Musierowicz Kwiat kalafiora

138
Małgorzata Musierowicz Kwiat kalafiora 31 grudnia sobota Suknia była różowa. Na zgięciach i szwach tkanina migotała delikatnie i złociście. U dołu spódnicy tryskał tęczowymi iskrami ornament ze sztucznych brylancików. Wisiała na sinym manekinie w oknie wystawowym Domu Mody "Telimena" przy ulicy Armii Czerwonej w Poznaniu. Kreacje tego typu nie podobają się na ogół wyrafinowanym elegantkom. Ale Idą Borejko do takich nie należała. Miała lat cztern aście, była chuda, rudowłosa i odziana w za duże palto odziedziczone po starszej siostrze - Gabrieli. - Chciałabym - powiedziała Idą Borejko gorącym głosem. - Chciałabym być brunetką. - Przykleiła nos do szyby wystawowej Domu Mody "Telimena" i pożerała wzrokiem błyszczące, różowe cudo konfekcyjne. - Gdybym była brunetką - dodała następnie - mogłabym malować usta na wiśniowo. - A tak to nie możesz wcale - celnie odparła Gabriela, rosła i dorodna siedemnastoletnia sportsmenka o niebywale długich nogach. - Idą, dziecino, idziemy. Jestem głodna jak szakal. - Gabrysia, ale popatrz tylko... Gabrysia popatrzyła i lekceważąco ruszyła brwiami. Były to brwi szerokie i stanowcze, jakby stworzone do tego, by nimi lekceważąco poruszać. Pod tymi brwiami znajdowały się inteligentne brązowe oczy o stanowczym spojrzeniu, a wszystko razem mieściło się na twarzy rumianej, myślącej i dość silnie piegowatej. Gabrysia ubrana była w wytarte dżinsy "Odra", burą kurtkę i nieokreślonego koloru beret filcowy, wciśnięty byle jak na krzywo przyciętą blond czuprynę. Wyglądała jak duży, zaniedbany chłopak. Nie była fanatyczką elegan-q'i. Każdy mógł to zrozumieć na pierwszy rzut oka. - No, już! - powiedziała głosem mocnym i despotycznym, po czym szarpnęła uchwytem siatki z zakupami. Drugi uchwyt znajdował się w dłoni zapatrzonej Idy, toteż szarpnięcie było dla niej przykrą niespodzianką. Z trudem złapała równowagę i w tej samej chwili, zmuszona do truchciku, już biegła za swą starszą siostrą, która wielkimi, równymi krokami maszerowała w stronę skrzyżowania ulic. - No co?! No co?! - krzyknęła Idą z piskliwą irytacją. - Czego to tak lecisz, co? - Mówiłam, jestem głodna. Diabelnie. - Na twoim miejscu nie jadłabym tyle - docięła swej brutalnej siostrze obrażona Idą. - Na twoim miejscu starałabym się już nie rosnąć.

description

dla nastolatek

Transcript of Musierowicz Kwiat kalafiora

Page 1: Musierowicz Kwiat kalafiora

Małgorzata Musierowicz

Kwiat kalafiora

31 grudnia sobota

Suknia była różowa.

Na zgięciach i szwach tkanina migotała delikatnie i złociście. U dołu

spódnicy

tryskał tęczowymi iskrami ornament ze sztucznych brylancików. Wisiała na

sinym

manekinie w oknie wystawowym Domu Mody "Telimena" przy ulicy Armii

Czerwonej w

Poznaniu.

Kreacje tego typu nie podobają się na ogół wyrafinowanym elegantkom. Ale

Idą

Borejko do takich nie należała. Miała lat czternaście, była chuda,

rudowłosa i

odziana w za duże palto odziedziczone po starszej siostrze - Gabrieli.

- Chciałabym - powiedziała Idą Borejko gorącym głosem. - Chciałabym być

brunetką. - Przykleiła nos do szyby wystawowej Domu

Mody "Telimena" i pożerała wzrokiem błyszczące, różowe cudo konfekcyjne.

-

Gdybym była brunetką - dodała następnie - mogłabym malować usta na

wiśniowo.

- A tak to nie możesz wcale - celnie odparła Gabriela, rosła i dorodna

siedemnastoletnia sportsmenka o niebywale długich nogach. - Idą,

dziecino,

idziemy. Jestem głodna jak szakal.

- Gabrysia, ale popatrz tylko...

Gabrysia popatrzyła i lekceważąco ruszyła brwiami. Były to brwi szerokie

i

stanowcze, jakby stworzone do tego, by nimi lekceważąco poruszać. Pod

tymi

brwiami znajdowały się inteligentne brązowe oczy o stanowczym spojrzeniu,

a

wszystko razem mieściło się na twarzy rumianej, myślącej i dość silnie

piegowatej. Gabrysia ubrana była w wytarte dżinsy "Odra", burą kurtkę i

nieokreślonego koloru beret filcowy, wciśnięty byle jak na krzywo

przyciętą

blond czuprynę. Wyglądała jak duży, zaniedbany chłopak. Nie była

fanatyczką

elegan-q'i. Każdy mógł to zrozumieć na pierwszy rzut oka.

- No, już! - powiedziała głosem mocnym i despotycznym, po czym szarpnęła

uchwytem siatki z zakupami. Drugi uchwyt znajdował się w dłoni

zapatrzonej Idy,

toteż szarpnięcie było dla niej przykrą niespodzianką. Z trudem złapała

równowagę i w tej samej chwili, zmuszona do truchciku, już biegła za swą

starszą

siostrą, która wielkimi, równymi krokami maszerowała w stronę

skrzyżowania ulic.

- No co?! No co?! - krzyknęła Idą z piskliwą irytacją. - Czego to tak

lecisz,

co?

- Mówiłam, jestem głodna. Diabelnie.

- Na twoim miejscu nie jadłabym tyle - docięła swej brutalnej siostrze

obrażona

Idą. - Na twoim miejscu starałabym się już nie rosnąć.

Page 2: Musierowicz Kwiat kalafiora

- Niby dlaczego? - utrzymywała równe tempo Gabriela. -Gdybym była

mniejsza, nie

mogłabym grać w kosza w AZS-ie.

- Kupiłyśmy jajka? - skojarzyła sobie Idą.

- Kupiłyśmy. Nie mów mi o jedzeniu, bo zemdleję. No, chodź już, prędzej!

-

Gabriela jeszcze bardziej przyspieszyła kroku i wyciągnęła siostrę na

skrzyżowanie ulicy Armii Czerwonej z ulicą Tadeusza Kościuszki.

W tej samej chwili z przeciwnej strony jezdni ruszył bardzo wysoki,

barczysty

szatyn o stalowych oczach, orlim nosie i niebezpiecznym uśmiechu

notorycznego

podrywacza. Był to młodzieniec przystojny

i pewny siebie, toteż tym dziwniejsze mogło się wydawać jego zachowanie,

kiedy -

niesiony falą przechodniów - wpadł znienacka wprost na Gabrielę i

stanął z

nią oko w oko i nos w nos,

- Yh! - wyrwał mu się mianowicie trwożny okrzyk, a jego twarz pobladła.

Zaskoczona Gabriela stała przez chwilę nieruchomo, z uwieszoną u siatki

młodszą

siostrą, której oczy zapłonęły nagle ową charakterystyczną dla młodszych

sióstr

ciekawością.

- Ty ty...Gąb...Gabrysiu? - spytał głupio szatyn. Gabriela była tak

daleka od

romantycznego zawstydzenia, jak Syberia od Riwiery. - Co, ślepy jesteś? -

spytała rzeczowo.

- Słuchaj...

- Nie ma mowy - odparła energicznie Gabriela. - O, nie. A jakby co, to

tym razem

oberwiesz, słowo ci honoru.

- Gabrysiu... - odzyskał nieco pewności szatyn. - Daj sobie

wytłumaczyć...

- Stary - wyrzekła ona głosem jak brzytwa. - Mnie nie trzeba nic

tłumaczyć, ja

jestem inteligentna i z miejsca sama rozumiem. Wybacz i żegnaj. Światło

zielone

już miga.

- Gabrielo!

- Stary, cześć. Do zobaczenia na jakimś treningu. I daj mi już spokój,

raz na

zawsze - powiedziała Gabriela bezlitośnie i szarpnąwszy za swój uchwyt

jak za

uprząż, pociągnęła Idę, aż smarkuli ruda grzywa spadła na oczy.

Przeszły na drugą stronę jezdni i ruszyły dalej, w kierunku ciemnego

kamiennego

masywu Pałacu Kultury.

- Gabuniu, kto to był? No, powiedz mi, kto to był? -jęczała Idą i, me

mogąc

wydusić odpowiedzi z milczącej zawzięcie siostry, pytała dalej: -

Znajomy? Z

AZS-u? Gniewacie się? No, powiedz!!!

- Znajomy - burknęła Gabriela na odczepne. Była rozdrażniona.

- Taki jeden. Nazywa się Pyziak.

"Janusz Pyziak" - pomyślała i znów ją zatrzęsła dawna złość. Pyziak

(lat'osiemnaście, wzrost: metr osiemdziesiąt dwa) był gwiazdą drużyny

juniorów.

Page 3: Musierowicz Kwiat kalafiora

Słynął z niezawodnych rzutów. Mecz koszykówki bez niego był z reguły

sromotną

porażką. Otóż ta właśnie gwiazda kosza pewnego wrześniowego wieczoru

zwróciła

swe spojrzenie na Gabrielę. Wieczór był piękny i Janusz Pyziak

odprowadził

Gabrysię po treningu do domu nieco okrężną drogą. Mimo mroku patrzał jej

bezustannie w oczy i powiedział, że przypomina mu kwiat jabłoni, drżący w

lekkim, wiosennym wietrze. Na Gabrieli metafora ta wywarła niezwykle

silne

wrażenie do następnego treningu, kiedy to, zwierzywszy się koleżance z

drużyny,

usłyszała od niej, że i ona, jakiś miesiąc temu, została przez Pyziaka

porównana

do kwiatu jabłoni. Skonfrontowana z całą drużyną juniorek metafora

Pyziaka

okazała się wytartym liczmanem: aż cztery dziewczyny były kwiatem jabłoni

dla

dzielnego koszykarza, dwie natomiast porównane zostały do muzyki

skrzypcowej.

Szatnia drużyny żeńskiej rozbrzmiewała tamtego wieczoru huraganowymi

wybuchami

śmiechu, a nieświadom niczego Pyziak, który zaproponował Gabrieli spacer

po

parku, został przez nią zbesztany, zawstydzony, skarcony jak dzieciak i

odtrącony kategorycznie raz na zawsze. Wyszydzony następnie w sposób

solidarny

przez całą drużynę juniorek trzy tygodnie nie przychodził na treningi w

te dni,

kiedy w sali ćwiczyły razem oba zespoły

- chłopców i dziewczyn. Po trzech tygodniach wrócił do równowagi i na

treningi,

lecz unikał Gabrieli jak diabeł święconej wody.

I że też dzisiaj akurat musiał wpaść na nią na skrzyżowaniu!

To ci biedaczyna...

Gabrysia uśmiechnęła się z tajoną satysfakcją, przypominając sobie

zmieszanie

tego zakłamanego potwora, i z wolna doszła do wniosku, że nie ma powodu

do

zdenerwowania, spotkanie dzisiejsze wypadło nawet całkiem zabawnie.

Było to ostatnie popołudnie roku 1977.

Gabriela i Idą wędrowały sobie ze swoimi zakupami przez ulice Poznania, a

wokół

nich, w szarym powietrzu, unosiły się upojne

sylwestrowe fluidy. Restauracje i kawiarnie, świetlice i kluby

studenckie, sale

konferencyjne i stołówki zakładów pracy. Wojska Polskiego, Służby

Zdrowia,

Milicji Obywatelskiej i ORMO, jadalnie szkolne i liczne klasopracownie

oraz

wszystkie inne nadające się do tego celu pomieszczenia udekorowano

bladymi

serpentynami z ubocznej produkcji papierniczej, zegarami wyciętymi ze

styropianu

i obowiązkowo wskazującymi za pięć dwunastą, dowcipnymi malowidłami o

podtekście

uczuciowym lub frywolnym, koszmarnymi kominiarzami ze szczotką, a także

gigantycznymi maseczkami z brystolu, wysmarowanego czarną plakatówką i

Page 4: Musierowicz Kwiat kalafiora

posypanego tak zwanym błyszczem. Zakupiono ogromne ilości napojów

alkoholowych i

Pepsi-Coli, ryb w galarecie, pieczeni rzymskiej i sałatek garmażeryjnych.

Wszystko wokół dyszało oczekiwaniem szampańskiej nocy. Po chodnikach i

jezdniach

całego miasta, dławiąc się w kłębach niebieskawych, czarnych i brunatnych

spalin

samochodowych, tupały tysiące zaaferowanych obywateli PRL, taszcząc w

zgrabiałych dłoniach paczki, siatki i butelki. Do kas sklepowych płynęły

strumienie żywej gotówki, powiększając tylko ogólne zamieszanie. Przed

zakładami

fryzjerskimi i wewnątrz nich odbywały się sceny dantejskie. Gdzie indziej

znów

dowieziono szampana i to powodowało natychmiastowe utworzenie się na

chodniku

wiru o kilku epicentrach. Przechodnie mieli w oczach gorączkowy blask -

melanż

podniecenia łowieckiego i nadziei na odwrócenie nurtu codziennej

bylejakości

przy pomocy szaleństw sylwestrowych.

Tak, stanowczo było coś w powietrzu tego popołudnia. Nawet Gabrysia

przypomniała

sobie, że zaproszono ją na prywatkę. Zaproszenie pochodziło od Joanny,

kuzynki,

która zawsze telefonowała po Gabrysię na kilka dni przed planowanym

przyjęciem.

Niestety, przyjęcia te i prywatki były zazwyczaj tak ekskluzywne, że

Gabrysia z

reguły na nie nie chodziła, gdyż po prostu nie miała w co się ubrać. Na

przykład, gdyby zdecydowała się pójść do Joanny dzisiejszego wieczoru,

miałaby

do wyboru albo swoje całkowicie bezpretensjonalne dżinsy "Odra", albo

szkolną

spódniczkę w kolorze granatowym, zresztą już przykrótką.

Postawa człowieka wobec dóbr materialnych oraz przedmiotów konsumpcyjnych

nie

zawsze zależy od jego widzimisię. Kiedy, na przykład, człowiek jest

częścią

wielodzietnej komórki społecznej o umiarkowanych dochodach i

nieumiarkowanie

lekkomyślnym do

nich stosunku, rozsądnie czyni przybierając wobec wyżej wspomnianych dóbr

postawę lekceważącą i nawet wyniosłą. Gabriela właśnie to zrobiła.

Ponadto,

ujęcie takie bardzo odpowiadało jej naturze wyzbytej kokieterii i

nacechowanej

pewną nonszalancją. Gabrysia była całkowicie zadowolona zarówno ze swej

rodziny,

jak i ze swej sytuacji życiowej. A na prywatkę przecież od początku pójść

nie

zamierzała. Zamierzała zostać w domu i poczytać sobie ze smakiem

pożyczoną od

ojca "Fizjognomikę" Arystotelesa.

3

- "Ci, którzy mają małe oczka, bywają nikczemni: wnioskuje się o tym z

przykładu

małp" - smacznie przeczytała Gabrysia. Nie znała milszego sposobu

czytania niż w

Page 5: Musierowicz Kwiat kalafiora

pozycji leżącej, na brzuchu, przy czym pod brodę należało sobie podłożyć

zwiniętą poduszkę, żeby kark nie zdrętwiał.

Idą szukała czegoś w szafie i zareagowała natychmiast.

- Te, uważaj no! Bo ja ci powiem, co wnioskuję z twojego przykładu! Mama,

Gaba

mi robi przytyki!

- Gaba, nie rób Idzie przytyków - powiedziała machinalnie mama Borejko,

przechodząc przez pokój z odkurzaczem w ręce. Matka czterech córek, z

których

każda miała wyraźnie zarysowaną osobowość, pani Mila Borejko, zachowywała

względną równowagę ducha tylko dzięki specjalnemu systemowi,

wypracowanemu przez

długoletni trening psychiczny. Wszelkie konflikty między córeczkami

przyjmowała

mianowicie do wiadomości tylko powierzchownie. Inaczej po prostu nie

zdołałaby

przetrwać w tym młynie.

- Coś takiego, ona nie odróżnia Arystotelesa od przytyku - zaśmiewała się

Gabrysia, a słowa jej przechodziły przez wierzchnie rejony maminej

świadomości,

wpadając jednym uchem, a wypadając drugim.

Idą warknęła ze złością, ryjąc oburącz w szafie. Kiedy się złościła,

miała oczy

jak zielone lampki elektryczne, a jej czupryna, przypominająca bezładne

zwoje

miedzianych drucików, zdawała się samoczynnie iskrzyć. Dwie córki państwa

Borejków były rude; Idą i Natalia. Dwie pozostałe: Patrycja i Gabriela,

były

blondynkami, jak mama. Co do rudego taty Borejki (który z biegiem lat

stał się

siwawy), uważał on, że cztery córki to i tak sporo jak na wytrzymałość

pojedynczego ojca i całe szczęście, że nie są to cztery rude córki. Los

-twierdził tata Borejko z właściwą mu filozoficzną pogodą - litościwie

nie

zechciał do monotonii płci przydawać monotonii ubarwienia. W istocie,

każda z

córek miała łepetynę innego koloru. Gabriela odznaczała się bujną

strzechą

krzywo przyciętych, jasnopopielatych kosmyków. Idą była ruda jak

wiewiórka, zaś

mała Natalia mawiała o sobie, że jest pomarańczową blondynką i było to

trafne

określenie: jej włosy były dokładnie koloru marchewki. Najmłodsza

Patrycja była

zasadniczo podobna do barokowego aniołka z różowego alabastru i zgodnie z

tym

wokół pulchnej buzi miała wijące się, złote loczki.

- Ha!!! - wrzasnęła nagle Idą głosem piskliwym. - Ja przepraszam, że

zakłócam

spokój! Ale znów ktoś ruszał moje rajstopy!

- "Ci, którzy mówią głosem miękkim i bezdźwięcznym, bywają łagodni;

wnioskuje

się o tym z przykładu owcy. Ci zaś, którzy mówią głosem wysokim i

wrzaskliwym,

bywają narwani; wnioskuje się o tym z przykładu kóz" - przeczytała

Gabrysia z

prawdziwą przyjemnością.

- Słuchajcie no, kozy nieszczęsne, gdzie jest wasz ojciec?

Page 6: Musierowicz Kwiat kalafiora

- Nasz nieszczęsny ojciec jest wmieście, razem z naszymi nieszczęsnymi

siostrami

- odparła Gabrysia, wertując Arystotelesa. - Usiłują nabyć kiełbasę.

- Ten człowiek oszalał - stwierdziła mama zwięźle. - Stratują mu dzieci w

kolejce.

- Nasz nieszczęsny ojciec nie będzie stał w kolejce - wyjaśniła Idą.

- Pulpecja jest jedyna na podbijanie tłumów. - Miała tu na myśli

pięcioletnią

Patrycję, słodkie dzieciątko o stalowym charakterze, typowy wykwit lat

siedemdziesiątych. Wykwit ten potrafił się rozpłakać na zawołanie, kiedy

kolejka, napierając zwartą masą na ladę, domagała się niedopuszczania do

niej

wszystkich starców, kobiet w ciąży i inwalidów z dziećmi na ręku. W

takich

chwilach zaprawiona w bojach dziecina wybuchała płaczem tak

przekonywającym, że

zdetonowana kolejka milkła i nie wydawała już okrzyków na temat dużej

dziewczynki, która bynajmniej nie musi być trzymana na ręku, lecz

przeciwnie,

samodzielnie może ogonkować po salceson i wątrobiankę.

- Odkurzacz się zepsuł - stwierdziła mama z irytacją. Gabrysia podniosła

oczy

znad książki, bo w głosie mamy zabrzmiała nutka dziwnego rozdrażnienia.

Było też

coś niepokojącego w jej wyglądzie. Mama zawsze była mała i bardzo

szczupła, lecz

dziś

wydawała się jeszcze bardziej mizerna. I nieswoja. Mama miała nieco ponad

czterdzieści lat, wyglądała na więcej, gdyż jej twarz nosiła ślady

wszystkich

trosk i kłopotów, których nie dopuściła do głębin świadomości. Tylko oczy

były w

jej twarzy młode - świeciły miłym, dobrym, błękitnym spojrzeniem, bo

zresztą i

mama była osobą miłą i dobrą, tylko niesłychanie apodyktyczną. Była małym

domowym tyranem, pełnym skoncentrowanej energii, wiecznie czymś zajętym i

niezłomnie oddanym swojej rodzinie.

Tym dziwniejsza była jej dzisiejsza apatia - bo to, co u kogo innego

mogło być

poczytane za stan normalny, u mamy oznaczało właśnie apatię i marazm.

Wzdychając

i masując sobie okolice żołądka, mama Borejko stała bezczynnie pośrodku

pokoju i

wpatrywała się w odkurzacz. Wreszcie otrząsnęła się, wzięła ze stołu

książkę,

skontrolowała jej tytuł i przewróciła kilka kartek.

- Kto to kupił? - spytała.

- Co takiego?

- "Drugą i trzecią młodość kobiety". Przez chwilę panowała cisza.

- Ja... - wyznała wreszcie Idą, chrząkając z zażenowaniem. Gabrysia

zaniosła się

chichotem, po czym wsparła brodę o poduszkę.

- "Ci, którzy mają pośladki wąskie i kościste" - podjęła głośno.

- No, mamo, teraz sama słyszysz, ta jędza mnie bezustannie poniża.

- Gaba, nie poniżaj.

- Arystoteles! Powiedz jej, mamo, żeby sobie lepiej fizykę poczytała. Bo

nigdy

nie wylezie z tej dwójki.

Page 7: Musierowicz Kwiat kalafiora

- Gaba, poczytaj sobie lepiej fizykę - powiedziała mama. - Bo nigdy nie

wyleziesz z tej dwójki. - Westchnęła i skrzywiła się boleśnie. - Co, u

licha,

jakoś kiepsko się dziś czuję. Słuchajcie, dlaczego żadna z was nie zna

się na

elektryczności? Dlaczego ja muszę stać na środku pokoju z nieczynnym

odkurzaczem?

- Dlatego, że go nie włączyłaś do kontaktu - odgadła błyskotliwie

Gabrysia, choć

miała dwójkę z fizyki i wstręt do prądu elektrycznego. -

Mama z niezadowoleniem skonstatowała, że Gabrysia ma rację, po czym udała

się do

sąsiedniego pokoju, by włączyć wreszcie odkurzacz. Lecz dotarłszy tam, od

razu o

nim zapomniała i usiadła w fotelu, trzymając się za brzuch.

W mieszkaniu Borejków zapadła cisza.

Na dworze też cichło - powoli, lecz wyraźnie. Mrok na ulicach gęstniał,

nabierając tonów granatowych. Nie rozjaśniało go nawet najmniejsze

światełko

ulicznej latarni, ponieważ na przełomie lat 77 i 78 cały kraj oszczędzał

energię

elektryczną. Za to pokój, w którym znajdowały się Idą i Gabrysia, był

oświetlony

wprost rzęsiście. Pokój ów miał ściany koloru zielonego, co z trudem

można było

dostrzec pod patyną lat. Był to pokój wąski, wysoki i umeblowany bez

przekonania. Zawierał dwa tapczany, szafę trzydrzwiową, wielkie biurko,

stół i

dwa krzesła wyściełane - wszystko w charakterystycznym i cenionym przez

znawców

stylu lat pięćdziesiątych naszego stulecia. Meble te w dawnym mieszkaniu

Borejków zapychały ze szczętem niemal całe M-4. Tu, w jednym z trzech

pokojów

szacownej mieszczańskiej kamienicy z roku 1914, wymienione wyżej sprzęty

ukazywały z całym bezwstydem ubogie swe wdzięki.

Borejkowie zamieszkali tu przed niespełna dwoma miesiącami, ulegając

namowom

swej starej znajomej, pani Trak, która po śmierci męża postanowiła

przenieść się

do mieszkania mniejszego i wygodniejszego. Lekkomyślni jak zwykle

Borejkowie

zgodzili się na zamianę, podniecani myślą, że czynsz w owym starym

mieszkaniu

kwaterunkowym jest o wiele niższy niż opłata za mieszkanie spółdzielcze.

W tym

aspekcie sprawę wygrali. Lecz pod wszystkimi pozostałymi względami raczej

nabito

ich w butelkę, co było nieuczciwością o tyle względną, że Borejkowie po

prostu

nie uważali się za pokrzywdzonych. Mieszkanie miało kaflowe piece, do

których

węgiel trzeba było zdobywać podstępami i szantażem, po zdobyciu zsypywać

do

piwnicy, a następnie wnosić codziennie w kubełkach do mieszkania.

Jednakże ten

mankament był dla Borejków jedynie źródłem ukojenia i zachwytów. Czyż

mogło

Page 8: Musierowicz Kwiat kalafiora

istnieć bowiem coś rozkoszniejszego niż ciepły piec z pięknych starych

kafli, do

którego tak błogo przytulić się plecami w mroźny wieczór zimowy! Podobnie

spaczone widzenie rzeczywistości przejawiali ci beznadziejnie nieżyciowi

lokatorzy w odniesieniu do rozmamłanego i grożącego wybuchem piecyka w

łazience

(który ich zdaniem był prześlicznym mosiężnym zabytkiem niemieckiej

secesji),

podłóg spróchniałych i wymagających ustawicznego pastowania (lecz jakże

miło

skrzypiących pod nogami), sufitów z kurzem osadzającym się złośliwie na

gipsowych stiukach i girlandkach (ale cóż za rozkosz obudzić się rano i

ujrzeć

nad sobą coś tak różnego od stropów żelbetowych z rurami

kanalizacyjnymi!) i tak dalej, i tak dalej. Dodatkowym mankamentem

mieszkania

była okoliczność, że remontowano je zapewne w latach dwudziestych.

Rychłej zmiany sytuacji remontowej raczej nie przewidywano. Ojciec

Borejko,

filolog klasyczny i bibliotekoznawca, był ostatnim człowiekiem, który

mógłby

zbić majątek. Mama od urodzenia Natalii przestała pracować w biurze i

zajęła się

wyłącznie domem oraz wychowaniem córek, ściboląc na maszynie

dziewiarskiej

swetry i czapki, co zlecała jej Spółdzielnia Pracy "Świt" i który to

rodzaj

zarobkowania, aczkolwiek niekrępujący, nie należał bynajmniej do

popłatnych. Na

całe szczęście, rodzina Borejków była tak umęczona spółdzielczo-osied-

Iowym

betonem, że nowe mieszkanie podobało się wszystkim, nawet w obecnym

stanie.

Podobało się zresztą nawet osobom bardziej życiowo zaradnym niż ci

fantaści.

Każdy, kto pobył w nim choćby pół godziny, wychodził pełen uznania dla

jego

przytulności, urody i nieokreślonego wdzięku, jakim oddychał tu każdy

kąt. Nie

zdawano sobie przy tym sprawy, że podobne cechy miałoby każde mieszkanie

tej

rodziny i że wrażenie przytulności nie rodziło się bynajmniej w

umeblowaniu czy

dywanach. Przytulnie było po prostu z tymi ludźmi - niezamożnymi,

niezaradnymi i

pozbawionymi siły przebicia. To dlatego goście u Borejków siedzieli

zawsze

dłużej, niż wypadało, a niejeden z nich zasiedział się i do późnej nocy,

choć

często jako jedyny poczęstunek wjeżdżała na stół herbata i chleb z

dżemem.

Zresztą fakt, że w nowym mieszkaniu było więcej miejsca i że nareszcie

można

było zapraszać wszystkich gości, jakich miało się ochotę zobaczyć,

stanowił dla

każdego z Borejków źródło nieustającej uciechy. A to się czuło.

4

Page 9: Musierowicz Kwiat kalafiora

Gabrysia umościła sobie na tapczanie wygodne gniazdko z koca, poduszek i

dużej

wełnianej chustki. Leżąc błogo, na przemian to czytała, to popatrywała na

siostrę, która wciąż stała przed lustrem umieszczonym w drzwiach szafy i

wierciła się, jakby karaluch łaził jej wokół talii. Przeginała się tak i

owak,

robiła obroty i skłony, stroiła miny i trzepotała rzęsami. Gabriela

uśmiechnęła

się pobłażliwie. Gapienie się w lustro - czynność ściśle użytkowa, którą

rozsądny człowiek ogranicza

do kilku najkonieczniejszych chwil, zbzikowaną Idę zdawało się

najwyraźniej

fascynować. Gdybyż choć była piękna! Ale nie. Gabrysia bardzo lubiła

chudą,

płaską i okrągłą jak talerzyk twarz siostry z jej zadartym nosem i rudymi

brwiami. Lecz nie mogła przyznać, że jest to twarz urodziwa, choć

nakrapiany

podlotek czynił wszystko, by efekt ten osiągnąć. Teraz, na przykład,

zasmarowywał piegi fluidem, a skórę wokół oczu pokrywał hojnie zielonym,

migocącym mazidłem.

- Skarbie - przemówiła Gabriela, kryjąc uśmiech. - Co to za nagły zryw

elegancji? Czy ty się gdzieś wybierasz?

- Owszem - burknął skarb. - Do Joanny na prywatkę.

- Aha... do Joanny... na prywatkę... - odpłynęła uwaga Gabrieli. - Ty, a

posłuchaj tego: "Ci, którzy mają grzbiet włochaty, bywają bardzo

bezlitośni"

...zaraz - oprzytomniała nagle. -Jak to: do Joanny na prywatkę? Przecież

to ja

byłam zaproszona!

- No, ale ty przecież nie idziesz - westchnęła zniecierpliwiona Idą i

syknęła,

ponieważ zielone mazidło rozpłynąwszy się nagle, wlazło jej do oczu.

Dłubiąc

sobie pod powiekami, gęsto mrugając i łzawiąc, ze świstem zaciągnęła

zamek

aksamitnej sukienki, którą donaszała po Gabrysi.

- Skąd wiesz, że nie idę, wiśniowa brunetko? Skąd wiesz, pytam? Idą

odwróciła

się od lustra i z wyrazem lekceważenia pociągnęła nosem. W swym

podręcznym

arsenale kobiety światowej miała spory zapas takich wzgardliwych

grymasów.

Trenowała je wszak codziennie przed lustrem, na wypadek gdyby akurat tego

dnia

zaczepił ją jakiś czarujący natrętny brutal. Teraz wyniosłość ową

przećwiczyła

na osobie siostry, zresztą bez trudu. Mimo iż uważała Gabrielę za istotę

pod

każdym względem imponującą. Idą po cichu przypuszczała, że jej starsza

siostra

nie ma w sobie ani jednego hormonu. Żeby do tego stopnia się zaniedbać!

Nigdy

nie malować! Nie robić manicure! Wrzeszczeć na ulicy na takiego pięknego

chłopaka jak Pyziak! Idą miała już nie tylko dyskretny manicure, ale i

dyskretnego wielbiciela imieniem Waldzio, który to, nie zważając na jej

zmienność i okrucieństwo, chętnie poddawał się rozkosznej tyranii.

Poddanie to

Page 10: Musierowicz Kwiat kalafiora

znajdowało wyraz w licznych ofiarach, jak taszczenie węgla z piwnicy,

wynoszenie

śmieci po całej rodzinie Borejków w dzień, kiedy przypadł dyżur Idy,

odrabianie

za nią co trudniejszych lekcji i wystawanie w najróżniejszych kolejkach

po

wszystko.

- Moja biedna Gabusiu - przemówiła Idą, widząc, że jej starannie

opracowana

mimika nie wywiera na siostrze najmniejszego wrażenia.

-Nie trzeba być Arystotelesem, żeby wiedzieć, kiedy kobieta wybiera się

na

Sylwestra. Ty się nie wybierasz. Po pierwsze, nie masz z kim. A po

drugie, nie masz w czym.

- Moja biedna Idusiu. Ty jednak jesteś dojrzała ponad wiek.

Ciekawe, jaki to ma związek z włochatymi nogami.

- Widocznie żadnego. Spójrz na swoje. - Idą, zadowolona ze swej dowcipnej

i

natychmiastowej riposty, poweselała na tyle, by móc udzielić Gabrysi

dobrej

rady. Cmoknęła z przyganą i powiedziała:

- Głupio robisz, że nie idziesz. Dziś spotkałam na schodach tego blondyna

z

pierwszego piętra, co z tobą jest w jednej klasie.

- A, Pawełka - mruknęła Gabrysia.

- Powiedział mi, że też będzie u Joanny. Oni się znają. Uważam,

że jest śliczny.

- Tak - powiedziała Gabrysia. - Śliczny jak budyń z soczkiem.

- Szkoda, że ci się nie podoba. Na szczęście ja też jestem w jego

typie.

- Moim zdaniem każda dziewczyna jest w jego typie. A znów on jest

w typie jednej Danusi.

- Z waszej klasy? - spytała Idą żałośnie.

- Tak. Przegrana sprawa, Iduś, dziecino. Kochaj się lepiej w Wal-

dusiu.

- Tak czy inaczej ja idę - powiedziała zdecydowanie Idą Borejko.

- Pawełek mi powiedział, że był rano fiatem u Joanny, on ma fiata

mirafiori...

no i pomagał jej robić zakupy. Podobno upiekła już placek drożdżowy, z

kruszonką, i to całe dwie wielkie blachy. Będzie mnóstwo

innych przysma...

- Która godzina? - spytała gwałtownie Gabriela, podrywając się na

nogi jednym sprawnym skokiem,

- No, późno już, późno. Dochodzi siódma.

- Zmywaj no te makijaże. Zostajesz w domu.

- Kto, ja? Mamusiu!

Mama weszła szybkim krokiem.

- Kto kogo bije i za co?

Wyjaśniono jej, co zaszło, a mama bez chwili namysłu wydala

werdykt;

- Gaba idzie. Idą zostaje. Proszę bez protestów.

- Mamo!!

- Powiedziałam, bez protestów. Nieletnie uczennice nie chadzają na

prywatki. Gabrysiu, właściwie... dlaczego ty też nie chadzasz?

- No, bo nie mam kiecek - wyjaśniła Gabrysia pobłażliwe. - Ale to

nieważne, dziś

się tym nie przejmuję, bo idę po prostu na placek.

Page 11: Musierowicz Kwiat kalafiora

- Gabrysiu, jak to? Jak to - nie przejmujesz się? Przecież to

nienormalne. Moja

droga, ty stanowczo, ale to stanowczo, powinnaś wcielić się dziś wieczór

w

Romantycznego Motyla. A jak, to już ja ci powiem.

- Niesprawiedliwość! - wymamrotała Idą. - Przecież ja się już

umówiłam z Waldeczkiem!

- O, kochanie, jak to miło. Lubię Waldeczka, choć zbyt często

dostaje czkawki. Biedne dziecko, dlaczego on tak się mnie boi?

- Bo jesteś groźna despotka!

- Zaproś go mimo to. Posiedzimy sobie wszyscy razem przy

telewizji, a o dwunastej dziesięć Waldzio pójdzie do domu.

- Ta propozycja mi się nie podoba. I nie spodoba się też Waldkowi.

- Ale innej nie ma - w głosie mamy zadźwięczała stal i Idą, mrucząc

gniewnie,

zaniechała oporu.

5

Punktualnie o siódmej wrócił z miasta zdyszany tata Borejko wraz ze

zdyszanymi

córkami - Natalią i Patrycją. Natychmiast włączono telewizor, stojący w

zielonym

pokoju. Zaczynała się właśnie bajka na dobranoc. Dwie rumiane dziewczynki

-

siedmioletnia, chuda jak szczapka Natalia, zwana w rodzinie Nutrią dla

swych

imponujących górnych siekaczy i namiętności moczenia się w wodzie, oraz

pięcioletnia Patrycja-Pulpecja, zasiadły przed ekranem nie zdejmując

nawet

płaszczyków. Całkowite i wyłączne skupienie uwagi potrzebne im było dla

śledzenia przygód pewnego sympatycznego kreta.

- Wleci do tej dziury - emocjonowała się Nutria, drżąc z podniecenia,

ogryzając

paznokcie i szeroko otwierając świetliste, szare oczy.

- Nie wleci, nie wleci - Pulpa zachowywała olimpijski spokój. Jej

lazurowe

oczka, ukryte wśród fałdek miłego sadełka, błyszczące okrągłe policzki z

dołkami

i dodatkowy dołeczek w brodzie - wszystko to tchnęło zdrowiem, siłą i

niczym nie

zmąconą pogodą ducha.

- Patrz, patrz, męczą go! - krzyczała Nutria, kurczowo ściskając rękę

siostrzyczki.

- Co się martwisz. Patrz, on się nie martwi.

- Ale przecież...

- Ty się martwisz, a on sobie zawsze poradzi - koiła Pulpa, siedząc

zażywnie na

tapczanie jak mały, różowy Budda.

Nutria była nerwowa, płakała z dziwnych powodów, a huśtawka jej nastrojów

znana

była rodzinie bliższej i dalszej, ponieważ udawanie pogody w chwilach

depresji

było zabiegiem całkowicie obcym tej szczerej naturze. Pykniczna Patrycja

była

wcieleniem spokoju. Jeśli chodzi o nią, kret z bajki mógłby zostać nawet

poćwiartowany i zamarynowany w occie -przyjęłaby to zapewne z lekkim

smuteczkiem, by natychmiast zająć się zabawniejszymi stronami życia.

Na szczęście tego wieczoru kret jakoś się wylizał, bajka dobiegła końca i

ryknęła Siódemka, co wywołało okrzyki całej rodziny: "Gasić, gasić!" - i

Page 12: Musierowicz Kwiat kalafiora

skłoniło Nutrię i Pulpecję do opuszczenia zielonego pokoju. Zdjęły

płaszcze,

botki, czapki, ułożyły wszystko w korytarzu i poszły myć ręce, która to

czynność

wynikała zawsze z inicjatywy Natalii.

Był już czas, bo czajnik w kuchni zaczął gwizdać. Ojciec zgasił pod nim

płomień

gazowy i dalej wiódł pogawędkę z mamą, która przygotowywała kolację.

Patrzał

przy tym na jej małe i zniszczone ręce, których każdy ruch był celowy i

precyzyjny. Mama krajała wielkie ilości chleba, smarowała je masłem

roślinnym,

pastą twarogową, kładła na to plasterek kiełbasy i zdobiła wszystko

hojnie

szczypiorkiem i kminkiem. Patrzała przy tym czule na swojego męża, który

opierał

się bokiem o ścianę przy kuchennym stole i opowiadał, co było w pracy,

podjadając przy tym po kawałeczku to tego, to owego. Ojciec Borejko był

przygarbionym i posiwiałym rudzielcem o ciepłych brązowych oczach i

subtelnym

uśmiechu. Jego wrodzoną i wykształconą z latami melancholię spowijał woal

zadumy, pozwalający mu izolować się ochronną otoczką od oceanu kobiecości

przewalającego się po tym domu. Tata Borejko wolał od dawna zachowywać

rozsądne

milczenie, a jeśli już mówić, to jakby do siebie, nie zwracając

szczególnej

uwagi na to, czy ktoś go w ogóle słucha. Ze spokojem prawdziwego filozofa

tkwił

w toczących się burzliwych kłótniach, w razie potrzeby schodząc po prostu

z toru

zamieci. Jednakże, kiedy akurat w pobliżu nie tętniło życie którejś z

córek,

tato stawał się bardziej wymowny. Teraz właśnie był taki

moment - bo małe były w łazience, a duże w zielonym pokoju, gdzie Idą

dąsała

się, a Gabrysia robiła przegląd swej garderoby, by po chwili stwierdzić,

że w

rzeczy samej nie ma co na siebie włożyć, chyba że pójdzie na prywatkę w

białej

bluzce i granatowej spódnicy. "I tak też zrobię -pomyślała. - Co za

różnica, w

czym będę jadła te wszystkie smakołyki".

6

Smakołyków zawsze było za mało w tym domu. Przy napiętym do ostatnich

granic

budżecie, a jednocześnie przy nieumiarkowanej manii kupowania książek,

której

ulegali wszyscy znający alfabet członkowie rodziny, sytuacja musiała

wyglądać

drastycznie. Co prawda, w chwilach kryzysu robiono czystkę w bibliotece i

zanoszono paki nie lubianych książek do antykwariatu na Starym Rynku,

lecz sumy

uzyskane z tej sprzedaży nigdy nie były zbyt wysokie. Mama dokazywała

cudów

pomysłowości, by gatunkowo skromne pożywienie uczynić pożywieniem

wysokokalorycznym, wysokobiałkowym i pełnym witamin, ale niekiedy

przeżywała

Page 13: Musierowicz Kwiat kalafiora

chwile buntu i ukazywała ojcu bezsens kupowania na przykład polskiego

przekładu

Plutarcha, skoro ma się na półce oryginał. Proponowała, by zamiast czynić

podobnie nieprzemyślane zakupy, nabył raczej nieco czekolady dla córek.

Ojciec

odpowiadał, że po pierwsze, czekolady nie ma, a po drugie, z natury

swojej

nadaje się ona wyłącznie do szybkiego strawienia, podczas gdy przekład

Plutarcha

będzie dojrzewał na półce, czekając, aż dziewczynki dorosną do tej

lektury. Mama

milkła, gdyż w głębi serca przyznawała ojcu rację. W efekcie tej polityki

Borejkówny były dziewczętami inteligentnymi, pełnymi erudycji

zaskakującej w ich

wieku, rzucały sobie swobodnie cytatami i aforyzmami, lecz do całkowitej

towarzyskiej ogłady brakowało im opanowania na widok rzeczy jadalnych,

zwłaszcza

zawierających czekoladę. Dochodziło do gorszących scen.

Dzisiejsza kolacja też została pochłonięta w oszałamiającym tempie. W tym

domu

nikt nie grymasił przy jedzeniu, ponieważ mogłoby się zdarzyć, że któraś

z

sióstr zajęłaby się porcją grymaśnicy. Nikt też przy jedzeniu nie

rozmawiał,

ponieważ traciłby w ten sposób cenny czas, przeznaczony na posiłek.

Rozmowy

wybuchały z chwilą zniknięcia z talerza ostatniej kanapki, a dziś

pierwsza

odezwała się mama,

oświadczając, że zaraz skombinuje Gabrysi błyskawiczną kreację

Sylwestrową.

Koncepcja mamy zasadzała się na użyciu do celów sylwestrowych pewnej

uroczej

żółtej firanki bawełnianej, zdobnej w klockową koronkę. Firanka ta

podzieliła po

przeprowadzce los wszystkich innych przywiezionych przez mamę z

poprzedniego

mieszkania. Spoczęły one w głębinach szafy, ponieważ były za wąskie, za

krótkie

i w ogóle za małe w stosunku do wielkich, wysokich okien mieszkania pani

Trak.

Teraz wszakże nastał miły moment, kiedy jedna z oczekujących lepszego

losu

firanek znalazła swoje przeznaczenie.

Gabrysia była rozbawiona i nieco zirytowana. Najpierw protestowała, że za

diabła

nie będzie się wygłupiać i popełniać plagiatów w stylu Scarlett 0'Hara,

później

jednak, na widok miękkiej, grubej bawełny w kolorze żółtym, ucichła i

pozwoliła

upinać tkaninę na swoich piegowatych ramionach.

Mama aż mruczała z zadowolenia.

- Patrz, tu wystarczy zeszyć, z jednego tylko boku... a na ramionach

udrapować i

spiąć czymś drewnianym.

- Klamerki do bielizny - bąknął ojciec zza swej psychicznej otoczki i

zachichotał sam do siebie.

- Jasny gwint, robię z siebie wariatkę - odczuła kpinę Gabriela.

Page 14: Musierowicz Kwiat kalafiora

- Nic podobnego. Stój spokojnie. Motyle, poza tym, nie mówią .Jasny

gwint".

Gabusiu, dziecko kochane, musisz w sobie przebudzić kobiecość i wdzięk.

Tu

zaszyjemy, a tu zepniemy.

- Tylko zepnij dobrze, żeby nie zleciało - doradziła basem Nutria. - Bo

jak

zleci, to wszyscy zobaczą, że Gaba ma brudną koszulę.

Nutria miała sporo bzików, wśród których ten higieniczny wysuwał się na

czoło,

dorównując tylko niezwykłej obsesji na temat płci. We wczesnym

dzieciństwie

Nutria ubzdurała sobie dwie rzeczy: po pierwsze, że od brudu robią się

dziurki w

skórze, a po drugie - że jest chłopcem. W wieku lat siedmiu i pięciu

miesięcy

miała już, być może, inne zdanie na ten temat, lecz nic na to nie

wskazywało. Do

dziś mówiła o sobie tylko w rodzajumęskim, i to zawsze sztucznie robionym

basem,

oraz przejawiała zamiłowanie do autek, żołnierzyków i futbolu.

Ponadto

mogła się kąpać pięć razy dziennie i nigdy nie było

jej

dość tej przyjemności.

- A czy nie mówiłem - zauważyła teraz grubym głosem. - Mówiłem od rana,

włóż

czystą koszulę.

20- Coś ty, coś ty, ta wcale nie jest brudna - zaoponowała Pulpeq'a.

- Gabusia ślicznie wygląda. Ślicznie. Nagle odezwała się Idą.

- A ja zawsze noszę czystą bieliznę, odkąd poznałam Waldusia

-wyjaśniłamarzycielsko, wprawiając rodziców w zupełną konsternację.

Gabriela oświadczyła dumnie, że po pierwsze, jej koszula nie jest w

żadnym razie

brudna, lecz jedynie nieco używana. Po drugie, że każda rzecz ma to do

siebie,

że się zużywa. Po trzecie, żadnej czystej nie było, gdyż boginka

Waldeczka

pozwala sobie na różne nieczyste machlojki.

Mama podniosła oczy do sufitu i wystosowała pouczenie o koszulkach

kobiety

wytwornej.

Gabrysia podkreśliła stanowczo, że takową być nie zamierza, lecz

jednocześnie

obiecała przemyśleć kwestię podkoszulków.

Ojciec powiedział, że nihii semper suo statu manet i flegmatycznie

zapalił

papierosa.

Co do Patrycji, tonąc w podziwie dla Gabrieli, wylała ona cały kubek

herbaty na

kolana ojca.

U drzwi zaś właśnie zadźwięczał dzwonek.

Ojciec otworzył.

Na progu stała oschła dama lat mniej więcej sześćdziesięciu. Była siwa,

zaondulowana starannie, ubrana w białą bluzkę z mankietami i kostium

tweedowy w

Page 15: Musierowicz Kwiat kalafiora

nobliwych odcieniach beżu. Popatrzała najpierw na mokre spodnie taty

Borejki;

oczy miała okrągłe, czarne, o nieruchomym, nieco dzikim wejrzeniu.

- Jestem sąsiadką państwa - oświadczyła chłodno. Jej wyznanie

potwierdzały

uchylone drzwi sąsiedniego mieszkania. Położone pod kątem prostym do

mieszkania

Borejków, stanowiło niegdyś jedną całość i przeznaczone było zapewne na

pomieszczenia dla służby. Obecnie mieszkały tam od czasów powojennych

dwie

rodziny. Gadomscy i Łuczakowie. Trzeci zaś lokal zajmowała owa siwa dama.

Do

wszystkich mieszkań wchodziło się ze wspólnego małego przedsionka,

wyłożonego

popękanym linoleum. Ogromne, ciężkie, żółtawe drzwi z mosiężną klamką i

żelaznymi ryglami prowadziły z przedsionka na klatkę schodową. Teraz były

otwarte na oścież.

- Tak, słucham panią? - spytał tato z uprzejmym zainteresowaniem. Było mu

zimno

w nogi i nie zamierzał stać długo w tym przeciągu.

- My się jeszcze nie znamy - powiedziała sąsiadka. - Szczepańska.

- Borejko.

- Mam prośbę.

- Ależ słucham.

- Te drzwi.

- Te drzwi?

- Nie, te - pani Szczepańska delikatnym ruchem kciuka wskazała żółte

wrota z

mosiężną klamką.

- Ach, te - wymamrotał pan Borejko. - A więc?

- Proszę, żeby je zamykano. Tylko tyle. Żeby je zamykano.

- O - rzekł ojciec. - Rozumiem.

- Bardzo wieje z dołu, proszę pana. Odkąd ten dozorca wybił dodatkowe

przejście

do piwie.

- Niewykluczone - zgodził się ojciec z roztargnieniem.

- A! - ożywiła się sąsiadka. - Więc pan też to zauważył?

- A! - rzekł tato. - Nie, nie zauważyłem. Ożywienie pani Szczepańskiej

uleciało

natychmiast. Znikł też z" jej oczu przelotny wyraz porozumienia.

- Szkoda - powiedziała sucho. - Ciekawe, że nikt tego nie widzi. W tym

domu

dzieją się bardzo dziwne rzeczy, proszę pana. Bardzo dziwne.

Powiedziałabym

nawet - tajemnicze. - Urwała, czekając na przejaw zainteresowania ze

strony

nowego sąsiada.

Ojciec westchnął mimo woli.

- No, tak - nie doczekała się pani Szczepańska. - Więc proszę pamiętać.

Te

drzwi.

- Oczywiście. Te drzwi - tato ukłonił się niezręcznie, nie wiedząc, czy

rozmowę

należy uznać za skończoną, i przypuszczając, że raczej tak, zrobił ruch

jakby

chciał się cofnąć w głąb mieszkania.

- O, chwileczkę - powstrzymała go sąsiadka tonem agresywnym. - To jeszcze

nie

Page 16: Musierowicz Kwiat kalafiora

wszystko.

- Nie? - rzekł pan Borejko z rezygnacją.

- Pani Trak była cichą, kulturalną sąsiadką. Dlaczego państwo tacy

nie jesteście?

Oiciec oniemiał. Mama, z ustami pełnymi szpilek, wychynęła

z pokoju, nie wierząc własnym uszom.

- Krzyk, hałas, dzieci tupią, panny głośno się śmieją. Zresztą, wszyscy

naństwo

śmiejecie się bardzo donośnie. Pan znów, bardzo przepraszam, wciąż

wykrzykuje te

wiersze po łacinie. Przychodzą kawalerowie, trzaskała drzwiami. No i

wciąż to

dręczące stukanie w ściany...

Mówiła coraz bardziej nerwowo, nie spuszczając przenikliwego spojrzenia z

ojca

Borejki. Wyjaśniła, że przed wojną cały parter był jednym mieszkaniem.

Przy

powojennej parcelacji tej nieruchomości wszystkie otwory drzwiowe między

mieszkaniami zamurowano. Pokój pani Szczepańskiej i pokój panienek mają

właśnie

w jednej ze ścian takie wspólne drzwi. Są one zamurowane, ale tylko od

strony

Borejków. U pani Szczepańskiej w tym miejscu jest wnęka. Słyszy więc

wszystko,

co dzieje się u panienek. Każde słowo. Każde stuknięcie.

Ojciec milczał.

- Jeżeli pan mi nie wierzy, to proszę sprawdzić - zaproponowała porywczo

sąsiadka. Silnymi palcami uchwyciła rękaw pana Borejki i poczęła go

ciągnąć w

stronę swoich drzwi.

- Nie! -przeraził się ojciec. - Nie, nie, naprawdę nie trzeba... Wierzę

pani.

Będziemy się sta-starali... - mówiąc to, usiłował się wywikłać z uchwytu

sąsiadki. - Będziemy się starali wziąć pod uwagę pani życzenia.

- Mam nadzieję - rzekła ona, z wahaniem wypuszczając rękaw.

- Dobranoc państwu... - spojrzała lodowato na Idę i Gabrielę, wyglądające

zza

drzwi swego pokoju. - Życzę miłego... i cichego Sylwestra.

- Wypuszczając tę pożegnalną strzałę o zatrutym ostrzu, pani Szczepańska

wycofała się do swoich drzwi. Lecz, choć opuszczała plac boju odniósłszy

zwycięstwo, w jej głosie nie było triumfu. Gabrysi na przykład wydawało

się

przez chwilę, że dźwięczy w nim rozczarowanie i rezygnacja.

Wystąpienie sąsiadki zwarzyło wszystkim humory. - Nie przypuszczałem, że

takie z

nas chamidła - ojciec, wyszarpnięty brutalnie zza swego woalu, zacierał w

kontuzji dłonie. - Ściszcie

ten idiotyczny telewizor.

Mama westchnęła ze zniecierpliwieniem.

- Kochany, nie popadaj w psychozę. Twierdzę, że nie należymy do rodzin

hałaśliwych. Jak się przez tyle lat mieszkało w blokach...

- O, o, właśnie! - zamachała rękami Idą. - Dlaczego w blokach nikt nam

nie

zwracał uwagi? A przecież tam to dopiero jest akustyka!

- Też tak myślę - poparła ją Gabriela. - Tu są grube ściany, solidne

drzwi, z

pokoju do pokoju dźwięk się nie przeciska. A cóż dopiero przez mury.

Zbadano ścianę stanowiącą przedmiot zażaleń.

Page 17: Musierowicz Kwiat kalafiora

Istotnie, na jej nierównej powierzchni wyraźnie odznaczało się szerokie

na metr,

prostokątne zgrubienie wielkości sporych drzwi. Pod cienką warstwą tynku

dawały

się wyczuć regularne rzędy cegieł.

Gabrysia głośno wykluczyła możliwość, by przez ścianę z cięgieł można

było

słyszeć cokolwiek poza wybuchem granatu ręcznego.

- No, nie pukaj! - zląkł się ojciec.

Gabrysia odruchowo cofnęła dłoń ze ściany i zaraz się roześmiała.

- Coś ty, tato! Ona nie może tego słyszeć! No, chyba jej nie wierzysz!

- Nie wiem, czy wierzę, czy nie -mruknął ojciec. - Zrobiła na mnie

niesamowite

wrażenie. Czułem się nieswojo. Naprawdę nieswojo.

- To przez te spodnie - stwierdziła Nutria. - Mogłabym ci, tatusiu,

wyprać

spodenki, jakbyś chciał.

