Koszmar przeszłości

18
Koszmar przeszlosci Marcin Iwaniec www.podsmoczymdiamentem.blogspot.com Autor zastrzega sobie wszelkie prawa autorskie.

description

Jak się okazuję, każdy czyn ma swoje konsekwencje. Xue ma się o tym przekonać w bardzo nieprzyjemny sposób, i bynajmniej nie jest to dwukrotne budzenie ze stanu nieprzytomności za pomocą wiadra zimnej wody...

Transcript of Koszmar przeszłości

Page 1: Koszmar przeszłości

Koszmar przeszlosciMarcin Iwaniec

www.podsmoczymdiamentem.blogspot.com

Autor zastrzega sobie wszelkie prawa autorskie.

Page 2: Koszmar przeszłości

Ciemne, burzowe chmury płynęły z wysiłkiem po niebie, złośliwie rzucając mroczny cień na całą okolicę. Zawiał zimny wiatr, porywając ze sobą kilka uschniętych liści – ostatnie, które wi-siały na umierających drzewach. Liście frunęły z wiatrem, lecąc kilka centymetrów nad martwą tra-wą. Nagle wzbiły się w górę. Zawirowały razem. Jeden liść rozsypał się, niczym umęczona dusza, tuż przed śmiercią. Jego szczątki upadły zaraz obok stygnącego już ciała starca. Pozostałe leciały dalej. Opadły znacznie. Kolejny liść zakończył swój żywot, zderzając się z pniem martwego drze-wa, zupełnie jak człowiek napotykający przeciwność losu. W tym momencie ciało młodej dziew-czyny zawisło swobodnie na sznurze, przywiązanym do gałęzi. Postały już tylko trzy liście. Frunęły dalej. Znalazły się nad niewielką wioską. Leciały nad dachami ze słomy, opadając z wolna. Naglez jednej ze strzech buchnął ogień, pochłaniając kolejny liść. Pozostałe wystrzeliły w górę, niesione na gorącym powietrzu. Krążyły nad wioską, zupełnie jakby chciały przyglądać się pożodze, jakby chciały posłuchać wrzasku przerażenia, poczuć krew mordowanych ludzi. Zimny wiatr pchnął je dalej. Frunęły dalej. Na horyzoncie ukazał się zamek. Zimny podmuch właśnie tam je pokierował. Wiatr ucichł. Liście zaczęły spadać prosto do zamkowej fosy. Wydawałoby się, że już nic je nie ura-tuje. Nagle kolejny podmuch uderzył nie wiadomo skąd. Zbyt późno dla czwartego liścia. Uderzyło taflę wody, lecz nie przepadł. Sunął po jej powierzchni... gdy nagle przygniótł go człowiek. Ani jedno, ani drugie już się nie wynurzyło. Ostatni liść wzniósł się wysoko do góry i z trudem przele-ciał nad murami starego zamku. Na zniszczonym dziedzińcu nie było już zimnego wiatru, a jedynie mroczna atmosfera tak gęsta, że liść wydawał się sunąć po niej. W końcu upadł, tuż przed twarzą nieprzytomnego mężczyzny.

Jego twarz zdobiła długa blizna, przysłonięta przez kruczoczarne włosy. Nagle powieki uniosły się, odsłaniając stalowo-czarne oczy. Mężczyzna wyciągnął rękę spod długiej, ciężkiej pele-ryny – z wierzchu czarnej a wewnątrz czerwonej – i podparł się, wstając powoli. Rozejrzał się. To miejsce stanowczo nie było tym, w którym znajdywał się moment temu. Otrzepał się z kurzu...I wtedy właśnie ujrzał uschnięty liść, leżący przed jego stopami. Ujął go delikatnie i przyjrzał mu się.

Nagle zmiażdżył go bezlitośnie, pozwalając szczątkom opuścić jego dłoń. Uśmiechnął się niemalże szaleńczo.

Xue spojrzał na zamkniętą przed nim bramę, prowadzącą do hali wejściowej zamku. Szyb-kim krokiem przeciął dziedziniec i bezceremonialnie rozwarł drzwi. Powitało go stado nietoperzy,z piskiem uciekające z wnętrza. Xue wsadził ręce z powrotem pod pelerynę, owijając się nią szczel-nie. W środku panował mrok, lecz mimo to łowca był w stanie ocenić wnętrze. Hala była sporych rozmiarów. W stronę całkowitej ciemności rozciągał się sponiewierany, czerwony dywan. Po jego bokach, w równych odstępach ciągnęły się dwa rzędy ledwo trzymających się, marmurowych ko-lumn, zbudowanych na podstawie koła. Również marmurowa podłoga była mocno zniszczona i po-pękana. Ściany wyglądały na najmniej uszkodzone, choć biały tynk był raczej szary, a w niektórych miejscach poobdzierany i spękany. Jeżeli były tu jakiekolwiek ozdoby, już dawno zostały rozkra-dzione.

Mężczyzna ruszył wolnym krokiem, lecz zachwiał się nagle i upadł na kolano, ręką łapiąc się za pierś. Dyszał... To nie był normalny, fizyczny ból i on o tym wiedział. Wstał z wysiłkiemi mimo dziwnego uczucia beznadziejności, ruszył dalej.

Coś trzasnęło za nim. Odwrócił głowę, choć wiedział, co się stało. Brama była zamknięta. – Standard... – mruknął.

W miarę jak zbliżał się do obszaru mroku, jego oczy przyzwyczajały się do ciemności.W końcu dotarł dotarł do tylnej ściany. Stała tam fontanna, z której wypływała jakaś ciemna ciecz. Woda to z pewnością nie była. Po prawej i po lewej stronie fontanny, znajdywały się drzwi. Łowca głów ruszył ku lewym...

~2~

Page 3: Koszmar przeszłości

Dwa dni wcześniej

Był wczesny, chłodny poranek. Słońce dopiero co budziło się z nocnego snu, zerkając nie-mrawo nad horyzontem, choć już jego pierwsze, gorące promienie zwiastowały kolejny, upalny dzień. Cisza, która panowała w tym momencie na gościńcu, została zmącona przez miarowy odgłos zbliżających się kroków konia. Dźwięk nasilał się, aż w końcu zza niewielkiego wzniesienia, wyło-nił się samotny podróżnik. Był nim Xue, oficjalnie łowca głów, choć płaszcz tajemnicy, który rozta-czała dookoła siebie ta postać, niezbyt pozwalał określić jego prawdziwą profesję. Mężczyzna drze-mał w tej chwili otulony peleryną, siedząc na swym wierzchowcu, Siwku.

Siwek również jest bardzo ciekawą istotą. Z wyglądu był to przeciętny koń, niezbyt wysoki, bo osiągał w kłębie jedynie sto pięćdziesiąt centymetrów, choć jego smukłość wskazywała na sporą zręczność i możliwość rozwijania znacznych prędkości. Jednak pozory potrafią zmylić, bowiem nie był to w całości rumak, lecz pegaz, z jakichś powodów ukrywający swoją prawdziwą tożsamość. Pewnym jednak było, że to zwierze niezwykle inteligentne, rozumiejące ludzką mowę. A tak samo jak było inteligentne, tak samo było złośliwe. Niezwykle silny charakter konia kontrastowałz charakterem Xue, przez co często powstawały między nimi różne napięcia. Ale choć oboje prę-dzej by zginęli niż to sobie okazali, byli przyjaciółmi.

Teraz oboje zmierzali na północ od Morza Carskiego w Cesarstwie Miecza i Ostrza do stoli-cy tego kraju, Tertesy. Kiedy ów miasto pojawiło się na horyzoncie, Siwek podbił zadem, niemalże zrzucając swojego jeźdźca z siodła. Otumaniony przez sen Xue, w pierwszym odruchu chciał zła-pać wodze wierzchowca, lecz jego ręce natrafiły jedynie na grzywę konia. Szybko sobie przypo-mniał, że rumak nie ma przecież jakiejkolwiek uprzęży.

Siwek z jakiegoś powodu nienawidził wędzidła i stawał się wściekły, jeśli ktoś próbował mu je założyć. Xue w pewnym sensie rozumiejąc konia, zakładał mu jedynie siodło. Potrafił jeździć na koniu używając jedynie łydek i dosiadu, lecz Siwek nie wymagał nawet tego. Po prostu się rozu-mieli i rumal sam wiedział gdzie ma jechać... Co nie znaczy, że zawsze to robił.

Łowca przetarł oczy i spojrzał przed siebie. Po tym zerknął zirytowany na konia. – Nienawidzę cię... Przerobię cię na kabanosa – warknął zły.

