Kapuściński Ryszard- Lapidaria

286
Mały, zadrzewiony skwer w centrum Queretaro. Co- dziennie o szóstej po południu robi się tu rojno. Najpierw przychodzą kobiety, same kobiety. Są to mamy z córkami na wydaniu. Mamy rozsiadają się na ławkach otaczają- cych kępę starych drzew rosnących na środku skweru. Ławek jest kilkanaście, matek kilkadziesiąt, córek ponad sto. Dziewczyny witają się i zaczynają chodzić parami wokół skweru. Chodzą zgodnie z ruchem zegara, zawsze w tym samym kierunku, niezmiennie, bo to widocznie ry- tuał praktykowany od zamierzchłych czasów. Po chwili na skwerze pojawiają się chłopcy, miejscowa kawalerka. Też witają się (ale tylko chłopcy z chłopcami) i zaczynają chodzić parami tworząc pierścień krążący na zewnątrz pierścienia dziewcząt. . Na zewnątrz i w przeciwnym kie- ' runku. To krążenie pierścieni trwa godzinę. Mamy patrzą, są czujne. Panuje cisza. Słychać tylko rytmiczne kroki poruszających się par. Regularne, wyraźne, dokładnie odmierzane staccato. Chłopcy i dziewczęta nie rozmawiają ze sobą, nie wy- mieniają uwag, dowcipów ani okrzyków. Tylko mijając się, przyglądają się sobie w skupieniu. Te spojrzenia są raz dyskretne, raz natarczywe, ale zawsze obecne i uważ- ne. Obie strony obserwując się oceniają, rozważają, doko- nują wyboru. Między tymi dwoma krążącymi pierścienia- . mi wibruje pełne napięcia pole, jest to przestrzeń magne- tyczna, naładowana z trudem tłumioną emocją, ledwie powstrzymywanym przyciąganiem. Po godzinie matki, wszystkie jednocześnie, wstają z ła- wek i zaczynają się żegnać (trwa to kilka minut). Następ- , nie wołają dziewczęta i razem, powoli, odchodzą do do- mów. Pierścień chłopców też pęka i rozsypuje się, chłopcy znikają w sąsiednich uliczkach. Plac pustoszeje. Słychać tylko ogłuszający świergot ptactwa buszującego w zbitej, zwełnionej kępie drzew rosnących na skwerze. Tu, w Ameryce Łacińskiej, widać najlepiej, jak świat żyje na różnych piętrach, właściwie - w różnych komór- kach, podzielony, zatomizowany. Czy nierówność zawsze rodzi nienawiść? Tu - raczej frustrację, a u wielu nawet - pokorę. Pokora ta jest formą samoobrony, chytrym wybiegiem, który ma zmylić zło, osłabić jego działanie. Ich siłą jest obrona, a nie atak, umieją przetrwać, ale nie potrafią zmieniać. Są jak krzew, który rośnie na pustyni - dość silny, aby żyć, zbyt słaby, aby rodzić. Istnieją dwa rodzaje korupcji: korupcja bogactwa i ko- rupcja nędzy. Zwykle mówi się o tej pierwszej, tylko o niej, ponieważ bogactwo rzeczywiście demoralizuje. A ko- rupcja nędzy? Z nią mają do czynienia partyzanci w Ameryce Łacińskiej. Chłop, który za pięć dolarów wydaje

Transcript of Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Page 1: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Mały, zadrzewiony skwer w centrum Queretaro. Co-dziennie o szóstej po południu robi się tu rojno. Najpierwprzychodzą kobiety, same kobiety. Są to mamy z córkamina wydaniu. Mamy rozsiadają się na ławkach otaczają-cych kępę starych drzew rosnących na środku skweru.Ławek jest kilkanaście, matek kilkadziesiąt, córek ponadsto. Dziewczyny witają się i zaczynają chodzić paramiwokół skweru. Chodzą zgodnie z ruchem zegara, zawszew tym samym kierunku, niezmiennie, bo to widocznie ry-tuał praktykowany od zamierzchłych czasów. Po chwilina skwerze pojawiają się chłopcy, miejscowa kawalerka.Też witają się (ale tylko chłopcy z chłopcami) i zaczynająchodzić parami tworząc pierścień krążący na zewnątrzpierścienia dziewcząt. . Na zewnątrz i w przeciwnym kie-' runku.To krążenie pierścieni trwa godzinę.Mamy patrzą, są czujne.Panuje cisza.Słychać tylko rytmiczne kroki poruszających się par.Regularne, wyraźne, dokładnie odmierzane staccato.Chłopcy i dziewczęta nie rozmawiają ze sobą, nie wy-mieniają uwag, dowcipów ani okrzyków. Tylko mijającsię, przyglądają się sobie w skupieniu. Te spojrzenia sąraz dyskretne, raz natarczywe, ale zawsze obecne i uważ-ne. Obie strony obserwując się oceniają, rozważają, doko-nują wyboru. Między tymi dwoma krążącymi pierścienia-. mi wibruje pełne napięcia pole, jest to przestrzeń magne-tyczna, naładowana z trudem tłumioną emocją, ledwiepowstrzymywanym przyciąganiem.Po godzinie matki, wszystkie jednocześnie, wstają z ła-wek i zaczynają się żegnać (trwa to kilka minut). Następ-, nie wołają dziewczęta i razem, powoli, odchodzą do do-mów. Pierścień chłopców też pęka i rozsypuje się, chłopcyznikają w sąsiednich uliczkach.Plac pustoszeje.Słychać tylko ogłuszający świergot ptactwa buszującegow zbitej, zwełnionej kępie drzew rosnących na skwerze.Tu, w Ameryce Łacińskiej, widać najlepiej, jak światżyje na różnych piętrach, właściwie - w różnych komór-kach, podzielony, zatomizowany. Czy nierówność zawszerodzi nienawiść? Tu - raczej frustrację, a u wielu nawet- pokorę. Pokora ta jest formą samoobrony, chytrymwybiegiem, który ma zmylić zło, osłabić jego działanie.Ich siłą jest obrona, a nie atak, umieją przetrwać, ale niepotrafią zmieniać. Są jak krzew, który rośnie na pustyni- dość silny, aby żyć, zbyt słaby, aby rodzić.Istnieją dwa rodzaje korupcji: korupcja bogactwa i ko-rupcja nędzy. Zwykle mówi się o tej pierwszej, tylko oniej, ponieważ bogactwo rzeczywiście demoralizuje. A ko-rupcja nędzy? Z nią mają do czynienia partyzanci wAmeryce Łacińskiej. Chłop, który za pięć dolarów wydajena rzeź cały oddział, oddział walczący o jego ziemię, o je-go życie.Nędza jest demoralizująca. Jeżeli trzecia część społe-czeństwa żyje w nędzy, całe społeczeństwo jest zdemorali-zowane. Produktem nędzy jest strach i nakaz kategorycz-ny, marzenie gorączkowe, żeby wyrwać się z niej zawszelką cenę. Odgrodzić się szybą limuzyny, murem ota-czającym willę, wysokim kontem bankowym. Nędzaprzygniata i odstrasza. Rozluźnia świadomość i skracaperspektywę. Człowiek myśli tylko o tym, co będzie jadł

Page 2: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

dziś, za godzinę, za chwilę. Nędza jest aspołeczna, jestniesolidarna. Tłum nędzarzy nigdy nie będzie solidarny.Wystarczy rzucić w ten tłum kawałek chleba - zaczniesię bójka. Obrazy nędzy nie ciekawią ludzi, nie budzą ichzainteresowania. Ludzie odruchowo odsuwają się od sku-pisk nędzy. Widocznie w nędzy jest coś wstydliwego, cośponiżającego, jakaś sytuacja porażki, znamię klęski.Szereg konfliktów ideologicznych pochodzi stąd, żeideologia zmieniając swoje położenie geograficzne zabar-wia się inną kulturą, niekiedy zmienia nawet swój senspierwotny. Każde środowisko kulturowe opatruje tę samąideologię innym odcieniem, coś jej dodaje i czegoś ujmu-je, wędrówka idei jest procesem czynnym, u kresu tejwędrówki idea może wystąpić w najbardziej zaskakującoodmiennym wcieleniu. W każdym ruchu ideologŹŹ w prze-strzeni - z kraju do kraju, z kontynentu na kontynent, z' jednego obszaru kulturowego na inny - istnieje poten-cjalna groźba schizmy. Potencjalna, a może nawet nieuch-ronna. Przykład chrześcijaństwa, które przesuwając się naWschód rozłamuje się na schizmy, zwalczane przez Cen-trum. Przykład islamu, który rozpada się na schizmy, wmiarę jak rozprzestrzenia się na świecie. Centrum zwalczaschizmy argumentem, że schizma osłabia ideologię, że jestjej wroga. Ale dzieje chrześcijaństwa i islamu dowodzączegoś innego. Schizma przez uterenowienie, przez zna-cjonalizowanie ideologŹŹ - wzmacnia ją, choć jednocześ-nie (i to jest prawdą) - osłabia Centrum. Słowem-wzmacnia merytorycznie, a osłabia organizacyjnie.Rodzaje demagogŹŹ uprawiane przez tutejszych polity-ków:konserwatyści, prawica - ci głoszą, że jest ciężko, ale.ciężko wszystkim, stąd wyjście ku lepszemu leży w jed-ności, a jedność ta winna wyrażać się w skupieniu wokółwładzy, we wspomaganiu jej, w rozumieniu itd.,niby-postępowi - ci atakują bogaczy, obcy kapitał,mówią o nędzy jednych i bogactwie drugich, a potem nicnie robią, wypalają się w gadaniu, odurzają się gadaniem,jest wreszcie rodzaj demagogŹŹ - nazwijmy to - spra-wozdawczej, np. expos‚ prezydenta republiki: dwieściestron zadrukowanych tysiącem cyfr, nazw, dat, po to,aby ukryć rzecz główną - że nie zostało zrobione nicważnego.M. zwraca uwagę na ważny element kultury życia wMeksyku (zresztą ogólnolatynoski). Nazywa to asysten-cją. To potrzeba uczestniczenia w ważnej uroczystości, wktórej biorą udział ważne osoby. Dla asystencji rzuca sięwszystko - jest ona niezbędna dla życia, dla poczuciagodności własnej. Powaga, pompa tych uroczystości-mowy, bankiety, nastrój, formalizm. Nikogo to nie razi.Federico Bracamontes, urzędnik bankowy i mój sąsiad,zaprasza mnie na przyjęcie. Okazja jest następująca: Fe-derico maluje. Maluje kicze okropne, powiem nawet-przerażające, czy - jeszcze lepiej: przygnębiające. Robiprzyjęcie z okazji ukończenia takiego właśnie kolejnegokiczu. W czasie przyjęcia odsłania obraz. Obyczaj wyma-ga, aby w tym momencie rozległ się jęk zachwytu. Takteż i jest. Fotograf dokonuje zdjęć, a goście - którzyprzybyli tłumnie - wznoszą toasty za kicze następne igratulują autorowi kiczu właśnie odsłoniętego.Polityka w Ameryce Łacińskiej jest rozumiana jako za-

Page 3: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

jęcie dla bogatych. Działacz - to bogacz. Partia to ro-dzaj businessu, a po to, żeby uprawiać business, trzebamieć kapitał. Biedny, zapytany o poglądy polityczne, od-powiada: "Nie mam poglądów. Jestem na to za biedny".' Ta postawa jest wynikiem długich doświadczeń w kra-jach, gdzie polityka dawała zysk, bogactwo, była źródłemkolosalnych dochodów. Dlatego elity polityczne były i sątu tak zamknięte, tak niedostępne, ekskluzywne: żeby by-ło więcej do podziału, do kiesy. Lud to tylko widz, słabozorientowany świadek, przygodny kibic.Umieć ustalić cel konkretny, o który walczy wieś, mia-' steczko. Ludzie z Santo Victorio walczą o swoje winnice."Bez wina jesteśmy niczym". Ich talent, ich siła, ich soli-darność - wszystko oddane jest walce o winnice. Chłop, nigdy nie walczy o ziemię wogóle. Walczy o konkretnykawałek ziemi: od tego dużego kamienia - prosto - dodrzew~, które stoi o - tam - na - lewo. Walczy o to,co jest w zasięgu ręki, co może objąć spojrzeniem. Pozagranicą horyzontu zaczyna się już inny świat, który doniego nie należy, który jest mu obcy i często - wrogi.Tegucigalpa: w Tegucigalpie nie ma czym myśleć.W La Paz (Boliwia). Plaza Murillo jest centralnympunktem miasta. W niedzielę rano panowie politycy przy-chodzą tu czyścić buty. Każda partia zajmuje inną stronęplacu. Każda partia ma swoich czyścibutów. Każda par-tia ma swoje ulice tradycyjnie zajmowane przez nią naspotkania i spacery. Dzielnice też mają różne. Ważne jestzorientować się w tym systemie, który pozwala wszystkimjakoś żyć, omijać się, siedzieć w swoich matecznikach.Wielkie place, wielkie ulice mają na całym świeciewspólną cechę: miejsce człowieka zastępuje tłum. Trzebadojść do małych uliczek. iść na peryferie, wejść w bramy,żeby znowu odnaleźć człowieka.Teoria czasów lokalnych. Czas posuwa się z różnąszybkością zależnie od miejsca na kuli ziemskiej, zależnieod tego punktu, w którym jesteśmy, zależnie od kultury.Ten fakt, że kiedyś istniały różne miary czasu, dowodzi,że ludzie umieli różnicować je, umieli dostosowywać je dolokalnych warunków życia i geografii. Każdy, kto żył zkoczownikami na pustyni czy wśród Indian AmazonŹŹ,wie, jak nasz zegarek traci tam sens i rację bytu. Jestzbędnym mechanizmem, abstrakcją oderwaną od życia.Bujna roślinność tropiku myli, stwarza wrażenie łatweji niezwykłej urodzajności. Tymczasem wszystko osiąga siętu za cenę wielkiego trudu i kosztów. Potrzeba ogro-mnych nakładów, aby wytrzebić roślinność tropikalną ioczyścić pole pod zasiewy i uprawy. Inne problemy-plagi insektów, choroby tropikalne. Ale przede wszystkim- deszcze, które niszczą ziemię, zmywają próchnicę,przerywają komunikację. Ktoś przewiduje, że gdyby wy-ciąć dżungle AmazonŹŹ, rejon ten, w ciągu pół wieku, za-mieni się w pustynię.Wiadomość o gazecie elektronicznej, która błyskawicz-nie przeniesie informację do każdego domu. Tak, aleproblem polega na tym, że procesowi przyspieszenia in-formacji towarzyszy zjawisko jej spłycenia. Coraz więcejinformacji, ale coraz płytszych.Flash - jest to jednozdaniowa informacja, która po-przedza szczegółowy opis zdarzenia. Ale jeżeli całą infor-mację sprowadzi się do flash'ów - co zostanie? Potokwiadomości, który będzie tylko ogłuszał, stępiał wrażli-

Page 4: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

wość, usypiał uwagę.Jednozdaniowa informacja to często po prostu dezin-formacja. Oto pojawiła się wiadomość: "Anguilla ogłosiniepodległość". Anguilla to mała. piękna wysepka naMorzu Karaibskim. Stara, brytyjska posiadłość. Znalazłsię tam sprytny człowiek, niejaki .lohn Webster. Zawarłcichą umowę z jedną z firm hotelowych z Miami, żesprzeda im Anguillę, która jest jedną wielką, gorącą pla-żą. Aby doprowadzić transakcję do skutku, Webster zało-żył partię narodowowyzwoleńczą, a następnie ogłosił wys-pę niepodległym państwem (mieszka tam dziesięć tysięcyludzi). Skończyło się wysłaniem na miejsce oddziału poli-cji londyńskiej i ucieczką Webstera do Miami.Krajobrazy andyjskie - głębokie, plastyczne, rzeźbionez rozmachem, wypełniające całą przestrzeń. Nasze ludzkiezagubienie w tych krajobrazach."Druga religia" - temat i tytuł eseju o piłce nożnej wAmeryce Łacińskiej. Zaczyna się od szmacianki w dzielni-cy slumsów - ciasne uliczki, podwórka, ścisk uganiającej, się, rozszalałej, rozkrzyczanej dzieciarni. W BrazylŹŹ-tradycja lansowania króla futbolu, jak gdzie indziej lansu-je się gwiazdę filmową lub - wodza ludu. Król kopnąłpiłkę, król strzelił gola - to napełnia ich dumą. Możedlatego, że ktoś, że jeden z nich potrafił coś zro-bić. Mecz piłkarski - jako przyczyna wojny, jako przy-czyna masakry, jako mechanizm patriotycznego wyłado-wania (miasto po meczu wygranym, miasto w ekstazie,Meksyk, Lima, Montevideo jak w czasie festynu, roz-, świetlone, kolorowe). Mecz ważniejszy niż zmiana rządu(w Ekwadorze zrobili zamach wojskowy w czasie, kiedywszyscy siedzieli przed telewizorami oglądając swoją dru-żynę grającą z Kolumbią i nikomu nie przyszło do głowywystąpić w obronie usuniętego gabinetu). Mecz jakoprzyczyna samobójstw (pewna dziewczyna w Salwadorzepo utracie bramki na rzecz Chile), zabójstw popełnionychw euforŹŹ, w szczęściu (częsty przypadek w BrazylŹŹ). NogiPele (bardzo brzydkie, kosmate i krzywe) są dokładnie inieustannie fotografowane - w Guadalajarze Pele siadana fotelu, a tłum fotoreporterów czołga się po murawieboiska, fotoreporterzy walczą ze sobą, rozpychają się, wa-lą po głowach kamerami - każdy zabiega o lepsze zdję-cie nóg Pelego, którym później gazety poświęcą swoje ko-lorowe dodatki.Diego Rivera. Jego freski w kaplicy Escuela Nacionalde Agricultura, w Meksyku (rok 1926). Prowokacja! Bostoi ołtarz, krzyż, są ławki dla wiernych. Ale na ścianachwymalowane sierpy i młoty, czerwone gwiazdy, nagie ba-by wiejskie. Zapata złożony w grobie. Chłopi z karabina-mi: Kaplica Sykstyńska Rewolucji Meksykańskiej, "Tym,którzy padli i którzy jeszcze padną w walce o ziemię".Rivera - witalny, śmiały, niby-prymitywny, mocny, zde-cydowany. Bryły - bryły postaci, głów, pięści, kolb ku-kurydzy, skał. Bryła świadomie zamierzona, ciężka, ma-sywna, dobrze osadzona na podstawie - na ziemi.. Re-wolucja i religia - Rivera nie umie tego rozdzielić, a mo-że nawet inaczej: mówi nam wprost, świadomy swojegoprzesłania, że rewolucja może być religią, nadzieją i unie-sieniem, nim stanie się kapliczną liturgią, obrządkiemsakralnym, malowidłem naściennym.Tepotzotlan, Monte Alban, Macchu-Picchu - r‚ligiaIndian a religia katolicka. Ich religia wymagała otwartej

Page 5: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

przestrzeni, monumentalnej scenerŹŹ. Nasza religia - tozgęszczenie, ścieśnienie, to tłum zbity, spocony, napięty,ich religia - to człowiek w wielkim krajobrazie, to nieborozpięte, to ziemia i gwiazdy. W takiej przestrzeni tłumznikał, wtapiał się w pejzaż uniwersalny, w tym gigan-tycznym krajobrazie tłum nie mógł unicestwić jednostki,człowiek mógł być sam na sam z Bogiem, czuć się wolny,złączony z nadziemską wielkością. Ich architektura sak-ralna sprowadza się do najprostszej geometrŹŹ. Żadne de-tale nie rozpraszają uwagi. Wzrok błądzi w przestrzeni. Unas - tłok i ciasnota, tam - swoboda i nieskończoność,u nas - mur ograniczający, tam - pejzaż nie ograniczo-ny.Z KolumbŹŹ: zasada wydawania wyroku bez jego egze-kucji. Zawiesić nad głową miecz i kazać żyć w cieniu tegomiecza. Taki człowiek, z mieczem nad głową, żyjący wwarunkach wolności zagrożonej, jest roznosicielem stra-chu, zatruwa strachem otoczenie. Zachowuje się tak, jak-by wszyscy widzieli ten wiszący nad nim miecz. Stopnio-wo taki człowiek staje ' się coraz bardziej i n n y.Oddala się, nie możemy się porozumieć, tracimy go. Ichoć miecz nie drgnie do końca, de facto wyrok jest wy-konany.Słowo: różnica między wagą słowa u nich i u nas. "Isłowo stało się ciałem". Otóż tutaj słowo nigdy nie osiągatego stadium, tego stopnia krystalizacji. Tu słowo jestkorkiem na wodzie, pierzem na wichrze. Pływa, fruwa,rozpada się, jest zmienne jak kalejdoskop; jest nieuchwyt-ne, pojawia się i znika bez śladu, a często - bez wraże-nia. Nie ma ciężaru, nie ma tej bezwzględnej, topornejnatrętności, nie jest zagrożeniem. Czto napisano pierom,nie wyrubat' toporom. Stąd nabożeństwo odprawianenad każdym słowem, gdyż jest ono traktowane magicznie,to znaczy wierzy się, że ono rządzi rzeczywistością, żemoże ją stworzyć, zmienić albo unicestwić.Opisać proces przemiany białego w BIAŁEGO. Białyw Europie nie ma świadomości, że jest biały. Nie zastana-wia się nad tym, nie żyje tą myślą. Natomiast biały wTrzecim Świecie staje się, w miarę upływu czasu, corazbardziej biały. Jest ograniczony i izolowany przez to, żejest biały, a jednak sam będzie swoją białość umacniać,ponieważ dla niego białość - to wyższość (lub złudzeniewyższości).Dyskryminacja rasowa jest znacznie bardziej odczuwal-na i upokarzająca niż dyskryminacja ekonomiczna. Stądw Stanach Zjednoczonych istnieje ruch Black Power czyPoder Chicano, natomiast nie ma np. ruchu Italian Po-wer, ponieważ Włosi, choć często źle ekonomicznie sytuo-wani, nie są dyskryminowani rasowo, są biali. Dyskrymi-nacja rasowa rodzi ruchy protestu i odwetu bardziejgwałtowne i niszczycielskie niż dyskryminacja ekonomicz-na.Charakterystyczne dla ewolucji politycznej inteligentalatynoskiego jest to, że z reguły zaczyna działać na lewi-cy, a kończy - na prawicy. Zaczyna od udziału w anty-rządowej demonstracji studenckiej, a kończy za biurkiemministerialnym. Od młodego buntownika do starego biu-rokraty - taka jest jego droga. Nigdzie na świecie prze-paść między młodością a starością, między początkiem akońcem życiorysu nie jest tak drastyczna. Campo Salas,komunizujący jako student, kończy jako minister prze-

Page 6: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

mysłu i handlu w rządzie Diaza Ordaza (Meksyk). Eko-nomista Aldo Ferrer, demaskator systemu argentyńskie-go, kończy jako minister gospodarki w rządzie gen. Le-vingstona. Angel Asturias, pisarz-demaskator, buntownikstudencki, kończy jako ambasador skrajnie despotyczne-go reżimu Montenegro (Gwatemala). Jakaż zdolność asy-milacyjna tych reżimów! Przyswoją, wchłoną wszelkąopozycję.Niebezpieczeństwo stagnacji polega m.in. na tym, żestagnacja rodzi akomodację, że wewnątrz systemu niewy-godnego wytwarza się podsystem wygodny, z któregoczęść ludzi chętnie korzysta. Pojawia się cała warstwa he-roicznych pasożytów podających się za ofiary systemu,ale w rzeczywistości zainteresowanych w jego utrzymaniu,ponieważ zapewnia im względnie wygodne życie.Gomez Padilla z Dominikany opowiadał mi, że u nichistnieje system list - różne listy sporządzane przez poli-cję, na tych listach różni ludzie zaliczani do opozycji. Naprzykład on, Gomez, był na tzw. lista para encarcelar. Je-żeli cokolwiek zdarzyło się w kraju, zaraz był zamykany.Najczęściej nie wiedział dlaczego. Czasem dowiadywał sięw areszcie od kolegów, którzy byli na tej samej liście,czasem dopiero po wyjściu albo nawet z gazet. W miaręzaostrzania się represji, coraz więcej ludzi dostawało sięna jakąś listę. Była i gradacja list - dzięki protekcjom iłapówkom można było zostać przesuniętym na lepszą, ła-godniejszą listę. Ale jeżeli powinęła się noga, można byłospaść na listę gorszą. Byli przyjaciele z tej samej listy, by-ły znajomości, które się urywały, kiedy ktoś przechodziłna inną listę., Octavio Paz o Latynosach: "Mieszkańcy przedmieść hi-storŹŹ". Tenże: "Na naszych ziemiach wrogich myśleniu".Tenże: "Nasza tradycja ciągłego zaczynania od począt-ku". I jeszcze: "Jest w nas nieustanne poczucie frustra-cji".Meksyk. W nędznej wiosce rozmowa z chłopami. Po-korne, zabiedzone typy. Skarżą się na wszystko, wzdy-chają.- Dlaczego nie walczycie?Cisza, po chwili odpowiedź:- Bo nie mamy świadomości, seńor.Dla nich świadomość to narzędzie takie jak motyka,jak siekiera. To coś materialnego. To nawet jakby luksus.Człowieka biednego nie stać, żeby miał świadomość.W górach Sierra Madre de Chiapas,. w czasie podróżyprzez Yucatan, widziałem pogrzeb w wiosce indiańskiej.Uderzył mnie roboczy charakter tej uroczystości, w którejwłaściwie nie było nic z uroczystości. Z początku myśla-łem, że to ludzie wracają z pracy. Szli gromadą, rozma-wiali, spierali się. Żadnych strojów żałobnych. Ni śpiewu,ni płaczu. Nieśli dwie trumny, jedna z nich była maleńkapewnie chowali kobietę i dziecko, zmarłych w czasiepołogu. Ów roboczy charakter pogrzebu podkreślał co-dzienność śmierci wśród tych ludzi, jej zwyczajność.Chłopi nie wierzyli w śmierć Zapaty. Emiliano Zapata,przywódca rewolucji meksykańskiej, zginął w 1919 roku.Profesor Soreló Inclan wspomina, że dwadzieścia lat póź-niej słyszał chłopów mówiących przed mauzoleum Zapa-ty: "Tutaj leży jakiś nieboszczyk. Zapaty tu nie ma".Strach w Urugwaju:Paco, cynik i złośliwiec, opowiadał mi o eksperymen-

Page 7: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

tach, jakie urządzał z ludźmi na ulicach Montevideo. Awięc zaczynał iść za przygodnym człowiekiem. Człowiekprzystawał - Paco przystawał. Człowiek ruszał - Pacoza nim. Po jakimś czasie zaczynał się oglądać: Paco pa-trzył na niego przez ciemne okulary. Mijały chwile i Pacowidział, jak na twarzy człowieka pojawia się pot. Jak jegokoszula zaczyna być mokra na plecach. Wtedy Paco po-rzucał swoją ofiarę i odchodził.Wszystko może być dowodem:oto prokuratura generalna Meksyku przedstawia jakodowody oskarżenia przeciw małej, podziemnej organizacjiRuch Akcji Rewolucyjnej m.in. peruki, sztuczne rzęsy.okulary przeciwsłoneczne, maszyny do pisania, magneto-fony, lampę naftową, pudełko zapałek, klej itd. Nawetkilka jednakowych łyżek. Wspólnie jedli, a więc stanowiliorganizację! Konspirowali!Cechy populizmu:ambiguo - dwuznaczny, nawet wieloznaczny, nie-skonkretyzowany, mętny;transaccional - polityka przetargów, godzenia sprzecz-ności, kunktatorstwo, paktowanie;sin salida - polityka, która nie prowadzi do żadnychostatecznych rozwiązań, która pozostawia struktury nie-naruszone;demagogico - język ludu, ale działanie - bez ludu,ataki na oligarchię, ale słowne tylko, mgliste i bałamutne.Nowa mentalność (mowa o ruchach studenckich wAmeryce Łacińskiej), jej cechy:potrzeba uczestnictwa,- potrzeba efektu natychmiastowego, kult fajerwerku,- potrzeba negacji totalnej, ciągłego przeczenia,- potrzeba emocji, przeżycia,- potrzeba akcji, czystego ruchu (od akcji do akcji,bez refleksji, bez analizy, aż do wyczerpania energŹŹ, ażdo przejścia w przewlekły; przygnębiający stan odrętwie-nia)..W sumie jest to mentalność subiektywna i spontanicz-na, dla której cel jest tak daleki, że aż niewidoczny i dla-tego zamiast celu widzi ona tylko środek, mitologizującgo i składając mu ofiary.Paragwaj. Młodzi konspiratorzy. Ich naiwność, niedoj-rzałość, często - nieodpowiedzialność. Ich kostium, gest,poza. Konspiracja - jako forma życia towarzyskiego, ja-ko styl, jako temat ciekawej rozmowy. Konspirują, bo tonależy do dobrego tonu, często konspirują z nudów, żebycoś robić, żeby się tym trochę ponarkotyzować. Ponieważuważają władzę za wroga kultury, za jej niszczyciela,traktują konspirację jako udział w kulturze, jako rodzajtwórczości. Rzadko jednak myślą o działaniu skromnym,mrówczym, wytrwałym, częściej jest to działanie - mani-festacja, w którym chodzi o to, aby się pokazać, dowar-tościować, coś przeżyć, stworzyć legendę. Przygoda, któraczasem kończy się śmiercią. Bezradni, nie mogąc pokonaćwładzy, czerpią satysfakcję z tego, że nie szczędzą jejobelg, że nią gardzą. W sumie - obie strony są silne i naswoich miejscach. Silna jest władza, gdyż przeciwnik niezagraża jej fizycznie, i silna opozycja - poczuciem swojejmoralnej wyższości, swojej racji. W ten sposób od lat pa-nuje między nimi impas, sytuacja patowa, układ napiętejrównowagi, który mimo –pływu czasu nie przechyla sięna żadną stronę.

Page 8: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Także władza ma własną konspirację. Aby zwalczaćprzeciwników, tworzy ona organizacje pseudokonspiracyj-ne, rodzaj półoficjalnego podziemia. Bojówki takie mająróżne nazwy: Porras, Esquadron de Morte, Mano Blan-ca. To one sieją postrach w szeregach opozycji, grożą,terroryzują, wykonują wyroki. Policja udaje, że ma czysteręce, nawet będzie stwarzać wrażenie, że ściga bojówka-rzy (których sama werbowała i którymi kieruje). W rze-czywistości opozycja została zdemoralizowana i zni-szczona nie przez frontalne działania aparatu represji, aleinfiltracją i prowokacją, a więc dzięki temu, że policjiudało się stworzyć dziesiątki niby-to-konspiracyjnychgrup i związków i w ten sposób tak zamącić, zaciemnićobraz, tak zatrzeć granice i linie demarkacyjne, takąstworzyć niewyraźność, niepewność i dwuznaczność, żejuż nikt, poza samą policją, nie był pewien niczego, a iona też, okresami, gubiła się w świecie, który sama powo-łała do życia.Cechą charakterystyczną rozwoju Ameryki Łacińskiejjest to, że nigdy jedna rzecz nie likwiduje drugiej całkowi-cie, że tutaj "nowe" nie usuwa "starego", że walka mię-dzy nowym i starym nie kończy się zniszczeniem jednej zestron, lecz kompromisem, że - słowem - proces rozwo-ju jest tu procesem nawarstwiania, gromadzenia, dodawa-nia. Tym samym jest to proces kumulacji napięć, którejednak rzadko kończą się wyładowaniem ostatecznym.Antonio Sanchez (meksykański "Excelsior"), przypo-minając termin Pawlesa i Bergera "kryptokracja" na ok-reślenie współczesnych rządów i ich tajności, pisze: "Wpaństwie współczesnym życie przeciętnego obywatela jestwarunkowane tajemniczymi decyzjami podejmowanymiprzez grupy nie znanych mu ludzi, którzy mają wpływ nawszystkie dziedziny naszej egzystencji. Wejście do najbar-dziej zamkniętych elit polityczno-ekonomicznych przypo-mina ceremonie tajemnych inicjacji, urządzane przez tajnestowarzyszenia w rodzaju masonów".Siła władzy latynoamerykańskiej polega na jej słabości.Władza pojawia się tylko w momentach ostatecznych.Przez to w życiu codziennym nie jest odczuwana jako in-stytucja natrętna i wszechstronna, nie drażni. Człowiekporusza się tu w świecie rozluźnionym, który daje mu po-czucie wolności.Honduras. Na przyjęciu poznałem generała w staniespoczynku - Rojasa Toledo. Przyszedł w mundurze,miał na piersi dwa rzędy orderów. Nie brał udziału w ża-dnej wojnie. .Górny rząd wypełniały ordery "Za Odwa-gę", które otrzymał za udział w zamachach wojskowych.Za każdego obalonego prezydenta republiki - order. Wdolnym rzędzie wisiały ordery "Za Lojalność" - przy-znawane w nagrodę, kiedy opowiadał się po stronie rządu- przeciw zamachowcom. Te dwa rzędy orderów bez-konfliktowo koegzystowały na jego piersi.Ludzie w krajach Trzeciego Świata: ich osłabiony po-tencjał biologiczny, ograniczona percepcja wskutek niedo-żywienia, rozwinięte psychozy społeczne itd. Jeżeli w ta-kim środowisku dojdzie do głosu instynkt walki, będzieon miał dwie cechy: a - brak ukierunkowania (bunt des-trukcji ślepej), b - krótkotrwałość. Będzie to jednorazo-we wyładowanie, po którym nastąpi odpływ, długi okresapatŹŹ, rezygnacji, nawet lęku i zwiększonej pokory (czar-ni, którzy po buncie płaczą, Indianie, którzy chowają się

Page 9: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

po domach, naciągają na głowy koce). Stąd niewytłuma-czalne na pozór reakcje, kiedy np. zbuntowani zdobywająmiasto, a potem sami, bez nacisku, wycofują się z niego.Albo żołnierze, którzy po buncie z własnej inicjatywy od-dają broń.Ameryka Łacińska (ogólnie): zwraca uwagę, że wyda-rzenie polityczne ma tu z reguły płytki, powierzchownycharakter. Powierzchnia jest ruchliwa, wzburzona, a wnę-trze, głębia - nieruchome, wnętrze to zastoina. Tutejszestruktury wytworzyły potężne mechanizmy samoobrony,których zbyt słaba opozycja (opozycja najczęściej etycz-no-werbalna), nie może przełamać. Mój przyjaciel, CarlosFereira, jest przykładem człowieka z takiej opozycji. Jegogłówna cecha to pesymizm posunięty do takiej skrajności,że staje się nieuświadomioną akceptacją status quo.Wszystkie zjawiska negatywne Carlos przyjmuje kiwnię-ciem głowy oznaczającym: wiadomo, wiadomo, nie możebyć inaczej. A więc to, że jest źle - jest normalne. Nato-miast wszystkie zjawiska pozytywne przyjmuje sceptycz-nie, nieufnie. Carlos nie stara się zmienić rzeczywistości- chce się od niej odciąć, izolować. Tak również zacho-wują się tutejsi konspiratorzy i partyzanci. Ich ruch jestprzede wszystkim ruchem oczyszczenia moralnego. Celpolityczny jest w jakimś sensie wtórny i nawet niezbytwyraźnie uświadomiony. Wielu młodych wstępuje do par-tyzantki, bo nie chce brać na siebie winy za nadużycia sy-stemu. Walczą nie z pozycji pretendentów do władzy, alez pozycji apostołów egalitaryzmu, rozumianego jako ka-tegoria moralna. Nie myślą o tym, czy zwyciężą, myślą otym, że chcą być czyści.Cztery "legalne" metody likwidacji fizycznej przeciwni-ków politycznych: 1 - desaparecido, tj. ten, który zni-knął, wyszedł z domu i nie wrócił, szedł ulicą i nagle zni-knął, nikt nie wie, co się z nim stało, przecież nie mógłwyparować, a jednak już go nie będzie; 2 - lex fuga, tj.prawo ucieczki, inaczej: ktoś został zatrzymany, ale za-czął uciekać, ściślej - aby usprawiedliwić zabójstwo, po-licja ogłasza, że zatrzymany zginął, ponieważ usiłowałuciekać i policjanci musieli otworzyć ogień, stąd, w rezul-tacie, ten niefortunny i przykry epilog; 3 - accidente, tj.wypadek. Bardzo częste usprawiedliwienie zabójstwa. Po-dejrzany jechał samochodem i albo sam wpadł na drze-wo, albo ktoś na niego najechał, właściwie nie wiadomo,jak to było dokładnie, ale śledztwo wszystko kiedyś usta-li, sprawa zostanie wyjaśniona; 4 - zabity przez "hom-bres desconocidos", tj. przez ludzi nieznanych, po prostuktoś go zabił, oczywiście, policja poszukuje morderców,ale czy to tak łatwo znaleźć mordercę? Przecież sam nieprzyjdzie i nie przyzna się do winy. Tak, wiemy, że stałosię wielkie nieszczęście, nie trzeba nas o tym przekony-wać.Notatka z dziennika "Ovaciones", Meksyk 28.2.72:"Rafael Radilla Meganda, oskarżony o dokonanie 27zabójstw, zginął wczoraj tak, jak żył - z pistoletem w rę-ku. Radilla, którego od wielu lat policja nie była w stanieująć, został zaskoczony wczoraj w barze w Chilpancingoprzez pięciu mężczyzn, którzy wpakowali w jego ciało 125kul. Radilla wyciągnął swój pistolet automatyczny, alepowalony huraganem pocisków, nie zdążył wystrzelić.Napastnicy uciekli na koniach w kierunku gór otaczają-cych miasto. Policja twierdzi, że byli to bracia pewnego

Page 10: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

człowieka, którego Radilla zastrzelił w ubiegłym. tygod-niu".W tymże mieście, w tym samym barze, człowiek za-strzelił człowieka. Nie znali się. Siedzieli naprzeciw i pilipiwo. Żaden nie był pijany. W pewnym momencie jeden znich wyciągnął pistolet i zabił tego z naprzeciwka. Póź-niej, zapytany przez sędziego, dlaczego to uczynił, odparł:"Ponieważ nie podobała mi się jego twarz".Z Gdańska1980Dwanaście sierpniowych dni spędzonych na Wybrzeżu.Szczecin, potem Gdańsk i Elbląg. Nastrój ulicy spokojny,ale napięty, klimat powagi i pewności zrodzony z poczu-cia racji. Miasta, w których zapanowała nowa moralność.Nikt nie pił, nie robił awantur, nie budził się przywalonyogłupiającym kacem. Przestępczość spadła do zera, wy-gasła wzajemna agresja, ludzie stali się sobie życzliwi, po-mocni i otwarci. Zupełnie obcy ludzie poczuli nagle, że są- jedni drugim - potrzebni. Wzorzec tego nowego typustosunków, który wszyscy przejmowali, tworzyły załogiwielkich zakładów strajkujących.W tych dniach można było zobaczyć, jak kształtuje sięstosunek między wielkim zakładem a miastem. Kilkuset-tysięczne miasto samorzutnie podporządkowuje swój losintencjom i dążeniom załogi stoczniowej, której walkęuważa za swoją i której zmagania wspiera solidarnie.Wszelkie mówienie i pisanie w stylu "Zniecierpliwionespołeczeństwo Wybrzeża oczekuje, że strajkujący podejmąpracę", powtarzane ciągle w telewizji i prasie, brzmiałotam, na miejscu, jak ponury żart i przede wszystkim-jak obraza. Rzeczywistość wyglądała inaczej: im bardziejprzedłużał się strajk, tym silniejsza stawała się wola wy-trwania. W tych dniach bramy stoczni i wejścia do innychzakładów tonęły w kwiatach. Bo też sierpniowy strajk byłzarazem i dramatycznym zmaganiem się, i świętem: Zma-ganiem o swoje prawa i Świętem Wyprostowanych Ra-mion, Podniesionych Głów.Na Wybrzeżu robotnicy rozbili pokutujący w oficjal-nych gabinetach i elitarnych salonach stereotyp robola.Robol nie dyskutuje - wykonuje plan. Jeżeli chce się, że-by robol wydał głos, to tylko po to, aby przyrzekł i za-pewnił. Robola obchodzi tylko jedno - ile zarobi. Kiedywychodzi z zakładu, wynosi w kieszeniach śrubki, linki inarzędzia. Gdyby nie dyrekcja, robole rozkradliby całyzakład. Potem stoją pod budkami z piwem. Potem śpią.Rano jadąc pociągiem do pracy grają w karty. Po przyjś-ciu do zakładu ustawiają się w kolejkę do lekarza i biorązwolnienie. Ciężkie to życie kierować robolami. Nie ma znimi o czym rozmawiać. Na wszystkich ważnych nara-dach wiele jest wzdychania na ten temat.Tymczasem na Wybrzeżu, a potem w całym kraju, spo-za tego oparu zadowolonego samouspokojenia wyłoniłasię młoda twarz nowego pokolenia robotników - myślą-cych, inteligentnych, świadomych swojego miejsca w spo-łeczeństwie i - co najważniejsze - zdecydowanych wy-ciągnąć wszystkie konsekwencje z faktu, że w myśl ideo-wych założeń ustroju ich klasie przyznaje się wiodącą rolęw społeczeństwie. Odkąd sięgam pamięcią, po raz pierw-szy to przekonanie, ta pewność i niezachwiana wola wy-stąpiły z taką siłą właśnie w owe sierpniowe dni. To przeznaszą ziemię zaczęła płynąć ta rzeka, która zmienia pej-

Page 11: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

zaż i klimat kraju.Nie wiem, czy wszyscy mamy tego świadomość, że co-kolwiek jeszcze się stanie, od lata 1980 żyjemy już w innejPolsce. Myślę, że ta inność polega na tym, że robotnicyprzemówili - w sprawach najbardziej zasadniczych .-swoim głosem. I że są zdecydowani nadal zabierać głos.Do lokalu Komitetu Strajkowego Stoczni Gdańskiejprzyszło pięć kobiet z miejscowej spółdzielni rzemieślni-czej. Byłem świadkiem tej sceny. Przyszły, aby przyłączyćsię do strajku. Nie chciały podwyżek, nie domagały sięnowego przedszkola. One zdecydowały się strajkowaćprzeciw swojemu prezesowi, który był chamem. Wszelkiepróby nauczenia go grzeczności i szacunku do nich-kobiet i matek - kończyły się fatalnie, kończyły się szy-kanami i prześladowaniami. Wszelkie odwołania do wyż-szych czynników nie przyniosły nic - prezes był dobry,ponieważ zapewniał wykonanie planu. A one dłużej niemogą tego znieść. One przecież mają swoją godność. Wo-bec doniosłych postulatów stoczniowych motyw strajkutych pięciu kobiet zdawał się być drugorzędny. Ileż u nasrozjuszonego chamstwa! Ale młodzi stoczniowcy, którzywysłuchiwali tej skargi, odnieśli się do niej z największąpowagą. Oni też walczyli przeciw rozpanoszeniu biuro-kracji, przeciw pogardzie, przeciw "róbcie, a nie gadaj-cie", przeciw nieruchomej i obojętnej twarzy w okienkuktóra mówi "nie!". Kto stara się sprowadzić ruch Wyb-rzeża do spraw płacowo-bytowych, ten niczego nie zrozu-miał. Bowiem naczelnym motywem tych wystąpień byłagodność człowieka; było dążenie do stworzenia nowychstosunków między ludźmi, w każdym miejscu i na wszyst-kich szczeblach, była zasada wzajemnego szacunku obo-wiązująca każdego bez wyjątku, zasada, według którejpodwładny jest jednocześnie partnerem.W trakcie wspomnianej rozmowy jedna z kobiet powie-działa: "Czy ten nasz prezes nie mógłby także być czło-wiekiem?" Dla nich chamstwo było jakąś obcą naleciałoś-cią w naszej kulturze, w której tradycji, owszem, istniałaszlachecka wyższość, ale nie rozmyślne upodlenie, nie or-dynarność, perfidna szykana, brutalna wzgarda objawia-na słabszemu. Te zachowania robotnicy Wybrzeża posta-wili pod pręgierz, nadając naszemu patriotyzmowi ten no-wy walor: być patriotą - to znaczy szanować godnośćdrugiego człowieka.Na Wybrzeżu rozegrała się również batalia o język, onasz język polski, o jego czystość i jasność, o przywróce-nie słowom jednoznacznego sensu, o oczyszczenie naszejmowy z frazesów i bredni, o uwolnienie jej z trapiącejplagi - plagi niedomówień. "Po co to tak owijać wszyst-ko w bawełnę - powiedział jeden ze stoczniowców.-Nasz język jest zahartowany. On się nie przeziębi". I pa-miętam pierwsze spotkanie MKS-u z delegacją rządową.Przewodniczący MKS: "Prosimy przedstawiciela rządu,aby ustosunkował się do naszych postulatów". Przedsta-wiciel rządu: "Pozwólcie, że odpowiem na nie ogólnie".Przewodniczący MKS: "Nie. Prosimy o odpowiedź konk-retną. Punkt po punkcie". Ich naturalna nieufność do od-powiedzi ogólnych, do języka ogólnego. Ich protestprzeciw wszystkiemu, co trąci fałszem, luką, wciskaniemkitu, rozmywaniem, kluczeniem. Występowali przeciwzdaniom zaczynającym się od słów: "Jak sami wiecie..."(właśnie nie wiemy!), "Jak sami rozumiecie..." (właśnie

Page 12: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

nie rozumiemy!). Jeden z delegatów stoczni: "Lepsza jestgorzka prawda niż słodkie kłamstwo. Słodycze są dladzieci, a my jesteśmy dorośli".W ich rozgoryczeniu, które odczuwało się w pierwszychdniach strajku, w ich dążeniu, aby stworzyć instytucjonal-ne gwarancje, nieustannie przebijał duch nie spełnionejobietnicy. Tej, która była dana w latach 70-71. Oni po-traktowali ową obietnicę rzeczywiście serio, jako początekdialogu, który będzie się rozwijać, a który - jak dowiod-ła praktyka - szybko i bez ich wiedzy ustał.Ich rozwaga, ich rozsądek i - chcę użyć tego słowa -humanizm. Najwyższą karą było - zostać usuniętym zestrajku. I oto scena (zresztą rzadka), kiedy w Gdańskuzałoga stoczni postanawia usunąć człowieka, który jąskompromitował. Wałęsa: "Proszę wszystkich, aby panten mógł spokojnie i bez żadnej obrazy opuścić stocznię.Proszę was o godne i szlachetne zachowanie".I jeszcze scena (też Stocznia Gdańska), kiedy przyje-chało z HiszpanŹŹ dwóch trockistów. Stoczniowcy popro-sili mnie, abym był tłumaczem w tej rozmowie. Trockista:"Chcieliśmy się zapoznać z waszą rewolucją". Członekprezydium MKS: "Panowie się pomylili. Nie robimy tużadnej rewolucji. Załatwiamy nasze sprawy. Wybaczcie,ale proszę natychmiast opuścić teren stoczni, bez prawapowrotu"."Załatwiamy nasze sprawy' ~. Ważne było też to, jak jezałatwiali. W tym działaniu nie było żadnego elementuzemsty, żadnej chęci odkucia się, ani jednej próby rozgry-wania spraw personalnych na żadnym szczeblu. Zapytanio taką postawę odpowiadali, że "to nie są rzeczy istotne"i że, poza tym, byłoby to "niehonorowe". W tych sierp-niowych dniach wiele słów nagle odżyło, nabrało wagi iblasku: słowo - honor, słowo - godność, słowo - rów-ność.Zaczęła się nowa lekcja polskiego. Temat lekcji: de-mokracja. Trudna, mozolna lekcja, pod surowym i bacz-nym okiem, które nie pozwala na ściągawki. Dlatego bę-dą także dwójki. Ale dzwonek już się rozległ i wszyscysiadamy w ławkach.W okresie kryzysu dotkliwiej niż kiedykolwiek odczu-wa się sprzeczność między czasem subiektywnym a obiek-tywnym, między czasem mojego życia, osobistym, pry-watnym, a czasem pokoleń, epok, historŹŹ. Zdaje nam się,że im bardziej bezwzględnie historia realizuje swoje wiel-kie, dalekosiężne cele, tym mniejszą mamy szansę na speł-nienie naszych zamierzeń, osobistych, jednostkowych. Imwiększą przestrzeń uzurpuje sobie historia, tym mniejmiejsca znajdujemy dla siebie samych. W takich momen-tach człowiek odczuwa swoją zbędność, zdaje mu się, żezostał wtrącony w sytuację, w której musi tłumaczyć się,że istnieje (w każdym razie sam fakt istnienia, to, że je-stem, może być wystarczającym powodem, aby mnieoskarżyć i prześladować). Twoje plany, ambicje, marze-nia? Wszystko to zdaje się błahe, wygląda jak strzępy de-koracji w teatrze, w który przed chwilą uderzyła bomba.Wszystko utraciło znaczenie, rację bytu, sens. Do kogozwrócić się? Co powiedzieć? Bunt człowieka przeciw mo-lochowi historŹŹ, przeciw nieokiełznanej pazerności tegomolocha, sprzeczność między człowiekiem-twórcą i czło-wiekiem-ofiarą historŹŹ. Jednoczesność tej antynomŹŹ, mę-czące napięcie, jakie w niej tkwi.

Page 13: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

W epoce bezprawia pułapki ustaw i dekretów są takgęsto rozstawione, że codziennie (często o tym nie wie-dząc, nie zdając sobie sprawy) wpadasz w jakąś pułapkę.To znaczy codziennie, chcąc nie chcąc, musisz naruszyćjakieś prawo. Chodzi bowiem o to, abyś stale żył w osła-biającym cię poczuciu winy. W ten sposób na widok wła-dzy, nawet na samą myśl o niej będziesz odczuwać strwo-żenie, lęk, pokorę. W dodatku w twojej zdeformowanej,spokorniałej świadomości zacznie pojawiać się myśl, że,być może, rzeczywiście jesteś winowajcą, a władza jakąśtam rację ma. Jeżeli władza dopuści się bezprawia, ludzieodnoszą się do tego bardziej tolerancyjnie, niż gdybyuczynił to człowiek prywatny. Oto został aresztowanyktoś zupełnie niewinny. Wiemy, że jest niewinny, ale conajmniej raz, choćby przelotnie, pomyślimy: może rzeczy-wiście coś złego zrobił? Coś naruszył? Oficjalne bezprawieżeruje na takich chwilach naszego zachwiania, dezorienta-cji.A teraz - stosunek władzy do ciebie, obowiązujące wtej dziedzinie reguły gry. Władza wie, że codziennie ła-miesz prawo, że - tym samym - jesteś przestępcą. Aleczeka, jest przebiegła i pewna siebie; patrzy, obserwujetwoje ruchy, słucha tego, co mówisz. Niech cię nie mylito, że poruszasz się w miarę swobodnie, że - na razie-nie siedzisz pod kluczem: po prostu korzystasz z prawałaski. Ale uważaj! Będziesz poruszać się tylko dotąd, do-póki nie zrobisz kroku, który władza zakwestionuje, któ-ry uzna za wrogi. W tym momencie nastąpi uderzenie. Idowiesz się, że całe twoje życie było pasmem niewyba-czalnych błędów i karygodnych, groźnych przestępstw.Starganie losu polskiego: co kilka lat nowy etap, nowascena, nowy układ. Żadnej ciągłości. To, co przychodzi,nie wynika z tego, co było. Co było wczoraj, dziś jestzwalczane albo straciło znaczenie, już się nie liczy. Nic sięnie sumuje, niczego nie można zgromadzić, niczego ufor-mować. Wszystko zaczynaj od początku, od pierwszejcegły, od pierwszej bruzdy. Co zbudowałeś - będzie po-rzucone, co wzeszło - uschnie. Dlatego budują bez prze-konania, na niby. Tylko irracjonalne jest trwałe - mity,legendy, złudzenia, tylko to jest osadzone.Są dwa rodzaje ubóstwa: ubóstwo materialne i ubó-stwo potrzeb. Oba są wygodne dla władzy. W pierwszymwypadku - ponieważ bieda osłabia i przygniata człowie-ka, czyni go bardziej uległym, pogłębia jego poczucie niż-szości; w drugim - ponieważ ktoś, czyje potrzeby sąubogie, nawet nie wie, że istnieją rzeczy, których mógłbydomagać się, zabiegać o nie i walczyć.Każdy tekst jest odczytywany u nas jako aluzyjny, każ-da opisana sytuacja, nawet najbardziej odległa w czasie iprzestrzeni, jest natychmiast, niemal odruchowo, przekła-dana na sytuację polską. W ten sposób każdy tekst jest unas jakby tekstem podwójnym, pomiędzy liniami drukuposzukuje się przekazu napisanego atramentem sympa-tycznym, w dodatku ten utajony przekaz jest traktowanyjako ważniejszy i - przede wszystkim - jedynie praw-dziwy. Wynika to nie tylko z trudności mówienia języ-kiem otwartym, językiem prawdy. Dzieje się tak równieżdlatego, że kraj nasz zaznał wszelkich możliwych do-świadczeń i jest nadal wystawiany na dziesiątki prób taknajprzeróżniejszych, że już każdemu w naturalny sposóbwszelka historia nie-nasza z naszą będzie się kojarzyć.

Page 14: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Stopnie barbarzyństwa: najpierw niszczy się tych, któ-rzy tworzą wartości. Potem zostają zniszczeni również ci,którzy wiedzą, co to są wartości i że ludzie, którychprzed nimi zgładzono, właśnie je tworzyli. Rzeczywistebarbarzyństwo zaczyna się w momencie, kiedy nikt jużnie potrafi ocenić, nikt już nie wie, że to, co czyni, jestbarbarzyństwem.Kiedy pojawiają się pytania, na które nie ma odpowie-dzi, oznacza to, że nastąpił kryzys.W czasie rozmowy ze Szwajcarem nagle zjawia się po-kusa, żeby powiedzieć mu - mój drogi, cóż ty wiesz ożyciu! Żyjesz jak lord, wszystko masz, nikogo się nieboisz...W takiej chwili z jednej strony odczuwamy wobecSzwajcara zazdrość, ale z drugiej - rekompensujący tęzazdrość przypływ dziwnej satysfakcji, że to my właśnie- nie on! - dotarliśmy do prawdy życia, że posmako-waliśmy jego gorzkiej istoty i zgłębili jego tragiczną taje-mnicę. Ten rodzaj filozofii zakłada, że życie jest piekłem iże takie sytuacje, jak spokój, dobrobyt, zadowolenie, są znatury rzadkie, przypadkowe i nietrwałe i ten tylko wie,co znaczy życie prawdziwe, kto cierpi, przegrywa, doznajekrzywdy, zmierza od klęski do klęski.Umarł.Był bestią, był podłością. Ale teraz leży w ziemi iwszystko mu wybaczamy. Nie jest zdolny wywołać w nasżadnych silniejszych uczuć - ani grozy, ani nienawiści,ani potępienia. Tak! Naprawdę, szczerze, rzeczywiście,pozwalamy spoczywać mu w spokoju wiecznym, amen.Zachwycałem się jego poezją. A potem dowiedziałemsię, że popełnił wielkie świństwo. I ta poezja nagle mizgasła. Już nie chciałem po nią sięgać. Nie umiałem od-dzielić literatury od życia.Wszystko jest tu oparte na pewnej zasadzie weryfikacjiasymetrycznej, a mianowicie - system obiecuje, żesprawdzi się później (zapowiadając powszechną szczęśli-wość, ale dopiero w przyszłości), natomiast żąda od cie-bie, abyś sprawdził się już dzisiaj, dając dowody swojejaprobaty, lojalności i pilności. W ten sposób masz zobo-wiązać się do wszystkiego, system - do niczego.W społeczeństwie na niskim szczeblu rozwoju po-wszechnej biedzie towarzyszy powszechna bezczynność.Sposobem na przeżycie nie jest tu walka z naturą, wzmo-żone wytwarzanie, stały wysiłek pracy, ale - odwrotnie- minimalne wydatkowanie energŹŹ, ciągłe dążenie, abyosiągnąć stan bezruchu. Filozofią, która towarzyszy ta-kiemu zachowaniu, takiej egzystencji, jest - fatalizm.Człowiek nie czuje się panem natury, ale jej niewolnikiemprzyjmującym z pokorą nakazy i impulsy, jakie odbiera zotaczającego go świata~ Jest niemym sługą losu nieu-chronnego. Los to dla niego wszechpotężne bóstwo, tabu.Przeciwstawić mu się, to popełnić świętokradztwo i ska-zać się na piekło.Nie ma gorszego połączenia niż broń, głupota i strach.Wszystkiego najgorszego można się wówczas spodziewać.Uważajcie, bo mają broń, a nie mają wyjścia.Tylko wystąpienie przeciw władzy jest uważane zaprzestępstwo rzeczywiste i niewybaczalne. Wszystkie innenadużycia mogą, ale nie muszą, być uznane za przestęp-stwo.Nasze ocalenie? W dążeniu do osiągnięcia rzeczy nie-

Page 15: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

możliwych do osiągnięcia.Dezorientacja, zagubienie człowieka biorą się takżestąd, że ma on zakłócony sens czasu, że sens ten jest dlaniego trudno uchwytny. Cała przeszłość jest niejasna,ciągle przywracana i odwoływana, uznawana lub potępia-na, w rezultacie człowiek nie widzi w niej trwałego opar-cia, wskazówki, zdecydowanej inspiracji. Teraźniejszośćjest również pozbawiona ducha pewności i zachęty, częś-ciej czujemy się w niej jak goście, czy nawet - ofiary, niżjak twórcy i rządcy. A przyszłość? Ta bardziej przypomi-na potrzask i loch niż kryształowy pałac, w którym zachwilę służba zapali światła i zacznie przygotowywać namucztę.Terror niczego nie tworzy, jest jałowy. Zajmowanie sięterrorem, jako tematem - jest jałowe. Mechanizm terro-ru to mechanizm rozwijającego się i złośliwiejącego raka.Świat straszny i monotonny, przerażający i pusty, ziemiaszara, wydrążeni ludzie, skowyt, krzyki, wielkie obszarymilczenia, nieustający spacer więzienny - chodzenie wkoło, w kręgu otępienia i bólu.Tak zwany człowiek z ludu (mówią też - człowiekprosty) traktuje życie takim, jakim ono jest - więc do-słownie, przyzwalająco, fatalistycznie. Jego stosunek dokaprysów historŹŹ jest taki jak do kaprysów przyrody (su-szy, powodzi itp.), dla niego są to naturalne odmiany lo-su, stara się do nich przystosować. Stąd jego rzadkie tyl-ko odruchy buntu. Albowiem źródłem siły buntowniczejnie są utrapienia, jakie przynosi bieda (która bardziej tłu-mi, niż rozpala energię protestu), ale żywa i niezależnaświadomość, przekonana o swojej racji.Człowiek napotkawszy przeszkodę, której nie może zni-szczyć - zaczyna niszczyć sam siebie. Straszliwe sprzęże-nie, które jest przyczyną załamań i depresji, źródłem al-koholizmu i narkomanŹŹ.Człowiek kompromisu, elastyczny. U nas nie lubią ta-kich. Powiedzą o nim, że dwuznaczny. U nas człowiekmusi być jednoznaczny. Albo biały, albo czarny. Albo tu,albo tam. Albo z nami, albo z nimi. Wyraźnie, otwarcie,bez wahań! Nasze widzenie jest manichejskie, frontowe.Denerwujemy się, jeżeli ktoś zakłóca ten kontrastowyobraz. Wynika to z braku tradycji liberalnej, demokra-tycznej, bogatej w odcienie. W zamian mamy tradycjęwalki, sytuacji skrajnych, gestu ostatecznego.Odwrót od sytuacji demokratycznej do totalitarnej jestzawsze cofnięciem cywilizacyjnym.Z., którego los ciężko doświadczył, daje mi radę:"Kończ, powiada, każdy dzień mówiąc do siebie - takdobrze jak było dzisiaj, już nigdy więcej nie będzie!"Nieszczęście - roślina samowysiewająca się. Jeżeli je-den człowiek jest nieszczęśliwy, czyni nieszczęśliwymitych, którzy go otaczają, zatruwa ich, pogrąża w nie-szczęściu.Łatwość, z jaką można manipulować umysłem ludz-kim, wynika z samej natury człowieka. Jest on bardziejodbiorcą niż poszukiwaczem, chętnie (z powodu lenistwa,bierności i braku wyobraźni) zadowoli się pierwszą zbrzegu informacją lub opinią, a ta im bardziej będzie up-roszczona, ubarwiona i bzdurna - tym lepiej. Bzdura macoś z konwencji bajki (i często - kiczu), przemawia więcłatwo do wyobraźni potocznej.Są ludzie, którzy traktując prawdę jako najwyższą war-

Page 16: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

tość samą w sobie, nie zastanawiają się, czy jest ona dostatecznie atrakcyjna, aby pozyskać tzw. człowieka z uli-cy, który bardziej pragnie coś przeżyć, niż racjonalniezgłębić. Prawda może być tak oczywista, że nie wzbudziżadnego zainteresowania, może też być zwyczajnie nudna.Tymczasem w bzdurze (dobrze podanej) jest często jakaśfantastyczność, jakaś zwracająca uwagę, intrygująca de-formacja, zaklęcie, baśń.Część ludzi uważa, że powiększy strefę swojej prywat-nej wolności, jeżeli pomniejszy strefę swojej publicznejdziałalności (czy po prostu: swojej obecności). Starają sięwięc skurczyć, zubożeć, przemienić w pyłek. Ludzie ci li-czą, że wówczas władza przestanie się nimi interesować,ponieważ dla władzy istnieje tylko ten, kto jest widoczny,albo ten, komu można coś zabrać.Chętnie idziemy śladem mistyków, ponieważ wierzymy,że wiedzą, dokąd idą. Ale oni też błądzą. Tyle że błądząmistycznie, mrocznie, tajemniczo - i to nas wciąga.W czasie nieszczęścia, tragedŹŹ, grozy, przyroda, jej bar-wy, jej przemiany, jakby znikają nam z oczu. W takichmomentach cały obszar naszego postrzegania wypełniaczłowiek i jego dramat. Zajęci sobą, nie dostrzegamydrzew, nie dostrzegamy nieba. Jaka była jesień roku 1348,kiedy na Europę spadła Czarna Śmierć? Co widział przezokno Johann Wolfgang von Goethe, kiedy umierał pew-nego marcowego dnia roku 1832? Blade, ledwie wiosennesłońce? Deszcz padający od rana?Im bardziej pogrążamy się w ludzkim dramacie, tymsłabiej odczuwamy nasz związek z przyrodą. Tragiczni-odwracamy się od natury, która w swojej istocie nie jesttragiczna. Stąd marzenie, aby do niej powrócić, marzenieo przejściu ze stanu napięcia w stan uspokojenia, zawszez takim trudem osiągany.System anachroniczny to taki, który udziela starychodpowiedzi na nowe pytania.Zasada podstawowa: nic nie może być dobre, w każ-dym razie: nic nie może być dobre przez dłuższy czas.Dobre musi być zniszczone. Robić dobrze to ściągać nasiebie podejrzenie, prowokować wyrok skazujący. Zni-szczenie tego, co dobre, efektywne, twórcze, jest odru-chem samoobronnym systemu źle funkcjonującego i mało; wydajnego. Mechanizmy takiego systemu poruszają siętylko na wolnych obrotach. Wszelkie przyspieszenie zmu-sza je do najwyższego napięcia i wysiłku, co grozi awarią,zawałem. Dlatego instynktownie system broni się przeciwtakiemu przyspieszeniu w obawie, że nadmiar energŹŹ, na-dmiar woli działania i tworzenia doprowadzi go do prze-ciążenia i katastrofy. W tych warunkach robić coś dob-rze, coś pomnażać i doskonalić, to jakby uprawiać swoi-stą opozycję, zagrażać istniejącemu porządkowi, dema-skować jego słabość.Stosunek między ideą a strukturą. Na początku jestidea (na początku było słowo), idea powołuje do życiastrukturę (które stało się ciałem). Stosunek między nimijest stosunkiem napięcia, konfliktu. Im bardziej strukturaanektuje i wchłania ideę, tym bardziej ją formalizuje i ni-szczy. Im bardziej idea przenika i opanowuje strukturę,tym bardziej ją usztywnia i odrywa od życia, tym samymprzygotowując jej upadek.Warunkiem ujarzmienia jakiejś społeczności, warun-kiem zasadniczym, jest zepchnięcie jej na niski poziom eg-

Page 17: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

zystencji. Dlatego obniżenie tego poziomu (tj. ogólna de-gradacja życia, spadek jego jakości, zmniejszenie wygody,a zwiększenie zagrożenia) nie jest czymś niepojętym lubabsurdalnym, nie wynika z błędów lub tzw. woluntaryz-mu, lecz jest następstwem polityki tych, którzy chcąumocnić swoje panowanie. Wiedzą oni, że człowiek osła-biony, człowiek wyczerpany walką z tysiącem przeci-wieństw, żyjący w świecie nigdy-nie-zaspokojonych-po-trzeb i nigdy-nie-spełnionych-pragnień jest łatwym obiek-tem manipulacji i podporządkowania. Bowiem walka oprzetrwanie to przede wszystkim zajęcie szalenie czasoch-łonne, absorbujące, wyczerpujące. Stwórzcie ludziom ta-kie anty-warunki, a macie zapewnioną władzę na sto lat.Są sytuacje, w których zło działa szybko, gwałtownie, znagłą, miażdżącą siłą. Natomiast dobro z reguły działawolniej, potrzebuje czasu, aby się objawić i dać świadec-two. Więc dobro często się spóźnia i - przegrywa.Nieustanne wstrząsy i napięcia, jakie przeżywa świat,są w dużym stopniu wynikiem jednoczesnego pojawieniasię w drugiej połowie XX wieku trzech wielkich i nie zna-nych dotąd w historŹŹ fenomenów:- konfliktu uzbrojonych ideologŹŹ o wielkiej sile zni-szczenia, walczących o panowanie nad światem i wciąga-jących w tę walkę całą ludzkość;- narodzin ponad stu nowych państw - wyznawcówfilozofŹŹ rozwoju, nawet: religŹŹ rozwoju, która ma jużswoją mistykę, swoje dekalogi i swoich kapłanów, alektóra nie może zaspokoić oczekiwań (na domiar - stalerosnących oczekiwań), ponieważ brak jest na ziemi środ-ków materialnych, odpowiednich warunków politycznychi systemowych oraz wystarczającej ilości przygotowanychwytwórców;- migracji (na nie znaną w dziejach skalę) ludnościwsi do miast, wiedzionej mirażem lepszego życia, szansyznalezienia pracy i większych możliwości awansu społecz-nego. Zawód, jaki spotyka tych ludzi, jest źródłem ciąg-łych i powszechnych frustracji, napięć i rewolt.Udział najnowszej techniki (elektroniki, komputerówitd.) w życiu świata, w tworzeniu historŹŹ, jest już na tylewielki (i stale rosnący), że wszelkie analogie z przeszłoś-cią, wszelkie tzw. nauki płynące z przeszłości będą miałycoraz bardziej ograniczoną i wątpliwą wartość. Elektroni-ka otwiera nowy, jakościowo inny etap historŹŹ ludzkości.W tym sensie będzie ona odcinać nas, odrywać, oddzielaćod przeszłości, czynić z przeszłości coraz bardziej znikają-cy punkt.Poczucie niepewności i zagubienia wynikające z faktu,że słowa zostały pozbawione ich naturalnych, pierwot-nych znaczeń; że język przestał być oparciem, busołą, ins-trumentem rozpoznania i orientacji; że myli, bałamuci.Na przykład określenie - rewolucja kulturalna. Rewo-lucja kulturalna powinna oznaczać postęp, rozkwit, świat-ło w ciemnościach, a oznacza - zniszczenie, zaszczucie,triumf histerŹŹ i ciemnoty. Słowem, określenie to, zamiastaprobaty, budzi odrazę i lęk. Coraz bardziej dosłowniewalka o przyszłość świata, o kształt przyszłej świadomoś-ci człowieka, rozegra się w sferze języka. Wojny języko-we, wojny na słowa, są częścią całej historii ludzkości.Nasiliły się one wraz z pojawieniem się środków masowe-go przekazu i powstaniem społeczeństw masowych. Pro-paganda stała się jednym z głównych narzędzi działania

Page 18: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

każdej władzy współczesnej. Ktoś użył na określenie pro-pagandy terminu - agresja. Jest on o tyle trafny, że isto-tą propagandy jest nieustanny atak i podbój (świadomoś-ci człowieka).Zasadniczym celem systemów autorytarnych jest za-trzymanie czasu (ponieważ bieg czasu niesie zmiany).Jeżeli spośród wielu prawd wybierzesz tylko jedną i zatą jedną będziesz ślepo podążać, zmieni się ona w fałsz, aty staniesz się fanatykiem.Fanatyzm wyzwala w człowieku więcej energŹŹ niż ła-godność i dobroć. Dlatego fanatyk może łatwiej narzucićswoją wolę, łatwiej ustanowić swoje rządy.W miarę jak awansował, jak wspinał się w górę, rósł wnim poziom obcości, zimna, zła. Potem, kiedy stracił fo-tel, był znowu dostępnym i na swój sposób znośnym czło-wiekiem.Zależność między poziomem kultury a możliwościąkompromisowego rozwiązywania konfliktów. Im wyższyten poziom, tym większa możliwość kompromisu.Środki masowego przekazu, nawet jeżeli im nie wierzy-my, jeżeli uważamy, że kłamią, mają na człowieka olbrzy-mi wpływ, ponieważ ustalają mu listę tematów, ograni-czając w ten sposób jego pole myślenia do informacji iopinŹŹ, jakie decydenci sami wybiorą i określą. Po pew-nym czasie, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, myśli-my o tym, o czym decydenci chcą, abyśmy myśleli (naj-częściej są to sprawy błahe, lecz celowo wyolbrzymione,albo fałszywie przedstawione problemy). Dlatego ktoś,kto mniema, że myśli niezależnie, ponieważ jest krytycznywobec treści przekazywanych mu przez środki masowego, przekazu - jest w błędzie. Myślenie niezależne to sztukamyślenia własnego, osobnego, na tematy samodzielniewywodzone ze swoich obserwacji i doświadczeń, z pomi-nięciem tego, co usiłują narzucić mass media.Można wprowadzić takie rozróżnienie systemów:- jedne, w których głównym źródłem awansu są rze-czywiste kwalifikacje;- drugie, w których źródłem takim jest lojalność.Pierwsze są dynamiczne, drugie - statyczne. Dynami-ka potrzebuje ciągłego dopływu energŹŹ i tej energŹŹ społe-czeństwo dynamiczne domaga się od człowieka. W ustro-jach statycznych cel jest inny - chodzi tam o utrzymanierównowagi wewnętrznej, o konserwację struktury, o nie-zmienność. Zamiast przedsiębiorczej, samodzielnej jed-nostki potrzebny jest wierny i czujny strażnik istniejącegoporządku.Dorabianie twarzy do czapki - tj. wyrazu twarzy, ry-sów, spojrzenia do rodzaju noszonej czapki - policjanta,marszałka. Jak z czasem czapka zacznie jej właścicielowizmieniać twarz, jak ukształtuje ją zgodnie z wymogamiczapki.W stosunkach między człowiekiem a człowiekiem roz-miar winy można także określić stopniem odczuwania tejwiny przez stronę pokrzywdzoną."Pesymizm - notuje w swoim "Dzienniku" Jean Guit-ton - jest zjawiskiem wynikającym z widzenia rzeczy wmałej skali, m.in. w małej skali czasu".Widać tu wpływ filozofŹŹ Teilharda de Chardin, którajest optymistyczna m.in. dlatego, że rozpatruje byt z pers-pektywy kosmicznej.Problem rasizmu to problem kultury. Rasistą jest czło-

Page 19: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

? wiek prymitywny, bezmyślny. Agresywny sekciarz. Cham.Ludziom, którzy uważają się za coś wyższego, niż są i niżna to zasługują, rasizm jest potrzebny jako mechanizmdominacji i samowyniesienia. Jako trampolina, która wy-rzuci ich w górę. Ciemny poszukuje jeszcze ciemniejszego,by dowieść, że sam nie jest najciemniejszy. Szuka gorsze-go, ponieważ chce się pokazać lepszym. Musi kimś gar-dzić, gdyż to daje mu poczucie wyższości, pozwala zapo-mnieć, że on sam jest marnością.W miesięczniku "Odra" (1982, nr 12) relacja Emila Gór-skiego o śmierci Brunona Schulza. Schulz zginął 19 listo-pada 1942. Zastrzelił go na ulicy gestapowiec nazwiskiemGunter, aby w ten sposób dokuczyć swojemu antagoniś-cie, gestapowcowi Landauowi, u którego Schulz pracował; (Gunter wiedział, że Schulz robił portret Landaua i malo-wał freski w jego mieszkaniu, więc, że Schulz jest człowie-kiem sztuki, jest artystą). Otóż powiedzieć, że Schulza za-bił gestapowiec, faszysta - to ograniczyć definicję Gun-tera w taki sposób, że umknie nam istota rzeczy.Chodzi o to, że Gunter, nim stał się faszystą, był tę-pym, brutalnym chamem. Schulza zabił rozjuszony, nie-nawistny cham. Gdyby nie było chamstwa, nie byłoby fa-szyzmu, faszyzm bez chamstwa jest nie do pomyślenia.Chamstwo jest nosicielem pogardy i przemocy, podłości iwoli zniszczenia.Historia jako walka klas? Jako walka systemów?Historia to również walka między kulturą i cham-stwem, między człowieczeństwem i bestialstwem.Wzorce konsumpcji upowszechniają się łatwiej niżwzorce pracy. Owe wzorce dostatniego, sytego bytowaniasą dziś przekazywane do najdalszych zakątków ziemiprzez telewizję, radio, prasę. Ale to, co najczęściej ogląda-my na ekranach i fotografiach, należy do świata kon-sumpcji, a nie produkcji, widzimy efekty wydajnej pracy,nie samą pracę. Stąd tylko krok do naiwnego przekona-nia, że można osiągnąć wysoką konsumpcję bez wydajnejpracy i znakomitej organizacji. Ten typ myślenia (a raczejnie-myślenia) jest przyczyną wszelkich frustracji i nerwicspołecznych. Trafna jest definicja rewolucji, którą przy tejokazji daje Herbert Marcuse: "Jest to bunt ludzi, którymzaszczepiono potrzeby, jakich nie mogą zaspokoić".Marks sądził, że postępująca koncentracja kapitału bę-dzie powodować gromadzenie się coraz większych bo-gactw na jednym biegunie społeczeństwa i coraz większejnędzy - na drugim. Wizja ta nie spełnia się w stosunkudo społeczeństw rozwiniętych. Natomiast znalazła po-twierdzenie w skali świata, w skali ludzkości, która dzielisię dziś na narody bogate, nadal pomnażające swoje bo-gactwo, i biedne, pogrążające się w coraz większej bie-dzie.Wytykają mu, że się zmienił. Ale czy to zasługuje napotępienie? Przecież trzeba zacząć od pytania - z kogona kogo się zmienił? Robią mu wyrzut, że dawniej brał.Mają mu za złe, że więcej brać nie chce. Stracili wspólni-ka - stąd ich wściekłość. Typowa moralność gangu prze-stępczego: wspólnota poprzez udział w nadużyciu. W mo-mencie, kiedy przestajesz czynić zło, skazujesz się na po-~ępienie ze strony tych, których zdemaskowałeś swoimaktem odmowy. Im dłużej przebywasz w gangu, tym bar-dziej będziesz odczuwać, że jesteś skazany na gang. Przyj-dzie ci ochota, aby wyjść z gangu. Ale natychmiast poja-

Page 20: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

wi się pytanie - czy druga strona uzna mnie za swojego?Siłą, która sprawia, że pozostajemy w gangu, jest nie tylestrach przed zemstą gangsterów, co lęk, że nie będziemyakceptowani przez tych, którzy byli poza gangiem. Ta ze-wnętrzna siła bardziej niż cokolwiek innego rozstrzyga otym, że pozostajemy wewnątrz gangu.Cynizm - jako postawa. Każdy dokonuje nadużyć wtaki sposób, jakby popełniał je kto inny. Każdy zmierzanajprostszą drogą do celu - niszcząc innych. Lekceważe-nie wszelkich wartości i zasad, pogardliwy do nich stosu-nek. Panuję, jestem ponad, więc mam prawo do łamaniaprawa.Cechy społeczności plemiennej: znikoma mobilność,miejsce wyznaczone we wspólnocie otrzymuje się raz nazawsze; wartością, do której się dąży i którą się chroni;nie jest ruch, postęp i rozwój, lecz równowaga, stabiliza-cja i zasada hierarchŹŹ; silnie rozwinięte poczucie odręb-ności, wyraźny podział na my i oni, przekonanie, że po-dział ten ma charakter antagonistyczny, że więc oni toprzeciwnicy, a świat zewnętrzny jest z natury nieprzyjaz-ny, jest pułapką.Im wyższy szczebel, na którym dokonano zbrodni, tymwiększe prawdopodobieństwo, że będzie ona uznana nieza zbrodnię, lecz za konieczne posunięcie polityczne.A. zastanawiając się nad tym, jak ludzie bardzo potra-fią się zmienić, dochodzi do przekonania, że człowiek mo-że w ciągu jednego życia przejść kilka reinkarnacji. Byłpotworem, a stał się aniołem, był świnią, a przekształciłsię w gołębia. Może nawet nie pamiętać swojego poprzed-niego wcielenia, może chciałby zupełnie o nim zapomnieć.Umiera i zmartwychwstaje, pada i podnosi się, znika i ży-je ponownie - tak inny, tak niepodobny do tego, któ-rym był.Ze "Zmartwychwstania Tołstoja:"Gdyby dać do rozwiązania takie zadanie psycholo-giczne: co zrobić, żeby ludzie żyjący w naszej epoce,chrześcijanie, humanitarni, po prostu dobrzy ludzie, za-częli popełniać najokropniejsze łajdactwa, nie czując, żesą winni? Możliwy jest tylko jeden sposób: trzeba, żeby ciludzie zostali gubernatorami, naczelnikami więzień, ofice-rami, policjantami, to jest, żeby, po pierwsze, byli przeko-nani, że istnieje taka instytucja, zwana służbą państwową,która pozwala obchodzić się z człowiekiem jak z rzeczą,bez ludzkiego, braterskiego stosunku do niego, a po dru-gie, żeby organizacja tej służby państwowej była tak po-myślana, aby odpowiedzialność za skutki ich postępowa-nia z ludźmi nie spadła osobiście na nikogo. Są to jedynewarunki, w których możliwe jest w naszych czasach do-puszczenie się takich okrucieństw jak to, które widziałemdzisiaj".Świat nasz jest światem państw - przynależność dopaństwa to główny znak rozpoznawczy. Potem dopieronastępuje podział na rasy, klasy i religie. Człowiek jestidentyfikowany z państwem, z jego siłą lub słabością:biedny Hindus, bogaty Amerykanin itd.To kryterium państwowe, narzucone światu przez biu-rokracje wszelkiej maści i rangi, stwarzają często absurdal-ne sytuacje. Pamiętam, że Kolumbia odmawiała wiz na-szym misjonarzom, utrzymując, że są to komuniści (mielipolskie paszporty).Znaleźć się bliżej natury - co to znaczy? Znaczy to-

Page 21: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

dalej od fabryk, od spalin, zatrutej wody, zatłoczonychulic. Ale także (a czasem - przede wszystkim) znaczy to:dalej od podłości, od kłamstwa i jego rzeczników, odtych, którzy chcą cię poniżyć i zniszczyć.Jeżeli jestem sam w lesie, nie może spotkać mnie żadnapodłość, nie mogę usłyszeć kłamstwa ani świstu bata.Korupcja: dać łapówkę nie tylko po to, aby coś osiągnąć,ale również - aby odpocząć, odpocząć po nieustannej szar-paninie, ciągłym wysiłku, napięciu, jakie towarzyszą zdoby-waniu wszelkich rzeczy, uprawnień, poświadczeń, ulg itd.Łapówka to przystań, w której przez moment odpoczywasię, nim przyjdzie pora, aby znowu wyruszyć na burzliwemorze codziennych utrapień. To także forma zbliżenia, zalą-żek jakiejś przewrotnej i podziemnej wspólnoty, którą two-rzymy zawierając ów pakt przestępczy.Postęp nie jest koniecznością dziejową, jest zaledwiemożliwością (a często i niemożliwością).Mariano Aguirre w madryckim "El Pais" (lipiec 83):- "Można powiedzieć, że trzecia wojna światowa jużsię odbyła" (w Trzecim Świecie od 1945 do 1983 stoczo-no 140 wojen, w których zginęło 25 milionów ludzi. Wwyniku tych wojen powstało też masowe, wielomilionowewychodźstwo);- "Biorąc pod uwagę, że 300 milionów ludzi żyje wnędzy, 500 milionów jest niedożywionych, a 1300 milio-nów ma dochody poniżej minimum życiowego, wyścigzbrojeń w Trzecim Świecie jest aktem przemocy, nawetjeżeli nie został wystrzelony ani jeden pocisk".Mimo woli (bo sam o tym nie wspomina) Aguirrewskazuje na związek między wyścigiem zbrojeń a władzątotalitarną. System totalitarny jest "pożądany" w krajacho niskiej wydajności, gdyż ułatwia kierowanie maksimumśrodków na zbrojenia kosztem poziomu życia społeczeń-stwa. Zwykle mówi się: ograniczmy zbrojenia, a będziewięcej pieniędzy, aby wyżywić ludzkość. A powinno takżemówić się: ograniczmy zbrojenia, a będzie więcej demo-kracji!Podwajanie rzeczywistości jako mechanizm samoobro-ny:działamy, a działając jednocześnie obmyślamy alibi,które chroniłoby nas przed prześladowaniem i karą. Zna-leźć alibi - ileż poświęcamy temu czasu, energŹŹ, wyo-braźni! Bywa, że myślenie o alibi pochłania nas bardziejniż myślenie o działaniu, tworzenie fikcji (tj. alibi) wypijaz nas więcej soków, zabiera nam więcej sił niż prace istot-nie podejmowane.Działanie jest rzeczywiste, natomiast alibi jest kłam-stwem. Ponieważ nieustannie, instynktownie wymyślamycoraz to nowe i nowe alibi, stopniowo kłamstwo staje sięnaszym sposobem myślenia. Na domiar wiedząc, że ononas chroni, przestajemy uważać, że jest złem.Profesor Pigoń w swoich wspomnieniach obozowychdaje receptę na przeżycie w sytuacjach najcięższych: "Niedać dostępu zwątpieniu, prostracji, zaszyć się w swymnajciaśniejszym ostępie i - trwać jak kamień w gruncie.Niechże mnie wysadzą!"Trwać jak kamień w gruncie. Mocne, wspaniałe!Każdej inflacji towarzyszy moralne rozluźnienie. Wyni-ka to po części z tego, że inflacja zabija wiarę w trwałośćczegokolwiek. Odbiera wiarę w przyszłość. A człowiekpozbawiony tej wiary nie ma zobowiązań - ani wobec

Page 22: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

innych, ani wobec siebie. Toteż inflacja jest nie tylko zja-wiskiem ekonomicznym, ale także problemem etycznym,chorobą, która atakuje i niszczy kulturę.Rozumienie przeszłości, jej odtwarzanie. Problem pole-ga nie tylko na niedostatku źródeł, ale i na ubóstwie na-szej wyobraźni. Wyobrazić sobie ludzi, którzy nie znająelektryczności i tysiąca rzeczy w rodzaju samolotu, telefo-nu, kina - przedstawić sobie ich widzenie świata, ichpojmowanie przestrzeni, czasu. Jest to trudność, którejnie sposób całkowicie pokonać. Tak więc ani szansy prze-widzenia przyszłości, ani sposobu cofnięcia się w prze-szłość. Bo też umysł nasz jest osadzony w jednym tylkowymiarze czasu - w teraźniejszości. A i tu porusza sięniepewnie i niezdarnie!Przysłowie łacińskie: violenta non durant (gwałty nietrwają długo). Ta sama myśl u Nadieżdy Mandelsztam.Że terror nie jest zjawiskiem o jednolitym natężeniu. Jestruchem falowym. Ma przypływy i odpływy.Zasadnicza różnica między kolonializmem a neokolonia-lizmem, czyli między tradycyjną a współczesną formą pod-porządkowania słabszych państw - silniejszym, polega nanowej koncepcji dominacji, na nowej formie zależności.W dawnych czasach panowała teoria, że najlepszymobrońcą narodu jest państwo, że więc należy za wszelkącenę utrzymać i umacniać państwo, ponieważ jest ono je-dyną formą ocalenia narodu. Jednakże w sytuacji neoko-lonialnej (tj. takiej, w której na terytoriach zależnychpowstały państwa formalnie niepodległe, lecz w rzeczywi-stości rządzone przez klasy [elity] zaprzedane obcym inte-resom), społeczeństwo nie odczuwa państwa jako siły,która chroni naród, służy jego wartościom, rozwija jegomaterialne i duchowe zasoby. Raczej będzie traktowaćono takie państwo jako strukturę uciskającą. Bo też co-raz bardziej powszechne jest przekonanie, że rzeczywi-stym celem metropolŹŹ nie jest dziś zabór i likwidacja za-leżnego i podległego jej państwa, lecz osłabienie, depra-wacja i rozbicie narodu mieszkającego w tym państwie ja-ko groźnego depozytariusza i obrońcy niepodległości. Awięc nie państwa zależne są dziś zagrożone, ale narody,które usiłuje się rozbić i zdziesiątkować właśnie przy po-mocy tych poddanych metropoliom państw. Słowem, dą-żeniem metropolŹŹ wobec podbitych i podległych jest-wzmocnić im państwo!Świadomość etniczna - jako rosnąca siła polityczna wświecie współczesnym. Świadomość ta jest czynnikiem,który dezintegruje szersze, ponadetniczne struktury.Rak. Co mówią patolodzy? Mówią m.in. to, że im bar-dziej komórki neoplazmy są prymitywne, tym większaagresywność cechuje ich zachowanie. Związek międzyprymitywizmem, agresywnością i chamstwem. Chamstwojest aktywne, zaciekłe, natarczywe; to niestrudzona siła,zło, które ciągle atakuje.Polityka, jeżeli długo się nią zajmować, paczy, korum-puje umysł. Cechuje ją ekspansywność, żarłoczność. Chcewszystko sobie podporządkować, objąć, zagarnąć. Chcewszędzie przeniknąć. Jest destrukcyjna jak narkotyk. Spo-sób myślenia polityka i narkomana jest podobny: jedno-kierunkowość, niespokojna, obsesyjna potrzeba nieustają-cego zaspokajania swojej żądzy. Zwraca uwagę monote-matyczność, powtarzalność, a z wiekiem - rosnący au-tyzm tego sposobu myślenia. Podobnie jak narkoman,

Page 23: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

który codziennie potrzebuje następnej dawki narkotyku,tak polityk musi stale wstrzykiwać sobie kolejne porcjepolitykowania.Unikaj hołoty, bo źle skończysz, bo ona cię pogrąży,zniszczy. Traktuj tych ludzi jako roznosicieli zarazy, omi-jaj ich z daleka. W hołocie jest jakaś wola podboju, za-wistna pasja unicestwienia wszystkiego. Dążeniem hołotyjest burzyć twój spokój, uniemożliwiać ci pracę, a ludz-kości - uniemożliwiać postęp. Ruch hołoty to zawszeruch wstecz, do tyłu, to ruch - w bezruch. Chce ona tyl-ko jednego - wciągnąć cię w bagno. Tego wciągania wbagno nie będziesz w stanie powstrzymać, ponieważ jesteśzbyt słaby. Masz tylko takie wyjście - nie dopuścić dozrobienia pierwszego kroku w kierunku bagna. Tenpierwszy krok rozstrzyga. Ale ileż jest sytuacji, w którychtrudno zorientować się, że był to właśnie ów pierwszy izarazem już ostateczny krok!Celem systemu jest kontrola. Nieustająca, nieustępliwa,wszechobecna. Wszyscy wszystkich powinni mieć ciąglena oku, grzebać im w papierach, w torebkach, w lodów-kach, w stodołach. Czy jest ktoś taki, kto nigdy nie byłkontrolowany lub nikogo nie kontrolował? Filozofia, któ-ra animuje tego typu działania, jest skrajnie pesymistycz-na, nawet - fatalistyczna. Zakłada ona, że człowiek już zdefinicji jest istotą złą, kierującą całą swoją energię nadziałania aspołeczne, złośliwe, nieetyczne. Aby go urato-wać, trzeba mu stale patrzeć na ręce. Przenikliwy i nie-strudzony nadzór jest więc przejawem wspaniałomyślnoś-ci tych, którzy mu patronują, ich nigdy nie gasnącym ak-tem łaski.- Są to ludzie podli. Ale tam tylko czyniąc podłości,można się było ratować. Przestać być podłym? To jakbydobrowolnie położyć głowę pod topór.- Wszyscy tutaj dyskutują o polityce. Ale czy rzeczy-wiście dyskutują? Czy jest to dyskusja, rzeczowy spór?Powiem, że nie. Jest to składanie deklaracji, wygłaszaniestanowczych opinŹŹ. Każdy mówi swoje, z przejęciem i fu-rią, po czym wszyscy rozchodzą się zaperzeni, rozdygota-ni, wściekli.Artykuł Stefana Czarnowskiego pt. "O potrzebie życiaduchowego", wydrukowany w "Tygodniku Polskim" w1912:- walka o przyszłość narodu rozgrywa się nie w gos-podarce, ale na polu kultury. Wiedzą o tym nasi sąsiedzi,pisze Czarnowski, i dlatego "zarówno w dzielnicach pod-ległych berłu Hohenzollernów, jak pod panowaniem ro-syjskim rozwój nasz duchowy krępowany jest stanowczo ikonsekwentnie".- "Zasada naszych wieszczów - pisze - pomnaża-nia przede wszystkim potęgi duchowej narodu nie była litylko mistyczno-romantycznym urojeniem. Wypływałaona z genialnego ujęcia istoty zjawisk społecznych wogóle, a warunków życiowych narodu polskiego w szcze-gólności".- Czarnowski wymienia Finlandię ("Kraik ubogi, wludzi niezasobny") jako przykład narodu, który zachowałniezależność dzięki temu, że "w ciągu stu lat obywateletego kraiku wytrwale pracowali nad wzmożeniem własnejkultury".Scenariusz:zamach stanu. Rzecz dzieje się nad ranem,

Page 24: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

w mieście, które jeszcze śpi. Czołg (tylko jeden, bo tokraj mały, armia mała i źle uzbrojona) oraz dwie cięża-rówki z żołnierzami zatrzymują się przed stacją telewizji.Zaspany wartownik w budce przy bramie. Ciemno.Gmach główny pusty, nie ma w nim nikogo. Stopniowozaczynają przywozić zaskoczonych i wylękłych techników,inżynierów, operatorów kamer, światła i dźwięku. Budy-nek ożywia się, robi się ruch na korytarzach, w studio. Oświcie spiker odczytuje pierwsze komunikaty i rozporzą-dzenia nowej władzy.W tym samym czasie - pałac prezydenta. Nikt się nimteraz nie interesuje. Gońcy krążą po mieście, informująministrów, że prezydent oczekuje ich u siebie. Część mi-nistrów przybywa, inni nie pokażą się. W pałacu zdener-wowanie, panika, apokalipsa. W pośpiechu uchwalająapel do narodu, w którym przypominają, że są jedynąwładzą legalną. Ale apel pozostaje skrawkiem papieru ni-komu nie znanym - telewizja, radio i redakcja, jedynejw tym kraju gazety, są w rękach zamachowców. Prezy-dent i jego otoczenie znaleźli się poza nawiasem wyda-rzeń, przestali istnieć. Zamachowcy zrobili swój sztab wgmachu telewizji, stamtąd, ze studia, wydają dekrety irozkazy.Novum tego zamachu: obiektem ataku nie jest pałac,ale gmach telewizji. To najlepiej dowodzi, gdzie przesunąłsię rząd dusz, to podkreśla, że kto ma telewizję, ten rzą-dzi krajem. Światło i dźwięk, obraz i ruch, magia tychelementów razem połączonych - oto królestwo, w któ-rym człowiek żyje dziś bardziej zniewolony niż chłop wfeudalizmie.Potęga wielkich liczb. Przewaga tego prawa nad wszel-kim innym. Trudność pokonania tego, co jest wielką licz-bą, nie kończącą się, nieobjętą masą. Stu zginęło - a idąnastępni, tysiąc padło - a nowi nadciągają, milion po-legło - a dziesięć dalszych milionów już się zbliża.Północ - Południe: pomoc dla krajów Trzeciego Świa-ta ma charakter przede wszystkim ekonomiczny. W eks-plozji demograficznej dostrzega się to, co jest związane zbiologią, a mianowicie - jak wyżywić tę stale rosnącąmasę ludzi? A przecież chodzi też o to, jak nauczyć jąmyśleć. Rzadko mówi się na ten temat. Tymczasem to, comożna by nazwać biologicznymi zasobami ludzkości,ciągle powiększa się, natomiast jej zasoby myślowe wzra-stają znacznie wolniej.Pisarz węgierski Istvan Nemere mówił mi, że w swojejksiążce (z gatunku science fiction) przewiduje, iż wprzyszłości ciało człowieka, jego mięśnie i kończyny będąkurczyć się i zanikać, a pozostanie tylko mózg. Świat bę-dzie zamieszkany przez mózgi. Powstanie cywilizacja, wktórej inteligencja zastąpi wszystko, zastąpi np. odczuwa-nie. Ale słuchając go myślałem, że jeśli o dziś chodzi,ewolucja człowieka zmierza w odwrotnym kierunku. Fi-zycznie - jest on coraz wyższy i waży coraz więcej, nato-miast nie wiem, czy jego mózg i jego zdolność myśleniazwiększają się równie szybko.Z Nowego Jorku1983Praga, lotnisko. Padał deszcz,: gwałtowny jak w tropi-ku, potem nagle ustał. Zrobiło się cicho. Nie startował inie lądował żaden samolot. Przez szklaną ścianę widzia-łem las, na jego tle umocowane na latarniach duże, czer-

Page 25: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

wone gwiazdy.Więcej tu świata niż na warszawskim lotnisku: wyciecz-ka emerytów z AnglŹŹ, grupa młodych ludzi z NigerŹŹ, kil-ku jakby odbitych na powielaczu Japończyków, śpiącypokotem na podłodze Hindusi.Zdolność Hindusów do spania na wszystkim, co twar-de: na deskach, na chodnikach, na gwoździach. Widzia-łem miliony Hindusów śpiących wprost na jezdniach Del-hi, Bombaju, Kalkuty. Kiedy nad ranem stygnął asfalt,dzieci budziły się i płakały z zimna. Biedny Hindus, któ-rego obserwowałem z okna mojego pokoju w Bangalore.Mieszkał, żył, istniał (nie wiem, jak to powiedzieć, jak ok-reślić) na chodniku, w jednym miejscu, którego (miałemwrażenie) nigdy nie opuszczał. Rano budził się, siadał,podkurczał nogi i w tej pozycji tkwił nieruchomo przezcały dzień. Wieczorem, jak kwiat nagle zwiędły, wiotczał,osuwał się i (ciągle w tym samym miejscu) zasypiał. Nig-dy nie widziałem, aby w ciągu dnia poruszył ręką albonogą, żeby jadł, rozmawiał z kimś, oddawał mocz czyzwrócił na kogokolwiek uwagę. Sposób bycia tego nędza-rza pozostaje dla mnie jedną z tajemnic ludzkiej egzysten-cji. Czym żywił się? Dlaczego żył? Prawdopodobnie niemogąc zdobyć pożywienia, obrał jedyną w takiej sytuacjistrategię przetrwania: zapaść w bezruch, nie używać ża-dnego mięśnia i w ten sposób oszczędzać każdą iskierkęenergŹŹ.Na ekranie telewizora grała czeska orkiestra wojskowa,którą zapowiadał spiker ubrany w czarny smoking.Chciałem coś kupić w sklepie, ale sklep był zamknięty.Start z Pragi do lotu przez Atlantyk. IŁ-62, pełny. Zlewej strony mam dziadka (który zaraz zasypia), z prawej- babcię (która też natychmiast zasypia).W miarę jak płyną lata:życie (to życie myślane, rozważane) staje się coraz bar-dziej podróżą w głąb naszej własnej przeszłości, w głąbsiebie. Czuje się to. Ci nowi, którzy przybywają na świat,coraz mniej nas obchodzą. Nie przybywają już dla nas,nie będą dla nas.Pisać o tłumie jest łatwiej niż o pojedynczym człowie-ku. Masa upraszcza, masa jest uproszczeniem (człowiek wmasie jest uproszczony).W Nowym Jorku nad ranem:szum miasta, który momentami cichnie i wtedy słychaćśpiew ptaka. Jakiś samotny ptak, który na kilka sekund- w tej orgŹŹ hałasu - dostał prawo głosu.Ilekroć chodzę po Manhattanie, zawsze wydaje misię, że jestem na pokładzie wielkiego okrętu. Mam wra-żenie, że wszystko wokół mnie ciągle się kołysze. Tewieżowce są jak gigantyczne maszty, nad którymi prze-latują stada chmur. Czuje się morze. Ono gdzieś tu jest,pode mną.Rozmowa z K. na temat tutejszej szkoły. Już od pierw-szej klasy zaczynają selekcję. Wybierają najlepszych, tylkooni liczą się, tylko im będą poświęcać uwagę. Reszta jestpozostawiona sobie, mogą uczyć się albo nie - ichsprawa. Ale właśnie ta reszta mnie zaciekawiła, reszta,która odmawia udziału w nieustającym konkursie, jakimjest tutejsze życie. Oni - tłumaczy K. - chcą być poprostu takimi sobie, chcą zająć tylko tyle miejsca, ileuważają za wystarczające.W "New York Times Book Review" recenzja Alfreda

Page 26: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Kazina z książki Miłosza "Świadectwo poezji". Kazinpodkreśla głęboką różnicę między doświadczeniem czło-wieka Wschodu i Zachodu, głęboką różnicę między obucywilizacjami: "Zachodnią - zaniepokojoną, i Wschod-nią - udręczoną".Wizyta u Alvina Tofflera. Stoi w drzwiach na końcudługiego korytarza. Powitanie bardzo serdeczne. Pokazujemi swój nowy komputer, potem pokazuje mi, co i gdzienacisnąć. Kto jest w Ameryce, musi nauczyć się pisać nakomputerze (tylko Susan Sontag programowo pisze nadalzwyczajnym, szkolnym ołówkiem). Idziemy we trójkę (bojest jeszcze żona Alvina - Heidi) na kolację, następnieodwożą mnie do domu na Forest Hills. Toffler - nowo-jorczyk - ciągle w Nowym Jorku błądzi. Pyta jakiegośkierowcę taksówki o drogę do Forest Hills. Panie, odpo-wiada kierowca, sam nie wiem, gdzie jestem!W samochodzie Toffler mówi o swoich najbliższychplanach. Ma dużo spotkań, jeździ po całym świecie, wy-głasza odczyty. Wszędzie go zapraszają, jest głośnym,modnym nazwiskiem.Mówi, jak w historŹŹ zmieniło się pojęcie własności.Dawniej była nią przede wszystkim ziemia, potem - fa-bryka, a dzisiaj najcenniejszą własnością staje się myśl.

Metro:pospieszne mijanie się ludzi. Twarze zamknięte,nieczytelne. Obojętne przepływanie obok siebie milionówludzkich losów, myśli, uczuć - niewidoczna, a najważ-niejsza materia świata.Deszcz i potworna, ogłuszająca wichura. Parasol pory-wa mnie do góry. Lecę nad Manhattanem.W biurze paszportowym, które mieści się na końcuBroadwayu, w pobliżu Wall Street. Na parterze - kolej-ka. Posyłają mnie na ósme piętro, to krążenie od okienkado okienka. W końcu posyłają mnie na trzecie piętro-znowu krążenie od okienka do okienka. Wszędzie - ko-lejki. (Nasza obsesja wobec kolejek. Nasz podświadomypodział świata na kraje, w których są i w których nie makolejek).Po południu z Carol wysoko, wysoko w restauracji nadEast River. Słońce. Rzeką ciągną barki. Powierzchniawody, ponieważ ustaje wiatr, zaczyna nieruchomieć, tęże-je, robi się ciemna, przypomina zastygłą lawę.TV:uśmiech jako zajęcie, jako praca, jako zawód.W metrze (linia E) jakaś pijana kobieta zachęca wszyst-kich, aby pojechali z nią na plażę.- Let's go to the beach! - woła rozbawiona.Przede wszystkim domaga się, aby pojechali z niąChińczycy.- I love Chinese! - wykrzykuje, a ludzie w wagoniepokładają się ze śmiechu.Wysiada przy 71 Ave. i lekko chwiejąc się wymachujenam ręką na pożegnanie.Obiad z Helen Wolf w greckiej restauracji "Xenia" na2 Ave. Helen wspomina swoją przyjaciółkę - HannęArendt. Była taka kobieca, taka ciepła - mówi Helen.- Kiedyś spytano ją, jak pani czuje się jako kobieta?Ach - odparła Hanna - jestem do tego przyzwyczajo-na! Pytam ją, czy nie myśli wydać dzieł zebranych HannyArendt. Nie - odpowiada strapiona - tutaj nikt tego

Page 27: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

nie kupi.Od rana do nocy w kawiarniach, w barach, w klubach,w restauracjach - jedzą. Tematy rozmów: gdzie będzie-my jedli, co będziemy jedli, co wybraliśmy z karty, co po-dali, jakie to było. Długo o tym wszystkim. Kończąwnioskiem - za dużo jemy. Część postanawia biegać. In-ni studiują czasopisma poświęcone odchudzaniu. Są sym-patyczni w tym swoim zatroskaniu o linię i sprawność.Ich stosunek do Polski (zresztą do innych krajów też):życzliwie-obojętny:- Ach, tak?- Czyżby?- Niesłychane!- No, no:W Waszyngtonie, w domu Tadeusza Schultza. Siedzi-my na tarasie w cieniu wielkich, starych drzew. Tad mówio zjawisku, które określa trwałą marginalizacją bezrobot-nych. Automatyzacja, elektronizacja i ogólnie high-tech-nology revolution sprawiają, że kto utracił pracę na rok,dwa, wróci już do zupełnie innej, unowocześnionej fabry-ki, w której nie potrafi pracować. Słowem, kto raz zostałbezrobotnym, grozi mu, że zostanie bezrobotnym na całeżycie.Załamuje się system oświaty - mówi Tad. Ludzie niechcą płacić podatków na oświatę, poziom nauczania ob-niżył się do tego stopnia, że wkrótce będą miliony kom-puterów, którymi nikt nie potrafi się posługiwać.Bukowski:Zachód - to wymiana poglądów;Wschód - to narzucanie poglądów.Ludność Ameryki (1.7.1982):232 miliony, w tym:119 milionów kobiet113 milionów mężczyzn32 tysiące ludzi ma ponad 100 lat.2,4 miliona ludzi ma ponad 85 lat.Jest 27,7 miliona Murzynów.Waszyngton, róg N Street i Connecticut Ave. Naszczycie narożnego budynku znajduje się tablica z napi-sem WORLD POPULATION. Pod napisem pędzi elek-troniczny strumień zmieniających się nieustannie cyfr.Jest 2 czerwca 1983. Godz. 8.41 rano.4 556157EVERY MINUTE ANOTHER 172 PERSONSKto umieścił tu tę tablicę? Ktoś, kto chciał powiedzieć- Najdrożsi, przerwijcie choćby na chwilę! Dajcie ode-tchnąć!Teraz, latem, tablicę zasłania wielki, zielony kasztan.Pod kasztanem stragan z owocami - pomarańcze, ana-nasy, jabłka, truskawki.Palo Alto, Kalifornia:Z Zojką i Mariuszem w kinie. Budynek stary, gzymsygipsowe pozłacane, tandetny wariant secesji hiszpań-sko-meksykańskiej (dużo tego w KalifornŹŹ). Kino - tojednocześnie: kawiarnia, bar, restauracja. W patio ktośdaje koncert na gitarze. Film nazywa się HARD ROCKLIFE SHOW.Widowisko (ale nie na ekranie, tylko na widowni!) nie-zwykłe. Bo widownia składa się z nastolatków. Sądząc poich zachowaniu, muszą znać ten film na pamięć i przy-chodzą do kina, żeby wziąć udział w tym, co dzieje się na

Page 28: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

ekranie, przychodzą, żeby współuczestniczyć. Więc:- ciskają w ekran garściami ryżu, kiedy pojawia sięna nim młoda para;- zapalają zapalniczki, kiedy bohater filmu błądzi wciemnych lochach zamku;- rozrzucają po podłodze jedzenie, kiedy na ekraniepokazana jest uczta;- schodzą tłumnie z widowni na scenę przed ekranem,żeby odtańczyć rocki grane i tańczone na ekranie.Wychodzą z kina rozbawieni, rozgorączkowani, jakbyopuszczali dyskotekę.Wielka popularność wszelkich biografii (duży, osobnydział książek biograficznych w każdej księgarni). Jest wtym jakiś odruch samoobrony człowieka przed postępują-cą anonimowością świata. W ludziach nadal istnieje po-trzeba obcowania (choćby poprzez lekturę) z kimś konk-retnym, jedynym, kto ma imię, twarz, nawyki, pragnienia.Wziętość biografii bierze się też stąd, że ludzie chcielibyzobaczyć, jak ten wielki doszedł do wielkości, chcielibypodpatrzyć styl.

