JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i...

32

Transcript of JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i...

Page 1: JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i dżinsy czułem się tak, jakby brak warstewki soli na skórze zdradzał moje intencje.
Page 2: JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i dżinsy czułem się tak, jakby brak warstewki soli na skórze zdradzał moje intencje.

J O J O M O Y E S

Srebrna Zatoka

tłumaczenie Nina Dzierżawska

Page 3: JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i dżinsy czułem się tak, jakby brak warstewki soli na skórze zdradzał moje intencje.

Tytuł oryginałuSilver Bay

Copyright © Jojo’s Mojo Ltd, 2007

Copyright © for the translation by Nina Dzierżawska

Projekt okładkiKatarzyna Borkowska

[email protected]

Fotografia na okładceCopyright © © gradyreese/E+/Getty Images

Opieka redakcyjnaPrzemysław Pełka

Anna Steć

Opracowanie tekstu i przygotowanie do drukuCHAT BLANC Anna Poinc-Chrabąszcz

ISBN 978-83-240-4897-7

Między Słowamiul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

e-mail: [email protected]

Książki z dobrej strony: www.znak.com.plDział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Wydanie I (Znak), Kraków 2019Druk: CPI Moravia Books s.r.o.

Page 4: JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i dżinsy czułem się tak, jakby brak warstewki soli na skórze zdradzał moje intencje.

107

6

Mike

Zatoka rozciąga się na obszarze czterech mil pomiędzy Taree Point a wyspą Break Nose. W niewielkiej odległości na południe znajduje się Port Stephens, duży kurort licznie odwiedzany w ce-lach rekreacyjnych. Wody są czyste i strzeżone, doskonale nadają się do uprawiania sportów wodnych, a w cieplejszych miesiącach do pływania. Przypływy i odpływy nie dają się odczuć na tere-nie zatoki, co czyni z niej bezpieczne kąpielisko. Sporą popular-nością cieszą się tu rejsy poświęcone oglądaniu ssaków morskich, realizowane jednak raczej po amatorsku i na niewielką skalę.

Dojazd z Sydney do Srebrnej Zatoki zajmuje od trzech do czte-rech godzin. Trasa przebiega w większości po autostradzie. Nad-brzeże składa się z dwóch półzatok. Jedna z nich, bardziej wysu-nięta na północ, jest praktycznie niezagospodarowana, zaś druga (właściwa Srebrna Zatoka) leży w odległości dziesięciominutowego spaceru. W tej części znajdują się pewna liczba prywatnych kwater oraz niewielkie zaplecze handlowo-usługowe; klientela składa się głównie z mieszkańców Sydney i Newcastle. Na miejscu funkcjo-nuje także… zawahałem się, nie odrywając wzroku od ekranu

Page 5: JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i dżinsy czułem się tak, jakby brak warstewki soli na skórze zdradzał moje intencje.

108

…placówka gotowa na modernizację oraz szereg budynków o zni-komej wartości ekonomicznej. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że ich właściciele uznają godziwą ofertę finansową za dobre roz-wiązanie zarówno dla siebie, jak i dla lokalnej gospodarki.

Jeżeli chodzi o konkurencję, to na miejscu nie ma żadnych hoteli o większych rozmiarach czy znaczeniu. Jedyny pensjonat zlokali-zowany na terenie zatoki kilkadziesiąt lat temu ucierpiał wskutek pożaru i jest w tej chwili o połowę mniejszy, niż gdy powstawał. Oferuje noclegi ze śniadaniem. Nie dysponuje żadnym zapleczem rekreacyjnym i nie powinien stanowić większego zagrożenia, na-wet gdyby właścicielka nie była zainteresowana sprzedażą.

Nie mogę nikomu tego przedstawić, pomyślałem. Wszyst-ko było nie tak. I nie miało znaczenia, ile faktów i liczb uda-ło mi się uzyskać od miejscowego wydziału planowania czy izby handlowej – i tak czułem, że piszę o czymś, o czym nie mam pojęcia.

Niemal natychmiast po przyjeździe odkryłem, że to nie jest zwykła lokalizacja. Byłem przyzwyczajony do obiektów na terenie City – luksusowych apartamentów, wyburzonych bloków z lat siedemdziesiątych czekających na kolejny klub fitness popularnej sieci, nowych prestiżowych biur. Podczas takich zleceń mogłem wejść do środka niezauważony, rozej-rzeć się spokojnie, ustalić stosunek zysków z najmu do cen nieruchomości oraz dochodów netto okolicznych mieszkań-ców, a potem zniknąć.

Tutaj, jak się zorientowałem, gdy tylko wsiadłem do wy-pełnionej puszkami po piwie furgonetki Grega, miało być całkiem inaczej.

Page 6: JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i dżinsy czułem się tak, jakby brak warstewki soli na skórze zdradzał moje intencje.

109

Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i dżinsy czułem się tak, jakby brak warstewki soli na skórze zdradzał moje intencje. A w związ-ku z tym, jak było tu pusto, okolica wydawała się jakoś nazbyt zamieszkana, naznaczona obecnością miejscowych. Nigdy wcześniej nie doświadczyłem czegoś takiego, ale po prostu trudno było mi się tu skupić na pracy.

Westchnąłem, otworzyłem nowy dokument i zacząłem wpisywać nagłówki: Geografia, Klimat gospodarczy, Lokalny przemysł, Konkurencja. Z lekkim żalem pomyślałem o swo-im nowym sportowym aucie, tym, które postanowiłem spre-zentować sobie po doprowadzeniu tej sprawy do końca, o au-cie, które czekało na mnie, opłacone i lśniące, na dziedzińcu dealera. Spojrzałem na zegarek. Siedziałem tu blisko dwie godziny i skleciłem trzy akapity. Pora na kolejną przerwę na herbatę.

Kathleen Mostyn przydzieliła mi swój „najlepszy” – jak to określiła – pokój, z którego niedawno wyprowadzili się inni goście, a wczoraj wieczorem przyniosła mi tacę ze sprzętem potrzebnym do przygotowywania kawy i herbaty. Mruk-nęła, że poprzednim lokatorom nie miała ochoty go dawać, bo „na pewno mieliby pretensje, że woda się za wolno gotu-je”. Była typem kobiety, która w Anglii prowadziłaby szkołę albo zarządzała wiejską rezydencją. Taką, która przywodzi na myśl zdanie z Szekspira „w ogóle z wiekiem nie więd-nie” – bystrooka, stale zajęta, o ciętym dowcipie. Polubiłem ją. Chyba w ogóle lubię silne kobiety: lepiej się czuję, kiedy nie muszę myśleć za dwoje. Choć założę się, że moja siostra miałaby na ten temat własne teorie.

Page 7: JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i dżinsy czułem się tak, jakby brak warstewki soli na skórze zdradzał moje intencje.

