Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 -...

191
MALGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA

Transcript of Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 -...

Page 1: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

MAŁGORZATA MUSIEROWICZ

KALAMBURKA

Page 2: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

1.

Cała w nieskazitelnej czerni, z jasno upudrowaną twarzą w cieniu kapelusza, z ustami

koloru bakłażana i rzęsami jak jedwabne wachlarzyki, słynna aktorka Aniela Żeromska, przez

przyjaciół zwana Kłamczuchą, siedziała za kierownicą opla.Opel stał w korku. Korek puchł

równiutko, rozszerzając się na całą okolicę.

Aniela zerknęła w lusterko. Cóż. Jak na ostatni dzień drugiego tysiąclecia naszej ery,

wyglądała całkiem świeżo i tak właśnie, jak wyglądać zamierzała - ponadczasowo i intrygująco.

Natomiast sam ów dzień znamienny przedstawiał się na razie zupełnie nieciekawie - ot,

banalny sylwester we wczesnej fazie rozwoju. Była piąta po południu i już się ściemniło. Sypał

śnieg.

Kapitalistyczny Poznań ze swymi iluminowanymi biurowcami i mrocznymi pieczarami

kamienic, pokrytych skorupą graffiti, wolnorynkowy Poznań pełen reklam, billboardów,

zabieganych ludzi i towarów ze wszystkich stron świata, demokratyczny 31 grudnia. Poznań

przestępczych melin i eleganckich sklepów, światowych banków i miejscowych przytułków,

nowego bogactwa i starej biedy - szykował się dopiero do hucznych obchodów. Oto już z co

poniektórych okien dobywał się charakterystyczny łomot basów w stereofonii, oto już wyległy na

ulice pierwsze grupy ogolonych na zero młodzieńców o brzydkich czaszkach, którzy - jak zwykle

ordynarni w mowie i w czynie - odpalali na jezdniach i w bramach swoje próbne petardy,

spotykając się jak zwykle z całkowitą obojętnością policji. Oto i w supermarketach zrobiło się

tłoczno i nawet ustawiły się nieduże kolejki, choć przecież nikt nie zamierzał kończyć handlowania

przed północą i choć z całą pewnością nie groziły miastu jakiekolwiek niedobory w zaopatrzeniu.

Oto i ruch uliczny zgęstniał zauważalnie i taka na przykład dzielnica Jeżyce, zaprojektowana na

początku mijającego właśnie stulecia, stała się tego popołudnia jeszcze bardziej nieprzejezdna.

- Dlaczego się uparłaś odwozić te przeklęte torty do Borejków, zamiast je zwyczajnie

przenieść z Mickiewicza na Roosevelta? - zapytała Aniela, patrząc prosto w oczy ponadczasowej

damie, widocznej w zwierciadełku wstecznym. Korek, w którym tkwiła przed samym szpitalem

Raszei, wyglądał wyjątkowo stabilnie. - Ach, moja droga, spóźnisz się na próbę! Ale rozumiem, że

nie chciałaś brnąć z tortami przez śniegi; od rana drapało cię w gardle. I to jest powód. Aktorka nie

powinna wystawiać się lekkomyślnie na zimne powiewy.

- Aniela zatrzepotała rzęsami, po czym obejrzała sobie gardło w lusterku, a następnie z

nudów przycisnęła dla draki klakson, parę razy. Może coś tu się wreszcie ruszy!

Pogrzebała w czarnej zamszowej torebce i wyjęła pastylkę neoangin bez cukru, którą zaraz

wetknęła sobie w usta.

Page 3: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Absolutnie nie miała prawa rozłożyć się teraz na grypę. Premierę w Teatrze Eksperyment

wyznaczono na szóstego stycznia, w sam wieczór Trzech Króli, a data owa dlatego była

niepodważalna, że nowa sztuka, w której Aniela grała oczywiście rolę główną, nosiła tytuł

„Czwarty Król”.

Nic się nie ruszyło na zatłoczonej do ostatniego centymetra jezdni. Opel wciąż był

zakleszczony pomiędzy furgonetką TVP a fordem Ka. W poprzek ulicy gramoliła się wielka

śmieciarka.

Klaksony, nerwy, ścisk. Pandemonium, jak mawia Ignacy Borejko.

Swoją drogą, ciekawe, jak też się uda ten wyjątkowy sylwester w przyciasnym, zapchanym

książkami mieszkaniu Borejków.

Gabrysia uparła się, że ma to być, jak dawniej, składkowe przyjęcie grupy ESD. No, cóż.

Właściwie Aniela zamierzała spędzić sylwestra jak co roku - w teatrze, przy małej lampce wina i

sałatkach warzywnych, z mężem Bernardem u boku i kolegami aktorami w tle. Ale teraz się

cieszyła z tego Gabrysinego uporu.

Miło będzie popatrzeć na stare przyjacielskie gęby! Prawdę mówiąc, twarze kolegów z

teatru ociupinkę jej ostatnio obrzydły, gdyż oglądała je po dwanaście godzin dziennie. Komedię

Amburki „Czwarty Król” próbowano intensywnie od paru miesięcy, całym zespołem, do upadłego.

Zazwyczaj sztuki tego modnego dramaturga były jednoaktówkami o zwodniczej prostocie;

cechowały się mnóstwem zasadzek: ciętymi dialogami, absurdalnymi puentami, zawrotnym

tempem. Dogranie tego wszystkiego wymagało piekielnej harówki. „Czwarty Król” - najnowsza i

najlepsza sztuka Kala Amburki - składał się aż z trzech aktów takiej ekwilibrystyki. Nic dziwnego,

że zespół był przepracowany i zmęczony, a także mocno rozdrażniony. W grudniu mieli próby

codziennie, od rana do wieczora, i nawet dziś jeszcze umówili się na wpół do szóstej, żeby

doszlifować najtrudniejszą scenę zespołową - czyli wielką kłótnię podczas poloneza. Jeśli wi ęc ta

przeklęta śmieciarka będzie dłużej się guzdrać, dwa delikatne torty upieczone przez Bernarda nie

trafią teraz, niestety, do spokojnej kuchni u Borejków, lecz będą musiały tłuc się w bagażniku przez

pół miasta - prosto na próbę w teatrze. Tam wywęszą je aktorzy i pożrą.

A Bernard tego nie przeżyje.

- Lecz cóż widzę? - zakrzyknęła artystka, unosząc się w fotelu. Śmieciarka zakończyła swe

niezdarne manewry i ciężko wjechała w ulicę Krasińskiego. - A! Oto okazja! Trwaj, chwilo!

- Aniela splunęła pastylką w dal, dodała gwałtownie gazu, wyprzedziła furgonetkę jak

prawdziwy pirat, i włączyła się w strumień pojazdów, sunących ulicą Poznańską.

Page 4: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Po dłuższym czasie zdołała skręcić w najbliższą przecznicę, czyli w Roosevelta, a po

kolejnych minutach zaparkowała wreszcie samochód w niedozwolonym miejscu, na chodniku

przed kamienicą numer pięć.

Zajrzała po raz ostatni w lusterko, wyszczerzyła białe zęby i wygięła jeszcze bardziej na

ukos wielkie rondo czarnego kapelusza. Przypudrowała też nos, gdyż nigdy nic nie wiadomo.

Wydobyła ładunek z bagażnika. Drogi Bernard, troskliwy jak matka, umieścił swe

wymuskane dzieła w pudłach, które następnie zapakował do plastykowych toreb. Aniela ujęła ich

uchwyty, łokciem nacisnęła klamkę i weszła do bramy odrapanej kamienicy.

Co to jest, że tu zawsze pachnie jakimś ciastem?

Z sutereny, gdzie mieścił się wytworny apartament Idy i Marka, dobiegał aż tutaj potężny

dziecięcy wrzask na jednej niskiej nucie. Tak drzeć się mogła tylko mała Łucja Pałysianka, co

oczywiście nie musiało zaraz oznaczać tragedii; po prostu młodsze dziecko Idy odziedziczyło

temperament po niej. A jednak ktoś nie zdzierżył i pobiegł na ratunek - na wysokim parterze drzwi

mieszkania Borejków były uchylone. Aniela weszła więc do środka, nawet nie pukając, bo i czym

miałaby pukać - zębami?

- Hej! - zawołała. - Dobry wieczór!

Cisza. Niosąc torty w obu rękach, ruszyła przez długi, ciemnawy korytarz, wciąż lawirując

pomiędzy regałami pełnymi książek. Nikt jej nie odkrzyknął. W mieszkaniu panowała cisza i

bezruch, więc skręciła w prawo - do oświetlonej kuchni. Lecz i tu, w tym centrum życie

rodzinnego, nikogo nie zastała.

Piekarnik rozprzestrzeniał zapach ciasta drożdżowego (przez szybkę widać było dwa

pulchne makowce), zmywarka chodziła w najlepsze, a małe radio cicho grało Chopina. Na wielkim

starym stole jaśniał ekran zgrabnego laptopa - a więc to pani Mila wybiegła, porzucając swoje

zwykłe zajęcie, czyli korektę dla jakiegoś wydawnictwa. Mieszkanie jest bez opieki. Co za ludzie!

Dosłownie każdy mógłby tu wejść prosto z ulicy i wynieść, co by chciał. Tylko że Borejkowie

chyba nigdy nie uwierzyli do końca, że ktoś w ogóle miałby ochotę kraść.

Słynna artystka westchnęła lekko, z pobłażliwością, i postanowiła uwolnić się od tortów.

Złożyła pudła na stole i zaraz do każdego zajrzała, żeby się przekonać, czy arcydzieła Bernarda nie

doznały jakiegoś uszczerbku; gdyby doznały, emocjonalny małżonek bardzo by się sfrustrował.

Całą swoją artystyczną duszę, cały swój talent i wyobraźnię, włożył był w przyozdobienie tych

tortów - marcepanowego i cytrynowego - kształtując z czekolady białej i czarnej róże, liście, kiście,

winne grona, świat owadzi, a nawet ślimaki.

Wszystko, na szczęście, dojechało bez szwanku. Aniela uśmiechnęła się niewinnie i w swej

chwilowej zadumie musnęła palcem czekoladowego motylka, siedzącego na krawędzi tortu.

Page 5: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Odpadł. Podniosła go od niechcenia i zjadła jednym kłapnięciem.

W tej samej dosłownie chwili w jej torebce dwukrotnie pisnął telefon komórkowy. Ha! - ten

telepata przysłał jej SMS - a.

Spojrzała na wyświetlacz. - DOWIOZLAS?

Aniela aż się spociła, przyłapana przez męża na gorącym uczynku.

- JASNE! - wystukała w odpowiedzi. - JADE DALEJ.

USPIJ BLIZNIAKI. PRZYBADZ W SMOKINGU O 9 ! - wysłała wiadomość, schowała

telefon i spojrzała na zegarek. Już chciała lecieć, gdy niespodziewanie ogarnął ją, jak ramionami,

znajomy nastrój tej przytulnej kuchni. Była ona jasna, ciepła i czysta, choć nikt zapewne nie

mógłby się upierać, że panuje tu porządek. Wysokie okna ukazywały widok na migocące światłami

Śródmieście. Głośno tykał stary budzik, te same, co zawsze, błękitne kubki stały rzędem na półce i

jak zawsze na ścianie poniżej widniała cała galeria fotografii, rysunków i śmiesznych hasełek.

,;Józinek jest jak zegar: chodzi i bije” - przeczytała najnowsze. A oto i nie znane jej dotąd zdjęcie

ze ślubu Natalii: pan młody podtrzymuje nie oblubienicę, lecz teścia, który właśnie dramatycznie

pada w tył, poślizgnąwszy się na oblodzonym stopniu kościoła; Natalia natomiast, wystawiwszy

obie ręce w przestrzeń, barkiem podpiera oblubieńca.

Jedyna w swoim rodzaju plątanina rąk, nóg i welonu. Cudowne. Tylko w tej rodzinie mogło

tak się udać najzupełniej spontaniczne sformowanie grupy Laokoona.

Aniela roześmiała się i mimo woli siadła przy stole, opierając podbródek na dłoni,

obleczonej w czarną rękawiczkę. Miło tu.

Miło i swojsko. Jakby się wchodziło do własnego rodzinnego domu. Ileż to lat już minęło -

dwadzieścia? dwadzieścia dwa!?... - odkąd po raz pierwszy znalazła się u Borejków, przyjaźnie

usadzona za tym właśnie stołem...

Zaraz, momencik... co to takiego?!

Aniela pochyliła się gwałtownie i wpiła wzrok w ekran laptopa. O, nieba! Wzrok jej z

pewnością nie mylił. Nie mógł jej mylić. Rozpoznałaby ten styl na końcu świata. To jest sztuka

Kala Amburki! Tylko - jaka? Aniela, która znała na pamięć wszystkie dziesięć jednoaktówek tego

następcy Mrożka oraz w dodatku jedenastą, nigdzie jeszcze nie wystawianą sztukę „Czwarty Król”,

wiedziała na pewno, że ten akurat tekst widzi po raz pierwszy. Bez namysłu pojechała kursorem w

górę, aż do nagłówka - i okazało się, że intuicja jej nie myliła.

KAL AMBURKA - WIECZÓR PREZYDENCKI - 2000.

Tak jest! Nowa sztuka! Nigdzie dotąd nie publikowana i nie wystawiana!

Słynna aktorka dostała wypieków pod pudrem i rozpięła aksamitny paltocik. Sensacja! A

więc to ten tekst ma w korekcie pani Mila! Czy to dla „Dialogu”, czy dla jakiegoś wydawnictwa?

Page 6: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Ciekawe, czyby się zgodziła pośredniczyć w rozmowach z autorem, skoro chce on

pozostawać nieosiągalny? Podobno - tak mówiono w kręgach teatralnych - mimo stosunkowo

młodego wieku Kal Amburka jest wyniosłym mizantropem. Podobno zaszył się gdzieś w dzikim

zakątku Bieszczad i w ogóle się nie rusza ze swej drewnianej chaty nad potokiem, gdyż gardzi

światem blichtru, pozorów oraz snobizmu. Faktem było, że Kal Amburka (rzecz oczywista, że to

musi być pseudonim) nie pojawiał się z reguły na premierach swoich dzieł. Pisał i publikował od

dziesięciu lat, co roku wypuszczając nową sztukę, która natychmiast stawała się przebojem

ambitnych teatrów w kraju i za granicą. Ten tajemniczy dramaturg zdołał zmylić nawet najbardziej

wścibskich dziennikarzy. Aniela aż się zaśmiała na myśl, że udało jej się trafić na taki skarb nie

gdzie indziej, jak w skromnej kuchni Borejków, pomiędzy starym budzikiem a cukiernicą.

- Kłamczucha! - odezwał się za jej plecami miły, jasny głos i Aniela odwróciła się

gwałtownie. Pani Mila stała w drzwiach kuchni - szczuplutka, przygarbiona i zupełnie siwa,

opasana fartuchem w kratkę. Przyglądała się Anieli tym swoim błękitnym spojrzeniem, które jak

zawsze było życzliwe, pełne żywej inteligencji i zbijające z tropu - tak jakby starsza pani wiedziała

o rozmówcy dużo więcej niż on sam.

- Długo tu czekasz? - spytała, wchodząc do kuchni. Tuż obok jej nogi kroczył, twardo

trzymany babciną ręką, rudowłosy, nadąsany sześciolatek: Józinek, syn Idy i Marka.

- Dopiero przyszłam - odparła Aniela, zrywając się ze stołka. - I właściwie muszę już pędzić

dalej.

- Zbiegłam tylko na dół, bo Lusia się uderzyła. Strasznie ryczała, a Marek akurat zasnął po

dyżurze - tłumaczyła się pani Mila.

- Babi, ja bym sam umiał ją pocieszyć! - rzekł z wyrzutem gniewny Józinek, wydymając

czerwone policzki.

- Od twojego pocieszania ona dostaje spazmów - mruknęła babcia. - Siadaj. Będziesz mi

pomagał.

- Nie będę - burknął Józinek, czegoś mocno urażony.

- Cóż to, nie lubisz pomagać własnej babci? - kpiąco spytała pani Mila.

- Nie lubię - odrzekł Józinek po uczciwym namyśle.

- Aha. Nie szkodzi. Zakasuj rękawy. Jest robota.

- Nie!!!

- Trzeba pokroić daktyle i figi.

- O?... - zainteresował się Józinek.

Page 7: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Pani Mila zbliżyła się do stołu, upinając niecierpliwie rozsypujące się, puszyste włosy. Tu

nagle wydała okrzyk zachwytu, gdyż ujrzała oba torty w ich lśniącym pięknie i barokowej

wspaniałości.

- Któż to...

- Bernard, oczywiście - wyjaśniła Aniela, przepełniona dumą.

- Arcydzieła! Nikt nie odważy się ich tknąć. Trzeba by je dać na wystawę rzeźby, a nie na

pożarcie - zachwycała się pani Mila.

- Bernard jest artystą bezinteresownym - przypomniała jej Aniela.

- Ach, wiem - pani Mila wydzieliła wnukowi paczkę fig, torebkę daktyli oraz niezbyt ostry

nóż i deseczkę. - Józinku, pokrój wszystko w kostkę. Co trzeciego daktyla możesz sobie włożyć do

buzi.

- Lubię pomagać babci - zmienił poglądy Józinek. - A Lusia i tak tata się zajmie.

- Jakoś tam sobie poradzi bez ciebie - zgodziła się babcia i skierowała swą uwagę na

makowce. Uchyliła drzwiczki piecyka, sprawdziła patyczkiem, czy ciasto dopieczone, zmniejszyła

płomień gazowy.

Aniela postanowiła wypuścić próbną sondę.

- Zerknęłam na ten tekst w komputerze - powiedziała od niechcenia. - To dla „Dialogu”?

- A ...nie, nie... - odparła nieuważnie pani Mila, podchodząc znów do stołu. Pochylając się

nad tortami, zamknęła laptopa.

- Motyle z czekolady! Patrz, Józinku!

- Babi, na tym drugim są karaluchy.

- Skarabeusze. Skarabeusze.

Aniela już nie miała czasu na podchody.

- Czy pani ma kontakt z Kalem Amburką? - walnęła prosto z mostu.

- Ja? Z Amburką?

Aniela znów opadła na stołek.

- Boże, jak ja bym chciała go poznać! - wyznała gorąco.

- Każda aktorka by chciała. Nikt nie pisze lepszych ról dla kobiet! Co za postacie! Bogate,

wyraziste, mocne...

- Zapewne - zgodziła się z roztargnieniem pani Mila, dosypując Józinkowi jeszcze

suszonych moreli. - To do piernika, więc krój drobno.

- Proszę pani...

- Anielko, ja się nie bardzo na tym znam. Kiedy tyle lat robi się korekty, człowiek zaczyna

widzieć literaturę od całkiem innej strony - od - hm, od kuchni.

Page 8: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Tak bym chciała zdobyć ten tekst jeszcze przed publikacją - błagalnie powiedziała Aniela.

- W naszym teatrze byłaby prapremiera! Co za splendor dla nas i dla miasta! I mój sukces własny,

jestem przekonana.

- O, na. pewno, na pewno. Ty zawsze odnosisz sukcesy, a już zwłaszcza w jego sztukach.

Ignacy i ja jesteśmy twoimi wiernymi fanami. Byliśmy na każdej premierze. Najlepsza byłaś w roli

wariatki w sztuce...

- „Czarna sukienka” - podpowiedziała Aniela. - O, nieba, cóż to była za rola!

- O, nieba, widzę ślimaka - oznajmił Józinek, patrząc w tort. - Ma oczy na słupkach.

- Józinku, tylko nie dotykaj.

- Proszę mnie skontaktować z Amburką - przynagliła Aniela. - Nie rozumiem, swoją drogą,

dlaczego on tak się ukrywa.

- Może nie lubi być na widoku? - podsunęła pani Mila.

- Ach, to nie może być takie proste.

- Dlaczego? Czy każdy musi lubić rozgłos? Może on pisze tylko dla pieniędzy.

- Tylko dla pieniędzy?! I porusza najważniejsze dla wszystkich sprawy? I zawsze jest

najbardziej aktualny i... Proszę pani, ja muszę mieć tekst tej nowej sztuki. Może już dziś dałaby mi

pani... - tu nagle odezwał się telefon Kłamczuchy, wygrywając melodyjkę z Wagnera. Dzwonili z

teatru. Wszyscy, reżyser też, byli już na miejscu i chcieli wiedzieć, co Aniela sobie właściwie

wyobraża - że jest jakąś gwiazdą?

Kłamczucha porwała torebkę i w popłochu ruszyła do drzwi.

- Chciałam ci jeszcze powiedzieć - zawołała w ślad za nią pani Mila - że masz prześliczny

kapelusz...

- Ten ślimak odpadł - powiedział Józinek.

2.

Przed godziną dziewiątą Mila coś jeszcze drukowała u Grzesiów. Ignacy dawno już się

ubrał wizytowo (w przeciwieństwie do żony lubił wszystko robić z rozsądnym wyprzedzeniem).

Przygładził nieliczne srebrne kędziorki, otaczające łysinę i przetarł wodą kolońską

wygolony podbródek oraz pobrużdżone policzki.

Miał jeszcze kłopot z krawatem, więc udał się do pokoju Strybów i znalazł tam nie tylko

żonę, ale i starszego wnuka, siedmioletniego Ignacego Grzegorza. Pilnie i chętnie pomagał on

babci w układaniu wydruków. Dziadek ogarnął czułym spojrzeniem mądrą, poważną twarz

dziecka, jego zwinne, pracowite paluszki oraz wypukłe, obiecujące czoło pod jedwabistą grzywką.

O tego wnuka mógł być najzupełniej spokojny.

Page 9: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Wre praca, świeży miód pachnie tymiankiem (Wergiliusz - „Eneida”) - zażartował,

zbliżając się do malca, na co Ignaś się uśmiechnął, rozpoznając cytat, i zapytał, czy to prawda, że

starożytni bardzo lubili pszczoły.

- Ach! Rzecz jasna! - dziadek z radością podjął ulubiony temat. - I to zarówno Grecy, jak

Rzymianie. Byli wprost urzeczeni pszczołami, czego ślady znajdujemy w ich sztuce, a zwłaszcza w

literaturze. Spójrz choćby na „Georgiki” - cała czwarta księga poświęcona jest pszczołom. Nic

dziwnego: od Donatusa wiemy, że ojciec Wergiliusza zajmował się pszczelarstwem i nawet dorobił

się na nim fortuny.

- A znów w szóstej księdze „Eneidy”... - podsunął Ignaś, jakby słuchał ulubionej bajki,

opowiadanej po raz setny, i dziadek zrozumiał, że tak chyba jest istotnie, lecz nie umiał się oprzeć i

zacytował z lubością: -

...jak w jasnym dniu lata pszczoły sił roje, zlatujące na łąkę,

Ku kwiatom różnej krasy i wirując

Dokoła lilii rozjarzonych bielą,

Aż całe pole w tym brzęku dygocze.

- Przekład Zygmunta Kubiaka - dorzucił Ignacy Grzegorz, jakby dopełniał znaną sobie

bajkę zwrotem: „i żyli długo i szczęśliwie”.

Mila skończyła drukować i zebrała kartki do plastykowej koperty. Właściwie, była już

ubrana w tę wieczorową sukienkę, przy której jej śliczne włosy lśniły czystym srebrem, ale musiała

jeszcze znaleźć czarne pantofelki, a dość dawno ich nie używała.

Tu przydatny okazał się Józinek, który zawsze wiedział, gdzie co leży, gdyż był niezwykle

dobrym obserwatorem. (Nie można było tego powiedzieć o Ignasiu - on z kolei cechował się

niespotykanym roztargnieniem i obojętnością dla spraw przyziemnych).

Ubrawszy się wreszcie, dziadkowie zostawili mieszkanie na pastwę byłej Grupy ESD i

wychodząc, pomachali rękami w stronę córek - Idy i Gabrysi - które miotały się jeszcze w kuchni,

lukrując na chybcika makowce i polewając czekoladą piernik.

Ignacy i Mila byli zaproszeni na kolację do Moniki Pałysowej, teściowej Idy. Jak co roku,

Monika przybyła ze Stanów na Boże Narodzenie i, jak co roku, nie mogła się zdecydować na

powrót.

Ta najdawniejsza przyjaciółka Mili co roku o tej samej porze wyrażała zdumienie i

wdzięczność dla Opatrzności, która w tak cudowny sposób połączyła na nowo drogi ich życia, co

roku też przedstawiała w zawoalowany sposób nieokreślone zastrzeżenia wobec Idy i co roku tak

samo narzekała na panujący w Polsce bałagan, korupcję i schamienie obyczajów.

Page 10: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Ale dziś - powiedziała Mila, kiedy po kolacji wracali już z Ignacym przez mroźne ulice -

Monika wzięła mnie na stronę, popłakała się i oznajmiła, że tym razem wróciła na dobre. Kupuje

mieszkanie na Jeżycach - i wyobraź sobie tylko, gdzie!

Ignacy uczynił pewien wysiłek, ale nie wyobraził sobie.

- Na Polnej! - zakrzyknęła Mila.

- Ha! - rzekł filozoficznie Ignacy.

- Zbudowano tam eleganckie bloki. Niedaleko miejsca, gdzie stała nasza oficynka.

- Przykro mi było, kiedy ją zburzono - powiedział w zadumie Ignacy i tym razem wyobraził

sobie bez trudu, jak przykro musiało być Mili, która tam się wychowywała od urodzenia. A

przecież nigdy ani słowem się nie użaliła. - Jesteś - dodał z uśmiechem, ściskając czule ramię żony

- najbardziej tajemniczą kobietą, jaką spotkałem w życiu.

- Nie spotkałeś ich zbyt wielu - wytłumaczyła mu Mila.

- Która godzina? - spytał.

- Dopiero wpół do dwunastej.

- A my już wracamy do domu?

- Chwileczkę, a kto powiedział Monice, że jest za stary na nocne imprezy?

- Ja powiedziałem, ale to dlatego, że u Moniki zawsze jest nudno nie do opisania - wyjaśnił.

- Pomyślałem sobie ponadto, że w tym mieszkaniu okna wychodzą tylko na ulicę Fredry...

- No to co?

- ...i że nie zobaczymy fajerwerków, bo to jest ulica wąska i mocno zabudowana.

- Przecież nie cierpisz fajerwerków, Ignacy, uważasz je za prostackie.

- Tak, Milu, lecz dziś jest ostatnia noc tysiąclecia i w związku z tym spodziewam się

absolutnie niewiarygodnej feerii. To trzeba zobaczyć. Będzie to widowisko jedyne w swoim

rodzaju.

Powinniśmy tylko pójść w miejsce, skąd jest najlepszy widok na całe miasto.

- Na wieżowcu Akademii Ekonomicznej - przypomniała sobie Mila - jest taras widokowy.

Ale i restauracja. Na pewno tam się odbywa jakiś nuworyszowski bal.

- Nie mów nic - rzekł on. - Powierz się mej opiece, Milu.

Ożywieni, ruszyli szybciej przez mroźne ulice. Z mijanych restauracji i klubów dobiegały

pokrzykiwania, muzyka, a częściej - łomot, pijane śpiewy i wybuchy śmiechu. Od czasu do czasu

odzywała się w dali pojedyncza detonacja - to niecierpliwi miłośnicy sztucznych ogni już odpalali

to i owo ze swych zapasów.

Bardzo szybko małżonkowie znaleźli się na ulicy Ogrodowej, w tym jej punkcie, który leży

na wzgórzu, w ścisłym centrum miasta. Po jednej stronie tej ulicy rozciąga się rozległy park, po

Page 11: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

drugiej - stoją stare kamienice, luksusowa plomba z mieszkaniami na wynajem, a także wciśnięty

pomiędzy to wszystko blok z lat sześćdziesiątych, zbudowany z wielkiej płyty, a wysoki na pięć

pięter.

Ignacy ku niemu właśnie poprowadził żonę. Bez wahania wkroczył z nią do bramy, bez

trudu trafił do windy, przywołał ją i pojechali, poskrzypując, na ostatnią kondygnację, gdzie

mieściły się drzwi do strychów. Przed samym szybem windy błyszczało okno, wychodzące na

park.

Ignacy otworzył je nie bez wysiłku.

- Popatrz! - zawołał uradowany.

Rzeczywiście, doskonale było stąd widać - ponad czubkami starych kasztanowców -

rozległą panoramę miasta w kierunku południowym i wschodnim. Niebo nie było wcale ciemne,

rozjaśniała je łuna miejskich świateł, setek tysięcy błyszczących punkcików o różnych kolorach.

Dopiero wysoko - wysoko pogodne i gwiaździste niebo przechodziło w ciemny, czysty granat. Po

wschodniej stronie ciągnęły się aż po horyzont ogromne skupiska nowych osiedli - bloków i

wieżowców. Na wprost, za parkiem, zaczynała się już stara robotnicza Wilda. Widać też było

nowoczesny budynek Multikina, do którego oboje bardzo lubili się wymykać w tajemnicy przed

córkami (pokpiwały z ich nagłego upodobania do sztuki masowej; ale nie wiedziały, że oni czuli

się w tym kinie znów młodzi i weseli, kiedy tak zasiadali w wielkich, wygodnych salach, z torebką

popcornu albo wielkimi porcjami lodów). Przez cały czas, gdy Ignacy obserwował niebo, widział

wzbijające się, to tu, to tam, świetliste żmijki pojedynczych rakiet.

- Widok wspaniały - przyznała Mila, opierając się o męża i patrząc tam, gdzie on.

Ignacy spojrzał czule na jej miły profil.

- Wszystko jeszcze przed nami - rzekł obiecująco i zatarł ręce, bo mroźne powietrze nocy

wpadało przez okno coraz odważniej. - Włóż czapkę i rękawiczki, Milu, bardzo cię proszę.

- Która godzina?

- Za dziesięć dwunasta. No i popatrz: dożyliśmy końca millenium. Co by na to wszystko

powiedział Horacy?

- Dlaczego mielibyśmy nie dożyć, Ignasiu. Czujemy się wcale nieźle, jeśli nie liczyć

mojego reumatyzmu...

- I mojej choroby wieńcowej...

- Może chociaż w nowym millenium przestań sobie wmawiać choroby, mój drogi. Nie

jesteśmy jeszcze tacy starzy...

Page 12: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- I tu właśnie, Milu - rzekł uroczyście Ignacy - chciałbym cię zaskoczyć. Jak wiesz, nigdy

nie pamiętam o ważnych datach naszego wspólnego życia. Dziś jednak - nie taję, że pod wpływem

Gabrysi - postanowiłem o czymś pamiętać. O twoich urodzinach.

- Wiesz, a ja właśnie bardzo chętnie bym o nich nie pamiętała.

- Niesłusznie, bo to okrągła rocznica. Kończysz sześćdziesiąt pięć lat!

- Zapomniałabym tym chętniej.

- Cóż by to zmieniło? - zdziwił się Ignacy. - Milu, wszystkiego najlepszego. Jak wiesz,

nigdy ci nie umiałem kupić naprawdę udanego prezentu...

- Laptop - przypomniała Mila skrótowo.

- Grzegorz - wyjaśnił równie skrótowo Ignacy. - Sam jednakże nie jestem biegły w

obsypywaniu cię udanymi prezentami....

- Dlaczego po czterdziestu dwóch latach naszego pożycia zapragnąłeś mnie obsypywać

udanymi prezentami? - zainteresowała się jego żona.

- Dla odmiany, Milu. Pomyślałem o tych wszystkich twoich urodzinach, których nie

obeszliśmy... i o imieninach, bo jutro jest przecież (jak twierdzi Gabrysia) Melanii... i o wszystkich

prezentach, jakich n i e dostałaś... i zdecydowałem się na coś takiego.

To mówiąc, Ignacy wyjął z kieszeni malutkie pudełeczko zawinięte w jedwabistą bibułkę,

po czym wręczył je żonie.

Mil ę zamurowało.

- Nie wierzę własnym oczom! Biżuteria?! - zdumiała się po chwili, wydobywając z

pudełeczka złoty łańcuszek. Na jego końcu migotało malutkie złote serduszko.

- O, nie martw się - pospieszył z uspokojeniem Ignacy.

- Zdziwiłabyś się, jakie to było niedrogie.

Lecz Mila nie słyszała.

- Wiesz - powiedziała wzruszona - przez całe życie chciałam, żeby choć raz ktoś mnie

potraktował nie na serio...

Jak takie słodkie, niedobre, kapryśne i zepsute stworzenie, które nic, tylko przyjmuje od

mężczyzn złoto i brylanty...

- Naprawdę? - zdumiał się Ignacy. - Ale dlaczego, Milu, chciałaś czegoś tak dziwacznego?

- Żeby się przekonać, jak to jest - wyjaśniła.

- No, wiesz? Jakbym zgadł! W tym serduszku jest brylancik.

I jak się czujesz?

- Mniej więcej tak samo, jak przedtem - stwierdziła trzeźwo Mila. - Tylko że bardzo,

bardzo, bardzo rozpieszczona.

Page 13: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Pozwól - rzekł Ignacy z namaszczeniem - że założę ci ten klejnot na szyję. Zdejmij szalik,

na moment... o, tak. I co?

- Wspaniale. Czuję się jak Dama Kameliowa.

- Milu, patrz!

Ogromny parasol z zielonych, migoczących gwiazd rozpostarł się z sykiem nad Ratajami.

- Zaczyna się! - zawołał podekscytowany Ignacy. - Za minutę północ!

- Żegnaj, wieku. Żegnaj, tysiąclecie - szepnęła Mila.Patrz! Patrz! - wykrzykiwał Ignacy,

czując dławienie w gardle wynikające z pierwotnej, chłopięcej emocji i zachwytu.

Na niebie pojawiały się już dziesiątki, już setki, już tysiące i dziesiątki tysięcy świetlnych

pocisków - małych, większych i olbrzymich, złotych i kolorowych. Jedne rozpryskiwały się w

drobny pył gwiazdeczek, inne słały przez całe niebo długie, syczące, świetliste smugi - ogłuszająca

kanonada trwała bez chwili przerwy, z ziemi wystrzeliwały wciąż nowe fajerwerki i nie było już

wiadomo, gdzie najpierw patrzeć.

- Patrz! Multikino strzela! - zawył Ignacy, nie panując już nad emocjami, jakby nigdy w

życiu nie słyszał o stoikach.

- Jakie to piękne! Patrz!

- Nie powtarzaj co chwila „patrz”, bo ja patrzę - mitygowała go żona, lecz daremnie. Ignacy

był jak w transie.

- Patrz! Patrz tam! Wilda eksploduje! - ponad gęsto zaludnioną dzielnicą wznosiły się istne

słupy ognia, nieustająca seria wybuchów zagłuszała wszelkie inne dźwięki.

- To szaleństwo - powtarzała Mila ze zgrozą. - To szaleństwo. Kiedy sobie wyobrazisz, ile

pieniędzy idzie właśnie z dymem... to gorszące. Ale takie ładne, że aż sama mam ochotę coś

odpalić.

Ignacy palnął się w czoło.

Pobiegł do kąta za szybem windy i z zakurzonych ciemności wydobył przyniesiony tu rano

koszyk, nakryty serwetką. Zawierał on butelkę niedrogiego szampana oraz dwa kieliszki, a także

podłużny, plastykowy pakiet: zestaw tanich pocisków produkcji dalekowschodniej - od malutkich

„pszczółek” po grube kiełbachy na patykach.

- Jak widzisz - zawołał, przekrzykując ciągły łomot i strzelaninę - spełniam twoje marzenie!

- A po chwili dodał uczciwie: - Swoje też...

Otworzył całkiem wprawnie szampana, nalał do obu kieliszków. Wypili, pocałowali się

pospiesznie.

Page 14: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Do dzieła! - zakrzyknął niecierpliwie Ignacy i wydobywszy z kieszeni pudełko zapałek,

podpalił lont pierwszej petardy, po czym z okrzykiem satysfakcji wyrzucił ją przez okno.

Wybuchła jeszcze w powietrzu, co go niezmiernie ucieszyło.

We dwoje poradzili sobie z zapasem bardzo szybko, lecz na pocieszenie mieli jeszcze

wspaniałe widowisko za oknem. Chyba każdy mieszkaniec Poznania odpalił tej nocy choćby

najmniejszą petardkę. Kanonada trwała równą godzinę, aż wystrzelono wszystko i już tylko

pojedyncze smużki ognia ulatywały anemicznie w zadymione niebo.

- To jednak było cudowne - stwierdziła Mila. - Najpiękniejsza noc naszego życia.

- No, nie wiem - sprzeciwił się Ignacy. - A pamiętasz tamtą. .

Mila nie dała mu dokończyć.

- Tak! - zawołała. - Tamta była najpiękniejsza.

- A! Widzisz. Chodźmy do domu.

W domu jednakże trwała w najlepsze zabawa. Ignacy i Mila stanęli na chodniku,

zasypanym tekturowymi i plastykowymi tutkami po rakietach i fajerwerkach, spojrzeli w okna

zielonego pokoju. Przez firanki widać było, że Kłamczucha tańczy fandango, Ida z Markiem całują

się przy choince, a Grześ i Gabrysia płyną w walcu przez cały pokój. Patrycja, stojąca tuż przy

oknie, trzymała się za brzuch ze śmiechu, otoczona gromadką śmiejących się przyjaciół, a reszta

dawnej grupy ESD, z małżonkami i nawet dziećmi w różnym wieku, wypełniała pokój, tańcząc,

żartując, dyskutując albo po prostu jedząc.

- Wychowało się tu u nas - rzekł Ignacy z zadowoleniem - całkiem miłe stadko.

- To prawda - zgodziła się Mila.

- Nie będziemy im chyba przeszkadzać? Bawią się tak świetnie.

- Nie przeszkadzalibyśmy. Ale zmarzłam i chce mi się spać. Marzę o łóżku.

- No, to wejdźmy po cichu i schowajmy się w naszym pokoju.

Ostrożnie otworzyli drzwi mieszkania, ale i tak nie było ich słychać w ogólnym gwarze.

Bawiono się przy muzyce z płyt kompaktowych - niegłośno, ale intensywnie. Ignacy i Mila

wślizgnęli się do swojego zacisza, zapalili nocną lampkę i zamknęli od wewnątrz drzwi.

Stare, miłe sprzęty powitały ich spokojnie, rzędy książek odbiły się w szybach czarnego

okna. Wielki filodendron rozpościerał ciemnozielone łapy ponad wezgłowiami ich tapczanów,

przewidująco pościelonych przed wyjściem.

Zdjęli płaszcze, buty i ubrania. Mila odwiesiła sukienkę do szafy. Odchyliła kołdrę

rozpostartą na swoim tapczanie - i wydała lekki okrzyk. Pod kołdrą leżała bowiem mała Lusia,

głęboko uśpiona, różowa i cieplutka, w piżamce oraz kapciach.

Page 15: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Śmiejąc się cicho, Mila ostrożnie położyła się obok wnuczki, przykrywając siebie i ją

brzegiem kołdry. Ignacy też się uśmiechał, bo w swoim łóżku znalazł pod kołdrą Józinka,

kompletnie ubranego, pogrążonego w mocnym, zdrowym śnie na wyboistym podłożu z komiksów

oraz autek.

Z westchnieniem ulgi położył się obok wnuka, rozprostował stare kości i zamknął oczy,

czując, jak z wolna rozgrzewają mu się stopy, bardzo jednak zmarznięte.

- Zgaś światło, Milu, i przeczekamy jakoś do końca balu - powiedział, ziewając. -

Chciałbym umyć przynajmniej zęby.

- Ej, nie zrzędź - mruknęła Mila, pstrykając wyłącznikiem lampki. Przez chwilę panowała

cisza, aż Ignacy odezwał się w ciemnościach: - Jak oni spokojnie oddychają, co?

- Uhm. Wiesz, o kim myślę w tej chwili? O Gizeli. Zawsze w urodziny myślę o Gizeli.

Tęsknię za nią.

- A wiesz, że ja także - powiedział z zaskoczeniem Ignacy.

- No, śpijmy.

- Dobranoc, Milu.

- Ignaś...

- Hm?

- Było tak cudownie.

- Dziś?

- Zawsze - odpowiedziała Mila sennie.

Page 16: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

1.

Sztuka fryzjerska w Polsce, niestety, wciąż jeszcze stała na bardzo niskim poziomie, choć

Monika przyznawała sprawiedliwie, że w innych dziedzinach życia zmiany następowały szybko.

Do dziedzin tych należała na przykład bankowość - ale co po tym kobiecie, która akurat chce

ładnie wyglądać.

Monika przyleciała ze Stanów, oczywiście, bardzo porządnie uczesana, lecz po Świętach

już potrzebowała fryzjera i miała pełne prawo się obawiać, że znów, po wizycie u jeżyckiej

specjalistki, będzie przypominała poznaniankę. Na szczęście, na kolacji u Mili spotkała najmłodszą

jej córkę, Patrycję.

Gdyby nie ta miła, elegancka młoda kobieta, Monika nigdy nie dowiedziałaby się o nowym

salonie piękności, gdyż pozostałe trzy córki Mili raczej nie chodziły do fryzjera, przystrzygając

sobie wzajemnie gęste czupryny za pomocą tępych zapewne nożyczek. Salon polecany przez

Patrycję prowadziła młoda i rzutka osoba po praktyce w Paryżu i ona osobiście uczesała Monikę

tak, jak trzeba: siwa czuprynka została przycięta z fantazją i znawstwem, tu - puszyście, tam -

gładko, z cieniowaną bombką z tyłu głowy.

Tak przygotowana, Monika mogła się zastanowić nad wyborem stroju na ślub Natalii.

Wszystko bowiem zapowiadało się bardzo uroczyście. Nawiasem mówiąc, stara przyjaciółka Mila

zdradzała objawy wielkiej tremy! Zapytana o przyczynę, wyjawiła, że nękają ją niesprecyzowane

lęki co do ceremonii ślubnej.

- Rodzina nasza - powiedziała złowieszczym półgłosem - ma wyjątkowy dar do popełniania

gaf oraz prowokowania dziwacznych incydentów, które innym ludziom w chwilach tak

uroczystych po prostu się nie zdarzają.

Monika, świetnie pamiętająca ślub swego jedynaka Mareczka z Idą, mogła tylko z pełnym

zrozumieniem pokiwać głową.

Pomyślała, że trudno się dziwić niepokojom Mili: mało to się nakłopotała tą swoją

postrzeloną, poetyczną, niezdecydowaną córką? Lecz na szczęście oto i Natalia wpływa - jako

ostatnia z córek Borejków - do bezpiecznej przystani, choć oczywiście trudno powiedzieć, czy

przystań ta będzie aby na pewno bezpieczna i czy nowo poślubiony małżonek nie okaże się w

dalszym pożyciu katem lub łobuzem. Monika nie poznała jeszcze pana młodego i - szczerze

mówiąc - była go bardzo ciekawa.

Zdecydowała, że ubierze się w perłowoszary kostiumik i białą jedwabną bluzkę. Na wierzch

zarzuciła swoje karakuły i wreszcie skropiła się wodą Givenchy. Przyjemnie jest być kobietą

elegancką i światową.

Page 17: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

O właściwym czasie wyruszyła na piechotę od siostry, która mieszkała przy ulicy Fredry.

Monika zwykle tu się zatrzymywała, bo nie była zwolenniczką pobytów u synowej - Józinek i

Lusia, urocze dzieciaczki, były jednakże przez Idę bardzo rozpuszczone, a biedny Marek niewiele

miał wpływu na liberalny i bez wątpienia dziwaczny system wychowania, stosowany we własnym

domu wobec własnych dzieci! Zresztą biedaczysko był tak zagoniony i przepracowany, że od razu

po powrocie do domu zapadał w sen.

Z ulicy Fredry było bardzo blisko do kościoła Dominikanów - Monika zdecydowała się tam

właśnie stawić, żeby nie powiększać przedślubnego rozgardiaszu (mogła go sobie wyobrazić!) w i

tak już przepełnionym mieszkaniu Borejków. Ostrożnie drobiąc po śliskim chodniku w swoich

nowych pantofelkach na wysokim obcasie, Monika dziwiła się okropnemu zatłoczeniu poznańskich

jezdni. Wyglądało to tak, jakby tu absolutnie każdy miał już samochód. Korki ciągnęły się od

skrzyżowania do skrzyżowania, wskutek czego miasto było właściwie nieprzejezdne.

Zauważyła ponadto, że bardzo wielu ludzi wędruje w tym samym, co ona, kierunku.

Ponieważ wszyscy nieśli kwiaty, domyśliła się, że to przyjaciele i znajomi Borejków - starszych i

młodszych - i szczerze mówiąc, poczuła zazdrość na widok tego wiernego tłumu. Kiedy się

mieszka w obcym kraju, nigdy się nie zgromadzi pełnego kościoła przyjaciół i sąsiadów.

Przed samym kościołem też już było tłoczno od samochodów, zaparkowanych gdzie się

tylko dało, a na chodniku, w tłumie, uwijał się fotograf z kamerą wideo, filmując to dziedziniec, to

nadjeżdżających gości. Pogoda nie dopisała: wiał ostry wicher, wszystko było oblodzone albo

pokryte zbitym w gładką skorupę brudnym śniegiem. Od czasu do czasu kropił marznący deszczyk.

Kałuże tworzyły na chodnikach bardzo niebezpieczne ślizgawki.

Monika przypomniała sobie, że ślub Idy i Marka także przecież odbywał się zimą, w

okolicach Gwiazdki, tyle że wówczas sypał na odmianę bardzo gęsty śnieg. Ach! - oto i para

młoda!

Wiotka Natalia ślicznie wygląda w ciepłym kostiumiku o długiej spódnicy i w długim

welonie, spływającym z futrzanego toczka.

Pana młodego nie widać - oho! Na stopniach, wiodących na dziedziniec kościoła, powstało

jakieś zamieszanie. No, oczywiście!

- to Ignacy się poślizgnął, a cała grupka osób - włącznie z młodą parą - omal nie padła wraz

z nim. Fotograf, na szczęście, właśnie filmował nadjeżdżający samochód i tylko Ida, z błyskiem w

oku, rzuciła się uwieczniać incydent, zdradzając charakterystyczny dla siebie brak taktu. Niestety!

Monika pomyślała, że w zasadzie, jeśli idzie o gafy, a także nieszczęśliwe wypadki, limit

dzisiejszy chyba uległ wyczerpaniu i biedna Mila może się odprężyć.

Page 18: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Była już za kwadrans piąta, więc wszyscy ruszyli przez ten piękny, kwadratowy dziedziniec

z krużgankami, wprost do kościoła.

Monika odnalazła swoich - ucałowała czółka wnuków, cmoknęła synową w piegowaty

policzek, a następnie gorącym macierzyńskim uściskiem otoczyła syna, przelewając w niego

maksimum otuchy. Marek wyglądał przepięknie - wystrojony i roześmiany (właśnie wspominali z

Idą swój ślub - oświadczył), Ida też prezentowała się wcale nieźle, choć umalowała się jak zwykle

nieumiejętnie. Z jej szyi zwisał aparat fotograficzny, ustawiony do strzału, a w zielonych oczach

malował się łowiecki głód. Błyskawicznie zrobiła kilka zdjęć Monice, dzieciom i Markowi, po

czym rzuciła się naprzód jak tygrysica, by uwiecznić moment wkraczania państwa młodych do

kościoła.

Nadeszła i Mila - spięta, lecz dzielna, ubrana, jak to ona, skromnie i bez pomysłu. Szary

płaszczyk okrywał jej przygarbione plecy, a uczesana bez pomocy fryzjera, nie umalowana,

wyglądała, zdaniem Moniki, na swoje lata! Mila uścisnęła przyjaciółkę, lecz zachowywała się

jakoś nieuważnie.

- Nie widzę Ignasia - mamrotała, rozglądając się bez ustanku. - Okropnie się boję, że on mi

się gdzieś zapodzieje, a przecież ma poprowadzić Natalię do ołtarza...

- Uspokój się. Ja go widzę - powiedziała Monika.

Ignacy stał, świecąc łysiną i bladością pociągłego oblicza, przy kolumnie obok głównego

wejścia. Wspierał się o tę kolumnę plecami, a minę miał bardzo niewyraźną, ręce zaś skrzyżowane

na piersiach gestem dramatycznym i pełnym dziwacznego patosu.

- Czy coś ci jest, Ignasiu? - spytała Mila, wiecznie o niego zatroskana (niektórzy mężczyźni

zginęliby po prostu bez silnego kobiecego ramienia!). Ignacy uśmiechnął się heroicznie i odparł

tonem, sugerującym utajone cierpienie, że nic mu nie jest, nic absolutnie, po czym wszedł wraz z

Mil ą i Moniką do kościoła, gdzie w ciemnawym obszarze pod chórem czekała już Natalia, pan

młody oraz sporo osób z rodziny (wśród nich Róża i Laura, dwie córki Gabrysi z pierwszego

małżeństwa). Gabrysia, niezastąpiona jak zwykle w kwestiach organizacyjnych, właśnie kierowała

ruchem, witając gości i wskazując im miejsca w ławkach. Organy grały cichutko, tłumek gęstniał,

nastrój uroczystego oczekiwania wzmagał się z każdą chwilą, a Monika wciąż nie mogła dostrzec,

jak wygląda pan młody. Ciekawość jej została wystawiona na nie lada próbę, gdyż w chwili, kiedy

już się zdecydowała podejść bliżej i przynajmniej zerknąć na oblubieńca Natalii, młoda para

została ze szczętem zasłonięta przez masywną postać w bieli - był to ojciec Krzysztof, jeden z

zaprzyjaźnionych z Borejkami dominikanów.

Porozmawiali sobie serdecznie, a tymczasem Marek zabrał Monikę do trzeciej ławki przed

ołtarzem.

Page 19: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Wreszcie wszyscy znaleźli się na miejscach, organy zagrzmiały, Ignacy podszedł do córki -

blady, lecz spokojny - i ofiarował jej prawe ramię. Oblubieniec zajął już swój samotny posterunek

przy lewym klęczniku.

Monika nareszcie go widziała! - z profilu. Zdumienie odebrało jej mowę. On był rudy!

Jakże ta Mila mogła dopuścić do czegoś podobnego! Jakby jeszcze nie dość było tego koloru w

rodzinie!

Ciekawe, co by na to powiedziała świętej pamięci Gizela. Oboje rudzi! Jakież więc będą ich

dzieci? Kto wie, czy z takiej wybuchowej mieszanki nie zrodzą się po prostu albinosy!

Wśród grzmiących pasaży organowych Ignacy kroczył dumnie główną nawą, prowadząc

pannę młodą. Odziany był w wytworny garnitur i wyglądał przystojnie, choć blado. Przygryzał

mocno wargi - zapewne ze wzruszenia. Ojciec Krzysztof stanął naprzeciwko nich, ramię w ramię z

brodatym ojcem Pawłem, a wszyscy patrzeli ku nadchodzącym. Monika zauważyła przy

sposobności, że kostium Natalii stylizowany jest na staropolski kontusik, co było pomysłem

wdzięcznym i oryginalnym. Lecz w momencie, gdy Monika rozpatrywała szczegóły tego stroju,

wydarzyło się coś nietypowego: Natalia, wchodząc na podwyższenie, gdzie stały klęczniki, wsparła

się mocniej na ramieniu ojca, ten zaś wydał krótki, bolesny okrzyk, który głośnym echem rozległ

się we wnętrzu kościoła i przebił swą mocą nawet tutti organowe.

Zapanował niewielki popłoch i konsternacja, które jednakże Ignacy dość szybko zażegnał,

schodząc po prostu z widoku.

Natalia została bezpiecznie przekazana w ręce rudego oblubieńca, a Ignacy osunął się, jak

spadający woal, na ławkę tuż przed Moniką.

Mila oczywiście troskliwie pochyliła ku niemu głowę, a zza niej wyzierała niespokojna

Gabrysia, lecz Ignacy wykonał lekki skłon i uśmiechnął się, sygnalizując, że wszystko jest w

porządku.

W toku uroczystego nabożeństwa Monika nie myślała już, rzecz jasna, o samopoczuciu

Ignacego; skupiona była na przebiegu odwiecznej ceremonii, popadając w stosowne przy takiej

okazji i jakże zrozumiałe, zważywszy na fakt jej wdowieństwa, wzruszenie. Kątem oka

zarejestrowała raz tylko, że Ignacy skłonił głowę na ramię żony, ale że było to akurat w chwili

przekazywania znaku pokoju, uznała, że wszystko jest w porządku, choć dziwne - jak to zwykle u

Borejków.

Dopiero w połowie wesela, które odbywało się w pięknym dworze w Koszutach, Ignacy

zemdlał. Ponieważ uczynił to dyskretnie i na uboczu, zdołał nikomu nie popsuć zabawy. To

Monika odnalazła go przypadkiem i ocuciła (leżał dramatycznie w głębokim fotelu, wyciągnąwszy

nogi na pół pokoju). Zaraz też z telefonu kustosza zawezwała taksówkę i zawiozła męża

Page 20: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

przyjaciółki do pobliskiej Środy, na nocny dyżur w szpitalu miejskim. Tam okazało się, że biedny

Ignaś doznał podwójnego, skomplikowanego złamania ręki z przemieszczeniem! Zakuty w gips,

blady, lecz już mniej cierpiący, bo nafaszerowany środkami przeciwbólowymi, powrócił z Moniką

na wesele, wywołując uzasadnioną sensację - i dotrwał na nim już do końca, to znaczy do czwartej

nad ranem.

Ale Mila! - szczerze mówiąc, Monika była zawiedziona i rozczarowana jej zachowaniem.

Po wszystkim, co dla nich obojga zrobiła, mogła chyba spodziewać się jakiejś wdzięczności!

Jakiegoś uznania!

Tymczasem Mila podziękowała jej, owszem, lecz jakoś sztywno; i wyraźnie się czuło, że to

ona sama chciałaby pojechać z Ignacym do szpitala i być z nim w chwili prześwietlenia oraz

nakładania gipsu. Cóż - Mila bywała niekiedy zaborcza, a właściwie - zawsze despotyczna.

Monika, jako jej najlepsza i najstarsza przyjaciółka, śmiało mogła to stwierdzić. Poza tym oboje z

Ignacym coraz bardziej przypominali stare papużki - nierozłączki.

Przesada nie jest dobra w żadnej dziedzinie, a czasem nawet przeradza się w groteskę!

Zawsze, kiedy przychodzi do jakiejś imprezy, okazuje się, że chłopców jest za mało. Laura

już dawno zauważyła tę prawidłowość, toteż zawczasu zaczęła sugerować mamie konieczność

zaproszenia braci Lelujków. Nie było to takie proste.

Dworek w Koszutach pomieścić mógł przy weselnym stole najwyżej pięćdziesiąt osób, a że

najwięcej do powiedzenia miał tu kustosz (dworek był obiektem muzealnym), trzeba było i tak

dokonać radykalnych cięć na liście gości. Ciotka Nutria wraz z Robrojkiem strasznie się głowili i

kłopotali, groziło im bowiem to, że połowa krewnych i znajomych po prostu się poobraża.

Laura jednak wpadła na świetny pomysł, który szybko przekazała mamie: Lelujkowie

mogliby się zobowiązać, że nie zasiądą do stołu! Zresztą, ani ona zasiadać nie musi, ani w ogóle

żadne z dzieci. Mogliby sobie usiąść gdzieś na boczku i utworzyć lobby młodzieżowe, licząc

ewentualnie tylko na kawałek trzypiętrowego weselnego tortu. Ciotka Natalia ucieszyła się nawet z

tego pomysłu, gdyż dzięki usunięciu młodzieży od stołu zyskiwała kilka dodatkowych miejsc i

mogła zaprosić na przykład Kreskę oraz Maćka Ogorzałków, nie tylko samego profesora

Dmuchawca.

Stryjostwo Józeczkowie także nie musieliby już się ograniczać i mogliby wziąć z sobą na

wesele córkę Joannę wraz z mężem i synem.

Plan Laury powiódł się w stu procentach, gdyż Lelujkom powiedziała z kolei, że szykuje się

pyszne żarcie, dzięki czemu skwapliwie się zgodzili na udział w weselu. Faktycznie, okazało się, że

połączone stoły w Koszutach jakoś pomieściły wszystkich, a jedzenia było w bród i jeszcze dużo

zostało. Kiedy zaś zaczęły się tańce, Laura ani chwili nie siedziała pod ścianą!

Page 21: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

W półokrągłej sali balowej stryj Józeczek wybrzdąkał arytmicznie kilka utworów

fortepianowych, na ogół walczyków, ale zaraz zastąpili go dwaj muzycy z Ukrainy - Taras i

Bohdan.

Na gitarze i na skrzypcach wygrywali oni prawdziwe cuda: śliczne ukraińskie dumki i

kozaki, tanga i fokstroty, i znali cały repertuar Beatlesów! Tańczyli wszyscy, nawet profesor

Dmuchawiec ruszył majestatycznie do walca z Bellą, córką Robrojka. Jedna tylko Pyza,

zawiedziona po odmowie prymusa (ten frajer oświadczył jej, że nie może teraz nawet myśleć o

zabawie, bo ma do napisania referat!), snuła się smętnie i wzdychając, wyglądała przez okno. (W

ogrodzie, na mglistym gazonie tkwiły słomiane chochoły, okrywające drzewka róż).

Wkrótce jednak wypatrzył Pyzę skrzypek Bohdan, stanął tuż obok niej i tak długo zaglądał

jej w oczy, grając namiętnie „Yesterday”, że musiała się roześmiać. Wtedy ją wymanewrował spod

tego okna i wpadła prosto na Adriana Lelujkę. Otoczona jego męskim ramieniem (wyglądał super

w nowym garniturze!) musiała odtańczyć walca „Wiedeńska krew”, który w wykonaniu Bohdana

po prostu iskrzył. I dobrze! Cały czas wesela poświęciła odtąd Pyza na pogłębianie znajomości z

Adrianem. Znakomicie!

Kolega prymus Fryderyk Schoppe już dawno powinien był, zdaniem Laury, poświęcić się

wyłącznie swym ukochanym naukom ścisłym, a nie rozpraszać się na Pyzę, kobietę z krwi i kości.

Sama Laura porwała do tańca wymarzonego Wiktora Lelujkę, najstarszego z braci.

Niestety, po krótkiej - jakże krótkiej! - chwili przerzucił się on na wycinanie hołubców z Ulką

Kołodziej, tą agresywną kokietką. Laura musiała poprzestać na towarzystwie najmłodszego

Lelujki. Ale bawiła się i tak wspaniale: Lucek nie wypuszczał jej z ramion ani na chwilę, a w

dodatku gadał rzeczy tak zabawne, że oboje pękali ze śmiechu.

Dopiero około północy zgłodniał i oznajmił, że teraz będzie jeść, więc Laura, zgrzana i

zziajana, postanowiła wyjść sobie trochę na świeże powietrze. Wygrzebała swój płaszczyk ze stosu

okryć i wymknęła się na ganek - obszerny, zabudowany drewnianą kratką, po której pięły się gołe

gałązki dzikiego wina. Za kratką stał w ciszy zamglony, mroczny park. Ktoś siedział na ganku -

dwie osoby, niewidoczne niemal przy stole, na tle wyraźnego rysunku pnącza. Kłócili się! -

rozpoznała przyciszony, pełen emocji głos babci i nadstawiła ucha. Babcia budziła w niej respekt i

opór zarazem: opanowana, energiczna, ironiczna, była osobą intrygującą. Najbardziej w niej

zaskakiwała ta pełna siły niezależność. Babi wyrażała swoje uczucia szorstko i wprost, a jednak

czuło się, że nie okazuje ich wszystkich.

Nie znosiła sentymentów i dramatyzowania - zupełnie przeciwnie niż Laura. Może to

właśnie było w babci tak godne uwagi.

Page 22: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Oczy Laury przywykły do ciemności. Teraz mogła dostrzec, że jest tu i dziadzio. Miał rękę

w białym opatrunku, a płaszcz narzucony na ramiona. Co mu się stało?

- I wtedy przed oczami rozsnuł mi się mrok. Straciłem przytomność! - wyjaśniał.

- Mogłeś mi powiedzieć! - gniewała się Babi.

- Że mdleję? Nie było cię przecież obok mnie.

- Bo sobie poszedłeś mdleć do drugiego pokoju! Żeby trafić akurat na Monikę.

- To ona trafiła na mnie, Milu. Jak już leżałem bez zmysłów.

- Zmysłów!!!

- Milu, nie pojmuję twojego wzburzenia. Co w tym złego, że Monika przyszła mi z pomocą.

Powiedziałbym, że to bardzo szlachetnie z jej strony.

- Bez wątpienia - warknęła Babi. - Mnie chodzi o to, żeś tak bezsensownie milczał! Złamać

rękę i nic nie powiedzieć żonie! A potem sobie zemdleć przy innej kobiecie! I z nią jechać sobie do

rentgena! To prawie jak zdrada!

- Nie powiedziałem, bo nie chciałem robić zamieszania - tłumaczył się dziadek. - Sama

mówiłaś, Milu, jak się boisz, że znów coś się stanie z okazji ślubu. No i stało się. Non nova, sed

nove (Rzecz nie nowa, lecz podana w sposób nowy) . Mam tę satysfakcję, że do czasu poradziłem

sobie z bólem, choć nie przeczę, Milu, że cierpiałem okrutnie, zwłaszcza gdy Nutria całym swym

ciężarem...

- Tak, wiem, wiem... - powiedziała Babi niecierpliwie.

- ...zwaliła się na moje ramię, połamane w kawałki. Było to tak bolesne, że przeszył mnie

jakby piorun...

- Ignacy, przestań być taki tragiczny, a raczej mnie pocałuj na zgodę.

Laura zamarła w cieniu, bo oto ujrzała na własne oczy, jak jej dziadkowie wymieniają długi

pocałunek.

- Kocham cię, Milu.

- No, kto by się spodziewał, doprawdy.

Babcia nigdy nie traciła dystansu. W krótkim przebłysku kobiecej intuicji Laura zrozumiała,

że to babcia właśnie kochała najmocniej. Jeżeli uczucie sięga aż do najgłębszych obszarów duszy,

ma się ochotę jakoś je osłonić, ustawić przed nim tarczę.

Dziadkowie znów się pocałowali.

A Laura wycofała się na palcach i wślizgnęła z powrotem do ciepłej sieni.

Pewnie, że to brzydko - podsłuchiwać.

Ale nie żałowała ani przez chwilę, że to zrobiła.

Page 23: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

1.

Dwa czerwcowe tygodnie spędził Ignacy z żoną w sanatorium.

Ona leczyła reumatyzm, a on usiłował leczyć serce, które - wbrew jego obawom - nie było

jednak aż tak bardzo zniszczone; lekarz wyraził się nawet z pewną dezynwolturą, że pompka

Ignacego popracuje jeszcze ze trzydzieści lat bez remontu - ale wiadomo, jacy są ci dzisiejsi

lekarze. A potem bardzo się dziwią, że pacjent pada na ulicy bez życia!

Tak czy inaczej, czerwcowy wyjazd był udany, gdyż do sanatorium w Kołobrzegu przybyła

na ten sam turnus Lonia, ich wspólna koleżanka z czasów studenckich. Właściwie, najpierw

przyjaźniła się z Milą, która bardzo Loni pomogła w pierwszych trudnych chwilach na studiach,

Lonia, dotąd nieciekawa, jeśli idzie o warunki zewnętrzne, z tą swoją twarzą kościstą i

haczykowatym nosem, obecnie, jako dojrzała i kwitnąca szefowa prywatnej firmy komputerowej,

bardzo zyskała na urodzie.

Ignacy miałby może zastrzeżenia co do nowego koloru jej włosów (jaskraworudych,

podczas gdy ich naturalny kolor był bliski szaremu) i długości perłowych paznokci, ale zasadniczo

potrafił w tej władczej postaci odnaleźć dawną, zacukaną Lonię.

Ponieważ po raz pierwszy została ona babcią, miała mnóstwo spraw do omówienia nie z

nim, lecz z Milą. Obie przyjaciółki oddawały się treściwym, długotrwałym rozmowom zarówno w

trakcie codziennych zabiegów, jak i podczas spacerów brzegiem morza. Korzystając z tej

sprzyjającej okoliczności, Ignacy zasiadał z ciekawą książką w parku i naprawdę miło spędzał

chwile odosobnienia, delektując się nowo przez siebie odkrytym sokiem gruszkowym w

zgrabnych, poręcznych kartonikach oraz krówkami śmietankowymi. Popołudniami i wieczorami

udawali się we troje na te obowiązkowe spacery zdrowotne po plaży. W razie niepogody grali w

pokoju w anagramy mimiczne lub słuchali razem, z wielką przyjemnością, koncertów z radiowej

Dwójki.

Dość często w trakcie tych wspólnych wieczorów i spacerów pojawiał się, ku rozbawieniu

Ignacego - który, będąc w wieku lat sześćdziesięciu trzech, bynajmniej nie uważał się za starca -

temat upływu czasu. Lonia, z dość irytującym uporem, lubiła wspominać przy tym dawne dzieje,

twierdząc, że to ona właśnie dokonała połączenia dwojga kochających się serc i że bez jej udziału

małżeństwo Mili i Ignacego przenigdy nie doszłoby do skutku. Zarówno Ignacy, jak Mila

cierpliwie milczeli, zachowując dla siebie swoje opinie w tej kwestii. Któregoś wszakże wieczoru

pogawędki te przyniosły jakiś skutek pozytywny: Lonia, mianowicie, uprzytomniła im, że za

niedługi czas, w końcu czerwca, minie okrągła, czterdziesta rocznica ich ślubu. Ignacy pomyślał

sobie, że skoro tak, nieźle byłoby o tym nie zapomnieć; zawsze było wokół nich tyle gwaru, ruchu,

ludzi, spraw i książek, że nie pamiętał ani o rocznicy ślubu, ani o żadnej innej ważnej dacie.

Page 24: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Czterdziesta? - powtórzyła Mila z zaskoczeniem. - No, no. Ładne rzeczy.

Ignacy uśmiechnął się tylko i leżał nadal, wyciągnięty wygodnie w poprzek sanatoryjnej

wersalki, nie zmieniając swej ulubionej pozy (ciało płasko ułożone na plecach, głowa wsparta o

ścianę, nogi pod kątem prostym, czubki stóp rozsunięte, ręce skrzyżowane na piersi) i oddając się

rozmyślaniom na miły temat: jak uczcić to czterdziestolecie. Początkowo skłaniał się ku

pierwszemu pomysłowi: miał zamiar nabyć dla Mili bibliofilskie, interesująco ilustrowane wydanie

„Eneidy” (w pięknym przekładzie Zygmunta Kubiaka i z jego piękną przedmową), które ukazało

się w Oficynie Literackiej. Książka była oprawna w wysuwane pudełko i nadawała się znakomicie

na okazały prezent. Lecz gdy po powrocie do Poznania Ignacy zdradził swój pomysł Gabrysi, córka

wyśmiała pomysłodawcę. Powiedziała, że jej zdaniem mamie przydałby się laptop, bo ostatnio tyle

pracuje, że patrzeć na to spokojnie nie można, zwłaszcza że jest wierna swej odwiecznej metodzie:

gryzmoleniu ołówkiem w szkolnych zeszytach, zapisanych częściowo przez córki i wnuczęta, co

wobec coraz większej ilości tych ostatnich robi się zajęciem stresującym. Zeszyty często mylą się

albo giną i mama okropnie się denerwuje. Ostatnio pisała coś ważnego na jakiś termin, a Józinek

przemalował to czerwoną plakatówką.

Ignacy, wielce zainteresowany, natychmiast chciał wiedzieć, co to jest laptop, czy może

rodzaj długopisu? Gabrysia prychnęła tylko i wyjaśniła, że chodzi o mały, płaski, walizkowy i

przenośny komputer osobisty niedużej wagi, który można podłączyć w dowolnym miejscu domu

lub nie podłączać go wcale, bo ma baterię.

Przerażony Ignacy oświadczył z zakłopotaniem, że - o ile dobrze rozumie - na prezent taki z

całą pewnością go nie stać, lecz Gabrysia znów prychnęła i kazała mu skonsultować się z

Grzegorzem.

Zięć wyraził entuzjazm dla pomysłu i zaoferował swoje usługi, jeśli idzie o wybór

odpowiedniego modelu i kupno w miarę okazyjne. Tak więc w przeddzień rocznicy udali się obaj

do wskazanego przez Grzesia punktu sprzedaży, a natrafiwszy na promocję przyjemnego modelu,

kupili go natychmiast, oszczędzając na tym korzystnym zakupie (jak obliczył Grześ) całe tysiąc

złotych. Nie była to kwota bagatelna dla Ignacego, toteż jego radość nie miała granic. Nec nos

ambitio, nec amor nos tangu habendi (Nie kieruje nami ani pragnienie zaszczytów, ani posiadania.

- Owidiusz).

Lecz nie dotyczy to książek. Od razu poszedł do księgarni „Kapitałka” i nabył „Eneidę”

oraz kilka świetnych pozycji Ossolineum, które szczęśliwym trafem akurat weszły mu same pod

rękę. Zadowolony, pogrążył się w lekturze i o mały włos byłby zapomniał o świętowaniu i

wręczaniu darów - ale Gabrysia ofuknęła go w porę i wszystko się udało.

Page 25: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Doprawdy, nie spodziewał się w najśmielszych marzeniach, że dar jego wywoła taki

piorunujący efekt. Mila była po prostu uszczęśliwiona! Zabawne, że w przeciwieństwie do niego,

zwolennika tradycji, Mila była otwarta na techniczne nowinki. W domu znajdował się już

komputer Grzegorza, wiecznie oblężony. Na nim to Mila od czasu do czasu pisywała - zwykle

przedpołudniami, gdy zostawała sama w domu. Ale takie okazje nie mogły stanowić normy;

pracowała dużo, związała się z kilkoma wydawnictwami i wyrobiła sobie stałą klientelę. Bardzo

ceniono jej fachowość - nic dziwnego, trudno o dobre korektorki, a jeszcze trudniej o korektorki

znające się na filozofii, historii i ekonomii oraz biegle władające francuskim, rosyjskim i łaciną.