Page 29: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Człowiek może sam dla siebie stać się takim kłopotem,że już nie wystarczy mu czasu na zajmowanie się czymświęcej.od pewnego czasu celowo mówię o sobie - "my",świadomie używam liczby mnogiej. Robię to, ponieważchcę wyłonić z siebie dodatkową istotę, lepszą niż mojaobecna, ta, którą jestem. Nie wierzę w to, żebym mógł siępoprawić, zmienić się cały, zdecydowanie i zupełnie. Na-tomiast chcę spróbować czegoś znacznie mniej ambitne-go, ale przez to może bardziej realnego, a mianowicie-uformować z siebie i w sobie własne alter ego, drugie ja,które sprawowałoby pieczę nad ja pierwszym, ja wyjścio-wym, nie chcącym czy nie umiejącym zmienić się na lep-sze.Jakie ogromne są w nas obszary, które pozostawiamy,może na zawsze, nie zbadane.W 1981 roku "Washington Post w drukował re ortażmłodej dziennikarki Janet Cook pt. "Jimmy's World" oośmioletnim murzyńskim dziecku - narkomanie. Cookdostała za ten reportaż nagrodę Pulitzera, ale w momen-cie przyznania jej nagrody okazało się, że reportaż jestmistyfikacją. Nagrode cofnięto.Zachód: tematem literatury jest człowiek wewnętrzny,to, co się w nim dzieje, jego prywatne rozterki i burze, atakże jego stosunki z innym człowiekiem.Wschód: człowiek jest tu często oceniany z punktu wi-dzenia jego relacji do systemu. To człowiek zewnętrzny,zwierzę społeczne, ważna jest jego postawa, jego zacho-wanie.Jeżeli na Zachodzie mówi się - "To porządny czło-wiek", rozumie się, że jest on porządny np. w stosunkudo swojej żony czy przyjaciela. Na Wschodzie oznacza toco innego, mianowicie, że nie jest on politycznie dwulico-wy, że nie pisze donosów, nie podlizuje się władzy.Poniżej pewnego poziomu egzystencji polityka traciznaczenie, traci sens. Etiopia jesienią ogłasza się pań-stwem socjalistycznym. Jednocześnie ośmiu milionom lu-dzi grozi śmierć głodowa. Ale zawsze umierali tam z gło-du. W stosunku do społeczeństw tradycyjnych współczes-na polityka jest czymś bardzo zewnętrznym, powierz-chownym.Głos Ameryki podał, że w Stanach wynaleziono szcze-pionkę przeciw malarŹŹ. Na świecie przybędzie nowychzasobów energŹŹ, które dotąd pochłaniała malaria.EnergŹŹ komu potrzebnej?Jest patriotyzm wartości.Jest patriotyzm pieniądza.Jest patriotyzm ziemi.Cecha ludu: nabożny stosunek do słowa. Słowo jestSłowem Bożym. Słowo przyjmuje się dosłownie. Z powa-gą, z namaszczeniem.Jeżeli ktoś jest grafomanem, jego grafomania (tj. braksmaku i umiaru) przejawia się nie tylko w pisaniu, ale wewszystkim, w całym zachowaniu, całym sposobie bycia te-go człowieka.O głupocie: głupota jako rodzaj zamroczenia, odurze-nia, mózgowej zaćmy. Stan na pograniczu choroby psy-chicznej: słuchając durnia mamy wrażenie, że słyszymy' człowieka, który j‚st obłąkany.Jest to czas zdominowany przez politykę, zatruty poli-tyką. Każda rozmowa, wcześniej czy później, zejdzie na

Page 30: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

= politykę. Na tym firmamencie postać polityczna jestgwiazdą najsilniej świecącą. Wszechwładztwo polityki jesttak zupełne, że nawet twierdzenie, "nie znam się napolityce" albo "polityka mnie nie interesuje", jest właśniepostawą na wskroś polityczną, ponieważ jest wyrazemoportunizmu (a oportunizm to kategoria polityczna).Istotą polityki jest bowiem to, że ciągle wytrąca ona zneutralności, z obojętności, ciągle spędza z pola niczyjegoi zmusza, abyś zajmował stanowisko, opowiadał się, był' na froncie itd.Czas dyktatury to wieczna teraźniejszość, ciągłe od-twarzanie tych samych zachowań.Ważna rzecz dla polityka: mapa. Każdy prezydent maw swoim gabinecie mapę. Widziałem to wiele razy. Mapyte mają wspólną cechę - wszystkie są ogromne, wypeł-niają całą ścianę. Jest zrozumiałe, że każdy prezydent pa-trząc na taką mapę, zaczyna w końcu myśleć, że stoi naczele wielkiego państwa. Widzi, jak imponujące są jego

rozmiary, jak nieskończenie wiele w nim miast, wsi, gór irzek, dróg i lasów. I z pozycji takiego mocarstwa zaczynaprzemawiać do innych, do świata. Ludzie dziwią się-dlaczego ma tak donośny głos, skąd w nim tyle pychy?Ale gdyby spojrzeli na mapę w jego gabinecie, zrozumieli-by od razu.Każdy system posiada własną racjonalność, ona nimkieruje. Nie można mierzyć racjonalności jednego syste-mu racjonalnością systemu innego. To absurd. Dlategonależy przede wszystkim ustalić, co jest racjonalnościądanego systemu.Każdy system jest wydajny w ramach własnej racjonal-ności. Gdyby tak nie było - nie mógłby istnieć.Przyjmując racjonalność jako kryterium, systemy moż-na podzielić na trzy typy:1 - głównym celem jest zachowanie równowagi,2 - głównym celem jest maksymalizacja dóbr,3 - głównym celem jest maksymalizacja władzy.Kilka cech systemu maksymalizacji władzy:a - energia mas wyładowuje się w walce o zapewnie-nie elementarnego poziomu życia,b - każdy człowiek jest potencjalnym przestępcą i za-wsze może być oskarżony i skazany,c - rządzi zasada negatywnej selekcji (kryterium lojal-ności, a nie kwalifikacji),d - działa prawo partycypacji, tj. częściowego intere-su w utrzymaniu status quo,e - nie ma żadnych stałych reguł gry, poza regułąmaksymalizacji władzy,f - wymagana jest strategia nieustającej ofensywy,g - w języku obowiązuje reguła odwróconych zna-ków,h - tendencja do inercji - ciągły wysiłek, aby powra-cać do stanu bezwładności.' Władza stwarza tu taką sytuację, że wszystko, co jest cinależne w sposób prawny, naturalny, odbierasz jako przy-wilej, uważasz, że zostałeś wyróżniony, dziękujesz, cie-szysz się, opowiadasz innym i zamiast czuć się poniżonym(bo po drodze trzeba było żebrać, dawać łapówki, to-lerować chamstwo) - czujesz się wywyższonym!Przywileje można mierzyć wartością sytuacyjną, nieko-' niecznie ściśle materialną. Na przykład domek przeciętne-

Page 31: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

go Amerykanina może - przeniesiony choćby do Gujany- stać się pałacem prezydenta republiki.Do ważnych, a często materialnie niewymiernych przy-wilejów w krajach totalitarnych należy poczucie bezpie-czeństwa wynikające z partycypacji w elicie władzy. Byćponad prawem. Mieć tzw. mocną legitymację. Uwalniaona od codziennych udręk, jakich doświadcza człowieknie uzbrojony w taki dokument.Etyka w erze elektroniki. Nowy wymiar kłamstwa: listprywatny, jeżeli zawiera kłamstwa, może oszukać jednąwzględnie - kilka osób. Fałszywy przekaz TV możeoszukać miliard ludzi.Chodzi o stworzenie społeczeństwa bez pamięci. Kłam-stwo staje się wówczas bezkarne: nie ma znaczenia, comówiło się, co obiecywało jeszcze wczoraj. Brak pamięcidaje kłamstwu wolne pole działania.Zwrócił moją uwagę pewien typ młodego mężczyzny-często go ostatnio spotykam. Wiek - 25-35 lat. Wygląddosyć niedbały, koszula kolorowa, rozpięta, niezbyt czy-sta. Wszystko w tym człowieku jest mało eleganckie -jego ubiór, jego sposób poruszania się i wysławiania, to,jak zwraca się do innych. Mimo młodego wieku już po-czątki otyłości, już zarys brzucha.Cechuje go niechęć do nawiązywania kontaktów, wy-chodzenia poza najbliższy krąg znajomych, rodziny.W tym wszystkim najbardziej zwracają uwagę twarze,ich główną cechą jest brak wyrazu, nijakość. Są one za-wieszone gdzieś w pustce, gdzieś pomiędzy jakimiś dwie-ma niewiadomymi. Niczego nie komunikują.Czy za tą twarzą bez charakteru kryje się człowiek bezcharakteru - gotowy na wszystko? Jest coś w tych twa-rzach niedookreślonego, niedopisanego, niedopowiedzia-nego, czego się boję. Jest w nich jakaś strukturalna, we-wnętrzna obojętność, wyłączenie się, nieprzychylna obcość.To twarze ludzi, do których nie dociera coś ważnego, cośistotnego.Jeden cham zburzy przyjemną zabawę, natomiast jedenkulturalny człowiek to zbyt mało, aby podnieść poziomzabawy chamów.Jakość przeciwnika, jego poziom, mogą cię wywyższyćalbo zepchnąć na dno. Z kim się wadzisz - to określarównież ciebie, wyznacza ci szczebel.Ludzie kultury, twórcy - mogą porozumieć się na ca-łym świecie. Tworzą instynktowną wspólnotę, są do siebiepodobni. Są jakby zakonem uniwersalnym, oddanym tejsamej, najwyższej istocie - sztuce.20.10.Z Hanią Krall w Hortexie na MDM-ie. Wspominającnaszych niedawno zmarłych, Hania pokazuje na wnętrzekawiarni, w której siedzimy, i pyta:- I wierzysz, że ich duchy tak tutaj krążą?- Nie, nie wierzę - odpowiadam - ponieważ dlamnie oni nie umarli. Mogę spotykać się z nimi i rozma-wiać. Rzadko, ale mogę. Zresztą zawsze spotykałem się znimi rzadko. Nic się nie zmieniło. Czy istnieje śmierć?Nie wiem. To, co na pewno istnieje, to lęk przed śmier-cią, obawa śmierci. Ale poza tym, nie wiemy nic. Czło-wiek może istnieć nieskończenie długo, jeśli tylko zostałzauważony i jest uznawany przez innych. Wielu ludzi zni-ka, ponieważ przestano ich dostrzegać i nikt nie uznaje,że są.31.10.

Page 32: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Zbliża się 19.30. W mieszkaniu Janka S. siadamy przedtelewizorem, bo - a nuż - powiedzą coś o zabójcachksiędza Popiełuszki. Ale na ekranie ukazuje się twarz In-diry Gandhi, a lektor czyta wiadomość, że zginęła od kulzamachowców.Jaga:- Obłęd na całym świecie!Potem poszliśmy z Jankiem do kościoła św. StanisławaKostki. Był ciemny, chłodny wieczór, na drzwiach zaczy-nała osiadać mgła. Wokół kościoła, na chodnikach, natrawnikach, na ogradzającym dziedziniec murze płonęłysetki świec, zniczów, lampek.- Popatrz - powiedział Janek zatrzymując się nachwilę i pokazując mi kościół (w tym momencie kościółwyglądał jak płonący w ciemnościach grobowiec, wokółktórego poruszały się nieskończone tłumy cieni) - takbędzie wyglądać nasza przyszłość.W. zwraca mi uwagę, że w strukturach mafijnych de-cyzje zapadają w sytuacjach niejasnych i nie są wyraźnieformułowane. W ten sposób nie można nikogo z ważnychschwytać za rękę. Tu podwładny sam odgaduje myśliprzełożonego, myśli nigdy wprost nie wypowiedziane.Morderstwo rodzi się bardziej z klimatu niż z pisemnegowyroku.7.11.Wystawa rysunków Kulisiewicza w Kordegardzie.Wielki Kulis żegna się z nami cyklem "Krajobrazy spalo-ne" ( 1979 - 81 ). Jeżeli taki obraz zabiera ze sobą pod po-wieką... Smutne to. Na rysunkach tylko czerń i biel, ale zprzytłaczającą przewagą czerni. Słońce - jeśli w ogólepojawia się - jest naciemnione, jest martwe. Wszystko tuskamieniałe, zastygłe, nieruchome. Żadnego światła, ża-dnego dźwięku. Potwory, dinozaury, glątwy, ET. Zastygłefale. Skorupy wyrzucone na brzeg. Wszystko tu groźne,zimne, obce. Obojętność i milczenie świata są w tych ry-sunkach najbardziej przejmujące. Kulisiewicz pokazujenam krajobrazy, z których nie ma wyjścia, w którychmusimy zabłądzić i w których na koniec zginiemy. Ja jużtam jestem - zdaje się mówić 85-letni artysta - a to, cooglądacie, to mój reportaż nadesłany z tamtego świata.Starzy znajomi opuszczają mnie w dwojaki sposób: jed-ni - odchodząc na cmentarz, na zawsze. Inni natomiastpozostają żywi, ale tracę z nimi kontakt myślowy. Są ta-cy, jakby nie przybywało nam wszystkim lat, doświad-czeń, przemyśleń. Mówią językiem sprzed 20 - 30 lat imyślą w ten sam znieruchomiały sposób. Aż nie wiem, coim odpowiedzieć, jak mówić. Świadomość tych ludziprzypomina mi obiektyw fotograficzny, w którym raz tyl-ko otworzyła się przesłona. Błona zanotowała pewienobraz świata, przesłona zatrzasnęła się na zawsze i tak jużzostało.Dwa wybitne polskie talenty filozoficzne okresu mię-dzywojennego: Karol L. Koniński i Bolesław Miciński.Zmarli młodo (obaj w 1943), a więc o rok wcześniej niżdwaj nasi wielcy poeci tego okresu - też ofiary ostatniejwojny - Krzysztof K. Baczyński i Tadeusz Gajcy.Jak różna jest dziś pamięć o tych ludziach! NazwiskaBaczyńskiego i Gajcego są powszechnie znane, ich wier-szy młodzież uczy się na pamięć. A kto, poza wąskimgronem filozofów, słyszał o Konińskim lub Micińskim?Kto wznowi ich książki i kiedy?

Page 33: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Poezja, nie filozofia jest naszą muzą narodową. Nastrój,emocje, są nam bliższe niż krytyka i refleksja. Przeżyciastawiamy wyżej niż przemyślenia. Parafrazując Mickiewi-cza: "Czucie i wiara silniej mówią do nas niż mędrcaszkiełko i oko". I to już tak jest, to się nie zmienia.Im wyższy postawisz sobie cel, tym bardziej będzieszsamotny.Piekło jest rajem masochistów. W prawdziwym rajumasochista przeżywałby nieludzkie męki.Rok 1886: do czego przyczepić taki rok? Rok bez wy-razu, zawieszony, bez związku z żadnym przełomem, zżadną pamiętną datą. Daleko już odszedł od wielkiegoroku 1848, a daleko mu jeszcze do wielkiego roku 1914.

O sto metrów dalej zaczyna się szaleństwo, kolorowyobrządek, wielkie misterium!To Hohestrasse - główna handlowa ulica miasta.Porzucamy mroczną mistykę katedry i bezwzględnyprotest bojowników, porzucamy modlitwę i walkę, zanu-rzamy się w tłumie. Bo przez Hohestrasse ciągnie tłum,niezliczony, nieskończony, mrówczy. Ciągnie procesja-rzeka. Ludzie idą stłoczeni, ożywieni, przejęci. Czuje się,że łączy ich to samo oczekiwanie, ta sama potrzeba.Ta procesja nigdy nie dotrze do katedry, choć katedrajest tuż, obok. Jest to bowiem procesja ku czci innych bo-gów, których rozległy i bogaty panteon błyszczy neona-mi, reflektorami, lustrami, mosiądzem i niklem. Wzdłużcałej ulicy ciągną się ich świątynie:C&A KAUFHALLE HANSEN BOECKER PARIS-COP MALKOWSKY FOTOQUELLE DUGENALANGHAROT GETTNERW przeciwieństwie do wyludnionej katedry, w tych ba-zylikach - tłok, gorączka, jakieś wewnętrzne pobudzenieludzi, ich zupełne pochłonięcie, pogrążenie w obrządkuzakupów:religia świata konsumpcji, jego siła napędowa i liturgia,jego ciągle ponawiany akt strzelisty.Dopiero tutaj można odpowiedzieć, co skłania ludzi dowydajnej pracy, do wysiłku, do udziału w wyścigu, żebyzrobić więcej, lepiej, sprawniej:widok towaru.Nie obietnica towaru, ale właśnie jego widok, jego ma-terialna, namacalna obecność, jego kształt i kolor, jegoobfitość, erupcja, lawina;to, że jest w zasięgu ręki, że jest go tyle, że cię opętał,że już poddałeś się temu niezmiennemu rytmowi tygodnia- pięć dni ciężkiej, pilnej pracy, aby szóstego dnia rano,w sobotę, wziąć udział w misterium zakupów.Zakupy jako forma życia towarzyskiego, jako rodzajrozrywki i odprężenia. Jako gra.Ludzie umawiają się: pójdziemy razem na zakupy-jest w tym coś z klimatu wschodniego rynku, coś z per-skiego bazaru czy arabskiego suku, a więc z miejsc, któresą jednocześnie królestwem towaru i królestwem kultury:zdobycie towaru nie jest tu celem samym w sobie i nieodbywa się w walce, w atmosferze konfliktu i agresji, aleprzeciwnie - chodzi tu o kontakt, o zbliżenie, o wspól-notę.Obrządek sobotnich zakupów trwa kilka godzin.Po południu Hohestrasse pustoszeje.Znika procesja.

Page 34: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Ekspedienci zamykają domy towarowe, właściciele za-mykają sklepy. Znikają kataryniarze, znikają graficy, któ-rzy zarabiają rysując twarz Chrystusa na chodniku, znikaskrzypek grający zawsze Mendelssohna i zespół rockowygrający na kawałkach szkła. Nie widać ludzi obładowa-nych torbami, nie widać sprzedawców kasztanów, nie sły-chać tramwajów.Kolonia przestaje istnieć.Wtedy właśnie, w to puste, martwe, nudne i beznadziej-ne sobotnie popołudnie, kiedy wszystko jest zamknięte nakłódkę, zaryglowane, zatrzaśnięte i z tego powodu nie mażywego ducha na ulicach, na placach, na przystankach,nigdzie, wtedy najlepiej widać, skąd bierze się miasto:bierze się z handlu;miasto bierze się ze sklepów pełnych towaru, z chodze-nia od wystawy do wystawy, z patrzenia, z oglądania, zdotykania, z pytania o cenę;bierze się ze wspólnego siedzenia przy barze, przy stoli-ku w restauracji, na tarasie kawiarni;z rozmowy, z wymiany, z dyskusji, ze sporu, z szukaniaczegoś nowego, z szukania czegoś ważnego;

W niedzielę, piątego, jeszcze w Warszawie: wieczór go-rący, ociężały, jak wieczory w Dire Dawa. Powietrzerozgrzane, odurzające, w którym jest jakaś namiętność,coś przypominającego oddech dziewczyny, kiedy mówi-chodź! To godziny, w których natura jest przychylna,ogarnia cię ciepłym ramieniem.W poniedziałek, już w samolocie (BA lot numer sześć-set i coś tam), dwaj trzydziestoletni brodacze patrzą nasiebie:- Ty z Potulic?- Tak, ja ciebie też pamiętam z Potulic!- Na stałe?- Tak, do Calgary.Może przyjadą tu za dziesięć, dwadzieścia lat - w od-wiedziny. Będą mieli kolorowe krawaty i marynarki wdużą jaskrawą kratę. Żony - okulary w złoconych opra-wach, różowe kapelusze. A te dzieci, które są z nimi, mo-że nie będą już chciały przyjechać tu nigdy.W Londynie, na Heathrow, czeka na mnie Clara Ha-rington z Pan Books. Wsadza mnie do taksówki. Są tonajbardziej przestronne i wygodne taksówki na świecie:od razu czujesz się lordem.Droga z Heathrow do centrum Londynu. To samowrażenie co w Nowym Jorku czy Paryżu, kiedy przyjeż-dża się tu ze Wschodu: jest się rzuconym na ruchomą taś-mę - to fale samochodów płynących autostradą w obukierunkach.Londyn - odmalowany, zadbany, czysty. Ciągle coś tuzmywają, szorują, polerują. Różnica między Wschodem iZachodem polega nie tyle na ilości wyprodukowanej stali,co na ilości wyprodukowanej białej farby.To miasto jest jak muszla - nieustannie szumi. Szumjest częścią otaczającej cię natury.Z mojego wywiadu dla tygodnika "Observer": "Umnie fabuła, forma, nastrój - kształtują się dopiero wtrakcie pisania. Kiedy siadam przed czystą kartką papie-ru, nie wiem właściwie nic: jeszcze nie wiem. Wszystkozaczyna się dziać dopiero potem. Trochę upraszczam, alemogę powiedzieć, że objętość tego, co napisałem, można

Page 35: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

mierzyć ilością czasu spędzonego przy maszynie do pisa-nia".Żeby uzyskać dużą ekspresję, trzeba wybrać jakiś jedenprzedmiot i wokół niego zorganizować obraz. Potrzebnajest stanowcza selekcja. Na przykład lampa Prousta, wopowiadaniu jego służącej: "Nigdy nie widziałam panaProusta inaczej niż w świetle lampy, która stała koło jegołóżka" (z książki Stanisława Balińskiego "Antrakty"). Tojest plastyczne, zostaje w pamięci.Tłumy Japończyków. Biegają, fotografują, robią notat-ki. We wszystko wpatrują się w skupieniu, przejęci. Znajwyższą uwagą słuchają objaśnień przewodnika. Jest toturystyka pilna, nawet ofiarna, nie znająca wytchnienia.Wiersze Charlesa Peguy w tłumaczeniu Bogdana Ostro-męckiego. Kilka fragmentów pięknych.Niech wasze rachunki sumienia i wasze pokutynie będą jakimś napięciem i upartym oglądaniem sięwstecz,lecz niech będą rozluźnieniem.My wszyscy: tu coś zobaczymy, tam coś usłyszymy. Ijuż dalej i dalej. Następna ulica, następne miasto, tłumyprzepływające obok nas, jak rzeki, twarze pojawiające sięna moment i znikające, jak fale, coraz to inne i zarazemtakie same, nieprzerwane migotanie, ruch obrazów przednaszymi oczami (kiedy jedziemy samochodem, oglądamytelewizję, film, przerzucamy magazyny ilustrowane)-jak zatrzymać ten nie kończący się show świata, jak przy-siąść pod drzewem i oddać się rozmyślaniom?(King Vidal w wywiadzie dla "Le Nouvel Observa-teur": "Były czasy, kiedy podróż statkiem pozwalała po-znać mnóstwo ciekawych ludzi. Miało się czas na rozmo-wy, zawieranie znajomości, nawiązywanie przyjaźni. ~Dziśnikogo się już nie poznaje. Wszyscy podróżują samolota-mi. Poruszają się szybko, w lewo, w prawo, ale nie wgłąb".)Nocami w moim pokoju (Basel Street Hotel, p. 276)oglądam transmisje z olimpiady w Los Angeles. Dominu-ją kolorowi, przede wszystkim - czarni (notabene: a bia-ły to nie kolor? Biali są też kolorowi!). Za dziesięć latolimpiada będzie imprezą Trzeciego Świata.Na podium zwycięzców sztafety 4 x 100: USA, Jamajkai Kanada. Dwunastu sprinterów z trzech krajów - alewszyscy czarni - jakby to były Igrzyska Środkowej Afryki!Jeszcze olimpiada: zbliżenia twarzy zawodników przedstartem. Koncentracja. Decyduje koncentracja. Umiejęt-ność skupienia. Stopień skupienia całej uwagi i całej ener-gŹŹ w jednym punkcie, na jednym celu.Dopiero tu, na Zachodzie, widać, jak Trzeci Światwtargnął i osiedlił się na dobre w Europie i Ameryce, tj.w Zachodniej Europie i w USA. Jakaż to ogromna rewo-lucja dokonała się w drugiej połowie XX wieku! Jadę me-trem w Nowym Jorku, a zdaje mi się, że jestem w Nairo-bi - sami czarni. W Paryżu mieszkam w hotelu "Rex".Jestem tu jedynym Europejczykiem - reszta to Algier-czycy, Tunezyjczycy. W Bonn na placu bawią się dzieci- tureckie? Irańskie? Sudańskie? Ani jedno nie jest Nie-mcem.Kraje Europy Wschodniej pozostały ostatnią enklawą"czystej" białej rasy.Jose Vasconcelos - "La raza cosmica". Ten pisarz i fi-

Page 36: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

lozof meksykański utrzymywał (jeszcze w latach dwudzie-stych), że powstanie kiedyś jedna rasa ludzka - owa rasakosmiczna, która będzie syntezą najlepszych fizycznych iumysłowych cech wszystkich ras zamieszkujących ziemię,najpiękniejsza, najmądrzejsza, braterska.Być może to, co czeka ludzkość, to "utrzecioświatowie-nie świata". Gdyby to właśnie miało nastąpić, wyprawado krajów Trzeciego Świata nie byłaby dziś wyprawą wprzeszłość, w poszukiwaniu pierwszych ogniw historŹŹ(Morgan, Frazer, Malinowski, Mead, L‚vi-Strauss), aleodwrotnie - wyprawą w przyszłość! Już w następnymstuleciu 90 procent ludzkości żyć będzie w krajach zali-czanych dziś do Trzeciego Świata.Niedziela, południe. Park Kensington. Słońce, staw,kaczki. Cały czas słychać startujące odrzutowce.Drzewa dają spokój, ratują, to ostatni przyjaciele,ostatni obrońcy.Staruszkowie idą wolno i tak ostrożnie, jakby obawialisię, że za chwilę wejdą na minę.Mnóstwo tu piesków. Te pieski jakieś zdziecinniałe.A oto Highgate. Tu kiedyś mieszkał Samuel Coleridge,poeta, który napisał: "Myśl i rzeczywistość są jak gdybydwoma odpowiadającymi sobie brzmieniami, o których ża-den człowiek nie może powiedzieć z pewnością, które znich jest głosem, a które echem". (tłum. Zygmunt Kubiak)Kolacja u K.P. Przy stole kilka osób z różnych stronświata. Żadnego wspólnego tematu - każdy mówi o so-bie, o sprawach swojego kraju. Nikt nie jest zdolny wy-kroczyć poza ten krąg. Granice mentalne zdają się byćtrudniej przekraczalne niż te chronione przez zasieki iwieże wartownicze. (Przypomniało mi się, że na początkuroku "Le Monde" przedrukował listę 10 najlepszych ksią-żek, jakie zdaniem czytelników londyńskiego "The Sun-day Times" ukazały się w ubiegłym roku w AnglŹŹ. Ko-mentarz gazety: "Żadna z tych książek nie została prze-tłumaczona we Francji. Nawet nie wiedzieliśmy o ich ist-nieniu!" A przecież z Paryża do Londynu można lataćkilka razy dziennie, bez żadnych problemów paszporto-wych!)W czasie tej kolacji M. mówi do mnie:- Dzisiaj trudno jest gdzieś pojechać i coś zwiedzić.Wszędzie jakieś wojny!Podsłuchane (mężczyzna do mężczyzny):- Wolę tamtą. Tamtej jest jakoś więcej!Richard Kisch, kuzyn wielkiego Kischa. Niski, tęgi,włosy siwe, długie, rozrzucone, rozwichrzone. Okulary,bielmo na lewym oku. 72 lata. Ruchliwy, chaotyczny,wszystko w nim zdaje się być osobno. Kręci się niespo-kojnie, macha rękami albo podciąga spodnie. Ciągle zniego coś wylatuje - papierosy, tytoń, ołówki, zapałki.Jakby był trzęsącym się na kocich łbach wozem aseniza-cyjnym. Idąc, wszędzie zostawia za sobą ślady - jakieśpapierki, bilety, popiół z fajki, a gdyby miał pieniądze-gubiłby również i pieniądze. (Clare: Na przyjęciu oblałmnie całą winem, nawet nie zwrócił uwagi!)Poznaliśmy się w Dar es-Salaam w roku 1962. Potemnie widzieliśmy się dwadzieścia lat. Ale teraz, w Londy-nie, Richard rozmawia ze mną tak, jakbyśmy ostatni razspotkali się wczoraj. Myślę, że w swoim kosmicznym roz-targnieniu nawet nie zauważył, że od naszego rozstaniaminęło tyle lat.

Page 37: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Próbował być doradcą różnych polityków: Kambony zTanzanŹŹ, Sihanouka z Kambodży, Pio Pinto z KenŹŹ.Niestety, ci, którym doradzałem - przegrali (mówi to zodrobiną smutku).Wszystko, czego się dorobił: stary motorower Honda,który stoi przed domem. Ale boi się ze mną jechać - je-stem ślepy (mówi) i mógłbym cię zabić.Wyjmuje, otrzepuje maszynopisy książek, których niktmu nie chciał wydać. Ze stosu zakurzonych papierówwygrzebuje listy od Carl..., która była z nami w Dares-Salaam (pulchna, ochocza Amerykanka z PeaceCorps), a teraz pisze gdzieś ze Stanów, otoczona tłumemdzieci, u boku trzeciego męża.Cristine obiecała, że do soboty przyśle mi program nanastępny tydzień, a także wiadomość, w którym hotelubędę mieszkać. Jest piątek w południe, wkrótce kończą tupracę, a Cristine milczy. A jednak jestem spokojny. Na-wet nie usiłuję jej szukać, pytać, ponaglać. Lata doświad-czeń nauczyły mnie wierzyć w ich rzetelność, w ich słowo.Rzetelność - jakież to daje poczucie bezpieczeństwa, jakispokój!Nicolas Spice z "London Review of Books" mówi mi:w roku 1983 wydano w AnglŹŹ 51 tysięcy nowych tytułów.W tej powodzi książek zatracono już wszelkie kryteria,normy, skale ocen. Bardzo dobra powieść Michela Tour-niera zniknęła w tym potopie, nikt jej nie zauważył, nieprzeczytał, nie wydobył na światło. Literatura zanika-mówi i dodaje - instead of literature we have textuality.Przybosia "Zapiski bez daty", Kuncewiczowej "Fanto-my", Brezy "Spiżowa Brama", Stępowskiego "Eseje dlaKassandry", Irzykowskiego "Notatki z życia". Jaki togatunek? Reportaże? Eseje? I jedno, i drugie, ale zarazemi coś więcej. To nowa literatura. Polega ona na budowa-niu refleksji, nastrojów, scen, zamiast tworzenia postaci iintrygi. Budowanie wielkich (ważnych, nowych) postacijest dziś coraz trudniejsze. Ale czy ta nowa literatura jestczymś zamiast, czy też tylko czymś obok - to okażeprzyszłość.Z daleka wyglądało to na księgarnię. Podszedłem bli-żej. Tak, była to księgarnia nowego typu. Na półkach,zamiast książek, stały rzędami videokasety (zresztą wyglą-dem przypominające książki w sztywnych oprawach). Co-raz częściej zamykają tu księgarnie z książkami, a otwie-rają t‚ właśnie księgarnie videokasetowe.- Pan chciałby "Wojnę i pokój"? Ale w jakim wa-riancie? Filmowym? Telewizyjnym? Teatralnym? W czyjejadaptacji? Mamy siedem różnych przeróbek.Speszony, dziękuję i wychodzę.Na Oxford Street, Clare mówi: "Kiedyś było tu wieleeleganckich sklepów, w których można było dostać towarnajwyższej jakości. A teraz?"Zatłoczona, hałaśliwa ulica coraz bardziej przypominabazar w Madrasie, suk w Damaszku, rynek w Bogocie.Inwazja taniochy, jej rozpychanie się łokciami, jej żywot-ność, jej tupet i władztwo.Przemiana Oxford Street: w tym jest zawarta wielkametafora.Oxford:z profesorem Kirkwoodem doszliśmy do RadcliffeSquare, gdzie zatrzymałem się, żeby w nabożnym nastro-ju podziwiać piękno tego placu i całej otaczającej go ar-

Page 38: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

chitektury, kiedy nagle, na trawniku przed Radcliffe Ca-mera, zobaczyłem leżącą i odpoczywającą dziewczynę, aściślej - zobaczyłem jej jasne, pełne, jędrne udo. Nie wi-działem jej twarzy, nie wiem, kto to był, zresztą nie miałoto znaczenia, w tym momencie istotne było to, że wułamku sekundy to nie znane mi bliżej, uniesione i lekkokołyszące się udo przesłoniło mi wszystko - genialnafasada All Souls, cudowny St. Mary's Church, wspaniałebudowle Brasenose i Bodleian, przed którymi idąc tu, za-mierzałem paść na kolana, rozpłynęły się i zniknęły bezśladu, teraz nie było już nic, tylko fragment zielonegotrawnika i na jego tle to magnetyczne, doskonale wyrzeź-bione udo nieświadomej niczego dziewczyny.Biedni wy, pracowici mistrzowie średniowiecza (pomyś-lałem), skoro tyle waszego trudu, poświęcenia i geniuszuznika nagle, ginie, jakby zapadło się w ziemię, przekreślo-ne, zresztą bez żadnej złej woli, przez anonimową turyst-kę, która odpoczywając na trawniku uniosła nogę.Jak przez ścianę dobiegały mnie objaśnienia profesoraKirkwooda. Nic nie rozumiałem z tego, co mówił, byłemgdzie indziej. Dopiero znacznie później uświadomiłem so-bie, że od pewnego czasu profesor patrzy na mnie z nie-pokojem, nie rozumiejąc, co się stało.Lot z Londynu do Warszawy. Gdzieś nad Danią, amoże już nad Bałtykiem zaczynają się chmury. Lądowa-nie w chmurach.Pierwszy telefon. Pierwsza wiadomość - umarł Bog-dan Gotowski. Pogrzeb w poniedziałek.W ciągu miesiąca umarło czterech moich kolegów:Olek Wallis, Karol Małcużyński, Zbyszek Kubikowski,Bogdan Gotowski. Ktoś mówi - umierają najlepsi, naj-bardziej rzetelni i wrażliwi, ci, którzy wszystko najsilniejprzeżywali. Uczucie zakłopotania, które ogarnęło mnie,kiedy to usłyszałem. Absurdalność naszej sytuacji, w któ-rej człowiek musi usprawiedliwiać się, że jeszcze żyje.Są dni (czasem całe ciągi takich dni) myślowo i uczu-ciowo puste. Dni - jamy, dni - jak ulatniająca się para.Nasz czas subiektywny można by podzielić na dni przeży-wane i dni przebywane. Zdolność człowieka do przeżywa-nia - jakże jest ograniczona. Chętnie ucieka on od prze-żywania do przebywania.Jeszcze Coleridge:"Nikt nie może przeskoczyć swego cienia".Jakob Boehme: królestwo Boże jest wewnątrz człowie-ka.Umysł człowieka kultury masowej to jest inny umysł.Różnica między takim umysłem a umysłem intelektualistynie jest różnicą stopnia, ale różnicą gatunku. Są to mózgizadrukowane różnymi kodami. Nie można wprowadzaćtu rozróżnienia wyższy - niższy, chodzi bowiem o in-ność, o odmienność struktur mentalnych. Cechy umysłuczłowieka kultury masowej: a) brak ciekawości świata,nie chce wiedzieć, b) obojętność, pasywność, myślowadrzemka, c) jeżeli jakieś myślenie, to powolne, bez tem-pa, bez polotu, d) ślepa wiara w stereotypy, mity, bre-dnie; niechęć, aby je rewidować, odrzucać, e) nieufność.H. mówi mi, że widział film Perskiego o Powązkach.Jest to film o tym, jak nasze życie kulturalne i towarzy-skie przeniosło się na cmentarze i tam się toczy. Ludziewitają się, padają sobie w objęcia, spacerują, dyskutują.Waldorff w roli mistrza ceremonŹŹ.

Page 39: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Terroryzm to dla tych, którzy go uprawiają, rodzaj nar-komanŹŹ, z tym że w narkomanŹŹ siła niszczycielska jestzwrócona do wewnątrz człowieka, a w terroryzmie - nazewnątrz, przeciw bliźniemu, któremu nałożyło się przed-tem maskę wroga.Zło, które czynią inni, sprawia, że nie wolno mi czućsię zadowolonym. Ja też odpowiadam.Denis de Rougemont:"Nie chodzi o to, żeby przewidywać przyszłość, ale że-by ją tworzyć".Poeta jugosłowiański - Milivoj Slavićek - mówi mi:"Pisarz wie, czy to, co napisał, jest dobre. Jeżeli mówi,że nie wie, to znaczy, że udaje". Slavićek ma rację.Brain S. Johnson (1933-73), pisarz angielski: "Jedynąrzeczą, jaką pisarz może dziś uważać za swoją własność,jest wnętrze jego czaszki i to właśnie powinien badać iopisywać".15.3.(Praga, lotnisko. Tak samo pochmurno i deszcz jakwtedy, dwa lata temu.Krzyk niemowlęcia w hali lotniska. Ależ siła, ale inten-sywność! Jakież burze, jakie napięcia, jakie lęki i cierpie-nia musimy przeżywać w tym wieku, skoro wydobywamyz siebie tak rozdzierające wołanie! Jakby nas wbijali napal, wrzucili do beczki wrzącego oleju. I wszystko potemzapominamy. Jakby to nie był nasz ból, nasz krzyk!Nowy Jork 22.3.Pierwszy tydzień w Ameryce. Żadnego w pamięci obra-zu, żadnych słów. Świat Nowego Jorku przepływa przezemnie, ale nie osadza się i nie pobudza myśli.Stacja metra przy 7 Avenue. Opisać moment, kiedyprzez stację przelatuje pociąg. Jak jego łoskot przenikanas, stojących na peronie, przenika i łączy, jak wszyscyzaczynamy wibrować. W tym samym rytmie. Jak przeszy-ci tą samą stalową strzałą pociągu tworzymy jedno ciało,spójnię, tożsamość, jeden rozdygotany, skurczony orga-nizm. Jest to chwila oszołomienia, uniesienia, którą prze-żywamy wspólnie, identycznie.Ale pociąg przejeżdża, ostatni wagon znika w czernitunelu. I wówczas, niemal w jednej sekundzie (a możewłaśnie: w jednej sekundzie) nasza wspólnota rozpa-da się, dzieli i wyrusza w różne strony: kto w górę Man-hattanu, kto w dół, kto na Bronx, kto na Queens i Ja-majkę.w VancouverB. opowiada o naszej emigracji, o tym, jak tu Polacy"znikają" i "pojawiają się". Przed wyborem papieża ipowstaniem "Solidarności zdawało się że w mieście jestniewielu Polaków. Po wyborze papieża nagle pojawiło sięich mnóstwo (tj. wielu ludzi ujawniło się, zaczęli przyzna-wać się, że są Polakami). Po utworzeniu "Solidarności"zrobiło się ich jeszcze więcej. Teraz, mówi B., znowu ichmało (choć w rzeczywistości nowa emigracja podwoiłaliczbę Polaków w tym mieście).Brzeg Pacyfiku, wysoki cypel, na którym stoją zabudo- wania tutejszego uniwersytetu. Na brzegu - kamienie. Lubię zbierać kamienie, z całego świata zwoziłbym książ-ki i kamienie. Kamienie świecą, kiedy są mokre, kiedywyschną - ich światło gaśnie. W deszczu to kamieniskomusi wyglądać jak łąka; jak kwietnik. Ale wystarczy tro- chę słońca, a wszystkie barwy zszarzeją.

Page 40: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

W oddali zalesione wzgórze, zalesiony wąwóz - jak w Kazimierzu. Podszedł do mnie Japończyk - a byłem na tym brzegu sam - i zapytał: - Czego szukasz?- Kamieni - odpowiedziałem.Odszedł bez słowa.)Trafna obserwacja Krystyny Jagiełło:, Kłamali wszyscy. Ale kłamstwo wszystkich staje sięrzeczywistością - dymną zasłoną dla sumień. Wspólnotakłamstwa jest dobrotliwa - z każdego zdejmuje cząstkę"winy.Klasy, warstwy a antropologia. Klasa a twarz: kształttwarzy, jej wyraz. Rodzaj spojrzenia. Wpływ środowiska,warunków kulturowych na rodzaj twarzy, na jej układ,rysy, wyrazistość. Na Zachodzie twarze są znacznie mniejzróżnicowane niż na Wschodzie: tu arystokrata i chłop sąto dwie różne rasy.Cisza między słowami bywa tak ważna jak słowa. Na-daje im siłę i sens. Ale także słowa oddziałują na ciszę-nadają jej barwę i głębię.Kłamstwo: jeżeli można oszukać zło za pomocą kłam-stwa - czy wówczas wolno kłamać?Kiedyś Grace Budd powiedziała mi:- Nie ma nic piękniejszego niż przestrzeń.A było to w jednej z małych, brudnych, ciemnych stacjimetra w Nowym Jorku.Chodziło jej o przestrzeń nie tę, która nas otaczała, aletę, która dawała się pomyśleć, dawała się stworzyć mocąwyobraźni.Ze Stefanem Bratkowskim u Ernesta Brylla. Bryll opo-wiada o tłumie ludzi, którzy przyszli do kościoła na jegowieczór poetycki. Zastanawia się, czy aby nie przyszli dlakomfortu psychicznego: że w czymś trochę opozycyjnym(a przecież w gruncie rzeczy niekaralnym) wzięli udział?- Janku - pytam - nie było mnie w kraju kilkamiesięcy, powiedz, co słychać?- A wiesz - odpowiada - wszystko to samo, tylkowszystkiego jakby więcej.Cenzor przejrzał tygodnik literacki i odkładając go po-wiedział z ulgą: "Na szczęście nie ma tam nic do czyta-nia!"Z wiekiem człowiek staje się sam dla siebie coraz bar-dziej postacią wymyśloną, bohaterem literackim.Człowiek i człowieczek. Rola człowieczka w systemachtotalitarnych (Hanna Arendt o banalności zła).Na kolacji ze Slavićkiem.Mówi: - Zachowujemy się jak nomadzi. Myślimy, żezniszczymy ten kawałek ziemi i pójdziemy dalej, na lep-szy. Ale gdzie? Dokąd? Przecież wszystko zajęte!Zmiana przedmiotu współczesnej refleksji humanistycz-nej: w miejsce człowieka wyzyskiwanego pojawił się czło-wiek manipulowany.Nie dać się złapać w pułapkę własnej przeszłości!Zachód: władzę ma ten, kto ustanawia prawa. Wschód:władzę ma ten, kto je łamie.Życzę ci, żebyś zawsze się dziwił. W dniu, w którymprzestaniesz się dziwić - przestaniesz myśleć, a przedewszystkim - czuć.M. powiedziała mi:- Mam mało wolności, ale trochę mam. Na przykładtyle, żeby nie patrzeć na tego skurwysyna.

Page 41: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Lepiej pamięta się postać niż wypowiedziane przez niąsłowa. Pamiętamy sylwetki tych; których spotkaliśmy, aleczy pamiętamy dokładnie, co mówili? Obraz ma wielkąsiłę. Stąd przyszłość cywilizacji audiowizualnej, komuni-kowania się obrazami, przekazu obrazem.Z Jana Strzeleckiego "Prób świadectwa":"...że istnieje codzienność, z której wykraczać możnajedynie w stałym wysiłku"."...ich sakralizacja państwa"."...ciosy rozcinające więź z ludźmi i zmierzające do za-mknięcia człowieka w kręgu biologŹŹ, bezsilnej i pełnej lę-ku"."...sytuacje graniczne są to sytuacje, w których nie maśrodka, w których człowiek staje wobec nieuchronnościwyboru, wobec próby siebie; następny krok jest krokiembezpowrotnym, nadającym nam niezatarte piętno".Nagle - fascynacja średniowieczem. Moje miasta śred-niowieczne zaczynają żyć, wypełniają się gwarem, barwą,zapachem. (Marguerite Yourcenar: "Miasta rzeźbione jakszkatuły"). Pociąga mnie ich mały format, ich ludzki wy-miar - wąska uliczka, mała kamienica, mieszkania-labi-rynty pełne rupieci i zakamarków. Panuje tu harmonijna iproporcjonalna jedność, przychylny związek między czło-wiekiem a otoczeniem. Ludzie mogą się spotykać, prze-chadzać się, dyskutować, czuć, że tworzą pewną rozpo-znawalną wspólnotę. W moim średniowieczu ważne sąszczegóły, drobiazgi, które trzeba ozdabiać i pielęgnować.Każda rzecz musi mieć swój własny, odrębny byt, swójkształt i wyraz.Nieustający wysiłek ludzi, ich dążenie, aby w miejsceistniejącego świata, otaczającej ich rzeczywistości, posta-wić własne życzenia, zastąpić byt obiektywny subiektyw-nym wyobrażeniem bytu, choćby to wyobrażenie byłonajbardziej absurdalne. Umysł ludzki nie przechowujeobrazów świata obiektywnego, ale dzieła własne, obrazyprzez siebie wytwarzane, często zresztą bardzo kiczowate.Ta konstrukcja, dzięki której utrzymujemy się w nor-mie etycznej, jest bardzo słaba. Łatwo ją zniszczyć prze-mieniając samego człowieka w narzędzie zniszczenia albosamozniszczenia.Wpadły mi w ręce. "Collected Poems" W. B. Yeatsa.Na końcu książki jest "Index to First Lines". To bardzoważny klucz do zrozumienia procesu twórczego poezji.Trzeba mieć pierwszą linijkę i (prawie!) ma się wiersz. Tapierwsza linijka jest snopem światła, które rozbłyskujenagle i wydobywa z ciemności cały obraz. Powstanie wnaszej myśli pierwszej linijki jest zawsze przypadkowe,spontaniczne, zaskakujące nas samych.K.:- Dobro nie zna gradacji, natomiast istnieje gradacjazła. Każde zło ma swojego obrońcę - jest nim perspek-tywa jeszcze większego zła. Może dlatego zło jest tak roz-powszechnione, tak pewne siebie - bo czuje się bezpiecz-ne, bo w każdej chwili może nam pogrozić: chcecie je-szcze większego zła?Problem w tym, że tak długo, jak dopuszczamy alter-natywę większego i mniejszego zła, tak długo nie może-my go w ogóle zniszczyć. Tylko wykroczenie poza tę alter-natywę stwarza szanse pokonania zła.W "Radarze" (49/84) jeden z lepszych wierszy (Ry-szard Sobieszczański - "Przyjacielowi przerażonemu sta-

Page 42: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

bilizacją") o polskich nastrojach AD 1984:A na szafę nie trzebaz siekierąpo co z siekierą na szafęszafa to jest szafanie trzeba na nią z siekierątam niech zawiesi ktoś sukienkęi położy twoje ubraniea stół niech będzie stołemon jest na chlebi książkęi na wasze ręce.Ktoś, pop jakiś:- Bożeż, kak twaja mudrost' ostajotsa dla nas niepo-niatnoj!Prusy - podział, rozdarcie na etykę powinności i etykęprzekonań.Rozróżniam dwa rodzaje wywiadu prasowego:1) wywiad - portret, tj. wywiad, `którego celem jest za-rysowanie postaci rozmówcy, jego biografii, sposobu by-cia, poglądów itd.2) wywiad - problem, taki, w którym zasięgamy opi-nii jakiegoś autorytetu na dany temat.Są dwa sposoby przeprowadzania wywiadu:1) atakujący, agresywny, w którym reporter stara sięnarzucić ci kierunek myślenia, zmylić cię, uplątać wsprzecznościach, doprowadzić do furii;2) współdziałający, otwarty, w którym reporter chcezbliżyć się do prawdy o tobie i cierpliwie czeka na twojąchwilę szczerości.Perspektywa antropologiczna:- żyjemy w okresie nowego dzieciństwa: przez setkitysięcy lat człowiek przystosowywał się do otoczenia na-turalnego, teraz - musi od początku uczyć się przystoso-wania do środowiska stworzonego przez samego siebie;- na organizm człowieka ogromny wpływ mają naszestany emocjonalne. Ale kiedyś emocje były związane zwysiłkiem fizycznym (pogoń za pożywieniem, ucieczkaprzed napastnikiem), ten wysiłek sprzyjał ich rozładowa-niu. Dziś zostały tylko emocje (lęk, agresja), pozbawionemechanizmu rozładowującego:- pytanie o ogniwo pośrednie: bo najpierw jestczłowiek prymitywny ze swoim prostym kijem kopacza,kamiennym toporkiem, igłą z rybiej ości, a potem odrazu - arcydzieła: Sumerowie, Cyklady, Lescaux, Mo-hendżo-Daro. A co - pomiędzy? Gdzie to? Gdzie te-go szukać?W sztuce i tylko w niej najgroźniejsza jest średniość. Wżyciu codziennym, sprawna, wydajna średniość - jestsiłą nowoczesnej cywilizacji.Przejmująca książka (Paul Peikert: "Kronika dni oblę-żenia"). Są to zapiski niemieckiego proboszcza parafii św.Maurycego we Wrocławiu, kiedy miasto to było oblężonezimą i wiosną roku 1945."Kronika" to przede wszystkim studium człowieka,który z żelazną konsekwencją postępuje według zasady-robić swoje niezależnie od wszelkich przeciwności. W każ-dej sytuacji wypełniać swój obowiązek, nie załamywać się,nie ustępować. Całe miasto, cały świat wali się w gruzy, aksiądz codziennie o tej samej godzinie odprawia swojemsze przy ołtarzu, na który sypią się cegły i szkło z witra-ży, spowiada, grzebie zmarłych na cmentarzu, na którym

Page 43: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

właśnie pękają bomby, jest punktualny, sumienny, nie-zachwiany, mocny.Peikert pokazuje w swoich zapiskach, jak system totali-tarny im głębiej pogrąża się w kryzysie, tym bezwzględ-niej obraca się przeciw własnemu społeczeństwu, tym bru-talniej zaostrza i rozszerza terror, tym silniej odzywa sięw nim instynkt niszczycielski. Słowem, totalitaryzm imbardziej czuje się zagrożony, tym bardziej staje się niebez-pieczny, nawet dla swoich wyznawców, swoich najbliż-szych (proboszcz opisuje egzekucje notabli hitlerowskichoskarżonych o upadek ducha, cytuje zarządzenia ostat-niego komendanta Festung Breslau - Karla Hankego-z 3 marca 1945 ustalające karę śmierci dla "panikarzy isiewców pogłosek").Sam Hanke, na kilka godzin przed kapitulacją, uciekaz miasta samolotem. Małość, tchórzostwo, nędza tych lu-dzi, którzy najpierw wszystkich i wszystko niszczą, a po-tem uciekają

Wiele rzeczy zaczynamy rozumieć późno, jeszcze więcej- bardzo późno, najwięcej - zbyt późno.Stopniowo, w miarę upływu czasu, odkrywamy w sa-mym sobie coraz trudniejszego przeciwnika.Dobrze to czy źle, że masy są bierne, że ludzkość wswojej pięciomiliardowej masie jest bierna? Ale gdyby na-gle wyzwolić wszystkie drzemiące w niej energie, emocje,żądze, ambicje - czym by się ten wybuch skończył? Za-gładą czy spełnieniem utopŹŹ? Religie, jakby w obawie ofatalne skutki rozbudzenia tych energŹŹ, starają się raczejpodtrzymać bierność ludu. Buddyzm zaleca, aby pogrą-żyć się w medytacjach. Islam propaguje cierpliwość obie-cując szczęście w innym świecie itd.W telewizji reportaż z IrlandŹŹ. Rozmowa z ofiaramiterroru. W czasie rozmowy ich twarze są niewidoczne,głowy pochylone albo odwrócone tyłem do kamery. Twa-rze terrorystów, z którymi rozmawia później reporter, sąteż niewidoczne, bo szczelnie zakapturzone w kominiar-kach albo elastycznych pończochach. Przemoc nie matwarzy, ale jej ofiary, żeby przetrwać, też muszą ukrywaćtwarz.Londyn, 22 kwietnia. O 17-tej spotkanie z AdamemCzerniawskim w Oxford and Cambridge Club przy PallMall. Idąc na to spotkanie przypadkowo zajrzałem wmałą uliczkę, przy której stał prosty, stary dom, raczejubogi w tej luksusowej dzielnicy, a na jego ścianie zoba-czyłem tablicę:From Thishouse in 1848Frederic Chopin1810-1849went to Guilthall togive his last publicperformanceW tej samej dzielnicy Londynu stoi pomnik kapitanaRoberta Falcona Scotta. Scott i jego czterej towarzyszezginęli w marcu 1912 roku wracając z Bieguna Południo-wego. Ostatnie słowa znalezionego później dziennikaScotta są najbardziej dramatyczną definicją reportażu:"Those rough notes and our dead bodies must tell the ta-le" (i tylko te surowe zapiski i nasze martwe ciała opo-wiedzą historię).

Page 44: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Ostatni wywiad z Jeanem Genetem:- Dla mnie ojczyzna to trzy, cztery osoby.Winnie Mandela z Południowej Afryki, Corazon Aqui-no z Filipin, Benazir Bhutto z Pakistanu i tyle innych-nowa generacja kobiet - przywódców, porywającychmasy, spędzających władcom sen z powiek. Kobiety temają jedno wspólne: przyczyną, która sprawia, że posta-nawiają działać, jest mężczyzna (ojciec, mąż), jego krzyw-da, więzienie, śmierć. Na jego przykładzie przeżywają nie-sprawiedliwość i przemoc świata. Chcą swoim działaniemwypełniać wolę swojego mężczyzny, przedłużać jego ist-nienie. Chcą go pomścić. Są dzielne tą niezłomną kobiecądzielnością, która budzi respekt i sympatię.Późno zrozumiałem, że pracuje się tylko przy warszta-cie. To znaczy, że musi istnieć fizyczny kontakt międzymną a narzędziem, instrumentem pracy, warsztatem. Mu-si być stół, papier, maszyna do pisania, ołówek, wokółsterty książek, luźne kartki rozrzucone na podłodze.Kwiecień '86, co za miesiąc!:- 14-go umiera Simone de Beauvoir (78),- następnego dnia w jednym z hoteli paryskich umie-ra na raka Jean Genet (75),- tego samego dnia Amerykanie bombardują Tripolisi Benghazi,- w tydzień później umiera w Chicago Mircea Eliade; (79),- jednocześnie w Paryżu umiera księżna Windsoru,owa Bessie Simpson, dla której Edward VIII zrzekł się w1938 korony brytyjskiej,- 26-go Czarnobyl,- Samuel Beckett skończył 80 lat: "Od szeregu latmilczy - pisze o nim Vicky Elliott w "International He-rald Tribune" z 25.4. - i mówią, że to go boli".4.5Wczoraj po południu rowerem do Woodstock. Kraj-obraz spokojny, odpoczywający, linie horyzontu łagodnieugięte, nachodzące na siebie. Zielone pola pod lasem,pod bezchmurnym niebem. Daleko - las, cały czas lasprzesłonięty lekką, szarobłękitną mgłą. Ta mgła jest waż-na - wtapia las w nieostry, nie dorysowany obraz, któryprzemawia właśnie tym, że nic nie jest w nim dopowie-dziane do końca, nic nie jest dosłowne. Anglicy nie lubią,jeżeli ktoś twierdzi, że impresjonizm powstał we Francji.Dla nich ojcem impresjonizmu jest William Turner, którymalował takie właśnie przymglone drgające pejzaże roz-jaśnione światłem wewnętrznym.Przed Woodstock, na lewo pałac Blenheim, siedzibaKsięcia Malborough, w której urodził się Churchill. Dłu-ga, długa droga od bramy do pałacu. Długość tej drogi- niezwykle istotna! Odległość, która ma znaczenie isymboliczne, i psychologiczne. Symboliczne - podkreśladystans, jaki dzieli nas, prostaczków, nas, poddanych, odmajestatu rezydującego hen, hen daleko. Psychologiczne,bo przebywając tę długą drogę stopniowo wprawiamy sięw nastrój, w pokorę, w podległość, ogarnia nas wzrusze-nie, zbliżamy się do innego, wyższego świata, który nachwilę przyjmie nas do siebie.6.5. LondynW redakcji "The Guardian" u Billa Weba. Wszystkieredakcje na całym świecie wyglądają jednakowo. Gorącz-kowa bieganina na korytarzach, bałagan na biurkach,

Page 45: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

pełno kartek na krzesłach, w koszach, na podłodze. Stukmaszyn do pisania, hałas telefonów, ostry zapach farbydrukarskiej. W każdym pokoju - półki, na półkach wnieładzie książki, stare, zakurzone, do których nikt nigdynie zagląda, ale i nikt ich nie układa ani wyrzuca. Lubięten świat zaaferowany, napięty, rozgadany, trochę ob-skurny i pomylony, od razu czuję się na swoim terenie, usiebie w domu.Wieczorem kolacja u Billa. Jest Neal Ascherson. Billmówi, że na całym świecie klasa średnia rozrasta się, robisię coraz liczniejsza i spycha na dół stan robotniczy ichłopstwo.Dr John Simmons, All Soul's College. U niego w gabi-necie, na kawie. Rozmowa o Trzecim Świecie. Jego uwa-gi:- H. T. Buckle twierdził, że los społeczeństw jest zde-terminowany przez glebę i klimat;- Simmons uważa, że każdy kraj ma swój odrębny,optymalny poziom cywilizacyjny (w danym okresie) i pró-ba gwałtownego przekroczenia tego poziomu kończy siękatastrofą;- mówiąc o kryzysie w AnglŹŹ twierdzi, że imperializmkorumpuje także imperialistę (społeczeństwo w metropolŹŹżyje na wysokim poziomie, z którego później, po utracieimperium, nie umie zrezygnować);- wzrasta ilość i siła czynników emocjonalnych w po-lityce - religia, nacjonalizm itd.Album starych fotografŹŹ "The Russian Empire1855 -1914" (Chloe Obolensky, London 1980). Typyciężkie, masywne, jakby wyrastające z ziemi. Na jednymzdjęciu sprzedawczyni mleka w Moskwie chodzi od domudo domu z krową. Wielki rynek dzwonów w NiżnymNowgorodzie. Pierwszy uniwersytet założono w Rosji do-piero w 1755! Fotografie: setki ludzi w mundurach. Gra-dacja - ci, co są ważni (poczynając od cara), nosząmundury. Ubiór cywilny to raczej symbol niższego stanu,wręcz - biedy. Widać wielu biedaków - żaden nie nosimunduru. Dwa społeczeństwa - umundurowane i cywil-ne. Rządzi - umundurowane. Na tych zdjęciach Rosjato państwo umundurowane.12.5.Tulipany rosnące wprost przed moim oknem (mie-szkam przy Bradmore Road w suterenie) zauważyłem do-piero wówczas, kiedy jednemu z nich opadł płatek. Toznaczy zobaczyłem obraz poprzez nieregularność, którasię w nim nagle objawiła. Dopiero w tym momencie!George Steiner. Ciemne, żywe oczy, w których jestbłysk chłopięcej radości z powodu ciągle odkrywanegoświata. Twarz ciepła, o ruchliwej mimice.- miłość? męcząca strata czasu. Dużo wyżej stawiamprzyjaźń, wielką przyjaźń;- muzyka: najbardziej tajemniczy rodzaj sztuki. Napi-sano tysiące książek o literaturze, o malarstwie, a nie mawłaściwie doniosłego dzieła o muzyce. Sztuka najbardziejmetafizyczna, najbardziej zbliżająca do Boga. Kobiety niepotrafią tworzyć muzyki, bo ich umysł jest realistyczny,jest od razu dojrzały, tymczasem tworzenie muzyki wy-maga czegoś z dziecka, z jego niedojrzałości, naiwności(przykład: Mozart);- Europa Środkowa? Przestarzałe pojęcie. Dla Euro-py Zachodniej linia konfrontacji nie przebiega dziś

Page 46: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

wzdłuż granicy Europy Wschodniej (na tym froncie panu-je spokój i chęć współpracy), ale przez Morze Śródziemne(inwazja terroryzmu, zagrożenie energetyczne, konflikty zarabskimi gastarbeiterami, agresja fundamentalizmu itd.).Europa powróciła do sytuacji z czasów Karola Młota:nowe Poitiers, nowa konfrontacja Zachód-Arabowie.

Talent przetrwa, talent obroni się zawsze. Tego, ktoma talent, można zabić, ale żywy - będzie tworzyć naprzekór wszystkiemu. Co to jest talent? Istnieje wiele dei-�nicji tego zjawiska. Moje określenie: to umiejętność scho-dzenia w głąb zjawisk, zdolność przebijania się przez po-wierzchnię, odkrywania wnętrza, ukrytych związków.Wielkość w sztuce jest tam, gdzie zaczynamy zbliżać się,dotykać tego, co niewidoczne, co przeczuwamy, że istnie-je, ale co musimy dopiero odnaleźć, wydobyć na światło.W tym przeczuciu niewidocznego, w jego poszukiwaniu inadawaniu mu kształtu - wyraża się talent.Czy ktoś może stać się hombre culto w ciągu jednegopokolenia? Wyjątkowo i tylko wówczas, jeśli to szczegól-na indywidualność i nadzwyczajny zbieg okoliczności.Najczęściej na poziom kultury jednostki składa się jużpoziom kultury i wykształcenia jej dziadka, ojca, całejrodziny, środowiska. Może dopiero w trzecim, czwartympokoleniu osiąga się status hombre culto.Zło zła polega na tym, że zło absorbuje siły dobra: do-bro musi koncentrować się na zwalczaniu zła, w tej walcezużywa swoją energię i nie może pójść dalej, rozwinąćskrzydeł do samodzielnego lotu, stać się twórcze, pomna-żać najlepsze wartości. Stąd zapobieganie złu jest takieważne - pozwala oszczędzać energię dobra.Czarnobyl. Śmierć traci kształt, znika jako postać, jakoobraz. Przestaje być kostuchą, zjawą o pustych oczodo-łach, widmem poległego żołnierza w zabłoconym i po-krwawionym mundurze. Jest bezbarwna, bezwonna,bezgłośna. Nie widzimy jej, nie słyszymy, jak nadciąga.Jest słonecznym dniem, przyjemnym, rześkim powie-trzem, upragnioną ciszą. Giniemy, nie widząc ręki, którasię nad nami podniosła, ani sztyletu zatapianego w na-szym sercu.Tu: jest w nas poczucie pewnej pychy frontowej. My tuwalczymy i najlepiej wiemy, co i jak robić. Zdaje nam się,że tylko bezpośredni udział w walce daje prawo do mó-wienia i sądzenia. Jak gdyby ryzyko, wyczerpanie, odnie-sione rany były jednoznaczne z mądrością, przenikliwoś-cią, refleksją.Wystarczy trochę tylko postraszyć, a będą bać się, bę-dą przerażeni. W wypadku lęku reakcja na bodziec jestniewspółmiernie wielka w stosunku do siły bodźca. Strachma wielkie oczy - to trafne.Głęboka uwaga Zinowiewa, że siła komunizmu polegana tym, iż samoczynnie odradza się już na poziomie naj-niższej komórki. Nie przesadzajcie z tą odgórnością, mó-wi Zinowiew, spójrzcie, jak komunizm tworzy się i rozwi-ja oddolnie! Weźcie, zbierzcie trzech ludzi i uformujcieich w kolektyw. Bez niczyich poleceń będą działać zgod-nie z wszelkimi regułami realnego socjalizmu. Zaraz za-czną się kontrole, sprawozdawczość, korupcja, donosy,zastraszenie i tysiąc temu podobnych plag.Wyspiański w liście do Lucjana Rydla (14.1.1896) na-rzeka na polską literaturę: "(...) z czego właściwie składa

Page 47: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

się nasza literatura - okropność to, co jest, lepiej by jejnie było (...) żadnej myśli prócz Sienkiewicza. Ja każdąksiążką, którą czytam, jestem zawstydzony, wstydzę sięza nas (...) Gdzie tu mowa o jakimś odrodzeniu, życiu,wszystko śpi (...) Inteligencje bardzo rzadkie, bardzo spo-radyczne".To samo, trzydzieści lat później, Stanisława Przyby-szewska, która uważa, że w ogóle nie ma literatury pol-skiej, są tylko pisarze piszący po polsku.Wyobraźnia ludzka zmienia się. Nie możemy wierĄŹ‚ zrekonstruować tej wyobraźni, która np. stworzyłaświat katedr czy - później - świat secesji. Ale tak, jaknie możemy posiąść ponownie wyobraźni minionej i.wygasłej, tak też nie możemy przedstawić sobie wyobra-źni, jaka ożywiać będzie przyszłe pokolenia, a która mo-że odmienić nasz świat dzisiejszy w sposób dla nas wła-śnie niewyobrażalny.Rozmowa z I. Mówi tak, jakby w tym kraju nic się wostatnich latach nie stało. Dla niej czas zatrzymał siędawno, dawno temu. Była na przyjęciu z okazji zjazdunowych związków zawodowych i cieszy się, że wszyscyfunkcjonariusze partyjni chętnie udzielają jej wywiadów.W ogóle spotykam coraz więcej ludzi, dla których czaszatrzymał się dawno, dawno temu. Czasem czytam, jakkrytykują tych, którzy zmienili poglądy. Ale okazuje się,że zmiana poglądów jest czymś niezwykle rzadkim i trud-nym. Ci, co nie zmieniają poglądów, czynią z tego zasadęmoralną. Dogmatyzm jako dowód czystości etycznej!Masa swoją masą dodaje sobie wagi również w sensieprzenośnym."Badać przedmioty w bezpośredniej naoczności". (Hus-serl)Miciński przeciw postawie, którą określa zwrotem: tojest cieeekaaaweee! (tj. przeciw sprowadzaniu wszystkiegodo ciekawostki turystycznej, politycznej, obyczajowejetc., odbieranej bez angażowania się emocjonalnego, bezstosunku etycznego, bez serca).To na marginesie moich podróży. Nie chodziło mi nig-dy o zwykłe gromadzenie faktów, nazwisk, anegdot itd.,lecz o poznawanie i przeżywanie innych losów i światówo badanie zachowań i emocji ludzi usytuowanych w róż-nych kontekstach kulturowych i historycznych.Micińskiego irytuje to, o czym można by dziś powie-dzieć, że jest sprowadzaniem wszystkiego do obrazu naekranie telewizyjnym. Zacieranie różnicy między rzeczywi-stością a światem fikcji może prowadzić do zgubnych na-stępstw. W dodatku - ponieważ oglądamy więcej wojen,zabójstw, ofiar, krwi na ekranie telewizora niż w życiurealnym - dramat telewizyjny zaczyna wydawać nam siębardziej rzeczywisty niż ten, z którym możemy zetknąćsię na ulicy. Widzę, jak człowieka mordują w bramie?Nieciekawe to. Wczoraj w serialu telewizyjnym kogoś tor-turowali tak, że ciarki chodziły po plecach!Dlaczego ludzie robią dziwne miny, kiedy mówię:- Czemuż to narzekacie na rząd? Przecież były wybory,poszliście głosować i ten właśnie rząd sami wybraliście!Uśmiechają się, eee, mówią, czy byśmy głosowali, czynie - i tak byliby ci sami, co są.- Ale skoro wasze głosowanie nie miało, jak twierdzi-cie, znaczenia, to-po co głosowaliście?- A bo - odpowiadają - straszyli, to człowiek bał

Page 48: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

się.- Czego baliście się? Czy znacie przypadek, aby ko-goś, kto nie głosował, torturowali albo rozstrzelali?Nie znają.Rozmowa toczy się dalej, po jakimś czasie na sali wy-twarza się nastrój beztroski, nawet zabawy. Rodzi się onz poczucia, że przecież oni za nic nie odpowiadają. Niktza nic nie odpowiada, system zwolnił wszystkich z wszel-kiej odpowiedzialności. Głosują, bo kazali, strzelają, bobył rozkaz. Człowiek jest wolny, nie dźwiga na sobie ża-dnego ciężaru, wszystkie decyzje zapadają poza nim i po-nad nim, na szczęście nikt go o zdanie nie pyta, nie zmu-sza do myślenia, nie zmusza do wyboru.Skoro nie da się pokonać przeciwnika, trzeba gokompromitować. Oto co robią dziś coraz częściej. Ichtaktyka: ośmieszać, poniżać, poniewierać. Dawniej-ubierali cię w strój więzienny, dziś - próbują odziać cięw szaty błazna.Żeby pisać, trzeba wprowadzić się w nastrój skupienia,jaki towarzyszy nam, kiedy zaczynamy wchodzić w taje-mniczy bór albo opuszczamy się na dno zatoki, albo metrpo metrze zgłębiamy niezbadane lochy. Potem robimy~krok następny: opanowuje nas nastrój mistyczny, prze-kraczamy granicę, wchodzimy w kontakt z tym, co we-wnętrzne i co wyższe, z tym staramy się nawiązać łączność,odbierać, odczuwać, zespalać się.Cmentarz w grudniu: widok nie kończących się aleigrobowców skutych mrozem i osypanych śniegiem spra-wiał wrażenie takiego stężenia zimna, że chłód paraliżo-wał mnie, nie mogłem oddychać. Mróz na tym cmentarzubył stokrotnie bardziej dotkliwy niż zimno poza jego mu-rami.Łoże boleści korzonkowej. Ból uświadamia nam nasząfizyczność i że ta fizyczność jest naszym zagrożeniem, jestprzeciwnikiem, który chwycił nas w żelazny potrzask. Bóljest degradacją, odbiera siły, gasi energię, ogranicza, awreszcie zabija myślenie, paraliżuje nam skrzydła, zamie-nia dusze w puste worki, a ciała w odkryte, odpychającerany. Godfried Ben tak właśnie pisał o cierpieniu - jakoo rzeczy wstrętnej, cuchnącej (także Biblia - Hiob).Kiedy cierpię, jestem na siebie zły, wściekły, jest to sła-bość, której nie znoszę. Ból jest spodleniem, nie wiem,skąd wzięło się absurdalne powiedzenie, że cierpienie usz-lachetnia. Obnoszenie się z własnym cierpieniem i choro-bami - to okropność. Choroba jest osobistą porażką,jest przegraną. Amerykanie mają rację, że uważając naszeklęski ciała (choroby, bóle) za rzeczy wstydliwe, zatru-wające atmosferę otoczenia i nie mówią o nich, traktującje jako sprawy najbardziej intymne.Najgorsze w bólu - nie sposób skupić się, nie sposóbpracować. Choroba - czas stracony. Zostaje po niej ja-łowy obszar, miejsce wydrążone."Wielkość rozsiana jest skąpo w planie świata".(Schulz)- Przecież widzisz: nie mają nic do powiedzenia.- Tak, ale ich siła nie polega na tym, że mają coś dopowiedzenia. Ich siła polega na dysponowaniu siłą.Wystawa notesów-szkicowników Pabla Picassa w No-wym Jorku. Na wystawie, mówi katalog, pokazana jesttylko część notesów, których są podobno setki. Picassomiał zwyczaj "obrysowywać" nowe miejsca, w których się

Page 49: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

znalazł (np. pokoje hotelowe, widoki z okien tych pokoiitp.) niejako oswajając je w ten sposób, zbliżając się donich. Szkicowanie było tu nie tylko badaniem nowej rze-czywistości, jej analizą i utrwalaniem, ale i rodzajem po-rozumienia, paktem przymierza.Książka, której czytelnicy aktualnie poszukują wewszystkich księgarniach: Jean Orieux - Wolter". Niktdziś nie czyta Woltera (jego dzieła, w edycji Molanda,składają się z 52 tomów), natomiast wszyscy uganiają sięza jego biografią. Życie pisarza - nie jego książki - sta-je się prawdziwym tematem i rzeczywistym przedmiotemzainteresowania. Daje to przewagę pisarzom o niezwy-kłych życiorysach, pisarzom, którzy stworzyli własną le-gendę (Hemingway, Saint-Exup‚ry). Piszę nie po to, żebybyć czytanym, ale żeby czytano o mnie. Podobnie więk-szym zainteresowaniem niż same dzieła cieszą się wywia-dy (w prasie, w książkach, w radio i telewizji) z ich auto-rami. W tym wszystkim przejawia się dążenie współczes-nego czytelnika, aby mieć wszystko w j‚dnej pigułce, abyprzy minimum wysiłku i czasu poznać twórcę i jego dzie-ło.Piero di Cosimo (1462-1521) całe życie spędził weFlorencji, Rembrandt - w Amsterdamie, Kant - wKrólewcu. Nie ruszać się - jako warunek koncentracji.Zamknięcie we własnym dziele, we własnym świecie jesttak szczelne, tak zupełne, że inny, zewnętrzny świat niejest potrzebny i na dobrą sprawę - nie istnieje.W przychodni lekarskiej "Alfa" w Warszawie. Pocze-kalnia pełna - tłum ludzi. Stoją, siedzą, czekają, w tło-ku, w zmęczeniu, w niepewności, w nudzie. Na dziesięciupacjentów - osiem to kobiety. Ta sama proporcja, czyraczej - dysproporcja, zwraca uwagę w innych poczekal-niach. Jednocześnie statystyki mówią, że kobiety żyją10-15 lat dłużej niż mężczyźni. Dlaczego? Bo kobiety le-czą się. Mężczyźni udają zdrowych i silnych (to męskie!) iwcześnie umierają. Kobieta ma silniej rozwinięty instynktżycia (bo to ona przecież daje i tworzy życie), silniej roz-winiętą wolę przetrwania, ona - stojąca na straży domo-wego ogniska, świadoma, że musi być zdrowa, bo bezniej ognisko to zgaśnie. W tejże przychodni siedziałemczytając opowiadania Katherine Mansfeld. Jednocześnie,od czasu do czasu, kątem oka spoglądałem na niezwyklepiękną dziewczynę. Była smutna. Potem, kiedy wyszła zgabinetu ginekologa, była jeszcze smutniejsza.Pisałem wstęp do katalogu wystawy grupy amerykań-skich fotoreporterów Contact Press Images. Fotografując,portretując anonimowego człowieka, przez to, że gowyodrębniamy, niejako nadajemy mu nazwisko, czynimygo indywidualnością, osobą, kimś. Stąd wielu ludzi chęt-nie fotografuje się, pozuje, czuje, że zwróciliśmy na nichuwagę, że ich w ten sposób nobilitujemy. Dobra fotogra-fia: kiedy kadr nie jest skończonym, zamkniętym obra-zem, lecz jedynie bodźcem dla naszej wyobraźni, sugestią,w którym kierunku ma ona podążać.Odległość zabija. Chyba że istnieje nadzieja, że kiedyśrozdzielająca dwoje ludzi przestrzeń zostanie przekroczo-na, wówczas nawet na odległość mogą oni zachować swójzwiązek. Ale bez tej nadziei - odległość zabija.Nie lubię posługiwać się magnetofonem. Dla mnie no-towanie jest zarazem rysowaniem, jest przeżyciem este-tycznym, daje mi poczucie, że tworzę: notatnik jest jedno-

Page 50: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

cześnie szkicownikiem, zapisana strona - rysunkiem,obrazem.Notować z rozmowy jedno zdanie, jedną myśl, inaczej- zgubi się wszystko. Na przykład J. T. o Amerykanach:"Każdy musi tam ciągle dowodzić, że jest mu wspaniale.Boją się życiowej porażki jak piekła".Świat bierze oddech przed wielką zmianą. Zmiana tamoże nastąpić w końcu naszego stulecia. Napięcie wywo-łane świadomością, że kończy się wiek XX, już wzrasta.Środki masowego przekazu będą to napięcie zagęszczać iwzmagać. Obecna tendencja,. najbardziej obiecująca, towzrost demokracji:- lata 70-te: upadek dyktatur w Europie (Grecja,Portugalia, Hiszpania) i w Afryce (Amin, Bokasa, Ngu-abe);- lata 70-80: stopniowa likwidacja dyktatur i rządówwojskowych w Ameryce Południowej (wyjątek Chile i Pa-ragwaj), w Afryce (Obote), w Azji (upadek szacha w Ira-nie);- lata 80-te: okres "Solidarności" w Polsce, począ-tek procesu pierestrojki w ZSRR, powstanie demokraty-czne w Birmie, zmierzch konfliktów regionalnych (Afgani-stan, Angola, Etiopia, Uganda, Czad i inne). UsunięcieMarcosa z Filipin, zwiększenie swobód w Chinach Ludo-wych.Trzeci Świat Europy. Traktujemy Trzeci Świat bardziejjako pojęcie kulturowe niż geograficzne czy rasowe. Defi-nicja Trzeciego Świata jest trudna i dyskusyjna, nawetgdy mowa o Azji, Afryce czy Ameryce Łacińskiej. Okreś-lenia tego używamy dziś najczęściej umownie dla opisaniapewnej sytuacji, jaka istnieje w jakimś kraju czy regionieświata, a którą charakteryzuje m.in.:- zapóźnienie historyczne albo brak historycznej ciąg-łości (Amsterdam w XVII w. jest miastem rozwiniętym,podczas gdy większość miast w Trzecim Świecie to wowym czasie najczęściej wioski);- społeczeństwo chłopskie, zacofane techniki rolne;- surowcowy charakter gospodarki (często monokul-turowy);- brak samodzielnego bytu państwowego w XIX w.(kraje rozwinięte umacniają w tym czasie swoje pań-stwa);- brak nawyków i etosu pracy w strukturach nierolni-czych;- brak silnej, gospodarnej, oszczędzającej klasy śred-niej (albo jej mała liczebność i biurokratyczny, a nie wy-twórczy charakter);- słabo rozwinięta infrastruktura komunikacji.Pod wieloma względami Polska jest dla mnie krajem,który zaliczam do wielkiej, zróżnicowanej, barwnej rodzi-ny krajów Trzeciego Świata. Rodziny rosnącej, coraz bar-dziej ekspansywnej - choćby ze względu na jej zwiększa-jącą się liczebność.11.6.Na ulicy UJazdów spotykam Stryjkowskiego. Idzieżwawym, dziarskim krokiem - drobny, wyprostowany,energiczny. Jakiś czas idę za nim, ledwie go doganiam.- Wie pan, ile mam lat? - pyta (ludzie starsi, asprawni i aktywni zawsze zadają to pytanie).Wiedziałem (82), ale wahałem się z odpowiedzią.- Jestem z dziewięćset piątego! - odpowiedział z du-

Page 51: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

mą i dodał: - Ale moim powiedzeniem jest - mam tylelat, ile wszyscy!Powiedziałem mu, że te ostatnie lata ma bardzo płod-ne.- A tak - zgodził się. - Nadrabiam zaległości, mia-łem przerwę dziesięciu lat, bo nie chciałem pisać socreali-stycznie.- Ach - mówię - jeszcze pan napisze kilka książek.Czekamy na nie.- Kilka~ - zdumiał się nieco, ale sprawiło mu toprzyjemność. - Jesteście wszyscy dla mnie bardzo łaska-wi.Powiedziałem, że uwielbiam "Austerię".A czy czytał pan "Przybysza z Narbony"? Bo ja lu-bię raczej "Przybysza z Narbony".Zaczął padać deszcz. Rozpiął parasol i uniósł go w gó-rę.- Muszę wziąć pana pod ochronę - powiedział.Pożegnaliśmy się na placu Na Rozdrożu.Stryjkowski: dobry, ciągle tykający punktualny zegarszwajcarski - z kukułkami i wahadłami - świetnieutrzymany, w skromnej a eleganckiej szafie, która ma jas-' ną, ciepłą barwę.13.8.I Umarł Andr‚s Segovia. Ćwiczył regularnie pięć godzindziennie. (A propos: Anatolij Rybakow, autor "DzieciArbatu": "Żeby napisać, trzeba pisać"). Mając 90 lat, Se-govia dawał sześćdziesiąt koncertów rocznie, jeżdżąc poświecie."To świat stał się afabularny, zburzył mniemanie oswojej spoistości i ciągłości". (Czyje to?)Film dokumentalny o latach okupacji: jak Francuzikolaborują z hitlerowcami (francuska elita, pisarze, artyś-ci). Przyjęcia w ambasadzie Niemiec w Paryżu, SS na wi-downi w teatrze, chór z Monachium daje koncert na pla-cu Opery.Moją uwagę zwróciło nie to, że Chevalier śpiewa dlaWehrmachtu, ale coś innego: jak Niemcy kokietują Fran-cuzów, jak zabiegają o ich względy. Nas nie kokietowali.Paryż był dla nich Europą, tam była kultura - my byliś-my barbarią, bydłem, dziczą, którą trzeba uwiązać dokieratu, a potem spalić. Faszyzm był rakiem kultury za-chodniej, tak jak stalinizm był rakiem Wschodu. Faszyzm(wysoka organizacja, wyczyszczone buty) był produktemZachodu, stalinizm (ponurość, szarość, brud) - Wscho-du Dla Hitlera Żydzi byli produktem Wschodu, "zalali"Europę napływając z Rosji, z Polski, z Galicji, byliwschodnim barbarzyństwem, jego najbardziej wynaturzo-nym odłamem.Pamiętam, od czego zaczynają Niemcy, kiedy wiosną1940 przekraczamy w Brześciu granicę (idziemy do Gene-ralnej Guberni, gdzie był mój ojciec). Otóż Niemcy pro-wadzą najpierw naszą kolumnę do prowizorycznie zrobio-nej łaźni, gdzie odbywa się kąpiel i odwszanie.Film ten uświadomił mi jeden z możliwych motywównaszego poparcia dla władzy powojennej, mianowicie-hasłem Hitlera była m.in. walka z bolszewią. Dla nas,dzieci jeszcze, rozumowanie było proste: skoro Hitler wal-czy z bolszewią, musi ona być rzeczą dobrą, wartą popar-cia. Oto jak następowało identyfikowanie się z bolszewią,czego ktoś, później urodzony, może już nie pojmować

Page 52: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

(tak jak nie będzie rozumieć, że jedną z zasadniczychcech sytuacji totalitarnej jest zablokowanie informacji jużna poziomie jednostki: człowiek milczy, widzi i wie, alemilczy. Ojciec boi się powiedzieć synowi, mąż - żonie.To milczenie albo mu nakazują, albo wybiera je sam, ja-ko strategię przetrwania. Ci, którzy przeżyli stalinizm, ici, którzy dowiadują się o nim z książek i opowieści, niemogą zrozumieć się, ponieważ żyli na zupełnie różnychpoziomach informacji), nie tylko chodzi o to, że ktoś niewiedział, ale także, że wolał nie wiedzieć, albo - niechciał wiedzieć: zadać pytanie nie uzgodnione, nielubianeprzez władzę, było aktem samobójczym. Instruktor ZMPmusiał zdawać zarządowi relację z zebrań podając nie tyl-ko, jakie były wypowiedzi, ale kto i jakie zadawał pyta-nia.14.8.Przeczytałem Jarosława Haśka "Historię PartŹŹ Umiar-kowanego Postępu (w Granicach Prawa)". Świetna i bar-dzo haszkowsko-szwejkowska. Jakże pogodna, zabawna iotwarta jest w tej książce Europa Wschodnia roku 1911!Jedzą, piją, lulki palą w Pradze, na Węgrzech, w SofŹŹ iWiedniu.Haśek: ur. 1883 - zm. 1923Kafka: ur. 1883 - zm. 1924Rzadko zwraca się uwagę, że byli to rówieśnicy mie-szkający i piszący w tym samym czasie, w tym samymmieście - a jednak tak różni! Jasny, ciepły, jowialny Ha-śek i zamknięty, mroczny, przejmujący Kafka. Ich światytak inne, ich wyobraźnie - dwie odrębne planety.Anin: mając do wyboru piękny i pusty las albo małą,zatłoczoną kawiarenkę - wybieram kawiarenkę. Możedlatego, że dla mnie muzyką inspirującą jest ludzka mo-wa, a nie szum strumyka czy drzew. Moim lasem są lu-dzie.Jakiś Amerykanin mówi w Głosie Ameryki: "Trzeciawojna światowa już się rozpoczęła. To wojna między ludź-mi a środowiskiem. Pochłania rocznie miliony ofiar" (ciszatowarzysząca tej śmierci bez rozgłosu, bez dzwonów).Odnalazłem notatki z mojego spotkania w KIK-u weWrocławiu (24.10.1986). Mówiłem o wrażeniach z Mię-dzynarodowego Kongresu PEN w styczniu 1986 w No-wym Jorku:- podział pisarzy wyraźny, odczuwany nawet w języ-ku, na Zachód, Wschód i emigrantów;- upolitycznienie literatury. Mało sporów literackich,ich miejsce zajęły spory polityczne, obrady plenarne przy-pominały sesje ONZ. Pisarze - politycy: Grass, Llosa,Bellow;- rozwija się dwunurtowość literatury. Jeden nurt torodzaj serialu TV (literatura zjadana przez telewizję); dru-gi - eseizacja (fabuła, intryga, anegdota tylko pretek-stem, ramą);- dominacja języka angielskiego, jako języka świato-wego. Nawet francuski laureat Nobla - Claude Simone- wygłaszał przemówienie po angielsku.Obraz świata, jaki się dziś rysuje:- Zachód: słabe postrzeganie Wschodu. Wschód dlanich - to egzotyka, to coś, co leży bardzo daleko, todziwoląg. Rosnąca przepaść cywilizacyjna;- Zachód: USA, Kanada, Europa Zachodnia stają sięwielorasowe, wielokulturowe, wieloreligijne, słowem-

Page 53: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

pluralistyczne na wszystkich polach. Afrykańscy Amery-kanie, muzułmańscy Niemcy, indonezyjscy Holendrzyitd.;- konflikty w Trzecim Świecie - 14 wojen. Ponad 13milionów umiera rocznie z głodu i niedostatku;- Europa Zachodnia. Część opinŹŹ obawia się - bar-dziej niż komunizmu - nowej ekspansji islamu, nowegoPoitiers (732), w postaci terroryzmu, narkotyków, nowe-go proletariatu (np. Magrebczycy we Francji);- Atlantyk - Pacyfik. Przesuwanie się osi cywiliza-cyjnej w kierunku Pacyfiku. Tę nową cywilizację charak-teryzować będzie elektronika, informatyka, a więc płodybardziej umysłu niż ducha (te ostatnie były cechą cywili-zacji atlantyckiej i śródziemnomorskiej).17.8.Książka Joanny Siedleckiej o Gombrowiczu - "Jaśnie-panicz". Książka napisana z kobiecą drobiazgowością, azarazem mądra, wrażliwa. Autorka ma świetny słuch i je-żeli mu zawierzyć - lud w jej relacjach mówi pysznym,barwnym językiem, natomiast język inteligencji jest bez-osobowy, standardowy, "wyrównany".Stosunek ludu do twórczości artystycznej - ironiczny,nawet pogardliwy. Styl życia Gombrowicza określają jakopróżniactwo, jako "obijankę". Dla nich jedyną wartościąi miarą jest praca fizyczna, którą można wymierzyć iloś-cią godzin bądź ilością przeoranych skib. To w części ob-jaśnia, dlaczego czerń w czasie rewolucji tak ochoczo ni-szczyła dzieła sztuki - bo to był wymysł, zbytek, kaprysmożnych.Z tej książki można również wyczytać wiele o polskimstosunku do pracy. Matka Gombrowicza, która żyje do87 lat, przez całe życie nie nauczyła się nawet zaparzyćherbaty. Niewielu z jej otoczenia pracuje - większość nicnie robi. Pracuje ciemny lud. Stąd pracy tej brak myśli,organizacji, kultury, etosu.Powtarza się uwaga tych, którzy znali Gombrowicza,że często obserwował w lustrze swoją twarz, przyglądałsię jej. Ale obserwował też dokładnie twarze innych.Większość ludzi nie mogła mu się podobać. To zrozumia-łe - kiedy zaczynamy drobiazgowo obserwować czyjąśtwarz, ta twarz brzydnie, ponieważ jej poszczególne częś-ci, fragmenty, rysy zaczynają żyć własnym życiem, kon-kurować ze sobą, walczyć, przepychać się (albo kryćwstydliwie), a przez to dochodzi do przerysowania, skłó-, cenia, deformacji.Rozmówcy autorki - ich skłonność, aby oceniać czło-wieka na podstawie pierwszego wrażenia, jakiego namdostarcza w czasie pierwszego spotkania, w czasie pierw-szej spędzonej z nim chwili (waga tego momentu podkreś-lana przez Schopenhauera). A przecież nie sposób utrzy-,mać pełnię formy przez cały czas - zdarzają się chwilesłabości, chwile upadku. Okazuje się, że one nigdy nie bę-dą wybaczone. Okazuje się, że dla współczesnych posta-wa, zachowanie stoi przed dziełem!18.8. ,Kiedy pisanie idzie źle, wszystko w tym pisaniu jest złe.Nie tylko całość nie ma blasku i siły, ale i pojedynczezdania są nieudolne, niezgrabne, pełno w nich błędówgramatycznych i nawet - ortograficznych.20.8.Goethe w swojej "Podróży włoskiej" chwali zalety tro-

Page 54: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

piku. Pod datą 5 lipca 1787 notuje: "Upały są okropne,(ale) czuję się znakomicie. Skwar rozpędza wszelkie płyn-ne humory, wyrzuca wszystkie kwasy z organizmu naskórę, ja zaś wolę, kiedy mnie swędzi, niż żeby miałorwać lub kłuć"."To, co wywarło pierwsze wrażenie, wydaje się w pew-nym sensie niezniszczalne". (Montesquieu)Chińska pisarka Nien Cheng ("Life and Death inShanghai") w czasie rewolucji kulturalnej przebywa wwięzieniu. W jej celi jedyną żywą istotą jest pająk. Snuciesieci przez tego pająka dodaje jej siły. Pająkiem kierowałnaturalny instynkt przetrwania. "Muszę robić to samo"- myślała Nien Cheng.23.8.Reportaż z wystawy obrazów Salvadora Dali w Gdań-sku. Wywiady z ludźmi, którym reporter zadaje jedno py-tanie: "Co panu mówi nazwisko Salvador Dali?" Niewiem, czy było to zamysłem autora, ale jedno uderza w ',tych wywiadach: istnienie dwóch kultur - elitarnej i ma-sowej, bez żadnych szczebli pośrednich, tj. z jednej stronyludzie, którzy mówią o malarstwie Dali ze znajomościąprzedmiotu, swobodnie, refleksyjnie, z drugiej natomiastci, którzy wzruszają ramionami, ponieważ nigdy takiegonazwiska nie słyszeli. I nikogo pośrodku! (Obie te klasymówią też różnymi językami).Sytuacja "o krok od", "a przecież tak niewiele brako-wało", "wystarczył jeden ruch, jedno słowo" - te sytua-cje dochodzenia do granicy, ale nieprzekraczania jej, sąnaładowane emocjami, najbardziej pasjonujące.Burundi:1.7.1962 - niepodległość.Październik 1966 płk Michael Mikombero obalił królaNtare V i ogłosił republikę.1972-73 rewolty Hutu. Ginie 300 tysięcy ludzi. Mi-kombero (Tutsi) zabijał wszystkich Hutu "od maturywzwyż".Październik 1976 płk Jean-Baptiste Bagaza obalił Mi-kombero.Wrzesień 1987 mjr Pierre Buyoya obalił Bagazę. Baga-za był w tym czasie w Kanadzie. Wielu przywódców Af-ryki utraciło władzę w czasie pobytu za granicą: Nkru-mah (Pekin), Obote (Singapur), Gowon (Kampala) itd.Dlatego Jomo Kenyatta, od kiedy został premierem, apotem prezydentem KenŹŹ, nigdy nie wyjechał za granicę.Zło zwracające się przeciwko wszystkim, z jego nosicie-lem łącznie.B. mówi mi o swoich sukcesach zagranicznych: "Wiepan, w Toronto już, już wystawiali mi sztukę, niestety,cofnięto im dotacje, w Chicago byli już przed próbą gene-ralną, ale w ostatniej chwili telewizja podkupiła głównegoaktora, w Detroit sprawa jest pewna - premiera za rok,dwa, prowadzę też rozmowy w Dallas, wygląda, że rzeczbędzie załatwiona, wie pan, w Texas oni mają pieniądze iambicję, więc jest szansa itd." cały jest w marzeniach, wzłudzeniach, w wishful thinking.14.10Swoboda i możliwość wyboru ożywiają, wzmacniają,rozwijają jednostkę i społeczeństwo. Taki jest wynik ba-dań prof. Judith Rodin z Yale przeprowadzonych w jed-nym z domów starców.Helen Roseveare w książce "Bóg dał nam dolinę" (Pax

Page 55: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

1982) opisuje zdarzenie w Zairze, .w czasie powstaniaSimbów (lipiec 1965), kiedy czarny lekarz, Zairczyk-John - dokonuje czynu takiego, na jaki zdobył się Oj-ciec Kolbe. Sześciu uczniom Johna schwytanym przezrozwydrzone, bestialskie wojsko grozi rozstrzelanie. Takirozkaz wydał właśnie płk Yossa. I wówczas "John, wy-prostowany jak struna, przecisnął się przez grupę ucz-niów stając przed pułkownikiem Yossą.- Panie pułkowniku - odezwał się z całym szacun-kiem, ale głosem pełnym godności. - Czuję się odpowie-dzialny za tych młodych ludzi. Proszę mi pozwolić um-rzeć zamiast nich.Zapadła pełna napięcia cisza". (s. 29)14.11.Na koncercie Orkiestry Symfonicznej Izraela (dyrygo-wał Zubin Mehta). Koncert skrzypcowy Czajkowskiegograł Perlman. Poza tym kompozytor izraelski - Kamiń-ski - i II Symfonia Brahmsa. Teraz przesłuchałem tęsymfonię w wykonaniu orkiestry leningradzkiej pod dy-rekcją Mrawińskiego. Interpretacja Mrawińskiego śpiew-na, liryczna, rosyjska, trochę staroświecka, ale bardzoczuła". Mehta był gwałtowny, dramatyczny, to były la-winy dźwięku, oszałamiające!Prawo normalności Izraela Shahaka (w "NY Review").Każda społeczność w każdej sytuacji dążyć będzie dostanu normalności, do przywrócenia, za wszelką cenę, bo-daj pozorów normalnego życia.14.11.W TV program o Włodzimierzu Wysockim. Wysocki- nieustanne spalanie się, najwyższe, stale napięte c.Okudżawa o nim: "Grzeszył, żyjąc tak szybko". Rosja:"Sześć lat - mówi w wywiadzie jego żona - nie mieliś-my gdzie mieszkać". Zmarł 25 lipca 1980.Powinniśmy patrzeć na nasz los, na naszą przyszłość zszerszej, światowej perspektywy, uwzględniać jej meandryi konfiguracje. Ilekroć próbowaliśmy samotnie brać los wnasze ręce, zawsze przegrywaliśmy. Niepodległość w 1918zdobyliśmy dzięki korzystnej koniunkturze międzynaro-dowej. Nie tylko nasza narodowa wola, ale i układ siłświatowych zdecydowały o kształcie Polski po drugiejwojnie światowej. I o dalszej przyszłości kraju będą w du-żej mierze decydować przemiany na naszym globie.24.11.Redakcja "Gazety Młodych" prosi o odpowiedź na py-tanie (ankieta): "Jaką ważną dla nas, dla naszej historŹŹ iteraźniejszości książkę, dotychczas jeszcze nie napisaną,należałoby - Pańskim zdaniem - szybko napisać i wy-dać?"Ba!

Page 56: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

2.12.W październiku u Wajdy. Chce, abym opowiedział muo rewolucji na Zanzibarze (styczeń 64) - zrobi o tymfilm. Włącza magnetofon. Zaczynam od charakterystykisytuacji w Afryce Wschodniej w tym czasie, od układu sił- ale to go nie interesuje. Mówi: "Najpierw osoby. Ktobierze udział w twojej historŹŹ. Nazwiska, charakterystyki.Didaskalia". Na poczekaniu muszę zmienić sposób myśle-nia, sposób patrzenia, formowania rzeczywistości. Więc- myśleć scenami, myśleć postaciami.4.12.K. opowiada mi historię wyrzucenia dyrektora jej in-stytutu. Dogmatyka i zamordystę wyrzucili za liberalizm!Oczywiście, że to absurd, ale mechanizm tego absurdu-ciekawy. Dowodzi on, jak logika stalinowska rządzi sy-stemem. Walka ma charakter wyłącznie klikowy, ale kli-ka walcząc posługuje się zawsze argumentacją dogmatycz-ną, stalinowską. Klika nigdy nie użyje argumentu liberal-nego, tj. dogmatyk nigdy nie będzie usunięty za dogma-tyzm. Dogmatycy będą zwalczać dogmatyka jeszcze bar-dziej pryncypialnym i namaszczonym dogmatyzmem.Teraz, opowiada dalej K., kiedy go wykończyli, wielumówi z żalem, że odszedł. Są gotowi zapomnieć mu różnerzeczy. To też ciekawe. Bo wszelka zmiana personalnajest u nas przyjmowana jako zmiana na gorsze. "Tu dob-rze nie może być, tu może być tylko gorzej" - jak po-wiedział mi kiedyś profesor Bazylow. Stąd swoisty kon-serwatyzm społeczeństwa, które chce uchronić się przedzmianą, obawiając się, że każda zmiana może być tylkopogorszeniem. Pesymizm tego konserwatyzmu."Nigdy tak wielu nie było manipulowanych przez taknielicznych". (Aldous Huxley)Milan Kundera w rozmowie z Bernardem Pivot (Laf-fort, Paryż 1985): "Musil i Broch obciążyli powieść ogro-mnymi zadaniami (...) powieść mobilizuje dziś wszystkieformy i całą wiedzę, aby objaśnić egzystencję". I dalej:"Powieść pomyślana jako wielka synteza automatyczniestawia problem polifonŹŹ". Przykład - "Lunatycy" Bro-cha składają się z następujących form:- opowiadanie- reportaż- wiersz, opowieść poetycka- esej filozoficzny (język naukowy).Kundera konkluduje: "Powieść jest rozmyślaniem nadistnieniem, tak jak je postrzegają postacie fikcyjne. Jejforma jest wolnością, której nic nie ogranicza".Pisarka węgierska Anna Jokai w rozmowie z Grzego-rzem Łubczykiem ("Życie Warszawy" 12.12.): "Piszę co-raz mniej, ale Janos Pilinsky mówił - nie jest ważne, ilerazy ptak uderzył o powietrze skrzydłami, ważne jest, jakwysoko się wzniósł".15.12.Cyril Connoly - "The Unquiet Grave". Temat książki- pożądana postawa pisarza. Autor stawia pisarzowinajwyższe wymagania, a jego życie traktuje jako powoła-nie, jako misję. Celem pisarza ma być dążenie do arcy-dzieła, pisanie arcydzieł. Tworzyć jedną wybitną książkęco dwanaście lat - jak Flaubert. Sztuka, literatura mu-szą mieć "a withdrawn quality". Życie pisarza powinnobyć "a continual self sacrifice". W sztuce trzeba mieć icharakter, i fanatyzm. Wszystko sprowadza się do umie-

Page 57: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

jętności powiedzenia NIE. Connoly żąda, aby pisarz żyłw izolacji, w ascezie - osobny, zamknięty.Rola błazna w historŹŹ. Historia niemożliwa bez błazna,każda władza ma swoich błaznów. Błazen poważny (alebłazen). Zalety błazna - nie zagraża, nie walczy o wła-dzę. Krytykuj‚, ale jest to krytyka przesiana przedtemprzez sita autocenzury, manna kasza zaprawiona ledwieodrobiną soli - ma smak.W biurze impresariatu "Studio". Podeszła dziewczyna,przedstawiła się - jestem córką Honoraty Kostkiewicz.Honorka! Była moją sympatią w czasie studiów, urocza,pełna ciepła, jasna. Umarła cztery lata temu na raka. W1984 mogła uratować ją operacja. Ale komendant więzie-nia, w którym była internowana za to, że w swoim liceum- Rejtana - uczyła historŹŹ prawdziwej, nie zgodził sięzwolnić jej do szpitala. (Marysia, córka Honorki, jakżedo niej podobna!) W tym samym biurze, w chwilę póź-niej, podeszła inna dziewczyna. Znamy się pośrednio-powiedziała podając mi rękę - jestem córką AndrzejaKaima. A co u ojca? - spytałem odruchowo. Ojciec nieżyje od kilku miesięcy - odparła - rak. Miał 53 lata.był inżynierem. Przeżył szok po ogłoszeniu stanu wojen-nego. Stan wojenny ciągle pochłania swoje ofiary.grudzieńUmarł James Baldwin. Poznałem go w Londynie, kiedyw marcu przyszedł do Royal Court Theatre, żeby zoba-czyć mojego "Cesarza". Siedziałem przed przedstawie-niem w gabinecie dyrektorki teatru - Jo Bedoe. Baldwinzjawił się z młodą dziewczyną, która była jego sekretarką,przewodniczką - nie wiem kim. Drobny, niemal chudy,twarz pomarszczona, duże wyraziste oczy. Był pijany. Jomiała w swoim gabinecie dobrze zaopatrzony barek.Otworzyła go i spytała: "What will you have, James?"Baldwin zawahał się przez moment, a potem odpowie-dział: "Let me have a glass of whisky before I collapse".Jo nalała mu pół szklanki scotcha, z którą Baldwin poto-czył się w stronę widowni.Marcus Garvey zmarł w 1940 roku w Londynie. Dzia-łacz i ideolog czarnych z Jamajki. Twórca rastafarizmu.Wierzył, że rasa czarna jest rasą najczystszą i że będziepanować nad rasą białą. Chciał stworzyć w Afryce króle-stwo czarnych. W 1920, w Nowym Jorku, na KongresieCzarnych Ludów Świata wybrany Provisional Presidentof Africa.22.6.Sen:widzę lecący helikopter, który przewozi wieżę koś-cioła (helikopter ten nie ma poziomego śmigła). Wieża-kamienna, wysoka, zdobna we fryzy - jest umieszczonana dachu helikoptera (wieża i helikopter tworzą całość).Jest jasne, czyste, letnie niebo. Stoję z Kubą na krańcachjakiegoś miasta. Helikopter leci z ogromną szybkością inie zwalniając schodzi do lądowania. Robi wiraż - i wtym momencie przechyla się, gwałtownie traci równowa-gę i obraca się kołami do góry. Wieża odrywa się i rozpa-da w powietrzu na kawałki. Śmigłowiec też rozlatuje się nadziemią, na miasto lecą szczątki wieży i maszyny.(Poprzedniego dnia J. opowiadał mi szczegóły katastro-fy lotniczej IŁ-62 pod Warszawą).Pisanie: chodzi o to, żeby zdobyć się na pierwsze, naj-prostsze zdanie. Zdanie z elementarza, ono cię uratuje,pociągnie następne.

Page 58: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Myślałem, żeby napisać historię człowieka żądnegowiedzy, ambitnego samouka, który przebywa w wielkiejbibliotece i miota się od książki do książki, bo wziął doręki "Tragedie" Eurypidesa, ale to nasunęło mu od razupotrzebę czytania "Narodzin tragedŹŹ" Nietzschego, aNietzsche logicznie skojarzył mu się z Dostojewskim, Do-stojewski to prosta droga do Sołowiewa, stąd - do Bi-zancjum, od Bizancjum prawem inności - do renesansu,więc "Historie florenckie", "Dzieje papieży", Leonardo,Vasari itd., itd., aż nasz bohater wpada w obłęd, w sza-leństwo.22.6.Wieczorem w "Adekwatnym" premiera "Jeszcze dzieńżycia" (adaptacja i wykonanie - Henryk Boukołowski).Aktorstwo Henryka - świetne. Sala pełna. Dużo mło-dzieży."Jeszcze dzień życia" ma dwie warstwy wzajemnieprzenikające się, egzystencjalną - los człowieka (reporte-ra) skazanego na udział w wojnie absurdalnej, pomylonej,stale zagrożonego, niepewnego, czy dożyje jutra. Losczłowieka w conradowskim jądrze ciemności, wplątanegow obłęd świata. Jednocześnie ten człowiek pracuje, jeździ,zbiera informacje, pisze relacje frontowe. To warstwazdarzeń wojennych, których jest świadkiem.Otóż adaptacja Boukołowskiego obejmuje tylko tendrugi wątek, tę drugą warstwę, a chciałbym, aby zmieściłsię w niej również ów wątek pierwszy - dramat człowie-ka zagubionego.Telefony. Popadłem już w taką fobię telefoniczną, żenawet w domu, w którym nie ma telefonu, słyszę jegodzwonek. W końcu zatkałem uszy watą. Ale i to nie po-mogło. Dzwonek dzwonił wewnątrz mnie, w moim móz-gu, jego dźwięk rozsadzał mi czaszkę.Teatr:przeżywamy tak intensywnie dobre widowiskosceniczne, ponieważ mamy świadomość, że jest ono ulot-ne, że za chwilę się skończy. A to, co ulotne, najbardziejpragniemy utrwalić.Moja fascynacja formą zeszytów, notatek, zapisków,fragmentów, "worków". Teraz czytam "Zeszyty" SimoneWeil ("Oczyszczenie w postępie ku dobremu").Lucien L‚vy-Bruh1 (1857-1939). Francuski filozof, so-cjolog, etnograf. Twórca teorŹŹ myślenia pre-logicznego.Sposób myślenia ludów pierwotnych - twierdził - jestodmienny od myślenia ludów cywilizowanych, bo (w tympierwszym wypadku) nie obowiązują prawa logiki for-malnej.Kościuszko, obrońca, a potem mieszkaniec Filadelfii,przyjaciel prezydenta Jeffersona. W latach 1801-1815mieszka we Francji w Berville. Hoduje róże. Pije dużokawy. Zaleca kochać wszystkich ludzi na świecie.Lektura książki Jana Lubicz-Pachońskiego pt. "Koś-ciuszko po Insurekcji" (Wyd. Lubelskie 1986). Mylący,rozpowszechniany u nas wizerunek naczelnika w sukma-nie na czele kosynierów. A przecież Kościuszko to poli-tyk, który prowadzi rozmowy z carem Rosji Pawłem I,przyjaźni się z prezydentem USA - Jeffersonem, jest ho-norowym obywatelem Francji, rozważa plany niepodleg-łości Polski, odrzucając koncepcje Napoleona (tj. koncep-cję Księstwa Warszawskiego), dyskutuje z Pestalozzimproblemy oświaty, pisze na zamówienie Amerykanów

Page 59: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

dzieło o artylerŹŹ konnej (rzecz na owe czasy szalenietechńologicznie nowoczesna). Jest jednym z najwybitniej-szych obywateli świata, to ciekawe, jak w polskim myśle-niu takie rzeczy nie mają większego znaczenia.Czytając Lubicz-Pachońskiego widać, że Kościuszko powyjściu z niewoli rosyjskiej nigdy się już fizycznie ani psy-chicznie nie podźwignął. Ta niewola złamała go, Rosjanienie tylko zdruzgotali mu nogę - przetrącili jego kręgo-słup. Ostatni obraz reprodukowany w książce pokazujego siedzącego na ławce w parku w Berville i rozmawiają-cego z bawiącymi się dziećmi.Jurij Afanasiew, dyrektor Instytutu HistorŹŹ AN ZSRR,w wywiadzie dla jugosłowiańskiego tygodnika "NIN"."Ateizm - mówi - stosowano wobec religŹŹ, natomiastpodejście religijne - wobec Stalina". I jeszcze: "Politycz-ne różnice zastąpiono kryminalnymi zarzutami".

Stalin i jego armia.Generalissimus zamordował:z 5 marszałków - 3z 5 d-ców armŹŹ I stopnia - 3z 10 d-ców armŹŹ II stopnia - wszystkichz 57 d-ców korpusu - 50z 186 d-ców dywizji - 154z 16 komisarzy armŹŹ - wszystkichz 28 komisarzy korpusu - 25z 64 komisarzy dywizji - 58z 456 pułkowników - 401(Gen. A. Todorowski, "Ogoniok", lipiec 1987)Wywiad z Bernardem Pivot ("Apokryfy"): "Literaturadziś - to trochę wszystkiego".Od 1950 liczba ludności świata podwoiła się.Husserl: "Refleksyjne wczucie się w..."Historia wydarzeniowa czy teoria długiego trwania(Fernand Braudel). Szukać interakcji między tymi dwomaprocesami.John E. Pfeiffer - "The Creative Explosion". Sztukapowstaje 30 tysięcy lat temu. Nic nie zapowiada jej na-dejścia, nic jej nie poprzedza.Zegadłowicz: nienasycenie - to wyróżnia twórczą jed-nostkę.Kobieta robi na mnie wrażenie kogoś bardziej dojrzałe-go niż mężczyzna. Ilekroć poznaję najpierw kobietę (na-wet młodą), a potem jej przyjaciela lub męża, mam wra-żenie, że to jej młodszy brat, czasem wręcz - że syn.Sclavus saltans - niewolnik tańczący.Często, aby uwiarygodnić swój tekst, musisz dołączyćswój życiorys. Tekst jest dziś jakby połową przekazu, któ-rego jesteś źródłem. Piszesz o potrzebie odwagi? Musisz- poza tekstem - dać dowód, że sam byłeś odważny.Cella continuata dulescit - cela, którą opuszczamyrzadko, staje się miła. Żyjąc, jakąś część energŹŹ przekazu-jemy otoczeniu - ludziom, ale także i rzeczom, oswaja-my je, kształtujemy. W końcu owo otoczenie staje sięczęścią nas, naszym dodatkowym wymiarem. Rzeźba.Ciągle rzeźbimy nawet nie używając dłuta. Spójrzcie napracownie malarzy, na gabinety pisarzy. To latami two-rzone kompozycje, scenografie, kolaże. Jeżeli są to dziełanaszego autorstwa, związujemy się z nimi, czujemy ichciepło. To twierdze, w których jesteśmy bezpieczni i któreopuszczamy bez entuzjazmu.

Page 60: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Wieże Oxfordu w chłodnym, przymglonym, pastelo-wym słońcu (jest 11 marca), zielone łąki środkowej Ang-lŹŹ, jadąc płynie się w jasnej poświacie, w powietrzu opali-zującym i bardzo lekkim -daje to wrażenie unoszenia się,łagodnego lotu.15.5.Z Krysią Zachwatowicz żałujemy Kota Jeleńskiego.Mówię, że widziałem go ostatni raz na obiedzie u Bran-dysów w Paryżu w 1985. Był pełen ciepła, spokoju, mąd-rości. Marcin Król określił go pięknie - twórcą między-ludzkim. Bez takich ludzi sztuka nie mogłaby istnieć, po-nieważ twórcy siedzą zamknięci, każdy w swojej celi, a nadomiar często nie mają wspólnego języka. A ci właśniełączą, zestrajają nas wszystkich piszących, malujących,komponujących.16.5.Wieczorem u Tadeusza Nowaka. Byli: Kuśniewicz,Myśliwski, Grześczak. Kuśniewicz nie zmieniony od lat,odkąd go pamiętam - drobina fizyczna, ale drobinazwarta, sprężysta, iskrząca się.17.5.U Włodzimierza Ledóchowskiego w Leśnej Podkowie.Dominik Horodyński: "Pies rasowy to degenerat. Musibyć domieszka kundla!" Widzę w tym świetną definicję li-teratury: w każdej książce musi być domieszka grafoma-nŹŹ. Najlepszym przykładem - Dostojewski.18.5.Spotkanie z Brzezińskim. Głosy warszawskie - pesy-mistyczne. Brzeziński~natomiast określa siebie jako histo-rycznego optymistę. Mówi, że w tej chwili rewolucja wPolsce oznaczałaby klęskę, ewolucja zaś może dać zwycię-stwo. Jego plan dla Europy: przyszłość należy do. nomi-nalnych tylko sojuszników po obu stronach barykady.Dla Zachodu - RFN, dla Wschodu - Polska i Węgry.Tj. przyszłość widzi w ewolucyjnym rozmiękczeniu, w roz-miękczaniu Jałty.Prawdziwy sąd to sąd po latach, czasem - wieki póź-niej.Kaufman (korespondent "The New York Times") opo-wiadał mi, przerażony, jak próbował dowiedzieć się cze-goś po katastrofie IŁ-62. Nikt nic nie chciał powiedzieć,wszyscy bali się, odsyłali go wyżej, ale ci wyżej odsyłaligo jeszcze wyżej.Dążenie tych ludzi, dążenie za wszelką cenę, żeby byćnikim i niczym, żeby żyć, ale zarazem nie istnieć podmio-towo - trwożliwa, rozdygotana ucieczka w anonimo-wość, w nie-byt, w bez-twarz.19.5.U Ludki Skulskiej wieczorem opowiadam kolegom owystawionym w Londynie "Cesarzu". Bałem się porażkitej sztuki. Klęska książki jest cicha, zła książka znika niezauważona z półek, ginie bez śladu w magazynach. Klę-ska sztuki dokonuje się z hukiem, staje się niemal pub-licznym skandalem.20.5.Z J. rozmowa o zagrożeniach. ,Historia nakłada nanasz kraj nadmierne ‡iężary, coraz trudniej im sprostać.Mimo wysiłków obniża się poziom egzystencjalny, po-ziom myślenia, odporność na zło, na tandetę, na :po-wszechne niechlujstwo i otępiałość.

