Minuta Nad Twierdzą

76

description

Żółty Tygrys - opowieść o generale Iwanie Połbinie i walkach o Wrocław w 1945

Transcript of Minuta Nad Twierdzą

Page 1: Minuta Nad Twierdzą
Page 2: Minuta Nad Twierdzą
Page 3: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

WIESŁAW FUGLEWICZ

MINUTA NAD TWIERDZĄ

| SCAN & OCR by [email protected] |

1

WYDAWNICTWO MINISTERSTWA OBRONY NARODOWEJ

Page 4: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

2

Okładkę projektował Witold Chmielewski Redaktor Wanda Stefanowska Redaktor techniczny Zofia Szymańska Scan & OCR [email protected] © Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Warszawa 1977 r., Wydanie I

SCAN & OCR by [email protected] 2009 Pięć tysięcy osiemset osiemdziesiąta czwarta publikacja Wydawnictwa MON Printed in Poland Nakład 210 000+350 egz. Objętość 4,85 ark. wyd., 4,0 ark. druk. Papier druk. sat. VII kl. 65 g rola z Głuchołaskich Zakładów Papierniczych. Oddano do składu 12.5.1976 r. Druk ukończono w styczniu 1977 r. w Wojskowych Zakładach Graficznych w Warszawie. Zam. nr 617 z dnia 1.07.1976 r Cena zł 7.- J-104

Page 5: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

3

SPIS TREŚCI: SKRZYDŁA NAD JURTAMI ...........................................................................5 „KATIUSZKA” ................................................................................................18 CHLEB W BOMBOLUKACH.........................................................................23 POWRÓT DOWÓDCY....................................................................................30 „PESZKA”........................................................................................................36 „WIERTUSZKA” .............................................................................................39 NIEZWYKŁE STARCIE .................................................................................59 MINUTA NAD TWIERDZĄ ...........................................................................62

Page 6: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

4

[ pusta strona ]

Page 7: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

5

SKRZYDŁA NAD JURTAMI Słońce jakby zawahało się chwilę, stojąc w dolinie między szczytami gór

Jabłonowych i Czerskiego, a potem szybko zaczęło spływać w dół. Ulice jednego z głównych miast Syberii powoli pustoszały i tylko jeszcze gwar ludzi wychodzących z ostatniego seansu w kinie „Zoria” ożywił na parę minut przedmieścia Czity.

— Wiesz, Wania, dawno się tak nie ubawiłam.... Orłowa śliczna, a Utiosow raz prześmieszny w swej pastuszej roli, a raz wzrusza tym swoim głębokim zachrypłym głosem...

Drobna płowowłosa kobieta za wszelką cenę starająca się dotrzymać kroku swemu długonogiemu mężczyźnie, przekładającemu co czas jakiś z ręki do ręki potężny pakunek, musiała zadzierać głowę, by móc spojrzeć w te kochane szarostalowe oczy, ciepło patrzące spod daszka wojskowej czapki.

Męskie wysokocholewe buty i małe beżowe pantofelki rytmicznie stukały o płyty chodnika, wiodącego w dół, ku małej uliczce leżącej opodal podlotniskowego osiedla stolicy Zabajkalja.

— Ładny był wieczór, Wania, prawda. — Maria Iwanowna jeszcze raz zerknęła pod wojskowy daszek, w zakochane oczy, które, jak dobrze wiedziała, miękły pod jej spojrzeniem.

— Śliczny, Maniek, jak zresztą wszystkie z tobą. — Mężczyzna w gimnastiorce z błękitnymi wyłogami lotnika i rombikami kapitana na kołnierzu spojrzał czule na starającą się za wszelką cenę dotrzymać mu kroku Marię. I znowu przełożył do drugiej ręki pakunek.

Kiedy zadyszani stanęli przed drzwiami własnego od paru miesięcy mieszkania, tkwiącą w dziurce od klucza kartkę pierwszy spostrzegł Iwan. Jednak Maria szybciutko przesmyknęła swoją dłoń nad jego ręką i podała mu zwiniętą w kilkoro kartkę papieru:

— Na pewno do ciebie, ale nie pali się przecież... Otwierała drzwi, przymierzała świeżo kupiony błękitny kożuszek. — Zobacz, jak mi dobrze! Przecież zimą nie dostałabym takiego cuda... —

Przerwała natychmiast widząc zasępioną twarz męża. Iwan Siemionowicz z trudem oderwał oczy od zmiętoszonego kawałka papieru, spojrzał na żonę, uśmiechnął się, milczał przez moment.

— Ślicznie ci, Maniek, ale posłuchaj... — powiedział w końcu. — Natychmiast dzwońcie do mnie. Komisarz 150 pułku Jujukin... — przeczytał głośno. — Naprawdę ślicznie ci i cieszę się, że mieliśmy taki piękny wieczór...

Kapitan Połbin przeszedł do maleńkiego pokoiku, który nazywali jego gabinetem, i podniósł słuchawkę.

Page 8: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

6

To już było niezwykłe. Dyżurna telefonistka, usłyszawszy głos pilota, natychmiast powiedziała:

— Komisarz Jujukin na Unii. Proszę rozmawiać! — Gdzieś przepadł? Pułk za piętnaście minut idzie na front. Melduj się

natychmiast na lotnisku! — Tym razem w basowo-wesolutkim głosie komisarza dźwięczała powaga: — Wania, szybko alarmową walizkę i na lotnisko. Wojna!

Maria Nikołajewna i jej matka zastygły w rozpaczliwym milczeniu. Pierwsza oprzytomniała Maria i zaczęła krzątać się gorączkowo.

— Waniusza, moment, pierogów napiekę... czystą bieliznę masz na górze w szafie, wyczyść buty...

Błękitny kożuszek spadł na podłogę. Polina Aleksandrowna Paszkowa w pośpiechu wyciągała spod tapczanu wyszarganą poligonową walizkę, pakowała mundur i kombinezon, skórzaną haubę z okularami, rękawice, zielony szal i sweter... Co się dzieje? Gdzie wysyłają jej najukochańszego zięcia? W Hiszpanii przecież już dawno koniec... Chiny?

Połbin obciągnął gimnastiorkę, zajrzał do pokoju dzieci, delikatnie ucałował ich czoła, podszedł do pobladłej Marii:

— Z Czity leci tylko nasz pułk, jak twierdzi Jujukin. Więc się nie niepokój. Albo próbna mobilizacja, albo to samo, co przed rokiem. Zresztą zaraz po przebazowaniu dam ci znać...

Kapitan stara się mówić przekonywająco, ale jednocześnie w myślach błyskawicznie przebiega wszystkie możliwe warianty alarmowego wezwania. Hiszpania po raz drugi? Nie, niemożliwe, tam już dawno koniec. Rok temu w Czechosłowacji było gorąco i ogłoszono taki sam alarm... Chiny?

— No cóż, Maniek, jestem gotów... Gdzie lecimy, jeszcze nie wiem, ale pamiętaj, dam znać i wiedz, że zawsze o was pamiętam. I nie odprowadzaj mnie.

Już na krańcu ulicy Iwan Siemionowicz odwrócił się i spojrzał w okno drugiego piętra. Na tle rozświetlonego kwadratu wyraźnie rysowała się szczupła, kobieca, a właściwie dziewczęca jeszcze sylwetka z uniesioną ręką. Kapitan zdjął czapkę, zamachał nią i raptownie odwróciwszy się z wtuloną w ramiona głową pomaszerował w dół ulicy.

O kilka kilometrów przed nim, na lotnisku 150 pułku szybkich bombowców, budzono do startu samoloty. Za sterami jednego z nich, szerokoskrzydłego SB z czerwoną, żółto lamowaną „dwójką” na stateczniku, miał za parę chwil zasiąść kapitan pilot Iwan Siemionowicz Połbin, absolwent orenburskiej szkoły pilotów wojskowych, trzydziestocztercletni dowódca eskadry, człowiek, dla którego latanie stanowiło sens życia.

11 maja 1939 roku oddziały Armii Kwantuńskiej, dowodzone przez generała

Tamasiro Jasuoki, w sile dwudziestu i pół tysiąca ludzi, wspierane przez artylerię,

Page 9: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

7

wojska pancerne, 270 dział dużego i średniego kalibru i dziesięciotysięczne zgrupowanie piechoty generała Kobajasi, z zachodniego brzegu Chalchin-goł ruszyły do natarcia. Z powietrza swych imperialnych ziomków wspierali skośnoocy piloci 9 i 12 dywizji generałów Ikkaku Simono, dowodzącego bombowcami Fiat BR-20, Nakadzima LB-94 i dwusilnikowymi SB-96, które już dały się we znaki Chińczykom, oraz Eidzi Azumy, szefa myśliwskich dolnopłatów.

Na dwa dni przed końcem maja radziecko-mongolskie wojska powstrzymały natarcie Japończyków i odrzuciły ich na pozycje wyjściowe. Teraz poddani cesarza postanowili użyć przeciwko wojskom komandarma Sterna lotnictwo, które miało zdruzgotać radzieckie siły pancerne i wyprzeć piechotę z okopów wokół Bajan-cagan. Ze stepowych lotnisk na południowej stronie Chałchin-goł wychodziły w powietrze kolejne pułki maszyn z czerwonymi kręgami wschodzącego słońca na płatach. Bombowce, samoloty szturmowe i myśliwce. Nawale kilkuset nieprzyjacielskich maszyn dowódca korpusu Jakub Władimirowicz Smuszkiewicz, legendarny generał Douglas wsławiony walkami nad Madrytem i rozgromieniem włoskiego korpusu ekspedycyjnego pod Guadalajarą, mógł przeciwstawić zaledwie kilkadziesiąt myśliwskich samolotów pospiesznie ściągniętych z Syberii. I właśnie te dwupłatowe Czajki i tęponose „iszaki” przyjęły na siebie pierwszy impet uderzenia powietrznych sił Nipponu.

28 maja o świcie lądują w stepie pierwsze dwusilnikowe SB ze 150 pułku

szybkich bombowców. Czołową dwunastkę prowadzi jeden z najlepszych pilotów pułku, kapitan Iwan Siemionowicz Połbin. Piloci jego eskadry zdążyli zaledwie obmyć twarze i ręce po długim locie, kiedy wznosząc za sobą ogon żółtego, stepowego kurzu, wpadł na polowe lotnisko zakurzony łazik. Zza kierownicy wyskoczył wysoki brunet z trzema czerwonymi rombami na błękitnych wyłogach. Ten wydatny, garbatynos i te romby znają wszyscy piloci i mechanicy. I wszyscy prężą się, oddają honory. Ale Smuszkiewicz nie zwraca na nich uwagi i pędzi wprost do jurty dowódcy.

Strzela w niebo zielona rakieta, mechanicy zdzierają pokrowce z silników, trzaskają pokrywy włazów i odsuwane pospiesznie owiewki kabin górnych strzelców. Za kilka minut eskadra kapitana Połbina wystartuje na pierwsze bojowe zadanie: atak bombowy na japońską dywizję piechoty ciągnącą z pomocą walczącym na pierwszej linii, nad południowym brzegiem rzeki, oddziałom pułkownika Jacugumy.

— Niestety, osłony myśliwskiej nie dostaniecie — wyjaśnia Smuszkiewicz Połbinowi. — Nasze „jastrząbki” odganiają teraz wroga w innym miejscu, a przy waszej prędkości i pułapie i tak gubicie Czajki...

Po kilkudziesięciu minutach szybkie bombowce wracają na lotnisko. Piloci rozgrzani walką gromadzą się przy stanowisku dowodzenia, ale kiedy ląduje

Page 10: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

8

maszyna dowódcy i Połbin podchodzi do zgromadzonych, śmiechy i pokrzykiwania cichną, jak ucięte nożem.

— No i popisaliście się... Dobrze, dobrze, ja wiem doskonale, że rozgromiliśmy samurajów i nikogo z naszych nie zestrzelono... To ostatnie, zresztą, bardzo mnie dziwi. Jeszcze nigdy nie widziałem tak chaotycznego ataku. Przecież gdyby pojawił się tam, nad szosą, choć jeden japoński myśliwiec, sprułby was jak kaczki...

I znów kurzy step, ale tym razem nie pod kołami samolotów, a pod nogami maszerujących w szyku, w jakim powinni latać przyzwoici bombowcy, pilotów.

— Prowadzę ja. Klucze idą za mną w szyku klin, trzymając kilkunastometrowy dystans. Start. Formujemy szyk i kładziemy się na kurs. Uwaga! Z prawej, od słońca, atakują nas samuraje!

Kilkunastu młodych mężczyzn ścieśnia odstępy między rozcapierzonymi rękami, a któryś z nich, rozbawiony sytuacją, zaczyna powarkiwać naśladując głuchy gang silnika. Połbin reaguje błyskawicznie:

— Lejtenant Szurin! Natychmiast przestańcie! Jesteście w powietrzu i pełnicie zadanie bojowe. Atakują was japońskie myśliwce. Wasza rola jako dowódcy klucza?

Skonfundowany lejtenant staje na baczność. Idące za nim „samoloty” wpadają mu na plecy. Robi się zamieszanie...

— No właśnie! — Połbin jest nieubłagany. — Identycznie walczyliście parę godzin temu. A trzeba było tak ścieśniać odstępy, by strzelcy mogli przykryć ogniem sąsiadów, zakręt w prawo o piętnaście stopni i nabierać wysokości. Pamiętajcie, że pułap naszych „szybkich” jest dla Japończyków praktycznie niedostępny... A teraz drugi atak, z dołu, z lewej!

Tym razem dwunastu pilotów sprawnie skraca odstępy, wykonuje kilka niekonwencjonalnych figur, formuje się w wąż trójek i dziarsko maszeruje do przodu.

— Doskonale! — mówi kapitan. — Eskadra ma się w powietrzu zachowywać jak jeden dobrze myślący człowiek. No to co, sokoły, możemy lądować?

W step idzie gromkie: „Urra!” Odtąd przed każdym bojowym wylotem Połbin przeprowadza pieszy trening i

analizuje wszystkie możliwe warianty sytuacji, jaka może oczekiwać w powietrzu załogi szybkich SB. Tak jest i następnego ranka, kiedy druga eskadra 150 pułku otrzymuje rozkaz kolejnego ataku na kolumnę zmotoryzowaną, która z okolic Nomon-Chan sunie na zachód z zadaniem wsparcia walczących o górę Bajan-cagan oddziałów 26 i 64 pułków piechoty.

Mimo wczesnej pory upał jest ogromny i lotnicy zajmując miejsca w kabinach starają się nie dotykać rozpalonych blach poszycia. Silniki przez moment łomocą na maksymalnych obrotach, potem cichną o kilka tonów i kolebiące się na nierównościach porosłego cienką trawką stepu trójki szerokoskrzydłych

Page 11: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

9

bombowców ruszają do startu, nabierają wysokości i z głębokiego zakrętu kładą się na kurs.

Dowódca eskadry spogląda do tyłu. Trójki kluczy, skrzydło w skrzydło, suną po obu stronach jego maszyny, kołysząc się w rozgrzanym powietrzu. Strzałki wariometrów miotają się w obie strony, na prędkościomierzach wskaźnik stały — 395 km/h.

Po przejściu linii frontu SB nabierają wysokości. Na pułapie czterech i pół tysiąca metrów japońskie myśliwce nie będą już mogły atakować z góry.

Kiedy do celu pozostaje jeszcze trzydzieści minut lotu, w dali, nad błyszczącą w słońcu taflą Uzur-nur, pojawiają się maleńkie, z każdą chwilą grubiejące w oczach, kreski. Bombowce skracają odstępy w szyku, idą teraz niemal muskając się końcówkami płatów. Strzelcy pokładowi garbią się czujnie za tylcami sprzężonych Szkasów. Japończycy są coraz bliżej. Jasnoszare dolnopłaty z czarno malowanymi maskami silników wspinają się uporczywie w górę. Ale pułap, na którym suną „szybkie”, jest dla samurajów nieosiągalny.

— Towarzyszu dowódco — mówi nawigator. — Japońcy idą na ostatnim oddechu. Postraszymy ich trochę?

Ale Połbin milczy i dopiero, gdy odległość maleje do 100—150 metrów, rzuca w mikrofon krótkie: „Ognia!”

Terkocą sprzężone kaemy, błyskają ogniki wystrzałów u wylotów luf, smugi pocisków wrzynają się w czerwone kręgi na kadłubach 1-96. Japońscy piloci odskakują na bezpieczną odległość, ale nie opuszczają bombowców. Suną równolegle z nimi. Rosjanie widzą, jak małe, szare maszyny zadzierają maski silników, chcąc wdrapać się choć o parę metrów wyżej, by móc z przewagą wysokości zaatakować. Jednak ich wysiłki są daremne, co parę chwil któraś z szarych maszyn, brutalnie przeciągnięta, zwala się w dół. Skośnoccy piloci jeszcze kilkakrotnie powtarzają manewr, aż ostatecznie dają za wygraną i, kiedy w dali zaczynają pękać pierwsze obłoczki pocisków z przeciwlotniczych Boforsów, błyskając płatami w słońcu spływają w dół, formują kilkunastosamolotowy klin i odlatują na wschód.

— No, poszły gady. — Połbin uśmiecha się leciutko. — Dać im tylko wysokość, to by się chętnie z nami pobawili. A tak polatają sobie jeszcze trochę, wypalą benzynę, a po lądowaniu złożą meldunek o zaciętej walce z bolszewickimi bombowcami...

Eskadra kapitana omija japońską zaporę ogniową i znowu kładzie się na kurs. Tymczasem w dole płowożółty step ustąpił miejsca ciemnobeżowym piachom pustyni pociętej wąską, pętlącą się drogą, która biegnie ku odległemu horyzontowi. I tam właśnie, na linii styku ziemi z niebem, podnosi się szybko rosnący tuman pyłu. Idealnie na kursie spotkaniowym sunie w sukurs walczącym o Bajan-cagan długa kolumna zmechanizowana.

— Cel widzę! — mówi nawigator. — Kurs bojowy bez zmian.

Page 12: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

10

Wskazówki zegarków zaczną za chwilę wyznaczać te najważniejsze minuty, ba, sekundy nawet, dla których dwanaście bombowców z czerwoną gwiazdą przeleciało setki kilometrów nad wyżartym przez słońce stepem, walczyło z wrogimi myśliwcami i wymykało się pociskom przeciwlotniczym, dla których dziesiątki ludzi przez wiele godzin pracowały, podwieszając bomby, ładując amunicyjne taśmy, uzupełniając paliwo, wyliczając trasę przelotu, dogodne pułapy ataku, kąty celowania...

Teraz, na kursie bojowym, powodzenie wyprawy bombowej zależy tylko od dwóch ludzi — dowódcy eskadry i jego nawigatora.

Przed oszklonymi nosami kabin zaczynają krzyżować się smugi serii z wielkokalibrowych działek i kaemów, ale SB nie zmieniają kursu. Na krótki rozkaz Połbina sprawnie rozluźniają szyk i przeformowawszy się w kolumnę kluczy suną w ślad za trójką dowódcy. W dwie sekundy później otwierają się klapy bomboluków i już z pierwszych maszyn, niezgrabnie kiwając się w powietrzu, spadają prosto w czoło pancernego węża stukilowe zapalające bomby. Wykwity eksplozji obejmują początek japońskiej kolumny i przesuwają się ku jej środkowi. Kwadratowe pudełka czołgów, ciężarówki z płonącymi plandekami, kilka niezgrabnych aut pancernych w popłochu rozsypują się na wszystkie strony, byle dalej od bomb. Ogień z ziemi staje się coraz bardziej chaotyczny, rzadszy, wreszcie milknie.

Kiedy bombowce zawracają na zachód, ich załogi widzą unoszący się nad czymś, co jeszcze przed paroma sekundami było pancerną kolumną, słup dymu, nie zmieniający w nieruchomym powietrzu swego kształtu, mimo że co chwila przetykają go płomyki eksplozji.

Japońska piechota walcząca o Bajan-cagan nie ma już co marzyć o pancernym wsparciu!

Nadchodził szybki stopowy zmierzch, zwiastowany nie tylko parabolą

sunącego w dół słońca, lecz przede wszystkim uporczywym, świdrującym nerwy brzękiem hord komarów. Milionowymi zagonami spływały one w dół, zza wzgórza, gdzie mieściło się lotnisko nocnych bombowców, czterosilnikowych TB-3.

Połbin przysiadł na drewnianym stopniu schodów u wejścia do jurty, włożył meldunki z ostatniego lotu do kartonowej teczki i starannie ją zawiązał. Spieszył się, chciał jeszcze, nim zgaśnie wieczorna zorza, napisać list do domu. Ołówek szybko biegł po kratkowanej kartce papieru, momentami odrywając się od niej, kiedy już jedna ręka nie była w stanie odpędzić zlatujących się na wieczorne krwiopicie wygłodniałych owadów.

Page 13: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

11

Maniek! Żyją, cały i zdrowy! Bijemy samurajów, jak się im należy! Jujukin kazał pokłonić Ci się serdecznie!

Tak jak w rozmowie, Połbin każde zdanie kończył wykrzyknikiem. Dobitnie. Zza jurty wyszedł wysoki chłopak w zawadiacko zsuniętej na bok furażerce.

Sasza Paschin, sekretarz komsomolskiej organizacji eskadry. Ujrzawszy skulonego nad listem Połbina, chciał się wycofać, zawrócić.

— Nie będę wam przeszkadzał, towarzyszu kapitanie. Przyjdę później... — Siadaj, Aleksandrze Archipowiczu. Nie przeszkadzasz. Rano skończę. Pisze

mi żona, że nasz pierworodny już wszystkie piosenki „o chłopcu” zna. „Wyszedł chłopak w step doniecki”, „O zachodzie chodzi chłopak” i tak dalej. A sam wykonawca dopiero siódmy rok zaczął, ale swoją dwuletnią siostrę na spacery prowadzi jak dorosły. No, z czym przyszliście?

Paschin szczęknął zamkiem torby polowej i wyjął notatnik z planem pracy organizacji komsomolskiej. Połbin przejrzał zapiski w milczeniu.

— Wiecie, ja bym w planie jutrzejszego zebrania dopisał jeszcze dwa punkty. Sytuacja międzynarodowa, sam wiesz, że Niemcy w Europie sieją niepokój, i sytuacja na naszym froncie. W rubryce „wykonawca” wpiszcie mnie.

— No co, chłopcy, spiskujecie? — zadudnił w ciemności basowy głos Mikołaja Jujukina, pułkowego komisarza, lubianego powszechnie za otwartą głowę, dowcip i pilotażowy kunszt. — Siadajcie — powiedział do wyprężonych na baczność lotników. — Pogadamy.

Zgrabnie zwinął skręta, przypalił i postawił „zasłonę dymną”, w której bzyczenie komarów natychmiast ustało. Bo palił komisarz samosiejkę potężnej mocy, od której padali po pierwszym zaciągnięciu mniej przyzwyczajeni młodzi palacze.

Od strony lotniska nocnych bombowców rozległ się nagle łomot silników i po chwili nad głowami siedzących zaczęły przelatywać potężne TB, migając światłami pozycyjnymi.

— „Tebowicze” idą na nocną szychtę — krótko rzucił Jujukin i zaraz dodał — Latałem dziś z jednym ich pilotem na rozpoznanie. Gastello się nazywa. Wprosił się na „katiuszkę” jako nawigator. Chciał koniecznie za dnia rozejrzeć się w terenie. Znakomity chłopak, ma zadatki na świetnego pilota... i póki co, ani myśli przesiąść się na „szybkie”. — Ta uwaga, żartobliwa w brzmieniu, skierowana była pod adresem Iwana Siemionowicza, zakochanego w „katiuszkach”, jak ostatnio zaczęto nazywać tupolewowskie SB, dla którego nie było lepszych maszyn od bombowców 150 pułku. — No cóż, na mnie pora. Do jutra, towarzysze.

Słyszeli jeszcze przez chwilę szelest trawy gniecionej butami komisarza, a potem wszystko ucichło.

Noc na mongolskich stepach była krótka. Nie dawały spać komary, duszne powietrze i ryki dzikich osłów — kułanów. A przed samym świtem, kiedy

Page 14: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

12

umęczeni ludzie zasypiali wreszcie, budził ich łomot silników. To „tebowicze” wracały z nocnych wypraw.

Tego dnia dwa razy startowali na bombardowanie. Znowu atakowały ich japońskie myśliwce i ostrzelały działa przeciwlotnicze, ale zadanie wykonali bez strat własnych. I byłby to taki sam dzień jak poprzednie, gdyby nie wiadomość, która nadeszła po południu. Podczas lotu bojowego na japońskie pozycje zestrzelona została maszyna prowadzona przez Jujukina. Nawigator zdążył wyskoczyć, a ciężko ranny komisarz skierował płonący SB wprost na baterię dział przeciwlotniczych wroga. Relację z ostatniego lotu zdał nawigator komisarza, któremu udało się nocą przedrzeć przez japońskie linie. Był to ten sam Nikołaj Gastello, tak przez Jujukina wychwalany, który jeszcze raz wprosił się do ciasnej kabiny „szybkiego”, dowiedziawszy się, że jego pilot otrzymał rozkaz powietrznego rekonesansu japońskich pozycji.

— Kiedy po przejściu pierwszej dziesiątki „szybkich” nasza maszyna dochodziła do celu, mieliśmy sprawdzić wyniki bombardowania pozycji nieprzyjaciela, baterii dział i amunicyjnych składów. Japończycy ocknęli się po nalocie i ich artyleria rozpoczęła huraganowy ogień — mówił wysoki lejtenant z ręką na temblaku. — Minęliśmy powracające do domu bombowce i właśnie wtedy, kiedy Jujukin wesoło pokiwał im ręką, dostaliśmy jednym z pierwszych pocisków. Z mojej ciasnej kabinki w przedzie samolotu widziałem, jak komisarz starał się zapanować nad maszyną, ale szybko, traciliśmy pułap. Z prawego silnika szedł gęsty dym i już wiedzieliśmy, że nie dociągniemy. Potem Jujukin wydał rozkaz: „Skakać!”

Zebranie organizacji komsomolskiej przekształciło się w mityng z udziałem wszystkich żołnierzy eskadry. A kiedy już uczcili minutą milczenia pamięć komisarza, głos zabrał Połbin. Spokojnie i rzeczowo zaczął przedstawiać zebranym sytuację międzynarodową w Europie, a potem przeszedł do omówienia działań japońskich sił powietrznych aad Chałchin-goł.

