Marek Wałkuski, "Ameryka po kaWałku"

26

description

 

Transcript of Marek Wałkuski, "Ameryka po kaWałku"

Page 1: Marek Wałkuski, "Ameryka po kaWałku"
Page 2: Marek Wałkuski, "Ameryka po kaWałku"
Page 3: Marek Wałkuski, "Ameryka po kaWałku"
Page 4: Marek Wałkuski, "Ameryka po kaWałku"
Page 5: Marek Wałkuski, "Ameryka po kaWałku"

Kawałek wstępu

Kiedy w 2002 roku przyjechałem do Ameryki, nie przypuszczałem, że spędzę tu trzynaście lat. Wiem, że nie zostanę w Stanach na zawsze. W Polsce mam rodzinę i przyjaciół. Moje perspektywy zawodowe też są lepsze w kraju, gdyż w USA ka­rierę musiałbym zaczynać od początku, co po czterdziestce nie jest łatwe. Przyj­dzie więc taki moment, że spakuję walizki i wyjadę. Jednak na samą myśl o tej chwili zaczynam tęsknić za Ameryką. Uświadamiam sobie wtedy, jak bardzo po­lubiłem ten kraj.

W swojej pierwszej książce, Wałkowanie Ameryki, pisałem o niektórych pozytyw­nych stronach tego kraju. Należą do nich ogromna różnorodność etniczna i kultu­rowa, a także cechy narodowe Amerykanów, takie jak indywidualizm, otwartość i  tolerancja. Bardzo sobie cenię amerykańskie przywiązanie do wolności słowa oraz rozdział Kościoła od państwa przy jednoczesnym szacunku dla wszystkich religii i wyznań. Mój podziw budzi konsekwencja, z jaką Amerykanie stosują za­sadę równości wobec prawa oraz odrzucają elitaryzm dający pewnym jednostkom, takim jak politycy, profesorowie, dziennikarze czy aktorzy, uprzywilejowaną po­zycję w społeczeństwie. Podoba mi się także nieformalny styl bycia Amerykanów.

Moja sympatia dla Stanów Zjednoczonych dotyczy też drobniejszych prze­jawów amerykańskiej rzeczywistości – rozwiązań ułatwiających życie codzienne, panujących tu reguł i zwyczajów, sposobu obchodzenia świąt, niezwykłych miejsc, a także rozrywek i przyjemności. Są to elementy tutejszej codzienności, za którymi będę tęsknić, gdy wrócę do Polski, i które postanowiłem przybliżyć polskiemu

Page 6: Marek Wałkuski, "Ameryka po kaWałku"

Kawałek wstępu8

czytelnikowi. Ich lista jest bardzo długa. Są na niej Dzień Niepodległości i Hallo­ween, Hawaje i Yellowstone, policyjny ford crown victoria i dziennik „New York Times”, automatyczna skrzynia biegów i parkometr na monety, osiedla bez pło­tów i bożonarodzeniowe dekoracje domów. Wiem, że będzie mi też brakować po­czucia humoru Baracka Obamy, piosenek country Toby’ego Keitha, atmosfery Su­per Bowl, amerykańskiego optymizmu, obsługi klienta w sklepach, przydrożnych atrakcji, podwórkowych wyprzedaży, przyjaznych banków, golfa za dziesięć do­larów i darmowych kortów tenisowych. Nie mogłem się też oprzeć pokusie na­pisania o umieraniu po amerykańsku, ulubionym rozmiarze Amerykanów XXL oraz o napadach na banki. Właśnie takim „kawałkom” Ameryki poświęcona jest ta książka.

W Ameryce po kaWałku zawarłem historie z własnego życia i przedstawiłem wiele swoich opinii. Nie jest to jednak książka o mnie samym czy moich przygo­dach w Stanach Zjednoczonych. Moim celem jest przybliżenie różnych elementów amerykańskiej rzeczywistości oraz wytłumaczenie, dlaczego Amerykanie sięgają po takie, a nie inne rozwiązania. Nie kryję, że wybrałem rzeczy, które polubiłem w Ameryce, pozytywne przejawy życia w tym kraju. Opisywanie wad USA pozo­stawiam licznym krytykom tego kraju.

Stany Zjednoczone są wielkie, różnorodne i skomplikowane. Nie da się ich opi­sać w jednej, nawet najgrubszej książce. Zachęcam do poznawania Ameryki, tak jak ja poznawałem ją przez ostatnich trzynaście lat – po kawałku.

