JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy...

232
SYLWIA POGORZELSKA JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA

Transcript of JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy...

Page 1: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

SYLWIA POGORZELSKA

JESTEM WDZIĘCZNAZA RAKA

Page 2: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.
Page 3: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

SYLWIA POGORZELSKA

JESTEM WDZIĘCZNA

ZA RAKA

Page 4: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

© Copyright for this edition by Sylwia PogorzelskaWarszawa 2020

Żadna część niniejszej publikacji nie może być bez uprzedniej pisemnej zgody Autor-ki publikowana lub reprodukowana, włączając w to reprodukcję za pomocą druku, offset, kserokopie, mikrofilmy lub w jakiejkolwiek formie elektronicznej, optycznej lub w innej postaci. Kopiowanie jest dozwolone wyłącznie w zakresie dozwolonym przepisami ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych (dozwolony użytek osobisty) z zastrzeżeniem, że również w tym wypadku prawa autorskie (majątkowe

i niemajątkowe) podlegają ochronie prawnej.

ISBN 978-83-956981-0-1

Projekt graficzny okładki:Lemon-Art Michał Kortas

www.lemonart.pl

Fotografia na okładce:Daniel Petryczkiewicz

@daniel_petryczkiewicz_photo

Redakcja:Krystyna Podhajska

Korekta:Jolanta Bieguszewska

Przygotowanie do druku:City Vision

Eugeniusz WalochInowroclaw

Druk i oprawa:PRINT PACK Group Sp. z o. o.

Białobrzegi

Page 5: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Dla mojej córki Aleksandry –miłościmojegożycia

Page 6: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.
Page 7: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 7 |

Listy

Sylwio,

Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho-robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Pewnego dnia zadzwonił ktoś z Twoich bliskich i wspomniał o wstępnym rozpoznaniu u Ciebie guza piersi. Spotkaliśmy się kilka dni później.

Powiedziałaś mi, że znajomy lekarz zadeklarował szorstkim chi-rurgicznym językiem załatwienie sprawy: „Obcięcie sutka”. Zgodzili-śmy się od razu, że to nie jest załatwienie sprawy.

Po pierwsze, potwierdziłem, że masz prawo, obowiązek i nie-zwykłą okazję – nie wzięcia się za bary ze swoim rakiem, ale wręcz padnięcia mu w ramiona. Że to Ty będziesz najważniejszym uzdro-wicielem dla siebie. Poprosiłem, żebyś znalazła specjalistów, którzy Ci w tym pomogą: lekarzy, psychologów, terapeutów, dietetyków, chorych po leczeniu oraz ich rodziny, serwisy internetowe, relacje z informacjami medycznymi.

Po drugie, wiedziałem, że nie mogę poprowadzić Twojego lecze-nia, gdyż nie jestem specjalistą w tej dziedzinie. Wskazałem Ci dwa ośrodki i dwóch lekarzy, którzy pomogli kilka lat wcześniej mojej ma-mie chrzestnej i żonie mojego pacjenta wyjść z choroby – obie do dziś żyją pełnią życia. Chciałem i doradzałem Ci, żebyś znalazła i wybrała jak najszybciej lekarza, o którym zawsze będziesz mogła powiedzieć: „mój lekarz prowadzący”. Ten lekarz też powinien wiedzieć i czuć, że stajesz się i będziesz jego pacjentką. Nie chorą – ale pacjentką, a na

Page 8: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 8 |

pewno nie „guzem”, nie „sutkiem z chorobą”. To zasadnicza różnica, bo pozwala obu stronom wzajemne sobie zaufać, podjąć wyzwanie i poczuć motywację. Ten lekarz będzie Cię słuchał, będzie Ci dora-dzał, będzie Cię zachęcał do poszukiwań i akceptował Twoje wybory. A Ty także będziesz go słuchała, pytała o radę, zachęcała do poszu-kiwań i akceptowała, nawet jeśli Wasze wybory czasem okażą się różne.

Wielokrotnie sam się przekonałem, że w takiej szczerej, zaufanej i otwartej relacji pacjent i lekarz mogą pokonywać góry, a co dopie-ro jeden „guz”. W podejmowaniu wyzwań i podtrzymywaniu nadziei wyleczenia potrzebujemy dialogu, dostosowywania wzajemnych ży-czeń, oczekiwań i pomysłów. Bez odważnych pacjentów, szczerych, gotowych na wyrzeczenia i zawziętych w dążeniu do wyleczenia nie byłoby lekarzy – odważnych, szczerych, gotowych na wyrzeczenia i zawziętych w dążeniu do wyleczenia pacjentów.

Od początku czułem, że wspaniale radzisz sobie z chorobą, że sta-nie się ona dla Ciebie najważniejszym doświadczeniem życia. Wła-śnie – życia, bo emanuje z Ciebie chęć życia. Po kilku tygodniach diagnostyki, a jeszcze przed chemioterapią i operacją okazało się, że nowotwór stał się dla Ciebie swoistą drogą do odkrywania siebie, stawiania ważnych pytań o Twoje życie, zmieniania go na szczęśliw-sze. Z Twoich opowieści już wtedy biła paradoksalna wdzięczność za to, że zachorowałaś. Wiedziałem, że wygrałaś, zanim nowotwór miałby szansę wygrać z Tobą, że możesz być wdzięczna za raka, z którym przyjdzie Ci żyć. Zaczęłaś żyć z rakiem. Zaczęłaś skupiać się na życiu. Zaczęłaś też żyć pełniej ze sobą po to, żeby zadbać o swoje zdrowie. Szybko się okazało, że Twoje zdrowie Ci nie wystarczy, że Ciebie i Twojego raka potrzebują inni pacjenci z rakiem oraz ich ro-dziny. Niemal natychmiast, naturalnie i na luzie, ruszyłaś im z pomo-cą, konsultacjami i ze wsparciem.

Szybko się zorientowałem, że trzeba Cię wspierać, byś swoją wiel-ką siłę przekształciła w lekarstwo dla innych. Abyś mogła się stać przewodnikiem, wsparciem dla chorych oraz ich rodzin. Przewodni-

Page 9: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 9 |

kiem po życiu z rakiem i po zdrowieniu. Masz świeże doświadczenie, najlepszą wiedzę i mnóstwo empatii – tak potrzebne, by pomagać innym żyć z rakiem. Sprawiać, aby stali się odważni, byście mogli ra-zem poczuć wdzięczność, że spotkało Was coś wyjątkowego… Życie, życie, życie… Tyle że dla niektórych teraz z rakiem.

Dr hab. n. med. Sebastian Stec

***

Znasz to uczucie, kiedy poznajesz kogoś i od razu widzisz, że jest niezwykły? Właśnie tak miałam, kiedy poznałam Ciebie. Totalny luz, podobne poczucie humoru… od razu coś pykło.

Nigdy nie czułam między nami żadnej bariery, żadnego niewi-dzialnego muru. W krótkim czasie stałaś się dla mnie niezwykle waż-na i to do dziś się nie zmieniło.

Przechodziłyśmy przez różne meandry prywatne i zawodowe; raz było wesoło, innym razem wcale, ale zawsze dostrzegałam w Tobie siłę i wolę walki.

Choroba to nie pierwsza taka sytuacja, w której po usłyszeniu w telefonie Twojego głosu i tego, co miałaś mi do powiedzenia, po prostu usiadłam.

„Angi, jestem w ciąży…”„Angi, jadę rodzić…”Wiele, wiele razy miałam nogi jak z waty, kiedy widziałam, że to

Ty dzwonisz.Nie zawsze przekazywałaś mi dobre wiadomości, ale zawsze

miałam pewność, że dasz radę wszystkim przeciwnościom losu. Tak samo było tym razem.

„Angi, ja chyba mam raka…”

Page 10: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 10 |

Nigdy nie owijasz w bawełnę, nigdy nie kłamiesz, nie karmisz półprawdami.

