Joanna Chmielewska - Nawiedzony_dom

download Joanna Chmielewska - Nawiedzony_dom

If you can't read please download the document

Transcript of Joanna Chmielewska - Nawiedzony_dom

JOANNA CHMIELEWSKA

Nawiedzony Dom

1- Wypracowanie domowe pod tytuem jak spdziam ostatnie dni wakacji czytaa Janeczka najdoskonalej monotonnym gosem, z cakowitym pominiciem interpunkcji. - Ostatnie dni wakacji spdziam na naradach produkcyjnych. Narady produkcyjne odbyway si w naszym domu od rana do wieczora i jeden raz odbyy si w domu mojej babci i dziadka, w ktrym zapanowao wielkie niezadowolenie. Poniewa tatu urwa dzik r, ktra bya przyczepiona do ciany, i wtedy babcia poddaa si i zoya bro. A dziadek i tak nie mia nic do gadania. Wic ta narada produkcyjna skoczya si w ten sposb, e wiksza poowa przesza na nasz stron... Nauczycielka poczua si jakby odrobin zaskoczona. Wypracowanie Janeczki wydao jej si nieco dziwne, troch nietypowe i zbytnio intymne. Odsaniao jakie nieprzyjemne tajemnice rodzinne, ktrych z pewnoci nie naleao prezentowa caej klasie. - Nie mwi si wiksza poowa, tylko wicej ni poowa - poprawia odruchowo. - Poowy s zawsze jednakowe. Twoje wypracowanie jest niejasne. Co to znaczy, e babcia zoya bro? Jak bro? Janeczka oderwaa wzrok od zeszytu i patrzya na ni wielkimi, niebieskimi oczyma z wyrazem bezgranicznej niewinnoci. - Rczn - odpara po namyle. - Co takiego? Rczn bro? - No tak wanie. Takie due, elazne pudeko, zamykane na kluczyk. Nauczycielka poczua wyrany niepokj. - Pudeko jako bro?... Chwileczk, Co waciwie babcia zrobia? - Odstawia je. Przedtem machaa nim na wszystkie strony. Odstawia je i powiedziaa, e skada bro. Grzeczna odpowied Janeczki nie tylko niczego nie wyjania, ale wrcz zagmatwaa spraw. Klasa zaczynaa sucha z rosncym zainteresowaniem. Nauczycielka uznaa, e jako musi z tego wybrn, inaczej bowiem nastpi wybuch niezdrowej sensacji. - Piszesz o naradach produkcyjnych - rzeka sucho. - To nie ma nic

wsplnego z adn broni. Co to s narady produkcyjne? Janeczka wzia gboki oddech. - Zamienia...? W jakim sensie... - W sensie mieszkania. Nauczycielka milczaa przez chwil, czujc, i panowanie nad tematem wymyka jej si z rk. Dyskryminacji dziadka stanowczo postanowia nie tyka. - Czego dotyczyy te narady produkcyjne? - spytaa zimnym gosem. -Czytaj dalej. Janeczka uniosa zeszyt. - ...nasz stron - zacza. - I ju tylko jedna osoba bya cakiem przeciw. Chodzio o to, e mj tatu dosta spadek... - Co dosta? - wyrwao si nauczycielce. - Spadek - wyjania Janeczka bardzo uprzejmie. - To jest taki majtek od kogo, kto jest nieboszczykiem. - A... tak. Czytaj dalej. Janeczka znw uniosa zeszyt. - ...dosta spadek. Nasz krewny umar w Argentynie i napisa testament. Ten spadek to jest dom i pienidze, ale z pienidzy nic nam nie przyjdzie, bo wszystkie musz i na remont domu. I ten spadek mj tatu dosta pod warunkiem, e do tego domu wprowadzi si caa rodzina, a lokatorzy z tego domu wyprowadz si do naszej rodziny. I wszyscy musz odda swoje mieszkania. Wic babcia bya przeciw, bo powiedziaa, e nie odda swojego mieszkania z bluszczem na caej cianie, ktry hodowaa dwadziecia lat, a ten bluszcz to bya wanie ta dzika ra, wic kiedy tatu urwa dzik r, babci zrobio si wszystko jedno. Mj tatu nie chcia tego spadku, bo mwi, e remont to jest katastrofa i on si nie czuje na siach, ale mamusia go namwia. Bo tam jest gara, ale tak naprawd, to ja wiem, e jej chodzio o taras do opalania. Mj brat i ja obejrzelimy prawie wszystko. Koniec. Przez chwil w klasie panowao milczenie. - Prosiam, eby opisa ostatnie dni wakacji w sposb rzeczowy, prawdziwy i bez fantazjowania - powiedziaa wreszcie nauczycielka z gbokim wyrzutem. - A ty mi tu tworzysz jakie sensacyjne bajki.

- Niepodobnego, nic nie tworz! - zaprotestowaa Janeczka. - To jest sama wita prawda! W ogle nic innego si nie dziao, tylko te narady produkcyjne w rodzinie i w kko o tym domu i mymy z moim bratem brali udzia, bo tatu si nawet zdenerwowa, e nikt nic nie zaatwi, tylko wszyscy na nim eruj i wszystko musi on sam, wic chcielimy bra udzia, eby tatu nie czu si jak padlina... - Jak co...?! - Jak padlina. Tatu powiedzia, e czuje si jak padlina, a dookoa niego siedz spy, hieny i szakale i czyhaj, eby go zere. Babcia si wtedy obrazia. Tam jest nawet prawie basen z fontann, w tym domu, to znaczy w ogrodzie. Troch botnisty. Takie jeziorko si utworzyo i woda bije, dosy sabo, i potem gdzie odpywa, ale my wiemy, e to pka rura wodocigowa pod ziemi, ona jest nie nasza, ta rura, tylko od ssiedniego budynku. Podsuchalimy, jak jeden hydraulik o tym rozmawia. I jak tamci lokatorzy bior wod, to u nas fontanna bije sabiej i jeziorko troch wysycha, a jak nie bior, to u nas si znw napenia. Nikt tego nie chce zreperowa, bo na razie nie wiadomo, do kogo ten kawaek rury naley i kto gdzie bdzie mieszka. Nauczycielka nagle zdaa sobie spraw z tego, co syszy, i poja, e w rodzinie jednej z uczennic nastpiy wydarzenia wstrzsajce. Spadek z Argentyny, dom z tarasem do opalania, basen w ogrodzie, to byo co, co mogo oguszy osob najbardziej nawet odporn. Poczua si z lekka oszoomiona. - Gdzie jest ten dom? - spytaa sabo. - Na ulicy Krasickiego. Na Mokotowie. A ogrd cignie si przy dwch ulicach, bo tam jest akurat skrzyowanie. Klasa trwaa w milczeniu, wpatrzona w Janeczk, ktra z zimn krwi relacjonowaa rzeczy niewiarygodne. Snua opowie z jakiego innego wiata. Po krtkich wysikach nauczycielka zrezygnowaa z prb opanowania ciekawoci. - I co w kocu? Jaki by ostateczny rezultat tych narad produkcyjnych? - Stano na tym, e tatu zgadza si na wszystko i teraz zaczynamy

si zamienia. I od razu bdzie remont. Tymczasem musimy si gniedzi po ktach, ale potem bdziemy mieli mnstwo miejsca, bo ten dom jest bardzo duy. I stary. - Jak stary? - Rnie. - Jak to, rnie? - No, rnie. Bo on ma dwie czci. Jedna ma sto lat, a moe nawet sto pidziesit, a druga tylko czterdzieci osiem. Ten nieboszczyk z Argentyny wasnorcznie j wybudowa i wszystko jest w zupenie dobrym stanie, wic remont poleci piorunem, jak si nie poauje pienidzy. Tak powiedzia jeden pan, ktry ma si tym zajmowa. - Ile piter ma ten dom? - Jedno. Ale ma strych. I ten strych jest bardzo tajemniczy, nikt nie wie, co si tam znajduje, bo w czasie dziaa wojennych zgin klucz od drzwi. Podobno powiesia si tam jaka osoba i do dzi dnia wisi, ale to nie jest pewne. Przez dziurk od klucza nic kompletnie nie wida. A w czasie wojny mieszka w tym domu jeden taki Niemiec, ale nie cakiem Niemiec, tylko taki fol... foks... - Folksdojcz. - Aha. Wanie. Folksdojcz. I on si wcale nie fatygowa, eby porzdnie sprzta. Ja to wiem, bo babcia mojej przyjaciki chowaa u niego rne rzeczy, amunicj i karabiny, i co popado... - Na lito bosk, co ty mwisz? - przerwaa zaskoczona nauczycielka. - Babcia chowaa takie przedmioty u folksdojcza? - No wanie. Udawaa, e sprzta, a tak naprawd to chowaa i nikt nigdy nie szuka. Ja to wszystko wiem, bo ta babcia mi sama opowiadaa. I na tym strychu ludzka noga nie stana ju tysice lat. To znaczy, prawie czterdzieci. I tam moe by wszystko. Klasa suchaa z zapartym tchem. Nauczycielka dostaa wypiekw. Janeczka mwia wprawdzie z przejciem, ale zarazem z doskonaym spokojem i tak gbokim przekonaniem, e nie mona byo wtpi w prawdziwo jej sw. Najwyraniej w wiecie proza codziennej egzystencji z hukiem zostaa naruszona eksplozj niezwykego wydarzenia.

- I to wszystko jest prawd? - upewnia si nauczycielka, usiujc zatrzyma w sobie resztki niedowierzania. - Nie wymylia tego? - Przecie pani sama kazaa nic nie wymyla, tylko opisa prawdziwe wydarzenia. Tatu wcale nie chcia tego domu, ale ten nieboszczyk wyranie napisa, e albo bior wszystko, albo nic, bo mu bardzo zaleao na tym domu, bo on si tam urodzi i jego dziadek si tam urodzi, i w ogle wszyscy si tam urodzili. I dlatego ma si wyrzuci obcych lokatorw i zostawi tylko sam rodzin. Niejasno czujc, e zaniedbuje troch swoje obowizki zawodowe, nauczycielka machna rk na zaplanowane zajcia lekcyjne. Sprawa zacza j wciga. Pomylaa, e powinna przecie zna stosunki domowe ucznia, ktre mogyby mu brudzi w szkolnych zajciach, i bez reszty ju, przy milczcej aprobacie klasy, oddaa si wyjanieniom. - Opisujesz wydarzenia nieco chaotycznie - rzeka z nagan. -Sprbuj uoy to jako po kolei, eby byo bardziej zrozumiae. Jakim sposobem ten krewny mg si urodzi w domu, ktry sam wybudowa? Wybudowa go przed urodzeniem? - Nie, to nie tak. Urodzi si w tej starej poowie, a wybudowa t now. Ju po urodzeniu. - A ile jest rodzin w tym domu i ile rodzin w rodzinie... to znaczy, ile osb... to znaczy mieszka... - Kompletw - skorygowaa Janeczka i ciko westchna. - W rodzinie s tylko trzy komplety. Ale kady da od razu krlewskich apartamentw i kademu brakuje. Tatu tak powiedzia i jeszcze powiedzia, e nie pooy si pod walec drogowy, eby sam stworzy wikszy metra. Jeden komplet to my, to znaczy mamusia, tatu, mj brat i ja, drugi komplet to dziadek i babcia, a trzeci komplet to ciotka Monika, to jest siostra tatusia, ze swoim synem Rafaem i z narzeczonym. I razem z narzeczonym ciotki Moniki mamy cztery mieszkania. Trzy rodziny z tego domu ju si zgodziy zamieni, tylko jedna nie chce. Ona jest podejrzana, ta rodzina. - Dlaczego podejrzana? To dua rodzina? - Nie, tylko trzy sztuki. Taka potwornie stara wiedma...

- Jak ty si wyraasz o starszej osobie? - zgorszya si nauczycielka. To niegrzecznie tak mwi! Janeczka milczaa przez chwil. - Taka potwornie stara obywatelka - poprawia z lekkim oporem - z synem i z on tego syna. Zajmuj dwa pokoje, ale teraz chc dosta trzy. Bardzo chciwi. I jeszcze chc, eby im dopaci i w ogle krc. A ja wiem, e im chodzi o ten strych. Za nic w wiecie si nie wyprowadz, dopki si nie dowiedz, co tam jest. Do tej pory nikt tego nie wie... - To niemoliwe, eby przez czterdzieci lat nikt nie wszed na jaki strych - zauwaya nauczycielka sceptycznie. - Gdyby chcieli tam zajrze, mogliby po prostu odpiowa kdk. - Kdka to nic - odpara Janeczka tajemniczo. - Ale tam s elazne drzwi. To jest strych w tej starej czci domu, te drzwi s cae z elaza i zamknite na rne klucze, nie tylko na kdk. I na takie elazne sztaby. Nikt nie umie tego otworzy, trzeba by zrujnowa p domu, eby je wywali. W ogle nie wiadomo, jak si do tego zabra. Poprzedni lokatorzy nie zgadzali si na adne rujnowanie, bo ich nie obchodzio, co tam jest, tylko ta jedna rodzina si czepia. Bdziemy mieli przez nich potworne kopoty. Nauczycielka bya moda, wasne mieszkanie spdzielcze widniao przed ni w bardzo odlegej perspektywie, zatem kopoty, ktrych ostatecznym efektem mgby by basen w ogrodzie, taras do opalania i pitrowy dom ze strychem, przez krtk chwil wydaway jej si sam przyjemnoci. Szybko jednak przypomniaa sobie, e basen jest wynikiem pknitej rury, a na strych nie mona si dosta. Nastpnie oczyma duszy ujrzaa zawi procedur zamiany mniejszych mieszka na wiksze, i od razu zakwito w jej sercu wspczucie dla ojca Janeczki. Pod koniec lekcji doznaa wyranej ulgi, e sama nie posiada adnych krewnych w Argentynie...