Page 7: Marek Wałkuski, "Ameryka po kaWałku"
Page 8: Marek Wałkuski, "Ameryka po kaWałku"
Page 9: Marek Wałkuski, "Ameryka po kaWałku"

Kawałek pierwszy

Wygoda po amerykańsku

Page 10: Marek Wałkuski, "Ameryka po kaWałku"

Wynalazki

Próbując wepchnąć bagietkę do pojemnika na chleb, moja żona za każdym razem odgrażała się, że kiedyś wymyśli pojemnik na bagietki, opatentuje go i zarobi miliony. Niestety, mimo że od pierwszych bagietkowych pogróżek minęło już ponad dziesięć lat, do tej pory nie zrealizowała swoich zapowiedzi. Nie mam pojęcia, czy tylko so­bie żartowała, czy zabrakło jej wytrwałości. Wiem jednak, że gdyby rzeczywiście wy­myśliła taki pojemnik i chciała go wprowadzić na rynek, to najlepiej, aby robiła to w Ameryce, gdzie panują wyjątkowo sprzyjające warunki dla wynalazców. W świa­towych rankingach innowacyjności USA znajdują się w czołówce, choć nie zawsze na pierwszym miejscu. Amerykanów wyprzedzają czasem Szwajcarzy, Szwedzi czy Holendrzy. Duża liczba mieszkańców oraz wysoki poziom zamożności Stanów Zjed­noczonych sprawiają jednak, że każdy wynalazek ma tu wielokrotnie więcej poten­cjalnych klientów niż gdziekolwiek indziej, co znacznie zwiększa szanse na sukces.

Amerykanie są otwarci na nowinki techniczne i  przyzwyczajeni do wy­gody. Chętnie też eksperymentują z nowymi produktami. Niedawno widziałem

Page 11: Marek Wałkuski, "Ameryka po kaWałku"

Wynalazk i 13

w sklepie sieci PetSmart mężczyznę, który kupował urządzanie do uciszania psów pod nazwą „Sonic Egg” (akustyczne jajo). Emituje ono ultradźwięki niesłyszalne dla ludzkiego ucha, które zniechęcają psy do szczekania. „Sonic Egg”, które kosz­tuje czterdzieści dolarów, działa w promieniu piętnastu metrów, a więc można go zastosować także wobec psa sąsiada. Z  innym ciekawym wynalazkiem spotka­łem się podczas niedawnych obchodów Dnia Niepodległości. Siedząc pośród ty­sięcy mieszkańców Waszyngtonu czekających na pokaz fajerwerków nad rzeką Potomac, zauważyłem, że wiele osób korzysta z pionowych stojaków na kubki. Są to cienkie metalowe pręty, których jeden koniec uformowany jest w taki spo­sób, że tworzy uchwyt w kształcie walca, a drugi wbija się w ziemię. Widok setek plastikowych kubków z napojami rozstawionych na łące jak pochodnie w pierw­szej chwili wywołał u mnie uśmiech. Gdy jednak piętnaście minut później rozla­łem na trawę pełny kubek mojej ulubionej meksykańskiej coca­coli, podszedłem do grupki Amerykanów i zapytałem, gdzie je kupili. Ostatnio zastanawiałem się nad zakupem „spinning mopa”, który w odróżnieniu od tradycyjnego mopa czy­ści podłogę nie tylko poprzez przesuwanie, ale także wirowanie wokół własnej osi. Urządzenie to nie wymaga ani baterii, ani zasilania, bo ma w środku sprężynę, którą nakręca się, umieszczając „spinning mopa” w specjalnym wiaderku i naci­skając nogą wystający z boku pedał. Z kolei idąc na basen lub na plażę, mógłbym zabrać z sobą ergonomiczny leżak z otworem na twarz, który pozwala leżeć płasko na brzuchu i czytać ułożoną na ziemi książkę bez długotrwałego trzymania pod­niesionej głowy, co grozi nadwyrężeniem karku.

Odkąd przyjechałem do USA, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Amerykanie do wszystkiego muszą mieć jakieś urządzenie. Są one sprzedawane nie tylko w tra­dycyjnych domach towarowych i  supermarketach, ale również w  specjalistycz­nych sklepach z wynalazkami, takich jak Brookstone czy As Seen on TV. W tym ostatnim widziałem parę dni temu zestaw sterowanych pilotem elektronicznych świec Luma, które mogą emitować światło w dwunastu różnych kolorach. Z kolei w Brook stone zauważyłem na półce piasek z dodatkiem polimeru, którego ziarna łączą się z  sobą, ale nie przyklejają do rąk, dzięki czemu podczas robienia ba­bek dziecko się nie brudzi. Moją uwagę zwróciła też wirtualna klawiatura, która jest wyświetlana na płaskiej powierzchni przez laser wielkości pudełka od zapałek. Produkty tego rodzaju są reklamowane w prasie codziennej i w telewizji. Niektóre kanały godzinami emitują prezentacje ułatwiających życie wynalazków, które ku­puje się, dzwoniąc pod bezpłatny numer telefonu.