- Nie, dziękuję - rzekł ojciec bez humoru. ( - Tak. Na mnie już czas -

oznajmiła Gabriela.

Ruszyła w stronę łazienki, lecz nagle zatrzymała się w pół kroku.

- Chwileczkę - powiedziała. - Chwileczkę. Coś wam powiem. Jeśli ona nie

słyszy

nas przez tę ścianę, to którędy słyszy?

- W ogóle nas nie słyszy, to już przecież ustaliliśmy - zawołała Idą.

- Jeśli tak, to skąd wie, że tata przy kolacji recytuje Owidiusza?

Wszyscy nagle

zamilkli. Faktycznie, skąd wie?

- Gabusia ma rację - przejęła się mama, odruchowo ściszając głos. -

Słyszy nas,

to pewne. Ale którędy? Zdajecie sobie sprawę, że tato nie wrzeszczy,

recytując,

przepraszam cię, Ignasiu. Mówi często nawet półgłosem... A więc...

W powietrzu powiało tajemniczą grozą.

- No - powiedziała Gabrysia, kryjąc niepewność pod dziarskim uśmiechem. -

To

macie zagadkę na Sylwestra. Podedukujcie tu sobie troszkę, a ja idę do

Joanny. -

Zamknęła się w łazience, rozebrała i wlazła

do wanny. Jak co dzień wzięła zimny prysznic, szorując ciało szorstką

rękawicą

(hartowanie organizmu i pobudzanie krwiobiegu ważną czynnością

sportowca), potem

zaś wyskoczyła na posadzkę i ociekając zimną wodą, sięgnęła po szorstki

ręcznik,

by przy jego pomocy poddać organizm kolejnym torturom. W łazience nie

było

bynajmniej ciepło, jednakże warunki, które zwykłego śmiertelnika

przyprawiałyby

o dygot i gęsią, siną skórkę, dla Gabrieli były niegodne uwagi. Śpiewając

wesoło

wytarła się do sucha, a następnie zatroszczyła się o to, by nie

przeziębić się w

drodze na prywatkę. Cienka suknia bawełniana na gołych ramionach nawet

pod

płaszczem nie była odpowiednim strojem na czternastostopniowy mróz.

Gabrysia

wybrała więc wiszący na sznurze, świeżo wyprany podkoszulek

przeciwreumatyczny,

Page 18: Musierowicz Kwiat kalafiora

właścicielem którego był tata. Chcieli, żeby nosiła czystą bieliznę, to

proszę

bardzo.

Z wilgotnymi kosmykami koloru słomy wokół rumianej, tryskającej zdrowiem

twarzy,

ze swoim rześkim wyglądem, trzeźwym spojrzeniem i sylwetką koszykarki,

Gabrysia

bynajmniej nie wyglądała na Romantycznego Motyla. Spróbowała to zmienić i

przywdziała swoją nową żółtą sukienkę. Jednakże i to niewiele pomogło.

- E, tam, do diabła z tym - powiedziała Gabriela. Przeczesała czuprynę

palcami i

uznała, że może już iść.

- Cześć! - krzyknęła w korytarzu do rodziny, wkładając czapkę i płaszcz.

Wyszła,

zbiegła po schodach jak sarna i dopiero na ulicy przypomniała sobie, że

nie

zamknęła owych żółtych drzwi, będących solą w oku pani Szczepańskiej.

- Powodzenia!!! - wrzasnęła za nią wspaniałomyślna Idą, która wobec

nieodwracalności wydarzeń postanowiła już się nie dąsać. Wywiesiła się do

połowy

przez okno i machała obiema rękami jak obłąkana. Siostrzana miłość Idy

przejawiała się bowiem na bardzo różne sposoby i o nieoczekiwanych

porach.

Gabriela śmiejąc się popatrzała w okna swego mieszkania. Były one

jaskrawo

oświetlone - wszystkie, choć rodzina siedziała tylko w jednym pokoju. Z

ulicy,

pod ukośnie zawieszoną, kusą zasłonką, widać było za plecami Idy migający

ekran

telewizora i schyloną mamę, która zbierała naczynia ze stołu. Pulpa i

Nutria ze

śmiechem nosiły się na barana. Nie było widać ojca, który siedział

zapewne przed

telewizorem i z nieobecnym spojrzeniem ciągnął herbatę ze swej ulubionej,

wysokiej szklanki. Gabrysia popatrzała w głąb pełnego Borejków pokoju i

pomyślała, że diabelnie, diabelnie ich wszystkich kocha.

Zaraz potem wzrok jej zaczepił się o sąsiednie okno - ciemne, słabo tylko

połyskujące odbitym światłem ze szklanego szyldu wytwórni kołder,

mieszczącej

się w suterenie. Przejechał samochód, omiatając reflektorami to ciemne

okno i

Gabrysia nagle się wzdrygnęła, tracąc gwałtownie humor i dobre

samopoczucie. W

krótkim błysku światła ujrzała bowiem panią Szczepańską, która, kryjąc

się za

firanką, czujnie nachylona, obserwowała ją ze swego ciemnego pokoju.

9

Kuzynka Joanna mieszkała dość daleko, przy ulicy Nad Wierz-bakiem.

Gabrysia

zdążyła już lekko zmarznąć, mimo podkoszulka przeciwreumatycznego i mimo

równego

wspaniałego sprintu. Kiedy znalazła się pod drzwiami mieszkania stryja

Borejki,

jej oddech był nieznacznie tylko przyspieszony, choć trzy piętra przebyła

również biegiem. Podskakując w miejscu nacisnęła dzwonek i tu dopiero

nawiedził

ją cień niesmaku. Czy aby należało dziś przychodzić? Być może nie była

wystarczająco eleganckim gościem na ten rodzaj przyjęcia. Być może Joanna

Page 19: Musierowicz Kwiat kalafiora

zaprosiła ją tylko dla przyzwoitości i w ogóle nie oczekiwała, że kuzynka

się

zjawi? Ach, ta Joanna. Miała zwyczaj zapraszać różne prawdziwe lub

rzekome

wschodzące talenty i przyszłe znakomitości. Robiła przy tym minę, jakby

ich

sukcesy były też i jej zasługą. Być może jednak dzisiejsze przyjęcie

będzie

różnić się nieco od poprzednich. Być może nie będzie dziś przyszłych

poetów o

niezdrowym wyglądzie ani wymiętych studentów reżyserii. Joanna bowiem, po

oblaniu egzaminu do Szkoły Baletowej, tego właśnie roku zaczęła

przymusową

edukację w Liceum Poligraficznym.

Drzwi otworzono. Na klatkę schodową buchnął snop światła z purpurowej

pleksiglasowej lampy, wiszącej w przedpokoju.

- Cześć, kochanie! - wykrzyknęła euforycznie Joanna, wysoka brunetka z

pieprzykami na policzku. Ubrana była w długą suknię z indyjskiego

kreponu,

haftowaną orientalnie wokół dekoltu. Jej entuzjazm był jakby szczery, a

zapał

powitalny tak gorący, jakby nie widziała kuzynki zaledwie przed

tygodniem, w

drugi dzień Świąt, z okazji rodzinnej wizyty. Pocałowały się - Joanna

cmoknęła

dwukrotnie powietrze swym umalowanym dzióbkiem, Gabrysia zaś wykonała dwa

vste i rzeczowe całusy, jak przystało w rodzinie. Joanna uśmiechnęła •

nobłażliwie i wyjaśniła Gabrysi, że zabawa już w toku. Rodziców nie "a

poszli do

kina na nocny maraton i zostawili młodzieży tylko jedną butelkę

radzieckiego

szampana Igristoje w formie symbolu.

Pełna złych przeczuć co do ilości butelek przyniesionych przez młodych

poligrafów, Gabrysia udała się do pokoju. Tu jednakże czekało ją miłe

zaskoczenie. Nikt nie zdradzał objawów upojenia alkoholowego, nie było

widać

butelek. Poza tym w atmosferze jakby

czegoś brakowało.

Aha - powiedziała Gabrysia. - Magnetofon nie dudni".

Zamiast dudnienia słychać było romantyczne tony skrzypiec z płyty, a

poligrafowie siedzieli na podłodze i jedli kawałki pszennego chleba, od

czasu do

czasu maczając je w dużym garnku, stojącym na turystycznej butli

butanowej.

Przed nimi, na parkiecie, stał krąg grubych szklanek z domowym piwkiem

słodowym,

które popijano z wniebowziętymi minami.

- Moja kuzynka Gabriela - ogłosiła Joanna, popychając Gabrysię przed sobą

jak

okazowy egzemplarz jałówki. - Medalistka ze spartakiady. Zabójczo rąbie w

kosza.

O, nieba, cóż za rekomendacja. Gabrysia miała wrażenie, że albo zaraz

ryknie

homeryckim śmiechem, albo da kuzynce takiego łupnia w kark, że idiotka do

śmierci popamięta. Doprawdy, po takim wstępie wcielanie się w

Romantycznego

Motyla było przedsięwzięciem skazanym na żałosne fiasko. Powinni ją teraz

traktować raczej jak króla ringu.

Page 20: Musierowicz Kwiat kalafiora

Jednakże nic takiego się nie zdarzyło. Powitały ją uśmiechy i

zaciekawione

spojrzenia. Te pierwsze pochodziły od kilku osób z Gabrysinej klasy: był

tu

oczywiście Pawelek Nowacki, Danusia, Cesia i Hajduk, wszyscy znani z

występów w

szkolnym kółku teatralnym - a wśród nich poligrafka Aniela Kowalik,

primadonna

zespołu, sławny Hamlet z gwiazdkowego przedstawienia w szkole. A więc

jednak

salony Joanny zaludnili prawdziwi artyści! Pozostali goście byli to

najwidoczniej koledzy Anieli i Joanny z klasy poligraficznej. To oni

wysyłali

Gabrysi owe zaciekawione spojrzenia.

Nieco speszona tym zainteresowaniem, które przypisała swemu imponującemu

wzrostowi (metr siedemdziesiąt pięć na płaskim obcasie), Gabrysia czym

prędzej

przysiadła na podłodze.

Jak przysiadła, tak zmartwiała. O, do stu diabłów. Pyziak.

Siedział na podłodze, po przeciwnej stronie garnka, jadł i patrzał na

Gabrysię

wyzywającym spojrzeniem.

Przeklęty wampir. No, tak. Wszystko się zgadza. Wspomniał przecież na

owej

pamiętnej randce, że zdał do Liceum Poligraficznego. Najpierw pracował

gdzieś w

drukarni, potem dopiero mógł się uczyć. Był w pierwszej klasie, a więc

chyba

razem z Joanną i Anielą.

No, no, jaki to dzisiaj przystojny, uwodziciel przebrzydły, w swoim

drelichowym

komplecie safari koloru khaki, z naszywkami o treści anglosaskiej. Jego

niebezpieczne stalowe oczy i zapadnięte policzki, zwieńczone ustami w

kształcie

łuku Amora oraz kępami kiełkującego zarostu, najwyraźniej robiły silne

wrażenie

na obecnych tu poligrafkach. Tylko Joanna wpatrywała się tkliwie w Pawła

Nowackiego, który właśnie robił słodkie oczy do Gabrysi, kiedy dostał

szturchańca w bok. Szturchnęła go Danusia Filipiak, pamiętna Ofelia ze

szkolnego

przedstawienia. Danka wyglądała dziś inaczej niż w szkole. Była blada,

interesująca i długowłosa, ubrana modnie w kombinezon z pomiętego płótna

w

kolorach ziemi. Na jej twarzy wyraźnie rysowało się postanowienie, by nie

pozwolić już Pawełkowi zrobić słodkich oczu do nikogo.

Okazało się, że w garnku stojącym na butanie jest żółty ser. Podgrzewany

na

małym ogniu, podlany białym winem i uzupełniony tajemniczymi

ingrediencjami,

tworzył -jak wyjaśniła z dumą gospodyni przyjęcia - szwajcarską potrawę

zwaną

"fondue". Płynna, gęsta masa, w której należało maczać kawałki białego

chleba,

była nadspodziewanie smaczna. Gabrysia pomyślała z uznaniem, że kuzynka

wykazała

się nie tylko talentem kulinarnym, ale i mnóstwem zmysłu praktycznego.

Czego

Page 21: Musierowicz Kwiat kalafiora

bowiem jak czego, ale żółtego sera było w sklepach pod dostatkiem. Minęły

dwie

banalne godziny wypełnione tańcami. Było normalnie, jak na każdej

prywatce. Ale

na trzy kwadranse przed północą Joanna znowu zabłysnęła inwencją.

Wyłączyła

magnetofon, nastawiła płytę z jakimś rzewnym sopranikiem i zapaliła

świece.

Potem rozsadziła gości, gdzie się dało, przyniosła z kuchni kawę w

kubkach i

kilka talerzy, wyładowanych owym wspaniałym plackiem drożdżowym.

Był rzeczywiście nadzwyczajny. Gabrysia przypięła się do talerza i

zajadała, aż

jej się uszy trzęsły, obserwując mimochodem Pyziaka, który, pomijając

wyzywające

spojrzenia na początku przyjęcia, nie zaszczycał już jej odtąd swą uwagą.

Jakoś tak po kilku minutach Gabrysia wyczuła w powietrzu nieokreślone

napięcie.

Coś się działo. Danka Filipiak, która znów zasiadła koło Pawełka, to

kontrolowała go wzrokiem, to znów goniła spojrzeniem za Anielą Kowalik,

żywą jak

iskra, czarnowłosą i czarnooką, z wielkimi okularami na nosie.

Aniela była to miła wariatka, pełna wigoru, żywiołowo radosna i

przyjacielska.

Ni stąd, ni zowąd przyniosła Gabrysi cały talerz z plackiem i trącając ją

poufale, poczęła namawiać do jedzenia. Potem nagle zerwała się i

wyleciała na

środek pokoju, gdzie zaczęła się wygłupiać i deklamować całe ustępy z

Szekspira.

Najpierw mówiła tekst Ofelii udając Hamleta. Potem wygłosiła tekst

Hamleta,

używając nosowego sopranu, który wywoływał wśród zebranych ciche

śmieszki. Kiedy

stało się zbyt oczywiste, że Aniela naśladuje głos Danki Filipiak, ta

wystartowała ze swego kąta z jakimiś diabelnie kiepskimi wierszami, które

recytowała przed gronem kilku niezbyt zainteresowanych osób. W atmosferze

narastającego zgrywu, Aniela nagle usiadła na podłodze, zdjęła okulary i

zaczęła

dosłownie pokładać się ze śmiechu. Aż poczerwieniała jak burak.

Ach, ta Aniela była bardzo sympatyczna. Chyba najsympatyczniejsza ze

wszystkich

zebranych tu osób.

Może tylko poza niedużym facecikiem z poligraficznej, ubranym w solenny

garnitur

i białą koszulę z krawatem. Facecik, zwany przez wszystkich Robrojkiem,

budził w

Gabrysi miłe wzruszenia, być może dlatego, że był rudy jak jej własne

siostry i

piegowaty jak ona sama. A może dlatego, że śmiał się szczerze i całą

gębą. A

może dlatego, że opowiadał najlepsze polityczne kawały, wybuchając co

chwila

zaraźliwym śmiechem. To on wznosił kawą piętrowe toasty na wzór gruziński

i

intonował przekomicznie arię "Myszko, to była piękna noc".

Im bardziej mu się Gabrysia przyglądała, tym bardziej go lubiła. I nie

spuszczając z niego oka odkryła coś, czego poza nią nie widział

Page 22: Musierowicz Kwiat kalafiora

nikt: mianowicie, że Robrojek gra wielki spektakl w teatrze jednego

aktora,

który jednocześnie jest teatrem jednego widza. A tym widzem miała być

Aniela

Kowalik. To dla niej Robrojek wygłupiał się, tańczył i śpiewał, to dla

niej

opowiadał, śmiał się i podskakiwał. Przedstawienie było rozpaczliwe, bo

Aniela

bawiła się w najlepsze i zupełnie nie zwracała uwagi na szalejącego

Robrojka.

Była bowiem zajęta, i to bardzo zajęta, odpieraniem ataku

psychologicznego,

który przypuszczał do niej Janusz Pyziak.

Z pozoru nic się nie działo. Aniela przechodziła przez pokój i natykała

się na

wzrok Pyziaka. Stawała przy adapterze, a Pyziak już leciał za nią i

bombardował

ją swoimi stalowymi spojrzeniami. Wreszcie stanęła pod oknem i wtedy

Pyziak

podszedł do niej leniwym krokiem, jakby wcale nie zamierzał iść pod to

okno,

tylko tak go tam przypadkiem zaniosło.

Nikt nie zwracał uwagi na te manewry. Nikt poza Robrojkiem, który był

zakochany

w Anieli jak Romeo. I nikt poza Gabrielą, która na wyrywki znała

repertuar

Pyziaka.

Akurat Gabrysia zajadała sobie spokojnie czwarty kawałek placka i

myślała, że

sympatyczna Aniela lepiej by zrobiła, gdyby ze względu na Robrojka nie

pozwalała

Pyziakowi mówić do siebie z tak bliska - i że, kto wie, należałoby

ostrzec

nieszczęsną ofiarę, co ją czeka ze strony tego wampira - kiedy

obserwowana przez

nią para przeszła w pobliże jej fotela, za którego oparciem Gabrysia

siedziała

sobie na podłodze.

W pokoju zrobił się ruch, bo Robrojek nie wiadomo dlaczego zaczął nagle

chodzić

na rękach - ale śmiechy i hałasy nie zagłuszyły słów Pyziaka ani

odpowiedzi

Anieli.

- ...czyżbyś nie wiedziała - płynął Pyziak na fali rutyny -że masz oczy

jak

czarne diamenty?...

"Nowość-ubawiła się Gabriela. -Diamentów, i to czarnych, jeszcze nie

używał".

- Ach, Janusz, nie wierzę ani odrobinę - dawała się brać na plewy Aniela,

rumieniąc się z zachwytu.

- Słusznie - rzekł Pyziak. - Czarne diamenty są zimne. Nie, ty jesteś

podobna

do...

"No, no? Do czego?" - napięła uwagę Gabrysia.

- Do kwiatu jabłoni - rzeki Pyziak namiętnym barytonem. - Głaskanego

wiosennym

wiatrem.

Page 23: Musierowicz Kwiat kalafiora

Gabrysia wstała i postanowiła przenieść się w inną okolicę. Pyziak 'le

działał

na jej apetyt. A zamierzała dziś jeszcze zjeść dużo smacznych

rzeczy.

Lecz w tej chwili wzbił się nagły gwar, Robrojek przeleciał koło niej na

rękach i całym swym ciężarem runął na Pyziaka, udaremniając mu objęcie

Anieli w pasie.

- O pardon, stary - rzekł swobodnie, wstając z podłogi i trąc kolano a

następnie

podał rękę Pyziakowi, pomagając mu wstać. - Chodzenie na rękach to też

sztuka.

Naprawdę nie wiem, jakim cudem mnie tu przyniosło.

- A ja chyba wiem - powiedziała Aniela i energicznym ruchem kciuka

podsunęła

spadające okulary.

- O! - zdziwił się Robrojek po mistrzowsku. - Ty tutaj?!

- Ja tutaj.

- To nieźle. Potrzebuję de do czułego walca retro. No, co ja poradzę,

chce mi

się tańczyć walca - gadał Robrojek, łapiąc Anielę za łokieć i władczo

sterując

nią w stronę adapteru. - O, tu mamy taką starą płytę i jest walc

"Francoise" i

my sobie teraz potańczymy aż do północy, o.

- Ja sobie potańczę, owszem - powiedziała szorstko Aniela i wyszarpnęła

się z

dłoni Robrojka. - Ale z Januszem potańczę.

- Nie - poprosił wtedy Robrojek, nagle smutny i bezradny. - No, Anielka,

daj

spokój.

Z adapteru popłynął chrypliwie walc "Francoise" i cała scena zatarła się

w

ogólnym poruszeniu. Niektórzy usiłowali podrygiwać, lecz wkrótce

ustalono, że

najlepszym sposobem na walca jest jednak wykonywanie go sposobem

pradziadków.

Poruszanie się koliste i płynne, we dwoje, z przytuleniem i przegięciem,

uznano

za nadzwyczaj miłe urozmaicenie stosowanych dotąd metod tanecznych. I

pokój

zapełnił się nagle wirującymi parami.

Pyziak z miną zdobywcy dochodził już do Anieli, która stała wciąż

pośrodku

pokoju i kłóciła się z Robrojkiem, gdy nagle w Gabrysi zagrały dwa

impulsy.

Pierwszy, o którym nawet nie wiedziała, miał korzenie w jej

podświadomości.

Drugi, z którego ledwie zdążyła zdać sobie sprawę, spowodowany był jej

gwałtowną

sympatią do Robrojka i chęcią oszczędzenia mu zmartwień oraz przyjścia z

pomocą.

Dwa te impulsy przemknęły przez umysł Gabrieli w ciągu ułamka sekundy i

spowodowały, że uznała ona, iż musi wkroczyć w nurt wydarzeń.

Ruszyła naprzód. Potknęła się.

Podkasała zamaszyście suknię - i, zrobiwszy dwa wielkie kroki znalazła

się przed

Januszem Pyziakiem.

Page 24: Musierowicz Kwiat kalafiora

- No, cóż, stary - powiedziała swobodnie. - Na dziś wieczór ogłaszam

zawieszenie

broni.

Pyziak milczał, bo się wystraszył.

- Zatańczymy? - wrzasnęła radośnie Gabriela i nie czekając na odpowiedź,

bez

ceregieli wcisnęła się w jego ramiona, krzepko ujęła go w pasie i

pociągnęła w

tany. Pominąwszy szmery w podświadomości, nie przejmowała się tym, co

sobie

pomyśli Pyziak, kolekcjoner czarnych diamentów.

Kątem oka uchwyciła natomiast gwałtowny wyraz ulgi i wdzięczności na

twarzy

Robrojka.

Aż do północy Pyziak tańczył walca.

Z Gabrielą.

Jak tylko kończyła się płyta, Robrojek doskakiwał do adapterń i nastawiał

ponownie, nie wypuszczając z objęć rozbawionej i rozzłoszczonej Anielki.

Walc

"Francoise" rozbrzmiewał z nową siłą, Robrojek mocno obejmował Anielkę i

z

determinacją rzucał się z nią w ruch wirowy.

A Gabriela uśmiechała się ujmująco, błyskała białymi zębami, strzelała

brązowymi

oczami i trzepotała ciemnymi rzęsami, i przez cały czas nie pozwalała

Pyziakowi

odejść od siebie ani na krok.

Zresztą, Pyziak wcale odchodzić nie zamierzał. Gwałtowne i niespodziewane

zainteresowanie Gabrysi zdawało się mu pochlebiać. Nic nie mówił, tylko

niebezpieczny uśmiech igrał mu pod świeżym wąsem. I tańczył tego walca

Pyziak,

tańczył przyciskając Gabrysię do siebie tak, jak przyciskać podczas walca

należy.

A tu w telewizorze wybiła północ, dały się słyszeć telewizyjne toasty, a

w

pokoju gruchnęły krzyki, wiwaty i z hukiem wyskoczył korek z butelki

szampana. Z

ulicy dobiegły pijane wrzaski, strzelały gdzieś blisko petardy. Ktoś

zgasił

światło w pokoju, pito szampana, składano sobie życzenia, a w mroku

leciały

iskry sztucznych ogni.

I wtedy Pyziak znienacka pocałował Gabrysię.

- Och! - rozległ się w ciemnościach jej oburzony okrzyk, co ze wszystkich

stron

powitano rechotaniem. Zapaliła się lampa pod sufitem i jej światło

ukazało

zebranym stropionego Pyziaka, stojącego pośrodku pokoju i mrugającego z

dezorientacją, a za nim, zastygłą w geście

panicznej ucieczki, Gabrielę.

Za oknem trzasnęła ostatnia petarda i w tej samej chwili w ów żywy

obraz wdarł się dzwonek telefonu.

- Gaba, do ciebie - powiedziała Joanna z zaniepokojoną miną i podała

kuzynce

słuchawkę.

- Halo - odezwała się Gabrysia i zanim jeszcze zdołała cokolwiek

zrozumieć,

Page 25: Musierowicz Kwiat kalafiora

przeszył ją zimny dreszcz. W słuchawce beczała Idą.

- Gabrysia, wracaj! Wracaj! - i seria szlochów, bardzo wilgotnych i

ociekających

łzami.

- Cicho, do cholery! - huknęła Gabrysia. - Uspokój się! O co chodzi?

- Mm... buuuuu.. .mmama. Pogotowie... - dało się wyłowić z chlipania i

bulgotów.

- Co mama? Co pogotowie?! - krzyczała Gabrysia, przerażona i wściekła na

szlochającą kretynkę, swoją siostrę. Niechby najpierw powiedziała, co się

stało,

a płakała potem. Co za baba. -Mówisz czy nie! - ryknęła.

Wszyscy goście Joanny wpatrywali się z osłupieniem i napięciem w

Romantycznego

Motyla ryczącego do słuchawki. Ale Gabrysia nie dostrzegała nikogo.

Skupiona, ze

zmarszczonymi brwiami, czerwona jak burak z przestrachu, trzymała

słuchawkę tak

mocno, jakby zamierzała coś z niej wycisnąć. Lecz nie wycisnęła nic

zgoła. Na

drugim końcu przewodu Idą zaniosła się nowym lamentem, wobec tego

Gabrysia

powiedziała krótko:

- Spokój! Dobra! Już lecę!

Nawet nie wiedziała, jak znalazła się za drzwiami, łapiąc w locie podany

przez

kuzynkę płaszcz. Zbiegła po schodach jak ścigany przemytnik, wypadła na

ulicę i

tu stanęła.

Pusto!

Żadnej taksówki! Do stu diabłów!

Biegiem. Biegiem do domu! Co tam się stało? Mama i pogotowie?... Ta myśl

sprawiła, że nogi się pod Gabrysia ugięły.

- Jedziemy - powiedział ktoś za jej plecami i mocna'ciepła dłoń

pociągnęła

Gabrielę za łokieć. - No, szybko, chodź. - Robrojek zdyszany, w samej

koszuli, z

marynarką pod pachą, brzękał kluczykami samochodowymi. - Przyjechałem

dziś

syrenką szwagra - mówił otwierając drzwiczki sfatygowanego pojazdu, który

stał

przy krawędzi chodnika. - Jaki adres? Roosevelta 5? Nie żartuj. To tam,

gdzie

Paweł mieszka? No, jedziemy. Nie denerwuj się, wszystko będzie dobrze. A

pogotowie przyjechało? - zatrzasnął drzwiczki ze swojej strony i zwrócił

się do

Gabrysi, która wzruszyła ramionami. - Nie wiesz. Nic, nic. Przyjedzie. A

jakby

co, to sami zawieziemy mamę do szpitala. Na ostry dyżur. Nic się nie

martw. Czy

tam z prawej coś jedzie? Nie? To dobra. Lecę na czerwonym. No i popatrz,

za

chwilę będziemy.

Drzwi mieszkania były nie domknięte, a w korytarzu leżało na podłodze

rozwleczone prześcieradło, jak upiorna biała strzała wskazująca wyjście.

Nie

wiadomo dlaczego, dopiero widok tego prześcieradła obudził w Gabrysi

uczucie

Page 26: Musierowicz Kwiat kalafiora

dojmującej paniki. Gwałtownie pchnęła drzwi zielonego pokoju i na widok

tego, co

się w nim działo, momentalnie wróciła do równowagi.

Musiała. Ktoś powinien zachować rozsądek w tym pomieszczeniu pełnym

płaczących

dziewcząt.

Minęło pięć minut, zanim Gabriela zdołała opanować sytuację. Szlochająca,

rozhisteryzowana Idą była niezdolna do myślenia, mówienia i działania.

Natalia i

Pulpecja, najwidoczniej wyrwane z głębokiego snu, zziębnięte w swych

piżamkach,

zbiły się w drżącą, przerażoną kupkę na krawędzi tapczana i zanosiły się

od

płaczu. Na widok wchodzącej siostry rzuciły się ku niej i poczęły się na

nią

wdrapywać jak na szalupę ratunkową.

- Gabusiu, czy mama umrze? Gabusiu, powiedz! Gabriela zacisnęła zęby?

Przecież

nie może się teraz rozpłakać. Dopiero by się smarkule przeraziły.

- Nie ma mowy - powiedziała. - Mama nie umrze.

Nutria i Pulpa, pokrzepione jej kurczowym uśmiechem, przestały z wolna

płakać,

ograniczając się tylko do wyrywkowego pochlipywania. Gabriela

zaprowadziła je do

ich pokoiku, okryła kołdrami i poleciła szybko zasnąć, obiecując, że

zostawi im

na całą noc zapaloną lampkę. Łagodnie odplątała zaciśnięte wokół swej

szyi

ramionka Pulpy, by po chwili wyplątać się z równie mocnych objęć Nutrii.

Powiedziała im, że powinny jej wierzyć - wszystko na pewno będzie w

porządku. I

mają się nie bać, bo odtąd już ona dopilnuje wszystkiego.

Jei spokojne słowa i stanowczość podziałały jak tabletka nasenna. Dzieci

przestały płakać, przytuliły się do swych misiów i z ufnością

zamknęły oczy.

Z Idą było trudniej.

Kiedy tylko ujrzała wchodzącą znów do pokoju siostrę, wybuchnęła na nowo

lamentem i płaczem. Gabriela skrzywiła się z irytacją, Idusia

najwyraźniej

chciała być pocieszana. Ale na to nie było czasu. Kiedy nie podziałały

próby

odwoływania się do rozsądku, Gabriela wzięła Idę za ramiona, potrząsnęła

z całej

siły i powiedziała z zimną furią:

- Cicho, bo w dziób. Widziałam w kinie, co się robi z historyczkami.

Należy

wątpić, czy podobne oświadczenie podziałałoby na osobę w stanie

autentycznej

histerii. Jednakże histeria Idy była widać łagodniejszej próby, bo

czerwony,

mokry, zasmarkany i zapuchnięty stwór spojrzał nagle przytomnie i

przemówił

obrażonym głosem:

- No, no, rączki przy sobie, dobra?

Osłabła z ulgi Gabriela osunęła się na krzesło i wtedy dopiero

spostrzegła

Robrojka, który - do tej pory spokojnie stojąc w korytarzu - zdecydował

się

Page 27: Musierowicz Kwiat kalafiora

właśnie wejść do pokoju.

Idą też go zauważyła. Natychmiast otarła łzy i powiedziała z dużym

wyczuciem

dramatycznym:

- Mamie zrobiła się dziura w żołądku.

- Co? Jak? - poderwała się od razu Gabrysia.

- Od wrzodu. Wrzód pękł i przedziurawił żołądek. Mamę strasznie bolało -

głos

Idy nabrał tonów tragicznych. - Tata zawołał pogotowie i pojechał za nią

do

szpitala. Na Przybyszewskiego.

Gabriela wstała i bez słowa spojrzała na Robrojka.

- Jedziemy - powiedział.

- Zostań tu, panuj nad sobą, pilnuj dzieci! - rzuciła rozkazująco

Gabrysia i Idą

posłusznie usiadła za stołem, z otwartymi ustami gapiąc się na siostrę.

Gabriela zajrzała do pokoju dziewczynek przez uchylone drzwi

skonstatowała, że

małe już śpią, i wybiegła na schody. ' Tuż za nią tupał

Robrojek.

W godzinę później blada Gabrysia stała w swojej żółtej sukni na korytarzu

oddziału chirurgicznego i trzymając ojca za rękę, usiłowała go nakłonić,

żeby

wrócił z nią do domu.

Ojciec uparcie odmawiał.

- Tato... no chodź... już po operacji... - zaklinała go Gabrysia

ostatkiem sił.

-No, powiedzieli ci przecież, że wszystko pomyślnie... no chodź, proszę.

Twarz taty była nieswoja i bardzo nieszczęśliwa. Miał ściągnięte brwi i

wyraz

ust jak u nadąsanego dziecka. Gabrysi ścisnęło się serce.

- Mama teraz śpi - powiedziała łagodnie i pociągnęła ojca za rękaw. - No,

chodźmy, tato.

- Idź sama - burknął ojciec. - Ja muszę być tutaj. Nigdy nie wiadomo, co

tym

konowałom może strzelić do głowy.

Gabriela psyknęła i poprosiła go, żeby mówił ciszej, wobec czego szeptem

dodał,

że nie wierzy tym szarlatanom. Osobiście pamięta, jak jeden taki przyszył

jego

dziadkowi żołądek do nerki. Dopóki mama nie będzie całkowicie przytomna,

ojciec

nie zostawi jej na pastwę tym rzeźnikom.

Stuknęły drzwi dyżurki. Młody, kędzierzawy lekarz z wąsem wyszedł na

korytarz i

znużonym krokiem podążał w stronę Borejków. Mijając ich zrobił gest,

jakby

chciał coś powiedzieć, lecz spłoszony ponurym wejrzeniem ojca,

zrezygnował i

poszedł szybko dalej.

- Kowalik - mruknął ojciec posępnie. - Jeden z nich. To on operował mamę.

-

Obrzucił oddalającego się lekarza podejrzliwym spojrzeniem, jakby chciał

przeniknąć na wylot czarne zakamarki jego duszy. - Musi mieć przyjemność

w tym

krajaniu ludzi. Większość chirurgów to sadyści. Ten był podobno na

prywatce, ale

zaraz przyleciał, jak go wezwali.

Page 28: Musierowicz Kwiat kalafiora

Gabriela z rozpaczą zastanawiała się, co może zrobić zdesperowany ojciec,

kiedy

zostawi się go tu samego.

Ja

kkolwiek jej poglądy na

lekarzy

różniły się od ojcowskich, przychodziło jej jednakże na myśl, że

vmvślany eskulap nie jest już tym samym bezinteresownym i szlachet-

^Judymem i

kto wie, w jaki sposób zachowanie ojca może się odbić

na sytuacji mamy.

- Na litość Boską - powiedziała gorąco. - Tato, zaklinam cię,

chodźmy już stąd. ,, .

Oiciec odmówił z niezwykłą u mego stanowczością.

- Idź sama-zażądał następnie. -W domu jesteś bardziej potrzebna

niż tu.

To była prawda.

Ciągnąc po posadzce swój płaszcz, Gabrysia wyszła z drzwi oddziału

chirurgicznego i zwlokła się po schodach z uczuciem, że lada chwila nogi

odmówią

jej posłuszeństwa i załamią się pod nią jak kruche łodygi.

Było już po drugiej. Już od przeszło dwóch godzin był rok 1978.

Na ulicy zimno, na czarnym niebie małe, kłujące gwiazdy. Chodnikami

wędrują

grupki podchmielonych wesołków.

Jak można się śmiać, przechodząc obok szpitala?

Czy oni nie mają wyobraźni?

Zdrętwiała z zimna i osłabła Gabrysia stała przed oświetloną budką

portierni i

nie mogła się zmusić do wykonania jednego choćby ruchu.

- No, ubieraj się - powiedział nagle obok niej głos, który był jak

szklanka

herbaty z rumem. - Wkładaj to, mówię, jedziemy. - Ciepła dłoń Robrojka

wyjęła z

jej zgrabiałych palców miękką tkaninę. Po chwili, otulona płaszczem,

Gabriela

została usadzona w ogrzanej, przepojonej wonią spalin i benzyny syrence

szwagra.

Trzasnęły drzwiczki, Robrojek zasiadł za kierownicą.

- No? - spytał z niepokojem, spoglądając na milczącą, nieruchomą

Gabrysię.

Gabrysia powoli przeniosła nań wzrok.

- Dobrze - wykrztusiła zmęczonym i zachrypniętym głosem. - Na pewno

będzie

dobrze. Na pewno. - Coś w niej nagle odtajało i z oczu popłynęły jej

szybko dwie

ciepłe strużki łez.

- Nie płacz, stara - powiedział serdecznie Robrojek. - Albo płacz. Już

sam nie

wiem.

- Ja nigdy nie płaczę - oświadczyła Gabrysia, płacząc rzewnie.

- Jasne - mruknął Robrojek okropnie zakłopotany i odwrócił wzrok.

- Nigdy nie płaczę, bo muszę być dzielna.

- Jasne, stara.

- Ale teraz się tro...trochę załamałam.

- Nie ma powodu - mruknął Robrojek, klepiąc ją niezgrabnie po rękawie. -

Tu są

Page 29: Musierowicz Kwiat kalafiora

świetni lekarze. Sam słyszałem. Moja ciotka też tu leżała z tym... z

wątrobą. A

dziś już ho-ho, skacze przez płotki. Masz chusteczkę?

Gabriela wzięła się w garść.

- Przepraszam cię, stary -powiedziała. Otarła łzy przedramieniem a nos

skrajem

sukni. - Naprawdę przepraszam. - Nagle jej oczy zaokrągliły się. - O,

Boże -

powiedziała.

- Co jest? - przestraszył się Robrojek.

- Jak długo ja tu byłam? A co, jeśli dzieci się obudziły?!

- Ach, to. Daj spokój -mruknął Robrojek. -Wszystko gra. Byłem tam

niedawno.

- Byłeś tam?

- No, tak, co się dziwisz. Przywiozłem cię tu i wróciłem. Ta Idą znów się

rozkleiła, więc dałem jej neospasminy, była w apteczce. A znów ta mała

ruda z

zębami obudziła się i prosiła, żeby jej nalać gorącej wody do wanny,

rozumiesz,

o pierwszej w nocy. Opowiedziałem jej zwięzłą bajkę i usnęła.

- Tak? - szepnęła Gabrysia i zapatrzyła się w Robrojka, jakby widziała

przed

sobą górę brylantów wielkich jak jajka.

- Ty jesteś... wiesz, ty jesteś... - i umilkła nagle, onieśmielona.

- Robert - rzekł on, uśmiechając się szeroko i zapalając silnik syrenki.

-

Robert Rójek. No, jedziemy.

1 styczenia 1978

W ciemny noworoczny poranek Gabrysia obudziła się raptownie, zlana potem,

po

śnie pełnym koszmarów. Usiadła w pościeli, czując, jak łomoce jej serce.

Dopiero

po chwili otworzyła oczy i ujrzała śpiącą Idę, ledwie widoczną na swoim

tapczanie w słabym świetle wstającego dnia. Widok swojsko zagrzebanej w

pościeli

rudej czupryny i chudych pedałów, wystających z przeciwnej strony kołdry,

pozwolił Gabrysi odzyskać świadomość.

Niestety, razem ze świadomością napłynął strach.

Mama, operacja, szpital. Gdzie jest ojciec?

Zerwała się i boso pobiegła do pokoju rodziców.

Pusto. Ponuro. Łóżko mamy tak samo rozrzucone pod nieruchomymi rzędami

książek

na ścianie. Łóżko ojca nie tknięte. A więc wcia7 jeszcze był w szpitalu.

Gabrysia zapaliła światło, by spojrzeć na zegarek. Szósta. Znalazła w

książce

telefonicznej numer szpitala i oddziału chirurgicznego, i drżąc w zimnym

korytarzu, zadzwoniła.

- Dzień dobry - powiedziała do ostrego sopranu w słuchawce.

- Przepraszam... Moja mama była w nocy operowana. Czy wszystko w

porządku?

- Nazwisko chorej?

- B-Borejko. Jak mama się czuje? Proszę pani?

- No, jak to po operacji - powiedział sopran nieco mniej ostro.

- Śpi, żadnych kłopotów. Może pani przyjść dziś, a najlepiej - jutro.

Będzie już

przytomniej sza.

- Ale... wszystko w porządku? - spytała Gabrysia głosem miękkim jak

kisiel.

Page 30: Musierowicz Kwiat kalafiora

- Jasne, że tak - powiedziała kobieta w słuchawce już całkiem ciepło. -

Wszystko

będzie dobrze, na pewno.

Stuknięcie. Koniec rozmowy.

Gabrysia odłożyła słuchawkę ostrożnie, jakby rzucając ją mogła obudzić

mamę

śpiącą tam daleko, w szpitalnym pokoju. Poczuła, że drży w swojej

cienkiej

piżamie. Wmieszkaniu panował przenikliwy ziąb. No, pewnie. Przecież

nikomu nie

przyszło wczoraj do głowy, że trzeba zadbać o piece. Zawsze robiła to

mama -

przed pójściem spać. Kiedy wszyscy byli już w łóżkach, chodziła jeszcze

cicho po

mieszkaniu, przemykała się z pokoju do pokoju, brzękała łopatką,

podsypywała

węgla, zakręcała drzwiczki pieców. Wychodząc z pokoju starszych córek nie

mogła

się powstrzymać, by nie otulić ich kołdrą, na co one obie nieodmiennie

fukały,

że nie są przecież dziećmi, ale dzięki czemu zasypiały z poczuciem

błogiego

bezpieczeństwa.

Gabrysia wciągnęła przez głowę swój gruby golf, ponieważ nie mogła

znaleźć

szlafroka. Zdała sobie też sprawę, że zapewne od dzisiaj nieraz jeszcze

będzie

powtarzała: "to przecież zawsze robiła mama". Będzie chodziła po maminych

śladach i dreptała po maminych ścieżkach. Nikt inny, tylko ona. Na

siostry nie

ma co liczyć. Na ojca, sądząc ze wszystkiego, też raczej nie. Na kogo w

ogóle

można liczyć?

Na siebie.

I na Robrojka. Gabrysia uśmiechnęła się mimo woli z rozrzewnieniem. Ach,

ten

h oiek Kochany chłopak. Uczucie wdzięczności i radości rozerwało ją

bardziej niż

gruby golf. Robrojek, bezinteresowny i skory ff pomocy nie znanemu dotąd

człowiekowi. Przecież na tej prywatce działo się coś bardzo dla niego

ważnego. A

jednak, kiedy widział, . potrzebna jest pomoc, nie zawahał się ani

chwili,

wybiegi, zostawił Anielę i Pyziaka i poświęcił tyle czasu i dobrej woli

obcej

rodzinie, którą właśnie spotkało nieszczęście. Gabrysia pomyślała, że po

prostu

nie ma sposobu, żeby wypłacić się Robrojkowi za wszystko dobre. A także,

że

gdyby taki sposób znalazła, i tak nie mogłaby z niego skorzystać, bo

Robrojek na

pewno obraziłby się, gdyby chciała mu się jakoś odwdzięczyć. Postanowiła

za to

być jego wierną przyjaciółką aż do końca życia. Chodząc po pokojach,

podpalając

pachnące szczapki drewna, dmuchając w żółte płomyki, podsypując węgiel do

pieców, Gabrysia mimo zmartwienia, które ciążyło jej wciąż jak uwiązany

do szyi

Page 31: Musierowicz Kwiat kalafiora

głaz, uśmiechała się do siebie. Przychodziły jej do głowy najbanalniejsze

metafory o dobroci ludzkiej, która jest jak promień słońca i jak radosny

sygnał

krótkofalówki.

To ostatnie porównanie wydało się Gabrysi warte rozbudowania. Weszła do

pokoju

siostrzyczek i stanęła przy jeszcze trochę ciepłym piecu.

"Całe dobro - pomyślała - jakie nas otacza, to właśnie suma pojedynczych

odpowiedzi na radosne sygnały dobrych ludzi. Ale te sygnały wysyła każdy

z nas.

Dobre sygnały. I złe. A im więcej wysyłamy tych dobrych, tym większe

szansę, że

ludzie odpowiedzą nam tym samym".

Zadowolona ze swego rozumowania, Gabrysia stała sobie przy piecu w cichym

uśpionym mieszkaniu. Mały pokoik Nutrii i Pulpecji był zarzucony

zabawkami, a

słabe poranne światło, przeflltrowane przez przykrótkie czerwone

zasłonki,

traciło swój chłód i nadawało całemu wnętrzu przytulną barwę.

Siostrzyczki

leżały w jednakowych pozycjach - na wznak, wyciągając nad rozczochranymi

łepetynami luźno rozrzucone ręce. Spod wzburzonych kołder wystawały

różowe pięty

i kolana, które już zaczynały być chłodne. Gabrysia przykryła

dziewczynki,

otuliła, a potem rozpaliła ogień, podsypała węgla do pieca, ^częknęła

żelaznymi

drzwiczkami, wytarła ręce.

"A właściwie - pomyślała nagle. - Dlaczegóż by nie spróbować. Od dziś

należy

uśmiechać się, dla eksperymentu, do każdej napotykanej osoby. W kolejce,

w

autobusie, na ulicy. Wysyłać eksperymentalne sygnały dobra, tak, na taki

sygnał

powinno się uzyskać odpowiedź tego okrucha dobroci, który ma podobno

każda

ludzka istota".

Postanowiwszy powyższe, Gabrysia zdjęła golf i wlazła do łóżka Pulpecji.

Przytuliła się ostrożnie do tłustego, ciepłego ciałka, które zaraz

wierzgnęło,

mruknęło niecierpliwie i przekręciło się na lewy bok. Gabrysia

uśmiechnęła się,

objęła siostrzyczkę i wcisnęła nos w jei miękki, pachnący karczek. Pulpa

mruknęła coś protestującym tonem potem zaś ucichła i spała twardo w

ramionach

starszej siostry, podczas gdy z Gabrieli ulatywało z wolna poczucie

zatroskania

i osamotnienia gnębiące ją od wczoraj. Z małego uśpionego grubasa

promieniowało

nie tylko ciepło, lecz i otucha. Sama nie wiedząc kiedy, Gabrysia zapadła

w

mocny, spokojny sen.

- Ty straszna góro mięsa -zakwiczał cienki głosik z pretensją i ktoś

wsadził

Gabrieli w bok mocnego kuksańca. Otworzyła oczy. Było już prawie jasno.

- Obudź się, no! Ktoś dzwoni! - podskakiwała Pulpecja, siedząc okrakiem

na

brzuchu Gabrieli.

Page 32: Musierowicz Kwiat kalafiora

- Kto dzwoni! Gdzie dzwoni?! - wychrypiała nieszczęśnica, czując

półprzytomnie,

jak jej zwoje mózgowe wirują wokół osi pionowej, a wnętrzności jęczą pod

skaczącą Pulpecja.

- Potężna jak samica słonia. Wyniosła jak górski szczyt - odezwał się z

sąsiedniego łóżka poetycki bas Natalii. Leżała ona na boku, kiwała nogami

i z

zainteresowaniem badała perspektywę Gabrieli od strony jej stóp,

wystających

przez pręty łóżka Pulpecji i spoczywających na Nutriowej poduszce.

- Rzeczywiście, ktoś dzwoni - jęknęła Gabrysia, zmiotła z siebie

Pulpecję,

wyplątała się z łóżka i pobiegła zygzakami do drzwi, naciągając w biegu

sweter.

"Pewnie tata" - pomyślała.

Otworzyła drzwi.

Nie, to nie był tata.

- Dzień dobry - powiedziała z przekąsem pani Szczepańska. Fabriela

ziewnęła

spazmatycznie i spróbowała wysiać eksperymen-v sygnał dobra. Bez

rezultatu. W

czarnych, pozbawionych blasku oczach starszej pani była ironia i

nieprzyjaźń.

- Obudziłam? - spytała.

Gabriela bąknęła, że nie szkodzi. Przestąpiła z nogi na nogę pod

badawczym spojrzeniem sąsiadki.

- Chciałam tylko zwrócić twoją uwagę na te drzwi.

- Drzwi - powtórzyła Gabriela zaspanym głosem.

- Tak drzwi! Przypominałam wczoraj, żeby je zamykać. Wieje z dołu, odkąd

dozorca

przebił to wyjście z piwnicy. No i co? I przez całą noc trwały tu

hulanki. Ktoś

krzyczał, trzaskał, łomotał. Nie mogłam zmrużyć oka. A od drzwi wiało.

- Och! - wykrztusiła z oburzeniem Gabrysia.

- Brak kultury. To wszystko. Poproś któreś z rodziców.

- Nie ma rodziców - odparła Gabriela, hamując się, by nie

powiedzieć więcej.

- Już ich nie ma czy jeszcze? - spytała sąsiadka złośliwie i w tym

momencie

Gabrielę poniosło. Eksperymentalne sygnały dobra zwiało z niej jak

tajfunem.

Odtruwały teraz na peryferie świadomości, ustępując miejsca złości i

urazie.

- Coś podobnego! -krzyknęła. -Mamę w nocy zabrało pogotowie! Była

operowana!

Tatuś jest jeszcze w szpitalu! A ja nie spałam do trzeciej w nocy!

Dlaczego pani

się nas czepia?! Kto mógł pamiętać o zamykaniu drzwi! Mogła pani sama je

zamknąć! - zreflektowała się wreszcie i umilkła, tłumiąc w sobie chęć

obrażenia

pani Szczepańskiej w sposób nieodwołalny.

- No, no - powiedziała sąsiadka nieomal z satysfakcją. - Jesteś jeszcze

gorzej

wychowana, niż przypuszczałam. Ach, ach, na jakie chamstwo można się

natknąć w

tych czasach. - Kręcąc głową i cmokając odwróciła się i znikła w

czeluściach

swego korytarza, energicznie zamykając za sobą drzwi.

Page 33: Musierowicz Kwiat kalafiora

- Jeść! - wrzasnęła nagle Pulpecja, wyskakując na korytarz i nie dając

Gabrysi

nawet ochłonąć po nieprzyjemnej scenie z sąsiadką. Mała posuwała się

naprzód

krótkimi skokami na jednej nodze, drugą mając wplątaną w niebieskie

rajtuzy.

Zawiadomiła siostrę bolesnym głosem, że rajtuzy owe dziwnie na nią nie

pasują.

Wobec tego Gabrysia musiała

zgłębić tę ważną kwestię i stwierdzić, że rajtuzy należą do Nutrii, co

właścicielka tej części garderoby potwierdziła zaraz, wyłaniając się z

łazienki

i komunikując, że nie ma dla niej majtek. Z głębi mieszkania odezwała się

Idą,

zapytując pełnym głosem, czy tata już wrócił. Gabriela zajrzała do pokoju

ojca,

stwierdziła, że wrócił i śpi, po czym wyłoniła się nagląca sprawa

czerwonych

rajtuz, które z kolei nie pasowały ani na Nutrię, ani na Pulpecję. Świeżo

wyprane majtki oraz podkoszulki dziecięce odnalezione zostały na sznurze

w

łazience i po przebrnięciu przez problem spodni, spódniczek i sweterków

młodsze

Borejkówny można było uznać za ubrane. Wówczas to Nutrii przypomniało

się, że

jeszcze się dzisiaj nie kąpała, więc rozebrała się do rosołu, gubiąc

majtki i

bezpowrotnie zapodziewając gdzieś sweterek.

Zziajana Gabrysia ubrała Nutrię ponownie i zaraz musiała odpędzić ją od

drzwi

ojca oraz odwieść Pulpecję od zamiaru wskoczenia śpiącemu na brzuch, po

czym

wywlokła z łóżka gnuśną Idę i już mogła robić śniadanie.

Do dziś wszystkie poranki w rodzinie Borejków wyglądały jednakowo. Mama

wstawała

pierwsza. Tym, co budziło co dzień Gabrielę, były dźwięki - brzękały w

kuchni

naczynia i sztućce, stukały mamine obcasy, gwizdał czajnik, dzwoniły

butelki z

mlekiem, w łazience huczał piecyk, a mama przebiegała z pokoju do kuchni

i z

kuchni do łazienki, podśpiewywała i nawoływała despotycznie, żeby

wstawać. Kto

zaś wstał wreszcie, miał sposobność ujrzeć w kuchni uwijającą się mamę, a

na

desce stos świeżo wyprasowanej bielizny lub zwitki pocerowanych skarpet w

koszyku. Na stole czekało już śniadanie, a mama była rześka i wyspana jak

skowronek, mimo że poprzedniego dnia położyła się najpóźniej ze

wszystkich.

Tym mniej więcej torem biegły myśli Gabrieli, kiedy nakarmiła już siostry

i

została w kuchni nad zlewem pełnym naczyń.

Jakoś zaraz przypomniała jej się niedawna scena ze szkolną przyjaciółką

mamy.

Pani ta odwiedziła mamę i ujrzawszy, jak dawna Milka szoruje wannę,

wytrysnęła

fontanną współczucia. Mama wtedy roześmiała się, umyła ręce, ucałowała

Page 34: Musierowicz Kwiat kalafiora

przyjaciółkę z dawnych lat, a potem zrobiła jej kawy. I powiedziała, że

owszem,

pracy, którą

konuie nikt sobie nie ceni. Ale że ona wcale nie chce, żeby ją cokolwiek

cenił,

tę pracę. Dzieci mają prawdziwy dom, mówiła mama, • mogą sobie kwitnąć w

jego

cieple. Nie ma piękniejszej pracy społecznej

7 wychować dziecko na porządnego człowieka, mówiła mama, kategorycznie

odmawiając rzucenia tych garów i dzieciaków i zajęcia się pracą zawodową,

odpowiadającą jej ambicjom, które to rozwiązanie sueerowała owa

koleżanka. Mama

oświadczyła, że jej ambicje naprawdę ograniczają się do dzieci. Wychować

je,

powiedziała, na ludzi szlachetnych i mądrych to o wiele trudniejsze niż

pisać w

biurze sprawozdania. Koleżanka, która właśnie pisząc w biurze

sprawozdania

realizowała swoje ambicje, obraziła się i znikła z maminego życia. A mama

wróciła do szorowania wanny i garnków.

"Ale dlaczego?-pomyślała nagle Gabriela ze zdumieniem. -Dlaczego to nie

ja

szorowałam wtedy tę wannę?"

Stojąc teraz nad zlewem pełnym talerzy i kubków przypomniała sobie słowa

mamy i

myślała ze wstydem, że piękne to były słowa, ale że przecież wychowywanie

dzieci

to nie to samo, co mycie podłóg i naczyń. Dlaczego żadna z nich nie

pomagała

mamie częściej? Dlaczego egoistycznie przymykały oczy na fakt, że mama

bierze na

siebie większość obowiązków po to, by córki miały ciepło i miło?