2Pies siedzia na podecie drugiego pitra, kiedy pastwo

Chabrowiczowie, razem z dziemi, wychodzili rano z domu. Siedzia grzecznie, bez ruchu i patrzy na nich wzrokiem penym nadziei. By do duy, brzowy, podobny do wya, mia gadk, lnic sier, uszy nieco krtsze ni wye i ucity ogon. Pozwoli si pogaska. Pnym popoudniem siedzia nadal, tyle e zmieni kondygnacj. Przenis si na podest trzeciego pitra, w poblie drzwi pastwa Chabrowiczw. Wydawa si nieco smutniejszy ni rano i jakby troch zniechcony. - Popatrz, ten pies cigle tu siedzi - powiedziaa pani Krystyna do ma z lekkim niepokojem. - Czyj on jest? Pan Chabrowicz szuka po kieszeniach kluczy do mieszkania. Czu si nieco zdenerwowany, bo waliy si na niego najrozmaitsze kopoty, i nie mia teraz gowy do zwierzt. - Nie mam pojcia - odpar. - adny pies, mieszaniec chyba. Pewnie ma waciciela gdzie w pobliu. Pani Krystyna pochylia si nad psem i pogaskaa go po lnicym grzbiecie. Przyjmowa pieszczot z wyran wdzicznoci. - Dlaczego tu siedzisz, piesku? Gdzie masz pana? Zostawili ci? Jaki miy, grzeczny pies! Suchaj, ten waciciel poszed z wizyt do kogo, kto nie lubi zwierzt, i zostawi psa na schodach. Barbarzyca! - Cicho, moe by u ssiadw i jeszcze ci usyszy. - Chtnie powiem mu wprost, co myl o takim ajdaku! Znca si nad psem! - Wcale si nie znca, kaza mu czeka i koniec. Zostaw go, nie przyzwyczajaj do siebie cudzego psa. Mamroczc pod nosem inwektywy pod adresem owego waciciela i jego hipotetycznych znajomych, pani Krystyna wkroczya do mieszkania. Pies pozosta na schodach. Wieczorem, ju po kolacji, Paweek dosta polecenie wyrzucenia mieci. Posusznie chwyci wiaderko, ale dotar z nim tylko do przedpokoju.

Otworzy drzwi, wyjrza i natychmiast odwrci si ku wntrzu mieszkania. - Hej! - zawoa z przejciem. - Suchajcie, on tu cigle jest! Pies lea na wycieraczce pod drzwiami, zwinity w kbek, apatyczny i beznadziejnie smutny. Janeczka znalaza si przy nim pierwsza, przykucna, spojrzaa w cierpice psie oczy i co j szarpno w okolicy serca. Wyczua nieszczcie. - On si zgubi - oznajmia dramatycznie. - Ta winia wypdzia go z domu. On si boi, e ju na zawsze tak zostanie, sam jeden. Zabierzmy go do siebie! - Rany, cay dzie trzyma psa na schodach! -powiedzia Paweek z niesmakiem. - Czyj on jest? - Nie wiem - odpara pani Krystyna, pojawiajc si w drzwiach. Sdzimy, e waciciel poszed do kogo z wizyt. Ten kto moe nie lubi psw... - Ty, jaka winia? - zainteresowa si nagle Paweek, trcajc siostr. Janeczka cigle siedziaa w kucki przy psie. - Ten waciciel - odpara z zacit nienawici. - Wcale go tu nie ma. Zostawi go i poszed. Popatrz, on si trzsie. I jako dziwnie oddycha. Pies nadal lea spokojnie z tym samym smutnym, apatycznym spojrzeniem, chwilami drc lekko i oddychajc nieco chrapliwie, jakby z trudem. Obojtnie pozwala si gaska, podsuwajc eb pod przyjazn do, ale nie tracc wyrazu beznadziejnego smutku. Pastwo Chabrowiczowie rwnie opucili mieszkanie i znaleli si na podecie, pani Krystyna przykucna po drugiej stronie psa, naprzeciwko swoich dzieci. - O Boe - powiedziaa z niepokojem. - Czy on si nie zazibi? Oddycha, jakby mia bronchit. Gdzie ten jego waciciel?! - Uciek - zawyrokowaa zimno Janeczka. - To zwyrodnialec. Porzuci go na pastw losu. Wemy go do domu! - Nie moemy go wzi do domu, przecie jest cudzy... - Niczyj nie jest! On go porzuci, zostawi go jak... jak podrzutka! Pies poddawa eb gaskaniu, przymykajc oczy, jakby by bardzo zmczony. Oddycha cigle z trudem. - On ma chyba zapalenie puc - powiedziaa do ma zdenerwowana

pani Krystyna. - Tadeusz mwi, e jego pies zdech na zapalenie puc, przypominasz sobie? Boe drogi, taki liczny pies, trzeba co zrobi! Janeczka dostaa wypiekw i dreszczy. - No to zrbcie co! Nie stjcie tak! Jemu jest zimno, trzeba go przykry! - Do nas to zaraz wleczecie ca band doktorw, a do psa to nie zauway Paweek zgryliwie. - Pewnie zaraz powiecie, e trzeba za to paci... - Zadzwoni do pogotowia weterynaryjnego - zaproponowa pan Chabrowicz, zaraony zdenerwowaniem ony i dzieci. - Rzeczywicie, to jest pikny pies, szkoda by go byo. Mody, nie ma wicej ni rok. - Jest czysty - dodaa pani Krystyna. - Popatrzcie, jaki zadbany, wypielgnowany... Musia si zgubi bardzo niedawno. - No wanie, powinnimy go zabra od razu, bo potem bdzie gadanie, e brudny i uszargany!... Pogotowie weterynaryjne poradzio panu Chabrowiczowi odwie psa do schroniska dla bezdomnych zwierzt, gdzie weterynarz mgby go zbada ju o sidmej rano. Miaby tam fachow opiek. Ewentualnie mona mu od razu da aspiryn. Samochd pogotowia jest w terenie i nie zdy wrci wczeniej ni nazajutrz o poranku, poza tym samochd jedzi w zasadzie tylko do nagych wypadkw. Pan Chabrowicz od razu zadzwoni do schroniska, dosta adres i dowiedzia si, e dyur trwa tam ca noc. Na klatce schodowej przez ten czas odbywaa si scysja midzy matk i dziemi. - Nie moemy o nim decydowa, dopki nie wiemy, czy tu gdzie nie ma jego waciciela - perswadowaa pani Krystyna. - On powinien by w pobliu. Moe si upi... - Jeli si upi, nie jest wart takiego psa! -zawyrokowa stanowczo Paweek. - Moemy go poszuka, tego bandyt - rzeka Janeczka z niesabnc zacitoci. - Sami poszukamy, jeli wy nie chcecie. Te nie jestecie warci tego psa! - Powiedzieli, e mona mu da aspiryn - oznajmi pan Chabrowicz,

ukazujc si w progu. - Nie rozumiem, dlaczego nie ma obroy, nikt nie wypuszcza swojego psa bez obroy. Pani Krystyna uczynia przypuszczenie, e obro kto ukrad. Pies jest peen zaufania do ludzi i agodny, pozwoli j zdj byle komu. Paweek zada, eby natychmiast da psu aspiryn. Janeczka wyranie poczua, e nie zniesie duej tych debat i tej niepewnoci. Zanim rodzice zdyli j powstrzyma, zacza dzwoni do ssiadw. Pies cierpliwie czeka. Ssiedzi z tego pitra wyparli si znajomoci z psem. U nikogo adnych goci nie byo. Idcy po schodach ssiad z innego pitra przyzna, e on te widzia tu rano tego psa, ale ani o nim, ani o adnym wacicielu nic nie wie. Nikt nic nie wie. Pies jest bezpaski. W duszy Janeczki zalgo si nagle granitowe, niezomne, nieopanowane pragnienie towarzyszenia psu w tej bezpaskoci. Dotychczas bez oporu godzia si z myl, e w domu nie ma warunkw, eby trzyma jakie zwierz, mieszkaj w rodku miasta, rodzice pracuj, oni obydwoje z Pawekiem chodz do szkoy, zwierzciu byoby le i smutno... Teraz poczua nagle, e z tym agodnym, opuszczonym, nieszczliwym, prawdopodobnie chorym psem wie j jaka ni, sznur, lina okrtowa i raczej sama wypdzi si na ulic, ni pozwoli wypdzi psa! On czeka. Ona widzi przecie, e on czeka, e koacz si w nim jakie resztki nadziei i cierpliwie, w okropnym napiciu i zdenerwowaniu czeka, eby si nim wreszcie kto zaj. - Wemy go!!! - wyjczaa rozdzierajco. - On nie moe tak zosta! Wemy go do domu!!! - Nie moemy - odpara przygnbiona pani Krystyna. - W takim razie ja te si tu poo na somiance - owiadczy Paweek z determinacj. - I bd lea, a te dostan zapalenia puc! - Fioa macie obydwoje! - zdenerwowa si pan Chabrowicz. - Jutro zaczynamy przeprowadzk, cay dom si likwiduje, nowy w ruinie, jeszcze nam tylko psa brakowao! Obcego psa! Pani Krystynie, ktra ju mika, przejta losem psa prawie tak samo jak jej dzieci, sowa ma przypomniay o aktualnych kopotach. Nie, to wykluczone, w adnym razie nie mogli sobie teraz pozwoli na obce

zwierz! - Nie moemy go wzi - zdecydowaa. - Dzieci, na lito bosk, wy sobie w ogle nie wyobraacie, jakie tu od jutra bdzie zamieszanie. Przecie ten pies by tego nie wytrzyma! - A leenie na klatce schodowej to wytrzyma?! - wrzasn buntowniczo Paweek. - Jeeli go tak zostawicie, wypr si was - zagrozia Janeczka. Zostan z nim tutaj. Nie pjd do szkoy. Bd chora. - Bd zdziwiony, jeli z tego wszystkiego nie oszalej - rzek pospnie gdzie w przestrze pan Chabrowicz. - Prosz was bardzo, ebycie si zastanowili logicznie - powiedziaa stanowczo pani Krystyna. - Tym psem trzeba si porzdnie zaopiekowa. Co mu jest, powinien go obejrze weterynarz. Od jutra zaczynamy si przeprowadza, dla zdrowego psa to jest okropna katastrofa, a co mwi dla chorego... - No wic daj mu t aspiryn! - Aspiryna nie zmieni sytuacji. On jest do nas nie przyzwyczajony, od tej przeprowadzki dostanie rozstroju nerwowego, nie znajdzie sobie miejsca. On potrzebuje spokoju! - Trzeba go na razie odwie do schroniska - zadecydowa pan Chabrowicz. - Tam si nim na pewno dobrze zaopiekuj, a potem zobaczymy. Janeczka i Paweek w milczeniu popatrzyli na siebie. Pies czu si chory, to byo wyranie widoczne, naleao go przede wszystkim leczy. Jutrzejsze trzsienie ziemi wykluczao stworzenie mu waciwych warunkw. To schronisko, nie wiadomo co to jest, ale moe si okaza odpowiednie. Chwilowo musz chyba si zgodzi, ale na dalsz met nie popuszcz... - Gdzie to jest? - spytaa pani Krystyna. - Dali ci adres? - Gdzie potwornie daleko, za lotniskiem, na Okciu. Sprbuj mu da mleka i aspiryny. Paweek bez sowa porwa wiaderko ze mieciami i popdzi na d. Wrci po dwch minutach. Pani Krystynie bysna myl, e oprni je tu

za drzwiami budynku, nie docierajc do mietnika, ale wolaa si o to w tej chwili nie dopytywa. Janeczka patrzya jej na rce takim wzrokiem, jakby podejrzewaa wasn matk o trucicielskie zamysy. Pies mleka si napi, ale aspiryny nie chcia. Z uraz odwraca gow od wistwa na yce, obrazi si nawet i peen wyrzutu przenis si na wycieraczk pod innymi drzwiami. Pani Krystyna zrezygnowaa z terapii. - Umiem wla psu do pyska lekarstwo, oczywicie - tumaczya swoim dzieciom, penym milczcego potpienia - ale to jest obcy pies, on mnie nie zna, nie mog mu si otwiera pyska, bo si zdenerwuje. Wasny pies, przyzwyczajony do waciciela, to zupenie co innego. Wasny pies ma zaufanie. - Dosy tego, jedziemy - powiedzia pan Chabrowicz, wychodzc z mieszkania z grubym sznurkiem w rku. Janeczka spojrzaa na ojca nieufnie. - Po co ci sznurek? - A jak mam go prowadzi? Za rk? Odwieziemy go i zaraz wracamy. Dzieci, do domu! adne z dzieci nawet nie drgno. Stay nadal, niczym posgi, przymurowane do podestu. Paweek patrzy spode ba. Janeczka miaa wypieki. W obydwojgu narasta histeryczny opr. Pan Chabrowicz wiza psu na szyi sznurek. - Jeeli obiecamy, e bdziemy wszystko po sobie sprzta i wczenie chodzi spa... -zacz Paweek amicym si gosem. - Udusisz go!!! - wrzasna Janeczka okropnie, rzucajc si ku ojcu. Pan Chabrowicz wzdrygn si gwatownie, pani Krystyna nagle poja, co si dzieje w duszach jej dzieci. Pomylaa, e kotujcych si w nich uczu, w gruncie rzeczy szlachetnych, nie naley brutalnie przeamywa. - W porzdku - rzek a popiesznie. - Moecie te jecha. Przyniecie jak star szmat, trzeba mu podoy w samochodzie. - Co ty mylisz, e ja nie umiem zawiza sznurka na psie? - rwnoczenie zapyta zirytowany pan Chabrowicz. Paweek w mgnieniu oka wrci z wielkim kawakiem starej poszewki

od poduszki. Janeczka nie odrywaa oczu od rk ojca. Doznaa odrobiny bogiej ulgi, widzc, jak zrcznie posuguje si wzami. Pies, poczuwszy na szyi sznurek, nagle si oywi. Podnis si od razu, peen nadziei, chtny i gotw do wyjcia. Pan Chabrowicz obserwowa go uwanie. - Przyzwyczajony do obroy - stwierdzi. - Dobrze wytresowany pies, inteligentny, posuszny i grzeczny. Idziemy! - Pies wybieg na ulic radonie. Zaraz za bram zacz wszy, nagle zatrzyma si, wyprony jak struna, z wycignitym pyskiem i uniesion przedni ap. Janeczka i Paweek wpadli na ojca, ktry zatrzyma si rwnie nagle. - Co podobnego, to jest myliwski pies! - wykrzykn, zaskoczony. Popatrzcie, jak piknie wystawia kuropatw! - Gdzie jest kuropatwa? - zainteresowa si Paweek. - Nigdzie, ale przyjrzyj mu si. To jest charakterystyczna poza myliwskiego psa, ktry daje znak, e co zwszy. Musia by doskonale tresowany. Pies oywi si nadzwyczajnie. Nastpia w nim cakowita odmiana, promieniowa bogim szczciem. Najwyraniej w wiecie dozna bezgranicznej ulgi, poczuwszy wreszcie nad sob czyje przewodnictwo i opiek. Wszy chciwie dookoa, dc w kierunku parkingu. - Czekajcie, moe doprowadzi do domu. Moe poczuje waciciela, moe gdzie tu mieszka... Potrzymaj sznurek. Ze sznurkiem w doni Janeczka podya za psem. Przebieg kilka metrw, powszywszy na parkingu, pobieg w inn stron, po czym zatrzyma si, bezradny i zdezorientowany. Teren by mu obcy. Obejrza si i prbowa pobiec dalej. - Nie - zaprotestowaa Janeczka, pocigajc lekko sznurek. - Teraz tam nie pjdziemy. Ja wiem, e si zgubie, ale nie martw si, zabierzemy ci do siebie. Chod tu. Do samochodu! - On ma takie zapalenie puc, jak ja jestem primadonna - mrukn pan Chabrowicz, obserwujc przez szyb swoj crk i psa. - Zmarz na tych schodach, a teraz ju si rozgrza i prosz! Zdrw jak ryba!

