Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel....

64
KRYMINALNY ŚWIAT PRL-u 3 2016 JAD „SKORPIONA” UCIECZKA Z „POLSKIEGO ALCATRAZ” BIMBER STORY cena 4 zł 20 gr (w tym 8% VAT) INDEKS 409367

Transcript of Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel....

Page 1: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

KRYMINALNY ŚWIAT

PRL-u

3 2016

Jad „Skorpiona”

Ucieczka z „polSkiego alcatraz”

BimBer Story

cena 4 zł 20 gr (w tym 8% Vat)

IND

EKS

4093

67

Page 2: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

w wersji na czytniki

WWW.DETEKTYW.EU

3,90pln z VAT

r e k l a m a

od

Page 3: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

3KRYMINALNY ŚWIAT PRL-u

S P I S T R E Ś C I o d r e d a k c J i

Jad „Skorpiona” Anna Pacuła ............................................................................................................... 4P uChowy PRzEdmIoT PożądanIa Jerzy Ublik ................................................................................................................12trzy kwadranSe mordowania Leszek Malec .............................................................................................................16w cUdzym leSie Helena Kowalik........................................................................................................22BimBer Stor y Dariusz Gizak ..........................................................................................................26HUmor Jak pociSk Paweł Gardyński .......................................................................................................32zBRodnIa na S a SKIEJ KĘP IE Mariusz Lubieniecki ................................................................................................34Ucieczka z „ polSkiego alcatr az ” Stefan Gawlikowski .................................................................................................40na Jawie w otwock U Wojciech Gantowski... ...............................................................................................46mIl Ion alBo żyCIE Karol Rebs ...............................................................................................................52kr yptonim „ poSterUnek” Tomasz Łukaszewicz ................................................................................................56wł amanIE Zagadka kryminalna .............................................................................................64

WYDAWCA

Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawatel. (22) 429 24 00, www.pwrsa.plADRES REDAKCJIAl. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawatel. (22) 429 24 [email protected] NACZELNAMonika Frą[email protected]ępca redaktor nacZelnejKrzysztof [email protected] [email protected] [email protected]

projekt GraFIcZnYMonika Kamińska

skŁad I ŁaManIe: AKAPIT, Jakub [email protected]

reklaMa: tel. (22) 429 24 00, (22) 429 24 50

drUk: RR DONNELLEY EUROPE

nakład: 133 290

oddano do druku: 28.06.2016 r.

Wydawca ostrzega, że bezumowna sprze-daż aktualnych i  archiwalnych numerów pisma po innej cenie niż ustalona przez Wydawcę, jest działaniem nielegalnym i skutkuje odpowiedzialnością karną.Redakcja nie zwraca materiałów nieza-mówionych, zastrzega sobie prawo re-dagowania i  zmiany tekstów. Kopiowanie i  rozpowszechnianie publikowanych mate-riałów wymaga pisemnej zgody Wydawcy. Wydawca nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam i ogłoszeń.

do zobaczeniaw październiku

polska Rzeczpospolita Lu-dowa (PRL) to oficjalna na-zwa państwa polskiego w la-tach 1952-1989. Większość Czytelników „Detektywa” zapewne doskonale pamię-

ta tamte czasy. Natomiast młodsi prawdopodobnie słyszeli nieraz od rodziców czy dziadków, jak wtedy się żyło. Opowieści o ogra-niczeniu swobód, w tym wolno-ści słowa („Humor jak pocisk” str. 32), o kolejkach w sklepach – braku właściwie wszystkiego, to nie anegdoty. Dzisiaj absurdalne wydaje się „polowanie” na kurt-kę i pisanie listów do zakładów odzieżowych z prośbą o umożli-wienie zakupu („Puchowy przed-miot pożądania” str. 12), ale takie były realia. Nikt też pokątnie nie pędzi bimbru („Bimber story” str. 26), żeby zarobić, bo w sklepach brakuje wódki. Domowa produk-cja alkoholu na własny użytek to obecnie dość elitarne i wymagają-ce dużego zaangażowania zajęcie. Prościej jest udać się najbliższego sklepu, gdzie półki uginają się od różnorodnych trunków. Kiedyś to marzenie było osiągalne jedynie w sklepach Pewexu.

Długo można by pisać o tym, co było kiedyś, a dzisiaj jest tyl-ko wspomnieniem. Jedno się nie zmieniło: zbrodnie, kradzieże i oszustwa. One były, są i niestety prawdopodobnie zawsze będą.

Zapraszam do lektury. n

Monika Frączak

Page 4: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

Anna PAcUŁA

zapisał się w historii polskiej kryminalistyki jako jeden z bardziej krwawych seryjnych morderców. między 1975 a 1983 rokiem napadł na 20 kobiet. z narzędziem zbrodni – młotkiem, praktycznie się nie rozstawał. nosił go za paskiem spodni i owijał materiałem, aby… nie było mu zimno w brzuch.

Jad „Skorpiona”

4 D E T E K T Y W E X T R A n r 3 / 2 0 1 6

Page 5: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

5KRYMINALNY ŚWIAT PRL-u

d w i e t wa r z e B e S t i i

w 1983 roku, mieszkająca w Gdańsku 19-letnia krawcowa Jolanta, wra-cała z pracy do domu, kiedy niespodziewanie zaczepił ją nieznajomy

mężczyzna i złożył jej propozycję seksualną. Przerażona kobieta od-mówiła i rzuciła się do ucieczki.

Niestety, po kilkunastu me-trach mężczyzna dopadł ją i ude-rzył młotkiem w głowę. Kiedy dziewczyna upadła, wrócił po jej torebkę, którą upuściła podczas ucieczki. Niespiesznie podszedł do swojej ofiary. Zauważył, że od-zyskuje przytomność, więc po-nownie chwycił za młotek i ude-rzył ją jeszcze kilkanaście razy. Dopiero kiedy zmasakrowana leżała bez ruchu, zwyrodnialec zaczął ją dotykać w intymne części ciała. Dokonał samogwałtu. Wi-dok i dotyk wystarczyły mu, aby zaspokoić swe chore rządze…

Na mieszkańców Gdańska i okolicznych miejscowości padł blady strach, ponieważ nie był to jedyny taki napad w ostatnim czasie. Podczas mszy w kościołach duchowni apelowali, aby kobiety nie chodziły same wieczorami. Atmosfera zrobiła się bardzo ner-wowa. Ludzie panicznie się bali. Wiedzieli, że seryjny zabójca jest na wolności i zadawali sobie pyta-nie: Gdzie i kiedy znowu zaatakuje?

Dopiero po kilku latach od pierwszej koszmarnej zbrodni, milicja powołała specjalną grupę o kryptonimie „Skorpion”, która miała znaleźć mordercę. Dlacze-go taka nazwa? Śledczy szybko rozpracowali metodę działania sprawcy. Atakował znienacka, skutecznie, a potem oddalał się niezauważony przez nikogo. Po-dobnie jak skorpion… Dokony-wał napadów na tle seksualnym, ale nie gwałcił swoich ofiar. Naj-wyższą przyjemność sprawiało mu patrzenie na nie i dotykanie intymnych części ciała. Dla śled-czych był bardzo trudnym prze-

ciwnikiem, ponieważ na miejscu zbrodni zostawiał niewiele śla-dów.

odrzuconyPaweł Tuchlin przyszedł na świat 28 kwietnia 1946 roku we wsi Góra, niedaleko Kościerzyny (obecnie województwo pomorskie). Był ósmym z jedenaściorga dzieci pań-stwa Tuchlinów. W domu często gościł alkohol, który ojciec Pawła – sołtys – bardzo lubił spożywać. Nie brakowało też przemocy. Męż-czyzna bez najmniejszej litości bił żonę i dzieci. Mały Paweł mu-siał bardzo to przeżywać, o czym świadczyło moczenie się w nocy, trwające aż do 15. roku życia. Doj-rzewanie w takim środowisku mo-gło spowodować w nim zmiany psychiczne i osobowościowe, któ-re potem skutkowały agresywnymi zachowaniami w dorosłym życiu.

Krępująca przypadłość Pawła była powszechnie znana w jego wsi. Rodzice szydzili z niego i da-wali kolejne klapsy, ponieważ byli przekonani, że chłopak celowo się moczy.

– Jedynym lekarstwem dla mnie w domu była pyda, splot rzemieni – wy-znał później przesłuchującym go śledczym.

Bezlitosnych drwin nie szczę-dziły mu też koleżanki. Wyśmie-wały się z jego słabości, komentu-jąc, że nie chcą spotykać się z nim ani nawet zatańczyć na potańców-ce, ponieważ… śmierdzi moczem. Tymczasem on coraz bardziej inte-resował się dziewczynami. Podglą-dał je na każdym kroku i sprawia-ło mu to olbrzymią przyjemność. Wtedy zaczęło się rozwijać u niego zaburzenie osobowości, znane w psychologii jako parafilia (ro-dzaj zaburzenia na tle seksualnym, w którym wystąpienie podnie-cenia seksualnego i pełnej satys-fakcji seksualnej uzależnione jest od pojawienia się specyficznych

obiektów, w tym osób, rytuałów czy sytuacji niebędącej częścią normatywnej stymulacji – przyp. red.). U Pawła Tuchlina przejawia-ło się to podglądactwem i publicz-nym obnażaniem się. Podniecała go wizja pasywnej, nieprzytomnej kobiety.

U wielu przestępców seksual-nych występuje wspólny rys: jako nastolatkowie mieli problemy w nawiązaniu kontaktów z kobie-tami, albo kobiety były w stosun-ku do nich brutalne. Paweł Tuchlin idealnie wpisuje się w ten schemat.

Zła sława, jaka ciągnęła się za nim w rodzinnej wsi, nie wpły-wała na niego pozytywnie. Chło-pak uczęszczał do Technikum Rolniczego, ale nie udało mu się ukończyć szkoły i w wieku 18 lat postanowił wyjechać do Gdańska. Uczył się tam elektryki i budow-lanki. Imał się różnych doryw-czych zajęć. W latach 60. pracował między innymi na dworcu kole-jowym w Gdańsku przy budowie tunelu dla pieszych.

Okazało się, że z dala od domu stał się bardziej śmiały. W 1973 roku ożenił się, a niedługo późnej urodziła mu się córka. Wydawało się, że był na najlepszej drodze, aby wieść normalne życie. Poja-wiła się nadzieja, że młodzieńcze fantazje odejdą w niepamięć. Jed-nak małżeństwo okazało się po-rażką. Po dwóch latach para wzięła rozwód. Podobno powodem roz-padu związku była zdrada. W 1975 roku Tuchlin w jednej z kawiarni poznał kelnerkę i to dla niej miał zostawić rodzinę.

Prawdziwe obliczeW 1975 roku Paweł Tuchlin prze-stał panować nad swoimi perwer-syjnymi fantazjami seksualnymi. Uznał, że zaspokojenie potrzeb jest najważniejsze i nic go nie ogra-nicza. Snuł plany – chodziło o to, aby działać skutecznie (kobieta

Page 6: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

6 D E T E K T Y W E X T R A n r 3 / 2 0 1 6

d w i e t wa r z e B e S t i i

rodziców i ojca, któremu zdarzyło się bić matkę właśnie młotkiem

po głowie…Po raz pierwszy wyruszył

„na łowy” 31 października 1975 roku. W okolicach dwor-ca PKP Gdańsk-Orunia wypa-trzył 21-letnią Danutę. Śledził

ją i kiedy w pobliżu nie było nikogo, zaczepił pytaniem

o zapałki. Kobieta zignoro-wała nieznajomego, wtedy

on wyciągnął zza paska spodni młotek i uderzył ją kilkakrotnie w gło- wę. Nieprzytomną zacią-

gnął w krzaki, jednak w za-spokojeniu jego chorych

pragnień przeszkodziła mu kobieta przecho-dząca obok. Wyskoczył

z zarośli i krzyknął: Zauważyłem, że leży tam ranna dziewczyna. Trzeba wezwać pogoto-

wie, ja to załatwię. I od-szedł, zostawiając ranną pod opieką nieznajomej. Pomocy oczywiście nie wezwał. Danuta przeżyła, ale nigdy nie wróciła do

psychicznej normy.Ten pierwszy napad

ośmielił Tuchlina. To, co go tak podniecało, a było dotąd nie-osiągalne, okazało się łatwe do zrealizowania. Ponownie ruszył „na łowy” 5 stycznia 1976 roku. Znowu w okolicy dworca PKP dostrzegł 26-letnią Mirosławę. Kobieta wracała do domu. Przez jakiś czas szedł za nią, utrzymu-jąc bezpieczny dystans. W pew-nej chwili skręciła i prawdopo-dobnie szła w kierunku domu. Przestraszył się, że ją „straci”. Pierwszy cios młotkiem zadał jej, gdy była już za furtką. Podniósł nieprzytomną kobietę z ziemi i zawlókł w głąb podwórka. Uda-ło mu się rozpiąć jej spodnie, ale nagle zapaliło się światło w jed-nym z mieszkań na parterze. Przestraszył się i uciekł. Mirosła-

wa na szczęście przeżyła i wróci-ła do normalnego życia.

Kolejny raz zaatakował też w Gdańsku – 12 lutego 1976 roku. Czekał na tramwaj, kiedy zobaczył 19-letnią Jadwigę. Poszedł za nią. Gdy znaleźli się w opustoszałej okolicy niezamieszkałych domów, wyciągnął młotek i uderzył kobietę w tył głowy. Nieprzytomną zacią-gnął do szopy. Wrócił jednak po jej torebkę, którą upuściła na dro-dze. Okazało się, że w tym czasie dziewczyna odzyskała przytom-ność, dlatego ponownie zadał jej kilka ciosów. Kiedy był przekona-ny, że nie żyje, zaczął ją rozbierać. Jednak znowu ktoś go przestraszył. Wtedy uciekł. Dzięki temu Jadwiga przeżyła.

Po ostatnim napadzie nastąpiła przerwa w okrutnej działalności Tu-chlina. Nie miało to związku z jego wyrzutami sumienia czy próbą walki z chorymi wynaturzeniami. Przyczyna była prozaiczna. Nie mógł atakować, ponieważ został oskarżony o kradzież w miejscu pracy i na 3 lata trafił do więzienia.

Śmiertelne żniwoPaweł Tuchlin wyszedł na wolność w 1979 roku. W trakcie odsiady-wania kary został rozwodnikiem, gdyż żona wniosła sprawę o roz-wiązanie małżeństwa. Pobyt za kratami niestety nie zmienił jego osobowości. Niedługo po opusz-czeniu więzienia, 9 listopada 1979 roku, ponownie wyruszył na „po-lowanie” z młotkiem zawiniętym w kawałek materiału. Później wyja-śnił, że młotek owijał materiałem, ponieważ kiedy wkładał go za pa-sek, było mu zimno w brzuch.

Kolejną jego ofiarą była 21-let-nia pielęgniarka, Irena. Nie zgwał-cił jej. Potrzeba oglądania była dominująca. Podniecała go ma-sturbacja nad rozebranymi, nieru-chomymi kobietami. Później opo-wiadał, że widok i zapach były dla

musiała być samotna) i bezpiecz-nie (wokoło nie mogło być in-nych ludzi). Później opowiadał o swoich atakach jak o polowaniu. Uwielbiał adrenalinę związaną z pościgiem. Chciał wytropić przypadkową ofiarę i powalić ją na ziemię jak zwierzynę.

Postanowił używać do tego celu młotka. Czemu wybrał wła-śnie takie narzędzie? Tutaj tak-że źródeł możemy doszukać się w jego dzieciństwie – widział rol-ników skutecznie ogłuszających młotkiem zwierzęta. Określali to „narkozą młotkową”. Także w tamtym czasie jego podświado-mość zarejestrowała prawdopo-dobnie obraz awanturujących się

Page 7: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

7KRymInalny ŚwIaT PRl

d w i e t wa r z e B e S t i i

niego bardzo istotne. Po jednym z napadów długo nie mył rąk, po-nieważ palce nadal pachniały na-padniętą przez niego kobietą.

– Delektowałem się tym – mówił.Po napadzie na Irenę, Tuchlin

podczas ucieczki z miejsca zdarze-nia przez rzekę Radunię, zgubił swój młotek. Kiedy milicja znala-zła narzędzie, okazało się, że na metalowej części wytłoczony był skrót ZNTK (Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego). Firma mie-ściła się w Gdańsku. Milicjanci otrzymali listę blisko 2 tysięcy pracowników, którzy mieli dostęp do podobnych młotków. Każdego z nich sprawdzono. Właśnie tam pracował Paweł Tuchlin, ale o dzi-wo jego nazwiska nie było w wyka-zie. Jak się później okazało, doszło do zwykłego przeoczenia działu kadr, ponieważ był nowym pra-cownikiem i zapomniano umie-ścić go na liście. Być może gdyby wtedy milicja miała szansę przyj-rzeć mu się, morderca przestałby bezkarnie chodzić na wolności… Inna sprawa, że funkcjonariusze szybko przestali traktować młotek jako narzędzie zbrodni, ponieważ dowiedzieli się, że w okolicy polu-je się przy jego pomocy na wod-ne szczury. Uderza się je właśnie owiniętym w materiał młotkiem tak, aby futro zwierząt nie uległo zniszczeniu.

Następny raz Tuchlin dał o sobie znać 1 lutego 1980 roku. Był wieczór, kiedy zauważył w autobusie Anastazję, pra-cownicę gdańskiej cen- trali rybnej. Wysiadł na tym samym przystan-ku, co ona. Chwilę później zaatakował ją młotkiem. Ciosy okazały się śmier-

telne, a on, jak zawsze, był niezwy-kle podekscytowany widokiem bezwładnego ciała kobiety.

Kolejna zbrodnia miała miej-sce 29 kwietnia 1980 roku. Alicja została znaleziona przy polnej drodze. Od pasa w dół była ob-nażona. Zginęła od ciosów młot-kiem. Zwyrodnialec zabrał jej ob-rączkę.

Następna na krwawej liście Tuchlina zna-lazła się 22-letnia

Cecylia. 17 września 1980 roku dziewczyna była na ostatnich przymiarkach sukni ślubnej. Nie-stety, okrutny los postawił na jej drodze Pawła Tuchlina… Znale-ziono ją na skaju lasu. Zwyrod-nialec „po wszystkim” wyciągnął z jej torebki ciastka i zjadł je nad

Page 8: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

8 D E T E K T Y W E X T R A n r 3 / 2 0 1 6

ciałem. Przeszukiwanie torebki ofiary było jego rytuałem.

Charakterystyczne dla wielu sprawców jest to, że zabierają swoim ofiarom drobne przed-mioty. Traktują je jak pa-miątki, które przypominają im o dokonanej zbrodni. Dzięki temu mogą jeszcze długo fantazjować i wspo-minać dokonane przez siebie czyny. Często te przedmioty nazywają właśnie trofeami. Tak jak trofea myśliwskie. W ten schemat dosko-nale wpisał się Paweł Tuchlin, a analogia myśliwska towarzy-szyła mu od początku popełnienia zbrodni (polowania) do końca (zdobycia trofeum).

Cecylia została pochowana w sukni ślubnej, w której nie dane jej było zaprezentować się za życia.

Zwyrodnialec ponownie za-atakował 19 listopada 1980 roku w Malborku. Tym razem, nietypo-wo, użył metalowego pręta. Zwło-ki kobiety zostały znalezione dwa dni później.

W Gdańsku znowu dał o sobie znać 12 grudnia. Jednak w chaosie przełomu społeczno-polityczne-go, jaki miał miejsce w tamtym okresie, ataki z użyciem młotka nie zostały ze sobą powiązane. Był to czas stanu wojennego i, jak wi-dać, milicja miała ważniejsze spra-wy na głowie…

Profil zbrodniarzaW 1980 roku Paweł Tuchlin po-nownie się ożenił. Tym razem obrączkę włożył na palec Reginie. Małżeństwo przeniosło się do Góry, rodzinnej wsi mężczyzny. Szybko urodziło się im dziecko – synek. Może zastanawiać, jak to możliwe, że Tuchlin będący bez-względnym mordercą, jednocze-

śnie założył rodzinę. Jego żona nie miała świadomości z kim się zwią-zała. Według niej mąż był spokoj-ny, serdeczny i troskliwy. Dobrze mówili o nim też sąsiedzi. Oka-zuje się, że Paweł Tuchlin nie jest tu wyjątkiem. Zdaniem krymino-logów przestępcy seksualni to naj-częściej ludzie o dwóch twarzach. Najbliżsi wypowiadają się o nich w samych superlatywach.

Niestety, także i to małżeństwo nie powstrzymało zwyrodnialca przed kolejnymi atakami. 14 listo-pada 1981 roku, na polnej ścieżce, zauważył Halinę. Gdy ją uderzał, był już obnażony… Kobieta po kilku dniach walki o życie zmarła w szpitalu. Niedługo później na-padł na Bogumiłę i Krystynę.

W stanie wojennym na koncie Tuchlina było mniej ofiar. Praw-dopodobnie z powodu wpro-wadzenia godziny milicyjnej. Podsumowując, do grudnia 1982 roku dokonał 15 napadów. Siedem z jego ofiar nie przeżyło. Mili-cja jednak wciąż nie dostrzegała związku między tymi atakami.

Tak było aż do zabójstwa w Ska-ryszewach 8 grudnia 1982 roku.

Wtedy w jego mordercze szpony wpadła 23-letnia pracownica

fabryki – Bożena. Przerzucił ją przez murowany, wyso-

ki płot. Śledczych zastanawiało, jak udało mu się to zrobić. Dzięki te-

mu wywnioskowa- no, że napastnik

musiał być silnym mężczyzną. Niektó-rzy mieszkańcy oko-licznych bloków roz-

pytywani później w tej sprawie, przypominali

sobie, że słyszeli jakby jęczenie kota. Jednak nie

był to głos zwierzęcia, tylko umierającej Bożeny. Dopiero

przechodząca nieopodal osoba usłyszała ludzkie odgłosy i wezwa-ła pomoc. Niestety dla Bożeny było już za późno. Młoda kobieta była ósmą śmiertelną ofiarą Tu-chlina.

Dopiero wtedy dotarło do decydentów, że w Gdańsku i oko-licach grasuje seryjny morderca. Na początku 1983 roku milicja wreszcie powołała specjalną grupę o kryptonimie „Skorpion”. W jej skład wchodziło 11 doświadczo-nych śledczych, którzy znali te-ren, mieli dużą wiedzę albo praco-wali nad sprawami wcześniejszych napadów. Oczywiście, nasuwa się refleksja, że gdyby wcześniej po-wstała taka grupa, być może za-oszczędziłoby to cierpień (wiele z jego ofiar, które przeżyły nigdy nie odzyskały pełnej sprawności) czy uratowano życie kilku kobie-tom…

Śledczy analizowali specyfikę napadów zwyrodnialca. Doszli do wniosków, że atakował w dni kiedy pogoda nie dopisywała, było już po zmroku lub gdy świ-tało. Zazwyczaj wybierał miejsca ustronne, blisko szlaków komu-nikacyjnych. Zadawał obrażenia

d w i e t wa r z e B e S t i i

Page 9: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

9KRYMINALNY ŚWIAT PRL-u

d w i e t wa r z e B e S t i i

ciała tym samym albo podobnym narzędziem. Nie gwałcił swoich ofiar, chociaż zaspakajał potrze-by seksualne nad ich ciałami. W zbrodniczej działalności „Skor-piona” były dłuższe przerwy, ale wtedy śledczy jeszcze nie wiedzieli, że miało to związek z odbywaniem przez niego kary więzienia, albo że ograniczała go godzina milicyjna. Funkcjonariusze mieli nadzieję, że uda im się zatrzymać mordercę, zanim ponownie zaatakuje.

Jednak on wyruszył na swoje łowy zaledwie 11 dni po utworze-niu grupy. 18 stycznia 1983 roku przebywał we wsi Rytel (ówczesne województwo bydgoskie) i zaata-kował niespełna 20-letnią Ewę. Scenariusz napadu, zaspokojenia potrzeb i zabrania trofeum był podobny, jak podczas wcześniej-szych zdarzeń. Ewa cudem uszła z życiem. Dzięki jej zeznaniom oraz wspomnieniom innych

świadków udało się sporządzić portrety pamięciowe zabójcy. Niestety, były one dość rozbieżne, ponieważ żadna z ofiar nie wi-działa sprawcy ataku. Pewne dane pokrywały się: szczupła wręcz chuda budowa ciała, pociągła twarz i wystające kości policzko-we. Ale już inne szczegóły rysopi-su zapamiętane przez świadków różniły się.

Nieco informacji dostarczyły odciski butów sprawcy, specyfika ataków i pojedyncze ślady zna-lezione w miejscach dokonania zbrodni. Wiedziano, że musi to być w miarę młody człowiek, sprawny fizycznie i mierzący 175-180 centymetrów. Wszystkie te dane były jednak nadal niewystar-czające, aby złapać „Skorpiona”. Dochodzeniowcy czuli się bezrad-ni – mieli świadomość, że kolejny trop może przynieść dopiero na-stępna ofiara!

Świński trop

Nieświadomy czarnych chmur, jakie zbierały się nad jego głową, Paweł Tuchlin ukradł z pobliskie-go gospodarstwa cztery prosiaki. Przywiózł je do domu kradzionym żukiem i ofiarował zwierzęta żo-nie. Były to ciężkie czasy, więc taki „prezent” mógł sprawić radość.

Niedługo później, jadąc tym samym samochodem z Góry, spo-strzegł 25-letnią Wiesławę. Idącą poboczem kobietę potrącił autem, wrzucił na pakę żuka i odjechał w stronę lasu. Tam położył ją na ziemi, uderzył kilka razy młot-kiem i zaspokoił swoje wynaturzo-ne potrzeby. Po wszystkim wsiadł w samochód i chciał odjechać. Ale zakopał się w błocie, więc nie mar-nując czasu na wyciągnięcie po-jazdu, porzucił go, czym prędzej oddalając się z miejsca zbrodni. Zaatakowanej Wiesławie na szczę-ście udało się przeżyć.

Przybyli na miejsce milicjanci znaleźli świńskie odchody w au-cie i szybko powiązali napad na kobietę z kradzieżą prosiaków. Po-twierdziły to odciski opon żuka na miejscu kradzieży oraz na miejscu napadu na kobietę. Były identycz-ne. Pozwoliło to zdobyć kolejne in-formacje o „Skorpionie”. Wszyst-ko wskazywało na to, że nie mógł mieszkać w centrum miasta, bo nie miałby miejsca na trzymanie świń. Wiadomo też było, że umie odpalić samochód bez kluczyka, czyli może być mechanikiem.

Tymczasem Paweł Tuchlin po raz kolejny dał o sobie znać. Na początku marca na jego drodze po-jawia się Ewa. „Po wszystkim” zbo-czeniec zjadł bułki, które dziewczy-na niosła w torbie i popił śmietaną. Ewa przeżyła, ale została okaleczo-na do końca życia. W miejscu tego napadu Tuchlin ponownie zostawił wyraźne ślady butów. Milicjanci poszli tym tropem. Ustalili, że ta-kie podeszwy produkuje fabryka

Page 10: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

10 D E T E K T Y W E X T R A n r 3 / 2 0 1 6

d w i e t wa r z e B e S t i i

obuwia w Lublinie, zaś swoje towary rozprowadza do wielu firm, w tym do gdańskie-go ZNTK. Ponownie zażądano listy pracowników. Tym razem figu-rowało na niej nazwisko Tuchlina. Okazało się, że jest odpowiedzial-ny m.in. za rozprowadzanie młot-ków po regeneracji!

Kolejny atak miał miejsce 6 maja. „Skorpion” był w Tczewie, wsiadł do podmiejskiego autobu-su i obserwował pasażerów. W oko wpadła mu 19-letnia Jolanta. Wy-siadł na tym samym przystanku co ona, we wsi Narkowy. Dziew-czyna po pierwszych uderzeniach jeszcze żyła. Próbowała czołgać się, a wtedy bestia zadał jej kilkanaście kolejnych ciosów w głowę… Była to ostatnia ofiara Skorpiona.

Nie wiadomo, ile by ich jeszcze było, gdyby nie przypadek, a wła-ściwie złodziejska natura „Skor-piona”. Mężczyzna potrzebował

parnika, aby przygotowywać karmę dla skradzionych prosiaków. Niewiele my-śląc, ukradł go sąsiadowi. O wszystkim dowiedzia-ła się milicja. To właśnie funkcjonariusze z gmin-nego posterunku przeka-zali prowadzącym sprawę

„Skorpiona” istotne infor-macje o Tuchlinie. W opinii pisano, że z jednej strony był

to dobry mąż i ojciec oraz po-bożny parafianin, a z drugiej strony podejrzany o kradzież czterech świń i parnika. I wła-śnie ta banalna kradzież okaza-ła się dla niego zgubna.

Po skojarzeniu faktów za-padła decyzja, aby dokładnie przyjrzeć się 37-letniemu Paw-łowi Tuchlinowi. Okazało się, że wcześniej był notowany za kradzież, a cechy budowy jego ciała oraz kształt twarzy pod pewnymi względami zgadzały się z portretami pamięciowymi „Skorpiona”.

zapolowałbym…Grupa śledczych pojawiła się pod domem Pawła Tuchlina rankiem 31 maja 1983 roku. Kiedy mężczy-zna zobaczył mundurowych, był przekonany, że przyjechali z powo-du kradzieży parnika.

– Dzień dobry – grzecznie powie-dział.

Bez protestu przebrał się, za-brał dowód osobisty i pozwolił zatrzasnąć kajdanki na przegu-bach dłoni. Wszystko trwało około 15 minut. Tuchlin wtedy jeszcze nie miał pojęcia, że śledczy podej-rzewają, z kim mają do czynienia. Dlatego pewny siebie, pojechał złożyć wyjaśnienia. W dodatku dla tzw. zmyłki razem ze specjal-ną grupą obecny był podczas jego zatrzymania milicjant z miejsco-wego posterunku, który prowadził postępowanie w sprawie kradzieży

parnika. Chodziło o to, aby „Skor-pion” nie zorientował się, że mun-durowi wiedzą o jego mrocznej działalności. Jak widać był to strzał w dziesiątkę.

Przeszukanie gospodarstwa Tu-chlina potwierdziło przypuszcze-nia milicjantów. Znaleziono liczne dowody: młotek ze śladami ludz-kiej krwi oraz obrączki i zegarki skradzione ofiarom. Niektóre z „fantów” zwyrodnialec ofiarował swojej żonie! W chwili przeszuka-nia domu kobieta miała na sobie obrączkę i zegarek ofiar swojego męża. Oczywiście nie miała poję-cia o ich prawdziwym pochodze-niu. Była przekonana, że biżuteria to zapłata za wykonaną przez Paw-ła pracę.