Koń mruknął po swojemu zadowolony, że wyszedł mu ten złośliwy żart.Xue wlepił wzrok w horyzont. Już z daleka widział, że pod bramą miasta kotłowała się spo-

ra grupa przyjezdnych. Kilkunastu strażników, sumiennie i w pocie czoła, przeszukiwało każdego przybysza, który pragnął zawitać w Tertesie. Nie sprzyjało to szybkiemu rozładowaniu kolejki. Kie-dy Xue w końcu dotarł pod mury miasta, linia złożona z ludzi, koni i wozów zdawała się nie prze-sunąć nawet o jeden metr. Łowcy przez myśl nie przeszło, żeby prażyć się na słońcu jak skwarka, razem z innymi, pospolitymi i nudnymi skwarkami. Dlatego ignorując kolejkę, ruszył bokiem. Na-gle usłyszał ciche:

– Skurwysyn...Nie zwalniając konia, odwrócił powoli głowę. Rzucił mordercze spojrzenie na tego, który go

obraził. Zapamiętał twarz woźnicy...Minęła chwila. Kiedy tylko na Xue padł cień łuku bramy, zagadało do niego dwóch strażni-

ków, odzianych w kolczugi i uzbrojonych w halabardy.– Hola! Lepiej żebyśta miał dobrego powoda, że pchasz się tu!– Bo? – zapytał łowca wyzywająco.– Oj! Bo se grabisz! – odrzekł na to strażnik, poprawiając chwyt na halabardzie– Grozisz królewskiemu posłańcowi? – zapytał zimno, podnosząc brwi.

Ludzie pilnie przysłuchiwali się przedstawieniu.– Posłaniec? – zapytał jakby z niezrozumieniem.

Począł myśleć intensywnie. Xue wywrócił oczami z irytacji. Pozostali strażnicy przerwali kontrolowanie i skupili się wokół przybysza. Łowca widząc to, uśmiechnął się nikle. Wnet strażnik zakrzyknął dumnie:

~3~

Page 4: Koszmar przeszłości

– To poka jakie pisemko!O! zdziwił się Xue. Dał radę wymyślić coś mądrego...

– Posłańcy uczą się wiadomości na pamięć... – zaczął mężczyzna i pochylił się konspiracyjnie nad strażnikiem – żeby w razie śmierci posłańca, nikt nie przejął ważnej wiadomości.

– To...Strażnik znów zamyślał się na chwilę. Xue westchnął i pokręci głową z niedowierzania. Mę-

czyło go to już.– Nie mam na to czasu – warknął i uderzył mocno piętami swego rumaka, ciągnąc mocno za

wodzę. Chciał efektownie postawić konia dęba i ruszyć galopem, ale Siwek spojrzał tylko na swego

jeźdźca tuląc uszy i zamiast ruszyć, zaczął wydalać ekskrementy. Xue zachował kamienną twarz,a jego wzrok stał się nieobecny. Kilka osób parsknęło, a jedna wybuchła śmiechem.

– Puść go... – rzekł w końcu inny strażnik, który nie zrozumiał sytuacji. – Nie mamy czasu na przedstawienia. Siwek sam ruszył, po skończonej czynności. Kiedy jeździec oddalił się od bramy, rzekł za-

myślonym tonem do wierzchowca– Przysięgam...

Koń zastrzygł uszami. – Kiedyś obedrę cię ze skóry.

Tertesa nie była zachęcającym miastem. Z pozoru to metropolia warta odwiedzenia i zoba-czenia na własne oczy słynnej dzielnicy, w której to stos niewielkich budynków rósł ku niebu, zu-pełnie jak porozrzucane i zbite w kupkę drewniane klocki, połączone skomplikowaną siecią prowi-zorycznych mostów i kładek. Ale tak naprawdę, Tertesa kojarzy się jej mieszkańcom jedyniez brudem, ubóstwem i degradacją. Xue właśnie wjeżdżał do ów dzielnicy, zwanej robotniczą. Pira-mida domów z daleka istotnie wyglądała imponująco, ale z bliska cała ta konstrukcja groziła zawa-leniem. Na dodatek wszechobecny smród był nie do zniesienia, ulica przypominała raczej gnojówkę niż drogę, a próba odpędzenia się od żebraków, atakujących głównie bogato wyglądających prze-jezdnych, graniczyła z niemożliwością. Kilku nawet spróbowało szczęścia z Xue. Łowca bez zasta-nowienia sięgnął po adamantytowy miecz i dźgnął pierwszego lepszego w pierś, zanim ktokolwiek zdążył zareagować. Więcej go już nie zaczepiano.

– Przepraszam... Chyba upaprałem cię krwią – powiedział cicho do Siwka, próbując ręką zmyć pojedyncze, czerwone kropki. Jeźdźca zastanawiało, jakim cudem miasto to liczyło około stu tysięcy mieszkańców. Jedyny

wniosek do jakiego doszedł to to, że niektórych ludzi po prostu ciągnie do takich miejsc, zupełnie jak robaki. Dalej nie zdążył nic wymyślić, gdyż dojechał do rozwidlenia dróg. Prawa ulica wpadała wgłąb mrocznych uliczek, biegnących pod stosem budynków. Druga kontynuowała deptak krążący wokół całej dzielnicy. Wybrał lewą drogę.

Zaułki były ciasne i śmierdziało w nich jeszcze bardziej niż na zewnątrz. Xue zasłonił nos kawałkiem peleryny. Przemieszczali się wolno, gdyż panujący tam mrok utrudniał Siwkowi poru-szanie się. W końcu jednak przebrnęli przez zaułek i wyjechali na trochę szerszą ulicę. Jak wcze-śniejsza droga była pusta, tak tą przepełniali przechodnie. Dla łowcy nie stanowiło to problemui kazał rumakowi nie zwalniać. Przechodnie mieli na tyle rozumu, żeby nie wchodzić Xue w drogę.

Słońce praktycznie nie docierało w to miejsce. Schody, mosty i kładki, znajdujące się na wyższych piętrach osiedla, zdawały się tworzyć swego rodzaju dach, wieńczący wysokie, nieregu-larne bloki budynków po obu stronach ulicy. Ale ów dach nie napawał poczuciem bezpieczeństwa. Kiedy Xue spojrzał do góry, momentalnie wpadł mu do oka okruch lecącego tynku. Zaklął soczy-

~4~

Page 5: Koszmar przeszłości

ście. Paproch dopiero po chwili mu wypadł. Spojrzał w górę jeszcze raz, tym razem mrużąc oczy. Zewsząd sypała się mgiełka szarego pyłu, a od czasu do czasu na przechodniów spadał niewielki kamyczek, będący wcześniej fragmentem mostu bądź schodów.

Xue nagle zobaczył zniszczony dom, z wybitą frontową ścianą. Zgodnie z planem, musiał teraz skręcić w wysokie, ale wąskie schody, ciągnące się po prawej między dwoma budynkami. Si-wek nie miał problemu ze stopniami, więc wychodzili dość szybko, wznosząc się ponad kolejne po-ziomy budynków. W końcu dotarli na sam szczyt. Znaleźli się na najwyższym piętrze, na dość spo-rym placu targowym. Zimny wiatr zaszumiał w uszach Xue. Ten rozejrzał się. Przepiękny widok rozpościerał się ze szczytu dzielnicy robotników. Widać byłą stamtąd całe miasto i pobliskie pola uprawne. Ale Xue nie miał czasu na podziwianie krajobrazu. Przybył tu w interesach, a czas to pie-niądz. Omiótł plac wzrokiem. W centrum stała niewielka fontanna, która, sądząc po uszkodzeniach, nie działała już od wielu lat. Dookoła fontanny swoje stragany miało kilkunastu kupców, sprzedają-cych jedzenie, skóry, oręż i wiele innych rzecz. Łowca jednak szukał czegoś innego. Szukałk o g o ś. Nagle usłyszał za swoimi plecami kobiecy głos:

– Zetnir Xunirhal, łowca demonów?Zmroziło go. To było jego prawdziwe nazwisko. Nie słyszał go od wielu lat. Wspomnienia

jak żywe stanęły przed jego oczami. Płonąca wieś, krzyki mordowanych i dominujący nad wszyst-kim agonalny szept: „Zetnir... Coś ty zrobił?”

Otrząsnął się. Jednym ruchem zeskoczył z konia, przygniatając do ziemi kobietę. W jego ręce znalazł się sztylet.

– Skąd znasz to imię!? – wrzasnął wściekły.Nie... nie był wściekły. Był przerażony. Zimny pot wystąpił mu na czoło. Zaskoczona kobie-

ta jąkała się. Dookoła zaczęli zbierać się gapie.– Nie każ mi się powtarzać! – warknął złowieszczo.

Silne ramiona ściągnęły go z kobiety i rzuciły w tył. Xue uderzył plecami o bruk, zaraz obok swojego konia. Zdołał jeszcze ujrzeć, jak te same ramiona uderzają go rękojeścią miecza w głowę...

Korytarz zdawał ciągnąć się w nieskończoność. Z kamiennych ścian zamku rozlegały się ciągle subtelne, mrożące krew w żyłach szepty:

– To twoja wina Zetnir... To ty ich zabiłeś.– Pamiętasz ich wzrok... ?– Zetnir, to ty zrobiłeś... !

Xue ignorował szepty. W tej chwili wszystko było mu obojętne... Poza bólem, ciążącym na jego duszy. Stanął... Nic nie miało sensu...