Kiedy po dziewięciomiesięcznym spokoju cesarskie „wojska ponownie

rozpaliły konflikt, zdobyły dość szybko przewagę w powietrzu. Ale pod koniec czerwca sytuacja zmieniała się zdecydowanie. Pod mongolskim niebem pojawiły się wsławione nad Pirenejami maleńkie I-16 majora Zabałujewa i śmigłe bombowce SB-2 150 pułku majora Głazykina.- Japończycy oprócz myśliwskich Mitsubishi 96 i Mitsubishi 95 wprowadzają teraz do walki starsze typy dwupłatów ściągnięte pospiesznie z Chin. Ale nie na wiele się to zdaje. Za sterami radzieckich maszyn zasiadają wszak najlepsi, Bohaterowie Związku Radzieckiego, weterani z Hiszpanii i Chin — Gricewiec, Denisów, Gusiew, Łakiejew, Duszkin.

Do połowy lipca w powietrzu panuje względny spokój, zwłaszcza po nieudanej próbie natarcia zgrupowania gen. Kobajasi wzdłuż zachodniego brzegu rzeki i po

Page 15: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

13

wyrzuceniu Japończyków z okopów na Bajan-cagan. W połowie lipca wojska Armii Kwantuńskiej wykonują serię uderzeń czołowych, odpartych przez radziecko-mongolskie oddziały.

Od 23 lipca, kiedy dywizje piechoty, pancerne brygady i artyleria grupy operacyjnej Grigorija Żukowa rozpoczynają operację mającą na celu okrążenie i zniszczenie Japończyków, w powietrzu zaczyna robić się gęsto. W godzinach rannych jednocześnie w trzech miejscach wchodzi w bój 100 myśliwskich I-16 przeciwko 120 czerwonokręgim Mitsubishi. Z początku cesarskie pułki walczą zaciekle i nie ustępują z pola bitwy. Ale już wkrótce daje o sobie znać jednostronność japońskiego wyszkolenia i brak twórczej inwencji, bez której nie ma mowy o sukcesie w myśliwskiej walce. Rosjanie tracą 8 maszyn (wśród strąconych jest niestety i Głazykin, dowódca 150 pułku), ale na stepie dopalają się szczątki 34 samolotów z kręgami Wschodzącego Słońca na płatach.

24—26 lipca. Walki powietrzne trwają od świtu do wczesnego zmroku. Dwudziestu ośmiu japońskich pilotów nie wraca na macierzyste lotniska. Podkomendni komkora1 Smuszkiewicza tracą pięć samolotów i czterech pilotów. Piątego, zestrzelonego nad Mandżurią, wywozi w kabinie swego „iszaka” Sergiej Gricewiec, którego podczas lądowania w pobliżu japońskich linii osłaniają koledzy z 70 pułku.

Do 4 sierpnia cesarskie siły powietrzne tracą 116 maszyn. Wróg zmienia więc taktykę. Nie mogąc zdobyć panowania w powietrzu, postanawia zniszczyć radzieckie lotnictwo na ziemi. Dwusilnikowe bombowce Mitsubishi Ki-21 i Kawasaki Ki-48 atakują radzieckie lotniska polowe. Ale zawiadomione przez posterunki obserwacyjne pułki myśliwskie przechwytują napastników jeszcze przed dolotem do celu. Straty ponosi tylko 70 pułk, w którym dywersanci przecięli linie telefoniczne. „Jastrząbki” musiały do walki startować pojedynczo, wśród wybuchów bomb.

Druga eskadra 150 pułku ma teraz pełne ręce roboty. SB startują po trzy, cztery razy dziennie; w miejscu gdzie Chajłastyn-goł łączy się z wężownicą Chałchin, zmieniają kurs i na kilkutysięcznym pułapie suną ku odległym japońskim lotniskom polowym. W powietrzu pusto. Czasem tylko, gdzieś w dali, błyśnie promień słońca na skrzydle rozpoznawczego Ki-15, który na widok groźnej dwunastki radzieckich bombowców zmyka co sił do swoich.

I znowu, po dwóch godzinach lotu, następuje ustalony rytuał. Otwierają się bomboluki, nawigatorzy spokojnie naprowadzają na kurs, samolot raptownie ucieka do góry, znak, że bomby poszły, a potem powrót i satysfakcja z dobrze wykonanego zadania. Za statecznikami „szybkich” pozostają idące w niebo kłęby dymu, palą się składy benzyny, wybucha amunicja, dopalają się dziwacznie powyginane szkielety samolotów...

1 Komandir korpusa – dowódca korpusu

Page 16: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

14

Pod koniec sierpnia bombowce Połbina zmiękczają przez kilka dni tkwiących w okopach na wzgórzu Remizowa Japończyków. W końcu i ten ostatni nad Chałchin-goł punkt oporu przestaje odgryzać się radziecko-mongolskim oddziałom.

Po pierwszym września na froncie toczą się już tylko drobne potyczki i, choć spadają jeszcze w step płonące samoloty, dla wojsk generała Jasuoki nieuchronnie zbliża się koniec. Nic nie pomaga ściągnięcie z chińskiego frontu najlepszych pilotów myśliwskich, z którymi radzieccy ochotnicy spotykali się już nad Szanghajem czy Kantonem. Pod seriami Czajek i „jastrząbków” rozlatuje się w powietrzu Mitsubishi kapitana Fumio Harady, dowódcy 1 pułku, bomby z maszyn eskadry Połbina rozrywają na strzępy rozpaczliwie wyrywającego do góry myśliwca I-97, pilotowanego przez Katsuki Abe.

Piętnastego września 1939 roku zakończone zostały w Moskwie rozmowy

między przedstawicielami Imperium Wschodzącego Słońca a członkami radzieckiego rządu. Na mocy podpisanego porozumienia następnego dnia, o godzinie 16.00, miały ustać walki pomiędzy grupą operacyjną komkora G. Żukowa a wojskami generała Jasuoki. 2599 rok — wedle japońskiego kalendarza — nie przyniósł sztabowcom mikada spodziewanych sukcesów. I zamiast miraży o panowaniu na stepach, które przed wiekami przemierzały konnice Dżingis Chana i Timura Chromego, zamiast marzeń o japońskich czołgach sunących ku Zabajkalju i dalej na wschód Syberii można było tylko prosić o najmniej godzące w samurajską dumę warunki pokoju.

Dwa dni po podpisaniu porozumienia Połbin i kilku lotników z jego eskadry odlatuje transportowym Douglasem do Tamsak Bułak, gdzie mieści się dowództwo sił powietrznych grupy operacyjnej Żukowa.

W niewielkiej sali sztabu ciasno. Pada komenda: „Towarzysze czerwoni lotnicy, baczność!”

Prężą się ciemnogranatowe gimnastiorki, poważnieją opalone stepowym słońcem twarze, niektóre z nich ostro kontrastują z bielą bandaży. W otoczeniu wyższych oficerów radzieckich i mongolskich wchodzi Jakub Smuszkiewicz.

— W imieniu Rady Najwyższej ZSRR za wzorowe wypełnienie zadań bojowych i wykazaną odwagę Orderem Lenina odznaczeni zostają... — padają w alfabetycznym porządku nazwiska znane wielu mieszkańcom kraju, ludzi, którzy swą bojową sławę zdobywali nad Guadalajarą czy Changczou — Gricewiec, Korobkow, Krawczenko, Łakiejew, Nikołajew. I wreszcie: kapitan Iwan Siemionowicz Połbin!

Smuszkiewicz krótko, po żołniersku, ściska dłoń dowódcy eskadry, a za chwilę stojąc już w szeregu Iwan Siemionowicz kątem oka zerka na półotwarte etui, na złocący się order z portretem Twórcy Kraju Rad.

Page 17: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

15

Tego jesiennego ranka we wszystkich domach lotniczego miasteczka na

przedmieściu Czity rozbłysły nagle światła, rozbrzęczały się elektryczne dzwonki, echo poniosło przez klatki schodowe okrzyki radosnego zdziwienia, słowa mieszające się ze szlochem szczęścia.

— Kiedyście przylecieli? Dlaczego nie było słychać? — Boże mój, jakiś ty czarny, dostałeś starszego lejtenanta? — A mój? Co z nim? Radość, śmiech, łzy, wesołe popiskiwania z nagła przebudzonych dzieci... Po dłuższej chwili Połbin delikatnie wyzwolił się z objęć Marii i przeszedł do

dziecinnego pokoju. Wiktor i Ludmiła spali mocno. Iwan Siemionowicz leciutko pogładził Inianowłose główki, spojrzał na stojący w kącie trzykołowy rowerek, na którego kierownicy wisiała wspaniała, duża lalka o szerokich, zdziwionych oczach, a potem szeptem zapytał:

— No i co u was? Jak dzieciaki? Wiesz, cały czas bałem się, czy któreś nie choruje...

Maria Nikołajewna krzątała się przy kuchni i, odpowiadając na pytania męża, spoglądała nań co chwilę Twarz spalona słońcem na ciemny brąz mocno kontrastowała z jasnymi, krótko i starannie ostrzyżonymi włosami i śnieżnobiałym podkołnierzykiem. Na rękawie złociła się szeroka naszywka z czerwonym paskiem, na błękitnym kołnierzyku czerwieniały już dwa rombiki. Major!

Siedli do stołu. Iwan Siemionowicz mówił o walkach, o komarach, stepie, palącym słońcu i nieustannie spoglądał w otwarte drzwi pokoiku dzieci. Za oknami zaczynał się dzień.

— Maniek, gimnastiorka garnizonowa głęboko schowana? — Teraz potrzebna? — Tak. Trzeba przyszyć te ptaszki. — Połbin wskazał majorowskie naszywki.

— Chcę się przebrać, i — Zdążymy. Dzień się dopiero zaczął. Przyszyję... — Ale widzisz... — Iwan Siemionowicz zmieszał się. — Muszę na lotnisko,

tam z jedną maszyną coś nie w porządku. Technicy bez przerwy przy niej siedzą. Chcę sprawdzić, oblatać... W końcu stanowisko dowódcy pułku zobowiązuje.

Widząc zdziwione i zaskoczone oczy Marii, major krótko opowiedział, jak jeszcze przed wylotem z Tamsak Bułak wezwano go do Smuszkiewicza i tam otrzymał nowy stopień i wyznaczono go na nowe stanowisko — dowódcy 150 pułku szybkich bombowców.

Po kilkunastu minutach Iwan Siemionowicz jest już starannie wygolony, gimnastiorka ze świeżo przyszytymi odznakami obciągnięta, buty wyczyszczone. Całuje żonę na pożegnanie, a potem spod drzwi wraca jeszcze na palcach do dziecinnego pokoju i patrzy na śpiących malców.

— No to bywaj, Maniek. Postaram się wrócić szybko!

Page 18: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

16

Niebo ciemnieje, zapalają się uliczne latarnie i Maria Nikołajewna wychodzi na balkon. Ulicą wysadzaną młodymi topolami od strony lotniska idą grupki oficerów w lotniczych mundurach. Wysoko w niebie słychać buczenie lotniczych silników.

— To twój — mówi sąsiadka z balkonu obok. — To na pewno Iwan Siemionowicz.

Maria sama wie, że to jej mąż. Ale dlaczego tak późno? Przecież nic nie mówił o nocnych lotach... Mija pół godziny i w niebo bije słup reflektorowego światła. Maria widzi srebrzący się w nim, podchodzący do lądowania, samolot. Po chwili silniki milkną, gaśnie reflektor, robi się cicho.

Połbin wraca radosny, energiczny jak zwykle. Tarmosi malców, całuje, szaleje z nimi po-całym mieszkaniu, a potem usprawiedliwiająco mówi do. Marii:

— Sama rozumiesz, musiałem maszynę sprawdzić, żeby potem mechanicy nie mówili, że nowy dowódca leni się, że woda sodowa uderzyła mu do głowy. Ale maszyna dzwoneczek! Czasu tylko było mało. Tam w górze jeszcze dzień, słońce świeci, aż żal się z nim rozstawać, a podchodzę do ziemi, światła się palą... Za to jutro wszystkie maszyny będą gotowe do lotu. Wszystkie!

Kiedy dzieci i Maria Nikołajewna są już w łóżkach, Iwan Siemionowicz siada przy biurku i zapala lampę. W nocnej ciszy słychać tylko szelest przewracanych kartek i skrzypienie pióra. Nowy dowódca przygotowuje się do egzaminu wstępnego na zaoczny wydział Akademii Frunzego.

Mijają kolejne dni, tygodnie, miesiące. Trwają loty szkoleniowe, pułk otrzymuje uzupełnienie. Młodzi piloci i strzelcy, absolwenci szkół lotniczych, Żołudiew, Statinow, Gorbaczew, Czub, po przeszkoleniu na ćwiczebnych SB, tuż po nowym 1940 roku zostają skierowani do pięciu pułkowych eskadr.

Z wiosną zwiększa się liczba lotów. Młodzi piloci latają w szykach i pojedynczo, chodzą w dalekodystansowe przeloty, startują z potowych lotnisk, ćwiczą bombardowanie na poligonach, loty rozpoznawcze, współdziałanie z wojskami naziemnymi.

Na początku lutego Połbin wprowadza novum w system bojowego przygotowania bombowych załóg. Pułk zostaje przebazowany na polowe lotniska i tam podczas surowej, zabajkalskiej zimy, bombowcy przechodzą mroźną szkołę ognia.” Mieszkają w samodzielnie wykonanych śniegowych domkach, dniem i nocą zrywają się na sygnały alarmowe, latają na bombardowania nie znanych poligonów, nabierają bojowego doświadczenia. Pod koniec dwutygodniowego obozu załoga i mechanicy działają jak sprawny mechanizm — w sześć minut po ogłoszeniu alarmu wychodzi już na start pierwszy klucz „szybkich”.

Pod wieczór szesnastego czerwca 1941 roku dowódca pułku, zarządza odprawę dowódców eskadr i kluczy, na której pada rozkaz podwyższenia gotowości bojowej. Na lotnisku zaczyna się ruch. Podjeżdżają cysterny z paliwem i samochody z amunicją i bombami. Wśród personelu pułkowego panuje przekonanie, że znowu Japończycy rozpoczęli jakąś prowokacyjną akcję.

Page 19: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

17

Tymczasem Połbin wraz z majorem Staduchinem odlatują na maszynie dowódcy do dowództwa Zabajkalskiego Okręgu Wojskowego.

Wracają przed północą, kiedy znużeni lotnicy zapadli już w pierwszy najmocniejszy sen. Ale po piętnastu minutach wszyscy są już w gabinecie Połbina. Dowódca wraz ze Staduchinem, szefem sztabu pułku, i komisarzem Lilczyckim siedzi za długim, przykrytym czerwonym pluszem stołem, studiując jakieś dokumenty. Iwan Siemionowicz unosi dłoń, milknie szmer rozmów i w ciszę zalegającą wąski, kiszkowaty pokój padają mocno akcentowane słowa dowódcy pułku:

— Ogłaszam rozkaz Rady Wojennej Okręgu. Od tej chwili 150 pułk. szybkich bombowców zostaje postawiony w stan pełnej bojowej gotowości. Sztab pułku i dowódcy eskadr natychmiast odwołają z urlopów personel 150 pułku. Technicy przystępują w alarmowym trybie do przeglądu silników i uzbrojenia. Uzupełnić paliwo i amunicję. Podwiesić bomby.

W trzy godziny później szybkie bombowce lądują w bazie sił powietrznych Okręgu i tu czeka na ich załogi i mechaników nowy rozkaz: „W jak najkrótszym czasie rozmontować samoloty i załadować na wagony kolejowe”.

Brygady pilotów, strzelców i mechaników zaczynają zegarmistrzowską pracę. Rozłączają setki kabli i przewodów, rozkręcają śruby łączące płaty z kadłubem, rozmontowują instalacje paliwowe, hydrauliczne i elektryczne. Po dwóch dobach niemal nieprzerwanej pracy kilkanaście samolotów jest już w wagonach, ale ludzie padają z nóg ze zmęczenia i Połbin zarządza sześciogodzinny odpoczynek. Zmordowani lotnicy walą się na ziemię i natychmiast zasypiają. 20 czerwca wszystkie maszyny są już załadowane. Następnego dnia wieczorem, nadchodzi rozkaz wyjazdu. Dwie lokomotywy, ciągnąc długi wąż zamkniętych wagonów towarowych z napisem: „Maszyny rolnicze”, w obłokach pary ruszają na zachód ku górom Uralu.

Page 20: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

18

„KATIUSZKA” Nad Chałchin-goł i przez pierwsze najtrudniejsze dni wojny niemiecko-

radzieckicj załogi 150 pułku, dowodzonego początkowo przez majorów Burmistrowa i Głazykina, a potem majora Połbina, latały na jednych z najlepszych podówczas szybkich bombowcach średniego zasięgu SB-2. Pora więc poświęcić parę słów tej zasłużonej na wielu frontach maszynie, której początek dały lata drugiej pięciolatki.

Pierwsze zarysy nowego samolotu bombowego pojawiły się na rysownicach pracowników OKB (biuro doświadcza Ino-konstruktorskie), kierowanego przez A. N. Tupolewa, jeszcze w styczniu 1930 roku. I kiedy podczas narady z udziałem członków Ludowego Komisariatu Obrony i przedstawicieli Sił Powietrznych ZSRR zapadła decyzja o podjęciu prac nad nowymi typami samolotów — bombowcem dalekiego zasięgu, który miałby zastąpić starzejące się, wielosilnikowe TB-3, oraz szybkim bombowcem, który przy udźwigu 800 kg bomb mógłby pokonać odległość 800—850 kilometrów ze średnią prędkością 330 km/h — Andriej Nikołajewicz z czystym sumieniem przedstawił projekt metalowego średniopłata ANT-40. Był to owoc wielu nie przespanych nocy Tupolewa i jego najbliższych współpracowników, ale też teoretyczne parametry nowej maszyny przedstawiały się doskonale: prędkość o 100 km wyższa niż zakładana, o 150 km większy zasięg, możliwość penetracji nieprzyjacielskiego terenu bez myśliwskiej osłony.

Dokładnie w rok po kremlowskiej naradzie zostały oblatane dwa prototypy ANT-40 (10 września 1934 r.) napędzane silnikami o mocy 730 koni każdy. Ale żaden z przewidzianych osiągów nie został spełniony. Tupolew, który już w tym czasie koncentiowal się na projekcie „Wieroczki” — bombowca średniego zasięgu, który w przyszłości jako Tu-2 miał wejść do uzbrojenia lotnictwa radzieckiego, zdecydował się powierzyć prace nad poprawieniem projektu konstrukcyjnej brygadzie kierowanej przez A. A. Archangielskiego.

Nowo mianowany projektant zmienił obrys aerodynamiczny kadłuba, wymienił silniki na mocniejsze, z jednostopniową sprężarką, a zamiast dodatkowych zaczepów bombowych pod centropłatem przewidział możliwość zainstalowania zbiorników zapasowych, dzięki którym zasięg ANT powiększono do 1250 kilometrów. Tupolew-40-II spełnił pokładane w nim nadzieje i już w pierwszym, doświadczalnym locie, w sylwestrową noc 1934 r., na pułapie dziewięciu tysięcy metrów osiągnął prędkość 404 km/h, czyli większą niż seryjne myśliwce. Jeszcze przed zakończeniem prób fabryki lotnicze przystąpiły do prac nad przystosowaniem linii produkcyjnych. Nowa technologia, m.in. gładkie, metalowe poszycie, przysporzyła inżynierom i technikom mnóstwo kłopotów. Jednocześnie,

Page 21: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

19

podczas następnych lotów doświadczalnych, zaczęły wyłaniać się kolejne problemy: na większych prędkościach maszyna stawała się niesterowna, golenie podwozia nie zawsze wytrzymywały twarde lądowanie, zachłystywały się nie wiedzieć czemu i milkły raptownie silniki...

Nic dziwnego, że mechanicy, przechodząc obok hangaru, w którym oblepiony pracującymi ludźmi sterczał prototyp nowej maszyny, obrzucali go złymi spojrzeniami i cedzili przez zęby: „Niewydarzona swołocz”. Nawiasem mówiąc były to najcenzuralniejsze słowa...

Tymczasem w laboratoriach naukowych, w aerodynamicznych tunelach CAGI i w pracowniach OKB nieustannie ślęczały setki Tudzi, szukając przyczyn defektów i starając się je usunąć. Stopniowo ich praca dawała rezultaty, ale jednocześnie nad zespołem Archangielskiego zaczęły gromadzić się chmury. Coraz częściej pojawiały się opinie, że nowy bombowiec jest konstrukcją nieudaną, że należy przerwać natychmiast prace, że o produkcji seryjnej nie ma co marzyć. Ale teraz Archanielskiemu i Tupolewowi pomogli piloci doświadczalni — Konstanty Popów, oblatywacz ANT-40, i Piotr Stefanowski. Pomogli, trzeba przyznać, dość oryginalnie...

Któregoś ranka Tupolew razem z Sergo Ordżonikidze, ówczesnym Ludowym Komisarzem przemysłu ciężkiego, przybył na lotnisko w Chodynce. Pierwszą rzeczą, która rzuciła się gościom w oczy, był prototyp ANT wyglądający jak choinka noworoczna. To oblatywacze i technicy na niewielkich kawałkach sklejki wypisali usterki poszczególnych części samolotu i obwiesili nimi maszynę. Andriej Nikolajewicz, zobaczywszy tę oryginalną „książkę zażaleń”, wściekł się i, krzycząc: „Chuligaństwo! Co za numery robicie porządnym ludziom!”, zaczął zszarpywać sklejkowe skrawki.

Ordżonikidze podszedł do wzburzonego konstruktora i tłumaczył mu spokojnie:

— Dlaczego zaraz chuligaństwo? Moim zdaniem zupełnie rozsądny sposób reklamacji... — Przeczytał kilka zerwanych przez Tupolewa sklejek i dodał: — Dostajecie, Andrieju Nikołajewiczu, zielone światło... Ale usterki mają być usunięte jak najprędzej! O wykonaniu natychmiast meldować na Kreml.

Konstruktorowi nie pozostało nic innego, jak tylko w milczeniu skinąć głową. Ale odchodząc odwrócił się na moment i lekko się uśmiechając pogroził Stefanowskiemu i Popowowi.

Na rezultaty „zielonej drogi” nie trzeba było długo czekać. Wkrótce wzmocniono golenie podwozia, przerobiono sposób łączenia płatów z kadłubem (główny powód drgań samowzbudnych), zmieniono żaluzje chłodnic w silnikach. W lipcu 1935 roku samolot SB-2 (Skorostnyj Bombardirowszczik Dwa) przeszedł pomyślnie próby państwowe i został skierowany do produkcji seryjnej. Standardowe uzbrojenie samolotu stanowiły podwójnie sprzężone karabiny maszynowe Szkas (kal. 7,62 mm), umieszczone w przedniej gondoli nawigatora i

Page 22: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

20

górnym stanowisku strzeleckim. Wersje późniejsze (z serii 1936 r.) po otrzymaniu 860-konnych silników M-100A mogły zabierać 600 kg bomb, a jednocześnie prędkość maksymalna wzrosła do 423 km/h.

Zanim samoloty trafiły do jednostek, były jeszcze sprawdzane przez oblatywaczy Instytutu Naukowo-Doświadczalnego Sił Powietrznych na podmoskiewskim lotnisku Chodynka. Podczas jednego z takich oblotów, w styczniu 1936 r., M. Aleksiejew ustanowił rekord świata, wynosząc na pokładzie „szybkiego” na wysokość 12 695 metrów ładunek o wadze jednej tony.

Mieszkańcy Moskwy „oficjalnie” po raz pierwszy zobaczyli nowe maszyny podczas tradycyjnej, październikowej defilady 1936 roku, kiedy tuż po tęponosych myśliwskich „jastrząbkach”, niewiele ustępując im prędkością, przemknęła dziewiątka SB.

W tym samym miesiącu, też po raz pierwszy, o nowych maszynach dowiedział się świat...

Ze stojącego u nabrzeży portu w Cartagenie radzieckiego frachtowca „Stary Bolszewik” żurawie zaczęły wyładowywać podługowate skrzynie kryjące płaty i kadłuby samolotów SB-2, pierwszych .z ogólnej liczby 210 dostarczonych przez ZSRR siłom powietrznym Republiki Hiszpańskiej. Dla wojsk rządowych wprowadzenie tych samolotów na front oznaczało odzyskanie przewagi w powietrzu! Pieszczotliwie nazwane przez Hiszpanów najpopularniejszym rosyjskim imieniem, tej, która „wychodiła na bierieg”, królowały na pirenejskim niebie przez długi czas, aż do chwili gdy Messerschmitty Bf-109 Legionu Condor pojawiły się nad Madrytem i Guerniką.

Pilotowane przez załogi radzieckich ochotników „Katiuszki” obrzucały bombami pozycje faszystów pod Malagą i Teruelem, niszczyły portowe urządzenia Caduz, a ich wielki dzień nadszedł w początkach marca 1937 roku.

Jedenastego marca, po zdobyciu Malagi, włoski korpus ekspedycyjny ruszył do ofensywy na wojska rządowe. Kiedy pancerne czołówki Włochów znalazły się kilkanaście kilometrów przed Guadalajarą, nad sunącym szosą wężem pojawił -się rozpoznawczy samolot I-16 z czerwonymi pasami na płatach. Krążył przez kilka minut, niemrawo przez Włochów ostrzeliwany, a potem zniknął. Dokładnie o 10.45 nad czołem rozciągniętej kolumny pojawiła się pierwsza szóstka „szybkich”. Aż do zmierzchu, z krótkimi tylko przerwami, atakowały „Katiuszki” włoski korpus, zadając mu ogromne straty. Bomby załóg Sokołowa, Łuczychina, Kotowa, Chaustowicza i dziesiątków innych radzieckich pilotów skutecznie powstrzymały ofensywną próbę Włochów. W dziesięć dni później resztki korpusu zakończyły swój marsz na pozycjach wyjściowych, w Siguenza. (Ostatnie loty na Półwyspie Pirenejskim wykonały SB pod koniec 1948 (!) roku. Dwa bombowce, które po klęsce Republiki wpadły w ręce frankistów, przez całą wojnę służyły jako maszyny szkolne dla bombowych załóg licencyjnych Heinkli 111, a potem do holowania powietrznych celów.)

Page 23: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

21

W tym samym okresie SB-2 znalazły się nad Chinami. „Szybkie” dzielnie stawiły czoła czerwonokręgim myśliwcom I-96, powstrzymywały japońskie ataki na pozycje Chińczyków, atakowały okręty cesarskiej floty w portach i na morzu.

Po bojowych doświadczeniach przyszła kolej na praktyczną ocenę samolotu. Do pilotażowych właściwości bombowca nikt zastrzeżeń nie zgłaszał, ale sporo uwag krytycznych wysunęli nawigatorzy z powodu zbyt ciasnej kabiny. Inżynier Archangielski uwzględnił uwagi lotników i kolejne, seryjne egzemplarze opuszczające hale woroneskiej fabryki wyposażone zostały w dodatkowe klapy, w górze kadłuba, tuż przed kabiną pilota, służące i jemu jako awaryjne wyjście.