- Cicho bd, nie mw tego przy dzieciach - powiedziaa szybko pani Krystyna. - Upr si, eby go zabra. Bd nas uwaali za bezdusznych zoczycw. A ja wcale nie jestem pewna, czy mu nic nie jest, on tak le oddycha. Pies wsiad do samochodu grzecznie i bez oporu. Siedzia spokojnie na starej poszewce, wygldajc z zainteresowaniem przez okno. Warkn na jakiego pijaka, ktry zblia si, kiedy pan Chabrowicz pyta o drog. Wyranie czu si ju zadomowiony, u siebie. W schronisku rozegray si sceny straszliwe. Nie wiadomo, kto poczu si w pierwszej chwili bardziej nieswojo: Janeczka czy pies. Odraajca wo karbolu i innych rodkw dezynfekcyjnych zdenerwowaa ich jednakowo. Psu nie pozwolono obwcha wszystkiego, przywizano go do klamki drzwi w przedsionku, chcia pobiec dalej, pocign te drzwi za sob i hukn nimi jak z armaty. Przerazio go to miertelnie. Janeczka czym prdzej odczepia sznurek od klamki, zostaa w przedsionku razem z Pawekiem, psu do towarzystwa. W gardle dawio j co nieznonie wielkiego, czua si tak samo bezradna jak on. Syszaa, e ojciec chwali to nowe schronisko, panujc tu czysto, dobre warunki dla zwierzt, ale nie zgadzaa si z nim w najmniejszym stopniu. Nie podobao jej si tutaj, mierdziao okropnie, byo obco i zimno. Jeszcze gorzej wyglday izolatki dla zwierzt, boksy za siatk, midzy nimi dugi korytarz, wszystko razem jakie ciemne i ponure, byle jak owietlone blaskiem sabej arweczki. Matka podzielaa chyba jej zdanie, bo szeptem sprzeczaa si z ojcem, e takiemu wypielgnowanemu psu moe nie by tu dobrze. Pan Chabrowicz uspokaja j, e to tylko do rana, zbada go weterynarz i skieruje do innych pomieszcze. Poza tym jest tu czysto, porzdnie, w kadej klatce znajduje si kojec wysany wieym sianem... - Siano! - prychna pani Krystyna z tumion irytacj. - To nie jest koza, tylko pies, po co mu siano?! Janeczka niechtnie oddaa ojcu sznurek. Pies stawia opr, zosta wepchnity do boksu prawie przemoc. Pan Chabrowicz stanowczo ulokowa go na sianie, kac grzecznie lee. Janeczka spojrzaa w przeraone, zrozpaczone psie oczy i co w niej pko.

- Nie chc!!! - zawya desperacko, gosem jak trba jerychoska. Nie zgadzam si!!! Ja te tu z nim zostan!!! Zabierzmy go!!! On jest nieszczliwyyy...!!! Paweek murem stan przy siostrze. Pani Krystynie opady rce, pan Chabrowicz zdenerwowa si okropnie. Dyurujca w kancelarii osoba, mia pani w rednim wieku, przygldaa si dramatycznej scenie yczliwie i ze zrozumieniem. - No, no - powiedziaa uspokajajco. - Nie jest tak le. Kady pies w pierwszej chwili czuje si tu nieswojo. Po trzech dniach przywyknie, a na razie jest mu obco. - Dajmy mu co znajomego!!! - wya Janeczka. - Zostawmy mu co!!! Zostamy z nim chocia z godzin!!! - Dajmy mu ten gagan, na ktrym jecha! - zaproponowa bagalnie Paweek. - Ju si do niego przyzwyczai. Po co wam ten gagan, niech ma. No, nie aujcie mu, ja przynios! - Nie auj mu gagana, ale znw ci kto bdzie musia otwiera furtk... - Przele przez ogrodzenie! - Musielimy chyba upa na gow, eby ich ze sob zabiera! irytowa si pan Chabrowicz. - Istny obd z tym psem, czy ja mam za mao kopotw?! Uspokjcie si wreszcie! Janeczka szlochaa bez opamitania, z caej siy uczepiona siatki boksu. - Oszukalimy go!!! On myla, e ju nas ma! I znw go zostawiamy samego! Oszukalimy go!!! - On przywyknie. Nie moemy z nim zostawa, im szybciej zacznie przywyka, tym lepiej - przekonywaa pani Krystyna, usiujc odczepi crk od siatki. - On si gwnie dlatego denerwuje, e nie zdy pozna miejsca. Pies musi wszystko obwcha, eby mg by spokojny, a dopki nie obwcha, czuje si niepewnie. Przecie nie obwchasz za niego! Do rana wytrzyma, a rano przyjdzie lekarz, sama wiesz, e lekarz musi go obejrze. Do Janeczki nic nie docierao. Inne psy zaczy si denerwowa. Pani

Krystyna wpada w rozpacz, pan Chabrowicz straci gow i posa syna do samochodu po star poszewk. Zapakana Janeczka osobicie dopilnowaa wypchania poszewki sianem. Pani z kancelarii przygldaa si temu wszystkiemu z icie filozoficznym spokojem. - No, teraz ju ma wszelkie luksusy - powiedziaa. - Zanie sobie na przecieradle i bdzie spa do rana. - Tu jest ciemno! - chlipna spazmatycznie Janeczka. - Ale on nie ma zamiaru czyta... - No to co! Ale mu przykro... - Najbardziej mu przykro przez twoje ryki - powiedziaa stanowczo pani Krystyna. - Pu wreszcie t siatk i przesta denerwowa zwierzta. Czy ty sobie wyobraasz, jak on by si czu jutro, gdyby znw znalaz si w obcym miejscu? A tu przynajmniej bdzie mia spokj. - Ale zostanie sam... Dramatyczne perswazje zakoczy pies. Obwcha dokadnie star poszewk, wzi j w zby, usa nieco inaczej, uoy si na niej, westchn i z rezygnacj przymkn oczy. Pani Krystyna poczua dla niego gbok wdziczno. - Sama widzisz - powiedziaa, odrywajc wreszcie Janeczk od siatki. - To by dla niego mczcy dzie. Pozwlmy mu spokojnie zasn. Janeczka chlipna jeszcze raz, aonie spojrzaa w kierunku boksw i pozwolia si wyprowadzi. Pastwo Chabrowiczowie, peni ulgi, grzecznie przeprosili dyurn pani za cae zamieszanie i ruszyli ku bramie. Paweek szed w stron samochodu za siostr, czujc do niej niejasn wdziczno za przedstawienie, ktre w caoci wzia na siebie. Dziki temu on ju nie musia wydziwia, mg si zachowa jak mczyzna, z boku tylko pilnujc, czy sprawa jest traktowana dostatecznie powanie. Pocign Janeczk za rk i pozosta z tyu, puszczajc przodem rodzicw. - Ty, skocz te wygupy - szepn konfidencjonalnie. - Od jutra bdzie kotowanina z przeprowadzk i nie bd na nas zwraca uwagi. Przyjedziemy do niego z wizyt. Tu chodzi jaki autobus. W mgnieniu oka Janeczka docenia pomys. Pociecha jak balsam spyna na jej udrczone serce, zarazem jednak natychmiast pojawia si

myl o trudnociach organizacyjnych. Odzyskaa rwnowag i trzewo umysu. - Le pierwszy i zobacz numer na przystanku - odszepna. - I sprawd, skd on chodzi. Ja si tu jeszcze musz troch wlec, eby nie nabrali podejrze...

3Dom by duy, pikny i bardzo stary. Osaniay go drzewa, tonce w blaskach jesiennego soca. Wszystko byo nieruchome, spokojne, osonecznione, czerwonawozociste. Klement niespokojnego ruchu wprowadzali ludzie. W otwartych drzwiach domu, w bramie ogrodzenia i na ulicy kbio si straszliwe pieko, zoone z tragarzy, mebli, pakunkw, wozu meblowego i zmieniajcych si poszczeglnych czonkw rodziny. Poczwrna przeprowadzka, przebiwszy si ju przez faz najgorszego chaosu, miaa si ku kocowi. Ten sam wz meblowy od kilku dni kry pomidzy wszystkimi domami, przywoc jedne rzeczy, a wywoc drugie. W wyniku tego uproszczonego, zdawaoby si, transportu kredens lokatorw z pierwszego pitra i kanapa babci odbyy podr dwukrotnie, zaadowane przez pomyk z powrotem natychmiast po wyadowaniu, za biurko ciotki Moniki, odwiezione w pierwszym rzucie lokatorom z parteru, przejechao si nawet trzy razy. Poprzedniego dnia, wbrew obawom wszystkich zainteresowanych, kataklizm udao si wreszcie jako opanowa i teraz wanie przenoszono ostatnie rzeczy. Cikiej pracy tragarzy przyglday si trzy osoby. Od zewntrz Janeczka i Paweek, ktrzy wanie wrcili ze szkoy, od wewntrz za wiekowa osoba, wsparta okciami o parapet parterowego okna, chuda, nieruchoma jak posg, milczca, z pomarszczon twarz, na ktrej malowa si wyraz zimnego, kamiennego uporu. Janeczka poruszya si pierwsza i postawia teczk na podmurowaniu ogrodzenia. - Jestem przeraliwie zadowolona - oznajmia z satysfakcj. - Odpowiada mi to. Ty, jak? Paweek ustawi swoj teczk obok i opar si plecami o obydwie, przytrzymujc je, eby nie spady. - Owszem - zgodzi si askawie. - Moe by. Bdzie gdzie pomieszka. Jemu te bdzie tu dobrze. May ten ogrd, co prawda, ale za-

wsze kawaek jest. - Sprowadzimy go, jak si skoczy to cae pieko. Tylko ta stara czarownica mnie denerwuje. Brod wykonaa gest w kierunku domu. Nie odrywajc plecw od teczek, Paweek wykrci szyj i spojrza na posta w oknie. - Bo co? - spyta z niesmakiem. - Co ci obchodzi ta zmora? - Gupi jeste, pewnie e obchodzi. Ona si dobrowolnie nie wyprowadzi, ja ci to mwi. Ten komrkowiec ze swoj on daby si namwi, ale ona nie. - Jaki komrkowiec? - Ten jej syn. Nie widziae, e ma eb jak dynia? Tam s te... szare komrki. One mu si rozrosy, pewnie ma zwyrodniae. To si nazywa przerost. - Moliwe. Wcale nie jak dynia, tylko jak wielka gruszka do gry nogami. Naprawd mylisz, e si nie wyprowadzi? To by nie byo dobrze, zajmuj najlepsze p strychu. - No wanie. I mnie si wydaje, e oni tam co robi. Paweek zainteresowa si gwatownie. - Co robi? - Nie wiem. Zakradam si i syszaam szuranie. Pewnie chc si przepcha przez cian do naszej, tej zamknitej poowy. Moglibymy sprawdzi, czy ju zrobili dziur, czy nie, ale nie dostaniemy si tam, bo powiesili kdk. Siedz i pilnuj. Ta zmora pilnuje. - Iiiiii... - powiedzia Paweek lekcewaco po chwili milczenia. Teraz Janeczka spojrzaa na brata z nagym zainteresowaniem. - Mylisz...? - spytaa z nadziej. - No pewnie! W ogle nie potrzebuj myle, kdka, wielka rzecz! Wejdziemy byle kiedy. Jeden mj kumpel ma milion kluczy, bo jego ojciec jest lusarzem. Wytrychy te ma. A jakby co, to mona odrubowa skobel, te drzwi s zwyczajne, drewniane. Janeczka, uspokojona, kiwna gow. Przez chwil w milczeniu przygldaa si transportowi dwch wielkich skrzy ze szkem i porcelan, ktre, wbrew oczekiwaniom, nie zostay upuszczone. Zociste licie

szeleciy pod nogami tragarzy. - Wczoraj jeszcze wiadomo byo, gdzie mieszkamy - zauwaya filozoficznie. - Dzi ju nie jestem pewna. Do domu mamy wrci tam, czy tu? - Chyba tu - mrukn z roztargnieniem Paweek. - Nie wszystko ci jedno? Nie masz wikszych zmartwie? - A ty masz? - A jak? Cay czas myl, czy nam nie zabroni go tu sprowadzi. Sami nie zaatwimy, musi by ojciec. Co bdzie, jak si nie zgodz? - W ogle nie ma o tym mowy - odpara Janeczka, wzgardliwie wzruszajc ramionami. - Zwyczajnie, dostan ataku i koniec. I bd miaa ten atak tak dugo, a si zgodz. - Jaki atak? - Wszystko jedno jaki. Porzdny. Specjalnie mam same pitki w szkole, eby nie byo adnego gadania. Przez niego jestem pierwsz uczennic. Same pitki i atak, to nie ma siy, musz si zgodzi. I tobie te radz, same pitki. Jaki czas to wytrzymasz. Paweek skrzywi si okropnie i ciko westchn. No, dobra. Moe by. Rany, jeszcze cay tydzie! Ty, moemy teraz do niego pojecha. W tym zamieszaniu w ogle nie zauwa, e nas nic ma. - Bardzo dobry pomys. Tylko tych teczek musimy si pozby. - Podrzuc do garau, nikt tam nie zajrzy. - I jeszcze musimy kupi po drodze kawaek kiebasy, bo inaczej bdzie mu przykro... Nikt nie zwrci uwagi na Paweka, ktry z dwiema teczkami przelizgn si zrcznie w kierunku ruiny, bdcej niegdy garaem. Janeczka pozostaa na ulicy. Wsparta o podmurowanie ogrodzenia, ujrzaa ojca, ktry wrd licznych objaww zdenerwowania wprowadzi do domu jakiego czowieka nioscego bardzo wypchan torb. Dostrzega nage oywienie nieruchomiej dotychczas osoby w oknie i przez chwil sdzia, e oywienie to zostao spowodowane przybyciem ojca z owym czowiekiem, zaraz jednak stwierdzia pomyk. Osoba znika z okna,