Page 61: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

22.5.Przyjechał z Pragi mój przyjaciel i tłumacz - DuśanProwaźnik. Duśan nie zmienia się - ten sam dobry,poczciwy Czech, o dużym ładunku filozofi szwejkow-skiej~. Jest to filozofia, którą ogrzewa lekki, nieco ironicz-ny uśmiech, a której dążeniem najbardziej podstawowymjest - przeżyć.23.5.Z ilozofem Jerzym Łozińskim. Przyniósł mi wydanypod jego redakcją II tom "Szkoły~frankfurckiej". Mówi oswoich studentach - są bierni, milczą. To pewne, że sy-stem autorytetu narzuconego budzi ich sprzeciw, ale cze-go chcą?Zwraca uwagę na różnicę między angielską i kontynen-talną szkołą w filozof‹i. W angielskiej punktem wyjściajest człowiek - strefa polityczności, choć konieczna, niestanowi sama w sobie dobra. W filozofi kontynentalnejpunktem wyjścia jest ogólność - Bóg, historia, prawo.W tej ogólności znika człowiek jako jednostka. Przyzna-nie tej ogólności i jej wymogom roli nadrzędnej kryje wsobie zagrożenie totalitarne.Słabość ludzi: skłonność do eksterioryzacji zła. Zło jestna zewnątrz - to inni.Sytuacje totalitarne stawiają człowiekowi wysokie, nie-mal nadludzko wysokie wymagania etyczne. Niewielumoże im sprostać, przejść próbę piekła.O Blochu: jego kategoria tego, co "jeszcze nierzeczywi-ste", np. nadzieja. Fenomenu człowieka nie da się wytłu-maczyć zadowalająco, ponieważ jest on (człowiek) nie tyl-ko bytem de miowalnym, ale także wyobraźnią, takżealogicznością, także utopią. Nie można zamknąć go wprogramie komputera, ponieważ człowiek to także ktośpoza programem, ktoś - właśnie - niedefiniowalny.Słowem, o istocie individuum decydują właściwości niedające wyrazić się językowo.23.5.W południe pogrzeb ofiar katastrofy lotniczej IŁ-62.Olbrzymi tłum przyglądający się obrządkowi, skupiony.Przechodzą żołnierze z wieńcami, stewardesy niosące od-znaczenia poległych, kompania honorowa, wreszcie pięt-naście szarostalowych trumien na ramionach lotników.Tłum stoi, czeka na najważniejsze: oto zaczynają prze-chodzić matki, żony, bracia i siostry tych, którzy zginęliw katastrofie. Tłum patrzy. Jest w nas jakaś niesamowita,przerażająca, trudna do opanowania potrzeba spojrzeniaw twarz nieszczęściu, które nie jest moje.Wysunąłem się ze ściśniętych, napierających szpalerów.Ruszyłem w stronę bramy. I wtedy zobaczyłem widok,który wstrząsnął mną najbardziej. Na skraju alei cmen-tarnej stała dziewczyna. Stała tyłem do tłumu, do kon-duktu, do przesuwających się wysoko trumien. Stała pię-kna, nieobecna, porażona rozpaczą, skamieniała. Czarnyobelisk.Jose Lezama Lima w swoim "Autoportrecie poetyc-kim" definiuje zjawisko wizerunku. Wizerunek to toczym nasza wyobraźnia dopełnia naturę. "Wizerunek jestnieustannym dopełnianiem tego,' co współwidziane i sły-szane jedynie na póły". Więc realizm magiczny to nie tyledodatkowy wymiar rzeczywistości, co rzeczywistość prze-mieniona i już inna.Podróż jako źródło inspiracji, jako temat i jako twór-

Page 62: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

czość. Marco Polo, Humboldt, Goethe, Twain, tysiące in-nych. Trzeba dojrzeć do podróżowania - podróż to coświęcej niż przemieszczanie się z miejsca na miejsce, niż tu-rystyka (właściwie rozwój turystyki, jak umasowieniekażdej wartości, zbanalizował, zwulgaryzował sacrumpodróży). Podróż to owocne przeżywanie świata, zgłębia-nie jego tajemnic i prawd, szukanie odpowiedzi na pyta--nie, które on stawia. Tak pojmowane podróżowanie jestrefleksją, jest filozofowaniem.Władysław Bartoszewski - "Dni oblężonej Warsza-wy": w przeddzień wybuchu powstania panuje powszech-ne przekonanie o łatwym zwycięstwie.Weszliśmy w okres przygotowań do XXI wieku. RządJaponŹŹ proponuje program badań podstawowych w skaliświatowej pt. "Nowe granice ludzkości". Czas trwaniaprogramu - 20 lat, koszta - 6,2 miliarda dolarów. Dwatematy:przetwarzanie surowców i energŹŹ,przetwarzanie informacji.Głównie chodzi o badanie technik mikromanipulacyj-nych na poziomie komórki. Mowa jest też o badaniu zło-żonych mechanizmów takich, jak zdolności twórcze,myśl, pamięć, zdobywanie wiedzy, a także badanie innychprocesów, np. postrzeganie i odbieranie wrażeń zmysło-wych. Poszukiwania poszłyby też w kierunku tworzeniasztucznych enzymów do leczenia arteriosklerozy. Autorzyprogramu są zdania, że w przyszłości pracę lekarzy prze-jmą biolodzy, którzy zajmą się doskonaleniem komórki, ielektronicy, którzy będą konstruować bioprocesory i ro-boty do oczyszczania tętnic.Z wywiadu dla Marka Millera:- jedną z cech talentu jest zdolność koncentracji. Taostatnia jest niezbędna, aby wprawić nas w rytm. Rytm wprozie jest równie niezbędny i ważny jak w poezji - bę-dzie nas unosić w czasie pisania;u mnie egzotyczna jest tylko sceneria;pokazać obiektywną rzeczywistość, ale też jak onazałamuje się w tob‹e (inaczej - nie istnieje rzeczywistośćobojętnie obiektywna, ponieważ każda subiektywnośćzmienia sens i strukturę obiektywności).

31.5.Spotkanie z Wałęsą. Zaprosił m.in. Łapickiego, Samso-nowicza, Osmańczyka, Beksiaka, Edelmana, Strzeleckie-go, Turowicza, Tischnera. Wałęsy nie widziałem dawno.Dojrzał bardzo. W pewnym momencie pomyślałem-przypomina mi Witosa.Elena Poniatowska - "La Noche de Tlatelolco" (Me-xico 1971). Historia i przebieg masakry 1968 roku w Me-ksyku. Tekst to wyłącznie relacje świadków, ulotki, ko-munikaty, grafitti. W całej książce (ok. 300 stron) jest tyl-ko jedna strona tekstu odautorskiego.Kampucza, lata siedemdziesiąte, rządy CzerwonychKhmerów. Z pamiętnika małej Peuw: "Nie pytajcie o nic,Angkar czuwa nad wami! Po raz pierwszy usłyszeliśmy tosłowo. Przez długi czas myśleliśmy, że to nowy król lubprezydent. Było to jednak słowo z nowego języka, które-go musieliśmy się nauczyć. Oznaczało ono najwyższąorganizację, która czuwała nad losami narodu".Z woli Angkara wujek Peuw - Vong - przechodził wobozie reedukację. Z sześćdziesięciu uczestników przeżyło

Page 63: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

ten kurs trzech. "Wracali do domu - pisze Peuw - kie-dy jeden z nich pozwolił sobie na westchnienie: <<Czy teżznajdę moją biedną żonę?>> Od razu dwaj żołnierze za-trzymali go i zaprowadzili w las. Nikt go już potem niewidział. Okazywanie uczuć było zabronione.To wszystko, czego dowiedzieliśmy się od wujka, po-służyło nam za lekcję w dalszej walce o przetrwanie. <<Niezadawajcie żadnych pytań>> - brzmiała jego głównawskazówka".W każdej populacji - mówi profesor Ignacy Wald wwywiadzie dla "Literatury" (5/84) - cecha rzadka występujew 5 procentach wypadków: 2,5 proc. to inteligencja istot-nie wyższa i 2,5 proc. - istotnie niższa (różne rodzajeupośledzenia). "Dzieci upośledzone w 90 proc. pochodząz warstw najniższych. Istnieje swoisty syndrom nędzy, ni-skiego poziomu sprawności umysłowej, niskiego poziomuwykształcenia oraz dewiacji postaw społecznych - alko-holizmu, przestępczości".L.: "Źle ze mną. Porządkując swój pokój znalazłemstosy notatek z lektur, z przemyśleń, o których zapomnia-łem, więcej - których istnienia nie byłem świadom. No-tatek w żadnej formie nie spożytkowanych. Może gdzieśodłożyło się to w 'mojej pamięci? Może kiedyś odezwiesię, ale odkrycie całych stert zapisków - tak zupełnienieobecnych w mojej świadomości - przeraziło mnie".Wyższy urzędnik mówi mi o L.:- L. Ten nie zrobi kariery, on ma taki kolorowy ży-ciorys!Chodzi o to, że najlepszy życiorys jest szary, bezbarw-ny, nijaki. Nie istnieć - żeby istnieć."Le Monde" z 20.3. o literaturze światowej: 1) triumfbiografi. Rozwój tego gatunku, jego wielka i rosnąca po-pularność. Żeby cała epoka albo zjawisko przeglądały sięw historŹŹ życia jednego człowieka; 2) Juan Marse-wielkie nazwisko w HiszpanŹŹ; 3) Nowe talenty angielskie- William Boyd, Julian Barnes, Graham Swift, KazuoIshiguro, Rodney Hall; 5) Emanuele Severino - włoskiHeidegger.27.6.Dzień, w którym nic nie zrobiłem, ale miałem przyje-mną rozmowę z M.S. i widziałem ciepłą twarz O.B. i dla-tego nie uważam go za stracony.Rozwój wywiadu jako gatunku pisarskiego. Prasa nacałym świecie pełna wywiadów. Wywiady w gazetach, wczasopismach, w radio, w telewizji. Wywiady książkowe.W USA powstały czasopisma składające się z samych wy-wiadów ("The New Perspectives", "The Interview").Przyczyny? Czas, tempo - wybitni są zajęci, nie majączasu pisać, a bywa, że nie potrafią. Łatwiej namówić ko-goś do udzielenia wywiadu niż do napisania tekstu. Lu-dzie chętnie czytają wywiady. Wywiad ma swoją drama-turgię, zdaje się być wypowiedzią bardziej spontaniczną,otwartą, naturalną niż tekst pisany, ponadto jego zaletąjest skrótowa, aforystyczna forma wypowiedzi.Słownik biograficzny Waltera Kramera "300 podróżni-ków" (Lipsk 1961). Podróżowanie jako zawód, powoła-nie, pasja, sposób życia. Szczególne natury, niespokojneduchy. Jak giną w drodze. Ich rozrzucone po świecie gro-by.Kto gromadzi wiedzę, gromadzi ból. (Kohelet)Kierkegaard przeciw Heglowi, tj. przeciw fetyszyzacjihistorŹŹ obiektywnej. Dla duńskiego filozofa każdy czło-

Page 64: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

wiek jest zamkniętą w sobie historią.Bergson: poznanie docierające do istoty rzeczy operujeintuicją.Mirosława Marody o stanie świadomości Polaków. Ce-chy: 1) dewaluacja pracy w sektorze państwowym, 2) na-stawienie na asekurację socjalną, 3) wyuczona bezrad-ność, 4) zwężenie horyzontu czasowego, 5) zawistny egali-taryzm, 6) nastawienie na przeciętność, 7) kolektywistycz-ny egoizm.Roy Miedwiediew w "Dissent": "Nastąpił nie tylkoupadek literatury, ale i upadek gustów czytelniczych, trze-ciorzędni pisarze zaczęli cieszyć się powodzeniem".Studium D. Blackbourna o nazizmie. Nazizm - pro-wincjonalny kicz. Nazizm i drobnomieszczanie byli dlasiebie stworzeni. Niedokształcone samouki.Strach raz człowiekowi zadany czyni z niego kalekę nazawsze, odejmuje mu nie tylko coś z duszy - w jakiśsposób odejmuje mu i coś z ciała (człowiek wylękniony,jego wygląd).Faszyzm: rewolucja nihilizmu, kult państwa, personali-zacja i koncentracja władzy, woluntaryzm wodza jakoczynnik organizujący; terroryzm jako metoda polityki,skrajna brutalność w zwalczaniu oponentów i przeciwni-ków.Twój wróg nie zawsze wygląda groźnie. Czasem nawetpoci się na twój widok, rumieni, unika twojego wzroku.Kiedy z nim rozmawiasz, zachowuje się niespokojnie. To,co zdumiewa cię najbardziej, to bezinteresowność jegouczucia i postawy. Nie dałeś mu żadnych powodów donienawiści. Ani go uderzyłeś, ani oczerniłeś, nie złamałeśmu kariery, może wręcz nie znasz go osobiście, a jednaknagle odkrywasz, dowiadujesz się, czytasz: nienawidzi cię,opluwa, przeklina."Cudze życie - to tak daleko". (Saint-Exup‚ry)Heroizm jest zjawiskiem elitarnym."W miarę jak oddalam się odeń, moje minione życięzarysowuje się w kształt wyspy". (Paul Claudel)H.D. Thoreau napisał 14 tomów dzienników. Jego"Walden" to dziesięć lat pracy, siedem kolejnych wersji.Adam Czerniawski opowiadał mi, że nasz zmarły wAnglŹŹ poeta i pilot Gustaw Radwański, kiedy rozważanoróżne postawy polityczne, miał zwyczaj mówić tak: "Poli-tycznie Staszek jest na lewicy, Henryk - na prawicy, a ja- i tu jego palec wskazywał punkt gdzieś wysoko, wyso-ko w powietrzu - ja jestem tu".17.2.Spotkałem M. Siwy, zgarbiony, postarzały. Ludzie sta-rzy. W ich sposób bycia, w ich zachowanie jest wbudowa-ny nieustanny lęk, trwożliwa ostrożność w czasie stawia-nia każdego kroku, obawa przed przekroczeniem granicy,niewidocznej dla nas granicy, która w ich mniemaniu ist-nieje i przebiega nie dalej niż na wyciągnięcie ręki. Z całejsylwetki przebija zmęczenie, wyczerpanie. To wygląd ko-goś, kto z największym wysiłkiem wdrapał się na pirami-dę słońca w Teotihuacan i stanął na jej kamiennym szczy-cie. Wyżej, dalej - nie ma już nic. Człowiek doszedł kre-su. Stoi wycieńczony, ciężko oddycha, przepełnia go po-czucie niezwykłości i grozy. Już nic nie można zatrzymać,nic powtórzyć, nic cofnąć. Czekanie, aż opuszczą gowszystkie siły, aż dosięgnie go mroczna strzała.Przybyszewska, "Listy, t. 3, str. 62:

Page 65: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

"Podwójna porcja wapna dla trupa Robespierre'a. Że-by nie ożył!"Henry Bolingbroke (1678-1751) angielski ministerspraw zagranicznych, w swojej historŹŹ Europy od pokojupirenejskiego do śmierci Ludwika XIV formułuje słynne"prawo Bolingbroke'a" stwierdzające, że problemy posia-dają odmienną wagę w zależności od tego, czy dotyczązachodniej, czy wschodniej Europy. Tzn. europejski sy-stem polityczny odnosi się jedynie do Zachodu i tylko to,co mogłoby mu zagrozić, jest ważne.Pisarz węgierski - Istvan Csurka. Nasza rozmowa wBudapeszcie, w restauracji "Karpatia". Csurka masywny,potężny, ale twarz łagodna, uśmiechnięta, ciepła. Mówi- marksizm - senilizm, marksizm - serwilizm. Mówi- skończyła się ideologia, zostały personalia.11.7.Dzisiaj jest nas pięć miliardów. Z tej okazji przygoto-wany przez ONZ program telewizyjny. Występują biali ikolorowi. Biali - to starsi panowie: Clarke, Brown,Vonnegut i inni, którzy zamartwiają się, że jest nas jużpięć miliardów i co będzie dalej, jaka ciężka czeka nasprzyszłość. Ich twarze wyrażają zatroskanie i powagę.Czarni natomiast - to zespoły rockowe, jazzowe, roz-śpiewane, rozbawione.I tak już będzie - starzy biali będą zamartwiać się, aleich zatroskane głosy będą rozlegać się coraz słabiej, nato-miast kolorowi będą zajmować coraz większą część scenyzwanej światem.Kałużyński: "Gombrowicz z uporem trzymał się ubocz-nej Argentyny, którą przekształcił w mentalny duplikatPolski".Był - jakby nie wyjeżdżał z Polski - na prowincjiświata.Karol Ludwik Koniński o nazizmie: "Ruch nizin, gru-biański, odstręczający, wiekuisty typ, który chce bić, bićkogokolwiek"."Pisarz powinien być milczący, jak milcząca jest jegoksiążka na półce" (Ivo Andrić). To samo Henryk Elzen-berg w "Kłopot z istnieniem": "(...) milczenie (...) chroniod małostek. Bo mówić o rzeczach błahych, to siłą rzeczymyśleć o rzeczach błahych: nie można paplać bezkarnie.No, a mówić o rzeczach poważnych? Niestety, to zbytczęsto odbiera im ich żywotność, ich siłę, ich zdolnośćkrzewienia się w duszy: jakbyśmy podcięli łodygę z nierozwiniętymi pąkami. Mową rzeczy poważnych jest twór-czość (...)". I jeszcze Ivo Andrić: "W tych dniach dużoczytałem i dużo rozmawiałem z ludźmi - więcej niż jestzdrowo i dobrze dla mnie: trzeba rosnąć od wewnątrz,milcząco (...) wszystko inne oznacza na samego siebie za-stawić pułapkę, samemu gotować własny upadek". Po-dobnie Rozanow: "Społeczeństwo, otoczenie nie wzboga-ca, lecz zuboża naszego ducha". Ludwig Wittgenstein - "Culture and Values" (Black- wellooxford,1980, s.94): - "Wzrok ludzki ma siłę nadawania obiektom war- tości, może tym samym uczynić je zbyt kosztownymi". - "Moim ideałem jest pewien chłód. Świątynia daje,schronienie namiętnościom"."W każdym zdaniu staram się wyrazić wszystko". "Nie ma nic trudniejszego niż powstrzymać sięprzed samooszustwem".

Page 66: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

"W filozofŹŹ zwycięża w wyścigu ten, kto potrafi[biec najwolniej". - "Miarą geniuszu jest charakter". - "Spoczywanie na laurach jest niebezpieczne jak spo- czywanie zimą na śniegu. Umierasz w czasie snu". - Geniusz to talent użytkowany z odwagą". "- "Musisz umieć dostrzegać coś, co będzie rzucać no-[we światło na fakty". "Ładne nie może być piękne". - "Słowa są czynami".!-, Jeżeli chcesz pójść głęboko, nie musisz iść daleko".Humor to nie nastrój. To sposób patrzenia naświat".- "Praktyka nadaje słowom sens".- "W każdym wielkim utworze jest dzikie zwierzę:poskromione". ("In allen grossen Kunst is eine WildesTier: gezamst").Wiele potwornych zjawisk, sytuacji i postaci cieszy sięznośną, a nawet dobrą opinią, ponieważ ludzie, nim ze-tknęli się z nimi, wyobrażali je sobie jeszcze znacznie go-rzej. Ich opinia, po bezpośredniej konfrontacji z rzeczywi-stością, brzmi wówczas: "No, nie jest aż tak źle (nie wy-gląda aż tak strasznie), jak myślałem".Wywiad z Janem Karskim o holocauście. W latach1942-1944 Karski, jako kurier z Polski, opowiadał wAnglŹŹ i w Ameryce o masowej zagładzie Żydów w polsce- co dzieje się, jak ona przebiega. Nikt mu nie wierzył!Jest granica, której ludzka wyobraźnia nie chce, nie możeprzekroczyć.Ojciec Józefa Czechowicza-woźny Banku Handlowego w Lubliniezmarł w obłąkaniu (daty śmierci nie znam).Był Janusz Kapuściński, mój brat stryjeczny z Mielca.Opowiadał o swoim kuzynie, starym, zdziwaczałym eme-rycie. Siostra PCK upiekła mu na imieniny tort. Zaniósłtort na milicję - jako dowód, że chcą go otruć.Danuta Cirlić opowiada mi o Milośu Crnjanskim.Crnjanski, jako stary człowiek, wrócił z emigracji do Ju-gosławŹŹ. pewnego dnia dzwonią do drzwi dwie dziewczy-ny. To studentki - przyszły powiedzieć, że będą pisać onim prace magisterskie. Crnjanski:- Dlaczegoście nie przyszły pięćdziesiąt lat wcześniej! 27.7.Wieczorem, w telewizji; Jean-Michel Jarre "Koncert wChinach". Ta latająca po świecie fabryka dźwięków (16ton sprzętu muzycznego!), Ewolucja od Janka Muzykantai jego drewnianych skrzypek do tych konstrukcji elektro-nicznych dźwiękowo-świetlnych (bo dźwięk i światło są tunieoddzielne). Tłumy młodych Chińczyków zafascynowa-ne, przejęte, a jednocześnie opanowane, bez oznak maso-wej histerŹŹ.28.7.Z dawnych notatek(Sesja Komitetu "Polska 2000"PAN w Jabłonnie) na temat "Człowiek - Środowisko -Zdrowie" -- choroba zmienia człowieka: schodzi on do we-wnątrz, zamyka się w granicach swojej osoby;- duży, a mało doceniany wpływ stanów emocjonal-nych na organizm człowieka i jego zdrowie;- sylwetka biologiczna człowieka ukształtowała się w

Page 67: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

środowisku naturalnym, jeszcze w epoce przedneolitycz-nej. Stąd trudności, jakie ma człowiek w dostosowaniu siędo otoczenia cywilizacji przemysłowej. Na przykład daw-niej napięcia emocjonalne były rozładowywane w natural-ny sposób przez wysiłek fizyczny. Człowiek rozładowywałnapięcie spowodowane wściekłością, tym, że fizycznie ata-kował przeciwnika, staczał z nim pojedynek.Albo -człowiek zagrożony, przestraszony rozładowywał lęk-ucieczką. Dziś człowiek tłumi wściekłość i lęk, ale ichprzecież nie likwiduje i nie usuwa z organizmu - i wó-wczas one zaczynają ~go niszczyć.Systemy aprioryczne, autorytarne: ludzie mogą w nichistnieć dzięki temu, że spontanicznie wytwarzają podsy-stem patologicznych przystosowań. Tym samym światnieformalności pozwala systemom autorytarnym utrzy-mać się przy życiu.Jacques Soustelle - "Los Quatro Soles". Dzieje Ma-jów to przykład procesu regresu, o którym zapominamyopętani ideą postępu i rozwoju. Tymczasem historia ludz-kości to również w poszczególnych regionach i epokachdzieje regresu. Dekadenci - spadkobiercy przeszłości,której nie potrafią kontynuować i rozwijać."Żaden wielki artysta nie widzi rzeczy takimi, jakie onesą w rzeczywistości. Gdyby je tak widział, przestałby byćartystą". (Oscar Wilde)W "Polityce" (31 /87) wywiad z autorem "Dzieci Arba-tu" Anatolijem Rybakowem:- "Czy po odbyciu kary zesłania starał się Pan opowrót do Moskwy?- Nie, na to byłem za mądry! Miałem zresztą zakazpobytu w dużych miastach, a w małych też nie chciałemsię meldować, aby niepotrzebnie nie przypominać oswoim istnieniu. Czułem przez skórę, że mogłoby się toźle skończyć - naokoło szalały represje. Tułałem się pocałej Rosji i najmowałem tylko do prac dorywczych".(Tak został pisarzem - żeby nie wypełniać ankiety)."Zacząłem zastanawiać się - co dalej? Iść do pracy, zna-czyło wypełnić szczegółową ankietę personalną".Dzisiaj:- "Szok, jaki obecnie przeżyłem, to listy od ex-działa-czy stalinowskich.- Czy nikt z nich nie wyraża skruchy?- Skądże! Tak trzeba było! Bez ofiar nie można siębyło obejść!"6.8.Sięgnąłem po "Dzienniki czasu wojny" Nałkowskiej.Sięgnąłem nie po to, aby dowiedzieć się czegoś o wojnie,ale ze względu na język - piękny język tamtej epoki,tamtych pisarzy. Ubolewam, może przesadnie, że my dzi-siaj piszący i mówiący już tylko język psujemy, szpecimy,dewastujemy. Zamiast plewionego ogrodu języka - tylkobadyle i dziwolągi, całe otoczenie zaniedbane, zachwa-szczone. Nawet ci, którzy to czują i nad tym boleją, przezkonieczny kontakt z ową niechlujną rzeczywistością języ-kową sami nurzają się w tym niechlujstwie, raz po raz na-tykając się na rozpanoszony bełkot, bzdurę i mętniactwo.Sięgam więc do Berenta, Irzykowskiego, Dąbrowskiej-jak po łyk wody źródlanej. To jedyna polszczyzna, którejufam, na której mogę spokojnie i mocno oprzeć własnąmyśl.9.8.

Page 68: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Moja wizyta u Nałkowskiej. Jest wiosna roku 1951.Pracuję w "Sztandarze Młodych". Mój szef - WiktorWoroszylski - wysyła mnie do pani ZofŹŹ, aby odebraćtekst jej wypowiedzi na temat walki o pokój (była wtedymoda pisania i drukowania takich wypowiedzi). Nałkow-ska miała wówczas 67 lat, ale robiła wrażenie kobietyznacznie młodszej, o silnej i tęgiej sylwetce, o prosto imocno osadzonej głowie osoby śmiałej, obytej towarzy-sko, stającej przed audytorium bez tremy. Mieszkała wDomu Literatury na piętrze, drzwi z klatki schodowej-na lewo. Najpierw był pokój pełen psów i kotów, a głę-biej jej gabinet. Pełno w nim było kartek, karteluszkówwszędzie rozłożonych. Nałkowska wręczyła mi kartkę znapisanym na maszynie tekstem. Odprowadziła mnie dodrzwi. Wyszła ze mną na klatkę. schodową i po chwili wa-hania spytała: "Czy pan myśli, że pozwolą nam pisać tak,jak pisaliśmy dawniej?" Coś bąknąłem niewyraźnie i spe-szony, oszołomiony pognałem schodami w dół.Tadeusz Breza w swoich wspomnieniach o Nałkowskiejprzypomina, że pisała ona na małych karteczkach, którepóźniej sklejała w stronice. Technika collage'u, bardzonowoczesna.Skąd bierze się słaba pozycja reportażu literackiego?Pewnie m.in. stąd, że gatunek ten uprawia bardzo małopiszących (jest ich znacznie mniej niż tych, którzy tworząpowieści, opowiadania, poezję). Reporterzy stanowią sła-bą grupę nacisku, nie są w stanie przepchać się do pierw-szych szeregów. Dlaczego mało ludzi uprawia reportaż?Choćby dlatego, że zbieranie materiału wymaga w tymwypadku fizycznego wysiłku, zdrowia, a często groziśmiercią. Toteż zwykle reporterem jest się tylko przezpewien okres, w latach młodości, później - większośćreporterów zmienia styl życia - albo zasiada na fo-telach redaktorskich, albo zamyka się w domach i piszeksiążki. Tak więc wielu reporterów traktuje swoją repor-terską twórczość tylko epizodycznie, nie troszczy się o jejutrwalenie i kontynuację. I jeszcze słowo o krytyce. Tej pra-wie nie ma. Reportaż wymaga od krytyka podwójnychkwalifikacji - nie tylko musi znać on warsztat litera-cki, ale także znać przedmiot, o którym reportaż traktu-je (np. żeby zrecenzować rzetelnie tom reportaży o Peru,trzeba wiedzieć coś o sztuce pisania, ale także wiedziećcoś o samym Peru, a to już wymaga dodatkowych stu-diów, lektur itd.). A więc reportaż nie ma swoich krytyków,tych, którzy dbaliby o jego miejsce i jego promocję.Karen Blixen:ur. 1885. Ma 29 lat, kiedy osiedla się na farmie w Ke-nŹŹ. Mieszka tam 16 lat. Ma 45 lat, kiedy wraca do DanŹŹ.Ma 52 lata, kiedy wychodzi "Pożegnanie z Afryką"(1937). Umiera mając 77 lat.Notuję uwagi pisarzy, reporterów, reżyserów, którzyprzyjeżdżają z Ameryki, z AnglŹŹ, z Francji, uwagi pierw-sze, które - wiem z własnego doświadczenia - najdłużejzostają w pamięci:(K.): "U was każdy każdego ciągle sądzi. Codziennie.Codziennie stajesz przed sądem opinŹŹ. Czy dziś sięsprawdziłeś? To, że sprawdziłeś się wczoraj, jest nieważne.Musisz każdego dnia podejmować od nowa wysiłek. Jakieto wytwarza napięcie w człowieku! Jaka to strata czasu!"(C.): "W tym kraju istnieje dwojaki wzorzec zachowań,dwojaki kod etyczny: serdeczność i ciepło wobec bliskich,

Page 69: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

nieufność, .szorstkość, nawet brutalność wobec obcych.Przejście od jednej postawy do drugiej trwa sekundę. Jestto społeczeństwo grup, zatomizowane, plemienne, upatru-jące w obcym przeciwnika".(R.): "Cechą waszego społeczeństwa są kominy. Wybit-ność i głupota, tylko to, tuż obok siebie. Brakuje mocnejśredniej, która jest cechą naszych, zachodnich społe-czeństw."(S.): "Mają pięć lodówek. Zamiast myśleć, jak wypro-dukować dziesięć, siedzą i radzą, jak podzielić te pięć. Ichsposób myślenia z góry zakłada, że nigdy niczego nie bę-dzie więcej. Zamiast doskonalić system produkcji, głowiąsię, jak usprawnić system podziału, jak - w przyszłościpodzielić trzy lodówki, a potem - jedną".(A.): "Ludzie nie lubią tego, co robią. Praca w ich po-czuciu nie ma wartości".(P.): "Czytam nad bramą fabryki: <<Wydajną pracą po-przemy program partŹŹ!>> Tu praca nie jest problememekonomicznym, lecz politycznym. Nie chodzi o wytwarza-nie dóbr, towarów, chodzi o deklarację, o akces. W na-szym świecie pracując dobrze - poprawiasz swój byt.Tutaj pracując dobrze - dowodzisz swojej lojalności wo-bec władzy. Władza zawłaszcza wszystko, również twojąwolę, twój wysiłek, twój pot. Ergo - jeżeli odnosisz siędo władzy krytycznie, dajesz temu wyraz pracując źle.Poziom pracy a poziom życia - ten związek jest odczu-wany jako bardzo wątły".(S.): "Nikt nie ma poczucia, że robi coś obiektywnieważnego, co ma wartość samą w sobie i co zapewni murzetelną zapłatę i bezpieczną przyszłość".(G.): "Bardzo dużo kombinowania i przetargów. Istotątych zabiegów jest akceptacja systemu asymetrycznego:godzę się, że ktoś jest wyższy, a ja - niższy, że ktoś ma- a ja nie, że ktoś może, a ja - nie. System taki wytwa-rza w człowieku podświadomy brak zaufania do siebie-a może rzeczywiście jestem niższy i słabszy?"(Jeszcze P.): "Wszędzie obecna historia i wojna. Histo-ria rozumiana jako dzieje powstań i wojen".(D.): "Niepewność jutra. Niewiara w lepszą przysz-łość".Z Filadelfii1988Warszawa - Bruksela - Nowy Jork - Filadelfia-Toronto - Calgary - Filadelfia - Los Angeles - Bo-ston - Nowy Jork - Jeddah - Kigali - Entebe - So-roti - Kampala - Bruksela - WarszawaKonflikty w okolicach Brukseli: zamożni Belgowiefrankojęzyczni przenoszą się do podmiejskich wiosek za-mieszkanych przez chłopów flamandzkich. Tarcia na tymtle. Ale, mówią, wojny z tego nie będzie.niedziela rano, małe miasteczko, wszędziekobiety myją oknaAalst - miasto ich wielkiego pisarza - Booma. Byłmalarzem pokojowym, potem dziennikarzem. Pisał felie-tony w "De Morgen".Są bardzo krytyczni. Krytycyzm jako postawa i sposóbmyślenia - to najbardziej odróżnia Zachód od Wschodu.Budynek partŹŹ socjalistycznej w Gandawie. Dzień wal-ki z apartheidem. Dwóch czarnych (grupa Mwenzo-Afri-ca) gra na bębnach, socjaliści belgijscy słuchają, jedzą ka-napki.

Page 70: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Hans Memling (1435-1494) namalował portret SibylŹŹSambethy w 1480.KLM 641 Bruksela - Nowy JorkWe will be very happy to answer any question youmay havelądowanie śniegJFKwszystkie kontynenty, rasy, pokolenia, religiew kolejce do immigrationManhattan, spiętrzenie kamienne, jak łańcuch górSt. Moritz Hotelspokojnie czekają swojej koleijeżeli ktoś wybuchnieto znaczy, że z niższej klasyniższej klasie przypisują wszystkie wady - palenie,otyłość, narkomanię, niższa klasa pluje na podłogęAllen Ginsberg, jego wieczór autorski w Penn Univ.Sala pełna. Tematy: narkotyki, buddyzm, Kerouac. Rok1968 odbierany przez tę młodzież jako historia, rok 1956- jako prehistoria.Jadąc do Penn Univ. autobusem 21. Jedyne wolne mie-jsce znajduję koło starego Murzyna. Siadam, jedziemyściśnięci, wręcz przytuleni do siebie. Ale na przystankuprzy stacji kolejowej wysiedli niemal wszyscy i zrobiło siępusto. Teraz najprościej byłoby zostawić Murzyna iusiąść w innej ławce, ale nagle powstaje problem: usiąśćgdzie indziej? Aha, to znaczy brzydzisz się czarnego!Czarny ci śmierdzi! A Murzyn? On też nie rusza się, sie-dzi przyklejony do mnie, myśląc pewnie: "Przesiądę się,to powiedzą, patrzcie go - czarny rasista, ucieka przedbiałym, nienawidzi białych!" W tej sytuacji, w zupełniepustym autobusie jedziemy dalej, Murzyn i ja, przyciśnię-ci do siebie, przytuleni, zrośnięci niemal, gróteskowi, ab-surdalni.Penn Station nocą. Tylu szaleńców, tylu narkomanów,tylu biednych. I obok nich tłum ludzi dostatnich~zadba-nych, zorganizowanych, pilnych urzędników, obrotnychkupców. Fascynująca jest ta granica, która oddziela jed-nych od drugich, fascynujące jest przekraczanie tej grani-cy.Ci biedni, ich zaniedbanie, apatia, ich łachmany i pustabutelka w ręku, ich niedostępna dla ciebie wspólnota, ichwzrok, którego nie umiem określić.W świecie ryb, mówi mi Grace, samce są zwykle pię-knie ustrojone, napuszone, kolorowe - w ten sposóbprzyciągają uwagę samic i zyskują je dla siebie. Ale oto wMIT zrobiono ostatnio następujące doświadczenie: ry-bę-samca, bardzo kolorowego, który żył w otoczeniu za-chwyconych i uległych mu samic, wpuszczono do akwa-rium o małej pojemności. Jednocześnie obok do akwa-rium o wielkiej pojemności wpuszczono rybę-samca,który był brzydki. I co się stało? Samice porzuciły owe-go zawsze adorowanego pięknisia i pociągnęły zasamcem-brzydalem. Wybrały go, komentuje Grace, po-nieważ miał większe terytorium, to znaczy - większą wła-dzę.Ocalić sztukę od doraźności, od presji środowiska, odbanału. Wielkie dzieła, które powstały jakby bez związkuz otaczającym ich twórców światem. Jerzy Stempowski wliście do Józefa Czapskiego (Muri - Berne, 12.6.1947):"W jakim stopniu artyści Renesansu byli dziećmi swego

Page 71: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

czasu i tkwili w aktualności? Im bardziej przypominamsobie ich obrazy w galeriach, tym związek ich ze współ-czesnością wydaje mi się luźniejszy. Ten okropny obrazWłoch renesansowych, jaki wyłania się z Machiavellego iGuicciardiniego, jest niewidoczny u malarzy. Był to czasruiny wszelkiego prawa i porządku, zanik resztek moral-ności chrześcijańskiej".Rok 1945, koniec wojny. Edmund Wilson odwiedza wRzymie George Santayanę. Wielki filozof mieszka wklasztorze, u zakonnic. Tu, w małym pokoiku, spędziłwojnę. W czasie rozmowy, pisze Wilson, Santayana po-wiedział mi, że o tej obecnej wojnie nie wie prawie nic("Wiem o niej tyle, co o bitwie pod Kannami").Umysły filozofów, artystów kontaktujące ze światemzewnętrznym w jakiś inny, pośredni sposób.Sobota w księgarni Barnes & Nobles w FiladelfŹŹ. Wpadłmi w ręce album Mary Leakey - "Africa's VanishingArt". To album o malowidłach naskalnych znajdującychsię w 186 jaskiniach w Kisese, Cheke, Pahi i innych mie-jscowościach w okręgu Kondoa w środkowej TanzanŹŹ.Wspaniałe to malarstwo liczy około 29 tysięcy lat-powstało w epoce kamiennej, stworzone przez anonimo-wych mistrzów. Toż to galeria obrazów o wielkim rozma-chu kompozycyjnym; pomyślana jako świątynia sztuki orozmiarach znacznie większych niż Louvre czy Museumof Modern Art w Nowym Jorku! Można by się zapędzićw tych zdumieniach i zachwytach i powiedzieć, że wszyst-ko, co nastąpiło w malarstwie i wystawiennictwie poKondoa, było już produktem schyłku i dekadencji. Wkażdym razie człowiek współczesny nie potrafi wytworzyćfarb tak trwałych, aby wytrzymały 30 tysięcy lat, ani wy-korzystać naturalnych warunków klimatu i otoczenia,aby bez żadnych z jego strony zabiegów konserwator-skich obraz mógł tak długo zachować swoją świeżość i in-tensywność.Kondoa: wyobrażenia słoni, lwów, nosorożców, stru-siów, drzew i ludzi.Ilekroć oglądam książki, albumy jak ten, ogarnia mnieżal, że zmarnowałem swoje lata w Afryce. Miałem oka-zję napisać tom reportaży z wypraw do ruin, zrobić tomrozmów z pisarzami, z malarzami, lepiej poznać tamtąmuzykę i balet. W to miejsce napisałem kilka książeko temacie z piasku - tj. o polityce afrykańskiej, a więco rzeczy najbardziej nietrwałej, złudnej i ulotnej na świe- ;cie.Waga tematu książki w jakimś sensie warunkuje ciężarsamej książki. Oczywiście książka może być lepsza lubgorsza, ale utwór poświęcony problemom odwiecznym iwielkim ma większą szansę przetrwania niż rzecz o bła-hostkach.Stephen Crane 1870-1900Emily Dickinson 1830-1886Dopiero w Calgary Sven Delblanc, świetny pisarzszwedzki i uroczy człowiek, przypomniał mi, że restaura- ;cja, do której zaprosił mnie w Sztokholmie na kolację(było to dwa dni przed ogłoszeniem stanu wojennego wPolsce, kiedy nazajutrz samolot nasz lądował w Warsza-wie, światła na lotnisku były już wygaszone), nazywałasię "KB" - po szwedzku: "Klub Artystów". Dosyćwstawieni szliśmy przez zaśnieżony, puszysty, ciepłySztokholm na dworzec. Wsadziłem Svena do pociągu, po-

Page 72: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

jechał do domu, do Uppsali, a ja wracałem pogodny dohotelu nie wiedząc jeszcze, że następnego dnia tyle zmienisię w moim życiu.W Calgary: poetka z Los Angeles - La Loca. Jej rak."Czułam się tak upokorzona". Tutaj wszystko, co nie jestsukcesem, witalnością i optymizmem - jest wstydliwe.Choroba jako upokorzenie. Ciągle badali mnie - mówi- człowiek czuje się gwałcony, traci prywatność. Moglioglądać mnie nagą, dotykać, wymuszać różne zachowa-nia, wreszcie kłuć i kroić.Wymyśliliśmy maszyny, które pozwalają nam nie myś-leć.Eliade o Brancusim:"Zrozumiawszy najważniejszą tajemnicę - tę mianowi-cie, że nie sama twórczość ludowa, lecz odkrycie jej źró-deł może odnowić i wzbogacić sztukę współczesną-Brancusi zaczął szukać (...) Niestrudzenie powracał dopewnych tematów, jakby opętany ich tajemnicą lub wy-mową artystyczną, której nie umiał przekazać. Przez 19lat na przykład pracował nad <<Colonne sans fin>>, 28 -nad cyklem <<Oiseaux>>. Cykl <<Oiseaux>>: w latach1912-1940 Brancusi wykonał 29 wersji tej rzeźby w pole-rowanym brązie, w różnokolorowym marmurze, a takżew gipsie (...)".Świat dźwięków nie ginie. Dźwięki trwają, tworzą wiel-ką, żywą zbiorowość.W Calgary rozmowa z Erichem Skwarą - pisarzemaustriackim. Opowiada, że Tomasz Mann był we współ-życiu człowiekiem trudnym. Mówił tonem pouczającym,cały czas akcentując wskazującym palcem swoje apodyk-tyczne sądy. Za największego pisarza uważa HermannaBrocha. Musil? Tak, ale Musil nigdy nie wzniósł się nawyżyny geniuszu. Mówimy o wiedeńskich kawiarniach.Skwara cytuje Oscara Wilde'a: "Jest to jedyne miejsce,w którym człowiek może być sam, nie czując się samot-nym".W Calgary:Marie-Jean Ribordy, Szwajcarka. Spędziła w Kanadzie17 lat, z tego większość na Północy, gdzieś pod biegu-nem. Jadąc na Północ, mówi, musisz ożywić umysł i ser-ce, stać się częścią natury. Stać się częścią natury - towymaga woli, wysiłku, skupienia.Jeszcze Calgary. Ostatni dzień Olimpijskiego Zjazdu Pi-sarzy. Dyskusja na temat: "The art of creative non-fic-tion writing" (jak to przetłumaczyć? Literacki reportażeseistyczny?) Główna teza: nasza kultura staje się "verydocumentary" i literatura musi to uwzględnić.16.2.Wieczór autorski na wydziale literatury Uniwersytetu'l,emple w FiladelfŹŹ. Ktoś z sali pyta: "Czy to, że latamiprzebywał pan wśród ludzi, których języka pan nie rozu-miał, nie wyostrzyło pana wzroku i słuchu?"Kiedy zastanawiam się nad odpowiedzią, przychodzimi na myśl ów sklepikarz ormiański w Teheranie, hand-lujący przyprawami korzennymi. Jeżeli dzień był spokoj-ny, wystawiał worki tych przypraw na ulicę, jeżeli zapo-wiadano manifestację, chował swój towar, aby tłum gonie zdeptał. Jego zachowanie było dla mnie informacją, za-stępującą mi znajomość języka.Czy wiek XXI będzie wiekiem Pacyfiku? To mnie inte-resuje. Int‚resują mnie epoki, cywilizacje, imperia. Wiel-

Page 73: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

kie rzuty historyczne, rozległe horyzonty, szerokie pano-ramy. Wielopiętrowość rozgrywających się zdarzeń."Każdy dobry tekst ma wiele znaczeń" (Hemingway). Hi-storia jest takim tekstem.Profesorka psychologŹŹ z Temple - Miriam Olson-wyraża się krytycznie o Reaganie. Jako dowód przytaczafakt, że w ciągu ośmiu lat prezydentury Reagan nie zmie-nił się na twarzy, nawet nie postarzał. Weź Roosevelta,mówi, weź Nixona, Cartera - było widać, jak napięcia istresy, jak poczucie odpowiedzialności pogłębiały ichzmarszczki, zmieniały sylwetkę. A Reagan? Zawsze taksamo odprężony i zadowolony. Do niego po prostu nicnie dociera!Po to, żeby koniec stał się rzeczywistym końcem, musijeszcze zaistnieć powszechna świadomość końca, a takżezrodzić się siła, która staremu porządkowi wymierzy coupde grace. Dopiero połączenie tych trzech elementów, awięc - zaawansowanej entropŹŹ istniejącego układu, po-wszechnego przekonania o jego agonŹŹ i siły gotowejprzyjść na to miejsce, może przynieść wstrząs i przemia-nę.Zdolność człowieka do stwarzania pełnych, samowy-starczalnych, zamkniętych światów sprawia, że możemyżyć w społecznościach odrębnych, wzajemnie od siebieizolowanych, nic o innych nie wiedząc, nie odczuwającnawet potrzeby ich poznania. Nie chodzi nawet o odleg-łość geograficzną, gdyż czasem te inne światy istnieją okrok od nas, tuż-tuż, na granicy naszej skóry.Tradycja służenia wodzowi, dopóki odnosi sukcesy.Kiedy nadciąga klęska, jego podwładni opuszczają go iporzucają pole bitwy. Uważają, że takie zachowanie jestetyczne.21.1.W Toronto. Nazwiska pisarzy kanadyjskich: Domań-ski, Drabek, Drewniok, Dudek, Dyba, Gryski, Iwaniuk,Jewiński, Kamień, Ryga, Szymigalski, Topa, Zaborskaitd.Party u Susan Stewart. Susan - bardzo wrażliwa poet-ka i autorka świetnych esejów o kulturze - pracuje naUniwersytecie Temple. W czasie przyjęcia wszyscy biorąudział w zabawie - zgadywance tytułów książek i filmów(trzeba je odgadywać z gestów i mimiki prezentera. Śmie-chu i uciechy przy tym mnóstwo). Zawsze w takich sytua-cjach powraca przekonanie, że dziecko w człowieku nigdynie umiera. Ono tylko jakby obrasta kimś dorosłym, alenadal pozostaje żywe i obecne wewnątrz tego dużego,dojrzałego człowieka. I każda okazja, kiedy może daćznać o sobie i zapanować nad nami, połączona jest z ra-dością, wesołością, odprężeniem, wyzwoleniem. Każdejtakiej okazji towarzyszy uczucie zaspokojenia.Susan ŚtewartEUFRATWięc pewnego dnia, kiedy morzebyło tak spokojne jak niebo, ahoryzont skrył się w zagłębieniach ziemi;kiedy wszystkie gniazda opustoszały, kiedyje rozrzucono, a ciernie i głogi poraniły namtwarze; kiedy nasze pługi i koła garncarskieleżały połamane, pokryte kurzem, a nasze fletybyły jak milczące i posłuszne dzieci; kiedynasze dzieci nie mówiły już naszym językiem, anasze własne języki były jak kamienie

Page 74: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

kaleczące nam usta, śniliśmy o krajuleżącym w górze rzeki, w którymmężczyzna i kobieta stali nadzy w ogrodzie,mieli twarze, z których została starta pamięć.Rano pociągiem do Nowego Jorku. Tutaj, w MerkinHall, koncert filadelfijskiego z‚społu kameralnego "Rela-che". Powstał dziesięć lat temu jako "New-music ensamb-le" (nazywa się też "New Tonality"). Dyrygent JosephFranklin.Nowa muzyka, nowe malarstwo, nowa architektura-energiczna, bujna sztuka amerykańska. Dzieje się w niejogromnie dużo. Emerging Arts, New Music, Fusing Jazz,Creative Non-Fiction - ciągłe, pełne napięcia poszuki-wanie formy, nowego wyrazu, nowych środków. Ucieczkaprzed dekadencją, przed zastojem, przed banałem. Zwra-ca uwagę ogromna ilość tych poszukujących szkół, ośrod-ków, galerŹŹ, zespołów. Nie sposób tego wszystkiego obej-rzeć, przeczytać, wysłuchać, nie sposób przeżyć i prze-myśleć.Relache". Już sam zestaw instrumentów uderzający-wiolonczele, saksofon, piccolo, akordeon, waltornia, Ya-maha. Śpiewaczka, której głos jest jednym z instrumen-tów. Trąbka. Muzycy ubrani różnie, często byle jak-nawet w tym zupełna, amerykańska dowolność.Tendencja do powtarzania rytmu, do wariacji wokółjednego tematu. To nie muzyka klasyczna, ale i nie dode-kafonia, nic w stylu Brahmsa ani Weberna, to jakaś trze-cia wyobraźnia muzyczna.Sztuka staje się produktem trzeciej wyobraźni (tj. ta-kiej, która zaczerpnęła z klasyki i przejęła coś z technikmodernizmu, ale poszukuje własnej, nowej, odrębnej for-my).Tegoż dnia wieczorem na sztuce Johna Krizane'a "Ta-mara" (rzecz o miłości Gabriela d'Annunzio do polskiejmalarki Tamary Łempickiej). Mimo że przedstawieniedrogie - 180 dolarów za bilet - cieszy się ogromnympowodzeniem.. Widzowie otrzymują bezpłatnie i w dowol-nych ilościach wszelkie napoje (specjalność "Tamra�cocktail" przygotowany przez Seagram). W programie,ważniejszy niż lista aktorów, jest zestaw dań, jako że wprzerwie przedstawienia widzowie zjadają kolację (m.in.Curried Breast of Chicken, Insalata Vittoriale, Cold Ri-sotto Primavera, Carpaccio of Beef, Prosciutto itd.).Wszystko to ma miejsce w budynku muzeum armŹŹ ame-rykańskiej (643. Park Avenue and 66`" Street). Sztuka(przeciętna i nudna) rozgrywa się jednocześnie w kilku sa-lonach na dwóch piętrach, trzeba więc dużo chodzić, anawet biegać, ale można też po prostu siedzieć na scho-dach i pić wino - niech inni się męczą.Typowo nowojorskie: "Tamara" jest przedstawieniem,o którym się mówi, ergo - trzeba je zobaczyć. Zawsze tutłok. Ale w Nowym Jorku wszędzie jest tłok, każde naj-bardziej błahe wydarzenie kulturalne ściąga tłumy.Sztukę charakteryzuje estetyczny eklektyzm, wszystkie-go w niej po trochu. Ale przede wszystkim zwraca w ni‚juwagę obecność silnych, agresywnych, prowokacyjnie po-danych elementów kiczu. Tzw. oblicze sztuki pokrywajaskrawa szminka, barwy są kontrastowe, skrajne jak nachińskiej masce. To wyostrzenie kolorystyczne, dźwięko-we, językowe ma pomóc, aby w natłoku produktów,utworów, pomysłów i inicjatyw artystycznych dzieło mog-

Page 75: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

ło przebić się, przyciągnąć, zmusić do zatrzymania, dospojrzenia, do wysłuchania. A ponadto, utwór musi krzy-czeć barwą, dźwiękiem, obrazem, kształtem, ponieważ na-sze zmysły ciągle dziś bombardowane, atakowane, przy-gniatane lawiną nadawanych przez otoczenie sygnałówsą przytępione, osłabione, mało wrażliwe.Maciek Wierzyński o naszym wspólnym koledze, któryosiadł w Nowym Jorku: "Działa, korzysta ze swoich pięt-nastu minut! Tu każdy ma swoje piętnaście minut, któremusi wykorzystać do ostatniej sekundy. Wkrótce o nimzapominają, bo napiera tłum ludzi, z których każdy do-maga się swoich piętnastu minut. A potem? Cóż, potem,na następne piętnaście minut trzeba długo pracować".W "New York Times Book Review" esej pisarza RPA- Richarde Rive o sytuacji w literaturze tego kraju. Wkraju nieszczęśliwym, w kraju pogrążonym w walce zmie-niają się kryteria oceny pisarza. "It is impertinent to sug-gest that a black South African writer's credentials de-pend on how often he throws stones at white policemen".Kryterium oceny przesuwa się z płaszczyzny artystycznejna polityczną. Tam, gdzie panuje kryzys, tam panuje po-lityka - dziedzina, która się żywi, tuczy kryzysem.Pamiętać, że pisanie jest także żmudną, codzienną, nie-ustającą pracą, jest zajęciem szewca spędzającego całe dnina zydlu i cierpliwie robiącego but po bucie.Spoglądając na świat - być optymistą czy pesymistą?Doświadczenie z wieczorów autorskich w kraju: ludziechcą choćby źdźbła optymizmu, oczekują go, istnieje wnich potrzeba światła, potrzeba obietnicy, wiara, że jutromoże być lepsze.Trwa tu w prasie dyskusja o wydarzeniach w Izraelu.Jej temat: czy Żydom w Ameryce wolno krytykować po-stępowanie rządu Izraela wobec Palestyńczyków. Jednitwierdzą, że wolno i trzeba, inni, że ci, którzy ośmielająsię krytykować rząd Izraela (jak np. Woody Allen) to"self hating Jews" - Żydzi, ale Żydzi skażeni nienawiś-cią do Żydów, do samych siebie, do żydostwa. Zwracauwagę rozpalona temperatura tych sporów, ich rozgo-rączkowana emocjonalność, napięcie, czasem aż szaleń-stwo. Dochodzi tu do głosu sentymentalna, nadwrażliwanatura, naładowana namiętnościami do granic wytrzyma-łości. Ten spór to przygważdżający, oślepiający błysksztyletów.Chodząc gdzieś zaniedbanymi ulicami i widząc odrapa-ne domy, wybite szyby, brudne podwórka, zaraz chciał-bym wszystko porządkować, naprawiać, malować. Choreotoczenie odczuwam jako chorobę własną, między mną aotoczeniem istnieje związek fizyczny.24.2.Na filmie "The Last Emperor" - o ostatnim cesarzuChin (zmarł w latach sześćdziesiątych w Pekinie, po prze-bytym więzieniu i reedukacji - jako ogrodnik). Filmzręcznie zrobiony, ale artystycznie i merytorycznie niewie-le wnosi. Wracałem do domu przed północą. Było śnie-żyście i bardzo zimno. Bezdomni spali na wylotach kana-łów. Z kanałów unosi się ciepło, tak że leżą oni w kłę-bach pary, jakby wystawali z piekła, leżą w samych ko-szulach, bez butów - jak wytrzymują dwudziestostop-niowy mróz tej nocy, tak półnadzy, nie okryci nawet ko-cem, wprost na metalowych kratach, na oblodzonych pły-tach chodnika?

Page 76: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

W nocy, kiedy wróciłem z kina, zadzwonił telefon: Al-len Ginsberg zaprasza mnie na śniadanie. Byłem u niegoo 8 rano. Ginsberg, bardzo gościnny, proponuje, abymmieszkał u niego, kiedy będę w Nowym Jorku. Ma małemieszkanie pełne książek i papierów ("Wszystko zbieram,nawet rachunki z pralni"). Zrobił mi kawy, a sobie kubekgorącej wody, do której wcisnął całą cytrynę. Allen - topozorny nieporządek i roztargnienie, a w rzeczywistościświetna organizacja i dyscyplina. Zabawny jest w roli we-terana hippisów, ale traktuje swoją sytuację z pogodą iprzymrużeniem oka. Mówi, że rola jego pokolenia literac-kiego polega na rozszerzeniu pojęcia realności (tzn. żestany oniryczne są też rzeczywistością realną).W czasie przyjęcia w małym domku pod Filadelf‹ą do-padła mnie grupa młodych Amerykanów, którzy wypy-tawszy, kogo znam z pisarzy amerykańskich, jakie książkiczytam, jakie czasopisma, wyśmiali mnie, określającwszystkich tych pisarzy - np. Normana Mailera. czy ga-,zety, jak "The New York Times ', jako "mainstream", tj.nurt główny, oficjalny. Oni wszyscy zadeklarowali się ja-ko niezależny obieg, jako podziemie, "underground". Wtutejszym języku oznacza to być publikowanym w mało-nakładowych pismach (np. 500 egzemplarzy), których wy-chodzą tu setki. Pisma te czyta mało ludzi, są one ignoro-wane przez telewizję, radio i wielką prasę, a więc właśnieprzez "mainstream". Odpowiedzią na to przemilczenieprzez oficjalne mass media jest całkowita pogarda i opo-zycja, jaką wobec głównego nurtu żywi obieg niezależny.Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, każda stronaczerpie satysfakcję z własnej postawy, uważając ją za je-dynie słuszną.5.3. sobotaW Nowym Jorku obiad z Helen Wolff, w jej mieszka-niu, bo Helen ma ponad 80 lat, złamała nogę i trudno jejpójść do restauracji. Helen, kiedyś zaprzyjaźniona z To-maszem Mannem i Hanną Arendt, emigrowała z nimi doStanów w latach trzydziestych. Tu wraz z mężem - Kur-tem - wydawała przez wiele lat serię wybitnych dzieł li-teratury europejskiej. Helen - głęboka, intensywna kul-tura, wielki kunszt formułowania myśli - ginąca już for-macja intelektualistów Europy pierwszej połowy naszegowieku, którzy traktowali rozmowę jako sztukę, za naj-prostszym wypowiedzianym zdaniem czuło się błyskotli-wą kindersztubę, chłonną i pilną młodość, lata studiów iobcowania ze światem myśli i ducha. Rozmowa przeska-kuje z tematu na temat.Benjamin, mówi Helen, uważał, że książka składającasię z samych cytatów byłaby książką doskonałą. Ale czyrzeczywiście? - zastanawia się. Byłaby to książka zbytgęsta, a myśl musi odpoczywać i w tym celu potrzebujeprzestrzeni, czasem przestrzeni wypełnionej czymś ła-twym, nawet - kiczem.Mówi o sytuacji książki. Książka staje się towarem,.obiektem mody. Bierze się to stąd, że wielu wydawcówwywodzi się z rodzin producentów. konfekcji, dyktatorówmody. Tej wiosny ten autor, ten tytuł, ten styl będąmodne, jesienią jego miejsce zajmie inne nazwisko, in.nytytuł. Powstało pojęcie "Shelves books": książka jest napółkach w księgarniach np. od 3.7. do 5.9. - potem jąwyrzucają, więcej jej nie będzie. Tymczasem książka dajerównież fizyczną przyjemność - obcowanie z nią, patrze-

Page 77: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

nie na nią, dotykanie jej, zaglądanie do niej. Mój mąż,Kurt, miał zwyczaj notować uwagi na marginesie czyta-nych książek. Mam w domu zbiorowe wydanie Goethegoz uwagami Kurta. Sięgając do tych egzemplarzy ciąglerozmawiam z mężem, ciągle się z nim porozumiewam.Notabene, całe powietrze wypełniają fale radiowe, telewi-zyjne, ale i międzyludzkie. Pamiętam, że w roku 1962 by-liśmy z Kurtem w Lozannie. Zwykle spaliśmy w hotelachw osobnych pokojach, ale tej nocy spaliśmy razem. Bu-dzimy się i Kurt mówi, że miał sen, iż pisze książkę. Ja:"Wiesz, miałam identyczny sen!" Kurt: "Pamiętam pierw-sze zdanie: <<Są dni, o których mówimy, że ich nie lubi-my>>". A moje pierwsze zdanie brzmiało: "Są dni, którewspominamy z niechęcią". Podobne zdanie!"NY Times", 22 lutego, artykuł: "Videokasety wypie-rają książki z półek". "Zaledwie w dziesięć lat od poja-wienia się videokaset w domach amerykańskich zaczęłypowstawać w nich całe biblioteki owych kaset". Ludzie,pisze autor A. L. Yarrow, usuwają z półek książki i naich miejsce ustawiają kasety. Sprzedaż czystych kaset roś-nie gwałtownie:1985 - 810 mln dol.1988 - 3300 mln dol."American Poetry Review", a więc poważne pismo, re-klamuje sprzedaż serŹŹ "Poets on Videodisc and Videota-pe": Elizabeth Bishop, Allen Ginsberg, Paul Zimmer.Równocześnie "New York Times" z 2 marca zamieszczareportaż ze studio, w którym autorzy nagrywają kasetyvideo o sobie, bo to ma ułatwić reklamę i sprzedaż książ-ki. "Nie wystarczy dziś pisać książki - mówi gazecie je-den z wydawców - trzeba je również umieć sprzedać".Dziś do wydawcy posyła się nie tylko maszynopis nowejksiążki, ale i kasetę z wywiadem z autorem. Jeżeli autorprezentuje się w telewizji dobrze, książka ma szansę byćwydaną i sprzedaną.Wieczorem, z moimi studentami w barze, na koncerciejazzowym. Świetny, trzyosobowy zespół: fortepian, bas,perkusja. Silna, wibrująca dynamika, pełne uniesienia iemocji partie solowe. Publiczność barowa nie słucha-rozmawia, je, pije, wchodzi, wychodzi. W przerwie czarnyperkusista, spocony i rozdygotany, mówi mi, że to, cograją, nazywa się Fusion Jazz i jest połączeniem stylów,szkół, kierunków, muzycznym collage. W tym świetletrafna jest definicja słowa "fusion w "The American He-ritage Dictionary": "I. The act or process of melting byheat. 2. A mixture or blend formed by fusing". Właśnie!Melting by heat. To jest ważne. Temperatura, która prze-mienia właściwości materŹŹ, tworzy nowe struktury, nowejakości.Fusion - jako przyszłość sztuki? W FiladelfŹŹ na uni-wersytecie wystawa malarzy meksykańskich. Objaśnieniepod obrazami: mixed technique. To samo w literaturze.Emerging Art, New Writing, itd.W "The South Carolina Review" (jesień 1986) recenzjaJohna L. Idola z tomu wywiadów Thomasa Wolfa("Thomas Wolf ~ Interviewed, 1929 -1938"). "Wolf, po-dobnie jak Coleridge, ani na chwilę nie przestawał mówićo sobie i o swoim pisarstwie".8.3.Na wystawie malarstwa Anzelma Kiefera (Niemiec, ur.1945). Kiefer opanowany wizjami zniszczenia, zagłady,

Page 78: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

pustki. Na jego olbrzymich obrazach nie ma ludzi, są wy-marłe przestrzenie, wielkie, wyludnione hale, puste pola,puste płaszczyzny. Napięte, niemal mistyczne światło,wytłumione, szare kolory, czasem przebijająca ochra, kraj-obrazy po bitwie, po wielkim wybuchu zalane bezkształt-nym, zastygłym ołowiem. Opary unoszące się nad otchła-nią piekielną; dopalająca się ziemia, metafizyka grozy,materŹŹ bez człowieka; zagłady.Z okien mojego mieszkania (1201, Rittenhouse Regen-cy, 225 South 18 Street, Filadelfia) widzę sąsiednią ka-mienicę, zwłaszcza widzę okna mieszkania zajmowanegoprzez dwójkę młodych ludzi - dziewczynę i chłopaka.Oboje są szczupli, podobnego wzrostu, mają ten sam jas-ny kolor włosów. Czasem blisko okna jedno z nich roz-biera się. Na tę odległość (sporą!) nie mogę rozróżnić, czyjest to chłopak, czy dziewczyna. Ale zawsze jest to pod-niecające.Moje prywatne odkrycie poetyckie: Paul Blackburn( 1926 -1971 ). Kiedy spytałem Ginsberga, dlaczego Black-burn umarł tak młodo, odpowiedział: "Too much Gau-loise". Palił ciągle. Nowojorczyk - cała jego poezja jestnaładowana, nabita Nowym Jorkiem, Manhattanem. Topoezja nerwowa, liryczna, jej język - potoczny, zwykły,prosty, język zapisków na kartkach papieru, na skraw-kach gazet, na rachunkach i serwetkach w barach i re-stauracjach. Blackburn często używa w wierszach cyfr:godzina 8.15, 6.40 dol., 38 str. - podkreśla to zwyczaj-ność tej nie-poezji, która jest przecież poezją znakomitą!Dwie poetki amerykańskie - Susan Steward i EleneTerenova - pokazują mi kolekcję malarstwa, grafiki irzeźby, jaką na początku naszego stulecia zgromadził wswoim domu filadelfijskim farmaceuta i wynalazca - Al-bert C. Barnes. Jest tam zebrane ponad tysiąc obrazów,głównie francuskich impresjonistów (choć nie tylko).Wszystko rozwieszone w największym pomieszczeniu,ciasno, rama przy ramie, rzędami, piętrami, wizje, linie,kolory zjadają się nawzajem, zmasowanie, tłok, przepy-chanka nie dadzą się opisać. Cranach obok C‚zanne'aMatisse obok Daumiera, Corrot, Tintoretto i Van Gogh- razem, El Greco obok Boscha, Chardine'a i Rubensa.Soutine, Renoir (dużo renoirów), Watteau, Goya, Manet,Gauguin, Chirico, Courbet, Modigliani, Henri Rousseau,Picasso, Degas, Veronese, Bonnard i zaraz Klee, i zarazUtrillo, wszyscy ściśnięci, upchani na jednej ścianie. Niesposób takiej ilości obejrzeć jednorazowo, w połowiezwiedzania człowiek pada pokonany, nieprzytomny.Wszędzie jabłka Cezanne'a. I wszędzie dziewczyny Re-noira. Te jabłka i dziewczyny dominują, czekają na nas zakażdym zakrętem, w każdej nowej sali.Po wyjściu z wystawy: nadmiar wrażeń zabija wszelkiewrażenia - nie zostaje nic. Malarze niszczą się nawza-jem, ich zamknięte światy, świat Cranacha, Corota, Ma-tisse'a; tutaj, na tych ścianach wiszą rozbite, rozrzucone,zatarte.Idąc szybko od sali do sali (bo zamiast zobaczyć jaknajlepiej, chcemy zobaczyć jak najwięcej) tracimy kontaktze starym Cezanne'em, z tą chwilą, kiedy siedzi on u stópgóry St. Vincenze i czeka, aż promienie słońca utworzą zniej solidną, mocną, wyrazistą bryłę.W liście do "The New York Times" 15.3. Sol Gittle-man wymienia, kto sympatyzował z Hitlerem: M. Heideg-

Page 79: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

ger. C. J. Jung, Ezra Pound, T. S. Eliot, W. B. Yeats,Luis-Fernand C‚line.Postępy komunikacyjne: w 1971 leciało samolotem 174miliony ludzi, w roku 1987 - 450 milionów.Filadelfia, _sobota 12 marca, godzina 19.30. Ciepło.Dwie główne ulice w śródmieściu:Chesnut - kolejka, długa, kilometrowa kolejka do ki-na. W kolejce sami czarni, tylko czarni. Cała Chesnut, któ-ra w ciągu dnia należy do białych, w sobotę wieczor‚mstaje się deptakiem czarnych, ich promenadą, ich corso.A obok ulica Locus. Przy tej ulicy stoi gmach filhar-monŹŹ. Tu gra słynna Philadelphia Philharmonic Orches-tra. Dzisiaj Erich Landsdorf dyryguje symfoniami Mozar-ta'i Szostakowicza. Na schody wchodzi tłum słuchaczy-i to są tylko biali.Dwa strumienie - czarny i biały - przecinają się i mi-jają na Broad Street - nie połączone, nie przemieszane,zmierzające w przeciwnych kierunkach, w stronę innychprzeżyć.Tu, w Ameryce, poezja wyprzedza prozę. Poezja poszu-kuje, jest świadoma kryzysu literatury, stara się znaleźćrozwiązania, znaleźć wyjście. Przede wszystkim szukawyjścia w języku - w strukturze języka, w jego możli-wościach. Jest w niej niepokój, jest coś serio, jest wysiłek.Niewiele z tych zmagań widać w prozie - powieści pisa-ne są sprawnie, ale. w sposób bardzo tradycyjny, prozanie jest tu polem walki, polem napięć. W prozie najważ-niejsze jest "to have story" i zręcznie ją opisać. Telewizjazniszczyła prozę znacznie bardziej niż poezję.David Rieff (ostatnio ukazała się tu jego książka pt."Going to Miami") mówił moim studentom w czasie se-minarium poświęconego tej książce:- w literaturze USA dominuje obecnie amerykańskiminimalizm: to literatura opisująca środowisko klasyśredniej, dom, życie rodzinne, stosunki z sąsiadami, par-ty;- największe kraje świata są najbardziej prowincjo-nalne, zamknięte w sobie: USA, Rosja, Chiny - ichspołeczeństwa mało wiedzą o świecie, nie interesują sięnim;- w dziedzinie informacji coraz bardziej zwracamy sięw stronę informacji wizualnej, coraz więcej czerpiemy zniej wiedzy o świecie;- w Ameryce bardzo dużo ludzi pisze. Ponieważ całeżycie coś piszemy, ludziom wydaje się, że pisanie nie jesttrudnością, nie jest sztuką. Nie komponują symfonŹŹ, bozdają sobie sprawę, że napisanie partytury wymaga pew-nej wiedzy muzycznej, natomiast opisać przyjęcie u znajo-mych - każdy potrafi!Lekcja Francis FitzGerald, jednej z najlepszych reporte-rek amerykańskich, autorki znakomitej książki o Wietna-mie pt. "Fire in the Lake", za którą dostała Pulitzera. Wroku 1976 FitzGerald drukuje w "Harper's" obszerny re-portaż z Iranu (nagroda Overseas Press Club). Autorkajest u samego źródła informacji: ambasadorem USA wTeheranie jest Richard Helms, były szef CIA, a ojciecFitzGerald był w tej instytucji zastępcą Helmsa. Helmsudostępnia jej swoje irańskie dossier. Autorka rozmawiaz ministrami szacha, z generałami, z ludźmi pałacu. I wcałym tym świetnie napisanym, a miażdżącym dla szachatekście, ani słowa o islamie, o szyitach, o Chomeinim,

Page 80: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

który już za dwa lata rozpocznie rewolucję, a potem obej-mie władzę!Jest jedno miejsce, w którym Amerykanie zachowująsię jak w kościele: cicho, w skupieniu, nabożnie - wbanku.Szedłem z Susan Stewart przez campus. Mówiłem jej oTreblince. Teraz jest tam pole, o, taka łąka jak ta, przedbiblioteką. Mówiłem jej o świecących fosforem polachOświęcimia, na których leżały kości miliona ludzi. Świat-ło, oto co pozostało, światło pojawiające się, kiedy jestpełnia księżyca.Ich planowanie: swój czas mają rozplanowany na mie-siące, na lata naprzód. Toby Olson pyta mnie w lutym:"W którym hotelu będziesz mieszkać w Nowym Jorku,kiedy pojedziemy tam na kolację 29 kwietnia?" Odpowia-dam: "Wszystko jedno w którym, zajmiemy się tym ty-dzień wcześniej". Patrzy na mnie, widzę, że nie rozumie.W marcu rozważa, którym samolotem, o której godziniepoleci we wrześniu do Bostonu. A rok następny? Jużrozplanowany. A rok 2000? Cały zajęty, a jeśli nie zajęty,to ich myślenie jest zajęte rozważaniem, jak go zaplano-wać (żyją i planują tak, jakby nigdy nie mieli umrzeć). Wtak ukierunkowanym myśleniu już dzień dzisiejszy, już te-raźniejszość jest przeszłością. Dzisiaj to jest coś, co minę-ło, co było. W tak ukształtowanej wyobraźni przeszłośćnie istnieje jako byt ciągle żywy i ważny, kształtujący na-sze zachowanie i myślenie.Można przekazać wiedzę, ale nie można przekazać' przeżycia. Przeżycie posiada pewien dodatkowy wymiaregzystencjalny, wobec którego słowo jest zbyt ubogie,zbyt bezradne.Z Toby Olsonem do Richmond, skąd wysyłam swojeksiążki do Polski, bo zbliża się termin mojego wyjazdu zFiladelfŹŹ. Richmond, podobnie jak Green Point, jak Mil-waukee - polskie dzielnice: ubogie, szare, brzydkie. Na-strój wegetacji, marazmu, wiecznej tymczasowości, być,żeby coś zarobić, nie widać, żeby ktoś miał skrzydła, żebyprzebijał się ku słońcu. Toby, przenikliwy, wrażliwy poetai pisarz, mówi mi o różnym rozumieniu czasu w Amerycei Europie (której, notabene, nie zna zbyt dobrze). WAmeryce nie można wrócić na stare miejsce. Jeżeli wrócisię, już go się nie rozpozna, będzie zmienione. Stąd wśródAmerykanów nie ma przywiązania do przeszłości. Dzieciczęsto nie wiedzą, gdzie pochowani są ich rodzice. Możnawyobrazić sobie, jak za sto lat będzie wyglądać Paryż czyFlorencja, tymczasem miast amerykańskich wyobrazić so-bie nie można - będą zupełnie inne. Nasz naród jest wciągłym ruchu, w drodze. Toby chodził do dziesięciu róż-nych liceów, w różnych miastach Ameryki. Ludzie prze-noszą się tam, gdzie dostają lepszą pracę. Pakowanie, pa-kowanie. Toby pyta, jak czuję się, kiedy wyjeżdżam. Ok-ropnie! Wyjeżdżając zawsze coś tracę, w każdym wyjeź-dzie jest bezpowrotność.Duża ulica - 6th Street: Irańczycy!Broadway - ulica meksykańska.Małe Tokio - zaułki, kwiaty jak w Kioto. Wycieczkiszkolne, dzieci w niebieskich mundurkach - sami Japoń-czycy.Fioletowe jakarandy, intensywne, aż wpadające w gra-nat.Michael Gage - wiceburmistrz Los Angeles. Rozmo-

Page 81: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

wa w jego gabinecie zawalonym kartonami z jakimiśurządzeniami telewizyjnymi. Gage pełni swoją funkcję jużpięć lat i chce pozostać tu nadal, ponieważ fascynuje go"the magic and dynamism of time". Wszyscy mamy tu "afrontier mentality" - mówi. W szkołach podstawowychdzieci mówią 81 językami. Ta różnorodność stwarza kli-mat ogólnej tolerancji, życzliwości, chęci uczenia się jed-nych od drugich. Jednocześnie - ciągnie dalej - LosAngeles staje się coraz wyraźniej wielkim centrum rodzą-cej się cywilizacji Pacyfiku. Miasto leży w połowie drogimiędzy dwoma centrami finansowymi świata współczes-nego (tj. między Tokio i Singapurem po jednej, a Londy-nem i Genewą po drugiej stronie) i samo rozrasta się dorozmiarów takiego centrum. W Ameryce stajemy się oś-rodkiem władzy materialnej. Około połowy nowych bu-dynków w centralnej części miasta należy do obcego ka-pitału.Nie nazywają tego miastem, ale polem miejskim (urbanfield). Na tym polu mieszka 8,5 miliona ludzi. Jedna trze-cia to biali, jedna trzecia - Latynosi, jedna trzecia-Azjaci Procent ludności białej zmniejsza się szybko. Jeże-li przyjąć, że Trzeci Świat to ludy kolorowe, Los Angelesbędzie na początku przyszłego wieku jednym z najwięk-szych miast Trzeciego Świata.Są tu bezdomni biali i bezdomni czarni, bezdomnegoAzjaty właściwie nie spotyka się. Bezdomni koczują naplażach, w cieniu palm, co jednak jest przyjemniejsze niżwegetacja w dusznych kanałach Filadelfii, w którychgniotą się ich pobratymcy z Wybrzeża Wschodniego.Każdy kryzys, gdzieś daleko w świecie, wzbogaca LosAngeles. Kiedyś pieniądze napłynęły tu z Libanu, potem,po rewolucji, z Iranu, teraz płyną z Hongkongu.Joel Kotkin, autor książki "Trzeci wiek: Amerykawkracza w erę Azji", mówi mi: "Już w roku 2010 Amery-kanie pochodzenia europejskiego będą stanowić w Kali-fornŹŹ mniejszość (w całych Stanach nastąpi to przed ro-kiem 2050). W ciągu ostatnich 10 lat Kalifornia stworzyław‹ęcej miejsc do pracy niż cała Europa Zachodnia. Ame-ryka musi przestać myśleć o sobie jako o części Europy izacząć traktować się jako część Azji. Ameryka stoi w ob-liczu wielkiej, historycznej reorientacji!"Alexander Hamilton Public High School. W klasietrzydziestka nastolatków wszystkich ras. Temat: czy stu-diując przyrodę możemy wyciągnąć wnioski etyczne. Na-uczyciel prowadzi lekcję z tymi, którzy chcą brać w niejudział. Reszta czyta jakieś książki, rozmawia, wychodzi,dwie dziewczyny śpią.Świat handlarzy narkotyków. Przez Los Angeles prze-chodzi 80 procent heroiny i ponad 60 procent kokainysprzedawanych na rynku Stanów. Stopniowo handel, któ-rym dawniej zajmowała się mafia i starzy profesjonaliści,przechodzi w ręce uzbrojonych po zęby gangów młodzie-żowych, które staczają między sobą krwawe wojny ulicz-ne. W LA terenem tych walk jest południowa dzielnicamiasta. Jadąc tamtędy widzi się domy porzucone, domyspalone, ściany pokryte tajemnymi znakami. To herbyposzczególnych gangów, którymi oznakowują one graniceswoich terytoriów. Dwa gangi największe - Crisps iBloods liczą po 40 tysięcy członków. Inne gangi - Ko-rean Killers, 52~h Street, Philipinos itd. Piętnastoletnichłopak handlując narkotykami może zarobić do dwóch

Page 82: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

tysięcy dolarów dziennie. Klimat walki, morderstw, prze-stępstw zaostrzył się z chwilą wynalezienia taniej odmianykokainy - crack - która wyzwala w człowieku pokładynienawiści, wolę zniszczenia, pragnienie mordu.Gangi posługują się własnymi językami, przypominają-cymi język głuchoniemych, i posiadają też własne alfabe-ty. Znajomość tych alfabetów, np. umiejętność odczytaniawydanego na siebie wyroku, może uratować życie.Nowe zjawiska w emigracji do Stanów Zjednoczonych.Dawniej emigrowała Europa, teraz - Azja i AmerykaŁacińska. Dawniej emigrowała biedota, teraz - wielu lu=dzi z wykształceniem. Dawniej emigrowały całe rodziny- teraz przyjeżdża tu wiele młodzieży. Dawniej przyjazddo USA był czymś ostatecznym, teraz część przyjeżdżają-cych myśli osiąść tu czasowo i kiedyś - wrócić do krajurodziców.W gabinecie Dona Williamsa, dyrektora zakładów AST(produkcja komputerów), wisi zdanie Konfucjusza: "Lifeis very simple, but man insists on making it complica-ted".W Los Angeles nowe miasto wietnamskie, architektura,napisy - wietnamskie. Ale są i objaśnienia po angielsku.To dla białych Amerykanów, którzy muszą uczyć się po-ruszać we własnym kraju.Kraje, które nie przyjmą do siebie ludzi z TrzeciegoŚwiata, same zamienią się w Trzeci Świat.Słońce, jego promienie tak jasne, że miasto pogrąża sięw czerm.Książka do napisania: rola dziecka w historŹŹ. Krucjatadziecięca (Andrzejewski "Bramy raju", Mozart - dziec-ko koncertujące, dzieci w getcie i w Powstaniu Warszaw-skim, łącznicy, bojownicy, Iran, Uganda), dzieci - twór-cy języków, systemów komputerowych. Dawniej dzieckoubierano tak, że wyglądało jak mały dorosły (obrazyGoyi, Velazqueza), świat dzieci i dorosłych był nieroz-dzielny. Współczesność stworzyła osobny świat dziecięcy,zamknęła dziecko w tym świecie (np. Disneyland, choćsam przekonałem się, że wśród zwiedzających przeważająstarsi).Nigdy nie rozwiązany problem dziecka w dorosłymczłowieku. Na ile dorosły to inny człowiek, dziecko roz-winięte w dorosłego, a na ile pozostał on dzieckiem, tyleże niejako owiniętym, opakowanym kimś innym.(Dodajmy: dzieci - królowie, paryski gavroche, dzieci- aktorzy filmowi, np. sławna Shirley Temple, jedenasto-letni chłopiec przelatujący samolotem Atlantyk, itd.)Ludność świata zwiększa się o około 220 tysięcy ludzidziennie. Do końca wieku będzie nas ponad 6 miliardów.W Dortmundzie przystąpiono już do organizowaniaSylwestra 2000.Norwid,1858:Kiedy byłem smutny, a zdawało mi się, że smutek mójdo mnie nie należy, poszedłem za miasto wielkie, międzyczarne cyprysy, na smętarz.III powiedziałem sobie: "Oto pójdę nad brzeg najśwież-szego grobu, ale się nie zapytam, kto ma owdzie spocząć,ażeby mój smutek nie był dla nikogo z tych, których po-cieszają albo płaczą: tylko aby był smutkiem człowie-ka dla człowieka."Więc, myśląc to, znalazłem się z brzegu jamy głębokiej,a osiwiały grabarz wyrzucał z niej piasek ku drugiemu,

Page 83: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

który stał wyżej, równie ze mną.Przez cyprysów kilku gałęzie czarne widać było słońcezachodzące i wieże miasta dalekiego widać było na krań-cu niebios.IVTedy, rozmyślając rzeczy znikome, nie chciałem się py-tać o nic onych robotników śmierci, ale pochyliwszy się,zmówiłem pacierz i wziąwszy garść piasku, rzekłemsobie: "Oto zasypię nią pierwszy smutny list, który mi dobliźniego przyjdzie pisać."V ~ IXA kiedy powróciłem w progi moje, było jakoby na go-dzinę jedną przed północą, więc wrzuciłem ów piasek wkielich szklanny zegaru piaskowego, który stał byłpusty przy zapalonej lampie mojej, i siadłem spocząć.VII oto, skoro zegar ów rozmierzać począł potok biegną-cych chwil upadkiem piasku, usłyszałem jakoby wyrazówszepty, a te rzymskim zdawały mi się brzmieć językiem:"Sit - tibi - terra - levis."VIII mówił on Piasek szepty swymi:"Oto tysiąc osiemset dwadzieścia lat, jakkopano tu grób dla popiołów wygnańca, a ten byłprzywódcą legionu rzymskiego w ojczyźnie swojej.VIII"I oparł się był woli tego, który mówił w rozgniewaniuswoim: <<Rad bym, aby cały rzymski ludmiał jedną głowę, którą bym podłożyłpod ostrze miecza!"Więc, policzywszy lata, sprawdziłem, iż mowa jest oCajusie Caliguli, i słuchałem, co Piasek mówił.Ten zaś szeptał wciąż upadkiem pyłów i głosił:X"Wygnaniec ów rzymski pierwszych lat' samotnościswej w GalŹŹ zachodził do Lutecji miasta, które dziśzwie się Paryż, i stawając w porcie, patrzyć lubił napłótna żagli, azali trójkątny latyński żagiel nie zawinieod Śródziemnego Morza?XI"A następnych lat zbudował sobie dom, senatorskiemurzymskiemu domowi podobny, i siadując u wnijścia, zgłową jak niewolnik ogoloną, Fedona czytywał, albo, jał-mużny dając, wskazywał ku południowemu słońcu rękąprawą, jak ten, co rozkazy gdy wydaje, przypomina so-bie, iż niewolnikiem jest - albo jak ten, co nie wie, którarzecz byłaby sprawiedliwszą: przekląć czy błogosławić.XII"I bywało, że z ręką tak w powietrzu próżni ku Rzy-mowi wielkiemu wyciągniętą, widywano go jako posąg uwnijścia domu - a przechodzący tułacz albo ubogi druidbrał z onej ręki upadającą jałmużnę.

Page 84: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Abu DhabiJak dzieci drażniły goryla w zoo (jest nowe, zbudowaneza miastem, na pustyni). Z początku goryl złościł się, biegałpo betonowej scenie, wygrażał małym agresorom. W koń-cu zmęczony usiadł w środku swojej klatki i rozpłakał się.I wówczas - dokładnie w tym momencie (jakiż niezwykłyzbieg okoliczności!) - zerwała się burza piaskowa. Nagła,gwałtowna, potężna burza, która pokryła niebo tumanamiszarego pyłu i sypnęła nam w oczy gorącą zamiecią piasku.Wszyscy rzucili się do ucieczki, dzieci z krzykiem, za dzieć-mi dorośli, wicher szarpał i rozwiewał czadory, przerażonekobiety pędziły w nich przez skłębioną, rozżarzoną mgłęburzy pustynnej jak strwożone, czarne ptaki.Biegnąc, spojrzałem na moment za siebie: przez pył, przezkurzawę, w panującym wokół półmroku zobaczyłem gory-la, który siedział na swoim miejscu zgarbiony, jakby wpół-złamany, siedział, patrzył za nami i szlochał.Do mojej pracowni wpuściłem małego kotka. Taki kotożywia rzeczy, nadaje im nowych sensów i znaczeń. Powy-ciągał jakieś druty i przewody, które leżały nieruchome izapomniane od lat, zwalił na podłogę stertę książek (w tensposób znalazłem w niej książkę od dawna poszukiwaną,o której myślałem, że ktoś ją zabrał). Dzięki jego harcomcałe pomieszczenie nabrało innych wymiarów i proporcji.NieborówO świcie (słońce, wreszcie słońce!) poszedłem do PuszczyBolimowskiej. Idąc z pałacu, najpierw mija się pochylone,ciężkie od rosy łany zboża, potem jakieś podmokłe, wysreb-rzone łąki, wreszcie jest las, od razu wysoki, stary, dawnotu zasiedziały, władczy. Przeszedłem obok gajówki Siwice,minąłem gajówkę Polesie, przesieki, rowy, aż w końcu do-tarłem do środka puszczy. Rosły tu dwa wiekowe, rozłoży-ste dęby, do jednego przymocowana była kapliczka. Podobrazem stały w słoikach dwa pęczki konwalii - plastiko-wych. Spotkałem chłopa z sąsiedniej wioski - Borowiny.Urodził się w tych lasach i tu przeżył życie: ma 67 lat. "Przedwojną, panie, tu była straszna nędza, a teraz, z tą <<Solidar-nością>>, idzie znowu do biedy". Mityguje się, spogląda namnie niepewnie - "Ale może pan jest tyż z tyj <<Solidarno-ści>>? Ale, panie, mówię jak jest!"Powiedział mi, że miejsce, w którym stoimy, nazywa sięSarnia Linia i że stała tu kiedyś gajówka Kaczew (bo nie-daleko były bagna, a na nich roje kaczek). Teraz "poszłamelioracja", ale i tak niedawno widział dwa łosie. Wielkie.Poprawia coś przy swoim rowerze i mówi:"Czasem jak se jadę tą drogą, takie mnie myśli nachodzą,że to się w głowie nie mieści".Ale jakie są to myśli, czego dotyczą, a przede wszystkimdlaczego nie mieszczą się w jego głowie - tego już nie po-wiedział.9 sierpnia 1995W Woli Chodkowskiej, koło Kozienic. Mazowiecka zwy-czajność, nawet skromność tego krajobrazu. Cicha, płytkarzeczka Radomka, sosenki (jest kilka starych, okazałych,ale reszta to gęsty, na wpół zdziczały młodniak), olchy, ja-łowce, gdzieniegdzie dąb, tu i tam rozrzucone, pojedynczebrzozy. Polanki, odłogi, kępy krzaków. Piasek, wystarczyruszyć łopatą, wbić czubek buta - wszędzie piasek.Trochę ptactwa, trochę kretów. Trochę grzybów i jeżyn.Trochę żab. Pszczoły i komary. Motyle i chrząszcze.Mrówki.

Page 85: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Napisać historię "Jednego Dnia Świata":- jak słońce wstaje nad Tybetem, nad Saharą, nad Flo-rencją i Limą,- jak budzą się dzieci, jak budzą się kobiety,- jak budzą się robotnicy,- jak budzą się bojownicy,- jak rozchodzi się zapach kawy, herbaty, jajecznicy,krwi świeżo zarżniętej kury, kasawy,- jak chłopi idą do pracy,- jak ruszają muły,- jak ruszają pociągi,- czołgi,- jak stojące nad brzegiem rzeki kobiety zaczynają pra-nie,- potem przychodzi południe i życie zamiera (w tropi-kach - w Czadzie, w Mali, na pustyni Atakama, Gobi,Kara-Kum itd.),- jak rzeźbią w drewnie, jak rzeźbią w glinie, jak kująw kamieniu, w metalu, jak szlifują diament,- jak ubijają maniok, okopują ziemniaki, jak sterująokrętem i prowadzą samolot,- jak wszędzie słychać jakąś maszynę,- potem zamieranie pracy, powrót z pracy,- jak wszystko zaczyna zwalniać obroty,- zbliża się zmierzch,- wieczór,- jak zapalają się ogniska, światła w oknach, latarniei neony, powłoki robaczków świętojańskich, oczy węża boa,- jak płonie sawanna, jak płonie wieś, miasto po nalo-cie,- jak w Czarnobylu otwierają się wrota piekła,- jak siadamy do kolacji, patrzymy w telewizory,- jak maleństwo (niuńka, kruszynka, dziubeczek) chce(nie chce) spać,- ale w sumie ogólne, powolne zasypianie,- przed tym - zbliżanie się ciał,- jak to słychać,- szepty, głosy, wołania, krzyki (cała wieża Babel języ-ków, tonów, dźwięków, brzmień, inkantacji, b-molli i c-du-rów),- powolne wchodzenie w ciemność, w noc,- w męki bezsenności, w zwidy i koszmary albo w krzep-kie chrapanie, w niepamięć, w sny,- jak ziemia zapada się w niebyt i jak powraca za kilkagodzin, ze świtem.Berlin, październikLiście kasztanu rosnącego przed moim balkonem zżółkływ ciągu jednej nocy. Ta przemiana zieleni w żółć nastąpiłatak nagle, tak gwałtownie i ostatecznie, że nie ocalał ani je-den zielony liść! Tylko jaskrawa, płonąca żółć i tym wyra-zistsza, tym mocniejsza czerń pnia i gałęzi.Przechodziłem przez park, a tam dwoje nastolatków naławce tak spłakanych, tak nieszczęśliwych!Niebo, kiedy gdzieś lecę samolotem (ale kiedy i dokąd?),jest u dołu granatowe, wyżej - błękitne, potem, jeszcze wy-żej - pomarańczowe, dalej - różowe, a w warstwie naj-wyższej - ceglane, żeby po jakimś czasie opaść w kolorciemnoszary, wreszcie - zgęstnieć i ostatecznie już, na ko-niec - zasklepić się i pogrążyć w ciemnościach.Trudno jest pisać w świecie tak gwałtownej i gruntownejprzemiany. Wszystko osuwa się spod nóg, zmieniają się sym-

Page 86: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

bole, przestawiają znaki, punkty orientacyjne nie mają jużmiejsc stałych. Wzrok piszącego błąka się po coraz to no-wych i nieznanych krajobrazach, a jego głos ginie w hukupędzącej lawiny historii.Świetna, mądra książka Zbigniewa Podgórca Rozmowyz Jerzym Nowosielskim. Czy za ojca tego typu tekstów mo-żna by uznać Johanna Eckermanna, autora dwutomowychRozmów z Goethem? Ten rodzaj literatury faktu to już obfi-ty nurt we współczesnym piśmiennictwie. Rzeczy, które odrazu przychodzą mi na myśl:Bereś - Rozmowy ze Stanisławem LememCraft - Conversations with StrawinskyFiut - Rozmowy z MiłoszemKąkolewski - Rozmowy z WańkowiczemLardeau - Dialogues avec Georges DubyPrzyczyna rozwoju tego nurtu konwersacji? Pośpiechnaszych czasów. Czytelnicy i wydawcy nie chcą czekać, ażwielkie nazwisko wypowie się dziełem rozwiniętym, klasycz-nie zbudowanym. Chcą znać jego refleksje, opinie, sekretyumysłu - teraz, już. Jest prawdą, że ta forma wywiadu--rzeki daje wielkiemu nazwisku możliwość sformułowanianiemal aforystycznego wielu swoich myśli, a także szansęwypowiedzenia ich ponownie, ale w innych kontekstach,w innych znaczeniach.Problem tu jeden, a mianowicie - poziom, horyzontmyślowy, dociekliwość poznawcza, wiedza tego, kto wy-wiad przeprowadza. Ponieważ autorem książki, autoremrzeczywistym jest ten, kto zadaje pytania, stawia problemy,zgłębia, drąży. A sam bohater, choć jest to w książce postaćgłówna, jest zarazem w jakiś sposób kimś wtórnym, kimśbiernym, kto reaguje dopiero pod naciskiem bodźca zewnę-trznego - pytania.... Debora Vogiel, pisarka polska okresu międzywojenne-go, zapowiada w swojej książce z roku 1936 erę afabularno-ści w literaturze. Jej zdaniem, zasada fotomontażu jest naj-bardziej nowoczesna, ponieważ łączy "realne elementy wirrealne całości". Fotomontaż, pisze autorka, to "prawdzi-wa epopeja współczesności", jest to bowiem najbliższa tejwspółczesności "koncepcja epickiej symultaniczności".Drogi literatury rozchodzą się, idzie ona w dwóch kierun-kach - w kierunku eseizacji, encyklopedyzacji, oraz w kie-runku serialu telewizyjnego. W pierwszym wypadku naj-ważniejsza jest myśl, refleksja, w drugim - intryga, przy-goda.Esej Rady Iveković O zastosowaniu encyklopedŹŹ w "Lite-raturze na świecie" (1/88): "chodzi o to, żeby w jednymtekście było jak najwięcej tekstów". Autorka pisze o nowymtypie książki, książce - encyklopedŹŹ, labiryncie, słowniku.Taka książka - encyklopedia, labirynt, słownik, jest dzie-łem otwartym, nieskończonym. Sprzeczności w tekście sątu "mile widziane", a spojrzenie holistyczne czy redukty-wistyczne - jednako dozwolone.Te rozważania Iveković o encyklopedyczności tekstuwydają się bardzo na czasie. Być może jest to forma dziśnajbardziej odpowiadająca rzeczywistości, która napiera nanas, przygniata ogromem informacji. To natura tej rzeczy-wistości jest encyklopedyczna, czego symbolem - kompu-ter, czyli zmechanizowana, zminiaturyzowana encyklope-dia.Tej ewolucji sprzyja, po pierwsze - rozwój i wszechobec-ność środków masowego przekazu (wszędzie - gazety,

Page 87: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

wszędzie słychać radio, świeci ekran telewizyjny), a podrugie - nasza wzmożona ruchliwość (podróże, migracje,zwielokrotnione kontakty międzyludzkie).Czy istnieje związek między duchem epoki a ową skłonno-ścią do encyklopedyzacji wypowiedzi, opisu, tekstu? Wie1-ka encyklopedia francuska Diderota i d'Alemberta zaczynaukazywać się w połowie XVIII wieku - w okresie wielkiej,przełomowej transformacji, jaką przeżywa wówczas świat.I my żyjemy w okresie takiej właśnie transformacji, a formaencyklopedŹŹ zaspokaja dwie ważne potrzeby epoki przeło-mu - ma ona strukturę porządkującą, która pozwala na-dać pewien ład, zapanować nad chaosem typowym dla cza-sów burzliwych przemian, oraz podejmuje ona wysiłek de-finiowania pojawiających się nowych zjawisk lub redefinio-wania starych pojęć, wyobrażeń, idei.Jakub Lichański w Apophtegmata (Warszawa 1985) pi-sze, że podział literatury na fiction i non-fiction (literaturępiękną i literaturę faktu) jest dziełem XIX wieku, i to dzie-łem przejściowym: "Największy kłopot, jaki sprawia dziśdawne pisarstwo, tkwi w tym, że nie wiemy, jak oddzielićw nim literaturę piękną (w naszym dzisiejszym rozumieniu)od filozofii, magŹŹ, nauk ścisłych, historŹŹ, moralistyki, teo-logŹŹ, kaznodziejstwa czy medycyny [...]. Dzieło literackiemiało być nie tylko przeżyciem estetycznym, ale dostarczaćrównież rzetelnej wiedzy o świecie".... 20 stycznia wręczenie nagród im. Ksawerego Pruszyń-skiego przyznanych przez zarząd PEN-Clubu. Z tej okazjikażdy z laureatów (jestem jednym z nich) musi coś powie-dzieć.Widziałem Pruszyńskiego raz, mówię, w 1946. Przyszedłna spotkanie z nami, młodzieżą gimnazjum im. StanisławaStaszica. Spotkanie odbyło się w sali gimnastycznej na wpółspalonego budynku gimnazjum im. J. Słowackiego, przyWawelskiej w Warszawie. Szyby w oknach już były wsta-wione, ale podłogi jeszcze nie było, siedzieliśmy w kucki, naubitej glinie. Nie pamiętam szczegółów tego, co Pruszyńskimówił, ale pozostało mi do dziś wrażenie ciepła, które pro-mieniowało z tej postaci. Wrażenie czegoś dobrego, czegośżyczliwego, kogoś wsłuchującego się w głos innych - co jestdla mnie konieczną cechą reportera (dla reportera niezbęd-na jest zdolność empatŹŹ).Dwóch wielkich polskiego reportażu: Wańkowicz (ur.1892 na Białorusi), Pruszyński (ur.1907 na Wołyniu). Obajz kresów i obaj z korzeni szlacheckich. Obaj też bardzo pol-scy. Wańkowicz zamyka epokę reportażu tradycyjnego, re-portażu - opowieści, kipiącego anegdotą, zagłobowego,pisanego językiem bujnym i barwnym, stylem zamaszystym,szerokim. Pruszyński otwiera epokę reportażu jeszcze kon-tynuującego tradycje Radziwiłła, Paska i Wańkowicza-ale już także i nowoczesnego, bardziej oszczędnego w sło-wie, prostszego w stylu i przede wszystkim - nasyconegoesejem, tj. reportażu nie tylko opisującego świat, ale i próbu-jącego go objaśnić. Pruszyńskiego cechowała wielka wraż-liwość na zdarzenie, na punkty wrzenia świata, potrzeba,żeby być w miejscach gorących, żeby je opisać. Był tam,gdzie działy się rzeczy ważne: Palestyna, Hiszpania, Gdańsk,Narwik.Trzy cechy jego pisarstwa: wrażliwość na pulsowanieświata, seizacja tekstu i nowoczesny, jasny język.1 stycznia 1990Relacja między pisaniem a otoczeniem. Występuje ona na

Page 88: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

dwóch płaszczyznach. Po pierwsze - to stosunek międzypiszącym a światem bezpośrednio otaczających go rzeczy.: więc - jak urządzona jest jego pracownia. Obecnośći rodzaj książek, obrazów, roślin. Co widać przez okno?Ulicę? Las? Morze? Płaszczyzna druga - to otaczający cięludzie. Czy to otoczenie podnosi cię wzwyż, pobudza, zmu-sza do wysiłku myślowego, roznieca wyobraźnię, czy od-wrotnie - osłabia twój umysł, zubaża go, niszczy. Toteżwybór otoczenia jest dla pisania ważny (opinia Wasyla Ro-zanowa jest w tej sprawie jednoznacznie negatywna: "Spo-łeczeństwo, otoczenie, nie wzbogaca, lecz zubaża naszegoducha").Są pisarze, żyjący w świecie własnym, zamkniętym, od-dzieleni ścianą psychiczną od wydarzeń, którymi w tymczasie żyje świat. Joyce pisze Ulissesa w Curychu, w latachI wojny światowej, nie interesując się tą wojną. Musil pi-sze Człowieka bez właściwości w czasie II wojny światowej,przyjmując wiadomości o sytuacji na froncie obojętnie, jak-by chodziło o "wiadomości sportowe" (wg jednego ze świad-ków).Ernst Renan pisze swoje Dialogi w 1871, w Wersalu, wmomencie, kiedy Prusy zadają klęskę Francji. Dramat tenjednak nie zostawia śladu w Dialogach. ("Unikał zgiełku,polityki, pospolitości" pisze o Renanie G. Glass).Dla nich wszystkich polityka jest wrogiem literatury, wy-piera ją ze sceny świata, tłamsi i niszczy. Nie mają trudno-ści z dokonaniem wyboru - w ich oczach liczy się tylkosztuka.Czesław Miłosz: "Samuel Beckett jest wyrazicielem prze-konań poetów dwudziestego wieku: życie ludzkie cierpi napodstawowy brak sensu. Poza absurdem nic z niego nie dasię wycisnąć. Stąd może wynikać, że co ciekawego zaczynasię dopiero z liczbą mnogą. Protesty, broń atomowa, Ame-ryka Łacińska i tak dalej. Czyż nie cechuje wszystkich inte-lektualistów tego stulecia ucieczka od liczby pojedynczej domnogiej?" (Rok myśliwego,1991). . Dyskurs a intuicja. Zgłębianie dyskursywne to bada-nie rzeczywistości drogą myślenia logicznego, analityczne-go. Dyskurs to droga rozumowania, cierpliwa, żmudna, toczujne wchodzenie w krainę nieznaną, którą chcemy prze-niknąć, zgłębić i zrozumieć, intuicja natomiast - to błysk,olśnienie, to widzenie jednorazowe, momentalne, natych-miast ujmujące całość, to wizja, wstrząs, to silny kontaktemocjonalny z obiektem poznawanym, odkrywanym.Ważne jest, abyś zachował zdolność przeżywania, abyistniały rzeczy, które mogą cię zadziwić, wywołać wstrząs.Ważne jest, aby nie dotknęła cię straszna choroba - obo-jętność.Przeczytałem Syzyfowe prace Żeromskiego. Tę książkę,napisaną sto lat temu, przeczytałem dla języka, dla słów,które gubimy: "truchleć", "urwisko", "natężone ambicje","nikczemna przemoc", "osypiska i wyrwy", "zielone smu-gi", "wygon", "iść w pszenne kraje", "rozdół" itd.Fernand Leger pisze w Funkcjach malarstwa, że "dzieła,w których rzeczą główną był temat - mijają, te, w którychnajważniejszą była forma - zostają".Reporterzy obrazu i dźwięku - zmieniają nasz sposóbpatrzenia na świat, opowiadania o nim. Operatorzy kameri dźwięku szukają w wydarzeniu nie jego sensu historycz-nego czy politycznego, ale - widowiska, słuchowiska, tea-tru. Pod ich wpływem "history" jest coraz bardziej zastępo-

Page 89: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

wane przez "story", dla nich ważny jest nie tyle sens wyda-rzenia, ile jego dramaturgia.Scena świata ma strukturę obrotową. Każde wydarzenie,choćby największe (a kolejne wydarzenie to kolejna scena),szybko znika z naszych oczu i ustępuje miejsca nowemu wy-darzeniu-scenie. Uwaga ludzi, skupiona dotąd na jednymwydarzeniu, przenosi się na inne, następne. O tym poprzed-nim wszyscy rychło zapominają.Tę zawrotną, zdyszaną zmienność, rotacyjność sceny hi-storycznej potęguje dziś dodatkowo coraz bardziej stadnysposób reagowania światowych mediów na to, co dzieje sięna naszym globie: poszczególne sieci telewizyjno-radiowo--prasowe zamiast dążyć, aby zdawać relację z możliwie naj-większej liczby wydarzeń, konkurują między sobą, patrząsobie na ręce, nie chcą dopuścić, aby przeciwnik znalazł sięgdzieś, gdzie ich nie będzie. Rewolucja w Iranie? Tysiącedziennikarzy i fotografów, setki ekip telewizyjnych, radio-wych i filmowych pędzi do Teheranu. Wali się rząd sandini-stów? Wszystkie media gnają do Nikaragui. Stamtąd - doI Zatoki Perskiej, z Zatoki - do Moskwy, z Moskwy do Re-publiki Południowej Afryki itd.Czy gwałtowny, powszechny rozwój podręcznej i coraztańszej, a także coraz mniejszej, bo niemal już kieszonko-' wej, kamery wideo oznacza koniec tradycyjnego dziennikar-stwa? Może jeszcze nie dziś i nie wszystkich jego gatunków,ale jutro? Pojutrze? Można przecież wyobrazić sobie i takiscenariusz: wybucha konflikt zbrojny, np. w KolumbŹŹ. Ja-kiś zamach stanu. Szturm terrorystów. Rewolta. Miejscowiświadkowie zdarzeń (przypadkowi, ale będący na miejscu)filmują natychmiast, na gorąco to, co widzieli, cały przebiegwypadków. Mają tę przewagę nad innymi, że są od począt-ku zdarzeń na miejscu, są cały czas u źródła.Teraz na miejsce wypadków udaje się - nawet nie repor-ter, nie korespondent, ale zwyczajnie kupiec, przedsiębior-czy handlarz, który skupuje kasety od miejscowych repor-terów amatorów i transmituje ich zawartość przez najbliż-szą wynajętą stację telewizyjną. Żadne ekipy telewizyjne,żadni zawodowi dziennikarze nie są tu potrzebni.Rwanda - czyli koniec pionierskiej epoki dziennikar-stwa. Jane Perlez z "New York Times" lecąc do Rwandymówi mi, że bierze z sobą bezkablowy telefon. Będąc nafroncie czy w obozie uchodźców ma rozmawiać z redakcjąw Nowym Jorku, dyktować im tekst artykułu wprost z polawalki, z miejsca kaźni. Tak, wszystko jest już widowiskiem,wszystko informacją, nic już nie ma znaczenia ani wagi!Jedyne co się liczy w tej pracy: żeby było krótko, żeby byłoszybko!Coraz bardziej odczuwam nacisk wydawców na aktual-ność. Doraźną, pośpieszną, zdyszaną aktualność. Już! Już!Natychmiast! Szybko daj nam książkę o tym, o czym mówi-li dziś w dzienniku telewizyjnym, o czym piszą od rana ga-zety! Oto treść ich wołań, ponagleń, monitów, apeli.To tempo, tę zadyszkę próbują narzucić literaturze. To,co tworzy prawdziwą literaturę - np. styl, jest całkowicieignorowane. Liczy się aktualnie ciekawy, gorący temat iszybkość. Książce stawia się te same wymagania, co na ko-lanie pisanemu artykułowi w gazecie. W ten sposób molochaktualności pożera wszystko, trawi wszystko.W rezultacie poziom literatury obniża się tak bardzo, żedziś każdy potrafi napisać (i pisze!) książki - piłkarze,pieśniarki, księgowe, policjanci. Pisanie przestało być sztu-

Page 90: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

ką, przestało być nawet zawodem, a stało się ogólnie do-stępnym środkiem autoreklamy, robienia pieniędzy lubprzysparzania sobie wielbicieli. Powódź - oto, co zagra-ża sztuce, powódź, zalew, potop amatorszczyzny, łatwizny,bylejakości, która pogrąża w swoich bełkotliwych odmę-tach wszystko co wartościowe, co się wznosi ponad mier-notę i kicz. Dyktatura ilości, dyktatura sterty - oto pro-blem, z którym trudno się uporać.Znak czasu, naszego czasu, w którym wszystko szybkostarzeje się i jest natychmiast wyrzucane na śmietnik, cza-su, w którym rządzi potrzeba nowości, kult nowości, popytna dania wyłącznie najświeższe, dymiące, gorące, prostoz garnka i patelni: otóż dziś nie tylko artykuły opatruje siędatą ich powstania, ale przy nazwiskach autorów coraz czę-ściej pojawia się rok ich urodzenia, żeby było wiadome, zjakiej on epoki, z jakiego trzecio- czy czwartorzędu, i czyw związku z tym warto go czytać, ezy zająć się czymś innym.Już nie pisze się książek. Każdy stara się napisać bestsel-ler.Federation Internationale des Journalistes podała, że wczasie wykonywania swoich obowiązków zginęło na świeciew 1989 - 58 dziennikarzyw 1991 - 84 "w 1993 - 75 "w 1994 -115 "Wykonywanie naszego zawodu (tj. korespondentów wo-jennych) staje się coraz bardziej niebezpieczne. Często napierwszej linŹŹ frontu ocieramy się o śmierć. Łatwo jest zgi-nąć, ponieważ front to chaos, anarchia, linie podziału nie sąwyraźne, na drogach pełno min, co krok czyhają zasadzki,życie ludzkie ma tam niską cenę.12 marca 1991... chętniej piszą dziś o pisarzu niż o jego książkach (mamwrażenie, że ci od reklamy, od sylwetek, od wywiadów ksią-żek tych nie czytają). Bardziej niż teksty interesuje ich oso-ba pisarza. Jego postawa, jego przygody, jego zwyczaje. Za-pytani o książki, wpadają w zakłopotanie, wykręcają sięogólnikami. Jak gdyby to, co pisze i jak pisze, nie miałoznaczenia, a nawet było jakąś błahą, zbędną sprawą.Typ reportażu - taśmy magnetofonowej: książka Hele-ny Poniatowskiej La Noche de Tlatelolco. Kilkaset stronrelacji uczestników masakry na placu Tlatelolco podanychw formie zwięzłych dokumentów - zeznań. W całej książcetekst autorski zajmuje tylko dwie strony."Litieraturnaja Gazieta" z 12.04.1994. Dyskusja o książ-ce - pisarz Władisław Ostroszenko: "Atrakcyjność to zja-wisko wielowymiarowe. Na poziomie makro właśnie indy-widualność autora jest tym, co może ciekawić, porywać,pochłaniać. Natomiast na poziomie mikro interesujące sątakie rzeczy, jak język, nastrój, postacie, narracja". PisarzAndrej Dmitrie;: "Książka to jedynie partytura, a jej wy-konawcą jest czytelnik. Dickens czytany w dzieciństwie iczytany na starość to dwaj różnie <<zagrani>> Dickensowie:partytura ta sama, ale wykonanie jakże różne!" Krytyk li-teracki - Ałka Łatynina: "Nie lubię twierdzenia, że praw-da leży pośrodku. Pośrodku leży problem".Czy plotka jest też faktem godnym uwagi? Tak! Łaciń-skie przysłowie mówi: De nihilo nihil fit (Nic z niczego niepowstaje). No właśnie. W każdej plotce coś powinno być.Po pierwsze - dlaczego rozeszła się plotka właśnie o tym(wydarzeniu, osobie), a nie o innym? Po drugie - dlaczego