Ignacy był dumny z żony. Bujny rozkwit wydawnictw prywatnych zapewnił jej stałe

zatrudnienie i nie najgorsze dochody. Miała więc sporo zawodowej satysfakcji, a w dodatku wcale

nie musiała opuszczać domu, żeby pracować.

Mila, z właściwą sobie szybką orientacją, błyskawicznie opanowała wszelkie sposoby pracy

z laptopem, na co Ignacy patrzył z niekłamanym podziwem. Była uszczęśliwiona prezentem i

twierdziła, że oszczędza on jej mnóstwa czasu. W dodatku nie musiała ograniczać się do jednego

stanowiska pracy, lecz mogła z laptopem usiąść wszędzie, nawet w łóżku, co dla jej kręgosłupa

było po prostu zbawienne. Tak więc teraz spędzali długie godziny: on siedział przy swoim biurku i

pisał lub czytał, a ona kładła się wygodnie na swoim tapczanie, opierała plecy o poduszki,

podciągała nogi i trzymając na kolanach ową płaską walizeczkę z ukośnie ustawionym ekranem,

pracowała bez ustanku. Przed południem z kolei siadywała z laptopem w kuchni i doglądając

obiadu, zajmowała się ciekawszą robotą. Miło było patrzeć, jak wielką ta praca daje jej satysfakcję;

ale to już jest właściwość niektórych tylko umysłów - cieszyć się pracą jako taką. Ignacy nie

wyobrażał sobie, jak jego mogłoby tak uszczęśliwiać wykonywanie korekt cudzych tekstów.

Mila nie rozstawała się ze swoim nowym narzędziem pracy i zabrała je nawet na wakacje.

Tego roku pojechała na cały sierpień do Miłosławia, gdzie od pewnego czasu mieszkała Gizela.

Staruszka chorowała i Mila postanowiła jej doglądać.

Pobyt ten przedłużył się znacznie, gdyż nie chciała opuścić Gizeli, póki nie poprawi się stan

jej zdrowia.

Doprowadziwszy do tego, Mila wróciła do domowych obowiązków w połowie września,

lecz była dziwnie strapiona. I, niestety, późną jesienią stało się najgorsze - otrzymała wiadomość z

Miłosławia. Płacząc, pokazała list Ignacemu:

Kochana Milu,

Moja kuzynka Gizela zmarła 16 - go listopada, w domu. W ostatniej chwili jeszcze

wspominała Ciebie.

Page 26: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Pogrzeb odbędzie się w piątek 20 - go na cmentarzu w Miłosławiu, w samo południe.

Nabożeństwo żałobne w kościele o 11 - tej.

Irena Kalemba

Ignacego także zasmuciła ta wiadomość. Lubił i szanował Gizelę, choć były w jego życiu

okresy, kiedy się po prostu bał tej surowej osoby o krytycznym spojrzeniu, które tak wyraźnie

mówiło, że nikt nie jest dość dobry dla Mili. A przecież łączyła też ich dwoje jakaś szczególna

sympatia, tego był pewien, zwłaszcza - ostatnimi laty. Poza wszystkim, zawsze mu się zdawało, że

Gizela lubi nawet tych, których nie lubi. Dla tych zaś, których kochała, miała szczególnie wiele

surowości i wymagała od nich najwięcej.

Pojechali na jej pogrzeb tylko we dwoje - Mila i on, bo reszta rodziny miała na ten dzień

swoje zawodowe i szkolne plany. Poza tym, ostatnio Gizela mało bywała w Poznaniu, właściwie

usunęła się z ich rodzinnego życia. Dzieci już jej prawie nie pamiętały. Ignacy pomyślał teraz, że

usuwając się tak, Gizela dała kolejny dowód wielkiej delikatności uczuć.

Autobus dowiózł ich pod sam kościół o ładnym gotyckim portalu - tracili prosto na mszę

żałobną. Po pogrzebie, który odbył się na zabytkowym cmentarzyku, pełnym starych rzeźb i tablic

z historycznymi nazwiskami, kuzynka Gizeli zaprosiła wszystkich na stypę. Zadziwiająco duża

grupa ludzi, przybyłych na pogrzeb i szczerze opłakujących zmarłą, udała się do małego domku

przy szkole, do niedawna będącego własnością Gizeli.

Mila płakała przez cały czas. Ignacy jeszcze jej nie widział w stanie takiej żałości. Zwykle

wielkie i głębokie wzruszenia powodowały, że Mila zamykała się w sobie, jakby się obawiała, że

kiedy raz uchyli barierę chroniącą jej uczucia, nie będzie już umiała ich okiełznać. Coś takiego

chyba właśnie się stało.

Kiedy stypa dobiegła końca i goście się rozeszli, Mila, wciąż płacząc, pomogła zebrać

naczynia i wyręczyła w ich zmywaniu kuzynkę Gizeli - staruszka miała niedowład ręki. Ignacy

także pospieszył z pomocą, a kiedy wszystko już uporządkowali, zasiedli we troje przy stole

nakrytym koronkową serwetą, w czystym, jasnym pokoju pełnym kwiatów doniczkowych,

naprzeciwko pustego łóżka ze złożonym parawanem. Nad łóżkiem wisiało ślubne zdjęcie Ignacego

i Mili, zrobione przez Stefanię, a naokoło - małe fotografie wszystkich ich dzieci i wnuków.

- Gizela zostawiła coś dla ciebie - powiedziała kuzynka Irena i wręczyła Mili niedużą,

zwykłą kopertę, z jej imieniem wypisanym na wierzchu. Potem wstała i przeszła do drugiego

pokoju.

Ignacy pocałował żonę w czoło i zostawił ją sam na sam z listem. Wyszedł do ogrodu, gdzie

przez najbliższe pół godziny przechadzał się pośród równych rabatek pełnych zrudziałych astrów.

Page 27: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Pod płotem kwitły jeszcze ostatnie kwiaty - wybujałe, o małych żółtych główkach. Z wysokich

drzew, zamykających zachodnią stronę ogrodu, spływały całe chmury liści, zasypując grządki i

ścieżki, piętrząc się na małej ławeczce, zrobionej z deski i dwu upiłowanych klocków brzozowych.

Nie zebrane główki fioletowej i zielonej kapusty tworzyły kolorowy pas wzdłuż ogrodzenia. Na

sękatej jabłoni czyjeś ręce zawiesiły domek lęgowy dla ptaków, zbity z kawałków desek.

Żona zawołała Ignacego, stając w uchylonym oknie. Już nie płakała. Ścisnęło mu się serce

na widok jej smutnej twarzy na tle białych firanek.

Wszedł do domku i spotkał Milę na progu pokoju. Podała mu mały prostokącik: czarno -

białą fotografię, odbitą na matowym papierze o brzegach wycinanych w staromodne ząbki. Było to

nieudane, chyba niedoświetlone zdjęcie. Widniała na nim para młodych ludzi z noworodkiem.

Dziecko leżało w ramionach matki - miłej blondynki, spoczywającej w łóżku. Rozpromieniony

mężczyzna w okularach obejmował blondynkę oburącz i śmiał się do kogoś, kto trzymał aparat.

Wnętrze pokoju wydało się Ignacemu znajome, podobnie jak kształt okna z zaokrąglonym górnym

brzegiem i charakterystycznym lufcikiem. Było to mieszkanie na Polnej - odgadł. I już wszystko

wiedział. Dotknął delikatnie palcem małej plamki pośród bieli poduszek.

- To ty? - upewnił się.

Mila skinęła głową.

- Ojciec i matka?

Podała mu bez słowa list Gizeli.

Kochana Milu!

To jest fotografia, którą zrobiłam 31 grudnia 1935 roku. Widzisz na niej siebie i swoich

Rodziców - Zuzannę i Władysława Makowskich. Mój największy grzech to ten, że Ci jej nigdy nie

dałam. To dlatego, że byłam zazdrosna.

Mila! Nie płacz. Ludzie odchodzą, ale miłość pozostaje.

Gizela Kalemba

Page 28: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

1.

Cała pielgrzymka parafialna poszła na kawę i drugie śniadanie, ale bez Gizeli. Pożegnała

ich, bo nie lubiła wędrować w gromadce jak kurczak za kwoką. Wyszła z dworca autobusowego,

zaciągając na głowie czystą, białą chustkę płócienną.

Bywała już na pielgrzymkach, więc wiedziała, jak trzeba się ubrać: tenisówki, przewiewna

odzież, w torbie sweter i peleryna z cienkiej folii. I chustka. Chustka na głowie najważniejsza,

osłania i od wiatru, i od piekącego słońca.

Ciekawa była, jak się dziś uda z pogodą. Na razie było ciepło, wiał lekki wiaterek, a cały

Poznań tonął w słońcu. Kiedy Gizela tak szła przez park, zauważyła, że jest to teraz całkiem ładne

miasto. W miejscu, gdzie po wojnie straszyły ruiny, a przez wiele lat potem rozciągał się nikomu

niepotrzebny, błotnisty placyk, teraz pobudowano nowoczesny, lśniący zielonkawym szkłem,

gładki budynek, przytykający bokiem do Akademii Muzycznej. Na wprost furkotały biało - żółte

flagi - cały plac Mickiewicza był wspaniale udekorowany. Papieski ołtarz stał pod pomnikiem

Czerwca 1956.

Gizela podeszła najbliżej, jak się dało, i popatrzała na piękne kwiaty, zdobiące podstawę

ołtarza. Surfinie! Co za kolor! Ostatnio pokazało się sporo pięknych odmian, ale takiej jeszcze nie

widziała. Postała jeszcze trochę i spojrzała w zamyśleniu na ołtarz. Nie do wiary. W pięćdziesiątym

szóstym stała właśnie tu, gdzie teraz stoi, i krzyczała razem z innymi: „Chleba! Wolności!”. Ten

plac nosił wtedy imię Stalina. Kto by wtedy przypuszczał, jak to wszystko się skończy! Nie chciało

jej się wprost wierzyć, że tego dnia dożyła.

Służby porządkowe rozstawiały się na placu wokół ołtarza.

Było po dwunastej, do przyjazdu Papieża mnóstwo czasu. A oni już dyżurowali - młodzi na

ogół ludzie, poubierani w biało - żółte kapelusiki.

- Babciu! Dalej nie wolno! - zatrzymał ją jeden z nich, młody brodacz.

- O! Gdzieś tu jest pana babcia? - zapytała Gizela, udając, że się ogląda.

- Mówiłem do pani - wyjaśnił.

- Ach, do pani! A ja myślałam, że do babci - zgasiła go Gizela i poszła sobie, niosąc w

jednej ręce plastykową reklamówkę, a w drugiej - lekki składany stołeczek z aluminiowych prętów

i płótna. Brodacz patrzał za nią z obawą.

Smarkacz jeden. Dopiero teraz ma respekt. „Babciu”! - co za obyczaje, ruskie chyba.

„Babciu”! - do obcej osoby.

Dawno tyle nie chodziła. Rozbolały ją plecy i kolana, więc postanowiła odpocząć. Pod

wielkimi drzewami, u wylotu ulicy Dworcowej, siedziały już starsze kobiety, wyczekując na

swoich stołeczkach i krzesełkach składanych.

Page 29: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Można? - grzecznie spytała Gizela, sadowiąc się obok dwu kobiet w chustkach.

- Pewnie, kochana - odpowiedziała jedna z nich, a druga otarła sobie twarz.

- Robi się gorąco - powiedziała.

- Będzie jeszcze cieplej - podjęła konwersację Gizela.

- Pani z daleka?

- Z Miłosławia.

- A my z Zielonej Góry.

- I tak od rana tutaj?

- Pewnie. Na sam plac się nie dostaniemy, nie mamy wejściówek.

- Ja mam, ale tylko jedną - powiedziała Gizela.

- A nam i tu dobrze. Będzie go widać, jak przyjedzie.

A resztę się zobaczy na telebimie.

Gizela posiedziała kwadrans, potem sięgnęła do torby, wyjęła butelkę z herbatą

niesłodzoną, popiła, zjadła też sobie pomalutku drugie śniadanie: drożdżową bułeczkę własnej

roboty. Słońce przygrzewało coraz mocniej, lekki wiaterek poruszał taśmami, które oddzielały

chodniki od jezdni. Od dworca kolejowego, prostą ulicą pomiędzy rzędami akacji, wędrowały

coraz gęstsze tłumy i grupowały się na moście Uniwersyteckim. Gizela przypomniała sobie, jak

sama stała w takim tłumie, na tym właśnie moście, w taką samą pogodę, w tym dawno minionym

Czerwcu.

Te dwa dni czerwcowe - ówczesny i dzisiejszy - były tak zdumiewająco różne, że aż

zastygła, gdy zdała sobie z tego sprawę.

- Niech pani patrzy, harcerki. Ładne mają te kapelusiki.

Gizela skinęła głową i postanowiła, że nie będzie już dłużej odpoczywać. Robiło się

tłoczno. A będzie gorzej. Trochę jej żal było opuszczać cienisty azyl - ale przecież chciała jeszcze

odwiedzić Mil ę i dzieciaki.

Pożegnała kobiety i złożywszy stołeczek, ruszyła dalej, na Kaponierę. Ustawiano tu już

pierwsze żelazne zapory, choć ruch tramwajowy jeszcze trwał. Gizela zeszła po schodach pod

rondo Kopernika i wynurzyła się przed wielkim hotelem. Był pięknie udekorowany, podobnie jak

budynek kina „Bałtyk” i stara drukarnia. Wszędzie biało - żółto i biało - czerwono. Poszła ulicą

Roosevelta w prawo, wzdłuż gmachu hotelowego, i dotarła aż do mostu Teatralnego, mimochodem

obserwując zmiany na trasie. Jak ona dawno nie była w Poznaniu! Wszystko się zmienia. Dom na

Polnej zburzony, i nie ma już sklepiku koło szkoły: stary Rudzik umarł poprzedniej wiosny.

Dobrze, że chociaż te stare kamienice w dolnej części Roosevelta stoją, jak stały. Niestety, nadal

niszczeją, pogryzmolone, z połatanymi byle jak dachami. I tu też wszędzie pełno flag! Za szybami

Page 30: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

okien o różnorodnych kształtach - portrety i święte obrazy, kwiaty, lampki i świece. Balkon

Borejków odznaczał się półkolistym rzędem papierowych chorągiewek, krzywo poutykanych w

korytkach z podwiędłymi pelargoniami. No, tak.

Gizela postała jeszcze chwilę przed domem, w którym przemieszkała z Kaziem prawie

dwadzieścia szczęśliwych lat. Dziwne!

Kamienica niby się nie zmieniła, a przecież wygląda inaczej.

Po dłuższej chwili odkryła, że wiele okien wymieniono na nowe, świeciły teraz czystymi,

białymi ramami.

Ten sam, co zawsze, spokój panował we wnętrzu starej bramy. Gizela weszła po paru

schodkach i zadzwoniła do swoich dawnych drzwi. I od razu wiedziała, że nikogo nie ma w domu.

Przez te drzwi zwykle wszystko było słychać. Kiedy wracała z pracy, zawsze wiedziała, czy

Kaziu już jest i czy majsterkuje, słuchając radia, czy ogląda telewizję. A tu - cisza.

Westchnęła, rozczarowana.

Nie ma w tym nic dziwnego - wytłumaczyła sobie. - Przecież na pewno wszyscy poszli na

plac. A kto się chciał tam dostać, musiał wyjść wcześniej. Także przy trasie przejazdu Papieża

ludzie już pozajmowali miejsca. Mogła dać Mili znać, że przyjedzie. Tylko że zdecydowała się

właściwie w ostatniej chwili, kiedy proboszcz po mszy powiedział, że są jeszcze wolne wejściówki

na poznańskie spotkanie młodzieży z Ojcem Świętym.

Od razu się zgłosiła i wzięła bilet. Trzeba było chociaż dzisiaj rano zadzwonić do Mili! - a

tak to się jeszcze nie zobaczą w tym zamieszaniu.

Gizela znów poczuła zmęczenie, więc najspokojniej usiadła sobie na drewnianych schodach

przed drzwiami Borejków.

Zdjęła tenisówki, postawiła na nich bose stopy, popiła herbaty z butelki i odpoczęła chwilę.

Potem zjadła miętowego cukierka.

Dobrze było tak siedzieć - w chłodzie, ciszy i półmroku. Chyba cały wielki dom opustoszał,

bo nikt nie chodził po schodach, nie dobiegały też żadne dźwięki - ani ludzkie głosy, ani płacz

dzieci czy szczekanie psów albo dudnienie telewizora.

Możliwe, że się zdrzemnęła przez parę minut - ostatnio często jej się to zdarzało. A dawniej,

żeby nie wiem co, nie zasnęła w ciągu dnia - jakby się obawiała, że czegoś nie dopatrzy czy z

czymś nie zdąży. Spojrzała na zegarek. No, trzeba iść. Wpół do trzeciej. Na pewno tam będzie

straszny tłok.

Jaka ta starość męcząca! Wszystko się robi o tyle wolniej!

Spakowała butelkę do reklamówki, wzięła stołeczek i ruszyła, trzymając się poręczy, na

wszelki wypadek. Całe życie była silna, szybka i zdrowa, więc i teraz cieszyła się dobrą formą, jak

Page 31: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

na swoje lata. Praca w ogródku, na świeżym powietrzu, sprawiła, że Gizela wciąż jeszcze poruszała

się żwawo. Ale dziś miała za sobą podróż starym autobusem i sporo chodzenia.

A przede wszystkim - była przejęta. Wspomnienia. Nerwy.

Oczekiwanie. Trzeba na siebie uważać. Przede wszystkim - spokój, przykazała sobie.

Otworzyła ciężkie drzwi i wyszła, jak z piwnicy, na ciepłą ulicę. Ale ruch! Całe tłumy ludzi

wędrują jezdnią i chodnikami w stronę Kaponiery. Gizela poszła za nimi, a po drodze wstąpiła do

eleganckiej kawiarni, gdzie przewidująco odwiedziła toaletę i obmyła twarz chłodną wodą.

Na rogu Kaponiery ustawiono już wielki ekran, nazywany telebimem. Jeszcze nie działał.

Potem pokażą na nim wszystko, co się będzie działo na placu Mickiewicza, odległym o długość

mostu Uniwersyteckiego i spory odcinek ulicy Święty Marcin. Już tam było pełno ludzi,

zawierucha śpiewów i okrzyków niosła się po wszystkich ulicach wokół, a pewnie i po całym

mieście.

Gizela odstała swoje w kolejce do bramki, gdzie sprawdzano wchodzących. Musiała oddać

szklaną butelkę - czy naprawdę nie widzieli, że ma w niej tylko herbatę? - i nawet składany

stołeczek. I wreszcie dowiedziała się, że wejściówka, jaką ma, pozwala jej na obecność tuż za

bramką, a więc w sektorze oddalonym od ołtarza najbardziej, jak to w ogóle było możliwe.

- Poproszę o moją butelkę i stołek - powiedziała surowo.

- Tak samo dobrze będzie mi po tej stronie płotu.

Rozczarowana powędrowała pod prąd, mijając tych szczęśliwców, którzy mieli

zagwarantowane lepsze miejsca. No, trudno.

Głośny, przeciągły grzmot okrzyków na placu dał się słyszeć aż na Kaponierze, gdzie w

końcu zawędrowała i gdzie przysiadła na swoim stołeczku pośrodku spłachetka trawy, wśród

innych zmęczonych ludzi, beznadziejnie daleko od ołtarza i od trasy przejazdu Papieża, i nawet -

od tego całego telebimu.

Zaczęły śpiewać chóry. Z placu dobiegała nieustanna wrzawa, wiwaty i oklaski, a wszystko

pomnożone przez wielkie megafony, poustawiane wzdłuż ulicy. Mnóstwo młodzieży przyszło na

spotkanie z Papieżem i - jak to młodzi - robili dużo krzyku.

Gizeli chciało się spać w tym silnym słońcu, w ogromnym tłumie ludzi - tak ogromnym, że

nie do ogarnięcia wyobraźnią.

Żeby się nieco otrzeźwić, zaczęła śpiewać razem ze wszystkimi „Abba, ojcze” - ale

niespodziewanie coś odwróciło jej uwagę: w ścisku przed sobą zobaczyła dziewczynę, blondynkę,

jej rozwiane włosy połyskiwały w słońcu. Już chciała krzyknąć: - Mila! - ale zdała sobie sprawę, że

to obca. Mila przecież dawno już nie jest dziewczyną, a włosy ma zupełnie siwe. To od słońca oczy

bolą i w głowie się kręci, stąd ta pomyłka.

Page 32: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Ale patrząc tak uważnie przed siebie, dostrzegła Gizela coś jeszcze. Tuż przed nią siedziała

na swoim stołeczku gruba kobieta w białej bluzce i opiętej spódnicy. Machała co chwila

chorągiewką i zupełnie nie patrzała na to, co się dzieje z jej torebką. Torebka ta - czarna, z dwiema

rączkami - stała koło jej lewej nogi, ale trochę z tyłu, bo kobieta w zapale przesunęła się ze

stołeczkiem. I właśnie w tym ścisku, w tym słońcu, do torebki owej dobierał się chłopiec lat może

dwunastu - trzynastu. Trudno to było rozeznać, bo bardzo był mały i chudy, a pyszczek też miał ni

to stary, ni to młody, w każdym razie mocno cyniczny. Zafascynowana, Gizela przestała

wyśpiewywać i patrzała, jak on sobie bezczelnie poczyna. Najpierw upadł na kolana, potem

przesunął się, klęcząc, w prawo, potrwał chwilę w pozie modlitewnej, po czym jeszcze się

przybliżył i wciąż klęcząc, opuścił od niechcenia prawą rękę tak, że czubkami palców dotykał

zamka torebki. Po dłuższej chwili, właśnie kiedy znad placu rozległ się ogłuszający, potężny krzyk

olbrzymiego tłumu i wołanie przez megafony: - Helikoptery!

Papież jest na poznańskim niebie! - palce chłopca sprawnie otworzyły zamek torebki i

zanurzyły się w jej wnętrzu.

Kobieta w białej bluzce poruszyła się i obejrzała. Smarkacz momentalnie złożył ręce, a ona

wyjęła chusteczkę, zatrzasnęła zamek i postawiła torebkę obok swojej prawej stopy, poza

zasięgiem chłopca.

Gizela była ciekawa, co on zrobi dalej.

Poklęczał jeszcze chwilę, po czym wstał lekko i odszedł dwa kroki w bok. Nogi miał chude

i brudne, w podartych tenisówkach, a na kościstym grzbiecie burą koszulkę. Zrobił znów dwa kroki

i wtopił się w grupkę stojących mężczyzn.

Gizela wstała, wzięła swoją reklamówkę i stołeczek. Przesunęła się w ślad za chłopcem w

lewo, ku hotelowi. Miała nadzieję, że skoro chłopak tak się wtapia w tłum, to i ona potrafi. Była

ciekawa, co ten smarkacz jeszcze wymyśli.

Błąkał się od niechcenia to koło jednej grupki ludzi, to koło drugiej, unikając jednak

większego ścisku i wybierając luźniejsze skupiska na obrzeżach. Nikt absolutnie nie zwracał na

niego uwagi. Dziesiątki tysięcy ludzi śpiewały - ten śpiew niósł się jak potężna fala ponad ulicami.

Gizela słyszała, jak ktoś krzyczy do mikrofonu: - Jest wśród nas! Jest wśród nas! - a zarazem

ujrzała, jak chłopiec znów przystępuje do akcji. Tym razem klęczał przy teczce jakiegoś staruszka

w białym kapeluszu, siedzącego na brzegu kamiennej donicy z kwiatami.

Gizela przesunęła się bliżej chłopca, stanęła tuż za jego plecami.

- Nie rób tego - odezwała się półgłosem.

Chyba nie słyszał, bo ani drgnął. Klęczał ze złożonymi rękami, patrząc w niebo.

- Wszystko widziałam - powiedziała, wciąż cicho.

Page 33: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Obejrzał się powoli, od niechcenia, udając, że ziewa i tylko z nudów rozgląda się tak po

świecie. Ale oczka miał czujne, trzeźwe i kiedy dojrzał, kto do niego mówi, odprężył się wyraźnie.

O, bratku, ale się pomyliłeś.

Gizela capnęła go za kark, a rękę wciąż jeszcze miała silną.

- Chodź no ze mną - poleciła i popchnęła go przed sobą.

Najpierw drgnął i zaczął się wyrywać, potem coś mu widocznie przyszło do głowy, bo szedł

już posłusznie tam, gdzie go popychała, chociaż pewne sprężenie jego ramion wskazywało na to,

że chłopiec ma plan ucieczki. Ale i Gizela była czujna, toteż kiedy, przepychając się przez

zatłoczoną Kaponierę, dotarli w okolice schodów wiodących pod rondo, do przejścia podziemnego

o kilku wylotach - zdwoiła uścisk i już się jej nie mógł wyszarpnąć.

Wciąż był wokół nich wielki tłok, ale pod wiatą, przy wejściu do hotelu, znalazła wąski

skrawek miejsca. Tu obróciła chłopca władczą dłonią ku sobie, zajrzała mu w oczy.

Uciekł spojrzeniem. Ale zdążyła zobaczyć bezczelność i strach.

- Teraz mi mów - przykazała. - Dlaczego kradniesz?

- Bo jestem głodny - powiedział płaczliwie, wciąż unikając jej wzroku.

- Hm, hm - mruknęła Gizela. - Idziemy!

Chwyciła go mocno za ramię i pociągnęła za sobą ku wejściu hotelowemu.

Chciał wiedzieć, dokąd go prowadzi, prosił, żeby nie na policję, ale Gizela nie raczyła mu

udzielić odpowiedzi. Podeszli do wielkiej szklanej tafli, a ona się bezszelestnie rozsunęła.

Natychmiast zbliżył się do nich portier.

- Dokąd, babciu?

Pomyślała, że chyba musi zdjąć tę chustkę z głowy.

- Do restauracji, dziadku - odpaliła, a chłopak łypnął z uznaniem spode łba.

- Ta restauracja nie na waszą kieszeń, kobieto.

- Nie wam to oceniać, towarzyszu - warknęła Gizela.

- Którędy?

- W lewo - pokazał, zagniewany.

Ruszyła z chłopcem długim, eleganckim korytarzem.

Nie było tu słychać żadnych okrzyków ani braw, ani chóralnych śpiewów. Po korytarzu,

wyścielonym grubym dywanem, cicho przemykały się wystrojone kobiety i przechodzili

mężczyźni z teczkami i komórkowymi telefonami. W lśniących witrynach wystawiono wieczorowe

suknie i skrzącą się biżuterię.

Page 34: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

W restauracji było czysto i chłodno, pustawo. Gizela posadziła chłopca pod wielką palmą,

sama odłożyła na bok swoją reklamówkę oraz stołeczek i siadła tak, żeby smarkaczowi zastawić

drogę odwrotu.

Nadszedł kelner, zrobił głupią minę.

Gizela tylko na niego spojrzała.

Natychmiast z ukłonem wręczył jej kartę w grubej skórzanej oprawie.

- Proszę podać obiad : - zadysponowała Gizela, której się nie chciało wyjmować okularów. -

Pożywna zupa, kawał mięsa, kartofle i jarzyna. Na deser może być kompot.

- A dla - hm - dziecka?

- To będzie właśnie dla niego - wyjaśniła Gizela spokojnie.

- Ja jestem na diecie. Mnie pan poda tylko szklankę mleka.

Ukłonił się i poszedł.

Za chwilę przyniósł zupę, postawił przed chłopakiem i znikł.

- No? - spytała Gizela. - Czemu nie jesz? - bo chłopak siedział i zaglądał w talerz, nie

dotykając łyżki.

- Nie lubię jarzynowej - burknął.

Gizela przez chwilę siedziała, patrząc na niego jak na dziwoląga. Chłopak poruszył się

niespokojnie w krześle, wziął łyżkę i niechętnie zaczął jeść. Wcale nie wyglądał na wygłodzonego.

Kelner przyleciał z mlekiem w dzbanuszku i filiżanką, więc Gizela spuściła z oka

smarkacza, sięgnęła po reklamówkę, pogrzebała w niej i wydobyła paczkę biszkoptów. Jadła je

powoli, maczając każdy w mleku. Chłopak przyglądał się jej z niechęcią. Zupy już nie było.

- Jak masz na imię? - spytała, zanurzając kolejnego biszkopta w filiżance.

- Kapnęło pani z brody - powiedział z satysfakcją.

- Ale za to mam czyste paznokcie - odpaliła Gizela.

Schował czarne łapy pod stół.

- Matka co robi? - spytała.

Wzruszył ramionami.

- Pije - odparł obojętnie.

- Aha. A ojciec?

- Poszedł.

- I nie powiedzieli ci, że nie wolno kraść?

To go jakoś ruszyło: - Wszyscy kradną!

- Wcale nie wszyscy. Ja nie kradnę, na przykład.

- Pani nie musi.

Page 35: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Ty też nie musisz. Tylko chcesz.

- Inaczej się nie da - powiedział, po raz pierwszy z jakimś ludzkim uczuciem na twarzy.

Tym uczuciem był gniew. - Nie widzi pani, co się dzieje naokoło? Klęczą, śpiewają. Potem wrócą

do domu i wszystko po staremu. Jedno wielkie kłamstwo.

Zrobili wolność i co? Znowu jedni bogaci, a drudzy biedni.

Sprawiedliwości nie ma i nie będzie - mówił bez namysłu.

Gizeli wydało się, że on powtarza zasłyszane opinie dorosłych.

Ale istniała też możliwość, że chłopak mówi od siebie.

Kelner przyniósł drugie danie i kompot.

- Jedz, bo się zmarnuje - przykazała chłopakowi Gizela, więc sięgnął posłusznie po nóż i

widelec.

Przez chwilę oboje jedli w milczeniu.

- Masz rację - powiedziała wreszcie. - Znów jest niesprawiedliwie. Kiedy ja byłam młoda,

też było. I później.

Właściwie, jak tak teraz myślę, to przez całe moje życie było niesprawiedliwie. Jak

chcieliśmy, żeby było sprawiedliwie, to do nas strzelali. No i co z tego. Nigdy nikomu nie

ukradłam ani grosza.

- Tak? Dlaczego? - spytał wyzywająco.

- Wstyd by mi było. Zawsze umiałam na siebie zarobić.

Pracowałam nawet, jak byłam w szkole. Mój ojciec też pił. I kradł. Nie chciałam się tak

stoczyć.

- Stoczyć?

- Upaść tak nisko - wytłumaczyła, patrząc mu w oczy.

- Człowiek ma swoją godność. Jak upadnie, to mu wstyd. Potem musi już stale pić, żeby

zapomnieć.

- Ja nie piję! - powiedział szybko.

- Jeszcze by tego brakowało - zaśmiała się krótko Gizela i poklepała go po brudnej ręce. -

Kompot!

Zjadł posłusznie.

- Coś ci powiem - Gizela długo wycierała usta serwetką, bo okruszek biszkopta przywarł jej

do wargi. - Na tym świecie nigdy dobrze nie będzie. Z ludzi zawsze wyjdzie samolubstwo.

Dopiero teraz to zrozumiałam, jak mam osiemdziesiąt lat.

Świat się może najwyżej pogorszyć. Tylko że w tym wszystkim - my mamy być dobrzy.

Uśmiechnął się z drwiną. Zupełnie go nie przekonała.

Page 36: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Kelner kręcił się opodal z taką miną, jakby podejrzewał, że oni zaraz się wymkną, nie

płacąc za jedzenie i zabierając ze sobą palmę. Gizela namierzyła go wzrokiem. Od razu przyleciał.

- Ile płacę? - spytała, a on podał jej przygotowany już papierek, na którym nikłymi, bladymi

literkami była wydrukowana długa lista. - Pan przeczyta wynik tego dodawania - poleciła.

- Osiemdziesiąt siedem pięćdziesiąt.

- Rozbój - stwierdziła Gizela. - Za te pieniądze wyżywiłabym całą rodzinę przez tydzień.

Wydobyła z reklamówki portfel, podała mu setkę.

Chłopak łakomie spoglądał na plik banknotów, ułożonych w przegródce, za zdjęciem Mili z

dzieciakami, zrobionym jeszcze w latach osiemdziesiątych.

Gizela odczekała, aż kelner wydłubie resztę z torebeczki przy pasku. Kiedy odszedł,

powiedziała do chłopaka: - I co'? Wyjdziesz stąd i znów będziesz robić to samo, nie?

Wzruszył ramionami pogardliwie.

- Szkoda. A tak ci dobrze z oczu patrzy - powiedziała Gizela oczywistą nieprawdę, ale nie

było jej wstyd, gdyż kłamała w dobrej wierze. Wyjęła wszystko, co miała w portfelu, a z reszty,

wydanej przez kelnera, zostawiła sobie trochę drobnych na toaletę. - Masz. Więcej nie mam przy

sobie. Ale już dzisiaj nie kradnij. Papież przyjechał, to jest dobry człowiek. Chociaż dziś go nie

oszukuj.

Wcisnęła mu w rękę zwitek pieniędzy i dodała: - Jakbyś jeszcze potrzebował, to przyjedź

do mnie, do Miłosławia, to jest koło Wrześni. Mój dom, taki z czerwonej cegły, okna białe, stoi za

kościołem koło dawnej szkoły. Zapytasz o Gizelę, to każdy ci powie. Gizela Kalemba. Przyjedź i

powiedz, że potrzebujesz pieniędzy, a ja ci zawsze dam. Lepiej już żebrać, niż kraść. Pewnie, że

najlepiej by było, żebyś sam zarobił. No, ale nie każdy potrafi. Do tego trzeba jednak trochę

charakteru.

Zrobił się cały czerwony ze złości.

Gizela patrzała, jak z tej złości rodzi się duma.

Wstał.

- Bez łaski - powiedział, rzucając zwitek na jej podołek.

- Kup sobie śliniak... babciu.

Pobiegł przez wielką salę do wyjścia i znikł jej z oczu.

Gizela zaśmiała się krótko. Wyprostowała banknoty, jeden po drugim, i ułożyła je

porządnie w portfelu. Zebrała wszystkie drobne, nie pomijając najmarniejszej monety. Rozbójnicy!

- nie dostaną ani grosza napiwku.

Page 37: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

2.

Bardzo spóźniony, Ignacy wpadł tylko na krótko do domu, żeby zostawić książki - dziś

akurat bardzo ciężkie - i teczki z papierami. Mieszkanie było puste, ciche i chłodne. Nie lubił,

kiedy Mili nie było w domu - od razu wydawało się, że musiało zajść coś strasznego.

Zdjął garnitur, umył się i przebrał w lekką koszulkę oraz płócienne spodnie. Zjadł trochę

zimnych klusek z patelni i zaraz potem przeczytał kartkę od Mili:

Odgrzej sobie kluski. Poszłam z dziećmi na trasy przejazdu - bodziemy pod Marago.

Reszta rodziny była już z pewnością na placu Mickiewicza, w swoich sektorach. Mila

ofiarowała się zająć najmłodszymi wnuczkami - nie chcieli ich brać w największy ścisk.

Ignacy włączył niechętnie telewizor i zobaczył transmisję z miejsca, oddalonego zaledwie o

jedną przecznicę. Kiedy otworzył okno, usłyszał potężny śpiew, płynący z tamtej strony, a

telewizor z irytującym opóźnieniem powtarzał to samo, dodając ckliwy lub patetyczny komentarz.

Kamera pokazywała jakieś zupełnie niewiarygodne zjawisko: ogromny plac i wszystkie przyległe

ulice, ze Świętym Marcinem włącznie, falowały i migotały bezkresnym morzem żółtych chustek.

Tuż przed ołtarzem podskakiwał biały transparent, wymalowany czerwoną „solidarycą”:

MŁODZIEŻ'83. Ogłuszający, zbiorowy okrzyk entuzjazmu przenosił się po mieście i znajdował

odbicie w telewizorze. Ignacy wyłączył to pudło. Postanowił, że wyjdzie i poszuka Mili. Chciał

koniecznie zobaczyć wszystko na własne oczy, z nią. Owszem, był zmęczony po długotrwałej

konferencji, ale szczerze nie znosił pośrednictwa telewizora.

Ulice były bardzo zatłoczone, gwarne, i przed hotelem Merkury zrobił się taki ścisk, że

Ignacy musiał co chwilę przepraszać.

Nie zdawał sobie dotąd sprawy, jak olbrzymi tłum wypełnił cały obszar wokół placu,

jezdnie, trawniki, chodniki i parkingi.

Świeciło wspaniałe słońce, łopotały flagi, a z wielkich głośników na Kaponierze gruchnęło

uroczyste „Alleluja” wykonywane przez wielki chór z orkiestrą.

Ignacy szedł w tym odświętnym zamieszaniu i - jak zwykle w podobnych okazjach - czuł

się wyalienowany, niepewny i podejrzany. Dotarł tak pod sam hotel Merkury i nagle, z

największym zdumieniem, dostrzegł w tłumie Gizelę. W następnej chwili pomyślał, że chyba się

pomylił. Gizela zawsze miała pewne pretensje do elegancji i jej ulubionym nakryciem głowy był

kapelusz z jedwabną wstążką - welurowy zimą, słomkowy latem. Nie poznałby dawnej

imponującej damy w tej zmalałej, szczupłej i żylastej staruszce: głowę miała obwiązaną wiejską

chustką. Tylko charakterystyczny, władczy ruch tej głowy i błysk piwnych oczu o niebieskawych

białkach upewnił go, że to Gizela. Właśnie wstawała wolno ze składanego stołeczka, kiedy Ignacy

Page 38: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

znalazł się przy niej. I ona go poznała, zatrzymała na nim przez chwilę nieruchome, znaczące

spojrzenie. Spokojnie wysłuchała Ewangelii i dopiero wtedy zwróciła się ku niemu.

Przywitał się bez słowa, podnosząc do ust jej śniadą, sękatą dłoń (zaraz ją cofnęła, prawie

gniewnie, i przez chwilę Ignacy miał wrażenie, że Gizela powstrzymuje się przed wytarciem ręki w

spódnicę). Ale oto Papież już zaczął mówić, jego zwielokrotniony głos niósł się ponad olbrzymim

morzem głów, wypełniał ulice. Umilkli wszyscy, cały ten niezmierzony tłum, słuchając w

bezruchu. Wiał lekki wiatr, furkotały głośno flagi i chorągiewki, ostro ćwierkały wróble, a w dali,

poza obrębem zgromadzenia, przejechało pogotowie na sygnale. Słońce wciąż mocno paliło i

Gizela mrużyła oczy, słuchając, jak stary człowiek mówi do młodzieży.

Ignacy też się zasłuchał, stojąc ramię w ramię z młodymi żołnierzami. I jednocześnie

zdawał sobie sprawę, jak bardzo symboliczne jest to wydarzenie, w którym uczestniczy, w

czerwcu, w Poznaniu, właśnie na tych ulicach. Homilia, której słuchali, skierowana do młodzieży

wypełniającej wszystkie place i ulice wokół, była skróconą lekcją historii powojennej. Te setki

tysięcy młodych ludzi pojawiły się przecież na świecie zaledwie kilkanaście lat temu!

Doświadczenie jego życia i życia Gizeli dla młodego tłumu było skomplikowaną przeszłością

spoza granicy ich pamięci, nudnym często rozdziałem z podręcznika.

Gizela popatrzała na Ignacego poważnie i znacząco, a on oddał jej takie samo spojrzenie.

Na pewno myśleli w tej chwili o tym samym. O rannych w szpitalu Raszei. O czołgach na ulicy

Krasińskiego, na Słowackiego, Kochanowskiego i Mickiewicza. A Papież myślał o tym razem z

nimi, bo właśnie mówił o pomniku Czerwca'56 i o tragicznych wydarzeniach, które były protestem

przeciwko zniewalaniu serc i umysłów ludzkich.

Starsi ludzie wokół płakali. Gizela zakryła twarz rękami, łokcie oparła na kolanach. Ignacy

widział z góry tylko tę czystą, białą chustkę, starannie zawiązaną wokół głowy, i kawałek

ogorzałego czoła. Pomyślał, że Gizela płacze, bo sam czuł w gardle kłębek wzruszenia. I gdy tak na

nią spoglądał, ujrzał, że z tłumu za jej plecami wynurzył się jakiś brudny dzieciak i dotknął

ramienia Gizeli. Podniosła głowę - ależ skąd! Nie płakała! - nie ona! Nic nie mówiąc, spojrzała na

chłopca, oczy jej błysnęły szelmowsko. A ten brudas stał, kiwając się głupkowato na piętach, po

czym powiedział: - Jaja z tym śliniakiem, nie? - trącił ją jeszcze raz w ramię, jak kumpla, prychnął

drwiąco i znikł w tłumie.

Ignacy, nic absolutnie nie rozumiejąc z tej sceny, przez chwilę jeszcze towarzyszył chłopcu

wzrokiem, aż oryginalna postać wtopiła się w tłum gdzieś koło przejścia podziemnego.

Wtedy znów spojrzał na Gizelę: śmiała się! Trzęsła się po prostu ze śmiechu! Jednocześnie

łzy płynęły jej po pomarszczonych, brązowych policzkach. Ta twarda, surowa, kpiąca Gizela

jednak płakała - bezgłośnie i niepowstrzymanie, śmiejąc się sama z siebie, ocierając policzki

Page 39: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

rękami, a nos - końcem chusty, płakała i przestać nie mogła! Kręciła głową nad tą swoją głupotą,

próbowała się opanować i gryzła wargi, aż wreszcie się poddała, zakryła twarz rękami.

Ignacy odwrócił wzrok.

Mrugając gęsto, wyciągnął rękę, położył na jej ramieniu i mocno je uścisnął.

Tak słuchali dalej, pochylając głowy.

Gizela przestała wreszcie płakać. Zajrzała do reklamówki, wydobyła chusteczkę, wytarła

starannie nos, oczy i całą twarz.

Jeszcze raz, dziwiąc się samej sobie, pokręciła głową, a potem, nie patrząc, sięgnęła do

dłoni Ignacego i poklepała ją parę razy - szybko i mocno - tak jak klepie się dobrego psa albo

konia.

Page 40: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

1.

Miłosław, 8 maja 1993

Kochana Milu,

dziękuję bardzo za życzenia imieninowe. Doszły oczywiście w dzień po imieninach. Nic

dziwnego, skoro je wysłałaś w przeddzień. Niby komuny już nie ma, a poczta i tak działa, jak chce.

Bardzo się ucieszyłam wiadomościami o Was wszystkich. Patrycja sobie poradzi, zawsze

mówiłam. Niepotrzebnie się o nią zamartwiałaś. Tyś też się kiedyś burzyła i buntowała, aż wreszcie

znalazłaś swoje drogę. Z Twoich sukcesów jestem dumna.

Napisałam o tym do Stefanii Majewskiej, niech też się cieszy.

Ona zawsze wiedziała, że Ty wiele potrafisz. Pracuj dalej, masz dla kogo.

Teraz co do sprawy, o której piszesz, związanej z Gabrysią.

Namyślałam się w nocy, co Ci odpowiedzieć, bo czegoś takiego nigdy bym się nie

spodziewała! Jest tak: Janusz sam zdecydował, że Gabrysię opuści. Opuszczał ją nawet dwa razy!

A wreszcie , zażądał rozwodu i założył rodzinę na nowo. Chyba już nie mógł wyraźniej pokazać, że

jej nie chce! (Biedna Gabrysia). Więc o czym tu mówić? Niepotrzebnie masz skrupuły. Dobrze

zrobiłaś i tego się trzymaj, nikomu ani słowa. Cud zupełny, że go spotkałaś na schodach! Aż mi się

zimno robi, jak pomyślę, że mógłby wejść do domu, i to pijany w drobny mak! Po co Gabrysi taka

udręka na nowo, tylko dlatego, że on jest po 10 latach przejazdem w Poznaniu i zachciało mu się

po kielichu zobaczyć dawną rodzinę! Trzy razy pytasz, czy dobrze zrobiłaś. Dobrze!

Właśnie tak trzeba było mu powiedzieć: żeby się więcej nie pokazywał, bo tylko cierpienie

przynosi. Już się tym nie martwmy dłużej, starczy.

Pytasz o moje zdrowie. Skończyłam 76 lat a aż mi dziwno, że tak dużo, a ja wciąż się czuję

taka sama, jak byłam na Polnej. Niedawno badał mnie lekarz, zapisał coś na nerki, więc łykam.

Czuję się dobrze, tylko nie mogę spać. Budzę się o czwartej rano i koniec. Leżę po ciemku,

czekam, aż ptaki zaczną śpiewać i słoneczko wzejdzie. Wspominam sobie dawne lata i czasem się

śmieję z różnych wspomnień, a czasem smutno mi się robi.

Żal mi Kazia, że nie dożył ze mną tych dni, cieszyłby się pewnie, że doszliśmy do wolności,

chociaż nie jest ona taka znowu różowa ani łatwa. Ludzie narzekaj, maje biedę, a Kaziu też by

pewnie narzekał na niejedno.

Pytasz, co robię. Ja tu spokojnie żyję, czasem jeszcze ktoś przyjdzie z szyciem, ale rzadko.

Siedzę w domu, czytam, kwiatki sadzę w ogródku, mam też fasolę własny, kapustę i kartofelki.

Pomidory piękne udają mi się co roku, dostałam od Stefanii doskonałe nasiona. Dużo do

siebie piszemy o naszych ogródkach, bo ona też ma swój kawałeczek ziemi, tylko że sama już mało

na nim robi (skończyła 86 lat). Przysłała mi też nasiona amerykańskich kwiatków, wysiałam

Page 41: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

właśnie i teraz mam wiele radości, czekam, aż wyrosną i zakwitną tego lata. Stefania w każdym

liście Ciebie wspomina, a już najbardziej, jak była u Was w 1990 roku. Tak się zdziwiła, że

jesteście zawsze tacy sami (tylko Ignac coraz bardziej łysy - ale to już jest moje zdanie, nie

Stefanii).

Milu, to już parę lat mija, jak tu jestem, a Ty w każdym liście żałujesz, że wróciłam do

Miłosławia. To nie dlatego, jak myślisz, że zrobiłam z Wami złą zamianę i że mi się na

Winogradach nie podobało. Znowu sobie o coś robisz wyrzuty i znowu niepotrzebnie. Mnie się

zamiany mieszkań udają jak nikomu! Żebym była młodsza, tobym założyła biuro nieruchomości!

(Żartuję). To młode małżeństwo, co mieszkało w domu mojej matki, w Miłosławiu nie miało

perspektyw z powodu bezrobocia.

Dlatego tak chętnie przystali na zamianę! Teraz widać, że to sama Opatrzność tak ułożyła.

Kto by się opiekował moją starą kuzynką, a biedna jest po wylewie, z niedowładem. Nic by nie

zrobiła koło siebie. Synową ma złą, tylko ja jej z rodziny pozostałam. Mieszkamy razem, mamy co

jeść, zadbam o nią, popiorę, posprzątam. Siedzimy sobie w ogródku i gadamy o dawnych czasach.

Od naszego dzieciństwa Miłosław się zmienił, ale nie za bardzo. Wciąż tu ulice tan samo

wyglądają, te same domy i kościoły i stoi nasza stara szkoła, choć teraz w niej się mieści urząd.

Szkołę przenieśli do pałacu, ładnie go odbudowali.

A park jest jeszcze piękniejszy niż kiedyś. Pójdziemy tam, jak przyjedziesz. Dobrze mi tutaj i

mam nawet rodzinę. Dziękuję Ci za zaproszenie na wakacje. Pewnie, że morze jest piękne i nawet

chętnie bym je zobaczyła znowu, ale kto by dbał o mój ogródek? Sama widzisz, że tu jestem

potrzebna. Zresztą i Wam się przyda trochę samotności, bez dzieciaków i tego domowego młyna.

Jak się trochę podleczę, to do Was znów wpadnę, do Poznania, a Ty przyjeżdżaj także, z dziećmi i

nawet z Ignacem, to przecież niedaleko. Pokój zawsze czeka.

Nie żałuję, że się wyniosłam z Poznania - w końcu musiałaś się uwolnić od tej starej Gizeli,

co tylko zrzędzi i nagania do porządków. Tak się stało, jak miało się stać. Kiedy mnie tam nie ma,

to przynajmniej możesz być taka panią domu, jak sama chcesz. Teraz myślę, że zawsze za mocno na

Ciebie wpływałam, ale to już mi wybacz, bo chciałam jak najlepiej.

Pozdrawiam wszystkich

Gizela Kalemba

Page 42: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

2.

Nie wiadomo, czyj to chory mózg wymyślił wakacje; te męczące plany i przygotowania,

załatwianie miejsca pobytu i środka lokomocji; to nieznośne pakowanie odzieży, w przewidywaniu

wszelkich możliwych wariantów i typów pogody; trudne decyzje co do zestawu koniecznych na

wakacjach lektur, targi z Milą co do ilości tychże i ustępowanie na hasło: „a kto to wszystko będzie

dźwigał?”, po to, by po uciążliwej podróży przekonać się na miejscu, że nie wzięło się tych

tytułów, które były najbardziej potrzebne do pracy; a ta praca w ciasnym i ~ pokoiku pensjonatu

lub domu wczasowego! - niemożność skupienia myśli z powodu wrzasków prostackiej dziatwy pod

oknami lub wręcz za ścianą; przymusowe spacery po plaży celem zaopatrzenia tarczycy w jod czy

coś w tym rodzaju; łamanie w kościach od wilgoci i zimna; zapalenie spojówek od słońca, piasku i

soli; ostatecznie - niemożność czytania. O ileż piękniejsze byłoby życie, gdyby nikt Ignacego nie

zmuszał do wyjazdów, pozostawiając go w spokoju przy jego własnym biurku, z idealną lampą do

pracy ustawioną pod właściwym kątem i we właściwej odległości, z księgozbiorem pieczołowicie

dobranym, dostępnym w każdej chwili na wyciągnięcie ręki! Niestety! Obyczaj corocznych

wyjazdów w celu podreperowania zdrowia i regeneracji sił wprowadziła Mila jeszcze za czasów

realnego socjalizmu (chodziło o jakieś czerwcowe ulgi w sanatoriach). Obyczaj przeciągnął się i na

czasy raczkującego kapitalizmu, kiedy z kolei niewyzyskiwane przez ludność kwatery świeciły w

czerwcu pustkami, dzięki czemu można je było wynająć za okazyjną cenę. Z biegiem lat Ignacy

przestał już nawet protestować, wzdychał w milczeniu i przystępował we wskazanym mu terminie

do pakowania walizki.

Aequam memento rebus in arduis sercare mentem... (* Pomnij zachować umysł

niezachwiany pośród złych przygód.) Zastanawiał - Horacy - Odyseja, I się tylko, czy Mila w ogóle

zdaje sobie sprawę z tego, że on coraz bardziej nie lubi pobytów nad groźnym, huczącym morzem,

a także błąkania się w ostrym wichrze po olbrzymich piaszczystych połaciach, na których z rzadka

tylko spotkać można pojedynczych kuśtykających starców (ci zaś z reguły, po krótkiej pogawędce,

okazują się rówieśnikami osób bynajmniej nie czujących się staro i nie zmuszonych do

kuśtykania!). Damnosa quid non inminuit dies?(* Czegóż niszczący czas nie wykoślawi? - Horacy

- Odyseja.) A tymczasem w dalekim Poznaniu dzieci i młodzież energetyzują aurę domu i

pozwalają zapomnieć o upływie lat!

Tym razem wybór nieubłaganej Mili padł na Łebę, gdzie Aniela Żeromska miała

mieszkanko po ojcu - rybaku. Jeździła tam z mężem i dziećmi na każde wakacje, ale jakieś

zagraniczne tournee zmieniło w tym roku jej plany. Złożyła więc Borejkom ofertę wakacyjną na

czerwiec, ku nieskrywanej radości Mili i cichemu ubolewaniu Ignacego.

Page 43: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Łeba okazała się niewielkim miasteczkiem rybackim, otoczonym lasami i wodami. Nowe

czasy dotarły i tutaj: w sklepach pełno było już towarów, papieru toaletowego do woli, owoce

cytrusowe leżały stosami na straganach, a jedyne kino wyświetlało, niestety, wyłącznie filmy

amerykańskie trzeciej kategorii, ukazujące świat krwawej zbrodni i zboczeń lub też dzieje

sympatycznych dziewcząt lekkich obyczajów, z reguły obdarzonych szczerozłotym sercem i

imponującym charakterem. (Niekiedy oba te nurty występowały, zespolone, w jednym dziele). Co

do plaż - były w Łebie szerokie i czyste, zaś ta, która rozciągała się na lewo od miasteczka, za

portem rybackim, łączyła się ze słynnymi ruchomymi wydmami, obok których znajdowała się

poniemiecka wyrzutnia pocisków V - 1, czy też może V - 2. Ledwie Ignacy usłyszał o tej

turystycznej atrakcji, przeszły go ciarki: wiedział już, co będzie celem codziennych spacerów.

Pogoda nie była podobna do tej złocistej i upajającej, jaką zostawili w stolicy Wielkopolski.

Tu wiał wiatr zbijający z nóg, chłoszczący solą i piaskiem, i gnał potężne bałwany, które, rycząc,

wyrzucały na brzeg opakowania po coca - coli oraz plastykowe butelki po smarach. Uboga

roślinność nadmorska z najwyższym trudem trzymała się podłoża, podobnie zresztą jak Ignacy,

wędrujący za rześką Mil ą po plaży tegoż popołudnia, którego do Łeby zjechali. Marzył jedynie o

tym, by jak najprędzej znaleźć się w jakimś zamkniętym pomieszczeniu z dachem.

Na szczęście mieszkanko Kłamczuchy było ciepłe i nawet dosyć przyjemne. Ku miłemu

zaskoczeniu Ignacego zawierało kilka niezłych lamp do czytania oraz wygodny fotel z

podgłówkiem, wyleżany najwyraźniej przez potężne ciało Bernarda.

Ignacy miał wielką nadzieję, że przez całe dwa tygodnie, począwszy od dziś, ulewny deszcz

będzie padać nieustannie.

Nazajutrz wszystko wskazywało na to, że jego nadzieje się ziszczą: wicher przywiał ciężkie

ołowiane chmury i przez większą część dnia zacinała lodowata mżawka. Mila położyła się do łóżka

i to zapadała w głębokie zamyślenie, to znów gorączkowo pisała w zeszycie, a Ignacy po prostu

uciął sobie słodką drzemkę; tonąc miękko w tym fotelu - leniwcu. Śniło mu się, że wędruje

brzegiem szafirowego Morza Egejskiego, tocząc dysputę z Demostenesem, przy czym kamyczki w

ustach miał on, Ignacy, nie zaś jego rozmówca. Kiedy się obudził, stwierdził, że boli go ząb

trzonowy, a kto wie, czy nawet nie dwa zęby trzonowe. Mila, oderwawszy się od pisania, przyznała

rację jego twierdzeniu, że zmiana klimatu wywołuje częstokroć różne dolegliwości i uczynnia

procesy chorobowe, utajone w okresie spędzonym w normalnych warunkach klimatycznych.

Pytanie, po co wobec tego zmieniać warunki klimatyczne, pozostawiła bez odpowiedzi.

Od sąsiadki z parteru, pani Kasi, która przyrządzała im posiłki, Mila dostała nieco

zaparzonej szałwii. Pozostałą część dnia Ignacy spędził więc na lekturze, przerywanej co kwadrans

dla przepłukania jamy ustnej zbawczym naparem. Tak dotrwał do późnych godzin wieczornych,

Page 44: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

kiedy to wykąpał się w malutkiej, różowej łazience i czyszcząc zęby, potrącił nieuważnie

szczoteczką któryś z owych trzonowców. Nieludzki ból odebrał mu na chwilę świadomość, kiedy

zaś wróciła, Ignacy udał się niezwłocznie do Mili, już wykąpanej i smacznie śpiącej, obudził ją,

przeprosił i zapytał, czy nie ma jakiegoś mocnego środka przeciwbólowego.

Na szczęście miała Apap, więc zjadł obie kapsułki. Usnął, przytulając do policzka małą

poduszeczkę, kiedy zaś obudził się po dwunastu godzinach, ząb go nie bolał. Przez małe,

kwadratowe okienko zaglądało niebo w kolorze szafiru, a słońce położyło na jego chudym

przedramieniu szeroki, złoty prążek. Mila, ożywiona i pełna energii, już ubrana (w białe spodnie i

błękitną bluzę oraz sandały), niecierpliwie oczekiwała momentu wyjścia, to przeglądając świeżo

kupioną gazetę, to poprawiając włosy przed lustrem.

Powiedziała, że powinien teraz zjeść śniadanie, potem zaś udać się wraz z nią na sąsiednią

ulicę, gdzie - jak zauważyła, idąc dziś na poranny spacer - rezyduje stomatolog. Kiedy Ignacy

odmówił stanowczo, nie zamierzał bowiem oddawać się w łapy nieznanego niedouczka, Mila

zaśmiała się kpiąco, tak jakby z góry wiedziała, co on odpowie, i zaproponowała, żeby już wreszcie

wyruszyli na plażę. Ignacy usiłował jeszcze się targować, lecz czując, że nie ma ratunku, ubrał się i

zszedł na dół, gdzie w miłej kuchence podano im smaczne śniadanie.

Ledwie wyszli na ulicę, która przypominała dziś wąski kanion, wypełniony chłodnym

przewiewem, natknęli się na wysokiego, lśniącego złotem pierścieni i łańcuszków, bruneta o bujnej

czuprynie, z lekka tylko przetykanej siwizną. Rzucał on przed siebie krótką grubą gałązkę,

oczekując, że zaaportuje mu ją nieduży, ale za to brzydki pies koloru żółtego. Ignacy, który

zasadniczo nie przepadał za psami, już byłby ich obu wyminął z niesmakiem, gdyby nie Mila. Otóż

Mila zatrzymała się nagle, jak wryta, wciągnęła głęboko powietrze i powiedziała: - Zbysław! - a

głos jej brzmiał tak, jakby się rzeczywiście ucieszyła.

Teraz i Ignacy rozpoznał Zbysława, który studiując o jednym z Milą czasie w Wyższej

Szkole Ekonomicznej, przez pewien okres usiłował rywalizować z Ignacym o jej przychylność,

lecz rychło odpadł, ze względu - jak Ignacy się po cichu domyślał - na swój niezbyt wysoki iloraz

inteligencji.

- Mila! - zakrzyknął teraz ów typek głębokim barytonem, podbiegając lekko ku nim i całą

swą mięsistą twarzą wyrażając radosne zaskoczenie. Ku oburzeniu Ignacego, oboje spontanicznie

padli sobie w ramiona, przy czym Zbysław posunął się nawet do tego, że pocałował Milę w

policzek (cofnęła się, na szczęście, dość szybko). Następnie wymienił krótki uścisk dłoni z

Ignacym, znów zwrócił się do Mili i odtąd nie spuszczał z niej wzroku, a gładkie banały spływały

mu z doświadczonych ust tak lekko, jakby nic innego nie robił całe życie, tylko komplementował

czyjeś żony.

Page 45: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Wyglądasz wspaniale! - mówił na przykład. - Nic się nie zmieniłaś przez te wszystkie lata!

Ta figurka! A te oczy - lazurowe jak zawsze!

Mila śmiała się, zadowolona, tłumacząc się gęsto z faktu, że jej włosy posiwiały i że ma

takie zaniedbane ręce. Zbysław gorąco zaprzeczał. Ignacy stał w milczeniu, niby obok - a przecież

odległy, odtrącony i nikomu niepotrzebny.

Oczywiście, poszli z nimi obaj, Zbysław i pies. Kiedy znaleźli się nad brzegiem morza,

które dziś było błękitne i spokojne, zdobne w regularne koronki ze srebrzystej piany, zaczęli się

zachowywać zgoła głupio, to znaczy - pies uciekał, a Zbysław go gonił lub vice versa. Mila

towarzyszyła tej idiotycznej zabawie wybuchami perlistego śmiechu, a wreszcie sama zaczęła

biegać z jakimś patykiem, podskakiwać jak dziewczynka i przemawiać do żółtego psa w takim

duchu, jakby był on szczególnie nieinteligentnym niemowlęciem (do własnych niemowląt nigdy

nie zwracała się tym tonem). Ignacy odczuł głębokie zniechęcenie i pogrążywszy się w wyniosłym

milczeniu, powędrował równomiernym, godnym krokiem przed siebie, trzymając się linii prostej,

wskutek czego dość znacznie się wysforował naprzód, sam pod bezkresnym nieboskłonem,

podczas gdy tamci ganiali w kółko przy wtórze śmiechów, pisków i ujadania. Są typy pośród

mężczyzn, które w podobny sposób traktują zarówno kobiety, jak psy, a jedne i drugie odpłacają im

niezrozumiałym uwielbieniem - sformułował spostrzeżenie Ignacy, oddalając się coraz bardziej.

Dopędzili go w końcu i - zarumienieni, zdyszani - szli już razem z nim, jednakże rozmowa

toczyła się nadal tylko pomiędzy Milą a Zbysławem; Ignacy wciąż wyniośle milczał.

Wspominanie kolegów i profesorów dość szybko im się sprzykrzyło i Mila zaczęła

indagować Zbysława - zdaniem Ignacego najzupełniej niepotrzebnie i nadmiernie optymistycznie -

na temat jego zainteresowań artystycznych i upodobań intelektualnych. Czy Zbysław nadal

pasjonuje się teatrem i czy zna współczesnych dramaturgów polskich - brzmiało na przykład jej

pytanie, na które Ignacy aż nadto dobrze znał odpowiedź.

Zbysław odrzekł naturalnie, że prowadzenie przedsiębiorstwa produkującego wózki

widłowe na rynek wewnętrzny oraz na eksport pochłania go bez reszty i takie istoty, jak polscy

dramaturdzy współcześni, mogłyby dla niego równie dobrze nie istnieć. Mila, odrobinę tylko

zawiedziona, postąpiła w konwersacji o krok dalej i z owym typowym dla kobiet, ledwie

zamaskowanym zainteresowaniem, zadała pytanie, nurtujące ją zapewne nie na żarty: czy

mianowicie Zbysław się ożenił.

- Nie, nie ożeniłem się - odparł on, skłaniając głowę w zadumie. - Nie spotkałem kobiety,

którą mógłbym pokochać, odkąd... - tu urwał i rzucił jej bolesne spojrzenie, a Ignacy poczuł, że fala

gorącego oburzenia uderza mu do głowy na widok tej banalnej metody, ośmieszonej w tylu już

stworzonych przez ludzkość farsach i wodewilach oraz komedyjkach bulwarowych.

Page 46: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Po kilku godzinach tej udręki spacer dobiegł końca. Zbysław zarządził powrót na obiad i

niebawem znaleźli się znów pośród pustych domów wczasowych i bielonych domków rybackich,

które na parterze z reguły miały jakiś sklepik czy jadłodajnię. Zbysław zatrzymał się w hoteliku

położonym niedaleko plaży i równie niedaleko od ich kwatery przy ulicy Kościuszki. Obiady jadał

w restauracji i nie chciał słyszeć o tym, że oni mają już zamówiony obiad u pani Kasi. Upierał się

dość długo, że postawi im fantastyczną ucztę z kawiorem i szampanem dla uczczenia tego

cudownego spotkania po latach. Na szczęście Mila opamiętała się, widząc, jak bardzo Ignacy

niechętny jest temu zaproszeniu, i stanowczo odmówiła, wywołując burzliwe wymówki ze strony

Zbysława (ha! - ten nigdy nie umiał przegrywać z godnością!).

W milczeniu wracał Ignacy z żoną przez pustą ulicę Kościuszki. Żadne z nich nie kwapiło

się do rozmowy. Ignacy był w najwyższym stopniu poirytowany. Mila zaś została pochłonięta

przez wspomnienia. Szła, uśmiechając się lekko i pogwizdując jakąś figlarną melodyjkę, w której

Ignacy dopiero po pewnym czasie niechętnych usiłowań rozpoznał przebój lat pięćdziesiątych

„Serduszko puka w rytmie cza - cza”. Jeśli dobrze pamiętał, po raz ostatni utwór ten obił mu się o

uszy w feralne Juwenalia, kiedy to omal nie pokłócili się z Milą na zawsze.

Poczuł, jak jego własne, biedne serce wali mu o żebra w rytmie marsza pogrzebowego. Na

dobitkę ulicą Kościuszki przeciągnął właśnie mocny wiatr i spowodował, że ból w trzonowcu

znowu się ocknął.

- Nie, nic takiego, po prostu boli mnie ząb - odpowiedział Mili spokojnie na jej pytanie, czy

coś mu dolega, bo ma taką minę. Wchodzili właśnie w progi domku, wypełnionego aromatem zupy

ogórkowej oraz smażonego dorsza. Ignacy był okrutnie głodny, jednak gorąca zupa spowodowała

natychmiastowe nasilenie się dolegliwości; ząb po prostu oszalał. Pulsował i rwał tak, że

płomienna wibracja dochodziła Ignacemu do czubka czaszki. Odsunął talerz, poprosił o szklankę

wody i zażył Apap, a następnie, po namyśle, poprawił drugą kapsułką tegoż leku.

Udał się na pięterko i padł na łóżko, przykrywając policzek rogiem kołdry.

Mila w sposób ostentacyjnie nieczuły zjadła obiad, przyszła na górę, pokręciła się po

pokoju, wzniecając cykl różnorodnych odgłosów, a widząc, że środków przeciwbólowych już nie

ma, oznajmiła, że przejdzie się do apteki i kupi przy okazji zapas szałwii. Ignacy mruknął coś

poprzez fale bólu, atakującego i ciało, i duszę, po czym poddał się narastającemu z wolna

odrętwieniu i zasnął.

Kiedy się obudził, za oknem zapadał zmierzch, w pokoju pociemniało, ząb już nie bolał.

Przez uchylone okno dochodził rytmiczny, daleki huk morza, a Mili nie było.

Ignacy znów poczuł ból, tym razem w sercu.

Więc aż tyle czasu zajęło jej zejście do apteki?

Page 47: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Zapewne - ze Zbysławem?...

Złamany, usiadł na łóżku, opuścił stopy na dywanik i oburącz chwycił się za głowę. Tak

siedział, ogarniany coraz większą rozpaczą. W tym czasie przebiegły mu przez pamięć - jakby to

była jego ostatnia godzina! - wszystkie przeżyte z Milą lata, wszystkie radości i wszystkie smutki,

kłótnie i pojednania, wszystkie zimowe poranki, kiedy siadali razem do kakao i grzanek z serem, i

wszystkie letnie wieczory, kiedy tulili się do siebie przy księżycu, szczęśliwe dni, kiedy rodziły się

ich dzieci, i okropna noc, kiedy umarła jego matka. Śluby ich córek.

Chrzciny ich wnucząt. Mila, budząca się pośród nocy z płaczem i okrzykiem: „Mamo!” - i

jej wdzięczność, kiedy ogarniał ją ramieniem i szeptał: „Cicho, cicho”. Mila, wstająca nad ranem,

by mu przynieść lekarstwo. Mila, która zawsze była z nim - wytrwała i silna, niezłomnie oddana,

apodyktyczna i ironiczna, pełna dobroci i wdzięku, bystra, dowcipna i swobodna, mądra i naiwna

zarazem, i nieopisanie, nieopisanie bliska.

Ignacy załamał się na krótko, kryjąc twarz w dłoniach. Po jakimś czasie wziął się w garść i

postanowił być jak skała. Mila zapewne powróci - a wtedy powinna ujrzeć jego niewzruszone

oblicze. Będzie bowiem walczył o nią do upadłego, choćby nawet miał się uciec do rzeczy tak mu

obrzydliwej, jak rękoczyny.

Zebrał się w sobie, gdyż poczuł głód. Zupę ogórkową można zjeść i na zimno. A on

powinien być silny, bo czeka go długa batalia.

Wstał z łóżka i ruszył po omacku na poszukiwanie jakiejś lampy, gdy wtem dostrzegł

cienką kreseczkę światła pod jakimiś drzwiami.

Otworzył te drzwi i ujrzał Milę.

Ubrana w spodnie i bluzę, rozczochrana, siedziała w pustej wannie. Pod plecami miała dwie

poduszki, na nosie - okulary, a na podciągniętych kolanach - gruby zeszyt szkolny. Pisała w nim

tak gorliwie, że nawet nie zauważyła jego przyjścia.

Więc Ignacy tylko stał w oszołomieniu, wpatrując się w tę drogą mu głowę, spowitą w

obłoczek siwiejących włosów, aż Mila poczuła jego wzrok i podniosła nieprzytomne spojrzenie.

- Hm? - mruknęła, patrząc na niego znad okularów.

- I co? Już nie boli?

A ponieważ on stał bez słowa, nie mogąc sobie poradzić z nawałnicą targających nim

wielorakich uczuć, machnęła ręką i pisała dalej, jakby się obawiała, że ucieknie jej jakaś myśl.

Ignacy nadal stał nieruchomo, mrugając tylko oczami, gdyż światło w łazience było bardzo

jasne.

- Ależ... - zdołał wreszcie wykrztusić - Milu... co ty tu robisz?

Znów spojrzała na niego z roztargnieniem.

Page 48: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Nie chciałam ci przeszkadzać. Spałeś tak smacznie....a w wannie można przynajmniej

wyciągnąć nogi.

Już chciała wracać do pisania, gdy uprzytomniła sobie stan, w jakim się znajdował.

- Co się dzieje? - spytała niespokojnie.

- Milu - rzekł Ignacy z trudem. - Czy ty tu byłaś przez cały ten czas?

- Nie - odparła, patrząc znad okularów. - Przedtem pisałam, siedząc na sedesie. Ale dość

szybko rozbolał mnie kręgosłup.

- Nie wychodziłaś?

- A, nie - pani Kasia dała mi i szałwię, i Apap. Ma apteczkę.

- A idiota?

- Idiota?

- Zbysław.

- Co z nim? - spytała nierozumiejąco.

- Nie byłaś ze Zbysławem? - Ignacy oparł się ramieniem o futrynę drzwi, bo od nagle

doznanej ulgi ugięły się pod nim kolana.