W pierwszej chwili naprawdę musiałam usiąść. Nawet teraz, kie-dy piszę te słowa, nie widzę wyraźnie i miękną mi nogi. Pierwsza myśl: „Niemożliwe!”. Badasz się regularnie, znasz swój organizm jak nikt inny, jesz zdrowo, ćwiczysz i nagle coś takiego? Niemożliwe!

Starałam się ogarnąć. Chwila zastanowienia – co mogę dla Ciebie zrobić w tej sytuacji, jak Ci pomóc? Najchętniej bym się rozryczała, ale nie chciałam okazać słabości.

Twój ton głosu, Twoja stanowczość i znowu ta siła nie pozwoli-ły mi ani przez chwilę pomyśleć inaczej niż: „Damy radę. Będzie do-brze!”.

Tak, tak to właśnie było – to nie ja dałam siłę Tobie, to Ty znów dałaś swoją siłę mnie. Nie musiałaś wiele mówić, wystarczyło posłu-chać, jaki masz plan działania: badania, szpitale, różnego rodzaju leczenie. Otarłam mokre oczy i zebrałam się w sobie, by nie pokazać Ci, że się martwię i dać Ci to, czego potrzebujesz – wsparcie i mnó-stwo dobrej energii.

Każda kolejna wiadomość od Ciebie, każdy telefon z informacja-mi o wynikach badań, o chemioterapii, leczeniu metodami niekon-wencjonalnymi, o tym, co można zrobić i w jaki sposób, stanowiły dla mnie czytelny przekaz, że traktujesz to, co Cię spotkało raczej jak ciężką grypę, a nie jak śmiertelną chorobę. „Jeszcze chwila i będę zdrowa” – nigdy nie przestałaś w to wierzyć. Ja również nigdy nie przestałam.

Według mnie właśnie to jest najważniejsze – wiara. Nie wiem, dlaczego jedna osoba tyle razy dostaje w twarz od losu, ale mówi się, że każdego spotyka tylko tyle, ile jest w stanie udźwignąć. Jeśli to prawda, to Ty absolutnie jesteś najsilniejszą osobą, jaką znam.

Angelina Wieczorek

Page 11: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 11 |

***

Ten czas, jak każdy inny, jest bardzo dobry, jeśli wiesz, co chcesz z nim zrobić.

Ralph W. Emerson

Przez całe życie towarzyszą nam dobre rady. Te, których udzie-lamy innym, i te, które otrzymujemy od znajomych, przyjaciół, ro-dziny. Podobno kluczem do sukcesu w każdej dziedzinie jest postępo-wanie zgodne z tymi radami, których udzielamy innym. Niby takie proste, a jakże trudne…

Na swojej drodze spotkałem setki ludzi. Każdy z nich wniósł do mojego życia coś nowego i ciekawego, choć niewielu odcisnęło w nim trwały ślad. Z pewnością Sylwia należy do tych drugich. Stała się ona dla mnie, szczególnie w ostatnim czasie, swoistą kotwicą i buso-lą jednocześnie. Kotwica daje poczucie stabilizacji na rozhuśtanym oceanie życia, busola wskazuje kierunek, w którym bezpiecznie po-płyniesz dalej.

Pewnego dnia dowiedziałem się od Sylwii, że wykryto u niej raka. W pierwszej chwili pomyślałem, że poczucie stabilizacji i pewności jutra to tylko fatamorgana, którą uważamy za coś realnego, by czuć się lepiej. Ale już po chwili rozmowy z nią wiedziałem, że proces le-czenia na dobre się w niej rozpoczął i cały ten rak ma przechlapane, tylko jeszcze o tym nie wie.

Siła jest w każdym z nas, tylko nie każdy wie, jak ją aktywować. Sylwia przypomina mi Rycerza Jedi, który potrafi odczuwać Moc. Nie poprzestaje na użyciu jej tylko raz, w konkretnym celu, ale wy-trwale ćwiczy i praktykuje tę umiejętność. I nagle wokół dzieją się rzeczy, które my, zwykli śmiertelnicy czy inni Mugole, nazywamy cudami. A są to tylko (i aż) efekty pozytywnego myślenia oraz syste-matycznej pracy wykonywanej każdego dnia.

Page 12: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Wiem, że ta książka jest ważna. Nie napisałaby jej, gdyby tak nie było. Jestem tego pewien. Moja pewność wynika z wiedzy i świado-mości, dlaczego napisała tę książkę i do kogo ją kieruje.

Napisała ją do ciebie i do mnie, ponieważ widzi głęboki sens po-magania sobie nawzajem. Bo wierzy w zasady, według których żyje. I w to, że dobro zawsze wraca. Napisała o wszystkim, co przepełnia jej duszę i czym może się podzielić.

Myślę, że każdy, czytając słowa Sylwii, znajdzie w nich cząstkę swojej wiary oraz swoich wątpliwości. A jeśli ktoś wierzy w istnienie jakiejś Siły Wyższej, dostrzeże w nich również bezpośredni przekaz „z góry”.

Jestem pewien, że ta książka każdego pochłonie, rozbawi, zasmuci i wzruszy. A przede wszystkim – nie pozostawi obojętnym.

Maciej Czaplicki

Page 13: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Wstęp

Odkąd sięgam pamięcią, marzyłam o napisaniu książki. Wiedzia-łam, że moje życie odbiega od standardu. Nie miałam łatwo. W zasa-dzie zawsze pod górkę. Zazdrościłam swoim rówieśnikom beztroskiej egzystencji. Głowę wypełniały mi marzenia, lecz kule wiszące u nóg nie pozwalały wznieść się ponad ziemię. Winiłam za to cały świat i rów-nocześnie chciałam się wyrwać z tego zaklętego kręgu. Z jednej strony czułam, że pisanie książki stałoby się swoistym katharsis, rozliczeniem z przeszłością i spojrzeniem na nią z innej perspektywy. Że umożliwi-łoby mi przebaczenie. Z drugiej strony nie wierzyłam w jej sukces, bo któż chciałby czytać biografię jakiejś Panny Nikt? Odkładałam więc to marzenie na najwyższą półkę „do zrealizowania” i chyba podświado-mie czekałam na coś, co pozwoli mi zebrać wszystko i dopiąć swego. Nie sądziłam jednak, że tym czymś, co spowoduje spełnienie mojego marzenia będzie rak. Dzisiaj – z perspektywy czasu – myślę, że kiedy zrozumiałam, co się stało, po raz pierwszy poczułam wdzięczność. Oto w obliczu śmiertelnej choroby zrealizuję to, na co czekałam tyle lat. Nie posiadałam się z radości. Zaczęłam pisać niemal natychmiast, byle tylko nie stracić ani jednej chwili, byle nie zapomnieć, jak cudowne rzeczy wydarzały się na mojej drodze. Każdy dzień był dla mnie zagad-ką i każdego ranka jeszcze przed otwarciem oczu dziękowałam wszech-światowi za to, że mogę ten dzień przeżyć. Że mogę chłonąć wszystko, co się wokół mnie dzieje, po to, żeby przelać to na papier. Oczyma wy-obraźni widziałam siebie trzymającą już w ręku książkę pachnącą dru-karnią i przepełnioną dobrą energią. Owoc mojej pracy nie tylko nad nią, lecz także nad samą sobą. To nie jest zwykła książka. Nazywam

Page 14: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 14 |

ją magiczną. Zaklęłam na jej kartach niezmierzone pokłady dobrej energii. Kwantowe cząstki szczęścia, radości, zadowolenia. Tkając tę swoją historię, myślałam o wszystkich znajdujących się w tym samym miejscu co ja. Na rozstaju dróg.

