M O L E #6-8

127
numer 1/6-8 czasopismo literacko-kulturalne temat numeru MUZYKA lato-jesień 2014/zima 2015

description

niezależne opolskie czasopismo kulturalno-literackie

Transcript of M O L E #6-8

numer 1/6-8c z a s o p i s m o l i t e r a c k o - k u l t u r a l n e

temat numerumuzyka

lato-jesień 2014/zima 2015

stałe rubrykiWstępniakOlaf Pajączkowski 4

Anna Buchalska wiersze 37

Dariusz Jacek Bednarczyk wiersze 45

opowiadania

w numerze

16Bartosz Łącki Literat poWraca na ziemię

Bartosz Łącki Wspomnienie tajemnicy dnia 9

konkurs, poezja

26Katarzyna Szumowska List don kichoteodnaleziony dwa dni po jego śmierci

konkurs protokół z obrad jury 24

27Patryk Krzak bóg jest miłością

29Klaudia Gębska ***

30Aleksandra Kamińska schody

32Urszula Szuster metafizyczne ziarno

Lidia Urbańczyk wiersze 59

Bartosz Łącki odWaga kobiety 66

artykuły, felietony

Grzegorz Koprowski uLubione płyty kopra 71

Grzegorz Koprowski kiLka słóW o koncertach 76

armagedonWojciech Wziątek 96

MOLE niezależne opolskie czasopismo literacko-kulturalne

Redaktor naczelny: Olaf Pajączkowski

Skład/dtp/łamanie/szata graficzna: Szymon Wiatr

Redagowanie tekstów: Bartosz Łącki, Olaf Pajączkowski

Autorami grafik pojawiających się w numerze są Dariusz Lepiarczyk, Grzegorz Koprowski i Olaf Pajączkowski, poza stronami 36, 58, 103-108, 118

Okładka: Dariusz Lepiarczyk

Wydawca: Olaf Pajączkowski

Kontakt z redakcją: [email protected]

Strona www: http://mole-czasopismo.strefa.pl

Nasz fanpage na Facebooku: https://www.facebook.com/MoleCzasopismo Prezentowane w poszczególnych artykułach poglądy są poglądami ich Autorów; Redakcja nie bierze za nie odpowiedzialności

w numerze

101Olaf Pajączkowski kryptozoo

Bartosz ŁąckiOlaf Pajączkowski

pogrzeb moLa 113

ostatki, rzeczy wyjątkowe

Łukasz Berlik W tonacji moLoWej 119

44

wstępniak

Dzisiejszy wstęp będzie krótki i niety-

powy. Z kilku względów. Najważniejszym

jest jednak to, że nie do końca wiem, co

napisać. Henryk Jerzy Chmielewski, czyli

słynny Papcio Chmiel, twórca równie – albo

nawet bardziej – słynnego szympansa Ty-

tusa, na pewno rozumie, co w tym momen-

cie czuję:

„Siedziałem trzydziesty ósmy dzień

z rzędu nad pustą kartką papieru i nic mą-

drego nie przychodziło mi do głowy. Tytus

WstępniakOlaf Pajączkowski

Peter Bilý

5

popatrzył na mnie z dezaprobatą i skrzywił się

w sposób charakterystyczny dla człekokształt-

nych […]

– Po co się Papcio męczy, wstępów i tak

nikt nie czyta.

– Ależ, Tytusie, wstęp być musi! Książka

bez wstępu to jak mieszkanie bez przedpoko-

ju!1”

Rzeczywiście, wstępów nikt nie czyta.

Mógłbym zachwalać zawartość numeru, ale

i tak zaraz się przekonacie, co w numerze pisz-

czy, więc nie ma to większego sensu. Mógłbym

ukryć tutaj jakąś ekstra informację dla najwy-

trwalszych, tych, którzy wstępy czytają – ale

nie zrobię tego. W zamian napiszę Wam (obu!)

kilka słów o jednej z moich ulubionych piose-

nek Jethro Tull pt. We Used to Know. Nie bój-

cie się, będzie krótko.

1 Henryk Jerzy Chmielewski, Tytus, Romek i A'Tomek księga II, Warszawa 2009, s. 3.

Bardzo cenię sobie ten utwór i to nie tyl-

ko ze względu na świetną muzykę, ale – może

przede wszystkim – ze względu na wspaniały

tekst. Traktuje on o pożegnaniu, ale nie poże-

gnaniu łzawym; podmiot liryczny nie rozrywa

koszuli, krzycząc, jak mu źle i smutno. Jego

wyznania są bardzo stonowane, spokojne, po-

zbawione „egzystencjalnego skowytu”; gdzież

mu tam do największych twórców nurtu emo!

Wspomina on dawne dzieje, ale nie dlatego, że

ma zamiar za chwilę podciąć sobie żyły; raczej

znalazł się na rozstaju dróg, na którym żegna

się z dawnym życiem i zmierza w innym kie-

runku. I chociaż obawia się tego, co go spo-

tka w przyszłości i nagle zdaje sobie sprawę

z upływu czasu („Noce zimy przenikają mnie/

Strachem przed śmiercią, starzeniem się2”),

2 Piosenka We Used to Know została napisana przez Iana Andersona, lidera Jethro Tull w roku 1969 i znalazła się na drugim albumie grupy, Stand Up; tłumaczenia fragmentów tekstu autorstwa niżej podpisanego.

Olaf Pajączkowski

5

6

wstępniak

to jednak rusza przed siebie z nadzieją, spokojem i pogodzeniem się z wyrokami Losu, których

wcześniej mu brakowało („Biegliśmy w wyścigu, który można było wygrać tylko/Biegnąc wolno”).

Daleki jest również od idealizowania „poprzedniego życia”; choć wie, że było ono potrzebnym

doświadczeniem, nauczyło go wielu rzeczy i pozwoliło iść dalej, to jednak pamięta, że był to okres

pełen wyrzeczeń, smutków, ciężkiej pracy i niepokojów o przyszłość („Pamiętam poranki, bez

grosza przy duszy/Gdy nawet wstawanie z łóżka nie miało sensu/Stare złe dni przyszły i odeszły/

Przecierając drogę owocnym latom”). Jest to więc pożegnanie, ale pożegnanie nietypowe, bez

sentymentów, bez upiększania czegokolwiek, bez niepotrzebnych emocji. Pożegnanie pełne na-

dziei, gdy ze spokojem zamyka się pewien etap i idzie dalej, zostawiając za sobą wszystkie nie-

przyjemności, a zabierając – doświadczenie i piękne wspomnienia („Idźcie, każdy swoją drogą, ja

pójdą swą/Znajdźcie, czego szukacie, niech wam się szczęści!/Lecz dla własnego dobra zapamię-

tajcie chwile/Które znaliśmy”). Tak właśnie chciałbym powiedzieć: „do widzenia“.

Żeby nie kończyć tego tekstu na takiej dość zadumanej nucie, jeszcze raz odwołam się do

słów Papcia Chmiela – i na nich zresztą zakończę. Będzie to bowiem piękna koda.

„Co jest potrzebne człowiekowi do życia? Powietrze, sen, pożywienie i... tak, zgadłeś! Śmiech!

Śmiech to zdrowie! Śmiech przedłuża życie! Człowiek z uśmiechem na ustach wszędzie jest mile

widziany! A więc śmiej się! Śmiej się od ucha do ucha i półgębkiem, śmiej się pod wąsem i całą

gębą, wybuchaj śmiechem i parskaj ze śmiechu, śmiej się w duchu i otwarcie!3”

3 Henryk Jerzy Chmielewski, ibidem.

Peter Bilý

7

8

proza

Rocznik 1988. Swe życie pędzi w Opolu

BartoszŁącki

Wszystko przemija, marnieje, obraca się w proch, a ta cudaczna nadzieja pozostaje. Nie ode-

gna jej byle podmuch wiatru. Ale bywa kapryśna. I jak mi się zdaje – im bliżej mi do zaduchu gro-

bu – tym ona jak gdyby częściej i na dłuższy czas wysmyka się z moich ramion. Ja zaś staram się

wzmocnić uścisk.

Wyznaję, że jeszcze dziś – po tylu przecież latach – nachodzi mnie przemożna chęć, żeby

wkroczyć chyłkiem do któregoś z nich. A bo może znowu przyjdzie? Nigdy nie jest powiedziane.

O, choćby, weźmy na to, wczoraj. Wymijałem właśnie w pośpiechu przybytek boży, będąc na-

Wspomnienie tajemnicy dnia

Bartosz Łącki

9

Panie, jeśli zechcesz, wszystko jest możliwe.

Rygiel osuwa się u wejścia lochu,

Karabin chyli na krawędzi lufy.

Mimo łez naszych zmarli powracają z grobów.

Robert Brasillach

10

proza

glony jakąś pilną sprawą. Lecz wtenczas moich uszu dobiegł śpiew pobożnych. Naraz zwolniłem,

by za moment przystanąć przy na wpół otwartej bramie. Wejdę tylko – pomyślałem nieco nerwo-

wo – kawałeczek za przysionek i rzucę okiem na pierwszy rząd prawej nawy. Nikt mnie nawet nie

przyuważy, w niczym to wiernym nie przeszkodzę.

Upewnię się tylko dla spokoju. Aby raptem bez szmeru wyjść. Pozbawię siebie wprawdzie

zarazem nadziei, ale wkrótce się odrodzi. Być może już nazajutrz.

Nie, lepiej nie – pokręciłem w końcu głową – i ruszyłem dalej. Niezbicie – ku niecierpiącym

zwłoki obowiązkom.

Ileż to upłynęło lat? Całkiem sporo. O, to pewne, wszelako jestem już prawie kompletnie łysy.

Nie było skwaru, ni mrozu. Inaczej przecież nie odzieliby ją w lekki zielony płaszczyk. (Nie miał

on ani jednej fałdy).

Co do jednego zaś jestem pewny. To musiała być niedziela. Jedna z nieprzebranej liczby tych,

które leżały płasko w posępnym cieniu Mszy Świętej. Być może nieraz nawet nieposkromienie

bluźniłem – że już mógłby się, zamiast tego, zacząć poniedziałek, z całym swoim okropieństwem.

Czyli że wraz ze szkołą – brzydką i śmierdzącą, głupimi dziećmi z klasy i znów tak niewiele od nich

– o długość paznokcia? – rozumniejszymi belframi (którzy niczego nie rozumieją, wszystko trzeba

im mozolnie, powoli tłumaczyć – a oni na to bezczelnie i przewrotnie: „nie tłumacz się!”).

Pewnie, jak co tydzień, marudziłem rozwlekle przy śniadaniu i bez przekonania oświadcza-

łem, że boli mnie brzuch, ale dzisiaj to już naprawdę. Patrzcie jak cierpię! – mówiłem i wykrzywia-

Bartosz Łącki

11

łem twarzyczkę niby to w grymasie piekielnego bólu. Musicie więc – wraz z moim bratem (tutaj,

myślę, oponował) – pójść sami. A ja zostanę dla przyśpieszenia kuracji w łóżku. I że najwyżej póź-

niej powtórzycie mi słowa księdza. Niczego nie stracę.

Nie żartuj – słyszałem wtedy – tylko zakładaj trzewiki, chyba że wolisz potem stać. I tak wie-

działem, że to na nic. A sterczeć całą godzinę – a znając dobrze los, pewno i dłużej – i umierać po-

woli z nudów za nic w świecie nie chciałem.

Byłem ponury i zblazowany już to samą, niespełna pięciominutową, jazdą samochodem. Sia-

dłem z tyłu, zapewne „byle jak”, nie troszcząc się w najmniejszym stopniu o stan mojej śnieżystej,

świeżo wyprasowanej (dlatego tak niemiłej ciału) koszulki. „Musimy?” – rzucił jeszcze w między-

czasie podobnie wyzbyty złudzeń mój młodszy brat. To było na nic, jak zresztą wszystko inne.

Na domiar całkiem prawdopodobne, że mdliło mnie po jajecznicy smażonej na dziwnie pach-

nącej szynce. Daleko mi było do uroczystego nastroju. A w taki, przypuszczam, wbili się – lub też

usilnie starali się to zrobić – ojciec i matka.

Jednak zauważcie, przecież nie mogłem wiedzieć, choćby odrobinę przypuszczać, że już

w tamtej godzinie nasz skromny – prawie wiejski – kościół właśnie ona nawiedzi.

I tak oto wszedłem do świątyni jako ostatni z naszej czwórki. Momentalnie ruszyłem ku ty-

łom. Przynajmniej nie jest się na widoku, można ziewnąć, a nawet dłubnąć w nosie (jak pamiętam,

zawsze miałem w kieszeni chusteczki, ale czemuś nie byłem skory robić z nich użytku).

Ale nie! Musimy iść prawie że na sam przód, by następnie ślepnąć z wolna od blasku świec oł-

12

proza

tarza. Wówczas ani chybi złorzeczyłem w myślach,

przeklinałem tę decyzję, dobierając grubych – jak

wtedy myślałem, bo tak naprawdę niewinnych –

słów (później, wiadoma to rzecz, błogosławiłem ją

tak pięknie, jak tylko umiałem to robić).

Były wolne miejsca jakoś w środku trzecie-

go rzędu. Na jego skraju usadowił się pewien leci-

wiec. Jakby pilnował on przystępu. Z początku był

nieugięty (a może po prostu głuchy?). Jednak na

prośbę matki zamiast przesunąć się – wstał, a za-

trzeszczało mu w stawach jak kościotrupowi – by

wtem trwać cierpliwie, aż nasza czereda nie zajmie

nareszcie swych siedzisk.

Już miałem wznieść ku stropowi kościelnemu

spojrzenie niewinnie skazanego z wypisaną na ob-

liczu skargą „za jakie grzechy?!”- kiedy ujrzałem

siedzącą w pierwszym rzędzie, prawie że na wprost

mnie dziewczynkę. Chwilowo zwrócona była do

mnie swym lewym profilem. Wpatrywała się prze-Rys. Olaf Pajączkowski

Bartosz Łącki

13

nikliwie, lekko podnosząc główkę, w twarz sąsiadki. Była to już kobieta niemłoda. A także dys-

tyngowana. Młoda osóbka kiwnęła poważnie głową – nieco poruszyła się jej grzywka – na znak, że

rozumie, czy też że się zgadza.

A ja siedziałem niemal tuż za nią w tragicznie wymiętej – co ja najlepszego uczyniłem?! – ko-

szulce. Do tego wszystkiego z rozdziawionym dziobem kretynka. Opamiętałem się, gdy po krót-

kim sygnale dzwoneczka z zakrystii w uroczystość Mszy Świętej wypłynął wyborny orszak złożony

z ministrantów, szafarzy i dumnie zamykającego stawkę księdza proboszcza.

Powstałem energicznie, jak na rozkaz – zwykle siedziałem tak długo, aż nie dostałem pod że-

bro kuksańca od któregoś z rodziców – jakbym miał nogi ze sprężyn.

Celebracja poszła wartko swoim ustalonym trybem. Ale wiedziałem, że nie była to zwyczajna

niedziela. Zaś łaskotanie na gardle świadczyło o moim wzruszeniu.

I na powrót opadły mnie mdłości. Lecz było to już całkowicie coś innego. To była – jak teraz

mówię – godzina powagi (i jeszcze dodatkowo kwadrans). Jedyna taka w moim życiu.

Równolegle przeto odbywały się dwie – co najmniej równocenne (nie chcę bluźnić) – adora-

cje. Z jednej strony, oczywiście, był Najświętszy Sakrament. Z drugiej natomiast niewysoka, bo

nawet niższa ode mnie, bezimienna, zastygła w powadze brunetka.

