kulturysta ˝yje fot. Bartosz Zaborowski -...

5
I Jaka jest idea konkursu „Newsreportaż”? Filip Ćwik, fotoreporter „News- weeka”, pomysłodawca i wieloletni juror konkursu Newsreportaż (w tym roku odbędzie się jego siódma edycja). – Ta idea jest prosta; to chęć promowania dobrej fotografii. Poprzez konkurs chcemy choć w małej części pokazać, co się dzieje na rynku fotografii dokumental- nej. Od początku istnienia „New- sweeka” do redakcji przychodziła niezliczona ilość zdjęć. Chcieliśmy, by w jakimś stopniu przesłane ma- teriały ujrzały światło dzienne. Poza tym to wielka satysfakcja móc po- kazywać i promować dobry repor- taż, dobry dokument. Kiedy zdjęcia stają się fotoreportażem? Wtedy, gdy opowiadają histo- rię. Fotoreportaż jest wynikiem chęci zgłębienia jakiegoś problemu, danej sytuacji. Jest wynikiem su- biektywnej obserwacji, a nie sumą zdjęć, które wykonał autor. Oczy- wiście musi być on w odpowiedni sposób wyedytowany, mieć swoją narrację, początek i zakończenie. Pytanie pozostaje, kiedy możemy uznać, że rzeczywiście zgłębiliśmy temat. Gdy pracujesz nad czymś tydzień, dwa, czasami miesiące, w pewnym momencie wiesz już, że masz historię, którą chciałeś poka- zać/opowiedzieć. Mnie osobiście coraz mniej interesuje fotografo- wanie jakiś wydarzeń, zdecydowa- nie wolę przyglądać się zjawiskom, wchodzić w intymne relacje. Jakie masz kryterium wybie- rania zdjęć konkursowych w „Newsreporażu”? Po prosu dobra i mądra foto- grafia. Ważny jest temat, klucz, jakim posługiwał się autor, ale foto- grafia jest najważniejsza. Gdy robisz reportaże, nie myślisz o kryteriach, tak samo przy ich ocenianiu. Oce- niając czyjeś prace, patrzysz, jak bardzo dana historia cię poruszyła, czego się dowiedziałeś. Robienie reportaży pod konkurs jest zupeł- nie bez sensu. Dokumenty fotogra- ficzne tworzysz chcąc zgłębić jakiś problem, zjawisko, czy wydarzenie. Wysyłajcie zdj´cia! rozmawiali: Julian Tomala, Bartosz Zaborowski Ciekawość, dociekliwość to klucz do sukcesu. Ja zawsze pracuję i nie wiem, czy coś z tego będzie. Po prostu utrwalam to, co mnie inte- resuje. Następnie z fotoedytorem omawiam i pokazuję zdjęcia, opo- wiadam czego doświadczyłem i o czym chcę opowiedzieć. I tak na- prawdę dopiero na tym etapie za- stanawiam się, czy mam materiał, czy muszę jeszcze popracować. Czy w przypadku fotogra- fii można w ogóle mówić o nauce warsztatu, albo wykształceniu fotoreporter- skim? Nie. Zawsze uważałem, że war- sztat fotograficzny można poznać w krótkim czasie. Wystarczy na- uczyć się posługiwać środkami. Gdy miałem zajęcia w szkole z uczniami, jeden z nich przynosi i pokazuje „piękne” zdjęcia. Ma świetnie opa- nowany warsztat, wysokiej klasy aparat, zna zasady kompozycji, ale w zdjęciach nic nie ma. Nie ma du- szy, nie ma głębi. Nie potrafił wejść w relację z rzeczywistością, poczuć jej, doświadczyć. Umiał świetnie posługiwać się warsztatem, ale za- brakło mu spojrzenia. Jak porównałbyś reportaż pisany i fotoreportaż? Zasady tworzenia reportaży są bardzo zbliżone. Tylko innymi środ- kami się posługujesz. W piśmie po- sługujesz się słowem, a tu obrazem, musisz opanować m.in. warsztat foto, ale też i zasady tworzenia materiałów reporterskich, narracji, wprowadzenia, pewnych wahań nastrojów i emocji, które zdjęcia wywołują, bo to wpływa na to, jak ludzie później te zdjęcia odbierają. I właściwie to jest najważniejsze – pokazać ludziom swój subiektyw- ny punkt widzenia na dane zjawisko. Musisz się odciąć od warstwy emo- cjonalnej, którą posiadłeś w mo- mencie tworzenia materiału. Często jest tak, że mam zarys materiału i idę do zaufanego fotoedytora, któ- ry mnie prowadzi. Mówi: „słuchaj, Fi- lip, musisz jeszcze trochę podziałać, przyjrzyj się temu, tutaj mi brakuje tego”. Dopiero, jak się wypalę w te- macie, to się okaże, czy to w ogóle nadaje się na materiał. Bardzo czę- sto pracuję nad czymś i nagle po jakimś czasie orientuję się, że mam kilka zdjęć, które niestety nie zamy- kają się w całość. Na ile w reportażu ważne jest samo zdjęcie, a na ile komen- tarz? Na przykład „Historia Jednego Domu” Wojtka Grzę- dzińskiego, jeden z laureatów Newsreportażu zrobiono tam, gdzie Izrael bombardował Liban, co miało konkretny, świeży i poruszany przez media kontekst. Gdyby to się działo w Kirgizji, czy Urugwaju niekoniecznie ktoś by się tym zainteresował. Zdjęcia powinny mieć czytelną treść, bez wnikania w komentarz. To był mocny materiał. Zamykał się w ciekawej formie, ponadto był to reportaż newsowy z bardzo drama- tycznych wydarzeń. My ocenialiśmy zdjęcia, choć miejsce gdzie to się wydarzyło nie było bez znaczenia. Czy zdjęcia bez treści zamknięte tylko w ciekawej formie są od razu dyskwalifi- kowane na konkursach? Nie od razu, bo zależy to też od opinii pozostałych jurorów. Mam taki system, że wybieram tak skład komisji, żeby to byli dobrzy kompani do rozmowy. Wyznaję zasadę, że je- żeli będziemy walczyć i bronić zdjęć podczas dyskusji, wtedy dokona- my właściwych wyborów. Zawsze rozpatrujemy wiele aspektów, czy to jest świeże, ciekawe, czy nas porusza, jakie to ma odniesienie do rzeczywistości, no i oczywiście naj- ważniejsze jest to, żeby zdjęcia do nas przemawiały, żeby była historia, a najlepiej jeszcze mądra historia. Jako jurorzy pracujemy cały czas na odbitkach foto. Siadamy na hali, rozkładamy odbitki. Każdy z nas ma karteczki różnego koloru. Tam, gdzie jest jedna karteczka, tam jest głos. Później to porządkujemy, zo- staje 30 reportaży w danej katego- rii, rozpoczyna się gorąca dyskusja i następuje kolejna selekcja. Praw- dziwa walka zaczyna się pod koniec przy wyborze tych najlepszych. Czy fotograf powinien być socjologiem, który bada, czy jedynie obserwatorem? I to, i to. Socjologia i obserwacja to odpowiednie podejście. To jest tak, że im więcej pracujesz i zdo- bywasz doświadczeń, tym bardziej wiesz, jak do pewnych spraw po- dejść. Ja teraz robiłem materiał o pewnej grupie ludzi. Przez pierwsze pół dnia nawet nie wyjąłem aparatu, bo to nie miało sensu. Bo oni musieli się do mnie przyzwyczaić, tak, jak ja do nich. Pobyłem z nimi dwa dni i zro- biłem jedno dobre zdjęcie. Wyjecha- łem, teraz daję sobie dwa tygodnie na przemyślenie, i wracam do nich za tydzień. Zobaczymy, co będzie. Kiedy jesteś jurorem i masz sześć tysięcy zdjęć, jak to „ogarniasz”, żeby móc oce- nić, które zdjęcie jest dobre, a które złe? To jest krępujące, bo tak na- prawdę oceniasz czyjąś wrażliwość. I nie zawsze wrażliwość i spojrzenie muszą się pokrywać. Te same zdję- cia, różne komisje oceniałyby naj- prawdopodobniej w inny sposób. Oglądasz 6000 zdjęć, czy wi- dzisz od razu dobre zdjęcie? Bywa różnie. W tym roku praw- dopodobnie obrady komisji będą trwały dwa dni. W zeszłym roku było dużo dobrych materiałów, a ja miałem wrażenie, że pewne zdjęcia nam umknęły i tak naprawdę każdy miał niedosyt, zastanawialiśmy się, czy nie za szybko nam to poszło, czy czegoś nie przeoczyliśmy. Te- raz pierwszego dnia wybierzemy główne zdjęcia, a drugiego dnia wy- selekcjonujemy najlepsze spośród tamtych. Będziemy mieli czas, by złapać oddech, by dokonać właści- wych wyborów Czy jurorzy przywiązują się do swoich faworyzowanych zdjęć, bronią ich? Oczywiście, że tak. I właśnie na tym ma to polegać. Każdy z nas widzi co innego. Trzeba próbować znaleźć złoty środek, punkt zacze- pienia, przekonać pozostałych, że coś w tym materiale jest. To nie jest proste, bo długo obradujemy, a w zeszłym roku było naprawdę ostro. Czy zdarzają się osoby, które miały pretensje za niespra- wiedliwe oceny? Raczej nie. Często na wysta- wie pokonkursowej spotykamy się i wymieniamy opinie. Oczywiście są różne zdania, ale pretensji nie było. Konkurs nie jest odzwierciedleniem tego, co się dzieje na rynku, my wybieramy najlepsze prace, które zostały wysłane. Bardzo często jest tak, że doskonale wiemy, jakie materiały powstały w ciągu roku. To nie jest anonimowe środowisko. Ty wiesz, że ktoś zrobił świetny re- portaż, który bez najmniejszego problemu mógłby być wybrany, ale nie ma go na konkursie. Ten wybór o niczym nie świadczy, to jest kon- kurs, a wyboru dokonujemy z prac, które przyszły na konkurs. Może na koniec apel do mło- dych fotoreporterów, żeby przesyłali swoje prace? Wysyłajcie. Czasami jest to pewnie jedy- na okazja, żeby pokazać te zdjęcia szerszej publiczności. Na pewno konkursy są dla mło- dych ludzi, którym wygrana daje siłę do dalszej pracy. fot. Bartosz Zaborowski DODATEK SPECJALNY 3/2008 Zdjęcie z fotoreportażu „Urlopowicze” Alberta Zawady, który zajął 2 miejsce w kategorii „Życie codzienne”, Newsreportaż 2006.

