Marek Wałkuski, "Ameryka po kaWałku"
description
Transcript of Marek Wałkuski, "Ameryka po kaWałku"
Kawałek wstępu
Kiedy w 2002 roku przyjechałem do Ameryki, nie przypuszczałem, że spędzę tu trzynaście lat. Wiem, że nie zostanę w Stanach na zawsze. W Polsce mam rodzinę i przyjaciół. Moje perspektywy zawodowe też są lepsze w kraju, gdyż w USA karierę musiałbym zaczynać od początku, co po czterdziestce nie jest łatwe. Przyjdzie więc taki moment, że spakuję walizki i wyjadę. Jednak na samą myśl o tej chwili zaczynam tęsknić za Ameryką. Uświadamiam sobie wtedy, jak bardzo polubiłem ten kraj.
W swojej pierwszej książce, Wałkowanie Ameryki, pisałem o niektórych pozytywnych stronach tego kraju. Należą do nich ogromna różnorodność etniczna i kulturowa, a także cechy narodowe Amerykanów, takie jak indywidualizm, otwartość i tolerancja. Bardzo sobie cenię amerykańskie przywiązanie do wolności słowa oraz rozdział Kościoła od państwa przy jednoczesnym szacunku dla wszystkich religii i wyznań. Mój podziw budzi konsekwencja, z jaką Amerykanie stosują zasadę równości wobec prawa oraz odrzucają elitaryzm dający pewnym jednostkom, takim jak politycy, profesorowie, dziennikarze czy aktorzy, uprzywilejowaną pozycję w społeczeństwie. Podoba mi się także nieformalny styl bycia Amerykanów.
Moja sympatia dla Stanów Zjednoczonych dotyczy też drobniejszych przejawów amerykańskiej rzeczywistości – rozwiązań ułatwiających życie codzienne, panujących tu reguł i zwyczajów, sposobu obchodzenia świąt, niezwykłych miejsc, a także rozrywek i przyjemności. Są to elementy tutejszej codzienności, za którymi będę tęsknić, gdy wrócę do Polski, i które postanowiłem przybliżyć polskiemu
Kawałek wstępu8
czytelnikowi. Ich lista jest bardzo długa. Są na niej Dzień Niepodległości i Halloween, Hawaje i Yellowstone, policyjny ford crown victoria i dziennik „New York Times”, automatyczna skrzynia biegów i parkometr na monety, osiedla bez płotów i bożonarodzeniowe dekoracje domów. Wiem, że będzie mi też brakować poczucia humoru Baracka Obamy, piosenek country Toby’ego Keitha, atmosfery Super Bowl, amerykańskiego optymizmu, obsługi klienta w sklepach, przydrożnych atrakcji, podwórkowych wyprzedaży, przyjaznych banków, golfa za dziesięć dolarów i darmowych kortów tenisowych. Nie mogłem się też oprzeć pokusie napisania o umieraniu po amerykańsku, ulubionym rozmiarze Amerykanów XXL oraz o napadach na banki. Właśnie takim „kawałkom” Ameryki poświęcona jest ta książka.
W Ameryce po kaWałku zawarłem historie z własnego życia i przedstawiłem wiele swoich opinii. Nie jest to jednak książka o mnie samym czy moich przygodach w Stanach Zjednoczonych. Moim celem jest przybliżenie różnych elementów amerykańskiej rzeczywistości oraz wytłumaczenie, dlaczego Amerykanie sięgają po takie, a nie inne rozwiązania. Nie kryję, że wybrałem rzeczy, które polubiłem w Ameryce, pozytywne przejawy życia w tym kraju. Opisywanie wad USA pozostawiam licznym krytykom tego kraju.
Stany Zjednoczone są wielkie, różnorodne i skomplikowane. Nie da się ich opisać w jednej, nawet najgrubszej książce. Zachęcam do poznawania Ameryki, tak jak ja poznawałem ją przez ostatnich trzynaście lat – po kawałku.
Kawałek pierwszy
Wygoda po amerykańsku
Wynalazki
Próbując wepchnąć bagietkę do pojemnika na chleb, moja żona za każdym razem odgrażała się, że kiedyś wymyśli pojemnik na bagietki, opatentuje go i zarobi miliony. Niestety, mimo że od pierwszych bagietkowych pogróżek minęło już ponad dziesięć lat, do tej pory nie zrealizowała swoich zapowiedzi. Nie mam pojęcia, czy tylko sobie żartowała, czy zabrakło jej wytrwałości. Wiem jednak, że gdyby rzeczywiście wymyśliła taki pojemnik i chciała go wprowadzić na rynek, to najlepiej, aby robiła to w Ameryce, gdzie panują wyjątkowo sprzyjające warunki dla wynalazców. W światowych rankingach innowacyjności USA znajdują się w czołówce, choć nie zawsze na pierwszym miejscu. Amerykanów wyprzedzają czasem Szwajcarzy, Szwedzi czy Holendrzy. Duża liczba mieszkańców oraz wysoki poziom zamożności Stanów Zjednoczonych sprawiają jednak, że każdy wynalazek ma tu wielokrotnie więcej potencjalnych klientów niż gdziekolwiek indziej, co znacznie zwiększa szanse na sukces.
