Miniatury Prozą : Odłamki Prozaku
-
Upload
mateusz-dawiec -
Category
Documents
-
view
216 -
download
0
description
Transcript of Miniatury Prozą : Odłamki Prozaku
Miniatury____Prozą __\_|?-�™
___________________?_-_----
!””©||||||||\___________M___
Prezentuje I zbiór miniatur prozą, pod nazwą:
ODŁAMKI PROZAKU
Wszystkie teksty są dziełem członków Forum kulturalno-literackiego Dokunamente i jako takie są ich wyłączną, chronioną prawem własnością. Ilustracja z okładki: Kluska Projekt okładki: Mateusz Dawiec Korekta tekstów: Na podstawie uwag Oxyvii, Mateusz Dawiec Logo forum: Wojtek Bezdomny Dokunamente 2010©
ODŁAMKI PROZAKU
Ewa mówi do siebie
Rzeczy nie zapadają się w sobie, najdalsze galaktyki nie zderzają się,
dryfują oddalone od siebie o pustkę. W cieniu osiedla skakanka
wyrzuca kolejne dzieci, które uciekają w trawy. Składają rączki i
modlą się do krzywej gałęzi, jeszcze niezrozumiałej, która jest jak
dłoń, wiecznie czujna i mądra dorastaniem w liściach i starzeniem się.
Kroki zatrzymują się przed Ŝaluzją. W najwyŜszych rejonach upływają
chmury. Smutne jest niebo bez świata.
Kluska
Brakuje nam świątyni !
Nie wiem, o czym tak naprawdę miałbym pisać, to głupie nawracać
ludzi na felietonistykę, czy romantyczną poezję. Stałbym się
kaznodzieją - Bóg wie kim bym się stał. To śmieszne dla niektórych,
Ŝe posiadam własnych bogów i mocno w nich wierzę. Mogłoby się to
wydać bez sensu ale ta wiara daje mi siłę, moŜe kiedyś umrę, wtedy
nikt o mnie nie będzie pamiętał. Czy pójdę do raju ? Nie, to
niemoŜliwe, poniewaŜ jestem jednym z tych, którzy daremnie szukali
natchnienia, wśród pogan. Odrzuciłem Boga dla małych śmiesznych
drewnianych figurek, w które chciałem uwierzyć. BoŜki te miały mi
pomóc, w przejściu do raju.
Nigdy, przenigdy nie widziałem fresków katedry Sykstyńskiej podobno
coś przedstawiają - chyba niebo. Zresztą niewaŜne. Moja matka
opłakuje szare groby poetów (jakieś stowarzyszenie). Kiedyś jednego
z nich widziałem Ŝywego i rzeczywiście: płakał. Opowiadał mi o
ptakach, które nigdy nie nauczą się latać. O tych, które za wcześnie
wypadają z gniazda. Oczywiście nie uwierzyłem...
Kamil
On codziennie wysyła pięćdziesiąt kopert z zapakowanymi w nich
Ŝyletkami, po jednej w kaŜdej kopercie, do kaŜdego niepotrzebnego
człowieka w mieście. Napisz o tym. coś trzeba zrobić, bo przecieŜ tak
dalej nie moŜna Ŝyć.”
Zanim podjąłem temat, sprawdzałem co i jak, wypytywałem kogo
trzeba, obserwowałem. Starszy męŜczyzna kaŜdego dnia wychodził do
drogerii, trafiał na pocztę, skąd około godziny dziewiątej, gdy
wszystko miał juŜ pozałatwiane, wracał do bloku. Firana na trzecim
piętrze odsuwała się w zwolnionym tempie, okno rzucało w eter
krótkotrwałe odbicie nieba. Z papierosem w ustach gość wychylał się
do świata. Gęste jak tytoniowa chmura poczucie spełnienia rzedło w
spalinach i odgłosach ulicy. Niebiesko-szare o tej porze miasto
zgadzało się na tę całą strategię.
Jimmy
Pani Basia wyszła ze świetlicy wyraźnie rozgoryczona. Jak zwykle
nie udało się osiągnąć porozumienia. Dyrekcja swoje, baby swoje, a
oni i tak zrobią jak zechcą.
Za panią Basią wyszła grupka kobiet, wszystkie z opuszczonymi
głowami, wszystkie w zgodnym pomruku niezadowolenia. Ustawiły sie
w kółko, zapaliły papierosy i wymieniały uwagi:
- Nic z tego nie będzie, ani podwyŜki, ani nadgodzin nie zapłacą! -
jęknęła jedna z nich, po czym rzuciła ze złością niedopałek i zdusiła go
obcasem.
- Takie przeznaczenie - dodała pani Basia - moŜe w przyszłym
wcieleniu będzie nam lepiej.
Kiedy kobiety rozeszły się, podszedł do mnie pijaczek i zaczął:
- Tak to nie działa.
- Słucham?
- Przeznaczenie. Losy są rozdzielone juŜ od początku świata, kto ma
przejebane teraz, ten miał przejebane wcześniej i będzie miał
przejebane w przyszłym Ŝyciu. Karmy przywódców są ściśle wyliczone
i niezmienne, ludzi przybywa, ale karm przywódców nie. Ta babka, co
tak głośno mówiła o tym przeznaczeniu, widziałem to wyraźnie. Ta
babka była w poprzednim ciele niemiecką chłopką. Miała ziemię pod
Berlinem. Jej mąŜ poszedł z Hitlerem w `39 i zginął gdzieś w
Czechach. W `45 ruscy dotarli do jej chaty, splądrowali wszystko i
zaczęli ją gwałcić. Tak się im spodobało, Ŝe gwałcili ją tydzień. Nie
zauwaŜyli nawet, ze Hitler kaput. Swoją drogą, moŜe być z siebie
dumna. Mało który niemiecki Ŝołnierz potrafił powstrzymywać trzech
ruskich przez tydzień.
Marcepan
Niedziela, dwudziesta druga pięćdziesiąt osiem. Czas się zbierać.
Kolejny weekend przeleciał jak z bicza trzasł. Prostuję zesztywniałe
plecy. Przez uchylone Ŝaluzje widać jak srebrzą się dachy. Brr, zimno.
Na termometrze minus szesnaście. Ile dobije do rana? Jutro znów ten
cholerny poniedziałek! Jak ja nie cierpię poniedziałków! Ekran gaśnie z
ociąganiem. Zanoszę do kuchni kubek z wystygłą herbatą. Odwracam
się plecami do sterty brudnych naczyń w zlewie. Nawet im się nie
chciało wstawić do zmywarki. Ferie. Sesja. Projekt. KaŜdy w tym
domu ma milion wykrętów na zawołanie, tylko ja mam wiecznie
sprzątać po wszystkich? O nie! Zapomnij, jeden z drugim!
Napuszczam gorącej wody do wanny. Garść soli z Morza Martwego.
Świeczka z zapachem lawendy. Mam jeszcze trzy kwadranse
weekendu.
Ania
Jeśli na potrzeby tego tekstu uznamy Ŝe mocz posiada kolor
właściciela: pod ścianą dworca zeszczał się rudy koń. W hallu go nie
widać, ale to wcale nie znaczy. Co najwyŜej moŜna by na potrzeby
tekstu uznać, Ŝe wybiegł i torowiskiem dotarł do poznania tudzieŜ
innych miast, które po drodze równieŜ uraczył rudą uryną.
Powtarzalność opisywanego zjawiska świadczy o małych potrzebach
tekstu.
Jimmy
Widzę jak codziennie przemierza ulice miasta. Węszy, garbi się,
przewraca sterty gazet w śmietnikach. Wyciąga butelki, sprzedaje je w
pobliskich sklepach, kupuje chleb i mleko. Jego jedyne poŜywienie. Nie
lubi ludzi, warczy na nich, krzywi się na ich widok, przeklina. Kiedyś
było mi go zal. Zaprosiłem go na działkę, dałem szpadel, taczkę,
grabki. Powiedziałem, Ŝe zapłacę, Ŝe jak będzie chciał, to częściej dam
mu takie prace. MoŜe starczy na schabowego, albo pierogi z jagodami
polane śmietaną.