Page 12: Marek Wałkuski, "Ameryka po kaWałku"

Kawałek pierwszy. Wygoda po amerykańsku14

Amerykańska innowacyjność nie ogranicza się tylko do gadżetów i drobnych udogodnień. Każdego dnia na uniwersytetach i w instytutach technologicznych tysiące naukowców i wynalazców pracują nad rozwiązaniami zmieniającymi spo­sób, w jaki ludzkość porozumiewa się z sobą, przemieszcza z miejsca na miejsce, robi biznes i walczy z chorobami. W laboratoriach i centrach technologicznych wielkich korporacji inżynierowie i  projektanci opracowują praktyczne zastoso­wania najnowszych odkryć naukowych. Do Ameryki przybywają też najwybit­niejsze umysły z całego świata, by tu prowadzić eksperymenty i wcielać w życie innowacyjne pomysły. W Stanach Zjednoczonych mają oni ku temu doskonałe warunki w postaci świetnie wyposażonych laboratoriów i ośrodków naukowych, najlepszych na świecie uczelni wyższych oraz bliskich związków nauki z biznesem, dzięki czemu możliwe jest szybkie i efektywne zastosowanie nowych idei w prak­tyce. Znakomity klimat dla innowacyjności panuje w USA od początku istnienia tego kraju.

Pierwszym wielkim amerykańskim wynalazcą był jeden z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych Benjamin Franklin. Ten urodzony w 1706 roku w Bosto­nie polityk, dyplomata, autor, wydawca, biznesmen, ekonomista i naukowiec był w swoich czasach najbardziej znanym na świecie Amerykaninem. Franklin uosa­biał amerykańskie ideały: nie przywiązywał wagi do tytułów, był praktyczny, to­lerancyjny i optymistyczny, miał poczucie humoru, cenił postawę obywatelską i sprzeciwiał się wszelkim formom autorytaryzmu. Ponieważ pochodził z wielo­dzietnej rodziny i  jego ojca stać było tylko na opłacenie dwóch lat szkoły, sam nauczył się matematyki, gramatyki oraz filozofii, a potem dzięki własnej ciężkiej pracy odniósł sukces finansowy jako wydawca gazety „The Pennsylvania Chro­nicle”. W wieku czterdziestu dwóch lat zrezygnował z działalności wydawniczej i zajął się badaniami nad elektrycznością. To on wprowadził do słownika nauko­wego takie określenia, jak „akumulator”, „ładowanie”, „przewodnik” „plus”, „mi­nus” i to on skonstruował piorunochron, który chronił domy i ich mieszkańców przed destrukcyjną siłą wyładowań atmosferycznych, wobec której wcześniej byli bezradni. Franklin opracował mapę prądów morskich na Atlantyku, wymy­ślił okulary dwuogniskowe, zaprojektował metalowy piecyk grzewczy i skonstruo­wał drogomierz, którym mierzył odległości pokonywane przez siebie dorożką. Był też inicjatorem badań demograficznych i autorem obserwacji meteorologicznych. Niektórzy przypisują mu nawet wynalezienie płetw, ponieważ jako jedenastoletni chłopak zaczął używać do pływania płaskich deseczek, które trzymane w rękach

Page 13: Marek Wałkuski, "Ameryka po kaWałku"

Wynalazk i 15

pozwalały na szybsze poruszanie się w wodzie. Benjamin Franklin był pierwszym wielkim amerykańskim wynalazcą. Wkrótce w jego ślady poszły tysiące innowa­torów, którzy zmienili nie tylko oblicze Ameryki, ale i świata.

Niemcy chwalą się nowatorskimi rozwiązaniami w  inżynierii, Izraelczycy w medycynie, a Japończycy w elektronice. Amerykanie mogą się poszczycić wyjąt­kowymi dokonaniami we wszystkich dziedzinach. Nie ma narodu na świecie, który równałby się z Amerykanami pod względem innowacyjności i praktycznych zasto­sowań wynalazków. Sam tylko Thomas Alva Edison zarejestrował w swej ojczyźnie tysiąc dziewięćdziesiąt trzy patenty. To jemu zawdzięczamy fonograf, rejestrator głosu, żarówkę, prądnicę, baterię alkaliczną, betoniarkę, pióro elektryczne, po­jemniki na żywność, kamerę oraz taśmę filmową. On też udoskonalił wiele wcześ­niejszych patentów – między innymi telegraf. Za największe osiągnięcie Edisona większość naukowców uważa jednak wypracowanie nowoczesnej metody tworze­nia innowacji. Przed Edisonem wynalazcy byli samotnikami, którzy dokonywali odkryć i  eksperymentów w małych domowych laboratoriach. Edison stworzył w Menlo Park w stanie New Jersey laboratorium zajmujące się innowacyjnością na masową skalę. Była to „fabryka wynalazków”, w której pod nadzorem Edisona pracowali naukowcy, inżynierowie i projektanci z różnych dziedzin. W Menlo Park znajduje się obecnie narodowe muzeum; przedstawia się je jako „miejsce, w któ­rym została wymyślona współczesna Ameryka”.