Amerykanie są otwarci na nowinki techniczne i przyzwyczajeni do wygody. Chętnie też eksperymentują z nowymi produktami. Niedawno widziałem
Wynalazk i 13
w sklepie sieci PetSmart mężczyznę, który kupował urządzanie do uciszania psów pod nazwą „Sonic Egg” (akustyczne jajo). Emituje ono ultradźwięki niesłyszalne dla ludzkiego ucha, które zniechęcają psy do szczekania. „Sonic Egg”, które kosztuje czterdzieści dolarów, działa w promieniu piętnastu metrów, a więc można go zastosować także wobec psa sąsiada. Z innym ciekawym wynalazkiem spotkałem się podczas niedawnych obchodów Dnia Niepodległości. Siedząc pośród tysięcy mieszkańców Waszyngtonu czekających na pokaz fajerwerków nad rzeką Potomac, zauważyłem, że wiele osób korzysta z pionowych stojaków na kubki. Są to cienkie metalowe pręty, których jeden koniec uformowany jest w taki sposób, że tworzy uchwyt w kształcie walca, a drugi wbija się w ziemię. Widok setek plastikowych kubków z napojami rozstawionych na łące jak pochodnie w pierwszej chwili wywołał u mnie uśmiech. Gdy jednak piętnaście minut później rozlałem na trawę pełny kubek mojej ulubionej meksykańskiej cocacoli, podszedłem do grupki Amerykanów i zapytałem, gdzie je kupili. Ostatnio zastanawiałem się nad zakupem „spinning mopa”, który w odróżnieniu od tradycyjnego mopa czyści podłogę nie tylko poprzez przesuwanie, ale także wirowanie wokół własnej osi. Urządzenie to nie wymaga ani baterii, ani zasilania, bo ma w środku sprężynę, którą nakręca się, umieszczając „spinning mopa” w specjalnym wiaderku i naciskając nogą wystający z boku pedał. Z kolei idąc na basen lub na plażę, mógłbym zabrać z sobą ergonomiczny leżak z otworem na twarz, który pozwala leżeć płasko na brzuchu i czytać ułożoną na ziemi książkę bez długotrwałego trzymania podniesionej głowy, co grozi nadwyrężeniem karku.
Odkąd przyjechałem do USA, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Amerykanie do wszystkiego muszą mieć jakieś urządzenie. Są one sprzedawane nie tylko w tradycyjnych domach towarowych i supermarketach, ale również w specjalistycznych sklepach z wynalazkami, takich jak Brookstone czy As Seen on TV. W tym ostatnim widziałem parę dni temu zestaw sterowanych pilotem elektronicznych świec Luma, które mogą emitować światło w dwunastu różnych kolorach. Z kolei w Brook stone zauważyłem na półce piasek z dodatkiem polimeru, którego ziarna łączą się z sobą, ale nie przyklejają do rąk, dzięki czemu podczas robienia babek dziecko się nie brudzi. Moją uwagę zwróciła też wirtualna klawiatura, która jest wyświetlana na płaskiej powierzchni przez laser wielkości pudełka od zapałek. Produkty tego rodzaju są reklamowane w prasie codziennej i w telewizji. Niektóre kanały godzinami emitują prezentacje ułatwiających życie wynalazków, które kupuje się, dzwoniąc pod bezpłatny numer telefonu.
Kawałek pierwszy. Wygoda po amerykańsku14
Amerykańska innowacyjność nie ogranicza się tylko do gadżetów i drobnych udogodnień. Każdego dnia na uniwersytetach i w instytutach technologicznych tysiące naukowców i wynalazców pracują nad rozwiązaniami zmieniającymi sposób, w jaki ludzkość porozumiewa się z sobą, przemieszcza z miejsca na miejsce, robi biznes i walczy z chorobami. W laboratoriach i centrach technologicznych wielkich korporacji inżynierowie i projektanci opracowują praktyczne zastosowania najnowszych odkryć naukowych. Do Ameryki przybywają też najwybitniejsze umysły z całego świata, by tu prowadzić eksperymenty i wcielać w życie innowacyjne pomysły. W Stanach Zjednoczonych mają oni ku temu doskonałe warunki w postaci świetnie wyposażonych laboratoriów i ośrodków naukowych, najlepszych na świecie uczelni wyższych oraz bliskich związków nauki z biznesem, dzięki czemu możliwe jest szybkie i efektywne zastosowanie nowych idei w praktyce. Znakomity klimat dla innowacyjności panuje w USA od początku istnienia tego kraju.