110

Włączyłem czajnik i  stanąłem przy oknie, przygoto-wując herbatę. Pokój nie był luksusowy, lecz zaskakująco wygodny, całkowite przeciwieństwo większości aparta-mentów hotelowych, w których zazwyczaj się zatrzymuję. Bielone ściany, drewniane podwójne łóżko zasłane białą pościelą i kapą w biało-niebieskie paski. Wiekowy skórza-ny fotel i perski dywan, który swego czasu mógł być sporo wart. Pracowałem przy niedużym sosnowym biurku, sie-dząc na zwykłym kuchennym krześle. Gdy rozglądałem się po hotelu Srebrna Zatoka, miałem wrażenie, że Kath-leen Mostyn już dawno temu stwierdziła, iż urządzanie wnętrz z myślą o gościach wymaga stanowczo zbyt wie-le wyobraźni, i uznała, że po prostu pomaluje wszystko na biało. Niemal słyszałem, jak mówi: „Tak będzie się ła-twiej sprzątać, a w razie czego nie będzie problemu z za-malowaniem”.

Dosyć szybko zorientowałem się, że jestem jedynym gościem zameldowanym tu na dłużej. W hotelu panowała atmosfera miejsca, które niegdyś mogło być całkiem ele-ganckie, ale względy pragmatyczne zwyciężyły już daw-no, a zresztą nikomu już specjalnie nie zależało na to-warzystwie. Większość mebli została wybrana z myślą raczej o walorach praktycznych niż estetycznych. Obraz-ki na ścianach ograniczały się do starych sepiowych fo-tografii hotelu z czasów jego świetności albo typowych nadmorskich akwarelek. Odkryłem, że na półkach i na kominkach często leżą kolekcje kamyków lub wyrzuco-nych na brzeg kawałków drewna – w  innych hotelach mog łoby to oznaczać pretensje do własnego stylu, lecz tu

Page 8: JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i dżinsy czułem się tak, jakby brak warstewki soli na skórze zdradzał moje intencje.

111

najprawdopodobniej były to po prostu najnowsze znale-ziska, które trzeba było gdzieś umieścić.

Mój pokój wychodził wprost na zatokę, między domem a plażą nie było nawet drogi. Poprzedniej nocy spałem przy otwartym oknie, a szum fal ukołysał mnie tak, że po raz pierwszy od miesięcy zasnąłem jak dziecko. O świcie na chwi-lę obudziły mnie dźwięk opon sunących po mokrym piasku i kroki rybaków, którzy szli po kamieniach w stronę przystani.

Kiedy zrelacjonowałem Nessie, gdzie jestem, stwierdzi-ła, że mam więcej szczęścia niż rozumu, i zapowiedziała, że natrze ojcu uszu za to, iż wysłał mnie w delegację.

– Nie uwierzyłbyś, ile ja mam tutaj do zorganizowania – dodała na wpół oskarżycielskim tonem, jakby moja obec-ność w Londynie mogła w czymkolwiek pomóc.

– Wiesz, moglibyśmy urządzić to inaczej – odważyłem się w końcu odezwać, kiedy jej lista narzekań się wyczerpała. – Moglibyśmy polecieć gdzieś we dwoje i pobrać się na plaży.

Cisza, która nastąpiła, trwała tak długo, że mimowolnie zacząłem się zastanawiać, ile to kosztuje.

– Po tym wszystkim? – W jej głosie dźwięczało niedo-wierzanie. – Po tym wszystkim, co zrobiłam, po całym tym planowaniu ty chcesz po prostu gdzieś sobie polecieć? Od kiedy to masz na ten temat własne zdanie?

– Zapomnij, że cokolwiek mówiłem. – Czy ty masz pojęcie, jakie to jest dla mnie trudne?

Usiłuję jednocześnie pracować i zajmować się tym, a poło-wa cholernych gości nawet nie raczyła odpowiedzieć na za-proszenia. Kompletny brak kultury. Będę musiała sama do wszystkich wydzwaniać.

Page 9: JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i dżinsy czułem się tak, jakby brak warstewki soli na skórze zdradzał moje intencje.

112

– Posłuchaj, naprawdę mi przykro. Przecież wiesz, że nie prosiłem, żeby mnie tu wysłali. Pracuję nad tą sprawą ze wszystkich sił i ani się obejrzysz, a już będę z powrotem.

Udobruchałem ją. Ostatecznie. Poweselała, gdy jej przy-pomniałem, że tutaj jest zima. Zresztą Nessa wie, że żaden ze mnie wczasowicz. Jeszcze nigdy nie udało mi się wytrzy-mać na plaży dłużej niż parę dni. Potem nieodmiennie ru-szam na zwiady, zaopatruję się w lokalne gazety i szukam okazji do zrobienia interesu.

– Kocham cię – powiedziała na pożegnanie. – Daj z sie-bie wszystko, żebyś mógł szybko wrócić do domu.

Trudno jednak pracować w otoczeniu, które nawet mnie kusiło do zrobienia czegoś wręcz przeciwnego. Telefonicz-ne połączenie z internetem było powolne i kapryśne. Po-ranne gazety pojawiały się dopiero w okolicach południa. Tymczasem plaża ze swoim eleganckim łukiem i białym piaseczkiem zapraszała do spacerów. Drewniana przystań wołała, by na niej usiąść, zanurzając w oceanie bose stopy. Długi stół, przy którym załogi statków relaksowały się po powrocie, przywodził na myśl zimne piwo i gorące frytki. Nie zmotywowało mnie nawet to, że rano włożyłem taką samą koszulę jak do biura.

Otworzyłem pocztę i zacząłem pisać:

Dennisie,

mam nadzieję, że czujesz się lepiej. Wczoraj zgodnie z Twoją

sugestią pojechałem do wydziału planowania i spotkałem

się z panem Reillym. Wyglądało na to, że plany mu się po-

dobają; powiedział, że jedynym możliwym problemem…

Page 10: JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i dżinsy czułem się tak, jakby brak warstewki soli na skórze zdradzał moje intencje.

113

Podskoczyłem na dźwięk pukania do drzwi, po czym za-trzasnąłem laptop.

– Mogę wejść?Otworzyłem drzwi i zobaczyłem Hannah, córkę Lizy

McCullen. Trzymała przed sobą talerz z kanapką. – Ciocia Kate pomyślała, że może pan zgłodniał. A nie

wiedziała, czy będzie pan chciał zejść.Wziąłem od niej talerz. Jak to możliwe, że jest już pora

na lunch? – To bardzo ładnie z jej strony. Podziękuj jej.Zajrzała do pokoju i zauważyła mój komputer. – Co pan robi? – Mam kilka e-maili do wysłania. – Czy to jest podłączone do internetu? – Mniej więcej. – Strasznie bym chciała mieć komputer. W szkole mnó-

stwo ludzi ma. – Przestąpiła z nogi na nogę. – Wie pan, że ciocia jest w internecie? Słyszałam, jak mówiła mamie.