Transcript of kulturysta ˝yje fot. Bartosz Zaborowski -...

08

Puls redakcji - Kulturystyka i FitnessDZIENNIKARSTWO

I

Joanna Maria Sawicka

REKL AMA

Redakcja miesięcznika „Kultu-rystyka i Fitness” mieści się przy Ostrzyckiej, niedaleko Trasy Ła-zienkowskiej i pokaźnych budyn-ków wydawnictwa Bauer. Do „KiF-u” trafić jednak trochę trudniej, bo nie zajmuje piętra w biurowcu, ale dwa niewielkie pomieszczenia na tyłach sklepu z akcesoriami dla kulturystów, który znajduje się... na dachu pawilonu handlowego.

W porywach optymizmu„Kulturystyka i Fitness” uka-

zuje się od 1997 roku; najpierw jako dwumiesięcznik, a od 2001 jako miesięcznik. – Pismo powstało z zupełnego przypadku. Rzuciłem pomysł, żeby zrobić czasopis-mo kulturystyczne, a brat mnie podpuścił, więc głupio mi było się z tego wycofać – opowiada redak-tor naczelny Sylweriusz Łysiak.

W porywie optymizmu Łysiak założył, że już po pół roku „KiF” za-cznie na siebie zarabiać. Trzeba było czekać dwa lata, żeby wpływy zaczęły pokrywać koszty. Pierwsze numery miały zaledwie 40 stron (obecnie miesięcznik ma ponad trzy razy tyle) i zero reklam. Tytułowi brakowało też jasno zarysowanego profilu. – To był raczej interesujący kogel-mogel – wyjaśnia naczelny. Dziesięć lat temu prasa kultury-styczna w Polsce praktycznie nie istniała, dlatego „KiF” szybko znalazł czytelników. Nim redakcja przenio-sła się na Ostrzycką, przez pierwsze trzy lata mieściła się przy ul. Jaku-bowskiej, koło mostu Śląsko-Dą-browskiego. Gdzie będzie za kilka lat? Tego jeszcze nie wiadomo.