Pierwszym wielkim amerykańskim wynalazcą był jeden z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych Benjamin Franklin. Ten urodzony w 1706 roku w Bostonie polityk, dyplomata, autor, wydawca, biznesmen, ekonomista i naukowiec był w swoich czasach najbardziej znanym na świecie Amerykaninem. Franklin uosabiał amerykańskie ideały: nie przywiązywał wagi do tytułów, był praktyczny, tolerancyjny i optymistyczny, miał poczucie humoru, cenił postawę obywatelską i sprzeciwiał się wszelkim formom autorytaryzmu. Ponieważ pochodził z wielodzietnej rodziny i jego ojca stać było tylko na opłacenie dwóch lat szkoły, sam nauczył się matematyki, gramatyki oraz filozofii, a potem dzięki własnej ciężkiej pracy odniósł sukces finansowy jako wydawca gazety „The Pennsylvania Chronicle”. W wieku czterdziestu dwóch lat zrezygnował z działalności wydawniczej i zajął się badaniami nad elektrycznością. To on wprowadził do słownika naukowego takie określenia, jak „akumulator”, „ładowanie”, „przewodnik” „plus”, „minus” i to on skonstruował piorunochron, który chronił domy i ich mieszkańców przed destrukcyjną siłą wyładowań atmosferycznych, wobec której wcześniej byli bezradni. Franklin opracował mapę prądów morskich na Atlantyku, wymyślił okulary dwuogniskowe, zaprojektował metalowy piecyk grzewczy i skonstruował drogomierz, którym mierzył odległości pokonywane przez siebie dorożką. Był też inicjatorem badań demograficznych i autorem obserwacji meteorologicznych. Niektórzy przypisują mu nawet wynalezienie płetw, ponieważ jako jedenastoletni chłopak zaczął używać do pływania płaskich deseczek, które trzymane w rękach
Wynalazk i 15
pozwalały na szybsze poruszanie się w wodzie. Benjamin Franklin był pierwszym wielkim amerykańskim wynalazcą. Wkrótce w jego ślady poszły tysiące innowatorów, którzy zmienili nie tylko oblicze Ameryki, ale i świata.
Niemcy chwalą się nowatorskimi rozwiązaniami w inżynierii, Izraelczycy w medycynie, a Japończycy w elektronice. Amerykanie mogą się poszczycić wyjątkowymi dokonaniami we wszystkich dziedzinach. Nie ma narodu na świecie, który równałby się z Amerykanami pod względem innowacyjności i praktycznych zastosowań wynalazków. Sam tylko Thomas Alva Edison zarejestrował w swej ojczyźnie tysiąc dziewięćdziesiąt trzy patenty. To jemu zawdzięczamy fonograf, rejestrator głosu, żarówkę, prądnicę, baterię alkaliczną, betoniarkę, pióro elektryczne, pojemniki na żywność, kamerę oraz taśmę filmową. On też udoskonalił wiele wcześniejszych patentów – między innymi telegraf. Za największe osiągnięcie Edisona większość naukowców uważa jednak wypracowanie nowoczesnej metody tworzenia innowacji. Przed Edisonem wynalazcy byli samotnikami, którzy dokonywali odkryć i eksperymentów w małych domowych laboratoriach. Edison stworzył w Menlo Park w stanie New Jersey laboratorium zajmujące się innowacyjnością na masową skalę. Była to „fabryka wynalazków”, w której pod nadzorem Edisona pracowali naukowcy, inżynierowie i projektanci z różnych dziedzin. W Menlo Park znajduje się obecnie narodowe muzeum; przedstawia się je jako „miejsce, w którym została wymyślona współczesna Ameryka”.