Page 91: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

akurat w tym czasie? Po trzecie - jaki ta plotka ma cha-rakter? Jaką treść? Jaką intencję? Ważna jest analiza plot-ki, jej zawartość i kontekst. A także - kto ją rozpowszech-nia. Jak jest przyjmowana. Plotka to ważna informacja onastrojach, a również o sposobie myślenia ludzi, o ich kul-turze itd.23 grudnia 1991Najtrudniejsze: nie dać się oblepić codziennością, ogłu-szyć banałem, brednią. Trzeba stłumić w sobie niepotrzeb-ną ciekawość rzeczy miałkich, jałowych, żadnych. Cieka-wość musi być selektywna, służyć pisaniu.Pisanie - jest częścią świata komunikacji. Książka jestkomunikatem. Proces komunikacji to ruch linearny: nadaw-ca - odbiorca. Są to dwa krańce jednego ciągu. Jeżeli książ-ka wysokiego lotu nie natrafi na czytelnika wysokiego lotu- zawiśnie w powietrzu, chybi. Gotowość, aktywność, wy-siłek twórczy potrzebne są na obu krańcach tego połącze-nia.O tym, że ważny tekst jest pełen znaczeń, sensów, zakre-sów, poziomów. O tym, że czytamy go coraz to inaczej wzależności od naszych dyspozycji psychicznych, od znajo-mości tematu, od wieku, od chęci znalezienia rzeczy poszu-kiwanej. Ważne w czytaniu są intencje, skupienie, czynnywysiłek.... Wideokasety narzucają dziś ludziom nie tylko techni-kę patrzenia, ale i czytania: odbiorca chce mieć dzisiaj całąopowieść w trzy minuty!Pisarka Eva Hofman mówi mi, że książki, te same książ-ki, czyta się różnie pod różną szerokością geograficzną."Kiedy czytam w Stanach Zjednoczonych książkę A. o Pol-sce - mówi - to wydaje się ona świetna, ale kiedy czytamją w Polsce, widzę, że jest okropna!"Książkę można też traktować jako pewną przestrzeń,którą, w trakcie pisania, staramy się zapełnić różnymi sce-nami, obrazami, fakturami słów, myślami, nastrojami itd.Różność i zmienność form jest w takim rozumieniu książkinie tylko dopuszczalna, ale nawet pożądana. Ta różnorod-ność bowiem wzbogaca, różnicuje, dynamizuje przestrzeńtekstu. Oczywiście grozi tu pokusa nadmiernej swobody,niezbornego rozhasania. Oczywiście konieczna jest myślo-wa i estetyczna dyscyplina, ale to wyjście z jednej płaszczyz-ny (jednej formy) w przestrzeń rozległą, spiętrzoną, rozpię-tą na różnych planach jest ważne i płodne.Cenzura zabijała nie tylko cenzorskim ołówkiem. Zabi-jała też w sposób bardziej przewrotny, przebiegły, podstęp-ny. Np. usprawiedliwiała (pozwalała usprawiedliwiać) leni-stwo myślowe, wszelką intelektualną bezczynność. Iluż by-ło takich, którzy mówili: "Ach, nie będę pisać (malować,wystawiać, komponować), bo tego cenzura i tak nie prze-puści!"Hans Magnus Enzensberger powiedział mi kiedyś: zatalent płaci się zawsze jakąś cenę nienormalności. W czło-wieku obdarzonym talentem musi gdzieś tkwić jakaś ano-malia, jakieś - czasem bardzo skrywane - odchylenie odnormy.Coraz częściej utwór literacki (i dzieło sztuki w ogóle)staje się tworem zbiorowym. Gromadzimy bowiem w pa-mięci rosnące zasoby informacji, nasz umysł wchłania co-raz większą ilość danych, zbiera je i przetwarza, często beznaszego świadomego udziału, aż w końcu trudno nam sa-mym rozróżnić, co jest nasze własne, a co przyswoiliśmy od

Page 92: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

innych. Oczywiście nie myślę o wulgarnych, bezczelnychplagiatach. Chodzi tu o głębsze, bardziej pośrednie, trud-no uchwytne, wyrafinowane zależności, relacje, wpływy izwiązki.Dziś autor pisze, po przeczytaniu wielu książek, przyswo-jeniu sobie niezliczonych najróżniejszych opinŹŹ i ich prze-myśleniu. Oddzielenie własnych przemyśleń od tego, co sięwchłonęło z zewnątrz, jest coraz trudniejsze. W ten nieza-mierzony sposób nasze wizje świata przyjmują kubistycznerysy. Nieświadomie stajemy się uczestnikami zbiorowegoprocesu twórczego. Niemal niepodobna dojść, kto napraw-dę pisze ze swego autentycznego wnętrza.Przeglądając "Znak" z 1984 roku znalazłem esej Kazimie-rza Dąbrowskiego pt. Medytacja a kontemplacja. W esejuautor rozważa różnice między skupieniem a marzeniem.Marzenie - mówi Dąbrowski - to stan dekoncentracji,myślenia o wszystkim i niczym, jego przebieg ma charakterinercyjny. Skupienie natomiast jest stanem, w który wpra-wiamy się świadomie, stanem o przebiegu dynamicznym,jest stanem koncentracji i aktywności. Skupienie jest mono-tematyczne i jest - trudne.Konferencja w Rotterdamie. Mówię o roli i pracy kores-pondenta zagranicznego w świecie współczesnym:1- korespondentem zagranicznym zostałem w 1956 ro-ku, mając 24 lata. Odtąd wykonuję ten zawód bez przer-wy, specjalizując się głównie w problemach krajów słaborozwiniętych, zwłaszcza - Afryki, Azji i Ameryki Łaciń-skiej;2 - w tym okresie środowisko korespondentów zagra-nicznych bardzo się zmieniło. Kiedyś dominowali reporte-rzy prasy drukowanej. Dzisiaj grupa ta stanowi mniejszość;3 - dziś dominują ekipy telewizyjne. W tym nowymśrodowisku tylko nieliczni to dziennikarze. Przeważają ope-ratorzy, dźwiękowcy, operatorzy świateł, elektrycy, słowem- ludzie, których bardziej niż dochodzenie sensu i istotyzdarzeń interesuje np. gdzie znaleźć gniazdko do wtyczkialbo czy kabel nie jest zbyt krótki;4 - to telewizyjne środowisko cechuje silnie rozwiniętyduch współzawodnictwa. Sprawą ważniejszą niż informo-wanie o tym, co dzieje się na świecie, jest to, aby ,jedni pil-nowali drugich". W rezultacie media poruszają się po kuliziemskiej zbiorowo, hurmem, wszyscy zawsze spotykają sięw jednym i tym samym miejscu, w jednym i tym samymmiejscu przebywają i pracują - resztę świata pokrywamrok;5 - jest coraz więcej stacji telewizyjnych, radiostacjii gazet. Tym samym jest coraz więcej dziennikarzy. W tymzawodzie zawsze było wielu amatorów, ale dziś amatorzyzdominowali profesję. Wielu z nich nie zdaje sobie sprawy,że być dziennikarzem to przede wszystkim ciągle nad sobąpracować, kształcić się, zdobywać wiedzę, starać się rozu-mieć świat;6 - telewizja przekazuje nam własną wersję wydarzeń,nawet własną wizję świata, polityki, historŹŹ. Problem wtym, że zaczyna to być jedyna wersja wydarzeń (i tym sa-mym historŹŹ dziejącej się współcześnie), jaką zna tzw. czło-wiek z ulicy, anonimowy członek społeczeństwa masowego.Coraz bardziej więc budujemy naszą wiedzę o świecie niena znajomości wydarzeń i kierujących nŹmi procesów, alena telewizyjnych wyobrażeniach o tych wydarzeniach, sło-wem na ich zinterpretowanej wersji podanej nam do widze-

Page 93: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

nia i wierzenia;7 - władza polityczna jest dziś świadoma siły i znacze-nia mediów. Że mogą stać się one drugim ośrodkiem rzą-dzenia, a nawet rzeczywistym i potężnym centrum władzy,nad którym może ona utracić kontrolę i panowanie;8 - jednocześnie żyjemy w świecie coraz bardziej złożo-nym, coraz trudniejszym do objaśnienia przez środki maso-wego przekazu;9 -poziom mediów jest kształtowany nie tylko przezmenedżerów i dziennikarzy. Ustala go również, i to możew stopniu decydującym, poziom odbiorców (tzw. przecięt-ny odbiorca). Ponieważ jednak nie wypada krytykować po-ziomu społeczeństwa, atakuje się media, zarzucając im ni-ską jakość czy po prostu bylejakość programów, banał ikicz.Z rozmowy z Frankiem Berberichem - redaktorem na-czelnym niemieckiej wersji "Lettre International", wiosna1995:"Podróże, lektury i refleksje - to trzy źródła, z którychczerpię, kiedy piszę, one stanowią moje tworzywo. Poza tympomagają mi jeszcze: sporadycznie uprawiana poezja orazfotografowanie.Pierwszym źródłem jest więc podróż, traktowana jakoeksploracja, odkrywanie, wysiłek badawczy. Podróże w po-szukiwaniu prawdy, a nie odprężenia. Chcę zbliżyć się donapotkanej rzeczywistości. Zobaczyć ją, poznać, zrozumieć.Jest to zajęcie wymagające ciągłej koncentracji, a zarazemciągłego otwarcia, aby jak najwięcej wchłonąć, przeżyć, za-pamiętać.Drugim źródłem są obszerne i nieustające lektury. Jeżelichce się swoim tekstom nadać walor kubistyczny, trzebarozszerzyć swój punkt widzenia o dodatkowe światła i per-spektywy. Dlatego używam dużo cytatów. Chodzi mi bo-wiem o to, aby zabrzmiały także inne głosy, aby zostaływypowiedziane. inne sądy i opinie. Studiowanie literaturyprzedmiotu jest oczywiście przydatne z wielu względów.Choćby i takiego: czasem człowiekowi wydaje się, że doko-nał w podróżach jakiegoś odkrycia. Jednakże w czasie lek-tury okazuje się, że na ten pomysł ktoś wpadł już wcześniej!I wówczas trzeba pójść w innym kierunku, aby nie powta-rzać się, nie pisać banałów.Wreszcie trzecim źródłem, które łączy się z dwoma po-przednimi. jest moja refleksja. Poprzez własne doświadcze-nie podróżnika i czytelnika staram się zdefiniować swójpunkt widzenia, spisać nasuwające się przemyślenia, zasta-nowić się nad zebranymi wrażeniami, uporządkować myśli".Uważam się za badacza Inności - innych kultur, innychsposobów myślenia, innych zachowań. Chcę poznać pozy-tywnie rozumianą obcość, z którą chciałbym się zetknąć,aby ją zrozumieć. Chodzi o pytanie, jak na nowo i adekwat-nie można opisać rzeczywistość. Czasami taki sposób pisa-nia nazywa się pisaniem niefikcyjnym. Powiedziałbym, żechodzi tu o twórcze pisanie niefikcyjne. Osobista obecnośćjest tu bardzo ważna. Czasami spotykam się z pytaniem, ktojest bohaterem moich książek. Wówczas odpowiadam: "janim jestem, ponieważ te książki opisują osobę, która po-dróżuje, przygląda się, czyta, rozmyśla i o tym wszystkimpisze".Potrzebuję poezji jako ćwiczenia językowego; nie mogęz poezji zrezygnować. Wymaga ona głębokiego skupienianad językiem, i to wychodzi na dobre prozie. Proza musi

Page 94: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

mieć muzykę, a poezja to rytm. Gdy zaczynam pisać, muszęznaleźć rytm. On poniesie mnie jak rzeka. Jeśli rytmicznejwartości jakiegoś zdania nie da się stworzyć, to je porzucam.Najpierw zdanie musi znaleźć swój wewnętrzny rytm, potemfragment tekstu, a wreszcie cały rozdział.Zwykle staram się pisać krótkimi zdaniami, gdyż onestwarzają tempo i ruch. Są szybkie i dają prozie jasność.Ale gdy pisałem Imperium, nagle zdałem sobie sprawę, żew tym wypadku opis wymaga dłuższych zdań. Całkowiciezmienił się styl mego opisu. Wynikało to z rozlewności te-matu, którego nie można ująć krótkimi zdaniami. Styl mu-si być odpowiedni do przedmiotu. Opis bezmiernie szero-kiego, rozległego rosyjskiego krajobrazu wymagał długichzdań.Obok zależności między tematem a stylem istnieje teżzwiązek między tematem a tworzyvem językowym. Gdy pi-sałem Cesarza, chciałem zdefiniować władzę autorytarną.Ten rodzaj władzy ma w sobie coś anachronicznego, feudal-nego. Aby wyrazić anachroniczność przedmiotu, musiałemstworzyć wrażenie czegoś pradawnego, nieskończenie prze-starzałego. Przy czym chodziło zarazem o pokazanie ana-chroniczności naszego autorytarnego systemu w EuropieWschodniej. Czytałem więc dawną literaturę polską XVI,XVII i XVIII wieku, aby znaleźć archaiczne, zapomnianesłowa, zresztą plastyczne i barwne, których użyłem piszącCesarza.Język hiszpański odznacza się barokowym bogactwem,jest w nim jakaś rokokowa obfitość. Myślę, że pewne śladytego stylu, tej tradycji znalazły się w języku Wojny futbolo-wej. Natomiast kiedy pisze się o Afryce, trzeba użyć takie-go języka, w którym będzie można przekazać nastrój tropi-ków. Współczesna literatura afrykańska nie jest pisywanaw językach rodzimych, lecz po francusku lub angielsku.Trzeba więc sięgać do starszych, narodowych pisarzy afry-kańskich. Tradycyjna poezja afrykańska to rytm, prostota,powtórzenia. Z tych powtórzeń powstaje efekt muzyczny:muzyka w tradycyjnej Afryce to przede wszystkim bębny,mówiące bębny. Tylko niewielu pisarzy europejskich próbo-wało oddać atmosferę i klimat gęstej dżungli tropikalnej.Joseph Conrad prawdopodobnie najbardziej się do tegozbliżył. Doświadczenie tropików wywiera silny wpływ najego prozę. Włączył do niej powtórzenia, językowe miste-ria, coś nadrealistycznego, czym człowiek jest otoczony niemogąc zarazem dotrzeć do jądra tej ciemności. Język polskinie ma tej "tropikalnej" tradycji.Każdy nowy temat, jeśli należy do obcych kultur, wyma-ga zmiany stylu. Wszystkie inne sposoby opisu będą sztucz-ne. Musi powstać wrażenie, że to, co zostało opisane, po-chodzi z wnętrza tego szczególnego klimatu, tej kultury isytuacji.Syberyjski mróz trzeba opisywać inaczej niż żar pustyni.Na Saharze życie aktywne toczy się tylko rankiem i wieczo-rem. W pełni dnia ludzie są sparaliżowani przez potwornyupał. Leżą i czekają, aż dzień przeminie. Tę powolność trze-ba opisać, paraliż, brak ruchu, całkowicie martwy pejzaż,całkowitą ciszę tropikalnego gorąca, milczenie tropikalne-go dnia. Proza musi oddać pustkę tych godzin. Natomiastw syberyjskim mrozie człowiek walczy ze śniegiem. Częstoczuje się zgubiony wśród wysokich zasp. Nie ma żadnychpunktów orientacyjnych i wiadomo, że jeśli będzie błądzićdłużej niż przez dwie godziny, czeka go śmierć. Powstaje

Page 95: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

uczucie zagrożenia ze strony otoczenia. Środowisko jestwrogiem. Panuje lodowate zimno i to zimno jest wrogiem.Czuje się ciągłe napięcie. Ogarnia nas strach. Przyroda jestaktywną, nieprzyjazną siłą, z którą w każdej chwili trzebawalczyć. Proza musi oddać ten stan napięcia i presji agre-sywnej, groźnej natury.Gdy zbieram materiał do książki lub piszę, koncentrujęsię na tym, co mogą powiedzieć ludzie. Zwykle spotykammoich bohaterów całkiem przypadkowo, ale to ich typ wy-powiedzi, ich świat, ich sposób patrzenia jest ważny, a niemój. Staram się pozostać w cieniu. To chodzi o ich myśli,ich wizje, ich refleksje.Fotografia nastawia się na całkiem inny rodzaj portretuczłowieka. Człowiek ogląda na niej swoją twarz, swoje ge-sty, nastrój, sposób, w jaki się prezentuje na zewnątrz. Fo-tografia jest skierowana na materialność rzeczy, kamera jestinstrumentem wnikania, koncentracji, poszukiwania rzeczy-wistości i życia. Odkrywa się rzeczy, których bez obiektywuby się nie dostrzegło. W fotografowaniu pejzażu chodzi oszczegóły architektury, światła, cienie, o to, by zbliżyć siędo innego wymiaru rzeczywistości. Ta staranna obserwacjaszczegółów jest następnie bardzo przydatna przy pisaniu.Im bardziej się zbliżymy do szczegółu, tym bliżej jesteśmyrzeczywistości. Obiektyw kamery działa jak mechanizm se-lekcji, nie wszystko może uchwycić na obrazie. Trzeba wy-brać część pejzażu, jakiś fragment tłumu musi być wyizolo-wany. Obiektyw musi się koncentrować na pewnych twa-rzach, a nie na nieokreślonym tłumie, patrzy się konkretnie,a nie abstrakcyjnie. Fotografia jest znakomitą szkołą pracynad detalem.Zdjęcie fotograficzne wymaga decyzji, co w końcu mabyć pokazane. To pytanie o ramy rzeczywistości nasuwasię także przy pisaniu. Gdy opisuję coś, traktuję to niczymfotografię, obraz określonego momentu, znieruchomiałyobiekt. Pociąga mnie nadanie potem takiemu obrazowi ru-chu. Tę technikę wykorzystałem w Szachinszachu.Podejście kubistyczne oznacza nadanie rzeczom wielo-warstwowości, głębi efektu plastycznego. Nie chodzi o opi-sanie twarzy w jej realistycznym, najprostszym aspekcie,lecz o to, by zbadać formę twarzy, jej linie, i to z różnychperspektyw, wydobyć zmieniające się światło, jakie z niejemanuje i przełamuje się na niej. Chodzi o to, by uchwycićbogactwo rzeczywistości. Portret fotograficzny nie ma w so-bie nic mechanicznego, lecz powstaje z dążenia do plastycz-nego przedstawienia obiektu. Dokładnie tak samo jest zpisaniem.Pisanie prostej, jasnej prozy wymaga przekonania, poczu-cia jakiejś pewności u autora. W moim wypadku poczucietakie rodzi się wówczas, gdy jestem świadkiem zdarzenia.Gdy mam o czymś pisać, z czym nie zetknąłem się bezpo-średnio, czuję się niepewnie. Wielokrotnie proszono mnie oportret Bokassy, prezydenta Republiki Środkowoafrykań-skiej; za każdym razem odmawiałem, ponieważ ni‹gdy niewidziałem go z bliska.Dwadzieścia lat temu przez dłuższy czas mieszkałem wzachodniej Afryce, jednakże nie odważyłbym się pisać o niejz oddali. Muszę odświeżyć swe wspomnienia, znów dotknąćpiasku Sahary, znowu wsiąść do pociągu idącego do Bama-ko, znowu popłynąć łodzią po Nigrze i wczytać się w histo-rię Nigerii. Zetknięcie się z fizyczną egzystencjąjakiejś spra-wy jest dla mnie niezbędne.

Page 96: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Przed Imperium moja wiedza o Związku Radzieckim wy-starczyłaby, aby zza biurka napisać książkę o rozpadają-cym się mocarstwie. Ale psychologicznie nie byłbym do te-go zdolny, gdybym nie przejechał 60 000 kilometrów poRosji, i to w tak strasznych warunkach, że kilka razy chcia-łem przerwać całe przedsięwzięcie. Mówiłem wtedy sobie:"Nie jestem wystarczająco silny, jest zbyt zimno, nie ma nicdo jedzenia, nie ma żadnych możliwości dojechania tam,żadnej kwatery". Oczywiście miałem trochę pieniędzy, aleczym są pieniądze w zapadłej miejscowości syberyjskiej,w której nic nie można kupić? Zmuszałem się do kontynuo-wania tej podróży, aby coś więcej zrozumieć.Proza jest tak dalece przejrzystą formą literatury, że czy-telnik natychmiast rozpozna, gdzie autor był niepewny i niepotrafił zorganizować materiału. Prostota wytwarza naj-wyższą przejrzystość, dlatego proste pisanie jest bardzotrudne. Nie można stosować żadnych tricków lub oszuki-wać. Dla mnie przykładem takiego pisania jest proza Pa-scala, Stendhala, Flauberta czy Biblia z jej plastycznymi,mocnymi zdaniami. Uwielbiam prozę Czechowa. Kiedyśchciał on napisać opowiadanie o jakimś przeżyciu na morzui rozpaczliwie szukał definicji morza. Przypadkowo prze-czytał wypracowanie uczennicy, w którym pierwsze zdaniebrzmiało: "Morze jest ogromne". Czechow pisze, że "zawie-rało się w tym wszystko, co można powiedzieć o morzu".Udany początek książki polega dla mnie na jednym prostymzdaniu opisowym. Zdania powinny być proste, natomiastkompozycja polifoniczna. Pewną szkołą prostoty była dlamnie praca w agencji prasowej. Będąc reporterem agencyj-nym trzeba się streszczać. Byłem afrykańskim koresponden-tem bardzo biednej Polskiej Agencji Prasowej. Na opisaniezamachu stanu w NigerŹŹ w 1964 roku otrzymałem dokład-nie 100 dolarów. Teleks kosztował 50 centów za słowo. Mia-łem więc 200 słów do dyspozycji - to znaczy jedną stronę- by opisać tak skomplikowane wydarzenie polityczne.Musiałem strasznie oszczędnie obchodzić się z każdym sło-wem.Pisanie agencyjne jest szybkie, ale powierzchowne. Skła-nia do szkicowania świata w skrajnościach, czarne - białe,dobre - złe, rewolucyjne - reakcyjne. Skrót jest najważ-niejszy, a to pociąga za sobą symplifikację. Złożone boga-ctwo życia gubi się w idiomach naszych wiadomości. Czymjest fakt? Zwykle rozumiemy przez to pewne zjawisko po-lityczne, ekonomiczne lub historyczne. Czy jednak klimat,uczucia i afekty, czy nastroje w jakimś społeczeństwie tak-że nie są faktami? Gdzie jednak znajdują one swoje miejscew świecie informacji? Ważnym źródłem inspiracji była dla"mnie francuska szkoła historiozoficzna "Annales, któradała nową definicję tego, co należy uznać za fakt historycz-ny. Tradycyjnie historię traktowano jako polityczną histo-rię królów, rządów, instytucji, wojen. Szkoła "Annales"zaczęła badać rolę klimatu, suszy, mentalności. Dzieła Mar-ca Blocha, przyjaciela Braudela, czy Georgesa Duby byłydla mnie bardzo pouczające.W sposób uproszczony dzisiejsza sytuacja literatury przed-stawia mi się następująco: z jednej strony mamy literaturępiękną, która coraz bardziej koncentruje się na życiu we-wnętrznym, psychice jednostki. Punktem wyjścia jest jednaosoba. Jej życie wewnętrzne. Jej stosunek do drugiego czło-wieka. Na przeciwnym biegunie znajdują się wiadomościprzekazywane przez media - twarde, krótkie, proste rela-

Page 97: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

cje. A co jest pomiędzy? W dużym stopniu puste pole, którepróbuję uprawiać. Aby opisać klimat czy atmosferę, stanuczuć i afekty ludzi, trzeba sięgnąć do technik literaturypięknej. A jednak to właśnie informacje opowiadają o naj-ważniejszym - o stawaniu się historŹŹ.Nasza pamięć jest coraz krótsza. Stajemy się świadkamizanikania świadomości historycznej. Historię zastępuje ko-laż. Pokolenia dorastające nie mają już pojęcia, co było 20lat temu. To zerwanie z przeszłością nasuwa pytanie, jakw związku z tym pisać, aby wszystko już następnego dnianie stawało się makulaturą. Na początku grudnia 1991, gdypisałem Imperium, musiałem pojechać do Nowego Jorku.Na wystawach księgarń zobaczyłem mnóstwo nowych tytu-łów na temat, czy i jak polityka Gorbaczowa może zapewnićZwiązkowi Radzieckiemu przetrwanie. Książki te pojawiłysię na rynku właśnie w momencie, gdy Związek Radzieckiprzestał istnieć. Data ich ukazania się była zarazem datąich przedawnienia. Jak uniknąć, by własne pisanie nie stałosię zbędne równie szybko? Moją odpowiedzią jest eseizacjaprozy. Pod tym względem duże znaczenie ma dla mnie To-masz Mann, zwłaszcza jego powieści Czarodziejska górai Doktor Faustus.Obraz jest dziś zmonopolizowany przez telewizję. Jeśliw prozie chcemy wykorzystać opis jakiegoś obrazu, to sku-teczne może to być tylko wtedy, gdy obraz ten będzie punk-tem wyjścia refleksji. W reportażu wykorzystuję wyłącznietakie obrazy, które stwarzają tło do refleksji. Telewizja sta-le dostarcza obrazy ze świata, ale jest niezdolna wzbogacićje o refleksję. W tym połączeniu obrazu z refleksją widzęrozwiązanie.Wciąż jeszcze fascynuję się nowymi odkryciami. Jestemczłowiekiem ciekawym. Za każdym razem, gdy odkrywamcoś nowego, staram się zrozumieć, z czego to się składa i jakfunkcjonuje. W momencie, gdy jest się świadkiem jakie-goś wydarzenia, myśli się: "To szalenie ważne!" I notujesię każdy szczegół. Trzy miesiące później staje się jasne, żewiększość z tego wcale nie była tak istotna. Jedynie jakośćobserwacji i, jeszcze bardziej, jakość refleksji jest tym, copozostanie. Potrzebny jest wybór i decyzja, co naprawdęważne, a co nie. Chodzi o to, by pisać możliwie jak naj-mniej, starannie wybierać, wyłączać, ciąć, redukować, wy-rzucać, zachowywać jedną obserwację na sto. Na ten pro-ces nie mam żadnych reguł, intuicja i wiedza są jedynymikryteriami.Czytam masę. Studiuję historię. Wielcy historycy, jakGibbon, Mommsen, Ranke, Michelet, Burckhardt czy Toyn-bee, są dla mnie ważni. Do tego dochodzi filozofia, mojanamiętność. Bardzo bliski jest mi egzystencjalizm. Jedno-cześnie wielkie znaczenie mają dla mnie pisarze dwojakie-go rodzaju. Z jednej strony romantyczna tradycja Heming-waya i Saint Exupery'ego, Czechowa i Conrada. Z drugiejautorzy, tacy jak Tomasz Mann czy Marcel Proust, którzyzbliżyli się do tej granicy, na której trudne staje się rozróż-nienie filozofii i literatury pięknej. Cool Memories czy Ame-rica Jeana Baudrillarda właściwie nie mają już żadnej fabu-ły, a tylko refleksję. Osiągnięcia takich autorów, jak BruceChatwin, V. S. Naipaul czy Paul Theroux, są oczywiste, aleoni mieli mały wpływ na mnie.Identyfikacja jest fundamentalnym warunkiem mojej pra-cy. Muszę żyć wśród ludzi, jadać z nimi i głodować z nimi.Chciałbym być częścią tego świata, który opisuję, muszę się

Page 98: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

w nim zanurzyć i zapomnieć o innej rzeczywistości. Gdy je-stem w Afryce, to nie piszę listów i nie telefonuję do domu.Inny świat znika. W przeciwnym wypadku byłbym outside-rem. Potrzebuję przynajmniej chwilowego złudzenia, żeświat, w którym w tej chwili jestem - jest jedyny. Czasa-mi wykracza to poza złudzenie. Czasami byłem pewien, żeprzeżywam swój ostatni świat, że stąd droga prowadzi jużtylko do nieba.O umieraniu na froncie nie umiem pisać siedząc w kom-fortowym hotelu, z dala od bitwy. Skąd mam wiedzieć, jakto jest wewnątrz oblężniczego pierścienia, w jakich warun-kach toczy się walka, jaką broń, jaki ubiór mają żołnierze,co jedzą, co czują. Trzeba rozumieć godność innych ludzi,akceptować ich i podzielać ich trudy. Nie wystarcza jedynieryzykować życiem. Najważniejszy jest szacunek dla tychludzi, o których się pisze.W mojej gotowości do ryzyka może jest też trochę chło-pięcej fanfaronady. Gdy przebrany za pilota, schowany wrosyjskiej maszynie, leciałem do Górnego Karabachu, wła-ściwie byłem pewien, że wojskowi odkryją mnie. Była tow gruncie rzeczy akcja niemożliwa do wykonania. Gdybymnie złapano, to zostałbym oskarżony o "próbę porwaniasamolotu", a za tę zbrodnię główną rosyjski kodeks przewi-dywał karę śmierci. Zapewne nie skazano by mnie napraw-dę na karę śmierci, ale z pewnością wylądowałbym w więzie-niu. Gdy wszystko się jednak skończyło pomyślnie, czułemsatysfakcję: "Znowu mi się udało!" To jest gra. Potrzebaatmosfery skrajnych napięć tkwi we mnie głęboko. Bez wy-zwania staję się ospały i nie jestem zdolny do pisania.W roku 1954, po studiach historycznych, chciałem nadalmieć kontakt z historią na sposób mniej akademicki. Chcia-łem wiedzieć, jak tworzy się historia, czym jest historia, któ-ra się staje. A właśnie w połowie naszego stulecia przebudziłsię Trzeci Świat. To było niezwykłe zjawisko historyczne.Wiek XX był jedyny w swoim rodzaju nie tylko ze względuna doświadczenie totalitaryzmu, lecz i ze względu na naro-dziny Trzeciego Świata. Gdy polityczną mapę świata z pierw-szej połowy wieku położymy obok mapy z drugiej połowy,to zobaczymy dwa zupełnie różne światy. Na pierwszej ma-pie świat był uporządkowany hierarchicznie. Ziemia byłazdominowana przez kilka niezależnych państw, reszta świa-ta miała status kolonŹŹ, półkolonŹŹ i dominiów. Wszystkobyło częścią struktury opanowanej przez Europę Zachod-nią i USA. Dziś patrzymy na zupełnie inny świat. Dostrze-gamy niemal 200 niezależnych państw, widzimy mapę bezkolonŹŹ, półkolonŹŹ lub protektoratów. Nie mówię o mate-rialnym i faktycznym stanie rzeczy, ale formalnie i prawnienasz dzisiejszy świat jest światem niezależnym. Mnie przy-padło szczęście śledzenia tego zjawiska własnymi oczymajako dziennikarzowi, podróżnikowi i historykowi.Narodziny niezależnego Trzeciego Świata przebiegałybardzo szybko. W jednym tylko roku 1962 powstało w Afry-ce 17 niezależnych państw. Ruch niepodległościowy byłściśle związany z drugim ruchem masowym: z migracją lud-ności ze wsi do miasta. Ludzie oczekiwali od niepodległościbezpośredniej poprawy swego standardu życia i sądzili, żeosiągnąć można to tylko w miastach. I w pewnym sensie takteż jest naprawdę.Kto dziś podróżuje po Afryce, może na własne oczy do-strzec różnicę. Gdy na wsi zaczyna się noc, robi się całkiemciemno; ludzie po prostu nie mają pieniędzy na światło. Nie

Page 99: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

ma drewna, gdyż lasy już zostały wyrąbane. A i gotowaniejest problemem. W małym mieście natomiast widać już kil-ka lamp, jest trochę elektryczności. To oznacza lepszą ja-kość życia. Tak jest w Afryce wszędzie. Na wsi nie ma dróg.W porze letniej można to wytrzymać, ale w porze deszczo-wej robi się strasznie. Ludzie są ciągle przemoczeni i taplająsię w błocie. Masowo cierpią na reumatyzm i inne choroby.Nawet w regionach tropikalnych, gdzie w porze deszczowejjest ciepło, są udręczeni niewygodą i chorobami. Natomiastw miastach niektóre drogi są brukowane i widzi się chodni-ki. Są to niewielkie różnice, których Europejczyk zwykle niedostrzega. Ale dla ludzi z tych nędznych i odległych regio-nów już samo miejskie życie oznacza poprawę. W mieściejest też łatwiej znaleźć pracę i otrzymać żywność czy innąpomoc dla przetrwania.To zdumiewające, jak w najpiękniejszym pejzażu dziejąsię najokrutniejsze zbrodnie. Rwanda jest pełnym czarukrajem i właśnie tam trwa rzeź. Natura jest przepiękna, aledziałanie człowieka znajduje się w całkowitym kontraściedo tej urody. Gdy samemu tam się żyje, zapomina się o kon-templowaniu natury, ponieważ jest się zajętym walką o prze-trwanie. Zapomina się o przyrodzie, koncentruje się na in-nych ludziach, gdyż to od nich pochodzi zagrożenie. Afry-kanie są częściowo związani z tradycyjnymi religiami, sązwiązani z naturą, czczą kamienie, modlą się do słońca, ofia-rowują rośliny, zwierzęta i drzewa. Ich natura jest pełnabogów, dobrych i złych. Ale ta więź z przyrodą ulatnia sięcoraz bardziej. Afrykanie przenoszący się do miasta musząuporać się z nieznanym otoczeniem, z dala od natury. Z jed-nej strony jest się związanym z wiejską przeszłością, z dru-giej - trzeba się dostosować do życia miejskiego. Z tegokonfliktu powstają napięcia i kryzysy psychologiczne.Narodziny Trzeciego Świata stworzyły warunki przyszłe-go postępu. Byłem i jestem zafascynowany tymi ludźmi wTrzecim Świecie, którzy w walce stworzyli swe własne pań-stwa i swe narody. To temat mego życia. Być może wynikato stąd, że pochodzę z biednej części Europy. Gdy miałemsiedem lat, wybuchła wojna. Często cierpiałem z powodubiedy i głodu. Sytuacja była beznadziejna, nie było niczego.Gdy miałem dziesięć lat i zaczynała się zima - nie miałembutów. Rodzice nie mogli mi ich kupić, nie mieli pieniędzy.Biegałem zrozpaczony po okolicy, aż sąsiad, który nielegal-nie wytwarzał mydło, złożył mi atrakcyjną ofertę: "Słuchaj,dam ci kredyt, postaraj się sprzedać to mydło". Kawałekmydła kosztował złotówkę, a para butów - 400 złotych;żadne tam skórzane buty, lecz drewniaki, innych nie było.Musiałem sprzedać 400 kawałków mydła, ale ludzie bylibiedni i mało kto mógł pozwolić sobie na mydło. Byłemgłodny, płakałem i każdemu opowiadałem swą historię,walczyłem, ale to trwało nieskończenie długo, nim zebra-łem 400 złotych. Należałem do tych ludzi, którzy nie mieliżadnej kindersztuby. James Joyce mając dwanaście lat pisałgodne uwagi listy; ja w tym samym wieku biegałem za kro-wami po polu i nie przeczytałem jeszcze żadnej książki. Byćmoże dlatego łatwiej daję sobie radę z ludźmi, którzy niemają co jeść i wciąż marzą o tym, by nazwać coś swoim włas-nym, i są szczęśliwi, gdy w ogóle coś posiadają.W naszym świecie w ogóle, ale jeszcze bardziej w społe-czeństwach nierozwiniętych, polityka dyktuje wszystko.Przenika wszystkie elementarne dziedziny życia i wpływana nie, decyduje o losie każdej jednostki. Polityka jest po-

Page 100: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

tężnym czynnikiem i ze względu na medialny przekaz jestwszechobecna. 90 procent wszelkich wiadomości poświęco-nych jest aktorom aktualnego teatru politycznego, bohate-rom klasy politycznej: prezydentom, ministrom, parlamen-tarzystom, generałom, przywódcom, aktywistom, populi-stom. Na temat globalnej sytuacji nie można dziś ani pisać,ani snuć refleksji, jeśli nie rozumie się niesłychanego znacze-nia polityki. Zwykle rozpatrujemy władzę jako zjawiskopolityczne -jako władzę rządu, biurokracji, wojskowych.Wiemy wprawdzie, że wszyscy jesteśmy wciągnięci w gręwładzy, ale zbyt mało uprzytamniamy sobie, w jakiej mierzewładza stanowi element egzystencji ludzkiej.Jeśli spojrzymy na ostatnie 20 lat, zobaczymy, że najkrwa-wsze walki często toczyły się o kontrolę nad środkami ma-sowego przekazu. W czasie rewolucji rumuńskiej 1989, naLitwie, w Tadżykistanie, w czasie moskiewskiego puczuwalczono o budynek telewizji, znak tego, że władza przesu-neła się od tradycyjnych ośrodków politycznych ku centra-lom telewizyjnym.Czynniki emocjonalne są zapewne decydujące dla wybu-chu powstania czy rewolucji; jest to poczucie ludzi, że sązbyt długo wykorzystywani i poniżani. Stają się one tą kro-plą, która przepełnia miarę. Wszystko zaczyna się w chwi-li, kiedy padnie słowo: "Dosyć!" Społeczeństwa są nieskoń-czenie cierpliwe, są stabilne i gotowe czekać. Skłaniają się dozachowania swego status quo. Dopiero po dłuższym okre-sie godzenia się z cierpieniem dochodzi do decydującego,bardzo emocjonalnego momentu, w którym społeczeństwomówi: "Dosyć!"Najważniejszym pozytywnym uczuciem poprzedzającymrewolucję jest nadzieja. Na nieszczęście chodzi tu zawszeo swoistą, naiwną nadzieję na zmianę na lepsze. Momentrewolucyjny nadszedł, gdy ludzie mówią: "Już nie możemyczekać ani dnia dłużej, ani godziny. Koniec z tym!" I terazsytuacja ma się zmienić w sposób magiczny, nagle, zmienićbezpośrednio, o 180 stopni. Oczekuje się na pierwsze i to-talne rezultaty. Ta natychmiastowa poprawa oczywiście ni-gdy nie następuje. I w ten sposób każda faza rewolucyjnakończy się utratą złudzeń. Zawsze mamy do czynienia z lo-gicznym ciągiem bardzo długiej cierpliwości, rewolucyjne-go wybuchu, niecierpliwych, nierealistycznych, naiwnychi szalenie emocjonalnych oczekiwań, które nie mogą być za-spokojone. Po czym następuje rozczarowanie.Gdy ludzie zbierają się, odczuwają swą siłę. Nie ma żad-nych racjonalnych wyjaśnień na to, dlaczego w pewnymmomencie milion ludzi zbiera się na placu, choć nie byli tamwezwani. Jakiś dzień i milion ludzi napływa w jedno miejsce.Dlaczego?Chodzi o to, by uświadomić sobie tajemnicę, a nawetmetafizykę decydującego momentu wybuchu rewolucji.W społeczeństwie wstrząsanym kryzysami istnieją wszel-kie warunki do przewrotu. Większość społeczeństw w dzi-siejszym świecie jest stale w kryzysie. Teoretycznie spełnio-ne są wszelkie warunki do rewolucyjnego zrywu, ale jednakrewolucje nie wybuchają. Rewolucje są rzadkością. Czegotrzeba, aby wybuchła rewolucja - oto pytanie, na którenie ma odpowiedzi. Kryzys społeczny może przeciągać sięprzez lata i dziesięciolecia, aż tu nagle, tego właśnie szcze-gólnego stycznia, tego szczególnego poniedziałku, zaczynasię. Dlaczego nie we wtorek? Dlaczego nie miesiąc wcześ-niej?

Page 101: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

W ogólnej logice społecznego rozwoju zwróciłem uwagęna momenty, których nie można wyjaśnić jako racjonalnelub konieczne. Nagle natykamy się na zaskakujący feno-men. Post factum szukamy wyjaśnienia: sytuacja ekono-miczna była zła, system był skorumpowany itd. Ale obser-wujemy wiele skorumpowanych systemów, w których jed-nak nie wybuchają rewolucje. Musimy respektować irracjo-nalność momentu historycznego. Podobnie jest z wojną.Czasami rozpala się z powodu jakiegoś małego zdarzenia.Czasami mamy wiele wydarzeń znaczących, które jednaknie prowadzą do wojny. W tej alchemŹŹ właściwy początekjest tajemniczy.Cyprian Kamil Norwid, wielki polski poeta i filozof XIXwieku, powiedział, że lud, że masy są niezdolne do myśleniaabstrakcyjnego. Myślą w kategoriach nazwisk, osób, posta-ci, tylko to pozwala im się zorganizować. Gdy taka osobapojawi się, działa jak katalizator oczekiwań i energŹŹ całegonarodu. Rewolucje lub wielkie ruchy społeczne są bez przy-wódców niemożliwe. W Indiach potrzebny był Gandhi, wGhanie - Nkrumah.Większość prostych żołnierzy najróżniejszych armŹŹ wy-zwoleńczych, na których natknąłem się w Afryce lub Ame-ryce Łacińskiej, miała bardzo niski poziom świadomościpolitycznej. Wielu nawet nie znało politycznych celów swejwojny. W Angoli wiedzieli jedynie, że walczą za Aghosti-no Neto lub Jonasa Saoimbi. Gdyby Saoimbi w ciągu nocyzniknął z widowni, to cały ruch partyzancki by się rozsypał.Naturalnie, są plemienne korzenie takich funkcji przywód-czych, jednak nie wystarcza to jako wyjaśnienie. Istniejefunkcjonalna konieczność organizowania się wokół postaciprzywódczych.Weźmy Etiopię. Armia etiopska mając pół miliona ludzipod bronią była najsilniejszą armią w Afryce. Gdy roznio-sła się wiadomość, że jej dowódca, Mengistu, uciekł z kraju,żołnierze po prostu rozeszli się do domu. Bez jednego strza-łu armia się rozleciała, pół miliona ludzi jednego dnia! Oto,jak ważna jest postać wodza jako punktu zbiorczego wszel-kich energŹŹ, oczekiwań, marzeń, nadziei i wysiłków woli.Każda kultura ma swoją skalę wartości i ekonomia niew każdej kulturze zajmuje najwyższe miejsce. Potężne kul-tury Chin czy IndŹŹ - mimo że stykają się z nowoczesnątechniką - nie stracą swej tożsamości. Zaakceptują onetakie ułatwienia technologiczne, jak komputer, ale pozosta-ną sobą. Dobrym przykładem jest Japonia. Z jednej stronyJaponia występuje jako producent najbardziej zaawanso-wanej technologŹŹ uniwersalnej, z drugiej - pozostaje tra-dycyjna w kulturze, przyzwyczajeniach, mentalności i sfe-rze rodzinnej. Stare kultury są silne i głęboko zakorzenio-ne. Ludzie są wierni swym tradycjom i dumni z nich, gdyżone dają im poczucie godności. Cały wiek XX jest dowo-dem tego, że silne, wielkie kultury tradycyjne i całe cywiliza-cje, jak Chin, IndŹŹ czy Meksyku, są bardzo żywotne i trwa-łe. Nie mogą być zniszczone. Jakież wysiłki podjęli Sowieci,by zniszczyć starą kulturę Rosji, ArmenŹŹ, CzeczenŹŹ lubGruzji, i ileż przy tym polało się krwi! Mimo to, te kulturyistnieją nadal i ludzie nadal będą gotowi za nie umierać.Kultura jest zjawiskiem skomplikowanym, może onaoczywiście być również zacofana, konserwatywna lub reak-cyjna. Nowoczesny rozwój nie jest w stanie zniszczyć wielustarych kultur, musi zawrzeć z nimi kompromis i wejść wkoegzystencję. Z drugiej jednak strony istnieje pośrednie

Page 102: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

zagrożenie dla tradycyjnych kultur: były one bowiem prze-chowywane na wsi, dziś natomiast obserwujemy powolneumieranie wsi na całej kuli ziemskiej. Klasa chłopska z ro-ku na rok kurczy się - mimo stałego wzrostu demograficz-nego ogółu ludności. Postępy techniki rolnej są tak ogrom-ne, że za sto lat prawdopodobnie nie będzie chłopstwa. Prze-trwają ogromne farmy, podczas gdy małe gospodarstwaz ich pługiem, pracą ręczną i niską wydajnością okażą sięzbędne.Fenomenu irańskiego nie można uogólniać. Umieranie zasprawę, męczeńska śmierć w Świętej Wojnie, oznacza szczę-ście w szyickim islamie. Podczas wojny między Iranem i Ira-kiem artyleria iracka ostrzeliwała wzgórze. Żołnierze irań-scy wdrapywali się na to wzgórze śmierci, rozrywali koszulei kierowali nagie piersi ku niebu. Krzyczeli: "Dajcie namwięcej!", i umierali.W czasie rewolucji irańskiej odwiedziłem komitety re-wolucyjne Chomeiniego. Ich pomieszczenia były oklejonezdjęciami paszportowymi młodych ludzi, którzy polegliw walce. Pokazywano mi te zdjęcia i mówiono: "To nasibohaterowie". Im więcej mieli zdjęć, tym bardziej byli dum-ni. Komitety wydawały komunikaty wojenne w języku far-si, które przesyłano rodzicom zmarłych, a które brzmiałymniej więcej w ten sposób: "Gratulujemy pani Sarah Mah-mud i jej mężowi Ibrahimowi Mahmud, gdyż dziś ich dwóchsynów poległo w Świętej Wojnie". Nigdy nie widziałem ta-kiej koncentracji myślenia i czucia, skierowanej jedynie naumieranie. Na uniwersytecie w Teheranie widziałem zabi-tych mudżaheddinów, którzy - zawinięci w białe płótno- byli noszeni przez tłum ludzi o fanatycznych twarzach.Inni cisnęli się, by móc dotknąć zabitych. Czuli się szczęśli-wi, gdy udało im się to.Islam jest nie tylko religią, ale i kulturą, która będzie sięrozprzestrzeniać, choć potrzebuje na to czasu. Cywilizacjamuzułmańska jest niezwykle dynamiczna. Dziś potęgę isla-mu powiększa potencjał takich państw, jak Turcja, Paki-stan, Iran. Świat islamski jest pełen wszelkich zasobów na-turalnych. Większość ludzi na Zachodzie nie zdaje sobiesprawy z tego niezwykłego nagromadzenia siły. Islam jestskrajnie zdyscyplinowaną religią. W Szachinszachu opisa-łem rozmodlony tłum: milion ludzi, którzy w tym samymczasie wykonują ten sam gest, i to bez jednego słowa po-lecenia. To niewiarygodne i charakterystyczne dla całegoislamu. Iran nie powróci do zachodniego modelu rozwo-ju. Model Szacha był chybiony, oznaczał skrajne poniże-nie człowieka. Jeśli importuje się wodę mineralną z Pary-ża do miejsca, którego cudowne wody żywiły największychpoetów na świecie, jak perskiego poetę Ferdousiego, tojest to absurdem. Jeśli do kraju z cudownie smakującymperskim chlebem sprowadza się chleb amerykański i nie-miecki, to jest to pozbawione sensu. Gdybym w tamtymczasie żył w Iranie, to też buntowałbym się przeciwko Sza-chowi.Rewolucja irańska była fascynującym i ważnym wydarze-niem historycznym. Pokazała, jak trudno jest demokratyzo-wać wielonarodowe państwo. Iran był imperium, potęgąautorytarną. I oto w takim państwie przeciw władcy wystą-piły siły demokratyczne. Zaczęły atakować centrum. Posłu-giwały się hasłami demokratyzacji. W państwie irańskim ży-ją mniejszości: Kurdowie, Ormianie i wiele innych. Mniejszo-ści te przyswoiły sobie hasło demokratyzacji i przetransfor-

Page 103: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

mowały je na żądanie niezależności. Demokratyzacja ozna-czała dla nich prawo do odłączenia się. Irańska rewolucjazaczęła się jako ruch demokratyczny, Bachtiar, Bani-Sadrbyli demokratami, adwokatami. Pierwszy rząd po rewolu-cji składał się z ludzi, którzy studiowali na Harvardzie, naSorbonie. Ale po zwycięstwie rewolucji przywódcy mniej-szości powiedzieli: "Demokracja oznacza dla nas: iść dalej.Wy rządziliście nami i nas wyzyskiwaliście. Prawdziwa de-mokracja oznacza dla nas niepodległość". Gdy to żądaniesię pojawiło, doszło w centrum do zmiany układu sił. Wcentrum władzy narodu panującego - w tym wypadku bylinim Farsi - odpowiedziano: "Nie! Musimy ocalić naszepaństwo". W tym punkcie rewolucja dokonała radykalnegozwrotu. Siły dyktatury przejęły władzę. Chomeini reprezen-tował to stadium rewolucji irańskiej, w którym naród pa-nujący uświadomił sobie niebezpieczeństwo rozpadu pań-stwa. Reaguje on więc siłami represji, by hasło demokraty-zacji zastąpić hasłem "narodowej integracji". I sięga się dotakich środków, jak masakra mniejszości, aby zachowaćintegralność państwa. Z tego powodu żadna rewolucjademokratyczna w państwie wielonarodowym nie może sięudać, ponieważ warunkiem demokracji jest likwidacja pań-stwa opartego na ucisku mniejszości.Kto jest cynikiem, ten nie nadaje się do zawodu korespon-denta wojennego czy korespondenta zagranicznego. Tenzawód, ta misja, zakłada pewne zrozumienie dla ludzkiejbiedy, wymaga sympatŹŹ do ludzi. Trzeba się czuć członkiemrodziny, do której należą również ci wszyscy prości ludziena naszej planecie, nie dysponujący nawet najskromniej-szym dobytkiem. Trzeba zajmować się bardzo starymi pro-blemami, nędzą i biedą - taki jest świat. Ludzkie ciepłojest dla tego rodzaju pracy elementarne. Cynizm i nihilizm,upadek wartości i lekceważenie innych przyczyniły się dotego, że świat stał się trudny do zniesienia.Typ korespondenta wojennego: to zwykle człowiek skrom-ny, przyjazny, skłonny do współpracy, łatwy we współży-ciu. Chodzi tu o bardzo specyficzną grupę dziennikarzy.Żyją w najtrudniejszych warunkach, nie tylko dlatego, żemogą być zranieni lub zabici. Ludzie, którzy udają się w ta-kie miejsca, potrzebują więcej niż tylko zawodowej moty-wacji. Ten zawód wymaga ludzi ofiarnych. Często nie mawody, są problemy z transportem, trzeba wytrzymać zimno,poniżenie, bicie, areszt. Nie spotkałem wśród nich awantur-ników. Ci ludzie starają się po prostu działać jak najlepiej,spełniać swój obowiązek.Naturalnie martwi mnie ignorancja i brak zainteresowa-nia sytuacją w Trzecim Świecie. Napawa mnie smutkiem, żeprzepaść między społeczeństwem konsumpcyjnym a społe-czeństwami biednymi jest nie do przezwyciężenia.Jestem przekonany o całkowitej odmienności kultur. Gdydzisiaj pracownik na rzecz pomocy rozwojowej udaje się dowioski afrykańskiej, to robi to zwykle dlatego, że sam tegochce, a nie dlatego, że tamtejsi ludzie są jakoś specjalnie tymzainteresowani. Być może ich kultura jest kulturą minima-lizmu, wolą nic nie robić. Jest w tym jakaś przemoc, gdyzmusza się ich, by uwierzyli w wartości obcej kultury. Przed-stawiciele krajów rozwiniętych często okazują się zaskocze-ni, gdy inni odrzucają ich sposób życia. Ale są kultury, dlaktórych mniej ważna jest praca niż modlitwa. W ten sposóbnie będzie się co prawda produkować samochodów i kom-puterów, ale też nie jest się nimi zainteresowanym. To zre-

Page 104: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

sztą mnie nie rozczarowuje, uznaję skalę wartości innychludów, które sądzą na przykład, że rodzina jest najważniej-sza i stanowi źródło ich zadowolenia. Taki rodzaj zadowole-nia ma wiele godności i jest wartością pozytywną. Ludzie,kiedy przemierzają Afrykę, często mają ze sobą jedynie nie-wielki węzełek. Nie mają zbyt silnej potrzeby posiadaniawięcej, zadowalają się minimum dobytku. Gdy się z nimirozmawia, uśmiechają się, są gościnni i życzliwi. Odnosi sięwrażenie, że są szczęśliwi. Przeżywają inne spełnienia. Naj-lepsze byłoby zaakceptować to. Nie trzeba zmieniać wszy-stkiego.Moja ciekawość wciąż na nowo wygania mnie w świat.Nie ma miejsca na świecie, gdzie chciałbym powiedzieć: "Tupozostanę na stałe". Jest jednak mała pokusa: pojechać doAfryki, na Saharę. Kocham pustynię. Ma coś metafizyczne-go, transcendentnego. Na pustyni cały kosmos jest zredu-kowany do kilku elementów. Jest to pełna redukcja wszech-świata: piasek, słońce, gwiazdy w nocy, cisza, gorąco dnia.Ma się koszulę, sandały, coś bardzo zwykłego do jedzenia,odrobinę wody do picia, pełna prostota. Nie ma niczegomiędzy tobą a Bogiem, tobą a wszechświatem. Zawsze, gdyprzyjeżdżałem do Afryki i miałem czas, szukałem jedynegow swoim rodzaju doświadczenia pustyni. Trzy razy przemie-rzyłem Saharę z mieszkańcami pustyni, raz z grupą koczow-ników, na którą natknąłem się zupełnie przypadkowo. Niemogliśmy się porozumieć językowo, ale pozostaliśmy razem.Nie zamienialiśmy ze sobą słów, ale dzieliliśmy doświadcze-nie przyjaźni, braterstwa. Nagle powstało niezwykle moc-ne odczucie, że twoi bracia i siostry są wszędzie, ale ty poprostu nie zdajesz sobie sprawy z ich egzystencji - cudow-ne uczucie.Wszyscy w jakiś sposób jesteśmy koczownikami i stajemysię nimi coraz bardziej. Dawno temu ludzie wędrowali, byznaleźć żywność i przetrwać. Wraz z wielkimi ruchami mi-gracyjnymi koczownictwo znowu staje się formą życia. Zno-wu jakbyśmy wracali do naszych początków.Dawniej pasjonował mnie front - wyłącznie front, prze-bywanie na froncie, pisanie o tym. Teraz coraz bardziej in-teresuje mnie inna strona sytuacji konfliktowej, a mianowi-cie - normalność w nienormalności, uporczywe, niemalinstynktowne, a zarazem pełne inicjatywy, pomysłowościi determinacji dążenie człowieka do normalności w sytuacjinienormalnej. Np. życie codzienne w oblężonym mieściealbo tuż za linią frontu, za drutami obozu, na zesłaniu.Przecież ta normalność pozwoli z czasem wziąć górę nadnienormalnością. Tęsknota za normalnością zwycięży za-wsze. Prawo normalności przebije się przez wszystkie prze-ciwieństwa, przez ogień i przez gruzy.Na ogół lepiej pamiętam postacie i twarze ludzi niż to, codo mnie mówili. Te twarze tkwią w mojej pamięci milczące,nieme. Przeszłość milczy. To my użyczamy jej głosu.Wszystko jest tematemi dlategowszystko jest tekstem

Page 105: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

W BBC wywiad z Jorge Borgesem. W czasie przeprowa-dzania tego wywiadu Borges ma 83 lata.- Czekam na śmierć - mówi pisarz. - Ale kiedy onaprzyjdzie? Dziś wieczorem? Dziś wieczorem - nie, bo jutromam dużo rzeczy do zrobienia!18 sierpnia 1994W Hildesheim miałem wspólny wieczór autorski z Ho-lendrem, profesorem Janem Hoetem z Gandawy. Hoet-postać wybitna, organizator wystawy sztuki współczesnejpod nazwą "Documenta". Wystawa to o wielkim prestiżui artyści z całego świata robią wszystko, aby ich prace zo-stały na nią przyjęte.Wystawa taka, powiedział w swoim wystąpieniu Hoet,musi być prezentacją w ruchu, musi być baletem kształtówi barw, gdyż powinna ona odzwierciedlać życie współczesne-jego ciągłą zmianę, ten fakt, że jest to tocząca się rzeka,maszyna w ruchu. I ten właśnie ruch, zmienność form i ko-lorów były pierwszą cechą wystawy.Jej drugą cechą było to, że (co też odzwierciedla sytuacjęw sztuce współczesnej) nie dominowało tam jedno centrum.Nikt nie chciał być zamknięty w centrum, podporządkowa-ny, podległy komuś. Dziś wszyscy uciekają przed centrum.A jeżeli są centra, to różne, niepodległe. Wasze centrum niemusi być koniecznie moim centrum. Przypomina to struktu-rę mózgu, który też ma przecież kilka centrów.Stąd - trzecia cecha wystawy. Pokazała ona, że dziśkażdy szuka własnej, autonomŹŹ, że sprowadza tworzonąprzez siebie sztukę do tego, co sam zobaczył i przeżył. Włas-na osoba, własna osobowość i prywatne widzenie świata- oto źródła, surowce sztuki współczesnej.Następnie - "Documenta" zwróciły uwagę na fakt, żewszyscy cały czas jesteśmy w trakcie lekcji, wszyscy uczymysię, oni - nas, my - ich itd.Dalej - że współczesna sztuka fascynuje się tylko tym,co zmierza do katastrofy, ba, fascynuje się samą katastrofą,przeczuciem Sądu Ostatecznego, klimatem zagłady.I wreszcie - sztuka współczesna, powiedział profesorHoet, nie lubi szufladkowania, segregacji, dzielenia na ga-tunki, rodzaje, style - lubi natomiast zatarte granice, zle-py, zszywania, sklejania, kolaże, lubi różność, wielość, gry-masy i dziwy i żeby to wszystko było nieforemne i pomię-dzy.23 kwietnia 1993Wystawa Salvadora Dali w Zitadelle Spandau w Berlinie(rzeźba i rysunek).Świat Dali - udziwniony, eklektyczny, prowokacyjny,został już zaaprobowany przez młodzież, która tłumnieprzychodzi na wystawę i ogląda eksponaty z uwagą, bezpoczucia niezwykłości, sensacji, szoku. Dali - jest dziśczęścią ich wyobraźni, ich sposobu widzenia i pojmowaniaświata. Już nie wywołuje skandalu i protestów to, że wy-rzeźbiony koń ma zamiast jednej nogi - koło, a zamiastskrzydła (bo to koń-pegaz) pozłacany błotnik samochodu.Świat jest dziś po prostu pełen takich niezwykłości i dziwów.lato 1993We Frankfurcie na wystawie Antoniego Tapiesa. Malar-stwo świetne, intensywne, mocne, chciałoby się powiedzieć- bardzo malarskie, którym Tapies wprowadza nas w swójświat koloru, w jego napięcia, zderzenia, relacje. Patrząc nate obrazy, na ich materialne struktury, na złożoność i róż-norodność faktur, na zestawy i mieszanki farb, pomyślałem

Page 106: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

- który to już raz z takiej okazji - jaką żmudną, ciężką,wyczerpującą pracą jest malowanie. W pracowni artystynajlepiej widzimy proces tworzenia, jako wysiłek fizyczny,jako mozolną robotę, wytwarzanie rzeczy, które mają swójrozmiar i wagę, swoją namacalną konkretność. (Dla pisarzaodpowiednikiem będą bruliony, notatki, konspekty, zapisa-ny papier.)U Tapiesa zwraca też uwagę jego nieustające, niespokoj-ne poszukiwanie nowych rozwiązań, planów, kompozycji.Nic tu nie jest raz na zawsze dane, nic raz na zawsze osiąg-nięte. Tapies ciągle nas zaskakuje (a to fioletową linią na-gle przecinającą błękit nieba, a to ostrą czerwienią krzyżana łagodnie pastelowym tle), każdy jego obraz to propozy-cja innego spojrzenia w głąb świata - jak to sam nazywa- niebieskich snów.Ludzie oglądający obrazy na wystawie. Jak oglądają sięwzajemnie. Jak na siebie zerkają. Relacja między nimi aobrazami. Jak różne twarze współbrzmią, lub przeciwnie- kontrastują z ekspozycją, z klimatem sali, z klimatemprzedstawionego malarstwa, jak tworzą razem kompozycję,propozycję przestrzennoplastyczną albo odwrotnie - roz-praszają nas, burzą widowisko.25 sierpnia 1989W Londynie zmarł Feliks Topolski. Miał 82 lata. Roz-mawiałem z nim raz, w 1987, w jego pracowni, dokąd za-prowadził mnie nasz znakomity poeta - Adam Czerniaw-ski. Pracownia składała się z dwóch części. Część główna- wielka hala pod jednym z mostów na Tamizie, hala-magazyn obrazów i rysunków malarza. Uderzał ogrom te-go zbioru, setki, tysiące szkiców sylwetek, twarzy, grup ma-lowanych linią ciągłą, jakby bez odrywania pędzla od pa-pieru czy płótna. Topolski malował przez całe życie jeden,nieprzerwany pochód ludzi idących drogami naszej plane-ty, ulicami miast Europy, Ameryki i Afryki. Malował po-chód, który nigdzie nie zaczynał się i nigdzie nie kończył.To, co robił Topolski, było Malarskim reportażem, arty-styczną relacją z widowiska, którego tytuł mógłby brzmieć- "idąc". Tylko czasem Topolski zatrzymuje kogoś z idą-cych, jak fotografik prosi kogoś, aby zechciał mu pozowaćdo zdjęcia - i robi wówczas zbliżenie, portret, skupia się naszczegółach.W tej pracowni, wśród stosów (chciałbym powiedzieć- pięter) owych szkiców, zapisków, notatek graficznych,stał w rogu tapczan, a na nim, w pozycji półleżącej - To-polski. Była to postać drobna, żwawa, o ruchach zarazemspokojnych, jak i nerwowych. Miły, pogodny, życzliwy lu-dziom pan. Zapracowany. To zapracowanie podkreślałjego ubiór - stare dżinsy, stary zielony sweter, umazanew farbach ręce. Typowy wygląd artysty spędzającego całednie w pracowni. Jego roboczy strój mówił - popatrz, mamprawie 80 lat, a jednak ciągle, bez wytchnienia pracuję.Rozmowa z Topolskim była o tym, że pan Feliks chciał,abyśmy wspólnie zrobili album pod roboczym tytułem,który zaproponowałem: Ze Świata. On dałby rysunki, ja- tekst. Była to oferta kusząca, ale natychmiast pomyśla-łem: to zajęłoby mi minimum 2-3 lata, a nie miałem 2-3 lat.Był to bodaj czwartek, a więc dzień, w którym mistrzprzyjmował gości. Przyjść tego dnia do pracowni mógł każ-dy, każdy też mógł tam praktycznie robić, co chciał. W ką-cie stała skrzynka czerwonego wina - komu przyszła ocho-ta, mógł pić, kto chciał z Topolskim porozmawiać, mógł

Page 107: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

przysiąść, panował luźny, swobodny nastrój, wyszliśmystamtąd bodaj bez pożegnania.Francis Cargo w swojej książce Przyjaciel malarzy wspo-mina wielkiego francuskiego malarza fowistę - Andr‚ De-raina (1880-1954): "Malował rzeczy najzwyczajniejsze, by-le jakie (np. obraz z 1935 r. <<Filiżanka herbaty>>), nie zwra-cające niczyjej uwagi: sztuka polega właśnie na tym, że robisię coś z niczego". W podobnym duchu komentuje Cargomalarstwo Picassa: "Picasso odrzucał pospolite odtwarza-nie rzeczywistości zachowując z niej tylko poetyckie znakirzeczy". I konkluduje: "Rzeczywistość jest zawsze tylkopunktem wyjścia, nigdy punktem dojścia".Jacob van Ruisdael, wielki pejzażysta holenderski XVIIwieku. Ruisdael uczy nas patrzeć na przyrodę jako na fe-nomen dramatyczny i heroiczny. "To wielkie oko - piszeo nim Eugene Fromentin - szeroko otwarte na wszystko,co istnieje, to oko przyzwyczajone ogarniać zarówno wyso-kość, jak odległość, wędruje nieustannie nie pomijając ni-czego".28 października 1992Na wystawie obrazów Stefana Gierowskiego. Wspaniałemalarstwo - proste, zdyscyplinowane, działające jednymmotywem, jedną plamą. Bardzo skupione, dążące do wizjiskoncentrowanej, napięte, wydające czysty, mocny ton. Niema tu żadnego rozczochrania, rozmamłania, żadnej histerŹŹ.Jest natomiast świadomy swojej wartości porządek, szuka-nie jednej formuły, jednego malarskiego słowa.Ważne jest dla mnie to, że obraz z cyklu "Dziesięć przy-kazań" zatytułowany "Jam jest Pan Bóg Twój..." to bia-ła płaszczyzna. Wydaje mi się, że rzeczy ostateczne: Bóg,śmierć, nieskończoność, wieczność może wyrazić tylkobiel.Gierowski konsekwentnie dąży do równowagi, do symet-rŹŹ. Np. obraz "CCCL,1976" to na jasnym, ledwie prześwi-tującym tle położone gęsto czubkiem pędzla punkty czer-wieni, zieleni, żółci, brązu, oranżu i błękitu. Uderza idealnewyważenie kolorystyczne tego obrazu. Żaden kolor w żad-nym miejscu płaszczyzny nie zdobywa przewagi, nie domi-nuje. Malarz wszystkim daje tyle samo miejsca, tę samąszansę.W jednym z wywiadów szwajcarski pisarz Adolf Muschgopowiada się za pisarstwem świadomym swojej roli społecz-nej, zaangażowanym. Otóż pojęcie zaangażowania w litera-turze i sztuce miało inny sens na Wschodzie i Zachodzie,prowadząc do nie kończących się nieporozumień. Zaanga-żowanie na Zachodzie oznaczało krytycyzm wobec własne-go społeczeństwa, a zwłaszcza - rządzącej klasy politycz-nej i jej metod sprawowania władzy (zakłamania, manipula-cji, korupcji itd.). Natomiast nomenklatura na Wschodzienawoływała artystów do zaangażowania, rozumiejąc podtym pojęciem aktywne i bezkrytyczne poparcie panującejdyktatury. Rządy zachodnie nie lubiły pisarzy zaangażowa-nych, wschodnie - uwielbiały ich.W "Le Figaro" z 4.11.1991 recenzja z XXV tomu listówGeorge Sand. Redaktor całości - Georges Lubin - po-święcił całe życie gromadzeniu i wydawaniu listów tej pi-sarki. Lista adresatów obejmuje 2075 nazwisk, a edycja ca-łości zawierać będzie ponad 20 tysięcy listów odnalezionych.Jeżeli Lubin natrafi na nowe tysiące, to też je do swojej edy-cji włączy.Ale kiedy mówię o tej zawrotnej liczbie listów mojemu

Page 108: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

duńskiemu wydawcy - Clausowi Clausmanowi - ten niedziwi się zupełnie. Mówi, że w czasach Andersena w Kopen-hadze, która była wówczas małym miastem, krążyli listono-sze doręczający osiem razy dziennie pocztę do adresatów.Z braku telefonów i faksów list był środkiem porozumieniasię, rozmowy, dyskusji. Rano pan Andersen wysyłał list, wpołudnie goniec przynosił odpowiedź, po południu autorDziewczynki z zapałkami mógł odpisać na list przed chwiląotrzymany itd. - stosy korespondencji rosły i rosły.Pier Paolo Pasolini (1922-1975). Ginie na jednym z przed-mieść Rzymu zamordowany przez ulicznika, za którym cho-dził zbyt natarczywie. Dwa wcielenia, dwa życia Pasolinie-go: w świecie poezji, malarstwa, filmu, a więc w świeciesztuki najwyższej, o wielkim smaku, wrażliwości i skupie-niu, a potem (czy nawet jednocześnie, obok) - w świeciespołecznego marginesu, niskości, banału, poszukiwania in-ności (ulgi? odprężenia?). Cena, jaką za to się płaci. Że jużod pierwszej chwili wejścia w inność - jeżeli jest ona niż-szością i jałowizną, odczuwamy stratę czasu, w naszym móz-gu zaczyna bić zegar głośno, z łoskotem, a głowę drąży irozsadza pytanie - po co tu jestem? czego tu szukam? Wte-dy ogarnia cię chęć ucieczki, powtarzająca się jak ataki bó-lu chęć, aby wstać, wyjść i puścić się pędem przed siebie, da-leko stąd, w samotność.8 kwietnia 1892 Antoni Czechow pisze ze swojej wsi Mie-lichowo do przyjaciela w Petersburgu - Aleksego Suwori-na:"Bawi u nas teraz malarz Lewitan. Wczoraj wieczorembyliśmy razem na polowaniu. Strzelił do słonki, któraz podbitym skrzydłem wpadła do kałuży. Podniosłem pta-ka: długi dziób, wielkie czarne oczy i piękna szata. Patrzyze zdumieniem. Co z nim robić? Lewitan krzywi się, zamy-ka oczy i błaga drżącym głosem: <<Kochany, trzaśnij ją kol-bą w główkę...>> Odpowiadam: <<Nie mogę>>. Lewitan wciążwzrusza nerwowo ramionami, trzęsie głową i błaga. Tym-czasem słonka patrzy ze zdumieniem. Zmuszony byłemprzystać na błagania Lewitana i zabić ptaka. Teraz jest naświecie mniej o jedno piękne kochane stworzenie, a dwóchdurniów wróciło do domu i zabrało się do kolacji".W teatrze telewizji obejrzałem ,,Zbrodnię i karę" Dosto-jewskiego w adaptacji Andrzeja Wajdy. Dwa tygodnie wcześ-niej widziałem to samo przedstawienie w krakowskim Tea-trze Starym.Przedstawienie telewizyjne wydało mi się lepsze, bardziejsugestywne, bardziej przejmujące, mocniejsze. Dlaczego?Bo w TV ogląda się przede wszystkim twarze - ich zbliże-nia, ich wyraz, ich nastrój. I efekt jest silniejszy! Duża sce-na jednak rozprasza - mimo woli patrzymy.na dziesiątkidrugo- i trzecioplanowych detali, przedmiotów, linŹŹ, barw.A w telewizji nasza uwaga jest skupiona na tym, co najważ-niejsze - na portrecie i poprzez ten portret przemawiającejosobowości ludzkiej.31 stycznia 1994W Berlinie otworzyłem radio i chcąc zakodować stacjenadające dobrą muzykę, włączyłem automat: zgłosiło siękolejno kilkanaście stacji z całego świata. Poświęciłem wie-czór, aby je - jedna po drugiej - przesłuchać. I nie żałujęstraconego czasu, ponieważ dokonałem odkrycia: wszystkiete stacje grały to samo - tę samą muzykę, ten sam beat,pop, heavy albo heavy, pop, beat, czy pop, heavy, beat itd.itp. - na przemian. Jeżeli do tej muzyki były jakieś słowa,

Page 109: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

to z reguły po angielsku.Nowa wrażliwość słuchowa, nowy gust, nowa percepcjanastawione na jeden dźwięk, jeden ton, jeden rytm.Ta wyłączność, ten monopol - oto, co najbardziej zwra-ca uwagę. Rosnące bogactwo środków technicznych, elek-troniki, wszelkich światłowodów, satelitów, kompaktów ilaserów, a jednocześnie postępujące zubożenie treści, mo-notonia, ogłuszająca nuda.Pojęcie banału. "Powiedzenie nie mające głębszej treści,ogólnie znane, zwrot utarty, oklepany, banalny; frazes, ko-munał, slogan" (Słownik języka polskiego, t. I).Wobec tej definicji nasuwają się jednak dwa zastrzeżenia.Po pierwsze - kto jest tu sędzią? Komu dajemy prawo i mocorzekania? Teza, iż "nie należy mnożyć bytów bez potrze-by", to dla historyka filozofŹŹ oczywisty banał, ale dla laika- coś nowego, myśl oryginalna, odkrycie!Po drugie - czy dana wypowiedź jest banałem, zależy odkontekstu, od sytuacji. Na przykład - kocham cię! W czy-tadle-kiczu to może.być banał, zwrot utarty, oklepany, alew sytuacjach prywatnych, pożądanych, słowa te mogą miećwartość najwyższą, mieć w sobie świeżość, niezwykłość,oryginalność Pieśni nad Pieśniami.W każdym kraju tuziny, setki, nawet tysiące zdolnychludzi maluje, pisze i nagrywa. Wszyscy są jakoś sobie rów-ni, mniej więcej jednakowo dobrzy, w miarę passable.W dzisiejszych czasach artysta ma za zadanie stworzyćrzecz, która byłaby ciekawa, żywa i przede wszystkim ak-tualna. Utwór ten powinien zająć uwagę odbiorców przezjakiś czas, zebrać pochwalne recenzje (ewentualnie - na-grody), a następnie zniknąć (raczej bez śladu i najczęściejbezpowrotnie), ponieważ inne dzieła, propozycje, prezenta-cje czekają już w kolejce.W sytuacji panującego dziś na rynku tłoku szczególnegoznaczenia nabiera sprawa promocji: galerŹŹ, wydawnictw,reklamy, sal koncertowych, festiwali i konkursów, wszelkie-go rodzaju akwizytorów kultury. Już nie wystarczy, żebyrzecz stworzyć. Teraz trzeba z tym utworem dotrzeć do od-biorcy, do widza, do czytelnika. Dawniej ci ostatni szukalidzieła i ich twórcy. Dziś autor musi szukać swoich odbior-ców. W dobie obecnej sytuacja wymaga od twórcy zdwojo-nego wysiłku. Musi on być jednocześnie i wytwórcą, i akwi-zytorem."W miarę jak sztuka pogrąża się w impasie - pisze E. M.Cioran - mnożą się artyści. Ta anomalia przestaje być ano-malią, gdy pomyśli się, że sztuka, będąc w zaniku, stała sięzarazem niemożliwa i łatwa".Twórcami są tylko ci, dla których jedyną rzeczą w życiujest to, co tworzą. Ci są wyróżnieni, są wyodrębnieni.Dwa różne typy człowieka, na dwóch biegunach rodzajuludzkiego. Stworzony przez rewolucję elektroniczną homoinformaticus. To nowa postać w dziejach, twór drugiej po-łowy XX wieku. Żyje on w świecie komputerów, autostradinformacyjnych, internetów, banków danych, multimediów,wideokonferencji, serwerów i dekoderów.Jednocześnie podróżując po krajach Trzeciego Światatypem, którego najczęściej spotykam, jest przeciwieństwohomo informaticus - a poor man, człowiek ubogi, katego-ria liczna (coraz liczniejsza), łatwo rozpoznawalna i definio-walna. Człowiek ubogi nie tylko nie dotknął komputera, alenawet nie ma światła elektrycznego, ba, nie stać go na ręcz-ną latarkę. Rodzi się, żyje i umiera ubogim. Wszystkie zdo-

Page 110: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

bycze elektroniki są poza jego zasięgiem, są mu zresztą nieznane. Żywot, który pędzi, nie różni się wiele od żywota je-go praprzodków. Jego narzędzia pracy są te same co tysiąclat temu. A przecież ci z drewnianą motyką w ręku to są teżnasze siostry i bracia, podobnie jak ci, którzy w tej właśniechwili wysyłają jakiś pilny fax na drugi koniec planety. Ależadnego między nimi kontaktu, żadnego języka. Więcej-różnica, obcość zdają się pogłębiać. Rację mieliby więc ci,którzy uważają, że ewolucja człowieka nie zakończyła się,że trwa ona nadal wytwarzając diametralnie różne typy- czy nawet gatunki ludzi.Ron Weschler przypomniał mi uwagę, jaką zrobił dawnyredaktor naczelny "The New Yorker" - Mr. Shawn. Te-lewizja, powiedział on, zniszczy poważną literaturę i poważ-ne dziennikarstwo w ten sposób, że prz‚suwając codzienniew gorączkowym tempie przed oczyma odbiorców tysiąceobrazów i wtłaczając im jednocześnie do głowy tysiące in-formacji, oducza zdolności skupienia uwagi na czymś jed-nym przez dłuższą chwilę. Tekst będzie więc musiał byćkrótki jak migawka, jak błysk, jak strzał, a przez to naj-częściej powierzchowny i nawet - byle jaki.Gabrielle Pfeiffer - nowojorska producentka telewizyj-na mówi mi, że ramy czasowe generacji stają się coraz węż-sze, a przepaście między nimi - coraz głębsze. "Mając 30 lat- zauważa Gabrielle - czuję się lepiej wśród ludzi pięć-dziesięcioletnich niż wśród tych, którzy mają lat 20".Powstała nowa generacja, którą Gabrielle nazywa "gene-racją pilota" (pilot - instrument do zmiany kanałów te-lewizyjnych na odległość): "Na ekranie każde ujęcie możetrwać nie dłużej niż 1-2 sekundy. Wszystko, co trwa dłużejniż to mignięcie, ten błysk obrazu - jest nudne. A co jestnudne - nie dociera do nich albo jest odrzucane".Z J. dwie godziny pracy z komputerem. Świat komputera:nie kończący się las, przez który biegną setki traktów, dróg,ścieżek. Problem w tym, że moi przewodnicy chcą mi od ra-zu pokazać całe przebogate i gęste wnętrze tego lasu, jegoniezliczone tajniki i zagadki. W rezultacie od początku czujęsię zagubiony. Proszę, abyśmy wchodzili w ten elektronicz-ny matecznik wolniej, krok za krokiem, abyśmy zaczęli odelementarza. Ale to właśnie jest dla przewodników nudne,bezbarwne, żadne, gdyż oni, przeciwnie, upajają się owymbogactwem, różnorodnością, nieskończonością komputero-wego kosmosu. W styczniu 330 roku (przed Chr.) Aleksander Wielki na czele swoich wojsk zbliża się do stolicy imperium perskiego - Persepolis. Grecja i Persja to wówczas śmiertelni wrogo- wie, toczą ze sobą odwieczne wojny. Są już blisko Persepolis. Forsują rzekę Arakses."Zaraz za rzeką - pisze biograf Aleksandra, Peter Green - spot-kali delegację. [...] Okrzyki powitania, jakie ci ludzie wyda-.li, a także gałązki błagalników w ich rękach, zdradzały, że,,są to Grecy. [...] Przedstawiali sobą żałosny, wprost upior- ny widok, bo każdy z nich był w straszliwy sposób okale- czony. Typowo perską metodą poucinano im hurtem nosy i uszy. Niektórym brakowało rąk, innym stóp. Wszyscy mieli zniekształcające piętno na czole.<<Byli to ludzie, mówi Diodor, którzy posiedli biegłość w sztukach i rzemiosłach i dobrze się w nich spisali; wówczas odcięto im inne kończy- ny, zostawiając tylko te, które były niezbędne do fachu>>".Gladstone: "Nie można walczyć z przyszłością".W tej części świata w połowie naszego stulecia historia

Page 111: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

jak gdyby zabłądziła i czując, że błądzi zbyt długo, zaczęławycofywać się do punktu wyjścia, do tego miejsca, z które-go kiedyś wyruszyła w fałszywym kierunku. W tym wypad-ku postęp historŹŹ ma charakter nie ruchu do przodu, aleruchu wstecz - w tym jego paradoks i ograniczenie.Polityka dziś zastępuje wszystko - teatr, malarstwo,literaturę. Zastępuje i zaprowadza panowanie tandety i ki-czu - rządy intryg, arogancji, chamstwa. Władzę, którejjedynym celem jest narzucenie siebie innym - namolne,natrętne, za wszelką cenę.W polityce wszystko dziś zmierza do środka, do nurtucentrowego, do pragmatyzmu. Ekstremizmy istnieją, ale niemają szerokiej bazy społecznej. Ten brak nadrabiają agre-sywnością i hałaśliwością, brutalizacją języka.Wszędzie pełno podskórnych resentymentów, pretensji,podejrzeń, złości, nienawiści. Biali nie lubią czarnych, Pen-dżabi nie lubią Gudżarati, Zulu nie lubią Ksosa, fanatycy- liberałów, protestanci - muzułmanów, brunatni - zie-lonych, Ekwadorczycy - Peruwiańczyków itd. Ta listaciągnie się i ciągnie, nie ma końca. Czasem te podskórneprądy, niewidoczne napięcia, ciśnienia i tarcia wybuchają.Wtedy następuje destrukcja, masakra, wojna. Ale ten ładu-nek wybuchowy istniał już dawno w podziemiu - często poprostu nie dostrzeżony, czasem nie dostrzegany świadomie.Wybuch ujawnia istnienie w ludziach podziemia nienawiści.Bywa, że ku zdumieniu, a nawet przerażeniu ich samych.Dziś nie ma lewicy ani prawicy, są tylko ludzie o mental-ności otwartej, liberalnej, chłonnej, zwróconej w przyszłość,oraz ludzie o mentalności zamkniętej, sekciarskiej, ciasnej,zwróconej w przeszłość.Tkwimy w plemienności. Struktury plemienne, mimoistniejących w świecie kosmopolityzmu, pluralizmu, globa-lizmu, uniwersalizmu, okazały się żywe, wręcz - coraz bar-dziej żywe. A ponieważ najwyższy, najbardziej intensywnyi spektakularny przyrost ludności dokonuje się w krajachTrzeciego Świata, gdzie struktury plemienne są szczególnierozpowszechnione i żywotne, oznacza to, że ludność światapowiększając się - rozkrzewia i wzmacnia klanowy i ple-mienny charakter społeczeństw.Etnia stała się modnym i -jakże nadużywanym - klu-czem do rozszyfrowywania współczesnych konfliktów.Najczęściej stosowaną operacją wobec przeszłości, wo-bec historŹŹ jest zabieg redukcji. Obraz zostaje ogołocony zewszystkich półtonów i odcieni, z całego bogactwa kolorówzostaje tylko biel i czerń - ostry, bezpardonowy kontra-punkt. Panuje klimat walki. Ludzie to albo herosi, albozdrajcy. Wszędzie słychać szczęk oręża, tupot nóg, przyspie-szone oddechy walczących.Postawa heroiczna jest zawsze rzadkością, jest wyjątkiem.Ponieważ jednak ci, którzy wyłaniają się z przeszłości, z tzw.kart historŹŹ, to herosi, powstaje wrażenie, że ludzkość wswojej większości jest taka właśnie - heroiczna. Tymcza-sem najczęściej jesteśmy zwyczajni, przyziemni, słabi, zaję-ci tylko myślą o przetrwaniu, szaropióre ptaki o krótkichskrzydłach.Podobnie w architekturze. Przetrwały twierdze, katedry,pałace, a przecież były to budowle wyjątkowe - ogół miesz-kał w lepiankach, w byle jakich domkach, w szałasach, poktórych nie zostało nic.Pospolitość, zwyczajność - szybko odchodzą w zapom-nienie, znikają. Pozostaje tylko to, co wyjątkowe. Tylko ono

Page 112: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

może przetrwać.Historyk zapytany, co jest celem jego badań i poszuki-wań, odpowie najczęściej - fakty. Szuka faktów, bada fak-ty, gromadzi je i porównuje. Daty, nazwiska, nazwy miej-scowości, powinowactwa, układy, miary i wagi, dokumen-ty, sekwencje zdarzeń. Interesują mnie fakty i tylko fakty- mówi historyk.Tymczasem człowiek, który historię przeżywał i doświad-czał na własnej skórze, będzie wątpił, czy przedmiot badańnaszego historyka można ograniczyć do tzw. nagich faktów.Człowiek ten bowiem wie, że fakt wyrwany z szerokiegokontekstu imponderabiliów, wyjęty z całego teatrum, w któ-rym miał on miejsce, pozbawiony klimatu i nastroju, jakiemu towarzyszyły, fakt taki niewiele mówi i niewiele znaczy,a często nabiera wręcz opacznego sensu i mylącej wymowy.Albowiem doświadczony przez historię, poddany jej bez-litosnym próbom i zmuszony do najbardziej okrutnych iostatecznych wyborów, człowiek ów wie, jak ważną czy na-wet najważniejszą rzeczą jest kontekst, w jakim dany faktzrodził się i spełnił, i że to właśnie ów kontekst najtrudniejjest przekazać innym i najtrudniej tym innym - zrozumieć.Historia coraz częściej i z coraz bardziej nieubłaganą bez-względnością wyrzuca wszystko na śmietnik.Polityka: kierunek ruchu zawsze ten sam - w górę, naszczyty, a potem - spadek, często - upadek. Chyba żepolityk w porę uskoczy na bok albo wycofa się. A jednak towznoszenie ku górze wciąga, narkotyzuje, oślepia tak, żenikt nie myśli o ciągu dalszym, o strąceniu, o żałości końca.W polityce często wygrywa ten, kto za wszelką cenę, bezskrupułów etycznych i pardonu - chce wygrać. W politycejest potrzebne zdecydowanie, napór, agresywność. Wszyscywidzą, kto chce zdobyć władzę, czują to. Ulegają hipnozie,śledzą zapaśników i oddają głos na tego, kto walczył z więk-szą werwą, z większą wolą zwycięstwa. Chcą poddać się sil-niejszemu, sami przez to poczuć się silniejszymi.5 grudnia 1941. 54-letni Henryk Elzenberg (II wojna świa-towa osiąga apogeum) notuje w swoim dzienniku dwie waż-ne uwagi:pierwsza, że "wypadki dziejowe to po prostu tępe narzę-dzie, którym się dostaje po głowie. Nie ma tu nic do myśle-nia; mówi się - nie i czeka końca";druga, kiedy obserwując zbrodniczą scenę wojny, umac-nia się w nim "poczucie absolutnej dwutorowości dziejów- dziejów zbrodni i dziejów ducha, idących obok siebiebez najmniejszego wzajemnego oddziaływania, tworzonychprzez gatunki ontologiczne bardziej sobie obce niż w zoolo-gŹŹ jaszczury i amonity".Amonit - mięczak, głowonóg. Żył w muszli, jak ślimak.Wymarł 75 milionów lat temu.Dyktatura opiera się nie tylko na strachu, ale i na korzyś-ciach. A także - na przyzwyczajeniach. Również na brakuczynnika porównawczego (ludzie nie wiedzą, że gdzieś jestinaczej, lepiej).W rewolucjach zwyciężają ci, którzy przyszli później.Często są to ludzie z dalszych rzędów albo tacy, którzy prze-trwali w głębokich matecznikach prowincji. Rewolucja po-chłania bowiem wszystkich, którzy stali blisko barykady,po obu jej stronach. Ta barykada jednocześnie dzieli i łączy.Paradoks tej sytuacji, która, jak tonący statek, zabiera nadno wszystkich.23 sierpnia 1989

Page 113: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Wieczorem spotkałem A.B. Nie wierzy, że "Solidarnośćmogłaby utworzyć rząd, który miałby szanse przetrwania.Mówi: to naiwne!Tymczasem wszelkie rewolucje, przewroty, przemianyrobią ludzie, w których tkwi pewna doza naiwności. Jest onaniezbędna, ponieważ obraz systemu istniejącego, jego siły,jego nieubłaganej, przygniatającej mocy istnienia i niszcze-nia jest tak porażający, iż działa zniechęcająco i paraliżują-co na wszystkich tych, którzy są "rozsądni" i "nie żywiązłudzeń".Obserwując procesy dezintegracyjne społeczeństw widzi-my, że zatrzymują się one zawsze na jakiejś granicy, że nieidą do zupełnego, niszczycielskiego końca. Nie dochodządo ostateczności. Raczej osiągają stan impasu, dreptaniaw miejscu. To pamięć zbiorowa, instynkt samozachowaw-czy i kultura są tymi czynnikami, które nie dopuszczają dozagłady.Koestlera Ciemność w południe. Książka jest bardzo głę-boka tam, gdzie autor dokonuje analizy myślenia komuni-stycznego lat trzydziestych. Natomiast obraz realiów, np.wnętrze Łubianki czy Butyrek - nierealny, bardzo zachod-ni, nazbyt cywilizowany. Żeby można było prowadzić zeswoimi oprawcami, tam, w Butyrkach, tak głębokie dysku-sje filozoficzne? Tematem książki są racje i motywy, a niestrach. Tymczasem w Butyrkach chodziło już głównie ostrach. Tylko jak go opisać? Jak opisać zaszczucie? Bezsiłę?Artykuł Anny Micińskiej o Aleksandrze Wacie (Tygod-nik "Solidarność" 1 I /88), o jego drodze do i od komuniz-mu.Dramat byłych komunistów. Że nadal pozostają w or-bicie sprawy komunizmu. Obsesyjnie, nieuleczalnie. Całeich myślenie, ich działanie jest ożywiane, napędzane, moty-wowane najpierw walką o komunizm, później - walką znim.Również środowisko wymusza na byłym komuniście, abyciągle wałkował sprawę komunizmu (dlaczego wstąpił, dla-czego wystąpił itd.). Zwłaszcza środowisko naciska na tych,którzy potrafią coś powiedzieć, coś napisać. Tymczasem ciwłaśnie mają często mało do powiedzenia, ponieważ przeby-wali w dobrych warunkach i nie stykali się ze zbrodniamisystemu. Rzecz w tym, że system był anonimowy, opierał sięna anonimach, na szarej, bezimiennej masie biurokratów,policjantów, kontrolerów, strażników, donosicieli. Całademoniczność systemu tkwiła w jego szarzyźnie, mglistości,bylejakości, w jego zapyziałości, w otępieniu.Rację ma Zinowiew, kiedy mówi, że zasadnicza różnica.jest ta: być w czy być na zewnątrz. To znaczy, że różnica jestmiędzy tymi, którzy to przeżyli, i tymi, którzy tego nie do-świadczyli. Ocena pierwszych przez drugich jest niemożliwa.W "New York Review of Books" (13.05.1993) esej histo-ryka Gordona A. Craiga o wydanym właśnie w Nowym Jor-ku tomie korespondencji Hannah Arendt z Karlem Jasper-sem. Craig przypomina kilka szczegółów z życia Arendt:była kiedyś kobietą Heideggera (zwolennika nazizmu), po-tem żoną Heinricha BlŹŹchera (komunisty) i przez blisko półwieku intelektualną przyjaciółką Jaspersa (antynazisty i an-tykomunisty). Jak się to wszystko w jej życiu plątało, prze-nikało, zachodziło na siebie!Craig przypomina, że i Arendt, i Jaspers patrzyli na światz dużą dozą pesymizmu. To Jaspers odkrył fenomen "banal-ności zła" (pisał o "całkowitej banalności", o "prozaicznej

Page 114: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

trywialności" jako rzeczy najbardziej charakterystycznejdla totalitaryzmu). Pogląd ten rozwinęła później Arendtw swojej książce o procesie Eichmanna. Oboje byli przeciw-ni mitologizowaniu ruchów oporu w państwach totalitar-nych. Jaspers uważał w swoim eseju Problem winy (1946), żewszyscy (choć w różnym stopniu) są odpowiedzialni za po-wstanie i panowanie systemów przemocy.Craig zwraca uwagę, że to Arendt w swoich Korzeniachtotalitaryzmu (1950) wysunęła i rozwinęła tezę, że totalita-ryzm XX wieku był możliwy dzięki imperializmowi XIXwieku zjego filozofią ekspansji, z rasistowskimi i biologicz-nymi usprawiedliwieniami.Sofia, czerwiec 1989Kolacja w mieszkaniu wielkiej poetki bułgarskiej - BłagiDymitrowej. Błaga - jej ciepła, dobra twarz, w oprawieprostych, siwych włosów, jej duża, lekko pochylona postać,jej głos spokojny, sciszony. W nobliwym, przytulnym miesz-kaniu, które jest jak wnętrze starych skrzypiec, w małymsaloniku, w którym czuje się zapach i nastrój czegoś odleg-łego już w czasie, ale zarazem realnie obecnego, siedzi przystole kilku pisarzy - to działający półkonspiracyjnie Komi-tet Obrony Pierestrojki i Głasnosti, zwalczany przez Żiwko-wa, który to Żiwkow twierdzi, że dawno już dokonał piere-strojki i że żadna przebudowa nie jest mu więcej potrzebna.Teraz, kiedy tak rozmawiamy a to o Sofii, a to o Warsza-wie czy Moskwie, przychodzi mi myśl następująca: z tymiBułgarami, których widzę przecież po raz pierwszy, porozu-miewam się w pół słowa, podobnie jak w pół słowa porozu-miewam się z kimś z Węgier i Czech. Nasze doświadczeniesprawiło, że mamy ten sam sposób odczuwania i rozumieniaświata. Komunizm uformował (czy raczej - zdeformował)nawet umysły niezależne i opozycyjne, wykształcił w nichjednolite, identyczne mechanizmy percepcji rzeczywistościi psychiczne sposoby reagowania na nią. To wszystko nie-zależnie od narodowości, rasy, miejsca zamieszkania homosovieticus, ponieważ mamy wspólny język znaków, gestów,spojrzeń, głosu itd. Język, który jest martwy i nieczytelnydla każdego człowieka Zachodu, dla Amerykanina, dla Ka-nadyjczyka, którym próbujemy go tłumaczyć i objaśniać,ale ze skutkiem najczęściej beznadziejnie znikomym.Stanisław Brzozowski: "Wspominać, znaczy to wiązaćtreść przeżytą z wypadkami i wrażeniami nowego, obecne-go życia. Wspomnienia nasze rosną i zmieniają się wraz znami. Pamięć tylko pozornie utrwala, właściwie zaś przetwa-rza nieustannie: wydarzenie czy osoba stanowiące przed-miot wspomnień są jakby rdzeniem tylko, jakby trwałą osiązmieniających się nieustannie krystalizacji. Życie odrywaod nich atomy uczuć i myśli, zastępując je przez inne. Naszaprzeszłość jest zawsze tylko teraźniejszością naszą" (Pło-mienie).Vico, Herder, Gibbon, Burckhardt, Toynbee, Gumiliew.Umysły, które wzniosły się na wyżyny syntezy historycznej.Toynbee w miejsce historii narodów - zbyt wąskiej i nała-dowanej emocjami, pisze historie cywilizacji, a więc rozleg-łych i złożonych struktur. Gumiliew: społeczeństwa nieeu-ropejskie mają bardzo złożone struktury. Ale właśnie ta zło-żoność pozwala im przetrwać, gdyż daje im elastyczność.Stają się one plastyczne, niezniszczalne, łatwiej adaptującesię do skrajnie niekorzystnych warunków.Kryzys histoRii -jej miejsce coraz częściej zajmują współ-czesność i archeologia. To dlatego, że historia (jako nauka,

Page 115: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

jako dyscyplina), będąc zbyt manipulowalną, traci wiary-godność. Zamiast naukowego podejścia do przeszłości spo-tykamy emocjonalne budowanie dowolnych jej obrazów.Jest wiedza historyczna i jest pamięć emocjonalna. Mimoże często określa się je tym samym mianem - historią, na-leży je wyraźnie, merytorycznie rozróżniać.Humaniści - słabnąca klasa. Mają coraz mniej do po-wiedzenia, coraz mniej znaczą. Przedstawiciele nauk ści-słych wypierają ich nawet z tych dziedzin, które były zawszedomeną humanistów. Np. archeologia, historia. Kto jestdzisiaj główną postacią w archeologŹŹ? Biolog molekularny!Z cząsteczek białka i kwasów nukleinowych, posługując sięaparaturą komputerową, biolog molekularny odczytujenasze pradzieje, dzieli je na okresy i epoki, zapisuje pierw-sze stronice podręcznika historii ludzkości.Świat: tyle już o wszystkim powiedziano. Myśl humani-styczna wyczerpała się? Pozostały wynalazki techniczne?W naszym myśleniu o kimś obcym, o innym, kategoriaetniczna i nawet religijna mają pierwszeństwo przed kategoriąsocjologiczną. Powiemy przede wszystkim - Czarny, Arab,Włoch, a dopiero potem - chłop, inżynier, urzędnik itp.Joseph de Maistre spędził 15 lat w Petersburgu jako am-basador dworu sardyńskiego.Filozofowie mówili o "człowieku" jako takim, jako o fi-gurze retorycznej, abstrakcyjnie, ale de Maistre, podobniejak Burke, odrzucał istnienie takiej istoty. "Konstytucja1795 roku - pisał - została wymyślona dla człowieka. Alena świecie nie ma takiego kogoś. Widziałem w życiu Fran-cuzów, Włochów, Rosjan i innych. Wiem też, dzięki Mon-teskiuszowi, że można być Persem. Ale człowieka nigdy jesz-cze nie spotkałem, jeżeli istnieje, nie jest mi znany".Możliwe postawy w zetknięciu z inną, "niższą" kulturą:- postawa belferska (pouczanie, traktowanie innegojako dziecka),- postawa arystokratyczna (podkreślanie własnej wyż-szości, chłodny, pogardliwy stosunek do innego),- postawa ironiczno-kpiarska (traktowanie innego ja-ko obiektu satyry, jako pajaca, jako półgłówka),- postawa dominacji agresywnej (nacechowana niena-wiścią, złośliwością, wściekłością),- postawa rezygnacji (akceptowanie innego takim, ja-kim jest), jednak z przekonaniem, że jest niższy,- postawa życzliwości (trochę paternalistyczna, ale ser-deczna),- postawa partnerska (przyjmowanie innego jako rów-nego sobie).Nowy typ rewolucji, jaki zrodził się na świecie w końcuXX wieku. Chodzi o rewolucję negocjowaną. W tego typuprzewrotach stara klasa rządząca traci władzę polityczną,ale jeszcze przez jakiś czas zachowuje ważne pozycje w ad-ministracji i w gospodarce. Proces zamiany jednego systemuna drugi nie odbywa się w formie wybuchu, kataklizmu, de-strukcji, szoku, ale zostaje rozciągnięty w czasie, wydłużonyi spłaszczony, ma charakter stopniowej transformacji. Re-wolucja negocjowana jest procesem pełnym sprzecznościi niekonsekwencji. Pełnym sporów, tarć i przetargów. Ma-tactw i podchodów. Korupcji i manipulacji. Agresji słownej.Ale nie ma barykad, pożarów i egzekucji. Nie ma przera-żenia i jęków. Nie ma terroru.Definicje ojczyzny:Genet: "Moja ojczyzna, to dwóch, trzech znajomych".

Page 116: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Camus: "Tak, mam ojczyznę: język francuski".Tuareg: "Moja ojczyzna jest tam, gdzie deszcz".Kultura, myśl i religie Wschodu przesycone są ideą me-sjanizmu, a więc ideą ekspansji, dominacji i wyłączności.Źródłem takiej wiary są m.in. ogromne przestrzenie - wiel-ka przestrzeń jest tu wielką pokusą: opanować, żeby pod-porządkować. Wobec braku rozwiniętej komunikacji silna,bezwzględna władza centralna jawi się jako naturalny spo-sób rządzenia i podporządkowania, a to podporządkowa-nie jest tym bardziej konieczne, że mamy tu do czynienia zespołecznościami różnokulturowymi, różnojęzycznymi o sil-nym i nieustępliwym poczuciu niezależności, a także w wy-padku ludów pasterskich - o niestrudzonej ruchliwościmobilności.W idei mesjanizmu mieszczą się co najmniej dwa intere-sujące nas tutaj poglądy: po pierwsze - mesjanizm wyma-ga codziennych, doczesnych wyrzeczeń w imię wyższej ra-cji, wyższego celu, właśnie - mesjanistycznego. Żyjemy wbiedzie, żyjemy pod knutem, ale to jest konieczne, abyśmyosiągnęli nasz cel najwyższy. Chodzimy w łachmanach, aleza to jesteśmy wybrańcami losu. To nic, że dziś nędza: jutroprzyjdzie zapłata. Po drugie - w mesjanizmie zawarta jestnadzieja na wyjście z opresji, z biedy i z nieszczęść z pomo-cą jednorazowego aktu Bożej łaski - Bóg skinie i życie od-mieni się nam momentalnie i całkowicie. Niepotrzebna co-dzienna, żmudna praca, wysiłek myśli i woli, sprawnośćorganizacyjna - wystarczy dotknięcie Bożego palca. Kon-takt z Bogiem, to, że jesteśmy jego wybrańcami, uwolni nasod jarzma pracy - pracę zastąpi cud. Jest to wiara naiwnai złudna, ale myślenie ludzi jest najczęściej naiwne i złudne.Berlin, 4 sierpnia 1994Od rana miasto zalane słońcem. Jest ono wszędzie, panu-je niepodzielnie. Ludzie są wyczerpani upalnym latem, zmę-czeni, nerwowi, agresywni. To dopiero 30 stopni. A gdybytemperatura skoczyła do czterdziestu? Do pięćdziesięciu iwyżej? Ilekroć znajdę się w takich skrajnych temperaturach(upału, zimna), myślę o ścisłym związku między klimatema moralnością. Przy 60 stopniach wszyscy chodzilibyśmynago bez żadnej żenady! W Los Angeles, w straszliwychupałach, ludzie wściekli, że ktoś im zajeżdża drogę, czasemdo niego strzelają. Morderstwo z powodu oszołomieniasłońcem. W wielkim upale, jeżeli nie ma gdzie się schronić,czujemy się zaszczuci, zagrożeni. 20, 30 stopni wystarczą,aby unicestwić w nas człowieczeństwo. Teraz załóżmy, żegdzieś w galaktyce zaczął się przed milionami lat procesocieplenia jakiejś gwiazdy i nagle to ciepło, wypromienio-wywane przez ową gwiazdę, dociera do nas. Atmosfera ota-czająca kulę ziemską ociepla się - w skalach kosmicznychwłaściwie nieznacznie - o 40, 50 stopni Celsjusza: cały ro-dzaj ludzki przestaje istnieć.I czy jest to zupełnie niemożliwe? Paul Gray pisze ("Ti-me" 1.08.1994), że odłamki komety, które właśnie uderzyływ powierzchnię Jupitera, wyzwoliły energię ileś tam milio-nów razy większą niż tę, którą miała bomba, jaka spadłana Hiroszimę. To zbombardowanie Jupitera, pisze Gray,przypomina nam, że wszechświat jest an incredibly violentplace. Ile z tej przemocy panującej w kosmosie przenika wnas i wpływa na nasze zachowanie? Wszak astrologowiewierzą w taką zależność, w taki dynamiczny, determini-styczny związek:W miarę jak przybywa ci lat, ludzie coraz mniej ci wyba-

Page 117: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

czają. Najlepiej dziecku -jemu wolno wszystko. Młodzie-ży też dane jest szerokie pole. Młodzież jest wartością samąw sobie, jest powabem, jest świeżością i energią. Wiek doj-rzały - świat jeszcze czeka, jeszcze daje ci szanse. Ale przy-chodzi starość i wówczas - albo jesteś kimś, jakąś ogólnieuznaną wartością, albo inni będą pomiatać tobą, popychaćcię. Ciągle musisz usprawiedliwiać się, że żyjesz, że jeszczejesteś.Wśród Somalisów, wśród Dinków z Sudanu, wśród Tua-regów z Sahary - Iata, wiek, starość dają pozycję, przewa-gę, posłuch i wyższość. Wystarczy, że pojawi się starszy, ajuż inni przyjmują postawę wyrażającą respekt i szacunek.Wszystko w takiej społeczności jest ustabilizowane - prze-de wszystkim ustabilizowane i trwałe są wartości. W co wie-rzyli przodkowie - w to i my wierzymy: oto są nasze ko-rzenie, nasze poczucie wspólnoty, znak przynależności doplemienia (a to znaczy tam - przynależności do rodzajuludzkiego).Inaczej w społeczeństwach sfrustrowanych, znerwicowa-nych. Tu starzec to zakała, zawalidroga, rupieć - co gor-sza, to ktoś winny wszystkiego zastanego zła, przyczynaniepowodzeń i porażek, słowem ktoś, kto zasługuje sobiena naszą niechęć, pogardę, nawet nienawiść.Pokolenie to coś więcej niż wspólnota biologiczna, tożsa-mość wieku. To bowiem także podobieństwo wrażliwości,zbliżony typ wyobraźni. Dlatego kontakt między ludźmiróżnych, odległych od siebie pokoleń wymaga rezygnacjiz siebie - naturalnego przeobrażenia się, przystosowaniado kogoś, kto z powodu różnicy wieku, wrażliwości, a tak-że celów życiowych jest inny i często - obcy.... (Świat bez autorytetów). Widok, który napełnił mniesmutkiem, nawet wprawił w osłupienie. Jest rok 1986. No-wy Jork, konferencja PEN-Clubu. Dla nas, uczestników tejkonferencji, burmistrz Nowego Jorku Koch wydaje w swo-im urzędzie przyjęcie. Jest to mały, stary pałacyk, jeden znielicznych osiemnastowiecznych budynków w tym mie-ście. Wewnątrz ciasno, tłoczno, duszno, ogłuszający gwarpodgrzanych alkoholem głosów. Serwują białe wino, tylkobiałe wino, skrzynki z tym winem stoją wszędzie. W tłumiemigają mi zaczerwienione twarze Mailera, Vonneguta, Gad-disa, posępna, gdzieś nad głowami unosząca się twarz Da-niło Kiśa (nie wiedziałem, że w tym momencie był już śmier-telnie chory), nie znająca uśmiechu twarz GŹŹnthera Gras-sa, skupiona i jakby wsłuchująca się w czyjś szept twarz Doc-torowa. Nagle potykam się (a raczej - jestem popchnięty)na siedzącą pod ścianą, w kącie, drobną, defensywnie sku-loną postać. To staruszek, w geście samoobrony wyciąga-jący przed siebie ręce. Zatrzymuję się, chwytam go tak, abynie runął na podłogę. Claude Simon, wielki pisarz francuski,laureat Nagrody Nobla. Siedzi cicho,'patrzy wokół umęczo-nym, niespokojnym spojrzeniem. Pochylam się nad nim, bochcę mu powiedzieć coś ciepłego, coś życzliwego. Więc mó-wię mu, przekrzykując panujący wokół wrzask, że jego pro-za jest cudowna, jest głęboka i malarska, że jego Drogę przezFlandrię czytałem z zachwytem, że cieszę się, iż mogę poznaćgo osobiście i powiedzieć mu to wszystko, gdy nagle wali sięna mnie ktoś wielki, tak stary, siwy i wielki jak Auden, ale to

musi być ktoś inny, w każdym razie wali się na mnie, ja, niemogąc wytrzymać naporu, padam na Simona i wszyscy trzejlecimy na podłogę, ale w tym tłoku i zamieszaniu nikt tego

Page 118: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

nie zauważa, nikt nie zwraca na nas uwagi.Jules Renard: "Dzisiaj nie umie się już mówić, bo nie umiesię słuchać. Mówić dobrze, to jeszcze nic: trzeba mówić szyb-ko, żeby zdążyć przed odpowiedzią. Nigdy się nie zdąży.Możesz mówić nie wiedzieć co i nie wiedzieć jak: zawsze ciprzerwą".Renard napisał te słowa w 1893.1893!A cóż dopiero dziś, w sto lat później!W Pochwale historŹŹ Marca Blocha: "Kolejne rewolucjetechniczne niepomiernie poszerzyły dystans psychiczny mię-dzy pokoleniami". Uwaga ta została napisana przez Blo-cha w 1941 roku. O ileż to jest bardziej trafne i prawdziwedziś, po tylu latach. O ileż ten dystans jest większy, bardziejwyrazisty, bardziej przepastny. Pojęcie pokolenia obejmu-je coraz węższy przedział czasu, warty pokoleniowe zmie-niają się coraz szybciej, wśród młodych pięć lat - to jużwielka różnica!23 maja 1992Z Zurychu zadzwoniła Krysia Prawdzic. Jest po operacji,która się udała. Ma przemiłe wnuki. Dużo jeździ po świecie.Jest dobrym duchem, który pomaga twórcom, promuje-bez nich kultura nie mogłaby istnieć. Ten sam jak przed latymłody głos, ta sama urocza chaotyczność. Niedawno byław Izraelu, spotkała wielu starych znajomych. Niestety, byliwśród nich i tacy, którzy ją rozczarowali. O nich właśnieułożyła sobie zdanie po hebrajsku: M‹zdalknim awal lo midbagrim (Starzeją się, ale nie dojrzewają).To jednak problem wielu ludzi. Dziecko bywa silniejszeniż dorosły, dzieciństwo jest jedyną porą, która trwa w nascałe życie. Dzieciństwo ze swoimi urojeniami, kaprysami,egoizmem jakże jest żywotne i władcze nawet w duszachstarców! Kiedy piszę o moich dyktatorach, czytam podręcz-niki z dziedziny psychologŹŹ dziecięcej. Tam są oni dokład-nie opisani!A.B. mówi mi o wyborach modelek. Że impresario niepatrzą, czy dziewczyna ma urodę, tylko czy ma plastycznątwarz. Plastyczna twarz to taka, że za pomocą makijażumożna jej nadać wyraz zupełnie inny, ba, można z niej zro-bić po prostu inną twarz. Te dziewczyny o twarzach pla-stycznych są uważane za najcenniejsze.W miarę upływu lat człowiek jest coraz bardziej nawarst-wioną w sobie przeszłością.... Nasza utrata wiary w wagę i sens wartości, jakie to czę-ste, jakie powszechne! Wszelkie dociekania o źródła karieryświatowej sprowadzają się do takich pytań: kto mu pomógł?Kto mu załatwił? Jak to rozegrał? Nikomu nie przychodzido głowy, że to, co zrobił, co stworzył, zyskało uznanie, po-nieważ ma wartość! A co dziś jest wartością? pytają. Miej-sce wartości zastąpiły układy, interesy, spryt.Życie człowieka jest na jeden błąd. Jeden błąd wystarczy,aby przekreślić całe życie. Wystarczy, aby potem, aż doostatnich dni dźwigać krzyż. Błąd to tyle, co popełnić sa-mobójstwo, z tym że rozłożone w czasie.Ile można przeżyć własnych życiorysów? Różnych, nawet- przeciwstawnych? A.B. pyta mnie, czy wierzę w reinkar-nację po śmierci? Odpowiadam, że po śmierci nie wiem, jakbędzie. Natomiast wierzę w reinkarnację człowieka za jegożycia. Że człowiek może w jednym życiu urodzić się kilkarazy. Jako zupełnie inny, niepodobny.Z listu do Krystyny Tarasiewicz, autorki książki Sąd nad

Page 119: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

katami (o oprawcach z obozu zagłady w Majdanku, sądzo-nych w Niemczech, po wojnie - przykładnych obywatelachRepubliki Federalnej):"Książka ta jeszcze raz przypomina, że w człowieku możebyć wiele istnień. Może więc być w nim dziecko (i to przezcałe długie życie, do śmierci). Może być najokrutniejsza be-stia, może być przeciętny zjadacz chleba, może być świętyitd. Ważne jest, że te istoty wewnętrzne, dla oka niewidocz-ne, rządzą i poruszają jego postacią zewnętrzną, cielesną, tą,którą widzimy, z którą stykamy się i obcujemy.Tu jest pole dla pomyłek, dla błędów, dla złudzeń, zawo-dów i zaskoczeń, dla dramatów.Człowiek może więc być rotacją wcieleń, coraz to któraśistota wewnętrzna wysuwa się w nim na czoło sceny psy-chicznej, przybiera postać zarządcy i wydaje rozkazy.To właśnie przychodzi na myśl czytając Pani książkę.Wczoraj mordował, strzelał w tył głowy, siekł pejczem naśmierć, dziś to solidny urzędnik, dobry dziadek, spokojnyemeryt, życzliwy sąsiad".W studio TV spotykam scenarzystę Niżyńskiego. Wspo-minamy stare lata. Wspominamy Jurka Falkowskiego, Ol-ka Drożdżyńskiego, Janka Himilsbacha. Były to barwne,oryginalne, swoim zachowaniem, językiem, a nawet wyglą-dem od razu zwracające uwagę postacie. Młodzi, czytającdziś o tamtych czasach, dostają ich obraz najbardziej po-nury i czarny. Donosy, przesłuchania, tortury, łagry. Braku-je literatury, która pokazywałaby tamten czas w całej jegozłożoności, różnorodności, w sprzecznościach i absurdzie,w tragikomizmie i surrealizmie. Znikają imponderabilia,niuanse, odcienie i gradacje, półtony i półświatła. Znikafakt, że był to śmiech przez łzy i że owa jednoczesność śmie-chu i łez stanowi być może klucz do tamtego czasu.Wśród wielu nagannych, odpychających cech, jakich niebrak nacjonaliście, dwie są szczególnie trudne do zniesie-nia:pierwsza - to brak skromności. Nacjonalista jest nadę-tym pyszałkiem, rozpiera go chorobliwa duma. Brak zupeł-ny pokory, niemożność uznania, że ktoś inny (tj. innej naro-dowości) może być lepszy, bardziej wartościowy. Powiedz-cie nacjonaliście, aby posypał sobie głowę popiołem - zwy-myśla was. Ten gest pokory potraktuje jako atak na "swójnaród", okazać pokorę to w jego rozumieniu ustąpić, a jed-ną z głównych cech nacjonalisty jest właśnie jego pryncy-pialna nieustępliwość.Druga cecha - to prowincjonalizm mentalny, skanseno-wy charakter tej mentalności, brak ciekawości świata, nie-chęć, aby choć trochę ten świat poznać i coś z niego zrozu-mieć. Całym światem nacjonalisty jest właśnie jego prowin-cja, jego zaścianek, podwórko. Obszar szczelnie zamknięty,otoczony murem, za którego granicami nic już nie ma (nici nikogo - poza wrogami).Jeszcze o nacjonalizmie:- w świecie współczesnym tendencje do dezintegracji sąsilniejsze niż tendencje do integracji;- razem z dezintegracją występuje tendencja do zamy-kania się we własnych etnosferach, do zasklepiania w osob-nych niszach etnicznych;- ów proces światowej bałkanizacji dokonuje się w atmo-sferze rosnącej podejrzliwości, nietolerancji, wrogości, chę-ci zapanowania jednych nad drugimi.Czy ma sens, aby na łamach tygodnika literackiego dy-

Page 120: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

skutować o chamstwie? Nie ma - ponieważ chamy nie czy-tają takich tygodników. Dyskutowanie w takim piśmie ohołocie mija się z celem, gdyż ona w ogóle nie czyta, nie in-teresuje się takimi problemami, jak kultura i etyka. Cham-stwo jest zamknięte w sobie, szczelnie otorbione, zakute,niereformowalne.Słuch jest nie tylko pojęciem z dziedziny muzyki. Moż-na np. nie mieć słuchu na czyjś sposób rozumowania, naczyjś dyskurs. Fanatycy to ludzie pozbawieni słuchu. Umysłotwarty to właściwość człowieka obdarzonego wielką wraż-liwością słuchową. Sekciarz to ten, do którego docierajątylko dźwięki o wąskiej, ściśle określonej i danej raz na za-wsze skali natężenia.Jak wiadomo, jest kilka odmian durniów. Np. - durniebierni albo - durnie agresywni. Dureń bierny zachowujesię pasywnie, na ogół milczy, mówi wolno, z trudem, jakbyjego własny język był mu obcy, ledwie znany. Ten typ dur-nia nie musi być uciążliwy, nie musi denerwować.Inaczej z głupotą agresywną. Być skazanym na ciągłeobcowanie z agresywnym durniem to istne przekleństwo.Cierpi on na słowotok, plecie bez przerwy. Apodyktycznie,ex catedra. Wszystko dla niego jest jasne, oczywiste. Cechąumysłu durnia jest niemożność przenikania świata, zejściaw głąb zjawisk. Dla durnia wszystko ma jeden wymiar, magładką powierzchnię, po której jego spojrzenie ślizga się bezprzeszkód. Z powodu tej jednowymiarowości świat durniajest monotonny, sztampowy i dlatego głupców często zżeranuda.Inna odmiana durnia - dureń chytry, który wszędzieupatruje działanie tajemnych sił, dźwigni, sprężyn, spisków("coś się za tym kryje", "coś w tym musi być" itd.). W miej-sce mądrości - przebiegłość, ale między tymi dwoma ce-chami jest wielka różnica. Mądry - stara się rozumiećświat, przebiegły - chce nim manipulować. Sfera politykijest pełna przebiegłych ludzi, mądrych - spotyka się tamrzadko.Molier w Uczonych białogłowach mówi: "Głupiec uczo-ny jest większym głupcem niż głupiec nieuk".Na każdy temat dureń ma z góry ustalone opinie, którychnigdy nie zmienia. Sprawia wrażenie, jakby z nimi już sięurodził, wyssał je z mlekiem matki. Ta obserwacja jest ar-gumentem na rzecz jednej z hipotez - a mianowicie tej, żegłupota nie wynika ani z braku wykształcenia, ani z winyśrodowiska, ale jest kodem genetycznym, z którym człowiekjuż się rodzi. Być może mózg głupca jest inaczej zbudowa-ny, ma specyficzny kształt i swoisty skład chemiczny. In-formacje, które w nim krążą, są rzadkie, bełkotliwe, kośla-we. W takim wypadku można by traktować głupotę jakoułomność lub jako chorobę wrodzoną i - raczej - nieule-czalną.Zwraca uwagę, że opinie durnia są silnie zabarwione emo-cją, że wygłasza on je nie tylko apodyktycznie, ale i z wiel-kim przejęciem. Mamy wrażenie, że gotów za nie oddaćżycie.Obserwując C.D.:na to, czego nie rozumie, reaguje bądź zjadliwą kpiną,bądź wściekłością. Widząc dużo książek w pokoju, wykrzy-kuje z ironią:- I po co to tyle czytać!- A może i ty byś coś przeczytała?- Ja? Jeszcze nie zgłupiałam!