Te poprawione wersje „Katiuszki” zakupili Czeehosłowacy, którym, mimo wielu własnych, bardzo udanych konstrukcji, brakowało tego typu szybkiego samolotu bombowego średniego zasięgu. W maju 1938 roku została podpisana umowa licencyjna. Czesi rozpoczęli budowę dużej serii „szybkich”, które jako B-71 miały zasilić bombowe eskadry lotnictwa CzSR.

Do czasu tragicznych monachijskich wydarzeń Czesi latali wyłącznie na maszynach dostarczonych drogą powietrzną z Woroneża i Kijowa i dopiero zimą 1938 roku w wytwórniach Aero i Avia ruszyły taśmy produkcyjne, których końcowym efektem pracy były pierwsze czeskie B-71. Kilkanaście tych maszyn dostało się w ręce okupanta. Niemcy większość z nich wykorzystali jako holowniki do powietrznych celów, kilka zaś odsprzedali Bułgarom. Dwa „szybkie”, pilotowane przez Słowaków, zdołały na początku 1944 roku umknąć do Stambułu.

Kolejną szkołę ognia przeszły nowe wersje „szybkich”, oznaczone jako SB-3, podczas wojny radziecko-fińskiej, skutecznie atakując umocnienia na linii Mannerheima, oraz, rok wcześniej, nad Chałchin-goł, gdzie około stu maszyn stanowiło główną siłę uderzeniową radzieckiego lotnictwa. SB-3 miał silniki rzędowe M-103, o mocy 1000 KM, dzięki czemu prędkość wzrosła do 455 km/h.

Jeden z nowych SB przeznaczono do prób z trójkołowym podwoziom, wynalazku I. P. Tołstycha, a jednocześnie trwały badania opracowanego na bazie „Katiuszki” ciężkiego myśliwca MMI-Mnogo Miestnyj Istriebitiel, co oblatywacze szybko przekręcili na Mnogo Miełkich Izmienienij (mnóstwo drobnych zmian). Poza tym w oparciu o parametry bombowca produkowano seryjnie jego pasażerską wersję — dziesięciomiejscowy PS-40, latający na średnich liniach Aerofłotu.

W 1941 roku SB był już samolotem przestarzałym i według planów Ludowego Komisariatu Obrony miał zostać zastąpiony nowym samolotem bombowym PB-100 (Pe-2). Ale chociaż maszyny te były już oblatane, produkcja seryjna rozkręcała się powoli. W 1940 roku zdołano wyprodukować zaledwie dwa egzemplarze, a w pierwszej połowie 1941 roku już 460. Tak więc w chwili napaści hitlerowców na ZSRR „szybkie” stanowiły podstawowe wyposażenie radzieckich pułków bombowych (ogółem wyprodukowano 6656 samolotów).

Kiedy na front zaczęły przybywać nowsze typy samolotów, bombowych, przede wszystkim nurkujące „Pietłakowy”, SB przeszły do innej pracy. Szkolili się

Page 24: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

22

na nich piloci i nawigatorzy bombowców Ił-4 i latających fortec Pe-8, zrzucały spadochrony z pojemnikami załadowanymi amunicją i bronią dla partyzantów i okrążonych oddziałów Armii Czerwonej, holowały szybowce desantowe na partyzancką „małą ziemię”.

Page 25: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

23

CHLEB W BOMBOLUKACH Po kilkunastu dniach podróży, w czasie których niejednokrotnie trzeba było

przeładowywać nietypowych rozmiarów skrzynie i wyczekiwać na maleńkich stacyjkach na wymianę lokomotyw, transport z „maszynami rolniczymi” osiągnął małe, nadwołżańskie miasteczko. Personel 150 pułku czuwał nad transportem „maszyn” na pobliskie lotnisko, a na miejscu nowego postoju zabrał się energicznie do ich montażu. Pracowali wszyscy nie szczędząc sił. Wiedzieli, że teraz, kiedy Niemcy napadli na ich kraj, liczy się każdy sprawny samolot.

7 lipca oficer techniczny pułku zameldował majorowi Połbinowi, że jednostka osiągnęła gotowość bojową. W tym samym czasie sztab pułku zakończył pracę nad przeformowaniem sto pięćdziesiątego w dwa samodzielne pułki, po 32 załogi każdy. Pułk Połbina zatrzymał swój numer, dodatkowo otrzymując nazwę pułku szybkich bombowców specjalnego przeznaczenia. W dwa dni później pierwsza eskadra,, dowodzona przez Paschina, opuściła nadwołżańskie lotnisko ruszając na front. Tuż za nią poszły pozostałe maszyny, na czele których leciał sam dowódca. Był to ostatni odcinek długiej, wielodniowej drogi z Zabajkalja, ostatni i chyba najtrudniejszy. „Szybkie” po paru godzinach lotu minęły miasto Lebiediań i z trudem odnalazły lotnisko frontowe, kryjące się w olbrzymim masywie leśnym.

Natychmiast po wylądowaniu mechanicy przepchnęli maszyny na skraj lasu i pieczołowicie zamaskowali świeżo ściętymi gałęziami, a Połbin zameldował się u dowódcy bombowej grupy wchodzącej w skład 36 dywizji szybkich bombowców.

Stół w ziemiance zawalony mapami, kartkami meldunków bojowych, planszetami, zdjęciami za zwiadu powietrznego, bez ustanku rzęzi sygnał polowego telefonu, stojącego w kącie. Krępy pułkownik słucha meldunku Poibina, patrzy w jego spokojne, siwe oczy, na moment spogląda na Order Lenina i mówi:

— Znakomicie, towarzyszu majorze. Potrzebujemy was jak ryba wody. Uwinęliście się szybko, a prawdę mówiąc nie spodziewałem się, że dzisiaj przylecicie. Wszyscy w pułku latają na przyrządy, w trudnych warunkach i nocą?

Połbin potwierdził. Pułkownik zerknął na kalendarz. — Dziś piętnasty. Macie jeden dzień na rozmieszczenie personelu oraz

przegląd samolotów. Pojutrze na zadanie! Natychmiast po wyjściu z ziemianki Połbin odnalazł Baryszewa, komisarza

specpułku, przekazał mu rozkaz dowódcy grupy i obaj lotnicy szybko wzięli się do pracy. Pod wieczór samoloty były już przejrzane, paliwo zatankowane, załadowane taśmy Szkasów, a wśród drzew, ledwo widoczne w zapadającym mroku, kryły się wózki z obłymi, ciemnoszarymi bombami. Ludzie rozeszli się po kwaterach. Odpoczywają. Tylko w ziemiance dowódcy długo w noc pali się jeszcze naftowa kopciłka. Połbin siedzi nad rozłożoną mapą i w milczeniu sprawdza kartki

Page 26: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

24

komunikatów z błękitno wyrysowaną na niej linią frontu. Cienka kreska wije się od Pskowa, przez Wielkie Łuki, wybrzusza na wschód od Witebska, zahacza o Smoleńsk... Tak, sytuacja jest niewesoła.

Jeszcze po drodze przez Ural Połbin wielokrotnie przeglądał swoje notatki, zawierające wnioski z walk nad mongolskimi stepami. Iwan Siemionowicz wie doskonale, że teraz będzie miał do czynienia z wrogiem wielokrotnie silniejszym niż skośnoocy samuraje, z wrogiem dysponującym przewagą ilościową i jakościową. Najważniejsze jednak to rozszyfrować tego wroga, poznać taktykę stosowanej przez niego walki powietrznej, jego psychiczną odporność, wyszkolenie... Trzydziestosześcioletni dowódca zdaje sobie sprawę, iż odpowiada za łudzi, których ma pojutrze poprowadzić do pierwszej dla wielu z nich walki. Ludzie ci pójdą za nim i wykonają każde zadanie. Ale on, dowódca, musi zabezpieczyć pomyślne wykonanie tego zadania i zwycięski powrót.

I jak zwykle, kiedy zostaje jeszcze chwila czasu, Iwan Siemionowicz wyciąga kratkowany notatnik i energicznie pisze: „Maniek!” Kreśląc parę słów do najbliższych przenosi się myślą do Czity, do maleńkiego pokoju, gdzie na puszystym dywanie bawi się dwójka malców, na których z dziecinnego łóżeczka patrzy wielkimi oczami ciemnowłosy niemowlak, kilkumiesięczna Galinoczka.

Następnego ranka Połbin idzie odwiedzić sąsiadów, załogi nowych bombowców, Pe-2, które przyleciały tutaj kilka dni przed nimi i już brały udział w walkach. A właśnie o to, o bojowe doświadczenie w starciu z nie znanym przeciwnikiem chodziło majorowi. Rozmowa trwała długo, ale Połbin zdołał jedynie zorientować się nieco w taktyce niemieckiej opeel, gdyż Pe-2 jeszcze dotychczas nie miały okazji zetknąć się bezpośrednio z myśliwcami spod znaku czarnego krzyża Dowiedział się wiec, że do pułapu tysiąca metrów ogień prowadzą przede wszystkim ciężkie karabiny maszynowe i małokalibrowe działka, a wyższe wysokości ostrzeliwują baterie większych kalibrów, ale o małej szybkostrzelności. Z tego, co dowódca bombowców słyszał od kolegów-myśliwców, wynikało, że Messerschmitty atakują znienacka, „zza rogu”, bojąc się otwartej walki zwłaszcza z nowymi Migami i Łaggami, że do spotkania dochodzi wyłącznie wtedy, kiedy Niemcy dysponują przewagą liczebną.

Pożegnawszy się z dowódcą odwiedził jeszcze ziemiankę zwiadowców, od których otrzymał cenne informacje na temat sposobu formowania niemieckich kolumn pancernych i transportowych oraz maskowania artylerii i piechoty. A potem ruszył ku stojącym w pobliżu punktu dowodzenia starannie zamaskowanym nowym samolotom. Wysoko zadarte nosy i obłe kabiny, mieszczące pilota i strzelca, połyskiwały w słońcu. Iwan Siemionowicz podszedł do młodziutkiego kapitana, piszącego coś w dużym notesie, przedstawił się i od razu poprosił o oprowadzenie po nowym bombowcu nurkującym Pe-2. Jakby bojąc się, że tamten odmówi, błyskawicznie wśliznął się po kilku stopniach trapu w otwarty luk wejściowy pod kadłubem i zasiadł za sterem. Za plecami miał kapitana siedzącego

Page 27: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

25

na odchylanym foteliku nawigatora. W kabinie było duszno, w powietrzu unosił się zapach lotniczego lakieru i benzyny.

— Ładne te wasze „nowe” — w głosie majora brzmiała nie ukrywana zazdrość. — No nic,, porozglądamy się trochę... To sztuczny horyzont, busola, ciśnienie paliwa, oleju... A to co?

— Automat nurkowania. Teraz Połbin zasypał kapitana lawiną pytań: prędkość startu, na wirażach,

kiedy należy nabierać wysokości, jak samolot spisuje się w locie nurkowym, kąt wychylenia klap przy lądowaniu? I przez cały czas trzymał wolant w rękach, nogi pracowały nad utrzymaniem kierunku podczas zmian termicznych, porywach wiatru, wybuchach pocisków... Połbin „leciał” i kategorycznie żądał od zaskoczonego i zdumionego kapitana, aby oceniał jego posunięcia.

— Dobrze robię? Prawidłowo? — pytał co chwila. Kapitan kiwał głową, potakiwał i wreszcie, kiedy Połbin „wylądował”, spytał z

niedowierzaniem w głosie: — A kiedy towarzysz major zdążył latać na Pietlakowie? — Jak dotąd, nigdy... — Iwan Siemionowicz uśmiechnął się serdecznie. —

Normalne, ja już taki pojętny od dziecka, rozumiecie... — Mocno uścisnąwszy rękę zbaraniałego pilota ześliznął się wprost z fotela na ziemię, pomachał dłonią mechanikom, którzy zaczęli zdejmować pokrowce z silników, i ruszył na koniec lotniska, ku swoim „szybkim”.

Wczesnym popołudniem 150 pułk szybkich bombowców otrzymuje rozkaz natychmiastowego przebazowania. Po kilkunastu minutach w powietrzu znajdują się maszyny pierwszej eskadry Paschina, za nimi leci dziesiątka Klobukowa, Cybulnik i Jużakow. Tuż za tym ostatnim — Połbin. Kurs na Rżew!

Lotnisko znajdują szybko, ale wylądowanie na pasach startowych byłego portu lotniczego stanowi nie lada problem. W powietrzu ruch jak na Newskim Prospekcie, a na ziemi? Tu wygląda jeszcze gorzej! Jakby dowództwo sił powietrznych zdecydowało się urządzić w Rżewie przegląd posiadanych maszyn. Wszędzie ich pełno. Na krańcach pola wzlotów klucze „iszaków”, po bokach stareńkie, sympatyczne Czajki, z którymi bombowcy często spotykali się w powietrzu jako z „wrogimi” myśliwcami, parę „erów”, które tutaj znalazły się chyba przez nieporozumienie, a w tym wszystkim tkwią jak rodzynki nowe myśliwskie Migi, Łaggi, kilkanaście „peszek” i najnowsze, jeszcze jednomiejscowe szturmowce Ił-2. Połbin jest wzburzony. W obliczu wroga takie rzeczy! Samoloty nie zamaskowane, ludzie snują się po całym lotnisku, a do linii frontu tyle co ręką sięgnąć...

Ale tuż po lądowaniu wszystko się wyjaśnia. Nim zamilkły silniki „szybkich” i przestały kręcić się trójlopatowe Śmigla, na rżewskim lotnisku nie ma już „peszek” i szturmowców, do startu szykują się Łaggi, kolejna zielona rakieta idzie w niebo i

Page 28: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

26

ze stoisk na pas startowy wypełzają długonose Migi... Jest to po prostu lotnisko rozśrodkowania.

Załogi „szybkich” dostają natychmiast obiad. Zanim ludzie zdążyli wyskrobać resztki kapuśniaku z dna menażek, ich maszyny były już gotowe do lotu, zbiorniki wypełnione pa Lwem, a w kabinach, w pękatych torbach na prawej burcie, wiszą, wymienione na świeższe, żelazne racje żywnościowe przygotowane na wypadek przymusowego lądowania.

Ale rozkaz startu nie nadchodzi. Połbin i jego załogi zostają na noc pod Rżewem. Spią niespokojnie. W górze huczą silniki bombowych wypraw idących na Moskwę, co jakiś czas rozjaśniają niebo rakiety i smugi reflektorów. Co.az to któryś ze śpiących pod skrzydłami lotników zrywa się słysząc niedalekie eksplozje bomb i pocisków, przeciera palcami zaspane oczy i znowu natychmiast zasypia. Wreszcie gwiazdy zaczęły blednąc, by po krótkim czasie roztopić się w świetle witającego dnia.

Natychmiast po śniadaniu Połbin zwołał załogi i krótko przedstawił zadanie: — Atakujemy zgrupowanie fryców na północny wschód od Smoleńska.

Niestety, towarzysze — dodał szybko — Niemcy już okrążyli miasto i musimy uważać, żeby nie zbombardować swoich. Gdzie linia frontu, w sztabie nie wiedzą. Punkty orientacyjne macie zamączone na mapach, a teraz trenujemy...

I tak, jak to bywało nad Chalchin-goł, ustawia pilotów w klin i udziela ostatnich wskazówek:

— Zachmurzenie dzisiaj duże i pójdziemy nad chmurami. Jeśli przechwycą nas „messery”, skaczemy od razu w górę. Atakujemy od zachodu, tam się nas fryce najmniej spodziewają. Są pytania? W porządku. Zaraz po ataku formujemy ponownie klin. Żołudrew, nie gubcie się! — Młody, ciemnowłosy lejtenant przyspiesza kroku. — Lecimy kilka kilometrów na północ i zawracamy do domu.

O wpół do jedenastej, 17 lipca 1941 roku 150 pułk wystartował do swego pierwszego bojowego lotu.

Trójki „szybkich”, jedna za drugą, wychodzą w powietrze, formują się w klin i po chwili wszystkie trzy eskadry nikną z oczu patrzących z ziemi mechaników. Na wysokości 1500 metrów zostawiają z lewej płonący Smoleńsk, potem o kilka stopni zmieniają kurs i na komendę dowódcy otwierają klapy bomboluków. W tej samej chwili nad maszyną Wiktora Uszakowa pojawiają się świetliste krechy serii pocisków i szarozielony Messerschmitt przeskakuje nad bombowcem, by za moment zniknąć w chmurach. Spóźnione serie strzelców pokładowych gonią napastnika, ale bez skutku.

Od pierwszej prowadzonej przez dowódcę trójki maszyn odrywają się krople bomb i suną w dół, w brzozowy las, gdzie zaczynają miotać się maleńkie z tej wysokości pudełka czołgów. W ciasnym, lewym zakręcie, skrzydło w skrzydło, czołowa trójka odskakuje na zachód, ustępując miejsca następnym. Łomot dwunastocylindrowych silników i pułap powodują, że załogi „szybkich” nie słyszą

Page 29: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

27

detonacji, ale widzą, jak wykwity eksplozji rozchodzą się od centrum pancernego zgrupowania, obejmują jego skrzydła, jak z płonących czołgów wyskakują śmiesznie małe, z półtoratysięcznego pułapu, figurki, jak miotają się ogarnięte paniką, padają na ziemię i nieruchomieją...

W. powrotnej drodze znów atakują ich Messerschmitty. Tym razem jednak strzelcy czuwają i nie dają się zaskoczyć.

Lądują wszyscy. Piloci wraz z dowódcą idą na odprawę do sztabu, a strzelcy gromadzą się przy zamaskowanych samolotach i zaczynają wymieniać uwagi o locie, oglądać przestrzelmy, uszkodzenia...

— Rąbnęli w Iową lotkę. Milimetr wyżej i szlag by ją trafił... — Podziurawili nam stery jak rzeszoto, całe poszycie... — A nasza „trójeczka” cała, ani dziurki... Tymczasem w sztabie Połbin podsumowuje wyniki wyprawy, ocenia pracę

załóg, nie szczędzi uwag krytycznych. — Pierwsza lekcja za nami. Zdaliście na czwórkę z plusem. Ważne, że udało

nam się przechytrzyć wroga i zaskoczyć go. Obrona przeciwlotnicza prawie nie włączyła się do walki, a to dlatego, że podeszliśmy od zachodu. W przyszłości musimy działać podobnie. Doświadczanie zyskamy w boju. — Major zsuwa na tył głowy hełmofon i kontynuuje: — Na początek nieźle, mam tylko pytanie do załogi „jedynki”... Towarzyszu młodszy lejtenancie, dlaczego przez całą drogę powrotną lecieliście z otwartymi bombolukami? Kto zapomniał, nawigator czy pilot?

Młody, krótko podstrzyżony brunst wstaje i czerwieniąc się tłumaczy: — Zawinił nawigator, nie potrafił wyjaśnić, dlaczego, mimo normalnej pracy

silników, lecimy wolniej od pozostałych maszyn... Ale my to, towarzyszu dowódco, załatwimy zaraz we własnym gronie!

Odprawa skończona. Nawigatorzy i piloci rozchodzą się grupkami do ziemianek, część kieruje się przez las do pobliskiego chutoru.

Gruby, kratkowany papier listowy poczty polowej. Szybkie, zamaszyste pismo,

częste wykrzykniki:

25/VII/41. Maniek! Żyję i jestem zdrów! Żadnych złych myśli, że tam coś może mi się przydarzyć. Podkomendni widzą we mnie dowódcą i mają zaufa. Do boju idą bez wahania! Anim dotychczas zadraśnięty, choć mamy już za sobą poważne starcia z wrogiem. Jedyny, lekko ranny człowiek w pułku to nawigator Paschina, lejtenant Nikołajew, ale za dwa, trzy dni zdejmie bandaż z raki i wróci do szeregu. Zresztą sama rozumiesz, wojna! Ofiary muszą być, a rzecz w tym, by było ich najmniej. Od tego zależy nasza przyszłość i przyszłość naszych dzieci! Bywaj! Iwan. PS. Do dzieci piszą osobno.

Page 30: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

28

Ten list Połbin nosił w mapniku do końca lipca. Dopiero wówczas, po powrocie z nocnego lotu, spotkał w stołówce któregoś z chłopców z poczty polowej i przekazał mu trójkątną kopertę.

29 lipca dwie eskadry 150 pułku wystartowały z zadaniem odnalezienia i zniszczenia zgrupowania niemieckich czołgów skrytych gdzieś w lasach na północ od Dorohobuża i zagrażających jednostkom radzieckiej piechoty.

„Szybkie” leciały nisko, tuż pod podstawą ciężkich, ołowianych chmur. Zacinał drobny, dokuczliwy deszcz utrudniający widoczność. Po prawej zostały ledwo widoczne zabudowania miasta i zaczynał się gęsty sosnowy las z prześwitującymi łysinami polan. Jedna z nich natychmiast zwróciła uwagę Połbina. Pokryta była świeżo zrąbanymi i ułożonymi w wielkie prostokątne sagi pniami sosen. Drwale teraz, niemal na linii frontu? — pomyślał. Bombowce weszły w ciasny zakręt i schodziły coraz niżej, nad wysepki bierwion odcinające się od zieleni traw. Spod brzucha maszyny dowódcy wypadły bomby i eksplodowały między sagami, wyrzucając w górę kępy darni... Nagle „sagi” zaczęły się ruszać. Potoczyły się setki kłód i na wszystkie strony rozpełzły się, szukając schronienia między sosnami, długolufe, pancerne żuki, z czarnymi krzyżami na wieżyczkach. Po długich deszczach ziemia była rozmokła i czołgi, wyjąc rozpaczliwie, bezradnie wierciły się w miejscu, miesiły gąsienicami grząską porębę, zderzały się z sobą. Kolejne serie bomb powiększyły zamieszanie, przekształciły je w panikę. Kilka maszyn płonęło, eksplodowała amunicja, czołgiści w czarnych kombinezonach zmykali co sił między zbawcze drzewa...

Wieczorem do sztabu nadeszła depesza od dowódcy Frontu Zachodniego: Dziękujemy za doskonałą robotę. Wasze bomby unieszkodliwiły niemiecką grupę pancerną. Zginął faszystowski generał, jej dowódca, i większość jego sztabu. Niedobitki w niewoli.

We wrześniu, kiedy 22 ogólno-wojskowa armia została przez Niemców zamknięta w okrążeniu pod Wielkimi Łukami, 150 pułk otrzymał niecodzienne zadanie: zaopatrzenie okrążonych w żywność i amunicję.

Już od samego rana na lotnisku ruch. Zjeżdżają dziesiątki Zisów załadowanych worami z amunicją, sucharami i chlebem. Piloci, strzelcy, mechanicy, personel naziemny i żołnierze rozładowują ciężarówki, podczepiają worki pod płaty, w nie domknięte bomboluki sypią z kabin bochenki chleba. Jest upalnie, duszno, ludzie są zlani potem. Do południa maszyny pierwszej eskadry są już załadowane i natychmiast startują. Wygląda to groźnie. Przeciążone bombowce odrywają się na krańcu lotniska, muskając wierzchołki sosen wychodzą w powietrze i bardzo wolno nabierają wysokości. Następna eskadra rusza tuż przed zachodem słońca i do okrążonych dociera po zmierzchu. Po drodze kilkakrotnie są ostrzeliwani, nie wiadomo przez swoich czy atakujących 22 armię Niemców. Ale nad cel nadchodzą prawidłowo, o wyznaczonym czasie, wytracają wysokość i walą cały, niecodzienny ładunek w środek dużej polany, na krótką chwilę oświetlonej

Page 31: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

29

reflektorami samochodów. Miga umówionym szyfrem światło latarki. Zrzut w celu!

Kilka dni później 22 armia przechodzi brody na Łowati, wydostaje się z okrążenia i łączy na północ od Witebska z oddziałami 19 armii.

W drugiej połowie września pułk Połbina zostaje przebazowany na nowe lotnisko polowe Jerisz, o kilkanaście kilometrów na wschód od Rżewa. Ale nie wszystkie maszyny docierają do nowej bazy. Eksploduje w powietrzu samolot lejtenanta Nikołajewa, trafiony bezpośrednim pociskiem artylerii przeciwlotniczej. Z zadania bojowego nie powraca Iwan Sączków. W kolejnym locie, podczas bombardowania niemieckich czołgów i transporterów pod Iljino, w zaporze przeciwlotniczego ognia plonie maszyna kapitana Aleksandra Paschina. Pali się prawe skrzydło i silnik, ale załoga nie skacze. Zmieniony w płonącą pochodnię „szybki” staje na nos i w locie nurkowym wali w dół, wprost w cętkowane pudła czołgów. Lotnicy po raz ostatni słyszą głos kapitana:

— Palimy się, dowódco. Strzelec zabity... Atakujemy taranem... Bywajcie... Olbrzymi słup płomieni i dymu wykwita wysoko w niebo. Długo jeszcze widzą

go powracający do bazy piloci...

Page 32: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

30

POWRÓT DOWÓDCY Jednego z ostatnich dni września dziewięć maszyn pierwszej eskadry,

prowadzonych przez Połbina, startuje na bombardowanie węzła kolejowego Pustoszka, gdzie według informacji powietrznego zwiadu Niemcy wyładowują duże transporty broni pancernej i artylerii. Zadanie zostaje wykonane, ale do Jerisza powraca tylko osiem samolotów, i to potężnie postrzelanych. Do wieczora wszyscy czekają w napięciu, czy nie pojawi się smukły SB z czerwoną „jedynką” na stateczniku. Ale na próżno. Nie nadchodzą żadne informacje o samolocie majora Połbina...

Strzałka wysokościomierza wolno, lecz nieustannie znaczy utratę wysokości.

Połbin delikatnie wyrównuje maszynę, wprowadza w prawy zwis, tak by płomienie z lewego silnika odchylić od kabiny strzelca. Kadłub i płaty posiekane odłamkami przeciwlotniczego pocisku, który dosięgną! ich w chwili, gdy odskakiwali już znad Pustoszki, pozostawiając w dole poskręcane szyny, rozrzucone, płonące wagony i lokomotywy w obłokach pary.

— Trzymajcie się, chłopcy, spróbujemy dojechać do domu! — Trzymamy się! — odpowiadają Osipow i Masiuk, który cały czas czujnie

przepatruje ciemniejące szybko niebo, by móc w każdej chwili otworzyć ogień ze sprzężonych Szkasów. Ale wokół, na szczęście, panuje pustka. Pod skrzydłami coraz niżej lecącego samolotu przemyka kraniec lasu, jakieś budynki, tor kolejowy. Obok szyn szerokie zagony, ku którym Połbin kieruje płonącą maszynę. Jeszcze chwila i „szybki” orze rozmiękłą ziemię, powoli traci impet i nieruchomieje. Trzej lotnicy błyskawicznie wyskakują z kabin i biegną za nasyp. W dwie minuty później eksplodują zbiorniki paliwa. Kiedy podnoszą się z ziemi, Połbin spostrzega kolejową drezynę stojącą w poprzek torów.