Tuchlin zabrany z gospodar-stwa na przesłuchanie, jak później powiedział, zaczął podejrzewać, że chyba nie chodzi tylko o parnik. Nie pasował mu sposób zatrzyma-nia. Najpierw przyznał się do jed-nego zabójstwa, tego w Skarysze-wach, potem do próby usiłowania zabójstwa Wiesławy. Jednak kiedy śledczy zapytali go, skąd w jego domu obrączki i do kogo należą, zaczął mówić:

– Mnie coś ciągnęło… Coś mi chodzi-ło w środku, po piętach, we mnie, czego nie jestem w stanie dokładnie określić. Gdy to się we mnie zbierało, wyruszałem na wę-drówkę po mieście, wyszukując kobiety, z którymi mógłbym użyć sobie seksualnych podniet. Moja wędrówka nie zawsze koń-czyła się tylko zaczepianiem kobiet, ale do-chodziło do samego atakowania. chodzi-ło o to, aby kobietę obezwładnić, żeby nie stawiała żadnego oporu, a ja mógłbym zaspokoić się seksualnie.

Paweł Tuchlin wydawał się być zaskoczony liczbą morderstw, które popełnił. Zabił 9 kobiet, a 11 usiłował zamordować. – Kiedy je zostawiałem, były jeszcze ciepłe – po-wiedział. Później starał się wszyst-ko wycofać. Opowiadał, że wyja-śnienia składał pod przymusem. Funkcjonariusze zapewniali, że nie tknęli go nawet palcem.

Page 11: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

11KRYMINALNY ŚWIAT PRL-u

d w i e t wa r z e B e S t i i

Tłumacząc swoje zachowanie wobec kobiet „Skorpion” mówił, że był na nie wściekły. Przyznał, że na początku był ekshibicjoni-stą. Kwieciście opowiadał o tym, jak czatował na studentki pod Akademią Medyczną. Dziew-czyny późno kończyły zaję-cia… Ponoć niesamowitą satysfakcję sprawiało mu straszenie ich i obnażanie się przed nimi. Po-dobno pewne-go razu jedna z nich zadrwiła: – chłopie, czym ty się chwalisz? Bardzo to zabolało Tuchlina.

Rekonstrukcje wydarzeń na miej-scu zbrodni pozwo-liły milicji zebrać więcej dowodów. Wtedy też po raz pierwszy pokazano go ludziom. Wszyscy wyobra-żali go sobie jako potężnego męż-czyznę o srogim wyrazie twarzy. Tymczasem ich oczom ukazał się niepozorny, szczupły mężczyzna. Absolutnie niepasujący do wyobra-żenia o bezwzględnym mordercy.

Tuchlin bardzo dokładnie i spo-kojnie pokazywał, jak postępował z kobietami. Nie przeżywał tego co opowiadał, chociaż czasami za-stanawiał się, jak sformułować wy-powiedź. Swoje perwersyjne zacho-wania prezentował na manekinie

wyłączność na relacjonowanie sprawy Tu-chlina dostali dwaj reporterzy z „Głosu Wy-brzeża” – Zbigniew Żukowski i Michał Pruski. Dziennikarze byli też na wszystkich wizjach lokalnych. Napisali prawie 40  obszernych

tekstów. Zainteresowanie sprawą „Skorpiona” było tak duże, że w  dniach publikacji zwiększano nakład gazety, a  i  tak przed kioskami ustawiały się długie kolejki.

CZY

i sprawiał wrażenie, że doskonale się bawi… Pozwolił sobie nawet oznajmić prokuratorowi, że łatwiej by mu się demonstrowało, gdyby zamiast lalki leżała przed nim

prawdziwa kobieta i wska-zał na obecną podczas

wizji lokalnej młodą dziewczynę.

Zanim do-starczano go na miejsce wi-zji lokalnej, a było ich aż 20, najpierw jechali tam

zomowcy, którzy two-

rzyli kordon wokół miej-

sca zbrodni. Zachodziły oba-

wy, że okoliczna ludność będzie chciała dokonać

samosądu.Podczas jednej z re-

konstrukcji dziennikarze zapytali go, co by zrobił, gdyby wyszedł na wolność.

– Zapolowałbym… – odparł z cy-nicznym uśmiechem.

Śledczy byli zszokowani za-chowaniem „Skorpiona”. Czym innym było to, co zrobił, a czym innym sposób, w jaki to opisywał. Oczywiście pojawiła się wątpli-wość, czy tak okrutnych zbrodni mógł się dopuścić poczytalny czło-

wiek. Biegli przez kilka miesięcy obserwowali go, próbując to orzec. Tymczasem on odkrył swoje uzdol-nienia plastyczne. Specjalizował się także w rzeźbie z chleba. Zachwy-cony zrobił z pieczywa… narządy płciowe i „ozdobił” je nawet włosa-mi! Jedną z wagin podarował w pre-zencie pani doktor psychiatrii, w której się zakochał…

Ostatecznie wydano opinię, że Paweł Tuchlin jest poczytalny i może stanąć przed sądem. Od-czytywanie aktu oskarżenia zajęło prokuratorowi kilka godzin. Paw-łowi Tuchlinowi postawiono po-nad 40 zarzutów. Został skazany na śmierć przez powieszenie (był przedostatnią osobą w Polsce, któ-ra dostała taki wyrok).

– Jest to kara eliminacyjna, której społeczeństwo ma prawo w tym przypad-ku się domagać – mówił sędzia. – Pod-stawowym elementem kary jest działanie wychowawcze. Istnieją jednak sytuacje, gdy w imię dobra społeczeństwa należy zrezygnować z niektórych zasad.

Egzekucja odbyła się 25 maja 1987 roku.

Żona Tuchlina, kiedy dowie-działa się prawdy o swoim mężu, rozwiodła się z nim jeszcze w trak-cie odbywania przez niego kary. Była w szoku i nie chciała rozma-wiać na jego temat. Pierwsza żona także nie dowierzała, że Paweł mógł dopuścić się tych przera-żających zbrodni. Nie wierzyła, nawet gdy on sam zaczął o tym opowiadać.

★ ★ ★

Funkcjonariusz, który osobiście zatrzymał „Skorpiona”, otrzymał w nagrodę… zegarek. Komen-dant wojewódzki wyróżnił także wszystkich członków grupy ope-racyjnej, wręczając im nagrody pieniężne. Gotówki było tyle, że w sam raz wystarczyło na kolację i taksówkę do domu! n

Anna Pacuła

Page 12: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

12 D E T E K T Y W E X T R A n r 3 / 2 0 1 6

Puchowyprzedmiotpożądan iaJerzy UbLIK

dola (a raczej niedola) konsumenta w PRl-u to niekończąca się księga skarg i zażaleń. w placówkach handlu uspołecznionego taka książka – najczęściej zeszyt przeszyty sznurkiem – obowiązkowo musiała być „na stanie”. niezadowoleni klienci mogli w niej wylać swoje żale: na braki, wadliwość towarów, poziom usług. Klientowi ulżyło. Skargi wsiąkały w papier. Towarów nie przybywało. od czasów zwycięskiej bitwy o handel w latach 1947-1949…

Page 13: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

13KRYMINALNY ŚWIAT PRL-u

partia władzy tę bitwę wygrała. Przegrali ją pry-watni wytwórcy i konsumenci. Liczba prywat-nych sklepów spadła z ponad 134 tys. w 1947, do około 78 tys. w 1949 roku. Spowodowało to ogromne trudności zaopatrzeniowe w towary codziennego użytku. Nowe zakłady uspołecz-

nione nakazem rozkręcały się mozolnie, były nieefek-tywne. Ustalano sztywne ceny, na bakier z popytem. Właścicielom prywatnych sklepów, którym udowod-niono zawyżanie cen, groziło do 5 lat więzienia. Na-rzędziami władzy w walce z przedsiębiorcami były m.in. koncesja, domiar albo utrudnienia np. przy zakupie towarów w hurtowniach.

Czarny rynek od tyłuUstrój, który po wojnie zapanował w Polsce, spowodo-wał rozwój drugiego obiegu ekonomii. Gdzie szwan-kuje rynek, rozwija się szara strefa. Nielegalny handel był zjawiskiem towarzyszącym Polsce Ludowej od 1944 do 1990 roku. Handlowano niemal wszystkim, a państwo było wobec takiej aktywności obywateli bezradne. Zmagania władzy z zaradnością rodaków wnikliwie przedstawia Jerzy Kochanowski w publi-kacji: „Tylnymi drzwiami. «Czarny rynek» w Polsce 1944–1989”. Opisuje w niej m.in. udział aparatu re-presji w zwalczaniu czarnego rynku.

Śrubę dokręcano na przełomie lat 40. i 50. Gomuł-kowska odwilż polityczna przyniosła chwilowe wy-

tchnienie również w polityce ekonomicznej. Jednak już w 1957 roku represyjność wzrosła. Mimo wszyst-ko lata 60. i 70. były mniej dolegliwe, choć władza nie przestawała tępić „spekulantów”. To właśnie za czasów Gomułki wykonano jedyny wyrok śmierci za przestępstwo gospodarcze – w pokazowej aferze mię-snej. Ostrzejszy kurs władze obrały w latach 80. Krzy-wa wyznaczając skalę represji uzupełnia się z drugą linią, obrazującą aktywność spekulantów (używając języka ówczesnych propagandzistów).

Spekulanci czy pionierzyW jednym z raportów Państwowej Inspekcji Handlowej z lat 70. o stanie restauracji województwa bydgoskie-go czytamy: „20 proc. rachunków było zawyżonych, 70 proc. towarów sprzedawano spod lady, bo były nie-zarejestrowane, 50 proc. porcji miało zaniżoną grama-turę”. W innych rejonach Polski Ludowej nie mogło być lepiej. Puste półki, wieczny brak towaru, wielogo-dzinne wyczekiwanie w kolejce, najczęściej bez efektu.

Jednak towary spod lady, „baba z cielęciną”, walucia-rze, bimbrownicy, to tylko kilka przykładów zaradności rodaków i radzenia sobie z niedostatkami gospodarki centralnie planowanej. Dziś można przekornie zapytać, czy „przestępcy” działający na czarnym rynku w PRL-u byli postaciami nagannymi czy też pozytywnymi, skoro pozwalali przecież innym przeżyć? Czy „baba z cielęci-ną”, „turysta” z tureckim kożuchem pod pachą to prze-

stępcy? Czy raczej pionierzy przed-siębiorczości i jaskółki wolnego rynku? Znienawidzony przez PRL--owską władzę Stefan Kisielewski za-pisał w swoim dzienniku, że gotów jest wystawić pomnik nieznanemu przemytnikowi, który udowodnił, że każdy pieniądz (towar) jest wymie-nialny na każdy.

Wymieniano się wszystkim. Posia-danie pieniędzy nie tyle zapewniało udany zakup, ile uprawniało do zaję-cia miejsca w kolejce. Bez gwarancji zdobycia nie tylko wymarzonego, ale nawet wybrakowanego produktu. In-flacyjny pieniądz był zaliczką. Towar – wartością. Wręczany komu trzeba, otwierał niejedne drzwi. Wysoko w hierarchii lokowały się płyny: benzy-na i wódka (w kryzysie dostępne jedy-nie na kartki). O ich roli w oliwieniu trybów gospodarki PRL-u napisano już wiele. Dziś o innym przedmiocie pożądania – kurtkach puchowych.

S p o d l a d y

afera mięsna: wyrok i śmierćStanisław Wawrzecki, dyrektor Miejskiego Handlu Mięsem Warsza-wa Praga, został aresztowany 18 kwietnia 1964 roku na warszaw-skim lotnisku Okęcie, gdy wracał z grupą handlowców z podróży służbowej w Bukareszcie. W procesie przyznał się, że przyjmował łapówki od kierowników sklepów mięsnych (w sumie ok. 3,5 mln ówczesnych złotych). Ponieważ proces toczył się w trybie doraź-nym, za czyn ten, zagrożony karą do 5 lat więzienia, można było wymierzyć karę nadzwyczajnie zaostrzoną, a od wyroku nie przy-sługiwała możliwość odwołania się do sądu II instancji.

Przewodniczący składu, sędzia Roman Kryże, skazał Waw-rzeckiego (zgodnie z żądaniem prokuratora) na karę śmierci. Wy-rok ogłoszono 2 lutego 1965 roku. Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski. Wyrok wykonano półtora miesiąca później, 19 mar-ca 1965 roku. Stanisław Wawrzecki został powieszony w moko-towskim więzieniu przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie.

Sąd Najwyższy uchylił wyroki w  „aferze mięsnej” dopiero 27 lipca 2004 roku, uznając że zapadły one z rażącym narusze-niem prawa i umorzył postępowanie z uwagi na śmierć oskarżo-nego (nie było to równoznaczne z rehabilitacją).

Page 14: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

14 d E T E K T y w E X T R a n r 3 / 2 0 1 6

Śmiesznie i strasznie

Puch grzeje, wiadomo, ale aż trudno uwierzyć, jak sil-ne rozpalał emocje. Po wypchane gęsim puchem kurtki z kapturem ustawiały się gigantyczne kolejki. Kto nie miał szans na zakup w domu towarowym w dużym mie-ście, jechał do Kętrzyna albo Mrągowa na Mazurach i tam koczował pod drzwiami sklepów Zakładów Prze-mysłu Odzieżowego „Warmia”. Nawet jeśli nie było roz-miaru, wiara brała co popadnie. Można było tylko zyskać – towar za bramą wart był kilkaset złotych więcej.

W roku 1987, za pośrednictwem „Teleexpressu”, ja-kaś szczęśliwa pani podziękowała „Warmii” za naprawę uszkodzonej kurtki puchowej. I sypnęła się lawina listów! Ale i wcześniej na adres ZPO „Warmia” płynęły prośby o umożliwienie zakupu kurtki puchowej, choćby wybra-kowanej. Wszystkie były odmowne, bo „Warmia” klientom indywidualnym mogła jedynie sprzedawać towar w swoich sklepach fabrycznych. Pod warunkiem, że produkowała na krajowy rynek. Większość szyła na eksport. Z sukcesa-mi. Reklama sięgała wysoko, na dach świata. Polscy hima-laiści wspinali się na ośmiotysięczniki w kombinezonach z Kętrzyna. Nasza ekipa na igrzyskach w Calgary jedyny medal zdobyła dzięki „Warmii” – szyte przez nią ubiory zdobyły brąz. Odmowne odpowiedzi miały jednak różne zakończenia: optymistyczne i pesymistyczne.

Do listów i odpowiedzi dotarł reporter „Dziennika Po-jezierza” – popularnej w latach 80. popołudniówki. Wy-bór najciekawszych fragmentów wybranych z ponad setki, także i dziś stanowi dokumentację, jak śmieszne i straszne było życie w najweselszym z socjalistycznych baraków.

Zakłady Przemysłu Odzieżowego „Warmia” w Kętrzynie:

Niemal od trzech lat pragnę stać się posiadaczem kurtki puchowej, wzór 1429 lub innej, którą usiłu-ję kupić w placówkach handlu uspołecznionego. W przypadku gdyby nie było możliwości przysłania kurtki w I gatunku, to reflektowałbym również na wy-rób wybrakowany. Kolor najchętniej stalowy, ewentu-alnie ciemnoniebieski lub granatowy. Z góry dziękuję za pozytywne załatwienie mojej prośby.

Z poważaniem, Andrzej O., gm. Morąg

Odpowiadając na list Pana, z przykrością infor-mujemy, że zgodnie z obowiązującymi przepisami wyroby nasze sprzedawane są wyłącznie do jed-nostek handlowych.

Końcówka zachęcająca:Dla informacji podajemy, że w chwili

obecnej kurtki puchowe znajdują się w sprze-daży w naszym sklepie fabrycznym w Mrągowie.

Z-ca kierownika działu zbytu i eksploatacji, A. H.

Szanowny Panie Dyrektorze. Z konieczności zwra-cam się wprost do Pana, bez opatrywania a priori ko-mentarzem decyzji, która może być rozmaita. Znam bowiem polskie realia, więc jeśli sprawa będzie skwi-towana tylko uprzejmą odpowiedzią, że niestety, że bardzo wam przykro… itd., nie będę rozczarowany.

Ergo. W ubiegłym sezonie pojawiły się w sprzedaży ciekawe, nietandetne kurtki puchowe. Również cena jest przystępna dla ludzi żyjących z pensji. W związku z po-wyższym bardzo grzecznie proszę o informację, w jaki sposób mogę się zaopatrzyć w ten artykuł. Na wszelki wy-padek podaję swoje „gabaryty”. (tu gabaryty – przyp. red.)

Byłbym w stanie potrudzić się nawet do Kętrzyna. Z poważaniem, Stanisław Zdzisław T., Wrocław

Odpowiadając na list Pana, uprzejmie in-formujemy, że kurtki puchowe znajdują się w sprzedaży w naszym sklepie fabrycznym w Kętrzynie. Sklep czynny od wtorku do piątku w godz. od 14.00 do 16.00.

Z-ca kierownika działu zbytu i eks-ploatacji, A.H.

Akademicki Klub Turystyki Pod-wodnej „Wrak” zwraca się z prośbą o umożliwienie kupna dla członków na-szego Klubu 17 kurtek puchowych typu „Halny” ze stylonu niebłyszczącego. Liczymy na przychylne ustosunkowanie się do naszej prośby.

Z turystycznym pozdrowieniem, Prezes AKTP „Wrak”, Tadeusz S.

Odpowiadając na pismo z dnia 1987.10.24, uprzejmie informujemy, że obecnie nie posiadamy kurtek puchowych na rynek krajowy.

Końcówka obojętna:Dla informacji podajemy, że wyroby nasze sprzedawane są

wyłącznie jednostkom handlu uspołecznionego. Z-ca kierownika działu zbytu i eksploatacji, A.H.

Obywatel Dyrektor. Zwracam się do Obywatela Dyrektora z uprzejmą prośbą o wydanie polecenia odpowiednim służbom sprzedaży mi z przesłaniem

za pobraniem służbowym kurtki męskiej WZ2271, brąz, stylon. Zdaję sobie sprawę z nietypowości zamówienia, jakie kieruję do Obywatela Dyrektora – z góry przepra-szam za odwagę. Sytuacja, w jakiej się zna-lazłem, zmusza mnie do skierowania zamó-

wienia. Wierzę, że uzyskam tą drogą pomoc. Jakub S., Kraków

Odpowiadając na list Pana, z przykrością informujemy…Z-ca kierownika działu zbytu i eksploatacji, A.H.

S p o d l a d y

Page 15: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

15KRYMINALNY ŚWIAT PRL-u

Dyrekcja Świdnickiej Fabryki Urządzeń Prze-mysłowych w Świdnicy, w porozumieniu z Sekcją Operacyjną „Góry Sowie” w Wałbrzychu, uprzejmie prosi o umożliwienie sprzedaży 17 sztuk ubrań pu-chowych, niezbędnych do zabezpieczenia pod wzglę-dem zdrowotnym obsługi wyciągu orczykowego wy-ciągu narciarskiego.

W ramach rewanżu zapraszamy do naszego Ośrodka Wczasów Zimowych.

Z-ca dyr. ds. ekonomicznych, mgr Romuald S.

Odpowiadając na list Pana, z przykrością informujemy…Z-ca kierownika działu zbytu i eksploatacji, A.H.

Kierownik działu. W związku z dużymi trudno-ściami zakupu kurtek puchowych proszę o umoż-liwienie i sprzedaż dwóch kurtek puchowych, mę-skich, z kapturem. Pragnę nadmienić, iż owe kurtki byłyby dla mojego męża i syna, którzy dojeżdżają do pracy i szkoły 45 km. Zima w Krynicy co roku jest bardzo ostra i czekając na autobusy, które są opóźnio-ne i odwoływane, nadszarpnęli swoje zdrowie, ciągle chorują na zatoki, zapalenie korzonków. Proszę…

Elżbieta P., Krynica

Odpowiadając na list Pani, z przykrością informujemy…Z-ca kierownika działu zbytu i eksploatacji, A.H.

Szanowny Panie Dyrektorze. Nadzieja i desperacja skłoniły mnie do napi-sania tego listu. Synowie wyrośli, i to nagle, ze swych kurtek. Re-fleksja przyszła zbyt późno, ale jak tylko stwierdziłam ten fakt, rozpoczęłam w grudniu usilne starania kupienia im kurtek – upragnionych, ocieplanych pierzem. Gdzieniegdzie jak meteoryt się pojawiają i ślad ginie…

Łączę pozdrowienia i gratulacje za sławną produkcję, Mirosława S., Warszawa

Odpowiadając na list Pani, z przykrością informujemy…Z-ca kierownika działu zbytu i eksploatacji, A.H.

Zakłady Przemysłu Odzieżowego. Mam dwoje dorosłych dzieci. Córce udało się kupić puchową kurtkę, a dla syna nie było rozmiaru. W domu z tego powodu są nieporozumienia, a i pretensje do matki, bo córce kupiłam, a synowi nie. Bardzo proszę…

Z najlepszymi życzeniami, Helena J., Zamość

Odpowiadając na list Pani, z przykrością informujemy…Z-ca kierownika działu zbytu i eksploatacji, A.H.

Szanowny Pan Dyrektor. Jestem oficerem Polskiej Marynarki Handlowej i wkrótce statek, na którym jestem zamustrowany, zostanie skierowany na daleką północ, w rejon Spitsberge-nu… Problem ten jest dla mnie pierwszorzędny, czego dowo-dem niech będzie fakt, iż list skierowuję bezpośrednio do Pana, panie Dyrektorze. Liczę na szyb-ką odpowiedź i załączam gorące życzenia noworoczne, życząc sukcesów i dalszej owocnej produkcji, której zakład pod Pańskim kierownictwem stałby się sławny w całym kraju.

Mariusz W., Szczecin

Odpowiadając na list Pani, z przykrością informujemy…Z-ca kierownika działu zbytu i eksploatacji, A.H.Końcówka zachęcająca:Dla informacji podajemy, że na początku lutego puchowe

kurtki znajdą się w sprzedaży w Domach Towarowych „cen-trum” w Szczecinie.

Szanowny Panie Dyrektorze. Z pewnością po-dobnych listów otrzymuje Pan Dyrektor dziesiątki, dlatego też i nie liczę, że zechciałby go Pan doczytać w całości, a cóż dopiero spełnić mą go-rącą prośbę. Ponieważ wiadomo już co nastąpi po tym zgrabnym wstę-pie, przechodzę przeto do rzeczy, nie zabierając Panu więcej czasu. Od dwóch lat szukam czerwonej kurt-ki z kapturem. Jestem taka niety-powa, że wspinam się po górach i to niekiedy w zimie (stuknięta dziewczyna!) – stąd ta czerwień jest nieprzypadkowa. Oczy-wiście nie mam zamiaru od-padać od ściany, ale ten kolor na wszelki wypadek. Znajomi pukają się po głowie, mam przezwi-sko „czerwony puszek”. Oczywiście nikt nie wie, że piszę tę prośbę – pewnie pokazywaliby mi kółko na czole…

Alicja K , Warszawa

Odpowiadając na list Pani, z przykrością informujemy…Końcówka zniechęcająca:Równocześnie nadmieniamy, że w chwili obecnej nie pro-

dukujemy kurtek puchowych.Z-ca kierownika działu zbytu i eksploatacji, A.H.

Jerzy Ublik

S p o d l a d y

Page 16: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

Leszek MALec

16 D E T E K T Y W E X T R A n r 3 / 2 0 1 6

trzy k wadr anSe mordowania

Tu spoczywa rodzina heluszków wymordowana ręką zbrodniarza dnia 30.8.1957 roku. To napis wykuty na betonowej tabliczce, stojącej na nagrobku cmentarzu komunalnego w namysłowie: sektor 15, nr rzędu 8, nr grobu 14. dramat, w wyniku którego zginęła siedmioosobowa rodzina, rozegrał się prawie sześćdziesiąt lat temu, ale do tej pory grób jest zadbany. leżą na nim świeże kwiaty, palą się znicze. Trudno przejść do porządku dziennego nad największą masową zbrodnią w powojennej historii Polski, do której doszło w niewielkiej wsi na opolszczyźnie.

Page 17: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

d R a m aT n a o P o l S z C z y ź n I E

17KRYMINALNY ŚWIAT PRL-u

przeglądając kroniki kry-minalne PRL-u, można zauważyć ciekawą prawi-dłowość. Niemal więk-szość seryjnych zabójców z tamtego okresu miesz-

kała i atakowała w średnich oraz dużych miastach. Zdzisław Mar-chwicki siał postrach w połowie lat 60. Udowodniono mu 14 za-bójstw. Podejrzewano jednak, że może mieć na sumieniu więcej ofiar. Nie bez powodu nazywa się go „wampirem z Zagłębia”. W tej samej okolicy, dwadzieścia lat później, działał Joachim Knycha-ła, który w późniejszym śledztwie nie ukrywał fascynacji tym, co robił Marchwicki – zamordował m.in. kobietę, która była świad-kiem oskarżenia podczas procesu Marchwickiego. Knychale udo-wodniono 6 zabójstw i 7 usiłowań.

Niemal w tym samym czasie co Marchwicki, w Krakowie za-czął swoją przestępczą działalność Karol Kot (pisaliśmy o tym w De-tektywie Extra nr 2/2016 – przyp. red.). Na przełomie lat 70. i 80. postrachem Trójmiasta i okolic był „Skorpion” – zdaniem wielu milicjantów jeden z najbardziej przerażających seryjnych zabój-ców Polski i Europy końca XX wieku. Przez siedem lat zamordo-wał co najmniej 9 kobiet, a 11 usi-łował zabić.

Jeden z największych polskich dewiantów – Stanisław Modze-lewski, znany jako „wampir z Gał-kówka” – przyznał się do 8 zbrod-ni, chociaż dowodów wystarczyło na stwierdzenie 7 z nich. Podczas orzekania wyroku, wzięto też pod uwagę 6 usiłowań zabójstwa oraz szczególne okrucieństwo – znęcał się nad ofiarami, dusił je i bezcze-ścił ich zwłoki.

zabójcy po sąsiedzkuSeryjni zabójcy z PRL-u przera-żają i budzą odrazę. Z drugiej

strony – co może niekiedy wyda-wać się irracjonalne – w pewien sposób fascynują swoją biografią. Często byli to zwykli ludzi, a na-wet przykładni mężowie i ojco-wie, choć zdarzali się też wśród nich samotnicy i dziwacy. O ile seryjni zabójcy działali przede wszystkim w miastach, o tyle do największych masowych zabójstw dochodziło na polskiej wsi. Przy-kładem jest choćby zabójstwo rodziny Lipów we wsi Rzepin na terenie dzisiejszego województwa świętokrzyskiego. Zdarzenie mia-ło miejsce w nocy z 2 na 3 listopa-da 1969 roku. W zgliszczach spa-lonego domu znaleziono wtedy pięć ciał. Okazało się, że zanim wybuchł pożar, cała piątka zosta-ła zamordowana. Niektórych za-strzelono z niemieckiego mauze-ra i rewolweru, innych zadźgano nożem i raniono siekierą. Spraw-cy podłożyli w obejściu snopki słomy i podpalili dom w celu zatarcia śladów. Wszystko wskazy-wało na to, że motywem zbrodni były ciągnące się od wielu lat są-siedzkie waśnie, a także zwykły rabunek: Mieczysław Lipa był soł-tysem i posiadał około 20 tysięcy złotych, zebranych jako zaliczki na podatki.

Okazało się, że zabójcami byli członkowie mieszkającej po sąsiedzku rodziny Zakrzewskich. Przy okazji śledztwa światło dzienne ujrzały dziwne praktyki, do jakich dochodziło w tej ro-dzinie. Jak opisywał przed kilku laty dziennikarz „Gazety Wybor-czej”, mieli oni wydawać wyroki śmierci na osoby, które im czymś zawiniły. Przed samą zbrodnią od-prawiali specjalne rytuały. Zbiera-li się wówczas wszyscy w pokoju ojca, przed krzyżem. Matka, Ha-lina Zakrzewska, chwytała zapa-loną świecę i przechylając ją, wy-powiadała słowa: Na zgubę… niech skapie… To „zaklęcie” powtarzali wszyscy za nią. Tak było również przez zabójstwem Lipów… Wy-

krycie sprawców morderstwa Lipów było prawdziwym maj-stersztykiem pracy operacyjnej, a zebrane wtedy materiały służyły później do szkolenia milicjantów, specjalizujących się w pracy ope-racyjnej.

Do równie straszliwej zbrodni doszło pod Połańcem, w Wigilię po pasterce w 1976 roku. Kilka-dziesiąt osób widziało z okien autobusu, jak Jan Sojda wraz ze swoimi zięciami mordował brze-mienną Krystynę, jej męża i brata. Wszystko dlatego, że jednej z có-rek Sojdy rodzice ofiar zarzucili kradzież wędlin i talerzy na we-selu… Bezpośrednio po morder-stwie świadkowie składali przysię-gę milczenia, całując krzyż.

Zarówno zabójstwo Lipów, jak i potrójne morderstwo pod Po-łańcem, porażają okrucieństwem. Nie są jednak największymi ma-sowymi zbrodniami w dziejach PRL-u. Ten niechlubny rekord padł kilkanaście lat wcześniej, pod koniec lat 50. W niewielkiej wiosce na Opolszczyźnie rozegrał się dramat, który wstrząsnął opi-nią publiczną w całym kraju. Jed-nego dnia została wymordowana siedmioosobowa rodzina Helusz-ków: dwójka dorosłych i piątka ich dzieci.

nowe trudne życieSmarchowice Małe – niewielka wioska na Opolszczyźnie, kilka kilometrów od Namysłowa. Dziś mało kto pamięta tutaj o drama-cie z 1957 roku. Głowa rodziny, Jan Heluszek, urodził się w 1899 roku, a jego żona – Stanisława była młodsza o piętnaście lat. Przed wybuchem drugiej wojny światowej wyjechali „za chlebem” do Francji, która od dawna była celem wielu ówczesnych emi-grantów – tak politycznych, jak ekonomicznych. Ponieważ o pra-cę i godne zarobki w rodzinnych

Page 18: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

d R a m aT n a o P o l S z C z y ź n I E

18 D E T E K T Y W E X T R A n r 3 / 2 0 1 6

stronach było bardzo ciężko, a z samego rolnictwa trudno było wyżyć, wielu decydowało się na wyjazd. Jedni na kilka lat, inni – na całe życie. Robotnicy wy-jeżdżali do Francji całymi rodzi-nami, a zatrudnienie znajdowali przede wszystkim w górnictwie, hutnictwie, w innych gałęziach przemysłu oraz w rolnictwie. W 1923 roku ponad jedną trzecią wszystkich pracowników w tam-tejszych kopalniach stanowili Polacy, a wydajność naszych gór-ników ponoć znacznie przewyż-szała francuskich kolegów.

