Kossakowska Maja Lidia - Zakon Krańca Świata 01

download Kossakowska Maja Lidia - Zakon Krańca Świata 01

If you can't read please download the document

Transcript of Kossakowska Maja Lidia - Zakon Krańca Świata 01

Maja Lidia Kossakowska Zakon Kraca wiataTom I

Moim Rodzicom i Jarkowi

2

Prolog W chwili, gdy duchy postanowiy przemwi do Matki Gwiazd, ta wychodzia z chaty, dzierc w rce wiadro na wod. Naczynie wysuno si z bezsilnych palcw. Twarz kobiety zastyga w wyrazie cakowitej obojtnoci, drgay tylko zacinite powieki. Oczy Matki Gwiazd oglday teraz obrazy niedostpne dla zwykych miertelnych. Woda, synowa Matki Gwiazd, zauwaywszy, co si dzieje, natychmiast odwrcia wzrok. Skupia si cakowicie na szyciu skr. Jej myli koncentroway si wok trzymanej w palcach igy, rwnego ciegu i miarowego przewlekania nici. Natychmiast wypara ze wiadomoci obraz pogronej w transie teciowej. Nawet spojrzenie w jej stron byoby niebezpieczne. Daaby wtedy po sobie pozna, e spostrzega rzeczy nadprzyrodzone, e zauwaya przybycie duchw. Istoty z innego wiata mogyby si poczu uraone. Woda zacisna usta. Iga migaa w jej doniach. Obecno duchw stawaa si dla modej kobiety nie do zniesienia. Czua j niczym podmuchy zimnego wiatru. Matka Gwiazd zamara w odrtwieniu. Dlaczego to tak dugo trwa, pomylaa z rozpacz Woda. Jeszcze chwila, a zwrci na siebie uwag duchw. Dostrzeg, e odczuwa ich obecno, i pora j miertelnym tchnieniem albo wydr z niej dusz i porzuc daleko na pustkowiu, skd nigdy nie odnajdzie drogi do wioski, nie powrci do swego ciaa. Zadraa ze strachu. Pochylia si nisko nad szyciem, aby tylko nie spojrze przypadkiem w stron teciowej. Zamknite oczy Matki Gwiazd oglday zamazane, dziwaczne sceny, ktrych stara kobieta nie potrafia poj. Ogromne gry ze szka. Dziwnie kanciaste skay poznaczone rzdami rwnych jak wycite noem jaski, w ktrych ludzie mieszkali niczym w chatach. Przepastne wwozy o dnach penych kbicych si bez adu, bezsensownie ubranych ludzi. Sznury dziwnych pojazdw poruszajcych si, mimo e nie cigny ich zwierzta. Matka Gwiazd patrzya posusznie na ten chaos, nawet nie prbujc dociec, po co duchy roztaczaj przed ni podobne wizje. Czekaa. W kocu przedstawi jej oczom obrazy, ktre bdzie w stanie zrozumie. Skay, ludzie, wwozy i pojazdy przesuway si coraz szybciej, a przemieniy si w cigi migajcych plam. Drgajce kleksy barw zatrzymay si raptownie i zmieniy w znajome ksztaty. Las. Rzdy wysokich, omszaych pni, w grze kudate gazie sosen. Wcigna w nozdrza zapach butwiejcego igliwia, ywicy, mokrych lici. Czua unoszc si w powietrzu wilgo. Mczyzna przedziera si przez niskie zarola. Z pewnoci nie naley do Ludzi, pomylaa Matka Gwiazd, jeszcze zanim zauwaya, e jest cudacznie ubrany i zdecydowanie za duy, eby urodzi si wrd jej wspplemiecw. Mimo imponujcej postury wydawa si wychudzony, cho z powodu obcego stroju stara kobieta nie potrafia oceni jak bardzo. Mia blad skr, znacznie janiejsz ni ktokolwiek z plemienia i jasne wosy, mokre od parujcej w powietrzu wilgoci. Rozgarnia krzaki rkoma, a krwawe zadrapania od cierni na doniach i ramionach wyglday jak tatuae. Matka Gwiazd wpatrywaa si w przybysza z ciekawoci. Nie przypomina

3

nikogo z mieszkacw Dalekich Krain, nie wydawa si te podobny do Mwicych Lisw. Mia twarz o ostrych rysach, zbyt wydatnym nosie i kanciastym podbrdku. Wyglda brzydko i obco. Musia przywdrowa z bardzo daleka, prawdopodobnie spoza wiata. To dziwne, zdya pomyle, a wtedy duchy porway j ze sob i podprowadziy bliej. Usyszaa wiszczcy oddech nieznajomego, uderzenia serca bolenie obijajcego si o ebra. Widziaa mokre od potu kosmyki oblepiajce czoo, zapadnite policzki ze ladami niestarannie zdrapanego zarostu, spierzche usta potwarte z wysiku. Pomylia si. Mczyzna nie by po prostu wycieczony. Znajdowa si u kresu si. Minie jeszcze wiele dni, zanim dotrze do wioski. Gdyby ktokolwiek z plemienia mg go teraz widzie, powiedziaby, e nie doyje rana. Ale Matka Gwiazd wiedziaa, e osignie cel. Zrozumiaa to, gdy tylko spojrzaa w szare jak tafla Wielkiej Wody oczy, w ktrych pono zupene szalestwo. Nieznajcy przeszkd, niepokonany, przeraajcy ogie bogw. Stara kobieta natychmiast odwrcia wzrok. Pochylia z pokor gow, nie mic spojrze na witego czowieka, ktry poda ciek Ku Drzewu. Zaintonowaa cicho dzikczynn pie dla duchw, ktre pozwoliy jej zobaczy wydarzenie niezwykej wagi. Wybraniec bogw ma przyby do wioski. Istoty z innych wymiarw nie interesoway si upywem czasu, wic Matka Gwiazd nie bya pewna, czy obcy pojawi si w osadzie jeszcze za jej ycia, ale przeczucie podpowiadao, e moe na to liczy. Mczyzna z uporem przedziera si przez zarola. Na plecach mia dziwny, kanciasty worek obwieszony brzkajcymi przedmiotami. Niejeden prawdziwy Czowiek rozemiaby si serdecznie na myl, e ta pokraczna istota moe by Idcym Ku Drzewu, ale Matka Gwiazd nie wtpia. Wci widziaa twarde, przeraajce postanowienie ponce w gbi szarych jak agaty oczu. Moc podwignicia z gruzw tego, co doprowadzio si do upadku. Rzeczywisto pka nagle na kawaki jak upuszczony gliniany dzban. Matka Gwiazd znw znalaza si na progu chaty. Nabraa gono powietrza. - Wskrzesiciel - powtrzya szeptem sowa duchw. - Jeden z tych, ktrzy podnios z ruin dawny porzdek. Woda drgna zaskoczona. Czubek igy poderwa si w gr i uku mod kobiet w palec. Pisna ze strachu. Gdyby duchy nie odeszy, zapach krwi z pewnoci zwrciby ich uwag. Matka Gwiazd prychna z pogard. - Uwaaj, jak szyjesz - rzucia. - Poplamisz piknie wyprawion skr. Synowa w milczeniu pochylia si nad robot. Stara kobieta signa po wiadro, po czym koyszc si na boki, podreptaa ku studni. W drodze natkna si na Ciga, swego modszego syna. - Kto idzie ciek Ku Drzewu - powiedziaa. Twarz mczyzny cigna si w wyrazie niepokoju. - Czy co nam zagraa? - spyta. Matka Gwiazd umiechna si krzywo.

4

- Duchy obdarzyy mnie dodatkow par oczu - mrukna - oraz gupim i tchrzliwym synem. C, nie mona mie wszystkiego. Wymina Ciga, ktry zosta na ciece z rozdziawionymi ze zdumienia ustami.

5

Cz I Tutaj

6

Rozdzia 1 Rozpostar rce, wcign do puc haust zimnego, czystego jak kryszta powietrza i zacz biec. Ubita ziemia pod stopami bya twarda, pozwalaa na pewne, spryste odbicie. Przed sob widzia ciemn, poyskliw wstg rzeki. Wyduy kroki. Bieg szczytem wysokiego wau przeciwpowodziowego. Zbocza nasypu porasta gszcz trawy i zi rozedrgany cykaniem wierszczy, gadzony szerokimi domi letniej nocy. Powietrze przesyca zapach rolin i wieej, wilgotnej ziemi. Trzciny na brzegu rzeki koysay si z szelestem, ktry brzmia jak szept. Woda poyskiwaa oleicie. W grze, na czarnej pachcie nocy, lniy malekie, zimne gwiazdy. Oddycha gboko, kroki staway si coraz dusze, miarowe, pewne. Gdzie w sercu narastao dobrze znane, niemal ekstatyczne uczucie wyzwolenia i szalonej radoci, zapowiadajce atwe, owocne przejcie. Czu, e tym razem dotrze do celu. Serce walio jak szalone, jakby euforia miaa rozerwa je na strzpy. Ale umys musia pozosta chodny. Skupienie byo jedyn gwarancj sukcesu. Pozwoli sobie tylko na przelotn myl, e idzie niele. Bieg. Ju nie dotyka ziemi, unosi si ponad szerok ciek wydeptan w trawie porastajcej szczyt nasypu. Szybowa z rozoonymi ramionami, powoli nabierajc prdkoci. Nagle wystrzeli w gr. Gwiazdy rozmazay si w jasne smugi, niebo skrcio wok niego jak spirala, pd powietrza wcisn oddech z powrotem do puc, cinienie zdawao si rozsadza mu klatk piersiow, w gowie szumiao. wist wiatru ogusza. Pd szarpa wosami i ubraniem. Ciemno przecinay wstgi wietlistych barw. Sysza dwik podobny do chichotu czy szlochu, cho w uszach brzmia tylko miarowy wizg. Skra pona, chocia przejciu towarzyszy przenikliwy chd. Krztuszc si zimnym jak ld powietrzem, wirowa midzy iskrzcymi si, zamazanymi galaktykami przepeniony radoci i triumfem obcym istotom miertelnym. Opad rwnie raptownie, jak poszybowa w gr. Zobaczy przed sob zadbany, dyskretnie owietlony park. Widocznie po drugiej stronie wci panowaa noc. Cae szczcie. Uatwi to ldowanie, najtrudniejsz cz operacji. Na razie przejcie jeszcze si nie dokonao. Obraz parku wydawa si dziwnie przerysowany i lekko nieostry, jak widziany przez grub, mleczn szyb. Teraz trzeba wybra moliwie ciemne i ustronne miejsce, eby opa. Jest. Zauek z awk, obronity gstymi krzakami podobnymi do gogu. Park wydawa si wyludniony. Tylko ostronie. Powoli i ostronie. Niczego nie wolno zaniedba. Nabra gboko powietrza, starajc si uspokoi walce jak mot serce. Teraz. Skuli si, przybra odpowiedni pozycj i spad na perow tafl dzielc go od szczytw dorodnych kasztanowcw. Otworzya si lekko jak woda. Przejcie si dokonao. Przez chwil przed oczami widzia olepiajce bryzgi wiata, skra palia, wzdu krgosupa przebiegay fale dreszczy, ale dolegliwoci szybko ustpiy. Klcza na wirowej ciece obok awki. Sekund trwa jeszcze z brod przycinit do piersi, osaniajc ramionami gow. Stary dobry nawyk pozwalajcy uspokoi oddech, unikn mdoci i przekona si, e przejcie przebiego normalnie. Wsta szybko, otrzepa spodnie. Skrzywi si, bo wir bolenie powbija si w kolana. Rozejrza si. Jego twarz byskawicznie przybraa wyraz spokojnej obojtnoci. Wyglda jak kto, kto wanie wsta z parkowej awki, by po krtkim

7

odpoczynku kontynuowa przechadzk. Tylko oczy patrzyy bystro i czujnie. Odetchn z ulg. By sam. Wolnym krokiem ruszy w stron gwnej alei. Latarnie jeszcze nie zgasy, cho niebo ju rowiao, zapowiadajc poranek. Spojrza na maleki zoty arnik zamknity w kloszu mijanej wanie lampy. Wyglda jak zota rybka w soju, ale nie speniby nawet jednego drobnego yczenia. Po prawdziwej stronie byby bezuyteczny. Wyrwany ze szklanej kuli wieciby dwa, moe trzy dni sabym blaskiem, a potem umarby bezpowrotnie. Park, cichy o brzasku, cay w rach i fioletach budzcego si dnia, wydawa si najspokojniejszym miejscem we wszechwiecie. wiea ziele drzew i krzeww koia wzrok. Na razie wszystko wyglda piknie, pomyla ostronie, bo nauczy si nie ufa szczliwym trafom i piknym widokom. Stara si nie rozglda, nie rzuca w oczy. Odruchowo wsadzi rce w kieszenie kurtki, ale szybko skorygowa bd. Zbytnia nonszalancja nie bya tu na miejscu. Nie przypuszcza, eby ktokolwiek w tej czci miasta spacerowa rankiem po parku z domi w kieszeniach. Min zakrt cieki, zobaczy wysok pergol poronit nieznanym mu pnczem o kolorowych kwiatach. Za szpalerem rwno przycitych krzeww alejka, ktr szed, czya si z szerok, wysypan wirem drog. Klomby, fontanna, drzewa i grka poronita piknymi pocymi si jaowcami. adnego budynku, tylko gszcz zieleni. Drobne kamyki pod stopami nie chrzciy. Panowaa cisza. Zupena cisza, pomyla i poczu chodny dreszcz wzdu krgosupa. adnych ptakw, szelestu lici, nawet krople wody tryskajce z fontanny wpaday bezgonie do marmurowej misy. - Ogrd Ciszy - szepn do siebie. Gdzie gboko w rodku obudziy si nagle dwa znajome uczucia. Niepokj i podekscytowanie. Jeszcze nie by pewien, czy rzeczywicie dosta si w miejsce tak obiecujce i niebezpieczne zarazem. Obliza suche nagle wargi. Sytuacja wymagaa ostronoci i perfekcji. O niebo wikszych ni zazwyczaj. Dobra, pomyla, jeli naprawd wyldowaem w Ogrodzie Ciszy, to gdzie waciwie jestem? Odpowied nasuwaa si sama. Na pewno gdzie w Grnym Miecie. - W porzdku - szepn. - Na razie idzie niele. Min fontann. Woda kapica bezgonie wydawaa si dziwnie nierzeczywista. Nieduy cylinder wyguszacza ukryto prawdopodobnie wewntrz marmurowego cokou podtrzymujcego mis. Na dole, gdyby go odpowiednio podrasowa, mgby suy jako doskonae urzdzenie rejestrujce dwik. Dwa cylindry zapewniay komunikacj na odlego. Czasem zasig by tak duy, e pozwala kontaktowa si nie tylko z oddalonymi od siebie dzielnicami, ale nawet z ssiednimi miastami. Cenny pryz, ale eby go dosta, musiaby rozwali fontann. Pierwotniak na pewno by tak zrobi. A potem zwia. I zmarnowa szans na znalezienie czego bardziej wartociowego. Grne Miasto oferowao lepsze upy ni wyguszacz dwikw gwizdnity z fontanny. Cho, trzeba przyzna, rce troch wierzbi. Z westchnieniem zostawi fontann za sob. Wysokie drzewa i krzewy przesaniay widok. Wci nie potrafi si zorientowa, co si znajduje za cian zieleni. A mogo tam by wszystko. Cenna nagroda. Przykre rozczarowanie. Albo mier. Bezwiednie wyduy krok. Twarz mia cignit, poblad lekko. W czujnych, bystrych oczach obudzi si niepokj. Ju nie przypomina spacerowicza. Wcieky, zapa si na tym, e galopuje gwn alej niczym ko, ktry dostrzeg stajni. Zwolni. Stara si moliwie rozluni napite minie karku i ramion.