Był to widocznie dzień postanowień. Na twarzy Gabrysi ukazał się wyraz

stanowczej powagi. "Do roboty - pomyślała. - Przyzwyczajaj się, ty leniu

obrzydły. Mama wróci i wszystko musi być inaczej niż dotąd".

W dwie godziny później ojciec obudził się i przyczłapał do kuchni. Ujrzał

Gabrysię przy czyściutkim stole nakrytym niebieską ceratą w kratkę. Na

ceracie

ustawiono drugie śniadanie dla wszystkich, składające się z chleba i sera

ze

szczypiorkiem. W kuchni było ciepło i czysto, a sprawczyni tego

wszystkiego,

przepasana fartuszkiem, siedziała przy stole zagłębiona w lekturze

książki

kucharskiej pod tytułem "Jak gotować". To opasłe tomisko napisane przez

Marię

Dissiową, a wydane w latach trzydziestych przez Księgarnię Świętego

Wojciecha w

Poznaniu, zawierało mnóstwo przepięknych przepisów na babki muślinowe z

trzydziestu jaj, befsztyki z polędwicy, rolady z cielęciny i kiełbaski z

jałowcem. Nie było tam natomiast ani słowa 0 ty111! Jak przyrządzić obiad

z

mrożonego morszczuka, który się zanadto rozmroził; czegoś takiego jak

morszczuk

chyba po prostu w owych okropnych czasach nie znano. Gabrysia powiedziała

to

ojcu,

4$

Page 35: Musierowicz Kwiat kalafiora

dodając, że podejrzewa Centralę Rybną o jakieś ciemne matactwa w związku

z

asortymentem towarów. Chyba że morszczuk jest przemia. nowanym dorszem,

co do

czego jednak nie istnieją żadne dane.

- Zresztą - dodała. - Nie zamierzam się tym przejmować. Usmażę wam po

prostu

tego morszczuka na patelni. I tyle.

Ojciec uniósł brwi i bez słowa poszedł się golić. Kiedy wrócił, jego

najstarsza

córka już zaparzyła kawę, którą też zaraz mu podała wydymając usta i

mamrocząc

pod nosem jak zawodowa kucharka.

- Dzwoniłam rano do szpitala - powiedziała, kiedy ojciec zasiadł już nad

kawą.

Miejsce taty przy stole w kuchni znajdowało się przy ścianie. Nad jego

głową

wisiały przyklejone taśmą krótkie utwory i aforyzmy, stworzone

indywidualnie lub

zbiorowo przez cztery Borejkówny. "Kto mlaszcze, dostanie w paszczę" -

głosiły

te niechlujne świstki, albo: "Kto siorbie, dostanie po torbie". "Kto

oblizuje

nóż, ten nie przemówi już".

- Dzwoniłaś, hę? -mruknął ojciec i łyknął kawy. - Gorąca. No, to jak

dzwoniłaś,

to już wiesz, że wszystko w porządku. Czuwałem.

- Tato, co to było właściwie?

- Perforacja wrzodu żołądka.

- Wrzodu, wrzodu. Przecież mama nigdy nie chorowała!

- Chorowała. Chorowała. Tylko myśmy o tym nie wiedzieli. Piła siemię

lniane,

pamiętasz? Udawała, że się odchudza, i jadła różne kleiki i mleczne

zupki.

Leczyła się po swojemu, a myśmy do niej biegali z każdym bólem głowy i

skaleczeniem.

- Ach, tato.

- Ten szarlatan Kowalik powiedział mi, że mamie wycięto pół żołądka.

Teraz nie

wolno jej się denerwować. Żadnych stresów. Bo wrzód pojawi się znowu.

- Jak długo mama tam będzie?

- Ze trzy tygodnie, może dłużej. A potem sanatorium.

- Tato, co my z tym zrobimy?

- Z czym?

- Ze wszystkim. Z naszą codziennością, że tak powiem.

- Nie widzę problemu - zdziwił się ojciec.

- No, właśnie. Nie widzisz.

- A co?

- Nie, nic. Chyba się zwolnię ze szkoły. Na te trzy tygodnie.

_ No dobrze. Zwolnij się, Gabuniu. Jak uważasz. Fabriela westchnęła.

Powoli

zaczynało do niej docierać zrozumienie, że idą ciężkie czasy.

W południe ojciec zadzwonił znów do szpitala i obwieścił córkom radosną

nowinę,

że mama obudziła się już, jest przytomna i się uśmiecha. Wobec tego

uradzono, że

najrozsądniej będzie pozwolić jej leszcze trochę odsapnąć i odwiedzić ją

Page 36: Musierowicz Kwiat kalafiora

później. Perspektywa ujrzenia maminego uśmiechu i radość, że wszystko

jednak

naprawdę skończyło się dobrze, sprawiły, że sporo z dręczącego wszystkich

poczucia winy zdołało się jednak ulotnić.

Gabrysia wysłała młodsze siostry na podwórko, a sama zamknęła się w

kuchni i

przystąpiła do gotowania obiadu.

Nie miała w tym zbyt wielkiej wprawy. Gotowanie było czynnością, którą

mama

bardzo lubiła, twierdząc, że jest ono bezwzględnie rodzajem twórczości

artystycznej. Despotyczna i szybka, nie dopuszczała córek do przedsionków

tej

sztuki, ponieważ ślamazarne ich poczynania denerwowały ją w ciągu

pierwszych

pięciu minut. Gabrysia była najbardziej pod tym względem wyedukowana.

Umiała

ugotować rosół, herbatę i budyń. Jednakże już przyrządzenie jajka na

miękko

przekraczało jej umiejętności, gdyż niezależnie od czasu gotowania,

nieodmiennie

wychodziło ono z kąpieli wodnej twarde jak kamień.

Umiała też ugotować ziemniaki. Uczyniła więc teraz to, co należy,

mianowicie

obrała je i wrzuciła do wody, dosypując czegoś, co zdało jej się solą, a

było

kwaskiem cytrynowym. Potem zabrała się do nieszczęsnego morszczuka, który

leżąc

przez pół dnia na desecze przeobraził się w miękką burą substancję,

tonącą w

kałuży zimnej wody.

- U, brzydki jesteś, kochasiu - powiedziała do niego Gabriela z wyrzutem

i

rozpuściła na patelni kawałek margaryny. Była gospodynią rozważną i

ostrożną,

toteż postanowiła przeeksperymentować morszczuka. Wrzuciła najpierw

kawałek ryby

na patelnię i czekała, co będzie dalej. Zaczął skwierczeć i pachnieć

dosyć nawet

jadalnie, więc Gabriela uznała, że próba wypadła pomyślnie i można poddać

podobnej obróbce całość morszczuka. Posypała go kwaskiem cytrynowym i

zwaliła

mokrą masę na patelnię.

Morszczuk zaczął syczeć i walić kłębami pary, więc, żeby nie tracie

czasu,

zajęła się jarzynką. Obrała marchewkę i utarła ją na tarce wraz z

paznokciami i

naskórkiem palców prawej dłoni. Pod koniec tej tortury usłyszała z pewną

ulgą

głos Idy wołającej:

- Gaba! Do telefonu! - Więc zaaferowana, ssąc palce i wycierając dłonie w

fartuch, pośpieszyła na wezwanie.

- Cześć, stara - powiedział miły głos w słuchawce. - Tu Robert Rójek.

- O! - ucieszyła się Gabrysia z głębi serca. - Cześć, stary.

- Dzwonię, żeby spytać, co nowego.

- Ach - powiedziała Gabrysia z zapałem, a myśl o morszczuku natychmiast

uleciała

z jej głowy. - Mama czuje się lepiej. Już się nawet podobno uśmiecha!

Page 37: Musierowicz Kwiat kalafiora

- A widzisz? Mówiłem. Słuchaj, jestem u Anielki. Ty wiesz, co za numer?

Twoją

mamę operował jej stryjek.

- Doktor Kowalik!

- No, Anielka u niego mieszka. Wczoraj go wezwali na dyżur, co za traf,

no nie?

- Rzeczywiście - powiedziała gorąco Gabrysia. - Robert, chcę ci jeszcze

raz

podziękować za wszystko, co dla nas zrobiłeś. Zepsułeś sobie Sylwestra...

- No, coś ty, staruszko, daj spokój.

- Tak bym chciała zrobić coś dla ciebie.

- Co się wygłupiasz, dziewczyno. Nie ma o czym mówić. Gabrysia

uśmiechnęła się,

słysząc ten zadzierzysty głos, bo stanęła jej

przed oczami, jak żywa, piegowata gębusia Robrojka i jego szczere

poczciwe oczy.

- Wpadnij do mnie, z Anielką - zaproponowała impulsywnie.

- A, dobrze - zgodził się Robert. - Będziemy tam u was, to znaczy Paweł

nas

zaprosił na keks ananasowy...

- Halo, halo, mnie nie zaprosił - zaterkotała Aniela, która dorwała się

nagle do

słuchawki. - Na żadne keksy do niego nie idę. Ale ciebie odwiedzę,

koszykarko.

Wariacko lubię chodzić z wizytą.

Gabrysia roześmiała się mimo woli. Jaka ta Anielka sympatyczna, no,

naprawdę.

- Więc czekam, wpadnijcie - powiedziała ciepło. - Około piątej będziemy w

domu.

W tym momencie subtelna ^uga ohydnego smrodu dotarła

chni do przedpokoju. Gabriela spiesznie skończyła rozmowę pognała do

swego

morszczuka.

Miał on obecnie postać drobnej szarej kaszki, swędzącej się na

bvm zwęglonym podkładzie. Gabrysia złapała trzonek patelni, parzyła się,

wsadziła rękę pod wodę, wrzasnęła, ponowiła próbę ratowania morszczuka,

znów

wrzasnęła, wreszcie zdjęła patelnię z ognia używając do tego celu lnianej

ścierki. Patelnia została ustawiona na desecze, natomiast ścierka,

rzucona

niedbale gdzieś na piec, tliła się powoli blękitnozłotym płomyczkiem,

póki ten

nowy rodzaj swądu nie poruszył uwagi debiutantki kuchennej. Ścierka

poszła do

zlewu, morszczuka trzeba było zeskrobywać z patelni.

Weszła Idą.

- Nie chcę się wtrącać - powiedziała. - Ale kiedy mama smażyła rybę, to

ta ryba

nie była podobna do klusek. Ani do węgla kamiennego.

-' Może ty zrobisz obiad, hę? - wrzasnęła Gabriela, mocując się z

morszczukiem.

- Nie, wolę nie - skromnie odparła Idą. - Znam granice moich możliwości.

A czy

posypałaś rybkę mąką przed smażeniem? Gabrysia nie posypała.

- A, widzisz. Jak się nie posypie, to przywiera - powiedziała Idą wielką

nowinę.

- No, cóż, chyba się dzisiaj poodchudzam - dodała z męczeńskim

westchnieniem.

Page 38: Musierowicz Kwiat kalafiora

Ojciec wkroczył do kuchni i sentencja łacińska zamarła mu na ustach.

- O, święty Jacku - jęknął na widok tej niedoli. - Gabrielo, w

zamrażalniku

umieściłem wczoraj białą kiełbasę z białkiem roślinnym. Wrzuca się

kiełbasę na

wrzątek i gotuje pod przykryciem.

- Zamrożoną?

- Bo ja wiem.

- Jak nie jesteś pewien, to może ją usmażymy.

~ Na czym? - spytał cierpko ojciec. - Patelni już nie mamy.

~ Aha. No, można też smażyć w garnku.

- Można?

~ Tak mi się zdaje.

Ojciec otoczył się obłokiem melancholii i wycofał psychicznie w głąb swej

jaźni.

- Mam pomysł - rzekł z daleka. - Pójdziemy na obiad do ciotki Pel;

- miał na myśli żonę swego brata, a matkę Joanny.

- O! - Idzie to odpowiadało. - Dobra myśl. Ciotka Fela gotuje jak

archanioł.

Gabriela zawisła między uczuciem ulgi a obawą.

- Joanna mnie wyśmieje! - wysunęła kontrargument. - Czy wy wiecie, jak

Joanna

umie gotować? Nie, zostańmy, jakieś jajka chyba potrafię przyrządzić.

- Gaba, nie bądź dziecinna.

- Patelni nie masz.

- Po co mi patelnia. Ambicja mi nie pozwala.

- Zgłupiałaś, co ma ambicja do obiadu.

- Córki, proszę o ciszę. Będę dzwonić do ciotki.

- No to już dzwoń - ugięła się Gabriela. - Ale kto wypaple o morszczuku,

tego

osobiście znieważę.

5

Obiad u ciotki był wspaniały: zupa grzybowa z łazankami, mięsko

komercyjne,

kapusta i pyzy drożdżowe - białe bułeczki gotowane na parze - poznańska

specjalność. Na deser był kompot wiśniowy własnej ciotczynej roboty, a do

kawy -

oszałamiający makowiec. Nawet upiór morszczuka, wywołany z nicości przez

zdradziecką Idę, nie zdołał zepsuć Gabrysi nastroju. Zwłaszcza że

pominięto

uwagę Idy milczeniem pełnym dyskrecji, bądź co bądź, stryjostwo i Joanna

byli to

ludzie dobrze wychowani.

Nie można było tego, niestety, powiedzieć o trzech siostrzyczkach, które

opychały się z gargantuicznym apetytem, tak nieprzyzwoicie, jakby ostatni

raz

widziały schab we wczesnych dniach dzieciństwa. Na widok tego obżarstwa,

tak nie

liczącego się z trudnymi czasami, Gabrysia poczuła się zobowiązana do

wstrzemięźliwości i nie poprosiła o dokładkę. Ciotka Fela dołożyła więc

jej

sama.

- Jedz, bidulko, jedz - zachęciła, poklepując bratanicę po głowie.

- Boże, jakie te dzieci wygłodzone. Ignacy, ja cię podejrzewam, że ty ich

wcale

nie karmisz.

Ojciec zrobił głupią minę.

- No, tak. Już ja cię znam. Wielkie nieba, ta biedna Milka. Gdybyż ona

Page 39: Musierowicz Kwiat kalafiora

wiedziała... serce by jej pękło.

- Mam nadzieję, że nie zechcesz jej martwić, moja Fdu - rzekł ojciec

^-^Jasne, że nie, kochany szwagrze. Ale co myślę, to myślę. Znam cię

równie

dobrze, jak znam Józeczka.

Stryj Józeczek, rudy i chudy, melancholijny jak jego brat Ignacy,

snoirzał w

sufit, chrząknął i wielkim haustem opróżnił filiżankę z kawą.

Ciotka Fela była atletyczną brunetką, z warkoczem owiniętym dookoła

kształtnej

głowy, z żywymi piwnymi oczami i nieco końską szczęką. Była ona również

gadatliwą, wesołą ekstrawertyczką, w związku z czym w jej naturze leżało

wylewne

dawanie upustu nurtującym ją uczuciom. Kiedy wreszcie wyraziła swoje

bezbrzeżne

współczucie dla tej nieszczęsnej Milki, bidulka Ignasia i tych tu

czterech

niebożątek, podsumowała trzeźwo: - Będziecie teraz mieli kłopot z

ułożeniem

sobie życia.

Gabriela spojrzała na nią z wdzięcznością.

- Jak chcesz to wszystko zorganizować, Ignacy? -naciskała ciotka.

- Och - odparł nieuważnie ojciec, błądząc wzrokiem po bibliotece

Józeczka. -

Jeszcze nie mam koncepcji. Gaba zwolni się chyba ze szkoły. Mamy ratio

sufficiens, bo...

- Ignacy! - krzyknęła ciotka z oburzeniem. - Ty do mnie nie gadaj po

łacinie, bo

ja i tak nie rozumiem. Koniec półrocza się zbliża, a ty chcesz z dziecka

zrobić

służącą!

Ojciec westchnął, przegryzł makowcem i spróbował wyjaśnić, jak - w

ogólnych

zarysach - wyobraża sobie nowy model organizacyjny w rodzinie. Ciotka

pojęła z

tej mętnej gadaniny dwie rzeczy: po pierwsze, że Ignaś nie ma pojęcia o

złożonej

tkance obowiązków i konieczności, niesionych przez obecne czasy, a po

drugie, że

w takim razie inicjatywa będzie należała do niej, do Feli.

Po krótkim i treściwym namyśle ciotka wydała-dyrektywy.

Natalię trzeba oddać do półinternatu.

Pulpecję umieścić w przedszkolu.

Odprowadzanie dziewczynek powierzyć należy Gabrieli, przyprowadzanie -

Idusi.

Obiady gotować będzie Gabrysia, wieczorem. To, co ugotuje, schować ma do

lodówki

(ironiczne spojrzenie trzech sióstr, tajony chichocik) i odgrzać

następnego

dnia, w południe.

Zakupy będą domeną Ignasia. I niech Ignaś nie robi takiej miny, bo Jeśli

biedna,

chora Milka mogła sobie poradzić z tym wszystkim, to...

- Widziałem Milkę - przemówił nagle .łóżeczek mrocznym basem - Parę dni

temu.

Stalą po karkówkę. I była w kolejce jedyną osoba czytającą książkę.

Zgadnij, co

czytała.

Page 40: Musierowicz Kwiat kalafiora

- Och, przypuszczam, że coś z literatury kobiecej - rzekł ojciec.

- Nie. Wiersze Majakowskiego.

- Co ty powiesz? - zdziwił się Ignacy Borejko.

-- Nie na głos, oczywiście.

- Oczywiście.

Makowiec skończył się właśnie w tym momencie i dzieciom pozwolono wstać

od

stołu. Idą, Nutria i Pulpecja zostały wysłane do pokoju kuzynki, gdzie

miały

posłuchać sobie płyty Drupiego, natomiast Joannie i Gabrysi polecono umyć

naczynia po obiedzie.

W kuchni początkowo milczały, zajęte pracą. Jak to często bywa z

kuzynkami,

nieszczególnie za sobą przepadały. Zbyt żywe jeszcze było w ich pamięci

wspomnienie zasmarkanego dzieciństwa, zbyt świeże ślady ran tłuczonych i

szarpanych, które zadawały sobie w owe świetlane dni. Jednak po chwili

Joanna

odezwała się pierwsza, z zainteresowaniem pytając o wrażenia z

wczorajszej

prywatki, wyrażając mimochodem ubolewanie z powodu choroby mamy i chcąc

poznać

opinię Gabrysi o pięknym Pawełku Nowackim.

- Co wy z tym Pawełkiem? -zdziwiła się Gabrysia. -Toż to mydłek. Zupa

mleczna.

Kakao z pianką i ptyś.

- Co ty bredzisz. Jest śliczny - powiedziała Joanna z rozmarzeniem,

wzbijając

dłonią pianę z płynu Ludwik.

- Danusia też tak uważa - uprzedziła kuzynkę Gabriela.

- Widziałam... - mruknęła Joanna. - Danusia to silny typ, co?

- Lepiej zapomnij o Pawełku. Poderwij Pyziaka - zaproponowała przewrotnie

Gabriela i z biciem serca czekała, co będzie dalej.

- Pyziaka? Nie... strasznie ponury. Poza tym dziewczyny mówią, że to

okropnie

zmienny facet. Zacznie chodzić, pochodzi trzy dni, a potem się znudzi i

zostawi.

- Joanna spojrzała na Gabrysię z nagłym zaciekawieniem. -Ty, wiesz co?

Możliwe,

że ty będziesz następną ofiarą. Wczoraj, po twoim wyjściu, pytał mnie o

twój

telefon i adres.

- Piekło i szatani! - zdenerwowała się Gabrysia. -1 co, dałaś mu?!

- No pewnie. I tak by znalazł.

- No, nie! Teraz mnie będzie nachodzić!

- Nie bądź taka pewna. Może ciebie, a może Anielkę? Strasznie wczoraj

chodził

koło niej, widziałaś? Ale potem, jak zgasło światło...

_ Nic dziwnego, że chodził koło Anielki - powiedziała Gabrysia

pospiesznie, lecz

z godnością. - Uważam, że ona jest urocza.

- Bo ja wiem. Nogi ma za cienkie.

- Co to ma do rzeczy.

- Zarozumiała, niekoleżeńska... Robert w niej zakochany, a ona go

dręczy...

- Joanna, nie obgaduj Anieli. Ja ją bardzo polubiłam.

- Jestem z nią, kochanie, w jednej klasie, więc wiem więcej.

- Bzdury. Bardzo fajna jest dziewczyna.

Page 41: Musierowicz Kwiat kalafiora

Joanna wzruszyła ramionami z niechęcią i irytacją. Nie ma nic

przykrzejszego niż

rozmowa z kimś, kto nie chce uczestniczyć w ob-smarowywaniu bliźniego.

- Ten duży rondel wstaw do wiszącej szafki -powiedziała. -A co do Anieli,

to

sama zobaczysz.

W szpitalu był właśnie dzień odwiedzin, toteż wpuszczono całą grupę bez

najmniejszych trudności. Zarumienione od mrozu dziewczynki

przemaszerowały przez

długi, jasny korytarz pełen wózków, foteli na kółkach i słaniających się

pod

ścianami ozdrowieńców w piżamach, po czym wkroczyły w zaciszny korytarzyk

wiodący do oddziału kobiecego. Z kuchni wionęło ciepłym zapachem

dietetycznej

zupy jarzynowej, potem był oszklony boks z pielęgniarkami w wysokich

czepkach,

wreszcie korytarz zakręcił pod kątem prostym i rodzina Borejków znalazła

się

przy sali 03, gdzie leżała mama.

Tu ojciec zatrzymał się i udzielił pouczenia swoim córkom.

- Spokój - powiedział stanowczo. - Spokój i cisza. Żadnych łez, proszę,

żadnych

wybuchów czułości ani pełzania po kołdrze, żadnych skarg, kłótni i

narzekań.

Spokój i cisza. Pamiętajcie. Radzimy sobie dobrze, nie mamy żadnych

kłopotów i w

ogóle wszystko jest w porządku.

Zapukał ostrożnie do drzwi i nacisnął klamkę.

Gabriela pierwsza zajrzała do pokoju, ponad wszystkimi głowami. Zobaczyła

białe

łóżko z wysokim wezgłowiem i długą, płaską postać leżącą pod białym

okryciem. Ze

stojaka, od butelki pełnej przezroczystego płynu, biegł przewód z igłą,

wbitą w

skórę dłoni. Leżąca postać

była blada, z nosa wystawała jej jaskrawoczerwona gumowa rurka i dopiero

po

dłuższej chwili, kiedy wszyscy już wtłoczyli się do pokoiu Gabrysia

uprzytomniła

sobie, że tą leżącą osobą z rurką w nosie jest iei' własna mama.

Zadziwiające, że Nutria i Pulpecja nie miały takich problemów z

rozpoznaniem

rodzicielki. Mimo że w tym niedużym pokoju były

czter

y identyczne łóżka z leżącymi postaciami, smarkule

natychmiast

skierowały się w stronę tego właściwego i stanąwszy przy nim wesoło

potarmosiły

chudą dłoń z igłą wkłutą pod skórę. - Cześć! - zawołały razem.

Bardzo powoli mama otworzyła oczy - dziwnie okrągłe, otoczone niebieskimi

cieniami. Była bardzo słaba i bardzo obolała - to się widziało od razu.

Ale była

też twarda jak zwykle.

- Cześć - szepnęła chrapliwie, lecz dziarsko, i uśmiechnęła się pod

rurką. - To

wy, naprawdę?

Page 42: Musierowicz Kwiat kalafiora

- To my - odparła Nutria wzruszonym basem. - Mamo, czy można d podmuchać

w tę

rurkę?

- Mamo, a ta igiełka to po co? Ja ci ją wyjmę.

- Pokaż brzuszek!

- Tak, pokaż, pokaż, jak tam jest w środku człowieka.

- A gdzie masz ten kawałek, co ci wycięli?

Aż tyle pytań padło z ust Nutrii i Pulpecji, zanim ojciec zreflektował

się i

odsunął je na bok, cicho strofując. Tymczasem Gabrysia i Idą ucałowały

mamę w

czoło - Idą z głośnym biadoleniem i wzdychaniem, Gabrysia z krzywym

uśmiechem i

zaciśniętymi ze wzruszenia zębami.

- Jak się czujesz, Milu? - ojciec wyglądał, jakby się czuł jeszcze gorzej

niż

mama. Nachylił się nad nią i pogłaskał po głowie.

- Coraz lepiej - szeptem odparła mama. - Z minuty na minutę.

- Rzeczywiście, nagle zaczęła jakoś lepiej wyglądać. Uśmiechała się, oczy

jej

się ożywiły i na policzkach ukazał się cień słabiutkiego rumieńca.

- Ale wy... jak sobie... radzicie?

Wszyscy chórem odparli, że doskonale.

- Akurat - mruknęła mama ze zwykłą ironią. - Dobra, dobra. Niedługo

wracam i

zobaczymy... - przymknęła oczy.

Zaraz potem stało się jasne, że wizyta musi dobiec końca, bo mama

zasnęła.

Gabrysia pociągnęła ojca za rękaw i zarządziła odwrót. Wśród protestów

Pulpecji

i gromkich pożegnalnych okrzyków Nutrii, której

siostry usiłowały zatkać buzię, znaleźli się wreszcie na korytarzu.

Ojciec z

pewnym trudem szykował się do wygłoszenia reprymendy, gdy

narożnika wyszedł nagle doktor Kowalik. Na widok ojca Borejki ^eiawil

pewną

czujność, ale eksperymentalny sygnał dobra, jaki Usłała mu natychmiast

Gabrysia,

przekonał go, że jeszcze tym razem ale zostanie pobity przez dziwnego

męża

pacjentki.

Odpowiedział uśmiechem skierowanym w stronę Gabrysi.

- Witam - rzekł. - Witam i pana. No, jak tam, bardzo skrzywdziliśmy panu

żonę?

Ojciec lekko poczerwieniał.

- Muszę przyznać - rzekł z dystansem - że istotnie jest niejaka

poprawa.

- Ja też tak myślę - stwierdził doktor Kowalik, któremu śmiały się

oczy. - Już jutro wstanie, pojutrze będzie chodzić i zobaczy pan, jak u

nas

szybko się zdrowieje. A zna pan ten kawał? Pacjent budzi się po

narkozie...

- Nie, proszę pana - rzekł ojciec surowo. - Nie znam takich

kawałów.

- ... i widzi nad sobą twarz chirurga. Mam dwie wiadomości, mówi

chirurg, dobrą i złą.

- Tak, z pewnością - powiedział powoli ojciec Borejko, który

cechował się zwolnionym refleksem. - Nie znam tego.

Page 43: Musierowicz Kwiat kalafiora

- Więc pacjent powiada, że woli najpierw tę złą nowinę. Na to chirurg:

obcięliśmy panu nogi - nie rezygnował doktor Kowalik.

- Nie, nie znam tego - upewnił go ojciec Borejko.

- A pacjent na to: a ta dobra wiadomość? - brnął doktor Kowalik bliski

rozpaczy.

- Chirurg na to: mam kupca na pana buty!

Całe szczęście, że cztery Borejkówny wybuchnęły rozgłośnym śmiechem, bo

tata

Borejko nie tylko się nie ubawił, ale wręcz obraził.

- Nie musi mnie pan, doktorze, nawracać takimi metodami - oświadczył z

godnością. - Sam wiem, że wczoraj trochę... hm... przeholowałem. Ale

rozumie

pan, zdenerwowanie, niepokój... pozwoli pan, że go

przeproszę.

- Ależ nie ma za co - odprężył się doktor Kowalik. Mrugnął

porozumiewawczo do

Natalii, która odpowiedziała mu tym samym. - To wszystko dzieci państwa?

Hm!

Imponujące. Ja mam dwoje. Tomcia i Romcię.

- O! Jak to jest Tomcio Kowalik, taki zezol piegowaty i bez zębów to ja z

nim

siedzę! - ucieszyła się Nutria. '

- Nie może być - zdziwił się doktor. - Czy to ty jesteś ta Natalia co tak

świetnie bije?

- Tak, to ja - rzekła Nutria, kraśniejąc wdzięcznym rumieńczykiem

- I jest najlepsza z matematyki?

- Tak, tak, to właśnie ja!

- W takim razie jestem zachwycony. - Doktor Kowalik uścisnął dłoń Natalii

i

dodał: - Muszę już państwa pożegnać, za chwile zaczynamy obchód.

Odprowadził rodzinę Borejków aż do wyjścia i zostawił wszystkich w

najlepszych,

optymistycznych nastrojach.

- No, to rozumiem - rzekł z uznaniem ojciec, śledząc wzrokiem oddalającą

się

wysoką sylwetkę w białym kitlu. - Oto godny uczeń Hipokratesa.

Pamiętajcie,

dzieci, sapientis est mutare consilium.

7

- Doktor Kowalik jest nadzwyczajny - powiedziała z żarem Gabriela patrząc

wiernym spojrzeniem w oczy Anieli.

Aniela, ubrana w połatany sweter i bure portki, uczesana w dwa lśniące

warkocze,

z wielkimi okularami na nosie i gumą do żucia w zębach, kiwała się na

krześle i

przeglądała książki leżące na biurku. Słowa Gabrieli sprawiły jej wyraźną

przyjemność.

- Tak, miły z niego staruszek - przyznała. - Trochę choleryk w warunkach

domowych, ale w pracy podobno się sprawdza.

- Jeszcze jak -przeżywała Gabrysia. -I jaki stosunek do chorych!

Powiedział

kilka słów, a mnie się od razu wydało, że ta choroba mamy nie potrwa

długo.

- To teraz nie jest choroba, tylko proces ozdrowieńczy - sprostował

Robrojek,

który siedział naprzeciwko Anieli i patrzał na nią, niemal nie odrywając

oczu, i

Page 44: Musierowicz Kwiat kalafiora

śledząc czule każdy jej ruch. Robrojek ubrany był dzisiaj świątecznie,

nie w

garnitur, co prawda, lecz w brązowy sweter i koszulę z krawatem. Było

późne

popołudnie, za oknem niebieski zmierzch, w pokoju szarość, w piecu

wesołe, ciche

potrzaskiwanie. Pachniało kawą, którą Gabrysia zaparzyła niezbyt

umiejętnie i

podała swym gościom. Podała też biszkopty z paczki, która, pozostawiona

na

tnie w kuchni, zawierała już tylko połowę swej właściwej objętości. s pj-

awcy

tego cudownego zniknięcia, to jest ojciec i siostry, zamknęli się w

pokoju

smarkul, gdzie ojciec czytał głośno "Heroje" Kingsleya. rwarantowało to

spokój w

domu na jakąś godzinę. Gabrysia mogła się wiec nie obawiać, że lube

siostrzyczki

wpadną nagle z rykiem do zielonego pokoju i przepłoszą gości. Popołudnie

mijało

zacisznie i miło. Nic dziwnego, że Aniela i Robrojek rozsiedli się i

zadomowili,

a rozmowa zaczęła przybierać tony coraz bardziej osobiste.

Mówiono mianowicie o szkolnym spektaklu "Hamleta", odegranym przez kółko

teatralne Liceum numer dwanaście, w którym to spektaklu występowała

gościnnie

Aniela, uczennica Liceum Poligraficznego. Przedstawienie odbyło się tuż

przed

Gwiazdką, Gabrysia była na nim i podziwiała Anielę z całego serca. Teraz

wyraziła ten podziw otwarcie i szczerze, powodując u artystki przypływ

znakomitego samopoczucia. Bez zwłoki i nie dając się długo prosić, Aniela

zaprezentowała wspaniały w jej wykonaniu monolog "Być albo nie być", a

potem,

porwana zapałem, przeleciała, ta hobbistka teatralna, po kilku

znaczniejszych

rolach ze światowego repertuaru. Widząc niekłamany zachwyt w oczach

dwojga

widzów, wskoczyła następnie w inny genre i popisała się przepiękną

deklamacją

poezji lirycznej. Mijały kwadranse, zrobił się wieczór, a Aniela wciąż

deklamowała, bez śladu zmęczenia. I kiedy właśnie zatrzymała się na

chwilę, by

wziąć głębszy oddech, u drzwi wejściowych zabrzęczał dzwonek. Zabrzęczał

tak

jadowicie, że Gabrysia doznała czegoś w rodzaju kłującego wstrząsu,

albowiem

natychmiast przeczuła, że ten dzwonek brzęczy za sprawą pani

Szczepańskiej,

która zapewne znów będzie miała pretensje o nie domknięte drzwi.

Przeprosiła swych gości i poszła otworzyć. Po drodze minęła pokój sióstr,

z

którego dobiegał podniesiony głos ojca, czytającego właśnie o Tezeuszu.

Rzecz

oczywista, że podczas gdy brnął on przez Labirynt, szukając po omacku

nitki

Ariadny, nie było mowy, żeby ktokolwiek ze słuchających poszedł otworzyć

drzwi i

wysłuchać kolejnych wyrzutów z ust sąsiadki.

Page 45: Musierowicz Kwiat kalafiora

- Dobry wieczór - mruknęła pani Szczepańska, kiedy drzwi otworzono.

- Dobry wieczór - powiedziała Gabrysia. - Przepraszam, znów zapomniałam o

tych

drzwiach.

- Tym razem nie chodzi o drzwi. Chodzi o hałasy. Od dwóch godzin usiłuję

się

zdrzemnąć, a za ścianą ktoś się wydziera.

No, coś podobnego!

- Czy pani ma na myśli, że ktoś deklamuje?

- Powiedziałam: wydziera się. Proszę, żeby przynajmniej ta panna ściszyła

głos.

- Ja naprawdę nie wiem - powiedziała Gabrysia -jak to możliwe że pani

słyszy nas

tak wyraźnie. My nie słyszymy zupełnie żadnych odgłosów z pani pokoju.

Pani Szczepańska zaśmiała się triumfalnie i krótko.

- Oczywiście! - zawołała. - A to dlatego, że ja się zachowuję bardzo

cicho! Ja

chodzę, o proszę, w gimnastycznych pantoflach tylko po to, żeby nie

przeszkadzać

sąsiadom!

Gabrysia spojrzała w dół i ujrzała maleńkie pantofle naprzeciwko swoich

potężnych drewniaków. Stropiła się.

- O tym nie pomyślałam - przyznała uczciwie. - To na pewno łomoce.

- Mogę ci nawet, moje dziecko, kupić w prezencie takie pantofle -

powiedziała z

pasją pani Szczepańska. -1 proszę, żeby się skończyły te krzyki!

- O co chodziło? - chcieli wiedzieć Robrojek i Aniela. Kulili się oni w

dwóch

najbardziej odległych od siebie kątach pokoju, jakby podczas nieobecności

Gabrysi zbytnie zbliżenie się Roberta do Anieli i odwrotnie mogło

spowodować

krótkie spięcie. Widok ten bardziej niż cokolwiek innego objawiał istotę

łączących ich uczuć.

Taktownie nie zwracając uwagi na przerzucone między Robrojkiem i Anielą

pole

elektryczne, Gabrysia opowiedziała o natrętnej sąsiadce.

- Jakoś nie umiem się z nią dogadać - dodała z niechęcią. W tym momencie

zdała

sobie sprawę, że jeśli jakimś tajemniczym sposobem sąsiadka słyszy, co

dzieje

się w zielonym pokoju, to na pewno nie jest zachwycona tym, co doszło jej

uszu w

tej chwili. Gabrysia zniżyła głos. - Próbowałam wysłać jej

eksperymentalne...

- Eksperymentalne co? - zaciekawiła się Aniela.

- A nic, głupstwo.

- No, powiedz, powiedz! - naciskała Aniela. - Chciałaś powiedzieć coś

ciekawego.

No?

- Eksperymentalne sygnały dobra - bąknęła Gabrysia, śmiejąc się

zakłopotaniem. -

To oczywiście brzmi zupełnie idiotycznie...

- Robert, tobie się nie wydaje, że ona coś ukrywa? - spytała Aniela.

- Ukrywa wyraźnie. Jazda, Gabrielo, nie ukrywaj.

- Ale... nie śmiejcie się.

- Nie będziemy! - obiecali.

- przeprowadzam eksperyment mający na celu ustalenie, czy na wysłany

przeze mnie

Page 46: Musierowicz Kwiat kalafiora

sygnał dobra - uśmiech lub coś w tym rodzaju - otrzymam odpowiedź.

- Niby jaką? - zainteresowała się Aniela.

- No, też uśmiech.

- Przeeksperymentuj na mnie - zaofiarował się Robrojek.

- No, patrz, a mówiłeś, że nie będziesz się śmiał.

- Ja się śmieję? Ja? To złudzenie optyczne.

- Robert, uspokój mi się zaraz - rozkazała Aniela. - Gabrysiu, on się nie

śmieje, tylko daje ci eksperymentalną odpowiedź. Gabrielo, sekundę. Tu

jest

pewna kwestia do rozstrzygnięcia. Czy mi się zdaje, czy też ty zakładasz

z góry,

że jesteś człowiekiem dobrym bez zastrzeżeń?

- No, bo ja wiem. Każdy ma w sobie ten okruch dobra...

- Mów szczerze. Zakładasz czy nie?

- No. więc tak. Zakładam.

- Hę, hę. A widzisz. Teraz uważaj. Ja niedawno czytałam książkę, w której

bohaterowi postawiono podobne pytanie. Czy uważa się za człowieka

dobrego. I

wiesz, co on odpowiedział?

- Nie wiem.

- Pewnie, że nie wiesz. Więc słuchaj. On odpowiedział, że jest

człowiekiem,

który chce być dobry. Ale że przeszkadza mu w tym Historia i Natura. I co

mi

powiesz?

- Powiem ci, moja droga, że człowiek dobry nie może udzielić takiej

odpowiedzi.

- Jak ten mój bohater udzielił?

- No właśnie.

- To teraz powiedz ty: czy na pewno jesteś dobrym człowiekiem?

- Jestem.

-Tak?

- Tak. Jestem człowiekiem, który musi być dobry. Bez żadnych okoliczności

łagodzących.

- Ach, Gabrielo, Gabrielo, co ty wiesz o okolicznościach.

- Jeśli dobra będę szukać w sobie samej, to okoliczności nie będą miały

na mnie

wpływu. Dobro nie leży w okolicznościach.

- Tak jest, tak jest, moje panie! - zawołał nagle Robrojek zrywając się i

obciągając sweter. - To tak jak z tym moim kumplem' Gabrysia, posłuchaj.

Pokłóciliśmy się kiedyś o tych samolotowych rozbitków, no wiecie, w

Andach.

Siedzieli na lodowcu i po kilkunastu dniach głodu zaczęli jeść zwłoki...

- Robert! - wrzasnęła Aniela. - Bądź estetą, dobrze? Mnie mdli od tych

rozbitków. Gaba, ja to słyszę już setny raz. On się uwziął na mój system

nerwowy.

- Ta historia służy mi jako przykład - rzekł Robrojek z godnością.

- Gdyż w sytuacji ekstremalnej...

- Robert, bo dostaniesz w ucho.

- Ja? Czy ja coś mówię? Anielciu, nie bądź jędzą - rzekł Robert i

cierpliwie

przeszedł do dalszych wyjaśnień. - Powiedziałem temu kumplowi, że to

amoralne. A

on mi na to, że nie ma za złe tym rozbitkom.

- No i co dalej?

- Powiedziałem mu, że wiem, co on by zrobił w takiej sytuaq'i, gdyby

znalazł się

Page 47: Musierowicz Kwiat kalafiora

na przykład ze mną na lodowcu. Jak tylko poczułby burczenie w żołądku,

pierwszy

rzuciłby się na bliźniego i pożarł go żywcem. W ten sposób straciłem

kumpla.

- Stracił w ten sposób kumpla - powiedziała Aniela do Gabrysi.

- Spytaj go teraz, co go tak oburzyło w tej historii.

- Już mówię: to, że on założył z góry, że własne życie trzeba ratować za

wszelką

cenę. Tu uważajcie. Ja nie wiem, jak bym się zachował w tych Andach.

Niewykluczone, że tak jak oni. Ale nie mogę zakładać dzisiaj, że wolno mi

to

zrobić, kiedy będzie trzeba. Nie wolno mi przyjmować z góry, że w pewnych

okolicznościach zło nie jest złem.

- Teraz Robcio będzie mówił o samopobłażaniu - oznajmiła Aniela, kiwając

się na

krześle i patrząc na Robrojka z wyrazem serdecznej kpiny.

- Anielka, nie zbijesz mnie z tropu - rzekł on dobrodusznie. - Może

jestem

domorosły mędrzec...

- Ale kto to powiedział! - zaprotestowała Aniela. - Może jesteś

domorosły, ale

żeby mędrzec...

_ Anielo, milcz, bo jak mówisz, to tracisz na urodzie. A więc, jak

wiadam: nie

wolno zakładać z góry, że człowiek jest słaby i zły. Bo to

'owadzi w prostej linii do... .,..,..

- Do samopobłażania - powiedziała Aniela z powagą. - Ach, Fabrysiu, on mi

to co

dzień powtarza. Prawi mi takie kazania i ratuje mnie w ten sposób przed

duchowym

rozkładem.

- Żeby więc nie popaść w samopobłażanie - ciągnął Robrojek z miną

prelegenta -

należy przyjąć następujące założenie: że człowiek może o wiele więcej niż

mu się

wydaje.

- Co może? - spytała Aniela, przykładając dłoń do ucha.

- Może przede wszystkim przestać sobie pobłażać. Zacząć od siebie

wymagać. A

ujawnią się w nim ukryte siły...

- Bzzzdury! - syknęła nagle Aniela, która wyglądała teraz na prawdziwie

rozzłoszczoną. - Czy to znaczy, że i we mnie są ukryte siły? Bo ja

uważam, że

nie ma. A jeśli nie ma, to po czorta mam od siebie czegokolwiek wymagać?

- No, nie! - powiedzieli jednocześnie Robrojek i Gabrysia. Aniela

poprawiła

okulary i ochłonęła.

- Dobra, dobra. Przesadziłam. Ale jak na was patrzę, to nie rozumiem:

skąd u was

to zadowolenie. Ja nie jestem z siebie zadowolona. Jestem kłamczucha,

leń,

złośnica i w ogóle nic dobrego. Poza tym, nigdy nie wiem, jak postąpię.

Sama dla

siebie stanowię niewiadomą.

- Ależ, dziecinko, w tym cały twój urok - powiedział Robrojek szarmancko.

- Ha, ha!-zawołała Aniela.-Tu cię mam. Nie ma nic nudniejszego niż osoba

bez

Page 48: Musierowicz Kwiat kalafiora

wad, nieprawdaż? Gaba, powiedz, czy on w gruncie rzeczy nie wygłasza

typowo

męskich poglądów?!

- Trudno, żeby wygłaszał typowo kobiece - zauważyła Gabriela, opierając

się o

ciepłe kafle piecowe. - Ogólnie uważam, że doszliśmy do właściwych

wniosków.

- O, tak - rzekł Robrojek. - Nie masz to jak porządna dyskusja w dobrym

towarzystwie.

- Gdybyśmy częściej tak pogadali, może byśmy wymyślili co mądrego.

- Niewykluczone, niewykluczone.

- Mam pomysł - ucieszyła się Aniela, dla której pomysły były chlebem

powszednim.

- Załóżmy grupę dyskusyjną. Może się nazywać Dyskusyjna Grupa ESD.

- Dlaczego nagle ESD? - nie zaakceptował Robert. - Dyskusyjna Grupa

"Prawda i

Sprawiedliwość".

- Bzdura. To dla mnie pojęcia dwuznaczne - zirytowała się Aniela. -Ma być

ESD.

Eksperymentalny Sygnał Dobra. Ja mogę być prezeską.

- Bardzo obiecująca nazwa i takaż prezeska - rzekł Robrojek z kurtuazją.

-

Możemy teraz obmyślić plan działania.

- To ja może zrobię herbaty - zaproponowała Gabrysia.

- To zrób. Herbata dobra jest przy myśleniu.

9

Znad imbryka i szklanek poderwał Gabrysię dzwonek w przedpokoju. Wbrew

jej

obawom nie pani Szczepańska, lecz uśmiechnięty Paweł Nowacki ukazał się

na

progu. Oparty ramieniem o futrynę drzwi wysłał ze swych szafirowych oczu

nieco

blasku i spytał uwodzicielsko, czy Gabrysia nie wpadłaby do niego, piętro

wyżej,

na keks ananasowy, zdobiony kandyzowanymi wiśniami. Miał zamiar zaprosić

Gabrysię już wczoraj, na prywatce, ale wybiegła tak nagle... Spytał o

zdrowie

mamy.

Wtedy nagle zza pleców Gabrysi wychynęła Aniela i powiedziała złośliwie;

- Cześć, Pawełku, kochanie.

- O rany, to ty? - stropił się Paweł.

- Ano ja - odparła słodko Aniela, stojąc obok Gabrysi i ujmując ją wpół.

- Co

słychać u Danki? Czyżby jeszcze jej nie było przy tym keksie?

- Nie ma jej, istotnie - z rozterką przyznał Paweł. - Powinna przyjść za

kwadrans.

- Tak też myślałam -z satysfakcją użądliła Aniela. - Gabrielo, patrz i

ucz się,

jak wygląda chłopiec uroczy, lecz niestały. Popatrz na to umykające

spojrzenie,

popatrz na tę bladość.

- Nic nowego - oświadczyła Gabriela. - Nie zapomnij, że znam Pawła od

lat. Ze

szkoły.

- O, to nie możesz mówić o znajomości tego człowieka. Ja go znam z

domowych

pieleszy, prawda, Pawełku?

Page 49: Musierowicz Kwiat kalafiora

- Anielka, zapomnij już o tym -jęknął Pawelek, który aż się zwijał z

poczucia

winy. - Chciałem po prostu zaprosić was wszystkich na keks.

- Ananasowy? - zimno spytała Aniela.

- Tak. Z kandyzowanymi wiśniami.

- Mamusia kandyzowała?-

- Aniela, daj spokój.

Z zielonego pokoju wyszedł Robert Rójek.

- No, Anielka, ucisz się. Gabriela, wpłyń na nią. Słuchajcie, ja mam

najlepszy

pomysł. Niech Paweł przyniesie ten keks tutaj, sprawa będzie załatwiona.

Keks

się pożre, a duma Anieli będzie nietknięta.

- A... Danusia? - wahał się jeszcze Paweł.

- Zostawisz jej, bracie, wiadomość, że jesteś na dole.

Tak też się stało.

Kiedy po kwadransie do drzwi Borejków zadzwoniła Danusia, z keksu została

jedna

trzecia, a Dyskusyjna Grupa ESD powiększyła swój stan osobowy o Pawełka.

Natychmiast przyjęto do niej jeszcze i Dankę, po czym z pokoju dzieci

wyszła

pozostała część rodziny Borejków. A wtedy zrobiło się już naprawdę bardzo

wesoło

i poczęto tańczyć przy muzyce z telewizora.

Tak zakończyło się pierwsze w historii zebranie Dyskusyjnej Grupy ESD i

nikt nie

przypuszczał, co z tego wszystkiego jeszcze wyniknie.

2 stycznia 78

Ojciec trzasnął drzwiami, wychodząc do swojej Biblioteki Raczyń-skich,

pogrążony

jak zwykle w zadumie. Trzaśniecie obudziło Gabrielę, która spała już dość

nerwowo, ponieważ zanim jeszcze ocknęła się jej świadomość, już podniosło

w niej

łeb poczucie obowiązku. Wstała, zrobiła kilka chwiejnych kroków i

natknąwszy się

na lampkę, zapaliła ją, by popatrzeć na zegarek.

- Och, jej. Wpół do siódmej.

Z przeraźliwą jasnością Gabrysia pomyślała, że będzie to ciężki dzień.

Zostawiono ją z całym majdanem i od nikogo nie może oczekiwać pomocy.

Beztroski

ojciec wróci dopiero o czwartej, ciotka Felicja wpadnie pod wieczór. A

więc

umieszczenie Nutrii w półinternacie,

Puloecji w przedszkolu, zawiadomienie spółdzielni "Świt" o chorobie a

dokonanie zakupów i przyrządzenie posiłków, wszystko to ^oczywało na jej,

Gabrysi, barkach. Było oczywiście zupełnie niemożliwe by przy tym

wszystkim

zdążyła pójść dziś do szkoły. Chociaż

to dobre.

Rześko wskoczyła pod natrysk i tam, zlewając się lodowatymi

strużkami wody, uprzytomniła sobie jeszcze jedną rzecz. Zapomniała

poprosić ojca

o pieniądze na zakupy. Własnych, zawsze zbyt drobnych, nie miała już

wcale.

Jeśli nie miała forsy i Idą i jeśli nie ma pieniędzy w torebce mamy,

wiszącej w

korytarzu, to sytuacja wytworzy się nieprzyjemna, zwłaszcza że

antykwariat w

Page 50: Musierowicz Kwiat kalafiora

poniedziałki otwierano dopiero w południe.

Wytarła się, owinęła ręcznikiem i pobiegła do pokoju. Po drodze zbadała

zawartość maminej torebki. Znalazła kartki na cukier na grudzień oraz

broszurę

"Choroba wrzodowa żołądka i dwunastnicy", założoną na dwudziestej drugiej

stronie paragonem ze sklepu mięsnego.

- No, Iduś, nóżki do góry - szturchnęła więc siostrę, która zaryta była w

poduszki z taką siłą, jakby zamierzała przekopać się przez nie na drugą

stronę

materaca.

Idą rzuciła rudą głową, ruszyła chudymi łopatkami, chrapnęła w poduszkę,

po czym

czysto i wyraźnie rzekła; - Won! - nie budząc się ani na chwilę.

- Wstawaj! Czas do szkółki - kusiła nieumiejętnie Gabriela. Idą spała

beznamiętnie i wyniośle.

- Walduś dzwoni - wrzasnęła Gabrysia wprost w ucho, wystające zamaszyście

spod

rudej grzywy. Teraz były efekty.

- Lecę, lecę - poderwała się Idą, na ślepo pędząc przed siebie. Zrobiła

dwa

kroki i wpadła na lodowato zimną Gabrielę w ręczniku. - Co to?

- To ja. Dawaj forsę.

- Walduś, Walduś... - przebierała nogami Idą, wyrywając się w kierunku

domniemanego telefonu.

- Nie ma Waldusia, żartowałam. Masz forsę? Idą jęknęła przecząco i

poczęła się

giąć w kolanach, macając za sobą ręką w poszukiwaniu łóżka. Gabriela

huknęła ją

w łopatkę.

- Ocknij się, niedojdo. Tata poszedł i zostawił nas bez grosza.

- Ja nic nie mam. - Idą z trudem rozwarła zapuchnięte powieki Tusz do

rzęs i

mazidła noworoczne podziałały bez pudła. Idą miała alergię na pewien typ

kosmetyków, zwłaszcza kiedy zapomniała umyć się na noc. Teraz jej powieki

były

szkarłatne, otoczenie oka czerwono cętkowane, z resztkami zielonych

odcieni, a

gałki oczne ukryte były pod silnym obrzękiem. Gabriela postanowiła

wydobyć z

elegantki wszystko co się da, zanim przejrzy się ona w lustrze.

- A nie wiesz, gdzie mama chowa pieniądze?

- Skąd mam wiedzieć;- ziewnęła rozdzierająco Idą. - Czy już czas wstawać?

Bo tak

jakoś... ciemno.

- Ach, siostro. Czeka cię wizyta u okulisty.

- Mnie? Nic podobnego.

- Spójrz w lustro. A potem się umyj - westchnęła Gabrysia. - Myślę że nie

pójdziesz dziś do szkoły.

- Z przyjemnością - ucieszyła się Idą.

Lecz radość jej nie trwała długo. Już wkrótce łazienka rozbrzmiała jej

bolesnym,

długim okrzykiem.

"No więc, co najpierw - żmudnie organizowała się Gabriela. - Najpierw Idą

do

okulisty? Nie. Najpierw Pulpa do przedszkola, potem Idą do okulisty,

potem

Nutria do półinternatu, potem Idą do łóżka z kompresami, a ja do » Świtu

« i po

Page 51: Musierowicz Kwiat kalafiora

zakupy" - był to harmonogram aż nadto wystarczający na to pierwsze

robocze

przedpołudnie nowego roku.

Idą buczała rzewnie w łazience, co zmuszało Gabrielę do ustawicznego

przerywania

sobie pracy nad śniadaniem dla wszystkich. Niepodobieństwem było utulić

łkającą,

albowiem miała ona dziś odbyć randkę ze swoim Waldusiem i odwołanie

spotkania z

powodu braków w urodzie napełniało jej serce czystą rozpaczą. Interwencja

Gabrysi poskutkowała dopiero, kiedy przyszło jej na myśl, by postraszyć

Idę

zgubnym wpływem łez na obrzęki wokół oczu. Wtedy zapanował względny

spokój. Do

czasu, kiedy obudziły się smarkule.

- Jeść - brzmiało pierwsze słowo różowej Pulpecji. Wyskoczyła z łóżka na

bosaka

i przybiegła do kuchni w samej koszuli, trzymając się dramatycznie za

brzuch. Za

nią nadbiegła Nutria w swojej żółtej piżamie, rozczochrana jak nieboskie

stworzenie, z malinowymi rumieńcami na szczupłych policzkach.

- Śniło mi się, że stworzyłem Wszechświat - oznajmiła soczystym

barytonem. -

Miałem w sobie taką boską moc, wziąłem i stworzyłem. Fajne, co?

Nie pozyskawszy niczyjegoizainteresowania, obraziła się i weszła do

u;annv by zażyć porannej kąpieli.

-Gabuniu - dopytywała się tymczasem Pulpa, włażąc na krzesło kuchni i

złażąc z

niego natychmiast, by po chwili powtórzyć c^iłą operację od nowa. - Czy

starożytni jedli woły z kopytami

i z sierścią? ..",.. . ,., ,. . ., •

- Boże, nie wiem - Jęknęła Gabriela, smarując chleb l pilnując

mleka. . .

-- Najpierw stworzyłem powietrze, potem lądy i morza - wrzeszczała

z wanny Nutria, przy wtórze hałaśliwie lejącej się wody. - Potem małpę,

a z małpy człowieka.

- Coś tu się z czymś nie zgadza - powiedziała Gabrysia dość słabo.

- Poczytasz Darwina, to dowiesz się co. Pulpa, nie stój boso.

