Leśni bracia - Weronika Kurosz - ebook

21

description

 

Transcript of Leśni bracia - Weronika Kurosz - ebook

Page 1: Leśni bracia - Weronika Kurosz - ebook
Page 2: Leśni bracia - Weronika Kurosz - ebook

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragmentpełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnierozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przezNetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym możnanabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione sąjakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgodyNetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepieinternetowym Bookarnia Online.

Page 3: Leśni bracia - Weronika Kurosz - ebook

Weronika Kurosz

LEŚNI BRACIAIlustrowała

Elżbieta Kidacka

Wydawnictwo Zysk i S-ka

Page 4: Leśni bracia - Weronika Kurosz - ebook

Za wartką rzeką, za trzema wzniesieniami, na skraju lasu stała sobie mała drewniana chatka.Mieszkało w niej dwóch braci — Bazyli i Marcepan. Ich mama często powtarzała, że są podobni dosiebie jak dwie krople wody. I gdyby młodszy nie był niższy o głowę od starszego, można by ichspokojnie uznać za bliźniaków. Obaj mieli niepospolicie wielkie głowy, które dodatkowo podwajałygęste blond czupryny. W tych bujnych włosach zawsze zaplątał się jakiś liść, biedronka czy kolorowepiórko ptasie. Kiedy biegali po lesie, co jakiś czas przystawali, aby zrzucić nagromadzony ciężar. Runoleśne odzyskiwało wówczas szyszki, żołędzie, żuczki i wszystko inne, co chłopcy jak miotłą zagarnęlipodczas zabawy.

Świat bardzo ciekawił braci. Od patrzenia na jego wspaniałości ich okrągłe niebieskie oczy każdegodnia robiły się coraz większe. Duży Bazyli i mały Marcepan byli zawsze w ruchu i wciąż usiłowali robićkilka rzeczy na raz. Jednocześnie siedzieli więc na krześle i pod stołem, pijąc sok i opowiadając przytym o nowym traktorze sąsiada. Zdarzało się również, że wspinali się na wierzchołek szafy, niewypuszczając nawet na sekundę hulajnogi, na której chwilę wcześniej się ścigali. Rodzice nie moglipozbyć się wrażenia, że chłopcy mają nie po jednej głowie, dwóch rękach i nogach, lecz trzy głowy,sześcioro rąk i przynajmniej cztery nogi. Każdy budzący się dzień był dla braci nową tajemnicą doodkrycia. Nie wiadomo, czy powodowała to magia miejsca, w którym mieszkali, czy ich bogatawyobraźnia, ale co jakiś czas spotykała ich dziwna przygoda.

Page 5: Leśni bracia - Weronika Kurosz - ebook

GRZYBOBRANIEJuż czas!

Przygoda, o której dziś posłuchacie, przytrafi ła się Bazylemu i Marcepanowi pewnego dnia u schyłkulata.

Właśnie wstał piękny wrześniowy poranek. Słońce świeciło mocno. Na niebie nie było najmniejszejchmurki, ani mgły, ani wiatru. Nic nie przeszkadzało promieniom docierać do najodleglejszych zakątkówziemi. W ogrodzie kwiaty otrząsały się po porannym prysznicu. W słońcu suszyły się pomarańczowedalie, kolorowe lwie paszcze, nadęte i pękate róże. Bazyli wymknął się po cichu na taras. Wziął głębokiwdech i nabrał do płuc rześkiego powietrza. Nagle chłopak podskoczył, niemal dotykając kolanami nosa.

— Hurra! Nareszcie! Cały rok na to czekałem! — zawołał. I niczym huragan popędził do pokojubrata.

— Wstawaj, wstawaj! To już dziś! Czuję grzyby w powietrzu.Gdy w końcu dotarło do Marcepana, że po niemal rocznej przerwie znowu będzie mógł urządzić

z bratem konkurs, kto nazbiera więcej czarnych łebków, błyskawicznie wyskoczył z łóżka. W bieguchwycił leżące na stole jabłko, założył czerwone kalosze w białe muchy i ogłosił gotowość do zawodów.

Każdy z nich uzbrojony był w nożyk i ogromny koszyk, który mógłby pomieścić co najmniej pięćkilogramów ziemniaków. Jeden i drugi chciał wygrać, nie zamierzali więc ograniczać się pojemnościąkosza. Od razu skierowali się na pobliskie pagórki. Było to ich sprawdzone miejsce, gdzie co roku rosłotyle grzybów, że można by je kosić niczym zboże. Kiedy dotarli na miejsce, zrozumieli, że się spóźnili.Ubiegły ich dziki, które przeorały zbocza, zostawiając im nędzne resztki.