ukazaa si w drzwiach, omina wnoszony wanie tapczan i wybiega przez furtk na ulic, gdzie spotkaa nadchodzcego listonosza, ktry na widok zamieszania zatrzyma si niepewnie. Odebraa od niego jak przesyk i wrcia do domu, za w chwil pniej pojawia si babcia ze stanowczym daniem odnalezienia natychmiast boku szafy bibliotecznej, rozoonej na czci. Tragarze, po krtkim oporze, odnaleli w drugi bok i wycignli go spod stosu paczek z ksikami. Wszystko to Janeczka zdya obejrze, zanim wrci Paweek. Sprawdziwszy, czy wystarczy im pienidzy na przysmak dla psa, bez alu porzucili przedstawienie przed domem i udali si w odwiedziny. Bya to ju czwarta kolejna wizyta w schronisku. Prawie codziennie udawao im si zaraz po szkole znikn z oczu rodziny i pody na dalekie Okcie. Przeprowadzka bowiem od czterech dni absorbowaa wszystkich bez reszty. Ulubieniec by ju do nich przyzwyczajony, przeczuwa zapewne, e przyjd, bo czeka przy siatce boksu cierpliwie i grzecznie, oywiajc si na ich widok. Zna ich ju i pamita, nie tak jak za pierwszym razem. Za pierwszym razem, trzeciego dnia po znalezieniu go na schodach, uzyskawszy z kancelarii stosowne informacje, z bijcym sercem i kawakiem smaonej wtrbki odnaleli waciwy boks. W boksie ich pies lea na posaniu w towarzystwie dwch innych, rwnie grzecznych i spokojnych pieskw. By zupenie zdrowy, ale troch smutny. Oywi si odrobin, kiedy Janeczka przykicna przy siatce. - Chaber! - zawoaa pgosem. - Chaber, chod tu! - Dlaczego Chaber? - zainteresowa si Paweek, przykucajc obok niej. - Pies Chabrowiczw powinien nazywa si Chaber, nie? Bdzie wiadomo, e naley do rodziny. Chaber, chod tu, mamy co dla ciebie! W oczach psa bysna wyrana nadzieja. Podnis si z legowiska i podbieg do siatki. Chtnie zjad kawaek wtrbki. Unis eb i patrzy pytajco. - Nie - wyjania mu Janeczka z alem. - Jeszcze nie moemy ci zabra, wiesz? Musisz tu poby cae dwa tygodnie. Wytrzymasz dwa ty-

godnie, prawda? - Chaber, adny piesek, dobry piesek - przemawia z uczuciem Paweek. - Poczekaj na nas. Przyjdziemy po ciebie. Niecae dwa tygodnie, a potem pjdziesz z nami. Pies poj, e na razie jeszcze nie idzie. Przecign si, ziewn, spojrza w bok, a potem usiad, przygldajc si rodzestwu z wyrazem melancholijnej rezygnacji. - Zrozumia - stwierdzia z ulg Janeczka. - Nie jest zadowolony, ale zgadza si poczeka. Chwaa Bogu, ju nie wydaje si taki nieszczliwy! - Wyglda nawet niele - przywiadczy Paweek. - Rany, jaki on grzeczny! Bdziemy mieli fajnego psa... Nastpnego dnia ju ich pozna, a od trzeciej wizyty zacz reagowa na imi. Cieszy si bardzo umiarkowanie, wygldao to tak, jakby z wybuchem prawdziwej radoci czeka na chwil, kiedy zostanie std zabrany. Tym razem Janeczka i Paweek wsplnymi siami nakonili go, eby wyszed z boksu na wybieg. Wybieg by may, ale w kadym razie przyjemniejszy ni boks i milej byo zacienia znajomo na wieym powietrzu w promieniach popoudniowego soca ni w ciemnawym wntrzu budynku. Pies oywia si coraz bardziej, chocia wci widoczna w nim bya melancholia, niewtpliwie zwizana z koniecznoci pozostawania w schronisku. Ju niedugo - tumaczya mu z zapaem Janeczka. - Ju znaleli te wszystkie biurka i szafy, teraz je poustawiaj i skocz. Wytrzymaj cierpliwie jeszcze troszeczk. Tydzie, tylko jeden tydzie... On ma w nosie nasze gadanie - stwierdzi Paweek z lekkim rozgoryczeniem. - Wcale nam nie wierzy. Uwierzy dopiero, jak go std zabierzemy. Nieprawda, on wszystko doskonale rozumie, widzisz przecie. Wie, e musi poczeka i e potem pjdzie z nami. Tylko mu smutno teraz, tak zostawa. Paweek z powtpiewaniem kiwa gow, gaszczc psa przez siatk. Gorzej bdzie, jak si ojciec nie zgodzi. Cigle jest zdenerwowany. Ty! wracajmy ju moe, bo lepiej si nie naraa.

Ojciec przywiz jakiego czowieka, pewnie takiego od remontu. Zajmie si nim i na nic nie bdzie zwraca uwagi. Ale i tak musimy wraca, bo zamykaj. Cze, Chaber - powiedzia Paweek z cikim sercem, podnoszc si z pozycji w kucki. - Trudno, sam rozumiesz. Ju niedugo. eby ty wiedzia, jak my si dla ciebie powicamy! Janeczka niechtnie oderwaa si od siatki. Pies posmutnia. Westchnli aonie wszyscy troje. Trudno byo ruszy z miejsca. - Chod ju, jak rany - powiedzia pospnie Paweek. - eby tylko nic byo adnej draki w domu!... W domu na nieobecno dzieci istotnie nikt nie zwrci najmniejszej uwagi. Pan Chabrowicz przywiz ze sob hydraulika, ktry wymieni w pknity kawaek rury, powodujcy tworzenie si basenu w ogrodzie, nie baczc ju na to, e w kawaek naley waciwie do ssiadw. Wymiana nie nastrczya zbyt wielkich trudnoci. Natychmiast potem przystpiono do ogldzin instalacji w azience i kuchni na pitrze, ktre byy w najgorszym stanie. Miay one nalee do ciotki Moniki. Kran, doprowadzajcy wod do budynku, zosta zakrcony ju wczeniej, przed wymian rury, teraz za zakrcono jeszcze i kran na pitrze i hydraulik od razu zabra si do demontau starych, zniszczonych urzdze. Pan Chabrowicz przyglda mu si z niepokojem, od czasu do czasu suc pomoc. Po godzinie demonta wci jeszcze znajdowa si w fazie pocztkowej. - Niech to szlag trafi, wszystko przyrdzewiao na mur - zawyrokowa ponuro hydraulik, ocierajc pot z czoa. - Bdzie pan mia takie kopoty, e niech rka boska broni. To jeszcze przedwojenne. - To co, e przedwojenne? - zaniepokoi si pan Chabrowicz. To niedobrze? Hydraulik pokiwa tylko zowieszczo gow i znw przystpi do przerwanej pracy. Pomieszczenie niegdy stanowio azienk, potem, bez wielkich zmian instalacji, zostao przeksztacone w kuchni, teraz zamierzano przywrci mu posta pierwotn, kuchni tworzc obok. Trzy rne armatury suyy rnym celom, cile za biorc nie suyy

adnemu, bo nic nie dziaao. Hydraulik, mczc si straszliwie, zdoa wreszcie, po dwch godzinach, odkrci dwa rozlatujce si krany. Zaprezentowa je panu Chabrowiczowi. - Patrz pan - rzek zowrbnie. - Ten to nic, bo pojedynczy, ale ten drugi ma dwa ujcia. Ten trzeci te. Daj Boe, eby pan znalaz taki sam rozstaw, bo jak nie, to ja nie wiem, czy si reduktorkami wyreguluje. Nienormatywne wszystko. Zaszpuntujemy na razie, a pan musi kupi wszystkie armatury i bdziemy prbowa. Wbi szpunt w otwr po kranie i obaj z panem Romanem jli rozwaa kwesti stanu instalacji. Hydraulik mia jak najgorsze przeczucia, twierdzi, e kompletnie zardzewiaa cao trzyma si tylko tak dugo, jak dugo nie prbuje si jej poruszy. Wymiana bodaj jednego kawaka spowoduje cakowity rozpad przynalenej do reszty. - Wszystko puci - oznajmi proroczo. - Tak, to trzyma, bo nawet porzdnie byo zrobione, ale nie daj Boe co ruszy, to ju by trzeba byo przewody wymienia. A u pana wszystko w bruzdach, trzeba by ciany pru. Pan Chabrowicz poczu gbszy niepokj i podejrzliwie popatrzy na zaszpuntowane otwory po kranach. Hydraulik rwnie spojrza w t sam stron, w pamici porwnujc nowe armatury z widocznymi tu instalacjami i z powtpiewaniem krcc gow. Z dou dobieg gos Rafaa, gromko pytajcego, jak tam z rur w ogrodzie i czy ju mona puci wod. Zdenerwowana dugim oczekiwaniem babcia kazaa mu i do piwnicy i otworzy gwny kran. Pan Chabrowicz okrzykiem z gry potwierdzi, e wymiana rury jest ju skoczona, a kran na pitrze zamknity, mona zatem uruchomi instalacj. Rafa zszed do piwnicy, znalaz stosowne urzdzenie i odkrci je z duym rozmachem. To, co nastpio w cigu najbliszych kilku sekund, miao mona by przyrwna do nagego wybuchu gejzeru, albo te zgoa koca wiata. Na dole woda strzelia z kranu tak, e wytrcia babci z rki szklank i stuka j na drobne kawaki. Na grze wyleciaa ze ciany i z okropnym brzkiem wpada do wanny armatura, ktrej przedtem za nic na wiecie nie dawao

si odkrci. Przed nosem pana Chabrowicza i hydraulika wyskoczy z otworu szpunt, woda runa na nich potnym strumieniem, za wod za run olbrzymi kawa tynku, obnaajc przewody. W mgnieniu oka wszystko razem zmieszao si w jedn botnist ma. Hydraulik straci gow i, usiujc zatka chocia jeden z otworw, bryzga fontannami na wszystkie strony. Pan Chabrowicz plujc tynkiem popdzi do piwnicy. Pieko zapanowao w caym domu. Na t wanie chwil trafili Janeczka i Paweek, wracajcy z wizyty u psa. Troch zaskoczeni, zatrzymali si w holu. Caa rodzina z wiaderkami i cierkami miotaa si na grze, hydraulik wyciera twarz i oglda kran, ktry teoretycznie zamyka wod na pitrze. - Puci - zawyrokowa. - Pierwsza rzecz, to trzeba go wymieni. Potem dopiero bdzie si dalej sprawdza, bo inaczej zostanie pan cakiem bez wody. A na razie wszystko zaszpuntujemy. - Tylko moe jako mocniej, eby znw nie wyskoczyo! - jkna ciotka Monika, wyymajc cierk. Ponowne, bardzo ostrone otwarcie dopywu wody w piwnicy nie dao ju adnych dodatkowych, z niepokojem oczekiwanych, efektw. Rodzina odetchna z niejak ulg. Mokry pan Roman z pospnym wyrazem twarzy konferowa z mokrym hydraulikiem. - No tak - powiedziaa Janeczka w zadumie. - Miae racj. Musimy to wszystko teraz odpracowa, bo inaczej nic z nimi nie zaatwimy. Tatu jest chyba w zym humorze. - Dobrze jeszcze, e to Rafa odkrca t wod, a nie my - odpar filozoficznie Paweek. - Na odpracowanie mamy cay tydzie, a przez tydzie mu przejdzie. - Lepiej zacz od razu. Nie wiadomo, czy tu si jeszcze co nie zawali. Mam pomys... W wyniku popiesznej narady jeszcze tego samego wieczoru caa zgromadzona przy kolacji rodzina doznaa nastpnego wstrzsu. Natychmiast po ukoczeniu posiku Janeczka podniosa si od stou z bardziej ni zwykle anielskim wyrazem wielkich, niebieskich oczu. Wy sobie teraz idcie odpoczywa - rzeka sodko - a my tu sami

wszystko posprztamy i nic nie potuczemy. Wy jestecie zmczeni, a my nic. I od razu signa po tac, zaczynajc zbiera na ni nakrycia. Zmaltretowana rodzina, jak jeden m, zgodnie zapatrzya si w ni osupiaym spojrzeniem. Nikt nie by w stanie nic powiedzie. Pani Krystynie bysna myl, e w tym jest co nienormalnego, przez cay czas przeprowadzki jej dzieci s niewiarygodnie grzeczne, nie sprawiaj najmniejszych kopotw, dobrowolnie dbaj o zakupy spoywcze, wczenie chodz spa, a teraz jeszcze chc zmywa! Co tu musi by nie w porzdku... Paweek szurn krzesem i podnis si rwnie. - No! - przywiadczy. - Jazda odpoczywa! My si tu zaraz bierzemy do roboty! Babcia pierwsza odzyskaa gos. - Rafa, moe by im pomg - zaproponowaa niepewnie. - O rany! Musz...? - jkn aonie Rafa. - Wcale nie musi! -zaprotestowaa natychmiast Janeczka. - On te si zmczy. Nosi wszystkie ksiki i sprzta. Umiemy zmywa bardzo dobrze, damy sobie rad! Jeszcze przez chwil panowao milczenie. Janeczka i Paweek energicznie zbierali ze stou naczynia. - Na lito bosk, jakim cudem udao ci si wychowa takie idealne dzieci? - szepna ze miertelnym zdumieniem ciotka Monika do pani Krystyny. Matka idealnych dzieci spojrzaa na ni dziwnym wzrokiem. - Wanie si zastanawiam nad tym, czego oni mog chcie - tu szepna w zadumie. - Musi to by co potnego. Troch si domylam, ale nie jestem pewna... W kuchni, na szczcie czynnej, Paweek znalaz wreszcie jak cierk. - Ty, wiesz co? - powiedzia tajemniczo, przystpujc do wycierania naczy. - Po tym garau kto azi. To jest jaki dziwny dom. - Jak azi? - zaciekawia si Janeczka. - Wierzchem. Znaczy, wazi po nim do gry. I na d.