Żona zdjęła z nosa okulary i włożyła je do kieszonki bluzy.

- Obawiam się - powiedziała - że sama stąd nie wyjdę.

Musisz mi podać rękę.

Ignacy, jak automat, uczynił to, co mu kazano.

Mila wsparła się na nim i wstała. Umieściła ostrożnie zeszyt na krawędzi wanny, a

następnie położyła Ignacemu ręce na uszach i utrzymując jego głowę w tym twardym uchwycie,

nakazała surowo: - Patrz mi w oczy. Czy się mylę, przypuszczając, że miałeś właśnie paroksyzm

zazdrości?

- Nie mylisz się - przyznał Ignacy, nolens volens (Chcąc nie chcąc).

- Bardzo cierpiałem, Milu. Nie przypuszczałem, że kocham cię aż tak.

- Aż jak? - spytała kpiąco.

Ignacy, zamiast odpowiedzi, zamknął jej usta pocałunkiem.

Miał wielką nadzieję, że zrobił to w odpowiednim dla danej chwili stylu: jak amerykański

amant filmowy.

Page 49: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

1.

Od dłuższego już czasu Gizela namawiała Kazia na wizytę u kardiologa - nie podobało jej

się, że mąż zbyt szybko ustaje, kiedy ma iść po schodach na górę, i że jego oddech bywa krótki i

świszczący. Kaziu twierdził stanowczo, że lekarze dzisiaj umieją tylko brać pieniądze, a zresztą w

szpitalach i tak nie ma miejsca, trzeba na wolne łóżko czekać miesiącami, więc czy Gizela chce

płacić bez końca? Kiedy naciskała, już naprawdę niespokojna, żartował, że wobec tego pójdzie do

znachora, a potem śmiał się, że złego diabli nie biorą. Takim gadaniem doprowadził Gizelę do

złości, bo pomyślała sobie: jaki to on zły, nigdy na nią nawet nie krzyknął, nigdy nie powiedział

ostrzejszego słowa, zawsze wierny, gotów do pomocy, tyle że z latami coraz smutniejszy. Ale w

tym już mu pomóc nie umiała. Nawet ona, taka twarda sztuka, czuła, że i ją załamuje ten ogólny

kryzys, to powszechne kłamstwo i rozpadanie się wszystkiego wokół. Ilekroć jednak doganiała ją

rozpacz albo chwytał strach, starała się myśleć o córkach Mili, które po prostu kwitły, i zaraz jej się

robiło ciepło na sercu. Łaska Boska, naprawdę! Wszystkie cztery dorodne, zdrowe, ładne (no, może

z wyjątkiem Idusi, ale i ona kiedyś wypięknieje, jak to często bywa z takimi chudymi

brzydactwami). Szkoda, że dwie z nich były rude jak ojciec. Na szczęście, żadna nie była ciamajdą

(no, może z wyjątkiem Natalii, ale to pewnie tylko dziewczęca nieśmiałość). Największa pociecha

z Gabrysi. Co to za odpowiedzialna, rozsądna dziewczynka. Mila nie była taka w jej wieku -

czasem miała takie szusy, że trzeba ją było karcić. Teraz - aż śmiesznie popatrzeć! - to ona strofuje

Gabrysię, która, tak jak niegdyś matka, bez pozwolenia wyrywa się do Warszawy, do teatru! Mila

sama nie wie, że stosuje metody wychowawcze Gizeli, a tak się wtedy przeciwko nim burzyła!

Jednego tylko Mila nie umiała przeprowadzić: żeby dzieci pilnowały porządku w domu. Ale poza

tym dziewczynki były naprawdę udane: wesołe, mądre i dobre. Gizela widywała je raczej rzadko i

raczej wtedy, kiedy Mila przyprowadziła którąś do niej, na Roosevelta; sama już nie bardzo lubiła

jeździć do nich na Winogrady. Ciasno tam było, goście nie mieli gdzie usiąść, bałagan panował

taki, że tylko za miotłę się brać, ale trudno by nawet kogoś ganić za ten nieład albo mu się dziwić,

skoro dziewczynki latami miały jedną szafę do spółki, a sypiały na rozkładanych łóżkach

turystycznych, których często nie chciało im się sprzątać na dzień.

Ale przede wszystkim odstraszał Gizelę Ignac - coraz bardziej łysy, przemądrzały,

roztargniony i wyniosły, coraz bardziej zakopany w swoich książkach i papierach (ciągle zdobywał

jakieś stopnie naukowe albo na odmianę pisał ważne podręczniki) - i, niestety, coraz bardziej,

zdaniem Gizeli, irytujący. Parę razy miała już na końcu języka jakąś ostrzejszą uwagę, ale zaraz się

powściągała, tłumacząc sobie, że to w końcu nie jego wina, że jest ciamajdą z urodzenia, a jego

świętej pamięci mamusia dokonała nie lada sztuki: wychowała dwóch synów kompletnie

pozbawionych poczucia realizmu i jakichkolwiek umiejętności praktycznych. Żeby Ignac był

Page 50: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

chociaż bardziej dbały o swoje dzieci i żonę! Ale nie, jemu było w gruncie rzeczy wszystko jedno,

co one jedzą i na czym śpią, nie mówiąc już o tym, co wciągają na grzbiet. Liczyły się tylko

książki! Ładnie by wyglądał, gdyby nie praca Mili i nie jej, Gizeli, pomoc.

Zresztą, sama mamusia też nie należała do praktycznych; kto to widział, umrzeć sobie w

takich czasach, nie zadbawszy przedtem o przekazanie mieszkania! Było z przydziału

kwaterunkowego, więc przepadło, skoro żaden z synów nie był tam już zameldowany. A mogliby

przecież pokombinować z zamianami i powiększyć przestrzeń życiową.

Mila za to przychodziła na Roosevelta dosyć często, bo przynosiła do Gizeli gotowe już

swetry dla spółdzielni „Świt”.

U nich, w tym małym dwupokojowym mieszkanku, nawet nie byłoby gdzie ich położyć, a

Gizela miała sporo miejsca, chociaż nadal wynajmowała ten pokoik studentom. Co stare

budownictwo, to stare budownictwo. Kiedyś umiano stawiać domy dobre dla ludzi!

Gizeli się zdawało, że Mila coraz bardziej potrzebuje tych wizyt na Roosevelta. Teraz,

kiedy już odchowała dzieci (najmłodsza, Patrycja, miała pięć lat i świetnie się czuła pod opieką

starszych sióstr) - Mila lubiła wpadać ot, tak, żeby chwilę posiedzieć i pogawędzić. Często nawet

nie rozmawiały zbyt wiele. Mila cicho sadowiła się w kuchni, za swoim ulubionym stołem, tym

samym, który został zabrany z oficynki, a który należał przecież jeszcze do Makowskich.

Żartowała, że ma on w sobie czary - świetnie się przy nim siedzi i rozmawia, trudno od niego

wstać. Tak, tak, dawniej umiano dobrze robić nawet stoły! Mila piła herbatę i chwaliła, że nikt inny

tak jej nie umie zaparzyć - więc kiedyś doczekała się nawet, że Gizela zdradziła swój sekret:

szczypta soli do imbryczka. I nie żałować listków. Mila opierała siwiejącą już głowę na szczuplej

ręce, bardzo zniszczonej tą ciągłą pracą (nie chciała słuchać rad, nie smarowała rąk kremem po

umyciu!) - uśmiechała się i milczała, wodząc za Gizelą niebieskimi oczami. Bo Gizela, zamiast

siedzieć bezczynnie, szyła coś albo prasowała; jeszcze w domu, za młodu, matka ją nauczyła, że

tylko lenie i flejtuchy gadają i plotkują, siedząc z założonymi rękami.

- Nawet nie wiem, jaki był twój rodzinny dom - powiedziała kiedyś Mila z zaskoczeniem, a

Gizela zaśmiała się krótko, zdziwiona, bo sama jakoś często ostatnio myślała o tych latach, które na

początku swojej życiowej drogi spędziła w Miłosławiu. Im była starsza, tym lepiej pamiętała swoją

matkę, która zmarła tuż po trzydziestce, zostawiając Gizelę z ojcem. Kim była? Ano, chłopką, ale

umiała i lubiła czytać, bo w Miłosławiu była bardzo dobra szkoła, jeszcze z tradycji oporu

przeciwko Prusakom. W swoim czasie uczniowie tej szkoły (w tym - ciotka Gizeli) przyłączyli się

do strajku dzieci wrzesińskich.

- A ojciec? - spytała Mila.

Page 51: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Ojciec po śmierci mamy się rozpił. Gizela wolała o tym nie mówić. Przepił wszystko -

musiała jechać do miasta, szukać pracy.

- Tak wiele ci zawdzięczam - powiedziała nagle Mila, kładąc dłoń na ręce Gizeli. Ale ona,

zakłopotana, zaraz tę rękę cofnęła, bo i to wyniosła z domu: surowość, niechęć do okazywania

uczuć, do czułostek i szczebiotania. Mila schowała rękę pod stół i nic więcej nie powiedziała.

Gizeli najpierw było żal, potem pomyślała, że nie szkodzi. Po co gadać o tym, co wiadome.

I bez słów wiedziały doskonale, co sobie wzajemnie zawdzięczają, chociaż Mila nigdy nie

powiedziała do Gizeli „mamo”. No, ale widocznie nie mogła.

Pewnego znów dnia Gizela utyskiwała, że Mila tak dużo pracuje, a nic z tego nie ma, i że

nauczycielka Majewska zawsze tak w nią wierzyła, twierdziła, że Mila jest stworzona do rzeczy

niezwykłych, a tu proszę: swetry, bieda, bałagan i dzieci. Mila wysłuchała spokojnie, po czym

powiedziała: - Nie narzekaj na Ignasia. - (A przecież Gizela ani słówkiem o nim nie wspomniała!).

- Tobie się zdaje, że on mało pracuje, a to dlatego, że nie jest zmęczony ani zniechęcony. On po

prostu kocha swoją pracę i tą pracą się bawi. Tak też przecież można. I ja sobie znajdę coś takiego,

bo dzieci już mam duże. Teraz będę robić to, co lubię, i jeszcze mi za to zapłacą. A Ignaś nawet nie

musi wiedzieć, że zarabiam. Widzisz, dla niego pieniądze w gruncie rzeczy nie mają znaczenia. I to

właśnie w nim kocham.

No, proszę, pomyślała Gizela, a więc i za brak odpowiedzialności można kochać! Ale nie

powiedziała nic, tylko podeszła do kuchenki i zrobiła kawę, bo bała się, że Mila zbyt już dobrze

umie czytać z jej twarzy.

Czasem siadywał z nimi Kaziu, a Mila, która w końcu bardzo go polubiła, rozmawiała z

nim chętnie. Kaziu zaczynał przy niej wspominać wojnę i swoje przeżycia z kampanii

wrześniowej. Mila słuchała też cierpliwie, jak narzekał. Musiało go naprawdę dręczyć to wszystko,

co wokół się działo, bo pod koniec życia właściwie mówił tylko o jednym: że Polska schodzi na

psy, a ludzie marnieją. Gizela potem zrozumiała, że to go chyba zabiło - to ciągłe i wielkie

zmartwienie.

Umarł w sierpniu, na serce, i stało się to w szpitalu, do którego tak bardzo nie chciał pójść.

Kiedy się w końcu zgodził, kiedy go Gizela zaciągnęła tam niemal siłą, położyli go na łóżku w

korytarzu, bo na sali nie było dla niego miejsca. Gizela długo nie mogła sobie darować, że wróciła

do domu na noc, zamiast siedzieć przy mężu. Może by go chociaż potrzymała za rękę.

Dręczyło ją też uczucie, że czegoś nie dopatrzyła, nie dopilnowała - a mimo całej tej udręki

nie mogła zapłakać, ani razu. Nawet na pogrzebie.

Mila była bardzo pomocna i oddana. Przesiedziała z Gizelą kilka wieczorów, przed

pogrzebem i po, tak jakby czuła, że właśnie wieczory będą najgorsze. Gizela tego, na przykład, nie

Page 52: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

wiedziała, w ogóle - była zaskoczona swoim bólem. Był tym większy, że nie umiała dać mu

wyrazu: nie tylko zapłakać, ale i mówić o tym nie potrafiła.

Za którymś razem Mila, chyba już nie wiedząc, jak ją ratować, przyprowadziła wszystkie

dzieci, i rzeczywiście, to pomogło. Dziewczynki ożywiły ten dom, choć zachowywały się -

przyznać trzeba - wyjątkowo grzecznie i cicho.

Kiedy Gizela ujrzała je tak wszystkie razem, z Milą, przy stole Makowskich, śmiejące się w

tym wielkim teraz i strasznie pustym mieszkaniu - wiedziała już, co ma zrobić.

2.

W jaki sposób można pomieścić cztery żywiołowe dziewczynki, dwoje ich rodziców,

potężną bibliotekę o tendencjach rozrostowych oraz kilka niezbędnych do życia mebli, na

powierzchni czterdziestu metrów kwadratowych? Odpowiedź brzmi: w żaden sposób. Każdy

będzie niedobry. Od dawna już dwupokojowe mieszkanko na Winogradach przestało pełnić swą

pierwotną funkcję gniazdka, w którym każdemu jest wygodnie i miło.

Kiedy przyszły na świat Natalia i Patrycja, Ignacy musiał przyznać, że sytuacja go

przerasta. Przyznał to, co prawda, tylko przed sobą, in foro conscientiae (Przed sądem sumienia),

żeby nie siać defetyzmu w szeregach. W chwili jednak, gdy Ignacego ogarnęło najgłębsze z

dotychczasowych zwątpień, mąż Gizeli, dobry człowiek o złotych rękach, na jej prośbę przybył z

odsieczą i w imponująco krótkim czasie zbudował z desek dwa podwójne łóżka piętrowe, które

zajęły cały duży pokój. Gizela uszyła dziewczynkom zasłony w czterech różnych kolorach i dzięki

temu siedziały, odizolowane jak małpki w klatkach, każda w swoim łóżku, czytając, odrabiając

lekcje (Gabrysia), przeglądając się w lusterku (Ida), bawiąc się w nieskończoność lalkami

(Patrycja) lub autkami (Natalia).

Azylem Mili z konieczności stała się kuchnia. Siadywała tam z książką, po ułożeniu

dziewczynek, do późnej nocy albo pisała w kolejnych zeszytach szkolnych (zapełnionych w

połowie lub w jednej trzeciej i następnie beztrosko porzuconych przez którąś z córek). Zapytana

kiedyś, co tam tak pisze, odparła, że porządkuje myśli. Ignacy, który pochlebiał sobie, że i tak znał

każdą jej myśl, nie czuł potrzeby zaglądania do tych zeszytów. Doskonale zresztą rozumiał tę

akurat potrzebę porządkowania. Sam, kiedy wrócił z pracy i siadł przy swoim biurku, zawalającym

połowę małżeńskiej sypialni, z największą przyjemnością zapadał w odmęty lektury lub pisania.

Kiedy zresztą Mila miałaby porządkować swoje myśli, jeśli nie w tym samym, co on, czasie?

Późny wieczór ostatecznie spędzali razem, na jego lub jej tapczanie, czytając każde swoją książkę

lub prowadząc niekończące się rozmowy, które oboje tak bardzo lubili.

Przed południem, kiedy starsze dziewczynki były w szkole, Patrycja zaś we właściwym

sobie nastroju niezmąconej pogody ducha zajmowała się wyklejankami lub dość monotonną

Page 53: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

zabawą w dom, Mila z bojowym zacięciem wyrabiała na maszynie dziewiarskiej (prezent od zacnej

Gizeli) wspaniałe swetry i czapki dla spółdzielni „Świt” (Gizela miała tam znajomą kierowniczkę).

Dzięki tej ofiarnej pracy dwie pseudopensje Ignacego - z Biblioteki i z Uniwersytetu - nie

musiały stanowić jedynej podstawy bytu dla jego rodziny. Nawet bowiem dwie pensje - po

ubiegłorocznych podwyżkach kosztów utrzymania, kiedy to cukier zdrożał o, bodajże, sto procent,

zaś mięso jedynie o procent sześćdziesiąt dziewięć - nie pokrywały kosztów utrzymania.

Pewnie dlatego, że były tak niskie.

Po wydarzeniach w Radomiu i Ursusie młody kolega z Uniwersytetu, Staszek, pożyczył

Ignacemu kilka nowych tytułów bezdebitowych, a ostatnio doszedł do nich jeszcze „Zapis”,

„Robotnik” i „Głos”. Wspólne wieczory z Milą polegały obecnie na czytaniu stosów bibuły

pożyczanej na krótko i przekazywanej następnie dalej. (Ignacy z rozbawieniem przytoczył żonie

podsłyszaną w pracy konspiracyjną rozmowę. Koleżanka z działu katalogów mówiła do kogoś

przez telefon służbowy: - Jak już zjesz te śliwki, co ci przyniosłam, to mi je zwróć najdalej w ciągu

tygodnia! - Mila śmiała się z tego przez cały wieczór).

Tak czy inaczej, literatury drugiego obiegu przybywało i nie było już gdzie jej chować, więc

trzymali ją w piwnicy, tam gdzie był zapas papieru do powielacza (własność znajomej drukarenki),

przechowywany pod starymi szmatami. Drugą skrytką były po prostu regały domowej biblioteki:

pozycje wydane poza zasięgiem cenzury chowali za szeregami zwykłych książek. Mała Patrycja,

obznajomiona z rytuałem, na widok dowolnego gościa biegła na tłustych nóżkach ku wiadomemu

regałowi i wydobywała zza rzędu słowników charakterystyczne szarawe tomiki, drukowane na

najtańszym papierze lub powielane na zielonkawych bibułkach przebitkowych - po czym,

naśladując rodziców, gościnnie wręczała je nowo przybyłemu.

Taka sytuacja nie była normalna. Dzieci powinny się znajdować w rozsądnym oddaleniu od

gości. Mieszkanie zaś powinno się cechować jakimś minimum wolnej przestrzeni. Kiedy więc

Gizela, która niestety nagle owdowiała, przedłożyła Mili pomysł zamiany mieszkań, cała rodzina

przyjęła to z radością, ba! - wręcz z entuzjazmem. Gdyby nie poczciwa Gizela, nigdy w życiu nie

udałoby się dokonać jakiejkolwiek zamiany; trzeba by dopłacać straszne pieniądze za ten większy

metraż albo dokonywać innych nienawistnych Ignacemu kombinacji, lub też godzić się na szereg

nieznośnych upokorzeń w urzędach.

Tak więc nie wiedział, jak Gizeli dziękować, gdy powiedziano mu o tej wspaniałomyślnej

propozycji. Zakłopotany, pocałował ją tylko w rękę, bąkając kilka niezręcznych zdań, co ona

przyjęła ze zwykłym swym olimpijskim spokojem, podszytym jakąś wyczuwalną, głęboko utajoną

rezerwą czy wręcz niechęcią wobec niego. Ignacy zawsze czuł się przy niej jakoś nie w porządku,

Page 54: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

choć doprawdy nic, poza drobnym epizodem sprzed lat, nie mogło stanowić pożywki dla takich jej

uczuć. Dopełniwszy podziękowań, ukrył się więc natychmiast w swoim pokoju.

Właściwie odtąd przez najbliższe miesiące miał ochotę nieustannie się ukrywać. Wdzięczna

i wabiąca perspektywa zamieszkiwania w dużym nareszcie locum nie mogła przysłonić faktu, że

droga ku celowi była długa, kręta i najeżona wszelakimi cierniami. Mila, uznając fakt, że ktoś musi

w godzinach przedpołudniowych zdobywać środki do życia, sama ruszyła w żmudną wędrówkę po

urzędach, by dokonać formalnie owej zamiany.

Udało się to ostatecznie w końcu października, a i to tylko dlatego, że jakaś klientka Gizeli

pracowała w sekretariacie Miejskiej Rady Narodowej i zechciała - jak to obie ujęły - sprawę

popchnąć. Inaczej trzeba by na jej rozwiązanie czekać pół roku lub dłużej.

Natychmiast po uzyskaniu właściwej pieczątki na właściwym papierku można było

przystąpić do przeprowadzki i tu dopiero zaczęła się via doloris (Droga udręki). Gizela spakowała

swój skromny dobytek dosłownie w dwie godziny, rzeczy zmarłego męża przekazała do kościoła

dla biednych i zaproponowała, żeby meble pozostawić na miejscu. (Mila ucieszyła się zwłaszcza z

wielkiego stołu o niezgrabnych nogach, który znajdował się w kuchni Gizeli).

Jeśli chodzi o ich dobytek, sprawa przedstawiała się dużo gorzej. Na przykład rozbieranie

łóżek piętrowych zajęło Ignacemu aż trzy dni i było zajęciem bardzo traumatycznym: ciężka deska

boczna, spadając znienacka, złamała mu palec u lewej stopy.

Pakowanie książek nie przysporzyło aż takiego trudu, gdyż Ignacy miał to zajęcie

opanowane do perfekcji: zdejmował po prostu mniej więcej dziesięć tomów z określonej półki,

wiązał na krzyż sznurkiem, jak paczkę, i opatrywał niedużą karteczką z nazwą działu. Robił to sam,

żeby nie dopuścić do jakiejkolwiek pomyłki. Przy okazji wydobył zza pakowanych właśnie

albumów o sztuce plik zwykłych szkolnych zeszytów, związanych wstążeczką w kolorze

pąsowym. Mila - jak się okazało - chomikowała tam swoje zapiski! Obiecała, że mu je kiedyś

pokaże, ale oczywiście w przeprowadzkowym chaosie rychło oboje zapomnieli o tej obietnicy.

W początkach listopada, którejś zimnej soboty, Mila wydała rozkaz ewakuacji. Wszystko

już było mniej więcej spakowane i można było poprosić kolegów z zakładu Gizeli, żeby poświęcili

parę godzin i przybyli na pomoc wraz z zakładowym samochodem „Żuk”. Za umiarkowaną opłatą

przewieźli oni z Winograd na Roosevelta cały ubogi dobytek i jeszcze pomogli ustawić szafę.

Mieszkanie wydało się Ignacemu brzydkie i obce. Dzwoniące echo wypełniało puste

pokoje, a mała Nutria zaczęła nawet popłakiwać, dopytując się, czy tu straszy. Ignacy był w złym

humorze. Ku swojemu zdziwieniu przekonał się tego popołudnia, jak bardzo był przywiązany do

małego mieszkanka, pierwszego prawdziwego gniazda, jakie uwili sobie z Milą. Teraz chodził po

nowym mieszkaniu i wybrzydzał - a to, że podłogi spróchniałe, a to, że piecyk w łazience

Page 55: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

rozmamłany i zaraz wybuchnie (nigdy nie wybuchł), a to, że tego mieszkania dawno nie

odnawiano, a przecież i ich teraz nie stać na remont takiej ogromnej powierzchni, i że czuje się

nabity w butelkę - co w ogóle nie było prawdą. Najokropniejsze było to, że pod koniec swej perory

Ignacy zorientował się, poniewczasie, że Gizela, odprawiwszy kolegów, właśnie stanęła w progu

mieszkania i bez najmniejszych wątpliwości słyszała większość jego uwag.

Spojrzenie, jakie mu rzuciła, było przepełnione pogardą i Ignacy zgodził się w duchu, że

słusznie. Niestety, znów nie potrafił znaleźć się wobec niej, jak należy, odwrócił się tylko,

spłoszony, udając, że nic nie zaszło, i począł rozkładać książki na regałach, ustawionych w

bocznym pokoju, oraz umieścił swoje biurko na idealnym, jak się później okazało, miejscu - we

wnęce z trójdzielnym oknem.

Gizela, sztywno wyprostowana, z ciemną, szeroką twarzą bez śladu emocji, majestatycznie

wyraziła życzenie, żeby mieszkało się im tutaj tak samo dobrze, jak jej i Kaziowi, po czym

pojechała tramwajem na Winogrady, by tam zabrać się za porządki.

Jak gdyby nigdy nic.

Lecz kiedy Ignacy na pożegnanie, już przy drzwiach, podziękował za wszystko i pocałował

ją w rękę, ujrzał, że Gizela, odchodząc, bezwiednie wyciera tę dłoń w połę płaszcza.

Page 56: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

1.

Zagłuszane radio buczało nieznośnie, ale Felicja postanowiła, że dosłucha do końca

wiadomości z Wolnej Europy - dotarły do niej, przez trzaski i szumy, jakieś niepokojące urywki

zdań.

Zrozumiała tylko, że na Wybrzeżu coś się dzieje, są strajki przeciwko podwyżkom cen,

dochodzi do starć. Akurat tyle usłyszała, kiedy zadzwonił telefon. Nie od razu odebrała, bo właśnie

doprawiała zupę, ale on dzwonił i dzwonił, więc pobiegła do przedpokoju i wreszcie podniosła

słuchawkę.

- Proszę, słucham?

- Ciociu... - powiedziała w słuchawce Gabrysia, jakimś nieswoim głosem. Felicji wydało

się, że dziecko jest zapłakane, a w każdym razie - zmartwione.

- Co tam znowu, nie daj Boże? - spytała niespokojnie.

- Ciociu, a może byś tak przyszła do nas? Ale szybko.

- A co się stało? - przelękła się Felicja. Mila była znowu w ciąży, siódmy miesiąc, i tym

razem jakoś źle znosiła swój stan. Mdlała, słabła, a wszystko dlatego, że miała za mało

hemoglobiny. Ta bidula kompletnie nie umie dbać o siebie.

- Czy mama źle się czuje?

- Tak, ciociu. A tatuś w Gdańsku.

- W Gdańsku! - powtórzyła Felicja. No, to faktycznie.

Trudno się dziwić. - Już lecę - rzuciła do słuchawki.

Jakie to szczęście, że Mila miała wreszcie telefon. Odkąd Ignacy dostał pracę w Bibliotece

Raczyńskich, miał za sobą instytucję, która mogła naciskać, gdzie trzeba, w sprawie jego łączności

ze światem. Po paroletnim oczekiwaniu, kiedy już Mila z Ignacym całkiem utracili nadzieję na

posiadanie kiedykolwiek telefonu, Telekomunikacja przysłała pismo, że wyraża zgodę. Józeczek

nawet żartował, że chyba Ignaś po raz pierwszy w życiu dał łapówkę - a brat obraził się nie na

żarty.

Szybko napisała karteczkę do rodziny „Zupa, kluseczki, jestem u Mili”. Joasia była jeszcze

w szkole, Józeczek miał ją odebrać po pracy. Nawet dobrze się składało, że z powodu przepełnienia

szkoły mała chodziła na drugą zmianę. Przynajmniej nie musiała wracać sama.

Felicja umyła ręce, ubrała się i zeszła czym prędzej na szarą, ponurą ulicę Nad

Wierzbakiem, gdzie przed sklepem spożywczym stała już olbrzymia kolejka (choć żadna oficjalna

informacja nie padła). Ludzie zawsze wiedzą, kiedy coś zaczyna się dziać. W pracy też już

wiedzieli: Felicja obserwowała od południa, że kobiety się wymykają do sklepów.

Page 57: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Podjechała akurat dziewiątka - całe szczęście, bo na postoju nie było, jak zwykle, żadnej

taksówki. W zatłoczonym wagonie tramwaju przygnębieni ludzie gadali po cichu, oglądając się na

boki, i Felicja usłyszała za sobą urywek zdania: - ...parę tysięcy... na wiadukcie... zabici i ranni... -

zrobiło się jej straszno. Jezus Maria - znowu!

Na Pułaskiego wysiadła i rozejrzała się za taksówką. Beznadziejne. Żaden tramwaj na

Winogrady nie jechał i oczywiście nie wiadomo było, kiedy się pojawi. Zdesperowana, pomachała

ręką w kierunku trabanta, który wolno nadjeżdżał pustą ulicą od strony Roosevelta. Zatrzymał się.

- Na Winogrady? - rzuciła w okienko, nie bawiąc się w uprzejmości.

- Może być - odpowiedział flegmatycznie kierowca. Miał około trzydziestki, spracowane

ręce i twarz tak zmartwioną, że Felicja od razu nabrała do niego zaufania.. Wsiadła, ruszyli.

On też już wiedział o Wybrzeżu. Walki trwają, i to nie wiadomo od kiedy, w każdym razie

on usiłuje się dodzwonić do brata w Gdyni i daremnie, Trójmiasto odcięte. - Oni jak zwykle myślą,

że wszystko da się ukryć - zakończył ponuro.

Przygnębiona Felicja wysiadła na Winogradach pełna najgorszych obaw. Wbiegła na trzecie

piętro, bez tchu, modląc się w duchu, żeby Mila przypadkiem nie zaczęła rodzić przed czasem. Ale

kiedy wpadła do małego, zapchanego książkami mieszkania, prawie przewracając po drodze

Gabrysię, uspokoiła się. Mila rzeczywiście była zielona na twarzy i leżała, potargana, na tapczanie,

ale nic groźnego się nie działo. W kącie cicho trzeszczało radio, a lalki, piłki i zabawki Idy

poniewierały się dosłownie wszędzie, podobnie jak pootwierane lub pozakładane książki oraz

rozliczne i różnorodne papierzyska i gazety. Mimo nieporządku było tu jednak czysto i przytulnie.

Swoją drogą, czy Mila nie potrafi jakoś tego wszystkiego opanować? Dziewczynki są już duże -

dziewięć i sześć lat - już by mogły pomagać mamie w sprzątaniu. Joasia na przykład ma swoją

malutką miotełkę i szufelkę, i bardzo lubi zamiatać. Nigdy nie porozrzucałaby tak swoich rzeczy

jak Ida. No, ale to już jest kwestia dyscypliny i wychowania.

Jasnowłosa Gabrysia stanęła obok tapczanu i w milczeniu położyła rękę na głowie matki.

Za to mała ruda Ida, narwana jak zwykle, produkowała się beztrosko przed Milą w jakimś

egzotycznym tańcu, jakby biduli tylko tego w danej chwili było trzeba.

- Przede wszystkim nie leż tak płasko! - zarządziła Felicja, zdejmując płaszcz i próbując go

umieścić na przeładowanym wieszaku w przedpokoju. Natychmiast zleciały z niego dwie wełniane

czapki i ortalionowa kurteczka dziecięca. - Podnieś się, a opuść tylko głowę, jak najniżej. Gabrysia,

otwórz okno! Szeroko! - narzuciła na szczupłe ramiona Mili pled, podwójnie złożony. - A teraz

nastaw wodę na kawę - poleciła małej.

- Ciociu, ale my nie mamy żadnej kawy.

Page 58: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- To na herbatę! - mogła była pomyśleć i zabrać z domu trochę neski. Mila oczywiście z

góry dumnie rezygnuje ze wszystkiego, co jej się należy, na przykład z ustawowego prawa

ciężarnej do kupowania bez kolejki. Skąd ma potem mieć takie rzeczy, jak kawa? Roztarła Mili

lodowate ręce i poszła do kuchni, gdzie Gabrysia, czekając aż zagotuje się woda w czerwonym,

obtłuczonym czajniku, usiłowała pospiesznie uprzątnąć naczynia, zupełnie jakby właśnie przybyła

inspekcja sanitarna.

Felicja zaparzyła mocnej herbaty Yunan, dodała mleka i cukru, zaniosła kubek szwagierce.

Mila wypiła posłusznie, jej twarz zaczynała z wolna odzyskiwać naturalny koloryt, oddech

wyrównał się i wzmocnił.

- Słuchałaś Wolnej Europy! - karcącym tonem powiedziała Felicja, słysząc z kąta, z

niskiego regału, charakterystyczne buczenie zagłuszarki i niewyraźne gadanie. - Po co ty się

denerwujesz?

- Ignaś gdzieś tam jest - wyjaśniła Mila słabo. - Pojechali na naradę.

- A kiedy miał wrócić?

- Dziś rano.

- No, to jeszcze poczekaj z tymi nerwami - pocieszyła ją Felicja wbrew przekonaniu, ale za

to ze sztucznym ożywieniem.

- To tylko strajki.

- Nie. To już wojna domowa - powiedziała Mila i znów pobladła.

Felę aż ścisnęło w dołku.

- Jaka tam wojna domowa. Nie myśl o tym. Myśl o dziecku.

Jak się tak będziesz zamartwiać, urodzisz nerwuska. - Znów roztarła ręce Mili i

uśmiechnęła się do niej krzepiąco. - No?

Jak tam? - Już lepiej, Feluniu.

- Poleż sobie. Jadłaś coś?

Okazało się, że Mila zapomniała o jedzeniu i od rana nic nie miała w ustach. Cała ona!

- No, jak tak można! - zrzędziła Felicja. Otuliła Milę kocami, jak dziecko. Zimne powietrze,

pachnące dymem z osiedlowych kotłowni, wpadało przez okno wraz z dalekim wyciem karetki

pogotowia i ochrypłym krakaniem wron, które zataczały wielkie kręgi ponad blokowiskiem. Felicja

wzdrygnęła się i pomyślała: Kraczą jak na cmentarzu.

Piękne oczy Mili błysnęły sponad krawędzi pledu.

- Dziękuję, kochana - powiedziała z wdzięcznością.

- Leż, leż - Fela poklepała ją po policzku. - I nic się nie denerwuj. Wszystko będzie dobrze.

Mila uśmiechnęła się słabo.

Page 59: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- To na tym polegają czarodziejskie zaklęcia - powiedziała.

- Wszystko będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze.

- A, pewnie.

- Nie, Fela - zaszeptała Mila, oglądając się, czy dziewczynki jej nie słyszą. - Żyjemy w

strasznych czasach. Na straszny świat rodzimy dzieci. Nie wszystko będzie dobrze, wiesz?

Felicja już szła do kuchni, lecz te słowa, a zwłaszcza wyraz twarzy i ton Mili, zatrzymały ją

na chwilę.

- E, tam - powiedziała, instynktownie bagatelizując jej lęki. - To, co od ciebie zależy, będzie

dobre - rzuciła. - Po prostu rób, co możesz - i już szła dalej.

A Mila, zelektryzowana, aż podrzuciła głową.

- Fela!

- Co?

- Ach, Feluniu!

- No, co?

- Ty masz rację! - powiedziała Mila, promieniejąc tym swoim ciepłym uśmiechem.

- No, jasne - Felicja się zdziwiła tą momentalną odmianą nastroju. Co ona takiego

powiedziała, u licha? - głowiąc się, poszła do kuchni, żeby usmażyć dla wszystkich naleśniki. Na

lodówce była miseczka z jajkami, a mąki też się chyba trochę znajdzie w tym domu. Boże, Boże.

Nakarmiła całą trójkę, posprzątała, co mogła, napędzając do pomocy obie dziewczynki. No,

proszę - umiały pracować, kiedy się nimi pokierowało! Mila tymczasem usnęła, dobrze otulona,

policzki jej się zaróżowiły. Felicja zamknęła okno, posadziła Idę przy stole z blokiem i kredkami, a

Gabrysi kazała odrobić wszystkie lekcje na jutro. Usłuchały natychmiast, zasiadły do pracy; miło

było popatrzeć na ich piegowate buzie o myślących oczach. Nie były tak ładne, jak Joasia, ale

miały dużo wdzięku.

Bardzo się też różniły między sobą: w Idusi czuło się temperament, w Gabrysi - powagę,

ciepło i stabilność. Felicja uznała, że pod opieką tego spokojnego dziecka o jasnym uśmiechu

można bezpiecznie zostawić i Mil ę, i Idę. Powiedziała, żeby dzwoniły w razie czego, i poszła do

domu, ucałowana przez Gabrysię.

Tramwaj, jaki złapała, dowiózł ją na Roosevelta. Skoro tak, Felicja postanowiła zawiadomić

Gizelę.

Weszła szybko do tej wielkiej, odrapanej kamienicy, zdobnej w pretensjonalne i dawno już

niemodne sztukaterie, zadzwoniła do dużych żółtych drzwi. Trochę potrwało, zanim otworzyła jej

sama Gizela - wysoka, mocna, opasana czyściutkim fartuchem.

Page 60: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Na jej odzieniu nie było ani jednej fałdki. (Felicji zawsze się zdawało, że wokół Gizeli

unosi się zapach krochmalu i żelazka).

Jak zwykle była też starannie uczesana: siwiejące ciemne włosy, rozdzielone równiutkim

przedziałkiem, zwinęła w ciasny kok. W piwnych oczach błysnął niepokój.

- Czy Mila?...

Felicja spiesznie powiedziała, że nie, nic strasznego - i pomyślała zarazem, że Gizela z

wiekiem robi się majestatyczna jak królowa. Budzi respekt, ale i najgłębsze zaufanie. Miałoby się

ochotę złożyć głowę na jej piersi i wypłakać wszystkie smutki i lęki, lecz zarazem wiadomo, że ona

by takiego zachowania stanowczo nie pochwalała.

Page 61: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

2.

Ktoś zadzwonił do drzwi właśnie wtedy, gdy Gizela nalewała herbatę do filiżanki.

Dokończyła, włożyła do herbaty plasterek drogocennej cytryny, ukroiła kawałek delikatnego

placka biszkoptowego i zaniosła Kaziowi do łóżka. Miał anginę z wysoką gorączką - nie chciał

jeść, ale mu kazała. Potem szybko poszła do korytarza i otworzyła drzwi.

Fela Borejkowa! - podenerwowana i niespokojna. Na szczęście nie przynosiła żadnych

złych wieści. Jak ta kobieta zdrowo wygląda! - cera rumiana, okrągłe policzki, pełna figura. A jak

elegancko się ubiera! - żeby to Mila tak wyglądała.

Felicja nie chciała wejść - no, to trudno się mówi! Spieszyła się do domu, tyle tylko

powiedziała, że u Mili kłopot.

Ignaś nie wrócił z Gdańska - czy Gizela słyszała coś nowego o wydarzeniach na Wybrzeżu?

Mila strasznie się niepokoi i mdleje.

Nie, nie słyszała. Od dwóch dni w ogóle nie słuchała radia, a miganie telewizora tak Kazia

męczyło, że kazał go wyłączyć.

Obiecała Felicji, że jeszcze dziś pojedzie na Winogrady. Obie zgodziły się, że Gizeli

przydałby się telefon - cóż, kiedy absolutnie nie ma sposobu, żeby go zdobyć.

Ale kiedy Felicja poszła, Gizela, zamykając za nią dwie pary drzwi, postanowiła

nieodwołalnie, że ten telefon załatwi. Jeszcze nie wiedziała, jak - może któraś z klientek ma

dojście?

Wiedziała tylko, że w najbliższych miesiącach Mila powinna móc się z nią skontaktować w

każdej chwili, a nie wołać na pomoc smarkatą Felicję!

Nastawiła w kuchni radio. Trafiła na wiadomości z Warszawy, ale ani słówka nie było o

Wybrzeżu. Mąż zawołał ją z dużego pokoju, kazał sobie opowiedzieć, co się dzieje, wreszcie

poprosił, by mu przyniosła radio i podłączyła koło łóżka, bo on teraz chciałby posłuchać Zachodu,

może czegoś się dowie.

Biedaczysko! Lepiej by się wyspał porządnie, a nie denerwował. Dopilnowała, żeby mąż

połknął lekarstwo, potem natarła mu plecy i piersi ostro pachnącą maścią. Dopiero wtedy pobiegła

do tramwaju. Bardzo się niepokoiła o Milę.

Było już dobrze po siódmej, Winogrady ciemne, całe osiedle miało wyłączone latarnie -

pewno znowu jakiś mądrala wymyślił sposób na oszczędzanie. Gizela po ciemku wymacała

klamkę, weszła do bloku prosto w zapach zsypu na śmieci, dotarła na trzecie piętro, czując, jak

serce jej wali ze strachu.

Otworzył jej Ignac!

Page 62: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Oczywiście - nic mu się nie stało, wrócił zdrowy i cały, a w ogóle to nie był wcale w

Gdańsku, tylko w Olsztynie. Mili się coś pomyliło. Ach, ta Mila! - jeszcze w południe mdlała, a

teraz, rozpromieniona, z gładko splecionym, złotym warkoczykiem, krzątała się po kuchni (o dziwo

- wysprzątanej!).

Była ubrana w ładną, luźną sukienkę niebieską, uszytą przez Gizelę. Szykowała Ignacowi

kolację, jakby sam sobie nie mógł zrobić tego chleba z pasztetówką. Dziewczynki wisiały tacie na

łokciach, piszczały, tuliły się, uszczęśliwione, że wrócił.

Radio nadal trzeszczało w kącie i Ignac najwyraźniej znał już wiadomości, bo był poważny,

zmartwiony. Poprosił grzecznie, żeby Gizela zdjęła płaszcz, usiadła - ale odmówiła. Zawsze czuła

wobec niego jakiś przymus czy niepewność, całkiem jakby to ona zawiniła przed dwoma laty, a nie

on! Zagadała do dzieci, ale one wolały tulić się do ojca, nie bardzo uważały, co Gizela mówi.

Poczuła się zupełnie niepotrzebna. Podziękowała, kiedy Mila zaprosiła ją na kolację. Postawiła

tylko na ładnie nakrytym stole swój talerz z plackiem biszkoptowym, przykrytym lnianą

ściereczką.

- Dbaj o siebie - rzuciła szorstko do Mili, kiedy ta wyszła z kuchni, niosąc tacę z czajnikiem

i kubkami. - Nie dźwigaj!

Fela mówiła, że chodziłaś bez śniadania przez pół dnia, nie wolno tak w twoim stanie!

No, proszę. Ledwie to powiedziała, Ignac już stanął obok Mili, objął ją ramieniem. Słuchał,

nic nie mówił, ale po minie widać było, że chciałby zapytać, czemu to Gizela się wtrąca.

Poczuła się jak najprawdziwsza teściowa.

Zmieniła temat - zagadała o Stefanii Majewskiej. Dostała od niej list - Stefania jest u

rodziny, zaczepiła się gdzieś, pracuje, ale strasznie tęskni do Polski. Kazała pozdrowić Mil ę i

powiedzieć, że zawsze ją pamięta.

Ignac, oczywiście, nie mógł zmilczeć, zaraz coś bardzo mądrze zagadał, całkiem jakby

Gizela też znała łacinę, a Mila pokiwała głową i mruknęła: - Seneka! - co Gizelę, nie wiadomo

dlaczego, bardzo zirytowało.

Ignac spojrzał na zegarek i powiedział do nich obu: - Lepiej zobaczmy, czy coś wreszcie

powiedzą w dzienniku.

Pewnie po to, żebyś teraz na odmianę stłukł mi talerz! - pomyślała Gizela. Podziękowała.

Musi lecieć do chorego męża. No, bo rzeczywiście! Po co ona tu biegła, głowę zawracała, kiedy im

samym najlepiej. A Kaziu bez opieki.

Kazali go pozdrowić. Dobrze, dobrze, dziękuję bardzo.

I dobranoc.

Page 63: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Gizela zapięła płaszcz, wciągnęła rękawiczki i wyszła. Już na tej śmierdzącej klatce

schodowej usłyszała przez zamknięte drzwi za sobą głośny, nachalny sygnał dziennika

telewizyjnego.

Aż ją zemdliło. Szła po schodach na dół, a triumfalne fanfary odzywały się zza każdych

mijanych drzwi.

Page 64: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

1.

Mogło być gorzej.

Mogła wyjść za pijaka.

Ignac nie był taki beznadziejny, jak się Gizeli z początku wydawało. A od Mili biło

szczęście i radość życia. Nawet inaczej się poruszała! Kto mógł przypuścić, że z tej milczącej,

opornej I dziewczynki wyrośnie taka dzielna kobieta? Rozpierała ją energia - poruszała się ciągle

biegiem, istny dynamit! Ile ona zdążyła zrobić w ciągu dnia! Dziećmi zajmowała się tak, że aż miło

było patrzeć - obie córeczki były zdrowe, bystre i mądre.

I Gabrysia czytała, zanim poszła do szkoły, a to rude półdiablę Idusia już w wieku lat

czterech brało się do liter. Wszystko wiedziały, o wszystko pytały, a ile śmiechu było w tym domu!

Gizela tęskniła za nimi w tej samej chwili, w której wychodziła z ich mieszkania. Czasy

były smutne, ciężkie i beznadziejne, wokół bieda, niezadowolenie i strach - a u Ignaców, w tej ich

wiecznej beztrosce, wśród wybuchów śmiechu, żartów i zabaw, kwitło jakieś całkiem inne życie.

Gizelę ciągnęło do nich (chociaż jak zawsze denerwował ją bałagan, zwykły u Mili, i to, że

człowiek nigdy nie wiedział, w którym momencie nadepnie na gumową kaczuszkę albo, co gorsza,

wpadnie na rowerek).

Gdyby się nie hamowała, pewnie by się jej pozbyć nie mogli.

Widywali się więc najczęściej w soboty i niedziele, zresztą, w ciągu dnia z czasem było

krucho. Mila, która odchowała Idusię do bezpiecznego wieku czterech lat, postanowiła pójść do

pracy i Gizela pomogła jej znaleźć posadę w biurze, w swoim Zakładzie imienia Komuny

Paryskiej. Dzięki temu można było oddać Idusię do zakładowego przedszkola i matka mogła

czasem zerknąć na nią w przerwie, a po fajrancie zabrać ją do domu już nakarmioną, wyspaną.

Gabrysia chodziła do szkoły sama, a że była poważna, jak na swoje siedem lat, dostała klucz od

mieszkania i wracała, gdy tylko lekcje się skończyły, Kiedy Gizela przychodziła do Ignaców, od

progu zawsze witały ją dziewczynki, śmiejąc się, wykrzykując, opowiadając, co się nowego

wydarzyło, a Mila nadchodziła z kuchni, roześmiana. Tylko Ignac po przywitaniu się z nią

rejterował do drugiego pokoju, niby to do swoich książek i papierów, Gizela nie miała żalu,

rozumiejąc, że głowa rodziny musi sobie czasem podrzemać. Ale pewnego razu zdarzyło się coś,

co na długo popsuło stosunki między Ignacem a Gizelą.

Zaczęło się od tego, że na Gwiazdkę kupiła im telewizor - radziecki, z dużym ekranem.

Zawsze im współczuła że nie mają telewizora i nie mogą oglądać tych wszystkich pięknych filmów

i „Kabaretu Starszych Panów”, i programów przyrodniczych. Powodziło się Gizeli ostatnio całkiem

nieźle, bo zaczęły do niej przychodzić klientki z teatru i Opery z porządnymi zamówieniami na

suknie wieczorowe i balowe. Gizela od paru już lat odkładała pieniądze na książeczkę,

Page 65: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

przeznaczając je na czarną godzinę w życiu Mili. Ale najwyraźniej, Bogu dzięki, ta godzina nie

miała nastąpić. Zresztą, Kaziu powiedział, że to całe oszczędzanie nie ma sensu, bo przy takiej

gospodarce pieniądz może tylko tracić na wartości, więc trzeba kupować rzeczy praktyczne i

trwałe, nie żałować sobie, bo i tak to wszystko diabli wezmą, a poprawy żadne z nich dwojga już

nie dożyje. Więc kupili Ignacom ten telewizor i zawieźli w samą Wigili ę.

Mieli wiele uciechy ze swojego prezentu, bo dziewczynki zaczęły piszczeć z radości i jak

tylko Kaziu im zamonitował antenę na dachu, pokochały Misia z okienka. Mila nie miała za wiele

czasu, ale Ignac, choć początkowo protestował, że prezent za drogi i że do szczęścia wcale nie

potrzeba telewizora, wciągnął się jednak w oglądanie dzienników i co wieczór zasiadał przed

ekranem ze słowami: - No, zobaczymy, co tam znowu nakłamią. Gizelę to bawiło, bo dokładnie tak

samo mówił co wieczór Kaziu.

Ponieważ Mila była taka zapracowana, Gizela pomagała jej, jak mogła. We wtorek,

dziewiętnastego marca, zrobiła mnóstwo pierogów leniwych z cynamonem (mała Gabrysia wprost

przepadała za nimi, a i Ignac potrafił ich zjeść dwadzieścia na raz).

Zapakowała je ładnie w dużą salaterkę i pojechała na Winogrady.

Było pochmurne popołudnie, pogoda nieprzyjemna, zwiastująca gwałtowną zmianę. Gizela

pomyślała, że jest tak ciepło, jakby się zanosiło na burzę - ale przecież nie w marcu!

U Ignaców zastała niespodziewanie Stefanię Majewską.

Siedzieli wszyscy przed telewizorem. Stefania zmartwiona, z nosem na kwintę, skulona,

jakby ją bolał brzuch, zwieszała siwą, gładko uczesaną głowę. W telewizorze było jakieś zebranie

partyjnych, Gomułka, wściekły jak nie wiadomo co, awanturował się o przedstawienie teatralne. -

Antyradzieckie prowokacje, wrogowie Polski Ludowej! - wykrzykiwał. Gizela pomyślała, że ten

człowiek pracuje na wrzody żołądka. - Inspiratorzy zajść, syjoniści! - wywrzaskiwał, a sala

dodawała mu gazu okrzykami.

Nic nie mówiąc, Gizela odstawiła salaterkę z pierogami na stół i nawet nie zdejmując

kapelusza oraz płaszcza, siadła, usiłując zrozumieć, co tu się właściwie dzieje. W powietrzu aż

iskrzyło - Ignac gadał do siebie i machał rękami w kierunku ekranu. Stefania rzuciła jej krótkie,

mroczne spojrzenie, a Gizela spytała: - Syjoniści? Jacy syjoniści? Kto to w ogóle jest?

Stefania odpowiedziała gorzko, drwiąco: - A to ja na przykład, Gizelo, kto by się

spodziewał.

Tymczasem Ignac zerwał się na równe nogi - on, taki spokojny i flegmatyczny - i krzyknął:

- Ty zdrajco! - kiedy Gomułka zaczął wygadywać na pisarza Jasienicę.

Page 66: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Mila nie wiedziała już, kogo ma najpierw uspokajać - to gładziła męża po rękawie, to

obejmowała ramieniem swoją dawną nauczycielkę i powtarzała: - Tylko się nie denerwuj - to do

jednego, to do drugiego, albo: - Ignasiu, no wyłącz to, ja cię proszę.

Ale Ignac, czerwony na twarzy, ani myślał posłuchać żony.

Co chwila wyskakiwał z krzesła, jakby miał sprężynę w tyłku, a kiedy nareszcie towarzysz

Wiesław, jak nazywali Gomułkę, wyjaśnił podniesionym głosem: - Walka ze syjonizmem nie ma

nic wspólnego z antysemityzmem - Ignac porwał to, co miał pod ręką, i z całej siły rzucił prosto w

twarz Gomułki, zajmującą teraz cały ekran. Rozległ się huk, brzęk i łoskot, z telewizora buchnął

ogień, dzieci zaczęły krzyczeć z radości, a wtedy Gizela, nie panując nad sobą, zerwała się na

równe nogi i wrzasnęła: - Ignac! Zwariowałeś? Co to za chamstwo!? - bo po prostu nerwy jej nie

wytrzymały. Do czego to podobne, żeby rzucać w telewizor, kupiony za jej ciężko zarobione

pieniądze, i to rzucać czym? - jej własną piękną salaterką pełną ulepionych własnymi rękami

pierogów!

A on, zamiast przeprosić, w rękę pocałować, wrzasnął na nią równie głośno, jak ona na

niego, choć przecież z nich dwojga to Gizela mogła mieć prawdziwy powód do zdenerwowania i

obrazy: - Cicho!!! Jaki Ignac! Jestem Ignacy, Ignacy! - a co to niby miało do rzeczy wobec

dymiącego telewizora z rozbitym kineskopem, i jakim prawem wydzierał się na nią, która miała dla

niego tyle życzliwości i już była bliska polubienia go. Nie, podobna niewdzięczność nie mieściła

się po prostu w głowie!

Wrzeszczał na nią, i to w obecności dzieci, Mili, a co najgorsze - Stefanii!

Wszystkie te myśli przemknęły jej przez głowę w okamgnieniu i Gizela, czując, że łzy

oburzenia i zawodu zaraz popłyną jej z oczu i będzie straszny wstyd, bo ona przecież nigdy nie

płacze - porwała się z miejsca i wypadła z mieszkania, trzasnąwszy niechcący drzwiami.

Nie zachodziła potem do nich przez miesiąc, tak bardzo była obrażona i tak bardzo jej było

wstyd. Sama nie wiedziała, czy bardziej się wstydziła swojego wybuchu, czy zachowania Ignaca,

który przed tą kulturalną Stefanią pokazał się z jak najgorszej strony. Owszem, spotykała Milę w

pracy, nawet pogadały sobie o dzieciach, ale Gizela wcale nie miała ochoty widzieć jej męża.

- Coś we mnie pękło - powiedziała Kaziowi, kiedy pytał o przyczynę jej obrazy. - Jak on się

zachował!

Kaziu poczciwie bronił Ignaca, mówił, że on też, jak Ignac, nie może już patrzeć na tego

Gomułę po tym, jak oszukał cały naród, i że sam by nawet chętnie rzucił czymś w telewizor - ale

Gizela nie chciała nawet słuchać, machała ręką i kończyła rozmowę.

Przez ten miesiąc, kiedy nie zachodziła do Mili i Ignaca, w kraju działo się coś okropnego.

Gizela, jak wszyscy zresztą, pogubiła się w tym, o co chodzi. Co dzień oglądali z Kaziem w

Page 67: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

telewizji strajki, rozruchy, milicję z pałkami. Gizela starła się z sąsiadką zza ściany, panią

Szczepańską, która tkwiła w bramie i gadała ze świętoszką Gadomską, że trzeba zaprowadzić

porządek, bo ci syjoniści wszystkiemu winni. Gizela, która nigdy nie lubiła pogawędek na

schodach ani też nie wdawała się w komitywę z żadnymi kumoszkami, przystanęła i powiedziała

prosto z mostu: - Pani Szczepańska, lepiej by pani nie plotła głupstw, jak pani nic nie rozumie.

- Już ja lepiej rozumiem od pani - wycedziła ta damulka, a Gizela na to: - O, nieprawda.

Tyle lat pani tu żyje, a nie wie pani jednego: jak za kimś milicja z pałkami leci, to na pewno nie jest

to żaden złodziej. Tu milicja bije tylko porządnych ludzi albo do nich strzela.

Obie sąsiadki aż podskoczyły, obejrzały się, czy nikt nie słyszy, i czym prędzej się rozeszły.

Na Wielkanoc trzeba było jednak spotkać się z Ignacami.

Od lat teściowa Mili, Hanna Borejko, urządzała u siebie wileńską święconkę i w tym roku

też tak miało być. Gizela przez cały Wielki Post zastanawiała się, co ma zrobić z tym fantem i jak

tu się z Ignacem pogodzić dla dobra rodziny, choć nie miała wątpliwości, że żal do niego

pozostanie w jej sercu na zawsze.

Tymczasem w Wielki Czwartek głos zabrał Prymas (Gizela na własne uszy słyszała go w

Wolnej Europie) i przestrzegał przed drogą nienawiści i odnowionego rasizmu. W kościele

odczytano list Episkopatu, popierający wystąpienia studentów. Gizela uznała, że najwyższy czas

iść do spowiedzi.

Od czasu ślubu Mili i Ignaca miała sentyment do kościoła Dominikanów, który, pięknie

wykończony, czyściutki i biały, znajdował się najbliżej jej miejsca zamieszkania. Nie było łatwo

podejść do konfesjonału i wyznać zakonnikowi prawdę o swoim gniewie i zajadłości wobec

Ignaca. Przepuściła parę osób w kolejce, aż wreszcie zebrała się w sobie.

Czekało ją dziwne przeżycie: zakonnik, młody człowiek w okularach (tyle widziała przez

kratki), usłyszawszy jej szczegółową opowieść, z trudem pohamował rozbawienie. Dopytywał się,

jakie to były pierogi, aż wreszcie poradził, żeby przebaczyła zięciowi ten gwałtowny uczynek, gdyż

jego motywy były w pełni zrozumiałe. Za pokutę zadał jej trzy „Alleluja” w dowolnym czasie.

Gizela pokutę odprawiła, po czym w Wielką Sobotę wyruszyła na Winogrady z wizytą

pojednawczą, pod pretekstem święconki.

Co roku, odkąd Gabrysia zaczęła chodzić, wybierały się w Wielką Sobotę do kościoła z

małym koszyczkiem, do którego Gizela wkładała specjalnie upieczoną malutką babeczkę, jajko

ugotowane w łupinach cebuli, kawałek kiełbasy i kromkę chleba oraz sól.

Koszyczek, wyłożony serwetką, zdobiły jeszcze bukszpanem, chorągiewką na patyczku,

kupioną na Rynku Jeżyckim oraz cukrowym barankiem ze sklepu Rudzika. Wszystko tak samo, jak

wtedy, gdy Mila była mała i nosiła swój koszyczek do Świętego Floriana, przy ulicy Kościelnej.

Page 68: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Gizela wyprała i wyprasowała tę samą, co każdego roku, białą serwetkę z haftem richelieu,

którą przechowywała u siebie, gdyż wiadomo było, że u Mili żadna serwetka się nie odnajdzie - i

pojechała tramwajem na Winogrady, obmyślając sobie po drodze, co powie Ignacowi.

Ale wszystko potoczyło się inaczej, niż zaplanowała, bo dziwnym trafem znów u Ignaców

zastała Stefanię, która przyszła się pożegnać. Dyrektor Kalinowski zwolnił ją z pracy. Zwołał

naradę - opowiadała Stefania - i powiedział, że koleżanka Majewska jest elementem niepożądanym

w socjalistycznej szkole, gdyż pracuje pod syjonistyczną inspiracją.

- To znaczy - wyjaśniła blada Stefania osłupiałej Gizeli - że nie ma tu dla mnie miejsca w

ogóle. Nic mi już tym razem, Gizelo, nie pomożesz. Wyjeżdżam.

- Dokąd? - krzyknęła Gizela, łamiąc ręce, a Stefania odpowiedziała gorzko, wznosząc na nią

te swoje czarne oczy: - Na szczęście mam ciotkę w Paryżu. Tam się zatrzymam, a później -

zobaczymy.

Ignac, który dotychczas stał bez ruchu pod oknem, trzymając na rękach małą Idusię,

odezwał się wtedy: - Proszę nie wyjeżdżać. Proszę mieć nadzieję - i głos mu się załamał, aż mała

spojrzała na niego ze zdziwieniem i przytuliła piegowaty pyszczek do jego policzka.

- Już po mojej nadziei, panie Ignacy - powiedziała mu na to Stefania z wyrazem twarzy tak

dobrze znanym Gizeli z dawnych lat: dzielna mina, uśmiech, skrywający czarną rozpacz. - To już

moja ostatnia ucieczka.

Siedmioletnia Gabrysia, która niewiele z tego wszystkiego rozumiała, podeszła po cichu do

Stefanii i bez słowa wzięła ją za rękę. A nauczycielka pochyliła się i pocałowała jasną główkę

dziecka.

Page 69: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

2.

Następnym razem Gizela ujrzała Ignaca na dworcu. Było to w maju. I to też nie była okazja

do pojednania. Zresztą - nawet nie miała głowy do tego. Od tygodnia pomagała Stefanii w

pakowaniu tych rzeczy, które miały zostać; książki, upchane w pudła, zawiózł Kaziu do Biblioteki

Raczyńskich, a płyty dostała jakaś koleżanka z pracy. Na wszystko, co zabierała, poza rzeczami

osobistymi, musiałaby Stefania zdobywać zezwolenie w urzędzie. A wyjeżdżało tyle ludzi, że

trzeba by czekać miesiącami w kolejkach. Stefania postanowiła więc, że weźmie tylko dwie

walizki.

Gizela z Kaziem pomogli jej dostać się na dworzec. Pan Rudzik pożyczył im specjalnie w

tym celu swoje auto - sam trochę się bał narażać władzom, więc nie odprowadził Stefanii osobiście.

Dowieźli te jej dwie biedne walizeczki i w milczeniu stanęli koło niej na zatłoczonym

peronie. Ludzie płakali, obejmowali się i żegnali. I wtedy właśnie Gizela ujrzała rudą głowę

Ignaca, który szedł przodem, torując Mili drogę przez tłum. Oni też musieli zwolnić się z pracy,

żeby tu zdążyć na samo południe.

- Przyszliście - westchnęła Stefania, zamykając oczy.

- A ja tak się starałam nie płakać.

Wtedy rozbeczała się Mila, a Ignac pocałował Stefanię w rękę, powiedział: - Tak nam... tak

nam... - i utknął, czerwieniąc się i zagryzając wargi.

Gizela też milczała, bo co tu było gadać. Zresztą, zaraz znów się coś wydarzyło - przez

peron przepychała się, utykając, nauczycielka Kluczyńska - była zgrzana i wściekła, siwe włosy

sterczały jej nad czołem. Dopadła Stefanii, zasapana, ścisnęła ją za rękę.

- Cholera mnie bierze - powiedziała ochrypłym głosem.

- Nic ci nie mogłam pomóc, ale chociaż z tobą pobędę.

Pociąg nadjechał i Stefania zapłakała nareszcie, rzuciła się Gizeli na szyję i wycałowała w

oba policzki: - Dziękuję za przyjaźń - powiedziała. A Gizela objęła mocno jej drobne ramiona. Nie

mogła powiedzieć ani słowa.

Kaziu i Ignac poszli razem ze Stefanią do przedziału, ułożyli jej walizki na półkach.

Wszyscy stanęli przed oknem wagonu i patrzeli na Stefanię, małą i zgarbioną, jak zdejmuje żakiet i

płacząc, wiesza go na haczyku. Jeszcze tylko zdążyła im pokiwać przez okno - i pociąg cicho

ruszył.

Potem trzeba było szybko wracać do pracy, więc wiele już nie rozmawiali. Zresztą, Ignac

nie wyglądał na kogoś, kto by się chciał pogodzić. Może i on po prostu nie miał dziś do tego

głowy.

Page 70: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

1.

Dobrze się Gizeli układało życie z Kaziem. Był dobrym człowiekiem. Gizela przeczuwała

to zresztą od początku, od pierwszej chwili, kiedy go poznała. Tylko spojrzała na tę jego pogodną,

szeroką twarz o spokojnych, bystrych oczach zrozumiała, że można na nim polegać. Takie rzeczy

widzi się od razu - wystarczy na przykład zwrócić uwagę na to, jak człowiek pracuje. A jak nie

można go zobaczyć przy robocie, to chociaż popatrzeć, jak je. Dziadek Gizeli miał kuźnię i kiedy

zatrudniał kowalczyków do pomocy, najpierw brał ich do domu, do kuchni.

Babcia stawiała tam przed kandydatem miskę jedzenia, a dziadek obserwował. Jeśli chłopak

jadł niedbale, gnuśnie i wybrednie - nie miał szans. Jedzący energicznie, schludnie i z apetytem

dostawał pracę. Kto porządnie je, ten ładnie pracuje - mówił dziadek.

Kaziu kochał pracę i miał złote ręce. A do tego - porządnie jadł. A jak chwalił Gizeli

kuchnię! - przez parę miesięcy po ślubie nacieszyć się nie mógł tą odmianą, w kółko o tym mówił,

jak to dobrze mieć taki wspaniały, gorący obiad po pracy i kolację podaną. Śniadania to już on

robił: co dzień rano biegł po zakupy i zanim Gizela wstała (a wstawała wcześnie!) - on już był z

powrotem, mleko ugotował, posmarował bułeczki i obłożył serem. Wieczorami, po kolacji, czytali

albo słuchali sobie radia (oboje uwielbiali słuchowiska) - i tak im miło czas płynął. Gizela szyła,

żeby nie słuchać bezczynnie, a Kaziu to naprawiał żelazko, to majsterkował, bo i on był z tej samej

szkoły, czyli z ludzi, których robota kocha. Szkoda, że nie mogli mieć dzieci - chyba Gizela już

była za stara. Ale trudno, wola Boska, widocznie tak miało być. Musieli sobie sami wystarczyć, a

w mieszkaniu nie było pusto, bo w pokoiku mieli sublokatorów: spokojni chłopcy, bracia, jeden

studiował na Politechnice, drugi na Akademii Medycznej. Uczyli się całymi nocami i, prawdę

mówiąc, światła wypalali za dużo, ale za to byli cisi i grzeczni, nie wyprawiali żadnych brewerii, a

jeszcze węgiel z piwnicy przynieśli, ile razy poprosiła. Gizela żałowała jednak, że to nie Mila uczy

się za ścianą, nie Mila wypala światło i nie Mila zostawia nachlapane w łazience.

Widywała ją teraz rzadko - wiadomo, że młodemu małżeństwu nie należy przeszkadzać.

Muszą trochę pobyć sami, poznać się, trochę się pokłócić, a potem znów pogodzić. Gizela dobrze

to rozumiała, w przeciwieństwie do teściowej Mili, Hanny Borejko. Ta była u nich co dzień, nie

mówiąc o sobotach i niedzielach, jakby nie rozumiała, że oni właśnie wtedy chcą się nacieszyć

samotnością. Należało im się to tym bardziej, że Mila spodziewała się dziecka i - o ile Gizela

mogła się zorientować przy okazji swoich rzadkich wizyt - nie czuła się najlepiej. W poradni „K”

powiedzieli jej, że ma za mało hemoglobiny i zapisali żelazo. Mila lekarstwo kupiła, ale krajowe -

a wiadomo, że to krajowe się nie przyswaja. Na zagraniczne leki młodzi oczywiście nie mieli

pieniędzy. Gizela zdobyła w komisie amerykański preparat dla kobiet w ciąży - witaminy i sole

mineralne, w tym żelazo - ładnie opakowała, i wręczyła im to jako prezent na rocznicę ślubu (nigdy

Page 71: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

o tym dniu nie pamiętali), więc jakoś to przeszło bez urazy. Mimo tego leku jednak Mila i tak

wyglądała blado, często przysypiała w ciągu dnia. Kiedy tylko Gizela przestała jej pokrzykiwać

nad uchem i ciąża zaczęła męczyć - dziewczyna machnęła ręką na porządek, a Ignac oczywiście nie

zauważał, czy na stole leży obrus, czy też, zamiast obrusa, stos gazet, dziesięć pootwieranych

książek i trzy napoczęte słoiki dżemu, pośród okruchów chleba.

Gizela przychodziła zwykle bez zapowiedzi, bo jak niby miała ich uprzedzać, skoro nikt z

nich nie miał telefonu? - i zamiast, jak Hanna, dogadywać - po prostu brała się po cichu do

sprzątania. Pod jej ręką mieszkanie w oficynce odzyskiwało dawny ład. Ale zauważyła, że ta

pomoc krępuje Ignaca - tak jakby ona dopiero uprzytamniała mu, jaki nieporządek panuje w ich

domu. Zaraz podbiegał, zabierał jej miotłę, prosił siadać i - co już w ogóle było straszne i śmieszne

zarazem - sam usiłował zamiatać, czy układać te wszystkie książki. W końcu Mila poprosiła na

boku, zakłopotana, żeby Gizela już tego nie robiła. - Sama posprzątam! - obiecywała, ale

oczywiście z biegiem czasu stawała się coraz grubsza i nic nie wyszło z tych obietnic. Co tam -

myślała Gizela - przyjdzie dziecko, Mila zacznie doceniać porządek i zrozumie, że wszystko

zawsze łatwo znaleźć, kiedy się to uprzednio odłożyło na swoje miejsce.

Im grubsza się Mila robiła, tym bardziej przypominała Zulę Makowską, nie z fizycznego

podobieństwa, bo była Mila raczej podobna do ojca - ale ze sposobu bycia. Szkoda, że nie

wypadało za często przychodzić do młodych! Gizela lubiła patrzeć, jak Mila siada zdyszana i

zaplata ręce na okrągłym brzuchu. Czuła też wielkie zadowolenie, widząc, jak ten Ignac kocha i

szanuje żonę. Tak! - musiała przyznać, że pomyliła się w ocenie. Traktował ją miło i ładnie, mówił

do niej: - Milu, serce moje - i zawsze mieli o czym rozmawiać, choć co prawda to raczej Ignac

gadał, a Mila słuchała i raz nawet zdarzyło się jej zasnąć w czasie takiej przemowy. Inny

mężczyzna obraziłby się - ale Ignac tylko się roześmiał i pocałował ją we włosy, a potem przykrył

Mil ę swoim swetrem i szepnął do Gizeli: - Jest śliczna, prawda? - na co Gizela skinęła lekko

głową, choć w duszy uznała wypowiedź za przesadną.

Ignac zaskoczył ją tym, że zaczął zarabiać. Hanna przez znajomych z Wilna postarała mu

się o etat w Bibliotece Towarzystwa Przyjaciół Nauk, a że pensja tam była nieduża, Ignac podjął

jeszcze pracę na uniwersytecie; prowadził jakieś nudne zajęcia ze studentami. Zarabiał! - mało, bo

mało, ale przynajmniej równomiernie. Mieli czym zapłacić za czynsz i światło.

A do tego Ignac się cieszył, że ma szczęście: pracuje wśród przyzwoitych ludzi.

Wszystko drożało. W pięćdziesiątym dziewiątym Gomułka podniósł ceny „mięsa i jego

przetworów”, jak głupio gadał, o dwadzieścia pięć procent, ale i tak niczego w sklepach nie było.

Kaziu twierdził, że wszystko się wali i że ta gospodarka to istny cyrk. I że to się musi źle skończyć,

ludzie tego nie wytrzymają, zwłaszcza że zaczęło się przykręcanie śruby na nowo i cała ta „odwilż”

Page 72: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

kończyła się raczej smutno. Znowu sfałszowali wybory do Sejmu - podobno poparło ich 98,3%

głosujących! A w Berlinie, w ciągu jednej nocy, władze postawiły mur graniczny i zasieki,

oddzielając Berlin Zachodni od Wschodniego.

- To już koniec - stwierdził Kaziu. - Odrutowali nas na dobre.

Z pracy przynosił kawały o Radiu Erywań i ostatni był taki: - Czy jest życie na Marsie? -

Też nie ma.