- Gabuniu niech ona wyjdzie z łazienki, bo ja chcę wiesz co.

- To rób, to rób, proszę cię bardzo - zapluskała się Nutria w swej

ciepłej

kąpieli.

- Ja się wstydzę, jak ktoś patrzy.

- Gabusiu, powiedz Pulpie, żeby się nie wygłupiała.

- Nie, Gabusiu, jej powiedz, żeby wylazła z wanny.

- Pulpa, Pulpa, no, bez cudów - zachęciła ją Nutria, myjąc sobie plecy.

- Wyłaź, wyłaź - podskakiwała Pulpecja.

- Uch, jak mnie denerwuje to dziecko! - krzyknęła Nutria, wyłażąc

gniewnie z

wanny. - Żeby człowiek nie mógł się wykąpać od czasu do czasu!

- Wytrzyj się porządnie! - zawołała Gabriela z kuchni. Przyszło jej do

głowy

straszne podejrzenie, że Nutria zapewne zechce zaraz dokończyć kąpieli

albo

wlezie do wanny za pół godziny, kiedy już zostanie dokładnie ubrana.

Wpadła do

łazienki i złapała ręcznik.

Page 52: Musierowicz Kwiat kalafiora

- Wiesz co? - powiedziała wycierając małą do sucha. - Ubierz się szybko,

weź

kartkę i zapisz ten sen, dobra?

- Mogę - zgodziła się Nutria po zastanowieniu.

- No, wyjdźcie stąd! - wrzasnęła nieszczęsna Pulpecja.

- Już idziemy. - Gabrysia wzięła Nutrię na plecy i zaniosła do pokoju. -

Tu masz

ubranie. Wskakuj w portki i szybko pisz. Zaniesiemy to potem mamusi.

- O! Jak to dobrze!

- Tylko szybko, bo zaraz śniadanie -popędziła ją Gabrysia, patrząc

nerwowo na

zegarek.

W łazience Pulpa stała przed lustrem i palcami podciągała skórę w

kącikach oczu.

- Gabusiu, czy starożytni mieli skośne...

- O rany! -wybuchnęła Gabrysia. Zdecydowanie za wiele tego było na jej

wytrzymałość. Złapała Pulpecję za rękę i wypaliła jej mocnego klapsa w

pośladki.

-Jazda, ubieraj się! Mówiłam, żebyś nie stała boso!

- To co, mam siedzieć boso? - zatkała Pulpa.

- Masz nie chodzić boso, jasne?

- Mówiłaś, że mam nie stać...

- Ja ci w ogóle zabraniam być boso! - ryknęła Gabriela.

- A w łóżeczku? - spytała trwożnie Patrycja, patrząc na swoją wielką i

groźną

siostrę nic nie pojmującym, łzawym spojrzeniem. Gabrielę zalało nagle

poczucie

wstydu.

- Przepraszam, Pulpet - mruknęła. - Chodź, dawaj buzi. No? No, fajnie. A

teraz

ubierz się wreszcie. Jak najszybciej. Błagam!!!

Kochana mamusiu! Śnilo mi się, że stwożylem Wszechświat, Gaba mówi, że

mam ci to

napisać, więc piszę. Kochana Mamusiu, Pulpa wstydzi się, powiedz jej,

żeby się

nie wyglupiala. Gaba bardzo wrzeszczy, wolałem, kiedy ty byłaś w domu.

Kochana

jesteś i najmilsza, ze wszystkich najmilsza. Ja ciebie kocham jak nikt.

Czy

wiesz, że na świecie jest nieskończoność? Która polega na tym, że nic nie

ma

końca. Jak ci powiedzą, że wszystko się kończy, to im nie wierz, bo to

jest

nieprawda. Tatuś mi muwił. Jak mi nie wierzysz to sprubuj powiedzieć

największą

liczbę. Największej liczby nie ma, bo zafsze można dodać jeden. I tak

dalej, bez

końca. Widzisz jakie to ciekawe? Nutria.

Kochana mamo! Jest dwunasta, siedzę sama w domu i nikomu nie jestem

potrzebna,

jak zwykle. Gaba poszła po kapustę kiszoną i mąkę, a ja zobaczyłam list

Nutrii i

się dopisuję. Gaba mówi, że nie pójdziemy dziś wszystkie do szpitala,

zwłaszcza

ja, bo mam potwornie spuchnięte oczy, więc to by cię mogło zmartwić i

przerazić

(tak mówi Gaba) - a oczy okropnie mi spuchły i okulistka powiedziała, że

Page 53: Musierowicz Kwiat kalafiora

nieprędko z tym dojdę do ładu, mam zwolnienie ze szkoły, bo prawie

zupełnie nic

nie widzę.

, mówi że to laska Boska, jaka ona jest, sama widzisz wcielona /// kr

Cieszy

się, ze zostanę w domu i zamiast się leczyć, będę musiała knować Nutrii i

Pulpy.

Nutrii nie przyjęto do półinternatu, bo jest p rzepelniony. A Pulpy nie

przyjęto

do przedszkola bez podania powodu. Wykrzyczeli tylko Gabrielę, że ty nie

pracujesz, a pchasz się do przedszkola, zresztą i tak nie ma miejsc.

Zapisy są w

maju i dostają się tvlko dzieci z protekcją, jak na studia. Ale nic się

nie

martw, kochana. Ja czuwam. Będę teraz w domu przez tydzień, a potem może

mi

przedłużą zwolnienie, a potem już zaraz ferie. Zresztą pewnie niedługo do

nas

wrócisz. Gaba nas tyranizuje, po prostu okropnie, ale nie martw się,

mamo,

oczywiście ona to robi dla naszego dobra. Chociaż nie wiem, doprawdy, co

ma

nasze dobro do ucierania kartofli na placki. Kazała mi to robić, choć

wie, że

jestem zupełnie ślepa. To znaczy niezupełnie a częściowo. Na obiad mamy

dziś

placki ziemniaczane, ponieważ zabrakło nam pieniędzy. Ale nie martw się,

mamo,

bo Gaba poszła najpierw do antykwariatu. A ja jestem dzielna jak zawsze.

Całuję Cię - Twoja Idą

Kochana staruszko, jak już tak się obie rude rozpisały, dopisuję się i

ja,

zwłaszcza że tato sam wybiera się do Ciebie, do szpitala. Mówi, że po raz

drugi

nie zniósłby takiego stresu -przez cały czas wczoraj bal się, że Pulpa Ci

wskoczy na brzuch. Przesyłam Ci kisiel, który zrobiłam z mąki

ziemniaczanej i

soku jabłkowego, prawie bez cukru. Możesz to zjeść spokojnie, przepis

pochodzi z

Twojej broszurki. Tato mówi, że na pewno masz tam wszystko, co potrzeba,

aleja

myślę, że będzie Ci milo zjeść cos domowego, choćby nawet tak wątpliwego

wdzięku

jak mój kisielek.

Nie przejmuj się bredzeniem Idy, wariatka przedstawiła siebie jako

slepnącą

kalekę, nic podobnego, ma zwykle uczulenie na któreś ze swoich mazidel i

rzecz

jasna, nie oczy jej spuchły, a powieki. Gdyby nie to, że po drugiej

stronie

kartki jest fajny list Nutrii, byłabym wyrzuciła te Idusiowe bzdury.

Zlekceważ

je. Znasz jej skłonności do przesady. Wyjaśniam też, że obiad by l nawet

udany,

jak na debiut w zakresie placków ziemniaczanych. Potem przy szedł tata z

zakupami i właśnie zjedliśmy obfity podwieczorek. Życie jest już jako-

tako

Page 54: Musierowicz Kwiat kalafiora

zorganizowane, więc widzisz, że nie ma strachu. Choruj sobie spokojnie. A

raczej

zdrowiej sobie spokojnie, bo w domu wszystko będzie dobrze.

Ściskam Cię mocno - Gaba

Mamo. Tu Patryc/a. Ja pisę. Mamo. ABCDEFGHIJKLŁMNOPRS-TUWYZ. To alfabet.

Pulpa.

Mamusiu, napisałam dla ciebie jeszcze bajkę. Ta bajka nazywa się Bajka

Pod

Tytułem 6 100.

Jedynka zawołała -ja jestem większa od szóstki!

Ty ode mnie? - zaperzyła się szóstka!

A ja jestem starsza - wtroncila się setka. - No, chyba nie myślicie, że

jestem

młodsza od jedynki?

Ja jestem zero! - Zero? Nie wtroncaj się!

Niech rozsądzi milion, po co te kłótnie, w końcu i tak zginiemy w

Nieskończoności! - Cześć -Nutria.

Teraz pisze Patrycja, bo pozazdrościła Nutrii, naprawdę nie wiem, kiedy

tata

będzie mógł wyjść. Gąb.

Mamo. Kacka lubi pływać. Głupia kacka bo tonie. Pa.

Kochana Mamo, korzystam z tego, że ten potwór Gaba poszła do kuchni, żeby

wlać

ten swój obrzydliwy kisiel do słoika i szybko się dopisuję. Po pierwsze,

co ona

mówi, że kłamię z tymi oczami. Chyba ja lepiej wiem, jak się czuję. A

poza tym

muszę Ci powiedzieć, że Gabriela w tej żółtej sukni poderwała aż dwóch

chłopaków, jeden jest rudy, a drugi śliczny. Ma na imię Paweł, z naszej

kamienicy. W dodatku wczoraj po południu przy szedł jeszcze trzeci, taki

wysoki,

z szarymi oczami. Spotkałam go, jak szłam po węgiel, bo oczywiście mnie

się

tylko do tego angażuje. Uznałam, że mógłby się czuć zakłopotany, a

Gabriela

niezadowolona z takiej ilości chłopaków, i powiedziałam mu, że moja

siostra jest

teraz zajęta, bo przyszedł jej narzeczony. Ten wysoki zmieszał się i

poszedł.

Teraz się martwię, czy dobrze zrobiłam. Mamo, jakby Gabriela się o tym

dowiedziała, to jej wytłumacz, dobrze? Ja naprawdę chciałam tylko

oszczędzić jej

kłopotu. Ale znasz Gabę, ona jest taka brutalna, obawiam się, że nie

zrozumie

moich szlachetnych intencji. O, tata już ubrany, wola, żeby mu dać list i

kisiel. Zaraz zakleję kopertę. Pa - Idą.

7 stycznia 78

Była to wolna sobota...

Przykry ten fakt Gabrysia uświadomiła sobie wkrótce po przebudzeniu.

Właśnie

stała obok łóżka i wykonywała dwunaste ćwiczenie oddechowe. Ćwiczeń tych

miało

być dwadzieścia, ale nagłe zmartwienie odebrało jej chęć do dalszych

wdechów i

wydechów. Wolna sobota - a więc dwa dni postu, ponieważ zapomniało się

wczoraj o

zrobieniu wystarczających zakupów. Sprawa była beznadziejna. Sklepy

zamykano o

Page 55: Musierowicz Kwiat kalafiora

jedenastej, żeby i sprzedawczynie miały wolną sobotę, więc kto nie nabył

chleba,

mleka, warzyw i mięsa do godziny jedenastej, miał już tylko jedną szansę:

pójść

w niedzielę do jedynego w mieście dyżurnego Samu i stać tam przez około

półtorej

godziny bez specjalnej nadziei, że coś kupi.

Gabrysia zastanowiła się, czy aby nie zdąży wyskoczyć po zakupy przed

pójściem

do szkoły, ale zaraz pożałowała czasu. Na dziś zapowiedziano klasówkę z

fizyki.

Fizyk, wicedyrektor Pieróg, oświadczył stanowczo, że jeśli Borejkówna nie

zjawi

się, by przy pomocy pracy klasowej poprawić swój niedostateczny, może się

spodziewać takiejż oceny na okres. Było więc oczywiste, że Gabrysia pójść

musi,

i równie

oczywiste, że każdą sekundę teraz powinna wykorzystać na powtarzanie

materiału.

Po zakupy pójdzie ojciec.

"Jakoś to będzie" -pomyślała Gabrysia, usiłując wykrzesać z siebie nieco

optymizmu. Lecz w głębi jej duszy narastało z wolna poczucie

mi

ażdżącej klęski. Te zakupy to była zła wróżba.

Na

pewno i z klasówką coś się nie uda. Gabrysia nienawidziła fizyki - po

pierwsze

dlatego, że Pieróg był tłusty, dokuczliwy i nie cierpiał sportowców, a po

drugie, ponieważ nie rozumiała paskudztwa ani w ząb. Wielokrotnie się

zastanawiała, po jakiego czorta każą jej uczyć się tych hermetycznych

bredni,

które - zważywszy jej zainteresowania - z pewnością nie przydadzą się

nigdy w

życiu. Postanowiła już dawno, że pierwszego dnia po maturze uda się do

parku i

tam, pośrodku trawnika, urządzi publiczne spalenie zeszytów, notatek i

podręczników od fizyki. Dopiero wówczas, jak sądziła, będzie mogła poczuć

się

naprawdę dorosła.

"Dlaczego nie może mieć wszystkich lekcji z Dmuchawcem? - pomyślała

rzewnie,

zapalając gaz pod mlekiem i płucząc butelkę. -Dmuchawiec jest kochany,

naprawdę

kochany". U polonisty Dmuchawca Gabrysia zbierała piątki i pochwały,

zresztą

zbierała piątki i z innych przedmiotów, ale też do żadnego z nich nie

była tak

uprzedzona, jak do fizyki. Usiłując teraz zapanować nad złymi

przeczuciami,

przygotowała

szybko śniadanie dla wszystkich i zasiadła przy stole kuchennym z

podręcznikiem

i zeszytem.

Nauka jej nie szła. Ani w ząb.

Gabriela z paniką pojęła, że ma w głowie zimną i czarną pustkę. Żadne

wiadomości

Page 56: Musierowicz Kwiat kalafiora

nie mogły w nią wejść. Żadne też z niej nie wychodziły, bo kiedy

spróbowała

rozwiązać pierwsze z brzegu zadanie, poczuła w mózgu jak gdyby blokadę,

przez

którą nie przedostawał się nawet cień rozumowania.

"Równie dobrze mogłabym nie iść do szkoły - pomyślała z rozpaczą. -

Przewalę

klasówkę, to pewne".

Nie pomogło nawet wysokokaloryczne śniadanie. Czuła wyraźnie, ,ak jej

mózg

zmienia się w ciężką, bezwładną bryłę.

W poszukiwaniu duchowego wsparcia weszła do pokoju ojca.

- Tato...

- Hm? - obudził się ojciec.

- Wstawaj, co?

- Nie - odmówił Ignacy Borejko. - Dziś wolna sobota.

- Tato. Wiesz co?

- Hm?

- Wychodzę zaraz do szkoły.

- Czyżby? - jęknął ojciec. - Popieram. Wyjdź.

- Zapomniałam wczoraj zrobić zakupy na dwa dni.

- Rozumiem. Daj pospać, hm?

- Już, już. Tato, mam dziś klasówkę.

- Tak - rzekł ojciec bezbarwnie. - To chyba normalne o tej porze roku? -

Kochał

Gabrysię i chciał okazać jej jakieś zainteresowanie, lecz był

jednocześnie

nieludzko senny, więc rzuciwszy spojrzenie, które miało wyrażać otuchę, a

było

całkowicie szkliste, łagodnie osunął się na poduszkę.

2

Gabrysia wpadła do pracowni fizycznej niemal na ostatnią chwilę przed

dzwonkiem.

Klasówka miała być na pierwszej lekcji - jeden z głupszych pomysłów

Pieroga,

który widocznie budził się o czwartej rano i o ósmej nie odczuwał już

śladu

senności.

Wszedł do klasy zaraz po Gabrysi i całą swą krągłą sylwetką zdawał się

wyrażać

powagę chwili.

- Mam pustkę w głowie - szepnęła Gabrysia do swojej sąsiadki, Cesi Żak.

Ale i u

niej nie znalazła zrozumienia, ponieważ Cesia zakochana była z

wzajemnością w

Jurku Hajduku, a Jurek Hajduk był najlepszym fizykiem w całym liceum.

"Może uda się odpisać" - pomyślała Gabrysia z rosnącą beznadzieją. Złe

przeczucia nie omyliły jej. Pieróg właśnie podzielił klasę na przemyślnie

posegregowane zespoły. Odpisywanie zostało w ten sposób wykluczone.

"Ach, Boże - pomyślała Gabriela, zaciskając pod stołem spocone dłonie. -

Błagam,

wymyśl coś. Jeśli nie będzie klasówki, ślubuję przez cały rok nie

spojrzeć na

czekoladę".

Pieróg popatrzył ciężko na szepczące uczennice i polecił zapalić światło.

Następnie podszedł ciężkim krokiem do tablicy i począł kreślić jakieś

straszliwe

wektory i wzory. I właśnie w tej chwili do drzwi klasy zapukano i weszła

Page 57: Musierowicz Kwiat kalafiora

sekretarka dyrektora.

Gabrysia zamarła.

"Przez dwa lata - dorzuciła błyskawicznie. - Na czekoladę i na

pomarańcze". Nie

był to ślub zbyt rygorystyczny, ponieważ ani

czekolady, ani pomarańcz nie widywano zbyt często w domu Borejków. A

jednak...

- Panie profesorze, wizytacja - szepnęła trwożnie sekretarka.

- Ja mam klasówkę - naburmuszył się Pieróg.

- Z kuratorium!

- To co mam zrobić?

- Pan dyrektor prosi, żeby pan zechciał poprowadzić lekcję pokazową.

Pieróg poczerwieniał apoplektycznie.

- Dlaczego się mnie nie zawiadamia wcześniej! - syknął dyskretnie,

odwracając

się tyłem do klasy, po której pofruwałjuż radosny szmerek.

Sekretarka zaszeptala coś nerwowo, robiąc wielkie oczy i machając rękami.

Uczniowie wywnioskowali z tej mimicznej ekspozycji rzecz ważną: że gdzieś

na

szczytach szkolnej władzy wieje wiatr halny i że dzięki temu oni, drobna

szkolna

zwierzyna, ujdą jeszcze tego dnia przed polowaniem. Pieróg najwyraźniej

zmuszony

był wziąć na smycz sforę wektorów, wzorów i symboli i wypuści ją na klasę

może

dopiero w przyszłym tygodniu. O, swobodo! O, radości!

Gabrysia odprężyła się natychmiast, kiedy tylko sekretarka wybiegła za

drzwi

swym drobnym kroczkiem niewolnicy. Teraz, po przeżyciu tak różnych uczuć

w tak

krótkim czasie, umysł Gabrieli tryskał inwencją oraz emanował z siebie,

wszystkie naraz, zmagazynowane w nim wiadomości naukowe. Kiedy do klasy

wkroczyła wizytacja, promienny wygląd Gabreli Borejko z miejsca podpadł

Pierogowi. Nie wierząc własnym oczom skonstatował w duchu, że ktoś, kto

tak się

raduje na widok wizytatorów, nie obawia się zapewne, iż go wyrwą do

odpowiedzi.

A nie obawiać się może z dwóch powodów: albo nie umie nic

• wie że go nie wyrwą, albo umie i czeka na pytania. Pieróg rozważył to w

sobie

i postanowił zaryzykować. Ponieważ najpierw popisał się swoim ukochanym

oczkiem

w głowie, swoją nadzieją

• źródłem dumy, Jurkiem Hajdukiem, a potem dopomógł sobie przepytywaniem

Pawła

Nowackiego, który był niemal równie dobry iak Hajduk, niewiele by

stracił, gdyby

Gabriela się sypnęła. Wyrwał ia do odpowiedzi, a ona udzieliła mu jej z

całą

swobodą i pewnością siebie. Prawda, że rozważny Pieróg w obliczu

wizytatora na

wszelki wypadek zaniżył nieco próg trudności, ale tak czy inaczej,

wypowiedź

Gabrieli wypadła znakomicie, co zmusiło Pieroga do postawienia iej piątki

w

dzienniku. Była to pierwsza piątka z fizyki, jaką Gabriela zdobyła w

ciągu

Page 58: Musierowicz Kwiat kalafiora

długich lat nauki w szkole. Koleżanki śmiały się do Gabrysi, chłopaki

podnosili

kciuki, Danka i Paweł klaskali bezgłośnie ze swojej ławki, chichocząc za

plecami

Hajduka.

Niebywały ten sukces podniósł Gabrysię na duchu aż do zawrotu głowy.

Patrząc na

łysą kulę Pierogowej czaszki, schylonej nad dziennikiem, miała wrażenie,

że

kocha tego poczciwca, i zastanawiała się, dlaczego właściwie wydawał się

jej

dotąd tak niesympatyczny. Postanowiła zapamiętać dzisiejsze uczucie

tkliwości

dla profesora i skonfrontować je z tym, którego dozna po nieuniknionej

dwói z

klasówki. Pieróg podniósł wzrok znad dziennika i spojrzał na Gabrielę,

ruszając

kosmatymi brwiami, i coś jakby cień surowego uśmiechu ukazało się przy

jego

ustach.

"A co, jeśli napiszę i klasówkę?" -przemknęła przez głowę Gabrieli myśl

nagła i

zuchwała.

Na trzeciej lekcji był polski - z Dmuchawcem. Siwy, potargany starszy pan

o

dobrodusznym, kpiącym uśmieszku i łagodnym spojrzeniu jasnych oczu,

ukrytych za

grubymi szkłami, był wychowawcą III b. Słynął w szkole z nieszablonowych

pomysłów i oryginalnie prowadzonych wykładów. Nikt nie nudził się na jego

lekcjach. Klasa III b składała się w przeważającej większości z

ciekawskich

dziewczyn i jeszcze w pierwszym roku nauki przeprowadziła dokładny wywiad

na

jego temat. Starsze klasy wystawiły wówczas Dmuchawcowi entuzjastyczne

referencje: "W ogóle się nie denerwuje", "Broni przed dyrciem, dwój na

okres nie

stawia", "Nie nudzi", "Nie dokucza".

Na nieoficjalnej giełdzie istniejącej wśród uczniów - warstwy

uciemiężonej -

największe uznanie mieli władcy liberalni. Dmuchawiec wybijał się nawet

ponad tę

warstwę, gdyż nie tylko był liberalny ale w dodatku w najmniejszym

stopniu nie

był władcą. Toteż III b' której wychowawcą został już w pierwszym roku,

słusznie

uważała się za wyróżnioną przez los.

- Witam - rzekł Dmuchawiec, grzebiąc w szufladzie stołu. - Czy tu jest

dziennik?

Nigdy nie pamiętał, że dziennik należy odnieść po lekcji do jaskini

profesorów,

nigdy też nie pamiętał o tym, że to on ma przynieść ów dokument na swoją

lekcję.

Nieodmiennie, i ku oburzeniu innych profesorów, posyłał po niego któregoś

z

uczniów, dzięku czemu szczęśliwiec taki mógł ze spokojem rozejrzeć się po

ocenach i nawet co nieco podskrobać w dzienniku lub postawić dyskretny

plus przy

jakiejś trójczynie.

Page 59: Musierowicz Kwiat kalafiora

Kiedy zamieszanie z dziennikiem zostało opanowane, Dmuchawiec przystąpił

do

lekcji.

Najpierw omówił wyniki klasówki. Były one jak zwykle dobre, ponieważ tak

się

jakoś składało, że wszyscy w tej klasie lubili przedmiot wykładany przez

Dmuchawca. Nauczyciel mówił zwięźle, jasno i dowcipnie. Kiedy zobaczył,

że część

uczniów zdradza oznaki nieuwagi, skrócił swą wypowiedź jeszcze bardziej.

Wreszcie rozdał zeszyty i po paru minutach, które zużył na przeglądanie

swego

grubego notesu o tajemniczej treści, spytał uprzejmie, czy uczniowie już

skończyli cieszyć się ze swoich piątek. Kiedy usłyszał odpowiedź

twierdzącą,

poprosił o schowanie zeszytów, wstał i przeszedł się po klasie.

- Współczucie - powiedział, nagle przystając. Klasa ucichła momentalnie.

- Kto wyjaśni, co to oznacza?,

- Ja! - powiedział gruby Darek z pierwszej ławki. - To jest litość.

Dmuchawiec

fuknął.

- Bezmyślny chłopcze - rzekł. - Litość to nie współczucie. Zwróćcie uwagę

na

zabarwienie emocjonalne obu łych stów. Które z nich ma odcień

pejoratywny?

- Współczucie - powiedziało kilka głosów naraz.

- Oba mają - powiedziało kilka innych głosów.

Dmuchawiec nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Był szczerze

zdumiony.

- Chwileczkę, jak to?-spytał.

- Ja chyba źle rozumiem. Wyjaśnijcie mi to zaraz - zażądał. Nikt się nie

kwapił.

- Darek! Mów no, bracie

- Dmuchawiec klepnął grubasa

po łopatce.

- Nno... - rzekł Darek. - Bo współczucie to tak jak... miłosierdzie... to

takie

jakieś babskie.

Ckliwe.

- Ckliwe i babskie - mruknął polonista. - Słucham dalszych wypowiedzi.

Młodzież jednakże była bardziej cwana, niż się pedagogowi wydawało.

Powtórzenie

słów Darka i niedostrzegalny wyraz troski na twarzy Dmuchawca pozwoliły

klasie

pojąć, że nie takich odpowiedzi się oczekuje. Zapadło milczenie, ponieważ

nikt

nie zamierzał się wychylać.

- Niech to diabli - rzekł Dmuchawiec, wyjmując z kieszeni paczkę

papierosów,

wkładając jednego do ust i natychmiast się reflektując.

- Co się dzieje? W waszej świadomości zachodzą niepojęte dla mnie zmiany.

Czy

to, że ich nie pojmuję, byłoby znakiem, że się gwałtownie starzeję?

Taktowne zaprzeczenia powiały po klasie przypochlebnym szmerem.

- Dzieci - rzekł nauczyciel. - Dlaczego waszym zdaniem współczucie jest

czymś

niewłaściwym? Dlaczego waszym zdaniem pomaganie bliźnim jest śmieszne?

Dlaczego

Page 60: Musierowicz Kwiat kalafiora

nikt się nie wstydzi agresji i brutalności, a żenuje go własna dobroć?

Czy nie

sądzicie, że coś tu stoi na głowie? Dwaj spośród was - nazwisk nie

wymienię ze

względów humanitarnych

- stali wczoraj na skrzyżowaniu, a obok staruszka nie miała odwagi

przejść przez

jezdnię. Widziałem to z dala, tak jest. Stąd temat mojej dzisiejszej

rozmowy z

wami. Starsza pani zwróciła się w końcu do jednego z tych dwóch i on ją

przeprowadził przez jezdnię. Ale tak się wstydził, że to zrobił, że

musiał sobie

zdrowo zakląć, kiedy już wrócił do

kolegi. Ja pytam - dlaczego? Dlaczego wstydzicie się współczucia? Współ-

czucia.

Proszę się zastanowić teraz nad etymologią tego wyrazu.

W klasie wisiało niepewne milczenie.

Wstała Cesia Żak.

- Boimy się współczuć - powiedziała. - Ludzie wokół nas są agresywni.

Robimy

krok w ich stronę, a oni odpowiadają nam złością. - Niepewnie spojrzała w

stronę

Dmuchawca. - Po prostu boimy się żeby nas nie odtrącono.

- Śmieszne - rzekł Dmuchawiec. - Odtrącą was - no i co z tego? Ja bym się

tego

nie obawiał.

- Ale Cesia ma rację, panie profesorze - powiedziała szybko Beata

Kowalczuk. -Ja

się na przykład boję ludzi, mama zawsze mi powtarza żebym była ostrożna.

Bo

ludzie, panie profesorze, zaraz wyczują, że ktoś jest miękki, i

wykorzystają go

od razu...

Jakiś baryton z mutacją zauważył konspiracyjnie, że Beata faktycznie jest

miękka, i to się daje zaraz wyczuć - w klasie gruchnął śmiech.

Dmuchawiec pośmiał się też dla towarzystwa, po czym wyjął paczkę

papierosów i

znów ją schował.

- Boicie się ludzi -mruknął. - No, jest to znany aspekt tej sprawy. Czy

wiecie,

że zwierzęta często atakują ze strachu? Jak pisał pewien znakomity

pisarz: "Źli

ludzie to ci, którzy myślą, że świat jest zły i źli są wszyscy wokół. I

czynią

zło, myśląc, że bronią się przed złem innych".

Zgłosił się wysoki, pryszczaty Wojtek, zaczerwieniony teraz i spocony z

wrażenia.

- Ja... też tak uważam, panie psorze. Ja na przykład jestem regularnie

agresywny

ze strachu.

W klasie eksplodował nagły śmiech.

Dmuchawiec pozwolił uczniom nieco się odreagować, wykorzystując ten czas

na

spacer w kierunku okna i uchylenie lufcika.

- Wojtek - rzekł wreszcie, kiedy śmiech ucichł. - Czy chciałeś powiedzieć

coś

jeszcze?

Page 61: Musierowicz Kwiat kalafiora

- Nno tak - zabełkotał uczeń, stropiony i nieszczęśliwy. - Pan profesor

wie, to

ja tę staruszkę... tego. Chciałem powiedzieć, że ja jej po prostu nie

zauważyłem, jak staliśmy tam z Łuckiem. Rozmawialiśmy o meczu, więc niech

pan

psor nie myśli, że ja tego... boja to normalnie pomagam w takich

sytuacjach.

W porządku, jasne - klepnął go w ramię Dmuchawiec. - Nie ' ~ v o tobie.

Naświetlamy teraz kwestię w sposób ogólny. Czy ktoś

"l^Sby powiedzieć coś jeszcze?

-Ja - zgłosił się Lucek, sąsiad Wojtka. - Ja jeszcze o tym, co ten

pisarz powiedział. Co do złych ludzi. _ No, no, słucham?

- Ten gość nie miał racji - stwierdził Lucek kategorycznie. - Moim

zdaniem, źli

ludzie to ci, którzy zapewniają sobie korzyści, krzywdząc nnvch Taki zły

wcale

nie musi myśleć, że inni są źli. On może myśleć, że inni są dobrzy, ale

głupi, a

on jest po prostu sprytniejszy

od nich. Pan rozumie?

Dmuchawiec nagle roześmiał się z całego serca i wziął Łucka za rękę. Była

to

ręka nie domyta, czerwona, z połamanymi paznokciami, śladami tytoniu

wypalanego

w szkolnej ubikacji i pyłu boisk piłki

nożnej.

- Ależ tak - powiedział. - Rozumiem. Rozumiem doskonale

i dziękuję wam za dzisiejszą lekcję. Odwieczne wartości, jak się okazuje,

nie

umierają z byle powodu. Tak. Gdyby porównanie to nie miało wydźwięku

negatywnego, przywołałbym tu przykład hydry, której wciąż obcinane głowy

odrastają, w nieoczekiwanych zresztą miejscach. Oto dlaczego lubię być

nauczycielem. Utwierdzam się wciąż na nowo w przekonaniu, że dobro jest

niezniszczalne. - Puścił wreszcie rękę Łucka, który przestępował z nogi

na nogę

i zataczał oczami, nad wyraz głupio się czując w tak ciasnym kontakcie z

nauczycielem. - No, a teraz zadanie domowe: "Współczucie w moich

ulubionych

książkach". Liczę na obszerne i szczere wypowiedzi. Żegnam do jutra, już

dzwonek.

Była to cudowna wolna sobota.

Poza wszystkim, co się zdarzyło do południa, w południe miało miejsce

doniosłe

wydarzenie: ciotka Felicja przybyła na odsiecz. Ujrzawszy obiad rodziny

Borejków

(makaron z mlekiem), oświadczyła, że nie będzie już patrzeć dłużej na to,

jak

dzieci pozbawione matki zamieniają się w hinduskie szkielety. Od dziś,

powiedziała, ona będzie gotować obiady - wieczorami. Nie mogłaby bowiem

spojrzeć

w oczy tej nieszczęśliwej Milce, kiedy bidula wróci ze szpitala. Po czym

stanowczym ruchem postawiła patelnię na gazie i usmażyła befsztyki z

cebulą.

Na deser zrobiła krem waniliowy z gruszkami z kompotu, potem postanowiła

zaprowadzić w kuchni porządek, twierdząc, że to, co jest tam obecnie,

przypomina

jej stajnię Augiasza.

Page 62: Musierowicz Kwiat kalafiora

Gabrysia nie musiała więc troszczyć się o nic, poza przyzwoitym

przyodziewkiem

na popołudnie. Była bowiem zaproszona do Anieli która właśnie kończyła

szesnaście lat i zamierzała świętować tę bolesną rocznicę w gronie

przyjaciół.

Miała być Gabrysia, a z poligrafów Joanna i Robrojek. Pyziak przyjął

zaproszenie

Anieli, nikt jednak nie liczył się z jego przyjściem. Od kilku dni nie

był w

szkole. Gabrysia nie zauważyła go natomiast na piątkowym treningu. Myśl,

że

zwolennik kradzionych pocałunków nie przybędzie dziś do Anieli, sprawiła

Gabrysi

ulgę, podobnie jak w piątek, w hali AZS-u. Nie mogłaby znieść jego

natrętnej

obecności i bezczelnego uśmiechu, zwłaszcza po tym, co zaszło w

sylwestrowych

mrokach.

Opędzając się od szczególnie dziś dokuczliwych sióstr - z których jedna

wnosiła

pretensje, że ociemniałym na ogół nie daje się zadań ponad ich siły, jak

na

przykład prasowanie dziecięcych bluzeczek z flaneli, druga domagała się,

by

zagrać z nią w szachy, a najmłodsza nudziła, żeby jej ktoś wreszcie

zaostrzył

fioletową kredkę - Gabrysia ubrała się w białą bluzkę, szkolną spódnicę i

szary

pulower.

W kwadrans potem dzwonek u drzwi obwieścił przybycie kuzynki Joanny,

która

dotarłszy tramwajem do mostu Teatralnego, wpadła po drodze po Gabrysię.

- No, chodźmy już - powiedziała, rozpinając od niechcenia piękny płaszcz

z

miękkiej wełny w kratę i ukazując najmodniejszą, marszczoną, długą

spódnicę w

kolorze oliwkowym, puszysty sweterek z ogromnymi rękawami i takimż

dekoltem oraz

wspaniałe botki pochodzenia zachodniego. - Kolory ziemi - napomknęła. W

tym

sezonie obowiązkowe.

- Kolory ziemi mam w nosie - burknęła Gabriela, powodując swoją

odpowiedzią

zabawne skojarzenia u Nutrii i Pulpecji, które zgodnie zaniosły się

rabelaisowskim rechotem.

- Spokój, złośliwe bachory.

- Ja też mam w nosie kolory ziemi!-kwiczała wniebowzięta Nutria. Gabrysia

parsknęła mimo woli śmiechem. Natomiast Joanna, w osobie której obrażano

tu

twórczą myśl światowych kreatorów

odv stała w milczeniu, lodowatą Klina dając do zrozumienia, co myśli

o podobnym pospólstwie.

- Przebierz się wreszcie i chodźmy - powiedziała do Gabrysi.

- W co mam się przebrać? Tak idę.

_ W tym? - spytała Joanna ze zdumieniem.

- A co, źle?

- Gaba, no daj spokój. Dlaczego ty jesteś taka dziwaczna? Przecież

Page 63: Musierowicz Kwiat kalafiora

to nie akademia pierwszomajowa. Włóż coś bardziej ludzkiego. Cztery

siostry

Borejko spojrzały po sobie i pokiwały głowami.

- Powinnaś być modna dziewczyna - perswadowała Joanna. - Modna, jeśli już

nie

ekstrawagancka. Modna!

- Po co? - spytała Gabriela krótko a celnie.

- Po co?... -Joanna przez ułamek sekundy wyglądała jak ktoś, kto zgubił

klucz do

kasy. - Jak to: po co. No... żeby wyróżnić się z tłumu.

- Ja i tak się wyróżniam. Jestem znacznie wyższa niż ogół populacji.

Joanna

wciąż jeszcze nie mogła odzyskać równowagi ducha.

- Nie, czekaj, bo źle powiedziałam. Powinnaś być modna, żeby właśnie nie

wyróżniać się spośród innych dziewczyn.

- To znaczy, teraz się jednak wyróżniam? - spytała Gabrysia, ukrywając

uczucie

przykrości.

- No tak, no kto się dziś tak ubiera? Spódniczkę masz za krótką,

i w ogóle...

- Ja, Joasiu, mam ambicje dyktatorskie - powiedziała Gabriela, wkładając

na nogi

swoje botki, które nie były piękne, ale za to tanie. -Myśl, że mam ślepo

naśladować jakichś półgłówków z jakiegoś tam Paryża, powoduje u mnie

niesmak.

Zamierzam wprowadzić własną modę, przynajmniej na terenie Poznania.

Krótka

plisowana spódnica w kolorze granatowym, biała bluzka, szary pulower.

Botki ze

skaju. Sam smak. Wystarczy, rozumiesz, nosić to z przekonaniem, a już po

tygodniu ulice zaroją się od naśladowczyń. O, a na głowę kapelusz taty.

O,

popatrz, jakie ma wspaniałe, szerokie rondo. Wyglądam jak Ciark Gable.

- Ty oczywiście żartujesz? - zaniepokoiła się Joanna.

- Ależ skąd!

- Ty naprawdę wyjdziesz w tym kapeluszu?

- Jakże by nie. Jest szałowy.

- Gaba! Ja naprawdę... nie wiem, co ci mam powiedzieć.

- Najlepiej nie mów nic - poradziła jej Gabrysia i za jej plecami

pogroziła

pięścią w stronę kulających się ze śmiechu sióstr. - Powiedz, co kupiłaś

Anieli?

- Perfumy w "Modzie Polskiej". A ty?

- Książkę - mruknęła Gabriela, zajęta szczotkowaniem spódnicy, na której

łapki

jednej z sióstr, nie wiadomo kiedy, zostawiły białe ślady. - Pulpa, czy

wyjadałaś cukier pudrowy?

- Nniee - wyparła się Pulpa. - Ja go tylko... eee... sypałam na parapet,

dla

ptaszków.

- Lubią? - spytała ironicznie Gabrysia.

- A - nie. Wszystko wypluły.

- Trzeba im było powiedzieć, że cukier jest na talony - mruknęła

Gabriela,

wkładając płaszcz. - Sama też o tym pamiętaj, złotko. Tak. No, a teraz

spojrzenie w lustro, muśnięcie ronda, kapelusik lekko na bakier, i w

drogę.

Idziemy, Joaśka.

Page 64: Musierowicz Kwiat kalafiora

5

Joanna cierpiała męki zakłopotania przez całą drogę. Dreptała obok dumnie

wyprostowanej Gabrieli, która niosła kapelusz ojca na głowie tak

naturalnie i z

taką swobodą, jakby się w nim urodziła. Namawiała Gabrysię, żeby zdjęła z

głowy

to paskudztwo i nie robiła z siebie klowna. Daremnie. Gabriela

rozochociła się

do tego stopnia, że kilka razy ukłoniła się kapeluszem jakimś

przypadkowym

przechodniom. Ku ^dziwieniu Joanny nikt nie wytykał Gabrieli palcami.

Kilka osób

uśmiechnęło się, ale były to uśmiechy sympatii na widok ładnej, rumianej,

wesołej dziewczyny, która wygłupia się w sobotnie popołudnie, bo ma

właśnie taki

nastrój. Tak czy inaczej, męka Joanny nie trwała długo. Nikt ze znajomych

i nikt

z nieznajomych, którzy mogliby stać się znajomymi, nie rozpoznał jej w

przygarbionej, zakrywającej twarz szalikiem i rzucającej trwożne

spojrzenia na

boki żałosnej postaci. Zresztą, Aniela mieszkała bardzo blisko ulicy

Roosevelta.

W szeregu kilku starych domów, przy skwerku zwanym Teatral-ką, stała

ciemnoszara

nieduża willa, na poddaszu której Aniela wynajmowała pokój. Jej stryj,

doktor

Kowalik, mieszkał tam również z żoną i dziećmi, gnieżdżąc się od lat w

wynajętym

pokoju z kuchnią i łazienką.

Wszystko to opowiedziała Joanna, kiedy stały z Gabrysia na ganku przed

frontowymi drzwiami willi. Od chwili kiedy zadzwoniły, najpierw dość

długo nic

się nie działo, potem dał się słyszeć pisk, a następnie daleki łomot

drewniaków

- ktoś zbiegał po dość licznych schodach. Wreszcie drzwi się otworzyły i

na

progu ukazała się rozpromieniona Aniela; wycałowała Gabrysię i Joannę i

wciągnęła je do hallu. Tu popatrzyła na Gabrysię, potem na Joannę i

pojąwszy

wszystko w jednej chwili, z całkowitą powagą pogratulowała koleżance

pięknego,

nowego kapelusza. Następnie odegrała starannie zachwyt, kiedy Gabrysia

dała go

jej do potrzymania, wreszcie wsadziła sobie kapelusz na głowę i

oznajmiła, że

zaraz jutro kupuje taki sam, czym do reszty podbiła Gabrysię, a w

niesłychaną

rozterkę wprawiła biedną Joannę.

Przez nieduży hali Aniela zaprowadziła dziewczyny schodami aż na

poddasze. Tu,

po lewej stronie niedużego podestu, znajdował się pokój Anieli, po prawej

-

kuchnia państwa Kowalików. Kręciła się tam ciotka Kowalikowa, wesoła,

pulchna

blondynka, i opędzała się od dwojga rozbrykanych dzieci. Aniela

przedstawiła

koleżanki, po czym zaprowadziła je do swego pokoju.

Nie był to właściwie pokój, lecz wąska, ciasna klitka, w której z trudem

Page 65: Musierowicz Kwiat kalafiora

mieściły się meble: staroświecka kozetka, takaż bieliźniarka i stojak na

ubrania. Jednak mimo braku przestrzeni klitka Anieli miała swój własny,

wdzięczny i zabawny styl. Było tu zawadiacko, śmiesznie i swobodnie.

Żaden

przedmiot najwyraźniej nie miał swego stałego miejsca, wszystko zaś razem

- cały

natłok książek, pism, fotografii, plakatów, roślin doniczkowych pnących,

zwisających i kwitnących, najróżniejszych gadgetów, papierowych ptaszków

i

kwiatków zwisających z lampy, porozwieszanych po ścianach i przypiętych

do drzwi

- wszystko to sprawiało wrażenie, że tu się żyje, pracuje i bawi całą

parą.

Pośrodku tego kramu, obok stoliczka z pięknym tortem makowym, siedział

skurczony

we dwoje Robrojek. Był zaczerwieniony z błogości, miał rozanieloną minę i

popijał herbatę z zielonego kubka, podkradając co chwila z talerza małe

czekoladowe ciasteczka z kremem.

- O, naprawdę, los mi sprzyja - oświadczyła z zadowoleniem Aniela, kiedy

obejrzała już wręczone jej prezenty, podziękowała, wymieniła kolejne

uściski z

Gabrysia i Joanną, wreszcie kiedy usadowiła je rzędem na kozetce i

zaopatrzyła w

talerzyki, filiżanki i łyżeczki.

-Miesiąc temu nie przypuszczałam, że będę miała aż troje przyjaciół na

urodzinach. Byłam pewna, że nikt mnie nigdy nie polubi.

Rozkwitła wśród chóru protestów i wyrażając żywiołową radość

kontynuowała:

- Chciałam, żeby przyszli jeszcze Cesia i Hajduk, ale nie mogli. Przyjdą

jutro.

- A Pyziak chory, co? - wtrąciła Joanna, poprawiając fałdy swojej pięknej

spódnicy w kolorach ziemi.

Gabriela mimo woli odkaszlnęła, bo coś jakby utkwiło jej w gardle. Miała

nadzieję, że nikt nie skojarzy sobie tego odgłosu z mrokami pewnego

Sylwestra.

Robrojek uśmiechnął się do niej i zawołał, żeby wreszcie już zapalić te

świeczki. Oświadczył, że on je zdmuchnie.

Rozległy się protesty i powiedziano Robertowi, żeby dmuchał raczej na

swoje

torty. Dziś jest dzień Anieli i koniec.

Aniela zapaliła więc szesnaście świeczek na wspaniałych, obfitych falach

kremu

zdobionych palonymi w cukrze migdałami. Przy okazji wyjaśniła, że

nadzwyczajny

ten wypiek jest prezentem urodzinowym od cioci. Uwaga ta sprowokowała

Joannę do

poinformowania zebranych, jakiego rodzaju arcydzieła sztuki cukierniczej

wyszły

już spod jej własnej ręki. Robrojek i Aniela wyrazili szczery podziw, a

Gabrysia

postanowiła cichcem i zawzięcie, że musi udoskonalić się kulinarnie, bo

inaczej

popadnie w kompleksy wobec kuzynki.

W ciasnocie i tłoku Aniela przeprosiła gości, wzięła lekki rozbieg i

potężnym

dmuchnięciem zgasiła wszystkie szesnaście świeczek naraz.

Odśpiewano "sto lat" i zajęto się krajaniem tortu. Gospodyni ładowała

potężne

Page 66: Musierowicz Kwiat kalafiora

kawały ciasta na talerzyki gości, śpiewając radośnie i piskliwie, i

oblizując

palce z kremu.

Wkrótce potem, między jednym kęsem a drugim, nawiązano rozmowę o Grupie

ESD,

wyjaśniono nic nie rozumiejącej Joannie ogólne zasady zrzeszenia i z

czystej

uprzejmości, choć bez przekonania, przyjęto ją na członka.

- A Pawełek nie przyjdzie? - spytała nagle Joanna i Aniela poczuła się

zobowiązana do wyjaśnienia, dlaczego Pawełek, choć również członek ESD,

nie

został zaszczycony zaproszeniem na dzisiejsze spotkanie. Zdumione kuzynki

usłyszały zwięzłą, lecz zadziwiającą historię sponiewieranego uczucia

Anieli,

którą ona sama opowiadała pękając ze śmiechu. Kiedy zaś przeszła do

relacji, jak

to w przebraniu pracowała

u matki Pawełka jako pomoc domowa, ryczeli już wszyscy czworo, łącznie z

Robrojkiem, który po raz pierwszy właśnie miał okazję posłyszeć tę

historię w

całości. Wyznał to, dodając, że teraz dopiero skłonny jest wybaczyć

Anieli

perfidną zemstę, jaką wywarła na Paweł-ku, jak również jej nieustanne

wobec

biedaka złośliwości.

Patrząc sobie czule w oczy, Robrojek i Aniela wybuchnęli wspólnym

śmiechem i

nastrój zrobił się tak szampański, że trzeba go było rozładować

chóralnymi

śpiewami, ponieważ, niestety, nie było miejsca, żeby sobie potańczyć.

Była już prawie dziewiąta, kiedy zapukano do drzwi.

Weszła ciotka Anieli.

- Smacznego wszystkim - ucieszyła się widząc, że jej tort znika z patery

jak

zaczarowany. Spojrzała na Gabrielę. - Jeśli dobrze zrozumiałam, to ty

jesteś

Gabunia?

- Owszem - z zaskoczeniem odparła zapytana.

- No, to pozwól ze mną. Dzwoni do ciebie jakieś dziecko. Chyba

siostrzyczka.

Zdawało mi się, że płakała w słuchawkę.

Gabrielę przeszył zimny dreszcz. Skojarzenie z pamiętnym wieczorem

sylwestrowym

narzuciło się samo. Co się stało tym razem?! -kołatało jej po głowie,

kiedy

przeskakiwała po pięć stopni naraz, by jak najszybciej znaleźć się w

hallu na

dole, gdzie stał telefon.

- Halo!!! - krzyknęła do słuchawki.

- To ja... - powiedział przy jej uchu zamazany basik Nutrii.

- Co się dzieje?

- Gabuniu, ale nie denerwuj się, dobrze?

- Już się zdenerwowałam! Mów!

- Tata znalazł świnkę.

- Kogo?!

- Świnkę, Gabuniu.

- Słuchaj no, ty bąku obrzydły, czy po to tu dzwonisz i straszysz mnie,

żeby mi

Page 67: Musierowicz Kwiat kalafiora

opowiedzieć jakieś bzdury o świnkach? A w ogóle, skąd znasz ten numer?!

- Przecież tam mieszka Tomek, sama mówiłaś.

- Halo, Nutria, sekundę, a dlaczego ty jeszcze nie śpisz?

- No, przecież ci mówiłam. Mamy świnkę.

- Kochanie, miejcie sobie nawet trzy świnki, fermę drobiu i dwie krowy,

miejcie

sobie nawet wielbłąda, ale spać trzeba o normalnej porze. No, to pa. Śpij

dobrze, ja wrócę późno.

- A torcik dali? - spytała Nutria boleśnie.

- Uhm. Dobranoc.

- Jaki był?

- Makowy. Dobranoc.

- Mogłabyś przynieść po kawałku dla każdego.

- Oj, Nutria, Nutria.

- To tatuś znalazł tę świnkę, wiesz? - zmieniła temat Natalia.

- Bolało mnie przy uszach. Tatuś dotknął i znalazł tam dwie kulki.

- Nu... Nu... Nutria... Co ty... mówisz? - Gabrysi nagle zmiękły kolana.

-

Świnka? Świnka?

- Przecież mówiłam. Świnka.

- Świnka -jęczała Gabrysia, z przerażeniem przerzucając w myśli wszystkie

swoje

mizerne wiadomości na temat chorób zakaźnych.

- "Lotny wirus" - dotarło do niej i zadrżała. - A jak tam Pulpa?!

- A, Pulpa. Pulpa też ma świnkę. Tylko w innym miejscu

- wesoło raportowała siostrzyczka. - Tata powiedział, że wlazło jej w

inne

węzły. Pod brodą. Gabrysia zaczęła gryźć palce.

- Macie gorączkę?

- Tak. Obie tę samą. Trzydzieści osiem i sześć. I bardzo źle widzimy.

Trzy ślepe siostry tłukące się po mieszkaniu i obijające się o ściany

- obraz ten narzucił się wyobraźni Gabrieli tak natrętnie, że musiała

przetrzeć

oczy.

- I leżymy w łóżkach od bajeczki.

- Jak to leżycie! Jak to leżycie! Bachorze! Ty na pewno stoisz boso!

- Hmm... no tak.

- Gdzie tatuś?!

- W kuchni, robi nam coś do picia, bo nam się bardzo chce pić.

- Boże wielki. A co Idą?

- Idą leży w łóżku i na oczach ma watę. Z herbatą.

- A Pulpa?

- A Pulpa tylko leży. Jest trochę smutna. Właściwie, jest bardzo smutna.

Gabuniu, wiesz co, ona jest taka smutna, jak jeszcze nigdy nie była.

Chyba

umiera.

- O, nieba! Co ty pleciesz! - krzyknęła Gabrysia z rozpaczą.

- Natychmiast wracaj do łóżka! Ja już pędzę do domu!

"A doktor Kowalik na dyżurze! - pomyślała, pędząc po schodach na górę. -

Czy

wołać pogotowie? Zobaczymy. Poradnia D nieczynna aż do poniedziałku".

Wizja bezradnego ojca, snującego się niespiesznie między jedną świnkowatą

córką

a drugą, stanęła nagle przed oczami biednej Gabrieli i spowodowała

jeszcze

gwałtowniejsze przyspieszenie jej ruchów.

Na podeście schodów Gabrysia wpadła na panią Kowalikową. Ona i Aniela

wychodziły

Page 68: Musierowicz Kwiat kalafiora

właśnie z kuchni, niosąc talerze pełne kolorowych kanapek.

- No i co, no i co? - spytała Aniela. - Stało się coś?

- Tak. Siostry mają świnkę - Gabrysia zdjęła płaszcz z wieszaka. - Muszę

tam

zaraz wracać.

- Oj, Gabrysiu - zaśmiała się pani Kowalikową. - Nie przejmuj się tak

okropnie.

Świnka to nie tyfus, bądź co bądź. Gabrysia zawiesiła rękę w pół gestu.

- Czy to prawda, że od świnki można dostać zapalenia mózgu?

- Dziewczyno, spokojnie. To się zdarza bardzo rzadko.

- Ale się zdarza - dręczyła się Gabrysia.

- Nic im nie będzie - powiedziała autorytatywnie pani Kowalikową. - Każ

im tylko

leżeć w łóżku przez tydzień. Nie trzeba nawet żadnych lekarstw, tylko

piramidon.

Nie przejmuj się, chodź do pokoju i zjedz kanapki. Przecież nic się nie

stanie

tym twoim świnkom, nie są same w domu.

- No, tak - mruknęła Gabrysia; jej lojalność wobec ojca była tym większa,

im

większe było niebezpieczeństwo, wobec którego był on bezradny. - Ale ja

już

pójdę. To dawać im piramidon, tak?

- I dużo pić. To choroba ślinianek. I owiń im głowy czymś ciepłym.

- Spróbuję - powiedziała Gabrysia.

11 stycznia 78

Najdroższa Mamusiu!

Zapewne wiesz już od taty, ze jesteśmy chore na Świnkę. To znaczy. wiesz,

że

Nutria i Pulpecja są chore. Ale nie wiesz jeszcze, że ja jestem chora. Na

świnkę. Zachorowałam przedwczoraj, gdyż los zawsze przesiaduje

nieszczęśliwych,

a na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą, jak mówi ludowe przysłowie.

Gabamówi,

żeby Cię nie martwić. Ale czyja Cię martwię? Przecież świnka nie jest

groźna,

prawda? A to. że czuję się tak tragicznie, to tylko dlatego, że na pewno

mam

jakieś powikłania. Jest mi też bardzo smutno. Waldemar mnie nie odwiedza,

gdyż

nie przechodził świnki w dzieciństwie i boi się zarazić. Postępuje podle.

Mężczyźni są egoistami i tchórzami. Jak on by zachorował nawet na dżumę,

to ja

bym go nie opuściła i pielęgnowała, aż razem byśmy dostali tej wysypki i

razem

byśmy umarli, na jednym słomianym, przepoconym sienniku. Gabriela jest

tyranem,

właśnie przeszła przez pokój i ryknęła na mnie. że płaczę nad

\ intern. Ona twierdzi, że jak ja płaczę nad listem, to na pewno piszę

jakieś

okropności. A czy ja piszę jakieś okropności? Czy ja w ogóle zrobiłam

komu cos

złego? Gdybym teraz umarła, to chyba zaraz poszłabym wprost do nieba,

ponieważ

czuję, że dusza moja jest czysta jak kwiat, choć ciało mam chore. Na

świnkę.