Lista amerykańskich odkrywców i wynalazców jest bardzo długa. Oprócz takich postaci jak Alexander Graham Bell, Samuel Colt, Henry Ford, Charles Goodyear, Samuel Morse, Eli Whitney, bracia Orville i Wilbur Wrightowie czy Bill Gates są na niej tysiące Amerykanów, których nazwiska prawie nikomu nic nie mówią, lecz których wynalazki towarzyszą nam na co dzień. Amerykanie wymyślili nie tylko żarówkę, komputer, telefon, samolot czy rewolwer, ale także zmywarkę, telewizor, kuchenkę mikrofalową, mrożoną żywność, skondensowane mleko, pułapkę na myszy, maszynę do szycia, drogową sygnalizację świetlną, okulary słoneczne, rolki, pieluchę jednorazową, tranzystor, paliwo rakietowe, laser, płytę kompaktową, gitarę elektryczną, gry wideo, schody ruchome, klimatyzację, nylon, małe żółte karteczki samoprzylepne, skarbonkę, chipsy, cocacolę, lalkę Barbie, łapkę na muchy, otwieracz do puszek, kartę kredytową, GPS, inżynierię genetyczną, Internet oraz portale społecznościowe.
Innowacyjność wynika z charakteru Amerykanów. Jej źródłem jest nie tylko optymizm, który sprawia, że podejmując się jakiegoś zadania, częściej niż inni
Kawałek pierwszy. Wygoda po amerykańsku16
wierzą w sukces, ale także przekonanie, iż naturę można podporządkować człowiekowi, a świat da się zmieniać na lepsze. Z ust Amerykanina trudno usłyszeć stwierdzenia: „Tak musi być”, „Tego nie da się zmienić”, „Nie można z tym nic zrobić”. Dlatego myśląc o tym, jak świat będzie wyglądać za dwadzieścia, trzydzieści czy pięćdziesiąt lat, warto sprawdzić, nad czym się pracuje i z czym eksperymentuje w Stanach Zjednoczonych. „New York Times” opublikował niedawno listę trzydziestu dwóch wynalazków, które mogą zmienić nasze jutro. Są wśród nich między innymi kask do bezdotykowego mycia głowy oraz ubrania z materiału zamieniającego energię cieplną na prąd, który można wykorzystać do zasilania smartfona albo MP3 playera. Naukowcy z Princeton pracują nad supercienkimi czujnikami, które po naklejeniu na zęby wykryją pojawiające się w ślinie bakterie związane nie tylko z próchnicą, ale również z innymi chorobami. Profesorowie z Chicago opracowują metodę wykrywania depresji poprzez badanie krwi. Zachęcająco brzmi także perspektywa zastosowania na masową skalę technologii powolnego gotowania próżniowego „sousvide”, która dotychczas była stosowana przez bardzo drogie restauracje. Technologię tę wprowadza na amerykański rynek firma Cuisine Solutions, która już współpracuje z liniami lotniczymi, wojskiem i sieciami re s tauracji. Dzięki niej tradycyjna mrożona żywność może zostać zastąpiona przez niewymagające konserwantów potrawy, które po rozmrożeniu smakują tak, jakby przed chwilą zostały ugotowane. Być może wkrótce poznamy więc naturalny smak Big Maca.
Przyjazne banki
Muszę przyznać, że zrobiłem w życiu parę niemądrych rzeczy. W połowie lat osiemdziesiątych, wracając pociągiem ze studenckiej wycieczki z Ukrainy do Polski, ukryłem przemycane marki fińskie pod chodnikiem w korytarzu wagonu, co okazało się najgłupszym rozwiązaniem ze wszystkich możliwych, bo pierwszą rzeczą, jaką celnicy zrobili po wejściu do środka, było podniesienie chodnika. Dwieście marek pochodzących ze sprzedaży przyciemnianych okularów, grzałek elektrycznych i żelazka wyparowało raz na zawsze. Mniej więcej w tym samym okresie dokonałem śmiałego wyczynu polegającego na przejściu po parapecie z pokoju pięćset trzy do pokoju pięćset pięć w akademiku przy Żwirki i Wigury. Pokoje znajdowały się na piątym piętrze, a parapet miał dwadzieścia pięć centymetrów szerokości. Dziś już nie pamiętam, co skłoniło mnie to tego kroku, ale na pewno nie występowałem w filmie kaskaderskim. Kilka lat później zrobiłem kolejną rzecz, która zmusiła mnie do refleksji nad własną inteligencją. Wracaliśmy wtedy z żoną i dwuletnim synem z Ostrowca Świętokrzyskiego do Warszawy. Gdy byliśmy w okolicach
Kawałek pierwszy. Wygoda po amerykańsku18
Grójca, Edyta oznajmiła, że potrzebuje otwieracza do butelek, bo chce dać Konradowi bobofruta. Ponieważ otwieracz miałem doczepiony do kluczyków samochodowych, bez wahania wyciągnąłem je ze stacyjki i podałem do tyłu, po czym wrzuciłem bieg na luz i zacząłem przemieszczać się na prawy pas, by nie tamować ruchu. Wtedy zdarzyło się coś, czego się kompletnie nie spodziewałem, a mianowicie w samochodzie zablokowała się kierownica. Mając na liczniku sto kilometrów na godzinę, samochód zaczął niebezpiecznie zjeżdżać w kierunku pobocza. Nie miałem czasu, by włożyć kluczyki z powrotem w stacyjkę. Nacisnąłem na hamulce i przerażony czekałem, co się stanie. Zatrzymałem się dosłownie kilkanaście centymetrów od krawędzi rowu. Byłem bliski zawału serca, ale Konradowi bobofrut bardzo smakował.