I tak aż do „przekażcie sobie znak po-ko-ju” widziałem wyłącznie tył jej głowy wraz z wysoko

upiętym kokiem. Gdy nastała oto wspomniana chwila, zamarłem w oczekiwaniu. Zaraz mnie po-

błogosławi – myślałem w panice i zachwycie – oczami poranku, cichym gestem czoła. Zawrzemy

14

proza

więc przyjaźń.

Pierw zwróciła się obliczem ku sąsiadce – może ciotce – później na prawo, gdzie znajdował się

całkiem siwy, ale postawny mężczyzna – możliwe że wuj czy jakiś stryjek. Trwałem tak z sercem

omalże dławiącym mi gardło. W końcu odwróciła się w moją stronę.

Ale spojrzenie jej znalazło się w ukryciu powiek, nie widziała mnie. Kiwnęła lekko głową

i zwróciła się prędko ku ołtarzowi. Zbliżała się Komunia Święta.

Przyszła ulga, owszem, lecz podbita suto zawodem.

Przez całe nabożeństwo – ponad godzinę! – ani razu nie rzuciła płocho okiem w bok czy w górę,

żeby zwyczajem ciekawskich, a może po prostu znudzonych dzieci spojrzeć na choć trochę inte-

resujące malowidła, rzeźby, czy nawet taki kandelabr.

Mój ideał, nieznajoma dziewczynka, była, podobnie jak jej opiekunowie, osobą przyjezdną.

Co więcej, myślę, że pochodziła z innego kraju (chyba słyszałem, jak mówiono do niej „Judyta”,

może „Julita”, a raczej „Julika”). Pojawiła się może na moment u bardzo dalekich krewnych.

Pod koniec mszy, przed anonsami parafialnymi, kapłan mocnym – naprawdę imponującym

– barytonem zaintonował „Pobłogosław, Jezu drogi...”. W mig dołączył doń chór parafian (ja na-

prawdę nie używam tego słowa pogardliwie). To był finał. Wielu dawało z siebie wszystko. Tym

razem nie udawałem jak za poprzednimi razami, zresztą nieudolnie, że śpiewam społem z innymi.

Ale podjąłem po nich pieśń i poniosłem ją, het, wysoko! Włożyłem w to całe serce dziecka. Choć

głos miałem, podobnie jak teraz, raczej słabowity, to myślę że mimo to wybijał się on ponad inne,

Bartosz Łącki

15

nawet te najdonioślejsze.

Na pewno słyszeli mnie moi rodzice – czy ona? nie wiem... – bo byli zdumieni. I tak na dobrą

sprawę nie wiedzieli, czy się akurat nie wygłupiam. Pewnie właśnie ku podobnemu pomyśleniu się

skłaniali. Jednak na wszelki wypadek – nie reprymendowali mnie.

Był więc kiedyś czas – in illo tempore – kiedy liturgia prowadzona w rycie katolickim pomogła

mi uwierzyć w inne, cokolwiek wyższe życie (zwiastun czegoś nie oczywistego, a możliwego, nie

głośnego – a tak cichego, że bliskiego wstydliwości). Powiedziałbym nawet – wzlecieć. Lecz wzbra-

niam się używać przygłośnych słów.

Czy to się kiedy powtórzy? Nie wiem. A czasu jest coraz mniej. Coraz to mniej.

Bądź co bądź – nigdy później nie zobaczyłem tego dziecka.

Może to i dobrze – powiesz. Tylko byś się rozczarował. Albo – co gorsza – nie poznałbyś go.

Słuchaj, może więc je widziałem?

Bartosz Łącki

16

proza

Gdyby młodzieniec miał choć trochę jasnowidzące oczy – pewno nie wstawałby owego dnia

z takim animuszem, niepospolitą wręcz werwą. Myślę, że wtenczas bardzo by marudził przy po-

budce. Może w ogóle nie raczyłby się budzić...

Lecz nie miał on żadnych złych przeczuć.

Z prześnionego snu niewiele wprawdzie zapamiętał – ale ostało się w jego głowie to, że spa-

cerował wonnymi ścieżynami gaju gdzieś w Arabii, na domiar rozkoszy nie sam, a wraz z czarno-

brewą dziewczyną, może hurysą. Rysy jej twarzy – to również miał w pamięci – były mu zupełnie

nieznajome. – I dlatego tak piękne.

A co się tyczy jawy – poranek był rześki, sklep nieba błękitny. Słońce zaś już od jakiegoś czasu

darzyło drżącą jeszcze po nocy ziemię ożywczymi promieniami. Wskutek czego krople rosy skrzyły

się malowniczo.

Zatem aż chciało się wstawać. Ale nie tylko z tego jednego – meteorologicznego – powodu.

Literat poWraca na ziemię

Bartosz Łącki

Było coś jeszcze.

Tego dnia przeto młody Leopold miał wyruszyć do wydawnictwa. Rzecz jasna nie z pustymi

rękoma. Już bowiem jakiś czas temu napisał drugą powieść. Jako że pierwsza zebrała przychylne

krytyki, a nawet jakoś miesiąc po premierze otrzymał serdeczny list od pewnej czytelniczki z Gru-

dziądza (ciekawe – myślał połechtany mile autor– gdzie to jest?) – był ufny w swój talent.

I w ogóle ludzie stali się dlań życzliwsi. Starsi kiwali chybotliwymi głowami z aprobatą. Ró-

wieśnicy klepali po ramieniu, był im bratem. A młodsi – praktycznie jeszcze dzieci – kłaniali się na

ulicy ze sporą dozą rewerencji, przez co wyglądali nieco jak kukiełki puszczone w ruch.

„To był jak wygrany los na loterii!” – mówił, myśląc o swoim celnym wyborze zawodu pisarza.

„Szkoda byłoby zmarnować tak dobrą rękę” – rzekła mu polonistka, kiedy jeszcze pobierał nauki

w liceum. Matematycy również tak sądzili – bo go jakoś specjalnie nie ciemiężyli zadaniami z try-

gonometrii.

A kiedy to był jeszcze ustawnie w czymś zaczytanym malcem – krewni i przyjaciele rodziny

mówili, że rośnie tu na ich oczach mały Marcel Proust czy Thomas Mann. Dopiero po chwili orien-

towali się w swym niezamierzonym nietakcie i poprawiali skwapliwie – że raczej Dostojewski.

Później koledzy i koleżanki ze studiów zapytywali się go wprawdzie z żartobliwą nutą, ale

w gruncie rzeczy bardzo poważnie – „Leo, to kiedy debiutujesz?”

– Jak znajdę chwilę. Pewno na emeryturze – ucinał spekulacje wybornym żartem.

Wówczas nikomu nie zdradził tego, że ma już napisane jakieś siedem rozdziałów prozy poetyc-

Bartosz Łącki

17

18

proza

kiej. Pisał na modłę staroświecką. Przy świecy. Atrament czerpał zaś wprost z rzezanego w szkle

kałamarza.

Wierzył, że to nie są wyłącznie rekwizyty – to były raczej przepojone mocą relikwie. Wiara

jego w to była silna – więc z pewnością tak musiało wówczas być...

Gdy pierwszy raz pojawił się w oficynie wydawniczej powiedziano mu, że właśnie kogoś takie-

go jak on już to od miesięcy szukali. Wydawca wstał wnet z fotela i ścisnął mu dłoń.

Wszystko szło jak z płatka. Natrafiał na same dobre wróżby.

Zatem zwłaszcza tego dnia był bardzo pogodny. Sprawnie i z niejakim namaszczeniem ob-

winął rękopis w świeży zielony papier. Miał jeszcze trochę czasu do wyjścia na pociąg. Mógł więc

w spokoju dokonać porannych ablucji…

Wyświeżony, pełen życia i optymizmu – czyli elan vital – opuścił nareszcie swoje locum. W le-

wej dłoni trzymał teczuszkę ze wspomnianym dziełem. Było mu ona niewielkim ciężarem. Czuł,

jakby niósł w niej zbiorek motyli. I to tych najlżejszych.

Po drodze, znęcony zapachem, wstąpił jeszcze do piekarni i zażyczył sobie rogalika nadzie-

wanego brzoskwinią. Po czym poszedł na peron, usiadł, spojrzał spokojnie na zegarek – tak, miał

jeszcze około kwadransu – i udelektował się dopiero co nabytą słodyczą.

W papierowym rożku, na jego dnie, spoczęło kilka okruchów. Leopold rozdał je dybiącemu

wyraźnie na zdobycz gołębiowi. Stwór zagruchał radośnie i rozdziobał ze smakiem podarunek.

Młodzian był w nastroju filantropa. Dlatego, gdy już przyjechał pociąg, postanowił nie szukać

Bartosz Łącki

19

za wszelką cenę odludnego przedziału. Liczył na

to, że przyjdzie mu dzielić podróż z jakimś miłym

kompanem. Czemuś ciągnęło go do ludzi. Miał w

tamtej chwili dla ludzkości spory sentyment.

Ech, gdybyż to choć trochę przeczuwał... Ale

– cicho – nie uprzedzajmy faktów, mamy jeszcze

chwilę...

Wszedł do pierwszej kwatery podróżnej. Ujrzał

młodą dziewczynę. Była ona zanurzona w innym

świecie. Czytała książkę.

Nie zwróciła na niego uwagi, pewnie nie usły-

szała, jak lekko odchylił przegrodę. Przez moment

młodzieniec poczuł się jak intruz, przybysz, który

pojawia się nie w porę. Jednak jej przyjemna po-

wierzchowność i jego odwaga sprawiły, że został.

Odchrząknął łagodnie, i kiedy podniosła nań

wzrok, uśmiechnął się i zapytał, czy wolne, czy nie

czeka na kogo, czy można się dosiąść.

– Ależ śmiało! – odpowiedziała zuchowato. Rys. Olaf Pajączkowski

20

proza

Głos miała miły. Nieco chropawy, owszem, ale było przecież wcześnie, nie rozgrzała jeszcze krtani,

tego dnia niewiele mogła zdążyć powiedzieć.

Usadowił się więc wygodnie. Tak, że miał ją naprzeciw siebie po niejakim skosie.

Firanki – nawet całkiem czyste – odsłaniały okno. Zatem już po chwili, kiedy maszyna ruszyła,

mógł karmić swoje spojrzenie widokiem ciągnących się długimi kilometrami łanów pszenicy.

Nagle współpasażerka wydała z siebie dźwięk. Nie był to śmiech. Lecz połowicznie tylko za-

kończona sukcesem próba stłumienia go. Migiem upewnił się, że to nie jego osoba była obiektem

igry. Widocznie to lektura ją tak rozbawiła.

Do tej pory Leopold nie zwrócił uwagi na książkę, którą to ona się raczyła. Następnie jednak

– wskutek jej gwałtownej reakcji – znalazł w sobie dla niej zaciekawienie.

Cóż to jest za humorystyczna pozycja? – Zastanawiał się.

Próbował dojrzeć okładkę, jednak ta spoczywała na jej kolanach. Nie mógł zresztą nazbyt

usilnie się tam patrzeć, nie uchodziłoby, i to dalece.

W końcu jednak „studiująca” wybuchnęła niepowstrzymywaną dalej salwą śmiechu. Nie mia-

ła przecież powodów do krępacji. Obok niej siedział wszelako bodaj jej równieśnik.

– Nie no, nie mogę wprost! Jakie to zabawne! – powiedziała żywo.

– Tak? – zapytał młodzian, zadowolony, że zaraz zaspokoi swoją ciekawość – Poczucie humo-

ru autora, jak widać, udziela się koleżance....

– Nie, to nie do końca tak – jęła wyjaśniać, wciąż rozbawiona – To raczej nabijam się z jego nie-

Bartosz Łącki

21

poradności językowej, pseudopoetycznych opisów przyrody i uczuć, zresztą nader groteskowych

bohaterów. To się czyta jak farsę!

Wtedy to Leopold jeszcze silniej chciał poznać tytuł utworu.

– Rozumiem, że koleżanka ochotnie poleca – powiedział z humorem – mogę się dowiedzieć,

kto to napisał?

– Już, już, patrzę… sama nie pamiętam…” – tutaj spojrzała na okładkę.

I po chwili sczytała z niej z udawaną powagą imię i nazwisko grafomana.

Młodzian raptem pobladł i nie było mu dłużej do śmiechu. Zalała go zimna fala potu. Nigdy

nie podejrzewał, że może on być tak chłodny.

– Proszę sobie gdzieś zapisać, żeby nie zapomnieć. Szkoda by było – powiedziała jeszcze we-

soło. Owe słowa jednak docierały do niego jakby z jakiejś niepospolitej dali.

– Tak, tak – wydobył w końcu ze ściśniętej krtani jakieś słowa – proszę wybaczyć, wyjdę na

chwilę na korytarz…

Była nieco zdziwiona jego zachowaniem, uniosła nawet nieco brew, ale jak opuszczał ciężko

przedział, już wracała do lektury. Chciała na powrót obśmiewać nieudolne koncepty jej autora.

Jakby nagle dotknięty ciężką chorobą, podszedł niezdarnie do okna. Stawiało ono opór jego

osłabionym rękom. Jednak wreszcie roztwarł je na oścież.

Wystawił twarz na rzeźwe uderzenia powietrza. Jednak nie poczuł się lepiej. Co gorsza, zrobi-

ło mu się od tego coraz to zimniej.

22

proza

Pociąg przystanął na moment na jakiejś pomniejszej, prawie że nic nie znaczącej stacji. To

była właściwie taka stacyjka. Młodzieniec, chociaż miał bilet na znacznie dalszą wyprawę, opuścił

chyłkiem maszynę. Następnie w popłochu zbiegł w dół, w rozległy parów. Byle dalej od tego śmie-

chu! Większej szykany ponad niewinny śmiech owej dziewczyny nie mógł sobie wyobrazić.

I chociaż biegł coraz dalej – wybuchy rozbawienia nieznajomej współpasażerki nabierały

na dynamice. W pewnym momencie przestał słyszeć cokolwiek innego. Widział zaś wyłacznie jej

śmiejące się usta i błyskające jak rząd włóczni zęby.

I nie wiadomo nawet ani gdzie, ani kiedy upuścił swoją zgrabną teczuszkę, która zawierała…

No właśnie, co zawierała?

Może kolejny wykwit grafomanii? Tego – chwała Bogu, bądź nie – już się nie dowiemy…

Bartosz Łącki

Bartosz Łącki

23

24

konkurs

Na kolejNych stroNach przedstawiamy wiersze

laureatów koNkursu poetyckiego

„opolski mól“ zorgaNizowaNego przez

Studenckie naukowe koło literackie uNiwersytetu

opolskiego i naSzą redakcję.

26

konkurs

Mój świat ma tysiąc stron jest książką, której wierzyłem.Fikcja to kwestia umownarzeczywistość odłożyłem na półkęja urodzony w antykwariacie.

Miłość – czekanie.Dulcynea z Tobosouspokojenie i ona – niemożliwedla serca.

Moje myśli walcząwiatraki namiętności.Czy to błąd?Błądzenie jest rzeczą ludzką.