8

- Skd te nerwy, Berg? - mrukn, suchajc tukcego serca. Spokojnie, przecie nie ma lepszego od ciebie. Jeste Grabiec, elit elit i krlem krlw. Nigdy ci nie dostali. Wracasz do domu z upami, o ktrych inni nawet nie mog marzy, a skaldowie ukadaj o tym pieni. Bo masz nerwy ze stali, umys jak kryszta i talent jak jasna cholera. A teraz spacerujesz sobie po parku i jeste jednym z nich. Mdrcem poszukujcym natchnienia. Czystym duchem ponad wodami. Wdychasz balsamiczne powietrze. Medytujesz z gwiazdami, chmurami i niebem. Skadasz hod nowemu dniowi, patrzc, jak pierwsze promienie soca rozpraszaj ciemno nocy. Jeste wiaty niczym wybuch bomby atomowej i przepojony najwyszymi wibracjami. Wczuwaj si, Berg, bo inaczej nigdy nie wrcisz do domu. Grne Miasto byo szczeglnie niebezpieczne. Dobrze o tym wiedzia. Mnstwo skarbw i jeszcze wicej niebezpieczestw. Jasne, e doskonale go strzegli. Mieli powody. A to znaczy, e nie mona sobie pozwoli na aden bd. Tacy, ktrzy stracili tutaj nerwy, najczciej tracili te ycie. Jeszcze par krokw. Zaraz powinna ukaza si brama. Nie, cholera. Midzy drzewami zamajaczy biay fronton budynku. Berg mimowolnie zacisn donie. Oddycha szybko przez uchylone usta. Sysza omot pulsujcej w skroniach krwi. Zmruy oczy, eby lepiej widzie. Nie, nie moe si myli. - Jezu - szepn bezgonie. - To Biblioteka. Przekn lin. Usta mia suche jak wir. Ba si, e wida po nim zdenerwowanie. Przyszed czas, eby zastosowa formu Paxa. Zmieni postaw ciaa, a napicie opadnie samo jak zbyt obszerna koszula. Odetchn gboko. Nie zaciska pici. Nie gapi si na Bibliotek. Popatrze na co adnego, na przykad kwiaty. Zwolni i wyduy krok. Nie kuli si, nie napina mini jak zwierz przed walk. Odpry si. To proste. Zmieniasz postaw, a napicie pryska. No i super. O to chodzio. Wywiczone, wietnie przygotowane ciao zareagowao odruchowo. Nikt nie posdziby o zdenerwowanie jasnowosego mczyzny, spacerujcego alejami otaczajcego gmach parku. Z umysem byo wicej kopotw. W gowie wci piszcza cienki, zachrypnity z ekscytacji gosik: O Jezu, Berg! To Biblioteka! Czowieku, to naprawd ona!. A w tle pobrzmiewa ponury refren: Jeden faszywy ruch i gryziesz piach, facet. Berg dobrze zna ten histeryczny duet. Pewnie mia z nim do czynienia niejeden Grabieca. Aborda czasem sprzyja lekkiemu rozchwianiu emocjonalnemu. Ale istnia prosty sposb, ktry natychmiast przynosi uspokojenie. Wystarczyo dopuci do gosu profesjonalist. Uwiadomi sobie, e kady skok jest w sumie taki sam. Trzeba trzyma si regu i nigdy nie poddawa panice. Nowy dzie, nowy aborda. Taki zawd. Biay budynek przyblia si. Biblioteka. Jedno z najlepiej strzeonych, obwarowanych jak twierdza miejsc w miecie. Centrum edukacji i myli technicznej. Skarbnica wiedzy. I wspaniay, szalony, nieprzytomny pryz. Obliza usta i stwierdzi, e wyszczerza si w radosnym, zym umiechu. Cztery lata musia czeka, eby trafi tutaj ponownie. Oczywicie, nie mg pozna budynku od razu. Nigdy jeszcze nie wchodzi od frontu, od strony parku. Zawsze wyrzucao go przy bocznych drzwiach. A przecie gmach by olbrzymi. Wszed do Biblioteki trzy razy w yciu. Raz za to, co wynis, y potem przez p roku.

9

Wiedzia, e budynek jest zawsze otwarty. I zawsze peno w nim chtnych dupkw zgbiajcych drog duchowego owiecenia. Adeptw, alumnw, akolitw, poszukujcych, pocztkujcych i uczniw, szalonych pwitych starajcych si gorliwoci zasypa przepa dzielc ich od mistrzw. Bo ukochani idole - sami Owieceni czy jak lubili si zwa - take zagldali czasem do Biblioteki. Berg umiechn si krzywo. Jasne, e zagldali, ale nigdy o poranku. Ta pora bya odpowiednia do wicze duchowych tylko dla poszukiwaczy wiedzy stojcych znacznie niej w hierarchii. C, wida osignicie najwyszego poziomu samouwiadomienia pozwala si przynajmniej wysypia. W miar jak zblia si do budynku, narastao w nim radosne podniecenie. Czu si niczym lis podkradajcy si do kurnika penego tustych, sennych kur. Pryz! Pryz! Pryz! - walio wesoo serce, bo Berg uwiadomi sobie wanie, e aborda moe pj atwiej, ni si spodziewa. O cudownym, bladym jak lica chorowitej ascetki poranku nikt z Owieconych nie pofatyguje si do Biblioteki, wic niebezpieczestwo wpadki malao proporcjonalnie do wartoci spodziewanego upu. Kto rano wstaje, temu Pan Bg daje. W kadym razie jaki osobisty bg Grabiecw. Dzielnych Robin Hoodw swojego wiata. Do przodu, Berg. Na wiking. Na zajazd. Na chs. Do abordau. Biblioteka jest twoja. Wyszed na obszerny plac wysypany wirem. Kroki stawia niespiesznie, spokojny, rozluniony, bez umiechu. W Grnym Miecie umiechy byy rzadkie jak egzotyczne ptaki. Mdro nie tolerowaa radoci. Olbrzymi, biay budynek rozpar si porodku placu niczym paskudny, wielooki smok. Zowrogie byski lniy w lepiach niezliczonych okien, dwa pasma szerokich, paskich schodw wystaway z paszczy drzwi jak rozdwojony jzyk. Kamienny Argus nie spa. Czuwa przyczajony, gotw pore miaka, ktry wtargn tu bezprawnie. Berg unis gow, zmierzy wzrokiem fasad. Budowla miaa zdecydowanie zbyt duo ozdb. Wszdzie toczyy si alegorie, symbole i emblematy o skomplikowanych ksztatach. Dziewice w powczystych szatach. Nagie grubaski potrzsajce rogami obfitoci lub wiecami ludzkich czaszek. Mandale. Dziwaczne przedmioty przypominajce tuczki. Podwjne topory. Ornamenty z liter i znakw graficznych nieznanego pochodzenia. Wyobraenia zwierzt. Rogaci mczyni przycupnici u stp bogi. Wszystko to stoczone na cianie frontowej. Postacie zamare w nienaturalnych pozach zdaway si spycha nawzajem z niezliczonych wskich gzymsw. Cao sprawiaa wraenie jakiej oszalaej impresji na temat Orientu. Pysk Argusa by dosownie pokryty parchami rzeb. W zotym blasku wstajcego soca, ktre bezlitonie wydobyo ostre kontrasty wiata i cienia, budynek wyglda wyjtkowo szkaradnie. Berg powoli wstpowa na schody, a jego stopy wybijay radosny rytm. Pryz. Pryz. Pryz. W parku i na dziedzicu byo zupenie pusto. Nie ledzony, nie nagabywany przez nikogo wkracza do Biblioteki o cichym, zotym poranku, porze wymarzonej dla drapienika. Mijajc wielkich kamiennych stranikw, przycupnitych u stp schodw, poczu charakterystyczne, dobrze znane ukucie chodu w lewym ramieniu. Ukryty pod tunik i kurtk tatua oy. Chd zmieni si w promieniujce zimno. Poziom

10

mocy by bardzo wysoki. Jednak Berg si nie zawaha. Wchodzi po stopniach pod obojtnym spojrzeniem krysztaowych lepi, ogromnych jak dwie mskie pici. Wewntrz kadego klejnotu krya si miercionona bro. Maleka kropla trucizny, lad pozostawiony przez Mistrzw Blasku. Przeklestwo rzucone na gow kadego, kto nie jest namaszczonym przez nich wybracem. Czujniki potrafiy natychmiast wykry i obezwadni obcego, a nieszcznikowi, uwizionemu niczym owad w pajczej sieci, pozostawao tylko czeka na przybycie mcicieli. Chyba e by Grabiec. Wacicielem unikalnej, jedynej w swoim rodzaju przepustki, pozwalajcej zama zabezpieczenia Mistrzw Blasku. yjcego tatuau, uzyskanego jako zwieczenie procesu inicjacji. Swoistego dyplomu ukoczenia szkoy przy gildii Grabiecw. Kiedy gildia i szkoa jeszcze istniay. Berg niespiesznie pokonywa stopnie. Rka drtwiaa z zimna, ale wyrysowana gboko pod skr koska czaszka, obroca i przyjaciel, nie zawodzia nigdy. Bestia z laurow gazi i bestia z obnaonym mieczem nawet nie drgny. Nie porway si z miejsc, eby jednym uderzeniem apy zmie z powierzchni ziemi zodzieja, ktry wamywa si na uwicony teren Biblioteki. Byy tylko kiczowatymi posgami, co z tego, e wielkimi na cztery metry. Berg mia przelotn ochot pooy palec na ustach i szepn do nich ciiiii, ale lata praktyki day o sobie zna. Naczelna zasada pozyskiwaczy brzmiaa: nie rb niczego, co moe zwrci uwag. Utrata czujnoci oznaczaa rych katastrof. Berg doskonale wiedzia, e zbytnia pewno siebie koczy si klsk. Nie zdoa zapomnie, jak skoczyli tacy, ktrzy poczynali sobie zbyt miao. Przed oczami stan mu niespodziewanie obraz z dalekiej przeszoci. Scena, ktra czasem powracaa w cikich, niespokojnych snach po nieudanych przejciach. Widok zmasakrowanego ciaa Luki, pocitego na kawaki sieci Stockla. Krew bya wszdzie, jakby szkarat wypar czy pochon pozostae barwy. Pokrywaa lepk, lisk warstw ciany, podog, maszyny i koj Luki. Pamita bia jak papier, kamienn twarz Paxa, kiedy wepchn do azylu Berga i jeszcze dwch innych szczeniakw, eby popatrzyli. - Jak pieprzony Porfirogeneta - powiedzia wtedy Pax. - Tylko odwrotnie. Zapamitajcie sobie na zawsze. Tego cesarza zgubia pycha. I cae jego wielkie Bizancjum. Na abordau nigdy nie jestecie bezpieczni. Nawet jeli stoicie na rodku pustyni, nie wolno wam nabra pewnoci, e nikt was nie obserwuje. Berg nie mia wtedy pojcia, o co Paxowi chodzi. Mg tylko patrze, jak ciao Luki rozpada si na krwawe, czerwone klocki niczym zabawka jakiego szalonego olbrzyma, i walczy z atakiem mdoci. Nie potrafi uwierzy, e te poszatkowane kaway misa to naprawd Luka, bezczelny, rozemiany, arogancki mczyzna, ktremu tak bardzo pragn dorwna. Tamten drugi chopak, ktry odpad tak szybko, e Berg nie zdoa zapamita jego imienia, rzyga na podog, a trzeci, Sebastian, sta sztywno z zacinitymi powiekami. mierdziao wymiocinami i ostr, zwierzc woni krwi. W azylu krcili si gorczkowo jacy pozyskiwacze, ale Berg ich nie dostrzega. Pamita tylko Paxa. Tward, kocist do na swoim ramieniu. Spokojny, rzeczowy gos. - Ty to sobie szczeglnie zapamitaj, synu. Bo bdziesz kiedy dobry. Lepszy od niego. - Ruchem gowy wskaza zelizgujce si z koi elementy szalonej, anatomicznej ukadanki. - Nie pozwl, by zabia ci brawura. To nie gra, Berg. To walka o przetrwanie naszego wiata. Rozumiesz?