Kiedy wróciłem po kilku godzinach, na działce nie było radia,
srebrnego krzyŜa po dziadku i starej skarbonki - świnki do której
wrzucałem jednogroszówki. Zniknął zabierając wszystko bez pytania.
Nie pomogłem mu juŜ więcej.
Widzę go teraz przez szybę samochodu. Drepcze skulony, przysiada
przy śmietniku, grzebie. Wyciągam dłoń, rozprostowuję wskazujący
palec, "nakrywam" go opuszkiem. Zgniatam na przedniej szybie jak
robaka, strzępuję resztki za okno i odjeŜdŜam ochlapując błotem
chodnik.
Marcepan
Kiedy pewnego wieczoru, moja (wtedy jeszcze) dziewczyna z
powodu przechodzącego gwałtownie frontu atmosferycznego dostała
silnego napadu migreny, wieczór automatycznie skazany został na
niepowodzenie. Wino wylądowało w lodówce, koreczki serowe w misce
kota, a marzenie o upojnej nocy wciśnięte między bajki. Wytrzymałem
to. Jakoś to wytrzymałem. Ale najgorsze miało dopiero nadejść. Jej
rodzice wyjechali na weekend, więc postanowiła zostać na noc.
Niestety, narastająca migrena sprawiała, Ŝe świat mój został zatruty.
Kaloryfery buczały zbyt głośno, zegarek walił jak oszalały, a najgorsza
była pompka w akwarium. Jej praca doprowadzała ją do szału, a mnie
do szału doprowadziło jej marudzenie.
Zerwałem się, wyłączyłem pompkę, trzasnąłem drzwiami i zasnąłem
na sofie w salonie. JakŜesz rano przeraził mnie widok martwych rybek!
Wszystkie, jak jedna padły uduszone i ich malutkie ciałka pokryły dno
akwarium! Przebolałem to i juŜ następnego dnia kupiłem zupełnie
nowy zestaw, nowych gatunków rybek.
A co, jeśli Bóg miał podobnie? Jeśli konkubina Boga miała migrenę i
przeszkadzał jej huk świata? Bóg wyjął wtyczkę, zgasły słońca, naszły
nawałnice i dinozaury w jedną noc podusiły sie z braku tlenu.
Później Bóg wyszedł do sklepu i zobaczył tam zestaw pięknych
ssaków, kupił je i do dzisiaj patrzy zza grubej szyby, jak ich przybywa.
Marcepan
Stanąłem przed zadaniem bojowym. Pan Janek z kiosku powołał
mnie na degustatora nowego, zamówionego na handel produktu.
Normalnie wcale nie polegałby na mojej opinii, tym razem jednak
przyszedłem tu nie po gazetę, co więcej nie byłem sam. Moi
towarzysze, Mirek i Maciek, uznani juŜ "kiperzy" Pana Janka wymogli
na staruszku wzięcie mnie pod uwagę.
- Zobaczcie chłopaki, wziąłem jedną skrzynkę na próbę, pijcie i
mówcie czy brać tego więcej...
Nigdy nie mieliśmy tutaj piwa za dwa złote. Cała nasza trójka czuła, Ŝe
spoczywa na nas wielka odpowiedzialność. Z jednej strony jeśli
popatrzeć na cenę - zgadzamy się w ciemno, z drugiej - nie moŜemy
przecieŜ odpowiadać za wybory wszystkich tutejszych smakoszy. A co
będzie, gdy się pomylimy?
Cena rzeczywiście przemawiała do nas bardziej niŜ wszystko inne, a w
szczególności bardziej, niŜ smak. Potrzebowaliśmy całej skrzynki aŜ i
ten przypadł nam do gustu.
:
3x TAK
Jimmy
Pewnego razu, Basieńka w czasie zabawy, zemdlała. Okazało się,
Ŝe w jej mózgu jest błąd. Zawsze, gdy zaczyna się śmiać, z jakiś
dziwnych przyczyn, mózg odcina dopływ tlenu do kilku waŜnych części
samego siebie i Basieńka mdleje. Lekarze do końca nie rozumieją
przyczyn i próbują wytłumaczyć rodzicom, Ŝe malutki procent ludzi tak
ma.
Z pokoiku dziecka zniknęła róŜowa kołderka, pościel w misie, a
wszystkie kolorowe tapety zastąpił szarobury odcień. Zniknęły
kolorowe ksiąŜeczki, bajki na DVD i kuzyni, którzy mogliby ją
rozśmieszyć.
Basieńka nie pójdzie do przedszkola, w szarym pokoju, w szarym
kocu, z szarymi meblami, przyklejona do smutnego, szarego nieba
wypatrywać będzie pierwszych kropel jesiennego deszczu.
Jesień jest bezpieczna, nie ma się z czego smiać.
Marcepan
Mówi, Ŝe mógłbym być jej pacjentem i zaraz zmienia zdanie. Bo
rozumiesz - mówi - jeśli nie łączy nas Ŝadna więź emocjonalna, to
mogę cię leczyć. Ale naprawdę nie ma potrzeby na razie - to rzucam
prosto w jej oczy, o których kolorze pierwszy raz mogę powiedzieć
ciepły zielony.
Potem przyznaje: sama łapię się na tym "prześwietlaniu ludzi". Od
pierwszej chwili się zastanawiam dlaczego ty się tak zachowujesz,
dlaczego tak stoisz i dlaczego tak się ubierasz, chłopczyku...
Moment mija a ja wciąŜ nie wiem, czy ten chłopczyk, to jakiś
przykładowy chłopczyk, czy chłopczyk ja. -Ale na razie naprawdę nie
mam problemów - potakuję swoim wcześniejszym słowom.
-To będą cię leczyć moi znajomi.
-To moŜe lepiej naraję moich znajomych tobie?
Uf, wygląda na to, Ŝe umowa stoi. Leczenie mnie, leczenie mnie. Nie
na ten czas naprawdę podziękuję. Zielonooka dziewczynko z
pierwszego roku psychologii, leczenie mnie z ciebie mogłoby boleć.
Jimmy
Szłyśmy zagadane, kiedy raptem Anka powiedziała: Wejdźmy tu,
musisz coś koniecznie zobaczyć. Mała galeria, jeszcze pustawa o tej
porze. Chyba z miejsca coś zaczęłam komentować gestykulując, nie
pamiętam dobrze. Sięgnęłam po papierosa i mimowolnie przejechałam
po sali wzrokiem szukając popielniczki.
Szok. Patrzył na mnie. Nie w moją stronę, na mnie. Panika. Nie
radość, nawet nie zaskoczenie. Panika. Jak wyglądam? Chyba OK.
Dobrze. Tylko spokojnie. JuŜ wie, Ŝe go widzę. Idzie.
KoleŜeńskie powitanie. Uciekam z oczami, chowam ręce Ŝeby nie było
widać jak drŜą. Wymuszona swoboda. Ani słowa o rodzinie. Bezwładne
informacje o wspólnych znajomych. Idiotyczne uwagi na temat.
Dowcip. Nie klei się. Anka patrzy z namysłem. Nie wiem, czy dobrze
czy źle, Ŝe nie jesteśmy sami.
Ukradkiem zapamiętuję wyostrzone rysy, wychudzone policzki, zbyt
szczupłe dłonie. Takie inne. Oczy jakby większe. MoŜliwe Ŝeby był
niŜszy? Nie, to ja mam obcasy. Kiedyś nie nosiłam. Kiedyś. Czuję coś
w gardle. Jeszcze jeden papieros. Kiedy podaje mi ogień niechcący
dotykamy się palcami. On teŜ mi się przygląda. Co myśli?
Wreszcie Ŝegnamy się. Nie ma powodu przedłuŜać. Nie wymieniamy
adresów. Nie wymieniamy telefonów. Jedno długie spojrzenie jest jak
cienka niteczka. Nie ma o czym mówić. Idziemy kawałek w tę samą
stronę.