Kochana Mamo, napisz do mnie list. Koniecznie minapisz, czy to prawda, że

nad

Page 69: Musierowicz Kwiat kalafiora

moim poprzednim listem, jak mówi tata, "ryczałaś ze śmiechu". Na pewno to

tylko

te jego dowcipy, nie obrażaj się, że Cię podejrzewam, ale jednak napisz

mi, czy

to prawda.

Z klasy wydelegowali do mnie chłopaka, ma na imię Klaudiusz i przynosi mi

co

dzień lekcje. Chorował na świnkę w przedszkolu. Klaudiusz jest bardzo

tolerancyjny. Jak go tata spotkał wczoraj po południu, to

oczywiś

cie zaraz zaczął go maglować, czy wie, że ma rzymskie imię i kto

to był

Klaudiusz Julianus Flavius zwany Apostatą. To on tylko spojrzał na tatę

tolerancyjnie, bo tata zaraz myśli, że wszyscy muszą wiedzieć, kto był

zwany

Apostatą, a kto nie - a Klaudiusz oczywiście nie wiedział, bo skąd. I

powiedział

tylko spokojnym głosem, że czasy się zmieniły, proszę pana, teraz na

szczęście

nie musimy się przesadnie uczyó historii starożytnej. Nasz tato,

domyślasz się,

strasznie się zdenerwował inakrzyczalna mojego własnego kolegę. Krzyczał,

że

jest przerażony i że jakiej to historii chcemy się, mianowicie, uczyć i

takie

tam różne, zresztą, co ci będę pisać, jeszcze kto przeczyta.

Bardzo dziwne, ale Klaudiusz nie obraził się na tatę, tylko dziś

przyszedł i go

przeprosił. Powiedział, że przemyślał sprawę i że jego tata myśli tak

samo jak

nasz tata i że proszą, żeby im pożyczyć różne książki. A mnie przyniósł

spis

zadanych lekcji, ale nawet na mnie nie spojrzał, choć nie miałabym nic

przeciwko

temu, gdyż owinęłam sobie świnkę chustką, a na moje biedne oczy włożyłam

ciemne

okulary. Nic jednak nie zauważył, tylko energicznym męskim ruchem rzucił

spis na

kołdrę i zaczął gadać z naszym tatą.

Znowu przyszła Gaba. Ona mnie zadręczy. Mamo, powiedz jej, żeby mnie nie

zmuszała do jedzenia piramidonu, bo ja po piramidonie zupełnie tracę

wzrok. Każe

mi też nieustannie pić bulion z kury, chociaż wie doskonale, że jak mam

świnkę,

to się kury brzydzę. Kazała mi zaraz kończyć i chce przeczytać ten list.

Jakim

prawem? Jakim prawem, pytam? Właśnie, że jej nie pokażę. Zaraz zakleję

kopertę i

niech sobie Gaba wrzeszczy. Całuję Cię, najdroższa Mamo, i cieszę się, że

czujesz się lepiej. Twoja córka - Idą.

Kochana Źołądkówko! Idą ma minę, jakby oszukała króla oszustów, więc się

domyślam, że jej liścik jest wart czytania. Na wszelki wypadek melduję

więc, że

w domu wszystko gra. Smarkule Już czują się lepiej, chociaż ani my ślą

tracić

Page 70: Musierowicz Kwiat kalafiora

obrzęki. Nutria wygląda na chomika, a Pulpa ma fantastycznego pulpeta pod

brodą

i wygląda jak swoja wiosna babcia. Przez caly dzień nie robią nic innego,

tylko

piją i siusiają. Nie sposób utrzymać ich w lóżku. Nigdy nie myślałam, że

to

takie trudne. Proszę cię, napisz, jak ty to robiłaś w przypadku chorób

obłożnych.

Nie mogę diugo pisać, bo gotuję kaszkę na mleku dla smarkul, a fata wola,

żeby

się skracać, bo on zaraz idzie. Więc kończę, pa. Cieszę się, że już sama

chodzisz, tata nam tu wszystko opowiada. Szkoda, że nie mogę cię teraz

odwiedzić. Przesyłam ci galaretkę z kurą mieloną. Soli dalom nawet mniej,

niż

bylo w przepisie. Całuję cię mocno - Gąb.

Mamo. Ja pisę. Mis nie lubi pływać. Głupi mis bo tonie. Pulpa.

Kochana Mamo. Mam świnkę. Pulpa też ma świnkę. Idą też ma świnkę. Więc

jesteśmy

świnki 3. Ciocia Fela załatwiła sobie lewe el cztery, żeby nam gotować i

pilnować nas w chorobie, jak Gabajest w szkole. Czy wiesz, że słowa na

"PRZ"

pisze się przez "PRZ", a nie "PSZ"? Na pszykład przenica. Napisałam dla

ciebie

drugą bajkę. Ta bajka nazywa się 979877.

Bajka pod tytułem 979877.

Na ulicy Rooseyelta w Nowym Jorku mieszkała dziewczynka Natalia. Natalia

sama

gotowała obiady, co drugi dzień zrobiła golompki, a wszyscy ją chwalili,

a na

stole były kwiaty i w końcu tyle dni minęło, ale ktoby tego . żałował.

Miną lata

i zimy, a na ulicy Roosewita w Nowym Jorku zamieszka inna dziewczynka,

gdyż na

tym świecie nic się nie kończy i nic niepszepada. Minie lat 979877, a

znów ktoś

ugotuje golompki, kochana mamo. Czas bowiem płynie. Nutria.

Kochane Córki!

Bardzo, bardzo dziękuję za listy - czytam każdy z osobna i jem wspaniałą

galaretkę - i jestem zdrowsza z każdą sekundą. Odpisuję wam zbiorowo -

tata stoi

już w płaszczu przy drzwiach i pogania.

Biedne moje Świnki Trzy - biedna Gabusia ze świnkami - szkoda, że nie

mogę teraz

być z Wami, żeby Was chociaż pocieszyć. Gabusiu, dawaj świnkom po pól

pabialginy

-przecież te pulpety na pewno bolą. Czy pani doktor nie przepisała czegoś

takiego? Co z oczami Idy? Tatuś mówi, że

ciągle puchną. Idą! Czy ty przypadkiem nie malujesz sobie rzęs na cześć

Apostaty? - na pewno robisz z nimi coś podejrzanego - więc zaraz mi

przestań, bo

już za długo się utrzymuje ten obrzęk. Przy okazji: wcale się nie śmieję

z

Twoich zmartwień - śmieję się, bo Twoje listy są zabawne

- traktuj to jak komplement.

Jakie śliczne bajki pisze Natalia! - czytałam je sąsiadkom szpitalnym

-nie chcą wierzyć, że pisała topierwszoklasistkal-inie chcą też wierzyć,

że

Pulpecik ambitny ma dopiero pięć lat!

Page 71: Musierowicz Kwiat kalafiora

Jak tam w szkole? Nic jakoś o tym nie piszecie, a tata nic nie wie na ten

temat.

Gabrysia, jak poszła klasówka z fizyki? Aha, będziesz chyba musiała pójść

jutro

na wywiadówkę Natalii, bo tata jutro oprowadza jakąś zagraniczną

delegację.

Zapomniałam Ci powiedzieć, córeczko, że jestem w trójce klasowej. Jeśli

będzie

trzeba, zastąp mnie. Wychowawczyni Nutrii jest bardzo mila, więc nic się

nie

bój. O, tata już się będzie obrażał, więc kończę - całuję - mama.

W domu panowała cisza - była już północ. Świnki trzy dawno już spały,

tato też

zasnął nad jakąś grubą księgą. Przed chwilą Gabrysia skończyła prać

niezliczone

podkoszulki, majtki, rajstopy, sweterki i chustki do nosa. Przed chwilą

dopiero

rozwiesiła pranie, umyła się, napaliła w piecach, wzięła gorący prysznic,

potem

zimny, wystawiła za drzwi butelki na mleko, sprawdziła, czy gaz jest

zamknięty,

a żelazko wyłączone, weszła do pokoju taty, zgasiła lampkę przy jego

łóżku,

zajrzała do siostrzyczek i przykryła je ostrożnie, wreszcie po ciemku,

żeby nie

budzić Idy, weszła do zielonego pokoju i przysiadła w piżamie na

stołeczku,

uchylając drzwiczki pieca. Zamierzała pouczyć się fizyki, ale przedtem

jeszcze

raz przeczytać list mamy. Otworzyła szerzej drzwiczki pieca - płomień

cicho

zahuczał, a pomarańczowy blask padł na proste, stanowcze literki maminego

listu.

Gabrysia czytała go już kilka razy, ale jeszcze jej było mało. Z białej,

nieco

już wymiętej kartki, która przeszła przez cztery pary Borejkowskich rąk,

wydzielało się tajemnicze ciepło. Jakby szorstka, mała ręka mamy gładziła

najstarszą, zmęczoną córkę po policzku. Gabrysi było dziś ciężko na sercu

- i

bardzo potrzebowała kogoś, kto by ją pogłaskał, ofuknął, że jeszcze nie

śpi,

zapędził do łóżka i otulił kołdrą. Biedna Gabrysia była

przytłoczona odpowiedzialnością. Zapatrzyła się teraz w list mamy, zbyt

już

zmęczona, żeby ruszyć się z miejsca i pójść do łóżka. Mogłaby tak

siedzieć całą

noc - było cicho, ciepło, przytulnie. Ogień huczał, piec grzał bez

opamiętania,

oczy Gabrysi zaczynały się kleić.

Nagle - w tej ciszy, mroku i spokoju, w tej półdrzemce i przytulności

- Gabrysia posłyszała tuż nad uchem ostry, przenikliwy krzyk kobiecy.

Przeszył ją taki okropny strach, że zerwała się na równe nogi i przez

dłuższą

chwilę drżała, nie mogąc złapać oddechu. Nie była też zdolna do

wykrzesania z

mózgu żadnej myśli poza jedną: Mordercy! W istocie, krzyk, jaki

usłyszała, pełen

Page 72: Musierowicz Kwiat kalafiora

był takiej mrożącej krew w żyłach grozy, że należało się spodziewać, iż

teraz

przez pokój przebiegnie ociekający krwią drab z nożem w zębach. Ponieważ

nic

takiego nie nastąpiło, Gabrysia odważyła się poruszyć głową. Spojrzała na

Idę,

choć wiedziała doskonale, że krzyk nie wyszedł z ust siostry. Słychać go

było z

bliska i jakby z wysoka.

Teraz już Gabrysia opanowała się na tyle, by móc spytać: jak to możliwe?

Wyciągnęła rękę w stronę biurka. Jak pamiętała, widziała tu dziś latarkę

Nutrii

- mały reflektorek na drucianym wieszaku. Znalazła ją, przycisnęła

guziczek i

trafiła smugą światła wprost w ścianę obok pieca. Była to ta właśnie

ściana,

która dzieliła zielony pokój od pokoju pani Szczepańskiej. Gabrysia

poruszała

latarką w górę, w dół, na boki

- i nagle, jakby ją coś tknęło, jeszcze raz w górę. Aha!!!

Światło latarki kładło się jasnym krążkiem w miejscu, gdzie ściana

stykała się z

sufitem. Tuż powyżej pieca, obok rury łączącej go z kominem, ziała w

ścianie

ciemna dziura.

Chociaż w obecnym stanie nerwów mogła się obawiać, że z dziury wyleci na

przykład nietoperz albo wychynie kobra, Gabrysia bez wahania przysunęła

biurko

do ściany, postawiła na nim krzesło, wlazła na te wyżyny i poddała

badaniu

podejrzany otwór.

Miał on przekrój dość nieregularny. Jakiemuś niedbałemu zdunowi nie

chciało się

zapewne niweczyć starego otworu tak wysoko i niewygodnie umieszczonego.

Jakkolwiek zresztą było, obecnie dziura, niewidoczna w dzień i w nocy,

ginęła w

cieniu zwalistego pieca. Przechodząc przez całą grubość ściany łączyła

oba

mieszkania jak tuba. Nic dziwnego, że pani Szczepańska słyszała wszystko,

co się

mówiło w zielonym pokoju. Nic dziwnego, że przed chwilą w tymże pokoju

słychać

było jej krzyk.

- Przepraszam... - powiedziała Gabrysia otulając się ciasno płaszczem i

utknęła,

nie wiedząc, co powiedzieć dalej. Pani Szczepańska stała na progu swego

mieszkania. Wzrok miała błędny, a plecami przyciskała się do drzwi, jakby

się

bała, że ktoś niespodziewanie ugodzi ją z tyłu sztyletem. Odziana była w

nocną

koszulę z różowej flaneli i burą lizeskę, zawiązaną na trzy kokardki.

- Czego chcesz? - wyszeptała, oglądając się na wszystkie strony.

- Ja... -jęknęła Gabrysia z rosnącym poczuciem nierealności - chcę

spytać, czy u

pani wszystko w porządku... bo słyszałam krzyk.

Rozbiegane spojrzenie czarnych oczu zatrzymało się nagle na Gabrieli.

- A! Słyszałaś krzyk. Tak... to ja krzyczałam.

- Czy coś się stało?

Page 73: Musierowicz Kwiat kalafiora

- Nic nowego, nic nowego... -wyszeptała sąsiadka w odpowiedzi. Jej oczy

straciły

wyraz skupienia i poczęły rzucać ukradkowe spojrzenia na boki. - To samo,

co

zawsze... Podsłuchują zza wszystkich ścian... podkopują się pod

podłogę... I to

zawsze o północy...

W okno korytarzyka uderzył porywisty wiatr, Gabriela zaczęła się trząść

ze

strachu. Przebywanie z szaloną sąsiadką o północy, w pustym korytarzu,

podczas

gdy na dworze wyje wiatr, a cały stary dom rozbrzmiewa tajemniczymi

szmerami i

skrzypnięciami - było zajęciem dla osoby pozbawionej wyobraźni.

- Przepraszam - szepnęła Gabrysia najuprzejmiej jak umiała.

- To ja już pójdę. - Ostrożnie wysunęła nogę do tyłu i przeniosła na nią

ciężar

ciała.

- Nie, nie - rzuciła się nagle sąsiadka. - Nie odchodź, proszę!

- Złapała Gabrysię za rękę i znów jakby na chwilę oprzytomniała.

- A po co właściwie tu przyszłaś? - spytała.

Gabriela opowiedziała jej o otworze w ścianie i o tym, jak usłyszała

krzyk.

Powiedziała też, że teraz dopiero uwierzyła, że sąsiadka naprawdę słyszy

rozmowy

w zielonym pokoju. Przepraszając i wikłając się, spróbowała wyjąć dłoń z

dłoni

sąsiadki. Bezskutecznie.

- Czekaj - powiedziała sąsiadka ostro. - Pójdziemy do mnie.

- Nie, nie! - przeraziła się Gabriela. Ale nie miała wiele do powiedzenia

w tej

sprawie. Z energią, o jaką trudno by ją podejrzewać,

pani Szczepańska pociągnęła dziewczynę za sobą, i po chwili znalazły się

obie we

wnętrzu dużego, słabo oświetlonego pokoju. Na wprost wejścia widniało

okno,

szczelnie zasłonięte ciemnymi kotarami. Po lewej stronie stał tapczan z

rozrzuconą pościelą, obok świeciła nocna lampka z żółtawym abażurkiem.

Powietrze

było tu gorące, ciężkie, pachniało kurzem i Waleriana.

Teraz pani Szczepańska wypuściła dłoń Gabrysi.

- Zobaczymy - mruknęła i podeszła do owej ściany, dzielącej mieszkania.

Gabrysia lekko drżała. Opanowując to idiotyczne drżenie, pokazała

sąsiadce

dziurę za piecem, który i w tym pokoju stał przy granicznej ścianie. Pani

Szczepańska popatrzyła, popatrzyła i westchnęła nagle.

- Więc to tędy - powiedziała i zamilkła nagle. Znieruchomiała, oczy jej

się

zrobiły dzikie. - Cicho! - szeptała do Gabrysi. Zgasiła lampkę nocną,

przyprawiając Gabrysię o nowy paroksyzm strachu. W zupełnej ciemności,

wśród

intensywnego zapachu waleriany, minęła dłuższa chwila - nic się nie

działo.

Wokół panowała cisza. Gabriela miała duszności i oblewała się potem, choć

jednocześnie drżała jak w febrze.

I nagle - gdzieś spod podłogi, z głębi piwnic czy lochów, dał się słyszeć

dziwny

Page 74: Musierowicz Kwiat kalafiora

dźwięk - jakby stukanie czy turkot. Gdzieś daleko i głęboko zgrzytały

jakby

jakieś drzwi, coś głucho trzasnęło, a potem rozległ się blaszany, przykry

łoskot, stłumiony odległością.

- Słyszysz?! Słyszysz?! - zaszeptała gdzieś z mroku pani Szczepańska i

Gabrysia

poczuła, że ma kolana jak z twarogu. Uginały się one pod nią tak

beznadziejnie,

jakby wkrótce miała upaść na podłogę i tam umrzeć ze strachu. Całe to

przeżycie

było jak koszmar senny. Na domiar złego gdzieś wysoko, wśród gęstej

ciemności,

coś zachrobotało metalicznie, a z pogłosem rozległ się świst sprężyny i

stary

zegar wybił, krztusząc się, godzinę dwunastą.

- Aaaa!!! - wrzasnęła Gabrysia ze zgrozą, czując na szyi dotknięcie

jakichś

rozcapierzonych pazurów. A ponieważ okrzyki tego typu łatwo się

udzielają, pani

Szczepańska, która właśnie szła po omacku i dłonią trafiła na Gabrielę,

wydała z

siebie podobny odgłos, tyle że bardziej chrapliwy, co na nowo przeraziło

Gabrysię. Skoczyła do wyjścia na oślep, desperacko, namacała kontakt na

ścianie

i zapaliła górne światło.

Przez chwilę stała bez ruchu, łapiąc oddech i usiłując dostosować wzrok

do

jaskrawego blasku. A potem, jak oszalała, wyskoczyła za drzwi i wleciała

do

swego mieszkania, jakby ją goniło stado upiorów.

12 stycznia 78 czwartek

Tak się złożyło, że dopiero po południu Gabrysia mogła zwierzyć się komuś

z

okropnych przeżyć tej nocy, które w miarę upływu czasu zresztą zdawały

się coraz

mniej okropne. Kiedy rano wychodziła do szkoły, siostry jeszcze spały, a

taty

już nie było. W szkole natomiast, nawet gdyby ta historia kogokolwiek

zainteresowała, nie było czasu na zwierzenia. Na trzeciej i czwartej

lekcji była

klasówka z fizyki -ta sama koszmarna klasówka z Fizyki, która skłoniła

Gabrielę

do złożenia ślubów czekoladowo-pomarańczowych. Pieróg zmuszony był ją

przełożyć

i tym razem po prostu nie uprzedził klasy. Pozbawiona nerwowego okresu

wyczekiwania na tę egzekucję, postawiona nagle wprost przed koniecznością

napisania klasówki od ręki, Gabriela niespodziewanie napisała ją całkiem

nie

najgorzej - stało się to jasne już na przerwie, kiedy porównała swoje

wyniki z

wynikami Hajduka.

Tak więc - przed klasówką wszyscy byli przejęci, po klasówce zaś zajęci

rozprawianiem o tym, kto jak napisał. Potem była lekcja chemii, potem

polski...

nie było zresztą komu opowiedzieć o tej koszmarnej nocy. Gabrysia wróciła

więc

do domu naładowana potrzebą zwierzeń. Trafiło to na Idę, która w tej

właśnie

Page 75: Musierowicz Kwiat kalafiora

chwili wlokła się cierpiętnicze do łazienki, przytrzymując jedną ręką

chustkę na

swojej śwince, a drugą ciągnąc po ścianie, jakby się bała, że zaraz

zemdleje z

wysiłku.

- O, to ty -jęknęła na widok Gabrysi. -Dobrze, że jesteś, bo Pulpa i

Nutria...

- Idą! Słuchaj! - przerwała jej Gabrysia, zrzucając dwoma kopnięciami

botki i

wieszając płaszcz. - Ty wiesz, co tu się działo w nocy?

- Wiem tylko, że całą noc nie spałam - oświadczyła Idą męczeńsko.

-Nie zmrużyłam oka od wieczora aż do świtu.

- Tak, słyszałam nawet twoje rzężenie - zirytowała się Gabrysia.

-Jak chcesz pozorować bezsenność, to chociaż nie chrap. Więc słuchaj:

pani Szczepańska...

- Ach! - Idą zapomniała, że grozi jej omdlenie i machnęła w oburzeniu

pięścią. -

Co to za baba! Była tu dziś rano i nakrzyczała na mnie, że stukam jej w

ścianę.

Pomyśleć tylko, musiałam zwlec się z łóżka po to, żeby usłyszeć podobne

bzdury...

- Idą, w tym coś jest. Tam aę naprawdę dzieje coś dziwnego. Byłam u niej

w nocy.

- Byłaś u niej w nocy?!

- Tak, bo usłyszałam potworny krzyk.

- Ona krzyczała?

- Tak, to było straszne. Najpierw myślałam, że ma urojenia. Ale potem na

własne

uszy słyszałam, że pod podłogą coś się dzieje... Idą wytrzeszczała swoje

obrzmiałe ślepka.

- Wiesz co? - powiedziała. - Pozwól, że pójdę do łóżka. Czuję, że mi się

pogarsza stan zdrowia. Z chwili na chwilę.

Wobec takiego oświadczenia Gabriela zezwoliła siostrze na pójście do

łóżka, po

czym wynikła sprawa Nutrii i Pulpecji, które, jak się okazało, przez całe

przedpołudnie nie mogły uleżeć w pościeli i dlatego biegały po mieszkaniu

w

piżamach i boso. Gabriela huknęła, wrzasnęła, wlepiła każdej smarkuli po

klapsie, powiedziała, co grozi dziecku choremu na świnkę, jeśli nie leży

ono w

łóżku, usłyszała odpowiedź, że leżenie w łóżku jest męczarnią, poddała

się,

ubrała siostry w dresy

i ciepłe pantofle i pozwoliła poruszać się po mieszkaniu wyłącznie

sookojnym

truchtem, a następnie zdenerwowała się do ostatnich granic, widząc

siostrzyczki

wpadające natychmiast w opętańczy galop, zagroziła, że zedrze z nich

dresy i

wpakuje świnki dwie do łóżek, została nazwana podłą szantażystką i

tyranem - po

czym zapanowała względna cisza i względny spokój. Gabriela mogła zjeść

kapuśniak

i naleśniki u wezgłowia cierpiącej potępieńczo Idy, między jednym kęsem a

drugim

opowiadając, co wydarzyło się w nocy.

- Żartujesz! - powiedziała tylko Idą, kiedy Gabriela skończyła zarówno

opowiadanie, jak i naleśnik.

Page 76: Musierowicz Kwiat kalafiora

- Wszystko prawda.

- Więc ta wariatka nie jest wariatką?

- Och, Idą, Idą. Jak ty się wyrażasz, hrabianko. Ona ma rację, we

wszystkim. Po

pierwsze, wszystko naprawdę słychać... -tu Gabrysia urwała, zdając sobie

sprawę,

jak głośno dotąd mówiły. - Wszystko słychać przez tę dziurę... - dodała

szeptem.

- Nie szepcz. Ona wyszła po zakupy. Widziałam przez okno.

- To co, ja się już nigdy nie odważę mówić tu pełnym głosem. Więc, jak

mówię,

miała rację z naszymi hałasami. Po drugie, coś działo się w nocy pod jej

pokojem.

- Bzdury. Pod jej pokojem jest wytwórnia kołder. Pewnie robili porządki w

magazynie.

- O północy? Zresztą wytwórnia kołder jest o parę metrów dalej, moim

zdaniem pod

pokojem pani Szczepańskiej jest korytarz piwnicy.

- Gabrysia przymknęła oczy, usiłując odtworzyć w myśli plan podziemi.

- Też bym się tym nie przejmowała - powiedziała Idą, wzdychając i masując

sobie

skronie.

- Ciocia zrobiła świetny obiad - rozmarzyła się nagle Gabriela.

- Nie wiesz, czy zostały jeszcze jakieś naleśniczki?

- Nie mogły zostać - odparła Idą okrutnie. - Tata był w domu około

pierwszej,

łyknął obiad i poleciał oprowadzać delegację zagraniczną. Ciesz się, że

dostałaś

choć te dwa. Powiedział, że masz iść na wywiadówkę i reprezentować

rodzinę.

- O której?

- O wpół do piątej.

- Za godzinę. No dobra. Więc powiedz mi, ruda, co zrobimy ze Szczepańska?

- Zatkamy szmatą tę dziurę w ścianie i zapomnimy o pani Szczepańskiej.

- A te szmery w piwnicy?

- Szmery w piwnicy. Moją siostrę interesują szmery w piwnicy. Ja mam

szmery w

sercu, Gabuniu, i to cię powinno niepokoić. Co mówię, w sercu. Ja mam

szmery w

całym organizmie. Nie ma tu nikogo, kto zająłby się moim zdrowiem...

- Nie jęcz, hipochondryczko. Zdaje mi się, że ktoś dzwoni.

- Cześć.

- Cześć.

Milczenie i obustronna panika.

Na progu Pyziak z miną pozornie niezależną. Za progiem Gabriela oblana

idiotycznym rumieńcem. Za jej plecami świdrujące spojrzenie Idy,

wychylającej

się z łóżka do połowy.

- Wpadłem tak, po drodze...

- Bardzo mi miło.

- Co słychać? Dawno cię nie widziałem.

- Ostatnio w Sylwestra - powiedziała Gabriela i zaczerwieniła się jeszcze

bardziej. - No, czekaj... stoimy tak w progu... może wejdziesz?

- A, chętnie, chętnie.

- To właź, stary - powiedziała Gabrysia, która już pokonała zmieszanie. -

Tylko... - wpadło do głowy Gabrieli. - Muszę cię uprzedzić, że u nas

panuje

świnka.

Page 77: Musierowicz Kwiat kalafiora

- Czyżby?

- Tak. To zakaźne. Bardzo lotny wirus.

- Nie szkodzi. Przechodziłem w dzieciństwie - rzekł Pyziak i zaczerwienił

się z

lekka, jakby ujawnienie faktu, iż kiedyś był dzieckiem, mogło go w oczach

Gabrieli skompromitować.

Coś w tym było. Gabrysia bowiem zapatrzyła się nagle na niego, usiłując

sobie

wyobrazić, jak Pyziak wyglądał ze spuchniętymi gruczołami ślinowymi.

Wizja, jaka

pojawiła się w jej wyobraźni, przeszła jej najśmielsze oczekiwania.

Gabrysia z

wysiłkiem stłumiła nerwowy chichot.

Przeszli do zielonego pokoju, wprawiając w nieopisane zawstydzenie Idę,

która

była wszak nie umalowana, uczulona i w dodatku zamiast czarnej koronkowej

koszulki z dekoltem miała na sobie ciepłą piżamę w fioletowe kurczątka.

Idą

najchętniej opuściłaby natychmiast zielony pokój, lecz było to całkowicie

niemożliwe: musiałaby pokazać się Pyziakowi w tych barchanach. Wolała

umrzeć.

Więc zaszyła się pod kołdrą, wystawiając zza niej tylko czubek głowy.

- Moja siostra Idą - przedstawiła ją po wersalsku Gabriela.

- Znamy się, znamy - pomachał ręką Pyziak. - Spotkaliśmy się kiedyś na

schodach.

- Tak? - zdziwiła się Gabriela.

- Idą powiedziała mi wtedy, że jest u ciebie narze...

- Wody!!! - rozległ się nagle dramatyczny głos spod kołdry.

- Wody? - zgłupiała Gabriela.

- Słabo mi. Umieram. Mdleję -jęczała Idą, która rzeczywiście była bliska

omdlenia ze strachu, że Pyziak się wygada.

- Masz tu mój kompot - mruknęła Gabrysia, zaglądając pod kołdrę i widząc

swą

siostrę w mniej więcej normalnym stanie. - Wypij i nie umrzyj od razu,

jeśli

łaska. - Zwróciła się do Pyziaka z miną uprzejmej gospodyni. - Tak,

słucham?

- Że jest u ciebie narzeczony - dokończył Pyziak.

- Tak powiedziała Idą? - poinformowała się Gabrysia. - A, rozumiem. - W

rzeczy

samej, wszystko było jasne. Gabriela obiecała sobie, że wytłucze rudą za

wszystkie czasy, kiedy tylko Pyziak się ulotni.

- Nie wiedziałem, że masz narzeczonego - rzekł on. Gabriela też nie

wiedziała.

Milczała więc dyplomatycznie.

- Hm, tak - rzekł Pyziak po krótkiej chwili łamania palców i skubania

wąsika. -

Co słychać w klubie?

- Nie było cię długo.

- Zauważyłaś? - ucieszył się Pyziak. Gabrysia była na siebie wściekła.

- O, nie - odparła. - Tyle że pytały o ciebie różne dziewczęta -

żabluffowała.

- Gabrysiu, chciałbym z tobą porozmawiać.

- Ależ proszę cię bardzo.

- Nie tu. Sam na sam.

- Ach, tak?

- Tak.

Page 78: Musierowicz Kwiat kalafiora

- Nie widzę możliwości. W domu pełno ludzi, a zresztą ja zaraz muszę

wyjść na

wywiadówkę.

- To ja pójdę z tobą.

- Na wywiadówkę?

- Chociażby. Gabriela nabrała powietrza w płuca, by odpowiedzieć jak

należy,

ostro i kategorycznie, lecz w tej samej chwili do pokoju wpadła Nutria,

trzymając się oburącz ramion Pulpe-cji. Obie były w owych starych

dresach,

brudne i wymazane dżemem, i wydawały przenikliwe okrzyki i posapywania,

brzmiące

mniej więcej jak: - Czu-czu-czu-pff-pfT-pff-pff! - Uuu! - i tak od nowa.

Najwyraźniej przedstawiały sobą obraz pociągu parowego, przy czym

Pulpecja była

zdecydowanie lokomotywą. Przetoczywszy się wokół pokoju, ekspres parowy z

denerwującym gwizdem wypadł na korytarz, by po chwili przejechać przez

kuchnię i

wtoczyć się do łazienki.

Pyziak patrzał za nimi w lekkim osłupieniu, wreszcie drgnął i zwrócił się

do

Gabrysi.

- Już tyle razy - rzekł - chciałem ci powiedzieć...

- Ja wiem, co mi chciałeś powiedzieć - zauważyła Gabriela, która była

poirytowana. - Nutria, uważaj, bo się spocisz!

- Proszę? - stropił się Pyziak, biorąc tę uwagę do siebie.

- Mówię, że wiem, co mi chciałeś powiedzieć. Nutria, mówię ci, nie

biegaj!

- Co za nutria? - oszołomiło Pyziaka,

- Moja siostra jest Nutrią. To jest, Nutria jest moją siostrą. Chciałeś

mi więc

powiedzieć...

- Tak... od dawna...

- Że jestem jak kwiat jabłoni, zapewne.

- O!

- Co za zdumienie, no!

- Kpisz sobie ze mnie?

- Kpię. A co, nie wolno? Ty sobie kpisz ze wszystkich dziewczyn...

- O, przepraszam, wcale nie ze wszystkich.

- Naprawdę nie obchodzi mnie ich ilość. W ogóle cała ta sprawa mnie nie

interesuje. Wybacz, stary, ale muszę iść na wywiadówkę.

- Cha-cha-cha-czu-czu-czu - wjechał radosny ekspres parowy. - Czu-czu-

czu-pfEY!

Stacja! Wysiadać!

Dwie damy w dresach wysiadły z dystynkcją na peron i stanęły przed

Pyziakiem,

opierając się ufnie o jego kolana.

- Dzień dobry panu - powiedziały chórem.

- Hm. Dzień dobry.

- Bilet do Krakowa poproszę.

- A ja do Biescadów. Z miejscówką.

- Hm - rzekł Pyziak sztywno. - Obawiam się, że nie ma biletów.

- No, dobrze, to pojedziemy na gapę.

- Trudno - zgodził się Pyziak.

- Ale ty z nami, dobrze? Będziesz konduktorem.

- Nutria! - huknęła zdenerwowana Gabrysia. - Wynocha mi stąd, słowo daję,

bo...

Page 79: Musierowicz Kwiat kalafiora

- Ale on jest taki milutki, Gabuniu... -powiedziała pieszczotliwie

Pulpecja i

wtuliła się Pyziakowi między łokieć a żebra.

- Owszem, jest milutki, ale nie będzie się z wami bawił - wykłócała się

Gabriela, wstając energicznie i szykując się do klapsów.

- A to dlaczego? - spytał Pyziak, nagle ucieszony. -Jestem milutki i będę

się

bawił. Ile mamy czasu do tej wywiadówki? Przygotuj się, Gaba, a ja przez

ten

czas pojadę do Krakowa. Jako konduktor.

I zanim osłupiała Gabriela zdołała wykrztusić z siebie jakiś protest,

ekspres

parowy wydał gruby ryk i odjechał w stronę kuchni z konduktorem na

lokomotywie i

zachwyconymi świnkami w dwóch następnych wagonach.

Dwadzieścia minut potem Gabriela i Pyziak znajdowali się na ulicy

Stalingradzkiej, koło Opery. Było już ciemno, mróz ściskał dosyć mocno,

wiodąca

w dół kasztanowa aleja była bezludna i mroczna. Tylko samochody na

parkingu przy

tylnym wejściu do Opery łyskały w ciemności światłami postojowymi.

- Zimno - powiedziała Gabrysia.

- Uhm.

Szli dalej w milczeniu, długimi krokami, znajdując cichą przyjemność w

tym

zgodnym, miarowym marszu. Bez słowa stanęli na przejściu naprzeciwko

parku

Moniuszki i czekali na zielone światło. Kiedy się zapaliło, oboje w tej

samej

chwili zeszli z krawężnika i Gabrysia nie zdziwiła się nawet i wcale nie

zaprotestowała, kiedy Pyziak wziął ją za rękę. Przeszli przez jezdnię, a

on

wciąż trzymał jej dłoń. Milcząc dotarli do szkoły Natalii i stanęli przed

oświetlonym wejściem.

Dlaczego wciąż milczeli?

Dlaczego trzymali się wciąż za ręce?

Gabrysia zdecydowała, że woli się nad tym nie zastanawiać.

- No, to ja idę - mruknęła.

- To idź - zgodził się on. - Jak to długo potrwa?

- Z pół godziny.

- Aha.

Dokładnie tyle słów padło przed budynkiem szkoły rejonowej, zanim

Gabrysia

obdarzyła Pyziaka poważnym spojrzeniem i odwróciwszy się, spokojnie

weszła na

schody. Czas już był wielki, zaczynało się zebranie w I b.

4

Wychowawczyni Nutrii była pełną wdzięku panią w średnim wieku.

Przypominała

Gabrysi jakąś francuską aktorkę. Wyprostowana, uczesana w jasny kok,

ubrana

dyskretnie w beżową sukienkę z białym kołnierzykiem, siedziała na

krzesełku za

katedrą i ufnym wzrokiem patrzała na rodziców, stłoczonych za niskimi

stolikami.

- Drodzy państwo - powiedziała. - Teraz, kiedy już omówiliśmy sprawy

wychowawcze, kiedy wiedzą już państwo, jakie będą oceny na półrocze,

chciałabym

Page 80: Musierowicz Kwiat kalafiora

udzielić głosu naszej przewodniczącej.

Gabrysia poszła za jej spojrzeniem i rozpoznała siedzącą w ławce ooodal

panią

Kowalikową, matkę Tomcia. To ona była przewodniczącą

trójki klasowej.

- No właśnie - odezwała się gruba blondynka ze złotym zębem,

siedząca obok Gabrysi. - Mamy do omówienia różne ważne kwestie, a

tymczasem nie

ma pani Borejko.

- Ja testem... w zastępstwie... - Zerwała się Gabrysia, która po raz

nierwszy

uczestniczyła w wywiadówce i czuła się raczej jak podsądna. -Mama leży w

szpitalu... a ja chętnie pomogę, jakby trzeba...

Uśmiech pani Kowalikowej dodał jej odwagi. Usiadła zupełnie

śmiało.

- przyjmujemy tę pomoc-powiedziała gruba z zębem. -Naprawdę,

chciałabym zauważyć, że należy wykazywać więcej zaangażowania. Na.

zebranie

ogólne Komitetu przyszłam z naszej trójki tylko ja jedna, choć testem

zasadniczo

skarbniczką. Nie do mnie należy pisanie sprawozdań, Muszę państwu

powiedzieć, że

wstyd mi było na tym zebraniu, wstyd naprawdę. Wszystkie klasy były

reprezentowane, zgłoszono tyle czynów społecznych - tylko myśmy zawiodły.

W klasie zapanowało głuche milczenie. Rodzice, czując, co się święci,

wpatrywali

się w sufit lub we własne paznokcie.

- Ojej - nic nie wiedziałam o zebraniu - odezwała się wesoło pani

Kowalikową.

- Na pewno Tomcio zapomniał oddać zawiadomienie - pospieszyła z pomocą

wychowawczyni.

- To mi wygląda na niego - skonstatowała pani Kowalik z beztroskim

uśmiechem.

- No, tak - wyskoczyła znów gruba z zębem. - Pani sobie lekceważy, a ja

się

musiałam najeść wstydu. Ileż tam było inicjatyw! Ile samorzutnych...e,

tego.

Spontanicznych...

Wychowawczyni dyskretnie westchnęła.

- Na przykład - kontynuowała blondyna. -Na zarzuty, że w szkole jest

brudno,

dyrektor odpowiedział, że na trzy sprzątaczki dwie są na urlopie

macierzyńskim.

I natychmiast powstała inicjatywa, żeby rodzice w czynie społecznym umyli

okna w

klasie IV a. W klasie trzeciej rodzice będą szorowali blaty stolików.

Rodzice z

siódmej będą zsypywać koks z podwórka do kotłowni c.o., bo palacz

powiedział, że

on nie jest od tego. Podjęto zobowiązanie, że ojciec jednego z uczniów

ostatniej

klasy

załatwi trochę szkła do okien na parterze, bo uczniowie wybijają je

piłką, a

szyb przecież nigdzie nie można dostać. I tak dalej, proszę państwa, a

cóż my?

Pani Kowalikowa na początku roku zgłosiła tylko jeden wniosek - żeby

urządzić

Page 81: Musierowicz Kwiat kalafiora

balik karnawałowy dla dzieci. Ale czy to ma być zadanie dla Komitetu

Rodzicielskiego?

Rodzice spuścili wzrok i wpatrywali się w brudne blaty stolików. Ich

sylwetki

wprost krzyczały o to, by zostawiono wszystkich w spokoju.

- O, nie - powiedziała pani Kowalikowa, okraszając protest uśmiechem. -

Wybaczcie, państwo, ale ja nie będę myła okien w tej klasie. Nie myję

okien

nawet u siebie w domu, bo nigdy nie mam na to czasu. Umawiam po prostu

studentów

ze spółdzielni "Akademik". Poza tym, wydaje mi się, że nawet najgorliwsze

członkinie trójki klasowej nie powinny zrzucać koksu do kotłowni c.o.,

ponieważ

ta czynność nie przystoi damie.

Blondynka z zębem zrobiła oburzoną minę i otworzyła usta, ale po klasie

przeleciały już śmieszka, zwiastujące poparcie dla pani Kowalikowej.

- Słusznie! - rozległ się głos drobnej kobietki w metalowych okularach. -

Nie

odmawiajmy pomocy, jeśli nas o nią poproszą. Ale, o ile dobrze rozumiem,

nikt

nas nie prosi o to mycie okien i zrzucanie koksu. Jest to po prostu

nadgorliwość

niektórych z rodziców. Być może są to właśnie ci, którzy obawiają się o

oceny

swoich dzieci.

Na tę herezję blondynka z zębem wyraziła oburzenie, natomiast reszta

rodziców

dała upust swej wesołości.

- Czy nie lepiej sporządzić listę potrzeb? - mówiła dalej dziarsko osóbka

w

okularach. - Lista potrzeb, a nie bezsensowne inicjatywy. Pomagajmy tam,

gdzie

to potrzebne, ale protestuję stanowczo przeciwko napędzaniu się nawzajem

do

mycia okien. Myjąc te okna udowodnilibyśmy sami sobie, że szkoła nie

potrzebuje

sprzątaczek. Zsypując koks zaaprobowalibyśmy jednocześnie postawę tego

palacza.

Niech każdy wykonuje po prostu swoje obowiązki, a to co ponadto - niech

wynika

tylko z dobrej woli. Nie z przymusu.

- Brawo! Brawo! - zaaprobowali rodzice.

- Ale poza tym - zauważyła pani Kowalikowa, przeciągając palcem po stole

-

inicjatywy zmierzające do utrwalenia nawyku higieny uważam za chwalebne.

Jutro

dam Tomciowi woreczek plastykowy z gąbką i mydłem, żeby umył sobie

stolik.

Zdecydowanie jestem przeciwna idei, żeby rodzice myli stoliki za dzieci.

- Właśnie, właśnie!

Zebranie potoczyło się dalej swoim torem, natomiast myśli Gabrieli

zjechały na

bocznicę. Zastanawiała się, co też Pyziak chciał jej powiedzieć w tej

rozmowie

sam na sam. Cokolwiek by było, na pewno nie orzedstawiało sobą sprawy nie

cierpiącej zwłoki, bo przecież przez całą drogę nie powiedział właściwie

ani

słowa do rzeczy.

Page 82: Musierowicz Kwiat kalafiora

Nie powiedział też ani słowa w drodze powrotnej. Kiedy Gabrysia wyszła ze

szkoły

po wywiadówce, Janusz Pyziak czekał już przed głównym wejściem, na ulicy,

skąd

chyba przez te czterdzieści minut nie ruszył się ani na krok. Potwierdzał

to

jego siny z zimna nos i czerwone, zgrabiałe ręce. Jedną z nich ujął dłoń

Gabrieli i bez słowa ruszyli obok siebie, w kierunku powrotnym.

Gabrysia znów popadła w takie samo jak przedtem zamyślenie i zupełnie jej

nie

przeszkadzało, że Pyziak milczy, nie krępowało jej również, że nie ma mu

nic do

powiedzenia. Dziwna rzecz: po raz pierwszy zdarzyło się Gabrieli milczeć

tak

długo, i to milczeć wspólnie z kimś, i po raz pierwszy milczenie takie

wywołało

w niej tyle uczucia bliskości. Najwidoczniej Pyziak również czuł coś

podobnego.

Jego dłoń, ściskająca dłoń Gabrysi, rozgrzała się wreszcie. Na parkingu

przy

tylnym wejściu do Opery Pyziak przystanął, ujął Gabrielę za ramiona,

potrząsnął

nią, a następnie przyciągnął do siebie i w milczeniu, poważnie spojrzał

jej w

oczy. Niewiele w nich ujrzał, ponieważ było ciemno. Postali jednak

dłuższą

chwilę, popatrzeli sobie głęboko w oczy, po czym, jakby jakaś ważna

kwestia uległa wreszcie wyjaśnieniu, bez stówa ujęli się za ręce i

ruszyli przed

siebie równym, długim krokiem.

Na ulicy Roosevelta, przed domem Gabrysi, nie okazawszy ani odrobiny

wahania,

spokojnie weszli do bramy i jednocześnie wstąpili na schodki. Już po

chwili

znajdowali się w rozwrzeszczanym, rozrzutnie oświetlonym, ciepłym i

pachnącym

cebulą mieszkaniu Borejków.

- Salve - rzekł ojciec do Gabrieli, wychodząc z kuchni z nad-krojoną

cebulą w

dłoni. - Robię właśnie coś w rodzaju kolacji. Witam pana.

- Pyziak - rzekł Pyziak, ściskając podaną mu dłoń bez cebuli.

- Bardzo mi

mił

o. Zje

pan z nami?

- A, owszem, chętnie - rzekł Pyziak i zdziwił się własną odpowiedzią. Nie

wiedział jeszcze, że Borejkowski magnetyzm już zaczął na niego działać. W

tym

domu każdy bardzo szybko czuł się jak u siebie - szybciej nawet, niż się

zorientował.

- To siadajcie - rzekł ojciec z rozi-argnieniem obserwując trzymaną w

dłoni

cebulę. - Niech świnki umyją ręce, dopilnujcie tego.

- Umyte! - zawrzasnęły smarkule, wypadając z łazienki. - O! Konduktor

łaskawy!

Pyziak zaśmiał się mimo woli.

Page 83: Musierowicz Kwiat kalafiora

- Mała przejażdżka? - zaproponowała przychylnie starsza świnka.

- Następnym razem - szepnął Pyziak i wskazał na drzwi kuchni.

- A, nim możesz się nie przejmować - namawiała go Nutria, ale Pyziak

pokręcił

głową.

- Ach! Nie wchodzić! Nie wchodzić! - wrzasnęła rozpaczliwie Idą, która

właśnie

wstała z łóżka i wkładała szlafrok, ponieważ tata kazał jej się przebrać

do

kolacji i usiąść razem ze wszystkimi do stołu.

- Juuuż! - zawołała po chwili wdzięcznym głosikiem i wrzuciwszy pościel

do

tapczana, zaciągnęła wokół talii pasek szlafroka.

Gabrysia weszła więc z Pyziakiem do zielonego pokoju i wskazała mu

krzesło, a

sama zaczęła sprzątać ze stołu książki i czasopisma, które nie wiadomo

dlaczego

gromadziły się tam regularnie, mimo iż przynajmniej trzy razy w ciągu

dnia

uprzątano je stamtąd przed posiłkami. Idą, w ciemnych okularach na nosie,

w

chusteczce wokół twarzy, z tajemniczym uśmiechem na ustach, zasiadła obok

Pyziaka i z niezrozumiałym w jej sytuacji optymizmem usiłowała oczarować

gościa

swym wrodzonym wdziękiem. Nutria i Pulpecja upewniwszy się grzecznie, czy

aby na

oewno pan konduktor nie zarazi się świnką, wpakowały się Pyziakowi

na kolana.

Gabrysia zaś poszła do kuchni. W samą porę, ponieważ ojciec,

zaczytany w niewielkiej książczynie, nie zwracał najmniejszej uwagi na

leniące

mleko. To Gabrysia zamknęła gaz, nalała mleka do kubeczków, wstawiła je

do

zimnej wody, wygarnęła z patelni na półmisek smażone ziemniaki i zaniosła

je do

pokoju. Kiedy wróciła po talerze i mleko, oiciec jeszcze czytał, ale już

zaczęło

docierać do niego, że czajnik

gwiżdże.

- Tato, kolacja.

- Już idę, idę.

- Będziesz pił herbatę czy mleko?

- Mleko, carissima.

- No to siadaj do stołu.

- W tej chwili. Aha - ojciec wrócił na ziemię. - Czy to ten chłopiec

ma na imię Juliusz?

- Nie. Janusz.

- Dziwna zbieżność - rzekł tato. - Ale to nie jest wciąż ten sam?

- Nie - zapewniła go Gabrysia. -Tamten byłKlaudiusz. Zresztą, to

i tak dla ciebie bez znaczenia.

- To prawda - zgodził się ojciec. - Czy mam coś zanieść do pokoju?

- Cukierniczkę, jeśli łaska.

- To chodźmy.

W pokoju było wesoło. Nutria produkowała się w piosence pod tytułem

"Polski

elementarz", a Pulpa akompaniowała jej nieudolnie na bębenku,

podśpiewując od

czasu do czasu jakieś znajome fragmenty.

Page 84: Musierowicz Kwiat kalafiora

- Już w przedszkolu dzieci wiedzą, co to Wisła, co to Bałtyk, że na

Śląsku leży

węgiel, a znów góry to są Tatry. Taki polski elementarz raz usłyszysz - i

spamiętasz Nasze polskie ABC, każde dziecko o tym wie...

- Dzieci, do stołu - zawołała Gabrysia. - Każde dziecko & tym wie, że się

nie

śpiewa, kiedy się je.

Nierozważnie spowodowała ruszenie lawiny poetyckiej inwencji

- Kto mlaszcze, dostanie w paszczę - zaprodukowała się Pulpa ze swoim

starym

numerem.

- Kto w zębie dłubie, dostanie po dzióbie.

- Nutria!

- Kto mleka nie pije, ten z głodu zawyje.

- Dziewczyny, spokój.

- Dajcie mi dużo tego smażonego - powiedziała Pulpa łakomie. - Lubię -

demniaczki. Wszystko lubię.

- Gabrysiu, byłaś na wywiadówce? - ocknął się ojciec.

- Byłam - odparła Gabriela, rumieniąc się jak głupia.

- No i jak tam?

- Nutria ma piątkę z nauki i z zachowania dobrze.

- Tak? - zdziwiła się Nutria mile. - Spodziewałam się gorszej oceny.

- To właśnie jest ta gorsza - uświadomiła jej Gabriela. - Niektóre dzieci

mają

zachowanie wzorowe.

- Jakiś nowy system ocen? - zainteresował się ojciec z czystej

uprzejmości.

- Owszem - odparła Gabriela. - W ogóle jest ciekawie. Czy wiesz o tym, że

teraz

w podstawówkach nie repetuje się klasy?

- Quo modo? - zdumiał się ojciec.

- Legalnie. '

- Nie wolno zostawić złego ucznia na drugi rok? - upewniał się ojciec

Borejko,

nie wierząc własnym uszom.

- Tak jest.

- Nie do wiary. Nie do wiary. Ziszczony sen idioty - rzekł ojciec

enigmatycznie.

- Tato, czy byłeś dziś w szpitalu?

- Nie miałem czasu. Ta delegacja... - ojciec ruszył brwiami, wymamrotał

coś do

siebie i popadł w krótkie zamyślenie. Następnie podniósł głowę,

spostrzegł, że

obecni wciąż jeszcze patrzą na niego wyczekująco i wyjaśnił, zwracając

się do

Janusza. - Zdumiewająca historia. Oprowadzałem ich po Bibliotece

Kórnickiej i po

zamku. Wydawało mi się, że są szczerze znudzeni i czegoś jakby na mnie

gniewni.

Patrzyli na mnie wilkiem, a jeden powiedział nawet, że w ich kraju takich

zamków

jest dużo, i to o wiele większych. No i na pożegnanie, wyobraźcie sobie,

oni

yiritim obdarowują mnie znaczkami,

takimi na szpilkach, i mówią, że spotkanie było owocne i upłynęło w

przyjaznej

atmosferze. Już dawno nie byłem tak zaskoczony.

_ To mama nie dostała dziś galaretki z kurczaka? - zaniepokoiła się

Page 85: Musierowicz Kwiat kalafiora

Gabriela. . , . . .

- Nie. Miałem, uważa pan, do wyboru dwa wyjaśnienia. Albo, ze

nie byli znudzeni, albo że...

- Tatuś, która godzina? Która godzina?

- Siódma, a co?

Nutria i Pulpecja nie odpowiedziały, tylko z krzykiem dopadły telewizora

i

włączyły go, komunikując wszystkim, że zaraz będzie bajka.

- Wybaczy pan, panie Juliuszu - rzekł ojciec. - Ta bezmyślna mania

zatacza coraz

szersze kręgi. Właśnie, ciekaw jestem pana opinii na temat telewizji.

- Na imię mam Janusz, proszę pana - rzekł sztywno Pyziak, reagując na

pomyłkę

pana Borejki w sposób najzupełniej typowy. -Pan mnie z kimś myli. - W

jego

glosie zabrzmiała taka gorycz, że przerażona Idą, której kłamstewko wciąż

jeszcze nie zostało zdekonspirowane, pospieszyła na pomoc zagrożonemu

szczęściu

Gabrieli.

- Tata myli cię z moim kolegą Klaudiuszem. A ten narzeczony to... tego.

- Tak? - napiął uwagę Pyziak.

- Narzeczony? - zdziwił się ojciec. - Ja nic nie wiem o żadnym

narzeczonym!

- Nie musiałbyś wiedzieć. Podejrzewam, że nic cię to nie obchodzi -

powiedziała

sarkastycznie Gabriela.

- Gabriela, nie drażnij go - przenikliwym szeptem odezwała się Idą. Nie

było

wiadomo, czy miała na myśli ojca, czy przystojnego drągala o stalowych

oczach. Z

kierunku wszakże spojrzeń, jakie rzucała, można było wnioskować, że

spokój tego

ostatniego leży jej bardziej na sercu.

Przez chwilę wszyscy milczeli, pozwalając, by fale dźwiękowe rozniosły po

pokoju

pęknięty dyszkant psa Pankracego. Potem ojciec drgnął i polecił córkom,

by

ściszyły telewizor.

- Idą, nie oblizuj palców - powiedział nieuważnie. - Coś miałem

powiedzieć na

jakiś temat. Aha, że jeszcze za wcześnie na zaręczyny.

- Jestem tego samego zdania - przytaknął Janusz Pyziak. Przełknął mleko i

zagryzł je smażonym ziemniaczkiem.

- Mówisz serio? - spytała go słodko Gabriela.

- Tak jest.

- Wiedziałam od początku, ty należysz do tych nieodpowiedzialnych

donżuanów.

- Co takiego? - smażony ziemniaczek stanął Pyziakowi w przełyku. - Z

czego to

wnioskujesz, na przykład?

- Och - powiedziała Gabrysia niefrasobliwie. - Wróżę sobie z kwiatu

jabłoni.

Przepraszam teraz, bo muszę ugotować galaretkę.

- Ugotuj - zgodził się Pyziak. -Ja poczekam. A potem odprowadzę cię do

szpitala.

- I zrób mi teraz herbaty - zawołał ojciec za Gabrielą i z sympatią

popatrzał na

młodego człowieka siedzącego po jego prawicy. - Panie Juliuszu - rzekł

Page 86: Musierowicz Kwiat kalafiora

wyciągając z kieszeni swoją książczynę. - Czy spotkał się pan kiedyś z

tym

zdaniem Epikteta: "Czemu nie gniewamy się, gdy ktoś mówi, że nas głowa

boli, a

gniewamy się, gdy mówi, że błądzimy w rozumowaniu lub w wyborze?" Nie?...