Wiedziałam, że nie jestem pierwszą ani ostatnią osobą, która po usłyszeniu diagnozy znajdzie się właśnie na rozstaju dróg. I nie zoba-czy tam drogowskazu. Drogę wskaże jej albo serce, albo mózg. Mnie w większości przypadków drogę wskazywało serce. Dlatego, znajdzie-cie go dużo również tutaj. Nie miałam koncepcji całości, nie stworzy-łam konspektu. Zwyczajnie, kiedy czułam przypływ energii do pisa-nia, siadałam przy komputerze i płynęłam z nurtem swojej opowieści. Na początku wolniutko, bez pośpiechu, nawet bez pomysłu, z biegiem czasu coraz szybciej i szybciej. Zdarzały się momenty, że palce nie na-dążały za myślami, musiałam wtedy spisywać pojedyncze zdania na kartkach, żeby nie uronić ani jednego, żadnego nie pominąć. Pisanie było dla mnie największą radością. Z dumą patrzyłam, jak zapełnia się kartka po kartce. Czasem się bałam, że to trudniejsze, niż mi się wy-dawało, że nie doprowadzę tego do końca. Ale zawsze nastawał nowy dzień i przynosił kolejną piękną historię.

Książka opisuje drogę, którą przeszłam z nowotworem. Dokładnie tak, jak ona wyglądała. Nie ma tu fikcji ani ubarwionych sytuacji. Każ-da osoba pojawiająca się na tych kartkach istnieje naprawdę. Każda z nich znalazła i zapełniła jakąś lukę w moim życiu, której sama nie mogłabym zapełnić. Nazywam te osoby swoimi Aniołami.

Dokonałam przeglądu wszystkiego, co mi towarzyszyło w tej dro-dze: medycyna konwencjonalna i niekonwencjonalna, suplementy, dieta, medytacja, praca z podświadomością i nadświadomością, wybo-ry intuicyjne, słuchanie własnego serca. Płacz i śmiech. Euforia i doły.

Nie był mi obcy niezwykle skuteczny czarny PR dotyczący raka. Mimo to postanowiłam, że się nie poddam. Nie – nie rakowi. Nie poddam się zbiorowej panice, która tej chorobie towarzyszy. W głębi duszy czułam, że tylko ja sama mogę sobie poradzić nie z chorobą, ale – jak to nazywałam – z przygodą, którą zostałam obdarowana. Nie potrzebowałam doradców.

Page 15: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 15 |

Potrzebowałam wyłącznie ludzi, którzy po każdej mojej decyzji będą kla-skać w dłonie i mówić: „You go, girl!”. Łaknęłam najlepszej energii, tej prawdziwej, nie podszytej tanią ekscytacją. Dzielenia ze mną wszystkich moich radości, wszystkich wariackich pomysłów, które przyszły mi do gło-wy. Chciałam słyszeć, że cokolwiek zrobię, ci ludzie będą ze mną.

Kiedy wzięłam do ręki pierwszy komputerowy wydruk całej książki, popłakałam się. Po mojej twarzy płynęły najprawdziwsze łzy wdzięcz-ności za wszystko, co się wydarzyło, za wszystko, co pozwoliło mi speł-nić marzenia. Tak, rak pozwolił mi odnaleźć prawdziwą siebie, nie bać się iść pod prąd, podejmować najtrudniejsze decyzje. Nauczył mnie słuchać cichego głosu intuicji. Przede wszystkim dzięki niemu mogłam opowiedzieć swoją historię wszystkim tym, którzy pogubili się na swo-jej drodze i poddali strachowi. To również książka dla wszystkich, któ-rzy nie wiedzą, czego tak naprawdę potrzebuje ktoś bliski dotknięty chorobą. Nie tylko rakiem, każdą chorobą wywołującą strach.

Przez cały ten czas nie przestałam szukać swojego Świętego Graala. Wierzę, że go odnalazłam. Ale nie to jest moim sukcesem. Najpraw-dziwszym sukcesem jest możliwość oddania go innym. Swoją opowie-ścią chciałam udowodnić, że wszystko jest w głowie, że w medycynie nie ma niczego „na pewno”. Chciałam również pokazać, jak bardzo strach zabiera nam możliwości działania i jak bardzo jest wytworem naszej wyobraźni.

Dzisiaj wiem, kim jestem, i wiem, czego chcę. W mojej głowie nie ma pytań bez odpowiedzi. Odrobiłam swoją lekcję i nie zamierzam tego zaprzepaścić.

Nie sposób wymienić tu wszystkich, którym powinnam podzięko-wać. Jest jednak kilka osób, dla których wdzięczności nie wyrażą żadne słowa. To dzięki nim moja przygoda z nowotworem nabrała prawdzi-wych rumieńców.

Dziękuję swojemu partnerowi Michałowi za to, że przejął na siebie wszystkie obowiązki związane z prowadzeniem domu i wychowywa-niem naszej córki i że naprawdę starał się mnie nie wkurzać. A nie było to łatwe zadanie.

Page 16: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Dziękuję jego Mamie, Joli, która jest najlepszą prawie teściową na świecie. Musiałabym przeznaczyć chyba pół strony na wymienienie wszystkich jej zalet, więc ograniczę się do najważniejszych. Dziękuję Jej za najprawdziwszą troskę, dyskrecję i pojawianie się w takich mo-mentach, w których naprawdę potrzebowałam właśnie Jej obecności. Za bezszelestne poruszanie się po domu, najlepszy na świecie krup-nik i cudowne placki z jabłkami. Wyrazy wdzięczności przekazuję też Jej Mężowi – za męskie podejście do wielu kwestii i najszybsze na świecie znajdowanie kolejnych możliwości.

Doroto, bez Ciebie byłabym jak dziecko we mgle. Twoje zaangażo-wanie przebiło totalnie wszystko. Nigdy Ci tego nie zapomnę i zawsze będę się czuła Twoją dłużniczką.

Aneto, dziękuję za najlepszy catering na świecie!Sebastianie, to Ty od początku byłeś moim mentorem i to Ty naj-

bardziej motywowałeś mnie do pisania. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.

Bartku, dzięki za cały proces nauki kreowania nowej rzeczywisto-ści. Przejście przez Alchemię Przebudzenia było moimi narodzinami – tymi prawdziwymi.

Beato, dzięki Tobie dowiedziałam się, od czego zacząć, jak poukła-dać sobie w głowie i jak być wdzięcznym.

Bez tych osób moja historia zapewne potoczyłaby się zupełnie ina-czej. Każdemu, kto sięgnie po tę książkę, życzę, by spotkał Anioły na swojej drodze. Ja je spotkałam…

Page 17: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział I

Dzień, od którego wszystko się zaczęło

Koniec to kłamczuch w świecie nieskończonymKs. Jan Twardowski

– Nie wygląda to dobrze, zapraszam pojutrze na onkologię…– …? To był ten moment, kiedy zrozumiałam, co oznacza stwierdzenie, że

nagle komuś cały świat się wali. Mój legł w gruzach po kilku zaledwie słowach lekarza. Nie wiem, co mnie bardziej przeraziło: jego nierucho-ma twarz bez wyrazu, beznamiętny ton czy unikanie mojego wzroku. A może to wszystko razem wzięte i składające się na jakiś potwor-ny dla mnie spektakl? Zaschło mi w gardle, serce biło jak oszalałe, chciałam o coś zapytać, ale gonitwa myśli nie pozwalała mi zbudować żadnego zdania. Chyba pierwszy raz w życiu poczułam totalną pustkę w głowie. Naprawdę chciałam wiedzieć wszystko, tylko że mózg i ję-zyk odmówiły mi posłuszeństwa. Chwilę później, słaniając się, wy-szłam z gabinetu.

Na zewnątrz czekała na mnie moja kuzynka Ania. Chyba wygląda-łam niewyraźnie, bo odniosłam wrażenie, że Ania nie ma odwagi zapy-tać mnie o to, co usłyszałam w gabinecie.