Małżeństwu młodych Helusz-ków nie wiodło się tam jednak najlepiej. Nie dorobili się więk-szego majątku. Jedynym plusem była dwójka dzieci, które uro-dziły się na obczyźnie: w 1941 roku na świat przyszła Genowefa, a cztery lata później – Władysła-wa. Koniec wojny nie zmienił ich

życia. Nadal było ciężko, do tego coraz bardziej doskwierała im tę-sknota za rodziną. Długo wahali się, aż wreszcie postanowili po-wrócić do kraju. Nie byli jedyny-mi, którzy podjęli taką decyzję. Po wojnie wielu Polaków wróciło do ojczyzny. Jako wykwalifikowa-ni robotnicy byli zachęcani przez polskie władze do osiedlania się na opuszczonych przez Niem-ców i przejętych przez Polskę Zie-miach Odzyskanych, szczególnie w Wałbrzychu i okolicach. Obie-cywano pomoc w ułożeniu sobie od nowa życia na ojczystej ziemi.

Tymczasem życie w kraju oka-zało się dużo trudniejsze niż we Francji. Przesadzone okazały się obietnice rządu o możliwości uzyskania wyższego statusu spo-łecznego i zawodowego, nawet dla polskich górników z Francji deklarujących poglądy komuni-styczne. Większość skazano na

gorycz porażki i pełną inwigila-cję przez Urząd Bezpieczeństwa. Z raportów odnalezionych w ar-chiwach francuskich i polskich wynika, że duża część repatrian-tów żałowała swojej decyzji o po-wrocie do Polski.

Z powodu braku dokumen-tów nie sposób ustalić, co o tej reemigracji myśleli Heluszkowie. Czy byli zadowoleni z podjętej decyzji, czy też jej żałowali? Dzię-ki zaoszczędzonym we Francji funduszom kupili w Smarchowi-cach poniemiecki dom oraz dwa hektary ziemi. Pan Jan znalazł pracę w Rejonie Dróg Publicz-nych w Namysłowie, natomiast na jego żonę spadł ciężar pro-wadzenia domu i niewielkiego gospodarstwa. Potem na świat przyszła trójka dzieci, z których ostania – Aleksandra, urodziła się wiosną 1957 roku.

Małżeństwo z piątką dzieci jako tako wiązało koniec z koń-cem. Po sześciu latach wojny oraz jedenastu latach okresu sta-linowskiego, a przede wszystkim po reformach politycznych 1956 roku, można było odnieść wraże-nie, że w końcu życie zwykłego, przeciętnego Polaka wraca do normy. Polityka coraz rzadziej ingerowała w powszednie życie, ludzie mogli skoncentrować się na rodzinie, kupić nowe radio, zająć się po prostu spokojną codziennością. Inna rzecz, że była ona szara i monotonna. Państwem rządziła gospodarka centralna, a ceny narzucano od-górnie. Nie było większej kon-kurencji, można było nabywać polskie produkty. Funkcjono-wał również handel na targach i w sklepach prywatnych. Tam można było kupić wszystko, oczywiście za odpowiednio wyż-szą cenę. Dorośli większość cza-su spędzali na pracy w mieście, albo w polu (najczęściej należą-cym do Państwowego Gospodar-stwa Rolnego). Równie trudne

Page 19: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

19KRYMINALNY ŚWIAT PRL-u

było życie młodego pokolenia – w tamtych czasach nie było tylu atrakcji co dziś.

W wielu regionach brakowało dostępu do środków transportu, drogi nie były utwardzone, a do najbliższego przystanku autobu-sowego lub stacji kolejowej często trzeba było iść kilka, nawet kilka-naście kilometrów. Najpopular-niejszym środkiem komunikacji był wówczas wóz zaprzężony w ko-nie. Ten jednak posiadali tylko bo-gatsi gospodarze, a wielu rodaków nie mogło sobie pozwolić nawet na rower. Wodę czerpano ze stud-ni, nie wspominając już o braku kanalizacji w przeważającej więk-szości wsi. Niemal wszystkie pra-ce na roli oraz w gospodarstwie wykonywane były ręcznie, przy pomocy prostych narzędzi rolni-czych – do 1956 roku mechaniza-cja rolnictwa obejmowała głównie gospodarstwa państwowe i spół-dzielcze. Także większość arty-kułów spożywczych była trudno dostępna, zaś ich zdobycie często okupione było wielogodzinnym staniem w długich kolejkach.

nylonowe pończochy za szybąHeluszkowie ciężko pracowali, ale widać już było pierwsze efek-ty. Gospodarstwo należało do bardziej zadbanych we wsi. Mieli własne krowy, świnie i kury, dzięki czemu nie musieli spędzać wielu godzin w kolejkach po podsta-wowe artykuły spożywcze. Lato 1957 roku było raczej łaskawe dla rolników. W połowie sierpnia sprzedali już zebrane z pola zbo-ża, a ich domowy budżet powięk-szył się o prawie 5000 złotych. Średnia pensja w 1957 roku nie przekraczała 1300 złotych, mogli więc pomyśleć o zakupie węgla na zimę i odłożeniu części pieniędzy na gorsze czasy.

W sierpniu 1957 roku – w ich domostwie pojawił się Edmund

Słaby, 19-letni daleki krewny, mieszkający w niewielkiej wsi pod Kłobuckiem, nieopodal Czę-stochowy. Nie miał imponujące-go życiorysu i nie mógł tego tłumaczyć trudnym powo-jennym życiem. Najpierw nie chciało mu się uczyć, potem nie chciało mu się pracować. Eduka-cję szkolną skończył na pięciu klasach szkoły podstawowej. Rodzice, prości lu-dzie, nie byli w sta-nie zagonić go do nauki. – Jak nie chcesz się uczyć, to trzeba iść do roboty – krzyczeli na chłopaka.

W latach 50. pra-cujący kilkunasto-latkowie nie byli niczym niezwy-kłym – znisz-czony wojną kraj potrze-bował do pracy każdej pary rąk. Niestety, Edek nie miał zamiaru się przepraco-wywać. Bardziej odpowiadało mu życie „niebieskiego ptaka”, który żyje z tego, co dadzą mu rodzice. W żadnej pracy nie zagrzał dłużej miejsca, bo pracodawcy szybko rezygnowali z lenia-obiboka, któ-ry nie dość, że nie przykładał się do roboty, to jeszcze zbyt często sięgał po trunki wysokoprocen-towe. Nie miał zamiaru tyrać za nędzne pieniądze, jemu marzyło się lepsze życie….

– Nienawidził swoich wytartych drelichowych spodni po ojcu, dwóch par pocerowanych skarpetek i chleba z margaryną owiniętego w gazetę, który co ranka dawała mu do pracy matka – pisał o nim w 2009 roku repor-ter „Nowej Trybuny Opolskiej”, w reportażu o zagładzie rodziny Heluszków. – Mundek, wracając po robocie do domu, z błyszczącymi ocza-mi zaglądał przez szyby do knajpy na rynku w Kłobucku, gdzie bawiły się

miejscowe „niebieskie ptaki”. Zazdro-ścił im pieniędzy i tych rozchichotanych dziewczyn w przemycanych z Zachodu nylonowych pończochach. Patrzył, jak siadały im na kolanach. On nie miał nawet garnituru na wiejską zabawę. To dlatego włamał się z kolegą do stojącego na bocznicy wagonu. Niestety, zamiast cenionych na czarnym rynku towarów były tam tylko instrumenty muzyczne. Właściwie tylko jako trofeum wzięli trąbkę i klarnet.

Milicja szybko wpadła na trop złodziei. Gdyby włamali się do ja-kiegoś prywatnego domu, pewnie nie ścigano by z taką determina-cją. Tymczasem w drugiej poło-wie lat 50. walka ze złodziejami okradającymi pociągi towarowe była dla Milicji Obywatelskiej jednym z bardziej prestiżowych zadań. W 1955 roku rozwiązano Służbę Ochrony Kolei, a jej miej-sce na 5 lat zajęła Straż Kolejowa – wyspecjalizowana formacja, zaj-mująca się tylko ochroną mienia kolejowego i kolei powierzonego.

Page 20: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

20 D E T E K T Y W E X T R A n r 3 / 2 0 1 6

19-latek trafił przed oblicze lu-dowej sprawiedliwości, która wy-mierzyła za niegroźne – patrząc z dzisiejszego punktu widzenia – zdarzenie stosunkowo wysoką karę, bo pół roku pozbawienia wolności.

Na młodego chłopaka padł strach. Kara karą, ale jeszcze gorszą rzeczą byłyby zszargane papiery u progu dorosłego życia. Gdzie znajdzie potem pracę? Kto będzie chciał zatrudnić młodego skazańca? Rodzice poradzili mu by wyjechał w inny rejon Polski. – Znikniesz na jakiś czas, sprawa rozejdzie się po kościach, za dwa-trzy lata nit nie będzie cię szukał – dora-dzili synowi. – Może wyjedziesz do Heluszków pod Namysłów. Mieszka-ją w małej wiosce, mają niewielkie go-spodarstwo, coś im tam pomożesz. Na pewno cię przyjmą.

Być może ten plan udałoby się zrealizować, ponieważ sześć-dziesiąt lat temu aparat ścigania i wymiar sprawiedliwości funk-cjonował w zupełnie innych warunkach. Pewnie nikt nie za-przątałby sobie głowy młodym mężczyzną, który dopuścił się w gruncie rzeczy nie-groźnego występku. Na-dzieja, że łatwiej uda się go ukryć na Opolszczyź-nie, miała jak najbardziej racjonalne podstawy. Tamte rejony wchodziły w skład Ziem Odzyskanych. Więk-szość ludzi znała się do-piero od kilku lat. Byli

to przesiedleńcy z innych regio-nów Polski, w dużej mierze ze wschodnich rubieży II RP, przede wszystkim repatrianci z Kresów Wschodnich, ale również ci, któ-rzy uciekali przed bandami UPA, wracali z robót przymusowych w Niemczech, czy też zdemobili-zowani żołnierze LWP, którzy nie mieli już do czego wracać…

Ci wszyscy „nowi” mieszali się z autochtonami – mieszkańcami tych terenów od wielu pokoleń, którzy po zakończeniu drugiej wojny światowej nie uciekli do Niemiec. To był tygiel, zlepek róż-nych ludzi. Osadnicy nie czuli, że ziemia, na którą trafili, została im przyznana raz na zawsze. Do lat 70. nie było pewności, że zie-mie zachodnie zostaną w Polsce. Ludzi straszyło się Niemcami, którzy przyjdą i zabiorą wszyst-ko. Nieprzypadkowo na pierwsze pokolenie przesiedleńców mówi się, że żyło na walizkach. Oni – podobnie jak mieszkańcy pozo-stałych Ziem Odzyskanych – ni-gdy nie poczuli się tam pewnie i bezpiecznie. Nie wszyscy chcieli

opowiadać o swojej przeszłości, zresztą wypytywanie sąsiada o to, skąd przyjechał nie było w do-brym tonie…

19-letni Mundek pojawił się w obejściu Heluszków 19 sierp-nia 1957 roku. Miał przy sobie niewielką walizkę, trochę jedze-nia. Oczywiście nie zdradził krewnym prawdziwego celu przy-jazdu. – U nas nie ma żadnej roboty. Ludzie we wsi mówią, że u was na Opolszczyźnie łatwiej zarobić, bo wła-dza ludowa bardziej dba o te tereny. Może uda mi się coś znaleźć, rozejrzę się w okolicy za jakąś ciekawą robotą.

Heluszkowie przyjęli go do pod swój dach, bo jak można odmówić krewniakowi znajdu-jącemu się w potrzebie. Rodzina jest w życiu najważniejsza – tak ich wychowano i nie był to tylko pusty slogan.

Zapewnili mu miejsce do spa-nia i jedzenie, a nazajutrz dali robotę. Był sierpień, spiętrzenie prac w gospodarstwie, każda para rąk była pomocna. Nawet takich niewykwalifikowanych. Byle tylko chciało mu się robić, a nie obijać w obejściu.

Nie o robocie myślał jednak krewniak spod Kłobucka. Jego

wyobraźnię zaprząta-ła zupełnie inna rzecz. Drugiej czy trzeciej nocy, za-nim usnął pod da-chem krewniaków,

usłyszał jak rozma-wiali o rozdysponowa-

niu kilku tysięcy złotych, któ-re zarobili za sprzedane zboże. Z ich rozmowy jednoznacznie wynikało, że pieniądze te musia-ły być gdzieś w obejściu.

– boże! Pięć tysięcy złotych! Takie pieniądze! Gdybym je miał dopiero bym się urządził. Muszę je mieć. Za wszelką cenę! – natrętne myśli nie dawały mu spokojnie zasnąć. Ni-gdy w życiu nie miał takich pie-niędzy i nic nie wskazywało na to, by miał się ich dorobić…

d R a m aT n a o P o l S z C z y ź n I E

Page 21: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

21KRYMINALNY ŚWIAT PRL-u

mordował metodycznie

Tamtej nocy w jego głowie naro-dził się potworny plan zamor-dowania Heluszków. Jeszcze raz sięgam do rekonstrukcji zbrodni opublikowanej w 2009 na łamach lokalnej prasy.

Wieczorem Mundek po kryjomu przygotował trzy pętle z aluminiowego drutu i poszedł spać. 29 sierpnia obudził się przed świtem i czekał, kiedy wszy-scy wstaną. Zaplanował, że najpierw zabije ciotkę i wujka. Włożył druciane pętle do kieszeni i wyszedł na podwórko. Spod pieńka wziął siekierę i cichcem za-kradł się do chlewika, gdzie Jan rozrzu-cał widłami słomę. Mundek uderzył go siekierą w tył głowy, a leżącemu zadał jeszcze trzy ciosy. Zwłoki przykrył słomą i poszedł zabić ciotkę. Stanisława zeszła do komórki po węgiel. Kiedy wchodziła z wiadrami po schodach, u szczytu cze-kał Mundek. Zamachnął się siekierą, potem drugi raz… Mordował meto-dycznie, jak maszyna, bez emocji… Na podwórku bawili się 7-letni Zygmuś i 9-letni Oleś. Najpierw wywołał za sto-dołę starszego: – Chodź, chodź, coś ci po-każę na niebie! Kiedy chłopczyk spojrzał w górę, Mundek od tyłu zarzucił mu pętlę na szyję i zaczął skręcać, aż drut werżnął się w skórę. Potem w podobny sposób wywabił za stodołę Zygmusia. ciała chłopców zaniósł do chlewika i położył obok zwłok Jana. 16-letnia Genowefa kucała przy piecu w kuchni i rozniecała ogień. Mundek przewrócił ją na plecy, zatkał usta ręcznikiem, żeby nie krzyczała. Udusił dziewczynę go-łymi rękami. Potem poszedł do pokoju. 12-letnia Władzia siedziała ubrana na łóżku, wkładała na nogę bucik. Mundek wyciągnął z kieszeni ostatnią pętlę… Zo-stała tylko 4-miesięczna Marysia, spała w wózeczku. Udusił niemowlę jedną ręką.

Wymordowanie siedmiooso-bowej rodziny zajęło mu trzy kwadranse – sześć minut na jed-nego człowieka. Potem zabrał się za plądrowanie mieszkania w po-szukiwaniu pieniędzy. Znalazł

je w starym piecu. Z miejsca zbrodni zabrał jeszcze kilka srebrnych monet i czarną, skórza-ną kurtkę gospodarza. Zamknął drzwi wejściowe, rowerem po-jechał do Namysłowa, a potem wrócił w rodzinne strony. Podob-no przez zieloną granicę próbo-wał uciec z kraju. Jednak nie zdą-żył zrealizować planów. Milicja nie miała większych problemów z ustaleniem podejrzanego o do-konanie makabrycznej zbrodni. Bardzo szybko przeguby jego rąk zostały spętane milicyjnymi kaj-dankami.

★ ★ ★

Prokurator oskarżył Edmunda Słabego o to, że w sierpniu 1957 roku zamordował Jana i Stani-sławę Heluszków uderzeniami siekierą oraz udusił ich pięcioro dzieci, po czym ukradł kurtkę skórzaną i 5 tysięcy złotych w go-

tówce. Opolska Temida nie znala-zła dla młodego mężczyzny, który symulował chorobę psychiczną, żadnych okoliczności łagodzą-cych. Orzeczona kara śmierci nie była dla opinii publicznej żadnym zaskoczeniem.

Wydany w 1958 rok wyrok, Sąd Najwyższy – na skutek ape-lacji obrońcy – uchylił i zalecił ponowne rozpatrzenie sprawy z udziałem biegłych psychiatrów. Powtórny, czterodniowy proces dowiódł w pełni, że zwyrodnia-ły morderca nie cierpi na żadne zaburzenia psychiczne. W sierp-niu 1959 roku, Edmund Słaby został ponownie skazany przez Sąd Okręgowy w Opolu na karę śmierci. Kilka tygodni później wyrok został wykonany w opol-skim więzieniu. n

Leszek Malec

d R a m aT n a o P o l S z C z y ź n I E

Page 22: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

Helena KOWALIK

– oskarżony postąpił z człowiekiem tak, jak ze złapaną we wnyki zwierzyną – podsumował w czasie wizji lokalnej prokurator. – Przybliżył lufę do piersi leżącego i pociągnął za spust. zabił, zabrał broń i pobiegł, aby dogonić kolegę. w ich pojęciu, tego dnia mieli coś o wiele ważniejszego do zrobienia: trzeba było zaszlachtować zranione postrzałem sarny i ukryć je w krzakach.

w cUdzym leSie

22 D E T E K T Y W E X T R A n r 3 / 2 0 1 6

Page 23: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

z m y Ś l I w y m I J a K z w I l K a m I

Już mieli wracać do Warszawy. W Końskich i okolicach moc-no wiało, nawet w lesie drzewa nie stały spokojnie. Cietrzewie, na które się zasadzali (w 1969 roku ten gatunek ptactwa nie

był jeszcze objęty ochroną), pocho-wały się, choć nadszedł czas ich to-kowania.

Myśliwi z koła łowieckiego „Gawra” przy Polskiej Akademii Nauk 13 kwietnia 1969 roku wra-cali do domu z pustymi rękami. Brak trofeów nie popsuł im jed-nak humorów. Dla pracujących za biurkiem liczył się sam spacer skra-jem lasów w poszukiwaniu gniazd ptaków. Przez trzy dni od świtu nasłuchiwali, czy gdzieś w pobliżu nie tokuje samiec, wydając syczą-ce tony „bul-got, bul-got, bul-got, czu-szyyy”. Daremnie. Przed odjaz-dem postanowili jeszcze zamienić kilka słów ze strażnikiem w Płacz-kowie.

Byli tuż koło leśniczówki, kiedy usłyszeli strzały. Żaden z nich nie miał już naładowanej broni, a spraw-cami mogli być tylko kłusownicy. Było to zastanawiające, ponieważ o tej porze roku obowiązywał zakaz polowania na sarny, jelenie, dziki czy zające. Młodzi naukowcy z PAN-u wiedzieli, że każdy myśliwy ma nie tylko prawo, ale i obowiązek spraw-dzenia, czy osoby z bronią przeby-wają w łowisku legalnie. 23-letni matematyk, Jerzy Sztachelski wraz z kolegą, Rafałem Skoczylasem, wbiegli do lasu. Za nimi pozostali członkowie koła. Chcieli otoczyć kłusowników z dwóch stron. Szta-chelski pierwszy dostrzegł przemy-kających między drzewami w stro-nę wsi Sorbinów dwóch mężczyzn uzbrojonych w strzelby.

Dogonił ich i próbował jednego rozbroić. W tym momencie padł strzał. Strzelał drugi kłusownik. Młody myśliwy osunął się na zie-mię. W jego kierunku biegł Sko-czylas. Następny pocisk ugodził go w ramię. Sztachelski mimo silnego krwotoku próbował się podnieść,

ale kłusownik, któremu uprzednio chciał odebrać broń, przyłożył leżą-cemu lufę do piersi. Po tym strzale matematyk znieruchomiał. Kłusow-nicy zbiegli, kradnąc dubeltówkę ofiary.

arsenałZamordowany był synem byłego ministra zdrowia. Wprawdzie na życzenie zrozpaczonego ojca cenzu-ra nie pozwoliła dziennikarzom na podanie pełnego nazwiska ofiary, ale przeoczyła tę informację w „Łowcu Polskim” i wiadomość szybko roz-niosła się wśród myśliwych.

Rozkazem komendanta woje-wódzkiego Milicji Obywatelskiej została powołana specjalna grupa operacyjna, której zadaniem było złapanie ukrywającego się zabój-cy. Niestety, milicjanci natrafili na mur milczenia ze strony mieszkań-ców Sorbinowa i okolicznych wsi. Nikt, łącznie z sołtysem, niczego nie widział ani nie słyszał. Nikt nie kojarzył samochodów myśliwych z „Gawry”, choć kilka razy przejeż-dżali przez tę miejscowość.

Prokurator zarządził rewizje w każdym domu Sorbinowa. Ukry-wających się kłusowników nie zna-leziono, ale funkcjonariusze wynie-śli ze strychów i stodół duże ilości broni oraz amunicji. Były to przede wszystkim pamiętające jeszcze woj-nę schmeissery, pepesze, kolty i tzw. kabeki. Wszystkie sprawne, naoli-wione, z dorobionymi przez miej-scowego kowala częściami. Oprócz tego znaleziono wyprodukowane domowym sposobem samopały i obrzyny. Biegli stwierdzili, że nie-które elementy pochodziły z utaj-nionego wydziału produkcji broni w skarżyskich Zakładach Metalo-wych. Zarekwirowaną broń wywożo-no ze wsi ciężarówkami.

Penetracja piwnic, stodół i zie-mianek przyniosła też inny plon – funkcjonariusze znaleźli spore zapasy zapeklowanego mięsa z nie-

legalnie upolowanej przez kłusow-ników leśnej zwierzyny. Natomiast w pobliżu miejsca, gdzie zastrzelo-no Sztachelskiego, milicja znalazła dwie zabite sarny, zamaskowane igliwiem. Jedna miała poderżnięte gardło. Prawdopodobnie pocisk nie okazał się śmiertelny i zmiażdżył jej tylko cewki (w gwarze łowieckiej kończyny).

W przekonaniu, że zwierzęta padły z rąk zabójców młodego na-ukowca, utwierdziły funkcjonariu-szy ukryte w pobliżu kurtki, broń i amunicja. Rozpoznali je myśliwi z PAN-u, którzy 13 kwietnia gonili kłusowników. Mimo to sprawcy na-dal pozostawali nieznani.

Niewiele mogli pomóc pracow-nicy nadleśnictwa Bliżyn, na terenie którego doszło do tragedii. Szef tej placówki nie ukrywał, że boi się wy-chodzić z domu bez broni. Na jego terenie rządzą kłusownicy. Sprzeci-wić się im, to wydać na siebie wyrok. Cztery lata wcześniej w Sorbinowie taki los spotkał gajowego, który go-nił nielegalnie zabijających zwierzy-nę. „Nieznani sprawcy” napadli na niego, brutalnie pobili i połamali mu nogi, przez co już nigdy nie wstał z wózka inwalidzkiego. Spraw-ców nie odnaleziono, co nie prze-szkadzało kłusownikom chodzić po wsi w biały dzień z „obrzynem”.

Kompleks 15 tys. hektarów nad-leśnictw Bliżyn nie bez powodu miał opinię najbardziej niebezpiecznego w Polsce. Po walkach wojennych, a następnie partyzantce, pozostało w leśnych ostępach sporo broni, któ-rą penetrujący las chłopi znosili do swych gospodarstw. Nie tak dawno u jednego rolnika wykryto w stodo-le starannie zakonserwowane ponie-mieckie działo przeciwpancerne. Miał nawet do niego amunicję.

Jeden wydaje drugiegoMimo braku pomocy ze strony miejscowych, po kilku tygodniach obławy milicjanci byli coraz bliżej

23KRYMINALNY ŚWIAT PRL-u

Page 24: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

24 D E T E K T Y W E X T R A n r 3 / 2 0 1 6

z m y Ś l I w y m I J a K z w I l K a m I

celu. Wiedzieli już, że zaraz po od-daniu strzałów kłusownicy uciekli w kierunku Płaczkowa. Stamtąd lasami przedzierali się w nocy do wsi Sorbinów, Zdrojów, Borki. Wszędzie życzliwa ręka otwiera-ła im drzwi do stodół czy chle-wików. Żywiono ich, kobiety w tajemnicy prały odzież. Rolę kurierów pełniły wtajemniczone w akcję ukrywania zbrodniarzy dzieci. Sympatia mieszkańców zdecydowanie była po stronie kłusowników.

Śledczy słusznie liczyli na to, że zmowę milczenia przełamią aresztowania. Kiedy za kraty trafi-li ci, u których znaleziono broń, w większości okolicznych wsi po-zostały same kobiety i dzieci. Był to czas zasiewów, wyjścia w pole. Dla kłusowników z okolic Płacz-kowa nastały ciężkie dni. Ponieważ bali się posądzenia o zabójstwo, więc jeden wydawał drugiego.

Najpierw pękł Mieczysław Z., zwany we wsi „Pifpafem”. Niele-galnym polowaniem trudnił się od małego – nauczony „fachu” przez swego ojca, a ten przez dziad-ka. „Pifpaf” przyznał się, że 12 kwietnia 1969 roku sprzedał śrut

Stanisławowi Berantowi, 33-let-niemu cieśli. Wskazał obejście,

w którym ukrywał się kłu-sownik. Bernat wzięty przez śledczych w krzyżowy ogień pytań wydał Mieczysława Zbroję, z którym 13 kwiet-nia poszedł do lasu. Zbroja, 27-letni elektromonter, miał na swoją obronę tyle, że do myśliwych strzelał ze stra-chu, bez przykładania broni

do ramienia. Usiłując zrzucić odpowiedzialność za zbrodnię

na swego kolegę, zeznał podczas kolejnego przesłuchania, że kiedy

uciekali, Bernat miał powiedzieć: – Dobiłem go, bo się ruszał i zabrałem mu broń, żeby któryś z goniących nas nie mógł z niej wystrzelić.

Bernat usiłował pogrążyć Zbroję, informując przesłuchują-cego, że gdy kłusownik nie trafił śmiertelnie myśliwego, bardzo się zdenerwował. – Należało go uciszyć, wtedy nie byłoby świadka – miał się wyrazić.

Strona moralna bez zastrzeżeńDwa miesiące później, przed Są-dem Wojewódzkim w Kielcach, zaczął się proces zabójców Jerze-go Sztachelskiego. Dziennikarzy zaskoczyła szczególna reakcja pu-bliczności, którą w większości sta-nowili mieszkańcy powiatu koń-skiego. Ludzie współczuli Zbroi i Bernatowi: – Mieli pecha spotkać w czasie kłusowania obcych. Trzeba się było bronić, z myśliwymi jak z wilka-mi, nie ma żartów – odpowiadali na sądowym korytarzu nagabującym ich reporterom.

Ci, którzy zeznawali jako świadkowie, pozwalali sobie na

komentarze: – Po co ten warszawiak się wtrącał, po co gonił naszych? To las państwowy, nie jego! I dlaczego zaraz milicja? Rodzina zastrzelonego mogła przyjechać do Sorbinowa i odegrać się na sprawcach, nikt we wsi nie miałby pre-tensji, gdyby polała się krew. Ale ciągać ludzi po sądach?!

W czasie procesu wykonano eksperyment, polegający na od-daniu strzału przez Stanisława Bernata. Biegli wykazali, że kłu-sownik celował w serce młodego naukowca, z pełną świadomością dążąc do pozbawienia go życia. Gdyby broń wypaliła bez udziału jej właściciela, choćby na skutek zahaczenia języka spustowego o ubranie – jak twierdził Bernat w sądzie – siła tego uderzenia spo-wodowałaby wypadnięcie strzelby z ręki. Tymczasem morderca nie upuścił jej ani na sekundę.

– Oskarżony postąpił z człowiekiem tak, jak ze złapaną we wnyki zwierzy-ną – podsumował w czasie wizji lokalnej prokurator. – Przybliżył lufę do piersi leżącego i pociągnął za spust. Zabił, zabrał broń i pobiegł, aby dogonić kolegę. W ich pojęciu, tego dnia mieli coś o wiele ważniejszego do zrobienia: trzeba było zaszlachtować zranione postrzałem sarny i ukryć je w krzakach.

Natomiast Zbroję szczególnie obciążało to, że nie pospieszył z pomocą konającemu. Jako do-świadczony kłusownik wiedział, że wyprodukowane przez miej-scowego kowala loftki powodują rozległy krwotok narządów we-wnętrznych. Gdyby wezwał po-moc lekarską, może dałoby się ura-tować życie młodego myśliwego.

Oskarżeni, jakby nieświadomi grożącego im wyroku, stawiali się prokuratorowi. Na pytania oskar-życiela, czy byli uzbrojeni, padała zaczepna odpowiedź: – A co wart chłop w lesie bez broni? Nam nie trzeba spacerów, tylko ładnego kozła na obiad. Takiego chłopa, który z lasu wraca z pu-stymi rękami, nikt we wsi nie uszanuje.

Miejscowe organizacje po-lityczne wysłały pisma do sądu

Page 25: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

z m y Ś l I w y m I J a K z w I l K a m I

25KRYMINALNY ŚWIAT PRL-u

w obronie kłusowników. Przewod-niczący koła Związku Młodzieży Wiejskiej z Sorbinowa stwierdził: – Strona moralna członka Mieczysła-wa Zbroi nie budzi zastrzeżeń i sąd powinien mieć na względzie, że przed oskarżonym jeszcze całe życie – nawet nie zdążył założyć rodziny.

Z kolei Rada Zakładowa Przed-siębiorstwa Budów Montażowych w Skarżysku-Kamiennej, gdzie był zatrudniony Bernat, prosiła sąd o łagodną karę dla tego pracowni-ka: – Nie jest on ani chuliganem, ani pijakiem, a sprawy, z jakimi zwracał się do rady, świadczą o jego wrażliwości na zło i moralnym obliczu własnym.

Wkrótce ogłoszono wyrok. Mieczysław Zbroja został skaza-ny na karę śmierci, a Stanisław Bernat na dożywotnie więzienie. Wśród publiczności rozległ się pomruk oburzenia, który potem przerodził się w głośne groźby pod

adresem sądzących. Tych bardziej wojowniczo nastawionych obser-watorów procesu straż wyprowa-dziła na korytarz.