O autora trzeba dbaćPraca nad każdym numerem

zaczyna się przynajmniej na miesiąc lub dwa przed jego drukiem. Istnieje grupa tematów „ponadczasowych” – czyli np. opisy ćwiczeń czy pora-dy zdrowotne, które mogą trafić do dowolnego numeru. Czasem napływają też teksty, których re-dakcja nie zamawiała. Jeśli artykuł

Nie samym „mi´chem” kulturysta ˝yje

Kiedy bierze się do ręki numer „Kulturystyki i Fitnessu” to aż trudno uwierzyć, że połowa zespołu redakcyjnego

pisma skierowanego głównie do mężczyzn to kobiety. O kulturystyce może pisać każdy, niezależnie od płci.

Dla facetów liczy się siła, a kobiety zwracają uwagę na harmonię całego ciała i finezyjny układ mięśni, dlatego

piszą o tym sporcie trochę inaczej. Oczywiście pod warunkiem, że najpierw żadna z nich nie nazwie kultu-

rystów mutantami czy przerośniętymi mięśniakami...

się nadaje, to redakcja kupuje go od autora. Za największy atut swojego pisma Sylweriusz uważa wypłacal-ność. – Skoro i tak trzeba zapłacić autorom, to lepiej zrobić to jak naj-szybciej – tłumaczy. W ten sposób redakcja zachęca nowe osoby do nawiązania z nią dłuższej współpra-cy. W Polsce niewiele osób uprawia kulturystykę, a piszących sportow-ców jest jeszcze mniej. Stąd trud-ność w znalezieniu i doborze od-powiedniej kadry. – Czytelnik musi mieć pewność, że nie przeczyta u nas głupot – podkreśla Łysiak.

„KiF” publikuje też relacje z za-wodów sportowych. W ciągu roku Sylweriusz Łysiak pokonuje 80 tys. km w celach służbowych. Redakcja jest obowiązkowo na zawodach Strong Men, pucharze i mistrzo-stwach Polski i każdych innych, w których udział bierze czołówka zawodników z naszego kraju. Nie zawsze opłaca się jechać np. do Hiszpanii, ale na wszystko jest spo-sób. Wystarczy kupić zdjęcia od fotografa, który jest już na miejscu.

Student? Raczej nieMłodzi adepci dziennikarstwa

nie garną się do tego, żeby dosko-nalić swoje umiejętności w redakcji „Kulturystyki i Fitnessu”. – Kiedyś przyszedł chłopak, który nawet do-brze się zapowiadał. Napisał tekst, przyniósł do nas, ale okazało się, że cały ściągnął z Internetu. Przecież to od razu widać – mówi Anna Ma-riak, która prowadzi stronę interne-tową „KiF-u”. Inny student pojechał napisać relację z zawodów kultury-stycznych. Pisał dość interesująco, ale kiedy przyszło do oceny zawod-ników, okazało się, że w ogóle nie umiał tego zrobić.

Tworzący pismo dziennikarze nie są nimi z wykształcenia. Żeby pisać o kulturystyce, trzeba czuć ten sport. Sam naczelny również jest dzienni-karzem z powołania, bo nigdy wcześ-niej w tym zawodzie nie pracował. Z wykształcenia jest ślusarzem, a kul-turystykę uprawia od 34 lat. Oprócz

tego w tzw. międzyczasie jeździł jako zawodnik do Związku Radzieckiego, był ochroniarzem, zajmował się han-dlem i przez rok studiował. – Moja polonistka w życiu by nie uwierzyła, gdyby zobaczyła, kim teraz jestem – śmieje się Łysiak.

Trzon redakcji stanowi trzech autorów – redaktor naczelny Syl-weriusz Łysiak, Maciej Piotrowski

i Mirosław Prandota. Oprócz stałych autorów z „Kulturystyką i Fitnes-sem” współpracuje cała lista gwiazd sportu, m.in. Mariusz Pudzianow-ski czy Jarosław Dymek. Na czym polega ich wkład w redagowanie miesięcznika? – Jeśli potrzebujemy zdjęć do opisu ćwiczeń, to dzwoni-my do pana Pudzianowskiego, on nam wszystko pokazuje i mamy ma-teriał – wyjaśnia Anna Mariak.

Synu, idź do kiosku„Kulturystyka i Fitness” to pis-

mo dla uprawiających te sporty zawodników oraz dla ich bliskich. W miesięczniku można znaleźć nie tylko relacje z zawodów i metodykę treningu, ale również opisy innych dyscyplin siłowych i porady diete-tyczne dla kobiet. Mamy i babcie kulturystów najchętniej czytają „doktora Wyrostka”, czyli domowe sposoby na to, jak zbić gorączkę lub poradzić sobie z nadciśnieniem. – Musi też być coś normalnego, bo samo „mięcho” mogłoby znudzić – żartuje Łysiak. W gazecie jest też

miejsce na nietypowe wyczyny sportowe, czyli tzw. „Ligę super-menów”, w której znalazł się m.in. mistrz świata w chodzie na 500 km (przejście tego dystansu zajęło mu dwa dni i trzy noce). – Moim zamia-rem było dotarcie do całej rodziny zawodnika. Chciałem, że ojciec mógł powiedzieć: „Synu, idź do kio-sku i kup gazetę” – przyznaje.

Chwila wytchnieniaPo zamknięciu każdego nume-

ru Sylweriusz Łysiak robi sobie dzień lub dwa wolnego na „uporządko-wanie tego całego bałaganu”, żeby móc jak najszybciej zacząć pracę nad kolejnym.