— Chodźmy na wrzosowisko! — zakomenderował Bazyli.To było drugie miejsce dające gwarancję udanych zbiorów. Pobiegli piaszczystą drogą skrajem lasu.

Minęli pasące się na łące krowy, które przywitały ich donośnym muczeniem. Zatrzymali się na chwilęi wyłowili patyczkiem biedronkę z kałuży. Zamokły jej skrzydełka i nie mogła wznieść się w powietrze.

Wreszcie wdrapali się na górę. Po lewej stronie rozciągał się już niemłody las iglasty, a na prawymzboczu fi oletowy kobierzec wrzosów. Niestety, krajobraz wzbogacał dodatkowy element: całe gromady

Page 6: Leśni bracia - Weronika Kurosz - ebook

grzybiarzy. Widocznie wieść o pojawieniu się grzybów rozeszła się już wokoło. — Trzeba wybrać sięgdzie indziej — stwierdził Marcepan, taszcząc za sobą pusty, ale ciążący mu kosz. Szli więc dalej,przyglądając się, jak całe rodziny w kolorowych kaloszach przeczesują teren, co jakiś czas wesoło sięnawołując.

— Chyba jeszcze nie urosły… Mają prawie puste kosze — zauważył smętnie Bazyli.— Zbyt łatwo się poddajesz. Patrz! Tam na pewno nikogo nie ma, tam na pewno nazbieramy grzybów

— powiedział Marcepan i wskazał palcem gęsty iglasty las. Drzewa rosły blisko siebie, nieprzepuszczając światła. Ciemnoszare pnie wyglądały na wiekowe. Las nie sprawiał wrażeniagościnnego, wzbudzał raczej niepokój. Chłopcy nie mieli jednak nic do stracenia, to była ich ostatniaszansa na jajecznicę z grzybami. — Chodźmy — zgodził się Bazyli i chłopcy jednym susem pokonalirów, który oddzielał las od drogi.

Wchodzili między drzewa niepewnie, może nawet trochę się bali, bo nigdy wcześniej nie odważylisię tu wejść, ale po paru krokach przekonali się, że las nie jest znowu taki straszny. Był naprawdę piękny.Dookoła roz brzmiewał ożywiony trel ptaków, w którym jednak słychać było coś dziwnego. Braciadaliby głowę, że dawało się w nim rozróżnić słowa. Niby rozlegało się tylko zwykłe donośnei skrzekliwe „kraak-kraak", a byli pewni, że usłyszeli, jak obrażona sójka woła do kruka: „Głupi ptak,czarny wrak!". W gęstwinie zaszumiało. Trzasnęły suche gałązki. Chłopcy spojrzeli w bok. — To chybazając — szepnął Bazyli. — Gońmy go.

Pobiegli szybko za umykającym cieniem. Musieli mocno schylać głowy, bo stare sosny zazdrośniestrzegły swoich zakamarków, spuszczając w dół ciężkie ciemnozielone gałęzie.

— Tam jest! — krzyknął Marcepan i w mig zmienił tor biegu. Pościg trwał jeszcze chwilę, gdy naglebracia znaleźli się na skąpanej w słońcu polance. Na środku, opierając się o zmurszały pieniek, próbowałzłapać oddech nie zając, a grzybowy ludek. Chudy był jak patyk, biały jak papier, a na głowie dźwigałsolidny brązowy kapelusz. Spod kapelusza wystawał długi nochal, który furkotał teraz jak komin parowy.

Bazyli i Marcepan doskoczyli do grzybowego ludka i podali mu chusteczkę do nosa.— Dokąd biegniesz, grzybowy ludku? — zapytał Bazyli, bo zawsze wszystko go interesowało.— Mam do wypełnienia misję specjalną. Myślałem, że gonią mnie wojownicy króla Muchomora.— A co to za specjalna misja? Może ci pomożemy? — zaoferował się Marcepan, który z kolei był

niezwykle uczynny.— Potrafi cie dochować tajemnicy? — zniżył głos grzybowy ludek, świdrując ich spojrzeniem

bystrych oczu.— Jasne, że tak. Możemy milczeć jak grób — zarzekał się Marcepan. Bazyli spojrzał na niego

z ukosa, powątpiewając, miał bowiem w pamięci pewne zdarzenia. Kiwnął jednak głową na znak, żepotwierdza słowa brata.