Pascal

bardzo ładnie to rozwija, wie pan, jego odpowiedź brzmi: "Bo jesteśmy

pewni

swego zdrowia, a słuszności nie". I dalej: "Skąd pochodzi, że człowiek

chromy

nie drażni nas, a umysł chromy drażni? Stąd, iż chromy uznaje, że idziemy

prosto. Umysł zaś chromy powiada, że to my kulejemy".

Kiedy byli sami, milczeli i było im dobrze bez słów. Kiedy nie byli sami,

każde

z nich mówiło nie to, co zamierzało powiedzieć. Na przykład Gabriela

miała sobie

za złe swoje kretyńskie wystąpienie przy kolacji. Pyziak zaś, podczas gdy

ona

kręciła się po kuchni, jednym uchem słuchał wywodów pana Borejki, a

zasadniczo

pochłonięty był przeżywaniem wstydu z powodu swych metod konwersacyjnych.

Toteż

zarówno on, jak i Gabriela z ulgą wydostali się z mieszkania, zbiegli

szybko po

schodach i na ulicy odnaleźli swój sposób na porozumienie. Nie patrząc na

siebie

ruszyli z miejsca równym, długim krokiem i na skrzyżowaniu ulic wzięli

się za

ręce.

Po kwadransie, minąwszy hotel "Merkury", przechodząc pod Rondem

Kopernika,

wyłonili się na powierzchnię dokładnie przed kinem, gdzie właśnie grano

film

"Serpico", pokazujący, jak źle i strasz-

nie jest w USA. Następnie skręcili w pasaż przy Domu Studenckim Jowita" i

wyszli

w okolicę Targów.

Przy pomniku Kościuszki i na ulicy Karola Świerczewskiego zatrzymali się

i

spojrzeli na siebie.

- Gabriela.

- Słucham.

- Chciałbym zapytać...

- Wiesz co, stary, ty lepiej nic nie mów. Słowa są źródłem nieporozumień.

- To jest z "Małego Księcia"?!

- No to co?

- Gabrielo, co z tym matołkiem?

- Kogo masz na myśli?

- Juliusza. Tego osobnika. On musi być półgłówkiem. Przecież ty jesteś

dziecinna. Czytujesz "Małego Księcia".

- Wcale nie, do diabła.

- Wierz mi, Gabrysiu, za wcześnie na tak poważne decyzje. Żyde przed

tobą...

dlaczego się śmiejesz?

- Ja się śmieję?

- Tak, śmiejesz się wyraźnie... o tu... tu ci tak... usta drgają.

- Bo Idą zełgała. Podła ryża wiewiórka.

- Teraz bujasz.

Page 87: Musierowicz Kwiat kalafiora

- Ja?

- Bujasz czy nie?! Mów mi zaraz!

- Hę, hę. Zgadnij, Pyziaczku.

- Ani myślę!

- I czego to się obrażasz? Widzisz, mówiłam, lepiej milczeć. Słowa są

źródłem i

tak dalej. Chodźmy już, bo ten kurczak wciąż stygnie.

- To daj łapę. A słoik z kurą mogę schować do kieszeni.

Kochany Ignasku. Jak się udało z cudzoziemcami? - ale prawdę mówiąc, mój

drogi,

ja wcale nie o to chcę spytać. Gabrysia jest u mnie z drabem o nazwisku

Pyza czy

jakoś - i dlatego tak gryzmolę, bo oni czekają na ten list - i on na nią

patrzy

oczami foksteriera, a ona udaje, ze nim pomiata. Ignasiu, ale ta

galaretka z

kurczaka byla całkowicie słodka - a wierz mi, że z byle powodu nie słodzi

się

kurczaka. Moim zdaniem Gabusia wkrótce się w nim zakocha - i, Ignasiu, on

mi się

wcale nie podoba

- zawsze myślałam, że chłopiec Gabrieli będzie blondynkiem, i to dobrze

ułożonym

- a ten Pyza taki sportowiec z uwodzicielskim błyskiem - więc proszę cię,

żebyś

jutro do mnie wpadł, jeśli zdążysz po pracy - a jak nie, to pojutrze, ale

koniecznie. Niestety, automat szpitalny się zepsuł i nie mogę do Ciebie

dzwonić,

mój drogi -aż dyżurki nie mam odwagi. Jestem zmartwiona, Ignasiu,

chciałabym

pogadać z Gabrysia sam na sam, ale coś mi mówi, że oni teraz będą tu

przychodzić

we dwoje - i czuję się, jakbym straciła dziecko - aż mi się łzy w oczach

kręcą.

Całuję, kochany, całuję Świnki Trzy - Mila.

sobota, 14 stycznia rano

Kochana Żono! Jeśli ci powiem, że mam świnkę, to z pewnością nie

uwierzysz. A

jednak musi to być parotitis epidemica, na który to wniosek naprowadzają

mnie

trzy racje. Primo: jedna z moich przyusznych slinianek jest powiększona

do

rozmiarów brzoskwini. Secundo: mam gorączkę, co nie zdarzyło mi się od

lat.

Tertio: nigdy dotąd nie chorowałem na świnkę. Nawet w dzieciństwie.

Natomiast

przeciwko mojej hipotezie świadczyć może opinia źródeł fachowych: jak

podają,

parotitis epidemica jest chorobą dziecięcą. Wydaje mi się jednak, że

jestem

ciekawym wyjątkiem w tej regule.

Kochana Milu, jest już szósta wieczorem. Gabriela wróciła ze szkoły o

drugiej i

wezwała lekarza, który rozpoznał u mnie świnkę (mówiłem!) i zalecił,bym

leżalw

łóżku. Wy stawił mi również dyskretne a przekonywające zwolnienie na

tydzień,

dzięki czemu będę mógł sobie ze spokojem poczytać. Obejrzał przy okazji

Page 88: Musierowicz Kwiat kalafiora

dziewczynki. Idzie zalecił lek przeciw alergiczny, który Gabrysia zaraz

kupiła i

zastosowała, przekonamy się, z jakim skutkiem. Małe wciąż swinkowate,

lecz nie

gorączkują. Gabrysia i Fela zajmują się wszystkim, więc nie musisz

zamartwiać

się postępami epidemii. Czy Gabriela chorowała na świnkę w dzieciństwie?

Bądź

tak dobra i napisz mi, co na ten temat pamiętasz. Choroba omija tę

dziewczynę w

sposób zastanawiający. Lecz jeśli ją w końcu dosięgnie, nie wyobrażam

sobie, kto

się będzie zajmował domem. Moja Milko, niepotrzebnie emocjonujesz się

Juliuszem.

Miałem sposobność poznać go dość blisko, kiedy jadl u nas kolację we

czwartek.

Jego stosunek do Gabrieli (i vice versa) jest daleki od sentymentów.

Docinali

sobie nawet, o ile mogłem się

zorientować. To sympatyczny i zrównoważony młodzieniec i krzywdzisz go,

widząc w

nim jedynie tępego sportowca. Jego spojrzenie na świat nacechowane jest

głębią i

spokojem. Dysputa nasza na temat pewnego cytatu z Epikteta pozwala mi

przypuszczać, że jego zainteresowanie Gabrielą ma charakter ściśle

intelektualny

- gdyż (nie zapominaj) mimo iż jest ona dziewczyną, posiada przecież

zdyscyplinowany umysł o dużej sprawności. Nie wykluczam jednak

możliwości, że

Ty, ze swoją intuicją matczyną (dlaczego nikt nigdy nie pisał o intuicji

ojcowskiej?! Przecież nie jesteśmy jej pozbawieni), wyczułaś cos mniej

intelektualnego w ich znajomości. W takim jednakże razie nil melius quam

cum

ratione tacere

- i tego radziłbym się trzymać, moja droga. Zawsze przejawiałaś pewien

despotyzm. Milu, lecz to, na co ja chętnie się godzę jako człowiek

rozsądny, nie

musi wcale podobać się Twojej córce. O, ten hipotetyczny blondynek o

manierach

fryzjerczyka, którego Twoje marzenia narzuciły już Gabrieli! Co do mnie,

jestem

po stronie Juliusza. Zwracam Ci też uwagę, że nie nazywa się on Pyza,

lecz

Pyziak. Czytałem gdzieś, że mylenie się rodziców co do imion kolegów

dzieci jest

przez te ostatnie odbierane niekorzystnie. Juliusz Pyziak, kochanie,

Juliusz

Pyziak. Pamiętaj. Całuję Cię gorąco - Ignacy.

P.S. Ciekaw jestem, jak się czujesz. Mam nadzieję, że lepiej niż ja.

Kochana Mamo! Powiedz Gabusi, że ja chcę już iść do szkoły. Dzwoniłem do

Tomka

Kowalika, żeby mi powiedział co zadane. Wszystko odrobiłem. Kowalik mówi,

że mam

szybko wracać, bo moje koleżanki są niegrzeczne. Gaba mówi, że ja jeszcze

zararzam, aleja czuję, że nie mam już ani jednego zarazka. Kochana mamo,

wymyśliłem dla ciebie dofcip. Idzie facet ulicą, patrzy a tu wielki

portret wisi

Page 89: Musierowicz Kwiat kalafiora

do gury nogami. Co cisie stało, pyta facet. Patrzę sobie w niebo dla

odmiany -

mówi ten na obrazku. Ale śmieszne? Nutria.

Mamo! Tuja. Piniondz nie lubi pływać. Głupi pmiondz bo tonie. Pulpa.

Mamuś, ja tylko kilka słów, bo przyszedł Klaudiusz i gramy razem z

Januszem w

makao. Gabriela jest w kuchni i robi galaretkę z kur czaka

- tata jej odradzał, ale ona się uparła, bo tę poprzednią, co ci

zaniosła,

pochwaliłaś tak serdecznie. Widzisz, co to za tyranka. Jak wyzdrowieję,

to ja ci

będę gotować. Całuję - Idą.

14 stycznia 78

W mroczne, ponure, niżowe popołudnie u Borejków było tłoczno, hałaśliwie

i

wesoło. Ledwie wyszli trzej starzy przyjaciele ojca, nawiedziła go ciotka

Felicja wraz ze swym wybuchowym sposobem bycia. W pokoju małych świnek

był

Tomcio Kowalik z siostrą, a w zielonym - Gabrysia, Idą, cała grupa

dyskusyjna

ESD oraz Pyziak. Mieszkanie jarzyło się setkami watów, licznik monotonnie

cykał,

w kuchni bezustannie gotowała się woda na herbatę - ponieważ niczego

prócz

herbaty i słonych paluszków nie było w tym domu w sobotni wieczór.

Lodówka ziała

pustką i tę właśnie sprawę poruszyła ciotka Felicja przede wszystkim.

- Musicie sobie to jakoś zorganizować - tłumaczyła mozolnie. - Od

poniedziałku

wracam do pracy.

- Wielka, wielka szkoda, doprawdy - rzekł ojciec Borejko z prawdziwą

galanterią,

jednocześnie ślizgając się wzrokiem po apetycznie pożółkłych stronicach

książki

rozłożonej na kołdrze. Ojciec leżał w łóżku już trzy dni. Obłożony ze

wszystkich

stron ulubionymi książkami, pismami i skryptami, w sposób orgiastyczny

oddawał

się lekturze, ignorując dyskretnie otaczający go świat.

- Ignasiu, ty mnie zupełnie nie słyszysz - skonstatowała ciotka, biorąc

się pod

boki i wysuwając szczękę.

- Słyszę cię, Felu, słyszę, moja złota.

- Może słyszysz, ale nie rozumiesz. Papatrz na mnie! Ojciec podniósł

mętne oczy.

- Mówię, że od poniedziałku zostajecie sami - walczyła ciotka.

-Wracam do pracy. Teraz pójdę jeszcze na zakupy, ugotuję wam obiad na dwa

dni,

ale w poniedziałek to już ty musisz tym się zająć.

- Czym? - spytał ojciec, zmagając się z zadumą.

- Gotowaniem, Ignasiu, gotowaniem.

- Nie sądzę, żebym umiał gotować - zdziwił się ojciec Borejko.

- To się naucz. I żebyś mi wszystkiego nie zwalał na Gabunię. Ta

dziewczyna, nie

zapominaj, musi chodzić do szkoły i odrabiać lekcje.

- Słusznie, Felu. Słusznie - rzekł tato i ukradkiem przewrócił pożółkłą

stronicę.

- Ignacy. Tu jest książka.

Page 90: Musierowicz Kwiat kalafiora

- Książka? - ocknął się ojciec.

- Kucharska. Pozakładałam co łatwiejsze przepisy. Nie mów mi, że

człowiek, który

zna kilka języków obcych, nie potrafi zrozumieć, o co chodzi w przepisie

na

naleśniki.

- Dobrze, moja droga - dał się złapać na ambicję ojciec Borejko.

-Pokaż no tę książkę. Hm. A teraz już idź. - Odłożył książkę kucharską na

bok

robiąc minę, jakby zamierzał powrócić do niej za moment, po czym

skierował wzrok

na swoje pożółkłe tomisko i zapadł w otchłań czytelniczą.

- Mój Boże - westchnęła ciotka Felicja, patrząc na ten rozpaczliwy obraz.

- Ta

Mila to bidulka. Słowo daję, to prawdziwa bidulka.

Z tymi słowy ciotka Felicja opuściła pokój i poszła po zakupy,

rejestrując po

drodze do wyjścia, że w pokoju małych jest wesoło i głośno, a w pokoju

dużych -

głośno i poważnie. Wychodząc westchnęła i pomyślała z podziwem, że Milka

to nie

tylko bidula, ale także autentyczna cicha bohaterka.

2

Tymczasem grupa ESD zajmowała się bardzo gorąco sprawami etyki: Właśnie

omawiano

rozprawkę Arystotelesa "O cnotach i wadach" - była to najnowsza lektura

Gabrieli. Lektura ta zafascynowała Gabrysię do tego stopnia, że

koniecznie

musiała podzielić się myślami z grupą ESD.

- Zacznę od tego - powiedziała wymachując słonym paluszkiem

-że Platon rozróżniał trzy części duszy: część rozumną, część popędliwą i

część

pożądliwą.

- Ty, ale to fajne - wtrącił się z zapałem Robrojek. - Ja to albo już

kiedyś

czytałem, albo jestem umysł klasy platońskiej. Ja też wprowadziłem taki

podział

na trzy i patrzcie, co mi wyszło. Po pierwsze...

- Robert, zamilcz, ty gaduło - szturchnęła go Aniela. Była uczesana w

koronę z

warkoczy, poza tym jednak nie przesadzała z elegancją. Odziana w bury

sweter

siedziała na podłodze i czyściła sobie okulary skrawkiem spódnicy. -

Umówmy się,

że jak kto zabiera głos, to mu się nie przeszkadza. Bo inaczej to nie

będzie

dyskusja, tylko głupie giędzenie.

- Bardzo słusznie - zgodzili się wszyscy.

- Więc dalej - ciągnęła Gabrysia. Stała ona pośrodku zatłoczonego pokoju,

za

biurkiem. Była czerwona, zgrzana i pełna entuzjazmu. Mówiąc, co chwila

przeciągała palcami za golfem grubego swetra albo odgarniała wpadające w

oczy

kosmyki. Jej gestykulacja była zamaszysta i szeroka, a oczy kierowały się

podświadomie w stronę Pyziaka. Ten zaś siedział pod piecem, nonszalancko

jadł

słone paluszki i co ugryzł którego z chrzęstem, to ciskał w Gabrysię

stalowe

Page 91: Musierowicz Kwiat kalafiora

spojrzenie. - Arystoteles - powiedziała Gabriela, czując, że jest jej

coraz

bardziej gorąco

-twierdzi, że jeśli idzie o część rozumną duszy -jej cnotą jest rozsądek,

a wadą

- nierozwaga. Cnotami części popędliwej są łagodność i męstwo. Wadami -

zapalczywość i tchórzostwo.

- Święte słowa - zemocjonowal to Robrojek, wstając gwałtownie z krzesła i

dorywając się do głosu. - Słuchajcie sekundę, ja wam zaraz coś powiem. Ja

znałem

jednego faceta...

- Robert, tylko bez ludożerców, bo cię porzucę - warknęła Aniela, siłą

sadzając

Robrojka obok siebie. -Ja już widzę, jakie wady ma twoja część popędliwą.

Ogólny wybuch śmiechu.

- Nie, no poważnie - wtrąciła się Joanna. - Dajcie Gabrysi dokończyć.

- Właśnie, przeszkadzają i przeszkadzają - narzekał Paweł Nowa-cki, który

siedział na tapczanie między Danusią a Joanną.

- Cicho bądźcie. Więc tak. Cnotami części popędliwej są umiarkowanie i

opanowanie. A wadami, hm, rozwiązłość i nieopanowanie.

- Patrzcie na Pyziaka, jak się zaczerwienił.

- Robcio, słowo daję, ty masz dziś naprawdę zły dzień.

- Ja, Anielciu? Ja? Ja mam zły dzień? Popatrz na Pyziaka, to zobaczysz,

kto ma

zły dzień.

- Cnotami zaś całej duszy są sprawiedliwość, szczodrość i duma. Natomiast

wadami

całej duszy - niesprawiedliwość, chciwość i małoduszność.

- Uważam, że to są pojęcia względne - zauważył Pyziak. - Co to znaczy na

przykład: niesprawiedliwość. Dajcie mi najpierw dokładną definicję,

przyjaciele,

to wam powiem, czy ewentualnie Arystoteles miał rację.

Dla Gabrysi ostatnio Arystoteles był prawdziwą wyrocznią.

- Niesprawiedliwość? Proszę cię bardzo, cytuję - powiedziała gorąco. - Tu

masz

napisane czarne na białym: "Niesprawiedliwości właściwe jest to, że

gwałci

zwyczaje i obyczaje ojczyste, że nie słucha praw, że mataczy i przysięga

krzywo,

że gwałci umowy i poręki. Niesprawiedliwości towarzyszy donosicielstwo,

chełpliwość, obłudna życzliwość dla ludzi, nikczemność i podstęp".

- Ja nie wiem, co to jest, ale mnie to znowu się z czymś kojarzy

- wyrwał się Robrojek.

- Oj, Robcio, ty masz dzień na skojarzenia.

- Ja, Anielciu? Ja? Popatrz na Pyziaka, to zobaczysz, kto ma...

- Robert, czemu byś się nie miał ode mnie odczepić? ~ Ja, kolego? Ja? Czy

ja się

czepiam?

- Cicho wreszcie, co was dziś ugryzło!

- No właśnie, miejcie trochę powagi! - zawołała Danka Filipiak.

- Pawełku, przytul mnie, bo mi zimno.

- Spokój. "Dumie właściwe jest znosić w sposób szlachetny powodzenie i

niepowodzenie, wyniesienie i poniżenie, odnosić się obojętnie do wygód,

pochlebstw, znaczenia i zwycięstw w igrzyskach, mieć pewną

głębię i wspaniałość duszy. Dla dumnego obcą jest rzeczą oddawać się w

życiu

wielu sprawom lub przywiązywać się do życia. Szczery i szlachetny w

usposobieniu, zdolny znieść krzywdy, wolny od uczuć mściwości. Dumie zaś

Page 92: Musierowicz Kwiat kalafiora

towarzyszy szczerość i prawdomówność". Ja nie wiem, Pyziak, co ty byś

jeszcze

chciał.

- Uściśleń-rzekł Pyziak krnąbrnie.-Co to na przykład znaczy: w sposób

szlachetny"? Co to w ogóle znaczy: "prawdomówność"?

- Czyżbyś nie wiedział? - spytała kąśliwie Gabriela. Dotknięty do żywego

Pyziak

wyprostował się dumnie.

- Przypuśćmy, że nie wiem.

- Ludzie, nie drażnijcie mnie! Pyziak, nie udawaj, żeś się wczoraj

urodził! -

zdenerwował się Robrojek. -Jeżeli nie uznamy pewnych pojęć za podstawowe,

to w

ogóle nie ma co zaczynać dyskusji.

- Więc mamy założyć, że każdy z nas ma wrodzony system wartości

- rzekł Pyziak. - Że instynktownie potrafimy odróżnić dobro od zła, nie

posługując się żadnymi zasadami ani dekalogami... otóż ja właśnie uważam,

że tak

nie jest.

- Jak to nie jest? Jak to nie jest? Niby nie wiesz, że źle jest krzywdzić

drugiego człowieka, na przykład?

- No, tak, wiem, ale przecież w dzieciństwie uczono mnie pewnych prawd.

- Pyziak, ciebie uczyli w dzieciństwie jedynie, żebyś nie dłubał w nosie,

słowo

ci daję...

- Robert, zejdź ze mnie, proszę cię łagodnie. Czepiasz się, jak nie

powiem co.

- Ja się czepiam? Ja? No... zresztą, może się i czepiam. Ale jak możesz

negować

istnienie okrucha boskości w każdej istocie ludzkiej...

- Pyziak nie ma ani okrucha boskości - wtrąciła Aniela. - Sam o sobie

mówi, że

nie ma, o innych się nie wypowiada, więc nie czepiaj się go, Robrojeczku.

- Kto się czepia, kto się czepia, do wszystkich diabłów?! Ludzie, co tu

się robi

zamiast dyskusji, to ja już nie wiem.

- Cicho, proszę o głos! - wrzasnęła Gabrysia, waląc pięścią w stół.

- Ja jeszcze nie skończyłam. Dowodem na istnienie okrucha dobra w każdym

z nas

jest mój eksperyment z ESD.

- O, przepraszam - zabrał głos Pawełek Nowacki, wyplątując się z objęć

Danki. -

Gabrysiu, ty jesteś dziewczyna atrakcyjna... Jak się

dniechasz do kogoś na ulicy, to to nie jest sygnał dobra, tylko pewna

Umiana

flirtu. - Dostał szturchańca od Danki i umilkł posłusznie. _ No wiesz! -

Gabriela była bliska furii.

- Coś w tym jest - poparła Pawełka Danusia. - Mistyka z tym syenałem

dobra. Czy

nie słyszałaś o uśmiechach fałszywych? Czy każdy, kto się uśmiecha, jest

dobry?

A jak kto na przykład jest

dobry, ale ponury?

- Proszę o głos - odezwała się Aniela, która samorzutnie objąwszy

stanowisko

prezeski grupy dyskusyjnej nie zamierzała bynajmniej rezygnować z

wiążących się

z nim przywilejów. - Wnoszę, żeby każdy członek grupy ESD przeprowadził

Page 93: Musierowicz Kwiat kalafiora

obowiązkowy eksperyment z sygnałem dobra.

- Zgoda - rzekł Robert. - Z tym, że wymuście na Pyziaku przysięgę, ze

wyśle

prawdziwy sygnał dobra, a nie trupi grymas.

- Robert, ja ci jednak nastukam, to nie ulega wątpliwości.

- Bij mniejszego, bij. Jestem mniejszy, ale za to dżentelmen

-wygłupiał się Robrojek, kryjąc rozdrażnienie. Był zazdrosny o Anielę i

wyobrażał sobie, że Pyziak nie myśli o niczym innym, jak tylko o

zawróceniu jej

głowy. - Powtarzam, żebyś uczciwie uśmiechnął się do przypadkowego

przechodnia.

Płci męskiej, oczywiście.

Wśród obecnych dziewcząt podniósł się feministyczny szumek.

- Niby dlaczego tylko do męskiej? - spytały oburzone dyskryminacją.

- Bo dziewucha to się do niego uśmiechnie ze złej części swojej istoty

- oświadczył Robrojek zgryźliwie. - Innymi słowy, bynajmniej nie do

okrucha

dobra w jej jaźni Pyziak zaapeluje.

- A do czego, a do czego?

- Mniejsza z tym. Radzę, żeby Pyziak śmiał się do facetów, to wszystko.

- Spokój! Wnoszę o tymczasowe rozwiązanie posiedzenia! - zawołała władczo

prezeska. - Rozchodzimy się i eksperymentujemy. Jutro każdy przynosi do

mnie

raport, a wiceprezeska spisze podsumowanie. Zebranie ustalam na godzinę

czwartą.

Tylko gdzie?

- Jak to gdzie, u mnie - powiedziała Gabrysia.

- U wiceprezes. O czwartej. Może jutro dojdziemy do jakichś

konstruktywnych

wniosków.

a5 stycznia 78 niedziela

PROTOKÓŁ Z POSIEDZENIA DYSKUSYJNEJ GRUPY "EKSPERYMENTALNY SYGNAŁ DOBRA" -

W DNIU

15.1.78 R. - w lokalu przy ul. Roosevelta 5

protokólantka: D. Filipiak

Zebranie rozpoczęło się od składkowego posiłku (kawa i babka włoska).

Następnie

zagaiła nasza nieoceniona prezeska Kowalik (nie oceniona zwłaszcza przez

niektórych, przez innych zaś przeceniona), nawołując do przedstawienia

wyników

uzgodnionego w dniu wczorajszym eksperymentu. Włączył się kolega Rójek,

ze

zwykłą niesubordynacją proponując, by najpierw potańczyć, co spotkało się

z

ogólnym sprzeciwem. Po chwili namysłu samozwahcza prezeska Kowalik

powiedziała z

pewną

niekonsekwencją, że może najpierw należałoby wyłonić jakiś zarząd.

Dodała, że

wybory powinny odbyć się demokratycznie i że w związku z tym ona

proponuje swoją

kandydaturę na prezeskę, ponieważ i tak była nią nieformalnie, no i chyba

dobrze

sobie radziła. Pisząca te słowa Danuta Filipiak wtrąciła, że to jeszcze

nie

dowodzi, iż A. Kowalik powinna bezustannie pretendować do tak

odpowiedzialnego

Page 94: Musierowicz Kwiat kalafiora

stanowiska, lecz wypowiedz ta została zlekceważona i odparta przez osoby

z kręgu

znajdującego się w sferze wpływów A. Kowalik. Przedstawiła więc ona w

dalszym

ciągu kandydatury tych osób, które (jej zdaniem) powinny wejść do

zarządu,

tendencyjnie pomijając kolegów pici męskiej. Na to stronnicze

oświadczenie męska

część grupy ESD wystosowała ostry protest, po czym z sali padła

kandydatura koi.

Nowackiego. Następnie zapowiedziano tajne wybory. Koi. Rójek

zaproponowali żeby

komisja skrutacyjna wy szukała jakiś najbardziej odległy kąt mieszkania i

ustawiła tam kabinę z firanką. Pomyśl ten przyjęto z ogólnym

rozbawieniem, ale z

braku kabiny nie zrealizowano go w końcu. Rozpoczęto wybory. Po zebraniu

kartek

komisja skrutacyjna obliczyła glosy, a następnie wszyscy sprawdzili, czy

komisja

skrutacyjna nie zrobiła jakiegoś szwindla. Wyszło na to. że nie i że

prezeską

zostanie jednak A. Kowalik. Tym razem uczciwie.

Po krótkiej przerwie na herbatę przystąpiono do dalszych obrad.

Odczytano,

mianowicie, sprawozdania z ustalonego wczoraj eksperymentu oraz

podsumowanie -

pióra wiceprezeski Borejko G. (wszystko w załączeniu). Potem odbyła się

krótka i

ożywiona dyskusja, a następnie wyznaczono temat referatu na następne

zebranie (w

sobotę 21 bm. o godzinie 17-tej), przy czym ustalono, że odbędzie się ono

znów u

koi. Borejko, ze względu na dobre warunki lokalowe. Temat referatu brzmi:

"Niesprawiedliwość - aspekt współczesny", referować będzie koi. Pyziak.

Zebrano

też składki na wyżywienie (złożono u skarbnika) i zgodzono się, że

następnym

razem nie należy kupować w "Merkurym" babki włoskiej, która ma krem z

margaryny,

lecz poprzestać na bezkonfliktowym placku drożdżowym. Tym stwierdzeniem

zakończono część oficjalną zebrania i wkroczono w część rozrywkową, tj.

tańce

przy muzyce z "Tu jedynki".

Podpisano - Danuta Filipiak, protokolant. Załączniki: l) Lista zarządu i

członków.

2) Sprawozdanie z eksperymentu ESD w porządku alfabetycznym.

Dyskusyjna Grupa ESD - Poznań

Lista zarządu:

PREZESKA: Aniela Kowalik V-CE PREZESKA: Gabriela Borejko SKARBNIK: Paweł

Nowacki

SEKRETARKA: Danuta Filipiak

Lista członków:

Idą Borejko Joanna Borejko Janusz Pyziak Robert Rójek

Sprawozdania z eksperymentu w dniu 14 stycznia 1978

GABRIELA BOREJKO:

W dniu 14.L78 przeprowadziłam kolejny eksperyment ESD. Wyszłam na ulicę i

natychmiast wysłałam sygnał dobra do pierwszej spotkanej osoby, którą

przypadkowo okazała się ekspedientka ze sklepu komercyjnego przy ul.

Page 95: Musierowicz Kwiat kalafiora

Dąbrowskiego. Eksperyment się nie powiódł, bo sprzedawczyni spojrzała na

mnie

ponuro i podejrzliwie. Nie przypuszczam mimo to, by nie miała w sobie

okrucha

dobra. Zapewne raczej myślała, że podlizuję się z powodu napięć

rynkowych. Toteż

nie zrażona tym niepowodzeniem udałam się przed siebie, rozsyłając

sygnały

dobra. Na czternaście spotkanych osób pozytywnie zareagowało jedenaście,

dwie

odpowiedziały sygnałem zdumienia, a jedna (chłopiec 10 lat) pokazała mi

język. W

sumie eksperyment uważam za udany - na piętnaście testów tylko dwa wyniki

negatywne.

IDĄ BOREJKO:

Ja wyszłam na ulicę z Gabrysia, więc miałam trudniej. Ale ten brunet nie

patrzał

wcale na Gabrysia, tylko na mnie, więc mogę go zaliczyć do moich własnych

sukcesów, to jest, wyników. Razem było takich czterech. Pozytywnych

wyników.

Idą.

JOANNA BOREJKO:

Na dwie osoby ani jedna nie odpowiedziała mi uśmiechem. Głupio mi było

dalej

eksperymentować, tym bardziej że byłam nieodpowiednio ubrana.

DANUTA FILIPIAK:

Opuszczając nasz przemiły lokal wyborczy spotkałam starszą panią

podsłuchującą

pod drzwiami. Wysłałam jej ESD, na co ona z oburzeniem splunęła i znikła

w swoim

mieszkaniu. Wychodząc z kamienicy wpadłam na pana Nowackiego, ale jego

odzew się

nie liczy, gdyż jest on ojcem Pawelka. Znalazłszy się na ulicy zderzyłam

się z

wysokim starszym panem około czterdziestki, który jako pierwszy wysłał mi

ESD i

zapytał, czy aby nie nadepnął mi na nóżkę. Na dalszych pięć osób

pozytywnie

zareagowały trzy, a dwie popatrzyły na mnie dziwnym spojrzeniem. Niech

prezeska

zakwalifikuje to odpowiednio.

ANIELA KOWALIK:

Całkowity sukces!!! Dziewięć na dziewięć, czyli sto procent! W tym jedna

propozycja spaceru.

PAWEŁ NOWACKI:

Testowanych - dziesięć. Odzew pozytywny - wszystkie.

No, no! - przypisek protokólantki.

JANUSZ PYZIAK:

Przede wszystkim wnoszę, żeby członkinie ESD nie ograniczały się do

rozsyłania

promiennych uśmiechów w obce strony, a pomyślały trochę o towarzyszach z

grupy.

Więcej ciepła! Teraz do rzeczy. W mysi obietnicy uśmiech mój napoiłem

słodyczą

{strzelałem nim wyłącznie w stronę panów, narażając się na niewymyślne

docinki.

Za trzecim razem duch we mnie osłabi, bo o mało nie dostałem w gębę.

Wobec tego

Page 96: Musierowicz Kwiat kalafiora

przeszedłem na eksperymentalne sygnały obojętności (patrz: znieczulica).

Mój

występ uznajcie więc za całkowite fiasko.

ROBERT RÓJEK:

W eksperyment włożyłem wiele serca i wysiłku! Przetestowałem niemal

każdego

przechodnia! Przetestowałem nawet kontrolera w tramwaju nr 8 (bardzo

znamienny

przypadek! Jechałem na gapę, a on, mimo ze nie miałem forsy na zapłacenie

kary,

zareagował na ESD przychylnie, odpowiadając mi ojcowskim sygnałem, po

czym

mrugnął i dał mi prztyczka w nos), a także - sierżanta MO, który na mój

widok

najpierw odruchowo chwycił się za bok, a potem się roześmiał, co prawda

nieszczerze. Wyniki: pozytywnych osiemnaście, negatywnych dwa,

nieokreślonych

dwa, w sumie eksperymentów dwadzieścia dwa.

PODSUMOWANIE V-ce prezeski Borejko G.

Nazwisko

Ilość

Wyniki

Wyniki

Wyniki

i imię

ekspery

pozytywne

negatywne

pośrednie

mentów

G. Borejko

11

2

2

I. Borejko

4

4

-

-

J. Borejko

3

-

3

-

D. Filipiak

8

4

1

3

A. Kowalik

10

-

-

P. Nowacki

9

9

-

-

Page 97: Musierowicz Kwiat kalafiora

J. Pyziak

3

-

3

-

R. Rójek

18

2

2

Razem:

56

7

Powyższe zestawienie prowadzi do interesujących wniosków. Po pierwsze,

koledzy,

jest dobrze, Jest dobrze i dlatego wyrażam najserdeczniejsze uznanie

Grupie ES D

za jej zaangażowaną postawę i godne podziwu samozaparcie, z jakim oddali

siedemdziesiąt cztery sygnały dobra w ciągu godzinnego zaledwie

eksperymentu, co

daje średnią 1,23 sygnału dobra na minutę. Rzuca się w oczy, że

najmniejsza

ilość eksperymentów wynosi: trzy (Do trzech razy sztuka? - zwróćmy,

koledzy,

uwagę na wymowę tej trójki, która od stuleci uchodzi za liczbę magiczną.

Omne

trinum perfectum, na pewno, a dalej: tertium comparationis. tertium non

datur

albo tertius gaudens, albo tresfaciunt collegium i tak dalej). Rekord

pobił nasz

drogi Robrojek, który wyemanował z siebie aż dwadzieścia dwa uśmiechy.

Dalsze wnioski są równie pouczające: na siedemdziesiąt cztery sygnały

uzyskano

siedemdziesiąt cztery odpowiedzi: czyli sygnał dobra ani razu nie został

zignorowany. Zresztą ilość odzewów pozytywnych znacznie przeważa i

stanowi ^7

5,6%. Korzystny jest również objaw, ze na osiemnaście odpowiedzi

niepozytywnych,

negatywnych jest aż jedenaście, przy siedmiu pośrednich. Stąd wniosek, że

uczucia, jakie wzbudzamy, nie należą do letnich.

Tym optymistycznym wnioskiem (precz z tanim optymizmem, niech żyje

optymizm

kosztowny!) kończę niniejsze podsumowanie,

Niech żyje sprawozdawczość!

Niech żyje Dyskusyjna Grupa ESD!

Niech żyje i rozkwita przy jaźń i braterska wymiana myśli między płcią

żeńską a

płcią męską!

Niech żyje pleć męska!

Niech żyje pleć żeńska!

Niech żyję ja -

V-ce prezeska Gabriela Borejko.

Maria Szczepańska Poznań, Roosevelta 5

Page 98: Musierowicz Kwiat kalafiora

Do

Dyrektora Szkoły Średniej Ogólnokształcącej numer 12 w Poznaniu.

Szanowny Panie Dyrektorze!

Z przykrością muszę zawiadomić Pana, że młodzież z Pańskiej szkoły

schodzi na

złe drogi. Zawiadamiam, że uczennica klasy trzeciej, Gabriela Borejkówna,

założyła wraz z synem dyrektorstwa Nowackich oraz z kilkoma innymi

chłopcami

tajną i nielegalną Grupę. Zebrania odbywają się w mieszkaniu Borejków,

gdzie w

ścianie jest dziura, przez którą ja, jako sąsiadka, wszystko słyszę,

zupełnie

mimo woli. Grupa jest tajna iż tego, co usłyszałam, rozumiem, że

rozprowadzają

narkotyk LSD, Dostawy przyjmują w nocy, do piwnicy mieszczące/się akurat

pod

moim mieszkaniem. Następnego dnia wysyłają LSD różnym ludziom, a potem

cynicznie

chwalą się, kto więcej rozesłał. Prowadzą też rachunkowość, więc łatwo

będzie

wszystko sprawdzić. Dodam, że zachowują się bardzo głośno, a kiedy

opuszczają

mieszkanie Borejków, są podekscytowani, oczy im błyszczą i uśmiechają się

nienormalnie. Program "Tu jedynka" podawał dane o narkomanii na

Zachodzie. A

więc i do nas dotarła już ta zaraza! Niech Pan przeciwdziała, póki nie

jest za

późno. ^ szacunkiem Maria Szczepańska

P.S. Prószę oczywiście o dyskrecję, gdyż boję się represji. Najbliższe

zebranie

w sobotę 21 bm. o godz. 17.

21 stycznia 78 sobota

Od kiedy Nutria i Pulpa skończyły ze swoją parotitis epidemica, życie

stało się

jakby lżejsze. Ku wielkiej radości wszystkich zaczęły się właśnie ferie

zimowe

dla szkół podstawowych i odpadł problem odprowadzania Natalii do szkoły i

odbierania jej o najdziwniejszych godzinach. Obie smarkule przesiadywały

więc w

domu albo na podwórku, a chorego ojca Borejko obarczono obowiązkiem

pilnowania

najmłodszych córek, podczas gdy starsze przebywały w szkole.

Tato już nie leżał, lecz chodził po mieszkaniu, po królewsku zarzucając

na

siebie płaszcz kąpielowy i wypijając nieprawdopodobne

ilości herbaty. Ze smutkiem też stwierdził, że jego parotitis epidemica

kończy

się, niestety, i trzeba będzie porzucić zacisze domowe, by wrócić do

pracy i

przez pół dnia czytać nie te książki, na które ma się ochotę.

Ciotka Felicja, zmuszona zrezygnować z prób wychowania taty Borejki na

świadomego ojca-kuchcika, przychodziła co drugi wieczór i gotowała wielki

gar

pożywnej zupy oraz jakieś praktyczne, łatwe do odgrzewania przez dwa dni

następne, drugie danie. Na przykład tego dnia była zupa fasolowa, a

drugie danie

składało się z krokietów ziemniaczanych z grzybowym sosem.

Page 99: Musierowicz Kwiat kalafiora

Wszyscy byli straszliwie głodni, jak zwykle, więc Gabrysia, skoro tylko

wróciła

ze szkoły, odgrzała obiad, parząc sobie palce w pośpiechu. poganiano ją

głodnymi

okrzykami to z pokoju ojca, to z różnych miejsc, gdzie znajdowały się

siostry.

Dziwne było tylko, że wśród tych wrzasków brakło głosu Pulpecji.

Natomiast z

łazienki dochodziło nucenie i pluski. Ponieważ Pulpet nie reagował na

wezwania,

Gabriela poszła do Pulpeta.

- Co robisz? - spytała, widząc siostrzyczkę schyloną nad umywalką.

- Patrzę - brzmiała odpowiedź. Z kranu ciurkała żwawo zimna woda i Pulpa

miała

mokry przód sukienki.

- Na co patrzysz? Chodź na obiad szybko.

- Patrzę, że to nie tonie.

- Co nie tonie? - zdziwiła się Gabrysia.

- Pieniądz nie tonie. A zawsze tonął. Kaczka utonęła i miś, i dużo rzeczy

utonęło. A pieniądz nie tonie.

Tknięta dziwnym przeczuciem, Gabrysia niemal nieświadomie zbliżyła się do

umywalki. Była ona pełna wody. W wodzie pływały różne drobne przedmioty -

od

maskotek, poprzez plastykowe koraliki, do znaczków pocztowych. Pulpa zaś,

nachylona nad tym wszystkim, ze skupieniem badała zachowanie

dwustuzłotówki,

wirującej na powierzchni wody. Ponieważ w rzeczy samej banknot nie tonął,

popychała go szczotką do zębów w stronę odpływu.

- A!!! - wrzasnęła Gabrysia, co Pulpę tak przestraszyło, że omal nie

zleciała ze

stołka między obiekty swych badań naukowych.

- Co, Gabuniu?

- Dawaj to!

- Które?

- To, to - jęczała Gabriela, łowiąc dwusetkę jedną ręką, a drugą

gorączkowo

macając po dnie umywalki w poszukiwaniu zatyczki. Należało jak

najszybciej

opanować odpływ wody, której strumień mógł unieść ze sobą jeszcze jakieś

fragmenty ojcowskiej pensji.

- Teraz rozumiem - powiedziała Gabrysia do ojca, który stanął w drzwiach

łazienki z prośbą o ocet zamarłą na ustach. - Teraz rozumiem, dlaczego

tak źle

tu woda spływała. Tato, trzeba odkręcić kolanko. Znajdziemy zapewne górę

forsy.

- Patrycjo, co to znaczy? - spytał ojciec surowo. Pulpecja zaczęła się

plątać w

odpowiedziach, chlipać i łamać paluszki, wreszcie wyznała, że od tygodni

pochłania ją bez reszty topienie różnych przedmiotów oraz obserwowanie,

jak

zachowują się na wodzie te, które nie toną. Ojciec skojarzył sobie zaraz

to

wyznanie z enigmatycznymi komunikatami w każdym, jak dotąd, liście do

mamy i

postanowił się nie gniewać. Dziecko najwidoczniej nie wiedziało, co

czyni. W

dodatku wcale nie ukrywało swego procederu, przeciwnie, uczuciwie

informowało

Page 100: Musierowicz Kwiat kalafiora

matkę o wynikach eksperymentów. Gdyby Milka była w domu, zapobiegłaby

natychmiast tym ekscesom. Lecz Milki nie było i Pulpa mogła jej wyznawać

swe

winy tylko na piśmie, nie będąc zresztą bynajmniej wprawną w tej

dziedzinie.

- Patrycjo - rzekł więc ojciec z powagą. - Pieniądze cuchną, wierz mi na

słowo,

jakkolwiek w języku łacińskim istnieje twierdzenie wręcz odwrotne. Nigdy

więcej,

córko, nie dotykaj mojego portfela, bo możesz nagle znaleźć ślady

okrutnych

razów na swych pośladkach.

Przerażona Pulpecja, która nie rozumiała z tej przemowy ani słowa z

wyjątkiem

wyrazów "pieniądze" i "pośladki", na wszelki wypadek wy buchnęła głośnym

wyciem

pełnym męczeństwa i skruchy. Kompozycja ta poskutkowała z miejsca: ojciec

podniósł oczy, zatkał uszy, potem je odetkał i zatkał z kolei otwór

gębowy

Pulpeta. Wreszcie oświadczył, że jej przebacza, i nakazał, by wytarła się

cała

ręcznikiem kąpielowym i zasiadła wreszcie do obiadu.

Tak czy inaczej, popołudnie zaczęło się niedobrze. A przecież dalsze

wydarzenia

miały być jeszcze bardziej przykre.

Jak już się zaczęło, to poszło wszystko w złym kierunku. Przede wszystkim

zdenerwowanie wywołane myślami o ewentualnej zawartości kolanka nie

pozwoliło

Gabrieli skupić myśli na kwestiach obiadowych, w wyniku czego podała na

stół

wszystko, co ugotowała ciotka Fela.

Miało to wystarczyć na dwa dni - lecz, niestety, zanim myśl ta pojawiła

się w

gfowie Gabrieli, rodzina pochłonęła doszczętnie zawartość wazy z zupą i

półmiska

z krokietami, w którym to dziele zniszczenia i sama Gabriela miała

niemały

udział.

Ponadto, wkrótce potem jak Gabrysia odkryła, że na jutrzejszy obiad

niedzielny

będzie musiała zrobić jajecznicę lub coś w tym rodzaju, do drzwi

zadzwoniła pani

Szczepańska i co prawda nic nie powiedziała, ale za to wsunęła głowę

przez drzwi

i potoczyła wścibskim spojrzeniem po wszystkim, co tylko znalazło się w

jego

zasięgu. Następnie zachichotała triumfalnie, pokiwała głową i odeszła bez

słowa

całą swą postacią manifestując coś w rodzaju mściwej radości.

Gabriela po raz setny w ciągu ostatnich dni postanowiła zatkać dziurę za

piecem

i po raz setny natychmiast o owym postanowieniu zapomniała, gdyż zbliżał

się

czas posiedzenia grupy ESD, a tu naczynia były w zlewie, w pokoju

bałagan, a

rodzina w rozkładzie psychicznym bynajmniej nie kwapiła się do pomocy.

Dopiero w pół godziny później, kiedy Grupa ESD stawiła się w komplecie,

niosąc

Page 101: Musierowicz Kwiat kalafiora

paczki z ciastem, coca-colę i krakersy, Gabrysia przypomniała sobie o

podsłuchującej zapewne sąsiadce, lecz myśl owa wywietrzała jej z głowy

natychmiast, gdy otrzymała od Pyziaka różę koloru herbacianego, którą

wyplątał

on z celofanu, papieru i szalika. - Żeby nie zmarzła - wyjaśnił szorstko.

- To

od nas wszystkich dla gospodyni lokalu wyborczego. Dla naszej

nieocenionej

wiceprezeski.

Ach, tak. Dla wiceprezeski.

- No, dziękuję bardzo - powiedziała Gabrysia, skrywając cień

rozczarowania. -

Bardzo to miły gest i jako wiceprezeska postaram się traktować go nie

jako objaw

lizusostwa, lecz jedynie - zdrowego rozsądku. Dbajcie o samopoczucie

zwierzchników. A kto właściwie zaproponował tę różę?

- Pyziak - odparli wszyscy chórem.

- A! - powiedziała Gabriela, kryjąc satysfakcję.

- Wcale nie ja! - zaprzeczył Pyziak natychmiast. - To Robertino!

- Ja? Ja, Pyziaczku? Nie przypominam sobie. To ty nas zacząłeś namawiać,

żebyśmy

nie kupowali placka, tylko to tańsze... au! Kto mnie kopnął?

Wszyscy spojrzeli po sobie ze zdziwieniem.

Robrojek wyglądał jak nadmuchany, rozzłoszczony balon. Jego małe oczka

wyrażały

prawdziwą wściekłość, ale w miarę jak masował sobie goleń i ustalał

kierunek

doznanej napaści, nastrój mu się zmieniał. Kiedy po chwili wyprostował

się,

wiedział już wszystko.

- Przebaczam tej świni, co mnie kopnęła - oświadczył. - Przebaczam, gdyż

moje

serce śpiewa. Gabuchna, nie pytaj, kto ci kupił różę, tylko się ciesz, że

dostałaś taki kosztowny kwiatuszek. Chodźmy na salę obrad, koledzy.

2

Najpierw grupa ESD tańczyła do upadłego. Potem pożarła całe ciasto,

wypiła coca-

colę oraz pochłonęła wszystkie krakersy. Wreszcie nastał moment, kiedy

wszyscy

odczuli potrzebę chwilowego wypoczynku. Siedli więc na podłodze tworząc

krąg i

wtedy Aniela powiedziała, że to się jej kojarzy na hindusko i że wobec

tego ona

zaraz będzie tańczyć. Poruszenia jej ciała, oświadczyła, stanowić mają

wyraz

targających nią sprzeczności i żywo przypominać będą hinduski Taniec

Lotosu.

- Lotosu? - spytali wszyscy z powątpiewaniem, po czym uznali, że Taniec

Lotosu w

wykonaniu prezeski Dyskusyjnej Grupy ESD będzie miał nawet pewien

smaczek, i

oświadczyli, że zamieniają się w słuch. Dbająca o szczegóły każdej swojej

kreacji Aniela rozpuściła włosy, pożyczyła od Gabrysi prześcieradło i

upięła je

na ramionach jak sari, zdjęła botki i wreszcie stanęła w pozie wstępnej,

kołysząc miarowo szyją na boki i zdławionym głosem prosząc zebranych, by

zechcieli zanucić coś mniej więcej hinduskiego, w mniej więcej zgodnym

rytmie. W

Page 102: Musierowicz Kwiat kalafiora

tym miejscu Pyziak wtrącił, że zgodnie z tym, co on sobie wyobraża na

temat

tańców hinduskich, Aniela powinna raczej włożyć powiewne szarawary i

zdjąć górę.

Natychmiast obecne sufrażystki nazwały go niedouczkiem o brudnej

wyobraźni, a

Aniela, wyniośle ignorując docinki Pyziaka i wciąż kołysząc szyją,

powtórzyła

prośbę o akompaniament. Po chwilowym zamieszaniu ustaliła się ogólna

linia

melodyczna i wszyscy Ścieśnili się na podłodze, krzyżując zgięte nogi i

składając dłonie na piersiach.

- Start! - wrzasnęła Aniela, wywracając swe czarne oczy i robiąc minę

Sziwy.

Drżącogłosy chór począł jęczeć i piskliwie zawodzić,

Robrojek udawał jednocześnie flet, zaklinacza i węża, co sprawiło, że

wkrótce

oblał się z wysiłku rzęsistym potem. Aniela wykonała kilkanaście

pokrętnych

konwulsyjnych ruchów i w tym momencie pchnięto z zewnątrz drzwi pokoju,

głos

zapędzonej Nutrii powiedział szybciutko:

-Gaba, goście idą! - i na dźwiękowym tle jej oddalającego się tupotu do

pokoju

wkroczyło dwóch panów.

Najpierw wszedł Dmuchawiec.

A za nim Pieróg.

Razem z nimi weszła nieuzasadniona obawa i zupełna konsternacja. Aniela

zamarła

w swoim sari, z jedną nogą prostopadle wystawioną przed siebie i z

rozcapierzonymi palcami obu wyciągniętych rąk. Chór urwał na piskliwym

murmurando i skamieniał na podłodze.

- Dzień dobry - powiedzieli nauczyciele razem i bardzo uprzejmie. Z ośmiu

obecnych członków Grupy ESD czworo było uczniami Liceum Poligraficznego,

Idą zaś

chodziła do podstawówki. A jednak nieuzasadniony niczym przestrach

Gabrieli,

Danki i Pawła udzielił się całej reszcie grupy. Wszyscy mieli za sobą

długoletnią praktykę szkolną, która nauczyła ich jednego przede

wszystkim: że

nie jest dobrze, kiedy nauczyciele pojawiają się znienacka, z minami

kwaśnymi i

surowymi. Nic też dobrego nie wyniknie z ich nadmiernej uprzejmości,

gdyż, jak

wiadomo, nauczyciel nadmiernie uprzejmy - to nauczyciel szykujący

podstępną

niespodziankę.

Aniela Kowalik, jedyna z poligrafów, znała Dmuchawca - była wszak podporą

jego

kółka teatralnego. Na równi z jego własnymi wychowankami wiedziała, że

polonista

sam w sobie nie przedstawia poważniejszego zagrożenia. Lecz i ona w

ułamku

sekundy pojęła, że jaki by Dmuchawiec nie był nieszkodliwy - jego

pojawienie się

tak nagłe i niespodziewane nie może wróżyć niczego dobrego.

- Czy możemy usiąść? - spytał Pieróg z przewrotnym uśmieszkiem, napawając

się

Page 103: Musierowicz Kwiat kalafiora

żywym obrazem grozy, jaką wzbudził. Dopiero jego głos targnął jestestwami

zastygłych uczniów. Wszyscy z cichym westchnieniem powrócili do życia.

- Proszę bardzo - ocknęła się Gabriela, podsuwając profesorom dwa

krzesła.

Usiedli, rozglądając się wokół. Zza uchylonych drzwi dał się słyszeć

najpierw

wybuch diabelskiego chichotu i krzyk; - Puszczaj, śmierdzielu! - potem

wzbierający gwizd czajnika oraz męczeński

kaszelek taty Borejki, który wygrzebał się z łóżka i przeczłapał ze swego

pokoju

do kuchni.

- I cóż? - spytał Pieróg, gładząc delikatnie swą łysą czaszkę. - Co tu

się

dzieje, hm? Borejko, Filipiak, Nowacki... Reszta młodzieży też z naszego

liceum?

Gabriela wyjaśniła mu, skąd jest reszta młodzieży.

- Ach tak - rzekł Pieróg.

Dmuchawiec westchnął z niechęcią, pokiwał się na krześle i założył nogę

na nogę,

całym sobą wyrażając moralny sprzeciw.

- A czemu ta uczennica jest w prześcieradle? - chciał wiedzieć Pieróg,

przypatrując się podejrzliwie Anieli.

Aniela drgnęła jak wyrwana z letargu i opuściła nogę na ziemię.

- Przecież to Kowalikówna - powiedział Dmuchawiec takim tonem, jakby

fakt, że

uczennica w prześcieradle nazywa się Kowalik, mógł cokolwiek wyjaśnić.

- To co? - zbił go z pantałyku Pieróg. - Pytałem, dlaczego ona jest w

prześcieradle?

- Panie kolego... ^przemówił łagodząco Dmuchawiec. -To przecież

Kowalikówna...

nasz Hamlet... duża indywidualność... Zresztą Nowacki i Filipiakówna

też...

- Panie kolego, tylko bez liberalizmu. Pan wie, czym to grozi. Jesteśmy

tu po

to, by wyjaśnić sprawę. Hm, tak. A więc, może młodzież nam powie, co tu

się

działo?

Zapadło krępujące milczenie.

Nikt się nie kwapił z odpowiedzią. Bo cóż można było odpowiedzieć, u

licha? Że

Aniela prezentowała Taniec Lotosu? Że Robrojek był piszczałką? Co można

było

powiedzieć, będąc kilkunastoletnim człowiekiem z pretensjami do

dojrzałości i

nie lubiącym się narażać na śmieszność lub zarzut infantylizmu?

Ni stąd, ni zowąd przemówił Pyziak.