11

Berg z trudem skin gow. Mia wtedy szesnacie lat. Teraz przekroczy trzydziesty pity rok ycia, a walka toczya si nadal. Wzdrygn si. Po latach wspomnienie pozostawao wci paskudnie realne. Spojrza na swoje palce, zacinite na wielkiej klamce rzebionej w ksztat splecionych wy. One te byy bardzo realne. - Odbio ci? - szepn bezgonie. Wanie zama kolejn elazn zasad pozyskiwaczy. W czasie abordau nie myl o niczym prcz samej akcji. I nigdy, pod adnym pozorem nie wspominaj kumpli, ktrzy zginli. Nacisn klamk. Wielkie, czarne drzwi, jedyna gadka rzecz na fasadzie budynku, otworzyy si bezszelestnie. Berg zmruy oczy. Po jasnym wietle poranka wntrze wydawao si czarne. W pmroku wyranie rysoway si tylko dwie szerokie, biae klatki schodowe. Pewnie przestpi prg. Nigdy si nie wahaj - jeszcze jedna naczelna zasada pozyskiwaczy. Drzwi zamkny si cicho. Berg spokojnie, bez popiechu przemierza ogromny hol. Pod stopami przesuway si czarne i biae romby mozaikowej podogi. Serce walio jak wcieke, w gowie kbiy si sprzeczne myli, przed oczami migay krtkie jak mgnienie obrazy. Wszdzie, dosownie wszdzie stay, wisiay lub leay przedmioty po prawdziwej stronie warte fortun. Paskie, srebrzyste czytniki. Szeciany mocy. Pytki prawdy. Sensor. Prawdziwy sensor. Biaawy i oby jak zaywny, tusty Budda. Lustra poszukiwawcze. Wykrywacze. Wahada Mingha. Kule remedialne. Skarby. Czer, biel. Czer, biel. Marmurowe pytki posadzki skakay przed oczami. Berg uporczywie stara si nie odrywa wzroku od podogi. Nie kradnij przedmiotw, choby byy nie wiem jak cenne, jeli moesz zdoby informacj o ich budowie, grzmia mu w uszach chodny gos Paxa. Moc przedmiotu wyczerpie si i stanie si bezuyteczny. Schemat pozwoli odtworzy dan rzecz, tak aby znw moga suy ludziom. Myl perspektywicznie, Berg. Niewane, e nie zrozumiemy zasady dziaania. Najwaniejsze, e bdziemy mie cuda Owieconych na wasny uytek. Uprawiamy finezyjne rzemioso, chopcze. Schematy to wiksze korzyci i wikszy zysk. Romby na pododze taczyy. Wywijay szalone amace, tak e nie mg skupi na nich wzroku. Podnis gow. Na postumencie pod szklan kopu sta gorejcy szkaratem mentometr Arvaniego. Pulsowa jak wielkie, ulepione ze wiata serce. Donie pozyskiwacza zacisny si w pici. Kostki pobielay. Jezu, mentometr. Legenda. Niezwyke urzdzenie, o ktrym mwiono, e potrafi czyni cuda. Uzdrawia, ratowa ycie, naprawia wiat, tworzy geniuszy ze zwykych ludzi, zo przemienia w dobro. Kropla boskiej krwi zamknita w krysztaowym kloszu. Jak go std zgarn? Rozejrza si rozpaczliwie. Urzdzenie zdawao si wrasta w kamienny postument. Miao przeszo dwa metry wysokoci i metr rednicy. Czerwone, wietliste jdro wewntrz cylindra rozbyskiwao i przygasao agodnie. Fascynowao. Berg nie mg oderwa wzroku od kuli szkaratnego blasku. Wirowaa, pulsowaa, sypaa iskrami. Rosa. Stawaa si galaktyk, wszechwiatem, bia niczym

12

serce Boga. Jak Arvani zdoa przenie na d co takiego? Szkarat rozla si wok. I nic ju wicej nie byo. Krwista, gorca wiato budzia straszliw tsknot. Berg wycign rce. Donie uderzyy o krysztaowy chd cylindra. Czerwie wzywaa. Pragn roztopi si w niej, zgin i narodzi na nowo. Znale si wewntrz tej sodkiej, szaleczej, smutnej galaktyki i wirowa wraz z ni. Nagle blask przygas. Mentometr drgn, kula wiata skurczya si, staa si maa jak pi. Ju nie bya wszechwiatem. Pulsowaa szybko. - Nie zadowalaj si przedmiotami, Berg - szepna gosem cichym jak tchnienie. - Rozejrzyj si, spjrz w gr, w gr. Znajd marzenie, podaj za marzeniem, Berg... Odejd. Teraz nie czas. Znajd swoj ciek. To dzieje si ju, ju. Sysz, jak wzywa ci Drzewo. Odejd, Berg. Odejd. Odejd. Oszoomiony, cofn si. Mentometr pon agodnym, przytumionym blaskiem. Berg przymkn oczy. Troch krcio mu si w gowie. Mglicie pamita jakie sowa, wiato, dziwn tsknot. Unis do oczu obie donie. Dray. - Jezu Chryste - szepn. - Mam szczcie, e nikogo tu nie ma. Przesun rk po twarzy. Czu si rozbity i wytrcony z rwnowagi. To pewnie przez ten mentometr. Musi by naprawd potny. Spojrza z alem na urzdzenie. Nie ma szans go std ruszy. Nawet gdyby zdoa utrzyma podczas skoku tak wielki ciar, pewnie by go dorwali jeszcze przed startem. A nie utrzymaby chyba. Za wielki i... nie chce i z tob, Berg - powiedzia wyrany, wewntrzny gos. Szkaratne serce mentometru bio rwno i spokojnie. W budynku panowaa cisza. Po raz pierwszy odkd wszed do Biblioteki, Berg poczu si przytoczony ogromem budowli. Zda sobie nagle spraw, e stoi w gigantycznym labiryncie sal, schodw i korytarzy, penym niebezpiecznych i tajemniczych przedmiotw, ktre niekoniecznie zechc si podda jego woli. Olnienie przyszo nagle, przynoszc oczywiste rozwizanie. To Biblioteka. Powinien wic skorzysta z katalogu. Tu musi by co w tym rodzaju. Wystarczy poszuka. Ostatni raz spojrza tsknie na mentometr i ruszy przed siebie. Hol koczy si klatkami schodowymi. Berg musia ktr wybra. Skrci w lewo. Tutaj ju nie by sam. Ktem oka zauway, e kto zmierza do drzwi. Z ciemnoci korytarza po lewej stronie wysza spowita w bury paszcz kobieta. Nie mia zbyt wiele czasu na podjcie decyzji. Nie mg dopuci, eby wzito go za nowicjusza albo kogo, kto zgubi si w wielkim budynku. Mieszkacy Grnego Miasta zawsze byli czujni. Skoczyoby si na serii uprzejmych, ale podchwytliwych pyta, wic po co ryzykowa? Wymin kobiet w paszczu i pewnym krokiem zacz wspina si na schody. Na pitrze powinny znajdowa si cenniejsze zbiory ni na parterze. Cenniejsze zbiory, pomyla. Jezu, przecie to Biblioteka! Tu cenny moe si okaza nawet wistek z szatni. Rado powoli zajmowaa miejsce lku. By tu, dosta si do rodka. A teraz ma w zasigu wszystkie spasione, senne kury tego wiata. Szybko znalaz si na ppitrze. Na cianie, na wysokoci wzroku, wisiay trzy niedue lustra poszukiwawcze. Ciemne, matowe powierzchnie lniy oleicie. Cenny up, ale mia nadziej na co lepszego. Ju si odwraca, eby odej, gdy nagle zrozumia. Katalog. Wanie ma go przed sob.

13

Pozwoli sobie na umiech politowania. Berg, gupku, spodziewae si fiszek, czy co? Zbliy si do luster. Nigdy jeszcze nie uywa ich po tej stronie. Na dole pomagay odszuka ludzi i miejsca, czasem pokazyway dziwne obrazy, podobno wieszczyy przyszo. Niektre przewietlay czowieka na wylot i wskazyway zmienione przez chorob narzdy. Kosztoway duo i zawsze by na nie popyt. Berg przejrza si w matowej ciemnoci tafli. Lustro, oprawione w prost, srebrn ram zafalowao. Ale pozostao czarne. Wygldao jak morze noc. Bardzo gbokie, nieprzewidywalne, cho przyjazne. Berg lubi morze. Pamita z dziecistwa zapach soli i jodu. Wygadzone jak ko kawaki drewna wyrzucane na brzeg. Szar, nieskoczon przestrze wody. Kiedy by may, rozmawia z morzem. Opowiada mu rne rzeczy, a ono szumiao ze zrozumieniem. Przyjanili si, w pewnym sensie. Dawne, zagubione wspomnienie wrcio odbite w tafli czarnego lustra. Berg ju nie widzia w nim swojej podobizny. Patrzy na spokojny przestwr nocnego morza. - Daj mi co - powiedzia cicho, tknity nagym impulsem. - Co cennego. Co, czego pragn. Poprowad mnie. Prosz. Rzeczywisto zwina si jak spirala. Berg sta nadal wpatrzony w tafl lustra przenoszcego, cho jednoczenie byskawicznie przemierza sale i korytarze Biblioteki. Widzia zamglone sylwetki studiujcych ksigi akolitw, min nawet kilku adeptw, ale oni zdawali si go nie dostrzega. miga po schodach, przebiega aule i obszerne hole, przeciska si midzy pkami penymi woluminw, a czarna tafla lustra falowaa i szumiaa jak morze. Straci poczucie czasu. Wszystko to odrobin przypominao przejcie, tylko przebiegajce wolniej i znacznie agodniej. W kocu zatrzyma si przed krcon klatk schodow z biaego marmuru. Lustro zniko. Berg czu si dziwnie lekki i nierzeczywisty. Przez dwie, trzy sekundy mia wraenie, e sta si przejrzysty jak duch. Na ustach mia posmak soli. Podnis gow i zerkn w gr. Klatka schodowa koczya si krtkim podestem, skd wiody dalej trzy szerokie korytarze. Wspi si po stopniach na pitro. Przystan i umiechn si do siebie. Teraz powinna zjawi si wrka i wskaza, ktry prowadzi ku bogactwom, ktry ku wielkiej mioci, a ktry ku niemiertelnej sawie. A potem sodkim gosem upomnie, eby si przypadkiem nie pomyli. Do kasy tdy i tdy. W pierwszej chwili chcia skrci w lewo, ale pod wpywem nagego przeczucia wybra rodkowy korytarz. Na abordau dobrze jest sucha intuicji. Mija powoli rzdy ciemnych, milczcych drzwi. Ustrojone w grube, frezowane kryzy framug wyglday jak wejcia do grobowcw. Ponury ten przybytek wiedzy, pomyla. Ale czego si mona spodziewa. Zna Arkadi panw mdrali lepiej ni ktokolwiek inny. I nie mia wtpliwoci, e to paskudne miejsce. Zimne, nieprzyjazne i rwnie wesoe jak grb. Na gadkich taflach drzwi fosforycznym blaskiem lniy napisy. Dziwne znaki nie przypominay adnego ziemskiego alfabetu, ale Berg, znalazszy si po drugiej stronie, potrafi je odczyta, a raczej intuicyjnie odgadn, co oznaczay. Wpatrzy si uwanie w pajcze hieroglify na najbliszych drzwiach. Czara lotusowego spokoju, gosi napis. Skrzywi si. Kiepsko. Do niczego. Za tymi drzwiami nie znajdzie nic wartociowego. Z nastpnymi nie byo lepiej. Rozwaania o duchu witoci. Kompletny szajs. Przemdrzae gldzenie Owieconych. Efemerydy

14

zotego poudnia brzmiay jeszcze gorzej. Istno a sedno. Zmruy oczy. Nie. Totalna dupa. Stek bredni. Szczytno a jawa, oznajmiay kolejne drzwi. - I co jeszcze? - mrukn do siebie, lekko zaniepokojony, e jednak le trafi. Ciasteczko z napisem Zjedz mnie? Czarne drzwi zdaway si szyderczo wyszczerza rzdy wieccych hieroglifw. Napisy nie niosy w sobie niczego obiecujcego. Same bezwartociowe, nadte idiotyzmy. Berg zacz traci nadziej. Lustro poszukiwawcze okazao si paskudnym oszustwem. Moe byo tylko sztuczk Owieconych. Zwykym szyderstwem. Brzydkim dowcipem w stylu Mistrzw Blasku. Prawdziwe owiecenie wie si z wyrzeczeniem wszelkich pragnie. Twoje marzenia to tylko uuda, may czowieczku. Naucz si pokory. Zgbiaj szczytno, a dostpisz jawy. Zawd mia gorzki smak poraki. Zrobili mnie w konia, pomyla Berg. Daem si wrobi jak jaki pierwotniak. Dalsze poszukiwania w tym korytarzu nie miay sensu. Nie znajdzie tu nic poza naiwnymi bzdurami dla pocztkujcych. Papk dla zapchania pustych gw akolitw. Bdzie musia zawrci do podestu schodw i wyprbowa inny korytarz. Niedobrze. Straci duo czasu, a krcenie si po Bibliotece moe si okaza niebezpieczne. Wlot bocznego korytarzyka by tak wski, e o mao go nie przeoczy. Tylko nieco ciemniejsza plama na cianie wskazywaa, e w tym miejscu znajduje si przejcie. Starannie zamaskowane przed wzrokiem postronnych. Jedynie Owieceni lub doskonale wyszkoleni adepci potrafiliby je zauway, ale nie przekroczy. Do tego by potrzebny specjalny klucz albo nieprawdopodobny talent. Berg umiechn si. Talent, ktry maj Mistrzowie Blasku i niektrzy nieliczni Grabiecy. Na przykad on. Rozejrza si uwanie. Na szczcie nadal by w korytarzu sam. Nawet jeli otwierajc przejcie, uruchomi jaki alarm, fizyczny czy mentalny, prawdopodobnie zdy zgarn up i uciec. Tylko gupiec zrezygnowaby teraz z ryzyka. A Berg za takiego gupca si nie uwaa. Podszed do ciany. Opar o ni pasko obie donie i przymkn oczy. Bardzo wyranie wywoa pod powiekami obraz iluzorycznej zasony. Faszywe cegy stay si przejrzyste jak szko. Skoncentrowa si i zacz ostronie przeksztaca w mylach szklist powok w blad, cieniutk jak baka mydlana bon. Ogldane pod zacinitymi powiekami cegy zafaloway. Wybrzuszyy si, drgny i zaczy rozpywa. Berg zwar z wysiku zby. Z trudem stara si utrzyma przed oczami obraz cegie z cieniutekiej bonki. Wreszcie ciana zadygotaa i pojawio si wejcie przesonite zason z opalizujcych tczowo mydlanych baniek. Berg pozwoli sobie na leciutkie westchnienie ulgi. Czu, e donie wci trzyma oparte o cegy, ale mur sta si jakby odrobin cieplejszy. Teraz powinien zmusi baki, eby pkay kolejno, cicho i agodnie. Zacz od dolnej warstwy, najbliej podogi. Skoncentrowa ca si woli na obrazie bladych, pkajcych pcherzykw powietrza. Znikay niemal bezszelestnie. Niebawem Berg poczu delikatne mrowienie w palcach. Otworzy oczy. Tynk i cegy rozwieway si pod dotykiem jak mga. Po chwili mg spojrze w ciasn, sabo owietlon odnog korytarza. Zimno w ramieniu zakuo gwatownie. Berg zmruy oczy. - A, wic nie obeszo si bez puapki - mrukn. - No, poka si, draniu. Gdzie