Grzybowy ludek wgramolił się na pieniek, oparł chude łokcie na jeszcze chudszych kolanach i zaczął

Page 7: Leśni bracia - Weronika Kurosz - ebook

swoją smutną opowieść:— W świecie grzybów wybuchła wojna. Nigdy nie żyliśmy w przyjaźni z królem Muchomorem i jego

poddanymi, lecz nie wchodziliśmy sobie w drogę i szanowaliśmy swoje prawa. Tak było aż do wczoraj,gdy ze skarbca zniknęły wszystkie worki z grzybowym pyłem. Król Borowik wpadł w rozpacz,ministrowie nie wiedzą, co robić. Brak pyłu oznacza bowiem prawdziwą klęskę. O tej porze rokukażdego dnia o świcie grzybowe ludki wybiegają w las i rozsypują pył, z którego wyrastają grzyby. Todzięki nam całe rodziny mogły spędzać radośnie czas i robić zapasy na zimę. A teraz jeśli nie odzyskamygrzybowego pyłu, nie będzie grzybów ani tej jesieni, ani przez kilka następnych. Takiego występku mógłdopuścić się jedynie nikczemny król Muchomor i jego trujaki. Król Borowik wyznaczył mi zadanieodnalezienia grzybowego pyłu. Biegam więc i szukam jakiegoś śladu, który naprowadziłby mnie naskradzione worki. Ale do tej pory nic nie wskórałem.

Grzybowy ludek zwiesił głowę, a troska, która malowała się na jego twarzy, bardzo wzruszyła braci.— Nie przejmuj się, grzybowy ludku! Po możemy ci — zadecydował Marcepan.

Na dworze króla Borowika

Bazyli, który do wszystkiego podchodził z większym namysłem, zasugerował, aby udać się na dwórkróla Borowika i przeprowadzić naradę. Wydało się to grzybowemu ludkowi całkiem rozsądne, więcpoprowadził swych nowych przyjaciół po krętych i zawiłych ścieżkach wprost do kró lestwa grzybówjadalnych. Aby się tam dostać, trzeba było pociągnąć trzy razy powykręcaną gałązkę najstarszego dębu

Page 8: Leśni bracia - Weronika Kurosz - ebook

w lesie. Gdy tak właśnie uczynił grzybowy ludek, w drzewie rozwarły się wrota i chłopcy wkroczyli dozaczarowanego świata. Natychmiast poczuli cudowny zapach. Pachniało tak jak wówczas, gdy mamarozwiesza sznury świeżych grzybów nad kominkiem. Potem dojrzeli bogactwo kolorów i kształtów. Byłytam kapelusze płaskie jak talerze oraz okrągłe i małe jak kuleczki, gładkie i pofałdowane. Najróżniejsze!Bazyli i Marcepan przecierali ze zdumienia oczy. W królestwie rosły wszystkie gatunki grzybów, nawette, które znali tylko z książek. Nie mogli jednak długo się im przyglądać, bo grzybowy ludekniecierpliwie pociągnął ich przed oblicze króla Borowika. Leśny władca siedział zafrasowany na troniez mchu i dębowych liści. Był zupełnym przeciwieństwem grzybowego ludka. Postawny, może nawetodrobinę gruby, miał dorodny nos i wąsy aż do pasa. Na głowie nosił olbrzymi brązowy kapelusz. Kiedygrzybowy ludek wprowadził gości do komnaty, Borowik podniósł na nich zdziwione spojrzenie.

— Kogo prowadzisz? — zapytał tubalnym głosem, który mógł należeć jedynie do króla.— Wasza Wysokość, to Bazyli i Marcepan, sprzymierzeńcy naszego królestwa. Przybyli, aby pomóc

nam rozprawić się ze wstrętnym Muchomorem.Król przyjął ich bardzo życzliwie. Rozkazał poczęstować gości marynowanymi grzybkami, mimo iż

