, odpusty, pielgrzymki, kongresy eucharystyczne, maryjne itp.). 15. Statystyka diecezjalna95.

Wydział duszpasterski wykazywał od samego

początku istnienia niezwykłą żywotność. Ukazały się w niedługim czasie pisane na maszynie lub po-wielane różne pomoce duszpasterskie, zatytułowa-ne zwykle jako „wskazania duszpasterskie” (teczki numerowane i nie numerowane), w których każdy duszpasterz mógł znaleźć cenną pomoc w duszpa-sterstwie wiernych, w przeprowadzaniu kursów przedmałżeńskich itp. Ponadto wydano wiele luź-nych kazań okolicznościowych.

Dla organistów i katechetów wielką pomocą by-ły opracowane przez Wydział duszpasterski Listy do organistów ewentualnie Listy do katechetów96.

Od samego początku istnienia prowadził ten Wydział również ożywione duszpasterstwo wier-nych, organizując w Domu rekolekcyjnym w Gorzo-wie szereg serii rekolekcyjnych i dni skupień dla matek, panien, katechetów, młodzieńców, maturzy-stów itp.97

W przeglądzie rozwoju Kurii gorzowskiej należy

zanotować nowe fakty z roku 1950, a mianowicie: 1. Celem zabezpieczenia należytego wyglądu świą-

Page 34: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  32  

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

tyń oraz krzyży i kapliczek przydrożnych ustanowił ks. Administrator dr E. Nowicki w dniu 1 październi-ka 1950 roku Referat sztuki kościelnej. Referentem zamianował ks. mgra Kazimierza Kowalskiego, ka-płana archidiecezji poznańskiej. Dojeżdżał on odtąd co tydzień do Gorzowa, aby służyć Kurii i zgłaszają-cym się kapłanom wskazówkami i radami, a ponad-to by wykładać zasady sztuki kościelnej w Wyższym Seminarium Duchownym w Gorzowie98.

2. Ukoronowaniem organizacyjnej działalności było utworzenie przez ks. Administratora w dniu 29 października 1950 roku Sądu Duchownego99.

b . T e r e n o w a o r g a n i z a c j a A d m i n i s t r a -c j i A p o s t o l s k i e j

Kiedy po erekcji Administracji Apostolskiej w Gorzowie Wlkp. w 1945 roku zaczęła na wielkim jej obszarze masowo osiedlać się w miejsce nie-mieckiej ludności protestanckiej polska ludność ka-tolicka i powiększała się liczba duchowieństwa pol-skiego, trzeba było niezwłocznie po rozpoznaniu terenu zaplanować nowy podział na dekanaty i pa-rafie, przedwojenna bowiem organizacja terenowa nie odpowiadała już potrzebom nowej rzeczywisto-ści. Obszar nowo utworzonej Administracji Apostol-skiej do roku 1945, wyjąwszy mały teren Prałatury Pilskiej i południowych krańców przyłączonych z archidiecezji wrocławskiej, był diasporą. W okrę-gach diaspory parafie były bardzo rozległe i obej-mowały z reguły cały powiat100.

W momencie utworzenia Gorzowskiej Admini-stracji Apostolskiej było na jej terytorium 16 dekana-tów (8 na terenie Prałatury Pilskiej, 4 na terenie części przyłączonej z archidiecezji wrocławskiej i 4 na terenie części diecezji berlińskiej)101.

Parafii katolickich było tu wówczas 145 (87 na terenie Prałatury Pilskiej, 27 na terenie części przy-łączonej z archidiecezji wrocławskiej i 31 na terenie części z diecezji berlińskiej)102.

Jak wynika z powyższego zestawienia, nielicz-ne były dekanaty i parafie na tak obszernym terenie Administracji Apostolskiej. A przecież należyta, wła-ściwa organizacja terenowa jest w każdej diecezji ogromnie ważną sprawą. Pamiętał o tym doskonale pierwszy rządca Administracji gorzowskiej. Rozu-miał, że dla ułatwienia życia kościelnego kapłanom i wiernym trzeba powiększyć liczbę dekanatów, a wielkie okręgi parafialne rozbić na mniejsze.

Niemal na progu swych rządów zlecił w tym ce-lu administratorom parafii, przebywającym w mia-stach powiatach, aby prowadzili agendy dziekań-skie, dał im władzę udzielania dyspens od dwóch zapowiedzi przedślubnych. W większych skupi-skach ludzi tworzył w miarę zdobywania kapłanów samodzielne placówki duszpasterskie na wzór para-fii, dając tym samym podstawę do erekcji w przy-szłości nowych, kanonicznych parafii103.

Oficjalnej reorganizacji terenowej dokonał ks.

Administrator w dniu 8 czerwca 1946 roku, ustalając następujące dekanaty i mianując dla nich p.o. dzie-kanów. Oto zestawienie ustalonych dekanatów z przynależnymi parafiami:

I. DEKANAT BABIMOST 1. Babimost, 2. Brojce, 3. Chociszewo, 4. Kargowa, 5. Kosieczyn – Zbąszynek, 6. Koźminek, 7. Nowe Kramsko, 8. Trzciel, 9. Wielka Dąbrówka.

II.DEKANAT CHOSZCZNO 1. Barlinek, 2. Bernsee, 3. Choszczno, 4. Chrapowo, 5. Drawsko, 6. Nowe Dr., 7. Nowy Kalisz, 8. Rzeczyca, 9. Złocieniec.

III. DEKANAT CZŁUCHÓW 1. Chrzęstowo, 2. Czarne, 3. Człuchów, 4. Frydląg, 5. Henrykowo, 6. Koczała, 7. Leśniewo, 8. Polanica, 9. Przychlewo, 10. Rychnowy, 11. Rzecznica, 12. Sampol (wikariat lokalny), 13. Wołowe Lasy, 14. Wierzchowo.

IV. DEKANAT GORZÓW 1. Gorzów, par. Wniebowzięcia N.M.P., 2. Gorzów, par. Chrystusa Króla, 3. Gorzów, par. Św. Krzyża, 4. Karnin, 5. Kłodawa, 6. Lipki, 7. Lubiszyn, 8. Pieranie, 9. Santok, 10. Witnica.

V. DEKANAT GRYFIN 1. Banie, 2. Chojnica, 3. Czarnowo, 4. Dąb Stary, 5. Gry-fin, 6. Nawodna, 7. Podejuchy, 8. Trzcińsko Zdrój, 9. Widuchowo, 10. Wielichowo.

VI. DEKANAT KAMIEŃ 1. Goliszewo, 2. Kamień, 3. Świnoujście, 4. Trzebiatów, 5. Stobnica.

VII. DEKANAT KOSZALIN 1. Białogard, 2. Dżegowo, 3. Gotyń, 4. Kołobrzeg, 5. Karlin, 6. Koszalin, 7. Połczyn Zdrój, 8. Swidnin, 9. Ustronie Morskie.

VIII. DEKANAT LĘBORK 1. Białogród, 2. Bytów, 3. Garcigórz, 4. Ląbork, 5. Łeba, 6. Miastko, 7. Niezabyszewo, 8. Rozłacin, 9. Stary Młot (wik. lok.), 10. Suminy, 11. Tuchomyśl, 12. Ugoszcz, 13. Wierzchucino.

IX. DEKANAT MYŚLIBÓRZ 1. Barwice, 2. Dębno, 3. Dzwonowo, 4. Lipiny, 5. Myśli-bórz.

X.DEKANAT NOWOGRÓD 1. Dobra, 2. Goleniów, 3. Griinhof, 4. Louisental, 5. Ła-wiczka, 6. Łobez, 7. Nowogród, 8. Płoty, 9. Zagórze.

XI. DEKANAT PIŁA 1. Biała, 2. Kuźnica, 3. Pokrzywnica, 4. Piła, par. N.M.P. i św. Jana Chrzciciela, 5. Piła, par. św. Antoniego, 6. Sie-dlisko Czarnkowskie, 7. Trzcianka.

XII. DEKANAT PSZCZEW 1. Bledzewo, 2. Chełmsko (wik. lok.), 3. Goraj, 4. Kaława, 5. Międzyrzecz, 6. Przytoczna, 7. Pszczew, 8. Rokitno, 9. Skwierzyna, 10. Sokola Dąbrowa, 11. Stary Dwór, 12. Trzebiszew, 13. Wierzbno.

XIII. DEKANAT RYPIN 1. Boczów, 2. Cybinka, 3. Gądków, 4. Kołczyn, 5. Krze-szyce, 6. Lubniewice, 77. Ośno, 8. Rypin, 9. Słońsk, 10. Słubice, 11. Sulęcin, 12. Torzym, 13. Trzemeszno.

Page 35: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 33

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

XIV. DEKANAT SŁUPSK 1. Darłowo, 2. Głupczyce, 3. Kozimłyn, 4. Łącko, 5. Łu-pawa, 6. Polanów, 7. Secemino, 8. Sławno, 9. Słupsk, 10. Ustka, 11. Wytrawno.

XV. DEKANAT STARGARD 1. Chociwel, 2. Maszewo, 3. Pyrzyce, 4. Stargard, 5. Suchań.

XVI. DEKANAT STRZELCE 1. Dobiegniewo, 2. Drezdenko, 3. Kurowo, 4. Krzyż, 5. Strzelce, 6. Trzebiszew, 7. Wieleń Północny.

XVII. DEKANAT SZCZECIN 1. Szczecin, par. Św. Andrzeja Boboli, 2. Szczecin, par. Chrystusa Króla, 3. Szczecin, par. Sw. Jana Chrzciciela, 4. Szczecin par. Św. Rodziny.

XVIII. DEKANAT SZCZECINEK 1. Barwice, 2. Boblice, 3. Grzmiąca, 4. Klauszewo, 5. Łubowo, 6. Racibórz, 7. Szczecinek.

XIX. DEKANAT ŚWIEBODZIN 1. Glińsko-Rusinowo, 2. Jordanowo, 3. Lubrza, 4. Oło-bok, 5. Opalewo, 6. Radoszyn, 7. Sulechów, 8. Szcza-niec, 9. Świebodzin, 10. Toporów.

XX, DEKANAT WAŁCZ 1. Breitenstein (wik. lok), 2. Czaplinek, 3. Człopa, 4. Ja-strów, 5. Kościeniec, 6. Łubianka, 7. Mareówka, 8. Mie-lęcin, 9. Nadarycz (wik. lok.), 10. Nakielno, 11. Nikorsk (wik. lok.), 12. Róża, 13. Skrzetusz, 14. Sypniewo, 15. Szwecja, 16. Tuczno, 17. Wałcz.

XXI. DEKANAT WSCHOWA 1. Ciosaniec, 2. Dębowa Łąka, 3. Kolsko, 4. Kłus, 5. Lgin, 6. Łysyni, 7. Łupice, 8. Osowa Sień, 9. Siedlnice, 10. Smieszkowo, 11. Wschowa, 12. Zamysłów.

XXII. DEKANAT ZIELONA GÓRA 1. Bobrowice, 2. Czerwieńsk, 3. Gubin, 4. Karszyn (wik. lok.), 5. Klenice, 6. Krosno, 7. Miłowice, 8. Ługi, 9. Otyń, 10. Świdnica Śląska, 11. Zielona Góra, 12. Zemsz.

XXIII. DEKANAT ZŁOTÓW 1. Głupczyn, 2. Krajenka, 3. Lipka, 4. Rdawnica, 5. Sła-bianowo, 6. Wielki Buczek, 7. Wiśniewka, 8. Zakrzewo, 9. Złotów.

Dla usprawnienia organizacji życia kościelnego ustanowił dekretami z dnia 17 listopada 1948 roku ks. Administrator dalsze trzy dekanaty: Drawsko, Krosno n. Odrą i Sławno104. W związku z tym na-stąpiła pewna reorganizacja dekanatów Słupsk, Zielona Góra i Choszczno:

1. Dekanat Drawsko objął placówki duszpaster-skie położone w tym powiecie, wobec czego deka-nat Choszczno obejmować będzie odtąd tylko mia-sto Choszczno i wszystkie placówki duszpasterskie położone w obrębie powiatu Choszczno – z wyjąt-kiem Recza Pomorskiego, Kalisza Pomorskiego, Chrapowa, Pełczyc i Barlinka105.

2. Do dekanatu Krosno n. Odrą zostały włączo-ne parafie i placówki duszpasterskie leżące na tere-nie powiatu Gubin i Krosno. Tym samym wymienio-ne parafie i placówki zostały wyłączone z dekanatu zielonogórskiego106.

4. Dekanat Sławno objął parafię Sławno i wszystkie placówki duszpasterskie położone w

powiecie Sławno, a przy dekanacie Słupsk zostały parafie miasta Słupska i placówki duszpasterskie znajdujące się w powiecie słupskim107.

Dnia 23 marca 1949 roku ustanowił ks. Admini-strator dr E. Nowicki jeszcze jeden dekanat – By-tów, reorganizując tym samym dekanat Lębork. Nowy dekanat przejął z dekanatu Lębork placówki duszpasterskie położone w obrębie powiatu Bytów i Miastko108.

Oprócz powyższego podziału na dekanaty ks. Administrator dokonał również podziału Administra-cji Gorzowskiej na pięćset placówek parafialnych109.

Spośród zaplanowanych pięciuset placówek pa-rafialnych zdołał obsadzić za swych rządów w Go-rzowie dwieście siedemdziesiąt. Pozostałe, w licz-bie 230, bywały obsługiwane wówczas przez księży dojeżdżających z sąsiednich parafii110.

Dalsze obsadzanie zaplanowanych parafii miało miejsce w następnych latach, w miarę wzrostu licz-by kapłanów111.

c . S ą d D u c h o w n y

Kościół katolicki spełniający bardzo ważną rolę strażnika sakramentów św. nie zaniedbywał nigdy ważnego zagadnienia węzła małżeńskiego. Po dru-giej wojnie światowej, która wiele ran zadała rów-nież niejednemu małżeństwu katolickiemu, problem powyższy wystąpił w swej wyrazistości zwłaszcza na Ziemiach Odzyskanych. Tu bowiem nastąpiło wielkie wymieszanie ludzi o różnych poglądach reli-gijnych i moralnych, o różnych zasadach i charakte-rach. Tu też rozpowszechniło się wiele obyczajów niezgodnych z prawem kościelnym.

W zrozumieniu konieczności jak najrychlejsze-go zaradzenia powyższym bolączkom, nie mogąc na razie utworzyć własnego, diecezjalnego sądow-nictwa duchownego, zwrócił się ks. Administrator E. Nowicki już na progu swej działalności za po-średnictwem Ks. Prymasa Hlonda z prośbą o indult apostolski, na podstawie którego wszelkie sprawy małżeńskie wymagające postępowania sądowego byłyby załatwione w pierwszej instancji przez Me-tropolitalny Sąd Duchowny w Poznaniu, a w drugiej przez Sąd Biskupi we Włocławku112.

Indult powyższy został udzielony 20 września 1945 roku, początkowo na okres trzech lat, następ-nie w dniu 30 grudnia 1948 roku przedłużony na dalsze trzy lata113. W dniu 29 marca 1947 roku Me-tropolitalny Sąd Duchowny w Gnieźnie został uzna-ny za trzecią instancję dla Gorzowa114.

Kiedy organizacja Administracji Apostolskiej w Gorzowie doszła po pięciu latach wytężonej pracy do rozkwitu, przystąpił ks. Administrator do tworze-nia własnego Sądu Duchownego, koronując tym niejako swą pionierską pracę organizacyjną. Nastą-piło to w uroczystość Chrystusa Króla, 29 paździer-nika 1950 roku. W dniu tym wydał on w myśl kan. 1573 dekret, ustanawiając w Gorzowie Sąd Du-

Page 36: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  34  

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

chowny115. Oficjalne i uroczyste otwarcie nastąpiło w rezydencji rządcy diecezji przy ul. 30 Stycznia dnia 30 października 1950 roku.

Na zaproszenie Kurii zebrali się tam wówczas:

1. Ks. prałat dr Kazimierz KARŁOWSKI, oficjał Metropoli-talnego Sądu Duchownego w Poznaniu. 2. Ks. dr Antoni ROJKO, wikariusz generalny Kurii go-rzowskiej. 3. Ks. dr Józef MICHALSKI, konsultor diecezjalny i były kanclerz Kurii gorzowskiej. 4. Ks. dr Gerard DOMAGAŁA, rektor Wyższego Semina-rium Duchownego w Gorzowie. 5. Ks. dr Augustyn GODZIEK, wicerektor Wyższego Se-minarium Duchownego w Gorzowie. 6. Ks. dr Antoni BACIŃSKI, wykładowca Wyższego Se-minarium Duchownego w Gorzowie. 7. Ks. dr Jan Paweł KUS, wykładowca Wyższego Semi-narium Duchownego w Gorzowie. 8. Ks. Józef CZAPRAN, dziekan choszczeński. 9. Ks. Alojzy PIŁAT, dziekan stargardzki. 10. Ks. dr Mieczysław KMIECIŃSKI, proboszcz parafii Św. Krzyża w Gorzowie. 11. Ks. mgr Adam CICHOŃ z Gorzowa116.

Po powitaniu zebranych i wstępnym przemó-wieniu ks. Administratora E. Nowickiego, który za-komunikował swój zamiar erekcji Sądu Duchowne-go jako zamknięcie swej pięcioletniej działalności w Gorzowie, odczytał ks. dr J. Michalski dekret o utworzeniu Sądu Duchownego dla Gorzowskiej Administracji Apostolskiej. Wręczonymi przez Ordy-nariusza dekretami nominacyjnymi zostali powołani:

1. Na oficjała sądu – Ks. dr Józef MICHALSKI 2. Na promotora sprawiedliwości – Ks. dr Augustyn GODZIEK 3. Na obronę węzła małżeńskiego – Ks. dr Jan Paweł KUŚ 4. Na notariusza sądu – Ks. mgr Adam CICHOŃ Ponadto: 1. Ks. dr Antoni BACIŃSKI

2. Ks. Józef CZAPRAN 3. Ks. dr Mieczysław KMIECIŃSKI 4. Ks. Alojzy PIŁAT

Po złożeniu i podpisaniu przepisanej przysięgi przedstawił szczegółowo ks. oficjał dr K. Karłowski stan spraw, jakie z terenu Gorzowskiej Administracji Apostolskiej toczyły się od września 1945 roku do chwili obecnej przed Metropolitalnym Sądem Du-chownym w Poznaniu117.

Ks. oficjał dr J. Michalski, po przejęciu od ks. oficjała dra K. Karłowskiego agend spraw sądowych pochodzących z terenu gorzowskiego, wygłosił przemówienie inauguracyjne. Zamknięcia posie-dzenia inauguracyjnego dokonał ks. Administrator E. Nowicki118.

Jak wykazują statystyki roczne, do Sądu Du-chownego w Gorzowie napłynęło w pierwszych la-tach jego istnienia coraz więcej spraw do załatwie-nia. Z konieczności trzeba było więc powołać dal-

szych sędziów prosynodalnych i obrońców węzła małżeńskiego. W pierwszym sprawozdaniu, obej-mującym okres od listopada 1950 roku do 1 lipca 1953 roku, czynności gorzowskiego Sądu Duchow-nego przedstawiają się w świetle statystyki ks. Ofi-cjała z 1 VII 1955 roku następująco:

Wpłynęło podań: o nieważność małżeństwa - 836 o dyspensę od małżeństwa niedopełnionego - 881 o dekrety domniemanej śmierci - 934 rekwizycji obcych sądów - 1.489 korespondencji wpłynęło - 21.497

Wyroków wydano: procesu zwyczajnego - 211 procesu skróconego - 55 procesu administracyjnego - 14 wysłano zakończonych spraw o dyspensę - 13 rekwizycji obcych sądów załatwiono - 1.414 korespondencji wysłano - 31.847119

Siedziba Sądu Duchownego Administracji Apo-

stolskiej mieściła się początkowo przez kilka lat (od 14 stycznia 1955 roku) w gmachu Kurii gorzowskiej przy ul. Drzymały 36, a następnie została przenie-siona do Domu Diecezjalnego w Gorzowie przy ul. Koniawskiej 51.

„Studia Paradyskie” 1985, nr 1 

____________________________

59 „Nasza Przyszłość” 1965, t. XXII, , s. 16 nn., 69 nn., 113 nn., 150 nn., 183 nn.; Z. S z u b a , Na Ziemiach Zachodnich po wie-kach odzyskanych. „Życie i Myśl" 1970, nr 5, s. 1 nn. 60 Por. dekrety nominacyjne. 61 „Trybuna Ludu" z 27 I 1951. 62 E . N o w i c k i , Zagadnienie organizacyjne Kościoła katolic-kiego na Ziemiach Odzyskanych, „GWK" 1970, nr 7, s. 199 nn. i odbitka – Kraków 1947, s. 103.

63 M. C h o r z ę p a, Rozwój organizacji kościelnej na Ziemi Lu-buskiej i Pomorzu Zachodnim w latach 1945-1965, s. 113 nn.; Z. S z u b a , dz. cyt., „Nasza Przyszłość” 1965, t. XXII. 64 Ks. dr Edmund Nowicki urodził się 13 września 1900 roku w Trzemesznie, pow. Mogilno, Święcenia kapłańskie otrzymał 15 marca 1924 roku w katedrze gnieźnieńskiej z rąk kardynała Ed-munda Dalbora. Od 1 kwietnia 1924 do 30 czerwca 1927 roku wikariuszem przy kościele parafialnym Najśw. Serca Pana Jezu-sa w Poznaniu. W latach 1927-1030 przebywał na studiach praw-niczych w Rzymie, gdzie uzyskał doktorat z prawa kanonicznego w Uniwersytecie Gregoriańskim. Po odbyciu aplikantury w Kon-gregacji Soboru i w Najwyższym Trybunale Roty Rzymskiej po-wrócił do Poznania, gdzie począwszy od 1 sierpnia 1930 roku pracował jako notariusz, a następnie jako referent Kurii Arcybi-skupiej. Jednocześnie był początkowo adwokatem przy Metropoli-talnym Sądzie Duchownym w Poznaniu, a później wiceoficjałem tegoż Trybunału. Pracował ponadto w duszpasterstwie akade-mickim. Dnia 3 października 1939 roku został przez okupacyjne władze hitlerowskie aresztowany i osadzony 4 maja 1940 roku w Dachau, a później w Gusen Mauthausen. Po wojnie podjął na nowo pracę jako kanclerz w Kurii Arcybiskupiej i wiceoficjał w Me-tropolitalnym Sądzie Duchownym w Poznaniu, gdzie zastała go nominacja z dnia 15 sierpnia 1945 roku na Gorzowskiego Admi-

Page 37: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 35

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

nistratora Apostolskiego (według akt personalnych ks. E. Nowic-kiego w AKAAG). 65 ZAAG 1945, nr 1, s. 1. 66 E . N o w i c k i , Zagadnienia organizacyjne Kościoła katolic-kiego na Ziemiach Odzyskanych, „GWK" 1970, nr 7, s. 199 nn.

67 ZAAG 1945, nr 1, s. 2 i Aneks I. 68 ZAAG 1945, nr 1, s. 4 i Aneks II. 69 „TK” 1949, nr 11, s. 100 i „Głos Katolicki” 1945, nr 24; ZAAG 1945, nr 2, s. 6. 70 Por. poszczególne rozdziały niniejszej pracy: ponadto: P. J a -s i e n i c a : Przemilczane pionierstwo, „TK" 1948, nr 26, s. 177 nn.; K. Ł. Nasza praca na Ziemiach Odzyskanych, „TK" 1948, nr 32, s. 235; Na dwudziestopięciolecie kapłaństwa, „TK" 1949, nr 11, s. 97; Rozwój życia religijnego na Ziemi Lubuskiej i Pomorzu Zachodnim, „TK" 1946, nr 24, s. 1 i nn. 71 Ks. Administrator Nowicki powrócił wówczas do Poznania, gdzie został mianowany członkiem Kapituły Katedralnej w Pozna-niu oraz członkiem Trybunału Prymasowskiego w Warszawie. Papież Pius XII mianował go Protonotariuszem Apostolskim, a 29 kwietnia 1951 roku biskupem koadiutorem „sedi datus" w Gdań-sku. Sakrę biskupią przyjął w kaplicy rezydencji arcybiskupów poznańskich 26 września 1954 roku z rąk arcybiskupa Walentego Dymka przy współudziale biskupa F. Jedwabskiego z Poznania i biskupa L. Bernackiego z Gniezna. W związku z osiągniętym w 1956 r. porozumieniem między Episkopatem a Rządem PRL przejął biskup E. Nowicki rządy diecezją gdańską 8 grudnia 1956 roku. Pracę rozpoczął od założenia Miesięcznika Diecezjalnego, zorganizowania Kurii Biskupiej oraz erygowania Biskupiego Se-minarium Duchownego w Oliwie. Gdy w dniu 5 marca 1964 roku zmarł w Dusseldorfie biskup Karol Maria Splett, poprzedni ordy-nariusz gdański, papież Paweł VI bullą z dnia 7 marca 1964 roku ustanowił biskupa E. Nowickiego trzecim w historii rezydencjal-nym biskupem gdańskim. Złośliwa infekcja powaliła biskupa w dniu 20 lutego 1971 roku na łoże boleści, z którego już nie wstał. Zmarł wkrótce, 10 marca, w klinice w Warszawie. Uroczystości pogrzebowe odbyły się w Bazylice Mariackiej w Gdańsku. Trum-nę ze zwłokami złożono w krypcie pod kaplicą opatów oliwskich w katedrze oliwskiej. Wg danych zawartych w „Miesięczniku Diece-zjalnym Gdańskim” 1971, nr 3-4 (poświęconym Zmarłemu). 72 M . C h o r z ę p a , dz. cyt., s. 133; J. M i c h a l s k i , Kuria Biskupia Ziemi Lubuskiej i Pomorza Zachodniego w Gorzowie Wlkp. w latach 1945-1965 ,”GWK" 1965, nr 8, s. 187.

73 PAP – Zniesienie stanu tymczasowości administracji kościelnej na Ziemiach Odzyskanych – oświadczenie Rządu Rzeczypospoli-tej Polskiej. Warszawa 26 stycznia 1951; „Trzeba było położyć temu kres" – 54 stronicowa broszura. Warszawa 1951. 74 AKAAG Korespondencja z parafią Św. Antoniego w Pile – list z 20 września 1945 r. 75 ZAAG 1945, nr 1, s. 19; Ks. J. Z a r ę b a pracował w Gorzowie do września 1948 r. następnie powrócił do Gniezna. W 1963 r. został biskupem sufraganem diecezji włocławskiej. Obecnie jest jej ordynariuszem. 76 ZAAG 1945, nr 1, s. 23, ponadto, nr 2, s. 6. 77 Tamże, nr 2, s. 6 i 1946, nr 5, s. 40 oraz 1945, nr 6, s. 15. 78 Tamże, 1947, nr 5, s. 333 i ostatni Schematyzm diecezji go-rzowskiej 1969 r. 79 SchAAG 1946, s. 3. 80 ZAAG 1946, nr 6, s. 25. 81 ZAAG 1947, nr 5, s. 333 i, nr 3, s. 209. 82 Tamże, nr 6, s. 427 i, nr 5, s. 333. 83 Schematyzm diecezji gorzowskiej za rok 1959, s. 12. 84 ZAAG 1947, nr 5, s. 333. 85 Schematyzm Administracji Apostolskiej, Gorzów 1949, s. 7 nn., ponadto: Dziesięciolecie SS. Elżbietanek w Kurii Biskupiej „GWK" 1958, nr 4-5, s. 307. 86 ZAAG 1948, nr 3-4, s. 95. W akcie nominacyjnym z 30 marca 1948 1. dz.: 2826/48 czytamy między innymi: „Dzięki szczególnej łasce i opiece Bożej życie religijne na rozległych ugorach Ziemi Lubuskiej i Pomorza Zachodniego w zadziwiająco szybkim czasie

zapuściło korzenie i mimo trudności rozwija się bezustann.ie, a budowa jego organizacyjna urosła do poważnych ram struktury diecezjalnej. W związku z tym pragnąc sprawie Bożej zapewnić dalszy rozkwit, mianuję niniejszym Przewielebnego Księdza Dziekana w myśl kan. 366 swoim wikariuszem generalnym: por. ponadto: GWK, nr 7, s. 405 – nekrolog. 87 Ks. M i c h a l s k i , kapłan archidiecezji gnieźnieńskiej, przejął obowiązki kanclerza gorzowskiego po ks. J. Z a r ę b i e w dniu 1 października 1948 r.: Por. ZAAG 1948, nr 9-10, s. 293 i GWK 1965, nr 5, s. 116. 88 Okólnik, nr 1/51, dekret nominacyjny L. 200/51. 89 Schematyzm Administracji Apostolskiej (...) 1949, ponadto: ZAAG 1949, nr 1-2, s. 55 n. 90 ZAAG 1949, nr 1-2, s. 55 n. i Schematyzm Administracji Apost. za rok 1949. 91 ZAAG 1949, nr 9-10, s. 318. 92 AKAAG Wydział duszpasterski – Pismo nominacyjne i dz. 8824/50. 93 AKAAG Wydział duszpasterski. 94 Tamże. 95 Tamże. 96 Tamże. 97 „Okólnik Kurii Gorzowskiej” z dnia 21 listopada 1950 r. (nie nu-merowany), Schematyzm diecezji gorzowskiej 1959, s. 12 oraz A. B a c i ń s k i, Dziesięć lat diecezji gorzowskiej „Wrocławski Tygo-dnik Katolików" 1955, nr 47 (116), s. 1 i 4. 98 Por. punkt c. prezentowanego tu opracowania. 99 E . N o w i c k i , Zagadnienia organizacyjne Kościoła katolic-kiego na Ziemiach Odzyskanych. Referat na IV sesji Państwowej Rady Naukowej dla zagadnień Ziem Odzyskanych, 18-21 XII 1946 (odbitka) Kraków 1947.

100 Freie Pralatur Schneidemuhl 1938. Schneidemuhl 1938, s. 56. 101 „GWK” 1965, nr 3, s. 69. 102 E. N o w i c k i , dz. cyt. 103 ZAAG 1946, nr 5/8, s. 21-24. 104 ZAAG 1949, nr 1-2 s, 21 105) ZAAG 1948, nr 11-12, s. 350. 106) ZAAG. 107) ZAAG 1949, nr 3-4, s. 124. 108) Schematyzm Administracji Apostolskiej (...) 1949 i ZAAG 1950, nr 7-8, s. 209. 109) Protokół z III Zjazdu Kapłanów Administracji Apostolskiej w Gorzowie w dniach od 3 do 5 lipca 1950 r., ZAAG 1950, nr 7-8, s. 207-229. 110) Por. Schematyzm ordynariatu gorzowskiego (1955) i Schema-tyzm diecezji gorzowskiej (1969). 111) ZAAG 1945, nr 2, s. 16 n. 112) Tamże; ponadto: SchAAG 1949, s. 8. 113) ZAAG 1947, nr 3, s. 141 n. 114) Por. J. Michalski, Dziesięciolecie Sądu Biskupiego w Gorzo-wie Wlkp., „GWK" 1960, nr 9-10, s. 443 nn. Brzmienie dekretu powtarzam za ks. J. Michalskim: „Gorzów Wlkp. dnia 29 paź-dziernika 1950 roku. L.dz. 7374/50. Dekret o ustanowieniu Sądu Duchownego Administracji Apostolskiej Kamieńskiej, Lubuskiej i Prałatury Pilskiej. W Imię Trójcy Przenajświętszej, ku większej chwale Chrystusa, Króla Nieba i Ziemi, i ku zbawieniu dusz mojej pieczy powierzonych ustanawiam niniejszym Sąd Duchowny Ad-ministracji Apostolskiej Kamieńskiej, Lubuskiej i Prałatury Pilskiej. (–) ks. Edmund Nowicki, Administrator Apostolski. (–) ks. Marian Kumała, Kanclerz Kurii". 115) J. Michalski: dz. cyt., s. 447. 116) K. Karłowski podał wówczas, że wpłynęło:

a. o orzeczenie nieważności małżeństwa 118 spraw, załatwiono wyrokiem 104 b. o dyspensę papieską od małżeństwa niedopełnionego 6 spraw, załatwiono 5 c. o separację od wspólnego pożycia małżeńskiego 17 spraw, załatwiono 17 d. o stwierdzenie zgonu 775 spraw, załatwiono 736

Page 38: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  36  

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA Do dalszego załatwienia nowemu sądowi w Gorzowie przekazano:

a. o stwierdzenie nieważności małżeństwa 48 spraw b. o dyspensę papieską 5 spraw c. o separację 1 sprawa d. o stwierdzenie zgonu 64 sprawy

117 Dekret nominacyjny dla nowego oficjała brzmiał: „Gorzów, dnia 30 października 1950 roku. L. dz. 7375/50. Przewielebny ks. dr Józef Michalski, Gorzów. Niniejszym mianuję Przewielebnego ks. dra Ofi-cjałem Sądu Duchownego mojej Administracji Apostolskiej. Sprawy, które Przewielebny Ksiądz Oficjał będzie poza tym załatwiał w trybie administracyjnym, określę osobno". (–) Ks. Edmund Nowicki, Admini-strator Apostolski, (–) ks. Marian Kumała, kanclerz Kurii. Zakres działania ks. oficjała J. Michalskiego w trybie administracyj-nym, wyszczególnił ks. Administrator w piśmie do niego z 4 listopada 1950 roku. L. dz. 7560/50:

„Przewielebny Ksiądz Oficjał dr Józef Michalski w miejscu. Niniejszym zlecam Przewielebnemu Księdzu Oficjałowi przeprowadzenie nastę-pujących spraw: I. Wszelkie sprawy o dyspensę od małżeństwa niedopełnione-go, zgodnie z przepisami prawa kanonicznego i obowiązującymi in-strukcjami.

II. Wszelkie sprawy wymienione w kan. 1990-1992 III. Wszelkie sprawy dotyczące separacji małżeńskiej (kan. 1128 sq) z udziałem dwóch sędziów asesorów w wypadkach szczególnie zawiłych. IV. Wszelkie sprawy dotyczące domniemanej śmierci zgodnie z instruk-cjami Stolicy Świętej, z udziałem dwóch asesorów w wypadkach szcze-gólnie zawiłych".

118 J. Michalski, dz. cyt., s. 451 n. 119„Okólnik Kurii Ordynariatu Gorzów” 1955, nr 1, s. 9.

Grzegorz Kubski

ŚMIERĆ KOSZTOWNA (KASPER DRUŻBICKI, † 1662)

I

Obecna fara, która kiedyś była kościołem jezu-itów, należy chyba do najbardziej odwiedzanych sanktuariów w naszym mieście, dla poznaniaków jest świątynią szczególnie pamiątkową. Była dostoj-nym świadkiem różnych przejawów gorącej poboż-ności w rozmaitych epokach swej historii, szczegól-nie zaś kultu eucharystycznego, czci łaskami słyną-cych kolejnych obrazów Najświętszej Panny Maryi, pierwszym miejscem w Polsce, gdzie szerzyło się nabożeństwo ku Najświętszemu Sercu Jezusa i Niepokalanemu Sercu Jego Matki. Całe stulecia krypty tego poznańskiego przybytku religijności przyjmowały „na wieczny spoczynek” kolejne trum-ny zmarłych. Nie zabrakło wśród nich także kogoś, kto do XX w. cieszył się opinią świętości, tak że wokół sarkofagu schodzili się pobożni czciciele na modlitwę. A ten sarkofag-trumna, jako jedyny z całej grobowej roli podziemi kościoła, zachował się do dziś w całości. Zresztą, o paradoksie, to nie II wojna światowa zniszczyła pamiątkowe dla Poznania miejsce. Uczyniła to potem, rozprzestrzeniając się na kolejne komory krypty, rozlewnia win. Jako że trumny zajmowały przestrzeń, jakiej coraz więcej było potrzeba na kadzie ze szlachetnym, a często w realnym socjalizmie i byle jakim trunkiem, zawar-tość krypty usuwano po prostu rozbijając kolejne sarkofagi. Tak oto podziemia miasta skrywały akty systematycznego barbarzyństwa, jakiego plemiona uważane za prymitywne nie dopuściłyby się zapew-ne wobec swoich przodków. Jednak jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym ubiegłego stu-lecia postanowiono zaopatrzyć to miejsce w ołtarz w formie konfesji nad ciałem wspomnianego zmar-łego. Chodziło o to, by w Dzień Zaduszny można było w stosowny sposób tam się pomodlić. Okupa-cja zakończyła tę formę czci zmarłych pochowanych pod obecną farą.

Nadziemne części kościoła, obecnie fary no-szącej wezwanie świętych Stanisława Biskupa

i Stanisława Kostki, będące siedzibą parafii pw. Matki Boskiej Nieustającej Pomocy i św. Marii Mag-daleny, miały niezwykle wiele szczęścia. Ocalały niemal w komplecie, łącznie ze wspaniałym wypo-sażeniem zbierającym świadectwa pobożności, ale i artystycznej znakomitości ponad trzech stuleci. To niezwykle fortunne dla poznaniaków przetrwanie świadectwa ich religijnej i kulturalnej tradycji, gdyż na skutek II wojny światowej staromiejska zabudo-wa uległa przecież zniszczeniu mniej więcej w 80%. Z zupełnie innych powodów, zapewne czysto natu-ralnych, popadła w ruinę pamięć o dawniejszych epizodach z funkcjonowania tej świątyni, o wielkich ludziach, którzy przy niej pracowali, co przecież mogłoby być powodem do pewnej dumy. A chodzi o nazwiska naprawdę wybitnych Polaków, którzy już za swego życia kosztowali sławy zasłużonej świet-nymi dokonaniami. Sławy nie tylko ograniczającej się do obszarów Rzeczypospolitej. Lecz Poznań, inaczej niż Warszawa czy Kraków, nie jest środowi-skiem długiej pamięci. Za to jest środowiskiem wy-jątkowo dobrze przejawiającym zmiany czasów. Mało co ostanie się tu na długo, a dla przeciętnych mieszkańców prastare lokalne tradycje to są zaled-wie te sięgające schyłku XIX w. (np. urastające do rangi swoistego fetysza poznańskości rogale świę-tomarcińskie, których rangę i rolę niedawno zupeł-nie wyolbrzymiono). Gdy powoli umierają ludzie, którzy czymś żyli, to i to coś tutaj szybko chowa się na obrzeża aktualności, by z czasem zanikać nie-zauważalnie.

Gdy wejdziemy do fary o takim czasie, gdy aku-rat nic się nie odprawia, wtedy najczęściej, jak większość bywalców tej świątyni, zapuszczamy się w głąb prawej nawy. Wierni przeważnie zmierzają tędy do kaplicy Wieczystej Adoracji. Jednak my zatrzymamy się u końca nawy, gdzie znajduje się kaplica poświęcona Matce Bożej. Tam właśnie do-znaje czci cudowny obraz Matki Boskiej Nieustają-

Page 39: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 37

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

cej Pomocy. Umieszczono go w tym miejscu w 1952 r., a wcześniej były tam inne wizerunki Bo-garodzicy, także słynące łaskami – tak od począt-ków XVIII w. Z instalacją samego obrazu Matki Nie-ustającej Pomocy tutaj właśnie przez ks. Józefa Janego, ówczesnego proboszcza, rozpoczynają się polskie dzieje środowych nowenn do Niej, najpierw w samej farze. Był to czas z wielu powodów ponury, dla tylu ludzi tragiczny. Dlatego na nowenny do fary w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłe-go wieku przybywały tłumy wiernych w modlitwie widzących jedyny pewny sposób przetrwania. Li-czebność uczestników tych nabożeństw powodowa-ła, że nie tylko świątynia, lecz także przylegające do niej ulice były zapełnione niezwykle gęsto. Tylko obchody Tysiąclecia Chrztu Polski, które również w tej świątyni miały swoje pamiętne godziny nocne-go czuwania, przebiły rozmiarami tłumu środowe nowenny. Stopniowo ks. Jany inicjował tę formę pobożności specyficznej dla miasta Rzymu, w isto-cie popularnej dopiero od XIX w., w innych para-fiach miasta i kraju, tak że całkiem niedługo wrosła ona w repertuar nabożeństw tradycyjnych już dla terenu Polski i powszechnie znanych, a dziś przy samej farze ostała się ledwie grupka wiernych jej uczestników. Ale nowenna do Matki Bożej Nieusta-jącej pomocy to nie jedyna forma maryjnej poboż-ności, której drogi prowadziły właśnie z tej kaplicy.

Spójrzmy oto wyżej, ponad wspomniany cu-downy obraz. Wzrokiem napotkamy na sporych rozmiarów statuę pochodzącą z połowy XVIII w. Być może jej autorem jest Jan Weydlich, autor większo-ści rzeźb w tej świątyni. Statua przedstawia Naj-świętszą Maryję Niepokalanie Poczętą. Na pewno koneserzy sztuki barokowej wytkną farnemu ujęciu motywu zbytnią ciężkość i grubość szat, jakże cha-rakterystyczną dla warsztatu tego artysty, czy pew-ną korpulentność dłoni. Niewiele to jednak waży na wdzięku przedstawienia całej postaci. Rzeźbiarz bowiem z prawdziwym mistrzostwem, z niezaprze-czalnym zmysłem obserwacji określił całość sytuacji unoszenia się postaci w niebieskie przestworza, jakby wbrew wsparciu ciężaru ciała stopami na kuli ziemskiej, owiniętej zresztą korpusem nieprzyjaz-nego, starodawnego węża-szatana, miażdżonego piętami Niewiasty. Urok, ale również teologiczna głębia wyobrażenia wykonanego przez Weydlicha polega na realizmie oddania dynamiki ruchu: Maryja jest upozowana na rozbieganą w radosnym tańcu dziewczynę, naprawdę ładnie się poruszającą, a Jej złożone modlitewnie dłonie wykonują gest jakby przyklaskiwania do pełnej życia melodii. Pismo Święte przekazało nam pamięć o oddawaniu czci Panu przez radosny taniec, śpiew i muzykę, jak na weselu. Tak został sportretowany nie kto inny, jak tylko sam król Dawid (2 Sm 6, 5). Monarcha tańczył przed Arką Przymierza. Rzeźbiarz z fary czyniąc aluzję do tego królewskiego gestu wykorzystuje

fakt, iż adorowany tańcem obiekt kultu Starego Przymierza stanowi typ, zapowiedź Najświętszej Dziewicy. Kompozycja statui we farze stanowi za-tem artystyczny skrót dzieła Bogarodzicy, ukorono-wania Jej życia. Ta, która mogła adorować kiedyś samego Boga jako własne Dziecko, teraz, po speł-nieniu się Jej ziemskich dni, raduje się jako pierw-sza ze zbawionych adorowaniem Syna w „górnej krainie” nieprzemijającego wesela.

Nastrój uroczystej radości jest przekazywany całością wystroju kaplicy, tak że aluzje do cierpienia mogą przebijać się do świadomości obserwatorów nieraz po jakimś czasie. Bo wieńczący kompozycję emblemat, czerwone serce, także prowadzi nasze myśli ku dobru miłości, wpisuje się w zakres skoja-rzeń obejmujących wesele, taniec, radość. Dopiero tkwiący w nim, niezbyt foremny miecz, tak jak i wiją-ce się po kolumnach gałęzie winnych krzewów po-kazują, iż owa radość w istocie wyrasta z cierpienia, a ściślej – z Męki i Śmierci Pana Jezusa. Iż chwała Najświętszej Dziewicy jest nierozłączna z owymi troskami, które Jej sercu zapowiadał starzec Syme-on, gdy mówił o „mieczu boleści”. Samo zaś serce, jako symbol i atrybut Maryi, ale również temat spe-cjalny w nurcie oddawanej Jej czci, nieprzypadkowo artysta umieścił w tym właśnie miejscu, w tej wła-śnie kaplicy. Zanim bowiem wykonano ową dekora-cję rzeźbiarską, osiemdziesiąt lat wcześniej całe godziny spędzał na modlitwach, przed jakimś innym obrazem Maryi, często sprawując na ołtarzu z owym wizerunkiem właśnie ofiarę Eucharystii, jeden z największych, ba, także najsłynniejszych duchownych-teologów siedemnastowiecznej Polski, dodajmy – jeden z wybitniejszych teologów jezuic-kich ówczesnej Europy, ks. Kasper Drużbicki. Wszystko to się działo w innych murach, jeszcze gotyckich, maleńkiego kościółka św. Stanisława, którym opiekowali się od pewnego czasu jezuici. Fundamenty tej świątyni przetrwały pod kryptą obecnej fary. Rola Drużbickiego w rozwijaniu i po-głębianiu czci do Panny Maryi była tak znaczna, że gdy budowniczowie nowej świątyni, wznoszonej w miejscu starej, projektowali kaplicę dla łaskami słynącego obrazu, wypełnili ją treściami, którymi żył i które w swoich dziełach wyłożył ich wielki uczony współbrat zakonny. Jego zaś ciało złożyli w nowej krypcie, którą jeszcze przez następne stulecia będą nawiedzać pielgrzymi zafascynowani nim jako prawdziwie Bożym człowiekiem. To on zapoczątko-wał kult Najświętszego Serca Jezusa – do którego znana dziś litania powstała z połączenia tekstów tego duchownego – to on także zainicjował jako pierwszy kult Najświętszego Serca Maryi. I to on właśnie jest tym, którego jako jedyne doczesne szczątki zachowały się w podziemiach fary, jakby-śmy mieli nie zapominać, że kiedyś, i to przez całe stulecia do jego sarkofagu ciągnęły tłumy wiernych z całej Polski, wierząc w jego świętość i skutecz-

Page 40: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  38  

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

ność wstawiennictwa u Pana i Jego Matki. Lecz nie znaczy to wcale, że dziś nawet jakiś bardzo poboż-ny człowiek będzie zupełnie bez zdziwienia i wąt-pliwości czytał pisma świątobliwej sławy staropol-skiej teologii. Jednak każdy może zamyślić się nad swoją odrębnością od tyluż świętych mężów i nie-wiast z przeszłości oraz współczesności Kościoła, może też nieraz odnaleźć nieoczekiwane duchowe pokrewieństwo, a tym samym uczyć się ciągle na nowo rozumieć swoje własne miejsce w odniesieniu do Boga i ludzi, próbować odczytywać swoje wła-sne, najbardziej osobiste i niepowtarzalne powoła-nie, swój skromny udział w świętych obcowaniu. Czasem staje on przed nami w wyjątkowej naocz-ności, gdy znajdujemy się w tych kościołach czy na tych cmentarzach, w których „mówią wieki” naszej własnej, bliższej i dalszej przeszłości.

Przynajmniej budowniczowie poznańskiego ko-ścioła jezuitów, naszej dzisiejszej fary, byli świado-mi wartości tego szczególnego odniesienia do Boga i ludzi, które otrzymujemy jako dziedzictwo. Natu-ralnie, byli też „menadżerami” lokalnego kultu w charakterystyczny dla swoich czasów sposób. Toteż całkiem uzasadnione, trafne wydaje się umieszczenie, na ścianie wspomnianej kaplicy Naj-świętszej Maryi, dużych rozmiarów portretu ks. Ka-spra Drużbickiego. Uzasadnione – bo oddawało sprawiedliwość wybitnemu organizatorowi Jej kultu w tym miejscu, bo wierni, którzy przybywali przed łaskami słynący obraz, musieli zwrócić uwagę i na ten rzucający się w oczy nagrobek, a więc rosła w sławę u ludzi kolejna kandydatura na świętego z zakonu gospodarzy świątyni, i to pochowanego właśnie tutaj. A przez to wzrastała ranga samego miejsca.

Portret ks. Kaspra Drużbickiego znajduje się na prawo od ołtarza kaplicy, tuż nad balaskami oddzie-lającymi prezbiterium od nawy, a obok kolumn por-talu okalającego wejście obecnie prowadzące do kaplicy Wieczystej Adoracji. Malowidło jest interesu-jące, a z pewnych powodów cenne. Powstało w drugiej połowie XVII w., a więc jest o kilka dekad starsze niż wystrój samej kaplicy. Poziomem arty-stycznego wykonania sprawia dosyć dobre wraże-nie. Przedstawia w naturalnych rozmiarach męż-czyznę w sile wieku, postawnego, nawet majesta-tycznego, o urodziwej twarzy, regularnych rysach, przyodzianego w sutannę i charakterystyczny dla jezuitów płaszcz. Postać znajduje się w gabinecie-pracowni, na tle regału z księgami, obok pulpitu z otwartym kodeksem, ze stronicami obróconymi do widza, tak że można odczytać zapisane na nich słowa. U jej stóp, z lewej strony, widnieje kartusz okalający napis po łacinie. Opisywany portret nie byłby wcale typowym obrazem nagrobnym, gdyby nie tekst w kartuszu, który na pewno zredagowano po śmierci bohatera konterfektu. Obraz w pierwotnej

wersji mógł powstać jeszcze za życia księdza, a co najwyżej tuż po jego śmierci, dla kolegium jezuitów lub domu zakonnego. W takich miejscach groma-dzono, jak i dzisiaj się to czyni, wizerunki najzna-komitszych członków danej społeczności, szczegól-nie chodzi o upamiętnianie tych osób, które pełniły najważniejsze funkcje zwierzchnie. Zatem istnieje duże prawdopodobieństwo, że artysta widział ma-lowaną osobę. Twórca skupił się na psychologicznej charakterystyce modela, bo mimo schematycznego, ale też hieratycznego upozowania postaci, sama twarz zachowuje zindywidualizowane rysy. Malarz zadbał również o zaznaczenie najważniejszej roli życiowej swojego bohatera – księdza i uczonego, pisarza. Portretowanego uwiecznił jako kogoś, kto stanowi uznany autorytet, gdyż napis w otwartej księdze – to są słowa samego Kaspra Drużbickiego. To wszystko, co nasuwa się przy oglądaniu tego nietypowego wizerunku epitafijnego, wydaje się bardzo prawdopodobne. W XVII stuleciu zdarzało się bowiem, że obrazy malowane jeszcze za czyje-goś życia, po jego śmierci modyfikowano lub wy-kańczano w taki sposób, aby stały się upamiętnie-niem osoby zmarłej.

Napis na stronicach rozpostartej na blacie księ-gi brzmi: Amo Iesum amore Mariae, amo Mariam amore Iesu. To dewiza przyświecająca zakonnemu życiu Drużbickiego, a znaczy ona: „Miłuję Jezusa miłością Maryi, miłuję Maryję miłością Jezusa”. O samym zaś zakonniku mówi wiele tekst umiesz-czony w kartuszu. Ściślej – mówi przede wszystkim wiele o mniemaniu, jakie osobie tego jezuity towa-rzyszyło po śmierci. Łaciński tekst po przełożeniu na polski miałby takie znaczenie (posłużmy się przekładem podanym przez ks. S. Zwolskiego):

Wielebny o. Kasper Drużbicki TJ, z utwierdzenia w łasce Bożej, proroctw i cudów daru, z kultu Bogarodzicy i przedziwnej pism swych mądrości światu całemu znany, w ciągłym umartwieniu [trwający] aż do śmierci 2 kwietnia R.P. 1662, w wieku 71 lat, w Poznaniu. Od śmierci nietknięte ciało świętej duszy nieskazitelność wykazało.

Autor napisu kierował się najwyraźniej celami hagiograficznymi. Chciał podkreślić świętość wy-chwalanej osoby, jakby zbierając argumenty dla ewentualnej przyszłej komisji do spraw beatyfikacji. Albowiem zwraca uwagę tak na istotne charyzmaty zmarłego, jak i na stan zachowania zwłok. A są to wszystko symptomy, które występowały w wypadku niejednej osoby wynoszonej na ołtarze. Zresztą jeśli chodzi o integralność zwłok, to prawdopodobnie w cztery lata po pochówku otwarto trumnę i zastano w niej członki jeszcze niezepsute, ale odnotowano też, że „oprócz głowy”, natomiast „język wcale był nieskażony”. Mimo to widać, jak panegirysta, który układał napis na portrecie, mocno wierzył, że zako-nowi i Polsce szybko przybędzie nowy oficjalnie, publicznie czczony święty. Faktycznie zresztą daw-

Page 41: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 39

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

ne świadectwa informują o niezwykłych łaskach wymodlonych przez ludzi za sprawą Kaspra Druż-bickiego. Szczególnie mowa o uzdrowieniach oraz o licznych osobach, które się z taką intencją do jego grobu udawały w następnym stuleciu po jego śmier-ci.

Bo na pewno wtedy jeszcze ciągle towarzyszyła Kasprowi Drużbickiemu opinia nadzwyczajnego orędownika łask. Takim go upamiętnia autor niemal tak poczytny jak ks. Piotr Skarga ze swymi żywota-mi, a mianowicie reformat o. Florian Jaroszewicz w dziele po raz pierwszy wydanym w 1767 r.: Matka świętych Polska. Żywoty świętych, błogosławionych, wielebnych, świątobliwych, pobożnych Polaków i Polek, wszelkiego stanu i kondycji, każdego wieku, od zakrzewionej w Polsce Chrześcijańskiej Wiary osobliwą życia doskonałością słynących. Ten nie-zwykle pracowity hagiograf i kompilator zbierał żmudnie informacje „z różnych autorów i pism, tak polskich, jak i cudzoziemskich”, czym zasłużył się niepomiernie, bo drugiego takiego obszernego kompendium rodzimych biografii w polskim pi-śmiennictwie nie stworzono przed XX w. W XIX stuleciu praca reformata była wznawiana, wspoma-gając tym samym nie tylko formację pobożnościo-wą, ale i jednocześnie patriotyczną. Pomyślana podobnie jak dzieło żywotopisarskie Piotra Skargi, przydzielała każdemu dniowi roku jakiegoś patrona. Autor przypisał Kaspra Drużbickiego dacie jego śmierci, tzn. 2 kwietnia, jak to zazwyczaj czyni się w wypadku świętych wyniesionych na ołtarze. Refor-macki pisarz gustował przede wszystkim w budze-niu zaciekawienia szerokich rzesz czytelników, za-tem wśród prezentowanych przez niego faktów są przede wszystkim niecodzienne i niezwykłe. Tak jest również w wypadku bohatera naszej opowieści.

Dotyczy to już dzieciństwa. Znajdujemy zatem wzmiankę o cudownym wyratowaniu Kaspra z to-pieli i wskrzeszeniu za sprawą Bożą. Czytamy o wizjach Jezusa pod postacią serafina – podobnie jak to miało miejsce w życiu św. Franciszka – i ob-jawieniu się Panny Świętej. Owe zaś mistyczne przeżycia były wypełnione słyszeniem głosów tych dwojga Osób. Ale dowiadujemy się także o niewąt-pliwym talencie pisarskim i pracowitości, o niepo-rzucaniu wysiłku tworzenia ksiąg nawet w podró-żach. Pamiętamy, że był cenionym przez poznania-ków kaznodzieją, a może i bardzo lubianym, bo przecież kto może to wykluczyć, albo po prostu – potrafiącym zainteresować W każdym razie gdy przeniesiono go na stanowisko przełożonego za-konnego, wywołało to komentarze niezadowolenia miejscowych: „Ojcowie, wzięliście nam proroka na-szego”. Tak przynajmniej twierdzi w swej hagiogra-ficznej pochwale o. Florian Jaroszewicz.

Jednak ten zakonnik, który swą posługą jak naj-lepiej zwrócił uwagę na tutejszy Kościół, który wreszcie i przysporzył miastu pielgrzymów, w ści-

słym sensie nie był poznaniakiem. Nie był mianowi-cie poznaniakiem z urodzenia, a tylko z pomieszki-wania i doczesnego zejścia. Urodził się bowiem w sześć lat po śmierci Jana Kochanowskiego, w święto Trzech Króli 1590 r., prawdopodobnie w rodzinnym majątku Drużbice w ziemi sieradzkiej jako syn szlachcica, Piotra Drużbickiego h. Nałęcz i Elżbiety z Objezierskich. Jednak już edukację, wejście w tzw. świat rozpoczął od Poznania, od tutejszego kolegium jezuitów. W wieku dziewiętna-stu lat wstąpił do tego zakonu, by wrócić jeszcze do tego miasta na studia teologiczne i przyjąć święce-nia kapłańskie. Początkowo nauczał poetyki i reto-ryki, wkrótce został przełożonym na najważniej-szych uczelniach Towarzystwa Jezusowego w Pol-sce. Dwukrotnie zostawał prowincjałem, kiedy in-dziej z kolei pełnił funkcję rektora zakonnych placó-wek, któryś raz – właśnie w Poznaniu przez cztery ostatnie lata swego życia. To on właśnie rozpoczął budowę tej świątyni, która do dziś jest chlubą mia-sta, a wreszcie i spoczął w jej podziemiach. Pozo-stawił bogaty dorobek autorski, pisał o sprawach dogmatycznych, ascetycznych, dyscypliny zakon-nej, ale także o kwestiach społecznych, które pró-bował regulować w zakresie dotyczącym podda-nych jezuickich majątków. Dziełami teologicznymi przyczynił się do ugruntowania w Polsce religijnego myślenia oraz pobożności znamiennych dla Kościo-ła po Soborze Trydenckim, ale oryginalność jego koncepcji na pewno należy w niejednej sprawie do ważnego rozdziału w dziejach europejskiego dzie-dzictwa intelektualnego. Do tego bogatego dorobku należy też Nauka o przygotowaniu się do świątobli-wej śmierci (I wyd. Kraków 1669, my posłużymy się dalej edycją pelplińską z 1871), tekst całkiem nie-wielkiej objętości. Jest to jedno z nielicznych wyda-nych dzieł Drużbickiego po polsku, bo oczywiście najwięcej ksiąg opublikował po łacinie. Jak te pro-porcje języków układają się w niewydanych auto-grafach, trudno w tej chwili orzec, szczególnie po stratach z II wojny światowej.

Książeczka o śmierci nie przemawia jakimś osobistym tonem. Ma jednak charakter poradnika. Dziś wprawdzie nie można na pewno powiedzieć, że przekazuje najbardziej osobiste doświadczenie samego autora, ale przetrwało jakieś mniemanie, że ks. Drużbicki spisał przede wszystkim praktyki wy-próbowywane przez niego samego. Bo przez lata osobiście ćwiczył sprawność umierania. Zapewne przy notowaniu myśli do książeczki upodobał sobie czytelnika, który miłuje życie uporządkowane i ure-gulowane, co najmniej na podobieństwo takiego, jakie wiedzie się (przynajmniej nominalnie) w zako-nach. Nie znaczy to jednak, że na drodze do chrze-ścijańskiej doskonałości umieszczał laikat na dale-kich pozycjach. Jak bowiem dobitnie świadczy pod-tytuł innego jego dziełka, a mianowicie Przemysłów zysku duchownego albo Nauk do prędkiego w dro-

Page 42: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  40  

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

dze Bożej postępku – te właśnie są „nie tylko lu-dziom duchownym, ale i świeckim o zbawienie dba-jącym przyzwoite”. Upodobał sobie kogoś, kto jak adresat jego mistrza, św. Ignacego Loyoli, wykona program dosyć ściśle rozplanowanych w czasie czynności. Tak są przecież poukładane Ćwiczenia duchowne założyciela jezuitów. A może nie bez znaczenia jest i to, że bardzo szczegółowe syste-matyzowanie, porządkowanie kreślił w swoich dzie-łach inny jezuita, Hiszpan pracujący w Limie, Diego Alvarez de Paz, o jedno pokolenia starszy od po-znańskiego kaznodziei. Wpływ na jego koncepcje ascetyczne miał niewątpliwy (co wprost wyznaje w Przemysłach zysku duchownego).

Oczywiście, ten program ćwiczeń, jaki zapisuje Drużbicki, ma się stać nie tylko treningowym wysił-kiem, ale także nawykiem, a nawet źródłem satys-fakcji:

Dlatego też kto sobie życzy śmierci świątobliwej, po-trzeba tego, aby się oduczał bać i strachać się śmierci, a ma się wkładać w to, żeby rad o śmierci słuchał, czytał, mówił, myślił, do niej się gotował, i żeby mu ta zabawa stała się miła i mile zwyczajna; tak jako ów co rad myśli i słucha o tym, że się ma z domu i mieszkania ladajakiego i niewy-godnego przeprowadzić do wygodnego.

Musimy tu przypomnieć Czytelnikowi, że wyraz „zabawa” miał wtedy inne, dalekie od „niepowagi”, a dziś już zapomniane znaczenia, np. „zatrudnie-nie”, „zajęcie”. Ale i tak pozostaje w zachęcie na-szego autora ton obietnicy odczuć wcale przyjem-nych. Zresztą wyraz „zabawa” Drużbicki sobie jakoś upodobał, chętnie go używał i w innych wypowie-dziach po polsku. Obietnica zaś w książeczce o śmierci jest naprawdę przekonywająca, wszak kto wiele ćwiczy, kto się uczy, ma wielką szansę, że wreszcie będzie umiał:

To pewna, iż rzecz jest niepochybnie zbawienna i potrzebna wprawiać się w to przed śmiercią, i nauczyć się taki być za żywota, jakim chcesz być, i co chcesz mieć, i uczynić przy śmierci. Bo trudno to umieć, trudniej jeszcze takim być przy konaniu i umieraniu, czego nie umiałeś, cze-goś nie czynił, jakim nie byłeś za żywota i długo przed śmiercią.

Św. Ignacy, autor Ćwiczeń duchownych, spisy-wał je dłuższy czas, gromadził więc doświadczenia, mógł porównywać rezultaty i zmieniać, ulepszać plany poszczególnych czynności. Fascynaci zaś duchowości ignacjańskiej mogli przekazywać do-świadczenia innym ludziom. Podobnie dziś uczest-nicy modnych szkół rodzenia po szczęśliwym pierwszym rozwiązaniu są w stanie stwierdzić, jak bardzo pomogły im „próby” porodu. Tego nie powie nikt, kto umarł skutecznie. Choć siła przekonania, że ćwiczenia są najlepszym sposobem, by nowe doświadczenia nie było dla nas porażające, dawniej i dziś wydaje się wielka.

Pogańska starożytność doceniła pożytki przy-gotowywania się do śmierci. Wprawdzie w kulturze

greckiej miało ono charakter zdecydowanie elitarny, było praktykowane przez wybranych. Sokrates gło-sił, że całe życie prawdziwego filozofa ma polegać na medytowaniu o odejściu z tego świata. Potrafio-no dowodzić, że śmierć nie jest stanem zupełnie dla człowieka nowym i nieznanym. Wierzono bowiem, że już podczas snu dusza odłącza się od ciała, ale także w trakcie rozmyślania opuszcza jego krępują-ce granice. Zatem gdy oddajemy się takiej inten-sywnej aktywności umysłu, to w istocie jakby zni-kamy dla świata na ten właśnie czas i przywykamy do śmierci, „uczymy się umierać”. Takie poglądy przekazał nam później wielki Rzymianin, Cyceron, w Rozmowach tuskulańskich.

Pierwsi chrześcijanie nie odbiegali od podobne-go nastawienia. A przekonania zbliżone do głoszo-nych przez Cycerona wypowiedział św. Jan Złoto-usty w Homilii o Dawidzie i Saulu. Późniejsze wieki, zwane średnimi, będą nawet przygotowywały do użytku wiernych specjalne poradniki. Pierwszym, który zdobył popularność w tym zakresie, był roz-dział z Księgi Mądrości Przedwiecznej niemieckiego dominikanina, bł. Henryka Suzona (ok. 1300-1365), pt. Jak należy uczyć się umierać i czym jest śmierć bez przygotowania, wielokrotnie publikowany osob-no jako Ars moriendi, czyli „sztuka umierania”. Inną, nie mniej znaną przez wieki wypowiedzią na ten temat było dzieło piętnastowiecznego francuskiego teologa i filozofa Jana Gersona Opus tripertitum de praeceptis decalogi de confessione et de arte mo-riendi, często czytane po paryskim wydaniu w 1606 r. Jeszcze bardziej znany mistrz poszukujących doskonałości, Tomasz à Kempis (1379-1471), w książeczce O naśladowaniu Chrystusa nie omieszkał poświęcić sprawie osobnego rozdziału, gdzie też zapisał zachętę: „Błogosławiony, który godzinę śmierci ma zawsze przed oczyma i co-dziennie się do niej przygotowuje” (przeł. W. Lohn, oprac. I. Adamska, Kraków 1981, I, 23).

Zazwyczaj autorzy książek i książeczek z za-kresu sztuki umierania pisali je powodowani osobi-stą sytuacją, głębokim poczuciem bliskości własnej śmierci. Podobnego dziełka nie zabrakło i w szere-gach Towarzystwa Jezusowego, i to dziełka przygo-towanego nie przez byle kogo. Oto sam św. Robert Bellarmin (1542-1621), doktor Kościoła, pod koniec swego życia, a w cztery lata po zwolnieniu przez przełożonych z obowiązków akademickich i urzę-dów ze względu na stan zdrowia, „chcąc się do śmierci przygotować”, spisywał refleksje O siedmiu słowach Pana Jezusa na Krzyżu.

Przypomniane powyżej najważniejsze podręcz-niki dobrej śmierci, tak uznawane przez następne pokolenia, raczej nie wytyczają zasadniczego za-miaru dziełka Kaspra Drużbickiego. Jak sam zazna-cza, nie o dobrą śmierć mu chodzi, która zresztą też jest pożądaną wartością, ale przecież pragną jej także ludzie całkiem niedoskonali, ot, zwyczajni.

Page 43: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 41

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

Jemu zaś zależy na poprowadzeniu czytelników, którzy już są zaawansowani w pielęgnowaniu swej religijności, którzy „są w drodze służby Bożej za-prawieni”, a „przyjścia z tego świata do Boga pra-gną sobie świątobliwie doskonałego i doskonale świątobliwego”.

Ci oczywiście także zaliczają się do mających doświadczyć „dobrej śmierci”. Ale przypada ona na bardzo rozmaitych ludzi. Drużbicki zauważa aż trzy kategorie takich osób. Pierwsza kategoria – to ci, którzy odchodzą z tego świata w stanie łaski, praw-dziwej skruchy za grzechy. Druga kategoria obej-muje osoby wykazujące się intensywniejszą niż przeciętna miłością do Boga, więc podejmują się one specjalnych, nadzwyczajnych dzieł pobożności, kierują się ku Niemu z narastającym, a pielęgnowa-nym przez nich utęsknieniem za życiem wiecznym. Są wreszcie nieliczni wybrani, żarliwością do Stwór-cy tak przepojeni, że ta ich tak spala i wyzbywa sił fizycznych, aż do śmierci doprowadza. Wprawdzie „taki sposób umierania rzadki jest bardzo i osobliwy dar Boski, nie iżby Pan Bóg w tym skąpy był, ale iż ludzie, choć też i święci, bardzo rzadko się do tego sposobnymi czynią”.

Nauka o przygotowaniu się jest adresowana do obu ostatnich grup ludzi, do tych mianowicie, którzy pragną świętości, pragną śmierci świętych, śmierci „kochanków Bożych, [...] gorącej, ognistą miłością Bożą zapieczętowanej śmierci”. Taka tylko jest bo-wiem w oczach Bożych „kosztowna”, jak uczy Psalmista (Ps 116/115, 15). Sam układ książeczki naszego autora rezerwuje zresztą najwięcej miejsca na tę „gorącość”, na siłę woli i uczucia „kochanka Bożego”, gdyż skomplikowany i bogaty program ćwiczeń to tylko preludium do wielostronicowej lek-tury testamentu duchowego. A w tym testamencie większość miejsca zajmuje kunsztowne w wyrazie wyznanie miłości do Boga. Wyznanie, jakiego nie powstydziliby się mistrzowie wymowy z tamtej epo-ki, gdyby mieli wypowiedzieć żar najintymniejszych fascynacji Bogiem. Podobnie pisaliby św. Teresa z Awili czy św. Jan od Krzyża. Po czasach „trubadu-ra Przedwiecznej Mądrości”, bł. Henryka Suzona, po raz kolejny w piśmiennictwie religijnym nastała pora na język nieprzemilczający namiętności. To był znak tamtych czasów, ale czemu by nie twierdzić, że także prawda tamtych ludzi?

Zamiłowanie do ćwiczeń, jakie założyciel Towa-rzystwa Jezusowego pozostawił swoim duchowym córkom i synom (tym wprawdzie przekazał je w pierwszej kolejności, a czy myślał od razu o cór-kach, nie wolno nam tego przesądzać), wynikało z formowania się w armii jego charakteru i poglą-dów na życie. A w wojsku podstawą gotowości jest utrzymywanie dobrego poziomu sprawności przez systematyczne ćwiczenia, no i przede wszystkim, najlepiej – podnoszenie tego poziomu....................... Ani św. Ignacy, ani Kasper Drużbicki nie trakto-wali jednak swych scenariuszy jako nienaruszal-

nych. W planach Ćwiczeń duchownych kierujący tymi, którzy je uprawiają, powinien je dostosowywać do ich potrzeb. U Drużbickiego dotyczy to samego ćwiczącego się: „wolno jest każdemu uczynić z tymi ćwiczeniami, co chce: opuścić, odmienić, przydać, przyłożyć wedle upodobania i smaku swego”.

Zamiłowanie do ćwiczeń, od wieków wpajane różnym grupom ludzi, należało do cech, które pod-nosiły wartość osoby w oczach jej samej, ale i in-nych. Zyskiwało ono szczególny podziw u Greków. To ich upodobanie życzliwie traktował św. Paweł.

Grecy fascynowali się ludźmi, którzy potrafili, dzięki wytrwałości, wypracować sobie cechy, jakie pozwalają przekraczać ograniczenia ciała i ducha. Dochodziło się do tego – oczywiście – przez wiele wyrzeczeń, samodyscyplinę, systematyczność. Sta-rożytni kochali swoich mistrzów olimpiad, w euforii podziwu, z dumą stawiali im pomniki. W ogóle za miłą można uznać tendencję, iż przy całym szacun-ku dla przeciętności, entuzjazm wywołują ci, którzy podejmują się trudu jej przekraczania. Wprawdzie dla pogan jednym z głównych motywów takiego wysiłku była sława. Dla chrześcijan zaś, zapatrzo-nych w cele duchowe – nie indywidualny triumf, ale zapanowanie największego dobra między ludźmi, „królowanie Boga” miało być dominującym i najsil-niejszym pragnieniem podejmowanych trudów.

Czy zatem tylko przesadnią jest zalecenie, by-śmy byli doskonali, jak Ojciec nasz w niebie jest doskonały (Mt 7, 48). Jasne jest przecież, że takiej doskonałości człowiek nie osiągnie, ale sam trud osiągania stanowi istotne zamierzenia zalecenia Pana Jezusa.