List don Kichote odnaLeziony dWa dni

po jego śmierci

Katarzyna SzumowskaZespół Szkół w Głuchołazachmiejsce I

Grzegorz Bogdoł

27

Świat bez BogaByłby podobny do naszegoZ takimi samymi ulicamiI ławkami w parkuW świecie bez BogaMatki też troszczyłyby się o swoje dzieciPod troskliwym okiemObcych ludzi gotowychGrzecznie zwrócić uwagęLub uprzejmie przedzwonićNa opiekę społecznąW świecie bez BogaMoże nawet dziewczyny byłyby ładniejszeBo mało jest takichKtórych podnieca osobowośćW świecie bez BogaNawet małżeństwa byłyby takie sameMoże tylko trochębardziej z rozsądkuŚwiat bez Boga

Bóg jest miłościąPatryk Krzak

I Liceum Ogólnokształcące im. Jarosława Iwaszkiewicza

w Namysłowiemiejsce II

27

poezja

28

konkurs

Wygląda jak naszBo Bóg jest cały w siniakachBo strzelamy do celuNiczym do jabłekZapominającŻe przecież na czyjejś głowie stoją

Fot. Dariusz Lepiarczyk

poezja

29

Zbliżona do lasu– szumna, zielona.Pełna rannych ptakówi odrodzonych drzew.Wśród potoków słówkojąca cisza.Skały z prędkością wiatru, który je dotykadotykają wiatr.Kwiaty niczego nie oczekują,pachną spokojnymi dniami.Zwierzęta kryją sięw zaroślach czerwonych malin.Boją się burzy,która może zniszczyć delikatne korony.Dobrze wiedzą,Że miłość nie zna granic.

***Klaudia Gębska

I Liceum Ogólnokształcące im. Jarosława Iwaszkiewicza

w Namysłowiemiejsce III

30

konkurs

Stanęłam na drodze nie wiedząc skąd ja się tutaj wzięłam ...Nie wiedziałam, którędy mam iść, którą wybrać drogę,potykałam się o wszystko, co znalazło się przede mną,własne nogi były moją przeszkodą.Poczułam ciepły dotyk dłoni,usłyszałam piękny dźwięk kołysanek,a nad kołyską tysiące pochylonych uśmiechów wpatrzonych w jak najszlachetniejszykamień.Pieluchy poszły do lamusa,teraz w głowie tylko torebeczki, szpileczki, szmineczki, zauroczenia.Książki odeszły w zapomnienie,teraz przyszedł czas na uwijanie gniazdka,a w rytmie pieśni weselnej obrzucona ryżem i grosikami ze złotą obrączką wciśniętąna palec podążam na porodówkę i słyszę śmiech ślicznego robaczka.Obracam kolejne kartki z kalendarza i wchodzę coraz to wyżeji staje na pewnym stopniu, a na nim okrągła rocznica„40 lat minęło jak jeden dzień...”Później idzie się już coraz ciężej, przejście przez pasy to jak podróż na koniec świata,

schody

Aleksandra KamińskaI Liceum Ogólnokształcące w Wołczyniewyróżnienie

poezja

31

zaczynam walkę z własnymi siłami,walkę z samą sobą,nie daje rady,serce bije coraz wolniej, coraz ciszej, usypia...

Fot. Dariusz Lepiarczyk

32

konkurs

Jestem ziarenkiemnieznanego pochodzenia.Nie wiemco tu robięani co ze mnie wyrośnie.Taki piękny pan z rogamimówi, że na imię mi Chwast,Że jestem najpiękniejszy.I że moim zadaniemjest chronienie zbożaprzed światłem.Muszę dużo pići wysoko rosnąć.Zaraz potem,trzepocząc skrzydłami,zjawił się inny pan.Powiedział, że jestem ZboŜem,które powoli rośnie,

metafizyczne ziarno

Urszula SzusterI Liceum Ogólnokształcące im. Jarosława Iwaszkiewicza w Namysłowiewyróżnienie

poezja

33

lecz daje plon.I czeka mnie ogromna walkaz Chwastem, którym mogę się stać.I że mogę wybraćmiędzy bojem a spokojem. Co wybrać?

34

poezja

Grzegorz Bogdoł

35

poezja

3636

AnnaBuchalska

Urodziła się w 1985r. w Kutnie. Zaś tak naprawdę rodzi się w każdej twórczej chwili. Lubi pisać, fotografować, malować, czytać oraz słuchać przeróżnej muzyki, która pomaga wyzwolić emocje. Kocha przyrodę i człowieka co pozwoliło jej z dyplomem ukończyć policealną szkołę na kierunku technik masażysta w Łowiczu. Pragnie rozwijać siebie i swoje pasje. Do tej pory wydała trzy tomiki poetyckie 2008r –„Ścieżką przez szarość”. 2011 – „Klucz”, zaś w 2013r. – „Łzy. Łezki. Arabeski”. Ma na koncie wiele publikacji w czasopismach zarówno internetowych jak i tych na papierze. Bierze udział w konkursach poetyckich, gdzie największym jej sukcesem było zdobycie pierwszego miejsca w XVI Międzynarodowych Spotkaniach Poetów Wrzeciono 2010r.

Czarna łata na mapie Twoich myśliCzar na strunie sprośne wygrywa dźwiękiNa C zarumieniły się policzkiMelodia gestu zatrzymała się przed wstydemPrzejaśniało nieboChwała orkiestrze

***

Anna Buchalska

37

38

poezja

Trzymam smyczek w dłoniKilka strun i drewniane pudłoCudownie rzeźbione życiemTo takie trudneGraćNie jestem skrzypkiem na dachuJuż dawno spadłam na ziemięPoszarpałam melodięRozsypałam marzenia

Wciąż chcę być przy TobieSam na samZ melodią niknącą w czeluściachBraku umiejętnościGry

smyczeK

Anna Buchalska

39

Trzymam smyczek w dłoniKtoś go złamałŻywa krew melodii sercaGraTrwa graW nadzieję

40

poezja

Nie potrafię graćNa zerwanej strunieWspółbrzmieć w jednym rytmieDrżącym dźwiękiem wygrywamSztukę walkiO własną pięciolinięW sile napięcia słychać obawyO nagłą ciszęMimo to gramChoć mnie nie proszonoMoże nie poprosząNucę emocjeCzekając na melomanaZnudzonego pięknym tonem

meLodia mojego istnienia

Anna Buchalska

41

Nie znajdziesz radościW każdej melodii wiatruWszystkie nucą odmiennieCzasem wirtuoz się pomyliPrzeleci pszczołaI wtrąci zaskoczenieI słuchacz dojrzewaNie można mówićW słoneczny dzień będziemy tańczyćW deszczowy słuchać poważnej muzykiNie wiemyNie dowiemy sięNim nie zagramyNim nie wysłuchamy

***

42

poezja

Wczuj sięW dotykDelikatnych opuszkówMuskającychPrawdąO drogę wątpliwościBiało czarnychWybierz kierunekGdzie ulecieć mamPopiołemPowróćNa deski dźwięku pierwszejNutyUsłyszeć chcęMelodięWśród odważnychŚpiewaków

rozmowa z własnych echem

Anna Buchalska

43

Dariusz J.Bednarczyk

Urodzony w Jeleniej Górze. Absolwent Wydz. Prawa i Administracji Uniwersytetu Wrocławskiego. Mgr administracji, lecz zawsze DIY. Parokrotnie wyróżniony na ogólnopolskich konkursach literackich. Próby publikacji zasadniczo od 2010. Dotychczasowe publikacje zarówno w sferze poetyckiej jak i prozatorskiej m. in.: Poezja dzisiaj, Migotania, Kultura Connect Magazine (Australia), Inter-, Znaj, Menażeria, Galeria (Częstochowski Magazyn Literacki), Protokół kulturalny, Jutrzenka (Pismo Polaków w Mołdawii), Dworzec Wschodni, Akant, Nestor, Ex Libris 43 bis, Kozirynek. Tłumaczony na angielski.

44

D. J. Bednarczyk

45

Formy i ostre konturyna tle a jasne na ciemnymsposobem cięciw napiętychw ideach klasycznych tekstówByron Shelley Keatsz użyciem światłocienia.Język i stylwbrew otaczającego fałszupo stronie dowodówoddane w żywe metrumnie wyłączając wolnego wierszabez potrzeby ciągłej uległości.Burza i napórna cięciu d- moll z d- durskładnia w procesie rozwojumanierą mistrzów torturbynajmniej na melodię antycznego piękna.

moja pierWsza piosenKa anarcho-punKoWa

The poetry of earth is never deadJohn Keats

46

poezja

Rozpoczęła swój wrzaskgitaraSpadają zasłonynocyPoczęła gniewgitaraSpróbujuciszyć!Się drze nerwowo wygrażajak uliczna zadymkakomando pod muślinemgazów łzawiącychNie wolno wyłączać!Rzuca wyzwaniadeklinacjom zaciśniętej szczękirozdartym zdaniomtęsknym za miejscemw szeregu

gitara a La Lorca

D. J. Bednarczyk

47

spragnionym smaku pochlebnych recenzjialbo korektypierwszych stu tysięcyw przekładzie zaginionychGitara!Mózg kopnięciempodłączony do prądu

48

poezja

I nic dziwnego że kiedy Iggy Poppublicznie rozmazywał rozpaczniektórym zakrawałona zwykłe harcerstwo

Wychowana na ulicyzgwałcona zaraz po komuniijako czternastolatka zostałaprostytutką w Harlemie

Aby zbierać napiwkiw nocnych klubachserceskleiła gumą do żucia

Na pozór jak Billie Holidayistniała jednak pewna subtelnaróżnica pomiędzy wpuszczanymiod frontu a tylnym wejściem

dziWny oWoc

D. J. Bednarczyk

49

To zapis deliriumsamosądów familiarnej atmosferzebójek rozbijanych szklanekalfonsów heroiny oraz koki

Na listy przebojów?linczowana przez tłum zażenowanyhitami schwytanych w siecipotokach krwi o wystające gwoździe

Podobno trudno patrząc w lustro(wersja oficjalna) podrygiwać w dyskotekachkiedy na ciałach widać wszystkie rany

I nic dziwnego że kiedy Iggy Poppublicznie rozmazywał rozpaczniektórym zakrawałona zwykłe harcerstwo

50

poezja

kto innyale chociażmało komunawet nie warto„Cokolwiek, Gdziekolwiek i Kiedykolwiek”zawsze podze wszystkiegoprzez coi tak całymi tygodniami„Cokolwiek, Gdziekolwiek i Kiedykolwiek”od razuchoć późniejnigdyku rozczarowaniu„Cokolwiek, Gdziekolwiek i Kiedykolwiek”to dzięki takimswego czasuza niezwykłąa jednocześnie„Bez żadnego powodu”?

franK zappa umiera na raKa prostaty

D. J. Bednarczyk

51

byli lepsi ważniejsi bylibyli walczyćza to tych czterech kolesiów z Queensdookoła świata bawiło w trasęChłoniak Prostata Przedawkowanie Perkusja!czasami można było odczuć niesmakczasem usłyszeć niezręczne pytaniato zapis dilerki trzech akordówuzależnienia od tempa do krawędzi suchych kościChłoniak Prostata Przedawkowanie Perkusja!choć niezbyt często trafiały na listy przebojówlinczowane przez tłum przeciw ranom hałaśne piosenki przydrożnychmagazynów zwłok przydeptane głupawymi żartamiChłoniak Prostata Przedawkowanie Perkusja!zmienili nazwiska za posiadaniewystępków setek sal w granicach gatunku„a także obcisłe dżinsy, trampki, niedbałe fryzury”i kto uwierzy w taką młodość?Chłoniak Prostata Przedawkowanie Perkusja!

the archetyps

52

poezja

nocniki bombardowańNajświętsza panienka na pocztowce z Dachauw kolorze słów najbardziej krzykliwychkandydatura riffów bez zbrojnych odniesień

wschodzący pejzaż miasta zza szyby piętrusaniczym spleśniała tarcza pizzy po przeceniepowracający motyw chuligaństwa myślibez studiowania proporcji gotyckich świątyń

wbrew cenzurze słów i znaczeńna murach siwych mgłach krematoriówjakby wyrzucane wybuchami tabuzdania poprzedzone plażami Normandii

na stosach worków śmierci pożółkłych kościnabrzmiałe ropnie przekłute w tempie i bez fałszuodbitej flaszki czarne krwinki asfaltuostrzami pięści wyrwane na rogu

motörhead grająsex pistoLs

D. J. Bednarczyk

53

pod sceną zwalonych kolumn imperiumze łbów wydrążonych siedząc okrakiemsłowa plute na oścież przesteramisalutem prądu wyzbyte uprzedzeń

54

poezja

Wcześniej znany jako James Newell Osterbergpodpadł policji i już tak zostałoKiedy napatoczył na podobnych dekadentówpublicznie rozmazywał rozpaczi jeszcze za to płaciliZłudzenia nie należały do ulubionych używekdlatego z rynsztokówwyciągnął dopiero sławny kumpelNim stanął na nogijakiś czas pomieszkiwali w EuropieTych parę płytsprawiłoiż niektórzy zaczęli uważać za jednego z ojcówmimo tej ksywkiwielu do dzisiaj puka się znaczącochociaż od dawnanie słychać chrzęstu tłuczonego szkła

pasażer

Dariusz i Filip Spółka z ojo. joj.

D. J. Bednarczyk

55

Kiedyśgdy słowa znowu spłynęłykolorem wytrawnego Bordeauxktoś jęknął:– Jezu, ale pasażer

56

poezja

„z ludu Anglii”przedmieść ska glam i Tescoszczurznych zwłokgdzie szczano za transformatoramizębów gniłychpo przepiciu z suterenyna zasiłku rogu King’s Roadalbo jeszcze gorsi

więc wypiąć sprzęt z odbitej flaszkipluć szczerzena vocalu odwalając numerynabrzmiałe ropniegryfem struną na gwałtzadzierzgniętą w tempie i bez fałszuopróżniać ładownice wzmocnieniemuzbrojonym pod prądemprzesterem trzema akordami

oni grają live

D. J. Bednarczyk

57

targnąć do przyszłościsalutem karbidubenzyną udrażniać żyływe wrzącej krwiprzytapiać nadwornych marszandów

a poza tym kuli w czaszkę ponad dwa lataSheperd’s Bush zranieni cockneyesyn irlandzkich imigrantówGlen co ciągle nawijał o Beatlesach„biedny, głupi Sid” i tylko jeden album

LidiaUrbańczyk

Gdy podejdziesz w środku nocy do lustra i wypowiesz doń trzy razy: Lidia, Lidia, Lidia, to przyjdzie Lidia i przeczyta ci straszną bajkę do snu. Lidia za życia była znawczynią literatury dla dzieci i młodzieży oraz wielką miłośniczką grozy. Połączyła obie pasje, by zająć się antropologią horrorów dla maluczkich. Doktorantka III roku na Wydziale Filologicznym UO. Interesuje się literaturą fantastyczną — ulubieni autorzy Clive Barker i Neil Gaiman. Pasjonatka warsztatów twórczego pisania

58

Lidia Urbańczyk

59

Kolejna kawaPóźno jużDziesiątaKawa?Godzina?A wróżby wciąż nieprzychylne Rozpuszcza...RozpuszczalnaTa kawa!

KaWa

60

poezja

Kiedyś wróżka podała miimię przyszłego kochanka.Tych kilka liter, dwie sylabyogrom nowych możliwości.I znalazłam Ciebie.Kiedyś starucha powiedziała mi,że zostawię mojego kochanka.Liczyłam dni i lata,czekając na katastrofę.I stało się.Kiedyś tarocistka rzekła mi,iż kobieta w czerni przyniesie zgubę.Dlatego wybrałam mrok,stając się zagrożeniem dla siebie samej.Matka skarciła:„Wiara w wróżby i przesądy odbiera szczęście!”Odpowiedziałam:„Nie mamo, to tylko JA. Kocham siebie krzywdzić!”