- Przepraszam - rzekł swobodnie. - Myślę, że mamy prawo spytać, o co

właściwie

chodzi?

Pieróg nie był zdania, że ktokolwiek poniżej trzydziestki ma prawo

wiedzieć, o

co właściwie chodzi, i zwracać się do nauczyciela zbyt swobodnym tonem.

Skarcił

śmiałka wzrokiem.

- Odbywamy tu miłe spotkanie towarzyskie - nie zraził się Pyziak. - Nie

ma w tym

niczego złego. A jednak wydaje mi się, że pan profesor ma nam coś do

zarzucenia.

Page 104: Musierowicz Kwiat kalafiora

Cisza. \

- Dyrekcja dostała donos - wyrwał się Dmuchawiec, nim z otwartych ust

Pieroga

zdołał paść grom.

- Panie kolego! - grom padł jednak, ale w stronę Dmuchawca. -Nie donos,

nie

donos, a powiadomienie.

"Co za różnica" - powiedziała mina Dmuchawca, lecz on sam milczał.

- Może to pani Szczepańska?! - krzyknęła nagle Gabrysia, którą po

dokonaniu

prawidłowej operacji myślowej nagle olśniło.

- Co to ma do rzeczy - zdekonspirował autorkę listu Pieróg. - Czy to

ważne, kto

napisał ten... to powiadomienie?

W zapadłej ciszy do pokoju weszła Nutria, spojrzała po wszystkich,

obwieszając

się z lekka na klamce i ciągnąc po ziemi nogi w trepach, po czym zrobiła

balona

z gumy do żucia i z klaśnięciem wessała go na powrót do jamy ustnej.

- Gabusiu, jeden pan przyszedł - powiedziała życzliwie.

- Dzień dobry - ukłonił się zza jej pleców krępy obywatel z rumieńcami,

ortalionową kurtką, berecikiem i teczką. Powiedział, że nazywa się

Kaczmarek i

jest przedstawicielem Komitetu Blokowego. Wśród rosnącego zdumienia i

pomieszania obecnych oświadczył on, że Komitet Blokowy otrzymał pismo od

obywatelki Szczepańskiej w sprawie hałasów urządzanych w pokoju i piwnicy

przez

gości państwa Borej-ków. Wyraził także pragnienie zbadania wzmiankowanej

w

liście dziury między mieszkaniami.

Przeprowadzono więc wizję lokalną, Gabriela oświetliła latarką dziurę w

ścianie

za piecem i opowiedziała trzem oskarżycielom o kłopotach, jakie do tej

pory

otwór ten nastręczał. Mówiąc, czuła wprost fizycznie utajoną za ścianą

obecność

sąsiadki. Była tam, na pewno.

- Taak - rzekł Pieróg. -To tylko pogarsza waszą sytuację. W rzeczy samej,

otwór

jest tak duży, że sąsiadka ma ułatwioną, hm, kontrolę nad waszymi

zebraniami. I

w związku z tym... lepiej się sami przyznajcie.

- Do czego? - zdumiała się grupa ESD.

- Radziłbym do wszystkiego - rzekł poufnie Pieróg.

- Panie kolego, może najpierw...

- Kolego Dmuchawiec, wy lepiej nie zabierajcie głosu.

- O, przepraszam, jestem ich wychowawcą!

- Przepraszam, ale ja jestem ich wicedyrektorem.

- Niemniej...

- O, przepraszam... - te ostatnie przeprosiny wyszły z ust speszonego

ojca

Borejki, który stanąwszy w drzwiach zielonego pokoju ujrzał się nagle

niechlujnym starcem w szlafroku, z termoforem pełnym gorącej wody

przyciśniętym

do gruczołu ślinowego. -Bardzo przepraszam... nie wiedziałem, że tu

panowie...

tego.

Page 105: Musierowicz Kwiat kalafiora

- Tato! - powiedziała Gabrysia tonem ni to błagalnym, ni to

uszczęśliwionym. -

Tato! Chodź do nas! Panie profesorze... panie dyrektorze... to nasz tata.

- Jestem z Komitetu Blokowego - przypomniał o sobie pan Kaczmarek.

- Co tu się odbywa? - zdumiał się ojciec, zapominając o gruczole i

witając się z

trzema panami krótkim uściskiem dłoni. Ponieważ zawsze dotąd na

wywiadówki

szkolne Gabrieli chadzała mama, ojciec Borejko widział obu profesorów po

raz

pierwszy w życiu. Lecz od razu, instynktownie, wyczuł w Dmuchawcu bratnią

duszę

i od tej chwili zwracał się wyłącznie do niego. - Co panów do nas

sprowadza?

- Donos sąsiadki - rąbnęła Gabriela.

- Ach, ach! - zamachał dłońmi Pieróg. Ojciec zignorował go odruchowo.

- Wszystko przez ten otwór! - rzekł domyślnie. - Z wrodzonym nam

wszystkim

niedbalstwem zapominamy wciąż, że trzeba go zapchać. Obiecuję jednak już

niebawem znaleźć jakiś modus operandi...

- Nie o to idzie - Dmuchawiec poddał się przypływowi sympatii do pana

Borejki,

nie zdając sobie sprawy, że zawdzięcza to promieniowaniu kultury

łacińskiej. -

Sąsiadka wniosła oskarżenie dość poważne... chodzi, krótko mówiąc, o

narkotyki.

Ojca zamurowało.

Zamurowało też grupę ESD.

Nawet Pieróg ucichł z lekka, jakby okropność zawarta w dowie "narkotyki"

już go

pozbawiła stanowiska wicedyrektora. Dmuchawiec speszony ciągnął dalej:

- Oczywiście ja, jako wychowawca, zmuszony zostałem - wbrew przekonaniu -

do

przyjścia tu...

- Panie kolego!

- iakkolwiek znam dobrze kilkoro spośród tych dzieci... i nie

wierzę, żeby...

Gabrielo - odzyskał mowę ojciec i cisnął gwałtownie termofor na

nodlogę. - Czy masz coś wspólnego z narkotykami?

- Nie tato - odparła Gabriela spokojnie i stanowczo.

- Panowie - rzekł ojciec. - Od tego powinniście byli zacząć. Jeśli moja

córka

twierdzi, że nie ma nic wspólnego z narkotykami, to bądźcie pewni, że

istotnie

nie ma.

Młodzież wypełniająca pokój spojrzała na tatę Borejkę w spontanicznym

odruchu

uznania.

- To zapewnienie nie może nam wystarczyć - poważnie powiedział Pieróg. -

Mamy

polecenie od dyrekcji, żeby zbadać dokładnie tę sprawę. W czwartej klasie

miesiąc temu...

- Cokolwiek by się zdarzyło w czwartej klasie miesiąc temu - wtrącił

ojciec

logicznie - nie sądzę, żeby był to dowód przeciwko mojej córce.

- Proszę - zirytował się Pieróg. - Może niech pan najpierw przeczyta list

obywatelki Szczepańskiej. Ojciec przeczytał.

Page 106: Musierowicz Kwiat kalafiora

- Stwierdzam - rzekł z niesmakiem - że pismo to zawiera wyłącznie

insynuacje.

Nie rozumiem, jak można na podstawie listu chorej kobiety oskarżać

uczciwą i

szlachetną młodzież?

- Proszę pana, nie jest pan pierwszym ojcem, który idealizuje własne

dziecko.

- Być może - odparł z powagą tata Borejko i wyprostował się w swym

szlafroku jak

Marcus Porcius Cato zwykł był zapewne prostować w swej todze. - Ale ta

okoliczność nie zmusi mnie, bym przestał wierzyć Gabrieli. Nigdy dotąd

żadna z

moich córek nie dała mi powodu do niepokoju. Ręczę panu słowem honoru, że

żadne

z twierdzeń zawartych w tym liście nie jest prawdziwe.

- Niestety, to nie może mi wystarczyć - westchnął Pieróg. - Proszę

zrozumieć

moją sytuację, dyrektor będzie żądał czegoś bardziej konkretnego niż

pańskie

słowo.

Gabrysia wzięła list z rąk ojca i zagłębiła się w lekturze, podczas gdy

grupa

ESD zaglądała jej przez ramię i ponad głową, a przedstawiciel

Komitetu Blokowego robił swoje, opukując dyskretnie ściany i spodziewając

się,

być może, znaleźć tam tajną skrytkę lub ukryty za obrazem sejf, a w nim

paczki

białego proszku.

- Tato, przepraszam - skończyła czytać Gabriela. - Jest jednak w tym

liście

twierdzenie zgodne z prawdą. Myśmy rzeczywiście założyli grupę.

Pierogowi zapaliły się oczy.

- A! Grupę!

- Tak. Ale nie jest to grupa nielegalna.

- Jak to - nie jest nielegalna. Czyżbyście ją legalizowali?

- No... nie... to była taka zabawa...

- Zawsze - rzekł Pieróg. - Zawsze zaczyna się od zabawy. No to, proszę,

mów,

Gabrielo. Posłuchamy - rozsiadł się w fotelu i z trudem powstrzymał się

od

wyjęcia notesu.

Na czoło zwartego szyku młodzieży wypchnęła się bojowa Aniela Kowalik.

Jej

czarne włosy były w nieładzie, sari z prześcieradła podeptane i

naderwane, oczy

pozbawione okularów miały wyraz szklisty, policzki płonęły.

- Ja powiem - oświadczyła, wyglądając na ofiarę haszyszu. -To jest

Dyskusyjna

Grupa Eksperymentalny Sygnał Dobra.

Nauczyciele i przedstawiciel Komitetu Blokowego spojrzeli po sobie

znacząco,

jakby nazwa ta skojarzyła im się natychmiast z koloniami hippisów w

Tybecie.

- No i co? - nacisnął Pieróg.

- No... -peszyła się z wolna Aniela. - Po prostu... zresztą... może ja

pokażę

protokół z poprzedniego zebrania.

Page 107: Musierowicz Kwiat kalafiora

- A, pokaż, pokaż - zgodził się Pieróg. Rozpoczęło się gorączkowe

szukanie

protokołu. Wreszcie Gabrysia znalazła go w podręczniku geografii i

przekazała w

ręce wicedyrektora.

- Dużo tego - zdziwił się Pieróg. Przeleciał oczami po kartkach

zeszytowych,

jakby szukał wśród nich kwitów za marihuanę.

- Dziwna nazwa - Eksperymentalny Sygnał Dobra.

- ESD - zauważył ojciec, podnosząc swój termofor. - Tu ma pan klucz do

nieporozumienia. Dzieci używają skrótu ESD, a podsłuchująca sąsiadka

słyszy LSD.

I tylko na tej podstawie pisze donosy...

- Przepraszam, to co wobec tego? - wtrącił przedstawiciel Komitetu

Blokowego,

miętosząc berecik. - Mamy uznać, że nie ma sprawy?

- Przede wszystkim, nie ma narkotyków - mruknął Dmuchawiec, podczytujący

przez

ramię Pieroga sprawozdania Grupy ESD.

- Jednak sprawa jest, bo być musi - rzekł pan Kaczmarek. - Od kilku dni

prowadzę

dochodzenie, bo te hałasy w piwnicy są faktem. Coś tam się dzieje w nocy,

ja

osobiście słyszałem to tylko raz, i jak tam chciałem wejść, to ucichło.

- To nie my! -jednym głosem powiedziała grupa ESD.

- Oczywiście, że to nie oni - poparł grupę ojciec Borejko. - W nocy moje

córki

śpią, a ich goście też śpią, ale na pewno nie w naszej piwnicy. Uważam,

że nie

mamy już o czym mówić.

- Rzeczywiście - Dmuchawiec przerwał sobie lekturę sprawozdań i z

gasnącym

powoli uśmiechem mówił dalej: - Nie wydaje mi się, żeby program grupy ESD

zawierał eksperymenty w piwnicach. Z tego, co zdołałem wyczytać... dość

pobieżnie zresztą... widzę, że program ten zakłada działalność całkowicie

jawną

i, powiedziałbym, nie zawoalowa-ną. Kolega Pieróg zgodzi się na pewno ze

mną, że

możemy umorzyć postępowanie.

- O, nie - rzekł Pieróg. - Ja nic nie umarzam. Ja muszę bardzo dokładnie

przestudiować to sprawozdanie. Potem trzeba będzie zdać sprawę

dyrekcji... a

potem - zobaczymy, co będzie.

Poznań, 23 stycznia 78

Do Dyrekcji Liceum nr 12

w/m

W związku z pismem Ob. Szczepańskiej Marii dot. założenia grupy

młodzieżowej w

domu pp. Borejków zawiadamiam, że wspólnie z koi. Dmuchawcem

przeprowadziłem w

dniu 21 stycznia br. rodzaj inspekcji w w/wym mieszkaniu. Stwierdziliśmy,

co

następuje:

Ob. Maria Szczepańska dysponuje możliwością siedzenia wydarzeń w domu pp.

Borejków. Jak zauważyliśmy, jest to osoba w wieku emerytalnym,

niezmiernie

pobudliwa nerwowo. Grupa młodzieży zbierająca się (jak dotąd, dwukrotnie)

w

Page 108: Musierowicz Kwiat kalafiora

mieszkaniu pp. Borejków prowadzi dyskusje na wysokim poziomie

intelektualnym i

moralnym, a także etycznym, i żadna z możliwości imputowanych przez Ob.

Szczepańska nie

zachodzi. Podczas każdego z dwóch zebrań przebywał w mieszkaniu ojciec

uczennicy

Borejko, doktor filologii, pracownik Biblioteki Raczyńskich odznaczony

Honorową

Odznaką Miasta Poznania w roku 1973, który swoją obecnością, moim

zdaniem,

gwarantuje bezpieczeństwo moralne młodzieży. Kończąc niniejsze

sprawozdanie,

pragnąłbym dodać, że wszyscy troje z obwinionych uczniów (Borejko,

Filipiak,

Nowacki) mają z wykładanego przeze mnie przedmiotu oceny bardzo dobre i

takież z

przedmiotów pozostałych. Ich zaangażowanie, zachowanie i udział w pracach

społecznych nie pozostawiają nic do życzenia.

Z poważaniem - mgr W. Pieróg.

26 stycznia 78 Pan Ignacy Borejko

Poznań, Rooseyelta 5 Szanowny Panie,

miło mi zawiadomić Pana, że na dzisiejszym zebraniu Rady Pedagogicznej

znakomita

Grupa ESD została oczyszczona z wszelkich zarzutów. Miałem niewątpliwą

przyjemność odczytać głośno wszystkie sprawozdania i podsumowania

dotyczące

eksperymentalnego sygnału dobra. Jeszcze nigdy dotychczas moje

wystąpienie na

Radzie Pedagogicznej nie wywołało tak szczerych salw śmiechu. Muszę

przyznać, że

jako lektor zrobiłem furorę. Sprawozdanie przechodziło z rąk do rąk, a

kilka

osób prosiło mnie, by przekazać Panu gratulacje z powodu tak udanej

córki.

Czynię więc to teraz z całą przyjemnością, dołączając również wyrazy

uznania dla

pozostałych członków grupy. Niestety, na zakończenie zmuszony jestem

przekazać

wiadomość przykrą: dyrekcja prosi stanowczo, by mimo wszystko zawiesić

działalność Grupy ESD - polecono mi zachęcić młodych ludzi do jeszcze

pilniejszej nauki i skierować ich energię i fantazję na tory społecznie

użyteczne. Uczynię to, oczywiście, a prywatnie chciałbym poradzić Panu,

by

zdecydował się Pan jak na/spieszniej zamurować ten otwór w ścianie.

Załączam wszystkie sprawozdania Grupy ESD -

proszę przekazać Gabrysi i jej Grupie podziękowania za arcysym-patyczną

lekturę

-

C. Dmuchawiec - wychowawca

28 stycznia 78 sobota

- Cześć, wiceprezesko - powiedział Janusz Pyziak, w stalowych

oczach mając dużo ciepła.

- Cześć - powiedziała Gabriela, mimo woli ujawniając zaskoczenie i

radość. -

Właź, stary, bo słyszę szmery od sąsiadki.

Ledwie zdołała doszeptać do końca te słowa, zgrzytnęły zamczyska

sąsiednich

Page 109: Musierowicz Kwiat kalafiora

drzwi i pani Szczepańska, w palcie z futrzanym kołnierzem i takimż toczku

na

głowie, wyszła za próg.

Po raz pierwszy od historii z donosem Gabriela zetknęła się z sąsiadką

oko w

oko. Kiedy rozważała -jeśli w ogóle rozważała -jak będzie wyglądało to

spotkanie, przychodziło jej na myśl, że zapewne

sąsiadka nie będzie mogła spojrzeć jej w oczy. Lecz czy mogłaby

przypuścić, że

pani Szczepańska w dalszym ciągu będzie przekonana iż miała rację?

Zgodnie z tym

przekonaniem wyszła teraz przed swoje drzwi z nieruchomą, urażoną i

wyrażającą

pewną obawę miną i całkowicie ignorując obecność dwojga młodych, wyjęła z

lakierowanej torebki pęk kluczy. Ze spokojem przekręciła trzy z nich w

trzech

kolejnych zamkach, zatrzasnęła torebkę, sprawdziła raz jeszcze zamknięcie

drzwi

i, z urazą wyminąwszy spojrzeniem Gabrysię i Pyziaka wyszła na klatkę

schodową,

starannie zamykając za sobą żółte drzwi.

- Ja właśnie w tej sprawie - tajemniczo powiedział Pyziak w odpowiedzi na

minę

Gabrieli. Wszedł do korytarza Borejków, zamknął drzwi i z sapnięciem ulgi

postawił na podłodze dużą, ciężką torbę podróżną. Następnie zdjął swoją

kurtkę z

grubej kraciastej tkaniny i jak każdy gość w tym domu stanął bezradnie

wobec

wyładowanego do granic możliwości wieszaka na garderobę.

- Co masz w tej torbie? - spytała Gabrysia, wyjmując z jego rąk kurtkę.

Że też

nikt z gości nie wpadł na prosty pomysł, by okrycie rzucić po prostu na

sam

wierzch płaszczowego stosu.

- Kilka cegieł mam, zaprawę w worku foliowym, kielnię i packę.

- Paczkę, Pyziaczku?

- Packę, Gabrielo, packę. Deseczka z uchwytem, do wygładzania zamurowanej

ściany. ~ Będziemy murować?!

- Jasne. Grupy ESD już nie ma, ale sobota po południu należy do ciebie.

Nie masz

pojęcia, jak mi głupio było dziś w domu.

- Mnie też było nieswojo. Nawet kupiłam słone paluszki na wypadek, gdyby

ktoś...

- No widzisz, widzisz. To co, pozwól, że zdejmę jeszcze sweter... i

zabieramy

się do murowania, póki tej paniusi nie ma w domu.

- Dawaj sweter, ja powieszę...

- Och... Gab-Gabrysiu...

- Hę?! - O co chodzi?!

- O. Nic. Nic. Chodźmy już do pokoju.

W kuchni zagrzechotały garnki szorowane przez Idę, która, niestety, była

już

całkowicie zdrowa, gdyż żadna siła nadprzyrodzona nie wysłuchała jej

błagań o

następną chorobę zakaźną lub choćby o przewlekłe suchoty. Zasadzona do

mycia

naczyń po obiedzie umilała sobie

Page 110: Musierowicz Kwiat kalafiora

to obrzydliwe zajęcie na różne sposoby. W chwili gdy usłyszała dzwonek

Pyziaka,

odkręciła wodę i podstawiła pod jej strumień garnek z widelcami, by

uzyskać

efekt dźwiękowy symulujący gorliwe zmywanie. Następnie stanęła za

drzwiami

kuchni i przez szparkę podglądała Gabrysię i Janusza, żywiąc nadzieję, że

wreszcie ujrzy coś ciekawego. Spotkał ją jednak srogi zawód. Rozmawiali

trywialnie o cegłach! Co prawda, kiedy Gabńela wieszała sweter, Pyziak

spojrzał

z zachwytem na jej łydki, a potem przemówił do niej lirycznie i już

chciał ją

nawet objąć, ale ta głupia Gabriela ryknęła "Hę?!" takim głosem, że

Pyziakowi

ręce opadły i odsunął się, biedak, jak oblany kubłem zimnej wody.

Zirytowana

ciężkim niedorozwojem starszej siostry, Idą gniewnie trzasnęła garnkami i

zabrała się do zmywania podczas gdy tamci poszli do pokoju, zachowując

między

sobą spory dystans. Zresztą, gdy tylko Pyziak zaczął hałasować, przesuwać

meble

i rozkuwać otwór za piecem, skończyło się sam na sam Gaby i Pyziaka, bo

natychmiast pojawiły się w zielonym pokoju Nutria i Pulpa. Zaraz potem

pisnęły

drzwi od pokoju rodziców i nadciągnął ojciec Borejko z papierosem w

zębach i

papierzyskami w obu dłoniach zapytując, co się właściwie dzieje w tym

domu.

- A! - rzekł życzliwie, wchodząc do pokoju. -Witam pana, Juliuszu.

Pyziak,

stojąc na blacie biurka, dosuniętego do ściany i przykrytego

starymi numerami tygodnika "Kultura", ukłonił się grzecznie i omal

nie zleciał.

- Dzień dobry. Ale... ja nie jestem Juliusz, proszę pana - zarówno jego

mina,

jak i ton głosu wskazywały, że jest urażony, choć stara się to ukryć z

przyczyn

dyplomatycznych. Ustawiczne mylenie go z owym enigmatycznym Juliuszem,

którego

nigdy tu nie widział lecz który wciąż obecny był wśród Borejków,

doprowadzało go

do furii. W dodatku wciąż nie był pewien, czy Gabriela aby nie jest

naprawdę

zaręczona. Dlatego natychmiast poczerwieniały mu uszy, ponieważ przeraził

się,

że mogłaby ona posądzić go o zwyczajną zazdrość.

- U... - stropił się tata Borejko, którego uwadze nie uszły subtelne

objawy

przeżyć duchowych widoczne na twarzy Pyziaka. -Jak mogłem się tak

pomylić. Pan

ma przecież na imię... - zatoczył rozpaczliwie oczami. - Oczywiście...

hm,

Klaudiusz.

- Janusz - rzekł Pyziak ostrożnie.

- No,

oczy

Page 111: Musierowicz Kwiat kalafiora

wiście! Jak mogłem zapomnieć. Najmocniej przepraszam! - sumitował

się

ojciec. - To wszystko wina mechanizmu skojarzeń... Ale teraz będę już

pamiętał.

Jak to miło z pana strony, że zatyka pan ten nieszczęsny otwór...

przypuszczam,

że ja bym nie potrafił. Proszę przyjąć wyrazy zachwytu i zawiści... panie

Juliuszu.

Skinął głową z pogodnym uśmiechem i oddalił się spokojnie. Janusz wysłał

za nim

podejrzliwe spojrzenie, wreszcie ruszył brwiami i powrócił do rozkuwania

ściany.

Kiedy po kwadransie przestał walić młotkiem w dłuto, otwór za piecem był

już

czysty, poszerzony i znakomicie się nadawał do wypełniania go zaprawą i

cegłami

- przynajmniej do połowy głębokości.

Tymczasem, niedosłyszani wśród huku i zgrzytów, nadszeli Rob-rojek i

Aniela.

Najwidoczniej również czując się nieswojo bez sobotniego zebrania grupy

ESD,

przeprowadzili oni samorzutną składkę dwuosobową, kupili dziesięć pączków

w

prywatnej cukierni "Hanusia" i przywędrowali do Borejków.

Zanim zdołano zagotować wodę na herbatę, przyszła Joanna z wielką paczką

od

ciotki Feli, zawierającą pół świeżo upieczonego placka drożdżowego ze

śliwkami.

Była strasznie zziajana, bo wstydząc się iść przez ulice z nieelegancką

paką w

dłoniach, pędziła co sil, żeby jej przypadkiem nie zobaczył ktoś ze

znajomych.

Zaraz potem zabrzęczał znowu dzwonek u drzwi i Pawełek z Danusią, którzy

pędzili

dotąd smutne i nudne chwile w mieszkaniu państwa Nowackich przy adapterze

kwadrofonicznym i slajdach, obwieścili wszystkim z wielką radością, że

ujrzeli

przez okno, jak Joanna zasuwa sprintem z jakimiś papierami i od razu

wiedzieli,

że coś się święci.

Tym sposobem Grupa ESD skompletowała się znowu i pracę nad zatykaniem

dziury w

ścianie odłożono do czasu, gdy wszyscy się posilą.

Do oczyszczonego z gruzu biurka dosunięto stół i oba meble przykryto

dwoma

różnymi obrusami. Przyniesiono wszystkie krzesła i stołki z całego

mieszkania.

Poukładano na talerzach pokrojony placek, pączki i słone paluszki,

ustawiono

szklanki i kubki z gorącą i pachnącą herbatą oraz różnorodne, a z reguły

nieco

wyszczerbione talerzyki

deserowe. Wreszcie wszyscy, łącznie z Idą, Nutrią, Pulpą i rozbawionym

nagle

ojcem, zasiedli do jedzenia.

- Dobre pączki nie są złe.

- Otóż to, otóż to.

Page 112: Musierowicz Kwiat kalafiora

- Gabrielo, jedz pączki, nie wstydź się. Czuj się jak u siebie w domu,

skarbie.

- He-he-he-he.

- Ludzie, co to za uczta. Ja się rozpływam.

- W "Uczcie Trymalchiona" - zabrał głos tata Borejko - Petroniusz

opisuje, jak

podano do stołu pieczonego dzika, w całości. Wokół niego leżały

wypieczone z

ciasta warchlaki. Kiedy zaś przekrajano jego brzuch...

- Tego dzika?

- A kogóż by, panie Robercie, przecież nie Petroniusza. Otóż, kiedy

przekrajano

jego brzuch, ze środka wyfrunęło stado kwiczołów i...

- Uuujejku, tata, co za ohyda.

- Idą ma rację, tato. Przestań...

- Co wy, dziewczyny, to ciekawe.

- O, słuchajcie głosu rozsądku. Panie Juliuszu, moje uznanie. Sam

Trymalchion

zresztą mawiał, prostak jeden, że nawet podczas jedzenia należy okazywać

swą

miłość dla wiedzy.

- Tu bym się z nim zgodził, proszę pana.

- Czy to prawda, że Petroniusz opisał w tej "Uczcie" Nerona?

- To nie dowiedzione, lecz prawdopodobne. Panie Juliuszu, gratuluję

znajomości

przedmiotu.

- Patrzcie na Pyziaka, jak się ucieszył.

- Robciu, nie bądź zazdrosny. Jak chcesz, żeby cię pan Borejko pochwalił,

to

poczytaj Petroniusza.

- Ja, Anielciu? Ja? A może razem poczytajmy?

- Ha! Ja czytałam!

- Proszę pana, a ja nie. I co było dalej z tą ucztą?

- O, nie! Tato, ja cię proszę, tylko bez szczegółów. Przecież to skrajna

obrzydliwość. Komu jeszcze herbaty?

Ojciec nie pohamował się jednak i przytoczył ze szczegółami i soczystą

barwnością opis uczty u Trymalchiona, nie pomijając całego wieprza

obwieszonego

girlandami kiełbas ani ugotowanego cielęcia z hełmem na głowie, ani wielu

innych

uciesznych niezwykłości. Herbata

miała szalone powodzenie, pączki i ciasto rychło stały się tylko

wspomnieniem,

konwersacja osiągała pułap coraz wyższy, lecz niestety, trzeba ją było

kończyć,

ponieważ czas mijał nieubłaganie. Lepiej zaś było zamurować wiadomy otwór

przed

powrotem sąsiadki.

Wiedziano, że nie wróciła ona jeszcze, ponieważ nie słychać było

dotychczas

szczęku i pisku owych ogromnych żółtych drzwi z klatki schodowej.

Ponieważ pani

Szczepańska zamykała je równie uparcie, co beznadziejnie, i ponieważ była

w tej

czynności raczej, niestety, odosobniona, charakterystyczny zgrzyt

potężnego

zamka był w podświadomości Borejków nieodłącznie związany z osobą

sąsiadki.

Page 113: Musierowicz Kwiat kalafiora

Dziewczęta sprzątnęły ze stołu i odniosły naczynia do kuchni. Biurko

przykryto

na powrót gazetami i dosunięto do ściany. Janusz Pyziak, który dzisiaj

robił

wszystko, by poruszyć wyobraźnię Gabrysi, a także, w miarę możności, i

jej

serce, złowił najpierw kątem oka jej spojrzenie, a potem podbił się

sprawnie z

podłogi i wdzięcznym podskokiem znalazł się na blacie biurka. Tam stanął

jak

posąg renesansowy, z lekko przygiętym kolanem i wyrazem niedbałego

zadowolenia

na swej renesansowej twarzy.

- Te, koleś, uważaj, bo fikniesz kozła - powiedziała na to szydercza

Gabriela,

wobec którego to dowodu zakamieniałej obojętności Pyziak odwrócił się

gwałtownie

i począł mieszać kielnią w przygotowanej misce z zaprawą.

Tata Borejko, dla którego z chwilą wygaśnięcia konwersacji towarzystwo

Grupy ESD

przestało być interesujące, pożegnał wszystkich obecnych łaskawymi słowy

i udał

się w zacisze swego księgozbioru. Nutria uczuła potrzebę natychmiastowej

kąpieli, więc podążyła do łazienki, śpiewając tkliwie pieśń o Hucie

Katowice;

Pulpa zaś, czując się nieco samotnie w gronie osób dorosłych, porzuciła

je bez

wahania dla swych lalek i misiów.

Każda z pozostałych w zielonym pokoju osób zajęta była swoimi sprawami.

Robrojek

patrzał tkliwie na Anielę, Aniela zaś czytała znalezioną przy okazji

przesuwania

biurka powieść Jane Austen pod tytułem "Emma" i świat cały dla niej nie

istniał.

Pawełek podrzucał na dłoni cegłę, Danusia snuła mu do ucha narzekania, że

poświęca jej coraz mniej uwagi, a Joanna Borejko patrzała na to z boku i

myślała, że ona na pewno nie dręczyłaby tak tego cudownego chłopca.

Natomiast

Idą, siedząc cichutko jak zając pod miedzą, pochłonięta była obserwowa-

niem renesansowego Pyziaka i tej idiotki swojej siostry. Obserwacje

jednakże nie

przyniosły jej nic prócz irytującego zawodu. Gabrysia patrzała, owszem,

na

ramiona renesansowego Pyziaka, lecz na jej twarzy nie było śladu emocji,

a

wyłącznie zniecierpliwienie.

- To co, Pyziaczku, zamuruj ścianę i cześć - powiedziała despotycznie.

- Proszę uprzejmie - rzekł Pyziak. - Już się robi. Podaj cegłę. Chlapnął

zaprawą, wyrównał, położył cegłę, a potem drugą.

- Cholera, wiecie co - powiedział. - Czuję się jakbym zamurowywał

grobowiec.

Wszyscy spojrzeli na niego z zaskoczeniem.

- Co ty gadasz - zaśmiał się Paweł.

- A ja myślę, że coś w tym jest - oderwała się od lektury Aniela. -

Powiedziałabym, że zamykamy tej pani okno na świat.

- Bzdura - śmiał się Paweł.

- Zupełna bzdura - poparła go Gabrysia. - Jazda, Pyziaczku, bez

sentymentów.

Page 114: Musierowicz Kwiat kalafiora

Zamuruj donosicielce ten peryskop.

- Kiedy mi głupio... mam uczucie, jakby Mazepa tam siedział.

- Patrzcie na Pyziaka, jaki poetyczny.

- Ja, Robciu? Ja poetyczny? - obraził się Pyziak. - Proszę bardzo. Podaj

cegłę.

I w ciągu dziesięciu minut otwór w ścianie został pięknie i fachowo

zamurowany.

3

Wieczorem tego dnia Gabrysia i Pyziak poszli do kina "Bałtyk" na seans

nocny.

Film był amerykański, z Dustinem Hoffmanem, i opowiadał o tym, jak źle i

strasznie jest w USA. Niestety, sam film również był nie najlepszy, a że

nie

zawierał w dodatku scen lirycznych, Gabrysia poprosiła Pyziaka, by wyszli

przed

końcem.

Jak przystało na prawdziwego dżentelmena, Pyziak wyszedł za nią

posłusznie, choć

w głębi duszy klął soczyście, gdyż on osobiście lubił filmy gangsterskie,

niezależnie od ich klasy i poziomu artystycznego. Niemniej, kiedy

znaleźli się

na ulicy, wywołał na swej twarzy wyraz pogodno-ugodowy i spytał, czy

Gabrysia

chciałaby

może pospacerować. Ona spojrzała na zegarek i stwierdziwszy, że jest

jeszcze

dość wcześnie (była prawie północ), zgodziła się na rundkę wokół Pałacu

Kultury.

Dla zdrowia, jak powiedziała. Żeby się dobrze spało. Pyziak na to cicho

westchnął i powiedział miękkim głosem, że jeśli chodzi o niego, to on

ostatnio

sypia źle. Mianowicie najpierw nie może długo zasnąć, bo myśli - tu

zawiesił

głos, oczekując, że Gabriela zechce spytać, o czym to tak Pyziak myśli, i

zamierzając jej odpowiedzieć: "nie o czym, tylko o kim, Gabrielo". Lecz

ona

milczała, przytupując na pokrytym śnieżnymi krupami chodniku, więc Pyziak

dodał,

że jak już zaśnie, to, niestety, dręczą go smutne i melancholiczne sny i

już

chciał zagłębić się w szczegóły, kiedy Gabriela spojrzała na niego

wilkiem i

wydała z siebie krótki, jadowity chichot, a następnie spytała celnie, czy

sny

owe są dlatego tak dokuczliwe, że śni mu się cała drużyna juniorek, a

jeśli nie,

to może pojedynczo któraś z koleżanek szkolnych. Dodała też, że woń

kwiatu

jabłoni bywa dusząca jak cholera i wobec tego Janusz Pyziak przypomniał

sobie

poniewczasie, że nic tak dobrze na Gabrielę nie działa, jak milczenie.

Ucichł

więc i maszerowali razem, noga w nogę, przez pustą ulicę Armii Czerwonej,

ku

pomnikowi Mickiewicza. Oświetlony zegar na wieży Zamku wskazywał za

kwadrans

dwunastą, na Domu Partii łyskał czerwony napis, zachęcający do czytania

"Gazety

Page 115: Musierowicz Kwiat kalafiora

Zachodniej", ulica była mocno oświetlona neonami oraz długimi szeregami

lamp

łukowych. Natomiast w parku za pomnikiem było ciemniej. Gabriela i

Pyziak, nie

porozumiewając się ani słowem, skręcili zgodnie w stronę parku, jakby

oboje

cierpieli na światłowstręt. Kiedy wszakże znaleźli się na asfaltowej

alejce,

Gabrieli nagle strzeliło do głowy, że dawno nie biegała na czas, i

zaproponowała

wyścigi do końca ścieżki, po czym rzuciła się w ciemną głąb alejki jak na

bieżnię i pozwoliła Pyziakowi pierwszemu znaleźć się przed Operą, gdzie

było

nawet dość jasno i stosunkowo ruchliwie, jak na Poznań o pomocy,

oczywiście.

Przeszli przez jezdnię, obejrzeli beznadziejne fotosy w gablotach,

pokiwali

głowami i skręcili w stronę Teatralki. Tu stanęli na szczycie wzgórza i

popatrzyli na dom, w którym na poddaszu świeciło się jeszcze okno Anieli.

Gabrysia zauważyła, że pewnie Anielka nie może oderwać się od "Emmy" i

będzie ją

czytać do rana, i w tym momencie Pyziak po raz drugi przełamał milczenie.

- Gabuniu - powiedział, wziął ją za rękę, spojrzał jej w oczy, stracił

dech,

odzyskał go i wyznał: -Jesteś najbliższą mi istotą...

Na te słowa Gabrysia skamieniała, po ułamku sekundy otworzyła usta i

odparła z

miejsca:

- Powiedz to swojej cioci. - Po czym odchrząknęła, żeby móc mówić głosem

nieco

pewniejszym, i dodała: - Stary, czemu ty mnie z uporem klasyfikujesz jako

gęś,

to ja już naprawdę nie rozumiem.

- Co ma gęś do rzeczy? - powiedział Pyziak słabo.

- To, że nią nie jestem. Myślący człowiek nie daje się brać na plewy.

Schowaj

sobie swoje wytarte frazesy dla osób naiwnych.

- Wytarte?! Wytarte?!

- Wyświechtane, stary. Wyświechtane.

- Gabrielo, życzę sobie, żebyś nie mówiła do mnie per "stary".

- Proszę uprzejmie. Masz prawo sobie życzyć. Ja też sobie życzę, żebyś

mnie nie

traktował stereotypowo.

- A jak?!

- W ogóle mnie nie traktuj, stary. W ogóle.

- Gabrielo, miałaś do mnie nie mówić per "stary"!!

- A słusznie. A jak byś wolał?

- Janusz! Janusz, do stu diabłów! Nie "stary", nie "Pyziaczku"i nie

"koleś"!

Janusz! Albo-Jasiu...

- Żałosne, żałosne, koleś. Niech ci mówią "Jasiu" te wszystkie twoje...

kwiatuszki. -To mówiąc, Gabriela wyrwała dłoń z ręki Pyziaka i ruszyła

energicznym krokiem ku pobliskiemu skrzyżowaniu ulic Roosevelta i

Dąbrowskiego.

Pyziak za nią.

- Kwiatuszki? Kwiatuszki. Jakie znów kwiatuszki?!

- Jabłoni. Stary, naprawdę lepiej byś milczał. Mówiłam ci tyle razy.

- Mówiłaś. Balona ze mnie robiłaś, kwiatuszku.

Page 116: Musierowicz Kwiat kalafiora

- Tylko nie to, Pyziak, nie jestem żadnym kwiatuszkiem!

- O, w istocie - rzekł Pyziak. - Kwiatuszkiem to ty nie jesteś. Dobitne

to

stwierdzenie zdziwiło nieco Gabrielę. Przystanęła pośrodku jezdni.

- Ach, nie?

- Nie - rzekł Pyziak mściwie. - Przypominasz mi raczej coś z warzyw. O,

kalafior, stara. Kalafior. Jesteś tak pozbawiona wdzięku i romantyzmu jak

on.

Jesteś wcieloną prozą życia. Córka takiego ojca! Niestety. Mam cię

odprowadzić

pod dom czy już sama trafisz?

- O, sama trafię, dziękuję ci uprzejmie - odparła Gabrysia głosem

zdławionym z

urazy i odwróciwszy się na pięcie, zostawiła Pyziaka koło witryny "Foto-

Angelo".

W zasadzie chciało jej się płakać jak diabli, zapewne ze złości na

durnego

Pyziaka, chciało się jej też pobiec za nim i jeszcze coś wyjaśnić, nie

wiadomo

co, bo przecież to on (on, jasne!), on ją obraził i skrzywdził. Nurtowało

ją też

zaskakujące pragnienie, by zawołać za nim "Jasiu!" - lecz obejrzawszy

się,

zobaczyła jego wysoką sylwetkę już gdzieś koło skwerku przy "Merkurym",

wobec

czego stłumiła w sobie wszystkie wyżej wymienione pragnienia i pobiegła

do domu.

Wpadła do bramy i natychmiast w jej ciemnościach zderzyła się z kimś

wysokim i

masywnym.

- A! - wystraszyła się. - Kto to?

- Ja, Kaczmarek - szepnęła w mroku sylwetka, na głowie której po krótkiej

chwili

dało się już odróżnić berecik. - Z Komitetu Blokowego. Panna Gabrysia?

- Tak, ja, a co, nie ma światła?

- Cśśś! Jest, ale specjalnie wyłączyłem. Pani pamięta? Dziś sobota,

północ. O

tej porze miały być te hałasy w piwnicy.

- Faktycznie.

- Dobrze, że panią spotykam.

- Też się cieszę, ale teraz to już muszę iść do domu.

- A nie pożyczy mi pani kluczy do piwnicy? Ja mam, ale tylko od tego

nowego

wejścia, od drugiej strony. Jakbym miał od tego wejścia, tobym ich

zaskoczył.

Gabrysia pogmerała w kieszeniach i wręczyła blokowemu kółko z kluczami.

Ten

zapalił malutką latarkę, oświetlił jej promykiem schody i zstąpił po nich

do

drzwi piwnicy. Chwilę gmerał przy kłódce, wreszcie ją otworzył.

- Zajdę drani od tyłu - wyszeptał i zgasił latarkę. - No to idę. W chwili

gdy

gasił latarkę, z głębi piwnic doniósł się głuchy łoskot, jakby otwierano,

czy

też zamykano, ciężkie drzwi.

- Aha! Już są! - szeptał blokowy. - Panno Gabrysiu, a nie poszłaby pani

ze mną?

Byłaby pani świadkiem w razie czego.

Page 117: Musierowicz Kwiat kalafiora

- Hm - rzekła Gabrysia z wahaniem.

- Co się pani boi - przynaglał pan z Komitetu Blokowego lękliwym szeptem.

- Ja

jestem z panią. No, idziemy?

- Dobra - zgodziła się Gabriela. - Powiem panu, że mi dzisiaj nic nie

straszne.

- Cśś! Uwaga!

Znów hałas, łoskot, potem głuche turkotanie. Coś ciężkiego jechało po

kamiennej

podłodze piwnicy.

- Idziemy! - szepnął blokowy, łapiąc Gabrysię za rękę, -Jakby co, to pani

rzuca

się w tył i leci po pomoc. Może tatusia szanownego zawołać albo po

milicję

dzwonić. O, słyszy pani?

Zeszli w dół, słysząc dalekie pobrzękiwanie kluczy. Ktoś mówił

rozkazującym

szeptem, lecz z daleka trudno było rozróżnić słowa.

Na palcach, ostrożnie i cichutko, blokowy i Gabrysia zeszli po ceglanych

schodach do samej piwnicy. Owionął ich zimny, suchy zapach typowy dla

porządnej

piwnicy w porządnym starym poznańskim domu. Pachniało też pyłem węglowym

i

naftą, i nagle, niespodziewanie - czosnkiem.

Drogę do piwnicy Gabrysia mogła przebyć po omacku, bo chodziła tędy po

węgiel co

najmniej kilka razy w tygodniu. Wiedziała, że korytarz piwniczny ciągnie

się pod

całym domem, po obu stronach mając oddzielone od siebie nawzajem

ściankami

boksy, z drzwiczkami zamykanymi na kłódki. Korytarz zakręcał następnie

pod kątem

prostym i w pewnym miejscu był przedzielony ścianką z desek, w której

znajdowało

się wejście, zawsze zamknięte.

Do tej to ścianki dotarli teraz Gabrysia i blokowy i ujrzeli,

przedostające się

przez szpary w deskach, światło latarki.

W tym świetle struchlała Gabrysia ujrzała oczy pana Kaczmarka. Były one

wytrzeszczone ze strachu i pełne grozy. Poszła za jego spojrzeniem i

ujrzała

przez szparę stojącą tuż obok ścianki z desek wyładowaną taczkę. Pakunek,

który

ją wypełniał, owinięty był w jakieś szmaty, spod których wystawały krwawe

szczątki, przykryte po wierzchu papierem, niegdyś białym, a obecnie

splamionym

posoką.

Gabrysia i blokowy schwycili się za ręce i nie zdołali uczynić już nic

ponadto,

gdyż za ich plecami gruby męski głos zapytał groźnie:

- Co to? Kto tu? Co wy tu robicie?

- Jezus Maria! - jęknął pan Kaczmarek cichutko i jedną ręka ściskając

dłoń

Gabrysi, drugą przesunął guziczek latarki. Promień światła przeleciał po

grubym,

puszystym swetrze, po zamszowej marynarce, po białym kołnierzu koszuli,

spod

którego wystawał jedwabny szalik, wreszcie oświetlił tęgą szyję i twarz

Page 118: Musierowicz Kwiat kalafiora

mężczyzny stojącego przed nimi.

- O - powiedział blokowy z respektem. - Pan dyrektor.

- Co się pan tak skrada, co? - spytał sąsiad z drugiego piętra tonem

kwaśnym i

nawykłym do rozkazywania. - Po co pan tu łazi z tą panią? Zgaś pan to!

Zanim blokowy odpowiedział, drzwi w ścianie z desek otworzono z drugiej

strony.

Wyszedł człowiek w gumiakach.

- Panie dyrektorze, cholera, światła nie ma - powiedział.

- Chwileczkę, panie Szymuś. No, więc... co wy tu robicie? - elegancki

dyrektor

zwrócił się do blokowego.

- Chodzi o hałasy, panie dyrektorze - rzekł blokowy. - Jestem z Komitetu.

- Z jakiego Komitetu?!...

- Blokowego.

- Ach, blokowego.

- Są zaistniałe skargi od lokatorów na hałasy w porze nocnej, w piwnicy,

i my,

jako instancja...

- Dobra, dobra, panie blokowy.

- Musieliśmy zareagować...

- I tu pan reaguje, o tej porze?

- Panie dyrektorze... - wylazł drugi facet w gumiakach. - Pan pozwoli

latareczkę, bo nawet kłódki nie widzę.

- Ja też mam latarkę - rzekł blokowy niezłomnie i razem z Gabrysia i

latarką

podążył za facetem w gumiakach. Po przebyciu drzwi w ścianie z desek

znaleźli

się w zamkniętym zakończeniu korytarza. Drugie wejście do piwnicy, to,

które

niedawno przebił dozorca, znajdowało się w czołowej ścianie i prowadziło

na

podwórze. Zawiewał teraz stamtąd lodowaty chłód, przeciągając przez cały

korytarz. Pani Szczepańska miała rację, prosząc o zamykanie żółtych drzwi

od

schodów - ale teraz myśl ta nie zaprzątnęła Gabrieli ani przez sekundę.

Gabriela

stała drżąc

i z dreszczem na plecach wpatrywała się w upiorną taczkę, przyczynę

nocnych

hałasów.

Blokowemu też nie wyszła ona z pamięci. Co to jest? - spytał twardo

wskazując

latarką na krwawe szczątki

pod papierem.

- Cielak -mruknął pan Szymuś, mocując się z kłódką. - Poświeć no

oan tutaj, dobra? Panie dyrektorze, pan pozwoli tę dużą latarkę, teraz ją

tu

powiesimy. Trzeba podzielić mięsko i do lodówki.

Latarka, wisząca dotąd na ścianie z desek, została przeniesiona do

wnętrza

dyrektorskiej piwnicy.

- O Jezu... - usłyszała Gabrysia szept pana Kaczmarka. - Tyle dobra...

tyle

dobra...

- No, no, panie blokowy - przemówił ojcowskim głosem dyrektor.

- Nie puścimy pana przecież z pustymi rękami. Weź pan trochę tej

kiełbasy, w

Page 119: Musierowicz Kwiat kalafiora

nagrodę za obywatelską postawę, i dobranoc. Dla tej pani też coś się

znajdzie,

oczywiście.

- Nie potrzebuję - warknęła Gabriela.

- Pani też z Komitetu Blokowego? - spytał groźnie z ciemności głos

dyrektora

rąbiącego mięso tasakiem i ładującego je do szafy zamrażal-niczej, która

stała

przy ścianie piwnicy.

- Nie - odparła Gabrysia. - Ja tu w czynie społecznym.

- U - mruknął dyrektor. - No, niech się pani tak nie oburza. Przykro mi z

powodu

tych hałasów.

- Oj, te hałasy, te hałasy - wtrącił łagodnym a filuternym tonem pan

Kaczmarek.

- Lokatorzy się skarżą... że to niby w nocy spać nie mogą...

- Panie blokowy, nie bądź pan śmieszny - wyśmiał się pan Szymuś.

- Kiedy mamy wozić, w dzień? Żeby kto się dyrektorowi włamał! Nie wiesz

pan,

jacy ludzie teraz nieuczciwi się porobili?151

29 stycznia 78 niedziela

-^ ,, ^

. 'r

- Gabuniu, czego ty taka zła chodzisz, istna osa.

- Ja? Nic podobnego, zdaje się cioci.

- To pomóż pierogi cedzić. Tylko ostrożnie, ostrożnie.

- Felu? - Ojciec Borejko wszedł do kuchni. - Czy prędko będzie obiad?

- A bo co? - krzyknęła ze złością ciotka Fela, dmuchając na palce, które

poparzyła sobie wskutek raptownego wkroczenia szwagra. -Jak jesteś

głodny, to

pomóż, będzie szybciej!

- Kto mówił, że ja jestem głodny? - spytał z godnością tata Borejko. -

Gabrysiu,

czy ja mówiłem, że jestem głodny?

Córka rzuciła mu spode łba takie spojrzenie, że aż się zachłysnął.

- Dziecko, co ci jest?

- Nic!!! - odparła Gabriela głosem trucicielki. - Jak mnie jeszcze raz

kto o to

spyta, to nie ręczę za siebie.

- A co się stało?

- O, tato, radzę ci, daj spokój.

- Masz do mnie żal?

- O co?

- To ja pytam, o co.

- Ależ ja nie mam żalu do nikogo!

- Jeno do ciebie, niebogo - nie oparł się pokusie zacytowania ojciec

Borejko. -

A jednak wydaje mi się, Gabrysiu, że coś cię gryzie. Gabrysię gryzło

sumienie

oraz myśl o Pyziaku Jasiu. Lecz do tego nie przyznałaby się nawet przed

sobą.

- O, jak chcesz, to ci powiem - wycedziła złym głosem. - Wczoraj w

piwnicy

widziałam całego cielaka i z dziesięć kilo kiełbasy. Wszystko to załatwił

sobie

sąsiad. Zastanawiam się, dlaczego u nas na obiad są dziś pierogi z serem

i

Page 120: Musierowicz Kwiat kalafiora

ziemniakami. Dlaczego nasze uczty Trymalchiona mają zwykle charakter

duchowy?

- O, Gabrysiu - rzekł ojciec z wyrzutem, - Naprawdę nie wiesz, dlaczego?

- Wiem, wiem. Nie mamy pieniędzy. Zastanawiałam się jednakże, z jakiego

powodu

my ich nie mamy.

- A, to proste. Pecuniae oboediunt omnia, a ja umiem je zarabiać tylko w

uczciwy

sposób.

- Duma nie pozwala ci inaczej.

- Właśnie, córko sarkastyczna. Duma jest zawsze idiotycznym gestem, jeśli

przyjąć punkt widzenia człowieka praktycznego. Znajdź chwilkę, to ci

przeczytam,

co na ten temat mówił Arystoteles.

- Ja wiem, tato, co na ten temat mówił Arystoteles...

- O, albo Marek Aureliusz.

- ...ale to było jednak parę lat temu.

- To nie ma nic do rzeczy - obruszył się ojciec. - Na ich etyce stoi cała

etyka

współczesna.

-Wątpię.

- Przepraszam, ale w co wątpisz, bo tó dla mnie niejasne.

- Że w ogóle istnieje etyka!!!

- Gabrysia, jak mówisz do ojca - zdenerwowała się ciotka Felicja.

- Cicho mi bądź zaraz, pierogi przelej zimną wodą i barszcz przecedź. I

wołaj

dzieci, żeby myły ręce.

2

Przy obiedzie, jak na złość, wszyscy mówili o Pyziaku. Zaczęło się od

tego, że

ciotka dostrzegła zamurowaną dziurę w ścianie. Aprobująca jej uwaga dała

wszystkim obecnym, nie wyłączając ojca, a wyłączając Gabrielę, powód do

wygłaszania peanów pod adresem tego niezastąpionego młodzieńca. Gabriela

jadła

ponuro, patrząc w talerz, a smakowite pierogi stawały jej w przełyku jak

stygnący beton. Nie wiedziała też, jakimi słowy zawiadomić rozkochaną w

Pyziaku

rodzinę, że człowiek ten nie przestąpi już progu ich domu. Przeczuwała,

że gdyby

ojciec poznał ze szczegółami przebieg wczorajszej rozmowy, mógłby się

zachować

nieobliczalnie. Zbyt bowiem polubił Janusza ostatnimi czasy, by teraz

zgodzić

się bez protestu na brak tak chętnego i wiernego słuchacza.

Na szczęście temat rozmowy szybko się zmienił. Podano deser

- galaretka z mrożonymi truskawkami - i ciotka przemyciła aluzję, że

wszystko

drożeje, co skłoniło ojca do wdzięcznej wolty. Powiedział, mianowicie, że

spotkał onegdaj w tramwaju wychowawczynię Nutrii. Zdumiona Gabrysia

zapytała,

jakim cudem rozpoznał wychowawczynię Nutrii, nie widząc jej przedtem

nigdy w

życiu. Ojciec zrobił niedbałą minę,

-ruszył brwiami i rzekł, że to nie on ją rozpoznawał, lecz vice versa, co

zresztą nie było trudne, gdyż jechał właśnie z kolegą szkolnym, który

bezustannie ryczał na całe gardło: "Borejko, stary chłopie!" i walił go

po karku

Page 121: Musierowicz Kwiat kalafiora

w przystępach czułości. Otóż, kiedy wreszcie ojcu udało się spławić

kolegę,

mamiąc go obietnicą rychłego spotkania, podeszła urocza dama z jasnym

kokiem,

podobna do jakiejś angielskiej aktorki, i spytała, czy może pan Borejko

jest

ojcem Natalii z I b, na co ojciec odparł, że wszystko się zgadza z

wyjątkiem

klasy, i gotów był dać się zabić za pogląd, że Nutria chodzi do klasy II.

Na

szczęście wychowawczyni przyszło do głowy, żeby uzgodnić z ojcem rysopis

Natalii

i wtedy wysiedli oboje na moście Teatralnym, gdzie przez następne

dziesięć minut

ojciec wysłuchał interesującej historii, jednocześnie poddając się

dystyngowanemu urokowi, jaki emanował z nauczycielki.

Cała sprawa wyglądała następująco: zgodnie z odgórnymi dyrektywami

wychowawczymi

w klasie utworzono zespoły po siedem osób. Każdy zespół miał swego

siódemkowego

i Natalia właśnie też była siódemkową. Zadaniem takiej osobistości było

obserwować kolegów ze swej siódemki podczas przerw i pod koniec każdego

dnia

lekcyjnego meldować wychowawczyni, które z dzieci było grzeczne, a które

nie,

które biegało na drugie piętro, a które łobuzowało w ubikacji, które

skoczyło do

kiosku po gumę do żucia, a które wdało się w bitkę.