Ania
Chciałem to załatwić od razu. Wręczyć kwiaty, rzucić ogromne,
nieco grzęznące w gardle "przepraszam" i przejść przez próg. Co mnie
aŜ tak zmieniło? Pamiętam, jak na wakacjach kochały się we mnie te
wszystkie brzydkie dziewczęta, a ty wcale nie patrzyłaś w moją
stronę. W szkole, to samo - ani jednego spojrzenia. Twoja koleŜanka
nawet rzuciła się wtedy ze schodów, bo się jej bałem. A ty się mnie
wtedy bałaś? MoŜe teŜ powinienem się rzucić?
Po latach odezwałaś się pierwszy raz. I było tak, jak wiedziałem, Ŝe
moŜe być. Pewnie czekałaś na gorsze czasy, kiedy będzie nam
brakowało słodyczy. Mądrze. Tymczasem spadł pierwszy śnieg.
Przyszły mrozy i w kieszeni zimowej kurtki znalazłem zapomnianą
czekoladę. Potem przyszła dziewczyna, która rzucała się ze schodów.
PrzeŜyła, ale widziałem ją po raz pierwszy od tamtej pory. O dziwo juŜ
się nie bałem. "Londyn tonie a ja mieszkam nad rzeką..."- przez te
wszystkie lata śpiewała tę samą piosenkę, co ja. Nie mogłem się
oprzeć - w końcu juŜ się nie bałem. Zjedliśmy tę tabliczkę. Potem
przyszłaś Ty i teraz znów, jak przed laty, nie zauwaŜasz mnie.
Chciałem to załatwić od razu. Kwiaty. "Przepraszam".
Tymczasem Londyn tonie a ja, ja mieszkam nad rzeką...
Jimmy
Nie mów do niego, kiedy głaska niedźwiedzie. Wiesz, co by się stało,
gdyby Adam się teraz zaśmiał? Lewa ręka to i tak juŜ tylko proteza.
Wiem, wygląda całkiem normalnie i rusza się tak, jak powinna. Ale to
proteza. Nowej generacji. Prawdziwą kończynę stracił właśnie przez
takich Ŝartownisiów a ta samica cholernie nie lubi śmiechu. …
Oczywiście, Ŝe mógł to rzucić w diabły, ale głaskanie niedźwiedzi, to
jedyne, co potrafi. Jedyne, co mu w Ŝyciu wychodzi. Oprócz tej ręki,
oczywiście, ale to się nie liczy: byliśmy wtedy mocno pijani. I całkiem
moŜliwe, Ŝe zwierzak nie obruszył się przez rechot a przez bijący od
nas zapach przetrawianej wódy. Hm, w takim razie lepiej się odsunę.
Dziwne, Ŝe wcześniej nie przyszło mi to do głowy. …
Bo, widzisz, te niedźwiedzie potrzebują głaskania. Jesteś młody, nie
moŜesz tego pamiętać, ale kiedyś wszystkie niedźwiedzie świata
zaczęły nagle, jednego dnia, umierać. W dzikiej agonii robiły zupełnie
nielogiczne rzeczy. Który jesteś rocznik?
…
No i naukowcy z U.S.A zostali po godzinach i znaleźli przyczynę
zaistniałego. Okazało się właśnie, Ŝe wszystkie niedźwiedzie świata
potrzebują, by ktoś je głaskał. Reszty juŜ się pewnie domyślasz.
…
Ale skąd, to niedźwiedź, to na pewno niedźwiedź. Tyle, Ŝe rzadki
gatunek. Mogłeś nie widzieć.
…
Rafał ma inny kolor włosów.
Jimmy
Wstęp do Dziewczyny z ksiąŜką
Wolność zniewolona taki tytuł nosi drugi rozdział ksiąŜki, którą czyta
dziewczyna w autobusie.
Ma na sobie czarne rajstopy, spódniczkę po kolana, cielisty jasny
sweterek – spod niego przebija
czarny stanik. Przebija wszystko.
Na przejściu dla pieszych czekam z nieznajomą na zielone. Światło. W
jednej ręce trzyma
siatkę z zakupami. W drugiej, jak na szali, pięć ksiąŜek Mastertona. Co
więcej waŜy?
Światło. Idziemy.
Wrzesień. Gnój na polach, zaduch w dalekobieŜnym autobusie. Siada
przy szybie
po przeciwnej stronie, siedzenie w siedzenie, noga na nogę. Czyta i
spogląda w moją stronę,
jeszcze niezapisaną.
Tomasz
Moje Ŝycie nie było szczególnie ekscytujące. Nie. Było nudne i
pozbawione jakiegokolwiek sensu. Przynajmniej do czasu. Wszystko
zmieniło się w chwili, gdy postanowiłem zabić. Proszę, nie myślcie
sobie Ŝe jestem jakimś zwyrodnialcem. Nic z tych rzeczy. To było
silniejsze ode mnie. A ile razy Wy nie potrafiliście oprzeć się kolejnej
kostce czekolady czy lampce wina? No właśnie. W ubiegłym roku
policja wszczęła 729 postępowań w sprawach o zabójstwo. Jedno
mniej czy więcej chyba nie zrobi jakiejś kolosalnej róŜnicy. Wróćmy
jednak do meritum. Największym problemem było znalezienie ofiary.
Mimo Ŝe jestem zimny jak lód, muszę przyznać iŜ targały mną
wątpliwości. Wahałem się czy zamordować jakiegoś przestępcę, czy z
zimną krwią pozbawić Ŝycia niewinną osobę. Nie potrafiłem podjąć
decyzji, zdałem się zatem na ślepy los. Wreszcie nadszedł ten dzień.
Jak okazało się później był to 14 luty. Mój wybór padł na męŜczyznę z
bukietem kwiatów w dłoni. Chyba na kogoś czekał. Stał tuŜ pode mną
co znacznie ułatwiło mi zadanie. Policzyłem do trzech….
Adam
Bułhakow pisał, Ŝe Małgorzata miała lekkiego zeza. Dziadek
klozetowy na krakowskim głównym pogrąŜony był w lekturze. RównieŜ
miał zeza. W jego przypadku była to dolegliwość naprawdę mocna.
Przyszedłem spytać o drogę i nie wiedziałem w które patrzeć oko.
Wybrałem lewe, bo wydawało mi się, Ŝe lewym tłumaczy. Potem
stwierdziłem, Ŝe jednak drogą z prawego dotrę szybciej. Koniec
końców podzieliłem swoją uwagę i dostałem to co chciałem. Gość znał
miasto jak własną kieszeń. KsiąŜka otworzyła się ponownie, gdy
powiedziałem, Ŝe wszystko rozumiem.
- Dziękuję. Dobra ksiąŜka – luźno wskazałem na tom, który juŜ był
jego całym światem.
- Niech pan juŜ lepiej idzie, jeśli nie chce się pan spóźnić do tego
teatru – powiedział nie odrywając oczu od jakiegoś uchwyconego
słowa. Wyczuwszy cień zdziwienia na mojej twarzy dodał- No idź, idź
juŜ, Małgorzata właśnie lata nago na miotle…
Jimmy
Ona straciła wiarę. To sączy się przez ściany. Pachnie z oddali.
Pewnie prodiŜ nie chciał jej oddać ciasta w porę. Albo ktoś zrobił coś
równie złośliwego. MoŜe te kwiaty na parapecie zaczęły wiotczeć z
nadmiaru wilgoci. Albo coś równie nie do odwrócenia. W kaŜdym razie
rolet przez resztę dnia nie odsłoniła. Nie przyjęła gości. WaŜnych
gości. Mnie, który minąłem się z nimi na klatce, równieŜ widzieć nie
chciała.
- Ale chyba się tam nie zabiłaś, powiedz coś, Ŝebym nie musiał
dzwonić na policję...
- śyję i nie chcę się zabić. – Więcej nie usłyszałem.
Mogłem się domyśleć. MoŜna siedzieć w łóŜku cały dzień, nie
wpuszczać do siebie ani światła, ani ludzi. Powinienem wiedzieć: to, Ŝe
się traci wiarę, nie daje powodu do większych wariactw.