W świecie pogańskim nieco inaczej podejmo-wano sprawę harmonii duszy i ciała. Przede wszystkim to właśnie Grecy przyzwyczaili nas do wyraźnego odróżniania tych dwóch komponentów życia człowieka. Oni też zwrócili uwagę, by w wy-chowaniu – któremu chyba najwięcej troski poświę-cili ich myśliciele – zdrowo rozwijać, kształtować tak sprawność mięśni, jak zręczność myśli i prawidło-wość uczuć. Wreszcie zaczęli mówić o ćwiczeniu ducha tak jak o gimnastyce ciała, kondycję moralną ukazywać na podobieństwo zdrowia organizmu. Rzymianie postępowali tym samym tropem. Cyce-ron nauczał w Rozmowach tuskulańskich, jak cho-roba duszy prowadzi do złego, czyli niezgodnego ze sobą samym postępowania przez człowieka. Nato-miast wewnętrzna harmonia, zdrowie wyraża się rozkwitaniem daru mądrości, postępem w cnotach. Wielki nauczyciel retoryki cytował stoików, którzy sądzili nawet, że jeśli zdrowemu ciału może się zda-rzyć choroba, to zdrowej duszy – już nie. Lecz sto-icy ten przywilej niepodatności na uszczerbki przy-znawali wyłącznie ludziom mądrym. Stąd w takiej cenie mieli ćwiczenie intelektu.

Tradycje Biblii, które wyrastały przez wieki, dłu-go nie dzieliły człowieka na sferę duchową i ciele-

Page 44: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  42  

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

sną, lecz traktowały je jako coś jednorodnego. Stąd uwagi o nerkach, żółci czy sercu, dotyczące w isto-cie uczuć czy myśli, w tym samym stopniu odnoszą się do zdrowia tych organów, i to w dosłownym sensie. Nie wymienia się ich tylko, by wykorzystać w przenośnym obrazowaniu. Nie zmienia to jednak postaci rzeczy, że zdrowie musi dotyczyć całego człowieka. A więc nietrudno było znaleźć świętym autorom Narodu Wybranego wspólny język z po-gańskimi myślicielami, co dokumentują te najpóź-niejsze księgi Starego Testamentu, które były two-rzone w kręgu kultury hellenistycznej.

Jednak dobrze wyćwiczone ciało miało dla po-gan pewien powab, który dla Żydów mógł być odra-żający. To powab zwycięstw w igrzyskach, a one pielęgnowały związki z kultami bożków. Co więcej, atrakcyjność wygrywania powodowała też, że osią-gało się je przez okrucieństwo. Nie zauważali go entuzjaści, ale Żyd, który na to, co związane z kul-tem bożków, patrzył jak na zdziczenia człowieka. To właśnie w pismach żydowskiego myśliciela z Alek-sandrii, stolicy ówczesnego naukowego i kultural-nego świata, mianowicie – w dziełach Filona znaj-dujemy odniesienia duchowej kondycji człowieka do sportu, do biegu czy zapasów, zupełnie podobne do tych, jakie nieco później zapisze św. Paweł w li-stach. W księdze O rolnictwie Filon przestrzega przed rywalizacją o dwuznaczne nagrody w „żało-snych zawodach”, gdyż wierzącemu w jedynego Boga godzi się „zwyciężać w prawdziwie świętych igrzyskach”. W pogańskich zaś

[...] pierwszą nagrodę bierze ten, kto pokonał rywala w walce wręcz, przycisnąwszy go piersiami lub plecami do ziemi, albo ten, kto potrafi walczyć na pięści lub wy-stępować w pankrationie i nie waha się użyć wobec przeciwnika wszelkiego rodzaju przemocy i wyrządzić mu krzywdę. Wśród zwycięzców są i tacy, którzy starannie i dokładnie ostrzą i hartują kawałek żelaza, uzbrajają nim obie ręce i mierzą w głowę i w twarz przeciwników, a gdy uda im się zadać cios, druzgocą ich ciała i potem otrzy-mują wieńce i nagrody za swe bezlitosne okrucieństwo. Jaki rozsądny człowiek nie wyśmiałby innych zawodów z udziałem biegaczy lub pięcioboistów, którzy starają się skoczyć jak najdalej, przebiegają wyznaczone odległości i współzawodniczą między sobą w szybkości nóg? Prze-cież w biegu pokonają ich bez większego wysiłku i bez zmęczenia nie tylko duże zwierzęta, takie jak sarna czy jeleń, ale nawet bardzo małe, na przykład szczenię lub zajączek (Pisma, przeł S. Kalinkowski, t. 2, Kraków 1994).

W tejże samej księdze odwołuje się do wyobra-żeń z dziedziny sportu, by powiedzieć o kondycji religijnej. Mówi o drodze pobożności i o tych, którzy wbiegają na nią jak zawodnicy. Są oni narażeni na potknięcia i brak tchu, „ponieważ każda istota stwo-rzona napotyka na rozliczne przeszkody”. Jedyne co w takim wypadku może czynić, to unikać świa-

domego błądzenia oraz nie trwać w mimowolnych błędach.

Ćwiczenie się w doskonałości, takie właśnie przesłanie znajdujemy w listach św. Pawła, który wszak potrafił bez wstrętu rozumieć fascynację Greków ludzkim wyczynem. Zrozumiałe zatem się staje, dlaczego Apostoł Narodów ćwiczenie się sta-wia w centrum zaleceń kierowanych do głównego i bezpośredniego adresata 1 Listu do Tymoteusza. Tenże adresat nie budził zapewne respektu u po-wierzonych sobie ludzi, dlatego że był osobą sto-sunkowo młodego wieku (1 Tm 4, 12). W pierwot-nym Kościele lokalne stuktury nieraz były jednocze-śnie społecznościami domowymi, rodzinnymi, tak że starszeństwo wieku i funkcja przełożonego często stanowiły jedno i to samo. Grecki wyraz presbyteros wyrażał oba znaczenia, odnosił się tak do wieku człowieka, jak i do starszeństwa w hierarchiach funkcji, czyli do przełożeństwa. Młody Kościół przy-jął to słowo, a właściwie zachował z językowej prak-tyki ówczesnych synagog, tym bardziej że role ro-dzinne i religijne – jako się już rzekło - łączyły się często ze sobą.

Św. Paweł zdaje sobie sprawę, że młodziutki Tymoteusz powinien w jakiś sposób zjednać powie-rzonych sobie ludzi, że powaga udzielonych mu święceń wymaga jeszcze wysiłku samego człowie-ka. Jako presbyteros jest przecież przełożonym, ale jego wiek nie daje mu jeszcze takiego posłuchu, jaki ma starszy bardziej zaawansowany w latach. Apo-stoł radzi swojemu przyjacielowi i współpracowni-kowi:

To przekładając braciom, dobrym będziesz sługą Chrystusa Jezusa, wychowanym w słowach wiary i nauki dobrej, do której doszedłeś. A nikczemnych i babich ba-śni strzeż się, a ćwicz się w pobożności. Albowiem ciele-sne ćwiczenie do mała jest pożyteczne, lecz pobożność do wszystkiego jest pożyteczna, mając obietnicy żywota, który teraz jest, i przyszłego. Albowiem w tym pracujemy i złorzeczeni bywamy, że nadzieję pokładamy w Bogu żywym, który jest Zbawicielem wszystkich ludzi, a naj-więcej wiernych. Żaden młodością twą niech nie gardzi, ale bądź przykładem wiernych w mowie, w obcowaniu, w miłości, w wierze, w czystości (1 Tm 4, 6-8.10.12).

Apostoł, podobnie jak i inni autorzy jego cza-sów, „ćwiczenia cielesne” przeciwstawia wysiłkowi duchowemu, przez który tu rozumie się pobożność. Nie znaczy to jednak – dodajmy na marginesie – że potępia w ogóle sportowy wysiłek. Chodzi mu raczej o to, z czego pożytek jest nieporównanie istotniej-szy niż z gimnastyki. Właśnie w nawiązaniu do tej apostolskiej nauki w chrześcijaństwie rozwinie się idea ćwiczeń duchowych, w języku staropolskim przymiotnikiem „duchowne” oznaczonych (kiedyś bowiem taki właśnie wyraz nie wskazywał wyłącznie tego, co dotyczyło duchowieństwa).

Ćwiczenie się w doskonałości (ascezie) – znów dopowiedzmy na marginesie – ceniły i propagują

Page 45: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 43

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

wszystkie wielkie religie świata. Najczęściej spoty-kamy się w nich dodatkowo z wyspecjalizowanymi wspólnotami, o których wiemy, że ich celem jest poświęcanie się udoskonalaniu własnej osoby. W chrześcijaństwie od starożytności takimi społecz-nościami są zakony.

Członkowie Kościoła nawiązywali do idei św. Pawła, aby ćwiczyć się, „gimnastykować się” w po-bożności, a czynili to w bogaty w pomysły, różnoraki sposób. Wiele razy po metody pracy nad własną doskonałością duchową sięgali również ludzie świeccy, a nie tylko duchowieństwo czy osoby za-konne. Bardzo znana jest popularność, jaką zdoby-wała książeczka O naśladowaniu Chrystusa Toma-sza à Kempis. To dziełko ascetyczne wyrasta wła-śnie z fali nowej pobożności laikatu, jaka wypłynęła w Europie Zachodniej w XIV i XV w., mimo że sam autor był duchownym, augustianinem. Wprawdzie jako pierwotnych adresatów wprost wskazał osoby żyjące we wspólnotach zakonnych, i to chodziło mu o „dobrych zakonników”, ale jego przesłanie trafiło szybko do ludzi wszystkich stanów. Uczył zatem tych swoich „dobrych zakonników” przede wszyst-kim, że postanowienia dotyczące postępu w dosko-nałości muszą się opierać na Bożej łasce, a nie na wyrozumowanej strategii (zob. też Jr 10, 23). Brał pod uwagę różne zakłócenia w odbywaniu ćwiczeń, szczególnie zaś te, których źródłem opieszałość czy zaniedbanie. Najważniejsze zaś – jego zdaniem – są silna wola i intencja. Zachęcał:

Starajmy się, ile tylko możemy, bo i tak zapewne nie podołamy wszystkiemu. Zawsze jednak coś pewnego trzeba postanowić, zwłaszcza w tym, co stanowi najwięk-szą przeszkodę. Mamy badać i porządkować zarówno nasze sprawy wewnętrzne, jak zewnętrzne, bo postęp nasz w dobrym zależy od jednych i drugich (XIX, 3).

Inny wielki nauczyciel ćwiczeń chrześcijańskiej doskonałości, Wawrzyniec Scupoli (1530-1610), którego dzieło wywarło wpływ na myśli i działania św. Franciszka Salezego, jeszcze bardziej niż To-masz à Kempis zobowiązywał swych duchownych i świeckich naśladowców do uwagi, do samokryty-cyzmu w stosowaniu pobożnych praktyk. Obawiał się bowiem, że nieuwaga i rutyna mogą pozbawić je dobroczynnego wpływu, a nawet uczynić źródłem grzechu osób praktykujących ascetyczne zalecenia:

[...] jeżeli tymi tylko ćwiczeniami zaprzątnione, zo-stawiają swe serce na łup złych skłonności i zaczajonego szatana, który widząc, że z prostej zboczyły drogi, nie tylko nie wzbrania im oddawać się z upodobaniem wspomnianym ćwiczeniom, lecz nadto próżnym im my-ślom schlebiając, dozwala im błąkać się złudzeniami po rozkoszach rajskich, wśród których mniemają, że już są podniesione do chórów anielskich, i że wewnątrz siebie czują już samego Boga, a tak się zatapiając w rozmyśla-niach zbyt głębokich, dziwnych i odurzających, zapomi-nają niejako o świecie i o stworzeniach, i zdaje im się częstokroć, że są już porwane do trzeciego nieba (Walka duchowna, przeł. A. Jełowicki, Kraków 1869).

Myśli więc o niebezpieczeństwach, które czyha-ją na zbyt rozmiłowanych w sobie, pysznych. Im to może się niechybnie zdawać, że mogą sobą za-chwycić Boga, tak jak próbują olśnić ludzi, a w gruncie rzeczy dążą tylko do odbierania wyra-zów podziwu lub samozachwytów. Tracą bowiem szybko poczucie rzeczywistości. Diagnoza o. Waw-rzyńca Scupolego zbiega się całkiem z ustaleniami współczesnej psychologii. Nieraz bowiem ma ona do czynienia z omamami wywołanymi właśnie chorą pobożnością. O. Scupoli wskazuje źródło takiej cho-roby, umieszcza je tam gdzie i Tomasz à Kempis, a mianowicie w ignorowaniu działania Boga i zadu-faniu w sobie. Zadufaniu takim aż, że nie pamięta się, że On otacza miłością wszystkie swoje stwo-rzenia. Nie pamięta się też, iż jako ludzie na ziemi nieustannie jesteśmy podatni na zło, nawet gdy praktykujemy drogę pobożności. Możemy zatem stwierdzić, że podobnie jak starożytni w swym kry-tycyzmie potrafili dostrzec i zdemaskować drugą, zdradliwą stronę poddawania się ćwiczeniom ciele-snym, gdy nie są one na wodzy sumienia, tak rów-nież mistrzowie ascezy pamiętali, że samo tylko duchowe „wygimnastykowanie” nie czyni jeszcze automatycznie człowieka dobrym.

Oczywiście Scupoli ukazuje wszelkie zasadzki na dobro duszy jako szczególnie przerażające. A czyni tak, gdyż za motto obiera stwierdzenie z Księgi Joba, że nasze życie jest walką (Jb 7, 1), i to taką, w której nie wolno spocząć, ba, niejako nie należy dążyć do uwolnienia się od przeciwników. Nie chodzi o pozbycie się ich, ale o nieustanny z nimi bój. Można powiedzieć, że o. Wawrzyniec bierze pod uwagę tylko życie w konwulsjach du-chowych potyczek, inne zaś postawy przyjmuje jako nierozumne, wynikające z głupoty i pychy.

Na pewno inaczej spojrzymy na obraz duszy broniącej się i atakowanej, jaki tworzy Scupoli, gdy uświadomimy sobie, że Walkę duchowną napisał po strasznych przejściach osobistych. Oto bowiem padł ofiarą fałszywych oskarżeń, a ich siła była taka, że wycofał się z działalności wziętego spowiednika, z której przedtem zasłynął. Były to jednak czasy, w których oczywiste było, że nie godzi się pełnić funkcji związanych z odpowiedzialnością za innych, gdy nosi się na sobie odium złej, choćby i kłamliwej opinii, dopóki owej się nie oczyści. Ale poza osobi-stymi czy psychologicznymi czynnikami trzeba też uwzględnić długą tradycję, która życie osoby dążą-cej do doskonałości zestawiała z życiem bojownika, żołnierza; tak św. Paweł już porównywał Tymote-usza (2 Tm 2, 2). Twórca monastycyzmu Zachodu, św. Benedykt w swojej Regule przedstawiał ana-choretów jako ludzi, którzy „dobrze wyćwiczeni” we wspólnotach zakonnych, mogą potem „samotnie wojować”, co wtedy znaczyło – pełnić służbę dla dobra Kościoła (T. M. Dąbek, Przełożeństwo w Re-gule św. Benedykta. W: Za przewodem Ewangelii

Page 46: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  44  

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

Profesja monastyczna. Oprac. Benedyktyni Tyniec-cy, Tyniec 1986).

Jedno u dawnych mistrzów stanowi wyraźną dyrektywę ćwiczeń. Wszyscy oni twierdzą, że życie człowieka oddanego Bogu wymaga męstwa. Takie życie nie przebiega w spokoju, póki atakowanego zewsząd przez zło Pan nie obdarzy pociechą i nie wyprowadzi z zasadzek (pokazuje to Psalm 62/61). Takiej postawy oczekiwano od rycerza w boju. Chodzi więc o jedną z odmian „męstwa bycia”, które tak wszechstronnie w XX w. scharakteryzował Paul Tillich. Także Ćwiczenia duchowne św. Ignacego podnoszą tę sprawę:

Podobnie właściwością nieprzyjaciela jest tracić siły i odwagę i uciekać ze swymi pokusami, jeśli osoba ćwi-cząca się w rzeczach duchownych stawia odważnie czo-ło pokusom nieprzyjaciela i działa wręcz odwrotnie. A znów jeśli osoba ćwicząca zacznie się lękać i tracić odwagę pod naporem pokus, wtedy nie ma na całej ziemi bestii bardziej dzikiej niż nieprzyjaciel natury ludzkiej w dążeniu do spełnienia swego przeklętego zamiaru z nadmierną przewrotnością (przeł. M. Bednarz, oprac. J. Sieg, Kraków 1995, s. 325).

I Drużbicki, jako wierny uczeń św. Ignacego, niegdyś rycerza, a potem dopiero zakonnika – wpi-suje męstwo jako intencję prośby, którą powinniśmy zawrzeć w duchowym testamencie: „Daj mi, Boże, ostatecznie boleści i wszystką nędzę ciała mego z Jezusem moim dla mnie ukrzyżowanym i skato-wanym cierpliwie i mężnie znosić”. Przy własnej śmierci bowiem – co do tego poznański jezuita nie pozostawiał wątpliwości – odwagi duchowej potrze-ba nawet najlepszemu człowiekowi.

Będzie miał jej więcej, będzie czuł się pewniej, jeśli zbierze się do systematycznego pielęgnowania darów męstwa. Zatrzymajmy się zatem nieco przy najbardziej zauważalnym wymiarze propozycji ćwi-czeń w umieraniu, mianowicie przy ich szczegóło-wym rozplanowaniu w czasie. Poznański jezuita rozpisuje je bardzo dokładnie – znów podobnie jak założyciel jego zakonu. Kiedy po raz pierwszy czyta się Naukę o przygotowaniu, takie szczegółowe roz-planowanie może zdumiewać. Ale gdy się chwilę zastanowimy, dokładność rozplanowania wszelkich czynności w czasie staje się jakby mniej obca. Tyle że podobieństwa z niby-racjonalnym życiem osób dziś dobrze zorganizowanych prowadzą do wnio-sków, które wiele mówią o pokoleniach teraz żyją-cych.

Bo przecież to szczegółowe rozpisanie czynno-ści ćwiczącego się w umieraniu, rozłożenie ich na dni, tygodnie, miesiące nieodparcie przypomina żmudne i długotrwałe leczenie chorego ciała. W takim wypadku, jak wiemy, ścisłe przestrzeganie terminów terapii jest przedstawiane pacjentowi jako warunek skuteczności. Ale nie tylko takie skojarze-nie... ileż to bowiem poświęcenia, regularnych za-biegów, terminowych ćwiczeń wymaga troska

o zbudowanie lub utrzymanie oczekiwanego wyglą-du ciała – pobytu w siłowniach, na aerobikach czy w gabinetach (tzw.) odnowy biologicznej. A także – regularność w nauce upragnionego języka obcego, muzyki, tańca czy trenowaniu wybranej dyscypliny sportu. Zapewne jednak bilans podobnych do wy-mienionych powyżej przykładów byłby dosyć oczy-wisty – więcej ich dotyczy dziś pokierowania ciała ku widocznym efektom. Współczesna kultura, szczególnie w jej masowym, czyli dominującym globalnym wydaniu, raczej nie zauważa w pierwszej kolejności, że podobna systematyczność może się przytrafić przy niestandardowym podejmowaniu praktyk religijnych, np. przy zaangażowaniu w ruch Żywego Różańca. O innych jeszcze typach praktyk, choćby medytacji, szczególnie gdy nie należą do chrześcijańskich, pewnie usłyszymy już częściej, niechby i z wywiadów z tą czy inną osobą znaną z bycia kimś znanym.

Wprawdzie nie ilościowo, ale w sensie samego skutku angażującego osobę praktykującą program podawany przez Drużbickiego, samego zaabsorbo-wania ciała jest niemało. Tym bardziej że kultura baroku lepiej o onym pamiętała niż jej poprzednicz-ki. Jakkolwiek próba zestawienia harmonogramu ćwiczeń przepisywanych przez siedemnastowiecz-nego poznaniaka z warunkami życia dzisiejszego człowieka, przede wszystkim świeckiego, kogoś niepraktykującego reguł zakonnych, musi być nie-trafna. Drużbicki przecież objawił się jako harmono-gramista, kiedy rytm codzienności i jej tempo były nieco inne. Nie zmienia to faktu, że przecież jest obecnie tak wiele ludzi, którzy mimo przyspieszo-nego nieraz do szaleństwa biegu aktywności, na-rzucają sobie owe inne rygory, o których dopiero co wspomnieliśmy.

Cdn.

Page 47: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 45

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

Lech Ludorowski

PODRÓŻ DO SZTOKHOLMU I NOBLOWSKI TRYUMF SIENKIEWICZA

Henryka Sienkiewicza szesnastodniowa podróż

do Sztokholmu po literacką Nagrodę Nobla – jedyna tego rodzaju, pod wieloma względami bodajże naj-ważniejsza, najbardziej tryumfalna – podróż jego życia – była wydarzeniem bezprecedensowym. Po-dróż, jakiej nie doświadczył przed nim żaden z pol-skich pisarzy. Na następny zaś – laur sztokholmski – wypadło poczekać do roku 1924. Niestety, ciężko chory nasz drugi Noblista, autor Chłopów, nie mógł go już osobiście odebrać. Dopiero 75 lat po tryumfie twórcy Quo vadis? godnością tą uhonorowano trze-ciego polskiego pisarza.

Ten dwutygodniowy, tak ważny, interesujący a tak mało jeszcze znany epizod życia Sienkiewi-cza, (przedstawiany od wielu lat we wcześniejszych pionierskich w tych kwestiach studiach autora tego szkicu) zasługuje na szczegółowe i pełniejsze po-znanie. Prezentuje je właśnie obecne opracowanie. Na podstawie – znanych mi od dawna – świetnych „reportażowych” listów pisarza do jego żony, Marii z Babskich i nowych kwerend, można przedstawić z diariuszową dokładnością cały przebieg tej „wy-prawy” i fascynującej, i trochę stresującej, i niezu-pełnie bezpiecznej dla Sienkiewicza (niemile prze-cież widzianego przez władze w Berlinie za jego międzynarodową antypruską publicystykę), zwłasz-cza kłopotliwego, ryzykownego, przejazdu kolejami niemieckimi (autor Krzyżaków obawiał się szykan, nawet zatrzymania go w Niemczech). Podróż tę

poznajemy od pierwszego do ostatniego dnia, od wyjazdu z Krakowa (1 grudnia, w piątek 1905 r.) do powrotu tamże (w sobotę, 16 tegoż miesiąca wie-czorem), pociągiem (z przeprawą kolejowo-promową) do Szwecji (przez Wiedeń, Berlin, Ko-penhagę) i krótszą trasą do Kraju (Kopenhaga, Ber-lin, Wrocław, Bogumin) oraz kolejne dni sztokholm-skie ze szczegółowymi, barwnymi i dowcipnymi relacjami o głównych „ceremoniach” 10 grudnia: laudacjach i wręczeniu nagrody, bankiecie i „mowie” (po francusku) laureata, a także późniejszych: obiad u Króla, u „akademików szwedzkich”, przyjęcie u Alfreda Jensena.

Autor Quo vadis? nie spodziewał się, że pięć lat po oficjalnym zgłoszeniu (pisałem o tym wielokrot-nie) jego kandydatury do literackiego Nobla przez Stanisława Tarnowskiego, znakomitego profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego, nieoczekiwanie przy-będzie do Krakowa w listopadzie 1905 roku wybitny krytyk, poeta, miłośnik i tłumacz literatury polskiej, Alfred Jensen, by wręczyć mu oficjalny list Carla Dawida af Wirsena, „stałego sekretarza Szwedzkiej Akademii”, z zaskakującym zawiadomieniem o przyznaniu tej najważniejszej światowej nagrody i zapraszający od osobistego udziału w ceremonii jej wręczenia 10 grudnia 1905 r. Po krótkich waha-niach Sienkiewicz zdecydował się na wyjazd do Szwecji (w towarzystwie Bronisława Kozakiewicza, tłumacza jego utworów na francuski) i potwierdził swoje przybycie w pełnej serdeczności i kurtuazyj-nej elegancji odpowiedzi z dnia 29 listopada 1905 do Carla D. af Wirsena.

Warto ten list przytoczyć w całości.

***

List H. Sienkiewicza z 29.XI. 1905 do Carla D. af Wirsena

Szanowny Panie, Proszę mi wybaczyć, jeśli moja odpowiedź przycho-

dzi z opóźnieniem, ale natychmiast po moich spotka-niach z Al. Jensenem, zostałem wezwany na kilka dni do Warszawy – a nie chciałem stamtąd do Pana pisać, wie-dząc, że nasza korespondencja (zwłaszcza z zagranicą) jest często cenzurowana. Wymagana tajemnica nie mo-głaby więc być zachowana do wyznaczonej daty.

I oto znowu jestem w Krakowie, i spieszę napisać do Pana, aby gorąco podziękować za Pański tak pochlebny i zobowiązujący list.

Informacja, którą mi Państwo przesyłacie, bardzo mnie uszczęśliwia – tym bardziej, że to chwalebne wy-różnienie, którym mnie zaszczycacie, nie biorę tylko dla siebie – lecz odnoszę je do mojego kraju, do naszej lite-ratury – tak starej, tak bogatej i sławnej, a jednocześnie

Page 48: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  46  

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

tak niszczonej, że często jej przedstawiciele są traktowa-ni (za sprawą prawdziwej czy umyślnej pomyłki) i cyto-wani jako Rosjanie. Trzeba zauważyć, że ostatnio ta sytuacja zaczęła się zmieniać – tym bardziej, ta między-narodowa nagroda przyznana przez Akademię Szwedz-ką jest uroczystą afirmacją naszej roli i naszego udziału w światowym ruchu intelektualnym i kulturalnym.

Zrobię wszystko co w mojej mocy, aby przyjechać w wyznaczonym terminie i aby wyrazić swoje podziękowa-nie oraz swoją wdzięczność dla Pańskiej Akademii oraz dla Pańskiego szlachetnego narodu.

Proszę Pana o przyjęcie wyrazów najgłębszego sza-cunku.

Henryk Sienkiewicz

Kraków, Wolska 16 29 XI1905 Tą radosną wiadomością podzielił się również

z najbliższymi, z córką Jadwigą i synem Henrykiem, którego prosił (zgodnie z oficjalnymi wymaganiami „stałego sekretarza”) o pełną dyskrecję.

Kochany Heniu. Wiem, że [...] można Ci tajemnicę, na której wielce

zależy, powierzyć. [...] Otóż moje wyjazdy do Warszawy, powroty i znowu wyjazdy objaśniają się potrzebą zała-twienia rozmaitych publicznych i prywatnych interesów przed dłuższą podróżą, bo aż do Sztokholmu.

Tak jest! Przyznano! I to jest dobra nowina i osobista i prywatna. Około siedemdziesięciu tysięcy rubli dziwnie Oblęgorkowi pomoże, a zwycięstwo literatury polskiej w szrankach, w których występuje cały świat, to radość po prostu powszechna i rzecz ze wszystkich najważniej-sza. Sekretu chcą aż do 10 grudnia z tamtej strony, nie chcąc widocznie narazić się za wcześnie na wrzaski pruskie i zawiadomienie urzędowe Rosji. Muszę tedy jechać, bo inaczej trzeba by i monetę, i złoty medal ode-słać do Petersburga.

Wybrał więc trasę przez Wiedeń. Dłuższą, tak

dobrze sobie znaną (przemierzaną setki razy od pierwszego swego zagranicznego wyjazdu do au-striackiej stolicy na Światową Wystawę Wiedeńską w lipcu 1873 r. w charakterze korespondenta prasy warszawskiej), lecz niezbyt bezpieczną, właśnie ze względu na owe „wrzaski pruskie”. Był przecież wówczas Sienkiewicz – a warto to przypomnieć – za nieugiętą obroną rodaków (m.in. w głośnej spra-wie wrzesińskiej) w swojej znakomitej, odważnej międzynarodowej publicystyce – przedmiotem ha-katystycznej brutalnej nagonki i ostrych ataków na-cjonalistycznej prasy niemieckiej – mogły go więc spotkać również różnego rodzaju administracyjne szykany (łącznie z zakazem bezpośredniego prze-jazdu przez terytorium kajzerowskiej monarchii, czego przecież doświadczył kilka lat wcześniej, gdy w 1899 policja pruska uniemożliwiła autorowi Krzy-żaków obejrzenie pola Grunwaldu). A że nie była to zbyteczna ostrożność, świadczy prowokacyjne za

chowanie się części wrogo nastawionych do pol-skiego pisarza pruskich dyplomatów podczas jego przemówienia na uroczystym bankiecie 10 grudnia 1905 (o czym nieco później). 1 grudnia (w piątek) wyjechał więc nocnym pociągiem do stolicy Austrii. Lubił ją, znał dobrze, był tu stale obecny, prawie zadomowiony rokrocznymi przyjazdami, krótkimi postojami i dłuższymi pobytami w okresie 1873-1914. Gdyby wszystkie te odwiedziny oraz czas kuracji letnich i rekreacji w pobliskim Kaltenlentge-ben zsumować – dałoby to prawie cztery lata – przemieszkiwania (przebywania na różne sposoby) w Wiedniu. Mógł tu więc spokojnie czekać (nie bu-dząc specjalnego zainteresowania policji) na przy-bycie Bronisława Kozakiewicza, który przyjechał z Paryża (prawdopodobnie) w poniedziałek, 4 grud-nia. Sam zaś systematycznie informował o wszyst-kim swoją żonę, Marię (z Babskich), „Marka”, „Ma-rytkę”, swojego „najmilszego kotka” (jak ją pieszczo-tliwie nazywał), dzięki czemu powstał dość dokładny diariusz owych ważnych (a tak mało znanych) w jego biografii i dla naszej literatury dni grudnio-wych (1-14) pamiętnego roku 1905.

Pisał tedy do żony, zaraz po przybyciu do Au-strii, w sobotę 2 grudnia: „Z Wiednia będę pisywał co dzień, z drogi w miarę możliwości, z Kopenhagi i Sztokholmu również co dzień. Cieszę się już teraz nie tyle samą nagrodą, jak chwilą powrotu do Mar-ka, mojego Kotka najmilszego i mam nadzieję, że za jakie dwa tygodnie, lub nawet mniej, chwila ta nastąpi. Potem trzeba się będzie na jaki tydzień lub dwa schować jak mysz pod miotłę”.

W kolejnym liście (Wiedeń, poniedziałek, 4 grudnia) zawiadamia „Marka” o przybyciu Koza-kiewicza i trasie dalszej podróży przez Berlin (wy-jazd rano we wtorek, 5 grudnia) do Warnernünde; stąd przeprawa przez cieśniny „ogromnym statkiem” przystosowanym do przewozu pociągów. W Kopen-hadze staną następnego dnia rano. Ale dzieli się również jeszcze jedną, trochę mniej pomyślną (tak ją właśnie przyjął) wiadomością.

Oto „tajemnica przestała być już tajemnicą, al-bowiem jeden z dzienników tutejszych umieścił de-peszę ze Sztokholmu z podaniem wiadomości. Pewno, nim ten list odbierzesz, będzie już i w kra-kowskich. W pierwszej chwili nie było mi przyjem-nie” [podkr. L.L.]. Uspokaja go nieco oficjalna „de-peszowa” forma enuncjacji (chociaż mógł to być również tzw. „przeciek”, mający mu zaszkodzić w oczach międzynarodowej opinii, lub utrudnić przy-bycie do Szwecji, czego pisarz wykluczyć nie mógł – zbyt bowiem dobrze znał – jako dziennikarz, pu-blicysta, autor drukujący w gazetach niemal wszyst-kie swoje utwory beletrystyczne, przez całe swoje życie związany z prasą – podstępne działanie dziennikarskiej pogłoski, plotki, „przecieku”. Mogła to być dla niego po prostu zła wiadomość. Czekała

Page 49: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 47

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

o przecież wielogodzinna jazda pociągiem przez całe Niemcy!

Sienkiewicz poczuł się więc naprawdę nie-zręcznie. Wszak zobowiązał się do pełnej dyskrecji, przeto całą drogę odbywał incognito, przestrzegając warunków przyrzeczonej tajemnicy do tego stopnia, że niemal u celu podróży, już w Kopenhadze, nie użył własnego, lecz wystąpił przezornie pod nazwi-skiem towarzyszącego mu tłumacza. Stąd więc obaj panowie wpisali się w księdze gości hotelowych jako bracia: Bronisław i Henryk Kozakiewiczowie. Postępował tak – dodajmy – nieraz w licznych pe-regrynacjach zagranicznych, używając dla ochrony własnej prywatności różnych pseudonimów, takich jak Hugo Sebastian Oszyk (była to oczywista aluzja do herbu rodowego przodków po mieczu) czy de Simonis (ten pseudonim chronił go przed wścibski-mi w podróży poślubnej z Marią Babską w czerwcu 1904 r. w hotelu „Britania” w Wenecji). W ten sprawdzony sposób często zmniejszał niekorzystne dla siebie skutki własnej popularności. Tym razem jednak wiadomość o przyznaniu Nobla (mogła ona przecież zaszkodzić pisarzowi, narażając go na zarzuty, że sprowokował ją własną lekkomyślną niedyskrecją, czy może nawet celowo sam zainspi-rował) wypływała z kręgu Akademii Szwedzkiej i nie należała do plotek, (jakie co pewien czas krążyły w prasie krajowej o autorze Quo vadis? i które on, nieraz nimi poirytowany, często musiał prostować. Była to przecież informacja prawdziwa, być może uzyskana odwiecznym skutecznym sposobem żur-nalistów jako tzw. „przeciek” do prasy. Z pewnym wahaniem depeszę ze Sztokholmu wziął Sienkie-wicz za wydarzenie przyjemne, ponieważ wiado-mość ta „jutro rozebrzmi po całym świecie – i cieszy mnie myśl, że Kraków (napisał do żony 4 grudnia) będzie składał życzenia Markowi, a Marek będzie mówił »ha!«”.

Podróż przez Niemcy przebiegła jednak bez in-cydentów.

W środę, 6 grudnia, przed południem przywitała ich Kopenhaga pogodna, rozjaśniona słonecznym blaskiem, względnie ciepła, jak na tę porę roku. W liście do żony – wysłanym jeszcze tego samego dnia z duńskiej stolicy – znajdujemy następującą relację o tej części podróży: „Droga w nocy” (a przeprawa przez cieśniny odbyła się również nocą bez konieczności opuszczania sleepingu). „Pociąg wjeżdża” wprost „jak w futerał w ogromny statek i nie widać nic”. Później już „lądem od portu do Kopenhagi jedzie się około dwóch godzin. Po drodze rozedniało... Kraj równy, szronem okryty, drzew i lasów dużo, zagajniki w porównaniu do ob-lęgorskich marne. Domki białe ze słomianymi da-chami zielonymi od mchów. Olszyny, stawki, borki sosnowe, równina i melancholia szaroperłowa. My-ślałem o Dziecku i żałowałem, że nie widzi tego krajobrazu, bo to w jej stylu”. A dalej jeszcze parę

uwag o specyfice i wysokim poziomie („uprawa tu bajeczna”) duńskiego rolnictwa (co można zobaczyć z okien pociągu). „Kominów fabrycznych nadzwy-czaj mało, nie ma tego parszywego przemysłu, tylko rolnictwo bajeczne i uprzemysłowione zupełnie daje zamożność i spokój”.

Postój w Kopenhadze trwać będzie trzy dni i staje się – jak zawsze podczas wszystkich podróży zagranicznych twórcy Trylogii – okazją do inten-sywnego poznawania dzieł sztuki zgromadzonych w sławnych muzeach i galeriach europejskich cen-trów kultury we Włoszech, Francji, Grecji, Niem-czech, Hiszpanii, czy też sztuki urbanistycznej od-wiedzanych wspaniałych miast (jak Ateny, Rzym, Wenecja), którym poświęcał całe stronice, piękne i mądre, swych listów prywatnych i reportaży. I tym razem było podobnie. Sienkiewicz w towarzystwie pana Bronisława zwiedził największą osobliwość Kopenhagi – ogromne muzeum najwybitniejszego rzeźbiarza duńskiego, czołowego reprezentanta stylu klasycystycznego w tej dziedzinie sztuki euro-pejskiej, Bartela Thorvaldsena (1768?-1844) tak dobrze kojarzącego się w Polsce dzięki jego wspa-niałym, wznoszonym przez kilka lat pomnikom Mi-kołaja Kopernika (1830) i ks. Józefa Poniatowskiego (1832), które z niezwykłą harmonią wkomponowały się w architektoniczną urodę stolicy.

W czwartkowym liście (z 7 grudnia do Marii) tak oto (nieco w tonie żartobliwym) zrelacjonował swoje wrażenia.

Dziś zwiedziliśmy muzeum Thorvaldsena. Był to

wielki klasyk, który dziś wydaje się konwencjonalny, ale który sztukę odtwarzania starożytnej rzeźby doprowadził do najwyższego stopnia, przy tym narzeźbił tyle, ile Kra-szewski napisał. Tysiące figur, tak że wielki gmach jest zupełnie zapełniony. Jest tam także galeria obrazów, które stanowiły jego własność. Po większej części ogromnie podłe. Jutro zobaczymy muzeum malarstwa – dodaje pan Henryk – gdzie spodziewam się znaleźć wię-cej rozkoszy.

Trudno przypuścić, żeby Sienkiewicz – entuzja-

sta i znawca malarstwa – zrezygnował z obejrzenia kopenhaskich zbiorów, szkoda jednak, że swoich refleksji nie przekazał w kolejnych koresponden-cjach.

W miarę zbliżania się do celu skandynawskiej wyprawy Sienkiewicz, człowiek światowy, czuł się jednak nieswojo, niepewnie: jak zniesie on psy-chiczne trudy zwieńczenia Noblowskimi laurami. Kopenhaskie listy są właśnie szczególnym świadec-twem, jakże naturalnych (w takiej sytuacji) przeżyć pisarza, jego „znerwowania”, „duchowego zmęcze-nia”, niepokoju, napięcia przed nadciągającym stre-sem sztokholmskiego finału, wreszcie – marzenia o jak najszybszym powrocie do zwykłości codzien-nego życia, pragnienia „świętego spokoju”. Zwierza

Page 50: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  48  

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

się więc z męczących go obaw i nastrojów w liście z 6 grudnia 1905 r.

„Co to za rozkoszne marzenia ta droga powrot-na! To jedno mnie podtrzymuje, bo zresztą taki je-stem duchowo zmęczony, taki znerwowany, że gdyby nie myśl o powrocie do Marka i dzieci nie wiem, jak bym wytrzymał te szwedzkie uroczysto-ści”.

Liczy jednak, że psychiczne trudy sztokholm-skiej fety okażą się w praktyce mniej męczące, a sama uroczystość – spokojniejsza.

„Chwilami jednak myślę, że jako ludzie rozumni może nie zechcą mnie zbyt męczyć i urządzą wszystko z większą prostotą niż się spodziewam. Oby tak było! W każdym razie podszepnie im to Kozakiewicz, który z tego względu może się okazać bardzo pomocny i potrzebny”.

Zresztą, objawy pewnego „spanikowania” były tylko chwilową słabością. Ostatecznie, Sienkiewicz – prawdziwy europejczyk, świetnie znający kulturę, przeszłość i współczesność Starego Kontynentu, trwale w nim zadomowiony – pisarz światowy – nie cierpiał (przy całej swojej skromności) na żaden kompleks niedowartościowania. Mógł czuć się i czuł się swobodnie w obliczu możnych tego świata. I tak naprawdę wcale nie musiał się obawiać wystąpień publicznych!

Był przecież świetnym i doświadczonym prele-gentem, autorem tylu pięknych i wartościowych od-czytów. Wygłaszał je właściwie przez całe życie (choć z różnym nasileniem w różnych okresach czasu) począwszy od chwalonych w prasie letnich wystąpień (tuż po powrocie z Ameryki i Francji) we Lwowie, Szczawnicy i Krynicy w 1879 r. W tej dzie-dzinie mógłby zrobić również prawdziwą karierę. Był doskonałym lektorem własnych utworów. Miał dar sugestywnego czytania i opowiadania. Z wzrusze-niem wspominał po latach prof. Ignacy Chrzanowski (wówczas uczeń gimnazjum) „olbrzymie wrażenie”, jakie wywarła na słuchaczach przejmująca interpre-tacja Z pamiętnika warszawskiego korepetytora odczytanego (zimą 1879 r. u ciotki Cieciszowskiej) „przenikającym do duszy głosem cichym, lecz do-nośnym, o przedziwnej zdolności modulacji”.

Jego odczyty stawały się wydarzeniem kultural-nym. Tak oceniano przecież „głęboko wzruszające” (jak pisała ówczesna prasa) odczytanie Za chlebem w 1880 r.: lutowe w stołecznym ratuszu (upamięt-nione w dowcipnej kronice B. Prusa: Co p. Sienkie-wicz wyrabia z piękniejszą połową Warszawy) i kwietniowe, trzykrotnie powtórzone, w Poznaniu (wielka sala „Bazaru”), następnie kolejne odczyty na tematy amerykańskie w Warszawie, Lublinie, Kali-szu (marzec – kwiecień – maj), czy też doniosłe rozważania teoretycznoliterackie: O naturalizmie w powieści (1880), a zwłaszcza (po latach) szcze-

gólnie ważne O powieści historycznej (Warszawa, Kraków, 1889).

Przypomnijmy wreszcie sławne w 1900 r. kwietniowe czytanie Bitwy pod Grunwaldem (już po ukończeniu Krzyżaków) przed arcydziełem Matejki w Sukiennicach – te swoiste monodramy powtórzo-ne jeszcze dwukrotnie (dwa dni później, we Lwo-wie).

Był również autor Trylogii mówcą, a nawet ora-torem, przemawiającym do ogromnego tłumu. Ze swobodą zwracał się do licznych audytoriów swym pięknem finezyjnego słowa, jak we wspaniałym przemówieniu o mowie polskiej wygłoszonym we wrześniu 1899 r. „przy odsłonięciu pomnika J. Sło-wackiego” w Miłosławiu. Hojny los dał mu ponadto zupełnie niezwykłą szansę, jaka może wyróżnić i nagrodzić obywatelskie zasługi dla ojczyzny i uni-wersalne dzieło artysty. Pozwolił mu wygłosić mowę do Narodu – kapitalną mowę „balkonową” krótką, zwartą, dobitną – przemówienie godne męża stanu, polityka, skierowane do wielotysięcznych tłumów patriotycznej manifestacji 5 listopada 1905 r. w Warszawie wiwatujących na cześć wielkiego pisa-rza.

Pozwolił mu również wspaniałym przemówie-niem sztokholmskim z 10 grudnia 1905 r. („wygło-szonym z pamięci – jak później wyznał – bez naj-mniejszej tremy”) – tą unikalną mową opartą na mistrzowskiej aluzyjnej parafrazie motywów hym-nicznego Jeszcze Polska nie zginęła – sławić świa-towy tryumf literatury polskiej i nieśmiertelność na-rodu, który ją zrodził. Obie te pomnikowe mowy (przypomniane w wydanych przeze mnie w 1995, 2008, 2010 r. seriach bibliofilskich druków) zasługu-ją – dodajmy – aby być trwale obecne w narodowej pamięci Polaków.

Doprawdy był Sienkiewicz dobrze przygotowa-ny do publicznego wystąpienia podczas czekają-cych go ceremonii Noblowskich! Nie musiał się obawiać, że zawiodą go nerwy, że zachowa się niezręcznie. I rzeczywiście, podczas samej uroczy-stości wręczenia dyplomu przez monarchę, Oskara II, powszechne uznanie zjedna mu, dostrzeżony przez zebranych, pełen kurtuazji ukłon złożony kró-lowej, w przeciwieństwie do sztywnego i wyniosłego Roberta Kocha, który jej w ogóle „nie zauważył”.

Zresztą nie musiał się stresować. Wydarzenia 10 grudnia – tego „wielkiego dnia”

w dziejach polskiej kultury – utrwalił Sienkiewicz z diariuszową dokładnością w barwnym, dramatur-gicznie kontrapunktującym optykę teraźniejszości i przeszłości reportażu.

Jego część pierwsza (Sztokholm, niedziela 10 grudzień, przed południem) – to kreślony stylem „ucinkowym” pospieszny, krótki (lecz informacyjnie bogaty) reportaż (jeśli mogę go tak nazwać) repor-taż „telegraficzny”.

Page 51: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 49

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

„Dziś tedy wielki dzień. Teraz jest dziesiąta. Był już u mnie de [właściwie: af] Wirsen (czyli, jak pa-miętamy, stały sekretarz Akademii Szwedzkiej). Flotę otrzymam w czeku na Wiedeń! (W tej chwili przerwał mi na godzinę korespondent of the Asso-ciatel Press of America – żeby go licho wzięło!). Zaraz schodzę na śniadanie, a potem trzeba się ubierać. Dekoracje pokryją starożytność fraka” (no-wego nie uszył, wystąpił w tym, który nosił podczas uroczystości jubileuszowych przed pięciu laty – wszakże zachował nadal dawniejszą, względnie szczupłą figurę). Jest w dobrym nastroju przed oczekującymi go przeżyciami – także dzięki sprzyja-jącej, prawie wiosennej aurze. „Pogoda jest wciąż cudna, ciepło ogromnie, jeszcze i to dodaje mi hu-moru. Jutro obiad u króla o siódmej”.

Natomiast część druga (wieczorna) korespon-dencji do żony – napisana „na gorąco”, tuż po za-kończeniu niedzielnej „ceremonii” – ma charakter relacji mówionej, z jej kolokwialną swobodą, zmien-nością tempa, dynamiką uscenicznianych zbliżeń (sytuacji utrwalonej w stale stosowanej tu gramaty-ce czasu teraźniejszego), ale także ujmowanych z plastyczną sugestywnością wyrazistej, w szczegó-łach fotografii.

Czyta się obecnie ten ważny i ciekawy list – za-częty od żartobliwego aforyzmu: „Jest jedna rzecz doskonała w naturze, to jest, że dzień, który się zaczął, musi się skończyć. Otóż dzisiejszy skończył się” – jak żywy, barwny, pełen swady i humoru re-portaż opowiadany (prawie) „radiowy”, reportaż przekazywany niemal „na żywo” z trwających jesz-cze uroczystości, w których autor występuje w jed-noczesnych rolach sprawozdawcy, obserwatora, aktora, bohatera i komentatora. Warto zauważyć przy okazji, że Sienkiewicz stosuje z mistrzowską pomysłowością w prozie artystycznej (co wykaza-łem w swoich studiach) różne formy relacji synchro-nicznej, stanowiącej – prefigurację reportażu radio-wego. Wszystkie te cechy dostrzegamy w przyto-czonym tu liście z 10 grudnia.

O trzeciej zaczęła się ceremonia. Wręczenie nagro-

dy literackiej odbywa się na końcu jako couronnement widowiska zapewne dlatego, by się ludzie nie rozchodzili przed czasem. Było to tedy w Akademii Muzycznej. Sala nie większa od krakowskiej, ale nabita, przed gmachem dużo ludzi. Wchodzi rodzina królewska: król, książę Karol i Gustaw Adolf, wnuk królewski, syn nieobecnego na-stępcy tronu, a więc przyszły władca. Sam staruszek wysoki, majestatyczny i trochę smutny z powodu Norwe-gii [która – warto przypomnieć – w tym właśnie roku usamodzielniła się politycznie]; książę Karol wysoki, z twarzą inteligentną, Gustaw Adolf młody, nieśmiały, z fizjonomią pierwszą lepszą, pani za to przystojna i ład-nie ubrana. Zasiadają fotele w pierwszym rzędzie – mu-zyka gra, ludzie się gapią.

W kapitalnych, naszkicowanych jakby jedną

kreską obrazach, utrwalił Pan Henryk z reportażową

wyrazistością sylwetki członków królewskiej rodziny, nie zanotował jednak dokładnie, co „grała muzyka” na otwarcie uroczystości oraz w przerwach między „konferencjami” (zakończył ją bowiem – napisał w tymże liście – hymn szwedzki). Wolno przyjąć (na podstawie konsultacji ze znakomitym redaktorem, Zygmuntem Broniarkiem – wieloletnim korespon-dentem prasy polskiej również w Skandynawii, prawdziwej encyklopedii unikalnych wiadomości, znawcą ciekawostek, osobliwych informacji, że tę uroczystość z udziałem samego monarchy rozpo-częła ceremonialna intrada orkiestralna przewidzia-na w etykiecie dworu królewskiego – towarzysząca wejściu monarchy. Natomiast rodzajem innej fanfa-ry, także należącej do tegoż protokołu, rozgraniczo-no trwające po kilkanaście i dłużej minut „akty” wrę-czania kolejnych nagród z fizyki, chemii, medycyny i literatury. Nie grano więc wówczas żadnych utwo-rów „ koncertowych”.

Właściwą część uroczystości ujął Sienkiewicz konsekwentnie w relacji uteraźniejszonej.

Potem pierwsza konferencja na cześć laureata nie-

obecnego (fizyka z Bawarii) [Philipsa E.A. Lenarda], po szwedzku. Długo, nudno. Nagrodę odbiera ambasador pruski. Potem muzyka i znów konferencja; nagroda zdaje się za chemię, [dla nieobecnego również niemieckiego uczonego Adolfa J.F. von Baeyera] bo słyszę ciągle wy-raz indygo; odbiera ją znów ambasador. Następnie trze-cia konferencja medyczna, po czym występuje obecny Koch [Robert, sławny bakteriolog].

Na koniec również Wirsen, mówi długo po szwedzku – po czym kończy po francusku naturalnie niesłychanymi pochwałami dla Trylogii, Bez dogmatu, Rodziny Poła-nieckich, Quo vadis i Krzyżaków. Patrzę ukosem, jak to przełknie pruski ambasador, który siedzi koło mnie – i wpadam w dobry humor przy opisie Grunwaldu. Prusak zresztą ani drgnął. Potem wszyscy wstają, król również, bierze pudełko z medalem, patent, a ja idę jednocześnie przed jego fotel. Wręcza mi to wszystko, po czym ściska moją prawicę tak długo i tak serdecznie, że niewątpliwie dłużej i serdeczniej niż poprzednio ambasadora i Kocha, po czym nakrywa moją rękę swoją drugą – i ma tak po-czciwy wyraz twarzy, że miło patrzeć. Rozlegają się bra-wa, muzyka gra hymn szwedzki. Kłaniam się królowi, po czym mijając zatrzymuję się i kłaniam powtórnie przed Karolową Gustawową, czego nie zrobił Koch. Było to zauważone i dobrze przyjęte. Koniec! Wszyscy się roz-chodzą i idziemy na obiad do Grand Hotelu, gdzie jest wielka sala recepcyjna.

Zwróciło więc uwagę i zyskało powszechne

uznanie pełne naturalnej elegancji i szacunku za-chowanie autora Quo vadis? wobec królowej.

Najważniejszym jednak wydarzeniem dni sztokholmskiego tryumfu Sienkiewicza stała się jego pamiętna mowa podczas wieczornego obiadu (a nie bezpośrednio po laudacji Wirsena, jak podaje relacja „Wędrowca” 1905, nr 52).

Była to świetna mowa pod każdym względem. Mądra, zwarta, krótka (tylko kilka zdań), dobitna.

Page 52: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  50  

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

Mówiona z pamięci niespieszną, płynną francusz-czyzną, głosem głębokim, czystym, melodyjnie mo-dulowanym (tak przecież wygłaszał Sienkiewicz swoje własne prelekcje, odczyty, przemówienia – o tym pisali tyle razy jego znajomi, przyjaciele, dziennikarze i nawet sam Prus w jednej z kronik). Przemawiał nie dłużej niż trzy, najwyżej cztery mi-nuty, z takim opanowaniem, naturalną swobodą „bez najmniejszej tremy, bez żadnego wzruszenia jakby w Warszawie na zwykłym obiedzie”, a nie w wielkiej sali, wśród tłumu dostojników i obcych ludzi (wśród których znajdowały się może osoby mu niechętne czy nawet wrogo nastawione).

Osób ze trzysta, króla nie ma, tylko książęta. Pierw-

szy toast ogólny na cześć laureatów mówi ks. Karol. Potem jakiś minister. Drugi toast de Wirsena na moją cześć. Odpowiadam zaraz mówką po francusku. Byłem w dobrym usposobieniu, więc szczerze powiadam, że mówiłem bez najmniejszej tremy, bez żadnego wzrusze-nia jakby w Warszawie na zwykłym obiedzie. Na koniec wszyscy się podnieśli – brawa jak zwykle i ciepły nastrój sali.

Potem było zdrowie Kocha i jego odpowiedź po nie-miecku – niesłychanie długa i dlatego bez wrażenia. Po-tem jeszcze dwaj panowie mówili w imieniu nieobecnych laureatów, ale były to oczywiście zbyteczne grzyby w barszczu. Obiad zakończył się około 8-ej (wieczorem).

Oczywiście mnóstwo prezentacji; miałem przy obie-dzie koło siebie dwie panie, siedziałem po prawej stronie od książąt. Jedną z nich oddzielony od ks. Karola. Obie były w wieku mocno podeszłym. Poznałem mnóstwo ludzi. Rosyjski poseł von Stahl ofiarował mi wszelkie możliwe usługi. Nie wypadało odpowiedzieć, że w tych czasach prędzej ja mógłbym oddać mu jaką usługę niż on mnie.

Prusak [ambasador] sprytny, przyszedł i przedstawił się w ten sposób: »Jeden z trzech milionów pańskich wielbicieli i czytelników«. Przedstawił mi się także mini-ster, czy eks-minister spraw zagranicznych, Douglas. Powiedziałem: »Ależ ja znam pańskie nazwisko z historii polskiej i z Pufendorfa«. Był widocznie bardzo z tego kontent i mówił, że generał Douglas z Potopu to jego praprapradziad. Mnóstwo i innych znajomości [...] Jutro obiad u króla w zamku.

Tę relację epistolarną pisarza warto jednak ze-

stawić i uzupełnić ze sprawozdaniem opublikowa-nym w znanym tygodniku „Kraj”. W ciekawej kore-spondencji pt. Uwieńczenie Polaka znajdujemy bo-wiem zarówno mówioną wersję wystąpienia, jak i szczegóły w liście do Marytki pominięte (Sztok-holm, 13 grudnia 1905 r.).

Oto fragment sprawozdania – tekst wygłoszonej (po francusku) mowy – przedstawia korespondent tegoż pisma.

Bankiet tegoż wieczoru na cześć laureatów zgroma-

dził wszystko, co Sztokholm posiadał z powag uczonych i literackich. Na toast, na jego cześć wzniesiony, Sienkie-wicz odpowiedział po francusku w ten sens: ,

„O tę wysoką nagrodę, ustanowioną przez wielkiego

i szlachetnego filantropa, ubiega się nie jedno plemię i nie jeden kraj, lecz świata całego narody, w osobie swych poetów, swych pisarzy. Dlatego też prześwietny areopag, który ją doręcza, wieńczy chwałą nie tylko po-etę-pisarza, ale i naród, którego on jest synem. Zaświad-czają oni, że ten naród uczestniczy w pracy wszechświa-towej; stwierdzają, że ta praca jest owocna i że ma pra-wo do życia dla dobra ludzkości.

Więc ten zaszczyt, drogi dla wszystkich, jakżeż drogi być musi dla syna Polski. Ogłoszono ją za umarłą, a oto dowód, że żyje; miano ją za zgnębioną, a oto działa; miano ją za podbitą, a oto dowód, że może zwyciężać. Komuż mimo woli nie przyjdą na myśl słowa Galileusza: „E pur Si muove!”, gdy wobec całego świata uznana zo-stała wartość pracy i siły twórczej Polski, gdy jej dzieło zasłużyło na uwieńczenie.

Za tę chwałę – nie moją osobiście, bo ziemia polska jest płodna i nie brak w niej pisarzy, którzy mnie prze-wyższają – ale za tę chwałę dla pracy polskiej, dla pol-skiego ducha twórczego, ja, jako Polak, dziękuję gorąco i szczerze, wam panowie członkowie Akademii, najwyż-szym wyrazicielom nie tylko myśli, ale i uczuć wzniosłych i szlachetnych waszego narodu. Pozwólcie mi zakończyć słowami Horacego: „Princibus placuisse non ultima laus est” („Podobać się najpierwszym w narodzie niepośled-nia to chwała”).

Mowa ta wywarła głębokie wrażenie, spotęgowane jeszcze nieprzystojnym zachowaniem się kilku dygnitarzy niemieckich, którzy, będąc tu w misji dyplomatycznej jako rodacy Kocha, zaproszeni do uczty, w ten sposób zama-nifestowali swoją niechęć do Polaka, lecz mocne przeciw sobie wywołali oburzenie wśród Szwedów i ostry przyci-nek jednego obecnego Rosjanina” (S. Pomian, „Kraj” XXIV, 1905, nr 49–50).

A jednak o tym niepokojąco przykrym incyden-

cie – „oburzającym” wybryku „nienawiści do Polaka” grupy niemieckich dyplomatów – Sienkiewicz w liście do Marytki z 10 grudnia nie wspomniał ani słowem. Może w ogóle go nie dostrzegł lub zlekce-ważył; możliwe też, że nie chciał po prostu martwić żony...

List o wydarzeniach tego wielkiego dnia kończą informację o obiecanych żonie drobiazgach („za-chowuję dla Ciebie wszystkie programy, schowałem nawet menu”), które stały się także małymi pamiąt-kami rodzinnymi (niestety niezachowanymi) sztok-holmskich ceremonii i nadzieja, że po „jutrzejszym obiedzie u Króla na zamku”, a w następnych u Jen-sena i Wirsena może uda się pożegnać gościnnych gospodarzy. Pomógłby ponaglający do powrotu telegram z Krakowa.

„Czy potrafię w środę wyruszyć, nie wiem, bo trzeba zostawić karty wielu ludziom. Ale depesza od Ciebie może pomoże...”

Nie wiemy, czy Marytka zdążyła zrealizować fortel z telegramem, wiadomo natomiast, że Pan Henryk wyjechał ze Sztokholmu 14 grudnia, w czwartek, odbywszy cały przyjemny, lecz i nużący go, program oficjalno-towarzyski pozostałych dni

Page 53: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 51

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

w szwedzkiej stolicy (zrelacjonowany szczegółowo w jego listowym diariuszu).

W poniedziałkowej korespondencji do żony (Sztokholm, 11 grudnia) pisze o finansowych aspek-tach swojej nagrody, podając dokładną kwotę i związanych z nią kłopotach, przede wszystkim zaś daje swój drugi minireportaż o uczcie u króla Jego-mości.

O pierwszej wręczono mi akredytywę do banku Rot-

szylda w Wiedniu na sumę w walucie austriackiej 181.696 koron i 38 halerzy = przeszło 90.000 guldenów. Jest imienna, więc nikt nie może podnieść. Miałem też już list z Krowodrzy (poste restante) z prośbą o wsparcie. Co się będzie działo! Strach pomyśleć i trzeba będzie koniecznie gdzieś się schować. Ale to kłopot późniejszy.

Zapowiada też trasę powrotną o kilkaset kilo-

metrów krótszą (omijającą Wiedeń dokąd być może wybierze się osobno w sprawie właściwego uloko-wania nagrody) i „absolutnie bezpieczną” przez Ber-lin, Wrocław, Bogumin, bez obawy, że Prusacy mo-gą „zabronić przejazdu” laureatowi Nagrody Nobla.

Wrócę tymczasem wprost do Krakowa via Berlin,

Wrocław, Oderberg (powiedz Dużej Dzini: Bogumin). Poproszę kogokolwiek listownie w Wiedniu, żeby spytał, jaki procent daje bank Rotszylda – jeśli marny to pomy-ślimy, gdzie lepiej ulokować.

O jak się cieszę, że to już prawie koniec, a przy-najmniej koniec wielkich ceremonii. Pomyślałem sobie jednak, że nawet na krótko życie dworskie jest w gruncie rzeczy bajecznie czcze, jak te suflety, co to w środku nic nie ma. – Moją drogą powrotną się nie niepokój, bowiem jest absolutnie bezpieczna, a Prusakami także, bo zwłaszcza teraz przejazdu nie wzbronią.

Podobnie jak relacja z wczorajszych ceremonii

i wieczornego bankietu również list o uczcie u króla „Jegomości” ma charakter jakby żywo, swobodnie (i z humorem) mówionego reportażu. Dostrzegamy tu jego kolokwialną lekkość, bezpośredniość, dźwiękową wyrazistość słowa, skrótami przytacza-nych powiedzeń, replik, rozmów, dialogów – z fo-niczną sugestywnością utrwalonych scen, scenek, sytuacji. Zaczął żartobliwymi (z Bartka Zwycięzcy) autoparafrazami: „A ze Steinmetzem gadałaś? a sztandar zdobyłaś? a Nobla dostałaś?” przekazu-je te wydarzenia ekspresją unaocznionych zbliżeń, pobudzających wyobraźnię i pamięć czytelnika su-gestywnym oddziaływaniem czasu teraźniejszego.

Otóż wracam z obiadu u króla. Godzina dziesiąta. –

Naprzód: zamek, jest istotnie wspaniały. W sieniach gwardziści jak dęby, na których Wołodyjowski np. poglą-dałby ogromnie łakomie. – W pierwszych pokojach dużo szambelanów i dam dworskich. Prezentacje. Po czym wchodzi Jegomość prowadząc pod rękę wnuczkę (na-stępca z żoną jest za granicą) – a raczej nie wnuczkę tylko żonę wnuka, Gustawa Adolfa. Zbliża się, rozmawia kolejno. Przychodzi do mnie: mówi, że czytał Quo vadis?,

a kazał sobie przygotować inne powieści – i zwykłe kom-plementa. Po czym przychodzą książęta – co po wczo-rajszym obiedzie witają się jak znajomi. – Potem obiad. Zwykłe przepijanie: wstaję dwa razy odpowiadając (kie-liszkiem, nie mową) Jegomości. Mów żadnych. Tylko chwilami rozmowa przez szwedzki stół ze staruszkiem. Szczęściem nie ma muzyki, inaczej byłbym nie słyszał.

Stół tak urządzony: król naprzeciw, obok dwie damy. Wprost przed królem Gustaw Adolf, obok dwóch amba-sadorów, którzy jako przedstawiciele monarchów mają miejsca wyższe. Za nimi ja z prawej, Koch z lewej, dalej dygnitarze miejscowi. Pani Koch wcale nie zaproszono – może dlatego, że to jest aktorka z małego teatru – zresz-tą, nie wiem dlaczego. Obiad dobry, wina, jak mówi Pa-sek, słuszne. Talerze po większej części nieładne, srebrne, tylko do deseru wspaniałe talerzyki ze starej szwedzkiej porcelany.

Po obiedzie Jegomość bierze mnie pod rękę i wypy-tuje – zgadnij o kogo? – naturalnie o Marka. Czy ten Marek spodziewał się na przykład przed dwoma laty, że będzie się o niego wypytywał król szwedzki w Sztokhol-mie? Potem pyta o dzieci. Opisuję. Potem chodzimy długo po pokoju, a raczej sali przyległej do jadalni – i pokazuje stare francuskie porcelany z tłem niebieskim, porozwieszane po ścianach. »Takich, powiada, nigdzie już nie ma, ale ja mam, bo u nas nie było rewolucji«. Pyta co myślę o Karolu XII-ym. Powiadam: to był ostatni wi-king – rycerz, ale nie mąż stanu. Po chwili zbliża się da-ma i mówi, że księżna Adolfowa chciałaby się rozmówić.

Przychodzę, pyta o Marka i o dzieci, po czym: »czy pan zrozumiał co z wczorajszych długich dyskursów po szwedzku?« Odpowiadam: J'ai saisi trois mots: indigo, aluminium et Quo vadis. [Zrozumiałem trzy słowa: indy-go, aluminium i Quo vadis]. Osoba jest młoda, wesoła, więc śmieje się całkiem szczerze. Potem (co mnie zdzi-wiło) rozmowa przechodzi z polskiej twórczości na Pol-skę. Wypytuje się o Polaków i ich charakter, a wreszcie patriotyzm. Wyrywa mi się – zresztą trochę umyślnie, że Polacy umieją wcale nieźle umierać za ojczyznę, ale nie w tym stopniu umieją dla niej żyć.

Jednak płynący szybko czas sztokholmski pe-

łen intensywnych przeżyć, psychicznych napięć, męczących niekończących się stresujących cere-monii, oficjalnych obiadów, spotkań, narastającego znużenia owym życiem „bajecznie czczym”, którego Sienkiewicz (przywykły do nieustającej ciężkiej pra-cy twórczej w najtrudniejszych warunkach, ciągłych podróżach, a przy tym stale zajęty działalnością na rzecz osób „w potrzebie”) serdecznie nie znosił, dał o sobie znać nagłym zasłabnięciem bliskim omdle-nia. Zdarzyło się to wieczorem 12 grudnia. Przebieg tego wtorku relacjonował Pan Henryk „Marytce”.

Skończył się dzień trzeci. Był obiad w Klubie Arty-

stycznym, urządzony przez Jensena, zapewne składko-wy. A ponieważ rano było śniadanie u Hajdukiewicza również z licznymi Szwedami, które skończyło się o czwartej, przyszedłem więc koło 9-ej na ów obiad czy też kolację tak zmęczony, że myślałem bardzo serio, że zemdleję. Dopiero kieliszek portweinu postawił mnie na nogi i potem było mi zupełnie dobrze. Przemawiałem dwukrotnie w odpowiedzi na mowę Jensena i kilku in-

Page 54: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  52  

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

nych. Jensen mówił długo, po szwedzku, po polsku i po francusku – z ogromnym wzruszeniem i ze łzami, po czym był trzykrotny okrzyk. Wspaniale to robią, bo jedno-cześnie i z ogromną energią, tak że każdy z tych okrzy-ków brzmi jak salwa.

Po wypiciu przeze mnie zdrowia Szwedek wstał je-den z akademików i wzniósł zdrowie twoje i dzieci – po czym znów nastąpiły salwy. Był to obiad z damami.

Mówiłem dużo z panną Wester, hadzieńką, ale miłą. Tłumaczyła dużo moich rzeczy. Skończyło się o północy, a teraz piszę.

Jutro mam wizyty, kilkanaście aforyzmów do wpisa-nia w albumy, potem obiad w gronie akademików, ale mniej liczny, bo ich wszystkiego jest osiemnastu, a po-tem, to już we czwartek rano, w drogę! W Kopenhadze będę wieczorem i przenocuję, w dzień kupię kilka baga-telek, następnie bilet direkt do Krakowa.

Dobiegły końca męczące dni sztokholmskiego

tryumfu. Sienkiewicz 14 grudnia, w czwartek, wyje-chał (z uczuciem pewnej ulgi) porannym „kurierem” (tak nazywano ówczesne „ekspresy”) z towarzyszą-cym mu Kozakiewiczem do Kopenhagi, skąd (po noclegu w tamtejszym Grand Hotelu) podróżowali jeszcze wspólnie, rozstając się zapewne w Berlinie (Pana Bronisława czekała daleka droga: do Paryża – prawie 1200 km). Do Krakowa (drogą znacznie krótszą, przez Wrocław, Bogunin) wrócił Noblista w sobotę 16 grudnia wieczorem. Skończyła się szesnastodniowa jedyna tego rodzaju, pod wieloma względami bodajże najważniejsza, najbardziej try-umfalna podróż jego życia. Podróż, jakiej nie do-świadczył przed nim żaden z polskich pisarzy; na następną – po laur sztokholmski – wypadło pocze-kać do roku 1924 (niestety ciężko chory drugi nasz Noblista, autor Chłopów, nie mógł jej już osobiście odbyć).

* * *

Podróż Sienkiewicza budząca tyle „dla Polski sympatii” była „zbyt ważna, aby jej zaniechać”. Stwierdził to pisarz w listach do Adama Krecho-wieckiego i Stanisława Osuchowskiego, napisanych zaraz po powrocie z Krakowa. I dobrze przysłużyła się Ojczyźnie.

Na powrót od życia „bajecznie czczego” do trudnych realiów krajowej codzienności wystarczył Sienkiewiczowi tylko jeden dzień. Już w poniedzia-łek, 18 grudnia, wrócił do zwykłej aktywności. Przede wszystkim rozesłał jednocześnie do pięciu poczytnych dzienników swoją sławną mowę sztok-holmską – wyekspediowana bowiem „nazajutrz” po wygłoszeniu (jeszcze ze Szwecji) widocznie do nich nie doszła. Pragnął więc, aby jego ważne wystąpie-nie odbiło się doniosłym echem w całej Ojczyźnie i służyło sprawie Polski.

Pisał Sienkiewicz do redaktora „Gazety Lwow-skiej” Adama Krechowieckiego (Kraków, 18 grudnia 1905 poniedziałek):

Posyłam Ci moje przemówienie, które wygłosiłem w

Sztokholmie dziesiątego grudnia. Było ono wysłane za-raz nazajutrz w pięciu egzemplarzach do pięciu dzienni-ków galicyjskich („Czas”, „Reforma”, „Gazeta Lwowska”, „Słowo Polskie” i „Gazeta Narodowa”), ale listy te nie wiem dlaczego, wcale nie doszły. Obecnie sam wysyłam już z Krakowa w ten sposób, że do Was, a tutejszym dziennikom dam jutro, tak aby wszędzie mogło być jed-nocześnie. Nie wiem nic, jaki jest wasz „Dziennik Polski” – więc, jeśli uważasz za stosowne, każ złożyć i prześlij mu odbitkę. Wróciłem ze Sztokholmu onegdaj wieczór i nie żałuję trudu, bo gościnność i sympatia dla Polski są tam większe niż gdziekolwiek. [...]

* * *

Tak więc, dzięki pomyślnym kwerendom autor

tego studium (zajmujący się od wielu lat problema-tyką Sienkiewiczowskiego Nobla) odkrył, uściślił, skorygował ważne, dotąd nieznane okoliczności „wyprawy do Szwecji”, wyjaśnił kwestie często błędnie ujmowane, dotyczące samej podróży. Defi-nitywnie rozstrzygnął też, że swoją „mowę” sztok-holmską wygłosił Sienkiewicz z wyjątkową swobodą z pamięci po francusku (nie po łacinie!), a jej tekst oralny zakończył cytacją z Horacego; „Princibus placuisse non ultima laus est” („Podobać się naj-pierwszym w narodzie niepoślednia to chwała”), którą jednak opuścił w wersji drukowanej (po po-wrocie do kraju) w prasie (powtarzanej następnie w różnych wydawnictwach) i obecnie uznawanej za tekst kanoniczny. Odkrył również, że to krótkie wy-stąpienie naszego Laureata próbowała zakłócić „wybuchem nienawiści do Polaka” (którego on może nie zauważył?) grupka pruskich dyplomatów (nie-zwłocznie uciszonych przez gospodarzy) fetujących wielki sukces swoich ziomków w 1905 r.; wszyscy, poza Sienkiewiczem, byli przecież Niemcami, a pokojowy Nobel otrzymała Austriaczka, „pacyfist-ka” baronowa Berta von Suttner. To na jej apel potępienie Anglii za wojnę burską autor Krzyżaków odpowiedział polemiczną odmową i propozycją, aby z równą energią występowała ona w obronie brutal-nie prześladowanych Polaków w zaborze pruskim. Szkic o szwedzkiej peregrynacji Sienkiewicza (eks-ponuje także oryginalną interpretację jego kore-spondencji jako „reportażowego listu z podróży”) jest najpełniejszym opracowaniem tego zagadnie-nia.