Lista amerykańskich odkrywców i wynalazców jest bardzo długa. Oprócz ta­kich postaci jak Alexander Graham Bell, Samuel Colt, Henry Ford, Charles Good­year, Samuel Morse, Eli Whitney, bracia Orville i Wilbur Wrightowie czy Bill Gates są na niej tysiące Amerykanów, których nazwiska prawie nikomu nic nie mówią, lecz których wynalazki towarzyszą nam na co dzień. Amerykanie wymyślili nie tylko żarówkę, komputer, telefon, samolot czy rewolwer, ale także zmywarkę, tele­wizor, kuchenkę mikrofalową, mrożoną żywność, skondensowane mleko, pułapkę na myszy, maszynę do szycia, drogową sygnalizację świetlną, okulary słoneczne, rolki, pieluchę jednorazową, tranzystor, paliwo rakietowe, laser, płytę kompaktową, gitarę elektryczną, gry wideo, schody ruchome, klimatyzację, nylon, małe żółte karteczki samoprzylepne, skarbonkę, chipsy, coca­colę, lalkę Barbie, łapkę na mu­chy, otwieracz do puszek, kartę kredytową, GPS, inżynierię genetyczną, Internet oraz portale społecznościowe.

Innowacyjność wynika z charakteru Amerykanów. Jej źródłem jest nie tylko optymizm, który sprawia, że podejmując się jakiegoś zadania, częściej niż inni

Page 14: Marek Wałkuski, "Ameryka po kaWałku"

Kawałek pierwszy. Wygoda po amerykańsku16

wierzą w sukces, ale także przekonanie, iż naturę można podporządkować człowie­kowi, a świat da się zmieniać na lepsze. Z ust Amerykanina trudno usłyszeć stwier­dzenia: „Tak musi być”, „Tego nie da się zmienić”, „Nie można z tym nic zrobić”. Dlatego myśląc o tym, jak świat będzie wyglądać za dwadzieścia, trzydzieści czy pięćdziesiąt lat, warto sprawdzić, nad czym się pracuje i z czym eksperymentuje w Stanach Zjednoczonych. „New York Times” opublikował niedawno listę trzy­dziestu dwóch wynalazków, które mogą zmienić nasze jutro. Są wśród nich między innymi kask do bezdotykowego mycia głowy oraz ubrania z materiału zamienia­jącego energię cieplną na prąd, który można wykorzystać do zasilania smartfona albo MP3 playera. Naukowcy z Princeton pracują nad supercienkimi czujnikami, które po naklejeniu na zęby wykryją pojawiające się w ślinie bakterie związane nie tylko z próchnicą, ale również z innymi chorobami. Profesorowie z Chicago opra­cowują metodę wykrywania depresji poprzez badanie krwi. Zachęcająco brzmi także perspektywa zastosowania na masową skalę technologii powolnego gotowa­nia próżniowego „sous­vide”, która dotychczas była stosowana przez bardzo dro­gie restauracje. Technologię tę wprowadza na amerykański rynek firma Cuisine Solutions, która już współpracuje z  liniami lotniczymi, wojskiem i  sieciami re ­ s tauracji. Dzięki niej tradycyjna mrożona żywność może zostać zastąpiona przez niewymagające konserwantów potrawy, które po rozmrożeniu smakują tak, jakby przed chwilą zostały ugotowane. Być może wkrótce poznamy więc naturalny smak Big Maca.

Page 15: Marek Wałkuski, "Ameryka po kaWałku"

Przyjazne banki

Muszę przyznać, że zrobiłem w życiu parę niemądrych rzeczy. W połowie lat osiemdziesiątych, wracając pociągiem ze studenckiej wycieczki z Ukrainy do Pol­ski, ukryłem przemycane marki fińskie pod chodnikiem w korytarzu wagonu, co okazało się najgłupszym rozwiązaniem ze wszystkich możliwych, bo pierwszą rze­czą, jaką celnicy zrobili po wejściu do środka, było podniesienie chodnika. Dwie­ście marek pochodzących ze sprzedaży przyciemnianych okularów, grzałek elek­trycznych i żelazka wyparowało raz na zawsze. Mniej więcej w tym samym okresie dokonałem śmiałego wyczynu polegającego na przejściu po parapecie z pokoju pięćset trzy do pokoju pięćset pięć w akademiku przy Żwirki i Wigury. Pokoje znaj­dowały się na piątym piętrze, a parapet miał dwadzieścia pięć centymetrów szero­kości. Dziś już nie pamiętam, co skłoniło mnie to tego kroku, ale na pewno nie wy­stępowałem w filmie kaskaderskim. Kilka lat później zrobiłem kolejną rzecz, która zmusiła mnie do refleksji nad własną inteligencją. Wracaliśmy wtedy z żoną i dwu­letnim synem z Ostrowca Świętokrzyskiego do Warszawy. Gdy byliśmy w okolicach

Page 16: Marek Wałkuski, "Ameryka po kaWałku"