W kioskach pojawił się nie-dawno jubileuszowy, setny numer pisma. Co dalej z „Kulturystyką i Fitnessem”? – Postanowiłem, że od tego numeru będziemy dawać plakaty. Mam nadzieję, że to się uda – przyznaje naczelny. •

współpraca Małgorzata Flejter

• Jaka jest idea konkursu „Newsreportaż”?Filip Ćwik, fotoreporter „News-

weeka”, pomysłodawca i wieloletni juror konkursu Newsreportaż (w tym roku odbędzie się jego siódma edycja). – Ta idea jest prosta; to chęć promowania dobrej fotografii. Poprzez konkurs chcemy choć w małej części pokazać, co się dzieje na rynku fotografii dokumental-nej. Od początku istnienia „New-sweeka” do redakcji przychodziła niezliczona ilość zdjęć. Chcieliśmy, by w jakimś stopniu przesłane ma-teriały ujrzały światło dzienne. Poza tym to wielka satysfakcja móc po-kazywać i promować dobry repor-taż, dobry dokument.

• Kiedy zdjęcia stają się fotoreportażem?Wtedy, gdy opowiadają histo-

rię. Fotoreportaż jest wynikiem chęci zgłębienia jakiegoś problemu, danej sytuacji. Jest wynikiem su-biektywnej obserwacji, a nie sumą zdjęć, które wykonał autor. Oczy-wiście musi być on w odpowiedni sposób wyedytowany, mieć swoją narrację, początek i zakończenie. Pytanie pozostaje, kiedy możemy uznać, że rzeczywiście zgłębiliśmy temat. Gdy pracujesz nad czymś tydzień, dwa, czasami miesiące, w pewnym momencie wiesz już, że masz historię, którą chciałeś poka-zać/opowiedzieć. Mnie osobiście coraz mniej interesuje fotografo-wanie jakiś wydarzeń, zdecydowa-nie wolę przyglądać się zjawiskom, wchodzić w intymne relacje.

• Jakie masz kryterium wybie-rania zdjęć konkursowych w „Newsreporażu”?Po prosu dobra i mądra foto-

grafia. Ważny jest temat, klucz, jakim posługiwał się autor, ale foto-grafia jest najważniejsza. Gdy robisz reportaże, nie myślisz o kryteriach, tak samo przy ich ocenianiu. Oce-niając czyjeś prace, patrzysz, jak bardzo dana historia cię poruszyła, czego się dowiedziałeś. Robienie reportaży pod konkurs jest zupeł-nie bez sensu. Dokumenty fotogra-ficzne tworzysz chcąc zgłębić jakiś problem, zjawisko, czy wydarzenie.

Wysyłajcie zdj´cia!rozmawiali: Julian Tomala, Bartosz Zaborowski

Ciekawość, dociekliwość to klucz do sukcesu. Ja zawsze pracuję i nie wiem, czy coś z tego będzie. Po prostu utrwalam to, co mnie inte-resuje. Następnie z fotoedytorem omawiam i pokazuję zdjęcia, opo-wiadam czego doświadczyłem i o czym chcę opowiedzieć. I tak na-prawdę dopiero na tym etapie za-stanawiam się, czy mam materiał, czy muszę jeszcze popracować.

• Czy w przypadku fotogra-fii można w ogóle mówić o nauce warsztatu, albo wykształceniu fotoreporter-skim?Nie. Zawsze uważałem, że war-

sztat fotograficzny można poznać w krótkim czasie. Wystarczy na-uczyć się posługiwać środkami. Gdy miałem zajęcia w szkole z uczniami, jeden z nich przynosi i pokazuje „piękne” zdjęcia. Ma świetnie opa-nowany warsztat, wysokiej klasy aparat, zna zasady kompozycji, ale w zdjęciach nic nie ma. Nie ma du-szy, nie ma głębi. Nie potrafił wejść w relację z rzeczywistością, poczuć jej, doświadczyć. Umiał świetnie posługiwać się warsztatem, ale za-brakło mu spojrzenia.

• Jak porównałbyś reportaż pisany i fotoreportaż?Zasady tworzenia reportaży są

bardzo zbliżone. Tylko innymi środ-kami się posługujesz. W piśmie po-sługujesz się słowem, a tu obrazem, musisz opanować m.in. warsztat foto, ale też i zasady tworzenia materiałów reporterskich, narracji, wprowadzenia, pewnych wahań nastrojów i emocji, które zdjęcia

wywołują, bo to wpływa na to, jak ludzie później te zdjęcia odbierają. I właściwie to jest najważniejsze – pokazać ludziom swój subiektyw-ny punkt widzenia na dane zjawisko. Musisz się odciąć od warstwy emo-cjonalnej, którą posiadłeś w mo-mencie tworzenia materiału. Często jest tak, że mam zarys materiału i idę do zaufanego fotoedytora, któ-ry mnie prowadzi. Mówi: „słuchaj, Fi-lip, musisz jeszcze trochę podziałać, przyjrzyj się temu, tutaj mi brakuje tego”. Dopiero, jak się wypalę w te-macie, to się okaże, czy to w ogóle nadaje się na materiał. Bardzo czę-sto pracuję nad czymś i nagle po jakimś czasie orientuję się, że mam kilka zdjęć, które niestety nie zamy-kają się w całość.

• Na ile w reportażu ważne jest samo zdjęcie, a na ile komen-tarz? Na przykład „Historia Jednego Domu” Wojtka Grzę-dzińskiego, jeden z laureatów Newsreportażu zrobiono tam, gdzie Izrael bombardował Liban, co miało konkretny, świeży i poruszany przez media kontekst. Gdyby to się działo w Kirgizji, czy Urugwaju niekoniecznie ktoś by się tym zainteresował.Zdjęcia powinny mieć czytelną

treść, bez wnikania w komentarz. To był mocny materiał. Zamykał się w ciekawej formie, ponadto był to reportaż newsowy z bardzo drama-tycznych wydarzeń. My ocenialiśmy zdjęcia, choć miejsce gdzie to się wydarzyło nie było bez znaczenia.

• Czy zdjęcia bez treści zamknięte tylko w ciekawej formie są od razu dyskwalifi-kowane na konkursach?Nie od razu, bo zależy to też

od opinii pozostałych jurorów. Mam taki system, że wybieram tak skład komisji, żeby to byli dobrzy kompani do rozmowy. Wyznaję zasadę, że je-żeli będziemy walczyć i bronić zdjęć podczas dyskusji, wtedy dokona-my właściwych wyborów. Zawsze rozpatrujemy wiele aspektów, czy to jest świeże, ciekawe, czy nas porusza, jakie to ma odniesienie do rzeczywistości, no i oczywiście naj-ważniejsze jest to, żeby zdjęcia do nas przemawiały, żeby była historia, a najlepiej jeszcze mądra historia. Jako jurorzy pracujemy cały czas na odbitkach foto. Siadamy na hali, rozkładamy odbitki. Każdy z nas ma karteczki różnego koloru. Tam, gdzie jest jedna karteczka, tam jest głos. Później to porządkujemy, zo-staje 30 reportaży w danej katego-rii, rozpoczyna się gorąca dyskusja i następuje kolejna selekcja. Praw-dziwa walka zaczyna się pod koniec przy wyborze tych najlepszych.