W końcu udało mi się wziąć normalny głęboki oddech. Mój mózg powoli znów zaczynał działać.

– Mów – powiedziała w końcu Ania.– Muszę się stawić na onkologii.– To nic nie znaczy…– Aniu, to znaczy wszystko.

Od początku wiedziałam, że badania tylko potwierdzą to, co i tak poczułam natychmiast. Guz w piersi miałam przynajmniej od 2015

Page 18: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 18 |

roku. Skąd to wiedziałam? Ano stąd, że z powodu wielu różnorodnych obciążeń rodzinnych byłam jedną z najkarniejszych pacjentek na świe-cie. Badałam się regularnie raz w roku pod kątem większości chorób autoimmunologicznych, dziedzicznych oraz wszystkich tych, które akurat przyszły mi do głowy. Nazywałam to corocznym przeglądem. Nie należałam do osób, które nie chodzą do lekarza, bo się boją, że stwierdzi on u nich jakąś chorobę.

Przez trzy lata słyszałam, że to zwykły mięsako-włókniak, który się nie powiększa, ma regularny zarys i żadnych podejrzanych cech. Raz, w 2016 roku, nawet poprosiłam o skierowanie na biopsję, żebym mo-gła to sprawdzić i być spokojna. Spokojna na sto procent. Dostałam je. Pojechałam.

Lekarz zaczął od USG.– A czemu właściwie skierowano panią na biopsję?– Sama poprosiłam o skierowanie.– Ale ja nie widzę podstaw do wykonania tego badania, to nie wy-

gląda podejrzanie. Szkoda panią kłuć.– Hmm… Skoro pan doktor jest pewien, to może faktycznie szkoda.Wyszłam spokojna. Dwóch niezależnych lekarzy nie może się prze-

cież mylić. Rok później guzek nieznacznie się powiększył, ale ciągle miał tę samą strukturę. Wiedziałam zatem, że nie mam powodu do niepokoju, zwłaszcza że lekarz – kolejny – robiący mi USG nie widział w tym niczego złego.

Przyszedł rok 2018. Jak zwykle pod koniec stycznia wylatywaliśmy na wakacje. Daleko.

Zawsze lataliśmy daleko. Brazylia, Zanzibar, Wyspy Zielonego Przy-lądka. Tym razem polecieliśmy z parą naszych znajomych i ich córka-mi na Sri Lankę.

Jeśli jest informacja, która w ułamek sekundy potrafi całkowicie ze-psuć komuś wakacje, to na pewno dotyczy ona choroby kogoś bliskie-go. Taką właśnie dostał nasz znajomy. Jego mama od dawna kasłała, mimo że nie była przeziębiona. Badania nie pozostawiały wątpliwości – rak płuc. Nieoperacyjny.

Page 19: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 19 |

Wtedy pomyślałam, że jesienią – wbrew swoim zwyczajom – nie zrobiłam corocznego przeglądu. Postanowiłam, że po powrocie zacznę właśnie od tego.

W marcu poszłam na USG. Nie zaskoczyło mnie, że guzek nadal jest i że nadal nie ma żadnych niepokojących cech. Dodatkowo zrobiłam badanie jamy brzusznej oraz narządów rodnych. Od ginekologa usły-szałam nawet, że mam piękne jajniki i warto to jeszcze wykorzystać. Odetchnęłam z ulgą.

Wieczorem 10 czerwca, leżąc w łóżku, odruchowo zaczęłam spraw-dzać rzekomy mięsako-włókniak. Tak, samobadanie robiłam odrucho-wo i dość często, odkąd nauczyła mnie tego moja pani ginekolog. Jak większość kobiet mam piersi gruczołowe, co zwykle utrudnia samo-badanie, ponieważ pod palcami czuję mnóstwo nierówności i grudek. Wiele lat wcześniej, zanim trafiłam na tę świetną panią ginekolog, każ-de zgrubienie wydawało mi się podejrzane. Podczas wizyty podzieli-łam się z nią swoimi spostrzeżeniami. Powiedziała mi wtedy zdanie, które zapamiętałam na zawsze i przy okazji powtarzałam koleżankom. Otóż jeśli kobieta bada swoje piersi regularnie, najlepiej codziennie pod prysznicem, to wkrótce pozna je tak dobrze, jakby miała ich mapę. Jeśli na tej mapie pojawi się jakikolwiek nowy element, wtedy kobieta nie będzie miała wątpliwości, że nie ma to związku z ich gruczołową budową. Na zakończenie tamtej wizyty pani ginekolog pożegnała mnie informacją, że z moimi piersiami wszystko jest w porządku. Do mnie należy teraz stworzenie sobie ich mapy i regularne samobadanie.

Do tego guza byłam przyzwyczajona – przecież tyle razy widzia-łam go na USG. Jednak tym razem był wyraźnie twardszy i zwyczajnie inny. Zaniepokoiło mnie to. Nie mógł się przecież tak znacząco zmienić w ciągu trzech miesięcy. Przyszło mi do głowy, że może to skutek od-stawienia w kwietniu tabletek antykoncepcyjnych… Nie wiem czemu błysnęła mi myśl, żeby sprawdzić pachowe węzły chłonne. Dotknęłam ich i zamarłam.

Węzły były powiększone. Tak bym je nazwała jako lekarz. Mówiąc zwyczajnie, stały się po prostu wyraźnie wyczuwalną kulką. Na pewno

Page 20: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 20 |

wcześniej jej tam nie miałam. Natychmiast odnalazłam opis ostatniego badania – wtedy były prawidłowej wielkości. Czułam, że nie wróży to niczego dobrego. Moja zawsze silna intuicja krzyczała wręcz, że przyj-dzie mi zmierzyć się z czymś, z czym na pewno mierzyć się nie chcę. Nie miałam pojęcia, że choroba okaże się zaledwie ułamkiem tego, cze-mu przyjdzie mi stawić czoła.

Następnego dnia podzieliłam się swoimi wątpliwościami z Anią. Jak się potem okazało, chyba nie była u mnie przypadkiem. To moja najbliższa kuzynka, od lat mieszkająca za granicą. Przyjechała do mnie na krótko pierwszy raz, odkąd wyjechała z Polski, mimo że wcześniej wielokrotnie jej to proponowałam. Kilka lat temu miała nowotwór piersi, lewej. Tej samej, co do której ja miałam wątpliwości. No i Ania była u mnie. Teraz. Właśnie teraz.

– Możesz spojrzeć na moje USG? – zapytałam, podsuwając jej wy-nik badania.

– Pewnie. Pokaż. Przeczytała i z uśmiechem odpowiedziała.– Słuchaj, gdyby tutaj coś się działo, lekarz nie wypuściłby cię, ot

tak, z gabinetu. Wysłałby cię na mammografię i biopsję, cito. Jeżeli napisał, że zmiana wygląda na łagodną, to według mnie wie, co mówi. Nie ma się czym martwić.

– A węzły? – Węzły przecież też są okej. Może się powiększyły, bo jesteś podzię-

biona?Nie, z całą pewnością nie byłam podziębiona.Ania trochę mnie uspokoiła, jednak coś nie dawało mi spokoju. Chcia-

łam jej wierzyć, w końcu wiedziała, o czym mówimy. Jednocześnie odno-siłam wrażenie, że trochę bagatelizuje sprawę, żeby mnie nie straszyć.