Kawałek pierwszy. Wygoda po amerykańsku18

Grójca, Edyta oznajmiła, że potrzebuje otwieracza do butelek, bo chce dać Kon­radowi bobofruta. Ponieważ otwieracz miałem doczepiony do kluczyków sa­mochodowych, bez wahania wyciągnąłem je ze stacyjki i podałem do tyłu, po czym wrzuciłem bieg na luz i zacząłem przemieszczać się na prawy pas, by nie tamować ruchu. Wtedy zdarzyło się coś, czego się kompletnie nie spodziewałem, a mianowicie w samochodzie zablokowała się kierownica. Mając na liczniku sto kilometrów na godzinę, samochód zaczął niebezpiecznie zjeżdżać w kierunku po­bocza. Nie miałem czasu, by włożyć kluczyki z powrotem w stacyjkę. Nacisnąłem na hamulce i przerażony czekałem, co się stanie. Zatrzymałem się dosłownie kil­kanaście centymetrów od krawędzi rowu. Byłem bliski zawału serca, ale Konra­dowi bobofrut bardzo smakował.

Sytuacji, w których zabrakło mi wyobraźni i rozumu, mógłbym pewnie przy­toczyć jeszcze kilka. Nic jednak nie przebije tego, co przydarzyło mi się w maju 2012 roku w Chicago. Miałem za sobą trzy dni ciężkiej pracy i wolny wieczór przed powrotem do Waszyngtonu. Było późno, lecz postanowiłem jeszcze wyskoczyć na piwo do pobliskiego baru. Kiedy wracałem do hotelu, miałem wyśmienity nastrój i jak zwykle po alkoholu byłem przyjaźnie nastawiony do świata. Szedłem wzdłuż North Michigan Avenue, gdy usłyszałem męski głos. Odwróciłem się i zobaczy­łem czerwonego chevroleta camaro z uchyloną szybą. W środku siedział trzydzie­stoparoletni czarnoskóry mężczyzna w okularach i błękitnej koszuli. Zapytał mnie o hotel, ale jego nazwa nic mi nie mówiła. Wtedy zaproponował, że mnie podrzuci. Choć znajdowałem się trzy przecznice od swojego hotelu, z grzeczności nie od­mówiłem. Wsiadłem do środka i ruszyliśmy. Po chwili mój nowy znajomy zapytał:

– A może masz ochotę na drinka? – Noooo... mam – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.Na najbliższym skrzyżowaniu mój kierowca zahamował, zrobił zwrot o sto

osiemdziesiąt stopni i po chwili jechaliśmy North Michigan w przeciwną stronę. Rozejrzałem się dookoła i wtedy coś mnie tknęło. Uświadomiłem sobie, że w sa­mym środku nocy jadę z zupełnie obcym człowiekiem przez wyludnione miasto, w którym co roku dochodzi do kilkuset morderstw i tysięcy rabunków.

– Wiesz co? Jednak nie chcę jechać na drinka. Wolę wrócić do hotelu – oświad­czyłem.

Mężczyzna nie wydawał się zaskoczony zmianą mojej decyzji. Uśmiechnął się życzliwie, jakby dostrzegł moje zaniepokojenie i chciał mnie uspokoić. Nie zmie­nił jednak kierunku jazdy.

Page 17: Marek Wałkuski, "Ameryka po kaWałku"

Przyjazne banki 19

– Okej. Nie ma sprawy. Zaraz cię podrzucę. Tylko wiesz co? Może pożyczył­byś mi dwadzieścia dolarów?

– Ale ja nie mam przy sobie gotówki – odpowiedziałem. – Nie martw się. Podskoczymy do bankomatu – oznajmił.Wyjaśnił, że pochodzi z Tennessee i w Chicago zna tylko jeden bankomat,

w  związku z  tym podjedziemy kawałek dalej. Poziom mojego zaniepokojenia rósł w błyskawicznym tempie.

Kilka minut później zatrzymaliśmy się w  pobliżu bankomatu. Wypłaciłem z niego dwadzieścia dolarów, włożyłem do kieszeni i wróciłem do samochodu. Mój czarnoskóry kolega uśmiechnął się do mnie, po czym ruszyliśmy w powrotną drogę. Włączyłem nawigację w swoim blackberrym, by upewnić się, że rzeczywi­ście jedziemy w stronę mojego hotelu. Na szczęście zmierzaliśmy w tamtym kie­runku, co mnie uspokoiło. Gdy dotarliśmy na miejsce, wysiadłem z samochodu, wróciłem do pokoju i położyłem się spać. Rano zobaczyłem na telefonie migającą czerwoną lampkę sygnalizującą, że dostałem jakieś wiadomości. W skrzynce mia­łem kilka e­maili z tym samym tytułem „Bank of America Alert!”. Pierwsze mó­wiły o podejrzanych transakcjach z użyciem mojej karty płatniczej, a ostatnia o za­blokowaniu konta. Sprawdziłem garnitur, który miałem na sobie poprzedniej nocy. W kieszeni spodni znalazłem dwadzieścia dolarów, ale karta płatnicza gdzieś wy­parowała. Zrozumiałem, że zostałem okradziony, lecz nie wiedziałem jeszcze na jaką kwotę. Gdy zadzwoniłem do banku, dowiedziałem się, że złodzieje działali szybko. Najpierw objechali cztery okoliczne bankomaty i z każdego z nich wypła­cili po osiemset dolarów. Potem udali się do sklepu Wal­Mart, gdzie kupili kilka płaskich telewizorów. Wszystkie transakcje odbyły się z użyciem PIN­u. Łącznie z mojego konta zniknęło sześć tysięcy dolarów.