Klątwa samospełniających się przepowiedni

Lidia Urbańczyk

61

na nocnym stoliku leżą karty do tarotawielkie i małe arkana wróżą małe i wielkienadzieje 72 kartoniki:życie w miniaturzeprzepowiednia i przeznaczenieto tylko kwestia układuunieś puchar i wypij za zdrowie miłościschowaj miecz i pozbądź się kłopotówzamachnij różdżką i daj porwad się fantazjinarysuj pentagram i trwaj w dobrobyciena nocnym stolikuleżą karty do tarotaśmierć rzadko oznacza stratędiabeł to jedynie nierozerwalna więźwisielec czasem wróży chorobę

tarot

62

a koło fortuny toczy się dalejrydwan śmiało gna przez światna nocnym stoliku obok talii kartleży mała tabletka wróży koniec i początek wielkiej nadziei jedna pastylka:kres w pigułce

poezja

Lidia Urbańczyk

63

wysiadam na stacji w małym miasteczkuautobus odjeżdżajestem całkiem samabrak oznak życiazostaje godzinaby znowu siebie wprawić w ruchnerwowo sprawdzam rozkład jazdytyle minutbijąc się z myślami!a w poczekalni siedzi staruchajest tam chyba od zawszeprzysiadam się, zagadujęciekawa przyczyn i celu

Baśń

64

poezja

bycia tu i terazodpowiedź zadziwiaczekam na ciebiei innych, którzy zjawią siętu w swoim czasiew zamian za imięobdarzam opowieściamikto zna twoje imię ma nad tobą władzę –przywołuję w myślach tezę zantropologicznego wykładukłamię i słuchamsłucham, słucham......nic nie pamiętamsekundy zostały pożarte wstaję i idęświat domaga się działaniastarucha daje mi jabłkokłamstwem nie zaspokoisz głodu prawdyposil przynajmniej ciałoprzed dalszą podróżąjadąc i ważąc owoc w dłoni- to tak jak w baśnipewno zatruty -

Lidia Urbańczyk

65

wracam do wspomnieńodartych z marzeńgdybyś był tu ze mnąznowu skarciłbyś słowamity nadęta księżniczko!

17.10.2014

Dla Reżysera

66

artykuł

Będzie to kilka słów o przedsięwzięciu

muzycznym. Chociaż tak właściwie to dalece,

wręcz radykalnie, wykracza ono ponad to, co

my – chowani od maleńkości na Bachu i Cho-

pinie – wiążemy ze słowem „muzyka”. Uszczy-

pliwy powiedziałby, że nie pisnę o niej nic a

nic.

A może i masz rację, drogi złośliwcze. Bo

też i nie o tym chciałem. Co więcej, wzdragam

się przed pisaniem o melodii, harmonii, aran-

żacji. Nie tylko dlatego że nie dysponuję ade-

kwatnym aparatem pojęciowym. Choć może

to też. Ale nade wszystko nie chcę dołączyć

do pochodu impotentów, wampirów czy inku-

bów (opcjonalnie sukkubów). You know what

I mean.

Zaklinam się i oświadczam uroczyście –

nigdy nie napiszę recenzji czegokolwiek bądź.

Inna też sprawa – że nikt się do mnie

z czymś podobnym nie zwróci...

Kiedyś na słowo „odwaga” moje skoja-

rzenie mknęło błyskiem ku pierwszym here-

tykom, więc herezjarchom, którzy godzinami

odWaga KobietyBartosz Łącki

Bartosz Łącki

67

dogorywali na wolnym ogniu. A mogli wybrać

łagodną, lekką śmierć pod katowskim topo-

rem. Jednak nie miękli. Dosłownie – bo po nad-

miernym okadzaniu ich ciał pozostawał z nich

węgiel. Po śmierci stawali sie jeszcze twardsi.

A przecież wystarczyło rzucić krótko – „cofam

moje herezje! Uwzględniam przeto zasadność

sakramentów!”.

I pięknie. Zamiast niebotycznego stosu

i wielogodzinnej agonii – śmierć szczęśliwa,

znaczy się drobne, niemal czułe, pchnięcie mi-

zerykordią. Drobne ukłucie, w sercu rozlewa

się błogość, wzrok delikatnie mrocznieje, aż

do granicy widzenia czegokolwiek. Niezmąco-

ny spokój spływa na ciebie.

I takie to właśnie asocjacje nękały moją

biedną, prawie łysą od mozołu, głowę.

Byłby może jeszcze „Hubal”, czy też ra-

czej Ryszard Filipski...

Ale aktualnie wiążę ów zwrot z kobietą,

która swoją odwagą przewyższa innych o lot

górskiego orła. Niewierna w kraju wiernych.

Daję głowę, że będąc niemowlęciem karmiona

była mlekiem najsilniejszych lwic.

Jest to Irakijka o pięknym dla mnie imie-

niu - Anahita. Robi to, o czym nawet nie śmie-

liby pomyśleć jej najbardziej hardzi krajanie.

No chyba zwłaszcza oni...

Na ziemiach dawnej Persji pleni się irra-

cjonalizm, wobec którego Meursault z Obcego

urasta do ostoi chłodnej myśli, rozsądku, jest

uosobieniem rozumu. Jego poczynania jawią

się wreszcie jako przemyślane i konsekwentne.

Wróćmy do śniadej kobiety. Pisze kom-

pozycje blackmetalowe. Gdzie? Nie wiadomo.

Zresztą podawanie o niej konkretniejszych

rzeczy byłoby niechybnie denuncjacją. Może

gdzieś głęboko w podziemniej grocie? Do któ-

68

artykuł

rej nie ma przystępu rozpasana dzicz. Zazwy-

czaj są tak tchórzliwi, że gwałcą zbiorowo.

Ustanowiła ona swój własny dżihad. Wy-

mierzony przeciwko islamowi. I nie bawi się w

konstruownie metafor. Swój wstręt wobec Ko-

ranu wyraża wprost, bez obsłonek. Za znacz-

nie drobniejsze przewinienie – na przykład

oglądanie „Świnki Peppy” – w najlepszym ra-

zie groziłaby jej gwałtowna śmierć. Ale tam, w

tych krajach, tak szybko się to raczej nie koń-

czy.

I teraz jakże bledną na jej tle owi „sata-

niczni bluźniercy”, „świędokradcy”. Także ci

z mojego rodzimego podwórka, choćby taki

Madame Darski, pierwszy z brzegu przykład.

Godzą oni w już i tak skrwawionego, łagodne-

go Baranka z kornie opuszczonym rogiem. To

jest jak podstawianie nogi wiekowej i schoro-

wanej zakonnicy.

Albo zwymyślanie pewnej niezłomnej ko-

biecie, która nie stąpa już po tej ziemi od po-

nad dwóch tysiącleci.

Czy to już wszystko, na tyle tylko was

stać? A nie, mylę się... bardzo...

Szczytem heroizmu bywa puszczenie

z dymem maleńkiego, starego – że aż bliżej mu

do natury niż kultury – kościółka położonego

na rubieżach kraju i świadomości ludzkiej.

Nie jest wam zwyczajnie głupio? Wy, zwa-

ni artystami, uważacie się za odważnych. Bo

co? Bo poniżacie człowieka już tak dawno

temu upokorzonego śmiercią krzyżową?

Niczego nie ryzykujecie. Już to nawet nie

mówiąc o stawianiu na szali swego życia, jak

ma to miejsce w przypadku mojej ulubionej

Arabki.

Kto wam coś zrobi? Są protesty? Tak, do-

prawdy?

Bartosz Łącki

69

Chyba nie macie na myśli kilku emerytów

z niegroźnymi transparentami i jednym drew-

nianym krzyżem gdzieś pomiędzy?

Średniowiecze, o, to był wspaniały czas.

Wtedy możliwe były w Europie herezje. Tylko

wówczas, później już nie. I były próby ognio-

we. I wykrzyczane słowa miały swoją wagę.

Powiedzmy, ciężar głowy. Nie było to urąganie

starcom przez telefon. Ani plucie z balkonu na

koty.

Zastanawiam się teraz, co robiliby wów-

czas dzisiejsi „oszczercy”. Czy wszyscy zgod-

nie położyliby po sobie uszy?

Bartosz Łącki

70

artykuł

Grzegorz Koprowski (ur. 1988) –mieszkaniec Opola, miłośnik dobrejmuzyki, dobrego filmu i mocnejkawy, przy której lubi sobie zapalićpapieroska

GrzegorzKoprowski

1) Moby – Play/18

Długo myślałem nad tym, który z albu-

mów Mobiego wybrać – 18 czy Play. Uznałem,

że przesłucham obie te płyty od początku do

końca i dokonam decyzji. Najpierw puściłem

Play – przez ponad godzinę słuchałem oczaro-

wany. Już pierwszy utwór wprowadził mnie w

błogi nastrój. Przy Porcelain dostałem ciarek,

Why Does My Heart Feel so Bad wzruszył mnie

prostym tekstem i pięknym wokalem. Następ-

ny utwór, South Side, o wiele bardziej optymi-

styczny, wywołał uśmiech na moim licu. Prze-

chodzi on w delikatny i spokojny Rushing. A

przy Bodyrock nogi rwą się do tańca. Piękny

utwór Natural Blues. Przy dwóch kolejnych

piosenkach trochę się zdrzemnąłem, obudził

mnie dopiero Run On – tak bardzo odmienny

od reszty płyty. Taki gospel z tekstem o Bogu.

Dalej jest delikatny chill-out. Podsumowując

– trochę minimalizmu, krótkie teksty, no i jed-

nak przysnąłem przy ostatnich utworach.

Następnego dnia przyszła kolej na 18.

Zaparzyłem sobie świeżą kawę, ułożyłem się

wygodnie na łóżku z książką w ręku i odtwo-

rzyłem płytę. Zaraz zauważyłem, iż muzyka

Moby'ego idealnie sprawdza się jako tło dla

lektury. Oczywiście płyty tej można słuchać

także bez książki, pijąc wino lub po prostu le-

UlUBione płyty Kopra

Grzegorz Koprowski

71

72

artykuł

żąc do góry brzuchem. Wiele pięknych kom-

pozycji zawartych na tym krążku wprowadza

mnie w chill-outowy nastrój. Album idealnie

nadaje się na leniwe popołudnia.

Podsumowując, zdecydowałem się, że

jednak wyróżnię obydwa albumy. One są cu-

downe i można ich słuchać latami, nie nudzą

się.

2) Bon Iver - For Emma, Forever Ago

Debiutancki album amerykańskiego arty-

sty folkowej sceny Justina Vnona. Aby nagrać

tę płytę Justin, wraz z członkami zespołu, za-

mknął się na kilka miesięcy w małej chatce,

gdzieś na odludziu USA. W wyniku ich cięż-

kiej pracy powstał unikalny album o surowym

brzmieniu i ciekawych tekstach. „Who will love

You ? Who will fight ? Who will fall far behi-

nd?” – na albumie jest wiele fenomenalnych

kompozycji, jednak to utwór Skinny Love stał

się moim faworytem, od chwili, gdy go po raz

pierwszy przesłuchałem. Cudo.

3) Warpaint – The Fool

Zespół, który poznałem przez przypadek.

Nie wiedząc, co włączyć, ukradkiem zerkną-

łem na profil Last.fm koleżanki z roku, która

akurat słuchała Baby tego zespołu. No i zdecy-

dowałem się sprawdzić, czego Martynka sobie

słucha po dwudziestej trzeciej. W taki sposób

zakochałem się w tej grupie. Na albumie The

Fool znajdziemy dziesięć bardzo różnorod-

nych utworów. Na co warto zwrócić uwagę ?

Idealnie zsynchronizowanie gitar – elektrycz-

nej i basowej, wokal Emily oraz świetne partie

perkusyjne. Całość tworzy coś, co można na-

zwać art-rockiem, czyli jest to taki rock z nutą

artyzmu.

Grzegorz Koprowski

73

4) Little Dragon – Ritual Union

Jest to trzeci album z kolei w dorobku

tego szwedzkiego zespołu. Właściwie to muszę

przyznać, iż wszystkie ich płyty stoją na wy-

sokim poziom i ciężko mi było wybrać tą jed-

ną. Czemu akurat ten krążek? Ponieważ gdy

byłem na ich fantastycznym koncercie (pole-

cam wszystkim, ogromna energia i świetna za-

bawa), promowali właśnie Ritual Union. Taki

sentyment.

5) Elvis Presley – Aloha From Hawaii

Via Sattelite

Według mnie najlepsza płyta Króla. Dużo

przebojów, ciekawe aranżacje i ta moc. Warte

posłuchania.

6) Vangelis – Blade Runner Trilogy (3-

CD Special Edition)

W 99,9% przypadków ekranizacje książ-

kowe są gorsze niż ich pierwowzory. Lecz jeśli

chodzi o Blade Runnera, opartego na świetnej

książce Dicka, to mamy do czynienia z wyjąt-

kiem. Jest to zasługa klimatu, świetnych ak-

torów, tego, że film nie jest kalką książki, no i

dzięki muzyce Vangelisa. Z tym tytułem zresz-

tą najbardziej artystę kojarzę. Na potrzeby

tego świetnego filmu S-F stworzył pełną na-

pięcia, emocji ścieżkę dźwiękową. Do słucha-

nia z filmem bądź bez.

7) Franz Ferdinand – Right Notes, Right

Words, Wrong Order

Bardzo świeży album z 2014. I to jest

chyba jedyna nowość na mojej liście. Zespo-

łu Franz Ferdinand słucham od dość dawna.

Bardzo spodobał mi się ich debiut, drugi al-

74

artykuł

bum też był świetny. Później było troszeczkę

gorzej, jak dla mnie za mocno poszli w elek-

tronikę. Swoim nowym albumem stworzyli coś

bardziej gitarowego, ale nie skopiowali pierw-

szych wydawnictw. Stworzyli coś nowego, mi-

łego do słuchania i tańczenia.

8) Sufjan Stevens – Come on Feel The Il-

linoise!

Jeżeli ktoś nie wie, co to za Pan, to mówię.

Jest to bardzo poważany w niektórych kręgach

twórca muzyki niezależnej, multiinstrumenta-

lista, autor tekstów oraz kompozytor w jednej

osobie. Ma na swoim koncie sporo świetnych

płyt. Ja wybrałem tę z najfajniejszym tytułem.

No i treść krążka też niczego sobie. So come

on and FEEL THE ILLINOISE !

9)Múm – Summer Make Good

To jest ich ostatnia płyta przed poważny-

mi zmianami, kiedy to odeszła od nich moja

ulubiona wokalista o dziwnym do wymówienia

imieniu i nazwisku. Wygląda jak mała dziew-

czynka i taki też ma głos. Na albumie, mimo

iż zabrakło jej siostry bliźniaczki, nadal czuć

było nostalgiczną i depresyjna aurę dawnych

„muminków“. Za co kocham ten longplay? Za

niepowtarzalny klimat, przesycony smutkiem

i melancholią, oraz za trzy utwory, które się na

nim znalazły: The Island of Children's Child-

ren, The Ghosts You Draw on My Back i We-

eping Rock, Rock. Polecam na pełne niepoko-

ju nocy. Najlepiej słuchać samemu.

10) Depeche Mode – Playing The Angel

Mój ulubiony album tej świetnej forma-

cji. Wiem, że mają oni wiele innych bardzo do-

brych krążków, jak Music for Masses, Exciter,

Grzegorz Koprowski

75

Speak & Spell i kilka innych. Wybrałem ten bo

a) słucha się go na jednym tchu od początku

do końca, b) za Precius, A Pain that I’m Used

To, c) bo jest świetny; koniec, kropka, koniec

dyskusji.