Jimmy
Chciałoby się, Ŝeby wiosna była w pełni, ale ona ledwie
raczkuje, pewnie dlatego ptaszek pod moim oknem, zamiast snuć
romantyczne trele, wyraŜa swój bunt z manierą początkującego
rapera donośnym i rytmicznym: PI-TU, Pi-TU, Pi-TU, Pi-TU!
I nawet kiedy z wysiłkiem i determinacją urozmaica swój koncert,
przechodząc w nieco bardziej płynne: pitPITU, pitPITU, pitPITU, nie
staje się przez to przyjemniejszy w odbiorze, niŜ dzwonek budzika.
Więc Romeo, do jasnej cholery, nie mów mi, Ŝe to był skowronek...
Julka
Lustro
Wchodzisz w noc. A miasto ugina się miękko, przepuszczając na drugą
stronę szyby. Tu świat ma bursztynowy kolor i gorzki posmak
tymczasowości.
Zanurzasz się. Tydzień z wolna zatraca kontury, zniekształca w tym
krzywym zwierciadle. Wreszcie przestajesz obijać się o kanty twardej
logiki. Ból przerysowany odbierasz jako nierealny, a zbyt głośna
radość zagłusza myśli.
Płyniesz.
(Wracając znów trzeba przebić się przez taflę. Pewnie stąd ten ból w
całym ciele.)
Julka
Nocą oglądam łyŜwiarstwo figurowe. Dzisiaj. Wczoraj
była zagadkowa gra ze skąpo odzianą prowadzącą. Program, w którym
niewyŜyte nocne marki mogą powiedzieć, co im tak naprawdę chodzi
po głowach o pierwszej z hakiem. W istocie zawyŜają nieco statystyki
z rodzaju: ile razy na minutę męŜczyzna myśli o seksie. Jak myślisz
ile?
Na K w Kuchni, do jedzenia. Do jedzenia. Na Ka. Trzy telefony. Trzy
razy pod rząd:
K u t a s.
- Słuchajcie, ja nie wnikam, naprawdę nie chcę wnikać, co wy jecie…-
skąpo ubrana prowadząca jest nie tylko skąpo ubrana, ale i
inteligentna. Z pewnością wie, Ŝe te wszystkie kutasy nie mogą brać
się z nikąd. Jest jej trochę wstyd. MoŜe po prostu nie dotarło do niej
poczucie humoru rozmówców – rozwaŜa i tę opcję. W ręku trzyma plik
pieniędzy, wcale nie ułatwia jej to zadania.
- Kochani, słuchajcie, muszę rozdać te pieniądze, dzwońcie, dzwońcie.
W kuchni na Ka, do jedzenia, do jedzenia na Ka…
I znów ona z tysiącem dwieście w ręku, ona kontra męska część tego
kraju. Kraju, gdzie demotywatory są jedyną prawdziwą formą rebelii.
Seks Zombie w natarciu. Nic, tylko płakać. Ale łyŜwiarstwo: Solistki
jeŜdŜą do Paganiniego, ciała czułe na kaŜdą nutę, kaŜdy wybity takt
odwzorowany na białej tafli. Gdyby ktoś trzy razy pod rząd powiedział
k u t a s powtórzono by konkurs.
Jimmy
Są nasiona róŜnych rodzajów, rozmiarów, kształtów, róŜne
kryją w sobie przepowiednie. Spadają na beton, na ziemię, do rzek, do
mórz, bywają niesione przez wiatr, przez zwierzęta, wczepione w ich
sierść albo na łapkach owadów, jeśli są małe jak pyłki. To one
mieszczą w sobie przyszłe drzewa, lasy, puszcze...
Najczęściej jednak giną szybko i bez śladu - po przejściu zimy lub
poŜaru nie zostaje po nich NIC. Czasami zachowują w sobie potencjał
uśpionego Ŝycia przez wiele lat, czekając, aŜ wpadną w niszę
sprzyjających warunków - i z rzadka im się to udaje. Wtedy zostają
twórcami, czyli wydają na świat to, co istniało w nich
zminiaturyzowane i pogrąŜone w letargu. Bardzo niewielki jest procent
takich szczęściarzy.
Bywa teŜ tak, Ŝe to specjalne miejsce czeka latami na nasienie,
przygotowawszy dlań idealną ziemię z optymalnym zestawem
minerałów i wilgoci, idealny dostęp promieni słonecznych, idealną
temperaturę, pogodę, nawet porę roku, ba! - świat przygotowuje dla
tego jednego nasienia nawet odpowiednie przeszkody i poprzeczki w
tym magicznym miejscu czasoprzestrzeni!... Kiedy nasienie tam
nareszcie wpadnie, wystrzela w niebo rośliną tak piękną, wybujałą i
barwnie kwitnącą, Ŝe wszystkim istotom wokół dech zapiera z
zachwytu!
To właśnie jest geniusz.
Oxyvia
Zostaw, niech pływa. Będzie chciała to przyjdzie. Ze znalezieniem
chętnego nie powinna mieć problemu, my męŜczyźni często całujemy
przypadkowo napotkane rzeczy. KsięŜniczka, której tak bardzo
spodobało się Ŝycie Ŝaby. Niech się jeszcze rozmyśli, ale nie łap jej,
nie rzucaj kamieniami. Na pewno się rozmyśli. A moŜe boi się stanąć
przed nami nago? Bo jak taka księŜniczka się zmienia, to pewnie
suknia nie spada jej z nieba. O, odpłynęła. Zacznij czytać Fale,
Virginia zawsze przyciąga co lepsze sztuki. Pamiętasz wczorajszą, tę
ropuchę? Adek ją cmoknął dzisiaj. Mówił, Ŝe to blondynka z duŜymi
piersiami, ale farbowana. Jeszcze nie powiedziała mu jak ma na imię,
doszliśmy do wniosku, Ŝe to wina szoku. Musiał ją upuścić, podtopiła
się, czy coś. Czytaj.
Nie ma nikogo – wśród tych czarnych sklepień i lamentujących gołębi,
i radosnych gier, i tradycji, i rywalizacji, wszystkich tych rzeczy, tak
zręcznie ułoŜonych, by zapobiec uczuciu samotności.
Bardzo moŜliwe, Ŝe one wszystkie mają tu jakiś rytuał. W nocy
wychodzą, zmieniają się i tańczą w świetle księŜyca, boso i zupełnie
bez ubrań. Oczywiście rechot się utrzymuje, stoją za nim prawdziwe
Ŝaby. Adek mówił, Ŝe był kiedyś na takiej dyskotece.
Jimmy
Nie ma tu miejsca, gdzie moŜna by sobie spokojnie zwariować.
Wszystkie stare placówki porośli alkoholicy i ulicznice, wszędzie zalągł
się mróz, wszystko puściło korzenie. Hyyyy – wdech głośnego
powietrza. PrzecieŜ mam jeszcze kochające oczy, gdzieś tam, na
jednej drobnej dziewczynie. Niebieskie jak oaza. Piasek sypie się do
środka i trumna podnosi swe wieko. Wstawaj, wstawaj. A potem
śpiewa, pod refren Nirvanowego, In bloom. O sobie w trzeciej osobie:
„on jest sam Aniu, wszystko robi sam Aniu, nawet nie wie, kim chce
być…nie wie, kim chce być… raczej.” Nie ma tu miejsca, gdzie moŜna
by sobie spokojnie zwariować.
Jimmy
Zimno łóŜka w pojedynczej liczbie(jeden) straszy cięŜkością
niemówionego „dobranoc”. Gwiazdy spadają razem z deszczem na
moją twarz w oknie. Tylko poduszka słyszała, co mam do
powiedzenia. W kaŜdej sprawie (jeden). Zbyt lekka kołdra domaga się
czterech nóg, a prześcieradło narzeka, bo brzydkie, gdy niewymięte.
Alkohol skończył się dawno. GTGGA-GATCCAC-GGCGCGCACGGCT-
ACC-TCCT… Błąd genetyczny! Ile tego dzisiejszego księŜyca jest w
nas?