niewiele już zapasów zostało w spiżarni. Na stole pojawiły się też słodkie konfi tury z jagód i zupaz żurawiny. Po posiłku do sali obrad zostali zwołani ministrowie oraz wszyscy ci, którzy pragnęliwspomóc królestwo w trudnym położeniu. Rozgorzała dyskusja. Jedni sugerowali powstrzymać się odjakichkolwiek działań, inni gotowi byli natychmiast wyruszyć do otwartej walki z wrogiem. Ostateczniepostanowiono jednak, że należy spróbować wykraść grzybowy pył, tak samo, jak to zrobiły podstępnetrujaki. Do tego zadania zgłosili się bracia Bazyli i Marcepan, ponieważ posiedli oni niechlubnąumiejętność bezszelestnego wykradania jabłek i śliwek z sadu gospodarza, który sąsiadował z ichdrewnianym domkiem. Potrzebowali jednak przewodnika, na którego zgłosił się oczywiściezaprzyjaźniony już z nimi grzybowy ludek. Nie chcąc tracić ani chwili, pożegnali się serdecznie zewszystkimi i cała trójka wyruszyła w podróż do wrogiego królestwa trujaków. Szli gęsiego,przedzierając się przez stare powalone drzewa. Czasami musieli łamać suche gałązki, aby utorowaćsobie drogę. Mijali dęby, wyglądające jak gigantyczni staruszkowie, którzy ze zmęczenia przycupnęli napagórku, albo sosny, które przypominały rozzłoszczone czarownice. Nagle drogę przecięła im ogromnasarna. Przeszkody, które oni mozolnie próbowali usunąć, ona pokonała w kilku zgrabnych susach. —Daleko jeszcze? Nie czuję nóg! — narzekał Bazyli, który bardzo nie lubił się przemęczać.

— Daleko — odparł krótko grzybowy ludek, nie przestając żwawo przebierać długimi patykowatyminogami.

— To może, aby nam trochę umilić drogę, opowiesz, skąd się biorą grzyby?— Mogę co nieco opowiedzieć… Ale nie wszystko! To są sekrety, których ród grzybowych ludków

strzeże od wieków.— Będziemy milczeć jak zaklęci — obiecał Marcepan, który właśnie przyklejał do rozdrapanego od

ostrej gałęzi kolana pośliniony liść babki. — Nawet gdyby obiecywano nam czekoladowe góry, słówka

Page 9: Leśni bracia - Weronika Kurosz - ebook

nie piśniemy.Grzybowy ludek sięgnął po przypiętą do pasa manierkę z wodą, wziął parę łyków, otarł usta

i rozpoczął swą historię.

Narodziny grzybów

— Było to dawno, dawno temu. Ziemię porastały wówczas same lasy. Nie było wiosek ani miast.Ludzie mieszkali w jaskiniach, szałasach albo w olbrzymich dziuplach. W jednym z takich miejsc żyłz żoną i synem pewien zielarz. Mężczyzna nie polował tak jak inni, ale codziennie szykował w garnku nadogniem dla swojej rodziny potrawy z roślin, które zebrał w lesie. Brał czasami na takie wyprawyswojego synka, a potem pozwalał dorzucać mu coś do garnka. Któregoś dnia mężczyzna zgubił w lesiechłopca i choć szukał go miesiącami, niestrudzenie nawołując w gęstwinie, nigdy już go nie odnalazł.Chłopiec tymczasem, gdy spostrzegł, że jest sam, oczywiście bardzo się przestraszył. Długo kręcił sięwśród drzew, rozglądając się za tatą, aż zgłodniał i postanowił przygotować sobie jakąś strawę. Znalazłkawałek zaokrąglonej kory, wyciągnął w stronę nieba małe rączki i złapał w naczynie kilka kropeldeszczu, który właśnie zaczął padać. Wkruszył w to odrobinę mchu. Kiedy rozglądał się wokół, cojeszcze mógłby dorzucić, przeleciał nad nim żółty ptaszek i wypuścił wprost do naczynia maleńki owocprzypominający orzeszek. Chłopiec włożył go do ust, ale owoc był zbyt twardy, chwycił więc kamieńi rozkruszył dar latającego przyjaciela. Potem wszystko wymieszał. Gdy spróbował mieszanki, okazałosię, że ma niedobry smak. Wyrzucił zatem korę z zawartością pod krzaczek, a potem skulił się pod starymdębem, zamknął oczy i zasnął. Następnego ranka, gdy się obudził, ujrzał niebywały widok. Tuż obokniego sterczały z ziemi na białej nodze brązowe trzy błyszczące kapelusze. Chłopiec nachylił się nadnimi. Powąchał. Zapach był nęcący. Potem trochę polizał. Odczekał chwilę. Nic się złego nie działo.Język go nie szczypał, mroczków przed oczami nie miał. Wydobył więc je z mchu i zadowolonypotrząsnął kapeluszami. Wówczas na ściółkę posypał się ledwo widoczny proszek. Chłopiecprzypomniał sobie, jak ojciec rozpalał ogień. Odnalazł strumień z czystą wodą i przygotował