Odczytywanie uzasadnienia wyroku trwało ponad godzinę. Sę-dzia przytaczał dowody na to, że obaj oskarżeni działali z pełnym rozeznaniem i z zamiarem pozba-wienia myśliwych życia. – Zarówno bernat, jak i Zbroja – dowodził sę-dzia – są osobnikami w pełni zdemora-lizowanymi, wielce niebezpiecznymi dla społeczeństwa. Jedynym, co przemawia na korzyść tego pierwszego, jest przyzna-nie się do winy, pokajanie się i ujaw-nienie drugiego sprawcy. Dlatego dostał niższy wyrok.

Od wyroku Sądu Wojewódz-kiego w Kielcach złożyli rewizje zarówno prokurator, jak i obrońcy. Oskarżyciel publiczny wskazywał na rażącą niewspółmierność kary: – Dlaczego bernat został potraktowany łagodniej? Wszak wobec Sztachelskiego wykazał szczególne okrucieństwo. Skiero-wał w stronę swej ofiary broń w momen-cie, gdy jeszcze żyła, podnosiła się ziemi. chciał zabić i zrobił to. Nie jest prawdą, że żałował swego czynu – przecież zarów-no w śledztwie, jak i przed sądem, hardo twierdził, że broń wypaliła sama. Wy-dając milicjantom Zbroję jako drugiego sprawcę, działał w interesie własnym, bo chciał na tego kłusownika zrzucić odpo-wiedzialność za zabójstwo.

Prokurator żądał kary śmierci dla obu skazanych. Obroń-

cy uciekli się do chwytu zwykle stosowane-

go w sprawach karnych, po-legającego na

o p ó ź n i e n i u wydania prawo-mocnego wyro-

ku. Twierdzili, że na skutek nie-

u w z g l ę d n i e n i a przez sąd wniosku o powtórne psy-chiatryczne prze-

badanie ich klien-tów przez biegłych,

zostały ograniczone ich prawa do obrony.

Sąd Najwyższy poparł rewizję wniesioną przez prokuratora wo-jewódzkiego w Kielcach w części dotyczącej wymierzenia kary Sta-nisławowi Bernatowi. Dla obu ska-zanych orzekł karę śmierci.

Redakcja dwutygodnika „Pra-wo i Życie” informując piórem Wandy Falkowskiej o procesie, nie ukrywała aprobaty dla orzeczenia najwyższej instancji sądowniczej.

Kilka inicjałów i 6 krzyżykówKiedy wieść o prawomocnym wy-roku dotarła do kłusowników wsi na Kielecczyźnie, Sąd Najwyższy otrzymał anonim wysłany z poczty w Płaczkowie. Jego treść brzmiała:

„W związku z głośnym proce-sem o zabójstwo 2 magistrów na-ukowych ob. Sztachelskiego i ob. Skoczylasa tylko rannego, chcieli-byśmy dorzucić swoje zdanie do tej łączki. Pytamy, kto na kogo zrobił napad? Czy kłusownicy na magistrów, czy magistrzy na zwy-kłych ludzi? Przysłowie mówi, że w cudzym lesie sama gałąź bije. Można powiedzieć, że las był pań-stwowy, ale chłop płaci podatki. Jakim prawem panowie magistrzy chcieli rozbroić idących swoją ścieżką ludzi? Kto do kogo poje-chał setki kilometrów, żeby zacho-wywać się jak chuligani? U nas po wsiach dużo się gada na ten temat i każdy jeden powie, że inaczej by nie postąpił, tylko podobnie jak ci skazani kłusownicy”.

Pod listem widniało kilka ini-cjałów i 6 krzyżyków.

Mieczysław Zbroja zapłacił głową za popełnioną zbrodnię. Bernat wystąpił o łaskę do Rady Państwa i uzyskał zmianę wyro-ku na 25 lat pozbawienia wolno-ści. Miał szczęście – w nowym kodeksie karnym nie było kary dożywocia. n

Helena Kowalik

Page 26: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

26 D E T E K T Y W E X T R A n r 3 / 2 0 1 6

Dariusz GIZAK

Bimber, samogon, księżycówka, swojak, zajzajer, krzakówka, prymucha… – to tylko niektóre z nazw używanych na określenie samodzielnie wyprodukowanego wysokoprocentowego alkoholu.

BimBer Story

Page 27: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

27KRYMINALNY ŚWIAT PRL-u

S I Ę P Ę d z I

nie ma chyba innego za-gadnienia, które częściej przewijałoby się we wspo-mnieniach z okresu tzw. radosnego socjalizmu, niż sprawy związane z nielegal-

ną produkcją alkoholu i jego póź-niejszym spożywaniem. Pomimo prawnych zakazów i milicyjnych poszukiwań, poprzedzonych czę-sto doniesieniami sąsiadów, wielu Polaków w PRL-u pędziło bimber. Każdy „producent” według wła-snej receptury.

Najprostszy i najpopularniej-szy przepis na tzw. samogon to 1410. Pamiętna data bitwy pod Grunwaldem oznaczała receptu-rę o sprawdzonych proporcjach: 1 kilogram cukru, 4 litry wody i 10 dekagramów drożdży. Nieste-ty realizacja przepisu w praktyce napotykała na trudności związane z dostępnością cukru, który swego czasu podlegał reglamentacji i po-dobnie jak normalna wódka – był na kartki. Słynne więc u Barei fil-mowe badanie zawartości cukru w cukrze nie było łatwe. Tutaj tak-że początek swój ma powiedzenie: „Polacy to artyści, zrobią bimber nawet z liści”. I robili! Z najróż-niejszych surowców zawierających cukier, jak choćby landrynki, najtańsze cukierki, tzw. sztuczny miód, przeterminowane dżemy i konfitury. Destylowano też wino, wytwarzane z owoców z własnego ogródka, fermentowano ryż i płat-ki owsiane, zaś na wsi – ziarno przemielone w tzw. śrutowniku, czyli mąkę razówkę. Byli także specjaliści, którzy potrafili prze-fermentować zmielony makaron, albo krowie mleko. Oczywiście wszystkie te surowce stanowiły materiał do fermentacji, w wyniku której powstawał tzw. zacier, za-wierający kilka procent alkoholu. Zacier destylowano i wytwarzano z niego produkt zawierający al-kohol, w stężeniu zbliżonym do spirytusu. Im lepszy fachowiec, tym wyższy procent.

Różnorodność metod i re-ceptur była tak duża, że jeden z wykładowców ówczesnej Wyż-szej Szkoły Oficerskiej MO w Szczytnie wstawiał od ręki zali-czenie z wykładanego przez siebie przedmiotu, jeśli słuchacz był w stanie podać mu recepturę na samogon, której on w swoich zbio-rach jeszcze nie miał. Słuchacze regularnie dostarczali mu takie re-ceptury. Niestety tajemne przepisy nie zostały opublikowane w żad-nej książce czy też pracy naukowej. A szkoda, bo to przecież kawał hi-storii polskiego, powiedzmy: nie-oficjalnego gorzelnictwa…

w mieścieProblem zaczął się od milicyjnego nalotu na warsztat samochodo-wy Artura U. w S., w marcu 1983 roku. Milicjanci prowadzili akcję poszukiwawczą samochodu, któ-ry brał udział w wypadku drogo-wym, w wyniku którego zginął pieszy. Kierowca uciekł z miejsca zdarzenia. Funkcjonariusze po-dejrzewali, że samochód mógł być naprawiany we wspomnianym warsztacie, więc przeprowadzili jego drobiazgowe przeszukanie. Żadnych dowodów w sprawie wy-padku nie znaleźli, ale na zaple-czu warsztatu odkryli kompletną instalację do destylowania bim-bru. Jak w większości przypadków, składała się ona z metalowej bańki na mleko, wężownicy zrobionej z elementu chłodzącego do lo-dówki oraz pokrywy z przyspa-waną rurką. Zapach uwalniający się z instalacji nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Milicjanci zabezpieczyli sprzęt, a właściciela warsztatu oskarżyli o nielegalną produkcję alkoholu, choć nie zna-leźli gotowego produktu.

Podczas rozprawy właściciel warsztatu bronił się, twierdząc, że oprzyrządowanie wykorzysty-wał w celu destylowania wody,

niezbędnej do uzupełniania jej w akumulatorach. Sąd jednak nie dał wiary jego tłumaczeniom. Nie pomogły też argumenty, że równie kompletną szklaną aparaturę do destylowania można kupić w skle-pie. Chcąc uwiarygodnić swoje wyjaśniania, podał nawet dokład-ną nazwę sklepu. Był to sklep Cen-trali Zaopatrzenia Szkolnictwa, w skrócie CEZAS.

Także i tego argumentu sąd nie wziął pod uwagę, a właściciel warsztatu został skazany na karę pół roku pozbawienia wolności w zawieszeniu oraz grzywnę. Nad jego wyjaśnieniami pochylili się jednak milicjanci i wybrali się do sklepu CEZAS na kontrolę. Destylatorów nie było akurat w sprzedaży, ale z zabezpieczonej dokumentacji wynikało, że tylko w ciągu poprzedniego roku sprze-dano tutaj 50 szklanych zestawów. Wszystkie zamówienia pochodzi-ły ze szkół w S., tylko że ich liczba dwukrotnie przekraczała liczbę szkół znajdujących się w tym mie-ście, łącznie z podstawówkami. Już pierwsze kontrole wykazały, że żaden destylator nie trafił do szkolnych pracowni chemicznych. Po dokładnym sprawdzeniu oka-zało się, że tylko w jednej szkole średniej pracownia chemiczna była wyposażona w zestaw do destylacji, ale i ten nie został kupiony za po-średnictwem CEZAS-u.

Kierownik sklepu został oskar-żony o fałszowanie dokumen-tów i spekulowanie towarem, co w czasach socjalizmu było karalne. Został także dyscyplinarnie zwol-niony z pracy. Niestety, ten starszy już człowiek nie wytrzymał presji i zmarł z powodu wylewu krwi do mózgu zanim jeszcze akt oskarże-nia został skierowany do sądu.

Z przygotowanych w tej spra-wie materiałów wynikało, że sfałszowane były wszystkie za-mówienia ze szkół, na podstawie których w ostatnich latach spro-wadzano i sprzedawano szklane

Page 28: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

28 D E T E K T Y W E X T R A n r 3 / 2 0 1 6

S I Ę P Ę d z I

zestawy do destylacji – w sumie zhandlowano ponad 200 sztuk. No cóż, przynajmniej w tej oko-licy wielu „domowych gorzelni-ków” nie narzekało na posmak metalu, jaki miewał ich wyrób, kiedy używali skraplaczy skon-struowanych z miedzianych ru-rek z lodówek…

na wsiZupełnie inny przebieg miała mi-licyjna operacja, która w 1980 roku została przeprowadzona w okoli-cach Z., na wschodniej ścianie Pol-ski, słynącej zresztą z domowego wyrobu alkoholu.

Zaczęło się bardzo niewinnie – od awarii linii technologicznej w cukrowni w Z. Awaria spowo-dowała przedostanie się jakichś substancji do półproduktu zwane-go melasą. Powstała konieczność wycofania dużych partii z dalszej produkcji. Substancja ta, bogata w nieodciągnięty jeszcze cukier, była bardzo tanio sprzedawana rolnikom jako dodatek paszowy dla zwierząt, w tym w hodowli bydła mlecznego. Rolnicy chętnie odkupywali syrop, więc cukrow-nia szybko pozbyła się problemu i rozpoczęła ponownie produkcję na zreperowanej linii technolo-gicznej.

Równie szybko do milicjantów w Z. dotarły informacje o tym, że żaden z rolników nawet nie pomyślał o karmieniu syropem zwierząt w swoim gospodarstwie. Na tych terenach produkcja samo-gonu była bardzo popularna, więc do przywiezionego z cukrowni sy-ropu dodawano wodę i drożdże, dzięki czemu powstawał zacier – pierwszy etap w produkcji bim-bru. Niektórzy rolnicy odebrali z cukrowni nawet kilkaset litrów rozcieńczonego cukru! W do-datku wielu z nich dopiero teraz odkryło, że nawet zwykła melasa, sprzedawana przez cukrownie

jako tani produkt uboczny, wy-śmienicie nadaje się właśnie do produkcji samogonu.

Milicjanci postanowili prze-ciwdziałać temu zjawisku. Dys-kretnie pobrali z cukrowni wykaz rolników kupujących melasę, zwłaszcza tę bogatszą, i – szczegól-nie w okresie wzmożonej działal-ności bimbrowników, np. przed świętami – prowadzili na nich

regularne naloty. Ich wizyty koń-czyły się często skonfiskowaniem sprzętu oraz sprawą karną dla po-mysłowego rolnika. Przez wiele lat winą za te „naloty za bimbrem” złapani obarczali „życzliwych” sąsiadów, nie zdając sobie sprawy, że przyczyną jest lista z cukrowni, na którą wpisano wszystkich, któ-rzy kupowali melasę jako produkt wykorzystywany w chowie zwie-rząt. Wielu zapewne nawet o tym nie pomyślało i żywiło głęboką urazę do sąsiadów-donosicieli.

w lesieZwłaszcza w okresie letnim, kie-dy temperatura powietrza sprzyja fermentacji, milicjanci starali się wyłapywać bimbrowników dzia-

łających na terenach leśnych. Taki sposób uzyskiwania „ostatecznego produktu” aktualny jest do dzisiaj na terenach ściany wschodniej, zwłaszcza w mocno zalesionych rejonach województwa podlaskie-go. W dużym uproszczeniu polega on na zorganizowaniu bimbrow-ni w głębokim lesie z dostępem do wody, niezbędnej do chłodze-nia destylatora. Gotowy produkt można wówczas z pełnym prze-konaniem nazywać krzakówą – od miejsca produkcji w gęstych krzakach – oraz księżycówką, bo produkowano go w nocy przy świetle księżyca.

Kiedy już tylko milicjantom udawało się namierzyć takie miej-sce, zastawali najczęściej tylko dy-miące ognisko i porzucony sprzęt. Bimbrownik, ostrzeżony przez rozstawione czujki, był już daleko, razem z cennym urobkiem. Mun-durowi zabierali więc pozostawio-ne wyposażenie, a do sprawozda-nia trafiał wpis o zlikwidowaniu bimbrowni. Tak dzieje się również obecnie, z tą jedynie różnicą, że dzisiejsze służby śledcze chwalą się sukcesem także w mediach.

W 1982 roku, pomimo trwają-cego stanu wojennego, bimbrow-nicy nie tylko nie zaprzestali dzia-łalności, ale jeszcze ją nasilili, jako że legalna wódka była trudniej dostępna. Milicjantom z jedne-go z podlaskich miast udało się w lipcu tegoż roku na tyle szybko dotrzeć do leśnej bimbrowni, że jej właściciel wraz z pomocnikiem zostali zatrzymani, zanim zniknę-li w zbawczych gęstwinach lasu. Przyczyna nieskutecznej uciecz-ki była bardzo prozaiczna. Otóż panowie, chyba z braku odpo-wiednich przyrządów, sami – me-todą organoleptyczną – kontrolo-wali moc wytwarzanego trunku. W konsekwencji doprowadzili się do takiego stanu, że ucieczka nie tylko przez gęsty las, ale nawet po prostej drodze byłaby niewykonal-na. Milicjanci z M. mogli sobie

Page 29: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

29KRYMINALNY ŚWIAT PRL-u

S I Ę P Ę d z I

pogratulować. Udało im się zlikwi-dować bimbrownię i zatrzymać sprawców tego przestępczego pro-cederu. Na ich poczucie sukcesu wpływ miała też skala ujawnionej produkcji – podczas gdy gdzie in-dziej zdarzało się, że znajdowano zacier w ilości 200, a nawet 400 li-trów, to w tym przypadku znaleźli dwie stulitrowe beczki gotowego wysokoprocentowego alkoholu. Bimbrownicy zostali przetrans-portowani do aresztu, aby wytrzeź-wieli, a zabezpieczony sprzęt oraz obie beczki zamknięto w jednym z pomieszczeń komendy.

Następnego dnia, po wyko-naniu czynności procesowych, mężczyzn zwolniono do domu, gdzie mieli czekać na rozprawę są-dową. Natomiast zabezpieczony al-kohol i sprzęt pozostawał w owym zaplombowanym pomieszczeniu milicyjnej komendy.

Po dwóch tygodniach mili-cjant prowadzący tę sprawę wszedł do owego magazynu, aby pobrać próbki. Należało je wysłać do badania przez biegłego, aby pro-cesowo zostało stwierdzone, że zabezpieczoną cieczą rzeczywiście był nielegalnie wyprodukowany al-kohol. Jakież było zdziwienie mi-licjanta, kiedy zobaczył, że beczki są prawie puste, zaś samogonu zo-stało na dnie zaledwie tyle, aby od biedy zebrać ilość niezbędną na dwie próbki. O sytuacji powiado-mił szefostwo komendy, zastrzega-jąc, że zastał nienaruszone plomby.

Szybko stwierdzono, w jaki spo-sób zniknął samogon. Do pomiesz-czenia z beczkami prowadziły nie tylko te drzwi, które zaplombowa-no, ale także drugie, na które nie zwrócono uwagi, gdyż były nieuży-wane od lat i podobno nikt nie miał do nich kluczy. Dodatkowo były

zastawione regałem, a więc i niewi-doczne. Drzwi te łączyły przecho-walnię depozytów z pomieszcze-niem na sprzęt do odśnieżania, ogólnie dostępnym i niezamyka-nym na klucz. Ślady wskazywały na to, że ktoś jednak miał lub dorobił klucz do drzwi magazynu z beczka-mi i dostał się do środka.

Aby uniknąć skandalu zwią-zanego z nieprawidłowym prze-chowywaniem zabezpieczonych dowodów, nie wszczynano w tej sprawie postępowania, chociaż szefostwo komendy mocno stara-ło się ustalić sprawców zniknięcia samogonu. Nic to jednak nie dało, więc został sporządzony protokół komisyjnego zniszczenia trunku ze względu na sytuację niecierpią-cą zwłoki. Z protokołu wynikało, że nieszczelność beczek powodo-wała unoszenie się w milicyjnej siedzibie oparów, co utrudnia- ło milicjantom skoncentrowanie się na pracy, a także powodowało uszczypliwe komentarze osób od-wiedzających komendę.

Podpisy milicyjnych szefów potwierdzały, że alkohol po po-

braniu próbek został w trybie pilnym wylany do kanali-zacji.

Dodatkowe drzwi w ma- gazynie na depozyty zosta-

ły natychmiast zamurowane, a te właściwe pieczołowi-cie zabezpieczono kra-tą. Sprawców zniknię-cia bimbru nigdy nie ustalono, ale oczywistym było, że dostęp do tego

pomieszczenia we wnę-trzu milicyjnej siedziby

mieli tylko milicjanci.

Page 30: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

30 D E T E K T Y W E X T R A n r 3 / 2 0 1 6

S I Ę P Ę d z I

w bloku

W czerwcu 1987 roku, milicjanci z S. zostali powiadomieni przez

mieszkańców jednego z bloków, że w mieszkaniu zatrzymanego przez nich i aresztowanego zna-

nego włamywacza Jerzego M., doszło

do jakiegoś wybuchu. Ponieważ na drzwiach naklejone były milicyjne papierowe plomby, nawet wezwani strażacy nie odważyli się wejść do środka. Zanim milicjanci pobrali z depozytu klucze do mieszkania, zabezpieczone po zatrzymaniu Jerzego M. upłynęły dwie godzi-ny. Przez ten czas lokatorzy bloku zdążyli już odgadnąć przyczynę wybuchu. Nie było to trudne, bo znany powszechnie drożdżowy zapach bimbrowego zacieru czuć było na całej klatce schodowej.

Po otwarciu mieszkania oka-zało się, że wybuchł 50-litrowy szklany gąsior z zacierem, umiesz-czony w sprytnej skrytce za szafą.

Skrytka była precyzyjnie wykona-na i dobrze ukryta. Nie znaleźli jej nawet milicjanci, którzy wcześniej przeszukiwali mieszkanie Jerze-go M. Wybuch był tak silny, że przewrócił szafę i odkrył schowek. Znaleziono w nim nie tylko desty-lator, ale także narzędzia do doko-nywania włamań oraz część przed-miotów pochodzących z ostatniej kradzieży w sklepie.

Uznano, że fermentacja w słoju wytworzyła duże ciśnie-nie gazów, co – w połączeniu z prawdopodobnym zatkaniem się rurki odprowadzającej gaz – doprowadziło do rozerwania naczynia. Jerzy M. oprócz odpo-wiedzialności za włamania został także oskarżony i ukarany za nie-legalną produkcję alkoholu, co w jego sytuacji było tylko niewin-nym występkiem.

Kłopoty z zacierem miał także jeden z mieszkańców Ł. W paź-dzierniku 1986 roku, przechodzą-cy w rejonie jego bloku milicyjny patrol zauważył, że z okna miesz-kania na drugim piętrze wycieka po elewacji jakaś lekko brązowa ciecz. Zaciek był spory i dotarł już do fundamentów czteropiętrowego bloku. Milicjantom wystarczyło powąchanie tej cieczy, by zrozumie-li, co płynie po ścianie budynku. Silny zapach drożdży dokładnie wskazywał na alkoholową fermen-tację. Ponieważ drzwi do mieszka-nia były zamknięte i nikogo nie było w środku, milicjanci postano-wili zaczekać na właściciela.

Czujni sąsiedzi zdążyli go jed-nak uprzedzić o wpadce, więc ten ociągał się z powrotem do domu, obserwując wszystko ze sklepu po drugiej stronie ulicy, a potem z ukrycia w sąsiednim bloku. Miał nadzieję, że po godzinie 22.00 milicjanci sobie pójdą. Kiedy jednak zobaczył, że oczekujących podmieniają koledzy, wyraźnie szykując się na nocne czekanie, ujawnił się i otworzył drzwi swoje-go mieszkania.

Page 31: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

31KRYMINALNY ŚWIAT PRL-u

S I Ę P Ę d z I

Milicjanci po wejściu do ła-zienki zobaczyli to, czego się spo-dziewali. Szklany słój z zacierem miał – zgodnie ze sztuką bimbrow-niczą i winiarską – założoną rurkę odprowadzającą gaz powstający podczas fermentacji. Pomysłowy bimbrownik, chcąc uniknąć roz-chodzenia się charakterystyczne-go zapachu po mieszkaniu i klatce schodowej, założył na tę rurkę gu-mowy wężyk, który wyprowadził dyskretnie za okno, aby zapach wychodził na zewnątrz.

Był to bardzo dobry pomysł, który zapewne długo okazy-wał się skuteczny, ale pod warunkiem, że fermentacja przebiegała powoli i spo-kojnie. Pojawiła się jednak okoliczność niesprzyjająca tej cichej działalności go-rzelniczej. Pod koniec paź-dziernika Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej w Ł. roz-poczęło sezon grzewczy. Tem-peratura w mieszkaniu szybko wzrosła, fermentacja przyspie-szyła i zacier wykipiał, lejąc się po ścianie budynku. W ła-zience milicjanci znaleźli także kompletną aparaturę do destylacji, zmyślnie ukry-tą i wbudowaną w łazienko-we szafki tak, że nie były one zauważalne.

Pomysłowość nie uchro-niła jednak bimbrownika przed odpowiedzialnością i stanął on przed sądem.

najciemniej pod latarniąW walce z nielegalną produkcją alkoholu milicyjne komendy sięgały też po sposoby bardziej wyrafinowane niż reagowanie na donosy sąsiadów czy czekanie na relacje swoich informatorów. Bardzo skutecznym środkiem były psy tropiące, wyszkolone do wykrywania zapachu samogonu oraz wspomnianego już półpro-

duktu, czyli zacieru. Stanowiły one perfekcyjną broń w walce z tym zjawiskiem, gdyż doskonale wykrywały wszelkie przemyślne skrytki i schowki, wykonywane przez pomysłowych amatorów własnoręcznie wyprodukowanego alkoholu.

Dosyć głośno było o zdarze-niu, które miało miejsce w bloku zamieszkanym wyłącznie przez

zdezorientowanego czworonoga siłą odciągać od tych drzwi, po czym szybko opuścili blok, rezy-gnując ze zrobienia sobie przerwy.

Podobna niezręczna sytuacja miała miejsce w jednym z miast śląskich w 1980 roku. Tam wła-śnie, na podstawie anonimowego doniesienia, złapano mężczyznę na gorącym uczynku przy niele-galnej produkcji alkoholu. Nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie fakt, że ów amator domowego pędzenia mieszkał

w tym samym bloku, na tym sa-mym piętrze, dosłownie drzwi w drzwi z… wysokim stop-niem i stanowiskiem oficerem milicji. Ustalono, że proceder prowadzony był na szeroką skalę, zaś bimbrownik zaopa-trywał jedną z melin handlu-jących nielegalnie alkoholem. Dostarczał im około 20 litrów samogonu tygodniowo!

Sąsiad, ów wysoki funk-cjonariusz milicji, twierdził, że

o niczym nie wiedział i że sam jest wzburzony jego bezczel-

nością. Zatrzymany „produ-cent” twierdził z kolei, że za ten brak spostrzegawczości oficer milicji „opodatkował go” i kazał sobie co tydzień

dostarczać litr gotowego pro-duktu wysokiej jakości. Oczy-

wiście za darmo i pod rygorem natychmiastowego zakończenia działalności w przypadku braku opłaty. Miało to trwać przez kilka lat, a wyrób był tak wysokopro-centowy, że jego litr wystarczał na sporządzenie czterech butelek wódki.

Nie dano wiary opowieściom zatrzymanego bimbrownika, choć problemy z nadmiernym spoży-waniem alkoholu przez wspo-mnianego oficera nie były dla ni-kogo tajemnicą. n

Dariusz Gizak

Niektóre okoliczności zdarzeń zostały zmienione.

milicjantów i strażników więzien-nych. Milicjanci pracujący z psem tropiącym postanowili odpocząć chwilę w mieszkaniu jednego z ko-legów. Kiedy więc weszli do bu-dynku, pies dosłownie zwariował i zaczął biegać od drzwi do drzwi, wyraźnie sygnalizując, że w miesz-kaniach znajduje się samogon albo zacier. Milicjanci musieli

Page 32: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

32 d E T E K T y w E X T R a n r 3 / 2 0 1 6

– Gdzie powstaje najwięcej dowcipów politycznych?– Tam, gdzie z władzą nie ma żartów.

I z władzą PRL-u żartów nie było. Polacy przekonali się o tym wkrótce po zakończeniu wojny. Już 16 listopada 1945 roku, de-kretem Rady Ministrów, została powołana Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnic-twem Gospodarczym. Komisja mogła orzekać kary grzywny, kon-fiskować majątki, wysyłać ludzi do obozów pracy. Nawet w trybie zaocznym, bez wysłuchania ob-winionego. Był to rodzaj trybuna-łu inkwizycyjnego, stworzonego przez partię, aby uzupełnić pracę wolnych i „niepewnych politycz-nie” sądów powszechnych. Do wydania orzeczenia wystarczył do-nos, także anonimowy.

W Związku Radzieckim ogłoszono konkurs na najlepszy dowcip. Dla zwy-cięzców przewidziano trzy nagrody: I – 15 lat łagru, II – 10 lat, III – 5 lat.

„dobry żart tynfa wart” – przekonuje już od XVII wieku polskie przysłowie. w późniejszych wersjach tynfa zastępuje dukat albo talar. dobra też złotówka. w każdym razie przysłowie świadczy o tym, że potrafimy cenić dobry dowcip. Szczególnie w trudnych momentach, a tych nam nie brakowało… Jeśli mierzyć historię skalą poczucia humoru, to siermiężny PRl skrzy się niczym złota era.

Opowiadanie dowcipów było dowodem zaufania do drugiej osoby. Należało uważać na to-warzystwo. Zdarzało się, że nie-ostrożni żartownisie powtarzali dowcipy w… pokojach przesłu-chań. Ale wtedy nie było im do śmiechu. Motyw represjonowania za opowiadanie niesłusznych ka-wałów pojawia się w wielu dow-cipach z pierwszych lat PRL-u. Choćby takich:

– czy to prawda, że bierut zbiera dow-cipy polityczne, które o nim opowiada-ją?– Tak, lecz nie dowcipy, a ludzi, i nie zbiera, a zamyka.

– czym się różni warszawiak od pary-żanina? – Paryżanin, jak gdzieś tylko usiądzie, zaraz opowiada kawały antyrządo-we. Warszawiak, jak zacznie opo-wiadać dowcipy polityczne, to zaraz siedzi.

Pod zewnętrzną, banalną war-stwą dowcipy zawierają głębszą prawdę o peerelowskich czasach oraz o tym, jak ludzie postrzegali otaczającą ich rzeczywistość. Na przykład gospodarkę:

Paweł GARDyńSKI

W normalnych czasach dobry dowcip bawi, zbliża ludzi, daje poczucie wspólnoty. Za komuny z powodu żartu niezgodnego z li-nią władzy można było trafić do więzienia albo obozu. Nie tylko w Związku Radzieckim. Według danych IPN sama Komisja Spe-cjalna w czasach stalinowskich skazała na karę obozu 163 osoby. Jedna trzecia osadzonych otrzy-mała maksymalny wymiar kary – dwa lata.

W orbicie dociekań komisji były sprawy dotyczące „działal-ności przeciwko władzy ludowej” było m.in. posiadanie nieodpo-wiednich książek, czy prowadze-nie korespondencji z rodziną zamieszkałą w kraju kapitalistycz-nym. Komisja „zabezpieczała” też „socjalistyczną dyscyplinę pracy” – na tej podstawie represjonowano np. osoby spóźniające się do pracy. Komisja Specjalna została zlikwi-dowana dekretem 23 grudnia 1954 roku.

Prokurator rycząc ze śmiechu, wpada do pokoju. Koledzy po fachu pytają, co go tak rozbawiło. – Nie powiem, przed chwilą żądałem za ten dowcip pięciu lat.

Humor jak pocisk

Page 33: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

33KRymInalny ŚwIaT PRl

I Ś m I E S z n I E , I S T R a S z n I E

Jakie są podstawy handlu ze Związkiem Radzieckim? My dajemy im lokomoty-wy. Oni w zamian biorą od nas węgiel.

Ta krótka definicja wymia-ny towarowej, lapidarnie oddaje naszą pozycję wobec potężnego sąsiada ze Wschodu. Na temat są-siedztwa i geopolityki też krążyły stosowne dowcipy:

– Z kim sąsiaduje Związek Radziecki?– Z kim chce.

Częstym motywem dowcipów były relacje między naszą wier-chuszką partyjną a towarzyszami ze Wschodu.