- Skd wiesz? - Widziaem takie szurane lady, jak chowaem teczki. Zapomniaem ci przedtem powiedzie. Ten mech, co tam ronie, by zdarty. Musia kto azi, bo jak wlazem obok i zleciaem, to zdaro si tak samo. - To znaczy, e on te zlecia. Moe to by kto z rodziny? Moe ojciec wazi albo Rafa? - Co ty, po co by mieli wazi po wierzchu? Przecie mog si dosta na gr od rodka. To by kto obcy. Ja ci mwi, co jest na tym strychu i jacy gangsterzy chc si do niego dosta. Janeczka przez chwil zmywaa w milczeniu, zanurzajc rce po okcie w olbrzymich kbach piany z Ludwika pomieszanego z proszkiem do prania. Usiowaa wyobrazi sobie, jak to mogo by z tym waeniem. Gara znajdowa si na dole, nad garaem by taras, na ktrym niegdy wybudowano co w rodzaju szopy. Szopa zawalia si, a jej dach, jedn stron trzymajcy si jeszcze budynku, drug obniy si a do poziomu tarasu, tworzc skon paszczyzn, ca poronit piknym, zielonym mchem. Byo to ju nisko, niewiele nad ziemi, atwo dawao si tego dosign. adna sztuka. Signa po nastpny stos naczy. - Nie wiem, po co to kady musi je na stu talerzach - mrukna gniewnie. - Widelce i noe, widelce i noe, jedliby jednym i te by byo dobrze. Wemy go wreszcie, bo ju mam dosy tej potwornej grzecznoci! - Kiedy podobno ludzie jedli z jednej miski i jedn yk - zauway Paweek z westchnieniem. - Kady po kolei bra i wpycha sobie do gby. atwiej byo. Janeczka wyrobia sobie wreszcie wasne zdanie na zasadniczy temat. - Wic ja uwaam, e ty masz racj - rzeka. - Na pewno tam co jest. Przy remoncie tam wejd i wtedy... - Wcale nie wiem, jak to bdzie z tym remontem - przerwa Paweek z trosk. - Syszaa przecie, co mwili przy kolacji. Maj jakie kopoty i wol niczego nie rusza, dopki zmora z komrkowcem si nie wyprowadz. Z tej ich kuchni chc zrobi azienk, bo azienek mamy za mao, i chc tak zaatwi, eby wszystko byo za jednym zamachem.

Janeczka z niechci wzruszya ramionami. - A zmora z komrkowcem nie rusz si, dopki nie wejdziemy na strych - powiedziaa zgryliwie. - W dodatku przez ten czas wazi tam bandyta... Gdzie wazi? - Wanie nie wiem. Obejrzaem okna, ale po garau mg wle tylko do tego zakratowanego. Nie wiem, co mu przyjdzie z zakratowanego okna. To jest okno od tej zamknitej czci. Janeczka znw rozmylaa przez chwil. Dziwi si, e ich to nic nie obchodzi - zauwaya z nagan, majc na myli ca doros rodzin. - Przejmuj si gupstwami, a czym powanym wcale. Bdziemy musieli sami to zaatwi. Co zaatwi? - zainteresowa si Paweek. Wyposzy zmor. Nie mam cierpliwoci czeka, a oni do czego dojd. Zobaczymy, czego ona nie lubi i postaramy si o to. Pawekowi projekt spodoba si od razu. Bardzo dobrze - pochwali. - Ciekawe, co to bdzie. Moe we? Albo myszy? Nie wiem na razie. Moe wystarcz karaluchy? Widziaam w supersamie dwa bardzo pikne. Przynie koniecznie te klucze, trzeba zajrze na jej strych. Rany, ile roboty! - westchn Paweek. - I Chaber, i klucze, i gangsterzy, i jeszcze szkoa do tego. Szkoa mi przeszkadza najwicej. Tylko nie wa si lata na adne wagary! - krzykna Janeczka ostrzegawczo, odwracajc si gwatownie i wychlapujc na podog wielki placek piany. - Ca grzeczno by zmarnowa! Nadrobisz to sobie potem, jak ju si przyzwyczaj do psa! Dobra, sam wiem. Nie pouczaj mnie. Wic mnie si wydaje, e on dolaz do tego zakratowanego okna i dalej mu nie poszo, wic zrezygnowa i zlecia. Albo moe... Czekaj! A moe przepiowa t krat? Paweek znieruchomia na moment, ze cierk i pmiskiem w rekin h, i spojrza na siostr roziskrzonym wzrokiem. Co? A wiesz... Rany, to jest myl! Moliwe, e przepiowa! Moliwe, e zmora z komrkowcem rzeczywicie robi dziur w cianie i on o tym

wie i te chce przele. eby zdy przed nimi? Ty masz racj, musimy to sprawdzi! Ale najpierw musimy zaatwi z psem - rzeka stanowczo Janeczka, usiujc przepchn zway piany przez otwr zlewozmywaka. - trudno, ten tydzie jeszcze przetrzymamy...

4Pan Chabrowicz siedzia na krzele przy stole i chwyci si za gow gestem najostateczniejszej desperacji. - Po co ja si zgodziem na ten cay obd! - jcza w bezgranicznym przygnbieniu. -Na diaba mi by ten kretyski spadek! Musiaem chyba mie zamienie umysu!... - Ju przepado i nie ma co aowa - uspokajaa go pani Krystyna. Stopniowo wszystko si zaatwi, a teraz nie chodzi o spadek, tylko o psa. Ja w zasadzie nie mam zastrzee, dzieci s grzeczne i zasuguj na jak nagrod. Jedyny problem z twoj matk, nie wiem, czy nie zaprotestuje ze wzgldu na kota... - Babcia ju si zgodzia - oznajmia Janeczka. - Powiedziaa, e nie ma nic przeciwko temu. - Babcia si zgodzia? - zdziwi si pan Roman, przestajc na chwil jcze i spogldajc na crk. - Pomimo kota? - Kot wcale nie przeszkadza. Powiedziaam babci, e chcecie wzi psa do pilnowania domu, i od razu powiedziaa, e to bardzo dobry pomys. Pani Krystyna niemal si zachysna. - Powiedziaa babci, e my chcemy wzi...! Babcia pewnie zrozumiaa, e to ma by pies uwizany w budzie, na acuchu! - Nie wiem, co babcia zrozumiaa, ale si zgodzia. Paweek ruszy nagle do drzwi. - Zaraz powiem babci, e wy uwaacie, e ona ma skleroz i nie rozumie, co si do niej mwi - zawiadomi spokojnie. - Dokd! - wrzasn pan Roman i oderwa rce od gowy. - Stj! W tej chwili masz si odczepi od babci! Rany boskie, ja chyba zwariuj! Bierzcie psa i dajcie mi wity spokj! Hydraulik mwi, e jak nie dostan reduktorkw, trzeba bdzie przerabia wszystkie instalacje! Wszystkie nienormatywne, bo przed wojn by inny rozstaw, a wy mi tu zawracacie gow psem! Wszystkie posadzki do wymiany! - Nie wszystkie, nie wszystkie - powiedziaa ugodowo pani Krystyna. Tylko te stare. Pies nie ma z tym nic wsplnego.

- No wic bierzcie go sobie i odczepcie si ode mnie! - A ten go mwi, e wszystko pjdzie piorunem - przypomnia Paweek. - Ten, co to z tob na pocztku rozmawia... - Jaki go! - krzykn pan Roman. - Ten zdzierca?! Ten bandyta? On da takich sum, e nie wystarczyby spadek po Rotszyldzie! Po Onasisie! Ja nie jestem milionerem, na oczy go wicej nie chc widzie! - No wic w porzdku, pozbye si go, zaatwisz wszystko sam - agodzia pani Krystyna. - I sam tkwi w bdnym kole i nie mog z niego wyj! Ci tutaj nie wyprowadz si, dopki Andrzej nie zwolni swojej kawalerki, Andrzej nic zwolni kawalerki, dopki tu si nie wprowadzi, a nie moe si wprowadzi, dopki im nie wyremontujemy kuchni i azienki, bo i tak si wszyscy bij rano o mycie! Remontu nie zaczniemy, dopki ci si nie wyprowadz, bo wszystkie instalacje mog pj do wymiany! Popeni naduycie, pjd do wizienia i tam bd mia wity spokj! - Dobra - zgodzi si Paweek. - Pjdziesz do wizienia, ale zanim to, musisz jecha z nami po psa. - Trzeba namwi cioci Monik, eby wzia lub z panem Andrzejem - rzeka z oywieniem Janeczka, uwanie wysuchawszy ojcowskiego przemwienia. - Wtedy nie bdzie ju mia nic do gadania. Wprowadzi si bez remontu i koniec. Pani Krystyna spojrzaa na crk z nagym byskiem w oku. - A wiecie, e to jest zupenie niezy pomys... - W porzdku, namwimy j - zdecydowa energiczne Paweek. Rafa te j namwi. Powie, e bez lubu przestanie si uczy... - I zada si z marginesami spoecznymi - podsuna Janeczka. - Z marginesami, moe by. Znaczy, ju wszystko macie z gowy. Moemy jecha po psa. Pan Chabrowicz odj rce od skroni i zaniecha jkw. - Rzeczywicie, jak wam atwo przyszy te rozstrzygnicia - zauway z przeksem. - Jedcie sobie. - Ale to nie my mamy jecha, tylko ty! -zwrcia mu uwag Janeczka. - To znaczy my z tob.

- Co takiego? Jeszcze ja mam po niego jecha...?! - A co ty myla? Przecie dzieciom nie wydadz - wtrcia pani Krystyna. - Musi by z nimi kto z rodzicw. - No nie - zacz pan Roman dziwnym gosem. - Tego ju chyba za wiele... - Tam urzduj tylko do czwartej - powiedzia szybko Paweek. Wyrwiesz si z pracy i pojedziemy zaraz po szkole. Zgodzie si przecie, nie? Nie wolno wystawia ruf do wiatru wasnych dzieci! - Jeeli tatu z nami nie pojedzie, bdziemy musieli go ukra oznajmia ze smutkiem Janeczka. - I na co wam przyjdzie? Bd was wczy do kolegium jako trudnych rodzicw... Pani Krystyna spojrzaa na ma, stanowczym gestem obrcia swoje dzieci twarz w kierunku drzwi i popchna je lekko. - Idcie sobie. Uspokjcie si, tatu z wami pojedzie. Jutro o trzeciej po poudniu, idcie sobie std, ju ja go namwi... - Widzisz? - powiedziaa Janeczka szeptem, kiedy znaleli si za drzwiami. - Prosz, nie mwiam? Brali lub i on ju nie ma nic do gadania. Paweek milcza dug chwil. - Wiem na pewno, czego nigdy nie zrobi - owiadczy z gbokim przekonaniem. - Nie oeni si za skarby wiata... Nie wiadomo, jakich argumentw uya pani Krystyna, w kadym razie nazajutrz o wp do czwartej po poudniu pan Roman skoczy zaatwia formalnoci zwizane z odebraniem zwierzcia ze schroniska. Oderwawszy si na chwil od gnbicych go problemw, odzyska jakby odrobin pogody ducha. Uspokaja swoje dzieci, ktre obok niego czekay upragnionego momentu, z najwyszym trudem hamujc niecierpliwo. Nie chciay i do boksu, dopki wszystko nie zostanie zaatwione tak, eby od razu mc psa zabra. Wymarzona chwila wreszcie nadesza. Pies z pocztku nie dowierza swemu szczciu. Do wizyt ju przywyk i z melancholijn rezygnacj godzi si z tym, e gocie przybywaj na krtko, po czym zostawiaj go i odchodz. Teraz jednak zabrano go z boksu i zaoono mu now obro, co byo niechybnym znakiem, i

sytuacja ulega cakowitej odmianie. Przesta ju by bezpaski, dosta pana, cile biorc - pani, i od tej chwili do tej pani naley. Ma miejsce dla siebie i bdzie mia dom! Obro zaoya Janeczka osobicie, nie pozwalajc dotkn smyczy nawet Pawekowi. Radosne szczcie bio jednakowo od niej i od psa, ktry posusznie spenia wszelkie polecenia. Wok schroniska rozcigay si puste pola i panu Chabrowiczowi przyszo na myl, eby od razu wyprbowa jego inteligencj. - Spu go ze smyczy - powiedzia do crki. - Rzu jaki patyk jak najdalej i zawoaj: aport! Spuszczony ze smyczy Chaber przebieg kilka metrw, obejrza si, pokrci, powszy, wrci do Janeczki i spojrza pytajco. Wyranie czeka na rozkazy. - Aport!!! - wrzasna przeraliwie Janeczka, ciskajc przed siebie kawa patyka. W mgnieniu oka pies wystartowa i w chwil potem, bezgranicznie uszczliwiony, zoy patyk u jej ng. Janeczka powtrzya operacj. Pies promienia, eksplodowao w nim nowe ycie. - Bdzie z niego pociecha - stwierdzi pan Chabrowicz, mile oywiony. - Zdaje si, e nadalicie mu ju nazwisko wasnego ojca? Nie jestem pewien, czy nie naleao przedtem spyta mnie o zgod. - To jest take moje nazwisko - zauway Paweek z uraz. - Ale ja je miaem wczeniej. Dostae je ode mnie. - No to co? A ty przecie dostae je od dziadka i dziadek ci nie wypomina. A w ogle ju przepado, nie moesz mi go odebra, dae na zmarnowanie i koniec. Niech ona ju przestanie, trzeba sprawdzi, czy on ma wch. Ty, ja te chc rzuci! - To rzu - zgodzia si Janeczka wspaniaomylnie. Pies popdzi za patykiem Paweka, ale przynis go Janeczce. Kiedy pan Chabrowicz sign po zdobycz, pies chwyci patyk w zby i agodnie, ale stanowczo odchyli eb. Do patyka miaa prawo tylko jego pani. - Niedobrze - zatroska si pan Roman, zajty ju psem niewiele mniej ni jego dzieci. - Musimy si natychmiast zdecydowa, czy pies ma

sucha tylko Janeczki, czy caej rodziny. To, co teraz w niego wpoimy, ju mu pozostanie, potem bdzie bardzo trudno co zmieni. Jak uwaacie? - Mnie te ma sucha! - zada Paweek. Janeczka zawahaa si. Wyczno psich uczu i psiego posuszestwa odpowiadaa jej najbardziej, zdya jednak pomyle, e dla psa to nie bdzie dobrze. Ona musi chodzi do szkoy, a w czasie jej nieobecnoci on nie powinien czu si samotny i opuszczony. Najlepiej byoby, gdyby sucha po trosze wszystkich, a jej w szczeglnoci. Jej gwnie, a innych niejako w zastpstwie. Nie wiadomo jednake, czy co takiego jest moliwe... Wyjawia swoje wtpliwoci. - Moliwe - zawyrokowa pan Chabrowicz. - Niektre bardzo mdre psy mona tego nauczy. On te si musi nauczy, ty mu polecasz, kogo ma sucha. Zacznijmy od razu, Paweek, zdejmij co!... Skpa odzie Paweka, zoona ze spodni i koszulki polo, nie stwarzaa wielu moliwoci. Pan Roman spojrza na syna i zawaha si. - Koszul - zaproponowa Paweek z oywieniem. - Gupi, nosi w zbach taki wielki kawa szmaty, pies si zmczy! zaprotestowaa Janeczka. - Nie tyle pies si zmczy, ile twj brat dostanie kataru. Zdejmij skarpetk. Chaber porzdnie i gorliwie obwcha podetknit mu pod nos skarpetk. Nastpnie zabra si do obwchiwania Pawekowego buta. - Zostaw, to nie o to chodzi - pouczya go Janeczka. - Sied spokojnie, robota bdzie za chwil. - Teraz ty go przytrzymaj, a Paweek niech leci w tamte krzyki i schowa skarpet - zarzdzi pan Chabrowicz. Paweek popdzi w pobliskie zarola. Chaber przytrzymywany za obro, przyglda mu si ze spokojnym zainteresowaniem. Paweek wrci w galopie. - No, tak j schowaem, e adna ludzka sia jej nie znajdzie oznajmi z zadowoleniem. Panu Chabrowiczowi przemkna przez gow myl, e w razie utraty