Mila wskutek ciąży nie zrobiła pracy dyplomowej, toteż w zasadzie była bez wyższych

studiów. Zaczęła pracę w biurze, ale tak źle się czuła, że musiała prędko zrezygnować. Przez

pierwszy okres ciąży robiła na drutach jakieś swetry na sprzedaż - czyli to akurat, czego nauczyła

ją Gizela - aż żal było patrzeć, przecież nie po to tak wkuwała, zarywała noce. Lonia, mniej od niej

zdolna, już napisała i obroniła pracę magisterską, i znalazła posadę. A tymczasem Mila miała

rodzić.

Piętnastego października dzień był bardzo wietrzny, z drzew leciały połamane gałęzie,

dzwoniły wybijane szyby. Gizela wyszła z pracy o zwykłej godzinie, a kiedy doszła do sklepu

Rudzika, zauważyła, że właśnie przywieźli masło, w dwóch małych kartonach. Weszła od razu, bo

w sklepie już się formowała kolejka. Wolno było kupować tylko po kostce na głowę, ale Rudzik

przecież wiedział, co z Milą - że powinna jeść masło i nabiał, nie mówiąc już o mięsie. Z kamienną

twarzą włożył, pod osłoną lady, dwie kostki do papierowej torebki, żeby ludzie z kolejki nie

podnieśli wrzawy. Gizela z równym spokojem zapłaciła mu odliczoną podwójną kwotę. Ucieszona,

pobiegła zaraz do młodych, ale ku swojemu zaskoczeniu nikogo w domu nie zastała, co było

niepokojące, bo Mila ostatnio prawie nie wychodziła. Od razu tknęło Gizelę, że to już musi być to.

Dziwnie było stać tak pod zamkniętymi drzwiami - kluczy przecież nie miała, oddała je

Ignacowi. Ale właśnie wychodził sąsiad z góry. Uśmiechając się fałszywie, odczekał - jakby była

tu obca! - aż Gizela powiesi na klamce kuchni sznurkową siatkę z dwiema kostkami masła. Co za

kawał drania. Gizela nie mogła mu darować sposobu, w jaki traktował swoją ciotkę, starą

Wojtczakową. Staruszka sprowadziła go ze wsi, zameldowała z rodziną u siebie, a w zamian

dostała tylko czarną niewdzięczność. Teraz oni opanowali całe piętro, a Wojtczakowa mieszkała

już w małej kliteczce, i nawet nie próbowała więcej protestować, że jej tam zimno lub

niewygodnie. Bratanek wrzeszczał na nią tak, że potem przez tydzień płakała.

Stał teraz i czekał, stukając niecierpliwie kluczem w futrynę.

- Mila pojechała rodzić - powiedział niechętnie i dodał: - Moja żona nie znosi hałasu. A

takie dziecko to ryczy i ryczy...

- A to coś ciekawego! Jeszcze się nie urodziło, a panu już ryczy - warknęła Gizela ze

złością. Ponieważ wyszli już z podwórka na ulicę Polną, ruszyła w stronę szpitala, ale Wojtczak

Page 73: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

prędko poszedł za nią, dogonił ją i wyrównał krok, po czym powiedział, niby od niechcenia: - A

pani Gizela chyba wie, że ja pracuję w spółdzielni mieszkaniowej.

- Moje uznanie. To jest żyła złota - przycięła mu Gizela, ale Wojtczak nie reagował na

zaczepki.

- Można by pomyśleć o jakiejś zamianie - podsunął. - Bo ja mam dojście. Niedługo dostanę

ładne M - 4 na Winogradach.

A sama pani rozumie, że wolałbym mieć całą oficynkę niż dwa mieszkania tak daleko od

siebie.

Na Gizelę spłynęło natchnienie.

- A pewnie, że rozumiem - wypaliła. - Zgoda. Pan wyłoży trochę odstępnego, to na pewno

się młodzi zgodzą na zamianę.

- Odstępnego? Odstępnego? Takie ładne mieszkanie, dwa pokoje z kuchnią i łazienką, w

pięknych blokach - i jeszcze mam dopłacić?

- No, nie musi pan - zgasiła go Gizela. - Ale jak panu tak zależy... - zaśmiała się gniewnie i

zostawiła go na środku ulicy, czerwonego ze złości, sama zaś wpadła jak burza do wielkiego,

ponurego gmachu kliniki położniczej.

W ten sposób właśnie to załatwiła. A śliczna czterokilogramowa dziewuszka z jasną

czuprynką, którą Gizeli pokazano przez szybę i którą właśnie adorował w zachwyconym milczeniu

rozanielony Ignac, nie wiedziała nawet, że ma już zapewniony własny pokój w nowym

budownictwie i jeszcze okrągłą sumkę odstępnego na dodatek!

2.

Lonia przybiegła, kiedy malutka była w domu już drugi dzień. Po pierwsze, chciała

zobaczyć dziecko. A po drugie, przyszła się pożegnać, bo dostała pracę na Śląsku i opuszczała

Poznań. Ignacy zrobił jej herbatę w błękitnym kubku, a Lonia usiadła obok łóżka, w którym leżała

Mila, karmiąc niemowlę.

- To jak ona będzie miała na imię?

- Wergilia - rzekł Ignacy.

Loni widocznie wyciągnęła się mina, bo Mila poczuła się zmuszona do wyjaśnień.

- Ignaś się przy tym upiera. Urodziła się dokładnie tego samego dnia, co Wergiliusz Maro. -

Mila uśmiechnęła się blado do męża, który w drugim kącie pokoju prasował starannie pieluchy z

tetry oraz, mniej starannie - te grubsze, z flaneli.

Lonia spojrzała na dziecko. Malutka rączka wysunęła się spod kocyka i poruszyła palcami.

Buzia była jeszcze pomarszczona i zapuchnięta, ale rysowało się na niej wyraźne podobieństwo do

Page 74: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Borejków. Jeżeli to biedactwo będzie miało twarz swego ojca i do tego imię Wergilia... Lonia

postanowiła do tego nie dopuścić.

- A ja myślę, że ona wygląda na Gabrysię - powiedziała dosyć głośno, jednakże Ignacy,

pogrążony w swoich myślach, nie zareagował - prasował jak automat, przesuwając żelazko po linii

prostej; już jakiś pięćdziesiąty raz gładził nim to samo miejsce tej samej pieluchy.

- Ignasiu, tylko posłuchaj! - ucieszyła się Mila, której nareszcie zaświtała jakaś nadzieja.

Jego zamglony wzrok wyostrzył się nieco i Ignacy powrócił z zaświatów.

- Tak?

- Ja myślę, że ona wygląda na Gabrysię - powtórzyła Lonia z naciskiem.

Ignacy wytrzeszczył na nią oczy, po czym nagle sobie przypomniał ich niegdysiejszą

umowę.

- A! Gabrysia! Ach! Oczywiście! Gabrysia! To ładne imię i naprawdę pasuje do niej jak

ulał! - porzucił prasowanie, zapominając o odstawieniu i wyłączeniu żelazka (dopiero kiedy

zaczęło coś dymić, Lonia wstała i zrobiła to za niego). Tymczasem szczęśliwy ojciec ukląkł przy

posłaniu żony, wsparł szczęśliwą głowę na rękach i z zachwytem wpatrywał się w swoją rodzinę.

- Jesteście bardzo piękne, moje drogie - powiedział. - Loniu, popatrz tylko na czółko tego

maleństwa. Spójrz, jak ono jest sklepione. Milu, widzisz, jak ono jest sklepione? To czółko skrywa

wiele mądrości, a jest tak sklepione, że możecie mi wierzyć, pomieści jeszcze więcej.

- Ach, doprawdy! - zakpiła Mila i pocałowała go w czubek głowy, w miejsce, gdzie bujne,

lśniące, rude loki Ignacego zaczynały się leciutko przerzedzać. - To chyba dlatego, że ona ma

kropka w kropkę twoje czółko.

- Nie, Milu, ona ma twoje.

- Ignasiu, moje czółko nie skrywa już żadnych mądrości.

Jestem kobietą bez dyplomu. Spójrz na czółko Loni, to zobaczysz, kto tu jest magistrem

ekonomii.

- Żadnych wykrętów, Milu. I ty nim możesz zostać - powiedział Ignacy i pocałował stópkę

dziecka. - Proszę cię, a wręcz nalegam, żebyś dla własnej satysfakcji jak najspieszniej zrobiła

dyplom i doktorat.

Ale Mila przyjęła tę zachętę jak żart. Powiedziała, że nic na świecie nie interesuje jej teraz

bardziej niż Gabrysia (Lonia zauważyła w tym momencie z zadowoleniem, że jej propozycja

najwyraźniej została wdzięcznie przyjęta) i żeby ją wszyscy zostawili w spokoju, gdyż z kolei nic

na świecie nie interesuje jej obecnie mniej niż towaroznawstwo i handel międzynarodowy.

Page 75: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Dobrze, że to nie chłopak - Ignacego uderzyła nagle nowe myśl. - Wiesz, ja chciałem mieć

syna. Ale od chwili, gdy moja mama zażądała, byśmy go nazwali Władysław, zmieniłem zdanie.

Wolę córkę. Gabrysię.

- Władysław? - żachnęła się Lonia. - Czy to imię z tradycji rodzinnej?

- Nie. U nas rodzinne to Ignacy lub Józef, po mieczu, od pokoleń. Władysław miałby być po

Syrokomli. Nie, żeby był naszym przodkiem, nic mi przynajmniej o tym nie wiadomo.

Syrokomla po prostu mieszkał przez długie lata w majątku Borejkowszczyzna pod Wilnem.

Mama najwidoczniej uznała, że w ten sposób mielibyśmy jakoś tego poetę w rodzinie.

- Powiedz mamie, że wszystkim to imię kojarzy się raczej z Gomułką niż z Syrokomlą.

- Na razie nic nie będę mówił - zaśmiał się Ignacy.

- A kiedy będziemy mieli syna, a wręcz gromadkę tęgich chłopaków...

- Ignacy, my możemy mieć również gromadkę dziewczynek...

- Milu, to być nie może. Proste wejrzenie w teorię prawdopodobieństwa pozwoli ci

zrozumieć, że nie może jedna córka rodzić się po drugiej. W każdym razie jest to mniej

prawdopodobne niż narodziny syna. Myślę, że będę ojcem wspaniałych młodych mężczyzn. Kiedy

wsłuchuję się w siebie, słyszę nie tylko tajemny zew genów, słyszę także poszum husarskich

skrzydeł oraz szczękanie białej broni, Milu. Litewscy przodkowie moi, wśród nich kasztelan Piotr

Borejko, patrzą na nas z niepokojem i uwagą, domagając się koniecznie przedłużenia rodu za

pomocą potomków płci męskiej, dziedziców nazwiska, tradycji rycerskiej et cetera.

- Ale córeczki też są miłe - powiedziała pieszczotliwie jego żona i ze sto razy pocałowała

Gabrysine, pięknie sklepione, czółko.

Page 76: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

1.

Przy śniadaniu, właśnie kiedy Józef rozłupywał czubek jajka na miękko, starszy brat

oświadczył w przestrzeń, nie kierując swych słów specjalnie do nikogo, że należy posprzątać

absolutnie całe mieszkanie, umyć okna oraz ustawić w malowniczych zakątkach obu pokojów

barwne wazy, pełne kwitnących gałęzi, albowiem on zamierza dziś przyprowadzić i przedstawić

rodzinie pewną osobę płci żeńskiej, z którą w nieodległym terminie połączy go ślub.

Mama przyjęła tę wiadomość emocjonalnie - jak to ona - a kiedy pierwsze wrażenie jej

minęło, zarzuciła Ignasiowi nieczułość, natomiast Józefa skierowała do mycia okien i szorowania

kafelków w łazience. Ani pisnął, poszedł ze ścierką, gdzie mu kazano, ale oczywiście czujnie

nadstawiał ucha i dotarło do niego (mieszkanie było w końcu malutkie) to i owo z rozmowy.

Mama naturalnie chciała się dowiedzieć, kim jest owa panienka, i Ignacy udzielił jej

szczegółowej odpowiedzi: - Jest skarbem, mamuś. Na pewno się mamusi spodoba.

Poznanianka, pracowita, inteligentna, lat dwadzieścia trzy, studentka ekonomii,

utalentowana, dobra, miła i piękna.

- Boże ty mój, Ignaśku, toż ty jesteś ślepo zakochany! - krzyknęła mama, bardzo

przerażona, po czym zreflektowała się i rzuciła: - Ale oczywiście ja już ją lubię. Mówisz więc, że

to skarb?

- Sama mamusia zobaczy. Choć może nie od pierwszego wejrzenia, bo Mila jest bardzo

nieśmiała - wikłał się Ignacy.

- Aha! A więc ona ma na imię Mila!

- Melania. Przyzna mamusia, że ładnie.

- Ale czy ona kocha cię, Ignaśku? Tak szczerze, prawdziwie i wiernie? - dopytywała się

zaniepokojona matka. - Czy ona mi ciebie nie skrzywdzi, nie zwiedzie, nie opuści? Ty wiesz, jakie

są teraz te wszystkie dziewczęta.

- Mamuś, ona jest inna niż wszystkie - złożył Ignacy banalną deklarację.

- Boże! Jak ona cię opętała! - zauważyła mama boleśnie, a Józef w drugim pokoju

zachichotał i pomazał szybę ścierką.

Sam szykował się do takiej rozmowy z matką od dłuższego już czasu, gdyż Felicja usilnie

dążyła do poznania jego rodziny.

Chętnie by przyprowadził Felę do domu, ale się bał. Jak to dobrze, że Ignacy przeciera

właśnie szlaki!

- A gdzież wy, nieboraczki, będziecie mieszkali? - zafrasowała się nagle matka. - Czy tutaj?

- Nie, mamuś. Nie tutaj - odrzekł Ignacy bez wahania.

Józef doskonale go rozumiał. - Mila będzie miała swoje skromne mieszkanko.

Page 77: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- A to dobrze - stwierdziła mama dość trzeźwo, po czym nagle przeszła w rozrzewnienie: -

Mój syneczku! Dziecko moje kochane! - Józef, tkwiący na taborecie w sąsiednim pokoju, mógłby

się założyć, że wie, co dzieje się obok: mama przypadła pierworodnemu do piersi, zarazem gładząc

go po głowie. - Ledwie cię wychowałam, ledwie nacieszyłam się tobą, już mi cię zabiera jakaś...

- Mamuś!...

- ...jakaś obca kobieta, Ignaśku, chciałam powiedzieć: jakaś obca kobieta, ale przecież nie

powiedziałam, prawda? Oczywiście, masz rację: ona już nie jest obca, bo ty ją wybrałeś na żonę, i

cokolwiek matka powie, ty i tak zaraz się z nią ożenisz...

- To prawda - przyświadczył Ignacy niedyplomatycznie.

- Zaraz po dyplomie. W czerwcu. Już daliśmy na zapowiedzi.

Tylko niech mi mamusia nie mówi, że to pochopna decyzja, znamy się z Milą od dawna.

- Od dawna? A ja nic o tym nie słyszałam? Dlaczego?

Józef dobrze wiedział, dlaczego. O Felicji też mama nie słyszała. I chyba raczej nie

powinna usłyszeć zbyt szybko.

- Co za szczęście - powiedziała właśnie - że zostanie mi Józieczek na pociechę. Serce by mi

pękło, gdyby i on chciał się żenić!

- Kiedyś zechce - uprzedził ją starszy syn, a Józef pomyślał, że Ignacy zawsze był naprawdę

fajnym bratem.

Przyłożył się więc do porządków, choć wcale za tym nie przepadał. Wymył okna, ramy

okien, drzwi i podłogi, kafelki, wannę, umywalkę, kuchenkę gazową, szafki w kuchni,

zlewozmywak i kaloryfery - myśląc przy tym, że teraz, za jednymi porządkami, trzeba szybko

zaprosić Felę. Kiedy skończył, miało się ku wieczorowi, mama wyjmowała z piekarnika buchty

drożdżowe z jagodami, a w drzwiach wejściowych zgrzytał klucz - to Ignaś właśnie wprowadzał

swoją narzeczoną.

Była chuda, mizerna i wystraszona. W pierwszej chwili Józef aż się zdumiał, bo po tych

wszystkich wstępach brata spodziewał się ujrzeć jakąś niezwykłą piękność. Tymczasem w

przedpokoju stała bladawa dziewczynina z warkoczem, ubrana skromnie, przydługo i staromodnie.

Biała bluzka! Spódnica granatowa!

Pomyślał, że przy jego Feli - bujnej, ciemnookiej i rumianej - ta panienka po prostu gaśnie;

doprawdy sądził, że brat ma lepszy gust! Ale Mila uśmiechnęła się nagle do mamy i w pokoju

pojaśniało, jakby pojawiło się w nim słońce. Wszyscy obecni poweseleli, a mama - początkowo

usztywniona, ściągająca usta, podejrzliwa i chyba wystraszona - nagle podeszła do Mili i uściskała

ją serdecznie.

Page 78: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Dziewczyna oddała jej mocno ten uścisk i oto stały, trzymając się za ręce, mama gadała jak

nakręcona, Mila kiwała głową i obie co chwila wybuchały śmiechem. Józef spojrzał zdumiony na

brata, a Ignacy zrobił tylko minę oznaczającą: „Przecież mówiłem!”.

Mila miała rozumne, wymowne oczy i subtelną twarz, a jej głos był wyjątkowo miły,

dźwięczny i miękki zarazem. Akcentowała słowa w szczególny sposób, stawiała pauzy w

nieoczekiwanych miejscach, jakby zastanawiała się nad wszystkim, co mówi - a to sprawiało, że

każda jej wypowiedź (mówiła mało!) nabierała znaczenia i mocy. Miała też Mila mnóstwo

spokojnego wdzięku. A kiedy witała się z nim, ściskając jego rękę, spojrzała mu w oczy i Józef

odczuł przypływ ufności, jakby w tym jednym wejrzeniu błysnął mu obraz dobrej przyszłości

brata.

W dwa dni później Józef przyprowadził do domu Felicję.

Nikogo nie uprzedzał, ot, po prostu zaprosił ją po spacerze na herbatkę u mamy, a

uszczęśliwiona Fela - opalona, pachnąca, ubrana w zalotną sukienkę na sztywnej halce, ściśniętą

szerokim paskiem, kupiła po drodze bukiecik fiołków alpejskich i stukając szpilkowymi

obcasikami, wbiegła nieomal na piąte piętro. Skąd miała, biedna, wiedzieć, że mama nie cierpi

fiołków alpejskich, zwłaszcza w kolorze czerwonym (Józef też tego dotychczas nie wiedział), i że

zawsze źle znosi fakt, iż młoda dziewczyna maluje sobie usta szkarłatną, tłustą szminką?

Nawiasem mówiąc, Fela na co dzień nie malowała się wcale - a ten staranny makijaż, wykonany

przed randką z Józefem, był wynikiem naiwnego pragnienia, by udoskonalić to, co jej się zdawało

we własnej urodzie niedoskonałe. Józef umiał zrozumieć te niuanse.

Mama - nie. Fela, dobra dziewczyna, natychmiast wyczuła, że zrobiła fatalne wrażenie, i

spuściwszy głowę, przesiedziała czas wizyty w milczeniu, podczas gdy mama, rzucając jej co

chwila krytyczne spojrzenie, nalewała wrzącą herbatę do enerdowskich szklanek z uszkiem.

Niestety, Ignacy był nieobecny (szkoda, że go Józef nie uprzedził - to był błąd!) i nie było

komu wprowadzić ożywienia do konwersacji, która też rychło w sposób naturalny zamarła.

Wtedy Józef uznał, że nie należy przedłużać tej męki. Za drzwiami, na schodach, Fela

wybuchnęła cichym płaczem i zalewała się tak łzami przez pięć kondygnacji, więc Józef rzucił się

ją pocieszać. Co chwila przystawali i w tej euforii pocieszania ani się obejrzał, jak data ślubu była

ustalona. Wskutek owego pomieszania wrażeń nie przyszło mu do głowy nic bardziej oryginalnego

niż ostatni tydzień czerwca. Dopiero gdy już dali na zapowiedzi (stało się to, w wyniku nacisków

Feli, jeszcze tego samego wieczoru), Józef przypomniał sobie, że i jego brat ma na tę porę

wyznaczony ślub kościelny.

Fela mieszkała z matką w nowym bloku przy ulicy Nad Wierzbakiem i od razu tam poszli,

by uzyskać jej błogosławieństwo (uzyskali je bez najmniejszego trudu), a przy okazji uzgodnili, że

Page 79: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

duży pokój będzie należał do nich. Tym sposobem Józef Borejko, faktycznie sprowokowany przez

brata, także ułożył sobie życie osobiste i przenigdy tego nie żałował. Fela była silną osobowością i

miała charakter wybuchowy, lecz cechowało ją dobre serce, pracowitość i odpowiedzialność.

Owszem, miała i wady: na przykład „Eroicę”, wspaniały film Munka, uznała za nudziarstwo.

Jednakże wady ma każdy - powiedział sobie Józef - a ta wada nie jest jeszcze najgorsza. Na filmy o

wysokiej klasie artystycznej postanowił chodzić sam, zaś Felicję zabierać na miłe komedie, które

tak lubiła. I po konflikcie.

Natomiast idealni zakochani, Mila i Ignacy, o mało nie pogniewali się na zawsze! W

pewnym momencie ślub ich zawisł na włosku, dosłownie.

Zdarzyło się to pod koniec maja. Na fali odwilży - jak to się mówiło - odbyły się w

Poznaniu Juwenalia i stateczne miasto po prostu oszalało. Radosny tłum studentów przewalał się

ulicami, chodziły barwne pochody z kukłami, przebierańcami, gitarami i saksofonami, wielkimi

kwiatami z krepy, kolorowymi tiulami, rozpiętymi na patykach, a wszyscy krzyczeli, śpiewali,

wznosili okrzyki i grali, na czym się dało. Była to, w gruncie rzeczy, wielka manifestacja w obronie

swobody i radości życia.

W miejscu, gdzie zwykle stawała trybuna 1 - Majowa, teraz zbudowano estradę i na niej to

odbywał się przegląd twórczości teatrzyków studenckich i kabaretów. Pierwsze miejsce zajął teatr

„Oczko”, za dziwaczne sztuczydło pod tytułem „Powrót nowego” - ni to Witkacy, ni to

Gombrowicz w miniaturze - zdaniem Józefa, który, jako chemik, nie miał się za znawcę

problemów teatru współczesnego, było to coś w rodzaju groteski na tematy polityczne. W każdym

razie publiczność najwyraźniej doszukiwała się w tekście sztuki jakichś aluzji, które witała

radosnym wyciem i oklaskami, a także dęciem w blaszane trąbki dziecięce.

Józef i Ignacy, wraz z ożywioną i zaciekawioną Felicją, stanęli w pierwszym rzędzie

(wszystkie miejsca były bowiem stojące i oczywiście bezpłatne). Mieli stąd doskonały widok na

scenę. Kiedy przedstawienie dobiegło końca, tłum wybuchnął owacją, a Mila wyszła przed linię

aktorów i kłaniając się, zdjęła z głowy kapelusik z woalką służący jej do roli staruszki. Od razu

zobaczyli, że jakoś się zmieniła. Ignacy aż podskoczył i wydał głośny okrzyk: Mila nie miała

warkocza! Na jej głowie jaśniała obecnie przyjemna, puszysta fryzura z grzywką i dwoma

kosmykami, zachodzącymi na policzki. Wyglądała ładnie, pociągająco i nowocześnie. Fela, z nutką

zazdrości, oznajmiła, że ona by przenigdy nie obcięła swoich długich włosów, i Józef zapowiedział

jej surowo, że faktycznie, niech tego raczej nie robi. Słowa te jakoś pobudziły Ignacego (tak

zwykle pełnego spokoju) do działania. Skinął niecierpliwie na Milę, która zaraz zeszła z estrady

przed jego oskarżycielskie oblicze. Teraz odbyła się między nimi ożywiona wymiana zdań, z której

wynikło, że, zdaniem Ignacego, narzeczona powinna pytać narzeczonego o zdanie, kiedy pragnie

Page 80: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

strzelić jakieś kolosalne głupstwo, na przykład - pozbawić się swojej największej ozdoby przez

ścięcie warkocza i naczupirzenie resztek włosów oraz zlanie ich lakierem. Mila z kolei

reprezentowała pogląd, że każdy ma prawo robić ze swoją największą ozdobą, co mu się żywnie

podoba. Gdyby na przykład - powiedziała - Ignacy nagle ogolił sobie głowę na łyso, pozbawiając

się swoich ślicznych mahoniowych loków, narzeczona nie miałaby prawa urządzać mu z tego

powodu karczemnych awantur, lecz mogłaby jedynie wyrazić cichy żal - żal! - a przenigdy

sprzeciw. Wciągnięty przez nich do sporu (No, Józeczku, powiedz, co myślisz! - Tak, Józek,

powiedz, tylko szczerze!) - Józef znalazł się w kropce, ponieważ, nie chcąc narazić się ni bratu, ni

Mili, ni Felicji wreszcie, nie miał praktycznie żadnego ruchu w tej partyjce.

Toteż milczał, wznosząc oczy do nieba i ponuro poruszając brwiami, aż mu wreszcie dali

spokój. Zresztą, megafony zaraz zapowiedziały zbliżanie się wielkiego finału konkursu o tytuł

„Miss Juvenaliów'58”. Mila ruszyła żwawo ku scenie, wyjaśniając, że zgłosiła się do tych

rozgrywek. Ignacy zapytał ze strasznym spokojem, dlaczegóż to on nic nie wiedział o planowanym

jej udziale w tym targowisku niewolnic nowego obyczaju. Mila zaśmiała się swawolnie i

powiedziała, że badając swoje uczucia, stwierdziła, że gdyby Ignacy chciał wystąpić w konkursie

„Mister Poznania”, ona absolutnie nie śmiałaby sprzeciwiać się jego woli. Dlatego też sądzi, że

jego niefortunna wypowiedź sprzed minuty podyktowana była zapewne zmęczeniem i osobiście

doradzałaby mu, żeby się zrelaksował.

- O, zrobię to! - rzekł Ignacy groźnie. - Zrobię to, Milu, na pewno. Nie masz bowiem

lepszego relaksu niż praca w bibliotece, na którą to pracę przygotowałem się dziś od rana,

zamawiając w czytelni dzieło profesora Kumanieckiego. Wybacz mi, że cię teraz opuszczę,

pozostawiając ci całkowitą swobodę co do dzisiejszego wieczoru, a kto wie, czy i nie co do

następnych.

- To rzekłszy, zawrócił na pięcie i udał się do pobliskiego gmachu Biblioteki Raczyńskich.

Mila dumnie rzuciła głową, powiedziała: - No, ładnie! - i pobiegła na scenę, gdzie po upływie pół

godziny, wśród wielkiego aplauzu, została wybrana Miss Juwenaliów (wielką przewagą głosów

męskiego jury). Przyozdobiono ją wstęgą i koroną, a w nagrodę otrzymała ogromny bukiet róż oraz

lodówkę produkcji radzieckiej, ufundowaną przez ZSP.

Jak się potem tłumaczyła (Józef, w zastępstwie brata, pomagał jej przetransportować

wygraną), do konkursu przystąpiła w nadziei, że zdobędzie owo, nieosiągalne na innej drodze,

urządzenie, gdyż pomyślała, że przydałoby się im na nową drogę życia.

Była bardzo rozgoryczona zachowaniem Ignacego, twierdziła wręcz, że jest do głębi

zawiedziona i rozczarowana. Stan ten trwał przez całą drogę, gdy Józef wiózł za nią lodówkę,

przybraną wstążkami, kokardkami i bukiecikami bratków, na pożyczonej z jakiejś budowy taczce.

Page 81: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Gdy dotarli na ulicę Polną, Mila wywołała z domu dużą, groźną i posępną kobietę imieniem

Gizela i przyprawiła ją o szok, oświadczając, że wygrana lodówka jest prezentem dla niej właśnie.

Ignacy mocno sobie zaszkodził eksponowaniem swych purytańskich poglądów - ocenił

Józef, wędrując w jakiś czas później do domu. Sam już nie wiedział, czy bardziej żal mu brata, czy

Mili, czy lodówki.

Na szczęście, kiedy tylko wyjaśnił Ignasiowi motywy kierujące jego narzeczoną, ten

narwaniec pobiegł do niej co sił w nogach i przez najbliższy tydzień musiał ją usilnie przepraszać,

tak że kiedy nadszedł czerwiec, byli już doskonale pogodzeni i szczęśliwi.

Trzeba przyznać, że wydarzenie to miało w sumie korzystny wpływ na ich związek. Od tej

pory Ignacy nigdy w życiu nie kwestionował decyzji Mili, co wyszło mu tylko na dobre. A włosy

szybko jej odrosły.

2.

Lodówkę ustawiły zaraz w kuchni i okazało się, że w tej sytuacji Gizela nie ma już swojego

ulubionego kącika do czytania, z lampą i koszykowym fotelem. Kiedy Mila miała gości, to tu

właśnie siedziało się najlepiej. Ale co tam! - kto by na to patrzał. Gizela była całkowicie

szczęśliwa. Oczywiście, bez lodówki też jej się dobrze żyło, nie chodziło o samą lodówkę, tylko o

ten gest! O ten wspaniały, szalony, wielki dar! Oddając swoją nagrodę Gizeli, Mila też ją

nagrodziła, wyróżniła i doceniła.

Może miała to być, zresztą, jakaś forma przeprosin za ten ostatni wyskok, kiedy to

pojechały - Mila z Lonią - do Warszawy, żeby obejrzeć głośną sztukę: „Muchy”, i nie wróciły

przez dwa dni! (Mila tłumaczyła się potem, że po przedstawieniu poszły, zachwycone, za kulisy, a

reżyser Erwin Axer był czarujący i tak uprzejmy, że je zaprosił na próbę kolejnego spektaklu;

przecież, jako miłośniczki teatru, nie mogły z takiej cudownej okazji nie skorzystać!). Wróciły

nocnym pociągiem, zadowolone i światowe, zaraz zaczęły robić jakieś spotkania dyskusyjne w

klubie „Pod Maskami”, a to, co Gizela przeżyła w czasie ich niewytłumaczonej nieobecności,

oczywiście żadnej z miłośniczek teatru nie interesowało!

W pierwszej chwili, nawet gdy jeszcze nie całkiem zdała sobie sprawę, co ten dar oznacza,

Gizela tak się wzruszyła, że długo nie mogła wymówić ani słowa. Kiedy już była pewna swojego

głosu, powiedziała spokojnie tylko tyle: - Dziękuję, Mila. A to ci dopiero.

I bardzo dobrze, bo ładnie by wyglądała dwa dni później, jak cała prawda wyszła na jaw za

przyczyną rudego Ignaca.

Znów się kajał, tym razem w obecności Gizeli, i wygadał, że lodówkę wygrała Mila dla

nich, tylko że się pokłócili. Trzeba przyznać, że Mila okropnie się zawstydziła. Poczerwieniała i

złapała Gizelę za rękę, przycisnęła ją do swojego policzka.

Page 82: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Dziwny gest! (Gizela zaraz rękę wyrwała). Mila zdenerwowała się niepotrzebnie - przecież

Gizela zrozumiała wszystko i nie miała wcale żalu. Dzieciaki! - jedno i drugie. Lodówkę im się po

prostu zostawi, jak się pobiorą za trzy tygodnie. Będzie to dobry moment - myślała Gizela,

obierając kartofle na placki - bo przecież po szczęśliwym wydaniu Mili za rudego będzie można

wreszcie spakować manatki i wyprowadzić się do Kazia.

I tak wykazał już dużo zrozumienia, kto to widział, żeby małżeństwo w rok po ślubie

mieszkało osobno! Inna sprawa, że wszystko to przez głupie przepisy kwaterunkowe: musieli mieć

szybko świadectwo ślubu, żeby Kaziowi nie odebrano tego nadmetrażu. Powiedziała też Kaziowi

wyraźnie, że prędzej się do niego nie sprowadzi, aż nie wyda Mili za mąż, jak Pan Bóg przykazał.

Trzeba nieść swoją odpowiedzialność do samego końca. A on się zgodził, z pełnym zrozumieniem.

No, kartofle niech postoją, puszczą sok. Gizela opłukała ręce.

To już ostatnie obiady, jakie gotuje dla Mili. Trudno się rozstawać.

Gdzie to wyczytała? - że rozstawać się to trochę jak umierać.

Mila tego na pewno tak nie odczuwa - jest szczęśliwa, będzie miała dzieci i tyle przed nią

życia. Jeszcze nie czuje, jak krok po kroku zbliża się starość. W pewnym wieku, kiedy się człowiek

obejrzy za siebie, to naprawdę nie widzi wiele i musi się zastanowić, co niby zrobił w życiu

takiego, żeby usprawiedliwić to, że żyje? Szyło się ludziom ubrania i suknie, gotowało się obiady i

kolacje, sprzątało się i prało... ale za mało tego na usprawiedliwienie.

Ciekawa była, czy je kiedyś znajdzie.

3.

Zaproszona przez Milę na świadka ślubu, Lonia wpadła w popłoch. Ma wystąpić przed

takim tłumem ludzi, w kościele?

- Na pewno coś sknocę - powiedziała, ale Mila nie chciała o niczym słyszeć.

- Nie mam krewnych - tłumaczyła Loni. - I jesteś moją jedyną przyjaciółką, odkąd Monika

wyjechała na Zachód. No, proszę, zgódź się!

Lonia uszyła sobie ładną jasną sukienkę u Gizeli i za jej radą poszła (pierwszy raz w życiu!)

do fryzjera. Skróciła swoje proste włosy i kazała ułożyć fryzurę z loczków. Było nieźle.

Pięknie ubrana i uczesana, z gardłem ściśniętym ze wzruszenia, przeraźliwie stremowana,

poszła tego dnia na Polną już na trzy godziny przed czasem, niosąc wielkie, niezgrabne pudło ze

swoim prezentem: tuzinem błękitnych kubków z chodzieskiego fajansu, z talerzykami,

spodeczkami i dzbankiem do kawy. Postawiła to pudło na stoliku pod oknem, gdzie już czekały

prezenty od innych osób. Od panny Majewskiej, nauczycielki, był aparat fotograficzny! - Lonia

natychmiast poczuła się zupełnie beznadziejnie ze swoimi kubeczkami.

Page 83: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Ale kochana Mila natychmiast to zauważyła, rozpakowała pudło i zachwyciła się: - Jakie

śliczne, jak niezapominajki, i w środku białe - powiedziała, dodając, że przez całe życie będzie je

miała w kuchni, i jeszcze nawet jej wnuki będą piły z tych niezapominajek herbatę. Z Gizeli

natomiast wydobyła się refleksja na temat znanych jej przypadków, kiedy to panna młoda

rozpakowała prezent przed ślubem, podczas gdy pan młody właśnie uciekał z inną na drugi koniec

świata. W ogóle, Gizela była dziś nieswoja - zwykle tak spokojna, dała się opanować przedślubnej

panice. W zdenerwowaniu nakrywała do stołu, żeby zaraz po powrocie z kościoła podjąć gości

poczęstunkiem. Wszystko leciało jej z rąk, poganiała Milę i pokrzykiwała, a w dodatku co chwila

dawała upust swoim lękom, dotyczącym Ignacego. Obawiała się, mianowicie, że w swoim

roztargnieniu może on zapomnieć o godzinie ceremonii ślubnej albo wręcz pomylić daty.

- I jak ty się wtedy będziesz czuła? - biadała, doprowadzając biedną Mil ę nieomal do łez, to

znów do niekontrolowanych, nerwowych wybuchów śmiechu.

W mieszkaniu, tak dobrze Loni znanym, było dziś inaczej - jakoś pusto i obco. Wielki stół,

rozsunięty na niesłychaną długość, zajmował środek pokoju. Zniknęła maszyna do szycia, manekin

krawiecki, zniknęło łóżko i parawan, a rzeczy Gizeli, spakowane w jedną walizkę, miały odjechać,

gdy tylko pojawi się pan Kazimierz Trak, jej mąż. Gizela opuszczała dziś dom, w którym

mieszkała od czasów przedwojennych, i Lonia rozumiała, że to musi być bolesne. A przecież, poza

nietypowym dla siebie podenerwowaniem, Gizela nie zdradzała jakichś bardziej wyrazistych oznak

rozpaczy czy żalu. Ustawiła na nakrytym stole dwa szklane wazony, pełne pięknych żółtych róż z

własnego ogródka, komunikując, że przy każdym talerzu położy się potem mały bukiecik z białych

groszków pachnących.

Zdjęła jeszcze ze ściany jakiś zapomniany obrazek, dołączyła go do rzeczy, wypychających

płócienną torbę, która stała w sionce, oparta o walizkę. Potem nagle znalazła się koło kostiumiku z

białej piki, który wisiał na ramiączku, nienagannie wyprasowany, w towarzystwie ustawionych

równo na podłodze białych pantofelków na szpilkach. Przewiesiła przez kostium parę białych,

nowiutkich rękawiczek i wyraziła ubolewanie, że Mila jednak jej nie posłuchała w sprawie stroju: o

ileż lepiej byłoby, gdyby wisiała tu teraz piękna jedwabna suknia z koronkami i trenem, jaką Gizela

pragnęła uszyć, i już nawet miała kupon francuskiego jedwabiu, z komisu!

Mila znów była bliska płaczu, na szczęście nadjechał taksówką pan Trak - wysoki, mocno

zbudowany, opalony, ubrany jeszcze w zwykłe spodnie i jasną koszulę - i, jak to on, wniósł z sobą

spokój i pogodę ducha. Od razu zobaczył, że atmosfera iskrzy, i doprowadził wszystko do ładu,

rzucając parę miłych żartów.

Zajął też Gizelę, wręczając jej duży garnek z pokrywką, opakowany w koc:

przytransportował w ten sposób większą ilość lodów z cukierni „Hanusia” (chciał nawet specjalnie

Page 84: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

kupić termos, ale w sklepach były tylko enerdowskie termosowe dzbanki do kawy). Gizela,

zaaferowana, natychmiast zajęła się lodami, przekładając je do plastykowych pudełek, które

następnie wsadziła do zamrażalnika, wyrażając z czarnym humorem nadzieję, że się całe weselisko

nie struje, bo dzień jest ciepły i lody mogły już stopnieć. Ale pan Trak uspokoił ją, mówiąc, że

pędził co koń wyskoczy. Zaraz też zabrał resztę rzeczy Gizeli, pocałował ją mocno w usta i

powiedział: - No, do widzenia, żono, czekam dziś na ciebie w domu! - i odjechał, umawiając się z

nimi na kwadrans przed czwartą, na dziedzińcu kościoła Dominikanów.

- Mila! - zawołała z kuchni Gizela. Poszły tam obie, sądząc, że trzeba będzie jeszcze coś

przynieść na stół, ale nie - Gizela, stojąc przed otwartą lodówką, z dumą pokazała im

przechowywany tam bukiet ślubny: pęk białych groszków pachnących, ślicznie ozdobionych liśćmi

paproci i związany szeroką atłasową wstążką koloru białego.

- Ach, nie, nie - szybko powiedziała Mila, przepraszającym tonem. - Ignaś ma przywieźć mi

bukiet, to będą białe różyczki.

- Jak to?! - wybuchnęła Gizela. - Od kiedy to narzeczony załatwia kwiaty? U nas zawsze

był obyczaj, że robi to rodzina panny młodej.

- A u Ignasia inaczej - łagodziła Mila. - Nie denerwuj się, to przecież nie ma znaczenia.

- Nie ma znaczenia, jeśli chodzi o róże! - Gizela była bardzo rozgniewana. - Ale ma, jeśli

chodzi o groszki!

Teraz zdenerwowanie udzieliło się Mili.

- Nie rozumiem, dlaczego?

- A po co masz rozumieć, wystarczy, że ja wiem.

- Gizela!!!

- No, co?!

- No, przecież to jest mój ślub!

- Co z tego? Czy ja od razu nie mogę ci zrobić bukietu?

- No, ale Ignaś zamówił swój w kwiaciarni i teraz...

- Nie zaczynaj każdego zdania od „no”! - krzyknęła z pasją Gizela, wytrącona z równowagi.

- Ile razy mam ci powtarzać, że to nieelegancko!

- Gizela! Ty mnie już dzisiaj nie wychowuj, dobrze? - krzyknęła Mila ze łzami. - Daj spokój

z tym bukietem! Mama Ignasia wymyśliła, że on na mnie będzie czekał przed kościołem i wręczy

mi róże, zanim tam wejdziemy. Taki ich zwyczaj, rozumiesz? Nie mogę teraz nagle pójść do

kościoła z własnym bukietem, skoro się umówiłam, że będzie inaczej!

Gizela stanęła groźnie naprzeciwko niej, wsparła pięści o biodra i zmarszczyła brwi.

- Mila.

Page 85: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Słucham cię.

- Ja cię o wiele nie prosiłam w życiu, prawda?

- Prawda - zgodziła się Mila. - Za to często mi coś kazałaś.

Gizeli zrobiło się wyraźnie bardzo przykro. Przez chwilę nie mogła się odezwać. Przełknęła

ślinę.

- Jak się kogoś wychowuje - powiedziała wreszcie zmienionym głosem - to czasem trzeba

coś kazać. Jak się wychowuje kogoś nieposłusznego, to trzeba kazać często. Teraz mam prośbę:

weź te groszki. To jest ważne.

- Ważne dla ciebie? - spytała buntowniczo Mila.

- Tak. Ale dla ciebie też.

- Dla mnie?

- Weź te groszki.

- Gizela! Litości! Przecież od razu będzie konflikt z mamą Ignasia.

- Nie będzie - orzekła Gizela ze znawstwem. - Ona cię lubi. Ja zresztą sama jej powiem, że

cię o to prosiłam.

Mila westchnęła ze znużeniem.

- Och, no dobrze, dobrze. Ostatni raz ci ustępuję, Gizela!

Kompletnie nie rozumiem, dlaczego w ostatnie nasze wspólne chwile ty musisz się

wykłócać o bukiet. Ale niech ci będzie.

Gizela usiadła na stołku, z taką ulgą i zmęczeniem, jakby wróciła z pola bitwy. Nic już nie

powiedziała.

A Mila, też bez słowa, umyła się, umalowała i uczesała, włożyła biały kostiumik, pantofle i

rękawiczki, a na koniec wyjęła z lodówki bukiet groszków.

Jak się okazało, dobrze zrobiła. Ignacy bowiem pojawił się przed kościołem o godzinie

czwartej siedem, kiedy wszyscy byli już u kresu wytrzymałości nerwowej, i oświadczył, że

zapomniał, w której kwiaciarni zamawiał ślubny bukiet, więc w ostatniej chwili nabył jeszcze te

oto trzy białe goździki.

Trzeba było widzieć minę Gizeli! Lonia aż osłabła. Ignacy, na szczęście, nic nie zauważył,

bo właśnie z przejęciem skonstatował, że - jakimś niepojętym cudem - wychodząc z domu, nie

założył krawata, a może po prostu zgubił go, biegając po kwiaciarniach. Matka Ignacego - drobna

rudowłosa dama o serdecznym sposobie bycia i ostrym spojrzeniu - zalała się rumieńcem

zakłopotania, zaś Józef, który miał być drugim świadkiem, zaproponował ofiarnie, że pożyczy

bratu swoją muszkę.

Ale tu wtrąciła się Mila, spokojna i rozbawiona.

Page 86: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Ach, nie, nie - powiedziała. - Zostawcie to, przestańcie, nie denerwujcie się, to nie ma

żadnego znaczenia. Wszystko jest dobrze, Ignasiu, tak jak ma być, i chodź tu do mnie objęła go

czule i pocałowała krzepiąco w wysokie czoło.

A nauczycielka, Stefania Majewska, właśnie w tej chwili im zrobiła to najładniejsze ślubne

zdjęcie.

Page 87: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

1.

Po styczniowych wyborach do Sejmu pozostało na mieście pełno plakatów „Głosujcie na

Front Jedności Narodu”. Marcowe słońce ukazywało brzydotę obdartych słupów ogłoszeniowych,

wyboistych chodników, zardzewiałych płotów i starych, podupadłych kamienic dzielnicy Jeżyce.

Było ciepło i pachniało ziemią - a Lonia miała dobry humor, bo szła do Mili.

Nareszcie miała przyjaciółkę, i to jaką! Piękną, wspaniałą i pewną siebie. Lonia nigdy nie

przypuszczała, że ją - brzydką, niezgrabną i niemądrą - ktoś mógłby tolerować w swoim otoczeniu,

a cóż dopiero - lubić. Ale Mila nie pozwalała jej nawet myśleć w ten sposób.

- Przestań! - przykazywała surowo. - Wyprostuj się!

Głowa do góry! Zapomnij o sobie, a potem uwierz w siebie.

I przede wszystkim myśl o tym, jak pomóc innym ludziom. Oni są dużo bardziej

nieszczęśliwi niż ty.

Oczywiście, miała rację. Wystarczyło, że Lonia przesunęła centrum uwagi z siebie na

innych - już było inaczej. Z tego wszystkiego zaczęła nawet lepiej zdawać egzaminy, ale to może

była także zasługa Mili. Lonia bowiem nie potrafiła się uczyć w akademiku, w przeładowanym

pokoju. Dopiero u Mili zaczęło jej coś wchodzić do głowy.

Mieszkanie Mili - pokój z kuchnią w biednej oficynie, przyklejonej do starej kamienicy - to

nie było nic nadzwyczajnego: ciemnawe, z oknami od zachodu, pachniało zawsze żelazkiem, pastą

do podłóg i węglem (ogrzewano je piecami kaflowymi). W pokoju stały dwa łóżka (jedno za

staroświeckim parawanem), szafa, półki pełne książek i wielki stół. Nad nim wisiała duża, jasna

lampa - i może dlatego właśnie tak miło było tu się uczyć. A może też i wzorowy porządek,

panujący w tym domu, napawał Lonię poczuciem bezpieczeństwa i otuchą. Wszystko tu zawsze

lśniło wzniosłą czystością, wszystko miało swoje miejsce, wszystko było do połysku wyszorowane

i wypucowane, ale to akurat nie Mili zasługa. Mieszkała z jakąś ciotką czy inną krewniaczką

imieniem Gizela - przystojną, rosłą brunetką około pięćdziesiątki. Wyraz jej twarzy, naznaczonej

na policzku blizną, był zacięty, lecz spojrzenie - spokojne i bystre, a sposób bycia pełen godności,

zarazem władczy i życzliwy. Wobec Mili była krytyczna, surowa i wymagająca, ale dla Loni

znajdowała zawsze jakieś miłe słowo. Nie wtrącała się zwykle do ich rozmowy - witała się krótko i

wychodziła do kuchni, która mieściła się po drugiej stronie ceglanej sionki. Przynosiła im po kubku

kawy zbożowej i jakieś ciasteczka, po czym wycofywała się z powrotem, gdy one zaczynały

rozkładać na stole zeszyty, skrypty i podręczniki. Nauka szła u Mili, jak należy! Hałas z ulicy nie

docierał tu nigdy, bo okno wychodziło na ładne kwadratowe podwórko z wielkim kasztanem. W

ciszy i spokoju uczyły się tu przez wiele godzin. Czasem Lonia zastanawiała się, czy pani Gizeli

nie jest nudno lub nieprzyjemnie w kuchni, ale gdy kiedyś zajrzała tam w czasie nauki, pomagając

Page 88: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Mili odnieść szklanki i talerze, ujrzała, że Gizela siedzi sobie z okularami na nosie, popija herbatę i

czyta z zapałem grubą książkę.

Cicho grało radio, a na kuchence gazowej szumiał duży czerwony czajnik. Gizela była tak

zaczytana, że nawet nie zauważyła ich wejścia.

- A co tak czyta pani Gizela? - spytała Lonia szeptem, gdy wróciły do pokoju.

- Wszystko - odparła Mila z prostotą.

Początkowo Gizela trochę Lonię onieśmielała - z tego samego powodu, co zawsze. Lonia

nigdy nie była pewna, czy można na jej twarz patrzeć bez wstrętu, i obawiała się, że lada chwila

usłyszy od Gizeli coś przykrego. Ale bardzo szybko okazało się, że wszystko jest w porządku.

Lonia została zaakceptowana po uważnej obserwacji i właśnie dlatego ta akceptacja była tak

bezwarunkowa i tak cenna. Kiedy Gizela mówiła z uznaniem: - Lonia, ty masz dobrą głowę do

nauki! - to wiedziało się, że długo słuchała, jak one dwie się odpytują z notatek.

A kiedy raz powiedziała: - Z Leonii to naprawdę dobry człowiek! - Lonia miała ochotę

rzucić się jej na szyję, lecz naturalnie się nie rzuciła, bo Gizela miała w sobie nie tylko ciepło, ale i

wielką rezerwę, dystans, a nawet - wyniosłość.

Teraz, wróciwszy właśnie z Kalisza, od mamy, Lonia wędrowała na Polną jak do swojego

drugiego domu.

Ale trafiła nie w porę.

Drzwi wejściowe nie były, jak zwykle, zamknięte na zamek, bo sąsiad z piętra, niemiły

typek z arogancką miną, właśnie wnosił jakieś nowe kanapy. Lonia zapukała więc dopiero do drzwi

pokoju i kiedy usłyszała: „Proszę!” - weszła.

Oprócz Mili zastała tam jeszcze Gizelę, elegancką w pąsowej sukni z białym kołnierzykiem

z koronki, oraz masywnego, sympatycznego mężczyznę w jej wieku. Ubrany był w garnitur i białą

koszulę z krawatem. Miał lekko siwiejącą, gęstą czuprynę i poczciwą twarz o jasnych oczach.

Wszyscy troje siedzieli przy stole i pili kawę, pojadając złocistą babkę drożdżową.

Lonia spłoszyła się, bo w postawach, spojrzeniach i gestach tej trójki wyczuła coś

uroczystego i poważnego. Poza tym zlękła się obcego człowieka. Chciała się natychmiast wycofać,

ale Mila wstała i pociągnęła ją do stołu. Gizela uśmiechnęła się do niej, gościnnie podała jej

fili żankę i talerzyk. Ukroiła trójkącik ciasta, nalała kawy - Lonia poczuła się szczęśliwa. Lewie

zjadła pierwszy kęs, Gizela podjęła przerwaną rozmowę.

- Kaziu teraz, po śmierci ojca, ma duży kłopot...

Mila zaczerwieniła się i uniosła brwi, a Gizela urwała, zakłopotana, lecz jej gość podjął

wątek: - Powiem krótko: my z Gizelą znamy się już sporo czasu.

Page 89: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Zawsze mi mówiła, że najważniejsze to odchować Mil ę. Ja to rozumiałem. Teraz

pomyślałem tak: jak już Mili stuknęło dwadzieścia dwa lata, może by Gizela ułożyła sobie życie -

ze mną. Pobralibyśmy się i miałbym też spokój z tym kwaterunkiem.

Oczy Mili zrobiły się okrągłe. Milczała, jakby nie mogła znaleźć słów.

- No, jak, Mila? - spytała Gizela, zwijając w palcach róg serwetki.

- Nie wiem, co powiedzieć - bąknęła wreszcie Mila. - Cieszę się z waszego szczęścia.

- Tak, jasne, szczęście jest - zgodził się pan Kaziu. - Ale trzeba ustalić, co będzie z panną

Mil ą. Ten trzeci pokój - to jest właściwie pokoik - był wynajmowany studentom. Jakby panna Mila

nie pogardziła, tobym go odmalował, odnowił i...

- Pokoik jest ładny - dorzuciła zachęcająco Gizela. - Oglądałam. Studentów łatwo można

wymeldować. A mieszkanie jest bardzo, porządne, eleganckie i suche. Nie to, co nasze.

- Ślub byłby cichy, z powodu żałoby - dorzucił pan Trak.

- Na Wielkanoc. No i co panna Mila powie?

Zapadła długa, bardzo długa cisza - tak długa, że Lonia aż się spociła i w udręce

zakłopotania wbiła sobie paznokcie w dłonie.

- A nie mogłabym zostać tutaj? - spytała wreszcie jej przyjaciółka głosem trochę drżącym.

Była bardzo zdenerwowana, ale starała się to pokryć uśmiechem. Efekt był żałosny.

Czasem przyjdzie się do kogoś w momencie ze wszystkich najmniej odpowiednim. Lonia

czuła ze zgrozą, że to właśnie się jej przydarzyło. Nie powinna tu być. Jej obecność w jakimś

sensie wpływa na Milę, bo ją krępuje. Mila nie umie podjąć decyzji i zapewne nie może też

powiedzieć wszystkiego, co by chciała. Lonia pomyślała, że powinna natychmiast wstać i wyjść,

lecz znaczyłoby to - przerwać tę ważną rozmowę i zwrócić na siebie uwagę wszystkich.

Nieśmiałość, to przeklęte kalectwo, nie pozwalała Loni na coś podobnego, więc siedziała,

spuściwszy głowę, prawie nie oddychała i ze wszystkich sił pragnęła, by zapomniano o jej

obecności.

Ale Mila była sobą nawet w takich chwilach. Lonia poczuła dłoń przyjaciółki na swojej

ręce: mocny, krótki uścisk miał oznaczać, że wszystko jest, jak trzeba. Minę też miała Mila nieco

lepszą.

- Zostanę tutaj - postanowiła. - To mój dom. Tu się urodziłam. Tu mieszkam całe życie.

Gizela i jej gość najwidoczniej tego nie oczekiwali.

- Przecież to kosztuje! Komorne, gaz, prąd, węgiel - wyliczała Gizela niespokojnie. - Po co

płacić za dwa domy, szkoda pieniędzy.

- Pójdę do pracy.

- Mila! Ty masz skończyć studia!

Page 90: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Przejdę na zaoczne - powiedziała Mila z uporem.

- A w ogóle, to nie wypada, żeby młoda panienka mieszkała sama - podsumowała Gizela

takim tonem, jakby doszła właśnie do sedna sprawy. - Młoda panienka aż do ślubu powinna

mieszkać z rodziną.

- Ależ ja nie mam rodziny - powiedziała Mila cicho, lecz gwałtownie.

- Masz. Mnie - z mocą odparła Gizela, której na twarz wystąpiły malinowe wypieki.

Mila pomilczała chwilę i powiedziała łagodniej: - Ja to wszystko jeszcze przemyślę,

dobrze? Nie można decydować na łapu - capu.

- Przemyśl - zgodziła się Gizela.

Ponieważ napięcie spadło, Lonia uznała, że może skorzystać ze sposobnej chwili, podniosła

się - a Mila zaraz też się poderwała zza stołu.

- Pójdę z tobą.

Poszły przez łagodny zmierzch, w milczeniu patrząc na światła, zapalające się już w

domach. Z Rynku Jeżyckiego skierowały się prosto do Śródmieścia. I przez całą drogę Mila nie

poruszała nurtującego ją tematu - pytała tylko, jak tam w Kaliszu, i opowiadała o swojej

przyjaciółce z ławy szkolnej, Monice, która rok temu wyjechała z matką do Stanów. Czekał tam na

nie ojciec, nie widziany od początku wojny.

- Bardzo mi jej brakuje - mówiła Mila, kuląc się i chowając zziębnięte dłonie w rękawy. - A

ona napisała tylko raz, że jest w Chicago, i odtąd ani znaku życia. Jak myślisz, czy to prawda, że

listy z USA giną? Może tylko po prostu tak wolno idą, co?

Lonia odrzekła, że słyszała o wypadkach zagubienia listów przez pocztę, zwłaszcza wtedy,

gdy zawierały dolary - i dodała, wiedząc, że Mila tego właśnie się spodziewa: - To przecież

niemożliwe, żeby cię ta Monika zapomniała.

Właśnie na emigracji bardzo się czeka na listy z kraju.

- No, nie? - powiedziała Mila nieco raźniejszym głosem.

Dotarły na most Teatralny i nagle Mila zwróciła się w lewo, po czym poszła w dół

Roosevelta. Dotarły mniej więcej do połowy ulicy, gdy Mila przystanęła przed wielką kamienicą,

w której paliły się już wszystkie światła.

- Jak można w ogóle mieszkać w czymś takim? - spytała niechętnie. - Secesja. Co za

brzydactwo. Co za bezguście.

A poza tym, czy ja mogłabym patrzeć codziennie na pociągi?

Nie widzieć w oknie róż? Ani kasztana?

Page 91: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- No, wiesz... tu rosną piękne akacje... i widok na miasto też jest bardzo ładny. Patrz, widać

Operę - przekonywała ją Lonia. - Wiem, secesja jest niemodna i uchodzi za wzór złego smaku, ale

pamiętaj o Wyspiańskim...

- Wyspiański by na to nie spojrzał - gwałtownie odparła Mila. - To budowali Niemcy. Nie,

nie, ja tu mieszkać nie mogę - dorzuciła, kręcąc głową. - Poza tym... przecież i Gizeli należy się

wolność ode mnie. - Pomilczała przez chwilę, mierząc nieprzyjaznym wzrokiem okna na wysokim

parterze.

- Jedno wiem na pewno: to jest obce, obce! Nigdy w życiu nie poczuję się tu jak w domu.

Wytarła nos, naciągnęła czapkę na uszy i poszły dalej. Mila już w lepszym humorze, jakby

podjęcie decyzji miała na dobre za sobą i jakby jej to pomogło. Poszły ulicą Fredry, minęły Operę i

Teatr Polski, po czym dotarły na Ratajczaka, do kawiarni „Bajka”, bo Lonia miała wielką ochotę na

bezy.

A w kawiarni „Bajka” siedział rudy Ignaś Borejko. Popijał herbatę, wolniutko obgryzał

pączka i wspierał brodę na bladej dłoni, czytając „Tygodnik Powszechny”.

2.

Zatopiony w lekturze „Elementarza etycznego” pióra księdza Wojtyły, owiewany

błękitnymi pasmami dymu z papierosów, wydmuchiwanego przez konsumentów przy sąsiednich

stolikach, w oparach kawy „Robusta”, zaparzanej w syczącym ekspresie, pośród cichego gwaru

rozmów kawiarnianych, których po kwadransie czytania już się wcale nie słyszy, Ignacy przebywał

duchem w innym zgoła wymiarze. Kiedy dwie zamglone sylwetki wynurzyły się z dymu i usiadły

przy jego stoliku, podniósł na sekundę roztargnione, nieostre spojrzenie, uśmiechnął się

niezobowiązująco i odpowiedziawszy („Tak, wolne”) na pytanie, które bynajmniej nie padło,

powrócił do lektury.

Dopiero po chwili, sięgając po szklankę herbaty, uprzytomnił sobie, że zna te dwie twarze.

Oderwał więc swe myśli od gazety i skupił je na otaczającej go rzeczywistości. Rozpoznawszy

Lonię, a zwłaszcza Milę, poderwał się gwałtownie i uprzejmie ze swego miejsca; ponieważ jednak

zapomniał cofnąć uprzednio krzesło, uderzył kolanami o spód blatu.

Szklanka podskoczyła, spodeczek brzdęknął, herbata chlupnęła cicho, pączek zaś poleciał

prosto na kolana Mili. Nastąpiła, naturalnie, scena gorących przeprosin ze strony Ignacego,

następnie - obustronna konfuzja, znów przepraszanie, po czym sięganie po pączka, zderzenie dwu

dłoni, gwałtowne cofanie rąk, kolejne „pardon”, transportowanie pączka za pomocą łyżeczki na

poprzednie miejsce, to jest - na talerzyk zalany herbatą, po to, by spocony Ignacy mógł wreszcie

opaść na krzesło i wymownym spojrzeniem wyrazić swe ubolewanie.

Page 92: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Był tak zmęczony, jakby właśnie wszedł na piąte piętro, niosąc szafę. Wciąż strasznie się

peszył w obecności Mili, pod tym jej czystym, rozumnym spojrzeniem, które zdawało się

prześwietlać mu na wylot klatkę piersiową, by tam wwiercić się w głąb serca. Im bardziej był w

niej zakochany, tym straszliwsza go pętała nieśmiałość. Czuł, że nie jest Mili godzien. Mila,

zresztą, nie ułatwiała mu sytuacji. Nadal widywało się ją z tym mało bystrym Zbysławem - to na

wystawie grafiki, to na czwartku literackim, to znów w kinie. Na ukłon Ignacego reagowała zawsze

bardzo miło i naturalnie, i tyle. Raz czy dwa sama mu zaproponowała, żeby poszli do muzeum albo

na spotkanie autorskie znanego pisarza warszawskiego, lecz ich znajomość nie przeniosła się

wskutek tego na wyższy szczebel rozwoju. Kiedy Ignacy zastanawiał się, dlaczego - nie umiał

znaleźć odpowiedzi. A przecież wiedział, od czasu pamiętnej wyprawy szosą puszczykowską, że

Mila ma dla niego wiele życzliwości; ponadto, kilkakrotnie wyrażała mu swoją wdzięczność. A

jednak! - w kąciku jej ust czaił się zawsze uśmieszek tak kpiący, śliczne oczy produkowały tak

jasne iskry krytycznej inteligencji, zaś wypowiedzi Mili cechowały się taką zwięzłością i logiką, że

z pewnością każdy mógłby czuć się przy niej niepewnie, a cóż dopiero nieśmiały dystrakt, jakim

był on.

Nadto - zupełnie niespodziewanie Mila stała się gwiazdą studenckiego teatru „Oczko”.

Sama podobno pisywała scenariusze do najlepszych przedstawień, a występowała także, z wielkimi

sukcesami, w roli jadowitej, zbzikowanej staruszki, która siedzi w kącie i złośliwie komentuje

rzeczywistość. Jej dowcipne, zawsze aktualne teksty wzbudzały paroksyzmy śmiechu na widowni.

Ignacy widział ją kilkakrotnie na scenie i bardzo podziwiał talent Mili, ale zaczynał też

łapać się na myśli, że właściwie to trochę się jej boi. Przede wszystkim dlatego, że zrobiła się nagle

taka piękna i wspaniała, pewna siebie i nawet lekko protekcjonalna. Zawsze była ładna, ale teraz...

Nie umiałby określić, kiedy i jak nastąpiła ta zmiana - ot, pewnego dnia, spotkawszy Milę w

Muzeum Narodowym przed obrazami Witolda Wojtkiewicza (był to jego ulubiony malarz), Ignacy

stwierdził, że się zmieniła. Znikła gdzieś jej niepewność i nerwowość.

Mila wyprostowała się i jakby nawet urosła. Jej cera przybrała różany odcień i - o ile się nie

mylił - nawet jej usta stały się bardziej czerwone. Była tak pociągająca, że stanął jak wryty i z

zachwytu nie umiał nic powiedzieć, nawet zwykłego „dzień dobry”. I od tej chwili właściwie tak

go zablokowało.

Nie bardzo umiał - choć bardzo chciał - umówić się z nią na kolejne spotkanie autorskie

(tym razem z twórcą krakowskim) ani w ogóle na żadne inne.

Chyba żeby wykorzystał obecną, niezwykle sprzyjającą sytuację i odważył się zaprosić

Mil ę, od niechcenia rzecz jasna, gdzieś, gdzie mogliby być tylko we dwoje, bez miłej, lecz

odrobinkę zbyt już nierozłącznej Loni, ot, na przykład...do fotoplastykonu! - triumfalnie zakrzyknął

Page 93: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Ignacy, uderzając płasko rozpostartą dłonią w stół i powodując nowe salto szklanki oraz pączka.

Ponieważ były to pierwsze słowa, jakie wypowiedział, nie licząc uprzedniego „przepraszam”, obie

dziewczyny spojrzały na niego z nieukrywanym zdziwieniem.

- Co mówisz? - spytała Mila.

- Ja? Czy coś mówię? Nie, nic, nic - odparł, zakłopotany, zauważając, że Mila czesze się

teraz inaczej: włosy, związane w „koński ogon”, spływają gładką smugą po ramieniu i sweterku,

zaczepiając się jedwabistą pajęczynką o guziczki bluzki. - To jest... chętnie pokazałbym wam

kiedyś fotoplastykon. Może dziś, na przykład, jeśli macie odrobinę wolnego czasu.

Lonia, która cechowała się delikatnością uczuć, poderwała się natychmiast, wzbudzając w

Ignacym falę ciepłej wdzięczności, i oznajmiła, że ona czasu nie ma, ani odrobiny. Postanowił, że

później jej za to specjalnie podziękuje.

Zostali sami. Mila, uciekając wzrokiem nieco w bok, poprosiła, by Ignaś jej wyjaśnił, co to

takiego ten fotoplastykon i do czego służy. Ignacy zaś odparł bardzo roztropnie, że zamiast gadać

po próżnicy, strzępić język i zanudzać Mil ę opisami, zaprasza ją niniejszym na seans o godzinie

osiemnastej (to jest za minut dziewięć), bo któż wie, jak długo jeszcze ta staromodna rozrywka

utrzyma się w Poznaniu. Rozwiódł się przy tym nieco nad postępem i zmianami w mentalności

ludzkiej, posiłkując się odwieczną mądrością starożytnych (Seneka). Płacąc kelnerce, podając Mili

płaszczyk i otwierając drzwi kawiarni, wychodząc przez nie samemu, a następnie cofając się w

popłochu, by oczywiście przepuścić damę przodem, nadeptując jej przy tym na stopę,

przepraszając, cofając się, przytrzaskując sobie połę płaszcza drzwiami, znów przepraszając,

następnie przepuszczając Milę, zamykając za nią drzwi, po czym otwierając je raptownie i wracając

po teczkę z referatem oraz „Tygodnik Powszechny”, i znajdując wreszcie Milę na chodniku,

stojącą z rękami w kieszeniach i z uśmiechem pełnym niezrozumiałej, promienne czułości na

twarzy - przez ten cały czas Ignacy był pochłonięty myślą, że oto trafia mu się wyśmienita okazja

dla poprawienia swych notowań w oczach tej cudownej dziewczyny.

Poprowadził ją więc szybkim krokiem na pobliską ulicę Armii Czerwonej i już niebawem

znaleźli się na ciemnawym o tej porze dnia podwórku, gdzie brudny śnieg zachował się jeszcze pod

ścianami ruder i na schodkach i gdzie odrapany barak fotoplastykonu wchłaniał właśnie ciemną

postać jedynego widza, przybyłego wraz ze swą butelką na seans o osiemnastej.

W ciepłym, mrocznym wnętrzu byli tylko we troje, nie licząc obsługi. Ignacy przede

wszystkim pomógł Mili wyswobodzić się z płaszczyka, po czym, nie bez przygód i potknięć,

powiesił jej i swoje okrycie na drewnianym wieszaku przy wejściu, a następnie, ująwszy jej drobną

dłoń, poprowadził Milę ku wolnemu siedzisku przed wizjerem. Sam zajął miejsce obok niej,

przystawiwszy specjalnie w tym celu przyniesione krzesło. Wydało mu się rzeczą niezbędną

Page 94: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

towarzyszyć projekcji swoimi komentarzami i objaśnieniami dobrze znanych fotosów (tego dnia

pokazywano, szczęśliwym trafem, serię poświęconą rzeźbie rzymskiej) - i to towarzyszyć

dyskretnie, podając informacje szeptem wprost do ucha Mili, by ni szmerem nie przeszkadzać

innym widzom. Wielki bęben z fotosami skrzypnął i rozpoczął już swój ruch obrotowy. Mila

zajrzała przez wizjer i powiedziała: - Ojejku! - a Ignacy przysunął się o ostatni centymetr bliżej, by

też mieć możność wejrzenia w okular, gdyż jasną jest rzeczą, że nie można komentować

zmieniających się fotografii, kiedy się ich nie widzi lub przynajmniej co jakiś czas nie kontroluje

ich sekwencji. Ignacy więc kontrolował i komentował, i nie wiadomo dlaczego opanowało go przy

tym wspomnienie łąki pod Michaliszkami, na której suszyło się siano, nasycając gorące powietrze

subtelnym, jedynym w swoim rodzaju aromatem. Tak był zaabsorbowany przekazywaniem swej

szczegółowej wiedzy na temat sarkofagu rzymskiego z III wieku naszej ery - przedstawiał on

młodą parę przejeżdżającą powozem przez zatłoczoną ulicę miasta - że dopiero po dość długiej

chwili zdał sobie sprawę, że to włosy Mili, łaskoczące go w policzek, wydają woń siana. Bęben

fotoplastykonu drgnął i zaskoczył ich widokiem rzymskiej kopii Wenus z Taurydy. Ignacy

daremnie próbował sprowadzić sam siebie na ziemię, tłumacząc sobie, że nie jest to woń siana, lecz

zapach nowego, nieznanego mu szamponu - było za późno. Wenus, rumianki, siano na łące,

wzgórza pod Wilnem, brzęk pszczół i trzmieli, słońce, ciepło i bezpieczeństwo oraz aksamitna

gładkość policzka Mili tuż przy jego policzku - wszystko to razem zmąciło mu świadomość, stępiło

samokontrolę oraz zakłóciło pracę umysłu do tego stopnia, że niespodziewanie dla samego siebie

wyszeptał: - Kocham cię, Milu.

Omal nie ugryzł się w język z przerażenia, gdy na własne uszy usłyszał własne wyznanie,

obnażające nieuchronnie jego własne najgłębsze uczucia. Co teraz będzie? Wydał się oto w ręce

kobiety i może ona igrać bezwzględnie z jego sercem, może je zranić do krwi lub wręcz wyrzucić

na śmietnik, może wybuchnąć drwiącym śmiechem lub powiedzieć okrutnie, że ktoś taki jak on nie

jest jej potrzebny.

Ale Mila nie uczyniła nic takiego. Mila po prostu milczała.

Trwało to tak długo, że Ignacy odważył się wreszcie spojrzeć na nią i wtedy ze

wzruszeniem ujrzał jej poważny profil z długimi rzęsami i dumnym zazwyczaj podbródkiem, który

obecnie - czy Ignacy dobrze widział? - drżał, podobnie jak usta. Światło z okularu zapaliło

topazową iskierkę w kropli, która właśnie spływała po policzku Mili. Ignacy nieśmiało starł ją

palcem wskazującym, a wtedy Mila odwróciła się i objęła go ramionami. Poczuł małą dłoń na

głowie - Mila głaskała go i kołysała w ramionach.