W 1968 roku, po słynnym wystawieniu „Dziadów”, delegacja polska bawiła w Moskwie. chruszczow zwraca się do Gomułki: – Podobno u was w teatrze wystawiono antyradziecką sztukę? – No tak, „Dziady” – z pokorą po-twierdza Gomułka. – I coście zrobili? – Zdjęliśmy sztukę. – Dobrze. A co z reżyserem? – Został zwolniony z pracy. – Dobrze. A autor? – Nie żyje. – A toście trochę przesadzili.

W kolejnych latach bohatero-wie tego typu dowcipów zmienili się (odpowiednio: Gierek – Breż-niew, Jaruzelski – Andropow), ale sens pozostawał ten sam.

Przyjeżdża sekretarz KPZR do Gierka (Jaruzelskiego). Witają się w bibliotece. breżniew (Andropow) sięga po „Pana Tadeusza”– Litwo, ojczyzna moja… Kto to napisał?– Mickiewicz, ale on już nie żyje. – I za to cię edek (Wojtek), lubię.

Każdy z partyjnych dygnitarzy zasłużył na oddzielne rozdziały w księgach humoru politycznego PRL-u. Oto niektóre o Edwardzie Gierku:

Do województwa przyjechał chłop ze skargą. – U nas w komitecie toczy się walka klasowa. ci z trzema klasami zwalcza-ją tych z czterema…

Wybrane z późniejszego okresu:

Dlaczego pszczoły z całej Polski zleciały się na zjazd PZPR? Poczuły lipę…

Dlaczego tak mało dowcipów opowia-dano o zjazdach partii? bo wszystkie były zawarte w tezach zjazdowych.

Stałym motywem kawałów przez wszystkie dekady PRL-u była niewydolna gospodarka. A bo to za komuny…

Do obiadu nikt nie pracuje, po obiedzie wszyscy odpoczywają.

O wyższości socjalizmu świadczy to, że u nas robotnicy są właścicielami fabryk, a w krajach kapitalistycznych zaledwie samochodów…

Kiedy w socjalizmie zostanie zlikwido-wany alkoholizm? Jeszcze trochę trzeba na to poczekać, ale zrobiliśmy już duży krok naprzód – zlikwidowaliśmy zagrychę.

Podsumowując: bez względu na przeciwności losu trzymajmy się, bo zawsze jest jakieś rozwiązanie:

– Czy jest wyjście z kryzysu w Polsce?– Tak, przez Okęcie.

– Pomożecie? – zapytał towarzysz Gie-rek.– Zrób to sam! – odpowiedział mu Adam Słodowy…

Jaki jest nowy serial w telewizji? „bonę-dza” – w roli głównej edward Gierek.

Na propagandowych fotogra-fiach partyjni towarzysze wymie-niali „misiaczki” od zjazdu do zjazdu, a ulica wiedziała swoje. Kiedy tylko pojawiały się plaka-ty „Miesiąc przyjaźni polsko--radzieckiej”, jakaś niewidzialna ręka dopisywała: „I ani jednego dnia dłużej”.

Humor jak pocisk – dobrze wymierzony potrafi przebić pro-pagandowy pancerz. Ostrze satyry nie było wymierzone wyłącznie w towarzyszy radzieckich. Kpio-no bez litości z towarzyszy par-tyjnych rodzimego chowu i ich zbrojnego ramienia, czyli Milicji Obywatelskiej. Kawały o milicjan-tach to odrębna kategoria, uzbie-rały się ich tysiące. Przytoczmy „eksportowy”:

co by było, gdyby nagle całą polską mi-licję przeniesiono do Związku Radziec-kiego? W obu krajach podniósłby się na-tychmiast poziom inteligencji…

Jeszcze jeden z „importu we-wnętrznego”, po wydarzeniach marcowych 1968 roku:

Podniósł się poziom wykształcenia mili-cjantów. Dwa tygodnie spędzili na uni-wersytetach.

O tym, dlaczego milicjant śpi na boku, nawet nie warto wspomi-nać. Każda pałka to wie i się nie zgubi.

Satyra PRL-u opierała się na prostym schemacie przeciwstawia-nia głupiej władzy mądremu spo-łeczeństwu. Ograniczenie umy-słowe partyjnych nie ustępowało mundurowym. Przykłady:

Page 34: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

34 D E T E K T Y W E X T R A n r 3 / 2 0 1 6

Mariusz LUbIeNIecKI

w mieszkaniu nie było śladów plądrowania. zabójca zabrał ze sobą jedynie złoty łańcuszek, który kobieta od lat nosiła na szyi, oraz obrączkę z jej palca. Gdyby przejrzał choć pobieżnie meble w  salonie, znalazłby kilka sztuk biżuterii, znaczne kwoty pieniędzy, cenny zabytkowy zegarek… Jednak tego nie zrobił. Czyżby ktoś go spłoszył? może chciał jak najprędzej opuścić miejsce zbrodni? a może to nie rabunek był jego celem?

z B r o d n i a na SaSKIEJ KĘPIE

Page 35: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

35KRYMINALNY ŚWIAT PRL-u

P o m y ł K a ?

dziewiątego maja 1985 roku w całym kraju odbywały się huczne obchody czter- dziestej rocznicy zwycię-stwa nad faszyzmem. Cen-tralne uroczystości odbyły

się w Warszawie, niemniej w ca-łym kraju miały miejsce okolicz-nościowe wiece, akademie i spo-tkania z kombatantami, którzy wspomnieniami wracali do tra-gicznych wydarzeń sprzed lat. Niemal w każdej szkole odbywały się uroczyste akademie, w czasie których dziatwa szkolna recyto-wała takie na przykład wiersze: „Dzień zwycięstwa, maj zielony, białe kwitną bzy. Dziadek usiadł zamyślony, wspo-mniał wojny dni. Jak z Radziecką Armią sławną w bój na wroga szedł. Działo się to tak niedawno, a zda się, że wiek… (…)”.

Akademie akademiami, de-filady defiladami, propaganda propagandą, a tymczasem życie zwykłych ludzi toczyło się swo-im tempem. Dla Aleksandra Grabińskiego, zatrudnionego w jednej z pierwszych firm po-lonijnych, działających trzy-dzieści lat temu w Polsce, był to bardzo ważny dzień, bynajmniej nie z powodów historycznych. Tamtego dnia do Warszawy przy-jechali szwajcarscy partnerzy, miały zapaść poważne – w grę wchodziło prawie milion dola-rów – porozumienia finansowe, decydujące o przyszłości firmy. Grabiński był właśnie w trakcie trudnych rozmów biznesowych, kiedy w pewnym momencie do gabinetu, w którym siedział ra-zem z cudzoziemcami, weszła sekretarka.

– Panie Aleksandrze, wiem, że jest pan zajęty, ale dzwoni żona. Mówi, że to bardzo ważna i pilna sprawa – wyjaśniła przyczynę wejścia i za-kłócenia tak ważnego spotkania.

– Panowie, zróbmy kilka minut przerwy. Mam pilny telefon – uspra-

wiedliwił się szwajcarskim kon-trahentom. To musiało być coś ważnego, bo żona nigdy nie ab-sorbowała go w pracy mało waż-nymi sprawami.

– Wiem, że jesteś zajęty, ale przyje-chał jakiś facet do pomalowania krat w oknach – tłumaczyła mu powód niespodziewanego telefonu. – Nie mam pojęcia, skąd się wziął, tłu-maczy, że umawiałeś się z nim. O co chodzi, czy w ogóle ma się zabierać za robotę. Zaraz wychodzę na mia-sto, przecież nie zostawię go samego w naszym mieszkaniu.

Aleksander Grabiński nie wiedział, o co chodzi. Nie mógł sobie niczego przypomnieć – wprawdzie planowali z żoną lekkie odświeżenie willi, w której mieszkali, nawet rozpytywał znajomych o jakąś dobrą i so-lidną firmę remontową. Z nikim jednak nie umawiał się na malo-wanie zewnętrznych krat, które miały chronić ich mieszkanie na warszawskiej Saskiej Kępie przed ewentualnymi złodziejami.

– To jakaś pomyłka, ja się z nikim nie umawiałem – powiedział żonie po dłuższej chwili milczenia.

– To co mam zrobić?– Jak to co? Powiedz, że pewnie

zaszła jakaś pomyłka, bo nikogo nie zamawialiśmy. Być może ktoś podał mu zły adres. Muszę kończyć, bo mam mnóstwo roboty, pa kochanie.

– To może dam ci go do telefonu, to wszystko mu wyjaśnisz.

Zamienił z mężczyzną tylko kilka zdań, ale dobrze zapamię-tał jego głos: męski, miły dla ucha, wręcz wzbudzający zaufa-nie. Nieznajomy przedstawił się z imienia i nazwiska, powiedział, że pracuje w firmie – tu znowu padło jakieś nazwisko – i że szef przysłał go, bo był umówiony na pomalowanie zewnętrznych krat okiennych. Mężczyzna coś jeszcze mówił, ale myślący już o czym innym Grabiński dalej nie słuchał, przekonany o tym, że najwidoczniej zaszła pomyłka.

– Ani ja, ani żona nikogo nie za-mawialiśmy do malowania. Pewnie szef podał panu zły adres, stąd całe nieporozumienie – oświadczył na koniec rozmowy.

Odłożył słuchawkę i wrócił do sali konferencyjnej, w której trwały negocjacje ze Szwajcara-mi. Rzucił się w wir rozmów i nie zaprzątał sobie już głowy telefo-nem od żony. Przekonany, że to pomyłka przeszedł nad tym do porządku dziennego.

Tamtego majowego popołu-dnia wrócił do domu kilka mi-nut przed godziną osiemnastą. Był w doskonałym humorze, bo cały dzień trudnych biznesowych negocjacji przyniósł nadzwyczaj dobre efekty. Szwajcarzy poszli na duże ustępstwa, a jego firma jed-nego dnia zarobiła kilkaset tysięcy dolarów, może nawet milion. Za-parkował samochód pod domem, wszedł po schodach, wyciągnął klucze, by otworzyć drzwi wejścio-we. Nie udało mu się jednak prze-kręcić zamka, bo… drzwi były otwarte. Trochę go to zaskoczyło, bo przecież zawsze zamykali je za sobą zaraz po wejściu do mieszka-nia. Pewnie żona przez roztargnienie zostawiła je otwarte – pomyślał.

– Małgosiu, już jestem – powie-dział głośno, stawiając teczkę na podłodze i wieszając kurtkę w szafie. Nikt mu nie odpowie-dział. Ale wtedy jeszcze nie zanie-pokoiło go to – być może żona siedziała w swoim gabinecie na pierwszym piętrze i zajęta pracą nie zauważyła jego powrotu do domu.

Grabiński zrobił kilka kroków w głąb mieszkania. Kiedy wszedł do pokoju nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył. Na podłodze, w kałuży krwi, leżało zmasakro-wane ciało jego żony. Nachylił się nad nią, ale nie dawała znaku życia. Skrępowane ręce i podcięte gardło nie pozostawiało wątpli-wości, że kobieta padła ofiarą bru-talnego zabójstwa.

Page 36: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

36 D E T E K T Y W E X T R A n r 3 / 2 0 1 6

P o m y ł K a ?

Pytania i wątpliwości

Kilka minut później pod wil-lę na Saskiej Kępie podjechała karetka pogotowia i milicyjne radiowozy. Lekarz, jak łatwo się można było domyślać, nie miał zbyt wiele do roboty. Mógł jedy-nie stwierdzić zgon kobiety, któ-ry – jak wynikało ze wstępnych oględzin – nastąpił około 6-8 go-dzin wcześniej.

Rozpoczęły się oględziny miejsca zbrodni – przedwojennej willi przy ulicy Szczuczyńskiej 6 na warszawskiej Saskiej Kę-pie. Ku zaskoczeniu śledczych, w mieszkaniu nie było śladów plądrowania. Zabójca zabrał ze sobą jedynie złoty łańcuszek, który kobieta od młodych lat nosiła na szyi. Zdjął też obrączkę z jej palca. Gdyby przejrzał choć pobieżnie meble w salonie, zna-lazłby kilka sztuk biżuterii, znaczne kwoty pieniędzy, cenny zabytkowy zegarek. Jednak

tego nie zrobił. Czyżby ktoś go spłoszył? Może chciał jak najprę-dzej opuścić miejsce zbrodni? A może to nie rabunek był jego celem? Może to była zemsta? Je-śli tak, to za co? Mąż, rodzina i przyjaciele zamordowanej zgod-nie podkreślali, że denatka nie miała żadnych wrogów. Z relacji męża i niemal wszystkich świad-ków przesłuchanych w tej spra-wie wyłaniał się obraz młodej, szczęśliwej kobiety, która miała powody do zadowolenia z życia.

Urodzona w Sandomierzu, wykształcenie i swoje miejsce na ziemi znalazła w Warszawie. Z przyszłym mężem poznała się na wspólnym wyjeździe do dale-kich Indii. Zachwyciła go urodą

i zaimponowała wytrzymałością oraz poczuciem humoru, z ja-kim znosiła wszelkie niedogod-ności tej egzotycznej podróży. To wtedy zdecydowali, że chcą spędzić ze sobą resztę życia. Po powrocie do Polski stanęli na ślubnym kobiercu. Mieli dom na Saskiej Kępie, dobrze płatne zajęcia, doskonale się rozumieli. Czegóż mogli chcieć więcej od losu.

Niestety, 9 maja 1985 roku ży-cie okrutnie ich doświadczyło…

By zdławić krzyk…Zamordowana Małgorzata Tar-gowska-Grabińska była młodą, doskonale zapowiadającą się tłumaczką języka angielskie-go. Bodaj największym jej osią-gnięciem było przetłumaczenie książki Kena Folletta pt. „Igła”.

Akcja powieści rozgrywa się w Wielkiej Brytanii w 1944 roku, w czasie przygotowań do inwa-zji na Normandię. Precyzyjnie obmyślone przez Anglików sposoby zamaskowania tere-nów koncentracji wojsk alianc-kich i przewidzianego miejsca ich lądowania we Francji, zo-stały zagrożone przez dzia-łalność wyjątkowo zdolnego i bezwzględnego niemieckiego szpiega o kryptonimie „Igła”. Nikt nie był w stanie go wytro-pić, gdyż nie zostawiał po sobie żadnych śladów i praktycznie był niewidzialny. Bezwzględny i bezlitosny as wywiadu, przyła-pany na przesyłaniu meldunku dla wywiadu III Rzeszy przez niejaką panią Garden, zamordo-wał ją przez poderżnięcie gardła.

To oczywiście nieprawdopo-dobny zbieg okoliczności, ale jest faktem, że pani Małgorzata umierała w okolicznościach po-dobnych do takich, jak boha-terka najsłynniejszej przetłuma-czonej przez nią powieści „Igła”:

Page 37: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

37KRYMINALNY ŚWIAT PRL-u

P o m y ł K a ?

„Zadał pierwszy cios, ale nie tra-fił w serce. Musiał zacisnąć dłoń na jej gardle, by zdławić krzyk. Uderzył jeszcze raz, ale ona zno-wu się poruszyła. Otworzyła usta w przeraźliwym krzyku. Uderzy-ła o drewno z głuchym łoskotem. Ścisnął mocniej jej szczękę i za-dał cios, który rozerwał całe gar-dło. Odsunął się gwałtownie, by uniknąć zalania krwią”.

– Wyobrażam to sobie tak, że po rozmowie telefonicznej ze mną, on spo-kojnie coś do niej mówi. W odpowied-nim momencie bierze sznur, zaciska na szyi z tyłu, po czym, jak już jest podduszona, jeszcze dobija nożem, dla pewności. Fachowa robota… – opo-wiadał kilkanaście lat później w jednym z wywiadów pan Alek-sander.

Pierwszym – i jedynym w tej sprawie – podejrzanym był mąż zamordowanej, Aleksander Gra-biński. „Na dołku” spędził pra-wie dwie doby. Przesłuchujący nie zawahali się użyć przemocy fizycznej, byle tylko zmusić go do przyznania się do winy i wrobić niewinnego człowieka w zabój-stwo, którego nie dokonał. Nie dał się złamać, zresztą na czas za-bójstwa miał niepodważalne ali-bi, bo przecież był w pracy, gdzie widziało go wiele osób.

Tylko spekulacjeŚledztwo szybko stanęło w mar-twym punkcie. Nieznany był motyw zbrodni, sprawca nie po-zostawił praktycznie żadnych śladów umożliwiających jego identyfikację. Niemal do same-go końca jako główny kierunek dochodzenia przyjęto hipotezę, że dokonał jej jakiś robotnik, który przez pomyłkę pojawił się w mieszkaniu na Saskiej Kępie. Może źle zapisał adres klienta? Może pomyliły mu się nazwy ulic. Zobaczywszy młodą kobie-tę, samą w bogatym domu, po-

stanowił ją okraść, a przedtem zamordować. Coś jednak poszło nie tak, może ktoś go spłoszył, może spanikował po dokona-nym zabójstwie i uciekł, nie za-bierając niczego wartościowego.

Idąc tym tropem, milicjanci penetrowali środowisko warszaw-skich drobnych rzemieślników oraz ludzi, o których mówiło się „złota rączka”. Przesłuchano kilkadziesiąt osób, do innych dotarto drogą operacyjną, jednak wszystkie podej-mowane przez nich dzia-łania nie przyniosły żadnego efektu.

Wiele wskazuje na to, że do zabójstwa doszło najprawdo-podobniej kilka-naście sekund po zakończonej roz-mowie telefonicz-nej z Aleksandrem G r a b i ń s k i m . Możemy tylko spekulować, co zdarzyło się w willi na Saskiej Kępie, gdy przyszły za-bójca odło-żył słuchawkę. Być może, korzy-stając z tego, że Małgorzata Grabińska odwróciła się, chwycił nóż, który najprawdopodobniej miał w torbie, podbiegł do ofia-ry od tyłu i poderżnął jej gardło. Gdy rzężenie ustało, skrępował sznurem bezwładne ręce i przy-krył głowę poduszką. Wreszcie na koniec – chcąc skierować śledztwo na fałszywe tory – za-brał złoty łańcuszek i obrączkę, pozorując w ten sposób rabun-kowy motyw zbrodni.

Nie można wykluczyć, że młoda tłumaczka padła ofiarą psychopaty, który 9 maja 1985 roku pojawił się rankiem w jej mieszkaniu. Teoretycznie trzeba

brać pod uwagę również taką hipotezę, jednak jest ona mało prawdopodobna. Tego rodzaju przestępcy raczej nie rezygnują z działalności po pierwszym uda-nym zabójstwie, a bezkarność skłania ich do popełniania kolej-nych. Tymczasem ani wcześniej, ani później milicyjne kroniki nie odnotowały podobnej zbrodni, więc taki modus operandi możli-wy jest tylko teoretycznie…

Śledztwo w tej skomplikowanej sprawie po kilku miesiącach zostało umorzone z powodu niewykrycia sprawców przestępstwa.

Page 38: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

38

P o m y ł K a ?

d E T E K T y w E X T R a n r 3 / 2 0 1 6

na zlecenie

Według niektórych historyków, tajemnicza i niewyjaśniona śmierć Małgorzaty Targowskiej--Grabińskiej to przykład zabój-stwa popełnionego przez typo-wych „rasowych” zabójców, na zlecenie ludzi z kręgu służb spe-cjalnych. Ci ostatni wskazywali ofiarę, proponowali jakieś wy-nagrodzenie, a swo-istą „premią”

miały być łupy z mieszkania za-mordowanego człowieka i gwa-rancja bezkarności, o ile zabójcy na miejscu zbrodni nie pozosta-wili ewidentnych śladów swojej działalności.

W mediach od wielu lat poja-wiają się spekulacje, że w latach 80. doszło do kilkudziesięciu tajemniczych zabójstw. W ich tle pojawiają się funkcjonariu-

sze Służby Bezpieczeń-stwa, mogący mieć na

swoich rękach krew ludzi walczących z ówczesnym sys-temem politycz-nym. Nigdy nie

udało się zebrać na to ewidentnych do-

wodów, niemniej spe-kulacje, plotki i domysły

pozostały. Część tych spraw próbowało wyjaśnić słynne

policyjne „Archiwum X”, ale nawet policyjni specjaliści po latach bezradnie rozkładali ręce.

Tak jest również i w przypadku opisy-wanego zabójstwa na Saskiej Kępie.

– Oni wszyscy na sobie czuli oddech

służb specjalnych.

Otrzymywali znaki, które w tamtych warunkach były oczywistym ostrzeże-niem: posuniesz się za daleko, to może cię coś przykrego spotkać – powiedział przed kilku laty Jerzy Jachowicz, dziennikarz śledczy.

Nie można wykluczyć, że młoda tłumaczka została zamor-dowana przez pomyłkę. Jedna z hipotez zakładała, że zbrodni dokonali członkowie „szwadro-nów śmierci”, założonych z in-spiracji PRL-owskiej Służby Bez-pieczeństwa.

Oto bowiem kilka ulic da-lej, ale jeszcze na Saskiej Kępie, w niewyróżniającej się niczym szczególnym wilii, mieszka-ła także inna pani Grabińska – synowa mecenasa Andrzeja Grabińskiego, który w latach 80. był znanym obrońcą opo-zycjonistów. W procesie toruń-skim zabójców księdza Jerzego Popiełuszki był oskarżycielem posiłkowym, reprezentującym rodzinę zamordowanego kapła-na. Władze komunistyczne nie lubiły mecenasa, który wytykał błędy w czasie śledztwa.

Mało tego: utrzymywał, że nie ustalono wszystkich okolicz-ności tragedii, a być może nawet celowo fałszowano pewne fakty. Grabiński przekonywał, że na ławie oskarżonych zasiedli tyl-ko wykonawcy wyroku śmierci wydanego na księdza, natomiast zleceniodawcy nadal pozosta-wali na wolności. Mecenas – do końca procesu przekonany, że sąd nie wykrył prawdziwych ini-cjatorów zbrodni – zapowiedział apelację. Gdyby do tego doszło, sąd wyższej instancji musiałby jeszcze raz przeprowadzić cały proces, tego zaś ówczesna władza chciała za wszelką cenę uniknąć. Termin złożenia apelacji upływał w połowie maja.

O tym, że na Saskiej Kępie mieszka dwóch panów Grabiń-skich, żaden z nich przed ma-jową tragedią nie miał pojęcia.

Page 39: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

39KRYMINALNY ŚWIAT PRL-u

P o m y ł K a ?

Jeden pracował w firmie polonij-nej, drugi był wziętym adwoka-tem. Być może wynajęci bandyci mieli zastraszyć, a może nawet zamordować tego drugiego albo kogoś z jego najbliższej rodziny. W tym przypadku wspomnianą już, ukochaną synową mecenasa Andrzeja Grabińskiego, Małgo-rzatę Grabińską.

Na snucie takich hipotez po-zwala również zagadkowa i do-tąd niewyjaśniona śmierć matki Krzysztofa Piesiewicza, drugie-go z oskarżycieli posiłkowych w toruńskim procesie zabójców księdza Popiełuszki. 82-letnią kobietę zamordowano wieczo-rem 21 lipca 1989 roku. Następ-nego dnia rano syn znalazł jej zwłoki w warszawskim mieszka-niu. Aniela Piesiewicz została skrępowana sznurem dokładnie tak, jak ks. Popiełuszko: pętla na szyi, pętla na nogach, obie po-łączone sznurkiem biegnącym wzdłuż pleców. Zbieg okoliczno-ści, a może zemsta tych, którzy z sobie tylko znanych powodów chcieli odegrać się albo zemścić na warszawskim adwokacie. Przy drzwiach wejściowych – najpraw-dopodobniej sprawca – zostawił ogromną maczetę…

Owo „komando śmierci” miało mordować ludzi niewy-godnych dla ówczesnej władzy i działać w ramach departamen-tu III i IV Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. O jego istnieniu miało wiedzieć tylko wąskie gro-no kierownictwa resortu. Sami o sobie mówili „konspiracja w konspiracji” i dlatego nie pisa-li żadnych sprawozdań, nikt też nie wydawał rozkazów na piśmie. Były tylko słowa, niekiedy pół-słówka, sugestie. Pewnie dlatego po latach tak trudno było udo-wodnić ich działalność. Zresztą czyny, o które podejrzewa się członków owego komanda, też nie zostały wyjaśnione. W po-żółkłych aktach prowadzonych

dochodzeń bardzo często powta-rzają się te same sformułowania: „Nie można ustalić sprawcy oraz okoliczności zdarzenia”, „brak przesłanek, aby podjąć śledztwo na nowo” albo „brak możliwości jednoznacznej oceny okoliczno-ści śmierci”.

★ ★ ★

Zakładając niemal spiskową teo-rię dziejów, trzeba jednocześnie zadać pytanie, czy rzeczywiście Służba Bezpieczeństwa mogła dokonać aż takiej pomyłki? Cokolwiek by mówić o tajnej policji PRL-u, to jednak pra-cowali w niej fachowcy, którzy raczej nie dopuściliby się aż tak kompromitującego błędu. Prze-cież mieli oni dostęp do danych adresowych, a profesja prawnika jednak różni się od działalności biznesmena.

Przed kilku laty sprawą po-nownie zajął się pion śledczy Instytutu Pamięci Narodowej. – Śledztwo w tej sprawie należy do wyjątkowo skomplikowanych

– stwierdził w 2010 roku na-czelnik pionu śledczego, Bo-gusław Czerwiński. Pomimo olbrzymiego wysiłku nie udało się znaleźć żadnych nowych punktów zaczepienia. Szanse na wyjaśnienie wszystkich okolicz-ności tej sprawy z roku na rok są coraz mniejsze. Pamięć ludz-ka jest ułomna. Również mało prawdopodobne jest, by pojawili się jacyś nowi świadkowie albo nowe okoliczności. Nie można nawet ponownie przeanalizować akt prowadzonego w 1985 roku śledztwa, bowiem większość do-kumentów w tej sprawę zaginęła w latach 90. w trudnych do wy-jaśnienia okolicznościach. Za-pewne już nigdy nie poznamy prawdy o okolicznościach zabój-stwa pani Małgorzaty. Zresztą gdyby nawet jakimś niezwykłym zbiegiem okoliczności udało się ustalić tożsamość zabójcy, to i tak pozostanie on bezkarny, ponieważ w 2015 roku sprawa uległa przedawnieniu. n

Mariusz Lubieniecki

zabójstwo małgorzaty Targowskiej-Grabińskiej i anieli Piesiewicz to dwa z  kilkudziesięciu przypadków śmierci, z  którymi zwią-zek mogła mieć ówczesna władza. Wyjaśnianiem tych wszyst-kich zdarzeń zajmowała się Sejmowa Komisja Nadzwyczajna do Zbadania Działalności MSW (tzw. komisja Rokity), powołana 17 sierpnia 1989 roku przez Sejm kontraktowy. Komisja badała 93 przypadki zgonów, przedstawione przez Komitet Helsiński, co do których istniało uzasadnione podejrzenie, że mogły nastąpić na skutek działań organów bezpieczeństwa PRL. Komisja działa-ła do września 1991 roku. Efektem jej prac był przedstawiony Sej-mowi 26 września 1991 roku tzw. raport Rokity, w którym członko-wie komisji uznali, że spośród 122 niewyjaśnionych przypadków śmierci działaczy opozycji, aż 88 miało bezpośredni związek z działalnością funkcjonariuszy MSW. W toku działań ustalono też nazwiska ok. 100 funkcjonariuszy MSW i urzędników prokuratury, podejrzanych o popełnienie przestępstw związanych z 91 przy-padkami zgonów, z których to urzędników żaden nie został pocią-gnięty do odpowiedzialności.

Page 40: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

40 D E T E K T Y W E X T R A n r 3 / 2 0 1 6

Stefan GAWLIKOWSKI

więzienie w Rawiczu, nazwane „polskim alcatraz”, działa nieprzerwanie od 196 lat. Po drugiej wojnie światowej odnotowano kilka udanych ucieczek z tego więzienia. na szczególną uwagę zasługuje zwłaszcza jedna z nich. Ta, która skończyła się dobrowolnym powrotem za kraty.

ucieczka z „polskiegoalcatraz”

Page 41: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

41KRYMINALNY ŚWIAT PRL-u

S K R u C h a S K a z a ń C a

pierwsze drewniane więzie-nie w Rawiczu powstało we wsi Sierakowo na tzw. „surowym korzeniu” (czyli od podstaw) w 1638 roku, wkrótce po założeniu

miasta przez Adama Olbrachta Przyjmę-Przyjemskiego, oboźnego wielkiego koronnego, kasztelana gnieźnieńskiego i kaliskiego, hra-biego na Miejskiej Górce, barona Osiecznej. Ponieważ Rawicz leżał na ważnym szlaku handlowym z Poznania do Wrocławia, szybko zaczął się bogacić. Najprawdopo-dobniej w ratuszu, przed którym stał pręgierz do wymierzania kary chłosty, znajdował się drewniany areszt, zbudowany już w rok po za-łożeniu miasta, czyli w roku 1639. Gdy w połowie XVIII wieku zbudo-wano murowany ratusz, o areszcie także nie zapomniano, tyle że z mu-rowanych cel trudniej było uciec.

Areszty te służyły głównie do trzymania przestępców skazanych na doraźne wymierzanie kary chłosty. Właściwe więzienia były nieliczne i znajdowały się najczę-ściej w wieżach zamkowych lub ra-tuszowych, przy czym najcięższą karą było zamknięcie w lochu wie-ży. Więźnia spuszczano na linie przez otwór w suficie do piwnicy pozbawionej okna. W pomiesz-czeniu była tylko wiązka słomy. Raz dziennie, także przez otwór w suficie, podawano mu jedzenie. Potrzeby osobiste skazany zała-twiał w pomieszczeniu, w którym przebywał, a było ono sprzątane… raz na rok! Nic dziwnego, że wil-goć, warunki higieniczne i wszech-obecne szczury szybko niszczyły zdrowie skazańca.

w celach franciszkanówDzisiejsze, słynne na całą Polskę, więzienie w Rawiczu powstało w latach 1818-1820 na mocy decy-zji władz zaboru pruskiego, w bu-dynku zlikwidowanego klasztoru

Franciszkanów Braci Mniejszych (tzw. kasata pruska z 30 paździer-nika 1810 roku). Od 15 grudnia 1820 roku więzienie działało jako Dom Kary i Poprawy. Osadzano w nim mężczyzn skazanych na kary od roku do 15 lat więzienia. Początkowo przebywało tam 450 skazanych, którzy zajmowali wszystkie cele. W 1842 roku Dom Kary i Poprawy przekształcono w Królewski Instytut Kar, czyli ciężkie więzienie, w którym były karcery, chłosta, kara milczenia i przymusowa praca. W dodatku cele były niskie, gdyż przystoso-wane do życia zakonnego w XVII wieku, kiedy ludzie byli znacznie niższego wzrostu niż dwa wieki później. W roku 1890 w Rawiczu, przebywało już 1335 skazańców i wtedy – ze względu na kolosalne przeludnienie – władze pruskie wybudowały nowy pawilon, tzw. czerwony, który otworzono i od-dano do użytku w 1910 roku.

Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości i Powstaniu Wiel-kopolskim, Rawicz znalazł się w granicach Rzeczypospolitej. Wykorzystano wówczas pruskie doświadczenia i utworzono w bu-dynkach dawnego pruskiego wię-zienia jedno z najcięższych wię-zień w Polsce. Oprócz skazanych za przestępstwa pospolite (nawet na dożywocie), trzymano tu więź-niów politycznych. Za działal-ność komunistyczną siedział tam w drugiej połowie lat 30. Bolesław Bierut, który gdy doszedł w Polsce do władzy, nie zawahał się trzymać w Rawiczu swoich politycznych wrogów – oczywiście tylko tych, których łaskawie utrzymał przy życiu.

W czasie wojny Rawicz był wcielony do Rzeszy, a więzienie służyło władzom okupacyjnym. Było to tzw. „więzienie ciężkie” (Zuchthaus), przeznaczone dla mężczyzn skazanych na długoter-minowe kary pozbawienia wol-ności. Rawicz stał się miejscem

eksterminacji Polaków – jak po-dają źródła, co czwarty osadzony zmarł tam na skutek brutalności strażników.

Pod zarządem nKwd i mBPW styczniu 1945 roku, obiekt zo-stał przejęty przez NKWD i pozo-stał w jego rękach (przynajmniej częściowo) aż do maja 1945 roku. Potem jako „centralne więzienie” podporządkowane zostało Depar-tamentowi Więziennictwa i Obo-zów Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Od maja 1945 roku w Rawiczu umieszczano przede wszystkim przeciwników władzy ludowej, a wiadomo, że pod tym terminem rozumiano bardzo wiele…

O ile w okresie zarządu NKWD zdarzały się ucieczki z Rawicza, i to nawet po kilkanaście osób na-raz, to od wiosny 1945 roku straż-nicy związani z MBP wykonywali swoje obowiązki znacznie staran-niej. Przez wiele lat nikt nie uciekł z Rawicza, a więzienie zaczęto porównywać do kalifornijskiego Alcatraz.

Rawicz w okresie stalinow-skim był jednym z najcięższych więzień, przez które przewinęło się ponad 19 tysięcy więźniów politycznych, zaś liczba udoku-mentowanych ofiar represji komu-nistycznych wyniosła 142 osoby. Na polecenie Bieruta w więzie-niu miano unieszkodliwiać „wrogów ludu”. Przeprowadzo-no więc czystkę wśród strażni-ków. Z pracy zwolniono nie tyl-ko całą przedwojenną kadrę, ale również pierwszy zaciąg powo-jenny, który nie był dostatecznie „zaangażowany” w znęcanie się nad więźniami. Naczelnikiem zakładu szczególnie „zasłużo-nym” dla ludowładztwa był Ka-zimierz Szymonowicz, który oso-biście bił więźniów. Projektował także karcery, gdzie torturowano

Page 42: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

42 D E T E K T Y W E X T R A n r 3 / 2 0 1 6

S K R u C h a S K a z a ń C a

osadzonych. Do eksterminacji ważniejszych więźniów politycz-nych wyznaczeni byli pracowni-cy działu specjalnego, m.in. Jerzy Cymbalista, Bronisław Łukasie-wicz, Bronisław Komar, Tadeusz Kulik i Jerzy Prycel.

Więźniowie z grupy „A”, tzw. antypaństwowi, trzymani byli w celach izolatkach, nie mieli wi-dzeń ani prawa do korespondencji. Nie mogli dostawać paczek, nie korzystali ze spacerów, ani nie do-stawali do czytania książek. W zi-mie nie wolno im było mieć swetra ani skarpet, a przysługiwała im je-dynie odzież więzienna i drewnia-ki. Do kar za najdrobniejsze uchy-bienia regulaminowe należało bicie i ubliżanie. Mniej groźnych więźniów politycznych umiesz-czano w przepełnionych do granic możliwości pojedynczych celach. Skład celi często zmieniano, aby utrudnić tworzenie jakichkolwiek więzi między osadzonymi, a także aby łatwiej było wprowadzać do cel konfidentów.

Po odwilży gomułkowskiejPrzemiany „polskiego paździer-nika” uwolniły więźniów poli-tycznych. Do najsłynniejszych w Rawiczu należeli: Władysław Bar-toszewski, Wiesław Chrzanowski i as lotnictwa – Stanisław Skalski. Po odwilży gomułkowskiej do cel w Rawiczu zaczęli trafiać groźni przestępcy, mający wyroki nawet dożywotnie.

W 1958 roku przywieziono tu Leszka Prymowicza. Jego rodzice przed wojną trafili do więzienia,

najprawdopodobniej za działal-ność komunistyczną. Sześciolet-nim chłopcem i jego siostrą zajęła się wówczas przyjaciółka matki z Żyrardowa. Po wybuchu wojny Niemcy przesiedlili wszystkich na Pomorze. Leszek był jedynym pol-skim dzieckiem w majątku. Praco-wał, ale nie uczył się. Wyrastał na przystojnego młodzieńca, na któ-rego uwagę zwracają dziewczyny. Prawdopodobnie ukończył jakąś szkołę po wojnie, a z niej – być może ze względu na pochodzenie społeczne – trafił do aparatu bez-pieczeństwa. Jako klasyczny ubek z awansu społecznego szybko zasmakował w sprawowaniu wła-dzy i w budzeniu respektu wśród otoczenia. Był przystojny, miał pieniądze i powodzenie wśród kobiet. Lubił potańczyć na zaba-wie w remizie, ale unikał bójek – w końcu zawsze mógł ewentualne-go przeciwnika czy konkurenta po prostu aresztować.

Już wtedy oka- zało się, że ma

talenty przywódcze. Kres kariery ubeckiej nastąpił wkrótce po paź-dziernikowej odwilży. Leszek Pry-mowicz najpierw trafił do SB, ale potem został z niej usunięty. Pozo-stały mu kontakty z innymi ubeka-mi, poczucie bezkarności i umie-jętność posługiwania się bronią. Wtedy, wraz z dwoma kolegami za-czął dokonywać napadów z bronią w ręku – lufę do starego pistoletu dorobił mu miejscowy kowal. Naj-pierw obrabował sklep w Lejkowie, a potem własną ciotkę, która mia-ła młyn. W 1958 roku powinęła mu się noga i został złapany przez milicję na stacji w Dygowie. Nie-długo potem były funkcjonariusz UB z Koszalina został skazany na 15 lat więzienia i trafił do zakładu karnego w Rawiczu.

Najpierw siedział w pojedyn-czej celi, ale ponieważ samotność bardzo mu dokuczała, poprosił o towarzystwo. Być może dla eks--ubeka naczelnik więzienia miał trochę więcej litości i Prymowicza dokwaterowano do celi, w któ-rej – też samotnie – siedział Le-opold Labryszewski. Dziś o jego losach wiadomo bardzo niewiele, gdyż w odróż-nieniu od

Page 43: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

43KRYMINALNY ŚWIAT PRL-u

Prymowicza, wszelkie akta doty-czące Labryszewskiego zaginęły. Zachowało się jedynie zdjęcie czło-wieka z wąsikiem, nieco starszego od swego kompana spod celi.

Plany ucieczkiLeszek Prymowicz w czerwcu 1961 roku postanowił uciec z „pol-skiego Alcatraz” i przygotował – początkowo w tajemnicy przed współwięźniem z celi – plany ucieczki. Obserwował strażników i stwierdził, że wykonują oni swo-je obowiązki bardzo niedbale, czytają książki, obserwują ludzi poza więzieniem, prowadzą długie rozmowy, a wieczorami i nocą po prostu drzemią albo głęboko śpią. Prymowicz skonstruował sobie procę i strzelał małymi kamykami w wieżyczkę, co nie wywoływało żadnej reakcji strażnika. Raz wy-strzelił małą strzałkę z płonącym kawałkiem waty. W efekcie, w wie-życzce doszło do niewielkiego za-prószenia ognia, na który strażnik nawet nie zareagował, bo spał.

Doszedł do wniosku, że naj-lepiej będzie uciekać w nocy, i to w czasie deszczu, który zagłuszy piłowanie kraty. Potem droga ucieczki prowadzić miała do rowu w pobliżu magazynu munduro-wego, a stamtąd na dach i przez kuchnię na ulicę. Alternatywnym rozwiązaniem miało być ukrycie się w węglu i zrobienie podko-pu albo ucieczka podczas pracy w warsztacie samochodowym, który oddzielał od ulicy tylko je-den mur. Więzień brał także pod uwagę drogę przez halę magazyno-wą lub – co wydaje się najbardziej barwne i fantastyczne – schowa-nie się w bagażniku samochodu naczelnika więzienia i ucieczka w momencie, gdy auto zostanie użyte do pościgu. Realizacja tego ostatniego wariantu z pewnością zaowocowałaby w przyszłości sce-nariuszem filmowym.

Leopold Labryszewski zdobył zaufanie Prymowicza dopiero po dłuższym czasie. Najpierw był zwodzony opowieściami młod-szego kolegi o planach na życie za kratami przez następnych 12 lat. Mimo to wyczuwał, że Prymo-wicz szykuje ucieczkę i zaczął no-sić przy sobie igłę, nici i kromkę chleba – to niezbędne wyposaże-nie podczas pierwszych godzin ucieczki.

Przez mur po drabinieWreszcie, 1 lipca 1961 roku, Pry-mowicz dostał wymarzoną w wię-zieniu funkcję elektryka. Było sobotnie przedpołudnie, a on ma-szerował przez więzienny dziedzi-niec. Nie myślał o ucieczce, gdyż według wcześniejszych planów ta powinna odbyć się w deszczową noc, a nie w sobotnie południe. Tymczasem koło magazynu zo-baczył Labryszewskiego, który na migi pokazał mu szopę i wieżycz-kę strażnika. Prymowicz popro-sił oddziałowego o pozwolenie wyjścia na dziedziniec. Mówił, że chce pospacerować w słońcu. Dostał zgodę i poszedł do hali po-kazywanej przez Labryszewskiego. Obaj więźniowie tam się spotkali.

Prymowicz początkowo był przeciwny ucieczce, ale gdy zna-leźli w hali drabinę, wahania mi-nęły. Przenieśli drabinę w pobliże kuchni, wykorzystując fakt, że wieżyczka jest bez straży. Prymo-wicz odgiął druty na szczycie muru. Potem zeskoczyli na ulicz-kę. Teraz od wolności oddzielał ich już tylko niewielki płot. Pojawił się za to inny problem. Mur był bardzo wysoki – miał 7,5 metra i podczas ze-skakiwania na ziemię obaj uciekinierzy skręcili sobie nogi. Jednak adrenalina sprawiła, że nie odczu-wali bólu. Przeskoczyli płot i kulejąc, poszli

S K R u C h a S K a z a ń C a

Page 44: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

44 D E T E K T Y W E X T R A n r 3 / 2 0 1 6

przez miasto. Prymowicz usiadł na chwilę na ławce przy skwerze. Obok niego siedział starszy pan bawiący się z wnuczką. Nikt ich nie zatrzymywał, nikt nie wzywał milicji czy strażników.

W końcu dotarli do nieczynnej strzelnicy, ale Prymowicz miał tak uszkodzony staw skokowy, że część drogi pokonał na czworakach. Po-łożył się w rowie przy tarczach, a kompana wysłał po coś do jedze-nia. Musieli doczekać nocy i choć trochę zwalczyć dokuczliwy ból.

Oczywiście „znawcy” ucie-czek zaproponowaliby obu więź-niom zrobienie podkopu, jednak

w Rawiczu taka akcja nie miała żadnych szans powodzenia, gdyż mur stał na fundamentach wpusz-czonych na dwa metry w ziemię. Do wolności prowadził więc tylko szaleńczy skok przez mur! Drabina była za ciężka, żeby ją wciągnąć na górę muru i spuścić z drugiej stro-ny. Poza tym w każdej chwili ich ucieczka mogła być dostrzeżona, a wszczęty alarm mógł ją udarem-nić.

Strzelnicę Prymowicz i Labry-szewski opuścili dopiero po zmro-ku. Kilka pierwszych nocy posu-wali się bardzo powoli, ze względu na ból w skręconych kostkach. Szli na północ, przechodząc przez Poznań i starając się ominąć Piłę. W ciągu dnia spali na polu albo w stodołach. Raz nakarmił ich ja-kiś gospodarz, ale nie doniósł na milicję, że widział zbiegów. W le-sie nazbierali grzybów, które La-bryszewski sprzedał na targu i za zarobione pieniądze kupili chleb. Potem Prymowicz wspominał to jako wspaniałą ucztę. Ostatecznie uciekinierzy rozstali się w lasach

pomiędzy Białogardem a Szcze-cinkiem. Prymowicz poszedł dalej na północ, w kierunku

domu rodziców we wsi Sko-czowo w gminie Dygowo,

pomiędzy Kołobrzegiem a Kosza-linem, natomiast po Labryszew-skim wszelki ślad zaginął.

Powrót do RawiczaLeszek Prymowicz – w końcu daw-ny ubek, znający nieco psychiczne podłoże zachowania przestępców – słusznie stwierdził, że większość uciekinierów unika przebywania w domu rodzinnym, gdyż wie-dzą, że tam ich przede wszystkim będą szukać. Dlatego postanowił zamelinować się u rodziców, prze-trzymać pierwsze poszukiwania i rewizje, a potem gdy się trochę uspokoi, uciec do Niemiec.

Do rodziców dotarł na po-czątku sierpnia. Dystans dwustu kilometrów pokonał w ponad miesiąc. Później przez dwa miesią-ce leczył nogi i ukrywał się przed obławami. Dawni koledzy z UB w Koszalinie obiecali mu pomoc, ale były to tylko luźno rzucane obietnice. Rodzice byli już starzy i schorowani, więc Prymowicz za-czął rozmyślać, co dalej robić ze swoim życiem. W końcu podjął decyzję – najpierw napisał listy do prokuratury i ministra sprawiedli-wości z prośbą o zawieszenie bądź o rozłożenie kary na raty.

Ukrywał się pod łóżkiem w sy-pialni na piętrze. Schowek był tak przemyślnie zamaskowany, że wie-lokrotne milicyjne przeszukiwania nie przyniosły rezultatu. Na Pry-mowicza naciskał także mąż jego siostry, funkcjonariusz SB w War-szawie. Namawiał go, żeby oddał się w ręce milicji i odsiedział karę.

W końcu 7 grudnia 1961 roku Prymowicz poszedł na pocztę i za-dzwonił do kapitana Bednarczuka z komendy milicji w Koszalinie. Milicjanci przyjechali ubrani po cywilnemu, zabrali Prymowicza do samochodu. W połowie grud-nia w Koszalinie zjawili się straż-nicy więzienni z Rawicza, zakuli Prymowicza w kajdanki i zawieźli

S K R u C h a S K a z a ń C a

Page 45: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

45KRYMINALNY ŚWIAT PRL-u

WYDANIE SPECJALNE

68 stron4,20 zł (w tym 8% VAT)

2/LAto(75)

2016

Indeks 34222x

Życie za kratami

tYLko hIStorIE PrAWDzIWE

WYDANIE SPECJALNE Nr 02/2016

pt. „Życie za kratami”

JUŻ W

SPrZEDAŻY

w zakładzie Karnym w Rawiczu regularnie organizowana jest akcja resocja-lizacyjna więźniów poprzez bieganie. Ce-lem „Biegam, mimo że siedzę, czyli zamknij odzież biegową w więzieniu” jest zbieranie sportowych ubrań dla biegaczy z zakładów

karnych. Pomysłodawcą akcji jest porucznik Michał Talaga. Osadzeni biegają po więziennym dziedzińcu, a za jego murem dołączają do nich wszyscy chętni. W październiku więźniowie wystartują w rawickim pół-maratonie „Złota Setka”.

CZY

do Poznania. A potem stało się to, czego zbieg obawiał się najbar-dziej – został odstawiony z powro-tem do więzienia w Rawiczu. Jed-nak strażnicy nie szukali odwetu na uciekinierze.

Prymowicz odsiedział całą karę i wyszedł na wolność 5 maja 1974 roku. Z czasem osiedlił się

we Wrzosowie niedaleko Skoczo-wa. Tu, na kawałku ziemi postawił budkę z płyty pilśniowej i zajmo-wał się naprawą sprzętu elektrycz-nego. Był dobrym i cenionym fachowcem. Zaskakiwał klientów tym, że za naprawy nie chciał pie-niędzy, tylko artykuły spożywcze, np. herbatę. Ludzie uważali go za

lekko zdziwaczałego samotnika. Nie miał telewizora ani samocho-du. Słuchał tylko muzyki i wiado-mości z małego tranzystorowego radia. Nie wiadomo, co stało się z jego rodziną. Nie wiadomo, czy miał dzieci, chociaż wieś szepta-ła, że podobno tak. Prymowicz zmarł w 1995 roku. O pogrzeb i grób zadbał jeden z sąsiadów, który uważał, że był to dobry człowiek.

Ucieczka Prymowicza i Labry-szewskiego zmusiła władze wię-zienia w Rawiczu do zmiany pro-cedur. Przez następne pół wieku nikomu nawet nie przyszło do gło-wy, że można stamtąd uciec. Do-piero kilka lat temu zbiegł więzień podczas pracy poza murami. Póź-niej, jesienią 2015 roku, uciekł ko-lejny osadzony, ale schwytano go po kilku godzinach, gdyż wpadł w panikę na widok radiowozu. n

Stefan Gawlikowski

S K R u C h a S K a z a ń C a

r e k l a m a

Page 46: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

Wojciech GANTOWSKI

Był 14 kwietnia 1988 roku, kiedy w budzącym się do życia otwocku rozległy się krzyki i strzały. Po chwili zapanowała cisza, którą zakłócił jedynie odgłos jadącego motocykla. Po 27 latach ten sam pojazd wzbudził sensację.

na Jawiew otwocku

46 D E T E K T Y W E X T R A n r 3 / 2 0 1 6

Page 47: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

otwock leży zaledwie 20 ki-lometrów od centrum War-szawy. Obecnie jest to jedna z bardziej popularnych miejscowości, gdzie chęt-nie osiedlają się warszawia-

cy, zmęczeni zgiełkiem wielkiego miasta. Droga do stolicy nie zmu-sza do stania w korkach, ponie-waż doskonale funkcjonuje kolej podmiejska. Jeśli już pojawiają się niedogodności podróży, rekom-pensuje je możliwość mieszkania w pięknych okolicach.

Od końca XIX wieku Otwock znany był jako miejscowość sana-toryjno-uzdrowiskowa o specyficz-nym mikroklimacie. Wyjątkowo „dobrze” było i nadal jest tam chorym na gruźlicę. W 1936 roku, jako pierwszy w Polsce, został tam zelektryfikowany odcinek linii kolejowej do Warszawy. Niestety, kilka lat później przyszedł trudny dla naszego kraju okres… Podczas drugiej wojny światowej okupanci niemieccy utworzyli w Otwocku getto. Zlikwidowano je w 1942 roku. W 1958 roku uruchomiono w dzielnicy Otwocka, Świerku, pierwszy w Polsce reaktor jądrowy „Ewa”, później drugi – „Maria”. W 1967 roku miasto utraciło status uzdrowiska, co nie zmienia faktu, że nadal panuje tam sprzyjający mikroklimat. W latach 1975-1988 miasto administracyjnie należało do województwa warszawskiego.

Właśnie w tym czasie, a do-kładnie w 1988 roku, doszło w Otwocku do spektakularnego napadu. Można zaryzykować stwierdzenie, że senna atmosfera miasteczka uśpiła czujność pra-cowników banku. Prawdopodob-nie nie tylko oni byli przekonani, że w Otwocku nic złego nie może się zdarzyć…

BeztroskaBank Spółdzielczy w Otwocku założono w 1962 roku. Wcze-

śniej była to Spółdzielcza Kasa Oszczędnościowo-Pożyczkowa. Od grudnia 1987 roku placówka miała nową siedzibę, mieszczącą się przy ulicy Kołłątaja 1B. Klien-tami banku byli prywaciarze, badylarze i bogaci rolnicy. Pano-wało przekonanie, że trzymano tam bardzo duże sumy pieniędzy. Zapewne dlatego właśnie miejsce to upatrzyli sobie bandyci. Praw-dopodobnie długo je obserwowa-li, aby wreszcie solidnie się „ob-łowić”.

Specjaliści mówią, że takie ob-serwacje trwają od kilu tygodni, nawet do kilku miesięcy. W przy-padku banku w Otwocku chodzi-ło o ustalenie, w jaki sposób pie-niądze są do niego przewożone. Bandyci musieli też sprawdzić, czy trasa jest stała i skąd oraz w ja-kich godzinach pobierana jest go-tówka. Wnioski były zachęcające. Transport odbywał się prywatnym fiatem 126p, a za obstawę robiła kasjerka i kierowca-konwojent!

Konwój zatrzymywał się w NBP, oddziałach Banku Spół-dzielczego, w punkcie kasowym i na koniec w siedzibie głównej macierzystego banku przy uli-cy Kołłątaja. Trasa wiodła przez centrum miasteczka, aż do Ban-ku Spółdzielczego, usytuowane-go nieco na poboczu. Nie było stałych godzin pojawienia się w banku, co zapewne niepokoiło obserwatorów, ponieważ wróżyło nieprzewidziane sytuacje.

Wszystko odbywało się jakby od niechcenia. Przypominało przewożenie ziemniaków, a nie gotówki. Kasjerka i kierowca wysiadali z „Malucha” pod ban-kiem. Wtedy mieli przy sobie najwięcej pieniędzy. Nikt im nie asystował, nie zabezpieczał kon-woju. Jedyną trudność, a raczej sytuację nie do przewidzenia sta-nowili ewentualni świadkowie. To była właściwie jedyna niepew-ność i obawa, ponieważ każdy przypadkowy obserwator mógł

zapamiętać coś, co pozwoliłoby milicji wpaść na ich trop.

Pełna profeskaNapastnicy stwierdzili, że naj-lepiej będzie zaatakować, kiedy kasjerka z kierowcą wysiądą pod główną siedzibą Banku Spółdziel-czego, ponieważ wtedy ich łupem padnie najwięcej gotówki. Dosko-nale zaplanowali napad i ucieczkę z miejsca zdarzenia. Wiedzieli, że trasa będzie wiodła przez wąskie uliczki, gdzie zdecydowanie lepiej jest poruszać się jednośladem. Wiedzieli też, że nie mogą wyko-rzystać swojego pojazdu, ponie-waż milicja dotrze do nich, zanim zdążą wrócić do domu.

W niedzielę poprzedzającą napad, pojechali na giełdę na war-szawski Żerań i kupili motocykl – Jawę CZ350 oraz dwa samocho-dy. Nie sporządzili umowy kup-na, ponieważ nie chcieli zostawić po sobie żadnego śladu, mimo że i tak posługiwali się fałszywymi dokumentami. Była to spora in-westycja, ale nie wahali się wyłożyć gotówki. Mieli pewność, że kwota szybko się zwróci i to z niebaga-telną nawiązką. Nie wiadomo, gdzie trzymali pojazdy. Musiało to być dość duże i ustronne miej-sce, najpewniej w Otwocku. Broń prawdopodobnie przechowywali w tym samym mieście, ale w zu-pełnie innym miejscu…

Trasa ucieczki musiała być ustalona dużo wcześniej. Bandy-ci prawdopodobnie przemierzali ją wiele razy w trakcie różnych warunków atmosferycznych, aby być przygotowanym na wszelkie ewentualności. Nic nie mogło ich zaskoczyć. Zaplanowali też odda-lone od ciągów komunikacyjnych, odludne miejsca, gdzie mieli prze-siadać się z pojazdu na pojazd. Prawdopodobnie samochody zo-stały tam rozstawione dzień przed napadem.

47KRYMINALNY ŚWIAT PRL-u

S P R awa n I E w y J a Ś n I o n a

Page 48: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

d E T E K T y w E X T R a n r 3 / 2 0 1 6

minuta, może dwie…Rankiem 14 kwietnia 1988 roku, bandyci prawdopodobnie jeszcze raz pokonali trasę ucieczki, a po-tem na doskonale im znanych otwockich ulicach postanowili na-mierzyć „Malucha”. Zobaczyli go około godziny 8.15. Bez wahania wyprzedzili pojazd i podjechali pod bank. Tam na niego zaczeka-li. Nie wiedzieli, jak duża kwota będzie przewożona tego dnia. Po-dejrzewali, że ilość gotówki może ich zadowolić, ale nie mieli poję-

cia, że w ich ręce może wpaść aż 50 milionów złotych (w 1988 roku średnie miesięczne wynagrodzenie wynosiło 53 090 zł).

Około godziny 8.30 byli już pod bankiem. Chwilę później za-uważyli nadjeżdżającego, znanego im fiata 126p. Kasjerka i kierowca--konwojent po raz pierwszy mieli przy sobie taką sumę pieniędzy. Nic ich po drodze nie zaniepoko-iło. Dojeżdżając na miejsce, zauwa-żyli dwóch mężczyzn w kaskach. Jeden z nich siedział na motocy-klu, drugi stał obok – nie zacho-

wywali się w sposób podejrzany. Kiedy samochód zatrzymał się przed wejściem do banku, kobie-ta wysiadła. Za chwilę auto miał też opuścić kierowca-konwojent. Musiał jeszcze wyłączyć pojazd i wyjąć kluczyki ze stacyjki. Niby sekundy, a jednak to wystarczyło, aby do stojącej już na chodniku kobiety podbiegł mężczyzna w ka-sku. Sięgnął po walizkę z gotówką. Zaczęli się szarpać. W tym czasie siedzący na motorze kompan na-pastnika podjechał do samocho-du i zatrzymał się przed maską auta. Kiedy kasjerka szarpała się z napastnikiem, na pomoc ruszył jej kierowca. W tym momencie bandyta wyciągnął broń. Padły strzały…

Mężczyzna wyrwał wreszcie kasjerce walizkę, wskoczył na motocykl za plecy wspólnika i obaj odjechali. Całość trwała mi-nutę, może dwie…

– Wszystko rozegrało się błyskawicz-nie – wspominał później kierowca--konwojent. – Nie zdążyłem nawet wyciągnąć broni.

Na pierwszym skrzyżowaniu od banku, nie zwalniając, wje-chali w boczne uliczki. Zatrzy-mali się dopiero na moście (tzw. kolejkowym) nad rzeką Świder. Skąd wiadomo, że właśnie tam? Ano dlatego, że w tym miejscu znaleziono później motocykl,

48

S P R awa n I E w y J a Ś n I o n a

oficjalna produkcja fiata 126p ruszyła w  Polsce 6 czerwca 1973 roku, w  za-kładach w Bielsku-Białej. Przez wiele lat był to najczęściej spotykany na polskich drogach samochód, a  także obecny np. w  popular-nych serialach. Fiatem jeździł główny bohater

„Czterdziestolatka” – inżynier Karwowski. O  posiadaniu tego auta, jako szczytu motoryzacyjnych marzeń, śpie-wał także zespół Perfect w  piosence: „Nie płacz Ewka” (... telewizor, meble, mały fiat, oto marzeń szczyt...).

Znany i  lubiany przez Polaków samochód doczekał się wielu przydomków, jednak najpopularniejszym z nich jest „Maluch”. Zresztą nazwa ta stała się pod koniec produkcji tego modelu, w 1997 roku, jego oficjalną nazwą.

CZY

Page 49: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

Jawę CZ350, którym odjechali spod banku.

Kiedy wiadomość o napadzie dotarła do milicji, natychmiast zablokowano szosę prowadzącą z Otwocka do Józefowa, a następ-nie do Warszawy i Puław. O go-dzinie 9.03 zaczęto kontrolować dworce kolejowe i autobusowe, zaś siedem minut później do ak-cji włączył się śmigłowiec. Na darmo…

Sprowadzony z Warszawy pies tropiący doprowadził milicję do ulicy Wawelskiej. Dalej trop się urywał, co oznaczało, że bandyci ponownie zmienili pojazd i ubra-nie. Szanse na ich złapanie zmniej-szały się z godziny na godzinę.

Atmosfera w mieście była bar-dzo nerwowa. Mundurowi ostrze-gali, że uzbrojeni bandyci cały czas mogą przebywać w Otwocku. W sennej do tej pory miejscowości roiło się od radiowozów i słychać było syreny. Ludzie przekazywa-li sobie, co wydarzyło się przed bankiem. Był to szok dla miesz-kańców. Nikomu nie mieściło się w głowie, że bandycki napad mógł mieć tu miejsce.

Jak kamforaZdaniem milicji przestępstwo do-skonałe nie istnieje, gdyż sprawcy zawsze zostawiają po sobie ślady. Funkcjonariusze byli pewni, że szybko znajdą trop, który dopro-wadzi ich do złodziejskiego duetu. Na miejscu napadu ujawniono ślady użycia broni palnej. Zabez-pieczono łuski, pociski i ślady traseologiczne pochodzące od kół pojazdu (traseologia to technika śledcza zajmująca się ustaleniem osoby, pojazdu lub zwierzęcia, na podstawie śladów przemieszcza-nia się pozostawionych na miej-scu zdarzenia – przyp. red.)

Milicjanci zabezpieczyli także inne dowody: motocykl Jawę o nu-merze rejestracyjnym WSR 8309,

dwa kaski ochronne i kolejny ślad traseologiczny. Tym razem pocho-dzący z pojazdu, do którego prze-siedli się napastnicy.

Wszystkie ślady znalezione w Otwocku zostały zabezpieczone i przewiezione do Zakładu Kry-minalistyki Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej. Tu, w naj-większym polskim laboratorium kryminalistycznym, rozpoczęto intensywne badania – pod presją czasu, przełożo-nych i opinii

publicznej. Na podsta-wie łusek pocisków zidentyfiko-wano broń, z jakiej strzelali prze-stępcy. Był to Mauser 910, kaliber 6,35. Każdy centymetr motocykla i kasku badano w poszukiwaniu odcisków palców. Ku radości śled-czych jeden taki ślad ujawniono na zbiorniku paliwa. Niestety, znaleziony odcisk palca też na niewiele się zdał, gdyż bandyta nie był wcześniej notowany i nie figu-rował w bazie danych.

Laboranci szukali nie tylko od-cisków linii papilarnych, ale tak-że innych śladów, np. kawałków materiałów, naskórka, włosów. Te ostatnie udało się znaleźć w ka-skach, jednak przy ówczesnym stanie kryminalistyki, było to zbyt mało, aby namierzyć bandytów.