Page 121: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Nie cierpi muzyki poważnej. Jeżeli usłyszy w radio pierw-sze tony Bacha czy Mozarta, rzuca się gwałtownie, żebyzmienić fale. Krzyczy - Nie! Nie!- Kto taką muzykę rozumie? - pyta. - Większość lu-dzi nie rozumie!Jej argument: większość. Durnie wiedzą, że są większo-ścią, że mają przewagę, że panują.Popper, jego wnikliwa uwaga na temat niewiedzy. Nie-wiedza - gdzieś pisze - nie jest prostym brakiem wiedzy,lecz postawą, postawą odmowy, jest niezgodą na przyjęciewiedzy.Głupota nie pozwala, żeby ją niepokoić. Rozbestwiona- rusza do ataku: tego, który chciałby podzielić się z niąswoją wiedzą, pali na stosie, wrzuca do lochów, zamykaw szpitalach dla umysłowo chorych.Znane jest powiedzenie - on nie jest taki głupi, na jakie-go wygląda. Czy głupotę widać na twarzy? W jakim stopniumoże ona ukształtować jej rysy, jej wygląd? Zajmował siętym Schopenhauer, również Koniński i wielu innych. Ko-niński twierdził, że nazistę można rozpoznać po twarzy.A durnia? Czy powiedzieć, że jest to twarz, której nie roz-jaśnia żadne, płynące z wnętrza światło, to stwierdzić cośsensownego?Problem głupoty fascynował ludzi od najdawniejszychczasów. Dużo jest literatury na ten temat.Horacy w jednym z listów:Sapere aude! (Odważ się być mądrym!)Schiller w Dziewicy Orleańskiej:Z głupotą nawet bogowie walczą nadaremnie.St. Przybyszewska: "Dekobra, jak nikt inny przedstawianam nieśmiertelnego kolosa - głupotę ludzką w jej pełnejsile życia, w jej objawach. Głupota jest nie tylko nieśmiertel-na: jest wszechobejmująca, ponad 90 proc. ludzkości to jejdożywotni więźniowie. I jest niezmienna w swej postaci: weźpierwszą lepszą złą powieść, uchodzącą za ultranowoczesną:dokładnie ten sam nonsens, o tym samym, w tym samym to-nie głoszono przed 100 laty" (Listy,1928).Gogol: "Kto dziś od kogo głupszy, to problem nie dorozwiązania".W Moskwie na filmie Stanisława Gołouchina - "Takżyć nie wolno". Na ekranie widzimy świat ludzi upadłych- złodziei, alkoholików, bandytów, uliczne prostytutki,oszustów i zboczeńców, żyjących w zamkniętym świecie,który oni tworzą, ale który jednocześnie tworzy ich, trzymaw swoich karbach, podporządkowuje swoim przestępczym,wilczym prawom. Zły przez obcowanie z innym złym stajesię jeszcze gorszy, są to sprzężenia dynamiczne, mają oneswoją złowrogą i nieubłaganą logikę. Natomiast odkrywa-nie dobra zakłada aktywność, wymaga od nas wysiłku, po-stawy czynnej, zaangażowania. Bierność zwiększa nasząpodatność na zło. Niby to prawda znana, nawet banał, ajednak ciągle trzeba ją powtarzać, powtarzać i - co naj-ważniejsze - wcielać w życie.Istnieją dwa typy kolektywów, grup ludzkich. Takich, wktórych wzajemne oddziaływanie na siebie jego członkówma korzystny, pozytywny charakter; dzięki uczestniczeniuw takiej grupie ludzie stają się lepsi - dla siebie i innych.I odwrotnie - są kolektywy, zespoły, w których ludzie na-wzajem na siebie źle wpływają, w których obecność innychwyzwala w nas najgorsze reakcje i nastroje. To, jak się lu-dzie dobiorą, jest ważne nie tylko dla działania całego ze-

Page 122: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

społu, ale i dla indywidualnego samopoczucia każdego zjego członków.Julien Greem: "Jest we mnie, widzę to dobrze, ktoś, ko-go nie znam".Sartre w swojej sztuce "Przy drzwiach zamkniętych" mó-wi: "Piekło - to inni". Ale równie dobrze można powie-dzieć: "Piekło - to ja". Piekło jest we mnie, czasem uśpio-ne, czasem czynne, ale jest - nasz byt wewnętrzny, imma-nentny.Sposób na uśpienie piekła: ucinać, przerywać każdą myśl,która nosi w sobie kolec agresji, plewę zła. Nie rozwijać tejmyśli, nie pozwolić jej zawładnąć nami, ale natychmiast wy-cofać się, zmienić temat refleksji, pójść w stronę przychylnąświatu i ludziom.A.B. powiedział mi kiedyś:- Nienawidzę ich za to, że nauczyli mnie nienawiści.Czuję się z tego powodu gorszym człowiekiem, czuję sięnieszczęśliwy.Po filmie Spielberga "Lista Schindlera". Dobrze, że tenfilm powstał. Dobrze, że się przeszłość przypomina. Uwa-żam. tak wbrew maksymalistom, takim jak Lanzmann, któ-rzy utrzymują, że Holocaustu nie da się przedstawić. A prze-cież zadaniem artysty jest próbować, starać się zbliżyć do.Każdy utwór jest tylko przybliżeniem, zwłaszcza dziś, w do-bie potopu informacji, niemożliwe jest dzieło, które na jakiświelki temat powiedziałoby wszystko. Specjalista, znawcatakiego tematu zawsze będzie zawiedziony, rozczarowany:przecież wie więcej.W filmie Spielberga są dwie istotne deformacje, wynika-jące z tego, że reżyser sam nie doświadczył świata, któryprzedstawia, a nikt mu widocznie na to nie zwrócił zawcza-su uwagi. Świat wojny w naszej części Europy był przedewszystkim światem powszechnej biedy, nędzy. Chodziliśmyoberwani, nie mieliśmy butów, ubrań. Brudni, chorzy, staległodni. Byliśmy tłumem nędzarzy. Oczywiście dziś odtwo-rzenie takiego tłumu jest niemożliwe i w tym sensie Lanz-mann ma rację: Holocaustu nie da się pokazać na ekranie.Druga deformacja - w filmie jest kilka scen dialogu mię-dzy oprawcami i ich ofiarami. Dialogu, dyskusji, wymianyopinŹŹ. Oczywiście każda sztuka wymaga dialogu. Ale rze-czywistość totalitarna jest inna. Jej istotą był właśnie brakdialogu - nie było komunikacji. Po jednej stronie działaławrzeszcząca, przerażająca machina niszczenia, unicestwia-nia, równania ludzi i kultury z ziemią, po drugiej - poniżeji pod butem, wegetowała anonimowa, bezkształtna, skaza-na na zagładę masa. I między tymi dwoma światami nie by-ło żadnej równości (dialog zakłada równość), żadnego ję-zyka. Właśnie owo milczenie (Milczenie morza Vercorsa)jest warunkiem wrogości, wstępem do wyższego etapu tejwrogości - morderstwa.Czy więc jednak Lanzmann nie ma racji? Bo przecieżw wielkim malarstwie nie ma śladów Oświęcimia czy Wor-kuty. Są natomiast pogodne "Kobiety w ogrodzie" Mone-ta, wesoły "Bal w Moulin de la Galette" Renoira, radosne"Słoneczniki" van Gogha.Israel Shahak, w "New York Review of Book w odpo-wiedzi komuś, kto oburzał się, że w getcie odbywały się ślu-by i prywatki, że ludzie obchodzili imieniny itd., przypomi-na następujące prawo: w skrajnych sytuacjach większośćbędzie zawsze poszukiwać normalności.Pokolenia wychowane w systemach totalitarnych mają

Page 123: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

szczególny stosunek do krytyki. Krytyka w warunkach de-mokracji jest formą opinŹŹ, poglądem, próbą wpływania napostawy innych, na kształt rzeczywistości. W totalitaryz-mie krytyka kryje w sobie sztylet, stryczek, kulę, może byćwyrokiem śmierci. Dlatego ludzie znający praktyki tego sy-stemu odruchowo reagują na krytykę ze strachem, uciekająprzed nią przerażeni, z uczuciem, że zostali schwytani w bez-wyjściowy potrzask.A.B.:Czy w moim prywatnym, indywidualnym świecie istniejeBóg? Czy on ten świat wypełnia, włada nim? Dowodem nato, że istnieje - nie ów Bóg ponadziemski, transcendental-ny, ale ów Bóg zindywidualizowany, uprywatniony, będziemoje zachowanie, mój sposób bycia, mój stosunek do in-nych, kierunek i rodzaj myślenia o nich.Największy ból mogą nam zadać tylko osoby najbardziejkochane. Najgorszy, bo zaczajony, zaskakujący wróg to ten,który jest najbliżej ciebie.Czcimy przeszłość jak czcimy bóstwa. Oba są niepozna-walne. Czcimy niepoznawalność. Ona nas fascynuje.Wiara nie jest czymś samoistnym, oczywistym, czymś, costanowi nieodłączną część natury człowieka. Wiara jest przy-wilejem, wyróżnieniem, jest łaską, którą człowiek wierzącymusi być obdarzony, wyróżniony, pomazany. Bez tego pro-mienia światła, którego źródło jest poza człowiekiem, wnę-trze ludzkie jest mroczne, nieprzeniknione, głuche. Tę ko-nieczność łaski trzeba ciągle podkreślać, gdyż panuje naiw-ne przekonanie, że wystarczy sam udział w liturgŹŹ, sama de-klaracja wiary, aby spełniło się zespolenie człowieka z Bo-giem. Tymczasem bez łaski nie ma wiary jako przeżycia naj-głębszego, jako obcowania z Najwyższym. Może być tylkogest, rytuał, cymbał pusto brzmiący.Fatalne jest psychologiczne oddziaływanie kryzysu. Kry-zys obezwładnia nas, napełnia pesymizmem, paraliżuje wo-lę, pozwala na bezczynność, na nie - działanie i nie - myśle-nie. Kryzys wyjaławia nas, pogrąża w apatŹŹ, w zracjonali-zowanym minimalizmie.Prowincjonalizm jako forma życia i sposób myślenia prze-stał być bezkarny. To, co prowincjonalne, skazuje dziś naizolację, na skansen, na pozostawanie w tyle, na materialniei kulturowo niższy i uboższy wariant życia.Wielkie miasto niszczy piękno wsi, niszczy urok ziemi, de-graduje pejzaż. Jerzy Stempowski: "Od połowy XIX wiekurolnicy żądali od ziemi tylko pieniędzy otaczając się krajob-razem tak nudnym, że sami odeń uciekają" ("Zeszyty lite-rackie" 37/92).W nocy była burza. Rano wymienialiśmy o niej wrażenia.Ależ lało! Ależ grzmiało! Właściwie to więcej błyskało, niżgrzmiało itd., i temu podobne banały. Pomyślałem, że za-bijamy naturę nie tylko techniką i nadmiarem chemŹŹ, aletakże - choć może w sposób mniej widoczny - przez to,że stopniowo usuwamy ją z naszego słownictwa, z naszegojęzyka. Ot, byłem wczoraj w pięknym nieborowskim parku.Ale jak opisać wrażenia? Brakuje słów, brakuje nazw. Todrzewo - jak się nazywa? A te krzewy? A to zielone, copływa po wodzie? A ten ptak, co takie wyciąga trele? A tostworzonko wielonogie, co bezgłośnie pełza po liściu? To sięprzecież wszystko jakoś musi nazywać! Ale jak? Jak?Dużo dni bezczynnych, zmarnowanych. Dużo dni nie po-zostawiających w pamięci żadnego śladu. Godziny, dobycałe, które zapadły się w czarną dziurę czasu. Spoglądanie

Page 124: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

na zegar -już minęła dziesiąta, już trzecia, już siódma. Nie-strudzony równomierny marsz sekund i minut, jak nie koń-czącej się kolumny mrówek, która pojawia się znikąd i pochwili ginie z oczu na zawsze. Przerażenie, że coś wymykasię z rąk, że nie możemy tego zatrzymać. I uczucie ubywa-nia nas samych, uczucie, że zajmujemy przestrzeń corazmniejszą, coraz mniej widoczną.Świat, mówi mi pewnego wieczoru Alvin Toffler, kiedyna Manhattanie szukamy miejsca, aby postawić samochód,robi się coraz bardziej ciasny i bezwzględny. Ot, choćby tomiasto. Tu nawet jeżeli jesteś milionerem, niewiele ci to po-może. Nie masz, gdzie zaparkować samochodu, trudno zna-leźć miejsce w restauracji itd.Amerykanie - niby wolni, a jednak nadal poszukująwolności. Zamykają się w komunach, w sektach religijnych,łączą się w różne tajemnicze związki. Tam dopiero - wy-obrażają sobie, że są wolni. A więc wolność jest czymś, comusimy subiektywnie odczuć jako wolność.Irański filozof Ramin Jahanbegloo pyta w OxfordzieIsaiaha Berlina:- Czy mógłby pan wyjaśnić różnicę między wolnościąpozytywną a negatywną?- Wolność negatywna to taka, w której się twierdzi, żerówne prawa do wolności mają tygrys i owca i że nic niemożna poradzić, jeśli tygrys zje owcę. Wolność negatywnamusi być ograniczana, jeżeli ma istnieć wolność pozytywna.Między nimi winna panować równowaga, dla której nie majednak żadnych ścisłych reguł.Absolutna wolność jest niebezpieczna. Wolność bez za-sad moralnych, bez etyki pracy i poczucia obowiązku, beztolerancji, poszanowania prawa, a także bez naturalnej ży-czliwości wobec Innego może być siłą niszczycielską.Stosunek do biednego jest dziś wszędzie niechętny, nega-tywny. W świecie, w którym panuje wyścig, walka, współza-wodnictwo, ubogi - to przegrany, powalony, to ten, któryodpadł.Ubogi powinien zejść z oczu.Zresztą sam ubogi patrzy na innego biedaka z pogardą.Widzi w nim bowiem własną karykaturę, własne - gorsze- wydanie, własną klęskę.Teraz nowość wypiera jakość. Dziś nie pytają, czy to jestdobre, pytają - czy to jest nowe?Różnice zdań, przeradzające się czasem w otwarte, a na-wet krwawe konflikty, wcale nie muszą być przejawem od-miennych, sprzecznych interesów. Mogą bowiem mieć inneprzyczyny, jak choćby wynikać z-- emocji powstałych w czasie sporu i w miarę trwaniatego sporu nasilających się, aż do osiągnięcia point of no re-turn;- braku precyzji języka, różnego definiowania i rozu-mienia tych samych terminów i pojęć ("kiedy dwóch mówito samo, to wcale nie jest to samo");- zamętu panującego we własnych poglądach, niezdol-ności do ich jasnego, klarownego przedstawienia nawet so-bie samemu. Nawet nie przestępcze, rozmyślne intencje, alezwyczajny, pospolity mętlik, rozgardiasz, konfuzja w na-szych głowach mogą być źródłem wielkich nieszczęść i-wręcz - zbrodni.Amerykański psychiatra, autor świetnej książki Awake-ning - Thomas Szasz zauważa, że tendencja do kreowaniakozłów ofiarnych i następnie rozprawiania się z nimi stano-

Page 125: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

wi cząstkę ludzkiej natury. W ten sposób każda grupa szukaocalenia przed dezintegracją. Społeczeństwo oczyszcza sięprzenosząc swoje lęki i konflikty na obraz mistyczny (kozłaofiarnego).Najważniejsze z tego, co najbardziej osobiste - ukrywa-my. Naszym pierwszym odruchem będzie zawsze - ukryć.Potem, nawet jeżeli coś wydobywamy, to z trudem, czasem- z bólem. Najczęściej zabieramy te tajemnice ze sobą dogrobu. Stąd w ziemi cmentarnej pogrzebane są nie tylkociała zmarłych, ale i ich największe, najgłębsze, a częstoi najstraszniejsze tajemnice. Dostępne nam prawdy o czło-wieku są tylko czubkiem góry lodowej. Prawdy najistotniej-sze, rzeczywiste są poza naszym zasięgiem.Wiersz Godfrieda Benna o cuchnącej sali szpitalnej, peł-nej pacjentów, których brzuchy toczy rak, przypomniał misię kiedyś, kiedy jechaliśmy wieczorem z Filadelfii do jednejz podmiejskich farm. Samochód prowadził Dick - starszyAmerykanin, emeryt. Z tyłu siedziała jego żona - drobna,skurczona, siwa pani. Kilka miesięcy wcześniej przeszłaoperację anus, z której lekarze usunęli raka. Razem z rakiemusunęli też zwieracz odbytu. Zapach, jaki panował w tymsamochodzie, był nie do zniesienia. Jazda - naprawdę trud-nym, obezwładniającym doświadczeniem. Kilkakrotnie chcia-łem prosić Dicka, żeby zatrzymał się, żeby można było za-czerpnąć powietrza, żeby nie zwymiotować, ale opanowy-wałem się za wszelką cenę, ponieważ uważałem, że byłby towielki nietakt, że mógłbym tym ludziom sprawić przykrość.W czasie tej jazdy uświadomiłem sobie, jak straszne rze-czy dzieją się w nas, w środku, w każdej chwili. Jaką odra-żającą fabrykę chemŹŹ nosimy w naszych wnętrznościach.W jak okropnym rynsztoku nurza się proces życia!' A dodać do tego wszystkie potworności naszego psychicz-nego podziemia, wszystkie manie, obłędy, fobie i szaleń-stwa opisane przez de Sade'a, Dostojewskiego, Freuda i Ce-line'a? Wszystkie sadyzmy, okrucieństwa i zboczenia?Brr!

Page 126: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Samotność a osamotnienie. Istotna, zasadnicza różnicamiędzy tymi dwoma stanami (sytuacjami) człowieka.Samotność może być stanem pożądanym, sprzyjającymkoncentracji, tworzeniu, badaniu samego siebie, wchodze-niu w głąb własnego ja. Inaczej z osamotnieniem. Odczuwa-my je jako udrękę, jako ból nawet, jako poniżenie i odtrące-nie. Samotność wybieramy, dążymy do niej, szukamy jej,natomiast osamotnienie to stan przymusowy (nawet jeślijest przez nas samych zawiniony), który nas zadręcza, roz-gorycza, frustruje i niszczy.A.B.:' - Nigdy nie jestem samotny, kiedy jestem sam. Prawdzi-wą samotność odczuwam dopiero będąc wśród ludzi. Sa-motność to niemożność dotarcia do innych, zespolenia sięz nimi.Życie każdego z nas wspiera się na obecności innych.Tylko bowiem życie współprzeżywane daje nam poczuciejego istotności. Inni to żywe, ruchome lustra, które pozwa-lają nam dostrzec, że istniejemy. Przez to, że są, dynamizu-ją naszą obecność w świecie, zaświadczają ją. Bez nich po-ruszalibyśmy się w pustce, w której nasz byt byłby nierze-czywisty, kwestionowalny dla nas samych.6 kwietnia 1992Społeczeństwa łatwiej organizują się przeciw śmiercigwałtownej i nagłej niż przeciw powolnej, słabo widocznej.Jest to może sprawa wyobraźni, ale także i tego, że śmierćnagła, często ociekająca krwią, jest czymś przeciwnym po-rządkowi natury, że więc łatwiej możemy jej przeciwdzia-łać, zapanować nad nią.To, co niedefiniowalne, jest może najważniejsze.Amerykański psycholog Edward Thorndike (1874-1949)sformułował jedno z elementarnych praw uczenia się: suk-ces wzmacnia określoną formę zachowania się. To samoB.F. Skinner: sukces zwiększa tendencję do powtórzeniaokreślonego zachowania.Jeżeli zyskujemy pewność, a jest to pewność bez Boga,możemy być zdolni do zbrodni.Za prawdę zwykle uważamy tę, o której prawdziwościjesteśmy przekonani, a nie tę, która jest najbliższa rzeczy-wistości.Nas, urodzonych około roku 1930 na głębokiej i ubogiejprowincji polskiej, na wsi lub w małych miasteczkach, w ro-dzinach chłopów lub szaraczkowej inteligencji, cechowałw okresie tuż powojennym przede wszystkim bardzo niskipoziom wiedzy, zupełny brak oczytania, znajomości litera-tury, historŹŹ i świata, zupełny brak kindersztuby (mojeżałośnie mizerne lektury w owych latach: wydana w 1913roku Historia żółtej ciżemki Antoniny Domańskiej czyWspomnienia niebieskiego mundurka Wiktora Gomulickie-go, wydane jeszcze w 1906 roku). Przecież wcześniej (lataokupacji) albo nie wolno nam było czytać, albo zwyczajnie- nie było co czytać.W naszej klasie (było to gimnazjum im. Staszica) mieli-śmy jeden stary, podarty egzemplarz jakiegoś przedwojen-nego podręcznika historŹŹ. Lekcja polegała na tym, że pro-fesor Markowski na początku lekcji kazał czytać naszemukoledze, niejakiemu Kubiakowi, fragment książki, a potemodbywało się odpytywanie. Chodziło o to, żeby własnymisłowami opowiedzieć to, co przed chwilą zostało przeczyta-ne. Pierwszym, który na początku roku szkolnego został

Page 127: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

wyrwany do tablicy, był Ciecierski, zwany przez nas "Pają-kiem", bo był rudy, chudy i kosmaty. Ojciec Ciecierskiegograł w orkiestrze na trąbce, wracał późno do domu i naszkolega był z tego powodu wiecznie niewyspany. Markow-ski przyłapał go na drzemce w czasie lekcji. Ciecierski nieumiał powtórzyć tego, co przeczytał Kubiak; i dostał dwóję.W czasie następnej lekcji, kiedy przyszedł moment odpy-tywania, Markowski powiedział: "No, teraz będzie możnasobie poprawić stopień", i zajrzał do dziennika. Tkwiła tamjedna dwójka, przy nazwisku Ciecierski. "No to Ciecierski,proszę" - powiedział Markowski. Zaspany Ciecierski sta-nął w ławce i tkwił tak bezmyślnie, nie odezwawszy się sło-wem. Odczekawszy dłuższą chwilę, Markowski mówił stra-pionym głosem: "No, to niestety następna dwójka". Cie-cierski siadał, rozlegał się dzwonek, zaczynała się przerwa.Rytuał ten powtarzał się przez cały rok. Ciecierski miałkilkadziesiąt dwój, my - ani jednego stopnia. Potem, nauniwersytecie, było oczywiście lepiej, choć też nie zawsze.Pamiętam, że do początków historŹŹ nowożytnej mieliśmyjeden egzemplarz podręcznika - po rosyjsku. Jeden egzem-plarz, a nas było na roku dwustu studentów!Tak, byliśmy nadal ofiarami wielkiej wojny, mimo że jejzłowrogie odgłosy ucichły dawno, a okopy zarosła trawa.Bo też ograniczanie pojęcia "ofiara wojny" do zabitychi rannych nie wyczerpuje rzeczywistej listy strat, jakie po-nosi społeczeństwo. Bo ileż jest zniszczeń w kulturze, jakzdewastowana jest nasza świadomość, jak zubożone i zmar-niałe nasze życie intelektualne! I to na szereg pokoleń, nadługie lata.jesień 19898.30 rano, wylot do Brukseli. Ciepło, słonecznie, niebo bezjednej chmury. Lotnisko Okęcie. Czterej nasi lecą w świat.Młodzi, ale już otyli, z brzuchami, bardzo niedbale ubrani(niechlujne, ortalionowe kurtki, zmięte, flanelowe koszulew kratę, straszliwie brudne adidasy, wytarte spodnie dżin-sowe - odnosi się wrażenie, że przeciętny Polak roku 1989ma tylko jeden ubiór). Tuż po wejściu do poczekalni idą dobaru - każdy wypija setkę "krakusa". Piją, siedzą, czasemktóryś coś bąknie, ale najczęściej milczą. Nie mają sobie nicdo powiedzenia, być może w ogóle nie mają nic do powiedze-nia - nikomu. Ich wspólnota kielicha rozpada się szybko.Każdy z nich siedzi niemy, nieruchomy, odrętwiały. Co ro-bić, co robić dalej? Wreszcie jeden z nich (na twarzy słaby- ale jednak! - rys inteligencji) mruga do pozostałych. Tomrugnięcie rozumieją natychmiast. Głuche, tępe napięcie,jakie trwało w czasie oczekiwania na następnego, mija, zni-ka i jakieś - wreszcie! - światełka, błyski, migoty pojawia-ją się w ich oczach, a ludzkie ciepło zaczyna wypełniać imtwarze. No! Nooo! Zrywają się z głębokich, niskich foteli,biegną, brzuchy trzęsą im się, wołają, pokrzykują: "Kurwa!kurwa!" - najwyraźniej lepiej im, cieszą się, cieszą się, żeza chwilę odczują wlewającą im się w gardło rozpaloną ulgę.Warszawa 1990 przypomina mi Teheran roku 1979, więctuż po rewolucji. Tam też główne ulice miasta zalały tłumyhandlarzy. Tam też handlowali wszystkim (głównie - tan-detą). I tam, i tu zrobiło się hałaśliwie, kolorowo i plasti-kowo.Ciechocinek, 12 maja 1990...Teoria dr Z: polskość przetrwała dzięki zacofaniu na-szego ludu. Zacofanie to okazało się materią nieprzepusz-czalną, zaporą, której nie mogły pokonać obce, wynarada-

Page 128: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

wiające wpływy. Ergo - polskość to koncept konserwatyw-ny. Nasza największa słabość - nie potrafiliśmy znaleźćnowoczesnego wariantu polskości. Wydatkowanie energŹŹna pielgrzymki, na spory o przeszłość, na walkę z najbar-dziej zacofanym systemem świata - z sowi‚tyzmem.Kundlizm Melchiora Wańkowicza. Świetny i nadal aktual-ny esej. Zdaniem Wańkowicza, Polak odnosi się niechętniedo Polaka ("Polakom jest źle ze sobą"), ich wzajemne sto-sunki cechuje "bezinteresowna zawiść": "czemu stukającymłotkiem w zelówkę szewc wykrzywi się z lekceważeniem,z obrazą osobistą niemal i poczuciem krzywdy, kiedy siędowie, że kanonik został prałatem, chociaż ten szewc nigdyna prałata nie celował? Skąd ta bezinteresowna zawiść u te-go szewca?" Jeżeli Polak osiągnie sukces, jego rodacy "na-tychmiast ścigają to powodzenie zajadle, jakby osobiściebyli nim obrażeni".Ale gdyby prześledzić losy tych, którzy poświęcili sięopluwaniu, zwróci uwagę pewna prawidłowość, a mianowi-cie - opluwacze nie zdobywają znaczącego miejsca w kul-turze, ich nazwiska gdzieś szybko znikają. Kto więc wstę-puje na drogę opluwania innych - skazuje się na samoza-gładę. Postać bluzgająca budzi bowiem odruchową niechęć.Ludzie odsuwają się od takich, wolą trzymać się od nichz daleka.Język polski był w XIX wieku językiem prześladowa-nym. W zaborach pruskim i rosyjskim przez lata całe istniałzakaz nauczania, a nawet mówienia - w miejscach publicz-nych - po polsku. Mimo represji język nasz przetrwał, alenie miał warunków, aby się rozwinąć. W kraju przechowałsię on jako język ludowy, chłopski - poza jego obrębempozostało całe bogactwo leksykalne, które towarzyszyłoówczesnym postępom w naukach humanistycznych i tech-nicznych. Na domiar, największe dzieła naszej literatury(utwory Mickiewicza, Słowackiego, Norwida, Krasińskie-go) powstały na emigracji, a więc w oderwaniu od żywejgleby języka, którym mówiło społeczeństwo. To wyjaśniatrudności, z jakimi musieli zmierzyć się nasi pisarze w XXwieku, zwłaszcza pisarze filozofujący (Brzozowski, Irzy-kowski, St. I. Witkiewicz, Zdziechowski), bo język polskizakorzeniony w tradycji ludowo-romantycznej świetnie na-dawał się do opisów przyrody i "stanów ducha", natomiastbył ubogi, gdy szło o dyskurs filozoficzny, o analizy i defi-nicje naukowe.W latach trzydziestych ukazała się u nas książka St. I.Witkiewicza Pojęcia i twierdzenia implikowane przez pojęcieistnienia. Książkę wydała Kasa im. Mianowskiego w nakła-dzie 650 egzemplarzy. Sprzedano: 12 egzemplarzy.To a propos naszej tradycji afilozoficznej, zdominowa-nej przez romantyzm, przez uczucie i emocje, przez senty-mentalizm, intelektualną łatwość, powierzchowność.Rosyjski spór między słowianofilami a zapadnikami maswój odpowiednik w polskich, przeciwstawnych postawach.Chodzi - jak w Rosji - o stosunek do Europy. Jedni sąproeuropejscy, drudzy - anty. W wypadku polskim anty-europejskość bierze się z kompleksu niższości: ponieważ je-steśmy zapóźnieni w rozwoju, będziemy tam obywatelamidrugiej kategorŹŹ. Po co nam to? Tu, u siebie, za miedzą, je-steśmy panami sytuacji. Szlachcic na zagrodzie równy woje-wodzie! A co to, pytają, bez Europy żyć nie można? Jest tonie tylko skrywany lęk, ale i niechęć podjęcia wysiłku, ja-kiego potrzeba, aby zachodniej Europie dorównać, niechęć

Page 129: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

przed konieczną przemianą mentalną, kulturową (bo prze-cież nie tylko ekonomiczną), bez której nie ma dziś wyjściana szerszy świat.Bardzo symptomatyczna jest ta nasza dyskusja o tym,czy wejść, czy nie wejść do Europy. Bo skoro w ogóle roz-ważamy ten dylemat, oznacza to, że nie traktujemy naszejeuropejskości jako oczywistości, lecz tylko jako możliwość(ostrożnie mówimy - wejść do Europy, nie mówimy-stać się częścią Zachodu. Tymczasem Holender czy Duń-czyk nie mówi - my Europa, tylko - my Zachód).Oto dwie książki - wydany w 1984 w Mińsku albumMińsk na starych posztukach oraz wydana w 1992 w War-szawie książka Agaty Tuszyńskiej Rosjanie w Warszawie.Z zamieszczonych tam fotografŹŹ Mińska i Warszawywyłania się obraz tych miast na przełomie XIX i XX wie-ku.Jakież podobieństwo!Ta sama architektura, ten sam wygląd ulicy, pojazdów,ubiorów. Rosyjskie napisy, rosyjscy policjanci. Wszędzieidentyczna, rozwlekła i monotonna prowincja imperiumrosyjskiego.Przypomina mi się jeden z listów Lenina wysłany w 1912roku z Krakowa: "Tego lata - pisze Lenin - poniosłomnie z Paryża bardzo daleko - do Krakowa. Prawie Ro-sja! I Żydzi przypominają rosyjskich i do rosyjskiej granicy8 wiorst [...], baby bose, w jaskrawych kieckach - zupełniejak w Rosji".Dużo wcześniej, markiz de Custine: "Syberia zaczyna sięjuż za Wisłą".Polska i Rosja. Polacy mają skłonność do krytykowa-nia Zachodu, że jest wobec Rosji zbyt uległy, nawet - zbytnaiwny. Rzecz jednak w tym, że spojrzenie Polski i Zacho-du na Rosję jest zupełnie różne, bo inna jest nasza historiai inne interesy.Historia: Żaden większy naród na świecie nie ucierpiałtyle z rąk caratu, a potem Sowietów - co Polacy. Od po-łowy XVIII wieku, przez cały wiek XIX, a potem jeszczei w XX wieku, setki tysięcy, a w sumie - miliony Polaków,gnane były na Sybir, do łagrów, wywożone, gnębione, wię-zione, a często mordowane, rozstrzeliwane. Rozmiarów,długotrwałości i systematyczności tej eksterminacji nie do-świadczył w takim stopniu nikt. Stąd - zrozumiały polskiresentyment i lęk. Ale w tej smutnej wyjątkowości naszegolosu tkwi niebezpieczeństwo: bez końca i wszędzie rozpa-miętując naszą martyrologię możemy w naszym stosunkudo Rosji znaleźć się w izolacji. Nie znajdziemy zrozumie-nia, będą nas traktować jako przeszkodę na upragnionejprzez Zachód (upragnionej, bo wygodnej dla niego i ekono-micznie korzystnej) normalizacji stosunków z Moskwą.Stanowisko Zachodu jest określone przez jego interesy.Więc interes amerykański:- Ameryka, wielki kraj, preferuje wielkich partnerów:Chiny, Rosję, Unię Europejską. Kraj taki jak Polska niejest partnerem dla wielkiego mocarstwa;- Amerykanie widzą w Rosji przede wszystkim mocar-stwo nuklearne, wobec tego traktują ją jako czynnik wiel-kiego, potencjalnego zagrożenia, którego nie należy an-tagonizować, lecz się z nim układać; Amerykanie (i w ogóleludzie Zachodu) bardziej boją się Rosji niż Polacy. Polacymają do Rosji stosunek czupurno-zaczepny, który dener-wuje Zachód. Zachód chce spokojnie siedzieć przy swoim

Page 130: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

suto zastawionym stole, chce spokojnie jeść, spokojnie tra-wić i w imię tych, naturalnych przecież, satysfakcji gotówjest Moskwie ustępować;- Amerykanie widzą w silnych rządach Moskwy gwa-ranta stabilizacji na ogromnych połaciach globu, zamiesz-kanych w ich opinŹŹ przez dzikie, nieobliczalne ludy, któ-rych sami nie są w stanie kontrolować;- Waszyngton widzi w prawosławnej Rosji zaporę prze-ciw ekspansji islamu na obszary środkowej Azji, na całą Pół-noc naszej planety, ekspansji, której Stany Zjednoczone bojąsię, ponieważ islam jest w znacznym stopniu antyamerykański.Poza tym Zachód traktuje Rosję jako potencjalnie wielkirynek zbytu, jedyny już dziś tak duży rynek, jaki jeszczepozostał Zachodowi do zaspokojenia.Wreszcie ważną rolę odgrywa tu ciągła, intensywna fas-cynacja kulturą Rosji (Dostojewski, Rachmaninow, ikona,cerkiew, awangarda początku XX wieku itd.), ogromnebogactwo tej kultury, które przyciąga Zachód, jest ważnymmostem między tymi dwoma światami.Jakie jest więc wyjście dla Polski? Jedno jedyne - stać sięsilnym krajem, ale silnym nie tyle militarnie, bo to już dzi-siaj nie wszystko znaczy, ile cywilizacyjnie - gospodarczo,technologicznie, kulturalnie. Polska musi być krajem nowo-czesnym, otwartym, dynamicznym.Niemcy a Polska to przede wszystkim różnica potencja-łów gospodarczych, różnica masy przetworzonej, zbudowa-nej na ziemi. Kraje rozwinięte porażają nas ogromem dzie-ła dokonanego, ogromną ilością domów, ulic, szos, drógkolejowych, wyregulowanych rzek, rozpiętych nad nimimostów, autostrad, tysiącami kilometrów wszelkich ruro-ciągów, przewodów, kanałów, połączeń. To jest masa, któ-ra sama w sobie jest już jakością. A wszędzie się tam nadalbuduje, wszędzie wszystkiego coraz więcej, praca maszyni mózgów nie ustaje na chwilę.Sprzeczność polska: nasze myślenie jest bardzo zaścian-kowe, prowincjonalne ("Niech na całym świecie wojna,byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna"-Wyspiański), tymczasem nasze położenie geopolityczne jesteuropejskie, kontynentalne, wymaga więc świadomości glo-balnej, szerokiej. Stąd tak często świat zaskakuje nas - zdu-mionych, nie przygotowanych. Dla własnego spokoju po-mniejszamy siłę sąsiadów, wielkość Europy i świata. Chętniekontentujemy się sielanką, odymamy pychą.lato 1990W Warszawie, w kolejce:- Jakie dla nas, Polaków, wyjście? Komuna odpadła,do kapitalizmu nie nadajemy się.Pisarz hiszpański Jorge Semprun, w czasie seminariumpoświęconego Europie Środkowej, mówi: żeby zniszczyćEuropę Środkową, trzeba było odrąbać jej korzenie-chrześcijaństwo i judaizm. Judaizm unicestwił Hitler, chrześ-cijaństwo próbował zgładzić Stalin. Totalitaryzm - tj. do-raźna, przewrotna religia doczesnych szatanów, starałsię zniweczyć odwieczną religię Boga....W pałacyku na szczycie górzystego cypla (była to kie-dyś letnia rezydencja króla HiszpanŹŹ, dziś mieści się tu letniuniwersytet im. Mendesa Pelayo) dyskutujemy o sytuacjiEuropy. Temat modny i tak na tysiąc sposobów obracany, żetrudno już o odkrycia. Nasze konkluzje:- Europa to nie tylko geografia, ale - być może przedewszystkim - wartości. Sama obecność na mapie Europy nie

Page 131: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

daje żadnej społeczności prawa określać się jako europejska;- europejskość to postawa aktywna, otwarta i twórcza.To obowiązek stania na straży wartości europejskich, ta-kich jak - demokracja, wolność, krytycyzm, tolerancja (euro-pejskość to zdolność do autokrytyki i do zmiany);- jednym z kryteriów europejskości jest stosunek domniejszości (tym samym - stosunek do innego, do obce-go). Europejskość to uznanie równorzędności i równowartościwszystkich kultur, to umiejętność współżycia z nimi i wzboga-cania się ich wartościami;- myślenie wschodnioeuropejskie. Jego słabości: jest zbytemocjonalnie i agresywnie nacjonalistyczne, a także jest nad-miernie pogrążone w przeszłości (uporczywie porusza sięwśród cmentarzy, wśród pomników).Wieczorem przelot z Frankfurtu do Amsterdamu: w dolecały czas rozświetlona ziemia. Ten widok potwierdza opi-nię niemieckiego eseisty - Franka Berbericha, który powie-dział mi kiedyś, że Europa to półksiężyc ciągnący się odLondynu, przez Amsterdam, Brukselę, Paryż, Frankfurti Zurych - do Mediolanu. Wszystko poza tym to bliższelub dalsze peryferie.W Sztokholmie rozmowa z profesorem uniwersytetuw Lund - Ingermanem Stahlem. Mówi sceptycznie o szan-sach gospodarki rynkowej w Europie Wschodniej. Zwracauwagę, że ekonomiści w tych krajach ograniczają całą dys-kusję o gospodarce rynkowej wyłącznie do spraw technicz-nych, do kwestŹŹ cen itd., natomiast uchodzi ich uwagi, żewolny rynek może funkcjonować tylko w społeczeństwieetycznym, ponieważ istotą działania takiego rynku jest za-sada wzajemnego zaufania. Wolny rynek musi mieć odpo-wiedni klimat etyczny, bo ważne jest choćby to, aby złożyćprawdziwe zeznanie podatkowe, dostarczyć towar na umó-wiony termin, traktować jakość swoich wyrobów jako spra-wę honoru. Czy w krajach Europy Wschodniej społeczeń-stwa są do tego przygotowane?Ten jego wywód nasunął mi dwie uwagi. Pierwszą, żekrytykując tzw. realny socjalizm, najczęściej jako jedynąwarstwę hamującą postęp wymienia się nomenklaturę. Alejest i inna warstwa - zakała społeczna: to warstwa niero-bów, wszelkiego typu obiboków i półpasożytów, ludzi,którzy formalnie coś tam niby robią, ale w rzeczywistościstanowią uciążliwy i powszechnie istniejący balast. Dlanich wszystkich wszelka reforma systemu w kierunku jegowiększej racjonalności jest zmorą, jest kataklizmem. To lu-dzie bez większych ambicji, ich jedynym celem jest jakośtam (to "jakoś tam" jest tu bardzo ważne) przeżyć, prze-trwać, czy - jak to mówią w swoim żargonie - "przepę-kać". Przypominają oni afrykańskiego robotnika, którypracuje tylko tak długo, aż zdobędzie pieniądze na określo-ny cel (ślub córki, budowa domu), słowem pracuje dla kon-kretnej sumy pieniędzy. Po jej zdobyciu porzuca pracę-ma odtąd czas wolny. Praca nie jest w tym wypadku sensemżycia, formą istnienia, modlitwą do Boga, ale instrumentemosiągnięcia wymiernego i zdefiniowanego celu. Druga uwa-ga - że taktyką handlarzy jest chodzenie na skróty, szyb-kie zdobywanie pieniędzy. Wynika to z poczucia niepewno-ści, z braku solidnych i trwałych reguł gry, z niemożnościprzewidzenia przyszłości itd.Europa Wschodnia: ponieważ propaganda komunistycz-na głosiła, że Zachód to slumsy, spanie pod mostami, bez-robocie itd., ludzie, na zasadzie przekory i opozycji, two-

Page 132: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

rzyli sobie obraz Zachodu jako raju na ziemi, jako super-bogatej krainy z serialu telewizyjnego "Dallas", a będącwychowywani w duchu populizmu, demagogŹŹ egalitarneji zasad urawniłowki ("wszyscy mamy te same brzuchy")wierzyli, że skoro tamci mają - to i nam dadzą, niech notylko pozbędziemy się komunizmu! Ludzie nie wierzyli, żena Zachodzie jest recesja, że bezrobocie jest czymś auten-tycznym, że w gospodarce panuje stagnacja, że ciąży nadrynkiem nadprodukcja. Ludzie byli przekonani o zupełnejdoskonałości systemu, więc nawet jeśli jest recesja, to i taknie ma ona większego znaczenia! Otóż ta wizja załamała sięi rozsypała w pył wkrótce po roku 1989. Komunizm upadł,ale do Europy Wschodniej nie popłynęły zielone rzeki do-larów, a na granicy między obu Europami mieszkańcy Za-chodu nie postawili ukwieconych bram z napisem "Witaj-cie!"No i oczywiście - rozczarowanie, zawód, frustracja.Ale ten sam nastrój opanował również ludzi Zachodu.Zachód ma też swoją propagandę, a ta głosiła, że komu-nizm jest tworem najzupełniej sztucznym, narzuconym z ze-wnątrz i utrzymującym się tylko dzięki systemowi totalne-go terroru, i że wystarczy rozbić i zetrzeć z powierzchni tęczerwoną skorupę usianą pięcioramiennymi gwiazdami,a niejako automatycznie wybuchnie i zapanuje wolność,demokracja, wolny rynek, duch tolerancji itd.Tymczasem nic takiego nie nastąpiło. Zamiast wolnegorynku - spekulacja, w polityce - prywata i korupcja, w ży-ciu codziennym - co było brudne, jest brudne, co byłoksenofobiczne, jest ksenofobiczne nadal. Słowem, stopnio-wo do świadomości Zachodu zaczyna docierać, że komu-nizm zapuścił swoje korzenie w mentalności, w obyczajach,w postawach ludzi urodzonych i wychowanych pod jegokuratelą. Że komunizm jest w nich i że nawet ci, którzy gozwalczają, czynią to metodami komunistycznymi.Wydaje się, że komunizm ma jak gdyby dwie warstwy:ideologiczno-państwową i społeczno-antropologiczną. Tapierwsza warstwa (w swoim wariancie sowieckim) prze-stała istnieć, i to raz na zawsze. Jednakże wiele elementówtej drugiej warstwy utrzymuje się nadal. Ważne byłobyprześledzić, jakie elementy tzw. realnego socjalizmu utra-fiły w postawy mentalność, w interesy i oczekiwania czło-wieka społeczeństwa masowego, anonimowego man of thestreet.Jedną z przyczyn utrzymywania się oparów komunizmuw umyśle homo sovieticus jest to, że sowieckie, tj. siermięż-ne, prymitywne, kiczowate wydanie marksizmu odpowiada-ło poziomowi tegoż homo. Każdy z nich mógł bez trudupoczuć się f‹lozofem - wystarczyło wiedzieć, że istniejącztery cechy materializmu dialektycznego i trzy cechy mate-rializmu historycznego, o czym informował odpowiednirozdział Krótkiego kursu histori WKP(b). Mógł poczuć sięhistorykiem - wystarczyło przeczytać tenże Krótki kurs.Mógł poczuć się językoznawcą - była to tylko kwestiaprzeczytania broszury Stalina W sprawie marksizmu w języ-koznawstwie.Natomiast rzeczywistość postkomunistyczna stawia bar-dziej złożone, wyższe wymagania. Świat jest o wiele trud-niejszy do objaśnienia. Więcej w nim szkół myślenia, teorŹŹ,kierunków, poglądów. Więcej sprzecznych opinŹŹ, koncep-cji, interpretacji. Trudno tu czuć się wszystkowiedzącymfilozofem, historykiem, językoznawcą.

Page 133: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

13 sierpnia...Sytuacja komunizmu w fazie dekadencji i rozpadu.Można zaobserwować, jak ożywają zamierzchłe, dziewięt-nastowieczne formy bytowania: handel uliczny byle czym,obcy kapitał budujący nowoczesne hotele w brudnym, nieoświetlonym, odrapanym otoczeniu miejskim, tłumy wyjeż-dżające na saksy itd.Rosja a Europa. To, co cechuje przestrzeń europejską-to bliskość, obecność drugiego, bezpośredniość kontaktu,która pozwala wymieniać opinie i myśli, razem tworzyći oswajać naturę. Natomiast Rosja - to dyktat wielkichodległości, to dystans i samotność, poczucie przytłoczenianie kończącym się niebem i uwięzienia wśród niezmierzo-nych obszarów ziemi.Francesco Petrarka: "Rzym nie upadnie zwyciężonyprzez wroga; żadne stworzenie ludzkie nie dostąpi takiegozaszczytu, żaden lud nie będzie mógł się tym pochwalić.Czas pokona Rzym, wśród pustkowia ruin zestarzeje się oni stopniowo rozpadnie cząstka po cząstce".Jak żałuję, że pisząc swoje Imperium nie znałem jeszcze,a przez to nie mogłem zacytować, tych zdań napisanychprzez autora Sonetów do Laury jeszcze w 1341 roku. Jakiżto bowiem celny opis tego, co stało się 650 lat później z"Trzecim Rzymem" - tj. moskiewskim imperium!Są dwie rzeczywistości rosyjskie: mistyczna, filozoficzna,duchowa, wzniosła, a jednocześnie obok pleni się światchamstwa, podłości, brudu. I między nimi - gdzie stycz-ność? Gdzie złączenie, spoidła, mosty? A przecież tylko tedwie rzeczywistości razem tworzą Rosję, która jest jedna,niepodzielna.We Frankfurcie, w czasie Targów Książki 94, rozma-wiałem z Rosjaninem z Charkowa - Borysem Michaj-łowem (ur. w 1938, w Charkowie). Michajłow przywiózłswoje fotografie, chce wydać album i prosi, żebym napisałwstęp. Tytuł albumu: "Przy ziemi" (choć może lepiej było-by powtórzyć tytuł sztuki Gorkiego "Na dnie").Cały sprzęt Michajłowa to stara, kiepska kamera "Gori-zont', wyprodukowana jeszcze w latach sześćdziesiątychw Moskwie.Mówi; że najczęściej fotografuje to, co dzieje się koło jegodomu. Nie chodzi daleko.Świat Michajłowa jest ponury, posępny, beznadziejny.Jest koślawy, odrapany, zrujnowany, pokraczny, odpycha-jący. Jeżeli w tym świecie coś się rozsypie - nigdy nie bę-dzie złożone, jeżeli coś upadnie - już się nie podniesie.To świat końca - parszywego, ropiejącego, bez wyjściaświatła. Na żadnej fotografŹŹ Michajłowa nie świeci słońce.Nikt się nie uśmiecha. Nawet dobrze nie widać twarzy.U nas - mówi mi Michajłow - razem umierają ludziei miasta. Jedni umierają na oczach innych, zupełnie obojęt-nych. Ta obojętność jest najstraszniejsza.Cały system jest nie dla ludzi. Niszczy wszystko - przy-rodę, dusze, wszystko. Głównie biednych. Bogaci potrafiąsię obronić.A to fotografie ulic - mówi Michajłow. - Te ulice topustynie. Niebezpieczne. Bo jeżeli pojawią się tam ludzie,od razu powstaje między nimi lęk. Podejrzenie. Zagrożenie.Inna fotografia: na ulicy leży człowiek. Umiera. Nie wia-domo - dlaczego. Ale może jest pijany. Nie wiadomo. Lu-dzie przechodzą nie zwracając uwagi. Po prostu jest wojna,więc martwi ludzie leżą na ulicy. U nas, w kraju, cały czas

Page 134: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

trwa wojna.Próbuję - ciągnie Michajłow - sfotografować powiet-rze. Nasze powietrze - ciężkie, kryminalne. U nas więzie-nie wyszło na ulicę, zajęło ulicę. Te twarze są kryminalne.I śmierć jest wszędzie, wypełnia powietrze, krajobraz. Tochcę pokazać. Że tu ze wszystkich stron - zagrożenie.A tu ulica jako zbiorowa latryna. Wszyscy robią swoje-bez wstydu.A tu można porównać - tak wyglądają mieszkania w blo-kach, a tak cele w więzieniu. Więzienie wygląda lepiej, jakośczyściej.A to bezdomni - mimo że tylu ich umiera i tak jest ichcoraz więcej.Nie tylko mam wrażenie, że jestem w gułagu, ja w nimnaprawdę jestem, ciągle go fotografuję.19 lipca 1993Rozmowa z pisarzem ukraińskim - Mykołą Riabczu-kiem. Twierdzi, że w dawnym Związku Radzieckim bardzotrudno prywatyzować, gdyż stara nomenklatura, dalej po-zostająca przecież u władzy, od dawna ciągnęła prywatnezyski z państwowych przedsiębiorstw, z całej państwowejgospodarki. Była to dla tych ludzi sytuacja idealna: mielidochody nie wkładając wiele pracy i nie ponosząc żadnejodpowiedzialności, żadnego ryzyka. Prywatyzować? Poco? To by trzeba brać sobie na głowę wielki kłopot!Riabczuk rozważa, dlaczego nie udał się pucz sierpnio-wy roku 1991. To dlatego, mówi, że biurokracja piętnastuwchodzących w skład Związku Radzieckiego republik (wtym i Rosji) już wówczas rozdzieliła (lub właśnie rozdziela-ła) między siebie majątek republikański, ona już miałai dlatego nie interesowało jej utrzymywanie pasożytnicze-go, bezużytecznego centrum (Janajewa, Pawłowa i innych).Puczu nie poparł ani aparat z prowincji, ani z Moskwy,musiał się więc załamać i zakończyć klęską.To mi potwierdza własne obserwacje z podróży po zie-miach dawnego imperium. Pamiętam, że już w latach 1989--1990 pustoszały gmachy dawnych komitetów partyjnych.A ten exodus zaczął się przecież jeszcze wcześniej. Rządzącaw terenie nomenklatura już zdawała sobie sprawę, że okrętcentralizmu pogrąża się i tonie i że trzeba szukać ocaleniawsiadając do szalup ratunkowych wszelkiego typu regiona-lizmów i nacjonalizmów.Zachód, wpatrzony w Gorbaczowa, widzący i znającytylko Moskwę, obserwujący Rosję z mylącej perspektywyKremla, nie dostrzegał, że Gorbaczow to już generał bezarmŹŹ, zawieszony w pustce wierzchołek piramidy, która sięzapadła.Reakcja człowieka Zachodu:- Jest źle? Trzeba coś robić, żeby było lepiej!Reakcja człowieka Wschodu:- Jest źle? To prawda, ale przecież mogłoby być jeszczegorzej!...Tydzień w Londynie z powodu wydania przez "Gran-ta-Penguin" mojej Wojny futbolowej. Każdy wyjazd naZachód teraz, w okresie rewolucji wolności w Polsce, jestdla mnie kubłem zimnej wody. Jakże jesteśmy daleko, o lataświetlne! Najważniejsza, najbardziej dla mnie rzucająca sięw oczy różnica: Zachód - to życzliwość, Wschód - toopryskliwość, nieustająca chęć rzucenia drugiego na ło-patki, na kolana.Kilka godzin w Oxfordzie. Uprzejmość, grzeczność jako

Page 135: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

główne składniki klimatu tego miasta, jego spokojnej, sku-pionej egzystencji.Pisarka chorwacka - Dubravka Ugresić pokazuje miwychodzące w Zagrzebiu pismo "Hrvatski jestnik". W nu-merze z 1994 roku duża fotografia bohatera chorwackichfaszystów - Jure Franceticia (zginął w 1942 mając 30 lat),a pod nią fotografie obecnego prezydenta Chorwacji-Franjo Tudjmana i zmarłego już przywódcy chorwackichfaszystów - Ante Pavelicia.- Nic już nic nie znaczy - komentuje Dubravka.-Wszystkie wartości pomieszały się, wszystko zostało unie-ważnione. Wszyscy dziś gniotą się razem w jednym kotleobłędu, absurdu, paranoi.Mówi mi również, że Serbowie poszukując nowych so-juszników i - przede wszystkim - swojego miejsca naziemi starają się odrodzić idee panslawizmu i euroazjatyz-mu. Oto w wychodzącym w Belgradzie piśmie "Nove Idee"ukazuje się w 1993 roku na czołówce artykuł o rozwoju ideieuroazjatyckiej. Centrum tej kultury, tej myśli ma być Ro-sja, ponieważ to ona właśnie zachowuje ciągłość kulturową- od hellenizmu, poprzez Bizancjum do Euroazji.Ugresić zwraca też uwagę na fakt, że nowa klasa średniaw krajach postkomunistycznych jest nosicielką zupełnieinnych wartości niż dawna, liberalna, klasyczna klasa śred-nia zachodniej Europy. W SerbŹŹ np. ta nowa klasa jest szer-mierzem zajadłego nacjonalizmu. W Rosji - przeciwnicz-ką wolnego rynku i otwartej konkurencji. Słowem - tanowa klasa średnia jest odmienna od swojej historycznejpoprzedniczki, ponieważ jest przede wszystkim antydemo-kratyczna.Wieczorem kolacja z Hansem Christophem Buchem.Buch - podróżnik, reporter. Życzliwy, sympatyczny, mąd-ry.Pojechałem do IndŹŹ - mówi mi. - Miałem tam wykładpt. "Kryzys w Niemczech". Wysłuchali, ale powiedzieli, żeu nich kryzys jest jeszcze większy. Gdziekolwiek pojadę,wszędzie mówią mi, że u nich wielki kryzys.Świat, który jest poza granicami Niemiec, Niemców nieinteresuje. Co najwyżej pytają mnie - A co też tam jadłeś?Odkąd ludzie oglądają telewizję myślą, że wszystko wiedząo świecie. Więc - po co pytać?Wracałem tuż przed północą. W centrum Berlina, gdzieteraz mieszkam - pełno restauracji. Wszystkie zatłoczone,wszędzie ludzie jedzą i piją. Wszędzie pracują szczęki, nożei widelce, przełyki, jelita, soki trawienne. Niemcy siedząpochyleni nad talerzami, coś mówią, gestykulują, śmiejąsię. W powietrzu krążą półmiski, kufle, kieliszki, golonki,udźce, żeberka. Są bardzo zajęci tym, co robią. Widać, żeto jedzenie, ta rozmowa, ten wieczór są dla nich ważne.W "The New Yorker" z 1.05.1995 esej Rona Rosenba-uma Wyjaśnić zagadkę Hitlera. Autor, po przeczytaniuwielu książek o Hitlerze, stwierdza, że "mimo tylu badańnadal panuje przekonanie, że w obrazie Hitlera ciągle cze-goś brakuje, czegoś, co jest w sposób najbardziej zasadni-czy niewytłumaczalne".Rosenbaum cytuje zdanie Alana Bullocka, autora fun-damentalnego dzieła Hitler. Studium tyranŹŹ, który spędziw-szy życie na studiowaniu postaci Hitlera stwierdził nakoniec: "Im więcej dowiadywałem się o Adolfie Hitlerze,tym trudniej było mi wyjaśnić jego fenomen". Bullock do-chodzi do wniosku, że, aby zrozumieć zagadkę Hitlera,

Page 136: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

trzeba by zdefiniować naturę zła. Jego zdaniem, zło umiesz-cza się w takiej naturze, którą charakteryzuje niekomplet-ność, brak czegoś, co powinno w niej istnieć (Evil asincompletness). "Zło jako niekompletność - pisze Rosen-baum - to znaczy - zło rozumiane nie jako obca, nieczło-wiecza inność, ale jako niżej rozwinięta forma natury ludz-kiej, jej niższe ogniwo w długim łańcuchu stawania się czło-wiekiem, a więc będące częścią tego samego procesu po-wstawania, który tworzy nas wszystkich".Ważna jest myśl autora, że wszelkie próby przedstawieniaHitlera jako szaleńca, psychopaty i zboczeńca są podświa-domym zabiegiem zdystansowania się od tego typu postaci,niemożnością przyznania, że zło, jakie ucieleśniał Hitler,może tkwić w każdym z nas, tyle że w różnym stopniui natężeniu. Jest ono bowiem częścią (zwykle ukrytą i stłu-mioną) natury ludzkiej.Pogląd ten podziela w rozmowie z Rosenbaumem profe-sor Yehuda Bauer z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozoli-mie. "Fenomen Hitlera - mówi Bauer - nie leży pozanaturą człowieka. Doświadczenie Holocaustu pokazałomożliwości i dyspozycje natury człowieka, w tym także jegozdolności do zła, o których istnieniu - przynajmniej w ta-kich rozmiarach - nigdy przed tym ludzkość nie zdawałasobie sprawy"."Możemy wątpić - sumuje autor - czy kiedykolwiekwyjaśnimy zagadkę Hitlera. Ale nie wolno nam zaniechaćwysiłków, ponieważ inni Hitlerzy mogą, nawet teraz, byćmiędzy nami".W połowie lipca 1994 witryny księgarń w Berlinie zmie-niają swój wygląd. Pojawia się w nich dużo książek, którychtematem jest koniec II wojny światowej. Na okładkachfotografie Hitlera, dygnitarzy reżimu, oficerów Wehrmach-tu, a wśród tych ostatnich - zdjęcie pułkownika Stauffen-berga. Właśnie 37-letni hrabia, pułkownik Klaus Schenkvon Stauffenberg 20 lipca 1944 postawił koło krzesła Hitlerateczkę z bombą zegarową (było to w kwaterze FŹŹhrera podKętrzynem). Bomba wybuchła, ale Hitlerowi nic się niestało. Tego dnia Stauffenberg i grupa zamachowców zostalistraceni (część z nich powieszono później na hakach rzeźnic-kich). Wielu Niemców było oburzonych na spiskowców, po-tępiali zamach. To, że Hitler wyszedł z opresji cało, potwier-dzało w ich oczach jeszcze raz, że czuwa nad nim Opatrzność.Mija 50 lat, chodzę ulicami Berlina, oglądam wystawyksięgarń. Jest tam tylko jeden rodzaj książek, o wspólnymnadtytule: "Oposition gegen Hitler" (Opozycja przeciwHitlerowi). Jakby nie było ekstazy, z jaką tłumy witały wo-dza, jakby nie było nazizmu i Holocaustu. Jakby nie byłocałej tej hekatomby, która wchłonęła tyle milionów ofiar.Nic z tego nie było! Z książek leżących w witrynach księ-garń berlińskich wynika, że historia wyglądała inaczej: był,mianowicie, obłąkany samotnik, nieobliczalny paranoik-Adolf Hitler, przeciwko któremu nieustannie organizowałasię, działała i walczyła opozycja. Nawet nie to, że społeczeń-stwo dzieliło się na zwolenników i przeciwników Hitlera.Zwolenników nie było: był tylko szalony Hitler i opozycjaprzeciw niemu.W posłowiu do swojej powieści Niewinni Hermann Brochzwraca uwagę na związek między indyferentyzmem poli-tycznym i etycznym (inaczej: na etyczne implikacje politycz-nego indyferentyzmu). Broch przypomina, że mieszczań-stwo niemieckie nie czuło się odpowiedzialne za dojście

Page 137: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Hitlera do władzy, ponieważ uważało się za "apolityczne",a więc za nie mające nic wspólnego z tym, co się dokoładziało. A jednak, zauważa autor, "indyferentyzm politycznyjest blisko spokrewniony z indyferentyzmem etycznym, a coza tym idzie i etycznym wynaturzeniem. Słowem, na lu-dziach politycznie niewinnych ciąży w dość poważnymstopniu wina etyczna".A więc - żyć to brać na siebie odpowiedzialność i mającświadomość tej powinności, być zdolnym zawsze tę od-powiedzialność ponieść.Frankfurt, lipiec 1993Metrem pojechałem z dworca kolejowego do staregomiasta, które nazywa się tu R”mersberg. Była niedzielai choć chmurzyło się i wiał chłodny wiatr, tłumy ludzi prze-ciskały się przez wąskie uliczki między ścianami kamieni-czek wymalowanych jak szopki krakowskie, przechadzałysię po szerokim deptaku nad Menem, zapełniały niezli-czone tu ilości kawiarń, barów i restauracji. W niedzielęrano Niemcy wychodzą (wyjeżdżają) z domów, aby jeść,cały Zachód wychodzi (wyjeżdźa) z domów, aby jeść-konsumpcja, konsumpcja, oto, co przyciąga, oto prawdzi-wa pasja!W pewnej chwili dobiegły mnie dźwięki muzyki organo-wej. Rozejrzałem się, zobaczyłem stojący obok stary koś-ciół. (Przewodnik: stary, trzynastowieczny kościół gotyckiim. Św. Mikołaja). Drzwi główne, wychodzące wprost naplac, były otwarte.Wszedłem do środka. Półmrok, pusto. Tylko w jednejz ławek siedziała starsza kobieta, sądząc z ubioru i wyglą-du, gdzieś ze Wschodu. Chorwatka? Litwinka? Polka? Jakiśturysta prowadził swoją wideokamerę stropami kościoła- wolno z dołu do góry, a potem nagle susem w dół, jakbyfilmował skaczącego narciarza. Stanąłem przy nawie. Nie-widoczny dla mnie organista grał sonaty Salomona Ros-siego. Stara i teraz, w tym miejscu, jakoś smutno brzmiącamuzyka. Zobaczyłem samotny krzyż nad ołtarzem, pustekonfesjonały, nieruchome lustro wody w kamiennej chrzciel-nicy. Byłem w innym świecie niż ten, który przesuwał się,krążył na zewnątrz, za murami. Te dwa światy sobie nieprzeszkadzały, ale też nie umiałem znaleźć między nimiżadnego związku. A może jednak świadomość, że tam, przygłównym rynku w R”mersberg stoi ów kościółek, którywypełniają w tej chwili sonaty Rossiego, jest jakoś potrzeb-na temu tłumowi na ulicy, dla którego ma swoją wagę pew-ność, że wszystko jest tam, gdzie powinno być - na swoimmiejscu?Toblerplatz w Zurychu. Niedziela rano. Pusto, szaro,a jednak nie czuje się przygniatającej, dławiącej ponurości,ponieważ nie ma tu biedy, brudu, opadających tynków,cuchnących bram, wyrwanych drzwi, potłuczonych latarń,okien zabitych dyktą.Co czyni tę cywilizację - cywilizacją?Po pierwsze -jakość materiału. Te betony są jasne i gład-kie, ten asfalt równy i twardy, szkło - czyste, aluminium-świecące, framugi okien - białe, zawsze świeżo malowane;po drugie - że tu wszystko jest wykończone, w dbały,akuratny sposób - wykończone. Nic tu nie jest rozgrzeba-ne, rozprute, rozmamłane, porzucone;po trzecie - zachowaniem ludzi rządzi tu skupiona, rze-telna punktualność. Na Toblerplatz zatrzymuje się tram-waj numer 6. Przyjeżdża tu co 15 minut. Stoję na przystan-

Page 138: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

ku, który jest pusty, ponieważ do przyjazdu tramwaju bra-kuje 6 minut. Te 6 minut ludzie poświęcają jakimś zajęciom,nie tracą ich na czekanie. Minutę przed planowanym na-dejściem tramwaju przystanek zapełnia się. Ludzie wsiada-ją bez pośpiechu. Nikt się nie denerwuje, gdyż nic nikogonie może zaskoczyć (np. że tramwaj nie przyjdzie na czasalbo odjedzie nie zabierając wszystkich pasażerów).Relacja: człowiek a otoczenie wygląda inaczej na Wscho-dzie i Zachodzie. Zachód traktuje otoczenie, w którymprzebywamy i poruszamy się, jako przedłużenie nas samych,a więc jeżeli zamiatamy ulicę, czy myjemy okna, to jestw tych czynnościach ta sama potrzeba i chęć, które wy-stępują wówczas, kiedy wkładamy czystą koszulę lub sta-rannie wyprasowaną sukienkę.Dla człowieka Wschodu otoczenie jest rzeczą obojętną.Nawet nie próbuje nadać mu ogłady, poloru, rangi estetycz-nej. Śmieci wyrzuca wprost przed dom, pomyje wylewaprzez okno. Obce jest mu pojęcie konserwacji, czyszcze-nia, polerowania, malowania. Wchodzi on z rzeczami wkontakt jednorazowy. Np. postawi płot. Potem płot nisz-czeje, gnije, wali się - to już człowieka Wschodu nie inte-resuje. Nie widzi on związku między jakością własnego ży-cia a jakością otoczenia. Świat brudu i zaniedbania zaczynasię dokładnie na granicy jego skóry.Dokonująca się tu, w Europie (ale przecież nie tylko)zmiana typu zagrożeń, ich charakteru i kierunku. Odczuwa-my dziś, że zagrożone jest nie tyle państwo, nie tyle suweren-ność narodu (jak było to w okresie zimnej wojny), ile raczejjednostka ludzka - jej fizyczna i duchowa integralność.Sprawia to, że obawiamy się dziś nie tyle inwazji na naszepaństwo, jego granice czy instytucje, ile ataku na naszeosoby, że boimy się fizycznej agresji na nas i na naszą włas-ność, że obawiamy się napaści na ulicy, w bramie i w met-rze, że odczuwamy lęk przed gwałtem, rabunkiem, mordem.Zachód, a więc centrum decyzyjne ludzkości, interesujesię jakimś obszarem świata, jakimś kontynentem o tyle tyl-ko i tak długo, dopóki obawia się, że może stamtąd nadciąg-nąć dla niego jakieś niebezpieczeństwo, że coś mu z owegokierunku zagraża. Tak było w drugiej połowie lat czterdzie-stych z Azją (rewolucja w Chinach, niepodległość IndŹŹi Pakistanu, początek wojny w Indochinach), tak z Afrykąw latach sześćdziesiątych (wojna w AlgierŹŹ, rewolta w Zai-rze, początek walki zbrojnej w Angoli), tak w tym samymczasie z Ameryką Łacińską, kiedy działały tam różne party-zantki. Potem, kiedy sprawa okazuje się niegroźna i obawymaleją, ów budzący ongiś trwogę kontynent zostaje zep-chnięty na margines zainteresowań i popada w zapomnie-nie.Każdy ma swoją własną mapę świata. Inną mapę madziecko, inną dorosły. Inną ma Tybetańczyk, który nigdynie opuścił swoich gór, a inną mieszkaniec Manhattanuzamknięty w kanionach swojego miasta. Stąd częste trudno-ści w porozumieniu się, gdyż mówiąc o świecie mamy przedoczyma różne jego mapy, obrazy, wizje.Dwie mapy świata - z pierwszej i z drugiej połowy XXwieku; z pierwszej połowy - państwa niepodległe stanowiąnieliczną grupę. Poza ich granicami świat jest wielką kolo-nią (czy w wypadku Ameryki Łacińskiej - półkolonią),władztwem kilku mocarstw-posiadaczy. Mapa z końca na-szego wieku - to ponad 180 niepodległych (choć częstotylko formalnie) państw. Kolonie zniknęły z mapy świata.

Page 139: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Dominacja silniejszych nad słabszymi przybrała inne, bar-dziej subtelne i złożone formy.A więc druga połowa naszego stulecia to epoka wielkieji ostatecznej dekolonizacji świata, awansu politycznegosetek plemion, narodowości i narodów, ich wejścia naarenę świata, ich stopniowego przekształcania z przed-miotów w podmioty historŹŹ. Ta zmiana, ten awans otwo-rzyły drogę dla nowego procesu cywilizacyjnego, dla wiel-kiej migracji ze wsi do miast, ruchu, który przybrał skalęplanetarną.Na początku XX wieku mieszkańcy ziemi to w większościchłopi, 90 procent ludności świata mieszka na wsi, uprawiarolę i hoduje bydło. To farmerzy i kowboje, rosyjscy mu-życy i argentyńscy vaqueros, to miliony Chińczyków napolach ryżowych i niezliczone armie pasterzy strzegącychstad bydła na stokach Andów i Alp, Himalajów i Gór Księ-życowych. Ale kolejne dziesięciolecia - a zjawisko to na-sila się w drugiej połowie stulecia - są świadkiem migracjichłopów do miast. Miasta rosną, pęcznieją, przelewają sięw brzegach, przekształcają w monstrualne, polipowate struk-tury, czy wręcz - antystruktury. Choćby meksykańskiemiasto Tijuana: w 1900 roku jest to wioska składająca sięz 264 chałup. W 1992 roku - Tijuana to miasto liczące po-nad dwa miliony mieszkańców.Dziś połowa ludności świata mieszka już w miastach.Nadal mieszkańców wsi wszędzie (procentowo) ubywa....Nowa stratyfikacja świata:1 - Affluents - to mieszkańcy krajów rozwiniętych,zamożnych. Jeżeli nawet ktoś, jako jednostka, nie jest za-możny, to jednak może korzystać z rozwiniętej, sprawnejinfrastruktury (telefony, banki, biura podróży itd.),2 - na drugim biegunie: poor and starving. Afryka,część Azji i Ameryki Łacińskiej. Dziś, po doświadczeniachostatnich kilku dziesiątków lat, wiemy, że z tej sytuacji niema widocznego i szybkiego wyjścia (pierścienie głodu wo-kół wielkich miast Afryki, skazane na wieczną pomoc, brakwody itd.),3 - New Gipsy's (wyrażenie Richarda Parkera). Parkeruważa, że na świecie będzie rozrastać się kategoria ludzi,nawet społeczeństw, żyjących bezproduktywnie z handlu,z lichwy, ze spekulacji, z doraźnych i podrzędnych zajęć namarginesie społeczeństw rozwiniętych. Ta nowa klasa bę-dzie pasożytować na zdobyczach cywilizacji technicznej(radia, telewizory, dżinsy, samochody). Jej przedstawicieleto ludzie ruchliwi, agresywni, przedsiębiorczy, akulturalni;dynamiczni, ale nie w strefie wytwórczości, ale wymiany.Czy biedniejsi zgodzą się na zawsze pozostać na uboczu,na marginesie? Już dziś napierają na bogatszych, presja ichstale rośnie. Trwa inwazja Ameryki Łacińskiej, Azji i Afrykina kraje rozwinięte i zamożne. Dołącza się do nich EuropaWschodnia i obszary dawnego Związku Radzieckiego.Jeżeli bogatsi będą przyjmować biednych w liczbach daw-kowanych, wówczas ten zastrzyk nowej krwi i energŹŹ możemieć efekt wzbogacający - tak było kiedyś z napływemludności wiejskiej do rozwiniętych, silnych i o ugruntowa-nej kulturze miast Europy Zachodniej. Młodzi wychodźcyze wsi przyjmowani byli w liczbie tak ograniczonej, że bę-dąc w mniejszości, będąc słabszymi, musieli podporząd-kować się dominującej kulturze mieszczańskiej, poznać jąi nauczyć się żyć zgodnie z jej kanonami i wymogami. Alejeżeli migracja ta przybierze rozmiary ogromnej, potężnej

Page 140: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

fali, rozmiary niepowstrzymanego potopu - jak to byłow wypadku bolszewickiej Rosji, kiedy do małych i słabychmiast napłynęły nagle z głuchej, biednej i analfabetycznejprowincji miliony i miliony często bosonogich, a z reguływygłodniałych i nieoświeconych chłopów - wówczas war-tości mieszczańskie, zachodnioeuropejskie zostaną strato-wane i zmiecione z powierzchni. Będziemy mieć tu do czy-nienia z tym, co można by nazwać "efektem mongolskim",a więc tym, co spotkało Rosję w wiekach średnich - z za-gładą wyższej kultury.Mój temat główny to życie ubogich. Tak rozumiem poję-cie Trzeciego Świata. Trzeci Świat nie jest terminem geogra-ficznym (Azja, Afryka, Ameryka Łacińska) ani rasowym(tzw. kolorowe kontynenty), ale egzystencjalnym. Jest nimwłaśnie życie ubogie, które charakteryzować będzie stagna-cja, strukturalny bezruch, skłonność do regresu, stała groź-ba upadku ostatecznego, ogólna bezwyjściowość. Ubóstwoma wiele postaci, wiele masek i form, wiele strzępów i dziur,rdzy i kikutów, łachmanów i łat.Ten fakt, że 80 procent ludzi na ziemi żyje w niedostatku,w biedzie, a często w głodzie, ten smutny fakt wiele mówio słabości człowieka. Czyż nie dowodzi on, że człowiek jestz natury stworzeniem niezaradnym, niezdolnym, pasyw-nym, zagubionym, że jest istotą, która musi bez przerwyrozglądać się za Panem Bogiem i prosić go o pomoc? Żebywziął go pod swoją opiekę?Jest coś w człowieku, w strukturach społecznych, któreon tworzy, co utrudnia mu żyć dobrze (przecież wszyscychcą żyć dobrze!). Tyle wiemy o sposobach racjonalnegodziałania, tyle o gospodarności, tyle o technice, a jednak towszystko pozostaje gdzieś w sferze abstrakcji, bez związkuz życiem naszym powszednim.Świat współczesny to szalona różnica między ogromny-mi zasobami nagromadzonej i rozwiniętej wiedzy teoretycz-nej a zdolnością (czy raczej - niezdolnością) do praktycz-nego ich wykorzystania, użytkowania. Wiemy dużo (teore-tycznie), ale nie wiemy, jak to zastosować (w praktyce).Poznać, ogarnąć naszą planetę to dziś już ponad możliwo-ści człowieka. Kiedyś, tysiące lat temu człowiek mógł objąćziemię (tak mu się w każdym razie zdawało). Był przekona-ny, że zna wszystkich ludzi na świecie - znał przecież swojąrodzinę, swoją grupę zbieraczą czy koczowniczą, a nie wie-dział, że poza nimi istnieją jeszcze inni. Las, w którym miesz-kał, mógł w jego mniemaniu być całym światem.W tym światopoglądzie pierwszym wyłomem na wielkąskalę jest epoka odkryć geograficznych - nasz przodekdowiaduje się wówczas, że istnieją inne kontynenty, innecywilizacje, rasy, języki. Stopniowo zaczyna upowszech-niać się myśl, że jesteśmy jedną planetą, jedną rodziną lu-dzi, ale jest to jeszcze pogląd bardzo niepewny, wątpliwyi abstrakcyjny.Dopiero dziś rewolucja elektroniczna sprawiła, że nietylko wiemy o istnieniu tych Innych - całej kilkumiliar-dowej rzeszy pobratymców, ale możemy być wśród nich,uobecnić się, uczestniczyć w ich życiu. Człowiek ma szansęstać się istotą o korzeniach zapuszczonych w najróżniejszegleby, zaspokajającą pragnienia w tysiącach źródeł.Może, choć wielu ludzi odrzuca tę szansę nie czując sięna siłach podjąć tego wyzwania. Zamykają się w ksenofobŹŹkulturowej, wytyczają miedze, wznoszą nieprzeniknionemury. Głoszą wyższość nad innymi, pełni wobec nich lęku,

Page 141: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

przykrywanego arogancją i pogardą.Tendencja widoczna we współczesnym świecie. Czło-wiek, kiedy stanie wobec trudności, ma wybór, albo wal-czyć z nimi, albo przed nimi uciekać. Dzisiaj coraz częściejwybiera on to drugie rozwiązanie. Stąd niesłychane roz-mnożenie się kategorŹŹ uchodźców i emigrantów. Na wszy-stkich kontynentach, wszędzie. Człowiek ma poczucie bez-siły wobec uzbrojonej w broń maszynową przemocy. Przy-gnębia go niewiara w możliwość szybkiego wyjścia z zaco-fania i biedy, wyjścia drogą pracy, wysiłku, poświęcenia.Szuka więc ratunku w ucieczce."Świat jest w okresie wielkiej przemiany. Wszystko pły-nie, wszystko jest w wielkim, dynamicznym rozwoju. Jeste-śmy świadkami gigantycznej transformacji. Z obrazu, któ-ry istniał wczoraj, dziś zostały tylko resztki. Mówię o wy-miarze planety - bo naturalnie są też miejsca zastoju i bez-ruchu.Kiedy podróżuje się po całym świecie, uderza skala i szyb-kość tych przemian. Mam taką historyczną mapę DalekiegoWschodu, na której można śledzić przeszłość: to, co działosię tam 500, 300 lat temu. W tamtych czasach zmiany byłyminimalne. Ale im bliżej współczesności, tym tempo prze-mian ulega przyspieszeniu.To pierwsza trudność w stworzeniu jasnego obrazu współ-czesnego świata - owo tempo zmian.Kłopot drugi polega na tym, że wszystkiego na świeciejest coraz więcej. Przede wszystkim jest coraz więcej ludzi.Ale też coraz więcej samochodów. Coraz więcej głodu, aletakże więcej zasobów. I wątpliwości. Jest wreszcie corazwięcej nazw, coraz więcej informacji.Powstaje tu sprzeczność, której nasza wyobraźnia nie jestw stanie rozwiązać: między ogromnym, nieskończonymwręcz, nagromadzeniem danych a niezdolnością - czyniemożnością? - człowieka, aby je wykorzystać.Przecież, przykładowo, właściwie wiemy wszystko o przy-czynach głodu. Ale nie mamy pojęcia, jak tę wiedzę przeło-żyć na skuteczne działanie. Powstała zatem jakaś ogromnadysproporcja między doświadczeniem i wiedzą a możliwo-ścią wyciągania z tego wniosków, możliwością ich realizo-wania.I to jest trudność druga - że żaden umysł ludzki nie mo-że ogarnąć i przetworzyć choćby niewielkiego procentuzgromadzonych w świecie informacji.Trzecia bariera: posiadany przez nas obraz rzeczywisto-ści jest alogiczny i pełen sprzeczności. Dziś stale stykamysię z przeciwstawnymi tendencjami. Na każdą tendencjęzmierzającą w jednym kierunku możemy znaleźć tendencjęprzeciwną. To zaś sprawia, że mamy kłopoty z określeniem,jakie tendencje autentyczne dominują, co się faktyczniedzieje.Oto stale pojawiają się ostatnio próby tworzenia nowychpaństw. Wszyscy chcą mieć własne państwo. Jeżeli uwzględ-nić istniejące aspiracje i tempo ich realizacji, to w połowieprzyszłego wieku będziemy mieć około 600 państw. Alerównocześnie przeżywamy kryzys państwa, zwłaszcza w kra-jach nierozwiniętych. Państwo zaczyna się dezintegrowaći tracić swe klasyczne funkcje - te, które spełniało w XIXi w pierwszej połowie XX wieku. Państwo jest rozkładanetak od góry, jak od dołu. Od góry przez silne i dynamicznekorporacje międzynarodowe, przez sieć informacji ponad-narodowej, przez międzynarodowe rynki i handel. Trady-

Page 142: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

cyjne państwowe struktury zaczynają być omijane lub mar-ginalizowane. Od wewnątrz z kolei państwo jest atakowaneprzez wszelkiego typu ruchy separatystyczne, wyzwoleńczeczy etniczne. W rezultacie staje się coraz słabsze. Jego rolamaleje. My też rzadziej już patrzymy na świat poprzez pań-stwo i z jego perspektywy.Z tego wynika m.in. kryzys klasy politycznej, która wszę-dzie traci na znaczeniu i wpływach. I w skali światowej niema konceptu na to, co robić dalej. Ale nic dziwnego - prze-cież klasa polityczna jest częścią nas, jest naszym odbiciem,a my też nie mamy pomysłu co dalej, nie wiemy, jak rozwią-zać otaczające nas problemy. Nasza wyobraźnia nie nadążaza dokonującą się transformacją.Wreszcie trudność czwarta polega na znalezieniu kryte-riów w wyborze zjawisk, jakie mają charakteryzować obec-ną rzeczywistość. Ideologie nie funkcjonują, inne wyznacz-niki nie istnieją. Każdy może sobie wybrać i stworzyć wła-sną hierarchię wartości.Z tych wszystkich powodów niemożliwe jest zbudowaniespójnego i jasnego obrazu współczesnego świata.Ale jaki jest dziś ten świat? Przede wszystkim opiszmymoment historyczny, w jakim jesteśmy. Już teraz mamyza sobą wiek XX. Wedle wielu historyków i politologówzaczął się on w roku 1914, wraz z wybuchem I wojny świa-towej i skończył w roku 1989 rozpadem komunizmu. XXwiek należy zatem do najkrótszych stuleci w nowożytnychdziejach świata - w przeciwieństwie do wieku XIX, którybył najdłuższy, bo zaczął się w czasach Rewolucji Francu-skiej - a więc jeszcze 11 lat przed formalnym początkiemwieku XIX - i skończył 14 lat po jego kalendarzowymkońcu.Jesteśmy zatem w XXI stuleciu. Dlatego możemy pod-sumować miniony XX wiek. Charakteryzował się on, popierwsze, narodzeniem społeczeństwa masowego. Wcześ-niej historia nie znała takiego zjawiska, jakim stało się spo-łeczeństwo masowe. Narodziło się ono na przełomie XIXi XX wieku. Zresztą jednym z tych, którzy jako pierwsi po-trafili dostrzec i zdefiniować fenomen rodzenia się tej cał-kiem nowej formacji historycznej i socjologicznej, był Po-lak, Ludwik Krzywicki, który w 1903 roku opisał ją w zna-komitej książce Kwestia rolna.Narodziny społeczeństwa masowego przeraziły myślicielitamtego okresu. Niemal wszyscy bali się tej wielkiej masy,która wlała się ze wsi do miast i która zmieniła oblicze współ-czesnego świata. Proces ten dotyczył głównie krajów roz-winiętych - była to pierwsza z trzech wielkich fal migracji,charakteryzujących nasze czasy.Na początku XX wieku nasza planeta była planetą wieś-niaków - ludność miast na początku stulecia nie przekra-czała kilku procent. Byliśmy chłopami i kultura tamtegoczasu także była kulturą wiejską. Prognozowano, że rozwójmiast będzie bardzo wolny. Tymczasem masowa migracjachłopów przemieniła zupełnie oblicze miast.Ludzkość weszła w XX wiek jako społeczeństwo chłop-skie, a pozostawia go jako społeczeństwo miejsko-chłop-skie. Zmieniła się struktura świata - czynnik miasta zacząłcoraz silniej decydować o kształcie kultury, wyglądzie lu-dzi, ich zainteresowaniach i zajęciach. Więcej -jeśli chodzio kraje rozwinięte, to wszystko decyduje się dziś w miastach.Mało tego - cechą społeczeństwa rozwiniętego i nowoczes-nego rynku światowego jest praktycznie likwidacja chłop-

Page 143: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

stwa jako klasy. To dlatego chłopstwo tak mocno broni sięprzed nowoczesnością! Ono z racji swego istnienia, z defini-cji, będzie się zawsze temu przeciwstawiać - bo dla niegooznacza to śmierć.W społeczeństwie rozwiniętym klasa chłopska nie zaj-muje więcej niż 3-5 procent czynnych zawodowo ludzi. Jestzupełnie szczątkową siłą. A to dlatego, że jest po prostuzbędna - rozwój techniki w rolnictwie stał się tak zaawan-sowany, produkcja rolna jest w krajach rozwiniętych takłatwa, że klasa ta -jako siła masowa -jest niepotrzebna.W dodatku istnieje prawidłowość, że im chłopów mniej,tym bardziej rolnictwo jest produktywne. Kraje o najwięk-szej wydajności w rolnictwie to kraje o najniższym procen-cie chłopstwa! W związku z tym wiek XXjest okresem stop-niowej likwidacji chłopstwa jako klasy. W XXI stuleciekraje rozwinięte wchodzą z chłopstwem jako z anachroniz-mem nie pasującym do nowych czasów.To samo, choć w mniejszym stopniu, dotyczy tradycyjnejklasy robotniczej. We współczesnym społeczeństwie klasarobotnicza w klasycznym sensie nie istnieje. Tak samo więci ona - w imię swych interesów - będzie walczyć z nowo-czesnością i z ruchami modernizacyjnymi.Powstają zatem społeczeństwa masowe... A społeczeń-stwa masowe są nader podatne na wszelkie ideologie. Prze-cież gdy owe chłopskie masy wchodzą do miasta, nie majątam żadnego osadzenia kulturowego, są w pustce. W rezul-tacie, aby się jakoś zakorzenić, chętnie dają posłuch róż-nym demagogiom i utopijnym pomysłom. Masa wiejskaw miastach staje się świetną pożywką dla wszelkich syste-mów totalitarnych. A jeśli nawet nie są to ideologie totali-tarne, to jest to także szkodliwy populizm.Ideologie te znajdują oparcie w masach i mogą się rozwi-jać. To dlatego XX stulecie przeszło do historŹŹ jako wiektotalitaryzmu - i to jest jego drugie znamię.Ale XX wiek uznawany jest również w historŹŹ - o czymsię już mniej mówi - za czas narodzin Trzeciego Świata.Zaczęło się to w połowie stulecia i całkowicie zmieniło mapęglobu. Dokonał się ogromny ruch wielkich kontynentów- Afryki, Azji, Ameryki Łacińskiej - do, przynajmniejformalnej, niezależności. To trzecia cecha XX wieku.Cecha czwarta to gwałtowny rozwój technologŹŹ, zwłasz-cza informatycznej i elektronicznej. One w stopniu niepraw-dopodobnym zmieniły nasz świat i nasze społeczeństwa.Niektórzy twierdzą wręcz, że to jest główna rewolucja tegostulecia. Tworzą się zupełnie nowe pojęcia: przestrzenicybernetycznej, infostrady itd., powstają nowe kategoriemyślowe i wyobrażeniowe, które zresztą trudno jest namopanować.Ale tworzenie się tego nowego systemu komunikacjiświatowej prowadzi do kolejnej fazy przemian społecznych.Najpierw - ale tylko w krajach rozwiniętych - powstałospołeczeństwo masowe. Teraz jesteśmy świadkami prze-kształcania się społeczeństwa masowego w społeczeństwoglobalne, czyli takie, w którym uczestniczą już wszyscy.Środki komunikacji stały się tak rozwinięte, że włączającałą planetę, cały rodzaj ludzki, w to nowe, olbrzymie spo-łeczeństwo, którego cech ani treści jeszcze dziś nie rozpo-znajemy. Wiemy tylko, że ono istnieje, że się tworzy i że je-steśmy tego procesu jednocześnie - świadkami i uczestni-kami.Ów rozwój mediów, przede wszystkim telewizji, w ostat-

Page 144: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

nich 20-30 latach, wywołuje kolosalne zmiany w naszejwyobraźni i w naszym rozumieniu świata. Dotychczas-50,100, 200 lat temu - istniała dla nas tylko jedna historia.Była to historia dana nam bądź w przekazie ustnym, bądźw dokumentach czy w podręcznikach. Ale od paru lat za-czynamy żyć w innym wymiarze - bo obok tego znanegonam wymiaru historŹŹ zaczyna powstawać druga historia;ta, którą dają nam media. Historia, którą oglądamy natelewizyjnym ekranie. Ona pojawia się coraz częściej, alejest też coraz bardziej fikcyjna. Paradoks współczesnej kul-tury polega na tym, że ponieważ historię najczęściej widzimyna ekranie, a nie obserwujemy jej w rzeczywistości, w real-nym kontekście, to zaczynamy postrzegać ją jako fikcyjną.Historia fikcyjna staje się coraz bardziej jedyną historią,jaką znamy.Bo historia przekazywana nam przez ekran telewizyjnyobejmuje cały świat. A my nie możemy być na całym świe-cie. Nasze doświadczenie nie może objąć całej planety-możemy objąć tylko to, co dzieje się w naszym otoczeniu.Mamy dostęp tylko do tego, co oglądamy, a więc do takiejwersji historŹŹ, którą tworzą i dają media. Skądinąd jest tojedyna historia, jaką w końcu będziemy widzieć. Za kilkalat historyk, chcąc poznać dane wydarzenie, będzie musiałobejrzeć kilka milionów metrów taśmy filmowej. A to jestoczywiście niemożliwe. W ten sposób historia rzeczywistaoddala się od nas, a zastępuje ją fikcja. Fikcja staje się tym,co dostarczane jest nam coraz częściej.Mało tego. Dotąd toczyła się dyskusja, w jakim stopniuśrodki przekazu, zwłaszcza telewizja, odzwierciedlają rze-czywistość. Dziś już mówi się, że rzeczywistość to środkimasowego przekazu. To media są rzeczywistością.Następny problem to zmiana podziału świata. W 1951roku francuski demograf Albert Sauvie napisał książkę, odktórej tytułu zaczęliśmy mówić, że mamy Pierwszy, Drugii Trzeci Świat. To się w końcu lat osiemdziesiątych skoń-czyło. Nie ma już Pierwszego, Drugiego i Trzeciego Świata.Na to miejsce są tylko dwa światy: tzw. rozwinięty i tzw.rozwijający się.Świat rozwinięty to świat wysokiej i rosnącej konsump-cji. Świat nierozwinięty to świat stałego niedostatku. Oczy-wiście ów niedostatek ma różne stopnie. Ale ogólny podziałjest właśnie taki. I w swoich generalnych zrębach wykazujedużą stabilność.Cechą gospodarki nierozwiniętej jest to, że nie jest w sta-nie sama z siebie generować czynników rozwoju. Czyli, żejeżeli nie dostanie pomocy z zewnątrz, od świata rozwinięte-go - czy to w postaci kapitału i technologŹŹ, czy też jakodostępu do rynków - to się nie rozwinie i będzie skazanana wieczną zapaść. Można uznać to za formę dominacjiświata rozwiniętego nad nierozwiniętym.Jakie są inne zależności między tymi dwoma świata-mi?W świecie rozwiniętym obserwujemy stały rozwój. Mniejlub bardziej dynamiczny, bo to i recesja, i inne kłopoty-ale zawsze jest to rozwój. Elity tego świata są zatem zainte-resowane jednym - żeby utrzymać dla swoich społeczeństwstan spokojnej konsumpcji. Jest to w zasadzie jedyne kryte-rium, jakie rządzi ich zachowaniem. A wysoka konsumpcjawymaga spokoju. Nie można konsumować, gdy wokół jestniespokojnie. W związku z tym, wobec napierającej i nie-spokojnej rzeczywistości świata nierozwiniętego, w elitach

Page 145: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

tych wytwarza się i nasila mentalność zamkniętej twierdzy,syndrom bunkra.Społeczeństwo świata rozwiniętego postrzega świat nieroz-winięty jako zespół zagrożeń. Rozumuje tak: jeśli tylko wyj-dziemy poza opłotki naszego świata, świata rozwiniętego, towszędzie czyhają na nas zagrożenia. W Rosji - mafie, na po-łudniu - islamscy fundamentaliści itd. Wszędzie jest wojna.Wobec tego musimy coraz szczelniej zamykać nasze granice,coraz mocniej chronić naszą spokojną konsumpcję.To jest zachowanie strasznie defensywne. Cechą tegostanu umysłów jest brak jakiegokolwiek pomysłu na roz-wiązanie sytuacji. Próbuje się tylko przeciągać okres wyso-kiej konsumpcji, najdłużej jak się da.

Inna sytuacja panuje w krajach nierozwiniętych. Daw-niej, w przypadku Trzeciego Świata, mieliśmy konfrontacjępaństw nierozwiniętych z rozwiniętymi: poprzez różne for-my ruchów niezaangażowanych, narodowowyzwoleńczychi podobne działania. Dzisiaj świat nierozwinięty przestałatakować i zmienił taktykę - zamiast konfrontacji stosujemetodę penetracji. Założenie jest takie: skoro twierdzy cy-wilizacji zachodniej nie sposób zaatakować frontalnie, totrzeba do niej przeniknąć. To jest mechanizm następnejwielkiej fali XX wieku: próba przenikania świata nierozwi-niętego do świata zachodniego, osiedlanie się tam, zakłada-nie przyczółków. W poszczególnych krajach udaje się tow różnym stopniu, choć jako państwa docelowe przeważająte, które miały przeszłość kolonialną, jak Francja, Angliaczy Holandia; po części z zupełnie innych powodów zmie-niają się Stany Zjednoczone - ale ograniczanie przestrzenibiałego człowieka trwa i ten proces się nasila. To jest ostat-nia fala wielkich migracji XX wieku.Jeśli chodzi o aktualne tendencje polityki globalnej, todostrzec można trzy wielkie linie konfliktów.Jest więc front konfrontacji nacjonalistycznej - to wszę-dzie element silny, aktywny, naładowany emocjami. Drugifront to konfrontacje typu rasistowskiego, pod wszelkimipostaciami i w najróżniejszych formach. Trzeci wreszcieto fundamentalizmy religijne. Wokół tych głównych i bar-dzo wyraźnych ideologŹŹ skupiają się napięcia dzisiejszegoświata.Rzecz w tym, że wszystko to dzieje się w atmosferze ogól-nej destabilizacji pogłębionej przez co najmniej trzv zjawi-ska:po pierwsze - upowszechniającej się korupcji w życiupolitycznym, która to życie paraliżuje, a klasie politycznejodbiera wszelki, tak ważny dla skutecznego rządzenia-prestiż;po drugie - rozwijającej się zorganizowanej, zbrojnejprzestępczości, o poważnych już i rozległych powiązaniachmiędzynarodowych;po trzecie - narkobiznes - produkcja, przemyt, handelitd. Pojęcia takie, jak narkowojny, narkodyktatury, narko-gangi - spotykamy już codziennie w gazetach. Wszystkieone wskazują, jak bardzo świat narkotyków jest związanyz przemocą, jak potęguje ją i rozprzestrzenia.Kolosalne znaczenie ma sprawa zbrojnej przestępczości:wymykanie się zbrojeń i handlu bronią spod kontroli społe-czeństw. Następuje proces prywatyzacji zbrojeń. Np. naobszarach b. Związku Radzieckiego są jednostki wojsko-we, które przekształciły się w prywatne armie, dowodzone

Page 146: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

przez generałów, którzy ignorują rozkazy Sztabu General-nego. Armie te utrzymują związki z kompleksem wojskowo--przemysłowym i handlują bronią na własną rękę, pozakontrolą państwa. Przy czym chodzi tu nie tylko o brońtradycyjną, ale również - co jest szczególnie groźne-o handel materiałami rozszczepialnymi.Kryzys państwa narodowego daje początek nowym pro-cesom. Przede wszystkim zwraca uwagę zjawisko, na dobrąsprawę, światowe: a więc wszędzie jest coraz więcej społe-czeństwa i coraz mniej państwa. Mimo zaciekłego oporubiurokracji, społeczeństwa starają się uniezależniać, stać sięsiłą w sobie i dla siebie. Co ciekawe, proces ten obejmujenawet kraje o tak stabilnych strukturach politycznych, jakStany Zjednoczone, Anglia czy Niemcy.Drugim następstwem kryzysu państwa jest nasilająca sięw skali światowej regionalizacja, próby odtwarzania sta-rych struktur lokalnych, które zostały zniszczone i poprze-cinane w XIX wieku poprzez tworzące się, sztuczne granicepaństw. Mamy więc do czynienia albo z powstawaniem zu-pełnie nowych struktur, albo wręcz z procesem pomijaniaetapu samego tworzenia państwa, co jest szczególnie wi-doczne w Azji, w Afryce, a nawet na Bliskim Wschodzie.Wytwarzają się tam rynki-miasta, rynki-okręgi, które zo-stawiają państwo na marginesie.Przez ostatni rok mieszkałem w Berlinie i byłem świad-kiem, jak wielu ludzi z Poznania czy Szczecina jeździ tam,a nie do Warszawy!, załatwiać swoje sprawy i interesy. Zdu-miewające,jak ścisłe związki ekonomiczne, naukowe i hand-lowe wytwarzają się między Berlinem a zwłaszcza północ-no-zachodnią Polską. To tylko 90 kilometrów od granicy,czyli niespełna godzina jazdy autostradą. Wszystko zaczy-na się integrować. Proces ten zachodzi nie tylko na stykuPolski i Niemiec, ale w skali całego świata. To właśnie jedenz objawów dezintegracji państw. Skądinąd tak rozpadła sięJugosławia i Czechosłowacja, tak się rozpadają Belgia i Wło-chy. Nie mówiąc o tym, że pojawiło się zjawisko wielu niby--państw, które właściwie państwami już nie są. Somalia,Liberia, Czad, Zair nie mają rządu, władzy, finansów, niemają nawet praktycznie granic.Co wobec tego istnieje? Istnieją regiony. One funkcjonu-ją, współdziałają, umacniają się. Stopniowo wchodzimyw jakościowo nową sytuację XXI wieku, kiedy to praw-dopodobnie układy regionalne będą silniejsze od państ-wowych. Mało tego; widzimy już kolejny kierunek w polity-ce światowej: że tam, gdzie kiedyś były granice, na przykładw okresie zimnej wojny, gdy granica to było coś rzeczywiś-cie strasznego - podział absolutny, automaty, miny, psy.Mur Berliński itd.; że zatem tam, gdzie były takie granicepojawia się teraz granica w zasadniczo nowej funkcji-podstawowego punktu wymiany. Jeżeli dziś w Afryce czyAzji dojeżdżamy do miejsca, gdzie jest autentycznie wielkiruch samochodowy, towarowy, natłok sklepów i wszystkie-go innego, to znaczy, że właśnie dotarliśmy do granicy. Tosamo dzieje się na granicy meksykańsko-amerykańskiej.Granica zmienia swoją funkcję i staje się ośrodkiem wymia-ny - handlowej, kulturalnej.Skądinąd wymiana kulturalna jest jedną z istotniej-szych cech współczesnego świata: oto po doświadczeniachdrugiej połowy XX wieku zaczynamy się w końcu zasta-nawiać, dlaczego jedni się rozwijają, a inni nie. I docho-dzimy do wniosku, że coś musi tkwić w kulturze; że czyn-

Page 147: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

nik kultury powinien być rozważany jako powodującyalbo wzrost, albo zastój. Zawsze było to zrzucane na przy-czyny ekonomiczne, ustrojowe, często ideologiczne. Leczdziś widzimy, że kraje tego samego ustroju, tej samej eko-nomiki, stosujące te same rozwiązania polityczne, mającew końcu niemal to samo położenie geograficzne, rozwijająsię bardzo różnie. Zatem widocznie coś tkwi właśnie w kul-turze.Modne są na przykład badania: dlaczego rozwija się Azja,a nie Afryka? I nie ma żadnego innego wyjaśnienia niż kul-turowe. Przecież państwa, które miały tę samą przeszłośćkolonialną, były tak samo eksploatowane i tak samo byłkonstruowany ich ustrój, rozwijają się zupełnie inaczej.Jeden dynamicznie, drugi - wcale. Wobec tego czynnikkultury nabiera znaczenia. Kultura jest jak gdyby zagadką:w jej wartościach, hierarchŹŹ, treściach leży prawdopodob-nie odpowiedź na pytanie, dlaczego jesteśmy tacy a nie inni,dlaczego jesteśmy zacofani lub się rozwijamy.Czemu w Stanach Zjednoczonych jedne społeczności sięrozwijają, a inne nie, skoro wszystkie mają te same warun-ki? Znowu odpowiedzią jest kultura. Stąd stosunek do kul-tury i jej badanie to fundament dla zrozumienia całego pro-cesu rozwoju - co najważniejsze - dla zrozumienia miej-sca społeczeństwa na scenie świata.Ważne jest i to, że prócz regionalizacji mamy do czynie-nia z czymś, co się określa postzimnowojenną globalizacją.Zniesione zostały wielkie bariery i w ich miejsce powstajewielka epoka globalizacji, epoka wymiany i dynamicznegoruchu. I teraz: kto się odnajdzie w tym ruchu, kto go zro-zumie, kto weźmie udział w transformacji, ten po prostuwygra i będzie miał szanse dalej się rozwijać. Kto nie sko-rzysta z tej okazji, ten znajdzie się w tyle, a ponieważ postępjest niezwykle szybki, więc każda stracona chwila odsuniego jeszcze bardziej od czołówki pędzącego świata.To trochę tak, jak dzisiaj z problemem bezrobocia. Zo-stać bezrobotnym nie znaczy tylko "stracić pracę", by, byćmoże, po roku dostać ją znowu. Zostać bezrobotnym toznaczy przestać uczestniczyć w realnym życiu społecznym.Bo technologia cywilizacyjna zmienia się w ciągu roku takbardzo, że ten bezrobotny po ledwie 12 miesiącach nie jestw stanie tego nadrobić. Status bezrobotnego nie jest więcdziś prostą utratą pracy, ale oznacza wypadnięcie z procesucywilizacyjnego, który postępuje potwornie szybko, włącz-nie z alienacją tego bezrobotnego, z niemożnością powrotudo poprzedniego stanu. Jest to więc sytuacja o wiele trwal-sza niż kiedyś zwykła utrata pracy.Obecne tempo rozwoju może mieć takie same następstwadla całych społeczeństw. Tak jak temu bezrobotnemu, gro-zi im, że wypadną z biegu cywilizacji. Dodatkowym prob-lemem jest to, że rozwój jest dziś ograniczany i utrudnianyprzez niedostatek będącego w obiegu kapitału. Pieniędzyjest zbyt mało, więc mogą one być uruchamiane tylko naniektóre przedsięwzięcia. W rezultacie płyną one tylko tam,gdzie można oczekiwać największych zysków - dziś jest torejon Azji i Pacyfiku. Omijane są wszystkie miejsca, gdziesytuacja jest niepewna, gdzie brakuje stabilizacji i gwaran-cji - na przykład Afryka. Mimo wszelkich nacisków poli-tycznych kapitał omija również Rosję, choć to, przynaj-mniej teoretycznie, najbardziej obiecujący rynek.Po prostu pieniędzy jest za mało, by można je rozsiewać pocałym świecie - i to jest dla krajów stojących przed transfor-

Page 148: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

macją XXI wieku jedno z najpoważniejszych utrudnień".(Z wykładu wygłoszonego w PEN-Clubie w Warszawie w lutym 1995.Tekst za "Tygodnikiem Powszechnym", nr 12/95)Obraz współczesnego świata ma naturę kolażu: różneracjonalne elementy składają się na irracjonalną całość.Kolaż -jest to być może jedyna metoda opisania i przed-stawienia współczesnego świata w całej jego zaskakującej,gwałtownej i piętrzącej się różnorodności.W świecie współczesnym nie ma już kultur istniejącychosobno, odrębnie, za siedmioma górami, w izolacji. Każdakultura jest obecnie, choć w różnym stopniu - zapośredni-czona, hybrydyczna, naznaczona eklektyzmem. Wszystkiekultury-rzeki spotykają się dziś w jednej, wielkiej delciecywilizacji nowoczesnej, gdzie dzięki ogarniającej i łączącejplanetę nowoczesnej komunikacji przenikają się i łączą, abypotem, jednym już nurtem, wpłynąć w nową epokę i utwo-rzyć przyszłą cywilizację kosmiczną.Czytam w "Time", że przemytnik (przemytnik meksy-kański, tragarz, biedak), który przenosi przez granicę ame-rykańską ładunek kokainy wartości ćwierci miliona dola-rów (dźwiga ten ciężar na plecach, pokonując ogromne,pustynne przestrzenie), dostaje w zamian dwieście dolarów.Często nieszczęśnik ten ginie, gdy dochodzi do walki z poli-cją lub konkurencyjnymi gangami. Tych tragarzy nazywająw lokalnym języku mułami, a ścieżki, którymi chodzą-ścieżkami mułów. Wynajmują ich na targach, które na dob-rą sprawę są targami niewolników, nawet gorzej niż targa-mi niewolników. Zabitych chowają w przypadkowym miej-scu, zakopują w piasku, byle gdzie. Rzadko się zdarzy, żebyktóryś trafił na cmentarz, miał kopczyk ziemi, jakiś kamieńczy drewniany krzyżyk.19 października 1994. O 9 rano, w centrum Tel Awiwu,na Dizengoff Square, w zatłoczonym autobusie wybuchabomba. Giną 22 osoby, 48 jest rannych.Słoneczny, rześki poranek. W tej części miasta jest dużodrzew, dużo przyjemnego cienia. Jednak ludzie muszą wyjśćz cienia, ponieważ nadjechał autobus. Wsiadają. Wśród nichjest ten jeden, który ma bombę. Gdzie? W teczce? W torbie?Takie bomby nie muszą być dzisiaj duże. Na ogół są zupeł-nie małe, takie jak np. pudełko sardynek. Więc, powiedz-my, bomba jest w torbie. On jeden wie, że wsiada po razostatni. Tak po prostu - wsiada? O nie! On jest w akcji,w akcji ostatecznej. Ponieważ jest tłoczno i duszno, każdyw tym autobusie myśli - kiedy ten, który się pcha, którymnie gniecie, wreszcie wysiądzie! Ludzie w zatłoczonymautobusie z reguły nie są do siebie dobrze usposobieni. O tymz bombą też pewnie tak myślą. Czekają, żeby wysiadł, niewiedząc, że on już nigdy nie wysiądzie. I że oni też nigdy niewysiądą.Natomiast on jeden - wie.Wie o tym wysiadaniu (a raczej - nie-wysiadaniu).Więc jadą. Nie wiemy, jak długo jadą razem. Kiedy wsiadł?Ile przystanków ma trasa autobusu?Do końca nie wiemy nic o tej bombie. Czy jest zegarowa,która działa na czas? Czy ręczna - trzeba nacisnąć guzik-i już. Jeżeli to jest ta ręczna, ten, który trzyma ją w torbie,ma poczucie wyboru, władzy. Teraz! myśli (a może nawetmówi) i naciska guzik - przez ułamek sekundy ma satys-fakcję, że wybrał, że zdecydował. Natomiast jeżeli bombajest zegarowa, w miarę upływu czasu może się denerwować:dlaczego nie wybucha? Przychodzi jednak moment, w któ-

Page 149: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

rym już nie zdąży zadać tego pytania.Ten moment: 19 października 1994, o 9 rano, w centrumTel Awiwu, na Dizengoff Square.O każdej drodze lubię myśleć, że jest ona drogą bez koń-ca, że biegnie dookoła świata. A wzięło się to stąd, że z mo-jego Pińska można było łódką dotrzeć do wszystkich ocea-nów. Wyruszając z małego, drewnianego Pińska, możnaopłynąć cały świat.A.B.:- Boję się świata bez wartości, bez wrażliwości, bezmyślenia. Świata, w którym wszystko jest możliwe. Ponie-waż wówczas najbardziej możliwe staje się zło.