– NIE! – wrzasnął do siebie.Musiał iść. Cokolwiek by się nie działo, musiał dociągnąć to do końca. Uderzył pięścią

w ścianę i ruszył dalej. W końcu z mroku wyłoniły się drzwi. Otworzył je i jego oczom ukazała się łąką, z podążającą przez środek rzeką. Woda była krystalicznie czysta i kąpało się w niej kilka dzie-ci. Ptaki śpiewały, słońce grzało, wiatr szumiał... Było radośnie. Xue przeszedł przez próg. Zerknął za siebie. Drzwi zniknęły, a za nim rozciągały się tylko pola. Spojrzał znów na rzekę. Była cała czerwona od krwi, a z jej nurtem płynęły ciała dzieci. Na brzegu stał z nożem w ręku młody Xue. Dyszał ciężko, z oczu płynęły mu rzewnie łzy.

– Kurwa, to nie tak było! – warknął głośno prawdziwy Xue, walcząc z rosnącym gniewem, żalem, smutkiem...Na środku rzeki zajaśniał portal. Łowca ruszył w kierunku przejścia. Jego drogę przecinała

ciągle szlochająca projekcja Xue. Ten jednak przeszedł bezpośrednio przez zjawę, nawet nie zerka-jąc na młodego siebie. Wszedł do krwawej rzeki, ignorując przeszywające zimno. Już miał wkro-

~5~

Page 6: Koszmar przeszłości

czyć do jasnego światła, lecz nie zdołał się powstrzymać i zerknął na dziecko. Xue otarł swoje łzyi spojrzał na nóż. W oczach dziecka zapałała chęć zemsty, odegrania się. Pewnym krokiem ruszyło przed siebie... Prawdziwy Xue westchnął. Bolało. Wspomnienia bolały... Przeszedł przez przejście...

Na dziedzińcu zamku ciągle zalegały szczątki uschniętego liścia. Wiatr poderwał je i rzucił w niebo. Wspólnie zaczęły krążyć nad zamkowymi murami...

Wiadro zimnej wody nie jest najprzyjemniejszym sposobem na wybudzenie, ale właśnie ta-kiego doświadczył Xue. Łowca poderwał się gwałtownie, sięgając po swój miecz. Nie trafił jednak dłonią na rękojeść. Na wpół przytomny wstał błyskawicznie, lecz zachwiał się i uderzył plecamio ścianę. Poczuł zimny, wilgotny kamień. Wtedy ujrzał gdzie jest. Znajdywał się w małej celi, oświetlonej z zewnątrz pochodniami. Zapewne jakiś loch.

– Witamy w więzieniu Tertesa – dzielnica robotnicza! – zawołał barczysty mężczyzna w śred-nim wieku.Obok niego stała drobna, młoda, długowłosa szatynka, na którą łowca rzucił się wcześniej

i, sądząc po srebrnej kolczudze i kilkudniowym zaroście, strażnik więzienny. Xue rozpoznawał tyl-ko ogromnego mężczyznę o rudych włosach i nadmiernym owłosieniu na nagich ramionach. Był nim Dirmej, członek zakonu łowców demonów oraz dawny przewodnik Xue. Łowca momentalnie uświadomił sobie, że cokolwiek się wydarzy w najbliższym czasie, nie będzie to dla niego przyjem-ne.

– Wynoś się stąd – mruknął niezadowolony strażnik. – Twoje rzeczy znajdziesz w skrzyni przy schodach.Xue otrząsnął się z wody i z niechęcią podszedł do wyjścia ze swojej celi. Kiedy tylko prze-

kroczył próg wolnym krokiem, wpatrując się ciągle stalowym wzrokiem w Dirmeja, strażnik za-mknął za nim kratę i ruszył w stronę jakiegoś pomieszczenia, mrucząc coś o niesprawiedliwości.

– Czego ty ode mnie chcesz? – zapytał w końcu zimno Xue.– A więc tak witasz starego przyjaciela? – odparł urażonym tonem Dirmej. – Mam kupić chędożone kwiatki? – zapytał ironicznie i dodał: – czemu ja w ogóle obudziłem

się w tym zawszonym lochu? I czemu zawdzięczam widok twojej mordy?!– Tylko nie zawszonym! To bardzo czyste i porządne więzienie! – usłyszeli głos strażnika zza

drzwi.– Zawsze jest taki miły? – zapytała cicho kobieta wskazując głową na łowcę.

Xue rzucił jej mordercze spojrzenie. Był wściekły. Miał ochotę zamordować oboje. Dirmeja jednak nie mógł. Kobieta pewnie była pod jego protekcją.

– Ludzie! – zirytował się więzień z pobliskiej celi. – Jutro mają mnie powiesić! Dajcie się wy-spać!

– Zaraz kurwa sam cię powieszę! – odwarknął mu łowca.– Xue, Xue! Uspokój się. – uśmiechnął się Dirmej. – Rozumiem twoje zdezorientowanie i żal

po straceniu dumy, dając się zamknąć w więzieniu. – Niech cię szlag – mruknął Xue i ruszył w stronę spiralnych schodów.

W pewnym sensie Dirmej miał rację. Kobieta i mężczyzna ruszyli za łowcą.– Musimy pogadać, Xue – kontynuował. – Chodź ze mną do karczmy.– Po moim tru...– Ja stawiam – dodał szybko.– To zmienia postać rzeczy...

Myśl o dobrym alkoholu poprawiła mu trochę humor. Xue dotarł do skrzyni. Bez wahania ją otworzył i wyciągnął leżący w niej pas, trzy pierście-

~6~

Page 7: Koszmar przeszłości

nie ochronne i dwa amulety magiczne o właściwościach protekcyjnych.– Łowcą demonów już się nie zwie, ale nabytą wiedzę ciągle stosuje – zauważył Dirmej, wi-

dząc ilość magicznej biżuterii.Xue odpowiedział mu tylko morderczym wzrokiem, sięgając po swój sztylet. Wyszli z więzienia. Jasne słońce zaatakowało oczy łowcy tak, że ten osłonić się musiał dło-

nią. Szybko jednak mógł zrezygnować z takiego działania, gdyż krocząc pędem za Dirmejem, we-szli w jedną z ciemnych uliczek. Jakby na to nie patrzeć, wszystkie uliczki dzielnicy robotniczej były mroczne.

Po kilku minutach drogi, trójka znalazła się przed rozpadającymi się drzwiami karczmy: „Pod dziurą w wypolerowanej drodze”. Przybysze wkroczyli do środka. O dziwo, karczma była za-dbana. Xue miał wrażenie, że pierwszy raz widzi deski, z których była zrobiona podłoga, a nie ubitą ziemię. Niezajęte krzesła stały elegancko przysunięte do czystych stołów, światło nie było zatrzy-mywane przez kilkucentymetrową warstwę brudu na oknach, a i nawet kelnerki poruszały sięw czystych, nieskromnych ubraniach. Karczma zdawała wręcz wyprzedzać swoje czasy. Tego sa-mego nie można było powiedzieć o gościach. Brudnych, obleśnych i pozbawionych wszelkiej kul-tury. Typowi mieszkańcy Tertesy.

Dirmej, Xue i kobieta zajęli miejsca, gdzieś w rogu karczmy. Xue nic się nie odzywał. Cała sytuacja i to jak dał się oszukać wprawiało go w bardzo zły nastrój. Na dodatek nie miał żadnej możliwości ruchu, co dodawało pikanterii jego nastrojowi. Natomiast kobieta i mężczyzna cały czas coś do siebie mówili, czasem zwracali się do łowcy, ale ten nawet nie pokusił się na ironiczny uśmieszek.

– Xue, co tak siedzisz jakbyś połknął kij?– Zaraz wsadzę ci ten kij w rzyć – odburknął cicho.

Dirmej to usłyszał i zaśmiał się szczerze co jeszcze bardziej zirytowało Xue.W tym momencie podeszła kelnerka i zapytała przyjemnym dla ucha, ale i dostojnym gło-

sem:– Co podać?

Xue spojrzał na jej wypukłe piersi, ukryte pod schludnym uniformem. Stwierdził, że musi się jakoś wyluzować. Miał dylemat czy kogoś zamordować, czy iść do burdelu.

– Coś do picia. Zaschło nam w gardłach.– Trzy razy? To będzie... trzydzieści pięć srebrników – odrzekła uśmiechając się mimowolnie.

Mężczyzna sięgnął do swej sakiewki i wydobył kilka monet– Nie ma jakichś bardów, coby zagrali pogodną melodię? – zapytał jeszcze, wręczając przy

okazji pieniądze– Przykro mi, ale trupa muzyków zaczyna swój występ dopiero o zmierzchu.

Dirmej kiwnął głową i kelnerka odeszła.– Tak więc Xue. Zapewne chcesz...– Tak! – przerwał mu zimno łowca– Od razu do do rzeczy. Zawsze w tobie to lubiłem. Więc słuchaj mnie, mój były podopieczny.

Łowcę aż skręciło w środku, słysząc ostatnie słowa.– Otóż... – kontynuował – ... organizacja zabójców potworów...– Do której ja nie należę – przerwał ponownie– ... Ma pewien problem. W naszym świecie pojawiło się ogromne ognisko mocy magicznej.

Podejrzewamy demona siódmego stopnia. Xue gwizdnął

– No to macie problem. Nie zazdroszczę.– To także twój problem, panie Zetnir. – odezwała się nagle kobieta.