11) The Knife – The Knife

Debiut płytowy tego jedynego w swym ro-

dzaju duetu ze Szwecji. Nie słucham tego al-

bumu za często, zostawiam go na chwilę, kiedy

mam ochotę popisać lub pobujać się na krze-

śle ruszając dziwnie rękoma. Utwory zróżnico-

wane stylistycznie, znajdziemy tutaj szybkie

piosenki, takie jak taneczne Kino, ale wolne

też są, choćby Lasagne. Warto łączyć z kawą.

12) The Smiths – The Queen Is Dead

Uwielbiam ten album, tak samo jak cały

zespół i ich dorobek. Ten album wyjątkowo

mi się podoba ze względu na utwór Frankly,

Mr. Shankly – to taka wesoła pioseneczka, no i

jeszcze Cementary Gates – do którego powstał

pełen napięcia fanowski teledysk o dwóch Pa-

nach i ich schadzce pod bramami cmentarza,

(uroniłem niejedną łezkę oglądając to cudo).

Plus oczywiście pieśń o wikarym w sukien-

ce i chyba największy i najbardziej filozoficz-

ny utwór Mozza prawiący o tym, iż niektóre

dziewczęta są większe od innych. Polecam,

grande płyta.

Grzegorz Koprowski

76

artykuł

Dobry koncert to taki:

a) po którym masz tak zdarte gardło, iż

nie możesz nic powiedzieć,

b) tak bardzo nogi cię bolą, iż następne-

go dnia masz zakwasy,

c) lub taki, który sprawił iż Twoje uszy

dostały orgazmu.

Lubię koncerty – gatunenk muzyczny nie

ma znaczenia. Moja przygoda z chodzeniem

na koncerty zaczęła się w liceum, kiedy to w

drugiej klasie poszedłem wraz z Bartoszem

na nasze pierwsze Piastonalia. Impreza zaczę-

ła się na osiedlu Metalchem, gdzie nieopodal

sklepu, w którym aktualnie mieści się „Bie-

dronka” (wtedy to był chyba „Leader Price“

lub coś w ten deseń) obaliliśmy pól litra Staro-

gardzkiej zapijając strasznie słodkim sokiem

marchewkowym (najgorsza zapita ever). Jako

mało doświadczeni licealiści zamiast na błonia

Uniwersytetu Opolskiego trafiliśmy na cam-

pus Politechniki, gdzie raczej koncertów nie

było. Trzeba więc było się wracać do centrum.

W drodze spotkaliśmy miłego jegomościa, któ-

ry uraczył nas ciekawą konwersacją dotyczącą

KilKa słówo Koncertach

Grzegorz Koprowski

piłki noż-

nej. Gdy wreszcie udało nam się trafić na wła-

ściwe miejsce, na scenie akurat grał zespól

Vavamuffin1 – w tym czasie często słuchałem

1 Vavamuffin – zespół z gatunku ragga, dość popular-ny w Polsce. Mają już na swoim koncie kilka dobrze przyję-tych krążków. Osobiście znam tylko ich debiutancki album, który to w większości traktuje o Jah, zielonym i miłości –

tego zespólu. Ech, te przeboje

– Jah jest prezydentem, czy Bless. Po godzin-

nym darciu japy, tańczeniu i przypadkowym

umieszczeniu peta w oku pewnej dziewczy-

ny, udaliśmy się na przechadzkę. Spacer ten

czyli o tym, o czym śpiewają prawdziwi rastafarianie. Miły zespół, do posłuchania od czasu do czasu, koncerty zaś są bardzo energetyczne i na pewno warte uwagi.

Grzegorz Bogdoł

77

78

artykuł

miał ściśle określony cel: zdobycie alkoholu.

Byliśmy młodzi, wątroby zdrowe, a wódka

wypita kilka godzin wcześniej powoli słabła.

Pamiętam, iż szukałem koleżanki, w celu

pożyczenia od niej pewnej sumy pieniężnej.

Gdy się nie udało, próbowaliśmy ją zdobyć

od hybrydy skate‘a i skina, jednak to też nie

przyniosło żadnych efektów. Wreszcie znaleź-

liśmy się na przystanku autobusowym, gdzie

dwaj nieznani nam jegomoście poczęstowa-

li nas dobrze zmrożoną wódką z dodatkiem

mięty. Bartek, będąc osobą niezwykle chary-

zmatyczną, zdobył dla nas także po jednym

papierosie (nasze zapasy skończyły się kil-

ka godzin wcześniej). Wraz z miłymi Pana-

mi udaliśmy się następnie na kampus, by

posłuchać Myslovitz2 (gwiazda wieczoru).

2 Myslovitz – polski zespół, którego nie trzeba przed-stawiać. Przez wiele lat z Rojkiem na czele podbijali listy przebojów. Próbowali nawet swego czasu zawojować Euro-pę zachodnią, co im się jednak nie udało. Ich muzyka to

Grzegorz Koprowski

79

Mimo iż pojawiliśmy się dopiero na bisach, za-

bawa była przednia.

Kolejny rok i kolejne Piastonalia. Tym ra-

zem oprócz Bartosza towarzyszyło mi jeszcze

parę innych person. W sumie była nas czwór-

ka lub piątka. Tym razem before miał miejsce

nieopodal mojego liceum numer dwa w Opolu.

W spokojnej i miłej atmosferze piliśmy piwo

i gadaliśmy o pierdołach. Koncerty, jak to za-

zwyczaj w Opolu w trakcie Święta Pijaków, są

po pierwsze opóźnione, no i po drugie gwiaz-

da wieczoru gra zazwyczaj bardzo późno. Tak

było i tym razem, na Kult3 trzeba było czekać

ciekawy rock, no i jeszcze dobre teksty. Warto posłuchać.3 Kult – zespół, którego przedstawiać nie trzeba chy-ba nikomu. Powstały w 1982 roku na bazie kapeli Poland od wielu lat jest mocno widoczny na polskiej scenie muzycz-nej. Kojarzony przede wszystkim z Kazikiem Staszewskim, jednak poza nim z Kultem można powiązać takie nazwiska jak: Grudziński, Wereński czy Wieteska. Jeżeli zaś chodzi o ich koncerty, trwają czasami ponad dwie godziny (mają co grać), i mimo że zespól coraz starszy, Panowie dalej dają radę

do północy, a może i nawet dłużej (pamięć za-

wodzi w tej materii). Jednak nie zawiedliśmy

się, bo zabawa była pierwszorzędna. Gig trwał

i trwał, skończył się dopiero około drugiej,

trzeciej nad ranem, jak nie później. Po skoń-

czonym koncercie trzeba było szybko wracać

do domu, wyspać się i wstawać na maturę

z historii. Pamiętam, że rano, jak się zjawiłem

pod murami ogólniaka, miałem obolałe i za-

kwaszone nogi, gardło tak zdarte, że ledwo co

mówiłem, ale co najważniejsze kaca nie było

i umysł nie został przyciemniony.

To były takie moje pierwsze przygody, ta-

kie drobne kroczki. Moja kariera koncertowi-

cza przeżyła apogeum w trakcie studiów, kiedy

to uczestniczyłem w kilku niezapomnianych

koncertach. Wymienię je w kolejności przy-

padkowej, bo nie chce mi się myśleć, co było

wcześniej, co później, ani jaki koncert podobał

80

artykuł

mi się bardziej. Kilkanaście koncertów pewnie

ominę, bo o kiepszczyźnie pisać nie warto.

Lao Che4 – zespół na którym byłem pięć

lub sześć razy. Za każdym razem bawiłem

się znakomicie. Pierwszy raz pojawiłem się

na nich w trakcie Piastonaliów, kiedy to zna-

łem tę grupę stosunkowo słabo. Grali wtedy

głównie utwory z płyt Gospel oraz Powstanie

Warszawskie. Po tym występie szedłem na ich

koncerty prawie za każdym razem, jak bywali

w Opolu. Mimo iż byłem na nich wielokrotnie,

pewnie poszedłbym znowu, choćby by posłu-

chać na żywo Dymu.

Nouvelle Vague5 – zespól poznany dzięki

4 Zespół powstały na zrębach wcześniej istniejącego hip-hopowego tria Koli. Według mnie jest jednym z naj-ciekwszych polskich współczesnych zespołów. Każda pły-ta jest inna, od eksperymentalnych Guseł, po najnowszy Soundtrack, który różni się znacząco od pozostałych. Zaś koncerty Lao Che za każdym razem zaskakują, a to cieka-wym coverem, a to starym hitem zagranym w zupełnie in-nej aranżacji.5 Zespół, który nie stworzył ani jednego swojego

Bartkowi, puścił mi on wiele lat temu ich cover

zespołu Joy Division – Love Will Tear Us Apart.

Dwie urocze dziewczęta, śpiewające swoimi

słodkimi, trochę piszczącymi głosami klasykę

zimnej fali. No i się nimi zainteresowałem. Gdy

dowiedziałem się, że będą we Wrocławiu, kupi-

łem bilet i pojechałem. Jako iż jechałem sam,

szukałem towarzystwa, na szczęście znalazłem

na Laście miłego chłopaka o nicku Staszkins6.

Mimo iż się nie umówiliśmy – jakimś cudem

odnaleźliśmy się na koncercie. Może dlatego

że obaj zachowywaliśmy się dość żywiołowo,

skacząc i machając rękoma na wszystkie stro-

ny. Co do samego koncertu, z początku byłem

smutny bo nie było Melanie (och :(), jednakże

utworu, a jedynie coveruje głównie znane utwory zimno-falowe. Mimo to warto zwrócić uwagę na ten band. Wyko-nują bardzo ciekawe aranżacje w klimacie bossa nova, a ich koncerty to magia.6 Wszystkim koncertowym singlom polecam portal Last.fm oraz grupę, która się tam znajduję – „Let’s Rock Together“.

Grzegorz Bogdoł

81

82

artykuł

Grzegorz Koprowski

83

nawet bez niej było świetnie. Wytańczyłem się

i wybawiłem znakomicie. Są jednak dwie rze-

czy, których do dziś żałuję – Staszkens dostał

dwa buziaki od wokalistek, a ja nie, a w dodat-

ku w drodze do domu zgubiłem plakat z auto-

grafami.

Dikanda7 – jeden z najbardziej sponta-

nicznych i jeden z najlepszych koncertów

na, których byłem. Wracałem autobusem do

domu i spotkałem Emilkę, gadamy, w pewnym

momencie powiedziałem, że nie mam z kim iść

na koncert Dikandy (prawdę mówiąc nie zna-

łem wtedy tego zespołu, przez przypadek zna-

lazłem o tym wydarzeniu informację), okazało

7 Moim skromnym zdaniem najlepszy polski zespół folkowy. Założony dość dawno temu, w 1997 roku w Szcze-cinie, od dawna podbija serca publiczności. Niestety, znany bardziej za granicą niż w rodzimym kraju, stąd trasy kon-certowe mają miejsce głównie w Niemczech, Austrii, czy we Francji. W Polsce na szczęście też grają, i jak usłyszysz że pojawią się w najbliższej okolicy, nie wahaj się, czytelni-ku, tylko jedź. Ta kapela to prawdziwy dynamit, połącznie wpływów muzyki bałkańskiej, polskiej, hinduskiej etc.

się, że ma ten sam problem. Umówiliśmy się

wstępnie. I ziup, po kilku godzinach jedziemy

do centrum. Po drodze spotykamy Anetkę,

z którą idziemy kupić sobie dla kurażu po piw-

ku. W międzyczasie debatujemy, czy będą dla

nas jeszcze bilety, bo w dniu koncertu czasami

może braknąć. Okazało się, iż pojawiło się bar-

dzo mało osób – około dwudziestu, trzydzie-

stu, ale to nie miało znaczenia. Niecierpliwie

czekamy na koncert, pijąc piwko. No i wresz-

cie. Nie rozpisując się za bardzo – było zajebi-

ście. Pełen energii zespół zagrał tak, iż miało

się wrażenie, że nie ma wcale pustki na sali.

Tańcowałem jak świrus. Po koncercie woka-

listka zaprosiła wszystkich zebranych na after

party, na którym będzie także grupa. Ośmie-

lony alkoholem i atmosferą poprosiłem Annę

do tańca, wyraziła zgodę. Żałuję, iż nie umiem

tańczyć, i chyba nadepnąłem jej raz na stopę,

84

artykuł

ale i tak było bardzo miło. Ech – śpij Aniele,

śpij!

Kapela Ze Wsi Warszawa8 – zostanę trochę

przy folkowych klimatach. Nie wiem czemu,

ale takie koncerty są najlepsze. Pełne energii

i dobrej zabawy. I na każdym koncercie folko-

wym spotykałem jedną Pannę o blond włosach

i niebieskich oczach palącą skręty z tytoniem

wiśniowym. Ale wracając to tego konkretnego

występu. Kapela akurat promowała nowy krą-

żek – Nordic. Poznawszy uprzednio ich nowe

dzieło, poszedłem na koncert. Jak to ma miej-

sce przy trasie promocyjnej, królowały nowe

utwory, ale nie zabrakło i klasyki. Po gigu udało

mi się dostać na dół, gdzie zespól odpoczywa

po występie. Zdobyłem tam śliczne autografy.

Żywiołak9 – to już ostatni folkowy koncert,

8 Gigant polskiej sceny folkowej. Kilka niezwykle uta-lentowanych osób tworzy świetną muzykę opartą o dawne brzmienia.9 Mimo iż zespół ma na swoim koncie jedynie dwa

o którym wspomnę. Wtedy na wokalach były

jeszcze „czarownice” – dwie dziołchy o moc-

nych głosach. Koncert mimo iż trwał dość

krótko, strasznie mnie wymęczył. Trzeba było

dość intensywnie podskakiwać przy takich

utworach jak Noc Kupały, czy Czarodzielnica.

Nie wiem, jak koncerty wyglądają z nowymi

dziewczynami, ale podobno to już nie to samo,

co kiedyś.

Łąki Łan10 – jeden (według mnie) z najlep-

szych zespołów koncertowych w Polsce. Pomi-

mo niezmienionej formuły cały czas przyciąga-

ją swoją energią i charyzmą. W czasie koncertu

albumu (plus jeden z remiksami) Żywiołak zdobył sobie uznanie na scenie folkowej. Głównie dzięki połączeniu me-talu z folkiem.10 Z pozoru to taki trollowy zespół, bo jak można brać na poważnie bandę facetów przebierających się za owady. Mimo to od strony muzycznej zespół ten prezentuje się bardzo dobrze. Tworzą oni dość oryginalną muzykę, a każ-da płyta (mają już trzy albumy na koncie) jest ciekawa i po-lecam do przesłuchania. Zaś koncerty na pewno zapadają długo w pamięć.

Grzegorz Bogdoł

85

86

artykuł

Grzegorz Koprowski

87

można nie tylko świetnie spędzić czas, ale jak

szczęście dopisze, także zdobyć misia.

Majówka na wyspie Słodowej – festiwal

o dość długiej tradycji. Mimo iż za każdym ra-

zem lista zespołów nie ulega większej zmianie,

z roku na roku gromadzi na reprezentatywnej

wyspie sporą widownię. Na majówce byłem

dwa razy, najpierw chyba na drugim roku stu-

diów, potem na czwartym lub piątym. Pamięć

niestety nie ta, co kiedyś. Za pierwszym razem

udałem się tam z A., a na miejscu spotkałem

Siostrę oraz Kuzynkę. Nie pamiętam za bar-

dzo kto grał, na pewno na początku był Dżem,

później Strachy na Lachy, Happysad (choć

pewności nie mam), gwiazdą wieczoru był

Hey. Za drugim razem ostatnim zespołem był

Kazik na Żywo. Kto był po nich ? A nie wiem,

ktoś na pewno. Co jeszcze można dodać? A że

nie warto kupować piwa na terenie festiwa-

lu, nie dość, że drogie, to jeszcze rozwodnio-

ne do granic możliwości. Za pierwszym razem

nabyłem butelkę czystej wódki, która przela-

łem do kartonu z sokiem, aby ją wnieść – duża

oszczędność. Za drugim zaś razem kupiłem

piwo w okolicznym sklepie i piłem je na murku

nieopodal wyspy.