• Czy fotograf powinien być socjologiem, który bada, czy jedynie obserwatorem?I to, i to. Socjologia i obserwacja

to odpowiednie podejście. To jest tak, że im więcej pracujesz i zdo-bywasz doświadczeń, tym bardziej wiesz, jak do pewnych spraw po-dejść. Ja teraz robiłem materiał o pewnej grupie ludzi. Przez pierwsze pół dnia nawet nie wyjąłem aparatu, bo to nie miało sensu. Bo oni musieli się do mnie przyzwyczaić, tak, jak ja do nich. Pobyłem z nimi dwa dni i zro-biłem jedno dobre zdjęcie. Wyjecha-łem, teraz daję sobie dwa tygodnie na przemyślenie, i wracam do nich za tydzień. Zobaczymy, co będzie.

• Kiedy jesteś jurorem i masz sześć tysięcy zdjęć, jak to „ogarniasz”, żeby móc oce-nić, które zdjęcie jest dobre, a które złe?To jest krępujące, bo tak na-

prawdę oceniasz czyjąś wrażliwość. I nie zawsze wrażliwość i spojrzenie muszą się pokrywać. Te same zdję-cia, różne komisje oceniałyby naj-prawdopodobniej w inny sposób.

• Oglądasz 6000 zdjęć, czy wi-dzisz od razu dobre zdjęcie?Bywa różnie. W tym roku praw-

dopodobnie obrady komisji będą trwały dwa dni. W zeszłym roku było dużo dobrych materiałów, a ja miałem wrażenie, że pewne zdjęcia nam umknęły i tak naprawdę każdy miał niedosyt, zastanawialiśmy się, czy nie za szybko nam to poszło, czy czegoś nie przeoczyliśmy. Te-raz pierwszego dnia wybierzemy główne zdjęcia, a drugiego dnia wy-selekcjonujemy najlepsze spośród tamtych. Będziemy mieli czas, by złapać oddech, by dokonać właści-wych wyborów

• Czy jurorzy przywiązują się do swoich faworyzowanych zdjęć, bronią ich?Oczywiście, że tak. I właśnie

na tym ma to polegać. Każdy z nas widzi co innego. Trzeba próbować znaleźć złoty środek, punkt zacze-pienia, przekonać pozostałych, że coś w tym materiale jest. To nie jest proste, bo długo obradujemy, a w zeszłym roku było naprawdę ostro.

• Czy zdarzają się osoby, które miały pretensje za niespra-wiedliwe oceny?Raczej nie. Często na wysta-

wie pokonkursowej spotykamy się i wymieniamy opinie. Oczywiście są różne zdania, ale pretensji nie było. Konkurs nie jest odzwierciedleniem tego, co się dzieje na rynku, my wybieramy najlepsze prace, które zostały wysłane. Bardzo często jest tak, że doskonale wiemy, jakie materiały powstały w ciągu roku. To nie jest anonimowe środowisko. Ty wiesz, że ktoś zrobił świetny re-portaż, który bez najmniejszego problemu mógłby być wybrany, ale nie ma go na konkursie. Ten wybór o niczym nie świadczy, to jest kon-kurs, a wyboru dokonujemy z prac, które przyszły na konkurs.

• Może na koniec apel do mło-dych fotoreporterów, żeby przesyłali swoje prace?Wysyłajcie.

• Czasami jest to pewnie jedy-na okazja, żeby pokazać te zdjęcia szerszej publiczności. Na pewno konkursy są dla mło-

dych ludzi, którym wygrana daje siłę do dalszej pracy. •

fot.

Joa

nna

Mar

ia S

awic

ka

Brat mnie podpuścił, to zrobiłem pismo o kulturystyce - mówi Sylweriusz Łuczak, redaktor naczelny „KiF”

Okładka drugiego numeru pisma.

fot.

Bar

tosz

Zab

orow

ski

D O D A T E K S P E C J A L N Y 3 / 2 0 0 8

Zdjęcie z fotoreportażu „Urlopowicze” Alberta Zawady, który zajął 2 miejsce w kategorii „Życie codzienne”, Newsreportaż 2006.

2006

2006

2006

09

Recenzje

VIII

LaureatFOTOGRAFIA

Rzadko można go spotkać bez aparatu – to jego pasja. Wybrane zdjęcia wysyła na konkursy i choć przekonuje, że prawdopodobień-stwo wygranej równa się trafieniu piątki w Totolotka, sam ma już na kącie parę, jak to nazywa, ramek. Zawodowo fotografią zajmuje się od 7 lat, zaczynał w „Życiu” Wołka, gdy gazeta padła, trafił do „Życia Warszawy”. Po nim był „Super Ex-press” i „Rzeczpospolita”, obecnie jest związany z „Dziennikiem”.

• „Ramki” to spore osiągnięcie…Wojciech Grzędziński: Szcze-

rze mówiąc, trzymam je w piwni-cy. Nagroda nie ma przełożenia na praktykę zawodową. Zdjęcia, które wygrywają konkursy, często nie odpowiadają redaktorom.

• Czy to znaczy, że selekcja zdjęć nie do końca jest trafiona?

Ci, którzy to robią, nie mają czasu na dokładne przejrzenie wszystkich zdjęć, a bywa też, że nie najlepiej się na tym znają – na stanowisku foto-edytora coraz częściej lądują przy-padkowi ludzie. Często też zdjęcia wybierają redaktorzy lub dziennika-rze, których wiedza fotograficzna i ilustracyjna jest nikła. Co więcej, zdjęcia muszą pasować do przygo-towanej wcześniej makiety, przez co dobre przegrywa z gorszym. To wszystko powoduje, że poziom fotografii publikowanej w gazecie codziennej jest niższy niż w tygodni-kach czy miesięcznikach.