Usłyszenie własnego imienia było jak uderzenie pięścią w twarz.– Och... Sferis. Nie nazywaj go po imieniu! – mówił Dirmej, szczerze radosnym, przesiąknię-

~7~

Page 8: Koszmar przeszłości

tym jadem tonem. – Przypomina mu się jego mroczna przeszłość.– Skurwysyn! – warknął Xue, podnosząc się gwałtownie i sięgając po sztylet.– Siadaj! – rozkazał osiłek strasznym tonem kogoś, kto nie znosi sprzeciwu. Znów uśmiechnął

się przyjaźnie – Nie chciałbyś chyba, żeby prawda o twoim dzieciństwie wyszła na jaw. Szczególnie w naszym zakonie. Przecież to był iście demoniczny czyn!Xue nie usiadł, mimo że rozkaz wywołał na nim duże wrażenie. Wróciły wspomnienia. Wy-

słuchał słów mężczyzny do końca po czym odpowiedział lodowato, zapowiadając straszliwy los:– A może zabiję was obu. I nikt się o niczym nie dowie?– Nie radziłbym. Poinformowałem zakon, że możesz chcieć mnie zabić, co jest związane

z twoim nagłym zniknięciem, siedem lat temu. Jeśli zginę, czy to przez ciebie, czy nie, będą cię ścigać, aż do śmierci.

– Skurwysyn! – powtórzył Xue, siadając.Łowcy demonów byli znani ze swej wytrwałości i umiejętności. Już myślał, jak obejść tą

drobną niedogodność.– Słuchaj więc uważnie. Sferis?

Kobieta kiwnęła głową.– Mgłę Mocy odkryliśmy pierwszy raz około pół roku temu w Kalmateem, gdzieś w pobliżu

Eradox. Osobiście się tam wybrałam, wraz z kilkoma członkami. – Westchnęła. – Zanim do-tarliśmy na miejsce, mgła zniknęła. Stwierdziliśmy, że to po prostu przebicie pozawymiaro-we albo jakaś potężna eksplozja magiczna. Wiemy, że wtedy trwało tam oblężenie orków na stolicę, więc takie rzeczy są możliwe.Ucichła na chwilę i zamknęła oczy, jakby przywoływała w pamięci to, co działo się dalej.

– Sprawa ucichła – kontynuowała. – Nie zajmowaliśmy się tym, choć mieliśmy to miejsce na oku. I całkiem słusznie. Kilka dni temu dotarły nas plotki, że cała wieś, Hazlin, położona na jednej z wysp zbiorowiska*, wyleciała w powietrze za sprawą ogromnego wybuchy magicz-nego. Wysłaliśmy kolejną ekipę. – Złożyła ręce pod brodą. – Poza kilkoma upiorami, które przyciągnęło pewnie promieniowanie, znaleźliśmy wielki krater z wypisanym na dnie ogromnym napisem: „Zetnir Xunirhal”.Przy stoliku nastała cisza, zdająca się być głośniejsza niż gwar wokół.

– Wybacz Xue tak niemiłe powitanie z mojej strony, ale widzisz jak się sprawy mają – rzekł osiłek. – To typowy łącznik krwi. Demon nie zniknie, dopóki nie dopadnie twojej duszy, albo sam nie zginie.Xue spojrzał mu głęboko w oczy. Szukał kłamstwa.

– Gdzie mój koń? – zapytał łowca głów poważnie.– Nie wiem. Kiedy zaatakowali cię strażnicy, siwek uciekł – odrzekł.

W tym momencie przyszła kelnerka niosąca tacę z trzema kieliszkami i butelką zimnej wód-ki, z talerzem pełnym kiełbasy. Położyła to wszystko na stole, uśmiechając się do swych klientówi odeszła. Xue patrzył nieobecnym wzrokiem na tacę, gdy nagle wstał i wyszedł z karczmy, nawet wzrokiem nie żegnając swych rozmówców. Kobieta niepewnie spojrzała na Dirmeja.

– Podejmie się tego – odrzekł na jej nieme pytanie. – Kiedy Xue robi się poważny, staje się niebezpiecznym i nieobliczalnym sukinsynem. Dlatego wiem, że się podejmie...

Łowca głów kroczył powoli przez miasto bez jakiegoś konkretnego celu. Musiał pomyśleć...

Xue miał pewien talent. Potrafił rozpoznawać kłamstwo niemalże tak dobrze, jak sam kła-

* Zbiorowisko - tak określany jest jedyny archipelag wysp Drugiego Planu

~8~

Page 9: Koszmar przeszłości

mał. A Dirmej nie blefował. I jego prawdziwe imię wypisane krwią. Prawdopodobnie miało być to tylko zastraszenie

w wykonaniu demona. Upiory często w widowiskowy sposób ujawniały z kim są związane. Ale czemu ten był związany z nim? Jest jeszcze kwestia lokacji pobytu demona w strefie materialnej. Ta wioska, Hazlin. Xue nigdy tam nie był. Czemu właśnie tam? Eradox bardziej pasowało. Kiedyś łowca przebywał tam przez kilka dni, kiedy to polował na pewnego chłopca który był demonem, ale on go zabił. I na pewno tego nie zepsuł, gdyż na własne oczy widział, jak ciało demona rozpływa się w nicość.

Kiedy tak przemierzał miasto rozmyślając, coś dotknęło go znienacka w ramię. Xue odwró-cił się nawet bez gniewu. Dostrzegł idącego obok Siwka.

– Wiedziałem, że przyjdziesz – mruknął, odwracając od niego wzrok.Stanął i pozwolił, żeby koń zrównał się z nim na wysokości siodła. Kiedy wierzchowiec sam

stanął, Xue począł sprawdzać czy nic nie zginęło...

Donośne beknięcie rozległo się po całej uliczce. Sprawcą tego odgłosu był jeden z dwóch mężczyzn, siedzących na progu popękanego domu. Oboje popijali jakiś tani alkohol. Jak to robili co dzień, wyczekiwali jakiejś zagubionej, a przede wszystkim, samotnej duszyczki, której mogliby po-móc, w zamian za dobrowolną nagrodę.

Interes jednak nie szedł najlepiej. Już od ponad kilku tygodni nie mieli żadnych klientów, dlatego ich humory nie były zbyt wesołe.

Lecz tego dnia szczęście się do nich uśmiechnęło, choć nie w taki sposób jaki sobie to wy-obrażali. Ten postawniejszy szturchnął tego drugiego w żebra, wybudzając go z drzemki.

– Ty, kurwa! Patrz! – wskazał palcem na samotnego konia bez jeźdźca, zmierzającego stępem w ich stronę.Obudzony kolega zamrugał parę razy oczami, ujawniając tępe spojrzenie. Zauważył on

przede wszystkim dużą sakiewkę, wiszącą przy siodle.– Jesteśmy bogaci... – szepnął z niedowierzaniem.

Oboje wstali szybko i stanęli na środku wąskiej uliczki, rozkładając szeroko ręce. Koń za-trzymał się przed nimi. Nie wyglądał zbyt inteligentnie, ale z pewnością wartościowo. Większy osi-łek podszedł do łba, chcąc złapać siwka za wodze. Drugi skoczył do siodła i zawołał uradowany:

– Tu są jakieś miecze. I sakiewki! Jesteśmy bogaci!Osiłek jednak nie słuchał. Myślał, a to wymagało od niego niemalże zaprzestania oddycha-

nia, żeby nie obciążać mózgu. Przyglądał się tępo w nos konia, zastanawiając się czego mu brakuje. Nagle zawołał, prawie że z dumą:

– Ty! On nie ma uprzęży!W tym momencie oczy konia nabrały złośliwego blasku. Wierzchowiec kiwnął głową, jakby

mówiąc: Ehe!Siwek z rozpędu zdzielił łbem nos osiłka, równocześnie przygniatając chudszego opryszka

do ściany. Oboje równocześnie padli na ziemie, zwijając się z bólu. Koń ruszył dalej, a jego lekki krok wyrażał jedynie czystą satysfakcję.

... O dziwo nic nie zginęło. W pierwszym momencie Xue chciał przytroczyć sobie swe mie-cze do pasa, jako iż jego poziom zaufania do otoczenia, i tak już niezwykle niski, drastycznie spadł. Ale w ostateczności zostawił je tam gdzie były i sam wsiadł na siodło. Chciał wyruszyć natych-

~9~

Page 10: Koszmar przeszłości

miast, więc skierował konia w stronę południowej bramy miasta. Nagle coś przykuło jego uwagę. Niewielki szyld ozdobiony złotymi gwiazdkami i dużym

napisem głoszącym: „Znikus”. Pod spodem, na doczepionej drobnym łańcuchem tabliczce, widniał napis: „Bezpieczna sieć teleportacyjna za przystępną cenę.”

Xue prychnął. Parszywi magowie zawsze żądali horrendalne sumy. Skierował się w stronę lokalu.

Sam budynek wyróżniał się znacząco od pozostałych. Zdawał się być jakby świeżo po re-moncie, gdyż żadne pęknięcie nie ozdabiało ścian, krawędzie stanowiły definicje prawdziwej kra-wędzi i nawet jedyne okno, estetycznie osadzone w ścianie, lśniło swą czystością.