Deep Purple – bez ociągania, chyba naj-

lepszy koncert, w którym uczestniczyłem. Bi-

let, muszę przyznać, tani nie był, ale dorabia-

łem w tym czasie jako ulotkarz, więc jakoś dało

radę. Na koncert pojechałem wraz z Białym,

jego znajomymi oraz Mateuszem. Po przy-

jeździe do Wrocławia, po posiłku oraz dwóch

piwach, udaliśmy się na próbę bicia rekordu

gitarowego. Kilkaset osób grało jednocześnie

utwór Jimiego Hendrixa Hey Joe. No trzeba

przyznać, że już before był ekscytujący. A to

był dopiero początek. Następnie ruszyliśmy

88

artykuł

na stadion, gdzie po nabyciu piwa i jego wypi-

ciu przeszliśmy przez bramkę, za które trunki

były dwa razy droższe. Na początku support.

Koleś, który gra i robi wszystko to, co robił

Jimi Hendrix. No, bardzo udana rozgrzewka

przed tym, co nas później czekało.

Support skończył grać, trochę minut cze-

kania, i wreszcie Ci na których czekałem. Deep

Purple. Koncert był świetny. Mimo dość sędzi-

wego wieku kapela dała naprawdę dużo czadu.

Skakałem, wariowałem. Największe wrażenie

sprawiło na mnie solo na pianinie, po którym

artysta odegrał hymn państwowy. Koncert

skończył się późno. To był niezapomniany wi-

dok, jak widziałem te masy wychodzące z kon-

certu.

Powrót, ale nie do domu, tylko na after.

Impreza odbyła się w mieszkaniu wynajmowa-

nym przez Czarną. Wódka, papierosy i prze-

raźliwe głupoty. Dużo wspomnień, no i pociąg

– który objechał wszystkie pokoje.

Koncerty w MOK-u (NCPP) – w tym miej-

scu bywałem dość często, więc by nie przedłu-

żać, opiszę ogólnie. Przez te kilka lat na Sali

kameralnej wiele się zmieniło. Palenie – na po-

czątku w trakcie koncertu można było zaćmić,

później wyrzucono palaczy na korytarz, a na

końcu to już na dwór. Alkohol – przez długi

czas bez problemu można było nabyć dobre

„zamkowe“ (które szybko schodziło) w pubie

umiejscowionym na ternie NCPP, jednak jakoś

rok temu czy może trochę wcześniej przenieśli

się i zostało tylko piwo lane w samej sali kame-

ralnej.

Befory i aftery – to był nieodłączny ele-

ment wszystkich wypadów, zazwyczaj przy-

chodziło się trochę wcześniej, by wzmocnić się

odpowiednio przed nadchodzącą zabawą. Na-

Grzegorz Bogdoł

89

90

artykuł

Grzegorz Koprowski

91

wadniało się albo w środku, albo na zewnątrz.

Zależy ile miało się lat i ile gotówki. Po koncer-

cie przeważnie jeszcze trochę się zostawało.

Zazwyczaj byli to znajomi związani z Emilką –

Grzegorz, Anetka i inni. Ech, takie wspomnie-

nia okołokoncertowe jakoś bardziej utrwaliły

mi się w pamięci niż same występy. Luźne po-

gawędki, piwko, czasami pizza.

Koncerty – było ich dość sporo. Najlep-

sze, oprócz tych, które już wymieniłem, to

przede wszystkim koncert grupy Hey – kiedy

to grali swoje stare kawałki w ramach trasy „re

-edycja”. Dużo utworów z Pytajnika, Fire czy

Ho. Ci, którzy znają zespół wiedza, o co cho-

dzi. Miło jeszcze wspominam koncert Graży-

ny Auguścik – która wraz z gitarzystą Pauliho

Garcią zaprezentowała na nowo zinterpreto-

wane utwory Beatlesów w stylu Bossa Nova.

Bardzo lubiłem chodzić na koncerty zespołów

mało znanych, które przeważnie bardzo miło

zaskakiwały jak np. Dakadana czy Mella Kotu-

lek. No i oczywiście najlepszy koncert w NCPP,

tylko że w amfiteatrze, to koncert Gentlema-

na. Zjawiłem się tam z Martą, Darkiem, jego

kuzynką oraz Julką. Po odpowiednim popra-

wieniu nastroju swego, udaliśmy się na show.

Na początku byli supporci, którzy wprowadzi-

li nastrojowo widownię pod gwiazdę wieczoru.

Och, długo nie czekaliśmy. Koncert świetny,

długi i niezapomniany. Jeszcze na końcu na-

pisać trzeba o bardzo dobrych koncertach ze-

społów: Kury, Buldog, Brodka etc.

Wrocławskie koncerty – tych, mimo że tro-

chę mniej ze względu na cenę i odległość, jed-

nak należy o nich wspomnieć. Przede wszyst-

kim Camera Obscura – szkocki zespół grający

pop, zagościł chyba po raz pierwszy w Polsce.

Wybrałem się na niego razem z kolegą z Klanu

92

artykuł

– no i cóż? Warto było, choćby dla tych dwóch

godzin stania i słuchania pięknego głosu wo-

kalistki, oglądania i podziwiania pięknej rudej

Pani grającej na pianinie. Po koncercie zespół

wyszedł porozmawiać z fanami, co było bar-

dzo miłe. Zapaliłem szluga z gitarzystą i basi-

stą, wziąłem autografy i kupiłem płytę.

Olafur Arnalds – ostatni z islandzkich

zespołów, jaki poznałem, a jedyny, który mia-

łem okazję usłyszeć na żywo. Koncert odbył

się w przytulnym miejscu we Wrocławiu. Pu-

bliczność siedziała (do czego nie byłem przy-

zwyczajony, mimo to występ tego artysty był

wzruszający i pełen muzycznych doznań).

Little Dragon – o tym zespole wspomnia-

łem w ramach pisania o ulubionych płytach.

Fajny before we wrocławskim barze, gdzie za-

siliłem swój organizm kilkoma shotami, póź-

niej ruszyłem szybkim truchcikiem na show.

Nie zawiodłem się, świetna koncertowa kape-

la. Dobrze wydane pieniążki.

Off Festiwal – a właściwie tylko jeden

dzień. Pierwszy dzień koncertów, na którym

miał zagrać zespół Warpaint i dla niego pofa-

tygowałem się do Katowic. Moje ulubienice

z amerykańskiego kwartetu grały tylko około

godzinę, może nawet krócej, mimo to będę ich

występ wspomniał do końca życia. Poza dziew-

czętami z Wojennych Barw przewinęło się na

deskach aż czterech scen wiele ciekawych for-

macji. Łaziłem po miasteczku festiwalowym

z repertuarem z zaznaczonymi zespołami, na

które chciałem iść. I tak łaziłem od jednego do

drugiego miejsca, po drodze zatrzymując się

od czasu do czasu na piwo. Dużo dobrej mu-

zyki i zabawy.

Opera – czas pomówić trochę o sztuce wy-

Grzegorz Bogdoł

93

94

artykuł

sokiej, dodać tekstowi trochę artyzmu. Otóż

na operze byłem trzykrotnie. Pierwszy mój

kontakt z tą formą sztuki miał miejsce w cza-

sie studiów we wrocławskiej operze. Udałem

się na świetną Operę Rigoletto, z dość znaną

arią La Donna E mobile (kobieta jest zmien-

ną). Fabuły nie pamiętam w ogóle (zresztą ma

ona w operze drugorzędne znaczenie), pamię-

tam raczej cały ten patos, jaki się wiązał z tym

wydarzeniem. Eleganccy panowie i panie, na-

wet ja się ubrałem należycie i włożyłem gar-

nitur oraz krawat. Opera cudowna, budynek

w którym odbywał się występ elegancko wy-

strojony, marmury, obrazy, nawet toalety były

luksusowe.

Drugi mój kontakt z operą miał już inny

charakter. W opolskim amfiteatrze zorganizo-

wano przedstawienie Straszny dwór. No i po

pierwsze miejsce już takie bez patosu, koja-

rzone bardziej z muzyką rozrywkową niż z wy-

soką. Widownia, z racji tego iż było bardzo

gorąco, ubrała się raczej luźno niż wyjściowo.

Ja też byłem tego dnia nie do końca dyspono-

wany, poprzedniej nocy świętowałem urodziny

kolegi. I byłem dość mocno skacowany, stan

mój był pogłębiany przez słońce, które raziło

niemiłosiernie. Pociłem się, chciało mi się pić;

jednak mimo tych niedogodności miło wspo-

minam tę polską operę. Ładnie zaśpiewane

arie, a na końcu tancerze zatańczyli dla wi-

downi.

Trzeci raz ponownie miał miejsce w Ope-

rze Wrocławskiej. Tym razem byłem lepiej

przygotowany. Zaczarowany Flet – słyszałem

wcześniej i oglądałem dwukrotnie. Dzięki temu

znałem fabułę, oraz mogłem porównać jakość

wykonania. No i się trochę zawiodłem, opera

która powinna trwać ok. trzy godziny, skoń-

Grzegorz Koprowski

95

czyła się po zaledwie dwóch. Osoba odpowia-

dająca za przedstawienie „obcięła” kilka scen,

co może skróciło trwanie sztuki oraz zwięk-

szyło tempo, lecz przy okazji powstała dziura

fabularna. W jednym momencie bohaterowie

wyruszają i nagle są na miejscu, nie wiadomo,

co tam robią. Mimo to wyprawa bardzo udana.

No i trzeba dodać, iż za bilety warte normalnie

110 zł zapłaciłem jedynie 40 zł, i tutaj chciał-

bym podziękować ludziom, którzy w ostatniej

chwili zrezygnowali ze swoich miejsc. Dzięki

nim siedziałem na parterze, a zapłaciłem jak

za miejsce na loży.

Tak podsumowując ten mój trochę przy-

długawy wywód. Sądzę, że słuchanie muzyki

granej na żywo to naprawdę bardzo udana

forma rozrywki. Można poskakać, posłuchać,

spotkać się ze znajomymi, napić czegoś do-

brego. I przede wszystkim z tych wszystkich

wydarzeń pozostają niezapomniane wspo-

minania, nie tylko związane stricte z danym

występem, ale także z sytuacjami. jakie mają

miejsce przed albo po koncercie. Z wszystkimi

emocjami, które się pojawiają, gdy np. nosisz

dziewczynę na baranach w trakcie koncertu,

czy pijesz tanie wino na murku, albo gdy cze-

kasz na zespół, by zdobyć autografy. Ta cała

otoczka okołokoncertowa czasami bardziej

wryje się w pamięć niż np. sam koncert. Bo kto

pamięta setlistę czy to, w co był ubrany woka-

lista?

Grzegorz Koprowski

96

artykuł

Armagedon – fascynujące wydarzenie.

Co może czekać ludzkość w najbliższej

przyszłości?

Wielu ludzi zastanawia się, kiedy to na-

stąpi oraz jak to będzie wyglądać...

Jedni – ci którzy zajmują się religiami –

twierdzą, że to będzie boża interwencja. Gdy

my się zbuntujemy, wówczas przybędą anioło-

wie. Ludzkość będzie przeciwko nim walczyć.

Armagedon – powiadają inni – to po pro-

stu będzie wielki kataklizm. Jaki? Być może

asteroida uderzy w naszą planetę. Wtedy

zmiany będą nieprzewidywalne. Ciężko będzie

żyć, o ile w ogóle ktoś przeżyje.

Jeszcze kolejni natomiast słysząc o nim,

myślą o wielkiej, już trzeciej, wojnie światowej.

Strasznej, bo z użyciem broni nuklearnej.

Niestety, pytanie jest – nie czy to się wy-

darzy, tylko jak żyć w obliczu Armagedonu?

Nasza cywilizacja jest tak rozwinięta, tak za-

awansowana technicznie, komunikcja coraz

mniej zawodna. A wciąż się w tym względzie

rozwijamy. Dlatego jakiekolwiek kampanie,

armagedonWojciech Wziątek

akcje militarne gdziekolwiek by nie wystąpiły

odziałują na nas. I z każdego kątka globu mo-

żemy śledzić przebieg wydarzeń.

Jak żyć w obliczu wizji tak strasznej? Jest

to przecież katastrofa, porażka rodzaju ludz-

kiego.

Bo to, że nastąpi wielki kryzys jest kwestią

dłuższego lub krótszego czasu. To wszystko

zależy od nas. Ludzie posiadają zaawansowa-

ny technicznie arsenał militarny. I nie służy on

po to, żeby bronić się przed zwykłym najeźdź-

cą, grabieżcą. To są bronie, której przeznacze-

niem jest eksterminacja wszystkiego co, żyje,

co jest. Te bronie nie powinnny w ogóle zostać

stworzone, jeślibyśmy chcieli mieć długotrwa-

ły pokój i stabilną sytuację.

Ostatnio oglądałem wiele na ten temat.

Źle się dzieje w Europie. Sytuacja na

Ukrainie się pogarsza. Rosja dostała sankcje

ze strony Unii Europejskiej i USA. I następne

teź wejdą w życie. Szykuje się załamanie go-

spodarcze. Wiele krajów z UE jest mocno za-

dłużonych. Na gruncie kryzysu ekonomiczne-

go zawsze powstawał jakiś konflikt zbrojny.

I teraz – czy się tym zajmować? Pytanie

jest takie – czy szykować się na „trudne czasy”

i jak przetrwać to wszystko?

Ostatnio właśnie miałem przemyślenia,

żeby po prostu pogrążyć się w słodkiej, błogiej

ignorancji i za bardzo nie zajmować się tym

problemem. Tylko fajnie spędzić czas.

Oczywiście – pewną nutkę wiedzy trze-

ba mieć. Tak, aby na wypadek czegokolwiek,

jakiegokolwiek kryzysu umieć przetrwać nie

wychodząc do sklepu przez tydzień bądź dwa.

Żeby mieć pewne zapasy.

Ale jak żyć w obliczu tego, co się w tej

chwili dzieje? Otóż – nie wdawać się w żad-

Wojciech Wziątek

97

98

artykuł

ne szczegóły, tylko po prostu zająć się swoim

własnym życiem. Nie pracować za długo. Jeże-

li masz rodzinę – ofiaruj jej czas.

Dobrze jest mieć hobby. Ja na przykład

jestem fanem gier komputerowych. Interesuje

mnie także kultura Dalekiego Wschodu i róż-

nego rodzaju medytacje. Będę więc chciał się

temu jeszcze bardziej poświęcić.

I powtarzam – nie pracować za długo

w ciągu roku. Tak, by żyć naprawdę. Trzeba

bowiem zadać sobie pytanie i odpowiedziec na

nie bardzo szybko. Zatem – po co pracujesz?

Co chcesz osiągnąć? Czy pracujesz po to tylko,

zeby przetrwać?…

…A tutaj nam się po prostu jakiś Arma-

gedon wyłania, jakaś III Wojna Światowa,

wszystko wisi na włosku. I jeden większy kry-

zys – czy to zbrojny, czy ekonomiczny – może

spowodować, że wielu ludzi z dnia na dzień

wszystko straci…

Wobec powyższego – nie ma co planować

pięć, dziesięć, dwadzieścia lat wprzód...