- Przez całe życie nikt mi tego nie powiedział - szepnęła.

- Tylko ty. Nie zapomnę tego aż do śmierci.

Page 95: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Aż do śmierci będziemy razem - obiecał on.

- Pobierzemy się? - spytała Mila z nadzieją.

- Z przyjemnością - odrzekł uprzejmie Ignacy. - To jest, chciałem powiedzieć, że o niczym

innym nie marzę.

- Ja też cię kocham - wyszeptała Mila gorąco i uściskała go z całej siły. - Chyba od

pierwszej chwili. A czy ty też miałeś takie wrażenie, że...

- ...to musi być przeznaczenie? - dopowiedział Ignacy.

- O, tak, Milu. A, właśnie. Jak myślisz, czy mógłbym cię pocałować?

- Mógłbyś. Już dawno mogłeś.

- Doprawdy? - zdziwił się Ignacy. - Milu, ale czy ty jesteś pewna, że mnie chcesz -

naprawdę? Mam wiele wad.

Muszę cię też uprzedzić, że jestem bardzo roztargniony. Żebym tylko nie zapomniał

przenieść cię przez próg, gdy jako panna młoda będziesz wchodziła do mojego domu. Swoją drogą

- piękny to obyczaj. Już za czasów rzymskich uchodził za prastary! - być może sięga początków

ludzkości. Przenoszenie to miało zapobiec potknięciu się panny młodej, Rzymianie uważali je za

zły omen. Niewykluczone, że podobne obawy żywili nawet jaskiniowcy! - cha, cha. Muszę sobie

zakonotować, że zaraz po ślubie mam cię wziąć na ręce. Żebym tylko nie zapomniał.

- Ja ci przypomnę, w razie czego - obiecała mu Mila.

- Doskonale. Ale wracając do Rzymian, dodam, że z pieśni weselnych Katullusa wiadomo,

jaki był kolor palli, noszonej w dzień ślubu przez pannę młodą. Wyobraź sobie, że żółty!

Ponadto twarz jej przysłaniał żółty welon, zwany flammeum.

- Ale ja chyba, Ignasiu, skłaniałabym się ku bieli.

- Rzecz oczywista. Jeśli o tym wspominam, to po to, by zwrócić uwagę na znamienną i

zadziwiającą ciągłość pewnych tradycji i obyczajów. To takie krzepiące. Uczta weselna u Rzymian

odbywała się w domu panny młodej, zaś pod wieczór miało miejsce przeprowadzenie jej (deductio)

do domu męża. Działo się to przy blasku pochodni, dźwięku fletów i przy wtórze uszczypliwych

piosenek, zwanych fescenini. Dotarłszy na miejsce, panna młoda musiała namaścić i zwieńczyć

drzwi domostwa, no a potem trzeba było właśnie przebyć ten próg. Ciekawe, czy temu sprostam.

- Myślę, że nie powinnam już więcej tyć - zauważyła Mila z powagą. - A właśnie, kiedy to

w ogóle będzie?

- Co, Milu?

- Ślub. Nasz. Pytam, bo mam powody interesować się datą.

- To może być już w przyszłym roku, Milu. Jak wiesz, mam napisać pracę magisterską i

wyznam ci, że jestem tym obecnie mocno pochłonięty. Chcę zarazem zrobić dyplom z

Page 96: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

bibliotekoznawstwa. Ta dziedzina również mocno mnie absorbuje. Ale gdzieś w końcu czerwca

przyszłego roku znajdę, jak przypuszczam, chwilę na poważniejsze zajęcie się naszymi sprawami.

Mam nadzieję, Milu, że zechcesz na mnie poczekać i że to ci się nie znudzi.

- Och... cóż. Poczekam, Ignasiu.

- A nie będzie ci przeszkadzało, że będziemy raczej niebogaci?

- Nie. Zawsze byłam niebogata.

- Doskonale. Nihil est tam angusti animi quam amare divitae (Nic tak nie świadczy o

małostkowości jak umiłowanie bogactwa).

. A jeśli chodzi o ten próg... wyjaśnię ci, czego się obawiam. Wyobraziłem sobie, że z braku

praktyki mógłbym, biorąc cię na ręce i przenosząc przez drzwi, sam się potknąć.

I upaść razem z tobą. Przyznasz, że to byłoby okropne.

- To się nie zdarzy.

- Tak myślisz?

- Jestem pewna - powiedziała Mila z przekonaniem.

- To dobrze - uspokoił się on.

- Ach, ty Ignasiu, Ignasiu - powiedziała Mila, a kiedy z roztargnieniem zapytał, o co chodzi,

położyła mu ręce na uszach i słodko oraz kochająco pocałowała go w usta, zabierając mu serce na

zawsze.

3.

Kaziu, zmartwiony i niezadowolony, poszedł dość szybko do siebie, a Gizela,

podenerwowana, pokręciła się trochę po domu, pomyła filiżanki i łyżeczki, nakryła ciasto czystą

lnianą ściereczką, ubrała się i też wyszła. Nie mogła usiedzieć na miejscu.

Poszła spacerkiem przez Dąbrowskiego, pooglądała wystawy sklepowe, zaszła do

pasmanterii po nici i czeskie igły do maszyny. Niepokój jednak drążył ją stale. Teraz żałowała, że

zaczęli tę rozmowę z Milą. Gizela spotykała się z Kaziem już dwa i pół roku, a Mila zrobiła taką

minę, jakby jej kamień spadł na głowę. Odmówiła zamieszkania z nimi! - no, trudno się dziwić.

Gizela sama miała wątpliwości, czy pomysł Kazia jest dobry. Ale w takim razie - co dalej? Mila z

pewnością nie powinna mieszkać sama, bo jest postrzelona, naiwna, wszystkim wierzy, wszystkim

ufa, a na ludziach się nie zna, chociaż Gizela od dziecka kładła jej do głowy pewne zasady. Jak tu

ją zostawić samą? - niemożliwe!

Gizela zaczęła się zastanawiać, czyby jednak nie poczekać z tym ślubem.

Z ciężkim sercem wlokła się ulicami i wreszcie postanowiła wstąpić do sklepu Rudzika.

Ciekawe, czy będzie na miejscu.

Page 97: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Ostatnio się chwalił, że założył wytwórnię plastykowych guzików i klipsów. Pokazywał

nawet - ładne. Plastyk w różnych kolorach pochodził z odpadów, które załatwił sobie na lewo z

jakiejś fabryki. A te klipsy to już robi prześliczne - margerytki jak żywe albo duże perłowe kulki.

Dzisiaj, kto zaradny, może sobie życie urządzić. Rudzik przetrwał jakoś bitwy o handel, twierdzi,

że wszystkich po kolei przekupywał - ale ostatecznie wyszedł na swoje i teraz może jeździć na

wczasy do Bułgarii.

Gizela skręciła w Kraszewskiego koło rynku. Wielkie kamienice otaczały go z trzech stron,

a ta czwarta, co była zburzona, już została odbudowana. Jeszcze tylko z samego brzegu stały budki,

w miejscu, gdzie od bomby zawalił się dom.

Weszła do sklepu, z przyjemnością wdychając ostry zapach świeżej włoszczyzny i

kwaszonej kapusty. Pan Rudzik we własnej osobie sprzedawał za ladą, ubrany w biały kitel, spod

którego wystawał kołnierzyk koszuli w paski oraz muszka.

Już całkiem wyłysiał, ale przystojny z niego pan. Aha! - kazał sobie wstawić zęby.

- Dzień dobry, dzień dobry - odpowiedziała z godnością na jego zalotne przywitanie. - No,

jak tam, panie Rudzik, interesy idą?

- Nie narzekam, pani Gizelo. Co dla pani dzisiaj?

- Pół kilo grochu i pęczek włoszczyzny poproszę.

- Służę uprzejmie. Ale co za traf, akurat była u mnie - dosłownie przed kwadransem - panna

Majewska. Wzięła twarogu na sernik. Prosto ze wsi przywiozłem, niech pani spróbuje. Aż słodki!

- Dobry. Pan zważy pół kilo. A co u Stefanii? Dawno jej nie widziałam.

- Włosy ścięła, zakręciła. Ładnie wygląda. Wybiera się do Warszawy na jakąś sesję.

- To były czasy, panie Rudzik, co?

- Ach, pani Gizelo. Dzieci rosną, rosną. A tych lat szkoda.

Panna Majewska to była dobra nauczycielka! Potem już takich nie mieli.

Dobrze, że Rudzik wspomniał Stefanię. Gizeli od razu stanęło przed oczami dzieciństwo

Mili. Mała dziewczynka z warkoczykami, z nowymi zeszytami, z tornistrem, albo bawiąca się w

teatr swoimi dwiema lalkami. Jej rączka w ręce Gizeli. Ufne spojrzenie. Uśmiech.

Rudzik opowiadał właśnie o swoim synu - poszedł na prawo, postanowił zostać

adwokatem! - ale Gizela wychodziła już na ulicę, zamykając drzwi, które potrąciły zawieszony nad

nimi dzwoneczek.

Ruszyła z powrotem na Rynek Jeżycki, myśląc nadal o Mili.

I postanowiła, że trudno, czy to się Kaziowi podoba, czy nie, będzie musiał poczekać z tym

ślubem. Niech się Mila najpierw jakoś ustatkuje, niech chociaż studia skończy. Przecież nie można

jej tak zostawić samej. Dziewczyna stała się ostatnio jakaś zamyślona, tajemnicza i samodzielna.

Page 98: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Gizela doszła do wniosku, że musi się za tym kryć jakiś chłopak. Chyba nie ten przystojny brunet -

przy nim była wesoła, pokpiwała sobie z niego. Zresztą, przestał przychodzić, może się pogniewali.

Za to pewnego dnia Gizela zobaczyła Milę na mieście w towarzystwie tego rudego Ignaca. Nic nie

mogła poradzić - nie podobało jej się to i już! Od chwili, gdy go poznała w szpitalu, czuła, że coś z

nim jest nie tak - może to z powodu loczków albo rudych brwi. Oczywiście, nie podobało jej się, że

Mila tak przy nim nienaturalnie szczebioce. Ale i on sam był taki jakiś dziwaczny, że aż bolało. Po

kieszeniach - dziurawych, to pewne! - tylko książki i gazety, rogi kołnierzyków i mankiety -

postrzępione.

Widać było gołym okiem, że to człowiek niepraktyczny i niezaradny - prawdopodobnie

dlatego, że poza czytaniem i pisaniem nic innego nie robił. Żadna jednostronność nie jest dobra!

Wyglądałby inaczej, gdyby co jakiś czas musiał narąbać drewna albo przekopać kawał

ziemi szpadlem. A taki, jak jest, na pewno sobie w życiu nie poradzi. Żeby to jeszcze potrafił

znieść swoje wady z pokorą! - ale nie. Wciąż się popisywał wiedzą, a widać było, że nie potrafi

skupić uwagi na nikim. Nawet na sobie.

Odwrotnie ten brunet. Dawał się lubić. Z nim Mila miałaby dobrze. Ujęło Gizelę, że był taki

grzeczny. Kiedyś zmył nawet naczynia po kolacji, jak Gizela miała jeszcze prawą rękę na

temblaku, a Mila, jak zwykle, wymigiwała się od tej roboty.

Trzask - prask i gotowe! - ten człowiek, pomyślała Gizela, ma dużo energii. Na pewno do

czegoś dojdzie, bo jest szybki i zdecydowany. Mila mówiła do niego: Kot, a do rudego tylko:

Ignaś, z czego Gizela wywnioskowała, że brunet bardziej się liczy. To ją cieszyło, bo mimo

wszystko nie lubiła rudych - chyba od dziecka. W Miłosławiu mówiono, że rudzi są fałszywi.

Dziwiło ją tylko, że Mila tak długo nie może się zdecydować, którego woli. Przecież rudy

nigdy po sobie nie umył nawet łyżeczki! Przychodził zawsze niespodziewanie, a to jak Mila z

Kotem pili herbatę i słuchali radia, a to jak dziewczyna została sama w domu i właśnie brała się do

nauki. Ignac zawsze coś jej przynosił - oczywiście książki i gazety! - udając, że traktuje ją jak

zwykłą koleżankę, ale Gizela dobrze widziała, jak mu się te oczka do Mili świecą! Jednego razu

przytaszczył wielki bukiet fioletowych astrów, ale zamiast wręczyć je dziewczynie tak, jak

przystało, wystraszył się Gizeli, zupełnie jakby miał jakieś złe zamiary, odłożył bukiet na taboret w

sieni, a potem udał, że o nim zapomniał. Całkiem jak mały chłopczyk z podstawówki! Kot, jak już

przynosił kwiaty, to od razu czerwone goździki i wręczał je Mili z taką miną, że miło było spojrzeć.

Inna sprawa, że goździki więdły potem w wazonie, bo Mila zapominała nalewać im wody, a ten

bukiet astrów prawie dwa tygodnie trzymała przy łóżku, zmieniając im wodę, a nawet dorzucając

po trochu polopiryny, bo słyszała, że to przedłuża życie kwiatom ciętym. Kiedy wreszcie zwiędły,

Page 99: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

zasuszyła sobie jednego w albumie o sztuce holenderskiej (kartki się brzydko pogięły!). Tak że

nadal nic nie było wiadomo.

Śnieg zaczął znowu prószyć, ciekawe, jak długo potrwa ta zima - jakoś w tym roku

skończyć się nie chce. Gizela wstąpiła jeszcze do prywatnej cukierni „Hanusia”, gdzie kupiła dwa

pączki i dwie babeczki śmietankowe. Zjedzą sobie z Milą dobre ciastka i pogadają przy herbacie.

Niech się już dziewczyna nie gryzie. Kaziu może zameldować na tych swoich pokojach jakiegoś

pociotka, a ślub nie zając, nie ucieknie. Mila spokojnie skończy studia pod opieką Gizeli, a potem

może się pogodzi z Kotem i wyjdzie za niego - dopiero wtedy Gizela z czystym sumieniem będzie

mogła pomyśleć o swoim i Kazia szczęściu.

Tak rozmyślając, dotarła do domu, gdzie paliło się światło w oknie pokoju i oczywiście

także w kuchni; Mila nie mogła pojąć takiej oczywistej rzeczy, że jak się wychodzi z jednego

pomieszczenia do drugiego, to światło w tym pierwszym trzeba zgasić, bo ktoś potem będzie

musiał zapłacić rachunek z elektrowni. Paliło się i w kuchni, i w pokoju, i w sionce. Czajnik na

gazie był tak rozgrzany, że odpadła z niego czerwona emalia.

Gizela ruszyła do pokoju jak burza, żeby zrugać Mil ę za niedbalstwo (przecież mogła

spowodować pożar!) - ale okazało się, że Mila nie jest sama. W płaszczu, w czapce, w

rękawiczkach stała na środku pokoju i całowała się w najlepsze z Ignacem, także ubranym jak na

biegun północny. Kiedy Gizela krzyknęła z zaskoczenia, ci dwoje nie speszyli się wcale, nadal się

obejmowali i patrzeli na nią wesoło, oboje zaczerwienieni, zdyszani, z oczami - kto to widział! -

błyszczącymi od łez, śmiejąc się tak serdecznie, jak dzieci, przyłapane na jakiejś psocie!

- Ach, Gizela, już wszystko jasne! - zawołała Mila. - Już sobie wszystko powiedzieliśmy,

my się kochamy!

A rudy dodał beztrosko i jakby mimochodem: - Przyszedłem panią prosić o rękę Mili - po

czym wybuchnął zachwyconym śmiechem.

Bardzo się zdziwił! - Bo Gizeli złość uderzyła do głowy, więc rąbnęła prosto z mostu: - A to

ciekawe, naprawdę! A co też pan Ignacy może Mili ofiarować, jeśli wolno zapytać?

Zaskoczony jak dziecko, patrzał na nią, mrugając rudymi rzęsami i wciąż nie wypuszczając

Mili z objęć: - Ależ... całe moje życie - odpowiedział. - Każdą chwilę.

Każdą myśl. Każdy oddech.

- A z czego będziecie żyć? Z oddychania? - zawołała Gizela, bliska rozpaczy na widok tej

sentymentalnej przesady, nie popartej absolutnie żadnym konkretem, lecz tu już wtrąciła się Mila i

patrząc w oczy Gizeli z gniewnym wyrzutem, odpowiedziała za niego: - A to już, naprawdę, nie ma

żadnego znaczenia!

Page 100: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

No, rzeczywiście. Na pewno. Gizela musiała się zamknąć i znów patrzeć, jak rudy Ignac

całuje narzeczoną.

- A to jak tam sobie chcecie - powiedziała, ratując resztki swego autorytetu. Co niby miała

zrobić innego, skoro i tak wszystko tu się zdecydowało za jej plecami i skoro nikogo nie

obchodziły jej obawy. - Pan Bóg miłosierny, może nie zginiecie z głodu.

No i zawsze macie jeszcze mnie, wy niedorajdy - dodała w duchu, po czym, zdenerwowana,

poszła do kuchni, gdzie wciąż pachniało rozpalonym żelazem, a czajnik dymił jeszcze w zlewie.

Zdjęła płaszcz i w zwykłym garnuszku nastawiła wodę na herbatę. Dobrze, że kupiła te ciastka -

rudy Ignac wyglądał na takiego, co lubi pączki.

Page 101: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

1.

Nigdzie nie było już chleba, a ludzie, nie wiadomo czemu, wykupywali mydło i mąkę. U

Rudzika stały wściekłe tłumy i nawet mowy dziś nie było o tym, żeby wyprosić choć pół kostki

masła. Do tego wszystkiego dzień był upalny, ciężki, i Gizela dotarła do domu zmordowana,

zgrzana, zła jak osa.

Zaraz zaczęła robić szybki obiad dla Mili, która też dziś miała nielekko: zdawała ostatni

egzamin, najtrudniejszy dla niej, bo z matematyki.

Gizela ugotowała kartofle w mundurkach i przysmażyła cebulę, a kiedy otwierała okno,

żeby wywietrzyć, zobaczyła, że Mila już dawno wróciła - stały z Moniką pod kasztanem, opierały

się plecami o gruby pień i gadały bez końca, jak to one. Dobiegły ją głośne chichoty i trajkotanie

Moniki.

- Mila! - krzyknęła gniewnie przez okno. Przestały gadać, pożegnały się niespiesznie, a

Gizela miała przykre wrażenie, że mówią coś o niej. Wybuchnęły chichotem. Wreszcie Mila

ruszyła do domu, biegiem, aż warkocz za nią fruwał.

Łups! - wpadła do kuchni, stanęła w progu - drobna, wciąż za chuda, rozczochrana jak

zwykle, z oczami świecącymi z radości.

- Na czwórkę! - krzyknęła. - To cud! Gizela! Już jestem na drugim roku, rozumiesz? Co za

szczęście!

- Bardzo dobrze - odparła Gizela spokojnie. Ta dziewczyna zawsze i we wszystkim musiała

przesadzać. - I nie żaden cud, tylko zwyczajna sprawa: uczyłaś się, to i zdałaś. Umyj ręce i siadaj

do obiadu.

Od razu żachnęła się, jakby ją kto oblał zimną wodą.

- Nawet się nie cieszysz! - burknęła z wyrzutem.

- Powiedziałam: bardzo dobrze. Tylko że nie ma co szaleć.

Mila podeszła do miski, nalała wody z kranu, umyła ręce i zgrzaną twarz.

- Ciekawa jestem - powiedziała gniewnie - kiedy my będziemy mieć łazienkę jak normalni

ludzie.

- Pewnie wtedy - odparła Gizela spokojnie, choć wszystko się w niej burzyło - jak się stanie

cud i dostaniemy normalne mieszkanie. Ale na razie na cud się nie zanosi. Na sto ileś wniosków

przydzielili pracownikom tylko dwadzieścia mieszkań.

- To chociaż przebudujmy tu coś - z rozdrażnieniem rzuciła Mila, odwieszając nieporządnie

ręcznik. - Mama Moniki zrobiła śliczną łazienkę z kawałka korytarza, z czeskimi kafelkami...

Mila, mnie nikt nie przysyła dolarów! - wybuchnęła Gizela. - Jezu kochany, dziewczyno,

jesteś na ekonomii, a w ogóle sobie nie zdajesz sprawy z sytuacji. Czego was tam uczą? Tych

Page 102: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

zakłamanych statystyk? Bo na pewno nie tego, co ja wiem. Ceny znów rosną. Znów nam w

zakładzie podwyższyli normy, a obniżyli zapłaty. Oszukali nas z podatkami. A sami sobie

przyznali wielkie premie. O! to jest ekonomia! - z Gizeli gorycz płynęła już bez zahamowań. - A

tyle obiecywali! U Cegielskiego na W - 3 były już masówki. A w ZNTK od rana dziś strajkują.

Tak, Mila, jak chcesz być ekonomistką, to naucz się liczyć i patrzeć.

Mila opadła na stołek i sięgnęła po łyżkę. Gizela postawiła przed nią talerz z żurkiem,

nalała i sobie, usiadła obok, stawiając jeszcze na stole miseczkę ziemniaków. Przez chwilę jadły

obie w zupełnym milczeniu.

- Ja to wszystko wiem - powiedziała wreszcie Mila, odsuwając talerz. - Ja bym już bardzo

chciała pracować, dołożyć się do wydatków.

- No, daj spokój, daj spokój - łagodziła Gizela. - Ty się tylko ucz. Pomagasz mi przecież,

jak możesz. Ładnie skroiłaś te bluzki dla pani Rudzikowej.

- Teraz, w wakacje, pojadę nad morze - oznajmiła Mila, patrząc w talerz. - Na kolonie. Będę

pomagać w kuchni.

- Monika z tobą, oczywiście?

- Nie, sama jadę.

- Samej nie puszczę! - zdenerwowała się Gizela i w ten sposób znów znalazły się na skraju

kłótni. Coraz częściej tak ostatnio bywało. - I co to w ogóle za zajęcie dla studentki: gary w kuchni

szorować. Jak to, nic już więcej nie umiesz?

Skąd w ogóle masz tę pracę?

- A... - przeciągnęła Mila. - Ktoś mi znalazł.

- Kto ci znalazł?

- Kolega ze studiów. Czego się złościsz?

- Ja się nie złoszczę! - krzyknęła Gizela, tracąc panowanie nad sobą. - Ja tylko nie chcę,

żebyś strzeliła głupstwo!

Mila powoli odłożyła łyżkę i spojrzała Gizeli twardo w oczy.

- Nie zauważyłaś - spytała powoli - nie zauważyłaś, że mam już dwadzieścia jeden lat? Już

dawno za wszystkie głupstwa mogę odpowiadać sama. Ale żadnego jeszcze nie popełniłam.

Jestem poważnym człowiekiem, Gizela, i gdybyś mi się z szacunkiem przyjrzała, zamiast

mnie wiecznie strofować, może byś to sama zobaczyła. Nie musiałabyś wtedy bać się o mnie.

Wstała, zaniosła do zlewu talerz po żurku, wymyła go i odstawiła na suszarkę. Potem

wypiła swój kubek kompotu, umyła go także i bez słowa wyszła z kuchni.

Gizela siedziała bez ruchu za stołem, nic nie mogła przełknąć ze zdenerwowania. Owszem,

bywały różne scysje pomiędzy nimi, ale nigdy jeszcze Mila nie postawiła się tak stanowczo i nigdy

Page 103: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

nie była tak przekonująca. Gizela trzasnęła rozpostartą dłonią w stół i przygryzła wargi. Bolało ją

to, że we wzroku Mili wyczytała, oprócz stanowczości, jeszcze i obcość.

Nigdy, nigdy nie powiedziała do mnie „mamo” - pomyślała Gizela i walnęła znów w stół

jedną dłonią, a potem drugą.

Usłyszała, jak po drugiej stronie sionki otwierają się te wiecznie skrzypiące drzwi pokoju,

więc szybko wstała i podeszła z talerzem do zlewu. Nie była pewna swojej twarzy.

Drzwi kuchni uchyliły się i stanęła w nich Mila - umalowana, ubrana w najładniejszą

sukienkę, tę białą w malutkie szare kropeczki, z kloszową spódnicą.

- Wychodzę - powiedziała spokojnie. - Nie denerwuj się, bo wrócę późno. Umówiłam się w

kawiarni, a potem idziemy potańczyć, całą paczką. Wszyscy już są po egzaminach, trzeba to uczcić

- uśmiechnęła się do Gizeli i poleciała.

Bach! - zamknęły się drzwi wejściowe, a oto już i Mila, cała w słońcu, biegnie przez

podwórko, gdzie tam, biegnie - leci! Trzeba jej kiedyś powiedzieć, że jak jest taka poważna i

dorosła, to nie powinna biegać wielkimi susami jak dzieciak na dużej przerwie - przeszło Gizeli

przez myśl, ale zaraz sobie uświadomiła, że od dziś będzie jej trudno upominać Mil ę czy strofować.

Dotąd sądziła, że to w ten właśnie sposób przejawia się miłość i troska o dziecko. Ale widocznie

coś tu źle zrozumiała.

- Chyba wszystko popsułam - pomyślała z trwogą.

2.

Leonia Marszałkówna, zwana Lonią, siedziała w kawiarni ,Bajka” i bez końca mieszała

herbatę, słuchając, jak dowcipkują koledzy z roku. Koleżanki odpowiadały im sennym chichotem,

a wszyscy byli błogo odprężeni, bo zdali ostatni egzamin. Lonia jednak nie czuła się tak dobrze i

swobodnie jak oni. Osamotniona, onieśmielona, ratowała się tym mieszaniem herbaty i czekała

tylko na Milę. Raz po raz ktoś do niej zagadywał, byli nawet sympatyczni, lecz ona wiedziała, że

odzywają się do niej tylko z grzeczności, bo tak naprawdę lubi ją jedynie Mila.

Znały się już cały rok, a Lonia do dziś pamiętała chwilę, kiedy znalazła się sama w wielkim

hallu Wyższej Szkoły Ekonomicznej, wśród kandydatów, którzy zmierzali na egzaminy wstępne.

Tłum zepchnął ją na bok, pod ścianę, i miała ochotę natychmiast stąd uciec. Wtedy zobaczyła

obok, pod filarem, szczupłą, samotną dziewczynę z warkoczem. Ona też nie umiała się włączyć w

tłum, stała, zbierając się na odwagę, splatała ręce - aż zobaczyła Lonię. Przyjrzała się jej uważnie,

uśmiechnęła nagle i podeszła bliżej.

- Trzymaj się mnie - powiedziała. - Ja ci we wszystkim pomogę - uścisnęła przy tym rękę

Loni i spojrzała jej w oczy.

- Jestem Mila.

Page 104: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Właśnie czegoś takiego Lonia potrzebowała. W czasie wojny nabawiła się gruźlicy i część

dzieciństwa spędziła w sanatorium. Potem wróciła do domu, do Kalisza, i tam zdała maturę.

A po maturze zawzięła się i postanowiła studiować. Tylko że chyba przeliczyła się z siłami.

Gdyby nie spotkała we właściwej chwili tej najwłaściwszej osoby - zrezygnowałaby ze

studiowania.

Kiedy znajdowała się pośród ludzi, nie umiała zapanować nad paniką. Choroba ją bardzo

zmieniła. Lonia wiedziała, że ze swoimi zapadniętymi oczami, z zielonkawą cerą i wyostrzonym

nosem wygląda jak upiór. Sama na siebie nie mogła patrzeć w lustrze i czuła, że na jej widok

wszyscy odczuwają podobny wstręt. Wszyscy - tylko nie jej przyjaciółka.

- Idzie Mila! - zakrzyknęła siedząca koło okna Nina i Lonia odetchnęła z ulgą, jakby

powracała do niej jej własna tożsamość.

Spojrzała przez szybę witryny. Mila, ubrana w białą sukienkę, szła powoli z tym Koteckim

z drugiego roku. Wcale się nie spieszyła. Trzymali się za ręce, rozmawiali o czymś - to jest,

właściwie ona mówiła, a on słuchał, pochylając głowę. Wyglądało to tak, jakby Mila go za coś

beształa.

Ktoś jeszcze na nich patrzał, podniósłszy się zza sąsiedniego stolika: melancholijny chłopak

o pociągłej twarzy i bujnej czuprynie z rudych loków, ubrany w porządną cynamonową marynarkę

o przykrótkich rękawach i sztruksowe spodnie z ciuchów, o nogawkach zbyt szerokich. Lonia

zwróciła na niego uwagę, gdy tylko weszła do „Bajki”, bo miał przed sobą tę właśnie książkę, którą

bardzo chciała kupić i nigdzie już jej nie znalazła - był to „Zły” Tyrmanda, nowość, czytana

absolutnie przez wszystkich. Rudowłosy chłopak oparł gruby tom o doniczkę z sinym fiołkiem

alpejskim i czytał jak szalony.

Kiedy zrobiło się poruszenie z powodu nadejścia Mili, uniósł się z lekka nad krzesłem,

podpierając się palcem wskazującym, przyciśniętym do blatu, i w tej niewygodnej pozycji, stojąc

na ugiętych nogach, już pozostał. Patrzał na Milę, jakby była lukrowanym ciastkiem z bitą

śmietaną, wystawionym za szybą, i jakby dręczył go głód.

Ktoś krzyknął: - No, to chodźmy do nich! - i nagle chłopcy się zerwali, rzucili się płacić za

herbatę, dziewczyny wyszły z kawiarni i otoczyły Koteckiego, a potem wszyscy ruszyli w stronę

placu Wolności. Już po chwili nie było ich widać.

Została sama przy stoliku, nawet nie bardzo zdziwiona, że znów o niej zapomniano, tylko

upokorzona, że jest to tak widoczne. Herbata już wystygła i zrobiła się nieapetyczna, pływały po

niej jakieś oka, lecz Lonia podniosła filiżankę do ust, żeby mieć pretekst do pochylenia głowy.

- Przepraszam - usłyszała grzeczny głos o miękkim akcencie. - Chciałbym o coś zapytać.

Page 105: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Lonia podniosła głowę i ujrzała przed sobą inteligentne, jajowate oblicze o garbatym nosie i

wrażliwych ustach oraz lśniących, brązowych jak kasztany oczkach. Rudy chłopak, wydał jej się

zacny i miły. Nabrała do niego zaufania niemal natychmiast, gdy ujrzała jego uśmiech, pełen

dobrotliwej kpiny - bo on kpił nie z niej, lecz z samego siebie.

- Ignacy Borejko - przedstawił się z uprzejmym ukłonem.

- Czy pani pozwoli, że się na chwilkę przysiądę? Chodzi mi o pewną informację.

Chodzi mu o Milę! - odgadła podekscytowana Lonia.

Usiadł, obciągając marynareczkę.

- Przed chwilą - rzekł, walcząc z onieśmieleniem - widzieliśmy przez szybę pewną

panienkę... chciałbym się upewnić, czy ma ona na imię Mila? Już kiedyś ją spotkałem i...

- Mila - przytaknęła skwapliwie Lonia.

- Emilia?

- Nie, nie. Melania.

- Bardzo pani dziękuję - rzekł młody człowiek z godnością, po czym, namyśliwszy się,

dodał: - Pani jest może zaniepokojona tym, że ja tak wypytuję... proszę sobie tylko nie pomyśleć...

och, słowem, pytam jedynie dlatego, że jestem tą osobą zafascynowany.

- To o panu dobrze świadczy.

- Bardzo dziękuję!

- Jestem jej przyjaciółką - z dumą oświadczyła Lonia.

- Trafiłyśmy nawet do jednej grupy na WSE.

- A więc widuje ją pani codziennie - zauważył tęsknie Ignacy Borejko.

- Jesteśmy nierozłączne - pochwaliła się Lonia. - Nierozłączne - umilkła na moment. -

Ona... po prostu nie wiedziała, że ja tu siedzę. Gdyby wiedziała - o! - weszłaby na pewno i wtedy

poszłabym z nimi... - tłumaczyła.

Kasztanowe oczka spojrzały na nią ciepło.

- To oczywiste, nie mam najmniejszych wątpliwości w tej sprawie - powiedział Ignacy

Borejko.

- Bo widzi pan, Mila jest nadzwyczajna.

- Tu znów bym się z panią zgodził - przytaknął z ożywieniem. - To się rzuca w oczy!

Ciekaw jestem, co by pani wymieniła, gdybym spytał o jej główną cechę?

- Opiekuńczość - odpowiedziała bez wahania.

- Czyżby? - chłopak zdziwił się wyraźnie. - Zaskoczyła mnie pani. Oczekiwałem słowa:

duma. Naturalna, wrodzona duma.

- Pytał pan o główną cechę, więc powiedziałam, co myślę.

Page 106: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Aha! To proszę powiedzieć o tych mniej głównych cechach.

- Niezależność - powiedziała Lonia po namyśle. - Nieśmiałość.

Ignacy Borejko zaczerwienił się po korzonki rudych włosów.

- Bardzo, bardzo jestem pani wdzięczny, panno... jak ma pani na imię?

- Lonia.

- To od: Ilona?

- Nie, od: Leonia.

- ...za tę rozmowę, Loniu. Muszę bowiem dodać, że i ja jestem raczej nieśmiały i nie

umiałem znaleźć w sobie dość odwagi, by się do niej zbliżyć...

- Ona już ma sympatię - wyjawiła wstydliwie Lonia.

- Czy mówimy o tym mięsistym brunecie, widzianym przed chwilą? - upewnił się Ignacy

Borejko, a Lonia, niespodziewanie dla samej siebie, zachichotała i pokiwała głową.

- Pokonam go - z niezachwianą pewnością oświadczył młody człowiek. - Mięsiści bruneci

w najmniejszym stopniu nie powodują u mnie przypływów nieśmiałości. Dumne blondynki z

warkoczem - tak. Proszę nic jej nie wspominać o moich zamiarach, dobrze? Będę pani bardzo

zobowiązany za dyskrecję.

- Przepraszam - sprzeciwiła się Lonia. - Ale nie mogę tego obiecać. Mila jest moją

przyjaciółką i...

- ...i chętnie ją pani ujrzy w oślizgłych mackach tego bezmózgowca?

- Ach, nie! - Lonia wybuchnęła szczerym śmiechem i długo nie mogła się uspokoić, a kiedy

wreszcie jej się to udało, popadła w zdumienie z powodu tak nagłej zmiany swojego nastroju.

Jeszcze niedawno miała ochotę płakać!

- Zawiążmy spisek! - zaproponował, śmiejąc się również, Ignacy. - Zawrzyjmy przymierze!

Proszę jej nie mówić o moich planach, bo z właściwą sobie niezależnością zaprze się przy

mięsistym. Proszę dać mi szansę. Nie wiem, skąd wiem, ale wiem - że ona jest moim

przeznaczeniem. Postanowiłem, że się z nią ożenię. I obiecuję, że będzie pani zawsze naszym

najmilszym gościem. Polubi pani nasze dzieci. Będziemy co roku jeździć razem na wakacje. A jak

się zestarzejemy, będziemy leczyć reumatyzm w tym samym sanatorium. I przede wszystkim -

damy naszemu synowi imię Leon albo córce - Leonia. To bardzo piękne imię, wywodzące się z

tradycji rzymskiej.

- Nie lubię go - podjęła żarty Lonia. - Mnie się zawsze podobało imię Gabrysia.

- Załatwione! - Ignacy plasnął dłonią o jej dłoń. - Umowa stoi?

- Tak! - zaśmiała się Lonia.

Page 107: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Do tej pory myślała, że to żarty bez znaczenia. Ale okazało się, że jednak wszystko knuły

greckie Mojry. Właśnie w chwili gdy oni zawarli swoje przymierze - ani na moment wcześniej czy

później - drzwi kawiarni „Bajka” rozwarły się i wpadła przez nie gniewna Mila, wołając: - Lonia!

Na szczęście nie poszłaś sobie! Ci idioci dopiero mi powiedzieli... - usiadła z rozmachem przy

stoliku i znalazła się oko w oko z Ignacym, siedzącym tyłem do wejścia.

- O! - powiedziała, kompletnie zaskoczona. - Dzień dobry.

Ignacy zerwał się bez słowa, wykonał ukłon ponad blatem stolika, po czym bez sił opadł na

krzesło. Lonia zauważyła, że zalał się rumieńcem.

- A nie mówiłam? - zwróciła się do niego triumfalnie.

- Mówiłam, prawda?

- Co takiego? - spytała niepewnie Mila, wodząc fiołkowymi oczami od niej do niego i z

powrotem. - Nie miałam pojęcia, że się znacie - dodała.

- Znamy się, znamy - odezwali się oni, jednym głosem.

Mila przez chwilę milczała, usiłując się zorientować w sytuacji, ale usiłowania te nie na

wiele się zdały.

- Hm... czy idziesz z nami potańczyć? - zwróciła się do Loni. - Czy też... a może ja wam

przeszkadzam?

- Nie, nie, skądże znowu! - zaprzeczyli oni, znów jednocześnie.

Mila, zaambarasowana, przyłożyła palec do ust.

- No, bo pomyślałam, że... Słuchajcie, ale wy jesteście razem, tak?

To było ważne pytanie, bo od odpowiedzi zależał dalszy ciąg wydarzeń, i to w takiej

perspektywie, że aż strach brał.

Lonia spojrzała Ignacemu w oczy.

- Gabrysia? - upewniła się.

On zaś z największą powagą skinął głową.

- Tak, Milu, jesteśmy razem - zeznała wtedy Lonia.

- A! Wobec tego zabieramy twojego kolegę na tańce.

- On ma na imię Ignacy.

Wiem - powiedziała Mila.

3.

Ignacy żałował, że nie zdążył powiadomić mamusi. Myśl, że będzie się niepokoiła jego

nieobecnością na kolacji, męczyła go bardzo przez jakieś pół godziny. Kiedy jednak powiedział

sobie, że przecież nie miał jak zawiadomić mamy, gdyż sytuacja rozwinęła się w sposób

nieprzewidziany, a nadto, że ostatecznie od pewnego czasu jest już dorosły i rodzicielka

Page 108: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

niekoniecznie drżeć musi o niego przez całe życie - wyrzuty sumienia mu przeszły. Zresztą, czy on

mógł przypuścić, że wydarzenia potoczą się tak szybko? Zakładał, że udając się z Milą i Lonią na

tańce, wyląduje w jakimś lokaliku przy placu Wolności, najdalej - na Starym Mieście, które, odkąd

odbudowano z ruin Ratusz i kamieniczki, stało się ulubionym celem spacerów poznańskiej

młodzieży. Tymczasem nieobliczalni ekonomiści wepchnęli go do pociągu i uwieźli w nieznanym

kierunku. Po drodze wyjaśnili mu dopiero, że udają się do Puszczykowa, ulubionego letniska

poznaniaków, a kiedy zapytał niespokojnie, czy aby na pewno będzie można tam potańczyć (kusiło

go to ogromnie, wobec całkowitego braku doświadczeń w tej dziedzinie) - oni powiedzieli mu, że

przekona się na miejscu.

Gdy dotarli na owo miejsce, najpierw przeraził się widokiem eleganckiej restauracji z

neonem „Dansing” oraz szeregu lśniących limuzyn z zagranicznymi rejestracjami, gdyż ostatnie

pieniądze, jakie posiadał, wydał był w „Bajce” na pączka i herbatę. Lecz rychło się uspokoił: jeden

z ekonomistów, krępy Wicek, poprowadził ich wprost do domu swoich rodziców (bardzo

sympatycznych ludzi), stojącego wśród wielkich zarośli oraz krzewów dzikiego bzu, jakieś

piętnaście metrów od restauracji.

Kiedy więc zespół muzyczny zagrał na tarasie lokalu dla gości targowych, przybyłych tu dla

rozrywki i wypoczynku, uboga młodzież akademicka odbyła gratisowy dansing na podwórku przed

domem, usunąwszy uprzednio na ubocze wóz drabiniasty, dwa rowery oraz pewną ilość kur.

Sam proces tańca wydał mu się początkowo dość trudny do opanowania, polegał bowiem na

pozbawionym wyraźniejszych zasad drobieniu, szuraniu stopami, unoszeniu (kolejno oczywiście)

zgiętych nóg oraz ramion i ostatecznie - na przemieszczaniu się w przestrzeni z partnerką w

ramionach. Ignacemu te czynności wydały się groteskowe, zwłaszcza po wypiciu bruderszaftu ze

wszystkimi, toteż przez dłuższy czas pokładał się ze śmiechu, obserwując poczynania

poszczególnych ekonomistów, zwłaszcza Zbysława Koteckiego, tak bardzo upojnego, fachowego i

sprawnego niczym rutynowany fordanser; posuwiście sterując Milą, przymykał on oczy do połowy,

unosząc jednocześnie brwi i nucąc jej do ucha co bardziej popularne melodie. Niespodziewanie do

akcji wkroczyła Lonia, nieśmiało proponując Ignacemu wspólny taniec, więc oczywiście musiał

przychylić się da jej prośby i empirycznie zakosztować owej komicznej rozrywki.

Śmieszyła go nadal. Odtańczył z Lonią próbnego fokstrota, przy czym doprowadził do

śmiechu także i ją, ponieważ - nieopisanie zabawnym zbiegiem okoliczności - stale w tym samym

momencie nadeptywali sobie wzajemnie na palce stóp i równocześnie mówili „przepraszam”.

Na pewnym etapie tego szalonego wieczoru - a może już i nocy? - Zbysław oddalił się na

krótko pod jabłoń, a Ignacy z niejakim zdumieniem znalazł siebie tańczącego z Milą, przy czym -

Page 109: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

prawdopodobnie za przyczyną wina węgierskiego Egri Bikaver, którego szklanicę znów wychylił

niedawno - zupełnie nie przypominał sobie, kto kogo poprosił do owego tańca.

Zresztą, nie było to ważne. Kiedy ujrzał przed sobą twarz, naznaczoną przez księżyc

miękkimi światłami i cieniami, opanowała go uroczysta powaga. Poczuł pod lewą ręką szczupłą

talię i objął ją, mocno a pewnie, prawą zaś dłonią podtrzymał chłodną rączkę. Mila pachniała

ziołami - rozpoznawał znajomą nutę szamponu Miraculum, którego używał i on, i jego mama, a

nawet i Józeczek. Światło księżyca zapalało w oczach dziewczyny srebrzyste ogniki, a miłe ciepło

biło od jej gołej szyi i od skroni, którą w tańcu oparła o jego policzek. Miał wrażenie, że wyraźnie

wyczuwa bicie pulsu w tej skroni i że rytm ów zgadza się doskonale z tempem jego serca.

- Czy wiesz, Milu - przemówił - że greckie figurki kobiece z trzeciego wieku przed naszą

erą, schematycznie zresztą modelowane, mają na ogół fryzury podobne do twojej?

Jeden długi warkocz!

- Co ty powiesz? - odezwała się Mila prosto w jego ucho.

- Prawdopodobnie wszystkie kobiety w tym okresie nosiły na co dzień warkocze i dopiero

w chwilach uroczystych rozpuszczały włosy i układały je w kunsztowne fryzury - dorzucił dla

ścisłości.

- Ładnie wymawiasz „o” - stwierdziła niespodziewanie Mila, kołysząc się w jego ramionach

w takt saksofonowego bluesa. Jej fruwające włosy łaskotały Ignacego w policzek, i to dość

nieznośnie, ale nie odważył się wypuścić ręki Mili, a już tym bardziej - zdjąć dłoni z jej talii.

- Gdzieś w połowie siódmego wieku przed naszą erą - kontynuował więc, przydeptując jej

pantofel, przepraszając gorąco, a następnie znów kręcąc się z nią w kółko w przyjętym przez siebie

tempie, wolnym i majestatycznym - weszły w modę fryzury z długich włosów, podzielonych na

loki. Widywałaś to zapewne na przykładzie wielkich rzeźb figuralnych. Nawiasem mówiąc - dodał,

obracając Milę we wdzięcznym piruecie, a sam wyrzucając jedną z nóg w tył - z „Iliady” i

„Odysei” znamy przydawki „euplokamos” i „kalliplokamos”, określające piękne trefione loki.

- Czy ja w tej grece słyszę akcent wileński? - sennie zamruczała Mila.

- W istocie. Ród mój wywodzi się spod Wilna - wyjaśnił jej mimochodem Ignacy. - Choć

mamy i odnogę kiejdańską, a słynny opój Piotr Borejko, opisany przez Jędrzeja Kitowicza, był

kasztelanem zawichojskim. Lecz chciałbym ci jeszcze pokrótce opowiedzieć o najpiękniejszej,

moim zdaniem, fryzurze starożytności, uwiecznionej w postaciach Kariatyd z Erechtejonu. Długie

ich włosy, symetrycznie rozdzielone pośrodku głowy, zaczesane są w tył i zaplecione za uszami w

dwa warkocze. Te krzyżują się nad karkiem i opasują głowę. Z kolei dwa solidne pasma wysunięte

spod nich i zwinięte w podłużne, wdzięczne loki, związane są na plecach, ot, tak - od pewnego już

Page 110: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

czasu zaniechali tańca, gdyż Ignacy potrzebował jednak obu rąk, by zarysować wokół Mili

koncepcję uczesania Kariatyd. - Wspominam o tym dlatego, że kształt twojej głowy wprost kusi...

- ...do czego? - spytała Mila.

- ...do zastosowania którejś z tych pięknych, klasycznych fryzur. Niedawno zapoznałem się

z tym obszernym zagadnieniem, przeglądając kilka rozpraw na temat kultury materialnej

starożytnej Grecji. Otóż długość i bogactwo twoich włosów wprost prowokują do...

- ...do czego? - podchwyciła Mila, uśmiechając się, jak mu się zdawało, kpiąco w jasnym

świetle księżyca.

- ...do eksperymentów w tej dziedzinie... - W tym momencie Ignacy dostrzegł zwisający z

ganku pęd bluszczu, zerwał go i bez wahania przystroił nim głowę Mili, cytując małe a propos z

Horacego: - Est hederae vis multa, qua erinis religata fulges (Nie brak też bluszczu, gdy włosy nim

zwiążesz, ślicznie wyglądasz - Horacy - Pieśni).

Przy okazji podrzucę ci kilka reprodukcji, które mogłyby cię zainspirować.

- O, z pewnością znajdzie się jakaś okazja - niedbale rzuciła Mila i podjęli swój

majestatyczny taniec. Dopiero po pewnej chwili Ignacy dosłyszał niezrozumiały hałas i zorientował

się, że całe towarzystwo bije brawo i pokłada się ze śmiechu, obserwując, jak oni dwoje tańczą z

powagą i solennie, nie zauważywszy, że zespół muzyczny w restauracji zakończył już swe występy

i że wokół panuje cisza, nasycona kląskaniem ptactwa, łopotem sowich skrzydeł oraz intensywnym

zapachem maciejki, a wszystko to - w widmowym oświetleniu księżyca.

Odnaleziono Zbysława, który, z lekka nadużywszy trunku, drzemał smacznie na ławie pod

jabłonią (jego strata!...). Wystawiono na podwórze duży stół i rodzice Witka poczęstowali gości

wspaniałą kolacją (wielki garnek prażonej kaszy gryczanej, gęsta śmietana w garnuszku oraz

gorący sos grzybowy, a da tego świeże ogórki), zaś o drugiej po północy podano zimne i pachnące

truskawki ze śmietaną, które w świetle księżyca były granatowe, podobnie jak usta Mili. Witek

umieścił w otwartym oknie swego pokoju radioodbiornik „Newa” i nastawił cichutko stację AFM

Stuttgart. Pogodne dźwięki jazzu oraz aksamitny głos Elli Fitzgerald towarzyszyły im odtąd przy

jedzeniu.

- Patrzcie, jak nam dobrze, nikt by nie przypuścił, że żyjemy w niewoli - powiedział

niefortunnie któryś z ekonomistów i w tejże chwili spokój prysł. Rodzice Witka, ujrzawszy, na co

się zanosi, powstali zgodnie i z największym spokojem oraz czystym sumieniem, ręka w rękę udali

się na spoczynek, zaś przy stole rozpętała się dyskusja trwająca bez końca ku wielkiemu

niezadowoleniu dziewcząt, które wolałyby jeszcze potańczyć, chociażby przy muzyce radiowej, i

pragnęły ponadto, by one to, a nie polityka, były głównym przedmiotem zainteresowania kolegów.

W końcu po to przecież przyjechały na łono natury. Ignacy w pewnym stopniu podzielał ich opinię

Page 111: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- noc była zbyt piękna, by marnować ją na jałowe spory, zwłaszcza że stan faktyczny był aż nadto

oczywisty. Jednak po pewnym czasie zrozumiał, że oczywisty jest on bynajmniej nie dla każdego

w tym gronie. Dość długo nie zabierał głosu i w skupieniu podziwiał srebrzysty profil Mili,

jednocześnie przysłuchując się racjom, tak gromko podawanym przez zwaśnione strony, że

kompletnie zagłuszały radio.

Zorientował się, że niedoinformowany i stereotypowy Zbysław przychyla się raczej do

czuwania na straży przodującego ustroju, zaś Witek reprezentuje w stanie czystym to, co Zbysław

właśnie nazywa poglądem idealistycznym oraz wstecznictwem. Pozostali uczestnicy sporu

angażowali swe głosy dość równomiernie to po jednej, to po drugiej stronie. Milczenie Ignacego

nie uszło jednak uwagi Zbysława, który tonem dość napastliwym zażądał, by kolega filolog

zechciał się także zdeklarować i wypowiedzieć, bo czas dzisiejszy jest czasem dyskusji o

przyszłym kształcie Polski Ludowej, która po okresie błędów i wypaczeń spowodowanych kultem

jednostki stoi oto w obliczu ważnych i przełomowych decyzji, czego dowodem jest szóste plenum

KC PZPR.

Zachęcony do wypowiedzenia się Ignacy nie zwlekał ani sekundy i przede wszystkim

zwrócił uwagę na drażniącą go osobiście manierę, każącą niektórym współczesnym posługiwać się

specjalnie spreparowanym rodzajem stautologizowanej pseudopolszczyzny ( - Jakiej, jakiej? -

Zbysław). - Stautologizowanej!!! Mówią oni na przykład: „Czas dzisiejszy jest czasem dyskusji”

zamiast: „Czas dzisiejszy sprzyja dyskusji”, lub: „Ta sprawa jest sprawą słuszną” zamiast po

prostu: „To jest słuszna sprawa”. Ma to w założeniu wzmocnić wymowę oświadczenia, jednakże

wywołuje efekt wręcz przeciwny - podkreślił Ignacy.

Zbyty machnięciem ręki przez przeciwnika, zirytował się nieco i przeszedł ad rem (do

rzeczy), stwierdzając, że niewiele doprawdy znaczą dyskusje i puste deklaracje, skoro olbrzym ma

kompletnie zgniłe nogi. Na zaniepokojenie Zbysława, który - sądząc z kierunku jego spojrzeń -

wziął tę metaforę do siebie, Ignacy odpowiedział rozwinięciem myśli, wykazując, że wielkie

imperia - czego najlepiej dowieść można na przykładzie Rzymu - giną lub załamują się raczej w

wyniku słabości wewnętrznej niż zewnętrznych przyczyn.

- Słabość wewnętrzna! - powtórzył dobitnie, powstając nieświadomie z ławeczki i

przechadzając się wahadłowo po podwórku, zarośniętym srebrną, iskrzącą się trawą. - Bezwstyd

rabunkowej gospodarki, pycha, gigantomania, obłąkane upodobanie do budowania pałaców i

łuków triumfalnych - wyliczał, kontynuując swą rytmiczną przechadzkę i podkreślając co

ważniejsze słowa pionowym ruchem dłoni z wystawionym w górę palcem wskazującym - wraz z

kosztami utrzymania olbrzymiej armii, ciężkie podatki, głód, biurokracja, niegospodarność, zamęt i

upadek obyczajów - oto główne przyczyny klęski imperium rzymskiego. Wiemy, że rolnictwem i

Page 112: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

rzemiosłem trudnili się tam niewolnicy, a nie trzeba wyjaśniać, dlaczego pracę niewolników

cechuje niedbalstwo i marnowanie surowca. Stąd fatalne zaniedbanie uprawy roli...

- Sekundę, sekundę! - przerwał mu jego oponent, usiłując najwyraźniej dotrzymać

Ignacemu pola. - Zdarzają się przecież lata suszy i nieurodzaju! - a to już są trudności obiektywne...

Ignacy zmiażdżył go spojrzeniem pełnym politowania.

- Mamy więc - kontynuował - klasyczny obraz schyłku: wojsko strzeże bram cesarstwa

przed barbarzyńcami, biurokracja triumfuje, na tronie zasiadają kolejne miernoty, a ludność upada

na duchu i zmniejsza swą liczebność. Dlaczego zginęło imperium rzymskie? Ha! Pytajmy raczej -

dlaczego trwało?! - zakończył efektownie Ignacy, po czym ukradkiem zerknął na zasłuchaną Mil ę i

dorzucił finalny ozdobnik w postaci cytatu z Longinosa: „Przekleństwem cesarstwa jest brak

ducha”.

- Ale jakiego cesarstwa? Ale jakiego znowuż ducha? Ale jaki to ma w ogóle związek z

istotnymi problemami naszych czasów? - indyczył się pokonany przeciwnik, nie wiedząc jeszcze,

że jest pokonany, po czym nazwał Ignacego mało interesującym, nieciekawym nudziarzem. Ignacy

z ożywieniem zakrzyknął: - O! O! Dziękuję koledze - oto śliczny, soczysty przykład tautologii! - i

poczuł, że zwycięstwo jego jest pełne.

Większość ekonomistów opowiedziała się przeciwko Zbysławowi, wraz z jego

intelektualnym zapleczem, zaś Mila wręcz oświadczyła, że jeśli idzie o nią, dostrzega analogie

gołym okiem.

Ucieszony Ignacy ustawił się nieco bliżej niej i dorzucił ostatnie ciężarki na szalę swej

przewagi, stwierdzając, że autorytet zewnętrzny zawsze ustąpić musi przed wewnętrznymi

prawidłami człowieka i że jeszcze nigdy i nikomu nie udało się utrzymać na zawsze systemu

opartego na kłamstwie i niesprawiedliwości, co dla tu obecnych powinno stanowić nie lada

pociechę. Tyrania - dodał z mocą - a więc tłumienie wolności, będącej energią, spowodowała

upadek imperium rzymskiego i spowoduje jeszcze niejeden.

Mówił tak jeszcze długo, a kiedy skończył, spostrzegł, że słońce właśnie wzeszło, malując

nieboskłon intensywnymi barwami, zaś dwaj spośród ekonomistów śpią twardym snem. Mila

jednakże nie spała. Czesała się, zaplatając na nowo swój warkocz. Jej oczy o tej porze dnia były

turkusowe, a pobladła twarz wyrażała niepokój. Cua flavam religas comam, simplex munditis? (*

Dla kogo wiążesz płowozłotą grzywę, prosto odziana? - Horacy) - przepłynęło przez myśl

Ignacemu, lecz zatrzymał ten wers dla siebie. Czuł, że jest zakochany po uszy.

Witek przyniósł chleb, mleko i ser, więc zaczęli budzić śpiochów, po czym bez pośpiechu

zjedli śniadanie, rozmawiając już tylko o pogodzie i przyrodzie. Nie wybuchła z tej okazji żadna

Page 113: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

dyskusja. Około dziewiątej pozmywali, odstawili na miejsce stół, furmankę, rowery oraz drób,

podziękowali gospodarzom i udali się przez rozświergotany las na stację kolejową.

Tu okazało się, że wszystkie pociągi są odwołane, ponieważ w Poznaniu zaczęły się

rozruchy.

4.

Gizela ocknęła się przed czasem, jakby ją ktoś szarpnął nagle za ramię. Nie wiedziała, co ją

obudziło, bo wokół panowała cisza. A przecież musiała przez dłuższą chwilę się uspokajać, gdyż

serce w niej kołatało z jakiegoś lęku bez powodu. Wyłączyła niepotrzebny już budzik i wyjrzała

zza swojego parawanu.

Ujrzała w oknie poranną jasność, groszki i róże, a pod oknem - tapczan Mili. Był pusty.

Pościel, którą Gizela wczoraj wieczorem wyjęła i rozłożyła, żeby się dziewczyna nie tłukła po

ciemku, jak wróci, ta pościel w białych, wymaglowanych powłoczkach leżała nietknięta.

A więc Mila nie wróciła na noc!

To już koniec.

Ze skamieniałym nagle sercem Gizela wstała i pościeliła oba łóżka. Wyszła do sionki akurat

w chwili, gdy na podeście piętra bratanek wrzeszczał na starą Wojtczakową, bo zjadła resztkę

kiełbasy. Usłyszała żałosny płacz staruszki. Podłość ludzka nie ma granic. Gizela, która i tak już

czuła się jak w czarnym dole, teraz miała wrażenie, że dół się pogłębił.

Jeżeli przestało się dla Mili liczyć to, co jej kładłam do głowy - myślała, gotując kawę

zbożową - to znaczy, że i ja się dla niej nie liczę. A jeśli ja się dla niej nie liczę, to może znaczyć

tylko, że mnie nie szanuje. I nie kocha. Moje dziecko, Mila, nie szanuje mnie i nie kocha. Tyle

dostałam w zamian.

Ale pomyślała zaraz, że przecież nie chciała niczego w zamian.

Więc o co jej chodzi?

- O to, że zawiodłam - powiedziała sobie twardo. - Jeżeli to dziecko się zmarnuje, to będzie

znaczyło, że nie umiałam go wychować na porządnego człowieka.

Napiła się kawy, zjadła bezmyślnie kawałek chleba z marmoladą i wyszła do pracy,

starannie jak zwykle zamykając drzwi, a potem, w tym dziwnym roztargnieniu, sprawdziła aż dwa

razy, czy aby na pewno zamknęła.

Może nie trzeba było jeszcze wychodzić tak wcześnie. Mogła zostać chwilę dłużej i na

przykład porządnie się wypłakać. To by jej dobrze zrobiło. Tylko że Gizela płakać nie umiała. Nie i

już. Nigdy.

Szła powoli, bez pośpiechu, swoją zwykłą trasą, więc pewnie właśnie dlatego wydało jej

się, że coś jest nie tak. Zwykle pędziła do pracy, nie oglądając się na nic. Dziś zauważyła wielkie

Page 114: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

jak nigdy kolejki przed sklepami spożywczymi. Przecznicą przebiegła grupka mężczyzn, ktoś

krzyknął - nie zrozumiała słów - a w dali zaczęła buczeć syrena fabryczna.

Kiedy Gizela doszła do ulicy Kraszewskiego, usłyszała odległy gwar, a potem dalekie echo

melodii - jakiś wielki tłum śpiewał „Boże, coś Polskę”. Syrena wciąż wyła, a zza rogu

Jackowskiego wypadł na Gizelę młody Rudzik, biegnący co sił w nogach.

- Mirek! - przytrzymała go za ramię. - Co się dzieje?

Spojrzał na nią jak na głupią, okrągłymi oczami. Jasne włosy spadały mu na czoło, był

spocony i zaczerwieniony.

- To pani nie wie? Strajk! Od Cegielskiego wyszli na ulicę!

Idą na KW! - i już biegł dalej, w stronę Targów.

W swoim zakładzie Gizela trafiła na wrzenie. Nikt nie pracował. Wszystkie kobiety już

wiedziały, co się dzieje. Stały w grupkach, naradzały się. Telefon w kantorku wciąż dzwonił i

majstrowa co chwila przekazywała im wiadomości z całego miasta. Podobno do pochodu

cegielszczaków dołączały inne zakłady, z Łazarza, z Górczyna. Podobno całe ZNTK poszło z nimi

- partyjni i bezpartyjni, bez różnicy. Wszystkie załogi prawobrzeżnego Poznania opuściły swoje

zakłady. Idą w kierunku placu Wolności. I właśnie dzwoniła koleżanka z Gajowej, z MPK - cała

zajezdnia tramwajowa wyszła, ponad tysiąc osób.

- Jezus Maria, ludzie, to tak łatwo nie przejdzie, dołożą im, zobaczycie, z tego może być

jeszcze wojna - lamentowała partyjna z biura. - O co im w ogóle chodzi, czemu wyszli?

Majstrowa wytłumaczyła jej, że to po prostu cierpliwość się ludziom skończyła. Dość tego

wyzysku. Podobno do tego wszystkiego aresztowano delegację z Cegielskiego. Kobiety

zastanawiały się, czy nie biec po dzieci do przedszkoli. Martwiły się, że nie mają zapasów chleba i

kaszy.

Przed ósmą usłyszały przez uchylone okna niezwykły odgłos - szum, gwar, rosnący pomruk

tłumu i stukot setek drewniaków.

Kobiety rzuciły się do okien, a Gizela z nimi - ogromny, niewiarygodnie liczny pochód

tysięcy ludzi szedł przez całą szerokość i długość ulicy. Ubrani byli w granatowe kombinezony, w

mundury kolejarskie i tramwajarskie, w zwykłe wreszcie ubrania.

- Chcemy chleba! - skandowali. - Chcemy wolności!

Tyły pochodu śpiewały. Gizela usłyszała: „Co nam obca przemoc wzięła” i dreszcz spłynął

jej po grzbiecie. To, że wołano o wolność jawnie, na ulicy - już było wolnością. Nie przypuszczała,

że jeszcze zobaczy coś takiego.

Któraś z kobiet krzyknęła: - Chodźmy z nimi! - i szarpnęła drzwi hali. Ale okazało się, że są

zamknięte.

Page 115: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Wtedy Gizela rzuciła się do okna i zaczęła wołać w stronę tłumu - a głos miała donośny i

gruby: - Idziemy z wami! Wypuśćcie nas!

Część ludzi odłączyła się od pochodu; w jednej chwili wyważyli stalową bramę zakładu,

jakby była z tektury. Drzwi hal otworzono od zewnątrz. Tłum kobiet wybiegł na ulicę i wtopił się

w pochód, idący ku Dąbrowskiego.

Gizela z nimi.

Nie lubiła ujawniać, co myśli. Nie znosiła robić tego, cc wszyscy. A najbardziej wstydziła

się okazywać uczucia.

Najpierw szła w tym olbrzymim tłumie i milczała z zaciśniętymi ustami, czegoś nawet

jakby zła. Słuchała, jak ludzie krzyczą: - Precz z dyktaturą! i jeszcze: - Chcemy wolności! - i

niespodziewanie dla siebie samej zaczęła śpiewać ze wszystkimi: „Marsz, marsz Dąbrowski!”.

Wreszcie ogarnęła ją wielka radość, bo po raz pierwszy w życiu poczuła się naprawdę wolna,

otoczona tylu tysiącami wolnych ludzi, w wolnym mieście.

Około dziewiątej znalazła się na placu Stalina, pod Zamkiem.

Cała ulica Armii Czerwonej była nabita ludźmi, cały plac także - a wciąż wlewały się w

niego wszystkimi ulicami nowe pochody i każdy człowiek coś mówił, śpiewał lub krzyczał.

Ogromny plac szumiał i huczał gwarem, śpiewami i okrzykami tłumów. Na wieży Zamku

powiewała biała flaga, a ludzie mówili: - To znak, że władza poddała się ludowi. Podobno

robotnicy od Cegielskiego rozmawiali z władzą na Zamku, żądali przybycia premiera

Cyrankiewicza. I on podobno przyjedzie. Podobno Dag Hammarskjtild jest w Polsce - niech

zobaczy, co z nami robią. Goście targowi z Zachodu też niech widzą. Chcemy wolności!

Obok Gizeli, w ścisku, pojawił się radiowóz, opanowany przez robotników. Ktoś

wykrzykiwał przez megafon, umieszczony na dachu wozu. Gizela zrozumiała tylko słowa: - Bracia

siostry! - i w gardle ją ścisnęło ze wzruszenia. Nagle tłum zafalował, zahuczał - w oknach Domu

Partii pojawili się robotnicy i oto wywiesili wysoko, nad wejściem, dwa wymalowane ręcznie

hasła: „WOLNOŚĆ” i „CHLEBA”. Zrzucili czerwone sztandary i portrety przywódców.

Od Kaponiery nadjechały na plac trzy ciężarówki z milicją.

Gizela zlękła się, co teraz będzie, ale nic się nie stało: tłum zatrzymał samochody. Rozległy

się okrzyki: - Milicja z nami! - i wyproszono milicjantów z samochodów. Wyszli bez protestu.

Nagle w tym ogromnym morzu ludzi rozległ się okrzyk, którego Gizela nie zrozumiała. Już

wtedy było wokół niej tak ciasno, że po prostu musiała poruszać się z tłumem. Więc szła, nie

wiedząc, dokąd, wśród nieustannego rozgwaru - okrzyków, śpiewów, dudnienia megafonu.

Zobaczyła Stefanię Majewską, która nadbiegła ulicą Słowackiego od swojego placu Asnyka i teraz

stała, przyciskając obie dłonie do ust, zalana łzami.

Page 116: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Tłum szedł i szedł, porywając Gizelę z sobą. Znalazła się przy rogu Dąbrowskiego i

Mickiewicza właśnie wtedy, kiedy z dachu Ubezpieczalni Społecznej spadła z hukiem stacja

zagłuszająca, rozmontowana przez manifestantów. Coś zaczęło się palić, tłum zafalował,

zamruczał. Gizela poszła z nim dalej, w stronę Kochanowskiego, tam gdzie mieścił się Urząd

Bezpieczeństwa.

5.

Nagle wszystko ukazało swoją odwrotną stronę, czy może raczej: podskórny nurt. Lonia

zastanawiała się w osłupieniu, czy to możliwe, że kilka godzin temu wygłupiali się i beztrosko

tańczyli przy księżycu? A skoro tak, to jakim prawem? Stali teraz na idyllicznej staroświeckiej

stacyjce letniskowej, pachniały sosny, ptaki śpiewały całym chórem, słońce przygrzewało carat

mocniej - a nad Poznań, oddalony o kilkanaście zaledwie kilometrów, nadlatywał po jasnym niebie

samolot. Krążył uporczywie nad miastem, na niedużej wysokości, zawracał i znów się pojawiał z

denerwującym rykiem silnika.

Po godzinie niespokojnego oczekiwania Zbysław poszedł do zawiadowcy i dowiedział się

od niego, że sytuacja nie uległa żadnej zmianie; z powodu demonstracji Cegielskiego wstrzymano

wszelki ruch pociągów od i do stacji Poznań Główny i nie wiadomo, co będzie dalej.

- Będzie wojna - rozhisteryzowała się Lonia, a wszyscy natychmiast zaprotestowali tak

głośno, stanowczo i ostro, że zrozumiała od razu - boją się tego samego, co ona. Samolot znów

przeleciał tuż nad ich głowami i Lonia, która przeżyła bombardowanie Warszawy, schowała się,

dygocąc, pod wiatę peronu zdobioną drewnianym ażurkiem - a potem aż głową pokiwała nad swoją

głupotą.

Rozmawiając przyciszonymi głosami, niepewni i coraz bardziej niespokojni, czekali tak,

kwadrans po kwadransie, na jakąś odmianę sytuacji, każdej chwili spodziewając się, że zadzwoni

telefon u zawiadowcy i że się okaże, iż wszystko wróciło do normy. Tylko sceptyczny Ignacy

Borejko zachowywał się odmiennie - najpierw, pogrążony w głębokiej medytacji, miarowo

przechadzał się po peronie zarośniętym perzem, potem zaczął mówić sam do siebie, wreszcie

przystanął i wpatrzył się w Milę.

Na koniec podszedł do niej i zawiadomił ją, że wraca do Poznania. Pieszo.

- Jesteś tu pod opieką kolegów - powiedział. - A ja obawiam się o brata, on ma pstro w

głowie. Nie chcę też, żeby nasza matka była sama w takich chwilach.

- Ale to kawał drogi - zatroskała się Mila. - I może być niebezpiecznie.

Ignacy spojrzał na nią z czułością, po czym podniósł jej rękę do ust i pocałował.

- Milu, trzeba sobie zdać jasno sprawę z sytuacji. Już nigdzie nie będzie bezpiecznie. To nie

skończy się na manifestacjach. Jest oczywiste, że tyrani użyją przemocy. I wcale nie będzie trzeba

Page 117: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

wojsk najeźdźcy: niewolnicy sami będą strzelać do niewolników. Muszę iść. Żaden pociąg tu dziś

nie przyjedzie.

I poszedł.

Patrzeli za jego bujną czupryną, lśniącą czerwonawo w słońcu, podczas gdy oddalał się w

stronę rogatki kolejowej. Już był przy zakręcie drogi, gdy Mila poderwała się nagle i pobiegła za

nim. Dogoniła go, poszli razem kilka kroków, zatrzymali się.

Miilaa! - zawołał Zbysław z pretensją, ale ona nie zareagowała. Ignacy mówił coś do niej,

ona się sprzeciwiała.

Znów pocałował ją w rękę, potem wskazał stację kolejową.

Wreszcie ukłonił się, poszedł dalej i wkrótce znikł za drzewami.

Stała jeszcze w tej swojej białej sukience, patrząc' za nim, a Ignacy widocznie odwracał się,

idąc szosą, bo Mila co jakiś czas podnosiła rękę i machała nią, coraz bardziej gorączkowo.

Potem przez długi czas nie poruszała się, wciąż patrząc za Ignacym. Nagle odrzuciła

warkocz na plecy i pognała biegiem - długimi susami.

- Miila! - Zbysław zerwał się, pobiegł do rogatki i zaczął nawoływać, ale daremnie. Wrócił

z rękami w kieszeniach, wściekle kopiąc jakiś kamyk. Oczy miał zmrużone w szpareczki.

Około wpół do pierwszej nadjechał młody człowiek na motocyklu i opowiedział im, że

zdołał dotrzeć aż pod granice miasta.

Wrócił, bo wszystko jest obstawione mnóstwem wojska, wozami pancernymi i czołgami.

Na przedmieściu dowiedział się, że czołgi są już także na ulicach Poznania. Z gmachu UB na

Kochanowskiego zaczęto strzelać do tłumu, ludzie w odpowiedzi rzucili kamienie i butelki z

benzyną. Do miasta weszło wojsko i strzela do ludzi. I podobno idzie jeszcze dużo wojska na

Poznań.