– Myślę, że wiele hoteli ma swoje strony w internecie – odparłem.

– Nie – sprostowała dziewczynka. – To ona jest w inter-necie. Ona sama. Teraz nie lubi o tym mówić, ale kiedyś była tu sławna, bo łapała rekiny.

Spróbowałem wyobrazić sobie starszą panią siłującą się z jakimś stworzeniem rodem ze Szczęk. O dziwo, nie było to wcale takie trudne, jak przypuszczałem.

Hannah stała w drzwiach i najwyraźniej nie spieszyło jej się do wyjścia. Miała w sobie tę lekkość i patykowatość typową dla dziewczynek tuż przed tym, jak nagle staną się

Page 11: JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i dżinsy czułem się tak, jakby brak warstewki soli na skórze zdradzał moje intencje.

114

dorosłe. Coś nieprzejrzystego, co sprawia, że przez kilka miesięcy, a nawet lat nie da się stwierdzić, czy będą pięk-nościami czy też geny do spółki z hormonami doprowadzą do tego, że ten nosek urośnie trochę za długi, a podbródek stanie się przyciężki. Podejrzewałem, że ona będzie tym pierwszym przypadkiem.

Spuściłem wzrok – nie chciałem, żeby pomyślała, że się na nią gapię. Bardzo przypominała swoją matkę.

– Proszę pana. – Mike. – Mike. Czy jak nie będziesz bardzo zajęty, to znaczy:

jeśli nie będziesz, to czy któregoś dnia mogłabym skorzy-stać z twojego komputera? Strasznie chciałabym zobaczyć to zdjęcie cioci.

Słońce skąpało całą zatokę w blasku, cienie się skurczy-ły, chodniki i piasek odbijały światło z powrotem w powie-trze. Odkąd dotarłem na Kingsford Smith, lotnisko w Syd-ney, czułem się jak nie na swoim miejscu. Przyjemnie było móc odpowiedzieć na pytanie o coś dobrze znanego.

– Wiesz co – zaproponowałem – moglibyśmy teraz go poszukać.

Siedzieliśmy razem prawie godzinę, w czasie której do-szedłem do wniosku, że Hannah to urocze stworzenie. Pod pewnymi względami wydawała się młoda jak na swój wiek – znacznie mniej niż znane mi dzieciaki w Londy-nie interesowała się swoim wyglądem, muzyką, popkul-turą i tym podobnymi – a zarazem miała w sobie pewną melancholię i dojrzałość, która dziwnie nie pasowała do tej dziecięcej sylwetki. Zazwyczaj nie najlepiej radzę sobie

Page 12: JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i dżinsy czułem się tak, jakby brak warstewki soli na skórze zdradzał moje intencje.

115

z dziećmi – często nie wiem, o czym z nimi rozmawiać – ale musiałem przyznać, że towarzystwo Hannah McCul-len sprawia mi przyjemność.

Pytała mnie o Londyn, o mój dom, o to, czy mam ja-kieś zwierzaki. Dosyć szybko odkryła, że niedługo będę się żenił, wlepiła we mnie swoje duże, ciemne oczy i spy-tała z powagą:

– Jesteś pewny, że to odpowiednia osoba?Byłem trochę zaskoczony, ale uznałem, że zasługuje na

równie poważną odpowiedź. – Tak sądzę. Jesteśmy ze sobą już długo. Znamy swoje

słabe i mocne strony. – Jesteś dla niej miły?Zastanawiałem się przez chwilę. – Mam nadzieję, że dla wszystkich jestem miły.Uśmiechnęła się po dziecinnemu, od ucha do ucha. – Rzeczywiście wydajesz się całkiem miły – przyznała. Zajęliśmy się ważnymi sprawami komputerowymi. Wy-

szukaliśmy – i wydrukowaliśmy – dwa różne zdjęcia ubra-nej w kostium młodej kobiety z rekinem oraz kilka artyku-łów na jej temat, napisanych przez ludzi, którzy najwyraźniej nigdy jej nie spotkali. Odwiedziliśmy stronę znanego boys-bandu, nowozelandzki portal poświęcony turystyce, a potem przeczytaliśmy mnóstwo informacji na temat humbaków, któ-re zresztą Hannah wydawała się znać na pamięć. Ja dowie-działem się, że płuca wieloryba mają rozmiar niewielkiego samochodu, że noworodek może ważyć do półtorej tony i że mleko waleni ma konsystencję twarożku. Muszę przyznać, że ta ostatnia informacja nie była mi niezbędna.

Page 13: JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i dżinsy czułem się tak, jakby brak warstewki soli na skórze zdradzał moje intencje.

116

– Często wypływasz z mamą popatrzeć na wieloryby? – Nie wolno mi – odparła. W jej głosie zadźwięczał au-

stralijski akcent; zwróciłem uwagę, że zdania mają intonację wznoszącą. – Mama nie lubi, jak jestem na wodzie.

Nagle przypomniałem sobie kłótnię między Lizą McCul-len a Gregiem, zaraz po moim przyjeździe. Bardzo staram nie mieszać się do prywatnych spraw innych ludzi, ale coś mi się kołatało, że chyba chodziło o Hannah i o jakąś łódkę.

Dziewczynka wzruszyła ramionami, jakby próbowała przekonać samą siebie, że wcale się tym nie przejmuje.

– Chce dopilnować, żeby nic mi się nie stało. My… – Podniosła na mnie wzrok, jakby się namyślała, czy coś po-wiedzieć, po czym widocznie zmieniła zdanie. – Możemy poszukać jakichś zdjęć z Anglii? Trochę z niej pamiętam, ale nie za wiele.

– No pewnie. Co chciałabyś sobie obejrzeć? – Zacząłem wstukiwać słowa.

Zjawiła się Liza McCullen. – Zastanawiałam się, gdzie jesteś – odezwała się, stając

w otwartych drzwiach. Patrzyła to na córkę, to na mnie i jej wzrok wzbudził we

mnie niejasne poczucie winy, jakby przyłapano mnie na ro-bieniu czegoś niewłaściwego. Sekundę później poczułem złość.

– Hannah przyniosła mi kanapkę – oznajmiłem dobit-nie. – A potem zapytała, czy może zobaczyć mój komputer.

– W internecie jest dwadzieścia trzy tysiące sto stron o humbakach – wykrzyknęła mała triumfalnie.

Liza złagodniała.

Page 14: JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i dżinsy czułem się tak, jakby brak warstewki soli na skórze zdradzał moje intencje.

117

– A ona pewnie chciała wejść na każdą z nich. – W jej głosie zadźwięczała przepraszająca nuta. – Hannah, rybko, chodź już i zostaw pana Dormera w spokoju.