Page 10: Leśni bracia - Weronika Kurosz - ebook

najwspanialszą zupę, jaką dotychczas jadł. Po kilku dniach w miejscu, gdzie wysypał grzybowy pył,znalazł całą polanę zachwycających i dorodnych okazów. Postanowił podzielić się tym cennym daremi co roku pod różnymi drzewami rozsiewał zarodniki, otrzymując rozmaite gatunki. Po pewnym czasieodkrył drogę do wnętrza starego dębu i założył tam królestwo, które istnieje do dziś.

Nagle grzybowy ludek przystanął i przerwał opowieść. Przykucnął za ogromnym bukiem i przywołałchłopców ruchem ręki do siebie. Bazyli i Marcepan nic podejrzanego nie zauważyli, ale instynktownierównież się schowali i szeptem dopytywali przewodnika: — To tutaj?

— Gdzieś tutaj. Nie wiem dokładnie, gdzie są wrota do królestwa Muchomora, ani jak się je otwiera.Musimy się tu przyczaić i poczekać, aż ktoś z krainy trujaków wskaże nam drogę.

— Zapytamy trujaka o drogę?! — nie nadążał Marcepan.— Nie zapytamy, matołku, tylko będziemy go szpiegować — zirytował się Bazyli, który zapomniał

już o swoich bolących nogach w obliczu intrygującej misji.Siedzieli tak przez chwilę, nasłuchując niekończących się ptasich awantur. Bazyli postanowił

wykorzystać moment oczekiwania na zrobienie porządku we włosach. Wyjął z nich kilka mrówek i garśćigliwia, które zdążyły już ułożyć w mały kopiec. Pozbył się też ogromnego świerszcza, żeby przypadkiemkoncert, do którego się szykował, nie zdradził ich obecności w krainie trujaków.

W drodze do twierdzy trujaków

Nagle usłyszeli cichy szelest. Ktoś najwyraźniej zmierzał w ich kierunku. Cała trójka przylgnęła dopodłoża i zamarła. Z wysokiej trawy wyglądały tylko dwie pary wielkich niebieskich oczuprzypominających polne kwiatki. Wtem do buku, prawie na wyciągnięcie ręki, podszedł bladozielony ludek o skośnych złośliwych oczkach. Na głowie nosił szpiczasty czerwony kapelusz w białe kropki.Trzeba przyznać, że kapelusz był naprawdę imponujący. Nowo przybyły nadepnął czerwony kamień,który leżał pod bukiem, a wówczas w pniu drzewa rozwarły się wrota i trujak zniknął.

— To jest klucz do królestwa trujaków! Musimy nadepnąć ten kamyk! — niemal krzyknąłpodekscytowany Bazyli.

Bracia z grzybowym ludkiem wyczołgali się z ukrycia do miejsca, gdzie przed chwilą stałnieprzyjaciel. Ich przewodnik z pełną powagą zwrócił się do nich takimi słowami:

— Od tej chwili musicie się mieć na baczności. Tu nie ma żartów. Napotkacie grzyby, które będą

Page 11: Leśni bracia - Weronika Kurosz - ebook

was nęcić zapachem i kolorem. Niektórych z nich nie wolno wam nawet dotknąć, bo stracicie życie!Bądźcie ostrożni, sprytni i we wszystkim słuchajcie się mnie.

Chłopcom z przerażenia jeszcze bardziej zaokrągliły się oczy, ale nic nie powiedzieli, tylkoposłusznie kiwnęli głowami. Grzybowy ludek nastąpił na czerwony kamień i wszystko potoczyło się tak,jak przed kilkoma minutami, gdy wrota przekraczał niecny trujak.

Nie mieli najmniejszych wątpliwości, że dobrze trafi li. Przed nimi roztaczał się nadzwyczajnykrajobraz. Ujrzeli gąszcz gigantycznych grzy bów, a oczy mamiły piękne soczyste barwy i wymyślnekształty. Postąpili kilka kroków naprzód, kiedy zaczął przywoływać ich melodyjny głosik: — Chodźciedo mnie, chodźcie. Skosztujcie choć kawałek. Nie pożałujecie. Smakuję jak miętowe ciasteczkaczekoladowe.