• Szybka selekcja, szybka ob-róbka – pewnie fotoreporter też pracuje w ciągłym biegu? Tempo to podstawowy wyróż-

nik pracy w gazecie codziennej. Jeśli nie zdążysz uchwycić uścisku dłoni Kaczyńskiego i Tuska, zostaniesz bez zdjęcia. Nie raz wpuszczają cię do studia telewizyjnego na 2 minu-ty wraz z czterdziestoma innymi dziennikarzami, a za piętnaście mi-nut zamyka się numer. Naciskam spust i robię kilka zdjęć na raz. Żeby nie tracić czasu na zmianę obiekty-wu, noszę dwa aparaty. Pośpiech i ścisk to nie są sprzyjające warunki, zwłaszcza, że o sprawie przesądza kilka centymetrów w prawo lub w lewo. Później materiał muszę

Nie interesuje mnie Giertych na wakacjach

z Wojciechem Grzędzińskim rozmawiała Wioletta Wysocka

„przerzucić” na laptopa, obrobić i wysłać do biura. Wysłanie jednego zdjęcia w sprzyjających warunkach zajmuje około minuty.

• A jeśli wszystkie fotki, które zrobiłeś, okażą się klapą?

Nie miałem jeszcze takiej sytuacji, ale faktycznie nie zawsze jest czas i możliwość, by zdobyć zdjęcie. Wte-dy korzysta się z archiwum redakcji - wyszukując odpowiednie ujęcie na podstawie słowa kluczowego. W najgorszym wypadku można od-kupić je od innej gazety z jej bazy.

• Ile zdjęć musisz zrobić, by zrealizować temat?Wysyłam 10-15. W praktyce

muszę ich zrobić kilka razy więcej – technika cyfrowa zniosła ograni-czenia w tym względzie. Fotoedy-tor wybiera jedno.

• I nad tym jednym zdjęciem spędzasz cały dzień?Przeciętnie realizuje się dwa,

trzy tematy jednego dnia. Rekordzi-sta zrobił siedemnaście, ale poruszał się na motorze, ja stoję w korkach.

• Pośpiech, przepychanki, stanie w korkach – jakieś inne „atrakcje”?Trudnych sytuacji jest mnó-

stwo. Kiedyś kibice rzucali we mnie kamieniami, innym razem zostałem skopany przez manifestujących górników. Kolega na meczu stracił laptopa, inny, Robert Sobkowicz – oko od policyjnej gumowej kuli – od dziesięciu lat procesuje się o rentę i odszkodowanie. Najwięk-sze niebezpieczeństwo niesie wy-jazd na wojnę, ale staram się nie myśleć kategoriami ryzyka. Dosta-ję telefon i jadę w miejsce, którego w innym wypadku nigdy bym nie zobaczył, poznając przy tym masę ludzi.

• Otarłeś się o śmierć?Kilkukrotnie. Kiedyś w Iraku,

ostatniego dnia pobytu wyszed-łem w nocy po soczki do kantyny. Miałem na sobie kamizelkę kulo-odporną, a z hełmu zrobiłem siatkę na owe soczki. Będąc na otwartej przestrzeni, usłyszałem świst nad-latującego pocisku moździerzowe-go lub rakiety. Wskoczyłem w jedy-ny płytki rowek obok jakiegoś drutu

kolczastego. Zobaczyłem kątem oka przepiękny wybuch i pióropusz rozżarzonych do czerwoności odła-mów. Prawie jak fajerwerki. Pocisk uderzył około stu metrów przede mną. W bazie wojskowej każą nam nosić hełmy i kamizelki, ale to bywa kłopotliwe, zwłaszcza gdy idę do lu-dzi. Oni nie mają kamizelek, dlacze-go mam być lepszy, wolę, by czuli, że jestem jednym z nich.

• A jak reagują fotografowani? Zdarzają się problemy, np. ze

strony osób publicznych. Ostat-nio Lech Kaczyński wyprosił mnie z sali, bo zdjęcie, które zrobił mu Adaś Jagielak, zraziło go do wido-ku dziennikarza z aparatem – po prostu nie spodobało mu się, jak na nim wyszedł. Politycy, zwłaszcza PiS-u, nie lubią być fotografowani i w efekcie oglądamy na zdjęciu plecy prezydenta. Bracia Kaczyń-scy nie zdają sobie sprawy z tego, jak to odbija się na ich wizerunku, i że naprawdę warto znaleźć chwi-lę na spotkanie z fotoreporterem. Siła PO leży między innymi w tym, że dobrze wychodzą na zdjęciach – nie uciekają przed obiektywem i znajdują dla nas czas.

• Ilustrujesz politykę, wojnę, śmierć, rozruchy. Czy istnieją dla ciebie jakieś tematy tabu – i czy można wobec dzisiej-szej pogoni za sensacją mó-wić o czymś takim, jak etyka pracy fotoreportera?Etyka nie pozwala na foto-

montaż, wybór obiektu to kwestia indywidualna. Niektórzy uważają za niestosowne fotografowanie umierających ludzi, ja jadąc na wojnę, pokazuję jej okrucieństwo, taką jaka ona jest, za to nigdy nie

pobiegłbym za kimś do przysłowio-wej sypialni, nie interesuje mnie też Giertych na wakacjach. Trzeba dać tym ludziom odpocząć i nie można ich krzywdzić. Zwłaszcza, że – co się tyczy polityków – reprezentują nasz naród.

• Czym poza sensacją i poli-tyką zajmuje się reporter gazety codziennej i co go inspiruje?Dokumentuję wszystko – od

koncertu z udziałem gwiazd po dziurę w ulicy. Dostaję telefon i jadę, niekiedy sam proponuję temat. In-teresuje mnie przede wszystkim człowiek – naturalny, zanurzony w codzienności, no i chwytam to, co aktualne. Jako fotograf staram się być niewidoczny, nie lubię, gdy fotografowany zagląda mi w obiek-tyw. Wiele zdjęć robię ot tak dla siebie, ale nie jestem żadnym arty-stą tylko dziennikarzem, który lubi swoją pracę.