Lonia wybuchnęła rozpaczliwym płaczem. Rozpłakała się też Nina. Zbysław powiedział: -

Co za draństwo! - i wbił ręce w kieszenie.

Znów nadleciał samolot i ponad ich głowami przemknął ku miastu, a kiedy jego warkot

ucichł, usłyszeli od Poznania słabe odgłosy detonacji. Zbysław powiedział, że to strzelają czołgi.

Naokoło był niebieskawy mrok, w którym na wprost, tuż przed Gizelą, paliło się czerwone

światełko. Zamknęła oczy i znów je otworzyła. Wysoki jaśniejszy prostokąt po lewej to na pewno

okno. Rozpoznała też ciemniejszy kształt, rysujący się wokół światełka. Był to ołtarz.

Zgłupiała.

Ołtarz?

Zupełnie nie miała pojęcia, gdzie się znajduje.

Page 118: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Z oparów dziwacznego oszołomienia wypłynął obraz czołgu, oblepionego cywilami, którzy

powiewali biało - czerwoną flagą; wystrzały z okien wysokiego budynku; tramwaj, z hukiem i

zgrzytem przewrócony na bok, przy skrzyżowaniu. I samolot, który krążył ponad tym wszystkim,

przelatując tuż nad tłumem.

I oddział maszerujący ulicą Dąbrowskiego, przywitany owacją tłumu i okrzykami: „Niech

żyje Wojsko Polskie!”. I nadejście ogromnego pochodu z radiowozem - to wtedy zaczęła się

najostrzejsza strzelanina.

Więcej nie pamiętała już nic.

Nie mogła poruszyć prawym ramieniem. Palcami lewej ręki wymacała rozległy, gruby

opatrunek na prawym barku. Ból budził się razem z nią i teraz pulsował coraz mocniej: wyraźnie

czuła płonący punkt rany i promieniowanie bólu na całą rękę.

Mimo to dźwignęła się na lewym łokciu i pokonując zawrót głowy, rozejrzała się wokół.

Była w dużej kaplicy szpitalnej. Łóżka stały tu jedno obok drugiego, prawie bez odstępów.

Wszędzie leżeli ranni. Za oknami słychać było grzechot strzałów, wycie karetek pogotowia,

okrzyki i detonacje - wszystko stłumione przez grube mury szpitala.

Nikt nie zwracał na Gizelę uwagi - jedyna pielęgniarka nachylała się nad czyimś posłaniem

w odległym kącie. Poprawiła kroplówkę, potem podbiegła do drzwi i przytrzymała ich skrzydło,

podczas gdy dwie kobiety w kitlach usiłowały wprowadzić do sali, przez zbyt wąskie drzwi, łóżko

na kółkach. Leżał na nim długi kształt z ciemną głową i białym opatrunkiem na piersi.

Zawiozły wreszcie rannego na wolne miejsce pod oknem.

- Teraz już na korytarze - krótko powiedziała zdyszana pielęgniarka. - Wciąż przywożą

nowych.

Gizela usiadła na łóżku, czując nieznośny zawrót głowy.

Dokuczliwie bolał ją kark. Z trudem rozpoznała godzinę na swoim zegarku. Było po ósmej.

Usiłowała sobie przypomnieć, gdzie jest jej torebka, bo na łóżku nie mogła jej wymacać.

Miała ją chyba ze sobą rano, kiedy wyszła z zakładu razem z pochodem? A może zostawiła w hali,

przy maszynie? Przecież w torebce są klucze! Jak ona teraz się dostanie do mieszkania, wszystko

pozamykała. Co dalej? Mila. Może już jest w domu?

I nagle przeszył ją okropny strach o Milę. Boże. Przecież wszystko się mogło zdarzyć!

Chciała zawołać pielęgniarkę, ale usta i gardło miała suche jak wiór i nie mogła wydobyć

głosu, tylko jakieś słabe skrzeczenie.

Wsparta bokiem głowy o zimną ścianę, Gizela usiłowała wziąć się w garść, żeby jak

najszybciej opuścić to miejsce. Spostrzegła, że dla zrobienia opatrunku zerwano z niej bluzkę -

strzęp tkaniny zwisał z paska spódnicy. Była tylko w staniku i halce, którym przecięto ramiączka z

Page 119: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

prawej strony. Jasna spódnica była z przodu pochlapana zaschłą już krwią. Taka dobra spódnica! -

z pierwszorzędnej popeliny!

Gizela z oburzeniem poruszyła głową i poczuła ostry, ściągający ból na całej długości

policzka. Ach, więc i tu był opatrunek.

Jeszcze tego brakowało, żeby ją oszpecili.

Poczuła przypływ energii i usiadła na łóżku, spuszczając nogi.

Czubkiem stopy wymacała swoje pantofle - sandały na korku. Wsunęła w nie nogi, nie

zakładając pasków na pięty, i kątem oka złowiła ruch na sąsiednim łóżku.

- Nie bądź pani taka dzielna - odezwał się ostrzegawczo starszy, nieogolony mężczyzna,

patrząc na nią bokiem spod bandaża. - Kulkę z pani wydłubali, buzię szyli. Dali narkozę, a pani

wstaje. Nie wolno, bo się pani słabo zrobi.

Gizela nadal próbowała się dźwignąć.

- Twarda sztuka. Nie spiesz się, kobito, na dworze wojna na całego. Czołgi już strzelają.

Ale Gizela tylko spojrzała na niego ostro, żeby jej głowy nie zawracał, więc zaraz się

uciszył.

Wstała, trzymając się wezgłowia łóżka. Dziadzisko miał rację. Zrobiło się jej słabo i, co

gorsza, okropnie ją zemdliło.

Odetchnęła parę razy głęboko i czepiając się kolejnych łóżek, przeszła wolniutko parę

kroków, kibicowana przez sąsiada.

Ucieszyła się, że pielęgniarka wybiegła z sali. Coś mówiło Gizeli - a zwykła wierzyć swoim

przeczuciom - że stąd lepiej zmykać, i to jak najszybciej. A poza tym musiała odnaleźć Mil ę.

Prawie kwadrans wlokła się przez tę wielką salę, przystając co. chwila i opanowując

mdłości. Na szczęście przez cały czas gładkie pręty metalowych łóżek same jej podchodziły pod

rękę.

Ilu rannych - pomyślała. - Kobiety, dzieci! Jak oni mogli strzelać do nas? Za co? Dlaczego?

Strach o Milę po prostu odbierał jej rozum. Przez chwilę wydało jej się, że koło drzwi, w

plamie światła padającego z korytarza, spoczywa na łóżku ktoś o jasnej głowie, w zakrwawionym

opatrunku, ale nie! - dzięki Bogu, to nie Mila.

Gizela wyciągnęła rękę i kurczowo złapała za framugę drzwi.

Cały szpitalny korytarz zastawiony był łóżkami i noszami na kółkach. Starsza kobieta szła

za zmęczonym lekarzem w zakrwawionym kitlu i pytała o syna. Ludzie błąkali się pomiędzy

rannymi, szukając swoich bliskich.

- Kto może, niech stąd znika - powiedział inny lekarz, młody i szybki, przechodząc od

schodów w głąb korytarza.

Page 120: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Na parterze już chodzą i robią listę rannych!

A nie mówiłam! - powiedziała sobie Gizela. Postanowiła, że zaraz pójdzie, tylko najpierw

chwilkę odpocznie. Oparta plecami o gładką, malowaną olejno ścianę, przestała dobry kwadrans,

walcząc z mdłościami i zawrotem głowy. Nagle coś jej kazało spojrzeć w lewo - a tam, w głębi

korytarza, gdzie paliła się mocniejsza żarówka, świeciły jasne włosy, rozczochrane jak nigdy, na

głowie, która pochylała się nad każdym łóżkiem i każdym posłaniem.

- Mila! - zawołała bezgłośnie Gizela i uspokoiła się. No, proszę! A coś jej mówiło, żeby

wyszła z tej kaplicy! Teraz może sobie usiąść na podłodze i nawet zemdleć. Mila sprawdzi

wszystkie łóżka w tym rzędzie i trafi prosto na nią. A gdyby nawet nie trafiła, to nic. Mila żyje. Jest

zdrowa i cała. To najważniejsze.

Gizela, oparłszy się mocno plecami o ścianę, osunęła się wolniutko, ostrożnie, na podłogę.

Usiadła z nogami wyciągniętymi i głową przekrzywioną, tak żeby ta rana na policzku nie

dokuczała.

Zamknęła oczy i przesiedziała tak dłuższą chwilę, starając się nie myśleć o tym, że chce się

jej wymiotować. Postanowiła pomyśleć o czymś miłym - o kwiatkach rosnących pod oknem,

różach i groszkach. Już prawie jej się to udało, gdy tuż nad nią odezwał się męski głos: -

Przepraszam... pani Kalemba?

Zaalarmowana, otworzyła oczy.

Stał nad nią bladawy, rudy facet o badawczym spojrzeniu.

W ręce miał grubą książkę.

No, już tylko czekaj, gagatku, aż ja ci coś powiem! - zaśmiała się Gizela w duchu.

Zamknęła oczy, oparła głowę o ścianę i milczała.

Upłynęła dłuższa chwila. Gizela odważyła się uchylić leciutko powieki. Rudy facet stał

kawałek dalej, rozglądając się po korytarzu, zrobił krok do przodu, zawahał się, obrócił głowę ku

niej.

Gizela zacisnęła oczy. I spokój.

Mila znalazła ją pół godziny później. Gizela nie powiedziała ani słowa, bo nie miała sił.

Uśmiechnęła się tylko popękanymi, bolącymi ustami, czując, jak rwie ją policzek. I Mila także nie

odezwała się ani słowem. Najpierw stanęła jak wryta, a potem padła na kolana przy Gizeli i objęła

ją ramionami, przytuliła do siebie i długo ją kołysała, jak małe dziecko.

Nagle pojawił się ten rudy, oglądał się niespokojnie.

- Trzeba stąd iść - powiedział. - Proszę dać mi rękę i niech pani się mocno oprze.

Przeszyła go złym spojrzeniem, ale Mila, która zrozumiała ją bez słów, powiedziała

pospiesznie: - To mój kolega Ignacy. Wstań, Gizela.

Page 121: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Rudy podał jej ramię, drugą ręką podejmując ją pod zdrowy łokieć. Mila podnosiła ją z

prawej strony.

Wstała.

Rudy Ignac zdjął marynarkę i narzucił ją Gizeli na ramiona - była ciepła i przyjemnie

miękka. Dopiero wtedy Gizela zrozumiała, że było jej strasznie zimno, i nie wiadomo dlaczego,

dopiero wtedy zaczęła się trząść.

Poprowadzili ją po szerokich schodach na parter. Nikt ich nie zatrzymywał. Wyszli przez

główną portiernię i od razu skręcili w prawo, bo na wprost wejścia, dwie ulice dalej, przy

Kochanowskiego, strzelano z broni maszynowej. Posuwali się wzdłuż murów szpitala Raszei,

mijając i ciężarówki milicyjne, kryte brezentem, i oddział umundurowanych, który szedł na

Kochanowskiego.

Jeszcze nie było ciemno. Czerwiec! - najkrótsze noce.

Powietrze, trochę chłodniejsze niż w ciągu dnia, pachniało dymem i smołą. Gizela

oddychała powoli i głęboko, wsparta o ramiona młodych, i starała się im za bardzo nie ciążyć. Nogi

się jej gięły - czegoś takiego po prostu w życiu nie doznała.

Wciąż jeszcze nie mogła wydobyć z siebie głosu, ale przynajmniej ustały mdłości i zawroty

głowy. Nie ma jak świeże powietrze.

Kiedy wreszcie dotarli do rogu Roosevelta, który był zaraz za długim budynkiem szpitala,

Gizela zatrzymała się i wychrypiała: - Masz klucze od domu?

- Nie możemy iść do domu - szybko odpowiedziała Mila, zaciągając jej marynarkę pod

szyją. - Na Dąbrowskiego czołgi, pełno wojska, nie przejdziemy. Strzelają podobno do wszystkich.

- Chodźmy do mnie - zaproponował rudy Ignac. Dopiero teraz Gizela zauważyła, że on

zaciąga trochę z wileńska. Mimo to wciąż go nie lubiła. - Plac Młodej Gwardii. To blisko, nie

będzie trudno się przedostać. Zresztą ogłosili godzinę milicyjną od dwudziestej pierwszej. Na

Polną by pani nie doszła.

„Chodźmy do mnie”! - dobry sobie. Gizela nie miała niestety sił, by mu ostro powiedzieć,

że Mila w żadnym wypadku nie powinna chodzić po nocy do mieszkania młodego mężczyzny -

czy to deszcz, czy to burza, czy to powstanie.

- Pójdziemy w prawo - zarządziła ochryple, a po ich minach poznała, że przynajmniej jeśli

chodzi o wydawanie poleceń, udało jej się już dojść do formy. - Przy Roosevelta pięć mieszka mój

znajomy... Porządny człowiek.

Poszli w górę ulicą Roosevelta, obserwując nadal rozległą panoramę miasta po prawej - na

granatowym niebie widać było biegnące łukami serie złotych iskier, którym towarzyszył grzechot

wystrzałów. Po prawej, przy wylocie ulicy Krasińskiego, minęli zgrupowanie czołgów, stojących w

Page 122: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

ciszy i bezruchu jak zaczajone tygrysy. I w końcu, tuż przed dziewiątą, dowlekli się przed wielką

kamienicę o ozdobnej fasadzie. Gizela spojrzała w okna wysokiego parteru.

- Świeci się - stwierdziła. - Idziemy.

Naprawdę ostatkiem sił weszła po schodach na podest parteru, zadzwoniła.

Drzwi otworzyły się i Kaziu Trak, w podkoszulku ukazującym kudłatą, szeroką pierś,

znieruchomiał w progu. Wreszcie wykrztusił: - Gizela! Jezus Maryja! - i objąwszy ją ramionami,

przytulił do siebie.

Page 123: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

1.

- Więc ja ci zaraz powiem, Monika, jak się czuję - mówiła Mila, siedząc koło okna. - Czuję

się tak, jakby mnie kto obudził z długiego, koszmarnego snu, kompletnie pozbawionego sensu.

Rozumiesz? Patrzę na świat, a ten sen troszkę jeszcze się we mnie kołacze, ale już widzę, że minął,

i ja mam teraz żyć naprawdę. - Zamyśliła się, utkwiła przejrzyste oczy w kroplach, sunących

szybko w kolejce po krawędzi szyby. Słońce ukośnie świeciło zza ciemnej chmury, która właśnie

zlewała Jeżyce obfitym deszczem, i błyszczało w każdej kropli jako chłodna malutka iskierka.

Przed Moniką, na stole, w obu kieliszkach węgierskiego wina drżały dwa czerwone ogniki.

Poruszyła swoim kieliszkiem i maleńki, rozszczepiony wachlarzyk czerwieni prześlizgnął

się po szkle obrazka na ścianie. Była to wycięta przez Milę z „Przekroju” reprodukcja „Les

Balladins” Picassa. - Więc teraz będę żyć naprawdę! - ciągnęła Mila, odwracając się znów do

przyjaciółki. - Popatrz: wchodzimy w nowy etap życia, ale jest też i tak, jakby przy okazji

odmieniała się rzeczywistość, właśnie po to, żebyśmy mogły w nią wkroczyć, prawda?

- Tak dobrze nie ma - zauważyła trzeźwo Monika i spróbowała wina. - Ble, gorzkie -

skrzywiła się. - A może by tak dosłodzić je po prostu cukrem? Mamy jeszcze dużo do wypicia, całą

butelkę.

- Wino wytrawne musi być niedobre - pouczyła ją Mila, odwracając się od okna. - Im

bardziej niedobre, tym lepsze, rozumiesz? Niektórzy za nim przepadają.

- Świat jest dziwny. Teraz już nam wolno pić wino, a tydzień temu mogliby nas za to wylać

ze szkoły, przed samą maturą!

- Czy czujesz to samo, co ja?

- W związku z winem?

- W związku z rzeczywistością.

- A co?

- Że nadciąga coś nowego!

- Pewnie.

- I lepszego, prawda?

- Cokolwiek teraz nastanie, i tak będzie lepsze od tego, co było. - Monika zdecydowanie

sięgnęła po cukier i jednak posłodziła swoje wino. Spróbowała. - No. Twoje zdrowie. Wiesz co?

Cha, cha! - zdałyśmy maturę!

- Ja myślę, że to były najgorsze lata naszego życia - zrozumiała nagle Mila. - Najgorsze.

Twoje zdrowie.

Trąciły się kieliszkami i wypiły po łyku.

- Tylko nasza przyjaźń była dobra - stwierdziła Monika.

Page 124: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- To było najlepsze - zgodziła się Mila.

- A najgorsze?

- Samokrytyka przed kolektywem.

- Nie - sprzeciwiła się Monika. - Najgorsza była Jaśka, co zapisywała, kto nie płakał w dniu

śmierci Stalina.

- Och! - popatrz, znów o tym mówimy. Właściwie dlaczego?

Uznajmy, że to było najgorsze, i nie wspominajmy więcej.

Wrzućmy przeszłość do czarnego worka niepamięci. I utopmy go w Warcie.

- Wypłynie - wyraziła obawę Monika. Czuła już lekki zawrót głowy.

- A więc trzeba zrobić coś radykalnego - rzuciła z zapałem Mila. - Zdobyć się na jakiś

wspaniały, buntowniczy czyn, na coś, co nam pozwoli odciąć cumę i...

- Wiem!!! - zawołała Monika. - Kupmy sobie papierosy!

- Moja droga, tu chodzi o coś znacznie bardziej buntowniczego.

- Jeszcze bardziej? - zapaliła się Monika, ale Mila machnęła ręką.

- Nie, nie, myślałam o czymś w rodzaju artystycznego manifestu.

- Ach, artystycznego manifestu - powtórzyła Monika z lekkim zawodem. - A co by to miało

być?

Ulewa się wzmogła. Za oknem słychać było ciężki, mokry szum. Chmury opanowały już

całe niebo, w pokoju zrobiło się ciemniej. Ze dworu napłynęła chłodniejsza fala wilgoci, świeżo

pachnącej rozgrzaną ziemią i kwitnącą akacją. Krople zaczęły bębnić po blaszanym parapecie i

Mila podniosła się, żeby zamknąć okno. W ciemnej sukience, z warkoczem zwiniętym w tyle

głowy w ciężki węzeł, wyglądała dorośle i nawet jakby trochę obco.

- Za poważna ta fryzura. Powinnaś nosić warkocz rozpuszczony, i w ogóle ubierać się jasno

- zauważyła Monika, która lubiła modę i dobrze się na niej znała. Ale Mila, jak zwykle, myślała o

czymś innym.

- W Warszawie powstał Studencki Teatr Satyry, w Gdańsku - Bim - Bom. Rewolucja w

sztuce! Powiał nowy wiatr, rozumiesz?

I ja...

- Wiem! Chcesz założyć teatr studencki! - Monikę ogarnął entuzjazm. - To ja z tobą! Tylko

że najpierw musimy zostać studentkami. Ja mogę się nie dostać na prawo. Ojciec w USA - fatalnie!

No i pochodzenie: fatalne!

- Nie martw się na zapas.

- Łatwo ci mówić. Ciebie przyjmą na pewno: klasa robotnicza z pochodzeniem małorolnym.

- To fakt. Gizela prezentuje się świetnie w każdej ankiecie personalnej, a ja z nią.

Page 125: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Zdecydowałaś się wreszcie?

- Tak. Idę na ekonomię.

Monika zaniemówiła i wlepiła oczy w przyjaciółkę. Mila, ożywiona i pogodna, siedziała po

drugiej stronie wielkiego stołu, zastawionego przysmakami (było ciasto porzeczkowe, kompot z

rabarbaru i kanapki z jajkiem), podpierała podbródek szczupłymi rękami i jawnie się śmiała z jej

miny!

- Jeszcze wczoraj mówiłaś o historii sztuki! Mila! Ty na ekonomię?! Co się tam w ogóle

robi?

- Och, zdobywa się nudny zawód ekonomisty.

- A co robią ekonomiści w ustroju takim, jak nasz?

- Planują gospodarkę?

- Nie, to Partia planuje gospodarkę. Zresztą, gdyby tobie ktoś pozwolił planować

gospodarkę, toby była straszna klapa.

Jeszcze gorsza niż z planem sześcioletnim. Ty nie potrafisz zaplanować nawet własnych

wydatków i wciąż ci brakuje pieniędzy. Ach! - ty chyba żartujesz.

- Nie, nie. Naprawdę idę na ekonomię.

- Popełniasz - oświadczyła Monika uroczyście - straszny życiowy błąd. - I zastanowiła się,

ile to już razy zwracała się do przyjaciółki tymi właśnie słowami. Chyba wiele razy. Dlaczego Mila

ma tak słabo rozwinięte poczucie realizmu? Może dlatego, że wychowała ją Gizela, to wcielenie

rozsądku i praktyczności, a Mila źle tolerowała wszelki przymus. Tak, była harda, krytyczna i

ceniła niezależność. Toteż wszelkie ostrzeżenia Moniki zdawały się zwykle psu na budę - Mila i

tak, ze swoim cichym, lecz niezłomnym uporem, robiła to, co chciała.

- Przecież ja właśnie dlatego idę na ekonomię - powiedziała Mila w tej samej chwili - żeby

nie popełnić strasznego życiowego błędu.

Monika w milczeniu patrzała na przyjaciółkę, wreszcie nalała sobie z determinacją wina,

dosypała szczodrze cukru, zamieszała łyżeczką, wypiła, po czym zażądała: - Opowiadaj. Imię tego

ekonomisty?

Mila się roześmiała.

- Zbysław.

- Okropne.

- Już się uprzedzamy, co?

- Nie uprzedzamy się, tylko nam się przypomina Zdobysław Żołędny z „Teatrzyku Eterek”

Przybory.

- Zbysław, nie Zdobysław.

Page 126: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Zbysław? Raczej: Zmysław!

- Ja i tak mówię na niego Kot.

- Kot! Kot! - załkała Monika. - To już zaszło bardzo daleko!

- Nie, wcale nie. Dopiero trzy razy byliśmy na kawie w „Bajce”.

- Przecież ty nie lubisz kawy.

- A, właśnie. Dlatego piłam wino.

- I to tutaj czerwone też ci Zmysław kupił?

- Tak, z okazji matury.

- To dlatego tak mi nie smakuje - odkryła Monika.

- Mila, czy ty byś nie mogła chodzić z nim do „Bajki”, studiując historię sztuki?

- Lepiej studiować pod jednym dachem niż na drugim końcu miasta.

- Ja go już nie lubię - oznajmiła Monika i postarała się o zmianę tematu. Zwróciła uwagę, że

nie tknęły tego ciasta porzeczkowego. Czy nie lepiej by było zabrać je na plac Asnyka, do panny

Majewskiej, której przecież obiecały, że wpadną po maturze?

Mila radośnie przystała na jej propozycję i zaraz zapakowała ciasto w jeden z papierów,

odkładanych przez oszczędną Gizelę.

Ten był biały, z niebieskim nadrukiem MHD.

- Kupimy jej róże - powiedziała. - Takie, jak ona lubi.

- Wiesz, że ona lubi tylko białe kwiaty?

2.

Tak jak Monika przewidywała, ich dawna wychowawczyni nie zachwyciła się najnowszym

pomysłem Mili.

Siedziała z tymi białymi różami w rękach i już nie pamiętała, że ma przynieść wazon z

kuchni. Lekka, szczupła, przygarbiona, z siwiejącymi włosami otaczającymi wąską twarz o

czarnych, matowych oczach, wpatrywała się w Milę tak nieruchomo, że ta zaczęła się tłumaczyć.

- Ja rozważałam, czy pójść na historię sztuki, czy na polonistykę - powiedziała szybko. - No

i...

- No i? - powtórzyła panna Majewska, powoli mrugając, jak sowa, i wciąż wpatrując się w

Mil ę.

Podczas gdy Mila szukała trafnych argumentów, Monika zdołała obejrzeć ten skromny

pokoik - ładnie teraz odnowiony: białe ściany, biało pomalowane półki z książkami, gęste białe

firanki, wygodny tapczan, nakryty cepeliowską narzutą, z wezgłówkiem i lampą do czytania,

adapter i stojaki na dziesiątki płyt długogrających oraz jedyny obraz zdobiący puste ściany:

oprawiony w gładką ramę, namalowany tandetnymi akwarelkami portret Mierosławskiego na koniu

Page 127: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

o dziwnie splątanych tylnych nogach. Monika uśmiechnęła się z rozbawieniem i przeniosła wzrok

na nauczycielkę.

- Pomyślałam, że nadciąga odwilż - desperacko powiedziała Mila.

- Ale przecież nie w ekonomii? - spytała lekko panna Majewska, unosząc czarne brwi. -

Ona raczej nie podda się odwilży. Żyjemy w ustroju, który ma do tej nauki niezmienny stosunek.

- Ustrój zmięknie i wtedy kraj będzie potrzebował nowoczesnych ekonomistów.

- Moje kochane dziecko - powiedziała panna Majewska serdecznie - ty nie myśl o

potrzebach kraju, ty myśl o swoich.

Mila była zbyt uczciwa, żeby się w tym momencie nie zalać rumieńcem zakłopotania, i

Monika pomyślała, że dobrze wie, co przyjaciółka czuje. Panna Majewska też chyba wiedziała.

- Rozważ, co umiesz najlepiej i co najbardziej lubisz - poradziła. - Człowiek, który jest

zadowolony ze swojej pracy, i krajowi się przyda.

- Ekonomista też może pisać wiersze - broniła się nadal Mila. - Po pracy.

- Po pracy - zaśmiała się panna Majewska - będziesz odrabiać z dziećmi lekcje albo

gotować obiad na jutro.

- Ach, proszę pani! - zawołała ubawiona Mila. - Ja przecież nie planuję zakładać rodziny! Ja

w ogóle nie wyjdę za mąż! To straszna przeszkoda, kula u nogi!

- A jakby cię Zmysław ładnie poprosił? - niewinnie spytała Monika.

Panna Stefania taktownie udała, że nie słyszy, a Mila rzuciła przyjaciółce oburzone

spojrzenie.

- Zresztą - przypomniała sobie na koniec - Gizela też mówi, że ekonomia to niezłe studia,

bo dla historyków sztuki pracy nie ma i nie będzie, a dla ekonomistów - zawsze się znajdzie.

Nauczycielka przyjrzała się jej w zamyśleniu.

- O tym nie pomyślałam - przyznała. - Cóż, jeśli Gizela jest tego zdania...

Nie było to zagranie fair ze strony Mili. Mogło znaczyć tylko jedno: jest zdecydowana na

wszystko. Zmysław otumanił biedaczkę dokumentnie.

Monikę ogarnął nastrój bojowy. No, niech ja go tylko zobaczę! - pomyślała. - Już mu

powiem do słuchu!

Nauczycielka wstała, strącając jakąś książkę z poręczy fotela, niezręczna jak zwykle i

natychmiast tym stropiona, jakby stanowiła kłopot dla całego świata.

- Włożę kwiaty do wody - powiedziała, spiesznie podnosząc książkę, zanim Mila i Monika

zdążyły się schylić, ku ich z kolei zakłopotaniu. Z panną Majewską było tak zawsze. - Ach, i

przyniosę kieliszki. Jako maturzystki wypijecie ze mną bruderszaft. Kupiłam doskonałe wino...

- Jakie? - jednym głosem spytały maturzystki.

Page 128: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Słodkie - odpowiedziała wychowawczyni, trochę zdziwiona tym ich zainteresowaniem. -

Węgierskie. Nazywa się tokaj.

Page 129: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

3.

Październik. Pod nogami chrupkie liście, a wszędzie ich słodkawy zapach, bijący z pryzm

usypanych na boku chodnika.

Słoneczny, przejrzysty błękit, lekki wiatr z zachodu.

Dobry dzień na spacer.

Ignacy Borejko wędrował złocistą aleją Stalingradzką w stronę Cytadeli, wabiony daleką,

widzianą z mostu Teatralnego, perspektywą jej rdzawych i żółtych wzgórz. Zdecydował, że nie

powinien spędzać tego pięknego popołudnia w zamkniętym pomieszczeniu. Wróci do czytelni pod

wieczór.

Od dwóch lat - to jest odkąd Biblioteka Raczyńskich zapewniła mamie dwupokojowe

mieszkanko służbowe - mieszkali sobie we troje w nowym, ładnym domu przy placu Młodej

Gwardii. Na parterze otwarto spożywczo - nabiałowy sklep MHD i tak blisko było stąd na plac

Wolności, gdzie Biblioteka miała swój zabytkowy budynek. Przystanek tramwajowy znajdował się

pośrodku placu, Towarzystwo Przyjaciół Nauk - dosłownie za rogiem, Teatr Polski - za drugim.

Mama była zachwycona, Ignacy natomiast nie popadał w euforię. I on, rzecz jasna, doceniał

znakomite usytuowanie nowego locum, lecz zdecydowanie bardziej by wolał, żeby znajdowało się

ono nieco bliżej parteru.

W nowym budynku, postawionym na miejscu dawnego, zburzonego, nie było windy, tylko

wąska klatka schodowa. Codzienne, przynajmniej dwukrotne, pokonywanie pięciu kondygnacji

trochę go już nużyło. Mama irytowała się i nazywała go dziwakiem, dodając, że kiedy się ma

dwadzieścia lat, człowiek powinien śmigać po schodach jak jeleń, a nie wlec się, stękając, jak jakiś

profesor. Ale Ignacy, choć młody i zdrów jak rybka, nie lubił po prostu niepotrzebnego i

nieracjonalnego wysiłku.

Owszem, wysiłek umysłowy gotów był podjąć o dowolnej porze i w dowolnym wymiarze.

A fizycznego - nie. Żeby więc nie narażać się na niego nadmiernie, po wykładach spędzał całe

godziny w bibliotekach, zaś w przerwach przesiadywał nad książką, herbatą i pączkiem w kawiarni

„Bajka”, niedaleko domu. (Pączek, jako smakołyk ciężkostrawny, zapewniał mu uczucie sytości aż

do kolacji). Na ukochanych, wymarzonych studiach czuł się Ignacy trochę samotnie - był

najmłodszym studentem drugiego roku, a ponieważ kierunek filologii klasycznej okazał się mało

popularny, a do tego silnie sfeminizowany, nie bardzo było do kogo otworzyć usta. Właśnie miał

sposobność poznać Wielką Teorię pitagorejczyków („Piękno polega na proporcji części”) oraz

pogląd Plotyna, że „piękno proporcji pochodzi nie tyle z nich samych, ile z duszy, która się przez

nie wypowiada i przez nie prześwieca”; pouczono go także o anonimowym pisarzu z piątego

wieku, zwanym pseudo - Dionizym, którego lapidarna formuła głosiła, iż piękno polega na

Page 130: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

proporcji i blasku („euarmostia kai aglaia”). Z tym budzącym otuchę ładunkiem w pamięci, Ignacy

zwracał się co prawda do kobiet, ceniąc ich rozum i inteligencję oraz staranność organizacyjną,

przejawiającą się w zdolności do sporządzania precyzyjnych i schludnych notatek z wykładów

marksizmu - leninizmu, lecz kto wie, czy nie odrobinę bardziej przedkładał nad to wszystko

kobiecą urodę. Kluchowate, pryszczate, zetempówki, działaczki, kujonki, bigotki, abnegatki, chude

z płowym sklepieniem wielkich kasztanowców, gdy słońce strzeliło poprzez liście serią

świetlistych pocisków i oto przed samotnym wędrowcem zalśnił złoty warkocz, ciężko obijający

się o czyjeś wysmukłe plecy. Początkowo Ignacy skupił swą leniwą uwagę na refleksach

słonecznych, które ślizgały się po jedwabistych splotach, układem swym przypominających

dwuszereg ziaren w kłosie. Następnie jednak musiał zwrócić uwagę na fakt, że warkocz ów

przynależy do wzorowo sklepionej głowy, osadzonej na kształtnych ramionach, a owianej chmurą

długich, złotych włosów, które wymknęły się z uwięzi i teraz powiewały leciutko, produkując w

różnych punktach przestrzeni takie same lśnienia i migoty. Obserwując to satysfakcjonujące

estetycznie zjawisko, Ignacy szedł za nim przez czas dłuższy, w dół alei Stalingradzkiej.

Zastanowiło go, że dopiero po przebyciu sporego odcinka zauważył, iż osobie z warkoczem

(która była niejako ucieleśnieniem definicji stoików: „piękno ciała jest proporcją członków w ich

układzie wzajemnym i w stosunku do całości”) towarzyszy gadatliwe dziewczę o piskliwym głosie,

będące z kolei żywą ilustracją koncepcji Platona, głoszącego, iż brzydota jest brakiem miary.

(Dziewczę miało zakłócenia proporcji w obrębie kuperka oraz nóg: ten pierwszy był zbyt

wystający, te drugie - były zbyt krótkie).

Ignacy, rzecz jasna, nie należał do prostackich lowelasów, którzy łażą za dziewczętami,

oceniając kształt ich łydek, a także podsłuchują, zaczepiają, wdają się w przypadkowe znajomości

et cetera. Ale pewne obserwacje narzucają się same. Nadto tak się po prostu złożyło, że przystanął

tuż za tymi dwiema na samym skraju chodnika, czekając, aż ciężarówka ze żwirem wymanewruje

na jezdni zwrot o 90 stopni, żeby wysypać zawartość wywrotki wprost na chodnik przed kościołem

Dominikanów (wciąż jeszcze będącym w budowie). I stojąc tak, poprzez warkot silnika usłyszał

wybijający się trajkot tej niższej, która opowiadała coś o wystawie obrazów w Arsenale

warszawskim i rzucała nazwiskami malarzy.

Głowa otoczona złotą chmurą zwróciła się ku gadającej koleżance ukazując uśmiechnięty

profil; uwagę Ignacego przyciągnęły ciemne rzęsy o podgiętych koniuszkach. W tym samym

momencie złotowłosa wyczuła czyjąś obecność za plecami i odwróciła się szybko, co

zaowocowało sytuacją dla Ignacego zgoła ambarasującą: tuż przed swoimi oczami napotkał parę

tęczówek intensywnie błękitnych, z taką głębią w czarnych źrenicach, że odebrał wrażenie czegoś

Page 131: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

niesłychanie dalekiego i bardzo bliskiego zarazem. Rzecz dziwna! Z nieopisanej dali przemknął ku

Ignacemu (czy się mylił?) - uzyskując odbicie w jego umyśle, wyraz rozpoznania.

Stoicy zapatrywali się na piękno duszy tak samo, jak na piękno ciała: twierdzili, że w obu

tych przypadkach piękno wynika z proporcji części. Oblicze, które jaśniało przed Ignacym,

obrazowało sojusz psyche i soma. Poza swoistą czystością, pozwalającą duszy na „przeświecanie”

(a przeświecała tak, że aż mu dech zaparło), to jedyne w swoim rodzaju oblicze cechowało się tym,

co od pseudo - Dionizego przejęli czołowi scholastycy XIII wieku, którzy blask (aglaia) nazwali

po łacinie „claritas”, jeśli oczywiście Ignacy miałby wierzyć podręcznikowi, a czemu nie, skoro

został napisany i wydany jeszcze przed wojną.

O, bogowie! I on śmiał twierdzić, że wszystkie twarze wokół są jednakowe, nijakie i

bezbarwne! Miał oto przed sobą rumiane i opalone policzki, orzeźwiająco baczne i myślące

spojrzenie spod szerokich brwi koloru starego złota oraz usta o kolorze płatków dzikiej róży,

drżące w sceptycznym, lecz miłym uśmiechu.

Wszystkie te obserwacje, wraz z nieodpartym wrażeniem, że w groźnym obszarze obcego i

obojętnego świata spotkał istotę swojego gatunku, przemknęły przez świadomość Ignacego Borejki

w ciągu zaledwie sekundy, na kształt iskrzącej się smugi światła, i pozostawiły po sobie wirujące

drobiny ciepła i radości.

Lecz sprawczyni tego fenomenu, po upływie kolejnej sekundy, pozbawiła go widoku swej

twarzy, odwracając głowę ku jezdni.

Ignacy odczuł to tak, jakby nagle się przepaliła żarówka: był zdezorientowany, lekko

wstrząśnięty oraz odczuwał słabość w kolanach. Tak więc i teraz, gdy dziewczęta ruszyły przed

siebie, on nadal stał w tym samym miejscu, wytrzeszczając oczy jak zagubiony w mroku spaniel i

biernie obserwował harmonijne ruchy lekkiej, dumnej sylwetki obciążonej nieproporcjonalnym

warkoczem. Poszły obie w kierunku wejścia do klasztoru. Ruszył za nimi czym prędzej, lecz gdy

się zbliżył - one już otwierały drzwi. Na tle mrocznego prostokąta mignęła tylko bladozłota głowa -

i rozległ się głuchy stuk, towarzyszący szczękowi ciężkiej klamki. Ignacy pozostał sam na świecie,

skazany na wieczną tęsknotę i brak poczucia sensu.

Uczuwając w sobie coś w rodzaju olbrzymiej czarnej wyrwy, stał przez chwilę bez ruchu i

nawet bez jednej myśli. Wreszcie zrobił kilka bezmyślnych kroków. Wtedy naszło go

przypuszczenie, że dziewczęta udały się do biblioteki (znał ją z opowiadań koleżanek; nie

obfitowała w dzieła z zakresu, który go pasjonował). Odkąd bowiem władze w roku 1954 zakazały

prowadzenia duszpasterstwa akademickiego, tylko wypożyczanie książek mogło być oficjalnym

pretekstem do wkraczania studentów w obręb budynku klasztornego.

Page 132: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Pogadają z ojcami i wyjdą - pomyślał z nadzieją. Zaczął spacerować po chodniku tam i z

powrotem. Nie zastanawiał się przy tym wcale, co pocznie, gdy się doczeka powrotu złotowłosej.

Ot, ruszy po prostu za nią, jak poprzednio, i popatrzy.

Może też - rozwinął po kilku krokach swój nieśmiały projekt - poszedłby jej śladem,

wypatrując, gdzie ona mieszka. A może - odważał się już snuć konkretne plany - zbliżyłby się po

prostu do niej i zapytał, czy biblioteka jeszcze czynna; przy okazji mógłby się jej przedstawić i

może nawet, za pomocą tak prostego fortelu, poznać jej imię i nazwisko.

Uradowany swoją pomysłowością, zawrócił zamaszyście i założywszy ręce za plecami,

poszedł wolno wzdłuż klasztoru.

W oknie, widocznym na lewo od wejścia, mignęła mu przez chwilę biała postać, z łysą

czaszką o kolorze miedzi. Uważne oczy przyjrzały mu się przez szybę, z udawaną obojętnością, a

kiedy Ignacy przystanął uprzejmie, wpatrując się wyczekująco w okno, furtian znikł w głębi

pomieszczenia. Ignacy postał chwilę, po czym ruszył dalej, dochodząc do narożnika i znów

zawracając na pięcie, by podjąć swą wędrówkę w kierunku odwrotnym.

W tym samym ułamku sekundy wpadł w objęcia osoby nadchodzącej szybkim krokiem z

przeciwka; był nią masywny zakonnik, którego głowę osłaniał kaptur czarnego, średniowiecznego

płaszcza, narzuconego na biały habit.

- O, przep! - raszam! - dwufazowo zakrzyknął skonfundowany Ignacy, a zakonnik odsunął z

oczu kaptur i z namysłem przyjrzał się wątłej postaci, na którą wpadł.

Nastała chwila męczącej i nadzwyczaj kłopotliwej ciszy.

Ignacy chrząknął i odwrócił wzrok, gdyż intensywność badającego go spojrzenia była

trudna do wytrzymania. Już chciał ruszać dalej, gdy zakonnik zdecydował się przemówić.

- I cóż, bracie? - spytał soczystym basem.

Doprawdy, Ignacy nie bardzo wiedział, jak można by odpowiedzieć na tak sformułowane

pytanie. W ogóle zresztą, jako osoba o skłonnościach do zamyśleń, cechował się troszkę

zwolnionym refleksem i zawsze miał niejakie trudności z odpowiedzią, gdy go zagadnięto

znienacka. Toteż i teraz milczał, uśmiechając się niewyraźnie. Wykonał przepraszający ruch

przegubem ręki oraz dwa nieduże kroki. Lecz dominikanin, stojąc spokojnie jak skała,

błyskawicznie wystawił mocne ramię, zastawiając mu drogę.

- Obserwujemy, hm? Obserwujemy sobie? - spytał spod swego kaptura. - A takiś młody.

Ignacy wybałuszył oczy i przełknął ślinę. Czuł się w najwyższym stopniu nieswojo. Okno

obok wejścia znów przez moment ukazało białą sylwetkę z łysą głową - mignęła tuż przy szybie,

po czym wycofała się gwałtownie, gdy Ignacy spojrzał w tamtą stronę.

Page 133: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Będę się za ciebie modlił, bracie - obiecał tubalnie jego rozmówca i wszedł lekko na

schodki, pozostawiając Ignacego w stanie niepewności, odrzucenia i dziwnego poczucia jakiejś

głębokiej przewiny.

Zakonnik pchnął drzwi, a te zaraz zamknęły się za nim ciężko, produkując identyczny jak

poprzednio zestaw odgłosów.

W oknie nie było już nikogo, nikt też nie pojawiał się w drzwiach. Ignacy zadał sobie

pytanie, dlaczego by nie miał po prostu pójść do owej biblioteki, by tam zastanowić się nad

sposobem zawarcia znajomości z właścicielką warkocza. Wszedł szybko po schodkach, nacisnął

klamkę, dotarł pod kolejne, zamknięte od wewnątrz, drzwi. Za ich cienką przegrodą tubalny bas

kończył właśnie zdanie: - ...ale może i tajniak. Dla bezpieczeństwa wyjdźcie przez kościół.

I zaraz potem spokojny, kpiący, miękki jak ton klarnetu mezzosopran zaoponował: - Ale co

też ojciec, jaki znów tajniak. Ja go pamiętam, on ma na imię Ignaś.

Gałka drzwi, trącona od strony klauzury, drgnęła, a drobny ten fakt uruchomił w wyobraźni

Ignacego straszliwą wizję: drzwi się otwierają i podejrzliwy tłum mnichów oraz studentek staje oko

w oko i nos w nos z podsłuchującym ich podejrzanym typem.

Wstrzymał oddech i na palcach, tyłem, pokonał schodki, wymknął się na ulicę i co sił w

nogach pobiegł przed siebie, czując, jak w jego wąskiej piersi obija się o żebra serce, ciężkie jak

kamień.

4.

Monice też się wydawało, że rudy, jajogłowy typek o melancholijnej minie, idący w ślad za

nimi od samiutkiej Teatralki, zachowuje się podejrzanie. Trudno było nie zaniepokoić się czymś

takim, gdy się człowiek udawał do najbardziej pilnowanego kościoła w Poznaniu. Było rzeczą

powszechnie wiadomą, że na każdej mszy stoi pod chórem przynajmniej jeden tajniak, uważnie

wysłuchując kazania i tropiąc zawarte w nim treści wywrotowe. Panów na służbie łatwo było

zidentyfikować, bo po pierwsze - z reguły mieli ręce założone w tył, a po drugie - przeważnie

ubrani byli w prochowce.

Trudno więc było nie żywić określonych podejrzeń, gdy się e człowiek zorientował, że jest

śledzony przez kogoś w tym charakterystycznym stroju. Mila była mniej spostrzegawcza, ale

Monika od razu zauważyła idącego za nimi typka. Wkrótce jednak musiała uznać, że ten

prochowiec różni się nieco od służbowych: był bardzo nienowy, a nadto - po kieszeniach

poutykane miał książki, skrypty i czasopisma. Rudy inwigilator człapał nieskładnie, pod pachą miał

wypchaną teczkę, oglądał z uwagą to niebo, to ziemię, aż nagle przyspieszył i dogoniwszy ~~ Milę

i Monikę, utrzymywał już odtąd stałą od nich odległość, :to jest - jakieś pół metra najwyżej. Kiedy

doszły do krawężnika ,~ na wprost kościoła, Monika, wciąż gadając dla niepoznaki na tematy

Page 134: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

obojętne, wymownie spojrzała na przyjaciółkę. Mila pojęła ją bez słów. Obejrzała się, niby to od

niechcenia, oceniła tropiciela szybkim spojrzeniem, po czym ruszyły żwawo dalej, pozostawiając

go za sobą.

- Nic, nic - szepnęła Mila kątem ust. - Podstawówka.

Ale Monika nie mogła sobie niczego przypomnieć. Zresztą, szczerze mówiąc, czy fakt, że

ktoś chodził z nami do podstawówki, stanowi w ogóle jakąś gwarancję?

W klasztorze oddały pożyczone książki i wzięły dwa tytuły ojca Jacka Woronieckiego.

Wyszły przez kościół. Spieszno im było na spotkanie ze Zbysławem, który czekał od czwartej w

kawiarni „Bajka”.

Mila miała z nim dzisiaj rozmawiać o czymś ważnym, ale po naleganiach przyjaciółki

zgodziła się ją zabrać ze sobą.

Monika odetchnęła z ulgą. Czuła, że musi obejrzeć tego złowrogiego Zmysława, żeby w

razie czego zapobiec jakiemuś nieszczęściu. Szczerze mówiąc, uważała się za doskonałego

psychologa, zdolnego od pierwszego wejrzenia określić charakter, zamiary, perspektywy oraz

nawet przypuszczalny stopień uczciwości danego egzemplarza.

„Bajka” mieściła się przy ulicy Ratajczaka, po lewej stronie, gdy szło się od kościoła

Dominikanów do placu Wolności, i była jedną z kilku zaledwie poznańskich kawiarni. Mama

Moniki mówiła, że przed wojną znajdowały się w tym mieście cukiernie, miłe kawiarenki i duże

kawiarnie, urocze lokaliki i restauracje, a wszystko - bardzo eleganckie. W socjalistycznej kawiarni

„Bajka” było nieprzytulnie i nieświeżo. Wąskie ciemnawe wnętrze wyposażono w okrągłe stoliki,

przykryte szarawymi serwetami, twarde krzesła konferencyjne oraz przeładowane wieszaki na

ubrania. Wyglądało to nieapetycznie, ale ciastka były tu niezłe, zwłaszcza bezy.

Weszły i Monika skupiła uwagę, przenikając wzrokiem zadymione wnętrze sali. Tu zawsze

był tłok, nawet w godzinach pracy, i wszyscy kopcili jak kominy fabryczne, czego zresztą one dwie

nie znosiły.

Od stolika w głębi lokalu pomachał w ich stronę brunet wysokiego wzrostu, nieogolony i

beztroski. Miał kwadratowy podbródek i bujne czarne brwi, a ubrany był w kraciastą koszulę i

farmerki. Kiedy podeszły, wstał leniwie i odsunął krzesełko dla Mili.

Monika uznała, że człowiek ten jest niebezpieczny.

Mila dokonała prezentacji, po czym oboje zajęli się sobą, zapominając o osobie trzeciej.

Obserwując ich czujnie, Monika uspokajała się z wolna.

Mila, bardzo pochłonięta rozmową, zachowywała się naturalnie i trzeźwo, a choć jej

ożywienie było nieco nadmierne i choć nie zawsze mogła zapanować nad zachwyconym

Page 135: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

spojrzeniem, to przecież jej sceptyczny uśmieszek działał bardzo tonująco. Mila nie wyglądała na

łatwy łup. Zbysław za to wyglądał na kogoś, kto się jej trochę boi.

Rozmawiali o teatrze studenckim - Zbysław znał studentów z UAM, którzy właśnie założyli

kabaret „Oczko”. Obiecał, że wspomni im o Mili. Ona zaś dorzuciła pośpiesznie, że mogłaby także

dla nich pisać teksty - ma nawet kilka przy sobie, może by się im przydały?

Zbysław, z ważną miną, wziął podany mu duży zeszyt i uśmiechnął się pobłażliwie na

widok stronic, gęsto zapisanych prostymi literkami, ołówkiem.

- Dużo tego, co? - rzekł z rozbawieniem. Spojrzał na okładkę. - Melania Kalemba -

przeczytał. - To twoje nazwisko?

- Tak. Nie wiedziałeś?

- Kalemba - powtórzył Zbysław. - Kalembianka? Kalembówna? Raczej: Kalamburka! -

rzucił niedbale zeszyt na wolne krzesło i nie trafił. Zeszyt spadł z plaśnięciem. Mila chciała po

niego sięgnąć, ale Zbysław unieruchomił jej rękę. Rozprostował zaciśnięte palce Mili i obejrzał

wnętrze dłoni. - Oho - ho! - zakrzyknął. - Linię życia masz zagadkową, rozdwojoną.

Kalamburka! Rebus. Twardy orzech.

- Można sobie złamać ząb - powiedziała Mila. - Puść mnie, dobrze? I podaj mój zeszyt.

- Oj, nie puszczę, nie puszczę - zgrywał się on.

Mila zaświeciła chłodnymi oczami: - Zeszyt! - i oto jej ręka już była wolna, a Zbysław

podnosił się od stolika.

- Nie znasz się na żartach czy co? - burknął, dotknięty.

Podniósł zeszyt i cisnął go na stół. - Sama to sobie załatwiaj!

Ruszył do wyjścia.

- Pewnie, że załatwię - gniewnie rzuciła za nim Mila, przesuwając dłonie po okładce

zeszytu. Wyprostowała zgięty narożnik kartki. - Jeszcze zobaczysz.

Gizela powlokła się do domu przez upalną ulicę. Ludzie pochowali się przed skwarem, poza

tym był lipiec, urlopy. Na całej długości Kraszewskiego nie spotkała żywej duszy. W oślepiającym

blasku słońca płowiały plakaty o wojnie w Korei i o planie sześcioletnim. Przeklęte szóstki

widziało się na każdym kroku.

Kiedy wreszcie dotarła na Polną i weszła na podwórko, poczuła, że za bramą zostawia całe

to paskudztwo. Kasztan błyszczał w słońcu, a pod jej oknem pięły się groszki, wyjątkowo obficie w

tym roku kwitnące. Dobrze mieć własny kąt na tym świecie, miejsce, gdzie panuje spokój i ład.

W sionce było chłodno, tu upał nigdy nie docierał. Od ceglanej posadzki ciągnęło

wilgotnym zimnem. Całe szczęście, że nigdy nie zalągł tu się grzyb, boby z nim sobie nie poradzili.

Page 136: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Weszła do kuchni i od razu włożyła rozmiękłe masło do dużego garnka z lodowatą wodą. W

zlewie było pełno naczyń - no, ładnie się Mila spisała! Zirytowana, Gizela umyła twarz i ręce w

miednicy, po czym usiadła na chwilę, bo od schylania się bolały ją plecy.

Garnek z kaszą ugotowaną rano czekał, owinięty w warstwę gazet i koc, ale Gizeli nie

chciało się jeść. Wzięła sobie tylko kwaśnego mleka i przeszła przez sionkę do pokoju, obejmując

dłonią chłodny kubek.

A tu, co za bałagan! - wszystko porozrzucane. W pokoju cień, bo Mila zasłoniła okno. Na

powiewającym lekko płótnie zasłon rysowały się cienie róż. Brzęczała osa, obijając się o szybę, a

Mila czytała, leżąc na brzuchu, i ani drgnęła na wejście Gizeli. Denerwujące. Nawet oczu nie

podniesie, nie przywita się! Że też tej dziewczynie nie przeszkadza nieporządek!

Całe łóżko zarzuciła odzieżą i teraz sobie na tym wszystkim spokojnie leży. Na

zapastowaną podłogę cisnęła mokry ręcznik, zwinięty w kłębek. No, tak, myła włosy - jeszcze

wilgotne spadają jej na twarz, ramiona i plecy. Mogła była wystawić się na słońce, szybciej by

wyschły. Boże drogi, białe to jak twaróg, chude jak kot, żebra na wierzchu. Rozebrała się do

majtek i stanika - pożal się Boże, płaska jak deska, a bez stanika ani się ruszy.

- Mila!

- No?

- Włóż coś na siebie, bo dostaniesz reumatyzmu.

- Nie dostanę.

- Mila!

- No, co znowu?!

- Wstawaj! Sprzątnij po sobie, ale już!

- Nie przeszkadzaj mi!

- Mila!!!

Zerwała się, odrzuciła włosy, pokazała rozzłoszczoną, wykrzywioną twarz.

- No, co? Co? Uch, jak ja cię nie lubię! No, komu potrzebne to twoje sprzątanie!? Kto nas tu

dziś odwiedzi, w taki upał?

Gizela miała właśnie nadzieję, że ktoś ją dzisiaj odwiedzi: Kaziu Trak, wdowiec, elektryk.

Już od pewnego czasu miło do niej zagadywał, lubili siadać sobie razem w stołówce. Kiedy mu

powiedziała, że myśli o przerobieniu kuchenki na elektryczną, żeby było taniej, powiedział, że

może wpadnie i zobaczy, jak się w oficynce przedstawia instalacja. Trak był dobrym fachowcem,

prawdziwym poznaniakiem, i jasne chyba, że nie mogłaby mu pokazać mieszkania w stanie takiego

bałaganu. Zamierzała poprosić go na kawę, może nawet upiec placek specjalnie dla niego. Taki

miły, porządny człowiek.

Page 137: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- A naczynia nie pomyte! - dodała spokojnie, postanawiając, że nie da się wyprowadzić z

równowagi. - Już są wakacje, nie ma wymówek, że lekcje i szkoła.

- Więc może bym mogła wreszcie poczytać w spokoju, co?

Boże, jak ja mam tego wszystkiego dosyć!

- Czytasz już chyba cały dzień - zauważyła Gizela, patrząc na otwartą książkę Mili. - Jak

wychodziłam do pracy, właśnie zaczynałaś.

- No i co z tego?!

- Na wszystko trzeba mieć czas. Chodź, pozbieraj te rzeczy.

Porządek musi być. A jak się ubierzesz, przyjdź na obiad. Jest dobra kasza i mleko, i

dostałam masło.

- Masło, masło! Czy ty już nic innego nie masz w głowie, tylko to masło?

Gizela pokiwała głową i poszła do kuchni. Tego się nauczyła niedawno: ustępować. Nic nie

mówić. Słowa ranią, a jak się człowiekowi zostawi czas na opamiętanie, może nawet długi czas, to

zaczyna w nim pracować sumienie. Mila jest w trudnym wieku i wybucha z byle powodu. Gizela

pamiętała dobrze, że i z nią samą tak było. Pozłości się i przyjdzie przeprosić. To dobre dziecko.

Nastawiła radio, a tam pogodny chórek śpiewał „Jak młode Stare Miasto”. Wesoło wam,

co? - Gizela westchnęła, opasała się fartuchem i zaczęła zmywać. .

Nie minął nawet kwadrans, jak do kuchni weszła, ociągając się, Mila, ubrana w sukienkę i

uczesana w dwa krótkie warkoczyki. Powiesiła mokry ręcznik na sznurku.

Gizela milczała, szorując garnek.

- Bzdury z tym nielubieniem, wiesz? - usłyszała tuż nad uchem, czując lekkie dotknięcie na

ramieniu. - Tak tylko powiedziałam, ze złości.

- Wiem - odparła spokojnie Gizela.

- Naprawdę tak nie myślę.

- Czemu ja muszę z tobą tak walczyć? - wyrwało się niepotrzebnie Gizeli.

- Nie musisz! - odparła gniewnie Mila.

- To się staraj!

- Staram się! Świadectwo dobre przyniosłam! Matematykę poprawiłam!

- Poprawiłaś - złagodniała Gizela. - Ładnie skończyłaś podstawówkę. Czwórki. Piątka z

polskiego. Tylko z rosyjskiego słabo, ale to jak wszyscy.

- Z historii też trója. Słaba.

- Z historii się nie liczy. U Kalinowskiego też piątki mieć nie wypada.

- Wiesz, że on będzie kierownikiem szkoły?

Gizela przestała zmywać.

Page 138: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Co?!

- Od września. Powiedziała nam to pani bibliotekarka.

- A co kierowniczka Kluczyńska?

- Będzie uczyć tylko chemii.

- Ładna historia!

- Bibliotekarka chce odejść. Mówi, że już nie wytrzyma.

- A kiedyś ty ją widziała?

- Wczoraj. Zawołała mnie i Monikę, pytała, czy chcemy wziąć książki do domu. Przyszedł

nakaz, żeby wycofać różne tytuły. Powiedziała, że ich nie odda i spalić nie pozwoli. Tylko mamy

nikomu ich nie pokazywać i nikomu nic nie mówić.

- A mnie mówisz.

- No, tobie! Tobie mogę.

- To mogła być prowokacja. Na drugi raz uważaj. Co zabrałaś?

- Całą Kossak - Szczucką i Żeromskiego, „Popioły”.

- To właśnie czytałaś?

- Tak. Piękne. Właśnie skończyłam pierwszy tom.

W głosie Mili był smutek. Gizela spojrzała na nią spod oka: zaczerwieniony nos, mokre

rzęsy. Płakała nad książką. Piętnaście lat! - pomyślała Gizela. - Co ja czytałam, jak miałam

piętnaście lat? Też Żeromskiego. Sienkiewicza. Rodziewiczównę. Nie pamiętała, czy zdarzyło się

jej przy tym płakać. Pewnie nie. Z niej trudno łzy wycisnąć. Zresztą, jak już, to miałaby dużo

innych powodów do płaczu.

Skończyła zmywanie, wytarła ręce.

Mila wciąż stała przy niej blisko, odrobinę przechylona, może chciała, żeby ją Gizela

ogarnęła ramieniem, przytuliła.

Ale może nie. Może by fuknęła ze złością i odskoczyła, trudno wiedzieć. Taka jest harda.

To chyba od czasu, jak Gizela raz nie wytrzymała tego pyskowania i wlepiła jej porządnego klapsa

w chudy tyłek - po raz pierwszy w życiu, ale i po raz ostatni, to pewne. Mila zawzięła się wtedy!

Nie odzywała się i nie jadła przez dwa dni. Doprowadziła wreszcie do tego, że Gizela się złamała i

ją, smarkatą, przeprosiła!

- Chodź, zjemy obiad - powiedziała i siadła przy stole.

Mila bez słowa podeszła do zlewu, wzięła dwa talerze z drucianej suszarki, wytarła

ściereczką, postawiła na stole.

Zjadły smaczną, gorącą kaszę gryczaną z masłem i kwaśnym mlekiem. Nic już nie mówiły

do siebie, Mila pozmywała bez słowa, a Gizela pomyślała, że mogła była nie robić tej całej

Page 139: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

awantury. Dziewczyna po prostu się zaczytała i chciała dojechać do ostatniej kartki. Takie rzeczy

trzeba zrozumieć.

Masz ci los! Z tego wszystkiego zapomniała o najważniejszym!

Gizela aż się uderzyła w czoło.

- Mila! A ja mam niespodziankę. Nasza majstrowa nie może jechać na wczasy, bo jej matka

idzie na operację. Powiedziała mi po cichu, że zwalnia trzy miejsca, więc się zaraz zgłosiłam. Za

tydzień jedziemy nad morze!

No, proszę, inne dziecko. Zalała się rumieńcem, oczy jej się zaświeciły.

- Nad morze! Nad morze!? Zobaczę prawdziwe morze! - i nagle umilkła z otwartymi

ustami.

- No, co tam?

- A... to trzecie miejsce... czy... No, kto by...

Gizela uśmiechnęła się i kiwnęła głową.

- Zabierzemy ją? Zabierzemy Monikę?! - wybuchnęła radością Mila. - Ale czy to drogo? Ile

to kosztuje? Czy mama Moniki będzie mogła...

- Jesteśmy lud pracujący miast i wsi - wyjaśniła jej Gizela, zadowolona. - Wczasy należą się

nam za darmo.

Płacimy tylko za podróż. No, leć do niej, leć. Zapytaj.

2.

Szczerze mówiąc, Monika miała żal do Mili. Przyszły oto wakacje, nie było nic do roboty,

mogły sobie posiedzieć pod kasztanem i pogadać albo pojechać nad Rusałkę, żeby się wykąpać.

Ale nie. Mila zamykała się w pokoju i tonęła w lekturze, a na pretensje przyjaciółki odpowiadała ze

zdziwieniem: - No, to ty też poczytaj! - . A czy wszystkich na świecie muszą interesować książki? I

to w upał? O, doprawdy, ich przyjaźń weszła chyba w fazę prawdziwych trudności.

Taka rzecz, jak zwierzenia. Prawdziwe przyjaciółki zwierzają się sobie bez końca. A Mila

nic. Mówi o wszystkim, tylko nie o tym, co ją boli. Przecież Monika i tak wszystko widzi, przez

całą siódmą klasę widziała. Mila kochała się w tym czarnowłosym Janku, co przyjechał z Kielc. Od

pierwszej chwili, gdy panna Majewska przedstawiła go we wrześniu klasie i poprosiła, żeby go

serdecznie przyjęli - Mila straciła rozum.

Wciąż tylko na niego patrzała, uśmiechała się, kiedy na nią zwrócił oczy, a jak już się do

niej odezwał, traciła mowę.

Potem nagle się zmieniła: popisywała się swoją wiedzą, zgłaszała się na lekcjach, poprawiła

stopnie. Pisała jakieś niesłychane wypracowania i wciąż wyskakiwała z ławki, że chce je czytać na

Page 140: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

głos. Uczyła się długich wierszy i deklamowała je na lekcji, referowała książki, organizowała

biwaki i wycieczki. Janek nic.

Dawał się wprawdzie wciągnąć w przeróżne akcje, jak na przykład wieczory poezji

Gałczyńskiego i Tuwima albo uczniowskie festiwale tańca i pieśni, ale im bardziej się ona

popisywała, tym wyraźniej jej nie lubił. Pod koniec roku szkolnego nie cierpiał Mili już tak bardzo,

że nawet się z nią nie pożegnał po rozdaniu świadectw. Wszyscy się obejmowali, wymieniali

adresami, obiecywali, że napiszą z wakacji i przenigdy nie stracą kontaktu - a Janek nawet nie

podszedł do Mili. Wreszcie ona ruszyła do niego - odwrócił się na pięcie i uciekł w drugi kąt sali,

do Cześka.

Pewnie, że to nic przyjemnego, zostać tak potraktowaną.

Ale, szczerze mówiąc, Mila sama sobie była winna. Tak się nie postępuje. Jak mawiała

mama Moniki: „Czy kto kiedy widział, żeby pułapka biegała za myszą?”.

Monika, jako prawdziwa przyjaciółka, uznała w pewnym momencie, że ma obowiązek

powiedzieć Mili kilka słów prawdy.

Ale Mila ucięła krótko: - Dziękuję ci za tę uwagę. Nie myślałam, że tak to się rzucało w

oczy - i poszła do domu, czytać.

No i proszę. Wakacje upływają dzień po dniu, już jest drugi tydzień lipca, a Mila tkwi w

zamkniętym pokoju. Mama pracuje całymi dniami i Monika nie wie, co z sobą począć.

Słońce jak złoto, niebo bez jednej chmurki, upał nie do wytrzymania, a ty siedź, człowieku,

w domu i zajmuj się konfiturami. Ostatnie truskawki! Mama wczoraj kupiła duży kosz i

postanowiła, że trzeba koniecznie zrobić zapasy na zimę, bo nie będzie nic do chleba. Najpierw

skubały godzinami te ogonki, plamiąc sobie palce słodko pachnącym sokiem, potem szukały

przepisu na konfitury i znalazły dopiero w starej „Przyjaciółce”, a teraz zmęczona mama zasnęła

przy potrzaskującym cicho radiu („Tu mówi Londyn - wiadomości dobre czy złe, ale zawsze

prawdziwe”). Monika, poczuwając się w końcu do odpowiedzialności, mieszała te smażące się

truskawki, żeby nie przywarły, odpędzała osy, rzucające się na pachnącą słodycz, i szczerze

mówiąc - miała tego wszystkiego powyżej uszu.

Zwłaszcza że zdała sobie sprawę z czegoś okropnego: w całym domu nie ma żadnego

słoika, do którego można by przełożyć te przeklęte konfitury!

I właśnie wtedy, gdy zaczynała czuć się już zupełnie beznadziejnie, przymknięte skrzydła

kuchennego okna rozwarły się, pchnięte silnie z zewnątrz, i w pełnym blasku słońca ukazała się

Mila z rozwianymi włosami, promieniejąca szerokim uśmiechem i radosna tak, jakby nigdy w

życiu nie spotkał jej zawód miłosny ani przykrość ze strony jedynej przyjaciółki: - Ręce do góry! -

krzyknęła i wybuchnęła śmiechem.

Page 141: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Monika! Zaraz zemdlejesz!

3.

Dom Funduszu Wczasów Pracowniczych „Marchlewski” położony był blisko plaży, więc

wystarczyło tylko szybko zjeść śniadanie, a potem przejść piaszczystą drogą przez grzbiet wydmy.

I już było niewiarygodnie olbrzymie morze - huczące, co dzień inne, to błękitne, to zielone, to

znów stalowoszare.

Srebrzysty piasek o jedwabistej strukturze ustępował opornie pod naciskiem stopy i

wszędzie było pełno malutkich, płaskich kamyczków w różnych kolorach, ślicznych jak klejnoty.

Pogoda trwała cudowna - i, ku zdziwieniu Moniki, tu wcale nie czuło się upału. Można było

całymi dniami chodzić po plaży na dalekie spacery, w pełnym słońcu, a rześkie powietrze tak

chłodziło skórę, że człowiek się smażył na skwarek, nic o tym nie wiedząc. Toteż Mila spiekła się

natychmiast, na kolor malinowy, a Monika - na wiśniowy. Za to Gizela, jak się okazało, była

wprost stworzona do życia nad Bałtykiem. Opaliła się natychmiast na gładki piękny brąz.

Wyglądała zupełnie inaczej niż w Poznaniu! - przypominała jakąś egzotyczną Hinduskę. Jej włosy,

wysmagane słonym wiatrem, zrobiły się suche i matowe, a białka piwnych oczu łypały

niebieskawo z ciemnej twarzy.

Długo nie mogła się zdecydować na włożenie kostiumu kąpielowego - kupiła go sobie

jeszcze w Poznaniu, w PDT.

Jednoczęściowy, z szalowymi ramiączkami, marszczony z przodu, nie był bardzo piękny i

kolor też miał raczej bury, ale nie ,wcale jej nie słuchały - wpadały co chwila do wody, zanurzały

się z piskiem i wyskakiwały ponad fale - a Gizela wtedy się śmiała.

Po tygodniu nieprzerwanej, klarownej pogody, nawet Mila przestała być malinowa i

przybrała równomierny odcień miedziany, zaś włosy zjaśniały jej na kolory biały i popielaty.

A Monika była jak kawa z mlekiem!

Któregoś dnia, zaraz po obiedzie, przyłączył się do nich pan, który w stołówce zwykle

siedział pod oknem i stamtąd często zerkał, a nawet lekko się kłaniał. Był to krępy blondyn Gizela

łypnęła na niego niebieskawymi białkami i powiedziała, że nie lubi głupich frazesów, więc pan

Bula trochę się zdziwił, ale ponieważ miał w zasadzie miłe usposobienie, zaraz zmienił temat.

Opowiadał o swoim dzieciństwie na wsi. Przyjaciółki postanowiły w tym momencie pobiec na

wyścigi aż do drutów kolczastych, oddzielających plażę od bazy wojskowej. Uznały, że Gizela

poradzi sobie sama z panem Bulą. Poradziła sobie rzeczywiście bardzo dobrze, bo kiedy po paru

godzinach cała czwórka wracała na kolację, ci dwoje gadali już po prostu bez ustanku, to jest raczej

tkacz gadał, a Gizela słuchała, od czasu do czasu tylko wtrącając swoje trzy grosze, za to z sensem

i mocą. Pan Bula najwyraźniej był pod silnym wrażeniem tej rozmowy, gdyż odprowadziwszy je

Page 142: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

pod same drzwi pokoju, zaproponował, by po kolacji dokończyli pogawędkę w świetlicy

sąsiedniego domu wczasowego „Nowotko”, gdzie odbędzie się wieczór taneczny przy muzyce z

płyt.

Gizela przystała na to z godnością, po czym, ku cichemu rozbawieniu Moniki, zaczęła

gorączkowe przygotowania. Umyła włosy, umalowała usta i włożyła strojną białą suknię z dużym

wykładanym kołnierzem. Kazała dziewczynkom siedzieć grzecznie w pokoju i czytać, a sama

wyszła natychmiast potem, jak pan Bula zastukał do drzwi.

Tańczyli kujawiaka i oberka, i walczyka - muzyka była doskonale słyszalna w pokoju

„Marchlewskiego”, gdzie Mila i Monika grały bez końca w „Człowieku, nie irytuj się”, którą to grę

planszową znalazły w szufladzie nocnego stolika, albo wpatrywały się w ścianę, gdzie wisiał

pięknie oprawny obraz, przedstawiający włókniarkę przy maszynie tkackiej. Wreszcie Mila złapała

za książkę, a Monika poszła do łóżka, zastanawiając się, jak przyjaciółka może w ogóle zrozumieć

choć słowo wśród tych hałasów. Z „Nowotki” dobiegały wesołe okrzyki i przyśpiewki, a także

donośne komentarze prowadzącego wieczorek pracownika kulturalno - oświatowego.

O dwudziestej drugiej, jak obszył, muzyka urwała się, rozległy się okrzyki zawodu i oklaski

oraz głośne pożegnania („Do widzenia, do widzenia, do miłego zobaczenia”). Ludzie zaczęli się

rozchodzić; wreszcie, po dłuższej chwili, pokazała się i Gizela z panem Bulą, oboje oblani

światłem księżyca. Trzymali się pod ręce i powoli wędrowali na skwerek przed domem

wczasowym.

Monika właśnie obserwowała księżyc, gdy się pojawili.

- Patrz, wracają - powiedziała do Mili, leżącej już przy zgaszonym świetle.