— Pojazd mamy — mówi do współtowarzyszy. — Teraz tylko musimy się zorientować, gdzie jesteśmy.

Major wyciąga z górnej kieszeni kombinezonu równo złożoną mapę, rozkłada ją na ławce drezyny i trzy głowy w hełmofonach pochylają się nad sztabówką. Z lewej, na zachodzie, słychać strzały. Terkocą kaemy, szczękają basowo działka...

— Jesteśmy u swoich, za Unią frontu — mówi Połbin. — Wylądowaliśmy na południe od klina, którym Niemcy chcieli się wedrzeć na magistralę kolejową Moskwa — Leningrad...

Na mapie naniesiona jest sytuacja z wczesnych godzin rannych i nie wiadomo, czy hitlerowcy nie osiągnęli linii kolejowej. Komplikuje to znacznie położenie

Page 33: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

31

lotników. Mogą być odcięci od swego lotniska i będą musieli przebyć długą drogę, aby obejść od wschodu niemieckie czołówki.

— Mimo wszystko proponuję wykorzystać tę lukstorpedę. — Major wskazuje na drezynę. — No chłopcy, do roboty. Stawiamy ją na szyny i za parę godzin jesteśmy w domu!

— A jeśli linia jest już w niemieckich rękach? — pyta Masiuk. — Zobaczymy. Na wojnie ciągle trzeba ryzykować... Postawili pojazd na szyny, ale okazało się, że dźwignia uruchamiająca koła jest

zaklinowana. Połbin szybko znalazł defekt, kamieniem wyprostował zgięte cięgło i po paru minutach ruszyli w drogę. Drezyna powoli nabierała prędkości. Masiuk i Osipow monotonnie kiwali się nad dźwignią, a major siedzący z przodu z pistoletem i maleńką latarką w dłoniach wpatrywał się czujnie w ciemność.

O świcie zatrzymał ich patrol fizylierów. Żołnierze przejrzeli dokumenty, ucieszyli się, że lotnicy, których płonący samolot widzieli, żyją i zapoznali ich z sytuacją. Droga była wolna.

Na lotnisku zjawili się przed południem. Pierwszą osobą, na którą się natknęli, był technik ich samolotu. Siedział na pagórku na skraju lotniska, przysłaniając oczy dłonią i patrząc wciąż w niebo. Połbin krzyknął w jego kierunku. Marinow zerwał się, popatrzył z niedowierzaniem na wyłaniających się z lasu lotników, a potem pędem pobiegł na spotkanie. Marinow śmiejąc się radośnie obejmował Połbina i chaotycznie opowiadał o ostatnich wydarzeniach. Pułk niemal w całości przebazowano na inne lotnisko. Został jeszcze komisarz Baryszew i rzut naziemny z mechanikami. Zaraz zresztą mają wy ruszyć...

Połbin pospieszył do sztabu i przez resztę dnia, wraz z komisarzem, kierował przebazowaniem. Osipow i Masiuk zabrali się na dwóch ostatnich SB, rzut kołowy wyruszył po południu, a zaraz po nich wystartował na Po-2 Baryszew. „Kukuruźnik” miał odstawić komisarza na nowe miejsce postoju i wrócić po dowódcę.

Lotnisko opustoszało. Od zachodu narastały odgłosy kanonady. Od czasu do czasu nad lasem rozbłyskiwały rakiety, na krańcu lotniska pojawiły się działka przeciwpancerne, artylerzyści okopywali się pospiesznie.

Słońce chyliło się ku zachodowi, a „kukuruźnika” nie było słychać. Połbin zdecydował się jeszcze raz sprawdzić dawne stoiska samolotów i raźnym krokiem ruszył wzdłuż drzew. Nagle zatrzymał się. Kilkadziesiąt metrów przed nim stał starannie zamaskowany dwusilnikowy Pe-2... Połbin ruszył biegiem. Skąd, u licha, wziął się tutaj najnowszy nurkujący bombowiec! Przy samolocie, na drewnianych skrzynkach po narzędziach, siedzieli dwaj mechanicy.

— A wyście jak się tu dostali? Ujrzawszy czerwone romby na kołnierzu bluzy Połbina żołnierze stanęli na

baczność i starszy z nich odparł:

Page 34: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

32

— Od rana siedzimy. Remontowaliśmy maszynę, a teraz czekamy na załogę. My ze zwiadowczej eskadry. Pilota i strzelców wezwali do dowództwa. Powinni już dawno przylecieć.

— Maszyna sprawna? — Tak. Wszystko gra, towarzyszu majorze. Z dalszej rozmowy wynikało, że postrzelony w locie Pietlakow nie mógł

dociągnąć do macierzystego lotniska i wylądował w Jeriszu. Mechaników przywiózł tu Po-2.

Zza lasu niespodziewanie wyskoczył dwupłatowy samolot z wyłączonym silnikiem. Zgrabnie opadł tuż za drzewami i kołysząc się na nierównościach stanął w pobliżu. Z kabiny wyskoczył Somow i ze zdziwieniem popatrzył na „peszkę”.

— To wy jeszcze tutaj? Na co czekacie? — Na swoją załogę, Kostia — odparł Połbin. — Nie widziałeś gdzieś po

drodze ich samolotu? Po-2 z limuzynką? — Widziałem, towarzyszu dowódco — odpowiedział Somow i spojrzawszy na

rozradowane twarze mechaników, dorzucił: — Nie macie się czego cieszyć. Wasza limuzynką siedzi o trzydzieści kilometrów stąd, na moczarach, i o własnych siłach stamtąd nie wystartuje.

Rozszczekały się nagle działka przeciwpancerne i ku lotnikom podbiegł dowódca baterii:

— Hej, awiatorzy, macie zamiar tutaj zimować? Zabierajcie się szybko. Zaraz będzie gorąco, czołgi idą... — I nie czekając na odpowiedź pobiegł dalej w las, wykrzykując po drodze. — Dawaj natychmiast jaszcze! Sam mam pociski donosić?! Połbin zdecydował się błyskawicznie.

— Silniki podgrzane? To szybko maskowanie w dół! Uporali się z gałęziami i „peszka” ukazała się w całej swojej krasie. — Kto poleci, towarzyszu majorze? — spytał raptem Somow. — Ja — spokojnie odparł Połbin. Lejtenant chciał coś powiedzieć, ale major spojrzał na niego tak groźnie, że

zamknął usta. — Bierzesz do siebie młodszego mechanika, pomoże ci zapuścić silnik. Lećcie

kosiakiem, prosto do bazy. Wy ze mną! Jasne? Wysoki mężczyzna w czarnym kombinezonie wyprostował się na baczność i

krótko rzucił: — Wszystko jasne, towarzyszu dowódco! Somow chciał jeszcze powiedzieć,

że przecież Pe-2 to maszyna skomplikowana i, jak mówili latający na niej piloci, bez treningowych przelotów nie ma co marzyć o jej prowadzeniu, ale Połbin siedział już w kabinie i patrząc na skonfundowanego lejtenanta pytał:

— Poprowadzisz mnie, czy lecimy parą?

Page 35: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

33

Ten żart nie rozśmieszył Somowa. Znał pilotażowy kunszt swego dowódcy, ale wiedział też, że Połbin nigdy nie latał na tej trudnej pilotażowo maszynie. Z drugiej strony, i jemu ciężko byłoby zostawić taki samolot Niemcom.

Pod blachami osłon silnika rozległ się nagle wysoki, przeciągły świst, z rur wydechowych wyskoczyły obłoki spalin, z wolna zaczęły obracać się trójłopatowe śmigła, jeszcze raz, obficiej, rzygnął niebieski dym i prawy Klimów rozryczał się całą mocą. W chwilę później świetlisty dysk śmigieł rozsrebrzył się wokół kołpaka lewego silnika. Pietlakow zaczął powoli kołować na start. Somow patrzył na sunącą maszynę, na chmurę kurzu i zżółkłych liści ciągnących się za nią. Widział, jak „peszka” zaczęła nabierać prędkości, miękko oderwała stateczniki od ziemi, a potem zniknęła na tle ciemnej ściany lasu, by za parę sekund ostro zarysować się na tle rozjarzonego zachodem nieba, już ze schowanym podwoziem.

Lejtenant nie wytrzymał, zerwał z głowy hełmofon i dziko wrzeszcząc: „Urra!” — wyrzucił go w powietrze.

— Ty co — zdziwił się mechanik. — Nie widziałeś, jak samolot startuje? — Widziałem, bracie, setki razy... Ale żeby ktoś na nowym typie maszyny tak

wystartował, to widzę po raz pierwszy w życiu... No cóż, łap się za śmigło... Spróbujemy na pszczółce orła dogonić...

Kiedy wylądowali na nowym lotnisku, Połbin już dawno siedział w ziemiance dowództwa nad rozłożonymi mapami, a przy uratowanym Pietlakowie kręciła się jego macierzysta załoga.

6 grudnia niemiecki wyłom we froncie broniącym stolicy zostaje zlikwidowany

i hitlerowskie czołgi wraz z pancernymi grenadierami cofają się ku stacji kolejowej Golicyno, tracąc połowę bojowego sprzętu. Do tego dnia, który staje się początkiem końca hitlerowskiej operacji „Tajfun”, nieprzyjaciel traci 55 tysięcy zabitych, 100 000 rannych lub unieszkodliwionych odmrożeniami, 700 czołgów i blisko półtora tysiąca samolotów.

Niemały udział w odparciu wojsk Grupy Armii „Środek” mają lotnicy 150 specjalnego pułku szybkich bombowców. „Stalinskij Sokół” z pierwszych dni grudnia pisze na pierwszej stronie: W ciągu ostatnich pięciu dni lotnicy pod dowództwem I. S. Połbina zniszczyli 17 nieprzyjacielskich samolotów, 2 czołgi, 64 ciężarówki z piechota, i ładunkiem, 27 wozów z amunicją i sprzętem wojennym. Bijcie wroga jak „połbinowcy.”

W pierwszych dniach grudnia Iwan Siemionowicz Połbin nosi już na kołnierzu trzy rubinowe belki podpułkownika, a na lewej piersi, obok Orderu Lenina, błyszczy emalią Order Czerwonego Sztandaru. Na burcie „szybkiego” widnieją cztery czerwone gwiazdki, symbole powietrznych zwycięstw.

Ale nie pora cieszyć się teraz osobistymi sukcesami. W ostatnich miesiącach 1941 roku pułk poniósł ciężkie straty. W drugiej eskadrze tylko pięć maszyn

Page 36: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

34

nadaje się do lotu, a z wypraw bojowych nie powróciły cztery załogi, wśród nich lejtenanta Leonida Żoludiewa, doskonale zapowiadającego się pilota bombowego.

W ostatnich dniach 1941 roku radzieckie lotnictwo bombowe i szturmowe atakuje niemal nieustannie. Płoną na węzłowych stacjach Mińska, Połocka, Witebska, Smoleńska i Rżewa kolejowe transporty z posiłkami dla Grupy Armii „Środek”. Niemcy zostali już odrzuceni na odległość 100—250 kilometrów od Moskwy i przestali bezpośrednio zagrażać stolicy. Liczba zestrzelonych i zniszczonych samolotów Luftwaffe dochodzi do 1100! Zaczyna pękać fundament niezwyciężonej dotychczas niemieckiej armii, która traci rozpęd i energię. W Berlinie rozwścieczony Hitler przeprowadza pogrom generałów. Tracą swe stanowiska feldmarszałek von Brauchitsch i jego szef sztabu Haider, czasowo pozbawieni zostają dowództwa Rundstedt, Leeb, Bock, List, Guderian i Kleist.

30 grudnia zostaje wyzwolona Kaługa, a zaraz potem Kalinin. W pierwszych dniach stycznia radziecka kontrofensywa zostaje zakończona.

W sylwestrowy wieczór w pułku nieopisana radość! Powraca uznany za

zaginionego lejtenant Żołudiew wraz z całą załogą. Trójka lotników wygląda dość oryginalnie. Szerokie brody, czarne i szare apaszki z czerwonymi wstążkami, kożuszki, zdobyczna niemiecka broń. Zestrzeleni za linią frontu wylądowali na płonącym samolocie gdzieś w białoruskich lasach i po całym dniu marszu trafili na partyzancki obóz. Tutaj przez kilka tygodni walczyli wspólnie z „leśnymi ludźmi”, a potem, korzystając z nadarzającej się sposobności, pod osłoną nocy przeprawili się na tratwie przez Zachodnią Dźwinę i szczęśliwie przeszli linię frontu.

Pod koniec stycznia 1942 roku dwie eskadry 150 pułku startują do kolejnego

lotu bojowego. Cel — grupa odciętych pod Rżewem hitlerowców. Zadanie — zniszczenie nieprzyjacielskiego zgrupowania i uniemożliwienie mu wydostania się z kotła. Z lotu powracają wszystkie maszyny. W podrżewskich lasach zostają płonące czołgi, samochody i czerniejące na śniegu, skulone postacie hitlerowskich żołnierzy. Niby taki sam lot jak każdy inny, ale dla załóg 150 pułku odmienny, a szczególnie dla jego dowódcy.

Połbin ląduje ostatni. Piloci przekazali już swoje maszyny w ręce mechaników i teraz grupkami idą przez wydeptane w śniegu ścieżki ku ziemiankom. Lekki wiaterek przegania po szerokich płatach strużki śniegowego pyłu. Podpułkownik odchodzi o parę kroków od samolotu, w milczeniu patrzy, jak mechanicy zaciągają pokrowce na pękate silniki, ustawiają podstawki pod kołami... No cóż, jeszcze jeden etap lotniczej biografii dobiegł końca.

Dzisiaj, 28 stycznia 1942 roku, załogi 150 pułku powróciły po raz ostatni z bojowego lotu na bombowcach SD-2. Znakomite maszyny przez wiele lat służyły

Page 37: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

35

Ojczyźnie. Ich silniki grzmiały nad stepami Mongolii i ryżowymi polami Chin, nad Guadalajarą i Madrytem, obrzucały bombami Niemców, walczyły na potężnym froncie ciągnącym się od Lodowatego Oceanu po Czarne Morze, powstrzymywały czołgi Guderiana, chcące za wszelką cenę defilować na Placu Czerwonym...

Z pobliskiego stoiska dobiegła Połbina cichutko nucona piosenka:

Stań staruszku na stelaż, Już zamknięty właz, I puste fotele...

Iwan Siemionowicz podszedł bliżej. Przy samolocie Wiktora Uszakowa kręciło

się kilku nie znanych Połbinowi mechaników, którzy na widok wyzierających spod futrzanego kołnierza belek natychmiast wyprostowali się na baczność. W otwartych osłonach silników, na tle matowo połyskujących cylindrów, żółciły się i czerwienicy plątaniny kabli.

— Co robicie, chłopcy? — Przejmujemy od was samoloty, towarzyszu dowódco. Teraz nasi nocni będą

na nich latać. A wy, jak słychać, na Pietlakowy? — Tak, na nurkujące — odparł Połbin, zasalutował i raźno ruszył ku swojej

ziemiance.

Page 38: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

36

„PESZKA” Czym dla myśliwców radzieckich byli Kożedub, Pokryszkin, Achmet-Chan

Sułtan czy bracia Glinkowie, tym dla eskadr, pułków i dywizji bombowców nurkujących stał się podpułkownik Iwan Siemionowicz Połbin. Pierwsze załogi „peszek” latały właściwie bez własnej taktyki, wykorzystując doświadczenia zdobyte na SB czy na bombowych U-4. I dopiero bojowe doświadczenia Poliuna i opracowany przez niego system szkolenia załóg bombowców nurkujących, a zwłaszcza słynna, wzorowana na szturmowych Iliuszynach, „wiertuszka” zmieniły zupełnie metodę walki. I czym dla pilotów myśliwskich były kolejne Jakowlewy czy Ławoczkiny, dla załóg lotnictwa taktycznego ZSRR stał się nurkujący bombowiec Włodzimierza Michajłowicza Pietlakowa, jeden z najsłynniejszych samolotów ubiegłej wojny Pe-2.

W. M. Pietlakow, urodzony w 1891 roku pod Rostowem, po ukończeniu studiów podjął pracę w Centralnym Instytucie Aerohydrodynamicznym — CAGI. Początkowo należał do zespołu Tupolewa. Kierował pracami technicznymi podczas przygotowywania pierwszego radzieckiego całkowicie metalowego samolotu TB-1 do przelotu z Moskwy do Nowego Jorku, współpracował z Tupolewem przy wszystkich jego przedwojennych konstrukcjach, a w lipcu 1936 r., po reorganizacji CAGI, staną) na czele samodzielnego biura konstrukcyjnego, któremu powierzono prowadzenie prac projektowych i eksperymentalno-montażowych nad prototypami bombowych samolotów średniego i dalekiego zasięgu.

Początki przyszłej, popularnej „peszki” sięgają połowy lat trzydziestych, kiedy to dowództwo Sił Powietrznych ZSRR zleciło Pietlakowowi zaprojektowanie wysokościowego myśliwca przechwytującego. Dwusilnikową maszynę WI-100, wyposażoną w ciśnieniową kabinę oblatano w 1938 roku, lecz, mimo że samolot zapowiadał się nieźle, zmiany w kierownictwie lotnictwa wojskowego spowodowały, że koncepcja myśliwców wysokościowych upadła, a Pietlakowowi polecono przerobienie myśliwca na samolot bombowy o dużym pułapie, z trzyosobową załogą. Nie był jeszcze gotów kadłub nowej maszyny, kiedy, po doświadczeniach hiszpańskich i „sukcesach” niemieckich Stukasów w Polsce, koncepcja jeszcze raz uległa zmianie i inżynier Pietlakow ponownie zmieniał „setkę”, tym razem na bombowiec nurkujący o dużej prędkości. Pod koniec grudnia 1939 roku czołowy pilot doświadczalny Naukowo-Technicznego Instytutu Sił Powietrznych, Piotr Stefanowski, oblatał pierwszy prototyp dwusilnikowego PB-100. Lot ten zakończył się niezbyt fortunnie. Stanął prawy silnik i Stefanowski z trudem wylądował. Szlak przekształcenia się „setki” w „peszkę” był długi i trudny. Przedstawiciele dowództwa żądali przyspieszenia prac, psuła się bogata

Page 39: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

37

instalacja elektryczna samolotu, zacinało podwozie, amortyzacja jego goleni jeszcze długi czas pozostawiała wiele do życzenia. Ale stopniowo wszystkie trudności zostały pokonane i w połowie 1940 roku ruszyła produkcja seryjna. Jednocze.-nie zaczęto szkolić załogi, zapoznawać je z zupełnie odmiennym w radzieckim lotnictwie bombowym typem samolotu, którego duża prędkość lądowania (150—170 km/h) sprawiała sporo kłopotu. W chwili wybuchu wojny na pierwszej linii znalazło się zaledwie kilkadziesiąt „peszek”, mimo iż wyprodukowano ich ponad czterysta. Po prostu brakowało wyszkolonych pilotów.

Już w pierwszych akcjach, zwłaszcza podczas smoleńskiej kontrofensywy, Pe-2 pokazały swą bojową sprawność. Prędkość maksymalna 510 km/h, pułap 9500 metrów, udźwig 600 kg bomb. Dzięki dużej prędkości „peszki” mogły Operować bez myśliwskiej osłony, zwłaszcza że uzbrojone były nieźle — dwa ruchome i jeden stały karabiny maszynowe.

Produkcja seryjna, mimo ciężkich warunków (ewakuacja za Ural), stale rosła. Pistlakowy stawały się dla Niemców samolotami równie groźnymi, jak „czarna śmierć” — Ił-2. Respekt budziła ich prędkość w locie poziomym i nurkowym. Mimowolną reklamę zrobili radzieckim bombowcom Pe-2 piloci brytyjscy latający z Murmańska na osłonę konwojów. Na myśliwskich Hurricaneaćh (150 Skrzydło RAF), stanowiących eskortę „peszek”, musieli rozwijać maksymalne prędkości, by móc utrzymać się w szyku... Prasa brytyjska komentowała ten fakt jako prawdziwą sensację.

Kiedy w 1942 roku Luftwaffe wprowadziła do walki nowego Messerschmitta Bf-109 F, powstała konieczność zwiększenia prędkości Pe-2. Ludowy Komisariat Obrony zażądał od Pietlakowa wprowadzenia natychmiastowych zmian: powiększenia maksymalnej prędkości i wzmocnienia uzbrojenia. Ałe konstruktor nie zdążył już zająć się tym problemem, gdyż w lutym 1942 roku, lądując na Pe-2 podczas zamieci, zginął.

Pracę nad ulepszeniem samolotu kontynuował zespół pod kierownictwem Mjasiszczewa, który w rekordowo krótkim czasie opracował wieżę strzelecką obrotową, umieszczoną za kabiną pilota, w której umieszczono karabin maszynowy o kalibrze 12,7 mm. Nowe Pietlakowy otrzymały oznaczenie FT (Frontowoje Triebowanije) i stopniowo wchodziły na pierwszą linię. Niektóre jednostki frontowe same zmodernizowały strzeleckie uzbrojenie, montując Szkasy po obu stronach dolnego stanowiska strzelca pokładowego.

Pe-2 FT otrzymały ponadto silniki Klimowa, te same, które stanowiły napęd myśliwskich Jaków, ulepszone opancerzenie kabiny, zbiorników paliwa i silników, poprawiono im profil płata oraz wbudowano aerodynamiczne osłony zaczepów bombowych. Mimo że ciężar samolotu wzrósł, jego właściwości lotno-taktyczne pozostały na tym samym prawie poziomie. Ta wersja „peszki” pozostała aż do końca wojny podstawowym samolotem frontowego lotnictwa bombowego. Do końca wojny wyprodukowano ogółem 11 426 „peszek” wszystkich wersji

Page 40: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

38

(rozpoznawczej, ciężkiego myśliwca i szkolno-treningowej oraz wersji I o udźwigu 3000 kg bomb).

Ich kariera bojowa zaczęła się, jak już wspomniano, podczas walk obronnych pod Moskwą, jesienią 1941. Szczególnie interesująco zapisała się w kronikach lotniczych tego okresu działalność dowódcy specjalnej grupy Pietlakowów, majora Fiedorowa, przechwytującego niemieckie nocne wyprawy bombowe na stolicę. Fiedorów dołączał do sunących ku miastu Heinkli 111 i stosując umówione sygnały kierował je na markowane cele poza granicami stolicy. Kilkanaście Pe-2 wchodzących w skład pułku powietrznej obrony Moskwy wyposażono w potężne reflektory podskrzydłowe, dzięki którym wyłuskiwały samotne Heinkle czy Dorniery sunące gdzieś daleko w ogonie bombowych stad. W ciągu dwóch tylko nocy „peszki” Fiedorowa zestrzeliły 5 nieprzyjacielskich samolotów.

Kolejnym teatrem wojennym, na którym nowe maszyny chlubnie się zapisały, były stepy nadwołżańskie, gdzie po raz pierwszy zastosowano nową taktykę ataku, tzw. naloty snajperskie, polegające na niszczeniu silnie bronionych celów punktowych. Te „snajperskie ataki” odczuli boleśnie Niemcy podczas operacji „Bagration”, kiedy to „peszki” odcięły im drogę odwrotu, niszcząc mosty na Berezynie. Pod Stalingradem po raz pierwszy wszedł do walki całkowicie kobiecy 587 pułk bombowców nurkujących dowodzony przez sławną dalekimi przelotami Marinę Raskową. Kontratak wroga na Zachodniej Ukrainie w lipcu 1944 zakończył się niepowodzeniem przede wszystkim dzięki zmasowanej akcji lotnictwa. Wśród tysiąca maszyn, które jednocześnie pojawiły się w powietrzu i, jak potem powiedział dowódca Frontu, generał Żuków, wyciągnęły wojska 38 armii z bardzo poważnej opresji, było kilkaset Pe-2.

Podczas ofensywy styczniowej Pietlakowy bombardowały skutą lodami Wisłę pod Wyszogrodem, niszcząc ten naturalny most, przez który Niemcy starali się umknąć na zachodni brzeg rzeki. W lutym „snajperskie ataki” na twierdzę Kostrzyn przyspieszyły zdobycie tej nadodrzańskiej warowni. W walkach o Berlin „peszki” otwierały nacierającym „bramy” w barykadach i ufortyfikowanych domach, niszczyły bunkry i prowizoryczne pasy startowe w pobliżu Tiergarten, skąd na Storchach mieli zamiar uciekać faszystowscy prominenci.

Ostatnie bojowe loty Pe-2 prowadziły już na innym froncie, daleko na wschodzie, podczas dobijania oddziałów Armii Kwantuńskiej.

Page 41: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

39

„WIERTUSZKA” Trójkątna koperta poczty polowej. W środku energiczne pismo:

Maniek! Jesteśmy poza frontem. Chłopcy rwą się do boju, ałe pracy jeszcze mnóstwo. Kiedy pójdziemy w bój, nie wiadomo. Ucałuj naszą trójką! Iwan.

List ten Połbin nosił w raportówce przez dwa tygodnie. Po prostu nie miał go

kiedy wysłać. Program szkolenia na nowym typie samolotu był tak intensywny, że Iwan Siemionowicz powracając późną nocą z zajęć padał na łóżko i natychmiast zasypiał kamiennym snem. Maszyny startowały po kilkanaście razy dziennie i nielicznym mieszkańcom okolic podmoskiewskiego lotniska, gdzie jeszcze niedawno stacjonowały myśliwskie Jaki i Hurricaney z pułków powietrznej obrony stolicy, ryk tysiąckonnych Klimowów uświadamiał, że choć wróg został odparty spod granic miasta, to do jego pokonania trzeba jeszcze wiele trudu i krwi.

Dzień w dzień załogi „peszek” trenowały ataki bombowe z lotu nurkowego, latały na pobliskie poligony na strzelania, ćwiczyły loty zespołowe i bez widoczności, aby potem przejść o klasę wyżej, do ćwiczebnych nalotów nurkujących w nocy. I przez cały czas lotnicy męczyli dowódcę jednym pytaniem: „Kiedy na front?” I odpowiedź zawsze była ta sama: „Czekać!” Połbin niejednokrotnie meldował generałowi Nikitinowi, kierującemu formowaniem bojowych pułków, o stanie przygotowań i nastrojach w swojej jednostce, ale już z góry wiedział, iż odpowiedź będzie ta sama...