* * * Pięknym pokłosiem sztokholmskiej podróży

Sienkiewicza – często przeze mnie przypominanym, a tak mało jeszcze znanym – stał się również szla-chetny gest ufundowania specjalnej nagrody na-szego Noblisty za upowszechnianie literatury pol-skiej w Szwecji.

Page 55: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 53

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

Przytoczmy więc w całości list Henryka Sien-kiewicza z 8 stycznia 1906 roku do Carla Dawida af Wirsena nagrodę tę ustanawiający.

Szanowny Panie i Drogi Mistrzu, Już od dawna chciałem do Pana napisać, aby prze-

słać Panu me najlepsze życzenia z okazji Nowego Roku i aby podziękować Panu za wspaniałą gościnność oraz za sympatię, jaką mi Pan okazał. Jednocześnie chciałem przesłać Panu ten skromny dar, o którym mówiłem Panu w Sztokholmie. Ze względu na moją chorobę oraz liczne zajęcia związane ze sprawami mego kraju, które ogólnie rzecz biorąc, nie wiodą się najlepiej, nie mogłem wcze-śniej udać się do Wiednia, aby odebrać nagrodę Nobla. Właśnie wczoraj wróciłem z Wiednia, i wysyłam Panu sumę 5000 franków za pośrednictwem banku w Krako-wie.

Chciałbym, aby ta suma została spożytkowana na wydanie książki historycznej lub literackiej po szwedzku na temat historii lub literatury polskiej, czy to na szwedz-kie tłumaczenie naszych wielkich poetów: Mickiewicza, Słowackiego lub Krasińskiego. Gdyby jednak wypełnienie tego życzenia okazało się niemożliwe – to proszę wydać jakiś utwór literacki według Pańskiego uznania.

Gościnność, jakiej doznałem w Szwecji ze strony Jego Królewskiej Mości, Akademii oraz literatów szwedz-kich zawsze będzie dla mnie najlepszym wspomnieniem życia. Szczególnie zachowam w pamięci moje bardzo żywe wspomnienia Pańskiej dobroci, za którą składam Panu gorące podziękowania.

Przesyłam swoje najlepsze życzenia Panu, jak rów-nież Pani de Wirsen oraz Pańskiemu Synowi – i proszę

Pana, Drogi Mistrzu, o przyjęcie wyrazów mojego głębo-kiego szacunku i poważania.

Henryk Sienkiewicz PS. Pozwalam sobie przesłać Panu ilustrowane wy-

danie Quo vadis? w języku polskim; proszę przyjąć je jako dowód mojej wdzięczności.

8.1.1906 Kraków, Galicja, ul. Straszewskiego 25

* * * Ufundowanie specjalnej nagrody na promowa-

nie polskiej literatury w Szwecji – w niemałej prze-cież wysokości 5.000 franków z w ł a s n e g o fun-duszu (z otrzymanego przecież Nobla) – to gest piękny i tak znamienny dla charyzmatu szlachetnej d o b r o c z y n n o ś c i autora Quo vadis?. D o b r o -c z y n n o ś c i , która opromienia właściwie całe do-rosłe życie naszego Noblisty, a która należy obec-nie do jego z a s ł u g całkowicie nieznanych, zapo-mnianych, częstokroć też świadomie p r z e m i l -c z a n y c h .

TYM BARDZIEJ WIĘC WARTO I TRZEBA O

NICH PRZYPOMINAĆ. ZWŁASZCZA W 105 ROCZNICĘ NOBLOWSKIEGO TRYUMFU

HENRYKA SIENKIEWICZA!

Zbigniew Miszczak

PARADOKSY SPORU O LEKTURY SIENKIEWICZA W SZKOLE 2007-2009

Częścią ważną, choć oczywiście nie jedyną,

podstawy programowej kształcenia ogólnego dla szkół jest wykaz lektur. Właśnie on budzi najwięk-sze zainteresowanie i wywołuje nawet dość gwał-towne polemiki szczególnie wtedy, gdy ulega zmia-nom. Dzieje się tak być może z powodów historycz-nych i politycznych. Bardziej chyba niż inne narody, które nigdy nie doświadczyły dramatu utraty niepod-ległości i nie były okrutnie niszczone przez totalita-ryzmy, dziedziczymy po przodkach (np. romanty-kach) przekonanie, że literatura jest czymś więcej niźli tylko odwzorowaniem życia, sztuką słowa, źró-dłem przeżyć duchowych i rozrywki. Mamy świado-mość, słusznie nabywaną w toku edukacji, rangi naszego piśmiennictwa jako świadectwa narodowe-go istnienia, jako wyrazu polskiej tożsamości i tra-dycji kulturowo-literackiej oraz wybitnej roli pisarzy – reprezentantów i rzeczników narodu przez wieki zagrożonego.

1.

Dyskusję nad kanonem lektur przeprowadzono pierwszy raz w 1992 r. w związku z propozycją tzw. „minimum programowego”. Śród treści proponowa-nych dla ówczesnej „szkoły ponadpodstawowej” po haśle: „B. Prus – Lalka” pojawił się przedziwny za-pis: „wybrana powieść historyczna B. Prusa lub H. Sienkiewicza”, tak jakby dorobek obu tych twór-ców w zakresie prozy historycznej był porównywal-ny. Więcej zastrzeżeń do dokumentu zgłosiła prof. Teresa Kostkiewiczowa. Swoją opinią ostrzegała, jak „niebezpieczny” może się okazać „minimalizm”:

Nie pojawiają się wśród lektur obligatoryjnych [...] –

wskazała przewodnicząca Olimpiady Literatury i Języka Polskiego – takie nazwiska, jak Mikołaj Rej, Piotr Skarga, Wojciech Bogusławski, Zygmunt Krasiński, Eliza Orzesz-kowa, Henryk Sienkiewicz (tylko wymiennie z Prusem), Władysław Reymont, Maria Dąbrowska, nie pojawiają się takie utwory, jak: Ludzie bezdomni, choć jeden dramat

Page 56: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  54  

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

Słowackiego, nowele pozytywistyczne [...]. Nie jest dla mnie wystarczające wyjaśnienie, że przecież zarówno Rej jak Sienkiewicz, Bogusławski czy Żeromski z Ludźmi bezdomnymi mogą pojawić się w jakimś programie przy-gotowanym na podstawie „Minimum”. Mogą, ale nie mu-szą. I może się tak zdarzyć, że twórcy tych programów nie wprowadzą do niego np. fragmentu Żywota człowieka poczciwego, Ludzi bezdomnych, Fantazego czy Nocy i dni. Dlatego uważam, że twórcy „Minimum” powinni zadbać o to, aby każdy uczeń kończący szkołę średnią rozumiał zdanie: „ojciec teatru polskiego”, wiedział, kto to są Judymowie i Siłaczki, kim był pan Zagłoba, co ewoku-ją imiona Jan i Cecylia. Jest oczywiste, że nie chodzi tu o wypełnianie głów uczniowskich suchą erudycją, ale o wprowadzenie ich „w symboliczny świat wspólnoty kulturowej” i stworzenie im możliwości porozumiewania się na obszarach tego świata. Im owo poczucie wspólno-ty będzie bardziej zakorzenione w przeszłości, tym bę-dzie pełniejsze i bardziej autentyczne1.

Niektóre z postulowanych uzupełnień wprowa-

dzono w tym samym roku do wersji poprawionej podstawy, gdzie zapisano też hasło: „H. Sienkiewicz – wybrana powieść historyczna”2. Ostatecznie jed-nak wycofano tę formułę, czego dowodzi tekst pod-stawy znowelizowanej w r. 1998 i przyjętej przez ministra Mirosława Handkego. Jakby w zamian rozwinięto analogiczne wskazanie dla gimnazjum: „H. Sienkiewicz, jedna z powieści historycznych, np. Krzyżacy, Potop, Quo vadis?”3. Warto dodać, że prof. Kostkiewiczowa, opiniując negatywnie konku-rencyjny projekt pt. Edukacja polonistyczna, zlecony przez ministra Jerzego Wiatra, nie zaakceptowała praktyki eliminowania nazwisk wybitnych poetów, jak: Juliusz Słowacki, Cyprian Norwid, Zbigniew Herbert, na rzecz formuł ogólnych, np. „wybór poezji polskiej XIX wieku”: „Przyjmując założenia leżące u podstaw takich posunięć – interweniowała – moż-na by w dziale »Treści« zostawić w ogóle tylko jed-no zdanie: »Wybór literatury polskiej XIII – XX wie-ku«”4.

Zwolenniczką otwartego i elastycznego kanonu lektur jest prof. Bożena Chrząstowska, współtwór-czyni zmian programowych lat 90. Autorka licznych podręczników i programów nauczania języka pol-skiego od 17 lat przekonuje: „Podstawowym zało-żeniem reformy jest idea demokratyzacji szkoły i konieczność jej decentralizacji”5. Dlatego podmio-tem działań winien stać się uczeń, zdobywający w szkole nie wiedzę historycznoliteracką, encyklope-dyczną, lecz umiejętności czytelnicze i językowe. Zgodnie z jego zainteresowaniami i oczekiwaniami nauczyciel dobierałby lektury. Brak powszechnej aprobaty tej koncepcji i trudności realizacyjne skło-niły reformatorkę do pójścia na kompromis: „[...] całkowite odejście od historii literatury czy choćby chronologicznego układu materiału w liceum nie jest [...] u nas możliwe – konstatuje redaktor »Polonisty-ki« – społeczeństwo polskie jest bardzo silnie ze-

spolone z tradycją – tak narodową i literacką, jak edukacyjną [...]. Trzeba szukać rozwiązań pośred-nich, takich, które by łączyły aspekty historycznolite-rackie z egzystencjalnymi potrzebami uczniów”6.

Gdy więc pod przewodnictwem prof. Krzysztofa Konarzewskiego została opracowana w 2005 r. ko-lejna Podstawa programowa kształcenia ogólnego, gdzie wszystkie treści zostały „nakazane i skonkre-tyzowane”, nawet przy nazwiskach poetów wypisa-no po dwa tytuły wierszy, redakcja „Polonistyki” po-wiedziała: nie. „Całość – ripostowała prof. Chrzą-stowska – składa się z przejrzyście rozpisanych struktur wiedzy – zawsze w porządku – od szczegó-łów – do pojęć ogólnych. Wszystko organizuje po-rządek historycznoliteracki”7. Projekt służyłby, we-dług niej, nie uczniom, lecz komisjom egzaminacyj-nym.

2. Istne gromy spadły na Ministra Edukacji Naro-

dowej Romana Giertycha za to, że ośmielił się wprowadzić w 2007 r. „nową listę lektur”. „Inspirato-rzy założeń reformy programowej” oprotestowali jego zarządzenie pismem do Prezesa Rady Mini-strów Jarosława Kaczyńskiego. List podpisało ośmioro naukowców z Poznania, Opola, Krakowa, Wrocławia, Lublina, Łodzi. Przypomnijmy, że z wy-kazu znikły m. in. utwory Gombrowicza; na liście pojawiły się natomiast w większej liczbie powieści Sienkiewicza: W pustyni i w puszczy dla szkoły podstawowej, Krzyżacy dla gimnazjum, Potop i Quo vadis? dla liceum. Mimo że następca Ryszard Le-gutko przywrócił Gombrowicza do kanonu, rozsze-rzona lista lektur nadal budziła niechęć. Protestowa-li przeciwko niej nauczyciele poloniści z Łomży, Stowarzyszenie Nauczycieli Polonistów, Polska Izba Książki. Wszystkie protesty drukowała „Poloni-styka”8. Rozporządzenie zostało wkrótce uchylone przez nową minister.

Pomińmy epitety9, jakie słano pod adresem Giertycha, a zastanówmy się, czy spór sprowoko-wany jego decyzjami lekturowymi okazał się po-trzebny. Andrzej Skrendo, historyk i teoretyk litera-tury, uważa, że takie dyskusje wbrew pozorom za-cieśniają więzi wspólnotowe i kierują uwagę na wspólne wartości: „Jeśli istnieje jakaś batalia o ka-non, w której warto brać udział, to przede wszystkim batalia o lekturę dzieł kanonicznych w szkole (i na uniwersytecie). To szkoła zapewnia ciągłość komu-nikacji i podtrzymuje stabilność jej fundamentów, ale żeby mogła zapewnić tę ciągłość, musi być otwarta na nieciągłość, którą wprowadza nowa, niestandardowa, samodzielna lektura”10.

W reakcji na postanowienia Giertychowskie re-dakcja „Polonistyki” poświęciła jeden z numerów czasopisma ciekawej dyskusji nad istnieniem, spo-sobami pojmowania i funkcjonowaniem kanonu

Page 57: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 55

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

współcześnie, „kiedy w obrębie homogenicznych dotychczas zbiorowości widać wyraźnie tendencje do kreowania kanonów indywidualnych, dostrzega się wpływy globalizacji oraz unifikującą rolę ponad-narodowych wzorców, transmitowanych zwłaszcza przez kulturę popularną”11.

Gorąca polemika na temat lektur odnowiła wła-ściwie „odwieczny” spór o Sienkiewicza, dowiodła, że pisarz ten ciągle budzi emocje, a więc nie został skazany na zapomnienie czy obojętność czytelni-ków. Cała niechęć do ministerialnego decydenta skrupiła się na twórcy Trylogii. Specjaliści od kształ-cenia literackiego nie poprzestali na wyrażeniu zdziwienia „długim trwaniem” utworów noblisty w polskich szkołach, tłumaczyli jeszcze, dlaczego są one reliktami przeszłości, jednak z propozycją ich wycofania nie wystąpili, bo doszli do wniosku: „można czytać, ale...”. I tak: Piotr Kołodziej, dokto-rant i nauczyciel języka polskiego z Krakowa, ogłosił „triumf »łatwej urody«” na wieść o usunięciu z ze-stawu Zbrodni i kary, „by zrobić miejsce dla tekstów proponujących ułatwioną, często uproszczoną do czarno-białego schematu, wizję świata. Przed taką właśnie gloryfikacją »łatwej urody«, utrzymującą człowieka w infantylizmie, przestrzegał Witold Gombrowicz w Dzienniku. Nawiasem mówiąc, autor Ferdydurke Sienkiewiczowi przeciwstawiał właśnie Dostojewskiego”12 – kończy wywód admirator rosyj-skiego pisarza; dr hab. Zofia Agnieszka Kłakówna, pracownik naukowy dawnej Akademii Pedagogicz-nej w Krakowie, dostrzegła niebezpieczeństwo wy-boru powieści o Stasiu i Nel: „Nie wiadomo – zasta-nawiała się – dlaczego przy doborze lektur takich, jak W pustyni i w puszczy, nie myśli się o ideolo-gicznym, kolonialnym nacechowaniu tego utworu [...]. Tę powieść warto czytać w sprzyjających wa-runkach, ale wymaga ona szczególnie przemyślanej obudowy kontekstualnej i nie można jej przyjmować z dobrodziejstwem inwentarza, ponieważ »od zaw-sze« figurowała w spisach lektur”; dr Krzysztof Bie-drzycki z UJ oponował po wpisaniu na listę epopei chrześcijańskiej, pisząc: „Wprowadzona została druga powieść Henryka Sienkiewicza – Quo vadis? oprócz Potopu. To nadreprezentacja niczym nie uzasadniona (ponadto w gimnazjum są Krzyżacy)”; dr Stanisław Bortnowski, również reprezentant ośrodka krakowskiego, skupił uwagę na nieprzy-stawalności historycznych wzorców osobowych do aktualnej sytuacji międzynarodowej: „Nasycenie podstawy programowej Sienkiewiczem – głosił – przypomina naiwne artykuły socjalistycznych pro-pagandzistów, iż »Trylogia« to lek na chuligaństwo. Kmicic nikogo z młodych, otwartych na Europę, dziś nie porwie. Patriotyzm bohaterów Sienkiewiczow-skich wydaje się w chwili bieżącej anachroniczny i utrwalający stereotypy narodowe, zaś kształt jego powieści daleko odbiega od wyżyn ambitnej literatu-ry. Nie znaczy to, aby Sienkiewicza rugować z pro-

gramów, musi on w nich być obecny, ale w umiarze. Obraz Afryki w W pustyni i w puszczy chociażby w kontekście reportaży Kapuścińskiego urąga przy-zwoitości w ocenie trzeciego świata, zaś Staś jako biały bohater zabijający niedobrego Araba tylko podsyca nienawiści rasowe”13.

3.

Obecnie przetacza się przez media kolejna fala krytyki, tym razem wymierzona w propozycje zmian opracowanych przez MEN pod kierunkiem Katarzy-ny Hall. W kwietniu 2008 r., zanim projekt nowej podstawy (w tym listy lektur) trafił do konsultacji, „Dziennik” doniósł, że „Hall wykreśla klasyków” (np. Żeromskiego z gimnazjum, Sienkiewicza z liceum) i zezwala na omawianie lektur we fragmentach, by położyć kres fikcji czytania całych utworów przez młodzież, co zostało uznane w środowiskach na-uczycielskich za wyrażenie zgody na spadek czy-telnictwa. Prof. Marcin Król, historyk idei, tak ko-mentował propozycje ministerstwa: „Pomysł, by lektury czytane były we fragmentach, jest skanda-liczny. U autorów listy jest wyraźna skłonność po-łebkowa. Niewątpliwie znacznie lepiej jedną książkę przeczytać dokładnie niż wiele po łebkach”. O nie-bezpieczeństwie bazowania na urywkach mówił też prof. Jerzy Jarzębski: „Fragmentaryczność, na którą stawia resort, grozi tym, że uczniowie nie będą w stanie dostrzec istoty przekazu książek”14. Inaczej zareagowała dr hab. Agnieszka Kłakówna, współau-torka cyklu nowatorskich podręczników języka pol-skiego To lubię!. Na łamach „Gazety Wyborczej” oznajmiła, iż lista lektur uległa wydłużeniu, co przy niewystarczającej liczbie godzin do dyspozycji polo-nisty uczyni czytanie „polką galopką”15.

Zaniepokojeni publiczną dyskusją naukowcy z Komisji Edukacji Szkolnej i Akademickiej Komitetu Nauk o Literaturze PAN wystosowali do pani mini-ster list otwarty (9 maja 2008), w którym radzili, by „kanon licealnych lektur obowiązkowych” „zawęzić do niezbędnego minimum” (4-5 pozycji), dając tym samym nauczycielom i uczniom prawo wyboru in-nych tekstów. „W szkole najważniejszy jest nie pro-gram, egzamin czy spis lektur – tłumaczyli dydakty-cy i literaturoznawcy – lecz uczeń, którego należy wyposażyć w stosowne umiejętności i niezbędne kompetencje, szanując jego indywidualność, upodobania i fascynacje. Warto otworzyć kanon lektur tak, by młodzi ludzie mogli dopisać do niego teksty dla siebie ważne: Andrzeja Sapkowskiego, a może Jane Austin? Utwory, które sprzyjać będą rozmowie nie tylko o literaturze”16.

Liberalizacji kształcenia humanistycznego mia-łoby też służyć, prócz zapewnienia wolności wyboru utworów, usankcjonowanie zastępowalności dzieł literackich obrazowymi ekwiwalentami, a więc sztu-kami teatralnymi i filmami: „Niech nauczyciel – ra-dzili członkowie Komisji – biorąc pod uwagę zdolno-

Page 58: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  56  

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

ści i zainteresowania klasy (a także możliwości szkolnej biblioteki) sam decyduje, którą z wielkich powieści realistycznych powinni znać jego ucznio-wie i w jakiej postaci – spektaklu, filmu Wajdy czy tekstu Wyspiańskiego – przedstawić uczniom We-sele”. Gdyby reforma spełniła oczekiwania, wresz-cie ustałyby kłótnie o szkolny kanon z udziałem poli-tyków: „Zastąpienie obligatoryjnych zapisów możli-wością wyboru pozwoliłoby poszerzyć spis lektur zalecanych i rozstrzygałoby niekończące się kon-trowersje”17 – argumentowali słuszność swego sta-nowiska pracownicy Akademii.

Odzew nauczycieli na list profesorów zarysowa-ła „Rzeczpospolita”: „Poloniści nie wyobrażają so-bie, jak może zabraknąć dyktowania w szkole ka-nonu lektur, który wszyscy uczniowie muszą znać. A do nich zaliczają np. Pana Tadeusza Adama Mic-kiewicza czy Lalkę Bolesława Prusa”18. Wobec re-wolucyjnej koncepcji zdystansowała się również Maria Gudro, wiceprzewodnicząca Stowarzyszenia Nauczycieli Polonistów: „Mogłoby się zdarzyć, że uczniowie w ogóle nie czytaliby lektur. Ostatni eg-zamin gimnazjalny [w 2008 r. – Z.M.] pokazał, że są poloniści, którzy już odkładają przerabianie obo-wiązkowych tytułów”19. Pomysł zaakceptowali na-tomiast: prof. Sławomir Jacek Żurek, kierujący mini-sterialnym zespołem ekspertów, oraz prof. Bożena Chrząstowska, która stwierdziła, że nie dobór lektur (a na nich skupiają się debaty o zmianach w na-uczaniu), lecz przeżycia, doświadczenia tudzież umiejętności wynoszone przez uczniów ze szkoły świadczą o skuteczności reform. Za przykład podała Maltę, gdzie „nauczyciel języka ojczystego sam dobiera sobie lekturę”, oraz Anglię, gdzie szkołom wskazano tylko Szekspira20. Proponowany doku-ment oświatowy (zatwierdzenie 23 grudnia 2008 r.) zdecydowanie skrytykowała, odnosząc doń takie określenia jak: „ciasny pragmatyzm”, „koncert ży-czeń”, „worek bez dna”, „skansen edukacyjny”, „no-wa lista wymagań”21.

4.

Zgodnie z procedurą ustawową obowiązuje więc od 30 stycznia 2009 r. „Rozporządzenie Mini-stra Edukacji Narodowej z dnia 23 grudnia 2008 r. w sprawie podstawy programowej wychowania przedszkolnego oraz kształcenia ogólnego w po-szczególnych typach szkół” (rozporządzenie zostało opublikowane w „Dzienniku Ustaw” z dnia 15 stycz-nia 2009 r. Nr 4, poz. 17). Załącznik nr 4 do aktu stanowi „Podstawa programowa kształcenia ogól-nego dla gimnazjów i szkół ponadgimnazjalnych, których ukończenie umożliwia uzyskanie świadec-twa dojrzałości po zdaniu egzaminu maturalnego”22. Wyznaczono tu minima czytelnicze, które obligują do poznania na III etapie edukacyjnym „nie mniej niż 5 pozycji książkowych w roku szkolnym” (czyli

15 w trzech klasach gimnazjum) oraz na IV etapie edukacyjnym „nie mniej niż 13 pozycji książkowych odpowiednio w trzyletnim bądź czteroletnim okresie nauczania”; poza tym nauczyciel ma wybrać „teksty o mniejszej objętości”, przy czym nie może pominąć „autorów i utworów oznaczonych gwiazdką” – dla gimnazjum są to: *Jan Kochanowski – wybrane fraszki, Treny (V, VII, VIII), *Ignacy Krasicki – wy-brane bajki, Aleksander Fredro – *Zemsta, Adam Mickiewicz – *Dziady cz. II, *Henryk Sienkiewicz – wybrana powieść historyczna (Quo vadis?, Krzyża-cy lub Potop); z kolei dla szkół ponadgimnazjalnych: *Bogurodzica, *Jan Kochanowski – wybrane pieśni, treny (inne niż w gimnazjum) i psalm, Adam Mic-kiewicz – *Dziadów część III, *Pan Tadeusz, Bole-sław Prus – *Lalka, Stanisław Wyspiański – *Wesele, *Bruno Schulz – wybrane opowiadanie, Witold Gombrowicz – *Ferdydurke.

Wykaz tekstów kultury wskazanych nauczycie-lom liceów i techników nie objął żadnego utworu Sienkiewicza. Na liście są Reymont, Miłosz, Szym-borska – pierwszego polskiego noblisty nie ma. Nowa podstawa nie różni się pod tym względem od swej poprzedniczki z r. 1998. Redukuje ona również liczbę lektur Sienkiewiczowskich w toku całej edu-kacji do dwu tekstów: W pustyni i w puszczy dla szkół podstawowych oraz jednej wybranej powieści historycznej dla gimnazjów. Cięcia te i przesunięcia czynią pustki na osi czasu rozwoju historycznolite-rackiego, jaką starano się jednak zachować w dobo-rze lektur, będą więc szkodzić procesowi edukacyj-nemu dzieci i młodzieży, utrudnią rozumienie litera-tury polskiej, np. Gombrowiczowskich Ferdydurke i Dziennika, które są eksponowane w „Podstawie”, doprowadzą do deprecjacji twórczości Sienkiewicza w świadomości maturzysty.

Czy w zestawie lekturowym A.D. 2009 było przewidywane miejsce dla Sienkiewicza? – Para-doksalnie i tak, i nie, co wykazał prof. Zenon Uryga, porównując trzy dokumenty: projekt rozporządzenia w sprawie nowej podstawy programowej, mającej obowiązywać od roku szkolnego 2009/2010 (do-stępny w Internecie na stronach MEN, 19 IX 2008), rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z dnia 29 sierpnia 2008 r. i komunikat Dyrektora CKE w sprawie listy lektur na egzamin maturalny od maja 2009 r. Dokument pierwszy nie wymienia Sienkie-wicza; drugi – podaje następujący zapis: „H. Sien-kiewicz, wybrana powieść [lektura przykładowa: Quo vadis?, Potop]; trzeci – wylicza tylko Potop23. Odnośnie do kategorii „lektura przykładowa” pra-cownik Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie mówi, że „zupełnie obca tradycji dydaktycznej”, „owocuje dodatkowym poszerzeniem listy i zakłóca obraz wymagań”24.

Współtwórcy reformy i metodycy traktują Nobli-stę z 1905 r. konsekwentnie: nieufnie i podejrzliwie;

Page 59: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 57

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

widzą w nim pisarza anachronicznego; uważają, że jego dzieła są archaiczne i nie cieszą się powodze-niem u dzieci i młodzieży; opinię o powieści W pu-styni i w puszczy „ciągle czytanej w szkole” opatrują wykrzyknikiem; jeśli zaś dopuszczają czytanie Sien-kiewicza, to na zasadzie „przymknięcia oka”, z ad-notacją; „utwory tego autora już tylko jako dziedzic-two tradycji”25. Tkwi jednak w wypowiedziach dy-daktyków, zastanawiających się nad zasadnością obecności Sienkiewicza na lekcjach języka ojczy-stego, sprzeczność wartościowania i rozumowania. Kiedy Bożena Chrząstowska dokonuje przewarto-ściowania „polskiej robinsonady”, wykazuje dużą popularność tej książki: „Szczególnie ta ostatnia powieść, traktowana jak arcydzieło, o czym mówią najliczniejsze przekłady – 99 wydań zagranicznych, w 14 językach świata (w II poł. XX w.), dziś już nie ma szans na lekturę kanoniczną, skoro dzieci czyta-ją ją niechętnie, a krąg wartości jest wąski i nie ko-responduje ze współczesnym widzeniem Afryki i innych kultur, czego uczą reportaże Ryszarda Ka-puścińskiego”26. – Czy od XX wieku nie upłynęło dopiero 9 lat? Czy uczniowie nie poszli do kin, by oglądać film Gavina Hooda z r. 2001? Czy dalej nie mogą oglądać obu ekranizacji – również tej z 1973 r. Władysława Ślesickiego – w swoich szkołach? Będzie to całkiem zgodne z apelem pracowników naukowych. Z kolei dr Krzysztof Koc próbuje zesta-wić obraz Afryki autora Hebanu z innym odpowied-nikiem w polskiej literaturze. I nie znajduje żadnego poza powieścią Sienkiewicza. Wówczas nie tylko kieruje uwagę na jej zalety artystyczne, ale i tropi ślady niegdysiejszej ideologii: „tkwiące w Polaku i Europejczyku uprzedzenia, schematy czy poczucie cywilizacyjnej misji”. Interpretując tekst, powiada, że twórcę fascynuje „zarówno piękno, jak i dzikość afrykańskiej przyrody”, że „jego” Afryka „okazuje się kontynentem kontrastów”, że „właśnie w opisach małości człowieka wobec natury daje o sobie znać kunszt pisarski Sienkiewicza”, że na refleksję zasłu-guje „obraz ludzi sportretowanych w powieści”...27. – Warto zatem zachęcać najmłodszych do czytania W pustyni i w puszczy, równie jak do innych sto-sownych lektur, bo większość dzieci z natury raczej nie chce czytać.

5.

Trudno przewidzieć, jakiej ewolucji ulegnie ka-non lektur licealnych w najbliższym czasie. Tenden-cje reformatorskie są takie, by kanon zredukować. Jeśli na początku 2008 r. wypowiadano się niejed-nomyślnie, czy ma to być nie więcej niż „15 dużych objętościowo lektur” (Z. A. Kłakówna), czy maksy-malnie „12 pozycji lektur obligatoryjnych” (B. Chrzą-stowska), to po liście członków KNoL-u liczba ta spadła do „4-5 pozycji” – tytułów jednak nie poda-no28. Nadto kanon miałby być „»kadencyjny«, tzn. weryfikowany co pięć lat” – by powtórzyć za prof.

Chrząstowską: „Zmienia się kulturowa »kohorta«, zmiany wymagają także lektury”29. A więc kanon pod specjalnym nadzorem. Złożony z dzieł dawnych czy współczesnych, czy jednych i drugich po poło-wie? Czasem z Panem Tadeuszem i Dziadów czę-ścią III, czasem bez nich? – tego dotąd nie ośmie-lono się wprost napisać. Ale że bez Sienkiewicza, to nietrudno przewidzieć. A może przetestować likwi-dację kanonu? – przykład Malty działa zachęcająco. Zapał studzi niezdecydowanie samych zwolenników eksperymentu, np. prof. Janusz Sławiński przyzna-je: „obecnie odchodzę od swego dawniejszego po-glądu i uważam, że nauczaniu szkolnemu potrzeb-na jest odgórnie zadecydowana lista utworów z lite-ratury ojczystej i europejskiej, raczej niezbyt ob-szerna”30. Jeśli jednak prawdą jest, iż „kształt listy lektur” wyznacza „horyzonty kształcenia”31 (Z. Ury-ga), to czy owe „horyzonty” zmaleją lub, co gorsza, znikną wraz z zawężeniem lub amorfizmem kanonu albo całkowitym jego zniwelowaniem?!

Czy okrojony kanon rzeczywiście zachęciłby uczniów i nauczycieli do omawiania na lekcjach lektur własnych i zaowocował generalnie wzrostem czytelnictwa? Na pewno nie zdopinguje kogoś, kto otwarcie deklaruje: „Nie lubię książek; każda lektu-ra, każda książka są nudne; czytanie do szczęścia nie jest mi potrzebne”32. By dotrzeć do rzeczy świe-żo wydanej, trzeba by wpierw nabyć ją w księgarni – nie wszystkich będzie na to stać. Nie ma gwaran-cji, że cała klasa zechce czytać romans propono-wany przez koleżankę X czy kryminał pociągający kolegę Y – gusty bowiem są różne, a i kierunki stu-diów wybieranych przez młodzież rozbieżne. Wska-zanie wartościowej książki wymaga oczytania; przypadkowy dobór zmieni czytanie w „polkę sa-mowolkę”. Nawet do prezentacji maturalnych uczniowie częściej włączają lektury kanoniczne niż własne. To, że recepcja literatury ustaje, jest zna-kiem XXI wieku, skutkiem eskalacji techniki; Internet i komputer określają dziś sposoby uczenia się z pominięciem bibliotek: „Młodzi ludzie odrzucają wszystko, co wymaga systematyczności i dłuższej pracy, skupienia i głębszej refleksji. Książek nie czytają, ale się z nimi »zapoznają«, nie przeżywają literackich przygód, ale szukają informacji, by zdać egzamin lub nadążyć za modą”33. Może więc rację ma polonistka najlepszego liceum w Polsce, która podejmuje walkę z „kryzysem lektury” szkolną me-todą: „Opowiadam uczniom, na co się natkną, czy-tając lekturę, a potem robię sprawdzian”34.

Co na to licealiści? „Mimo charakterystycznej dla globalizacji świata względności wartości, prowa-dzone u schyłku lat 90. badania H[anny] Świdy-Ziemby [prof. socjologii i pedagogiki UW – Z.M.] pokazują, że ponad 84% maturzystów akceptuje istnienie kanonu”. Aprobata ze strony zdecydowanej większości uczniów „koreluje dodatnio z [ich] cieka-wością świata czy też pozytywnym wartościowa-

Page 60: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  58  

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

niem procesu pogłębiania życia wewnętrznego. Jednakże sama akceptacja nie oznacza automa-tycznej interioryzacji wszystkich (czy nawet więk-szości) lektur znajdujących się na liście szkolnej”35. Takie zachowanie uznać należy za całkiem normal-ne, za zdrowy przejaw chęci dokonywania wyboru: czytam lektury, aby wskazać te, które najbardziej mi się podobały. Późniejsza ankieta, jaką przeprowa-dził wśród maturzystów dr Jerzy Kaniewski na po-czątku września 2004 r., potwierdziła wcześniejsze dane – „aż 84,9% badanych opowiedziało się za istnieniem kanonu lekturowego w szkole średniej”. Rozwaga i odpowiedzialność uczniów stojących u progu dorosłości została potwierdzona tym, że „w wykreślaniu konkretnych pozycji [...] okazali się wstrzemięźliwi (przeciętna liczba nie przekroczyła 15% podanych w spisie lektur tytułów)”36. Wyszło na jaw, iż to nauczyciele są prędzej skłonni skreślać lektury z listy lub ograniczać czytanie dłuższych dzieł do fragmentów, np. Pana Tadeusza, Potopu, Lalki, Chłopów. Niechciane przez polonistów książki znalazły się ku zaskoczeniu ankietera na liście pre-ferencji uczniowskich, np. „Cierpienia młodego Wer-tera ponad 27% maturzystów uznało za tekst dla siebie ważny, a dla ponad 19% odkryciem był Potop Sienkiewicza. Podobnie dość wysokie miejsce zaj-mują Nad Niemnem oraz Chłopi (niemal po 10% wskazań)”. Komentarz badacza do tej sytuacji zna-mionuje słuszne zdziwienie: „[...] zastanawiać musi łatwość, z jaką poloniści licealni wykreślają pozycje tradycyjnie już wchodzące w skład kanonu szkoły średniej”37. Trafnie zarazem brzmi wskazówka me-todyczna, przejęta od nauczycieli gimnazjum: „[...] niespieszna lektura mądrze obudowanych kontek-stowo arcydzieł (lub ich fragmentów) sprawdza się i [...] mimo dużej często »odległości kulturowej« – potrafią one zrozumiale przemówić do młodego czytelnika”38. Trzeba wobec powyższego dać szan-se młodzieży na lekcjach języka ojczystego pozna-nia klasyki literatury, w większym zakresie literatury polskiej, w mniejszym – obcej. Czy to zdanie po-dzielają nauczyciele, trudno orzec, bo oni milczą, mimo dwukrotnego zaproszenia „Polonistyki” do dyskutowania, rozprawiania. I dziwi się pani redak-tor, dlaczego? I wnioskuje: „Nikt nie pisze, nie po-lemizuje, nie szuka rozwiązań. Jest głucho, by nie powiedzieć – źle”39.

Propozycję klucza ułożenia kanonu zgłosił na progu transformacji ustrojowej dr Tadeusz Patrza-łek. Posiłkował się wynikami badań nad „możliwo-ścią stworzenia europejskiego kanonu lektur szkol-nych”, badań, jakie zorganizowało Stowarzyszenie Literatury Europejskiej przy wsparciu Wspólnoty Europejskiej, Rady Europy, „Erasmusa” i innych instytucji. A wyniki te mówią same za siebie: 1. „we wszystkich krajach »preferuje się klasyków«”40; 2. w odpowiedziach na pytania otwarte prawie wcale

nie wystąpiły nazwiska polskich pisarzy; 3. nawet spośród 20 podpowiadanych polskich nazwisk Bel-gowie, Duńczycy, Portugalczycy i Włosi (co zasta-nawia ze względu choćby na popularność Quo va-dis? w Italii) nie wskazali żadnego; 4. najlepiej znają polską literaturę Francuzi; 5. „Właściwie są dwaj polscy autorzy, którzy jakoś liczą się w tym europej-skim rankingu – Sienkiewicz i Miłosz. Dalej są jesz-cze Mickiewicz i Gombrowicz. Inne nazwiska – Reymont, Krasiński, Żeromski – pojawiają się epi-zodycznie. A skąd u Francuzów, a także u Irland-czyków, pojawia się Pasek?” – stawia retoryczne pytanie dr Patrzałek i radzi, byśmy, ustalając treści nauczania, „dowartościowali w programach szkol-nych tych naszych autorów, którzy mają szansę znaleźć się w kanonie europejskim”41. Obcokrajow-cy nie muszą mieć inklinacji do polskiej literatury – to oczywiste, wszak nie im powierzono troskę o dziedzictwo kultury narodu nad Wisłą. Próbę wzniecenia zamiłowania do narodowej klasyki w polskich dzieciach i młodzieży powinni stale podej-mować reformatorzy szkolnictwa i nauczyciele – to po prostu ich obowiązek.

6.

Tymczasem dwie siły mocują się: jedna liberal-na – napiera z hasłem wolności dla polonistów i uczniów, druga konserwatywna – broni barykady resztek wiedzy, wymagań, lektur reprezentatywnych dla epok... Ośrodek ministerialny w Warszawie kon-tra środowiska uniwersyteckie rozsiane po kraju z głównodowodzącym Poznaniem. Obie strony róż-ni także stosunek do nowej matury, jaką od 2005 r. zdają absolwenci liceów. Część pisemna egzaminu zewnętrznego obejmuje poza testem na rozumienie czytanego tekstu pozornie proste dla abiturientów zadanie, tzn. interpretację i analizę fragmentu utwo-ru literackiego. (Jak powiedziała Maria Janion – „analizowanie literatury to najtrudniejszy zawód świata”42.) Tematy w pierwszym roku stosowania standardów wymagań egzaminacyjnych sprawdzały umiejętność odczytania m. in. wyjątków Trylogii: - „Jaki obraz Polaków XVII wieku wyłania się z Poto-pu H. Sienkiewicza? Punktem wyjścia swoich roz-ważań uczyń wnioski z analizy danych fragmentów powieści. Zwróć uwagę na ich znaczenie dla całości utworu” (matura 2005, poziom podstawowy). Kolej-ne lata nie przyniosły tematów Sienkiewiczowskich na właściwym egzaminie, jedynie na tzw. maturze próbnej: - „Dwa obrazy wojny – dwa sposoby mó-wienia o niej. Dokonaj analizy porównawczej poniż-szych fragmentów Potopu Henryka Sienkiewicza i Pamiętnika z powstania warszawskiego Mirona Białoszewskiego” (próbny egzamin maturalny, po-ziom rozszerzony, 2006); - „Śmierć żołnierza. Na podstawie analizy i interpretacji podanych fragmen-tów [Ogniem i mieczem H. Sienkiewicza oraz Roz-

Page 61: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 59

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

dziobią nas kruki, wrony... S. Żeromskiego] przed-staw i porównaj kreacje bohaterów. Zwróć uwagę na kontekst historyczno-literacki i styl narracji” (próbny egzamin maturalny z „Gazetą Wyborczą” i Operonem, poziom rozszerzony, 2007). Prace są sprawdzane według odgórnie ułożonego klucza odpowiedzi. Budzi on najwięcej kontrowersji, bo ogranicza samodzielność myślenia i refleksji matu-rzystów, tłumi ich inwencję, nie pozwala im na ory-ginalność. Zdający, pełni obaw, czy nie odbiegają od schematu, piszą „pod klucz”, którego próbują się domyślić. Obecna matura jest, wg prof. Chrząstow-skiej, zaprzeczeniem podstawy programowej, za co winę ponoszą władze egzaminacyjne: „Najbardziej niezgodne były działania CKE na różnych płaszczy-znach – czy to w kwestii »klucza« interpretacji, czy wyznaczania obligatoryjnych lektur w Informatorach, czy w budowaniu tematów, które wymagały histo-rycznoliterackich uwarunkowań, choć nic w podsta-wie programowej nie uprawniało do żądania takiej wiedzy – poza kontekstem historycznoliterackim, którego stosowanie w interpretacji jest ważną umie-jętnością”43. Dodajmy, że „wyznaczanie lektur” przebiega, zdaniem pani profesor, „niezależnie od ich statusu w podstawie programowej”44. Władze oświatowe jednak uznają wyszczególnienie tytułów lektur ze względu na aktualną formę matury ze-wnętrznej za nieodzowną konkretyzację zapisów w podstawie programowej, znowelizowanej w 1998 roku45.

Spór o lektury przedłuża się. Czy nie osłabia w społeczeństwie (a najbardziej w środowiskach szkolnych) potrzeby czytania dzieł literackich, skoro wartość wielu z tych utworów – nawet najwybitniej-szych osiągnięć polskiej prozy, której autorzy byli uhonorowani Nagrodą Nobla lub kandydowali do niej – jest poddawana relatywizacji lub nawet nego-wana? Czy spór ten nie wzmacnia ogólnej tendencji do nieczytania? „W 2006 r. połowa Polaków nie sięgnęła po żadną książkę, choćby kucharską czy poradnik majsterkowicza. Od 1990 r. zlikwidowano w Polsce co dziesiątą bibliotekę i 80% punktów bi-bliotecznych46. Trzynastolatkowie napisali tegorocz-ny sprawdzian po szóstej klasie nieortograficznie i fonetycznie, bez respektowania zasad składniowo-interpunkcyjnych; gimnazjaliści nie potrafili stworzyć dłuższego wypracowania w określonej formie, bo popadli w rutynę rozwiązywania zadań testowych; dla maturzystów (przeciętny abiturient ma ubogie słownictwo, „niewrażliwość” stylistyczną, luki w wie-dzy literackiej) porównanie Telimeny i Zosi okazało się „jednak trudne”, a nie „żenująco łatwe”, jak są-dzili na gorąco poloniści krakowscy47. Czytanie lite-ratury pięknej staje się u nas sztuką zanikającą. ____________________________ 1 T. Kostkiewiczowa, Niebezpieczny minimalizm, „Polonistyka” 1992, nr 9, s. 508. 2 Podstawa programowa z języka polskiego (projekt – wersja III, popra-wiona). Materiał roboczy 17 IX 1992, „Polonistyka” 1992, nr 9, s. 541.

3 Podstawa programowa języka polskiego (1995, znowelizowana w 1998), „Polonistyka”, dodatek specjalny Reformowanie, 1998, nr 5, s. 28, 34. 4 T. Kostkiewiczowa, Uwagi i wnioski dotyczące podstawy programowej „Edukacja polonistyczna”, ib., s. 15. 5 B. Chrząstowska, Sens reformy, „Polonistyka” 1992, nr 9, s. 486. 6 Tamże, s. 486; taż, W trosce o szkołę i język polski, „Polonistyka” 2009, nr 4, s. 18. 7 B. Chrząstowska, Kłopot z kanonem w szkole, „Polonistyka 2007, nr 5, s. 33. Dyskusja redakcyjna toczyła się 15 IV 2005 r. – Przekreślić czy ożywić i uzdrowić reformę?, „Polonistyka” 2005, nr 7, s. 417 (33)-426 (42). 8 „Polonistyka” 2007, nr 7, s. 43-44; 2008, nr 1, s. 4, 6-7. 9 Patrz: W. Żuchowska, Mamy swojego Herostratesa, „Polonistyka” 2007, nr 8, s. 53. 10 A. Skrendo, O kanonie – bez przesady, „Polonistyka” 2007, nr 5, s. 14. 11 J. Kaniewski, Jaki kanon?, „Polonistyka” 2007, nr 5, s. 6. 12 P. Kołodziej, Raskolnikow i jego następcy, „Polonistyka” 2007, nr 8, s. 32. 13 Z. A. Kłakówna, Opinia na temat listy lektur z języka polskiego w szkole podstawowej z widokiem na gimnazjum i liceum, K. Biedrzycki, Opinia na temat nowej listy lektur z języka polskiego do gimnazjum i liceum, S. Bortnowski, Ocena dydaktycznego aspektu zmian w spisie lektur dokonanych 24 sierpnia 2007 r., „Polonistyka” 2008, nr 1, s. 10, 14, 19. 14 Obie wypowiedzi w: A. Grabek, I. Dudzik, Hall wykreśla klasyków, „Dziennik” 11 IV 2008, s. 1, 3. 15 A. Kłakówna, Polka galopka, „Gazeta Wyborcza” 17 IV 2008, s. 15. 16 List otwarty Komisji Edukacji Szkolnej i Akademickiej Komitetu Nauk o Literaturze Polskiej Akademii Nauk do Ministerstwa Edukacji Naro-dowej w sprawie nowej podstawy programowej, „Polonistyka” 2008, nr 7, s. 59. 17 Tamże, s. 59. 18 R. Czeladko, Czy szkoły pożegnają się ze spisem lektur, „Rzeczpo-spolita” 5 VI 2008, s. A9. 19 Tamże, s. A9. 20 Por.: B. Chrząstowska, Komentarz Redakcji, „Polonistyka” 2008, nr 7, s. 60-61; taż, W trosce o szkołę i język polski, „Polonistyka” 2009, nr 4, s. 16, 19. 21 Taż, W trosce o szkołę..., dz. cyt., s. 17, 18, 20. 22 www.reformaprogramowa.men.gov.pl/dla-nauczycieli/rozporzadzenie-o-podstawie-programowej-w-calosci; teksty kultury podane w załączniku nr 4 na s. 10-11 (III etap edukacyjny), 15-17 (IV etap edukacyjny) – stan z sierpnia 2009 r. 23 Z. Uryga, Opinia o aktualnym stanie prac nad reformą nauczania języka polskiego w liceum (wrzesień 2008), „Polonistyka” 2009, nr 1, s. 22. 24 Tamże, s. 21. 25 B. Chrząstowska, Zaproszenie do salonu odrzuconych, „Polonistyka” 2007, nr 8, s. 6. Trudności w czytaniu Potopu ze względu na zabiegi archaizacyjne, ale również „starania o ochronę dziedzictwa antycznego i dbałość o status Sienkiewicza w szkole” (G. Czetwertyńska) wykazały Anna Wojciechowska i Barbara Strycharczyk scenariuszem lekcji na temat: Terminy, auxilia, traktamenty, amicycje... – szlachcic polski w antycznym, „umundurowaniu”, [w:] Po co Sienkiewicz? Sienkiewicz a tożsamość narodowa: Z kim i przeciw komu? Warszawa – Kiejdany – Łuck – Zbaraż – Beresteczko, koncepcja i redakcja naukowa T. Bujnicki i J. Axer, Warszawa 2007, s. 369-373. 26 B. Chrząstowska, Kłopot z kanonem w szkole, dz. cyt., s. 34. Julian Krzyżanowski podaje informację o 21 przekładach na języki obce – Literatura polska. Przewodnik encyklopedyczny, t. II, Warszawa 1988, s. 539. 27 K. Koc, Czy Kali może być „Inny”, czyli „W pustyni i w puszczy” w szkole, „Polonistyka” 2007, nr 8, s. 46-49. 28 Z. A. Kłakówna, Opinia na temat listy lektur..., dz. cyt., s. 11; B. Chrząstowska, Udręki szkolnych polonistów, „Polonistyka” 2008, nr 1, s. 25; List otwarty Komisji Edukacji Szkolnej..., dz. cyt., s. 59. 29 B. Chrząstowska, Kłopot z kanonem..., Tamże,s. 31. 30 Epoka „Parnasów bis”, rozmowa J. Sławińskiego z M. Nowickim, „Życie” 14 II 2000, nr 37, cyt. za: B. Krupa, Kanon w ogóle – kanon w szczególe, „Polonistyka” 2007, nr 5, s. 26. 31 Z. Uryga, Opinia o aktualnym stanie prac..., dz. cyt., s. 19. 32 S. Bortnowski, Jak literatura wychowuje?, „Polonistyka” 2007, nr 8, s. 15. 33 A. Janus-Sitarz, Zmiany w modelu kształcenia nauczyciela polonisty, „Polonistyka” 2009, nr 4, s. 22. 34 A. Grabek, I. Dudzik, dz. cyt., s. 3. 35 Ustalenia H. Świdy-Ziemby, zawarte w książce Młodzież końca tysiąclecia. Obraz świata i bycia w świecie, Warszawa 2000, podaję za:

Page 62: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  60  

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA J. Kaniewski, Problem kanonu lektur w edukacji – od podstaw do matu-ry, „Polonistyka” 2005, nr 2, s. 109 (45). 36 J. Kaniewski, Problem kanonu..., jw., s. 109 (45). 37 Tamże, s. 108 (44). 38 Tamże, s. 110 (46). 39 B. Chrząstowska, W trosce o szkołę..., dz. cyt., s. 21. Czytelników zachęcano do wyrażania opinii w „Polonistyce” 2008, nr 7, s. 60 i nr 8, s. 6. 40 T. Patrzałek, Ku europejskiemu kanonowi, „Polonistyka” 1992, nr 9, s. 494. 41 Tamże, s. 495. 42 „Żyjąc tracimy życie” – z prof. Marią Janion rozmawia Katarzyna Bielas, „Wysokie Obcasy” 2002, nr 13, cyt. za: P. Kołodziej, Raskolni-kow i jego następcy, dz. cyt., s. 32. 43 B. Chrząstowska, W trosce o szkołę..., dz. cyt., s. 19. 44 Tamże, s. 16. Pierwsze wystąpienie przeciwko „standardom wyma-gań egzaminacyjnych”, jakie przyniósł Informator maturalny od 2005 roku, nastąpiło tuż po wydaniu sylabusa. Protest wniesiony do Ministra Edukacji Narodowej i Sportu, Krystyny Łybackiej, był wyrazem niezgody m. in. na zbyt długi wykaz lektur; pisano: „- ujęta w tych standardach i uszczegółowiona wobec ogólnych zapisów Podstawy programowej lektura obejmuje tak obszerną listę tekstów, których znajomość wyma-

gana jest do egzaminu, że to wyklucza jakiekolwiek samodzielne decy-zje nauczyciela w trzyletnim! liceum; - respektowanie tego rodzaju standardów prowadziłoby ponadto do poznawania wyłącznie tekstów dawnych; nie wymaga się natomiast znajomości utworów współcze-snych” – Protest, „Polonistyka” 2004, nr 3, s. 179 (51); protest nie dał oczekiwanych efektów – B. Chrząstowska, Kłopot z kanonem w szkole, dz. cyt., s. 32. 45 Zob.: Dyrektor CKE odpowiada polonistom, „Polonistyka” 2004, nr 3, s. 182 (54)-183 (55). 46 A. Janus-Sitarz, dz. cyt., s. 23. 47 E. Miłaszewska, Egzaminy nierównych szans, Rzeź gimnazjalistów, Polegli na całej linii, „Głos Nauczycielski” 17 VI 2009, nr 24, s. 1, 8-9; Maturalna Telimena była jednak trudna. Rozmowa z Krzysztofem Kona-rzewskim, szefem CKE, „Gazeta Wyborcza” 1 VII 2009, s. 6; M. War-chala, E. Furtak, Testowanie uczniów, czyli parcie na wynik, „Gazeta Wyborcza” 17 IV 2008, s. 6. Do oceny poziomu intelektualnego dzieci i młodzieży wrócono po ogłoszeniu przez resort i Centralną Komisję Egzaminacyjną wyników egzaminów zewnętrznych 27 sierpnia – zob.: E. Miłaszewska, Co uczeń potrafi?, „Głos Nauczycielski” 2 IX 2009, nr 35, s. 6.

W 67. ROCZNICĘ ZAGŁADY KOROŚCIATYNA

I HUTY PIENIACKIEJ 28 II 1944

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski

ZAGŁADA KOROŚCIATYNA Korościatyn był jedną z największych czysto

polskich wsi w powiecie buczackim na Tarnopolsz-czyźnie. W okresie Rzeczpospolitej szlacheckiej leżał na pograniczu województwa ruskiego i woje-wództwa podolskiego, w odległości 8 km od Mona-sterzysk i 12 km od Niżniowa, gdzie znajdowała się przeprawa przez malowniczo wijący się Dniestr. Okoliczne dobra należały najpierw do rodziny Mo-nasterskich, herbu Pilawa, później Sienieńskich i Potockich, aż w końcu do rodziny Mołodeckich. Głównym źródłem utrzymania mieszkańców, obok pracy na roli, było zatrudnienie w licznych wapienni-kach oraz w Fabryce Tytoniu, założonej w 1844 r. w Monasterzyskach, a będącej jedną z najwięk-szych w kraju. Od XIX w. przez Korościatyn prze-biegała linia kolejowa, prowadząca z Tarnopola do Stanisławowa, co spowodowało, że nad wspomnia-ną przeprawą wybudowano okazały most. W 1939 r. wieś liczyła prawie 920 mieszkańców, w tym tylko kilku narodowości ukraińskiej. Łącznie 206 rodzin polskich, 4 ukraińskie lub mieszane i jedna żydow-ska. Ludność polska mieszkała tutaj od wielu poko-leń. Korościatyn posiadał szkołę podstawową i sta-cję kolejową.

Do końca XIX wieku wieś należała do parafii rzymsko-katolickiej pw. Wniebowzięcia Matki Bożej w Monasterzyskach. Wraz z nią w jej skład wcho-dziły następujące wioski: Komarówka, Wyczółki, Huta Nowa, Huta Stara, Bertniki, Czechów, Dubien-

ko, Izabella, Słobódka Dolna i Słobódka Górna1. Wioski te, jak i same Monasterzyska, zamieszkiwali Polacy, Żydzi i Ukraińcy. Ze znanych osób urodzo-nych w tej parafii należy wymienić m.in. ks. biskupa Stanisława Padewskiego2, obecnego ordynariusza diecezji rzymsko-katolickiej w Charkowie na Ukrainie, prof. dr. hab. Gabriela Turowskiego, lekarza i przyjaciela Ojca Świętego Jana Pawła II, oraz dwóch językoznawców: prof. dr. hab. Michała Łesiowa3 z UMCS w Lublinie, wybitnego badacza języka polskiego i ukraińskiego, i śp. doc. dr. hab. Jana Zaleskiego4 z WSP (obecnie Akademia Peda-gogiczna) w Krakowie, autora Polszczyzny Kresów Południowo-Wschodnich5 i Nazw miejscowych Tar-nopolszczyzny6. Stąd też pochodził literat i satyryk Horacy Serafin7, autor znanego zbioru anegdot i dowcipów żydowskich pt. Przy szabasowych świe-cach.

W 1905 r. w Korościatynie, a w 1924 r. w Hucie Nowej erygowano nowe parafie. Powstanie parafii korościatyńskiej było możliwe dzięki właścicielce ziemskiej Józefie Starzyńskiej, która ufundowała murowany kościół. Świątynia ta, budowana w latach 1863-1899, konsekrowana została w 1901 r. pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Marii Panny. Nowa parafia weszła w skład dekanatu Buczacz, należącego do archidiecezji lwowskiej obrządku łacińskiego. W 1936 r. parafia liczyła 1476 wier-nych, z których 875 mieszkało w samym Korościa-

Page 63: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 61

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

tynie, 360 w Komarówce, 141 w Wyczółkach oraz 100 na Dębowicy, osadzie powstałej po I wojnie światowej i leżącej w granicach miasta Monasterzy-ska. Na terenie parafii, w osadzie Huta Szklana pod Komarówką, znajdowała się również kaplica pw. św. Jana Nepomucena8.

O ile w samym Korościatynie i na Dębowicy mieszkali wyłącznie Polacy, o tyle w Komarówce i Wyczółkach przeważali Ukraińcy, tworzący 2-tysięczną społeczność, należącą do parafii grec-kokatolickiej w Monasterzyskach (diecezja stanisła-wowska)9. Na terenie parafii korościatyńskiej miesz-kało zaledwie 8 Żydów, gdyż większość tej społecz-ności koncentrowała się w Monasterzyskach. Do II wojny światowej relacje pomiędzy mieszkańcami powiatu buczackiego, należącymi do różnych wy-znań i narodowości, były dość poprawne. Wszystko jednak zniszczyła wojna.

W sierpniu 1939 r. mężczyźni z Korościatyna zostali zmobilizowani do wojska. Walczyli oni głów-nie w składzie Podolskiej Brygady Kawalerii, 48 pułku piechoty ze Stanisławowa oraz Grupy Opera-cyjnej „Dniestr”, która jako jedna z nielicznych ewa-kuowała się na Węgry. Ciosem dla wszystkich było wkroczenie wojsk radzieckich oraz zdradziecka po-stawa niektórych Ukraińców, co Jan Zaleski w swo-jej Kronice życia tak opisuje:

17 września – Armia Czerwona zajmuje Buczacz.

Już rano widziałem samoloty „gwiaździste” nad Monaste-rzyskami.

18 września – Czerwonoarmiejcy wkraczają po po-łudniu do Monasterzysk. Konne patrole rozbrajają niedo-bitków armii polskiej. Pod Monasterzyskami były też drobne potyczki zbrojne. Moskale rozbili polską kuchnię polową, byli zabici i ranni. Polski czołgista zastrzelił się w czołgu, którym wpierw zatarasował szosę i zaryglował się od wewnątrz. Ukraińcy witają swoich „wyzwolicieli” kwiatami. W przeddzień wkroczenia Czerwonej Armii Ukraińcy wymordowali polską ludność na kolonii Kołodne pod Wyczółkami. W Baranowie czerwonoarmiejcy za-strzelili ziemianina, który rzekomo bił w sadzie chłopów zrywających owoce, jak donieśli „poszkodowani”10.

Następnie pod datą 8 lutego 1940 r. wspomina:

„Pierwsze wielkie zsyłki Polaków na Sybir. Wysie-dlono przede wszystkim kolonistów i osiedleńców, a także sporo polskiej inteligencji”11. Spośród mieszkańców Korościatyna do Kazachstanu zesła-no wraz z żoną i czwórką dzieci Józefa Zaleskiego, tylko dlatego, że był sołtysem wioski. Zmarł on na wygnaniu 14 września 1941 r.

Następne zbrodnie nastąpiły w czerwcu 1941 r., tuż po ataku Niemiec na ZSRR. W Czechowie, na-leżącym do parafii w Monasterzyskach, miejscowi Ukraińcy, którzy stanowili większość, wymordowali swoich polskich sąsiadów. Wszystkich pomordowa-nych pochowano we wspólnej mogile, do której wrzucono i żywcem pogrzebano także ciężko ran-nych. Zginęło 17 osób: 11 Polaków (w tym 6-cioro

małych dzieci) i 6 Ukraińców przeciwnych mordo-waniu Polaków. Po dokonaniu mordu ukraińska ludność, uzbrojona w siekiery, widły, kosy i noże, próbowała dokonać rzezi pobliskiej Słobódki Dolnej (4 km od Monasterzysk), zamieszkałej wyłącznie przez Polaków. Kolumna napastników została jed-nak ostrzelana i rozproszona przez wycofujący się oddział wojsk radzieckich.

Równocześnie w okolicach Korościatyna toczy-ły się walki niemiecko-radzieckie, o których autor Kroniki życia pisze:

4 lipca – Niemcy zajmują Monasterzyska, przez Dę-

bowicę przejeżdżają tylko niemieckie patrole konne. Ro-sjanie spalili Fabrykę Tytoniową w Monasterzyskach [...]. Po południu rozpoczęły się krótkotrwałe walki Niemców z okrążoną grupą wojsk radzieckich pod Monasterzy-skami. Niemcy ostrzeliwują ogniem z dział i karabinów maszynowych tabory rosyjskie rozlokowane w Podwy-czółkach przy Fabryce Wapna. Przez całe popołudnie i noc całą trwa strzelanina. Rodzice polecili mi przynieść ze sklepu jajka ze skupu, matka ugotowała na twardo pełny garnek i już mieliśmy zamiar z tym zapasem żyw-ności uciekać w korościatyńskie lasy, w Buczynę. Rano walki ustały. Rosjanie wymknęli się z okrążenia i pieszo, ciągnąc karabiny maszynowe, przeszli przez Goudę i Mokre na wschód; prawdopodobnie przedostali się do swoich. Porzucili tabory, a po drodze jeszcze musieli pozbyć się cięższych rzeczy. Np. ojciec znalazł w lesie, którędy przeszli, worek suszonego chleba i grochówki w kostkach. Bardzo nam się to przydało w nadchodzą-cym roku głodowym” [...].

Ukraińcy strzelali często do wycofujących się

Rosjan, podobnie jak do Polaków w 1939. Niemców witali jak wyzwolicieli.

Po ustanowieniu władzy okupacyjnej miejscowi Ukraińcy zaczęli zaciągać się do SS „Galizien” i policji, co wspomniany autor relacjonuje:

Po wkroczeniu Niemców ujawnił się nasz jedyny

Ukrainiec na Dębowicy, Milko Ostapiuk, jako „wijśko-wy12”. To ukraińskie, pożal się Boże, „wijśko” (tj. wojsko, a właściwie pospolita policja na usługach Niemców) przeprowadzała kilkakrotnie rewizje, rekwirując wszelkie przedmioty wojskowe [...]. Miejscowi „mołojcy” zaciągają się do dywizji SS „Galizien”. Byłem świadkiem w koryta-rzu Arbeitsamtu, kiedy mnie tam wezwano, jak wezwani razem ze mną Ukraińcy zastanawiali się, czy wyjeżdżać na roboty, czy iść do SS. Mając do wyboru, wybierali zazwyczaj SS13.

Szczególnie owa policja ukraińska, jak i pod-

ziemne struktury banderowców, dawały się we zna-ki. Przed planowanymi rzeziami całych wiosek do-konywały one szeregu mordów pojedynczych, wy-mierzonych w inteligencję, ziemian, księży oraz członków tworzącej się polskiej konspiracji. Chodzi-ło o to, aby sparaliżować samoobronę. I tak, na Dę-bowicy ukraińscy policjanci zastrzelili Tomasza Ma-rynowicza. Z kolei w Wigilię Bożego Narodzenia

Page 64: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  62  

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

1943 r. zabili oni przed kościołem w Korościatynie Mariana Hutnika „Kubłyka”. Natomiast w samo Boże Narodzenie w Monasterzyskach z rąk banderowców zginęli akowcy, Mieczysław Dudzik i Jan Mitka, na-uczyciel Marian Filipecki (organizator podziemnego nauczania), lekarz Domański i student Ćwiąkała. Wcześniej natomiast zabili oni łączniczkę AK Józefę Kozik ps. „Kalina”14. O dalszych mordach wspomina Jan Zaleski: „W drugi dzień świąt ci sami żandarmi wpadli na Beczowę i zastrzelili 4 osoby, rzekomych partyzantów: Niedźwieckiego15, Szczepiela (brata naszego sąsiada), Dolka i kogoś jeszcze. Spośród tych osób tylko Niedźwiecki był partyzantem. Drugi partyzant, Janek Butrowski, syn kowala z Podwy-czółek, zdążył uciec. Było to najsmutniejsze Boże Narodzenie na Dębowicy”16.

W 1943 r. naziści niemieccy, przy wydatnej po-mocy policji ukraińskiej, dokonali także zagłady tam-tejszej społeczności żydowskiej, która wymordowa-na została bądź w Monasterzyskach i Buczaczu, bądź w obozach zagłady. W jednej z relacji czyta-my: „Pani Barylewicz opowiada nam również o be-stialskiej likwidacji getta w Buczaczu. Zastrzelona matka wpada do wykopanego dołu wraz z żywym dzieckiem trzymanym na ręku. Hitlerowcy zasypują je i grzebią żywcem”17. Nawiasem mówiąc, z owego miasta pochodzi ocalały z tej zagłady Szymon Wie-senthal18, z zawodu architekt, a z poczucia obo-wiązku tropiciel hitlerowskich zbrodniarzy. W tym samym roku zaczęły dochodzić na Tarno-polszczyznę przerażające wieści o ludobójstwie Polaków na Wołyniu, które przynosili uciekinierzy szukający schronienia. Dlatego też 29 grudnia 1943 r. proboszcz z Korościatyna, ks. Mieczysław Krze-miński19, tak pisał do kurii biskupiej we Lwowie: „Więcej płaczu, aniżeli wesela. Ciemności duchowe okryły serca ludzkie, do tego dołącza się zanik pra-wie zupełny uczuć ludzkich. Opanowała ludzi dzi-kość i żądza krwi i śmierci”20.

Z kolei Jan Zaleski zapisał: W ciągu zimy nasilają się w okolicy akcje banderow-

ców. Co pewien czas czerwone łuny na nocnym niebie dawały znać, że „rezuny” nie śpią wykorzeniając lackie plemię. Na Dębowicy organizujemy warty czuwające całą noc. Kwatera wartowników mieści się początkowo u Jó-zefa Sawy, potem u Józka Turkoniaka. Ja też brałem udział w tych wartach, chociaż było mi już wtedy coraz trudniej chodzić. Czuwałem jednak przez dwie godziny, zazwyczaj siedząc przemarznięty do szpiku kości na przydrożnym słupie. Warty rozprowadzał podchorąży WP Stanisław Różański. Pewnej nocy siedząc na warcie z Józefem Łużnym, usłyszeliśmy chrzęst śniegu na dro-dze od Monasterzysk i Beczowy. Szła duża grupa. Pan Różański z wycelowanym karabinem i okrzykiem „stój, bo strzelam” zatrzymał sunącą grupę. Okazało się, że to byli uciekający mieszkańcy Beczowy i Mokrego21.

Największy jednak dramat rozegrał się dwa

miesiące później. Najpierw 19 lutego 1944 r. w Mo-nasterzyskach został uprowadzony i zamordowany przez UPA por. Stanisław Ignatowicz, komendant obwodu AK Buczacz22. Następnie dokonana została rzeź Korościatyna. Autor Kroniki życia relacjonuje:

W nocy z 28 na 29 lutego 1944 r. banderowcy roz-

poczęli rzeź mieszkańców Korościatyna. Rozpoczęli „żniwo” równocześnie z trzech stron, trzech wylotowych dróg, od Wyczółek, od Zadarowa (ukraińskiej wsi) i od Komarówki. Działały trzy wyspecjalizowane grupy: pierw-sza „pracowała” toporami, druga rabowała, trzecia, zło-żona głównie z kobiet i wyrostków, paliła systematycznie domostwo po domostwie. Rzeź trwała niemal przez całą noc. Słyszeliśmy przerażające jęki, ryk palącego się żyw-cem bydła, strzelaninę. Wydawało się, że sam Antychryst rozpoczął swą działalność! 23

Rzezi w Korościatynie dokonał oddział UPA, wspierany przez miejscową ludność ukraińską (głównie ze wspomnianego Zadarowa), uzbrojoną w siekiery, kosy i noże; łącznie 600 osób. Posłużo-no się podstępem, co Aniela Muraszka, późniejsza siostra zakonna, tak relacjonuje:

Banderowcy zaatakowali o godz.18-tej, a więc wte-

dy, gdy warty dopiero rozchodziły się na posterunki. Zdradziła to pewna Ukrainka ożeniona w Korościatynie. Zdradziła także hasło, którym posługiwali się wartownicy. Napastnicy wjechali do wioski saniami, wołając po pol-sku, że są partyzantami i żeby chłopcy z wioski zgroma-dzili się wokół nich. Chcieli ich bowiem w jak największej ilości wymordować. Po chwili zaatakowali i rozpoczęła się rzeź24.

Wykorzystując element zaskoczenia, opanowa-

no najpierw stację kolejową, gdzie przecięto druty telegraficzne oraz wymordowano obsługę i ludzi oczekujących na pociąg. Aniela Muraszka wspomi-na:

Mordowano zagrodę po zagrodzie. Wszystko było

połączone z rabunkiem. Przede wszystkim odwiązywano z postronków krowy i konie, a następnie uprowadzano je. Ukrainki wpadały do domów i przeskakując poprzez tru-py, kradły co się tylko dało, nawet obrusy, talerze i garn-ki. Za banderowcami jechały puste sanie, na które wrzu-cono łupy. Zdejmowano też kożuchy i buty zabitym. Póź-niej podkładano ogień. W grupie podpalaczy byli nawet dwunasto-, czternastoletni chłopcy25.

Napadem kierował greckokatolicki pop Pałabic-

ki wraz ze swoją córką. Samoobrona, początkowo zaskoczona, stawiła jednak rozpaczliwy opór, który uratował większość mieszkańców. W czasie ataku na plebanię zginął jeden z ukraińskich dowódców, syn popa z Zadarowa. Rzeź ustała dopiero nad ra-nem, gdy z odsieczą przyszedł polski oddział party-zancki, stacjonujący w odległych o 12 km Puźni-

Page 65: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 63

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

kach. W czasie nocnej rzezi zamordowano około 156 osób, w tym kilkanaście osób z innych wiosek, czekających na stacji na pociąg. Ustalono tożsa-mość tylko 117 osób. W grupie ofiar było kilkana-ścioro małych dzieci, od 4 do 12 lat, a także mie-sięczne niemowlę, Stanisława Łużna, córka Micha-ła, spalona żywcem. Najczęstszą formą zabójstwa było, jak podają relacje, zastrzelenie lub zarąbanie siekierą, a w wypadku dzieci uduszenie. Spalona została praktycznie cała wieś, ocalała jedynie ple-bania i kościół26.

Jan Zaleski wspomina: Rano rodzice udali się na zgliszcza Korościatyna

i opowiadali potem rzeczy, od których włosy się jeżyły. Np. bandyci wpadli do mieszkania Nowickich w dawnej karczmie. P. Nowicki, przedwojenny sprzedawca w skle-pie Kółek Rolniczych, zdążył w ostatniej chwili wymknąć się za dom. Żonę pochyloną nad łóżeczkiem kilkumie-sięcznego dziecka banderowiec ściął toporem, rozpłatał też toporem głowę kilkuletniej córki Basi. Tenże Nowicki dostał po tym wszystkim pomieszania zmysłów i chodził z ocalałym niemowlęciem na ręku, ciągle mówiąc coś o ukochanej Basi. Sąsiedzi dożywiali go wraz z dziec-kiem27.

Natomiast prof. Gabriel Turowski, będący wów-

czas 10-letnim ministrantem, nazajutrz przyjechał na nartach wraz z księdzem z Monasterzysk, aby pochować zmarłych. Tak to wspomina: „W jednej z izb zobaczyłem matkę pochyloną nad łóżeczkiem dziecka. Miała obciętą pierś. Roztrzaskaną z tyłu głowę. Na pościeli, gdzie leżało żywe niemowlę było pełno krwi”28. Z kolei Danuta Konieczna, mieszkają-ca w sąsiedztwie wioski, relacjonuje:

Miałam już prawie dziesięć lat, kiedy banderowcy

napadli na polską wioskę Korościatyn. [...] Rano ludzie saniami zaprzężonymi w konie podążali do Korościatyna. Ja też tam byłam. Pamiętam, jakby to było wczoraj. To, co tam zobaczyłam, było makabryczne. W zdewastowa-nych, spalonych domach, na podwórkach, w ogrodach, na stacji kolejowej – wszędzie leżeli zamordowani ludzie. Tego nie można opisać. Tego nie mogę zapomnieć. Wi-działam ludzi pozabijanych siekierami i nożami. Mieli odrąbane ręce, nogi, rozłupane głowy, obcięte uszy i powyrywane języki, wydłubane oczy, rozprute brzuchy i rozwleczone jelita. Kobiety miały obcięte piersi. Nie oszczędzali nawet niemowląt. Widziałam maluśkie dziec-ko z roztrzaskaną o ścianę głową.