Lecz Gizela i tkacz, dotarłszy do drzwi wejściowych, wcale nie weszli do

„Marchlewskiego”, tylko, pogodnie rozmawiając, zawrócili i udali się w stronę plaży, skąd

dobiegał nieustanny, rytmiczny jak oddech jakiegoś olbrzyma, szum fal. Z okna pokoju był

doskonały widok na plażę i Monika miała wiele uciechy, obserwując, jak Gizela z panem Bulą

wędrują po trzydzieści kroków w jedną i trzydzieści w drugą stronę. Zaśmiała się, po czym

spojrzała na przyjaciółkę, ale Mila leżała poważnie na wznak, z rękami pod głową.

- Przestań - powiedziała karcąco. Oczy jej błyszczały w świetle księżyca jak dwie lodowate

gwiazdki.

Monika wobec tego się nadęła, odeszła od okna i też się położyła. Jej tapczan stał nogami

do okna, więc zaczęła patrzeć w księżyc, a on z wolna począł się dwoić, huśtać i rozpływać - ani

zauważyła, jak przysnęła, ukołysana tym dalekim łoskotem morza i milczeniem Mili.

Obudził ją chrzęst podeszew na żwirze i cichy śmiech.

Page 143: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Księżyc już przesunął się dalej i nie zaglądał w okno, więc Monika nie widziała, czy

przyjaciółka także zasnęła, słyszała tylko jej równy oddech. Pod oknem jeszcze szeptano, a kiedy

Monika zdecydowała się jednak wyjrzeć - zobaczyła, że pan Bula, wspinając się na palce, całuje

Gizelę na dobranoc.

4.

Pan Bula nabrał zwyczaju siadywania przy ich stoliku. Tego ranka na śniadanie była zupa

mleczna, więc Monika zerknęła porozumiewawczo na Milę, zastanawiając się, ile dziś będzie

porcji. Ale Mila patrzała w swój talerz, dziabiąc widelcem plaster sera, leżący obok dwóch

karbowanych krążków żółtego masła, o którym Gizela mawiała, że jest fałszowane. Odsunęła

podany jej talerz z zupą, jakby zawierała ona ocet, sięgnęła po chleb i ugryzła duży kęs, po czym

trzymała go w ustach, nawet nie żując.

Dziś było dużo chłodniej, a także, jak zauważył pan Bula, od zachodu pojawiła się na

horyzoncie szara mgiełka, co wskazywało na zmianę pogody. Monika zapytała, czy mu to nie psuje

humoru, na co on odparł, że morze zawsze jest piękne, tak jak kobieta. Czy się gniewa, czy się

śmieje, przecież pozostaje godna uwielbienia.

- Dobrze jest spotkać kobietę swego życia - dodał, kierując ku Gizeli znaczące spojrzenie,

ale ona udała, że nie bierze tego do siebie, i burknęła: - Będzie deszcz, już mnie łamie w kościach.

Mila, jedz wreszcie, bo ci ten chleb spuchnie w buzi i nigdy go nie połkniesz.

Mila popiła kawą zbożową i usiłowała jeść, ale szło jej to beznadziejnie kiepsko. Pan Bula

zaproponował wycieczkę autobusem do latarni morskiej, skoro plaża może się dziś nie udać.

Wróciliby w sam raz na obiad. Gizela zapytała, czy dziewczynki mają ochotę na wycieczkę

- i obie się zgodziły, bo cóż niby lepszego było do roboty, a latarni morskiej żadna z nich nie

widziała nigdy w życiu.

Pojechali autobusem o dziesiątej, za radą pana Buli zabierając swetry oraz parasolkę,

kanapki i butelkę z herbatą: Gizela, poważna, godna, ale z uśmieszkiem błąkającym się w kącikach

ust, pan Bula - wesół i tryskający energią, Mila milcząca i zamyślona, a Monika po prostu głodna

jak wilk. Apetyt służył jej nad morzem nadzwyczajnie, nie mogła nadziwić się Mili, która wciąż,

jak w mieście, była niejadkiem.

Poprosiła o kanapkę i spotkała się z rozbawieniem pana Buli, który przypomniał sobie

głośno, że kiedy był w jej wieku i po raz pierwszy pojechał z wycieczką szkolną na Wystawę

Krajową do Poznania, od razu po tym, jak pociąg ruszył, zjadł wszystko, co miał na drogę.

Jakaś tęga, ogorzała kobieta, w chustce na głowie i w kretonowej sukni drukowanej w

gołąbki pokoju, przyglądała im się z przeciwległego ceratowego siedzenia. Na widok apetytu

Moniki i ona się uśmiechnęła.

Page 144: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Aż sama zgłodniałam - powiedziała do Gizeli z porozumiewawczym spojrzeniem. - Ale

córeczki to pani ma niepodobne - dodała po chwili życzliwie, porównując Milę i Monikę.

- Bo ja nie jestem córką tej pani - wyjaśniła Monika wesoło i bez namysłu, nadgryzając

kanapkę z żółtym serem.

- Tylko ona - dodała z pełną buzią i wskazała na Milę.

Kiedy potem wspominała ten moment, za każdym razem ~: przechodziły ją dreszcze. Od

tych paru jej słów atmosfera w autobusie skrzepła, jak od przymrozku. Najsilniej zareagował Bula -

zbladł, po czym się zaczerwienił. Spojrzał na Gizelę bezbronnie, z zaskoczeniem, jakby go

strasznie rozczarowała.

- A jak pytałem, to mówiłaś, że nie - szepnął z wyrzutem.

Mila zalała się krwawym rumieńcem, na jej nosie ukazały się kropelki potu. Rzuciła jedno

błyskawiczne spojrzenie na Gizelę, a potem spuściła oczy i zaplotła mocno palce obu rąk.

Natomiast Gizela pojmowała wolniej - z początku wyglądała, jakby do niej nic nie dotarło,

w końcu jednak dostrzegła wyraz twarzy pana Buli oraz zakłopotanie Moniki, która szybko

zrozumiała, że palnęła coś nie tak.

Gizela zamrugała, przygryzła lekko wargi, chciała coś powiedzieć, ale zmilczała, wreszcie

spłonęła ciemną czerwienią, jakby ją przyłapano na kradzieży.

Autobus się zatrzymał. Pan Bula wstał, ukłonił się i bez słowa wysiadł.

Wysiadła też kobieta w chustce, oglądając się z zakłopotaniem.

Mieszkała pod lasem, w domu o spadzistym dachu. Na jej powitanie wybiegły dzieci, a

mały biały piesek podskakiwał wokół nich, jazgotliwie ujadając z radości. Koło płotu rosły malwy

oryginalnego, żółtego koloru. Monika wpatrywała się w nie, dopóki autobus nie ruszył, i a potem

jeszcze wolała spoglądać przez okno, niż spotkać wzrok Gizeli. Kiedy jednak nie było już czego

oglądać, zauważyła, że Gizela bynajmniej nie szuka jej spojrzenia. Bardzo poważna i zamyślona,

patrzała na swoje splecione ręce, podobnie jak Mila, i siedziały tak naprzeciwko siebie na dwóch

ceratowych siedzeniach, bez słowa chwiejąc się i trzęsąc w rytm podskoków autobusu.

Wysiadły na ostatnim przystanku, w niedużej odległości od biało - rudej latarni morskiej,

która okazała się nieładna, i w dodatku zamknięta na głucho. Ze zwiedzania nic nie wyszło.

Wzdychając, Gizela usiadła na suchej, cienkiej trawie porastającej piasek pagórka. Milczące

dziewczynki stały obok niej, wpatrując się z natężeniem w szare, huczące morze i niski wał chmur,

sunący znad horyzontu. Ponad chmurami niebo miało kolor jasnoniebieski, ale coś w powietrzu

wyraźnie zapowiadało zmianę pogody. Gizela odchrząknęła i Mila natychmiast rzuciła na nią

niepewne spojrzenie.

- Monika - powiedziała Gizela.

Page 145: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Tak?

- Skąd ci przyszło do głowy, że Mila jest moją córką? - spytała Gizela, patrząc także na

morze.

Monika odwróciła się do niej i traciła na jej wzrok - oczy Gizeli były zwężone od słońca, a

źrenice malutkie jak ziarenka pieprzu.

- Mama mówiła - bąknęła przestraszona Monika.

- Przecież twoja mama nic nie wie. Rodzice Mili nie żyją - wyjaśniła Gizela rzeczowo,

jakby niechętnie. - Ja jestem tylko jej opiekunką prawną. Adoptowałam ją, rozumiesz?

- Nie wiedziałam.

- Myśmy o tych sprawach nigdy nie rozmawiały - gorączkowo wtrąciła Mila, stając ramię w

ramię z przyjaciółką i dotykając jej ręki. - Monika nie wiedziała, naprawdę!

Za horyzontem przeciągle zamruczał grzmot, ledwie słyszalny przez szum fal.

- Od razu, pierwszego dnia, spytał, czy jesteście moje.

Myśli, że go okłamałam. Głupi jest. Niewielka strata. - Gizela odetchnęła głęboko,

strzepnęła ze spódnicy długie sosnowe igły i podniosła się z trawy. - Wracajmy, bo idzie burza.

Autobus mamy za dziesięć minut.

Ale Mila stała w tym samym miejscu, kopiąc siwy piasek czubkiem sandałka i wpatrując się

w Gizelę z ukosa.

- Nie żałujesz? - spytała cicho. - Gizela, nie żałujesz?

Monika jakoś nie połapała się, o co ona właściwie pyta, ale Gizela nie miała najmniejszych

problemów ze zrozumieniem.

- No, skąd - odparła, znużona i nagle się uśmiechnęła.

- No, coś ty, dziecko, co też ci do głowy przychodzi.

A Mila pokiwała głową i nagle powiedziała: - Nie zaczynaj każdego zdania od „no”. To

nieelegancko.

Wybuchnęła śmiechem i zbiegła z górki, prosto na plażę.

- Mama płacze - szepnęła Monika.

- Nie... chyba tylko rozmawia.

Z ulicy nie dobiegały żadne odgłosy, chociaż był to poranek.

- A ja ci mówię, że płacze.

Na parapecie okna leżała gruba biała poduszka, a biała kołdra - na dachu przeciwległego

domu. Ze swojego ciepłego gniazdka Monika patrzała na pierwszy śnieg tej zimy.

- Kiedy wróci twój tata?

- Nie wiem, nic nie wiem - odpowiedziała szeptem Monika.

Page 146: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Boję się o to zapytać.

- Dlaczego?

- Bo jak spytałam, dlaczego moja siostra musi być u cioci, to mama płakała całą noc.

- A dlaczego ona musi być u cioci?

- No, przecież właśnie nie wiem, mówię ci. Zdaje mi się, że jest chora. Ciocia mieszka na

wsi, tam jest czyste powietrze i więcej jedzenia. Może dlatego.

- A gdzie jest ten twój tata?

- W Anglii.

W kącie pokoju dał się słyszeć nagły, głośny szelest, ale ona już znała ten dźwięk, więc się

nie przestraszyła. To z choinki osypywało się igliwie, szybkimi, suchymi strużkami. Inni już po

Trzech Królach wyrzucili swoje drzewka na śmietnik albo spalili je w piecu; tylko mama Moniki

nie chciała się rozstać z choinką.

- Niech jeszcze postoi - mówiła.

- Niech ja się nią nacieszę i tym, że jestem z tobą i że - w domu.

Wróciła tuż przed Gwiazdką - bez taty. Nie chciała odpowiadać na pytania Moniki,

milczała, kręciła bezradnie głową, a po nocach nie spała, tylko w ciszy, godzinami, chodziła po

pokoju.

- Chcesz, to ja zapytam?

- Dobrze - zdecydowała Monika po namyśle. - Zapytaj.

- Chodź ze mną - szepnęła.

- Ale ty spytasz.

- No.

Wieczerza wigilijna - śledzie z ziemniakami i ciastka makowe - była tak smutna, że Monika

miała ochotę uciec. Może przy Gizeli mama coś wreszcie powie. Wreszcie zaproponowała, żeby

poszły z domu do Mili z opłatkiem.

I to był świetny pomysł. We cztery poczuły się raźniej - zaczęły śpiewać kolędy, najadły się

pierników i pieczonych jabłek.

Gizela jeszcze śpiewała tym swoim niskim, aksamitnym głosem: „Lulaj, ulubione me

pieścidełko”, kiedy Mila pociągnęła przyjaciółkę do swego kącika, żeby pokazać prezenty. Gizela

uszyła jej śliczną sukienkę w zieloną kratę, z angielskiego materiału, który dostała w paczce z

UNRRA. Oprócz tego podarowała Mili książkę Kornela Makuszyńskiego „Szatan z siódmej

klasy”.

Podczas gdy Mila oglądała ilustracje, a Monika przykładała do siebie zieloną sukienkę,

mama i Gizela szeptały, siedząc nadal przy stole. Mama zakrywała oczy dłonią, jak daszkiem,

Page 147: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

mówiąc coś do ucha Gizeli. Ta zaś, nasępiona, marszcząc swoje czarne, błyszczące brwi, słuchała i

kiwała głową.

Mila odłożyła powoli książkę i nabrała powietrza, żeby się trochę ośmielić.

Wstały i razem podeszły do stołu. Obie kobiety urwały rozmowę i spojrzały na dziewczynki

ze zdziwieniem.

- Chciałam o coś zapytać - nieśmiało odezwała się Mila, czerwieniąc się mocno. - Czy

mogę?

Mama Moniki skinęła głową.

- Kiedy wróci tatuś Moniki? - spytała Mila ledwie słyszalnym szeptem.

Przez chwilę panowała cisza, wreszcie mama spojrzała na Milę ze łzami w oczach.

Przygryzła wargi i znów milczała tak długo, że aż Gizela poruszyła się niespokojnie.

- Nie wróci - odpowiedziała wtedy mama Moniki. - Nie może. Źli ludzi chcieliby go

uwięzić albo nawet zabić.

- Czy zrobił coś złego? - spytała Mila, mocno ściskając rękę przyjaciółki. Monika oddała jej

uścisk, ze wszystkich sił.

Mama rozpłakała się na dobre.

- Walczył za Polskę, tylko po niewłaściwej stronie! - krzyknęła.

- Pani Kałużna, niech się pani uspokoi, ale już - powiedziała ostro Gizela i mama uspokoiła

się rzeczywiście. Wtedy Gizela spojrzała surowo na spłoszone dziewczynki. - A wy uważajcie! Nie

powiadaj nikomu, co się dzieje w domu - przykazała im. - Nauczcie się trzymać język za zębami,

jasne?

Takie czasy. Pamiętajcie, jeszcze nikt nie żałował, że za mało jadł i że za mało mówił. - Jej

przysłowia i mądrości doprowadzały zwykle Monikę do tłumionych chichotów. Ale wtedy jakoś

nie doprowadziły.

Także i tego ranka nie było Monice do śmiechu. Patrzała ze swojego łóżka na biedną,

łysawą choinkę i myślała, że w końcu trzeba będzie ją wyrzucić, bo zostanie goły pień.

A kiedy się ją wyrzuci, jakże tu będzie, bez tych aniołków z glansowanego papieru i bez

łańcuchów, i bez świeczek w metalowych lichtarzykach, i bez błyszczących anielskich włosów...

W niemiłym, zimnym pokoju zrobi się pusto i jeszcze bardziej nieprzyjemnie. Jakie to

dziwne, że u Gizeli i Mili jest tak przytulnie i miło, nieważne, czy z choinką, czy bez. Tak dobrze

się u nich siedzi. A przecież mają tam też kilka biednych sprzętów, jak Monika z mamą, i też tylko

jeden pokój na dwie.

Może chodzi o to, że przy Gizeli można czuć się bezpiecznie.

A przy mamie nie.

Page 148: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Monika zawstydziła się tej myśli. Szybko podniosła głowę i spojrzała na sąsiednie łóżko. W

niebieskawym świetle poranka było widać, że mama śpi na boku, skulona. Jej twarz była smutna i

znękana nawet we śnie. Ciemny warkocz leżał jak wąż na jej gołym ramieniu.

Monika wstała pocichutku i przykryła to ramię kocem.

Potem poszła się myć.

Ciepło ubrana, wypiła herbatę i zjadła na śniadanie chleb ze smalcem. Przygotowała też

sobie kanapkę do szkoły, a na koniec sprawdziła, czy na pewno zakręciła gaz. Kwadrans po

siódmej wyszła z domu, ostrożnie zamykając drzwi. Niech sobie mama jeszcze pośpi. Budzik

zadzwoni za pół godziny.

Całe podwórko było białe i śliczne - znikł pod śniegiem te wszystkie budki i przybudówki,

szopy, sztachety, blaszaki, . druty, cegły i deski, dziurawe wiadra i beczki po lepiku.

Kasztan miał grubą warstwę puchu na każdej - nawet najdrobniejszej - gałązce. Z Moniki

wyparowało nagle całe przygnębienie, ruszyła przez tę olśniewającą płaszczyznę na ukos, - starając

się stawiać stopy jedną przed drugą tak, żeby dotrzeć pod drzwi Mili po idealnie prostej linii i żeby

zdeptać jak najmniej czyściutkiej bieli.

Przyjaciółka wyszła zaraz przed drzwi, zaświeciła niebieskimi oczami spod ciepłej chustki.

Od uśmiechu Mili zrobiło się wesoło, jakby pokazało się słońce.

- Czujesz? Czujesz? Śnieg pachnie jabłkami - powiedziała Mila szczęśliwym głosem, a

drzwi za nią uchyliły się szerzej i wyszła Gizela, także już ubrana, w płaszczu i kapeluszu.

Stała, nachmurzona, mierząc gniewnym wzrokiem śnieg, i naciągnęła wełniane rękawiczki.

- Idę z wami - oświadczyła i zamknęła drzwi na klucz.

- Monika! Mówiłaś mamie?

- O czym?

- Że pani kierowniczka chce z nami rozmawiać.

- Nie, nie mówiłam...

- I dobrze. Po co ma się denerwować. Ja pójdę, to wystarczy.

Monice ulżyło. Wygląda na to, że Gizela wzięła pod opiekę także i mamę. Chyba

zauważyła, że dzieje się z mamą coś niedobrego: bała się każdego dzwonka, a z domu wychodziła

tylko do pracy. Pracowała w sklepie pana Rudzika - przyjął ją do pomocy na prośbę Gizeli.

- Pani Kałużna, niech się pani aby nic nie martwi - powiedział krzepiąco - u mnie się pani

przechowa, jak karakuły w szafie. Ja wszystko przetrzymam. Nic mi nie zrobią. Towarzysze

zaczęli wojnę o handel, no ale zobaczymy, kto kogo przeczeka. Jakby pani miała złoto albo dolarki,

to do mnie jak w dym.

Page 149: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Tylko że mama nie miała ani jednego, ani drugiego. Żyły bardzo biednie i właściwie

niczego poza jedzeniem nie kupowały.

Raz tylko mama postanowiła, że pójdą do kina „Rialto”, na premierę „Zakazanych

piosenek” - pierwszego po wojnie filmu polskiego, z Danutą Szaflarską i Jerzym Duszyńskim.

Wydały dużo pieniędzy na czekoladki, ale wcale ich nie jadły, bo płakały w kinie jak bobry.

Po filmie poszły sobie do cukierni na tort Fedora i lody. To Gizela zadbała potem o buty dla

Moniki: dała jej swój talon, otrzymany w Zakładach Odzieżowych, gdzie pracowała na etacie.

Uszyła też Monice grubą kurtkę na zimę: przerobiła w tym celu amerykański płaszcz męski, z

paczki. Mila miała taką samą kurtkę, bo ten płaszcz był naprawdę obszerny. Gizela żartowała, że

nosił go na pewno jakiś gruby, wielki Murzyn. Dlaczego akurat Murzyn? - a bo Murzynom ładnie

w beżowym kolorze.

Tak więc, ubrane na beżowo, jak dwie Murzynki - bliźniaczki, Mila i Monika wędrowały

teraz po białej ulicy, znacząc śniegową pierzynkę dwoma podwójnymi rzędami śladów swoich

nowych, mocnych bucików. Szły sobie i śpiewały: „Tę piosenkę, tę jedyną”, bo obie bardzo lubiły

aktora Duszyńskiego. Na głowach miały jednakowe, zrobione na drutach chustki, a ręce ukryte w

cieplutkich mufkach, uszytych też przez Gizelę, z resztek beżowego flauszu i watoliny.

- Dalej, dalej! - poganiała je Gizela, krocząc tuż za ich plecami. Pracowała przy

Kraszewskiego, niedaleko szkoły. - Monika! - rzuciła, kiedy skręciły z Dąbrowskiego, koło rynku.

- Ty też nie wiesz, o co chodzi pani kierowniczce?

Monika nie wiedziała.

- Nie byłyście niegrzeczne?

- No, skąd!

- Lekcje miałyście poodrabiane?

- No, pewnie!

- To co się dzieje?

- No, nie wiem!

- Nie zaczynaj każdego zdania od „no” - to nieelegancko - zwróciła jej uwagę Gizela, ale

tonem nieuważnym, jakby myślała o czymś innym. Minęły sklep pana Rudzika, zamknięty, choć o

tej porze już zazwyczaj otwierano. - Mila, jak będziesz wracać, kup zapałki, pół chleba i pół kostki

„Omy” - poleciła Gizela. - Tu masz pieniądze. A po szkole, to już wiesz, jak zawsze: prosto do

domu, główną ulicą, tam gdzie ludzie. Nie łazić po ruinach! Wrócę o wpół do czwartej, nastaw

ziemniaki. No, lećcie do klasy. Idę. - Popchnęła je ku schodom i ruszyła w głąb korytarza -

spokojna, mocna i zdecydowana, a także - co Monika zauważyła z pewnym zdziwieniem - nagle

jakoś groźna.

Page 150: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Mila też za nią patrzała.

- Boję się czegoś - powiedziała, kiedy sylwetka Gizeli znikła za odległymi drzwiami

kancelarii.

- Przecież nic nie zrobiłyśmy - uspokoiła ją Monika.

- Pewnie chodzi o jakieś składki. Ja ciągle zalegam. Specjalnie mamie nic nie

powiedziałam. A Gizela da sobie radę. Ona sobie ze wszystkim da radę.

Ruszyły, podskakując, na pierwsze piętro, gdzie mieściła się klasa czwarta. Wzdłuż

schodów, na pięknie wybielonych ścianach, rozwieszono plon konkursu „Walka o pokój”. Konkurs

odbył się tuż przed wyborami do Sejmu, parę dni temu, i teraz rysunki wisiały, poprzedzielane

plakatami „Głosuj na listę 3” oraz „Precz z PSL”. Mila i Monika też brały udział w konkursie -

wszystkie dzieci brały, obowiązkowo - i obie miały swoje prace na tej wystawie. Monika

nasmarowała czarnym tuszem wielką bombę, po czym przekreśliła ją, naklejając dwa paski: biało -

czerwony i czerwony. Mila natomiast namalowała gałązkę kwitnącej jabłoni, a na niej - malutkiego

szarego słowika.

Pani od rysunków powiedziała, że praca jest trochę nie na temat, ale pójdzie na wystawę, bo

jest ładna i pełna optymizmu, tak potrzebnego w trakcie odbudowy kraju.

Powiesiły swoje kurtki na drewnianych wieszakach w korytarzu i weszły do klasy. Nikogo

jeszcze nie było. One dwie przychodziły zawsze trochę wcześniej, bo panna Majewska,

wychowawczyni, powierzyła ich opiece kwiatki. Dzieci poprzynosiły z domu odnóżki i teraz one

rozwijały się, wypuszczając nowe listki. Trzeba je było regularnie podlewać odżywką, to jest -

wodą, w której moczyło się skorupki jajek. Za szafą stała cała butla takiej mikstury i po nią sięgała

Monika, gdy usłyszała okrzyk Mili: - O! Popatrz!

Ktoś zdarł ze ściany ich gazetkę! - nie zdjął, ale właśnie zdarł, jeszcze wisiały strzępy

brystolu, urwane przy mocnych pinezkach.

- Coś okropnego! - powiedziała Monika, oburzona. No, bo rzeczywiście: robili tę gazetkę

tak długo i starannie! Przez kilka lekcji wychowawczych w grudniu panna Majewska

przygotowywała klasę do tematu: „Powstanie Styczniowe”. Powiedziała im, że w styczniu minie

osiemdziesiąta czwarta rocznica. I że to się im tylko wydaje tak dawno: osiemdziesiąt cztery lata

temu. Ale przecież niejedna babcia ma dzisiaj tyle lat. - A mój dziadek - powiedziała - miał w

tamtym czasie lat osiemnaście! - i przeczytała im piękny wiersz Or - Ota pod tytułem „Włóczęga”,

o tym, jak uczniowie spotykali się na strychu, by opowiadać - sobie z dumą „o czynach swoich

ojców w Sześćdziesiątym Trzecim”. I że był tam z nimi blady żydowski chłopczyk, a wszyscy

wiedzieli, że ma on „i ojca i dziada zabranego na Syberię”. Ten chłopczyk nazywał się Lange.

Page 151: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Pannie Majewskiej trzęsła się broda. Monika już dawno zauważyła, że pani bardzo się

wzrusza z powodu wierszy. Dużo im czytała w związku z tą gazetką. Wybierali te wiersze, które

pasują, każdy dla siebie. Pani pokazała im jeszcze piękne ryciny z wielkiej wytłaczanej teki z

napisem „Grottger”. Na ilustracjach były damy w żałobie i Polonia, smutna, z gwiazdą na czole, i

duch z przestrzelonym sercem, i mężczyźni na koniach; dzieci oglądały, a pani opowiadała im

piękną i straszną historię Powstania. Wreszcie na kolejnej lekcji wszyscy malowali swoje obrazki

albo ilustracje do wybranych wierszy. Monice szczególnie się spodobał wiersz Konstantego

Gaszyńskiego:

Schowaj, matko, suknie moje,

Perły, wieńce z róż,

Jasne szaty, świetne stroje

To nie dla mnie już!

Niegdyś jam stroje, róże lubiła,

Gdy nam nadziei wytrysnął zdrój:

Lecz gdy do grobu Polska zstąpiła,

Jeden mi tylko przystoi strój:

Czarna sukienka!

Przepisała go na sztywnej kartce, rysując naokoło wieniec z róż, przewiązany czarną

wstążką. Pani powiedziała, że czarnej sukienki już nie trzeba, i Monika żałowała, bo właśnie

najbardziej miała ochotę na ten rysunek. No, ale pani bardzo się spodobały róże i zaraz wzięła je do

gazetki. A Mila też została wybrana, bo przepisała wiersz Or - Ota:

Krzyżom zwalonym, zapadłym mogiłom,

Kopalniom czarnym w srebrnej dalekości,

Leżącym w grobie zmarnowanym siłom,

Żałobnym szczątkom okrwawionych kości,

Duchom, zbawionym przez życia męczeństwo

Pamięć, kochanie i błogosławieństwo!

Mila jakoś nie mogła wymyślić ilustracji do tego wiersza.

Szczerze mówiąc, żaden słowik na gałązce tu by się nie nadał.

W końcu wzięła grubą czarną kredkę i w pięć minut machnęła duży rysunek: mocno

(bardzo mocno!) zapadnięta mogiła z wielkim czarnym krzyżem. I tyle. Ale ten rysunek było

najbardziej widać, kiedy gazetka zawisła. Po obu jej stronach panna Majewska powiesiła dwa duże

obrazki namalowane na kwadratowych tekturkach. Mirek Rudzik, który malował najładniej z całej

Page 152: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

klasy, zrobił kopię ryciny Grottgera, tej, gdzie Polonia łapie się za głowę, a wokół leżą zabici.

Obrazek wypadł przepięknie.

Natomiast Basia skopiowała portret Mierosławskiego na koniu - i ten koń nie wyszedł jej

najlepiej. Klasa ryczała ze śmiechu i Basia była bliska płaczu, ale panna Majewska pocieszyła ją

szybko, mówiąc, że nawet najwięksi artyści miewali kłopoty z malowaniem końskich zadów, a już

zwłaszcza - tylnych końskich nóg. Oceniła, że gazetka jest wspaniała, a te dwa piękne obrazy

bardzo ją wzbogacają. Wszystkie dzieci zgodziły się z panią. Tym bardziej niezrozumiałe było, że

ktoś zerwał gazetkę! Ktoś zabrał też obrazek Mirka. Został tylko Mierosławski.

- To przez ten zad - oświadczyła Monika. - Złodziej nie mógł na niego patrzeć. I przecież

ten bułanek tak wygląda, jakby mu ktoś nogi powykręcał i zawiązał w supeł!

A Mil ę na te słowa złapał taki śmiech, że usiadła.

2.

W kancelarii szkolnej Gizela ze zdziwieniem ujrzała pana Rudzika. Wyprostowany, siedział

na krześle i starał się nie patrzeć na sekretarkę, która urzędowała za barierką. Dzwonił telefon,

sekretarka zamykała i otwierała szuflady, trzaskała liczydłem, grzechotała spinaczami i szukała

ołówka.

- Dzień dobry - powiedziała Gizela i porozumiała się spojrzeniem z panem Rudzikiem.

Wysoki, z lekka łysiejący, ubrany był w garnitur, koszulę z krawatem i porządny beżowy płaszcz

burberry. Kapelusz obracał w obu dłoniach i co chwilę rozgłośnie odchrząkiwał, rozprzestrzeniając

aurę poirytowanego wyczekiwania. Sekretarka nawet nie raczyła podnieść oczu, wobec czego

Gizela powtórzyła przywitanie, dodając z naciskiem: - Pani kierowniczka chciała się ze mną

widzieć. Nazywam się Kalemba.

- Zaraz - powiedziała niegrzecznie sekretarka, a Gizela - , poczuła, że chętnie by walnęła na

odlew w ten wyondulowany łeb. Pokorne oczekiwanie nie leżało w naturze Gizeli. O, nie.

- Długo trzeba czekać? - spytała surowo, zbliżając się do barierki. - Na ósmą mam być w

pracy.

Uchylone drzwi sąsiedniego pokoju otworzyły się na oścież i wyszła z nich kierowniczka

Kluczyńska. Minę miała kwaśną, a w rękach jakieś pismo.

- Proszę bardzo, niech państwo wejdą - powiedziała z tym swoim kłującym spojrzeniem. -

Pani Kałużna nie przyszła?

- Chora - skłamali jednocześnie, jakby się zmówili, Gizela i pan Rudzik. Wypadło to bardzo

przekonująco.

- Ale ja wszystko jej powtórzę - pospieszyła z zapewnieniem Gizela. - To sąsiadka.

Page 153: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Drzwi gabinetu kierowniczki zamknęły się za nimi bez szmeru. Przy stoliku, koło

błyszczącej szafy bibliotecznej z kompletem dzieł Lenina, siedział szczupły, żylasty mężczyzna z

czarnym wąsikiem w kształcie niedużego prostokąta. Na stole przed nim leżał kawał papieru z

postrzępionymi rogami.

- To jest gazetka ścienna klasy czwartej - przemówił żylasty, biorąc arkusz w dwa palce i

unosząc go z obrzydzeniem w powietrze.

Gizeli nie spodobał się jego głos. Rozdeptana żaba - powiedziała sobie od razu. Ponieważ

wypowiedź tego pana wydała się jej niekompletna, Gizela milczała roztropnie, oczekując dalszego

ciągu. Pan Rudzik znów rozgłośnie oczyścił sobie struny głosowe.

Dopiero teraz kierowniczka mogła się odezwać.

- Kolega magister Kalinowski uczy u nas historii - wyjaśniła.

- Aha - rzekł dostojnie pan Rudzik.

- A co to ma do gazetki? - nierozumiejąco spytała Gizela, po czym nie powstrzymała się i

dorzuciła: - Można usiąść?

- Proszę - szybko powiedziała kierowniczka, a nadęty magister Kalinowski siedział i ani

drgnął, gdy przysuwali sobie krzesła.

Podpadłeś mi - pomyślała Gizela.

- Uczniowie klasy czwartej przygotowali tę gazetkę na rocznicę Powstania Styczniowego -

rzekł przykrym głosem magister Kalinowski. - Jako historyk oceniam, że zrobili to z pozycji

klasowo i historycznie niesłusznych.

- I tak sami z siebie? - spytał pan Rudzik, demonstrując szczere zaciekawienie. - Patrz pan,

co też to dzieciakom nie przyjdzie do głowy.

Pan Kalinowski nabrał powietrza i wypuścił je cienkim strumykiem, wydymając policzki.

- Pfff... nie, oczywiście, zrobili to pod kierunkiem i z inspiracji wychowawczyni, koleżanki

Majewskiej.

- Panna Majewska to jest bardzo dobra nauczycielka - powiedziała Gizela twardo, kierując

swą wypowiedź wyraźnie w stronę kierowniczki.

- Bardzo dobra. Bardzo - pospieszył z poparciem stropiony pan Rudzik.

- Te oceny proszę pozostawić nam - z irytacją rzucił historyk, podczas gdy kierowniczka

dokładnie w tym samym momencie potwierdziła: - Tak, rzeczywiście bardzo dobra.

Oboje spojrzeli po sobie, zaskoczeni.

Pan Kalinowski poczerwieniał, nadął się i wstał.

- Ustalono, że najbardziej aktywni przy wykonywaniu gazetki byli: Mirosław Rudzik,

Melania Kalemba i Monika Kałużna - oznajmił. - Trudno oczywiście winić dzieci dwunastoletnie

Page 154: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

za brak uświadomienia politycznego. Niemniej należy z nimi przeprowadzić rozmowy. Podejmuję

się tego. Sam zajmę się klasą czwartą w roku przyszłym, bo zaczynają się lekcje historii. Jednak do

rodziców należy przeprowadzenie takich rozmów w domu.

- Rozmów? O czym? - spytała Gizela, splatając ręce.

Historyk umilkł groźnie, po czym powtórzył numer z powietrzem.

- Pfff... o interpretacji Powstania Styczniowego, na przykład - powiedział wreszcie. - Na

obecnym etapie uważamy, że było ono zbrodniczym błędem klas panujących, a nie znalazłszy

oparcia w warstwach robotniczo - chłopskich, skazane było na krwawą klęskę.

- Ja skończyłam szkołę przed wojną - oznajmiła Gizela.

- Nam o Powstaniu Styczniowym mówili coś innego.

- O - powiedziała panna Majewska, mrugając z zaskoczeniem. Osłoniła dłonią oczy, czarne

jak smoła, bo raził ją blask bijący od gołej żarówki pod sufitem. - To pani.

- Tak, ja - rzuciła Gizela, zdejmując płaszcz. - Niech pani wstaje.

- Proszę? - spłoszyła się panna Stefania, przyciskając koc do chudej piersi.

- No, już, już - przynagliła Gizela tym samym tonem, którym zwykle zwracała się do Mili, i

nauczycielka tak samo posłusznie jak Mila wykonała polecenie. Powstała z tapczanu, lekko się

chwiejąc i przytrzymując krzesła. - Dobrze się pani czuje? - spytała Gizela.

- Czy dobrze? Ja...

- Nie jest pani chora?

- Nie... nie. Tylko mi smutno i źle - powiedziała panna Majewska normalnym tonem

towarzyskiej pogawędki. Ale w oczach miała taką rozpacz, że Gizela aż odwróciła wzrok.

- No, jak pani zdrowa, to nie ma co leżeć w bałaganie - zdecydowała ostro. - Jest tu

kuchnia?

Okazało się, że jest, panna Stefania ma prawo z niej korzystać, ale właściwie nie korzysta,

gotuje tam tylko wodę na herbatę.

- To teraz pozmywamy po tych herbatkach - postanowiła Gizela. - Ma pani jakąś tacę?

Oczywiście, nie miała. Wszystko, każdą fili żankę i każdy talerzyk, nosiła w rękach z kuchni

do pokoju i na odwrót. Tak, tak. Gizela nalała do zlewu gorącej wody i szybko, sprawnie

pozmywała, a pannę Majewską, która była zakłopotana, pozbawiła tego zakłopotania przez proste

wręczenie jej ścierki do naczyń.

- Niech pani powyciera.

Posłusznie wycierała, nic nie mówiąc. Kiedy skończyły w kuchni, przeszły do pokoju z

miotłą i szufelką. Tu Gizela momentalnie opanowała sytuację, pozbierała, przetrzepała, poukładała,

Page 155: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

zamiotła i otworzyła okno. Zawstydzona Stefania porządkowała śpiesznie książki, zeszyty i

zapiski.

- Nno! - powiedziała wreszcie Gizela, z satysfakcją oceniając ład, panujący wokół. -

Powinna pani sobie kupić ładny klosik na tę gołą żarówkę, od razu się tu milej zrobi.

A na to nauczycielka, ni to z płaczem, ni to ze śmiechem: - Oj, oj, pani Gizelo, przecież ja

lecę w przepaść, jaki klosik? Na co mi klosik?

- Jaka znów przepaść?! - obsztorcowała ją Gizela. - Że panią z roboty wygryźli? A czy to

pani pierwsza? Nie. Nie pierwsza i nie ostatnia. Jeszcze niejednego wygryzą. Teraz pójdzie na

ostro. Wspomni pani moje słowa.

- Więc już pani wie, że nie pracuję w szkole.

- Tak. Zawołali nas dzisiaj, powiedzieli, a jakże.

- Zawołali? Czy dzieci będą miały nieprzyjemności? - przelękła się panna Majewska.

- Chyba nie - na razie.

- Bo Kalinowski...

- Ważniak - warknęła Gizela. - Kierowniczka przy nim taka, o, malutka.

- Wiem, niestety. Czy on dzieciom nie zaszkodzi, on teraz będzie wychowawcą czwartej

klasy...

- Co?! - Gizela prawie krzyknęła.

- No, tak, obejmuje po mnie wychowawstwo... - panna ': Stefania usiadła i zatopiła palce we

włosach. Te włosy były jak czarny aksamit, tylko gdzieniegdzie plątały się wśród nich srebrne

nitki. - Jakże to teraz ma być... nie wolno dzieciom mówić o ich historii... czy on będzie je uczył

tylko tego, co mu pasuje do światopoglądu?

- Tak - odrzekła Gizela. - Ale nie da rady, rzeki kijem nie zawróci.

- Tylko postawi tamę - szepnęła Stefania. - Oj, Gizelo, ja już nie mam sił. Nienawiść,

kłamstwo, beznadzieja. Tyle zła.

Nie ma po co żyć.

- Jest po co.

- Tak? Po co?

Gizela zmarszczyła brwi rozgniewana.

- No jak, tylko zło widzisz? Może po to żyjesz, żeby innym pokazać, że jest też dobroć na

świecie. Że może być miłość. Że przecież jakaś nadzieja jest.

- A jest?

- Popatrz na dzieci, to sama zobaczysz.

Nawet nie zauważyły, jak przeszły na „ty”.

Page 156: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Gizela, ile masz lat?

- Trzydzieści.

- A ja już po czterdziestce, jestem starsza.

- No, patrz, kto by powiedział! - kpiąco mruknęła Gizela.

- Tyle przeszłam, ja już nie mam nadziei.

- Bo jak się w nią nie wierzy, to jej się nie ma.

- Aha! - zaśmiała się Stefania. - Teraz rozumiem.

- Dzieciom trzeba pokazać nadzieję. Całe życie przed nimi.

Od czego jesteś wychowawczynią?!

- Już nie jestem. Dlatego coś ci muszę powiedzieć - o Mili.

- No? - najeżyła się Gizela.

- Nic złego, nic złego. Przeciwnie. Mila jest bardzo utalentowana i coś się w niej czai -

niezwykłego. Gdybym mogła ją uczyć dalej, tobym z niej wydobyła tę niezwykłość. Mila jest na

pozór otwarta, ale w gruncie rzeczy - bardzo skryta.

Przeżyła pewnie coś ciężkiego...

- Wojnę. Sieroctwo - powiedziała krótko Gizela. - Nie ona jedna.

- W nią to mocno zapadło, bo ma wielką wrażliwość.

Gizela, nie można zmarnować tego daru.

- Ja to rozumiem - mruknęła Gizela z obawą i zmieszaniem. - Tylko - czy ja poradzę sobie...

Nie jestem przygotowana.

Chcę, żebyś to ty ją uczyła, nie Kalinowski. Nikt jej tak nie rozumie, jak ty.

- Spokojnie. Ty ją rozumiesz.

- Ach, nie, nie zawsze. I nie umiem tego jej okazać. Ciągle nas coś rozdziela. Może ja mam

do niej złe podejście, ale skąd mam mieć dobre, przecież nigdy nie miałam własnego dziecka, nie

wiem, jak to jest. Od urodzenia się nią zajmowałam, tak dla zabawy. A kiedy jej matkę zabrali,

musiałam zająć się Mil ą na serio. Tak mnie życie wrzuciło w to wszystko: pokój Makowskich, i

talerze Makowskich, szafa Makowskich. Ja nawet śpię w ich łóżku i czytam ich książki. A dziecko

nadal jest ich, nie moje!

- Mila mówi do ciebie po imieniu.

- Powiedziałam jej, że jest adoptowana, że rodzice nie żyją.

- Prosiłam, żeby do mnie mówiła „mamo”. A ona nie chce.

Zaparła się.

- Nie - zaprzeczyła Stefania. - Że też ty tego nie widzisz: Że na jest po prostu wierna.

Page 157: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Nie poradzę z nią sobie - mruknęła Gizela: - Chcę, żebyś ty ją dalej uczyła! - przez chwilę

milczała, wreszcie klepnęła dłońmi o kolana. - Chodź. Pójdziemy do Kluczyńskiej.

- Co?!

- Wiesz, gdzie ona mieszka?

- Wiem, ale, Gizela, to nie ma sensu. Klamka zapadła. To groteskowe. Ona się po prostu boi

Kalinowskiego.

- Chodź, idziemy.

- Gizela! Zapomnij o tym pomyśle.

- O, nie, nie zapomnę - surowo zapowiedziała Gizela.

- Pogadamy z nią. Może jest tak, że wtedy się zlękła, a teraz siedzi i żałuje? Z człowiekiem

tak bywa. Dostałaś na piśmie, że cię zwalniają?

- Nie - odparła Stefania spokojnie. - Tak mi to tylko powiedzieli - jak psu: idź sobie stąd!

- A to, widzisz, nawet lepiej. Ubieraj się.

- Nie, Gizela, posłuchaj...

- Bez gadania. Idziemy.

I poszły.

Stefania podniosła na moment wzrok i zobaczyła zmienioną twarz Kluczyńskiej. Nagle

zrobiło się jej wstyd, że tak siedzi w milczeniu, pozwalając, by Gizela walczyła za nią.

- Nie zrobiłam nic złego - odezwała się gwałtownie.

- Tylko coś głupiego - dokończyła kierowniczka ze złością.

- Rozumiem pani intencje, rozumiem stan ducha, nie mogę tylko zrozumieć lekkomyślności

i braku odpowiedzialności. To dlatego zgodziłam się na wniosek kolegi Kalinowskiego.

- Ależ to była tylko gazetka rocznicowa, zrobiona przez dzieci! - broniła się Stefania. -

Takie same robiliśmy w tej szkole przed wojną. Podobno odzyskaliśmy wolność, dlaczego więc nie

można wspominać o Powstaniu Styczniowym? Jak ma wyglądać teraz nauka historii?

- Ściśle tak, jak przewidują programy szkolne - wyjaśniła jej zimno kierowniczka. - Po to

jesteśmy, żeby je realizować.

- I żeby wychowywać naszych uczniów.

- Na kogo? Obowiązują nas pewne wytyczne.

- Mnie obowiązują jeszcze pewne zasady.

- No i właśnie dlatego została pani zwolniona. To nie są zasady na obecne czasy. Nie mogę

sobie pozwolić na kłopoty, za dużo dałam z siebie tej szkole. Jeden donos - i stracę wszystko.

Page 158: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- A ty już tracisz - powiedział głos spod okna. Z fotela podniosła się drobna, rudowłosa

kobieta w czerni. - To jest pierwszy etap. Tak to się zaczyna. Tobie jeszcze nikt nie rozkazał, a ty -

ot, już posłuszna.

Kierowniczka uderzyła dłonią w stół, aż podskoczyły ołówki.

- Hanka! Ja odpowiadam za tę szkołę! Za wszystkie dzieci, za program nauczania. Mają

bezpiecznie dotrzeć do siódmej klasy! Nie chcę przesłuchań, donosów i awantur. Jest nowy ustrój i

nic na to nie poradzimy. Zresztą i on ma już swoje osiągnięcia...

- Reformę rolną czy pełne więzienia? - spytała kobieta w czerni. - Jesteś ślepa czy już

kupiona?

Zapadła okropna cisza.

Nagle odezwała się Gizela i jej mocny głos sprowadził wszystko do zwykłych rozmiarów.

- Ten Kalinowski to zwyczajny dupek - powiedziała.

- Trzeba go wziąć krótko, to się uspokoi. Ja się znam na ludziach.

A kierowniczka spojrzała na nią jak na gwiazdę zaranną.

Page 159: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

1.

W. Pani Maria Kluczyńska Poznań Szczecin, dnia 10 sierpnia 1946

Droga moja Maryniu, wiem od bratanicy Twojej, że żyjesz, że byłaś w Warszawie,

wysiedlona, i że powróciłaś do domu w początku roku. Trudno opisać, jak się ucieszyłam! Tak

wielu bliskich i dobrych ludzi ta straszna wojna zabrała. Siedzę oto sama, jest noc, świeczka ledwie

pali się, a ja w myślach zbieram przyjaciół i znajomych, którzy ocaleli. I tu przypomniałam, że za

kilka dni Twoje imieniny. Niechże Tobie Pan Bóg da zdrowie i siły na przetrwanie tego, co nas

jeszcze czeka.

Droga moja, pewnie dziwisz się, skąd ja w Szczecinie - ot, widzisz, tak nas losy zagnały, a

na wyroki losu człowiek nie ma wpływu. Męża straciłam w 39 roku, sama zostałam z synkami.

Z domu naszego w Wilnie trzeba było uciekać. Co przeszliśmy pod sowiecka władz, trudno

opisać, zresztą Ty wiesz wszystko od brata swego, który cierpiał to samo. Nie widząc innych dróg

ratunku, zgłosiłam się z dziećmi do Urzędu Ewakuacyjnego, żeby żyć w Polsce, bo, jak nam

powiedzieli, Litwa to już Sojuz, na wieki wieków. W lipcu przeszłego roku nareszcie naznaczono

nam wyjazd i z płaczem wielkim, z żalem w sercach, opuściliśmy kraj lat dziecinnych. Pociągiem

towarowym, o głodzie i pragnieniu, dni kilkanaście jechaliśmy do Brześcia, wyrwani z ziemi

rodzinnej, w nieznane. A potem jeszcze dni wiele, nim dotarliśmy do miejsca nam przeznaczonego,

do zburzonego tego miasta, gdzie straszno wyjść na ulicę. Pracuję tu i zarabiam, ale głodno nam i

chłodno, mieszkamy w ruinach. Najgorsza jednak ze wszystkiego - samotność. Oddawca tego listu,

dawny znajomy z Michaliszek, to jedyna dobra dusza nam tu przez Opatrzność darowana.

Odezwij się i Ty przez niego, on list niezawodnie dowiezie.

Napisz parę słów, jak żyjesz, czy zdrowa jesteś, co porabiasz.

Wdzięczna będę za każdy linijkę. Ja tu ginę od smutku i bezradności, a z tęsknoty za domem

serce boli dzień i noc.

Pozdrawiam Cię i ściskam,

Droga Hanna Borejko Pani Hanna Borejko Szczecin

Hanka! Nie mam czasu pisać zbyt wiele, a Twój znajomy ma zaraz jechać, złapał okazję

samochodem. Ale parę linijek zdążę skreślić. Dobrze, że się odezwałaś! Co za głupstwo, siedzieć

samej z dziećmi na kupie gruzu! Pakuj manatki, przyjeżdżajcie mieszkać do mnie, ale szybko,

żebyście dotarli na początek roku szkolnego. Puściłam tu w ruch szkołę podstawową, chłopaki

mogą się uczyć. I pracę Ci znajdziemy, znam tu trochę ludzi po urzędach. Życie tu szybko wraca do

normy, miasto się odbudowuje i stabilizuje - chociaż zniszczenia duże. Ja mieszkam sama,

straciłam rodziców. Mam po nich dwa duże pokoje.

Page 160: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Przyjeżdżajcie! Będzie mi raźniej z Wami, a już myśl o tym, że nigdy więcej nie zasiądę

sama do Wigilii, jak w ubiegłym roku, po prostu mnie uszczęśliwia. Masz rację, że człowiek nie ma

wpływu na wyroki losu, ale ja uważam, że wiele z nich można odwrócić. Przestań lamentować i weź

się w garść! Przyjeżdżajcie choćby jutro!

Uściski - Maria, Poznań, 12 sierpnia 1946

Napisała listy do Poznania, ale nie dostała odpowiedzi. Ciocia Tonia powiedziała, że poczta

jeszcze źle funkcjonuje i żeby Monika spokojnie odpoczywała i dochodziła do sił. Niech się nie

martwi niczym i nie tęskni. Niedługo zobaczy swoją przyjaciółkę, a do mamy lepiej nie pisać.

Prawdę mówiąc, mama wyjechała. Dokąd? Ano, ludzie teraz wędrują, poszukują się, odnajdują.

Mama musiała wyjechać, ale na pewno wróci i zabierze Monikę do Wiednia, gdzie odnalazł się

właśnie tatuś.

Oczywiście, tylko tego było trzeba, żeby Monika zaczęła się martwić na dobre. Nikt jej nie

uprzedzał, że mama wyjedzie.

Odwożąc ją do cioć, powiedziała tylko, że rozstaje się z nią na miesiąc, bo Monika musi się

odkarmić i wypocząć. Kiedy teraz Monika pytała cioć, dlaczego ukrywano przed nią wyjazd mamy

i to, że odnalazł się tatuś, usłyszała, że o pewnych rzeczach lepiej dziś nie mówić za wiele,

dzieciom. Dlaczego? Bo dzieci lubią dużo paplać, nie zważają na to, co mówią i do kogo. A to nie

są czasy dobre dla gadatliwych - podkreśliła z naciskiem. Większość dzieci chodziła tego lata do

szkoły, żeby nadrobić i to przed czasem, a zwłaszcza czas, stracony przez wojnę. Ale Monika

została zwolniona na wakacje, bo stwierdzono u niej anemię. Mama zawiozła ją do swoich

kuzynek, czyli do cioci Toni i cioci Zosi. Już od roku mieszkała u nich Asia, mała siostrzyczka

Moniki.

Tę anemię ciocie leczyły śmietaną, masłem i kurczakami. Codziennie musiała też Monika

wypić dwa kubki mleka z miodem oraz łyżkę tranu, zapisanego przez lekarza. Jadła dużo jarzyn i

owoców i bardzo szybko przybrała na wadze. Monika nudziła się i tęskniła za mamą i za Milą. I

nawet za surową Gizelą. Zaczęła się niepokoić, przede wszystkim o to, że mama może mieć

kłopoty z podróżowaniem. Jest taka delikatna i niezaradna, nie wepchnie się do zatłoczonego

pociągu, nie zatrzyma wojskowej ciężarówki. I jeszcze czegoś Monika się obawiała: że, nie daj

Boże, ciotki będą chciały ją zatrzymać u siebie i posłać do wiejskiej szkoły, którą właśnie

odbudowywano po spaleniu. A Monika chciała wracać do Poznania, gdzie była Mila, Gizela i

wychowawczyni, panna Majewska.

Lato upływało i nikt jakoś po Monikę się nie zgłaszał, więc trzeba przyznać, że ciocie które

mimo że, nie były bardzo zachwycone jej przyjazdem, starały się być miłe. Mieszkały w malutkim

Page 161: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

miasteczku, w rynku stało kilka piętrowych domów, a dalej już tylko niskie chałupki. Za nimi były

pola i lasy. Domek cioć stał niedaleko rzeczki. Na trawniku, pod jabłoniami, Asia, która miała

dopiero dwa latka, bawiła się patykami albo robiła babki z piasku, a Monika w tym czasie biegała z

wiejskimi dziećmi albo pływała w rzeczce koło młyna, albo zbierała maliny.

Jednakże pod koniec sierpnia okazało się, że ruszają do Poznania. Ciocia Tonia, młodsza i

bardziej energiczna z dwu cioć, podjęła tę decyzję zupełnie nagle. Pan leśniczy musiał jechać do

regionu, więc zabrały się z nim jego rozklekotanym wojskowym willysem. Dojechały do Szamotuł

i tam musiały czekać parę godzin na dworcu, aż wreszcie przybył straszliwie przepełniony pociąg,

z którego wysypał się tłum ludzi - kobiet, dzieci, obdartusów, staruszków w kaszkietach i

wychudzonych mężczyzn - a wszyscy z tobołami, koszami, pudłami i workami. Jedni wysiadali z

towarowych wagonów, inni natychmiast wpychali się do pociągu i gdyby nie pomoc jakiegoś

żołnierza, ciocia przenigdy nie dostałaby się do środka. Ale udało się jednak i oto stały w takim

ścisku, że Monika nie mogła poruszyć nawet palcem. Wśród gorąca i narzekania jechali długo i

powoli, pociąg zatrzymywał się na każdej stacji, wtedy wciskały się nowe tłumy, choć już mało kto

wysiadał. Kiedy wreszcie dojechały do Poznania, ciocia była w okropnym stanie, czerwona i

spocona, skarżyła się na nogi i serce.

W kwaśnym nastroju dotarły tramwajem z dworca aż na pętlę. Monika zdziwiła się swojej

radości na widok starych, poczerniałych kamienic i krzywych budek ulicy Polnej. Trochę tu się

zmieniło. Tam, gdzie przedtem straszyły ruiny, teraz leżały schludne stosy cegieł, oczyszczonych z

tynku, a belki i dźwigary ze zburzonych domów poukładano wzdłuż jezdni.

Wszędzie pachniało drewnem i smołą. A jednak była to ta sama miła Polna. Szumiały stare

drzewa i wiał ciepły wiatr. Monika poczuła, że nareszcie, nareszcie wraca do domu. Do Mili.

Ledwie o niej pomyślała - już ją dostrzegła. Przyjaciółka, ubrana w jasną sukienkę, skakała

boso po chodniku, po słonecznej stronie ulicy, grając z dziewczynkami w klasy. Fruwały jej włosy,

warkoczyki tańczyły w słońcu. Wszystkie dzieciaki, z którymi Mila się bawiła, zawsze jej słuchały.

Tak i tym razem: ona skakała, a dziewczynki tylko się przyglądały nabożnie.

- Milaaa! - krzyknęła z dala Monika i wypuściwszy rękę cioci, rzuciła się biegiem przed

siebie. Dopadła Mili, sapiąc, bo plecak, jaki taszczyła, był porządnie ciężki, oprócz jej rzeczy

zawierał jeszcze gruszki, słoik miodu i butelkę tranu.

Przyjaciółka zatrzymała się w pół ruchu i Monika rzuciła się jej na szyję.

- Nareszcie jestem! - krzyknęła, a Mila uściskała ją i powiedziała: - Nareszcie jesteś! - po

czym obie wybuchnęły śmiechem „. i zaczęły się zataczać z radości, piszcząc: - I - iii! - i nie

wypuszczając się wzajemnie z objęć.

Page 162: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Panna Majewska była, pytała o ciebie - powiedziała wreszcie Mila. - Bała się, że nie

zdążysz na pierwszego września.

- A ja zdążyłam!

- Jak to dobrze.

Mila urosła przez lato spędzone w mieście i nawet się opaliła. Miała piegi na tym swoim

guziczkowatym nosie i na policzkach. Czesała się też inaczej: już nie lok na czubku głowy, tylko

ciasno splecione warkoczyki. Ale nic nie pomagało, ani ciasne splatanie, ani gumki, krojone ze

starej dętki, ani mocne tasiemki: Mila miała jak zwykle chmurę wokół głowy. W dodatku jeden

warkoczyk jej się rozplótł, bo przy skakaniu zgubiła tasiemkę. Obejrzała się za nią, ale nie znalazła,

w końcu podniosła z ziemi tylko płaski kawałek niebieskiego kafelka - „szkiełko”, jak się mówiło

na Polnej, służące do gry w klasy i w „dziada”.

- Chodźmy - zarządziła, ale właśnie wtedy nadciągnęła pojękująca ciocia Tonia i kazała

sobie przedstawić tę miłą - dziewczynkę. Zażądała, żeby Monika wreszcie zaprowadziła ją do

domu, gdzie będzie można umyć się i odpocząć. Mila grzecznie dygnęła, po czym ujęła plecak

przyjaciółki za jedną szelkę i poniosły go razem, w spokojnym, milczącym porozumieniu, przez

nagrzaną słońcem ulicę, mijając rozwrzeszczane jeżyckie dzieciaki, które bawiły się w wojnę i

skakały przez linkę, kopały piłkę ze szmat albo jeździły na deseczce z przykręconymi łożyskami

kulkowymi, albo bawiły się w „gonito” i „kryto”, czy też w dom, z krzykiem przebiegały ciemne

podwórka, połączone przejściami i bramami, buszowały po gruzach i zatęchłych piwnicach,

straszyły zdziczałe koty i czyniły zwykłą wrzawę.

Przyjaciółki dotarły do bramy, weszły w swoje podwórko, pachnące rozgrzanym w słońcu

piołunem, i równocześnie spojrzały na stary kasztan, stojący pośród zrudziałej połaci perzu i

innego zielska. Z jednej strony kasztana lokatorzy urządzili ogródek z kartoflami i cebulą. Z

drugiej, bliżej muru, one dwie miały swój schowek. Pomiędzy grubymi korzeniami, w ziemi,

zakopały blaszane pudełko po niemieckiej herbacie, a w nim różnorodne koraliki, wygrzebane z

gruzów tęczowe wisiorki od żyrandola oraz odłamki szlachetnych cegieł do zabawy w dom. Z tych

najciemniejszych ucierały na kamieniu buraczki, z pomarańczowych - marchewkę, a z żółtych

robiły puree ziemniaczane.

Podawały te potrawy na liściach bzu swoim lalkom albo dzieciakom z sąsiedztwa, które

grały role dzidziusiów, podczas gdy Monika była oczywiście mamusią, a Mila - panią doktor od

gruźlicy i szczepień na tyfus.

- Nic nie zginęło? - spytała tajemniczo Monika, a Mila, idąc wzrokiem za jej spojrzeniem,

pokręciła głową i uśmiechnęła się uspokajająco.

Page 163: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Stanęły w sionce, pachnącej kotami, przed drzwiami Moniki, z których wiśniowa farba

olejna obłaziła jak skóra po spaleniu słońcem. Ciocia Tonia spojrzała wyczekująco na Monikę, a

Mila - na ciocię.

- No? Zapukaj - poleciła ciocia, więc Monika, niewiele myśląc, zapukała.

- A to pani nie ma klucza? - spytała Mila.

- Ja? Klucza?

- No to - kto ma?

- Jak to kto ma, jak to kto ma - zdenerwowała się na nowo ciocia Tonia i położyła pulchną

dłoń na sercu. - Czy ty mi chcesz, dziewczynko, powiedzieć, że mama Moniki jeszcze nie wróciła?

.

- Nie wróciła - przytaknęła Mila. - Przecież bym wiedziała. Po prostu myślałam, że pani ma

klucz do mieszkania.

- Ja? Klucz? Słodki Jezu, ja zaraz zemdleję - jęknęła ciocia.

Ale nie było powodu do omdleń: Mila zaraz przejęła dowództwo i opanowała sytuację, a

ciocia bez protestu podporządkowała się jej decyzjom. Mila zawsze wiedziała, jak postąpić. Teraz

też zaprowadziła je do swojego domu, do pokoju, gdzie było chłodno i miło. Usadziła ciocię w

wygodnym krześle obok otwartego okna, przez które zaglądały żółte róże. Przeprosiła je na chwilę,

jak prawdziwa pani domu, i poszła naprzeciwko, do kuchni.

Monika rozejrzała się z zadowoleniem. Jak dobrze było znów tu się znaleźć! Zauważyła

zmiany: zamiast dziecięcego łóżka w kącie stało nowe, składane (dar UNRRA). Nakryte było

grubym kocem wojskowym. Politurowane łóżko Gizeli zasłaniał parawan, obszyty

spadochronowym jedwabiem. Lalki powędrowały wysoko na szafę.

Wróciła Mila, uważnie niosąc na tacy dwa kubki oraz syfon z wodą sodową. Powiedziała,

że pan Rudzik już otworzył sklep i ma tam pyszne rzeczy: świnki z marcepana i wielkie czerwone

lizaki, i cukierki majowe, i roksy, i marcepanowe „pereczki”.

I syfony.

Woda sodowa była zimna i mocno szczypała w podniebienie, a bąbelki powietrza

wydobywały się z Moniki przez nos. Ciocia piła drobnymi łyczkami, wzdychając, a tymczasem z

kuchni nadeszła Gizela - surowa, uczesana w postarzający ją kok, obciągając po drodze mankiety

płóciennej bluzki. Usiadła zaraz obok cioci, pochyliła ku niej głowę i cicho rozmawiały, a

dziewczynki wymknęły się na dwór, do małego ogródka przed domem.

Rosły tu marchewka i cebula, ale także słoneczniki i pachnące groszki, wysiane w maju.

Monika pamiętała, że nasionka zdobył dla Gizeli pan Rudzik. Specjalnie po nie pojechał na wieś,

Page 164: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

bo tak się uparła i codziennie, kiedy odbierała Milę ze szkoły, wstępowała do sklepiku, żeby panu

Rudzikowi zadać to samo pytanie.

Monika usiadła w trawie pomiędzy słonecznikami, niepewna i osowiała, a Mila przykucnęła

obok podciągając kościste kolana aż pod brodę. Gryzła długą trawkę i milczała.

- Nie wrócę na wieś - wyszeptała buntowniczo Monika, bliska płaczu, a Mila mruknęła: -

Chyba się na to nie zanosi.

- Chcę wrócić do naszej szkoły.

- No, pewnie.

Przez uchylone okno słychać było cichy, gruby głos Gizeli.

Jej słów nie można było zrozumieć, a to wyraźnie usłyszały, co wykrzyknęła ciocia Tonia: -

Ale co ona sobie myśli, że nie wraca!

A Gizela na to, trochę już głośniej; - Może jej mąż nie chce wracać. Jest ryzyko.

- Albo ją złapali! - zaszeptała przeraźliwie ciotka. - Przecież chciała iść do niego przez

zieloną granicę! Mogli ją złapać i wsadzić do więzienia!

- Nie daj Boże.

- I co ja teraz powiem temu biednemu dziecku! - załkała cicho ciocia Tonia.

Monice zachciało się płakać, skóra na niej ścierpła z przerażenia.

- Ale tam, biedne - burknęła Gizela, a Monika poczuła nagłą ulgę i uspokoiła się. - Na razie

jeszcze nikt jej nie umarł, prawda? No, więc. Pani się Uspokoi. Matka by miała nie wrócić do

dziecka? Na pewno niedługo wszystko się wyjaśni.

Na razie niech Monika u nas pobędzie. Mamy jeszcze jedno łóżko.

Pod oknem zelektryzowane dziewczynki wyprostowały się i złapały mocno za ręce.

- Ale kto będzie łożył na jej utrzymanie? - boleśnie spytała ciocia Tonia.

- Jakie tam utrzymanie. Trochę klusek zawsze się znajdzie.

- Ja będę przysyłać jajka i kurczaki - zadeklarowała się szczodrze ciocia Tonia. Chyba już

zaczęła się godzić z nową sytuacją.

Monika zamieszkała u Mili i od razu wyrzuciła butelkę z tranem do śmietnika. To, że

mieszkała teraz w oficynce, a nie po drugiej stronie podwórka, na parterze kamienicy, nikogo z

sąsiadów specjalnie nie zainteresowało. Dzieci było tu naprawdę pod dostatkiem, a wszystkie

krzykliwe i skłonne do dzikiej bieganiny. Poza tym ludzie wokół żyli w ciasnocie i ścisku, każdy

kogoś gościł, nocował lub nawet ukrywał. Berlin zdobyto już przeszło rok temu, ale trwał wojenny

chaos, życie było niebezpieczne. Od czasu do czasu pojawiali się jacyś mężczyźni, w skórzanych

płaszczach albo prochowcach, którzy kogoś szukali, wypytywali ludzi, przeszukiwali mieszkania.

Page 165: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Na drugim piętrze we frontowej kamienicy zrobili rewizji w środku nocy i wyprowadzili stamtąd

młodego pana w wysokich wojskowych butach. Ale na Monikę nikt nie zwracał uwagi.

Ciocia Tonia, wróciwszy na wieś, przysłała zaraz okazją skrzynkę śliwek i kobiałkę jaj. Ze

śliwek Gizela usmażyła wspaniałe powidła bez cukru, na zimę. A jajkami podzieliła się ze starą

panią Wojtczakową, której najpierw nie lubiła, ale teraz bardzo jej współczuła, bo rodzina,

sprowadzona ze wsi przez staruszkę, zaczynała jej dokuczać.

Po tej przesyłce śliwkowej ciocia Tonia umilkła na dobre i już niczego więcej nie przysłała,

ale nikt się tym nie przejmował.

Monika w ogóle nie przejmowała się już niczym. Miała poczucie bezpieczeństwa, bo Gizela

zajęła się jej życiem, Zapewniła też Monikę, że jej mama wróci na pewno, i to niedługo. I była w

ogóle bardzo dobra. Monika starała się pomagać w gospodarstwie, bo zauważyła, jak Mila nie lubi

zmywania, porządków i prasowania; wymigiwała się od takiej roboty, jak tylko mogła, i zaraz

sadowiła się na swoim łóżku, podwijała nogi i czytała jak urzeczona, co jakiś czas tylko

odgarniając włosy z oczu.

Monika była zazdrosna o to czytanie; zdawało jej się, że gdy zamieszka u Mili, będą

spędzać razem każdą chwilkę na rozmowach i zabawach. A tu wyszło na jaw, że Mila raczej

słucha, niż gada, a najlepsza nawet zabawa nie potrafi utrzymać jej na dłużej z dala od książki.

Łagodne, a potem już bez ogródek wyrażane pretensje Moniki przyjaciółka przyjmowała ze

zdziwieniem, wreszcie dała jej do czytania swoją ulubioną książkę - „Słoneczko” Marii Buyno -

Arctowej, i Monika też przepadła: nie mogła się oderwać od czytania, jak zaczęła rano, w

niedzielę, tak skończyła o dziesiątej wieczorem, z przerwą na kościół i obiad.

Tak więc, czytając już wspólnie, każda na swoim łóżku albo na trawie pod kasztanem,

doczekały pierwszego września.

Gizela obudziła je raniutko, wystroiła i uczesała jak prawdziwa fryzjerka. Mili zrobiła

kunsztowną fryzurę, plecioną, pasemko po pasemku, wokół głowy, tak że po raz pierwszy włosy

się nie rozsypywały i wyglądały jak korona. Monice, której po wojennym tyfusie włosy dopiero co

odrosły, zwinęła lok nad czołem i ozdobiła go piękną kokardą.

Ubrane w jednakowe, szeleszczące fartuszki z falbankami, uszyte przez Gizelę z granatowej

podszewki, w sandałkach, też przez nią zrobionych z gumy i plecionych pasków, Mila i Monika

szły ulicą Polną, a z kasztanów sypały się na chodnik pierwsze zielone, kolczaste owocki. Ze

wszystkich bram, drzwi, furtek i bocznych uliczek, spośród ruin, z głębi cudem ocalałych kamienic,

domków i budek, wyłaniały się podobne postacie: dziewczynki z kokardami i chłopcy, uczesani na

mokro lub ogoleni na zero. I wszyscy wędrowali do szkoły.

Kochana szkoła! - dzieci zastały w niej wielkie zmiany.

Page 166: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Przed głównym wejściem wisiała na murze nowiutka czerwona tablica z orłem i białymi

literami. W auli nie było jeszcze wystarczającej ilości krzeseł, więc uczniowie musieli stać, ale była

to teraz piękna, obszerna i wysprzątana sala o pomalowanych na biało ścianach. Monika i Mila,

które przyszły wcześnie, zajęły miejsca w pierwszym rzędzie, po prawej, i teraz miały przed sobą,

na podium, długi stół nakryty czerwonym płótnem. Siedzieli za tym stołem nauczyciele, pani

kierowniczka i obcy panowie w garniturach. Ponad stołem wisiało godło państwowe oraz wielki

napis PRZEZ NAUKĘ I OŚWIATĘ DO SOCJALIZMU - litery były wycięte z białego kartonu i

przytwierdzone do czerwonego transparentu.

Zza stołu pokiwała do nich panna Majewska! - była ubrana w kremową bluzkę z długimi

rękawami. Włosy już jej odrosły i nawet mogła zaczesać je za uszy. Pan Kalinowski zapuścił

wąsik. A pani kierowniczka ubrana była w nowy kostium z granatowego materiału w białe prążki i

miała sztuczną nogę z prawdziwym bucikiem! Może to z tego powodu była taka zadowolona.

Przywitała uczniów i uczennice, w nowym roku szkolnym 1946/47, po czym oddała głos nudnemu

panu w granatowym garniturze, a on długo mówił o ludzie pracującym miast i wsi, któremu

imperialiści, kapitaliści i obszarnicy bronili dostępu do wiedzy. Teraz to się miało zmienić dzięki

sojuszowi robotniczo - chłopskiemu i przyjaźni polsko - radzieckiej.

Monika szeptała z Milą o tym, że Mirek Rudzik urósł przez lato i że nie wygląda już jak

robak, a znów Rysiowi Kapce śmiesznie ogolono głowę, zostawiając mu tylko pędzelek grzywki na

czole. Wszystkie dzieciaki - zdawało się Monice - urosły i nie były takie okropnie chude jak

wiosną. Krzysiu Nowak zrobił się nawet zupełnie przystojny!

Potem panna Majewska podniosła się od stołu i okazało się, że szkoła ma już swoje pianino

- stare, ale jeszcze całkiem dobre. Wychowawczyni zagrała na nim Chopina i towarzyszyła

uczennicom z piątej klasy, które odśpiewały pieśń Moniuszki.