Sytuacji, w których zabrakło mi wyobraźni i rozumu, mógłbym pewnie przytoczyć jeszcze kilka. Nic jednak nie przebije tego, co przydarzyło mi się w maju 2012 roku w Chicago. Miałem za sobą trzy dni ciężkiej pracy i wolny wieczór przed powrotem do Waszyngtonu. Było późno, lecz postanowiłem jeszcze wyskoczyć na piwo do pobliskiego baru. Kiedy wracałem do hotelu, miałem wyśmienity nastrój i jak zwykle po alkoholu byłem przyjaźnie nastawiony do świata. Szedłem wzdłuż North Michigan Avenue, gdy usłyszałem męski głos. Odwróciłem się i zobaczyłem czerwonego chevroleta camaro z uchyloną szybą. W środku siedział trzydziestoparoletni czarnoskóry mężczyzna w okularach i błękitnej koszuli. Zapytał mnie o hotel, ale jego nazwa nic mi nie mówiła. Wtedy zaproponował, że mnie podrzuci. Choć znajdowałem się trzy przecznice od swojego hotelu, z grzeczności nie odmówiłem. Wsiadłem do środka i ruszyliśmy. Po chwili mój nowy znajomy zapytał:
– A może masz ochotę na drinka? – Noooo... mam – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.Na najbliższym skrzyżowaniu mój kierowca zahamował, zrobił zwrot o sto
osiemdziesiąt stopni i po chwili jechaliśmy North Michigan w przeciwną stronę. Rozejrzałem się dookoła i wtedy coś mnie tknęło. Uświadomiłem sobie, że w samym środku nocy jadę z zupełnie obcym człowiekiem przez wyludnione miasto, w którym co roku dochodzi do kilkuset morderstw i tysięcy rabunków.
– Wiesz co? Jednak nie chcę jechać na drinka. Wolę wrócić do hotelu – oświadczyłem.
Mężczyzna nie wydawał się zaskoczony zmianą mojej decyzji. Uśmiechnął się życzliwie, jakby dostrzegł moje zaniepokojenie i chciał mnie uspokoić. Nie zmienił jednak kierunku jazdy.
Przyjazne banki 19
– Okej. Nie ma sprawy. Zaraz cię podrzucę. Tylko wiesz co? Może pożyczyłbyś mi dwadzieścia dolarów?
– Ale ja nie mam przy sobie gotówki – odpowiedziałem. – Nie martw się. Podskoczymy do bankomatu – oznajmił.Wyjaśnił, że pochodzi z Tennessee i w Chicago zna tylko jeden bankomat,
w związku z tym podjedziemy kawałek dalej. Poziom mojego zaniepokojenia rósł w błyskawicznym tempie.
Kilka minut później zatrzymaliśmy się w pobliżu bankomatu. Wypłaciłem z niego dwadzieścia dolarów, włożyłem do kieszeni i wróciłem do samochodu. Mój czarnoskóry kolega uśmiechnął się do mnie, po czym ruszyliśmy w powrotną drogę. Włączyłem nawigację w swoim blackberrym, by upewnić się, że rzeczywiście jedziemy w stronę mojego hotelu. Na szczęście zmierzaliśmy w tamtym kierunku, co mnie uspokoiło. Gdy dotarliśmy na miejsce, wysiadłem z samochodu, wróciłem do pokoju i położyłem się spać. Rano zobaczyłem na telefonie migającą czerwoną lampkę sygnalizującą, że dostałem jakieś wiadomości. W skrzynce miałem kilka emaili z tym samym tytułem „Bank of America Alert!”. Pierwsze mówiły o podejrzanych transakcjach z użyciem mojej karty płatniczej, a ostatnia o zablokowaniu konta. Sprawdziłem garnitur, który miałem na sobie poprzedniej nocy. W kieszeni spodni znalazłem dwadzieścia dolarów, ale karta płatnicza gdzieś wyparowała. Zrozumiałem, że zostałem okradziony, lecz nie wiedziałem jeszcze na jaką kwotę. Gdy zadzwoniłem do banku, dowiedziałem się, że złodzieje działali szybko. Najpierw objechali cztery okoliczne bankomaty i z każdego z nich wypłacili po osiemset dolarów. Potem udali się do sklepu WalMart, gdzie kupili kilka płaskich telewizorów. Wszystkie transakcje odbyły się z użyciem PINu. Łącznie z mojego konta zniknęło sześć tysięcy dolarów.