Przeprowadzono szczegółowe oględziny motocykla. Okazało się, że pojazd był oryginalny, nie został przerobiony. Badaniom kryminalistycznym poddano także odzież, jaką miały na sobie ofiary napadu – płaszcz i koszu-lę. Chodziło o sprawdzenie, czy uszkodzenia odzieży powstały w wyniku użycia broni palnej czy pocisku. Eksperci określili, z ja-kiej odległości oddano strzały oraz pod jakim kątem.

Bardzo szybko sporządzono także portrety pamięciowe na podstawie charakterystycznych cech, jakie zapamiętali świadkowie

49KRYMINALNY ŚWIAT PRL-u

S P R awa n I E w y J a Ś n I o n a

Page 50: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

i ofiary napadu. Niestety, materiał dowodowy był zbyt ubogi, aby móc sporządzić dokładne rysopi-sy sprawców. Zapewne utrudniał to fakt, że bandyci byli w kaskach.

Dzień po napadzie „Dziennik Telewizyjny” obszernie informo-wał o zdarzeniu. Pokazano motor i kaski z charakterystycznymi zna-kami logo dwóch zachodnioeuro-pejskich firm. Prasa również trąbi-ła o tym wydarzeniu i publikowała portrety pamięciowe sprawców. Mijały jednak dni i tygodnie, a oni wciąż pozostawali na wolności.

Po zbadaniu wszystkich ma-teriałów dowodowych i przesłu-chaniu świadków, Komenda MO w Otwocku zorganizowała wizję lokalną. Odtworzono cały napad. W jakiej odległości od parkujące-go „Malucha” stał motocykl? Ile padło strzałów? Czy konwojent zdążył sięgnąć po broń? Jak długo trwało całe zajście? Dokąd odje-chali sprawcy? Z jaką prędkością uciekali? Na koniec sporządzono bardzo dokładny raport. Nadal jednak nic to nie zmieniło. Bandy-tów nie ujęto.

Sytuacja obiektywnaDzisiaj taka sytuacja wydaje się nie do pomyślenia. W 1988 roku pracownikom banku prawdo-podobnie udzieliła się senna at-mosfera miasta. Czujność została uśpiona. Nikt nie spodziewał się, że w Otwocku może dojść do na-padu, że mogą paść strzały. Nie było odpowiednich zabezpieczeń, chociaż opracowano stosowne procedury. Jeśli konwój przewoził powyżej 10 milionów złotych, to pieniądze powinny być zabezpie-czone przez trzech ochroniarzy i transportowane opancerzonym pojazdem. Kwoty powyżej 30 mi-lionów nie wolno było transpor-tować jednym konwojem. Tym-czasem 14 kwietnia 1988 roku przewożono 50 milionów złotych

50 D E T E K T Y W E X T R A n r 3 / 2 0 1 6

S P R awa n I E w y J a Ś n I o n a

największe napady w PRl-unapad w nasielsku, 15 stycznia 1951 roku. Do siedziby Banku Spółdzielczego weszło dwóch uzbrojonych mężczyzn. Rozkazali kasjerkom oddać gotówkę. Zabrali posłusznie oddane im około 50 tys. zł, wyszli z banku i słuch o nich zaginął. Prasa oficjalnie nie była zainteresowana opisywaniem tego spektakularnego, jak na owe czasy, wydarzenia. Jednak nie wypadało informować, że takie rzeczy dzieją w Polsce Ludowej.

napad na kasjera z warszawskiej spółdzielni mieszkaniowej „rekord”, 12 sierpnia 1952 roku (pisaliśmy o tym w drugim nu-merze Detektywa Extra – przyp. red.). Rabusie zaatakowali męż-czyznę na ulicy Siennej. Byli uzbrojeni w pistolet i dwa granaty, ale na „robotę” poszli pod znacznym wpływem alkoholu. Udało im się wprawdzie przechwycić pieniądze, ale wężykiem trudno było uciekać…

napad na bank w Wołowie, 19 sierpnia 1962 roku (pisaliśmy o tym w pierwszym numerze Detektywa Extra – przyp. red.). Me-chanik, bankier, rymarz i taksówkarz dokonali najbardziej zuchwa-łego napadu. Obezwładnili strażnika, przebili dziurę w  suficie, by z piwnicy dostać się do skarbca. Złodzieje ukradli wówczas 12,5  mln zł (średnie miesięczne wynagrodzenie wynosiło wte-dy 1680 zł). W namierzeniu sprawców „pomogła” żona jednego z nich. Kobieta chciała zapłacić kradzionymi pieniędzmi za obrus. Kiedy czujna ekspedientka zorientowała się, że pieniądze mogą pochodzić z  napadu na bank w  Wołowie, dyskretnie zamknęła drzwi i wezwała milicję.

napad na Urząd pocztowy w poznaniu, 11 listopada 1964 roku. Trzech uzbrojonych bandytów napadło na przewożących pienią-dze konwojentów ambulansu pocztowego. W  złapaniu złodziei pomógł 14-letni chłopak, który uciekającemu rabusiowi podstawił nogę…

napad na bank, nazywany „Bankiem pod orłami”, przy ul. jasnej w Warszawie, 22 grudnia 1964 roku. A dokładniej: napad na konwojentów. Łupem bandytów padło ponad 1,3 mln zł (średnia płaca wynosiła wówczas 1816 zł). Jeden ze strażników został zabity, a drugi ciężko ranny. Napad ten był czymś wyjątko-wym w socjalistycznej Polsce, bowiem takie rzeczy zdarzały się dotąd co najwyżej w  amerykańskich filmach. Śledztwo o  kryp-tonimie „P-64”, wszczęte przez milicję i Służbę Bezpieczeństwa, toczyło się z rozmachem. Oficjalnie sprawców nigdy nie wykryto. Sprawa uległa przedawnieniu 22 grudnia 1989 roku. Według jednej z opowieści, bandytów zatrzymano i przykład-nie ukarano. Jednak informacje te nie dotarły do opinii publicz-nej, ponieważ napastnikami mieli być milicjanci i funkcjonariu-sze SB.

Page 51: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

i odbywało to się dokładnie we-dług takiej samej procedury, jak w przypadku 5 milionów złotych. Kiedy po napadzie dziennikarze w rozmowie z dyrektorem ban-ku zapytali, czy zna procedury transportowania tak wysokich sum pieniędzy, powiedział:

– Oczywiście. Osłupiali dziennikarze pytali,

dlaczego zatem złamano zasady. – była to sytuacja obiektywna, my

jako bank spółdzielczy nie jesteśmy w stanie zatrudnić takiej liczby konwojentów – odpowie-dział ze spokojem dyrek-tor.

Kim są osoby, któ-re 14 kwietnia 1988 roku napadły na bank w Otwocku, do dzisiaj pozostaje tajemnicą. Wiadomo tylko, że do-skonale przygotowali się do swojej roboty. Zachowali ostrożność także i później, po-wstrzymując się na jakiś czas od wydawania gotówki. Czyżby uczy-li się na błędach swoich kolegów po fachu np. z Wołowa? (Sprawcy tamtego napadu na bank wpadli, ponieważ żona jednego z nich nie mogła się powstrzymać. Chciała kupić obrus za znakowane pie-niądze, pochodzące z napadu – przyp. red.)

Kasjerka i konwojent z Otwoc-ka przeżyli. Po długim leczeniu i rekonwalescencji wrócili do pra-cy w Banku Spółdzielczym.

Wokół napadu narosło wiele legend. Niektórzy mówią, że za-mieszana w niego była SB – we-dług tej teorii agenci zrabowali pieniądze, bo chcieli zabezpieczyć się na przyszłość.

(nie)zwykły zabytekW ubiegłym roku rozgorzała w internecie dyskusja, ponieważ okazało się, że słynny motocykl z napadu na bank w Otwocku –

Jawa CZ350 – jest na sprzedaż. Jak to możliwe? Ano tak, że pojazd przez 26 lat „miał kwaterunek” najpierw w milicyjnym, a potem w policyjnym depozycie. „Aresz-towano” go jako dowód, ale kiedy sprawa przedawniła się, Jawa poszła na sprzedaż. Pojazd, oznakowany naklejkami z depozytu Komendy Stołecznej Policji, można było na-być w zestawie z dwoma kaskami!

Maszyna trafiła w ręce miesz-kańca Otwocka. Mężczyzna twier-dził, że nie miał pojęcia o historii motocykla. Kupił go, ponieważ jest miłośnikiem motoryzacji i interesuje się zabytkowymi po-jazdami. Chciał go odrestaurować i normalnie z niego korzystać. Po pewnym czasie „bandycką jawę” postanowił jednak sprzedać i wy-stawił ją na jednym ze znanych portali. Opisując oczywiście cie-kawą historię pojazdu jako war-tość dodaną, a może kluczową, biorąc pod uwagę kwotę za jaką został wystawiony jednoślad. War-tość motocykla został wyceniona na 19 900 zł!

Jednak znawcy motocykli pod-ważali autentyczność pojazdu. Su-gerowali, że wystawiony na sprze-daż motocykl ktoś pomalował, okleił, dołożył dwa zestawy kon-trolek od jawy i dorobił legendę…

Nie był to jedyny głos w spra-wie sprzedaży jawy, pochodzącej ponoć z napadu stulecia. Pod arty-kułami w internecie na temat „ban-dyckiej jawy” rozgorzały zacięte dyskusje. Inny znawca tematu twier-dził, że wystawiona na sprzedaż „bandycka jawa” to Jawa CZ472.5 – najbardziej pospolity model z in-stalacją. Człowiek ten sugerował, że miłośnik motoryzacji – na jakiego kreował się obecny właściciel jed-nośladu – powinien doskonale zda-wać sobie sprawę, jakim pojazdem dysponuje…

Podobno zainteresowanie ma-szyną było duże, ale wówczas nikt nie zdecydował się na jego zakup. Czy dzisiaj pojazd ma nowego właściciela, tego nie udało nam się ustalić. n

Wojciech Gantowski

51KRYMINALNY ŚWIAT PRL-u

S P R awa n I E w y J a Ś n I o n a

Page 52: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

52 D E T E K T Y W E X T R A n r 3 / 2 0 1 6

Karol RebS

na początku lat siedemdziesiątych XX wieku lublin aktywnie włączył się w budowę „drugiej Polski”. zakłady przemysłowe śrubowały normy produkcji, bloki z wielkiej płyty wyrastały jak grzyby po deszczu, po ulicach jeździło coraz więcej aut, a w osiedlowych supersamach pojawiła się coca-cola. Polska jakoby rosła w siłę, zaś ludziom mogło się wydawać, że żyją dostatniej.

m i l i o n a l B o ż y C I E

Page 53: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

53KRYMINALNY ŚWIAT PRL-u

S T u d E n T R a B u Ś

znany lubelski lekarz i na-ukowiec, profesor Mie-czysław Z., niewątpliwie należał do tych, którzy nie musieli karmić się złu-dzeniami. Pod względem

materialnym żyło mu się nadzwy-czaj dobrze. Uchodził za jednego z najlepszych chirurgów ogólnych w Polsce. Był szefem kliniki lubel-skiej Akademii Medycznej, wykła-dowcą uniwersyteckim i autorem licznych publikacji naukowych. Do dziś znawany jest za twórcę „lubelskiej szkoły chirurgii”.

Profesor (wówczas docent) mieszkał wraz z żoną w reprezen-tacyjnej kamienicy w centrum miasta. Dużo podróżował, zapra-szano go na zagraniczne sympo-zja i konferencje medyczne. Jako jeden z nielicznych w Lublinie był posiadaczem sportowego merce-desa, na zakup którego wydał po-noć majątek. W najczarniejszych myślach nie przypuszczał, że jego bogactwo popchnie dwóch mło-dych ludzi na drogę, z której nie będzie odwrotu…

★ ★ ★

W środę, 10 listopada 1971 roku, było chłodno, spodziewano się opadów śniegu. Około godziny 11.30 z akademika przy szpitalu na ulicy Jaczewskiego wychodzi para młodych ludzi. Zapewne stu-denci medycyny. Dziewczyna ma na sobie jasny płaszcz w kratę, sze-rokie spodnie, a na nogach buty na koturnie. Spod fantazyjnie wy-giętego kapelusza wyglądają dłu-gie ciemne włosy. W ręku trzyma małą torebkę. Nic szczególnego, modne dziewczyny tak się wów-czas nosiły. Kapelusz na głowie ma także drugi młody człowiek.

Kierują się do centrum. Idą w milczeniu, szybkim krokiem. Dzwony na lubelskich kościołach wybijają południe, gdy wspomnia-na dwójka dociera do kamienicy na rogu Krakowskiego Przedmie-

ścia i Wieniawskiej. Wejście jest od ulicy Bieczyńskiego, która przylega do Ogrodu Saskiego. Dzwonią do drzwi mieszkania zajmowanego przez docenta Mieczysława Z. i jego żonę Lucynę. Otwiera pani Z.

– Dzień dobry. My do pana docenta. Moja siostra jest poważ-nie chora i potrzebuje pomocy – mówi jeden z niespodziewanych gości, wskazując drobną postać w kraciastym płaszczu.

– Bardzo mi przykro, ale mąż jest w pracy. Zresztą nie przyj-muje w domu pacjentów – od-powiada Lucyna Z. Spogląda na zegar w przedpokoju. W następ-nej chwili zostaje siłą wepchnięta do mieszkania i obezwładniona przez brata „chorej”. To nie koniec niespodzianek.

– Milion albo życie! Dawaj forsę, bo inaczej cię zakatrupię! – rzekoma dziewczyna odzywa się zupełnie niekobiecym głosem. Jej długie włosy okazują się peruką. To mężczyzna! Sięga do kiesze-ni po nóż, przystawia ostrze do szyi ledwie żywej ze strachu żony docenta. Potem bije ją pięściami po twarzy i szarpie za włosy. To-warzysz przebranego napastnika przetrząsa w tym czasie mieszka-nie. Nie wie, gdzie szukać.

– Jeszcze raz powtarzam. Chce-my miliona złotych. Nie żartuje-my! – grozi chłopak w przebraniu.

Lucyna Z. decyduje się oddać im wszystkie pieniądze, jakie są w domu. Znajduje zaledwie 9 ty-sięcy złotych, 10 dolarów USA i pewną ilość bonów PKO. Za-pewnia, że nie ma więcej. Bandy-ta w damskiej peruce złości się i rani docentową nożem w twarz. Kobieta traci na chwilę przytom-ność. Gdy ją odzyskuje, napastni-cy nakazują jej zebrać do wieczo-ra resztę pieniędzy, czyli różnicę brakującą do miliona i dostarczyć gotówkę w umówione miejsce – na Plac Litewski, kilkaset metrów od ulicy Bieczyńskiego. Najwyżej 10 minut spacerkiem.

– Nikomu ani słowa. Jak się dowiemy, że wezwaliście milicję, obrzucimy mieszkanie granatami! – grożą na pożegnanie.

★ ★ ★

Zaraz po wyjściu rabusiów Lu-cyna Z. zatelefonowała do męża i o wszystkim mu opowiedziała. Małżonkowie zwrócili się o po-moc do organów ścigania. Docen-towa przekazała rysopisy napast-ników. O umówionej godzinie ławka na Placu Litewskim, gdzie bandyci nakazali przynieść okup, znajdowała się pod obserwacją ubranych po cywilnemu wywia-dowców z Komendy Wojewódz-kiej i Komendy Miejskiej MO w Lublinie. Gdy do ławki pod-szedł drobny, niewysoki mężczy-zna i sięgnął po paczkę, w której miały być pieniądze, było w zasa-dzie po wszystkim.

Został otoczony przez mili-cjantów i skuty kajdankami. Ban-dytą okazał się urodzony w Leżaj-sku 21-letni Benedykt Krówka, student czwartego roku Wydziału Lekarskiego Akademii Medycz-nej w Lublinie. „Znaleziono przy nim niemal cały zrabowany łup. W jego akademickim pokoju znajdowało się kilka damskich pe-ruk. Był tam również kompletny strój kobiety, w którym Benedykt Krówka wystąpił podczas napadu rabunkowego” („Kurier Lubel-ski”, 1971 nr 265).

Kilka godzin później ujęto drugiego bandytę. Był to 22-letni Ryszard Sikora, student medycyny trzeciego roku. Kolega Benedykta Krówki. Obaj zatrzymani męż-czyźni przyznali się do napadu i zostali aresztowani.

★ ★ ★

Napad na żonę znanego lekarza stanowił nie lada sensację dla mieszkańców Lublina. Mieczy-sław Z. był nie tylko wybitnym

Page 54: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

54 d E T E K T y w E X T R a n r 3 / 2 0 1 6

S T u d E n T R a B u Ś

chirurgiem, do którego ustawiały się kolejki pacjentów, ale też barw-ną, nietuzinkową postacią. Ucho-dził za perfekcjonistę. Słynął z cię-tego języka i potrafił w dosadnych słowach skrytykować błąd pielę-gniarki czy lekarza. Lubił też po-żartować. Do dziś wspominane są dowcipy profesora. Gdy na koryta-rzach Kliniki Chirurgicznej przy ul. Staszica rozlegał się jego głos o charakterystycznym nosowym brzemieniu, podwładni mogli być pewni, że „będzie się działo”.

Na drugi dzień po napadzie, prasa poinformowała o zdarzeniu i zatrzymaniu podejrzanych stu-

dentów. Później jednak na blisko miesiąc zapadła cisza. Zbliżały się obrady VI Zjazdu PZPR i to był te-mat numer jeden w mediach.

O napadzie i motywach prze-stępstwa więcej niż z gazet można się było dowiedzieć od „dobrze poinformowanych” handlarek na targu. Plotka goniła plotkę. We-dług jednej z nich sprawcy działali na zlecenie wysokiego dygnitarza partyjnego, który chciał zemścić się na docencie za nieudaną ope-rację. Z prawdą niewiele miało to wspólnego, aczkolwiek wątek polityczny się pojawił. Jeden ze sprawców, Benedykt Krówka, był bowiem nie tylko wzorowym stu-

dentem, dwukrotnym laureatem nagrody rektorskiej, ale rów-

nież przewodniczącym Rady Wydziałowej

Związku Studen-

tów Polskich, organizacji uchodzą-cej za akademicką przybudówkę PZPR. Lakoniczność prasy wyni-kała m.in. z tego właśnie powodu. Trzeba przyznać, że codzienne do-niesienia o pełnych poświęcenia przygotowaniach społeczeństwa (także akademickiego) do zjazdu partii, w zestawieniu z informacją o aktywiście ZSP, który dopuścił się bandyckiego napadu, brzmiały niezręcznie, żeby nie powiedzieć – dwuznacznie…

★ ★ ★

Być może z tej samej przyczyny organy ścigania spieszyły się ze śledztwem. Prokuratura Powiato-wa dla Miasta Lublina zakończy-ła postępowanie przygotowawcze w niespełna miesiąc po napadzie. Akt oskarżenia przeciwko Bene-dyktowi Krówce i Ryszardowi Si-korze wpłynął do Sądu Wojewódz-kiego w Lublinie 3 grudnia 1971 roku, na trzy dni przed rozpo-częciem VI Zjazdu PZPR. Ówcze-snym prokuratorom można tylko pogratulować tak ekspresowego tempa.

Śledczy bynajmniej nie starali się umniejszyć roli Krówki w popeł-nionym przestępstwie. Przynależ-ność do ZSP nie miała znaczenia. Tym bardziej, że właśnie Krówka był „mózgiem” akcji. To on wpadł na pomysł napadu na mieszkanie znanego chirurga, z którym miał wykłady na uczelni. Starannie przygotował się do skoku. Z Teatru im. J. Osterwy w Lublinie wypoży-czył kilka damskich peruk. Doku-

pił poszczególne elementy ko-biecego stroju – z wyjątkiem butów na koturnie, które „pożyczył” od koleżanki, bez jej wiedzy zresztą.

Na początku listopada przeprowadził w mieszka-niu docenta Z. rozpozna-

nie. Udając zatroskanego o chorą matkę syna, bacznie się rozglądał, chcąc poznać

ławka na Placu litewskim, spod której Krów-ka miał odebrać okup, znajdowała się w po-bliżu alejki, gdzie w czasach PRL spotykali się zwyczajowo lubelscy geje. Nie można wyklu-czyć, że obstawiający teren milicyjni tajniacy byli brani za panów, spragnionych czułości

z osobnikami tej samej płci...

CZY

Page 55: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

55KRYMINALNY ŚWIAT PRL-u

rozkład poszczególnych pomiesz-czeń oraz miejsce, w którym znajdował się telefon. Psycholog, który badał Krówkę po areszto-waniu, określił go jako człowieka inteligentnego, pomysłowego i am-bitnego, jednakże o osobowości niedojrzałej, z przewagą cech nie-zrównoważonej i infantylnej emo-cjonalności. Przez to samolubnego i bezwzględnego.

W plan napadu wtajemniczył Ryszarda Sikorę, kolegę ze stu-diów. Sikora, zdaniem biegłych, był jedynie posłusznym wykonaw-cą poleceń Krówki. Na wszystko przystawał, niczego nie kwestiono-wał. Jak wyjaśniał w śledztwie, zgo-dził się na współudział w przestęp-stwie dla pieniędzy. Tym samym motywem kierował się Benedykt Krówka. Lubiący przebieranki 21-latek został też oskarżony o kra-dzież pieniędzy, a także bonów żywnościowych kandydatowi na studia medyczne, który w czerwcu przyjechał do Lublina na egzamin i nocował w akademiku.

Dwa miesiące później zapadły wyroki. Oskarżeni potwierdzili, że przyznają się do postawionych im zarzutów. Prokurator stwierdził, że „być może szczęście w nieszczęściu polega na tym, że prawdziwe obli-cze oskarżonych obnażyło się nim zostali lekarzami”. 1 lutego 1972 roku Sąd Wojewódzki w Lublinie skazał Benedykta Krówkę na karę 10 lat więzienia. Ryszard Sikora został potraktowany łagodniej – za kratami miał spędzić 7 lat.

★ ★ ★

Na wyrokach sądowych historia się nie kończy. Od napadu minął rok. Benedykt Krówka trafił do celi więziennej Zakładu Karnego we Włodawie. Rodzice czasami straszyli nim małe dzieci, mó-wiąc: „Jak będziesz niegrzeczny, to przyjdzie Krówka!”. Jednak jesie-nią 1972 roku o wiele większą sen-sację niż student-rabuś wzbudzał

nowy polski samochód małolitrażowy, jaki nie-bawem miał się poja-wić na rynku. Był nim fiat 126p, czyli popu-larny „Maluch”.

Krówka za wię-ziennym murem radził sobie nieźle, mimo iż niektórzy przypuszczali, że zała-mie się, może nawet po-pełni samobójstwo. Zacho-wywał się poprawnie, chętnie uczestniczył w pracach społecz-nych. Personel zakładu karnego nie mógł się go nachwalić. Dzienni-karz wydawanego w Lublinie dwu-tygodnika społeczno-kulturalnego „Kamena” bez problemu uzyskał zgodę na wywiad z więźniem.

Tekst ukazał się w październi-ku 1972 roku. Krówka żalił się, że na własne życzenie zmarnował sobie najlepsze lata życia, a lu-dzie, nawet ci, których uważał za przyjaciół, odsunęli się od niego. Opowiadał o dzieciństwie w Le-żajsku, m.in. o kompleksach wy-nikających z niskiego wzrostu i mikrej postury. Wyjaśniał, że na drogę przestępstwa popchnął go… złodziej, który ukradł mu rower. „Miałem go kilka miesięcy, wyposażyłem nawet w zamek au-tomatyczny i mimo wszystko skra-dziono mi go. Właśnie od tego się zaczęło… Jakiś bunt wewnętrzny, który wyraził się w dążeniu: wet za wet” („Kamena” 1972, nr 10).

Kilka tygodni po ukazaniu się artykułu, Krówka zaskoczył wszystkich, uciekając z więzienia. Zrobił to 10 listopada 1972 roku, dokładnie 12 miesięcy po napadzie na mieszkanie Mieczysława i Lucy-ny Z. Jako wzorowy więzień cieszył się przywilejami. Mógł swobodnie przemieszczać się po całym terenie zakładu karnego, to zaś pozwoliło mu na poczynienie ważnych spo-strzeżeń. Zanotował w pamięci choćby to, że śmieci z więzienia są wywożone dwa razy w tygodniu…

S T u d E n T R a B u Ś

★ ★ ★

W piątek, 10 listopada, Krówka podszedł do dwóch więźniów, któ-rzy ładowali śmieci na samochód. Strażnicy niby ich pilnowali, ale w tym momencie byli odwróceni tyłem do swoich podopiecznych. Była to szansa jedna na milion. Krówka powiedział do współwięź-niów: – Pryskam stąd. Błyskawicz-nie wsoczył na śmieciarkę, kole-dzy przykryli go słomą. Po chwili samochód zniknął za bramą.

Po ucieczce z więzienia Bene-dykt Krówka na wiele miesięcy zapadł się pod ziemię. Obawiano się, że będzie chciał zemścić się na prokuratorze, który go oskar-żał oraz wydających nań wyrok sędziach. Nie miał jednak takie-go zamiaru. W marcu 1973 roku został zatrzymany na Wybrzeżu, podczas próby nielegalnego prze-kroczenia granicy polsko-niemiec-kiej. Za ucieczkę z więzienia Be-nedykt Krówka dostał dodatkowe dwa lata odsiadki. Więzienie opu-ścił w 1982 roku. Zmarł w pierw-szych latach XXI wieku.

Mieczysław Z. kierował lubel-ską Kliniką Chirurgiczną do 1981 roku. Zmarł 26 kwietnia 2001 roku, w wieku 91 lat. Jego żona Lucyna zmarła w 1979 roku. Ryszard Sikora odsiedział 5 lat. Wyszedł z więzie-nia za dobre sprawowanie. n

Karol Rebs

Page 56: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

56 D E T E K T Y W E X T R A n r 3 / 2 0 1 6

Tomasz ŁUKASZeWIcZ

Rok 1972 nie zapisał się złotymi zgłoskami w kartach historii PRl-u, pomimo takich wydarzeń jak: zjechanie z taśmy produkcyjnej FSm modelu Syreny 105, rozpoczęcie produkcji przez Browary warszawskie licencyjnej coca-coli i premiery seriali: „Podróż za jeden uśmiech” oraz „Samochodzik i templariusze”. Jednak dla ówcześnie działającej milicji obywatelskiej oraz Służby Bezpieczeństwa rok ten zawsze będzie kojarzył się z kradzieżą broni z posterunku we Frampolu.

Kryptonim „Posterunek”

Page 57: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

57KRYMINALNY ŚWIAT PRL-u

z u C h wa ł a K R a d z I E ż

z frampolskiego posterunku Milicji Obywatelskiej skra-dziono cały arsenał broni, w skład którego wchodzi-ły: 3 pistolety maszynowe wzór 1943, 3 pistolety woj-

skowe wzór 1933, 6 magazynków do pistoletów maszynowych wzór 1943, 6 magazynków do pistoletów wojskowych wzór 1933, 228 sztuk amunicji kaliber 7,62 mm, 3 po-krowce na magazynki do pistole-tów maszynowych oraz 3 futerały na pistolety wojskowe. W miejscu przechowywania broni i amunicji znajdowały się również dwa apara-ty fotograficzne, które jednak nie zainteresowały sprawców.

Jednoznacznym celem kradzie-ży z włamaniem była broń oraz amunicja. Sam motyw pozostawał nieznany. Jednakże biorąc pod uwagę wielkość zagarniętego arse-nału, niecodzienny charakter prze-stępstwa (włamanie do siedziby służby odpowiedzialnej za porzą-dek i bezpieczeństwo obywateli ko-munistycznego państwa), antyko-munistyczne podziemie działające na tamtejszym terenie w okresie powojennym, a także bieżące wy-darzenia polityczne (strajki z 1971 roku, obrady VI zjazdu PZPR, ogłoszenie wyroków w procesie przywódców antykomunistycznej organizacji Ruch) – pojawiały się różne przypuszczenia, dotyczące możliwych celów wykorzystania zagarniętego mienia.

Klucz do żelaznej szafyWłamanie odkrył sierżant An-drzej R., który w godzinach po-rannych 2 stycznia 1972 roku jako pierwszy z obsady posterunku pojawił się w pracy. To, co zoba-czył, wprawiło go w osłupienie. Drzwi wejściowe do posterunku były otwarte, podobnie jak biur-ka i szafy – z ich wnętrza zniknęła broń wraz z oprzyrządowaniem. O zaistniałym zdarzeniu mili-

cjant natychmiast powiadomił przełożonego i Komendę Po-wiatową MO w Biłgoraju. Ta zaś powiadomiła Komendę Woje-wódzką MO w Lublinie. W ciągu dwóch godzin na miejscu zjawili się milicjanci KPMO z Biłgoraja i KWMO z Lublina.

Natychmiast rozpoczęto czyn-ności operacyjno-śledcze, pole-gające na oględzinach miejsca przestępstwa oraz zabezpieczeniu istniejących śladów. Rozpytywa-no i przesłuchano mieszkańców, a także ewentualnych świadków zdarzenia. Sprawdzono alibi wszy- stkich wcześniej notowanych i ma-jących bliższy kontakt z wymiarem sprawiedliwości.

W wyniku oględzin ujawniono w korytarzu posterunku: grudkę ziemi, element kłódki zabezpiecza-jącej drzwi i niedopałek papierosa marki „Sport”. Nie znaleziono samej kłódki i ułamanego kawał-ka listwy uszczelniającej skrzydło drzwi. Na blasze pokrywającej drzwi posterunku, stwierdzono liczne zadrapania, wgniecenia i wy-gięcia. Poza tym odkryto i zabez-pieczono ślady linii papilarnych, należące do różnych osób. Żelazna szafa, służąca do przechowywania broni, była otwarta – wyważono w niej haki do podtrzymywania kłódki. Kłódka i haki leżały na podłodze. W pokoju komendan-ta zastano otwartą szafę wraz z kluczem tkwiącym w jej zamku. Szuflada biurka, w której przecho-wywano klucze do szaf żelaznych również była otwarta.

W toku czynności operacyj-nych zdemaskowano urągający jakimkolwiek zasadom bezpie-czeństwa, sposób przechowywania kluczy do szaf żelaznych, w któ-rych magazynowana była broń. Były one wkładane do wspomnia-nej szuflady biurka komendanta. Jeden klucz do szuflady trzymał komendant, drugi miał sierżant Andrzej R., który jako pierwszy ujawnił włamanie. Co więcej,

o wskazanym sposobie przecho-wywania kluczy do szaf z bronią wiedziało szerokie grono osób, włączając w to osoby całkowicie postronne.