Te dzieci, które stały w auli, zaczęły się już trochę niecierpliwić, bo robiło się nudno, ale to

jeszcze nie był koniec. Kiedy się skończyły śpiewy, na podium wszedł chłopiec, którego nikt nigdy

tu nie widział. Był szczupły i miał wąskie ramiona, za to dużą głowę o kształcie jajka. Ponad

wysokim czołem piętrzyła mu się wielka szopa rudych loczków. Krótkie nogawki spodenek

ukazywały poobijane kolana. Nosił białe podkolanówki do czarnych, męskich, wyraźnie za dużych

półbutów. Potknął się o czubek jednego z nich, ukłonił się grzecznie i omal nie zleciał z podium.

Pani kierowniczka podtrzymała go za łokieć i zapowiedziała: - A teraz wasz nowy kolega Ignaś

zadeklamuje „Inwokację” z „Pana Tadeusza”. Prosimy bardzo.

Wszystkie klasy umilkły, wpatrzone w rudzielca, który wyczekał, aż zacichnie ostatni

szmerek, po czym zbliżył się do krawędzi podium, odrzucił loki z czoła i zaczął deklamację. Już po

pierwszych słowach dzieciaki roześmiały się, bo chłopak mocno zaciągał i jego miękkie: „Litwo,

Page 167: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

ojczyzno moja”, brzmiało obco, a nawet dziwacznie w poznańskiej szkole, gdzie wszyscy mówili

twardym akcentem i wielu posługiwało się na co dzień szorstką gwarą.

- „Ujcizno młoja” - przedrzeźniał rudego stojący obok Moniki kulawy Zdzichu. - Patrzcie,

Rusek! - ale Mila spojrzała na niego takim wzrokiem, że umilkł natychmiast.

Ten rudy Ignaś był śmieszny, zdaniem Moniki. Mila natomiast uważała, że wcale nie;

widać, że lubi on występy i że zupełnie nie ma tremy. No, nic dziwnego, że się jej podobało;

rudzielec przez czas deklamacji patrzał tylko na Milę. Na podium, za jego plecami, pan w

granatowym garniturze szeptał z historykiem, a potem zwrócił się z niezadowoloną miną do

kierowniczki.

- Dziękujemy, bardzo ładnie - zerwała się pospiesznie kierowniczka, a rudzielec skłonił się i

wyczekał, aż umilkną brawa. Pani Kluczyńska już już miała zapowiedzieć kolejny punkt programu

- bo na podium wchodzili trzej akordeoniści - kiedy Ignaś skłonił się znowu i wciąż patrząc na

Mil ę, przystąpił do deklamacji kolejnego utworu:

Gęby za lud krzyczące sam lud w końcu znudzi,

I twarze lud bawiące na końcu lud znudzi.

Ręce za lud walczące sam lud poobcina.

Imion ludowi miłych lud pozapomina.

Wszystko przejdzie.

Po huku, po szumie, po trudzie

Wezmą dziedzictwo cisi, ciemni, mali ludzie.

Jeszcze mówił, gdy za jego plecami pan Kalinowski zaczął gorączkowo konferować ze

swoim sąsiadem. Mężczyzna w garniturze zwrócił się do kierowniczki z miną okropnie

nieprzyjemną, więc pani Kluczyńska znów się zerwała i podeszła do rudego, jakby chciała mu

przerwać deklamację (bo najwyraźniej szykował się do wygłoszenia kolejnego wiersza!). Ale w tej

właśnie chwili zdarzyło się coś wstrząsającego. Wychowawczyni, zrywając się od pianina, upadła

jak długa, przewracając stołek i robiąc wiele huku. Kierowniczka złapała Ignasia za ramię, a obaj

mężczyźni podbiegli do leżącej panny Majewskiej i podnieśli j ą, przytrzymując pod łokcie, z obu

stron, ale jakoś mało skutecznie, bo zachwiała się i po raz drugi przewróciła stołek, który tym

razem z łomotem spadł z podium, prawie pod stopy Mili i Moniki.

Wszystkie dzieci bardzo się przelękły, bo panna Majewska była taka dobra i miła i nikt nie

chciał, żeby jej się stała jakaś krzywda. Jakaś dziewczynka zaczęła głośno lamentować i szlochać,

panna Majewska z wolna wstawała, podtrzymywana przez obu panów, a tymczasem Mila i Monika

złapały się mocno - za ręce, bo ujrzały, jak kierowniczka, korzystając z zamieszania,. popycha

Page 168: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

rudego do schodków. Tam przejął chłopca woźny, pan Szkudlarek. Nie minęły trzy sekundy, jak

rudy znikł za bocznymi drzwiami auli.

Pannę Majewską posadzono na krześle, kierowniczka pochyliła się ku niej troskliwie, a

tymczasem historyk oraz pan w garniturze zaczęli się rozglądać za deklamatorem i nigdzie go nie

mogli dostrzec.

- Tak, już skończyłem. Do domu chciałbym pożyczyć taką książkę, o której jest w

„Mitologii”... zaraz, autor to Homer.

- „Iliadę”?

- Tak. „Iliadę”. Czy to dobre?

Pani bibliotekarka spojrzała na niego z rozczuleniem.

- To jest tak dobre, Ignasiu, że pokochasz to na całe życie.

Było już szaro, kiedy znalazł się przed domem. Przez okno widział wnętrze pokoju na

parterze, słabo oświetlone gołą żarówką. Mama siedziała przy stole, opierając głowę na ręce. Jej

włosy, rozdzielone przedziałkiem, świeciły pod światłem jak miedziane druciki, otaczając smutną

twarz, postarzałą i bladą. Naprzeciwko mamy pani Marynia perorowała energicznie, a Józeczek

dłubał w nosie, patrząc bezmyślnie w dal. Jego włosy wyglądały z kolei jak umazane tartą

marchewką.

Ignacy Borejko wszedł do domu.

- Gdzież ty byłeś tak długo? - spytała mama, jak co dzień.

Udzielił tej samej, co zwykle, odpowiedzi: - W czytelni, mamuś. - I już chciał się zabrać do

Homera, gdy pani Marynia powiedziała, patrząc na niego z zatroskaniem: - Musimy szybko zapisać

cię do innej szkoły.

Przeniósł na nią zdziwione oczy.

- Czy z powodu tego wiersza?

- Właśnie. Będzie lepiej, jak sobie znikniesz w innym oceanie. Załatwimy to bez trudu.

Tylko w nowej szkole już raczej się powstrzymaj od deklamacji. Oni się stają coraz bardziej

drażliwi.

Te ostatnie słowa skierowała do mamy, która odpaliła natychmiast: - A będą jeszcze

bardziej. Dziś sfałszowali referendum, jutro sfałszują wybory. Jakżeż ty, Maryniu, nie widzisz tego.

Mamy drugą okupację.

- Haniu, nie wyolbrzymiaj, nie przesadzaj! Ty zawsze wszystko widzisz tak ostro,

tragicznie. A tu potrzeba pragmatyzmu, przecież to nasz kraj, nasze miejsce pod słońcem.

Wszystko się jakoś ułoży. Pokonamy zwycięzców! Pracować dla Polski można i w takich

warunkach.

Page 169: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Bez wolności nie da się, kochana.

- No, już daj spokój, bo się pokłócimy. Ja jestem człowiek czynu, biadolenie nie dla mnie.

A ty też mogłabyś zabrać się do roboty.

Mama zaczerwieniła się i przygryzła wargi.

Ignacy westchnął urywanie - i pani Marynia przypomniała sobie o nim, spojrzała bacznie.

- No cóż, Ignasiu, żal ci naszej szkoły?

Postanowił być uprzejmy i odparł, że tak, bardzo.

Ale myślał o czym innym: Nawet nie wiem, jak ona się nazywa! Już nigdy jej nie zobaczę!

4.

Szkoła, do której poleciła mu pójść pani Marynia, mieściła się z dala od centrum, przy ulicy

Garbary. Nie spodziewali się, że to tak daleko, więc dotarli tam z mamą nieco spóźnieni.

Wielki, ceglany gmach zbudowany na planie kwadratu, z wewnętrznym dziedzińcem i

krużgankami, frontem zwrócony był ku morzu ruin Starego Miasta, spośród których wynurzał się

spalony budynek synagogi. Sama szkoła jednak, w której rezydowali do niedawna Niemcy, nie

została zniszczona. Już odbywały się tam lekcje i Ignaś bez trudu został przyjęty.

W kancelarii czekała siwa, chuda nauczycielka i przeegzaminowała go z polskiego oraz

matematyki. Oczywiście, mile się zdziwiła, kiedy Ignacy zasypał ją lawiną wiadomości.

- Brawo! - zwróciła się do mamy. - Znakomicie przygotowany.

- A on w Michaliszkach skończył faktycznie trzy klasy - powiedziała mama. - Na

kompletach.

- Urodzony w Michaliszkach?

- Nie. W Wilnie.

Pani zapisała go w dzienniku.

- Dobrze, Ignasiu. Jesteś przyjęty, i to od razu do piątej klasy. Umiesz już bardzo dużo.

Można pogratulować twojej nauczycielce.

- A ona nie żyje - powiedział cicho.

Siwa pani westchnęła.

- Byłaby z ciebie dumna. Bądź dobrym uczniem, Ignasiu.

Także dla jej pamięci.

Zapisali jeszcze Józeczka i wyszli wszyscy troje z budynku, trzymając się za ręce.

Wędrowali sobie przez ruiny, ominęli spalone kamieniczki i zburzony Ratusz, przeszli przez

wielki, pusty plac i ruszyli w górę, ulicą Armii Czerwonej. Już dochodzili do domu, gdy Ignasiowi

coś przyszło do głowy.

Page 170: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Mamuś - powiedział, zatrzymując się i ściskając chłodną dłoń matki. - . Chodźmy jeszcze

kawałek dalej. Ja pokażę moją bibliotekę. Żeby mamusia wiedziała, gdzie ja chodzę codziennie...

- Dobrze, Ignaśku, pójdziemy. I mnie wracać do domu nie chce się.

- A ja głodny jestem - marudził jak zwykle Józeczek.

- A ty wytrzymaj - nakazała mu jak zwykle mama i poszli.

Biblioteka była otwarta. Pani podobna do zajączka siedziała za swoim stolikiem i pisała coś

na tekturowych karteczkach.

Okulary zjeżdżały jej z nosa. Na stoliku stały drobne astry w słoiku.

- Dzień dobry - odpowiedziała machinalnie, po czym uniosła głowę i ucieszyła się: - O!

Ignaś! Witaj! - uśmiechnęła się do mamy. - Widzę, że przyprowadziłeś całą rodzinę - tacy podobni!

- Tak jest - skłonił się grzecznie Ignacy. - Pani pozwoli: moja mama. A to mój brat Józef.

Oczywiście - młodszy.

Bibliotekarka rozpromieniła się.

- Co za grzeczny kawaler! - powiedziała. - A Józeczka to już raz tu widziałam... - podeszła

do mamy z wyciągniętą ręką. - Muszę pani powiedzieć, że Ignaś to mój najlepszy i najwierniejszy

czytelnik.

Mama się rozpromieniła.

- Och, on wśród książek nieomal urodzony. Ja też jestem bibliotekarka. Tyle że - ot, moja

biblioteka spaliła się w Wilnie.

Teraz los nas rzucił tu, do Poznania... - i urwała, bo jej rozmówczyni aż podskoczyła z

radości.

- Siadajmy - zaproponowała. - Pani nam z nieba spadła!

Akurat mamy pełne ręce roboty i nikogo do pomocy! Przecież - my już nawet uczniów

„Marcinka” poprosiliśmy na ratunek!

Opowiedziała, że Kuria właśnie postanowiła odbudować zbombardowany kościół Świętego

Michała. Składał się on przed wojną z dwóch kondygnacji - naziemnej i podziemnej. W tym

dolnym kościele Niemcy zmagazynowali cenne książki i rękopisy, ukradzione z Biblioteki

Uniwersyteckiej, z Biblioteki Raczyńskich i ze zbiorów kościelnych. Teraz, kiedy odgruzowano

dolny kościół, należy wydobyć stamtąd tysiące tomów, skatalogować, sprawdzić ich stan i wreszcie

zwrócić właścicielom. W plebanii kościoła, która ocalała, bo stała na uboczu, mieści się

tymczasowo filologia polska. Część kadry uniwersyteckiej pracuje w tym dolnym kościele w

wolnych chwilach, ale czas nagli - trzeba wywieźć książki przed zimą.

Mama słuchała i rozkwitała.

Page 171: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Miałeś natchnienie, Ignaśku, niech cię Bóg błogosławi - powiedziała, kiedy wreszcie

znaleźli się na ulicy. Porywczo pocałowała go w głowę i dodała: - Co za szczęśliwa chwila,

synkowie! Mamusia ma pracę, a jak jest praca, to i mieszkanie się znajdzie. Wyprowadzimy się od

Maryni i jakoś to będzie.

- A ja głodny jestem - rzekł z wyrzutem Józeczek.

Page 172: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

1.

Wyszorowana wczoraj katedra wciąż pachniała wilgotną kredą i piwnicą. Tej plamy z

atramentu Stefania nie potrafiła wywabić, więc teraz nakryła ją arkuszem sztywnego, różowego

papieru, po jednej stronie zadrukowanego jakimś niemieckim regulaminem; całe stosy takich

druków zostały w salach na piętrze, wraz z rulonami propagandowych plakatów i płachtami

obwieszczeń. Na tym różowym podkładzie Stefania starannie rozłożyła kolorowe ołówki, wieczne

pióro i swój cudem ocalały zeszyt w marmurkowej okładce, kupiony w sklepie pana Rudzika

ponad sześć lat temu, jeszcze w czasach, gdy świat wydawał się bezpieczny - może nie najlepiej

urządzony, ale przewidywalny. Przez dziesięć lat swojej przedwojennej pracy nauczycielskiej

Stefania kupowała taki zeszyt już w sierpniu i nie mogąc się doczekać początku roku szkolnego,

wypisywała w nim nagłówki: Stan klasy, Portrety dzieci, Uwagi wychowawcze, Kłopoty, Radości,

Plan Zajęć, a także - Wstępne oceny. To był jej osobisty notatnik, prowadzony niezależnie od

urzędowego dziennika. Także i ten marmurkowy zeszyt miał kartki podzielone starannie na rubryki

i tabele, czekające tylko na stopniowe ich zapełnianie. Na naklejce zeszytu zachował się napis:

ROK SZKOLNY 1939 - 1940 - jej własne pismo, tak wtedy równe i staranne, zblakło trochę i

rozmyło się od wilgoci. Nic dziwnego, zeszyt przeleżał się pod gruzami. Teraz Stefania przekreśliła

napis cienką kreską i swoim nowym pismem, ręką wciąż niestety lepko drżącą, postawiła dużą

datę: 1945. Ledwie to uczyniła, uderzyła ją myśl, że ten zeszyt też będzie kiedyś historycznym

dokumentem: pierwszy dziennik lekcyjny tej szkoły po drugiej wojnie światowej.

Właściwie, podobne myśli nachodziły ją teraz prawie co dzień. Po raz pierwszy zrozumiała,

że żyje w historii, kiedy ujrzała, jak Amerykanie wyłamują bramę obozu, jeden z nich filmuje to

wydarzenie, a potem kieruje obiektyw kamery na tłum w pasiakach i na Stefanię Majewską w tym

tłumie. I od tego czasu myśl o historii jej nie opuszczała - ani podczas wędrówki do Polski, ani też

wtedy, gdy już dotarła do Poznania i ujrzała okaleczone, zdruzgotane miasto z patetycznymi

ruinami kościołów. W swoim mieszkaniu zastała gruz z dwu pięter, które znajdowały się ponad

nim, oraz z jednej ściany.

Wydobyła spod cegieł i belek, co się dało, i poszła do koleżanki, gdzie zamieszkała w

kuchni, za rozwieszonym wojskowym kocem.

23 lutego ustały walki o Cytadelę, ale wojna jeszcze trwała.

Nadal obowiązywało zaciemnienie i godzina policyjna, zdarzały się nocne naloty. Nie

działała gazownia, nie było prądu. Od stycznia władzę nad miastem przejął sowiecki komendant

wojskowy. Oczywiście, nie jeździły tramwaje i o wszelkie środki lokomocji było bardzo trudno.

Ale kiedy tylko ustał ostrzał artyleryjski, Stefania wybrała się na piechotę z Chwaliszewa, przez

ulice pełne gruzów i tłumów wędrujących z tobołami, wózkami, walizami - na Jeżyce.

Page 173: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Wciąż jeszcze była bardzo słaba i musiała odpoczywać co kilkadziesiąt metrów, więc

dotarła na miejsce dopiero po południu.

Wielka, ponura, ceglana szkoła, w której uczyła przed wojną, szczęśliwie ocalała, choć w

ogóle Jeżyce miały sporo wyrw i zgliszczy. Gmach, w którym Stefania spędziła dziesięć lat życia,

na pierwszy rzut oka wydawał się nietknięty. Nie chciała podchodzić zbyt blisko i przyglądać się za

długo, bo przed Stefanią chciała coś powiedzieć, ale mimo kilkakrotnych usiłowań nie zdołała z

siebie wydobyć głosu. Kierowniczka rzuciła więc szorstko: - No, tak. No, tak. Proszę od razu

zabrać się do pracy - po czym mocno ścisnęła dłoń Stefanii. - Na razie dostaliśmy zgodę. Co będzie

dalej, nie wiadomo. Prawdopodobnie będą mianować swoich urzędników, jak to zwycięzcy.

Słyszałam od brata, co było w Wilnie, widziałam co nieco w Warszawie. Ale, panno Majewska,

cóż my możemy zrobić innego, niż działać?

Przecież szkoły w Polsce funkcjonować muszą. Uniwersytet już przyjmuje zapisy ! Jak

najszybciej trzeba zebrać dzieci. Navigare necesse est (Żeglowanie jest koniecznością, życie nią nie

jest. - Plutarch) panno Majewska, niech się dzieje, co chce, my mamy swoje zadanie w życiu i

bardzo pani dziękuję, że zgłosiła się pani tak od razu. Proszę włożyć te rękawice.

Wydobyła, z pomocą żołnierzy, dwadzieścia kilka ławek, katedrę z szufladami i szafę.

Stefania dostała ścierkę, wiadro wody i ług. Wyszorowała wszystko i wcale nie była zmęczona.

- Na razie wystarczy - powiedziała kierowniczka.

Stefania przyniosła miotłę z dozorcówki i wysprzątała klasę na parterze.

- Bardzo dobrze - pochwaliła kierowniczka, szara ze zmęczenia. - I do tego niech się pani

ograniczy. Sprzątać na piętrze chwilowo nie radzę. W sali geograficznej jest trup Niemca. Do jutra

to załatwimy. Ma pani ołówek?

Zredagowała tekst ogłoszenia, a Stefania wypisała je redisem na odwrocie hitlerowskiego

Bekanntmachung: Zaczyna się nauka w szkole! Zapisy od 1 marca 1945, sala nr 3 na parterze. I tak

dalej .

- Wszystko jedno, ile mają lat i co umieją - podkreśliła pani Kluczyńska. - Co prawda,

chwilowo nie wyobrażam sobie, jak zdołamy wyrównać poziom. Są dzieci, które przerwały naukę

we wrześniu, są takie, które nigdy jej nie zaczęły, a są i te, które chodziły na tajne nauczanie.

Podobno harcerki prowadziły tu komplety.

- Kropla w morzu - powiedziała Stefania.

- To z kropel składa się morze - odparła żywo kierowniczka i powiadomiła ją, że zgłosił się

woźny, pan Szkudlarek. Od pierwszego będzie pomagał w porządkach. Wie on również, gdzie

znajduje się historyk, pan Kalinowski - obiecał do niego dotrzeć, jak tylko uda mu się pożyczyć

rower od szwagra z Wildy.

Page 174: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Praca ruszyła.

- Praca jest naszym największym skarbem i błogosławieństwem - powiedziała

kierowniczka, wsparta o swoją kulę, blada, zmordowana i niespodziewanie patetyczna. - Praca

podźwignie Polskę, a nam pozwoli wrócić do życia i wyleczyć nasze rany. Panno Majewska, nie

ma pani pojęcia, jak się cieszę, że jest pani ze mną. Oby zawsze.

Stefania pożyczyła od koleżanki białą bluzkę oraz żakiet.

Chciała wyglądać uroczyście.

A teraz marzła trochę w tym żakiecie. Był pochmurny ranek, godzina dziewiąta. Przed

katedrą, na której siedziała Stefania ze swoim zeszytem, stały w spokojnym oczekiwaniu trzy rzędy

pustych ławek o zielonych pulpitach, z pustymi otworami na kałamarze. Za plecami miała czarną,

do czysta wymytą tablicę; która czekała na zapisanie. I Stefania też czekała. Jeszcze chwila - i ktoś

zapuka do drzwi, wejdzie.

Pierwszy uczeń tej szkoły po drugiej wojnie światowej.

Przez uchylone okno napływały, wraz z podmuchami chłodu i ostrym zapachem spalenizny,

miękkie dźwięki rosyjskiej mowy, czasem przekleństwo, a czasem nagłe metaliczne brzęknięcie.

Przed willą po drugiej stronie ulicy stał wojskowy gazik, a dwaj sowieccy szeregowcy zmieniali

mu właśnie tylne koło. Ten, któremu upadł klucz, mógł mieć najwyżej siedemnaście lat. Jeszcze

niedawno siedział w szkolnej ławce. Z parteru willi żołnierze wynosili meble - podobno miał tu

powstać posterunek milicji.

Stefania przymknęła okno i pogłaskała jasnozielone liście szkolnej paprotki, bujnie

rozrosłej i zdrowej. Pan Szkudlarek przechował ją u siebie przez te wszystkie lata! Dziś uroczyście

odniósł ją do szkoły, podobnie jak paczki używanych podręczników oraz prawdziwy skarb: zapas

czystych zeszytów. Wszystko wracało na swoje miejsce, jak po długiej pauzie, oto zaterkotał

dzwonek i życie zaczyna się na nowo, w tym punkcie, w którym przerwała je apokalipsa. Tylko że

to złudzenie. To już nie jest ten sam świat. Ani ta sama epoka. Paprotce udało się przetrwać wojnę,

ale wielu uczniów jej nie przeżyło. Roślina wypuszcza nowe zielone liście, rozwija się, rośnie - ale

w ludzkich sercach tkwią odłamki diabelskiego zwierciadła. Nic już nie będzie takie, jak było.

Świat został na zawsze skażony.

Stefania odpędziła to podejrzenie ruchem głowy, ale znów wróciło. Więc wyjrzała szybko

na ulicę, nagle rozjaśnioną: blade słońce właśnie wyszło zza chmur i błyszczało w kałużach. Od

strony przecznicy, widziana pod światło, nadchodziła postawna kobieta, ubrana w czarną jesionkę i

turban, wojenną modą zwinięty z szalika. Obok niej, takim samym długim, mocnym krokiem,

maszerowała szczuplutka dziewczynka w za dużych bucikach; słońce jaśniało na jej puszystych

włosach. Skręciły do szkoły. A zaraz potem na rogu ulicy pojawiły się dwie podobne istoty: matka

Page 175: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

w czarnym paltocie i kapeluszu, córeczka chuda i blada, w za dużych butach. Wszystkie dzieci

teraz noszą za duże buty albo są bose.

Pan Rudzik ukazał się na schodkach sklepu i machając ręką, towarzyszył wzrokiem

swojemu synowi - wyrostkowi o ogolonej głowie, ubranemu w za krótkie spodnie i kusą

marynarkę. Zaraz za nim ukazał się u wylotu ulicy starszy mężczyzna z plecakiem. Idący z nim

chłopczyk, pewnie wnuk, niósł oburącz bochenek wojskowego chleba. Trzymał go tak, jakby to

była sztaba czystego złota.

Stefania przełknęła łzy.

Usiadła przy stoliku, wygładziła kołnierzyk bluzki. Do drzwi zastukano.

- Proszę! - i klamka się poruszyła.

Weszła mocno zbudowana kobieta w turbanie. Miała zaciętą, wychudzoną twarz o gęstych

czarnych brwiach. Szczuplutka dziewczynka wsunęła się za nią, zaświeciła turkusowymi oczami,

po czym stanęła w milczeniu. Kobieta w turbanie rzuciła: - Dzień dobry! - głosem niskim i

mocnym. Dziewczynka powiedziała to samo, lecz w inny sposób - pytająco i z nadzieją.

Mizerna, prawie przezroczysta, miała mądre spojrzenie i wysokie czoło. Dumnie osadzona

główka o ostrym podbródku tonęła w burzy jasnych, nieposłusznych włosów. Jej uśmiech był jak

słońce.

Stefania nie wysiedziała za katedrą. Podeszła do dziewczynki i wyciągnęła rękę.

- Witaj. Jestem nauczycielką polskiego. Nazywam się Stefania Majewska. A ty?

- Melania Kalemba - odpowiedziała, ściskając podaną jej dłoń. Miała ręce czerwone i

zgrabiałe, ale Stefanii zrobiło się cieplej od ich uścisku.

- Czy wiesz - wykrzyknęła, śmiejąc się do małej - czy wiesz, Melu, że jesteś pierwszą

uczennicą, jaka weszła do tej szkoły po drugiej wojnie światowej?

- Mówimy na nią: Mila - rzeczowo i prawie z dezaprobatą dla entuzjazmu nauczycielki

odezwała się kobieta w turbanie, a przy czym odruchowo dotknęła głowy dziecka. I zaraz cofnęła

dłoń, jakby ten gest był niewłaściwy.

Jest nieśmiała - pomyślała o niej Stefania. - Jest twarda.

Kocha to dziecko. Ale nie jest jego matką.

- Będzie nam tu dobrze razem, w tej szkole - powiedziała z zapałem.

Mila podniosła na nią jasne spojrzenie i odparła tonem pełnym wdzięczności: - Ja też tak

myślę. Ja też panią lubię.

A kobieta w turbanie poruszyła się niespokojnie, bezradnie, po czym zastygła w bezruchu.

Do drzwi znów zastukano i weszła matka w kapeluszu, prowadząc swoją córeczkę, potem

wkroczył młody Rudzik, a wreszcie - dziadek z wnukiem. Rudzik był wysoki, wybujały jak pęd

Page 176: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

kartoflany i tak samo bladawy. Chłopczyk z chlebem miał lat osiem i dotychczas niczego się nie

uczył. Dziewczynka, drobna szatynka o okrągłej buzi i sprytnych oczkach, krótko ostrzyżona

(pewnie po tyfusie), miała na imię Monika i zaraz zaczęły z Melanią zerkać na siebie, zagadywać i

słać uśmieszki.

Obie umiały już czytać i pisać, ale Monika wyznała, że jest słaba w rachunkach. Mila

spojrzała na nią i powiedziała: - A kto mówił, że ja jestem mocna? - i Monika zaraz ją złapała za

rękę, pytając szybciutko, czy już się mogą umówić, że zawsze będą siedziały razem, najlepiej pod

oknem, koło tej stokrotki.

- Szarotki chyba - poprawiła ją Mila. - To jest, przepraszam, szarlotki. - I zaraz obie dostały

ataku śmiechu, chichotały, zakrywając dłońmi szczerbate usta, trącały się łokciami i wybuchały na

nowo kaskadą chichotów, aż Stefania pomyślała: Muszę się uszczypnąć, czy ja śnię? Czy to na

jawie, wśród gruzów i mogił, śmieją się dwie szczęśliwe dziewczynki, śmieją się bez powodu, po

prostu z czystej radości życia?

Musiała im wreszcie przerwać. Wtrąciła, że teraz trzeba będzie zrobić mały egzamin, żeby

sprawdzić, co kto umie i do której pójdzie klasy. Kierowniczka uprzedziła ją, że z innych szkół w

Polsce już wiadomo, iż najwięcej zgłoszeń będzie do klas pierwszych. Należy przesuwać dzieci,

które już coś umieją, do wyższych klas.

- Przede wszystkim jednak zapiszę was do szkoły - powiedziała.

Usiadła znów przy stoliku i z dreszczem, biegnącym wzdłuż pleców, otworzyła swój zeszyt

na rozdziale Spis Uczniów.

Rudzik Mirosław - urodzony 12 lutego 1931 w Poznaniu, zamieszkały przy ul.

Kraszewskiego 12.

Kasprzak Leon - urodzony 7 lipca 1937 w Pniewach, chwilowo bez adresu.

Kalemba Melania - urodzona 31 grudnia 1935 w Poznaniu, zamieszkała przy ul. Polnej 13.

Kałużna Monika - urodzona 16 czerwca 1935 w Bydgoszczy, zamieszkała przy ul. Polnej

11.

Dziewczynki spojrzały po sobie, zdumione do ostatnich granic.

- Przy Polnej?

- Przy Polnej.

- Od kiedy? Nigdy cię nie widziałam.

- Bo myśmy właśnie wróciły z wysiedlenia. Do mieszkania po babci.

- A ja tam cały czas mieszkam! Jesteśmy sąsiadkami!

- Tak. I w domu, i w szkole. Jakie to dziwne.

Page 177: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Stefania zauważyła, że mroczna twarz kobiety w turbanie rozjaśniła się, a spojrzenie jej

piwnych oczu przenosi się z jednej dziewczynki na drugą.

- I chyba zawsze będziecie z sobą sąsiadować w dzienniku - powiedziała Stefania. -

Spójrzcie na wasze nazwiska.

- A imiona też mamy na „M” - dodała Monika.

Mila spoważniała, złapała ją za rękę i powiedziała bez tchu: - To przeznaczenie. To

przeznaczenie.

Stefania znów poczuła dreszcz na plecach, zaśmiała się, wzruszyła ramionami i usadziła

całe towarzystwo w ławkach.

Najpierw sprawdziła, jak sobie radzą z rachunkami (Leon z trudem liczył zapałki). Zadała

mu więc pisanie alfabetu, a pozostałej trójce - wypracowanie na temat: „Moja ulubiona baśń”.

- Bardzo dobrze - powiedziała słabo. - Milu, masz dziewięć lat, prawda?

- W grudniu dziesięć.

- Pójdziesz od razu do trzeciej klasy.

- Jak to, a ja? A ja? - zakrzyczała Monika. - Przecież miałyśmy być zawsze razem! - więc

Stefania wzięła i od niej wypracowanie. Przeczytała:

Moją ulubioną baśnią jest Czerwony Kapturek. Czerwony Kapturek to była dziewczynka,

której mama uszyła czerwony czapeczkę. Pewnego razu szła do chorej babci, a wilk czekał na nią

za krzakiem...

- Prawidłowo i bez błędów - uznała. - Chyba będziecie razem w trzeciej klasie, pod

warunkiem że do czerwca nadrobicie matematykę.

- To się rozumie - powiedziała Mila.

2.

Monika uważała; że panna Majewska jest bardzo miła i dobra, ale szczerze mówiąc,

strasznie brzydka z tymi odstającymi uszami, ogoloną głową i oczami jak dwa czarne koła. Mila

była innego zdania: - Nasza pani jest piękna. Jej oczy błyszczą jak gwiazdy.

Monika niczego takiego nie zauważyła.

- Bo chyba nie patrzałaś! Nasza pani tak się uśmiecha, jakby coś dobrego wiedziała, ale nie

mogła nic powiedzieć.

Jakby znała jakieś piękne tajemnice. Ona wygląda jak wróżka.

Trzymając się za ręce, ruszyły w stronę Rynku Jeżyckiego.

Mama Moniki powiedziała, że kiedy szły do szkoły, zauważyła na rynku wóz z

ziemniakami i kapustą. Gizela, która przyszła z Milą inną drogą, bardzo się zainteresowała, bo

kartofle, posadzone w ogródku przed domem, dawno już się skończyły i teraz zostało jej tylko

Page 178: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

trochę kaszy. Opowiedziała mamie, że kiedy Niemcy uciekali, w styczniu, zostawili w magazynach

przy Polnej różne wojskowe zapasy. Gizela zdobyła całą skrzynkę mydła „z jeleniem”, dzięki temu

mają z Milą co jeść: wymieniają się z tymi, którzy zdobyli konserwy albo marmoladę.

Niestety, wozu na rynku już nie było. Ludzie wszystko rozkupili, więc wrócił na wieś.

Gizela i mama rozmawiały przyciszonymi głosami, opowiadały sobie o wojnie i o tym, jak

ciężko się żyje. Monika i Mila też miały sobie wiele do powiedzenia. Gadały więc i gadały, idąc w

kierunku domu tą długą ulicą Dąbrowskiego. W ruinach słychać było uderzenia młotów, a śnieg

prószył drobniutką kaszką na zasypany ceglanymi okruchami chodnik, na roztrzaskane domy z

resztkami bram i okien, i na smutnego konia, pokornie czekającego, aż ludzie od rozbiórki załadują

gruzem furę, do której go zaprzęgli. Mila, nie przerywając rozmowy, przystanęła i położyła rękę na

miękkim końskim pysku, a zwierzę podniosło załzawione oczy i spojrzało na dziewczynkę z

wdzięcznością. Kiedy Mila poszła dalej, koń także ruszył z miejsca, jakby mu było żal, że ona

odchodzi. Ale zaraz przystanął i opuścił głowę.

- A ja nie lubię kaszy z majerankiem i kawy z żołędzi - mówiła Mila. - Jak już nie będzie

wojny, będę jadła tylko świeży chleb i piła mleko. To jest najlepsze na świecie.

- Czekolada jest najlepsza - sprzeciwiła się Monika. - Raz jeden Niemiec dał mi taką małą

czekoladkę. Mama bała się coś przy nim powiedzieć, więc szybciutko zjadłam, ale potem strasznie

się na mnie gniewała, że od Niemca nic brać nie wolno.

- A na mnie Gizela się gniewała, że wzięłam od Ruska „tuszonkę”.

- Też nie wolno?

- Też.

Mila obejrzała się na konia. Patrzał za nią, więc pokiwała mu z daleka ręką. I poszły dalej,

gadając bez ustanku, opowiadając sobie o wszystkim, ważnym i nieważnym, jak to bywa na

początku przyjaźni: jaki kolor która lubi i jaki jest której ulubiony kwiat, i czy Monika umie grać w

kulki. A czy Mila lubi bawić się w dom? A w sklep? A czy ma lalki? (Ma, dwie).

A o jakiej lalce Monika marzy? (O dzidziusiu ze złotymi włoskami i żeby płakał, jak się go

położy). I czy lepiej czytać książki dla dzieci, czy te dla dorosłych? Mila uważała, że te dla

dorosłych, bo choć dziecięce bywają śliczne, to przecież te dla dorosłych są okropnie ciekawe.

- Gizela i ja lubimy czytać - opowiadała Mila, kuląc ramiona i okrywając głowę chustką,

którą wcześniej miała omotaną wokół szyi. - Teraz, jak nie ma Niemców, przyniosłyśmy książki z

piwnicy, już stoją na półkach. A przedtem to się po każdą chodziło. To są książki dla dorosłych, z

dziecięcych tam były tylko baśnie Andersena i „Bohaterski miś”. Siedzimy przy stole i czytamy

albo ja rysuję, a Gizela mi czyta na głos.

Page 179: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Jak są opisy niedozwolone dla dzieci w moim wieku, to Gizela ziewa albo kaszle i w tym

czasie sama czyta po cichu, i już wie, co ma opuścić. Ona bardzo o mnie dba. Najbardziej mi się

podobała „Krystyna, córka Lavransa”.

- O czym to?

- O miłości. Co się Gizela nakaszlała!

Wybuchnęły obie cieniutkim chichotem.

- Dlaczego mówisz o swojej mamie po imieniu? - spytała Monika.

- Ja? - zdziwiła się Mila.

- Mówisz: Gizela.

- Bo Gizela to jest Gizela.

- Aha.

Powiał lodowaty wiatr, więc mama Moniki zawołała z tyłu, żeby przyspieszyć kroku, bo do

domu jeszcze kawałek drogi, a tu się zanosi na zadymkę. Rzeczywiście, dobry kwadrans minął,

zanim dotarły do rogu Polnej, mijając kolejne zburzone kamienice i kolumnę wojskowych

samochodów, i sznury ludzi z tobołami, walizami, koszami i wózkami dziecięcymi, w których nie

było dzieci, tylko dobytek. Wszyscy szli ulicą Dąbrowskiego w odwrotnym niż one kierunku, bo

wracali do miasta od zachodniej strony. Na zachód jechała tylko ciężarówka wojskowa,

obmalowana napisami: Niech żyje polsko - radzieckie braterstwo broni! - była pełna ludzi z

tobołkami.

Kiedy wreszcie - głodne i zmarznięte - znalazły się przed bramą kamienicy z numerami

11/13, stało się jasne, że mieszkają po prostu w tym samym domu, przy tym samym podwórku, tyle

że Monika - w tylnej części budynku głównego, a Mila - w głębi podwórza.

- Ach, to pani Raczkowa była twoją babcią! - szepnęła Mila, wpatrując się w zabite dyktą

okno na parterze. - Gizela była na jej pogrzebie. Biedna pani Raczkowa.

Mama Moniki nagle oparła się o ścianę i zasłoniła twarz rękami. W zupełnej ciszy stały tak

wszystkie cztery przez dłuższą chwilę, aż wreszcie Gizela się odezwała: - Zapraszam na herbatę.

Oczywiście, nie była to żadna herbata (bo skąd niby Gizela miałaby ją wziąć), tylko pyszny

napar z lipowych kwiatków, pomieszanych z kawałeczkami suszonej skórki jabłka. Było to prawie

słodkie i kiedy człowiek się napił takiej herbaty, robiło mu się gorąco i wesoło. Siedziały we cztery

przy wielkim stole o wyszorowanym do czysta blacie i bardzo dobrze czuły się razem. Mama po tej

herbacie nie była już taka blada i smutna.

A Monika ogrzewała sobie ręce o kubek i ciekawie rozglądała się po pokoju, oczywiście

ukradkiem, żeby nie wyglądało, że tak się gapi jak jakaś ciekawska.

Page 180: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Pokój był średniej wielkości i miał tylko jedno okno. Mila sypiała w kącie pod tym oknem -

stało tam jej żelazne łóżko dziecięce, takie z opuszczanym siatkowym bokiem. Opowiedziała ze

śmiechem, że ostatnio urosły jej nogi i jeśli ich nie podkuli, to wystają przez pręty łóżka. Gizela w

nocy wstaje i obwiązuje jej te gołe nogi czyimś swetrem.

Swetrów było bardzo dużo w tym pokoju. Jedne leżały w stosach, poukładane w równą

kostkę, inne wisiały na sznurze koło pieca. Gizela opowiedziała, że przez całą wojnę zarabiała

szyciem i przerabianiem swetrów. Nadal to robi. Klientki przynoszą jej stare sfilcowane i podarte

swetry, a ona je pruje, farbuje i robi z nich zupełnie nowe rzeczy. Nicuje też stare palta, a z koców i

starych narzut na tapczan szyje modne kurtki, żakiety i płaszcze. Umie nawet zrobić zgrabne

pantofle na koturnach! Mila zaraz z dumą pokazała jedną parę i mama Moniki nie mogła się

nadziwić: spody butów były z drewna, a wierzchy - z tkaniny albo skórzanych pasków, przybitych

gwoździkami.

- Widzę, że dużo się od pani nauczę - powiedziała mama i poweselała.

Monika pomyślała, że już choćby za to lubi tę Gizelę.

Dziwne! - gdyby ją spotkała wczoraj, przypadkiem, może by się i zlękła tej dużej, ponurej

kobiety, która twarz miała nieruchomą, a usta zacięte, jakby stale myślała o czymś okropnym.

Gizela mówiła mało, pochylała głowę, kryjąc twarz i oczy, i chyba wstydziła się, że ma ręce

czerwone i niezgrabne, więc chowała je pod stół albo w rękawy.

Kiedy Mila powiedziała o tych nogach i swetrze, Gizela popatrzała na nią bez słowa i po raz

pierwszy się uśmiechnęła.

Cała twarz jej się zmieniła, przybrała miły wyraz, a w piwnych oczach pokazały się iskierki

humoru.

Na półce z książkami, nad maszyną do szycia, siedziały dwie lalki. Były bardzo wystrojone!

Uszyto je ze szmatek, wypchanych trocinami, domalowano im twarze z rumieńcami, oczami i

noskami, a włosy miały z żółtej i czarnej wełny.

- Ja już się nimi dawno nie bawię - zastrzegła Mila.

- Ale nie chcę ich wyrzucać. Lubię je.

Po pewnym czasie lalki opuściły jednak półkę i znalazły się na krawędzi żelaznego łóżka,

gdzie wnet zaczęły się kłócić, mówić do siebie wierszem i opowiadać sobie nawzajem różne

cudaczne przeżycia. Okazało się niespodziewanie, że wciąż jeszcze zabawa lalkami to jest bardzo

przyjemne zajęcie, a nawet o wiele bardziej interesujące, niż było dawniej, gdy Monika bawiła się z

innymi dziewczynkami. Lalki tamtych dziewczynek leżały tępo w wózkach i udawały dzidziusie.

Tymczasem lalki Mili były obdarzone odmiennymi charakterami: jedna - Alina - była łagodna i

cicha, druga - Balladyna - gwałtowna i gadatliwa.

Page 181: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Gdzie ty mój grzebień podziałaś, Alino - mówiła ze złością. - Co ty tam słuchasz, jak się

matce marzy?

Mama i Gizela rozmawiały przyciszonymi głosami przy stole i czasem poszczególne zdanie

trafiało do uszu Moniki.

- Ostatnią wiadomość przysłał z oflagu... - mówiła mama.

Albo: - Paczka przyszła najpierw z Turcji, potem ze Szwecji...

A Gizela na to: - To dla niepoznaki. Dla pani dobra. Niech pani napisze - do Czerwonego

Krzyża, ludzie się przecież odnajdują...

Kurtyna z koca opadła i Mila zaczęła opowiadać o jasełkach, które widziała po raz pierwszy

w życiu, w kościele Bożego Ciała. Nie tylko opowiadała; pamiętała także poszczególne role.

Monika się zasłuchała - sama nigdy jeszcze nie widziała jasełek - ale szepty od stołu

dobiegały stale, łącząc się w niepokojącą całość z opowiadaniem Mili o Herodzie.

- I co miałam począć, dziecko się urodziło, a moja matka nie chciała mnie znać... - szeptał

głos mamy. - Jak ja mu to teraz powiem...

- Nie słuchaj - powiedziała Mila, odwracając jej głowę obu rękami. - Uważaj, co ja mówię.

Opowiem ci teraz o bohaterskim misiu.

- Życie jest niesprawiedliwe - szeptała Gizela przy stole.

- Ale my musimy mieć dużo siły...

Ktoś lekko zapukał do drzwi. Weszła energiczna kobieta w chustce na głowie i wojskowym

płaszczu, przyprószonym śniegiem.

- O, nie chcę przeszkadzać pannie Gizeli, przyszłam tylko pożyczyć zapałki...

Nazywała się Wojtczakowa i była właścicielką oficynki.

Pamiętała mamę sprzed lat i była na pogrzebie babci: od dawna mieszkały w sąsiedztwie!

- Pani Kałużna, pani niech się szybko zamelduje w tym pokoju po matce - doradziła. - Bo

kogoś dokwaterują, że tak powiem. Albo dziki lokator wejdzie. Miasto w ruinie, ludzie wracają i

nie mają gdzie mieszkać. Kto pierwszy, ten lepszy.

Zajmują innym mieszkania, meldują się i kropka. A ruscy tylko patrzą, gdzie by założyć

kwaterę. Ja też się bałam, że tak powiem, że mi tu wejdą na te dwa pokoje u góry, więc szybko

sprowadziłam rodzinę ze wsi. Zameldowałam ich i mam spokój.

A pannę Gizelę też wysłałam do urzędu.

- Nawet okiem nie mrugnęli - pochwaliła się Gizela.

- Zameldowali mnie i Milę na pokoju z kuchnią. Teraz już nikt nas stąd nie ruszy.

- Jeszcze nic nie wiadomo - powiedziała złowróżbnie pani Wojtczakowa. - Wspomnicie

moje słowa, że tak powiem: idą ciężkie czasy.

Page 182: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Głos jej zabrzmiał tak ponuro, że dziewczynki umilkły, odłożyły lalki i zapatrzyły się w nią

z lękiem.

Ale odezwała się Gizela i jej ciepły, niski głos odegnał natychmiast wszystkie strachy: -

Ciężkie czasy już były, pani Wojtczakowa. Ja tam się nie boję, na mnie nie ma mocnych. Napije się

pani herbaty?

Page 183: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

1.

Skulona w przenikliwym zimnie, trzęsąc się w swojej wiatrem podszytej jesionce, Gizela

wracała po całym dniu ciężkiej pracy i z każdą chwilą miała więcej wody w butach. Sypał gęsty

śnieg - od rana napadało go chyba z pół metra. Ulica leżała przed nią cicha, pusta i mroczna,

wyścielona tą bielą jak piernatem.

W zamieci białych płatków widać było tylko dwuszereg zamglonych latarń gazowych.

Sklepy były już pozamykane, ciemne.

Za to kościół garnizonowy lśnił światłami - główne drzwi, otwarte na oścież, buchały

wielkim blaskiem w ciemność, pełną wirującego śniegu, huczały organy. Ordynansi stanęli z

pochodniami, młoda para wyszła przed kościół, a panowie oficerowie utworzyli szpaler i wznieśli

w górę lśniące szable. Na ulicy przed ogrodzeniem czekały aż trzy automobile oraz wielkie białe

sanie, wymoszczone białym futrem i zaprzężone w parę siwych koni.

Page 184: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

31 GRUDNIA

Zobaczyć ślub - to chyba dobra wróżba na Nowy Rok?

Gizela rozmarzyła się troszkę, stojąc przed ogrodzeniem z kutego żelaza. Popatrzała przez

zwiewną kurtynę śniegu, starając się dostrzec, jak też ubrana jest panna młoda. Miała na sobie białą

futrzaną narzutkę, a na głowie piękny kapelusz z woalką. Pan młody był w mundurze: wysoki,

przystojny, podobny trochę do pana Makowskiego. Nic już więcej Gizela nie dostrzegła, bo

przepchnął ją w bok tłum ludzi, którzy też mieli ochotę pogapić się na eleganckie towarzystwo.

Dobra wróżba, akurat! Zepchnęli j ą prosto w śniegową breję, tam gdzie stały konie. Gizela

ze złością rozdzieliła pomiędzy sąsiadów parę mocnych szturchańców. Bliźni! - śmiechu warte.

Teraz już i pończochy są mokre, po kolana. A do domu daleko.

Zła na siebie, bo czemu to zawsze na nią musi trafić, rozgoryczona na ludzi, bo dlaczego

tacy bezwzględni i nieuważni.

Gizela postanowiła wracać prosto do domu. Co to za dom, zresztą. Wynajęta klitka. Co to

za życie podłe, co to za niepewność, co to za krzywda spotyka człowieka dzień po dniu. Panna

młoda w futrze też miała z osiemnaście lat, a proszę, piękny oficer porywa ją na ręce i sadza w

saniach jak dziecko, nogi jej otula baranicą tak, jakby sama tego zrobić nie umiała.

Wszyscy wiwatują, strzelają w powietrze, jakiś ułan gra na trąbce - a ty się, dziewczyno,

wlecz w mokrych butach do zimnego pokoiku. Za drogi ten pokoik sobie wynalazła, płaci dziesięć

złotych miesięcznie, a zarabia - osiemnaście. Kto wyżyje za takie pieniądze? Musiała kupić

porządny płaszcz i buciki u „Baty”, żeby w ogóle znaleźć pracę - więc z komornym zalegała już

dwa miesiące. Starała się schodzić z oczu Wojtczakowej. Co prawda, gospodyni nie miała zbyt

wielu chętnych na swoje pokoje. Te na piętrze już od wiosny stały puste.

Ludzie nie mają pieniędzy. Tyle się mówi, że Polska już wychodzi z kryzysu, ale biedy

wszędzie pełno, a bezrobocie jak było, tak jest. Wojtczakowa już by nie mogła teraz robić takich

awantur o zapłatę, jak robiła przed rokiem, kiedy Gizela zjechała do Poznania. Zresztą, państwo

Makowscy z tego drugiego pokoju na parterze też byli jej sporo winni. Jeszcze we wrześniu pani

Makowska prosiła grzecznie Wojtczakową, żeby była cierpliwa i wyrozumiała, bo właśnie są

redukcje i ona teraz jest bez pracy, mają tylko to, co zarobi mąż. A gospodyni - patrzcie państwo! -

odpowiedziała, że i owszem, zgadza się poczekać, bo czasy są ciężkie, tylko żeby to nie było za

długo, bo każdy musi żyć.

Nie wiadomo jednak, co by było, gdyby tak spotkać się z nią nos w nos. Na wszelki

wypadek Gizela starała się wracać do domu cichutko jak myszka, a że właściciel zakładu „Mody

Page 185: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

francuskie” żądał, żeby Gizela, za te osiemnaście złotych, jeszcze co dzień posprzątała sklep, więc

powroty te wypadały późno. Dziś to już w ogóle było ciężko. Najpierw klientki wariowały z

sukniami balowymi, potem przyszła żona pryncypała i zwróciła uwagę, że podłoga w szwalni

zadeptana, a w Nowy Rok nie wolno wchodzić ze starym bałaganem, porządek musi być i już.

Gizela została o całe cztery godziny dłużej niż zwykle! - bez zapłaty, rzecz jasna. Pryncypałowa

dała jej tylko motek jedwabnej wstążki do kapeluszy, książkę „Zwycięstwo polskich skrzydeł” i

„Kalendarz Rycerza Niepokalanej na rok 1936”.

Dziękuję bardzo. Lepiej by dała parę pończoch wełnianych, świętoszka jedna.

Cholera, jak zimno. Jakby człowiek nie miał ciała ani krwi, tylko same dygoczące

kosteczki. Jeszcze tylko jutrzejsze święto do przetrwania - i wypłata. Gizela postanowiła zwrócić

dług Wojtczakowej, ale tylko za jeden miesiąc, a za resztę kupić węgla. Ogrzewanie pokoju

prymusem, po uszczelnieniu okien watą i pakułami, okazało się sposobem mało skutecznym,

chociaż zima była dotąd wyjątkowo łagodna. Co też to dzisiaj będzie w tym pokoju, strach

pomyśleć - lodownia!

Dreszcze ją przeszły.

Gdzieś grał jazz - band. Miękki głos saksofonu dobiegał z zaśnieżonej ciemności - ach, to

„Ostatnia niedziela”. Taka smutna piosenka, a ludzie się przy niej bawią w restauracji.

Będzie dansing do rana. W dużych oknach kamienic świecą lampy i żyrandole, widać

choinki ze świeczkami, rozbawionych gości z kieliszkami wina. Tylko ulica Polna zamarła na

samym skraju miasta, w ciszy i pustce. Od niedalekich już pól pociągnęło mrozem.

Gizela weszła przez bramę na podwórko.

Wyglądało jak obrazek z bajki. Kasztan pośrodku podwórza bielił się w ciemnościach, z

okien padały na roziskrzony śnieg żółte plamy, nakrapiane gęstymi płatkami. Pod oknem państwa

Makowskich, jak gromadka zmawiających się krasnoludków, przycupnęły chochoły, otulające

krzewy róż. Ta Makowska to romantyczna pani - wiosną siała przed oficynką słoneczniki, „żeby

się śmiały”, i pachnący groszek, który uwielbiała i o którym wciąż mówiła wiersze. Latem całe

okno miała spowite tymi liliowymi i białymi kwiatkami, a żółte róże Marechal Niel opierały

jedwabiste główki o parapet. Gizela też miała taki kawałek ziemi pod swoim oknem, ale choćby

nawet chciała tracić czas na obrabianie ogródka, wstyd by jej było. Pani Makowska zaraz by sobie

pomyślała, że Gizela ją naśladuje.

Lepiej już było zostawić pod oknem perz.

Oho! Okno Makowskich dziś rzęsiście oświetlone, jak nigdy - widocznie raz w roku chcą

się zabawić, nie oszczędzając elektryczności. Pewnie się tam śmieją za tą zasłonką z taniego

kretonu. Oni wciąż się śmieją i śpiewają. I - co jak co - ale na pewno mają dzisiaj ciepło! Wczoraj

Page 186: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

wieczorem pan Makowski przywiózł żonie na rowerze cały worek węgla! Chwaliła się potem

Gizeli, że to jego wygrana za reklamowy wierszyk w gazecie. Bez wyczucia! Gizela tylko cisnęła

jej złe spojrzenie, nic nie powiedziała, ani słowa. Niektórym to dobrze! Mąż napisze głupi wierszyk

- i przez tydzień mają ciepło. A ty, dziewczyno, tyraj całymi dniami, i jeszcze cię na nic nie będzie

stać! Nie była to myśl sprawiedliwa, bo przecież pan Makowski chodził do pracy - pisał w gazecie

kronikę kulturalną. Ale co też to za praca i jak ją w ogóle przyrównać do szorowania podłogi

szczotką i ługiem - bo na to dziś przyszło Gizeli, chociaż skończyła szkołę z najlepszymi ocenami i

nauczycielka bardzo jej doradzała, by kształciła się dalej!

Dygocząc z zimna, Gizela dobrnęła przez śniegi do ganku, otrzepała buciki na żelaznej

wycieraczce u progu, a potem poszukała kluczy w torebce. Wojtczakowa, sama mieszkając na

piętrze, kazała starannie zamykać drzwi wejściowe na trzy zamki, żeby się uchronić przed

złodziejstwem, które w tej części Jeżyc, już na samym skraju miasta, było nie do upilnowania.

Za to wynajęte pokoje miały być zawsze otwarte, pewnie po to, żeby stara mogła

sprawdzać, co lokatorzy mają w szufladach.

Gizeli to nie przeszkadzało. I tak miała w szufladzie tylko kilka par majtek i nocną koszulę.

Pierścionek po mamie sprzedała na pogrzeb ojca. Z domu niczego nie wzięła, zresztą po wizycie

komorników i tak już nie było czego brać.

O - niepodobna! Gizela aż gwizdnęła. Wszystkie trzy zamki pootwierane, ładna historia!

Dobrze, że Wojtczakowa tego nie widzi. Pani Makowska, która jest w ósmym miesiącu, robi się

coraz bardziej roztargniona. Przedtem była tylko romantyczna i narwana - patrzała w gwiazdy i

opowiadała, jakie ma przeczucia. Urodzi chłopczyka - oto, jakie są jej przeczucia - i ten chłopczyk

będzie oczywiście kimś wyjątkowym. No, jasne. Wszyscy są wyjątkowi, moja pani. Tylko potem

świat ich traktuje tak, jakby nie byli żadnym cudem. Tylko potem sam Pan Bóg - o ile w ogóle jest!

- zapomina o tych swoich wyjątkowych stworzeniach.

Gizela wymacała lampkę ścienną, pociągnęła za sznurek z koralikiem. Spod

pergaminowego klosza zabłysło światło.

Zamknęła cichutko drzwi na wszystkie trzy spusty. No, nareszcie.

Trochę zaciszniej w tej sieni niż na dworze, chociaż z dołu, od piwnicy, wieje mrozem,

zaprawionym zapachem kiszonej kapusty.

Drżąc i szczękając zębami, Gizela zdjęła buty na słomiance, łokciem nacisnęła klamkę i

weszła do swojego pokoju.

Ciepło!

Ktoś - no, przecież nie Wojtczakowa! - pod jej nieobecność napalił w piecu. Musiało się

palić od popołudnia, bo kafle były dobrze gorące, choć za żeliwnymi drzwiczkami już tylko się

Page 187: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

żarzyło. W pokoju było cieplutko i przyjemnie. Gizela poczuła, że coś ją łapie za gardło i dusi tak,

że aż łzy jej stają w oczach.

Nie, nie. Tylko nie łzy. Tylko nie łzy! Usiadła na dywaniku, który też już zdążył się

nagrzać, i ustawiła buty noskami w stronę żaru. Ściągnęła mokre pończochy i oparła stopy o

kaflową podstawę pieca. Jak dobrze. Ciepło rozlewa się z wolna po całym ciele. Dochodzi nawet

do serca.

I wtedy jednak się płacze - cichymi łzami, które wcale nie wydają się słone, kiedy tak

spływają po policzkach, po nosie i wargach.

Panie Boże, a więc nie zniknąłeś z tego świata: ludzie o mnie nie zapomnieli.

A więc to tak właśnie się pokazujesz.

Pewnie inaczej nie możesz.

Pamiętała o mnie. Zatroszczyła się. Współczuła. Pani Zuzanna.

Mąż mówi do niej: Zula. Albo: Zazula. Nie pasuje do niej to imię - sportowy typ. Musiała

być szczupła, jak deska, zanim jej urósł ten wielki brzuch i zanim jej tak spuchły ręce i nogi.

Och! - no to jakże ona tutaj, z tym brzuchem... schylała się, krzątała, przecież najpierw

trzeba wygarnąć stary popiół... musiała przynieść węgla i rozpalić w piecu! Przecież ostatnio

opowiadała Wojtczakowej ze śmiechem, że mąż jej nawet buciki sznuruje, bo ona przez ten balon

już nie dosięga. Ten mąż to ją kocha (aż trudno wiedzieć za co, bo ani ona piękna, ani elegancka).

Nie daje poznać po sobie - cichy, zamyślony, w okularach. Ale kiedy tak się mieszka drzwi w

drzwi, czasem się mimo woli coś usłyszy. Klucze zgrzytają w zamkach, klamka szczęknie - dzień

dobry, moja jedyna! - jak w kinie.

Chyba nie jest prawdą, że gdzie brak pieniędzy, tam miłość diabli biorą. Makowscy są tacy

biedni! Sama pani Zula śmiała się kiedyś, że mają, jak w tej rosyjskiej piosence, „firanki, szubę,

stół i łóżko”. Kupili sobie meble na jakiejś licytacji, za grosze. A co zarobią, to kupują książki. Nie

mają nawet własnego żelazka i albo pożyczają od Wojtczakowej, albo nie prasują wcale!

Gizela otarła oczy. Trzeba coś zjeść. Od rana była tylko na kubku kawy zbożowej i

kajzerce. A jest prawie wpół do dziesiątej.

Dobrze, że chociaż zdążyła wyskoczyć z pracy przed zamknięciem masarni! Dostała taniej,

za 80 groszy, paczuszkę swoich ulubionych „rozmaitości”, związaną zgrabnie sznureczkiem: po

dwa plasterki salcesonu, wątrobianki, kawałek kiełbasy królewieckiej i suchej. Kupiła też trzy

kajzerki i teraz będzie uroczysta kolacja sylwestrowa dla głodnej panny Gizeli, która się dzisiaj

bardzo, bardzo napracowała. A herbata - z cukrem, bo też się kupiło dziesięć deka. Jak szaleć, to

szaleć!

Page 188: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

Potem uprasuje sobie sukienkę, pięknie się uczesze i pójdzie naprzeciwko, do Makowskich,

żeby im złożyć noworoczne życzenia. Jak to dobrze, że już nie trzeba nienawidzić pani Zuli.

Tak sobie Gizela wszystko zaplanowała, wymyśliła nawet, co powie. Ale kiedy za dziesięć

dziesiąta, jeszcze w dopuszczalnej porze, zapukała do drzwi, za którymi słychać było głosy i ciche

śmiechy, wszystko jej się poplątało z onieśmielenia i zaskoczenia.

Otworzył jej pan Makowski, uśmiechnięty szeroko, jak nigdy, pod tym jasnym wąsem, i

Gizela od razu się stropiła, bo ujrzała panią Zulę dosyć bladą, zapuchniętą, zmienioną. Leżała w

czystej pościeli, w politurowanym łóżku małżeńskim, zasłaniana częściowo przez dwie pochylone

kobiety. Jedną z nich była, niestety, Wojtczakowa! - czyli osoba, którą ze wszystkich na świecie

Gizela najmniej pragnęła spotkać. Na ten widok po prostu ją zamurowało na amen i jak bezwolna

kukła dała się wciągnąć do nagrzanego pokoju, pachnącego pudrem, kąpielą i rumiankiem; pan

Makowski koniecznie chciał jak najszybciej zamknąć drzwi.

- Dobry wieczór - wykrztusiła wreszcie, czerwieniąc się po uszy, bo on wciąż nie

wypuszczał jej łokcia z mocnego uścisku, tylko prowadził ją, śmiejąc się, w głąb pokoju. - Czy ja

nie przeszkadzam... przepraszam, chciałam tylko... O, Jezu kochany.

W łóżku obok pani Zuli, owinięte w coś białego, leżało maleńkie dziecko o twarzyczce

wielkości jabłka.

- Dziękuję za węgiel i za troskliwość - wystrzeliła z siebie Gizela ułożoną uprzednio frazę. -

I - nie trzeba było w tym stanie... - ale ponieważ całkowita zmiana stanu pani Makowskiej wprost

rzucała się w oczy, Gizeli zrobiło się nieopisanie głupio i umilkła, wlepiając wzrok w białe

zawiniątko.

- Pewnie, że nie trzeba było - burknęła, odwracając się do Gizeli, wysoka, tęga kobieta w

wykrochmalonym fartuchu i w czepku akuszerki. Była zaczerwieniona i czegoś jakby gniewna. -

Dziecko się urodziło za wcześnie.

- Tylko o trzy tygodnie, tylko o trzy tygodnie! - powiedział wesoło pan Makowski. Jego

niebieskie oczy tryskały radością, cała miła twarz się śmiała. - Panno Gizelo, proszę popatrzeć,

jakie śliczne.

- Dziewuszka, że tak powiem - wyjaśniła stara Wojtczakowa, kiwając głową z takim

utrudzeniem, jakby własnymi rękami wykopała z metr kartofli. - Ledwo przybiegłam, ledwo

akuszerkę zawołałam, a już było po wszystkim. Mała jest, niecałe trzy kilo. Poszło raz - dwa i

kropka.

- Nazwijmy ją Krystyna - słabym głosem odezwała się pani Zula. Usta miała popękane, że

aż żal było patrzeć, a piękne jasne włosy - zlepione od potu. - Krystyna, córka mojego Lavransa.

- Czyja? - osłupiała Wojtczakowa.

Page 189: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Mój Władyś tak naprawdę jest Lavransem - wyjaśniła z zachwytem pani Zula i na widok

miny Wojtczakowej musiała się roześmiać.

- Daj spokój, Zazula. Ani ja nie Lavrans, ani ona nie Krystyna - zaoponował pan Makowski.

- Co pan chce, panie Władysławie, Krystyna ładne imię, że tak powiem - sprzeciwiła się

gospodyni, a akuszerka dodała, strzepując białą pieluchę: - Tylko że nieszczęśliwe. Znałam jedną

Krystynę, co się otruła kaszanką.

- Precz z kaszanką! - krzyknął niepoważnie pan Makowski.

- Precz z Krysią Leśniczanką! Ja bym wolał Annę.

- Tylko niech się szanowne państwo nie pokłóci o imię - pouczyła ich akuszerka. - Kłótnia o

imię to już jest najgorszy omen.

- Cicho pani bądź, na rany baskie! - ucięła Wojtczakowa.

- Najlepszy sposób to zajrzeć do kalendarza. I kropka. Dziecko samo sobie imię przynosi,

zawsze tak było na świecie i będzie, i być powinno.

Gizela stała dotąd bez drgnienia, zagapiona w dziecko i w panią Zulę, taką zmęczoną, a

jednak tajemniczą i pełną blasku, ale teraz drgnęła, ocknęła się nagle i podała panu Makowskiemu

paczuszkę, owiniętą w glansowany papier i przewiązaną jedwabną wstążką.

- Cóż to takiego, panno Gizelo?

- Kalendarz. Na Nowy Rok 1936. Ode mnie, z podziękowaniem i najlepszymi życzeniami.

Można sprawdzić imię. W środku jest zawsze wykaz główniejszych świętych pańskich.

Wśród podziękowań i uśmiechów Gizela odtajała wreszcie z tej swojej nieznośnej

nieśmiałości i wielkiego poczucia winy.

Pozwoliła się posadzić niedaleko łóżka, podczas gdy pan Makowski zajął się wertowaniem

kalendarza.

- Przepowiednia pogody - przeczytał ze stronicy zatytułowanej „Styczeń”. - Przez cały

miesiąc zimno, jedynie krótkie przerwy, gdy będzie cieplej. W końcu miesiąca wietrzniej i pogoda

ładniejsza. Zaśnieżenie mierne.

- Już się pomału sprawdza - pogardliwie burknęła akuszerka, składając pieluszkę w zgrabny

trójkąt. - Też mi przepowiednia.

Pani Makowska wpatrywała się w zamyśleniu w Gizelę.

- A jednak - powiedziała powoli - trzeba przyznać, że to dziwne i znamienne. Panna Gizela

jest pierwszym gościem naszego dziecka, w ostatnim dniu tego roku. I przyniosła nam

przepowiednię przyszłości. Może jest wróżką?

Page 190: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

- Jak już, to chyba złą - wymamrotała Gizela, zalewając się rumieńcem pod tym ufnym,

jasnym spojrzeniem i tylko wierząc, że nikt z obecnych nie domyśla się nawet, jak czarne ma ona

serce, jak pełne zawiści i gniewu.

- Ależ dobrą! Dobrą! - zakrzyknęli jednocześnie państwo Makowscy, a pani Zula z

uśmiechem obróciła się ku Gizeli i ostrożnie włożyła jej w ramiona zawiniątko z dzieckiem.

- Proszę się jej przyjrzeć, dobra wróżko - powiedziała, jak to ona, ni to żartem, ni to

poważnie. - Proszę wyjawić, dobra wróżko, jakie będą jej losy?

Gizela milczała, pełna zarazem zachwytu, rozczulenia i nagłej, jak błyskawica w mroku,

nieokreślonej trwogi.

- Na pewno będzie klepać biedę całe życie - wyrwała się głupio akuszerka, ale zaraz pacnęła

się w usta i zaczęła grubo pokasływać, żeby zatrzeć wrażenie po swoich nietaktownych słowach.

- Och, to możliwe - westchnęła pani Zula i oparła głowę o poduszki, z uśmiechem

przyglądając się, jak Gizela przytula dziecko. - Ale to nie jest najgorsza rzecz, jaka się może

człowiekowi przydarzyć. Tego się nie boję. Niechby tylko otaczała ją miłość. I niechby umiała

zachować zawsze godność. I poczucie humoru, i - I żeby była taka dobra dla innych, jak jej

mamusia - wydobyło się z ust Gizeli, ku jej własnemu zakłopotaniu.

Wcale nie zamierzała tego powiedzieć. Ale jakieś tamy w niej pękły dzisiejszego wieczoru i

odtąd mogła już tylko zaskakiwać samą siebie. W jej ramionach z ufnością leżało lekkie ciałko,

oddychało spokojnie, cichutko. Opuchnięte powieki z kłaczkami rzęs uchyliły się w wąskie szparki

i ukazały opalizujące, niebieskie tęczówki. Spojrzenie ich było nieostre, jakby zamyślone, i Gizela,

pragnąc przytrzymać je w swoich oczach, nagle powiedziała nieznanym sobie, pieszczotliwym

głosem: - To ja.

- I zachichotała łagodnie, czule, bo z dziwnie dalekiej głębi czarnych źrenic przemknął ku

niej - była tego całkowicie pewna! - wyraz rozpoznania. Tak jakby już kiedyś się spotkały -

malutka dziewczynka bez imienia i duża, nieszczęśliwa dziewczyna imieniem Gizela. I jakby je od

dawna coś łączyło.

Wicher za oknem uderzył nagle z taką siłą, że aż szyby zadzwoniły.

- Melania! - powiedział pan Makowski. - Przyniosła sobie imię Melania.

- Melanin. Mela. Tak, to ładne.

- Albo Mila - wtrąciła nieśmiało Gizela. - Milusia.

Pan Makowski sięgnął po aparat fotograficzny, który, jak wyjaśnił, pożyczył w redakcji, od

kolegi fotoreportera. Zrobił kilka zdjęć, oświetlając wszystkich magnezją, a potem poprosił, żeby

ktoś z obecnych uwiecznił i ich, szczęśliwych rodziców, z Melanią. Starsze kobiety bały się

Page 191: Musierowicz Ma Bgorzata - Je |ycjada 14 - Kalamburkaorsza.pl/.../I-03-lektury/musierowicz-jezycjada-14.pdf · 2019-09-17 · MAŁGORZATA MUSIEROWICZ KALAMBURKA . 1. Cała w nieskazitelnej

dotknąć aparatu, więc odbył się krótki kurs fotografowania dla Gizeli, która w końcu, całkiem na

ślepo i pełna obaw, przycisnęła spust.

Pan Makowski wstał z łóżka, gdzie pozował obok żony i córki. Zaczął obnosić maleństwo

po pokoju.

- Zarobię dla was dużo pieniędzy, moje drogie - zobowiązał się nagle. - Kupię Melanii w

Paryżu piękną suknię na jej pierwszy bal. I sam zatańczę z nią pierwszego walca! - w niezwykłym

dla siebie ożywieniu zaczął niespodziewanie obracać się z dzieckiem, jakby rzeczywiście tańczył,

aż trzy kobiety głośno krzyknęły ze zgrozy.

Tylko Gizela milczała, bo w pełni rozumiała, co on czuje.

- Ale panu to już, że tak powiem, rozum odjęło - rozjuszyła się Wojtczakowa i

bezceremonialnie pozbawiła wystraszonego ojca zawiniątka z Melanią. - Co pan? Chce ją pan

przełamać albo upuścić? Tak się nie postępuje z noworodkiem! Ja wam powiem swoje zdanie, to

biedne dziecko się nie uchowa. Z tego dziecka nic nie będzie!

Ale Gizela, kierowana nieznaną, potężną siłą, odebrała Wojtczakowej zawiniątko i

niezgrabnie, czule, objęła je znów ramionami. Całe jej ciało, jej twarz, jej uśmiech i jej oczy

wyrażały przekonanie zupełnie przeciwne.

Poznań, marzec 2002