Była ubrana w ten sam strój, w którym widziałem ją po-przednie dwa razy: ciemnozielone dżinsy, polar i żółty sztor-miak. Włosy, tak jak wtedy, miała związane w kucyk i na końcach wypłowiałe niemal do białości, choć jej naturalny kolor był znacznie ciemniejszy. Pomyślałem o Nessie, któ-ra przez pierwszy rok naszego związku wstawała pół godzi-ny przede mną, żeby zdążyć ułożyć włosy i umalować się, zanim ją zobaczę. Dopiero po jakichś sześciu miesiącach wpadłem na to, jakim cudem może spać z błyszczykiem na ustach i nie umazać nim poduszek.

– Przepraszam, jeżeli ci przeszkadzała – powiedziała Liza, unikając mojego wzroku.

– Ani trochę. To była prawdziwa przyjemność. Hannah, jeśli chcesz, mogę znieść komputer na dół i zostawić go tam dla ciebie, jak będę wychodził.

Hannah szeroko otworzyła oczy. – Serio? Będę mogła sama z niego korzystać? Mamo!

Mogłabym znaleźć wszystko, czego potrzebuję do tego pro-jektu do szkoły.

Nie patrzyłem na jej matkę. Domyślałem się, jak zarea-guje, a jeśli nie spojrzę jej w oczy, nie będę musiał się tym przejmować. W końcu to nic takiego. Odłączyłem kompu-ter, zamknąwszy najpierw wszystkie pliki chronione hasłem.

– Wychodzisz teraz?Przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Kathleen tego

ranka o czymś wspominała.

Page 15: JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i dżinsy czułem się tak, jakby brak warstewki soli na skórze zdradzał moje intencje.

118

– Owszem – odparłem, wręczając Hannah laptopa. – O ile twoja mama zechce mnie zabrać.

Biorąc pod uwagę, że turystyka jest głównym źródłem do-chodów mieszkańców Srebrnej Zatoki oraz że według da-nych miejscowych władz średni miesięczny dochód w prze-liczeniu na funty wynosi tu mniej niż tysiąc, można by sądzić, że Liza McCullen z radością przyjmie prywatne zlecenie. Można by pomyśleć, że kobieta, którą naprawa statku właśnie kosztowała blisko dwieście dolarów, która nie miała w grafiku żadnych wycieczek aż do poniedziałku i o której jej ciotka kilkakrotnie wspomniała, że jest znacz-nie szczęśliwsza na morzu niż na lądzie – że taka kobieta będzie zachwycona perspektywą płatnego rejsu. Zwłaszcza że zaproponowałem równowartość opłaty za cztery osoby: minimalną kwotę, od której podobno wypłynięcie w mo-rze zaczynało mieć dla właściciela statku sens.

– Dziś po południu nie będę wypływać – oznajmiła z rę-kami w kieszeniach.

– Dlaczego? Proponuję ci prawie sto osiemdziesiąt dola-rów. To chyba uczciwa oferta.

– Dziś nigdzie nie płynę. – Zapowiadali sztorm? – Ciocia Kate mówiła, że cały dzień będzie pogodnie –

wtrąciła Hannah. – Wiesz coś szczególnego na temat wielorybów? Czyżby

wybrały się dziś na wycieczkę w inne rejony? Nie będę do-magał się zwrotu, jeśli się nie pokażą, naprawdę. Chcę tyl-ko wypłynąć w morze.

Page 16: JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i dżinsy czułem się tak, jakby brak warstewki soli na skórze zdradzał moje intencje.

119

– Mamo, zgódź się. Wtedy będę mogła sobie posiedzieć przy komputerze Mike’a.

Nie udało mi się ukryć uśmiechu.Liza nadal nie chciała na mnie spojrzeć. – Nie popłynę z tobą. Znajdź kogoś innego. – Ci inni mają duże statki, zgadza się? Pełne turystów.

Nie przepadam za czymś takim. – Mogę zadzwonić do Grega. Może on będzie dziś płynął. – Czy jemu przypadkiem pasażerowie nie wypadają za

burtę?W tym momencie nadeszła Kathleen i stanęła na półpię-

trze, z milczącym zdziwieniem śledząc scenę w moim pokoju. – Dam ci bilet na poniedziałek – powiedziała w koń-

cu Liza. – Wtedy będą jeszcze trzy osoby. Będziesz się le-piej bawił.

Z niewiadomego powodu cała sytuacja zaczęła mnie śmie-szyć.

– Nic podobnego – zaprzeczyłem. – Jestem aspołeczny. I chcę popłynąć dzisiaj.

W końcu spojrzała wprost na mnie i z uporem pokręci-ła głową.

– Nie.Czułem, że coś w tej wymianie zdań przykuło uwagę

Kathleen. Stała za Lizą, nic nie mówiąc, ale przyglądając nam się w napięciu.

– W porządku… trzysta dolarów. – Wyciągnąłem pie-niądze z portfela. – To jak za pełny statek, prawda? Zapła-cę ci trzysta dolarów, a ty opowiesz mi wszystko, co warto wiedzieć o wielorybach.

Page 17: JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i dżinsy czułem się tak, jakby brak warstewki soli na skórze zdradzał moje intencje.

120

Usłyszałem, jak Hannah gwałtownie wciąga powietrze.Liza spojrzała na ciotkę. Kathleen uniosła brwi. Miałem

poczucie, że w pokoju zapanowała próżnia. – Trzysta pięćdziesiąt – powiedziałem.Hannah chichotała do siebie.Nie zamierzałem odpuścić. Nie wiem, co we mnie wstą-

piło. Może chodziło o nudę. Może o rezerwę Lizy. A może o fakt, że Greg próbował mnie nastraszyć, co podsyciło moją ciekawość. Ale musiałem popłynąć tym statkiem, choćbym miał to przypłacić życiem.

– Pięćset dolarów. Proszę bardzo, w gotówce. – Wyją-łem banknoty. Nie machałem jej nimi przed nosem, tylko trzymałem je w zamkniętej dłoni.

Liza wlepiła we mnie wzrok. – I liczę na dużą ilość kawy i ciasteczek.Kathleen parsknęła. – To twoje pieniądze – odrzekła w końcu Liza. – Będą

ci potrzebne buty na miękkiej podeszwie i ciepły sweter, a nie ten śmieszny strój mieszczucha. Aha, wypływam za piętnaście minut. – Wzięła ode mnie pieniądze i wcisnęła je do kieszeni dżinsów. Jej spojrzenie z ukosa mówiło, że ma mnie za wariata.

Ale ja wiedziałem, co robię. Jak powtarza Dennis, każ-da rzecz i każdy człowiek mają swoją cenę.