15

jeste? Zatrzyma si w p kroku. Wiedzia, e powinien wystrzega si gwatownych ruchw. Uwanie przesuwa wzrokiem po krawdzi powstaej szczeliny. Cegy. Zaprawa. Resztki tynku. I cieniuteki, matowy paseczek czerni. Sie Stockla. Umiechn si krzywo. Niele. To znaczy, e korytarz kryje co waniejszego ni zapomniane od dawna obsesje jakiego trawionego nieufnoci do kolegw Owieconego. Powoli, moliwie pynnym gestem sign do kieszeni. Od razu wyczu znajomy ksztat maego metalowego prostokta. Byskawicznym ruchem wydoby pytk i przyoy do ciemnego pasemka na cianie. Przylgna natychmiast. Wyryte w metalu znaczki zadrgay i rozpyny si niczym stopione. Pytka powoli od dou zacza zmienia kolor. Berg poczeka, a ze srebrnej stanie si zupenie rdzawa, przybierajc barw miedzi. Pasek w cianie zmatowia, jakby spopiela. Sie Stockla bya martwa. - Mam ci - powiedzia cicho i wszed do rodka. Chyba nie wywoa adnego alarmu, ale nie mg by niczego pewien. Poza tym, e musi si spieszy. Czas zawsze dziaa na niekorzy Grabiecw. Tym razem uderzenie zimna w ramieniu byo silne jak bl. Berg natychmiast zastyg w bezruchu. Ba si nawet gbiej oddycha. Napite minie drgay. Jezu, jest co jeszcze, pomyla w panice. Prawie si w to wadowaem. Ostronie, bardzo powoli obrci gow. Lewa rka pulsowaa blem. Mia wraenie, e zamienia si w bry palcego lodu. - Co to za cholerstwo? - wyszepta. Dawno nie natkn si na tak potn zasadzk. Czu, e jest o krok od nadepnicia na min. Wpatrywa si w ciany i podog tak intensywnie, a oczy zachodziy zami, ale niczego nie mg dostrzec. Jeszcze raz zaryzykowa powolny, pynny ruch gow. Jest. Ledwo dostrzegalny bysk midzy marmurowymi rombami podogi. Czarna bomba. Nie ma wtpliwoci. Teraz widzia ju mikroskopijn jak ziarnko maku kuleczk ukryt w szczelinie posadzki. Mokra od potu tunika lepia si do plecw. Czarna bomba tkwia w pododze jak beznamitne, zowieszcze oko pajka. Berg obliza spierzchnite usta. Dla wkraczajcego tu akolity, uzbrojonego w odpowiednie klucze i remedia, bya cakowicie niegrona. Podobnie jak schowana w cianie sie Stockla. Ale Berg nie mia kluczy ani remediw. Zostawaa mu tylko niezbyt potna i zdecydowanie zbyt czsto zawodna smolna za. May kawaek mikkiej jak plastelina, czarnej substancji, od ktrej zaleao teraz jego ycie. Wolno, rozpaczliwie wolno, klatka po klatce niczym w animowanym filmie, sign ponownie do kieszeni. Palce natrafiy na ciepaw, szorstk powierzchni zy. Ugniata j delikatnie, starajc si naadowa bro jak najwiksz dawk emocji. Nic si nie liczyo. Pryz, czarna bomba, Biblioteka. Zostaa tylko wola ycia, ktra ciekaa z palcw, napeniajc z si do walki. Gsta, zota jak mid, wietlista substancja. Mia j cay czas przed oczami. Wtedy, gdy wyszarpywa rk z kieszeni i rzuca z na podog. Wtedy, gdy czarna, napeniona pynnym zotem kulka potoczya si ku szczelinie midzy marmurowymi pytami, gdzie czaio si zowrogie lepie pajka. I wtedy, gdy za roztopia si, eby otuli ziarno maku i na zawsze

16

zamkn w swoim wntrzu. Bl w ramieniu ustpi. Berg opar si plecami o cian, eby nie upa. Nogi mia jak z gumy. W szczelinie podogi tkwia smolna za, stwardniaa teraz i lnica niczym kawaek obsydianu. Czarna bomba w jej wntrzu bya martwa. Berg wypuci wstrzymywane od kilku sekund powietrze. Przesun domi po twarzy. Skr mia zimn i blad jak marmur. Gdyby za nie zadziaaa, ju byby martwy. Z wysikiem odklei si od ciany. Nogi utrzymay go z trudem, drtwe i cikie jak kody. Nic nie wskazywao na obecno innych puapek. Tatua nie wysya adnych sygnaw. Mimo to Berg z trudem zmusi si do stpnicia na pyt marmuru, pod ktr bya ukryta czarna bomba. Wszdzie, w kadym zaomie muru moga si czai kolejna zasadzka. A koska czaszka na ramieniu ktrego razu go nie ochroni. Dreszcz za dreszczem przebiega po krgosupie pozyskiwacza. Przepocona tunika nieprzyjemnie zibia plecy. - Masz paranoj, stary - mrukn. Stara si bezskutecznie opanowa drenie rk. Mina dobra chwila, zanim zdoby si na trzew ocen sytuacji. Jak dotd mia mnstwo szczcia. Dwukrotnie unikn mierci, dosta si do pilnie strzeonego korytarza i nie natkn si na nikogo po drodze. Rzadko spotykany zbieg wspaniaych okolicznoci. To mg by bardzo udany aborda. Lustro poszukiwawcze jednak nie kamao. Doszed do siebie na tyle, eby si rozejrze. Rzdy masywnych, czarnych drzwi cigny si tylko z jednej strony korytarza. Wystarczy rzut oka na pierwszy napis, eby na twarzy Berga pojawi si krzywy umieszek. - Wypchajcie sobie szczytno waszymi efemerydami - szepn. - Wyglda na to, e na razie idzie niele. Wte litery pod grubym gzymsem framugi oznajmiay: Krynice uzdrawiajcych mocy. Najprawdopodobniej leki. Obiecujce. Sprawdzi nastpne drzwi. Materia w ruchu - energie zotego rodka. Genialnie. Paliwa i technologie napdowe. Serce Berga zaczo szybciej bi. Pomyli si. To duo wicej ni udany aborda. To bdzie nieprawdopodobny pryz. Lustro poszukiwawcze jednak go nie zawiodo. Podzikowa w duchu ciemnemu morzu w srebrnych ramach. Przed oczyma mia cudowne wizje spokojnych lat w dostatku. Dotkn rzebionej framugi, jakby nie mg uwierzy w jej istnienie. Bya bardzo zimna. Palce Berga lizgay si po polerowanym drewnie. Ze zdenerwowania zaczy mu si poci donie. - Boe, ten skok moe mnie ustawi do koca ycia - wymamrota. Usta mia suche, jakby powleczone warstw gipsu. Serce wykonywao pomidzy ebrami dziwaczne podskoki jak egzotyczne zwierz zaadowane si do klatki. Zerkn na nastpny napis. Fosforyzujce znaki taczyy mu przed oczami. Sia i moc. Tajemnice krgw wiedzy. Oszoomiony, cofn si odruchowo o kilka krokw. Zamruga i znw spojrza na drzwi. - Nie wierz - wyszepta. Mia przed sob nieoceniony skarb. Jedn z tajemnic Mistrzw Blasku.

17

Prawdopodobnie t najwaniejsz. Jak wpywa na rzeczywisto i ksztatowa j wedle woli. Nawet jeli ksigi za drzwiami kryy tylko podstawy tej wiedzy albo uproszczon, niepen wersj dla laikw, i tak dosta wanie w rce witego Graala. I Zote Runo. I kamie filozoficzny. I wejciwk do Raju. Bagam, niech si tylko nic nie spieprzy, pomyla nieprzytomnie. Ale ta dziwaczna modlitwa wywoaa w umyle nieprzyjemne, zowrbne echo. Nie moe by a tak dobrze. Cuda takiego formatu po prostu nie istniej. Berg zadra. Po drugiej stronie ze przeczucia miewaj warto alarmowych dzwonkw. Ale cokolwiek si wydarzy, teraz si nie wycofa. Podobna myl nawet mu nie przebiega przez gow. Nie wtedy, gdy znalaz si o krok od najcudowniejszego pryzu tysiclecia. I szansy, eby sta si zbawc ludzkoci. Bardzo, bardzo bogatym zbawc ludzkoci. Odetchn kilka razy gboko i spokojnie, rozluni napite minie. Cud czy nie, nie ma czasu sta bezczynnie pod drzwiami. I tak wyglda podejrzanie. Ostronie pooy do na klamce. Chd uksi go w palce. Chwila, w ktrej trzeba otworzy drzwi sezamu, nadesza. Mimo to Berg zamar na moment w bezruchu. - Dobry Boe - powiedzia bezgonie. - Niech si uda, prosz. I nacisn klamk. Jaskrawe wiato, ktre dosownie buchno spoza uchylonych drzwi, olepio go na moment. Potkn si w progu, wic oczywicie zwrci na siebie uwag. Przez zmruone powieki dostrzeg tylko, e kilkoro czytajcych unioso na chwil gowy znad ksig. Znajdowa si w sporym pokoju zastawionym kilkoma rzdami awek. Pod cianami, jak ponure formacje skalne, wznosiy si ogromne, czarne regay pene ksig i teczek. Ostre wiato poranka wlewao si kaskad blasku przez wielkie okno, zastpujce niemal ca przeciwleg cian. Zdawao si gste jak woda. Przez chwil Berg mia wraenie, e wkroczy do ogromnego akwarium wypenionego pynnym Blaskiem. Zamkn starannie drzwi i pewnym krokiem ruszy w stron pobliskiego regau, ktry dzieli przestrze sali niczym ponura rafa. Stara si wybra miejsce moliwie osonite przed wzrokiem korzystajcych z czytelni osb, lecz nie stwarza jednoczenie wraenia, e pragnie si przed nimi ukry. W awkach przy oknie siedziao trzech akolitw. Mczyzna w rednim wieku, mody chopak i nieco starsza dziewczyna, wszyscy w bkitnych szatach terminujcych. Zdawali si cakowicie pogreni w lekturze i gdyby si nie potkn, nie zwrciliby na niego uwagi. Przechodzc, obrzuci ich krtkim, na pozr obojtnym spojrzeniem. adne nie podnioso wzroku. Nie powinni by specjalnie niebezpieczni, oceni. Inaczej miaa si rzecz z kobiet siedzc na parapecie. Ubrana w co w rodzaju sari o intensywnie szafranowej barwie, rozparta w do nonszalanckiej pozie, przegldaa kolorowe kartonae wyjte z grubej skrzanej teki. Ostre rysy jej twarzy zastygy w wyrazie wyszoci graniczcej z pogard, lecz w renicach lnia czujno drapienego ptaka. Dugo mierzya Berga wzrokiem i nawet teraz, gdy opucia gow, pozornie na powrt zajta rycinami, nie spuszczaa z niego spojrzenia czarnych, przenikliwych oczu. Przeszkolona adeptka, pomyla. A moe nawet wieo wyniesiona Owiecona. Szlag. Trzeba na ni uwaa. Wyglda jak jaki pieprzony krogulec.

18

Stan przy pce z ksikami i lekko przekrzywiwszy gow, odczytywa tytuy na grzbietach. Stara si wyglda na wyszego stopniem akolit, ktry korzystajc z wolnej chwili, postanowi powici si studiom duchowym lub odwiey nieco zapomnian wiedz. Jego postawa i ruchy znamionoway pewno siebie zabarwion odrobin nonszalancji, cho wyraz twarzy mia skupiony i powany. Dokadnie tak powinien zachowywa si kandydat na Owieconego. Jednak w gbi duszy Berg si denerwowa. Cay czas czu na plecach widrujce spojrzenie adeptki, niemal fizycznie dolegliwe jak acy pod koszul duy, niebezpieczny uk. Delikatnie przesuwa palcami po wytartych skrzanych oprawach. Pajcze znaki rozpyway mu si przed oczami, tak e nie by w stanie odczytywa tytuw. Wzi pierwsz z brzegu ksig, otworzy i zacz przeglda. Ale tylko przelizgiwa wzrokiem po stronicach. Myla. Myla intensywnie. Terminujcy przegldaj ksigi. Prawdopodobnie zgbiaj podstawy wiedzy. Czyli sam teori. Poyteczne, ale niezbyt cenne duchowe kocopaki. Wyzwl w sobie si, osignij gbok koncentracj, a materia sama ci si podda. Otwrz si na czyste wiato. Za na gow foliow torebk i sta na rkach, a gwarantuj, e twj przewodnik w kocu przybdzie. Po waciwej stronie z pewnoci bd miay spor warto. Jak wszystko, co wynisby z tej sali, nawet wieszak na ubrania. Ale naprawd potrzebna jest technika. Twarde, elazne konkrety. Co, co przemieni si w dane, pozwalajce osign od razu poziom Mistrzw Blasku. Ta wiedza te musi kry si gdzie tutaj. Musi, cholera jasna. Tylko gdzie? Berg bezwiednie pociera podbrdek. Moment. Pozwl sobie pomyle. Kobieta w sari jest niewtpliwie najwysza stopniem. I nie czyta ksig. Przeglda rysunki. To raczej nie s wykroje modnych kiecek. Wic moe schematy? Wiedza, ktr atwiej przekaza graficznie ni za pomoc opisu. Swoisty kod, jak w traktatach alchemicznych, gdzie pod postaciami zwierzt i symboli kryy si rwnania i substancje uywane podczas reakcji chemicznych. Zapisana farbami i tuszem sekretna wiedza Mistrzw Blasku. Zamkn ksik i z obojtn min odoy tom z powrotem na miejsce. Dobra, teraz trzeba przej do pek z teczkami. Spokojnym krokiem min krogulcz pikno w tym sari, wiadom jej ostrego, taksujcego wzroku. Nie umiechn si, nie zrobi adnego podobnego gupstwa, tylko przeszed bez sowa, obrzucajc kobiet przelotnym, beznamitnym spojrzeniem. Wrcia do rycin, ale Berg wiedzia, e nadal ma go na oku. Skrzane i pcienne grzbiety teczek lecych na pkach regau miay brunatny lub tawy kolor starych koci. Zoone w stosach, ciasno stoczone obok siebie, wyglday jak szcztki jakiego ogromnego, skamieniaego przed wiekami szkieletu. Przez chwil Berg nie mg oprze si wraeniu, e bdzie musia uy kilofa, eby wydoby cho jedn. Zamar z wycignit rk, nie wiedzc, ktr teczk wybra. Nie mg jednak waha si zbyt dugo, by nie zwraca uwagi krogulczej damy. Donie mia wilgotne ze zdenerwowania, serce znw tuko mu si o ebra, a powietrze wydawao si gste jak dym. Przymkn lekko powieki i musn palcami grzbiet pierwszej z brzegu teczki. Ju kiedy zaciska do na skrzanej oprawie, zrozumia, e wybra waciwie. Teczka wysuna si lekko ze stosu pozostaych. Dua, cika, pena niewiarygodnej potgi. Way j w rkach, czujc pod palcami mrowienie pulsujcej energii. Przez uamek sekundy obraz sali bibliotecznej rozmaza si i zakoysa, cho moe to by tylko lekki zawrt gowy.