Byłem wściekły i przestraszony. Okoliczności zdarzenia nie wróżyły niczego dobrego – klient po kilku piwach w środku nocy wsiada do samochodu niezna­jomego czarnoskórego mężczyzny, z którym ma jechać do baru, po czym traci kartę płatniczą wraz z  PIN­em. Żona powiedziała mi później, że na miejscu banku „takiemu idiocie” nie zwróciłaby ani centa. Jak się okazało, Bank of Ame­rica był znacznie bardziej wyrozumiały. Pracownik działu do spraw oszustw po­prosił mnie, abym opowiedział dokładnie, co się stało, zadał parę pytań, po czym zapewnił, że następnego dnia skradziona kwota beż żadnych dodatkowych for­malności wróci na moje konto. Przepraszał mnie nawet, że zwrot pieniędzy nie nastąpi szybciej, tłumacząc, że przy tak dużych kwotach trzeba poczekać około

Page 18: Marek Wałkuski, "Ameryka po kaWałku"

Kawałek pierwszy. Wygoda po amerykańsku20

dwudziestu czterech godzin. Zwrot miałem traktować jako tymczasowy do mo­mentu formalnego zakończenia dochodzenia. Zanim się rozłączyłem, usłysza­łem jeszcze podziękowania, że jestem klientem Bank of America, wyrazy ubo­lewania, że spotkały mnie kłopoty, i  pytanie, czy mogą mi jeszcze w  czymś pomóc. Odpowiedziałem, że nie i odłożyłem słuchawkę. Potem zadzwoniłem na policję i zgłosiłem kradzież. Przy okazji dowiedziałem się, że nie byłem jedyny, który stracił pieniądze w tego rodzaju okolicznościach. Prowadzący sprawę ofi­cer chicagowskiej policji powiedział mi, że na bankomacie był prawdopodobnie zamontowany skaner numerów PIN i dlatego właśnie tam zostałem zawieziony w środku nocy. Nie mam pojęcia jak straciłem kartę płatniczą. Może podczas drogi powrotnej zdrzemnąłem się przez chwilę, może przestępca rozpylił jakiś środek nasenny, a może zwyczajnie wyciągnął mi ją z kieszeni. Wiem, że policja dotarła do nagrań z kamer zainstalowanych przy bankomatach i miała zdjęcia sprawców kradzieży, ale nigdy nie zostali oni schwytani. Od strony finansowej sprawa zakoń­czyła się bez zbędnych formalności. Po telefonicznej rozmowie z bankowym de­tektywem dostałem pocztą do podpisu oświadczenie, że kwestionowane transakcje nie były moje, i tymczasowy zwrot sześciu tysięcy dolarów stał się zwrotem osta­tecznym. Za swoją głupotę nie poniosłem więc praktycznie żadnych konsekwencji. A było to możliwe dzięki obowiązującym w USA przepisom, które ograniczają od­powiedzialność klienta za nieautoryzowane transakcje kartami bankomatowymi i kredytowymi. Sprowadzają się one do tego, że jeśli posiadacz karty płatniczej lub kredytowej nie przyznaje się do jakiejś transakcji, bank natychmiast oddaje mu pie­niądze. Gwarantowane w ten sposób bezpieczeństwo klienta to jeden z powodów, dla których polubiłem Bank of America oraz cały amerykański system bankowy.

Amerykańskie prawo (Fair Credit Billing Act) ogranicza odpowiedzialność po­siadacza karty kredytowej za nieautoryzowane transakcje do pięćdziesięciu do­larów. Większość banków znosi jednak ten limit i  zwraca klientowi wszystkie pieniądze – niezależnie od tego, kiedy zgłosił utratę karty lub nieautoryzowane transakcje. Jeśli klient banku ma kartę w swoim posiadaniu, a złodzieje posłużyli się tylko jej numerem, to jego odpowiedzialność jest zerowa i bank musi zwrócić wszystko, co zostało skradzione. Posiadacze kart debetowych i bankomatowych są chronieni trochę słabiej. Jeśli zgłoszą kradzież w ciągu dwóch dni, to nawet jeśli złodzieje zdążyli już wydać tysiące dolarów, bank musi zwrócić pełną kwotę po­mniejszoną o pięćdziesiąt dolarów. Jeśli jednak klient będzie zwlekał z powiado­mieniem banku miesiąc lub półtora, to bank ma prawo potrącić z kwoty zwrotu

Page 19: Marek Wałkuski, "Ameryka po kaWałku"

Przyjazne banki 21

pięćset dolarów (tyle wynosi odpowiedzialność klienta). Po dwóch miesiącach od utraty karty bank nie musi już zwracać pieniędzy. W praktyce wiele banków cał­kowicie znosi odpowiedzialność klienta przez pierwsze sześćdziesiąt dni, a nawet po tym terminie możliwy jest zwrot skradzionej kwoty, jeśli klient ma dobrą hi­storię kredytową. Amerykańskim bankom zależy bowiem na utrzymaniu klientów i zapewnieniu im poczucia pełnego bezpieczeństwa, ponieważ im więcej transak­cji kartami, tym większe prowizje banków.