• Mimo tych rzucających kamieniami kibiców i pocisków przelatujących ponad twoją głową?Gazeta codzienna daje naj-

większe szanse rozwoju, najwięcej się dzieje, poznajesz ludzi, wyjeż-dżasz, nie wiesz, co będziesz robił za trzy dni, za trzy godziny. Lubię tę zmienność. Kolega przyszedł do pracy w białym garniturze i wrócił ubłocony, ale lepsze to, niż wy-branie się na konferencję prasową w krótkich spodniach.

• Da się przeżyć w tym zawodzie?Jakoś sobie radzę. Większość

z nas po prostu sprzedaje swoje zdjęcia różnym tytułom. Stawka

Zdarzało mu się być obiektem gniewu kibiców. Bywało, że obok niego wybuchały strzały. Musi się chandryczyć

z politykami, obawiającymi się niekorzystnych ujęć. A jednak swojej pracy nie zamieniłby na żadną inną.

za fotografię waha się od około 50 do 300 zł. Ja jestem związany z konkretnym tytułem, nie mogę sprzedawać zdjęć innym wydaw-nictwom, z wyjątkiem zagranicz-nych. O etat ciężko i zwykle nie są to duże pieniądze. Pracodawcy nie chcą płacić składek ani ubez-pieczać fotoreporterów. Na wojnę coraz częściej, zamiast własnych pracowników, wysyła się ludzi wy-najętych w agencji.

• Pracowałeś w kilku tytułach. Czy każdy z nich ma swoją specyfikę?Praca w „Rzeczpospolitej”

i w „Dzienniku” to właściwie jedno to samo, zwłaszcza, że moimi obec-nymi szefami są byli zastępcy szefa „Rzeczpospolitej”. „Super Express” to tabloid, jeden temat opowiada się tam za pomocą kilku zdjęć. Zdję-cie nie musi więc być tak nasycone treścią, za to proste, czytelne, by sylwetka dała się łatwo wyciąć z tła. To zupełnie inny rodzaj fotografii.

• Może na koniec jakaś rada dla przyszłych fotoreporte-rów. Czym charakteryzuje się dobre zdjęcie?

Na to nie ma reguły. To, które wy-grało tegoroczne World Press Pho-to wiele osób uważa za nieudane, a jednak ma to coś i tym czymś przekonało jury. Nie chodzi o to, żeby zrobić poprawne zdjęcie, tyl-ko takie, byś patrząc na nie widział historię, czuł klimat zdarzeń. Jeżeli po jego obejrzeniu zapragniesz ku-pić bajecznie drogą koszulkę Save Darfour lub przekazać pieniądze z podatku na pomoc dzieciom itp. to tym lepiej. Dobre zdjęcie powin-no zmuszać do refleksji. •

Marcin Łączyński

To naprawd´ my?

Czasy, kiedy kibice mogli czytać tylko „Przegląd

Sportowy”, dawno odeszły w niepamięć. Dziś fani każdej dyscypliny mają

przynajmniej jedną swoją gazetę i nikogo to nie

dziwi. Ale „To my kibice” na pewno zdziwi, a może i zaszokuje każdego, kto

sięgnie po ten tytuł.

Media od lat straszą nas obrazami stadio-nowych bijatyk. Młodzi zamaskowani ludzie biją się ze sobą i z policją, palą szaliki na trybu-nach, demolują pociągi. Zarządy klubów obie-cują, że „już niedługo” uporają się z plagą sta-dionowego bandytyzmu, instalują monitoringi i wynajmują ochronę. Na razie bezskutecznie. Co ma z tym wszystkim wspólnego miesięcz-nik „To my kibice”? Co prawda redakcja zazna-cza na wstępie, że nie odpowiada za treść nadsyłanych relacji, ale zacytujmy końcówkę jednej z nich: „(...) Wkracza policja i musimy się ewakuować. Od nas powiniętych 11 osób, któ-re dostają mandaty po 300 zł. W czasie ataku ucierpiał jeden z funkcjonariuszy, który ma złamany nos. Ganianki z policją trwały jeszcze kilkanaście minut po osiedlach. Tak kończą się derby lubelszczyzny”.

Oczywiście magazyn to nie same histo-rie zadym. Jego główną część tworzą foto-

relacje z meczów, z naprawdę imponującymi zdjęciami tzw. „opraw”, czyli zorganizowane-go dopingu łączącego śpiewy, odpalanie rac, machanie flagami i wiele innych, czasami niesamowicie pomysłowych, form ozdoby meczu. Inne ciekawe rubryki to „Listy od czy-telników” czy „To i owo na bojowo”. Jeśli komuś nie przeszkadzają zdjęcia bijatyk, których też jest sporo, to lektura miesięcznika może być dla laika jedyną w swoim rodzaju wycieczką w głąb kibicowskiego (czy raczej „ultrasow-skiego”) świata. Świata, dodajmy, świetnie zorganizowanego, z własną hierarchią, dy-plomacją, ekonomią i kodeksem honorowym, funkcjonującego praktycznie obok zamiesz-kanej przez większość z nas rzeczywistości.

Szczególnie pasjonującą lekturą są re-klamy publikowane przez „To my kibice”. Nie bez kozery można mówić o całej „kibicowskiej ekonomi”. Szaliki, gadżety klubowe, flagi, race i światła do oprawy meczów, muzyka, vlepki i absolutny przebój: bluzy z wszytą maską, którą można schować albo założyć w zależ-ności od potrzeb. Oglądając zdjęcia opraw z użyciem setek gadżetów i czytając relacje o

paleniu flag przeciwnych drużyn, trudno się oprzeć wrażeniu, że cały ten towar musi scho-dzić świetnie. Co ciekawe, „To my kibice” wyda-wane jest na świetnym papierze, ze zdjęciami bardzo dobrej jakości prawie całe w kolorze (62 strony) i wygląda na gazetę robioną przez całkiem profesjonalnych autorów.

Czy warto sięgnąć po „To my kibice”? To zależy. Jeśli brzydzimy się przemocą, a chuli-ganów i ultrasów palących race na stadionach uważamy za pospolitych bandytów, to nie. Nie warto się denerwować, czytając jak dobrze są zorganizowani i co myślą o policji i innych kibi-cach. Ale jeśli chcemy poznać jakąś zupełnie obcą i niezrozumiałą dla laika subkulturę, to warto. Bo pod względem antropologicznym „To my kibice” jest kopalnią szokujących ob-serwacji. •

Tytuł: To my kibiceRedaktor naczelny: Piotr Jaworski

Tematyka: kibicowskiCykl wydawniczy: miesięcznik

Nakład: ?, Liczba stron: 62, Cena: 7,50 zł.www.tomykibice.pl

fot.