19

Berg cofn si odrobin midzy pki regau, eby kobieta w sari stracia go z oczu, i drcymi palcami rozwiza teczk. Troczki z grubego rzemienia ustpiy nadspodziewanie atwo. Ciemna, wywiecona ze staroci skra oprawy bya gadka. Nie zdobi jej aden ornament ani napis. Jedynie porodku sabo lni pojedynczy znak. Pytko wytoczona strzaa sterczca pionowo w gr, przecita w poowie dwiema ukonymi liniami i zakoczona maym kkiem obwiedzionym obrcz. Znak promieniowa moc. Wydawa si bardzo stary i bardzo potny. Jako nie pasowa do kiczowatej ornamentyki, ktr Berg widywa do tej pory w Bibliotece. Nie musia dugo przyglda si teczce, eby nabra pewnoci, e ma wanie w doniach swj upragniony skarb. Pryz ycia. Ostronie, jakby rozbraja bomb, otworzy okadk. W rodku, wsunite w specjalne przegrdki, leay trzy bardzo stare, niezwykle starannie namalowane karty. Od uderzenia potnej mocy Bergowi zakrcio si w gowie. Musia przytrzyma si pki, eby nie upa. O mao nie wypuci cennej teczki z rk. Dopiero po paru sekundach omieli si drcymi palcami wysun karty z przegrdek. Pierwsza przedstawiaa ciemne, sklepione pomieszczenie przypominajce loch, porodku ktrego znajdowaa si cembrowana studnia emanujca potnym blaskiem rozwietlajcym ciemno. Na drugiej by wyobraony ko, biegncy po rozlegym, nieskoczonym stepie. Na trzeciej znajdowa si rysunek poncej wiecy, stojcej na drewnianym blacie stou. Wszystkie przedstawienia cechowa niezwyky, wrcz fotograficzny realizm, cho jednoczenie wydaway si nierzeczywiste niczym wizje ze snu. U samego dou kadej karty bieg starannie wykaligrafowany napis. Litery nie przypominay wtych hieroglifw Owieconych. Skaday si z serii kresek, kek i kropek poczonych w proste, pene wyrazu znaki. Berg nigdy nie widzia ich na oczy. Mimo to w jaki sposb potrafi odczyta, co oznaczay. Studnia - energia i moc. Ko - emocje i wyniesienie. wieca - czas i ostrzeenie. Nie mia pojcia, co si za tym kryje, ale przeczuwa, e co bardzo wartociowego. Bezwiednie przesuwa palcami po krawdziach kart, bojc si dotkn obrazkw. Byy niezwykle precyzyjne. Nie mg si pozby absurdalnego wraenia, e palec zagbiby si w rysunek. - Zabior was ze sob, dobrze? - szepn do kart, jakby byy ywymi stworzeniami, ktre musz wyrazi swoj zgod. - To nie jest dla was waciwe miejsce. Tam, gdzie was zanios, znw bdziecie suy ludziom. Czu si dziwacznie i troch gupio, przemawiajc do barwnych kartonikw, ale wiedzia, e tak powinien postpi. A w trakcie abordau nie wolno lekceway nawet najbardziej szalonych przeczu. Szybkim ruchem wsun karty do wszytej wewntrz tuniki kieszeni. Zerkn w stron parapetu. Ptaszyca w sari nic nie zauwaya, bo inaczej ju wszczaby alarm. Chcia zamkn teczk i odoy na pk, kiedy dostrzeg, e pod przegrdkami na karty znajduje si jeszcze jedna kieszonka. Wsun tam palce i wycign niewielk, pok kartk, zapisan systemem kek i kresek. Fanty przynalene do sidmego i ostatniego Filaru: Wszechwiat - odczyta. Figur przynalenych, czem bd Wiosna oraz Myliwy, poszukuj pord odpowiednich rycin oznaczonych cyfr siedem. Tako i waciwego Filaru. Opisw, coby zrozumie ich znaczenie ukryte a prawdziwe, szukaj w ksigach zapiecztowanych znakiem Strzay, co tajemne sprawy jawnymi czyni. Trzy takowe znajdziesz, a w kadej proste wyoenie jako te i szczegowe wyobraenie kart

20

wszelkich, aby tali wasn mg sprokurowa i umiejtno ni si posugiwania poj ku dobru oglnemu, poytkowi i nauce dla ludzkoci caej. Ufam, Uczniu mj umiowany, i t spucizn po mnie przyjmiesz jako dar z serca pyncy. Podpisu nie byo. Pod Bergiem ugiy si nogi. Nie spodziewa si, e znajdzie gotowe do uycia, przystpnie przedstawione rozwizanie tajemnicy Mistrzw Blasku. Podrcznik do ksztatowania rzeczywistoci. Ju nie skarb, ale prawdziwy cud. Trzeba tylko odnale wszystkie trzy ksigi, zwin je i wrci na prawdziw stron. Jako wskrzesiciel nadziei. Jako zbawca ludzkoci. Jako jedyny, ktremu si powiodo. Nie wyjdzie z tej cholernej, wspaniaej sali, zanim nie znajdzie swojej szansy na niemiertelno. Choby mia zadusi suk w tym sari, zdefenestrowa terminujcych i zabarykadowa si tutaj na kilka miesicy. Dziewczyna wyonia si zza pek bibliotecznych zupenie nagle. Ubrana w dug, bezksztatn szat w kolorze surowego lnu, z dziwn, postrzpion fryzur i agodnym wyrazem twarzy, wydaa si Bergowi rwnie nieprawdopodobna jak widmo, ktre wyszo niespodziewanie ze ciany. Cho niewtpliwie bya z krwi i koci. Pozyskiwacz, niemile zaskoczony, drgn. Nie mia pojcia, jak mg j przeoczy. Przecie by pewien, e w sali znajdowao si tylko troje terminujcych i krogulcza dama. A odkd wszed, drzwi pozostaway zamknite. Tak straszne, szczeniackie niedopatrzenie, godne jakiego pierwotniaka, mogo go kosztowa ycie. I utrat pryzu. Najcenniejszego w historii. Wcieky, stara si zachowa kamienn twarz, chocia przeklestwa, ktre sypa na wasn gow, powinny wywali w powietrze ca Bibliotek. Dziewczyna spacerowaa midzy regaami z niewinn min. Wydawaa si rozluniona, a nawet dziwnie beztroska. Dotykaa pek, przesuwaa palcami po grzbietach ksiek. Zwracaa uwag. Nie tylko Berga. Kobieta w sari podniosa czujne, ptasie oczy i patrzya. Dziewczyna krya chwil midzy pkami, wyjmowaa ksigi, otwieraa i zaraz odstawiaa z powrotem, marszczc nos z dezaprobat czy niesmakiem. Widocznie nie rozumiaa ani sowa. Berg gapi si na ni coraz bardziej zdumiony. Kiedy wyranie znudzona zawartoci regaw zbliya si do awek, ptasie oczy kobiety-krogulca zwziy si niebezpiecznie. Dziewczyna zatrzymaa si przy najstarszym, zatopionym w lekturze akolicie i z zaciekawion, odrobin figlarn min zerkna mu przez rami. Zaniepokojony nagym ruchem i cieniem mczyzna unis twarz, na ktrej zagocio nie znajce granic zdumienie. Intruzka rozoya rce w przepraszajcym gecie i umiechna si szeroko. Co ona wyrabia?! - pomyla wstrznity Berg. - Chyba oszalaa! Usta akolity otwary si odruchowo. Osupia. W jego wiecie podobne rzeczy nie miay miejsca. Twarz kobiety w sari wykrzywio niedowierzanie. Patrzya na dziewczyn,

21

jakby ta bya duym, lenym zwierzciem, sarn nieprawdopodobny sposb znalaza si w sali bibliotecznej.

czy

ani,

ktra

w

Wariatka z postrzpion fryzur mrugna do niej porozumiewawczo. Serce Berga zatrzymao si, zmroone w lodow bry, kiedy poj rozmiary klski. Zdy doskoczy do dziewczyny w tym samym momencie, gdy adeptka porwaa si z parapetu i przeraliwie wrzasna, wskazujc dugim palcem drzwi. Kartonae posypay si na podog jak barwne jesienne licie. W sali pociemniao gwatownie. Szyby ogromnego okna zmatowiay, pokryte nagle sieci drobnych, poyskujcych usek. Terminujcy skulili si w awkach, zakrywajc uszy, jakby starali si ochroni przed jakim przeraliwym dwikiem. Adeptka staa nieruchomo z wycignit ku drzwiom doni. Poy tego sari opotay szaleczo, porwane nieistniejcym wiatrem. Wyglday jak skrzyda anioa zagady. Dziewczyna o postrzpionej fryzurze przygldaa si temu lekko zdziwiona, ale wyranie bez ladu lku. Berg nie mia czasu na panik. Zacisn do na chudym nadgarstku i pocign wariatk ku drzwiom. Poczu, e si opiera. - Uciekaj, kretynko - jkn. - Chcesz, eby ci dorwali? Szarpn mocno, zmuszajc dziewczyn do biegu. Za pno. Zdoa zrobi moe trzy kroki, gdy drzwi zafaloway, rozmazay si w seri migajcych smug i zniky. Za nimi, zamiast korytarza, pojawia si wirujca konstrukcja z obracajcych si w wielu kierunkach zbatych tarcz i k o szprychach ostrych jak brzytwy. Z sufitu i cian tynk odpada patami, odsaniajc lnic jak lustro metalow powierzchni. Berg puci dziewczyn, odwrci si ku kobiecie w sari. Jej usta poruszay si bezgonie. Inwokowaa. Wzywa pomoc, pomyla. I tak jest nieza, suka. Cho nie tak dobra, eby mnie dosta. Ale jeli zdoa wezwa Owieconych, egnaj, ycie. Wyprostowa si, nabra powietrza i skupi wzrok na twarzy przeciwniczki. Ich oczy si spotkay. wiat skurczy si, zawirowa i znikn. Stali naprzeciw siebie w pustce. Berg poczu chd, a zaraz potem uderzenie gorca, jakby owion go pustynny wiatr. Skoncentrowa ca si woli na postaci adeptki. Musia j przejrze i zatrzyma. Zanim przybd Owieceni. Zaatakowa byskawicznie. I niespodziewanie dla samego siebie przeszed przez jej zason jak n przez maso. Okazaa si sabsza, ni przypuszcza. Rozszerzone renice przeciwniczki zmieniy si w studnie, do ktrych mg bez trudu zajrze. Przelecia jak burza przez gniew, strach, upokorzenie, bezradno, brutalno i dz zemsty. Napotka opr i uderzy ponownie. Krzykna. Zasona eksplodowaa czym, co spostrzeg jako brunatny rozbryzg. Strzpy koloru wiroway w powietrzu. Wok sylwetki kobiety pojawia si ciemna jak skrzepa krew pulsujca powiata. I to by doskonay moment na ksiycow z. Znw stali naprzeciw siebie w sali bibliotecznej. Czas przesta istnie, wic akolici i zwariowana dziewczyna wygldali jak ustawione w dziwacznych pozach manekiny. Panowa absolutny bezruch. Tylko mleczna, opalizujca kulka potoczya si w kierunku krogulczej damy w szafranowym sari. Kobieta cofna si. Such, pikn twarz wykrzywi strach. Poderwaa rk w gr, jakby chciaa si zasoni. Nie zrobia jednak nic, eby odbi z. Mleczna kulka rozlaa si u jej stp w

22

kau blasku. Adeptka krzykna histerycznie. Staa teraz w supie mikkiego, agodnego wiata zy. I zmieniaa si. Wyginaa dziwnie w przd, kurczya, jakby chciaa opa na czworaki. Skra ciemniaa, marszczya si, gowa ulega nienaturalnemu spaszczeniu, twarz wyduaa si, wycigajc w ksztat pokracznego ptasiego dzioba. Wosy skbionymi kakami paday na podog. Ksiycowa za, narzdzie iluzji, przemieniaa adeptk w upiorne ptaszysko. Powiata przygasaa. za koczya przeobraenie. Czas znw ruszy z miejsca. Berg rzuci okiem na drzwi. Wirujce koa zwalniay, kruszyy si jak przearte rdz. Zrobio si janiej. Z okien opady bronice przejcia uski. Adeptka, najwyraniej nie bya w stanie duej kontrolowa zabezpiecze. Miotaa si rozpaczliwie, wymachujc ramionami podobnymi do skarlaych skrzyde. Nawet jej krzyki brzmiay jak krakanie przeraonej wrony. Berg obrci si, chwyci za rk dziewczyn o postrzpionej fryzurze. Musia wykorzysta nik szans na ucieczk. - Gazu! - sykn. - Wycign przestraszone spojrzenie jasnych oczu. - Co jej si stao? - Nic - krzykn, ruszajc ku wyjciu. - Zmusiem j, eby odblokowaa drzwi. Zaraz dojdzie do siebie i bdzie bardzo wcieka. Chod! Pobiega za nim. Przeskoczy poamane, przerdzewiae kosy lece na progu. - Daj mi rk - nakaza dziewczynie. - Musimy wia! Zapi z tob synchron i... kurwa ma! Z gbi korytarza pdzi na nich tauros. Musia uaktywni si, kiedy adeptka podniosa alarm. Berg pchn swoj towarzyszk w plecy. - Uciekaj! - nakaza stanowczo. Chyba si zawahaa, ale nie mg traci czasu, eby si ni zajmowa. Mia tylko nadziej, e posucha i da mu tym samym pole do manewru. Korytarz by wski, a Berga czekaa zabawa w torreadora. Tauros zblia si w zastraszajcym tempie. Wielki eb, wronity bezporednio w tuw tak gboko, e stwr zdawa si wcale nie mie gowy, pokryway kostne guzy i wypustki. Z rozwartej paszczy, spomidzy tych kokw kw, wystawa jzor podobny do zdechego wa. apy, uzbrojone w dugie jak ludzki palec pazury, uderzay miarowo o podog. Krpe cielsko taurosa porastao kpami brunatne futro. Stwr mierdzia trupem. Berg sta przycinity do ciany. Gdyby teraz zacz ucieka, potwr bez trudu by go dogoni i rozszarpa na strzpy. Musi jako zatrzyma to bydl, cho na chwil, eby dopa wylotu korytarza. Ksiycowa za bya bezuyteczna. Tauros jest za gupi, eby podda si iluzji. Smolna za te go nie zatrzyma. Zostawa kieszonkowy piorun. Raczej sztuczka ni prawdziwa bro, ale moe si okaza skuteczna. Zwaszcza e blade, rybie lepia stwora s pewnie wraliwe na wiato. Tauros by ju prawie na wycignicie rki, kiedy Berg cisn mu w pysk srebrzysty, podobny do owka prcik i byskawicznie rzuci si do ucieczki. Usysza stumiony syk i przecigy, niski ryk potwora. Bysk bkitnego wiata zala korytarz. Berg pdzi ku wyjciu. To, e nie czu na karku i plecach wciekych ci pazurami, znaczyo, e plan si powid. Piorun olepi i zatrzyma taurosa. Na chwil. Miarowe uderzenia ap znw zadudniy o posadzk. Ale Berg dopad ju wyrwy w cianie, ci std. Napotka zdumione, troch