skarpetki usyszy zapewne jakie wyrzuty od ony, ale w spraw tresury psa ju si zaangaowa bezpowrotnie. - Teraz go pu i ka mu szuka - rzek pgosem do Janeczki. - Szukaj! - zawoaa nieopisanie przejta Janeczka. - Szukaj skarpetki! I przynie! Chaber rozumia bezbdnie. Jak rudy pocisk przemkn przez k w kierunku krzakw. Pan Chabrowicz patrzy za nim z lekkim niepokojem, postanawiajc w razie czego kupi po drodze do domu now par skarpetek, w miar monoci podobnych. Niepokj okaza si zbdny, po kilku sekundach pies ju pdzi z powrotem, ze skarpetk w pysku. Pan Roman dozna ulgi. - Ka mu odda j Pawekowi, a potem go pochwal - rozkaza popiesznie. Janeczka posusznie nie przyja wtykanej jej skarpetki. - Oddaj jemu - rzeka stanowczo, wskazujc Paweka. - To Paweek. Oddaj Pawekowi. Pies zawaha si. Pooy skarpetk na ziemi, przysiad obok i patrzy pytajco. - Nie! - powtrzya Janeczka. - Nic z tego. Oddaj Pawekowi. Ale ju. Sowa popara gestem. Chaber przekrzywi eb, pomyla chwil, wzi w zby skarpetk i podbieg z ni do Paweka. Obwcha skrupulatnie jego buty, obejrza si na Janeczk, usysza ponowny rozkaz i do niechtnie odda up wacicielowi. - wietny pies! - zachwyci si pan Roman. Do wygaszania pochwal nie trzeba byo Janeczki namawia, Chaber zosta nimi wrcz przytoczony. Przyjmowa je wdziczny, rozradowany, uszczliwiony, chtny do dalszych czynw. Pan Chabrowicz bez chwili namysu zdar z szyi krawat... Ciemno ju byo, kiedy zaniepokojona i zdenerwowana pani Krystyna doczekaa si wreszcie powrotu ma i dzieci z psem. Wszyscy czworo byli przejci i oywieni, wyjanie udzielali jej do chaotycznie i ca uwag nadal powicali pupilkowi.

- To by doskonay pomys wzi tego psa - owiadczy rozpromieniony pan Roman. - Niezwykle inteligentny! Wcale nie zdzicza przez te dwa tygodnie, wszystko rozumie! Sucha gwnie Janeczki, bdziesz musiaa zapracowa sobie na jego przychylno. - Przyjdzie mi to z atwoci - mrukna pani Krystyna. - Mam pare kotletw schabowych. - On woli wtrbk - oznajmia Janeczka stanowczo. -Tak sabo usmaon, bez chrupania. I ciasto. - Mamusiu, wszystko znalaz! - opowiada Paweek, zachwycony. Tatu sam lata po ce, eby schowa swj krawat, mwi ci, pru jak maszyna! Przynis ten krawat, moje skarpetki, wszystkie chustki do nosa, nawet samochd! - Dziecko, czy masz gorczk? Pies przynis samochd? - Nie, znalaz! Tatu odjecha samochodem i schowa go i wcale nie wrci, tylko obla koa twoj wod kolosk, ktra bya w skrytce, i nam zostawi butelk, i Chaber polecia za nim jak po sznurku...! - Czym, prosz, obla koa? - spytaa pani Krystyna nieco zowieszczo. - Trzeba go wykpa - powiedzia popiesznie pan Roman. - I zrobi mu legowisko. Kupilimy po drodze szampon dla psw. Paweek, id poszuka kawaka jakiego starego koca... - Nie potrzeba - przerwaa pani Krystyna. - Koc ju mam przygotowany. Wykpie si go po kolacji, a teraz niech si zapozna z domem. A wod kolosk bdziesz uprzejmy mi odkupi... Wszc dokadnie, metodycznie i rzetelnie, Chaber obiega cay dom. Janeczka i Paweek szli za nim krok w krok. Kotk babci wystawi jak kuropatw, poczuwszy w niej wida zwierzyn own, ale szybko zrozumia, e nie naley si ni zajmowa. Obwcha dwa pokoje na dole, kuchni i azienk, po czym, ogldajc si pytajco, ruszy w gr. Zbadawszy pitro i obwchawszy nie mniej dokadnie babci, dziadka, ciotk Monik i Rafaa, ruszy jeszcze wyej, na strych. - Te cae dwa tygodnie grzecznoci byy potrzebne jak dziura w mocie - mrukna z rozgoryczeniem Janeczka do brata, wac za psem po skrzypicych schodach. - To jest taki pies, e wziliby go, nawet

gdybymy byli najgorsi na wiecie. - No pewnie! - przywiadczy Paweek, peen pretensji. - Straciem jedne wystrzaowe wagary, to przez ciebie, grzeczni i grzeczni! Od razu byo wiadomo, e to jest niezwyky pies! - No, owszem. Ale oni mogli si na nim nie pozna. Niezwyky pies, wci wszc i ogldajc si co jaki czas na swoj pani, obieg woln cz strychu, kichn dwukrotnie, a dotar wreszcie do elaznych drzwi. Tam zatrzyma si nagle, zastyg i jakby zesztywnia, z nosem przy samej ziemi. Janeczka i Paweek zesztywnieli rwnie. Pies pierwszy raz wyda z siebie gos, dzieci usyszay wyranie cichy, zowrogi warkot. - O rany! - wyszepta Paweek po chwili przeraajcego milczenia. Ty, tam rzeczywicie co jest... Janeczka z pewnym wysikiem przekna dziwn kul w gardle. - No przecie mwiam, e jest - odszepna troch nieswoim gosem. - Chaber, chod tu! Do nogi! Pies obejrza si na ni, cofn si od drzwi i znw zastyg, tym razem w charakterystycznej pozie. Wycignity jak struna, z uniesion przedni nog, nosem dotyka elaznych drzwi. Nie wydawa ju adnego dwiku. - Z tego, co ojciec mwi, to tam jest kuropatwa... - szepn niepewnie Paweek, nieco zbity z tropu. - Chaber - zaszemraa Janeczka cichutko i do rozpaczliwie pieseczku, co ty tam widzisz? Gupi jeste, skd kuropatwa na naszym strychu? No to moe gobie. Albo myszy. Chodmy std. Nie potrzeba, eby kto widzia, e on tam co wywszy. Chaber, chod! Dobry piesek, adny piesek, do nogi! Chod tu, idziemy! Na d! Niechtnie, z oporami, ogldajc si, pies porzuci tajemnicze drzwi i zszed po schodach. Na dole okaza nagle jaki niepokj, wszc podbieg do drzwi wyjciowych i cichutko zaskomla. Bez namysu Janeczka otworzya mu drzwi, Paweek zapali lamp nad wejciem i wszyscy troje

wybiegli w mrok ogrodu. Chaber, wci ogldajc si, czy Janeczka poda za nim, okry dom od frontu i dopad zrujnowanej szopy nad garaem. Panowaa tam ciemno, rozproszona tylko wiatem, padajcym z okien. Chaber wszy pod zapadnitym dachem, nagle znieruchomia z nosem przy ziemi i dzieci znw usyszay w cichy, zowieszczy warkot... Przez bardzo dug chwil by to jedyny dwik, jaki rozleg si w ciemnym ogrodzie. Paweek przemg si pierwszy, nie powiedzia nic, ale przynajmniej si poruszy. W dodatku poruszy si bohatersko, uczyni krok w kierunku psa Janeczka odzyskaa gos. - No tak - powiedziaa niecko ochryple. - Miae racj. Popatrz, wyranie nam powiedzia, e na tym strychu jest to samo co, co tu azio po garau. Jaki to mdry pies! - Musi gdzie by jaka dziura, przez ktr to wlazo - mrukn Paweek. - Bo ten wisielec, to nie... - Jaki wisielec? Gupi jeste, ja nie wierz, eby wisielec azi po garau. - Tote mwi, ja te nie wierz. Mg go wywszy tam, ale tutaj to ju odpada. Co mi przychodzi do gowy... Janeczka poczua nagle nieprzepart tsknot za widnym, ciepym pomieszczeniem, w ktrym mona by si spokojnie naradzi nad nowymi odkryciami. Uzyskane od psa informacje wydaway si niezmiernie wane. Poruszya si rwnie. - Chaber, chod tu! Zostaw to! Do domu! Ja si wcale nie boj, ale jest ciemno i lepiej sprawdzi co tam jest, jak bdzie widno. - Pewnie - przywiadczy Paweek. - Kto by si ba... Nie wiem czego. - Nic nie wida, chodmy do domu, bo i tak zaraz zaczn nas szuka. Chaber niechtnie oderwa si od zawalonego dachu, pomyszkowa jeszcze chwil dookoa, po czym posusznie pobieg za pani. wiato lampy nad drzwiami nadzwyczajnie dodao ducha i jako rozjanio umysy. Janeczka zatrzymaa si na schodach. - Co ci przychodzio do gowy? - spytaa z zainteresowaniem.

- Trzeba bdzie wle na ten gara, nie obejdzie si bez tego - odpar Paweek w zadumie. - Bo on warcza tylko w dwch miejscach, pod elaznymi drzwiami i przy garau. Co on tam wywszy? - Co zego. I tajemniczego. A jak wleziemy na gara, to co? - Nie wiem. Obejrzymy te kraty. Bo moe on je rzeczywicie przepiowa? Moe one s w ogle faszywe? Bo niby jak inaczej to co mogo si tam dosta? Janeczka przyjrzaa si bratu z podziwem. - Jeste bardzo mdry - orzeka uroczycie. - Prawie tak mdry jak Chaber. Co mi si wydaje, e dopiero teraz zaczniemy mie naprawd duo do roboty...

5Dzie wydawa si najstosowniejszy w wiecie, lepszego nie mona byo sobie wymarzy. I Janeczka, i Paweek mieli mniej lekcji, wrcili ze szkoy wczeniej, Rafa natomiast, ktry zazwyczaj wraca wkrtce po nich, zapowiedzia, e bdzie zajty duej i pojawi si dopiero na obiad. Babcia solidnie ugrzza w kuchni, zdecydowawszy si wreszcie zrobi gruszki w occie, upragnione przez ca rodzin. Nikt z dorosych nie mia prawa pokaza si w domu przed obiadem. Innymi sowy, spiskowcy dysponowali co najmniej trzema godzinami witego spokoju. Wielkie pudo, wypenione milionem poyczonych kluczy, Paweek przydwiga ju poprzedniego dnia. Ukrycie go nie sprawio trudnoci, dom zapchany by bowiem olbrzymi iloci najrozmaitszych narzdzi i materiaw, majcych suy zaplanowanemu remontowi. Jedno pudo z elastwem mniej czy wicej nie stanowio ju adnej rnicy. - Co robimy? - spytaa Janeczka, stwierdziwszy, i sytuacja odpowiada im idealnie. - Wazimy na gara czy prbujemy kluczy? - Moemy zaatwi jedno i drugie - odpar Paweek, spogldajc na budzik. - Tylko nie wiem, co najpierw. Gara czy klucze? - Czekaj, niech si zastanowi... Klucze, oczywicie! Moe si okaza, e tam ju jest ta dziura w cianie i waenie bdzie niepotrzebne. Musimy sprawdzi, co ta zmora robi, a potem Chaber bdzie pilnowa. Paweek prychn urgliwie. Zmora! A gdzie by miaa by, jak nie w oknie! Ona tam chyba przyrosa, bez przerwy ten eb wystawia, jakby na ulicy Bg wie co si dziao. A tu nawet samochody nie jed, najwyej jeden na godzin. Janeczka kiwna gow, zgadzajc si z bratem. Zmora istotnie tkwia w oknie godzinami, o kadej porze dnia, a zapewne i nocy. Widzieli j tam wychodzc do szkoy i widzieli wracajc, widzieli take po poudniu, kiedy wybiegli do ogrodu albo szli do sklepu. Jej uparte, zimne, nieruchome spojrzenie nawet ich troch denerwowao. Mona w nim byo dostrzec wyran nieyczliwo. Tkwia w tym oknie niewtpliwie i teraz, ale na wszelki wypadek naleao sprawdzi.