Na ulicy spotykam moją sąsiadkę panią Rogowską. Maponad dziewięćdziesiąt lat. Opiera się o kulę, zawsze prowa-dząc na smyczy małego, czarnego kundla, który jest ślepy,apatyczny i nigdy nie szczeka.- Chciałabym już pójść tam - mówi pokazując rękąniebo - do znajomych. Na pewno czekają na mnie. A tu?- robi szeroki gest, którym podkreśla, że chodzi o całyświat. - Tu? Nic nie wyjaśnione... Niczego nie można zro-zumieć...Zygmunt Krasiński ma 23 lata, kiedy w roku 1835 piszez Neapolu do przyjaciela - Adama Sołtana:Że kiepsko na tym świecie, to nie sekret, im więcej dniprzeżywam, tym mi smutniej się robi, tym wszystko bar-dziej pośmiewiskiem mi się zdaje. Co napotkałem szlachet-nych i dzielnych, to byli zawsze w opuszczeniu, w brakunadziei i wszelakiej słodyczy. Widziałem dużo błaznówszczęśliwych, dużo łajdaków potężnych i przekonałem się,że ten tylko może na tej ziemi spokojne mieć serce, kto takipodły, że przystaje na zło, lub faki głupi i niedołężny, żezłego nie czuje. Addio.Zatoka Dalaro, Szwecja 1992Powracająca pokusa zatoki, zacisza o zachodzie słońca,spokoju horyzontu, nieruchomych drzew, łagodnego ruchufa‰ znikających w piasku pustej plaży. Myśl, aby stać sięczęścią tego pejzażu.Miałem sen:trzymam w ręku zegarek. Nagle z jego tarczy znikają cyfry, znikają wskazówki. Tarcza wydłuża się, robi się biała.Z wnętrza zegarka wysypują mi się na dłoń kółka, sprę-żynki, blaszki.Stoję bezradny, w zupełnej pustce.

Page 150: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Wszędzie tłumy Japończyków. O ile tłum amerykań-ski, francuski czy brazylijski jest pod względem koloruskóry, wieku itd. różnorodny, o tyle tłum Japończykówjest z wyglądu wyłącznie japoński. Ani razu nie widzia-łem, żeby między Japończyków wkradł się jakiś nie-Ja-pończyk. Poruszają się autobusami, zawsze w grupie.słuchają pilnie, co mówi przewodniczka. Śledzą jej rękęwskazującą a to pomniki, a to pałace. Nie można wyczy-tać z twarzy, czy ich to ciekawi, czy nudzi.Wszyscy wszystko fotografują. Także - wszyscywszystkich (tj. wszystkich znajdujących się w pobliżuJapończyków). Jeżeli w tle jest Wezuwiusz, to na tleWezuwiusza, jeżeli katakumby - na tle katakumb, jeżeliklasztor - na tle klasztoru. Z tłumu Japończyków dobie-ga szum pstrykających aparatów, jakby nad wycieczkąbrzęczał pszczeli rój. Jeżeli wziąć pod uwagę, że w tymczasie, kiedy setki turystów japońskich fotografują Ne-apol, tysiące i tysiące innych Japończyków fotografująnon stop, całą dobę (różnice czasu na naszej planecie!)Łuk Triumfalny w Paryżu, piramidy pod Kairem, StateEmpire Building w Nowym Jorku, katedrę w Mediola-nie, gmach opery w Sydney, ruiny w Zimbabwe, szczytMachu-Picchu w Peru itd., itd. (bo liczba rzeczy wartychna tym świecie sfotografowania jest nieskończona), otóżjeżeli uwzględni się to wszystko i jeszcze pomyśli, żeJapończycy chcą wszędzie tam docierać, żeby sobie natle tych zabytków i wszelkich innych cudów i niezwy-kłości zrobić zdjęcie - możemy wyobrazić sobie, jakieskrzynie, tony i góry nie wywołanych filmów lecą (pły-ną) bez przerwy do JaponŹŹ i jak po ich wywołaniu, od-biciu i powiększeniu przestrzeń tego małego przecieżkraju wyolbrzymia się w całą planetę, w Planetę-Japo-nię, w cały świat, ze wszystkimi kontynentami, zewszystkimi krajami i miastami wypełnionymi Japończy-kami, którzy uchwyceni na tle jakichś wulkanów, wodo-spadów, zamków i kościołów patrzą na nas z milionówfotografii.CapriStatki jeden za drugim dopływają do portu. Wysiada-ją kolejne wycieczki. Tworzy się tłum, procesja, którawyrusza z molo i wciska się w wąskie uliczki miastecz-ka. Cicha dotąd wyspa ( jest rano) wypełnia się szybkogwarem. Ale nie z tego powodu, że turyści rozmawiająze sobą, nie! Robi się głośno, ponieważ zaraz po wyjściuna ląd turyści wyjmują z kieszeni, z toreb, z teczek i ple-caków słuchawki telefonów komórkowych i zaczy-nają rozmawiać z Lizboną i Genewą, z Filadelfią i Mel-bourne, triumfalnie informując, że oto właśnie wylądo-wali na Capri, że są na Capri, że widzą domy, góry i ska-ły, ogrody i plantacje, słońce i morze, że czują się świet-nie, że zaraz będą jedli obiad (albo - to po południu - żewłaśnie z jedli obiad), że kupili koszulkę z napisem "Ca-pri", że za trzy godziny (za dwie, za jedną, za kwadrans,za chwilę) odpłyną z Capri itd., itd.To pustosłowie, to nieopanowane gadulstwo, to toko-wanie i ekscytacja toczą się godzinami przez wyspę za-lewając jej uliczki i zaułki chaotyczną, natrętną, różno-języczną wrzawą.Capri: Przepaść TyberiuszaIdzie się tam pod górę, między skałami, krzewamicytryn, ogrodami i willami w kwiatach szeroką ścieżką

Page 151: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

wykutą przez rzymskich niewolników dwa tysiące lattemu. Kto ma kłopoty z sercem musi często przystawać,bo droga jest długa i stroma - brakuje tchu.Ale oto jesteśmy u celu. Wierzchołek wielkiej górywieńczą okazałe budowle, różnych kształtów i jakości,połączone przejściami, korytarzami, schodami i kruż-gankami - zawiła jest architektura tego zrujnowanegokompleksu. Na samym szczycie stoi imponująca rozma-chem i okazałością willa (pałac?) Tyberiusza. Tutajprzez ostatnie jedenaście lat swojego życia (w latach 26--37 naszej ery) miał swoją siedzibę cesarz największegowówczas imperium świata - Tiberius Claudius Nero. Zajego panowania, na wschodnich rubieżach jego państwa,żył, nauczał, a potem został ukrzyżowany Jezus Chry-stus.Z willi Tyberiusza rozciąga się jeden z najpiękniej-szych widoków na ziemi, widoków słonecznych, śród-ziemnomorskich. Morze jest seledynowe, a dalej, za fio-letową mgiełką widać linię włoskiego brzegu. Nic tu nieogranicza człowieka i ponieważ patrząc stąd, świat zda-je się nie mieć końca, i my poddajemy się złudzeniu, żeoto dotykamy wieczności.Nie dziw, że spośród tysiąca możliwości Tyberiusz towłaśnie obrał miejsce. Budził się rano i wychodził nadwór. Dziedziniec przedpałacowy jest niewielki. Niemógł być większy, bo ten dziedziniec zaraz, po kilkuna-stu krokach kończy się przepaścią. Opieram się o meta-lową barierkę i spoglądam w dół: kręci mi się w głowie,nogi słabną, robią się jak z waty - jest to przepaść strasz-na: ściana skały prostopadle spada kilkanaście pięter wdół - do morza. Kołysząca się tam łódka wygląda jakmała łupinka. Ta zawrotna przepaść niemal tuż przywyjściu z willi cesarza zaczyna mnie intrygować. Botrzeba uświadomić sobie, co działo się w tym miejscu wczasach Tyberiusza. Kiedy cesarz zamieszkał tu, miał 67lat. W młodości wysoki, postawny, piękny, był już znisz-czony latami wojaczki, dalekich wypraw, intryg i spi-sków pałacowych. Capri było dla niego rodzajem azylu.Ale tu, w miejscu idealnego odosobnienia, rozwinęły sięw nim cechy, którymi już wcześniej się odznaczał: nie-ufności i podejrzliwości wobec ludzi i panicznego stra-chu przed złymi duchami.Portret Tyberiusza jest jednym z najbardziej wyrazi-stych wizerunków w Żywotach cezarów Swetoniusza.Tyberiusza - pisze rzymski historyk - cechowały okru-cieństwo i rozpusta. Ostatnie, właśnie spędzone na Caprilata jego panowania to okres straszliwego terroru, ścina-nia głów na podstawie najbardziej absurdalnych dono-sów. Więzienia były pełne, tortury - stosowane po-wszechnie. Skazańców wleczono hakami na miejscekaźni. O miejscu, w którym stoję, pisał Swetoniusz, że"stąd skazańców po długich i wymyślnych męczarniachkazał Tyberiusz w swojej obecności zrzucać do morza.Tam oczekiwała ich gromada marynarzy i drągami albowiosłami miażdżyła trupy, aby w nich ani tchnienia ży-cia nie zostało".Tak się lubował w okrucieństwie i zadawaniu śmierci,że "żaden dzień nie minął mu bez zgładzenia człowie-ka". Czas upływał mu na zadawaniu tortur i uprawianiuseksu: "W zaciszu wyspy Capri - relacjonuje Sweto-niusz - wymyślił urządzenie apartamentu pełnego sof

Page 152: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

jako miejsca tajemnych stosunków miłosnych, dokądściągnięci tłumnie zewsząd chłopcy rozpustni i dziew-częta oraz wynalazcy potwornego stosunku, których na-zywał <<spintriami>>, spleceni w potrójnym uścisku na-wzajem się sobie oddawali, aby podniecać tym wido-kiem jego otępiałe zmysły". A dalej: "Zniesławił sięjeszcze bardziej rozpustnymi i obrzydliwymi czynami,których nie godzi się nawet opowiadać lub słuchać, cóżdopiero uwierzyć w ich prawdziwość. Mianowicie jako-by miał nauczyć chłopców, pacholęta zaledwie, którychnazywał rybkami, aby w czasie jego kąpieli krążyli mumiędzy udami i nieznacznie podpływając podniecali go językiem lub ugryzieniem. Również jakoby kazał przy-kładać sobie do członka męskiego lub do brodawki pier-siowej nieco starsze niemowlęta, jednak nie odstawionejeszcze od piersi, szczególnie skłonny do tego rodzajurozkoszy z natury i ze względu na wiek".Więc to jest ta willa, ten pusty basen, ten dziedziniec,ta przepaść. Przepaść - wszystko się dzieje nad przepa-ścią. Tyberiusz często się tędy przechadza, staje na jejskraju. Tu, znienawidzony przez wszystkich, "żłopiekrew - jak pisze Swetoniusz - pieniącą się jak wino wczarze". Trwa to jedenaście lat. Tu, stojąc nad tą samąprzepaścią, nie mogę uwolnić się od pytania: jak to? Inie znalazł się nikt? Wystarczyło lekkie pchnięcie. Wła-ściwie wystarczyło dotknąć.Ale czy można zadawać takie pytanie? Czy wolno? Ita tajemnica spętania wszystkich wobec przemocy. Tenparaliż, jaki powoduje terror, który obezwładnia swojeofiary, jak czyni to jad kobry, zanim rzuci się na swojąofiarę- już kiedy jest bezsilna?KordobaWchodzi się tam w chłodny, kamienny półnrok zna-czony równymi rzędami marmurowych kolumn. Nadnami wznosi się w regularnych, misternych rytmachsklepienie o tak doskonałej lekkości, że za chwilę mo-głoby unieść się i odsłonić niebo rozżarzone o tej porzednia i roku do białości. We wnętrzu panuje jednak chłódz wolna przywracający naszemu ciału, umęczonemuspiekotą miasta, energię.i siłę. Stoimy pośród tej nie-omylnie muzułmańskiej architektury, mimowolnie ocze-kując przeciągłych wołań muezina, wzywających nas doskupienia i modlitwy. Tymczasem głos, który nas dobie-ga jest inny - to muzyka organów. To melodia fugi JanaSebastiana wypełnia otaczające nas mury zdobne w za-wiłe arabeski i starannie wypisane wersety Koranu.Zaskoczeni, zaczynamy szukać źródła tej muzyki.Ruszamy tam, skąd ona dochodzi. Idziemy przez las ko-lumn, na których wspiera się sklepienie meczetu. Nie-zwykłe są te kolumny. Przez ponad 500 lat meczet wKordobie był miejscem modlitwy muzułnanów z całegoświata (był drugą po Kaabie w Mekce największą świą-tynią islamu). Miliony wiernych (miliony - wtedy kiedybyło tak mało ludzi na świecie!) musiało klęczeć na tychposadzkach. Szli tu przez pustynie, płynęli przez morza,w pielgrzymkach, które zajmowały im nieraz połowężycia. Meczet, którego budowę w Kordobie - po zajęciuAndaluzji przez Arabów - zaczął jeszcze w VIII wiekuAbd-al-Rahman, był świętym celem tych uciążliwychperegrynacji. Kiedy kończyła się nabożna podróż, piel-grzymi wchodzili wreszcie do meczetu, przejęci i szczę-

Page 153: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

śliwi, z wdzięczności obejmowali i całowali kamiennefilary świątyni. Ślady tych praktyk są widoczne do dziś:żarliwe pocałunki i pieszczotliwe pocierania kamieniadłońmi wyżłobiły wyraźne wgłębienia w masywnychkolumnach. Ued - to wyschnięte, głębokie łożysko stru-mienia, który płynął kiedyś przez pustynię. jest ono je-dynym śladem, że kiedyś płynęła tędy woda. Podobnieowe żłobienia na kolumnach są jedynym znakiem, żeprzez pięć wieków płynęła tędy wezbrana rzeka piel-grzymów - wyznawców Allaha.W 1236 roku król KastylŹŹ, katolik, a później nawetświęty, Ferdynand III, zwycięża Arabów, zajmuje Kor-dobę i przede wszystkim przemienia meczet w świątyniękatolicką, w kościół Wniebowzięcia Najświętszej MariiPanny. Być może wzgląd techniczny zdecydował, żeFerdynand pozostawił obiekt muzułmański nietknięty,wykorzystując go jako kościół: meczet kordobański jestbudowlą gigantyczną, o powierzchni niemal równej, osześćset lat przecież starszej, Bazylice Świętego Piotra.Meczet ten budowali Arabowie przez 200 lat. Ich tech-nika była dużo wyższa od techniki chrześcijan. Ci ostat-ni nie mieli środków, aby zburzyć taką budowlę.Wewnątrz meczetu, w jego części centralnej zbudo-wano więc ołtarz i kazalnicę, postawiono fotele dla bis-kupów, ławki dla wiernych. Przez wieki regularnie od-prawia się tu msze. Głos księdza roznosi się po całymmeczecie. Słychać chór śpiewający Ave Maria!Po wyjściu, od razu wstępuje się w żar tropikalnegopołudnia, którego ciężka zawiesina wypełnia pobliskieuliczki starego miasta. Na jednej z nich stoi pomnikwielkiego Maimonidesa. Genialny uczony, lekarz, teo-log i filozof - Rabbi Mosze ben Majmon, zwany Ma-imonidesem urodził się tu w marcu 1135 roku. Bardzoźle pisał o miastach w tamtej epoce: "Porównać powie-trze w miastach - notował w swoich Zasadach higieny-z powietrzem pustyń i pól, to jakby porównać wodybrudne i mętne z lekkimi falami czystego morza. W mia-stach domy są wielkie, a uliczki wąskie. Na te uliczkiludzie wyrzucają wszystko: śmieci, swoich zmarłych,odchody zwierząt, zaśmierdziałą żywność. W rezultaciepowietrze jest cuchnące, brudne, wilgotne i duszne. Itym wszystkim człowiek musi oddychać".A jednak, kiedy Maimonides musiał opuścić Kordo-bę, płakał.SevillaDuże, ruchliwe miasto. Katedra - porażająca ogro-mem. Wchodzi się oślepionym przez słońce w mrok, wciemność, w przepastną czerń. Z wolna z tej ciemnościzaczynają wyłaniać się witraże, nawy, sklepienia. Potemdostrzegamy ludzi - ale jakież to miniaturki, jaki dro-biazg - niepokaźny, filigranowy. Wielkość tych budowlimiała efekt psychologiczny - te wyniosłe, przygniatają-ce giganty redukowały nas do rozmiarów ziarnka piasku,drobnego pyłku uczepionego szaty Pana.AlhambraArabowie kochali się w abstrakcji i w jej najwyższymprzedstawieniu - w geometrŹŹ. Tu też, w tych pałacach,gdzie spojrzeć - mozaiki ułożone w linie, koła, trójkąty,kwadraty. Rysunek geometryczny - jakby otwierał przednami świat, ale to złudzenie, bo przecież on jest kresem,tym właśnie światem.

Page 154: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Wszędzie rośliny, kwiaty, cień i woda. Na dziedziń-cach, w patio, w altanach szum wody, sam ten dźwiękorzeźwia, chłodzi - muzyka jako przychylność, jakoprzynoszący ulgę cień.Philippe Sollers, dla którego rozwój w historŹŹ nie jestprocesem linearnym, ciągłym: "Historia podobna jest doarcheologŹŹ, poszczególne epoki są niby nakładające sięna siebie warstwy ziemi. Każda z nich stanowi mniej lubbardziej zamkniętą strukturę, którą można zrozumieć natyle, na ile uchwyci się jej ograniczenia. Tak pojmowanąhistorię cechuje nie ciągłość, lecz nieustannie powtarza-jące się zerwania i skoki... każda epoka ma sobie tylkowłaściwy język, w pełni zrozumiały jedynie w jej obrę-bie" (Zapis i doświadczenie ograniczeń,1971 ).Często w badaniu i w opisie rzeczywistości ludziepopełniają błąd myląc dwa porządki: stan istniejący oraz- tendencję. Tendencja bowiem może na razie ledwie sięzaznaczać, ledwie pojawiać się, ale to ona jest zapowie-dzią siły, która w przyszłości zdobędzie pozycje domi-nujące. Mamy tu dwa widzenia- jedno statyczne, drugie- dynamiczne, a problem polega na znalezieniu propor-cji między tym, co dziś niepodzielnie panuje, a tym, codopiero przebija się na powierzchnię.Najbardziej fascynujące są momenty irracjonalne whistorŹŹ. Bunty, wybuchy zbiorowych emocji, szał znisz-czenia, erupcje samozagłady. Ich zaskakujące przyczy-ny. Często - błahość powodu. Nagłe wyzwolenie potęż-nych energŹŹ. I jak wszystko wraca w stare łożysko, jaknurt staje się powolny, a przez płytką wodę znowu prze-śwituje piaszczyste dno.Dewaluacja dat, nazwisk, danych, relacji. W narasta-jącym i gęstniejącym potoku informacji wszystko sięzaciera, traci znaczenie, wypada z pamięci.Nie ma jednej pamięci. Każda pamięć pamięta co in-nego i pamięta inaczej. Znaczny jest bowiem wpływ na-szych świadomych i podświadomych preferencji i prag-nień na mechanizmy selekcji, które rządzą pamięcią.Czasem, zwłaszcza w polityce, wojna toczy się międzyróżnymi pamięciami o panowanie, o monopol jednej znich.Historia, którą znamy, to zapis bardzo późnych sta-diów rozwoju człowieka.Coraz trudniej przewidzieć przyszłość, natomiast co-raz lepsze wyniki przynosi nam odkrywanie przeszłości.Zdumiewające, jak dzięki najnowszym technikom i ba-daniom moment pojawienia się człowieka twórczego,człowieka artysty, przesuwa się coraz głębiej w prze-szłość.Jeszcze na początku XX wieku sądzono, że zdolnościartystyczne były w człowieku wynikiem długiego proce-su ewolucji, który zaczął dawać pomyślne rezultaty za-ledwie kilka tysiącleci temu (Mezopotamia, Sumer,Elam, Ur, Egipt itd.). Potem odkrycia malowideł naskal-nych w grotach Altamiry (Hiszpania), w Lascaux (Fran-cja), w górach Tassili na Saharze pozwoliły cofnąć chwi-lę pojawienia się człowieka-artysty w głąb paleolitu - awięc na kilkanaście tysięcy lat przed nami.Kolejnym punktem zwrotnym są lata obecne, ostatnielata XX wieku. W grudniu 1994 francuski badacz Jean--Marie Chauvet trafia w pobliżu ujścia Renu na jaskinię,w której znalazł, jak to natychmiast uznano - najstarsze

Page 155: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

malowidło świata, bo mające około 32 tysięcy lat. Wy-dany wkrótce potem album fotografŹŹ tych rysunków,nosi tytuł: Świt sztuki: Jaskinia Chauveta. Najstarszemalowidła świata. Ledwie jednak album Chauveta poja-wił się w księgarniach Paryża, a później Nowego Jorku iLondynu, a już świat obiegła wiadomość, że w innej czę-ści naszej planety - w AustralŹŹ - odkryto znacznie,znacznie wcześniejsze ślady sztuki. A mianowicie Ri-chard Fullagar i grupa australijskich archeologów zna-leźli w północno-zachodniej AustralŹŹ wykute w skałachsylwetki zwierząt - kangurów i krokodyli, a także podo-bizny duchów. Ustalono, że dzieła te powstały 75 tysię-cy lat temu, to znaczy, że są co najmniej dwukrotnie star-sze niż malowidła z jaskini Chauveta. Ale to nie wszyst-ko, bo jednocześnie znaleziono resztki ochry i narzędzikamiennych służących do malowania na skałach, mają-ce 116 tysięcy lat, a przy dokładniejszych badaniach ichwiek będzie można określić prawdopodobnie na 176 ty-sięcy lat.Oznacza to największą rewolucję w naukach histo-rycznych od czasów Homera i Tukidydesa. Trzeba bę-dzie od nowa pisać zupełnie inną, niż wszystkie dotych-czasowe, historię rodzaju ludzkiego, historię świata.Ale paradoks nauki polega na tym, że im więcej od-kryć, tym więcej pytań, im więcej mamy danych, tymwięcej napotykamy niewiadomych.Hipotezą rozpowszechnioną w nauce jest, że homosapiens, to znaczy - my, nasz gatunek, wyodrębnia sięspośród świata homo erectus około 200 tysięcy lat temu.Za kryterium przynależności do tego nowego rodzajuprzyjęto umiejętność świadomego wytwarzania narzę-dzi. Ostatnie odkrycia, tak dramatycznie przesuwającwstecz działalność artystyczną człowieka, pozwalająsformułować nową, hipotetyczną definicję: człowiekiembył ten, kto nie tylko umiał zrobić narzędzie, ale takżestworzyć - dzięki swojej wyobraźni i wrażliwości-dzieła sztuki. A więc chodziło nie tylko o to, aby prze-trwać, ale żeby żyć w pięknie, w świecie, w którym ist-niały nie tylko potrzeby ciała, ale i wymogi ducha. Awięc pierwsze, najbardziej podstawowe kryterium czło-wieka: twórca, nie tylko wytwórca.Ten, który nie samym chlebem żyje.Drugie, co uderza, kiedy śledzimy dokonania arty-styczne naszych praprzodków: że ta sztuka jest od razudoskonała. Żadnych ogniw pośrednich, żadnej ewolucjiod prymitywu do wyrafinowania - od zarania jest towspaniałe, wielkie. Tak więc od początku sztuka po-wstawała (tak jak jest i dziś z każdym jej wielkim dzie-łem) - z iskry, z natchnienia, z momentu olśnienia, z wi-zji tak nagłej i ulotnej jak światło błyskawicy. W gruncierzeczy nikt nie poprzedzał Szekspira, Mozarta i Boscha,tak jak nikt nie poprzedzał twórców z Altamiry, z Saha-ry i AustralŹŹ.I pytanie najtrudniejsze: ta zdumiewająca cisza dzie-siątków tysięcy lat. Bo w 1996 roku odkryto najstarsześlady pisma. Znajdują się w SyrŹŹ, koło Jerf el-Ahmar imają 10 tysięcy lat. Ale przed tym? Co działo się przedtym? Co znaczą te wspaniałe malowidła bizonów, koni,ptaków i ryb? Tych ludzi w dzidami w ręku? Cisza. Mil-czenie. Tajemnica.Karol Irzykowski był jednym z nielicznych intelektu-

Page 156: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

alistów europejskich, którzy już w latach międzywojen-nych przewidywali zwycięstwo cywilizacji audiowizual-nej. Pisał o tym w wydanej w 1924 roku książce o este-tyce kina pt. Dziesiąta muza. Widząc nieuchronnośćtego procesu ostrzegał jednak w 1938 roku: "Prócz świa-ta, największą zagadką dla człowieka jest drugi czło-wiek, jako szczególne, wielokrotne odbicie i przefiltro-wanie tego świata. Dlatego wszelka kultura zmierzająca jedynie do zawładnięcia światem zewnętrznym, na przy-kład za pomocą pracy, nie wydaje mi się zupełną. Tech-nika komunikacji międzyduchowej ważniejsza jest odtechniki kolei magnetycznych i radiotelegrafów" (Lżej-szy kaliber)."... i w zimie, i wiosną zajmował miejsce przy piecupatrząc przez okno na starą wieżę L”benicht. Nie możnapowiedzieć, że widział ją dokładnie, ale wieża pozosta-wała przed jego oczami jak daleka muzyka w uchu-nieuchwytnie lub tylko połowicznie docierająca doświadomości. Żadne słowa nie wydają się na tyle moc-ne, by wyrazić poczucie zadowolenia, jakie dawała muta stara wieża widziana w półmroku i podczas zadumy.Przyszłość rzeczywiście pokazała, jak ważna stała siędla jego równowagi. Otóż topole w sąsiednim ogrodziestrzeliły tak wysoko w górę, że zasłoniły wieżę, skut-kiem czego Kant stał się niespokojny i zniecierpliwiony,a w końcu uznał się za zupełnie niezdolnego do oddawa-nia się wieczornym medytacjom. Na szczęście właści-ciel ogrodu był człowiekiem bardzo delikatnym i usłuż-nym, który miał ponadto wielki szacunek i uznanie dlaKanta. Toteż po przedstawieniu mu sprawy wydał pole-cenie ścięcia topoli. Uczyniono to i wieża L”ben‹chtponownie się wyłoniła. Kant odzyskał spokój umysłu iznowu był w stanie oddawać się w spokoju swym medy-tacjom o zmierzchu".Czytając ten fragment Ostatnich dni Immanuela Kan-ta Thomasa De Quinceya myślę o tamtym świecie, świe-cie ładu idealnego, w którym myśl filozofa, aby móc ist-nieć i rozwijać się, musi znajdować stałe oparcie i po-twierdzenie w tym samym widoku, tym samym obrazieświata, który mistrz latami widzi przez okno. Co stałobysię z tą myślą, gdyby Kantowi przyszło żyć w czasach,kiedy w jedną noc kwitnące miasta zmieniały się w ster-ty ruin albo w ogóle znikały z powierzchni? Myślę też omieszkańcach Królewca, jak chodzą na palcach i wstrzy-mują oddech, kiedy Kant medytuje. Jak jeden z nichkaże ściąć drzewa w swoim ogrodzie, kiedy dowiadujesię, że ich widok przeszkadza profesorowi w rozmyśla-niach. I na koniec myślę o tym czołgiście z 3 Frontu Bia-łoruskiego, który odpalając działo wymierzone w wieżęL”benicht kładzie na zawsze kres tamtemu cudownemuświatu.W ostatnich dniach grudnia 1995 zmarł EmmanuelLevinas. Miał 90 lat.Filozofia Levinasa to problematyka Innego: Levinasdomaga się, abyśmy dostrzegli jego obecność, poczulisię za niego odpowiedzialni. W spotkaniu z drugim czło-wiekiem jest zawarte etyczne wyzwanie. Więź człowie-ka z Bogiem realizuje się nie poprzez kosmos, lecz po-przez Innego człowieka.Levinas krytykuje dziedzictwo Europy: dążenie dototalizacji, do ujednolicania i do myślenia systemowego,

Page 157: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

w którym ginie różnorodność rzeczy.Ideologia, każda ideologia, nawet programowo naj-bardziej antytotalitarna, ma skłonności totalitarne (zdo-bycia pozycji wyłącznej i panującej). Zdaniem brytyj-skiego filozofa Rogera Scrutona, po dwóch ideologiachtotalitarnych - faszyzmie i komunizmie, zapanowaładziś epoka totalnego liberalizmu, "w której prawo zabra-nia nam zabraniania". I dodaje: "Nasze prawo, skrajniepobłażliwe dla czyniących zło, jest bezlitosne dla ludzi,którzy próbują mu zapobiec" ("The Wall Street Journal"13.11.96).Bacon z Verulamu (XVI-XVII w.). Życie spędził wLondynie. jego hasło: "Nie skrzydeł umysłowi ludzkie-mu potrzeba, lecz ołowiu".Nawołuje do zwalczania czterech idoli - "ułud czczo-nych", które odwodzą umysł z drogi rzetelnego badaniana manowce błędu:1- idola Tribus - tj. właściwej rodzajowi ludzkiemuskłonności do złudzeń,2 - idola Specus - tj. urojeń powstałych skutkiemwpływów wychowawczych,3 - idola Theatri - tj. panujących w środowisku trady-cyjnych uprzedzeń,4 - idola Fori - tj. podszeptów języka, którego wyra-zy stały się źródłem jałowych sporów i czczych wymy-słów.25.11.96Spotkanie z filozofem Jerzym Łozińskim. Przyniósłmi w prezencie VI tom HistorŹŹ filozofii Fredericka Co-plestona w swoim przekładzie. Łoziński mówi, że myślfilozoficzna rozwija się dziś poza filozofią akademicką,która drepcze w miejscu. Nowymi filozofami nie są pro-fesjonalni filozofowie. A jednak ich zaskakujące książkipobudzają do najżywszej refleksji - właśnie filozoficz-nej. Daje przykład Boskiej cząstki Ledermana i Teresie-go. Dla mnie tego typu literaturą jest The Full House-Stephena J. Goulda, Trzeci szympans Jareda Diamondaczy Infinite in All Directions Freemana Dysona. Słowem- biologia, fizyka, antropologia, historia - szeroko poję-te.Amerykański paleontolog z Uniwersytetu Harvarda-Stephen Jay Gould - zwraca uwagę na cechującą czło-wieka ambicję budowania systemów: "Nasza potrzebaznalezienia sensu w otaczającej nas złożoności świata ipowiązania wszystkiego w całość jest większa niż naszanaturalna ostrożność wobec tak przygniatającego zada-nia". Gould jest sceptyczny: "Mamy skłonność do budo-wania systemów ogólnych i wszechobejmujących. Alemoże takie systemy nie mogą się sprawdzić. Może wstarciu z immanentną złożonością i wieloznacznościąnaszego miejsca w przyrodzie muszą przegrać?"Jacob Bronowski. Ewolucja nauki: uwaga przekiero-wuje się coraz bardziej ze świata fizyki na jednostkęludzką. "Ośrodek zainteresowań przesunął się od dyscy-plin fizycznych ku biologicznym. W rezultacie naukępociąga coraz bardziej badanie indywidualności" (Potę-ga wyobraźni).Lesław Hostyński o filozofi Henryka Elzenberga("Pismo" 4/87). Elzenberg rozróżniał dwa rodzaje war-tości:wartość utylitarną iwartość perfekcyjną.

Page 158: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Wartość utylitarna jest zawsze względna- spełnia onatylko funkcję użytkową. Natomiast wartość perfekcyjnama charakter bezwzględny, kieruje się ona jedną zasadą:tak trzeba. W samej wartości perfekcyjnej zawiera sięnakaz jej urzeczywistnienia. Dla Elzenberga wartościperfekcyjne są wyższe od utylitarnych.Podstawowym zadaniem ludzkości jest - według au-tora Kłopotu z istnieniem - realizacja wartości. Dziedzi-ną, w której się ta realizacja dokonuje, jest kultura. Kul-tura, w definicji Elzenberga, to "suma rzeczy, którychstworzenie jest w zakresie możliwości człowieka, a któ-re są rzeczami wartościowymi". Tworzenie kultury totworzenie wartości, natomiast narzędziem wartościowa-nia jest intuicja.W napisanym w 1929 roku eseju pt. Pro domo philo-sophorum Henryk Elzenberg skarży się, że "zaintereso-wanie filozofią w Polsce jest słabe". "Umysłowość pol-ska - stwierdza - jest bardziej konkretna niż abstrakcyj-na". "Polakom brak jest zapału do bezinteresownych,rozważań '. Ostatnie pokolenie, ubolewa autor, "rozmi-łowane jest albo w najbliższej, bieżącej, barwnej i ru-chliwej konkretności, albo w zagadnieniach społecznychtraktowanych w sposób bojowy, bez uczciwej woli po-znania", a "polski współczesny literat... jest zoon aphilo-spohicon w stopniu, który w przodujących krajach Za-chodu byłby prawie nie do pomyślenia". Polska literatu-ra to "nastroje-powierzchowne i przemijające albo refleksy spraw religijnych". Elzenberg przestrzega przedpośpiechem w pracy filozofa. Istnieje "nacisk w kierun-ku zbyt rychłych wyników, a tym samym - roboty tan-detnej". I ostrzega: "wszelka wziętość u publicznościuzależnia od publiczności".Interesować się filozofią, to stawiać pytania filozo-ficzne. Zainteresowanie filozofią to "potrzeba i sztukazgłębiania zagadnień do końca". Filozof to "pogłębiaczzagadnień", ktoś, kto wydobywa na powierzchnię za-gadnienia "tkwiące w samym szpiku i rdzeniu" rzeczy,spraw, problemów, zjawisk. Natomiast w Polsce dysku-sje polegają na tym, "żeby przypadkiem nie dać sięwciągnąć w głąb kwestŹŹ! Nie dziw: myśleć jest rzecząmozolną".Rzadko porusza się temat sumienia. Co prawda poja-wia się on w filozofii, ale na ogół niesamodzielnie - naj-częściej przy okazji rozważań o dobru i złu. Najprostsząpropozycję przedkłada Freud, wedle którego sumienie jest przejmowanym z kultur mechanizmem rozróżniania,dokonywania wyborów, a zatem spersonalizowaniem,uwewnętrznieniem norm kulturowych. W podobnymduchu wypowiada się Nietzsche, który w GenealogŹŹMoralności stwierdził, że sumienie to coś narzuconego jednostce przez społeczeństwo i państwo, ponieważczłowiek z natury jest istotą agresywną, która musi da-wać upust swym instynktom, wprowadzać w czyn swąwolę mocy. Społeczeństwo i państwo zatem kierują nisz-czycielskie instynkty człowieka do jego wnętrza i owastłumiona agresja (albo autoagresja) nazywa się sumie-niem. Dlatego Nietzsche mówi o sumieniu, które gryzie,sumieniu "nieczystym". Również potoczna intuicjaprzynosi pokrewne skojarzenia: mówimy "co masz nasumieniu?", "gryzie mnie sumienie". Myślimy o nim jako o tej części naszej osobowości, która funkcjonuje

Page 159: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

na zasadzie hamulca.Pamiętajmy wszakże, że spotykamy się w świecie zbardzo różnym stopniem indywidualnej wrażliwości su-mienia - istnieje typ człowieka o atrofii sumienia, okale-czonego uczuciowo. Do takiego człowieka, podobnie jak w przypadku kalectwa fizycznego, nie można miećpretensji, że zachowuje się tak, a nie inaczej. Dobrzepokazuje to Dostojewski w Biesach i w Braciach Kara-mazow. jest to zatem rodzaj psychicznego kalectwa, jakmawiają Anglicy - deficiency. Przykłady różnic w takiejwrażliwości są dość powszechne - niektórzy żołnierze wplutonach egzekucyjnych psychicznie cierpią, inni są odtego zupełnie wolni, pilot, który spuścił bombę atomowąna Hiroszimę skończył w klasztorze, modląc się o prze-baczenie, nie przeżywali zaś takich katuszy inni lot-nicy. Dlatego próby masowego, standardowego wy-chowywania sumienia są raczej skazane na niepowo-dzenie.Istnieją też kulturowe zabiegi nie dopuszczające dogłosu sumienia. W Europie na przykład będzie to mecha-nizm uniewinniający: "Rozkaz to rozkaz". Oczywiście uniektórych ludzi był to mechanizm kompletnego zakła-mania, ale można sobie wyobrazić, że istnieli tacy, któ-rzy bezrefleksyjnie wykonywali rozkazy - dlatego prze-konuje mnie pogląd Hannah Arendt o banalności zła.Sumienie jest pochodną stosunku do innego, dlategotrudno mówić o wychowywaniu sumienia jako takiego,w oderwaniu od drugiego człowieka. A zatem podstawo-wą zasadą funkcjonowania zdrowego sumienia będziebiblijne: "Miłuj bliźniego jak siebie samego". Używając języka teologicznego można powiedzieć, że sumienie, jako zdolność rozróżniania dobra i zła, jest szczególnymrodzajem wrażliwości - łaską. Pojęcie to jednak niesieze sobą rozmaite trudności związane z kwestią predesty-nacji, a zatem założeniem o bierności człowieka, dlate-go wolę mówić o wrażliwości.Kiedy podróżuję po świecie, utwierdzam się w prze-konaniu, że choć pojęcie sumienia jest specyficzne dlakultury judeochrześcijańskiej, wrażliwość ta jest wspól-na dla wszystkich ludzi. Z jednym wszak zastrzeżeniem- cechy wspólne występują przede wszystkim w rela-cjach wobec najbliższych, szczególnie rodziny, gdy ist-nieją więzy krwi. Paradoksalnym dowodem na to jeststruktura mafijna z szefem - ojcem chrzestnym, którasformalizowała więzy krwi. W latach 30. panował naDominikanie dyktator - Rafael Trujillo, który urządzałmasowe chrzty i po pewnym czasie, kiedy stał się ojcemchrzestnym prawie wszystkich obywateli, nie można gobyło obalić. Poczucie więzów rodzinnych powstrzymy-wało poddanych od buntu i dopiero Amerykanie musieligo usunąć, ponieważ dla Dominikańczyków był ojcem.Mimo różnic wrażliwości sumienia w odmiennychkulturach (np. w wielu społecznościach zemsta rodowa jest uznawana za kategorię absolutnie konstytutywną),wspólne dla wszystkich pozostaje pragnienie posiadaniaczystego sumienia wobec najbliższych, a także liczeniesię z opinią wyrażaną przez bliskich. W kulturze afry-kańskiej,jeżeli ktoś zostanie potępiony przez rodzinę, tonie pokaże się już nigdy w rodzinnej wiosce, bo niezniósłby odrzucenia przez swe środowisko. Rodzina jesttą instytucją społeczną, w której przechowuje się sumie-

Page 160: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

nie - umożliwia zatem zachowanie gatunku. Natomiastwszelkie akty przekraczania granic rodziny pod wpły-wem impulsu sumienia są już łaską.Zamiast rad na temat wychowywania sumienia chciał-bym podzielić się przemyśleniami na temat szczegól-nych zaniedbań i zagrożeń, w ten sposób ujawnią sięmoje sposoby samowychowywania sumienia. Wina,"nieczyste sumienie" może przybierać najrozmaitszepostacie. Karl Jaspers w swoim słynnym eseju Problemwiny wymienia cztery rodzaje winy, w tym jej postaćnajbardziej niezwykłą - winę metafizyczną, którą obar-czeni są wszyscy. Ta właśnie postać winy jest tym, cointeresuje mnie najbardziej, kiedy podróżuję międzyświatem zamożnym - światem mniejszości, a światemubogim i obserwuję stale pogłębiającą się przepaść mię-dzy nimi. Można nawet określić czasowo, kiedy to pęk-nięcie zaczęło się rozszerzać. Widać bowiem jasno, żeod dziesiątków lat, mniej więcej od końca lat 60., nastę-puje usypianie sumienia świata rozwiniętego w stosunkudo świata najuboższego. Przecież w latach 50. zaintere-sowanie rodzącym się Trzecim Światem, myśl o awansietego świata, próby rozwiązywania problemów głodu czychorób były znacznie powszechniejsze, niż są obecnie.Współczynnik egoizmu świata rozwiniętego bardzoostatnio się zwiększył i świadome lub nieświadome me-chanizmy usypiania sumienia w tym świecie bardzo sięusprawniły - na przykład usuwa się tematykę głodu (za-równo planetarnego jak i lokalnego) z mediów. Dlacze-go tak się dzieje? Świat konsumpcyjny chce spokojniekonsumować i aby osiągnąć ten spokój, musi zapomniećo głodzie innych. Ciekawym mechanizmem jest delego-wanie problemu sumienia do instytucji kościelnych icharytatywnych. Członkom tych instytucji czy organiza-cji został profesjonalnie przydzielony problem sumienia.W ten sposób świat rozwinięty zracjonalizował sobieproblem: "My płacimy podatki, tym niech zajmą się fa-chowcy". Dlatego też uważam, że w sensie Jaspersow-skiej winy metafizycznej - czyli uchybienia wobec soli-darności z innymi - współcześnie mamy do czynienia zbardzo poważnym kryzysem.Kiedy myślę o zagrożeniach, które niszczą sumienie,przede wszystkim nieufnie spoglądam na media. To onetak oswajają nas z cierpieniem, z przestępstwem, z mor-derstwem. Tak bardzo pozbawiają je otoczki grozy, nie-samowitości, winy, zamieniając przemoc w widowisko,przez co usypiają sumienie i są w swej istocie antywy-chowawcze. Ten rys ludzkiej natury genialnie wychwy-cił Bolesław Miciński, który potępiał postawę: "A to cie-kawe!" Jeżeli reagujemy na zło takim: "A to interesują-ce!", to - wedle niego - popełniamy tym samym etycznewykroczenie, ponieważ sprowadzamy wszystko do wi-dowiska, teatru.Jeżeli ktoś zasiada do sutego obiadu i ogląda w tymsamym czasie sceny z sahelu, a tam umierających ludzi,to usypia swe sumienie. Przekonałem się, do czego jeste-śmy doprowadzeni, kiedy w 1993 roku wraz z paniąOgata z United Nation Commission for Refugees pole-cieliśmy do uchodźców na granicy Sudanu i EtiopŹŹ - do300 000 umierających młodych ludzi (starcami byli tamtrzydziestolatkowie). Ludzi obdartych, nędznych, znaj-dujących się w straszliwych, malarycznych warunkach.

Page 161: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Z tej makabry wyruszyliśmy do Addis Abeby i właści-wie tego samego dnia odlecieliśmy do Rzymu. Wieczo-rem poszedłem na pełen roześmianych ludzi Piazza Na-vona w Rzymie, a tam - zabawa, restauracje, doskonałe jedzenie, ciepła noc, i wtedy - gdy uświadomiłem sobieten kontrast - rozpłakałem się, co mi się rzadko zdarza.Wówczas też właśnie uprzytomniłem sobie, jak bardzonieprzekazywalne jest moje doświadczenie.Żadna instytucja, czy to kościelna, czy charytatywna,nie wychowa naszych sumień, ponieważ wszystkie me-dia na skutek powszechnego zapominania o losie więk-szości ludzi naszej planety usypiają nasze sumienia. jestto tym smutniejsze, że rozwiązania, z jakich korzystawspółczesna ludzkość, mogą być już jedynie planetarne.Jeżeli przy tej planetarnej wizji gubimy rzecz najistot-niejszą, a mianowicie fakt, że 3/4 ludzkości żyje źle i bezperspektyw na lepsze życie, to nie ma szans na globalnerozwiązania.Czuang-tsy rozmyśla nad naturą sporu:"Przypuśćmy, że się z tobą spieram i żeś ty mnie zwy-ciężył, a ja nie zwyciężyłem ciebie; czyż koniecznie niemam mieć racji? A jeśli ja ciebie pokonam, a ty mnienie, czyż koniecznie muszę mieć słuszność, a ty zupełnienie? Czyż koniecznie jeden ma rację, a drugi jej nie ma?Czy też obaj mamy rację albo obaj jesteśmy w błędzie?Kiedy my nie możemy o sobie nawzajem nic wiedzieć,to inni na pewno są też w ciemnościach. Kogóż mamwezwać na sędziego? Wezwę takiego, co się z tobą zga-dza; skoro tak, jakżeż może nas sądzić? Wezwę takiego,co się ze mną zgadza; skoro tak, to jakżeż on może nassądzić? Wezwę takiego, co się z żadnym z nas nie zga-dza; skoro tak, to jakżeż może on nas sądzić? Wezwętakiego, co się z nami oboma zgadza; skoro tak, to jak-żeż on może nas sądzić? W takim razie ja z tobą i z tymtrzecim nie możemy się porozumieć; czyż mamy czekaćna jeszcze kogoś innego? Co znaczy pogodzić rzeczy wprzyrodzonych granicach? - Co do prawdy i fałszu, tak inie, to jeżeli prawda jest istotnie prawdą, to różnica mię-dzy nią a fałszem nie jest sporna, a jeżeli tak jest rzeczy-wiście, to różnica tak z nie także jest bezsporna. Zmien-ne głosy o prawdzie i fałszu, czy są od siebie wzajemniezależne, czy też nie, godzą się w przyrodzonych grani-cach, stosują się do nieskończonych przemian, dlategoteż mogą dożyć swojego wieku. Zapomnijmy o wieku,zapomnijmy o słuszności (różnicy między prawdą i fał-szem) i wyruszajmy w nieskończoność, żeby w niej za-mieszkać" (Prawdziwa księga poudniowego kwiatu).Rzeka, która za sprawą Heraklita pojawiła się na zie-mi, płynie już dwa i pół tysiąca lat, a nikomu jeszcze nieudało się wejść do niej dwa razy.Cape TownNie wiem, dlaczego przypomniał mi się nagle pewienmim (klown? trefniś?) na bulwarze w Cape Town. Byłasłoneczna niedziela rano, spacerowały tłumy ludzi. Spo-śród nich mim wybierał jakąś osobę i tak, aby nie byćprzez nią zauważony, zaczynał iść tuż za nią - stawał się jej żywym cieniem. Szedł naśladując jej ruchy, ale naś-ladując - deformował, wyolbrzymiał, parodiował jejchód, sposób trzymania głowy, niesienia torby, paleniapapierosa. Nie było w tym złośliwości, raczej dużo ucie-chy i zabawy, ludzie obserwując mima pękali ze śmie-

Page 162: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

chu.Ale te jego popisy przypominały o jednym - że całenasze zachowanie, nawet najbardziej poważne, graniczyze śmiesznością i że granica między tym, co serio, a tym,co już przechodzi w parodię, jest niezmiernie wąska ikrucha i wystarczy o milimetr wykrzywić i wykoślawićnasze gesty i miny, cały nasz sposób bycia, aby przekro-czyć granicę między światem powagi a światem parodŹŹi stać się własną karykaturą.Erwin Panofsky o Janie van Eycku (pierwsza połowaXV wieku), uważanym za wynalazcę malarstwa olejne-go: "Oko Jana van Eycka działa zarazem jako mikroskopi teleskop".Największą radość sprawia odkrywanie niezwykłościw rzeczach najbardziej zwyczajnych. Idąc drogą mijamyfragmenty pejzażu, widoki okolicy, stojące domy, płoty idrzewa. Te obrazy świata rozpięte po obu stronach drogimożemy przemieniać, przemieszczać, tworzyć niezli-czone panoramy, zestawy, kompozycje. Nasza wyobraź-nia spotyka tę przydrożną wystawę obrazów, zmienia ichporządek, tworzy własne układy, proponuje nowe wa-rianty. Bawisz się tym, cieszysz, jeżeli przyjdzie ci jakiśpomysł, szukasz nowych konceptów i rozwiązań.31.10.96Na wystawie malarstwa Piotra Potworowskiego w"Zachęcie". Wspaniały malarz. Skupiony przy sztalu-gach, pogrążony w swoim świecie barwy i nastroju. Po-tworowski pokazuje, że pejzaż jest kolorem: kiedy ma-luje obrazy AnglŹŹ - kolory są przygaszone, matowe,szare, kiedy Hiszpanię - dominują żółcie, ochry, cyno-ber, kolory piaskowe, kiedy las - całe płótno wypełnŹazieleń, różne odcienie, tonacje, zgęszczenia zieleni. Ma-larz pokazuje nam, jak zieleń jest przebogata w gradacje,w niuanse, w kontrasty i że jest całym nieskończonymświatem. "Las przed domem" 1956, "Zielone Podhale"1959, "Pejzaż zielony" 1960. Zieleń go urzeka, przyku-wa, stara się poznać jej materię, dotrzeć do jej esencji,zgłębić jej tajemnicę.Ale obraz, przed którym stałem najdłużej, a potemkilkakrotnie do niego wracałem, nie jest zielony, ale brą-zowy i czarny. Nosi tytuł "Ślad wojny". jest namalowa-ny na płótnie z worka. To płótno jest niezmiernie ważne,bo worek to jeden z symboli wojny, równie jak karabin,okop i zburzony dom. Bezbronni i przerażeni ludzie tu-łają się po drogach wojny niosąc w workach resztkiswojego dobytku. W workach dostarcza się ziarna gło-dującym w obozach uchodźców: widok worka budziwówczas radość i nadzieję przetrwania. Pusty worekwreszcie, to, jak widziałem w Afryce, jedyne ubraniebiedaków. I kobiety, i mężczyźni chodzą w workach,którym rozpruwają dno i noszą je zamiast koszuli lubsukienki. Worek - symbol biedy, bezradności, ale i ra-tunku.Czechow: "Wyrzeźbić twarz w marmurze to tyle, cousunąć z bryły wszystko, co nie jest twarzą" (1887).Malarstwo pozwala lepiej zrozumieć literaturę (pro-blemy jej warsztatu, gatunków itd.). Np. twórczość wiel-kiego malarza amerykańskiego - Jaspersa Johnsa: w jego malarstwie zmienia się wszystko - style, formy,gatunki - Johns tworzy na różne sposoby, szuka różnychrodzajów wypowiedzi. "Od czterdziestu lat - pisze Cal-

Page 163: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

vin Tomkins na marginesie nowojorskiej wystawyJohnsa w <<New Yorker>> z 11.1.1960 - nikomu nie udajesię zdefiniować i zaszeregować tego malarstwa. Obecnawystawa również nie stara się narzucić jednolitej, osta-tecznej interpretacji jego sztuki. Zmienia ona ciągle kie-runki poszukiwań. Najogólniej uderza nieobecność czło-wieka, w otoczeniu stworzonym przez człowieka. Na jego obrazach występuje napięcie między figuratywny-mi i niefiguratywnymi elementami. Rzeczy nie łączą siętu ze sobą, są sprzecznością, której malarz nie próbujerozwiązać".21 kwietnia 1996Druga Symfonia Mahlera w Teatrze Narodowym.Dyrygował Jerzy Semkow. Utwór uderzający, olśniewa-jący. Mahler pisał tę symfonię ponad 6 lat. Kiedy jąukończył, miał lat 35.Oszałamia przede wszystkim masa spiętrzonego ma-teriału. Masa muzyki, a także jej form i stylów, zróż-nicowanie tempa, falowanie nastrojów, przejmującadramaturgia. Bogactwo. Bogactwo, wielość i różnorod-ność.Mahler nie waha się. Wykorzystuje wszystko. Zapeł-nia przestrzeń, świata zza tej monumentalnej góry niewidać. Miesza style, gatunki, środki wyrazu. Przypomi-nają się słowa Julesa Renarda z jego Dziennika: "Talentto kwestia ilości. Talent nie polega na napisaniu stroni-cy, ale trzystu stronic".Hybrydyczność muzyki Mahlera.W muzyce, podobnie jak w malarstwie, problem łą-czenia, mieszania gatunków, problem fuzji, hybrydy isylwy został rozwiązany już sto lat temu. Rozstrzygnię-ty pozytywnie, akceptująco. Natomiast w literaturzesprawa ta ciągle budzi wątpliwości, wahania, spory.Niewątpliwie język malarski czy muzyczny pozwala-ją twórcy na więcej swobody, dają mu szersze pole dlaeksperymentu, inwencji. Natomiast język mówiony czypisany ogranicza i krępuje choćby przez swoją dosłow-ność, przez natychmiastową i prostą sprawdzalność.Stąd w świecie formy muzyka i malarstwo z reguły wy-przedzają literaturę.Lata 60.: ważna cezura, ważny przełom w sztuce. Wkrólestwo sztuki wkracza rzeczywistość, codzienność.Między obu tymi światami zaciera się granica. (Krytycysięgają do teorŹŹ Duchampa, do jego myśli o bezwarto-ściowości, o przypadkowości świata.)Sprawność - oto co najbardziej zagraża współczesnejsztuce. Sprawność, poprawność, zręczność, blichtr i ja-kaś ziejąca z tego - drugorzędność i pustka."...tam, gdzie nie ma treści domagającej się upostacio-wania, nic nie pomoże wynajdywanie form " (WernerHeisenberg - Ponad granicami).Kryzys sztuki polega dziś w dużym stopniu na bierno-ści, pasywności odbiorców, na ich odmowie udziału wewspółtworzeniu (Zbigniew Bieńkowski: "Doznawaniesztuki nie jest ani łatwe, ani mechaniczne. Wymaga iwysiłku, i dobrej woli").17.1.97Próbowałem dostać się do muzeum na wystawę "Ko-niec wieku" (secesja). tłumy. Zrezygnowałem, bo kolej-ka kilometrowa, a wewnątrz prawdopodobnie tłok przedobrazami i rzeźbami, więc ani mowy, żeby się skupić,

Page 164: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

zastanowić. Te tłumy - kiedy jednocześnie galerie współ-czesnej postawangardy świecą pustką- dowodzą, że lu-dzie szukają sztuki spokojnej, takiej, która kojarzyć siębędzie z ładem i ciszą, potwierdzonej przez czas. Sztuki,która nie krzyczy i nie atakuje - za dużo jest krzyku iagresji, kiedy wyjdzie się z muzeum na zewnątrz, na uli-cę.W listopadzie 1995 na wykładzie prof. WładysławaStróżewskiego pod tytułem "Płaszczyzny sensów wdziele malarskim":- każdy termin ma wiele znaczeń (i w tym jego bogac-two!) np. sens może być synonimem:a. racjonalności,b. adekwatności,c. celowości (teleologia).Roman Ingarden rozróżniał między malowidłem aobrazem, czyli między przedmiotem fizycznym a przed-miotem intencjalnym. Słowem: w każdym obrazie kryjesię obraz utajony.Sztuka - to wywołać, stworzyć inny świat.Dzieło składa się z sensów. Sensy integrując się-wzmacniają się.Sztuka podnosi nas w wymiar, który jest ponad nami.Nie ma dzieła sztuki bez kontekstu.(Ulubione wyrażenie Stróżewskiego, powtarzane kil-kakrotnie w czasie wykładu: "Ta siatka łapie różneryby".)W "Teatrze" (3/96) artykuł Katarzyny Osińskiej pt.Ekspansja teatru poza teatr w Rosji Radzieckiej 1918--1924.Dążenie do "steatralizowania przestrzeni". "W prze-strzeń ulic i placów wkroczył teatr w postaci widowiskmasowych". U źródeł tego ruchu leżała idea poety Wia-czesława Iwanowa, idea "sobornowo diejstwija" - dzia-łania zbiorowego, znoszącego podział na uczestnikówi obserwatorów. Rampa zaczęła przeszkadzać, trzebabyło ją zburzyć. Wkrótce - pisał Meyerhold - "wszyscybędą aktorami". Widowisko powinno być raczej maso-wym działaniem, niż czystym spektaklem. Teatr zbioro-wy znosił indywidualizm na rzecz powszechnej jedno-ści.Wiadomość, że zmarł Heiner Miller. Miał 66 lat. Je-den z największych dramaturgów europejskich, przy-puszczalnie największy, obok Brechta, dramaturg współ-czesnych Niemiec. Napisał około 30 sztuk teatralnych.Dyrektor i reżyser Berliner Ensemble.Po raz pierwszy spotkałem go w lutym 1994. Właśniew Berliner Ensemble miałem wieczór autorski, który onprowadził. Na dworze było ciemno, zimno, padałdeszcz, wiał lodowaty wiatr. Budynek teatru stoi wewschodnim Berlinie, przy dawnym Murze, w miejscuponurym, mrocznym, opuszczonym, zdewastowanym.W Berlinie byłem po raz pierwszy, szedłem na to spotka-nie pełen niepokoju, że nikt w taką straszną pogodę nieprzyjdzie. Kiedy wszedłem na salę, odetchnąłem: byłapełna ludzi. Młodzież siedziała na podium, na podłodze,stała pod ścianami, tłoczyła się przy drzwiach. Spotkanietłumaczył Martin Pollack, który na tę okazję przyjechałz Wiednia. Miller odczytał fragmenty Imperium, potempotoczyła się dyskusja.Niski, lekko zgarbiony Miller był małomównym czło-

Page 165: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

wiekiem, zamkniętym w sobie, nawet - introwertycz-nym. Sprawiał wrażenie kogoś, kogo inni męczą, alektóry jednocześnie nie potrafi bez nich żyć. Była jakaśniewygoda, nieustawność w jego sposobie bycia wśródinnych. Nieustannie pił i palił. Całe dnie spędzał w dusz-nym, ciemnym od dymu i cuchnącym sfermentowanympiwem barze, który znajdował się w piwnicach teatru.Tego wieczoru był w barze tłok, gwar, szum, pobudzonagęstwina ludzi, głosów, gestów. Miller zaprosił mnie napiwo. Był zadowolony z wieczoru, chciał, abym zrobiłnastępny - o Afryce. Kiedy mówił, przez jego zamknię-tą, bladą twarz przelatywał czasem ledwo dostrzegalny,trudny do określenia uśmiech - ni to ironŹŹ, ni to nie-śmiałości.W samolocie z Wiednia do WarszawySąsiad przegląda plik gazet, tak jak przelatuje się sta-cje, kanały i obrazy telewizyjne pociskając guziczki pi-lota: na każdej stronie ogląda zdjęcia, czyta tytuły, cza-sem jakiś fragment artykułu. Obyczaj telewizyjny prze-niknął do naszych zachowań. Wszędzie wkrada się zasa-da pilota. Będziemy przeskakiwać, przerzucać, przelaty-wać napotkane stronice, obrazy, widoki, przeżycia, lu-dzi. Widzę, jak inni moi sąsiedzi, też w pośpiechu, po-bieżnie kartkują swoje gazety. W kabinie, zamiast pilne-go, mniszego czytania - wielki szelest papieru.15.8.96A.B. opowiedział mi historię o Paulu, czyli o tym, żeekran telewizyjny jest jedynym światem: do naszych są-siadów w Warszawie przyjechał ze Stanów na wakacjeich daleki kuzyn, 17-letni Paul. Ponieważ mieszkamydrzwi w drzwi i stale się odwiedzamy, a także dzielimyogród i werandę, kontakt mamy bliski, codzienny. Paulzaintrygował mnie od początku. Miły, grzeczny, ale tągrzecznością obojętną kogoś, kto należy do innego świa-ta. Rozmawialiśmy już kilka razy. jest pierwszy raz wEuropie. Nie wie dokładnie, gdzie to jest. Ważniejsze-to go nie interesuje. Nie chce zwiedzać miast, oglądaćzabytków. Jeżeli jego rodzice i ich znajomi idą do mu-zeum, Paul zostaje w samochodzie i słucha radia. Poprzyjeździe do nowego miasta od razu siada w pokojuhotelowym i włącza telewizor. Najchętniej ogląda CNN.W Ameryce - przygotowania do wyborów prezyden-ckich. Nie kończące się wielogodzinne debaty, dla mnieśmiertelnie nudne, ale Paul słucha ich bez przerwy. Po jakimś czasie orientuję się jednak, że z równą uwagą sie-działby przed telewizorem, gdyby transmitowano "Tra-viatę" z Oslo, show-hit "Funny Jack" z Londynu, repor-taż z byłego gułagu w Workucie czy sprawozdanie zwystawy rolniczej w Lizbonie. Wszystko jest ważne, botak naprawdę nic nie jest ważne. Owszem, liczy się jed-no: być tam, uczestniczyć, widzieć to, ale być tam nieosobiście, tylko poprzez telewizor. Mieć poczucieuczestnictwa dane przez telewizor, poczucie, które jużdla Paula jest rzeczywistością. Paul już nie potrafi oglą-dać świata inaczej niż poprzez telewizor, więcej, teninny, nietelewizyjny świat dla niego nie istnieje, jest nie-realny, jest złudzeniem. Wobec tego nie próbuje go po-znać, nie przychodzi mu to do głowy. Był dwa miesiącew Warszawie, ale nie zwiedził miasta. jakiego miasta?Przecież ono nie istnieje, nie było go w CNN.Dzięki ekranowi telewizyjnemu Paul bierze udział w

Page 166: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

ogromnej liczbie wydarzeń: w wojnach i rewoltach, wkongresach i w konferencjach, w koncertach i zabawach,w zawodach bokserskich i w mistrzostwach świata whokeju, w polowaniach na krokodyle i rekiny, w rewiachmody i konkursach piękności, w napadach na banki i wściganiu handlarzy narkotyków. Telewizor zapewnia munowy typ uczestnictwa - uczestnictwa bez odpowie-dzialności. Dawniej było to niemożliwe: być, uczestni-czyć w czymś, to znaczyło także -jeżeli zaszła potrzeba- współodpowiadać. Paul nie odpowiada za nic: coprawda bierze udział w zdarzeniach, ale nie jest to udziałdosłowny, w żadnym wypadku nie można go schwytaćza rękę, nigdzie nie jest namacalnie obecny.Najważniejsze, że telewizja zniwelowała w jego obra-zie świata dychotomię prawdy i kłamstwa. Miejsce kon-fliktu między nimi zajął podział dużo bardziej prosty:nie - co jest prawdą lub kłamstwem, ale - co było albonie było w telewizji.CNN nie tylko kształtuje światopogląd Paula. Wyzna-cza również jego rytm biologiczny: kiedy jest przerwa wtransmisji - Paul zasypia.W Niemczech ukazuje się tygodnik dla młodzieży-"Focus". W tym tytule zawarty jest główny problemmłodego pokolenia - brak owego focus. Któryś z peda-gogów amerykańskich powiedział niedawno: "thosekids have no focus" (to znaczy - nie mają wyraźnieokreślonych zainteresowań i dążeń, nie mają motywacji,celu).Łatwo zauważyć, że wśród młodzieży zaczyna domi-nować - nazwijmy to umownie - postawa komputerowa.Nie jest to zwyczajna, apatyczna bierność. jest to raczejuważne wyczekiwanie - ale właśnie tylko wyczekiwa-nie. Że ktoś coś powie. Do czegoś zachęci. To postawaczłowieka nastawionego na odbiór, postawa widza i słu-chacza. I tak jak komputer: wszystko będzie działaćświetnie, pod warunkiem, że ktoś naciśnie klawisz.Rewolucja elektroniczna drugiej połowy XX wiekuwykopała głęboką przepaść między dwoma pokolenia-mi, posiadaczami dwóch różnych wyobraźni. Rewolucjata stworzyła nowy świat - świat komputera, mediów, in-ternetu, rzeczywistości wirtualnej, z którymi identyfiku-je się młode pokolenie. Natomiast starsze, "przedwirtu-alne", albo już nie czuje się na siłach, albo nie umiewzbudzić w sobie zainteresowania przestrzenią cyberne-tyczną. W rezultacie dwie generacje, istniejąc obok sie-bie, zamieszkują dwie różne rzeczywistości, dwie różnewyobraźnie. Mówiąc inaczej: rewolucja elektroniczna"dorzuciła" ludzkości jeszcze jeden, nowy świat, do któ-rego młodsza generacja naszego rodzaju weszła bez wa-hania, starsza natomiast pozostała na zewnątrz na trady-cyjnym, znanym sobie od dawna padole łez.Słowo-klucz, słowo-definicja człowieka - konsumen-ta kultury: channel-surfer (Hillary Clinton, o swoimmężu: "Like most men, my husband is an avid channel--surfer"). Surfer to ten, który ślizga się na desce po fali.Osiąga sukces, kiedy wyczuwa falę, jej kierunek i siłę,kiedy się jej poddaje, kiedy pozwala, a nawet - pragnie,żeby ta fala go niosła, pchała naprzód i w górę, jak naj-dalej, jak najwyżej. Surfer to znawca fali, jej obserwatori koneser, ten, który potrafi chwycić jej rytm, który umiebyć na fali.

Page 167: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Linia fali to linia gładka, płynna, łagodnie zakrzywio-na, obła; to linia najbardziej nowoczesna - najnowszesamochody mają linię fali, kamery wideo, sprzęt ku-chenny, fotele biurowe, łuki autostrad i odrzutowce.A teraz, obok tego, kto ślizga się na desce po fali mor-skiej, pojawiła się nowa postać - kogoś, kto uprawiachannel-surfing, a więc ślizga się po kanałach telewizyj-nych: "he always channel-surfs" - narzeka na męża Eli-sabeth Dole, żona kandydata na prezydenta.Channel-surfer to ten, kto wraca z pracy, siada w fote-lu przed telewizorem, bierze do ręki pilota i naciskającguziczki nieustannie zmienia kanały - skacze czy raczejprześlizguje się z kanału na kanał, tak jak morski surferprześlizguje się z fali na falę.W tej czynności jest wszystko: niemożność człowiekazmęczonego, aby skupić się na jednym przedmiocie, czytemacie, powierzchowność naszych zainteresowań, nie-wyraźna, ale gdzieś prześwitująca nadzieja, że może na-potkamy coś, co zafascynuje i oszołomi nas, których jużnic nie może zadziwić ani porwać, najbardziej jednak-znużenie wszystkim, co chce zająć naszą uwagę dłużejniż kilka sekund i wyrwać nas ze stanu, w którym tkwi-my pogrążeni - stanu niemyślenia.Surfing to także metafora - przecież ślizgamy się wnaszym myśleniu i w naszych opiniach, w wypowie-dziach i oświadczeniach. Idealnym terenem dla surfera jest powierzchnia-ruchoma, płynna, ciągle zmieniającasię, migotliwa. I żeby się na niej utrzymać surfer musiciągle balansować, ślizgać się, być w ruchu, szukać rów-nowagi, zmieniać kąty nachylenia ciała, jego pozycje.Przed chwilą był wyprostowany, a oto już jest pochylo-ny, przed sekundą leciał w dół, a oto już pnie się dogóry!Dla kogoś, kto uprawia surfing, niebezpieczna jesttylko głębia. Głębia to pułapka, której musi za wszelkącenę unikać, bo mogłaby go obezwładnić i pochłonąć.1.11.96Teksty. Nieustająca inwazja, która nas przygniata,osacza, wyczerpuje, zamęcza, zabija wrażliwość, zżeraczas. Książki, broszury, pisma, gazety, albumy, foldery,odbitki, reklamy, wydruki, ulotki. To wszystko codzien-nie, od rana do nocy naciera z księgarń, z kiosków, zkomputera, szturmuje z wypchanej torby listonosza, zeskrzynki pocztowej, wylewa się z teczek gońców i akwi-zytorów, spływa kaskadami z maszyn drukarskich, z te-lexów, z faxów, z e-mail. Boję się spotykać z ludźmi, bomi zaraz coś wcisną do czytania. Niechętnie daję adres-bo zaraz coś przyślą do czytania.Pytanie, które mi ciągle ktoś zadaje: - Czytałeś to?-Nie. - Nie czytałeś? To musisz to koniecznie przeczytać.Musisz! już ci to daję (pożyczę, prześlę, przefaxuję itd.).Słowa staniały. Rozmnożyły się, ale straciły na warto-ści. Są wszędzie. jest ich za dużo. Mrowią się, kłębią,dręczą jak chmary natarczywych much. Ogłuszają.Tęsknimy więc za ciszą. Za milczeniem. Za wędrów-ką przez pola. Przez łąki. Przez las, który szumi, ale nieględzi, nie plecie, nie tokuje.Profesor Armand Mattelard (Uniwersytet Rennes II)pisze (Le Monde Diplomatique, IV, 94), że "w wynikumasowego, swobodnego obiegu danych (informacji,wiedzy) ambiwalencja jest główną cechą wszystkiego,

Page 168: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

co istnieje w świecie współczesnej ewolucji teoretycz-nej". Ambiwalencja, a więc coś, co posiada elementyprzeciwstawne, podwójny charakter, podwójny aspekt.Można by to nazwać - Paradoksem Schella. JonathanSchell, współczesny amerykański eseista twierdzi, żewzrost informacji powoduje zwiększanie się niewiedzyludzi. "Paradoks naszych czasów - pisze Schell - pole-ga na tym, że rozwojowi informacji towarzyszy wzrostniewiedzy. Może i żyjemy w epoce informacji, lecz in-formacja ta najwidoczniej przechowywana jest gdzie in-dziej niż w umysłach obywateli. Wygląda na to, że pod-czas gdy komputery zapchane są informacją, w umy-słach straszy coraz większa pustka".Przeciążona, zmęczona uwaga człowieka zwiększaobszary rzeczywistości, które odsuwa od siebie i skazu-je na zapomnienie. Dotyczy to m.in. problemów global-nych, problemów naszej planety. Tendencja ta znajdujeodbicie w prasie światowej, w proporcjach między tema-tyką krajową i zagraniczną na łamach gazet. Coraz wię-cej miejsca poświęca się sprawom krajowym i lokalnym.Zaczynają dominować lokalne, drugie miejsce zajmująkrajowe, a dopiero na końcu - zagraniczne.Czwartek, 30.11.1995Zapisywać, więcej zapisywać!I zaraz następna myśl: po co? tyle słów przetacza sięprzez świat na falach radiowych, w druku, rozmowach.Morza, oceany słów płynące w eterze, przez papier, ma-szerujące szpaltami, połyskujące na ekranach kompute-rów, to wszystko pojawia się i znika, znów pojawia iznika - tak bez przerwy, bez chwili ciszy, bez sekundywytchnienia. Gdzie tam znaleźć miejsce? poletko?szczelinę?A jednak źle jest poddać się tej myśli, rezygnować,zarzucić pióro.4 grudnia 1995Chłodno, nieco poniżej zera, pochmurno. Od rana-porządkowanie pracowni. Za dużo czasopism, dzienni-ków, tygodników. Płyną bez końca. Nie sposób ich prze-glądać, nie sposób czytać.Telewizja nie tylko kształtuje nasze gusta i poglądy,ale wpływa na wielkie decyzje polityczne:- w Mogadiszu podniecony tłum ciągnie po ziemizmasakrowane ciało żołnierza amerykańskiego. Obrazten, pokazany w USA w telewizji, wywołuje szok i obu-rzenie, widzowie zmuszają Waszyngton do wycofaniasię z SomalŹŹ;-artyleria serbska ostrzeliwuje rynek w Sarajewie. Sązabici i ranni. Sfilmowane sceny z tej tragedŹŹ pokazanew telewizji przyspieszają decyzję amerykańską o inter-wencji w Bośni;- mord mieszkańców Didi (Wschodni Timor), doko-nany przez armię indonezyjską, zarejestrowali na taśmiewideo dwaj Anglicy: Max Stahl i Steve Cox. Taśma ta,wykorzystana przez wiele stacji telewizyjnych na świe-cie, przyczyniła się do międzynarodowej izolacji Indo-nezji (w latach 1977-79 jedna trzecia ludności Wschod-niego Timoru została wymordowana lub umarła z gło-du).Przyspieszenie i spłycenie wiadomości (informacji)we współczesnych mediach jest przez to m.in. niebez-pieczne, że upowszechnia stereotypy. Szybko! Szybko!

Page 169: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Nie ma czasu na niuanse, szczegóły, wieloznaczności,różnice, odcienie. Coś jest białe albo czarne i tyle.Kropka. Miejsce bogactwa zajmuje tempo, wszystko jestpowtarzaniem tego samego, byle prędko, byle utrzymaćrytm.Plemię odkrywców zniknęło z powierzchni ziemi,podobnie jak kiedyś wymarły plemiona błędnych ryce-rzy, korsarzy morskich, nieustraszonych konkwistado-rów. Świat nie tylko skurczył się, ale również spowsze-dniał. Wiemy więcej, ale to więcej pozbawione jest sma-ku emocji, przeżycia i tajemnicy, jakie towarzyszyły kie-dyś człowiekowi, kiedy stykał się z czymś kulturowo,antropologicznie nowym i innym. już nie musimy orga-nizować wypraw, trudzić się, ryzykować. Świat przy-chodzi do nas: jego obrazy przepływają przed naszymioczyma, kiedy siedzimy w mieszkaniu przed telewizo-rem.Proporcje. Sprawa proporcji zaczyna mieć corazwiększe znaczenie w świecie przeładowanym informa-cją, danymi, nazwami i liczbami, w świecie, w którymtrzeba ciągle wybierać. Powstaje wówczas pytanie - jakwybierać? Co? I właśnie-w jakich proporcjach? Ponie-waż, jak wiadomo, sposób, w jaki patrzymy na świat, mawielki wpływ na to, co o nim myślimy. Instrumentem,przez który oglądamy rzeczywistość, staje się coraz czę-ściej obiektyw (fotograficzny, filmowy itd.). Ma to dwiekonsekwencje: po pierwsze - obiektyw patrzy na światselektywnie, obiektyw wybiera, mieści w swoim oku tyl-ko fragment obrazu, widzimy część, nie widzimy cało-ści, przy czym - wobec całości może to być drobna, dru-gorzędna część. Po drugie - obiektyw jest tylko instru-mentem w rękach człowieka, a fakt ten otwiera polemanipulacji, ponieważ wybieramy, wydzielamy (a po-tem - powiększamy) to, co chcemy. To oglądanie świataprzez selekcjonującą, redukującą soczewkę obiektywupowoduje, że to, co widzimy, może być pozbawionewszelkiej proporcji, podporządkowane subiektywnej,dowolnej skali wartości (wg Karola Mannheima każdyobserwator ujmuje zjawiska społeczne zawsze w sposóbselektywny i jednostronny - tzw. perspektywizm Mann-heima).W rezultacie często obserwujemy zatratę wszelkichproporcji, wszelkiego rozsądnego umiaru. Choćby pisa-nie o masakrach w Rwandzie - "Śmierć Afryki", mimoże mieszkańcy tego kraju stanowią mniej niż 1 procentludności kontynentu. Albo wypowiedzi różnych intelek-tualistów (pomińmy nazwiska - nomina sunt odiosa), że"świat pogrąża się w wojnie", mimo że społeczeństwa,w których toczą się wojny, to mniej niż 1 procent ludz-kości.Problem owych dysproporcji porusza m.in. StevenErlander w artykule pt. Wiele hałasu na temat terrory-zmu (IHT z 2 września 96). Erlander podaje liczby: w1994-95 z rąk terrorystów zginęło 16 Amerykanów, na-tomiast w jednym tylko roku 1993 aż 57 Amerykanówzginęło od uderzenia pioruna. W tymże samym 1993 wwypadkach samochodowych zginęło 42 000 Ameryka-nów, a 31 000 wymordowało się nawzajem w bójkach,w napadach rabunkowych, w wendetach i wojnach gan-gów. Erlander pisze o potrzebie wroga: skoro sowieciprzestali być wrogiem nr 1, trzeba było powołać na ich

Page 170: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

miejsce nowego wroga: tym razem wybór padł na terro-ryzm. Przecież potężna wojenna i policyjna machinaUSA musi coś robić - stwierdza autor.W "Newsweeku" z 23.9.96 listy na temat ChristianeAmanpour, dziennikarki z CNN, którą tygodnik określa jako "supergwiazdę światowych mediów".Zwraca uwagę zasada prezentacji listów, typowa dlapostmodernistycznego relatywizmu. Typowa, bo ta me-toda powtarza się stale, a polega na kontrowaniu każdejopinŹŹ pozytywnej - poglądem negatywnym. Zawsze bę-dzie pół-na-pół. jedni będą chwalić - drudzy ganić. jed-ni będą - za, drudzy - przeciw. "Pokazaliście nadzwy-czajną postać" - zachwyca się Ryari Truscott z Harare.Co? - oburza się Michael Woatich z Amsterdamu-"Kiedy na ekranie pojawia się Amanpour - zmieniamkanał".W ten sposób, kasując każdą opinię pozytywną- po-glądem negatywnym, niweluje się cały rachunek dozera. Utwierdza nas to w opinŹŹ, że wszystko zależy odsubiektywnego punktu widzenia, od naszych prywat-nych gustów i upodobań. Możesz myśleć co chcesz, ro-bić co chcesz - i tak zawsze jednym będzie się to podo-bać, innym - nie, co oznacza, w sumie, że i tak nic nigdyz niczego nie będzie wynikać.Cenzura? Elektronika kpi sobie dziś z wszelkiej cen-zury! Doktor Claude Gubler był osobistym lekarzemFran‡oisa Mitteranda. Kiedy Mitterand umarł, Gublerogłosił książkę (Le Grand Secret), w której ujawnił, żeMitterand niemal od początku swojej prezydentury cho-rował na raka, ale ukrywał to w obawie, że choroba sta-nie się pretekstem odsunięcia go od władzy. Ukrywał jąwięc przez dwie kadencje - przez 14 lat. Rodzina Mitte-randa uznała, że Gubler obraził pamięć zmarłego. Sądzgodził się z tym i nakazał wycofać książkę z księgarń.Niewiele to pomogło, bo książka została natychmiastwprowadzona do internetu i teraz każdy może ją czytaćomijając wyrok sądu, zakazy i ograniczenia (http:www.leb. fr/secret).Elektronika pokonała starą, biurokratyczną cenzurę,ale nie przemogła naturalnej pokusy rządzących, abypanować nad umysłami poddanych i urabiać je na ko-rzystną dla siebie modłę. Dlatego system cenzury pre-wencyjnej, której głównym narzędziem był zakaz, zastą-pił system manipulacji, którego głównym instrumentem jest selekcja: o jednych rzeczach mówi się, o innych mil-czy, o jednych mówi się więcej, o innych mniej itd. Nietylko selekcja jest ważna. Istotny też jest sposób prezen-tacji: w krajach zamożnych - uśmiechnięci politycy, za-kupy przedświąteczne, tłok na plażach, w krajach bied-nych - uciekinierzy na drogach, dzieci-szkieleciki na rę-kach płaczących matek, młodzi ludzie w kominiarkachstrzelają do siebie zza węgła.24 marca 1996Niedziela. W Mińsku demonstracja ludności przeciwzjednoczeniu Białorusi z Rosją. Demonstranci próbująopanować gmach telewizji. (Podobnie jak to było w Wil-nie, w Tbilisi, w Moskwie, Bukareszcie itd.) Jeszcze razpotwierdza się teza, że media w sposób materialny stająsię władzą i że panuje nie ten, kto zasiada w pałacu pre-zydenta, lecz ten, kto ma w rękach gmach telewizji.W dyskusjach o znaczeniu i wartości komputera pełno

Page 171: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

jest nieścisłości, mylenia pojęć. Najczęściej myli siętreść z formą, mówienie o formie zastępuje myślenie otreści. Zamiast "co pisać" - dowiadujemy się, " jak reda-gować", wiemy, ,~ jak pojemna jest pamięć", nie wiemy,co ta pamięć ma zapamiętywać. Klasyczny przykładtriumfu techniki nad kulturą.Nowy, ulubiony temat mediów: operacje sławnychludzi. Operacja Papieża. Operacja Jelcyna. OperacjaHavla. Bramy wjazdowe do szpitali. Rozmowy z chirur-gami. Kamery na razie umieszczone w głównym holukliniki, ale już wkrótce zawisną nad stołami operacyjny-mi i będziemy mogli z bliska przyglądać się, jak pulsująkrwawiące wnętrza sławnego człowieka.Technika niszczy kulturę w inny sposób, niż przypusz-czano. Sądzono, że technika kulturę wyprze, zajmie jejmiejsce. Tymczasem stało się odwrotnie - technika dałakulturze zbyt dużo miejsca, powieliła w nieskończonośćobrazy, dźwięki i słowa. Odbiorca kultury, jej konsu-ment stanął wobec problemu nadmiaru, wobec trudnościwyboru, przygniotła go obfitość, oszołomiła ilość.Jacek Kalabiński pisze z Waszyngtonu (GW27.05.96), że "w sprzedaży jest tam dostępnych ponad40 wykonań preludiów Chopina, przeszło 100 wersjiPór roku" Vivaldiego, 25 różnych nagrań VI SymfonŹŹMahlera, 15 różnych wykonań wszystkich symfonŹŹBeethovena itd."Technika a kultura. Np. wynalazek magnetofonupozwolił stworzyć nowy dział historŹŹ - historŹŹ oralnej.Dzięki taśmie magnetycznej można było odtąd zapisy-wać opowieści o początkach i mitach wielu społeczno-ści, które dawniej, kiedy nie było technik utrwalania ta-kich relacji, istniały jakby bez swoich korzeni, bez czasuprzeszłego.Ujemny wpływ telewizji na literaturę polega nawetnie na tym, że ludzie przestali czytać książki (bo prze-cież czytają!), ale na tym, że czytają źle, że śledzą tylkoakcję, intrygę, że przelatują, kartkują stronice, skaczą"po łebkach". jakie są korzyści takiego czytania? Co zniego zostaje?Historia ludzkości zaczęła się od obrazków (rysunkinaskalne w AustralŹŹ, w Altamirze, w Lascaux, na Saha-rze) i kończy się obrazkami (telewizja, internet). Wnetokaże się, że pismo literowe, druk i książka były krótkimepizodem w historŹŹ kultury.Maj,1996Spotkanie z Andriejem Siniawskim w Moskwie. Zna-łem go tylko z lektury i ze zdjęć. Na zdjęciach potężnagłowa, ogromna broda - wrażenie wielkiego, zwalistegoRosjanina. A tu stoi przede mną drobny, szczupły, kru-chy staruszek (patrząc na siwe włosy Siniawskiego, napowolne ruchy, na zamyśloną twarz, przypomniały misię jego słowa: "Nie spiesz się, zaczekaj, posłuchajmy, jak po epicku płynie czas"). W 1965 roku Breżniew ze-słał Siniawskiego do gułagu. Tam zesłaniec napisał esej,który do dziś jest wśród Rosjan źródłem fermentu i spo-ru: Przechadzki z Puszkinem. Autor pokazuje Puszkina jako człowieka płytkiego, powierzchownego, jako pięk-noducha i bawidamka: "Leżeć w pościeli, oto co Puszki-nowi najbardziej odpowiada". Siniawski kończy swojePrzechadzki stwierdzeniem: "Niektórzy uważają, że zPuszkinem da się żyć. Nie wiem, nie próbowałem. Nato-

Page 172: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

miast na pewno można się z nim zabawić".Mówię mu, że esej ten do dziś robi wrażenie. Siniaw-ski uśmiecha się. Wie, że ma rację. jest przeciwny, żebyz Puszkina robiono ikonę. Przyjechał do Moskwy spo-tkać się z Gorbaczowem. Boleje nad tym, że Gorbaczowzostał tak odsunięty, tak już zapomniany. "Ten naród niema żadnej pamięci - żali się. - Nie zna zupełnie uczuciawdzięczności. Po prostu tego uczucia nie ma w naszych,rosyjskich genach": I zaraz, jakbym po raz pierwszy sły-szał o Gorbaczowie, zaczyna mi wyliczać jego zasługi wnastępującej kolejności: "1- dzięki niemu mogę tu przy-jeżdżać, 2 - oddał Europę środkowo-wschodnią, 3 -skończył zimną wojnę z Ameryką, 4 - zniósł cenzurę, 5- uwolnił Sacharowa. To mało?" - pyta zgorzkniały,zgnębiony, że jego współrodakom, jego pobratymcom-to mało.Dziennik Andr‚ Gide'a, w przekładzie Joanny Guze("Krąg",1992). jak wówczas, w pierwszej połowie XXwieku, ludzie sztuki, ludzie literatury żyli razem tworzącgrupy, kluby, szkoły, kawiarnie, salony! Impresjoniści,dadaiści, awangarda, kubiści - chodzi nie tylko o style,mody, orientacje artystyczne, ale o to, że istniały międzynimi związki towarzyskie, przyjaźnie, duch wspólnoty.Gide spotyka się z dziesiątkami największych sław lite-rackich, razem chodzą do restauracji, bywają w swoichdomach, dyskutują, wymieniają listy. Znajomi Gide'a:Paul Claudel, Marcel Proust, Andr‚ Malraux, Gabrield'Annunzio, Thomas Mann, Jacques Maritain i wielu in-nych.Ten rodzaj wspólnoty dziś nie istnieje. Wszyscy żyją,tworzą i działają osobno. Nie znają się nawet osobiście.Nie szukają kontaktu ni zbliżenia. Każdy jest osobnąwyspą, utrzymującą jedynie związek z wydawcą, z wła-ścicielem galerŹŹ, z redakcją czasopisma albo stacją tele-wizyjną. Stąd - między innymi - bezradność i słabośćsztuki wobec wyzwań, jakie stawia epoka, a którym ar-tyści - rozproszeni, pogubieni i pochowani w swoich ni-szach - nie są w stanie stawić czoła.W 1921 roku Gide odwiedza Prousta. Autor Wposzu-kiwaniu straconego czasu tworzy w mękach, przygnie-ciony pracą nad swoim dziełem. "Mogłem się przekonać- pisze Gide o Prouście - że naprawdę bardzo cierpi.Mówi, że całymi godzinami nie może poruszyć głową. Ileży przez cały dzień, przez kilka kolejnych dni. Chwi-lami przeciąga po nosie skrajem dłoni, która zdaje sięmartwa, dłoni o palcach dziwacznie sztywnych i rozcza-pierzonych; nic nie robi większego wrażenia niż ten ruchmaniacki i niezręczny, który zdaje się ruchem zwierzęciaczy wariata".U Prousta w W poszukiwaniu straconego czasu: "Tezjawiska wirujące i mętne nie trwały nigdy dłużej niżkilka sekund". A opis tych zjawisk zajmuje Proustowikilka stron! To skupienie na detalu, na drobiazgu, nachwili ulotnej !Niezwykła, arcybogata postać Benjamina Franklina(1706-1790). jakiż wulkan energŹŹ, jaka potęga umysłu!Robił w życiu dziesiątki rzeczy. Był drukarzem. Filozo-fem. Fizykiem (wynalazł piorunochron). Dziennika-rzem. Wydawcą. Meteorologiem. Politykiem. Stworzyłpierwszą w Ameryce bibliotekę publiczną i regularnąpocztę. Był współtwórcą Deklaracji Niepodległości.

Page 173: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Walczył o zniesienie niewolnictwa. Różne jego powie-dzenia i definicje krążą po świecie do dziś, np. że "Bógpomaga temu, kto pomaga sobie", albo, że "człowiek tozwierzę, które wytwarza narzędzia". jest autorem poję-cia "self made man". To było fundamentalną zasadą jegofilozofii: człowiek musi sam sobie wszystko zawdzię-czać. Winny go cechować: "aktywność życiowa, doczes-ność aspiracji, trzeźwość poglądów, pracowitość, wy-trwałość, oszczędność, umiarkowanie, przezorna kalku-lacja i metodyczne postępowanie, mierzenie cnoty uży-tecznością oraz przekonanie, że stosunek człowieka dopieniądza jest symptomatyczny dla jego poziomu moral-nego i że zrównoważony budżet jest miernikiem miesz-czańskiej cnoty" (Henryk Katz).Ogrom dzieła Balzaka: "W 1845 roku Balzak sporzą- dził katalog dzieł, które zawierać będzie Komedia ludz- ka; w sumie było tam wymienionych 137 powieści i no-wel; z tych, jak wiadomo, ukończył tylko 91 pozycji(plus sześć powieści, które napisał później); reszta zaśpozostała w stadium projektów i szkiców" (Julian Rogo-ziński we wstępie do Szuanów Balzaka, "Czytelnik" 1953).Kiedy zdążył to napisać? "Czternaście godzin pracydziennie w okresie euforŹŹ, kiedy podtrzymuje swojągorączkę twórczą za pomocą kawy, i co najmniej dzie-więć, kiedy przepracowany organizm zaczyna odma-wiać posłuszeństwa, przeciętnie więc dwanaście godzindziennie - piszą G. Lanson i P. Tuffrau w swojej HistorŹŹliteratury francuskiej w zarysie (PWN,1963). - Zwyklekładzie się spać o szóstej po południu, ledwo przełknąw-szy obiad. Wstaje o północy, pije kawę i pracuje do po-łudnia".Stanisław Brzozowski o Henri-Fr‚d‚ricu Amielu(1821-1881). Amiel był profesorem filozofŹŹ na uniwer-sytecie w Genewie. W mieście tym spędził prawie całeswoje życie, niemal samotnie. "Wydaje mi się - stwier-dził potem - żem przeżył wiele dziesiątków, a nawet se-tek istnień." Przez 34 lata pisał swój Journal intime li-czący 17 tysięcy stron! "Był tułaczem, pisze o nim Brzo-zowski, który wszędzie wchodzi, nigdzie jednak niemieszka."Wspaniały Karl Kraus (1874-1936). Ma 25 lat, kiedyzaczyna wydawać czasopismo "Die Fackel" ("Pochod-nia"). Przez ćwierć wieku (1911-1936) jest jego jedy-nym autorem, redaktorem i wydawcą. jednym z głów-nych obiektów jego ataków była prasa - zwalczał ją, jako źródło wszelkiego zła, blagi, płycizny, głupoty. jed-nocześnie napisał ponad trzydzieści książek, kilka to-mów wierszy i trzy tomy aforyzmów. Tytan pracy, umysłniezwykle płodny, błyskotliwy, ostry, drapieżny, wizjo-nerski. Jego opus magnum to Die letzten Tage derMenschheit (Ostatnie dni ludzkości) liczący ponadosiemset stron dramat, w gruncie rzeczy niesceniczny. jest to przebogaty montaż wydarzeń rozgrywających sięw dziesiątkach miejsc, rozmów, refleksji, artykułów, na-pisów na murach, ogłoszeń, przemówień na wiecach itd.Ten typ literatury był popularny w pierwszych dekadachXX wieku, a więc w latach narodzin społeczeństwa ma-sowego, masowej prasy i polityki, radia, kabaretów, go-rączkowych wieców, światowej wojny i totalitaryzmów.Jan Lechoń -Dziennik. Nieustanny lament, ciągłe na-

Page 174: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

rzekanie na niemoc twórczą, stale tylko: "piszę z wiel-kim trudem", "bardzo złe pisanie", "parę godzin przystole bez żadnego rezultatu", "długa męczarnia i zwąt-pienie", "klęska zupełna" - i tak przez trzy opasłe tomytego zapisu impotencji, poczucia jałowości, wyczerpa-nia, wypalenia, ale czasem, jeżeli czyta się cierpliwie,można tam znaleźć zdanie cenne: "To, czego nam trzebanajbardziej, to złudzenia, że życie jest bajką". Albo:"Świat, który przeżył Buchenwald i Katyń, niczego jużnie czuje". Albo o przedwojennej Warszawie ( jedynej, jaką znał): "rozpaczliwa prowincja, odcięta od wszelkiejdziejowości, gdzie nie wolno było, aby stało się coś waż-nego".W tymże Dzienniku Lechoń przypomina, że Flaubertwziął sobie za dewizę maksymę stoicką: "Ukrywaj swo-je życie". Autor ArŹŹ z kurantem zgadza się z tym, bo"życie ma wiele znaczeń, których nie można zamknąć wsystemie zwierzenia - każde wyznanie zuboża".W swoim eseju o Goethem W. H. Auden pisze, że"Goethe, przez ostatnie dwadzieścia pięć lat życia, byłmiędzynarodową atrakcją turystyczną. Dla każdego, ktoodbywał wędrówkę po Europie, dla mężczyzny czy ko-biety, starca czy młodzieńca, Niemca, Francuza, Rosja-nina, Anglika czy Amerykanina odwiedziny u Goethegobyły równie ważną pozycją planu podróży, co zaliczenieFlorencji czy Wenecji".Goethe zasiedziały w małym miasteczku, jakim byłWeimar (nigdy nie odwiedził nawet położonego bliskoBerlina), miał jednak światopogląd i wizję Europejczy-ka: "Zamiast ograniczać się do samej siebie - pisał - nie-miecka literatura musi mieścić w sobie świat, aby mogłana świat oddziaływać. Dlatego chętnie rozglądam się poobcych narodach i radzę każdemu, by czynił podobnie.Literatura narodowa wiele już dziś nie powie: nadchodziczas literatury światowej i każdy powinien obecnie pra-cować w tym kierunku, aby czas ten przyspieszyć".

Page 175: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Rolland Barthes (1915-1980), największy obok Clau-de'a L‚vi-Straussa, Michela Foucaulta i Jacquesa Laca-na humanistyczny umysł współczesnej Francji, twier-dził, że powinno się studiować nie biografie autorów,lecz teksty ich dzieł. Tak należy rozumieć jego hasło-"śmierć autorom!" Poza tekstem nie istnieje nic, ale po-znanie tekstu jest tylko wówczas możliwe, kiedy stosu-nek czytelnika będzie do niego aktywny, twórczy.Według Barthesa podstawową techniką dyskursu jestfragmentacja, czyli - dygresja, czyli - wycieczka. Frag-ment zajmuje miejsce pośrednie między relacją (anegdo-tą) a aforyzmem. Fragment - to trzecia forma. Jegostruktura powstaje w wyniku zszywania (to metaforaProusta: dzieło robi się jak suknię). Fragment to "rady-kalna nieciągłość", to typ wypowiedzi, która jest "sposo-bem notowania", efektem otwarcia i zainteresowaniacodzienną rzeczywistością, ludźmi, wszystkim tym, coznaleźć można w życiu. Pisanie fragmentów to tworze-nie przestrzeni eseistycznej, w której nie ma centrum.Taka właśnie jest ostatnia, pośmiertnie wydana w 1987książka Barthesa - Incidents, "rzecz posłuszna jedynienieodgadnionemu prawu postrzegania i kontemplacji",dzieło, na które składają się relacje ze zdarzeń, minitek-sty, fałdy, haiku, zapisy, liście.(Paweł Markowski, Teksty drugie, 2,1990.)Leopold Buczkowski: "Historię widzimy w przebły-skach. Czy będzie to major, czy krajobraz po bitwie, czyżycie kochanki, czy batalion w kartoflisku - wszystko wprzebłysku: drzewo, niecki, fasola na progu, owszem,nawet pończochy, ruch chwilowej namiętności - wszyst-ko to rzuca się w oczy w nagłym błysku. Nie ma sposo-bu na objęcie całego widoku" (Pierwsza świetność).Leopold Buczkowski: Uroda na czasie. Ponad dwie-ście stron nieustającego dialogu. Tematy ciągle się zmie-niają. Nowe kwestie biorą się ze słów lub spraw poru-szonych w zdaniu poprzednim. Bohaterem książki jestjęzyk. Język potoczny, codzienny, mówiony, np. wymia-na zdań przy stole w czasie posiłku: banały, zdawkoweuwagi, obiegowe, trywialne zwroty. Czasem są to zdaniajakby żywcem wzięte z wszelkiego rodzaju naiwnych,śmiesznych rozmówek dla turystów czy książeczek dladzieci. Buczkowski rozkoszuje się samym językiem,słownictwem, melodią: język to dla niego rzeczywistośćpełna i samowystarczalna; znając język nie potrzebuje-my niczego więcej do przeżywania kultury i świata.Pisanie jest dialogiem, polemiką, przy czym jest to jedyny możliwy sposób rozmowy poprzez stulecia, ty-siąclecia.Pół wieku czekał Człowiek bez właściwości RobertaMusila na swoje anglojęzyczne wydanie (Knopf,1995).Na marginesie tej niesłychanej zwłoki (wszak chodzi o jedną z największych powieści europejskich XX wieku)pisarz amerykański William H. Gass pisze w "New YorkReview of Books" (11.1.1996): "Zaniedbania takie leżąw naszym zwyczaju, żeby wspomnieć tylko ciągle nie-obecną u nas twórczość Hermanna Brocha czy KarlaKrausa".Typowa arogancja rynków wydawniczych wielkichjęzyków powodująca, że tak trudno pisarzom nieanglo-saskim czy, jak w wypadku rynku francuskiego, pisa-

Page 176: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

rzom niefrankofońskim, dostać się do księgarń Londy-nu, Nowego Jorku, Paryża!Romantyczna koncepcja literatury wciąż określa ska-lę wartości w polskim piśmiennictwie. Według tej kon-cepcji literaturą jest to, co stanowi produkt natchnienia,objawienia, olśnienia, iskry bożej. Trzeba być pomaza-nym. Reszta to wyrobnicy, rzemiechy, woły. Stąd np. wniskiej cenie byli w naszej tradycji literackiej biografo-wie, bo pisanie biografŹŹ to żmudny trud, systematycz-ność, kopiowanie w archiwach, mrówcze kwerendowa-nie. Nic to, że w literaturze światowej wielkie są trady-cje tego gatunku (Plutarch, Swetoniusz - w starożytno-ści, Emil Ludwig, Andr‚ Maurois, Sartre o Genecie, Var-gas Llosa o GarcŹŹ Marquezie itd.). Biografistyka kwit-nie zwłaszcza w literaturze anglosaskiej, w której piszesię biografie nie tylko o zmarłych, ale i o żywych, a ta-kie pozycje, jak Jamesa Kinga I~irginia Woolf czy Ri-charda Ellmanna Oscar Wilde, należą już do klasyki tegogatunku.Tradycyjna akademicka historia literatury prowadziod powieści do powieści, od poematu do poematu. Bra-kuje natomiast historŹŹ literatury, która biegłaby oddziennika do dziennika i obejmowała ten rodzaj pisar-stwa uprawiany przez tak wielu pisarzy - właśnie Amie-la, Gide'a, braci Goncourt, Juliena Greena, Camusa itd.Słabość dyskusji o gatunkach literackich. Że traktujesię je statycznie, jako formy niezmienne. Tymczasemgatunki przechodzą ewolucję, zmieniają się.Na ogół panuje przekonanie o łatwości pisania. Talentto w opinŹŹ ludzi - "lekkość pióra". Kiedy mówi się, żepisanie kosztuje wiele wysiłku i czasu, ludzie traktują topodejrzliwie, jako blagę, wykręt albo żart. jak duży jest udział fizycznego wysiłku we wszelkiejtwórczości, popularnie uważanej wyłącznie za dziełoducha, natchnienia, iskry bożej, itd. Ileż razy rzeźbiarzmusi uderzyć młotkiem w kamień, ileż pisarz musi za-czernić kartek! Ludzie ci po skończonej pracy jakże sązmęczeni, fizycznie wyczerpani. Kiedyś byłem umówio-ny z Tadeuszem Łomnickim w jego garderobie. Zszedłwłaśnie ze sceny po przedstawieniu "Ostatniej taśmy"Becketta, w którym grał rolę Krappa. Łomnicki usiadłna krześle, oparł ręce na kolanach, dyszał ciężko, mówiłz trudem. Był cały mokry od potu.Bolesław Prus w liście do OktawŹŹ Rodkiewiczowej z19.12.1890: "...proszę mi wybaczyć milczenie, bo dość,gdy powiem, że autora zaczynającego powieść powinniumieszczać w instytucie położniczym i tyle... ja, wów-czas gdy piszę, jestem <<wściekły pies>>. jestem dziki,opryskliwy, nietowarzyski, impertynent, słowem - cho-roba morska".William Blake: "Bez nieustannej Praktyki niczegouczynić nie można. Praktyka jest sztuką. Jeżeli zaprze-staniesz, jesteś zgubiony" (tłum.Wiesław Juszczak).Przypomina mi się to, co napisał kiedyś Ernst JŹŹnger:"Nie każdy dzień przynosi łowy. Ale każdy powinienbyć dniem polowania".Pisanie podobne jest do pracy archeologa. Archeologkopie w miejscu, w którym spodziewa się, że coś możebyć, że coś znajdzie. Jego zdobycze: skorupy naczyń,narzędzia, części ubiorów i mebli, resztki zabudowań,nawet ślady ulic i miast. W poszukiwaniach archeologa

Page 177: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

jest zawsze element niespodzianki i zaskoczenia, tajem-nicy i nadziei. A po drodze - ileż odrzuconej ziemi, ilekopania, kucia, drążenia, ile mozołu i potu. Podobnie wpisaniu. Każda biała kartka jest wyprawą w nieznane.Poszukiwaniem, które tylko niekiedy kończy się odkry-ciem, znaleziskiem, zdobyczą.Ucieczka energŹŹ twórczej, energŹŹ myśli i wyobraźniszczelinami w bok: a to zdenerwował nas opryskliwyurzędnik, a to po chamsku jakiś kierowca zajechał namdrogę. jak już się denerwujemy, oburzamy. Zamiast poświę-cić uwagę rzeczom ważnym, wyczerpujemy siły naczczych błahostkach, na bzdurach, na marnościach. Zprostej ekonomiki sił płynie wniosek, aby nie wychylaćnosa z pracowni, nie wychodzić z celi klasztornej, nieopuszczać pustelni.Joan Mellon z Temple University w FiladelfŹŹ zapro-siła mnie na zajęcia, które prowadzi z młodymi adepta-mi sztuki pisarskiej. Tematy niby proste, ale w praktyceokazały się szalenie trudne: opisać pokój, w którymmieszkasz. Opisać twoją ulicę. Opisać las. Rzekę. Brze-gi tej rzeki. Wyrabiać wzrok, uwagę, spostrzegawczość.Wprawiać rękę.Ralph W. Emerson: To dobry czytelnik tworzy dobreksiążki.Kryzys literatury bierze się także z kryzysu czytelnic-twa, ze sposobu, w jaki ludzie czytają. Czytelnik jestdziś częściej biernym, powierzchownym odbiorcą niżuważnym, skupionym współuczestnikiem tworzenia li-teratury. Podają alarmujące statystyki, że wielu ludzi niekupuje książek, nie czyta ich. Ale równie niepokojące jest to, że ci, którzy czytają, czynią to źle - pośpiesznie,nieuważnie, "po łebkach". Nawet jeżeli przeczytająksiążkę, to tylko pozornie, niewiele z niej pamiętając. Wten sposób rozmijają się, nigdzie się nie spotykając, dwaróżne rytmy: rytm pisania - powolny, skupiony, reflek-syjny, oraz rytm czytania - ten właśnie przelatujący popowierzchni liter i zdań ( jednym z absurdów naszej cy-wilizacji są tzw. szkoły szybkiego czytania. Najlepiejbyłoby uczyć w nich na tekstach Husserla czy Heidegge-ra). Przypomina mi się wywiad przeprowadzony w la-tach pieriestrojki w telewizji moskiewskiej z jakimśczłowiekiem, który oznajmił, że w ciągu jednego dniaprzeczytał wszystkie dzieła Lenina (ponad 50 tomów). jak wyście to zrobili? - pyta reporter. A to proste, odpo-wiedział ów człowiek. Lenin pisząc - najważniejszemyśli podkreślał. Otóż przeczytałem tylko te podkreśle-nia, a reszta przecież nie jest taka ważna.W akcie kupowania książki jest często naiwne, nie-uświadomione złudzenie, że kupić i mieć ją, to tyle coprzeczytać. Że przez samą obecność w domu, na stole,na półce, książka, jej treść, jej duch i mądrość nie jakoosmotycznie przenikną w nas.W jednym księgarnie upodabniają się coraz bardziejdo piekarń: chcą mieć tylko świeży towar.30.9.96Wręczenie nagród w PEN-Clubie. Przemiła Szymbor-ska - skromna, życzliwa, uśmiechnięta. - Tak wspanialePani wygląda! - powiedziałem jej na powitanie. - To tyl-ko dzisiejsze kosmetyki - odparła żartobliwie. Bardzouprzejmy, bardzo cichy Jan Józef Szczepański. Zapraszamnie do swojej chaty gdzieś, w górach. Trzeba rąbać

Page 178: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

drzewo i przynosić wodę. Nie ma telefonu! - kusi.Run na wiersze Wisławy Szymborskiej po komunika-cie o Nagrodzie Nobla. Jeszcze w przeddzień w różnychksięgarniach można było kupić jej tomiki. Nazajutrz, poogłoszeniu werdyktu, książki jej zniknęły z półek w cią-gu kilku godzin.Przykład, jak bardzo jesteśmy manipulowani, jak re-klama dotykając (naciskając, pobudzając) odpowiednieośrodki w sercach, mózgach, porusza nami w dowol-nym, przez siebie pożądanym kierunku. jedna z trudności w odbiorze poezji, w jej rozumieniui przeżywaniu powstaje ze zderzenia dwóch różnych ryt-mów: pisania wierszy i ich późniejszej lektury. Wierszyna ogół pisze się mało. Powstają one powoli. Poeta cza-sem ciuła latami, żeby uzbierać tomik (Philip Larkinpublikował tomik wierszy co dziesięć lat). Tymczasemczytelnik bierze ten tomik do ręki i stara się przeczytaćgo od razu, wiersz za wierszem, często jednym tchem.Szybko następuje "zadławienie": zmęczenie uwagi,osłabienie wrażliwości. Tylko świadomość nieprzysta-walności tych dwóch rytmów może powstrzymać nasprzed zbyt szybkim połykaniem rzeczy, która wymagapowolnego i skupionego smakowania.Sztuka jest arystokratyczna. Kultura może być maso-wa - sztuka nigdy. Sztuka - to arystokracja kultury.styczeń 96Wiadomość, że umarł Josif Brodski. Poznałem go w1988, w Stanach Zjednoczonych, w Amherst. Miałemtam wieczór autorski, na który Brodski przyszedł z Pio-trem Sommerem. Właśnie dostał niedawno Nobla. "Kakpołucził etu sztuczku" - powiedział o nagrodzie. Mówi-liśmy o Rosji. Jej przyszłość widział w ciemnych bar-wach: "Zniknie czerwona gwiazda, to pewne, ale jejmiejsce zajmą religijne fundamentalizmy - krzyż i pół-księżyc". Jeszcze spotkałem go na kolacji amerykań-skiego PEN-Clubu w Nowym Jorku, a potem w jakiejśstraszliwie zatłoczonej sali, w której występowało ichczterech: on, Miłosz, Adonis i Walcott.W jego ubiorze, w sposobie bycia, była absolutnazwyczajność, prostota, nawet - niedbałość, w czym po-dobny był do swojego mistrza i literackiego ideału-Wystana Audena. Palił dużo, w ogóle nie oszczędzał się,mimo bardzo już chorego serca. Uważał, że żyje po to,aby tworzyć a palenie pomagało mu w pisaniu. Natural-ność, życzliwość, zawsze promieniowały z tego cudow-nego człowieka i myślę, że wspomnienia o nim będąpełne ciepła i dobrych słów.Ci, którzy znali Norwida, wspominają, że trzymał sięna uboczu, zamknięty w sobie odludek. On sam potwier-dza to w jednym ze swoich listów: "Stąd to idzie, że nieLECĘ do żadnej organizacji towarzystw literackich, boto zawsze wychodzi na opuszczenie ważniej-szych prac dla efemeryd".Paul Val‚ry spytał kiedyś Einsteina, czy posługuje sięnotesem, czy fiszkami, aby utrwalić swoje myśli. "Niepotrzebuję niczego - odpowiedział Einstein. - Wie pan,myśli to rzadka rzecz" (A. Vallentin - Dramat AlbertaEinsteina).Z literaturą stało się to, co wcześniej stało się z malar-stwem: nastąpiło umasowienie poprawności. Wszystkie-go jest coraz więcej. ale to więcej to rozrost owej

Page 179: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

przeciętnej poprawności. Poprawność - ta kategoriasprawia nam wiele kłopotów, kiedy przychodzi namwybierać, wartościować. Ciągle stajemy wobec wytwo-rów, o których chce się powiedzieć: "no, właściwie, tomoże być", "no tak, to jest nawet dobre", "tak, to jest naswój sposób ciekawe" itd., itp. Chodzi tu o tę masę dzieł,które pozostawiają nas zupełnie obojętnymi, na którychbanał, pustkę, pozór czy dziwactwa odpowiadamy wzru-szeniem ramion.Kultura masowa to nie tylko masowy odbiorca, ale imasowy twórca czy - wytwórca. Za wszelką cenę chcezwrócić na siebie uwagę krzykliwością i dosadnościąbarwy, dźwięku, słowa.Heterogeniczność w pisaniu (w malowaniu, w kom-ponowaniu) może także oznaczać brak pewności. Otorzeka natrafia nagle na przeszkody, jej równy, mocny,dynamiczny nurt, nie mogąc toczyć się dalej swoim ko-rytem - zaczyna rozgałęziać się, szukać nowych ujść,rozchodzić się, tworzyć odnogi, kanały, ramiona, zako-sy, labirynty, strugi, zatoki.Tak jest i z pisaniem. Heterogeniczność będzie w tymwypadku zawahaniem, zawirowaniem i - dalszym po-szukiwaniem.Robert Musil: "Ja - nie będzie w tej książce oznaczaćani autora, ani wymyślonej przezeń postaci, lecz zmien-ną mieszaninę ich obu" (Dzienniki,1921 ).W niczym myśl, wyobraźnia ludzka nie przejawiłytyle inwencji, co w wynajdywaniu języków. Tysiące ję-zyków i gramatyk, miliony słów. Języki, które rodziłysię i ginęły, które ciągle rodzą się i nadal giną.A także -języki martwe. Języki, których nie rozumie-my, bo zostały zapisane, ale tego pisma nie umiemy od-czytywać.Sami uczestniczymy w tworzeniu języka ( jedna z teo-rŹŹ mówi, że język wymyślają dzieci. Przykład - gwarypodwórzowe i szkolne).