Pamiętam, jak stara kobieta stała nad zmasakrowa-nym ciałem swojej córki, mówiła do niej, żeby wstała i włożyła płaszcz, który jej przyniosła, bo jest zimno i pora iść do domu29.

1 marca przyjechali Niemcy, którzy sfilmowali

spaloną wieś i porobili zdjęcia pomordowanym. Tych ostatnich pochowano dzień później na koro-ściatyńskim cmentarzu, w większości  we wspólnej mogile. Mszę św. żałobną odprawił ks. Mieczysław

Krzemiński. Wszyscy ocaleni Polacy przenieśli się do Monasterzysk. Warto zaznaczyć, że napad na Korościatyn odbył się w tym samym dniu, w którym Ukraińcy z dywizji SS „Galizien” spalili żywcem przeszło tysiąc Polaków w Hucie Pieniackiej, leżą-cej w innej części Tarnopolszczyzny.

W powiecie buczackim zagładzie ulegli także Polacy z innych wiosek. Dla przykładu, już 4 marca 1944 r. banderowcy zamordowali w sąsiedniej Hu-cie Starej 12 osób, a tydzień później w Bobulińcach k. Podhajec 39 osób, w tym ks. proboszcza Józefa Suszczyńskiego. Najtragiczniejsze jednak mordy były już po ponownym wkroczeniu Armii Czerwonej, a luty 1945 r. był najkrwawszym miesiącem. 2 lute-go w Ujściu Zielonym oddziały UPA zamordowały 133 osoby, 4 lutego w Baryszu 135 osób, 7 lutego w Zalesiu spalono żywcem 50 osób, 12 lutego w Puźnikach 110 osób, 25 lutego w Zaleszczykach Małych 39 osób30. Mordy trwały także po zakończe-niu wojny. Lista ich jest o wiele dłuższa, ale szczu-płość miejsca nie pozwala na wymienienie wszyst-kich. Wszystko to działo się przy bezradności, a czasem i akceptacji, władz sowieckich. W tym miejscu trzeba podkreślić, że powyżej opisane rze-zie przeczą tezie, jakoby UPA zakazała ich z dniem 1 września 1944 r. Teza taka, lansowana przez „wybielaczy” banderowców, ma świadomie zawęzić okres ludobójstwa wyłącznie do lat 1943-194431.

Po wkroczeniu Rosjan mężczyźni z Korościaty-na zostali powołani do służby wojskowej, tak w II Armii Wojska Polskiego, jak i w Armii Czerwonej. Do tej ostatniej, w wyniku swoistego rodzaju łapanki na mężczyzn w Monasterzyskach wcielony został dziadek autora, Jan Zaleski senior, który później zginął w czasie szturmu Wiednia. Z kolei niektórzy Polacy znaleźli się w formacji zwanej po rosyjsku „Istriebitielnyje bataljony”32, a organizowanej przez NKWD. Wstępowano tam za zgodą dowództwa AK, licząc, że oddziały będą ochroną przed kolejnymi atakami zbrodniarzy z UPA.

W jesieni 1945 r. mieszkańcy Korościatyna wy-wiezieni zostali na Ziemie Zachodnie, głównie w okolice Lwówka Śląskiego, Strzelina i Legnicy. W odbudowanym Korościatynie osiedlono z kolei Łemków, w tym wielu z okolic Krynicy. Oni też na pamiątkę swojej rodzinnej miejscowości zmienili nazwę wioski, nazywając ją właśnie Krynicą. Inna sprawa, że zmienianie nazw miejscowości jest ce-lową polityką, mającą na celu zacieranie polskich śladów. Łemkami zasiedlono także, prawie w 70 procent, opuszczone Monasterzyska. Nie ocalała natomiast osada Dębowica33, która została wybu-rzona i zaorana. Wykarczowano tam też większość sadów owocowych, pozostałych po Polakach. Nie naprawiono także wysadzonego w czasie wojny tunelu kolejowego w Buczaczu, co spowodowało, że linia kolejowa przechodząca przez Korościatyn

Page 66: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  64  

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

została rozebrana. Nie ma też śladu po stacji kole-jowej w Monasterzyskach.

Po wojnie kościół w Korościatynie został za-mknięty i zamieniony na magazyn. Po 1990 r. nowi mieszkańcy wioski odremontowali go i przekształcili w cerkiew greckokatolicką. Z kolei Polakom, których w tym okolicach zostało bardzo niewielu, nie udało się odzyskać swojego kościoła w Monasterzyskach, który po wyremontowaniu został przekształcony w cerkiew prawosławną. Nie odbudowano też spa-lonego kościoła w Hucie Starej. Natomiast łaskami słynący obraz Matki Bożej Bolesnej z Monaste-rzysk, wywieziony przez ostatniego proboszcza, ks. Antoniego Jońca, znajduje się obecnie w parafii Bogdanowice k. Głubczyc w diecezji opolskiej, gdzie dzięki staraniom ks. Adama Szubki, też rodem z Tarnopolszczyzny, cieszy się nadal wielkim kul-tem. Tutaj w niedzielę w okolicach święta Matki Bo-żej Bolesnej (przypadającego 15 września) odbywa się doroczna pielgrzymka byłych mieszkańców Mo-nasterzysk i okolic oraz ich potomków.

Dziś jedynym niemym świadkiem tragedii w Ko-rościatynie jest drewniany, pozbawiony jakichkol-wiek napisów, krzyż na tamtejszym cmentarzu. Władze polskie nie zatroszczyły się bowiem do tej pory o ustawienie najmniejszego nawet postumen-tu. Świadkami są także: tablica pamiątkowa na fron-tonie kaplicy Matki Bożej w Fundacji im. św. Brata Alberta w Radwanowicach k. Krakowa34 oraz tablica pamiątkowa kościele w Lwówku Śląskim i obelisk na tamtejszym cmentarzu. Na obu tabli-cach jest jednakowa treść, a jako motto użyte są słowa z pamiętnika Jana Zaleskiego.

„NIM WSTAŁ ŚWIT, ONI JUŻ BYLI U BOGA”

PAMIĘCI MIESZKAŃCÓW KOROŚCIATYNA K.

MONASTERZYSK POMORDOWANYCH OKRUTNIE W NOCY

Z 28 NA 29 LUTEGO 1944 R. ORAZ OFIAR LUDOBÓJSTWA

DOKONANEGO NA KRESACH WSCHODNICH

PRZEZ OUN-UPA

RODZINY OFIAR  Inicjatorką wmurowania pierwszej tablicy jest

nieżyjąca już dziś siostra zakonna Agata Aniela Muraszka ze zgromadzenia sióstr adoratorek, ro-dem z Korościatyna. Tablicę tę 7 września 2003 r., w czasie zjazdu byłych mieszkańców owej kresowej wioski, poświęcił ks. prałat Antoni Sołtysik z parafii św. Mikołaja w Krakowie, a kazanie w czasie Mszy św., odprawianej za pomordowanych, wygłosił

o. Adam Studziński, dominikanin rodem spod Żół-kwi. Odsłonięcia dokonała Helena Zaleska, za-mieszkała obecnie pod Strzelinem, która w czasie rzezi wioski straciła matkę i sama też została ranna.

Z kolei inicjatorem ufundowania drugiej tablicy i obelisku jest Józef Suchecki, także rodem z Koro-ściatyna. Tablicę tę w 60 rocznicę zagłady wioski poświęcił autor publikacji35. Nazwa Korościatyna wspomniana jest także na tablicy pamiątkowej, umieszczonej w 1998 r. w kościele garnizonowym pw. św. Elżbiety we Wrocławiu. Tablica ta poświęcona jest komen-dantowi Obwodu AK Buczacz, por. Stanisławowi Ignatowiczowi i jego żołnierzom oraz 1609 Polakom pomordowanym przez UPA w dawnym powiecie buczackim. Fundatorami są Światowy Związek Żoł-nierzy Armii Krajowej III Obszaru Lwowskiego oraz ocalali mieszkańcy Buczacza i okolic, rozsypani po całym kraju i poza jego granicami36.

„Żywymi pomnikami” są z kolei liczne publikacje z zakresu historii i kultury Tarnopolszczyzny, w tym godny polecenia album pt. Miasto kresowe – Mona-sterzyska wczoraj i dziś, pióra Zbigniewa Żyrom-skiego37, oraz wspomniane prace Jana Zaleskiego, po którego śmierci jego dzieło kontynuował śp. prof. dr hab. Edward Klisiewicz, także z WSP w Krakowie (obecnie Akademia Pedagogiczna im. Komisji Edukacji Narodowej). Ten ostatni jest z kolei autorem doskonałej pracy pt. Nazwy miej-scowe Tarnopolszczyzny. Motywacja - geneza – struktura, która po uzyskaniu pozytywnej recenzji wspomnianego prof. Michała Łesiowa stała się pod-stawą jego habilitacji38.

Takimi „żywymi pomnikami” są także różnego rodzaju zjazdy i spotkania Kresowian, na których zawsze pamięta się o męczennikach z Kresów Wschodnich. W roku 2008 pamięć o pomordowa-nych z Korościatyna przypominana była w czasie V Dnia Kresowego, zorganizowanego 8 maja w Kędzierzynie-Koźlu przez Witolda Listowskiego i tamtejsze Gimnazjum im. Orląt Lwowskich. Za pomordowanych modlono się także 4 lipca na Ja-snej Górze w czasie XIV Pielgrzymki Kresowian, zorganizowanej przez Światowy Związek Kreso-wian, a także 10 lipca w katedrze polowej w War-szawie, 11 lipca na Skwerze Wołyńskim w Warsza-wie oraz 13 lipca w kościele ojców Franciszkanów w Legnicy, w czasie spotkania kresowego, zorgani-zowanego przez PSL i dr. Tadeusza Samborskiego. Pomordowanych wspominano także w czasie kon-ferencji naukowej, zorganizowanej 10 lipca w Galerii Porczyńskich w Warszawie przez Instytut Pamięci Narodowej i Światowy Związek Żołnierzy Armii Kra-jowej.

Ks. T. Isakowicz-Zaleski, Przemilczane ludobójstwo na Kresach, Małe Wydawnictwo, Kraków 2008.

Page 67: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 65

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

1 Schematismus Archidioecesis Leopoliensis ritus latini, Lwów 1939, s. 46. 2 Ks. bp Stanisław Padewski – ur. w 1932 r. w Hucie Nowej k. Monasterzysk; wstąpił do zakonu kapucynów, wyśw. w 1957 r. Przez wiele lat pracował jako proboszcz na Podolu. W 1995 r. mianowany biskupem pomocniczym w Kamieńcu Podolskim, a trzy lata później – biskupem pomocniczym we Lwowie. W 2002 r. mianowany pierwszym biskupem nowo powstałej diecezji charkowsko-zaporoskiej na wschodniej Ukrainie. 3 Michał Łesiów – ur. w 1932 r. w Hucie Starej k. Monasterzysk, profe-sor zwyczajny, wykładowca języka cerkiewno-słowiańskiego w grecko-katolickim seminarium duchownym w Lublinie, autor wielu publikacji naukowych. Odznaczony przez Jana Pawła II Medalem „Pro Ecclesia et Pontifice”. 4 Jan Zaleski – ur. w 1926 r. w Monasterzyskach, językoznawca, numizmatyk i bibliofil. Zm. w 1981 r. w Krakowie. 5 Jan Zaleski, Polszczyzna Kresów Południowo-Wschodnich, Język Alek-sandra Fredry i inne studia, Kraków 1998. 6 Jan Zaleski, Nazwy miejscowe Tarnopolszczyzny w: „Prace onoma-styczne” t. 31, Ossolineum Wrocław-Kraków 1987. 7 Horacy Serafin – po wojnie mieszkał w Łodzi, pisując do „Szpilek” i innych gazet. Zm. w 1980 r. 8 Schematismus Archidioecesis Leopoliensis ritus latini, Lwów 1939, s. 46. 9 Szematyzm wseho hreko-katołyćkoji eparchiji stanysławiwśkoji, Stani-sławów 1938, s. 37. 10 Jan Zaleski, Kronika życia, Kraków 1999, s. 19. 11 Tamże, s. 21. 12 Po polsku – wojskowy. 13 Jan Zaleski, Kronika ..., dz. cyt., s. 28. 14 Szczepan Siekierka, Henryk Komański, Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach w województwie tarnopolskim 1939-1946, s. 160 15 Edward Niedźwiecki - organizator polskiej samoobrony. 16 Jan Zaleski, Kronika ..., dz. cyt., s. 28. 17 Tamże, s. 27. 18 Szymon Wiesenthal – ur. w 1908 r. w Buczaczu, absolwent tamtejszego gimnazjum i Politechniki Lwowskiej. Po wojnie był współzałożycielem Jewish Documentation Center, organizacji zajmującej się gromadzeniem do-kumentacji dotyczącej Holokaustu. Przyczynił się między innymi do wytro-pienia, schwytania i skazania głównego organizatora „rozwiązania kwestii żydowskiej”, Adolfa Eichmanna, osądzonego i skazanego w Izraelu, oraz około 1200 innych zbrodniarzy. Zmarł w 2005 r. w Wiedniu.

19 Ks. Mieczysław Krzemiński – ur. w 1910 r., wyśw. w 1936 r. we Lwowie; był ostatnim proboszczem Korościatyna, po II wojnie światowej pracował w archidiecezji wrocławskiej. Zm. w 1991 r. we Wrocławiu. 20 Ks. bp Wincenty Urban, Droga krzyżowa archidiecezji lwowskiej w latach II wojny światowej, Wrocław 1983, s. 54. 21 Jan Zaleski, Kronika ..., dz. cyt., s. 28. 22 Szczepan Siekierka, Henryk Komański, Ludobójstwo..., dz. cyt., s. 160. 23 Jan Zaleski, Kronika ..., dz. cyt., s. 29. 24 Aniela Muraszka, Trzykrotnie ocalona, maszynopis (w zbiorach auto-ra). 25 Aniela Muraszka, Trzykrotnie ocalona, maszynopis (w zbiorach auto-ra). 26 Szczepan Siekierka, Henryk Komański, Ludobójstwo..., dz. cyt., s. 154–157. 27 Jan Zaleski, Kronika ..., dz. cyt., s. 29. 28 Teresa Bętkowska, Anioł Stróż mnie pilnował, w: „Alma Mater”, 1989, s. 59. 29 Łuny nad Wołyniem w: „Przegląd”, Nr 25/2003 z 16 czerwca 2003. 30 Ks. bp Wincenty Urban, Droga..., dz. cyt., s. 52–55. 31 Vide: skandaliczna uchwała polskiego Sejmu RP z 2003 r., opisana w felietonie Marszałek, ambasador i ordery, zawartym w niniejszej publikacji, s. 71 32 Po polsku: bataliony niszczycielskie. 33 Jan Zaleski, Kronika ..., dz. cyt., s. 9–10. 34 Szczepan Siekierka, Henryk Komański Pomniki, tablice pamięci i mogiły na terenie Polski ku czci ofiar ludobójstwa dokonanego na Pola-kach przez OUN i tzw. UPA, Wrocław 2007, s. 138. 35 Szczepan Siekierka, Henryk Komański, Pomniki..., dz. cyt., s. 29. 36 Tamże, s. 54. 37 Zbigniew Żyromski – ur. w 1930 w Monasterzyskach. Szkołę średnią ukończył w Krakowie w roku 1950. W roku 1976 uzyskuje tytuł inżyniera ekonomiki i organizacji budownictwa na Akademii Ekonomicznej we Wro-cławiu. W roku 1953 rozpoczyna pracę w biurze projektów. W roku 1994 przechodzi na emeryturę. Członek Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kre-sów Południowo-Wschodnich Oddział Buczacz – wydawcy albumu. 38 Obu badaczom krakowskim Kresów poświęcony w całości jest 51 tom Annales Academiae Paedegogicae Cracoviensis, wydany 2008 r. przez Wydawnictwo Naukowe Akademii Pedagogicznej w Krakowie, zawiera-jący 36 prac naukowych autorstwa ich przyjaciół i współpracowników.

Edward Prus

REQUIEM NAD ZAMORDOWANYM POLSKIM SIOŁEM Fragment artykułu z 2001 roku. Autor /1931-2007/ jest polskim historykiem, twórcą wielu prac o zbrodniach OUN-UPA, m.in. Atamania UPA: tragedia kresów /1988/,UPA - armia powstańcza czy kurenie rizunów? /1994/,Taras Czu-prynka. Hetman UPA i wielki inkwizytor OUN/1998/, SS-Galizien. Patrioci czy zbrodniarze?/2001/,Stepan Bandera 1900-1959. Symbol zbrodni i okrucieństwa /2004/.

[...] W książce adresowej z 1930 r. jest informa-

cja, że Hutę Pieniacką zamieszkuje 724 mieszkań-ców. Zajmowali się oni uprawą roli oraz hodowlą zwierząt, także bednarstwem, kołodziejstwem, mu-rarstwem. Wieś miała charakter prawie jednolicie polski. Znajdowało się w niej, jak zwykle na Kre-sach, kilka rodzin mieszanych. Taką właśnie widzi-my ją po spisie ludności, dokonanym w marcu 1943 r. Informuje on, że w Hucie Pieniackiej mieszka 500 osób. Wygląda na to, że część mieszkańców wsi w obawie przed banderowskim zagrożeniem przenio-sła się do większych i bezpieczniejszych ośrodków miejskich. Huta Pieniacka to była duża wieś, 172 numery. W lutym 1944 r. było już ich grubo ponad tysiąc mieszkańców.

Choć po wojnie Huta Pieniacka stała się godną najwyższej uwagi, zbywana była milczeniem.

W PRL milczano, aby nie obrazić bratniego, ukraiń-skiego narodu radzieckiego. Nic pod tym względem nie polepszyło się w III Rzeczypospolitej, przeciwnie – pogorszyło! Huta Pieniacka i jej trudny do wy-obrażenia tragizm stały się tematem zaklętym, omi-janym przez środki masowej informacji, żeby nie „robić przykrości nowemu „partnerowi strategiczne-mu” wydumanemu bez większej refleksji przez Z. Brzezińskiego i B. Geremka.

Tragedia tej podolskiej miejscowości, która ro-zegrała się 28 lutego 1944 r., skazana została na zapomnienie. Choć nieszczęście, które dotknęło wieś dotyczyło Polaków, to o sprawiedliwość i prawdę o niej upomnieli się nie Polacy będący u władzy, lecz – najpierw szlachetni Ukraińcy z Wik-torem Poliszczukiem na czele (w tym 95 deputowa-nych do Rady Najwyższej Ukrainy), a następnie

Page 68: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  66  

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

Anglicy. Brytyjski reżyser Julian Hendy w swoim trzyczęściowym reportażu historycznym SS in Brita-in (SS w Wielkiej Brytanii), wyemitowanym 7 stycz-nia 2001 r. przez niezależną ITV, zwrócił uwagę świata, że Huta Pieniacka rozmiarem swej tragedii przewyższyła czeskie Lidice i francuskie Oradour, których nazwy są we wszystkich powojennych en-cyklopediach, także w Encyklopedii powszechnej PWN. Nie ma tam jednak hasła: Huta Pieniacka[...].

Zarówno Czesi, jak i Francuzi uczcili godnie cienie poległych swoich rodaków muzeami martyro-logii oraz stosownymi pomnikami i tablicami. Biorąc z nich przykład i wiedząc jednocześnie, że na pol-skie władze liczyć nie można, grupa działaczy kre-sowych z Michałem Górskim z Kielc na czele, wśród których był także autor tych zdań, jeszcze w PRL wszczęła zabiegi w celu utrwalenia pamięci losu mieszkańców Huty Pieniackiej. Władze polskie i radzieckie milczały. Dopiero Gorbaczowska gła-snost’ dała tę szansę i starania Kresowian zostały uwieńczone sukcesem – bez udziału (raczej z prze-szkodą) władz polskich, poza konsulem PRL we Lwowie Włodzimierzem Woskowskim, bez którego zaangażowania nie byłoby to możliwe. Tymczasem dzięki uporowi inicjatorów i zdecydowanej postawie W. Woskowskiego 28 lutego 1989 r. w miejscu, gdzie ongiś znajdowała się polska wieś, odsłonięto uroczyście z udziałem władz powiatowych i żyją-cych mieszkańców Huty Pieniackiej, Huty Werch-obuskiej, Huciska Brodzkiego, Podkamienia, Pod-horzec, Malinisk, Załoziec kompleks memorialny – okazały obelisk. Na tym pomniku widnieje napis po ukraińsku: 28 lutego 1944 r. faszystowscy okupanci wraz z bandy-tami OUN zorganizowali krwawą rozprawę spokojnym mieszkańcom wsi Huta Pieniacka, spalono 172 gospo-darstwa, z rąk zbrodniarzy w ogniu zginęło ponad tysiąc obywateli: mężczyzn, kobiet i dzieci. Ludzie bądźcie czujni, nie dopuśćcie do powtórnej tragedii Huty i okrop-ności wojny.

Napis nie informuje, że chodzi o Polaków ani

o tym, że sprawcami dramatu byli ukraińscy zbrod-niarze z SS-Galizien. Te fakty znalazły jednak od-bicie w przemówieniach działaczy ukraińskich: E. M. Stepeniuk i R. Ch. Daneluka.

– Co ci spokojni ludzie zawinili – spytała Stepeniuk –

że tak po zwierzęcemu rozprawiono się z nimi? Czyżby dlatego, że byli innej narodowości, że chcieli żyć po ludz-ku?

Okrutny los Huty Pieniackiej – mówił znów Daneluk –

podzieliły Hucisko Brodzkie, Maliniska, Zalesie, Majdan Pieniacki, setki spokojnych mieszkańców zabitych w Podkamieniu, Palikrowach, Bołdurach itd.

Niestety, przy biernej zupełnie postawie, a na-

wet obojętności władz III RP, przy milczeniu obec-nych konsulów polskich we Lwowie „nieznani sprawcy” zniszczyli i zbezcześcili kompleks memo-rialny i na jego rumowisku pozostawili „swój znak” w postaci kału. Zniknęła też tablica, stojąca w miej-scu zamordowanego sioła, głosząca po ukraińsku:

Huta Pieniacka. W lutym 1944 r. faszyści i bande-

rowcy spalili 172 domy i wymordowali ponad 1000 mieszkańców.

Przy odsłonięciu obelisku mówiono, że każda

zbrodnia musi być ujawniona. Bez względu na to, kto jej dokonał. Przyszłości nie da się budować na zakłamanej przeszłości. Widocznie są na Ukrainie (a także w Polsce) osoby, które myślą inaczej.

Owa prawda, niewątpliwie dla Ukraińców gorz-ka, miała miejsce 28 lutego 1944 r. W tym dniu pol-ska wieś Huta Pieniacka przestała istnieć. Jej za-gładę spowodowali wojacy 14 Dywizji Grenadierów Waffen SS-Galizien, członkowie tzw. Ukraińskiej Powstańczej Armii – UPA oraz policjanci ukraińscy w służbie okupanta, mordując od 800-1000 osób (źródła radzieckie mówią o 1200 osobach).

Kiedy coraz częściej pojawiały się łuny, w la-sach rozszalały się watahy UPA, wioski polskie za-częły organizować samoobronę. Huta Pieniacka była solą w oku rizunów: zwarta jak twierdza, Pola-cy z przysiółków i mniejszych wioseczek ściągali tutaj, a wraz z nimi Żydzi. Wieś miała własną samo-obronę pod dowództwem przybyłego tu ze Lwowa Kazimierza Wojciechowskiego „Satyra”. Przyjechał do Huty wraz z żoną Riwą, Żydówką, i jej liczną rodziną. Oddział „Satyra” liczył 40 osób i wchodził w skład 8 kompanii AK inspektoratu Złoczów. Od-dział ten współpracował z partyzantką sowiecką i to dzięki niej był nieźle uzbrojony. Przekonali się o tym ukraińscy esesmani, którzy 23 lutego 1944 r. po raz pierwszy zaatakowali wieś. Samoobrona, mając wsparcie 2 plutonu AK z Huty Wierchobuskiej, pod-jęła skuteczną walkę, która trwała ponad 6 godzin. Napastnicy zostali odparci. Polacy honorowo ze-zwolili im zabrać z pola walki zabitych i rannych. Na terenie walk zostało tylko pięciu poległych. Ponie-waż były to pierwsze ofiary SS-Galizien, a do tego jeszcze poległe z polskich rak, więc urządzono im w Brodach uroczysty pogrzeb z udziałem guberna-tora galicyjskiego Otto Wachtera. Chowano tylko dwóch: Romana Andrijczuka i Ołekse Bobaka. Co się stało z ciałami pozostałych poległych?

Teraz miało przyjść najgorsze, ale nie z takiego powodu, jak o tym głosi pewien „dyżurny historyk”, a za nim kilku innych: że napad na Hutę Pieniacką 28 lutego 1944 r. był „odwetem” za zabicie dwóch esesmanów i w ten sposób z dwuznacznym pod-tekstem usiłuje się mord popełniony na wsi uspra-wiedliwić. Wiemy już, że esesmani zginęli w walce,

Page 69: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 67

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

a „kara” za ich śmierć nie dosięgła żołnierzy w wal-ce, lecz bezbronne polskie dzieci i kobiety.

Nie wytrzymuje także krytyki pogląd, że we wsi byli sowieccy partyzanci. Nie było ich już w czasie pierwszego napadu. Oddział sowiecki pod dowódz-twem Borysa Krutikowa ze zgrupowania D. B. Mie-dwiediewa przezornie, jakby uprzedzony, opuścił wieś już 22 lutego. Do Huty Pieniackiej oddział ten oprócz broni automatycznej przyniósł rocznego chłopczyka znalezionego na progu jakiejś chaty w wyrżniętym Hucisku, ssał pierś martwej matki. To było 16 stycznia. Potem spłonęło wraz z innymi. Partyzanci spotkali też dzieci polskie potopione w Sinym Oku i Chowańcu.

O zbliżającym się śmiertelnym zagrożeniu wieś była informowana kilkakrotnie. Jednym z informato-rów był zięć niejakiego Karpluka – starosty wiej-skiego z Żarkowa. Zapłacił za to straszną cenę. Został przez banderowców zamordowany wraz z rodziną – ale na ostatku. Musiał patrzeć na mę-czeńską śmierć dzieci i żony. Była też wiadomość myląca, że to nie Ukraińcy, lecz Niemcy mają wkro-czyć do wsi, aby dokonać rewizji broni. Razem z tym nadszedł ze złoczowskiego inspektoratu AK dziwny rozkaz, aby nie stawiać Niemcom oporu, pochować broń, a mężczyznom polecał ujść do la-su. Jednak tak się do końca nie stało, tylko część mężczyzn znalazła się w lesie. Gdy zorientowano się w sytuacji, na jakąkolwiek decyzję było już za późno. Ukraińscy esesmani w sile jednego batalio-nu (niektórzy utrzymują, że trzech batalionów), wspierani przez kureń UPA „Siromanci” oraz poli-cjantów z Podhorzec, a także chłopców z okolicz-nych siół uzbrojonych w noże i siekiery, otoczyli wieś ze wszystkich stron.

Skąd to kumoterstwo SS-Galizien z „konkuren-cyjną” UPA? Jednoczył ich cel strategiczny ukraiń-skiego faszyzmu. Cel ten wytyczyła nazistowska Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) już w 1929 r. Była nim czystka etniczna – mord Polaków, Żydów, Cyganów, Rosjan i innych czużyńców – wreszcie także Ukraińców, którzy tej czystki głośno nie popierali. W oparciu o tę prawdę do zagłady wsi przyłączyli się także ukraińscy policjanci z Podho-rzec, ze swoim komendantem na czele. Jemu też polskie władze konspiracyjne przypisywały inicjaty-wę napadu na Hutę Pieniacką.

Batalionami ukraińskich esesmanów, stacjonu-jących dotąd w Brodach, dowodził Niemiec, a jego zastępcą był Ukrainiec, zastrzelony przez żonę Wojciechowskiego.

Zagłada polskiej wsi Huta Pieniacka i jej miesz-kańców – pisze autorytatywnie A. Korman – zgotowana przez 3 bataliony ukraińskich żołnierzy SS-Galizien, dowodzona przez niemieckich i ukraińskich oficerów, stała się faktem. Prawie wszystkie zabudowa-nia mieszkalne i gospodarcze legły w gruzach i zglisz-czach. Sterczały tylko kominy. Ocalało tylko kilka budyn-ków na przysiółku Helenka.

A dokonało się to w sposób następujący: Już w nocy do Żarkowa zaczęło ściągać wojsko, byli

to żołnierze SS-Galizien – relacjonuje Marian Dziuba świadek tego wydarzenia. – Także zaczęli się krzątać miejscowi banderowcy: Hryhorij Kocz, Josyp Kowycz, Myron Jakubowskyj, Wołodymyr Huziuk, Hryhorij Szczerbatyj....

Niektóre z tych nazwisk są znane od lat kra-

kowskiemu Instytutowi Pamięci Narodowej prowa-dzącemu śledztwo w sprawie opisywanej zbrodni. Znane jest też nazwisko dowódcy akcji: hauptsturm-fuhrer (kpt.) Waffen SS Siegfried Binz z 4 pułku policyjnego 14 Dywizji Waffen SS-Galizien. Z opisu wynika, że był niski i nosił okulary.

Oto wypowiedzi świadków, które zanotował K. J.

Dmytruk w książce Pid sztandarom reakciji i faszy-zmu:

Mieszkaniec Huty Pieniackiej Franciszek Koby-

lański: O świcie w kierunku wsi wystrzelili dwie rakiety. Na-

stępnie rozpoczęła się strzelanina i do Huty Pieniackiej weszli faszyści (żołnierze SS-Galizien) i bandyci (upow-cy). Wszystkich mieszkańców po 20-30 osób, w tej licz-bie kobiety, starców i dzieci, spędzili do stodół, zamknęli i podpalili. Kto uciekał – zabijali. W ten sposób spalono żywcem i zabito 680-700 osób.

Mieszkaniec Huty Pieniackiej Wojciech Jasiński: Najpierw część ludzi esesmani z dywizji SS-Hałczyna

i bandyci (upowcy) spędzili do kościoła. Później grupami wyprowadzali i zapędzali do stodół, podpalali je, i ludzie płonęli żywcem [...]. Gdy nas prowadzili z kościoła, tośmy widzieli, jak płonęły stodoły, w których w niebogłosy strasznie krzyczeli nasi sąsiedzi. Zrozumieliśmy, że także i nas wiodą, aby spalić żywcem...

[….] Janek opierał się, płakał, krzyczał i za nic nie

chciał iść – cytuje inną relację Andrzej Rybicki. – Wów-czas rozwścieczony (ukraiński) esesman chwycił Janka za nogi i z rozmachem uderzył głową chłopca o narożnik domu. Jakiś młody chłopiec błagał i prosił, żeby go puści-li. Pacyfikator uśmiechnął się zjadliwie i machnął ręką: idź, wypuszczam. Chłopiec obrócił się i chciał pobiec, ale esesman z dużą siłą wbił mu bagnet w plecy.

Pod kościołem – pisze A. Rybicki – zginął dowódca

samoobrony Kazimierz Wojciechowski. Jak mówią świadkowie, oblano go łatwopalną cieczą i podpalono. („Nasz Dziennik”, 9. 01. 2001). Żywa pochodnia płonęła na oczach wsi. Wcześniej jeszcze w domu zamordowano jego żonę i ukrywających się Żydów. Riwa strzeliła do zastępcy dowódcy pacyfikacji z polskiego wisa. Za se-kundę także sama padła.

Po strasznym zamordowaniu Wojciechowskiego

rozprawiono się z resztą domniemanych obrońców,

Page 70: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  68  

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

którzy byli bezbronni. Wystrzelano ich co do jedne-go z karabinu maszynowego na placu pod kościo-łem.

A w kościele? Do kościoła zaganiano pierwsze ofiary – zeznaje

przed Jolantą Woś Stanisław Krawczyk. – SS-mani w śnieżnobiałych kombinezonach upychali ludzi między ławkami. Przechodzili i uderzali po głowach: trach, trach, trach. Ogłuszeni padali pod ławki. Wówczas wganiano następnych. Trzy warstwy dygocących ciał. Opary, słod-kawomdła woń krwi. Pobici mężczyźni wnieśli w kocu rodzącą kobietę. Położyli ją koło konfesjonału. – Dzie-ciątko było już między nogami matki....

Czy chodzi o ten sam poród, opisany przez

A. Kormana?: W nocy z 27 na 28 lutego 1944 r. Franciszkę Micha-

lewską z domu Biernacką... zaatakowały bóle porodowe i była przy niej położna-akuszerka. Esesmani wtargnęli do jej domu, wyprowadzili ją wraz z położną... doprowa-dzili do kościoła, gdzie posadzili ją na stopniu ołtarza, a przy niej położną. Gdy bóle porodowe przybierały na sile, a F. Michalewska bardzo jęczała i zaczęła rodzić, to „podszedł do niej esesman, wyrwał z niej siłą dziecko, rzucił na posadzkę przed ołtarzem i przygniótł esesmań-skim butem”. W obronie chorej wystąpiła położna. W odpowiedzi obydwie zostały zastrzelone i ukraiński esesowiec narzucił na nie bieliznę kościelną.

Przed kościołem, podobnie jak w kościele, działy

się sceny wręcz dantejskie – zwłaszcza wówczas, gdy rozdzielano rodziny, wyrywano dzieci matkom, by je na oczach rodziców mordować, matki zaś mia-ły spłonąć żywcem osobno.

Mordercy – pisze dalej E. Gross – po uporaniu się

z dziećmi oblali obiekt benzyną i podpalili... Mimo że ogień jeszcze buzował ... banderowcy uznali, że już nikt się z niego nie wydostanie i odeszli. Poszli dalej walczyć o samostijną Ukrainę.

Dopalał się dzień Apokalipsy, banderowcy wyrę-

czając esesmanów, wyprowadzali partiami ludzi z kościoła na kaźń.

Byłam w jednej z ostatnich grup dziewcząt, które wy-

prowadzono z kościoła – pisze Wanda Kobylańska-Gośniowska. – Widok, jaki ujrzałam po wyjściu z kościoła był tak przerażający, że paraliżował wszystkie umysły – nie mogłam uwierzyć oczom i uszom. Naokoło morze płomieni i ciemne chmury dymu oraz okropne wycie psów, ryk krów i swąd spalonych ciał ludzkich i zwierzę-cych. Nie mieliśmy żadnych złudzeń co do czekającego nas losu, a ból po naszych krewnych krwawił nam serca do tego stopnia, że nie reagowaliśmy na bicie nas kol-bami i kłucie bagnetami. Słyszeliśmy przy każdym ude-rzeniu: wże propała wasza Polszcza albo to jest wasza Polszcza”.

Pacyfikacja zakończyła się późnym popołu-

dniem. Wpierw dokończono rabowania mienia i niszczenia.

Następna ostoja polskości na ziemi praojców znikała w płomieniach ognia i kłębach dymu. Około godz. 17 esesmani i banderowcy uformowali ko-lumny marszowe i ze śpiewem odmaszerowali do Pieniak, gdzie tamtejsi Ukraińcy przygotowali dla nich bramę powitalną, a tymczasem „dookoła leżało pełno ludzkich zwłok, w tym również małych dzieci, a „zwycięzcy” przechodzili obok nich z taką obojęt-nością, z jaką przechodzi drwal obok kłód drzewa po dokonanej przez niego ścince. Co najwyżej któ-ryś z nich rzucił okiem na „pobojowisko”, by ocenić „sukcesy” Ukraińskiej Powstańczej Armii nad Pola-kami w tej wsi”.

Po wyjściu ze wsi esesmanów, banderowców oraz policjantów z historycznych Podhorzec, na miejscu pozostali rizuni i siekiernicy kończący plą-drowanie domostw. Z przekazu wynika, że prowo-dyrem tej czerniawy był Hryćko Szczerbatyj.

Szczerbatyj dał komendę... aby ci podpalali budynki.

Wszystko spalcie! Żeby żaden kamyczek nie pozostał. W 1981 r. w księdze Post imeni Jarosława Ha-

łana jest szkic Requiem nad zamordowaną wsią, a w nim wywiad M. Toporowskiego z H. Szczerbatym. On też pisze:

I oto siedzę naprzeciwko Hryhorija Szczerbatego, te-

go samego. Siedzę i nie mogę oderwać oczu od rąk, które polewały benzyną budynki, od rąk, które paliły ludzi żywcem. Zewnętrznie jest niby spokojny, ale zdradzają go wciąż te same ręce: przez cały czas w ruchu, zaciska-ją się. Tak, on nie zaprzecza: była w jego życiu Huta Pieniacka, ale za inne przestępstwa odbył już karę. Fak-tycznie wobec prawa Szczerbatyj jest czysty. A wobec ludzi spalonych i żywych?

Badacze polscy, m.in. A. Korman, oceniają, że

masakry uniknęło zaledwie 161 osób – lub nieco więcej. Z tego 49 osób, które wcześniej opuściły Hutę, 15 osób ocalało na wieży kościelnej, 7 – w piwnicach kościoła, 1 w piwnicy szkolnej, 61 osób w schronach uprzednio przygotowanych, 19 w innych kryjówkach i 9 w wyniku desperackiej, szczęśliwej ucieczki.

I ta ocalała garstka wraz z Polakami z okolicz-

nych siół, których jeszcze nie wyrżnięto, przystąpiła do pochówku.

Gdy przybyliśmy – piszą Bronisław Jabłoński i Antoni

Orłowski z Huty Werchobuskiej – to zobaczyliśmy strasz-liwy obraz tej wsi, dopalały się domy, na polach i ogro-dach można było spotkać leżących ludzi starych, i mło-dych, mężczyzn i kobiety, bardzo to strasznie wygląda-ło... małe dzieci były pozawieszane na płotach i leżały z

Page 71: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 69

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

rozmiażdżonymi głowami ... na śniegu, który był przesą-czony krwią...

Do pochówku wykorzystano doły po wapnie, któ-

re użyto do budowy kościoła i szkoły. Wyścielono je słomą i poukładano na niej zwłoki lub tylko ludzkie zwęglone szczątki, przykryto je też słomą, przysy-pano podolskim czarnoziemem. Ilu ich było? Nie-pełny wykaz nazwisk ustalony przez Stowarzysze-nie Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjo-nalistów wskazuje na 800 osób. Wykaz niepełny, jest wciąż uzupełniany. Można się spodziewać, że sięgnie on liczby 1000 osób, a nawet więcej.

Władze konspiracyjne Polskiego Państwa Pod-

ziemnego ustaliły i podały do publicznej wiadomości w „Przeglądzie Tygodniowym” (10-17 marca 1944 r.):

Autorem tragedii był komendant posterunku policji

ukraińskiej w Podhorcach zawzięty wróg polskości. Drę-czyła go obronna postawa polskiej ludności Huty, wobec której wszelki zamach skazany był na niepowodzenie, użył zatem podstępu i... doniósł, że ludność posiada broń i przechowuje Żydów... Napad był podobno aktem sa-mowoli oddziałów ukraińskich SS dywizji Galicja... Wśród zgliszcz piętrzą się stosy trupów, zbitych w jedną masę. W jednej ze stodół stoi tam prawie jednolita masa około 80 zwęglonych trupów. Wedle zgodnej opinii ocalałych świadków mordu napastnicy mordowali ofiary w sposób bestialski, wśród objawów o jakich się czyta w opisach praktyk najdzikszych plemion. Więc dzieciom żywcem rozpruwano brzuchy, rozbijano głowy o słupy kamienne itp. Spędzonych w kaplicy-kościółku mężczyzn, mordo-wano przy akompaniamencie tamt. Harmonium. Gdy „bohaterzy” wracali po akcji przez wieś Pieniaki, tamtej-sza ludność ukraińska wystawiła im bramę triumfalną i oklaskiwała.

Ukraińscy mieszkańcy Pieniak mówią, że es-

esmani mijając bramę triumfalną mieli wyśmienite humory i zapijaczonymi głosami „derły sia na ciłi ryła” śpiewając:

A my toju czerwonu kałyny pidijmemo, A my naszu sławnu Ukrajinu, hej – hej, rozwesełymo. Nie wszystkim jednak Ukraińcom to się podoba-

ło. Ostro potępił mord ludności polskiej paroch cer-kwi NMP w Choroście Starym o. Iwan Doruk, ksiądz greckokatolicki. Na kazaniu wezwał wiernych do opamiętania. Jeszcze tej samej nocy zjawiła się na plebanii bojówka SB OUN, aby pozbawić duchow-nego życia strzałem w tył głowy.

Zapytana po wojnie w sprawie wspólnego napa-

du „dywizyjników” i upowców na Hutę Pieniacką, Julia Łućka, żona O. Łućkiego, który w tym czasie

był atamanem w UPA przeto całą sprawę znała dokładnie, bez zastrzeżeń odpowiedziała:

Likwidacja spokojnych polskich mieszkańców nie wy-

łączając starców, dzieci i chorych... Huta Pieniacka nie była pod tym względem żadnym wyjątkiem. Nie była też wyjątkiem, gdy idzie o współdziałanie w zbrodni UPA z esesmanami dywizji SS-Hałczyna....

Reportaż filmowySS w Wielkiej Brytanii spowo-

dował to, że także społeczeństwo polskie dowie-działo się o tym, iż Główna Komisja Badania Zbrod-ni przeciwko Narodowi Polskiemu od lat prowadzi śledztwo w sprawie Huty Pieniackiej – i na tym sprawa się kończy. Jak dotąd, nie pociągnięto do odpowiedzialności sądowej, poza b. ZSRR, żadne-go ukraińskiego esesmana – nawet spośród tych, którzy byli później w UPA, a teraz mieszkają w Pol-sce.

Dotychczas przesłuchano 120 świadków huteń-skopieniackiej masakry, ustalono 60 osób poszko-dowanych. Tyle śledztwo, wprawdzie rozpoczęte już w 1944 r., ale później w PRL – zaniechane. Wzno-wiono je w 1992 r. Śledztwem tym kierował dr Jacek E. Wilczur z Warszawy, ale po jego odejściu z Głównej Komisji wyraźnie przycichło. Teraz, po nagłośnieniu przez Anglików, ożyło na nowo. Mate-riały zbrodni, choć skrzętnie zacierane i niszczone, są jeszcze w archiwach ukraińskich, ale nie można na nie liczyć. Władze ukraińskie ukryły je przed okiem polskich (i nie tylko polskich) badaczy, a Po-lacy nie protestują. Wolą uniki albo udawanie, że się zgadzają z opiniami własnych fałszerzy, udających „profesjonalnych historyków”.

Kiedy dziesięć lat temu w tygodniku „Tak i Nie” pisałem o mordzie popełnionym przez wojaków SS-Galizien na mieszkańcach Huty Pieniackiej, wtedy odezwał się z Kanady Wasyl Weryha – były podofi-cer tej jednostki, a teraz sekretarz generalny Świa-towego Kongresu Wolnych Ukraińców. Absolutnie zaprzeczył obecności 4 pułku SS-Galizien w Hucie Pieniackiej – więcej, zagroził sądem za rzekome zniesławienie. Wsparli go w nagonce na autora Ry-cerzy żelaznej ostrogi niektórzy polscy politycy i publicyści, którzy również dziś grają pierwsze skrzypce. Teraz, po emisji filmu J. Hendy’ego, po dowodach zaprezentowanych przez licznych bada-czy i po podaniu ich jako niepodważalnych w świa-towych mediach, Weryha nie byłby w stanie już za-przeczać i grozić. Dlatego przezornie milczy. Milczą też ci dobrodzieje SS-Galizien, którzy przyczaili się w Polsce

„Narodowy Przegląd Wszechpolski”, http://www.npw.pl/ARCHIWUM_NPW/2001_03_04/PiP-Prus_Requiem-nad-zamordowanym.html

Page 72: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  70  

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

OCALENIE JAKO MORALNY OBOWIĄZEK

Ze Stanisławem Srokowskim rozmawiają Maria i Leszek Jazownikowie

                      

    Stanisław Srokowski  (ur. 1936 w miejscowości Hnil‐

cze  koło  Podhajec  w  dawnym  woj.  tarnopolskim)  jest poetą, prozaikiem, dramaturgiem, krytykiem  literackim, publicystą. W 1945 r. wraz z rodzicami ekspatriowany do woj.  szczecińskiego. W  latach 80. prowadził działalność opozycyjną w  „Solidarności Walczącej”.  Jest  laureatem wielu  nagród, m.in. międzynarodowej  nagrody  POLCUL w Australii, nagrody  im. Stanisława Piętaka  za powieści Przyjść,  aby  wołać  i  Fatum.  Jego  powieść  Repatrianci (1988) czytelnicy uznali za książkę roku. Pisarz został też laureatem Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza za zbiór opowiadań kresowych Nienawiść (2006). W 2007 r. opowiadania te znalazły się na  liście książek nominowa‐nych  do  Literackiej  Nagrody  Europy  Środkowej ANGELUS. Do  jego ostatnio wydanych utworów należą: Ukraiński  kochanek  (2008)  i  Zdrada  (2009). W  połowie marca br. ukaże się trzeci tom trylogii kresowej, zatytu‐łowany Ślepcy idą do nieba. 

 

– Szanowny Panie Stanisławie, wywodzi się Pan z Kresów Wschodnich II Rzeczypospolitej. W jaki sposób kresowa genealogia zaważyła na Pana sposobie widzenia świata i na kierunkach Pana działalności?

– Wszystko, co we mnie, wzięło się stamtąd –

sposób myślenia, odczuwania, rozumienia człowie-ka i świata, język i wiara, wrażliwość i wyobraźnia, a nawet charakterystyczna dla Podola melodia gło-su, która pozostała mi od dzieciństwa. Naturalnie, z biegiem lat, dojrzewania i intelektualnego rozwoju, wzbogacałem i pogłębiałem swoje zasoby wyobraź-ni, wiedzy i intuicji. Nieraz jednak się przyłapuję na tym, że i dzisiaj patrzę na ptaki w taki sam sposób jak wtedy, gdy matka mnie zamykała w izbie i szła na pole, a ja rozmawiałem z wróblami i wronami, które stadami przylatywały do okna i, jakby czując moją samotność, towarzyszyły mi w trudnych chwi-lach. Wtedy prowadziłem z nimi długie debaty o słońcu, drodze i chmurach. Dziś też, szczególne zimą, gdy siadają na parapecie, a ja je karmię okru-chami chleba, dyskutuję o wyższości latania nad chodzeniem. Nadal im się przyglądam, obserwuję i zastanawiam się, jak bardzo jesteśmy spokrew-nieni. I być może tak samo głodni, one spragnione

chleba, a ja świata, który też jest chlebem. Umiejęt-ność układania związków z naturą zawsze była wielką koniecznością serca i potrzebą ducha.

Urodziłem się w ubogiej, ale bardzo zacnej i prawej rodzinie chłopskiej. Na wsi, w której mieszkali Polacy, Żydzi i Ukraińcy, a przez domy wędrowali Czesi, Węgrzy, Cyganie, Niemcy, Ormia-nie i Rosjanie, życie nie pozbawione było wieku atrakcji. Już jako dziecko podpatrywałem zachowa-nia i obyczaje Żydów, wsłuchiwałem się w ich mo-wę, odróżniałem kilka języków, miałem przyjaciół Żydów i Ukraińców, i całkiem nieźle porozumiewa-łem się ich językami, ukraińskim i jidysz. Do dziś nieźle sobie radzę z ukraińskim, a z jidysz pozostały mi całe frazy. Jedna z nich, która mi najbardziej się wbiła w pamięć, jest taka: Ich hob mojre, czyli: Boję się. Słowa te weszły mi w krew w czasie wojny, gdy mój żydowski przyjaciel trząsł się ze strachu, a po-tem nagle zniknął i nigdy go już nie widziałem. Opi-sałem tę scenę w pierwszej powieści kresowej Du-chy dzieciństwa. Dzieciństwo stało się inspiracją do jej napisania, oraz, rzecz jasna, potrzeba uwolnienia się od koszmarów, które spadły na moją głowę i targają mną do dziś. Nawet literatura nie jest w stanie ich wyrwać z korzeniami. Dzieciństwo z jednej strony było pełne uroku, zachwytów nad

Page 73: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 71

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

naturą, światem ptaków i zwierząt. Podglądałem motyle, bociany i żaby. Wędrowałem po lesie. Roz-wijała się moja wrażliwość i fantazja. Poznawałem ludzki trud, ciężką pracę na roli, pot, znój i nędzę. Uczyłem się pokory i szacunku dla starszych. Poja-wiła się wojna, a wraz z nią strach, ból i przeraże-nie. Zacząłem się zamykać i ukrywać przed złem. Wyrastała wewnętrzna skorupa, która chroniła deli-katną tkankę uczuć, emocji i przeżyć. Uczyłem się uwagi, ale i odwagi oraz przenikliwości. Była też wielka miłość matki i ojca. A także dziadków: Piotra i Ignacego. Babek nie pamiętam, jedna umarła wcześnie, druga nie uczestniczyła w moim życiu. Pamiętam magiczną atmosferę wsi, wieczorne śpiewy na przyzbie, tłoki, rwanie pierza, plecenie kos z kukurydzy i czosnku, niesamowite opowieści o wojnach, snach, duchach, bajki mrożące krew w żyłach. Otwierały się niezwykłe obrazy, barwne kra-iny, świat czarów, diabłów i dziwów. Ojciec grał na harmonijce ustnej, śpiewał, matka także śpiewała w chórze. Dziadkowie byli uzdolnienie muzycznie i biegli w sztuce drewna. Grałem na słomce, liściu, grzebieniu i harmonijce ustnej. Liczyłem gwiazdy, wsłuchiwałem się w głosy ziemi i gwizdałem na pal-cach. Skakałem przez ogień i taplałem się w rzecz-ce. A w nocy uczyłem się słuchać ciszy i oddechu matki, bo spaliśmy w jednym łóżku. Często obok mnie spała koza albo kurczaki w rzeszocie. Dziad-kowie własnoręcznie szykowali mi muzyczne in-strumenty: fujarki, cymbały i skrzypki. Dziadek Piotr uczulał na świat dźwięków, a dziadek Ignacy na kształty i formy, obdarowując niezliczoną ilością zabawek, koników z drewna, ptaków, zwierząt, ga-dających ludzików, świętych i aniołów. Opisałem to w jednym z opowiadań w książce Nienawiść. Tak więc i początki mojej wrażliwości twórczej z tamtej krynicy biją. Tam się już rysował świat magii, ale i piekło. Rodzice i dziadkowe uczyli mnie szacunku nie tylko dla ludzi, ale dla zwierząt, ptaków i roślin. Razem chodziliśmy do kościoła, czasami do cerkwi. Widziałem polskie, ukraińskie, żydowskie i miesza-ne śluby. No, a potem przyszła zagłada, mrok i rze-zie. I okropny strach, który dusił po nocach. Moją wieś spalono na moich oczach. Jako ośmioletni chłopiec widziałem trupy ludzi, zwierząt i ptaków. Słyszałem straszliwe krzyki, ryk krów i wycie psów. Dziecko przy takich doświadczeniach w sposób naturalny gromadziło w sobie i kumulowało w wiel-kim stężeniu całe zło tamtego czasu. Wyobraźnia rzeczy wyostrzała, a pamięć wypełniała swoje ciemne zakamarki. Z tego wszystkiego wyrastały potem opowiadania, powieści i sztuki teatralne. A także potrzeba naprawiania świata, przezwycię-żania upokorzeń, strachu i biedy. Pochylania się nad ludzkim losem. I działania na rzecz wolności, przyzwoitości i prawdy............................................... – Opowiada Pan o dzieciństwie jako o źródle

twórczym. A jaka była Pana droga do samo-świadomości literackiej?

– Pamiętam taką scenę w legnickiej szkole,

kiedy w latach 60. pracowałem jako nauczyciel. Akurat napisałem z kolegą Pamflet na pasterzy. Był to szyderczy atak na lokalnych kacyków zarządza-jących kulturą. Poddałem ich druzgocącej krytyce w miesięczniku „Odra”. A czasy były ciężkie. W mieście odbył się sąd nad autorami. Mój kolega nie przyszedł, a na mnie posypały się straszne razy. Aparat partyjny doskonale zorganizował to widowi-sko. Suchej nitki na mnie nie zostawili. A już po wszystkim, gdy poszedłem do restauracji „Tivoli”, by coś zjeść, zbliżył się do mnie nauczyciel z mojej szkoły i powiedział z cynicznym uśmieszkiem na twarzy mniej więcej tak: „Siedź na d., nie podskakuj, tylko głośno tu potakuj!”. Jakoś nie przekonał mnie. Bo popadałem w kolejne konflikty, aż skończyło się na roku 1968, kiedy razem z młodzieżą wyszedłem na ulicę, święcie przekonany, że protestuję prze-ciwko zamknięciu Dziadów Mickiewicza w reż. Dejmka, nie będąc zorientowany, że to dwa klany w partii walczą z sobą o przejęcie władzy. Uderzyło to rykoszetem we mnie. Ale też czegoś nauczyło. Byłem bez pieniędzy, pracy, a na dodatek rozsypy-wało mi się małżeństwo, więc i mieszkania nie mia-łem. Stanąłem na rozdrożu, choć, jako poeta, mia-łem napisanych kilka wysoko ocenianych książek. Nawet za jedną nagrodę dostałem. Ale roboty nie było. To się nazywało wilczy bilet. Nikt nie chciał ryzykować, przyjmując politycznie niepoprawnego pracownika. W końcu udało mi się znaleźć we Wro-cławiu pracę w klubie seniora. No i zaczęły się sub-lokatorki, nocne powroty, bo praca trwała do póź-nych godzin wieczornych, pojawiły się pierwsze poważniejsze choroby, depresje, ale też ciekawe znajomości, z których najbardziej sobie do dzisiaj cenię przyjaźń z Tymoteuszem Karpowiczem. Polu-biliśmy się, spotykaliśmy się, gawędziliśmy o litera-turze, życiu, przyszłości. On też był Kresowiakiem. Więc mieliśmy wiele wspólnego. Także postawa wobec poezji była bliska. Ja szukałem takiego lite-rackiego wyrazu, który by rozbijał schematy myślo-we, tropił banały, ukazywał je w krzywym zwiercia-dle i zmuszał do myślenia. Dusił mnie gorset ide-ologicznej schizofrenii. Buntowałem się przeciwko temu. Karpowicz podsycał ten bunt. I we Wrocławiu powstała oryginalna szkoła poezji lingwistycznej. Było nas kilku, ale bardzo szybko doszlusowali Kry-nicki, Barańczak, a potem cała plejada nowych wy-znawców tej poetyckiej religii. Bo tak to traktowali-śmy. Z zasady nie ufaliśmy językowi, wiedząc, że w języku kryje się także fałsz, obłuda i cynizm. Zro-zumieliśmy, że język sam w sobie jest wartością, ale i skrzynką do ładowania różnych obrzydliwych rzeczy. Język stawał więc przed trybunałem rozu-mu. Zaczął się akt samoświadomości literackiej.

Page 74: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  72  

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

Inaczej mówiąc, odkryliśmy potężne narzędzie od-kłamywania rzeczywistości i budowania na jej gru-zach nowego językowego świata. Cenzura często była bezradna wobec naszych wieloznacznych alu-zji, skojarzeń, podtekstów, skomplikowanej metafo-ryki i niepojętej symboliki. Było w tej poważnej bata-lii o nową polską poezję sporo także małych drama-tów, zagubień i zatraceń. Ale wyrwaliśmy poezję ze sztampy, zakłamania i rutyny.

W końcu lat siedemdziesiątych poczęły we mnie dojrzewać plany tworzenia panoramicznej sagi kresowej. Coraz częściej odzywały się dawne głosy, zarówno radosne pienia, jak i krzyki, wołania i szloch. Słyszałem coraz boleśniej te głosy. Zaczęli rządzić moimi myślami umarli, zadźgani nożami i porąbani siekierami. Słyszałem krzyki dziadka i ciemny jęk cmentarzy. Gdzieś tam w mojej poezji można było odnaleźć echa dalekiego wołania, ale wciąż mi brakowało głębszego oddechu i mocniej-szego głosu. Zastanawiałem się, co znaczy moje ocalenie, bowiem ocalałem, uratowany przez dobrą Ukrainkę, która nie godziła się na zło i zbrodnie swoich rodaków. Ukryła moją rodzinę w swojej sto-dole. W latach siedemdziesiątych nabierałem coraz większego przekonania, że to ocalenie – to zadanie, moralny obowiązek, by odsłonić kurtynę tamtej tra-gedii. Jakby umarli wołali: „Byłeś tam, widziałeś nasze porąbane siekierami ciała i wydłubane oczy. Nie wolno ci milczeć! Mów, opowiadaj o tym, by inni wiedzieli, jak strasznie cierpieliśmy. I by zrozumieli, że to się nie może powtórzyć”. Słyszałem tamte głosy. Miałem sny. Wiele o tym myślałem. I to był czas dojrzewania tej samoświadomości. Zabrałem się do pisania prozy i od razu, po stworzeniu dylogii o ludziach starych, Przyjść, aby wołać oraz Fatum, gdy otrzymałem nagrodę Piętaka, a wręczał mi ją Iwaszkiewicz, twierdząc łaskawie, że pojawia się nowe światło w polskiej literaturze, nabrałem wiary w siebie i uznałem, że mogę się już zmierzyć z pro-blematyką kresową. Zaczął się czas otwierania tam-tej pamięci, wzbogaconej doświadczeniem i bardziej dojrzałej. Wiedziałem, że tylko proza może unieść tej miary dramat. Pewnie nie byłoby to możliwe bez ścieżki, którą przeszedłem przez krainę poezji lin-gwistycznej. Dzięki temu rozwinęły się we mnie skrzydła prozaika, mieszały się światy realne i nad-realne, rozumowe i intuicyjne, mroczne i jasne, z jawy i snu. W ten sposób doszedłem do powieści kresowych.

– Dziś jest Pan znanym i uznanym pisarzem.

Proszę powiedzieć, na jakie konkretne prze-szkody natrafiał Pan, zwłaszcza w przypadku Repatriantów i Nienawiści….

– Okres komunizmu nie sprzyjał pokazywaniu

prawdy. Mieli z tym problemy historycy, artyści, pi-

sarze. Szczególnie uważnie cenzura pilnowała przy-jaźni polsko-radzieckiej, a w tej przyjaźni mieściła się też Ukraińska Republika Ludowa. Nie wolno było pod adresem Rosjan czy Ukraińców wypowie-dzieć złego słowa, krytycznej uwagi. A przecież to Sowieci 17 września 1939 r. zagarnęli nam Kresy, setki tysięcy ludzi zesłali na Sybir, dziesiątki tysięcy wymordowali, dokonali aktu ludobójstwa na polskich oficerach w Katyniu, Miednoje i innych miejscach kaźni, zajęli naszą ziemię, majątki, cały dobytek materialny, miasta, zamki, pałace, dwory, kościoły, biblioteki, domy, uczelnie, a kościoły zamienili w składy zboża i desek, i zaczęli kraj pustoszyć i rujnować. Nie dość, że cierpieliśmy z powodu agresji niemieckiej i sowieckiej, to jeszcze w czasie wojny nóż w plecy wbili nam sąsiedzi zza płotu, Ukraińcy, mordując – jak wynika ze wstępnych obli-czeń – ok. 200 tys. Polaków. No, ale o ich barba-rzyństwie, terrorze i ludobójstwie w komunizmie nie wolno było mówić, bo nagle okazali się przyjaciółmi. Więc i nie mogła się rozwijać literatura i sztuka, a także historia, nie mówiąc o innych dziedzinach ludzkiej aktywności, które wymagały ujawnienia prawdy, np. polityka. Mieliśmy zakneblowane usta. Ale trzymałem się Biblii, która powiada: „A ty, synu człowieczy, nie bój się ich ani się nie lękaj ich słów, nawet gdyby wokół ciebie były osty i ciernie i gdy-byś się znalazł wśród skorpionów” (Księga Ezechie-la, Widzenie księgi, wers 15) . To wzmacnia.

– I przemówił Pan w swojej literaturze… – Gdy dojrzałem moralnie i intelektualnie do te-

go aktu twórczego, wiedziałem jedno, że muszę tamtą hekatombę, wielką katastrofę ludzką, opo-wiedzieć, bo nie da się dalej z nią żyć. To był zbyt wielki ciężar, by go unieść, dławił mnie, uwierał i bolał. W ten sposób w końcu lat siedemdziesiątych zabrałem się do pisania zbioru opowiadań Walka kogutów, który idący na partyjnym pasku krytycy literaccy ocenili w niektórych recenzjach jako walkę dwu systemów i trochę marudzili, że zabieram się za tak szkodliwe i politycznie niebezpieczne tematy. Ale na szczęście nie doczytali książki do końca, bo była za trudna i dali mi spokój. Do dziś zresztą mało kto wie, że właśnie w tym zbiorze opowiadań poja-wiają się w mojej prozie po raz pierwszy motywy kresowe. Ale ja już wtedy przygotowywałem się do wielkiego skoku literackiego, który miał mnie rzucić w głąb tragedii narodowej. I zacząłem na początku lat osiemdziesiątych pisać dylogię kresową, a że czasu miałem dużo, ponieważ w stanie wojennym zwolnili mnie z pracy, zabrałem się do dzieła i naj-pierw napisałem Duchy dzieciństwa, a potem Repa-triantów. Z Duchami nie miałem większych kłopo-tów, ponieważ władza i tak miała dosyć problemów z podziemiem, „Solidarnością”, międzynarodową

Page 75: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 73

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

opinią publiczną i trzeszczącą gospodarką, więc puściła mi powieść, jakby nie wiedząc, co ona za-powiada. Ale do drugiej, Repatriantów, przyczepiła się ostro. Powieść w wydawnictwie „Czytelnik” zo-stała przyjęta, po dwu bardzo dobrych recenzjach wewnętrznych, wręcz entuzjastycznie. I wydawca żywił nadzieję, że ukaże się szybko. Miałem wprawdzie drobne, jak to się wtedy mówiło, kłopoty z nazwą, pierwotnie chciałem dać tytuł Wypędzeni, bo przecież nie byliśmy żadnymi repatriantami, nie wracaliśmy z zagranicy, tylko z jednej części Polski, którą nam odebrano, do drugiej, którą nam po wie-kach oddano, ale mowy nie było, by się ktokolwiek na to zgodził, więc zostali Repatrianci. Ale to był dopiero przedsmak tego, co się miało dziać później. Otóż mój wydawca, mówiąc w skrócie, poinformo-wał mnie, że książka nie może się ukazać w pier-wotnie ustalonym terminie, ponieważ pojawiły się nagłe przeszkody. I wtajemniczył mnie, co to za przeszkody, a później potwierdzili tę opowieść wia-rygodni znajomi. Otóż odbywało się jakieś ważne zebranie na szczeblu centralnym w partii, chyba sekretariatu KC PZPR, czy jak to się tam nazywało, w każdym razie przewodził mu Józef Czyrek, wielce wpływowy członek Biura Politycznego, bodajże za-stępca Jaruzelskiego. Na tym forum aparat partyjny podejmował decyzje dotyczące polityki kulturalnej. Po omówieniu spraw kina, teatru i innych gałęzi sztuki, przeszli do literatury. Uzgadniali, jakie książki powinny mieć wolną ścieżkę do czytelnika, a jakie poczekają albo spoczną na półce. Wtedy, jak mi opowiadano, miał zabrać głos ambasador radziecki w Polsce, Aristow, który zadał pytanie, czy będzie zgoda na wydanie powieści niejakiego Srokowskie-go Repatrianci. I dodał, że jest to powieść szkodli-wa, ponieważ uderza w sojusz polsko-radziecki. A tam nikt poza tym ambasadorem nic o tej powie-ści nie wiedział. A on wiedział. Agenci działali. No i zaczęła się kołomyjka. Powieść wstrzymano na kilka lat, a potem, gdy już opozycja dogadywała się z komunistami, wydano zgodę na jej publikację, ale przyczepiła się do niej cenzura i żądała wielu skre-śleń. Przez kilka miesięcy trwała między mną a cenzurą walka. Brałem cenzurę na przeczenia, twierdząc, że nie zgadzam się na cięcia, a cenzura groziła, że powieści nie puści, aż zbliżyła się odwilż, nadszedł koniec roku 1988, pojawiła się szansa na okrągły stół i powieść po nieznacznych ingerencjach puścili.

W nowej rzeczywistości też nie jest łatwo. Pro-blematyka kresowa z dużym trudem przebija się przez ostre sito poprawności politycznej. Dzisiaj też rządzący, a za nimi strachliwe wydawnictwa i tchórzliwe media, uciekają przed tragedią Kresów jak przed trądem. Czego się boją? Może znowu naruszam przyjaźń polsko-czyjąś? Nikogo z wład-ców nie interesuje walka o prawdę, godność naro-dową, obowiązek wyświetlania mroków historii. Jest

ciężko, jak po grudzie. Mój zbiór opowiadań kreso-wych Nienawiść odrzuciło dziesięciu przerażonych wydawców. Dopiero „Prószyński i S-ka” stanął na wysokości zadania i wydał. Książka zyskała uznanie kapituły nagrody Mackiewicza i została tą nagrodą wyróżniona. Niemałe kłopoty miałem też z I tomem trylogii kresowej (Ukraiński kochanek, Zdrada i Ślepcy idą do nieba). Pewna grupa wydawców wprawdzie twierdziła, że książka z literackiego punktu widzenia jest dobra, a nawet bardzo dobra, ale ze względu na tematykę i poprawność politycz-ną nie podjęli się jej publikacji. Bez cienia wątpliwo-ści zgodziły się „Arcana”, szanowane i poważne krakowskie wydawnictwo, choć i tam moi wrogowie dotarli i zniechęcali wydawcę do kontynuowania ze mną współpracy, o czym dowiedziałem się później. Więcej będę o tym pisał w książce dokumentalnej Życie wśród pisarzy, agentów i intryg. Tak więc nadal nie jest dobrze. Nawet jak książka powstanie, to dworscy krytycy obwąchują ją ze wszystkich stron i wyliczają zyski i straty przy ewentualnej pu-blicznej interpretacji. Na szczęście jest kilka pism odważniejszych, kilka odważnych wydawnictw i coraz więcej historyków i badaczy problematyki kresowej, którzy szerzej otwierają drzwi do umysłów młodego pokolenia, organizując konferencje na-ukowe i prowadząc na uczelniach zajęcia poświę-cone twórczości pisarzy, zajmujących się Kresami. Ale to kropla w morzu. Uniwersytety w większości przypadków (do chlubnych wyjątków należy Uni-wersytet Zielonogórski) boją się spotkania z gorzką prawdą o ludobójstwie na Kresach. Nie poświęcają należnej uwagi badaniom i analizom krytycznym tej problematyki kresowej. A gdy studenci wystąpią z taką inicjatywą, jak to było w końcu 2010 r. we Wrocławiu, gdy koło naukowe historyków zainicjo-wało dyskusję o trudnych problemach historii, to przerażeni profesorowie z tego uniwersytetu doko-nali publicznego linczu na dzielnych młodych lu-dziach, zarzucając im, że zapraszają tak parszywe owce, jak reżyser Grzegorz Braun i Stanisław Sro-kowski. A dyskusja była pasjonująca, organizacja świetna. Tylko strach miał duże oczy.

– Zbiór opowiadań Nienawiść jest jednym

z najbardziej wstrząsających w dziejach literatu-ry polskiej, a może i światowej, studium zbrodni i okrucieństwa. Do jakich przemyśleń na temat kondycji duchowej człowieka skłaniają Pana obrazy uwiecznione na kartach tego utworu?

– Tutaj mamy do czynienia z kilkoma pozioma-

mi myślenia. W grę wchodzi zło, które siedzi w człowieku, mechanizm władzy, zbrodnicza ide-ologia i klimat, w jakim się ona wyzwala. Na Kre-sach wszystkie te zjawiska sprzęgły się w jedną wielką katastrofę. Historia ludzkości dowodzi, że człowiek jest bytem nieodgadnionym i nigdy nie

Page 76: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  74  

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

wiemy, co w sobie nosi i jakie się w nim ujawnią siły. Mroczna część natury ludzkiej jest poddawana przez naukę, literaturę i sztukę nieustannym anali-zom i diagnozom. I jak dotąd, wiemy jedno, że człowiek jest nieprzewidywalny. A skoro tak, to gdy ma władzę, może z tej nieprzewidywalności wysko-czyć demon zła i zniszczyć świat lub jego jakąś część. Pierwsze więc przemyślenie, to bacznie pa-trzmy władzy na ręce, ani przez chwilę nie uciekaj-my od krytycznego spojrzenia. Uchwyćmy ten mo-ment, kiedy się władza deformuje, degeneruje i się-ga po złowrogą broń, przemoc i terror. A przemoc i terror zwykle zaczynają się od kneblowania oby-watelom ust. To jedna konstatacja. Druga, że dege-neracja władzy pociąga za sobą jej wzmocnienie. Im bardziej władza zdegenerowana, tym mocniej się okopuje, zasłania się przed obywatelami, ignoruje ich i upokarza. Wzmacniając siebie, osłabia jed-nostki i grupy, a gdy czuje, że grozi jej jakieś nie-bezpieczeństwo, natychmiast znajduje narzędzia do podziału społeczeństwa na wrogie sobie obozy, nad którymi łatwiej panuje. I żywi się wewnętrznymi kon-fliktami. Tu są dwa scenariusze, albo zapędy totali-tarne, albo maskowana, iluzoryczna demokracja, w której kontrolę nad mechanizmami życia publicz-nego sprawuje rząd i jego oraz jemu sprzyjające, najczęściej skorumpowane politycznie, najrozmait-sze struktury, agendy i media.

Moje opowiadania odsłaniają zarówno ciemne wnętrze człowieka, jak i mechanizmy złowrogiej władzy. A także pokazują, jak atmosfera strachu i terroru powoduje niszczenie ludzkiej osobowości i godności. Człowiek poddany presji i morderczej manii prześladowczej gotów jest na wszystko, na każdą zbrodnię. A manię tę wytwarzają ideologicz-ne fobie i patologiczne wypaczenia ludzkiej natury, nad którą nie ma kontroli.