Byłem wściekły i przestraszony. Okoliczności zdarzenia nie wróżyły niczego dobrego – klient po kilku piwach w środku nocy wsiada do samochodu nieznajomego czarnoskórego mężczyzny, z którym ma jechać do baru, po czym traci kartę płatniczą wraz z PINem. Żona powiedziała mi później, że na miejscu banku „takiemu idiocie” nie zwróciłaby ani centa. Jak się okazało, Bank of America był znacznie bardziej wyrozumiały. Pracownik działu do spraw oszustw poprosił mnie, abym opowiedział dokładnie, co się stało, zadał parę pytań, po czym zapewnił, że następnego dnia skradziona kwota beż żadnych dodatkowych formalności wróci na moje konto. Przepraszał mnie nawet, że zwrot pieniędzy nie nastąpi szybciej, tłumacząc, że przy tak dużych kwotach trzeba poczekać około
Kawałek pierwszy. Wygoda po amerykańsku20
dwudziestu czterech godzin. Zwrot miałem traktować jako tymczasowy do momentu formalnego zakończenia dochodzenia. Zanim się rozłączyłem, usłyszałem jeszcze podziękowania, że jestem klientem Bank of America, wyrazy ubolewania, że spotkały mnie kłopoty, i pytanie, czy mogą mi jeszcze w czymś pomóc. Odpowiedziałem, że nie i odłożyłem słuchawkę. Potem zadzwoniłem na policję i zgłosiłem kradzież. Przy okazji dowiedziałem się, że nie byłem jedyny, który stracił pieniądze w tego rodzaju okolicznościach. Prowadzący sprawę oficer chicagowskiej policji powiedział mi, że na bankomacie był prawdopodobnie zamontowany skaner numerów PIN i dlatego właśnie tam zostałem zawieziony w środku nocy. Nie mam pojęcia jak straciłem kartę płatniczą. Może podczas drogi powrotnej zdrzemnąłem się przez chwilę, może przestępca rozpylił jakiś środek nasenny, a może zwyczajnie wyciągnął mi ją z kieszeni. Wiem, że policja dotarła do nagrań z kamer zainstalowanych przy bankomatach i miała zdjęcia sprawców kradzieży, ale nigdy nie zostali oni schwytani. Od strony finansowej sprawa zakończyła się bez zbędnych formalności. Po telefonicznej rozmowie z bankowym detektywem dostałem pocztą do podpisu oświadczenie, że kwestionowane transakcje nie były moje, i tymczasowy zwrot sześciu tysięcy dolarów stał się zwrotem ostatecznym. Za swoją głupotę nie poniosłem więc praktycznie żadnych konsekwencji. A było to możliwe dzięki obowiązującym w USA przepisom, które ograniczają odpowiedzialność klienta za nieautoryzowane transakcje kartami bankomatowymi i kredytowymi. Sprowadzają się one do tego, że jeśli posiadacz karty płatniczej lub kredytowej nie przyznaje się do jakiejś transakcji, bank natychmiast oddaje mu pieniądze. Gwarantowane w ten sposób bezpieczeństwo klienta to jeden z powodów, dla których polubiłem Bank of America oraz cały amerykański system bankowy.
Amerykańskie prawo (Fair Credit Billing Act) ogranicza odpowiedzialność posiadacza karty kredytowej za nieautoryzowane transakcje do pięćdziesięciu dolarów. Większość banków znosi jednak ten limit i zwraca klientowi wszystkie pieniądze – niezależnie od tego, kiedy zgłosił utratę karty lub nieautoryzowane transakcje. Jeśli klient banku ma kartę w swoim posiadaniu, a złodzieje posłużyli się tylko jej numerem, to jego odpowiedzialność jest zerowa i bank musi zwrócić wszystko, co zostało skradzione. Posiadacze kart debetowych i bankomatowych są chronieni trochę słabiej. Jeśli zgłoszą kradzież w ciągu dwóch dni, to nawet jeśli złodzieje zdążyli już wydać tysiące dolarów, bank musi zwrócić pełną kwotę pomniejszoną o pięćdziesiąt dolarów. Jeśli jednak klient będzie zwlekał z powiadomieniem banku miesiąc lub półtora, to bank ma prawo potrącić z kwoty zwrotu
Przyjazne banki 21
pięćset dolarów (tyle wynosi odpowiedzialność klienta). Po dwóch miesiącach od utraty karty bank nie musi już zwracać pieniędzy. W praktyce wiele banków całkowicie znosi odpowiedzialność klienta przez pierwsze sześćdziesiąt dni, a nawet po tym terminie możliwy jest zwrot skradzionej kwoty, jeśli klient ma dobrą historię kredytową. Amerykańskim bankom zależy bowiem na utrzymaniu klientów i zapewnieniu im poczucia pełnego bezpieczeństwa, ponieważ im więcej transakcji kartami, tym większe prowizje banków.