– Pokaż mi tę pierś, sprawdzę coś – poprosiła Ania po chwili.Podeszłyśmy do lustra i ona dłonią ułożoną w łódeczkę uniosła

moją pierś. Koło otoczki brodawki pojawiło się niewielkie wgłębienie. Widziałam, jak po twarzy Ani przemknął niepokój. Popatrzyła raz jesz-cze i wolno powiedziała:

Page 21: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 21 |

– Nie podoba mi się to….A mnie nie podobał się ton, jakim to powiedziała…Dwa dni później w gabinecie lekarskim usłyszałam zaproszenie na

onkologię. Każdy, kto mnie zna, wie, że jestem człowiekiem czynu. Nie odkładam niczego na później, nie znoszę niepewności, czekania, nie zastanawiam się. Działam natychmiast. Dwa dni czekania na wizytę na onkologii to dla mnie było o dwa dni za długo. Po przyjściu do domu spakowałam torbę do szpitala. Następnego dnia stawiłam się na od-dziale onkologii w Szczecinie, żeby zrobiono mi niezbędne badania. Biopsję, mammografię, genetykę, krew.

Pierwsze spotkanie z onkologiem dawało jakąś nadzieję.– Okej, pani Sylwio. Proszę się rozebrać, zaczniemy od badania pal-

pacyjnego.Rozebrałam się i usiadłam na kozetce.– Czy pani lewa pierś zawsze była większa?– Tak, zawsze, odkąd pamiętam.– Guz zdaje się dobrze odgraniczony, nie jest rozlany.Badał mnie jeszcze przez chwilę, jego twarz nie zdradzała niczego.

Wpatrywałam się w nią intensywnie, żeby wyczytać jakąkolwiek emo-cję. Na próżno. Miał twarz pokerzysty. Po chwili powiedział:

– Wziąwszy pod uwagę wynik USG i to, co wyczuwam, myślę, że możemy sobie pozwolić na umiarkowany optymizm.

Ucieszyłam się, ale za chwilę przypomniałam sobie o wgłębieniu koło otoczki brodawki. Nie sprawdził tego.

– Panie doktorze?– Tak?– Chciałam panu coś pokazać.Podniosłam pierś, tak jak wcześniej zrobiła to Ania.– Mam tu takie zaciągnięcie skóry…– Hmm… – podszedł do mnie. Wiedziałam, że on wie, że to nie jest dobry znak. W internecie przeczytałam, co oznacza takie zaciągnięcie skóry: guz

przerasta tkanki i powoduje brak ich ruchomości, co przejawia się wła-

Page 22: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 22 |

śnie załamaniem lub zaciągnięciem skóry. Przeczytałam też, że guzy łagodne tego nie powodują.

– Widzę, że mamy tu nieźle wyedukowaną pacjentkę. Faktycznie, to trochę zmienia postać rzeczy.

Wiem, że lekarz starał się nie spowodować u mnie wybuchu paniki. Nie spowodował, chociaż już wiedziałam.

Leżąc wtedy w szpitalu, byłam spokojna, wewnętrznie znałam dia-gnozę, nie liczyłam na cud. Miałam przeczucia, które, jak się za chwilę okazało, nie myliły mnie ani trochę. Poświęciłam ten czas na medytacje, które dawały mi największe ukojenie, pozwalały okiełznać myśli, odciąć się od rzeczywistości i udawać, że żyję normalnym życiem. Wyniki histo-patologii miały być najpóźniej za tydzień, genetyki – do dwóch tygodni.

Dla moich najbliższych te siedem magicznych dni było czasem nadziei i wiary, że to tylko zły sen, że za chwilę wszystko się wyjaśni i będziemy się z tego śmiać, a ja dostanę ochrzan za napędzenie im stracha. Patrzyłam na Michała, widziałam jego lęk. Mnie samą najbar-dziej zaskakiwało to, że w ogóle nie czułam lęku. Kolejny raz mój we-wnętrzny głos mówił wyraźnie, że diagnoza okaże się zła. Nie dowiem się, że to niezłośliwy guzek, nie usłyszę, że to początkowe stadium bez przerzutów. Ten brak lęku pozwalał mi zachować spokój.

Już podczas pobytu w szpitalu wertowałam internet w poszukiwa-niu wszystkiego, co mogło mi pomóc, a nie należało do obszaru medy-cyny akademickiej. Czułam, że choroba nie pojawiła się przypadkiem. Uważam, że w życiu nie ma przypadków, że wszystko dzieje się po coś, a najbardziej traumatyczne przeżycia zmuszają nas do przyjrzenia się sobie i zweryfikowania tego, co robimy i myślimy. W głębi siebie wie-działam, że to mój czas i że ta podróż doprowadzi mnie do odpowiedzi na wszystkie gnębiące mnie od dawna pytania.

Po siedmiu dniach Michał odebrał telefon od profesora z kliniki.– Cóż… Będziemy musieli się z tym zmierzyć.– Jest źle?– Najważniejsze to się nie załamywać. Najwięcej zależy od pacjenta.

Jeśli pacjent nie wierzy, że da radę, to medycyna jest bezsilna. Trze-

Page 23: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 23 |

ba wziąć się w garść i zacząć leczenie. Nie ma co zwlekać. Jestem do waszej dyspozycji. Jeżeli będziecie potrzebowali jakiejkolwiek pomocy w Warszawie, skieruję was do najlepszych specjalistów. Jeżeli chcecie być u mnie, zapraszam do Szczecina.

– Czy mogę poprosić o przesłanie wyników mailem?– Jasne, za chwilę przesyłam. Trzymam kciuki i do boju!Na tych kilka sekund przed przyjściem maila świat się zatrzymał.

Wszystko umilkło, w uszach dzwoniła cisza i żadne z nas nie miało od-wagi niczego powiedzieć. Trwaliśmy w tym stanie, patrząc na siebie, nie wiedząc, czy we własnych oczach widzimy strach czy żal, pretensję czy ból i czy któreś z nas odważy się otworzyć ten e-mail.

Dźwięk przychodzącego e-maila był ostatnim dźwiękiem w starej rzeczywistości.

Carcinoma lobulareinvasivum, rak zrazikowy naciekający, stopień złośliwości G3. Stwierdzono ekspresję receptora estrogenów w 99% komórek rakowych (intensywność odczynu =3+ na skali 0–3) i recep-tora progesteronowego w 70% komórek rakowych (intensywność od-czynu =3+ na skali 0–3). Indeks proliferacyjny Ki67 – 90% komórek.

Tak więc 21 czerwca 2018 roku z atrakcyjnej, pełnej życia, aktyw-nej zawodowo kobiety i matki miałam się stać numerem 1320050 na karcie DILO. Bezimienną łysą pacjentką onkologiczną ze złośliwym ra-kiem piersi z przerzutami do węzłów chłonnych.

Page 24: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.
Page 25: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział II

Rak nie jest Twoim przeciwnikiem

Teraz pomaganie jest modne, kiedyś nie było. Było oczywiste.Bogusław Linda

Kolejny ranek przywitał nas inną energią. To, co miało zostać wy-płakane, zostało wypłakane, teraz należało się zastanowić, co z tym fantem począć. Za oczywiste uznałam to, że przy tym stopniu złośli-wości nowotworu nie mogę ani nie chcę zaufać jednej metodzie. To był dzień, kiedy uzmysłowiłam sobie również, że skoro jeszcze kilkadzie-siąt godzin temu byłam zdrową osobą, to na pewno jestem nią i teraz. Jak się później wiele razy okazało, to przekonanie najprawdopodob-niej sprowokowało całą lawinę szczęśliwych zbiegów okoliczności oraz nadało mojemu leczeniu zupełnie nowy wymiar. To był też ten dzień, kiedy zaczęła się moja dwutorowa droga do wyzdrowienia.