I jeszcze jedno, po tej strasznej katastrofie mam ograniczone zaufanie do logiki i ludzkiego rozumu. To się może wydać dziwne, a nawet sprzeczne z innymi moimi poglądami, ale w tym coś jest. Gdy czytałem Doncowa Nacjonalizm i widziałem, jak autor w swojej obłędnej ideologii faszystowskiej powołuje się na wielkie autorytety naukowe, moral-ne, filozoficzne i literackie, by udowodnić myśl, że należy mordować, to cierpła mi skóra. Wykształco-ny, władający biegle kilkoma językami, używa ro-zumu nie tylko do wytłumaczenia zbrodni, ale do nawoływania, by ją popełniono. Tak więc rozum przestał być najwyższą instancją w wyborze warto-ści. Jeśli nie wspiera go głos sumienia, dystynkcja moralna i choćby najniższy poziom przyzwoitości i estetycznej konieczności, wartość takiego wyboru okazuje się nędzna, a w skrajnych wypadkach zbrodnicza. Smutna i gorzka to konstatacja. – Materię Pana utworów o tematyce kreso-

wej stanowią przeżycia i wspomnienia zarówno własne, jak też osób, które podzieliły się z Pa-nem swoimi tragicznymi doświadczeniami. Jakie szanse i jakie ograniczenia stawia przed pisa-rzem tego rodzaju skomplikowana materia?

– Fundamentem każdej twórczości jest osobo-

wość twórcy i umiejętność korzystania ze wszyst-kich dóbr umysłu, wrażliwości, języka, wyobraźni, pamięci, uczuć, dekretów moralnych i wewnętrz-nych głosów. Jeśli się dobrze wsłuchujemy w te potężne moce, usłyszmy wołania i pójdziemy za nimi. W moim przypadku te wołania szły z głębi hi-storii, ludzkiej samotności, bezradności i upokorze-nia, ale także z obłędu i chorób wieku XX, zarażo-nego cierpieniem i śmiercią. W te głosy wpisywały się głosy mojej rodziny, głosy mordowanej wsi i ca-łej krainy, głosy sąsiadów, polskich, żydowskich i ukraińskich. W te głosy wpisywały się doświadcze-nia i przeżycia ludzi, których nie znałem, a przycho-dzili do mnie, pisali listy i zwierzali się szczerze i do bólu z tego, czego doznali. Im runął świat pod no-gami i chcieli jakby przyłapać upadek tego świata w literaturze, sprawdzić, czy ich widzenie było kalekie, a wiara słaba, iż nie mogli pojąć, co się stało. Litera-tura miała im uwiarygodnić obraz, który widzieli na własne oczy, ale nie byli w stanie go zrozumieć. Miała oczyszczać świat od zła, ale też stawała się trybunałem dziejowej sprawiedliwości. Naturalnie, w akcie twórczym zachodzą tak skomplikowane procesy, że trudno wyważyć, które z nich wyłaniają się z magazynów naszej pamięci, wyobraźni i wraż-liwości, a które są zaadaptowane i przefiltrowane przez nasze duchowe siły. One się jednoczą jakby w jakimś boskim planie, na który człowiek ma już zbyt wielkiego wpływu. Pamiętam, że gdy pisałem Repatriantów, byłem w takim stanie gorączki twór-czej, owładnięty nie tyle myślą, ale jakimś szaleń-stwem myśli, które mnie (jakiego mnie?) ciągnęły ku światom, które się dopiero na moich oczach stawa-ły. Tutaj instynkt twórczy był silniejszy od racjonal-nego ramienia. Liczyło się wejście w gąszcz mroku i wydobycie stamtąd zanurzonych tam istot, ludzkich i nieludzkich. A gdy kończyłem ten tom, czułem jak wielki kamień młyński osuwa mi się z wnętrza. Ale nie na długo, bo Opatrzność dała mi jeszcze nowy czas, bym dokładnie wejrzał w siebie, czy nie dobi-jają się jeszcze inne byty. I wciąż słyszę głosy, wo-łania, płacz i ciszę, tę straszną ciszę, która boli.

– Pana technika pisarska bywa określana

niekiedy mianem realizmu magicznego. Jak Pan ocenia, czy to określenie trafnie diagnozuje kie-runki Pana poszukiwań twórczych?

– O moich powieściach krytycy wielokrotnie wy-

rażali dość zaskakujące opinie. Oto co pisali o dylo-

Page 77: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 75

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

gii Przyjść, aby wołać i Fatum: „Powieść Srokow-skiego to jest taki chłopski Beckett. Bohaterowie czekają na sygnały od synów jak na Godota. Jest ona utworem bardzo interesującym i oryginalnym” (M. Głowiński); „Proza Srokowskiego jest prozą czystą. Świat przez nią kreowany jest sam dla sie-bie kosmosem, a jednocześnie wziernikiem w spra-wy najdalsze, ostateczne, niemal metafizyczne” (M. Jodłowski).

Istotnie, dopatrywali się czegoś na kształt reali-zmu magicznego, wymieniając przy okazji Sto lat samotności. Mniejsza o to, co ja myślę o tych kryty-kach, czy cenię ich, czy nie, ważniejszy jest kieru-nek ich rozważań. Odzywają się wśród nich i te gło-sy, które są mi bliższe, mówiące o metafizyce. Gdzieś tam po drodze widzą Becketta i Marqueza, ale nie sądzę, by moje miejsce było dobrze kojarzo-ne z kręgiem literatury hiszpańskiej czy portugalsko-języcznej. Pojęcie realizmu magicznego wywodzi się, o ile wiem, z literatury iberoamerykańskiej i w wielkim skrócie oznacza przenikanie w literatu-rze świata realnego z magicznym, realnego i irreal-nego, jawy i snu. W takim kontekście pierwszym pisarzem realizmu magicznego byłby Homer, szczególnie w Odysei, a potem Cervantes, Szekspir i wielu innych. No, dobrze, ale jak ja to widzę? Po-wiem paradoksalnie, że mój świat w powieściach jest światem realistycznej głębi, którą przenika me-tafizyka. I chyba lepszym określeniem dla moich powieści byłby realizm metafizyczny, a może nawet mistyczny, który, jak sądzę, objawi się niedługo w powieści Ślepcy idą do nieba. Źródłem tej szkoły pisarskiej niewątpliwie są Kresy z ich bogactwem duchowym, zjawami, widmami i upiorami. I stamtąd należy prowadzić ścieżkę do moich powieści. Od dziadów, Wernyhory i kresowych mar.

– Który z Pana utworów kresowych jest Pa-

nu najbliższy i z jakich powodów? – Najbardziej byłem związany z Duchami dzie-

ciństwa, chyba tu najczulej dotknąłem świata dziec-ka, niewinności, wiary, miłości, bólu i przerażenia. Kresowe barwy i światła splotły się z ciemnością i nocnymi marami. Mimo że książka już żyła wła-snym życiem, wciąż nie mogła oderwać się ode mnie. A może ja od niej. To był ten metafizyczny ścisły związek, który unosi, dodaje skrzydeł i żąda czegoś więcej. Nie zamyka, a otwiera na nowe ho-ryzonty. Do dziś czuję tętno tej książki, jej gęstą materię, wciąż jest żywa i pulsuje i najpełniej wyra-ża moje dziecięce lata.

– Wkrótce ma się ukazać trzeci – po Ukraiń-

skim kochanku i Zdradzie – tom sagi kresowej, zatytułowany Ślepcy idą do nieba. Czy zechce Pan uchylić rąbka tajemnicy i powiedzieć coś na temat nowej powieści?

– Czytelnik będzie zaskoczony zarówno gwał-townym zwrotem akcji, jak i elegijnymi tonami, wi-zyjnymi obrazami i nieoczekiwanym zamknięciem sagi. Inne siły wzięły górę w jej tworzeniu; urojenia i obłęd ścigają się tutaj z chorą wyobraźnią i zagu-bioną pamięcią. Przybędzie obrazów surrealistycz-nych i mistycznych. Zmieni się tonacja książki i jej struktura. I nowe wątki narzucą swój styl. Ci, którzy cenią fantazję i grę pojęć, spotkają tam swój żywioł. A Kresowianie znowu przypomną sobie, z jak nie-zwykłej, barwnej i niesamowitej ziemi wyrośli.

– W środowisku Kresowian znany jest Pan

nie tylko jako wybitny pisarz i tłumacz, lecz również jako inicjator wielu działań zmierzają-cych do przywrócenia prawdy o Kresach. Czy mógłby Pan przybliżyć naszym Czytelnikom tę sferę swojej działalności oraz podzielić się re-fleksjami z niej wyniesionymi?

– Pisanie nieuchronnie prowadzi do rozmowy

z czytelnikami. Dowiaduję się nieraz na wieczorach literackich zaskakujących rzeczy, ale najczęściej spotykam się z poruszającymi scenami, kiedy czy-telnicy nie tylko opowiadają, porażeni obrazami z moich książek, o tym, jak je odbierali, ale też zwie-rzają się, jak bardzo czują się samotni w walce o prawdę. Twierdzą, że moje książki, mimo iż nieraz są w wyrazie okrutne, przynoszą im oczyszczenie oraz pewne ukojenie, wynikające stąd, że jest ktoś, kto jawi się jakby ich głosem, wołaniem i wypowiada to, co oni przez dziesięciolecia w sobie kryli, bo bali się o tym mówić. Tamten strach nadal dusi nam gardła. Nadal wielu z nas nie ma pewności, czy demony zła nie czają się za naszymi plecami. Go-rycz wśród Kresowian jest ogromna. Zostaliśmy dotknięci najokrutniejszym doświadczeniem. Wy-mordowano nam całe rodziny, odebrano domy, ziemię, rodzinne dobra, a teraz odbiera się nam pamięć. I wiarę w sens prawdy i sprawiedliwości. Nie dość, że musieliśmy żyć w upokorzeniu, dławiąc swój ból przez lata komunizmu, to teraz, niby w wolnej Polsce, nie wolno nam pełnym głosem wykrzyczeć tego bólu. Mówię nam, bo jestem jed-nym z Kresowian. I czuję to samo, co moje siostry i bracia z Wołynia, Podola i Pokucia, a także z in-nych zagrabionym Polsce ziem. Gdzież są nasze wielkie filmy o Kresach? Gdzie spektakle teatralne, sztuki telewizyjne, wielkie galerie, pomniki, wybitne dzieła sztuki, utwory muzyczne i poematy? Nie ma. Gdzie są w Polsce wielkie uroczystości państwowe, w których nasi władcy chylą czoła przed ofiarami i co roku czczą ich pamięć? Gdzie są wielcy polscy przywódcy? A tam, na naszych Kresach, nad gro-bami naszych najbliższych, Ukraińcy stawiają po-mniki mordercom, Banderze, Szuchewyczowi, Łe-bed’owi, Kłaczkiwskiemu i innym. Mordercy stają się bohaterami narodowymi Ukrainy. Trudno nam, Kre-

Page 78: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  76  

KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA

sowianom, to znieść. Mało tego, stawiają pomniki na polskiej ziemi. A nasze polskie władze milczą, są słabe, bo i słabe jest polskie państwo. W tej sytuacji nie mogę stać z boku. Przywracam, w miarę sił i możliwości, pamięć i prawdę. A tej pamięci i praw-dy potrzebują wszyscy uczciwi i przyzwoici Polacy. Dlatego zapraszają mnie na spotkania nie tylko Kresowianie, ale i młodzież szkolna, licealiści, stu-denci, nauczyciele i profesorowie, którzy potrzebują dobrej strawy duchowej i prawdziwego obrazu nie-dawnej historii. Uczestniczę na swój skromny spo-sób w naprawianiu kawałeczka świata.

– Jak pan ocenia postawy elit politycznych

wobec Kresowian? – Powiem krótko: To są postawy sprzedajne,

tchórzliwe, kunktatorskie i obrzydliwe. – Za dwa lata będziemy obchodzić 70. rocz-

nicę dokonanego przez banderowców ludobój-stwa na Wołyniu, które następnie rozprzestrze-niło się na ziemie Małopolski Wschodniej, czyli dawne województwo lwowskie, tarnopolskie i stanisławowskie. Jak Pan sądzi, jakie działania w związku z tą rocznicą powinny podjąć środo-wiska kresowe?

– Chciałbym, by nie tylko środowiska kresowe,

ale i władze państwowe, samorządowe, organizacje społeczne i kulturalnie, media i instytucje oświatowe z powagą i godnością oddały hołd pomordowanym, uczciły godnie ten symboliczny, tragiczny dzień w najnowszej historii Rzeczypospolitej. Chciałbym:

1. By polska prokuratura i sądy wykazały się deter-minacją w doprowadzeniu zbrodniarzy tego strasz-liwego aktu ludobójstwa do procesów sądowych i sprawiedliwego wyroku. 2. By polskie szkoły i uniwersytety stały się miej-scem rzetelnej i odpowiedzialnej edukacji historycz-nej, uwzględniającej w programach naukę o ludo-bójstwie na Kresach. 3. By do 11 lipca 2013 r. środowiska kresowe zjed-noczyły się. 4. By nabrały sił do publikacji choćby jednego ogól-nopolskiego poważnego i atrakcyjnego pisma. 5. By rocznica ludobójstwa połączyła w tej sprawie polskie środowiska kresowe z Polonią całego świa-ta. 6. By odbyła się w Warszawie 11 lipca 2013 r. wiel-ka uroczystość kresowa z udziałem najwyższych władz państwowych oraz wielka demonstracja lud-ności w stolicy kraju. 7. By takie demonstracje odbyły się we wszystkich regionach kraju. By Polacy pokazali, że pamiętamy. 8. By polskie biblioteki zaopatrzyły się w książki kresowe. 9. By tego dnia we wszystkich domach zapaliły się świeczki. 10. By w szkołach, domach kultury, bibliotekach i na uniwersytetach odbyły się odpowiednie konfe-rencje, seminaria i wykłady. 11. By polski Kościół i inne kościoły pamiętały o tym dniu. 12. By polskie media uniosły się nieco ponad stan-dardową poprawność polityczną i ukazały w praw-dzie obrazy tamtej zagłady. – Dziękujemy za rozmowę.

.  

Page 79: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 77

ODPOWIEDNIE DAĆ RZECZY – SŁOWO!

Stanisław Srokowski

DZIĘKUJĘ CI, PANIE Za ten cios w życie, które pękło na drobne kawałki i zawyły szakale na końcu każdej drogi. Za strach dzieciństwa, gdy odcięta głowa zamordowanego dziadka Ignacego spadła u mych stóp. Za ból myśli, która tonęła pośród majaków. Za pustkę, gdy z dna oczu wyłaniały się urojenia. Za nicość, kołyskę nocnych lęków. Za mrok duszy i cierpienie którego nie rozumiałem.

Za wzgardliwy śmiech sprzedajnych przyjaciół i ich zdradę. Za dwadzieścia lat milczenia. Łąko, na której pasą się moje strofy i piją ze źródeł czystej śmierci. Pustynio wielu śladów, ciszo w zgiełku świata. I za to dziękuję Ci, Panie, że Cię nie pojmuję, pętlo wisząca nad moją głową, koło ratunkowe.

Stanisław Srokowski

ANIOŁY Nie pamiętam dokładnie, kiedy dziadek Piotr wystrugał

mi pierwszego ludzika, który otwierał usta i mówił. Mogło to być wtedy, gdy skończyłem pierwszy rok życia, albo wtedy, gdy jak koza wspinałem się na pochyłe drzewa albo po grubych konarach łaziłem do ptasich dziupli i wyjmowałem nakrapiane jajka.

Zadomowiłem się wśród kóz i owiec, które traktowały mnie jak swoje dziecko. Lizały mi nos, policzki i uszy, chu-chały na mnie, brały między siebie i ogrzewały ze wszyst-kich stron. Musiały wzbudzać zazdrość krowy, która wychy-lała ku mnie swój duży łeb i wlepiała zamglone spojrzenie w moją twarz, mocno wyciągała ku mnie szyję i lizała szorstkim językiem.

Zbratałem się ze światem podziemnym, myszami, szczurami, kretami, a nawet z gąsienicami i robakami, które podpatrywałem, gdy po deszczu wylęgały ze swoich nor i roiły się na wszystkich ścieżkach i drogach.

Dziadek Piotr szukał mnie bladymi oczami pośród paję-czyn i kręcił głową. I chyba musiał podjąć męską decyzję, że tylko świat ludzików może odmienić moje skomplikowane życie, bo mruknął do rodziców:

– Trzeba mu stworzyć nowy świat. Matka oderwała się od kuchni, ojciec uniósł wzrok

i czekał na jakieś wyjaśnienia. Nie mieli pojęcia, o jakim nowym świecie dziadek mówi. Ale on w swojej chytrej gło-wie musiał dobrze wykombinować, co mnie zajmie, bo jakoś gorzko i krzywo się uśmiechnął i powiedział:

– Od kiedy zniknął Motio i odwrócił się od niego Sławko, miejsca sobie nie może znaleźć.

I to, niestety, była prawda. Matka niemo patrzyła na dziadka, a ojciec stał

z otwartą gębą. Ja natomiast przypomniałem sobie ży-dowskiego przyjaciela, Motia, który nagle zniknął, i mojego ukraińskiego przyjaciela, Sławka, który powiedział, że nie

będzie się ze mną bawił, bo jestem Lachem, a ja, choć tego nie rozumiałem, bardzo przejąłem się jego słowami. A kiedy jeszcze dodał: „Teper budemo rizaty Lachiw”, bardzo się przestraszyłem i zacząłem się bać Sławka. Zostałem sam.

Któregoś wieczora dziadek przytaskał cały worek anio-

łów, archaniołów i niebiańskich stróżów, mówiąc: – Niech cię chronią, Zbyniu. Spojrzał na matkę i dodał: – Potrzebne mu duchy niebiańskie. A matka, widząc święte postacie, szczerze dziękowała

dziadkowi, szepcząc: – Niech wyrasta wśród aniołów i archaniołów. Dziadek podkręcał wąsa, dyskretnie się uśmiechał

i wtajemniczał mnie, kto kim jest. – To jest Anioł Stróż – mówił i wystawiał na stół ol-

brzymią figurę, skrzydlatą i białą jak śnieg. – Będzie cię strzegł, Zbyniu – tłumaczył. – To twój najważniejszy anioł.

– Każdy ma swego anioła, dziadku? – spytałem, ku zaskoczeniu rodziców.

– Odezwał się! – zdumiała się matka, bo uważali mnie za niemowę.

– Tak, Zbyniu – ciągnął dziadek, nie zważając na re-akcję matki – każdy ma swego Anioła Stróża.

I w taki oto sposób zaszczepił dziadek we mnie metafi-zyczne uczucia, które towarzyszyły mi w szczególnie trud-nych i bolesnych chwilach mego dziecięcego życia.

– Mów do niego. Rozmawiaj z nim – zachęcał, a matka kiwała głową, szczęśliwa, że nareszcie znalazłem sobie rozmówcę.

Anioł Stróż nie był jedyną skrzydlatą postacią, która za-gościła w naszej izbie.

– Oprócz aniołów stróżów i chórów anielskich – wta-jemniczał mnie dziadek w zawiłą angelologię – jest jeszcze

Page 80: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  78  

ODPOWIEDNIE DAĆ RZECZY – SŁOWO!

czterech najważniejszych archaniołów. – Spojrzał na mnie z zastanowieniem, jakby sprawdzając, czy moja wyobraźnia jest w stanie udźwignąć kolejną kategorię bytów świetli-stych, a gdy zauważał, że jestem pod wrażeniem i chłonę jego opowieść z największą uwagą, wyliczał: – Jest archa-nioł Michał, wielki wojownik, który niczego się nie boi, a jego się boją najgroźniejsze żywioły, diabły, szatany, a nawet sam Lucyfer.

I wtedy ów bliżej nieznany mi Lucyfer wyrósł na po-tężną postać ulepioną z ciemności i zakorzenił się w mojej pamięci jako byt ogromny, wściekły, jadowity, lecz znisz-czalny, albowiem archanioł Michał, gdy tylko zechce, może go zetrzeć w proch i pył, i nie powinienem się go specjalnie bać.

– Tak, Zbyniu – dziadek jakby wyczuł moje niepokoje – nie musisz się go lękać. Archanioł Michał zawsze

sobie z nim poradzi. Sięgnął ręką do worka i wyjął wystruganego w drewnie

archanioła Michała, który trzymał wielki ognisty miecz i było już wiadomo, że tym mieczem gotów jest ściąć głowę nawet samemu demonowi, królowi piekieł.

– Tak, Zbyniu, to jest archanioł Michał. – Dziadek po-stawił figurę na stole. – I on będzie chronił twój dom – dodał.

A ja wpatrywałem się w archanioła Michała z nabożnym lękiem i niepewną miną. Wydał mi się bardzo silny, zdecy-dowany i nieugięty, a jednak zastanawiał mnie jeszcze czymś innym, a mianowicie jakąś nadmierną powagą, jakby naddatkiem mocy, nadmiarem możliwości, które wydawały mi się zbyteczne przy wielkim i groźnym mieczu. Musiał to dziadek Piotr dostrzec, te moje zmagania umysłu, bo uści-snął mnie serdecznie i wymamrotał:

– On sam w sobie – tak właśnie powiedział: on sam w sobie – jest zagadką, ale dla nas – zanurzył wzrok w mo-ich wątpliwościach – jest przeznaczeniem i wybawieniem. I panuje nad ciemnościami.

Mówił to z wielką powagą, godnością i choć nie wszyst-ko do mnie docierało, nie wszystko rozumiałem, to poprzez atmosferę, jaką dziadek wytworzył, poprzez język i chrapliwy głos, jakim mówił, zasiał we mnie wiarę w anielskie postacie. Choć z zabobonnym lękiem słuchałem jego opowieści, to w tym lęku była i ciekawość, i jakaś zagadkowa pasja do poznawania nieznanego.

Uspokoił mnie spojrzeniem i gestem, i powiedział, że nie mam się czego bać. Głośno odetchnął i kiwnął głową, jakby raz na zawsze rozwiązał problem szatana, po czym zanurzył ramię w głębi worka i wyniósł na powierzchnię postać skrzydlatą i równie potężną jak archanioł Michał, i pokazując mi ją, jakoś chełpliwie powiedział:

– To jest archanioł Rafał, uzdrowiciel, obrońca mło-dych, pielgrzymów i podróżników. Gdybyś zachorował, módl się do niego, a on sprawi, że zostaniesz wyleczony. On będzie czuwał nad twoim zdrowiem – rzekł pewnie, bez cienia wątpliwości, a ja się ucieszyłem, że ktoś będzie czu-wał nad moim zdrowiem. Bo byłem blady, chorowity, często traciłem przytomność, raz nawet podsłuchałem, jak ktoś we wsi powiedział, że wkrótce umrę, bo taki jestem chuchrowa-ty i wyglądam jak śmierć. Więc każdy anioł, który mnie strzegł, musiał mi się przydać. Poza Aniołem Stróżem mia-łem więc też innych opiekunów. Otaczali mnie ze wszystkich stron. Chciałem spytać, czy kiedy się skaleczę, nie będę musiał skakać przez ogień, by noga się wyleczyła, a wystar-czy, że pomodlę się do archanioła Rafała, ale w końcu zre-zygnowałem z tego pytania, bo skaleczenie nogi nie wydało mi się aż tak ważne, by zawracać dziadkowi i archaniołowi głowę. Tym bardziej, że dziadek już wyciągał z worka kolej-nego stróża, równie wielkiego jak poprzednie, i pokazując mi go, wyjaśniał:

– A to jest, Zbyniu, archanioł Gabriel, wojownik boży,

anioł śmierci, książę ognia i grzmotów, postać wielka i poważna. To on zatrąbi na Sąd Ostateczny.

Dziadek mówił chrapliwym głosem, a archanioł Gabriel wyrastał w moich oczach na postać straszną i groźną, a jak jeszcze usłyszałem, że będzie trąbił na Sąd Ostateczny, poczułem, że drżę, bo czego jak czego, ale Sądu Ostatecz-nego bałem się naprawdę, może nawet najbardziej, i kiedy tylko ksiądz z ambony w kościele mówił o Sądzie Ostatecz-nym, strach mnie chwytał za gardło i czułem, jak się telepię i wydawało mi się, że się kurczę i zapadam w sobie, maleję coraz bardziej i znikam ze świata.

I oto pojawia się ktoś, kto zadmie w trąbę. Widziałem archanioła Gabriela z wielką trąbą w ręku.

I chyba się jego jednego spośród archaniołów naprawdę wystraszyłem. Musiałem być blady, bo dziadek Piotr przytulił mnie i burknął:

– Nie bój się archanioła Gabriela, on nas chroni przed kłamstwem; jest strażnikiem prawdy.

Dziadka chłopi uważali za uczonego, bo święte księgi czytał, Biblię znał prawie na pamięć, nauki w szkole w mieście pobierał i nawet z samym proboszczem potrafił o Bogu, niebie, piekle, aniołach i diabłach długo rozmawiać. Toteż choć, prawdę mówiąc, bałem się trochę tych jego opowieści, jednak bardzo dziadka szanowałem i wpatrzony byłem w niego jak w święty obrazek.

Kiedy się nieco uspokoiłem i już z większym zaufaniem spojrzałem na archanioła Gabriela, dziadek wyjął archanioła Uriela i przedstawił mi go następująco:

– To jest, Zbyniu, archanioł Uriel, dawca światła. Wi-dzisz, jaki blask od niego bije. – Wskazał na łunę słoneczną, która rozjaśniała drewnianą twarz archanioła.

Archanioł Uriel, w przeciwieństwie do archanioła Ga-briela, wydał mi się sympatyczny, rysy jego twarzy uwidocz-niały pogodę ducha, spokój bił z głębi spojrzenia, a cała postać emanowała atmosferą ładu i harmonii. Tak, z takim archaniołem to mogę się zbratać, pomyślałem.

Od tego dnia czuwały nade mną nie tylko potężne fi-

gury archaniołów, ale całe plemiona i rody aniołów roz-mieszczone po izbie, w każdym kącie, na parapecie okna, na grubce, porozwieszane pod sufitem, żywe plemiona skrzydlatych istot. Ale i tego było mało dziadkowi Piotrowi. Bo każdego dnia przynosił mi coraz to nowe armie niebiań-skich postaci i już nie tylko dom mi zajęły, izbę, sień, strych i piwnicę – dziadek poumieszczał je na płocie, przy studni, pod oborą i stodołą oraz przy drodze, w ogrodzie i sadzie, wsadzając jak rośliny do czarnej ziemi, jakby sadzonkę wkładał, z której rozwinie się silny pęd, a z niego potężne drzewo, i wkrótce chronili mnie już aniołowie ze wszystkich stron świata.

Gdziekolwiek się pojawiłem, na straży mego zdrowia i życia stała wielka armia zbawienia. Były to formacje skrzy-dlate i w pełni gotowe do lotu. I nagle stałem się mieszkań-cem krainy aniołów, na bok zeszły ludziki ze smutnymi oczami i tracze z poczerniałymi twarzami i opuszczonymi ramionami. Nade mną czuwały profesjonalne, dobrze prze-szkolone zastępy niebiańskie, w każdej chwili gotowe do czynu. Niestraszne mi były diabły ukrywające się pod naj-dziwniejszymi postaciami. Dziadek wymieniał czyhające na nas niebezpieczeństwa, wskazując na jakieś koszmary w postaci Asmodeusza, Demona, Lucyfera, Mefistofelesa, Paskudy-Zalotnika, Smętka, Węża, biesa, czarta, diabła kulawego, ryczącego, rogatego, diaska, nieczystego ducha, kaduka, kusiciela, piekielnika czy zarwańca, nie mówiąc o wielkim smoku, starodawnym wężu czy koźle z rozsz-czepionymi kopytami.

Page 81: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 79

ODPOWIEDNIE DAĆ RZECZY – SŁOWO!

Wiedział, co czyni. Kiedy bowiem w naszej chacie spo-tykała się gromada sąsiadów i cicho szemrała o świecie, w którym roi się od zła, ja byłem zabezpieczony. Dziadek wystawił mi polisę ubezpieczeniową w postaci aniołów i archaniołów na całe życie. A kiedy sąsiedzi dziwili się nieco tej armii skrzydlatych posłańców nieba, dziadek Piotr kręcił głową i burczał, nie znosząc sprzeciwu:

– Anioły są duchami świętymi. Niech dziecko wyrasta w świętości.

Obok mnie, u wezgłowia, czuwał Anioł Stróż, a czte-rech archaniołów strzegło czterech kątów izby. Zamykałem oczy i nasłuchiwałem w ciemności, czy nie rozlegnie się ich cichy szept. Nieraz wydawało mi się, że gdy zasypiam, mię-dzy aniołami nawiązuje się delikatna nić porozumienia i przekazują sobie niesłyszalne słowa, a gdy raptownie otwierałem oczy, przyłapywałem w blasku księżyca na ich wargach grymas zaskoczenia, zdumienie, a nawet osłupie-nie. Twarze aniołów w gwałtownym popłochu skupiały się, jakby powracały ku swoim pierwotnym stanom powagi i zasłuchania, jakby w pośpiechu cofały się ku własnym korzeniom i przybierały wyraz troski.

Źródła moich lęków nocnych nie miały jednorodnej przyczyny. Nie była nią tylko ta delikatna, wątła roślinka śmierci, która unosiła się wysoko nad dachami i tysiącami rozedrganych czułek pięła się ku niezbadanej krainie snów. Nie były nią też fragmentaryczne, okaleczone postacie ży-cia, które snuły się wokół mnie jak nierealne zjawy. Z całą pewnością lęki moje rosły na żyznej glebie zdrad i złych spojrzeń, niosły się przez świat smutnych pochlipywań matki i mściwego zgrzytania zębów ojca.

Także dni obfitowały w nieoczekiwane głosy, szepty i nagłe jęki.

Gdy szedłem wolno przez podwórko, zewsząd popa-trywały ku mnie gromady aniołów, serafinów, cherubinów, a całe chóry anielskie wynurzały się z chaszczy i krzaków. Zza gałęzi jabłoni wyglądała czyjaś blada twarz, spod łopu-cha wystawała drobna stopa, a zza węgła wyzierało natręt-ne spojrzenie i nagie ramię, które błyskawicznie się kryło, gdy je wyłapywałem wzrokiem.

Ujawniały się też jakieś formy graniczne, wątpliwe i problematyczne, które szybko zacierały po sobie ślady obecności, ale zaświadczały, że istnieją światy niepojęte, choć nieme i z pustymi oczodołami.

Jakież było zdziwienie ojca, kiedy szedł z widłami do stodoły, by wziąć snop słomy, a spod stopy wyłaniał się zastygły w pozycji obronnej zapomniany anioł i przecierał zaspane oczy. Nasze gospodarstwo stało się zamkiem wa-rownym niebiańskich sił, które w zmasowanym ataku nie dawały żadnej szansy złowrogim i obcym mocom. Tak, byliśmy dobrze strzeżoną twierdzą.

A jednak stało się. Któregoś wieczora, skrywając się pod płotami, od-

wiedziła nas kobieta-widmo, która wyłoniła się z mroków jak zjawa i kazała natychmiast się zbierać i iść za sobą, bo jak powiedziała: – Smert’ wże jde.

I to słowo – smert’ – padło, rzucając na usta matki bla-dy cień, a twarz ojca czyniąc ponurą i gorzką. A ja, rozumie-jąc śpiewną ukraińską mowę, pomyślałem sobie, że rodzice nie muszą się niczego bać, ponieważ ten ciemny duch, który ma nas nawiedzić, wcale nie musi być zły. Nieraz pod po-stacią śmierci przebrany anioł chce nas odwiedzić. „Bo i anioły nieraz się przebierają” – słyszałem głos dziadka Piotra.

Wydobyłem się spośród mgieł i ciemnych fałdów nocy, nasłuchując, czy nie odezwie się Anioł Stróż. Chwyciłem go w ramiona i przytuliłem do piersi, a on wydał cichy szept

i nie było żadnej wątpliwości, że słyszałem, jak wyraźnie i ciepło do mnie przemawia:

– Chronię cię, Zbyniu, jesteś pod dobrą opieką. Mimo to twarz matki przybrała wyraz troski i smutku,

a ojciec walczył z ciężkimi powiekami, które z trudem pod-nosiły się i opadały. Wtedy widmowa postać, zakutana w czarną chustę i równie czarną i długą aż do kostek spódni-cę, nie panując nad nerwowym tikiem brwi, wymamrotała:

– Treba jty, Janku – zwróciła się do ojca, ignorując smutek na twarzy matki i moje zasłuchanie w bijące w drewnie serce Anioła Stróża.

A ojciec zmagał się ze swoją wargą, która się łamała i wykręcała, aż w końcu przywołał ją do porządku, chwytając mocnymi jak obcążki zębami i ostro gryząc. Warga się uspokoiła, przestała podskakiwać, wyginać grzbiet w pałąk jak nastroszony kot i poddała się presji zębów.

– Jakże tak? – burknął. – Mam porzucić dom, doby-tek, zwierzęta i uciekać? – Wbił w widmo swoje czarne oczy. – Dlaczego?

A ułuda, nie spuszczając z niego wzroku, bąknęła po polsku:

– Zaraz się zjawią i puszczą twój dom z dymem, a z ciebie i z twojej rodziny – spojrzała na matkę i na mnie – pozostanie tylko popiół. Uciekaj! – wychrypiała.

A ja, mimo grozy sytuacji, znowu pomyślałem, że tylko anioł pod przebraniem może tak mówić. Czułem, że jest po naszej stronie.

Ojciec uciekł gdzieś oczami. Twarz matki stała się po-żółkłym i uschniętym liściem, który za chwilę oderwie się od ciała i spadnie na ziemię. Mocniej przytuliłem Anioła Stróża do piersi i poczułem jego ciepło. Był żywy, krążyła w nim krew, a jego oczy, wilgotne i smutne, patrzyły na mnie z przejęciem. Zerknąłem na czterech archaniołów – byli za-myśleni i skupieni, w każdej chwili gotowi do czynu. Matka jedną ręką chwyciła koc i poduszkę, a drugą mocno ścisnęła moje ramię i wydała polecenie:

– Idziemy! Ojciec wrócił z niebytu, otrząsnął się i burknął: – Chod'my, Olga. Jak treba, to treba. Widmo nazwane Olgą przełknęło głośno ślinę, mach-

nęło ręką i wkrótce matka, ojciec i ja szliśmy w wielkiej ci-szy, w dalekim blasku gwiazd ku czarnej bryle stodoły, w której fundamencie został wyrwany wielki głaz. I zobaczyłem czarny otwór, który dłonią wskazało widmo. Ojciec dał sygnał, bym się z matką tamtędy prześlizgnął, a ja jeszcze się obejrzałem i dostrzegłem, jak powietrzna armada aniołów wychyliła ku nam głowy i ze wszystkich strona ogarnęły nas spojrzenia łagodne i dobrotliwe, pełne zrozumienia i współczucia.

Gdy ruszyliśmy, usłyszałem szum skrzydeł. Zatrze-potało powietrze, bowiem odprowadzało nas wielkie plemię aniołów. Byłem przekonany, że zajmie rogatki nowego po-dwórza, by nas mieć w swej opiece.

Matka pociągnęła mnie za rękę. Wsuwaliśmy się w gęstą ciemność nocy. Dotknęły mnie ostre źdźbła zboża. Byliśmy pod sąsiekiem pełnym słomy, w skrytce przygoto-wanej na czarną godzinę. Za nami już sunął ojciec. Jeszcze zdążyłem zauważyć, że majaka w długiej spódnicy, nerwo-wo oglądając się za siebie, szepnęła do ojca, byśmy się zachowywali spokojnie, by nikt nas nie usłyszał i nie znalazł skrytki, bo nie daj Boże, jak powiedziała, nie daj Boże, Jan-ku, gdyby was znaleźli, byłoby po wszystkim, i lepiej nie mówić, co by się z nami wszystkimi stało, mamrotała, z moją rodziną, ze mną, z wami, z naszymi domami i z całym do-bytkiem.

Ojciec skinął głową, że rozumie. Zjawa się cofnęła i o ile dobrze dostrzegłem, przeżegnała nas trzykrotnym

Page 82: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  80  

ODPOWIEDNIE DAĆ RZECZY – SŁOWO!

znakiem krzyża. A matka także się przeżegnała, ale tylko raz, a ojciec burknął:

– Bóg z tobą, Olga. Jesteś dobrą kobietą. I anioł zamieniony dla niepoznaki w marę zniknął.

A ojciec z ciężkim westchnieniem począł zasuwać za sobą ogromny kamień, ale nie udało mu się do końca zasłonić otworu i do środka naszej kryjówki wpadało z daleka szare, przyćmione światło nieba. Byliśmy w jamie pod stertą zboża, pod samą ścianą. Matka tuliła mnie mocno do piersi i czu-łem, jak drży. A ojciec pragnął się pozbyć dokuczliwego drapania w gardle i chrypiał jak konar starego drzewa. W pewnym momencie matka szepnęła:

– Myślisz, Janku, że przyjdą? Zastygła w nagłym zasłuchaniu, czekając na głos, który

miałby jej wyjaśnić sprawy ostateczne. Cisza była ciężka, dudniąca. Ojciec wsłuchiwał się w tę ciszę z napięciem i jakby się bał wtargnąć w jej rdzeń, w jej ciemne jądro, i rozbić jak szkło, by nie potrzaskała się na kawałki. Matka drżała.

– A jak przyjdą? – dopytywała. A ojciec tylko syknął: – Ciii! – co znaczyło, że jej py-

tania idą w złym kierunku. I matka już się nie odzywała. Przygnieceni byliśmy narastającym, ciężkim milcze-

niem. Nie pamiętam, jak długo trwała ta potężna, straszna cisza, wiem tylko, że byliśmy wpatrzeni w szary klin światła między kamieniami, a mój Anioł Stróż przylegał do mojego serca.

W pewnej chwili poczułem się zagubiony i niepewny. Poczułem silne pulsowanie krwi i na czoło wystąpił mi pot. Dostałem zawrotu głowy, świat zawirował i sunęły ku mnie czarne widma. Uchwyciłem się pazurami matki, a ona dotknęła mego czoła i z przerażeniem jęknęła:

– Janku, on ma gorączkę. I to były ostatnie słowa, jakie słyszałem. Coś mną targnęło, zawiało i poniosło. Zobaczyłem

przed sobą dziwne postacie. Siedziały na kamieniach i patrzyły na mnie szklanymi oczami. Matka, pełna troski i zmartwienia, stała obok i w każdej chwili gotowa była mnie zasłonić przed atakiem. Potem runąłem w głęboką czarną przepaść i długo w niej leciałem; ryczała przestrzeń, świsz-czało powietrze i czułem, jak się pogrążam w ciemnej głębi-nie i czułem, że nic mnie już nie uratuje. Ze strachu jękną-łem, a czyjaś gładka dłoń zamknęła mi usta.

Ocknąłem się ze snu, dławiąc się i krztusząc. Suche, drewniane ramię trzymało mnie za gardło. Wystraszony panującymi ciemnościami, załkałem, a gładka dłoń przywar-ła do moich ust.

– Ciii, synku – wyszeptała matka, a ojciec półgłosem burknął:

– Coś złego mu się śniło. Matka zabrała dłoń, a ja zaczerpnąłem świeżego po-

wietrza. I wtedy coś trzasnęło, raz i drugi, gdzieś dalej, za stodołą.

Ojciec wbił wzrok w cieniutką strugę jasności, w ów mglisty strumyczek szarego światła, który przeciekał z przestrzeni, i nasłuchiwał. Matka też nasłuchiwała. Jej bijące gwałtownie serce raptem zastygło.

Cisza pęczniała i tężała. Rozległy się nowe trzaski – bliższe, wyraźniejsze. Ojciec nie drgnął.

I naraz szczelina między kamieniami zaróżowiła się, rozbłysła i gwałtownie rozjaśniła. Rozległo się cienkie, pi-skliwe syczenie. Ojciec wymamrotał:

– Rakieta. I zaraz dodał: – Zaczęło się.

Matka przygarnęła mnie tak mocno do siebie, że za-

brakło mi tchu. Szarpnąłem się i upuściłem Anioła Stróża, ale szybko, po omacku go odnalazłem. Był ciepły i żywy. Ojciec drgnął i wolno posunął się ku klinowi światła. Długo się wpatrywał. I wtedy zaczęło się ostre, krzykliwe turkotanie.

– To karabin maszynowy – chrypliwym głosem oznajmił ojciec.

Gdy turkotanie ustało, odsunął się na moment od szczeliny, a do jamy wpadł czerwony klin światła.

– Palą domy! – wycharczał i już wiadomo było, że płonie wieś.

Rozległy się ostre, przeraźliwe krzyki, dzikie wrzaski, ryk zwierząt, piski dzieci, jęki kobiet i straszliwe wycie psów. Ojciec wbił się ciałem w szczelinę między kamieniami i za-stygł. Matka cichutko szeptała modlitwy.

Gwałtownym susem wymknąłem się z jej ramion i podpełzłem do ojca. Ojciec zagarnął mnie ramieniem i znieruchomiał.

I wtedy usłyszeliśmy bliskie kroki. Ktoś stąpał po drob-nych kamyczkach, które wyskakiwały spod nóg i dzwoniły. Zbliżał się do naszej kryjówki. Ojciec zacisnął mi na ustach dłoń i przygniótł ramieniem, że ledwie oddycha-łem. Kroki były ciężkie i każde stąpnięcie było uderzeniem w serce. Aż naraz zobaczyliśmy ogromne, męskie, obłocone buty tuż przed naszymi twarzami. Ktoś się zatrzymał, zlu-strował teren i burknął:

– Nikoho nema. Chciałem unieść głowę, by dojrzeć twarz, ale ojciec

mnie nie puszczał. Mężczyzna z zachlapanymi butami bły-snął zapałką i zapalił papierosa, pytając drugiego:

– Pawło, choczesz? Ale tamten burknął: – Chod’my, Boryse. Wże pizno. I po chwili ciężkie, brudne buty uniosły się do góry,

a mężczyźni się oddalili. Wiatr zawiał ku naszej szczelinie kłęby ciemnego dymu.

Szybko przetarłem oczy. Ojciec osłonił mi usta i wy-charczał do ucha, bym się odczołgał i położył obok matki. Niechętnie cofnąłem się, wciąż mając w oczach ciężkie, masywne, zabłocone buty.

Dochodziły nas głuche krzyki oraz trajkotanie karabinu maszynowego i suche trzaski pojedynczych strzałów.

– Boże, oby tylko stodoły nie podpalili – szepnęła matka.

Ojciec odwrócił się i szukając w ciemnościach jej twa-rzy, zachrypłym głosem wymamrotał:

– Olgi nie spalą. Swoich nie mordują. Tylko nie swo-ich.

I to zapamiętałem. Jak w głęboką studnię zapadły w moją głowę te słowa.

I jakby w mrokach cembrowin słyszałem, jak się odbijają, głuche, dalekie i wibrujące, powtarzając chrapliwym echem: swoi, nie swoi, swoi, nie swoi. Krążyły w obłędnym tańcu śmierci.

Już chciałem spytać matki, co to znaczy, że swoich nie mordują i dlaczego byli jacyś swoi i nie swoi, ale matka drżała. A do mnie docierało nowe, straszne doświadczenie, w którym świat pękał na kawałki, rozsypywał się na swoich i nie swoich.

Natychmiast przyszedł mi na pamięć mój ukraiński przyjaciel Sławko, który mi powiedział, jak pamiętam, że jestem Lachem, a on z Lachami nie będzie się bawić. I dodał, że Lachiw treba rizaty, czego wtedy dogłębnie jesz-cze nie rozumiałem, ale w świetle słów ojca o swoich i nie swoich zacząłem rozumieć, że Sławko jest swój, a ja nie

Page 83: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 81

ODPOWIEDNIE DAĆ RZECZY – SŁOWO!

swój. I lustro, które nas odbijało, pękło i rozprysło się, od-dzielając nas od siebie na zawsze.

Ojciec na coś czekał. Jego ogromna, ciemna sylwetka majaczyła na tle szpar między kamieniami. Matka dygotała i była gdzieś daleko, ale co chwilę po omacku obszukiwała jamę i natrafiała na moje ciało. Wtedy się uspokajała.

W pewnej chwili dało się słyszeć dudnienie i głośny tu-pot nóg. Ktoś biegł tuż koło stodoły. W świetle szczelin mi-gnęło kilka par butów. A potem odgłos biegnących oddalił się. Trwaliśmy w bezruchu. I znowu jakaś kanonada, bliski huk wystrzałów i tupot nóg. Co chwilę migały w świetle szczelin czyjeś buty i było ich coraz więcej. Ciężkie uderze-nia obcasów rozlegały się jakby echa spadających głazów, a skłębiony tłum mężczyzn pędził na oślep przed siebie, aż ojciec burknął:

– Wycofują się. Matka skuliła się. Drgało jej ramię i przyciskała mnie

mocno do piersi. Długie kroki umilkły. Nastała drętwa cisza. Nawet ciężki

oddech ojca ustał. Wsłuchiwaliśmy się w tę ciszę, jakby ona jedna była w stanie nam wyjaśnić, co się naprawdę zdarzyło i czy świat jeszcze istnieje. I w takim zastygnięciu trwaliśmy długo, czekając, czy nie drgnie ziemia albo nie zapadnie się stodoła.

Świtało. Ramię ojca uniosło się, jakby sygnalizując, że zaczyna

się inny czas. Było w górze, jak semafor kolejowy. Potem powoli i długo jego ramię opadało, aż zobaczyliśmy, że obejmuje wielki głaz. Patrzyliśmy na niego z zapartym tchem.

Ojciec zmagał się z wielkim głazem. Przesuwał go i odblokowywał wyjście. Ciężko odsapnął i jednym mocnym szarpnięciem odwalił go na bok.

Wdarło się ostre światło. Zobaczyliśmy swoje twarze – zastygłe, skupione i niepewne. Był wczesny ranek. Pa-nowała ciężka i gorzka cisza. Ojciec nienaturalnym głosem wymamrotał:

– Wychodzimy. Wystawił głowę. Rozejrzał się. Kiwnął ręką i począł peł-

znąć, wydobywając się z jamy. A gdy i my z matką wyczoł-galiśmy się, zobaczyliśmy, że ojciec stoi nieruchomo i obej-muje twarz dłońmi, jakby nie mógł uwierzyć w to, co zoba-czył.

Stanęliśmy na nogach. Matka, patrząc przed siebie, otworzyła usta i z tymi otwartymi ustami zamarła. Ja tuliłem Anioła Stróża i czepiałem się jej spódnicy. Czułem, że zno-wu się pocę.

Wokół rozciągały się posępne, ciemne zgliszcza do-palających się chat. A do nieba strzelały poczerniałe, długie kominy. Na naszych oczach runął świat. Wzdłuż drogi dyn-dali na konarach powieszeni mężczyźni, po rowach leżały z rozprutymi brzuchami nagie kobiety i porozrzucane wokół nich sine ciałka martwych dzieci z odrąbanymi głowami.

Dymiły resztki domów i czuć było nieprzyjemny swąd spalenizny.

W wielu miejscach leżały dogorywające zwierzęta i zwęglone ludzkie zwłoki.

Na poboczu leżał z rozłożonymi ramionami mężczyzna bez głowy, a tuż koło niego tułów bez nóg i rąk. Na krzaku zawisły czyjeś kiszki. Pod drzewem jabłoni leżał starzec, a jego otwarte usta i ślepe, bielmem zarośnięte oczy wyra-żały ostateczną gorycz i strach.

Ojciec nie mógł się ruszyć. W jego wyżłobionej twarzy zastygło całe życie. Wykrzy-

wiony bólem i gniewem grymas zasklepiał się w niemocy. Matka zmagała się ze zwidami. Jakby nie mogła się

obudzić. Jej twarz była śmiertelnie blada.

Gdy ojciec ruszył, poszliśmy za nim. Matka trzymała mnie za rękę, a ja przyciskałem do piersi Anioła Stróża.

Raptem ojciec stanął jak wryty. Odsłoniła się przed nami druga część wsi, ta, w której

mieszkaliśmy. Ziała pustką. Ojciec przecierał oczy. Pośrodku tej pustki stał nasz nienaruszony dom. Wśród

widmowych zgliszcz i spalenisk wyglądał jak wznosząca się ostoja życia i trwania.

Ojciec spojrzał na mnie, a potem wolnym krokiem od-dalił się w kierunku chat ukraińskich. Zobaczył stojącą na progu kobietę, która w bezruchu na niego patrzyła. Miała wilgotne oczy i drżała jej ręka. Ojciec podszedł do niej i wyraźnie powiedział:

– Diakuju tobi, Olga. Diakuju. Dobra ty ludyna, duże dobra.

Kobieta szepnęła: – Bih z toboju, Janku. Bih z toboju. – I z toboju, Olga. I z toboju – rzekł ojciec i odwrócił

się od niej. Podszedł do nas. Widziałem, jak przesuwa mu się po szyi grdyka,

w górę i w dół, w górę i w dół, jakby nie mogła znaleźć sobie miejsca. Potem znowu patrzył na nasz dom. A matka szybko mrugała oczami, nie mogąc uwierzyć, że patrzy na rzeczywistą budowlę, a nie na zjawę. Takie rzeczy zdarzają się tylko w baśniach. A to była prawda. Nasz dom stał naprawdę i istniał rzeczywiście. Stał na wzgórzu, pośród snujących się siwych dymów i spalenisk, pośród wielkich, ciemnych śladów śmierci.

On jeden między ruinami stał jak wyzwanie, jakby urą-gał śmierci, złym duchom i upiorom świata.

I wtedy podeszliśmy do niego. Ojciec mrużył oczy. Długo się wpatrywał, jakby nie

chcąc się poddać fatamorganie. Potem wszedł przez otwar-tą furtkę i musiał coś szczególnego dostrzec, bo pochylił się, na moment odwrócił twarzą do nas i powiedział zdumionym głosem:

– Popatrz, Maniu, podpalali. I pokazał ślad spalenizny na domu. Ogień poślizgał się

po grubej belce i zgasł. Matka stała jak zaklęta. – O, i tutaj, Maniu – pokazywał ojciec czarny ślad

z drugiej strony chaty. – I tutaj, i tutaj – zwracał się do matki. Znalazł kilkanaście miejsc, które liznął ogień, ale drewno nie zajęło się. Sczerniała belka, ślady płomyka, zadymiona ściana, nadwęglona rama okienna. Ale pożaru nie było. – Jak to tak, Maniu? – Kręcił ze zdumienia głową. – Cała wieś spalona, a my nie. – Wbijał ciemny wzrok w drzwi, również poczerniałe, dotknięte językiem ognia.

A mnie coś tknęło, by odwrócić głowę. I zobaczyłem wychylone ku mnie ramię archanioła Michała. Byłem pe-wien, że zostawiłem go w środku chaty, ustawionego w rogu izby, by pilnował swego kąta, a on dawał mi teraz znaki z zewnątrz. Musiała go zobaczyć i matka, bo pisnęła:

– Archanioł Michał! A ojciec uniósł głowę i zastygł. – Ocalał – powiedziała matka. A więc widziała go, tak jak ja. Nie była to iluzja. Ojciec

ruszył wolno w stronę archanioła Michała, nachylił się nad nim i chrapliwie burknął:

– I jego śmierć dotknęła. Wtedy podbiegłem i zobaczyłem nadpalone skrzydło

i miecz pęknięty na pół, a drugiej połowy nigdzie nie mogłem dostrzec, choć pilnie rozglądałem się za nią.

– Popatrz, Maniu – rzekł ojciec do matki. – Miecz mu pękł, jakby nim walczył.

Rzeczywiście miecz był złamany, w kilku miejscach nadszczerbiony, jakby rażony innym mieczem, nożem czy

Page 84: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  82  

ODPOWIEDNIE DAĆ RZECZY – SŁOWO!

siekierą. Ognisty miecz wyglądał teraz jak urwane ramię, a twarz archanioła Michała była pełna cierpienia i smutku.

Wbijałem w niego oczy, a on coś do mnie mówił, po-ruszał cicho ustami. Szybko spojrzałem na matkę, czy widzi ruchy jego warg, ale nie dostrzegła. I nie widziała, jak ar-chanioł Michał do mnie szepce. Tym bardziej nie widział tego ojciec, który zajął się lustrowaniem gospodarstwa.

Patrzyłem na archanioła Michała przejęty, a on krzywił usta i wyraźnie kierował mnie ku czemuś nowemu. I wtedy machinalnie odwróciłem wzrok i dostrzegłem archa-nioła Gabriela. Tak, naturalnie, to był archanioł Gabriel, który także został w chacie, by pilnować jednego z rogów izby, a teraz stał wśród łopianów i unosił na mnie spod na-chmurzonego czoła wielkie, przygaszone oczy. Miał ode-rwaną trąbę, uciętą dłoń i nadpalone skrzydło. Stał zanurzo-ny w łopianach, z których wystawała mu tylko zdrowa ręka i czubek głowy. Czyżby trąbił na Sąd Ostateczny – pomyśla-łem – i wtedy oderwali mu trąbę? Ale trąby nigdzie nie zna-lazłem.

Matka i ojciec zajęli się oglądaniem domu, a ja po-szukiwaniem skrzydlatych postaci. Wziąłem wielką figurę archanioła Gabriela do rąk i wpatrzyłem się w jego tajemni-cze, zamyślone oblicze. Miał też nadpalony bok, spalone brwi i urwany kawał skrzydła. Szybko odnalazłem archanioła Rafała, uzdrowiciela i opiekuna pielgrzymów, z urwaną sto-pą i spalonym czubkiem nosa, oraz archanioła Uriela, nio-sącego światło, który teraz cały był poczerniały, miał wyrwa-ne skrzydło i złamaną nogę. Musiał się ciężko bronić. Miał kilka szram na czole i przecięty policzek. Ocalał ze śladami miecza, noża czy bagnetu w twarzy, z podciętym nosem i naderwanym uchem.

Ojciec chodził wśród żywych zwierząt, klepał je po za-dach, mrucząc w stronę matki:

– Popatrz, Maniu, co za cud. Żyją! Krowa żyje i koń żyje, i koza, i cielak. Nic się im nie stało.

Choć musiał dostrzec też znaki niepokojące, ślady ata-ku, bo pochylał się i przyglądał dokładnie żłobowi, furtce, słupom, belkom i wykrzykiwał:

– Podpalali, Maniu, podpalali! – i wskazywał ślady ognia, nadpalone słupy, ogorzałe koryta, zadymione klatki.

A mnie pochłonął zupełnie inny świat, świat aniołów, serafinów, cherubinów i świątków, którzy byli rozstawieni po całym gospodarstwie i pilnowali domu, ogrodu, sadu, drogi i pola. I teraz wychylali zza węgłów ramiona, podnosili gło-wy, nadstawiali uszy, dźwigali ciężkie skrzydła i wysuwali przed siebie stopy, jakby mieli wyruszyć w ostatnią i naj-ważniejszą drogę.

Gdzie spojrzałem, ukazywał się anioł, świątek lub cała formacja skrzydlatych istot. Podchodziłem do nich ostrożnie, na palcach i widziałem wylęknione, blade i martwe twarze. Emanowała z nich ciemna gorycz. Niektóre twarze były wyblakłe, zapadnięte, wychudzone, inne osmalone, zady-mione lub poczerniałe od ognia. A gdy pochylałem się nad nimi, widziałem, jak się rozjaśniają w wysyłanych ku mnie czułych spojrzeniach. Choć anioły ledwie żyły.

Anioł z poczerniałą twarzą miał wbity w środek czoła gwóźdź, drugi, z uniesionymi do odlotu skrzydłami, porżnię-tą nożem szyję, odciętą dłoń i przecięty siekierą brzuch, a jeszcze inny rozpłataną sztyletem twarz. Jednym wyrwano uszy, drugim wydłubano oczy. A ilu miało odcięte głowy! Wyrywano im serca, wątroby i rozszarpywano płuca.

Właśnie brałem ostrożnie do rąk anioła z odrąbaną głową i patrzyłem na inne, których szyje wyciągały się zza pokrzyw, kiedy usłyszałem nad sobą burkliwy głos ojca: Popatrz, Maniu, jak wiele aniołów opryskanych jest krwią.

I ja dostrzegłem rdzawe plamy na ich ciałach. Gdy wy-

jąłem Anioła Stróża zza pazuchy, matka jęknęła: – Boże, też zakrwawiony. Istotnie, mój Anioł Stróż, który przecież z nikim nie wal-

czył, bo ciągle był przy mnie, miał na boku kilka rdzawych kropli.

Cisza dzwoniła nam w uszach. Ojciec pochylił się nad Aniołem Stróżem, spojrzał na

matkę i burknął: – Też musiał brać udział w boju. I dał znać ręką, że idziemy. Byliśmy jedynymi żywymi ludźmi na tej pustyni zgliszcz

i spalenisk. Z ukraińskich, ocalałych domów nikt nie wyjrzał. – Ukryli się w lesie – powiedział ojciec. Zaprzągł konia. Na wóz wrzucił kilka worków zboża,

mąki i ziemniaków, a matka spakowała poduszki, pierzyny i koce, opróżniła kufer i zabrała ubrania. Ojciec przywiązał do wozu krowę, kozę i cielaka. Mnie z matką posadził na dużej desce, sam usiadł na koźle i unosząc bat, burknął:

– Nic tu po nas. Matka zaszlochała. Ojciec wymamrotał: – Jedziemy do miasta, do Podhajec. Tutaj nie może-

my już żyć. Świsnął batem i ruszyliśmy. Zawirowało mi w głowie. Poczułem głośne huczenie

i szum w uszach. Matka przygarnęła mnie; wtulając się w jej ciało, czułem, jak szumi mi w czaszce i rwie jakaś bystra, gwałtowna rzeka. Targnęły mną drgawki. Powietrze zawiro-wało, pociemniało mi w oczach, ciało przeniknęły dreszcze, a gdy przebiłem się wzrokiem przez mgliste tumany, zoba-czyłem, jak z krzaków, z białych brzóz, dębów i buków wyla-tuje kawalkada skrzydlatych białych postaci, która unosi się w górę, krąży nad ruinami domów, a potem płynie nad nami. Było ich coraz więcej. Przybywały z różnych stron naszego gospodarstwa i jawiły się coraz potężniejsze. Ich skrzydła łopotały miarowo i na niebie robiło się coraz ciaśniej. Niosły się nad nami jak wielka armia miłości, która wciąż olbrzymiała i potężniała. Potem usłyszałem głos dziadka Ignacego, który był smutny, i dziadek położył się obok mnie na wozie. A z drugiej strony siedział już dziadek Piotr.

W pewnej chwili wydało mi się, że patrzę na nasz wóz z jakiejś innej perspektywy, skądś z daleka. I widzę, jak wóz i idące za nim zwierzęta zmniejszają się, a ojciec, matka, dwaj dziadkowie i ja sam, siedzący obok nich, stajemy się coraz mniejsi i mniejsi. Coraz bardziej malejmy. Stajemy się grupą zabawek, małych figurek, drewnianych ludzików i zwierząt.

Wóz stawał się coraz mniejszy. Drewniana, drabiniasta zabawka posuwała się wolno po siwej wstążce ziemi.

A nad nami huczała potężna armia aniołów, wzbijając się w powietrze hałaśliwym tumanem piór i skrzydeł. I machały ramionami coraz to nowe formacje aniołów. I nagle porwały mnie ciemne wiry powietrza, szum wiatru, i leciałem na grzbiecie swego Anioła Stróża, a obok mnie leciał mój żydowski przyjaciel Motio i mój ukraiński przyjaciel Sławko. Wznosiliśmy się coraz wyżej i wyżej. A pod nami rysowały się malutkie drewniane figurki konia, ojca, matki i dziadków. Topniejąc coraz bardziej i bardziej, zamieniły się najpierw w czarne kropki, a potem zniknęły zupełnie. S. Srokowski, Nienawiść (opowiadania kresowe), Prószyński i S-ka, Warszawa 2006

Page 85: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 83

W KRĘGU IDEI SPOŁECZNYCH I RELIGIJNYCH

Jan Nowik

ODPOWIEDZIALNOŚĆ I POJEDNANIE II

Przedstawiamy wybrane teksty i wypowiedzi z działalności organizacyjnej i publicystycznej śp. Jana Nowika, b. Redaktora Naczelnego Nad Odrą. Tytuł Odpowiedzialność i Pojednanie odsyła do przewodniej idei Jego refleksji prawno-społecznej, którą promował w założonym przez siebie biuletynie Nasz Wybór. Redakcja

W myśl analitycznych badań symulacyjnych metodą

komputerową mgr. inż. Józefa Bizonia, strategia zwycię-stwa była gwarantowana frekwencją wyborczą oriento-wana na Ligę Polskich Rodzin, Ruch Patriotyczny i Dom Ojczysty. Strategia zwycięstwa o. Tadeusza Ryzyka przesunęła akcent z LPR na rzecz PiS. Natomiast wynik wyborczy RP i DO miał charakter prawie śladowy (RP-1,0%, DO-0,3%). Wydaje się, że partie te powstały z przekory wobec LPR, zatem nie mają racji bytu. Anali-za wyborcza zachowania się Domu Ojczystego wykazu-je, że była łamana zasada oddolnego wysuwania kandy-datów na posłów do Sejmu RP, opracowana przez brata Henryka w Częstochowie w dniu 2 maja 2005, gdzie wybrano do K KWW: Teresa Bloch (przewodnicząca, Jan Piwowarski (v-ce przewodniczący), Józefa Wolak (sekre-tarz), członkami zostali: Aleksander Wróbel, Stefan Żu-raw. Jan Piwowarski miał organizować struktury okręgo-we. W krótkim czasie jedno ugrupowanie (w okręgu pil-skim) wyłamało się z federacji przez wewnętrzną niezgo-dę.

W spotkaniu w Krakowie – 18 czerwca 2005 – pod-czas organizowania się KWW „Odrodzenie Polski” brat Henryk w wystąpieniu wprowadzającym nawiązał do idei częstochowskiej i przy aplauzie zebranych z całej Polski chciano przyjąć przedstawiony program organizacyjny KWW. „Odrodzenie Polski”, mimo wspaniałego programu gospodarczego, opartego na geotermii i licznych zaso-bach mineralnych ziemi, jeszcze wówczas przy hutnic-twie i górnictwie, nie zaistniało politycznie, na pewno z braku woli politycznej, ale i z tego powodu, że we-wnętrznie było podzielone, istniały różnice stanowisk między wybitnymi profesorami krakowskimi. Jeden z nich chciał przekształcić KWW „Odrodzenie Polski” w partię polityczną, co spotkało się z negatywną reakcją zebra-nych na sali. Okazało się, że „Odrodzenie Polskie” nie zostało jeszcze zarejestrowane.

Idea częstochowsko-krakowskich zebrań z wielkim trudem również była wdrażana w „Domu Ojczystym”. Wiele okręgów wypadło z krajowej listy wyborczej z racji formalnych. W okręgu zielonogórskim z trudem udało się bratu Henrykowi uchronić okręg wyborczy przed rozpa-dem (intryga sterowana).

Centralna organizacja „Domu Ojczystego” działała bowiem chaotycznie (zdobywane pełnomocnictwa okrę-gowe, wydawane na raty plakaty A3 w nikłej ilości, taśmy telewizyjne nieużyteczne technicznie). Ogólnie rzecz biorąc, Okręgi stanęły jednak na wysokości zadania, wykorzystując przysługujące media i organizując wyda-wanie pism ulotnych w dużych nakładach przy pomocy Wydawnictwa OWEL w Gorzowie Wielkopolskim. Ponad-to miały duże znaczenie inspirujące działania oddolne ogniw PLN i Środowisk Patriotycznych przy „Nowym Przeglądzie Wszechpolskim” oraz Obywatelskie Grupy Inicjatywne w ramach Obywatelskiego Komitetu Wybor-ców „Odpowiedzialność i Pojednanie”, z jego Biuletynem

„Nasz Wybór”, wydawanym jako aneks do miesięcznika społeczno-kulturalnego „Nad Odrą”.

Biuletyn ten spełniał oczekiwania wyborców. Publi-kował teksty z teorii prawa, zamieszczał artykuły politolo-giczne, podejmował polemiki międzyprogramowe ugru-powań partyjnych, zamieszczał listy i odezwy do narodu, które w sposób szczególny poruszały opinię publiczną. Tytułem przykładu niech będzie przytoczony jeden z wielu tekstów tego rodzaju:

List Otwarty Grupy Inicjatywnej Obywatelskiego Komi-

tetu Wyborców „Odpowiedzialność i Pojednanie” Polski Naród oczekuje przełomu. Koalicja Platformy Oby-

watelskiej i Prawa i Sprawiedliwości przełomu tego nie gwaran-tuje. Można domniemywać, że ich wspólny kompromisowy program będzie w znacznym stopniu oparty o liberalny program Platformy Obywatelskiej. Jak pokazuje historia ostatnich 16 lat, realizacja liberalnych programów tzw. lewicy i tzw. prawicy zawsze prowadziła do wyprzedaży majątku narodowego, likwi-dacji zakładów pracy, wzrostu bezrobocia i bogacenia się wą-skiej grupy oligarchów kosztem obniżenia poziomu życia szero-kich warstw społeczeństwa. Zjawiskom tym towarzyszy dywer-sja moralna, korupcja, łamanie prawa, nepotyzm. Kontynuacja liberalizmu w Polsce przez najbliższe 4 lata grozi nieobliczal-nymi skutkami dla Narodu i Państwa. Jeśli liberalizm umocni się i ogarnie wszystkie dziedziny życia zbiorowego, a majątek narodowy do końca sprzedany (wydany) zostanie w obce ręce, wszelkie próby naprawy Państwa Polskiego mogą okazać się spóźnione. Dlatego roztropność nakazuje bezzwłocznie two-rzenie alternatywnej koalicji, które program odejdzie od liberal-nych rozwiązań sztucznie narzuconych Polsce. Tę alternatywną koalicję mogą stanowić PiS, Samoobrona, LPR z PSL. Spoj-rzenie pro-narodowe i pro-społeczne cechujące te ugrupowania mają szansę na zmianę polityki państwa w całym zakresie życia zbiorowego i tym samym dokonania oczekiwanego przez Naród przełomu.

Mając na uwadze dobro Polski i naszego Narodu ape-

lujemy do władz Prawa i Sprawiedliwości, Samoobrony, Ligi Polskich Rodzin i Polskiego Stronnictwa Ludowego o rozpoczęcie ze sobą rozmów koalicyjnych. Apelujemy do społeczeństwa o szerokie i zdecydowane poparcie tej inicjaty-wy.

Prosimy wszystkich ludzi dobrej woli, Polaków zatroska-nych losem Ojczyzny o wiarę w pomyślną realizację tego przedsięwzięcia i przystąpienie do obywatelskiej Grupy Inicja-tywnej Obywatelskiego Komitetu Wyborców „Odpowiedzialność i Pojednanie”.

Z wiary waszej wola wasza, z woli waszej czyn wasz

będzie. 1. Stanisław Stojanowski-Han, 2. Jan Szulgo, 3. Kazimierz

Olichwer, 4. Krzysztof Dudziak, 5. Jadwiga Krystyna Woktkow-ska, 8. Zygmunt Sawaściuk, 9. Leokadia Nowak, 10. Jakub Wójcik, 11. Marcin Lech, 12. Franciszek Martenowski, 13. Re-migiusz Martenowski, 14. Dariusz Dycha, 15. Teresa Kiełczyń-ska,16. Paweł Nowak, 17. Maja Kiełczyńska, 18. Eleonora Szymkowiak, 19. Jan Nowik.

Page 86: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  84  

W KRĘGU IDEI SPOŁECZNYCH I RELIGIJNYCH

Nie sposób nie przytoczyć programu wyborczego

prof. Lecha Kaczyńskiego, za którym opowiedziały się Patriotyczne Środowiska, związane z pismem „Nasz Wybór”, publikujące idee przewodnie wyborów. Do nich między innymi należy program prof. Lecha Kaczyńskie-go: „Silny Prezydent Uczciwa Polska”

Mój program to Polska sprawiedliwa. Taka, w której każdy ma równe szanse, a uczciwa praca pozwala zapewnić godne życie. Która pomaga przedsiębiorczym i troszczy się o słab-szych. Gdzie bandyci siedzą w więzieniach, a państwo stoi po stronie obywateli.

Mój program to IV Rzeczpospolita bez afer, korupcji i niekompetencji. To spokój o wykształcenie naszych dzieci i pogodna codzienność starszych. To trwałość zasad i dotrzy-mywanie obietnic. Lech Kaczyński

Istnienie siostrzanej partii Ruch Patriotyczny ze względu na antagonistyczny stosunek do Ligi Polskich Rodzin wydaje się być wielce problematyczne. Partia ta (RP) powstała bowiem z rozłamu w Stowarzyszeniu „Od-rodzenie Polski”. Należy zatem wzmacniać Ligę Polskich Rodzin siłami wspólnymi, zjednoczonymi przy Obywatel-skim Komitecie Wyborców „Odpowiedzialność i Pojedna-nie” i promować program gospodarczy Stowarzyszenia „Odrodzenie Polski”, a także wypracowywać wspólną płaszczyznę z PiS dla nowej Konstytucji IV RP, której projekt załączamy w dalszej części niniejszego Biuletynu.

Zob. „Nasz Wybór” – Biuletyn Wyborców „Odpowiedzialność i Pojedna-nie”, październik 2005, s.1 n.; Pismo ulotne przedwyborcze (załącznik); Zapiski redaktorskie. Opra-cowanie syntetyzujące – Redakcja.

Ks. Henryk Nowik

ANTECEDENCJE FENOMENU „SOLIDARNOŚCI”

Narodowo-religijny ruch „Solidarność” był procesem

bardzo złożonym, wielowarstwowym i niezwykle zróżni-cowanym. Powstał on na gruncie protestu politycznego przeciw powojennemu podziałowi świata w Jałcie (1945), dokonanemu przez państwa sprzymierzone: ZSRR, USA, Wielką Brytanię. W narodzie polskim zrodziło się wielkie poczucie krzywdy, że tego dokonano, z pominię-ciem wielkiego wkładu bohaterskiego żołnierza polskiego na wszystkich frontach świata, liczącej się myśli tech-niczno-wojennej, sprawnego wywiadu frontowego oraz udziału Armii Krajowej z Powstaniem Warszawskim włącznie. Ponadto Polska sama stawiła opór przed na-jeźdźcą niemieckim i napadem radzieckim. W następ-stwie tego stanu rzeczy naród polski dostał się pod wpływy Rosji sowieckiej prawie na pół wieku. Oznacza to, że dla Polski II Wojna Światowa nie skończyła się w 1945 roku. Naród przyjął pozycję Polski Walczącej.