Korzystanie z konta w amerykańskich bankach jest zwykle darmowe. Odkąd przyjechałem do USA w 2002 roku, nigdy nie musiałem płacić ani centa za pro­wadzenie rachunku, transakcje w oddziałach oraz w Internecie, zmiany limitów i korzystanie z kart kredytowych czy bankomatowych. Jeśli ktoś komuś płacił, to nie ja bankowi, tylko bank mnie. A to za sprawą licznych programów motywowa­nia klientów do posługiwania się kartami kredytowymi i bankomatowymi przez gromadzenie mil na podróże lotnicze, zbieranie punktów, które można wymie­niać na produkty w bankowym sklepiku albo zatrzymywanie reszty z transakcji. Przez kilkanaście lat pobytu w USA Bank of America „oddał” mi w ten sposób ty­siące dolarów.

Do mojej karty kredytowej przypisany jest program nagród, według którego za każdego wydanego dolara mogę otrzymać kilka, a czasem kilkanaście punktów. Na przykład robiąc zakupy w sklepie motoryzacyjnym Advance Auto Parts, do­staję pięć punktów za każdego wydanego dolara, co jest równoznaczne z dodat­kową pięcioprocentową zniżką. W sklepie Apple’a można zarobić dwa punkty za dolara, a kupując oprogramowanie McAfee – aż piętnaście punktów. Lista firm współpracujących z Bank of America jest bardzo długa i obejmuje setki podmio­tów. Jeśli jakiegoś sprzedawcy nie ma na liście, to bank dobrowolnie daje klientowi jeden punkt za każdego wydanego dolara. Nie jest więc trudno zgromadzić dzie­sięć czy dwadzieścia tysięcy punktów, które można zamienić na sto lub dwieście dolarów albo wydać na zakup elektronicznych gadżetów, prenumeratę magazynów, karty upominkowe lub podróże samolotem. „Zarabiać” można także, posługując się kartą debetową. Kilka lat temu Bank of America uruchomił program „Zatrzy­maj resztę”, który polega na tym, że kwota każdej transakcji jest zaokrąglana do pełnego dolara i ten „dodatek” jest przelewany na konto klienta. Jeżeli na przykład zapłacę kartą za zakupy siedem dolarów i dziesięć centów, to bank przeleje mi na specjalne konto oszczędnościowe dziewięćdziesiąt centów. Jeśli kupię w Starbuck­sie kawę za 3,80, to dostanę w prezencie dwadzieścia centów. Przez ostatnie pół

Page 20: Marek Wałkuski, "Ameryka po kaWałku"

Kawałek pierwszy. Wygoda po amerykańsku22

roku zarobiłem w ten sposób ponad trzysta dolarów, a gdyby chciało mi się sto­sować strategię polegającą na dokonywaniu kilku osobnych mniejszych transak­cji zamiast jednej większej, to zgromadzona dzięki temu reszta z pewnością prze­kroczyłaby pół tysiąca dolarów.

Zasadne jest pytanie, skąd banki biorą pieniądze, by tak hojnie obdarowy­wać swych klientów. Otóż duża część przeznaczanych na to środków pochodzi od dziesiątków milionów Amerykanów, którzy zadłużają się na kartach kredyto­wych. A zadłużenie to jest bardzo kosztowne. Oprocentowanie na kartach kredy­towych wynosi obecnie około piętnastu procent, a jeszcze niedawno przekraczało dwadzieścia procent. Takie odsetki płacą bankom ci, którzy nie mają gotówki, aby spłacać na bieżąco cały bilans (płacą tylko kwotę minimalną), przez co korzystają z bardzo drogiego kredytu. W tej chwili średnie zadłużenie gospodarstwa domo­wego na kartach kredytowych wynosi siedem tysięcy dolarów, a jeśli wziąć pod uwagę tylko tych, którzy korzystają z kart kredytowych, to sięga ono piętnastu ty­sięcy dolarów. Oznacza to, że przeciętna amerykańska rodzina korzystająca z kart kredytowych płaci bankom frycowe w wysokości ponad dwóch tysięcy dolarów rocznie. To właśnie z myślą o tych ludziach banki stworzyły systemy całkowicie bezpiecznych transakcji i zachęt do posługiwania się kartami kredytowymi. Bo przecież im większa łatwość wydawania pieniędzy, tym większe zadłużenie klien­tów, a co za tym idzie – większe zyski banków. W 2013 roku banki zarobiły na od­setkach z kart kredytowych (nie licząc opłat firm i sklepów za obsługę transakcji) ponad sto miliardów dolarów.