Korzystanie z konta w amerykańskich bankach jest zwykle darmowe. Odkąd przyjechałem do USA w 2002 roku, nigdy nie musiałem płacić ani centa za prowadzenie rachunku, transakcje w oddziałach oraz w Internecie, zmiany limitów i korzystanie z kart kredytowych czy bankomatowych. Jeśli ktoś komuś płacił, to nie ja bankowi, tylko bank mnie. A to za sprawą licznych programów motywowania klientów do posługiwania się kartami kredytowymi i bankomatowymi przez gromadzenie mil na podróże lotnicze, zbieranie punktów, które można wymieniać na produkty w bankowym sklepiku albo zatrzymywanie reszty z transakcji. Przez kilkanaście lat pobytu w USA Bank of America „oddał” mi w ten sposób tysiące dolarów.
Do mojej karty kredytowej przypisany jest program nagród, według którego za każdego wydanego dolara mogę otrzymać kilka, a czasem kilkanaście punktów. Na przykład robiąc zakupy w sklepie motoryzacyjnym Advance Auto Parts, dostaję pięć punktów za każdego wydanego dolara, co jest równoznaczne z dodatkową pięcioprocentową zniżką. W sklepie Apple’a można zarobić dwa punkty za dolara, a kupując oprogramowanie McAfee – aż piętnaście punktów. Lista firm współpracujących z Bank of America jest bardzo długa i obejmuje setki podmiotów. Jeśli jakiegoś sprzedawcy nie ma na liście, to bank dobrowolnie daje klientowi jeden punkt za każdego wydanego dolara. Nie jest więc trudno zgromadzić dziesięć czy dwadzieścia tysięcy punktów, które można zamienić na sto lub dwieście dolarów albo wydać na zakup elektronicznych gadżetów, prenumeratę magazynów, karty upominkowe lub podróże samolotem. „Zarabiać” można także, posługując się kartą debetową. Kilka lat temu Bank of America uruchomił program „Zatrzymaj resztę”, który polega na tym, że kwota każdej transakcji jest zaokrąglana do pełnego dolara i ten „dodatek” jest przelewany na konto klienta. Jeżeli na przykład zapłacę kartą za zakupy siedem dolarów i dziesięć centów, to bank przeleje mi na specjalne konto oszczędnościowe dziewięćdziesiąt centów. Jeśli kupię w Starbucksie kawę za 3,80, to dostanę w prezencie dwadzieścia centów. Przez ostatnie pół
Kawałek pierwszy. Wygoda po amerykańsku22
roku zarobiłem w ten sposób ponad trzysta dolarów, a gdyby chciało mi się stosować strategię polegającą na dokonywaniu kilku osobnych mniejszych transakcji zamiast jednej większej, to zgromadzona dzięki temu reszta z pewnością przekroczyłaby pół tysiąca dolarów.
Zasadne jest pytanie, skąd banki biorą pieniądze, by tak hojnie obdarowywać swych klientów. Otóż duża część przeznaczanych na to środków pochodzi od dziesiątków milionów Amerykanów, którzy zadłużają się na kartach kredytowych. A zadłużenie to jest bardzo kosztowne. Oprocentowanie na kartach kredytowych wynosi obecnie około piętnastu procent, a jeszcze niedawno przekraczało dwadzieścia procent. Takie odsetki płacą bankom ci, którzy nie mają gotówki, aby spłacać na bieżąco cały bilans (płacą tylko kwotę minimalną), przez co korzystają z bardzo drogiego kredytu. W tej chwili średnie zadłużenie gospodarstwa domowego na kartach kredytowych wynosi siedem tysięcy dolarów, a jeśli wziąć pod uwagę tylko tych, którzy korzystają z kart kredytowych, to sięga ono piętnastu tysięcy dolarów. Oznacza to, że przeciętna amerykańska rodzina korzystająca z kart kredytowych płaci bankom frycowe w wysokości ponad dwóch tysięcy dolarów rocznie. To właśnie z myślą o tych ludziach banki stworzyły systemy całkowicie bezpiecznych transakcji i zachęt do posługiwania się kartami kredytowymi. Bo przecież im większa łatwość wydawania pieniędzy, tym większe zadłużenie klientów, a co za tym idzie – większe zyski banków. W 2013 roku banki zarobiły na odsetkach z kart kredytowych (nie licząc opłat firm i sklepów za obsługę transakcji) ponad sto miliardów dolarów.