Przy przystani cumował tylko statek Lizy. Szła kilka kro-ków przede mną, nie zawracając sobie głowy pogawędkami – chyba że z drepczącym obok pieskiem – więc miałem oka-zję spokojnie rozejrzeć się wokół. W Srebrnej Zatoce było

Page 18: JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i dżinsy czułem się tak, jakby brak warstewki soli na skórze zdradzał moje intencje.

121

pustawo, nawet w pobliżu przystani: jedna kawiarnia, sklep z pamiątkami, który najwyraźniej niezbyt dobrze prospe-rował – przedmioty na wystawie pokrywał kurz – i poło-żony bliżej miasteczka targ z owocami morza, mieszczący się w najnowocześniejszym budynku w zatoce. Miał własny parking i znajdował się w odległości krótkiego spaceru, co oznaczało, że klienci wstępujący tam po świeże ryby raczej tu nie wrócą, żeby skorzystać z innych atrakcji – ktoś naj-wyraźniej dobrze tego nie przemyślał. Ja nalegałbym, żeby umieścić targ zaraz obok przystani.

Choć była sobota, nie spotkaliśmy zbyt wielu ludzi. Tury-ści pewnie wypłynęli oglądać wieloryby na innych statkach. Nieliczne motele stojące wzdłuż głównej drogi do miastecz-ka smutno ogłaszały, że mają wolne pokoje (śniadanie w ce-nie), jednak mieszkańcy zatoki sprawiali wrażenie, jakby nie spodziewali się niczego poza sezonem. Z drugiej strony nikt nie wydawał się tym szczególnie zatroskany. Nie panowała w niej ta szczególna ponura atmosfera opuszczenia, typowa dla angielskich nadmorskich miasteczek w zimie, słońce jas-no świeciło, a miejscowi wyglądali na niezwykle pogodnych.

Z wyjątkiem Lizy.Poleciła mi wejść na pokład, kazała stać bezczynnie, pod-

czas gdy ona monotonnym głosem odczytywała instrukcję bezpieczeństwa, a potem niechętnie spytała, czy ma zro-bić kawę.

– Pokaż mi, gdzie jest ekspres, a sam się tym zajmę – za-proponowałem.

– Pamiętaj, żeby zginać kolana, kiedy poruszasz się po pokładzie – odparła, odwracając się do mnie tyłem. – I nie

Page 19: JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i dżinsy czułem się tak, jakby brak warstewki soli na skórze zdradzał moje intencje.

122

karm mew. To je ośmiela i robią się namolne, a poza tym wszędzie brudzą.

Sprężystym krokiem ruszyła po schodkach i zniknęła.Na dolnym pokładzie znajdowały się dwa stoły i krze-

sła, kilka ławek pokrytych plastikiem oraz gablota z czeko-ladą, nagraniami i filmami o wielorybach, a także tabletka-mi przeciwko chorobie morskiej. Odręcznie wykonany napis przestrzegał klientów przed piciem zbyt gorących napojów ze względu na to, że podczas kołysania łatwo się nimi oblać. Znalazłem kącik z czajnikiem i zrobiłem dwie kawy. Zwró-ciłem uwagę na podwyższone brzegi blatu oraz specjalne uchwyty na dzbanki z kawą i herbatą, które pewnie miały je zabezpieczać przed przewróceniem się przy większej fali. Nie miałem ochoty myśleć zbyt długo na temat fal, które potrafią wytrącić z uchwytu dzbanek z kawą, czyli tych, ze względu na które Hannah najwyraźniej nie mogła wypły-wać w morze, ale w tym momencie silniki ożyły i musia-łem przytrzymać się blatu, żeby zachować równowagę. Ru-szyliśmy cała naprzód.

Chwiejnym krokiem wszedłem po schodach na górny po-kład. Liza stała u steru, a jej piesek leżał obok – wyglądało na to, że to jego ulubione miejsce. Wyciągnąłem do niej rękę z kubkiem, czując na twarzy wiatr, a na wargach posmak soli.

To po prostu część moich obowiązków, pomyślałem, usi-łując jakoś uzasadnić to, co zrobiłem. Chociaż trzeba przy-znać, że niełatwo będzie wpisać ten wydatek w koszty.

Wzrok Lizy był utkwiony w morzu, a ja zacząłem się za-stanawiać, dlaczego tak bardzo nie chciała mnie tu zabrać. Nie wydawało mi się, żebym jakoś ją obraził. Z drugiej strony

Page 20: JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i dżinsy czułem się tak, jakby brak warstewki soli na skórze zdradzał moje intencje.

123

sprawiała wrażenie kobiety, która instynktownie buntuje się przeciwko wszelkim próbom narzucenia jej czegokolwiek. A ja wykazałem sporą determinację.

– Jak długo się tym zajmujesz? – musiałem podnieść głos, żeby przekrzyczeć silnik.

– Od pięciu lat. Niedługo będzie sześć. – Interes się kręci? – Radzimy sobie. – To twój statek? – Kiedyś należał do Kathleen, ale mi go dała. – Piękny gest. Raptem kilka razy w życiu miałem okazję płynąć statkiem,

więc wszystko mnie interesowało. Spytałem ją o nazwy róż-nych części jachtu, która to jest sterburta, a która bakburta (zawsze mi się myliły), jak nazywają się rozmaite przyrządy.

– A ile jest wart statek tej wielkości? – To zależy od statku. – A ten? – Czy dla ciebie wszystko obraca się wokół pieniędzy?Nie powiedziała tego w nieprzyjemny sposób, ale nie bar-

dzo wiedziałem, co odpowiedzieć. Upiłem łyk kawy i spró-bowałem jeszcze raz.

– Pochodzisz z Anglii. – Hannah tak ci powiedziała? – Nie… ludzie z innych statków. Tamtego popołudnia,

przy stole. No i, wiesz, to słychać.Zastanawiała się przez chwilę. – Tak. Dawniej mieszkałyśmy w Anglii. – Tęsknisz za tym?

Page 21: JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i dżinsy czułem się tak, jakby brak warstewki soli na skórze zdradzał moje intencje.

124

– Nie. – Przyjechałaś tu specjalnie? – Specjalnie? – Ze względu na wieloryby? – Niezupełnie.Czy ona odnosi się w ten sposób do wszystkich klien-

tów? Pewnie ma za sobą jakiś bolesny rozwód, przyszło mi do głowy. Może po prostu nie lubi mężczyzn.

– Często widujesz wieloryby? – Jeśli trafię w odpowiednie miejsce. – Podoba ci się takie życie?Zdjęła rękę ze steru i popatrzyła na mnie podejrzliwie. – Zadajesz dużo pytań.Postanowiłem, że nie będę się jej odcinał. Miałem prze-

czucie, że z natury nie jest nieprzyjazną osobą. – Rzadko spotyka się kogoś takiego. Przypuszczam, że

w okolicy nie ma wielu sterniczek z Anglii. – Skąd wiesz? Może są nas tysiące. – Pozwoliła sobie na

lekki uśmiech. – Prawdę mówiąc, Port Stephens z nich słynie. Pomyślałem sobie, że chyba tak wygląda humor w jej

wydaniu. – No dobrze, w takim razie pytanie do ciebie. Dlaczego

wydałeś tyle pieniędzy na przejażdżkę statkiem?Bo to był jedyny sposób, żeby skłonić cię do zabrania

mnie w morze… Jednak nie zdecydowałem się powiedzieć tego na głos.