Tom

asz

Jels

ki

Wiktor Bater odsłania przed czytelnikiem skomplikowaną rze-czywistość zawodu korespondenta wojennego. Dokonuje tego bez zbęd-nych upiększeń i omijania niewygod-nych tematów. Autor daje nam pełny obraz największych tragedii, drama-tów i upodleń ludzkości w ostatnich latach, z całym ich syfem i zezwie-rzęceniem. Przeczytamy o dzieciach mordowanych na oczach rodziców, o kobietach oddających się za szklan-kę spirytusu, ale także o znudzonych zachodnich dziennikarzach palących skręta pod eukaliptusem.

„Nikt nie spodziewa się rzezi” to zbiór opowiadań, w których Wiktor Bater przelewa na papier swoje wspo-mnienia i odczucia wydarzeń, któ-rych świadkiem został dzięki swojej pracy. Jak sam przyznaje, świadkiem niewygodnym, bo przecież wojna, jak każda inna zbrodnia, nie znosi świad-ków. Pomimo tego autor odkrywa tajemnicę szczęścia serbskiej dziew-czyny z kałasznikowem, wyjaśnia, w jaki sposób Abchazja odmieniła jego życie, oraz odsłania kulisy działań ro-syjskich „wyzwolicieli” Dubrowki i Bie-słanu. Podczas swoich wypraw Bater spotyka ludzi z różnych stron kon-fliktów, wrogów i przyjaciół, których w większości już nigdy nie zobaczy. Strach, bezsilność i chęć przetrwa-nia miotają nim na przemian, zarów-no w czasie przeprawy z kurdyjskimi przemytnikami do Iraku, jak i wtedy,

gdy czuł na gardle nóż rosyjskiego oficera. Uważny czytelnik, poza re-fleksją nad tą gorszą stroną czło-wieka, znajdzie w książce również realia pracy dziennikarza wysłanego w najbardziej zapalne punkty świata. Jakże różne od tych, które otrzymuje z perspektywy miękkiej kanapy tele-wizyjnego studia… •

Wiktor Bater„Nikt nie spodziewa się rzezi. Za-piski korespondenta wojennego”

współpraca Artur WiśniewskiSpołeczny Instytut Wydawniczy

„Znak”, Kraków 2008.

Tomasz Betka

Wojna nie znosi Êwiadków

DZIENNIKARSTWO

Podobno ogródki działko-we to przeżytek. Jeśli nawet, to przeżytek conajmniej żywotny. Prawie 200.000 nakładu „Dział-kowca” robi wrażenie.

Miesięcznik ten jest pismem Polskiego Związku Działkowców, organizacji, która zrzesza posia-daczy pracowniczych i rodzin-nych ogródków działkowych. O politycznej sile PZD krążą le-gendy, a sam związek jest solą w oku deweloperów ostrzących sobie zęby na trakcyjne działki położone często prawie w cen-trach miast. Wydawany od 1949 roku „Działkowiec”, jak na pismo tak potężnej organizacji przy-stało, stoi na wysokim poziomie. Nakładem dorównuje popular-nym tygodnikom kolorowym i kilkukrotnie przewyższa inne tytuły ze swojej branży. „Dział-kowiec” to przede wszystkim porady, które dotyczą każdego wyobrażalnego (i paru niewy-obrażalnych dla laika) aspektu funkcjonowania małego ogrodu. Z numeru czerwcowego dowie-my się między innymi jak upra-wiać melony, układać ściółkę, zro-bić ekologiczny nawóz z pokrzyw i w końcu, co czynić, kiedy na teren naszego ROD wkraczają bezlitośni budowlańcy. Autorami tekstów są przeważnie pracow-nicy uczelni rolniczych, a także

specjaliści w różnych dziedzinach związanych z działaniem ogrodów (np. architekci zieleni).

Od strony graficznej „Działko-wiec” stoi na równi z kolorowymi ty-tułami wielkich niemieckich koncer-nów czy wydawnictwa Prószyński. Zdjęcia roślin, narzędzi, infografiki, projekty ogrodów, w połączeniu ze świetną merytorycznie zawartością sprawiają, że pismo jest cennym na-bytkiem dla każdego pasjonata pra-cy na działce. Cennym i niedrogim, dodajmy, bo miesięcznik kosztuje tylko 4,20 – co czyni go dostępnym także dla niezbyt zamożnych dział-kowców. W zasadzie jedyną wadą miesięcznika jest to, co dla zapa-lonego działkowca jest największą zaletą, czyli stricte merytoryczny charakter. W „Działkowcu” nie znaj-dziemy artykułów lajfstajlowych, reportaży i innych bardziej żywych form dziennikarskich. Za to otrzyma-my bez mała 70 stron konkretnych porad dotyczących wszystkiego, co wiąże się z naszą działką.

Mimo że za „Działkowcem” stoi tak duża organizacja jak PZD, pismo ma charakter komercyjny: publikuje zwyczajne, przydatne działkow-com reklamy, które nie przytłaczają tekstu i nie przeszkadzają w jego lekturze. Kto oprze się sloganom głoszącym, że oto mamy okazję ku-pić „profesjonalne nawozy – nie tylko dla profesjonalistów”, a inny produkt

sprawi, że „ogród sąsiada już nigdy nie będzie bardziej zielony niż Twój”.

Działkowca można spokojnie polecić każdemu, kto już ma dział-kę albo niedługo chce ją nabyć, bo jest to zdecydowanie najlepszy tytuł w swoim segmencie rynku. A ci, którzy działek nie mają? Powin-ni uważać, bo lektura „Działkowca” może obudzić w nich atawistyczną potrzebę posiadania ogródka, piele-nia, kopania, sadzenia itd. •

Tytuł: DziałkowiecRedaktor naczelny:

Eugeniusz KondrackiTematyka: ogrodniczy

Cykl wydawniczy: miesięcznikNakład: 190.000, Liczba stron: 74

Cena: 4,20 zł.www.dzialkowiec.com.pl

Marcin Łączyński

Lato na działce

RE

KL

AM

A