Unknown Paulina
-Ze studnią jak z barem – mówiła - cięŜko z niej
kogokolwiek wyciągnąć. Przychodzą zmartwieni, posiedzieć a
wychodzą martwi, z ust leje się ślina. Nawet jak się im mówi: nie
siadaj tu, na rozchybotane, kamienne wieko…
- Piękna jesteś jakaś…- mówi reporterzyna.
- Tu mieszkał kiedyś seryjny morderca. Właśnie w tej studni znaleźli
trzydzieści cztery ciała… – pokazuje ręką jakiś widok za oknem, za
którym wcale nie widać studni, bierze głęboki wdech -…zasypane
jakimś środkiem, takim Ŝeby nie było czuć…
- Ale piękna jesteś… albo po prostu tak wyglądasz… - rozwaŜa
moŜliwości ze szklanką kolorowej wódki przy ustach.
- Ze studnią jak z barem – powtarza kelnerka - czasem choćbyś
próbował, nie unikniesz zdemaskowania. Jak go złapali to się wyrwał,
nawet pobiegł i chciał się utopić, ale ciała sięgały juŜ powyŜej poziomu
wody.
- PokaŜ cycki. – wypalił nagle wydymając wargi i celując obiektywem
aparatu w kobietę.
- Teraz dom stoi pusty, sąsiedzi mają klucze. – Kontynuowała w
zaczerwienienu.
- A zaprosisz mnie do siebie?
- Jestem u siebie – uśmiechnęła się dziewczęco, niby nie rozumiejąc
pytania.
- Matyś zluzuj, pani opowiada mi, co chcieliśmy wiedzieć- mając u
boku pijanego Matysia byłem dla Kamili, tak się nazywała nasza
informator, jak ten dobry glina.
- A w dupie to mam…- powiedział zły glina i wyszedł z knajpy.
- Przewietrzy się, dobrze mu zrobi, jak długo masz otwarte?
- Do ostatniego klienta?
- Ostatni klient właśnie wyszedł. – powiedziałem rozejrzawszy się
wokół. Zaświeciło się jej spojrzenie, ale umiejętnie ukryła ten błysk
podnosząc przypadkiem upuszczone serwetki.
- JuŜ, tylko zamknę. – Tym razem patrzyła mi prosto w oczy.
Jimmy
Ewa chce pisać
W taką pogodę niełatwo jest uchwycić komórkę nerwową przy pracy, a
ja zaobserwowałam taką interwencję w tramwaju. Światło padło na
moją łopatkę, dalej promieniowało w dół. Mimo zapewnień wszystkich
bliskich i dalekich o długoterminowym zawieszeniu pisania, jakaś bliŜej
nieokreślona pierwotna siła zmusiła mnie do niezwłocznego wszczęcia
notatek. Tematem stało się ciało męŜczyzny. No dobrze, część ciała.
Wycinek. Mały. Jest jasne i waŜne, zasiadam i piszę, jak mnie pan Bóg
stworzył - tramwaj i skłębione ulice, popęd i ja. Wolne? JuŜ, juŜ za
chwilę… ZbliŜam się do wyjścia. W domu nie przestaję, najpierw piszę
na kuchennym blacie, później na pralce. Szybciej powtarzam,
szybciej. I piszę szybciej, aŜ cierpnie mi mała moja dłoń, aŜ zabiera
mnie na swoich długich palcach na plaŜę, na wzgórze, na podłogę.
Nie, nie jestem cyrkową małpką, która zna tylko jedną sztuczkę, znam
przynajmniej trzy, więc zmieniam język i rękę. Z czasem staje się to
leniwe jak wciskanie w wiatr. Tak piszę, Ŝe aŜ zasypiam na stercie A
cztery. Rano budzę się z kawałkiem kartki w ustach. Sterta zniknęła.
Jest tak, jak powinno być, podłoga jest twarda, cycki są twarde, więc i
taki nie mogą być z papieru.
Kluska
śywe mięso na śniadanie, czyli jak
wyjąć statek z butelki
Wiedziałeś, Ŝe myśli składa się na zewnątrz butelki? To tak jak statki
wpływające przez gwintowe nozdrza w morza kory mózgowej. Z
początku wszystkie przyciśnięte masztem na zawiasach świadomości
podtrzymywane cieniutkim sznurkiem. Wpływając w morze
magazynujemy wspomnienia na pokładach pamięciowych. Gdy osiądą
na mieliźnie, rozwijają swe Ŝagle, a nitki chowają w falach wypustek.
Seksualność, w teorii Freuda, to tylko dąŜenie do przyjemności.
Neurony masturbują się wysyłając sygnały. Sztorm. Sekret Zygmunta
to jego pomyłka- w mowie, działaniu, zapomnieniu. Wszystkie
powrotne szlaki, przez mimowolne oddziaływanie wiatrów bogatych w
treści, zostały zdmuchnięte do nieświadomości. Nocą spuszczanie
kotwicy odbywa się nieświadomie. Popadamy w łaski sentymentu,
emocji i motywacji. Ciągnąc sznurki brodzimy po dnie, zostawiając
krwawe ślady. Nigdy nie znajdą szlaków powrotnych. To Freud kroi
mój mózg
robiąc sobie z niego śniadanie.
unknown Paulina
Łopatki w słońcu
Tak naprawdę nie pamiętam dokładnie, w jaki sposób się tam
dostaliśmy. Było to pewnie dzieło przypadku; odchodzenie od siebie
po kilku złocistych, zwykła chęć ucieczki, na chwilę. A moŜe inaczej –
wzbogacenie. O kilka rodzajów ciszy (tej przed, tej w trakcie i tej po),
o dotyk ziaren piasku (innego kalibru). Cokolwiek. W kaŜdym razie
leŜeliśmy na brzuchach, podczas gdy wiatr po swojemu lizał nam
skórę. Zasnąłeś, a ja przymusowo wysłuchałam krótkiej rozmowy:
- PrzecieŜ jestem pojebany! Trzymaj się z daleka od takich, jak ja.
Dobrze?
- Dlaczego tak mówisz?
- Bo to prawda!
Byłam ciekawa. Jakaś specyficzna para wybrała to samo, co my,
miejsce. W pewnym sensie naruszyła dziewiczość tego terenu
(splamiła świętość?). Męczyło mnie to. Podniosłam się i zobaczyłam
dwa (opalone jak cegły) ciała, pogrąŜone w pocałunku. Ekstaza? Być
moŜe, choć pierwsze skojarzenia nie wiązały się z Klimtem. Chyba, Ŝe
takim w wersji hard z udawanym orgazmem. Zamknęłam oczy i
postanowiłam skupić się na opalaniu. Po chwili jednak (przy
pierwszych odgłosach) przypomniałam sobie o przenośnym
odtwarzaczu. Odnalazłam go. W uszach zabrzmiała jedna z post-
rockowych melodii, więc odpłynęłam. Musiał być sztorm, tak, to
musiał być niepokój. Śniłam o dwóch całkiem nagich kobietach, które
stały na kamienistej plaŜy. W pewnym momencie zaczęły się
przytulać, bardzo nieprzyzwoicie: pierwsza chwyciła drugą za pośladki,
podczas gdy tamta skierowała dłoń na dokładnie wygolone łono tej
pierwszej. Powoli zaczęło się robić gorąco, czerwone placki, ślady po
dotyku. Przebudzenie. I myśl, Ŝe mogliśmy się spalić, lecz słońce
skapitulowało.
Karolina
Ooops! I did it again!
Bycie supergwiazdą to wcale nie taka bułka z masłem jak co
poniektórym moŜe się wydawać. To katorŜnicza praca dwadzieścia
cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. śądacie dowodu?