Najatwiej byo sprawdzi od strony ogrodu. Paweek, postkujc, dwign potwornie cikie pudo z kluczami. Janeczka otworzya drzwi zamierzajc wybiec przed dom i zatrzymaa si gwatownie w progu. Chaber wpad jej pod nogi. - Ooooo...! - powiedziaa tonem zarazem zaskoczenia i zainteresowania. Paweek sapn i opar pudo o porcz klatki schodowej. - Co tam? - Popatrz! Wylaza z domu! Paweek czym prdzej postawi pudo na stopniu schodw i pody do drzwi. Zmora istotnie staa przy furtce. - Co podobnego! - powiedzia ze zdumieniem. - Musiaa wylecie przed chwil. Dobrze, e nie wpadem na ni akurat z tym pudlem... - Listonosz idzie - zameldowaa Janeczka, nie wiadomo po co, bo Paweek sta tu za ni i widzia wszystko rwnie dokadnie. - Specjalnie na niego czatowaa, czy co? Listonosz istotnie zbliy si i zatrzyma po drugiej stronie furtki. Sign do torby. Zmora uchylia furtk, zamienia z nim kilka sw i przyja paczk. Listonosz kiwn gow i ruszy w dalsz drog. - W nogi! - szepn rozkazujco Paweek. Janeczka cofna si byskawicznie i zatrzasna za sob drzwi. Chaber ju by wewntrz. Paweek porwa pudo ze stopnia i wszyscy troje, dzieci i pies, w dzikim galopie popdzili schodami na gr. Na pierwszym pitrze zatrzymali si, ciko dyszc i nadsuchujc dwikw z dou. Trzasny drzwi. Zmora najwidoczniej wrcia ju do domu, teraz powinna pj do siebie. - Ona jest zdolna do tego, eby kra nasze listy - powiedzia nagle Paweek tonem ponuro proroczym. - Nie da jej adnych listw, tylko paczk - odpara Janeczka rzeczowo. - Ale to jest moliwe, na wszelki wypadek trzeba to podpowiedzie babci. Niech te czatuje na listonosza. - Nie da rady, ma okno od innej strony. Janeczka z namysem zmarszczya brwi. Przypuszczenie Paweka

miao wszelkie cechy prawdopodobiestwa, nie mona go byo zlekceway. Doznaa przypywu natchnienia. - Wytresujemy psa! On jest niezwykle mdry, bdzie czatowa przy furtce i poleci do babci, jak tylko z daleka zobaczy listonosza. Wytresujemy psa i babci. - Bardzo dobry pomys! - ucieszy si Paweek i przechyli przez porcz. - No, jak tam? Ju chyba wlaza w to swoje okno? Idziemy? - Idziemy. Tylko cicho. Nie brzcz tak potwornie tym elazem, sycha ci co najmniej w Argentynie! - Dobrze ci mwi, cikie to niemoliwie... Na grze Janeczka przede wszystkim poinstruowaa psa. - Chaber, tutaj! Pilnuj! - rozkazaa, wskazujc mu ostatni stopie schodw. - Tu, waruj! Nikogo nie wpuszczaj, jakby kto szed, przyjd i powiedz. Pilnuj porzdnie! Dla Chabra rozkaz pilnuj oznacza tylko jedno. Przyronicie do wskazanego miejsca i niedopuszczenie do absolutnie nikogo tak dugo, a jego pani odwoa polecenie. Posusznie pooy si na ostatnim stopniu. - Naprawd mylisz, e rozumie, przyjdzie i powie? - szepn niedowierzajco Paweek. - No pewnie, e rozumie. Poza tym wcale nie musi mwi. Bdzie siedzia i warcza, ona si go boi, nie ma mowy, eby wesza. Usyszymy go, zdymy uciec z jej strychu i udawa, e si bawimy w naszej czci. Paweek, ktry ju ustawi pudo pod drzwiami zmory i zacz wyjmowa klucze, zatrzyma si nagle. - W co si bawimy? - Nie wszystko ci jedno? - Nie. To musi by co wyranego. eby nikomu nie przyszo do gowy, e tylko udajemy. Wykombinuj co, a ja bd prbowa. Paweek otar pot z czoa i krytycznie popatrzy na dzieo Janeczki. - I co to ma by? Na co te rupiecie? - Bawimy si w ucieczk z wizienia - wyjania Janeczka i wskazaa kojce. - To jest loch, to znaczy dwa lochy. W razie czego siedzimy w tym obydwoje i nie moemy wyj. Potem przynios widelec do wydubania

podkopu. Jak ci idzie? - Nijak na razie - odpar Paweek z niechci, wracajc do prb. I dlaczego widelec? - Winiowie zawsze wydubywali podkop widelcem. Albo zaman yeczk, ale nie mamy w domu adnej zamanej yeczki. - Wielka mi sztuka zama yeczk... - Gupi jeste, pewnie e niewielka, ale po co? Jeszcze si bdziesz z yeczk uera? Przecie tylko udajemy! - No rzeczywicie, masz racj. Moe by widelec... Uzupeniajc loch drobnymi szczegami dekoracyjnymi, Janeczka spogldaa na brata z coraz wiksz niecierpliwoci i niepokojem. Kluczy z puda ubywao. Paweek w pocie czoa przymierza jeden za drugim, z napicia zaciskajc zby. Jeden klucz nagle wszed i przekrci si zupenie atwo. Paweek na moment zamar, nie dowierzajc sukcesowi, potem przekrci go z powrotem, potem znw przekrci go dwa razy w przeciwn stron. Kdka daa si otworzy. - Ty, jest! -wykrzykn triumfujco, chocia zduszonym gosem. Janeczka a podskoczya. Porzucia kawa starej ramy okiennej i stanowczym szeptem zabraniajc Pawekowi otwiera bez niej, pospieszya sprawdzi, co robi Chaber. Pies lea spokojnie, wycignity wzdu stopnia. Ponowia rozkaz pilnowania i wrcia do brata. Paweek lojalnie czeka. - No? - spyta niecierpliwie. - Co tam? - Nic, wszdzie spokj. Zdejmuj kdk, otwieraj. Wamujemy si. Wamanie to jest przestpstwo. - Wcale nie wiem, czy to jest wamanie, przecie otwieramy j kluczem - zaprotestowa Paweek, z pewnym trudem wycigajc kdk. - Wszystko jedno, ona jest cudza. Strych te jest cudzy. Trudno, jestemy przestpcami, musisz si z tym pogodzi. Nie ma rady. - Jeszcze nie jestemy, bdziemy dopiero za chwil... Drzwi prawie nie skrzypny. Ostronie, na palcach, dwoje przestpcw przekroczyo prg i zatrzymao si. Strych wyglda zwyczajnie,

owietlao go nawet soce, wpadajce przez okno w dachu, zastawiony by rozmaitymi gratami. W widocznych spoza nich cianach nie byo adnej dziury. - Iiii - szepn Paweek wzgardliwie. Nic takiego. Strych jak strych... - Tylko niczego nie ruszajmy - rozkazaa Janeczka. - Gdzie jest tamten? - Jaki tamten? - No, tamten strych. - A bo ja wiem? Czekaj, trzeba si zastanowi... Po gbokim namyle i krtkiej naradzie udao si stwierdzi, e tamten stary, tajemniczy, zamknity elaznymi drzwiami strych znajduje si za cian po prawej stronie. Na rodku ciany staa wielka szafa. - Moe zrobili dziur w szafie? - szepna Janeczka z nadziej. Paweek wzruszy ramionami. Czu si nieco rozczarowany. Po tylu mczarniach z kluczami taki zwyczajny strych...! - Nie wiem, moliwe - mrukn. - Na wierzchu nic nie wida. - Musimy zajrze do tej szafy - zadecydowaa Janeczka. - Przecie mwia, eby nic nie rusza. Jak chcesz zajrze bez ruszania? - No wic wyjtkowo ruszymy. Ale tylko otworzymy drzwi, zajrzymy i nic wicej. Szaf nieatwo byo otworzy. Jej drzwi trzymay si na zawiasach jako dziwnie, wykazyway wyran ch cakowitego wypadnicia. Przytrzymujcy je Paweek omal nie wpad gow naprzd do wntrza. Janeczka zachannie macaa tyln ciank szafy. - Nic tam nie ma - orzeka. - Zwyczajne drewno. - Znaczy, nic z tego, nie przebili si. Zamykamy, pom mi. Nie ma adnej dziury. Janeczka wydawaa si niezadowolona i pena jakiego dziwnego wahania. Pomoga Pawekowi domkn zdemolowane drzwi szafy. - W takim razie, czym tak szurali? - rzeka z namysem. - Szuranie syszaam na wasne uszy! - Wczyli co po pododze - odpar niecierpliwie Paweek, roz-

gldajc si wok. -Wieszaa pranie i szuraa tym koszem. Moe wlaza na niego, eby dosign sznurkw? Pod inn cian sta ogromny, wiklinowy stary kosz z przykrywk, Janeczka przyjrzaa mu si podejrzliwie i podniosa przykryw. W koszu byo peno najrozmaitszych soikw i butelek. Sprbowaa go poruszy. - Niemoliwe, eby wlaza, zarwaby si pod ni. Zobacz, jaki stary. Potwornie ciki! Co tu jeszcze moe by takiego...? Pawekowi znudzio si ju na tym zwyczajnym strychu, zniecierpliwi si. - Nie wiem, w ogle uwaam, e nie mamy tu ju nic do roboty. I dziury nie ma, to najwaniejsze. Chodmy std. Janeczka z alem pomylaa, e chyba jej brat ma racj. Nic tu nie ma. Owo szuranie jednake nie dawao jej spokoju. Powinna przecie, wszedszy tu, odkry, co to mogo by takiego. Niemoliwe, eby szurali czym, czego nie ma, a jeli jest, ona to musi zobaczy! Jeszcze chocia chwil i z pewnoci to znajdzie! - Poczekaj tu, zobacz, co dzieje si na dole - powiedziaa pospiesznie. - Zaraz wrc. Ja chc wiedzie, czym ona szuraa. Oddalia si na palcach, nie czekajc na odpowied brata. Paweek zosta sam. Spojrza na kosz, zaciekawi go jego ciar, uj ucho, sprbowa podnie, nie dal rady, sprbowa zatem pocign. Kosz posun si po pododze z przecigym szurniciem. Prawie w tej samej chwili Janeczka ju bya przy nim z powrotem, niesychanie przejta. - To! - wykrzykna zemocjonowanym szeptem. - Usyszaam za drzwiami! To jest wanie to szuranie, przesuwaa kosz! Popchnij go na miejsce, prdzej, na dole co si dzieje, musimy wia! W Paweka wstpiy nadludzkie siy, popchn kosz, szurnicie zabrzmiao identycznie. W mgnieniu oka obydwoje znaleli si za drzwiami, kdka zostaa wepchnita si, trzscymi si rkami Paweek przekrci klucz. Janeczka ju wloka po pododze pudo, ju przeazia przez poaman szuflad, gestami wzywajc brata. Paweek popiesznie przelaz za ni do ssiedniego kojca. - Co jest? Co si stao? Janeczka nie miaa czasu udziela

odpowiedzi. Wychylia si zza barykady. - Chaber, chod tu! Do nogi, chod tu, adny piesek, dobry. Lee! Chaber posusznie przybieg i uoy si na kawale tektury. - Ty, o co chodzi? - dopytywa si Paweek. - Dlaczego mamy tuj siedzie zamiast zej na d i zobaczy? - Chaber nie lea, tylko sta - odpara Janeczka, gaszczc psa. Patrzy na d i spojrza na mnie, wyranie mwi, e co tam jest. Chyba zmora laza na gr, a on jej nie puci, wic uwaam, e niech lezie, bo moe mie podejrzenia. Niech sobie wlezie teraz i niech zobaczy, e si tu bawimy, eby nie byo gadania, po co tu jestemy. Paweek, uwanie wysuchawszy wyjanie, zaaprobowa sposb dziaania. - W dech. Siedzimy w lochach i planujemy ucieczk. Wierny pies czy nas ze wiatem. Nie odrywajc oczu od wylotu schodw Janeczka gwatownie machna rk i trafia go w ucho. Chaber warkn nagle ostrzegawczo, przy czym by to zupenie inny rodzaj warknicia ni tamto guche, zowieszcze, wydawane pod elaznymi drzwiami. - Cicho! Lezie! Spokj, Chaber, lee! Od strony schodw wynurzya si zwolna, jak spod ziemi, najpierw gowa, a potem popiersie chudej, wiekowej osoby z pomarszczon twarz. Popiersie ukazao si i zastygo, nie wznoszc si wyej. Pomarszczona twarz uwanie obserwowaa dziwaczne rumowisko, w ktrym siedziao dwoje dzieci i pies. - Kolego wizie, kierunek podkopu pnoc wschd!!! - rykn nagle Paweek straszliwym gosem. - Jestem ptora metra poniej poziomu terenu!!! - Gupi jeste, nie drzyj si, tylko stukaj w cian! - odkrzykna Janeczka z irytacj, gosem nieco mniej przeraliwym. - Kto ci usyszy przez kamienny mur? Musisz stuka kamieniem, alfabetem Morsea! Przecie nie umiemy alfabetu Morsea? - zdziwi si Paweek, zapominajc, e ma wrzeszcze. - No to co? Nauczymy si. Winiowie w lochach siedz dugo i maja

duo czasu. - Dobra, to ja stukam. Zamiast przeraliwych rykw rozlegy si potne omoty w cianki; drewnianej skrzyni. Szuflada odpowiadaa rezonansem. Brzmiao to jeszcze gorzej i robio takie wraenie, jakby na strychu wrzaa bitwa na drewnian bro. Paweek nawizywa kontakty z koleg winiem z nieopanowanym zapaem. Janeczce udao si go wreszcie powstrzyma. - Cicho bd. Przesta wali, bo babcia przyleci. Ju posza. Posza? -zmartwi si Paweek, zahamowany nagle w rozpdzie. Szkoda, tak si fajnie walio... Nie wlaza na gr? - Nie, popatrzya tylko i zlaza na d. Paweek spojrza ku schodom i zastanawia si przez chwil. - Ty, moe ona przysza tylko po to, eby sprawdzi, co tu robimy? - Moliwe, e tylko po to. Widzisz, jaki to by dobry pomys pokaza jej od razu czarno na biaym? - No chyba, e dobry. Nie wiem tylko, co ci przyjdzie z tego kosza. Szuraa koszem, no i co z tego? Janeczka usadowia si wygodniej. - Nie wiem jeszcze, musz si zastanowi. Jedno jest pewne. To nie ona azia po garau. Chaber warczy na ni zupenie inaczej... Co si stao? Na przypomnienie garau Paweek poderwa si nagle jak ukszony. Nie poruszya go tak ywo osobliwa myl, i osoba w wieku zmory imaaby azi po garau, tylko po prostu uwiadomi sobie upyw czasu. Takiej okazji, jak dzisiejsza, nie wolno byo zmarnowa! - Ty, wyazimy z tych lochw! - zarzdzi, wydostajc si pospiesznie z rumowiska rupieci. - Mamy jeszcze najmniej godzin, jazda, wazimy na gara! Prdzej! -Zaraz, czekaj, nie le tak! - ostrzega Janeczka, przeac rwnie szybko. - Musimy wyj z domu tak, eby ona nie widziaa. Niech myli, e dalej tu siedzimy - Co...? A, bardzo dobrze. Babcia te niech tak myli. Ani opuszczenie domu na palcach, bez trzaskania drzwiami, ani przekradanie si na czworakach pod oknem zmory nie stanowio adnej trudnoci. Chaber, na

szczcie, by psem milczcym, posusznym i mdrym, umia zachowywa si tak cicho, e w ogle nie byo go sycha. Nikt nie zauway, e towarzystwo ze strychu przenioso si pod gara. - Nie wiem, po co wybudowali t szop - zauwaya krytycznie Janeczka, przygldajc si skonej paszczynie omszaego dachu. -Przecie tu by wanie taras do opalania. - Ja wiem - odpar Paweek badajc teren z zadart do gry gow. Kiedy ich byo wicej i mieli za mao miejsca. Bardzo dobrze, e wybudowali, bo przynajmniej si teraz zawalia. Bez tego bymy nie wleli. - Przy remoncie maj rozebra do reszty. - Dobrze, e jeszcze nie zaczli. Jakby co, moemy powiedzie, e chcielimy pomc przy rozbieraniu. eby nie byo podejrze. Czekaj, niech popatrz, jak tam wle. Sprawa okazaa si nieatwa. Na liskim mchu w aden sposb nie mona si byo utrzyma. Zjedao si po nim znakomicie, ale wspinaczka w gr wymagaa straszliwego wysiku. Nad dachem szopy widniao okno od starej azienki, z niewiadomych powodw zaopatrzone w potn, ozdobn krat, nad nim cign si dekoracyjny gzyms, nad gzymsem za dach i upragnione okno strychu. Jedynym problemem by ten przeklty, liski mech. - Musimy tu co wbi - zawyrokowa Paweek. - Najlepiej jakie haki. Widziaem kup hakw w pudeku, koo tych takich dugich do okien. Czekaj, przynios. - To przynie i motek. I nie zapomnij si schyli pod oknem! Haki, na ktrych miay zawisn karnisze do firanek, wspinaczce posuyy idealnie. Paweek wbija je stopniowo, nie zdajc sobie: sprawy, e wanie uprawia taternictwo. Janeczka podya tu za nim, Chaber, rzecz jasna, zosta na dole. Gdyby pastwo Chabrowiczowie ujrzeli w tej chwili swoje dzieci, zapewne dostaliby szoku nerwowego. Dalszy cig trasy by ju nieco atwiejszy. Niejakie trudnoci nastrczy wystajcy gzyms, ale przy wzajemnym podpieraniu si, przytrzymywaniu i wciganiu udao si go pokona. Stkajc okropnie, Paweek dotar wreszcie do zakratowanego okienka w dachu i wyda okrzyk triumfu.