– A popłynęłabyś za mniejszą sumę? – spytałem zamiast tego.

Uśmiechnęła się.

Page 22: JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i dżinsy czułem się tak, jakby brak warstewki soli na skórze zdradzał moje intencje.

125

– Oczywiście.I od tej chwili coś się zmieniło. Liza McCullen się od-

prężyła, a może doszła do wniosku, że nie jestem aż tak nie-przyjemny albo niebezpieczny, jak sądziła wcześniej, i aura chłodu ciążąca nad naszą wycieczką zniknęła.

Niewiele mówiliśmy. Ja usiadłem na drewnianej ławce za Lizą i spoglądałem na morze, czerpiąc milczącą przy-jemność z cudzych umiejętności w dziedzinie, na której sam zupełnie się nie znałem. Ona kręciła sterem, sprawdzała prognozy, łączyła się przez radio z jednym z pozostałych statków i od czasu do czasu dawała suczce Milly po her-batniku. Niekiedy wskazywała na fragment lądu albo ja-kieś interesujące stworzenie i trochę o nich opowiadała. Te-raz jednak nie byłbym w stanie powtórzyć tego, co mówiła. Bo choć nie była najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu wi-działem, a przy tym sprawiała wrażenie, jakby do swojego wyglądu przywiązywała równie małą wagę co do zabawia-nia pasażerów rozmową, i chociaż przez połowę czasu albo była tyłem do mnie, albo patrzyła na mnie wilkiem, to jed-nak Liza McCullen miała w sobie coś dziwnie pociągające-go. Gdybym nie zdążył się zorientować, jaka jest wrażliwa na różne zachowania, pewnie bym się na nią gapił. To zu-pełnie do mnie niepodobne.

Nessa potwierdzi, że żaden ze mnie psycholog. Niespe-cjalnie mnie interesuje, czym żyją inni ludzie, o ile nie mu-szę tego wiedzieć, ale nigdy nie spotkałem osoby, która do tego stopnia strzegłaby swojej prywatności. Każdy, nawet najbłahszy strzępek informacji trzeba było z niej dosłownie wyciągać. Wydawało się, że powiedzenie czegoś osobistego

Page 23: JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i dżinsy czułem się tak, jakby brak warstewki soli na skórze zdradzał moje intencje.

126

na własny temat jest dla niej torturą. Spytałem ją, z czym pije kawę, a ona zmarszczyła brwi, jakby pytanie dotyczy-ło jej bielizny. Kiedy w końcu odpowiedziała, że „bez cu-kru”, zabrzmiało to jak zwierzenie. A wszystko podszyte było lekką… melancholią?

– Lance mówi, że wypatrzyli samicę jakieś trzy mile stąd – oznajmiła po półgodzinie rejsu. – Chcesz się tam wybrać?

– Pewnie – odparłem. Zapomniałem już, że mieliśmy szukać wielorybów. Kie-

dy człowiek nie jest przyzwyczajony do bycia na oceanie, to pierwszą rzeczą, która go uderza, jest nieprawdopodobna skala tego, co widzi. Jakby to był krajobraz sam w sobie. Gdy wypłynie się na tyle daleko, że trzy czwarte widoku składa się z niekończącej się wody, to wzrok gubi się w jej potęż-nych poruszeniach, biegnie ku świetlistej plamie w miejscu, gdzie słońce przeziera przez chmury, albo ku odległemu ob-szarowi, gdzie pojawiają się grzywacze. Nie mogę powie-dzieć, żebym nie był zdenerwowany – moim normalnym środowiskiem jest stały ląd – ale kiedy już przywykłem do kołysania, skrzypienia i trzeszczenia pod moimi stopami, to spodobała mi się ta samotność i wolność statku mogące-go płynąć, dokąd zechce, bez oglądania się na innych ludzi. Podobało mi się obserwowanie, jak na twarzy Lizy czujne napięcie ustępuje miejsca otwartości zaczerpniętej od mo-rza i nieba.

– Płyniemy w tamtą stronę – odezwała się, kręcąc ste-rem, a drugą ręką osłaniając oczy od słońca.

Ja widziałem tylko sylwetki nurkujących ptaków i nic poza tym.

Page 24: JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i dżinsy czułem się tak, jakby brak warstewki soli na skórze zdradzał moje intencje.

127

– To oznacza, że są tam ryby. A gdzie ryby, tam często i walenie.

W polu widzenia pojawili się pozostali. Liza pokazała mi statek Grega, mniej więcej tej wielkości co nasz, i kawałek dalej inny jacht, który nazywała „Mobym II”.

– Tam! – zawołała. – Fontanna! – Fontanna? W morzu? – zdziwiłem się. Rozbawiło ją to. – O, tam.Nie widziałem, co mi pokazuje, więc zmrużyłem oczy.

Liza bezwiednie złapała mnie za ramię i przyciągnęła w swo-ją stronę.

– Patrz! – powiedziała, wskazując kierunek moją ręką. – Podpłyniemy trochę bliżej.

Nic nie widziałem. Byłoby to frustrujące, gdyby nie dzie-cinna przyjemność malująca się na jej twarzy. To była Liza McCul len, jakiej nie miałem okazji oglądać przez sześć dni po-bytu w hotelu. Szeroki, radosny uśmiech, ożywienie w głosie.

– Och, co za ślicznotka. Założę się, że obok jest młode. Mam takie przeczucie…

Było tak, jakby całkiem zapomniała o swojej wcześniej-szej rezerwie wobec mnie. Usłyszałem, jak mówi przez radio:

– „Izmael” do „Moby’ego II”: macie ją na bakburcie, ja-kieś półtorej mili z przodu. Wydaje mi się, że może mieć ze sobą młode, więc płyńcie powoli, dobrze?

– „Moby II” do „Izmaela”. Widzę ją, Liza. Będziemy się trzymać na bezpieczną odległość.

– Nie podpływamy do nich bliżej niż na sto metrów – wyjaśniła moja sterniczka. – Kiedy w grę wchodzą młode,

Page 25: JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i dżinsy czułem się tak, jakby brak warstewki soli na skórze zdradzał moje intencje.