W maju sytuacja na południu kraju stała się niepokojąca. Źle było pod Charkowem i na Krymie, bronił się zawzięcie Sewastopol, Niemcy rwali ku Wołdze i naftowym zagłębiom Kaukazu. Teraz nie wytrzymał już i sam Iwan Siemionowicz. Uważał, że jego piloci dobrze opanowali nową maszynę, a dalsze doświadczenia mogą uzyskać już tylko w walce. Napisał więc raport bezpośrednio do Stalina, prosząc o skierowanie pułku na nowo utworzony Front Stalingradzki. Odpowiedź nadeszła po czterech dniach. 150 pułk otrzymał rozkaz zakończenia przygotowań do przebazowania w ciągu dziesięciu dni.

Rankiem 13 lipca, w godzinę po starcie transportowych Li-2 wiozących na nowe lotnisko personel techniczny, równiutkimi trójkami wyszły w powietrze „peszki”. Kurs na południowy wschód, ku Stalingradowi!

Maszyny kołyszą się w rozgrzanym powietrzu, monotonnie dudnią silniki, w dole przesuwa się morze złocistej pszenicy, błyszczą w słońcu przebijające się przez step rzeki, bieleją domki chutorów i stanic Cymliańskiej, Nikołajewskiej, Kazańskiej. Pietlakowy zmieniają kurs i w równych szykach lecą ku Kałaczowi, a dalej, po ponownej zmianie kierunku lotu, prosto na Gumrak, małą osadę pod

Page 42: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

40

Gorodiszczem, gdzie na polowym lotnisku, na północny zachód od Stalingradu, ma być wspólna baza. Wspólna, bowiem „połbinowcy” razem z myśliwcami 434 pułku, którego dowódca major Kleszczew ma na burcie swojego Jaka wymalowane 24 gwiazdki, wejdą w skład specjalnej grupy 8 armii powietrznej Chriukina.

25 lipca 1942 roku z rubieży Donu rusza niemieckie natarcie. Pada Krasnodar i Majkop, a kilka dni wcześniej 250 000 żołnierzy i 1200 samolotów 6 armii Paulusa i 4 Luftflotte Richthofena zaczyna marsz na Stalingrad. Dla żołnierzy Jeremienki, Czujkowa i Szumiłowa zaczyna się okres najtrudniejszy. Naczelne dowództwo ściąga ze swych rezerw strategicznych kilka armii i kieruje je pod miasto, a jednocześnie 28 lipca wydaje, podpisany przez Stalina, pamiętny rozkaz nr 227:

Najwyższy czas zakończyć odwrót! Ani kroku wstecz! Musi to być teraz

naszym głównym hasłem. Do ostatniej kropli krwi trzeba bronić każdego domu, każdego metra radzieckiej ziemi!

Stalingrad przeżywa tragiczne dni. Po kilka razy dziennie grupy liczące 50 do

280 Heinkli atakują stolicę Nadwołża. Na radzieckie pozycje obronne suną dziesiątki Stukasów i Messerschmittów. W ciągu sierpnia na każde ćwierć kilometra kwadratowego spada 2000 bomb zapalających.

Generał Nowikow tworzy specjalne pułki myśliwskie, w skład których wchodzą najlepsi radzieccy piloci. W każdej dywizji lotniczej powstaje wydzielona grupa myśliwców, których jedynym zadaniem jest tzw. swobodne polowanie i likwidacja jak największej liczby niemieckich samolotów, przede wszystkim bombowych.

W połowie sierpnia dowódca 4 floty powietrznej generał pułkownik von Richthofen na naradzie w swej kwaterze w Mariupolu mówi:

— Meine Herren! Sytuacja zaczyna być krytyczna. Doszliśmy do Tereku, walczymy o Kotielnikowo i Kałacz, ale nieprzyjaciel przestał się już cofać. Brakuje nam paliwa i bomb. Wydłużyły się trasy dostaw. Powiem wyraźniej: zaopatrzenie szwankuje coraz bardziej, a bolszewicy dzięki temu zyskują na czasie! Co proponujecie?

W rezultacie narady zostaje wydzielona 8 grupa powietrzna, która ma za zadanie dowóz materiału wojennego.

21 sierpnia Paulus przekracza Don i w ciągu dwóch dni osiąga północne przedmieścia Stalingradu. Nadchodzi 23 sierpnia, jeden z najtrudniejszych dni dla obrońców miasta. Od rana na Stalingrad sypią się bomby, płoną zbiorniki rafinerii, magazyny, budynki w centrum, drewniane domki na przedmieściach. Tysiące mieszkańców ginie od odłamków i płomieni. Z miasta ewakuowano starców, kobiety i dzieci, ale osobisty rozkaz Naczelnego Wodza nakazuje pozostać w nim

Page 43: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

41

pracownikom zakładów przemysłowych i kategorycznie zabrania wysadzenia w powietrze fabryk, pod którymi saperzy zdążyli już założyć ładunki wybuchowe.

Nad miastem i najbliższymi okolicami toczą się walki powietrzne. Szturmowe Iły, szybkie „peszki” i wszędobylskie Po-2 dniem i nocą bombardują niemieckie pozycje, niszczą składy na zapleczu, samoloty na lotniskach.

19 listopada Richthofen pisze w swym dzienniku:

Dziś rano, po przygotowaniu artyleryjskim, Rosjanie zaczęli kontrnatarcie, na które czekaliśmy od dłuższego czasu. Znowu po mistrzowsku wykorzystali pogodą. Deszcz, śnieg i mgła nie pozwalają nam na użycie lotnictwa. Nie potrafimy zniszczyć przepraw na Donie, rozpoznanie powietrzne jest niemożliwe...

23 listopada zostają rozbite dwie rumuńskie armie wspomagające Niemców, a

22 dywizje 6 armii Paulusa znajdują się w ogromnym kotle. Gigantyczny wysiłek radzieckiego zaplecza powoduje, że siła uderzeniowa

Armii Czerwonej zostaje pod Stalingradem odtworzona. Niemcy tracą przewagę i jeszcze tylko w lotnictwie posiadają o sto samolotów więcej niż strona radziecka. Ale to już niedługo będzie trwało...

„Połbinowcy” od chwili przylotu do Gumraka rwą się do walki, ale pierwsze

bojowe loty nie stwarzają okazji do bezpośredniego starcia z wrogiem. Latają przede wszystkim na rozpoznanie, w pojedynkę lub parami, zawsze troskliwie eskortowani przez Jaki Kleszczewa. Tylko od czasu do czasu dowódca zezwala na pojedynczy atak, po którym zawsze zostaje na drodze, w stepie lub na torach płonący hitlerowski pojazd.

Te pierwsze ataki pozwalają na opracowanie taktyki nalotów z lotu nurkowego i kiedy przychodzi dla całego pułku rozkaz bojowego wylotu, Połbin po tradycyjnym „ziemnym” przygotowaniu prowadzi „peszki” nad step. Tam jeszcze raz trenują nalot i biorą kurs bojowy. Cel — stanowiska artylerii przeciwlotniczej chroniące linię kolejową Biała Kalitwa — Morozowskaja. Bombowce nadlatują na dużym pułapie, wchodzą w dymy pękających pocisków obrony przeciwlotniczej, a kiedy pojawiają się Messerschmitty, strzelcy pokładowi witają je zmasowanym ogniem karabinów maszynowych. Niemcy odskakują na bezpieczną odległość, a Pietlakowy natychmiast pochylają ku ziemi swe smukłe dzioby i walą się w dół, ku błyskającym ogniami wystrzałów stanowiskom opeel. Teraz jest moment niebezpieczny, jako że po zrzuceniu bomb, kiedy samoloty wyrywają w górę ze stromego toru nurkowania, ich załogi są bezbronne; na skutek przeciążenia tracą przecież na moment przytomność. Ale Iwan Siemionowicz opracował dokładny plan działania. Pozostawił jedną grupę myśliwców osłony na wysokości, z której „peszki” załamują kąt lotu i przechodzą do nurkowania, a drugi zespół Jaków cały

Page 44: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

42

czas krąży na pułapie dla bombowców krytycznym, tu, gdzie wychodzą one z nurkowania. I kiedy Messerschmitty w dogodnej według ich obliczeń chwili do ataku spływają w dół, wchodzą prosto w ogień Jakowlewów. Parę maszyn z czarnymi krzyżami dymi i opada w dół pomiędzy poprzewracane działa.

Ten system współdziałania „peszek” z myśliwcami staje się wkrótce obowiązującym na całym stalingradzkim froncie.

W połowie lipca na powietrzny zwiad została wysłana załoga starszego lejtenanta Zołudiewa. Zadanie normalne — rozpoznanie polowych lotnisk 4 floty, na które Niemcy ściągnęli samoloty z głębokich tyłów. Ale natychmiast po starcie lotnicy otrzymali rozkaz powrotu na Gumrak i przez kilka minut zachodzili w głowę, usiłując dociec przyczyny nienormalnego przecież odwołania lotu. Kiedy podkołowali ku krańcowi lotniska, gdzie mieściła się kwatera dowódców obu pułków, czekał już na nich Połbin, który natychmiast, nie bacząc na kręcące się jeszcze śmigła, wśliznął się przez dolny właz do kabiny pilota i przekrzykując silniki wyjaśniał Żołudiewowi powód nagłego wezwania:

— Znacie rejon Morozowskiej? Tam gdzie wczoraj atakowaliśmy czołgi? — Usłyszawszy odpowiedź twierdzącą, dowódca kontynuował: — Gdzieś tutaj, na zachód od elewatora, Niemcy powinni mieć wielki skład paliwa i najprawdopodobniej polowe lotnisko dla myśliwców. Część paliwa trzymają w zbiornikach podziemnych i naziemnych, a reszta w cysternach odwożona jest wprost na lotniska na północ od Morozowskiej. To powinno być gdzieś tutaj. — Połbin wskazał palcem cienką niteczkę Unii kolejowej odchodzącej od szlaku Biała Kalitwa — Morozowskaja — Surowikino. — Nie muszę dodawać, że opeel mają tam potężną. Generał Chriukin chciał, aby poleciało tam co najmniej dziewięć maszyn, ale zadecydowałem, że nasz snajperski sposób bombardowania przyda się i podczas zwiadu. A teraz, Lońka, odpowiedz mi szczerze — dowódca nie miał zwyczaju zwracania się do podkomendnych po imieniu podczas służbowych rozmów, chyba że chodziło o zadanie niecodzienne. — Mam lecieć z tobą?

Żołudiew gorąco zaprotestował. I to tak gorąco, że Połbin serdecznie się uśmiechnąwszy mocno uścisnął mu rękę, zgrabnie wyskoczył na ziemię i, kiedy dyski śmigieł zalśniły w słońcu, uniósł dłoń do daszka.

„Peszka” Zołudiewa snuła się nad kolejową magistralą, wymykała ostrzałowi zenitówek, penetrowała leśne komysze wzdłuż torów, ale nic szczególnego trzem ludziom na jej pokładzie nie wpadało w oko. Bombowiec oprócz fotokamer zamontowanych pod kadłubem miał podwieszone na zaczepach centropłatu dwie stukilowe zapalające bomby, które koniecznie należało umieścić w jakimś godnym celu. Zaczęli więc przymierzać się do samotnego, czteroosiowego wagonu, który stał przy stacyjnym budynku Moozowskiej. Ciasny zwrot, załoga uprzedzona o ataku czuwa. Nawigator Kopiejkin kuli się przy bombocelowniku, strzelec Argunow mocniej ściska uchwyty Szkasa i już Pietlakow stromo spada w dół.

Page 45: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

43

Myśliwce eskorty natychmiast dzielą się na dwie pary. Jedna wielkimi zakolami schodzi nisko, druga pozostaje w górze, o kilometr od celu. Żołudiew oddaje wolant, maszyna ustawia się niemal pionowo, prędkość rośnie, strzałka wysokościomierza majestatycznie odmierza pozostałe do ziemi metry: 1300... 900... 400. I w tej samej chwili w przedniej szybie kabiny pojawiają się pękate cysterny, a dalej kilka „messerów” połączonych wężami z rudozielonymi wozami. Zlewa się to wszystko w oczach, ale Żołudiew natychmiast zarządza odbój.

— Atakujemy lotnisko! — Wydaje mu się, że mówi spokojnie, ale strzelcy aż drgnęli posłyszawszy jego głos.

Znowu ciasny zakręt i pod kątem 70 stopni „peszka” przechodzi do ataku! W centrum krzyża celownika rośnie ciemnozielony Messerschmitt, uciekają odeń maleńkie figurki mechaników, potyka się podcięty spadochronem pilot. Kciuk Zołudiewa naciska spust i zwolnione z zaczepów bomby odskakują od samolotu... „Peszka” leży w głębokim zakręcie i jej załoga widzi płonącego Messerschmitta, wyrwy w startowym pasie, w jednej z nich tkwi kołujący na start „messer”... i znowu głęboki lewy zakręt... W kłębach dymu majaczą pękate cysterny na wpół zakopane w ziemię i nagle cel znika! Żołudiewowi wydaje się, że oglądany przed sekundami obraz jest iluzją. Latali tutaj od kilkunastu dni i żaden z lotników nie widział zbiorników z paliwem, samochodów, cystern...

Ale pilot nurkującego bombowca nie ma prawa miewać iluzji i zwidów. Znowu ciasny zakręt i znowu w celowniku rosną wkopane w ziemię pojemne cysterny i żołnierze padający plackiem na widok radzieckiego samolotu. Ręka niemal automatycznie robi na mapniku odpowiedni znaczek. „Peszka” na pełnej mocy silników idzie w górę i natychmiast kładzie się na kurs ku Gumrakowi... I tylko pozostaje żal, że bomby poszły na nieważny cel, a jednocześnie satysfakcja, że to oni, załoga samotnej „peszki”, wiedzą, gdzie jest składnica paliwa dla 4 Luftflotte, tych sępów-ścierwników przez dwadzieścia cztery godziny nękających Stalingrad!

Lądują na Gumraku, meldują Polbinowi o swoim odkryciu i natychmiast zaczyna się zawierucha przygotowań do lotu bojowego. Żołudiew ma kategoryczny rozkaz odpoczynku. Niby stara się go wykonać, ale na widok mechaników krzątających się przy jego samolocie nie wytrzymuje i zbudziwszy załogę bierze się do pracy. Nie trwa to długo. W sztabie żądają dokładniejszych wskazówek i starszy lejtenant, nieco zdeprymowany generalskimi mundurami, tłumaczy, jak przypadkowo rozpoznał nieprzyjacielską bazą paliwową.

Połbin decyduje, że wystartują we dwójkę z normalną myśliwską osłoną. Bezpośrednio po starcie jeszcze raz powtarzają omówione już na ziemi możliwe warianty ataku i od razu znad poligonu biorą kurs na Morozowską. Cel kryje się w prostokącie 80x100 metrów, w głębi sosnowego lasu, gdzie częste wschodnie wiatry skłaniają czuby drzew ku polanie. Maskowanie bazy jest niemal doskonałe...

Page 46: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

44

Załoga dwóch „peszek” dostała od dowódcy frontu dyrektywy pozwalające właściwie na wszystko. Mogą działać jak myśliwcy wychodzący na swobodne polowanie. Kilkanaście Jaków Kleszczewa czuwa nad ich bezpieczeństwem i, kiedy Pietlakowij zmieniają szyk — maszyna z czerwoną „jedynką” wychodzi na czoło, zniżając jednocześnie lot — myśliwce natychmiast dzielą się na dwa zespoły. Te z parzystymi numerami spływają nad czubki sosen, między którymi ciągnie się kolejowa linia, reszta pozostaje w górze.

Kąt ataku 70 stopni, ładunek — dwie dwustupięćdziesięciokilowe i dwie stukilowe bomby, na każdy samolot.

Między rozpartymi na orczyku stopami w oszklonej podłodze kabiny pilota pokazuje się obraz identyczny z tym, który jest na mapie przymocowanej do prawego kolana. Zmiana kursu o parę stopni, samoloty wchodzą nad sosnowy las, nawigatorzy podają kolejne zmiany kursów. Nagłe przed nosami „peszek” przemyka Messerschmitt z siedzącym mu na ogonie Jakiem i równie nagłe pierwsza „peszka” spływa w dół, w głęboki parów i natychmiast odpływa w bok. Żoludiew słyszy glos Polbina:

— Odkryłeś? To i zamykaj... Pietlakow lejtenanta wchodzi w jar, przed nosem przemyka oszalały ze strachu

Messerschmitt, któremu na ogonie siedzą dwa Jaki, walące z broni pokładowej. Ze skutkiem...

Żołudiew wysuwa hamulce spod skrzydeł, odbezpiecza przyciski bombo-wyrzutników i naciska spust.

Szczęki trzymające szarozielone bomby rozluźniają się i dwa obłe cielska mkną ku ziemi. Rwą się jednak o kilkanaście metrów przed celem... Błąd lejtenanta poprawia Połbin i natychmiast umyka przed grzybem eksplozji, przejmuje prowadzenie i ponownie schodzi do ataku, tym razem pod ostrzejszym kątem. Z ziemi odzywa się chaotyczny ogień zenitówek, Niemcy gubią się w odkładaniu poprawek, wybuchy pocisków smużą się wysoko w górze, a kiedy „peszki” schodzą niżej, jest już właściwie po wszystkim...

Nad stepem wznosi się ku niebu potężny słup gęstego dymu, przez który przenika czerwień płomieni. Raz po raz rwą się kolejne zbiorniki z paliwem, podsycając już szalejące płomienie. Z daleka wygląda to jak gigantyczne dymiące drzewo...

Wiele niemieckich czołgów, pojazdów i kilka pułków 4 Luftflotte zostanie na swych miejscach postoju. Połbin jeszcze przed dolotem do Gumraku gratuluje Żołudiewowi.

— No i co, Leonid, wypada ci powinszować „zamknięcia”. Teraz fryce będą tankowali deszczówkę!

I natychmiast w słuchawkach rozlega się charakterystyczny szurgot: — Zuchy chłopcy! Aleście im dołożyli. Postaramy się teraz popisać przed

wami!

Page 47: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

45

Połbin uśmiecha się, odwraca głowę w kierunku najbliższego Jaka, w którym leci dowódca osłony, i woła:

— Z lewej „messer”! — Widzę, dawno go widzę, braciszku. Idź spokojnie do domu, teraz my się

pobawimy... W głosie myśliwca brzmi stanowcza nuta i pułkownik już ma zamiar go

posłuchać. Wie, że tamten zrobi wszystko, żeby osłonić ludzi, którzy przed chwilą wykonali niebezpieczne zadanie. Ale nagle sytuacja ulega zmianie. Zza słupa czarnego dymu wyskakują z przewagą wysokości czwórki Messerschmittów. Pną się w górę, rozchodzą dwójkami i zaczynają okrążać walczące w górze myśliwce. Połbin decyduje się natychmiast:

— Leonid! Pomagamy Jakom! Załogi obu bombowców słyszą w hełmofonach rozgorączkowane głosy

myśliwców: — Waśka! Odskakuj! Masz „messera” na ogonie! — Wal z lewej, po krzyżykach! — Osłaniaj, atakuję! I nagle spokojnie, ale stanowczo mówi dowódca osłony: — Połbin! Zmykaj do domu, sam sobie dam radę!... Kłąb walczących maszyn przesuwa się powoli na wschód, a kiedy pierwsze

niespodziewane serie z „peszek” zaczynają „messerom” dawać się we znaki i asy von Richthofena tracą raptownie animusz, Pistlakowy zamykają im odwrót i wystawiają na strzał Jakom. Dymią już pierwsze tęposkrzydłe maszyny, z kilku z nich wypryskują maleńkie sylwetki, nad którymi natychmiast rozkwitają białe parasole. Nagle w tylnej wieżyczce rozlega się zwycięski wrzask:

— Dymi fryc! Zrąbałem! — Gratuluję, sierżancie. — Połbin jest uradowany. — Ale ciszej, bo nie widzę,

gdzie lecimy... Zresztą osłona chce nam pewnie jeszcze coś powiedzieć... Osłona rzeczywiście natychmiast się włącza, ma swoje własne zdanie na temat

wykonywania rozkazów i dyscypliny, a potem już nieoficjalnie, co zresztą doskonale słychać we wszystkich radiostacjach frontowych — zaprasza „połbinowców” na „głębokiego kielicha”...

Ale z zaproszenia niestety nic nie wychodzi. Zaledwie zdążyli wylądować, otrzymali nowy rozkaz startu. Pułk otrzymał zadanie wsparcia przeciwpancernych baterii, które już z trudem radziły sobie z czołgową nawalą...

Noc z 18 na 19 lipca mija dla artylerzystów spokojnie. Następnego ranka też nic się nie dzieje. Po niemieckiej stronie cisza, a przecież zawsze o tej porze ruszało nieprzyjacielskie natarcie... Co poniektórzy sięgają do kapciuchów, wykorzystują niespodziewaną ciszę na „przeciwpancerne” skręty, kilku łapie menażki i zbiega w dół, ku wołżańskim ruczajom, a kiedy nadal nie ma żadnej reakcji z tamtej strony, ci bardziej doświadczeni biorą się za przepierkę.

Page 48: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

46

A frontowa wieść przebiega przez okopy i stanowiska artylerii, gniazda cekaemów i rusznic pepanc. Mówi się o stojących pod Morozowską niemieckich czołgach, o unieruchomionych Mercedesach, Hanomagach i DKW, które zgodnie z planem przybyły do składów paliwa i zastały tylko morze płomieni. Stalingradczycy wiedzą też, komu zawdzięczają tę niespodziewaną chwilę wytchnienia... Nazwiska Połbina i Żoludiewa stają się sławne w okopach.

Dowódca 150 pułku cały czas wyciąga wnioski z powietrznych walk, obserwuje ataki szturmowych „garbatych” i postanawia wykorzystać, a właściwie przystosować ich taktykę dla potrzeb swoich „pikujących”. Przez kilka nocy pułkownik zarysowuje dziesiątki kartek papieru. Energicznie biegający ołówek sumuje kolumny cyfr, kreśli, poprawia, wyrysowuje duże kręgi z krzyżykami samolotów, przelicza czasy i odstępy między kolejnymi maszynami... wreszcie wszystko jest gotowe i na rannej odprawie Połbin przedstawia swym podkomendnym projekt nowego systemu ataku nurkujących bombowców — „wiertuszkę”, czyli „karuzelę”. Pierwsze próby na poligonie i wykorzystanie praktyczne, oczywiście, na wrogu. Nowa taktyka polega głównie na mariażu właściwości nurkującego bombowca ze sposobem ataku szturmowców. Pietlakowy dochodząc do celu zmieniają szyk i pojedynczo, w kilkudziesięciosekundowych odstępach, z wysokości 600—1000 metrów, spływają w dół pod kątem 70 stopni atakując cel pojedynczymi bombami, dokładnie, „po snajpersku”, celowanymi. Po wyjściu z pierwszego ataku maszyny wchodzą w krąg i kolejno, aż do wyczerpania ładunku bomb powtarzają naloty.

Nowa taktyka zostaje wypróbowana i sprawdzona. Po pierwszych atakach Połbin wprowadza kilka poprawek i już wkrótce w radzieckich pułkach i dywizjach bombowców nurkujących „wiertuszka” zaczyna być używana powszechnie.

Pułkownik jest niezmordowany. Po pięciu lub sześciu dziennych wylotach robi krótką przerwę, podczas której mechanicy uzupełniają paliwo i amunicję, i tuż przed zachodem startuje ponownie. Klucze „peszek” krążą za linią frontu, czatują na moment, kiedy na zaciemnionym nieprzyjacielskim lotnisku na chwilę zapali się reflektor, wskazując drogę lądowania jakiemuś samotnemu Junkersowi czy Dornierowi powracającemu znad Stalingradu. Połbinowi i towarzyszom ta króciutka chwila zupełnie wystarcza. Notują w pamięci kierunek pasa startowego, intuicyjnie określają miejsca, gdzie stoją zamaskowane samoloty, i błyskawicznie atakują. Jeden, jedyny raz, ale zawsze ze skutkiem. Kiedy pozostawiają za sobą płonące, potrzaskane samoloty, nad oświetlone pożarami lotnisko wyskakują szturmowe Iły i dopełniają dzieła zniszczenia.

W grudniu 1942 roku radzieckie lotnictwo zaangażowane w walkach na stalingradzkim teatrze wojennym otrzymuje zadanie powietrznej blokady kotła, w którym tkwią dywizje Paulusa. Z trzech powietrznych armii (16, 17 i 8) zostają

Page 49: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

47

wydzielone jednostki myśliwskie i bombowe mające niszczyć nieprzyjacielskie samoloty znajdujące się w powietrzu i na ziemi.

W pierwszej fazie nadwołżańskiego mostu powietrznego transportowe Junkersy ze specjalnej wydzielonej grupy generała Fiebiga latają z zaopatrzeniem dla okrążonych wojsk zarówno w dzień, jak i w nocy. Ale już w pierwszych dniach powolne maszyny są dziesiątkowane przez Jaki i Ławoczkiny generała Krasowskiego i Fiebigowi nie pozostaje nic innego jak wysyłać trójsilnikowe maszyny nocą, pod osłoną Messerschmittów. Problemem zaopatrzenia oblężonej armii zajmuje się teraz osobiście Göering, którego sztabowcy pospiesznie wyliczyli, że żołnierze Paulusa powinni otrzymać każdego dnia 500 ton żywności, amunicji i paliwa. Do tego celu trzeba około tysiąca samolotów transportowych (Fiebig dysponuje zaledwie 288 maszynami) i dogodnie położonymi lotniskami (8 grupa ma bazy położone w odległości 150—200 km od Stalingradu).

Niemcy początkowo dostarczają 6 armii 50 ton materiałów dziennie, ale na kategoryczny rozkaz Goeringa Richthofen i Fiebig muszą opracować nowy plan zaopatrzenia okrążonych. Teraz nad cel startują duże zespoły trarnsportowych Ju-52 po 20 do 30 maszyn, w silnej osłonie myśliwskiej. 5 grudnia, w dwa tygodnie po zamknięciu w kotle, Paulus po raz pierwszy otrzymuje jednego dnia ponad 300 ton ładunku. Po raz pierwszy i ostatni. Nowy system spotyka się z natychmiastową reakcją radzieckich myśliwców. Meldunek z kwatery feldmarszałka z dnia 7 grudnia głosi:

Otrzymaliśmy 200 ton żywności i amunicji. Na zajętym przez nas terenie spadły

4 transportowce zestrzelone przez Rosjan, kilka innych,- uszkodzonych, zauważono, jak oddalały się w kierunku zachodnim...