23

przedtem przesonitej iluzorycznym maskowaniem. Miedziana pytka przylepiona do cegie wci dezaktywowaa upion sie Stockla. Przeskoczy prg i zerwa j jednym ruchem, czujc ju na plecach gorcy, cuchncy oddech potwora. Teraz pozosta ostatni ryzykowny manewr. Tauros jako stranik Biblioteki z pewnoci pozostawa niewraliwy na puapki i zabezpieczenia. Ale Berg nie. Przypad do ciany, a kiedy rozpdzony stwr znalaz si tu przed progiem, byskawicznie przesun doni przed czarnym paskiem w cianie. Usysza wist wystrzelonej sieci i kapnicie wielkich kw taurosa, ktre o milimetry miny jego rami. Odskoczy akurat w chwili, gdy cieniutka, pajcza siatka spadaa na eb i pysk zwierza. Jedna srebrzysta ni zdara kawa skry z doni Berga, ale na szczcie nie odcia palcw. Tauros, nagle unieruchomiony, sta przez moment w bezruchu. Z pytkich rozci na skrze jego grzbietu i bokw sczya si ciemna, brunatna posoka. Nagle rybie lepia zasnua mga wciekoci. Potwr rykn, wstrzsn bem, zerwa si do biegu i zacz rozpada na wielkie, krwawe kaway, gdy pobudzone ruchem oka sieci zaczy si zaciska. Brunatna posoka zalaa podog. Tauros jkn prawie ludzkim gosem, zadra i upad, zamieniony w kup cuchncych kawaw misa. Berg dysza ciko. Mao brakowao, pomyla. Skaleczona do krwawia. Czerwone krople spyway po palcach, spaday na marmur podogi jak jednobarwne konfetti. Na szczcie rana, cho rozlega, bya powierzchowna. Poniewa nie mia czym jej przewiza, woy rk do kieszeni. Materia kurtki natychmiast przesik. Berg rozejrza si za dziewczyn. Staa pod cian, rozszerzonymi oczami wpatrujc si w martwego taurosa. Dobrze, e potwr nie zdoa ich zrani. Bydlak by potwornie jadowity. Nawet drobne dranicie mogo mie tragiczne konsekwencje. Dawno nie nadzia si na taurosa. Stwr mia obniony prg blu, by durny jak kilo gwodzi i nigdy nie zaprzestawa pogoni. Marzenie Grabiecy. Dziewczyna z postrzpion fryzur poruszya si niepewnie. - Co teraz? - spytaa. Gupie pytanie, ale pewnie bya w szoku. - Wiejemy - powiedzia. - Masz jak chustk? Bez sowa skina gow i podaa mu lnian przepask, ktra prawdopodobnie suya do zakrywania wosw. Zabandaowa prowizorycznie rk i poda jej zdrow do. - Trzymaj mocno - powiedzia. - Musz zapa z tob synchron. Mieli bardzo mao czasu. Z ukrytego korytarza zaczy dochodzi jakie dwiki, gosy i szmery. Adeptka w tym sari prawdopodobnie ju dochodzia do siebie. Ryk taurosa wywoa niepokj. Drzwi z napisem Szczytno a jawa uchyliy si i w szczelinie ukazaa si wystraszona twarz jakiego akolity. Gdzie zaskrzypiay kolejne. I jeszcze jedne. Berg cisn szczupe palce dziewczyny. Skupi si, zamkn oczy, zwizualizowa dobrze znajomy, bezpieczny wlot jaskini. Szare gazy poronite mchem, strumie, sosny, spokj. - Teraz - szepn do towarzyszki i zacz biec. Uderzenie mocy trzasno go niczym bicz. Potkn si i upad na kolana,

24

podpierajc si rkami. Ostry bl przeszy skaleczon do, ale by niczym w porwnaniu z wybuchem ognia, jakim eksplodowa tatua. Straszny ucisk w gowie miesza myli. Berg mia wraenie, e czaszk zgniata mu imado. Obok pojkiwaa skulona na pododze dziewczyna. Owiecony przyby, pomyla. Potrzsn gow, w ktrej bl przelewa si jak brudna woda, i zmobilizowa wszystkie siy, eby wsta. Dwign si ciko na nogi. W korytarzu zrobio si ciemno. Powietrze zgstniao tak, e trudno byo oddycha. Daleko w mroku majaczya niewyrana posta. Kto biay, wysoki, jakby otoczony mg. W sercu Berga rozbysa iskierka nadziei. To awatar. Z pewnoci awatar. Owiecony nie zdy jeszcze dotrze do Biblioteki. Na razie przysa swoj emanacj. Zrobi chwiejnie kilka krokw. - Wsta - wychrypia pod adresem swojej towarzyszki. - Nie poddawaj si. Awatar wycign rk. Ucisk w gowie Berga zwikszy si nie do zniesienia. Grabieca jkn i znw run na kolana. Ciar przygniata klatk piersiow, dusi. Bl w ramieniu promieniowa na bark, rozlewa si w boku. Przed oczami zataczyy czerwone plamy. Berg walczy jeszcze, ale sab z kad chwil. Blada posta awatara rosa, wypeniaa wszystko. Dotyk zimnej, perowej mgy wysysa siy. Pozyskiwacz traci przytomno. W mrocznej, ponurej otchani, ktra nagle si pod nim otwara, co zalnio gorcym szkaratem. Malekie jak winia, pulsujce serce ze wiata. Mentometr Arvaniego. Oywia, dodawa otuchy, z kadym skurczem adowa w dusz Berga porcj energii. Ucisk w gowie zela nieco. Mga si rozrzedzia. Biay, widmowy awatar cofn si w gb korytarza, zmala. W pomieszczeniu pojaniao. Berg zdoa wsta. Cay czas czu, e w holu na dole czerwie zamknita w szklanym cylindrze pracuje pen par. Zataczajc si, wykona par niezgrabnych krokw, eby zbliy si do dziewczyny, wci skulonej na pododze. Zmusi j, by wstaa, bezceremonialnie szarpic i cignc drobne ciao w gr. Miaa twarz szar jak ptno i nieprzytomne oczy. - Uciekajmy - wymamrota. - No, dalej! Damy rad. Przytakna skinieniem, a moe po prostu gowa jej opada. Uciekali. Chwiejnie, niepewnie, otruci blad mg, oszoomieni. Wpadali na ciany, potykali si. Biegli. Z kadym krokiem nabierajc pewnoci, e nie dadz rady. Awatar znw si przybliy, pociemniao. Ale w obolaej, skoowanej gowie Berga zawita plan. Wci mieli szanse. Musz tylko dotrze do schodw. Korytarz zdawa si nie mie koca. Rzdy czarnych drzwi przeradzay si w pyski potwornych zwierzt, czarne i biae romby podogi wiroway w oczach. Wreszcie wypadli na schody. Tu moc przeladowcy wyranie osaba. Berg zeskakiwa po dwa stopnie. Byle dotrze do ppitra, myla gorczkowo. Musi tu by! Boe, spraw, eby byo! Obrzuci ciany nieprzytomnym spojrzeniem. Byo. Wisiao spokojnie. Malutki

25

kwadrat czerni okolony srebrn ramk. - Trzymaj mnie mocno! - krzykn do dziewczyny i skupi wzrok na bezbrzenej tafli nocnego morza. - W bezpieczne miejsce - powiedzia cicho. - Natychmiast! wiat zwin si w wir. Rozbyski i kolory migay przed oczami. Berg czu kurczowy ucisk palcw dziewczyny na swoim ramieniu. Czarne morze falowao. Po chwili zniko. Porwani impetem upadli na zakurzone deski. Wok pitrzyy si oblepione warstw wieloletniego brudu skrzynie, puste regay przypominay wrgi zatopionych wrakw. Wszdzie walay si mieci, posadzk zasnuwaa warstwa pokych ze staroci papierw. Mae okno oplatay pajczyny, szyby pokrywaa warstwa kurzu, tak e w pomieszczeniu panowa pmrok. Trafilimy do jakiego od wiekw nie uywanego skrzyda, pomyla Berg. Graciarni czy czego w tym rodzaju. Albo sekretnej sali Mistrza Blasku, ktry dawno ju umar. I wietnie. Tak atwo nas nie znajd. Panna w lnianym chaacie gramolia si z podogi. Berg wycign do niej rk. - Jazda - powiedzia. - Za chwil bdzie po wszystkim. - Matko - jkna. - Chc si ju obudzi. - Jeszcze moment. - Zacisn palce na jej doni. - Tylko zapi synchron. Moe przynajmniej teraz si uda. Poszo bez przeszkd. Szybko zwizualizowa wejcie do jaskini. Wystarczyy trzy kroki i przejcie si dokonao. Unosili si wrd granatowej gbi przetykanej wirami galaktyk, a chd i gorco na przemian smagay skr. Mleczna tafla, za ktr otwierao si wejcie do ogrodu, rozstpia si lekko. Berg pocign za sob dziewczyn. Pynnie przeniknli przez gardo jaskini. Rozbysk towarzyszcy przejciu by krtki, ldowanie przebiego perfekcyjnie. Grabieca pomyla z gorycz, e ucieczki z awaryjnych sytuacji ma doskonale opanowane. Szkoda, e z abordaem poszo znacznie gorzej. agodnie opadli na mikk traw. W kotlinie wiecio soce. Berg puci do dziewczyny i odetchn z ulg. Tu ju nic nie mogo im zagrozi. Wrcili bezpiecznie do domu.

26

Rozdzia 2 Podwign si ciko z murawy. W gowie wci paskudnie szumiao, skaleczona rka bolaa. Dziwna dziewczyna leaa na wznak w trawie. Wystarczyo jedno spojrzenie na jej blad twarz i rozwichrzone wosy, eby zalaa go gorca fala wciekoci. Rozczarowanie dawio, podchodzio do garda wstrtnym smakiem goryczy. Boe, by tak blisko, a ta gupia suka wszystko zmarnowaa. Wyrwaa mu z rk pryz ycia. I egnaj, tajemnico Mistrzw Blasku. Nawet gdyby zdoa znw dosta si do Biblioteki, nigdy nie odnajdzie ksigi z kartami. Awatar widzia, jak posuy si lustrem poszukiwawczym. Z pewnoci po tym wypadku Owieceni wprowadz do nich odpowiednie korekty, uniemoliwiajce znajdowanie ukrytych sal, albo w ogle je zdejm. A ca zawarto rozszyfrowanego korytarza przenios gdzie indziej. I zmieni zabezpieczenia przy wejciu do Biblioteki. Wszystko przez t jedn wirnit idiotk. Dziewczyna niespiesznie gramolia si z trawy. Berg patrzy na jej wysiki z niechci graniczc z obrzydzeniem. Jezu, po co j w ogle stamtd wyciga? Powinien zostawi kretynk w rkach Owieconych. Zasuya na to. Usiada i rozejrzaa si z odrobin oszoomionym wyrazem twarzy. - No i masz - powiedziaa cicho, raczej do siebie ni do Berga. - A mylaam, e si wreszcie obudz. Oczy pozyskiwacza zwziy si. By zbyt wcieky i rozczarowany, eby zwrci uwag na sowa dziewczyny. Czu tylko al. Nie mia pojcia, dlaczego w ogle ratowa j z Biblioteki. Chyba zadziaaa wpajana od dziecistwa zasada Grabiecw. Nikt nie zostaje sam, jeli mona mu pomc. Potar podbrdek. Z pewnoci jestem prawdziwym Grabiec, pomyla z gorycz. Przynajmniej dowiedzia si czego wartociowego na swj temat. Wanie zda sobie spraw, e nie potrafiby zostawi nikogo na pastw Owieconych, jeli istniaa choby nika szansa uratowania mu ycia. Nawet jeli w gr wchodzio ycie wariata. Dziewczyna przecigna si jak kot. - adnie tu - powiedziaa, obrzucajc przelotnym spojrzeniem kotlin, obronite krokusami i dzwonkami zbocza, may wodospad spadajcy do czystego niczym lustrzana tafla jeziorka, omszae gazy na brzegu i ogromne, skate drzewo rzucajce okrgy cie na zielon plam murawy. - Mieszkasz w pobliu? - Nie, na mio bosk! - warkn. - To mj ogrd. Umiechna si z pobaaniem. - Jasne. A tam, midzy kamieniami, hodujesz marchewk i selery. Poczu, e co w nim pka. - Co z tob?! - wrzasn. - W domu nie wszyscy zdrowi? Wiesz, co zrobia? Zdajesz sobie spraw, co zrobia, durna cipo?