Z takich to antecedencji narodziła się „Solidarność”. Należy ją zatem analizować i opisywać metodą idiogra-ficzną, gdyż jest ona fenomenem odosobnionym, niepo-wtarzalnym i jedynym w dziejach Europy i całego świata. Badania analityczno-syntetyczne winny przebiegać w kontekście historiozofii, gdyż nie sposób ją w zupełno-ści wyartykułować w kategoriach socjologiczno-psycho-logicznych, tym bardziej w teoriach politycznych. Aczkol-wiek są one pomocne w dogłębnych badaniach. Stąd „Solidarność” odwoływała się do różnych uczuć, ideałów, wzorów, postaw i zachowań. Pod tą nazwą funkcjonował, rozwijał się zbiór osób fizycznych, o charakterze sympa-tyków, kandydatów, członków oraz osób prawnych w postaci grup środowiskowych (poszukujących), spo-łecznych (obserwujących przebieg sprawy), zawodo-wych, wyznaniowych (głównie katolickich), ideowych (przeważnie o tradycjach rodzinnych) lub politycznych (przeważnie centroprawicowych). Nasuwa się zatem pytanie, czy przyjęta nazwa „Solidarność” jest adekwatna do Polskiej rzeczywistości? Otóż termin ten bardzo przy-staje do tego wszystkiego, co Polskę stanowi. Polska rzeczywistość jest bowiem pluralistyczna i zarazem ujed-nolicona historią, tradycją i Kościołem Katolickim, gdyż

jest w zasadzie jednowyznaniowa. Świadczą o tym pol-skie antecedencje.

Naród nie był w stanie podjąć się trudu odbudowy życia społeczno-politycznego i oświatowo-kulturalnego po niemieckich zniszczeniach okupacyjnych. Wystąpiło już drugie poczucie krzywdy dziejowej narodu. W takim stanie rzeczy należało przezwyciężyć wielkie zderzenie cywilizacji chrześcijańskiej z turańską (mongolską) Rosji sowieckiej, żydowskiej, związaną z cywilizacją turańską i bizantyjską, jako echo po okupacji niemieckiej. Mimo to naród podejmował walkę o byt gospodarczy (odbudowa kraju, rozwój przemysłu i handlu, aczkolwiek na warun-kach poddańczych). Przyjęto metodę kompromisu.

Jednak tendencje kompromisowe załamały się i to dwukrotnie. Po raz pierwszy stało się to 28 VI 19956 r. na bazie wypadków poznańskich, gdzie nienawiść tłumów kierowała się nie przeciw komunizmowi, ale wo-bec policji i Służbom Bezpieczeństwa. Po raz drugi w czasie napięcia październikowego 1956 r. Wprawdzie planowano zmiany w trakcie obrad Komitetu Centralnego PZPR. Przebieg VIII plenum, w kontekście marzeń rewi-zjonistów o przywróceniu Wiesława Gomółki na stanowi-sko szefa partii i podjęciu ważniejszych reform, nie wydał owoców spokoju. Marsz wojsk radzieckich na Warszawę i przyjazd delegacji z Moskwy, na czele z Chruszczo-wem, wychłodziły u wielu zamysł zbrojnego oporu wobec ZSRR. Tym czasem przygotowywano się do wyborów. Cenzurę prasy i wydawnictw ograniczono do minimum. Uwolniono z więzienia prymasa Stefana Wyszyńskiego (aresztowanego w 1953 r.). zaczęły się ukazywać nieza-leżne publikacje katolickie. Powstawały stowarzyszenia wyznaniowe. Obiecywano decentralizację administracyj-ną. Planowano rozwój samorządów robotniczych. Postu-lowano rozwój indywidualnych gospodarstw rolnych. Zapowiadano rozwój prywatnego rzemiosła. Likwidacja zdobyczy „polskiego października” trwała kilkanaście lat. Kościołowi okazywano liczne względy, ale nasączano go służbami specjalnymi. Nacisk sowieckiej Rosji był nie-ustępliwy. Polska reagowała protestem: wydarzenia mar-cowe 1968. Krwawy wypadki na Wybrzeżu 1970, Radom

Page 87: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 85

W KRĘGU IDEI SPOŁECZNYCH I RELIGIJNYCH

1976 – ciąg dalszy obrony zdobyczy „października 1956”. Wydarzenia te, podobnie jak powstania narodowe z cza-sów rozbiorów, wraz z Powstaniem Warszawskim, były wolą walki o niepodległość narodu i suwerenność pań-stwa. Tworzyły one zatem polityczno-społeczne antece-dencje „Solidarności” minionego wieku. Naród walczył, gdyż był silny: pamięcią dziejową w obszarze kultury narodowo-religijnej i mocny Kościołem Katolickim.

Pamięć dziejowa utrzymywała wiele nieprawidłowo-ści społecznych, ale przede wszystkim niosła to, co jest najważniejsze, a mianowicie ideę polskości, to jest: „wy-sokie poczucie godności osobistej; poczucie honoru; jasna szlachetność; otwarcie unijne, […] ekumeniczne; duch suwerenności i wolności; nastawienie uniwersalne bez hermetyzmu; przekonanie o osobistym posłannictwie do świata; tolerancja wszelkich odmienności nieprze-stępczych; niezwykła towarzyskość; zmysł narodowo-ściowy; miłość ojczyzny i służba; zmysł historyczny; po-stawa „ludzka”; silny zmysł moralny; prymat wyższych wartości; łagodność; poczucie humoru; niezwykła fanta-zja i dych poetycki; idealizm polityczny; pragmatyzm i elastyczność psychiczna; żywa i subtelna inteligencja; emocjonalność słowiańska” (ks. Czesław Stanisław Bart-nik, Idea Polskości, Radom 2001, s.281 n.)

Mówi się, że dziesięciomilionowy ruch był konglome-ratem, ale jego nazwa oddaje jednak właściwą relację semantyczną. Należy jednak dodać, że ów konglomerat nosił na sobie jakieś właściwości solidaryzmu, kierunku społeczno-politycznego, znanego od polowy wieku XIX, a głoszącego ideę, że człowiek normalny ma poczucie solidarnego życia z innymi ludźmi, gdyż jest istotą spo-łeczną. Filozoficzną podbudowę pod ideę solidaryzmu dał Leon XIII (1878-1903), który w encyklice Rerum Novarum zawarł postulaty: ograniczania wyzysku, likwi-dacji bezrobocia, wprowadzenia ustawowej ochrony pra-cy, wspierania chrześcijańskich związków zawodowych. Pius XI (1922-1939) w encyklice Quadragesimo Anno opowiedział się za poszukiwaniom ustroju „pośredniego” między indywidualizmem a kolektywizmem, głosząc przy tym zasadę subsydiarności (pomocniczości) państwa i zasadę korporacji (więź ludzi tego samego zawodu). Jan XXIII (1958-1963) w encyklice Pacem in Terris wyra-ził myśl, że człowiek jest osobą, to znaczy istotą rozumną i wolną, wskutek czego ma prawa i obowiązki wobec innych. Do nich należy prawo do: życia, godnej egzy-stencji, wolności sumienia i wyznania, wolnego wyboru stanu, swobody życia rodzinnego, godnej pracy, własno-ści. Tezy tej encykliki znalazły swoje przełożenie w Po-wszechnej Deklaracji Praw Człowieka (1948). Papież Paweł VI (1963-1978) w swej encyklice Populorum pro-gresio głosił naukę, że rozwój jednostki i społeczeństwa opiera się na idei postępu humanistycz-nego. Własność prywatna nie może dla nikogo stanowić władzy absolutnej. Dobra winny służyć przede wszystkim zabezpieczeniu narodu. Papież dopuszcza opór spo-łeczny, a w razie długotrwałej tyranii, przewiduje rewolu-cję. Jan Paweł II akcentuje podmiotowość człowieka, wskazując na jej trzy aspekty: przyrodniczy, psycholo-giczny i nadprzyrodzony. Usilnie postuluje konieczność więzi bycia we wspólnocie w relacji do otoczenia i pań-stwa. Ze stanowiska personalistycznego występuje prze-ciw liberalizmowi, za jego traktowanie pracy na sposób towaru oraz przeciwstawia się materializmowi dialektycz-nemu, za jego sprowadzanie człowieka do całokształtu

relacji społecznych, ograniczając jego podmiotowość, a pracę ludzką utożsamiając z czynnikami wytwórczymi. W sprawie stosunku Kościoła do państwa, Jan Paweł II przyjmuję zasadę: wolności religii i państwa, suwerenno-ści Kościoła i państwa oraz zasadę współpracy między Kościołem i państwem, w zakresie ochrony praw czło-wieka i narodu. Nauka Społeczna Kościoła, przez lata rządów PRL, w różnej formie była przekazywana ludowi: z ambony, na katechezie, w duszpasterskich i inteligenc-kich grupach, drogą tzw. konferencji kościelnych dla inte-ligencji itp. Całe nauczanie Kościoła było integracyjne, wychowawcze, formujące patriotycznie. Kościół Katolicki to główny nurt antecedencji „Solidarności”, zwłaszcza, gdy się uwzględni księży zaangażowanych w roli kapela-nów lub oddanych pracy duszpasterskiej na różnych odcinkach służby Kościołowi i narodowi, w myśl zasady, że „Polak to katolik” a „Kościół i naród”. Wystarczy wspomnieć postawy biskupów, zwłaszcza Prymasa Ty-siąclecia z jego Nowenną Tysiąclecia, peregrynacją i jego następcy w tych niełatwych czasach.

Kościelne uwarunkowania „Solidarności” korespon-dują z narodowo- religijnym nurtem dziejowym ludu tej ziemi, łącznie ze zrywami narodowymi Polaków. Naród wspólnie z Kościołem przemierzał krzyżowe drogi na Golgotę Wschodu i Golgotę Zachodu, wybijając się na niepodległość, a ostatnio już pod duchową opieka Jana Pawła II i Jego niezastąpioną dyplomacją w stolicach świata, na szlakach Pielgrzymek Apostolskich różnych kontynentów.

O tym wszystkim należy wspominać, aby „Solidar-ność” w narodzie nie upadła, i pamięć o niej nie zaginęła. Stąd warto przypomnieć jej wielki sukces, który wszedł do dziedzictwa światowego. A jest to 21 postulatów z 17 sierpnia 1980 roku:

1. Akceptacja niezależnych od partii i pracodawców wol-nych związków zawodowych wynikających z ratyfikowa-nych przez PRL Konwencji nr 87 Międzynarodowej Or-ganizacji Pracy, dotyczących wolności związków zawo-dowych. 2. Zagwarantowanie praw do strajku oraz bezpieczeń-stwa strajkującym i osobom wspomagającym. 3. Przestrzegać zagwarantowanej w Konstytucji PRL wolności słowa, druku, publikacji, a tym samym nie re-presjonować niezależnych wydawnictw oraz udostępnić środki masowego przekazu dla przedstawicieli wszyst-kich wyznań. 4. Przywrócić do poprzednich praw: – ludzi zwolnionych z pracy po strajku w 1970 i 1976 r. studentów wydalonych z uczelni za przekonania, – zwolnić wszystkich więźniów politycznych (w tym Edmunda Zadrożyńskiego, Jana Kozłowskiego, Marka Kozłowskiego), – znieść represje za przekonania. 5. Podać w środkach masowego przekazu informację o utworzeniu Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego oraz publikować jego żądania. 6. Podać realne działania mające na celu wyprowadzenie kraju z sytuacji kryzysowej poprzez: – podanie do publicznej wiadomości pełnej informacji o sytuacji społeczno-gospodarczej, – umożliwienie wszystkim środowiskom i warstwom społecznym uczestniczenie w dyskusji nad programem reform.

Page 88: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  86  

W KRĘGU IDEI SPOŁECZNYCH I RELIGIJNYCH

7. Wypłacić wszystkim pracownikom biorącym udział w strajku wynagrodzenie za okres strajku, jak za urlop wypoczynkowy, z funduszu CRZZ. 8. Podnieść zasadnicze wyposażenie każdego pracowni-ka o 2000 zł na miesiąc, jako rekompensatę dotychcza-sowego wzrostu cen. 9. Zagwarantować automatyczny wzrost płac równolegle do wzrostu cen i spadku wartości pieniądza. 10. Realizować pełne zaopatrzenie rynku wewnętrznego w artykuły żywnościowe, a eksportować tylko nadwyżki. 11. Znieść ceny komercyjne oraz sprzedaż za dewizy w tzw. eksporcie wewnętrznym. 12. Wprowadzić zasady doboru kadry kierowniczej na Zasadach kwalifikacji, a nie przynależności partyjnej oraz znieść przywileje MO, SB i aparatu partyjnego po-przez: zrównanie zasiłków rodzinnych zlikwidowanie specjalnych sprzedaży, itp. 13. Wprowadzić na mięso i jego przetwory kartki – bony żywnościowe (do czasu opanowania sytuacji na rynku). 14. Obniżyć wiek emerytalny dla kobiet do 55 lat, a dla mężczyzn do lat 60 lub przepracowanie w PRL 30 lat dla kobiet i 35 lat dla mężczyzn bez względu na wiek 15. Zrównać renty i emerytury starego portfela do pozio-mu aktualnie wypłacanych. 16. Poprawić warunki pracy służby zdrowia, co zapewni pełną medyczną osobom pracującym. 17. Zapewnić odpowiednia ilość miejsc w żłobkach i przedszkolach dla dzieci kobiet pracujących.

18. Wprowadzić urlop macierzyński płatny przez okres trzech lat na wychowanie dziecka. 19. Skrócić czas oczekiwania na mieszkania. 20. Podnieść diety z 40 zł na 100 złotych i dodatek za rozłąkę. 21. Wprowadzić wszystkie soboty wolne od pracy. Pra-cownikom w ruchu ciągłym i systemie czterobrygadowym brak wolnych sobót zrekompensować zwiększonym wy-miarem urlopu wypoczynkowego lub innymi płatnymi dniami wolnymi od pracy (zob. NSZZ „Solidarność”: 1980-2010 Kalendarium Związku, opr. Jerzy Kłosiński, Gdańsk 2010, s. 297n.). Podobnie jak zdobycze „Polskiego Października 1956”, przez lata były zwalczane, pod naciskiem ZSRR tak i zdobycze „Polskiego Sierpnia 1980” są zwalczane po dzień dzisiejszy pod naciskiem, sterowanej transfor-macji UE. ____________________________ Literatura: Droga do niepodległości. „Solidarność” 1980-2005, Warszawa 2005. A. Drzycimski, Skutnik, Zapis Rokowań gdańskich. Sierpień 1980, Paryż [1986]. J. Holzer, „Solidarność” 1980-1981. Geneza i historia, Paryż 1984. J. Kłosiński, NSZZ „Solidarność” 1980-2010 – Kalendarium Związku, Gdańsk, 2010.

Marie Anne Jacques

NAUKA PSYCHOLOGII Część 3: Metodologia i teoria psychologii

W pierwszej części naszego cyklu poświęconego

psychologii i psychiatrii zagłębiliśmy się w rzeczywistość osoby ludzkiej; całego człowieka, jego rozum, ciało i du-szę jako osoby stworzonej przez Boga. Człowiek powi-nien być zatem traktowany z szacunkiem i godnością, co jest mu należne. W części pierwszej biskup Fulton Sheen wyjaśnił szczegółowo, jak chrześcijańska perspektywa powinna być stosowana w nauce psychiatrii i psychologii.

W części drugiej opisaliśmy twórców psychologii i psychiatrii i stwierdziliśmy, że w większości przypadków metodologia chrystocentryczna nie była składnikiem ich rozwoju intelektualnego czy edukacji. Kierowali się oni ideologiami, które prowadziły ich zazwyczaj do postrze-gania człowieka w sposób nieludzki lub jako pogańskie bóstwo (Adolf Hitler, zobacz część 2), czy zwierzę. Dla-tego bezkarnie przeprowadzali oni (i wciąż przeprowa-dzają) eksperymenty, wprowadzające teorie, które często były nierealne i przekraczały prawa Boże i naturalne.

Pierwsze szpitale

Zobaczymy jak poprzez wieki rozwinęło się leczenie chorób umysłowych. W większości stosowane metody nie były oparte na nauce i konsekwencje tego kontynu-owane są do dziś. Psychologowie stosują metody, jeśli nawet były testowane, których negatywne skutki często ignorowano w obliczu niewątpliwych dochodów, jakie mieli osiągnąć.

W początkach psychiatrii ludzie, których uważano za

chorych umysłowo lub niepotrzebnych społeczeństwu byli zamykani, by trzymać ich w izolacji od reszty. W wielu przypadkach rodziny nie wiedziały, jak radzić sobie z zachowaniem osób chorych umysłowo.

Bethlehem Royal Hospital (Królewski Szpital Betle-jem) w Londynie (znany także jako „Bedlam”) był jednym z pierwszych na świecie szpitali psychiatrycznych. Be-dlam był w rzeczywistości czymś trochę więcej, niż ma-gazynem, gdzie umieszczano i trzymano pod kluczem osoby określane jako chore umysłowo. Pacjenci byli za-mykani w celach, kabinach i przegrodach dla zwierząt. Byli przykuwani łańcuchami do ścian i chłostani, podczas gdy zakład pobierał opłaty wstępu za publiczne pokazy.

William Battie (rektor Królewskiego Fakultetu Lekar-skiego w XVIII wieku) pierwszy propagował to, że jego instytucje mogą wyleczyć chorych umysłowo. Zakłady dla obłąkanych Battiego uczyniły go jednym z najbogatszych ludzi w Anglii, chociaż jego metody były całkiem tak sa-mo nieludzkie, jak te praktykowane w Bedlam. Jego suk-cesy finansowe spowodowały rozkwit branży zakładów dla obłąkanych i okazję do zarobku dla psychiatrów w tym nowo rozwijającym się przemyśle. W tym czasie, od końca lat 1700-nych do początku 1800-nych, na ca-łym świecie zaczęto budować wielkie zakłady dla umy-słowo chorych. Trwa to do dziś, a warunki nie poprawiły się wyraźnie przez lata.1

Page 89: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 87

W KRĘGU IDEI SPOŁECZNYCH I RELIGIJNYCH

Biologiczne kontra umysłowe Psychologowie w tym czasie postanowili, że, ponie-

waż nie są uznawani przez społeczeństwo za członków zawodu lekarskiego, potrzebują usprawiedliwienia dla swojego wejścia do zawodu. Postanowili wynaleźć „bio-logiczne” metody leczenia chorób umysłowych. Przed-stawili społeczeństwu, że ludzie chorują umysłowo z powodu kwestii biologicznych. Stosowali w tamtym cza-sie wszystkie metody, które czyniły człowieka bardziej posłusznym i nazywali to „leczeniem”. Tragiczną rzeczy-wistością jest to, że wiele z tak zwanych zabiegów było w zasadzie torturami.

Mieli oni jedno urządzenie, które było platformą z ol-brzymią balią pod spodem, wypełnioną lodowatą wodą. Pociągali za dźwignię i pacjent wpadał do wody. Ten zabieg miał nim wstrząsnąć i doprowadzić do jego posłu-szeństwa. Stosowano też inną metodę, wkładając pa-cjenta do trumny i zanurzając ją do wanny z wodą. Po jakimś czasie otwierano trumnę i próbowano pacjenta ocucić. Psychiatrzy przekonywali, że te szokowe zabiegi z zastosowaniem zimnej wody usuwały „toksyny” choro-by umysłowej z ciała. Istniało wiele zabiegów tej natury, mimo że śmiertelność była bardzo wysoka i nie było, całkiem logicznie, żadnych uzdrowień.

Psychiatrzy postanowili potem nadać tym zabiegom nazwy medyczne, ustanawiając w ten sposób „model medyczny” dla samych siebie. Sądzili, że to uwiarygodni ich metody w oczach społeczeństwa.

Amerykański psychiatra, Benjamin Rush (1745- 1813), wydał potem oświadczenie, mówiące, że choroba umysłowa była spowodowana przez zbyt dużą ilość krwi w głowie. „Leczenie” będzie polegało na usunięciu krwi wszelkimi możliwymi sposobami: ograniczenie, zimna woda, krwotok czy nawet terror.

Wraz z tą nową metodą został stworzony nowy mo-del medyczny. Rush stał się znany jako „mistrz krwa-wiec”. Upuszczał on krew swoich pacjentów z powodu wszystkich możliwych do wyobrażenia sobie chorób. Wynalazł także coś, co zostało nazwane „środkiem uspokajającym”. Rush opisał szczegółowo swoje teorie i wynalazki w wydanym w 1812 r. podręczniku pt. In-formacje i obserwacje medyczne na temat chorób umysłowych (Medical Inquiries and Observations upon the Diseases of the Mind). Był on używany przez psy-chiatrów jako autorytatywne źródło przez następnych 70 lat.2

Dr Henry Cotton (1876-1933) był przekonany, że od-krył jedyne źródło psychozy, które znajdowało się w ropie powstałej w czasie infekcji zębów lub jelit. „Leczenie” Cottona polegało na zwykłym (ale często śmiertelnym) usunięciu wszystkich roznoszących infekcję organów i wielu z jego pacjentów zmarło z powodu tych operacji. Jednak Henry Cotton kontynuował rozwój tej idei z zago-rzałą determinacją. Żaden z jego profesjonalnych kole-gów nie uczynił nawet najsłabszej próby, aby go po-wstrzymać, chociaż późniejsze drobiazgowe badania rejestrów szpitalnych wskazywały na śmiertelność bliską 45 procent.

Kiedy patronowi Cottona, Adolfowi Meyerowi, przed-stawiono skrupulatny raport, który wskazywał, że metoda przyjęta przez Cottona była bezużyteczna i niezmiernie szkodliwa – ten wycofał raport i zezwolił na dalszą rzeź. Do chwili, w której Cotton umarł na zawał serca w swoim

prywatnym klubie w maju 1933 r., setki pacjentów zmar-ło, a tysiące zostało okaleczonych.3

W ciągu wieków system psychiatrii zdecydował, że konieczne jest przekonanie społeczeństwa, iż istniało wiele schorzeń leżących u podłoża chorób psychiki, które były nieleczone i jeśli tylko opinia publiczna zaufa syste-mowi, schorzenia te mogłyby być leczone.

Niestety, psychiatrzy zaczęli potem korzystać z ol-brzymich dochodów. Ich chciwość spowodowała, że za-mienili swoich pacjentów w ofiary; tych samych ludzi, którym składali ślubowanie (przysięga Hipokratesa) udzielania pomocy i leczenia.

Na uniwersytecie w Lipsku Wilhelm Wundt (1832-1920) przeprowadzał eksperymenty na ludzkich zmy-słach i stwierdził, że myśli, nastroje, zachowanie i oso-bowość człowieka nie były niczym innym, jak reakcjami chemicznymi zachodzącymi w mózgu. „Obserwacje fak-tów świadomości są bezskuteczne, dopóki nie wywodzą się one z procesów chemicznych i fizycznych. Myślenie jest po prostu wynikiem aktywności mózgu” pisał Wundt.

Wundt był sfrustrowany swoją niemożnością zmiany zachowań i dlatego stworzył nową „naukę „, stwierdzając, że człowiek jest zwierzęciem bez duszy, które może być kształcone. Innymi słowy, człowiek nie jest myślicielem, lecz jest tylko przeznaczony do kształcenia. Studenci z całego świata przyjeżdżali do Niemiec, żeby studiować nową definicję człowieka stworzoną przez Wundta Opie-rali swoje filozofie na pismach Friedricha Nietzschego. (Zobacz część drugą cyklu, gdzie znajduje się więcej informacji na temat Nietzschego).

Później Iwan Pawłow (1849-1936) prowadził do-świadczenia na zwierzętach, poszukując zmiany ludzkie-go zachowania w oparciu o nauczanie Wundta. Ekspe-rymentował on z teorią bodziec/reakcja, najpierw na psach, potem na dzieciach. Robił on dziury w psich żu-chwach i wkładał urządzenie, przy pomocy którego zbie-rał i mierzył ich ślinę. Później robił to samo z dziećmi. Jego badania stały się jednym z głównych źródeł psycho-logii w XX wieku. Jego teorie (że zachowanie może być kontrolowane przez powtarzające się uwarunkowania) stały się znane jako behawioryzm. Behawioryści uważa-ją, że wszystkie dzieci są zwierzętami i mogą być szkolo-ne jak zwierzęta.

Profesor Harvardu, psycholog Burrhus Frederic Skinner (1904-1990), uważał, że całe zachowanie może być manipulowane tak, by odpowiadało dowolnym celom, poszukiwanym przez psychologa behawioralnego. Skin-ner stał się znany przez tworzenie nowych wzorów za-chowania, które testował na gołębiach, szczurach i dzie-ciach. Prawdopodobnie jego najbardziej znanym do-świadczeniem było to, co nazwano „Klatką Skinnera”. Był to jakby duży kojec, ale wszystko wewnątrz niego było kontrolowane, temperatura, światło itd. Przedstawiał on dzieciom (umieszczonym wewnątrz klatki) różne bodźce, tak, że mogły one uczyć się, jak na nie reagować. Przez blisko rok Skinner izolował swoją własną córkę wewnątrz takiej klatki, która była bardzo podobna do klatek budo-wanych dla szczurów, by móc prowadzić swoje doświad-czenia na niej.

W książce zatytułowanej Poza wolnością i godnością (Beyond Freedom and Dignity) Skinner wyraził pogląd, że człowiek nie posiada wszczepionej osobowości, woli, intencji, samostanowienia czy osobistej odpowiedzialno-ści. Stwierdził on, że koncepcja wolności i godności

Page 90: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  88  

W KRĘGU IDEI SPOŁECZNYCH I RELIGIJNYCH

współczesnego człowieka musi upaść, żeby mógł być on „inteligentnie kontrolowany, by zachowywał się tak jak powinien”.4

Te same techniki, które zostały rozwinięte przez Pawłowa i Skinnera, są stosowane dzisiaj przez badaczy behawioralnych. Instytut Zdrowia Psychicznego Stanów Zjednoczonych (The United States Institute of Mental Health) płaci 40 milionów dolarów rocznie z pieniędzy podatników na finansowanie tych badań. Wynosi to 19 miliardów dolarów od 1948 roku.

Centrum Sędziego Rotenberga (The Judge Rotten-berg Centre) jest głównym tego przykładem.5 W centrum tym dzieci, które są hospitalizowane, są podłączane do 270-woltowych baterii i poddawane wstrząsom w proce-durze zwanej „terapią awersyjną”. Uczniowie są poin-struowani, żeby wykonywali to, co im powiedziano, gdyż inaczej otrzymają szok elektryczny z urządzenia przypię-tego do ich ramienia.

Greg Miller, były nauczyciel centrum Rotenberga, stwierdził, że: „Oczekuje się od ucznia, żeby tam siedział i pozwalał przejść elektryczności przez swój system. Jeśli uczniowie próbują usunąć urządzenia, poddawani są dodatkowemu szokowi”. Wysłanie ucznia z Nowego Jor-ku do Centrum Sędziego Rotenberga kosztuje około 214 000 dolarów rocznie na osobę. W rzeczywistości ucznio-wie ci są torturowani, ponieważ nie otrzymują terapii szokowej z żadnego innego powodu niż zadawanie bólu.

Inne techniki włączają zastosowanie szoku elek-trycznego do leczenia innych zaburzeń psychicznych, w tym zboczeń seksualnych. Przesyłanie silnych impul-sów magnetycznych przez czaszkę, żeby przerwać funk-cjonowanie mózgu oraz wysyłanie prądu o wysokim na-pięciu przez chirurgicznie wszczepione elektrody zmierza do stłumienia „problemu” zachowania i kosztuje do 100000 dolarów na pacjenta.

Być może jest zawarta w tej metodzie jakaś sku-teczność, ale jaki jest sens „nauczania” przez zadawanie bólu? Zwłaszcza że istnieją naturalne metody, które są dużo bardziej skuteczne i odpowiadają godności osoby ludzkiej.

Eugenika

Ruch eugeniczny został zapoczątkowany w 1883 r. przez Francisa Galtona. Uważał on, że ludzie powinni wziąć ewolucję w swoje własne ręce i że tylko najbardziej utalentowane jednostki, najzdrowsze i najatrakcyjniejsze, powinny posiadać większe potomstwo. Obawiali się oni, że ci, których uważali za posiadaczy „słabych” genów, rozmnażali się szybciej niż ludzie, którzy według nich mieli „dobre” geny. Sądzili oni, że konieczne były roz-wiązania medyczne i to doprowadziło do powstania ru-chu sterylizacyjnego.6

W początkach XX wieku ruch eugeniczny rozszerzył się w 30 krajach, od Anglii do Brazylii, Szwecji, Rosji i Stanów Zjednoczonych, gdzie wymuszona sterylizacja była szeroko praktykowana. Dwaj niemieccy psychiatrzy, Alfred Ploetz i Ernst Rudin, walnie przyczynili się do roz-woju programu eugeniki zastosowanego przez Adolfa Hitlera. Założyli oni pierwszą organizację higieny raso-wej. Te praktyki propagowane są dzisiaj na wielką skalę przez organizację Planned Parenthood (Planowane Ro-dzicielstwo) i inne grupy aborcyjno-eugeniczne.

Zamierzone uszkodzenia Poczynając od lat 1920-tych psychiatrzy popierali

nową grupę procedur, które, jak twierdzili, działają przez

tworzenie zamierzonego uszkodzenia mózgu. Manfred Sakel (1900-1957) wysnuł teorię, że możliwe było zabicie tylko złych komórek w mózgu, że w jakiś sposób posia-damy dobre i złe komórki mózgowe. Inaczej mówiąc, jeśli podamy pacjentowi wystarczającą ilość insuliny do mó-zgu, możliwe jest zabicie złych komórek mózgowych. Jeśli pacjent mógłby przetrwać wynikającą stąd epilep-sję, byłoby to dużo lepsze dla „leczenia”. Te zastrzyki insuliny powodowały uszkodzenia rdzenia kręgowego u 40% pacjentów, z powodu konwulsji, których przyczyną była epilepsja. Sakel wskazywał, jak pacjenci po leczeniu znajdowali się w „stanie podobnym do dziecka” i ogłaszał to leczenie jako sukces. Nie brał pod uwagę tego, że procedura ta mogła powodować rodzaj uszkodzenia mó-zgu, wywołując w ten sposób „stan podobny do dziecka”.

Dr Ladislas von Meduna (1896-1964) miał pomysł, że ataki mogą być użyte do leczenia schizofrenii. Próbo-wał wielu środków farmaceutycznych, by bezpiecznie wywołać konwulsje, takich jak alkaloidy strychniny, teba-ina, koramina, kofeina i brucyna. Twierdził on, że wywo-łane ataki mogą w rezultacie „wypędzić” schizofrenię, ponieważ jego teorie opierały się na założeniu, iż schizo-frenia i ataki nie mogą istnieć w tym samym mózgu. Były to oczywiście błędne i czyste domysły. Wkrótce Meduna odkrył metrazol (nazwa fimowa kardiazol), silny środek konwulsyjny, który był skuteczniejszy i szybciej działający niż kamfora i zaczął stosować go w zastrzykach domię-śniowych i dożylnych.

Do 1939 r. jego metody stały się tak popularne, że były stosowane w 70% amerykańskich szpitali i we wszystkich prawie krajach świata. Popularność insuliny i metrazolu prowadziła do innych form leczenia uszka-dzającego mózg: lobotomii i szokowej terapii elektrow-strząsowej.

Lobotomia

Neurolog dr Egas Moniz (1874-1955) odkrył technikę wiercenia dziury w czaszce pacjenta i wlewania w nią czystego alkoholu. Zabija to tkankę płatów czołowych mózgu. Moniz nazwał tę nową metodę lobotomią.7

Chociaż Moniz8 wynalazł tę metodę, dr Walter J. Freeman (1895-1972) został najbardziej znanym prakty-kiem lobotomii. Odkrył on, że lobotomię można wykony-wać szybciej przez wbijanie w mózg szpikulca do lodu (tuż pod kością oczodołową) i obracanie go tam i z po-wrotem, dopóki nie był przekonany, że spowodował wy-starczającą destrukcję tkanki mózgowej.

Dr Freeman zabrał swoje rzemiosło w drogę, wyko-nując często lobotomie bez skierowania od lekarza i po-wodując nieodwracalne uszkodzenia u wielu niewinnych ludzi. Do chwili, kiedy władze zdały sobie sprawę, co Freeman robił i kiedy odebrano mu przywileje lekarskie, wykonał on lub nadzorował lobotomię u 3500 pacjentów. Ponad 25% tych operacji, według jego własnych słów, pozostawiło jego pacjentów w stanie wegetatywnym.

Rosemary Kennedy, siostra prezydenta Johna F. Kennedy'ego, została poddana lobotomii w 1941 r., kiedy miała 23 lata. Lekarze powiedzieli jej ojcu, że pomoże to uspokoić wahania jej nastroju. Zamiast oczekiwanych rezultatów, pozostawiono Rosemary z infantylną mental-nością, a jej mowa stała się niezrozumiała. Mogła godzi-nami wpatrywać się obojętnie w ścianę. Z kobiety zdolnej (jeśli stawała wobec umysłowego wyzwania) do życia na własny rachunek i posiadającej pracę, stała się kobietą niezdolną do zajmowania się sobą. Przez resztę swojego życia była umieszczona w zakładzie opieki i zmarła w szpitalu Fort Memorial w 2005 r.9

Page 91: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 89

W KRĘGU IDEI SPOŁECZNYCH I RELIGIJNYCH

W latach 1940-1960 nowa metoda objęła milion lu-dzi, dopóki nie wyciągnięto wniosku, że leczenie to było szkodliwe, czego dowiodła śmierć pacjenta podczas zabiegu. Metoda ta jest wciąż stosowana dzisiaj, ale na znacznie mniejszą skalę. Z powodu niepowodzenia w uzyskaniu pomocy w chorobie psychicznej, logicznie rzecz biorąc powinna ona zostać całkowicie zaniecha-na.10

Szokowa terapia elektrowstrząsowa

W 1938 r. dwaj włoscy psychiatrzy, Ugo Cerletti i Lu-cio Bini, zauważyli, że przed ubojem świń rzeźnicy przy-kładają elektrody do skroni zwierząt. Elektrody te były podłączone do prądu. Szok elektryczny ogłuszał świnie, ale ich nie zabijał. Rzeźnicy mogli potem ubić świnie bez żadnego problemu. To pozwoliło dwóm psychiatrom wpaść na pomysł wywoływania konwulsji (co robił dr von Meduna) przy użyciu elektryczności.

Wprowadziło to całkiem inną przestrzeń, w której by-łyby wytwarzane konwulsje. Obserwowanie wypadają-cych zębów, złamanych kręgosłupów, kości wybitych ze stawów, kości złamanych i ludzi, którym zostały uszko-dzone organy wewnętrzne z powodu przytłumienia, kiedy skręcali się spazmatycznie od wywołanych ataków, nie było niczym wyjątkowym.

Wprowadzona w latach 1930-tych, technika ta zosta-ła nazwana terapią elektrowstrząsową (electroconvulsive therapy) lub ECT. Chociaż zastosowanie środków znie-czulających i paraliżujących zapobiega teraz reakcjom konwulsyjnym w czasie ECT, błędnym przekonaniem jest twierdzenie, że technika ta została ulepszona tylko dlate-go, iż pacjent niekoniecznie jest świadomy tego, co się z nim dzieje z powodu środka znieczulającego. Tylko dlatego, że człowiek nie trzęsie się po całym stole, nie znaczy, że nastąpiła poprawa. Ostateczny wynik jest gorszy niż stan początkowy, ponieważ nie mamy pojęcia na temat konsekwencji tej terapii dla ludzkiego mózgu. Dwie trzecie tych, którzy poddawani są terapii elektrow-strząsowej stanowią kobiety z syndromem przedmie-siączkowym, zaburzeniami klimakterycznymi lub depre-sją poporodową. Połowę pacjentów poddawanych elek-trowstrząsom stanowią osoby starsze. Kiedy mają prawo ubiegać się o rządową opiekę zdrowia w wieku 65 lat, 360% więcej amerykańskich seniorów otrzymuje ECT niż w wieku 64 lat.

Liz Spikol, starsza redaktor współpracująca ty-godnika Philadelphia Weekly, pisała na temat swojego doświadczenia z ECT w 1996 r.: „Nie tylko ECT była nieskuteczna, była niezwykle szkodliwa dla moich funkcji poznawczych i mojej pamięci. Lecz czasami trudno być pewnym samego siebie, kiedy wszyscy „wiarygodni” – naukowcy, lekarze ECT, badacze – mówią ci, że twoja rzeczywistość nie jest realna. Ile razy mówiono mi, że moja utrata pamięci nie była spowodowana ECT, ale depresją? Ile razy mówiono mi, jak wielu innym konsu-mentom, że muszę postrzegać to niewłaściwie? Ile razy ludzie mówili mi, że moje odczucia urazu psychicznego związane z ECT są nieuzasadnione i niespotykane? To tak, jakbym została zgwałcona, a ludzie powtarzaliby mi, żebym się nie martwiła – że to nie było takie złe”.

Dyplomowana pielęgniarka, Barbara C. Cody, napi-sała w Washington Post, że jej życie zostało na zawsze zmienione przez 13 zabiegów ECT, które otrzymała w 1983 r. „»Terapia« szokowa całkowicie i trwale przy-prawiła mnie o kalectwo. EEG (elektro-encefalogramy) potwierdzają znaczne uszkodzenia, jakie szok poczynił w moim mózgu. Piętnaście do dwudziestu lat mojego życia zostało po prostu wymazanych; powróciły tylko

niewielkie fragmenty i cząstki. Pozostawiono mnie także z upośledzeniem pamięci krótkoterminowej i poważnymi brakami poznawczymi. »Terapia« szokowa zabrała moją przeszłość, moją edukację w college’u, moje zdolności muzyczne, nawet świadomość tego, że moje dzieci były faktycznie moimi dziećmi. Nazywam ECT gwałtem du-szy”.

Maszyna ECT może wytwarzać od 50 do 400 wolt. (To napięcie prądu elektrycznego jest zwykle używane w stalowni lub drukarni; innymi słowy w dużych urządze-niach maszynowych.) Wprowadźmy to do delikatnego mózgu czy ciała ludzkiego, a możemy tylko wyobrazić sobie pełne efekty. Nadużywanie tej technologii zostało udokumentowane w różnych sytuacjach i w wielu kra-jach. Do czego to wszystko doprowadziło? Ponad 40000 ludzi zmarło, a niezliczona ilość innych została przypra-wiona o kalectwo z powodu ECT. Psychiatrzy tylko w Stanach Zjednoczonych przynoszą 5 miliardów dola-rów rocznie za pośrednictwem terapii elektrowstrząsowej.

W ciągu wieków człowiek był często swoim własnym największym wrogiem. Widzieliśmy to w wielu świato-wych katastrofach, takich jak aborcja i wojny światowe; w nieludzkim traktowaniu jednej osoby przez drugą. Pro-wadzi to często człowieka do zakwestionowania jego zasadniczej roli w życiu i faktycznie do zakwestionowania głównego celu jego egzystencji. Papież Jan Paweł II zajął się tymi kwestiami w swoim głębokim nauczaniu na temat Teologii ciała. Nasze rozumienie siebie jako osób stworzonych na obraz i podobieństwo Boże dotyka nas i daje możliwość zmiany wzajemnego oddziaływania ludzi na siebie. Nasze odrzucenie Bożego objawienia miłości, którą Bóg wpisał w nasze ciała, jest korzeniem wszystkich tych problemów.

Psychologia jest nauką, która ma możliwości rozwią-zywania wielu kwestii człowieka i pomocy w rozwoju jego życia wewnętrznego. Ale będzie to osiągnięte jedynie wtedy, gdy szczere pragnienie służenia innym z całkowi-tą bezinteresownością zostanie wprowadzone w życie. Chciwość, władza i pokusa wykorzystania i dominacji nie mogą prowadzić do uzdrowienia ani ciała, ani duszy. Przeanalizujmy obiektywne cele, a zdamy sobie sprawę, że prawda istnieje tylko tam, gdzie znajdujemy Boga. „Nasze serca są niespokojne, o Boże, dopóki nie spo-czną w Tobie”.

„Michael” 2010, nr 58 ____________________________ Przypisy: 1 Life Magazine, 6 maja 1946, „Bedlam1946”. 2 Benjamin Rush, Medical Inquiries and Observations upon the Diseas-es of the Mind, wydane przez Kimber&Richardson, 1812. 3 Robert Whitaker, Mad in America (Obłąkany w Ameryce), wy-dawnictwo Rerseus Publishing, 2002. 4 Beyond Freedom and Dignity, Hackett Publishing Company, 1971. Polskie wydanie książki Skinnera ukazało się pod tytułem Poza wolno-ścią i godnością w 1978 r. w serii PIW-u „Biblioteka Myśli Współcze-snej”. 5 Obserwacje i wyniki pozastanowego programu wizytacji Centrum Edukacyjnego Sędziego Rotenberga: http://boston.com/news/daily/15/school_report.pdf 6 Hereditary Genius (Dziedziczny geniusz), wydawnictwo Macmillan and Co., 1869. 7 Zabieg lobotomii został ukazany m. in. w powieści Kena Keseya Lot nad kukułczym gniazdem i w filmie Milosa Formana pod tym samym tytułem. 8 W 1949 r. Egas Moniz otrzymał nagrodę Nobla za badania nad leczniczymi efektami lobotomii. Pomimo złożenia protestów, m. in. przez jedną z ofiar lobotomii, Christine Johnson, Komitet Noblowski odmówił odebrania Monizowi tytułu laureata nagrody. 9 Washington Post, 8 stycznia 2005 r. 10 www.psychosurgery.org 11 Philadelphia Weekly, 22 grudnia 2006 r.

Page 92: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  90  

POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMIENIA – LISTY – APELE

Barbara Wodzińska

CHORY NA POLSKĘ

Z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie

Dwie tylko: poezja i dobroć… i więcej nic… /Cyprian Kamil Norwid/

Tytuł Chory na Polskę pozwoliłam sobie powtórzyć

za dr. Bohdanem Urbankowskim1, który tak zatytułował tekst omawiający twórczość Kazimierza Józefa Węgrzy-na, opublikowany z okazji uhonorowania Poety nagrodą Białego Pióra. Tekst ten jest wyrzutem – moim, przeleżał, nieczytany, w stosie archiwalnych stron dziennika („Na-szego”), kilku tygodników od roku 2002, do roku 2007! Szczęśliwie właśnie w tym roku poznałam twórczość Kazimierza Węgrzyna, co natychmiast upamiętniłam w „Nad Odrą” (nr 7–8, 2007), ale – ile lat za późno!

Zakpiła ze mnie nieistniejąca cenzura – ta rodem z ulicy Mysiej w Warszawie. Po pozorowanym zlikwido-waniu w 1989 („odzyskaliśmy wolność”), skutecznie opa-nowała rynek wydawniczy i księgarski. Ciekawe, kim byli przed 1989 rokiem obecni właściciele księgarń? Pytam, bo bardziej księgarski, Bogu dzięki – wyrażam to nie w przenośni, wydawniczy funkcjonuje niezawodnie. Ma-my kilka oficyn, naszych, prawdziwie katolickich (nie z nazwy!) i polskich – uzupełniają zaległości z okresu PRL-u, proponują arcydzieła współczesne, polskie i za-graniczne, tylko sięgać, poznawać rzeczywistość, egzy-stować w środowisku nieskażonym propagandą, nie po-zwalać antypolakom rządzić myśleniem!

Księgarń, naszych, proponujących bezcenne treści, na terenie Polski – jedynie kilka, ale kto szuka – znajdu-je. Inne – liczne, oferują tony kolorowej makulatury, treści gwarantujące obezwładnianie dusz i umysłów, autorów lansowanych nagrodami typu „Nike”. Żeby zapewnić dochód – eksponują albumy poświęcone Janowi Pawłowi II, ale nie tylko o dochód chodzi: „widzi pani, kiedyś książki z Papieżem by pani w księgarniach nie spotkała”. Widzę.

Pod koniec ubiegłego roku wydana została oczeki-wana książka, bardziej podręcznik, W.J. Korab-Karpowicza2 Historia filozofii politycznej. Autor opatrzył dzieło mottem:

A przecież książka tylko w wyjątkowym wypadku uwielbie-

nia jest godna, jeżeli jej słowo tchnie w dusze jakąś nową siłę i polot, jeżeli ukrzepi uczucia i myśli swojego narodu i uskrzydli je do śmiałych postępów i wzlotów.

/Kazimierz Morawski/

Do książek wyjątkowych należą zbiory poezji Kazi-mierza Józefa Węgrzyna – tchną siłę i polot, inspirują do śmiałych działań, kształcą samodzielne myślenie. Wę-grzyn mówi jasno i wprost:

szatan skrzydła nad światem rozkłada i na ziemi układa się cieniem poplątały się prawda i kłamstwo i skarlało w narodach sumienie […] wśród obłudy Europy, co sprzedała godność, my niesiemy dziś samotnie polski sztandar wiary barbarzyńca, co w fabrykach śmierci palił stosy, drwi z Chrystusa, Dekalogu, świętości i wiary.

/ze zbioru Krwotok/

Nic dziwnego, że tyle wysiłku skierowanego dla utrzymania tej wyjątkowej twórczości z dala od czytelni-ków.

Byłam pewna, że od roku 1989 trzymam rękę na pulsie wydawniczym, a figlarka „nieistniejąca” udowodni-ła – nic podobnego – jestem, czuwam.

Jedna z pierwszych skorzystała z „odzyskanej nie-podległości”, z centrali przy ulicy Mysiej rozjechała się po całej Polsce, usadowiła w przestrzeniach mózgowych redaktorów, dziennikarzy, twórców, u wielu, np. tych ostatnich, zajęła pustkę intelektualną, spełniając rolę artystycznego natchnienia (raz się jest zakazem, raz „natchnionym” nakazem), pod wpływem którego „artysta” tworzy, na przykład, bluźniercze „dzieła” zwane instala-cjami! Niezawisłe sądy, jakże by inaczej, umarzają skar-żące sprawy, tłumacząc przestępstwo – „wizją artystycz-ną”! Nie ominęła księgarzy – przykład z ostatniego mie-siąca: wydana została wyjątkowa kilkutomowa pozycja, autorem jednego z tomów jest Ksiądz prof. Waldemar Chrostowski, tytuł – Polskie Krzyże. Na propozycję Wy-dawcy zarządcy sklepów, zwanych księgarniami, odpo-wiadają: „nie jesteśmy zainteresowani” – również meto-da, a jaka skuteczna!

Skoro zatrzymałam się nad problemem cenzury, po-zwolę sobie przedstawić dwa dowody jej „powyzwoleń-czej” działalności, które są w moim posiadaniu.

W trzynastym roku po „upadku komunizmu”, „odzy-skaniu niepodległości”, ukazała się książka Franciszka Salezego Krysiaka3 Z dni grozy we Lwowie (1-22 listopa-da 1918 r.) z wstępem śp. dr. Dariusza Ratajczaka zmar-łego w niewyjaśnionych okolicznościach (a czy wyjaśnia-nych?) w Opolu w czerwcu 2010 r. Szczęśliwie zdążyłam nabyć egzemplarz bez interwencji „byłej” kontroli druków, widowisk itp. Nagle, „nieistniejąca” wycofała z obiegu egzemplarze, które nie zdążyły trafić do czytelników. Posiadam też egzemplarz, po troskliwym zadziałaniu rzeczywistej konsumentki wolności słowa. Stanowią wy-jątkową całość, tym ciekawszą, że obydwa z rokiem wy-dania – 2002!

Nie mogę nie wrócić do osoby śp. Dariusza Rataj-czaka. Już w „niepodległej” Polsce w 2002 r. wyrzucone-go z „wilczym biletem” z Uniwersytetu Opolskiego za to, że „napisał”, czego nie napisał, że „kwestionował”, czego nie kwestionował. Opracowanie Doktora – „dowód” oskarżenia – zostało z obiegu wycofane, ale jest dostęp-ne! Ani społeczność Uniwersytetu, który szczyci się po-siadaniem Wydziału Teologicznego, Duszpasterstwa Akademickiego, ani nikt znaczący w Opolu – nikt nie stanął w obronie krzywdzonego! Hańba!

Tym, którzy powinni byli bronić prawdy, a tego nie uczynili, dedykuję słowa Kazimierza Józefa Węgrzyna:

DOTUJĄ ci wolność i prawa twój horyzont i obszar głupoty

/Z wiersza W unijną stronę/

Drugi dowód („nieistnienia” cenzury). W roku 2005, w dwumiesięczniku „Arcana” (numer 1-2), Profesor An-drzej Nowak – redaktor naczelny, zamieścił wyjaśnienie pod tytułem Czego nie ma i kto o tym decyduje. Oto kilka dużo mówiących fragmentów:

Page 93: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 91

POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMIENIA – LISTY – APELE

W tym numerze „Arcanów” mieliśmy wydrukować raporty TW „Bolek” z Gdańska, których naukowych opracowanie przy-gotował historyk tamtejszego oddziału IPN, Stanisław Cenckie-wicz.

W momencie oddawania do druku autor opracowania zmuszony został do zrezygnowania z publikacji i wypowiedzi w tej sprawie […]. Czy została ona zdyskwalifikowana przez bezpośrednich zwierzchników autora? Czy przez innych „nie-znanych sprawców”? Nie wiemy. W i e m , ż e w y m u s z o -n y z o s t a ł f a k t y c z n y z a k a z o g ł o s z e n i a h i -s t o r y c z n e g o d o k u m e n t u w n a u k o w y m o p r a -c o w a n i u – w i m i ę r a c j i i n n y c h n i ż m e r y t o -r y c z n e .

Wiem także, że jakiekolwiek są te racje, służą odcięciu Po-laków od prawdy o ich przeszłości. Wiem wreszcie z setek publikacji „Gazety Wyborczej”, tygodnika „Nie” i „Tygodnika Powszechnego” – że obrońcy „trudnej prawdy” o Jedwabnem chcą nas OBRONIĆ PRZED PRAWDĄ o uwikłanej w układy z SB części elit dawnej „Solidarności”, tej, która dopuszczona została do budowania III R.P. […].

Dlaczego nie można dopuścić historyków nawet do próby ustalenia, co jest prawdą? […]. Czy ryzyko podważenia pew-nych, p o d a w a n y c h n a m d o w i e r z e n i a a u t o r y -t e t ó w , grozi rzeczywiście aż rozpadem naszej wspólnoty?

A może, z chwilą z a s ł u ż o n e j k o m p r o m i t a c j i jednych, oddana zostałaby sprawiedliwość inny bohaterom, których próbuje się wymazać z naszej pamięci? Na przykład Annie Walentynowicz, od której zaczął się sierpniowy strajk, a której ze skromnej emerytury suwnicowej – nie starczyło przez lata na leczenie szpitalne – o b e c n y p r z e w o d n i c z ą c y , p a n Ś n i a d e k , o ś w i a d c z y ł , ż e p o m a g a ć j e j n i e w a r t o . Na przykład śp. Alinie Pieńkowskiej, bez której tamten strajk załamałby się już po trzech dniach – bez politycz-nych postulatów. Na przykład Krzysztofowi Wyszkowskiemu – założycielowi Wolnych Związków Zawodowych na Wybrzeżu i twórcy nazwy związku – „Solidarność” – bezprzykładnie oplu-temu przez Wałęsę.

W 25 rocznicę Sierpnia nie braknie nam bohaterów, tak jak nie brak w całej polskiej historii. Dobrze byłoby, żeby ich listy nie ustalali na każdym przyjacielskim spotkaniu redaktorzy Michnik i Urban, i chronieni przez nich mocodawcy agentury PRL, generałowie Kiszczak i Jaruzelski (podkreślenia B.W.).

Nie tylko ustalają listy „bohaterów”, a odważają się pouczać!

Kazimierz Węgrzyn: Zdrajcy nas pouczają czym jest patriotyzm zza szklanej barykady … zza reduty kłamstwa ci, którzy nam rozkradli wszystkie ściany domu mówią dziś o godności narodu i państwa…

/ze zbioru Krwotok/ Nie należę do „Solidarności”, nie muszę się wstydzić

za życiorysy i zachowania jej przywódców. Wypisałam się na znak protestu w czasie, kiedy „Solidarność” – pod przewodnictwem Krzaklewskiego – poparła kandydaturę Lecha Wałęsy na kolejną kadencję. Nie było to moje jedyne zastrzeżenie pod adresem Związku, ale – to prze-lało kielich goryczy. Nie uczestniczyłam w drugiej turze wyborców, w pierwszej byłam mężem zaufania Jana Olszewskiego. Jaka różnica, Wałęsa czy Kwaśniewski, jeżeli, to jedynie w stylu przywracania „upadłego” komu-nizmu.

Wcześniejsze wstąpienie do „Solidarności” uważa-łam i uważam za zaszczyt i wypełnienie patriotycznego obowiązku – każdy numer legitymacji był dokumentem sprzeciwu wobec władzy okupacyjnej zwanej ludową. Podkreślam – każdy numer legitymacji!

Zacytowane przez prof. Andrzeja Nowaka słowa ów-czesnego przewodniczącego Śniadka pozostają w kon-traście z obecnością tego pana, ale i innych, na uroczy-stościach kościelnych, nie mówiąc o przemówieniu na

pogrzebie śp. Anny Walentynowicz – tak, to są ludzie nie mający szacunku – nawet dla siebie.

Od dwudziestu lat różnej rangi decydenci z namasz-czenia okrągłostołowego podczas kościelnych patrio-tycznych uroczystości zasiedlają pierwsze rzędy ławek i klęczników. Ich obecność w świętych miejscach kojarzy mi się z możliwością odwiedzania Sahary przez pingwi-ny.

Od dłuższego czasu w uroczystościach takich nie uczestniczę. Kiedyś, w Gliwicach, po Mszy św. 11 listo-pada, do grupy decydentów stojących już przed Kościo-łem, wybiegł z przedsionka jeszcze jeden uczestnik nale-żący do grupy, ze słowami ulgi „no,....., skończyło się przedstawienie”. To była moja ostatnia obecność.

Pomijając powyższy incydent, muszę poruszyć pro-blem mnie wyjątkowo rażący, jeżeli ktoś uzna moje wi-dzenie za niewłaściwie, będę wdzięczna za uzasadnie-nie:

Rozpoczyna się Msza św., tajemnica gigantyczna, przekraczająca możliwości poznawcze rozumu, szczę-śliwie opierającego się na łasce wiary. Tajemnica, której początkiem – jest już samo podejście Kapłana do Ołta-rza, i … wkrada się w tym momencie atmosfera właściwa okolicznościowym akademiom – witamy tego i tamtego i jeszcze kogoś. Czy to oni przyszli widać i chwalić Naj-wyższego, czy przyszli, by ich witano? No właśnie, w ogromnym procencie przyszli tylko dlatego, żeby odci-nać kupony „wiarygodności”.

Zakradły nam się do Kościoła – akademie, koncerty, jest to rzeczywistość zaplanowana (!), za jej parawanem ośmiesza się: Kościół i Duchowieństwo.

Dr Sławomir Cenckiewicz4 w artykule Rekonstrukcja polskości ujawnia to, co już w latach 80/90, wtedy mło-demu człowiekowi (podkreślam – młodemu), w Kościele nie podobało się i przeszkadzało:

Przeszkadzała mi nadmierna nowoczesność, charakter

współczesnych budowli kościelnych (budowle projektowane z myślą, że „kiedyś” będzie można przekształcić je w sale spor-towe, widowiskowe – B.W.), zanikająca pobożność euchary-styczna, Komunia św. przyjmowana w postawie stojącej, no i te tańce, na Mszach gitary… Infantylny klimat, widoczny zwłasz-cza podczas tzw. Mszy św. dla młodzieży […]. Szukałem auto-rytetu kapłana, a nie kolegi z gitarą w koloratce.

Dziękuję, Panie Doktorze! Ale ja nie o cenzurze i innych bolesnych zjawiskach

czasu „transformacji” zamierzałam pisać. Chciałam po-dzielić się miłą wiadomością, że w ostatnich trzech latach ukazało się dziewięć zbiorów poezji Kazimierza J. Wę-grzyna, które można nazwać współczesną historią Polski – pisaną wierszem. O cenzurze zamierzałam tylko wspomnieć – tak brutalnie opóźniła mi dostęp do twór-czości Wieszcza. Ale – zjawisko „nie istniejące”, które funkcjonuje z taką precyzją, staje się, już ze swej natury, absorbujące i trudne do powierzchownego potraktowania (sic!).

Szczęśliwie stratę poniesioną z powodu późnego poznania tej wyjątkowej poezji zrekompensowała możli-wość osobistego poznania Pana Kazimierza. Dziękuję za to Profesorowi naszej gliwickiej Uczelni, Panu Jackowi Pieczyrakowi, który Mistrza – Chorego na Polskę – po-znał na pielgrzymce do Królowej Polski. Tak – drogi piel-grzymkowe są drogami odnajdywania, zbliżania i pozna-wania jednakowo myślących i czujących Polaków. Wdzięczna Panu Profesorowi, pozwalam sobie zamie-ścić stronę tytułową tomiku wierszy Poety, z tą szczegól-ną dedykacją: „…z podziękowaniem za naukę przyjaźni

Page 94: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  92  

POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMIENIA – LISTY – APELE

i mądrości”. Jakie to cenne we współczesnym zbarbary-zowanym świecie, przy bolesnej dewaluacji tytułów na-ukowych, dewaluacji przyśpieszonej po roku 1989 ma-sową „produkcją” doktorów i profesorów, a zapowiadają się dalsze „produkcyjne” ułatwienia!

W takim właśnie czasie miałam możliwość spotkania osoby posiadającej tytuł, który informuje – co kiedyś było oczywiste, dziś niekoniecznie – i o wysokiej wiedzy z określonej dziedziny, i jednoczesnym wysokim pozio-mie wiedzy ogólnej nie wypaczonej propagandą, nie zmanipulowanej, osoby reprezentującej otwarcie i śmiało wartości wyższe – miłość Boga i Ojczyny, ofiarność względem Narodu, patriotyzm (wyśmiewany przez wro-gów – bo dla wrogów groźny). Takie spotkanie dodaje sił i napawa optymizmem.

Węgrzyn pisze: Coraz trudniej odnaleźć prawdę oraz miłość Człowieka, który idzie wiernie Twoim śladem zaślepionych mamoną, grzechem i słabością Tylu idzie za kłamstwem zniewolonym stadem

/z Księgi Wiary/ Panie Kazimierzu! Pan też często mówi, że jeszcze

nie wszystko stracone!? Wyrażając powyższym tekstem wdzięczność Panu

Profesorowi, chciałabym napisać o wielu inicjatywach przez Profesora podejmowanych, ale nie jestem do tego upoważniona. O jednej mogę wspomnieć, chociaż to jedna z drobniejszych.

W trosce o upamiętnienie bestialskiego mordu na Polakach dokonanego przez Niemców i Litwinów w Po-narach w latach 1941-44, a uparcie w Polsce i na świecie przemilczanego, została odsłonięta w listopadzie 2010 roku w Bazylice św. Krzyża w Warszawie, ufundowana przez Profesora, tablica pamiątkowa. Szkoda, że po śmierci inicjatorki – Heleny Pasierbskiej, Prezesa Stowa-rzyszenia Rodzina Ponarska, żołnierza AK, sanitariuszki akcji Ostra Brama, więźniarki na Łukiszkach, która cu-dem uniknęła śmierci w lesie ponarskim, czyli – drugim Katyniu.

Kazimierz Węgrzyn po nagłej śmierci Heleny Pa-sierbskiej, w marcu 2010 roku napisał:

Czy jeszcze potrafimy Polskę kochać tak jak Ty? Pani Heleno! Niech Bóg czule Cię przytuli i Matka z Ostrej Bramy, która Cię chroniła w tamte dni na Łukiszkach od zdradzieckiej kuli pewnie już jesteś z Nimi… i niebo jak w Wilnie niebieskie ponad Wami… i wiosna się budzi… i Ksiądz Świrkowski wolny, bez drutu na rękach gdy Krzyż nad Wami czyni, już się tak nie trudzi Tyle spraw do omówienia… tyle się zmieniło… Wilno już nie jest polskie… historia jak rana… trzeba wspólnej modlitwy za tych co zostali by mogli rozprostować skrwawione kolana… […] Kazimierz Węgrzyn rejestruje naszą tragiczną sytu-

ację, jednak nie pozostawia bez wskazań i nadziei: Masz prawo do godności… masz prawo do buntu do męstwa i odwagi… Ojczyzny i Wiary ten, który Boga nie uznał za Pana nie będzie nam wyznaczał przykazań i miary […] Żyj zatem w Ojczyźnie z podniesioną głową tak jak nasi Przodkowie z nieugiętą wiarą

przez kurz bitewny, przez zasieki kłamstwa Bóg Honor i Ojczyzna przecież Twoją miarą […] Dość okradania naszego Narodu z naszej pamięci i naszego trudu nam pospolite potrzebne ruszenie co będzie miarą dla polskiego cudu!

/Z Psałterza Narodu Polskiego/

Myślę, że każdy wrażliwy na piękno poezji, po za-znajomieniu się ze strofami naszego Wieszcza, może bez sprzeciwu zgodzić się na przyjęcie choroby, której nosicielem jest Węgrzyn – choroby na Polskę.

Bohdan Urbankowski tytuł „Chory na Polskę” ujął w cudzysłów, pisząc, że tak określił Węgrzyna jeden ze śląskich krytyków, a określenie to miało być prześmiew-cze (widać, krytyk z obcego narodu – B.W.) Urbankowski podkreśla, że wbrew krytykowi określenie jest komple-mentem, takim, jaki rzadko któremu twórcy można po-wiedzieć. Kryje się w nim uznanie dla odrębności Poety na tle tego, co dzisiaj jest modne i co „nosi się”, nie w Europie, a wśród Polaków Europę małpujących. W przeciwieństwie do wypaczonej polskości, niektórych polskich obywateli, obywatel każdego innego kraju, nie tylko europejskiego, pielęgnuje patriotyzm.

„Europejczycy” z polskim obywatelstwem, podatni na propagandę antypolską, otwarci na kosmopolityzm – zaproponujcie postawę antypatriotyczną Żydom, Niem-com, Anglikom! Przekonacie się, jak miałkie są wasze wnętrza, a z wnętrzem związane – miałkie myślenie!

Zasiedlającym Polskę „Europejczykom” przekaźni-kami wszczepiono slogan – „zapyziała Polska”. Odpo-wiedź jest jedna: zapyziałe wnętrze widzi to i tak, co tre-serzy myślenia i poprawności politycznej, właścicielowi wnętrza, widzieć i oceniać każą! Pojechał „Europejczyk” do Paryża, do Londynu i … on już z polskością nie ma nic wspólnego, on jest „elyta” międzynarodowa!

Cudze chwalą, swego nie znają. O tyle może być „swoje” – jeżeli nadaje się do przehandlowania.

Daria Węgrzyn-Welc, Córka Wieszcza, w tekście wprowadzającym do zbioru wierszy Poety pt. Psy, błoto i karawana pisze:

O tym, że polski romantyzm, polskie szaleństwo, powinno

się kochać, niech nam przypomina serce Chopina, które nie Paryż wybrało, ale Warszawę i powróciło do tej, z której zawsze był dumny, i którą kochał najbardziej – do Polski.

Muszę wrócić do artykułu Urbanowskiego, który jest syntetycznym opisem twórczości Węgrzyna. Autor dzieli utwory Poety na:

– Wiersze pomniki, których patronami są Słowacki, Mickiewicz, Krasiński, Norwid, Wyspiański, Lechoń i Wie-rzyński, ale też Matejko i Szopen. Urbankowski podkre-śla, że P o e t a p r z y p o m i n a w i e l k i e w z o r c e , b y u z m y s ł o w i ć w s p ó ł c z e s n y m i c h m a -ł o ś ć .

– Wiersze drogowskazy – czasów nam bliskich: o Oświęcimiu, Katyniu, Ponarach (dop. B.W.), o stanie wojennym, o pułkowniku Kuklińskim, o Czeczenii.

– Wiersze ostrzeżenia. Poeta Chory na Polskę widzi ludzi chorych na brak Polski, na niedobór wartości, na a t r o f i ę t o ż s a m o ś c i . Jego wiersze to pigułki z wartościami, małe dawki kultury polskiej, czasem – bolesne zastrzyki. Tym, którzy mają szansę wyzdrowieć – pomogą, innych tylko zabolą (żeby przynajmniej – ty-le!), a innych ani nie uzdrowią, ani nie zabolą. To ci, któ-rzy wchłaniają ekranowe obrazki, czytają internetowe

Page 95: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 93

POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMIENIA – LISTY – APELE

zdawkowe treści formułowane obrazkowym językiem (podkreślenia B.W.)

Ksiądz prof. dr hab. Jerzy Bajda do tomu wierszy Węgrzyna wydanego w roku 2008 pt. Psałterz Narodu Polskiego napisał Odezwę do Narodu. Pozwolę sobie zacytować jej dłuższe fragmenty, prosząc P.T. Czytelnika o zapoznanie się z całością.

Od dnia, kiedy rozpoczęła się II wojna światowa […] za-

stanawiający jest s y s t e m a t y c z n y w y s i ł e k n i e -p r z y j a c i ó ł zmierzający nie tylko do biologicznego wynisz-czenie Narodu polskiego, ale także do pozbawienia go wszel-kiej moralnej siły, która pozwoliłaby Narodowi na rozwijanie swego życia w oparciu o tysiącletnią tradycję kulturową i chrze-ścijańską tożsamość […]. Pod tym względem nie było znacznej różnicy między ideologią komunistyczną i hitlerowską: obydwie filozofie, które wsączano w świadomość Narodu, miały swe korzenie socjalistyczne, a poprzez Marksa i Lenina tkwiły ko-rzeniami w satanizmie […].

Po pokonaniu Niemiec, w zamiarach Stalina leżała osta-teczna likwidacja Państwa Polskiego […] p r z e z l u d z i , k t ó r z y n i g d y n i e b y l i P o l a k a m i , w rządzie okupa-cyjnym jedynie udawali Polaków, postanowili zmienić duszę i sumienie Polaków.

W t y m t r u d n y m o k r e s i e m i e l i ś m y d z i e l -n y c h k a p ł a n ó w i b i s k u p ó w .

Nadszedł rok 1980, szybko, nadzieje rozbudzone zostały unicestwione […].

Żeby Polaków jeszcze bardziej poniżyć i zdemoralizować – zaproponowano kompromis: zakończono rzekomo stan wo-jenny, lecz narzucono Polsce rząd złożony z tych samych agentów i zdrajców, tylko ubrany w szaty pseudodemokratów. Wielu uwierzyło w „dobrą wolę” dawnych katów i okupantów, którzy mogą pod osłoną „prawa” okradać i okłamywać Polskę.

Za pozorami demokracji działali ci sami ludzie, dla których Marks i Lenin byli najwyższymi autorytetami. Staremu potwo-rowi zrodzonemu przez Marksa i jego towarzyszy próbowano doprawić „ludzką twarz”, ale, jak zapewnił Herbert, „potwór będzie miał zawsze twarz potwora”.

K o l e j n e p a r t i e o b e j m u j ą c e w ł a d z ę b y ł y t y l k o f a s a d a m i , z a k t ó r y m i d z i a ł a ł y t e s a -m e u k r y t e s i ł y s t e r o w a n e p r z e z t y c h s a -m y c h d y r y g e n t ó w z M o s k w y .

Bez względu na ugrupowanie polityczne od 1989 roku, zawsze rządzili dokładnie ci sami komuniści, agenci i najemnicy obcego wywiadu dla których Polska była [i jest – B.W.] prywat-nym folwarkiem w stanie bankructwa, dlatego można ją rozkra-dać i sprzedawać na wszystkie strony.

A l e , b o d a j n a j b a r d z i e j z g u b n y m a s p e k -t e m p o l i t y k i t y c h l a t j e s t t o , ż e p s e u d o p o l -s k i e r z ą d y p o t r a f i ą o b ł u d n i e u d a w a ć w s p ó ł p r a c ę z K o ś c i o ł e m , o b i e c u j ą c o b o -p ó l n e k o r z y ś c i , a c h o d z i o t o , a b y z e -p c h n ą ć K o ś c i ó ł n a m a r g i n e s ż y c i a s p o -ł e c z n e g o , a z a r a z e m o d e b r a ć m u j e g o m o -r a l n y a u t o r y t e t . O d p o c z ą t k u p r ó b o w a n o n i e j a k o j a w n i e p o k a z a ć s p o ł e c z e ń s t w u , ż e K o ś c i ó ł w ł a ś c i w i e b e z o p o r u p o p i e r a k o -m u n i s t ó w , m a s o n ó w i r ó ż n e j m a ś c i a t e -i s t ó w , p o n i e w a ż z a l e ż y m u t y l k o n a w ł a -s n y c h k o r z y ś c i a c h [ … ] .

W t y m k o n t e k ś c i e m o ż e m y l e p i e j z r o -z u m i e ć z m a s o w a n y a t a k m e d i a l n y i p o l i -t y c z n y n a A r c y b i s k u p a w a r s z a w s k i e g o K s . S t a n i s ł a w a W i e l g u s a w y m u s z a j ą c y n a n i m r e z y g n a c j ę z o b j ę c i a s t o l i c y b i s k u p i e j ( r o k 2 0 0 7 ) . C i e m n e s i ł y p o l i t y c z n e l ę k a ł y s i ę t e g o B i s k u p a , k t ó r y o d w a ż n i e g ł o s i ł p r a w -d ę n a t e m a t d u c h o w e g o s t a n u w s p ó ł c z e -s n e j c y w i l i z a c j i . [ … ]

Nasze „wejście do Europy”, zaaranżowane przez komuni-stów, okazało się pułapką dla Polski [wielu Polaków było o tym przekonanych – B.W.], która wciąż nie potrafiła być sobą i nie

miała własnego głosu, gdyż została wtłoczona w fałszywe for-my polityczne, nie wyrażające jej suwerenności.

Jest czymś tragicznym, że nikt, kto jest do tego po-

wołany, nie wykazał należytego zrozumienia dla ko-niecznej obrony sprawy polskiej – niepodległości i suwe-renności Narodu! NIKT!

Kończąc odezwę i ocenę naszej dramatycznej sytu-acji, Ksiądz Profesor pisze:

Nie możemy się łudzić – jesteśmy świadkami spisku prze-

ciw katolickiej Polsce, opartego na zwietrzałej filozofii oświece-niowej, która prowadzi prostą drogą do ubóstwienia państwa i równocześnie d o z n i s z c z e n i a a u t e n t y c z n i e l u d z k i e j c y w i l i z a c j i . Musimy sobie powiedzieć, że nie możemy się poddawać presji ze strony tak zwanej „konieczno-ści historycznej”. Chrystus jest ponad historią (podkreślenia B.W.)