Nowa koncepcja Fiebiga — przeloty wyłącznie nocą, w pojedynkę — też nie

zdaje egzaminu. Przeciążone maszyny, jeśli nawet uchodzą przed działkami radzieckich myśliwców, wpadają w ogień artylerii przeciwlotniczej, rozbijają się o nadwołżańskie wzgórza, walą w ziemię z oblodzonymi płatami. Szturmowce i bombowce z czerwoną gwiazdą rozpoczynają teraz ataki na nieprzyjacielskie bazy zaopatrzeniowe. 9 grudnia pułk Połbina i szturmowce Chriukina atakują i palą w Tacyńskiej wielkie składy paliwa oraz kilkanaście Junkersów. Pięć dni później wielki bombowy „dywan” Pietlakowów niszczy w Zwieriewie 12 samolotów już załadowanych i gotowych do lotu oraz uszkadza kilkadziesiąt innych, które dopiero po generalnym remoncie będą się nadawały do lotów.

Rankiem 24 grudnia generała Fiebiga budzi narastające z każdą chwilą dudnienie. Zaniepokojony łączy się natychmiast z Richthofenem, ale dowódca 4 floty o niczym nie ma pojęcia. Zaleca spokój i opanowanie oraz kategorycznie zakazuje wycofania się z Tacyńskiej, gdzie mieści się główna baza grupy transportowej. O wpół do szóstej na pasy startowe lotniska wpadają radzieckie

Page 50: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

48

czołgi! W śnieżnej zamieci, błyskając ogniem z luf, T-34 suną na przymarznięte do ziemi Junkersy i czterosilnikowe Condory wyładowane winem i czekoladą, które mają osłodzić święta zamkniętym w kotle dywizjom.

Pancerny zagon radzieckiego korpusu miażdży gąsienicami nieruchome maszyny, wali z dział i kaemów po zmykających w bieliźnie hitlerowcach, wznieca pożary w warsztatach remontowych i składach paliwa. Po kilkunastu minutach w Tacyńskiej płonie 66 samolotów z czarnymi krzyżami.

W połowie stycznia 1943 roku radzieckie czołówki pancerne osiągają Pitomnik, jedno z dwóch lotnisk, które ma Paulus do dyspozycji. Z 14 bazujących tam samolotów tylko cztery zdołały wyjść w powietrze, ale przy lądowaniu na dawnym lotnisku 150 pułku w Gumraku, gdzie tłok jest niesamowity i obsługa nie przygotowana do niespodziewanego przyjęcia maszyn, czwórka uciekinierów rozbija się. Nowym dowódcą powietrznego mostu zostaje szef sztabu Luftwaffe, feldmarszałek Edward Milch, który natychmiast przeczesuje tyłowe jednostki i na wielkie lotnisko w Salsku ściąga co się tylko da — maszyny Lufthansy, dyspozycyjne samoloty sztabowców i przemysłu zbrojeniowego, prototypowe egzemplarze Junkersów 390, wielokołowe latające trumny Messerschmitty Me-323, doświadczalne Siebie wyposażone w najnowsze, supertajne urządzenia do automatycznego pilotażu.

Tymczasem wokół miasta powstaje błyskawicznie zbudowana przez radzieckie bataliony saperów sieć fałszywych lotnisk, na których prawie każdej nocy ląduje po kilka zabłąkanych niemieckich samolotów. Nad Salskiem każdej nocy buszują dwupłatowe Polikarpowy. Nadlatują z wyłączonymi silnikami, zrzucają dziesięciokilogramowe zapalające bomby i powracają do swoich, by jeszcze kilka razy polecieć nad niemiecką bazę. Zjawiające się jak duchy „kukuruźniki” do tego stopnia demoralizują personel, że Milch decyduje się na utworzenie specjalnej eskadry przechwytującej, złożonej z przedwojennych jeszcze FW-58 o nieco większej prędkości od Po-2. Ale mimo tych wszystkich środków, sądów doraźnych i kar zaopatrzeniowa flota topnieje jak wiosenny śnieg. Premie już też nie pomagają. Piloci transportowi po prostu boją się latać.

4 stycznia na stanowiska zajęte przez żołnierzy Paulusa i na teren, gdzie mieści się obóz hitlerowskich jeńców wojennych, spada z góry deszcz odznaczeń. W aluminiowych zasobnikach miękko zlatują w śnieg pakiety z Żelaznymi Krzyżami, mającymi podnieść morale oblężonych...

W ciągu 70 dni powietrznego mostu 8 grupa dostarczyła armii Paulusa 6600 ton żywności, amunicji i paliwa, czyli mniej niż połowę tego, co potrzebowały dywizje w kotle. Zamiast obiecywanych 500 ton dziennie, średnia ładunków wyniosła 94 tony. Straty w samolotach i personelu latającym są dotkliwe — 488 transportowych maszyn i ponad tysiąc ludzi — pilotów, nawigatorów, strzelców pokładowych. Ta ostatnia strata tym jest dotkliwsza, że większość pilotów i nawigatorów to doświadczeni instruktorzy ze szkół lotniczych III Rzeszy.

Page 51: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

49

10 stycznia rozpoczyna się generalny atak wojsk Frontu Dońskiego. Ostatnie strzały padają w Stalingradzie 2 lutego 1943 roku. 91 000 niemieckich żołnierzy i oficerów, wraz ze swym dowódcą, idzie do niewoli. Tego samego dnia Milch wysyła nad Stalingrad sześć rozpoznawczych samolotów. Feldmarszałek nie ma pojęcia, jak rozwija się sytuacja w kotle, i chce uzyskać jakiekolwiek dane. Ma je po kilkudziesięciu minutach. Powracają tylko dwie załogi, ale obie meldują to samo — Rosjanie w Stalingradzie świętują zwycięstwo!

Kampanię stalingradzką kończą „połbinowcy” z mieszanymi uczuciami.

Radują się ze zwycięstwa, jak Wszyscy, cieszą bogatym kontem zestrzałów i dziesiątkami zniszczonych czołgów, samochodów ciężarowych i popalonych na lotniskach samolotów 4 Luftflotte, ale tę radość przyćmiewa świadomość poniesionych strat, które zwłaszcza pod koniec roku były duże. Z bojowych lotów nie powróciło kilkanaście załóg, w tym, co jest stratą najboleśniejszą, ekipy Bohaterów Związku Radzieckiego — Andrieja Chwastunowa i Igora Komarnickiego...

Z początkiem lutego pułk zostaje skierowany ponownie na podmo. kiewskie lotnisko, gdzie ma uzupełnić straty i po przeszkoleniu na nowych typach bombowców powrócić na front.

Ale już pierwszy lot, przeprowadzony przez Połbina na świeżo otrzymanym samolocie, pokazał, że maszyna ta absolutnie nie spełnia pokładanych w niej nadziei. Dwusilnikowy bombowiec średniego zasięgu, Douglas Boston DB-7, których kilka tysięcy sztuk dostarczono w ramach lend-lease Związkowi Radzieckiemu, zaprojektowany jako taktyczny bombowiec na średnich dystansach, nie sprawdził się zupełnie jako bombowiec nurkujący. Już podczas pierwszych prób okazało się, że po wyrwaniu z lotu nurkowego, a zdarzyło to się kilkakrotnie, tylko doskonała znajomość pilotażu uratowała Połbina i jego załogę przed katastrofą. Cztery razy Boston był wprowadzony w lot nurkowy, pod coraz większymi kątami, i cztery razy podchodził do lądowania ze zwichrowanymi końcówkami skrzydeł lub ze zniekształconym upierzeniem ogonowym. Połbin starał się wyciągnąć z nowego samolotu maksimum możliwości, lecz niestety Bostonowi daleko było do „peszki”. I nic dziwnego, że pułkownik kategorycznie odmówił przezbrojenia pułku na amerykańskie maszyny.

Reakcja dowództwa radzieckiego lotnictwa na raport Iwana Siemionowicza była natychmiastowa. W ciągu tygodnia zza Uralu przyleciał zespół nowiutkich, jeszcze pachnących cellonem, „peszek” najnowszej wersji, z obrotową wieżą górnego strzelca i kaemem o większym kalibrze. Przeszkolenie załóg sprowadzonych z uzupełnienia przebiegało sprawnie i w ostatnich dniach marca Połbin może zameldować dowódcy korpusu, gen. Turkielowi, gotowość wylotu na front.

Page 52: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

50

Ale wylot nie następuje. Natomiast załogi 150 przeżywają całą serię niespodzianek, poprzedzonych naturalnie frontową plotką, która jak zwykle sprawdza się w 95 procentach. Na gimnastiorce Połbina pojawia się mała złota gwiazdka Bohatera Związku Radzieckiego, pułkownik przekazuje swoje obowiązki nowemu dowódcy majorowi W. A. Nowikowowi, doświadczonemu pilotowi bombowemu, który natychmiast po Połbinie wprowadził „wiertuszkę” do taktyki działania swoich „pikujących”, i obaj z rąk generała Iwana Turkiela przyjmują gwardyjski sztandar i nominację 150 pułku na 35 pułk bombowców nurkujących gwardii, na razie skierowany do rezerwy Naczelnego Dowództwa i wcielony w skład 2 korpusu gen. Sandałowa.

Dla załóg i mechaników pożegnanie z dowódcą jest potężnym wstrząsem. I choć wiadomo, że z racji mianowania na nowe stanowisko — zastępcy inspektora sił powietrznych — pułkownik na pewno będzie w dawnej swej jednostce częstym gościem, to mimo wszystko chłopcy nie potrafią ukryć wzruszenia. Iwan Masiuk, wieloletni mechanik „jedynki” Połbina, rozcieńcza przydziałowy „nabój” spirytusu zgoła niemęskimi łzami...

Najbliższa przyszłość pokaże, że jest to ich ostatnie spotkanie. Krótko pracując na nowym stanowisku pułkownik poświęcił swój czas i uwagę przede wszystkim tym, którzy nie zdołali w dostatecznym stopniu opanować kunsztu powietrznego nurkowania. Zastępcą inspektora jest Połbin niespełna trzy miesiące. Bardzo rzadko, tylko w wyznaczonych dniach, można go zastać za biurkiem. Większość czasu poświęca bojowym pułkom lub jednostkom sprowadzonym z rezerwy. I pisze raport za raportem, i nęka Naczelne Dowództwo, aż wreszcie przychodzi ten wymarzony dzień. Nominacja na dowódcę 2 korpusu bombowców nurkujących gwardii, który wchodzi w skład 2 armii powietrznej, i natychmiastowe skierowanie na front, na kubańskie stepy, gdzie latem 1913 rozegra się jedna z najkrwawszych i najzaciętszych bitew ostatniej wojny światowej.

Ale lotnicy Połbina nie od razu zostają rzuceni do bezpośredniej walki. Większość załóg korpusu stanowią piloci, strzelcy i nawigatorzy z pułków zapasowych, którzy jeszcze nie spotkali się w powietrzu z wrogiem i choć podstawowe szkolenie mają za sobą, trzeba ich jeszcze nauczyć tego, co jest istotą każdego lotnika siedzącego w kabinie nurkującej „peszki” — precyzyjnego, snajperskiego ataku na cel. Nic więc dziwnego, że terkocący stukonnym silnikiem Po-2, pilotowany przez nominowanego wiosną do stopnia generała majora Iwana Siemionowicza, jest częstym gościem na polowych lotniskach korpusu...

W hałasie, jaki panuje rankiem na lotnisku, w wyciu silników Pietlakowów i warkocie ciężarówek z paliwem podjeżdżających do bombowców, nie słychać małego „kukurużnika”. Ale jak zwykle o wpół do siódmej krzątający się na stoiskach mechanicy odrywają się na moment od pracy i patrzą na zachodni kraniec lotniska, gdzie znad lasu .spływa na ziemię dwupłatowa maszyna.

— Połbin leci.

Page 53: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

51

Do porannych wizyt dowódcy wszyscy się już przyzwyczaili i niemal regulują zegarki na widok samolotu generała. Tak jest i tym razem.

Po-2 kołuje prosto ku stanowisku dowodzenia. Milknie silnik i z kabiny wyskakuje wysoki, przystojny mężczyzna, odbiera raport od dowódcy pułku i wraz z nim kieruje się ku zamaskowanym na skraju lasu samolotom. Mechanicy porzucają na moment pracę, prostują się, salutują i z szacunkiem patrzą za sprężyście idącym generałem.

Na końcu lotniska, na wzgórku, skąd doskonale widać rozłożony na wyłysiałym zboczu poligon, czekają już piloci pułku. Połbin wita się krótko i natychmiast przystępuje do wyjaśnienia zadania:

— Mały krąg, dziesięć metrów, to cel główny, krzyż w jego centrum to nieprzyjacielski bunkier. Trudno będzie trafić, co, Płotnikow? — Połbin zwraca się raptem do wysokiego, młodziutkiego chłopaka, któremu spod hełmofonu wymykają się niesforne blond loki.

— Nielekko, towarzyszu dowódco, ale można się postarać... — A wy co sądzicie, Czernysz? — Jeśli to bunkier, to ja go za wszelką cenę zniszczę. — A jeśli nie? Jak w naszym przypadku. — To chyba też... — I właśnie, sami widzicie, już nie macie pewności. A lotnik z nurkujących

musi mieć ją zawsze, w każdym momencie... W warunkach bojowych nieraz będziecie atakowali cele trudno dostępne, schowane gdzieś w lesie, najeżone zenitówkami, lub pojedyncze, dobrze zamaskowane bunkry. Ominiesz w pierwszym ataku, możesz nie mieć szans na powtórzenie. A pod ogień wystawisz swoich, na ziemi, którzy zaraz ruszą do szturmu! A jesteśmy tutaj przecież po to, żeby tym na ziemi przecierać drogę, ułatwiać ich ciężką pracę. Popatrzcie zresztą...

Generał wskazał na bliską doskonale ze wzgórza widoczną szosę, po której, w obłokach pyłu, zwiewanego czerwcowym wiatrem, sunęły nieprzerwanym wężem czołgi, ciągniki z działami, kolumny piechoty.

Już od dłuższego czasu komunikaty Sowinformbiura zaczynały się tą samą- frazą: „Na froncie w ostatnich dniach nie nastąpiły żadne poważniejsze zmiany”. Lecz tutaj, na przyfrontowym lotnisku pod Kurskiem, wszyscy zdawali sobie sprawę, że już wkrótce treść komunikatów musi ulec zmianie.

Szkoleniowe zajęcia idą więc pełną parą. Kiedy słońce zaczyna wyzierać spoza wierzchołków sosen, załogi siedzą już w kabinach, mechanicy wyrywają podstawki spod kół, ryczą silniki i smukłe „peszki” ruszają ze stoisk. Trawa kładzie się od podmuchu, trzepocą startowe chorągiewki, wyrwane pożółkłe kępy unoszą się w powietrze i wolno opadają. Pietlakowy startują kluczami, zbierają się nad lotniskiem i suną ku poligonowi. W miar dochodzenia do celu, szyk kolumny kluczy rozciąga się, maszyny tworzą długi wąż i nagle idealna linia płynących w rozgrzanym powietrzu samolotów załamuje się. Pierwsze dwie „peszki” gnają już

Page 54: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

52

pod ostrym kątem w dół, za nimi kolejno idą następne, przewalając się przez skrzydła. Z lotniska widać kreseczki bomb urywające się spoć kadłubów, w centrum kręgu jeden wybuch pokrywa się z drugim, w moment potem echo przynoś basowe grzmoty detonacji i już Pe-2 płynnie, jakby bez wysiłku, wychodzą w górę, nabierają wysokości i ustawiwszy się w szerokim kręgu znów atakują. W kilkadziesiąt sekund później nie ma białego wapnowanego krzyża i tylko resztki dymów zwiewane przez wiatr świadczą o niedawnym ataku.

Kiedy klucze dochodzą do przylotniskowej strefy, powyżej, nad nimi, przeskakuje eskadra Skorobogatowa, składająca się z najbardziej doświadczonych załóg w całym pułku. Lecą na bombardowanie niemieckich pozycji. Maszyny wznoszą się coraz wyżej, maleją i nikną między dwoma potężnymi cumulusami.

Pierwszy ląduje dowódca korpusu. Jego samolot łatwo rozpoznać po jaskrawoczerwonych kołpakach śmigieł i wymalowanym na lewej burcie, tuż pod kabiną pilota, dużym emblematem gwardii.

I natychmiast, kiedy milkną silniki, ludzie rozgrzani jeszcze ćwiczebnym lotem gromadzą się na krańcu lotniska i Połbin analizuje nalot:

— Rezultaty uważam za dobre. „Bunkier” już w pierwszym zejściu przestał istnieć. Główna w tym zasługa lejtenanta Płotnikowa, któremu należy się pochwała w dzisiejszym rozkazie. Chcę jedną bardzo ważną rzecz podkreślić, o której czasami zapominacie. Chodzi mi o współdziałanie załogi, a konkretnie nawigatora i pilota. Wiecie, że podczas ataku w locie poziomym dla pilota cel znika w momencie, kiedy przysłania go nos samolotu. Od tej chwili prowadzi zespół nawigator i pilot musi bezbłędnie, bez opóźnień, wykonywać jego zalecenia. Macie współdziałać jak pianiści koncertujący na cztery ręce. Spóźnisz się, bracie „dorożkarzu”, z naciśnięciem spujtu bombowyrzutnika i odłamki własnych bomb rozwalą ci silnik.., I jeszcze jeden poważny błąd, który popełniło dzisiaj wielu z was. Strzelaliście wszyscy z karabinu i wiecie, że języczek spustowy trzeba naciskać płynnie, przy wstrzymanym oddechu. Tak samo musicie postępować, kiedy zwalniacie bomby... Dusisz, bracie, przycisk gwałtowniej, nerwowo, i już masz rozrzut bomb w celu...

Lotnisko ucichło. Powróciła dziewiątka kapitana Skorobogatowa, mechanicy wtoczyli „peszki” między drzewa, pieczołowicie je zamaskowali i przystąpili do codziennego rytuału polotowych prac W powietrzu była tylko jedna maszyna. Nabierała wysokości, nagłe załamywała lot i pod stromym kątem spadała w dół. Wyły silniki przegazowywane na pełnej mocy, cichły raptem, potem ich gang znowu brutalnie płoszył czerwcowy spokój. Majoi Siemionów, inżynier pułku, cały czas śledził lot Pietlalcowa.

Stał w szerokim rozkroku, podtrzymywał dłonią furażerkę na odchylonej do tyłu głowie. Z daleka wyglądał, jakby zastygł w tej niewygodnej pozycji. Połbin kończył już rozmowę z lotnikami i z przyzwyczajenia wsłuchiwał się w pracę

Page 55: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

53

silników. Nie musiał patrzeć w niebo, żeby wiedzieć, kiedy „peszka” wchodziła w wiraż, kiedy spadała pionowo w ziemię, kiedy gnała na maksymalnej prędkości.

— I jaki wniosek, towarzysze, z dzisiejszych ćwiczeń — mówił do stojących w półkręgu młodych ludzi w kombinezonach i mundurach. —Najważniejsze: załoga bombowca nurkującego w czasie lotu musi stanowić jeden doskonale zgrany zespół! Więcej, musi być trzema jednakowo myślącymi i działającymi ludźmi, od których zależy powodzenie każdej operacji. I nieważne, czy na zadanie leci klucz, eskadra czy pułk, w każdym wypadku powodzenie ataku zależy od pojedynczej załogi! Pamiętajcie o tym! Bierzcie przykład z bardziej doświadczonych, oblatanych w walce towarzyszy. Ot, choćby z obecnego tu lejtenanta Sienkowa i nawigatora...

Połbin przerwał nagle, spojrzał w górę, skąd dochodził zmieniony głos silników, przysłonił oczy dłonią i z niedowierzaniem patrzył na to, co działo się na niespełna tysiącmetrowym pułapie. Dwusilnikowy bombowiec, maszyna z trzyosobową załogą, daleka w swych parametrach od sprawności myśliwca, kręciła beczki... Jedną, drugą, trzecią, potem podwójną i to wszystko bez straty wysokości. Generał poprawił czapkę i ostro zwrócił się do dowódcy pułku:

— Kto jest w powietrzu? — Lejtenant Panin. Sprawdza nowe silniki, po remoncie. — Ściągnąć go na ziemię. Natychmiast! — I szybko dodał: — Inżynier pułku

ma od razu sprawdzić silniki, przejrzeć instalację, przede wszystkim paliwową, sprawdzić wszystkie urządzenia, na które działa przeciążenie podczas takiego.... — tu Połbin wskazał kciukiem w niebo — pirackiego lotu! O wynikach meldować natychmiast! Aha, jeszcze jedno, przygotujcie mi jakieś spanie. Zostanę u was.

Pierwszą rozmowę przeprowadził z Paninem dowódca pułku i zaraz potem pilot meldował się u Połbina. Widziano ich z daleka. Najpierw wyprężony jak struna lejtenant coś długo tłumaczył, potem przeszedł na pozycję „spocznij” i zaczął gorączkowo gestykulować. Widać było, jak Panin, od czasu do czasu ocierając czoło, klepał się po udach, wykręcał dłonie, przyciskał je do ciała — słowem uruchomił cały arsenał gestów pilota. Brał wolant na siebie, wyprowadzał samolot z nurkowania, dusił nogą orczyk... A pod koniec rozmowy obaj dyskutanci przykucnęli, Panin coś szybko rysował na piasku, a Połbin potakująco kiwał głową...

A kiedy w czasie obiadu piloci, nawigatorzy, strzelcy i mechanicy ruszyli wąską ścieżyną w las, skąd dochodziły smakowite zapachy, na start wykołował Pieflakou; z gwardyjską oznaką na burcie.

Stygł kapuśniak na drewnianych stołach i przypalały się kotlety w polowej kuchni, bo na malej polance, obok kantyny, tłum ludzi z zadartymi głowami patrzył na niecodzienne widowisko. Szła beczka za beczką, potem ryknęły dźgnięte gazem Klimowy, „peszka” ostro wzbiła się w gore, zawahała na chwilę, błysnąwszy w słońcu cellonem skrzydeł, przewinęła przez plecy, zamknąwszy

Page 56: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

54

pętlę położyła w prawy wiraż, wypuściła podwozie, przyhamowała klapami i mięciutko, popiskując hamulcami, kołowała bezpośrednio ku stanowisku dowodzenia.

Niewielu spośród obserwujących, jak Połbin sprawdza nowe możliwości Pietlakowa, rozumiało, w czym rzecz. Wiedzieli, że generał jest pilotem dużej klasy, że zawsze dokładnie, do najdrobniejszych szczegółów sprawdza każdą lotniczą nowinkę, że morduje samolot do „siódmych potów”, ale też wielu sądziło, że zagrał tu stary instynkt pilota-instruktora, który nie mógł ścierpieć, że jego uczeń przewyższył go w lotniczym kunszcie...

Tylko paru najbardziej doświadczonych pilotów i nawigatorów orientowało się, że Połbin po prostu próbuje możliwości samolotu bombowego w walce powietrznej, kiedy to według założeń pozbawiony myśliwskiej osłony był praktycznie bezbronny.

Czarna „emka” zastępcy dowódcy do spraw politycznych, generała Bragina,

pojawiła się na lotnisku punktualnie o szesnastej. Generał przybył tutaj, na podkurskie lotnisko, aby wyjaśnić „zasadnicze problemy”, które w zasadzie sprowadzały się do jednego. Podczas działań bojowych prowadzono jednocześnie intensywne szkolenie i, choć wiele załóg osiągnęło dużą klasę, byli jeszcze w tym pułku piloci i nawigatorzy, którzy nie potrafili dać sobie rady z wymaganiami pilotażu nowoczesnego bombowca. I tych właśnie „odstających” trzeba było zdopingować do podniesienia kwalifikacji. To była rola partyjnego aktywu pułku.

Połynin przywitał gościa serdecznie, a ten od razu spytał: — To tyś kręcił te beczki nad lotniskiem, Iwanie Siemionowiczu? Połbin potwierdził. — Podobało ci się? — spytał z uśmiechem. — Robiłeś to znakomicie! Nawet myślałem w pierwszej chwili, że w naszej

strefie jakiś myśliwiec gości... — Za te beczki Fiodor Dobysz dał Paninowi trzy doby „przyziemienia” —

wyjaśnił Połbin. — Bo właśnie Panin jest inicjatorem akrobacji na „peszce”. Wiem, że dawno już o tym myślał, prowadził obliczenia, nawet kiedyś napomknął mi o tym. No a dzisiaj wziął maszynę świeżo po remoncie i pokręcił sobie. Jak myślisz, te trzy doby dał mu dowódca pułku słusznie?

— Słusznie, oczywiście. Dyscyplina musi być. Ale... — Właśnie, to „ale”, Filipie Iwanyczu. Przecież to był nowatorski lot. Sam

wiesz, że młodzi piloci twierdzą, jakoby Pietlakow ciężkawą był maszyną i w strefie przeciwlotniczego ognia manewrował z kłopotami. Ale ci, co tak twierdzą, powtarzają po prostu czyjąś tam, kiedyś zasłyszaną, opinię, której sami nigdy nie sprawdzi. A teraz niech któryś spróbuje to powtórzyć. — Połbin jeszcze raz

Page 57: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

55

uśmiechnął się serdecznie. — Gapili się jak zamurowani... I młodzież dostała konkretną lekcję.

Szli przez chwilę w milczeniu, kierując się ku ziemiance Dobysza Ciszę przerwał generał Bragin:

— Masz rację, dowódco. Rzeczywiście dobra lekcja dla młodych. I jeszcze jedna sprawa... Jadąc tu, do ciebie, obmyśliłem taką rzecz. Musimy opracować i ulepszyć system nagradzania i dopingowania załóg do jeszcze lepszej pracy. Ludzie pracują ciężko, dobrze wojują, dostają ordery i tak powinno być. Ale według mnie to za mało. Nim dostaniesz ten order, nim się czymś, powiedzmy bohaterskim, wykażesz, to przecież starasz się tak z dnia na dzień, pokonujesz kolejne progi, małe nieraz i niezauważalne, ale rośniesz, robisz się lepszy...

— Święte słowa, Fiodorze Iwanyczu. Doskonały pomysł. Ja tu nawet taki plan sobie przygotowałem, posłuchaj... — Połbin przysiadł na brzozowej ławce, gestem zaprosił Bragina, by siedli obok, i akcentując każde zdanie mówił: — Trzeba wyróżniać najlepsze załogi. Na przykład Panin i jego komsomolcy. Pracują jak wszyscy diabli. Napisać na stateczniku ich maszyny: „Najlepsza załoga” lub coś takiego. Zrobić zdjęcia. Mamy paru artystów w jednostce. Niech wykonają im portrety, niech przygotują gazetkę. Można w niej umieścić listę najlepszych w walce i szkoleniu. Wzmocnić podpisami dowódców. — Połbin przerwał na moment, odetchnął głęboko i patrząc gdzieś w niebo kontynuował: — Dalej. Wraca ktoś z pięćdziesiątego lotu bojowego. Wszystkie bomby w celu. Świetnie. No i już czekają nań na starcie. Może być kwiatek, plakat z „bohaterem dnia”. Dowódca złoży gratulacje, sekretarze partyjnej czy komsomolskiej organizacji też... No i co ty na to?