Pff…JuŜ samo utrzymanie przy Ŝyciu mojego ociekającego seksem
ciała wymaga zaangaŜowania sztabu ludzi. Implanty wypełnione Ŝelem
sylikonowym, zastrzyki z jadu kiełbasianego czy kwasu
hialuronowego. Do dziś czuję ból po operacji wydłuŜenia nóg w
chińskiej klinice – swoją drogą, kto by pomyślał, Ŝe dziesięć
centymetrów moŜe doprowadzić kobietę do ekstazy - całe szczęście,
łzy po tamtym wydarzeniu ociera mi mała, chińska sierotka którą
adoptowałam. Cudne dziecko. śywe srebro. Mieszkanie jeszcze nigdy
nie było tak czyste. Pytacie czym się zajmuję? JuŜ mówiłam. Jestem
supergwiazdą. Czy moja twarz nie wydaje się wam znajoma?
Przyjrzyjcie się. Tak! To twarz nr 32 z najnowszego katalogu. Mój
dzień? Wstaje z łóŜka, dzięki permanentnemu makijaŜowi zawsze
wyglądam świeŜo i kwitnąco. Patrzę w lustro i myślę sobie – jesteś
zajebista - potem zamawiam taksówkę i wracam do domu. Tam, przy
kubku gorącej kawy przeglądam plotkarskie portale. Jeśli na Ŝadnym z
nich nie ma chociaŜ fragmentu dotyczącego mojej cudnej osoby,
anonimowo wysyłam jakieś zdjęcie. Nic specjalnego. Lesbijski
pocałunek, wymioty nad muszlą klozetową czy próba pobicia
fotografa. To wystarczy. Potem codzienna ścieŜka zdrowia – solarium,
kosmetyczka, fryzjer. Wieczorem czas udać się na imprezę. I wiecie co
wam powiem na koniec? Wszystko byłoby całkiem znośne, gdyby nie
ten koszmarny dylemat przed kaŜdym wyjściem z domu – załoŜyć
majtki czy ich nie zakładać? Ooops! I did it again!
Adam
Powód
- Zośka, ty chyba oszalałaś! - Ewelina nerwowo krąŜyła po pokoju
wymachując rękoma na wszystkie moŜliwe strony. Od czterdziestu
minut próbowała odwieść swoją najlepszą koleŜankę od szalonego
pomysłu. - Przestań wygadywać te bzdury! MoŜe to okrutnie zabrzmi,
ale nie ty pierwsza i nie ostatnia, która zbyt wcześnie zaszła w ciąŜę.
- Ewela, nie wiesz, co ja teraz czuję i nie moŜesz zrozumieć tego, co
chcę zrobić - Zosia dla odmiany była spokojna. Siedziała w miękkim
fotelu z podkulonymi nogami i wodziła wzrokiem za koleŜanką.
- Jestem w beznadziejnej sytuacji. Mam siedemnaście lat, chłopak
rzucił mnie, bo dowiedział się, Ŝe zbyt szybko zostanie tatusiem,
rodzice powiedzieli, Ŝe muszę ponosić konsekwencje swojego
postępowania, dlatego kazali wynająć mieszkanie i samej się
utrzymywać, a ty twierdzisz, Ŝe to nie jest tragedia. Zgadzam się, dla
ciebie nie, ale dla mnie świat stanął do góry nogami. Fiknął koziołka i
śmieje się w twarz.
- Wiem, Ŝe jest to trudna sytuacja - Ewelina uklękła przed koleŜanką i
chwyciła ją za ręce. Teraz mówiła juŜ bardzo spokojnym i
opanowanym głosem. - Bardzo trudna sytuacja, ale moŜna temu jakoś
zaradzić. UwaŜam, Ŝe samobójstwo nie jest tu sposobem na
rozwiązanie tego problemu.
- Dla mnie jest - Zosia uśmiechnęła się, ale nie do koleŜanki, tylko do
swoich myśli, z którymi teraz była daleko stąd. - Ja juŜ wszystko
zaplanowałam. Zrobię to tutaj, w tym pokoju. PołoŜę się na moim
ulubionym, miękkim i włochatym dywanie, wezmę Ŝyletkę i podetnę
sobie Ŝyły. Będę patrzyła, jak uchodzić będzie ze mnie Ŝycie, aŜ w
końcu zasnę snem wiecznym.
- Przestań!!! Słyszysz? Przestań wygadywać takie rzeczy!!! - Ewelina
zerwała się na równe nogi. Wyczerpała juŜ wszystkie argumenty i nie
wiedziała, czym ma przekonać koleŜankę, aby porzuciła idiotyczny
pomysł. - Nie moŜesz tego zrobić! - krzyknęła desperacko.
- Dlaczego?
- Bo pobrudzisz krwią dywan! Abigaile
Dlaczego kruk jest podobny do
biureczka?
Kruk wleciał do urzędu z garścią pyłków miejskich, Ŝeby zaanektować
kilka lśniących, złotych monet, które zobaczył w locie przez okno.
Lądując spojrzał w blat małego, nowoczesnego biureczka (róŜa
chińska połysk), gdzie łysnęło mgliście jego mroczne odbicie.
- AleŜ jestem podobny do tego biureczka! – zawołał ze zdumieniem.
- O co pan ma pretensję? – uprzejmie zapytał siedzący po przeciwnej
stronie urzędnik w garniturze – Jestem przekonany, Ŝe wyjaśnię kaŜdy
problem – rzekł (kruczoczarny tweed połysk).
- Nno... Ŝe wyglądam jak to cholerne biureczko... – mruknął kruk
niepewnie.
- Ach, o to chodzi! – optymistycznie kruknął mruk – To akurat da się
łatwo i racjonalnie wytłumaczyć! Zapewniam pana, Ŝe nie ma w tym
nic dziwnego ani niepokojącego. OtóŜ, widzi pan, kruk i biureczko
mają jednego ojca. To znaczy, biureczko jest dzieckiem biurka, czyli
wie pan, takiego powaŜnego juŜ mebla ministerialnego, a
przynajmniej dyrektorskiego. No a biurko, rzecz jasna, jest dzieckiem
biura. Zaś w biurze rodzą się małe kruczki, zwłaszcza w biurze
prawnym czy bankowym, czy skarbowym, wie pan. Małe kruczki stale
rosną, rosną, aŜ stają się... O, z pana to juŜ całkiem spora sztuka
kruka! – roześmiał się urzędniczek, aŜ biureczko się zachwiało.
- A, tak, teraz rozumiem... – zasępił się kruk, spojrzawszy w lustrzany
blat biureczka.
I nie wiedzieć, dlaczego, stał się podobny do... mruczka.
A jego złote monety diabliczki wzięli, jakoś.
Oxyvia
Bez tytułu
Miałem mówić krótko, to będę. Czy pani moŜe nagrywać? Czemu nie?
Spoko luzik. Pyta się pani,
JAK do tego doszło? Jak mogłem zrobić coś tak głupiego? Bo co? I tak
pani nic nie zrozumie. Taka
MODA jest, Ŝe najlepiej to w telewizorze się pokazać. Jeden raz i
jesteś gość, laski same się pchają
NA ciebie. Same z siebie. A ja zawsze byłem dla nich jak ze szkła
zrobiony. Taki lajf. Jakiś sukces?
SUKCES to miałem raz, kiedy Kaśka zrzygała się w dyskotece, bo
dostała od kogoś trefnego jointa
CZYLI skręta, no, wie pani, z farszem coś było nie tak. Mało co jarzyła,
to puknąłem ją w kibelku,
KRÓTKA akcja, nie ma się czym chwalić. Inaczej miało być, wie pani,
inaczej, jak na tym filmie.
RZECZ w tym, mówi pani, Ŝe Ŝycie to nie film? Nie? Gówno prawda!
Lans blans i cukierki! Tak!
O to biega! Musiałem tylko coś zrobić, coś takiego, Ŝeby im wszystkim
kopary opadły. Cały czas o
TYM myślałem, przewracałem się w wyrze i miałem przed oczami te
ich rozdziawione gęby. Tylko
JAK? Czym mógł ich zaŜyć taki cienias, jak ja? No? Co się pani tak
głupio uśmiecha? Ja sobie nic
ZAGMATWAĆ nie dam. śe niby co? śe nie sam na to wpadłem? śe
starczy raz na mnie spojrzeć?