— Do mnie, do mnie — odezwał się inny głos. — Ugryźcie odrobinę, a w waszych ustach rozpłynąsię najsłodsze cukierki owocowe. Naraz ze wszystkich stron dobiegały ich magnetyczne nawoływania: —Jeden kęs, a poczujecie wyborne lody pistacjowe.

— A ja smakuję jak najznakomitsze konfi tury malinowe… Chłopcy od poczęstunku na dworze królaBorowika nic nie jedli. Głód skręcał im żołądki. Marcepan miał, niestety, mniej silnej woli, za towiększy apetyt. Rzucił się na pierwszy lepszy grzyb, który wyglądał jak galaretka pomarańczowa. I już,już miał zanurzyć zęby w miąższu, gdy Bazyli chwycił go od tyłu za kołnierz i z całą mocą powalił naziemię.

— Ty gamoniu! Chcesz skończyć jak te ślimaki? — wskazał ręką na wijące się z bólu biednestworzenia, które odpokutowywały teraz swoje łakomstwo.

— O rany! Chyba przeszła mi już ochota na jedzenie.Drużyna ruszyła dalej. Marcepan na wszelki wypadek zatkał uszy. Kiedy minęli gadające grzyby,

Page 12: Leśni bracia - Weronika Kurosz - ebook

wyszli na polanę, na której delikatnie na wietrze kołysały się okazy trochę mniejsze niż tamte za toz rozłożystymi kapeluszami. Wyglądały, jakby były z zamszu lub pluszu. Wiatr cicho gwizdał kołysankę:

— Przyłóż główkę do poduszki, zmruż oczęta, śpij dziecino, śpij… Chłopcy poczuli znużenie. Odwczesnych godzin rannych byli na nogach. Pokonali kawał drogi przez las. Grzyby wręcz nachylały się donich, by ułatwić im wejście na ich miękkie kapelusze.

— Położę na chwilę głowę. A jak odpocznę, pójdziemy dalej.Bazyli, mrużąc oczy, skierował się w stronę ciemnozielonego grzybka, który wyglądał i pachniał jak

jego ukochany jasiek, na którym zawsze zasypiał.— Nie wolno ci! Jeśli tylko dotkniesz tego grzyba, nigdy się już nie obudzisz! — wrzasnął grzybowy

ludek i aby go trochę ocucić, wylał na głowę chłopca resztkę wody z manierki.Pomogło. Bazyli otrząsnął się i zaczął podśpiewywać skoczną piosenkę. Chciał odgonić resztki snu,

który sklejał mu oczy. Ich marsz dzięki temu nabrał szybszego tempa i po niedługim czasie dotarli napolanę, na której wznosił się potężny zamek króla Muchomora. Gmaszysko otoczone było szeroką fosą,w której płynęła cuchnąca brudnozielona woda, pełna pijawek i innego odrażającego robactwa. Wejściastrzegła cała gwardia w czerwonych kapeluszach.

— Pięknie. Jesteśmy na miejscu. Ale co dalej? — jęknął Marcepan. Cała trójka przykucnęła zarosnącą na uboczu paprocią i bacznie obserwowała okolicę. Mieli nadzieję, że wpadnie im do głowypomysł, jak dostać się do środka twierdzy.

Bój o grzybowy pył

Dwór najwyraźniej szykował się do jakiejś uroczystości. Przez most zwodzony to wjeżdżały, towyjeżdżały powozy. Raz pełne wystrojonych pań i panów, a raz puste spieszyły się po kolejnych gości.Weszło też czterech kucharzy, którzy z dumą wnieśli w lektyce dwunastopiętrowy tort. Za nimi dostojniekroczyła we frakach stuosobowa orkiestra. — Będzie bal — skwitował Bazyli całą tę gorączkowąbieganinę.

— Rozgardiasz, który panuje na dworze, może działać na naszą korzyść. Musimy tylko wejść dośrodka i niepostrzeżenie odzyskać skradziony pył — stwierdził grzybowy ludek.

Page 13: Leśni bracia - Weronika Kurosz - ebook

— Tylko jak stać się niewidzialnym? — podrapał się po głowie Marcepan, przepłaszając stamtądbiedronkę. Grzybowy ludek spojrzał na owada.