Według programu, który zawsze miałam w głowie, musiałam po-magać. Pomagałam wszystkim wokół, bo tak zostałam tego nauczona. Najczęściej powodowało to we mnie wewnętrzny bunt i jednocześnie poczucie winy, którego nie znosiłam. Odkrywałam raz za razem, że prawdziwą przyjemność sprawia mi pomaganie dlatego, że sama tego chcę, a nie dlatego, że tak wypada. I nagle w tej przedziwnej zdrowotnie sytuacji dokonałam przełomowego odkrycia; oto nadszedł moment, kiedy naprawdę będę mogła pomóc. Nie jednej osobie i nie na siłę, ale całym rzeszom ludzi, którzy znaleźli się w sytuacji podobnej do mojej. Ta myśl przypominała wybuch Etny. Przewartościowała wszystko, co wówczas miałam w głowie. Wiedziałam jedno – udowodnię, że ciągle można wszystko, że wystarczy znaleźć kilka odpowiedzi wewnątrz sie-bie, a cała reszta naprawdę poukłada się sama. Postanowiłam doku-mentować krok po kroku wszystko co robię, jak robię i dlaczego. Za-planowałam, że kiedy skończy się ta przygoda, opublikuję wszystkie

Page 26: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 26 |

swoje filmy instruktażowe w social mediach po to, żeby ktoś zaczyna-jący swoją wędrówkę z jakąkolwiek – a zwłaszcza z tą – chorobą, miał drogę utorowaną przeze mnie. Chytrość planu polegała na tym, że pod pretekstem nagrywania niezwykle potrzebnych filmików na YouTube’a odwrócę uwagę swojego umysłu od sedna problemu.

Przez większość życia kierowałam się intuicją i zwykle wychodziłam na tym całkiem nieźle. Nie mogłam zatem zrozumieć, dlaczego nie zo-rientowałam się wcześniej, że coś, co rośnie w mojej piersi, doprowa-dzi mnie do sytuacji, w której się znalazłam. Choroba nie była dla mnie w tym momencie najważniejsza. Ważniejsze zdawały się odpowie-dzi na pytania, które jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zaczęły się pojawiać wraz z jej nadejściem. Kiedy zaczęłam się temu przyglądać, uznałam to za wskazówkę na przyszłość. Czas pokazał, że i tym razem intuicja mnie nie zawiodła. Nigdy nie byłam osobą po-trzebującą licznego towarzystwa. Lubiłam spędzać czas tylko ze sobą, grono najbliższych mi ludzi nie zmieniało się od lat. Wewnętrzny głos podpowiadał mi, że tylko oni mogą się dowiedzieć o mojej chorobie. Wiedziałam, że nie poprzestanę na konwencjonalnych sposobach le-czenia. A ponieważ znałam powszechne nastawienie do wyłamywa-nia się z systemu, uznałam, że dla wszystkich będzie lepiej, jeśli moja choroba pozostanie moja i tylko moja. Dzięki temu mogłam uniknąć słuchania złotych rad ludzi zdrowych i mało mnie znających, przed udawaną litością i ekscytacją sensatów. Zanim zaczęłam tournée po szpitalach, postanowiłam przyjrzeć się temu, co się stało, i spróbować znaleźć w przeszłości jakiekolwiek symptomy nadciągającego (nie)szczęścia.

Oprócz tych oczywistych, w postaci zaniedbania lekarzy robiących mi USG, zauważyłam również inne, na razie bez ładu i składu, lecz wywołujące dziwne przeczucie, że są elementami większej układanki. Ze zdziwieniem odkryłam, że od jakiegoś czasu w moim życiu dzieją się rzeczy dla mnie niezrozumiałe. Od dwudziestu lat paliłam nałogowo papierosy i należałam do osób, które dwieście razy rzucają palenie po to, żeby za chwilę do niego wrócić. Rzucanie palenia przychodziło mi

Page 27: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 27 |

z łatwością. Szkoda, że na jeden dzień. Aż pewnego sierpniowego po-południa po prostu zgasiłam papierosa i nigdy nie zapaliłam następne-go. Jako posiadaczka grupy krwi 0, czyli grupy pierwotnej, należałam do mięsożerców. Niespodziewanie mięso zaczęło mi najzwyczajniej w świecie śmierdzieć i nie potrafiłam przełknąć ani kawałka. Naj-większym zaskoczeniem stała się coraz większa niechęć do ludzi, na-rastająca od kilku miesięcy. Stroniłam od nich coraz bardziej, sposób zachowania wielu z nich irytował mnie bezgranicznie. Te trzy rzeczy uznałam za najbardziej uderzające, choć nie dostrzegłam ich wspólne-go mianownika. Nie miałam ani narzędzia, ani nawet pomysłu, jak je połączyć, żeby ułożyły się w logiczną całość. Nie wątpiłam natomiast, że klucz znajdzie się sam. Kiełkowała we mnie myśl, żeby zrezygnować z leczenia konwencjonalnego.

Wtedy kompletnie nie wiedziałam, co i jak zrobić, ale chciałam się tego dowiedzieć. Wyjęłam telefon i napisałam na komunikatorze do jedynej osoby, która mogła mnie zrozumieć.

– Hej, masz chwilę?– Jasne, mam. Dawaj.– Lidka… Zdiagnozowali u mnie nowotwór. Nie chcę wziąć chemii.– What??? Poczekaj chwilę.Trzy minuty później dostałam kolejną wiadomość– Napisz do Justyny, ona Ci wszystko powie. I wiesz co? Wiadomo,

że to ogarniesz, co nie?– Wiadomo. W kontakcie.

To była najkrótsza i najbardziej treściwa rozmowa, jakiej wówczas potrzebowałam. Bez zbędnych pytań, bez dociekania. Poczułam: ludzie, których mam wokół siebie, nie pozwolą mi zwątpić, że coś może pójść nie tak. A jeśli mnie samej zabraknie wiary, oni oddadzą mi swoją. Tego dnia dzięki Lidii zaczęła się moja wielka wędrówka do nowego życia.

Przytoczona rozmowa zapoczątkowała serię najpierw drobnych, potem większych, a później spektakularnych „zbiegów okoliczności” w moim życiu. Dzisiaj nazwałabym je cudami.

Page 28: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 28 |

Skontaktowałam się z nieznaną mi Justyną. Ku mojemu zdziwieniu nie zwaliła jej z nóg informacja o tej groźnej trzyliterowej chorobie. Podobnie jak Lidia w krótkich żołnierskich słowach wysłała mnie do kolejnej osoby – Marcina. Podała mi jego numer telefonu oraz nazwę profilu. Weszłam na ten profil i w pierwszej chwili pomyślałam, że to pomyłka. Facet wyglądem przypominał szafę trzydrzwiową i był… mi-strzem Polski w kulturystyce. Nie do końca wiedziałam, co o tym my-śleć. Wysłałam więc screen do Michała. Oddzwonił od razu.

– Czemu mi to wysłałaś?– To gość, do którego mam się zgłosić na konsultację w sprawie

medycyny niekonwencjonalnej.– Wiesz, kto to jest?– No nie. Myślałam, że może ty wiesz.– To mój przyjaciel ze studiów, mieszkaliśmy razem w akademiku

w Katowicach!– Serio? Dzwoń do niego, proszę, jak najszybciej.

Na kozetce u Marcina wylądowałam razem z Michałem i Anią na-stępnego dnia rano, bo on akurat za sprawą kolejnego cudownego zbiegu okoliczności przyjechał do Warszawy. Na jeden dzień. Do dziś uważam, że rachunek prawdopodobieństwa powinien się przynajmniej lekko zawstydzić. I to dwa razy.

Nastąpił przełom. Odnalazłam początek sznurka w wielkim kłębie chaosu w mojej głowie. Zachłystywałam się każdym zdaniem, które wy-powiadał Marcin w siłowni na Mokotowie. Opowiadał mi o chorobie, uśmiechając się od ucha do ucha. Mówił o niej jak o przyjacielu, darze, który dostałam od losu. Momentami miałam wrażenie, że gratuluje mi znalezienia się w tym miejscu. Jeszcze nie do końca rozumiałam, jak można być wdzięcznym za jakąkolwiek chorobę, ale chyba tam rodził się we mnie tytuł tej książki. Czas miał pokazać, że to zrozumiem. Sie-działam naprzeciwko Marcina, słuchałam co mówi i z coraz większym przerażeniem obserwowałam, co się dzieje w moim ciele. W gardle rosła wielka klucha, oczy napełniały się łzami, serce omal nie pękło z żalu.