Bragin z uznaniem spojrzał na generała: — Akceptuję. Opracujemy to w dowództwie korpusu. U Dobysza możesz

zaczynać od razu... Kiedy obaj generałowie weszli do ziemianki dowódcy, czekał już tam

Skorobogatow i przywiezione przez jego załogę, wywołane niedawno zdjęcia. Połbin oglądał je z zaciekawieniem, zastanawiał się przez chwilę, a potem kazał wezwać kapitana Lacha, jednego z najlepszych nocnych pilotów pułku.

Pochylili się we trójkę nad rozłożonymi na stoliku zdjęciami. — Gdzieś tutaj, w rejonie Mikojanowki, koło linii kolejowej, Niemcy mają

około setki samolotów. Najprawdopodobniej jest to lotnisko rozśrodkowania, skąd faszyści odlecą wkrótce na lotniska operacyjne. Musimy ich wyprzedzić. Pokrzyżować plany. Jasne?

— Jasne, towarzyszu generale. — Lach wyprostował się na baczność. — Przygotować eskadrę?

— Nie. — Połbin przecząco pokręcił głową. — Fryce natkali tutaj zenitówek jak igieł w poduszkę. W dzień będzie trudno podejść bez strat. Startujemy w nocy. Parą. Ty i ja. Zrozumiano!

Page 58: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

56

— Absolutnie! — To do roboty. Opracuj trasę dolotu i powrotu znad celu. Czas, pułap i tak

dalej. Bomby bierzemy wyłącznie zapalające. Działaj! Kiedy startowali, było już kilkanaście minut po zachodzie słońca i tam, gdzie

niedawno skryła się purpurowa kula, teraz rosła i sunęła szybko ku lotnisku wielka czarna kopa cumulonimbusa. Przykryła zaraz pierwsze gwiazdy i nad lotniskiem zapadła upalna letnia noc. Piloci wystawiając przed siebie ręce, by nie zderzyć się z drzewami, po omacku posuwali się ku swoim ziemiankom. Wielu z nich nie ruszyło się jednak od stanowiska dowodzenia Nasłuchiwali w milczeniu zniekształconych głosów radiostacji, rozjarzające się na chwilę ogniki papierosów oświetlały młode, a poważne już twarze. W głośniku nagle zachrypiało i znajomy głos dowódcy zameldował, że wszystko w porządku. Cel znaleziony i obrzucony bombami. Żądał, żeby natychmiast przygotować im paliwo i amunicję. Powtarzają atak.

Kiedy samoloty dokołowały do stoisk, wóz-cysterna czekał już na miejscu. Stały też wózki z bombami. Połbin poganiał mechaników, sam pomagał podwieszać bomby. Musieli się spieszyć, gdyż czekało ich teraz bombardowanie „na ogniki” — zapalone przez nich niemieckie samoloty.

Przy radiostacji gromadziło się coraz więcej ludzi. Jak ćmy ciągnęli ku uchylonym drzwiom, przez które sączyło się nikle światło. „Drucik” na niecierpliwe pytania wchodzących odpowiadał monotonnie:

— Są nad celem. Zrzucili bomby. Fryce się palą. Atakowały ich nocne „messery”, ale je zgubili. Wszystko w porządku.

Usłyszeli znajomą pracę silników i kiedy obie maszyny znalazły się nad lotniskiem, natychmiast zapalił się reflektor lądowania. W światło weszła pierwsza „peszka”, miękko siadła na trzy punkty i natychmiast, prowadzona latarką któregoś z mechaników, pokołowala do stoiska. Nagle trzy kolejne wybuchy. Czyżby Połbin miał wypadek przy lądowaniu? Nie, to niemożliwe. Silniki bombowca słychać nieco na zachód od lotniska. Jeszcze moment i w ich warkot wdziera się gwałtowny obcy gang. Zgasł trafiony odłamkami reflektor, na lotnisku znowu zapadła ciemność. Teraz jakby wyraźniej słychać silniki Messerschmitta 110, który podkradł się tutaj śladem radzieckich samolotów.

W powietrzu trwa walka. Strzałka paliwomierza w maszynie Połbina nieuchronnie kłoni się ku zeru i pilot wie, że musi się z nieprzyjacielem rozprawić jak najszybciej. Rozterkotały się Szkasy, ciemność przecięły ogniste kreseczki pocisków. Suną ku ledwie widocznym błyskom z rur wydechowych „messera”. Raptownie milknie karabin dolnego strzelca. W hełmofonach i na ziemi, przy radiostacji, słychać coraz słabszy głos Sołdatowa: — Dowódco, jestem ranny...

Połbin jeszcze raz spojrzał na paliwomierz. Pozostała tylko jedna możliwość zniszczenia samolotu wroga. Trzeba go podprowadzić pod lufy własnej artylerii przeciwlotniczej, której obsługa na pewno czuwa i wie, co się dzieje w powietrzu.

Page 59: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

57

„Peszka” pochyla nos ku ziemi, nabiera prędkości i przeskakuje nad torami kolejowymi. Połbin na okamgnienie włącza pozycyjne światła, daje sygnał: „Ja swój”, tuż nad bateriami kładzie maszynę w ostry zakręt i wraca ku lotnisku. Siedzący mu na ogonie Niemiec spóźnił się o sekundę z powtórzeniem manewru, ale to radzieckim artylerzystom wystarczyło. Oślepiony z nagła nożycami reflektorów zakołysał się w powietrzu, już objęły go pierwsze rozpryski wybuchów, wspięły się ku górze świetliste trasy pocisków szybkostrzelnych działek, werżnęły w płaty, w kadłub i w chwilę potem spadła ku ziemi ognista kula.

Połbin wylądował w ciemnościach. Lekko posadził samolot, pamiętając o rannym strzelcu. Maszyna doszła rozpędem do połowy lotniska i zatrzymała się nagle z nieruchomymi łopatami śmigieł.

Jeszcze tej samej nocy personel lotniska mógł obejrzeć na wywołanych szybko zdjęciach rezultaty dwukrotnego ataku dowódcy. Wyraźnie widać było płonące Messerschmitty i Focke Wulfy, potrzaskane Junkersy, fajerwerki idące na wszystkie strony z buchających ogniem zbiorników paliwa...

Wiosną 1943 roku na zachód od Kurska radzieckie armie wbiły się klinem

liczącym kilkanaście tysięcy kilometrów kwadratowych pomiędzy niemieckie grupy Armii „Środek” i „Południe”. W początkach maja, na monachijskiej odprawie u Hitlera, zapadła decyzja zlikwidowania radzieckiego klina natarciem z obu skrzydeł, przy wykorzystaniu wielkiej liczby czołgów, w tym najnowszych Panter. Operacja otrzymała kryptonim „Cytadela”. Przewidywany termin jej rozpoczęcia Hitler kilkakrotnie przesuwał, aż wreszcie zdecydował się na ranek 5 lipca. Na radzieckie pozycje ruszyło ogółem siedemnaście dywizji pancernych, trzy zmotoryzowane i osiemnaście piechoty.

Tymczasem jeszcze w pierwszych dniach maja, kiedy w dowództwie radzieckim spodziewano się rozpoczęcia operacji „Cytadela”, bombowce i myśliwce 5 armii powietrznej marszałka Nowikowa zaatakowały niemieckie lotniska. Rankiem 6 maja przeprowadzono pierwszy masowy nalot, wprowadzając jednocześnie do boju kilkaset myśliwskich, szturmowych i bombowych maszyn i kierując je na 17 baz Luftwaffe rozmieszczonych od Morza Azowskjego po Smoleńsk. Zaskoczenie było zupełne i Niemcy stracili w ciągu kilku minut 215 samolotów. Drugie tyle zniszczono i zestrzelono w walkach powietrznych, w ciągu dwóch następnych dni. I właśnie tych samolotów zabrakło Niemcom, kiedy szły ku radzieckim Uniom Tygrysy i Pantery.

W pierwszej fazie „Cytadeli” wrogowi udało się wedrzeć na głębokość 12 kilometrów na północ i 35 na południe. 12 lipca pod Prochorowką doszło dc potężnej pancernej bitwy z udziałem 1200 czołgów, w której obie strony poniosły straty, ale niemieckie .natarcie zostało powstrzymane. Jednocześnie do tegoż 12

Page 60: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

58

lipca potężne ataki radzieckich armii powietrznych zdruzgotały lotniska na centralnym odcinku frontu, w Sieszczy, Briańsku, Karaczewie i Orle, przede wszystkim tam, gdzie bazowały nocne bombowce, nękające radzieckie tyły. Walka o zdobycie przewagi w powietrzu trwała przez cały Upiec i pierwsze dni sierpnia, kończąc się olbrzymimi stratami Luftwaffe. Jednocześnie Niemcy zostali zmuszeni do ściągnięcia z frontu eskadr myśliwskich i wysłania ich do Prus Wschodnich, gdzie radzieckie bombowce dalekiego zasięgu podjęły systematyczne naloty.

Luftwaffe jeszcze przed 5 lipca podejmowała naloty na radzieckie centra przemysłowe, głównie Gorki, Saratów i Jarosław, ale większość z 645 Heinkli i Junkersów jeszcze przed celem była rozpraszana przez radzieckie myśliwce i obronę przeciwlotniczą. Jeden z cięższych ataków miał miejsce 2 lipca, kiedy to z baz w Połtawie, Zaporożu i Briańsku wystartowały na Kursk, z zadaniem Ukwidacji węzła kolejowego, fale niemieckich bombowców — w sumie ponad 800 samolotów. Nalot trwał blisko dobę, ale do miasta dotarło tylko sto Heinkli i Dornierów. Resztę zestrzeliły, zniszczyły i rozpędziły Jaki i Ławoczkiny 1, 2 i 15 armii powietrznych.,

W najgorętsze dni walk na łuku kurskim bombowce Połbina i innych dowódców koncentrowały się przede wszystkim na niszczeniu Tygrysów i Panter. Płonęły kanciaste pudła znaczone czarnymi krzyżami trafiane w dokładnych, snajperskich atakach.

16 lipca pod ciosami Frontów Woroheskiego i Stepowego Niemcy zaczynają się cofać. 5 sierpnia zostaje zdobyty Orzeł i Biełgorod, a 23 wzięty szturmem przez Front Stepowy Żukowa Charków. Jednocześnie Fronty Centralny, Briański i Zachodni uwalniają kurski łuk od naciskającego z północy niemieckiego klina. Radzieckie kontrnatarcie pod Kurskiem kończy się pełnym- zwycięstwem i całkowitym przejęciem strategicznej inicjatywy. Niemcy tracą ponad pół miliona ludzi, 3000 czołgów i tyleż samolotów. Ta ostatnia strata jest najdotkliwsza — oznacza koniec panowania Luftwaffe w powietrzu.

Radzieckie Fronty zajmują teraz dogodne pozycje na przedpolach Briańska i Sum, skąd wkrótce ruszy kolejne uderzenie na węglonośne tereny Donbasu.

Page 61: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

59

NIEZWYKŁE STARCIE Pierwsze działania zaczepne radzieckich armii, które w ostatecznym wyniku

przyniosą wolność mieszkańcom Kijowa, Czernichowa, Doniecka i Zaporoża, rozpoczyna 26 sierpnia potężne przygotowanie artyleryjskie. Zaraz po nim ruszają korpusy pancerne i armie Frontu Centralnego. Niemiecka linia obronna na rzece Mius zostaje zlikwidowana. Żołnierze gen. Tołbuchina ruszają na Zagłębie Donieckie, a jednocześnie Fronty: Centralny, Woroneski i Stepowy, kierują się ku Dnieprowi. Do końca września, mimo rozpaczliwej obrony Niemców, wolna jest część lewobrzeżnej Ukrainy, stolica Zagłębia — Donieck, a na prawym brzegu Dniepru Rosjanie umacniają się na 90-kilometrowym odcinku.

Na Krzywy Róg, spychając Pantery i Tygrysy 6 armii pancernej, idą gwardziści Frontu Stepowego, w rejonie Aleksandrii rozdzielając się na dwa kliny: południowy, uderzający na Krzywy Róg, i zachodni, skierowany na Kirowograd, którego broni 8 armia. Dla niej dostarczają uzupełnienie.

Zatłoczona pociągami Znamionka najeżona jest lufami przeciwlotniczej

artylerii. Na różnych wysokościach krążą Focke Wulfy i najnowsze Messerschmitty „Gustawy”, osłaniające węzeł kolejowy przed radzieckimi bombowcami. Niemcy kręcą głowami na wszystkie strony, patrzą w wypiętrzone kłęby cumulusów, w dół, na boki, w stronę słońca raz po raz skrywającego się za obłokami. Ło-5 lub Jak-3 w każdej chwili mogą wyskoczyć z tamtej strony...

I wyskakują! Przeczesują ogniem niemieckie klucze, rozrywają je na pojedyncze maszyny, wciągają w powietrzne pojedynki i niezauważalnie, mimochodem jakby, przesuwają centrum boju na północ. Opeel nie strzela. W tej kotłowaninie na maksymalnych prędkościach nietrudno jest porazić swoich, więc kanciastohełmi artylerzyści tkwią tylko w napięciu przy celownikach, w każdej chwili gotowi do otwarcia ognia.

Dziewięć „garbatych” wyskakuje znienacka na małej wysokości i od razu smuży eresami. Rakiety wrzynają się między wory z piaskiem, kryjące stanowiska baterii, rozrywają jaszcze, przewracają długolufe działa. Eksplozje bomb dokonują reszty i nim pozostali przy życiu artylerzyści zdołali się ocknąć, zza chmur, wprost na nich zwalają się szybkie bombowce o charakterystycznych podwójnych statecznikach. Ale bomby z „peszek” nie są przeznaczone dla obsługi opeel. Ich celem są dwa nieruchome węże pociągów, stojące na stacji w Znamionce!

Pierwszy atakuje Połbin, za nim jak cień sunie Kotlar i pozostała piętnastka maszyn. Płynnie wyprowadzają samoloty z ostrego nurkowania, zawiązują śmiercionośny krąg „wiertuszki” i znowu spadają na stację. Po kilku minutach jest

Page 62: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

60

już po wszystkim. Płoną beczki z paliwem dla czołgów, leżą na burtach zrzucone z platform Pantery, a obok, wciśnięte w piach, poszarpane odłamkami i szczątkami kolejowych podkładów bezwładne ciała w mundurach feldgrau... Ale dla bombowców nie jest to jeszcze koniec zadania. Dołączają do nich myśliwskie Jaki Zacharowa i kilka dziesiątków samolotów kieruje się ku Protopowce, gdzie według porannego zwiadu stoi 8 towarowych pociągów, w większości z piechotą.

Jaki płyną po bokach i ponad szóstkami „peszek”, przypominających jesienne klucze żurawi. Maszyna prowadzącego kolebie się ze skrzydła na skrzydło i raptem dwa kliny bombowców zmieniają szyk, tworząc długi wąż, na którego końcu tym razem znajduje się samolot generała. Pierwszy Pietlakow załamuje lot, wali się na skrzydło i spada w dół, w chmury. Za nim następne... Pod płatami wyskakują prostokąty hamulców aerodynamicznych. Kilka Jaków idzie za bombowcami.

Atak trwa dokładnie cztery minuty. Dwieście czterdzieści sekund zupełnie wystarczy, by w Protopowce pozostał dantejski pejzaż — poskręcane szyny, płonące wagony, zerwane tory po obu stronach stacji...

Pietlakowy szybko nabierają wysokości, formują ponownie szóstkowe kliny i biorą powrotny kurs. Ale nie jest to jeszcze kres dzisiejszych wydarzeń. Po kilkunastu minutach lotu, tuż za linią frontu, piloci dostrzegli sunącą w stronę Piatichatki, gdzie znajdowały się pozycje radzieckiej piechoty, wyprawę 18 Stukasów, osłanianych przez kilkanaście najnowszych Me-109G. Jaki, pozostawiwszy kilka maszyn do dalszej eskorty, natychmiast przewinęły się przez skrzydła i pognały w dół, ku ścieśniającym szyki Junkersom.

— Połbin, idź do domu! — kategorycznie zatrzeszczało w słuchawkach hełmofonu.

Ale generał nie zwrócił uwagi na przykazania majora Zacharowa, dowodzącego myśliwcami. Obserwował pędzące ku górze Messerschmitty, które rzuciły się w obronie ociężałych bombowców. Energicznie pchnął wolant do przodu, kciuk prawej dłoni spoczął na spuście. Cała siedemnastka „peszek” powtórzyła manewr dowódcy, zmieniła szyki i pochyliwszy oszklone nosy kadłubów wycelowała je w Junkersy. Kilka „messerów” usiłowało wyrwać się z toczącej się wyżej walki kołowej, by przyjść, z pomocą bombowcom, ale na ogonach siedziały im Jaki i całą pokładową bronią waliły w nie ile wlezie. Jeden z Niemców eksplodował natychmiast, dwa pozostałe, ze smugami dymu za statecznikami, ostro poszły w dół. Tymczasem „peszki” szalały pomiędzy przerażonymi „łapciarzami”, którzy pozbywali się bomb, zrzucali je na swoje pozycje, pierzchali na wszystkie .strony. Połbin i obaj jego boczni pognali za kilkoma Junkersami, doszli ich tuż przed lotniskiem w Bierezowce i otworzyli ogień. Dwa Stukasy, starające się uciec spod celnych serii, zderzyły się. nad granicą lotniska i w płomieniach runęły w ziemię. Trzeciego zapisał na swoje konto górny strzelec „peszki” Kotlara, a czwarty w panice zbyt ostro podszedł do

Page 63: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

61

lądowania, zniósł podwozie i przewalił się na plecy. Kiedy uciekające Stukasy z „peszkami” na ogonach pojawiły się nad Bierezowką, mała grupa Heinkli i Junkersów odrywała się od ziemi. Teraz one znalazły się pod ogniem trójki Pietlakowych. Jeszcze jeden Junkers wrył się w ziemię, pozostałe, gubiąc bomby, rozsypały się nad drzewami i uciekały niemal przyciśnięte do sosnowych wierzchołków.

Ale Połbin już ich nie ścigał. Paliwo i amunicja kończyły się, trzeba było pozostawić rezerwę na dolot do macierzystego lotniska.

To niezwykłe, jedno z niewielu zapisanych w annałach lotniczych wydarzeń ubiegłej wojny, starcie bombowców z bombowcami kosztowało 4 Luftflotte 13 zestrzelonych maszyn, w tym sześć „załatwiły” bombowce Połbina, tracąc tylko jedną „peszkę” i dwa Jakowlewy Sukces był zupełny.

Ale dowódca Frontu nie omieszkał powiedzieć; co myśli o Iwanie Siemionowiczu, a zwłaszcza o jego osobistym angażowaniu się w działania bojowe.” Nie była to zresztą pierwsza reprymenda i taki sam, jak poprzednich, był jej skutek. Generał nie potrafił po prostu usiedzieć na ziemi, kiedy jego piloci szli do walki.

Page 64: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

62

MINUTA NAD TWIERDZĄ Jesienna noc zapada szybko. Jest ciepło, mimo że lato dawno już się skończyło.

W oknach małych domków podjaroslawskiej wioski podchodzących prawie do krańca pola wzlotów jest ciemno. W jednym z nich tylko, poprzez maskujące siatki, przebija słabe światełko.

W izbie wisi girlanda czterech słabych żarówek, ledwo rozjaśniających mrok. Końce przewodów kryją się w rozwartych drzwiczkach paleniska, gdzie umieszczono baterię akumulatorów, by nie przeszkadzały kręcącym się tutaj ludziom. Tuż pod żarówkami, na zsuniętych razem drewnianych stołach, leży duża karta zarysowanego kartonu, nad którą pochyla się młody lejtenant, w skupieniu skrzypiąc piórem. W zębach trzyma pędzel, którym od czasu do czasu czerwoną akwarelą podkreśla napisane słowa.

U góry arkusza biegnie wielki napis: Bojowy szlak gwardyjskiej jednostki, dowodzonej przez generała majora gwardii, Bohatera Związku Radzieckiego, l. S. Połbina. Tuż pod nim drapieżnie spada w dół zielono-błękitny bombowiec nurkujący z gwardyjską oznaką na dziobie, wymalowany niedawno przez lejtenanta, który teraz wpisując kolumienki cyfr, obrazujące sukcesy jednostki, nagle przerywa pracę i zwraca się do siedzącego nad mapą lotnika w majorowskim mundurze:

— Wiecie, towarzyszu majorze, kiedy rysowałem onegdaj mapę naszego szlaku bojowego, ogarnęło mnie w pewnej chwili dziwne uczucie. Do Stalingradu jest stąd, z Polski, trzy razy dalej niż do Berlina...

Major uśmiechnął się szeroko: — I niedługo tam będziemy. A teraz weźcie się za rysowanie złotych

gwiazdek. Macie ich do zrobienia więcej niż na pokryszkinowskim Jaku... Obaj wojskowi nachylili się nad swymi stołami. Lejtenant dalej wpisywał

pracowicie kolejne cyferki, podkreślił pędzlem zdanie:

wykonano ogółem 4111 lotów bojowych, a major tymczasem, odłożywszy na bok mapę, zaczął notować w pękatym bloku:

a) opracowano nowy system atakowania pojedynczych celów naziemnych i zapoznano z nim wszystkie załogi korpusu;

b) wszystkie załogi przeszkolono w snajperskim prowadzeniu ognia do celów naziemnych z przednich i dolnych karabinów maszynowych;

c) planuje się... Cichy terkot telefonicznego dzwonka polowego 106 telefonu rozległ się z

drugiej izby i major zaczął przysłuchiwać się rozmowie dyżurnego łącznościowca:

Page 65: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

63

— Nie, gospodarze nie dzwonili... Tak jest! Był telefon od dowódcy BAO, powiedział, że ptaszki wodę dostały... Tak jest, nie powtarzać dziecinnych szyfrów!...

Drzwi skrzypnęły i pokazała się w nich głowa telefonisty: — Dzwonił generał z lotniska. Zaraz tu będzie. Prosił, żeby towarzysz major

jeszcze zaczekał... W kilkanaście minut później za oknami pisnęły hamulce gazika i do pierwszej

izby, razem z inżynierem pułku, wszedł Połbin, kończąc rozmowę: — To można i trzeba zrobić, Iwanie Daniłowiczu. Podpisuję się obiema rękami

i zaraz damy rozkazy mechanikom. Chłopcy sprawią się z tym raz, dwa. Cześć, artysto! — To pozdrowienie było skierowane naturalnie do młodziutkiego lejtenanta, który zaczerwienił się lekko.

Było już dawno po północy, ale z chwilą pojawienia się tego wysokiego, kipiącego energią mężczyzny senność i zmęczenie uleciały z wiejskiej izby. Generał stanął obok lejtenanta, popatrzył na jego pracę i rzucił krótko:

— Bardzo dobrze, Grisza. Tu, w tych owalach, wklejasz zdjęcia najlepszych? I znakomicie, bez nich złamanego grosza bym nie dał za swoje dowództwo. Ale kończ już i spać... A teraz posłuchaj, Antonów — generał zwrócił się do majora. — Nasz inżynier wymyślił prawdziwą rewelację. Siemienko płacze, że pusta przestrzeń w silnikowych gondolach jest nie wykorzystana, i postanowił wsadzić tam bomby odłamkowe. To jest pierwszorzędna idea. Teraz coraz częściej będziemy mieli do czynienia z uciekającą piechotą. Załadujemy odłamkowe i będziemy sypać szrapnelami... Zresztą już to wypróbowałem kilkanaście minut temu... Rozmowa była króciutka. Połbin nie lubił długiej wymiany zdań, a przekonywająca siła jego wymowy zawsze robiła swoje. Kiedy obaj lotnicy opuścili izbę, Iwan Siemionowicz siadł za stołem, odsunął karton startowej „błyskawicy”, umaczał pióro w buteleczce z czerwonym tuszem i szybko zaczął pisać: Maniek! Żyję i jestem zdrów jak koń. Mam nadzieję, że czterdziesty piąty będzie ostatnim rokiem naszej rozłąki. Ale jest jeszcze przed nami kawałek drogi i zwycięstwo musimy doprowadzić do końca! Dostałem order Bohdana Chmielnickiego 1 klasy. Posyłam Wam zdjęcie. Niech dzieciaki zobaczą, że ich ojciec coś zrobił dla Ojczyzny! Generał napisał jeszcze kilka linijek, wsadził kartkę do koperty i schował ją do polowej torby. Potem wstał szybko, zarzucił na ramiona skórzany płaszcz i skierował się ku drugiej izbie. Dyżurny „drucik” spał wtuliwszy głowę w skrzynię telefonu, obok leżał „Krasnoarmiejec” z rozpoczętą krzyżówką, w której rozwiązania wpisane były różnego koloru ołówkami. Każdy dyżurujący rozwiązywał zawiłości białych kratek własnym ołówkiem... Iwan Siemionowicz cicho wyszedł z izby, rozejrzał się dokoła i stanąwszy po chwili w otwartych drzwiach zwrócił się do wartownika:

— Jestem u Siemienki, dzwoń tam w razie potrzeby. A jemu daj się wyspać — kiwnął głową w kierunku telefonisty. — Jak zadzwonią, odbierz sam. Dobrej nocy!

Page 66: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

64

Pod koniec 1914 roku 2 korpus gwardii ma za sobą 4661 lotów bojowych, kilkanaście zestrzałów w bezpośredniej walce, dziesiątki samolotów 4 Luftflotte zniszczonych na ziemi, długie węże kolejowych transportów, które na zawsze pozostały na rzeszowskich stacjach, zniszczone wraz z przeprawiającymi się przez nie kolumnami wroga mosty na Bugu i Sanie.

Na kilka godzin przed dziesiątą 12 stycznia 1945 roku bataliony rozpoznawcze 1 Frontu Ukraińskiego wyszły z przyczółka sandomierskiego, w zaskakującym ataku wdarły się w pierwszą linię obronną nieprzyjaciela, a kiedy po przygotowaniu artyleryjskim „Katiusz” i 152-milimetrowych armato-haubic ruszyły do szturmu główne siły marszałka Koniewa, już po paru godzinach włamały się na głębokość 20 kilometrów. Największa ofensywa ostatniej wojny, której celem ostatecznym był Berlin, stała się faktem. W pierwszych jej dniach wsparcie lotnicze zapewnić mogły tylko niezawodne „pociaki”, przedzierające się przez mgłę czy zawieje śnieżne ku nieprzyjacielskim stanowiskom dowodzenia i łączności. Dopiero w cztery dni potem, kiedy radziecka piechota i czołgi znajdowały się już o sto kilometrów od Wisły, na głównym kierunku uderzenia 1 Frontu w powietrze wyszły tysiące szturmowych Iłów, bombowych „peszek” i Jaków. Oba działające w centralnym pasie Fronty — 1 Białoruski i 1 Ukraiński, dysponowały lotniczą potęgą: 4770 samolotami 16 i 2 powietrznych armii. Przeciwko nim Niemcy mogli rzucić maszyny 6 Luftflotte dysponującej 1050 samolotami.