Odezwę tę, wzmocnioną dramatyczną wymową po-

ezji Kazimierza Józefa Węgrzyna, kieruję do wszystkich Polaków, którzy zachowali jeszcze sumienie i poczucie polskości. W tym miejscu należy zacytować Poetę: Jeżeli Bóg Cię nie dotknie łaską zrozumienia zostaniesz barbarzyńcą w samym środku świata […] Bo znowu nas sprzedali – otwórz Polsko oczy! Twoją tarczą jest wiara, godność i sumienie nie daj się prowadzić na unijnej smyczy przerwij to chorobliwe i straszne milczenie Otwórz Polsko oczy! Podnieś w górę głowę niech domu nam nie buduje zdrajca oraz wróg nie w salonach się rozstrzyga twa przyszłość reduty Ojczyzny strzegą Krzyż..! i Bóg..! […] Jesteśmy, jeszcze ciągle, tym samym Narodem, który rodził Świętych, który zmieniał dzieje zostaliśmy wpisani w jego trudne losy tylko Bóg może zwrócić nam Bracia nadzieję […] O t a k … t o g o r z k a p r a w d a i t o t r u d n a w i a r a k i e d y s w o i c i ę z d r a d z ą i z r a n i ą m i l c z e n i e m a l e t a k a j e s t d r o g a G o d n o ś c i i D u m y P r a w d y i W o l n o ś c i c o z w i e s i ę S u m i e n i e ! [ … ] Z ł o d z i e j b ę d z i e z ł o d z i e j e m , z d r a j c a b ę d z i e z d r a j c ą , ] J u d a s z b ę d z i e s i ę s z a r p a ł z e s z n u r e m s u -m i e n i a ] p ó ł p r a w d a b ę d z i e z a w s z e n i c z y m b r u d n e r ę c e ] z a c i s k a n a n a s z y i w i m i ę z n i e w o l e n i a [ … ] N i e w i e r z ę w o b ł u d ę w r o g ó w i f a ł s z d y p l o -m a c j i ] s ł o w a f a r y z e u s z y p r z y o k r ą g ł y c h s t o ł a c h , n a m n i e k o m p r o m i s ó w z g n i ł y c h d z i ś p o -t r z e b a ] n a s d z i s i a j P o l s k a r o z p a c z l i w i e w o ł a ! /Z przygotowanego do publikacji zbioru Kocham Ciebie Polsko/

(podkreślenia B.W.) Kazimierz Józef Węgrzyn za swoje credo poetyckie

przyjął dewizę: Nie będzie UB-ek, czy konfident bawił się moim polskim losem tchórze niech milczą i spiskują ja będę mówił pełnym głosem.

Page 96: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  94  

POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMIENIA – LISTY – APELE

Ksiądz prof. Czesław Bartnik tak charakteryzuje

twórczość Poety: W twórczości Mistrza dostrzegamy ciągle, w najlepszym

wydaniu echa „chrystologii Polski”, idących gdzieś od Wiesz-czów narodowych, dziś już nie tylko Adama Mickiewicza, Juliu-sza Słowackiego, Zygmunta Krasińskiego, Cypriana Norwida, czy nawet „Polski Chrystusowej” Ludwika Królikowskiego lub „Polski niezhańbionej” Artura Górskiego, ale także od ducha Prymasa Stefana Wyszyńskiego i ostatnio Jana Pawła II. Jest to więc wejście głębokie w duchu całej Pieśni Polskiej czy Mszy Dziejów Polski w stylu Norwidowskim. Być może, jest coś z Boskiej komedii Dantego w odniesieniu do naszej Ojczyzny. Jest to wejście w głębsze pokłady Rzeczypospolitej Polskiej: Osobowość Polski, Rozum Polski, Serce Polskie, w tętno Życia polskiego, w pracę polską, w zdarzenia polskie, w bóle i tęskno-ty polskie. P ł y n ą o n e p r z e z c a ł e d z i e j e i p r z e z n a s z e ś w i a t y o s o b o w e [ … ] . D z i e j e n a s z e w ś w i e t l e C h r y s t u s a s ą j a k r o d z e n i e i d z i e -d z i c z e n i e P o e z j i i s t n i e n i a , j a k E s e n c j a H i s t o r i i , j a k p i ę k n o i d r a m a t k a ż d e j o s o b y P o l a k a (podkreślenia B.W.)

Stanisław Krajski – pisarz, tak ocenia twórczość

Chorego na Polskę: Jeden z współczesnych polskich poetów, być może naj-

większy wśród współczesnych polskich poetów, jest Kazimierz Józef Węgrzyn. Pisze wiersze od lat, publikuje je od ponad ćwierćwiecza. W dorobku ma już kilkadziesiąt tomików. Wiele jego utworów ma rys katolicki. Wiele poświęconych jest wprost Bogu, czy Jego Matce […]. W jego twórczości żywa jest rów-nież obecność Polski i polskości, miłość Ojczyzny, zatroskanie o jej los.

Poezja Węgrzyna towarzyszy wszystkim wydarzeniom w naszej najnowszej historii, stanowi swoisty pacierz w Ojczy-znę.

„Poetą Bólu” nazywa Kazimierza Węgrzyna Józef

Dudkiewicz, pisarz-filozof, i daje odpowiedź na pytanie postawione przez Artura Górskiego w książce o Mickie-wiczu pt. Monsalwat:

Jaką głowę posiada ów stwór zwany narodem, którego

serce jest jaskinią Danielową? Górski odpowiada: „On śpi, ale serce jego czuwa i ma sny”. Jednemu z tych snów, dzisiaj, na imię Kazimierz Józef Węgrzyn, poeta, o niesłychanym słuchu sumienia, ostrym poczuciu odpowiedzialności, właściwym natu-rom etycznym.

Ból bywa dobrym wychowawcą. Przez patriotyczny ból do-chodzimy do przenikania zła w duszy ludzkiej. Instynktom i uczuciom narodowym ból daje podstawę do przemyśleń i działań. C z a s b e z p r z e m y ś l e ń p r o w a d z ą c y c h d o z r o z u m i e n i a o t a c z a j ą c e j r z e c z y w i s t o -ś c i , t o s t r a c o n a ł a s k a ! (podkreślenia B.W.)

Chciałoby się wołać – Polacy spróbujcie odłączyć

medialną kroplówkę dozującą propagandę, porzućcie mentalność plakatową i konsumpcję miałkich tekstów, podejmijcie trud samodzielnego myślenia. Przy odważ-nym podjęciu takiej możliwości – pomocą niech będzie poezja Kazimierza Węgrzyna!

Nie mogę pominąć opinii przedstawiciela naszej Po-lonii, Piotra Zabielskiego z Vancouver (Kanada), który napisał do Wieszcza:

Spotkanie z Panem na falach Radia Maryja w rocznico-

wym dniu przerwania ziemskiej pielgrzymki Prymasa Tysiącle-cia, było tak dla nas, jak i dla wielu Polaków mieszkających na Obczyźnie, głębokim przeżyciem patriotycznym. To w Pana poezji, to w tej i takiej poezji, bije gorące serce Polski, które

potrafi odnowić zgniłe, spróchniałe strzechy ludzkich umysłów. Niech więc rozbrzmiewają Pana słowa mocniej niż kazania tysiąca skrępowanych strachem duchownych.

Jestem przekonany, że jest Pan w gronie najwspanial-szych wzorów narodowych oddanych Bogu, Polakom, Ojczyź-nie.

Czy głosy Duchownych są skrępowane? Uważam,

że to nie skrępowanie strachem, ale przejęcie się propa-gandowym hasłem: „Kościół nie może mieszać się do polityki”, dokładnie: „Duchowni nie mogą mieszać się do polityki”. Hasła te głoszą ci, którzy wiedzą, że w całym okresie naszej tragicznej historii, kiedy byliśmy pozba-wiani państwowości, przetrwaliśmy jako Naród – tylko dzięki katolickiemu Duchowieństwu i świeckiej prawdzi-wej inteligencji. Dlatego od roku 1945 – nieustanny atak na obydwa stany.

O politycznym zaangażowaniu Duchowieństwa w ca-łej polskiej historii można pisać tomy i wymieniać głośne nazwiska. Nie mogę nie zacytować słów Księdza Piotra Skargi5 z drugiego kazania sejmowego O miłości ku Oj-czyźnie (wydanie z roku 1857, w oryginalnej pisowni):

[…], a która jest pierwsza i zasłużeńsza matka, jako Oj-

czyzna, od której imię macie i wszystko, co macie, od niej jest, która gniazdem jest matek wszystkich i komorą dóbr waszych wszystkich. Ona wam wiary świętej katolickiej dochowała i Chrystusa, zbawienie wasze i Jego Ewangieliej dotrzymała. Ona od fałszywych nauk i jadów heretyckich obroniła. Ona Husa przed stem kilkadziesiąt lat swemi kaptury i konfederacy-ami jego przeklęte kacerstwo odpłoszyła. Do tego czasu kapła-ny wam i biskupy daje, przy których przystęp do łaski bożej i o b r o n y o d w s z y s t k i c h n i e p r z y j a c i ó ł m a c i e (podkreślenia B.W.).

Ona się dzisiejszych złych wieków srogim heretykom odejmuje i wilki te jadowite, jako może od was odgania, i stara się, obyście nie byli bez kapłana, bez ołtarza, bez nauki – jako się to innym narodom przydało, którzy tak dobrej i czułej matki nie mieli.

Kazimierz J. Turowski we wstępie do Kazań między innymi napisał:

Przezacny Kapłan dając nauki Narodowi, a dawał je także

królom, mówił nie tylko z Chrześcijańskiej miłości, lecz, oraz, z najmędrszego obywatelstwa – strofowania i przestrogi przynosił […]. Obok doskonałego Kapłana znać w nim było ciągle patrio-tę, zaciągającego wszystko do Polski, i zawżdy ku rzeczom ojczystym obróconego. Obmyślał o ratowaniu dusz ludzkich od sideł piekła; lecz także o ratowaniu Polski od zasadzek Turka i innych, gorliwie walczył przeciwko sektom, które naprowadza-ją do Kraju ze wszystkiego świata bluźniercy i przeszkadzają czynić dobrych dla Polski obywateli.

W roku 1911, kiedy Polska była pod zaborami, wy-

dane zostało słynne dzieło Heleny Rzepeckiej Ojczyzna w piśmie i pomnikach, opatrzone dużo mówiącą, wzru-szającą dedykacją:

Temu, który szczytnym przykładem krzepi do wytrwania i wiedzie ku odrodzeniu Czcigodnemu Księdzu Biskupowi Doktorowi Władysławowi Bandurskiemu pracę tę poświęca autorka. Kto interesuje się historią Polski, wie jakie treści za-

wdzięczamy Księdzu Biskupowi np. w Czem Wyspiański dla Polski, Ducha nie gaście, jakie głosił kazania, jaką działalność prowadził – ku odrodzeniu! Byliśmy pod za-borami! Ksiądz Biskup nie pytał o pozwolenie. Nastawał w porę i nie w porę. Dziś mógłby być potraktowany po-dobnie jak Ks. Abp. Stanisław Wielgus!

Page 97: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 95

POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMIENIA – LISTY – APELE

Przez cały okres naszej historii dla wszystkich było oczywiste (nigdy dla okupantów), że polityka, jak każda dziedzina działalności człowieka, musi podlegać ocenie moralnej, a nie kto inny, ale osoby duchowne są do tego powołane.

Niedawno pewnemu panu pomyliła się hierarchia, żeby był to pan do Kościoła niechodzący, ale odwrotnie, to znaczy, jest dowożony! Uznał, że to on jest upoważ-niony do oceny kazania i karcenia Kapłana. Rozumiem, patriotyczna treść tak zdenerwowała, że wyłączyła moż-liwość nawet praktycznego rozumowania (nie kompromi-tować się!).

Jeżeli dziś władający politycy uważają, że Duchowni „nie mają prawa mieszać się do polityki”, dlaczego nie kwestionują prawa osób duchownych do uczestniczenia w wyborach? Dysponowanie prawem wyborczym, bez względu na to, czy wrzuca się kartkę do urny, czy pozo-staje w domu – jest czynem politycznym, w/g propagan-dowej nomenklatury – „mieszaniem się do polityki”.

N i e r o z u m i e m ! S L D – u g r u p o w a n i e w y w o d z ą c e s i ę w p r o s t e j l i n i i z k o m u n i -s t y c z n e j p a r t i i r o z w i ą z a n e j w 1 9 8 9 r o -k u , ż e z k o m u n i s t y c z n e j P Z P R , św i a d -c z y o t y m p l e j a d a n a z w i s k , m o ż e m i e -s z a ć s i ę d o p o l s k i e j p o l i t y k i o k r e s u „ t r a n s f o r m a c j i ” , n i e w s p o m i n a j ą c l a t m i n i o n y c h , a p o l s c y D u c h o w n i – n i e ? D u c h o w n i , t o w e d ł u g g ł o s z ą c y c h p o s t u -l a t „ n i e m i e s z a n i a s i ę d o p o l i t y k i ” – n i e o b y w a t e l e P o l s k i e g o P a ń s t w a ? J a r u z e l -s k i z K i s z c z a k i e m – m o g ą b y ć p o l i t y c z -n i e a k t y w n i , a D u c h o w n i – n i e ? D l a c z e -g o ? ? ?

Ja jestem przekonana, że na pewno do polityki nie mogą mieszać się lekarze. Uzasadnienie przekonania: psychiatra na stanowisku ministra Obrony Narodowej. Jakiej obrony? W krótkich odstępach czasu uśmiercone, w większości, dowództwo (zdarzenie jedyne w historii świata), armia w liczbie, która może zmieścić się na sta-dionie, oczywiście, tak, tak, na dużym stadionie! Sprzęt wojskowy – muzealny! Ministerstwo obrony przed kra-snoludkami? Tego psychiatra nie uleczy, jak widać, wręcz przeciwnie!

Kilka pytań, które nurtują mnie od dawna! – Występujący w telewizji, dyżurni duchowni, stale ci

sami, pod sztandarowym przewodnictwem bpa Pieronka, zapraszani są do komentowania prognoz meteorologicz-nych, czy kwestii politycznych? Wobec tego – można, czy „nie można mieszać się, osobom duchownym, do polityki”?

– abp Tadeusz Gocłowski – uwielbiany przez poli-tyczny establishment za udział w obradach stołu okrą-głego (mebla – bez początku i bez końca – nic się nie skończyło, nic się nie zaczęło!); za magdalenkowe usta-lenia (!), w towarzystwie Jaruzelskiego, Kiszczaka, Ra-

kowskiego, Wałęsy, Geremka, Mazowieckiego – to było, czy nie, mieszaniem się hierarchy do polityki? Można, czy „nie można”?

– Z czego wyprowadzone zostało określenie „Kościół toruński”, „Kościół łagiewnicki”?

– W roku 2010, przed wyborami, z ambony w lubel-skiej Katedrze zachęcano do głosowania – bez trudu można było zorientować się, na które ugrupowanie! Do-datkowo apelowano o wyrozumiałość dla rządu. Można, czy „ nie można”?

– Niedawno bp Orszulik odznaczony został, w dobo-rowym towarzystwie, przez B. Komorowskiego wysokim odznaczeniem – za zasługi dla Kościoła? Czy – dla po-prawności politycznej? Można biskupowi zajmować się, oficjalnie, polityką, czy „nie można”?

Jeszcze mam kilka pytań, ale na tym skończę. Bogusław Morka, w wykonywanej pieśni Ojczyzna,

przekazuje bolesny wyrzut: […] Ojczyzno ma! Zagubiłaś przykazań ślad, Zamiast zalet – Ty uczysz się wad I już nie wiesz co dobro, co jest zło. Ojczyzno ma! Czy za mało Ci było krwi? I tak wiele łez wylanych? I już nie wiem – czy jeszcze jest? Czyś snem już zapomnianym? Nawet prorok kapłan, dziś, zagubieni i swoich dróg nie znają! Czy to wszystko może się śni? Czy obcy film znów grają?

/Płyta CD. Wydawnictwo Muzyczne Caritas Wojskowej, 2006/

Kazimierz Józef Węgrzyn woła: Obudź się Polsko! Gdzie Twa duma?

/Tytuł zbioru utworów Poety/ ____________________________ Literatura: 1. B. Urbankowski, Chory na Polskę, „Nasza Polska” nr 51/52, 17-31 XII 2002. 2. W.J. Korab-Karpowicz, Historia filozofii politycznej, Wydawnictwo Marek Derewiecki, Kęty 2010. 3. F. S. Krysiak, Z dni grozy we Lwowie (1-22 listopada 1918 roku), Kartki z pamiętnika, świadectwa – dowody – dokumenty, Wstęp dr Dariusz Ratajczak, Dextra, Rzeszów, Rybnik, 2002. 4. Sławomir Cenckiewicz, Rekonstrukcja polskości, „Nasz Dziennik”, 31 stycznia 2011. 5. Ks. Piotr Skarga, Kazania Sejmowe, także wezwanie do pokuty Obywatelów Korony Polskiej, Wydanie Kazimierza Józefa Turowskiego, Nakład Wydawnictwa Biblioteki Polskiej, Kraków 1857. 6. Helena Rzepecka, Ojczyzna w piśmie i pomnikach, Ilustrowane dzieje piśmiennictwa polskiego, tom I-II, Nakładem Polsko-Katolickiej Księgarni w Poznaniu, Skład Główny w Warszawie, 1911. Kazimierz Józef Węgrzyn – adres mailowy: [email protected]

Tadeusz Gerstenkorn

„ARSENAŁ” MA JUŻ WIELOLETNIĄ TRADYCJĘ Zaczęło się od zorganizowania w 1998 r. przez 44.

Łódzką Drużynę Harcerską „Człapy” wraz z macierzystą szkołą XXIX LO, noszące wspólne imię hm. Janka Bytna-ra „Rudego”, konkursu pod przewodnią ideą „Arsenał” w celu popularyzacji wiedzy wśród młodzieży i pokolenia Polaków, których postawie, walce i ofiarności zawdzię-

czamy wolną Rzeczpospolitą. W roku 1998/99 zainicjo-wano „Arsenał Braterstwa”. Nazwa „Arsenał” przypomi-nała słynną akcję Szarych Szeregów w czasie okupacji Warszawy pod Arsenałem. Hasło „Braterstwo” miało przypominać o pierwszym ze wspaniałych ideałów har-cerskich wymienionych przez Aleksandra Kamińskiego

Page 98: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  96  

POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMIENIA – LISTY – APELE

w gawędzie – wstępie do Kamieni na szaniec. Jak wia-domo, arsenał to magazyn broni, a w nim braterstwo to broń najpotężniejsza. Ten konkurs miał dwa etapy, a w pierwszym dwie kategorie: prace plastyczne nawiązujące dowolnie do Kamieni na szaniec i prace pisemne na je-den z podanych tematów, np.: „Czy chciałbyś mieć takich przyjaciół jak Rudy, Alek, Zośka i dlaczego?”. W drugim etapie był konkurs wiedzy o Szarych Szeregach i bohate-rach książki „Kamyka”.

W następnym roku szkolnym pojawił się „Arsenał Służby”. Celem tej drugiej edycji było wyzwolenie w mło-dzieży gotowości do służenia innym, niesienia pomocy tam, gdzie jest ona potrzebna. Przewidziano trzy katego-rie Konkursu. W pierwszej honorowano pracę przez co najmniej pół roku na rzecz bliźniego. Inspiracją była myśl Aleksandra Kamińskiego: „Życie tylko wtedy jest coś warte i tylko wtedy daje radość, kiedy jest Służbą”. Wielu uczestników konkursu kontynuowało podjętą pracę poza obowiązujące pół roku. W drugiej kategorii Konkursu były nagradzane prace pisemne na temat współczesnego rozumienia Służby dla Ojczyzny. Trzecią kategorię sta-nowił turniej wiedzy o Szarych Szeregach, Armii Krajowej i bohaterach Kamieni na szaniec.

W trzecie tysiąclecie, w rok szkolny 2000/01, wkro-czono z „Arsenałem Pamięci”. Ideą przewodnią był cytat z III części Dziadów Adama Mickiewicza: „Jeśli zapomnę o Nich, Ty, Boże na niebie, zapomnij o mnie”. W ulotce, będącej zaproszeniem do udziału w Konkursie, wysła-nym do wszystkich szkół ponadpodstawowych i drużyn harcerskich, można było przeczytać:

Historia i kultura Narodu to ludzie, przedmioty i miejsca.

Ludzie odchodzą. Zostaje po nich PAMIĘĆ. Zostają przedmio-ty… bezcenne pamiątki narodowej tradycji… Nie pozwólmy na unicestwienie istniejących jeszcze śladów historii. To na nich opiera się nasz DOM – OJCZYZNA.

Żyją wśród nas bohaterowie wydarzeń czasów wojny i po-wojennych – żołnierze, więźniowie obozów koncentracyjnych i jenieckich, więźniowie stalinowskich łagrów, sybiracy, ofiary politycznych represji. Istnieją jeszcze niezatarte ślady naszej historii i kultury odchodzącego XX wieku – miejsca wydarzeń, ślady na murach, domy, dokumenty, fotografie, drobne przed-mioty, kapliczki, zagubione w lasach opuszczone i zapomniane mogiły.

Pierwszy „Arsenał Pamięci” miał zasięg tylko łódzki,

ale mógł się pochwalić ogromnym sukcesem. Uczniowie przynieśli na wystawę udostępnione przez rodziny cenne pamiątki rodzinne, które ukazały oglądającym wielką historię polskiego narodu tworzoną przez bliskie im oso-by, często znane również z podręczników lub mediów.

Wyniki i dorobek kilku edycji „Arsenału” zachęciły do kontynuacji dzieła, już nawet jako akcja ogólnopolska pod niezmienionym hasłem. Od tej pory konkurs składa się z dwóch części, które obejmują następujące zadania:

Część I: a) przedstawienie nie publikowanych do-tychczas relacji żyjących jeszcze świadków wydarzeń i akcji; dramatyczne opowieści z życia osób lub rodzin, spisane lub nagrane, opatrzone zdjęciami i notką biogra-ficzną, b) albumy ze zdjęciami wykonanymi przez uczestników konkursu w miejscach ważnych wydarzeń, związanych z ludźmi tamtych dni, wartych ocalenia i utrwalenia także przez szczegółowy opis, c) zbiór pa-miątek lub fotografie ze szczegółowym opisem.

Część II: Praca pisemna, obejmująca własne reflek-sje z wykonanego zadania, uzasadnienie pragnienia zachowania i zgromadzenia w ARSENALE PAMIĘCI zebranych przez siebie materiałów narodowej historii.

Z każdym rokiem powiększa się liczba uczestników

spoza Łodzi. Od VI edycji Konkursu, tj. od 2006/07 r. do konkursu udało się nawet zachęcić młodzież spoza Pol-ski. Każdy uczestnik Konkursu, który spełni jego wyma-gania, staje się jego laureatem. Na 13 edycji, w tym 10 ogólnopolskich, jest 2.366 laureatów.

Przykre jest, że na konkretne (finansowe) wsparcie ze strony władz oświatowych i zainteresowanie mediów przez wiele lat trudno było liczyć. Przez 13 lat istnienia „Arsenału” prasa łódzka ani jednym słowem nie wspo-mniała o największym tego typu w skali kraju przedsię-wzięciu mimo zaproszeń i przekazywania materiałów informacyjnych. Jedynie TVP Łódź i Polskie Radio Łódź co roku informuje na swych antenach o kolejnych edy-cjach „Arsenału Pamięci”. W roku 2010 Konkurs został włączony do programu obchodów 100-lecia Harcerstwa i dzięki temu zyskał znaczącą pomoc ze strony Wydziału Edukacji Urzędu Miasta Łodzi.

Konkurs nie daje młodzieży żadnych profitów. Nie ułatwia wstępu do szkół i nie oferuje bardzo cennych nagród, a jednak wspaniałych prac jest coraz więcej. Szczególną rolę od początku Konkursu odgrywa Hono-rowa Druhna 44 ŁDH, niestrudzona propagatorka NARODOWYCH TRADYCJI, Mistrzyni Mowy Polskiej – Barbara Wachowicz, czytelniczka wszystkich prac kon-kursowych, nawiązująca w swej gawędzie do prac wielu uczestników Konkursu. Fragmenty wielu prac młodych laureatów „Arsenału Pamięci” Barbara Wachowicz za-mieściła w początkach III tomu swej Wiernej Rzeki Har-cerstwa - Rudy, Alek, Zośka. Należy także podać, że spiritus movens Konkursu Krzysztof Jakubiec ma też tytuł Mistrza Mowy Polskiej Vox Populi 2009. Arsenał ma swo-ją stronę internetową: www.arsenalpamieci.com.

18 marca odbędzie się tradycyjne spotkanie uczest-ników Konkursu w pięknej Sali Muzeum Miasta Łodzi. Gośćmi spotkania są zwykle zasłużeni i znamienici lu-dzie. Byli tu: Maria Sienkiewicz, wnuczka pierwszego polskiego Noblisty, prezentując piękny monodram Mój Dziad Henryk, Wiktor Matulewicz „Luxor”, żołnierz Har-cerskiego Batalionu Armii Krajowej „Zośka”, łowiccy har-cerze Szarych Szeregów, uczestnicy „Małego Arsenału”, akcji uwolnienia 8 marca 1945 r. z więzienia NKWD w Łowiczu harcerza Zbyszka Fereta „Cyfry” i 80 innych więźniów politycznych, August Kowalczyk, znakomity aktor, więzień obozu Auschwitz nr 6803, bohater udanej ucieczki z obozu.

Organizatorzy Konkursu pragnęliby opublikować w formie książkowej wiele znakomitych prac harcerskich. Potrzebny jest jednak do realizacji tego zamierzenia sponsor (darczyńca, jak to pięknie określa p. Barbara Wachowicz). Może się w Polsce takowy znajdzie. Miejmy nadzieję!

Artykuł opracowałem na podstawie materiałów dostarczo-

nych mi przez hm. Krzysztofa Jakubca, wieloletniego nauczy-ciela geografii XXIX LO, v-prezesa Oddziału Łódzkiego Stowa-rzyszenia Szarych Szeregów, gawędziarza i popularyzatora wiedzy o historii ZHP.

Page 99: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 97

POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMIENIA – LISTY – APELE

Ewa Michałowska-Walkiewicz

ZAŚLUBINY POLSKI Z MORZEM Tam gdzie my jesteśmy, tam jest wolny kraj… Józef Haller urodził się w dniu 13 sierpnia 1873 roku,

w Jurczycach koło Krakowa. Był on trzecim z kolei dziec-kiem Henryka i Olgi z Treterów. Do dziewiątego roku życia wychowywał się mały Józef wraz z licznym rodzeń-stwem na wsi. Wielki wpływ na jego osobowość wywarła atmosfera głębokiej religijności, mająca miejsce w jego domu rodzinnym.

Uwidoczniło się to bardzo wyraźnie w całej jego późniejszej działalności. Oprócz służbie ojczyźnie odda-wał się on też służbie Bogu. Należał obok innych człon-ków rodziny do sodalicji mariańskiej oraz do tercjarstwa parafialnego. Oprócz religijności istotny wpływ na kształ-towanie jego osobowości wywarły patriotyczne tradycje rodzinne (ojciec brał udział w Powstaniu Styczniowym w 1863 roku, dziadek ze strony matki był kapitanem Woj-ska Polskiego w 1831 roku, czyli podczas Powstania Listopadowego).

W 1882 roku Hallerowie przenieśli się z Jurczyc do Lwowa. Tam Józef skierowany został do szkół z wiodą-cym niemieckim językiem nauczania. Znajomość tego języka była niezbędna, chciał się bowiem młody Haller poświęcić karierze wojskowej, a w armii austro-węgierskiej obowiązywał właśnie taki język. Edukacja wojskowa Hallera obejmowała naukę w niższej szkole realnej w Koszycach na Węgrzech, w elitarnej wyższej szkole realnej w Hranicach, do której uczęszczali także arcyksiążęta austriaccy, a także studia w Akademii Technicznej w Wiedniu na oddziale artylerii.

Po ukończeniu Akademii został mianowany na sto-pień podporucznika i rozpoczął 15-letni okres służby w wojsku austriackim. Ważnym wydarzeniem w życiu osobistym Hallera było zawarcie związku małżeńskiego z panną Aleksandrą Sala w 1903 roku. Jedynym dziec-kiem narodzonym z tego związku był syn Eryk, który przyszedł na świat w 1906 roku we Lwowie. W 1910 roku Haller podjął decyzję o wystąpieniu ze służby w armii austro-węgierskiej.

Decyzję swą motywował następująco: „osiągnąwszy stopień kapitana, nie mogąc się niczego więcej w artylerii austriackiej nauczyć, opuszczam ją, by w inny sposób służyć krajowi, aż do chwili, w której Ojczyzna mnie bę-dzie potrzebowała”. Wystąpienie z wojska nie osłabiło aktywności Hallera, zmieniło tylko pole jego działania. Podjął on pracę w ruchu spółdzielczym, gdzie osiągnął znaczne sukcesy. W 1912 roku objął stanowisko inspek-tora w Towarzystwie Kółek Rolniczych.

Józef Haller znany był także jako organizator ruchu skautowego na ziemiach polskich. Zadaniem jego było wychowanie młodzieży w duchu patriotycznym, aby była gotowa do poświęceń dla odbudowania Rzeczypospoli-tej. Ówczesna działalność Hallera koncentrowała się wokół militaryzacji „Sokoła” – organizacji mającej na celu podniesienie sprawności fizycznej przez popularyzowa-nie ćwiczeń gimnastycznych oraz przygotowanie mło-dzieży do walki zbrojnej o niepodległość Polski.

Haller od połowy 1912 roku prowadził intensywną pracę, pełniąc funkcję instruktora wojskowego. Zakładał drużyny sokole, organizował kursy żołnierskie, podoficer-skie i oficerskie. W czasie I wojny światowej Józef Haller walczył w legionach stworzonych przez Józefa Piłsud-skiego. W 1916 roku został dowódcą II Brygady Legio-

nów Polskich, z którą w lutym 1918 roku przebił się pod Rarańczą przez front austriacko-rosyjski i połączył z II Korpusem Polskim na Ukrainie.

W lipcu 1918 roku przybył Haller do Paryża. Działa-jący we Francji Komitet Narodowy Polski powierzył mu wówczas dowództwo Armii Polskiej we Francji (tzw. Błę-kitnej Armii). W kwietniu 1919 roku generał Józef Haller przybył na jej czele do kraju, aby wziąć udział w walce o suwerenność i niepodległość Polski. Dowodził kolejno frontami: galicyjskim, południowo-zachodnim i pomor-skim. Po raz pierwszy przybył na Pomorze w 1919 roku.

W pierwszych dniach października tegoż roku otrzymał dowództwo Frontu Pomorskiego, który został sformowany w celu przejęcia Pomorza przez Polskę. W Skierniewicach, gdzie znajdowała się siedziba frontu, Haller opracował plan zajęcia Pomorza. O planie tym tak pisał w wydanych w Londynie Pamiętnikach: „zostało więc uchwalone, że przejmowanie ziem pomorskich roz-pocznie się na południe od Torunia do Gniewkowa, z drugiej zaś strony od Mławy na Działdowo, Brodnicę, Grudziądz. W dniu 16 stycznia wmaszeruje 16 Dywizja Pomorska do Torunia”.

Wojsko pod dowództwem Hallera wmaszerowało nad Bałtyk. Wtedy to nastąpiło oficjalne objęcie powraca-jącego do Polski Pomorza. Uroczyste przejęcie wybrzeża morskiego i portu w Pucku miało miejsce dopiero 10 lutego1920 roku, po opuszczeniu Gdańska przez resztę wojsk niemieckich. Po faktycznym dołączeniu Pomorza do polskiej macierzy wojska Hallera zostały owacyjnie przyjęte przez ludność gdańską.

Uroczystość zaślubin Polski z morzem miała miejsce 10 lutego 1920 roku, w miejscowości Puck nad Bałty-kiem. Wiekopomny akt odbył się o godzinie 14.00. Gene-rał Haller wrzucił w morską toń platynowy pierścień oraz zamoczył w niej polską flagę narodową. Polska konnica wjechała uroczyście w fale Bałtyku, na znak przejęcia Pomorza. Akt zaślubin podpisał generał Haller, admirał Kazimierz Porębski, minister spraw wewnętrznych Stani-sław Wojciechowski.

Po dokonaniu aktu zaślubin z Bałtykiem powrócił Haller do Torunia i zamieszkał wraz z żoną i synem w małym domku położonym na placu obok kościoła gar-nizonowego. Za czasów niemieckich dom ten był znany jako leśniczówka. W Toruniu przebywał do marca 1920, do momentu likwidacji Frontu Pomorskiego. Podczas wojny polsko-sowieckiej, podczas której przełomową rolę odegrała bitwa warszawska, zwana „cudem nad Wisłą” (13-25 sierpnia 1920), został członkiem Rady Obrony Państwa oraz Generalnym Inspektorem Armii Ochotni-czej i dowódcą Frontu Północno-Wschodniego.

Po wojnie został mianowany Generalnym Inspekto-rem Artylerii. Pełnił też funkcję przewodniczącego Naj-wyższej Wojskowej Komisji Opiniującej, był członkiem Rady Wojennej, przewodniczył Związkowi Hallerczyków, a w latach 1922-1927 posłował na sejm z listy Chrześci-jańskiego Związku Jedności Narodowej. Jako przeciwnik Józefa Piłsudskiego potępił zamach majowy, dlatego też po zwycięstwie zwolenników Marszałka został przenie-siony w stan spoczynku.

W latach 1936-39 był jednym z organizatorów opo-zycji tzw. Frontu Morges. W latach 1940-43 w polskim rządzie emigracyjnym w Londynie, pełnił funkcję Ministra Oświaty. Po wojnie nie odwiedził już Polski. W Londynie

Page 100: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  98  

POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMIENIA – LISTY – APELE

żył bardzo skromnie. W pokoju obok sypialni miał piękną kolekcję książek, przeważnie polskich autorów oraz mnóstwo polskich czasopism. Na ścianach wizerunek Chrystusa, obrazy malarzy polskich, zdjęcia kościołów krakowskich, duża fotografia o. Kolbe z Niepokalanowa i swoje zdjęcie wśród młodzieży harcerskiej........

Był niezmiernie żywy i towarzyski. Zadziwiał jasno-ścią i głębią umysłu, nieprawdopodobną pamięcią i siłą woli. Generał Haller zmarł w szpitalu w Londynie w dniu 4 czerwca 1960 roku, w wieku 87 lat. Warto jest wspo-mnieć tę wielką osobę i niezrównanego patriotę, gdy mówimy o Polsce i o powrocie Pomorza do macierzy.

  

Józef Rusakiewicz

GIERANION DZIEJE SŁAWNE Gdy Litwa z Białorusią były „siostrzanymi” republi-

kami sowieckimi, z jednej do drugiej wiodły niezliczone drogi, dróżki i ścieżki, bo granica istniała przecież for-malnie i tylko na papierze. Dziś – co innego. Obowiązują wizy i ścisła kontrola na niedawno powstałych przej-ściach granicznych. Jedno z nich znajduje się w dziewie-nisko-norwiliskim „apendyksie”. Dla mnie znaczące o tyle, bo wiodące w rodzinne strony. Strony, którym towarzyszyła sławna historia.

Zakorzeniona we wspólnych dziejach Rzeczypospo-litej Obojga Narodów, kiedy to na jej Kresach wschodnich mimo licznych zagrożeń powstawały i ukształtowały się olbrzymie majątki i dobra, w których posiadaniu znajdo-wały się tak znane rody jak Lubomirscy, Potoccy, Radzi-wiłłowie, Tyszkiewiczowie. Świadectwem tego – jakże liczne wspaniałe budowle: pałace, zamki, kościoły, które w znacznej części nie dotrwały do naszych czasów. Tra-giczne w skutkach zawirowania dziejowe (wojny, po-wstania, rozbiory, okupacje i deportacje) doprowadziły je do stanu, że dziś mimowolnie łza się w oku kręci.

Taki też los spotkał okazałe zamczysko w położo-nych dziś tuż za granicą litewsko-białoruską Gieranio-nach, skąd do Dziewieniszek i Subotnik (mego rodzinne-go gniazda) - po 10 km, a do Lipniszek, gdzie w roku 1894 późniejszy Marszałek Józef Piłsudski wydał sześć pierwszych numerów „Robotnika” - 12 km. Sięgając w głąb zamierzchłych dziejów, wypada odnotować, że w roku 1403 Gieraniony były własnością Montwida – wojewody wileńskiego. W roku 1433 Zygmunt Kiejstuto-wicz podarował je wraz z Dziewieniszkami i Miednikami Janowi Gasztołdowi. To właśnie w XV wieku, za pano-wania tu Gasztołdów, został pobudowany zamek. Nie-zwykły o tyle, że w jego okazałych wnętrzach wolą losu mieszkała sama Barbara Radziwiłłówna. Po tym, gdy w roku 1537 jako 17-letnie dorodne dziewczę została wydana za mąż za 29-letniego Stanisława Gasztołda, wojewodę nowogródzkiego.

Szczęście jednak nie trwało długo: po 4 latach wspólnego pożycia małżonek odchodzi w zaświaty, Mło-da wdowa właśnie w Gieranionach wpadła w oko póź-niejszemu królowi polskiemu Zygmuntowi Augustowi. Piękna i temperamentna Barbara odwzajemniła się w uczuciach. Tak się zrodziła jedna z najbardziej roman-tycznych miłości XVI wieku, która doprowadziła wybrankę serca Zygmunta Augusta mimo licznych sprzeciwów otoczenia na zamek królewski na Wawelu, po tym, gdy w roku 1547 stanęli na ślubnym kobiercu. Mury zamku w Gieranionach, po których dzisiaj już prawie nie zostało śladu, były świadkami jakże licznych wydarzeń historycz-nych. Również dlatego, że co jakiś czas zmieniały swych władców. W roku 1542 weszły one w posiadanie króla polskiego Zygmunta Starego, a po jego śmierci - Zyg-munta Augusta. Ciekawostką jest, że w czasach bezkró-lewia (w roku 1557) na zamku w Gieranionach odbyło się kilka zjazdów w celu naradzenia się nad kandydatem na tron Polski i WKL.

W wieku XVII Gieranionami władają Pacowie. A trzeba dodać, że już w wieku XVI miasteczko to słynęło w całej okolicy, miało swój herb (serce przekłute na skos mieczem). Król Władysław IV nadaje mu prawa magde-burskie, a Stanisław August je odnawia. Podczas wojny polsko-rosyjskiej (1654-1667) zamek ucierpiał, ale w krótkim czasie został odbudowany. Po rozbiorach Rzeczypospolitej Polskiej Katarzyna II Gieraniony oraz Lipniszki przekazuje kanclerzowi rosyjskiemu Aleksan-drowi Bezborodce, a ten w roku 1812 sprzedaje te dwa majątki marszałkowi słonimskiemu Wojciechowi Pusłow-skiemu. Gieranionami władał też wielki obieżyświat Igna-cy Korwin-Milewski, posiadający własną wyspę na Adria-tyku i luksusowy jacht, którym podróżował po świecie. Mieszkał kolejno w Monachium, Rzymie, Wiedniu, Lwo-wie i Wilnie. W pewnym momencie sprzedał wszystko Szymonowi Meysztowiczowi i zajął się kolekcjonowaniem dzieł sztuki. W latach 1880-1895 przekształcił on dwór w galerię malarstwa, obejmującą ponad 200 dzieł. Nie-stety, podczas I wojny światowej została ona zdewasto-wana i rozgrabiona.

W roku 1939 dwór jeszcze istniał. Gieraniony, jak też Subotniki były uważane za osiedla szlacheckie. Miejsco-wa ludność na co dzień rozmawiała po prostemu (mie-szanina polskiego i białoruskiego). Po wojnie wsie mocno się wyludniły, gdyż sporo naszych rodaków repatriowało do Polski. Ci, co pozostali, skazani byli na los kołchoźni-czy. Na szczęście, dzięki umiejętnemu kierowaniu przez przewodniczącego Baumana, gospodarstwo zespołowe prosperowało wcale nieźle. W myśl mającej się troszczyć o człowieka polityki rozwiniętego socjalizmu pobudowano tu piękny pałac kultury, ośrodek handlowy, inne obiekty o przeznaczeniu socjalno-bytowym. Ludzie po prostu solidnie pracowali, do czego bez wątpienia zostali w przeszłości nauczeni przez hrabiego Władysława Umiastowskiego, który wraz z żoną Janiną Umiastowską-Sadowską (notabene rodowitą warszawianką) dokonali prawdziwej rewolucji agrarnej w Żemosławiu, Subotni-kach i okolicach. Z historią Gieranion nieodłącznie się kojarzy zlokalizowany w pobliżu góry zamkowej kościół św. Mikołaja. Obecna świątynia pochodzi z 1519 roku i jest nieprzerwanie czynna. Nawet wówczas, gdy po Wileńszczyźnie w jej szeroko rozumianych granicach grasował wojujący sowiecki ateizm. W roku 1939 parafia liczyła 2725 wiernych. Za każdym razem, kiedy bywam w Gieranionach, wracam stamtąd z coraz bardziej ciężkim sercem. Jeszcze w latach 90. ubiegłego stulecia z pomo-cą aparatu fotograficznego uwieczniłem na błonie resztki tutejszego zamku. Dziś moje zdjęcia są unikatowe, gdyż resztki te w ogóle przestały istnieć. W sposób barbarzyń-ski zatarciu ulegają więc ślady po naszych przodkach, a mądrość uczy, że jest ona przecież fundamentem, by budować czasy nam współczesne jak też przyszłe.

„Kresowe Więzi”, Świebodzin 2010 nr 3 (grudzień), s. 10-11

Page 101: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 99

POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMIENIA – LISTY – APELE

Józef Pieluszczak

BAŁAK LWOWSKI

O bałakaniu

Lwowski bałaku! Śliczna mowo! Z polskich akcentów najpiękniejszy! Tu każde poszczególne słowo Ma swą melodię, dowcipniejsze Znaczenie, zasięg i koloryt. A przepojone jest humorem Niezwykłym, wprost zaskakującym. Słuchać batiara – taż to koncert!

Rozpoczynając fragmentem wiersza Andrzeja

Chciuka, pochodzącego z Drohobycza prozaika i poety „tamtego Lwowa”, chciałbym kilka zdań na temat lwow-skiego bałakania napisać. Była to gwara uliczna. Dobrze ją znali i posługiwali się wszyscy mieszkańcy tego Mia-sta. Choć przede wszystkim posługiwała się nim ulica, ale nawet profesor Uniwersytetu, który swe wykłady gło-sił w pięknej polszczyźnie, w domu ubierał swe półbuty i wiedział, że ubiera „meszty”. Mógł poprosić o galaretkę, wiedząc, że przyniosą mu „studzininę”. Wolał jeść jajecz-nicę z „trymbulką” aniżeli ze szczypiorkiem. Gwara ta powstawała spontanicznie, a Lwów jako środowisko wie-lu nacji językowych miał ku temu szczególne predyspo-zycje. Gdy wprowadzono papierosy „Płaskie”, jak opisuje to Witold Szolginia w swojej książce pt. Tamten Lwów, to lwowski chłupaka prosił w kiosku o kilka sztuk „przydep-tanych”, mówiąc jędrnie i obrazowo.

Jako mały chłopiec byłem często pod opieką babci ze strony mojej matki. Mój Boże, co ja się wtedy nasłu-chałem bałaku, i tego lwowskiego, i tego z pod Lwowa. „Ta podziw si, coś si pokatulało popud ławke. Ta trzeba bendzi szwydko du domu lecieć, bu taka mraka nadcho-dzi, że aż strach”. Ludzie z innych rejonów naszego kraju śmiali się z takiej gwary, a i mnie było wstyd, bo jako mały chłopak nie znajdowałem poparcia do używania takich słów. Poprawnie można było powiedzieć: „zobacz, jak coś potoczyło się pod ławkę. Trzeba będzie szybko uciekać do domu, bo nadchodzi taka mgła, że aż się boję”. Nie było tak zwanego klimatu, aby rozmawiać ba-łakiem. Dziś to co innego, wręcz przeciwnie. Można roz-mawiać, jeśli się zna bałak, ale po pierwsze, kto go tak dobrze zna, aby rozmawiać? A po drugie, kto go tak do-brze rozumie?

À propos zrozumienia bałakania. Współcześnie nie jest to takie łatwe. Przytoczę teraz fragment wiersza Fe-liksa Jabłońskiego Moje wycieczki na gródek:

Czasami w wieczór na to sy puzwoli, Ży z dramkim w grabi zasiadam w fotelu, Stawiam pół basa, bajury na stoli, I tak kulejnu, ćmaga, halba chmielu. Jak już puchirzy i pufrygam zdrowu Jakiś szpunderyk albu studzinine, Uderzam w kimę i wtedy musowo W mesztach, w kaszkieci na swój gródyk płyne. Tam u Elżbiety, czy na Kopytkowym, Lub gdzie apteki miał Tytus Łazowski, Zicher usłyszysz taku blisku mowe, Taż to nie mowa, to jest bałak lwowski.

Kto dziś rozumie, co to sztemp czy klajster, Co to rymunda, najduch czy smytrani, Szparga, szpanedly, packa czy wihajster, Co to szwajnery, lajfy czy szwendani. Choć klawu słyszysz, ni rozumiesz przecież, Hadra z batiarem stoju pud latarniu, On jej klarui: schowaj si w Prypeci, Menty ci zicher zamknu w furdygarni. I choć ni jeden pomni, gdy si dowi, Że gdzieś ktoś komuś w mordy nakałatał, Ali o zakład, że nikt ci nie powie, Co to takiego nużda francuwata.

Tym wierszem, którego treść pewnie nie wszyscy do

końca zrozumieli, bo ja – przyznam się szczerze – też początkowo nie wszystko rozumiałem, kontynuujemy to nasze krótkie spotkanie z lwowskim bałakaniem. Ba ta żeby wszystku byłu na zicher klarowne, przedstawię Państwu tłumaczenie do tego wierszyka.

Czasami wieczorem na to sobie pozwalam, Że z papierosem w ręku siadam sobie w fotelu, Stawiam pół litra, na stole jest już nieco gorszy alkohol, I tak kolejno, wódka, szklanka piwa. Jak już popiję i pojem sobie zdrowo Jakiegoś boczku albo galarety, Zdrzemnę się, zasnę i wówczas obowiązkowo W półbutach i w czapce w swoje miasto „płynę”. Tam przy kościele św. Elżbiety, albo na placu Kopytkowym, Lub gdzie miał swoją aptekę Tytus Łazowski, Na pewno usłyszysz taką bliską ci mowę, Ależ to nie mowa, to jest bałak lwowski. Kto dziś rozumie, co to wstyd czy klej, Co to gadatliwa kobieta, gówniarz czy kradzież, Szukanie zwady, uderzenie czy odstający kawałek elementu, Co to pieniądze, łyżwy czy chodzenie tu i tam. Choć dobrze słyszysz, nie rozumiesz przecież, Kłótliwa baba z ulicznikiem stoją pod latarnią, On jej wyjaśnia: schowaj się w ubikacji, Ale policja na pewno i tak zamknie cię w więzieniu. I choć nie jeden przypomni sobie, gdy się dowie, Że ktoś tam komuś nabił po buzi, Ale mogę się założyć, że nikt ci nie powie, Co to takiego „doloż ty moja, dolo”.

Do dnia dzisiejszego starzy ludzie z nostalgią

wspominają bałakanie, którego żadną miarą nie dało się wykorzenić z języka ich dzieciństwa. Z bałakania wy-śmiewano się jeszcze niedawno. Nie pozwólmy, aby zanikło ono zupełnie.

Na pewno starsi ludzie pochodzący z Kresów pamię-tają takie zwroty: „Ta Hanka wyżeń krowy na żydło” albo: „Maryna, biej du lasu na huby, tylko mi maramuchów ni nazbiraj”. Było coś charakterystycznego w tych ludziach ze Lwowa. Była jakaś pogoda ducha i chęć powiedzenia czegoś ciekawego, interesującego. Pamiętam kilka cie-

Page 102: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  100  

POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMIENIA – LISTY – APELE

kawych zwrotów, które przy odrobinie wyobraźni można by było zakwalifikować do lwowskiego bałakania.

Otóż wymyślił sobie mój ojciec Jan, że skoro jest po-ciąg, chodzi o ten pojazd z wagonami i lokomotywą, to w rodzaju żeńskim, taka niby partnerka, to musi być „po-ciajczycha”. Ciekawe? „Pociąg i pociajczycha”.

Program pierwszy polskiego radia w południe nada-wał i chyba nadal nadaje z Krakowa Hejnał mariacki. Zapowiedź spikera brzmiała: „po sygnale czasu i hejnale z wieży mariackiej połączymy się z Warszawą”. Ojciec celowo przekręcał, mówiąc: „po sygnale czasu i hejnale z wieży wariackiej połączymy się z Warszawą”. Albo inny komunikat: „Kosmonauta Gagarin poleciał w przestrzeń kosmiczną” był przez ojca przeinaczony na: „Kosmonau-ta Gagarin poleciał w przepaść kosmiczną”. Tak sobie myślę, czy te drobne przeinaczenia, te epizodziki nie przypominają tego zdarzenia opisywanego przez Pana Witolda Szolginię, kiedy to lwowski batiar kupował papie-rosy płaskie, używając zwrotu „przydeptane”.

Bałak zasłyszany u ludzi pochodzących z miejsco-wości Tuligłowy koło Lwowa. Miejscowości narodzin mo-jej mamy i babci, ale także Juliana Fałata. Miejscowość własności Jacka Fredry (ojca Aleksandra), a później do 1939 roku Stanisława Bala.

Ta podziwci si ludzi, tyli Was tu si zebrało, a jaka ciżba. Ta

co ja mam Wam nabałakać? Ta powim pu prostu, pu swojemu, jak to dawnu si bałakału.

Musze wam powiedzieć, ży ja ni pamnientam tamtych czasów, kiedy to z bałakim żyłu si za pan brat, ali mój tatu uczył mnie ud małegu, jak ubierać meszty, ancug czy kaszkiet. Cza-sami trzeba byłu wzionć pare grajcarów albo szwajnerów i pujechać do gródka. Ubuwionzkowo trzeba byłu kupić dla mamy trochu jidzenia, a to szpunderyk, słoniny trochu, głowizny na studzinine, chlib, mliku i nawet troche kiszki. Ut czasu du czasu tatu kupował ćmagę u Baczewskiegu, szczygólni jak jechał do wujostwa na wioske i to najlepij wtedy jak bili paciuka. Co tam si wtedy ni działu. Babcia latała jak skiła z pyncherzym i co rusz wykrzykiwała: – Maryna, ta biej wyżeń krowy na żydło, a potym szwydko pójdziesz z Hanku du lasu na huby, tylku mi maramuchów ni przynieści. Jasiek, biej przynieś wody, tylku dzie jest to kurumejsłu? Ta tu chodził Jadamku, może on gdzie schował? Później martwiła si: – Ta dzie si podziały te moje dzieciny? Nie martw si babciu – mówiliśmy – one może są łukawe, ali przyjdą same du domu na wieczór. – Ta podziw si jaka mraka, a ich jeszcze ni ma – zamartwiała si babcia. Jak już te łukawe bachury wróciły, to babcia z wyrzutem bałakała: – Ta gdzie wy szwendali si tak długu w tym lesi, tu wszyscy na was czekamu, co ja mam z tymi łukawymi bachurami, joj, joj, ta moja głowa, tak mnie rozbulała. W końcu jak si wszystku uspo-koiło, odjeżdżaliśmy zaopatrzeni w kiszki, salcesony i kiełbasy.

Chcę jeszcze w paru zdaniach napisać o lwowskim

bałakaniu. Ta dzież mi tam du takich sław i autorytetów, jak Witold Szolginia – popularny Tolku z Łyczakowa, albu du Jendrusia Chciuka, albu du wielu, wielu innych. Jest w naszym kraju kilka regionów, które posiadają charaktery-styczną mowę, zwaną gwarą lokalną, jak: Kaszubi, Ślą-zacy, Górale. Lwów był jednak niepowtarzalny. To coś niespotykanego w świecie, aby w jednym tylku mieście było tyle wyrażeń, słów i zwrotów. Ta kto to słyszał. Mi-szaju się tutaj wyrazy zlwowszczone pochodzenia łaciń-skiego, greckiego, niemieckiego, ruskiego, tureckiego, węgierskiego i nawet nie wiadomo jakiego. Niektóre wy-razy grzęzły i zostawały we Lwowie. Inne szły dalej i przejmowały je inne regiony. Profesor Zofia Kurzowa,

ratując od zapomnienia szereg zwrotów, w swej publika-cji pt. Polszczyzna Lwowa i Kresów Południowo Wschodnich do 1939 roku bardzo ciekawie przedstawia ten temat. Niektórzy z nas także przypominają sobie i utrwalają polszczyznę tego regionu, polszczyznę miasta Lwowa. Bałakanie lwowskie to inaczej potoczna mowa, która tworzyła się niekiedy spontanicznie.

Pragnę, przybliżając jeszcze próbkę lwowskiego ba-łakania, przedstawić za naszym kochanym Tolciem z Łyczakowa, Panem Witoldem Szolginią, fragment jego wiersza, to osiem zwrotek z pięćdziesięciu, jakie przed-stawił w swoim wierszu przed operacją oczu.

Na włosy – „pyłechi” pu lwosku si gada, „Hyra”– gdy kudłaty, taj u grzebiń proszu; Przydziałyk w pyłechach to „lausprumynada”, Lwuwiaki ni wonsy, ali „wensa” noszu. Lwowiak ni ma butów, „pikuleta” woli, a pantofli damski – w „meszty” przyinaczył; I nakryci głowy przechrzcić sy puzwolił; mylonik przyrobił na swojski „baniaczyk”. Lwuwiaki ni mówiu, inu „bałakaju”, „rajdaju” zy sobu baby plotkujoncy, Ci zaś, chtóry kłamiu, pu prostu „brechaju”, ci co fantazjuju – so „gitar krynconcy”. „Makabunda” – batiar, co włóczyć si lubi i co lubi tagży pchać si w awantury; Czasym to łachmaniarz, czenstu portki gubi, w chtórych samy łaty, abu samy dziury. Różni si ubzywa, kiedy grozi chojrak: „Megaj, batiar prendku, póki jezdym dobry!” Lub: ”Wyrywaj, brachu, bu aż sam mam mojra , by ciebi gnypakim ni dziugnuńć pud ziobrym...” Ali z funiastegu można si wyśmiwać (pu lwosku „łachować” lub tyż „kreńcić korby”); Da si tyż uszukać (pu lwosku: „wykiwać”) abu tyż wykantać – „weźni jak dziad w torby”. Duzorca dumowy „strugajłym” je zwany, tagży nazwa „szymun” to samu oznacza. Adwokat dlategu, że je wyszczykany, uchrzczony wy Lwowi przyźwiskim „haukacza”. I źwirzenta nazwy swoji lwoski maju: na psa, na tyn przykład – „skiła” lwowiak powi, Wróbli zaś „ćwiblami” u nas nazywaju, a nazwy „paciuka”– danu świniakowi. To niesamowite, ale to tylko zaledwie 1/6 część ca-

łego wiersza Witolda Szolgini pisanego przed operacją oczu.

A jakież arcyciekawe są powiedzonka lwowskie. Są to powiedzonka przeważnie indywidualne, ale cieszące się największą popularnością. Wszyscy zapewne słyszeli powiedzonko „ta joj”, wyrażające zdziwienie lub podkre-ślenie wypowiadanego tematu. Są lwowianie, którzy po wiele razy dziennie zaczynają zdanie od słów: „Aha! Że-by ja ni zapomniał!” lub „Ta bójci si Boga, ludzi!”, albo też wplątują w co drugie zdanie słowo „braci” czy „tatuńciu”, bądź „ma si wi”. Zdania zaś w długim opowiadaniu koń-czą pytaniem: „Nu ni ?”, albo: „Prawda?”, jakby czekając na potwierdzenie tego, co przed chwilą powiedzieli. Jeże-

Page 103: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 101

POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMIENIA – LISTY – APELE

li rozmówca tego nie uczyni, to zaraz sobie sami odpo-wiadają: „Nu ta pewni, ży tak!”

Na pytanie: „Jóźku, ty by sobi zapalił?” odpowiedź jest tylko jedna: „Ta czemu ni?” Gdy jakiś pomysł jest idiotyczny i nie wymaga dłuższych komentarzy, nic nie odda tak dobitnie lekceważenia dla pomysłodawcy, jak pogardliwe „Frajir! Mama ci woła!” A dobrotliwe przekleń-stwa, na przykład: „Ta naj ci dundyr świśni!” (z niemiec-kiego „Donner” = grzmot), lub: „Żeby to jasny gwint zła-pał, ta by to złapał”, jak mawiał mój ojciec, ale na wyraź-ną moją prośbę, aby mi wyjaśnił, co to właściwie zna-

czy, zaczął się tylko śmiać. W żadnym innym mieście nieobdarzono bliźniego tyloma przezwiskami, jednakże bez złośliwości. Jak już nie było wiadomo, jak kogo prze-zwać – wołano go ogólnym imieniem „Pitolku”. Po prostu, żeby było inaczej. Mowa ta tworzyła się i narastała przez wieki w tej bramie Polski na wschód i południe, przez którą przesuwały się różne narody i różne języki. Nigdzie nie pisana przechodziła z ojca na syna i nie tylko nie zamierała, lecz ciągle wzbogacała się, bo lwowianin nie lubił zwykłych wyrażeń, przekręcał je i tworzył nowe.

Maria i Leszek Jazownikowie

LISTY OTWARTE I PETYCJE KRESOWIAN Przedstawiciele środowisk kresowych żywo re-

agują na aktualne wydarzenia polityczne i społecz-ne. Częstokroć wyrażają swe stanowisko w postaci listów otwartych i petycji, adresowanych do repre-zentantów polskich i zagranicznych instytucji pań-stwowych. Od początku stycznia sformułowano kil-ka tego rodzaju wypowiedzi o charakterze interwen-cyjnym.

1. Apel do Posłanek i Posłów o podjęcie dzia-

łań w sprawach kresowych1 Do Posłanek i Posłów Sejmu Rzeczypospolitej,

których aktualne adresy internetowe udało się usta-lić, przesłana została informacja o listach otwartych, skierowanych do Ministerstwa Sprawiedliwości i Ministerstwa Edukacji Narodowej (informowaliśmy o nich Czytelników we wcześniejszych numerach pisma). Informacji tej towarzyszył apel, aby proble-my podnoszone przez sygnatariuszy pism stały się przedmiotem interpelacji poselskich, a także innych działań, które pozwolą:

1. Zintensyfikować w Polsce prace zarówno nad upa-miętnianiem ofiar ludobójstwa dokonanego przez ukraiń-skich nacjonalistów, jak też nad uhonorowaniem tych dzielnych Ukraińców, którzy z narażeniem życia ratowali przed śmiercią swych polskich, żydowskich, ormiańskich sąsiadów. 2. Znieść „blokadę”, służącą uniemożliwieniu finalizacji wlokących się ponad 20 lat śledztw w sprawie bestial-skich mordów dokonanych przez zbrodniarzy z OUN-UPA. 3. Zapobiec świadomemu i celowemu lekceważeniu przez Polskę konwencji międzynarodowych zobowiązu-jących nasz kraj do odpowiedniej konstrukcji prawa, umożliwiającego ściganie zbrodniarzy wojennych. 4. Zapobiec bezczynnemu przyglądaniu się przez kolej-ne ekipy rządowe dokonywaniu przez Ukraińców oraz przez część przedstawicieli mniejszości ukraińskiej w Polsce heroizacji OUN-UPA oraz jej ideologów i działa-jących w jej strukturach zbrodniarzy wojennych. 5. Przeciwstawić się całkowitej bezczynności polskich władz państwowych wobec narastających na terenie

Zachodniej Ukrainy różnego rodzaju przejawów skrajne-go antypolonizmu (antypolskie publikacje i filmy, festiwa-le pieśni upowskich, manifestacje uliczne i nocne marsze nacjonalistów), a co więcej – całkowite zatajanie jego istnienia przed polskim społeczeństwem.

2. Apel do Prezesa Rady Ministrów o prze-ciwstawienie się narastaniu na Ukrainie skraj-nego antypolonizmu2

Zaniepokojony rozwojem sytuacji na Ukrainie,

a w szczególności nocnym przemarszem neoban-drowców ulicami Lwowa, z petycją do polskich władz państwowych zwrócił się Prezes Światowego Kongresu Kresowian – Jan Skalski. Mecenas Skal-ski, kierując swoją wypowiedź do Premiera Donalda Tuska, napisał:

Do Pana jako następcy pełnych godności i honoru

mężów stanu, piastujących zaszczytną funkcję Prezesa Rady Ministrów Niepodległej Rzeczypospolitej, a w tym kontekście szczególnie nam bliskiego Premiera Kazimie-rza Bartla zamordowanego wraz z innymi profesorami w wyniku triumfu zbrodniczego nacjonalizmu, 70 lat temu we Lwowie – zwracam się z apelem o poświęcenie szczególnej uwagi sytuacji naszych rodaków we Lwowie i na obecnej Zachodniej Ukrainie w obliczu narastającej fali zdarzeń, potwierdzających niekontrolowane odradza-nie się zbrodniczego nacjonalizmu ukraińskiego.

Apeluję do Pana Premiera szczególnie zmotywowany Pańską pełną obaw konstatacją w końcowej części Pana wystąpienia w Sejmie 19 stycznia 2011 roku z informacją Rządu w sprawie katastrofy smoleńskiej. Wygłosił Pan wówczas zapadające na długo w pamięć stwierdzenie: „Prawdy zdarzeń skutecznie nie oświetlą pochodnie ma-szerujących po Krakowskim Przedmieściu. One raczej mogą coś podpalić niż oświetlić.”

Po tym swoistym pouczeniu minęło zaledwie dziesięć dni, kiedy to w ścisłym centrum Lwowa, w samym sercu tego jakże ważnego dla Polski i Europy miasta, upojeni fanatycznym kultem OUN- UPA nacjonaliści zorganizo-wali przerażający opinię publiczną cywilizowanego świa-ta, nocny marsz z pochodniami na wzór tych faszystow-skich sprzed 80 laty, w wybierających skrajnie totalitarny model państwa Niemczech.

Page 104: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  102  

RECENZJE I OMÓWIENIA

Wstrząsająca relacja filmowa z tego mrocznego wy-

darzenia jest dostępna na stronie internetowej Świato-wego Kongresu Kresowian:............................................ http://www.kresowianie.com/index.php

Można w niej zobaczyć, że to nie „starzy” pogrobow-cy OUN-UPA tam manifestowali, ale tysięczne rzesze młodych ludzi; można doskonale rozpoznać, w jakich barwach chorągwie tam powiewają, jakie symbole na chorągwiach tych przeważają, zobaczyć oniemiałych obserwatorów tej hucpy, oraz wyłowić ze ścieżki dźwię-kowej groźne hasła i złorzeczenia uczestników tej ha-niebnej manifestacji. Cały przebieg tego wydarzenia świadczy, że nie było ono przypadkowym i miało popar-cie władz miasta i regionu, podobnie jak poprzednie, zorganizowane również ku czci OUN-UPA w styczniu br.

Minęło 8 dekad od narodzin czasów pogardy dla człowieka i znowu na ulicach Ukrainy zaczynają przed nami maszerować te same masy, które podpaliły świat w 1939 r. Butne masy pozbawione wiedzy historycznej, puste intelektualnie – jak wówczas, ale za to mogące liczyć – z uwagi na poprawność polityczną – na obojęt-ność elit rządzących u swoich sąsiadów. Postępujące na dzisiejszej Ukrainie bezczelne odradzanie się zbrodni-czego nacjonalizmu opartego na faszystowskich wzor-cach i silnego miarą swojej zupełnej bezkarności jest tego bezpośrednim rezultatem.

W tym kontekście Prezes Światowego Kongresu

Kresowian zwrócił uwagę na karygodną beztroskę polskich służb dyplomatycznych:

Pytam więc, czy polityk tak wrażliwy jak Pan, osobi-

ście zainteresował się – czy nie następuje przypadkiem, z udziałem naszych służb dyplomatycznych, niedosza-cowanie współczesnego ukraińskiego nacjonalizmu i czy bierność jest właściwą postawą wobec narastającej wul-garności antypolskiej propagandy dzisiejszych bande-rowców.

Brak reakcji Konsulatu Generalnego we Lwowie oraz Ministra Spraw Zagranicznych RP na te wydarzenia mo-gą o tym świadczyć.

Proszę o poinformowanie zaniepokojonej opinii pu-blicznej, czy podległe Panu służby dyplomatyczne odpo-wiednio monitorują niekorzystny dla Polski i Polaków bieg wydarzeń za naszą wschodnią granicą i czy jeszcze panują logistycznie nad powierzonym im w tym wzglę-dzie zadaniem.

Obawiam się, że tłum uwidoczniony na przywołanym wyżej filmie jest już jak dobrze nastrojony instrument, czekający tylko na dyrygenta, który zagra na uczuciach zemsty i odwetu, zrodzonych z nieukarania sprawców zbrodni ludobójstwa na Kresach w latach 1943-1947.

3. Protesty przeciwko propozycji powołania

Grzegorza Motyki do władz Instytutu Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciw-ko Narodowi Polskiemu3

Oburzenie środowisk kresowych wywołała

Uchwała Zgromadzenia Elektorów z dnia 21 stycz-nia 2011 r. w sprawie wyboru kandydatów do Rady Instytutu Pamięci Narodowej znanego z apologe-

tycznego stosunku wobec Ukraińskiej Powstańczej Armii – Grzegorza Motyki. Z ostrym protestem prze-ciwko tej haniebnej i prowokacyjnej decyzji polskich środowisk akademickich wystąpił do Senatu Rze-czypospolitej Polskiej Prezes Stowarzyszenia Upa-miętnienia Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów – Szczepan Siekierka. Napisał on między innymi:

W obiegu publicystycznym funkcjonuje już pojęcie

„motykowania historii”, oznaczające uporczywe szukanie w archiwach dokumentów potwierdzających z góry zało-żoną tezę, publikowanie tych dokumentów w sposób tendencyjny (nawet przez dobór cytatów), przy jednocze-snym ignorowaniu wszelkich innych źródeł informacji. Należy podkreślić, że za fałszowanie historii czytelnicy londyńskich pism „Głos Emigracji” i „Kwartalnik Kresowy” (nr 8) przyznali Grzegorzowi Motyce niechlubną nagrodę „Oślich Uszu”.

Stwierdzamy kategorycznie, że z powodu „naukowej” działalności Grzegorza Motyki nasze Stowarzyszenie jest zmuszone poświęcać wiele czasu i wysiłku na demasko-wanie półprawd, które jawią się nam jako kłamstwa i manipulacje.

Nazwa IPN jest zobowiązująca. Jak wynika z tej na-zwy, IPN powinien być instytucją, w której pracują kusto-sze pamięci narodowej, ludzie zasłużeni dla upamiętnia-nia dziejów Narodu Polskiego. Z całą pewnością Motyka do nich nie należy.

Obszernie charakteryzując różne przejawy ma-

nipulacji przez Motykę faktami historycznymi, pre-zes SUOZUN podkreślił:

Naszym zdaniem adwokat zbrodniczej organizacji

odpowiedzialnej za zbrodnie na ludności polskiej nie jest w IPN potrzebny. IPN jest instytucją do zachowania pa-mięci polskich obywateli – ofiar. Nie potrzebuje specjali-stów od usprawiedliwiania katów. Jeśli dr Motyka pragnie studiować „chwalebne” strony działalności OUN-UPA, niechaj to czyni na własny rachunek.

Z protestem przeciwko kandydaturze Grzegorza

Motyki do władz IPN-u wystąpił też m.in. Prezes Kresowego Ruchu Patriotycznego – Jan Niewiński. Pułkownik Niewiński (ur. 1920), ps. „Sokół”, żołnierz AK, ostatni żyjący dowódca samoobrony ludności polskiej, przypomniał w swym liście, że powszechnie znany ukraiński patriota i ceniony uczony dr hab. Wiktor Poliszczuk, który jako jedyny w skali świata dokonał głębokiej analizy ideologii nacjonalizmu ukraiń-skiego, bardzo krytycznie ocenił działalność Grzegorza Motyki. Dyskwalifikował go jako pracownika nauki za nieuczciwość, ignorancję i cynizm oraz polityczne trakto-wanie tematów historycznych.

Biorąc pod uwagę tę opinię, Prezes KRP zaak-

centował, iż człowiek o tak negatywnych przymiotach nie powinien pełnić żadnej funkcji w Instytucie Pamięci Narodowej.

Page 105: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 103

RECENZJE I OMÓWIENIA

4. List otwarty do Ministerstwa Edukacji Na-rodowej w sprawie świętowania Dnia UPA w jednym z przemyskich liceów4

Prezes Zarządu Stowarzyszenia Kresowego

„Podkamień” – Henryk Bajewicz – w formie donie-sienia o możliwości popełnienia przestępstwa poin-formował Minister Katarzynę Hall, że w Liceum Ogólnokształcącym 2 w Przemyślu, szkole z ukraiń-skim językiem wykładowym, nie obchodzi się rocz-nicy wybuchu II wojny światowej, natomiast świętuje się natomiast przypadający na 14 października Dzień UPA. Autor listu otwartego stwierdza m.in.: grono nauczycielskie doprowadza do sytuacji, że ukraiń-ska młodzież szkolna – obywatele polskiego państwa – oddaje hołd członkom ludobójczej organizacji, która wy-rokiem polskiego Sądu została uznana za zbrodniczą i których zbrodnie potępione zostały specjalną uchwałą Sejmu z 15 lipca 2009 roku. Propagowanie ideologii fa-szystowskiej i komunistycznej, pochwalanie sprawców zbrodni ludobójstwa jest w Polsce prawnie zabronione.

5. List otwarty w sprawie uhonorowania Sprawiedliwych Ukraińców5

Z listem otwartym do Posłanki na Sejm Małgo-

rzaty Kidawy-Błońskiej wystąpił mieszkający w Niemczech mgr inż. Witold Stański, któremu dzięki życzliwości i bohaterstwu ukraińskiego sąsia-da udało się wraz z rodzicami ocaleć z pogromu w Porycku. Apeluje on, aby Posłanka, będąca po-tomkinią Prezydenta Stanisława Wojciechowskiego oraz Premiera Władysława Grabskiego, wsparła inicjatywy, które zmierzają do uhonorowania Spra-wiedliwych Ukraińców, a w szczególności – do utworzenia odpowiedniego konta, służącego finan-sowaniu pomocy materialnej, adresowanej do tych Ukraińców .

6. List otwarty przeciwko dyskryminacji pol-

skiej mniejszości narodowej na Litwie6 W czasie obchodów na Litwie Dnia Odrodzenia

Państwa, przed siedzibą Ambasady Litwy w War-szawie kilkadziesiąt osób pikietowało w obronie praw Polaków na Litwie. Organizatorzy pikiety – Wiceprzewodniczący Naczelnej Federacji Organi-zacji Kresowych Adam Chajewski oraz Przewodni-czący Stowarzyszenia „Memoriae Fidelis” Aleksan-der Szycht – za pośrednictwem pracowników am-basady przekazali na ręce Ambasador Lorety Zaka-revičienė Posłanie do Braci Litwinów. Przypomniano w nim o antypolskich działaniach dokonywanych przez Litwinów w okresie wojny. Działania te – stwierdzają sygnatariusze pisma –

trudno określić inaczej niż jako zorganizowaną i kierowa-ną przez litewskie państwo czystkę etniczną. W rezulta-

cie tej czystki liczba zamieszkującej Litwę (z wyłącze-niem okolic Wilna) ludności polska zmniejszyła się z oko-ło 200 tysięcy w okresie Dwudziestolecia Międzywojen-nego do kilkunastu tysięcy obecnie.