W tak pomyślanym systemie osoba, która spłaca długi w terminie, a jednocześ­nie korzysta z wszystkich możliwych przywilejów, ma jak w raju. Do tego dochodzi wysokiej jakości obsługa. W oddziale przy Wilson Boulevard nigdy nie czekałem na załatwienie sprawy dłużej niż dziesięć minut, niezależnie od tego, czy była to wy­płata z kasy, czy transakcja wymagająca zaangażowania pracownika działu obsługi klienta. Internetowy system obsługi konta i kart kredytowych w Bank of America też jest bardzo prosty. Nigdy nie musiałem używać karty kodów jednorazowych, tokenów czy haseł esemesowych. Wystarczył zwykły login i hasło, w którym na­wet nie ma konieczności używania dużych czcionek. Podobnie bezproblemowy i prosty jest system obsługi telefonicznej. Żadnych haseł, PIN­ów czy kodów do­stępu. Wystarczy imię i nazwisko, Social Security Number (odpowiednik naszego PESEL­u) i czasami odpowiedź na jakieś pytanie – na przykład o datę urodzenia. Jednak najbardziej w moim amerykańskim banku ceniłem sposób traktowania

Page 21: Marek Wałkuski, "Ameryka po kaWałku"

Przyjazne banki 23

mnie jako klienta. Kiedy w ubiegłym roku przystępowałem do programu „Zatrzy­maj resztę”, okazało się, że muszę najpierw założyć konto oszczędnościowe. Telefo­niczna operacja uruchomienia rachunku trwała dwie–trzy minuty, ale gdy popro­siłem o otwarcie podobnego konta dla mojej żony, pojawiły się kłopoty. Pracownik banku męczył się przez kilkanaście minut, lecz system z jakiegoś powodu nie po­zwalał mu tego zrobić. Kiedy w końcu okazało się, że moja żona ma inny typ wizy niż moja i że musi się osobiście pofatygować do oddziału Bank of America, mój rozmówca był bardzo zakłopotany. Kilka razy przepraszał, że nie zauważył od razu różnicy i trzymał mnie tak długo na linii, po czym zapytał, czy w ramach przepro­sin przyjmę kartę upominkową w wysokości pięćdziesięciu dolarów do wybranego przeze mnie sklepu. Choć wcale nie czułem się źle potraktowany, odpowiedziałem, że nie mam nic przeciwko temu. I gdy dwa dni później znalazłem kartę upomin­kową w swojej skrzynce pocztowej, po raz kolejny pomyślałem, że lubię swój bank, jakkolwiek dziwnie by to brzmiało.

Page 22: Marek Wałkuski, "Ameryka po kaWałku"
Page 23: Marek Wałkuski, "Ameryka po kaWałku"

Spis treści

Kawałek wstępu 7

Kawałek pierwszyWygoda po amerykańsku

Wynalazki 12Przyjazne banki 17Parkometr 24Gazeta pod drzwiami 31Pasy szybkiego ruchu 37Pralnie na monety 42CARFAX 47Fontanny wody pitnej 51Automatyczna skrzynia biegów 55

Kawałek drugiMade in the USA

Dzień Niepodległości 60Ford crown victoria 65 „The New York Times” 70Toby Keith i muzyka country 75Smithsonian 80

Page 24: Marek Wałkuski, "Ameryka po kaWałku"

Spis treści270

Barack Obama 85Harley Davidson 90Super NOVA 95Halloween 101

Kawałek trzeciMiędzy nami Amerykanami

Życie bez płotów 108Wolontariat 112Bieg na Wysokich Obcasach 117Zaufanie do obywatela 123Poprawność polityczna 127Amerykański uśmiech 131Optymizm 135Rozświetlone Boże Narodzenie 138

Kawałek czwartyWidokówki z Ameryki

Hawaje 148Utah 154Arlington 160East Village 164Yellowstone 169Przydrożne atrakcje 174

Kawałek piątyPrzyjemne stany

Golf za dychę 182Car Talk 188Godziny otwarcia sklepów 195Super Bowl 200David Letterman 207Korty i ścieżki 212Kupowanie bez ryzyka 217Radio Pandora 221

Page 25: Marek Wałkuski, "Ameryka po kaWałku"

Spis treści 271

Pho 75 − tanie etniczne danie 226Podwórkowe wyprzedaże 232

Kawałek szóstyRzeczy ostateczne albo prawie ostateczne

Dziwaczna Ameryka 238XXL USA 243Umieranie 249Napady na banki 255

Spis ilustracji 265Tematyczny spis rozdziałów 267

Page 26: Marek Wałkuski, "Ameryka po kaWałku"