śYCIE jest jak pudełko czekoladek, w moim samo badziewie. Dziwi się
pani, skąd ja to znam? Na
BOHATERÓW kino było, zajebiste. Ziomali za free puszczali. Teraz tam
wieŜowce. Aha, o tych z
TELENOWELI miało być? Zaraz będzie, nigdzie mi się nie śpieszy.
Koniec? Jak to, koniec? JuŜ? Ania
Łopatki w słońcu
Zeszłe wakacje. Kołobrzeg. PlaŜa. Na wschodzie molo. Na zachodzie
wejście do portu. TuŜ za plecami latarnia morska. Słońce świeci. Mewy
się drą rozdzierając szum morza na strzępy. Wiatr słaby od Szwecji.
Trzy kobiety, trzy ręczniki.
- Widzicie tego ratownika na wieŜyczce? Fajne ma spodenki - zagaduje
seniorka A – Ach, gdyby tak te parę wiosen mniej – rozmarzyła się
wciągając do płuc nikotynowy dym.
- Babciu, daj spokój. On nawet nie ma futerka na klacie. To jakiś
metro seksualny synek, który się podpina pod Don Juana i zza
ciemnych okularów obcina kaŜdą małolatę – rzuca C wyraźnie
zniesmaczona gustem babci, po czym kontynuuje wsmarowywanie
kremu do opalania w uda i brzuch.
- Czy któraś z was moŜe mi poprawić ramiączko biustonosza? Cycek
mi oklapł. Trzeba coś z tym zrobić. No, pomoŜecie? -
rozhisteryzowanym głosem wtrąca B. Matka i córka w jednej osobie.
- Dopalę – krótko i leniwie mówi A.
- Rozprowadzę krem – ripostuje C.
- Ale tu jest pełno facetów i czuję, Ŝe wszyscy się na mnie gapią –
rozmarzyła się B pochlebiając sobie - na rodzince to zawsze moŜna
polegać. O, teraz dobrze. Poprawiłam sama. No i jak? Równiutkie,
prawda?
- Ta, prawie jak moje, tylko o beret większe – podśmiewa się C.
- Nawet nie spojrzałaś – ucina B. – O, ten młody, śliczny patrzy na
mnie.
- Mamo przestań – wtrąca C. – On patrzy na laskę, która stoi przy
wejściu.
B. odwraca głowę w stronę wejścia na plaŜę. Dziewczyna, która tam
stoi, macha ręką na przywitanie „młodego, ślicznego”, ten idzie w jej
stronę.
- Idę po drinka. Coś komuś przynieść? – pyta A. i podnosi się z
ręcznika.
- Dla mnie piwo z sokiem, proszę – odpowiada C.
- Dla mnie to coś ze skrzydłami – błagalnym tonem B.
- Chyba to coś co dodaje skrzydeł – z uśmiechem A.
- Tak, tak naturalnie – krótko B.
Fale leniwie rozbijają się o siebie, o plaŜę, o stopy wczasowiczów.
Dzieci bawią się w piachu. Łopatkami usypują kopce, budują zamki.
Gdyby Bałtyk umiał mówić, przegoniłby ich wszystkich do stu diabłów,
i szumiałby wydmom i kutrom rybackim.
Do B. i C. podszedł ten „Młody, śliczny” z zapytaniem.
- Ten wysoki dŜentelmen w białym garniturze, słomkowym kapeluszu,
bez butów zaprasza do baru, co panie na to? - Babcia zachęcająco
przywołuje córkę i wnuczkę ruchem ręki.
- Dlaczego nie? – odpowiedziała B. i biorąc pod rękę C. pociągnęła ją
za sobą.
DŜentelmen w białym garniturze na powitanie pocałował ją w
zewnętrzną część dłoni, po czym się przedstawił.
- Mam na imię Łebaid. Miło mi, Ŝe przyjęły panie moje zaproszenie.
Obserwuję panie od dłuŜszego czasu i myślę, Ŝe mógłbym dostarczyć
paniom wraŜeń.
- Tak? A jakich to wraŜeń według pana, potrzebują kobiety takie jak
my – niegrzecznie wtrąciła C.
- Właśnie do tego zmierzam – szybko odparł Łebaid – Mam na myśli
wraŜenia artystyczno–cielesne, które ocucę kilkoma kroplami trunków,
wedle upodobań. Co panie na to?
A., B. i C. popatrzyły na siebie, a ich spojrzenia obiły się o oczy
nieznajomego i niemal jednogłośnie odpowiedziały.
- Chętnie.
- Wyśmienicie! – odpowiedział Ł., skinął głową na „Młodego, pięknego”
i rzekł do niego:
– PokaŜ paniom drogę.
- Proszę za mną – „Młody, piękny” szedł w stronę morza.
- Chyba pomyliły się panu kierunki. Tam jest morze! – stwierdziła
zdziwiona B.
- Proszę za mną – powtórzył nie odwracając głowy.
Na brzegu stała łódź.
- Łał – powiedziała C.
- O w mordę – szepnęła A.
- Psia krew – dodała B.
- Tylko nie krew – dało się słyszeć w tyle głos Łebaida – Jest zbyt
droga.
Wsiedli do łodzi i odpłynęli w kierunku zakotwiczonego na głębszych
wodach jachtu.
- Pan jest biznesmenem? – spytała zachowawczo B.
- MoŜna tak powiedzieć – uśmiechnął się szeroko Łebaid, pokazując
śnieŜnobiałe uzębienie – kupuję, sprzedaję. Handel wymienny,
szeroko pojęty.
- A co pan kupuje? – pociągnęła temat C.
- MoŜe to zabrzmi dziwnie, ale kupuję miłość, szczęście, doczesność i
uprzedzając pytanie kolejne, sprzedaję uśmiech, nadzieję, jutro i
urodę – wyjaśnił Łebaid.
- To doprawdy fascynujące! – zaciekawiła się A. – W takim razie, ile
kosztuje uroda?
- Uroda kosztuje doczesność.
- A miłość, jakbym chciała sprzedać to, co dostanę? – spytała C.
- Za miłość daję wszystko – odparł.
- To niech mi pan powie, ile warta jest nadzieja? – wtrąciła pytanie B.
- Nadzieje daję gratis.
Dopłynęli do jachtu, który przyciągał wymalowaną na burcie nazwą
„śycie wieczne”. Ktoś podciągnął kotwicę. Dzień był piękny. Syren nie
było na horyzoncie.
Rafał
A czym się kruczek od biureczka róŜni?
Dni stały się krótsze, ale nie miało to nic wspólnego z porą roku. I
noce były krótsze. W trzydzieści dwie do drugiej, światła blokowisk
zaczynały uprzykrzać Ŝycie najbardziej wytrwałym widzom i
czytelnikom. Alicja czekała na uderzenie, mały stuk w okienku i juŜ na
paluszkach schodziła do mnie. Rodzice zabrali jej telefon po naszej
ostatniej nocnej wycieczce. Krrrrrrr.
Co prawda jeszcze nie znalazłem sposobu, by nie musiała wychodzić
drzwiami – stwarzało to zbyt wiele problemów – jednak myślałem
intensywnie a coś podpowiadało mi, Ŝe lada moment znajdę
rozwiązanie. Mgła w krainie czarów gęstniała. Dwa razy spudłowałem i
rzucane kamienie biły w niewłaściwe szyby. Krukowate badając
jadalność skalnych okruchów otoczyły mnie i z dziką śmiałością
obsiadały. W lewej ręce wciąŜ miałem połowę kanapki z dŜemem. Gdy
Alicja domyśliwszy się moich niecelnych strzałów wyjrzała przez okno,
krzyczałem tak głośno, Ŝe rozmowę rozpoczęła zdecydowanym: „Cicho
bądź!”
- Dziobnął mnie! – Na ślepo wymachiwałem ręką. We mgle nie widać
było ani napastnika, ani ukochanej. – Kruk! Dziobnął mnie.