Wychowawczyni, osoba na poziomie, nie respektowała powyższego zarządzenia

zbyt

rygorystycznie. Dopuszczała chętnie możliwość oględnych wygibasów

moralnych,

typu: "nie chcę skarżyć, niech on sam się przyzna" lub "nie zwróciłam

szczególnej uwagi". Jednakże, kiedy Nutria wróciła po chorobie do szkoły,

nauczycielka zaobserwowała u niej zastanawiającą zmianę. Otóż meldunki

Nutrii

przez dwa pierwsze dni nie odbiegające od normy, w ciągu następnych dni

zmieniły

się w dość jadowite donosy, w dodatku, niestety, nie znajdujące pokrycia

w

rzeczywistości. Nutria mijała się z prawdą, a mówiąc ściślej i bez

ogródek -

łgała jak z nut na temat rzekomych przewinień koleżanek ze swej siódemki.

Wychowawczyni sprawdziła to, podglądając dzieci na dużej przerwie. W

rzeczy

samej, Natalia chodziła po korytarzu osamotniona, z miną agresywną, i nie

zwracała najmniejszej uwagi na swoją siódemkę, która dziewczyńskim

zwyczajem

zbiła się w stadko i grzecz-niutko spacerowała pod rączki, szepcząc sobie

różne

sekrety. Po lekcji Nutria oświadczyła, że jej siódemka na dużej przerwie

zdemolowała spłuczkę w ubikacji i kupowała w sklepie PSS napój Orange.

Gdyby to

ostatnie przewinienie istotnie miało miejsce, winowajczynie zostałyby

ukarane

srodze, ponieważ sklep PSS znajdował się za niebezpiecznym skrzyżowaniem

ruchliwych ulic, a zresztą uczniom nie wolno było oddalać się od budynku

Page 122: Musierowicz Kwiat kalafiora

szkolnego w godzinach lekcyjnych. Jednakże nauczycielka na własne oczy

widziała

zachowanie Nutriowej siódemki na dużej pauzie, wobec czego dyplomatycznie

zmieniła temat i uciszyła protesty pokrzywdzonego kalumniami zespołu. Jej

pedagogiczny zmysł obserwacyjny mówił bowiem wyraźnie, że z dobrą, miłą i

wrażliwą Natalią dzieje się coś niedobrego.

Wszystko to wychowawczyni I b opowiedziała ojcu Borejce marznąc w

porywistym

styczniowym wietrze, i dodała, że mimo trwających ferii problem nurtuje

nadal. Pytała też, czy ojciec Natalii nie zauważył

czegoś niezwykłego w zachowaniu swej córki, i otrzymała odpowiedź że

absolutnie

niczego takiego nie spostrzegł.

Zakończywszy tę przydługą opowieść tata Borejko poprosił, żeby mu podano

herbatkę, przypadkiem spojrzał na Gabrysię i żachnął się na widok

kamiennego

oburzenia, wyrytego na jej obliczu.

- O co znów chodzi, moje dziecko? - chciał wiedzieć.

- Tato - odrzekła mu Gabriela. - Wybacz, że będę okrutnie szczera. Gdyby

którejś

z nas wyrosły nagle ośle uszy, ty nadal twierdziłbyś, że nie zauważyłeś

niczego

niezwykłego.

Ojciec się ubawił.

- Na jakiej, pulchemma, podstawie podejrzewasz mnie o podobną hipokryzję?

- Hipokryzję? Ja nie twierdzę, że mijałbyś się z prawdą. Ja twierdzę, że

naprawdę nic byś nie zauważył. Ojciec zastanowił się.

- Uważam, że jesteś w błędzie-orzekł po dojrzałym namyśle. -Tak,

zdecydowanie

jesteś w błędzie.

Gabriela zostawiła go w tym przekonaniu i poddała śledztwu Natalię.

- Powiedz no, o co chodziło z tą siódemką?!

- Nie wrzeszcz na nią, dobra?! - wtrąciła ze złością Idą. - Ty na

wszystkich

wrzeszczysz brutalnie, moja droga. Pozwól, że ja z Nutrią porozmawiam,

mnie się

ona przynajmniej nie boi.

W ciągu następnych pięciu minut każda z obecnych osób, nawet Pulpecja,

usiłowała

przeforsować pogląd o swoich wyjątkowych uzdolnieniach pedagogicznych,

które

pozwolą wyciągnąć z Nutrii oczekiwane zeznanie. Skutek był taki, że

Nutria,

dotąd siedząc ze spuszczoną głową i czerwonymi uszami, nagle zerwała się

i

wybiegła z pokoju, bucząc tragicznym basem: - Nie powiem! Nie powiem!

Zabijcie

mnie!

Widząc to ojciec zauważył, że akq'a wychowawcza spaliła na panewce i że

wobec

tego on idzie teraz wyciągnąć swoje membra putrida na tapczanie, ponieważ

po tej

śwince wciąż czuje nawroty senności.

Gabriela w zajadłym milczeniu sprzątnęła ze stołu i wyszła z domu,

ponieważ

miała wrażenie, że jeśli pozostanie tam jeszcze sekundę, to niechybnie

kogoś

Page 123: Musierowicz Kwiat kalafiora

pobije.

O godzinie piętnastej trzydzieści był film w kinie "Olimpia". Ruchem

zdecydowanym i gniewnym Gabrysia zmięła gazetę z pro-eramem i energicznie

ruszyła w stronę ulicy Grunwaldzkiej. Kino Olimpia" mieściło się w

okazałym

budynku Domu Kultury MO, tuż mży skrzyżowaniu ulicy Grunwaldzkiej z ulicą

Matejki. Było stąd niedaleko do szpitala na Przybyszewskiego, toteż -

kiedy

skończył się film "Niewierna żona", pokazujący zgniliznę moralną średnich

klas

mieszczańskich we Francji - nogi Gabrieli same poniosły swą właścicielkę

w

kierunku zachodnim, ku szpitalowi.

Mama siedziała tym razem na korytarzu, w zacisznym załomku murów, pod

oknem.

Jej czerwony fotel usytuowany był dokładnie pod wielkim ponurym

linorytem,

ofiarowanym zapewne szpitalowi przez wdzięcznego grafika--ozdrowieńca.

Na okolicznych fotelach, na krzesełkach i ławeczkach pod ścianą widać

było

szemrzące grupki bladych pacjentek, a także czerstwe, czerwone od mrozu,

tryskające zdrowiem oblicza odwiedzających. Korytarz był długi, wysoki i

obszerny - gmach szpitala pochodził z okresu, kiedy jeszcze normy

budowlane

służyły ludziom, a nie odwrotnie. Twarz mamy zaświeciła jak blade

słoneczko przy

końcu tej mrocznej trasy.

- Cześć, żołądkówko.

- Cześć, Gabusiu.

- Jak leci?

- Mnie dobrze. A tobie nie najlepiej, jak widzę.

- Widzisz to, naprawdę?

- Z punktu. Z punktu. Nos ci się ciągnie po ziemi, a w oczach masz gniew.

Nie wiadomo dlaczego, Gabrysi to pochlebiło.

- No, to mów - powiedziała mama, sadzając córkę w sąsiednim fotelu i

klepiąc po

ręce.

- Ten Pyziak.

- Pyza.

- Jaki Pyza. Pyziak. Janusz.

- Pokłóciliście się?- ucieszyła się mama.

- Uhm. - Głupio było mówić mamie o wszystkim. Ale komuś przecież trzeba

było

powiedzieć.

Gabrysia stłamsiła opory i patrząc w bok, jąkając się i gryząc paznokcie,

opowiedziała mamie wszystko, co zdarzyło się jej ostatnio z Pyziakiem.

Zwięźle

nakreśliła tło, precyzyjnie odmalowała charakter Janusza, przytoczyła

słowo w

słowo wszystkie jego wypowiedzi, opisała malowniczo spojrzenia, gesty i

uśmiechy, streściła swoje domysły i podejrzenia, i wreszcie podsumowała

stwierdzeniem, że nie wie, co o tym sądzić, i prosi mamę o radę.

- O radę? - upewniła się mama i ciaśniej otuliła się szpitalnym

szlafrokiem.

- Tak. Mamo, powiedz mi koniecznie, jakie są symptomy prawdziwej miłości.

Po

czym mam rozpoznać, czy Pyziak mówi mi prawdę, czy też cynicznie nabiera?

Page 124: Musierowicz Kwiat kalafiora

- Myślę, że on nabiera - powiedziała z przekonaniem mama, pragnąc gorąco,

by

wspomnienie uwodzicielskiego Pyzy jak najspiesz-niej zatarło się w

pamięci

córki. - A co do symptomów, nie mam doświadczenia. Osobiście byłam

zakochana

kilkakrotnie, ale zawsze bez najmniejszej wzajemności.

- Naprawdę?!

- Tak jest. Z perspektywy lat rozumiem, żechłopcy bali sięmniejak ognia,

ponieważ byłam bardziej niż oni energiczna. Rzecz dziwna;

z reguły zakochiwałam się w dziarskich i żądnych czynu dynamicznych

brunetach. A

oni mnie z reguły żywiołowo nie cierpieli. Przełom nastąpił dopiero,

kiedy

poznałam waszego ojca.

- Aha - mruknęła Gabriela ze zrozumieniem.

- Właśnie. Więc, jak widzisz, doświadczenie moje ogranicza się do jednego

tylko

przypadku, i to nietypowego. Na randkach wasz ojciec rozmawiał ze mną

głównie o

Alkaiosie z Mityleny, twórcy strofy alcejskiej, a jedyne dygresje, jakie

czynił,

dotyczyły utworów religijnych Tibullusa. Kiedy podsunęłam mu delikatnie,

że

mogli byśmy się pobrać, powiedział: "O, z przyjemnością" - i opisał mi

szczegółowo rzymskie obyczaje weselne.

- Ten nasz tata! To takie duże dziecko.

- O, moja droga - oburzyła się mama. - Nie bardziej niż inni. W gruncie

rzeczy

wszyscy jesteśmy duże dzieci, mam tu na myśli naszą wieczną potrzebę

akceptacji

i nasz głód uczucia. Zauważ, że każdy z nas

1-58

"st w petoi szczęśliwy tylko wówczas, kiedy go pochwalą oraz kiedy kocha

i jest

kochany. Od dzieciństwa do grobu. Różnie tylko się przedstawiają powody,

dla

których nas chwalą, oraz osoby, które chcemy kochać. Nie ma człowieka,

którego

by nie można rozbroić stosując te dwa zabiegi.

- No, powiedzmy, że koloryzujesz.

- Nic podobnego. Spróbuj. Spróbuj na przykład polubić panią Szczepańską i

dać

jej to do zrozumienia. Tatami opowiedział o waszej aferze z ESD.

Gabrysiu, nie

bądź taka bezwzględna. Zamiast wygłupiać się z eksperymentalnymi

sygnałami

dobra, spróbuj po prostu być dobra bez eksperymentów.

- No, ale myśmy zeszły z tematu. Miałaś mi coś

poradzi

ć w związku z Py... to jest, z Jasiem.

- Ojciec mówił, że Pyza ma na imię Juliusz.

- Nie, Janusz.

- Wiesz, on ma takie oczy, że ja bym mu nie wierzyła na twoim miejscu.

- Ach, tak? - mruknęła Gabrysia, kryjąc zawód.

- Zdecydowanie. Ty lepiej w ogóle nie myśl o chłopakach. Ucz się pilnie,

Page 125: Musierowicz Kwiat kalafiora

doskonal swój umysł i duszę, a jak przyjdzie czas, że się zakochasz, to

od razu

będziesz wiedziała, że to jest to.

- Nie takiej rady od ciebie oczekiwałam, szczerze mówiąc.

- Ja wiem. Oczekiwałaś ode mnie, że nie znając Pyzy poradzę d, żebyś mu

uwierzyła. Ach, lebiego, przecież ja go widziałam raz, i to przez pięć

minut.

- Wystarczyło, żeby się do niego uprzedzić, co?

- Czy ja mówiłam, że jestem do niego uprzedzona?

- Nie, nie mówiłaś - powiedziała gorzko Gabriela. -Ale nie mówmy już o

tym, bo

on i tak ze mną zerwał. Powiedział, że jestem podobna do kalafiora. Do

kalafiora!

- Tak, to jednak bez wątpienia bardzo obraźliwe porównanie.

- To czemu się śmiejesz?!

- Bo jest też śmieszne. Gabuniu, wcale nie jesteś podobna do kalafiora.

Jesteś

podobna do całego pęczka rzodkiewek. Ten twój Pyza niema oczu. Słuchaj,

czy

wiesz, że w najbliższym tygodniu wychodzę ze szpitala?

- Co?! Hurrra!!'.

- Uch! Nie ściskaj tak, bo brzuch mnie boli.

- A sanatorium?

- Nie jadę. Jestem już zdrowa, co się będę obijać po jakichś sanatoriach.

Muszę

wrócić do domu i zająć się tym wszystkim.

- Czy to nie z mojego powodu ta nagła decyzja?

- Jaka znów nagła? Nic podobnego - mama spojrzała na Gabrysię z ukosa i

jej oczy

zaświeciły błękitnie i radośnie. -Aha, a czy pamiętasz, że za dwa dni

imieniny

ojca? No, leć do domu i nie martw się, wszystko będzie dobrze.

4

Stanowczo mama miała właściwości żywej wody z cudownego źródła. Gabriela

wracała

do domu zreanimowana, wyleczona ze wszystkich zmartwień z problemem Jasia

Pyziaka na czele. Jednakże na moście Teatralnym nastrój ten uległ

odmianie, gdyż

przechodząc koło przystanku ujrzała charakterystyczną wysoką sylwetkę z

orlim

profilem. Pyziak czekał na tramwaj naprzeciwko sklepu z obuwiem. Stał

twarzą do

hotelu "Merkury", więc oczywiście nie mógł nie dostrzec, jak Gabrysia

idzie

przez jezdnię. A jednak spojrzał na nią jak na powietrze, bez śladu

jakiejkolwiek emocji na twarzy. Gabrieli zamarł na ustach półuśmiech

pólprzyzwolenia i żeby ukryć jego ślady, wytarła nos rękawiczką. Minąwszy

Pyziaka przeszła przez jezdnię za wysepką tramwajową i koło sklepu z

obuwiem

spojrzała na witrynę. Pyziak widziany w szybie był równie niezłomnie

odwrócony w

inną stronę, a jego plecy demonstrowały swą prostą i dumną linią, co

myśli o

Gabrieli ich właściciel.

"No cóż - pomyślała Gabrysia. - Szkoda. Ale nie będziemy się przecież

przejmować

nieobytymi koszykarzami". Postanowiła jednocześnie wypisać się z sekcji

Page 126: Musierowicz Kwiat kalafiora

koszykarskiej, ponieważ znoszenie podobnych fochów na każdym treningu,

gdy

szatnie juniorów i juniorek sąsiadują ze sobą, a wyjście w ogóle jest

jedno,

byłoby zdecydowanie okropnością.

Zdawało się jej ponadto, że wszystko gra i że Pyziak wraz z jego minami i

grubiaństwem nie istnieje dla niej jako problem. Przyszła do domu, zdjęła

botki,

wrzuciła kurtkę na szczyt wieszaka i poszła do kuchni, żeby napić się

herbaty.

Wszystko z zupełnym spokojem.

Po drodze minęła uchylone drzwi łazienki i ujrzała Nutrię siedzącą w

wannie

pełnej wody i płaczącą cicho, lecz rozpaczliwie.

Normalną reakcją Gabrieli na płacz którejś z sióstr była lekka irytacja i

obrzydzenie. Ale dziś była dziwnie wrażliwa na cudzą niedolę. Stojąc w

pustym

mieszkaniu pod drzwiami łazienki, Gabriela zadała sobie pytanie, czy mama

miała

rację, nazywając ją bezwzględną. Nigdy Gabrysia nie patrzała na siebie z

tej

strony. Zawsze uważała się za osobę dobrą i miłą. Teraz, na widok

samotnej,

małej dziewczynki płaczącej tak beznadziejnie w ogromnej wannie pełnej

wody,

Gabriela z rumieńcem wstydu pojęła, że nigdy dotąd nie rozmawiała z

Nutrią tak,

jak przystało starszej siostrze. Nigdy nie miała dla niej czasu,

pokpiwała,

krzyczała, strofowała i poganiała, i nie próbowała zrozumieć, co się

dzieje w

rudej głowie tego tak przecież kochanego stworzonka.

Nawet teraz nie bardzo umiała wejść po prostu do łazienki, by zagadnąć

Nutrię

czy jakoś ją pocieszyć. Tak zrosła się już ze swoim pokrzykującym i

poszturchującym stylem, że za nic nie mogła przełamać się i wykrzesać z

siebie

nieco zwyczajnej czułości.

- Maluszku - powiedziała wchodząc jednak do łazienki i serce jej się

ścisnęło na

widok Nutriowej reakcji. Mała w mgnieniu oka dała nurka i wystawiła z

wody głowę

dopiero po dłuższej chwili. Wtedy już na jej buzi nie było śladów łez,

tylko

jednolita mokrość. Zapłakane, zaczerwienione oczy rzuciły lękliwe

spojrzenie

spod rudych, przylepionych do czoła kosmyków.

- Kochanie - powiedziała Gabriela drżącym głosem. - No, wyjdź już z tej

wanny.

Zdjęła z wieszaka wielki ręcznik kąpielowy i otuliła Natalię, stawiając

ją przed

sobą na stołku. - Co słychać? - spytała.

- Nic - krzywy, bojaźliwy uśmiech. Gabrysia wytarła siostrę do sucha.

- Dlaczego płakałaś?...

Nutria milczała. Była chudziutka. Nawet przez grubą tkaninę ręcznika

czuło się

jej żebra i wystające obojczyki. Gabrysia narzuciła ręcznik na

szczuplutkie

Page 127: Musierowicz Kwiat kalafiora

ramiona i raptem, porwana falą miłości, Przytuliła do siebie Nutrię ze

wszystkich sił.

- Yh... Ududu-dusisz mnie - sieknęła dziewczynka.

- No to powiedz, dlaczego płakałaś. Chwila ciszy.

- Bo się wstydzę... -cicho szepnęła Nutria i, uwolniona z potężnego

uścisku

starszej siostry, opuściła wzrok.

Gabrysia poprawiła ręcznik na jej ramionach i jego krawędzią otarła czoło

siostry. Spływała po nim woda z mokrej grzywki.

- Wstydzisz się? Tego, co w szkole?... No, ale powiedz... dlaczego tak

kłamałaś?

Powiedz mi spokojnie, ja już... nigdy nie będę na ciebie krzyczeć.

- Jak wróciłam do szkoły po śwince, to moja siódemka mnie już nie

chciała. Bo

Joasia była lepszą siódemkową niż ja.

- A ty chciałaś być nadal siódemkową... tak?

- Tak. Bo chciałam, żeby mnie lubiły. Ale one nie chciały mnie słuchać,

chociaż

pani powiedziała, że znów jestem siódemkową.

- Więc zaczęłaś kłamać i donosić?

- Tak - szepnęła Nutria i rozpłakała się znowu. - Nie mogłam ich zmusić,

żeby

mnie polubiły... więc zrobiłam to, żeby mnie chociaż... zauważyły.

"Zupełnie jak pani Szczepańska" - błysnęło w głowie Gabrysi.

- Natalia, nie becz - powiedziała uroczyście.

- Tak mi wstyd... - płakała Nutria. - Nie mogłam przestać... nie wiem

dlaczego... wierzysz mi, Gabuniu? Ja nie jestem zła, naprawdę... Już

nigdy nie

będę... nigdy, nigdy, nigdy!

- Oczywiście, że nie będziesz - powiedziała Gabriela z mokrymi oczami. -

Uczymy

się przecież na własnych błędach, no nie? Po feriach pójdziesz do szkoły

i ja

jeszcze pomyślę, co powinnaś zrobić. Przeprosisz koleżanki albo wiesz co?

Urządzimy wspaniałe przyjęcie i wtedy przeprosimy twoją siódemkę. Tak czy

inaczej, na pewno ci przebaczą. I nie martw się, wszystko będzie dobrze.

Gabrysia powtórzyła te słowa mamy i było to jak magiczne zaklęcie. Nutria

rzuciła się Gabrysi na szyję, ucałowała z dubeltówki i nawet poróżowiała,

jakby

weszło w nią żyde. Starsza siostra pomogła jej się ubrać, wysuszyła rudą

czuprynkę i czesząc ją pomyślała, że przecież zachowanie Nutrii było od

początku

całkowicie zrozumiałe, tylko nikt nie umiał wpaść na właściwy trop.

Trzeba było

dopiero, by ona, Gabriela, poczuła się dzisiaj nieszczęśliwa i odtrącona,

żeby

pojęła uczucia Natalii. Przecież i ona sama była dzisiaj agresywna i

niedobra,

nawet dla ojca.

- No, Nutria, uszy do góry-powiedziała głośno.-Mama ma rację. Wszyscy

jesteśmy

duże, smutne, niedobre dzieci. Czy ja ci w ogóle mówiłam, że mama

niedługo

wraca?

31 stycznia 78 wtorek

Gabrysia postanowiła upiec wspaniały tort. Nutria i Pulpecja, którym na

czas

Page 128: Musierowicz Kwiat kalafiora

przypomniano o zbliżających się imieninach ojca, uparcie i wytrwale

ściuboliły

rozmaite laurki, powiastki, wycinanki i figurki z plasteliny, a Idą

dziergała

chusteczkę z mereżką, które to dzieło sztuki ojciec miałby ewentualnie

nosić w

butonierce. Nie zważając na podłe docinki wszystkich trzech sióstr, które

tłumaczyły J6J, ze tato posiada wprawdzie bajeczne mnóstwo różnych

eleganckich

przedmiotów, ale na pewno nie posiada butonierki. Idą dłubała igiełką w

batyście, a łzy żalu kapały jej na mereżkę.

- Życie jest krótkim pasmem smutku i cierpienia - wyznała cicho

pociągając nosem

i gęsto mrugając powiekami.

W ciągu dwóch dni druga już siostra płakała w obecności Gabrieli.

- Iduś, nie martw się, wszystko będzie dobrze - powiedziała więc

serdecznie. -

Czy ty płaczesz z powodu mereżki?

- Nie, z powodu ogólnej depresji - wyjaśniła Idą. - Mężczyźni to

podłe zwierzęta.

- A, to tak - zgodziła się Gabrysia dość zajadle.

- I Waldzio, i Klaudiusz. Obaj podlece.

- I Pyziak. On też. No, nie martw się, upiekę tort i życie będzie

weselsze -

powiedziała Gabriela mocnym głosem. - Chcieć to móc. Tort będzie pulchny,

pachnący, ociekający czekoladą, pełen orzechów, migdałów i wszystkiego.

- Hę - powiedziała Idą z powątpiewaniem.

- Co za "hę"? Myślisz, że nie potrafię? Zresztą, na wszelki wypadek

zabiorę się

do tego już dziś. Jak się nie uda, to jeszcze jutro będzie czas.

Zapadła cisza. Idą melancholijnie mereżkowała, Gabrysia wróciła do swojej

fizyki. Nutria i Pulpa gdzieś w oddali bawiły się w aptekę, w której nie

ma

połowy lekarstw. Za oknem z wolna zapadał cichy

zmierzch zimowy.

Kiedy w tej ciszy zadzwonił telefon. Idą i Gabriela skoczyły do

przedpokoju jak

pchnięte tą samą gigantyczną sprężyną o potężnej mocy. Obie jednocześnie

dopadły

aparatu i obie jednocześnie się nań rzuciły. Gabriela była jednak

silniejsza i

to ona zawładnęła słuchawką.

- Hallo? - jej głos był romantyczny, namiętny i tkliwy.

- Dzień dobry, tu Klaudiusz - rzekł łamliwy tenor w słuchawce.

- A! - burknęła Gabrysia normalnym głosem. - Już proszę Idę.

- O, nie, może nie trzeba... Chciałbym mówić z panem Borejko.

- Wyszedł - odrzekła Gabriela już całkiem niegrzecznie i przygarnęła

ramieniem

płaczącą rzewnie siostrę, która trzymając dotąd ucho przy jej uchu,

niewątpliwie

wszystko słyszała. - Proszę dzwonić wieczorem.

Odłożyła słuchawkę.

- Widzisz - załkała Idą na jej piersi. -Ja chyba jestem jakaś ułomna.

- Co. za bzdury. Dlaczego ułomna?

- Każdy chłopak mnie porzuca.

- Nic podobnego-Gabrysia poklepała Idę po rudej łepetynie.- Po prostu

Klaudiuszek przeniósł uwagę na tatę. Ojciec świetnie umie

Page 129: Musierowicz Kwiat kalafiora

rozmawiać z chłopakami. To pewnie dlatego, że chciałby mieć i synów.

Zauważ, że

wszyscy chłopcy, co do nas przychodzą, są ojcem zafascynowani.

- A widzisz. To może być to.

- Tylko! Pamiętasz Waldusia?

- Ja miałabym nie pamiętać Waldusia?

- Walduś panicznie bał się mamy. A ojca?

- Absolutnie nie. Rozmawiali o Hipokratesie, bo Walduś marzył, że

zostanie

lekarzem, a ja... - zatkała Idą -ja miałam być pielęgniarką i u jego

boku...

- Nie płacz, on niewart twych łez. Uląkł się świnki, kanalia. Ale

Klaudiusz,

Idusiu, Klaudiusz jest jeszcze do odzyskania. Przecież ty również

miałabyś do

powiedzienia coś na temat antyku.

- Słusznie - powiedziała Idą z nagłą werwą. - Czekaj no, niech on tylko

tu

przyjdzie. Już ja mu powiem o Apostacie, tylko najpierw sobie o tym

poczytam.

Oko mu zbieleje.

- Tę słabość chłopaków do naszego taty należy inteligentnie wykorzystać -

z

namysłem rzekła Gabriela. - Przypomnij ojcu, żeby zaprosił Pyziaka na

swoje

imieniny, a ja mu podszepnę o Klaudiuszku.

- Zgoda. Gaba, jesteś geniuszem. Nie tylko piękna, ale inteligentna,

mądra i

utalentowana.

- Zgadza się - powiedziała radośnie Gabriela. - Jak Aspazja z Miletu.

- Ciociu, cześć, tu Gaba.

- Co tam znowu, nie daj Boże?...

- Nie, nic takiego. Obiad odgrzałam, pyszny był. Teraz chciałabym upiec

dla ojca

tort, na imieniny.

- Tort? Rany boskie, Gabriela, ty się lepiej do tego nie bierz. Jak kto

ma takie

maślane łapy, to lepiej niech piłkę kopie.

- Oj, ciociu, ciociu, ja przecież gram w kosza. To jest piłka ręczna. Jak

mi

ciocia nie da przepisu na tani i szybki tort, to wezmę przepis z tej

starej

książki i na pewno mi się nie uda.

- Gabriela! On ci się nie uda i tak.

- Więc niech mi ciocia da tani przepis. Przynajmniej produktów

mniej się zmarnuje.

- Tak - powiedziała ciotka. -To brzmi rozsądnie. No dobrze, więc

słuchaj. Kostka margaryny...

- Już piszę, już. Kostka margaryny...

- Cztery łyżki mleka, cztery łyżki kakao...

- Ciociu, skąd ja wezmę kakao, przecież tego nigdzie dostać

nie można.

- Stoi tam u was w szafce nad zlewem, wysuszone na kamień. Będzie

w sam raz. Pisz dalej. Półtorej szklanki cukru...

-Tak...

- Włożyć do garnka i raz zagotować. Ma zabulgotać, jasne?

- Jasne. Ale co ma zabulgotać?

- Wszystkie produkty, włożone do garnka.

Page 130: Musierowicz Kwiat kalafiora

- Razem mają zabulgotać?

- Razem. Potem trzeba to ostudzić i dodać jedno żółtko.

~ A co z białkiem?

- Boże, daj mi cierpliwość. Gabrielo, białko należy oddzielić od

żółtka i wlać do miseczki.

- Aha. Co się ciocia gniewa, ciociu, ja naprawdę chcę być dobrą

gospodynią.

-Hm! Dobrze. Pisz dalej. Odlać z masy pół szklanki...

- Czego pół szklanki?

- Tej masy! Po upieczeniu posmarujesz nią tort.

-.Aha.

- Do masy w garnku dodać trzy żółtka...

- A białka do miski.

- Szybko się uczysz.

- A widzi ciocia. Chcieć to móc.

- Dalej - półtorej szklanki mąki, proszek do pieczenia, skórkę otartą z

cytryny.

Wymieszać, dodać pianę z tamtych czterech białek.

Znowu wymieszać, i wlać do formy.

- Co tak ciocia głos zniżyła?

- Bo to już koniec. Koniec przepisu. I obleciał mnie strach, że

podpalisz dom.

- No, to jeszcze zobaczymy. To pa, ciociu, dziękuję za przepis

i zadzwonię, jak upiekę. 166

- Gabrysiu, dziecko kochane...

- Tak?

- Błagam cię, uważaj na siebie.

- Ciociu, spokojnie. Postanowiłam być kobieca. I dlatego wszystko się

uda.

Wszystko!

Pieczenie tortu Gabriela zaczęła od wyszorowania kuchennego stołu.

Następnie

wyrzuciła z kuchni wszystkie siostry i zamknęła się od wewnątrz na klucz.

Potem

przygotowała garnek i wszystkie potrzebne produkty, wreszcie, zerkając co

chwila

w przepis, przystąpiła do czynności właściwej. Roztopiła w garnku

produkty

opisane w pierwszej części recepty i z napięciem czekała, co będzie

dalej. W tym

momencie rozległo się pukanie do drzwi, więc wrzasnęła:

- Nie przeszkadzać! - i energicznie pomajtała łyżką w ciemnej pachnącej

masie.

Na jej powierzchni ukazał się bąbelek i Gabrysia zastanowiła się, czy

należy go

uznać za zwiastuna rychłego zabulgotania całości, czy też jest to wynik

przemieszczenia się masy pod łyżką.

Za drzwiami głos Idy wywrzaskiwał coś o telefonie. - Cicho! Nie ma mnie!

-

krzyknęła Gabrysia nerwowo, bo ujrzała drugi bąbelek, a za nim dwa

następne -

małe, ale niewątpliwe. Czy to już? Czy jeszcze nie? Dylemat stawał się

coraz

poważniejszy. Masa od spodu podejrzanie posykiwała, bąbelków przybywało,

lecz

nie słychać było żadnego odgłosu. - Chyba zadzwonię do ciotki -

powiedziała

Gabriela do bąbelków. A wtedy z głębi czekoladowej masy wypłynął jeden

Page 131: Musierowicz Kwiat kalafiora

gigantyczny bąbel i wszystko razem w sposób niewątpliwy zabulgotało.

Gabriela zdjęła garnek z ognia i triumfalnie zaniosła go na parapet

otwartego

okna, żeby masa wystygła. Po czym zajęła się ubijaniem piany, czerpiąc

niezwykłą

satysfakcję z faktu, że mimo wszystko nie przypaliła garnka.

Po kwadransie starannej pracy wszystkie składniki zostały połączone, a

proszek

do pieczenia, starannie przebadany pod kątem podobieństwa do sody

oczyszczonej,

wsypany został do ciasta. Można było teraz ^ać je do formy.

Tak, ale gdzie była forma?

"Wiedziałam, że coś nawali" - tak wyglądała pierwsza myśl Gabrieli. W

rzeczy

samej, w całym domu nie było tortownicy. Były formy do babek, keksów i

cwibaków,

ale żadna z nich nie wchodziła w rachubę, gdyż Gabriela miała zupełnie

inne

wyobrażenie o swoim wypieku. Miał to być tort. Okrągły i duży.

"No i co teraz? - pomyślała z przygnębieniem. - Sekundę, Gaba, nie bądź

babą,

jakieś wyjście się znajdzie. Pożyczymy tortownicę od sąsiadów".

Umyła ręce i poszła po prośbie. Uważając, by nie pomylić dzwonków i nie

trafić

przypadkiem na panią Szczepańską, nacisnęła guzik przy nazwisku

"Gadomscy".

Państwo Gadomscy byli to cisi staruszkowie, mieszkający gdzieś w głębiach

wspólnego z panią Szczepańską wewnętrznego korytarza. Kiedy otwarły się

drzwi i

pani Gadomska stanęła w progu, Gabrysia zrozumiała, że jej misja

niekoniecznie

musi zakończyć się powodzeniem. Staruszka nic bowiem nie słyszała -

kręciła

tylko nerwowo guziczkiem aparatu słuchowego.

- Czy mogłabym pożyczyć od pani tortownicę? - spytała Gabriela głosem

tubalnym,

ale bez rezultatu, ponieważ aparat słuchowy sąsiadki wciąż nie działał.

Jednocześnie w głębi wewnętrznego hallu, na wprost wejścia, otworzyły się

drzwi

pokoju pani Szczepańskiej i ona sama dostojnym krokiem przeszła ku

mieszczącej

się po lewej stronie drzwi wejściowych niedużej spiżarni. Podczas gdy

Gabrysia

ponowiła próbę porozumienia się z panią Gadomska, pani Szczepańską

pozorowała

mozolne otwieranie kłódki, by wreszcie powiedzieć w przestrzeń:

- Ja mam tortownicę.

Gabrysia osłupiała, uszczypnęła się w rękę i uzyskawszy przekonanie, że

nie śpi,

powiedziała słabo:

- O, dziękuję. - Na co pani Szczepańską błyskawicznie poradziła sobie z

kłódką i

zapuściwszy dłoń w głąb spiżarni, wydobyła stamtąd solidną, nieco tylko

przyrdzewiałą, najwyraźniej przedwojenną, okrągłą formę.

4

Po godzinie tort był gotów. Ponieważ wykonanie kremu przekraczało na

razie

Page 132: Musierowicz Kwiat kalafiora

możliwości Gabrieli, przekrojone warstwy ciasta zostały posmarowane

konfiturą.

Po wierzchu oblała go Gabriela

pozostawioną uprzednio w szklance czekoladową masą, co dało artystyczny

efekt

brunatnego polśniewania na wszystkich obłościach i krawędziach. Ozdobiony

orzechami wyglądał tak cudownie, że przybyłe do kuchni trzy siostry

wydały z

siebie trzy zgodne okrzyki zachwytu i natychmiast chciały jeść. Trzeba im

było

dopiero uprzytomnić, że tort jest prezentem imieninowym dla ojca, by

natychmiast

zmieniły zdanie i z pełnym poświęceniem zrezygnowały z degustacji. Tort

został

schowany do spiżarni, kuchnia wywietrzona z upojnej woni, a wszystkie

naczynia

umyte starannie, by najmniejszy nawet ślad nie przywiódł ojca do

podejrzeń

względem imieninowej niespodzianki.

- Gabusiu, Aspazja przy tobie to zwyczajny wycirus - oświadczyła Idą. -

Powinnaś

upiec jeszcze jeden taki.

- Gabusiu, upiecz, upiecz, bo nie starczy dla wszystkich.

- No, dobra - zgodziła się Gabrysia. - Tortownicę oddamy jutro.

- Upiecz, upiecz jeszcze jeden. Jutro w południe, zanim tata wróci z

pracy.

- Upiekę, macie moje słowo - powiedziała łaskawie Gabrysia.

Ojciec wrócił do domu pod wieczór i dostał zaraz obiad, odgrzany, ale

smaczny.

Nutria i Pulpecja dokonywały nadludzkich wysiłków, by nie wygadać

tajemnicy -

tyczyło to zarówno tortu, jak i ich własnych prezentów, już gotowych,

zapakowanych w przybrudzone bibułki l poupychanych w szafie pod bielizną

pościelową. Kiedy więc tato siedział za stołem w zielonym pokoju i jadł

zupę

jarzynową, dziewczynki kręciły się wokół niego i wzdychały, zatykały

sobie

nawzajem usta, trącały się łokciami i kopały w kostki, słowem, czyniły

wszystko,

by wyglądać normalnie, osiągając oczywiście efekt wręcz odwrotny. Ktoś

mniej niż

tata Borejko bujający w obłokach byłby z pewnością zauważył, że coś się

dzieje,

a następnie odgadłby bez trudu przyczynę zamieszania. Jednakże ten

niesłychany

człowiek nie tylko nic nie spostrzegł, ale nawet nie pamiętał, że ma

nazajutrz

imieniny. Rozmyślał głęboko przy jedzeniu i bąkał coś nieuważnie, jednym

uchem

słuchając, co mówi do niego Gabriela.

-- Tato, uważaj - mówiła Gabriela.

- Słucham cię, słucham, moje dziecko.

- Jaki jutro dzień miesiąca?

- A, wiem - ucieszył się ojciec. - Wypłata.

- Pierwszy lutego. Masz imieniny.

- Ja? No, cóż... - rzekł ojciec niezdecydowanie. -To miło, czyż nie? Może

trzeba

Page 133: Musierowicz Kwiat kalafiora

by kupić coś do jedzenia, bo na pewno przyjdzie paru przyjaciół... Kupcie

jakiś

tort czy coś.

W tym miejscu Nutria i Pulpecja wyleciały z pokoju zanosząc się kwikiem

pełnym

szczęścia.

- Włciśnie - Gabriela spojrzała wymownie na Idę. - Przypuszczam, że

przyjdą też

nasi koledzy. To znaczy, oni mają wielką ochotę przyjść i złożyć ci

życzenia,

ale są onieśmieleni. Mógłbyś ich zachęcić, doprawdy.

- Ależ oczywiście - ożywił się ojciec. - Będzie mi bardzo miło.

- Klaudiusz będzie dzwonił dziś wieczorem, a Janusz... no, gdyby Janusz

zadzwonił...

- Jakby zadzwonił, to go zaproś, co, tatusiu? - wsparła Gabrysię Idą, -

Oni obaj

są tacy nieśmiali...

- Czy grupa ESD też zamierza mnie uhonorować? - spytał rozweselony

ojciec.

- A życzyłbyś sobie?

- Czemu nie. Miłe dzieciaki.

- To dobrze. Przyjdą i oni - powiedziała Gabriela. Podała ojcu drugie

danie i

poszła do telefonu, ponieważ musiała się natychmiast porozumieć z kuzynką

Joanną

w pilnej sprawie kobiecej.170

1 lutego 78 wtorek

Dzień imienin ojca Borejki był uroczysty nawet pod względem pogody: dął

patetyczny wiatr, ołowiane chmury odjeżdżały szybko na wschód, niebo

lśniło

głębokim kobaltowym błękitem, a słońce wyżywało się na zaspach

świeżutkiego

śniegu. W południe, kiedy Gabrysia wracała ze szkoły, niosąc w jednej

ręce torbę

z książkami, a w drugiej siatkę pełną zakupów, śnieg już co prawda nieco

stopniał, ale za to na niebie nie było ani obłoczka.

W domu czekały już niecierpliwe Pulpa i Nutria, które ostatnio musiały

zostawać

same w mieszkaniu i którym nie wolno było ruszać się 2 niego ani na krok,

dopóki

ktoś ze starszych nie wrócił. Gabrysia dała un Jeść, ubrała ciepło t

pozwoliła

wyjść na podwórze. Podsunęła im, że

powinny zbudować wielkiego bałwana, i miała nadzieję, że to je zajmie na

jakiś

czas. Zamierzała bowiem upiec nie tylko drugi tort, ale i dwie babki-

puchatki.

Jak twierdziła kuzynka Joanna, nie było jeszcze na świecie łatwiejszego w

wykonaniu ciasta. Gabrysia odwiedziła Joannę wczorajszego wieczora,

zamierzając

prosić ją o radę w kwestii odzieżowej. Joanna odradziła kuzynce żółtą

suknię z

firanki jako zbyt już wieczorową i przełamawszy odruchy skąpstwa, sama

zaproponowała Gabrysi, że pożyczy jej swoją wspaniałą spódnicę w kolorach

ziemi

i ów szeroki sweterek z niekonwencjonalnym dekoltem. Gabrysia przełamała

opory i

Page 134: Musierowicz Kwiat kalafiora

dumę, i oto właśnie strój ów leżał teraz na tapczanie, rozpostarty

starannie, i

roztaczał wokół siebie atmosferę romantyzmu i nadziei.

Gabrysia - nie wiadomo dlaczego - pewna była, że Pyziak się dziś odezwie.

O

zbliżających się imieninach była wszak mowa już kilka razy i w końcu tata

nie

uczynił Pyziakowi nic złego. Intuicja kobieca mówiła Gabrieli wyraźnie,

że dziś

rozstrzygnie się coś ważnego. A czegóż by to określenie miało dotyczyć,

jak nie

Pyziaka... to jest, Jasia?

W dwie godziny później mieszkanie Borejków wibrowało zmieszanymi woniami

czekoladowego tortu i śmietankowych babek. W zielonym pokoju, na stole

przykrytym wspaniale wyprasowaną serwetą, pyszniły się lśniące lukrami

ciasta, a

także leżała paczuszka od Idy i kilka niechlujnych zawiniątek od Pulpeta

i

Nutrii. Trzy siostry były wymyte, uczesane jak anioły i ubrane

najczyściej jak

można. Gabriela, wciąż jeszcze w bezpretensjonalnych dżinsach i fartuchu,

zmywała w kuchni naczynia.

Umyła tortownicę, wytarła do sucha i postanowiła zaraz ją oddać pani

Szczepańskiej.

Już była przy drzwiach, kiedy nie sterowany rozumem impuls pchnął ją z

powrotem

do kuchni po nóż i talerzyk, a następnie do zielonego pokoju, gdzie trzy

siostry

nabożnie stały wokół stołu, powstrzymując się nawzajem od oblizywania

lukru.

Gabrysia podeszła i bez namysłu wbiła nóż w jeden z tortów, wydobywając

sieknięcie grozy z trzech naraz siostrzanych gardeł. Odkroiła piękny

kawał i

ułożywszy ciasto na

ręcznie malowanym, porcelanowym talerzyku -jedynym, jaki pozostał z

kompletu po

babci - bez słowa wyjaśnienia wyszła z mieszkania.

pani Szczepaóska otworzyła natychmiast potem, jak przebrzmiał energiczny

sygnał

dzwonka u jej drzwi. Najwidoczniej znów szukała czegoś w spiżarni -

paliło się

tam światło, rozjaśniając z lekka mroczną głąb hallu, a sama pani

Szczepańska

odziana była w niepokalany fartuszek.

- To ja - powiedziała Gabrysia. - Dzień dobry. Fani Szczepańska milczała

niepewnie.

- Bardzo dziękuję za tortownicę - dodała Gabrysia i uśmiechnęła się bez

najmniejszego trudu. W tejże chwili pojęła różnicę między

Eksperymentalnym

Sygnałem Dobra a prawdziwym uśmiechem: ten ostatni był naprawdę

zaraźliwy.

Przynajmniej w wypadku pani Szczepańskiej. Słaby, niepewny, mimowolny, a

nawet

ukradkowy - ale jednak był to uśmiech, który zmienił nie do poznania tę

zaciętą,

obojętną, smutną twarz.

- Upiekłam - powiedziała Gabriela, śmiejąc się już z całego serca. -

Upiekłam dwa

Page 135: Musierowicz Kwiat kalafiora

wspaniałe torty... i przyniosłam, żeby pani spróbowała. To mój debiut.

Jestem z

niego dumna... i proszę. Wyciągnęła rękę z talerzykiem i podała sąsiadce.

Pani

Szczepańska nie powiedziała ani słowa, tylko najpierw obejrzała

podejrzliwie

talerzyk, potem ciasto, przyjęła jedno i drugie i nagle zamrugała

gwałtownie

okrągłymi, czarnymi oczami. Postawiła talerzyk na półce spiżarni, zgasiła

światło i zajęła się zamykaniem kłódki.

O godzinie czwartej po południu w drzwiach zazgrzytał klucz i solenizant

wkroczył do domu, niosąc bukiet biało-czerwonych goździków. Bukiet był

tak

olbrzymich rozmiarów, że nasunął podejrzenie, iż zapłacono zań z kasy

państwowej, co potwierdził ojciec, wyjaśniając, ze goździki owe otrzymał

dzisiaj

w swojej bibliotece, z najlepszymi życzeniami od współpracowniczek.

Kwiaty te

kupiono na przywitanie zagranicznej delegacji, która jednakże nie takie

widać

bukiety ceniła, bo zostawiła je na stole konferencyjnym.

- Kochany tato, wszystkiego najlepszego! - wykrzyknęły chórem Borejkówny,

odbierając ojcu jego kurczowo ściskany bukiet i wiodąc go do zielonego

pokoju.

Tu zdjęły z niego płaszcz, kapelusz i szalik, podstawiły pod rodziciela

krzesło

i patrzyły z lubością na jego minę, wyrażającą wstrząs i kompletne

zaskoczenie.

- Co to? - spytał wreszcie ojciec w sposób mało błyskotliwy.

- To Gabrysia upiekła! - zawrzasnęly Nutria i Pulpa, po czym rzuciły się

wręczać

swoje paczuszki. - Sto lat! Niech żyje nam w dniu imienin!

- I dłużej! - dodała Idą.

W paczuszkach znajdowały się: królewna z plasteliny, ilustrowana powieść

dwustronicowa pióra Nutrii pod tytułem: "Przygody dobrej dziewczynki",

praktyczne nosidełko do igieł, wykonane z pudełka od zapałek i złotego

papieru,

wycinanka przedstawiająca tatusia na traktorze oraz wyszarzały banknot

stuzłotowy, noszący ślady długotrwałego moczenia. Kiedy rozczulony niemal

do łez

ojciec Borejko uporał się już z tym majdanem, kiedy już wycałował dwie

smarkule

i wychrząknął całe wzruszenie, podeszła Idą ze swojąmereżką, powodując

nowy

napływ rozrzewnienia, i jakby nie dość było wzruszeń na trzepocące

ojcowskie

serce - zgrzytnął klucz w drzwiach, rozległy się lekkie, stukające

obcasami

kroki i na progu pokoju stanęła mama w rozwianym płaszczu i z rozwianym

włosem.

4

Tego to już nie spodziewał się doprawdy nikt.

Mama stała sobie na progu i zaśmiewała się z efektu, jaki uczyniło jej

wejście,

a śmiała się tak długo, że nagle osłabła i gdyby nie stryj Józeczek,

który

przyskoczył do niej zaraz z tyłu i podtrzymał, byłaby pewnie usiadła na

Page 136: Musierowicz Kwiat kalafiora

dywaniku. Zaraz więc położono ją na tapczanie, podparto poduszkami,

okryto

pledem, wycałowano i poddano eksplozji pytań. Oczywiście - zmusiła

lekarzy, żeby

puścili już ją do domu, ponieważ koniecznie chciała wrócić, i to właśnie

dziś.

Miała to być niespodzianka, i dlatego powiedziała o tym przez telefon

tylko

Józeczkowi i Feli, którzy byli tak dobrzy i przyjechali po nią swoim

fiacikiem.

Czuje się znakomicie, tyle że jest głodna, bo musiała czekać, aż Józeczek

przyjedzie po pracy, a obiad szpitalny już jej nie przysługiwał.

Natychmiast wszczął się ruch, Gabriela poleciała do kuchni i łamiąc ręce,

zaczęła szukać broszurki "Choroba wrzodowa żołądka", żeby wykombinować

coś

obiadowego dla mamy, póki co nalała mleka do szklanki i przypomniała

sobie, że

przecież i ojciec jeszcze nic nie jadł. Więc zaczęła chaotycznie

podgrzewać mu

obiad, biegając co chwila do pokoju, by upewnić go, że zaraz zostanie

nakarmiony, to znów, by zanieść mamie paczkę biszkoptów i zapytać, czy

może jeść

ziemniaki puree, i wreszcie dopiero przytomna interwencja ciotki Feli

uratowała

zupę pomidorową przed niechybnym zwęgleniem.

Nakarmieni Gabrysinymi ciastami stryjostwo wyszli po półgodzinie,

wychwalając

pod niebiosa nowo odkryte talenty bratanicy. Dla skołowanej mamy nastała

krótka

chwila relaksu. Postanowiła więc przebrać się w domowe rzeczy i zmyć z

siebie

charakterystyczną woń szpitala. Ta czynność mamy przypomniała Gabrysi, że

wszak

miała się dziś przeobrazić w kobietę elegancką.

Poszła do pokoju dziewczynek, niosąc z sobą cudowne przedmioty, które

miały jej

pomóc w dokonaniu owej metamorfozy.

Owszem, dekolt w tym sweterku był niekonwencjonalny. Gabriela zastanowiła

się,

czy przymiotem elegantki jest aby na pewno połowicznie goły biust, i

doszła do

wniosku, że niekoniecznie. Sprawę można zlikwidować przy pomocy

szaliczka. Co do

spódnicy w kolorach ziemi, sięgała ona Gabrysi po połowy łydek, choć na

Joannie

wisiała aż do podłogi. Jednakże ogólny efekt był zachwycający. Gabrysia

poszła

do lustra w przedpokoju. Uczesała się przy pomocy grzebienia i nawet

szczotki,

pogrzebała w torebce Idy i wyjęła stamtąd zielone mazidło oraz -nomen

omen! -

perfumy "Kwiat jabłoni". Rozpyliła je na sobie hojnie, pomalowała

mazidłem

powieki na kolor zielony, uznała, że wygląda jak jaszczurka, starła farbę

z oczu

i poszła się przebrać. Cudowny strój Joanny nie nadawał się bowiem do

pracy przy

wycieraniu wody z podłogi kuchennej. Pulpa zmieniła dziś miejsce swych

Page 137: Musierowicz Kwiat kalafiora

eksperymentów. Łazienka była zajęta przez mamę, ona zaś musiała

sprawdzić, czy

plastelina nie tonie, po czym zapomniała o eksperymencie i teraz na

podłodze w

kuchni wody było po kostki. Ledwie się z tym Gabrysia

uporała, zadzwoniono do drzwi i w kilku kolejnych ratach zwaliła się

Grupa ESD z

kwiatami, ale bez Pyziaka. Za to po chwili nieśmiałe pyknięcie w dzwonek

oznajmiło przybycie Klaudiusza - wątłego chłopiny z loczkami blond.

Został on

natychmiast zaanektowany przez uszczęśliwioną Idę, która z

niecierpliwością

doczekała końca składania życzeń, a zaraz potem wymanewrowała Klaudiusza

w kąt

pokoju. Tam zastawiła mu wyjście fotelem, usadziła go wygodnie, podała

talerzyk

pełen ciast i rozpoczęła swoje expose na tematy antyczne. Tymczasem tata

Borejko

przyjmował życzenia od Grupy ESD, wysłuchiwał niezbornego wykonania

pieśni "Sto

lat", wreszcie z rezygnacją poddał się podrzucaniu w górę przez kilka par

młodzieżowych ramion przy wtórze gromkich okrzyków "Niech żyje!"

Nadciągnęła świeżo umalowana mama, więc uczczono jej szczęśliwy powrót

nowymi

okrzykami. Wreszcie wszyscy dostali talerzyki z tortem i babką, zasiedli

również

na podłodze, gdyż oczywiście krzeseł wystarczyć nie mogło, i pierwsza

fala

pochwał przetoczyła się przez pokój wezbraną falą... a ten podły Pyziak

nie

nadchodził, by wszystko to usłyszeć i zachwycić się nowo odkrytą

kobiecością

Gabrieli oraz jej romantycznym wdziękiem.

Nerwowe oczekiwanie i utrzymywanie się w motylim nastroju sprawiło, że

Gabriela

zapomniała przebrać się wytwornie. Wyczerpało ją ono także do tego

stopnia, że

kiedy po upływie dwóch godzin, idąc z kuchni do zielonego pokoju z nową

baterią

herbaty, usłyszała typowy dla Pyziaka dzwonek, zamiast tkliwego

wzruszenia

odczuła wyłącznie zimną furię. Otworzyła drzwi wejściowe łokciem, ujrzała

zaśnieżonego gościa i bez słowa wpuściła go do korytarza, zamykając drzwi

zręcznym kopnięciem. Na widok jego uśmiechu pełnego wyższości moralnej

zastanowiła się, czy nie huknąć go w łeb tacą.

- Wytrzyj nogi - powiedziała przez zęby.

Pyziak posłusznie zadreptał na wycieraczce koło lustra.

Gabriela zdjęła kamienne spojrzenie z jego butów i poszła do

rozwrzeszczanej Grupy ESD. Postawiła tacę z herbatą na stole i wróciła

gościnnie do przedpokoju.

Pyziak właśnie mozolił się z przeładowanym wieszakiem.

- Dawaj - burknęła Gabrysia, wzięła od niego kurtkę i celnym rzutem

umieściła ją

za szczycić piramidy okryć zimowych. Odwróciła

się, złowiła zachwycone spojrzenie, a w następnej chwili już znajdowała

się w

uścisku Pyziaka, czując jego zmarznięty policzek przy swoim.

Page 138: Musierowicz Kwiat kalafiora

- Co robisz - chciała warknąć, lecz wypadło to dość słabo. - Co robisz

ty...

ohydny uwo...

- Gabrielo - rzekł Pyziak nie zwalniając uścisku. - Chciałem ci

powiedzieć, że

kalafior też jest kwiatem. Właśnie wyczytałem to w encyklopedii

przyrodniczej.

Nie dość tego. Życie bez kalafiora jest praktycznie niemożliwe. Zawiera

on

nieprawdopodobną ilość soli mineralnych, wapnia i witamin. Nie sposób

odżywiać

się przez całe życie kwiatami. Zresztą, czymże byłaby róża, gdyby miała

woń

kapusty. Ty natomiast ślicznie dzisiaj pachniesz.

- Kapustą czy kalafiorem? - spytała Gabrysia, szamocząc się dla

przyzwoitości.

Zimny nos Pyziaka znalazł się naraz koło jej ucha.

- Nie... jakby... fiołkami... - odparł Pyziak głosem zdławionym.

- Nie wyrywaj się, bo i t