27

- Nie jeste zbyt uprzejmy - mrukna. - Chyba sobie pjd. Skrzywi si z niesmakiem. Wariatce wyranie zebrao si na kpiny. - A niby dokd? Przecie powiedziaem, e to mj ogrd. - Nie martw si - prychna. - Nie podepcz grzdek. - Jakich grzdek? - warkn wciekle. - Nie rozumiesz? Zabraem ci z Biblioteki i cignem w bezpieczne miejsce, do wasnego ogrodu. Uratowaem ci dup, idiotko, po tym, jak o mao przez ciebie nie wpadem. Mylisz, e co to jest? Zabawa? Mona si fajnie bezkarnie powygupia? Chcesz si wadowa w gwno, prosz bardzo! Ale naraasz te innych, rozumiesz? Kiedy kto zginie przez twoje idiotyzmy. Pomylaa o tym? Cho przez chwil, co? Na pewno nie, bo musisz by pieprzon pierwotniaczk. Wygldasz na tak. Wiesz, e miaa kup szczcia? Bo ci wycignem. A nie musiaem. Boe, straciem nieprawdopodobnie cenny pryz przez ciebie! Wszyscy ludzie stracili! Dlaczego? Bo jedna gupia laska postanowia struga chojraka. Jezu, cztery lata czekaem, eby wej ponownie do Biblioteki, a ty wszystko spieprzya. Siedziaa nastroszona, z nadsan min. - To czemu nie zostae? - burkna. - Po co uciekalimy? Gdzie podskrnie Berg przeczuwa, e co jest mocno nie w porzdku. Ale fala gniewu jeszcze nie opada. Tumia wtpliwoci i zdrowy rozsdek. - Tego te ci nie nauczyli? - wrzasn, celujc w ni oskarycielsko palcem. e naraajc siebie, moesz narazi kogo innego? Nigdy nie wiesz, czy obok kto nie pracuje. Co niby miaem zrobi, gdy uruchomili alarmy? Czeka na przybycie panw mdrali i udawa, e jestem zwykym akolit? Jaki Owiecony miaby si na to nabra? Debil taki jak ty? Nawet stetryczay, guchy i lepy dure natychmiast by mnie rozpozna. Ju ta ta wrona zacza co podejrzewa. To twj pierwszy raz, co? Z pewnoci, bo nie przeyaby nawet trzech sekund, gdyby nie ja... - Popatrz, kotek! - przerwaa ucieszona. - Ty te go widzisz? Urwa w p sowa z otwartymi ustami. No piknie, pomyla. Jest gorzej, ni mylaem. Sprowadziem sobie na eb autentyczn wariatk. Ona naprawd ma co nie tak z garem. - Jasne, e widz - powiedzia moliwie wolno i spokojnie. - To moje zwierz mocy. Felis skaka po kamieniach z nastroszonym ogonem. W tych lepiach pon niepokj. Berg wiedzia, e w tym stanie ducha kot nie przyjdzie na wezwanie i nie udzieli adnej rady. Westchn. - O! A tam jest ko! - postrzpiona fryzura podskoczya zabawnie. - Ale wielki! Te twj? Nigdy nie widziaam konia na wolnoci. Berg podnis gow, eby zobaczy lnicy, brzowy zad Maxa znikajcy za skaami. Rozwiany ogon powiewa jak proporzec. Na wizyt konia rwnie nie byo wic szans. W takim razie Euzebiusz nawet nie wystawi wsatego nosa. Chocia najbardziej by si teraz przyda. Berg przykucn obok dziewczyny. Rozpacz i gorycz wcale si nie zmniejszyy, ale do gosu z wolna dochodzi tumiony wczeniej zdrowy rozsdek. Powoli zaczyna

28

si domyla, z jakim zjawiskiem ma do czynienia. Przyglda si uwanie brzydkiej, bezksztatnej szacie, jak panna Postrzpiona miaa na sobie, sandaom z rzemieni i grubemu sznurowi przewizanemu na biodrach. Bardzo chudych biodrach, ktrych wystajce koci rysoway si ostro pod materiaem. agodna, owalna twarz o wielkich, szarych oczach byaby nawet adna, gdyby nie szpeciy jej potargane, dziwacznie obcite wosy. - Jak si nazywasz? - spyta. - Miriam - odpowiedziaa. W jej gosie zabrzmiaa lekka nuta niepokoju. Berg nabra gboko powietrza. - Wic dobrze. Jedno pytanie, Miriam. Co tutaj robisz? Umiechna si z ulg. - Siedz z tob na trawie. Machn rk. - Nie o to mi chodzi. Co tak naprawd teraz robisz? Czy rzeczywicie siedzisz na trawie? Potrzsna gow. - Pewnie, e nie. Ja pi. A ty jeste czci snu. Przesun doni po twarzy. Spodziewa si podobnej odpowiedzi, ale i tak robia wraenie. - A tam, w Bibliotece, w tym duym budynku, te nia? - Oczywicie - powiedziaa agodnie. - Suchaj, wiem, e to dla ciebie trudne. Przykro mi, e znikniesz, kiedy si obudz, ale... - Nie pozwoli jej skoczy: - Czsto miewasz takie sny? Rozumiesz, dziwne. Bardzo rzeczywiste, z logicznym cigiem wydarze, gdzie spotykasz rnych ludzi, istoty i zdajesz sobie spraw, e widzisz je we nie? Wzruszya ramionami. - No, do czsto. Ale niestety, nigdy nie spotkaam dwa razy tej samej osoby. Przykro mi, lecz nie powiniene si udzi, e wyni ci jeszcze raz. Berg ju nie sucha. Potar nerwowo podbrdek. - wita Matko! - powiedzia. - Co za pieprzony numer. Nie wierz. Szare oczy Miriam wodziy za nim z niepokojem. - Nie przejmuj si tak - wymamrotaa. - Moe dalej bdziesz istnia, kiedy si ju obudz. Uklk przed ni, zacisn donie na wtych, ptasich ramionach. Zadraa, bo nigdy jeszcze nie widziaa z tak bliska twarzy mczyzny. - Dziewczyno - powiedzia. - Ty nie nisz. Przechodzisz po prostu na drug stron. Jeste naturalnym talentem. Jak moesz o tym nie wiedzie? Zajkna si. - Ja... Nie, nigdy. Jak to nie sen? Czyli co?

29

Draa, wic opuci rce. - Syszaa kiedy o pozyskiwaczach? Skina sabo. - Tak, troch. Ale to li ludzie. Sprzeciwiaj si woli Najwyszego. Przedostaj si podstpnie do rajskiej krainy wybranych i kradn rne rzeczy, ktrych nie wolno nam, potpionym, nawet oglda. Bo nie s przeznaczone dla tych, ktrzy musieli pozosta na padole ez. Ale my wierzymy, e swoj pokor i pracowitoci wybagamy ask i Najwyszy kiedy podniesie nas do godnoci wybranych i zabierze ywcem, cielenie do swej bogosawionej dziedziny, tak jak uczyni z wybracami przed niemal stuleciem. - Dokadnie osiemdziesit sze lat temu - mrukn Berg. - W noc jesiennego przesilenia. Zrobia okrge oczy. - Skd wiesz? - wyszeptaa. - Wszyscy na Ziemi wiedz - powiedzia. - Nie sdz, eby ktokolwiek zdoa zapomnie t dat. - A ty? Kim jeste? Wybranym? Poczu ukucie goryczy pod sercem. Pochyli si nisko, spojrza w wystraszone oczy dziewczyny. - Nie, skarbie. Jestem pozyskiwaczem. Grabiec. Bergerson, ale mwi te na mnie Koska Czaszka. Zakrya usta doni. - Boe - szepna. - Syszaam o tobie! - Pewnie nic dobrego, co? - Sprbowa si umiechn. Nie odpowiedziaa. Miaa tak przeraon min, e zrobio mu si al. - Nie bj si. Grabiecy poeraj tylko dzieci. Dorosych nie tykaj. Zbyt ylaci. Gdzie ty si taka uchowaa? - Mieszkam w Osiedlu - wykrztusia. - Nale do wsplnoty. Nagle wszystkie fakty uoyy si w logiczn cao. Berg paln si otwart doni w czoo. - Jasne! - powiedzia. - Pochodzisz z Czajnika. Dlatego jeste taka dziwaczna. Mogem si wczeniej domyli. Potrzsna gow. - Nie rozumiem. Urodziam si w Osiedlu. Usiad na trawie. Wci trudno mu byo uwierzy, e akurat gdy dosta si do Biblioteki, musia nadzia si na dziewczyn obdarzon tak ogromnym, naturalnym talentem, w dodatku pochodzc z podejrzanej sekty. Ale z faktami si nie dyskutuje. Zachciao mu si mia. Co za idiotyczny zbieg okolicznoci. Po prostu niemoliwy. Miriam siedziaa sztywno z domi splecionymi na kolanach. Przypominaa Nazywam si Lars

30

wystraszone zwierztko, ktre nie bardzo rozumie, dlaczego znika klatka przez cae ycie zastpujca wiat. Popatrzy na wylknion twarz, okolon wystrzpionymi kosmykami i machn rk. - Niewane. Tak si mwi o waszej wsplnocie. Z czajnika, czyli tak jak z kapelusza albo z kapusty. Z gara... z bani... Towarzystwo wzajemnej adoracji wirw. Miriam, posuchaj mnie teraz uwanie. To bardzo wane. Wszystko, co wiesz o wiecie, co opowiadaj w tym waszym Osiedlu, niekoniecznie jest prawd. Syszaa o Owieconych? - O prorokach? - szepna. - Nie wiem, jak ich nazywacie. O ludziach, ktrzy maj moc. Potrafi wpywa na rzeczywisto. Poblade wargi drgny. - Syszaam. S potni i dobrzy. Lars westchn. - No, niezupenie. Ale tym zajmiemy si pniej. A Mistrzowie Blasku? Mwi ci co ten termin? Skulia si. - To Mdrcy. Zbawcy ludzkoci, ktrzy przed laty poczyli siy, oddzielili godnych od niegodnych i wynieli wybranych na bogosawione dziedziny Najwyszego. Nie wolno o nich mwi bez szacunku, bez formu... - recytowaa bez tchu. Nieadny umiech wykrzywi usta Berga. - Pewnie - warkn. - Ci dranie uwielbiaj splendor. S tak wypenieni pych, e powinni unosi si w powietrzu jak balony. Pieprzeni zbawcy ludzkoci! Piknie, cholera. Dziewczyna poszarzaa niczym ptno. - Nie blunij - wyszeptaa. - Bo... - Bo co? - przerwa. - Spali mnie piorun? Szlag trafi? Czy w ten sposb ludzie dobrzy i uczciwi powinni reagowa na krytyk? - Nie wiem - jkna bezradnie. Lars westchn znowu. Dziewczyna wygldaa na zupenie skoowan. Chyba zafundowa jej za duo wrae. - Dobra - mrukn. - Niewane, kim s i co robi. Zapamitaj jedno. Nigdy, pod adnym pozorem nie staraj si wywoywa tych dziwnych snw. Bo lubisz to robi, prawda? Zasypiajc, chcesz, eby taki szczeglny sen nadszed. Przyzywasz go, poniewa podr do innych wymiarw sprawia ci przyjemno. Mam racj? Na policzkach Miriam pojawiy si ceglaste rumiece. Wbia wzrok we wasne stopy. Lars jkn w duchu. Nie nadaj si do uwiadamiania niewinnych dziewcztek, pomyla z irytacj. Cholera, czemu nie trafio na kogo innego?

31

- Nie wstyd si. Nie ma w tym nic zego - powiedzia agodnie. - Ale musisz kontrolowa talent, bo inaczej grozi ci niebezpieczestwo. Dziewczyna uparcie gapia si w ziemi. - Nie jeste potpiona ani nieczysta, ani chora, czy co tam ci wmwili - cign z trudem, klnc w duchu na czym wiat stoi. - Masz dar. Potrafisz dokonywa niewiadomych aborday, to znaczy skokw w wyszy wymiar, w ktrym Mistrzowie Blasku zbudowali swoj kalek utopi. Urodzia si pozyskiwaczem. Ale nie wiedziaa o tym a do dzi. Nie potrafisz kontrolowa tej siy. Nie panujesz nad ni i dlatego moesz zrobi sobie krzywd. Owieconym bdzie wszystko jedno, z jakiego powodu wkroczya do ich wiata. I tak ci zniszcz. Boe, dziewczyno, nawet si nie domylasz, ile szczcia miaa do tej pory! Miriam ju nie patrzya na wasne buty. Uniosa gow, a w szarych oczach wlepionych z napiciem w Berga obudzi si dziwny blask. Pozyskiwacz w pierwszej chwili nie by pewien, co oznacza, ale szybko zrozumia. Lk znikn. renice Miriam zapony szalon, niespodziewan nadziej. Tak mogli spoglda na wiat skazacy odcici od stryczka na moment przed opuszczeniem zapadni. - Wic jestem pozyskiwaczk, tak? - spytaa wolno. Cholera, pomyla. Chyba uruchomiem lawin. Nie przyszo mu do gowy, e dziewczyna z Czajnika moe pragn innego ycia, zachowa si jak normalny czowiek. W ogle mao wiedzia o mieszkacach Osiedla. I pewnie dlatego popeni bd, a teraz nie mia pojcia, czy zdoa go naprawi. - Nie! - powiedzia z naciskiem. - W nic podobnego mnie nie wrabiaj! Masz talent, to wszystko. Potencjalny, rozumiesz? Ale adnych umiejtnoci. Musiaem ci powiedzie, eby nie wadowaa si w powane kopoty. Nigdy nie zostaniesz pozyskiwaczk. Urodzia si w gupiej, pieprzonej sekcie i po prostu nie dasz sobie rady. Ju za pno na nauk. Zreszt najpierw musiaaby si nauczy normalnie y poza sekt. Zawd pozyskiwacza jest trudny, niebezpieczny, wymaga lat treningu, sprztu, wiedzy, dowiadczenia. Nikt ci tego nie zapewni. Rozumiesz? Przykro mi, ale to by byo na tyle. - Przecie powiedziae... - zacza, lecz nie pozwoli jej skoczy. - Powiedziaem. Nie kontrolujesz daru. Nie masz pojcia o wiecie. Jeli kiedykolwiek znw przytrafi ci si taki sen, natychmiast z niego wychod. Po prostu otwrz oczy. To nie jest trudne. Wystarczy zmusi pice ciao, eby wykonao polecenie. Powiedz gono i wyranie: Chc otworzy oczy albo Chc si zbudzi. I bdziesz bezpieczna. Jasne? Po jakim czasie sny odejd Tylko, na mio bosk, nie rozdmuchuj tej iskry, bo sponiesz. Dotaro? W milczeniu skina gow. - No, to sprawa zaatwiona - powiedzia, wstajc. - Chod, wyprowadz ci. - Dokd? - spytaa oszoomiona. - Do wyjcia. Wracasz do domu. Zerwaa si natychmiast. - Zaraz! Poczekaj! Musisz mi wszystko wyjani! Wic moje sny to nie sny? A