- Słuchaj, Pietruś, ja dzisiaj nie dam rady. Złamałam nogę.
Zawieszałam firankę i biurko się rozjechało…- Krrr. Krrrrr.
- Biurko, kruk, co za róŜnica? Alicjo, musimy być dzisiaj razem!- Krrrr.
Krrrrrrrr. Krr.
- Ale nie dam rady, jutro, jutro!
- Mogę tam do ciebie wejść, zwiąŜ prześcieradła i zaczep o nogę
łóŜka.- Krrr.
- Jutro, jutro! – okno zamknęło się bezgłośnie i musiało minąć co
najmniej pięć minut, nim zauwaŜyłem, Ŝe dziewczyna nie słucha juŜ
moich chytrych planów wspinaczki. Mgła w krainie czarów zaczęła
opadać. Podobno kruki nadają sobie imiona i wołają się nimi. Krrr.
Krrr. Krrrrrrr. Krrr. Krrrrrrrr. MoŜe to do mnie?
Jimmy
Wina
Spróbuj. Dobre, prawda? Takie słodkie, a jednak za falą słodyczy
zjawia się dziwny posmak - ni cierpki, ni gorzki. Wprowadza odrobinę
niepokoju, ale sprawia, Ŝe nas nie zemdli jak po ulipku. Bo we
wszystkim musi być zachowana równowaga.
Taki smak ma tylko to moje pierwsze wino. Nie mam pojęcia, dlaczego
się udało. Nie znając receptury, zdałam się jedynie na instynkt, który
nakazywał zebrać spadłe owoce i wrzucić je do dymiona. Podnosiłam
chłodne, lekko wilgotne śliwki i wrzucałam je za pazuchę. Ześlizgiwały
się po skórze wywołując zabawny, pseudoerotyczny dreszczyk. W
powrotnej drodze z sadu uwaŜnie stawiałam kroki, dźwigając przed
sobą podkoszulek pełen owoców, jak cięŜarny brzuch. Wkrótce
pochłonął go szklany balon, w którym miały się odprawić bulgotliwe
czary. Nie pamiętam, ile trzeba było czekać, aŜ wino dojrzeje. Ile
radości dawała obserwacja biegających bąbelków powietrza, jaka
gnała mnie ciekawość, by spróbować ukończonego dzieła. Ile w
oczekiwaniu było dumy, a ile niepokoju, bo przecieŜ mogło zamienić
się w ocet. To trwało bardzo długo.
Jednak dzisiaj moŜesz oceniać efekt. To juŜ ostatnia butelka, tego
mojego wina. Ostatnia butelka dzieciństwa. Smakuje ci?
Pomyślałam, Ŝe moglibyśmy razem sporządzić całkiem inny trunek...
Czuję, Ŝe owoce są słodkie, a droŜdŜe pochodzą ze szlachetnych
szczepów. Przygotujmy wszystko. Zdamy się na niepewność i
oczekiwanie, ale czeka nas teŜ radość i duma. Z tobą nie boję się
znaleźć cierpkiej nuty w morzu słodyczy.
Co o mi odpowiesz?
Julka
11 kwietnia
Wczoraj w wiadomościach podali, Ŝe rozbił się Samolot. I Ŝe Ludzie nie
Ŝyją. I Ŝe Kraj z Narodem są w szoku i generalnie nikt nie wie, o co
chodzi. Nikt a nikt. Jest godzina dwunasta, budzę się i idę się wysikać.
Oddając mocz słyszę syreny. Potem dowiaduję się od Darka o
dwuminutowej Minucie Ciszy czy coś. A ja wtedy cholera sikałem. No
ale co to za Minuta Ciszy, kiedy trąbią syreny i która do tego trwa
dwie minuty?
Wychodzę. Tragedia na mieście wisi w powietrzu. Tragedia na mieście
objawia się flagami, wstąŜkami, zniczami i kwiatami. Oraz
zamkniętymi drogami, objazdami i mundurami na ulicach, joł. Mój
autobus staje w korku, więc wysiadam. Na ulicach mnóstwo ludzi.
Mijam dwóch facetów przebranych za starych rockmanów. Mijam
wąsacza, który mówi do kogoś coś o pełnieniu Urzędu. Docieram na
piechotę do metra. Tam wszędobylska Tragedia objawia się nadal.
Flagami i mundurami. W metrze ścisk taki, Ŝe stoję jak… jak… No
cholernie ciasno jest ogólnie. Dopiero, gdy wysiadam na stacji
Racławicka jest wręcz niepokojąco cicho. Wychodzę na powierzchnię,
gdzie nawet ruch na ulicach jest mało natęŜony, szczególnie w
porównaniu z okolicami choćby Placu Bankowego.
I nagle okazuje się, Ŝe nawet warszawskie ptaki nadal śpiewają, a ja
w tym dniu idę do dziewczyny, Ŝeby z nią zerwać.
Wtedy nie wiedziałem, Ŝe dokładnie za sześć dni zobaczę na
Krakowskim Przedmieściu takie przejęcie na twarzach ludzi, Ŝe
pomyślę sobie: „cholera, znów czuję się, jak ostatni skurwiel.”
Mr. śubr
Kolizyjność
Chciałbym bardzo włoŜyć palec w jedną z tych dziur w twoich
spodniach. Idziemy spychając się barkami w przeciwne strony, w
efekcie czego: idziemy prosto. Coś jest teraz między nami takiego, Ŝe
nic, kompletnie nic, by się między nami nie zmieściło. To lgnięcie.
Lgniemy ku sobie w sposób naturalny. Dotykamy się gdzie popadnie.
UŜyteczność publiczna. Chciałbym bardzo włoŜyć palec w jedną z tych
dziur w twoich spodniach.
Ściana przed nami - rozbijemy się na niej. Niedługo potem zleci do
nas Michał Anioł i mimo, Ŝe to tylko artysta, będzie miał jakieś
skrzydła. Namaluje poŜądanie się i lgnięcie ku sobie naszych szczątek
nie do rozpoznania. Michał Anioł, który wszystko zwykł odczytywać
wedle zawartości pasji i namiętności, zostanie przywołany na miejsce
naszym nie adresowanym apelem. Scenariusz zderzenia napisze
Markiz de Sade. Zawsze chciałem go czytać a on akurat, jak się
dowiemy, zawsze pałętał się pod spódnicą Michała. Będzie to historia
trafiona w dziesiątkę.
Chciałbym bardzo włoŜyć palec w jedną z tych dziur w twoich
spodniach. Zanim to się jednak stanie zatrzymasz mnie jakimiś
słowami albo ja zatrzymam czymś ciebie. Bo to się jeszcze nie moŜe
wydarzyć. Ani to, ani ściana, ani Michał Anioł zlatujący z nieba. I jak
to zwykle bywa, oboje nie wiemy dlaczego.
Jimmy
Szczęście alternatyw
Nic się nie dzieje z duszą. Jak pies do jeŜa zaleca się ciało do kartek
papieru. Kartki. Kartki. Jedna sfrunęła do mnie z daleka; A4 zapisane
tajmsem niu romanem dwanaście. Wiatr przywiał ją z ulicy prosto na
parapet. Druga i trzecia leŜały w owym czasie na biurku, ale poczuły
zew i kiedy ratowałem tę pierwszą od dalszej tułaczki, wyleciały w
szare powietrze miasta, by juŜ nie wrócić. Tyle na nich
pozapisywałem. Zupełnie genialne rozwiązania, rady, aforyzmy. śalom
nie będzie końca.
W dni samotne jak ten z kaŜdym zdjętym ze mnie drobiazgiem tracę
nie tylko ów drobiazg; tu dwie karty własnych myśli. Wydaje się, Ŝe
poleciałem cały z nimi i wątpię o własnym powrocie. Mógłbym jeszcze
krzyknąć za sobą:
- Gdzie, kurwaaa?!?
Na pewno bym się zrozumiał jeszcze nie mogąc być daleko, ale juŜ
mogąc być szczęśliwym. Oho, to to mnie tak zjada. Szczęście
alternatyw.
Jimmy