…Po co to? Wystarczy żyć na luzie i mieć

jakieś hobby, zainteresowania. I określić

w swoim życiu jakąś stałość – pewne status

quo – co mnie interesuje, co lubię robić. I to

rozwijać.

…I życia sobie nie żałować, godnie je spę-

dzić, by spokojnie spojrzeć śmierci w oczy, gdy

po nas przyjdzie.

No, to byłoby na tyle.

Ale ciąg dalszy – nastąpi.

Wojciech Wziątek

Wojciech Wziątek

99

100

artykuł

Olaf Pajączkowski (ur. 1988) – interesuje się muzyką, filozofią, literaturą, filmem, fotografią, przede wszystkim jednak jest twórcą rzeczy wszelakich, od utworów prozatorskich do etiud filmowych. Współpracował/współpracuje z portalami „Coolturka” i „Adventure Zone”, prowadził dwa blogi kulturalne, wygrał ze trzy konkursy recenzenckie, udzielał się w kultowym – w pewnych kręgach – zespole rockowym Post Mortem; kilka jego wierszy ukazało się w „Migotaniach Przejaśnieniach”, proza jeszcze czeka na swój debiut. Ostatnio stworzył „Znak zapytania”, komputerową przygodówkę w starym stylu.

Olaf Pajączkowski

Ci ze Wspaniałych Czytelników, którzy

uważnie śledzą nie tylko Mole, ale także i róż-

ne „przymolowe” sprawy, pamiętają zapewne

drugi wywiad, którego miałem zaszczyt udzie-

lić dla Radia Emiter. Podczas tej audycji jeden

ze słuchaczy – Błażej (pozdrawiam!) – zapy-

tał mnie, czy na łamach naszego czasopisma

pojawi się kącik poświęcony kryptydom. Od-

parłem, że tak, ale z różnych powodów dział,

mający zadebiutować w drugim numerze, po-

jawia się dopiero w piątym. Niestety najpew-

niej na pierwszym odcinku skończymy. Odpo-

wiemy w nim na najważniejsze pytanie: „Czym

w ogóle jest kryptyda?” Otóż kryptydą jest

każde stworzenie, którego nie tylko istnienia

nie można udowodnić, ale także – nieistnienia.

Dlaczego piszę o braku dowodów na

nieistnienie jako warunku „kryptydyzacji”?

Odpowiedź jest prosta. Brak dowodów na

istnienie czegoś nie świadczy o tym, że coś

rzeczywiście jest zmyślone – powiedzmy, że

nie potrafię udowodnić, iż hipotetyczny John

Brown naprawdę pędzi życie w Kalifornii, ale

nie oznacza to, że taki John jest jakimś fan-

tazmatem – po prostu nie posiadam o nim

żadnej wiedzy, co wcale nie przeszkadza temu

Johnowi w jedzeniu obiadu, podczas gdy ja pi-

szę te słowa. Brak dowodów na istnienie nie

Kryptozoo

Olaf Pajączkowski

101

102

artykuł

przekreśla jeszcze całkowicie możności istnie-

nia. Gdybym miał natomiast niezbite dowody

na nieistnienie Johna – wtedy sytuacja byłaby

zupełnie inna. W tym wypadku dowodem na

nieistnienie tego konkretnego Browna będzie

to, że przed chwilą go wymyśliłem.

W podobnej sytuacji znajdują się krypty-

dy, zwierzęta czy stworzenia, o których krążą

legendy. Nikt nie potwierdził ich bytności, lecz

gdyby to przesądzało sprawę, nie powstałaby

kryptozoologia – yeti zostałby uznany za bajkę

i między inne bajki włożony. Tymczasem jest

inaczej. Nie możemy udowodnić tego, że yeti,

stwór dość nietypowy, z gatunku nam niezna-

nego, nie istnieje – i dlatego jest kryptydą.

Definicja może wydawać się nieco pokręt-

na, ale chyba tylko w ten sposób można do-

kładnie wytłumaczyć postawę kryptozoologów

– dopóki nie udowodnimy, że chupacabra jest

tak samo „prawdziwy” jak wytwory literackie,

typu krasnoludki i sierotka Marysia, nie może-

my z czystym sumieniem go przekreślić. Kryp-

tozoologowie1 – adepci sztuki, będącej albo

protonauką albo pseudonauką, w zależności

od tego, czy wypowiadają się o niej jej przeciw-

nicy czy zwolennicy – badają podania, legendy,

gromadzą relacje świadków i na tej podstawie

tworzą profil konkretnego stworzenia. Jeżeli

nie pojawiają się dowody na nieistnienie zwie-

rzęcia – powstaje kryptyda. Większość tego

typu badaczy nie chce, by ich obiekty badań

trwały w takim zawieszeniu między bytem a

1 Za twórcę terminu "kryptozoologia" uznaje się Ber-narda Heuvelmansa który użył go w swej książce z 1955 roku Na tropach nieznanych zwierząt, choć on sam przy-pisuje stworzenie tego terminu szkockiego podróżnikowi, Ivanowi T. Sandersonowi, natomiast początki swej dys-cypliny widzi już w książce Wielki wąż morski Anthonie-go Cornelisa Oudemansa z 1892 roku. Innymi autorami, zajmującymi się tymi badaniami, są np. Willy Ley czy Karl Shuker. Sam termin „kryptyda” został wymyślony przez Johna Walla w 1983 roku.

Olaf Pajączkowski

103

Rys. LeCire i Karta24

104

artykuł

niebytem, szukają więc dowodów na ich ist-

nienie, by „przenieść” je z kryptozoologii do

„prawdziwej” zoologii. Co prawda wiele z tych

prób kończyło się niepowodzeniem, a więk-

szość dowodów była nieprzekonująca lub

czasami po prostu sfabrykowana, jednakże

zdarzały się przypadki potwierdzenia praw-

dziwości stworzeń, których wcześniej nauka

nie uznawała.

Stworzeniami, które:

a) „utraciły” swój status kryptydy, gdyż

ostatecznie i niepodważalnie udowodniono

ich istnienie

b) nigdy oficjalnie nie zostały uznane za

kryptydę, jednak ich odkrycie pokazuje, że

Ziemia kryje jeszcze przed nami kilka tajem-

nic są:

1. Okapi. „Odkryto” je w 1901 roku,

a samo zwierzę stało się godłem nieistnieją-

cego już Międzynarodowego Stowarzyszenia

Kryptozoologii. Wcześniej okapi był uznawany

za wymysł starożytnych Egipcjan, a relacjom

mieszkańców Kongo nie dawano wiary. Istnie-

nie tego stworzenia ostatecznie potwierdził sir

Autor: Benutzer:AlexR

Olaf Pajączkowski

105

Harry Johnson (1858 – 1927), angielski podróż-

nik i pisarz, zdobywając skórę i dwie czaszki

zwierzęcia, a pierwsze żywe osobniki pojawiły

się w zoo już w latach 20 XX wieku.

2. Waran z Komodo. Jego istnienie po-

twierdzono w 1912 roku – wcześniej naukowcy

uznawali wszystkie wielkie gady za wymarłe,

a Europejczycy nie dawali wiary zdumiewają-

cym plotkom o „lądowych krokodylach”. Euro-

pejczycy nie dawali wiary. Gdy jednak pewien

poławiacz pereł wrócił z wyspy Komodo, przy-

nosząc wieści o wielkim jaszczurze, podjęto

bardziej zdecydowane kroki. Ekspedycja Zoo-

logicznego Muzeum Buitenzorgu z Jawy za-

owocowała raportem o istnieniu waranów, lecz

opinia publiczna nie zwróciła większej uwagi

na wyniki badań, a rozpoczęta niedługo póź-

niej I wojna światowa skutecznie „przyćmiła”

odkrycie zoologów. W 1926 roku Amerykańskie

Waran z Komodo, fot. Mark Dumont

106

artykuł

Muzeum Historii Naturalnej zorganizowało

drugą ekspedycję (pod przewodnictwem Do-

uglasa Burdena), która zdołała sprowadzić do

Stanów dwa żywe osobniki i dwanaście mar-

twych.

3. Żółw z jeziora Hoan Kiem. Ogromny

żółw jest symbolem niepodległości Wietnamu

– wg legendy owa istota przekazała cesarzowi

Le Loi magiczny miecz, którym ten odparł na-

jazd Chińczyków. Przez wiele lat gada uznawa-

no za mit i element folkloru Wietnamu, jednak-

że w 1967 roku rybak wyłowił wielkie zwierzę.

Niestety, poławiacz ryb zabił stworzenie, któ-

rego ciało następnie zostało wystawione w po-

bliskiej świątyni (można je oglądać do dziś).

Wydawało się, że w ten sposób zginął ostat-

ni tego typu żółw, lecz w 1998 roku kamerzy-

sta-amator zarejestrował zwierza na taśmie,

a w 2000 roku profesor Hà Đình Đuc dokonał

klasyfikacji gatunku. Obecnie wiemy o czte-

rech osobnikach – trzy żyją w niewoli (z cze-

go dwa w Chinach), a czwarty – ponadstuletni

– właśnie w jeziorze Hoan Kiem (w 2011 roku

okazało się, że jest chory i musiał przejść

operację). Niektórzy uważają, że w zbiorniku

wodnym żyje jeszcze kilka żółwi, ale profesor

Hà Đình Đuc podchodzi do tych wieści scep-

Żółw z jeziora Ho Hoan Kiem; autor: chem7

Olaf Pajączkowski

107

tycznie.

4. Rekin wielkogębowy. Ten gatunek re-

kina był kompletnie nieznany ludzkości, aż do

roku 1976, gdy amerykański statek przypad-

kowo wyłowił jednego osobnika u wybrzeży

Hawajów. W przeciągu kolejnych lat wyławia-

no jedynie samce tego rzadkiego gatunku, aż

w końcu w 1994 roku morze wyrzuciło na brzeg

Japonii samicę.

5. Panda wielka. O tym znanym wszyst-

kim, sympatycznie wyglądającym zwierzęciu

przedstawiciele zachodniego świata usłyszeli

po raz pierwszy w XIX wieku, kiedy pewien my-

śliwy przyniósł skórę stworzenia francuskiemu

misjonarzowi, Armandowi Davidowi. Pierw-

szymi Europejczykami, którzy zaobserwowali

pandy na wolności, byli członkowie ekspedycji

Waltera Stötznera (ekspedycja trwała od 1913

do 1915 roku). Pierwszego żywego przedstawi-

ciela gatunku złapano w 1936 roku.

6. Goryl górski. Ten gatunek był całko-

Rekin wielkogębny, zdjęcie ze zbiorów FLMNH Ichtyology

artykuł

wicie nieznany człowiekowi aż do roku 1902,

gdy niemiecki kapitan von Beringe zauważył

duże, człekokształtne stworzenia na terenie

dzisiejszej Rwandy, zastrzelił jedno ze zwie-

rząt, a jego ciało przewiózł do Europy. Dopiero

sześćdziesiąt lat później wyruszyły ekspedy-

cje, które zajęły się badaniem goryli w ich na-

turalnym środowisku.

7. Gepard królewski. Odkryty w roku

1975 przez małżeństwo kryptozoologów, Lenę

i Paula Bottrielli. Nie jest to osobny gatunek,

lecz wynik mutacji, pojawienia się u konkret-

nych gepardów charakterystycznego genu,

który wpływa na wielkość osobnika i jego nie-

typowe umaszczenie.

8. Latimeria. Ryba, która miała wygi-

nąć 60 milionów lat temu, została wyłowiona

w 1938 roku u ujścia rzeki Chalumna i dostała

się w ręce pani kustosz londyńskiego muzeum,

Panda wielka, fot. Katsutoshi Seki

Olaf Pajączkowski

109

Marjorie Courtenay-Latimer, która, nie potra-

fiąc zaklasyfikować dziwnego stworzenia, wy-

słała je w 1939 roku ichtiologowi, profesorowi

Jamesowi Leonardowi Brierleyowi Smithowi.

9. Kraken. Chociaż badacze dalej dysku-

tują, czy naprawdę udało się znaleźć dowody

na istnienie mitycznego krakena czy może

mamy do czynienia z innymi gatunkami kała-

marnic, to można uznać, że ludzkość zetknę-

ła się przynajmniej z krewnymi krakenów.

Pierwszym z nich jest kałamarnica olbrzymia –

pierwsze potwierdzone spotkanie z tym zwie-

rzęciem miało miejsce w 1861 roku, gdy załoga

francuskiego statku podjęła nieudaną próbę

wyłowienia stworzenia. Marynarzom udało się

jednak przetransportować fragment głowono-

ga do Francuskiej Akademii Nauk. Niestety,

badacze zbagatelizowali doniesienie żeglarzy,

uważając, że takie stworzenie nie ma prawa

istnieć. Ma prawo czy nie – istnieje i w na-

stępnych latach pojawiały się kolejne raporty

o spotkaniach z tymi stworzeniami (niektóre

z nich opisują ataki na statki) – najczęściej jed-

nak, ze względu na to, iż żyją one w głębinach

morskich, ludzie mogli badać jedynie martwe

osobniki, wyrzucane na brzeg przez fale. Do-

piero w 2004 i 2006 roku japońscy naukowcy

zdołali sfilmować dwóch żywych przedstawi-

cieli gatunku. Drugim jest kałamarnica kolo-

salna – pierwszy raz opisano ją w 1925 roku.

Podobnie jak w przypadku kałamarnicy ol-

brzymiej – spotkania z człowiekiem były bar-

dzo rzadkie i najczęściej „za pośrednictwem”

martwych osobników. Jednakże w roku 2003

udało się wyłowić kolosalną kałamarnicą z wód

Antarktyki, a następnego mięczaka – w 2005.

W świetle powyższych faktów kryptozoo-

logia rzeczywiście może fascynować. Entu-

110

artykuł

zjaści uważają, że człowiek może odkryć ko-

lejne gatunki, a istnienie wielu z tych, które

uznawane są dziś za kryptydy, niedługo zosta-

nie potwierdzone. Pasjonaci tropią chupaca-

brę, Wielką stopę, yeti, potwora z Loch Ness

czy diabła z Jersey. Nie zrażają się tym, że nie-

które z kryptyd były oszustwami – raporty o

żywym Zeuglodonie (stworzeniu wymarłym

ok. 60 milionów lat temu) okazały się niepraw-

dziwe, Człowiek Lodu z Minessoty (miał to

być krewniak yetich) pomyłką, a odkrycie po-

zostałości „brakującego ogniwa” w ewolucji

człowieka – oszustwem.

Mimo że kryptozoologia jest krytykowana

przez prawdziwych naukowców, którzy – czę-

sto słusznie – stawiają jej różne zarzuty2, to

2 Np. zoologowie zwracają uwagę na to, że krypto-zoologowie zbyt dużą uwagę poświęcają istotom fanta-stycznym, często przez to przeoczając odkrycia prawdzi-wych, nowych gatunków zwierząt. Trzeba też odnotować, że większość wymienionych przeze mnie gatunków została

Diabeł z New Jersey,rysunek zamieszczony w Philadelphia Newspaper w 1909 r.

Olaf Pajączkowski

111

jednak jest to fascynująca dziedzina. I nawet

jeśli większość kryptyd to jedynie wymysł ludz-

ki, to – jak pokazują wymienione wyżej odkry-

cia – być może jeszcze w niektórych opowie-

ściach będzie można znaleźć ziarnko prawdy

(choć istnienie większości lądowych kryptyd

jest bardzo wątpliwe, ze względu na coraz bar-

dziej kurczącą się niszę ekologiczną). A poza

tym - historie o tych stworzeniach są po pro-

stu intrygujące.