– Magia... Leniwce – mruknął Xue, podchodząc pod czarne, ładne drzwi. Wszedł do środka. We wnętrzu panowała tonacja fioletowego koloru, a to za sprawą magicznych ogników, promieniujących ostrym, lecz niezbyt mocnym światłem. Pod sufitem lewitowały takie dwie kule. Efekt głębi tej poświaty potęgowały stare, dębowe meble, których ciemny kolor pochła-niał część światła. Przez to różne stare księgi i drobiazgi, stojące na regałach i półkach, nabierały upiornego wyglądu, muśnięte mrokiem tych miejsc. Lecz jeden przedmiot zdawał się wyłamywaćz ogólnego nastroju pomieszczenia, a był nim czerwony dywan. Wyglądał, jakby padało nań zupeł-nie inne światło... światło bezchmurnego, letniego dnia.

Łowca, choć w pierwszej chwili nieufnie, przeszedł przez pomieszczenie i dotarł do dużego stołu, gdzie siedział ubrany w czerwono-czarne szaty mag.

– Ile teleport do Eradox? – zapytał Xue tonem kogoś, kto nie życzy sobie jakichkolwiek dys-kusji.Mag poderwał głowę i zdezorientowany zamemłał językiem, próbując wydobyć z siebie

głos. W końcu wykrztusił: – Do Eradox to w Kalmateem to będzie... – spojrzał na kartkę, leżącą zaraz obok – siedemset

trzydzieści sztuk złota.– Przeteloportuj mnie tam z koniem, już – zażądał.– Ale kurs...

Xue uderzył otwartą dłonią w stół.– Już! – syknął tak zimno, przybijając swym stalowym wzrokiem maga do krzesła, że ten nie

miał wątpliwości, iż w razie sprzeciwu nie zdąży wyczarować żadnego zaklęcia.Mag wstał i zniknął za bocznymi drzwiami, których do tej pory Xue nie spostrzegł. Wrócił

po chwili, trzymając w ręce jakąś runę.– Chodź pan za mną – mruknął bardzo urażonym tonem, co Xue kompletnie nie obchodziło.

Wyszli z budynku przez główne drzwi. Przechodząc obok Siwka, Xue klepnął go w bok. Koń od niechcenia odwrócił łeb ku swemu właścicielowi i wolno ruszył za nim. Cała trójka skręciła w boczną uliczkę, zaraz za rogiem siedziby Znikusa. Ręka łowcy automatycznie powędrowała ku rękojeści miecza przytroczonego do siodła konia, spodziewając się zasadzki. Okazało się jednak, że zmierzali na malutki plac, leżący za budynkiem. Był on ogrodzony wysokim, kamiennym murem, więc dopiero kiedy przeszli przez szeroką bramę, łowca dostrzegł na środku dwie metalowe włócz-nie, tworzące coś na kształt przejścia oraz małą kamienną płytę z wyżłobieniem w kształcie koła, położoną u podstawy przejścia. Mag podszedł do płyty i włożył runę. Szepnął jakieś słowo.Nagle przestrzeń między włóczniami zajaśniała zielonkawym kolorem z przebijającymi się czasem niebieskimi plamami.

– Kwestia zapłaty... – zaczął mag lecz zanim zdążył dokończyć, Xue rzucił mu mały, czarny brylancik.

– Reszty nie trzeba – mruknął i przeszedł z koniem przez portal.

~10~

Page 11: Koszmar przeszłości

Diohner zamykał właśnie jeden z portali. Jasnoniebieska magiczna błona, jeszcze przed chwilą rozciągnięta między kamiennym, pozłacanym przejściem, poczęła rozpływać się z gracją. Nagle zaszumiał inny teleport, gdzieś na końcu hali. Diohner skończył szybko domykanie przejścia wyciągając runę i błyskawicznym krokiem podszedł do aktywnego portalu. To była transmisja z ce-sarstwa Miecza i Ostrza.

Skrzywił się, kiedy ujrzał jaki kolor ma powierzchnia portalu. Stary Orik, operator tamtej-szego portalu przeszedł samego siebie. Zdawało się, że runa którą użył do otwarcia przejścia była zwykłym kamieniem. Powierzchnia zafalowała. Nadciągał klient. Diohner pomyślał sobie, że nie będzie zadowolony.

Nagle z wnętrza wyleciał człowiek, a zaraz obok koń. Mężczyzna wylądował na nogach, lecz od razu upadł na kolana, podpierając się rękami o przepiękną, marmurową podłogę i zwymio-tował na nią. Koń nie powtórzył tego wyczynu, lecz kaszlał często i parskał. Zirytowany, w akcie zemsty rozstawił nogi i zaczął sikać, robiąc ogromną kałużę. Mag przyglądał się temu ze zniechęca-jącą myślą, że będzie musiał posprzątać. Xue podniósł się w końcu, podszedł chwiejnie do czarno-księżnika i po wytarciu twarzy w jego szaty, rzekł z trudem:

– Do dupy macie te teleporty.Już z lepszym efektem, łowca ruszył ku dużym drzwiom. Siwek podążył za nim.

Brama zatrzasnęła się z hukiem i mag został sam. Z wyrzutem spojrzał na domykający się portal. Nagle zaczął dziwnie bulgotać i zielono-niebieskie lustro portalu eksplodował niespodziewanie, osmalając wszystko co dotknęło, czyli każdą rzecz w promieniu pięciu metrów. Przyczerniały mag jak stał tak stał, z kamiennym wyrazem twarzy, kiedy wrzasnął nagle:

– ORIK!

Słońce było tak ostre, że Xue musiał zasłonić oczy. Ale tylko dla niego. Czuł się, jakby miał kaca. Dlatego właśnie szukał karczmy. Musiał się napić. I zastanowić się przy okazji co dalej.

Eradox było miastem całkiem innym niż Tertesa. Szerokie, brukowane ulice, schludne ka-mienice i... smoki. Właśnie jeden niebieskołuski przeleciał nad łowcą. Ten pokręcił głową. Tam skąd pochodził, smoki były dziesięć razy większe i stanowiły śmiertelne zagrożenie. A tutaj, w tym świecie? Owszem wywoływały zachwyt, gdyż nie licząc Kalmateem, gdzie występowały licznie, były raczej rzadko spotykane, ale ciągle stanowiły akceptowalną społeczność.

Nie szukał długo gospody. Już z daleka ujrzał szyld z wymalowaną pustą sakiewką, z której wypada ostatni złocisz, a pod spodem wyraźny napis: Pod Donaldem "Wysoki podatek". Zadowolo-ny, że w końcu się napije, przyspieszył kroku.

W karczmie było cicho. O tej godzinie stanowiło to normę, gdyż po południu w skład gości gospody wchodzili jedynie kupcy. Ci zazwyczaj byli zapoznani z ogładą przy stole, więc obżerali się kulturalnie, czasami tylko wymieniając szeptem jakieś uwagi ze swoimi towarzyszami.

Z tego obrazka wyróżniało się jedynie dwóch klientów. Byli to mężczyźni siedzący przy zgaszonym kominku, popijający piwo z, częściowo opróżnionych już, metalowych kufli. Pewną od-mienność stanowił przede wszystkim ich ubiór.

Jeden odziany był w skórzany płaszcz, długi aż do połowy łydek, z zarzuconym kapturem na głowę, spod którego wyłaniały się nielicznie, ciemno brązowe włosy. Na jego plecach wisiały dwa, skrzyżowane ze sobą miecze, długie na co najmniej metr dwadzieścia. Różniące się rękoje-ściami, podobne ostrza wisiały też po jego obu bokach przy pasie.

Po przeciwnej stronie siedziała postać nieco raźniejsza niż jej kompan. Odziany w złocistą

~11~

Page 12: Koszmar przeszłości

kolczugę, stalowe karwasze, naramienniki i nagolenniki wojownik zdawał się władać wiekierą, gdyż przy boku zwisała przepięknie zdobiona wersja tejże broni. Mężczyzna odgarnął bujną, sło-mianą czuprynę, ujawniając przystojną twarz, w sam raz pasującą dla jakiegoś zacnego paladyna, ścigającego całe życie nikczemnych bandytów i chroniącego cne dziewoje.

Ale paladynem on nie był, tak samo jak jego towarzysz. Byli żołnierzami, ze specjalnego oddziału władcy kraju Kalmateem, króla Trisferta Małego.

Oddział Specjalny, bo taką oryginalną nazwę nosił ich oddział, ściśle współpracował z grup-ką smoków. Każdy z członków pracował w parze z którymś z tych gadów, wykonując razem za-zwyczaj skomplikowane zadania, wyznaczone przez króla. Byli to najlepsi z najlepszych, pewni siebie profesjonaliści, gotowi zmierzyć się z każdą przeszkodą. Mogli tak samo skutecznie wykony-wać zadania "ciche" jak i uczestniczyć w walnej bitwie.