32

Mdrcy nie s dobrzy? Czemu? Przecie zabrali wybracw w rajskie dziedziny? Dlaczego nie mog zosta pozyskiwaczk, skoro Najwyszy obdarzy mnie talentem? Talenty trzeba wykorzystywa! Dlaczego chcesz si mnie pozby? Musisz mi wszystko wytumaczy! Co teraz ze mn bdzie? Nie moesz mnie tak zostawi! Rozoy rce. - Owszem, mog. Tak si skada, e to mj ogrd. Wic ja zostaj, a ty wychodzisz. - Nie! - krzykna. - To wstrtne! Nie wolno ci! Oczy mu si zwziy. - Miriam - powiedzia wolno. - Spotkalimy si przypadkiem. Zmarnowaa najwiksz szans, jak mieli ludzie od czasw Jonasa Arvaniego. Dobra, moe tak byo przeznaczone. Moe musimy jeszcze duej czeka, bo to nie jest odpowiedni moment. Albo po prostu wredny, aosny zbieg okolicznoci. Nie wiem i nie obchodz mnie powody. Przegraem. Bo pojawia si jak cholerna burza z czystego nieba, kiedy ju ciskaem w garci witego Graala. I wykopaa mi go z rki. Mimo wszystko nie zostawiem ci. Pomogem, uratowaem i sprowadziem bezpiecznie do domu. Ale do ju tego. Chc zosta sam i nigdy wicej nie oglda twojej twarzy. Dla mnie masz na imi klska, dziewczyno. Miriam zamilka. - Nie chciaam - szepna po chwili. Lars poczu nagle, jak bardzo jest zmczony. W skaleczonej rce pulsowa bl. - Wiem - skin gow. - Nie mog ci za nic wini. Ale id ju, dobra? Wystarczy, e przejdziesz przez t szczelin w skale, o tam, widzisz? Na moment zrobi si ciemno i obudzisz si we wasnym ku. Odwrci si. - Wic nie pomoesz mi? - spytaa cicho. - Ju ci pomogem. Wystarczajco. - Wic mona tak sobie przewrci komu ycie do gry nogami i ju? odezwaa si po chwili. - Tak jak mona jednym ruchem pogry pryz, ktry pozwoliby wznie si ludziom na poziom Mistrzw Blasku - rzuci cierpko. - Wyjd z mojego ogrodu, Miriam. Prosz po raz ostatni. Potem ci zwyczajnie wyrzuc. - A jeli kamiesz? Jeli to ojciec Jozjasz i wsplnota mwi prawd? - rzucia desperacko. - To ju twj problem - warkn. - I ojca Jozjasza. Dawno powinien wysa j w diaby, ale nie wiedzia jak. Si? Zapa za te chude, ptasie ramionka i wepchn w szczelin? Byoby w tym co groteskowego i obrzydliwego zarazem. Zaatakowa to chuderlawe stworzenie o wykrzywionej rozpacz twarzyczce, wedrze si do jej biednego umysu, pozbawionego nawet podstawowych oson i zmusi do wyjcia? Nie, to jak utopi kociaka. Pode i niegodne. Wic co? Wyj z ogrodu i zostawi j sam? Przecie mogaby tu siedzie w nieskoczono! Na myl, e po powrocie znw

33

zastaby pod drzewem nieszczsn wariatk w workowatej kiecce, zrobio mu si sabo. To ogrd, na lito bosk. Integralna cz umysu kadego Grabiecy. A teraz oprcz zwierzt mocy ma w nim prywatnego demona, ktrego w dodatku sam sobie cign na eb. Brawo, Berg. Kto ma mikkie serce, musi mie tward dup. Traci resztki cierpliwoci, lecz miejsce wciekoci zajmowaa powoli bezradno. I przemone zmczenie. Pi razy si zastanowi, zanim kogo znw uratuj, pomyla z gorycz. Jezu, wspczuj facetowi, ktry zostanie mem tej maej. Staa wyprostowana, z rkami sztywno przycinitymi do bokw. - Zabierz mnie ze sob - wyrzucia. Lars poczu, e jeszcze sekunda i trafi go szlag. - Nie ma mowy, kurwa ma! - wrzasn. - Zabieraj si std! Spadaj. Pozwl mi pracowa i uratowa chocia resztki tego, co zdobyem. Wracaj do swego pieprzonego Czajnika, ale ju! Nie wiesz, gdzie jeste?! - Nie musisz si tak wstrtnie zachowywa - burkna nadsana. Berg jkn. Jezu, dlaczego bya taka tpa? Obiecaa na pocztku, e nie podepcze grzdek, a wanie deptaa istotny kawaek jego osobowoci. Czy ta pieprznita idiotka naprawd nie wie, co to jest ogrd? Zadara brod. - Nic wicej dla mnie nie zrobisz? Obrci si i spojrza jej prosto w twarz. W szarych oczach znalaz lk i rozpacz. I determinacj, ktra bya niczym w porwnaniu z tward jak granit nieustpliwoci w jego wasnych renicach. - Zrobi - powiedzia. - Wywal ci na zbity eb. Staraa si by harda, ale ju pka. - Sama wyjd - szepna. - Doczeka si nie mog - warkn. Nie spodziewa si, e tak prdko odpuci, ale posuchaa. Odwrcia si i chwiejnym krokiem posza w kierunku skalnej rozpadliny. Jeli liczya, e j zawoa, rozczarowaa si. Lars poczeka, a zniknie w ciemnoci. Od razu poczu nieopisan ulg. W ogrodzie nareszcie zrobio si pusto. Wodospad szumia uspokajajco. Wielkie, rosochate drzewo o liciach wykrojonych w ksztat serc rzucao na traw okrgy cie. Panowa spokj. Jedyny lad niedawnej obecnoci dziewczyny stanowia pcienna chusteczka, ktr Berg obwiza skaleczon do. Rozsupa prowizoryczny opatrunek, przyklkn na brzegu jeziorka i woy rk do wody. Eksplodowaa chmur czerwieni, ale gboki chd szybko ukoi bl. Lars usysza szelest midzy kamieniami. W trawie bysny dwa czarne, okrge paciorki oczu. - Euzebiusz? - spyta cicho. Ale szczur nie mia zamiaru si pokaza. Widocznie wizyta Miriam z Czajnika

34

wytrcia zwierzta mocy z rwnowagi. Berg wyj rk z wody i z braku lepszego bandaa znw okrci pcienn chustk. Maa wrci do domu bez przepaski na wosy, pomyla. Ma przegwizdane. Urodzi si w Osiedlu, w dodatku z talentem pozyskiwacza, to wicej ni niefart. Szkoda. Skoro wesza bez przeszkd do Biblioteki, bez przeszkolenia i praktyki, musi dysponowa potnym darem. Przypomnia sobie szare oczy przepenione desperacj i lkiem. - Biedna maa - mrukn. Teraz, kiedy ju znika, mg pozwoli sobie na wspczucie. Wrci pod drzewo. Usiad ciko, oparszy plecy o pie. Zmczenie dawao si we znaki, ciyo miniom, odzywao si micym blem w gowie. Starcie z awatarem i ucieczka z Biblioteki kosztoway Berga mnstwo siy. Sign do wewntrznej kieszeni po karty. Przez chwil zmrozio go paskudne przeczucie, e zgubiy si podczas przejcia, ale palce do razu natrafiy na sztywne kartoniki. Odrobin pogite, co zauway z niepokojem. Na szczcie rysunki nie poplamiy si krwi ani nie ulegy innym uszkodzeniom. Lars usiad wygodniej, rozoy karty przed sob. Precyzyjnie nakrelone przedmioty nadal wydaway si niepokojco nierealne, jakby pochodziy z bardzo podobnego do ludzkiego, ale rzdzcego si innymi prawami wiata. Dugo i uwanie wpatrywa si w kady obrazek, starajc si zapamita jak najwicej szczegw. Ko. wieca. Studnia. Im duej si przyglda, tym bardziej rzeczywiste staway si przedmioty. W powietrzu unosi si piwniczny zapach. Ponad cembrowin sta sup zimnego, intensywnego wiata, rzucajcy migotliwe odblaski na kamienne ciany. Wosk topniejcej wiecy kapa na palce. Knot skwiercza. Na gadkich bokach konia wystpiy plamy potu. Kopyta gucho uderzay w ziemi. Z pyska patami spadaa piana. Przemijaa wieczno. Soce i ksiyc wstaway i zapaday za horyzontem. Wicher chosta step, goni po niebie chmury, rozwiewa ogon i grzyw galopujcego rumaka. wieca pona, strzelajc iskrami. Podpalaa ksigi. I domy. I szaty uciekajcych ludzi. Kamienne mury piwnicy ociekay wod, erozja obia w cianach nisze i kolumny. Korzenie drzew przebijay si przez strop, dziurawiy sklepienie. Sup blasku strzela w niebo, przymiewajc soce i ksiyc. Wypala gwiazdy, eksplodowa wiatem w ciemnociach kosmosu. Pon. A w tle brzmiao wysokie, oszalae renie konia. Przecigy ptasi okrzyk i trzepotanie skrzyde wyrway Berga z transu. Rozejrza si nieprzytomnie. W gaziach drzewa migno co biaego, zawieciy szeroko rozwarte lepia. - Dziki, pani Luizo - powiedzia ochrypym gosem. - Zamyliem si. Wielka sowa niena nie odpowiedziaa. Nie spodziewa si niczego prcz milczenia, bo nigdy si nie odzywaa. Wykrcia gow zupenie do tyu i zacza czyci pira. Lars schowa karty do kieszeni. Palce troch mu dray. Pewnie ze zmczenia. - Czas do domu - mrukn do Luizy. - To by wariacki aborda. Sowa mrugna jednym okiem.

35

Rozdzia 3 Miriam ockna si. Leaa na pryczy, wbijajc wzrok w pobielony wapnem, znienawidzony sufit celi. W gardle czua ucisk i wstrtny, gorzki smak ez. ciany ciasnej izdebki pochylay si ku sobie, przytaczay. Siedmiu Mistrzw Blasku z obrazka nad drzwiami, odzianych w bkitne i zote szaty, szyderczo wykrzywiao starcze twarze. Miriam skulia si, zasonia rkami twarz. Wtymi ramionami wstrzsn szloch. - Nienawidz was wszystkich! - wyszeptaa z pasj. Nacigna koc na gow, eby nie widzie ponurego pokoiku i drwicych min Mdrcw znad drzwi. Wypchany som siennik, rwnie cierpliwie jak wiele razy przedtem, wchania pynce po policzkach zy. * Lea w ciemnoci, wsuchany w kojce mruczenie maszyn. Powrt przebieg agodnie, bez wstrzsw. Berg odczeka, a niski dwik pracujcych urzdze przejdzie w cichy, jednostajny szmer, i unis pokryw koi. Przymione wiato wypeniajce azyl zotaw powiat nie razio oczu. Usiad, spuci nogi na podog. Odczeka, a ustanie lekki zawrt gowy, i wsta. Tarcza wewntrz czaszy wirowaa leniwie, z kadym obrotem wytracajc prdko. Proces przeniesienia ju si zakoczy. Berg podszed do sezamu, otworzy przezroczyst kopu. Pochyli si nad tarcz, czujc w piersi gwatowne bicie serca. Nie mg si doczeka, a zobaczy, jak form przybray karty po przejciu. Wyczy maszyny. Odkry przeson i zerkn w gb czaszy. We wntrzu urzdzenia co lnio metalicznie. Lars wsun do w otwr, dotkn chodnej, gadkiej powierzchni. Przesun dwigni zamka. Zaraz je zobacz, pomyla. Na mlecznej wypukoci czaszy pojawia si cienka szczelina. Po chwili dwie powki rozsuny si bezgonie, ukazujc trzy srebrzyste pytki lece na dnie. Berg wycign do. Byy ciesze ni karty wykradzione z Biblioteki i odrobin mniejsze. Na kadej widnia jednak ten sam precyzyjny rysunek, wytrawiony na powierzchni metalu cieniutkimi rytami. Odwrotne strony pytek ozdabia znak przekrelonej strzay, identyczny jak na teczce, w ktrej Lars znalaz karty. Pozyskiwacz odetchn z ulg. Podczas przejcia pryz nie uleg uszkodzeniu. I na pierwszy rzut oka wida, e jest wiele wart. Pooy pytki na blacie i zabra si za ciganie stroju do abordau. Przyjrza si krytycznie rudej plamie krwi na kieszeni. Kurtka musi trafi do prania. Tunika take. Jest przepocona. Brzowawe plamki u dou wiadcz, e jej te si oberwao, kiedy skaleczy si sieci Stockla. Spodnie od biedy ujd, ale im rwnie przyda si pranie. Z przyjemnoci zaoy normalne ubranie. W szorstkim, wielobarwnym stroju akolity zawsze czu si jak przebieraniec. Rozplta szmatk Miriam i rzuci na stert ubra. W apteczce znalaz sj z bladozielon maci i posmarowa grzbiet doni cienk warstw. Skrzywi si, bo

36

zapieko. Ma szybko wsika w ran, zabezpieczajc powierzchni gadk, elastyczn bonk. Lars wyczy maszyny, zgarn z podogi brudne achy. Wychodzc, zabra z blatu karty i wyczy wiato. Drzwi do azylu zasuny si z cichym szelestem. Berg starannie odoy karty na st i zanis brudne ciuchy do azienki. Kiedy ciska je do kosza, nabra przemonej ochoty na kpiel. Wysoko pod sufitem na ksztat ogromnego kokonu wisia miedziany baniak z wod. arnik zamknity w opalizujcym mlecznie szecianie wieci rwno i jasno. Lars pozyska go niecay rok temu, wic nie musia oszczdza wody. Wystarczy, e odkrci krany, a do wanny spynie cudowna, gorca struga, ktra zmyje zmczenie i stres pozostay po abordau. Jednak fioletowy poblask za oknami przypomina, e nad miastem zapada zmierzch. Berg niechtnie zrezygnowa z myli o kpieli. Jeli chce sprzeda bez problemw tak cenny pryz jak karty, powinien znale kupca jeszcze wczesnym wieczorem, zanim wszdzie zrobi si toczno. Due transakcje nie lubi ani tumu, ani rozgosu. Inaczej jutro wszyscy bd gada, e spotka si z Chryzostomem Alb. Skrzywi si z niesmakiem. Czemu nie zajm si wasnymi sprawami, do diaba? Wrci do pokoju i ostatni raz przyjrza si pytkom. Przez chwil wodzi palcem po misternych liniach grawerunku. Trudno, pomyla. Nie udao si zdoby wszystkich. Ale i te trzy mog nas przybliy do sukcesu. Kiedy, moe jeszcze za mojego ycia, szlag trafi Mistrzw Blasku i ich parszyw Arkadi. Mio bdzie pomyle, e si do tego cho troch przyczyniem. Wsun karty do kieszeni na piersi. wiato w pomieszczeniu ledwo si mio, wic go nie wyczy. Lepiej sprawia wraenie, e nie wyszed z domu. Sze kul, zwanych lampami Aladyna, rozmieszczonych w rnych punktach mieszkania, mogo przemieni trzy pokoje, kuchni i azienk w gigantyczn flar, ale Lars wola stumione wiato. Po co rzuca si w oczy? I tak na tle migotliwych ognikw lamp olejowych, widocznych zza szyb ssiednich kamienic, czsto jego okna lniy, jakby trzyma w domu prywatne soce. Na taki luksus mg sobie pozwoli tylko kto bardzo bogaty. Albo pozyskiwacz. A ludzie rnie reagowali na ssiedztwo pozyskiwacza. Poza tym Berg nie lubi wzbudza zainteresowania. Ava miaa si z niego, twierdzc, e jest o krok od paranoi. Ava. Czerwonowosa, smuka, potna jak surmy zbrojne, sigajcymi nieba i twarz go