Autorzy Posłania… dodają: Te kilkanaście tysięcy nie posiada praktycznie żad-

nych praw przysługujących mniejszościom narodowym zgodnie z obowiązującymi w Europie standardami. W ciągu ostatnich 90 lat nie tylko Litwa traktowała w ten sposób swoje mniejszości narodowe lub etniczne. W wielu krajach, także Polsce, toczy się na te tematy dyskusja. Niechlubne praktyki z przeszłości ocenia się i potępia… a za ich praktykowanie przeprasza.

Tymczasem na Litwie nie ma nawet śladów takiego procesu. Gorzej, restytuowana po okresie sowieckiej okupacji Litwa, do praktyk tych – poza najbardziej brutal-nymi – nawiązuje.

Dziś, w 90. rocznicę deklaracji niepodległości Litwy, wzywamy Litwę do rozpoczęcia procesu rozliczania się z nacjonalistycznym wątkiem swojej historii najnowszej, do wyciagnięcia z tego rozliczenia wniosków, które – mamy nadzieje – przyczynią się do radykalnej zmiany położenia naszych rodaków całej Litwie.

Wyrażamy nadzieję, że w 100-lecie ogłoszenia dekla-racji niepodległości Litwy nikt w Polsce nie będzie już musiał przypominać spraw, o których piszemy powyżej, zaś Polacy obywatele Litwy i Polacy spoza Litwy będą mogli, razem z Litwinami, z czystym sercem i umysłem świętować tę rocznicę.

Można by się cieszyć z dużej aktywności Kre-

sowian. Smutne jest jednak to, że wciąż muszą in-terweniować w sprawach, które z reguły leżą w za-kresie obowiązków oraz konstytucyjnej odpowie-dzialności najwyższych władz Rzeczypospolitej. Miejmy nadzieję, że kiedyś władze te otrząsną się z letargu… ____________________________ 1 List nie był publikowany. 2 http://www.kresowianie.com 3 http://www.stowarzyszenieuozun.wroclaw.pl/list_do.htm oraz http://www.kresy.pl/wydarzenia,spoleczenstwo?zobacz/kresowiacy-nie-chca-motyki-w-radzie-ipn 4 http://www.kresowy.pl/print.php?type=N&item_id=26 5 List nie był publikowany. 6 http://www.polskiekresy.pl/index.html?act=nowoscifulldb&id=166  

Page 106: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  104  

RECENZJE I OMÓWIENIA 

 

CZYTELNIA KRESOWA Mają Kresowianie swoje „lektury obowiązkowe” – takie, które czytają chętnie i po które sięgają wielokrotnie, gdyż pozwalają im

one powrócić pamięcią do rodzinnych stron, umożliwiają im przywołanie zarówno radosnych chwil, jak też traumatycznych do-świadczeń z czasów młodości, a także pozwalają lepiej zrozumieć przeszłość i wyraźniej widzieć problemy teraźniejszości. Chcieli-byśmy naszym Czytelnikom przybliżać te lektury. Pragniemy przedmiotem refleksji uczynić zarówno dzieła dawniejsze, dobrze zadomowione w „kanonie” lektur kresowych, jak też te, które dopiero opuściły oficyny wydawnicze, świeżo niejako „kanon” ten zasilając. Niektóre spośród książek, które zamierzamy tu zaprezentować, pewnie będą naszym starszym wiekiem Czytelnikom doskonale znane, świadomie jednak chcemy po nie sięgać, aby zwracać na nie uwagę młodszym odbiorcom, którzy ze szkoły dawniejszej, a częstokroć także ze szkoły współczesnej, nie wynieśli żadnej wiedzy o przeszłości swych dziadów i ojców lub, co gorsza, wynieśli przekłamaną wizję tej przeszłości.

Cykl analiz i omówień, któremu nadaliśmy umowne miano Czytelni kresowej, pragniemy zainaugurować refleksją nad pracą Romualda Niedzielki, zatytułowaną Kresowa Księga Sprawiedliwych 1939-1945. O Ukraińcach ratujących Polaków poddanych eksterminacji przez OUN i UPA. Wybór ten jest nieprzypadkowy. Sądzimy, że znajomość tej pracy pozwala dobrze zrozumieć postawy Kresowian – to, do czego dążą, oraz to, na co przystać nie mogą; pozwala pojąć, dlaczego częstokroć przeciwstawiają się oficjalnej polityce władz państwowych.

Prezentujemy również książkę Józefa Maciejewskiego Witaminy syberyjskie: wspomnienia z Ałtaju. Relacja autora, będącego świadkiem historii pierwszej połowy XX wieku, a zarazem ofiarą zbrodniczej ideologii totalitarnej, przybliża realia życia na zesłaniu. Szczególnej wymowy nabiera tu fakt, że tzw. wielka historia prezentowana jest z perspektywy dziecka.

Maria i Leszek Jazownikowie

KRESOWA KSIĘGA SPRAWIEDLIWYCH

[Romuald Niedzielko, Kresowa księga sprawiedliwych 1939-1945. O Ukraińcach ratujących Polaków poddanych eks-terminacji przez OUN i UPA, IPN 2007, s. 223].

Wydana w Warszawie w roku 2007 jako 12. tom

„Studiów i Materiałów” Instytutu Pamięci Narodowej pra-ca Romualda Niedzielki Kresowa Księga Sprawiedliwych 1939-1945. O Ukraińcach ratujących Polaków podda-nych eksterminacji przez OUN i UPA jest publikacją szczególnego rodzaju. Zostały w niej zarejestrowane akty pomocy humanitarnej, której polskim ofiarom ludo-bójstwa dokonanego przez bandy OUN-UPA udzieli Ukraińcy, którym autor – nieco na wzór terminologii sto-sowanej przez jerozolimski Instytut Yad Vashem – nada-je miano „Sprawiedliwych”. Niedzielko objął swymi bada-niami około 500 miejscowości, tj. mniej więcej 20 proc. miejsc, które na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej stały się widownią okrutnych mordów. Jak wynika z su-marycznych zestawień autora, na tym terenie pomagało Polakom ponad 13000 Ukraińców, w tym – prawie 900. znanych z nazwiska. Dzięki ich heroizmowi i poświęceniu ocalonych zostało ponad 2500 naszych Rodaków. Za swą bohaterską postawę i ludzkie odruchy serca blisko 400. Rusinów poniosło śmierć z rąk banderowcow. Autor zdaje sobie oczywiście sprawę z szacunkowego charak-teru tych danych, ale ma też świadomość, że nie istnieją ani metodologiczne narzędzia, ani też techniczne możli-wości dokonywania precyzyjnych wyliczeń.

Romuald Niedzielko, przygotowując swą pracę, się-gnął do różnorodnych materiałów źródłowych i rozma-itych prac dokumentacyjnych, a zwłaszcza do monumen-talnych dzieł Władysława i Ewy Siemaszków, Ludobój-stwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na lud-ności polskiej Wołynia 1939-1945 [t. 1-2, Warszawa 2000], Henryka Komańskiego i Szczepana Siekierki, Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach w województwie tarnopolskim 1939-1946 [Wrocław 2004]; Szczepana Siekierki, Henryka Komań-

skiego i Krzysztofa Bulzackiego, Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach w woje-wództwie lwowskim 1939-1947 [Wrocław 2006], Zdzisła-wa Koniecznego (red.) Zbrodnie nacjonalistów ukraiń-skich na ludności cywilnej w południowo-wschodniej Pol-sce (1942-1947) [Przemyśl 2001], Stanisława Jastrzęb-skiego, Martyrologia polskiej ludności w województwie lwowskim w latach 1939-1947 [Katowice 2004] i Ludo-bójstwo ludności polskiej przez OUN-UPA w wojewódz-twie stanisławowskim w latach 1939-1946 [Warszawa 2004], a także 90. numerów czasopisma „Na rubieży”, wydawanego przez Stowarzyszenie Upamiętniania Ofiar Ukraińskich Nacjonalistów we Wrocławiu. Badacz w ob-szernym Wstępie swej pracy wylicza różnorodne sposo-by udzielania przez Ukraińców pomocy prześladowanym Polakom, w dalszych zaś jej fragmentach sposoby te bogato egzemplifikuje, opisując akty pomocy, której do-świadczali Polacy na terenach poszczególnych woje-wództw kresowych. Podążając tropem ustaleń Romualda Niedzielki, należy stwierdzić, iż pomoc ta przybierała m.in. następujące formy:

1. Ostrzeżenie przed napadem, zaplanowanym na

konkretny moment lub nieokreślonym w czasie, np.: Uhorsk, gm. Uhorsk, pow. Krzemieniec Wołyński,

woj. wołyńskie W 1943 r. miejscowy młody Ukrainiec uratował rodzinę

czesko-polską przybyłą z Polesia Wołyńskiego, ostrzegając, że UPA zamierza ich wymordować. Sam, jako „zdrajca” został powieszony na środku wsi /s. 68-69/.

Czabarówka, gm. Husiatyn, pow. Kopyczyńce, woj.

tarnopolskie

Page 107: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 105

RECENZJE I OMÓWIENIA

2 lutego 1944 r. został zamordowany przez UPA Ukrainiec Wasyl Bodnar za to, że dzwonił w cerkwi na alarm, gdy do wsi zbliżali się upowcy /s. 139/.

2. Wskazanie drogi ucieczki w trakcie napadu, np. Wólka Horyniecka, gm. Horyniec, pow. Lubaczów,

woj. rzeszowskie W maju 1944 r. upowcy zaatakowali pobliski Horyniec. Jak

relacjonuje Andrzej Litwak, wówczas 6-letni chłopiec, jego mat-ka postanowiła uciekać wraz z synem. „Biegliśmy przez pole i gonił nas człowiek z siekierą. Człowiek ten nas dogonił i oka-zało się, że był nim miejscowy prowidnyk UPA, który powiedział do matki, że gonił nas, aby obronić przed swoimi, wskazał na-stępnie kierunek ucieczki” /s. 191/.

Jaminiec, gm. Derażne, pow. Kostopol, woj. wołyń-

skie 25 marca 1943 r. upowcy napadli na kolonię, zabijając kil-

kanaście osób. Polakom - rodzinie Sewruka i goszczącej u nich Stanisławie Drohomireckiej z synem (mieszkańcom Derażnego) - udzielił pomocy w ukryciu się i ucieczce sąsiad Ukrainiec. „Była już noc - wspominał Włodzimierz Drohomirecki - kiedy przyszedł i kazał nam wyjść. Powiedział: »Proszę iść spokojnie, powoli, gdyby ktoś szedł lub jechał, proszę nie uciekać. Wia-domo, że Ukraińcy nie boją się i nie uciekają takie zachowanie świadczyć będzie, że jesteście Ukraińcami i nikt was nie za-czepi«„ /s. 44/

3. Ukrycie zagrożonych przed spodziewanym ata-

kiem, udzielenie im schronienia w trakcie napadu lub po nim, np.

Dubno – miasto powiatowe, woj. wołyńskie Żyjąca na obrzeżu miasta w pobliżu lotniska trzypokole-

niowa ukraińska rodzina Sawków utrzymywała kontakty z są-siadami – Polakami oraz pomagała uciekającym przed upow-cami polskim mieszkańcom okolicznych wsi. W nocy z 27 na 28 września 1943 r. Sawkowie zostali zamordowani - za udzielanie pomocy Polakom poniosło śmierć 7 osób. Ocaleli tylko trzej ranni synowie Sawki, którzy podczas napadu upowców udawali zabitych /s. 24/.

Iłemnia, gm. Spas, pow. Dolina, woj. stanisławow-

skie Na przełomie 1943 i 1944 r. upowcy dokonali napadu na

dom leśniczego Pichura. Leśniczy był w piwnicy, napastnicy zastali w kuchni jego służącą, Ukrainkę. „Służąca powiedziała im – wspomina Krzysztof Donigiewicz – że leśniczego nie ma, wyszedł niedawno z leśniczówki i dotychczas nie powrócił. Pytających nie zadowoliła ta odpowiedź, zaczęli bić kobietę żądając wskazania miejsca, gdzie ukrył się leśniczy. Służąca dawała jedną tylko odpowiedź, mimo bicia, że leśniczy wyszedł i nie wrócił. W końcu bandyci dali spokój kobiecie, a po prze-szukaniu leśniczówki odeszli” /s. 176/.

4. Wprowadzenie napastników w błąd, zatajenie

miejsca ukrycia poszukiwanych, zajęcie napastników (wszczęcie rozmowy, ugoszczenie), by ścigani zdążyli się ukryć lub uciec, skierowanie pościgu w inną stronę, np.

Dunaj, gm. Kisielin, pow. Horochów, woj. wołyńskie 8 sierpnia 1943 r. wskutek napadu UPA zginęło 18 osób.

Według relacji Zbigniewa Jakubowskiego z Adamówki (gm. Kupiczów, pow. kowelski), który przebywał wówczas z rodziną w Dunaju, jego matka oraz siostra Mirosława podczas ucieczki trafiły do domu Ukrainki, zamężnej za Polakiem Olszańskim, która ukryła je na strychu obory. „Banderowcy wpadli do tego mieszkania w poszukiwaniu uciekających. Bardzo zbili tę Ukra-inkę, żeby powiedziała, gdzie ukryły się dwie Polki. Ta jednak

nie zdradziła miejsca ukrycia mojej mamy i dzięki temu mama z Mirką ocalały” /s. 30-31/.

Czerkawszczyzna, gm. Jagielnica Stara, pow. Czort-

ków, woj. tarnopolskie Weronika Jastrzębska z d. Skikiewicz opowiedziała histo-

rię zaprzyjaźnionej rodziny polsko-ukraińskiej. Kowalczyk, żo-naty z Ukrainką o imieniu Ołesia, został ostrzeżony, że w nocy banderowcy będą mordować Polaków. „Dlatego też od dłuż-szego czasu miał się na baczności, oboje z żoną czuwali na zmianę, by w razie napadu mieć szansę na ucieczkę. I stało się. W nocy pewnego dnia w marcu 1944 r. przyszli mordercy. Po północy wyważyli drzwi i zapytali Ołeśkę, żonę Kowalczyka, gdzie jest jej mąż. On w tym czasie siedział ukryty na strychu domu i wciągnął za sobą drabinę. Ołeśka odpowiedziała, że nie wie, gdzie jest mąż. Wtedy bandyci z UPA zaczęli ją bić, a kiedy to nie pomogło, dokonali zbiorowego gwałtu, potem udusili i powiesili na haku w jej domu. [...] Nim jednak dostali się na strych, Kowalczyk zdążył uciec [...] Do naszego mieszkania wczołgał się pan Kowalczyk, wyglądał jak żywy trup, cały był siwiuteńki” /s.134/.

5. Przewiezienie z kryjówki w bezpieczniejsze miej-

sce (np. do miasta) bądź użyczenie konia czy furmanki, np.

Zamlicze, gm. Chórów, pow. Horochów, woj. wołyń-skie

Pod koniec sierpnia 1943 r. doszło do napadu na Polaków, którzy wrócili do wsi na żniwa. Kilku osobom: Krysiakowej z córką Bogusławą, Adamowi Szelestowskiemu i Józefowi Gruszeckiemu udało się przedostać do Łokacz - dzięki życzli-wym Ukraińcom, którzy przeprowadzali nocą i przewozili ukry-tych w sianie. „Już prawie o zmroku - wspomina Bogusława Nowicka z d. Krysiak - przyszła Ukrainka po ziemniaki i nas zobaczyła. Rozpoznała mamę i ręką dała znak, żeby leżeć. W nocy przyszła po nas, przyniosła duży garnek mleka, chleb, chustki na głowy i mnie bluzkę. Powiedziała, że musimy ucie-kać, bo banderowcy przygotowują akcję na ukrywających się Polaków. Ponadto, kiedy grzebano pobitych w stodole, doliczo-no się, że nie było wśród nich właśnie mojej mamy i mnie. [...] Ukrainiec prowadził nas przez podmokłe łąki. Była to najbez-pieczniejsza droga. Oświetlały ją tylko łuny palących się pol-skich wsi” /s. 39/.

Ostrów, gm. Trościaniec, pow. Łuck, woj. wołyńskie W końcu kwietnia 1943 r. upowcy zamknęli w stodole

i zamordowali kilkanaście osób z grupy Polaków, którzy wybrali się z Przebraża po zakup żywności. Dominik Kowalski, powie-szony przez napastników, resztką sił zdołał uwolnić się z pętli. „Wieczorem - pisze Zenobiusz Janicki - przejeżdżał obok cha-łupy Ukrainiec wracający z młyna. Słysząc jęki w stodole wszedł tam. Zobaczywszy strasznie poranionego człowieka zabrał go do swojego domu we wsi Sławatycze i ukrył go w stodole. Na drugi czy trzeci dzień, zachowując wszelkie środki ostrożności, przy pomocy swoich zaufanych sąsiadów, ów Ukrainiec wieczorem przywiózł rannego Polaka do Przebraża” /s.83-84/.

6. Pierwsza pomoc rannym, przetransportowanie ich

do lekarza lub szpitala, np. Załawie, gm. Jarosławicze, pow. Dubno, woj. wołyń-

skie Według relacji Kazimierza Wąska, w maju 1943 r. podają-

cy się za sowieckich partyzantów banderowcy zastrzelili jego brata Bolesława i ciężko ranili ojca: „sądząc, że nie żyje, pozo-stawili go w lesie. Gdy ojciec odzyskał przytomność, doczołgał się do swojej wsi. Ukraińcy bali się udzielić mu pomocy i ze-msty UPA, dopiero trzeci sąsiad o nazwisku Korczuk ulitował się nad nim, przenocował go i na drugi dzień pożyczył konie

Page 108: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  106  

RECENZJE I OMÓWIENIA z wozem drugiemu synowi, Janowi Wąskowi, który odwiózł ojca do szpitala do Łucka” /s. 27/.

Kołodno Lisowszczyzna i Kołodno Siedlisko, gm. Ko-

łodno, pow. Krzemieniec Wołyński, woj. wołyńskie 13-letni Stanisław Kazimierów otrzymał postrzał w nogę

i stracił w czasie napadu matkę: „głowę miała roztrzaskaną. To jej głowa na moich kolanach ocaliła mi życie [...] polazłem nie-zauważony do bliskiego nam sąsiada Ukraińca [...] Tam straci-łem siły i upadłem. Po chwili z domu wyskoczyło dwu starszych synów sąsiada, wzięli mnie pod ręce i zanieśli w zarośla, do swojego sadu. Zabandażowali mi ranę szmatami i leżałem tam ukryty przez całą noc i jeden dzień. [...] w nocy, ukryty pod słomą na furmance, zostałem przez sąsiada Ukraińca zawie-ziony do szpitala do Zbaraża” /s. 65-66/.

7. Zaopatrywanie ocalałych w żywność, a dla uła-

twienia ucieczki - w ukraińskie ubranie; Augustów, gm. Kisielin, pow. Horochów, woj. wołyń-

skie 29 sierpnia 1943 r. upowcy zamordowali 6 osób z rodziny

Malinowskich. Władysław Malinowski z żoną i trojgiem dzieci ukrył się w lesie. Jego kolega, Ukrainiec Józef Pawluk, przez trzy dni opiekował się nimi, przynosząc żywność i ostrzegając, by nie wracali do domu. „Ukraińcy mordują wszystkich Polaków co do nogi w naszej okolicy - cytuje jego słowa ocalony - pro-widnyk ich powiedział, że taka rzeź jednocześnie jest przepro-wadzana na całej Ukrainie, że jest nakaz wybicia wszystkich »Lachiw« - żeby nikt nie pozostał - komunistów i Żydów też” /s. 28/.

Hłuboczek, gm. Hoszcza, pow. Równe, woj. wołyń-

skie 3 lipca 1943 r. upowcy zabili kilku Polaków. Uratowała się

Seweryna Czeszejko- Sochacka z synem Tadeuszem, ostrze-żona w czasie napadu na sąsiadów przez służącą Ukrainkę. Po trzech dniach ukrywania się w polu otrzymali od niej ubrania chłopskie i uciekli do Równego /s. 88/.

8. Informowanie bliskich o okolicznościach śmierci

członków ich rodzin (zwłaszcza przez jedynych świadków zbrodni), wskazanie, gdzie znajdują się zwłoki, np.

Buczacz - miasto powiatowe, woj.tarnopolskie 4 lutego 1944 r. Tomasz Miziołek, ekonom majątku ze wsi

Leszczańce, został zatrzymany na drodze przez banderowców i uprowadzony do lasu. Zaginął bez wieści – świadkiem uprowa-dzenia była Ukrainka, zwana „Czarną Paraską”, która w tym czasie zbierała chrust w lesie i widziała to wydarzenie. Przeka-zała wiadomość żonie i córce Miziołka, które przez długi czas bezskutecznie go poszukiwały /s. 128-129/.

Liniów, gm. Świniuchy, pow. Horochów, woj. wołyń-

skie W pierwszych dniach czerwca 1943 r. upowcy zamordo-

wali 4 rodziny polskie.Rannemu Dominikowi Tarnawskiemu udzielił pomocy miejscowy Ukrainiec i zawiózł go do szpitala w Łokaczach, zaś inny Ukrainiec zawiadomił o zbrodni rodzinę Tarnawskich w Koszowie (gm. Torczyn, pow. łucki) /s. 33/ .

9. Pośredniczenie w kontaktach między ukrywają-

cymi się a poszukującymi ich członkami rodzin, np. Watyniec, gm. Świniuchy pow. Horochów, woj. wo-

łyńskie We wrześniu 1943 r. upowcy zamordowali dwie rodziny:

Grynowieckich i Tarasiewiczów. Ciała wrzucono do studni. Według relacji Zygmunta Grynowieckiego, najstarsza córka Tarasiewiczów „miała wtedy lat 12 i z rozrąbaną głową została

wrzucona do studni na wierzch, na wszystkich pomordowanych i chyba dlatego ocalała. Wyciągnął ją z tej studni Ukrainiec, którego nazwiska nie znam, wiem tylko, że był baptystą i chyba dlatego nie chciał być bandytą. Ten Ukrainiec przechował to ranne polskie dziecko i po jako takim wyleczeniu dostarczył dziecko do ciotki w Łucku” /s.37-38/.

Huta Stepańska, gmina Stepań, pow. Kostopol, woj. wołyńskie

16 lipca 1943 r. silne oddziały UPA wspierane przez chło-pów ukraińskich z okolicznych wiosek rozpoczęły zmasowany atak na ośrodki samoobrony i osiedla polskie w rejonie Huty Stepańskiej, w której przebywało wówczas 5 tys. osób. Pod-czas oblężenia i walk trwających do 18 lipca zginęło ok. 600 Polaków.

Stanisław Zieliński z miejscowości Czapelka, uciekając przed napastnikami w kierunku Rafałówki, zgubił swoją 5-letnią córeczkę. Płaczące dziecko spotkała w lesie nieznajoma Ukra-inka, przechowała potajemnie, zaś po kilku dniach odnalazła ojca w Rafałówce i oddała mu córkę /s. 44/.

10. Objęcie opieką sierot lub dzieci zagubionych po

napadzie, np. Zamlicze, gm. Chórów, pow. Horochów, woj. wołyń-

skie 11 lipca 1943 r. duża grupa upowców zamordowała w obu

miejscowościach ok. 100 Polaków. Niektórzy spośród miejscowych Ukraińców udzielali pomo-

cy ocalałym z pogromu. Dziewczynki Krystyna Irena Lepko i Janina Gałka znalazły schronienie u Ukrainek Paraski i Ma-ciuczki. Później Lepko przez miesiąc była przechowywana przez Ukraińca Mychajłę Gidzuna.

Ukrainiec Stepan Stolarczuk uratował 3-letnią córkę za-mordowanych Barańskich i wychował jako swoje dziecko, mimo że miał troje własnych dzieci /s.39/.

Łopuszna, gm. Chlebowice Wielkie, pow. Bóbrka,

woj. lwowskie 27 marca 1944 r. z rąk banderowców zginął Piotr Stopyra,

który wybrał się do młyna w Milatynie, mimo ostrzeżeń ze stro-ny przyjaznych mu Ukraińców w Łopusznej. Żona Emilia, która wyruszyła na poszukiwanie męża, również została zamordowa-na. 6-letnią córką Stopyrów Janiną i jej niespełna 3-letnim bra-tem zaopiekowali się w Łopusznej ukraińscy sąsiedzi, Truszo-wie.

11. Pomoc w pochówku zamordowanych, zwłaszcza

gdy udział w pogrzebie groził zastrzeleniem; opieka nad grobami, stawianie krzyży itp., np.

Hinowice, gm. i pow. Brzeżany, woj. tarnopolskie W nocy z 23 na 24 marca 1944 r. bojówki banderowskie

napadły na zagrody polskie. Zamordowano 22 Polaków. „W polskich domach nie było mężczyzn, więc kobiety zbijały trum-ny, jak potrafiły - pisze świadek wydarzeń Józef Bereziuk. - Niektórym pomagali Ukraińcy. Trumny na zwłoki Jana Jakóbca i Józefa Borka sporządził Stefan Lipka, pomagał mu inny Ukra-iniec, Stefan Kozak (obaj później zginęli w tajemniczych oko-licznościach)” /s. 123/.

Skorodyńce, gm. Byczkowce, pow. Czortków, woj.

tarnopolskie 7 lipca 1941 r. banderowcy schwytali 9 Polaków i urządzili

nad nimi sąd. […] O próbie ocalenia […] Tomasza Chmieluka, pisze jego córka Stefania. „Ojciec ubrał się, a że czuł się nie-winny, poszedł na to przesłuchanie. W tym samym czasie do naszego domu, ale drugimi drzwiami, wszedł sąsiad Ukrainiec - Ludwik Szczepański, który przyszedł uprzedzić ojca, by nie szedł na przesłuchanie, bo grozi mu śmierć. Niestety, było już o kilka minut za późno. [...] Wyrok został wykonany tej nocy. [...]

Page 109: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 107

RECENZJE I OMÓWIENIA

Jeden z Ukraińców z Białej zakopał zwłoki i dał tylko znać o tym, przynosząc do naszego domu buty ojca” /s. 135/.

12. Niewykonanie rozkazu zabicia członka własnej

rodziny (żony/męża/rodziców/dzieci), odmowa wykona-nia, wspólna ucieczka, ukrycie osoby skazanej na śmierć, np.

Żabcze, gm. Czaruków, pow. Łuck, woj. wołyńskie W 1943 r. upowcy odrąbali głowę Ukraińcowi Milisiewi-

czowi, czeladnikowi kowalskiemu, ożenionemu z Polką, za odmowę zamordowania żony /s. 86/.

Stechnikowce, gm. Łozowa, pow. Tarnopol, woj. tar-

nopolskie „We wsi Stechnikowce - czytamy w relacji Anny Derkacz -

jeden z Ukraińców miał żonę Polkę i z nią dwie córki. Pod ko-niec 1943 r. otrzymał list od banderowców z UPA, w którym nakazano mu niezwłocznie zabić swoją żonę i obie córki za to, że są Polkami. Mąż i ojciec – Ukrainiec tego rozkazu nie wyko-nał. Otrzymał więc kolejny list z rozkazem i pogróżkami, ale również po raz drugi rozkazu nie wykonał. Jakiś czas potem otrzymał trzeci list o podobnej treści, a w nim ostrzeżenie, że jeżeli sam tego nie zrobi, wykonają to inni. Po tym trzecim liście zdawał już sobie sprawę, że zabójcy przyjdą. Naostrzył wtedy siekierę, ale nie do wykonania rozkazu, lecz do obrony. Kilka dni potem w nocy ktoś zaczął ostro dobijać się do drzwi, chwy-cił więc za topór i stanął w sieni za drzwiami. Kiedy drzwi wy-ważono, wpadł pierwszy morderca, gospodarz-obrońca z całej mocy uderzył go ostrzem siekiery. Napastnik upadł, za nim wpadł drugi. Spotkało go to samo. Więcej napastników nie było. Wtedy gospodarz zapalił lampę, żeby zobaczyć banderowców. I zobaczył ciała swego ojca i brata” /s. 151-152/.

13. Odmowa udziału w napadzie, pacyfikacji lub in-

nej akcji represyjnej, np. Budki Borowskie, gm. Kisorycze, pow. Sarny, woj.

wołyńskie W nocy z 6 na 7 grudnia 1943 r. upowcy zaatakowali jed-

nocześnie Budki Borowskie oraz sąsiednie wsie Dołhań i Oko-py, zabijając ok. 130 Polaków. Ocaleli z napadu schronili się u mieszkańców ukraińskiej wsi Netreba, którzy sami ukrywali się w leśnych szałasach, nie chcąc wstąpić do UPA /s. 90/.

Kociubińce, gm. Kociubińce, pow. Kopyczyńce, woj.

tarnopolskie W lutym 1945 r. Ukraińcy Petro Bała i Mychajło Jurków

zostali zamordowani przez banderowców za odmowę udziału w zabijaniu Polaków i za publiczne potępienie zbrodni UPA /s. 139/.

14. Publiczny protest (na wiejskich zebraniach,

z kościelnej ambony) przeciwko zbrodni i stosowaniu przymusu, np.

Kołodno Lisowszczyzna i Kołodno Siedlisko, gm. Ko-łodno, pow. Krzemieniec Wołyński, woj. wołyńskie

14 lipca 1943 r. na obie wsie napadło 300 uzbrojonych upowców w mundurach niemieckich i sowieckich. Ok. 500 mieszkańców poniosło śmierć. […] W jakiś czas po rzezi Pola-ków w Kołodnie odbyło się zebranie Ukraińców, na którym wielu wypowiadało się przeciwko dalszym mordom. W następ-stwie około 60 z nich upowcy rozstrzelali /s. 65-66/.

Żabcze, gm. Czaruków, pow. Łuck, woj. wołyńskie W lipcu 1943 r. upowcy zamknęli w cerkwi i spalili żywcem

księdza greckokatolickiego Serafina Horosiewicza. Razem z nim spłonęło 4 Polaków, których ukrywał. W swoich kaza-niach potępiał on zbrodnie dokonywane przez Ukraińców na ludności polskiej /s.86/.

15. Darowanie życia ofiarom napadu, skazanym na śmierć lub wytropionym wskutek pościgu (np. przez upo-zorowanie egzekucji, umyślne „przeoczenie” osoby bądź kryjówki), np.

Wesołówka, gm. Uhorsk, pow. Krzemieniec Wołyń-ski, woj. wołyńskie

W 1943 r. kilku mieszkańców wsi zostało zabitych przez upowców. Zdarzyło się też zabójstwo pozorowane. Kazimierz Bania opisał przypadek Antoniego Śliwińskiego i jego syna, którzy orali pole. „Obozujący w pobliskim lesie banderowcy wysłali jednego spośród siebie, by zastrzelił tych orzących Polaków. Wysłany banderowiec, dochodząc do oraczy, powie-dział do nich, po co go wysłano, i wyjaśnił: »Ja będę do was tak strzelał, żeby was nie trafić. Kiedy strzelę, upadnie jeden, a po następnym strzale drugi. Wy udawajcie zabitych i leżcie tak do wieczora. Wieczorem prosto z pola uciekajcie do Krzemieńca«. Tak też zrobili. Przeżyli swoją upozorowaną śmierć i razem z innymi wyjechali do Krzemieńca […]” /s. 69/.

Zapust Lwowski, gm. Narajów Miasto, pow. Brzeża-

ny, woj. tarnopolskie Upowiec Nieczypor brał udział w napadzie 12 kwietnia.

W jednym z domów trafił na swoich dobrych znajomych, mał-żeństwo Krzaków. Powiedział kompanom, że sam się z La-chami rozprawi. Wyprowadził oboje za stodołę na pole, kazał im uciekać i wystrzelił dwa razy w powietrze. Również jego za karę zabito, gdy rzecz się wydała /s.127/.

16. Uwalnianie aresztowanych, np. Wierbiczno, gm. Turzysk, pow. Kowel, woj. wołyń-

skie W 1943 r. upowcy schwytali i zamknęli w piwnicy właści-

ciela majątku, Edwarda Cieszkowskiego. Miejscowi Ukraińcy uwolnili go, ratując mu życie /s. 62/.

Michałówka, gm. Wiśniowczyk, pow. Podhajce, woj.

tarnopolskie W kwietniu 1944 r. banderowcy uwięzili 14 Polaków i kaza-

li im kopać dół na wspólny grób. O zamiarze dokonania zbrodni miejscowa Ukrainka powiadomiła Polaków z sąsiedniej Biało-kiernicy, ci zaś sprowadzili Niemców, którzy przybyli do Micha-łówki, rozbroili banderowców i uwolnili uwięzionych /s.142/.

Ciągnące się na ponad 190 stronach, pokrytych

drobnym drukiem, zwięzłe opisy wojennych zdarzeń, które miały miejsce w poszczególnych województwach „ściany wschodniej” (wołyńskie, poleskie, tarnopolskie, lwowskie, stanisławowskie, rzeszowskie, lubelskie) uka-zują ogrom poświęcenia i graniczącej z desperacją od-wagi, wykazywanej przez prawych Ukraińców, którzy nie dali się odurzyć przez nacjonalistyczną ideologię.

Romuald Niedzielko dopełnia swą pracę aneksem, w którym omawia z kolei akty pomocy, którą Polacy oka-zywali Ukraińcom w czasie tzw. operacji „Wisła”. Słusz-nie zaznacza przy tym, że:

Sytuacja obu narodów – stron konfliktu – była tak różna, że włączenie owego aneksu w postaci równoprawnego rozdzia-łu książki (co pierwotnie planowano) mogłoby zostać odebrane jako próba relatywizacji ukraińskich zbrodni na Polakach i po-stawienia znaku równości między ludobójstwem a przymuso-wym wysiedleniem /s. 17/.

Całość pracy Niedzielki zamyka bibliografia (z pew-

nością bardzo przydatna osobom, które chciałyby pogłę-biać znajomość problematyki) oraz pieczołowicie zesta-wiony indeks osobowy, znakomicie ułatwiający studio-wanie książki.

Page 110: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  108  

RECENZJE I OMÓWIENIA

Omawiana tu książka skłania do pewnej refleksji.

Oto część polityków, publicystów i dziennikarzy surowo osądza Kresowian, że ci – stanowczo i nieugięcie potę-piając tzw. Ukraińską Powstańczą Armię – psują dobre stosunki z Ukrainą, w której organizacja ta znajduje wielu apologetów. Nie tak dawno np. były premier Polski – Jan Olszewski, doradca prezydenta Lecha Kaczyńskiego i Bronisława Komorowskiego, pouczał Kresowian, że powinni pojąć, iż UPA była tym samym, co AK, i że jej członkowie to prawdziwi ukraińscy bohaterowie i patrioci, którzy zasługują na szacunek1. Oczywiście Jan Olszew-ski kompletnie się kompromituje. Widać to wyraźnie, gdy uświadomimy sobie, że a) do dziś Rada Najwyższa Ukrainy nie traktuje OUN-UPA jako formacji narodowowyzwoleńczej narodu ukra-ińskiego, a Międzynarodowa Federacja Weteranów II Wojny Światowej nie przyjęła UPA w swe szeregi, uzna-jąc, że była ona nie strukturą narodowowyzwoleńczą narodu ukraińskiego, lecz strukturą zbrodniczą o faszy-stowskiej ideologii1. b) obecny prezydent Ukrainy – Wiktor Janukowicz – uchylił wprowadzone przez neonacjonalistę Juszczenkę dekret heroizujący Banderę; c) wcześniej heroizację UPA i jej przywódców potępił Parlament Europejski.

W kontekście omawianej tu książki kompromitacja

Olszewskiego staje się jeszcze bardziej widoczna. Trze-ba bowiem sobie zadać pytanie: jeśli okrutni zbrodniarze wojenni z OUN-UPA, kierujący się nazistowską ideologią Doncowa, jawią się naszemu ekspremierowi jako bohate-rowie i patrioci, to kimże są – wedle niego – rzesze tych odważnych i pełnych poświęcenia ludzi, których imiona w swej pracy stara się upamiętnić Romuald Niedzielko?!

I tu właśnie widać zasadniczą różnicę między po-stawą niektórych naszych polityków oraz intelektualistów wychowanych na „Gazecie Wyborczej” a postawą Kre-sowian. Ci ostatni – jak pisze Szczepan Siekierka – „ / … / p a m i ę t a j ą i c h c ą u t r w a l a ć p a m i ę ć

o U k r a i ń c a c h , k t ó r z y r a t o w a l i P o l a k ó w i b y l i z a t o m o r d o w a n i w r a z z r o d z i n a m i p r z e z c z ł o n k ó w O U N - U P A . / … / K r e s o - w i a n i e c h c ą s t a w i a ć p o m n i k i o f i a r o m m o r d ó w , s p r z e c i w i a j ą s i ę n a t o m i a s t s t a w i a n i u p o m n i k ó w z b r o d n i a r z o m ” .

Przedstawioną tu refleksję chcielibyśmy uzupełnić krótkim dopowiedzeniem. Otóż warto zwrócić uwagę, iż Kresowianie czynią intensywne wysiłki, aby uhonorować prawych Ukraińców szczególnym miejscem pamięci – Ogrodem Sprawiedliwych Świata. Prezes Stowarzysze-nia Upamiętnienia Ofiar Ukraińskich Nacjonalistów we Wrocławiu – Szczepan Siekierka – stwierdza:

/…/ z wdzięcznością przyjmujemy bohaterskie akty działa-nia osób ludności ukraińskiej, które nie wahały się zaryzykować życia własnego oraz życia swoich rodzin (zdrada karana była najwymyślniejszymi torturami jakie można lub nie można nawet sobie wyobrazić) w celu ratowania swojego człowieczeństwa, a przede wszystkim życia niewinnych i bezbronnych ofiar. Dla-tego bardzo pragniemy przyłączyć się do inicjatywy zorganizo-wania i urządzenia ogrodu we Wrocławiu, poświęconego pa-mięci i czci Sprawiedliwych, którzy nas ratowali.

Stowarzyszenie UOZUN w ramach swojej działalności ustaliło dziesiątki nazwisk Ukraińców, którzy informowali Pola-ków o niebezpieczeństwie ze strony banderowskich ludobój-ców. Na ten temat została wydana też książka /…/ przez Insty-tut Pamięci Narodowej w której zawarto nazwiska osób, które chcemy uczcić symbolicznym drzewkiem sprawiedliwych.

Kresowianie wystąpili ponadto z wnioskiem, aby

przez pamięć o szlachetnej postawie udzielać pomocy materialnej Sprawiedliwym Ukraińcom będącym w mate-rialnej potrzebie. ____________________________ 1 Cz. 1. http://www.youtube.com/user/SpartakusPolski#p/u/27/oOSzHqeoZzU,

cz 2. http://www.youtube.com/watch?v=Bczha4oVIMI,

cz. 3 http://www.youtube.com/user/SpartakusPolski#p/u/26/Pp0msyjNVgk

cz. 4 http://www.youtube.com/user/SpartakusPolski#p/u/25/6euHtWm--f8

cz. 4. http://www.youtube.com/user/SpartakusPolski#p/u/24/8dqWgEp2Ao4 2 Zob. na tren temat: S. Siekierka,

http://www.stowarzyszenieuozun.wroclaw.pl/polemika.htm

_____________________________________________________________________________________

Maria i Leszek Jazownikowie

SYBIRACKA LITERATURA FAKTU

[Józef Maciejewski, Witaminy syberyjskie: wspomnienia z Ałtaju, „Chroma” Drukarnia Krzysztof Raczkowski, Żary 2009, s. 91.].

Minęła kolejna, już 71. rocznica pierwszej deportacji

Polaków z dawnych Kresów Wschodnich Rzeczypospoli-tej Polskiej. 10 lutego 1940 r. o świcie funkcjonariusze NKWD aresztowali i następnie wywieźli w głąb ZSRR ponad 220 tys. osób, głównie urzędników państwowych i samorządowych, właścicieli ziemskich oraz osadników wojskowych z rodzinami. Kolejne wielkie wywózki, ofi-cjalnie nazywane „przesiedleniem”, miały miejsce w lu-tym, kwietniu i czerwcu 1940 r. oraz w maju i czerwcu 1941 r. Sowieci usuwali z zagarniętych terenów przede wszystkim ludzi uznanych za „niebezpiecznych”: inteli-gencję, działaczy społecznych i politycznych, osadników,

policjantów, pracowników służby leśnej. Wielu areszto-wanych nie przeżyło transportu w bydlęcych wagonach, tysiące zesłańców zmarły na nieludzkiej ziemi Syberii i stepów Kazachstanu wskutek głodu, chorób i pracy ponad siły. Według szacunków środowisk sybirackich, deportacje objęły łącznie od 1,5 do 2 milionów Polaków. Tylko nielicznym udało się przeżyć i wrócić po wojnie do kraju.

Jednym z nich jest Józef Maciejewski, autor książki wspomnieniowej, która niedawno wzbogaciła sybiracką bibliotekę. Na okładce książki zamieszczono pełen dy-namiki obraz: czterej enkawudziści z bronią gotową do

Page 111: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 109

RECENZJE I OMÓWIENIA

strzału, za nimi wagony towarowe, do których gromady ludzi ładują swój dobytek. Chmury nad nimi tworzą obraz szkicowej mapy ziemskiego globu, symbolicznie wyobra-żającej imperialistyczne plany sowieckiej Rosji. Mapa ta stanowi bowiem jedynie tło dla wielkiej czerwonej gwiaz-dy oraz skrzyżowanego sierpa i młota. I jeszcze przeci-nający cały obraz bagnet, nad którym – niczym na dro-gowskazie – umieszczono napis: Поляки на Сибирь. Tytuł książki – Witaminy syberyjskie: wspomnienia z Ałtaju – zdaje się nie oddawać grozy i symbolicznej wymowy omówionej ilustracji. Po lekturze wspomnień okazuje się, że jest to tytuł niezwykle wymowny, a zara-zem pełen ironii i goryczy.

Józef Maciejewski (ur. 1931), mieszkaniec Żar na Ziemi Lubuskiej, jako dziesięciolatek został zesłany wraz z rodziną na Syberię podczas czwartej, ostatniej depor-tacji. Na zawsze zapamiętał noc z 20 na 21 czerwca 1941 roku, kiedy do drzwi jego rodzinnego domu w Duni-łowiczach w województwie wileńskim załomotali funkcjo-nariusze NKWD w towarzystwie współpracującego z władzą sowiecką Żyda o nazwisku Ginzburg. Matka z gromadką dzieci (było ich w domu siedmioro, w wieku od trzech do osiemnastu lat) miała niewiele czasu na spakowanie niezbędnych rzeczy. Ojciec, emerytowany policjant, już wcześniej został aresztowany i uwięziony. Rodzina, wypędzona z własnego domu, dzieli los tysięcy innych polskich rodzin – odbywa pełną trudów wielotygo-dniową podróż na Syberię i osiedla się w głębokiej taj-dze. Codziennym doświadczeniem matki i dzieci stają się choroby i epidemie, wyniszczająca praca, nieznośne warunki atmosferyczne, głód oraz tęsknota za rodzinnym domem i pozostawioną w kraju rodziną. Wszystkie te trudy i przejścia określają losy Autora między 10 a 15 rokiem jego życia. Po zaciągnięciu się starszych braci do armii polskiej to on, jako najstarszy w rodzinie mężczy-zna, staje się opiekunem schorowanej matki i młodszego rodzeństwa. Ciężko pracuje w kołchozie, wraz ze starszą o dwa lata siostrą zakłada i uprawia mały przydomowy ogródek, na wszelkie sposoby stara się zdobyć dla ro-dziny pożywienie. Próbuje chwytać we wnyki zające, zimową porą na polu kołchozowym wykopuje zmarznięte ziemniaki, których z powodu nagłego nadejścia mrozów nie zdążono uprzątnąć. Dodatkowym źródłem pożywie-nia są tytułowe „syberyjskie witaminy”, m.in. rosnąca na bagnach roślina zwana kałbą, bardzo kwaśne owoce kaliny, cebula polna i koper polny, jagody czeremchy, lebioda, pokrzywa i szczaw.

Dorastaniu autora towarzyszy kształtowanie się jego patriotyzmu, zaszczepionego jeszcze w szkole, a także w rodzinnym domu. Dlatego też, gdy w roku 1946 przy-gotowywane są listy repatriacyjne, nie da się nakłonić do pozostania w ZSRR. Po długich namowach enkawudzi-sty składa następującą deklarację: „Ja, Józef Maciejew-ski, lat 15, jestem narodowości polskiej i chcę wrócić z całą rodziną do swojego kraju, do Polski”.

Powrót do Polski to ostatni etap wygnania. Podczas podróży pojawiają się traumatyczne wspomnienia i myśli o niepewnej przyszłości:

Boże, jak niewielu ich do Polski wraca, gdzie reszta? Gdzie się pogubili? Wielu, wielu, zwłaszcza starców, kobiet i dzieci śpi snem wiecznym na zagubionych w tajdze i stepie zesłańczych, zapomnianych przez Boga i ludzi, cmentarzach. Wielu, głównie mężczyzn, ojców, synów i braci poginęło na wojnie, na którą wyrwali się z gehenny Sybiru, z Andersem, a potem z Berlingiem, zdając sobie sprawę, że bez ofiary życia,

nie tylko dla ich rodzin powrotu, ale i Polski może nie być. Je-dziemy do Polski, tylko nie do tej dawnej na Wileńszczyźnie, ale do tej nowej kończącej się nad Odrą i nad Nysą Łużycką. Na nowe – stare ziemie – Piastowskie, które nam po tej wojnie przywrócili (s. 87).

29 kwietnia 1946 roku transport zatrzymuje się w Lublinie. Zesłańcy przekraczają nową granicę Polski. Wielkiej radości, iż bez obaw można mówić po polsku, towarzyszy smutek z powodu utraty rodzinnej ziemi: „Miasta Lwów, Stanisławów, Łuck, Tarnopol, Wilno, Duni-łowicze, Wołkowysk, Nowogródek, Grodno, i wiele innych miast, gdzie nasi ojcowie i pradziadowie mieszkali, już do Polski nie należą” (s. 91).

Wielką zaletą książki Józefa Maciejewskiego jest jej autentyzm. Już na wstępie autor podkreśla, że „wszyst-kie osoby wymienione w […] opracowaniu są prawdziwe, fakty i przeżycia też są autentyczne, nie występuje tutaj żadna fikcja literacka” (s. 2). Narrację wzbogacają foto-grafie przedstawiające autora i jego rodzinę, a także dokumenty z lat wojny.

Książka napisana jest w narracji pierwszoosobowej, którą tworzy relacja i komentarz narratora autorskiego. Narrator odwołuje się do swoich wspomnień i wykorzy-stuje zachowane dokumenty w podstawowym celu – aby dać świadectwo prawdzie. Wiarygodna relacja, przywołu-jąca autentyczne wydarzenia, daty, liczby, nazwy geo-graficzne i nazwiska, skonstruowana jest zgodnie z za-sadami chronologii. Taka kompozycja, wykorzystująca najczęstszą konwencję prozy wspomnieniowej i zgodna z historycznym biegiem zdarzeń, pozwala zapanować nad ich bogactwem. Na uwagę zasługuje tu również kre-acja narratora. Nie jest to bowiem obojętny obserwator, lecz uczestnik zdarzeń nie stroniący od wyrażania swo-ich emocji i refleksji. Czasami są one snute nie tylko z perspektywy kilkunastoletniego zesłańca, lecz również wypowiadane są po upływie dziesięcioleci od przedsta-wionych zdarzeń. Stają się wówczas wyrazem nostalgii oraz świadectwem pamięci o utraconej ojczyźnie. Wspominając np. ukrytą przed sowietami przez harcerzy rzeźbę przedstawiającą orła, autor formułuje następującą refleksję:

W 1980 roku, będąc na wycieczce w Duniłowiczach, wraz z siostrami i księdzem tamtejszej parafii, staraliśmy się odna-leźć tego orła, lecz okazało się to ponad nasze siły, bo teren jaki zastaliśmy, był cały zarośnięty wysokimi chaszczami. Orzeł zapewne nadal tam leży i czeka na nasz powrót (s.18).

Page 112: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  110  

PRZEGLĄD

Iwo Cyprian Pogonowski

ANATOMIA PERFIDII J. T. GROSSA Anatomia perfidii J. T. Grossa jest tematem mojego

artykułu dla prasy katolickiej w USA pod tytułem Holo-caust Profiteering by Literary Hoax, czyli Eksploatacja Holokaustu za pomocą fałszerstw literackich. Głównym negatywnym bohaterem tego artykułu jest J. T. Gross i jego cztery ostatnie książki fałszujące historię na ko-rzyść dziś kompromitowanego przez niektórych autorów żydowskich, żydowskiego ruchu roszczeniowego.

Wykupiona przez Żydów gazeta „The Wall Street Journal” pierwsza puściła w obieg wyrażenie „Holocaust profiteering”. Poznanie anatomii tego zjawiska wymaga zacytowanie informacji podanych w Buenos Aires przez Reuter Agency w piątek 19 kwietnia 1996 (14:50:17 PDT), dotyczących zjazdu Światowego Związku Żydów, na którym to zjeździe Rabin Izrael Singer, Główny Sekre-tarz Światowego Związku Żydów stwierdził, że: „Ponad trzy miliony Żydów straciło życie w Polsce i Polacy nie będą spadkobiercami Żydów polskich. My nigdy na to nie pozwolimy. […] Oni będą słyszeć od nas w nieskończo-ność. Jeżeli Polska nie zaspokoi żądań żydowskich, to będzie ‘publicznie atakowana i poniżana’ na forum mię-dzynarodowym.”

We wtorek, 5 lutego 2002 w dziale „Bookshelf”, ga-zeta „The Wall Street Journal” zamieściła recenzję książ-ki podobnie tendencyjnej jak książki Grossa. Autorem Postrzępionego Życia był Blakie Skin, a recenzja nosiła tytuł Faktyczne okropności i fałszywe roszczenia (Real Horrors, Phony Claims). Opisuje ona kwintesencję eks-ploatacji Holokaustu za pomocą fałszerstw literackich takich jakich dopuścił się Gross w swoich czterech ostat-nich książkach.

W piątek, 5 stycznia 2011, J. T. Gross żydowskiego pochodzenia, razem z jego żoną Polką, wystąpili przez kamerami TVP. Redaktor Tomasz Lis nie ukrywał swojej negatywnej opinii o książkach Grossa i zadał swoim go-ściom kilka rzeczowych pytań, z których wynikało, że pan Lis zdaje sobie sprawę z licznych oszczerstw Grossa przeciwko Polsce i Polakom. Insynuacje Grossa zarzuca-ją Polakom ludobójstwo Żydów i masową kradzież mie-nia żydowskiego w czasie Drugiej Wojny Światowej.

W czasie wystąpienia przed kamerami telewizyjnymi, J.T. Gross i jego żona występowali jako współautorzy książki Złote żniwa. Zgodzili się znacznie obniżyć liczbę Polaków winnych zbrodni przeciwko Żydom do kilkunastu tysięcy (z 30 milionów Polaków). J. T. Gross jąkał się i miał trudności ze znalezieniem właściwych słów. Powta-rzał kilkakrotnie te same nonsensy, jakich jest pełno w ostatnich czterech jego książkach, począwszy od Upiornej Dekady.

Wydaje się, że J.T. Gross, socjolog zatrudniony w Nowym Jorku, zmienił się w historyka z powodu nie-powodzeń jego wcześniejszych książek i stał się perfid-nym oszczercą Polaków dla dobra żydowskiego ruchu roszczeniowego, dzięki któremu dorabia się fortuny po-stępując według wyżej cytowanej wypowiedzi rabina Singera opublikowanej przez Reuter Agency. Gross udo-kumentował swoją nienawiść i chciwość w czterech pro-pagandowych książkach: Upiorna Dekada (Universitas, Kraków 1994), Sąsiedzi (Princeton University Press, 2001), Strach: Anti-Semityzm w Polsce po Auschwitzu (Random House, New York, 2006, ISBN 978-0-8129-3), oraz obecnie Złote żniwa. Książki opublikowane były przez wydawnictwo Znak i wywołały protesty czytelników. Jan Tomasz Gross opisuje powojenne wypadki znalezie-nia biżuterii Żydów na terenach Treblinki.

Książka Tomasza Grossa Złote żniwa – która jest antypolską propagandą i czwartą z kolei jego publikacją bardzo korzystną dla żydowskiego ruchu roszczeniowe-go, obecnie wielokrotnie kompromitowanego przez sa-mych Żydów takich jak profesorowie Norman Finkelstein, autor takich książek jak Przedsiębiorstwo Holokaust i Noam Chomsky, „wróg Izraela numer jeden,” którzy nazywają działaczy żydowskiego ruchu roszczeniowego złodziejami i oszustami („crooks” etc.) – przypomniała mi handel złotymi zębami w obozie w Sachsenhausen.

W czasie wojny byłem więźniem w obozie koncen-tracyjnym w Sachsenhausen pod Berlinem, od 10 sierp-nia 1940 roku aż do tak zwanego „marszu śmierci w Brandenburgii”, w czasie którego z 38000 maszerują-cych więźniów Niemcy zastrzelili wówczas około 6000 ludzi. Pamiętam, że wówczas wśród więźniów nie widzia-łem nikogo oznaczonego gwiazdą Dawida. Stało się tak, ponieważ Niemcy wcześniej wywieźli z Sachsenhausen na wschód wszystkich Żydów, z wyjątkiem małej grupy, która stanowiła permanentne Krematorium Komando, do którego Niemcy przydzielali wyłącznie Żydów.

Handel złotymi zębami w obozie w Sachsenhausen zaczynał się w krematorium, gdzie przydzieleni do pracy Żydzi wyrywali obcęgami ze zwłok więźniów złote zęby, które następnie sprzedawali strażnikom i zbrodniczej kryminalnej mafii obozowej, zorganizowanej przez hie-rarchię kryminalistów niemieckich obozowych prominen-tów oznaczonych zielonymi winklami. Byli to tak zwani po niemiecku „Beruf Verbrecher”.

Mafia ta była bardzo niebezpieczna. Pamiętam, jak znajomy mój Leonard Krasnodębski popadł w konflikt z tymi zbrodniarzami i został zamordowany przez nich przez powieszenie go na haku od lampy w jednym z pomieszczeń izby chorych.

Przypominam sobie znajomego im dobrze niemiec-kiego Żyda, Paula, który zdaje mi się, że miał na nazwi-sko Kaufman. Jego koledzy byli członkami Krematorium Komando. Na człowieku tym Niemcy dokonali zbrodni-czej operacji, niby eksperymentalnej i wycięli mu część kości goleniowej, co spowodowało mu paraliż stopy tak, że kulał i musiał zgłaszać się na badania dla ciągłości eksperymentu już po masowej wywózce Żydów z Sach-senhausen.

Pewnego dnia Paul powiedział mi, że wydaje mu się, że jest ostatnim Żydem pozostałym jeszcze w Sachsen-chausen. Ponieważ w obozie w Sachsenchausen w ogó-le nie tatuowano więźniom numerów na rękach, więc zaproponowałem Paulowi żeby przyszył sobie oznacze-nia i numer zmarłego Polaka i w ten sposób pozbył się gwiazdy Dawida i uniknął transportu jako Żyd. Niestety, Paul bał się tortur na wypadek, gdyby wykryto w nim Żyda, zwłaszcza, że nie znał polskiego języka. Z tego powodu nie uniknął transportu na wschód do Treblinki lub Oświęcimia.

Makabryczny handel złotymi zębami w obozie w Sachsenhausen, który zaczynał się w krematorium, gdzie pracujący Żydzi wyrywali obcęgami ze zwłok więź-niów złote zęby, jest na pewno znacznie bardziej szoku-jący niż fantastyczne i zmyślone opisy w Złotych Żniwach autorstwa małżeństwa Grosów, którzy dorabiają się na służbie coraz bardziej skompromitowanego żydowskiego ruchu roszczeniowego.

Autorzy książki Złote żniwa w bezwstydny sposób „wrzucają do jednego worka” wszystkich Polaków, uka-zując naród polski jako złodziei, hieny cmentarne, dzikie zwierzęta bez sumienia oraz zaciekłych antysemitów.

Page 113: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 111

PRZEGLĄD

W książce Strach Gross przypisał polskim katolikom udział w dobijaniu Żydów ocalałych z holokaustu. Nato-miast Złote żniwa są przykładem jak Żyd Gross wraz z jego żoną Polką wspólnie eksploatują stosunki ekono-miczne polsko-żydowskie po wojnie – Gross oskarża Polaków o to, że regularnie bogacili się za pomocą przy-właszczania sobie majątku pożydowskiego.

Książka Tomasza Grossa Sąsiedzi nadal jest często omawiana w kontrolowanej przez Żydów prasie w USA. Ostatnio, 6 stycznia 2011 w „The Wall Street Journal” przy okazji omawiania książki Daniela Barmana pod tytu-łem The Death Marches: The Final Phase of Nazi Geno-cide (Marsze Śmierci: Ostatnia faza ludobójstwa doko-nywanego przez Nazistów). Tak więc na pewno urośnie fortuna dorobkiewicza i socjologa-historyka Grossa, którą to fortunę buduje on na swoich oszczerczych książkach zniesławiających Polaków, dla dobra żydowskiego zło-dziejskiego ruchu roszczeniowego.

Trzeba pamiętać, że powojenny sowiecki terror był nazywany „latami terroru Jakuba Bermana”, w czasie którego większość przywództwa sowieckiego aparatu terroru w Polsce składała się z Żydów. Kolaboracja „ko-mitetów żydowskich” kolaborujących z NKWD jest dobrze udokumentowana. Wówczas ostatnim wspomnieniem wielu Polaków był milicjant żydowski, który zatrzaskiwał za nimi drzwi wagonu bydlęcego w drodze na Syberię. Faktem jest, że nie było podobnej kolaboracji między Polakami i nazistami. Film Pianista Romana Polańskiego żywo pokazuje okrutne postępowanie policji żydowskiej w gettach, w której każdy żydowski policjant, na przykład w getcie warszawskim, wysyłał na śmierć w komorach gazowych około 2200 Żydów. Fakty te uwypuklają perfi-dię J.T. Grossa w jego ostatnich czterech książkach, włącznie ze Złotymi żniwami.

ISKRY.PL [29-01-2011]

Ks. Witold Józef Kowalów

SŁOWO PODZIĘKOWANIA

Chociaż od dwóch lat nic jestem obywatelem Polski, miałem zaszczyt w ostatnich dniach wziąć udział w dwóch patriotycznych uroczystościach w Polsce.

W niedzielę, 7 listopada 2010 r. w mojej rodzinnej parafii Poronin na Podhalu odprawiłem uroczystą Msze św. i poświęciłem tablicę pamiątkową ku czci ks. Michała Stanisława Głowackiego „Świętopełka”, wybitnego ludo-znawcy i jednego z organizatorów Powstania Chocho-łowskiego w 1846 roku. Ów kapłan jest autorem pierw-szego zapisu legendy o śpiących rycerzach w Tatrach.

Po uroczystości odbyła się prezentacja książki pt. „Ks. Michał Głowacki a powstanie chochołowskie" pod red. Bronisława Chowańca-Lejczyka, będącej pokłosiem konferencji naukowej. która odbyła się w 2006 roku.

We wtorek, 9 listopada 2010 r., wziąłem udział w Święcie Szkoły Zespołu Szkół nr 70 w Warszawie przy ul. Bajkowej 17/21 połączonym z poświęceniem sztanda-ru i nadaniem Gimnazjum nr 106 imienia 19 Pułku Ula-nów Wołyńskim. Przewodniczyłem Mszy św. w kościele pw. Matki Bożej Anielskiej w Warszawie-Radości (ul. Wilgi 14) odprawiając ją w intencji za zmarłych oficerów

i żołnierzy 19 Pułku Ułanów Wołyńskich. Sztandar Gim-nazjum nr 106 poświęciłem razem z miejscowymi dusz-pasterzami, ks. prob. Kazimierzem Sokołowskim i ks. wikariuszem Kasicińskim.

„Wołanie z Wołynia", pismo religijno-społeczne, któ-re założyłem pod koniec 1994 r., jako jeden z celów i zadań stawia sobie utrwalanie pamięci poprzednich pokoleń, które żyły i tworzyły na terenie diecezji łuckiej i całego Wołynia. Najtragiczniejszą stronicą naszych dziejów jest niewątpliwie Rok 1943.

Dziękując za uhonorowanie mnie kawalerskim orde-rem Odrodzenia Polski „Polonia Restituta" uważam, iż jest to wyraz uznania także dla moich współpracowni-ków. Do rangi symbolu urasta fakt, iż ten order został przyznany przez śp. Prezydenta RP p. prof. Lecha Alek-sandra Kaczyńskiego. W tragedii pod Smoleńskiem zgi-nęło wielu naszych przyjaciół i dobroczyńców.

Równe, 11 listopada 2010 r.

„Wołanie z Wołynia” 2010, nr 6

Marcin Romer

ZBURZYĆ GALICJĘ!

5 lutego na iwano-frankowskim portalu firt-

ka.if.ua ukazał się artykuł pod obiecującym tytułem „Pałac Potockich trzeba zburzyć”. Od razu powiem – nie jest to przewrotna metafora. Tytuł należy rozu-mieć dosłownie, zresztą to dopiero początek. Potem powinna przyjść kolej i na inne budowle w centrach wszystkich miast galicyjskich na Ukrainie, powsta-łych w okresie „tysiącletniej okupacji”.

Na początek mała próbka: „Wiemy ze szkoły, kim byli Potoccy i podobni do nich

magnaci. Jak bardzo nienawidzili wszystkiego co ukraiń-skie, chłopskie. A teraz wnuki tych bitych kańczugami chłopów i gwałconych ukraińskich dziewcząt, aż podska-kują, tak chcieliby by nasze miasto znów nazwano Stani-sławowem. Tak byłoby po europejsku (tak im się zdaje, bo to nieuki, którzy nie słuchają ludzi mądrych, prawdzi-wych Ukraińców)”.

I może jeszcze jedna: „Uwalniać Ukrainę od wpływu tysiącletniej okupacji,

należy nie poprzez poniżający nas szacunek do gnębi-cieli – magnatów, a przez niszczenie okupacyjnego spadku, tych to austriackopolskich kamienic w centrum Iwano-Frankowska i w innych miastach, których architek-tura deformuje psychikę przechodniów – Ukraińców, przypominając im, że są oni i dzisiaj mali, biedni i zniewo-leni”.

Autorką tych głębokich myśli jest Mariana Warciw – jak głosi podpis pod zdjęciem – pielęgniarka, ukraińska poetka i literatka. Nie będę na tyle złośliwy, by pytać moich ukraińskich znajomych i przyjaciół, poetów i litera-tów (a i pielęgniarki też), co myślą o tak narzuconym im towarzystwie. Na szczęście czasy, kiedy to „i kucharka mogła rządzić” wydają się należeć do przeszłości.

Sęk jednak w tym, że nie wiadomo, czy aby na pew-no. Wszak to zupełnie niedawno, pewien absolwent pa-ryskiej Sorbony, w imię budowy nowego społeczeństwa

Page 114: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

  112  

PRZEGLĄD sprawił, że na ryżowych polach Kambodży zostało wy-mordowanych ponad dwa miliony jego ziomków, a w bośniackiej Srebrenicy, przy milczącej obecności holen-derskiego kontyngentu wojskowego ONZ, wymordowano 6000 Bośniaków. Także zaledwie kilka lat temu afgańscy talibowie wysadzili w powietrze jeden z uznanych cudów świata – olbrzymie skalne posągi Buddy.

Przesadzam? Też mam taką nadzieję. Trzeba jed-nak pamiętać, że brak reakcji to też reakcja.

Skomplikowana rzeczywistość i trudne warunki życia zawsze były pokusą dla przyjmowania prostych rozwią-

zań. A najprościej wskazać wroga. Daleko trudniej my-śleć, tworzyć, pracować.

To także truizm, ale nie chciałbym, by jakaś nieist-niejąca, póki co, armia miała kiedykolwiek forsować Dniepr, co obiecywał niedawno pewien radny Lwowa. A choćby i Pełtew czy Bystrzycę.

„Kurier Galicyjski. Niezależne pismo Polaków na Ukrainie”, 15-28 lutego 2011 http://www.lwow.com.pl/kurier-galicyjski/kg_2011_03.pdf

Michał Mackiewicz

„PRAWDA AŽUBALISA” O POLAKACH NA LITWIE 3 lutego 2011 r. na konferencji prasowej w Mo-

skwie minister spraw zagranicznych Republiki Litew-skiej Audronius Ažubalis na pytanie korespondentów o problemach polskiej mniejszości narodowej na Litwie odpowiedział: ,,Na Litwie nie ma z tym żad-nych problemów. To też niedawno potwierdził w swo-im wywiadzie komisarz OBWE do spraw mniejszości narodowych Knut Vollebaek – po tym, gdy odwiedził Litwę i zapoznał się z sytuacją”.

Pana Audroniusa Ažubalisa znamy od dawna z an-

typolskich nastrojów i wypowiedzi, podobnie zresztą jak wielu innych osób z grona sprawujących dziś władzę. Natomiast nie wiemy, jak doszło do ,,zapoznania się z sytuacją” przez komisarza Knuta Vollebaeka. Faktem jest, że wysoki komisarz Vollebaek nie spotykał się z kierownictwem Związku Polaków na Litwie, czy z innymi przedstawicielami społeczności polskiej podczas wizyty w Wilnie w grudniu ub. roku. Ani też nigdy przed tym.

A oto jak wyglądają w skrócie prawdziwe problemy społeczności polskiej, których według pana Ažubalisa – a z jego słów i pana Vollebaeka – rzekomo w ogóle nie ma.

W oświacie: Po 20 latach bezskutecznych wysiłków kierowanych

na przymusową lituanizację ludności polskiej z całą siłą uderzono w szkolnictwo polskie, które na tych terenach istniało od wieków. Proces ten zapoczątkowano likwida-cją obowiązkowego egzaminu maturalnego z języka pol-skiego, jako ojczystego. W Sejmie Republiki Litewskiej już w marcu br. planowane jest przyjęcie nowej Ustawy o oświacie, zgodnie z którą rozpoczyna się proces stop-niowego przekształcania szkół polskich w litewskie po-przez przymusowe wprowadzanie nauczania części przedmiotów w języku litewskim. Żeby zaś likwidację szkół polskich przyśpieszyć, projekt nowej Ustawy o oświacie przewiduje likwidację polskich szkół na rzecz szkół litewskich w tych miejscowościach, gdzie klasy są nieliczne.

Jednocześnie przewiduje się ujednolicenie egzami-nów z jęz. litewskiego jako państwowego w szkołach polskich i litewskiego jako ojczystego w szkołach litew-skich, nie zważając, na brak wyrównania liczby godzin nauczania tego przedmiotu. Poza tym brak jest ujednoli-conych programów, podręczników, materiałów dydak-tycznych, co absolutnie uniemożliwia przewidywany pro-ces ujednolicenia egzaminów. Zresztą to dobitnie po-twierdza powołana przez Ministerstwo Oświaty i Nauki Republiki Litewskiej komisja naukowców.

Pan Ažubalis nie widzi dyskryminacji też w tym, że przy finansowaniu szkół litewskich, specjalnie zakłada-nych w rejonach zwarcie zamieszkałych przez mniej-szość polską, przeznaczane są kilkudziesięciomilionowe rządowe nadwyżki w stosunku do szkół polskich (np. przydzielone 43 miliony Lt wyłącznie dla szkół litewskich tylko zgodnie z jednym programem rządowym). Te wła-śnie szkoły są w gestii Ministerstwa Oświaty i Nauki Re-publiki Litewskiej, i są wyłączone z kurateli samorządów lokalnych.

W zwrocie dóbr majątkowych: Pan Ažubalis nie widzi też problemu, że w rejonie wi-

leńskim tylko mniej, niż połowę ziemi zwrócono prawowi-tym właścicielom, a resztę rozdano osadnikom. W Wilnie wskaźnik zwróconej ziemi jej właścicielom plasuje się zaledwie gdzieś w granicach 14 proc.

W używaniu języka: Wbrew praktyce i ustawom europejskim na Litwie

jest zakaz używania w napisach nazw topograficznych języka mniejszości narodowej (obok państwowego) na-wet w miejscowościach, gdzie jej przedstawiciele stano-wią ponad 80 proc. mieszkańców. Tylko w roku 2010 za publiczne używanie języka polskiego (obok państwowe-go, oczywiście) stale były nakładane kary finansowe na urzędników samorządów oraz przedsiębiorców.

W pisowni nazwisk: Na Litwie osoby należące do mniejszości narodo-

wych nie mają prawa na oficjalny zapis swego nazwiska i imienia w oryginalnym brzmieniu i pisowni.

To tylko mała część problemów i naruszeń praw

mniejszości narodowych, których pan Ažubalis woli nie zauważać. Widocznie chciałby, aby tych problemów nie było, ale nie poprzez ich zasadniczego rozstrzygnięcia, według zasady Wielkiego Wodza: ,,Jest naród – jest problem. Nie ma narodu – nie ma problemu”. Krocząc szybkim marszem drogą wynarodowienia i przymusowej asymilacji, problem niebawem – według Ažubalisa – miałby zniknąć. Tak, jak na Kowieńszczyźnie, gdzie nie-zauważalnie zniknęła 200 tys. rzesza Polaków.

Warto zaznaczyć, że wysiłki, skierowane na asymi-lację społeczności polskiej na Litwie, szczególnie nasiliły się po wejściu Litwy do NATO oraz do Unii Europejskiej. A chyba musiałoby być akurat odwrotnie?

Prezes Związku Polaków na Litwie Michał Mackiewicz „Kurier Wileński. Dziennik polski na Litwie”, 16 luty 2011 http://kurierwilenski.lt/2011/02/16/„prawda-azubalisa”-o-polakach-na-litwie/#comments

Page 115: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

 

Dyplom Noblowski Henryka Sienkiewicza (art. Lech Ludorowski, Podróż do Sztokholmu i noblowski tryumf Sienkiewicza, s. 45)

Page 116: nad-odra.plnad-odra.pl/wp-content/uploads/2016/02/NO-2011-1-2.pdfFederico Barocci, Narodzenie (1597) 1-2 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II,

Tablica w Radwanowicach ku czci pomordowanych w Korościatynie. Identyczna tablica znajduje się w kościele we Lwówku na Dolnym Śląsku.

fot.: http://www.isakowicz.pl/news_images/4831.jpg (art. Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, Zagłada Korościatyna, s.60)

Pomnik upamiętniający zbrodnię w Hucie Pieniackiej fot.: http://www.advrider.pl/viewtopic.php?f=20&t=4018

(art. Edward Prus, Requiem nad zamordowanym polskim siołem, s.65)