— Niewidzialni albo tacy sami! — poddany króla Borowika wziął biedronkę na rękę, i zacząłszeptać jej coś do uszka. — Przedostaniemy się przez most zwodzony, udając trujaki. Biedronki namw tym pomogą. W tej chwili nadleciała chmura czerwonych biedronek. Część z nich usiadła na kapeluszugrzybowego ludka, rozkładając szeroko skrzydełka. Efekt był olśniewający. Brązowy kapelusz wyglądałidentycznie jak te, które nosiła gwardia króla Muchomora. No, może nie całkiem. Był w czarne kropki,ale w tym zamieszaniu może nikt na to nie zwróci uwagi. Bracia kapeluszy nie mieli, ale biedronkizawisły nad ich głowami, zbijając się w kształt kapelusza, i tak szybko machały skrzydełkami, że ruch stałsię niedostrzegalny dla oka. Trójka naszych przyjaciół wymieniła ostatnie porozumiewawcze spojrzeniai skierowała się do bram. Gdy przechodzili przez most, jeden ze strażników łypnął na nich podejrzliwie,ale Bazyli nie stracił zimnej krwi: — Czołem, towarzyszu!

— Dowódca was szuka — odburknął tylko strażnik i zajął się odpędzaniem tłumu gapiów, któryzaczął nacierać na zamek.

Na dziedzińcu panował jeszcze większy harmider niż na zewnątrz. Trujaki biegały to tu, to tam,czyniąc ostatnie przygotowania przed ucztą. Teraz należało tylko znaleźć miejsce, gdzie przechowywanesą worki z pyłem grzybowym. Musieli się spieszyć, bo król Muchomor zapewne zechce na oczachwszystkich gości zniszczyć cały grzybowy pył. Podobno uwielbia popisywać się przed poddanymi swojąwładzą i okrucieństwem.

Bazyli rozejrzał się bacznie po dziedzińcu. Był pewien, że znajdzie jakąś wskazówkę. I nie pomyliłsię. W pewnym momencie przez plac przemaszerowało pół tuzina wojaków z gwardii królewskiej. Mieliniezwykle nadęte miny, które zdradzały, że powierzono im ważne zadanie. Poza tym ich stroje byłybardziej wyszukane. Za nimi maszerował jeszcze jeden wojak, który ciągnął pusty czterokołowy wózek.

To mógł być dobry trop. Bazyli szturchnął łokciem towarzyszy:— Idziemy za nimi! Daję głowę, że to eskorta, która ma przewieźć worki do sali biesiadnej.— Ciekawe, co chcą z nimi zrobić? — dociekał Marcepan.— Jak znam króla Muchomora, to na pewno zaplanował coś, aby je unicestwić. Wówczas ci

paskudnicy będą rozsypywać do woli swój trujący pył, a nasze szlachetne i smaczne grzyby zniknąbezpowrotnie — nie miał wątpliwości grzybowy ludek. Podążyli w bezpiecznej odległości zastrażnikami.

Nagle oddział się zatrzymał. Nasi przyjaciele zadarli głowy. Przed nimi wznosiła się wieża. Sięgałachyba samego nieba i nie było w niej żadnego okna. Sześciu paradnie wystrojonych wojaków weszło doniej wąskimi drzwiczkami i rozpoczęło mozolne wspinanie. Siódmy od wózka postanowił wykorzystaćczas na zapalenie fajki. Poszukiwaczom pyłu pozostało czekać, aż wojacy wrócą. Grzybowy ludekoddalił się i zajął się zbieraniem kamyków. Marcepan przyczaił się za najbliższym zakrętem. Bazyli

Page 14: Leśni bracia - Weronika Kurosz - ebook

tymczasem wykorzystał chwilową nieuwagę nadwornego sprzątacza, który zrobił sobie przerwę na kufelzimnego piwa w gospodzie, i przechwycił taczkę z odpadami po grzybach, które wywożono poza murymiasta. Wkrótce Bazyli znalazł się wraz z taczką na moście i udając niezdarę, wysypał jej zawartość nadeski.

— Ty ciamajdo! — fuknął strażnik. — Uprzątnij to natychmiast. Nasi goście nie mogą czuć się jakw chlewie.

— Tak, tak. Przepraszam. Zaraz wszystko pozbieram — odpowiedział Bazyli i schylił się, aby nakolanach rozpocząć sprzątanie. W tym czasie wojacy z workami pełnymi grzybowego pyłu schodzili jużpo schodach. Z wnętrza słychać było ich ciężkie postękiwania. Mar cepan napiął ciało w oczekiwaniu.Kiedy otworzyły się drzwiczki, serce waliło mu w piersi, jakby miało zaraz wyskoczyć. Żołnierzedotaszczyli trzy worki do wózka i na raz-dwa wrzucili je do środka. W tej samej chwili z tyłu rozległ sięprzeciągły gwizd, coś wystrzeliło i trafi ło prosto w kapelusz wózkowego.