Ta dwójka akurat nie była na służbie. Odpoczywali po powrocie z dalekiej podróży, niestety niezbyt owocnej, w której to poszukiwali kogoś. Jakiś czas temu, jeden z członków Oddziału zginął podczas obrony odległej wioski przed napadem orków. Według świadków, został zamordowanyz zaskoczenia, przez wynajętego zabójcę. Od tamtej pory cały oddział poszukuje mordercy, leczz marnym skutkiem. Aż do dziś.

Drzwi do karczmy otworzyły się. Na progu stanął mężczyzna o kruczoczarnych, bujnych włosach, ukrywających po części głęboką szramę pod prawym okiem. Do szyi przywiązaną miał czerwoną, poszarpaną chustę, a z tyłu, na plecach, zwisała mu swobodnie ciężka peleryna, z ze-wnątrz czarna, a wewnątrz czerwona. Obrzucił on pogardliwym wzrokiem wnętrze karczmy, gdy nagle zatrzymał się na zakapturzonej postaci. Obaj żołnierze obrócili się powoli w stronę przyby-sza. Patrzyli się na siebie chwilę... drzwi karczmy jak się otwarły, tak się zamknęły.

Dwaj mężczyźni zerwali się, wywracając swoje krzesła. W kilku krokach znaleźli się przy drzwiach i otwarli je z hukiem. Jedyne co zdążyli ujrzeć to znikającego za rogiem mordercę na ko-niu.

– On tu jest... – rzekł jeden z nich.

Xue popędził lekko Siwka. To nie było spodziewane spotkanie. Zakapturzony mężczyzna był towarzyszem tego chłopaka, a raczej demona, którego łowca ubił jakiś czas temu. Widocznie miał on wielu przyjaciół i nie wiedzieli oni, że nie był do końca człowiekiem.

Zwolnił konia. W takim wypadku jego zadanie będzie znacznie utrudnione. Musiał najpierw zająć się wrogami i dopiero po tym spokojnie rozwiązywać swoją zagadkę, lub szybko załatwić to co ma do załatwienia, unikając zbrojnej konfrontacji. Zatrzymał nagle wierzchowca. Xue wybrał trzecią opcję.

– Mam wszystko w dupie. Chcę się napić... – mruknął łowca widząc szyld kolejnej karczmy: Pod Zimną Kaczuszką.Była to typowa gospoda, charakterystyczna dla półświatka przestępczego: mroczna, brudna

speluna. Miejsce to było praktycznie puste, nie licząc kilku ponurych oprychów, pijącychw samotności. Xue lubił taki klimat, więc bez wahania wkroczył do środka.

– Wódkę i coś do jedzenia, po czym nie koniecznie się przekręcę – zażądał łowca, kiedy pod-szedł do karczmarza, siedzącego za ladą.Ten popatrzył się z ukosa na przybysza i mrucząc coś niezrozumiale, wstał z taboretu i się-

gnął po szklaną butelkę z krystalicznie przejrzystym płynem, oraz drewniany kubek. Postawił to przed łowcą.

– Złocisz... Golonkę dostaniesz za chwilę.Karczmarz nawet nie zapytał, czy butelkę zostawić, tylko od razu to zrobił. Xue już się tu

podobało. Położył jedną sztukę złota na ladzie i wziął otrzymane akcesoria. Niecierpliwie zajął

~12~

Page 13: Koszmar przeszłości

miejsce gdzieś przy ścianie, ale tak żeby mieć na widoku wejście, i przystąpił do konsumpcji alko-holu. Szybko postanowił, że spędzi tu noc

Przejście przeniosło Xue znów do wnętrza zamku, dokładnie w to samo miejsce, w którym się znajdywał zanim wkroczył do portalu. Tym razem jednak drzwi, przez które przeszedł wcze-śniej, nie świeciły jasnością i łowca mógł dostrzec jakąś komnatę za progiem. Z miną kogoś poważ-nie znudzonego, wkroczył do pomieszczenia.

Mężczyzna znalazł się w obszernej sali, pełnej ubranych po chłopsku ludzi. Zamkowe wnę-trze, oświetlone wieloma pochodniami, byłoby praktycznie pozbawione mebli i ozdób, gdyby nie wielki stół, długi jak całe pomieszczenie i szeroki na dwa metry, wykwintne jedzenie leżące na nim i dwie ławy, stojące po obu stronach.

Nagle wszyscy goście odwrócili głowę w stronę łowcy, często nienaturalnie, ponad możliwy kąt dla człowieka. Mieli oni upiorne uśmiechy na twarzach. Ich ciała nagle zaczęły się rozpadać, otwierać się im śmiertelne rany, czernieć od przypiekania niewidzialnym ogniem, aż uzyskały stan w czasie swojego zgonu. Wszystkich tych ludzi Xue znał. Byli to mieszkańcy jego rodzinnej wio-ski.

– Tej samej, którą zdradziłeś najeźdźcom – zacharczał sołtys.– Masz krew nas wszystkich na twych dłoniach! – rzucił oskarżycielsko kowal.

Zjawy zaczęły się zbliżać. Cały czas obwiniały Zetnira, wyciągając swe ręce ku niemu. Przez chwilę Xue walczył ze wspomnieniami i własnymi uczuciami. Dusza paliła go od środka nie-rzeczywistym bólem. Nagle jego furia wytrysnęła na wierzch, kiedy obślizgła dłoń dotknęła gow ramię. W mgnieniu oka dobył mieczy i odciął garbarzowi rękę kordem trzymanym w lewej dłoni, wbijając mu równocześnie między oczy długie ostrze, dzierżone w prawej.

– Chętnie pozabijam was jeszcze raz! – wrzasnął, odcinając krótkim mieczem głowę swej pierwszej ofierze.Zamachnął się za siebie brzeszczotem z nabitą głową, wyrzucając ją jak z procy. Fragment

garbarza uderzył w nos zachodzącego go od tyłu farmera. Ten poleciał do tyłu, wywracając siebiei kilka zombie-podobnych stworów. Xue skoczył na nich, przebijając niedbale dwóch leżących. Ciął za sobą, przypadkowo masakrując krtań kolejnej ofierze. Trup upadł i nagle Xue dostrzegł dwie, dobrze znane mu postacie. Jego rodziców, przyglądających się z wyrzutem.

– Zetnir... Coś ty zrobił?! – zapytała matka, w błagalnym geście splatając palce.Xue stał jak sparaliżowany. Nienawidził tych słów. Znowu zakuło go w duszy. Dziesiątki

dłoni poczęło oplatać jego ciało, przygniatać go do ziemi, a on stał walcząc ze sobą. Nagle ryknąłz wysiłku, zakręcając się ze swoimi mieczami. Atak tylko ranił wrogów, ale pozwolił mu się uwol-nić. Czas jakby zwolnił. Z furią rzucił się między swoich rodziców, przebijając ich ostrzami. Krew wytrysnęła z ich pleców. Xue brutalnie wyszarpał obie bronie, obracają się w stronę wolno zbliżają-cych się wrogów. Na jego twarzy tańczył morderczy uśmiech, skąpany w krwi swych ziomków. Wszystko wróciło do normy. Xue rzucił się na wrogów, tnąc ich bezlitośnie. Nie bawił się w subtel-ność. Rzucił krótkim mieczem, przebijając kolejnego farmera. Chwycił drugie ostrze dwuręczniei uderzeniem zza pleców rozpłatał głowę innego. Złapał za rękojeść rzuconego korda i wyrwałz upadającego ciała, razem z długim mieczem. Zamachnął się z obrotu, trzymając brzeszczoty rów-nolegle. Nic nie trafił. Zahamował pęd swej broni i ciął jak nożycami, rozcinając krtań któregoś. Coś złapało go za nogę. Błyskawicznie zmienił chwyt na prawym mieczu i wbił w naiwnego zom-bie. Uścisk zniknął. Z lewej złapał go inny wróg. uderzył go z rykiem z rękojeści w skroń, a kiedy przeciwnik odleciał do tyłu, rozpłatał mu gardło. Ciął, uderzał, mordował. Walka przypominała zwykłą rzeź. Miecze zaczęły mu ciążyć. Skoczył na kolejnych dwóch i pojedynczym ciosem roz-płatał im brzuchy. Flaki malowniczo wypadły na ziemię. Obrót i kolejne dwa zombie zostały wyeli-

~13~

Page 14: Koszmar przeszłości

minowane. Xue nawet nie patrzył gdzie uderza. Któryś z przeciwników spróbował go złapać od boku. Łowca uniknął chwytu piruetem, tnąc mieczem w plecy wroga. Coś uderzyło mężczyznęw tył głowy. Zamroczyło go, ale zdołał atakować na oślep, machając jak najszerzej mieczami. Od-zyskał wzrok. Na wszelki wypadek ciął obiema broniami za siebie. Dwa ostrza wbiły się równole-gle w bok przeciwnika. Xue odepchnął trupa nogą, wyszarpując miecze. Kolejne plamy krwi zbru-dziły wszystko wokół. Nie miał już siły. Dyszał ciężko, pot wpadał mu do oczu. Ale zostało już ich tylko kilka! Uklęknął na jedno kolano. Pozwolił, żeby one same podeszły. Kiedy dzieliły go od zombie tylko centymetry, poderwał się nagle, tnąc od dołu go góry. Następne dwa trupy padły mar-twe z dodatkową raną, ciągnącą się przez całą wysokość ciała. Trzeci wróg, stojący zaraz za dwoma pierwszymi, skoczył nagle na Xue. Ten usunął się w bok, uderzając z szybkiego zamachu w nogi. Kiedy zombie poleciał na plecy, Xue dobił go, przebijając dwoma ostrzami na raz, w brzuch i serce. Został ostatni. Kawałek dalej stał sam sołtys. Nie ruszał się.