Oba radzieckie Fronty nie dają nieprzyjacielowi odetchnąć. Likwidują wszelkie próby kontruderzeń i gnają na zachód. 17 stycznia dywizje 1 armii WP wkraczają do Warszawy, tego samego dnia wolna jest Częstochowa, w dwa dni potem precyzyjny manewr Koniewa wyzwala bez zniszczeń Kraków. Jednocześnie pozostałe armie Frontu wychodzą na przedpola Odry, pod Oławą i na północy Wrocławia, umacniając -się na przyczółkach.

Z chwilą poprawy warunków atmosferycznych nieprzyjacielskie lotnictwo rozpoczęło kontrdziałanie, ale myśliwskie pułki Pokryszkina, Kożeduba czy Reczkałowa nie dopuszczały maszyn Luftwaffe nad swoje pozycje. Jednak błyskawiczny marsz na zachód coraz bardziej utrudniał działalność radzieckiego lotnictwa, któremu szyki psuła pogoda oraz brak lotnisk. Cofający się Niemcy wysadzali pasy startowe, a nagła odwilż, po obfitych opadach śnieżnych, spowodowała, że z rozmokłych lotnisk polowych” często start stawał się niemożliwy. Pod koniec stycznia, kiedy piechota i wojska pancerne doszły do Odry, lotnictwo pozostało o 200—400 kilometrów z tyłu. Trzeba było znaleźć wyjście z sytuacji i częściowo je znaleziono. Na autostradzie Wrocław — Berlin wyrąbano przeszkadzające drzewa, załatano wyboje po pociskach i na niecodziennym lotnisku jako pierwszy lądował wkrótce Jak-9 pilotowany przez dowódcę 9 myśliwskiej dywizji pułkownika Pokryszkina.

Page 67: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

65

Wieczorem na autostradzie bazowały już wszystkie dywizyjne maszyny, a kilka dni później na innym jej odcinku lądowali myśliwcy z 22 dywizji ppłk. Gorieglada...

Kiedy przyszła nagła odwilż i piotrowickie lotnisko zamieniło się w

rozciągliwą bryję, w której grzęzły ruszające na start samoloty, generał Połbin zdecydował się polecieć do sztabu i uzyskać zgodę na przeniesienie. Uważał, że lepiej będzie startować nawet pod ostrzałem, ale móc wykonywać zadania bojowe, niż tracić samoloty w błocie...

Jak zwykle u generała od decyzji do jej wykonania był tylko jeden krok. Po kilku minutach dwupłatowy „pociak” podkołował pod mały lasek, gdzie pozostały jeszcze skryte przed słońcem resztki śniegu, i telepiąc się po trzeszczącej pod kołami zmarzlinie wystartował. Wkrótce dowódca korpusu meldował się w sztabie dowódcy 2 armii powietrznej, marszałka Stiepana Krasowskiego.

Zza stołu zasłanego mapami podniósł się wysoki, barczysty mężczyzna o gładko wygolonej głowie i krótko przystrzyżonym, czarnym wąsiku.

— Witaj, Iwanie Siemionowiczu. Co to, pogoda ci spokoju nie daje? Połbin potwierdził i w kilku słowach wyjaśnił dowódcy 2 armii powietrznej, co

go skłoniło do złożenia wizyty w sztabie. — Co proponujesz, dowódco? — Krasowski był równie oszczędny w słowach. — Przebazować jednostkę na lotnisko z betonowymi pasami startowymi.

Inaczej nie fryce nas wykończą, a błoto... Ot, choćby tutaj. — Generał wskazał średniej wielkości punkt na sztabowej „dwudziestce piątce”, przez który przechodziła błękitna linia rzeki. — Tu, do Brzegu nad Odrą. Lotnisko przyzwoite, Niemcy zniszczyć nie zdążyli... Krasowski nie słuchał dłużej:

— To prawie na pierwszej linii — przerwał Połyninowi — Nieprzyjaciel co” rusz kontratakuje. Usiłuje odebrać naszym przyczółki. Jeszcze nie wiadomo, jak to się skończy...

— Towarzyszu dowódco armii! — Połbin przybrał oficjalny ton i stanął na baczność. Znali się dostatecznie długo i Iwan Siemionowicz nieraz uzyskał zezwolenie na ryzykanckie w pojęciu sztabowców ataki zwracając się do Krasowskiego półprywatnie, ale tym razem postanowił przekonać dowódcę oficjalnie. — W Brzegu od dwóch dni stoją myśliwcy. Jest tam eskadra Mongolski Arat lejtenanta Riabcewa i Ławoczkiny Siemienowa. Będziemy mogli do boju startować razem z osłoną. Stamtąd do Wrocławia tylko ręką sięgnąć. Można startować po kilka razy dziennie.

— Was, Połbin, nie uczyli — Krasowski zaczął dość ostro — w jakiej odległości od linii frontu powinno bazować lotnictwo bombowe?

Ale generał nie speszył się nawet na moment.

Page 68: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

66

— Owszem, uczyli. Ale uczyli też, że w specjalnych warunkach trzeba stosować specjalną taktykę. I jeszcze jedno, towarzysz dowódca armii wie, ile zaoszczędzimy paliwa?

— A co z bombami? — Podrzucimy z polowego, lotniska, a poza tym — tu Połbin uśmiechnął się

leciutko — nasi ludzie z korpusu już tam byli i znaleźli spory składzik z niemieckimi bombami.

Marszałek próbował jeszcze protestować, jeszcze coś mówił o niebezpieczeństwie, na jakie narażają się bombowce na pierwszej linii, ale Połbin wiedział już, że wygrał i zezwolenie na przebazowanie ma już w kieszeni.

Naturalnie Iwan Siemionowicz nie mógł przenieść do Brzegu wszystkich maszyn korpusu. Ale i te trzy pierwsze eskadry w początkowym okresie bojów o „Festung Breslau” stanowiły dla nacierających niebagatelne wsparcie. Zwłaszcza że osłonę myśliwską miały pod ręką i to znakomitą — Ławoczkiny z kilku eskadr 322 dywizji oraz eskadrę Mongolski Arat, dowodzoną przez późniejszego Bohatera ZSRR lejtenanta Michaiła Jewsiejewicza Riabcewa, która swoją wojenną drogę rozpoczętą pod Stalingradem zakończyła w Pradze.

Kiedy „peszki” po raz pierwszy od dłuższego czasu wylądowały bez kłopotów na betonce nadodrzańskiego lotniska, czekało już na nie paliwo i bomby dowiezione przez rzut naziemny. Był tylko kłopot z pozostawionymi przez Niemców bombami zapalającymi dużego kalibru, do których brakowało zapalników. Wprawdzie transportowe Li-2, na polecenie dowódcy 2 armii powietrznej, dostarczyły zapalniki z radzieckich jednotonówek, ale miały one zbyt dużą średnicę. Trzeba było ruszyć głową i nie dopuścić do tego, by zmarnowały się setki ton materiału wybuchowego porzuconego przez Niemców. I wyjście się znalazło!

W magazynach zrujnowanej fabryki silników elektrycznych zwiadowcy odkryli całe góry aluminiowych nakrętek, których średnica pasowała do radzieckich zapalników. W bezksiężycową noc kilka ciężarówek dostarczyło srebrzący się ładunek wprost do warsztatów remontowych i już następnego ranka wszystkie poniemieckie bomby uzbrojone były w zapalniki.

I te właśnie bomby otworzyły radzieckim piechurom z 17 korpusu drogę ku nacierającym od „zachodu jednostkom. Pietlakowy nabierały wysokości natychmiast nad lotniskiem, formowały się w długą kolumnę, a kiedy pierwsza maszyna spadała na nieprzyjacielskie umocnienia na lewym brzegu Odry, ostatnia kończyła dolot do bezpiecznego dla „wiertuszki” pułapu. Z lotniska nie było widać, czy bomby trafiały w cel, ale wysoka wieża na jego krańcu stanowiła świetny punkt obserwacyjny, a i ze stanowiska mechaników, siedzących pod zburzonym hangarem, można było śledzić spadające w nurkowym locie „peszki”. I właśnie mechanicy najgoręcej komentowali atak:

— Patrz, Plotnikow poszedł, trzeci...

Page 69: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

67

— Teraz mój! Ale przysolili... A kiedy ostatnia maszyna kończyła nalot, w dwudziestu siedmiu hełmofonach

odezwała się „ziemia”: — Brawo, „połbiniowcy!” Dziękujemy za pomoc. Teraz to ich do samego

Berlina pogonimy! Do pierwszego nalotu na płonącą twierdzę mają „polbinowcy” wystartować

dziesiątego lutego. Ich cel to punkty oporu i najeżone działkami oraz kaemami ceglastoczerwone zabudowania kostnicy i krematorium na oporowskim cmentarzu. Wprawdzie już wcześniej operowały tam szturmowe „garbate”, ale niemieckie pułki nadal prowadzą ogień na szosę ku Kątom Wrocławskim, przykrywają podejścia do Muchoboru i blokują ogniem główną ulicę podmiejskiej dzielnicy prowadzącą ku autostradzie. Broń strzelecka cięższego kalibru skryta jest za opasłymi murami krematorium, a działka i kaemy osłonięte zerwanymi z grobów marmurowymi płytami, na których niejednokrotnie złoci się napis: Franz Katschmarek lub Irenę Kovalsky...

Jednostki 359 dywizji piechoty wyszły już z Kątów Wrocławskich i od południowego zachodu nadciągają ku miastu. „Peszki” mają umożliwić im dojście, rozwalić hitlerowskie baterie na cmentarzu i przy okazji porachować się z działami przeciwlotniczymi, których stanowiska rozmieszczone są między domkami pracowników fabryki Linke-Werke, fabryki, która jeszcze w tym roku będzie nazywała się PaFaWag...

Rozkaz ataku nadchodzi nad ranem i Połbin wzywa nawigatora pułku. Major zjawia się natychmiast i generał ze zdziwieniem widzi, że pas oraz koalicyjka przecinająca gimnastiorkę są doskonale ułożone. Nie widać, aby były nakładane w pośpiechu. Nawigator po prostu nie spał, tak jak i dowódca...

Połbin patrzy wzruszony w młodą, a już pooraną zmarszczkami twarz i pyta: — Grisza, czemu nie spałeś? — Ale w głębi ducha cieszy się, że nawigator nie

jest zaspany, że nie będzie mu co chwila opadała głowa, że nie będzie musiał zbierać myśli, by odpowiedzieć na najprostsze pytanie.

— Obliczałem, towarzyszu generale. Kursy podejścia, kąt nurkowania i krzywą balistyczną frycowskich tonówek. Nie znałem tego typu bomb i było trochę trudno...

Tysiąckilogramowe bomby zapalające pozostawione przez Luftwaffe w Brzegu leżą teraz w równych, przypominających sagi drewna, stosach. Właśnie tu, na Oporowie, przydadzą się najbardziej. BAO nie zdążył jeszcze dowieźć większych kalibrów, a te, którymi dysponują eskadry Połbina, nie skruszyłyby grubych murów krematorium. O świcie 27 Pietlakowych rusza na start. Szybko nabierają wysokości, na kilkanaście kilometrów przed Psim Polem kładą się na lewe skrzydło i biorą kurs na Strzelin. Tam będzie kolejny zwrot, nad własnymi pozycjami, przeformowanie i kurs bojowy...

Page 70: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

68

Dolna podstawa chmur sięga 2000 metrów i „peszki” suną tuż pod szaroołowianą ławicą. Mijają wysoki komin cukrowni, wieżę kościoła i schodzą do ataku. Połbin, jak zwykle; pierwszy. Z prawej od ogródków działkowych, spomiędzy rzadko rozsianych domków, rozszczekują się baterie artylerii przeciwlotniczej, krzyżują się serie smugowych pocisków, pękają nie wiadomo skąd wystrzelone szrapnele... W krążku celownika, wśród gęsto rosnących drzew, majaczą nieforemne bryły nagrobków, potem szybko wskakuje płaska budowla krematorium, oświetlona nagle jakimś zabłąkanym promieniem słońca. Cel! Połbin ściąga wolant na siebie i jednocześnie dotyka przycisku bombowyrzutnika. Traci na moment przytomność, a kiedy jest już wysoko w górze i ogląda się za siebie, widzi wychodzący z ataku ostatni bombowiec.

— No, chłopcy, zawracamy — trzeszczy w słuchawkach znajomy głos generała. — Postrzelamy sobie kiedy indziej.

Ławoczkiny Riabcewa otaczają bombowce opiekuńczą zasłoną i zawracają ku Strzelinowi. Nad cmentarzem unosi się wielki słup dymu, z przednich, tuż nad rzeczką leżących rowów i stanowisk, tych, które najbardziej zagrażały radzieckiemu punktowi obserwacyjnemu na wieży klecińskiego kościoła, pozostały tylko przysypane ziemią ciała esesowców i pogięte lufy dział...

Dopiero po powrocie do Brzegu załogi „peszek” dowiadują się, że ich atak nie tylko przydusił punkty oporu na cmentarzu, ale także pozwolił 309 dywizji piechoty, a właściwie paru jej jednostkom, wydrzeć zaskoczonym Niemcom kilka kilometrów kwadratowych terenu, obejmujących mały stawek obok kolejowego nasypu, parę niezupełnie zabudowanych ulic, wielką łąkę w parku, i wepchnąć ich za mury cmentarne, poza dzisiejszą ulicę Odkrywców.

— Jutro znów lecimy razem, trzeba pomóc piechocińcom. — Połbin położył

rękę na otrzymanym przed chwilą ze sztabu Krasowskiego meldunku. — Sasza — zwrócił się do nawigatora — koordynaty te same co wczoraj, tylko spróbujemy skrócić trasę i pójdziemy przez miasto. Dym tam jak jasny czort i nim nas fryce zobaczą, przeskoczymy...

— Ale na tym cholernym Oporowie mają zatrzęsienie zenitówek. Może by tym razem towarzysz generalnie leciał jako prowadzący... Zresztą dowódca armii cały czas się skarży, że Połbin ma w nosie jego zakazy...

— Słuchajcie, podpułkowniku! — generał wstał zza stołu, odsunął zawadzające mu krzesło i zaczął spacerować po kiszkowatym pokoju. — Zadanie otrzymaliśmy odpowiedzialne i nie dopuszczę do tego, by chłopcy polecieli tam sami. Jasne?

Połbin siadł z powrotem za obłożonym mapami, stołem, popatrzył na stojący obok barometru zegar, pomilczał chwilę, a kiedy dłuższa wskazówka minęła północ, powiedział jakby do siebie:

Page 71: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

69

— Wczoraj, to już dziś, jedenasty dzień lutego... — Zamilkł na moment, a potem dorzucił: — No cóż, kochany, stuknęła czterdziestka, a okazji nie ma, żeby ją uczcić...

Nawigator podskoczył. — Pozwólcie pogratulować, towarzyszu generale... — Dziękuję. Do „twierdzy” niedaleko. Obrócimy cztery, może pięć razy w

ciągu dnia i bądę miał na dodatek jeszcze jedną okrągłą liczbę: 160 lotów bojowych... No cóż, idź, odpocznij...

Zamykając za sobą drzwi, nawigator widział, jak generał sięgnął po telefoniczną słuchawkę, po chwili ją odłożył i zamyślił się.

Co też dzieje się z jego dawnym pułkiem? Z listów od swoich dawnych podkomendnych wiedział, że 35 gwardyjski odznaczył się podczas operacji „Bagration”, że potem wspierał wojska Rokossowskiego na Litwie i nad mazurskimi jeziorami, że niszczył tam hitlerowskie bunkry, atakował porty w Prusach Wschodnich i zmykające z Bałtyku okręty Kriegsmarine. Teraz na pewno walczą nad Królewcem...

Z zadumy wyrwał dowódcę łomot kilkunastu silników. To pękatonose Ławoczkiny startowały do lotu na przechwycenie zaopatrujących twierdzę hitlerowskich Junkersów.

Teraz na stole leży niewielka kartka, szybko pokrywająca się energicznym pismem.

Maniek! Zdrów jestem i żywy! Dopiero co otrzymałem list od Ciebie. Żyjecie

po staremu, jak widać, smutno, ale już nie tak źle. Cieszą sią! Ciekawe, że Luda już sama pisze do ojca. Dostałem listy od Wiktora i od niej. Do moich zuchów napiszą oddzielnie. Nie dziw sią, że pisują tak rzadko. Między nami duża odległość. Ale to już ostatni rok, który nas dzieli. A ostateczne dzieło przed nami. Musimy zwycięstwo doprowadzić do końca! Ucałuj, Maniek, dzieci ode mnie mocno, mocno...

Generał dopisał jeszcze parę linijek, wsunął list do koperty i po chwili wahania,

zamiast do polowej torby, delikatnie położył go na skrzynce radiostacji. Tej nocy Połbin spał niewiele. Już o świcie był wśród mechaników,

ściągających brezentowe płachty z bombowców, podżartowywał, docinał niektórym, ale znający go dłużej widzieli, że jest jakiś nieswój. Jak zazwyczaj sprawdzał zamocowania bomb, przeglądał mapy nawigatorów, rozmawiał z pilotami, wreszcie zatrzymał się przy nawigatorze pułku, oparł mu rękę na ramieniu i patrząc w dal, na zasnuty dymami horyzont, cicho powiedział:

— Wiesz, Sasza, mam jakieś głupie przeczucia... To mój sto pięćdziesiąty ósmy wylot i czuję, że z niego nie wrócę... Wyślij list, leży na radiostacji...

Nagle odzyskał swoją dawną energię, odwrócił się energicznie i krzyknął:

Page 72: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

70

— Do maszyn! Załomotały silniki, rozbłysły dyski śmigieł i pierwsza trójka, prowadzona przez

Połbina, wolno wypełzła na betonowe pasy brzeskiego lotniska. Za nią poszły następne... Dwie trójki są już w powietrzu, koła kolejnej oderwały się od betonki, maszyny zwierają szyk, odchodzą lekko w bok od pasa i biorą kurs na Wrocław. Za pół godziny powinny być z powrotem...

Mechanicy, którzy tylko na moment startu przerwali pracę, znów wrócili do swoich zajęć. Podsuwają bliżej stojanek wózki z żółtymi, zapalającymi bombami, idą w ruch gwintownice dopasowujące aluminiowe mutry do dowiezionych zapalników, skrzypi zauralska stal, wkręcana w obłe cielska bomb, praca wre...

Siedzący okrakiem na wózkach z miedzianozłotymi taśmami nabojów zbrojmistrze spokojnie wpatrują się w horyzont. Nagle któryś z nich krzyczy:

— Ósemka! Teraz już wszyscy patrzą w niebo i widzą, że w pierwszym, schodzącym do

lądowania kluczu brakuje prowadzącej maszyny. Gwałtownie rozglądają się dokoła, szukają tej dziewiątej. Może postrzelony? Wraca niżej? Może zaraz wyskoczy zza lasu z dymiącym silnikiem?

„Peszki” już wylądowały i niezgrabnie kołysząc się na podmarzniętym gruncie kołują do swoich stoisk. Brakuje tylko jednej, ale dla nich wszystkich najważniejszej — Pe-2 z gwardyjską oznaką na lewej burcie...

Mógł przecież prowadzący lodować na innym lotnisku, wiele tu ich wokół „Festung Breslau”, mógł posadzić maszynę gdzieś przymusowo w polu...

Pierwszy wyskakuje z kabiny dowódca eskadry, kapitan Igor Płotnikow, i nie kiyjąc łez krzyczy do zbrojmistrzów:

— Podwieszać natychmiast bomby! Z pozostałych maszyn wychodzą wolno lotnicy, przysiadają ciężko na ziemi,

opierają się o kadłuby i stateczniki, chowają głowy w złożone ramiona, wcierają łzy w zmęczone twarze. Któryś z młodszych strzelców głośno szlocha...

Kwadrans po wylądowaniu od pasów startowych lotniska w Brzegu odrywa się dziewięć bombowców nurkujących Pe-2. Na pełnej mocy silników maszyny pną się w górę i szybko nikną nad zadymionym horyzontem. Prowadzi je dowódca 1 dywizji pułkownik Fiodor Dobysz!

Natychmiast po odlocie Pietlakowych na starcie pojawia się „Błyskawica” w grubych czarnych ramkach. W jej centrum wielkie zdjęcie dowódcy i naprędce wymalowane odznaczenia: Złota Gwiazda Bohatera, dwa Ordery Lenina, dwa Czerwone Sztandary, Order Chmielnickiego, medale Za Odwagę... Pod zdjęciem tekst, lakoniczny, żołnierski:

Dziś, 11 lutego 1945 roku, o godzinie 13.50 nad południowo-zachodnim

przedmieściem „Festung Breslau” śmiercią bohatera padł generał major gwardii, pilot Iwan Siemionowicz Połbin. Podczas ataku na nieprzyjacielskie stanowiska

Page 73: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

71

pocisk z niemieckiej zenitówki ugodził w przednią część kabiny samolotu generała. Maszyna rozerwała się w powietrzu!.

Zachowamy wieczną pamięć o bohaterze, który swoje piękne i śmiałe życie oddal za Naszą Ojczyznę. Pomścimy jego śmierć i potroimy nasze ataki! Za każdą cenę! Naprzód, towarzysze, do ostatecznej rozprawy z faszyzmem!

„Błyskawica” umieszczona jest tak, że wszystkie kołujące ku wózkom z

bombami samoloty muszą ją mijać... Załogi powracają z zadania, zbrojmistrze błyskawicznie podwieszają bomby, a lotnicy nie opuszczając kabin „peszek” natychmiast startują.

Gdyby dowódca żył, na pewno przekroczyłby dzisiaj upragnione 160 bojowych wylotów...

Zaraz po zachodzie słońca, kiedy zakończono bojowe loty, przy domku startowego stanowiska dowodzenia zbierają się załogi „peszek”, myśliwcy Riabcewa i Siemienowa, mechanicy, dowódcy technicznych kluczy... Siedzą kołem wokół maleńkiego ogniska, w którego centrum stoi pułkownik Dobysz:

— Zegnamy dzisiaj, towarzysze, jednego z najlepszych synów Ojczyzny, urodzonego w więziennej celi, przez matkę-patriotkę, pastucha z Rtiszczewa-Kamionki, robotnika kolejowych zakładów remontowych i generała radzieckiego lotnictwa. Naszego dowódcę! Lotnika z krwi i kości, którego na zawsze zachowamy w pamięci. Był naszym prowadzącym nie tylko w ściśle lotniczym znaczeniu, ale prowadzącym pilotem-nowatorem. Wychował całe pokolenia lotniczej młodzieży, wprowadzał ją w tajniki sztuki latania. Jego dawni podkomendni gromią teraz nieprzyjaciela nad Bałtykiem... Był naszym dowódcą! Obrońcą Moskwy, Stalingradu i Białorusi! Walczył o wyzwolenie Polski! Wierzył, że Breslau na zawsze pozostanie Wrocławiem... Iwan Siemionowicz... — tu pułkownik Dobysz przerwał na moment i opanowawszy wzruszenie ciągnął dalej: — był prawdziwym człowiekiem i lotnikiem. Przeżył całe swoje życie na zasadniczym kierunku, na bojowym kursie, zawsze...

Na wyciągniętych w równym rzędzie „peszkach” błyszczały świeżą farbą napisy: „Za dowódcę! Dobijemy cię, Hitlerze!”

Z tymi samymi napisami nurkujące bombowce 2 korpusu, dowodzonego przez pułkownika Dmitrija Nikiszina, pojawiły się jeszcze nad Dreznem i nadwełtawską stolicą. 6 kwietnia 1945 roku Rada Najwyższa ZSRR, na wniosek dowództwa 1 Frontu Ukraińskiego, nadała po raz drugi tytuł Bohatera Związku Radzieckiego generałowi majorowi lotnictwa Iwanowi Siemionowiczowi Połbinowi.

Szóstego maja 1945 roku, w willi „Colonia”, w najpiękniejszej dziś dzielnicy Wrocławia — Krzykach, ostatni komendant „Festung Breslau”, generał Hans Niehoff, podpisał bezwarunkowy akt kapitulacji.

Rozbrajanie niemieckich oddziałów rozpoczęto następnego ranka o godzinie dziewiątej.

Page 74: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ”

Po siedmiuset długich latach do Polski powróciło jej stare miasto — Wrocław. Jest w Moskwie, w jednej z nowych dzielnic, ulica Połbina, prowadząca przez

były przysiółek stolicy, Pieczatniki, gdzie pozostało jeszcze kilkanaście charakterystycznych, drewnianych domków, niepozornych teraz pośród wielkich wieżowców. Gdzieś w polowie ulicy znajduje się nowoczesna szkoła, lśniąca szkłem, pełna światła i zieleni. Szkoła nosi numer 846, a na czerwonej tabliczce pod nim złocą się litery: „Imienia generała Iwana Siemionowicza Połbina”.

Rok temu otwarto tutaj małe muzeum poświęcone pamięci generała, po którym oprowadzają zwiedzających fachowo przygotowani przewodnicy — uczniowie siódmych i ósmych klas tej szkoły. Na jednym ze stelaży widnieje duża mapa, na której zaznaczono miejsca noszące imię generała. Jest tu między innymi Wyższa Szkoła Lotnicza w Orenburgu, której Połbin był absolwentem, duża wieś w rejonie ulianowskim, ulice w radzieckich miastach i polskim Wrocławiu...

A w każdą rocznicę śmierci do mieszkania Marii Nikołajewny przy Leninowskim Prospekcie listonosz przynosi pełną torbę listów. Piszą pionierzy ze Związku Radzieckiego i Węgier, uczniowie praskich i wrocławskich szkół i naturalnie kursanci Wyższej Szkoły Lotniczej imienia Połbina w Orenburgu:

My wszyscy, uczący się w szkole noszącej imię Waszego męża, staramy się ze

wszystkich sil, by stać się kontynuatorami bojowych tradycji starszego pokolenia pilotów, absolwentów naszej szkoły. Nasza dewiza to „Latać — jak Połbin”.

Popiersie gen. Iwana Połbina na Bulwarze Zachodnim w Uljanowsku. (przyp. blondi)

72

Page 75: Minuta Nad Twierdzą

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ

73

[ pusta strona ]

Page 76: Minuta Nad Twierdzą