128

zwiększamy odległość do trzystu metrów. Wszystko zale-ży od matki. Niektóre są ciekawe, podpływają bliziutko ra-zem z młodymi, żeby się nam przyjrzeć, i to już inna hi-storia. Ale ja zawsze mam poczucie… Nie lubię ich do tego zachęcać. – Spojrzała mi prosto w twarz. – Nie ma gwaran-cji, że następny statek, na który trafią, będzie równie przy-jaźnie nastawiony. Dobra! Ruszamy!

Złapałem się relingu, a trzy statki zbliżyły się do siebie, jakby realizowały jakąś subtelną choreografię, aż znaleźli-śmy się na tyle blisko, że widzieliśmy machających pasaże-rów na pokładach pozostałych jachtów. Morze było spo-kojne, silniki wyłączone. Stanąłem obok Lizy, czekając, aż wieloryb znów się pokaże.

– Czy ona na pewno tu wróci?Niepotrzebnie pytałem. Kiedy wielgachny łeb wynurzył

się z wody, niecałe dziesięć metrów od nas, mimowolnie wy-rwało mi się „wooow”. Nie chodzi o to, że nigdy nie widzia-łem zdjęcia wieloryba albo nie mogłem się domyślić, jak wy-gląda. Rzecz w tym, że spotkanie stworzenia tak ogromnego i nieprawdopodobnego, i to w jego naturalnym środowisku, robi na człowieku wrażenie, które trudno wyrazić słowami.

– Patrz! – krzyknęła Liza. – Jest! O tam, w dole!Ujrzałem ledwie widoczny, na wpół skryty pod ciałem

matki błysk błękitu czy szarości, czyli wielorybiątko. Prze-płynęły obok naszego statku dwa razy, po czym okrzyki do-biegające z pozostałych jachtów oznajmiły, że zwierzęta po-stanowiły się przyjrzeć także im.

Szczerzyłem zęby jak głupi. Kiedy Liza odwzajemniła mój uśmiech, było w nim coś triumfalnego, jakby mówiła

Page 26: JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i dżinsy czułem się tak, jakby brak warstewki soli na skórze zdradzał moje intencje.

129

do mnie: „No widzisz?”, jakby o czymś wiedziała. Gdy po-jawiła się przedziwnie długa płetwa, kobieta roześmiała się.

– Macha nam – powiedziała, a potem roześmiała się jesz-cze raz, widząc, że ja także nieśmiało macham do wieloryba.

– Płynie brzuchem do góry, to znaczy, że czuje się przy nas swobodnie. Wiesz, że ona i małe używają tych płetw piersiowych, żeby głaskać się nawzajem?

Usiedliśmy, a Liza zauważyła w oddali jeszcze dwa wa-lenie. Docierały do mnie strzępki rozmowy przez radio po-między trzema statkami, okrzyki zachwytu nad tym nie-oczekiwanym widowiskiem. Kiedy odwróciła się do mnie, jej twarz promieniała.

– Chcesz usłyszeć coś czarodziejskiego? – spytała nagle.Szybko zeszła do kambuza i wróciła z jakimś dziwnym

przedmiotem zaopatrzonym w kabel. Jeden koniec podłą-czyła do skrzynki na burcie, a potem wrzuciła urządzenie do wody.

– Posłuchaj – odezwała się, ustawiając jakieś przełącz-niki. – Hydrofon. Możliwe, że w pobliżu są jeszcze inne wieloryby.

Przez kilka minut nic się nie działo. Wpatrywałem się w morze, usiłując dostrzec wieloryba i słysząc tylko dźwięk wody pluszczącej o burty statku, krążące nad nami ptaki i od czasu do czasu niesione wiatrem głosy pasażerów pozosta-łych statków. A potem rozległ się niski jęk, przeciągły, nie-mal nieziemski. Nie przypominał żadnego innego dźwięku, jaki kiedykolwiek słyszałem. Ciarki przebiegły mi po plecach.

– Piękne, prawda?Wlepiłem w nią wzrok.

Page 27: JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i dżinsy czułem się tak, jakby brak warstewki soli na skórze zdradzał moje intencje.

130

– To wieloryb? – Samiec. Wiesz, one wszystkie śpiewają tę samą pieśń.

Przeprowadzono badania, trwa osiemnaście minut i co roku wszystkie wieloryby w stadzie śpiewają to samo. Jeśli pojawia się nowy osobnik z nową piosenką, przerzucają się na nią. Wy-obrażasz je sobie, jak tam na dole uczą się jeden od drugiego?

Nagle zobaczyłem w niej Hannah, z twarzą rozjaśnioną ekscytacją na myśl o tym, że będzie mogła skorzystać z mo-jego komputera. Myliłem się, sądząc, że Liza McCullen nie jest piękna: kiedy się uśmiechała, była olśniewająca.

Uśmiech zniknął w jednej chwili. – Co to ma…Był to regularny, pulsujący łomot. Przez chwilę zastana-

wiałem się, czy to nie czyjś silnik, ale potem dźwięk przy-brał na sile, a do mnie dotarło, że nie ma nic wspólnego z zanurzonym w wodzie mikrofonem. Zza cypla wyłoni-ły się dwa statki, obwieszone chorągiewkami i pełne tury-stów. Hałaśliwa muzyka dobiegała z czterech gigantycznych głośników na górnym pokładzie i nawet z tej odległości sły-szeliśmy dzwonienie kieliszków i histeryczny śmiech wsta-wionych pasażerów.

– O nie, znowu – jęknęła Liza. – Ten hałas – dodała. – To je wykańcza. Tracą orientację… zwłaszcza młode. Poza tym tych statków jest za dużo. Wystraszą ją. – Uruchomi-ła radio. – „Izmael” do „Dyskoteki”, czy jak tam się nazy-wacie. Ściszcie muzykę. Jesteście za głośno. Słyszycie mnie? Jesteście za głośno.

Odpowiedziały nam tylko trzaski i szumy, a ja wlepiłem wzrok w wodę. Teraz nic nie mąciło jej powierzchni. Nie

Page 28: JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i dżinsy czułem się tak, jakby brak warstewki soli na skórze zdradzał moje intencje.

131

było słychać żadnego dźwięku poza coraz bliższym upor-czywym dudnieniem.

Liza zmarszczyła brwi, gdy dotarło do niej, w jakim tem-pie zbliża się drugi statek.

– „Izmael” do niezidentyfikowanego katamaranu na pół-nocny wschód od Break Nose Island. Zgaście silniki i wy-łączcie muzykę. Jesteście w pobliżu samicy wieloryba z mło-dym, a być może także jednego samca. Płyniecie za szybko, istnieje niebezpieczeństwo kolizji, a hałas może je zestre-sować. Odbiór.

Stałem bezradnie, słuchając, jak Liza jeszcze dwa razy próbuje nawiązać z nimi łączność. Mało prawdopodobne, pomyślałem, że usłyszą cokolwiek poza dudnieniem basu.