– Rarytasek na koniec – mruknął łowca zadowolony, uśmiechając się złowieszczo.Podszedł wolno do ostatniego przeciwnika, zastanawiając się jak go wykończy. Miecze cią-

gnął po ziemi, gdyż nie miał sił już je trzymać w powietrzu. W końcu znalazł się przy sołtysie, któ-ry upadł na kolana. Był on chyba najmniej poszkodowany ze wszystkich zombie. Brakowało mu tylko kawałka głowy.

– Dokładnie tak samo zginąłem za pierwszym razem – zacharczał sołtys.Łowca zatrzymał się na chwilę, przyglądając się żałosnej istocie, po czym poderwał miecze

i wbił je resztkami sił w ramiona trupa. Ten nawet nie próbował się bronić, choć jęknął przy uderze-niu. Xue spróbował wyrwać broń, lecz nie dał już rady. Puścił miecze i sięgnął po sztylet, przytro-czony do buta. Wydawał się być znacznie cięższy. Chwycił go obiema dłońmi i z szerokiego zama-chu zza pleców, wbił ostrze w otwartą ranę na głowię. Odepchnął trupa nogą do tyłu, a sam usiadł ciężko na ławie, wycieńczony walką.

Obok niego stał puchar, wypełniony winem. W pierwszej chwili chwycił go, z zamiarem wypicia napoju. Coś mu jednak nie pasowało z zapachem. Wylał ciecz obok siebie. To była krew. Przyglądnął się mięsu. Miał dziwne wrażenie, że nie jest to coś, co chciałby zjeść.

Dał sobie jeszcze chwilkę i wstał. Wyrwał swoje ostrza, i nawet nie oczyszczając ich z krwi, ruszył dalej, ku niewielkim schodom, prowadzącym do sporych, dwuskrzydłowych drzwi. Z trudem je otwarł. Miał skrytą nadzieję, że nie czeka go kolejna walka. Jego oczom ukazał się kolejny kory-tarz, biegnący równolegle do ściany komnaty, z której dopiero co wyszedł. Poszedł w prawo. Tam było jakby mroczniej

Sen Xue został zakłócony. Poderwał się z łóżka. Jego rynsztunek zabrzęczał cicho. Nie zdej-mował na noc swego osprzętowienia, nawet pasa z mieczami czy peleryny. W sumie dopiero wtedy przyszło mu do głowy, że spanie w gospodach, będąc poszukiwanym, nie jest najlepszym posunię-ciem. Nic nie słyszał, ale coś mu wyraźnie nie pasowało. Tak jakby było za cicho. Podbiegł do okna i otworzył je. Noc była kompletnie czarna, niczym smoła. Jedynie niewyraźne kontury innych, naj-bliższych budynków, przebijały się przez mrok. Ta ciemność zdawała się zbyt ciemna. Xue uniósł brwi i przeszedł przez framugę, stukając mieczami. Zawisł z drugiej strony okna. Pamiętał, że do-stał pokój na pierwszym piętrze. Nie powinno to być zbyt wysoko. Ziemia zdawała się majaczyć niewyraźnie.

Zapytał w duszy sam siebie cóż wyprawia i się puścił. Jego nogi szybko uderzyły o ziemię. Przewaliło go do tyłu, nagły szok wstrząsnął jego ciałem, upadając na plecy. Otrząsnął się szybkoi wstał, sycząc cicho z niezadowolenia. Rzucił się biegiem w mrok...

Świst... Wstrząs!Zabrzęczało nieprzyjemnie, kiedy czaszka Xue spotkała się ze stalową ścianą...

~14~

Page 15: Koszmar przeszłości

Mężczyzna padł bezwładnie na ziemię. Aris, zacny wojak o twarzy podręcznikowego pala-dyna, odpiął pasy przytwierdzające pawęż do przedramienia.

– Co za głupiec... – mruknęła z nutką drwiny postać, wyłaniająca się z mroku.To był Błyskawica, ów posiadacz czterech mieczy, towarzysz Arisa.

– Nie było trudno jak na kogoś, kto umykał nam bez ustanku – zauważył wojak, zarzucając tarczę na plecy.Błyskawica uśmiechnął się tryumfalnie. Takie zjawisko zdarzało się niezwykle rzadko.

Myśl, że w końcu dopadli mordercę Zejina, napawała go euforią. Zaskoczył go nieco fakt posiada-nia ciągle jakichś emocji, jakiekolwiek by one nie były.

Rozbroili Xue i we dwójkę wywlekli go na ulicę. Powietrze zaszumiało potężnie. Naglez nocnej toni wyłonił się niewielki smok, o złotych łuskach, z drobnymi akcentami srebrnych odcie-ni. Wylądował on twardo tuż przed oczekującą dwójką. Członkowie Specjalnego Oddziału wgramo-li się na gada, razem ze swoją ofiarą. Po tym złotołuski wybił się z wysiłkiem w powietrze. Powie-trze znów zaszumiało głośno, lecz wkrótce dźwięk ten zanikł.

To ciekawe jak los potrafi być złośliwy. Role się odwróciły dla łowcy głów...

Nagły bodziec ogarniający dużą powierzchnię ciała, potrafi być niezwykle nieprzyjemny, szczególnie kiedy umysł człowieka jest nieaktywny. Weźmy na przykład kubeł zimnej wody, wyla-ny na nieprzytomnego Xue. Jego umysł, zanim jeszcze odzyskał sprawność choć w minimalnym stopniu, już potrafił wygenerować łańcuszek bluzgów, skierowanych do nieznanego adresata. Do-piero po tym dotarło do łowcy, że siedzi przywiązany do krzesła w jakimś ciemnym, bardzo wilgot-nym pomieszczeniu, a przed nim majaczą nieznane mu sylwetki.

– Nie sądzę, panie Xue, żebyś był nam teraz w stanie zagrozić – odpowiedział jeden z cieniOczy łowcy powoli zaczęły przyzwyczajać się do ciemności.

– Żebyś się, kurwa, nie zdziwił... – jęknął XueCień się zaśmiał. Łowca wypróbował więzy. Były mocne. Zaczął kombinować z nimi.

– Powiedzmy, że mamy przewagę... – zaczął ten sam głos, lecz przerwał mu inny.– Kończmy tą farsę! Zejin i Satina. Kojarzysz ich?!– Metoda na dobrego i złego strażnika? – ironizował Xue.

Sylweteka „złego strażnika” błyskawicznie przybliżyła się do niego. Łowca poczuł ostrze na szyi.

– Nie wkurwiaj mnie... – syknęła postać.Xue był w stanie dokładnie przyjrzeć się twarzy przesłuchującego. To był ten ponury facet,

chodzący z czterema mieczami.– Kojarzę chłopaka. No i co z tego? Był demonem, ludzkość powinna mi raczej dziękować niż

przesłuchiwać!– Był jedynie nosicielem – stwierdził inny głos. – Ustaliliśmy...

Xue zaśmiał się szczerze. Radość przerwała mu rozpędzona pięść. Ponury mężczyzna, ata-kujący, oficjalnie dostał się na czarną listę Xue.

– Podręcznik Ferystera Starego... – Zaczął mówić Xue po chwili. Poczuł metaliczny smak krwi. – Dzieło człowieka, który twierdził że istnieją praworządne demony... Co za bzdury. Mało rzeczy, które wymyślił, pokrywało się z prawdą

– Skąd to możesz wiedzieć? – zapytał kolejny głos, tym razem damski, dziwnie akcentując sy-

~15~

Page 16: Koszmar przeszłości

laby– Hehe... Bo odesłałem w diabli więcej demonów niż wy się chędożyliście... W sumie... I tak

się obrażam...– Błagam... Mogę go poderżnąć? Po co on nam w ogóle?! – zapytał męski, gruby głos niskiej

sylwetki, typowej dla krasnoluda. Xue zaczął łączyć fakty w logiczną całość.

– Pół roku temu mieliście oblężenie, prawda? – kontynuował łowca. – Wasz chłopaczek stra-cił nad sobą kontrolę i dlatego odesłaliście go w kompletny wygwizdów.Całkowicie zapomniał w jakiej sytuacji się znalazł. Sprawa demona zajęła go całkowicie.

– Czemu Hazlin? Co Hazlin miało wspólnego z tym demonem?!– On się tam urodził – odpowiedział ktoś cicho.– Gdzie się pojawił dalej? Tutaj, w Eradox!? – Xue stawał się coraz bardziej podekscytowany.– Na bogów... – szepnął ten pierwszy głos. – Cokolwiek zmiotło Hazlin, zmierza tutaj!– Skoro tak twierdzisz – skomentował przesłuchiwany.