Liczne odciski linii papilar-nych zabezpieczono na 77 ka-wałkach folii. Ustalono, że drzwi wejściowe do posterunku zostały wyważone za pomocą tarnika (ro-dzaj pilnika) i wkrętaka. Działań operacyjno-śledczych nie ułatwiał sposób korzystania z budynku, w którym znajdował się posteru-nek MO. Jednopiętrowa kamienica znajdowała się na nieogrodzonej posesji w centrum miasteczka. W jednej części na parterze bu-dynku mieszkali jego właściciele, a w drugiej części mieściła się apte-ka. Część pomieszczeń na piętrze zajmowała kierowniczka apteki wraz z rodziną, zaś pozostałe trzy pokoje należały do miejscowego posterunku MO.

Obsada posterunku była ade-kwatna do potrzeb i składała się z trzech osób: komendanta, sier-żanta Andrzeja R. i kaprala Jerze-go C. Z całej załogi posterunku tylko sierżant Andrzej R. mieszkał we Frampolu.

Dokładne określenie przypusz-czalnego czasu przestępstwa nie powiodło się. Ustalono jedynie, że 31 grudnia 1971 roku, około godzi-ny szesnastej, cała obsada poste-runku opuściła miejsce pracy, po czym zamknięto drzwi wejściowe na kłódkę. Przez ponad 40 godzin, czyli do 2 stycznia 1972 roku do godziny 9.15, kiedy to na miejsce dotarł sierżant Andrzej R., nikt z obsady nie pojawił się na poste-runku. Co prawda Andrzej R. miał pełnić służbę w noc sylwestrową pomiędzy północą a godziną ósmą rano, ale z powodu choroby odstąpił od wykonywania czynno-ści służbowych.

W wykrycie sprawców kra-dzieży broni z posterunku we Frampolu zaangażowanych było kilkuset milicjantów śledczych,

Kryptonim „Posterunek”

Page 58: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

58 D E T E K T Y W E X T R A n r 3 / 2 0 1 6

z u C h wa ł a K R a d z I E ż

funkcjonariuszy operacyjnych, prewencji oraz ZOMO (Zmoto-ryzowane Odwody Milicji Oby-watelskiej) – oddelegowanych z całego powiatu biłgorajskiego i KWMO w Lublinie. Zastany przez nich stan faktyczny pozo-stawiał szerokie pole do formu-łowania domysłów dotyczących zarówno sprawców, jak i same-go przebiegu zdarzenia. O skali przedsięwziętych czynności ope-racyjnych i śledczych może świad-czyć fakt, że w początkowej fazie śledztwa przeszukaniu poddano nie tylko budynek posterunku i przylegające do niego nierucho-mości wraz z piwnicami, strycha-mi, przybudówkami, ale również znajdujące się w promieniu 4 kilometrów od Frampola pola, łąki, lasy, wąwozy, stogi siana, za-rośla i rowy melioracyjne. Gdy to nie przyniosło rezultatu, kontrolą objęto ostatecznie 61 okolicznych osad, w tym znajdujące się w nich: studnie, szamba oraz zbiorniki wodne. Wykorzystywano wykry-wacze metalu i macki wodne. Ogółem przeszukano 734 róż-nego rodzaju zabudowania, 643 studnie, 13 wgłębień wodnych, 4 rowy z wodą, 10 przepustów wod-

nych i cmentarz (który spenetro-wano czterokrotnie).

HipotezySprawdzano wszelkie możliwe tropy. Po zabezpieczeniu śladów narzędzi służących wyważeniu drzwi posterunku, biegli z zakresu mechanoskopii opracowali foto-montaż zawierający ślady tarni-ka oraz przypuszczalnie użytego wkrętaka. Przyjęte ustalenia stano-wiły podstawę do wydania przez Komendę Główną MO komuni-katu skierowanego do wszystkich funkcjonariuszy MO, zawierające-go stworzony fotomontaż oraz za-lecenie poszukiwania odwzorowa-nych w nim narzędzi. Dodatkowo, sprawdzono 13 tarników i 2 wkrę-taki znalezione podczas przeszu-kiwań zabudowań we Frampolu i okolicach. Wyniki przeprowadzo-nych badań porównawczych nie potwierdziły użycia zatrzymanych narzędzi do włamania i kradzieży z posterunku. Podjęto również próby dotarcia do sklepu bądź zakładu usługowego, z którego mogło pochodzić użyte oprzyrzą-dowanie. Wytypowano mieszkań-ców Frampola, którzy mogli mieć takie narzędzia. Tylko we wstępnej fazie poszukiwań sprawdzono 42

osoby.Mimo szeroko zakrojonych

działań operacyjnych, nie po-jawiły się żadne okoliczności

przybliżające śledczych

do rozwikłania zagadki. Zespół operacyjny przystąpił do wytypo-wania hipotetycznego kręgu osób, wśród których mogliby znajdować się sprawcy przestępstwa. Jedną z grup, spośród której przypusz-czalnie mogliby się wywodzić sprawcy kradzieży były osoby, które znały rozkład pomieszczeń posterunku i sposób przechowy-wania kluczy do szaf żelaznych. Hipotezie tej nadano kryptonim „Posterunek”.

W ramach tej koncepcji założo-no, że sprawcami kradzieży mogą być również członkowie ORMO (Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej), mający styczność z posterunkiem we Frampolu. Przeprowadzono rozmowy ze wszystkimi członkami ORMO z najbliższej okolicy, poszukując jakiegokolwiek ich związku z wła-maniem. Jednocześnie próbo-wano dowiedzieć się od funkcjo-nariuszy, jakie mają podejrzenia co do sprawców włamania. Od 30 członków ORMO, mających w ostatnim czasie kontakt z poste-runkiem we Frampolu, pobrano odciski palców w celu przepro-wadzenia badań porównawczych z zabezpieczonymi na miejscu wła-mania śladami linii papilarnych. Wykonane czynności operacyjne pozwoliły definitywnie wyeli-minować z kręgu podejrzanych 15 członków ORMO, zaś 6 osób ze względu na niewystarczające alibi bądź tryb życia objęto dalszymi czynnościami sprawdzającymi.

W kręgu zainteresowania śledczych znaleźli się również dwaj byli funkcjonariusze MO, mają-

cy styczność z posterunkiem we Frampolu, jak również aktual-nie zatrudnieni w posterunku milicjanci. W przypadku jed-nego z nich, sierżanta Andrze-

ja R., doszukiwano się pośrednich związków z włamaniem, ze wzglę-du na jego miejsce zamieszkania – posiadłość dawnego działacza podziemia antykomunistycznego

Page 59: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

59KRYMINALNY ŚWIAT PRL-u

z u C h wa ł a K R a d z I E ż

(pominięto przy tym okoliczność, że mimo podjętych wysiłków po-sterunkowy nie mógł znaleźć inne-go lokum).

Szczególnym zainteresowa-niem objęto także Bolesława M., który według miejscowej spo-łeczności błędnie był uważany za członka ORMO, a który z wła-snej inicjatywy często odwiedzał posterunek. Pomagał on w drob-nych pracach remontowych, choć w przeszłości nie miał dobrej opi-nii. Dodatkowe podejrzenia wzbu-dziło jego zachowanie w trakcie zabawy sylwestrowej.

Kolejną grupą rozpracowywaną w ramach hipotezy „Posterunek” były osoby zatrzymane w przeszło-ści na posterunku we Frampolu, mogące z autopsji znać rozkład po-mieszczeń oraz sposób przechowy-wania broni i kluczy. W stosunku do części z nich zakładano nawet motyw zemsty. Z przeprowadzo-nych ustaleń wynikało, że z grupy 26 osób zatrzymanych w 1971 roku, 7 osób aktualnie przebywało w za-

kładach karnych, 16 definitywnie wykluczono ze względu na żelazne alibi. Ostatecznie z tej grupy w krę-gu dalszych działań rozpoznaw-czych znalazły się 3 osoby.

w kręgu podejrzeńKolejną grupą osób, z której mogli wywodzić się sprawcy kradzieży, były osoby uprzednio karane – w tym zarówno przez kolegia do spraw wykroczeń, jak i przez sądy karne. W sumie zainteresowaniem objęto 72 sprawców wykroczeń z tamtego rejonu, w latach 1968-1972. Z tej grupy wyodrębniono 7 osób, które miały podstawy do kierowania się zemstą wobec funk-cjonariuszy MO i poddano je dal-szemu rozpracowaniu.

Spośród karanych sprawców włamań, kradzieży i rozbojów, jak i podejrzanych o dokonanie wzmiankowanych przestępstw, wy-typowano 76 osób zwolnionych z zakładów karnych (lata 1969-

1971), 72 osoby zarejestrowane w kartotekach ewidencji kryminal-nej oraz 11 osób podejrzanych o do-konanie rozbojów i kradzieży z wła-maniem. Spośród wytypowanych sprawców wyeliminowano znacz-ną część osób. W stosunku do 20 osób podjęto operacyjne czynności sprawdzające (w ramach tej grupy ustalono, że 5 osób może kierować się motywem zemsty wobec funk-cjonariuszy MO). Postanowiono również przyjrzeć się bliżej środo-wisku młodzieży i nieletnich we Frampolu oraz okolicach. Czynno-ści sprawdzające przeprowadzono w odniesieniu do 68 osób, w tym 48 mieszkańców Frampola. Na pod-stawie przedsięwziętych czynności ustalono, że wiele osób z tej grupy mogło mieć związek z włamaniem. Podejrzenia skierowano w stosun-ku do dwóch osób – Henryka R. i Mieczysława B.

Według naocznych świadków, Henryk R. w trakcie sylwestra przebywał około północy w po-bliżu posterunku, a widząc przy-patrującą mu się osobę, ukrył się w zabudowaniach gospodarczych w podwórzu. Mężczyzna miał teo-retycznie powód do zemsty, gdyż dzień przed sylwestrem, w trakcie pobytu na posterunku MO we Frampolu, został pobity przez tamtejszych funkcjonariuszy. Do-datkowo z racji częstej bytności na posterunku mógł świetnie oriento-wać się w jego topografii oraz spo-sobie przechowywania kluczy do szaf z bronią.

Drugi z ewentualnych podej-rzanych, Mieczysław B., po alko-holu wywołał awanturę na zaba-wie, po czym był kilkukrotnie widziany w okolicach posterunku. Tłumaczył się tym, że chciał za-wiadomić funkcjonariuszy MO o awanturze i wezwać ich na inter-wencję.

Sprawdzeniu postanowiono poddać także osoby, które znalazły się w tym czasie we Frampolu – czy to jako odwiedzający rodziny, czy

Rozwiązanie zagadki kryminalnej ze str. 64 pt. „Włamanie”

Komisarz Norecki był pewien, że w kradzież zamieszana jest Ewa Malińska, ponieważ wiedziała, że zginęły dżinsy zanim weszła do sklepu. To ją zdradziło!

Ewa Malińska, w nocy z 12 na 13 marca, przyszła do sklepu ra-zem z mężem. Bez problemu dostała się do środka, miała przecież klucze! Kiedy mężczyzna pozorował włamanie wycinając szybę – ona pakowała dżinsy. Ewa od dawna planowała z mężem włamanie, czekała tylko na stosowny moment. Kiedy 12 marca dowiedziała się, że kierowniczka wybiera się do Grójca, wiedziała że to doskona-ła okazja… Jadwiga czasem jeździła do matki, prosiła wtedy Ewę, aby zamknęła sklep, bo ona musiała wyjść wcześniej aby zdążyć na autobus. Tym razem Ewa powiedziała, że nie może, dlatego Jadwiga została dłużej i pojechała późniejszym autobusem. Kierowniczka wyszła ze sklepu, kiedy już nikogo nie było i o to chodziło Ewie Malińskiej. Pierwsze podejrzenie padło więc na Jadwigę Górkę. Dla pewności, gdyby ktoś po nią przyszedł lub widział ją wycho-dzącąze sklepu bez toreb, małżonkowie Malińscy upozorowali wła-manie, wycinając szybę.

Page 60: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

60 d E T E K T y w E X T R a n r 3 / 2 0 1 6

z u C h wa ł a K R a d z I E ż

bawiący się na zabawach sylwestro-wo-noworocznych. W tej grupie wyodrębniono 38 osób przyby-łych z innych miejscowości. Spo-śród nich zweryfikowano alibi 29 osób, uznając je za niemogące mieć żadnego związku ze spra-wą. W stosunku do pozostałych 9 osób podjęto dalsze czynności sprawdzające. Ostatecznie wyod-rębniono z tej grupy 2 osoby: Zbi-gniewa D. i Tadeusza B, których poddano dalszemu sprawdzeniu. Pierwszy z podejrzanych przeby-wał na przepustce z wojska i nie miał alibi. Natomiast drugi przez całego sylwestra wałęsał się po osa-dzie, a podane przez niego alibi nie było przekonywujące.

Nie pominięto również hipo-tezy, według której zagarnięty z po-sterunku MO arsenał broni został natychmiast wywieziony z Fram-pola. Ustalono (co dzisiaj byłoby niewykonalne) wszystkie pojaz-dy, które w interesującym okresie (ponad 40 godzin) znajdowały się we Frampolu lub jego okolicach. Czynności sprawdzające i po-szukiwanie aut były prowadzone tak-że na terenie

innych województw. Jednakże ten kierunek poszukiwań również nie przyniósł rezultatów.

Rozbrojenie dla uzbrojeniaKolejna teoria zdefiniowana przez śledczych, dotyczyła sprawców dawnych napadów rabunkowych z użyciem broni. Na terenie po-wiatu biłgorajskiego i powiatów z nim sąsiadujących dokonano ich kilkanaście. Nie wszyscy prze-stępcy zostali ujęci. Biorąc pod uwagę, że w ostatnim czasie wspo-mniane napady rabunkowe ustały, wysnuto wniosek, że powodem tego mógł być brak broni oraz amunicji. Istniało zatem prawdo-podobieństwo, że bandyci mogli chcieć się uzbroić kosztem rozbro-jenia posterunku we Frampolu. Wobec tego założenia sprawdze-niem objęto 72 osoby. Ali-bi 14 osób zostało

potwierdzone, w stosunku do po-zostałych podejrzanych czynno-ści kontrolne przeprowadziły po-sterunki MO właściwe ze względu na miejsce zamieszkania spraw-dzanych.

Zgodnie z tym planem zwery-fikowano hipotezę, której nadano kryptonim „Baza”. Z archiwów wyciągnięto akta i dokumenty po-stępowań prowadzonych w latach 1950-1954 na pograniczu powia-tów: Biłgoraj, Janów Lubelski, Kra-snystaw, Zamość. Na tych terenach działała bandycka grupa zbrojna, której członków nigdy nie wykry-to. Na podstawie archiwalnych materiałów do sprawdzenia wyty-powano łącznie 194 osoby.

Zespół operacyjny poszukujący sprawców kradzieży z posterunku we Frampolu wraz z milicjantami, funkcjonariuszami ORMO oraz SB, w toku weryfikowania przed-

stawionych powyżej hipo-tez, po ponad miesiącu poszukiwań i zdoby-wania informacji, 7 lutego 1972 roku przesłuchiwał miesz-

kańca Frampola, Jana F. Podstawowym celem prze-słuchania było sprawdze-nie alibi i ustalenie, czy przesłuchiwany posiada wiedzę na temat istotnych dla sprawy okoliczności.

W trakcie przesłuchania mężczyzna zeznał,

że 1 stycznia wi-dział sierżanta An-drzeja R. wchodzą-cego do budynku,

w którym mieścił się posterunek.

Kto kłamał?Podczas dotychczas skła-danych wyjaśnień An-drzej R. informował, że

pierwszy raz po zamknię-ciu posterunku 31 grudnia

Page 61: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

61KRYMINALNY ŚWIAT PRL-u

z u C h wa ł a K R a d z I E ż

około godziny szesnastej, pojawił się w pracy dopiero 2 stycznia, gdy jako pierwszy w godzinach poran-nych odkrył włamanie i kradzież broni. Zeznania Jana F. pozostawały w oczywistej sprzeczności z dotych-czasowymi zeznaniami milicjanta.

Nowe okoliczności przedsta-wione przez świadka można było interpretować dwojako: albo funk-cjonariusz MO miał coś do ukrycia (w tym np. czas dokonania kradzie-ży), albo zeznający świadek Jan F. kłamał. Złożone przez świadka zeznania zaowocowały decyzją o przeszukaniu zabudowań jego rodziców, z którymi mieszkał we Frampolu. Przeszukanie to powtó-rzono 9 lutego. Dokonano także rewizji w pokoju sublokatorskim, od niedawna wynajmowanym przez Jana F. w Lublinie.

Wszystko to jednak nie przy-niosło rezultatów w postaci do-wodów lub chociażby poszlak, mogących świadczyć pośrednio o związku Jana F. z kradzieżą w po-sterunku. Jedynym przedmiotem mogącym wzbudzić zainteresowa-nie śledczych był znaleziony na posesji rodziców Jana F. aparat do spawania metali wraz z dowodem jego nabycia za kwotę 7 070 zł. Po-nadto ujawniono starą amunicję, bagnet i drewnianą imitację kara-binu. Największe jednak zaintere-sowanie śledczych wzbudziła apa-ratura spawalnicza, środki zdobyte na jej zakup i cel zakupu – doko-nanego przez osoby o skromnym statusie majątkowym.

Aby wyjaśnić wszystkie wątpli-wości, wydano polecenie o ponow-nym przesłuchaniu Jana F. Z do-tychczasowych ustaleń wynikało, że od 10 stycznia był on zatrudnio-ny w Fabryce Samochodów Cięża-rowych w Lublinie, gdzie również wynajmował pokój. Następnie Jan F. porzucił pracę i wyjechał z miasta, nie informując nikogo o swoich planach. Po informacji o wyjeździe Jana F. zarządzono za-trzymanie jego kolegów – również

w celu przesłuchania. Dodatkowo podjęto decyzję o umieszczeniu urządzeń techniki operacyjnej w mieszkaniu rodziców Jana F., a także ponownie przeszukano należące do nich pomieszczenia. Wszczęte również zostały poszuki-wania samego Jana F.

Po przesłuchaniu kolegów to-warzyszących Janowi F. we Fram-polu podczas nocy sylwestrowej ustalono, że nie ma on alibi mię-dzy godziną dwudziestą trzecią 31 grudnia a godziną drugą 1 stycz-nia. Poza tym jeden z jego kolegów zeznał, że podejrzewa go o związek z włamaniem do posterunku we Frampolu. Porzucenie pracy i wy-jazd z Lublina stanowiłyby więc swego rodzaju ucieczkę.

wkrętak, tarnik, latarkaJan F. został zatrzymany 17 lutego 1972 roku w miejscowości Nisko. Odbyło się to w dość specyficz-nych okolicznościach. Komenda Powiatowa MO w Nisku 17 lutego około godziny pierwszej dwadzie-ścia w nocy otrzymała telefonicz-ne zawiadomienie o włamaniu do miejscowego sklepu spożywczego. Dyżurujący milicjant udał się na miejsce włamania, ale sprawcy nie zastał. Wezwani przez niego milicjanci rozpoczęli przeszuki-wanie miasta. Na dworcu kolejo-wym wylegitymowali Jana F., który miał w torbie słodycze, mogące pochodzić z włamania do sklepu spożywczego. Mężczyznę wraz z jedną osobą napotkaną na dwor-cu kolejowym (a nieposiadającą dokumentów) przewieziono do KPMO w Nisku, celem przesłu-chania w sprawie włamania.

Jan F. przyznał się do włamania do sklepu spożywczego. Wyjaśnił, że zrobił to, bo był głodny. Nie-spodziewanie przesłuchującym go milicjantom powiedział, że otrzy-mają nagrody i awanse za jego uję-cie, gdyż ma przy sobie… broń

skradzioną z posterunku MO we Frampolu. Podczas przesłuchania milicjanci znaleźli pistolet ukryty w nogawce spodni. Wtedy Jan F. przyznał się do włamania na po-sterunek MO we Frampolu i zdra-dził, gdzie została ukryta broń po-chodząca z włamania.

O zatrzymaniu Jana F. i uzy-skanych informacjach KPMO w Nisku powiadomiła KWMO w Lublinie oraz KGMO. Jan F. zo-stał zatrzymany w areszcie. Tym-czasem milicjanci z Niska udali się do Frampola, aby zweryfikować prawdziwość wyjaśnień zatrzyma-nego. W trakcie przeszukiwania zabudowań plebanii we Frampolu do funkcjonariuszy z Niska do-łączyła grupa operacyjno-śledcza, działająca tam od ponad miesiąca. W miejscu wskazanym przez Jana F. znaleziono wszystkie skradzione jednostki broni wraz z amunicją. Na poddaszu domu parafialnego odnaleziono pistolet wzór 33 i tar-nik, natomiast w piwnicach gospo-darczych zabudowań parafialnych odkryto pozostałą broń i amunicję.

W toku dalszych czynności śledczych popartych ekspery-mentem procesowym ustalono, że włamania do posterunku we Frampolu Jan F. dokonał sam, a na dłoniach przez cały czas miał rę-kawiczki. W nocy z 31 grudnia na 1 stycznia Jan F. brał udział w jed-nej z zabaw sylwestrowych organi-zowanych we Frampolu. Wyszedł jednak z imprezy, z domu rodzi-ców wziął wkrętak, po czym po-szedł na posterunek we Frampolu. Wkrętak posłużył mu do zerwania kłódki, na którą zamknięte były drzwi wejściowe do posterunku.

Nie mogąc otworzyć zamka, sta-nowiącego drugie zabezpieczenie drzwi wejściowych, wrócił do domu po tarnik. Ten posłużył mu do wy-ważenie drzwi wejściowych i umoż-liwił dostanie się do wewnątrz. Jesz-cze raz jednak wrócił po latarkę, nie chcąc zapalać światła na posterun-ku. Posługując się nią, przy użyciu

Page 62: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

62 D E T E K T Y W E X T R A n r 3 / 2 0 1 6

z u C h wa ł a K R a d z I E ż

wkrętaka otworzył szuflady biurka, z których wyjął klucze do metalo-wych szaf z bronią.

arsenał na plebaniiPistolety wraz z magazynkami i amunicją spakował do teczki zna-lezionej na posterunku, natomiast pistolety maszynowe przewiesił sobie przez ramię i z całym tym bagażem, przez nikogo niezauwa-żony, wyszedł z budynku. Począt-kowo cały arsenał oraz tarnik ukrył na wierzchu jednej ze stert słomy zgromadzonej na polu (sterta ta była później sprawdzana przez śledczych, jak widać – niedokład-nie). Po tym wszystkim wrócił do

domu. Niedługo później odwie-dzili go koledzy i razem poszli do remizy strażackiej, gdzie trwała impreza sylwestrowa. Około go-dziny drugiej ostatecznie wrócił do domu i położył się spać.

W drugim tygodniu stycznia 1972 roku Jan F. wyjechał do Lu-blina, gdzie znalazł pracę i wynajął sublokatorski pokój. Do Frampola zawitał ponownie 16 stycznia, kie-dy to przeniósł skradzioną broń ze sterty słomy do zabudowań go-spodarczych miejscowej parafii. Ze sobą zabrał tylko jeden pistolet wraz z magazynkiem. W Lublinie pistolet ten dla bezpieczeństwa przechowywał pod ławką na ul. Podwale.

Kumulacja działań operacyj-nych na początku lutego 1972 roku, przeszukanie domu rodzi-ców Jana F. oraz wynajmowanego

przez niego pokoju spowo-dowały, że w dniu 10 lutego

opuścił on Lublin. W po-szukiwaniu pracy po-jechał najpierw do Ka-towic, a następnie do Krakowa. Pracy jednak nie znalazł. Kiedy skoń-

czyły mu się pieniądze, po-stanowił wrócić do Frampola. 16 lutego 1972 roku w wsiadł w pociąg do Przeworska i wy-

siadł w Nisku. Tam, kierowany głodem i chęcią zdobycia ja-

kiejś gotówki, włamał się do sklepu spożywczego, z którego ukradł czeko-lady i trochę słodyczy.

Wziął też drobne pie-niądze, które mia-

ły posłużyć mu na dalszą po-dróż do domu.

Po dokona-niu włamania do sklepu po-

szedł na dworzec PKP, gdzie zamie-

rzał poczekać na swój pociąg. Tam też

został zatrzymany.

★ ★ ★

W czasie włamania Jan F. miał 19 lat. Jak wyjaśnił, kradzieży bro-ni dokonał bez określonego celu i nie miał zamiaru wykorzystać jej w celach przestępczych. Jak sam stwierdził „coś strzeliło mi do głowy”. Dotychczasowy życio-rys Jana F. nie predysponował go do pozycji świętego. Przed zatrzy-maniem dokonał kilku kradzieży i dopuścił się rozboju.

Faktem jest, że nastolatek po-stawił w stan pełnej gotowości kil-kuset funkcjonariuszy różnych służb resortu bezpieczeństwa oraz 146 tajnych współpracowników. Czynnościami sprawdzającymi objęto ponad 1500 osób, przy oka-zji ujawniając inne, niewykryte do tej pory przestępstwa. W efekcie ujawniono nielegalnie posiada-ne jednostki broni i aresztowano kilkanaście osób (w tym jednego członka ORMO).

Sam sprawca całego zamiesza-nia został skazany na karę 12 lat pozbawienia wolności i 10 000 złotych grzywny. Oskarżyciel pu-bliczny odwoływał się od wyroku, uznając wymieżone kary za zbyt łagodne.

W Instytucie Pamięci Narodo-wej przechowywane są materiały, obrazujące szczegóły i okoliczno-ści śledztwa prowadzonego w tej sprawie. Znajduje się tam publi-kacja pochodząca z 1974 roku, opracowana przez Departament Szkolenia i Doskonalenia Zawo-dowego MSW (wchodząca po-przednio w skład zbioru Biblio-teki Wyższej Szkoły Oficerskiej w Szczytnie), autorstwa H. Nowic-kiego i J. Tajera „Kradzież broni z posterunku MO we Frampolu”, wykorzystana przy tworzeniu ni-niejszego tekstu, z której klauzulę tajności zdjęto dopiero w sierpniu 2006 roku. n

Tomasz Łukaszewicz

Personalia zostały zmienione.

Page 63: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

Nowe oblicza

czytaj w sieci...

Posłuchaj...

www.magazyndetektyw.pl

KRYMiNalNa PolSKa

TYlKo PRawDziwe HiSToRie

AUDI

OBOO

K

TYLKO HISTORIE PRAWDZIWE

KRYMINALNA POLSKAcz. 2

JU˚ DoST¢PNe

SPRAWY NIEWYJAŚNIONE

T Y L K O P R A W D Z I W E H I S T O R I E !

ZemStA

niejedno

mA ImIę

T Y L K O P R A W D Z I W E H I S T O R I E !

Page 64: Magazyn Detektyw - Jad „Skorpiona” BimBer Story …Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429 24 00, ADRES REDAKCJI Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa tel. (22) 429

z a g a d k a k r y m i n a l n a

w arszawa, 13 marca 1979 roku. Do komisariatu milicji wpłynęło zgłoszenie o włamaniu do jednego z Pewexów. Na miejsce pojechał ko-

misarz Grzegorz Norecki. Przed sklepem czekała na niego roztrzęsiona ekspedientka – Ewa Maliń-ska. Kobieta nerwowo paliła papierosa. Komisarz Norecki wyczuwał zapach mentolu. Pewnie zefiry – pomyślał, sięgając do kieszeni po swojego sporta.

Włamania do tego typu sklepów, w których można było nabyć luksusowe towary, nie były czymś niezwykłym. Złodzieje wyjątkowo upodo-bali sobie metodę „na plakat”. Najpierw – głów-nie nocą – wycinali otwór w szybie wystawowej, a po wejściu do środka, aby nikt z przypadkowych przechodniów nie zauważył włamania, zaklejali ją plakatem. W ten sposób mogli spokojnie plądro-wać sklep. Największą popularnością cieszyły się takie towary, jak: alkohol, kosmetyki, sprzęt AGD, zabawki i upragnione przez wszystkich dżinsy. No-recki, widząc klasykę metody „na plakat”, mruk-nął tylko pod nosem: – Naczytali się o Najmrodzkim.

Ewa Malińska – ekspedientka, a zarazem za-stępczyni kierowniczki sklepu – w tym tygodniu pierwsza przychodziła do pracy i otwierała Pewex. Pół godziny później docierały inne pracownice. Sklep zamykała na zmianę z kierowniczką. Klucze do drzwi miały obie kobiety. Zresztą, chwilę po przybyciu na miejsce komisarza, przed sklepem pojawiła się kierowniczka – Jadwiga Górka.

Komisarz Norecki przesłuchał wszyst-kie pracownice Pewexu. Jadwiga Górka za-pewniała, że 12 marca dokładnie zamknęła drzwi sklepu:

– W ciągu dnia był spory ruch, pewnie dlatego, że były imieniny Grzegorza, a następnego bożeny – tłumaczyła kierowniczka, patrząc wymow-nie na komisarza Grzegorza Noreckiego i rozumiejąc teraz jego nieco wczorajszy oddech.

Pozostałe ekspedientki zeznały, że kiedy poprzedniego dnia wycho-dziły z pracy, kierowniczka jeszcze została. Kobieta przyznała, że rze-czywiście wyszła 30 minut później niż koleżanki. Wyjaśniła, że nie spieszyło się jej, ponieważ tego dnia jechała w odwiedziny do mieszkają-cej w Grójcu mamy. Wolała dłużej posiedzieć w sklepie, niż na przy-stanku w oczekiwaniu na autobus.

Po wejściu do Pewexu komisarz zauważył, że panował tam wzoro-wy porządek. Można było odnieść wrażenie, że złodziej doskonale znał rozkład pomieszczenia i zaplecza. Przyszedł i wziął co zaplanował. Mu-siał poruszać się bez latarki. Chyba, że zrobił to, kiedy było jeszcze wid-no… Okazało się, że włamywacz ukradł tylko dżinsy, zarówno te ze sklepowych półek, jak i zaplecza.

Kto zdaniem noreckiego dokonał włamania?

Ewa Malińska wyjaśniła, że kiedy tylko zorientowała się, że było włamanie (po zerwaniu plakatu) natychmiast pobiegła do pobliskiej budki telefonicz-nej i zadzwoniła po milicję.

Kiedy przyszłam otworzyć sklep zastałam naklejony na szybę plakat.

Zerwałam go i wtedy zobaczyłam dziurę w szybie.

Ktoś ukradł wszystkie dżinsy!

Nic szczególnego nie rzuciło mi się

w oczy.

Nie chciałam wchodzić do środka, aby

nie zacierać śladów.

1

3

2

włamanie