Page 29: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 29 |

– Komu musisz wybaczyć? – zapytał Marcin.Nie mogłam odpowiedzieć, bo wewnętrznie łkałam jak dziecko.– Dopóki nie odpowiesz sobie na to pytanie i nie wybaczysz, nie

ruszysz.

Znałam odpowiedź i chciałam jak najszybciej wrócić do domu. Nie wiedziałam na razie, jak się za to zabrać. Wiedziałam jednak, co będzie pierwszym krokiem na mojej drodze do uzdrowienia. Usłyszałam jed-no z najważniejszych zdań, które daję każdej osobie będącej na począt-ku swojej drogi.

Rak nie jest Twoim przeciwnikiem. Nie walcz. Zaakceptuj. To wielka część ciebie, to historia, którą twoje ciało chce ci opowiedzieć. Bądź uważny i wsłuchaj się w tę opowieść.

Page 30: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.
Page 31: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział III

Zaklinanie rzeczywistości

Tylko intuicja pozwala nam obcować bezpośrednio z istotą rzeczy.Henri Bergson

Podążałam jednocześnie drogą duchową i tą zwykłą, szpitalną. Nie miałam w sobie wtedy tyle odwagi, żeby z niej zrezygnować. Miałam jednak odwagę coraz częściej wsłuchiwać się w głos swojej intuicji. Na początku słaby i cichy, z każdym dniem coraz głośniejszy i bardziej wyraźny. Miałam poczucie, że jestem w stanie wpłynąć na wynik lecze-nia, jeśli tylko stanę się wystarczająco poinformowanym pacjentem. Nie traciłam czasu na czytanie statystyk ani prognoz mówiących, jakie mam szanse na magiczne pięcioletnie przeżycie. Chciałam zostać spe-cjalistą od swojej choroby. Wiedziałam, że tylko zdobycie gruntownej wiedzy na temat możliwości dostępnych na rynku szpitalnym oraz słu-chanie głosu intuicji gwarantują sukces.

Rajd przygotowujący mnie do leczenia zaczął się chwilę po powro-cie ze Szczecina. Lista badań do zrobienia zdawała się nie mieć końca. Czułam się wtedy całkowicie zagubiona. Nie wiedziałam, czym jest karta DILO, nie wiedziałam, skąd ją wziąć, nie miałam pojęcia, jak się prawidłowo zarejestrować w szpitalu. W zasadzie nie wiedziałam nic. Wtedy dotarło do mnie, że nie jestem jedyną osobą, która w ob-liczu choroby najzwyczajniej w świecie nie wie, co ze sobą począć. Postanowiłam, że stanę się informatorką dla osób, które znajdą się kiedykolwiek w podobnej sytuacji. Od pierwszego dnia zaczęłam na-kręcać zwięzłe filmy na YouTube. Chciałam stworzyć coś w rodzaju przewodnika pokazującego krok po kroku, od czego zacząć, jak za-cząć i gdzie zacząć. Traktowałam to niezwykle poważnie. Po pierwsze dlatego, że chciałam pomóc innym. Po drugie dlatego, że traktowa-łam te filmiki jak rodzaj pamiętnika, dokumentację tego, co robiłam.

Page 32: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 32 |

W Szczecinie zrobiono mi wszystkie badania krwi, pobrano ode mnie materiał do badań genetycznych w celu wykluczenia bądź po-twierdzenia, że jestem nosicielką genów BRCA1 i BRCA2. Zrobiono mi również mammografię oraz dwa rodzaje biopsji – cienkoigłową węzłów chłonnych oraz gruboigłową samego guza. Wtedy czułam, że dostanę w pakiecie wszystko, czego nie chciałabym dostać. W krótkim czasie okazało się, że nie mam szans na chemię celowaną. Gdybym była nosi-cielką któregoś z tych genów, miałabym niemal stuprocentową szansę na wyleczenie samą chemią. W pierwszej chwili byłam wściekła, że na-wet to się nie udało. Mogłam przecież, do jasnej Anieli, mieć ten gen i raz dwa uwinęłabym się z leczeniem. Po chwili uzmysłowiłam sobie, że jeśli nie jestem nosicielką żadnego z genów BRCA, to mam wiel-kie szczęście, bo nie ma ich również moja siedmioletnia córka. Ode-tchnęłam z ulgą. Świadomość, że moja córka jest bezpieczna, miała dla mnie większą wartość niż brak możliwości leczenia chemią celowaną. Czekałam nadal na wynik biopsji węzłów. Nie musiałam czytać staty-styk, żeby wiedzieć, że przerzuty do węzłów zmniejszają moje szanse niemal o połowę. Wiedziałam, że węzły są powiększone, ale zaledwie trzy miesiące wcześniej lekarz podczas USG nie widział w nich niczego podejrzanego, więc może tu uśmiechnie się do mnie szczęście… Usły-szałam, że muszę powtórzyć badanie. Materiał pobrany cienką igłą nie wystarczył, by ocenić stan węzłów chłonnych. Tym razem pobrano go grubą igłą. Zresztą na moje wyraźne żądanie.

Szczęście znów się nie uśmiechnęło. Węzły miały te same parame-try co pierś. Chyba nawet mnie to nie zaskoczyło. Zaczęłam oswajać się z myślą, że moje szanse maleją po każdym kolejnym badaniu. Momen-tami miałam wrażenie, że swoim czarnowidztwem ściągam na siebie właśnie takie wyniki. Zaczęłam kompulsywnie kupować wszystko, co wpadło mi w ręce, na temat wizualizacji, afirmacji, medytacji, pod-świadomości i projektowania nowej rzeczywistości. Zaczęłam od Potę-gi podświadomości Josepha Murphy’ego i systematycznie zaklinałam rzeczywistość, powtarzałam w myślach, że jestem zdrowa i każdy ko-lejny wynik będzie najlepszy, jakiego mogę oczekiwać.

Page 33: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 33 |

Przyszedł czas na wybór szpitala. Najpierw poszłam do (jak mi się wydawało) jedynego słusznego – największego. Do dziś pamiętam pierwszą wizytę. Weszłam do molocha, wcisnęłam guzik w automa-cie do rejestracji. Miałam numer 146, nad okienkami wyświetlały się numery grubo przed setką. Pożałowałam, że nie wzięłam kanapek. Natychmiast przegoniłam te myśli, bo po lekturze Potęgi podświado-mości powtarzałam od kilku dni jak w transie, że dzień wizyty w war-szawskim szpitalu będzie dniem dobrych wiadomości. Obudziwszy się rano, wypowiedziałam jedno zdanie: „To będzie dzień dobrych wiado-mości!”.

Po prawie trzech godzinach siedzenia na twardym krześle weszłam do gabinetu onkologa. Podałam pani doktor wszystkie dotychczasowe wyniki i przysiadłam na krześle obok jej biurka. Przejrzała papiery, podniosła głowę, popatrzyła na mnie i powiedziała:

– Rak zrazikowy… To dobry rak.Popłakałam się ze szczęścia. Na całym ciele miałam ciarki, w mó-

zgu szalały endorfiny. Rak stracił wtedy znaczenie! Liczyło się jedno – zmiana mojego nastawienia spowodowała, że to był naprawdę dzień dobrych wiadomości! Nie zwróciłam nawet uwagi na fakt, że moja wi-zyta trwała może sześć minut. Jeszcze nie miałam odwagi głośno mó-wić o swoich afirmacjach, ale dla mnie to był tak duży kop, że po po-wrocie do domu spisałam kolejnych kilka życzeń na kartce, żeby móc je sobie wizualizować.