I ja będę jego pierwszą ofiarą, jeśli nie wymyślę jak go zatrzymać – dodał w myślach. Tro-chę rozpraszał go fakt, że jeszcze nikomu się to nie udało...

Nastała chwila ciszy. – Zostaniesz tutaj, w Ainaknazs. Jeśliś równie mocny w czynach, co w gębie, to go powstrzy-

masz. W zamian zostaniesz oczyszczony z zarzutów.– Ahh jakim szczęśliwy! Rad jestem z tej łaskawości – zadrwił Xue.– Ale jeden fałszywy ruch – dodał posiadacz czterech mieczy. – A będziesz trupem. Obserwu-

ję cię.– Tak, tak... Niejeden już próbował – skomentował groźbę. – Ale jeśli faktycznie mam go po-

konać, będę potrzebował kilku rzeczy... I czasu...Nagle wszystko się zatrzęsło. Z sufitu posypał się pył.

– Co się dzieje?! – zawołał któryś z cieni.Nastąpił kolejny wstrząs. Przez ciało Xue przeszły dziwne, ledwie zauważalne prądy. Mo-

mentalnie skojarzył dziwne odczucie– O szlag... ! – zawołał łowca, zrywając się z krzesła.

Całą rozmowę pracował nad oswobodzeniem się z więzów. – Ale...?!

Powietrze wypełnił szum liści...Eksplozja! Cały budynek zmiotło.

Czuł, że kończy mu się czas. Xue oparł się o ścianę. Niematerialny ból rozchodził się powo-li po jego ciele. Dusza obumierała. Ze zdziwieniem stwierdził, że to tylko oznacza, iż nawet taki skurwysyn jak on ma duszę. Uśmiechnął się do swej własnej ironii. Złapał głęboki oddech i ruszył dalej. W końcu dotarł do kolejnych drzwi. W tym jednym momencie dopadła go wściekłość, że musi użerać się z tą całą sytuacją. Z przyjemnością otwarł drzwi, wykopując je.

Znalazł się dość sporej, mrocznej komnacie, wyłożonej marmurem. Po obu stronach, tonący w ciemności sufit podpierały masywne kolumny, zbudowane na planie kwadratu. W głębi sali Xue dostrzegał jedynie kilka stopni. Reszta tonęła w mroku. Pomieszczenie wyglądało, jakby jacyś ma-gowie urządzili sobie w niej turniej. Niektóre kolumny i fragmenty podłogi były wyszczerbione, jakby po wybuchu sporej ilości czarnego prochu. Zastanawiając się, co teraz przygotował dla niego demon Zejina, zrobił kilka kroków. Zobaczył jak po ziemi suną uschnięte liście, pchane nieistnieją-cym wiatrem. Pochodnie zapłonęły same.

~16~

Page 17: Koszmar przeszłości

Jego oczom ukazał się jakby duch smoka, śpiący w klatce. Przez przestrzeń między prętami wystawał jedynie ogon gada i czubki skrzydeł. Oczy smoka otwarły się nagle.

To była Satina. Xue zgłupiał nieco.– Właśnie tak wyglądało moje spotkanie z chłopcem, którego zabiłeś, łowco – rzekła łagodnie

smoczyca, przenikając przez kraty. – Dokładnie w tym miejscu gdzie ty stoisz, stał on. A tu gdzie ja, stał Nekromanta. Chciał nas zmienić w swoje demony. Jaki to był wspaniały wi-dok... zobaczyć go po latach...Czuł jak pomieszczenie wypełnia dziwna energia... zła energia. Pochodziła od tego ducha?

– Ty nie byłaś demonem – zaczął Xue również zachowując spokój. – On był. Spodziewałem się zobaczyć jego. Ty powinnaś gryźć ziemię.Smoczyca pokręciła głową, unosząc lekko skrzydła. Przymknęła oczy.

– Oh... Marny człowieczku. Widzisz... – nagle uniosła głowę, uchylając lekko powieki. – sytu-acja jest znacznie bardziej skomplikowana. Nawet przepowiednie o tym spisali...!Ten ton był zbyt łagodny. Xue nagle poczuł niewyobrażalną nienawiść, narastającą z każdą

sekundą... miał wrażenie że stoi obok bomby, która mogła w każdej chwili eksplodować. Smok znowu przymknął oczy, skupiając się na czymś

– „Ogień i Woda zniszczą wszelkie życie. Jednak dopóki pozostaną w całości, wszystko co żywe, bezpieczne jest.” Ja byłam ogniem, on wodą...

– I teraz chcesz zniszczyć wszystko, co stanie na twej drodze – podsumował ponuro.– Tak – odrzekła, roztrzęsionym głosem.

Zakołysała ogonem...– Co ja mam z tym wspólnego? – zapytał, opierając się o najbliższą kolumnę.– ZABIŁEŚ GO! – ryknęła nagle smoczyca.

Bomba eksplodowała. Momentalnie rozpętała się potężna wichura, stworzona z czystej mocy. Smoczyca zbliżała się do Xue. Ten sięgnął dłonią ku rękojeści miecza, drugą zasłaniając oczy przed magicznym wiatrem. Nagle spostrzegł, że coś dzieje się z nim nie tak.

– Widziałam jak wbijasz mu kieł w serce! Widziałam jak zastygają jego oczy!Stanęła tuż przed nim, sapiąc nieodczuwalnie. Moc narastała. Wichura przybierała na sile. Xue upadł na kolana, nie wiedział czemu. Nie

czuł nic. Wszystko było mu takie obojętne...– On został przeznaczony w imię „lepszej sprawy”! Tak jak i ja! – warknęła z nienawiścią. –

Ale moja wściekłość i furia jest większa niż smoków do Szatana...!– Co... Co się ze mną dzieje? – zapytał słabo.

Spojrzał na swe dłonie. Miał wrażenie, że traci powoli świadomość.– MIAŻDŻE – syknęła z furią – twoją duszę! Przepadniesz tak samo, jak przepadł Zejin! TY

jesteś pierwszy, którego zniszczę! Siłą zasmakuję zemsty! Z dziką przyjemnością oglądałam jak przeżywałeś najgorsze koszmary! Napawałam się tym widokiem, wyciem twojej duszy! ALE TERAZ CHCĘ TWOJEGO KOŃCA, MORDERCO!!!!Moc wichury zaczęła się skupiać wokół niego, zacieśniać niczym pętla, wchłaniać i szarpiąc

jego duszę. Upadł bezwładnie na marmurową posadzkę. Nie był w stanie nic zrobić... Nie chciał...– CZAS ZAPŁATY NADSZEDŁ! – ryknęła z furią.

Ostatkami świadomości, przej jego głowę przeszła pewna myśl. Zdołała ona wywołać ra-dość, mimo agonii jego duchowej powłoki. Jednak miał duszę. Całe życie myślał, że zatracił ją dawno temu. Teraz miał zniknąć, przepaść, ale mimo tego cieszył się niezmiernie z tej drobnej rze-czy. Jednak miał duszę...

– Dziękuję... – zdołał wyszeptać, uśmiechając się...

~17~

Page 18: Koszmar przeszłości

Xue obudził się... CO? Jakim cudem?! – szok przywrócił mu momentalnie pełną świado-mość.

– Gah! – jęknął.Głowa bolała go niemiłosiernie. Myśli przechodziły z trudem, umysł stłumiony jak nigdy.

Zaczął się podnosić. Niezdarnie, dysząc.– Czemu ja się obudziłem?! – syknął.

Pojedyncze kamienie i szczątki budynku zsunęły się z niego. Zamroczyło go, od razu osunął się na ziemię, na wpół przytomny. Niesamowity ból pulsował w jego ciele.

– Przecież moja dusza umarła! – wrzasnął w niebo.Ciśnienie zapulsowało w jego głowie. Pierwszy raz ogarnęło go takie przerażenie. Nie po-

trafił sobie wyobrazić radości czy smutku. Miłość zdawała się być jedynie słowem. Nie czuł nic, poza zwykłym przerażeniem, produkcją jego mózgu.

Zataczając się, opuścił gruzy budynku. Zastał obraz jak z apokalipsy: Płonące w oddali mia-sto, w połowie doszczętnie zmiecione przez potężny wybuch. Dookoła leżały porozrzucane gruzy, zdewastowanego podgrodzia. I cisza... zakłócana jedynie trzaskami płomieni.

To go nie obchodziło. Jedna myśl wypełniała jego jakby ranny umysł. Dopadła go rozpacz.– CZEMU JA ŻYJE?! CZEMU NIE PRZEPADŁEM WRAZ Z MĄ DUSZĄ?!

Nie mógł zignorować oczywistej prawdy... Utracił duszę. Pozostało mu mdłe życie, żeby na samym końcu po prostu zniknąć.

Usłyszał kroki. Dobył miecz. Dłoń mu zadrżała. Wypuścił broń.Ujrzał Siwka. Znów go zamroczyło. Przed upadkiem uchronił go koń. Z bólem wdrapał się

na niego. Ruszyli galopem. Jak najdalej od tego miejsca.

Szczątki uschniętego liścia krążyły nad zgliszczami Eradox. W końcu dopadły je płomienie. Ale im to było obojętne. W końcu uschły dawno temu...

~18~