W tak pomyślanym systemie osoba, która spłaca długi w terminie, a jednocześnie korzysta z wszystkich możliwych przywilejów, ma jak w raju. Do tego dochodzi wysokiej jakości obsługa. W oddziale przy Wilson Boulevard nigdy nie czekałem na załatwienie sprawy dłużej niż dziesięć minut, niezależnie od tego, czy była to wypłata z kasy, czy transakcja wymagająca zaangażowania pracownika działu obsługi klienta. Internetowy system obsługi konta i kart kredytowych w Bank of America też jest bardzo prosty. Nigdy nie musiałem używać karty kodów jednorazowych, tokenów czy haseł esemesowych. Wystarczył zwykły login i hasło, w którym nawet nie ma konieczności używania dużych czcionek. Podobnie bezproblemowy i prosty jest system obsługi telefonicznej. Żadnych haseł, PINów czy kodów dostępu. Wystarczy imię i nazwisko, Social Security Number (odpowiednik naszego PESELu) i czasami odpowiedź na jakieś pytanie – na przykład o datę urodzenia. Jednak najbardziej w moim amerykańskim banku ceniłem sposób traktowania
Przyjazne banki 23
mnie jako klienta. Kiedy w ubiegłym roku przystępowałem do programu „Zatrzymaj resztę”, okazało się, że muszę najpierw założyć konto oszczędnościowe. Telefoniczna operacja uruchomienia rachunku trwała dwie–trzy minuty, ale gdy poprosiłem o otwarcie podobnego konta dla mojej żony, pojawiły się kłopoty. Pracownik banku męczył się przez kilkanaście minut, lecz system z jakiegoś powodu nie pozwalał mu tego zrobić. Kiedy w końcu okazało się, że moja żona ma inny typ wizy niż moja i że musi się osobiście pofatygować do oddziału Bank of America, mój rozmówca był bardzo zakłopotany. Kilka razy przepraszał, że nie zauważył od razu różnicy i trzymał mnie tak długo na linii, po czym zapytał, czy w ramach przeprosin przyjmę kartę upominkową w wysokości pięćdziesięciu dolarów do wybranego przeze mnie sklepu. Choć wcale nie czułem się źle potraktowany, odpowiedziałem, że nie mam nic przeciwko temu. I gdy dwa dni później znalazłem kartę upominkową w swojej skrzynce pocztowej, po raz kolejny pomyślałem, że lubię swój bank, jakkolwiek dziwnie by to brzmiało.
Spis treści
Kawałek wstępu 7
Kawałek pierwszyWygoda po amerykańsku
Wynalazki 12Przyjazne banki 17Parkometr 24Gazeta pod drzwiami 31Pasy szybkiego ruchu 37Pralnie na monety 42CARFAX 47Fontanny wody pitnej 51Automatyczna skrzynia biegów 55
Kawałek drugiMade in the USA
Dzień Niepodległości 60Ford crown victoria 65 „The New York Times” 70Toby Keith i muzyka country 75Smithsonian 80
Spis treści270
Barack Obama 85Harley Davidson 90Super NOVA 95Halloween 101
Kawałek trzeciMiędzy nami Amerykanami
Życie bez płotów 108Wolontariat 112Bieg na Wysokich Obcasach 117Zaufanie do obywatela 123Poprawność polityczna 127Amerykański uśmiech 131Optymizm 135Rozświetlone Boże Narodzenie 138
Kawałek czwartyWidokówki z Ameryki
Hawaje 148Utah 154Arlington 160East Village 164Yellowstone 169Przydrożne atrakcje 174
Kawałek piątyPrzyjemne stany
Golf za dychę 182Car Talk 188Godziny otwarcia sklepów 195Super Bowl 200David Letterman 207Korty i ścieżki 212Kupowanie bez ryzyka 217Radio Pandora 221
Spis treści 271
Pho 75 − tanie etniczne danie 226Podwórkowe wyprzedaże 232
Kawałek szóstyRzeczy ostateczne albo prawie ostateczne
Dziwaczna Ameryka 238XXL USA 243Umieranie 249Napady na banki 255
Spis ilustracji 265Tematyczny spis rozdziałów 267