— Co jest?! — wykrzyknął zaatakowany, odwrócił się, a kapelusz spadł mu na ziemię.— A masz, czerwońcu! — wykrzyknął grzybowy ludek, odgonił biedronki i odsłonił swoje piękne

brązowe nakrycie głowy, celując w kolejny czerwony kapelusz.— Wróg w murach zamku! — wrzasnął jeden z wojaków.Nie zwlekając ani chwili, Marcepan porwał załadowany wózek i rzucił się do ucieczki. Pędził przez

kręte uliczki ile tchu w piersiach, nie spuszczając z oka bramy wjazdowej, na którą się kierował.Wszystko działo się tak szybko, że mijający go przechodnie nie zdążyli się zorientować, co się dzieje.Dopiero tuż przed bramą strażnicy próbowali go schwycić. Nie poszło jednak na marne doświadczenie,jakie Marcepan zdobył w czasie ucieczek przed rozgniewanym sąsiadem, któremu podkradał śliwki.Zrobił mistrzowski unik, a doganiający go grzybowy ludek dopełnił reszty swoją procą. Czerwonekapelusze pospadały z głów jak plastikowe kubki na wietrze. Wbiegli na most. Kiedy byli już prawie na

Page 15: Leśni bracia - Weronika Kurosz - ebook

drugiej stronie, nasz pracowity Bazyli pociągnął za jeden sznurek, a cała drewniana konstrukcjarozsypała się jak bierki. Jak się domyślacie, Bazyli wcale nie sprzątał resztek, tylko tak zwinnieprzebierał palcami, że rozwiązał liny łączące pale. Ci, co szturmem wbiegli na most, w jednej sekundzieznaleźli się w śmierdzącej zielonej wodzie, nieporadnie wymachując rękoma i nogami.

Nic już nie groziło naszym bohaterom, mogli bezpiecznie wracać do domu.Na dworze króla Borowika zapanowała ogromna radość. Kiedy trójka wybawców wwiozła

triumfalnie odzyskany grzybowy pył, władca uściskał im serdecznie dłonie i poklepał po ramieniu.— Jesteście naszymi bohaterami — wysapał i opadł ciężko na tron. Długotrwałe napięcie tak go

osłabiło, że nie miał już sił na pląsy z poddanymi, świętującymi odnalezienie skarbu. Przyglądał im siętylko z uśmiechem.

Bazyli i Marcepan zabawili jeszcze chwilę. Pili, jedli i opowiadali grzybowym ludkom swojeperypetie. Wreszcie wstali i pożegnali się z nowymi przyjaciółmi. Zanim jednak przestąpili wrota doswojego świata, grzybowe ludki wypełniły ich olbrzymie kosze aż po same brzegi najszlachetniejszymii najzdrowszymi borowikami. W innych okolicznościach chłopcy nie przyjęliby takiego daru, bo przecieżliczy się przyjemność z samego zbierania. Ale dziś czuli, że naprawdę zapracowali na te grzyby. Ach,będzie wieczorem cudnie pachnieć w drewnianej chatce na skraju lasu…

Page 16: Leśni bracia - Weronika Kurosz - ebook

NA RATUNEKDostępne w wersji pełnej

Page 17: Leśni bracia - Weronika Kurosz - ebook

LEŚNA BABADostępne w wersji pełnej

Page 18: Leśni bracia - Weronika Kurosz - ebook

PTASIE KŁOPOTYDostępne w wersji pełnej

Page 19: Leśni bracia - Weronika Kurosz - ebook

WYPRAWA NA DNO JEZIORADostępne w wersji pełnej

Page 20: Leśni bracia - Weronika Kurosz - ebook

Copyright © by Weronika Kurosz, Poznań 2012All rights reserved

Projekt okładkiElżbieta Kidacka

Redaktor prowadzącyKatarzyna Lajborek-Jarysz

RedaktorPaulina Jeske-Choińska

ISBN 978-83-7785-915-5

www.zysk.com.pl

Plik opracował i przygotował Woblink

www.woblink.com

Page 21: Leśni bracia - Weronika Kurosz - ebook

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragmentpełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnierozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przezNetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym możnanabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione sąjakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgodyNetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepieinternetowym Bookarnia Online.