– „Izmael” do „Suzanne”: Greg, możesz wezwać straż przybrzeżną? I policję? Zorientuj się, czy będą tu mogli wy-słać ślizgacz. Tamci są za blisko.

– Odebrałem. „Moby II” płynie do tamtych, żeby spró-bować zmienić ich kurs.

– „Moby II” do „Izmaela”. Liza, nie widzę naszych wie-lorybów. Oby się okazało, że popłynęły w przeciwną stronę.

– Co mogę zrobić? – zapytałem. Nie znałem się na tym, o czym rozmawiali, ale wyraźnie odbierałem panujący nie-pokój.

– Trzymaj – odparła i przekazała mi ster. Włączyła sil-niki. – Steruj w stronę tego „Dyskomuła”, a ja będę ci mó-wić, kiedy masz skręcić. I pilnować, żebyśmy się z niczym nie zderzyli.

Nie dała mi szansy odmówić. Zbiegła po schodkach, po czym wróciła z jakimiś rzeczami pod kurtką. Kątem oka

Page 29: JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i dżinsy czułem się tak, jakby brak warstewki soli na skórze zdradzał moje intencje.

132

zauważyłem megafon, ale byłem zbyt zajęty sterowaniem, żeby przyglądać się uważniej. Nie miałem pewności, czy do-brze to robię, a fakt, że płyniemy z taką szybkością, nie doda-wał mi otuchy. Statek podskakiwał na falach. Piesek wyczuł napięcie i wstał, skomląc.

Byliśmy jakieś trzydzieści metrów od tamtego statku, kie-dy Liza kazała mi ustawić się równolegle do niego. Następ-nie pobiegła na dziób, krzycząc do mnie, żebym nie ruszał się z miejsca.

Wychyliła się przez burtę z megafonem w ręce. – „Gwiazda Nocy II”, jesteście za głośno i płyniecie za

szybko. Proszę, ściszcie muzykę. Znajdujecie się na terenie zamieszkanym przez migrujące wieloryby.

Nie do wiary, jak tamci mogli być tak pijani w biały dzień. Postaci tańczące na górnym pokładzie skojarzyły mi się z wczasami dla młodych ludzi, w czasie których głów-nym celem wycieczek jest doprowadzenie się do stanu cał-kowitego zamroczenia. Czyżby to był ich australijski od-powiednik?

– „Gwiazda Nocy II”, zawiadomiliśmy straż przybrzeż-ną i Straż Ochrony Przyrody i Parków Narodowych. Ścisz-cie muzykę i natychmiast opuśćcie ten teren.

Jeżeli w ogóle był tam jakiś sternik, to jej nie słuchał. Je-den ze stewardów – młody gość w czerwonej koszulce polo – pokazał Lizie środkowy palec i zniknął. Chwilę później mu-zyka wyraźnie przybrała na sile. Na pokładzie rozległy się wiwaty i do tańca przyłączyły się kolejne osoby. Liza wle-piła wzrok w statek, a potem sięgnęła po coś w dół. Z mo-jej perspektywy nie było widać, co tam robi. Spojrzałem na

Page 30: JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i dżinsy czułem się tak, jakby brak warstewki soli na skórze zdradzał moje intencje.

133

nazwę wypisaną na burcie wielkiego katamaranu i nagle przyszedł mi do głowy pewien pomysł.

Wyciągnąłem z kieszeni telefon, gdy nagle zatrzeszcza-ło radio.

– Liza? Liza? Tu Greg. Ludzie z Parków już tu płyną. Chodź, wracajmy. Im mniej nas się tutaj kręci, tym lepiej dla wielorybów.

Schowałem komórkę z powrotem do kieszeni i przez chwilę wpatrywałem się w słuchawkę. Podniosłem ją i z wa-haniem wcisnąłem guzik.

– Halo? – Halo? – „Suzanne” do „Izmaela”, słyszysz mnie? – Tu – ee – Mike Dormer.Na chwilę zapadła cisza, po czym Greg spytał: – Co ona robi tam na dziobie? – Nie wiem – wyznałem.Usłyszałem, jak mamrocze coś mało cenzuralnego, a po-

tem rozległ się huk. Jednym susem znalazłem się przy bur-cie – w samą porę, by ujrzeć potężną flarę lecącą nie więcej niż sześć metrów powyżej imprezowego statku.

Liza stała na dziobie, ładując coś długiego i wąskiego w jakąś wyrzutnię.

– Rany, chyba nie zamierzasz do nich strzelać? – ryk-nąłem.

Ona jednak zdawała się mnie nie słyszeć. Z walącym sercem patrzyłem, jak ludzie szybko wycofują się z pokła-du; słyszałem wystraszone okrzyki i przekleństwa, jakimi jakiś gość obrzucał Lizę. Pies ujadał jak szalony. A potem

Page 31: JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i dżinsy czułem się tak, jakby brak warstewki soli na skórze zdradzał moje intencje.

zobaczyłem, jak Liza ładuje kolejną flarę, celuje w niebo i za-tacza się pod wpływem siły odrzutu. Flara z głośnym hu-kiem wystrzeliła w powietrze, tym razem jeszcze bliżej po-kładu tamtego statku.

W uszach mi dzwoniło. Imprezowy jacht wreszcie zawró-cił i odpłynął, a ja usłyszałem przez radio inny głos: chro-powaty, pełen niedowierzania i podziwu.

– „Moby II” do „Izmaela”. „Moby II” do „Izmaela”. Chry-ste, Liza. No to teraz im pokazałaś.

Page 32: JOJO MOYES...109 Tu byłem dotkliwie świadomy tego, że rzucam się w oczy. Nawet ubrany w bluzę i dżinsy czułem się tak, jakby brak warstewki soli na skórze zdradzał moje intencje.

© Charlotte Murphy

Liza nie zamierza oglądać się za siebie. Czasem lepiej nie myśleć o przeszłości. Właśnie dlatego znalazła swój azyl nad malowniczą Srebrną Zatoką, w dzikiej części australijskiego wybrzeża, gdzie można obserwować delfiny, a coroczne pojawienie się humbaków jest dla miejscowych świętem.

Mike zjawia się tam nieproszony. Przyjeżdża z wielkiego miasta i uosabia wszystko, od czego Liza starała się uciec: nowoczesność, biznes i bez-względną korporację.

Wraz z jego przybyciem urokliwy, spokojny świat staje się zagrożony. By go ocalić, Liza musi odpowiedzieć sobie na pytanie, czy ucieczka zawsze jest dobrym rozwiązaniem oraz…

…czy można pokochać kogoś, kto wydaje się naszym największym wrogiem?

Powieść Jojo Moyes, pisarki, która podbiła serca polskich czytelników powieściami ZANIM SIĘ POJAWIŁEŚ, KIEDY ODSZEDŁEŚ, MOJE SErcE W DWóch ŚWIAtAch.

Cena 39,90 zł