- Ha! Prosz, jacy jestemy mdrzy! Chaa nie krata, fotomonta! Otwiera si razem z oknem! - Odsu te nogi! - wrzasna zirytowana, zziajana i zasapana Janeczka. - Wszdzie masz nogi, chyba z tysic! Gdzie ja mam wle! Paweek, dumny i przejty, wspaniaomylnie pomg siostrze. Razem stwierdzili, e karta przymocowana jest nie do futryny, lecz do miny okiennej. W dodatku zabezpieczenie posiada od zewntrz i wanie od zewntrz mona to zafaszowane okno otworzy. - Przytrzymaj! - zada rozgorczkowany Paweek, usiujc wcisn si gow naprzd pod otwarte ku grze skrzydo. - Bo jak spadnie, to mnie przetnie na p. - Czekaj, gupi jeste, nie gow - powstrzymywaa go zaniepokojona Janeczka. - Nogami! Tam moe by wysoko! Paweek uzna suszno ostrzeenia i dokona przedziwnej sztuki akrobatycznej. Wijc si po dachu przenis nogi na miejsce gowy. Troch przypomina przy tym wa, a troch map. W jakim momencie mia wraenie, e nigdy w yciu nie pozbiera do kupy rk, ale w kocu udao si mu wlizn pod otwarte okienko nogami naprzd. Janeczka z caej siy podtrzymywaa skrzydo. - W porzdku! - usyszaa stumiony gos ze rodka. - Tu jest nisko, moesz gow, podepr ci i zeskoczysz. Pu ju to okno! Janeczka przedostaa si do wntrza. Odruchowo otrzepaa rce z kurzu. Okienko zamkno si za ni z lekkim stukiem. Przez bardzo dug chwil na starym strychu panowaa cakowita cisza. Rodzestwo siao nieruchomo. Oczy powoli przyzwyczajay si do zmroku. Z szarej, milczcej, jakby martwej przestrzeni co si zaczo powoli wyania. - Troch ciemno - szepna cichutko Janeczka. adnego wisielca nie widz odszepn Paweek, nieco rozczarowany. Zamilkli i nadal stali nieruchomo. - Przez tyle lat to ju by zosta sam szkielet - szepna nagle Janeczka z zadziwiajc trzewoci umysu. - Poszukajmy, moe ley gdzie w kcie. Ja ju troch widz.

Paweek rwnie zacz troch widzie. - Rany, ale kurz! - szepn z mimowolnym podziwem. Kurz by istotnie imponujcy. Pokrywa grub warstw wszystkie przedmioty, nie pozwalajc ich w pierwszej chwili w ogle rozrni. Rwnie grub warstw zalega podog. Widniay w nim jakie lady. Janeczka nagle zatrzymaa brata, ktry ju rusza na odkrywcz wypraw. - Czekaj! - szepna z przejciem. - Nie le tak! Popatrz, on szed tdy. Wida po tym kurzu na pododze, laz i powczy nogami. Albo specjalnie zamazywa, eby nie byo wida, jakie mia zelwki. Tam szed, do tamtego kta. - Chodmy bokami - zaproponowa Paweek. - Ty tam a ja tu... Wreszcie zaczli widzie zupenie dobrze. Powoli ruszyli w gb zakurzonej, form. - Rany, jakie stare rupiecie! - szepn z szacunkiem Paweek. - Patrz, zegar! - Resztki zegara - skorygowaa Janeczka. - Patrz, co to? Zatrzymali si obydwoje. - Jakby deska do prasowania, ale zamiast deski ma koryto - stwierdzi Paweek niepewnie. - Co to moe by? Janeczka zajrzaa do otworu w rodku. - Tu ma jakie elaza. Jak poamane noe. Suchaj, moe to byo do tortur? - Moliwe. Gdzie tu si wkrcao rce albo nogi... I odcinao po kawaku. Zgodnie odczuli lekki dreszcz zgrozy. Strych zaczyna odkrywa przed nimi swoje straszliwe tajemnice. Bez tchu wpatrywali si w ow okropn machin do odcinania rk i ng, nie mogc od niej oczu oderwa. Wreszcie Paweek spojrza dalej. - Patrz, co to? - szepn z nowym zainteresowaniem, trcajc siostr. - Nie szturchaj mnie tak! - zdenerwowaa si Janeczka. - Nie mog patrze wszdzie naraz! Ktre? mrocznej czeluci, w kierunku, w ktrym wiody lady podstpnego zoczycy. Jednostajna szaro ja nabiera zrnicowanych

- Ao! Janeczka z wysikiem oderwaa wzrok od machiny i spojrzaa na wskazany przez Paweka wielki mosiny przedmiot. - Nie wiem. Jakby dzwon do gry nogami... - W rodku nic nie ma. Pusty. A to? Starowiecki akordeon? Z zajciem obejrzeli zakurzon skr, zoon w harmonijk. Paweek przycisn sterczc w grze rczk. Skra westchna. - Ostronie! - Zaniepokoia si Janeczka. - Dmucha! - Gdzie dmucha? - Jak tam przyciskasz, to tu dmucha. To jaka odwrotno odkurzacza! Paweek sprbowa jeszcze raz, wzniecajc przy okazji tumany kurzu. - Moe tu si co przepychao? - powiedzia midzy jednym a drugim kichniciem. - A z drugiej strony wypychao go po kawaku? - Wszystko do tortur? - odpara Janeczka z powtpiewaniem rwnie kichajc. - To co, ci nasi przodkowie zrobili sobie lochy na strychu? Tortury byy w lochach! - E tam, wcale nie wszystko. Najwyej ta jedna maszyna do odcinania. Patrz tutaj! - Czekaj! Patrz tam...! Paweek porzuci patefon z pogit tub, ktry ju zaczyna oglda i spojrza w kierunku wskazanym przez Janeczk, bo w tonie jej gosu dwiczao co nowego. Jakby triumf, peen napicia. Pod cian, na zakurzonej pododze, wyranie odcina si janiejszy prostokt. Wymiary mia niewielkie, redniej walizki albo czego w tym rodzaju. Na cianie, do wysokoci co najmniej p metra, brakowao czarnych pajczyn. - Co std zabra, widzisz? - szepna Janeczka z przejciem. Co tu leao tysice lat i zabra cakiem niedawno. - Skd wiesz? - Po kurzu. Widzisz chyba, nie? Brakuje kurzu. - A, rzeczywicie, masz racj. I pajczyny na cianie poniszczone.

Ciekawe, jak mu przelazo przez okno, bo drzwiami przecie nie wynis? Co to mogo by? - Walizka jaka. Albo skrzynka. Moe skarb? - Albo moe te pistolety, albo amunicja, albo granaty, co to je babcia Agaty chowaa! Albo karabiny i rewolwery! Zabra i teraz bdzie uywa do napadw? Janeczka skrzywia si z powtpiewaniem. Broni i amunicj nie czua si usatysfakcjonowana, wolaa skarb. Z lekk irytacj dokadnie obejrzaa miejsce po owym meblu czy pakunku. Nie ulegao wtpliwoci, e lea tu do niedawna, wszystko inne spoczywao na strychu od wiekw nie tknite i tylko to jedno zostao zabrane. - Gupi jeste, dla byle czego tak by si namczy - mrukna krytycznie. - Sama jeste gupia! - oburzy si Paweek. - Pistolety i amunicja to nic jest byle co! Janeczka nie zamierzaa wdawa si z nim w ktni. Rozejrzaa si dookoa. - Obejrzyjmy, czy nie zabra czego wicej - powiedziaa. - Spnilimy si, trzeba tu byo wle na samym pocztku. Z zachowaniem najwikszych ostronoci ruszyli dalej. Ostrono bya niezbdna nie tylko dlatego, e mg ich kto usysze, ale take i z tej przyczyny, e kady gwatowniejszy ruch podnosi pokady kurzu. I tak ju wygldali jak wytarzani w czarnym popiele. - Rany, jaki fajny rupie? - ucieszy si nagle Paweek na widok starej, zdezelowanej katarynki. - Patrz, tu ma korbk! Krci si...? Zanim Janeczka zdya go powstrzyma, sprbowa. Gos, jaki wydaa z siebie stara katarynka, przers wszystko. Obydwoje si zachysnli, Paweek puci korbk jak oparzony. Przecigy, pospny, pluchy, przeraliwy zgrzyt zabrzmia niczym gos zza grobu i ponis si echem po caym domu. Babcia w kuchni zdrtwiaa kompletnie. Straszliwy dwik, ktry dobieg jej uszu, mg oznacza tylko jedno. Znaa go doskonale. Poblada nagle, po dugiej chwili ostronie odstawia na st przyciskany do ona sj

i wybiega z kuchni. Z drzwi swojego pokoju wyjrzaa ssiadka. - Pastwa kochane dzieci bawi si na strychu - rzeka zgryliwie, Dziwnie si bawi w jakich aresztantw... Babcia spojrzaa na ni i bez sowa popdzia na strych. Panowaa inni cisza i najdoskonalszy spokj, tylko osobliwe rumowisko pod cian wskazywao, e dzieci tu byy. Najwidoczniej oddaliy si jednake ju dawno i z ca pewnoci nie mogy spowodowa tego dwiku. Babcia wrcia na d i nakapaa sobie do kieliszka kropli na uspokojenie, w duchu komentujc bardzo nieyczliwe insynuacje ssiadki. Na starym strychu panowaa atmosfera lekkiego zdenerwowania. Janeczka czynia bratu wyrzuty. Ty gupi, co ty robisz, trzeba byo sprbowa delikatniej! Usyszeli nas na kocu wiata! - No, instrument muzyczny to to nie jest - zawyrokowa Paweek, ochonwszy nieco po wstrzsie. - Musiao chyba suy do ostrzegania przed wrogiem albo nawet do odstraszania. - Bo po co ty zaraz musisz wszystko rusza! Tylko patrze, jak przylec nas tu szuka. Popieszmy si, trzeba wraca! - Co ty? Jeszcze tyle do obejrzenia! Janeczka bya nieubagana. - Chcesz, eby nas tu zastali? Trudno, trzeba bdzie wle jeszcze raz, a na razie wracamy. - Jeszcze par razy! Kupa tego. Trzeba bdzie wzi ze sob latark, bo po ktach cakiem ciemno. Czekaj, przy wleczemy co pod okno, bdzie atwiej wazi i wyazi. Myl Paweka bya rozsdna. Popiesznie rozejrzeli si po widniejszej czci strychu. W pobliu okna, pod cian, sta kufer, ktry tak solidnoci, jak rozmiarami najlepiej odpowiada ich potrzebom. Naleao go podnie, nie przesuwa, szuranie nim po pododze byoby ze wszech miar szkodliwe, powodowaoby kurz i haas. Paweek wezwa siostr na pomoc. Janeczka ju uja kufer w objcia i nagle zatrzymaa si. Dostrzega osobliwe zjawisko.

-

Czekaj!

-zawoaa

gorczkowym

szeptem.

-Zobacz,

on

jest

odkurzony! - No to co, e jest odkurzony! - zirytowa si Paweek, oczekujcy pomocy ze swoj poow kufra uniesion w ramionach. Natychmiast jednak poj wag odkrycia i opuci ciar z powrotem na podog. - Aaaa...! Mylisz...? - No wanie... Paweek obejrza kufer uwaniej. By nie tyle odkurzony, ile zakurzony niedokadnie, nierwnomiernie i w znacznie mniejszym stopniu ni reszta przedmiotw. Rni si. Obydwoje popatrzyli na, a potem rwnoczenie przenieli wzrok na janiejsze miejsce pod cian. Pasowao! - To wanie on tam sta - powiedziaa Janeczka z oywieniem. -Zajrzyjmy! Tylko ostronie! - Przecie chyba nie wybuchnie ani nie zawyje - mrukn Paweek, ale unis cikie wieko powoli i delikatnie. Na dnie kufra leaa maa kartka papieru i nic wicej. Brat i siostra pochylili si nad ni tak zachannie i gwatownie, e a stracili rwnoczenie rwnowag, wpadli grn poow ciaa do rodka i stuknli si gowami. Omal nie poszarpali kartki na kawaki, usiujc przeczyta tekst rwnoczenie. Janeczka popdzia pod okno, gdzie byo wicej wiata, Paweek wygrzeba si z kufra, kopn co mikkiego i popdzi za ni. Na kartce wypisane byy jakie liczby. Obejrzeli tekst jeszcze raz. Wyglda on nastpujco: 1974-II 23, 24 VI 4 I 1, 2 II 6-II 23, 1-VI l IV 4, 19 II 2 V 4 I l-(g. 17 20) I l V 3 I 2 IV 3 I 2 (pol. 1643