16.6.96Pisząc o malarstwie Mariusza Kałdowskiego napotka-łem trudność - trudność języka, brak słów, określeń, ter-minów. Każda dziedzina ma swoje słownictwo i niemożna bezkarnie, bez groźby zubożenia swojej wypo-wiedzi przeskakiwać z jednej dziedziny do drugiej. Niemożna tego samego dnia pisać o:1- malarstwie, 2 - bio-logŹŹ molekularnej, 3 - poezji, 4 - etnometodologŹŹ, bopo prostu nie można co godzinę zmieniać języka.Mówi się - poliglota to ten, który zna kilka różnychjęzyków. Okazuje się, że trzeba dziś być poliglotą w ob-rębie własnego, ojczystego języka!Razem z tobą, tuż obok, rosną, dojrzewają i pęczniejąnienawiścią twoi wrogowie. Często nie wiesz o nich nic,nie wiesz nawet, że są, dopóki nie wypuszczą w twojąstronę (najczęściej znienacka) zatrutej strzały. Zwróciłana to uwagę Zofia Nałkowska, kiedy po ukazaniu sięGranicy, "Marchołt" wydrukował recenzję Stefana Ko-łaczkowskiego. " jest ona zupełnie jak uderzenie pałką wgłowę, w zaułku, gdzieś na zakręcie drogi - pisze Nał-kowska w swoim dzienniku - gdy człowiek się niczegonie spodziewa - tak zajadła, tak napastliwie wroga, takunicestwiająca. Rzecz napisana w ciągu pół godziny,byle jak, bez motywów i dowodzenia - ale jakaż pew-

Page 180: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

ność słów i sądów, swego lepszego gatunku, swej wyż-szości. jaka nienawiść!"Utrapieniem ludzi sławnych jest to, że kuszą mierno-ty do napaści. Te ostatnie liczą, że atakując sławnegoczłowieka same zdobędą odrobinę sławy.James Wood w "New Republic" ( 12.7.96):"Literatura, która chce odkryć, jest piękniejsza od tej,która wie wszystko". Pisarz powinien sprawiać wraże-nie, że- wie mniej, niż więcej,- że sugeruje, a nie stwierdza,- że stoi przed czymś, co niewypowiedziane, nie zaś,że obwieszcza ex cathedra.Tomasz Mann: "każda historia (żeby być opisaną-R.K.) musi być miniona i im bardziej jest miniona, tymlepiej..." jest proza elegancka, kunsztowna: Proust, Woolf,Mann. jest proza trudna, filozofująca, przez którą trzebaprzedzierać się z wysiłkiem, w skupieniu: to Broch,Musil. jest wreszcie proza jak pobojowisko: widać naniej ślady zmagań, potyczek, krwawego potu. Są w tejprozie sęki, zadry, jest chropawość, są pęknięcia, garby,wykroty: to Lowry, Weil, Peter Weiss, Rozanow.Nawet w najlepszej prozie muszą być fragmenty ba-nalne. Są one niezbędne jako odprężenie dla uwagi, któ-rą nieustanne napięcie szybko męczy i stępia. Są ko-nieczne jako oddech, jako moment luzu i wytchnieniaprzed wspinaczką na wysoką górę. Przykładem Dosto-jewski, w którego książkach, obok stron genialnych,można znaleźć oczywiste banały.W 1975 roku Julien Green zanotował w swoim Dzien-niku: "Gdybym mógł zapamiętać wszystko, co przeczy-tałem, zwariowałbym. Pamięć poddaje się sama zba-wiennym operacjom, wyrzuca przez okno tysiące to-mów. Myślałem, żem nie czytał nigdy Sezama i lilŹŹ Ru-skina. Wczoraj przeglądałem egzemplarz, były w nimadnotacje robione moją ręką w roku 1930".Wiele dotychczasowych cywilizacji czciło jako obiektkultu Księgę: Wedy, Biblię, Koran, Popol Vuh. Cobędzie takim obiektem w naszej cywilizacji? Komputer?W 1988 roku prowadziłem warsztaty literackie nauniwersytecie Temple w Filadelfii. Moje seminarium:15młodych amerykańskich poetów, powieściopisarzy, re-porterów i dramaturgów. Dyskutowaliśmy o tym, j ak pi-sać, rozmawialiśmy o stylu, kompozycji ijęzyku. Po po-łudniu miałem czas wolny, więc chodziłem do bibliote-ki. Na drzwiach jednego pokoju była tabliczka z napi-sem: Poetry Room. Wewnątrz, na półkach stały rzędytomików wierszy, na stole leżały czasopisma poświęco-ne poezji. Zacząłem szperać po półkach, przeglądaćksiążki i pisma z początku ze zwykłej ciekawości, ale zczasem już bardziej systematycznie. jedno bowiemzwróciło moją uwagę, a mianowicie dziesiątki, setki na-zwisk poetów, które widziałem po raz pierwszy, mimo iżmyślałem, że coś niecoś o poezji amerykańskiej wiem.Nazwiska te pojawiały się w tomikach wydanych przedlaty, a potem ich poetycki żywot nagle się urywał i ginął.Poeci znikali, nie było ich świeżych wierszy. Na nowychtomikach widniały zupełnie inne nazwiska - zresztą teżmi nie znane.Dowiedziałem się, jak odbywa się w tym kraju obieg

Page 181: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

poezji. Poeci z jednego uniwersytetu wysyłają wierszepoetom z innych uniwersytetów, a ci wysyłają im swojeitd. Są to tomiki poezji albo wiersze drukowane w cza-sopismach literackich, lub po prostu pisane na maszynieczy komputerze. Wiersze te, czytane lub nie, trafiają po-tem na półki owych Poetry Rooms, które można spotkaćna wielu uniwersytetach.Ale nie ten zamknięty obieg poezji najbardziej mniezaciekawił. Rzucało się w oczy co innego, a mianowicie- ulotność, kruchość, nietrwałość poetyckiego losu. Całelitanie nazwisk, które napotykamy po raz pierwszy i któ-re po jakimś czasie, często bardzo krótkim, znikają nazawsze. I już następne i następne. Ale co się stało z tam-tymi sprzed pięciu lat? Sprzed dwóch? Sprzed roku?Dlaczego dalej nie piszą? I czym się teraz zajmują?Gdzie pracują? Czy jeszcze interesują się poezją? Czypamiętają, że sami drukowali wiersze? Wydawali tomi-ki? Czy poezja była tylko epizodem w ich życiu, którynie zostawił śladu, o którym zapomnieli? Bo tylko kilkanazwisk pozostawało na lata, powracało, istniało: Ash-bery, Creeley, Ginsberg.Podobnie, choć bardziej stabilnie, wyglądała sytuacjawśród prozaików. Ale i tu widoczna była płynność, i tupisanie, poza wyjątkami, było nie tyle treścią życia, ileprzygodą, a nawet grą czy luksusem. Literatura nie byławięc dla nich posłannictwem, karierą, z którą wiązaliswoją przyszłość, całe życie, której się w pełni i na za-wsze oddawali.Ta płynność i efemeryczność środowiska literackiego,jego niestały, a nawet przypadkowy charakter uderzyłymnie może dlatego, że będąc w Filadelfii mieszkałem wdomu asystentów wydziału biologŹŹ tego samego uni-wersytetu. Z czasem poznałem wielu z nich, zapraszalimnie do siebie. W porównaniu z moimi kolegami po pió-rze byli to ludzie zupełnie inni! Ich kariery miały wyty-czony mocnymi liniami szlak, którego nawierzchniabyła twarda, zrobiona z solidnego, trwałego materiału.Od początku do końca byli biologami, biologami tylko iwyłącznie, za wszelką cenę i do końca życia. Z górywiedzieli, co będą robić dziś, za dwadzieścia lat i zaczterdzieści. W ich wyborze i powołaniu była jakaś de-terminacja i ufność, pewność i duma. Duch śmiałej iwielkiej przygody. Pasja. Mrówcza, zaciekła pracowi-tość.Tak więc były to dwie różne grupy ludzi. Pierwszącechowała niepewność, nawet nieśmiałość, brak przeko-nania, że to, co robią, jest wyborem na całe życie, drugą- silna wola i optymizm. A te postawy muszą przecieżmieć wpływ na wynik ostateczny: na polu literatury czyw dziedzinie nauki.Filadelfia przypomniała mi się teraz, w czasie lekturyksiążki zredagowanej przez amerykańskiego fizyka-Johna Brockmana - Trzecia kultura. Brockman zapo-wiada w niej koniec literatury tradycyjnej (albo, jak cza-sem mówimy - literatury pięknej). Ona już nic nie wno-si, nic w niej już nie ma, to - jak powiedział inny Ame-rykanin, John Barth - literatura wyczerpana. Zamiastniej, pisze Brockman, "odkryłem pojawienie się zu-pełnŹe nowego rodzaju literatury. Spotkałem grupę fas-cynujących osób i wielkich uczonych, z których wielubyło autorami bestsellerów nie kwalifikujących się do

Page 182: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

żadnego ze znanych gatunków literackich. Ich książkinie były powieściami, popularyzacją nauki, dzienni-karstwem czy biografiami - była to żyjąca nauka.Powstaje trzecia kultura.Trzecia kultura to uczeni, myśliciele i badacze świataempirycznego, którzy dzięki swoim pracom i pisarstwuprzejmują rolę tradycyjnej elity intelektualnej w poszu-kiwaniu odpowiedzi na pytania od zawsze nurtująceludzkość: czym jest życie, kim jesteśmy i dokąd zmie-rzamy".Warszawa, 29.10.96Dzień szary. Deszczowo. W tej wilgoci wszystko wy-daje się zamazane, rozpuszczone, płaskie, nie widać dru-gich planów, pejzaż nie ma głębi. Nagle z krzaków wy-biega pies, kręci się chwilę i znika we mgle. Ptasi kon-cert na wysokim jaworze: stroją głosy przed odlotem dociepłych krajów. Ściany domów w zaciekach, mokre,złuszczone jak ryby. Ulica pusta, dziurawa, pokrzywio-na jak dekoracja w opuszczonym teatrze. Pan w telewi-zorze zapowiada falę zimna i okrywa się kraciastym sza-likiem.Paradoksy reportażu: choć reportaż kojarzy się z pra-są, rzadko jest uprawiany przez dziennikarzy. jest to ga-tunek bardzo czasochłonny, a dziennikarze pracujący wredakcji mają mało czasu. W antologŹŹ Egona ErwinaKischa pt. Klasycy dziennikarstwa są działy takie, jakArtykuł wstępny, Kronika lokalna, Felieton, ale nie madziału pt. Reportaż. Zresztą w antologŹŹ tej, wśród kilku-dziesięciu autorów jest Martin Luter, Jonathan Swift,Wiktor Hugo czy Henryk Heine, nie ma natomiast pra-

wie żadnego dziennikarza. W innej, opasłej antologŹŹ re-portażu The Faber Book of Reportage jest Tacyt, MarcoPolo, Chateaubriand, Dickens, Flaubert, są dziesiątki in-nych pisarzy, naukowców i podróżników, ale bardzo nie-wielu dziennikarzy.W sumie jest więcej reportaży niż reporterów, a todlatego, że większość reportaży na świecie napisali niereporterzy, lecz prozaicy, poeci, uczeni, wojskowi.Przede wszystkim jednak - pisarze. U nas np. Sienkie-wicz, Reymont, Umiński, Ossendowski, Kuncewiczo-wa, Pruszyński, Nałkowska, Gombrowicz, właściwieniewielu można wymienić tych, którzy nie pisali repor-taży.Na temat sytuacji i miejsca reportażu w literaturze pi-sał w 1987 roku profesor literatury angielskiej z Oxfor-du - John Carey:"Pytanie, czy reportaż jest <<literaturą>>, nie jest samow sobie ciekawe ani nawet znaczące. <<Literatura>>, jak jąobecnie pojmujemy, nie jest obiektywnie ustanowionąkategorią, do której poszczególne dzieła zaliczają się znatury rzeczy. Jest raczej terminem - stosowanym przezinstytucje i ciała opiniotwórcze oraz inne grupy kontro-lujące kulturę-mającym na celu nadanie wyższej rangitym tekstom, którym z jakiegoś względu chcą nadaćwiększą wartość. Zatem pytanie, jakie warto by zadać, tonie - czy reportaż jest literaturą, ale dlaczego intelektu-aliści i instytucje literackie tak usilnie odmawiają mutego statusu.Niechęć wobec mas uznanych za odbiorców reporta-żu jest oczywistym czynnikiem sprzyjającym rozwojowi

Page 183: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

takiego przesądu. Terminologia, za pomocą której to sięwyraża, ma często ukryty społeczny sens. <<Wysoką>>kulturę odróżnia się od <<trywialności>>, jaka rzekomo ce-chuje reportaż. To dyskredytowanie reportażu odzwier-ciedla wszakże chęć promowania tego, co nierealne, nadto, co rzeczywiste. Uważa się, że dzieła wyobraźni z za-łożenia stoją ponad innymi, a także odznaczają się pier-wiastkiem duchowym, którego brak <<dziennikarstwu>>.Twórczy artysta ma do czynienia z prawdami wyższyminiż te rzeczywiste, a to daje mu wyłączność na wgląd wludzką duszę.Takie przekonania zdają się być pozostałościami ma-gicznego myślenia. Uciekanie się do wyobrażeń o wzno-szeniu się na szczyty, manifestowane przez ich zwolen-ników, jak również nacisk na czystość, wzdraganieprzed ziemskim skalaniem oraz wiara w natchnienie,wszystko to należy do tradycyjnych mitów o duszpaster-stwie i tajemnych kultach. Osoby o takich poglądach naliteraturę są także skłonne odrzucać próby szukania po-wiązań między dziełami a życiem ich twórców, podej-mowane przez krytyków. Istnieje przekonanie, że podej-ście biograficzne deprecjonuje literaturę poprzez wiąza-nie jej ze zwykłą rzeczywistością: należy oddzielać tek-sty od ich autorów i kontemplować je jako czyste i ode-rwane lub - w najlepszym wypadku - w towarzystwieinnych równie czystych i oderwanych tekstów.Przesądy, kryjące się za tymi dogmatami, mogą byćrównie ciekawe, jak pozostałości prymitywnych kultur,ale źle by się stało, gdyby nadać im wagę poważnegoargumentu w dyskusji. Przewaga reportażu nad literatu-rą wyobraźni jest wyraźna. Aby bowiem literatura wy-obraźni mogła osiągnąć swój efekt, czytelnik musi do-browolnie i z góry uwierzyć w to, o czym ona mówi. Toz kolei musi pociągać za sobą element gry, zmowy czysamooszukiwania. W przeciwieństwie do tego, reportażopisuje to, co rzeczywiste, co literatura może poruszyćjedynie poprzez fikcję.Niemądrze byłoby oczywiście obniżać rolę literaturywyobraźni z tego powodu. Sam fakt, że nie jest ona rze-czywista, że jej smutki, miłości i śmierci są pozorne, jest jedynym powodem, jaki nas do niej przyciąga. jestsnem, który w każdej chwili możemy przerwać, dziękiczemu wśród ciągłych konieczności realnego życia dajenam cenne złudzenie wolności. Pozwala nam doświad-czyć rozkoszy namiętności oraz innych uczuć (złości,strachu, współczucia itd.), które w normalnych warun-kach pojawiłyby się tylko w sytuacjach związanych zbólem czy zmartwieniem. W ten sposób uwalnia nas iposzerza pole naszego życia uczuciowego. Wydaje sięprawdopodobne, że większość czytelników traktuje wie-le - jeżeli nie znaczną część - reportaży jako fikcję.Przedstawione w reportażach nieszczęścia czy katastro-fy nie są odbierane jako coś rzeczywistego, lecz jakocoś, co przynależy do nierealnego świata, dalekiego odich własnych trosk i natrętnej rzeczywistości. Z tegowłaśnie powodu reportaż był w stanie zająć miejsce lite-ratury wyobraźni w życiu większości ludzi. Wolą czytaćgazety niż książki, a gazety te mogą równie dobrze byćprzepełnione fikcją, tak jak powieści Frayna. jakkolwiek by to było przyjemne, ukazuje jednakucieczkę od rzeczywistości, tak jak literatura wyobraźni,

Page 184: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

a celem dobrego reportażu jest tę ucieczkę uniemożli-wić. Reportaż skazuje nas na wygnanie z krainy fikcji wgorzkie tereny prawdy. Wszyscy wielcy dziewiętnasto-wieczni pisarze-realiści - Balzak, Dickens, Tołstoj, Zola- zbliżali się do technik reportażu, wprowadzając doswych powieści relacje naocznych świadków oraz histo-rie z gazet, tak by nadać im jeszcze większe poczucierealizmu. Ale cel, ku któremu zmierzali, był zawszepoza ich zasięgiem. W najlepszym wypadku mogli stwo-rzyć imitację reportażu, pozbawioną jego najistotniej-szego elementu: świadomości czytelnika, że to wszystkowydarzyło się naprawdę.Kiedy czytamy (by podać najbardziej jaskrawy przy-kład) relacje świadków, którzy przeżyli Holocaust, niemożemy się pocieszyć (tak jak to robimy czytając opisycierpiących w powieściach realistycznych), że wszyst-ko to jest tylko fikcją. Przedstawione fakty domagają sięnaszego uznania i zmuszają nas do zareagowania, choćnie wiemy jak. Czytamy szczegóły - Żydzi czekający naegzekucję na skraju masowych grobów; ojciec pociesza-jący syna i wskazujący na niebo; babcia zabawiającamalutkie dziecko - i już jesteśmy owładnięci naszą wła-sną niemożnością, absurdalną chęcią pomocy, współczu-cia, które pozostaną nieukojone i niepotrzebne.Choć może nie do końca niepotrzebne. Ponieważ natym poziomie (tak, by każdy mógł mieć nadzieję) repor-taż może zmieniać swych czytelników, kształcić ichuczucia, poszerzać - w obie strony - ich poglądy na te-mat tego, co znaczy być człowiekiem, może ograniczyćich tolerancję dla tego, co nieludzkie. Te osiągnięciaprzypisywano zazwyczaj literaturze wyobraźni. Ale sko-ro reportaż - w przeciwieństwie do literatury - pozbawiarzeczywistość wszelkich ozdób, jego nauki są i winnybyć bardziej znaczące. I skoro dociera do milionów nietkniętych przez literaturę, ma możliwości nieporównaniewiększe".Reportaże różnią się poziomem (co oczywiste) i prze-znaczeniem. Może być reportaż gazetowy, doraźny, ro-dzaj "zbeletryzowanej informacji". Ale są też reportażebardziej ambitne - literackie, socjologizujące, antropolo-giczne.Ze względu na bohatera, reportaż można podzielić natrzy typy:1- w którym bohaterem jest wydarzenie (np. zabój-stwo prezydenta Kennedy'ego w Dallas),2 - bohaterem jest problem (np. bezrobocie, malaria),3 - bohaterem jest autor (np. opisujący swoje wraże-nia z podróży do BrazylŹŹ).Kisch. Czym jest reportaż? " jest formą wypowiedzi"(w Jarmarku sensacji).Definicja reportażu będzie zawierać dwa elementy:a - intencjalność projektu: jadę gdzieś celowo (lubzostałem tam wysłany), żeby zdać sprawę;b - temat został wzięty z życia ( jest wydarzenie czyproblem, jadę, zbieram materiał - rozmowy, dokumenty,wrażenia - piszę, drukuję w prasie lub wydaję książkę,robię film, audycję).W trakcie pisania tych notatek znalazłem jeszcze innedefinicje reportażu:Gatunek publicystyczno-literacki" (Słownik termi-nów literackich pod red. Janusza Sławińskiego,1988);

Page 185: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

- rodzaj pisarski, który stara się przekazać prawdziwąi szczegółową relację o wydarzeniach bezpośrednio wi-dzianych lub sprawach dokładnie udokumentowanych:"wydaje się, że można by powiedzieć wprost - jest to jedyny gatunek literatury, który ma wartość" - GeorgeOrwell (Encyclopaedia Britannica,1986);- "Reportaż jest gatunkiem literackim, który możestać się jedną z najważniejszych form literatury" - JeanPaul Sartre, w Robert 1984.Hasło "reportaż" pojawia się w słownikach stosunko-wo niedawno. Nie ma go w Słowniku języka polskiegoJana Karłowicza z 1912 r., nie ma w słowniku Larousse'az 1923 r. ani we wspomnianych już Klasykach dzienni-karstwa wydanych przez Kischa w tymże 1923 r. Toteż jako rodzaj świadomie uprawiany, wyodrębniony, repor-taż jest młodym czy nawet najmłodszym gatunkiem lite-rackim, produktem epoki masowego społeczeństwa imasowej komunikacji, podróżowania, kontaktów wielo-kulturowych, globalnych mediów.Reportaż, mimo że określenie jest francuskie, najmoc-niej osadzony jest w tradycji literatury anglosaskiej. Re-portaże pisali Mark Twain, Jack London, Herman Mel-ville, Richard Wright, Ernest Hemingway, John Stein-beck, Norman Mailer i wielu innych pisarzy amerykań-skich. Długa jest również lista pisarzy angielskich, z któ-rych wielkie reportaże pisali m.in. Charles Dickens, D.H. Lawrence, Aldous Huxley, Evelyn Waugh. Także winnych językach pisarzy uprawiających reportaż były isą dziesiątki: Claude Roy, Amos Oz, Heinrich B”ll,Elias Canetti, Hans Magnus Enzensberger, Ilia Eren-burg, Joseph Kessel, Arthur Koestler, Jean Baudrillard itylu innych.W wielu znanych mi krajach pisarze, filozofowie, ar-tyści systematycznie i często pisują w gazetach: w Ame-ryce Łacińskiej - Gabriel Garcia Marquez, Carlos Fuen-tes, Mario Vargas Llosa. We Francji - Andr‚ Gluksman,Allain Finkelkraut, Jacques Derrida. W USA - JohnUpdike i Elizabeth Hardwick, we Włoszech - UmbertoEco, w Niemczech - GŹŹnter Grass itd. - ich reportaże,eseje i felietony są stale obecne na łamach dzienników iczasopism.The New Journalism: przełom w dyskusji, czy repor-taż jest literaturą, następuje w latach 60-tych. W StanachZjednoczonych Tom Wolff występuje z tezą, że ponie-waż fikcjopisarze amerykańscy pomijają milczeniemcałe dziedziny życia społecznego i politycznego (a są tona Zachodzie lata rewolucyjne), konieczne jest, aby te-maty te podjęli "nowi dziennikarze". Stąd jego termin:nowe dziennikarstwo. Za czołowych, amerykańskichprzedstawicieli tego nowego gatunku uważa się właśnieToma Wolffa (np. The Right Stuff), Normana Mailera(np. Advertisements for Myse aj, Huntera S. Thompsona(np. The Great Shark Hunt) i Trumana Capote, który sta-rał się stworzyć tzw. powieść faktu.Reportaż, jako gatunek pisarski, przechodzi ewolucjęod dziennikarstwa do literatury. Przyczyną jest tu m.in.słabnąca rola prasy (print press) na rynku opinŹŹ. Na ryn-ku tym, na którym panowali dawniej politycy i dzienni-karze piszący (były to często zajęcia i zawody wymien-ne), pojawiła się nowa, dominująca postać - dircom(szef, menedżer komunikacj i, mediów) - to on kształtu-

Page 186: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

je dziś gusta, zainteresowania i poglądy publiczności.Misja społeczna, interwencyjna wielkiej prasy zanika,dzienniki stają się rzecznikami różnych grup interesów,ich krytycyzm, społecznikostwo, bojowość słabną. W tejsytuacji reportaż - z natury swojej gatunek walczący-traci rację bytu, jest eliminowany z łamów gazet (podróżnymi niemerytorycznymi pretekstami) i znajdujeswoje nowe miejsce w prasie literackiej lub wydawnic-twach książkowych. Oczywiście dotyczy to reportażuwysokiej, artystycznej klasy (to, co Francuzi nazywają-le grand reportage). Doraźny, ulotny, pobieżny reportażpo prostu znika.Collage, symbioza: reportaż często czerpie dziś ztechnik charakterystycznych dla powieści czy opowia-dania, a tzw. literatura piękna chętnie sięga do zdobyczyreportażu. Ale i dawniej tak bywało. W pilności zbiera-nia materiałów powieściopisarze nie różnili się od re-porterów. Oto jak Balzak zbierał materiały do swojejpowieści Szuanie:"Jesienią 1827 roku wyrusza w teren, do Foug‚res,gdzie skoncentruje akcję Szuanów. Gości tam u genera-łostwa de Pommereul, z którymi jeszcze w Tours przy-jaźnili się jego rodzice. Przetrwały tu żywo wspomnie-nia o szuańskim rokoszu, generał de Pommereul i wielu jego znajomych pamięta doskonale tę wojnę domową. Zrana Balzak wędruje po folwarkach i polach, wśród skałi wrzosowisk, zapuszcza się w zapadłe drogi i międzyopłotki, zwiedza wszystkie kąty, obserwuje o różnychporach dnia i w rozmaitym oświetleniu górę P‚lerine idolinę Cou‰snon. Wieczorem pisze. Spędził tak dwamiesiące. Czytając Szuanów przekonacie się, jak dokład-nie przyjrzał się wszystkiemu: ludziom, obyczajom, kraj-obrazowi; jak sumiennie, z drobiazgowością stratega ba-dał topografię tych okolic. Spotkacie się z rozważaniamina temat społecznych i ekonomicznych przyczyn rebelŹŹ,do której - jak sam widzi - nie doszłoby zapewne, gdy-by nie nędza i ciemnota bretońskiego ludu oraz agitacjatamecznego kleru; zobaczycie nie tylko ówczesną wojnępartyzancką, lecz i poznacie metody jej prowadzenia.Balzaka interesuje wszystko: system uprawy roli, ho-dowli bydła, wierzenia, zabobony, rozmieszczenie go-spodarstw, a nawet jakość i pochodzenie sprzętów, którewidział w chałupach" (Julian Rogoziński).Temat? jak znajdować temat?Otóż wszystko jest tematem. Babel pisze: "Stylemdokonujemy naszych podbojów, stylem! Mógłbym napi-sać opowiadanie o praniu, a zadźwięczy jak proza Juliu-sza Cezara. Od języka i stylu zależy wszystko". I żali się,że zrobił już 22 redakcje krótkiego opowiadania, a jeszczenie jest pewien, czy ta ostatnia nadaje się do druku.Współczesny antropolog amerykański - CliffordGeertz w swoim eseju O gatunkach zmąconych, napisa-nym jeszcze w 1980 roku, zwracał uwagę, że "w ostat-nich latach nastąpiło niebywałe pomieszanie form gatun-kowych i pomieszanie to nie słabnie". Sytuację w litera-turze - pisze - cechuje "zatarcie granic między gatunka-mi": "Dzisiejsze skotłowanie form wezbrało do punktu,w którym nie tylko trudno zaszeregować autora... ale izaklasyfikować dzieło... Zamiast ustawionych w zwar-tym szyku rodzajów naturalnych, sztywnej, ostro zróżni-cowanej pod względem jakościowym typologŹŹ, coraz

Page 187: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

bardziej dostrzegamy wokół nas rozległe, niemal nie-przerwane pole rozmaicie pomyślanych i różnorodnieskomponowanych utworów, które umiemy porządkować jedynie z punktu widzenia praktycznego, relatywnego,w związku z naszymi własnymi celami". jednym z tych, którzy przyczynili się do owego"zmącenia gatunków", był Bruce Chatwin. Chatwin, któ-ry umarł w 1989 roku, to największe nazwisko współ-czesnego reportażu w AnglŹŹ. Debiutował on wydanymw 1976 roku w formie książkowej reportażem z Argen-tyny pt. In Patagonia. O trudnościach ścisłego określe-nia rodzaju tej literatury pisze wydawca książki Susa-nnah Clapp: "Ktoś, kto czytał Patagonia, nie powinienoczekiwać, że opisani tam ludzie wyglądają dokładnietak jak w rzeczywistości. Chatwin odrzucił tradycyjnedla dawnego reportażu żądania wierności faktom i uży-wał technik, którymi posługują się autorzy powieści.Powstał reportaż, który czyta się jak opowiadanie. Autornie wspomina, jak przemieszczał się z miejsca na miej-sce. Głos, którym mówi, urywany, dobitny, a oko należydo kogoś, kogo pociąga to, co zaskakujące i pełnesprzeczności. jest to reportaż, ale jednocześnie esej hi-storyczny, a także - w dodatku - powieść. Był to nowyrodzaj pisarstwa, który z literatury faktu uczynił gatunekbardziej pojemny i bogaty".Egon Erwin Kisch wspominając dawne lata reportażupisze gdzieś: "Przeszkody były często ciekawszym te-matem niż sam temat". W istocie, treścią wielu reporta-ży był opis trudności, jakie napotykał reporter, żeby do-stać się na miejsce wydarzeń, jego relacje o tym, jak zo-staje aresztowany, jakie ma kłopoty z przekazaniem in-formacji, jak gubi kontakt z centralą itd. Wszystko toprzestało być dziś tematem - komunikacja a jest dużo lep-sza niż dawniej, podobnie łączność.Fenomen naszej epoki - masowa turystyka - zmieniłbardzo wymogi stawiane dziś reportażowi (zwłaszcza-zagranicznemu). Turystyka taka powstała z połączeniadwóch nowych zjawisk: powstało społeczeństwo maso-we, ruchliwe i żądające rozrywki oraz rozwinęła się ta-nia, charterowa komunikacja. Każdy może znaleźć sięwszędzie. Dawniej pojęcie drogi miało w sobie pewnątajemnicę. Dzisiaj miejsce tajemnicy zajęła kalkulacjafinansowa: czy wystarczy mi pieniędzy, żeby dojechaćtu czy tam. Droga przestała być tematem. Wielki repor-taż Goethego Podróż włoska nie mógłby dziś powstać.Trwająca 9 miesięcy podróż z Karlsbadu do Neapolu,którą Goethe opisał na 300 stronicach swojej Italieni-sche Reise, samolot przebywa dziś w godzinę: tyle, żebynapić się kawy i przejrzeć gazetę.Nieporozumienia na temat reportażu wynikają też zróżnic między prasą anglosaską i kontynentalno-euro-pejską.Dziennikarstwo anglosaskie wywodzi się z tradycjiliberalnej, z przekonania, że prasa jest instytucją ogólno-społeczną, że wyraża interesy i opinie wszystkich oby-wateli jednakowo, i dlatego musi być niezależna, bez-stronna, obiektywna. Stąd od dziennikarza wymaga siętam, aby jego relacja była właśnie niezależna, bezstron-na i nie jako - bezosobowa. Reporter to ktoś, komu wtekście nie wolno ujawniać swoich poglądów i opinŹŹ. jego zadaniem jest dostarczyć jak najwięcej "czystej"

Page 188: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

informacji. "Co tu się dzieje?" - spytałem raz operatoraNBC, kiedy filmował scenę walki ulicznej w czasie ma-nifestacji w Meksyku. "Nie mam pojęcia - odpowie-dział. - Filmuję i posyłam taśmę do Nowego Jorku. Tam już szefowie wybiorą, co im będzie potrzebne."Ponieważ gazeta nie może składać się z samych infor-macji, czytelnik oczekuje bowiem i komentarzy, w pra-sie anglosaskiej istnieje specjalna kategoria piszących,którzy zajmują się wyłącznie komentowaniem, objaśnia-niem, właśnie - wyrażaniem opinŹŹ. Nazywają ich - ko-lumnistami (columnists). jest ich niewielu. To zwyklewielkie nazwiska, sławne w świecie, koryfeusze pra-sy, arystokraci pióra. Walter Lippmann, Joseph Alsop,James Reston - na komentarze tych kolumnistów czeka-ła cała czytająca Ameryka.Reporterzy i kolumniści - oto dwie sytuacje zupełnieróżne, całkowicie od siebie oddzielone. Amerykaniewyodrębniają dwa rodzaje dziennikarstwa: investigativejournalism (dziedzina reporterów) i reflectivejournalism(dziedzina kolumnistów).Korzenie prasy kontynentalno-europejskiej są inne.Prasa wywodzi się tu z ruchów politycznych: była narzę-dziem walki partyjnej. A więc w przeciwieństwie doprasy anglosaskiej cechowały ją stronniczość, zaangażo-wanie, duch walki, partyjność. Tu informacja i komen-tarz nie były rozdzielone, ale odwrotnie - informacjęzamieszczano wówczas, jeżeli służyła interesom partŹŹ(lub innych sił, które gazeta reprezentowała) i dlategoformą najczęściej spotykaną była nie informacja "czy-sta" (jak w gazetach Anglosasów), ale informacja ko-mentowana, a od dziennikarza oczekiwano właśnie opi-nŹŹ, zaangażowania i nade wszystko - obecności. (Świa-domie, dla jasności wywodu, przedstawiam tu owe dwaróżne modele w formie czystej, skrajnej, w praktyce bo-wiem rozwinęło się później wiele form mieszanych,eklektycznych, hybrydycznych.)Wiedząc o tych dwóch modelach prasy, łatwiej odpo-wiedzieć, czy reportaż to gatunek dziennikarski, czy li-teracki. W świecie anglosaskim - zdecydowanie literac-ki. W modelu prasy anglosaskiej nie ma miejsca na pro-dukt tak osobisty, jakim jest reportaż, którego siła zasa-dza się właśnie na obecności autora w miejscu wyda-rzeń, na jego obecności fizycznej, ale i emocjonalnej, najego wrażeniach i refleksjach. Dlatego reportaże są tamdrukowane w czasopismach literackich i publikowane wwydawnictwach książkowych. Nikt nie ma wątpliwości,że książki V S. Naipula, Jamesa Fentona czy ColinaThubrona to literatura piękna.W krajach Europy kontynentalnej jest różnie. Przezjakiś czas istniał tu i jeszcze gdzieniegdzie istnieje repor-taż dziennikarski. Spełniał on szczególnie ważną rolę wkrajach, w których istniała cenzura, ponieważ był formądającą większą swobodę wypowiedzi niezależnej, kry-tycznej.W Europie istniał też reportaż literacki, uprawianygłównie przez pisarzy. Ci, którzy pisali taki reportaż,najczęściej nie byli zawodowymi dziennikarzami-Wańkowicz był wydawcą, Kuncewiczowa pisarką, Ja-sienica - historykiem.Rozmowa z korespondentem "Time" w New Delhi-Anthony Speathem, że takie wynalazki, jak fax, modem,

Page 189: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

e-mail, telefon bezsieciowy, są w pracy korespondentazarazem postępem i cofnięciem. Bo zjednej strony uła-twiają zdobywanie i przekazywanie informacji, ale zdrugiej- szybka, natychmiastowa, pozbawiona kłopotówłączność z centralą sprawia, że korespondent trzyma siębliżej centrali niż miejsca i kultury, w której się znajdu-je. Ciągła więź z centralą powoduje, iż mimo przemiesz-czeń geograficznych, kulturowo, środowiskowo znajdu-je się on nadal w budynku swojego biura (zwykle wNowym Jorku, Londynie, Paryżu). Następstwem faktu,że przez "uwiązanie elektroniczne" nie opuszcza on ni-gdy centrali, jest to, że swoje przebywanie w innej kul-turze traktuje jako czasowe, przygodne, powierzchowne.Nic nie zachęca go, aby poznać bliżej tę nową kulturę iludzi, wśród których się znalazł. (Kiedyś krótko podró-żowałem po Afryce z ekipą telewizji brytyjskiej. Więk-szość jej członków była po raz pierwszy na tym konty-nencie. Patrzyłem zdumiony na ich zachowanie. Gdzie-kolwiek przyjechaliśmy, od razu rzucali się do telefo-nów, łączyli z Londynem i prowadzili godzinne rozmo-wy z rodziną. Myśl, że następnego wieczoru znowu za-dzwonią do Londynu, pozwalała im jako tako znosić ko-lejny dzień w Afryce. Afryka w ogóle ich nie intereso-wała, nawet nie próbowali bliżej jej poznać);- po drugie, przez owo elektroniczne przywiązanie docentrali korespondent jest narażony na to, że centralabędzie kierować jego krokami w terenie, że odbierze muinicjatywę, słowem, że bardziej będzie "wysłannikiem",niż samodzielnym reporterem i badaczem.Truman Capote i jego Muzyka dla kameleonów. Nigdynie pracował jako dziennikarz, ale chciał uprawiać"dziennikarstwo jako formę artystyczną". Nazywałto "dziennikarstwem narracyjnym" albo "powieściąfaktu".W 1966 drukuje Z zimną krwią. To przełomowe wy-darzenie w światowym reportażu, powstanie "powieścidziennikarskiej". "Pisarz, twierdził Capote, powinienmieć na jednej palecie wszystkie farby, wszystkie swojeumiejętności, żeby móc je mieszać", i wymieniać gatun-ki: "scenariusze filmowe, sztuki teatralne, reportaże,wiersze, nowele, opowiadania, powieści".Z jakiej to książki? Że od podróżnika do Afryki wy-maga się ascezy. Reporter zagraniczny jest tłumaczemkultur. Atakuje powszechnie panującą ignorancję, ste-reotypy, przesądy. Jest on z natury eklektykiem i żyje nakulturalnej emigracji wobec własnego społeczeństwa.Samotność reportera, który jeździ po świecie, do da-lekich krajów: pisze o tych, którzy go nie czytają, dlatych, których mało interesują jego bohaterowie.Jest kimś pomiędzy, zawieszony między kulturami ichtłumacz. Jego pytanie i problem: na ile można przenik-nąć i poznać inną kulturę, skoro tworzą ją wewnętrzne,utajone kody, których nam, przybyszom z innego świa-ta, nie uda się rozszyfrować i zrozumieć.Reporter to postawa życiowa, to charakter. Jest rok1940. Wojna. Inwazja Niemiec na Francję. Tłumy pary-żan uciekają z miasta, panika, apokalipsa. Tłumy te wi-dzi Andrzej Bobkowski. Widzi i na gorąco zapisuje wswoich Szkicach piórkiem: "Jedynym uczuciem we mniejest teraz ciekawość, intensywna, gęsta, zbierająca się

Page 190: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

wprost w ustach jak ślina. Patrzeć, patrzeć, wchłaniać,zapamiętywać. Pierwszy raz w życiu piszę, notuję. I tylkoto mnie pochłania".Rozwój mediów, cała dokonująca się rewolucja infor-macyjna powołały do życia nową, liczną warstwę zawo-dową ludzi, dla których dziennikarstwo jest już pozba-wioną wszelkiej emocji i mistyki profesją, stanowiąc tyl-ko jedną z możliwych dróg kariery, dróg, którą mogąporzucić nazajutrz, dla zupełnie innych, lepiej opłaca-nych materialnie zajęć. Ludzie ci dobrze czują się wwielkich wytwórniach informacji, obrazów i dźwięków,jakimi są nowoczesne redakcje, stacje radiowe i telewi-zyjne połączone siecią infoautostrad oplatających nasząplanetę. Nie ma tam już miejsca dla takiego indywiduali-sty, samotnika, kota chodzącego swoimi drogami, jakimz natury swojej jest reporter. W rezultacie - reportażuzupełnił dziś szeroką gamę gatunków literackich i obokpowieści, eseju i dramatu nauczany jest na wydziałachsztuki pisarskiej, a nie na uczelniach dziennikarskich,które zresztą coraz częściej nazywają się szkołami rekla-my, promocji i marketingu.Tiziano Terzani, Włoch, florentyńczyk. Od 25 latmieszka w Azji. Jest korespondentem "Der Spiegel" wNew Delhi. Autor świetnych książek reporterskich. Do-stałem od niego list:"Nasz zawód ginie, pisze, nowi <<koledzy>> stanowiąwymienialny gatunek - jutro każdy z nich może zostaćmaklerem lub pracować na giełdzie, co zresztą wielu znich rzeczywiście robi. Świat wydaje się coraz bardziejzajęty materialną stroną życia, ludzi interesuje przyjem-ne spędzenie czasu i różne hobby, a obojętność nawszystko staje się nową zasadą moralną"."Gdy pewnego razu Filip (Filip II Macedoński, ojciecAleksandra Wielkiego - R.K.), mając zamiar rozbićobóz w pięknej okolicy, usłyszał, że nie ma tam paszydla zwierząt jucznych, rzekł: <<O Heraklesie, jakież jestto nasze życie, skoro musimy żyć mając na względziewygodę osłów?>>" (Plutarch).28.05.96Spytałem A.B., który przed rokiem miał wylew krwido mózgu (z którego został cudownie odratowany), czyten wypadek pozostawił jakieś ślady. "Tak - odpowie-dział - po pierwsze szybko męczę się. Najbardziejsprawny jestem rano, potem, stopniowo z godziny nagodzinę, jestem coraz bardziej powolny, coraz słabszy,wieczorem umysł wyłącza się, mogę patrzeć i słuchać,ale wszystko dociera do mnie jakby z oddali, przez mgłę.Wieczorem odczuwam także ciężar własnego ciała.Dziwne uczucie, następnie bowiem ciało to odsuwa sięode mnie i wreszcie znika. Rozumiem, że wtedy zasy-piam. Ale często nie mogę zasnąć. Są to godziny pustki.

Nie chce mi się spać, nie mogę myśleć, nie potrafię ni-czego sobie wyobrazić. Leżę, czekam świtu.Po drugie - ciągnął dalej - obserwuję znaczne waha-nia nastrojów. Czasem ten nastrój może się zmienić, bezżadnego powodu, w ciągu minuty. Oto byłem rześki iruchliwy i nagle ogarnia mnie apatia, niechęć, paraliż.Nie mogę się skupić, mówię niewyraźnie.Mam także trudności z pamięcią natychmiastową, zzapamiętaniem, co się stało przed chwilą. Gdzie położy-

Page 191: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

łem klucze? Do kogo miałem zatelefonować? O czymczytałem wczoraj? Ten brak pamięci wywołuje we mnielęk i rozpacz. Bo jeśli jutro zapomnę o wszystkim?Wszystko wymaga mojej wytężonej uwagi. Choćby takarzecz jak chodzenie. Normalnie jest to czynność odru-chowa, mechaniczna. Natomiast ja muszę się skupić.Nie to, żebym tracił równowagę, chwiał się, zataczał.Nie. Nie, ale muszę powiedzieć do siebie: uważaj, terazidziesz, myśl o tym, że idziesz."Umysł chorego po wylewie krwi do mózgu przypomi-na człowieka błąkającego się po mieście, którego ulice iplace są puste, a wszystkie bramy, drzwi i okna zamknię-te. Domyśla się, nawet - jest pewien, że wszędzie zatymi murami jest życie, że są tam ludzie, że dzieją sięsprawy, toczy się historia - ta zwykła, codzienna i ta he-roiczna, wielka, ale nie może wejść do tych domów, niemoże stać się ani uczestnikiem, ani świadkiem zdarzeń.Niedostępna mu jest tamta rzeczywistość, nie może jejprzeżywać. Utracił jakieś zdolności, jakichś wartościzostał pozbawiony.Nie może przekroczyć progu? Wejść do tych drzwi?Może nie próbuje? Lęk przed próbą. Oto różnica międzynim dzisiaj a tym, jakim był wczoraj. Dawniej, jeżeli sta-wał przed wyzwaniem, natychmiast je podejmował. Je-żeli próba nie udała się, porażka taka nie zniechęcała go,od razu ponawiał próbę. Dzisiaj natomiast odczuwa lęktak wielki, że boi się zaczynać, już sama myśl o tymwprawia go w stan drżenia, paniki, paraliżu.Między nim a rzeczywistością ustało przenikanie,ożywcza pobudzająca osmoza. Została zerwana aktyw-na, dynamiczna łączność. Znaki i symbole, które widzi,nawet jeżeli są nadal czytelne, przestały wysyłać fale,promienie, bodźce. Widzi je, ale ich nie odbiera, nie po-ruszają nim, gdzieś po drodze zanikają i giną. jest, wbrew swojej woli, szczelnie zamknięty w izolu-jącym go, nieprzepuszczalnym skafandrze.AmsterdamPogrzeb pisarza holenderskiego I.B. (rodzina prosi,aby nie wymieniać nazwiska), który popełnił samobój-stwo. Listy, jakie w ostatnich latach otrzymywałem odniego, niepokoiły mnie głęboko. Od kilku lat pisał po-wieść. Pisał i nie mógł skończyć, ponieważ powieść taciągle mu się rozrastała, ciągle ogromniała. Nie objęto-ściowo, ale tematycznie. Z kolejnych listów wynikało,że I.B. coraz bardziej stara się objąć wszystko. Z czasemnajwyraźniej interesowało go już jedno: całość. "To, copiszesz - wyrzucał mi dawniej - mówi najwyżej o kilkudomach, może o jednej ulicy. Ja chcę ogarnąć całe mia-sto!" Po jakimś czasie przestało mu to wystarczać:"Opowiadasz o jednym regionie, jednym kraju. Nato-miast moja powieść będzie opisywać jednocześnie mnó-stwo państw, cały kontynent!" I dodawał: "Dlaczego sięnie odzywasz'? Nie czujesz się na siłach?"Nie odpowiadałem, bo nie wiedziałem, co mu odpi-sać. Ten ogromniejący świat jego powieści zaczynał bu-dzić moje obawy o stan umysłu I.B. Znałem wypadki,kiedy to, co nie ma granic ani dna, ani końca, wchłaniałoczłowieka na zawsze, na amen.Wiedziałem, że aby istnieć, musi on mieć jakiś punktstały, musi widzieć przed sobą jakąś granicę, linię, metę,rzecz konkretną, niemal namacalną, aby oprzeć się ci-

Page 192: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

śnieniu otchłani, które jest od człowieka silniejsze. jego ostatni list: " jestem bliski objęcia całego świata,wszystkich ludzi, wszystkiego, co żyje, a nawet wszyst-kich rzeczy martwych - skał, kamieni i ziarenek pia-sku".A.B. zwierza mi się, że myśli o napisaniu opowiada-nia. Temat- jego ciało. Akcja toczy się rano, po przebu-dzeniu. Kiedyś ciało A.B. było sprężyną, katapultą, któ-ra rano wyrzucała go w niebo, w światło dnia, w życie.Człowiek wyskakiwał z łóżka lekki, dziarski, pogodny,dynamiczny. Czuł, że unoszą go skrzydła, już w minutępanował nad sobą, nad światem.Teraz, to samo ciało ściskają zardzewiałe hamulce,które nie pozwalają mu drgnąć. Co ma robić? Chcąc niechcąc zaczyna pierwsze próby, badania, eksploracje.Ostrożnie unosi rękę, potem niepewnie, nieufnie nogę,wreszcie - z najwyższą trwogą, gotowy na najgorsze-głowę. Ból! Łomot w skroniach, pulsowanie pod czasz-ką. A teraz lewe ramię. jak strasznie boli! Ruszać! Boli,ale trzeba ruszać. Tak mówi lekarz, który nazywa tenstan obolałego znieruchomienia - sztywnością poranną.Ból wchodzi w ciało niewidocznym wejściem i albo sa-dowi się w jednym miejscu, w którym ćmi, wwierca się,narasta i aż eksploduje, albo przenosi się, krąży po ciele,przesuwa się, przepływa palącym strumieniem dziś tu,jutro gdzie indziej, a jakie ma trasy, jaki obierze kieru-nek - nie wiadomo. Dlaczego raptem postanawia opu-ścić kręgosłup i ruszyć w stronę wiązadeł kolana, wbićsię jak żelazna drzazga w łękotkę? Dlaczego wyniósł sięz nerek, ale zatrzymał się w sercu? Ból jest tajemnicą,ma swoje sekrety i własne życie.W perspektywie śmierci najtrudniejsza jest myśl o sa-motności tego doświadczenia. Nawet kiedy jesteśmy wtakim momencie otoczeni przez najbliższych - umiera-my sami i im śmierć jest bliżej, tym bardziej jesteśmysamotni.Joseph Heller - Nie ma z czego się śmiać (No lau-ghing matter, 1986). Autor zapada na rzadką chorobę(Guillain-Barr‚) - paraliż mięśni. Szpital. Kuracja. Ale jego izolatka przemienia się w pokój towarzyski. Książ-ka jest relacją pisaną równolegle o tych samych zdarze-niach z dwóch różnych punktów widzenia - przez auto-ra oraz jego przyjaciela Speeda Voglera - pierwszy roz-dział pisze Heller, drugi Vogler itd. na przemian. Bardzoamerykańska filozofia oswajania i ujarzmiania chorobyprzez jej minimalizowanie, przez mówienie na jej tematdowcipów: próba przemienienia tragedŹŹ w zabawę, abyw ten sposób osłabić jej niszczycielski, destrukcyjnywpływ.Ból a cierpienie. Ból należy do świata fizycznego,cierpienie - psychicznego. Obszary różne, ale przecieżze sobą powiązane, wzajemnie na siebie oddziałujące.Ból może być zlokalizowany w jednym miejscu (bólgłowy, ból brzucha), natomiast cierpienie trawi całą na-szą istotę, wyniszcza nas, osłabia i często degraduje.Ból jest czymś, co traktujemy jako zło naturalne, do-puszczalne, oczywiste: jeżeli piła obcięła nam palec-boli nas ręka, to logiczne, nic nas tu nie zaskakuje. Bólo-wi - wybaczamy. Inaczej z cierpieniem - cierpienie trak-tujemy jako niesprawiedliwość, jako pech, jako niezawi-nioną krzywdę: naszą pierwszą reakcją na cierpienie jest

Page 193: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

bunt, protest. Cierpienie nas znieważa, nawet poniża.Pewna Amerykanka powiedziała mi kiedyś: "Kiedy mia-łam raka, czułam, jak mnie ta choroba poniża. Każdy le-karz mógł mnie dotykać, obmacywać, ugniatać moje cia-ło. To było oburzające!"Czasem ból wchodzi w nasze ciało i zaczyna po nimkrążyć. Rano budzimy się - boli nas biodro, potem tenból ustępuje - przesunął się w górę, do stawu barkowe-go, za jakiś czas odpłynął ze stawu w dół - do kola-na. Ból krąży w nas jak niewidoczne, ślepe zwierzę, czy-ha, żeby coraz to ruszać do ataku, kąsać, pastwić się.To zwierzę, choć siedzi w nas, jest nam obce, nieprzy-stępne, wrogie. Nie oczekujemy z jego strony żadne-go pobłażania. Co najwyżej, z niewiadomych przyczyn,staje się nagle bezczynne i wtedy daje nam chwilę odpo-cząć.Przybywanie lat: czas staje się w naszej świadomościcoraz bardziej obecny. I ta obecność coraz bardziej stajesię dotkliwa, ciąży nam. Spośród wszystkich jego cech-najbardziej odczuwalną i przygniatającą jest nieodwra-calność. Czas to lawina, która sunie i z której ani wysko-czyć nie można, ani zatrzymać jej nie sposób.Kiedy mężczyzna umiera, śmierć ta zmienia również jego kobietę. Zmienia fizycznie, staje się ona drobniej-sza, jest jej mniej. Robi się także bardziej zamknięta,nawet - nieśmiała. jest połową czegoś, co już nie istnie-je. Przechowuje w pamięci coś, co jest nieprzekazywal-ne, do czego klucza ani kodu już nikt nie zna.Cudotwórca Harris przyjeżdża do Warszawy! Młodyten, energicznie poruszający się Anglik, trochę nieprzy-tomny i jakby lekko zaczadzony, jakby otaczał go niewi-doczny choć wyczuwalny obłok, idzie wśród rzędów le-żących, siedzących lub stojących ludzi, zatrzymuje sięprzed każdym na moment - pyta przez tłumacza, co mudolega, dotyka przez sekundę - przez ułamek sekun-dy! - wskazanego miejsca i w pośpiechu przesuwa siędalej.Tłumy ciągną do Harrisa ogromne! Bilety wyprzeda-ją na wiele tygodni przed jego przyjazdem. Tłumy te, ichniespokojna podnieta, ich niecierpliwe i pełne nadzieioczekiwanie, uzmysławiają jedno: ileż wokół nas cier-pienia! Iluż chorych, obolałych, zgnębionych. Iluż ta-kich, którzy, będąc z nami, nauczyli się cierpienie swojeskrywać, znosić potajemnie, ukradkiem?Harris, przechodząc, jednym gestem odsłania kocprzykrywający leżącego na łóżku chorego. A pod kocem- ciało poskręcane, umęczone, zwiędłe, bezsilne, któredo nas należąc staje się coraz bardziej uciążliwe i obce,zachowujące jeszcze więź z nami tylko przez ból, którynam zadaje.Baalszem mówił do swojego ciała: "Dziwię się, ciało,żeś jeszcze się nie rozpadło z bojaźni przed twoimStwórcą" (Martin Buber Opowieści chasydów).Śmierć, która czai się w ziemi. Która czyha na drodze.Ta śmierć sama nie zaatakuje, jeżeli jej nie ruszysz. Alewystarczy, żebyś zrobił krok. Żebyś ją dotknął.Miny.Zalety miny: jest mała (mieści się w dłoni), lekka(waży mniej niż kilogram), tania (kosztuje kilka dola-rów). Miliony ich czekają na ciebie. Około stu milionówleży ukrytych w ziemi, w piaskach, pod kamieniami, na

Page 194: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

drogach w 62 krajach. To wiadomość z 1993 roku, kiedyto piszę, ich liczba wynosi już 150 milionów, kiedy bę-dziesz to czytać - przekroczy 200 milionów.Wszystko obraca się tu w skali milionów.Miliony zabitych przez miny, poranionych, okaleczo-nych, bez nóg, bez rąk, oślepłych, głuchych, obłąka-nych. Wśród ofiar - najwięcej dzieci, bo są najbardziejruchliwe, najbardziej wścibskie i nieostrożne, pozbawio-ne instynktu samozachowawczego.Tych, co przeżyli bez szwanku zetknięcie z miną, jestniewielu. Na każde dziesięć ofiar - osiem umiera z ran iupływu krwi, nim doczekają jakiejkolwiek pomocy.Przeciwnicy w dziesiątkach najróżniejszych konflik-tów zbrojnych zakładają miny jedni przeciw drugim, alechoć wojna kończy się, miny pozostają-na drogach, napolach pod bruzdami, w ściółce leśnej, w zaroślach, nabrzegach rzek, w ścianach domów, pod podłogą, w ko-minie, na śmietniku. Miny pozostają, bo operacja rozmi-nowania to wielki koszt, a biedne kraje, takie jak Afga-nistan, Kambodża, Angola czy Somalia, gdzie min jestnajwięcej - nie mają pieniędzy.Miny terroryzują ludność, izolują wsie, paraliżują ko-munikację. Ludzie umierają z pragnienia, ale nie mogąpójść do źródła po wodę- ścieżki są zaminowane. Stadabydła głodują, ale pasterze boją się wypuścić je na trawę- pastwiska są zaminowane. Chłopi przestają uprawiaćziemię, zbierać chrust na opał, chodzić na targ - wszę-dzie są miny. Na świecie jest coraz więcej pól mino-wych, coraz więcej ziemi, którą trzeba omijać.Miny - metafora śmierci, której idziesz naprzeciw, niewiedząc o tym, nie widząc jej.Istnieją dziesiątki odmian min. Najgroźniejsza toamerykańska "Claymore". Kosztuje 27 dolarów. jestbardzo wydajna, bo rozrywa się na 700 szrapneli. Fa-chowcy zapowiadają wkrótce takie urządzenie, którepozwoli zdetonować jednocześnie wiele min. Będziemożna wysadzić wówczas wielki obszar ziemi i utoczyćmorze krwi.Tylko śmierci głośnej, widowiskowej, śmierci jak fa-jerwerk grozi, że zwrócą na nią uwagę i będą starać siępowstrzymywać, ograniczać. Śmierć cicha, niema, po-kątna - z głodu, od gruźlicy i malarŹŹ, od miny, którawybuchła gdzieś na pustkowiu - taka śmierć może spo-kojnie panoszyć się, dziesiątkować i pochłaniać swojeofiary.Paradoks śmierci: że najsilniejsze wrażenie wywołujeśmierć pojedyncza, wyodrębniona, zabierająca jednegoczłowieka, którego rysy możemy określić, a nazwiskowymienić. Im zwiększa się liczba ofiar śmierci, tymdziałanie jej na naszą wrażliwość słabnie. Duża liczba-zamiast potęgować wrażenie - zabija je."Według Ksenokratesa - pisze Galen - początkiemfilozofowania jest odejście od zgiełku codziennego ży-cia." Claudius Galen, osobisty lekarz Marka Aureliusza.Na opracowanych przez niego przepisach lekarsko-far-maceutycznych medycyna opierała się później przez1500 lat! A wspomniany przez Galena Ksenokrates byłprzyjacielem Arystotelesa i uczniem Platona, twórcąteorŹŹ derywacji (tj. nieskończonej emanacji), która toderywacja powoduje wg niego jednoczesną obecność: jedni i wielości, dobra i zła, spokoju i ruchu, określone-

Page 195: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

go i nieokreślonego etc. Dzielił byty na bogów, ludzi idemony (z tym, że jedne demony były dobre, inne - złe).

Marion Gr„fin D”nhoff w swoich wspomnieniachDzieciństwo w Prusach Wschodnich pisze w pewnymmiejscu: "Gdy często zastanawiam się, dochodzę downiosku, że niczego istomego nie nauczyłam się ani odrodziców, ani od często zmieniających się guwernantek;decydująca dla mojej edukacji stała się sama atmosferadomu".Atmosfera domu! A rozszerzając: atmosfera ulicy.Miasta. Środowiska. Pokolenia. Epoki. Rzecz tak nie-uchwytna, tak trudna do określenia. Doniosłość tegowszystkiego, co jest nastrojem, klimatem, stanem, a cze-go ani wymierzyć, ani zważyć nie sposób, a co przecieżdecyduje o zachowaniu i sposobie myślenia. Stąd takcenny w sztuce, w literaturze jest niuans, półcień, półton,pastel, śledzenie wszystkiego, co jest zawieszeniem, dro-biną, pyłkiem, przestrzenią pomiędzy, niedomówieniem,milczeniem, tym przebłyskiem wrażliwości i intuicji,który każe nam zatrzymać rękę, kiedy zawisła już nadkartką papieru z zamiarem postawienia kropki nad i.1.1.1996Mróz. Lodowaty wiatr. Pochmurno. W kościele Zba-wiciela w Warszawie. Małe, sympatyczne Cyganiątkochodzi od człowieka do człowieka prosząc o datek. Klę-ka przed każdym, żegna się znakiem krzyża, składa ręce jak do modlitwy. Czasem dostanie od kogoś monetę.Potem, kiedy widzi księdza zbierającego na ofiarę, pod-chodzi do niego i składa te zebrane przez siebie pienią-dze - na tacę.W czasie rocznego pobytu w Berlinie ( 1994) słucha-łem dziesiątków dyskusji, które Niemcy prowadzili mię-dzy sobą. Wszystkie one, zawsze, kończyły się pyta-niem, jak do tego mogło dojść (do tego - to znaczy donazizmu, do Hitlera). Nie było odpowiedzi. Młodsi cią-gle stawiali pytania, dociekali, atakowali, starsi pogrąża-li się w coraz głębszym milczeniu. Starsi i młodsi. Do-świadczenie totalitarne XX wieku, jeszcze złowieszcze igroźne mroki, słabości natury ludzkiej, jakie ten okresujawnił i podkreślił, stworzyły między pokoleniami nie-przekraczalną przepaść obcości, goryczy i niezrozumie-nia. Pamiętam, że mówiąc o tej różnicy przeżyć, ktośwspomniał Kohla. Helmut Kohl powiedział kiedyś o"korzystnej sytuacji tych, którzy urodzili się później", tj.po klęsce faszyzmu. Urodzeni "wówczas" i urodzeni"później" - jakże różnymi mówią językami!Fatum, zrządzenie, wyrok: żyć w epoce, która wysta-wia nasze słabości na próbę. Wszyscy rodzimy się wgrzechu pierworodnym, ale nie wszystkich spotyka prze-kleństwo wyboru. Wielu ludziom życie upływa w wa-runkach, w których nie muszą zadawać sobie pytań owielkim ciężarze etycznym, pytań ostatecznych. Ciprzechodzą do pamięci jako ludzie szlachetni, prawi,czyści, bez skazy, choć może ocalili swoją duszę po pro-stu dlatego, że ich postawa nigdy nie została poddanapróbie, że niczego od nich nie żądano ani do niczego niezmuszano. Nie musieli wybierać, dlatego nigdy nie gro-ziła im pułapka błędu.Różnica między ludźmi polega nie tylko na wieku, alei na różnych zdolnościach otwartego, czynnego przyj-

Page 196: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

mowania świata zewnętrznego, który ich aktualnie, wtym momencie, otacza. Jeżeli spotkamy grupę ludzi wwieku dojrzałym, zobaczymy tę właśnie uderzającą,zdumiewającą różnicę. Na zewnątrz będą wyglądać po-dobnie. Będą do siebie również podobni w krótkiej roz-mowie o sprawach codziennych. Niech jednak naszespotkanie potrwa dłużej, niech dojdzie do dyskusji, wy-nurzeń i wspomnień. Od razu wystąpią różnice. Ten panzatrzymał się na roku 1956, ów na roku 1968. Pamięć jego przyjaciela urywa się na roku 1970, jego brata - naroku 1980. Te daty to również kierunkowe reflektory:każdy z nich rzuca światło na historię pod odmiennymkątem i o różnym natężeniu. W rezultacie ludzie ci mó-wią odmiennymi językami, a światy przez nich opisywa-ne nie są do siebie podobne.Pamięć własnej przeszłości: wielka przepaść. Cośtam majaczy na dnie. jakieś drobiny. Punkty. Drga-nia. Gdzieniegdzie. Zniekształcone. Zamazane. Nieczy-telne.Canetti: "Istnieje przykry stan, nieomylnie rozpozna-walny, stan, w którym nie da się nic przedsięwziąć, gdyżczłowiek nie ma na nic ochoty; gdy otwiera się książkę izaraz znowu zamyka; kiedy nie można nawet mówić, bokażdy człowiek jest nam ciężarem i sami jesteśmy sobieciężarem. jest to stan, w którym wszystko chce od nasodpaść, co kiedyś się na nas składało: cele, zwyczaje,drogi, podziały, konfrontacje, nastroje, czasy, pewnościi próżności. Coś się w nas mrocznie i uparcie porusza,coś, czego nie znamy; nie przeczuwamy, co to będzie;nie możemy mu pomóc" (Prowincja ludzka).Ludzi interesuje dziś przede wszystkim jednostka,jejproblemy i dramaty,jej życie wewnętrzne. To przesunię-cie zainteresowań ze sfery społecznej do prywatnej mawiele przyczyn. jedną z nich jest kryzys i kompromita-cja ideologŹŹ totalnych, mających na wszystko odpowie-dzi i obiecujących wszystko rozwiązać w świecie, w któ-rym bolesna praktyka dowiodła czegoś przeciwnego.Wzrost zainteresowań samym sobą (człowieka - czło-wiekiem) jest także reakcją obronną na świat przełado-wany informacją, zagrażający naszej psychice, naszejwrażliwości nadmiarem: nie jesteśmy zdolni tego wchło-nąć i przetrawić, stół jest zbyt obficie, ciężko i chaotycz-nie zastawiony - zadajemy sobie pytanie - po co? po coo tym wszystkim wiedzieć. Ten świat nadmiaru, którychce nam wcisnąć i przekazać w jednej chwili tysiące itysiące rzeczy - robi się zbyt natarczywy i trudny, więcwycofujemy się w swoje prywatne, osobne nisze.Wreszcie - w miarę jak rozszerza się strefa demokracji irośnie wolność człowieka- jednostka staje się coraz bar-dziej bytem podmiotowym, niezależnym, samodziel-nym. W tym procesie, obok poczucia siły własnej, mateż świadomość nękających ją słabości. Wiele wad,przypisywanych dawniej gromadzie, społeczeństwu,państwu, teraz postrzega ona jako swoje własne: próbu-je więc lepiej poznać swoje wnętrze, swoje labirynty iciemności.Człowiek jest sam dla siebie pewną strukturą granic.Nosi ją w sobie. Ciągle odczuwa jej nieustępliwą, nie-ubłaganą obecność. Myśli - już dalej nie powinienem.Albo - już nie mogę ani kroku. Życie - to poruszanie sięwewnątrz tej struktury, aż dojdzie się do granicy ostat-

Page 197: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

niej i ostatecznej - do śmierci.25.8.96Obejrzałem w telewizji francuskiej film J. T. CousteauTajemnice zielonego żółwia. Film nagrywany w głę-binach morza koło wyspy Borneo. Pięciu nurków śledzidrogi, jakie odbywają pod wodą zielone żółwie. Trasy teprowadzą przez zawiłe labirynty lasów koralowych,skał, pieczar i jaskiń tworzących olbrzymie, różnokształ-tne, nie kończące się miasta pełne ulic, placów, zaułków,w których raptem nurkowie znajdują nieruchome, mar-twe żółwie, nawet całe cmentarzyska żółwich szkiele-tów. Hipoteza Cousteau: żółw potrzebuje co jakiś czaszaczerpnąć powietrza. Ale nie zawsze potrafi znaleźćdrogę, która wyprowadziłaby go z takiej podwodnejmetropolŹŹ. Zmęczony, wyczerpany ginie w labŹrynciejej niezliczonych ulic. jednocześnie przejrzałem album niezwykły: Eine Reisein das Innere unseres K”rpers (Podróż do wnętrza na-szych ciał. 250 fotografŹŹ naszych tkanek, komórek,mięśni zrobionych pod mikroskopem elektronowymprzez szwedzkiego fotografika - Lennarta Nilssona.Podobnie, jak w wypadku filmu Cousteau: jakież bo-gactwo nieznanych nam z codziennego doświadczeniakształtów i barw. jakaż nieprawdopodobna różnorod-ność form - strzępiastych, kulistych, pałeczkowatych,obłych, wklęsłych, ziarnistych, gąbczastych, zielonych,czerwonych, niebieskich i fioletowych w najbardziejfantastycznych, nieoczekiwanych zestawach, połącze-niach, splotach, wiązaniach, kolażach, kompozycjach. jakże niewielką część świata oglądamy zwykle w na-szym życiu! jakże niewielką i czasem najbardziej szarą,płaską, monotonną i banalną. Przechodzimy bez prze-rwy obok rzeczy, których struktury i tajemnicy nie tylkonie widzimy, ale ich istnienia nawet nie podejrzewamy!Na nasze życie wpływa świat trójwymiarowy (ko-smos, rzeczywistość postrzegana bezpośrednio zmysła-mi oraz mikrokosmos), ale uświadamianą codziennąstyczność mamy tylko z jednym z nich - z odbieranymzmysłowo. Nie wiedząc o tym naszym ograniczeniu lu-dzie musieli tworzyć bóstwa, demony, czary i duchy, abyobjaśnić sobie działanie sił kształtujących ich losy.Guru z Aurangabadu mówi do odwiedzających gopielgrzymów:- W każdym z nas istnieją jakieś ciemne, nienazwanesiły, którym ulegamy. Nie umiemy istoty tych sił pojąćani ich zdefiniować, przez co wydają nam się jeszczebardziej tajemnicze i groźne. jesteśmy więc niewolnika-mi nieokreślonego, sługami pana, którego ani nie wi-dzieliśmy, ani nawet nie potrafimy nazwać. Oto para-doks świata.A.B.:- Czy musisz wszystko zrozumieć? Uszanuj obecnośćtajemnicy. To, co niewiadome, nadaje rzeczom głębi.Namalować chimerę lub diabła - to go osłabić, obez-władnić. Przedstawienie zła, nawet w czyimś zamierze-niu najstraszniejsze, najbardziej odrażające, rozbraja zło.Grozę może budzić abstrakt, rzadko - konkret. Widzącnamalowanego diabła, myślimy - a więc to tylko tyle?Bo też jakże ubogie, marne i niezaradne są nasze środkii sposoby przedstawiania zła! Zło - największa, najbar-dziej mroczna i przerażająca tajemnica bytu - pokazane

Page 198: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

na obrazie czy w rzeźbie - jakże jest banalne, jak pozba-wione grozy, którą może wywołać tylko przeczucie cze-goś niewyobrażalnego. Wyobrażone - traci zęby metafi-zyczne, nawet jeśli ktoś domaluje mu na obrazie wielkie,zakrzywione kły.To wszystko, co stanowi świat wyobraźni, ma na czło-wieka największy wpływ. Ten, kto potrafi oddziałać nakształt tej wyobraźni, zdobywa nad nim prawdziwą wła-dzę.Człowiek dalekiej przeszłości, człowiek epoki przed-przemysłowej nawet będąc magnatem, królem czy cesa-rzem - był ubogi: nie miał ani samochodu, ani radia, te-lewizora czy komputera. Cały więc świat, który dziękitym urządzeniom mamy dziś w zasięgu ręki, dla niegonie istniał. Elektronika rozszerzyła definicję człowieka opojęcie wielowymiarowości: dawniej, fizycznie, był on iświat, dzisiaj jest on-światem, z tym, że z otaczającą gorzeczywistością łączy się nie tylko poprzez wrażenia, aletakże fale magnetyczne i przez multum soczewek, dru-tów, półprzewodników i anten.Myślimy przez skojarzenia, przez przeciwieństwa,przez opozycję. Myślenie musi natrafić na opór, nawet-na sprzeciw. Myśl, która nie musi przebijać się z naj-większym wysiłkiem, traci spoistość, twardość diamen-tu, wiotczeje i usycha.Każda myśl, pogląd, teza są podszyte swoim przeci-wieństwem.Powtórzenia, ich powracalność. Powtórzenie - kluczi zagadka. Wiemy, że znowu będzie tak samo, a jednakdążymy, żeby to powtórzyć. Wszystko obraca się wokółtego: pragnienie powtórzenia, lęk przed powtórzeniem.Rytm powtórzeń. Człowiek ich niewolnikiem. Pytanie:skąd powtórzenia czerpią swoją energię dla nie kończą-cych się powrotów?W trosce o drugiego człowieka - ile jest naszegowłasnego egoizmu? Pragnienia, żeby ten drugi trwał, awówczas my też przetrwamy? Tak trudno jest oddzielićegoizm od altruizmu, ale może to i lepiej? Może bezdomieszki egoizmu altruizm byłby uczuciem powierz-chownym, słabym, udawanym?Człowiek wierzy w to, w co chce wierzyć. Nawet-chce bardzo. Wiara jest dojmującym, natarczywympragnieniem. W akcie tym nie żądamy gwarancji, bo-wiem wierząc zaspokajamy jakąś wewnętrzną, subiek-tywną, z nas samych wypływającą potrzebę - tylko ją.Dlatego tak łatwo działać wszelkim oszustom - od ma-łych naciągaczy do wielkich kłamców. To nie ich zręcz-ność wygrywa, to my sami im wierzymy, ponieważ jestw nas coś, co musimy wypromieniować z siebie, nieza-leżnie od wagi i charakteru obiektu, na który te promie-nie kierujemy.A.B. mówił mi, iż wierzy, że jeśli odczuwa do kogośniechęć, to promienie tego uczucia zaczną docierać doowej nielubianej osoby i wywoływać w niej identycznąreakcję bezzasadnej, irracjonalnej niechęci, tym razem-do niego. Sądził, że osoba ta może być nawet zdziwiona- skąd nagle poczuła w sobie niechęć do A.B.? I że za-żenowana tym będzie starać się tłumić w sobie to nie-oczekiwane uczucie, ten dziwaczny stan. Na to właśnieliczy A.B. - że czyjaś osobowość odrzuci te jego niechę-ci jak obce ciało.

Page 199: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Charakterystyczne dla psychopaty jest instrumentalnetraktowanie innych. jesteś mu potrzebny wtedy, kiedy jesteś mu potrzebny. Inaczej -nie istniejesz. jego myśle-nie o innych jest selektywne: myśli tylko o tych, którzyw danej chwili coś mogą dla niego zrobić albo coś mudać. Kiedy chwila ta minie - zapominają o nich albo - co jest częste - zaczynają ich nienawidzić. Ta nienawiść toprzenoszone na innych, tłumione poczucie winy i wsty-du za swoją podłość. Mechanizm ten działa jednak naj-częściej podświadomie, dlatego psychopata ma zwyklewysoką samoocenę.Tonka Roberta Musila. Autor o relacji między naszymuczuciem a osobą tym uczuciem obdarzoną. Że to poprostu my chcemy to uczucie dać i że dajemy je osobie,która w tym momencie właśnie znajduje się w kręgu jego promieniowania. I ta osoba może być przypadko-wa! "To nie kochanka jest przyczyną pozornie przez sie-bie wzbudzonych uczuć, lecz te uczucia są jakby świa-tłem ustawionym na nią."Kobieta jest wyczekiwaniem. Stąd najwyższe wciele-nie tej postawy - Penelopa.Locke uważał, że tyle tylko wiemy, co doświadczamy.Berkeley idzie dalej: to tylko istnieje, czego doświadcza-my.Ofiara jest bezużyteczna, jeżeli nie jest heroiczna.Śmierć tych, którzy podnosili bunty w gułagach, ich bo-haterski protest, często prowadziły do poprawy losutych, którym udało się przeżyć. Natomiast śmierć ludzi,co ginęli biernie, w milczeniu, umacniała przekonanieoprawców o ich bezkarności.Austriacki psycholog - Erwin Ringel - wprowadzaokreślenie "rozminięcia się ze sobą", kiedy człowiek sta-je się wrogiem samego siebie i chce się unicestwić (Rin-gel nazywa to nerwicą samozniszczenia).Ta granica w człowieku między człowiekiem a bestią jest zawsze płynna; jest tajemnicą, wyzwaniem i zagro-żeniem.Wśród ludzi panuje wielka chęć utrwalenia się, pozo-stania. W Port Harcourt nasi inżynierowie, którzy mnieciągle nagabują: żeby pan o nas wspomniał, żeby naschociaż wymienił. Bodaj jednym słowem.Tęsknota, żeby zaznaczyć swoją obecność, zostawićślad.Człowiek nie odchodzi sam. Razem z nim znika tenświat, który tworzył on wokół siebie, który był jegoprzedłużeniem, ten odrębny, jedyny, unikalny mikro-świat istniejący samą mocą obecności tego człowieka naziemi. Razem z jego śmiercią umiera więc coś jeszcze,coś więcej.

Page 200: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Na tej samej planecie żyją dwaj ludzie - jakże różni, jakże inni. jeden z nich to człowiek, który nic nie ma. Spotkamygo w górach Azji, w buszu afrykańskim, wysoko w An-dach albo na gorącej pustyni Gobi. Idzie, kij w ręku, łykwody w daktylowym naczyniu. Nie ma grosza, nie wie,kiedy jadł, nie wiadomo, czy gdzieś ma dach nad głową.Mówi mało - bo o czym? Może znać imiona swoich naj-bliższych. I - własne. Ponieważ spotykałem w swoichwędrówkach wielu takich ludzi, zastanawiam się teraz,czy poza imieniem mają coś jeszcze, ale nie znajduję nicszczególnego.Drugi to człowiek zwielokrotniony, rozgałęziony,uginający się pod ciężarem rzeczy, które są jego niezby-walną częścią. jego przedłużeniem jest komputer włą-czony do sieci internetu. Musi mieć lodówkę, aparat kli-matyzacyjny, filtr do czystej wody. Musi łykać dziesiąt-ki pigułek. W kieszeni ma pełno kluczy - do samocho-du, do sejfu, do biurka, do kasy. W innej kieszeni-pełno kart kredytowych. W jednej ręce - telefon komór-kowy, w drugiej - aktówkę pełną dokumentów.Ludzie ci, bracia przecież, bo z jednej rodziny czło-wieczej, nigdzie się nie spotykają, zresztą nie mielibysobie nic do powiedzenia.Kierunek rozwoju ludzkości:kiedyś (paleolit) - istniała jedna kultura (aszelska). Naświecie żyło jedno plemię, mówiło jednym językiem.Odtąd postęp - to będzie ciągłe pączkowanie, roz-mnażanie wszystkiego. Ludzie coraz dłużej żyją, są co-raz wyżsi, średni współczynnik inteligencji stale podno-si się.Ale w wielu dziedzinach osiągnęliśmy metę, pułap.Stan ten opisał amerykański paleontolog Stephen JayGould w książce Full House: The Spread of Excellencefi-onz Plato to Dar'win. Tak, dom jest pełny. Osiągnęliśmyperfekcję. Np. skok wzwyż. Ile jeszcze wyżej możemyskoczyć. Albo drapacze chmur. Dużo wyższych niżobecnie nie da się zbudować. Prawo rosnącej doskona-łości kończy się często impasem. Przykładem piłka noż-na. Wiele meczów przynosi wynik bezbramkowy: do-skonali napastnicy natrafiają na równie doskonałychobrońców.Na drugim końcu skali - nic nie może być mniejszeniż komórka. Stąd życie może się rozwijać tylko w jed-nym kierunku - rozrastania się, rozmnażania.Ewolucja? Tylko jeżeli się patrzy na małe części sys-temu, nie na całość. Bo jako całość - życie jest takiesamo. Istnienie ma naturę zachowawczą.- Twierdzisz, mówi A.B. do przyjaciela, że nasza epo-ka to czas wielkiej transformacji. Ale ludzie, którzy żylidwieście lat temu, mówili o swojej epoce to samo.Gdzież tu więc różnica?Różnica, to, co jest nowe, polega na globalnym wy-miarze tej transformacji. Na tym, że po raz pierwszy wdziejach powstało społeczeństwo globalne, planetarne,które, całe, przechodzi okres przemiany, szukania tożsa-mości. I że, jednocześnie, społeczeństwo to ma w swojejdyspozycji, znowu po raz pierwszy w historŹŹ, system jednoczesnego komunikowania się w skali planety.Przejście od społeczeństwa rolniczego do przemysło-

Page 201: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

wego i informatycznego pociąga za sobą zmianę orien-tacji czasu: społeczeństwa rolnicze są zorientowane naprzeszłość, przemysłowe na współczesność, informa-tyczne - na przyszłość.Zmienia się również pojęcie najwyższej wartości:w społeczeństwie rolniczym, jest nią ziemia,w społeczeństwie przemysłowym - maszyna,w społeczeństwie informatycznym - umysł (stąd ro-snąca w świecie współczesnym rola kultury - najbar-dziej naturalnego środowiska umysłu).22.04.96W Pałacu Radziwiłłów w Jadwisinie wykład dla stuwybitnie zdolnych uczniów szkół średnich. Temat "Mię-dzy drugim a trzecim tysiącleciem". Młodzież ciekawachłonna, myśląca.Jej zdaniem zmierzamy w kierunku jednolitego świa-ta, w kierunku wielkiej unifikacji. Będzie jedna kultura, jeden ustrój, wspólna tożsamość. Odległości w prze-strzeni nie będą różnicować, ale łączyć, ustaną wojny,zmniejszy się ilość nieszczęść i naprawdę nastąpi koniechistorŹŹ."W przyszłym stuleciu - twierdzi Michael Elliott w<<Newsweek>> z 7.10.96 - wielkie strategiczne wydarze-nia rozgrywać się będą w rejonie Pacyfiku, a nie wewschodniej części Morza Śródziemnego. Rozkwit Chinkontynentalnych. Rywalizacja między Chinami i Japo-nią. Grożący wybuchem nuklearnym konflikt międzyIndiami i Pakistanem. Wszystko to będzie absorbo-wać uwagę dyplomatów i polityków przez najbliższedziesięciolecia. Radziłbym doktorantom na wszystkichważniejszych uczelniach raczej uczyć się na pa-mięć nazw wysepek i szelfów na Morzu Chińskimniż historŹŹ i socjologŹŹ Tulkarmu, Nablusu, Hebronu iRamallah."Czy Europa XIV-wieczna tak bardzo różni się od tej,którą można dziś poznać w okolicach Brześcia, gdzienapady na podróżnych i rabunek są na porządku dnia?"Tu pasterze chodzą po lasach uzbrojeni, lecz nie tyleboją się wilków, ile zbójców. Oracz idzie za pługiem wpancerzu i opornego byka popędza włócznią. Ptasznikokrywa swe sieci tarczą. Rybak uwiązuje wędkę u mie-cza. I nie uwierzyłbyś, że kto chce zaczerpnąć wody zestudni, zawiesza na sznurze zardzewiały hełm. Nic się tunie dzieje bez oręża. Przez całą noc słychać okrzyki stra-ży na murach albo wołanie: <<Do broni! >>" (Petrarka z Ita-lŹŹ do kardynała Colonny).Zatoka Biskajska jest jakiś niepokój w ruchu morza, jakaś potencjalnagroza - że morze nagle zacznie się wznosić, rosnąć, ol-brzymieć i że z głębi ciemnego horyzontu napłynie wie-lopiętrową falą, która nas zaleje.San SebastianW czasie seminarium na temat Europy Środkowejprzyjaciel Milana Kundery, filozof z Pragi Karel Kośikmówi o współczesnej kulturze świata. jego zdaniemmożna w niej wyróżnić trzy cechy.Pierwsza - to prowizorium. Panuje prowizoryczność,wszystko może być zakwestionowane, zmienione, wzię-te w nawias, odrzucone. Nic nie jest stabilne, trwałe,ostateczne. Dominuje relatywizm, skłonność do kwe-stionowania prawd najbardziej oczywistych, skrajny

Page 202: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

wyzuty z pryncypiów pragmatyzm.Druga cecha to przekonanie o potrzebie doskonaleniawszystkiego. Nic nie jest doskonałe, nigdy nie będziedoskonałe, dlatego trzeba ciągle wszystko doskona-lić. Zawarta jest w tym myśl o nieskończoności. Dosko-nalenie nie ma końca, postęp nie ma końca. Idea postę-pu została przemieniona w złotego cielca, w kult, w sa-crum.Trzecia cecha, że miejsce kultury w jej dawnym du-chowym i duchowo przeżywanym sensie zajęła dziśsubkultura spektaklu. Wszystko oglądać (biernie) - topostawa współczesnego człowieka. Stąd symbolem na-szych czasów jest turystyka. Oglądać rzeczy, o którychsię właściwie mało wie. Oglądanie zastępuje wiedzę irozumienie, a nawet staje się ich synonimem. Kulturaprzestała być formą życia, została zredukowana do dzie-dziny oddanej pod zarząd specjalistom, stała się domenąprofesjonalistów, rezerwatem.Tendencja świata współczesnego (tezy eseju):1- przechodzenie od rewolucji oddolnych (żywioło-wych, krwawych, niszczycielskich) do rewolucji odgór-nych (sterowanych przez elity, ograniczanych jej intere-sem) i rewolucji negocjowanych (w których dawna kla-sa rządząca oddaje władzę polityczną, ale zachowujeekonomiczną);2 - świat rozwinięty, bogaty, panujący stara się "wy-pchnąć" wojny i konflikty poza swój obszar, poza limesi tam bądź je izolować, bądź skazywać na zapomnienie(najczęściej jedno i drugie);3 - stopniowe przechodzenie od społeczeństwa maso-wego (istniało ono głównie w krajach rozwiniętych), dospołeczeństwa planetarnego (połączonego elektroniką,informacją, rynkiem tanich towarów, masową kulturą,masową komunikacją itd.);4 - powstanie - zarówno w skali państw jak i całejplanety - dwóch wielkich klas: klasy elit - panującej(upperclass) i klasy niższej - podległej i uboższej (un-derclass). Pogłębiająca się przepaść poziomów i warun-ków życia między obu klasami;5 - kryzys kultury: wzrost czynnika irracjonalnego wżyciu jednostek i społeczeństw (sekty, parapsychologia),upadek wartości tradycyjnych (honor, lojalność, solidar-ność, dobroć, poświęcenie itd.), w komunikacji między-ludzkiej przewaga monologu nad dialogiem. Triumftechniki nad kulturą.Utopie skończyły się, ale świat pozostał we władzymitów.SalzburgZ góry, na której stoi twierdza Hohensalzburg, widokna rozległą, zieloną dolinę. Daleko, na horyzoncie, gra-natowe pasmo gór - to Alpy. Niebo czyste, bez chmur.Doskonałość tego widoku. Doskonałość linŹŹ dróg,miedz, rowów. Kąty proste, romby, trapezy. Przy szosiedrzewa, jednakowo wysokie, równo przycięte. Równoprzycięte żywopłoty. Równo skoszona trawa. Wszystkiedomki pomalowane, farba świeża, idealnie jasna. Wodaw strumyku krystalicznie czysta. Pejzaż tak dopięty, takskończony, że nic już nie można zmienić, nic dodać.Landszaft? Kicz? Ale jak udany! jak przyjemny dla oka!Można zrozumieć dumę mieszkańców tej doliny, kiedypodróżują po brudnych, odrapanych miastach stepowej

Page 203: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Azji, po cuchnących dzielnicach slumsów w Lagos iMaputo i favel Sao Paulo i Caracas.Są krajobrazy napełniające radością i takie, które bu-dzą niechęć i odrazę. Pierwsze są przedłużeniem i owo-cem naszej wytrwałej i pracowitej osobowości, drugieodrzucają nas: kurczymy się w sobie osaczeni przezagresywną brzydotę i tandetę.O Europie Środkowo-Wschodniej (notatka dla stu-dentów hiszpańskich). Kilka jej cech:a - różnorodność i bogactwo kultur, narodowości, re-ligŹŹ, języków;b - historia tego obszaru podobna jest do ruchomychpiasków. Ciągle wszystko się zmienia. Państwa powsta-ją i giną. Zmieniają się granice, stolice, flagi. Zmieniająsię interesy, ustroje, stosunki między państwami, soju-sze;c - prowincjonalizm. Sprawy lokalne przesłaniająświat. One są światem. Myśl nie wykracza poza graniceplemienia, heimatu, regionu, kraju. jak w holenderskimgrodzie Vondervotteimittiss z opowiadania E. A. PoegoDiabeł na wieży. Mieszkańcy tego grodu szczelnie oto-czonego przez wzgórza "nigdy nie zdobyli się na odwa-gę dotarcia do ich wierzchołków, popierając swoje za-chowanie doskonałym uzasadnieniem, a mianowicieniewiarą w istnienie czegokolwiek po tamtej stronie"d - położenie między dwoma dużymi i silnymi pań-stwami i kulturami. Potrafiły one zawierać sojusze, abydzielić się Europą Środkową;e - wspólne doświadczenie totalitarne - nazizmu, apotem komunizmu;f - chłopski charakter społeczeństw. Ten obszar byłprzez wieki rolniczym zapleczem Europy Zachodniej.Chłopska kultura i chłopska bieda. Słabość i wtórnośćklasy średniej. Zniszczenie tej klasy, zniszczenie inteli-gencji przez nazizm i komunizm. W drugą połowę XXwieku społeczeństwa te wchodzą zdziesiątkowane przezwojnę, biedne, zapóźnione cywilizacyjnie, zdominowa-ne przez sowiecką Moskwę;g-silne tendencje do emigracji, jako szansy lepszegożycia (Polska, Jugosławia, Ukraina).Zagłada naszej planety wcale nie musi być następ-stwem wojen gwiezdnych, dziełem niszczycielskich ide-ologŹŹ, inwazji potężnych armŹŹ, reżimów owładniętychżądzą panowania nad światem. Zagładę tę może spowo-dować zwyczajna ludzka głupota. Oto "Rzeczpospolita"z 19 lutego 1997 donosi, że w Słowacji policja zatrzy-mała dwóch Słowaków, którzy w bagażniku samochoduosobowego przemycali "3 kilogramy czystego uranu238". Cud, że jeszcze Słowacja istnieje. Że istnieją jejsąsiedzi. Że istnieje Europa!Przypomina mi się historia, którą kilka lat temu opo-wiedział mi reporter - Juliusz Fos. Rzeką Narwią, gdzieśponiżej Ostrołęki zaczęły płynąć trupy ludzkie. Wzbu-dziło to jego zainteresowanie. Tyle trupów? Skąd? Dla-czego? Ruszył w teren, zaczął badać. I doszedł. Oto nad-narwiańscy chłopcy postanowili ułatwić sobie połówryb. Zamiast godzinami sterczeć z wędką nad wodą wy-myślili podłączyć po cichu druty do biegnącej sąsiedni-mi polami linŹŹ wysokiego napięcia, następnie wejść znimi do rzeki i prądem elektrycznym tłuc ryby. Nie wie-dzieli, że w ten sposób sami skazywali się na śmierć.

Page 204: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Sowietyzm, lenistwo i bałagan, jakie z nim się wiąza-ły, pasował do tego społeczeństwa chłopów wschodnio-europejskich, których życie składało się z długich okre-sów bezczynności (przednówek, zima), tygodni i miesię-cy, kiedy siedziało się w chacie wyglądając przez oknona drogę.

7 września 96, w Las Vegas, po meczu, w którymMike Tyson już w drugiej minucie walki znokautowałswojego przeciwnika, został zastrzelony Tupac Shakur-idol amerykańskiego gangsta rap, którego sławę porów-nują z legendą Jamesa Deana. Shakur jechał czarnymBMW prowadzonym przez właściciela Death Row Re-cords - Mariona Knighta. W pewnym momencie zrów-nał się z nimi biały cadillac, z którego nieznany zabójcaoddał serię strzałów w głowę i tułów Shakura. Oba sa-mochody pędziły z dużą szybkością, cała scena trwałakilkanaście sekund.Afro-Amerykanie rozładowują swoje frustracje iagresje słuchając i tańcząc gangsta rap, którego rytm jestagresją, jest wyładowaniem i wyzwoleniem. CzarnyShakur śpiewał:And they sayIt's the white manI should fearBut it's my own kindDoin' all the killin' here(Mówią, że powinienem bać się białego człowieka,ale to ludzie z mojej rasy dokonują tu wszystkich mor-derstw).W tej krótkiej zwrotce jest wszystko - i gorycz, i lęk,i ta zmora, która panoszy się wszędzie, gdzie istniejekonflikt ras: obsesja.styczeń 97 jak bardzo Ameryka podszyta jest Afryką! Afrykań-czycy mówią: bez Afryki nie byłoby Ameryki. SiłyAfryki zostały zużyte na zbudowanie Ameryki - przezto, że przez trzy wieki wywożono z Afryki miliony lu-dzi jako niewolników za Atlantyk, jest ona dziś zbytwyczerpana, żeby miała energię dorównać najlep-szym. Autorzy tej teorŹŹ mają mocny argument: przezowe lata niewolnicy importowani z Afryki budowali po-tęgę i dobrobyt Ameryki. Ich potomkowie czynią to dodzisiaj.Rzeczywistość raz po raz przypomina o afrykańskichkorzeniach Ameryki. Oto w Oakland w KalifornŹŹ trwaspór, czy uznać ebonics drugim, czy nawet pierwszymjęzykiem w szkołach, w których większość to dzieciafro-amerykańskie. Termin ebonics powstał w 1973 r. naokreślenie gwary, dialektu, a teraz już po prostu języka,którym mówi ludność murzyńskich gett w miastachUSA. jego gramatyka i słownictwo mają swoje źródła wjęzykach Zachodniej Afryki. M.in. w ebonics nie wyma-wia się spółgłosek na końcu wyrazów: zamiast "hand"powie się "han". Tak! Kierowca taksówki w Lagos po-wie zawsze "masta" zamiast "master".To, że walka, aby uznać ebonics za odrębny, niean-gielski język, zaczęła się w szkołach podstawowych,przemawiałoby na korzyść tych językoznawców i histo-ryków, którzy twierdzą, że języki wymyślają dzieci.Przykładem - gwary szkolne i podwórzowe, których

Page 205: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

dorośli często nie mogą zrozumieć. Dzieci mają swójodrębny świat, swoją wyobraźnię (vide - ich niezwykłemalarstwo) i dla wzajemnej komunikacji wymyślają szy-fry, które starsi podnoszą później do rangi języków.2.9.96Wczoraj Saddam Husejn rozpoczął ofensywę na tere-ny zamieszkane przez Kurdów. W odpowiedzi - Clintonstawia część swojej armŹŹ, stacjonującej w tej częściświata, w stan pogotowia.Zdjęcia CNN: ruszają lotniskowce. Przypinanie rakietpod skrzydła samolotów. Start chmary helikopterów.Zdejmowanie pokrowców z wozów pancernych. Żołnie-rze piechoty morskiej wkładają hełmy, które przypomi-nają te z filmów science fiction - jakieś na nich anteny,przewody, czujniki.Imponująca manifestacja cudów techniki, łączności,dyscypliny. Clinton, który przed chwilą wydał rozkaznakazujący tę błyskawiczną mobilizację, rozmawia zeswoimi wyborcami, gdzieś na prowincji amerykańskiej,uśmiechnięty, pogodny, w luźnej koszulce sportowej.Świeci słońce i jest pełnia lata.Amerykańscy intelektualiści podziwiają potęgę włas-nego kraju, który wygrał wiek XX. "Nigdy w ciąguostatnich 500 lat nie istniała większa przepaść międzypotęgą numer 1 a resztą świata - pisze Charles Kraut-hammer. Czy w tym czasie jakikolwiek naród panowałtak zdecydowanie jak dziś Ameryka na polu kultural-nym, ekonomicznym, dyplomatycznym, wojskowym?"(IHT 27.8.96), Paul Kennedy: "Między potęgą numer I,tj. USA, a wszystkimi pozostałymi krajami świata po-wstała przepaść większa niż ta, która istniała kiedykol-wiek w historŹŹ świata od czasu, kiedy Anglia i Francjapodbiły Afrykę z pomocą ckm-ów Gatlinga (NPQ, lato96)". Notabene: Richard Gatling, amerykański fabry-kant, włókiennik wynalazł ckm w 1862 roku.Mają poczucie siły, poczucie władztwa. Patrzą nawszystko z perspektywy globalnej, planetarnej. Ich sło-wo-klucz to: vision. Ich działanie cechuje dynamika,potrzeba odkrywcza i rozmach finansowy.John Naisbitt: w Stanach zjednoczonych uniwersyte-ty zatrudniają więcej ludzi niż rolnictwo.Amerykanie starają się rozprzestrzenić wszędzie iprzeszczepić swoją cywilizację, a największą przeszko-dą kulturową i polityczną na tej drodze jest islam. Dlate-go wielkie działa Ameryki skierowane są przeciwko nie-mu. Ostrzał trwa na wielu frontach, w tym - propagan-dowym. Dokonuje się wielu różnych manipulacji leksy-kalnych, semantycznych. Pierwszym zabiegiem było za-stępowanie w mediach słowa - islam ( jako nazwy reli-gŹŹ) przez określenie islam wojujący (militant islam), cosugerowało, że islam jest bardziej ruchem politycznymniż religijnym. Nasiliło się to szczególnie w okresie re-wolucji irańskiej (koniec lat 70-tych). Modnym zdję-ciem staje się w prasie fotografia irańskiego duchowne-go z kałasznikowem w rękach. Potem manipulacja idzieo krok dalej: w miejsce islamu wojującego pojawia sięfundamentalizm islamski. fundamentalizm - to już cośbardziej zasadniczego, imnanentnego, nieprzejednane-go. W mediach mniej jest fotografŹŹ czy ujęć telewizyj-nych modlących się, pokornych wiernych, wyznawcówAllaha, a na to miejsce pojawiają się rozwścieczone twa-

Page 206: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

rze młodych ludzi, wygrażaiących światu pięściami. Ciwściekli to są właśnie fundamentaliści. Najczęściej wi-dzimy ich w tłumie, jak chodzą i manifestują. Z czasemmedia pójdą jeszcze dalej -słowo fundamentalista bę-dzie stopniowo zastępowane przez słowo - terrorysta.Islamski terrorysta. Koło zostaje zamknięte, droga prze-byta do końca. jej etapy: wmawca islamu zostaje prze-mieniony w wojującego muzułmanina, ten staje się is-lamskim fundamentalistą, a ów ostatecznie - terrorystą.Ergo - wyznawca islamu =terrorysta.Teraz staje się jasna teza Huntingtona - że przyszławielka wojna będzie wojną cywilizacji. Uściślijmy to:wojną cywilizacji amerykańskiej z cywilizacją islamu.Zaczęła się już ona w Iranie, potem przeniosła się doZatoki Perskiej, a jej kolejny epizod rozegrał się w So-malŹŹ.Dwie rzeczy przychodzą od razu na myśl. Pierwsza-że będzie to wojna o przyszłość Zachodu i Ameryki,ponieważ islam kontroluje źródła ropy naftowej, a bezniej świat rozwinięty nie może istnieć. Druga, że islamstał się już wewnętrznym problemem Stanów Zjedno-czonych. Powstał tam ruch - Nation of Islam. Jego przy-wódca - Louis Farrakhan - organizuje już międzynaro-dówkę islamską. W samych Stanach bazą etniczną isla-mu są mieszkańcy gett i dzielnic murzyńskich - Afro--Amerykanie, miliony ludzi. Farrakhan mówi, że "rządUSA bardzo, bardzo boi się liczebnego wzrostu czarnejludności" i walczy z tą groźbą za pomocą narkotyków:chce zniszczyć czarnych narkotykami.Bank w Berlinie, w pobliżu ZOO Garten. Masywna, zciemnego dębu bariera oddziela klientów od urzędni-ków. Podłoga po stronie klientów jest wyższa niż postronie urzędników, tak że ci pierwsi patrzą na tychdrugich z góry. Ten topograficzny szczegół jest ważnydla Fr„ulein Christine, u której realizuję czeki. Z wyglą-du ma niewiele ponad dwadzieścia lat. Jest przeciętnejurody, a nawet, po prostu, brzydka. Zbyt duży nos, głę-boko osadzone, szare oczy, silne, szeroko rozstawioneszczęki. Ale te niedoskonałości urody natura rekompen-suje dziewczynie w jednym - Christine ma (czujemy to,domyślamy się i nawet częściowo widzimy) fenomenal-ny biust. W tym określeniu - "częściowo" - kryje sięwłaśnie cała interesująca nas gra, arcyciekawy w swoichsubtelnościach popis, fascynująco zalotna, ale jakże dys-kretna pantomima. Bo Christine, to oczywiste i zrozu-miałe, chce się podobać. I, naturalnie, wie, co w niejpodobać się może. Rzecz w tym jednak, że los obdarzyłją skarbem, którego przecież tak najzwyczajniej, tak poprostu i publicznie, nie może nam pokazać. I w tym jestproblem, męcząca łamigłówka: jak pokazać, że co jakco, ale biust mam naprawdę piękny, jednocześnie niemogąc dać materialnych na to dowodów? Rezultat tychrozterek i wahań możemy oglądać codziennie w naszymbanku. Jakże starannie dobrane są tkaniny bluzek, abybyły odpowiednio obcisłe, kunsztownie przylegające.Jak precyzyjnie wycięte są dekolty, aby z jednej stronynie przekroczyć granicy uznanej obyczajem i smakiemza przyzwoitą (złośliwe przycinki koleżanek, zjadliwespojrzenie szefowej), ale z drugiej nie stracić najmniej-szej szansy, aby powiadomić nas, że za tym wycięciemzaczynają się rzeczy naprawdę niezwykłe. Ileż owo ide-

Page 207: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

alne przykrojenie linŹŹ dekoltu, której karkołomnym za-daniem jest jednocześnie zdecydowanie odsłonić i nie-śmiało przysłonić, poprzedzało prób, przymiarek, wąt-pliwości, rozterek. Ile wertowania żurnali, ile bieganiapo sklepach, ile przeglądania się w lustrach i narad zprzyjaciółkami. Ale ustaliwszy linię idealnie równowa-żącą zalotne skrywanie i śmiałe odkrywanie, Christinestaje się tej linŹŹ czujną niewolnicą: jeżeli pochyli się nadbiurkiem za nisko - odsłoni za dużo, jeżeli natomiastnadmiernie i sztywno wyprostuje się, linia dekoltu pój-dzie w górę, przykryje zbyt wiele. W tym płynnym,zmieniającym się kształcie dekoltu, w jego zaczepnejruchliwości kryją się wszystkie sekrety zabawy, do któ-rej dziewczyna daje nam znak.Bank zatrudniający Christine mieści się przy ulicy,przy której stoi kilka domów publicznych. Latem pełnotu dziewczyn, które, chcąc zachęcić klientów, pokazująprzechodniom wszystko, co mają. A jednak to Christine,zwykła urzędniczka, jest atrakcją tej okolicy. Tu bo-wiem, w tej surowej i mrocznej sali bankowej możnapodziwiać kunsztowną i kuszącą pantomimę świadomie--nieświadomie odgrywaną ku naszej radości.