Olaf Pajączkowski

Grafiki pochodzą z Wikimedia Commons, Encyklopedia

Britannica i Flickera i zostały wykorzystane na określonej

przez autorów licencji - public domain, the Creative

Commons Attribution 2.0 Generic license lub Creative

Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported

license. Źródła: http://commons.wikimedia.org/wiki/

Category:Chupacabra#mediaviewer/File:Chupacabras.svg;

http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/4/4e/Okapi2.

JPG; http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/9/9d/

odkryta przez przypadek i to nie przez kryptozoologów.

Komodo_dragon_with_tongue.jpg; https://www.flickr.

com/photos/88087720@N00/3047307041/http://upload.

wikimedia.org/wikipedia/commons/4/4a/First_Megachasma_

pelagios_1976.png; http://upload.wikimedia.org/wikipedia/

commons/1/13/Jersey_Devil_Philadelphia_Post_1909.

jpg?uselang=pl; http://upload.wikimedia.org/wikipedia/

commons/f/fa/Panda_in_San_Diego_Zoo.jpg"

Bibliografia

1. http://www.unmuseum.org/found.htm

2. http://www.abcwietnam.pl/newsy-z-wietna-

mu/209-zolw-z-jeziora-h-hoan-kim-.html

3. http://www.thanhniennews.com/society/

turtle-hurdle-13053.html

4. http://web.archive.org/web/20081021132530/

http://www.cnn.com/EARTH/9804/13/viet-

nam.turtles.ap/

5. http://www.britannica.com/EBchecked/to-

pic/441032/giant-panda/234246/Conservation

-and-classification

112

ostatkirzeczy wyjątkowe

Bartosz

Łącki

Olaf Pajączkowski (ur. 1988) – interesuje się muzyką, filozofią, literaturą, filmem, fotografią, przede wszystkim jednak jest twórcą rzeczy wszelakich, od utworów prozatorskich do etiud filmowych. Współpracował/współpracuje z portalami „Coolturka” i „Adventure Zone”, prowadził dwa blogi kulturalne, wygrał ze trzy konkursy recenzenckie, udzielał się w kultowym – w pewnych kręgach – zespole rockowym Post Mortem; kilka jego wierszy ukazało się w „Migotaniach Przejaśnieniach”, proza jeszcze czeka na swój debiut. Ostatnio stworzył „Znak zapytania”, komputerową przygodówkę w starym stylu.

Bartosz Łącki (ur. 1988) – życie swe pędzi w Opolu.

Olaf

Pajączkowski

Zebraliśmy się dziś, by opłakiwać MolaOpolskiego dzierżyciela światła kulturyKtóry stawał na uszach, żeby zabić trolla Ciemnoty, kabotynizmu, dezynwoltury! W boju nierównym padł nasz bohater, martwy – śniPonad Opolem zebrały się ciemne chmuryA głupi troll, szczerząc kły, z herosa strasznie drwiCo stało się, czemu przyszedł ten dzień ponury?

Cóż to, blady świerszczu, czemuż twe skrzypce milczą?Ach, to gwiazdy gasną i ból sercem zawłada,Zanosimy pieśń rozpaczy, dziką, wręcz wilcząPrzyszło nam oto pisać elegię – dla owada…Z niebios przybył cichy sługa – patrzy wokół:Wskażcie, proszę – mówi oto – biedny zewłok MolaGłos mu drży, srebrna łza zaś lśni w złotym oku –więc i aniołów obcych tknęła ta niedola!

pogrzeb moLa

Łącki, Pajączkowski

113

114

Przybysz zamilkł i ciężka cisza nas ogarniaPatrzymy niemi przed siebie, nikt się nie ruszyWiatr wieje i księżyc przysłania chmura czarnaSmutne, straszne wycie wypełnia nasze uszyNagle naprzód wychodzi on, blady poetaRzecze: "Tu legł Mol; kogo los jego nie wzruszy?"„Tyś poetą” mówi anioł: „niechże lutnia twaPowie o Molu, odda honor śpiącej duszy!”

„Hej, patrzajcie: tańczę wam na trupie Mola!”- raptem troll zawył gromko jak przez tubę.„Gdy mnie nakręca wódka, karty, babka goła- tego stwora wsadźcie sobie rychło w …!”Poeta zakrył uszy dłońmi – co to będzie?Wnet pewno zripostuje, powie mu do słuchuLecz cóż to jest? Tkwimy oto w srogim błędziePo wieszczu ani śladu – bywaj blady duchu!

Tkwimy, porażeni - co będzie, co się dzieje?Spity troll po herosa ciele się przewala!Krzyczy, warczy, z gęby wypluwa jakąś brejęNikt go nie powstrzymuje, zbladła grupa cała!Wtem najmądrzejszy z nas przed szereg występujeO tak, ten zaraz da trollowi do wiwatu!Lecz cóż to – nagle z kieszeni flaszkę wyjmujeMówi: „Trollu, narąbmy się, lej mi jak bratu!”

ostatkirzeczy wyjątkowe

Łącki, Pajączkowski

115

I co dalej? – Wtem zbój wypluwa chyłkiem petaWoła –„hej, wszyscy, wódę leje Berta gruba!Znajdą się panienki i znajdzie się poeta!”Z dzikim rykiem rusza cała nasza grupaZaś dziwny sługa stoi, milczy, schyla ramięNie zwracając uwagi na harce przebrzydłeKładzie trupka lekko na puchowe posłanieŚniące, martwe czoło zakrywa czule skrzydłem.

Bartosz ŁąckiOlaf Pajączkowski

116

117Fot. Dariusz Lepiarczyk

Łukasz Berlik

Znakomicie wykształcony i nikomu

niepotrzebny kulturoznawca. Perfek-

cjonista we własnym mniemaniu, ję-

zykowy policjant. W wolnych chwilach

podglądacz dzikich zwierząt, zwłasz-

cza tych skrzydlatych, dla których wi-

doku chętnie przemierza kilometry,

podziwiając przy okazji od czasu do

czasu zabytki rodzimej architektury.

Przyjemność sprawiają mu także za-

bawy ze sztangą oraz siermiężna wal-

ka ze strunami gitary – wypracował

nawet swój unikalny, mechaniczny

styl gry. Równie chętnie grywał w pił-

kę nożną, kiedy miał jeszcze kolegów.

Miłośnik hałaśliwej muzyki i bzdur-

nych filmów. Dumny nonkonformista.

118

Dotarła do mnie niedawno smutna informacja. Znajomy w agonii. Nasze relacje nie były może

szczególnie intensywne, ale nacechowane życzliwością, dlatego trudno mi pogodzić się z perspek-

tywą Jego rychłego odejścia w niebyt. Byt to wszak wartościowy niewątpliwie – miłujący reflek-

sję, sztukę i poszerzanie wiedzy, pełen szacunku do języka ojczystego. W Jego słowach zawsze

pobrzmiewała nuta szlachetności, bez rażącego patosu. Barwny nie tylko z wyglądu, wyróżniał

się w świecie zdominowanym przez kolory jaskrawe, lecz pozorne, ukrywające niedostatek treści

– świecie plastikowej wrażliwości i rozmytych wartości. Prawdziwy humanista – godny tego okre-

ślenia (wytartego, niestety, butami butnych, choć niekiedy zapewne głupich jak but, absolwentów

kierunków mniej ścisłych), potrafiący rozprawiać na różne tematy. Także na temat śmierci. Teraz

sam stanął przed jej obliczem. Wydaje się być z nią pogodzony – to przejaw dojrzałości, którą osią-

gnął w trakcie krótkiego przecież istnienia. Chciałoby się jednak pomóc mu ten żywot przedłużyć

– tylko czy On sam wierzy, że ma to jakikolwiek sens? Może właśnie nadszedł Jego czas?

Nie jestem pewien, jaki charakter ma choroba mego Znajomego. Czy to złośliwy nowotwór, który

zaatakował któryś (lub któreś) z elementów dobrze funkcjonującego dotychczas układu? A może

W tonacji moLoWej

Łukasz Berlik

119

120

depresja, pchająca Go nieuchronnie w kierunku samobójstwa? Nie wiem, czy ma to większe zna-

czenie. Wiem tylko, że sprawa jest naprawdę poważna (podobno nawet doktor P. nie może pomóc)

i należy przygotować się na najgorsze. Wypada mi odpowiednio się pożegnać. Podziękować – za

samą, jakże cenną (ale być może niedocenioną przeze mnie), obecność. W jaki sposób to uczynić?

Okazja, która się ku temu nadarzyła, niejako nakazuje poświęcić Mu jakiś utwór muzyczny. Może

pieśń? Zasłużył na nią. Pieśń w tonacji molowej – tak, sądzę, że taka będzie najodpowiedniejsza.

Łagodnie smutna, niewolna od radości powodowanej możliwością obcowania z Nim.

Drogi M.!

Czy to Twój ostatni lot?

Nie wierzę!

Wierzę, że nie znikniesz stąd.

Wciąż masz coś do powiedzenia,

słowa lekkie wielkiej wagi,

piórem malowane dzieła

na bezkresie białej kartki.

Jeśli jednak musisz odejść,

pogrążyć się w czerni nocy,

wiedz, że zostawisz przyjaciół,

ostatkirzeczy wyjątkowe

Fot. Dariusz Lepiarczyk

122

pozostawisz też niedosyt

pięknych dusz, umysłów chłonnych,

dobrze znających Twą wartość,

pełnych nadziei – czy płonnej?

Dowód dasz, że wszystko marność?

Czy to już naprawdę koniec?

Czy to Twego życia kres?

Wierzę, że znów się spotkamy,

że obejdzie się bez łez.

Tak, spotkamy się na pewno,

już niedługo, jeszcze nieraz,

teraz jednak leć, gdzie trzeba,

tam, skąd woła los – leć teraz…

To tylko pierwsza zwrotka. Kolejne dopiszą pozostali, którym będzie Go brakować. A melo-

dia? Niech będzie nią powoli cichnący trzepot Jego złotawych skrzydeł…

Łukasz Berlik

ostatkirzeczy wyjątkowe

Łukasz Berlik

123

124

Dariusz Jacek Bednarczyk – ur. w Jeleniej Gó-

rze. Absolwent Wydz. Prawa i Administracji

Uniwersytetu Wrocławskiego. Mgr administra-

cji, lecz zawsze DIY. Parokrotnie wyróżniony na

ogólnopolskich konkursach literackich. Próby

publikacji zasadniczo od 2010. Dotychczasowe

publikacje zarówno w sferze poetyckiej jak i pro-

zatorskiej m. in.: Poezja dzisiaj, Migotania, Kul-

tura Connect Magazine (Australia), Inter-, Znaj,

Menażeria, Galeria (Częstochowski Magazyn

Literacki), Protokół kulturalny, Jutrzenka (Pi-

smo Polaków w Mołdawii), Dworzec Wschodni,

Akant, Nestor, Ex Libris 43 bis, Kozirynek. Tłu-

maczony na angielski.

Łukasz Berlik – znakomicie wykształcony i ni-

komu niepotrzebny kulturoznawca. Perfekcjoni-

sta we własnym mniemaniu, językowy policjant.

W wolnych chwilach podglądacz dzikich zwie-

rząt, zwłaszcza tych skrzydlatych, dla których

widoku chętnie przemierza kilometry, podzi-

wiając przy okazji od czasu do czasu zabytki ro-

dzimej architektury. Przyjemność sprawiają mu

także zabawy ze sztangą oraz siermiężna walka

W numerzewystąpili

MOLE #5

125

MOLE #5

125

ze strunami gitary – wypracował nawet swój uni-

kalny, mechaniczny styl gry. Równie chętnie gry-

wał w piłkę nożną, kiedy miał jeszcze kolegów.

Miłośnik hałaśliwej muzyki i bzdurnych filmów.

Dumny nonkonformista.

Anna Buchalska – urodziła się w 1985r. w Kut-

nie. Zaś tak naprawdę rodzi się w każdej twór-

czej chwili. Lubi pisać, fotografować, malować,

czytać oraz słuchać przeróżnej muzyki, która po-

maga wyzwolić emocje. Kocha przyrodę i czło-

wieka co pozwoliło jej z dyplomem ukończyć po-

licealną szkołę na kierunku technik masażysta

w Łowiczu. Pragnie rozwijać siebie i swoje pasje.

Do tej pory wydała trzy tomiki poetyckie 2008r

–„Ścieżką przez szarość”. 2011 – „Klucz”, zaś

w 2013r. – „Łzy. Łezki. Arabeski”. Ma na koncie

wiele publikacji w czasopismach zarówno inter-

netowych jak i tych na papierze. Bierze udział

w konkursach poetyckich, gdzie największym

jej sukcesem było zdobycie pierwszego miejsca

w XVI Międzynarodowych Spotkaniach Poetów

Wrzeciono 2010r.

Klaudia Gębska – uczennica I Liceum Ogól-

nokształcącego im. Jarosława Iwaszkiewicza

w Namysłowie

Bartosz Łącki (ur. 1988) – życie swe pędzi

w Opolu.

Aleksandra Kamińska – uczennica Liceum

Ogólnokształcącego w Wołczynie.

Grzegorz Koprowski (ur. 1988) — mieszkaniec

Opola, miłośnik dobrej muzyki, dobrego filmu

i mocnej kawy, przy której lubi sobie zapalić pa-

pieroska.

126

biogramy

Patryk Krzak – uczeń I Liceum Ogólnokształcą-

cego im. Jarosława Iwaszkiewicza w Namysło-

wie.

Dariusz Lepiarczyk – pochodzący z Chorzowa

pasjonat fotografii i podróży po całym świecie.

Olaf Pajączkowski (ur. 1988) – interesuje się

muzyką, filozofią, literaturą, filmem, fotogra-

fią, przede wszystkim jednak jest twórcą rze-

czy wszelakich, od utworów prozatorskich do

etiud filmowych. Współpracował/współpracu-

je z portalami „Coolturka” i „Adventure Zone”,

prowadził dwa blogi kulturalne, wygrał ze trzy

konkursy recenzenckie, udzielał się w kultowym

– w pewnych kręgach – zespole rockowym Post

Mortem; kilka jego wierszy ukazało się w „Migo-

taniach Przejaśnieniach”, proza jeszcze czeka

na swój debiut. Ostatnio stworzył „Znak zapyta-

nia”, komputerową przygodówkę w starym stylu.

Katarzyna Szumowska – uczennica Zespołu

Szkół w Głuchołazach,

Urszula Szuster – uczennica I Liceum Ogól-

nokształcącego im. Jarosława Iwaszkiewicza

w Namysłowie.

Lidia Urbańczyk (ur. 1988) – Gdy podejdziesz

w środku nocy do lustra i wypowiesz doń trzy

razy: Lidia, Lidia, Lidia, to przyjdzie Lidia i prze-

czyta ci straszną bajkę do snu... Lidia za życia

była znawczynią literatury dla dzieci i młodzieży

oraz wielką miłośniczką grozy. Połączyła obie

pasje, by zająć się antropologią horrorów dla

maluczkich.

Doktorantka III roku na Wydziale Filologicznym

UO. Interesuje się literaturą fantastyczną – ulu-

MOLE #5

127

bieni autorzy Clive Barker i Neil Gaiman. Pasjo-

natka warsztatów twórczego pisania.

Wojciech Wziątek – interesuje się kulturą Dale-

kiego Wschodu, pasjonat starych gier kompute-

rowych.