Smak powietrza. Powietrze ma nie tylko gęstość i za-pach, ale także smak. Może być słodkie, słone, kwaśneitd. Te smaki powietrza mają wpływ na nasz stan psy-chiczny, na nasze samopoczucie.Na filmie Paula Austera - "Dym". Zwykli ludzie i ichzwykłe historie. Oto czego się teraz poszukuje - żebybyło zwykłe, codzienne, żeby miało swój własny, spo-kojny rytm. Zwykłość - oto w czym dziś jest niezwy-kłość. Ten sam róg ulicy nowojorskiej, to samo otocze-nie, w którym się ciągle coś dzieje, ale nic się nie zmie-nia - ten sam bar, ci sami ludzie, wszyscy przykuci doswojego losu, który jest na miarę ich potrzeb i oczeki-wań.18.11.96W okolicy listopada pogoda ustala się, zapada w dłu-gi, jesienny bezruch. jest szaro i wilgotno. Ciężkie, oło-wiane niebo wisi nisko i nieruchomo. Od czasu do czasuprzeciągają nagłe, oślizgłe mżawki, jak stada mokrychptaków. jest zimno, choć jeszcze nie ma mrozów. Toczas depresji, spowolniałej krwi, wypadków drogowych,chorób, a także ruchu na cmentarzach.W "Newsweek" (9.9.96) recenzje z książki In Memo-ry a Kitchen Cary De Silva (wyd. Jason Aronson). 82przepisy kucharskie, jakie w formie grypsów zanotowa-ły więźniarki obozu koncentracyjnego w Terezinie.Więźniarki, które każdego dnia oczekiwały śmierci,chciały przekazać przyszłym pokoleniom przepisy swo-ich znakomitych sałatek, zup, przekąsek, dań mięsnych irybnych, ciast, strucli, faworków i tortów. jakaż to siła - marzenie o normalności. Nawet w obli-czu śmierci z głodu w obozie koncentracyjnym. jak zro-bić dobre gołąbki? Takie, żeby wszystkim smakowały.W tej trosce jest cała kobieta. jej myślenie. jej pamięć. jej ambicje. Bitki z kaszą gryczaną. Pieczeń cielęca.Kotlet schabowy. Karp po żydowsku.Kobieta. Konkret. Dotyk. Zapach. Wiara, że życiebędzie trwać. Trawienie. Materia. Biologia. Natura.Coraz częściej, bardziej niż przejawy agresji (zabój-

Page 208: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

stwa, eksplozje, napady i porwania) interesuje mnie wi-doczna u ludzi i społeczeństw dążność do normalności,niemal odruchowe przywracanie jej tam, gdzie zostałanaruszona. Krzątaninie człowieka przy naprawie zerwa-nego mostu, zasypywaniu lejów po bombach, tynkowa-niu muru zgruchotanego przez pociski brak jednak dra-maturgŹŹ, napięcia, dreszczu emocji, atmosfery horroru itych wszystkich nastrojów i doznań, które towarzysząnam, kiedy oglądamy sceny walki, niszczenia, zagłady.Stąd we współzawodnictwie między normalnością awszelką aberracją o dostęp do naszej uwagi i zaintereso-wania, ta pierwsza nie ma szans. Media szukają krwi,potrzebują jej zapachu, jej przejmującego widoku. Zło jest bardziej fotogeniczne, fascynuje, pochłania bezreszty.U źródeł optymizmu może, paradoksalnie, leżeć głę-boki pesymizm. Na przykład ktoś jest przekonany, żeistotą natury ludzkiej jest zło, najsilniejszym instynktem- żądza niszczenia, naczelną cechą umysłu - głupota,pierwszym odruchem - agresja. Taki człowiek spodzie-wa się po ludziach wszystkiego najgorszego, każdejmożliwej nikczemności, każdej zbrodni i jeżeli tylko dotych okropności nie dochodzi, uważa, że trzeba się cie-szyć, że świat napawa optymizmem.To zjawisko optymizmu zrodzonego z głębokiego pe-symizmu Rosjanie w okresie stalinizmu nazywali współ-czynnikiem Kołymy. Było bowiem wiadomo, że Koły-ma, gułagi Kołymy - to piekło świata i że wszystko, co jest odrobinę lepsze niż tamten koszmar - powinno byćźródłem zadowolenia i optymizmu. Jeżeli w mieszkaniuzamarzała woda, nie było co jeść ani w co się ubrać,Rosjanie pocieszali się mówiąc: nie narzekajmy, że jestźle, na Kołymie mają gorzej! I uważali się za wybrań-ców, za szczęśliwców. Byli to prawdziwi optymiści.Na świecie żyje sześć miliardów ludzi. To potencjal-nie sześć miliardów różnych interesów, ambicji, sprzecz-ności, konfliktów. Naładowana taką groźną energią na-sza planeta powinna dawno wylecieć w powietrze, prze-cież mamy bomby zdolne unicestwić życie na ziemi. A jednak świat istnieje, żyje w pokoju (w miarę), jakoś sięrozwija. jak więc nie być optymistą?"Przyszły czasy szalenie zachowawcze - mówiAgnieszka Holland w wywiadzie dla <<Rzeczypospolitej>>(26.3.96) - nikogo nie interesuje sięganie za horyzont."Hiszpania w lipcu 96Miguel Indurain - kolarz. Dla Hiszpanów - sporto-wiec wszechczasów. Kolejno pięć razy wygrywał Tourde France. A teraz - po raz pierwszy - przegrywa. Hisz-pania z zapartym tchem śledzi ten wyścig. Wszędzie - wKordobie, w Madrycie, w Salamance widzę Hiszpanów, jak siedzą w barach, w kawiarniach, w domach i wpa-trzeni w telewizory obserwują jadących kolarzy, szukająInduraina. Koła rowerów kręcą się w witrynach skle-pów, w oknach, w poczekalniach, w hotelach, kręcą sięodbite w lustrach i w szybach, przelatują przed nami iobok nas, toczą się pod wszystkimi kątami i we wszyst-kich kierunkach - jakby cały kraj pędził w upale, w słoń-cu, w gorączce tropikalnego południa, pochylone, napię-te sylwetki przesuwają się z jednego brzegu ekranu nadrugi, a Hiszpanie to podskakują na stołkach, to uderza-ją się w czoła, to klepią się po ramionach, po plecach, po

Page 209: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

udach, aż wreszcie rozchodzą się ze zwieszonymi gło-wami strapieni i milczący.Hans Magnus Enzensberger powiedział mi kiedyś, żechciałby napisać książkę na temat zawodów (profesji),których już nie ma, które zginęły. Tak, bo przecież moż-na by opowiedzieć dzieje ludzkości jako historię profe-sji, które kiedyś pojawiły się, funkcjonowały, ale potemprzestały istnieć. Było ich dziesiątki, setki, w samej tyl-ko kulturze europejskiej. Choćby płatnerz-rzemieślnikwyrabiający zbroje płytowe. Albo bartnik - pszczelarzdzikich pszczół. Albo rybałt - śpiewak, aktor wędrowny.Płatnerz, bartnik, rybałt - to już odległa przeszłość. Aleileż zawodów zniknęło w naszych czasach, na naszychoczach? Choćby rakarz albo maszynista lokomotywyparowej, albo konduktor tramwajowy, nawet - kowal. jak mało już zostało kowali!Marks sądził, że kapitalizm zginie, że zlikwiduje goklasa robotnicza (Burżuazja - głosi Manifest komuni-styczny - "wytwarza przede wszystkim swoich własnychgrabarzy - robotników"). W rzeczywistości jednak, towłaśnie kapitalizm stopniowo likwiduje klasę robotni-czą.Zaczęło się od chłopstwa. Chłopstwo jako liczna iuboga społeczność drobnych rolników, zahukanych, nie-piśmiennych hreczkosiejów od dawna już zanika w kra-jach rozwiniętych. Im bardziej nowoczesny kraj, tymmniej ludzi pracuje w rolnictwie, tym mniej jest chło-pów. Ten sam los dotknął obecnie klasę robotniczą. Wspołeczeństwach rozwiniętych jest to klasa ginąca-przyszłej gospodarce będą potrzebne bardziej umysłyniż ręce.Grabarzami robotników są dwie siły: nowoczesnatechnologia i światowy kapitał. Ta pierwsza czyni pracęrąk coraz mniej użyteczną i opłacalną. Wszędzie zastę-pują ją maszyny - sprawne i wydajne. Ta druga - tj.wielki kapitał, mogąc swobodnie krążyć po naszej pla-necie, lokuje swoje inwestycje tam, gdzie robotnik jestnajtańszy i najbardziej posłuszny. W Azji zarabia ondziesięć razy mniej niż w Ameryce, w dodatku działal-ność związków zawodowych jest tam zakazana.Ten świat to świat dla bogatych. Kto nie należy dowarstwy uprzywilejowanych, jest skazany na drugorzęd-ność, na wegetację i posłuszeństwo. Kto się zbuntuje-przegra, zresztą duch buntu jest wśród skrzywdzonych iodsuniętych (albo - jak mówią to Francuzi - wykluczo-nych) coraz słabszy. Nastrój rezygnacji jest wśród nichpowszechny: głową muru nie przebijesz.Kilka dogmatów ekonomicznych legło w gruzach.Najważniejszy z nich - że rozwój inwestycji, handlu itechnologŹŹ będzie zwiększał dobrobyt całego społe-czeństwa. jest inaczej: dziś bogacą się ci, którzy już sąbogaci. Ludzkość - w skali każdego kraju i całej planetymożna podzielić na dwie grupy, na wygranych i przegra-nych. Ktoś czuje, że się coraz bardziej wspina, ale innywidzi, że znalazł się na boku, poza grą, daleko od zasta-wionego stołu: oto na jakie obozy podzieliła się rodzinaczłowiecza, a raczej - podzielona była zawsze, ale roz-wój masowej komunikacji coraz to dobitniej wszystkimuzmysławia.W świecie jest dużo ekonomicznego niepokoju i nie-pewności. Rośnie bezrobocie: w krajach rozwiniętych,

Page 210: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

w roku 1974 było ich mniej niż 18 milionów, w 20 latpóźniej (w 1994) już 34 miliony. W dodatku regułą jest,że jeśli bezrobotny dostanie nową pracę, będzie ona go-rzej płatna niż poprzednia. Najbardziej pokrzywdzeni izagrożeni są nisko wykwalifikowani. Stanowią oni wiel-ki ekonomiczny i humanitarny problem. Co z nimi zro-bić? Czy raczej - co oni mają zrobić? Wyjście byłoby jedno: rozwijać oświatę i kulturę, przygotowywać ludzido życia w nowym, nowoczesnym świecie, w którymnajwiększe korzyści odniosą wykwalifikowani i wy-kształceni. Ale rządy postępują inaczej - w tych właśniedziedzinach dokonują największych redukcji i cięć.Zmierzch klasy robotniczej w krajach rozwiniętychnie oznacza, że zniknęła ona z powierzchni ziemi. Tra-dycyjne przemysły przecież istnieją i rozwijają się - aleich miejscem są kraje Trzeciego Świata. Kiedyś, jeszcze50 lat temu, podział pracy był następujący: kraje Półno-cy wytwarzały i eksportowały towary do krajów Połu-dnia, a importowały stamtąd surowce. Dziś kraje Półno-cy eksportują tam coraz mniej, bo ich towary są dla Po-łudnia zbyt drogie, natomiast właśnie Południe corazwięcej wytwarza i eksportuje tanich towarów na Północ.W ten sposób wielki kapitał wykończył kosztowną klasęrobotniczą krajów bogatych rękami tanich robotnikówTrzeciego Świata.Kiedy A.B. próbuje określić, co najbardziej różni ko-munizm od kapitalizmu, wskazuje na odmienny stosu-nek do inicjatywy. Komunizm zabijał inicjatywę, bał się jej, w najlepszym razie traktował ją podejrzliwie. Bazo-wał na ludzkiej skłonności do lenistwa, do bierności.Odpowiadała mu natura słowiańskiego chłopa, któregozły klimat skazywał na miesiące bezczynności. Tymcza-sem warunkiem funkcjonowania w kapitalizmie jestprzejawianie inicjatywy. Kapitalizm jest ustrojem stwo-rzonym przez i dla człowieka inicjatywy, człowiekamiejskiego, człowieka rynku, konkurencji, wspinaczki-inni nie mają szansy.Społeczeństwa świata różnią się między sobą m.in.rolą, jaką w ich życiu odgrywa inicjatywa jednostek,grup, instytucji. Są takie, w których inicjatywa jest wiel-ką i stałą siłą napędową (tzw. bottom-up society), siłąoddolną pchającą w górę całe społeczeństwa i stanowią-cą źródło i nerw ich rozwoju. W innych - odwrotnie, ini-cjatywa dołów była bezwzględnie tłumiona i niszczona.To tzw. top-down society, społeczeństwo plemiennebądź autorytarne, odznaczające się biernością, stagnacją,apatią.Wychowywałem się w przekonaniu, że wolność, rów-ność i braterstwo to wartości najwyższe. A nawet, żerówność zajmuje miejsce naczelne, że jej zwycięstwumają być podporządkowane i wolność, i braterstwo.Dlatego podróż do IndŹŹ była kiedyś dla mnie takim szo-kiem. Znalazłem się w świecie, w którym nierównośćbyła nie tylko stanem powszechnym, ale - co najbardziejuderzało - pożądanym, i to właśnie przez tych, którzywedług moich naiwnych przekonań powinni prowadzićz ową niesprawiedliwością walkę. Najbardziej kłopotli-we były sytuacje przy wyjściach z hoteli, ze świątyń, zmuzeów, z wszystkich miejsc odwiedzanych przez cu-dzoziemców i turystów. Od razu rzucał się na mnie tłumrikszarzy, którzy namolnie, natarczywie oferowali swoje

Page 211: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

usługi. Otóż to właśnie - że będę siedział wygodnie wrikszy, pchanej przez wychudłego i najpewniej głodnegoczłowieka w koszmarnym upale indyjskiego lata zupeł-nie nie mieściło mi się w głowie. Wymykałem się, ucie-kałem, stanowczo, gwałtownie odmawiałem, mimo żebłagali mnie, wyrywali jeden drugiemu, siłą wpychali wswoje zdezelowane pojazdy. Lata później czytałemClaude'a L‚vi-Straussa Smutek tropików jak odkrycie:francuski antropolog zwracał uwagę, że wcale nie wszy-scy ludzie chcą być równi, że istnieją kultury, które wła-śnie zabiegają o utrzymanie, a nawet powiększanie nie-równości: "tutaj jest się zmuszonym zaprzeczyć czło-wieczeństwa partnerowi, chociaż tak by się pragnęło muje przyznać. Wszystkie podstawowe sytuacje określają-ce stosunki między osobami są sfałszowane, reguły gryspołecznej są oszustwem - nie ma sposobu, aby zacząćna nowo, gdyż jeśliby się chciało traktować tych nie-szczęśliwców jak równych sobie, zaprotestowaliby prze-ciw tej niesprawiedliwości: oni nie chcą być równi, bła-gają, zaklinają, żebyś ich przytłoczył swoją wspaniało-ścią, gdyż właśnie powiększenie tej dzielącej was odnich przepaści daje im nadzieję otrzymania jakichś okru-chów, tym bardziej wartościowych, im bardziej stosunekmiędzy wami będzie odległy; im wyżej będą was sytu-owali, tym silniej będą się spodziewali, że ten drobiazg,o który was proszą, będzie coś wart. Nie myślą zatem,aby stawiać się na równi... Bez ustanku krążą wokół wasbłagając o rozkazy. jest coś erotycznego w tym pożąda-niu poddaństwa".Konsumeryzm - to zachłanna lubieżność konsumpcji.To nienasycenie. Żarłoczność. Żądza łupu. Pasja posia-dania. Potrzeba triumfowania. Potrzeba władzy. Możnato porównać z pożądaniem seksualnym, które nigdy niemoże być zaspokojone. Pisze o tym Colin Wilson wOutsiderze dając za przykład Gerarda Sorme - bohatera jednej ze swoich powieści: "Sorme spędził popołudniew łóżku z Caroline, siostrzenicą, kochając się z nią sześćlub siedem razy. jest seksualnie zaspokojony, wydajesię, że jego pożądanie zostało spełnione, że fantazje sek-sualne straciły nad nim kontrolę. Wstaje, idzie następniena schody - akcja toczy się w suterenie - by przynieśćmleko, i spostrzega, że po kratach nad jego głową idzie jakaś dziewczyna. Ukradkiem oka spogląda pod jej su-kienkę. I natychmiast czuje pożądanie..."Ameryka: historia kultury życia codziennego to corazczęściej historia gastronomŹŹ: gdzie otwarli (lub zamknę-li) nową restaurację? Gdzie można dobrze zjeść? jaką jeszcze potrawę spróbować? Kto robi najlepszą cielęci-nę? Kto najlepiej przyrządza ostrygi? Rozmowy o jedze-niu zastąpiły rozmowy o pogodzie. A właściwie - pogo-da jest głównym tematem rozmów przy jedzeniu.Mircea Eliade w swoich zapiskach z 1952 podziwiaintuicję Sorela. Francuski filozof, Georges Sorel, już w1908 roku w swojej książce Złudzenie postępu zdefinio-wał powód, dla którego zamożni tego świata są tak przy-wiązani do idei nieskończonego postępu: "Analiza histo-ryczno-polityczna tego związku ideologŹŹ z mitem - pi-sze Eliade - jest oparta na motywacjach psychologicz-nych. Burżuazja, mówi Sorel, cieszy się z postępu tech-nicznego i jest przekonana, że jutro wszyscy będą z nie-go korzystali i w ten sposób może się spokojnie delekto-

Page 212: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

wać dzisiaj tym, co już posiada, bez żadnychkompleksów. Jeżeli bowiem prawdą jest, że biedni dziścierpią, jutro postęp techniczny wyzwoli ich z kolei. Wrezultacie my, posiadacze, mamy prawo rozkoszowaniasię tym, co posiadamy, ponieważ wszyscy inni jutrodoznają tego samego szczęścia".W życiu wielkiego miasta, w chaosie, zgiełku i ogro-mie metropolŹŹ-gigantów fascynujące jest, jak ludziewyłuskują dla siebie odrobinę prywatności, łupinę in-tymności, żeby spędzić chwilę osobno, w cieple byciarazem wśród swoich, w ciszy, w zamknięciu, w czymś wrodzaju towarzyskiego batyskafu. Wiele scen w literatu-rze amerykańskiej to po prostu opisy tego, jak dochodzido spotkania ludzi w miejscach tak przepastnie ogrom-nych, jak Nowy Jork czy Los Angeles. jak planują takiespotkania, jak telefonują do siebie w tej sprawie, na ja-kie po drodze napotykają trudności, jakie mają przygo-dy, jakie spotyka ich szczęście (znaleźli parking!) albonieszczęście (nigdzie blisko nie znaleźli parkingu), jakwreszcie docierają do celu. Ci, którzy już są na miejscu,przyjmują tych nadchodzących, jakby witali przyby-szów z dalekiej i niebezpiecznej podróży. Bo ci, co we-szli, tak rzeczywiście wyglądają: umęczeni, udręczeni,często wymięci, wygnieceni, spoceni i zakurzeni - alezarazem już odprężeni, weseli i szczęśliwi, że wyrwalisię potworowi z brzucha, przebrnęli przez jego betono-wo-stalowe wnętrzności i labirynty i że teraz mogą nachwilę, na godzinkę, na jeden wieczór skryć się, za-mknąć w szczelnej, przytulnej muszli.W powszechnym zamęcie, natarczywym pośpiechu,rozpychaniu łokciami, chamstwie i agresji, ktoś, ktouśmiechnie się do nas, ukłoni, odezwie się grzecznie-od razu zwróci naszą przychylną uwagę. Zapamiętamygo, będziemy wyróżniać, chwalić i mówić: jaki to miłyczłowiek! jak bardzo zmieniły się miasta. Patrzę na obraz Clau-de'a Moneta "Le Boulevard des Capucines" z 1873roku. Domy na tym obrazie świecą. Kamienice, ulice,miasto są źródłem światła. Miasto jaśnieje, promieniuje jak gwiazda. Dzisiaj ten sam bulwar jest huczącym wą-wozem wypełnionym kłębami spalin i kurzu.Na straganie, w pobliżu Kremla, kupiłem dzieła Wa-syla Kluczewskiego. Kluczewski, wielki historyk rosyj-ski, jak gdyby antycypując zauroczenie swoich rodakówmarksizmem, zapisał w swoim dzienniku w lutym 1898roku: "Przez całe wieki grecka, a potem rosyjska litera-tura uczyły nas wierzyć, wierzyć we wszystko, wierzyćkażdemu... jednocześnie zabraniali nam myśleć. Mówilinam: wierz, nie myśl. Zaczęliśmy bać się myśli j ak grze-chu, jeszcze zanim zaczęliśmy umieć myśleć i nim na-uczyliśmy się sztuki zadawania pytań. Stąd, stykając sięz cudzą myślą, przyjmowaliśmy ją na wiarę. W rezulta-cie prawdy naukowe zamienialiśmy w dogmaty, autory-tety naukowe przekształcaliśmy w fetysze, a świątynienauk - w kaplice przesądów i tabu... Pod wpływem Bi-zancjum staliśmy się sługami cudzej wiary".Herbert Schn„delbach w swojej książce Filozofia wNiemczech 1831-1933 (PIW, 92) pisze, że w Prusach, po1815 roku "zamiast emancypacji mieszczaństwa doko-nuje się emancypacja biurokracji państwowej, któraprzeprowadza <<rewolucję odgórną>>, a mianowicie-

Page 213: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

środkami administracyjnymi wspiera powstanie pruskie-go narodu państwowego".Ileż analogŹŹ między Prusami a Rosją, tą - carską ipóźniej - sowiecką! "Naród państwowy" - właśnie to!Państwo - jako źródło tożsamości obywatela. Utożsa-mianie interesu państwowego z narodowym, społecz-nym, prywatnym (sfera prywatna zostaje właściwiewchłonięta przez państwo, przestaje istnieć). Władzagłosi teorię, że im państwo silniejsze, tym ty jesteś sil-niejszy, tymczasem w systemie demokratycznym filozo-fia jest inna: mniej państwa, a na jego miejsce - więcejspołeczeństwa!Choć Lenin głosił się przywódcą proletariatu (a więcklasy w tamtych czasach ubogiej), jego myśl nie obraca-ła się nigdy wokół doli biednych i poprawy ich życia,lecz wokół problemu siły i władzy. Zasadą, kluczem wtym dążeniu była kategoria wyłączności, monopolu, to-talizmu, przekonanie, że władzy nie można z nikim dzie-lić. Do osiągnięcia tego stanu absolutnej wyłącznościistniała tylko jedna droga - fizyczne zniszczenie wroga.W tym właśnie biologicznym traktowaniu walki poli-tycznej, w stałym dążeniu do ostatecznego rozwiązania- tkwił sens leninizmu.5.6.96Radio .,Swoboda" podało, że wg ostatnich danych ro-syjskiego MSW w Rosji działa ponad 8 tysięcy organi-zacji przestępczych, a 140 takich organizacji za granicą(głównie w USA i Niemczech).Wszelki nacjonalizm jest odpychający i groźny, alenacjonalizm kraju silnego i ogromnego jest dla świataszczególnie niebezpieczny. Teza, że miejsce ideologŹŹtotalitarnych zajmuje nacjonalizm, jest głoszona przezwielu politologów, a życie wydaje się ją potwierdzać.Niepokojący jest rozwój nacjonalizmu i nastrojów szo-winistycznych w krajach największych. W Rosji nacjo-nalizm kwitnie. Ma on tam, w swoich skrajnych przeja-wach, religijno-mistyczne zabarwienie. Postawy nacjo-nalistyczne ujawniły się w Stanach zjednoczonych zokazji Olimpiady w Atlancie. Charles Krauthammer pi-sze, że sprawozdania telewizyjne z Olimpiady cechu-je "nieznośny, bezwstydny szowinizm. Każda relacjasprowadza się do jednego: co robią Amerykanie i jeżelinie zdobywają złotych medali, to dlaczego?" (IHT27.08.96). jednocześnie na Pacyfiku Chiny starły się z Japonią omałą, skalistą, bezludną wysepkę ( jej nazwa, po japoń-sku - Senkakus, po chińsku - Diaoyus) - do której obakraje roszczą pretensje.Siegfried Lenz: "Pojęcie <<Heimat>> jest węższe niż<<Vaterland>>. Interesuje mnie właśnie to zawężenie hory-zontu, ta prowincjonalna ciasnota, która rodzi butę i fa-talne pretensje. Prowincjusze często czują się wybrańca-mi losu, mają poczucie nieograniczonych możliwości"(w rozmowie z B.W. Surowską i K. Sauerlandem - "Li-teratura na Świecie" 5/85).Pojęcie ojczyzny zastępujemy, często już, pojęciemdobrego miejsca na ziemi, miejsca, w którym da się żyćna miarę naszych pragnień. jednym z problemów świata współczesnego, świa-ta przeżywającego tak głęboką, radykalną i rozległątransformację jest zdefiniowanie w tej nowej sytuacji

Page 214: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

pojęcia tożsamości narodowej. Co oznacza ono dlaobecnych społeczeństw? Z jakimi wiąże się wartościa-mi? Symbolami? Dążeniami? Co to znaczy dziś byćSerbem? Hiszpanem? Polakiem? jakie aktualne pojęciakryją się za tymi nazwami? Czy nie widać tam, gdzie na-cjonalizmy są najbardziej żywotne i zacięte, że tożsa-mość narodowa sprowadza się czasem do cech już bar-dzo przestarzałych i anachronicznych? I że - im bardziejsą one przebrzmiałe, tym bardziej agresywnie zachowu-ją się ich obrońcy i rzecznicy? Że ludzie nie są tam zdol-ni zastanowić się nad swoją sytuacją i znaleźć nowemiejsce, nową rolę dla swojej wspólnoty?9.1.97Obserwując postawy imigrantów z krajów biedniej-szych, którzy zamieszkali w krajach bogatszych: stosująoni taktykę ostrożnego przyczajenia. Starają się niezwracać na siebie uwagi. Starają się być anonimowi.Chętnie wykonują polecenia. Nie krytykują. Nie protes-tują. Nie tworzą partŹŹ. Nie walczą o władzę. Dostał pra-cę jako murarz? Chce pozostać murarzem. Został przy-jęty jako sprzątacz? Chce pozostać sprzątaczem. Nie za-mierza być członkiem parlamentu. Nie chce być minis-trem. Imigrant stoi we wskazanym mu miejscu, wie, comu wolno. jest prototypem człowieka cywilizacji przy-szłości: anonimowy, posłusznie pracowity, wydajny,dyskretnie egoistyczny, umiarkowanie ambitny, wyrwa-ny ze swojej wioski czy miasta, ze swojego kraju i kul-tury, tworzy zaczyn nowego, planetarnego społeczeń-stwa, którego kształt dopiero zaczyna się rysować.Nisza: "wnęka, wgłębienie". Sposób na przetrwanie.A także sposób na stworzenie sobie klimatu samouwiel-bienia. bo nisza ma jedną zaletę - można ją całkowiciewypełnić samym sobą, co uwolni nas od zmory konfron-tacji, porównania, stawania przed sądem opinŹŹ.Żyć tak długo w jakimś kraju, żeby móc powiedzieć:zupełnie go nie znam!Ileż słów określających wartości wyszło u nas z uży-cia! Słowo - honor, duma, szlachetność, miłosierdzie,poświęcenie i dziesiątki innych. I o samych wartościachmówi się już tylko odświętnie.Słowa - klucze słownika współczesnego:post - modernistycznypost - geograficznyinter - akcjainter - subiektywnymulti - etnicznymulti - rasowyBanał. Ale czy banał nie jest prawdą? Tyle, że prawdąoczywistą? Ile razy jednak przekonujemy się, że teprawdy oczywiste torują sobie drogę z niesłychanymtrudem albo w ogóle nie mogą przebić się na powierzch-nię? Prawdy oczywiste to są te, które mówi mędrzec, aktóre mędrek wydrwiwa jako banały.Molier: " jedni powiadają, że nie, inni powiadają, żetak, a ja powiadam, że tak i nie" (Chory z urojenia).Poczucie, że coś odkrywamy w humanistyce, wynikadziś tylko z naszych braków w oczytaniu.W walce o władzę często wygrywa ten, kto okazujechęć i wolę zwycięstwa. Spójrzmy na środowisko, nagrupę, w której toczy się walka o przywództwo. Wkrót-ce zauważymy, jak ludzie różnią się tam między sobą

Page 215: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

stopniem koncentracji, natężenia woli politycznej: jednibędą chcieli wygrać walkę za wszelką cenę, inni zacho-wają się bardziej powściągliwie, jeszcze inni - obojęt-nie. Ci najsilniej opętani żądzą władzy, będą wspinać sięwyżej i wyżej. W ich sposobie bycia coś zwraca uwagę:są skupieni, jest w nich jakaś intensywność, gorączka,gotowość do skoku. W ich zachowaniu jest tyle staraniai napięcia, że nie zastanawiając się i nawet wbrew na-szym upodobaniom - udzielamy im poparcia.Fenomen Clintona: "Newsweek" 9 września 96 piszeo Clintonie: "he is often accused of having no core". jakto przetłumaczyć? Że nie ma kręgosłupa? Kośćca? Po-glądów? Wnętrza? Że jest oportunistą? Pragmatykiem?Zajrzałem do oksfordzkiego słownika synonimów z1991 roku. Słowo "core" ma 28 znaczeń. Oprócz tych,które wymieniłem, są jeszcze: rdzeń, szpik, esencja, ją-dro, oś itd.Clinton to reprezentant nowej generacji polityków,która zaczyna rządzić światem. Po latach panowaniaciężkich, mrocznych, zaciekłych, ponurych ideologŹŹ-przychodzi wiek, w którym dominuje lekki kaliber, post-modernistyczny luz, elastyczna linia. Rządzi aktualnasytuacja i doraźne interesy. Króluje i decyduje czas te-raźniejszy. Zaciągane są zobowiązania, które nic nieznaczą, i składane obietnice, które są tylko grą.Do władzy dochodzi na świecie generacja gładka i ch.Nie strategów, nie Cezarów, nie mędrców - gładkich.Nie zaciekłych, nie ponuraków, nie ideowców, nie fana-tyków - gładkich. Nie mściwych, nie psychopatów, niesatrapów, nie dyktatorów - gładkich. Gładkich, zadba-nych, uprzejmych, zręcznych, przymilnych, dbających--aby-wszyscy-mnie-lubili.Wybory powszechne, które w ostatnich latach odbyłysię w wielu najzupełniej różnych krajach, mają trzy ce-chy wspólne:a - wyraźna jest tendencja społeczeństw do dzieleniasię na dwa wielkie bloki, np. na tak zwaną lewicę i pra-wicę (mówię tak zwaną, gdyż pojęcia te mało dziś zna-czą i tylko służą różnym ugrupowaniom jako hasła iden-tyfikacyjne). Uderza, że zwycięzca w wyborach osiągatylko minimalną przewagę liczebną nad pokonanym.Tendencją jest, aby wynik wyborów oscylował wokółpodziału 50:50;b - po wyborach, w obozie zwycięzców obserwuje sięszybką pragmatyzację polityki. Znika radykalizm dekla-racji, żądań i obietnic przedwyborczych. W nowym obo-zie rządowym następuje szybkie odideologizowanie po-staw. Zmiana władzy nie jest rewolucją polityczną, aleraczej roszadą personalną;c - wszędzie obserwuje się kadrową stabilizację elitpolitycznych. Nabór nowych ludzi do tych elit jest rzad-ki i sporadyczny. Te same nazwiska ciągle się powtarza-ją, tyle, że w różnych kontekstach i rolach. Elity tworzązamknięte wspólnoty i przy wszystkich wewnętrznychróżnicach i podziałach mają wspólny, nadrzędny interes:pozostać nadal panującą klasą w społeczeństwie.Trzeba trzymać się z dala od zawodowych polityków,ponieważ polityk traktuje cię instrumentalnie, jako na-rzędzie.Patrząc na ciebie, myśli:- do czego by go użyć? do czego się nadaje? zrobić

Page 216: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

go tym a tym'? wysłać go tam czy tam'? i już jesteś znie-wolony, już jesteś ofiarą czyichś ambicji, czyjejś gry,czy jegośprojektu.Niezależność, przestrzeganie wysokich zasad etycz-nych - wpływ na to ma także charakter, usposobienieczłowieka. Orwell - samotnik, introwertyk, milczek-był niezależny, nie wiązał się z nikim. Natury towarzy-skie, słabe, próżne, które potrzebują otoczenia i aplauzu,mają większą skłonność do oportunizmu, do akceptacjichoćby i niegodziwego status quo.Teza Hermanna Brocha: indyferentyzm polityczny jest blisko spokrewniony z indyferentyzmem etycznym.Słabość etyki: że zatrzymuje się na progu nauki i tech-niki, które w tym konflikcie, o ile dochodzi do konfliktu,niemal zawsze zwyciężają.Pragmatyzm. Co to oznacza? Że co chwila należy kar-ty rozdawać od nowa.Gdzieś przeczytałem (ale gdzie?), że lewicowość iprawicowość to orientacje wrodzone, że z tym człowiekprzychodzi na świat i dlatego wśród zamożnych burżu-jów byli fanatyczni komuniści, jak też - wśród ubogichproletariuszy skrajni pravicowcy.Obserwujemy w' świecie współczesnym wyraźnąeskalację ruchów politycznych, społecznych, religijnychbez zaplecza intelektualnego, bez żadnego teoretyczne-go grumtu. Uczestnicy tych ruchów kierują się emocjami,instynktami, odruchami, fobiami, przesądami itd., brakim natomiast wiedzy, refleksji, racjonalnego programu.A.B.: Kryzys inteligencji? To raczej koniec pewnejroli, jaką odgrywała ona w naszych społeczeństwach-roli nosicielki doniosłych wartości etycznych, roli war-stwy opiniotwórczej, na której głos czekali inni i z któ-rym się zazwyczaj liczyli. To w jej środowisku rodziłasię refleksja nad charakterem naszych zbiorowych za-chowań, nad sensem naszych działań.Ale czasy zmieniły się i zmieniło się miejsce inteli-gencji, a także oczekiwanie wobec niej. jej znaczeniedzisiaj, jej wartość - to kompetencja, rzeczowość, wie-dza. Miejsce kaznodziei zajął specjalista, twórca w ja-kiejś dziedzinie wiedzy lub sztuki, i właśnie bardziejtwórca wytwarzający niż moralizujący.Osobno jesteśmy mądrzejsi niż w grupie.Komunizm zwalczał wszelką niezależność. Zachód jąmarginalizuje.Polityka - sztuka wymyślania pozornych spraw, abyodwracać uwagę opinŹŹ od problemów rzeczywistych.Kapitalizm zachodni - to rozwinięta nauka i silne pra-wo. Kapitalizm ten różni się od wszelkich innych kapi-talizmów racjonalną i sprawną organizacją. Wszelkieinne kapitalizmy oparte są nie na organizacji, lecz naimprowizacji.W tej rzeczywistości, w której jesteśmy i którą - wy-daje nam się-znamy, cały czas rośnie przyszłość, o któ-rej nie wiemy nic.WarszawaW PEN-Clubie spotkanie z profesorem uniwersytetuw Beer Sheba Gabrielem Mokedem. Podoba mi się spo-sób, w jaki odpowiada na pytania. A mianowicie nawszystko odpowiada postmodernistycznie: "zależy kto"albo "zależy co".Na przykład:

Page 217: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Czy Żydzi w Izraelu znają jidysz?- Zależy kto. Są tacy, co znają, i tacy, co nie znają.Czy w Izraelu wiedzą o Levinasie?- Zależy kto. Są tacy, którzy wiedzą, i tacy, którzy niewiedzą.I tak dalej.I oczywiście ma rację. jest ostrożny, podkreślawzględność wszystkiego, bo w tym rozmnożonym,zwielokrotnionym, pełnym przeciwieństw i sprzecznościświecie ryzykownie i niebezpiecznie jest posuwaćwszelkie uogólnienia zbyt daleko.22.9.96Spotkałem A.J., która jest socjologiem kultury. Opo-wiedziałem jej wrażenia z wczorajszych wyborów MissPolonŹŹ. Było 18 finalistek. Na pytanie o zainteresowa-nia większość z nich odpowiedziała: parapsychologia.Dla mnie było to odkrycie! Nie uroda, powiedziałemA.J., nie figury tych dziewcząt, ale stan ich umysłów byłdla mnie rewelacją. Parapsychologia! A więc New Agezrobił takie postępy? Tak zapanował nad młodą genera-cją? Ale A.J. nie była zdziwiona. Tak, zgodziła się, fa-scynacja parapsychologią jest wśród młodzieży po-wszechna. I dodała: wielki problem i wielki temat.Ze wszystkich istniejących na naszej planecie świa-tów najbardziej niesprawiedliwie jest urządzony światdzieci. Głośny i zacięty spór toczy się wokół pytania: ktoma prawo (i czyje ma) decydować o narodzinach czło-wieka. Tymczasem dramatyczna (choć zbywana milcze-niem) jest także inna kwestia - gdzie ten człowiek maprzyjść na świat? W jakich warunkach? Pod jakim da-chem? Czy w rodzinie zamożnych Amerykanów na Flo-rydzie, czy jako niemowlę głodującej matki w ruinachwioski angolańskiej? Być rozkosznym bobasem raczku-jącym w ocienionym ogrodzie w Sydney czy grzebać wśmietnikach w Recife - szukając skórki banana?Dzieci bogatej AustralŹŹ, Ameryki czy Kanady rodząsię w stworzonym dla nich raju. Dzieci Kambodży, Mo-zambiku i BoliwŹŹ - w czekającym ich piekle. W raju sązabawki, gry, łakocie, misie i myszki Miki, raj stara się,aby dziecko miało wszystko, było zadowolone i klaska-ło z radości. W piekle jest głód, zimno, świerzb i plu-skwy, nie ma domu ani szkoły, trzeba żebrać i kraść, atakże często - umierać.Dwa różne losy przez tych maluchów ani nie stworzo-ne, ani nie wybrane. W jakim momencie zaczyna każdyz nas zdawać sobie sprawę, że życie posadziło go na plu-szowej poduszce, albo przeciwnie - zanurzyło po szyjęw błocie? I czy w tych ostatnich - odepchniętych i po-rzuconych, istnieje świadomość krzywdy?W 1944 roku wałęsaliśmy się- gromada oberwanychdzieci - po uliczkach Otwocka, który już opuścili Niem-cy, ale którego jeszcze nie zajęli Rosjanie. Chodziliśmygłodni, bez szansy, żeby coś zdobyć do jedzenia. Nieda-leko stacji kolejowej jakiś człowiek prowadził warsztatnaprawy rowerów. Codziennie w południe przychodziłatam starsza kobieta. Z koszyka wyjmowała glinianydzbanuszek, w którym przynosiła gorący gulasz. ćwierćbochenka chleba i butelkę kompotu malinowego. Męż-czyzna odkładał narzędzia, szmatą ocierał ręce ze sma-ru. siadał na progu warsztatu i wstawiał garnuszek mię-dzy kolana. Pochylał się nad nim i wciągał powietrze.

Page 218: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Zapach gorącego mięsa rozjaśniał jego umorusanątwarz. Wolno, z namysłem, zanurzał aluminiową łyżkęw dymiący garnek, dmuchał na kęsy gulaszu, żuł chleb ipopijał z butelki kompot. Staliśmy na ulicy zafascyno-wani tym widokiem, dość daleko, żeby nas ten człowieknie przegonił, ale na tyle blisko, żeby woń mięsa, chle-ba i malin odurzała nas jak narkotyk. jakieś zwierzę sza-motało się w moim wnętrzu, chciało wyskoczyć na ze-wnątrz, dławiło gardło. Czułem mdłości. Mdłości. Ależeby mieć poczucie krzywdy? Zazdrościć komuś? Tychuczuć zawiści, wściekłości i porażki nie spotykałem tak-że wśród dzieci, z którymi byłem na frontach wojen wLiberŹŹ, w Ugandzie i SomalŹŹ.Jeżdżąc latami z frontu na front w Afryce i Azji, wpewnym momencie uświadomiłem sobie, że wojnywspółczesne są wojnami dzieci, że na tych wojnach, to-czących się w dalekim świecie, walczą i giną przedewszystkim dzieci. Według różnych danych ponad 200tysięcy dzieci walczy na frontach trwających obecnie 24konfliktów zbrojnych.Z wielu przyczyn jest dziś tak dużo dzieci z bronią wręku. Eksplozja demograficzna ostatnich dziesięciolecizwiększyła przede wszystkim liczbę najmłodszych: sąwięc wszędzie łatwo dostępne rezerwy. jednocześniewielkie migracje, głód i choroby sprawiły, że wiele tychdzieci utraciło rodziców - pojawiły się tłumy sierot.Wiele z nich szuka ratunku w armŹŹ, gdzie mogą dostaćcoś jeść, a także znaleźć namiastkę rodziny.Te rzesze sierot znalazły zatrudnienie w krwawymrzemiośle wojny, również dzięki temu, że produkuje siędziś bardzo tanie gatunki lekkiej broni automatycznej(rosyjski AK-47 waży około 4 kg). Dziecko może beztrudu unieść taki pistolet, strzelać i zabijać. Dzieci, zbytmałe jeszcze, aby umieć sądzić i docenić wagę życia,odznaczają się w walkach szczególną beztroską o wła-sne życie i niepohamowanym okrucieństwem wobec in-nych. Często starsi dowódcy (czasem niewiele starsi, bokilkunastoletni chłopcy, spotykałem ich koło MonrowŹŹ iMaputo) odurzają tych małych żołnierzyków narkotyka-mi wprawiając dziecięce oddziały w najdzikszy szał za-bijania. Kilkakrotnie wypadło mi podróżować na front wtowarzystwie dzieci-żołnierzy. Choć jechaliśmy na pew-ną śmierć, zachowywali się wesoło, jakby czekała ichświetna zabawa, gdy ja w tym czasie przeżywałem katu-sze niepewności i strachu.

Page 219: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Camus: "Świat jest tylko nieznanym pejzażem, w któ-rym moje serce nie znajduje już oparcia".Zawsze, ilekroć jestem w pokoju sam i jest cicho, isiedzę nad książką, mam wrażenie, więcej - jestem pe-wien, że, jeżeli uniosę wzrok, zobaczę mysz, która wy-szła gdzieś z zakamarka i rozgląda się niepewna, wystra-szona, drżąca, nie wiedząc, gdzie się podziać.Oaza AI-BuraymiIdąc skrajem tej oazy (w pobliżu Dubaju, w Zjedno-czonych Emiratach Arabskich), zobaczyłem, jak wokół jednego z dużych namiotów kłębi się ruchliwy, rozgo-rączkowany tłum. Wszyscy starali się wcisnąć do środ-ka, słychać było podniesione, energiczne głosy, hałaśli-wy zgiełk. Podszedłem i próbowałem przepchać sięprzez rozognioną, spoconą ciżbę. W końcu przedostałemsię do wnętrza. W namiocie panował półmrok, pod ni-skim, skórzanym dachem powietrze było tak gęste iciężkie, że nie miałem czym oddychać. Tłoczyli się tumężczyźni w białych galabijach, wszczynali dziki har-mider, kłócili się, gestykulowali, wygrażali pięściami,krzyczeli, aż na szyje wychodziły im żyły, oczy podbie-gały krwią.Na środku namiotu stała strwożona, chuda koza. Roz-glądała się niespokojnie, jakby tu uciec, ale ucieczka niebyła możliwa: jakiś chłopak trzymał ją krótko na sznur-ku, który ciasno oplatał jej szyję. Arabowie skubalikozę, aby ustalić, ile ma tłuszczu, podnosili ją za ogon,aby ustalić, ile waży. Cały czas targowali się o cenę.Chodziło o sumę rzędu 30 dolarów. Patrzyłem na ichtwarze. Ileż było w nich namiętności, ile determinacji,ile furŹŹ! Świat zaczynał się i kończył na tej kozie, kozabyła wszystkim.Wyszedłem na zewnątrz. Wokół była pustynia. Pokry-wała ją siatka rurociągów, którymi płynęła ropa wartościmilionów i milionów dolarów. Ale nikt z tych ludzi wnamiocie nie myślał o tym. Rurociągi i ropa były abs-trakcją należącą do innego świata. Ich światem był na-miot, pustynia i koza. Bez kozy koczownik nie możeruszyć w drogę, ponieważ zwierzę to niesie w sobie mle-ko, a mleko gasi pragnienie, daje życie.Pisarz niemiecki - Hans Christoph Buch - mówi mi zżalem o swoich ziomkach: "Niemcy nie interesują sięAfryką". Ale tu chodzi o coś innego i coś więcej: to za-możni świata nie interesują się tymi, którzy żyją poniżejnich, którzy są biedni. Bogaci nie chcą o nich słyszeć,ponieważ to zatruwałoby im rozkosze konsumpcji, skła-niało do zastanowienia się nad nieprawidłowością świa-ta. Media wbiły ludziom do głowy myśl, że ciekawa hi-storia to historia sukcesu. Nie ma historŹŹ porażek, bio-grafŹŹ ludzi przegranych, seriali telewizyjnych o klęsce.Przemilczamy nasze niepowodzenia, nawet w teatrachtragizm został wyparty przez ironię i groteskę. Miejscegestu tragicznego zajął grymas błazna. Tylko sukces sięliczy, tylko o nim warto mówić. jeszcze dwadzieścia, trzydzieści lat temu wiele kra-jów dążyło do niezależności. Kraje te starały się wyzwo-lić z wielkich globalnych struktur. Dzisiaj tendencja do-minująca jest inna: dzisiaj chodzi o to, aby być przyję-tym do większych globalnych struktur i czerpać z tegotytułu korzyści. Słowem ewolucja drugiej połowy dwu-dziestego wieku przebiega od walki o niezależność dozabiegów o dobrowolną zależność.

Page 220: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Bieda jest asolidarna. Dla przykładu - nie powstałetos Trzeciego Świata, patriotyzm Trzeciego Świata.Intelektualiści Trzeciego Świata tak pełni są komplek-sów, przeczuleń i lęków, że trudno im sformułować swo-je pozytywne opinie, teorie i programy. W rezultacie nieuczestniczą oni w debacie nad losem naszej planety i jejprzyszłości - a przecież ich głos byłby tak fundamental-nie ważny.Eksplozja demograficzna, obawa przeludnienia, jakieto stare lęki i groźby! "W wieku IV p.n.e. - pisze LidiaWinniczuk w książce Ludzie, zwyczaje, obyczaje .staro-żytnej Grecji i Rzyn7u (PWN, 1983) - problem przelud-nienia staje się niepokojący. Około roku 330 p.n.e., we-dług wiadomości przekazanej przez historyka Polibiu-sza, Grecy zdecydowali się wychowywać jedno, a naj-wyżej dwoje dzieci." Jeżeli urodziło się więcej dzieci,"wyrzucano je po prostu na śmietnik, co na ogół równa-ło się wyrokowi śmierci". Autorka cytuje list pewnegoGreka- Hilariona do żony - Alis (I wiek p.n.e.): "Kiedyszczęśliwie urodzisz, jeżeli to będzie chłopiec - zostawgo przy życiu, jeżeli dziewczynka - wyrzuć".Koniec trwającej przez całą drugą połowę XX wiekukonfrontacji między Wschodem a Zachodem odsłoniłnowy front konfliktu, który będzie charakteryzowałświat wieku XXI. W uproszczeniu nazywa się go Pół-noc-Południe, ale można mówić inaczej: bogaci i bied-ni.Następuje druga zmiana - w miejsce społeczeństwamasowego, które istniało w pierwszej połowie tego wie-ku i ograniczało się właściwie do krajów rozwiniętych,rodzi się dziś - na skutek dekolonizacji, a równocześniena skutek ogromnego rozwoju komunikacji globalnej-"społeczeństwo planetarne". Towarzyszące jego powsta-waniu szkoły myślowe zakładały, że w wyniku dekolo-nizacji nie jako automatycznie będzie następował rozwójekonomiczny. Dopiero w latach siedemdziesiątych za-częto patrzeć trzeźwiej i na pierwszej rzymskiej konfe-rencji FAO w roku 1974 pojawiły się alarmujące rapor-ty.Dziś już nikt nie ma złudzeń: żyjemy w świecie bar-dzo niesprawiedliwie podzielonym. jedna trzecia ludz-kości żyje w dostatku, a dwie trzecie - w ubóstwie. Tenrozziew się powiększa, bo wiadomo, że w społeczeń-stwach ubogich przyrost naturalny jest bardzo wysoki.Zamożne społeczeństwo Europy Zachodniej jest bez po-równania starsze od społeczeństw Afryki i Azji, gdzieblisko 50 proc. ludności nie ma jeszcze 15 lat-to zwięk-sza dramatyzm sytuacji, bo ci młodzi ludzie nie widządla siebie żadnych perspektyw. I nic nie wskazuje na to,by coś mogło się zmienić. Tym bardziej że w środkachmasowego przekazu widać w ostatnich latach bardzopoważną próbę zmarginalizowania problemu. Mediaznajdują się w rękach bogatych, którzy nie są zaintereso-wani dalszym pogłębianiem nowego, bardzo ważnegozjawiska - budzenia się świadomości ubóstwa.Światowe media stosują trzy metody manipulacji. Popierwsze wiadomo, że obszary nędzy to obszary tzw.Trzeciego Świata. Ale mówi się, że w Trzecim Świeciesą przecież "azjatyckie tygrysy", Singapur czy Tajwan.Ignoruje się fakt, że w skali już tylko samej Azji ludnośćtych krajów to zaledwie jeden procent populacji.

Page 221: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Drugą manipulacją jest ograniczanie problemu wy-łącznie do głodu. A to bardzo istotna różnica: nie wszy-scy ludzie, którzy żyją w ubóstwie, są permanentniegłodni. Sprowadzając problem wszystkich biednych doproblemu głodu, pomniejsza się zjawisko niesprawiedli-wego podziału świata. Mówi się więc, że ludzi, którzygłodują, jest ok. 800 milionów, natomiast ludność plane-ty dochodzi do 6 miliardów. W rzeczywistości w ubó-stwie żyją dwie trzecie ludzkości, tj. około czterech mi-liardów.Trzecia manipulacja, najpoważniejsza z punktu wi-dzenia etyki, sprowadza problem głodujących wyłączniedo kwestŹŹ wyżywienia. Ostatni numer "The Econo-mist", pisma wyrażającego właśnie poglądy bogatych,nosi bardzo charakterystyczny tytuł: " jak wykarmićświat". Taka postawa redukuje jednostkę wyłącznie do jej systemu trawiennego. Żeby uspokoić sumienie, two-rzy się specjalne komórki organizacji międzynarodo-wych, których celem jest zaopatrzenie głodujących w jakąś podstawową żywność. Mamy organizacje, mamyfundusze i transport, można więc tu i tam dostarczyć tro-chę ryżu i kukurydzy.Nie mówi się przy tej okazji ani o korupcji, towarzy-szącej często pomocy humanitarnej, ani o tym, że tegotypu traktowanie problemu straszliwie degraduje, wręczpozbawia pełnego człowieczeństwa ludzi, którym ponoćchcemy pomóc. Ubóstwo nie jest problemem tylko wy-żywienia, głód, o którym się mówi i który chce się ogra-niczyć przez podesłanie tu i ówdzie żywności, to jesttylko szczyt góry lodowej. Za pojęciem "głód" kryją sięstraszne warunki życia i mieszkania, choroby, analfabe-tyzm, agresja, rozbicie rodzin, rozluźnienie więzi spo-łecznych, brak przyszłości i nieprodukcyjność. Czło-wiek raz przyzwyczajony do otrzymywania pomocy(zresztą niewystarczającej), nawet w tych spektakular-nych, organizowanych na użytek mediów akcjach, dokońca życia będzie już na garnku instytucji międzynaro-dowych. Widziałem wiele obozów dla uchodźców - to,co pokazuje nam telewizja, te masy ludzkie otrzymującegdzieś pomoc, nie oddaje istoty sprawy - a mianowicie,że w obozach tych miliony ludzi są bezproduktywne, boodcięto je i pozbawiono warsztatu pracy. Pamiętajmy, żeto się dzieje głównie w tropikach, gdzie jeżeli ziemięprzestanie się uprawiać choć na krótko, to ona zniszcze-je. A przecież na ekranie telewizora widać, że ci ludzie-przeważnie chłopi - nie mają ze sobą ani bydła, ani na-rzędzi, nawet motyki. Mają tylko maty, na których śpią.I będą żyć tak długo, jak długo będą otrzymywać pomocmiędzynarodową. To jest problem dużo poważniejszy:głód, przy dobrej woli i przy obecnym stanie techniki,możemy ograniczyć. A nędzę?Trzeba pamiętać o tym, że z biedą i głodem wiąże siępoczucie wstydu. Człowiek biedny często po prostuwstydzi się, czuje się poniżony, a w wielu kulturach bie-da jest traktowana jako grzech. I tu dochodzimy do pro-blemu, który amerykański antropolog Oscar Lewis nazy-wa kulturą ubóstwa. Za biedą i głodem kryje się całakultura, cała forma negatywnej, destruktywnej egzysten-cji. Człowiek, który od pokoleń żyje w kulturze ubóstwa,nie jest już zdolny funkcjonować w innych warunkach.John Galbraith, autor wybitnej książki o zjawisku maso-

Page 222: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

wej nędzy, rozróżniał dwa rodzaje ubóstwa: patologicz-ne, obejmujące ludzi, którym nie powiodło się w zamoż-nych społeczeństwach, wykolejonych i bezdomnych,oraz ubóstwo masowe, które dotyczy właśnie całychspołeczeństw Trzeciego Świata.To Galbraith powiedział, że ubóstwo jest najwięk-szym i najpowszechniejszym nieszczęściem człowieka.to słowo "nieszczęście" przesuwa całą naszą refleksję zpłaszczyzny techniczno-budżetowej Narodów Z jedno-czonych w stronę tego, co Jaspers nazywa planetarnąsolidarnością. To Jaspers powiedział, że jesteśmy odpo-wiedzialni przez to, że w ogóle istniejemy. Media chcą znas zrzucić tę odpowiedzialność i przerzucić wszystkona technikę i budżet. jesteśmy w momencie bardzo trudnym, bo w dalszymciągu rośnie różnica między biednymi a bogatymi. Wspołeczeństwach zamożnych następuje rozmywanie kla-sy średniej i odchodzenie od formuły państwa opiekuń-czego. A w skali planety kraje rozwinięte są coraz za-możniejsze, podczas gdy kraje ubogie - coraz uboższe.W Manili jest Instytut Doskonalenia Upraw Ryżu, wktórym pracuje się nad odmianami znacznie zwiększają-cymi wydajność plonów. Otóż temu Instytutowi takokrojono środki, że w tej chwili jego personel jest o jed-ną trzecią mniej liczny niż dawniej. Równocześnieogromne pieniądze przeznacza się na badania, któreprzyczyniają się do zwiększenia kontroli bogatych nadświatem, np. na systemy telekomunikacji, cyberprze-strzeni itd., także na konstruowanie coraz bardziej luksu-sowych samochodów. Świat robi się światem dla boga-tych, bogaci chcą zawłaszczyć planetę wyłącznie dla sie-bie.Mamy dzisiaj do czynienia z nowym zjawiskiem so-cjologicznym w skali planetarnej (dlatego mówię: "wskali planetarnej", że tak to określa socjologia amery-kańska) - global outerclass, czyli z klasą społecznie wy-łączoną. U nas się tego nie rozumie. Dawniej często sięmówiło: "chciałbym być takim bezrobotnym jak weFrancji czy w Niemczech", bo tam bezrobotni dostawaliogromny zasiłek. Tymczasem przy obecnym postępietechnicznym człowiek, który traci pracę, nigdy jej nieodzyska, bo za rok jego zakład będzie już zbyt nowocze-sny, jak na jego umiejętności. Na zachodzie Europy jużdziś mówi się, że każdy powinien się uczyć dwu zawo-dów: w momencie, w którym wypadnie z jednego, może jeszcze próbować w innym. Poza tym w całym świecietrwa proces, który w Ameryce nazywa się downsiding,cięcia - redukcja etatów i stanowisk, ba, całych zakła-dów pracy, firm, instytucji. Nad każdym wisi topór: ju-tro w naszym zakładzie będą redukcje i ja mogę byćpierwszy na liście. Dochodzi do tego, że ludzie boją sięiść na urlop, bo dobry pracownik nigdy nie wypoczywa.Urlopowiczów komputer zwalnia w pierwszej kolejno-ści.Ostatnio we Francji ukazała się bardzo ważna książ-ka. jej autor - Jeremy Rifkin - dał jej znamienny tytuł:La Fin du Travail. jej główna teza: "Praca stała, zapew-niona, gwarantowana i dobrze płatna dla wszystkich-skończyła się na zawsze.Musisz pamiętać, że dziś pracujesz, ale jutro znaj-dziesz się na ulicy. Licz tylko na własne podnoszenie

Page 223: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

kwalifikacji w coraz to nowych dziedzinach. Tylko twójpoziom kulturalny decyduje o twojej przyszłości, tylkotwoje zdolności".Doświadczenie drugiej połowy XX wieku pokazało,że jeżeli jakiś kraj jest ubogi, to będzie ubogi do czasu,aż znajdzie zastrzyk kapitału z zewnątrz. Czyli jakiekol-wiek wyjście z sytuacji musi zakładać międzynarodoweuczestnictwo - tak było w przypadku wspomnianychwcześniej azjatyckich tygrysów, gdzie ogromny napływkapitału zagranicznego pozwolił rozwinąć się gospodar-kom małych państw. Dziś światowy rynek ma mniej ka-pitału, niż potrzeba w skali planety. Kapitału jest niewie-le, wobec tego - co z natury kapitału wynika - kierujesię on tylko tam, gdzie może dać natychmiastowe zyski.Im kraj biedniejszy, tym mniej ma szans na dotację i ska-zany jest właściwie na biedę permanentną.Inną cechą charakterystyczną zjawiska ubóstwa jestkonflikt między mieszkańcami miasta i wsi. Rolnictwow krajach Trzeciego Świata jest biedne, bo państwo, rzą-dzone przez biurokrację, faworyzuje warstwę miejską iobniża ceny produktów rolnych tak, że chłopu często nieopłaca się produkować żywności i sam emigruje do mia-sta. Stąd biorą się megamiasta biedoty, ale nawet w nich,w ich slumsach, życie jest lepsze niż na wsi.Kiedy jestem we wsi afrykańskiej, zawsze myślę otym, by dostać się do miasta. Wtedy uświadamiam sobiemechanizmy życia w kulturze ubóstwa. Głód to tylkoczęść tej strasznej egzystencji, resztą jest koszmar spaniana glinianej podłodze, pluskwy i pasożyty, ciągły brakwody, a może przede wszystkim - ciemność. W tropikusłońce zachodzi o szóstej wieczór. I do szóstej rano żyjesię w kompletnej ciemności. Chińska latarka kosztujedolara, ale we wsi, w której ostatnio mieszkałem w Se-negalu, nikt nie ma jednego dolara, żeby ją sobie kupić.W mieście, nawet w tych strasznych slumsach, jest prąd,a w związku z tym jest światło i jakaś muzyka z radia-więc jakaś rozrywka. Ludzie się tam garną i od razumamy paradoksalny konflikt: wczorajszy chłop staje sięwrogiem ziomków ze swojej własnej wsi. To są cechytypowe dla kultury ubóstwa, która wewnątrz siebie wy-twarza źródła napięć, agresji i sprzeczności interesów:społeczeństwa ubogie nie są zdolne do żadnej zorganizo-wanej formy działania, ponieważ są zatomizowane i tar-gane konfliktami wewnętrznymi.Społeczeństwa zamieszkujące naszą planetę żyjąw dwóch kontrastowo różnych kulturach: w kulturzekonsumeryzmu - a więc luksusu, obfitości, nadmiaru,oraz/albo w kulturze ubóstwa, tj. niedostatku wszyst-kiego, lęku o jutro, pustego żołądka, braku szans i per-spektyw.Granica między tymi dwiema kulturami, tak widocz-na, kiedy podróżuje się po naszym globie, jest pełna na-pięć, niechęci, wrogości. To najważniejsza i najbardziejdramatyczna granica dzieląca dziś planetę.Nie ma żadnych prostych i idealnych rozwiązań. Do-raźnym, częściowym wyjściem byłoby chociażby rozwi-nięcie technologŹŹ odsalania i uzdatniania do picia wódmórz i oceanów (bo społeczeństwa krajów słabo rozwi-niętych cierpią na brak wody), a po drugie np. ratowanielasów systematycznie grabionej z drzewa planety. Dziśdżungle Ameryki Południowej i Afryki są wycinane i

Page 224: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

przez wielkie firmy zagraniczne, i przez miejscową lud-ność, dla której węgiel drzewny to jedyny dostępny opał.Widać tu, jak nierówno gospodaruje się światowymi bo-gactwami: likwiduje się kopalnie, mimo że na świecie jest deficyt węgla. W krajach biednych brakuje nafty dolamp, mimo iż nafta jest jednym z najtańszych produk-tów, jakie można wymyślić. I nikt nie myśli o tym w ska-li globalnej. To szokujące - opisywałem w jednym z re-portaży, że w krajach Trzeciego Świata zanika oświata,bo dzieci nie stać na kupno ołówka kulkowego, którykosztuje 5 centów. W Afryce ciągle spotykałem dzieci,które błagały nie o chleb, wodę, czekoladę czy zabawki,ale o kulkowy ołówek, bo one idą do szkoły i nie majączym pisać.To są przykłady na to, że nie chodzi tylko o kapitał,ale przede wszystkim o brak woli i zainteresowania.Świat rozwinięty otacza się kordonem sanitarnym obo-jętności, buduje globalny berliński mur, bo postrzegaTrzeci Świat jako świat barbarzyństwa - informacjestamtąd dotyczą tylko wojen, mordów, narkotyków ikradzieży, chorób zakaźnych, uchodźców i głodu, a więcczegoś, co nam zagraża.Problem masowego ubóstwa powinien być postrzega-ny dwojako, nie tylko jak "dać", choć nawet i tu niewie-le się robi. Jeżeli zgodzimy się, że wszyscy ludzie naświecie, niezależnie od geografŹŹ, historŹŹ, klimatu i kul-tury, powinni żyć godnie, to musimy zastanawiać się, jakzmieniać mentalność ludzi wychowanych w kulturzeubóstwa, która, niestety, stwarza ogromne mechanizmyprzystosowania, otępienia i nieufności. Te społeczeń-stwa niechętnie przyjmują innowacje -jeśli mam 100dolarów i podejmuję ryzyko zainwestowania 10 dola-rów, mogę śmiało to robić, bo nawet gdy stracę, to i takzostanie mi 90. Ale jak mam 10 dolarów i mam je zain-westować, to gdy je stracę - stracę życie. Przełamywa-nie tej postawy u jednostek może być łatwe; w skali spo-łecznej jest zawsze ogromnie trudne.Trzeci Świat jest fenomenem nowym, powstał w zasa-dzie po drugiej wojnie światowej. jego pierwsza próbasamoorganizacji - ruch państw niezaangażowanych-zakończyła się niepowodzeniem. Musimy więc czekać,aż narodzi się tam jakaś nowa koncepcja, zmierzająca ido większej samodzielności, i do wyartykułowania wła-snej wizji rozwoju. Nie wymyślimy tego za nich - w sa-mym Trzecim Świecie musi powstać generacja intelek-tualistów i polityków, podobna do tej, która dała mu sa-modzielność polityczną. Generacja ta musi przestać ko-piować wzorce kultury bogatych i zacząć dążyć do wy-równania niesprawiedliwego rozłożenia bogactw. Niemetodami rewolucyjnymi - dzisiaj, na szczęście, w skaliglobalnej nikt nie dąży do krwawej rewolucji. Ewolucjamyśli i zachowań ludzkich nie idzie w kierunku rewin-dykacji agresywnej. Natomiast może tu dojść - tak jestdziś np. w Chinach - do dalszego rozbudzania ambicjinacjonalistycznych, uświadamiania sobie swoich intere-sów i swojego miejsca na planecie.Wartość majątku, jaki posiada dzisiaj 358 najbogat-szych na świecie ludzi, równa się sumie rocznych do-chodów uboższych 45 procent mieszkańców świata ( jestich 2 miliardy 300 milionów ludzi).Ujemną stroną wszelkiej pomocy dla krajów Trzecie-

Page 225: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

go Świata jest to, że pomoc ta niczego tam na miejscunie zmienia. Nie pobudza społeczeństw-odbiorców dodziałania, nie wyzwala w nich energŹŹ i inicjatywy, nie jest zaczynem rozwoju i zmiany.Po raz n-ty w swoich dziejach ludzkość znalazła się wpunkcie zwrotnym. Mamy nagromadzony ogrom in-formacji na temat biedy, a nie potrafimy użyć tej infor-macji do działań pozytywnych. Wiemy, skąd się biedabierze, co sprawia, że jest stanem tak powszechnym, anie możemy nic zrobić, aby ją ograniczyć i w końcuusunąć.

Społeczeństwa tradycyjne charakteryzują się szcze-gólnie złożoną, skomplikowaną strukturą. Ich organizmykształtowały się wiekami, nawarstwiały się, kumulowa-ły, tworząc w rezultacie takie właśnie zróżnicowane,kubistyczne byty. "Niech pan pomyśli, mówił JavaharlalNehru do Tibora Mendego, że w latach czterdziestychistniało w Indiach ponad pięćset państewek mniej lubwięcej autonomicznych, które uważano za niepodległe."(Tibor Mende - Rozmowy z Nehru, KiW,1957).Sen:wędruję przez Afrykę. Pewnego dnia, pośród tejuciążliwej i długiej podróży trafiam na zagubioną wpustkowiach, w buszu, samotną wioskę. W wiosce sąsame Rosjanki. Przyjechały tu kilka lat temu z mężami,którzy studiowali w Moskwie na Uniwersytecie Lu-mumby. Ale tu, w tej części kontynentu wybuchła woj-na, oni wszyscy poszli na tę wojnę i nikt z nich nie wró-cił. Rosjanki zostały same, nawet dobrze nie wiedzą,gdzie są.W TV Euronews reportaż z Trójkąta Narkotykowego(Myamar, Kambodża, Laos). Jeden z władców, wodzów,faktycznych właścicieli, dyktatorów tego obszaru toMyamarczyk - Khun Sa. Ma własną armię, pałace, nie-skończone bogactwo. To typowy dziś (na przykład So-malia, Liberia) - warlord, kacyk, watażka.(Patrz - książka Rufma o Nowych barbarzyńcach,którzy stopniowo opanowują terra incognita, czerpią zy-ski z pomocy międzynarodowej i stają się władcamitrudno dostępnych obszarów świata.)Wojny mają dziś charakter lokalny w podwójnym sen-sie: toczą się na ograniczonym terytorium, najczęściejwewnątrz jednego kraju, i po drugie - niczego nie zmie-niają w porządku świata.TorontoZ Dianą Kuprel i Markiem Kusibą w bibliotece uni-wersyteckiej (Robarts Library). Ogromne, jasne sale.książki w zasięgu ręki, rzędy komputerów. Ale nie tozwróciło moją uwagę. Uderzył mnie wygląd tłumu stu-denckiego. Toronto? Ależ jestem raczej w Pekinie czy wSeulu, w Tokio, w Singapurze, w Kuala Lumpur. Gdzie-niegdzie przemykał się jakiś Europejczyk, jeszcze rza-dziej - Afro-Kanadyjczyk. Azja opanowała wyższeuczelnie Nowego Świata, w ciągu dwóch, trzech poko-leń nauka stanie się tam domeną ludzi pochodzącychz Hongkongu, Szanghaju, Jokohamy, Manili i Bangko-ku.Trzeci Świat bierze odwet za lata marginalizacji, upo-korzeń, przymusowej drugorzędności. Ale ten odwet niema formy zbrojnego ataku, buńczucznej inwazji, krwa-

Page 226: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

wej zemsty. Spokojnie, pracowicie i metodycznie przej-muje on dziedzinę, która coraz bardziej będzie rządzićprzyszłością świata - naukę. jedni uważają, że przyszłe stulecie będzie wiekiemAmeryki. Inni - że wiekiem Azji. I jedni, i drudzy zga-dzają się, że nie będzie to już wiek Europy.Brześć,1996Rano 30 lipca pojechałem pociągiem z Pińska doBrześcia. Odległość 180 kilometrów pociąg pokonuje wtrzy i pół godziny: trochę ponad 50 kilometrów na godzi-nę.W przeddzień wyjazdu nawet cieszyłem się z tegopowolnego tempa, ponieważ chciałem jeszcze raz obej-rzeć krajobrazy mojego Polesia, niestety, okazało się toniemożliwe: szyby były tak zalepione brudem i błotem,że nie widziało się nic. Było to błoto stare, zaskorupiałe,nałożone na siebie warstwami, tak jak to widać na prze-krojach geologicznych, błoto, chciałoby się powiedzieć- wieczne. Otworzyć okien też nie było można, bo sąone zamknięte na amen, raz na zawsze. Z powodu tychzaklajstrowanych szyb w wagonie panował półmrok, pa-nowało zaciemnienie, mimo że na zewnątrz świeciłosłońce.Nie można było również wyjść, kiedy pociąg stał nastacji - wyjść mogli tylko ci, którzy wysiadali już na do-bre, którzy kończyli jazdę. Ci, którzy jechali dalej, mu-sieli siedzieć na miejscu. System polega na tym, że wwagonie otwierają się tylko jedne drzwi, których pilnujekonduktorka (ile wagonów - tyle konduktorek: 20 wa-gonów - 20 konduktorek). Są to na ogół młode dziew-czyny o silnym poczuciu władzy - wiedzą, ile od nichzależy: chcą-wpuszczą, nie chcą-nie wpuszczą. Krzy-czą, wydają rozkazy, grożą. Pasażerowie są posłusz-ni, potulni, nawet zadowoleni - cieszą się, że w ogólejadą.Tymczasem wyjść z wagonu bodaj na chwilę, bodajna minutę wydaje się deską ratunku, zbawieniem. Wwagonie bowiem panuje dławiący zaduch. Nie sposóbopisać jego przygniatającej konsystencji. Pachną skar-petki, koszule, kiecki i zapaski, pachy i nogi, coś w tychkoszykach pachnie, coś w tych ceratowych torbach, cośidzie od podłogi i ścian, jakaś woń nieokreślona, kwa-śnomdła, gorzkosłodka, wszechobecna, uporczywa, sta-le atakująca. kneblująca. Nie wiadomo, jak oddychać-płytko, to człowiek się dusi, ale głęboko - też się dusi, ztym że przy oddychaniu płytkim uduszenie jest czyste,własne, ekologicznie nieskażone, natomiast przy głębo-kim- jest naładowane odorem, lepkie, zatykające, jakbykto spoconą pięść pchał komuś do gardła.W drodze między stacjami, kiedy pociąg toczy sięprzez bezkresne równiny Białorusi, konduktorki zajmu-ją się makijażem. Każda ma swój osobny przedział, a wprzedziale - lusterko. Kiedy dojeżdżamy do Brześcia, są już tak uroczyście eleganckie, jakby za chwilę miała za-cząć się na stacji rewia mody.W Brześciu przy kasach tłum napiera na okienka.Napiera, ale milczy. Jeżeli ktoś zacznie krzyczeć, a zpowodu braku władzy nie jest do tego uprawniony (aprzecież zwykły pasażer nie ma władzy), przechodzącymilicjanci wyrzucą go z kolejki. Napieranie odbywa sięwięc w ciszy, co najwyżej słychać sapania albo pojęki-

Page 227: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

wania tych, którym nie udało się dostać biletu.Ja też przystępuję do napierania. Udało mi się, pyta-jąc na lewo i prawo, ustalić, gdzie jest kasa linŹŹ między-narodowych. Tam napierają ci, którzy mają pozwoleniewyjazdu na Zachód. Oni też napierają, owszem, ale jestto tłum jak gdyby wyższego rzędu. To już są Nowi Bia-łorusini, klasowi bracia Nowych Rosjan. Tu już się imodny garnitur zobaczy, tu poczuje zapach francuskichperfum. Nawet samo napieranie cechuje już większaogłada. Bo z jednej strony wiedzą, że bez napierania niedostaną biletu, ale z drugiej mają przecież świadomość,że zachowanie takie jakież jest nieeleganckie, niekultu-ralne.Na kilkunastu centymetrach przedzielonych okien-kiem kasy biletowej odbywa się pasjonująca konfronta-cja, nieprzerwane starcie dwóch cywilizacji. Po jednejstronie okienka powiew wielkiego świata - wytwornipasażerowie sypią nazwami: do Brukseli, do Paryża, doAkwizgranu, do Hamburga. I wyjmują pliki dolarów,franków, marek i guldenów. Po drugiej stronie siedzi sa-motna kobieta ( jest tylko jedna kasjerka na ten tłum lu-dzi) i starym długopisem wypisuje pracowicie duże, za-wierające wiele rubryk bilety. A potem zaczyna mozol-nie i ostrożnie przeliczać te waluty na ruble białoruskie.Trwa to i trwa bez końca. Nic nie można zrobić, nic po-prawić, nic przyspieszyć. Przedzielone małymi okienka-mi dwa światy stoją naprzeciw siebie, dwie kultury, dwiemiary czasu.W tej konfrontacji między światem Brześcia a świa-tem Paryża i Brukseli Brześć raz po raz triumfuje. Popierwsze, Brześć nie daje się wodzić za nos i nie pozwa-la, żeby go poganiano. Brześć ma swój czas i wedługniego wszystko ma się tu odbywać. Po drugie, Brześćkpi sobie z naiwnej i aroganckiej teorŹŹ Zachodu - żepieniądz może wszystko. Tu choćbyś potrząsał wachla-rzem dolarów, kasjerka nie sprzeda biletu: miejsc niema, ogłasza, i zatrzaskuje okienko.Na szczęście miałem bilet powrotny i chodziło o jegopotwierdzenie. Teraz zacząłem rozglądać się za odprawącelną, ponieważ ta odprawa odbywa się w Brześciu nastacji, a nie w pociągu. Na pytanie o urząd celny różniludzie udzielali mi różnych odpowiedzi, ale w końcu, ponitce do kłębka - trafiłem. Znalazłem się w dużej,mrocznej sali, której środek zajmowały stanowiska cel-ników: stoły, a na stołach aparaty do prześwietlania ba-gaży - wszystkie nieczynne, bo nie było światła. Dwo-rzec w Brześciu został kiedyś zbudowany w stylu stali-nowskiej architektury pokazowej (brama wjazdowa doZwiązku Radzieckiego) - blichtr, pompa, złocenia, mar-mury. Ale wszystko to przeszłość. Tynki odpadają,odrzwia nie chcą się zamknąć, żyrandole połamane, po-skręcane, ślepe.W głębi tej wielgachnej hali siedział za biurkiem jakiścelnik i czytał gazetę. Podszedłem spytać, czy można sięodprawić. Wymieniłem numer pociągu i kierunek jazdy.Czytał, nie podniósł oczu, nie odpowiedział. Obok sie-dział drugi celnik, więc chciałem zwrócić się do niego,ale ten siedział ze wzrokiem utkwionym w drugą stronę,zastygły, jakby nierealny, nieruchomy, patrzył gdzieśnieruchomo. Stałem, sytuacja robiła się głupia, gdyżmimo że ponowiłem pytanie, ten, co czytał - czytał da-

Page 228: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

lej, a ten nieruchomy nadal wpatrywał się gdzieś nieru-chomo, obaj skrajnie autystyczni, zamknięci gdzieś wswoim głuchym, niedostępnym świecie. Postanowiłemsię wycofać, ale wycofać tylko częściowo, bałem sięzejść im z oczu zupełnie, bo to mogło wzbudzić podej-rzenie -jeżeli wyszedł, to po co wchodził, pewnie my-ślał, że uda mu się prześlizgnąć, tak bez niczego, do po-ciągu! Wiedziałem przecież, że głowy tych celnikówpracują inaczej niż moja, więc teraz starałem się, nie bezwysiłku, iść tropem ich chytrego i podejrzliwego myśle-nia. A ponieważ fundamentem tego myślenia jest zało-żenie o złych, przestępczych intencjach każdego podróż-nego, było jasne, że i we mnie widzą kogoś, kto próbujeich oszukać, a w czym i jak oszukać, o, na to może byćjuż sto przeróżnych odpowiedzi. Stałem więc na środkusali, oddalony już od celników, ale jednak bojąc sięwyjść na zewnątrz, a atmosfera wokół mnie gęstniałacoraz bardziej, mimo że pozornie nic się nie działo -je-den celnik czytał, drugi patrzył gdzieś nieruchomo, ciszabyła zupełna. mimo że dworzec, nie dochodziły tu żadneodgłosy.Dopiero po jakiejś chwili wszedł drugi pasażer i odrazu poczułem się raźniej. Stosunek był teraz dwóch nadwóch: dwóch strażników prawa na dwóch potencjal-nych naruszycieli. Ten drugi pasażer zaczął wypełniaćdeklarację celną. Poszedłem w jego ślady. Pojawili sięnowi pasażerowie. Staliśmy czekając, co będzie dalej.Może po godzinie ci moi celnicy gdzieś zniknęli, a za-miast nich zobaczyłem dwóch nowych. Ci zasiedli zastołami i zaczęła się odprawa. Wpatrywałem się zafascy-nowany, bo rzadko już można obejrzeć takie rzeczy naświecie. Stojący przede mną w kolejce mężczyzna jechałdo Berlina. Celnik kazał mu wyjąć wszystkie pieniądzena stół i ułożyć w kupki - tu dolary, tu liry, tu pesety - tumarki. Zaczął liczyć, coś się nie zgadzało, zaczął liczyćod nowa. Znowu nie zgadzało się. Kazał pasażerowipodać portfel. Portfel był zniszczony, miał mnóstwo za-kamarków. To właśnie wzbudziło podejrzenie: po co tyletych kieszonek, zaszywek? Zaczęło się badanie portfela.W tej kieszonce - nic. A w tej? Też nic. Hmm. Ale cośsię nie zgadza. Liczymy od nowa! Dolary, liry, pesety,marki. W końcu skarcony, zrugany pasażer może iść da-lej. Następny. Znowu się nie zgadza. Znowu liczenie,przeliczanie, buszowanie w portfelu. Właściwie uwszystkich jakieś błędy, uchybienia, pomyłki, nieścisło-ści, przeoczenia, niedoróbki. Wszystkim trzeba stawiaćpytania, wychwytywać sprzeczności w odpowiedziach,znowu pytać, kiwać głową z niedowierzaniem.Ale to nie koniec. Bo przepytani, przeliczeni, celniezatwierdzeni, musimy jeszcze przejść kontrolę paszpor-tową. W tym celu kierują nas do nowej sali. Nowa sala-nowe czekanie. Władza, żeby objawić swój pełny auto-rytet, potrzebuje dystansu czasu. Im wyższa władza, tymdłuższe czekanie. A poza tym, jak mawiają śledczy, cze-kanie zmiękcza. Czekam może kwadrans, może pół go-dziny. Są! Strażnicy granicy wchodzą do swoich budek ibadają paszporty. Znowu pytania, znowu: a gdzie, a co,kiwania głową ni to na znak niedowierzania, ni to-aprobaty. Ale w końcu mamy stempel w paszporcie imożemy pędzić do pociągu, który już od dawna czeka nanas na peronie.

Page 229: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Możemy? Nie możemy? Bo oto zatrzymuje nas żoł-nierz i każe czekać. Nie tak, żeby każdy stanął i czekałgdzie chce, nie - trzeba czekać w zwartej gromadzie.Żołnierz jest poważny i z uwagą pilnuje, żeby gromadamiała zwarty, akuratny kształt. Ktoś próbował stanąć naboku, został zrugany - stój w gromadzie. Musimy po-móc żołnierzowi. Dostał rozkaz - mieć wszystkich naoku, stale ich liczyć. Ludzie rwą się do pociągu, który jest tuż obok. Cieknie im ślina, ale - nie. Czekać, stać wgromadzie, aż przyjdzie rozkaz. Wszyscy stoją niby spo-kojnie, ale jednak w duchu niepewni. Wszyscy wiedzą,że choć inny świat jest już blisko, całą ich wyprawęmożna w każdej chwili cofnąć do punktu zerowego: a tostempel gdzieś źle przystawiony, a to pieniądze warto by jeszcze raz przeliczyć. Dlatego napięcie w gromadzierośnie. Przez gromadę idzie prąd elektryczny, którywprawia ją w stan skrywanego drżenia.Wreszcie żołnierz cofa się - droga otwarta! Gromadarzuca się do pociągu.Jedziemy przez most, w dole leniwa rzeka, łachy pia-sku, vysokie szuwary. W sąsiednim przedziale grupamłodych Rosjan jedzie do Pragi na festiwal piosenki.Jeden z nich gra na harmonŹŹ, wszyscy śpiewają. Śpie-wają "Jabłoczko" i "Kalinę", śpiewają "Czornuju nocz"i "Wziawby ja banduru", śpiewają "Dnipr, ty Dniprszyrokyj" i "Nie zabudź mienia". W pewnej chwili ktośzaczyna "Artilerysty, Stalin dał prikaz". Wybuchaśmiech, a potem w przedziale zapada cisza.Artilerysty...11.9.96O siódmej rano padał rzęsisty deszcz. Było chłodno,wiał przenikliwy, ostry wiatr, który giął wysokie, wiot-kie topole, napinał je i naprężał jak cięciwy łuków. Wgodzinę później otworzyło się niebo - intensywnie błę-kitne, przestronne. Powietrze zrobiło się przezroczyste,rześkie. Trwało to krótko, bo zaraz napłynęły ciemne,ołowiane chmury, wróciła szarość, a świat - w słońcuwyrazisty i plastyczny, zatarł się, spłaszczył i rozpłynął.Znowu padał deszcz.Wielka osobowość Piłsudskiego wpływała na kształt imyśli Polski międzywojennej. Toteż kiedy kraj poniósłklęskę we wrześniu 1939, znakomity poeta - TadeuszPeiper - jedną z przyczyn przegranej upatrywał w ce-chach charakteru i w filozofŹŹ Marszałka: "W naturze Pił-sudskiego leżała skłonność do improwizacji. Planowa-nie nie było jego darem. Nawet wtedy, kiedy stawiał so-bie cele odległe i dla nich organizował materiał ludzki,posuwał się naprzód impulsami. Dlatego droga jego ży-cia nie jest drogą prostą. Dlatego to socjaliści nazywajągo renegatem, a demokraci zdrajcą demokracji. Jeśli naniektórych trasach droga jego ukazuje konsekwencję, to jest to konsekwencja psychologiczna, powstająca z mo-mentów jednolitej indywidualności. Ma się wrażenie, żebył ofiarą nałogów, które obciążyły polskich literatów jego pokolenia. W żałobnych wspomnieniach pisał jegoadiutant, że ogród przy dworku marszałka musiał byćpozostawiony swojemu samorodnemu życiu, wolnemuod wszelkich wpływów kultury ogrodowej, że pracaogrodnicza była w nim zredukowana niemal do zera, żenie wolno było przecinać go nowymi ścieżkami, a sta-rych nie wolno było ulepszać. I tu: wszelki wpływ na ży-

Page 230: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

wiołowy bieg rzeczy - wykluczony. I tu: wszelkie plano-wanie - nieobecne. I tu: samorodny rozwój pozostawio-ny samemu sobie. Ten ogród to obraz psychiki jegopana. Niestety przejawia się ona nie tylko w stosunku dościeżek własnego ogrodu, ale i do dróg kraju. Przysło-wiowe złe <<polskie drogi>> były dla Piłsudskiego walo-rem obronnym na wypadek wojny. Na nich to miały za-łamać się zmotoryzowane koła wroga. Pod wpływemPiłsudskiego odbywało się utrzymywanie jeszcze jednejz wielu prymitywności polskich, tak mile widzianychprzez konserwatywne czynniki kraju. Pod wpływem Pił-sudskiego sprawa rozbudowy nowoczesnych szos zeszłazupełnie z porządku dziennego, a zło dróg zamieniło sięw dobro zesłane przez opatrzność. jego niechętny stosu-nek do cywilizacji nowoczesnej sprawiał, że nie widziałon wartości wojskowych w świeżych wynalazkach tech-nicznych i że dla obrony wojennej nie szukał w nichmożliwości, nieoczekiwanych dla przeciwnika. Na sku-tek obiekcji, czynionych przez wojskowość, nie wpro-wadzono do Polski radia długi czas po jego odkryciu,dopiero kiedy zagranica ukazała korzyści, jakie z niegopłyną zmieniono stanowisko. Nie przyjmował Piłsudskiani na chwilę, że możliwości bojowe jego armŹŹ mogły-by znacznie podnieść własne polskie wynalazki czynio-ne w dziedzinie techniki. Nie wierzył w zdolności tech-niczne Polaków. Na międzynarodowych lotach szybow-cowych otrzymali jednak Polacy pierwszą nagrodę wła-śnie dzięki pomysłowej konstrukcji maszyny. Piłsudskizaprosił do siebie zwycięzców, konstruktorów i lotnika.W czasie całego przyjęcia powtarzał ciągle w kółko:- Ale żeby Polacy w konstrukcjach technicznych po-bijali rekordy światowe! Żeby Polacy w konstrukcjachtechnicznych... ! "Paradoks losu polskiego w końcu XX wieku polegana tym, że wiele z tego, co służyło przetrwaniu narodu wprzeszłości, teraz stanowi ciężar i przeszkodę:1 - Polacy kontestowali obce, kolonialne państwaprzez postawy anarchistyczne - łamanie prawa, dezorga-nizację itd., i te postawy się utrwaliły;2 - sytuacja podbitego narodu utrwalała cechy, którewiążą się z czasem przeszłym - konserwatyzm, kulturęskansenu. Wszystko, co było związane z niepodległą,przedrozbiorową przeszłością, było gloryfikowanymtabu. Żadna dyskusja o innowacji nie mogła być podję-ta, ponieważ wszelka krytyka była niedopuszczalna (tar-ganie świętości, ptak, który własne gniazdo kala itd.);3 - komunizm wzmocnił te postawy negacj i, odrzuce-nia, tumiwisizmu, jałowego biegu. Hasła rządowe w ro-dzaju "Lepszą pracą uczcimy Zjazd PartŹŹ!" - degrado-wały i ośmieszały etos pracy, i tak już w naszym społe-czeństwie niski. Źle pracować - było jedną z form opo-zycji wobec reżymu (wszelkie nieróbstwo zyskiwało wten sposób rangę wzniosłości etycznej). Honor polskibył honorem gestu heroicznego, pola bitwy, reduty iszańca, a nie pracy przy warsztacie i mnożenia produk-tów.Przewaga Niemców i Rosjan nad Polakami jest nietylko liczebna i nie tylko w tym, że mają więcej czoł-gów, bo dominują oni nad nami także dlatego, że mająsilnie rozwinięty instynkt państwa, że ich prywatne, gru-powe, partyjne interesy są podporządkowane nadrzędne-

Page 231: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

mu interesowi państwa, a ich wewnętrzne spory milkną,kiedy trzeba to państwo umacniać lub bronić.Nasz słaby instynkt państwowy, nasza niezdolność domyślenia kategoriami państwa, nasze klanowe zacietrze-wienie, nasz kult prywaty - oto, co w rzeczywistościczyni nas słabymi i bezbronnymi wobec sąsiadów.Pierwszy września!1.9.961939: jest słoneczny, ciepły ranek. Podwórze przeddomkiem wujka w Pawłowie, gdzie jesteśmy na waka-cjach. Na leżaku siedzi pochylony dziadek. jest sparali-żowany, wokół głowy ma świeżą szramę po operacji.Pamiętam go: był wysoki, szczupły, miał pociągłą, chu-dą twarz, porośniętą szczeciną. Dziadek laską wskazujeniebo - w górze, wysoko, w oceanie błękitu kilka srebr-nych punktów. Są ledwie widoczne. Dolatuje mnie odle-głe brzęczenie, warkot, pulsujący szum silników. Pierw-szy raz w życiu słyszę taki dźwięk. Nigdy jeszcze niewidziałem samolotu, nie słyszałem jego odgłosu.- Dzieci! - woła dziadek mierząc szpicem laski w sa-moloty - zapamiętajcie ten dzień! Zapamiętajcie! - po-wtarza wygrażając laską nie wiem komu - nam? samo-lotom? światu?Pognałem z gromadą dzieci do miejsca, gdzie na dro-dze przecinającej wieś, szerokiej, piaszczystej drodzezobaczyliśmy tłum ludzi. Tłum cisnął się do jakiegośczłowieka, którego głowa migała pośród dziesiątka wy-ciągniętych w jej stronę rąk. Posłyszałem, jak krzycząnieznane mi słowo: szpieg! szpieg! jeszcze dziś widzę tedrapieżnie wyciągnięte ręce, zaciekłą szamotaninę, twa-rze rozognione, spocone, zdeformowane nienawiścią iprzerażeniem. Stoję na brzegu tego kłębowiska wście-kłości i szaleństwa, nic nie rozumiem i nawet nie pamię-tam, czy odczuwam lęk.Cementowy obelisk przy ulicy Elekcyjnej w Warsza-wie:Tu 5 i 8 sierpnia 1944w masowych egzekucjachludności cywilnejhitlerowcy rozstrzelaliokoło 4000 mieszkańców Woli

Uderza mnie słowo około. Te 4000 rozstrzelanychto ofiary anonimowe: nie znamy ich nazwisk, nic o nichnie wiemy. Ale ta nieokreślona grupa skazanych objętapojęciem około jest nie jako anonimowa podwójnie:anonimowość sięga tu samej istoty bytu - nie wiemy,kim byli, ilu ich było i nawet - czy byli w ogóle. Do tegostopnia nie osiągnęli - w mniemaniu oprawców - statu-su człowieka, że nawet nie zasłużyli na to, żeby ich poli-czyć. Śmierć nie jest tu wyzwaniem, nie jest krzykiem,lecz cichym i zupełnym zniknięciem kogoś, kto może wogóle nie istniał.Nałęczów jest początek lata i Nałęczów tonie w zieleni. Właśnie- tonie, ma się wrażenie zielonego potopu, który naspochłonął.Rzuca się w oczy jedno: ileż odcieni ma zieleń! Zie-leń klonu i zieleń jodły to są barwy zupełnie różne! A jeszcze te zielenie zmieniają się w zależności od porydnia. I od tego, gdzie jest słońce, pod jakim kątem pada-

Page 232: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

ją jego promienie, z jakim nasileniem. Zieleń przedwio-śnia i wiosny są zupełnie inne. Zieleń dojrzałego gorące-go lata - znowu inna. A po niej zieleń jesieni, gasnąca. I jej znikanie na końcu roku. Właściwie - gdzie się po-dziewa? Co się z nią dzieje przez całą zimę? Więdnie,rozpływa się, znika. Na kilka miesięcy zapada w zimo-wy, biały sen.W niedzielę chciałem dojść z Nałęczowa do wsi Ro-galów. Ale zabłądziłem. W pewnej chwili spotkałemkobietę i spytałem o drogę.- A to pójdzie pan tamtędy (wskazała ręką), tam bę-dzie taka przełażka, a dalej już prosto.Przełażka - pierwszy raz zetknąłem się z tym słowem, jak się okazało, znaczy tyle co kładka (kładka leżała nadwyschniętym strumykiem, na łące).Gdy się idzie przez pola z Nałęczowa do Wąwolnicy,słychać, jak ziemia śpiewa. I nie jest to tak, że gdzieśrozlegnie się jakiś samotny głos, a gdzieś później, w in-nym miejscu - inny. Śpiew słychać zewsząd - z pól, zewzgórz, z mijanych zagajników. Ziemia śpiewa głosamiptaków, ale ptaków nie widać, bo świeci słońce, jest upałi kryją się one w cieniu miedz, moszczą w bruzdach,buszują w wysokich zbożach.Ten śpiew nie milknie ani na sekundę. Z obu strondrogi dobiegają nas świergoty i trele, soprany i alty, nu-cenia, szczebiotania. Przez cały czas z ziemi unosi siędonośna muzyka - wielostrunna, wielogłosowa kantatana ptasi chór i orkiestrę, która uprzyjemnia nam wę-drówkę.Otwarta przestrzeń - oto za czym tęskni oko. Żeby nicgo nie zatrzymywało, nie ograniczało, nie więziło. Żebynie musiało rejestrować, oceniać, wybierać, decydować,żeby było wolne i żeby bez przeszkód, swobodnie biegłoprzed siebie do granic horyzontu, tam, gdzie niewyraź-ny, przysłonięty mgiełką ścieg łączy ziemię z niebem nanajdalszym krańcu świata.Ale przede wszystkim otwarta przestrzeń - wyzwala ipomnaża nas samych. Uwolnieni ze ścisku tłumu ulicz-nego, z korków samochodowych, z autobusów i metra, zciasnoty urzędów i poczekalń, z trybów miasta-maszy-ny, które zmełło nas na spocone, umęczone anonimowecząsteczki wielkiej ruchliwej masy ludzkiej - odzysku-jemy oddech, swobodę, kształt, tożsamość.Nic nam nie zagraża. Niczyj łokieć, przekleństwo,obelga, strzał w plecy. Nikt nas nie próbuje wykiwać,okłamać, naciągnąć, okraść. Możemy się odprężyć, od-począć. I mimo że już sięgamy sobą daleko - do granichoryzontu i szczytu nieba, widzimy, jak ciągle jest wielewolnej przestrzeni i że możemy ją wypełnić sobą tyle,ile pomyślimy, ile zapragniemy, ile zdołamy.Idąc przez ziemię pięknie rzeźbioną, różnorodną, bo-gatą w pagórki, doliny, drzewa i wodę, człowiek, w prag-nieniach, mimowolnie zawłaszcza jej drobne ustronia,skryte odludzia, dzikie zakątki. O tu - mówisz sobie-chciałbym postawić dom. Zbudowałbym dużą werandę.Z werandy miałbym widok na zakrzewiony potok, a da-lej na kępę drzew w szczerych polach. A dalej? Nic.Dalej już nie byłoby nic.Ale za chwilę nowy zakamarek bierze górę nad po-przednim. O tu - myślisz ucieszony - tu miałbym dom,na tej otwartej polanie. Tylko trawa, polne kwiaty, ważki

Page 233: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

i świerszcze, czasem może zabłąkana sarna. A wszystkow ciemnej ramie lasu, tak litej, że nikt tu nie przejdzie.Tak powstawały miasta świata - Ur i Mohendżo--Daro, Boston i Sydney, Paryż i Florencja: z pragnienia,żeby tu pozostać. Z nastroju, jaki ogarniał wędrowca czyżeglarza, kiedy przysiadłszy na skrawku ziemi i rozej-rzawszy się wokół mówił do siebie: ładnie tu, a ja już niemam siły dalej iść. Zostaję!Jeżeli pójdziemy z Zarzeki na wschód w stronę Kolo-nŹŹ Drzewce i Piotrowic, ale pójdziemy nie szosą, tylkopolnymi drogami, na skróty, zaraz znajdziemy się wmiejscach bez śladu człowieka. jak okiem sięgnąć niema nikogo. Nie słychać żadnych szumów i pisków, nicnie warczy, nie zgrzyta, nie wyje. Mimowolnie rozgląda-my się za śladami życia. Jeżeli jest to pustynia, patrzy-my, czy coś się w piasku nie ruszy - a to żuczek, a tojaszczurka. Jeżeli pejzaż arktyczny - czekamy, czy abynie nadleci wydrzyk, nie pojawi się foka. Człowiek musiwiedzieć, że coś się porusza, jeżeli nic się nie dzieje,zaraz wymyśla sobie latające talerze, fatamorgany, cza-rownice, którym każe jeździć na miotłach.A tu? W polach między Zarzeką, która została daleko,a Kolonią Drzewce, która jest hen przed nami? W tymzielonym, rozsłonecznionym pustkowiu? Wystarczy za-trzymać się i rozejrzeć. Ileż tu wszystkiego! Oto w zbo-żu kołyszą się fioletowe chabry. Oto dołem wiją się ró-żowe powoje. A nad nimi chwieją się białe rumianki. Idmuchawce puszyste, i osty kolące. I pokrzywy złośli-we, i lebiody pożywne, i szczawy, szałwie, dziurawce iżółcienie. A najwięcej traw wszelkich, gęsto rozesła-nych po ziemi, rosnących na polanach, na stokach wą-wozów, na zacienionych odcinkach dróg.Właśnie - drogi. Dawniej drogę polną znaczyły dwiegłębokie koleiny wyżłobione w ziemi metalowymi obrę-czami chłopskich wozów. Spód tych kolein wypełniałpiach wymielony na pył przez drewniane szprychy kół.Pomiędzy koleinami ciągnął się trop wybity kopytamizaprzężonych do wozów koni.Takich dróg już tu nie ma. Ich miejsce zajęły szerokietrakty wyjeżdżone grubymi oponami traktorów. Traktor jest w każdym gospodarstwie, w każdej zagrodzie. Wtych stronach koń zniknął z pejzażu wsi.Człowiek traci kontakt z przyrodą, coraz bardziej sięod niej oddala ( już nawet nie mówi się - przyroda, mówisię - ekologia). Kontakt z przyrodą mają albo profesjo-naliści (biolodzy, ornitolodzy, leśnicy), albo hobbiści-ludzie uważani za nieszkodliwych dziwaków.Razem z przyrodą znika ta literatura, której przyrodabyła tematem i bohaterem. Kto dziś czyta Zająca Dyga-sińskiego, Z martwej roztoki - Orkana, Polesie Ossen-dowskiego? Kto Orzeszkową, Kasprowicza, Tetmajera?Kto pamięta wierszyk Asnyka Gdy jabłoni kwiat opada,' kalina zakwita..., Lenartowicza Nad modrym stawemdwa dęby stałly..., Syrokomli Niech się krzewią szczęśli-wie zboża na naszej niwie...? Kto czyta ŻeromskiegoWiatr od morza, Puszczę jodłową, Mogiłę? jego Dzien-niki, gdzie tyleż o przyrodzie, co i romansach: "24 VIII1889 (sobota). Przez cały dzień bałamuciliśmy z Łusią.Pocałunki nasze stają się coraz otwartsze i coraz namięt-niejsze. jest ich bez liku. Łusia nigdy nie broni się, po-zwoliłaby na wszystko, tylko mniej ma od Heli odwagi.

Page 234: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

Całuje też sama tylko na prośbę. Mam tedy dwie prze-śliczne gołąbki: jedna ma szesnaście, druga osiemnaścielat, obiedwie udają miłość dla mnie, a ja tak często nadzień myślę o śmierci i rozkoszy niebytu".Fotografie Nałęczowa z końca XIX, początku XXwieku. jakież piękne te domy, wille, altany, ale jakże ichmało i jakie są skromne! Tymczasem zamożność i bo-gactwo, dostatek i obfitość wyrażają się rozmiarem, roz-machem, ilością, kubaturą materŹŹ przerobionej - drew-na, cegły, betonu, szkła. To pejzaż, w którym widoczna jest czynna, pracowita obecność człowieka, utrwalony jego konstruktywny wysiłek. Weźmy - z tamtego czasu- widokówki St. Morritz, Sorrento, Alicante - toż to set-ki, tysiące domów, willi, pałaców. Na ich tle - jakskromnie wygląda Nałęczów! Nasze historyczne ubó-stwo, nasz marazm i ospałość również i tu znajdują swójwyraz.W ostatnich miesiącach byłem w kilku sanatoriach.Pobyt w takich miejscach pozwala przyjrzeć się lu-dziom, posłuchać, jak i o czym mówią, popatrzeć na ichzachowanie, sposób bycia. Przyjeżdżają tu na ogół lu-dzie starsi. Od razu zwraca uwagę powszechna wśródnich zgorzkniałość, rozdrażnienie, opryskliwość. Próbo-wałem się uśmiechać. Na próżno. Uśmiech pogarsza sy-tuację - wywołuje podejrzenie: uśmiecha się nie domnie, ale ze mnie. W odpowiedzi na uśmiech - on/ona-jeżą się jeszcze bardziej. Brak życzliwości, brak ciepładla innych. Wiem, to wynik jakichś fatalnych doświad-czeń wrednych stosunków w pracy, chamstwa i wrogo-ści, wszelkiej trucizny życia, która niszczyła tym lu-dziom codzienność.Tak, staram się ich zrozumieć. Że mieli szare, ubogie,fatalne życie. Że niczego się nie dorobili. Że nie mogą już liczyć na wiele. Rozumiem, ale nie umiem usprawie-dliwić. Bo wyglądają tak, jakby się czuli w tej zapiekłejniechęci dobrze, jakby ten brak życzliwości i ciepła wo-bec innych zaspokajał jakąś ich potrzebę i nawet był imprzyjemny. Toteż nie widać, aby chcieli się zmienić, roz-chmurzyć, udobruchać.Myślę o Dostojewskim, o postaciach zapełniającychstrony jego książek, o Rosjanach, którzy są ciągłe "roz-drażnieni", "poirytowani", "rozzłoszczeni", którzy cho-dzą "nadąsani", "obrażeni", "ponurzy".Myślę, że ci Polacy, o których piszę, są bliżsi typowiRosjanina niż obywatela Zachodu. Nie ma w nich nic zlekkości Francuza, z pogody i otwartości Włocha, zżyczliwości i uczynności Amerykanina. Zamiast tego jest bardzo wschodnia, bardzo stepowa niechęć, za-mknięcie i skwaszenie w twarzach, obsesyjne zaznacza-nie dystansu wobec Innego, nieufność i chłód.Mnich Thich Nhat Hanh celował w układaniu pro-stych wierszyków:Robię wdech i uspokajam ciałoRobię wydech i się uśmiechamPrzebywam w chwili obecnejWiem, że to cudowna chwila.Mnich Thich Nhat Hanh cieszył się naprawdę, ćwi-czył głębokie oddechy, głębokie pokłony, zalecal ćwi-czyć uśmiech i uważność, odczuwał radość:Moja radość jest jak wiosna,pod jej tchnieniem kwitną kwiaty.

Page 235: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

O swojej drodze do szczęścia mnich Thich Nhat Hanhnapisał nawet książkę, której dał tytuł Każdy krok niesiepokój. Szkoda, że droga, którą idzie, nie przecina się znaszymi drogami.Do tego wąwozu można wejść albo od ulicy Chmie-lewskiego, albo Głowackiego. Wrażenie jest takie, jakbysię przekroczyło próg ogromnej katedry. Wysokie nawyz masywnych pni dębów i buków, na tych nawach opie-rają się wyniosłe, szerokie sklepienia z konarów i gałęzi.Poprzez gęste liście, jak przez misterne witraże opada nanas rozsypane, rozproszone światło słoneczne. Panuje jakaś uroczysta, podniosła cisza. Świat poza tym wąwo-zem-katedrą przestaje istnieć. A tu, wewnątrz, także ni-kogo - ani ludzi, ani zwierząt. Tylko ta nieruchoma, zie-lona pustka. Gdyby wszedł tu ktoś, kto potrafi się modlić- zacząłby się modlić.BiałowieżaDyskusja na temat dalszych losów Puszczy Białowie-skiej. Ścierają się dwa obozy, więcej - dwie kultury,dwie mentalności. Jeden obóz to pogrobowcy zbieracko--myśliwskiej epoki rozwoju społeczeństw: traktują przy-rodę jako służebnicę człowieka. Jeżeli jest las - trzebago wyciąć, jeżeli jest zwierzę - trzeba je zabić. Kiedyplemię wykarczuje las i wybije zwierzynę- wędruje da-lej, aż natrafi na nowe łupy. To mentalność ludzi, dlaktórych ziemia nie ma granic, a jej bogactwa nie majądna i końca.Drugi obóz to ludzie, dla których natura nie jest poprostu najzwyczajniejszą zdobyczą, ale czymś zupełnieinnym - jest naszym współtowarzyszem i pobratymcem,którego obecność to warunek istnienia. Jeżeli jest las, tomusi rosnąć, jeżeli jest zwierzę - musi żyć. Człowieknie jest sam, jest częścią natury; zabijając naturę - uni-cestwia siebie. Oto sedno sporu o puszczę, której potęż-ne szczątki ciągle jeszcze stoją. jeszcze BiałowieżaJeżeli wycięliście stary las, a na jego miejsce posadzi-liście nowy, to nie znaczy, że zachowaliście w naturzerównowagę albo że równowaga ta zostanie przywróco-na, kiedy młody las urośnie. Starego lasu nie przywróci-cie nigdy. Tego sędziwego drzewostanu z jego gęstwą,cieniem i zapachem, z jego wewnętrznymi splotami, po-wiązaniami, zależnościami nie da się odtworzyć, skopio-wać, powtórzyć. Wraz z wycięciem lasu jakaś częśćświata ginie na zawsze.Giną lasy świata: Brazylia, Chiny, Kamerun. WRwandzie - kiedyś zielonej, lasy zajmują już tylko 2procent powierzchni kraju. Wyrąb lasów trwa na wszyst-kich kontynentach. Ziemia jest coraz bardziej naga i bez-bronna.Wola ChodkowskaSzarość jest kolorem niszczycielskim, nie znosi nicze-go poza szarością, nie toleruje obecności innych kolo-rów, zabija je. Tam, gdzie jest szarość, wszystko jest sza-re, nie istnieje żaden wybór, żadna alternatywa. Przeddomkiem w Woli Chodkowskiej rósł piękny rododen-dron. Zielony, soczysty, dorodny. Miał okazałe, dużekwiaty. O świcie przyszli ludzie, krzew wykopali, zała-dowali na wóz, zniknęli.Kiedyś, dawniej, miejsce to było szare. Potem właści-ciele domku posadzili tu mały rododendron. Posadzili,

Page 236: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

podlewali latami. Krzak urósł, pełen kolorowych kwia-tów. Szarość poczuła się zagrożona, zaatakowała-zniszczyła inność. Właśnie zgodnie z prawem, że sza-rość toleruje tylko szarość. Coś, co jest wielobarwne-musi zginąć. Coś, co jest lepsze - będzie unicestwione.Co jest wyższe-będzie pomniejszone. Szarość to jedno-litość i jednorodność - niska, płaska, nudna, żadna, ale jakże władcza, absolutna, despotyczna! Miejsce, gdzierósł kolorowy rododendron, jest znowu szare: szarośćprzywróciła tam stan pierwotny - stan szarości.Kiedy mówi się o demokracji, zbyt rzadko zwraca sięuwagę na zależność demokracji - jej siły, autorytetu isprawności - od poziomu i rodzaju kultury społeczeń-stwa. A przecież niski poziom kultury osłabia demokra-cję, ciągnie ją w dół, nie daje jej rozwinąć się i okrzep-nąć. Wszelkie dyskutowanie o szansach demokracji jestbezużyteczne, jeżeli nie towarzyszy mu ocena stanu kul-tury społeczeństwa, jej poziomu, jej żywotności. Przyniskim poziomie kultury społeczeństwa miejsce demo-kracji zajmuje jej karykatura.Wielu naiwnych (a częściej - cwanych, chytrych) wkrajach postkomunistycznych rozumie demokrację jakoustrój, w którym wszystko wolno. W rzeczywistości, wkrajach o starych tradycjach demokratycznych mechani-zmy kontroli, posłuchu, dyscypliny, ograniczeń itd. sąbardzo silne, powszechne, ostre i sprawne, tyle że częstosubtelnie i niewidocznie wplecione w tkankę życia spo-łecznego.Pustka naszych sporów politycznych. Pustka etycznai kulturalna. Bo nie pada w niej franklinowskie pytanie: jak zrobić coś lepiej, tylko leninowskie: kto - kogo.Cycero: "Non intelligit quid profiteatur" (nie rozumietego, co wyznaje). Ileż razy, słuchając różnych wypo-wiedzi, oświadczeń, głosów w dyskusjach, przychodzito na myśl!Mówię: - jak tu u was ciemno i brudno!Odpowiedź: - To nie nasz budynek!A więc problemem nie jest, aby było czysto. Proble-mem jest - kto za to odpowiada. Czyja to wina. Kwestiąnie jest poprawić, kwestią jest - ustalić winowajców. jakże wąsko, płytko i demagogicznie pojmujemy ha-sło ochrony środowiska. Nasz atak kierujemy przeciwkodymiącym kominom fabryk, zatrutym rzekom, spalinomw miastach. I to jest, oczywiście, słuszne. Ale nie tylkowielki przemysł zanieczyszcza środowisko. Ochraniać idbać o nie, to przecież także myć okna, malować odra-pane ściany, naprawiać płoty, wkręcać żarówki do latarń,wietrzyć mieszkania. To chodzić w czystej koszuli, myćręce i nogi, usuwać brudne kałuże z chodników, błoto zrynsztoków, śmieci sprzed domu. Środowisko zaczynasię w tym miejscu, w którym kończy się nasza skóra, jestw zasięgu naszej ręki.Młody Kenijczyk, J.B., przyniósł mi do przeczytaniascenariusz swojego filmu pt. "Czarno widzę". Doku-ment. W scenariuszu zebrane wypowiedzi Polakówświadczące, że są rasistami. Mówią o Afrykańczykach-"czarnuchy" i uważają ich za ludzi podrzędnych czy na-wet nieludzi.Dla mnie powtarzanie tezy, że wielu Polaków jest ra-sistami, niewiele już wnosi nowego. Ciekawszym byłobyco innego, a mianowicie zbadanie, jakimi drogami krążą

Page 237: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

stereotypy. W tym wypadku ich źródłem jest Zachód.Stereotyp "czarnucha" był potrzebny, aby uzasadnić popierwsze - zbrodnię historyczną, jaką był trwający trzywieki handel niewolnikami, a potem podbój kolonialny,który co najmniej w swojej pierwszej fazie był podstęp-ny i krwawy. W żadnym z tych wydarzeń Polacy nieuczestniczyli. Dlaczego więc przejęli ideologię służącąnie ich przecież sprawie? To krążenie stereotypów jestfascynujące. Przecież w XIX wieku nasza sytuacja byłazbliżona raczej do losu Afryki niż np. SzwajcarŹŹ czyHolandŹŹ: byliśmy kolonią mocarstw ościennych. Kolo-nie, którymi zarządzał w tym czasie Berlin: Tanganika,Polska, Rwanda-Burundi. Dlaczego to wspólne do-świadczenie nie zrodziło solidarności?Profesor Janusz Tazbir, kiedy pytam go o źródła nie-chęci Polaków do Afrykańczyków, odpowiada: - A nie-chże pan poczyta, co Polacy mówili nie tylko o Afrykań-czykach, ale o innych białych, np. Niemcach, Rosjanach.Tu dopiero nie dobierali słów, nie szczędzili epitetów!Gilbert K. Chesterton zastanawia się nad istotą świa-ta: "Kłopot z tym światem nie polega na tym, że jest onnieracjonalny, ani też na tym, że jest zbyt racjonalny.Najczęściej spotykany problem stanowi to, że świat jestracjonalny, ale nie do końca... Najdziwaczniejszą cechąrzeczywistości jest to, że ukradkiem zbacza nagle o cen-tymetr od wyznaczonego kursu. Wygląda to na rodzajcichej zmowy we wszechświecie. Jabłko lub pomarań-cza są na tyle okrągłe, że można je nazwać okrągłymi,ale tak naprawdę ich okrągłość pozostawia wiele do ży-czenia... Wszędzie napotykamy ten element nieobliczal-ności. Umyka on uwadze racjonalistów, ale ostateczniezawsze wychodzi na jaw... Prawdziwość jakiejś myślilub wizji najłatwiej sprawdzić zastanawiając się, czyuwzględniają one istnienie ukrytych i zaskakującychnieregularności w świecie"."Pewna stara legenda indyjska mówi nam o istnieniurzeki, której biegu nie sposób określić. Z czasem jej nurtbieży po okręgu i zaczyna wrzeć. W przepływie jej faluderza jakiś dziwny chaos oraz bezlik przeciwieństw:spłaszczenia idą o lepsze z diamentowymi symetriami ize zbieżnymi pasmami gładzi. To Purana; wszystko uno-si ze sobą, zawsze zda się być mętna, nie ma sobie po-dobnej ani też bliźniaczej. Aliści jest to rzeka płynąca dosamych bram Raju. W odblaskach jej fal jawi się przed-sionek światła, drzewo koralowe, łańcuch o ogniwach ztygrysiego oka, błękitny Ganges, malachitowy taras, pie-kło włóczni, a także doskonałość pogrążona w spoczyn-ku. Nieustanne wpatrywanie się w rzekę ujawnia jejdwoistość, przygodę bliźniaczości, a także par, któreszukają ratunku w odwrocie na swoje wysepki. Drzewonaprzeciw oczu, drzewo koralowe umiejscowione na-przeciw oka tygrysa, włócznie naprzeciw tarasu, a póź-niej - znowu owe piekielne włócznie naprzeciw rajskie-go tarasu z malachitu. O, jakżeśmy szczęśliwi, my, two-ry doczesne, mogąc postrzegać ruch jako obraz wiecz-ności i śledzić w najwyższym skupieniu parabolę strza-ły, póki się nie pogrąży w linŹŹ nieboskłonu" (Jos‚ Leza-ma Lima, Jaskółki i kraby).Każden człowiek powinien korzystać ze swojego życiana tym świecie i zrobić dobrą rzecz czy postępek, bo natamtym świecie już się mu nie uda.

Page 238: Kapuściński Ryszard- Lapidaria

gotów do usług(List do Pawła Ettingera, historyka sztuki, nie datowa-ny)

Page 239: Kapuściński Ryszard- Lapidaria