Po tylu godzinach spędzonych na szpitalnym korytarzu po prostu padłam. Nie miałam siły na nic. Energia tamtego miejsca przytło-czyła mnie całkowicie. Nabrałam przekonania, że zdrowy człowiek, który pobędzie tam, towarzysząc choremu, musi się zresetować jed-nym głębszym. Ta wizyta nie dawała mi spokoju. Niby cieszyłam się z dobrych wiadomości, ale – choć nie wiedziałam dlaczego – mia-łam poczucie, że to nie jest szpital dla mnie. Wszyscy byli tam albo źli, albo smutni, albo przygnębieni. Miałam nieodparte wrażenie, że to bezduszny twór, w którym nigdy się nie odnajdę. Zresztą wkrótce się o tym przekonałam. Plan rysował się jasno: miałam już biopsję,

Page 34: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 34 |

mammografię, badania krwi, więc mogłam się umawiać na konsy-lium, które przedstawi mi swoją propozycję leczenia. A ja? Ja nie by-łam na to gotowa, wszystko we mnie krzyczało, że nie chcę tam pójść. Jeśli nie tam, to gdzie? Przecież nie znam żadnego innego szpitala onkologicznego. Następnego dnia podzieliłam się swoimi rozterkami z Michałem.

– Wiem, że czas nas goni, ale ja nie będę umiała leczyć się w tym szpitalu.

– Jaką mamy alternatywę?– Nie wiem. Nie znam innych szpitali. Może powinniśmy wrócić do

Szczecina?– To prawie sześćset kilometrów, podróże nas wykończą. Zadzwoń-

my do Sebastiana.Sebastian to od lat przyjaciel naszej rodziny, doskonały kardiolog,

cudowny człowiek, który później wiele razy pojawiał się na mojej dro-dze i służył pomocą w wielu sytuacjach. Polecił nam kameralny szpital poza Warszawą. Dzięki jego pomocy za kilka dni wyznaczono mi tam pierwszą wizytę. Wjeżdżając na teren szpitala, czułam się, jakbym wra-cała do domu. Przepiękny park pachnący żywicą, malutki, czyściutki oddział onkologiczny. Uśmiechnięte od ucha do ucha pielęgniarki, sa-lowe, pani w rejestracji. Nie wierzyłam własnym oczom. Zdawało mi się, że trafiłam do luksusowej prywatnej kliniki. Wizyta trwała prawie godzinę. Czułam się idealnie zaopiekowana.

– Pani doktor, rozumiem, że możemy umawiać konsylium?– Konsylium? Przecież pani nie ma połowy badań.– Mam mammografię, biopsję, genetykę, USG, krew… Czy to za

mało?– Jak mogę zacząć panią leczyć, skoro nie wiem, czy wszystko inne

jest w porządku? Jeśli mamy dobrać najlepszy dla pani system, muszę sprawdzić inne narządy. Wypiszę pani skierowanie na tomograf, scyn-tygrafię oraz rezonans.

– Co te badania pokażą?– Czy nie ma pani przerzutów do innych narządów lub do kości.

Page 35: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 35 |

To ostatnie zdanie utwierdziło mnie w przekonaniu, że trafiłam do miejsca, w którym chcę się leczyć. Był tylko jeden problem. Pani dok-tor w dużej onkologii chciała zacząć od chemii, a pani doktor w kame-ralnej od mastektomii. Tymczasem ja nie chciałam się jeszcze żegnać ze swoimi naprawdę niczego sobie cyckami. Trzymając w ręku skie-rowania na badania obrazowe, biłam się z myślami. Kalkulowałam. Warszawa – nie Warszawa, Warszawa – nie Warszawa. W Warszawie mogłam pieszo pójść do szpitala. W razie czego miałam lekarza na wy-ciągnięcie ręki no i przez kilka miesięcy nie musiałam rozstawać się ze swoją miseczką E. Nie Warszawa – cudowne podejście, ale pięćdziesiąt kilometrów dalej, na dodatek ostre cięcie na początek. Przypomniałam sobie o książce, którą polecił mi Marcin – Tajemnice podświadomości Walerija Sinielnikowa. Zdążyłam ją raz przeczytać, a właściwie pochło-nąć. Nadszedł czas na powrót do niej. Pamiętałam, że autor opisał tam, jak rozmawiać ze swoją podświadomością. Przeczytałam ten rozdział raz jeszcze, o wiele uważniej niż przedtem. Wzięłam kąpiel, włączyłam hinduską mantrę, wprowadziłam się w stan odprężenia. Położyłam się na łóżku, zamknęłam oczy. Zamierzałam zadać pytanie, który szpital powinnam wybrać. Nabrałam powietrza.

– Który sz…– Kameralny!Natychmiast otworzyłam oczy. Nie wiem, czy byłam bardziej prze-

rażona, zdziwiona czy szczęśliwa. Po raz kolejny w ciągu zaledwie kilku dni usłyszałam głośno i wyraźnie, gdzieś ze środka mnie, co powinnam zrobić. Tej nocy spałam jak dziecko.

Za kilka dni miałam mieć resztę badań. W moich rytuałach nic się nie zmieniło. Po kilkanaście razy dziennie wizualizowałam sobie, jak mają wyglądać wyniki, i z niecierpliwością czekałam na rezultat.

Podczas każdego z tych badań, a w zasadzie w całej mojej drodze od pierwszego dnia towarzyszyła mi moja przyjaciółka Dorota. Stała się moją siłą napędową. Jej olbrzymia wiedza medyczna, znajomość szpi-talnych procedur i zależności: co po czym, co przed czym skróciły czas mojego diagnozowania się o lata świetlne. Dorota nie pozwalała mi

Page 36: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

z niczym zwlekać, starała się przyspieszyć każde badanie. Przejęła ode mnie niemal całą logistykę, mimo że to ja pracowałam w tej branży. Szczerze mówiąc, momentami miałam jej dość, bo – wstyd przyznać – nie nadążałam za nią.

Page 37: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział IV

Scyntygrafia

Kto sam siebie traktuje z humorem,oszczędza sobie wydatków na psychiatrę.

Josef Konrad Scheuber

Na scyntygrafię pojechałyśmy również razem. Dostałam dwa litry

płynu do wypicia w godzinę.– Dwa litry w godzinę?– Pij, nie jęcz – powiedziała Dorota cheerleaderka. Nie rozczulała się, nie okazywała litości. Wiedziała, że nie znoszę pić

wody i dwa litry to mój zapas na przynajmniej trzy dni.– Doris, obie wiemy, że nie jestem w stanie wypić tyle wody w go-

dzinę, pęknie mi żołądek.– Ważne, żeby dupa ci nie pękła. Pij!– Znasz takie słowo jak empatia?– Nie znam, ale mój mąż zna.Picie tej wody było męką, serio. Zastanawiałam się, jaką pojemność

ma mój żołądek i czy na pewno nie pęknie. Nie wiedziałam jeszcze, że wypicie takiej ilości płynu nie będzie tym, co najbardziej z tego dnia zapamiętam. Najgorsze dopiero miało nadejść.

Zostałam wywołana pod gabinet. Czułam się, jakbym była wielkim balonem napełnionym wodą i nikt, ale to nikt nie może mnie dotknąć, bo na sto procent eksploduję.

Miły pan z gabinetu zaczekał na mnie, aż wrócę z toalety. A musiał trochę poczekać…

Badanie miało trwać około dwudziestu minut. Położyłam się na wznak, przypięto mnie pasami w trzech miejscach, żeby ograniczyć ru-chomość, zablokowano mi głowę. Ten sam miły pan zniknął za drzwia-mi centrum dowodzenia scyntygrafem. Wiedziałam, że nie wolno mi nawet drgnąć, bo wtedy badanie zostanie przerwane. No i że mam pod

Page 38: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 38 |

ręką guzik, który mogę w każdej chwili wcisnąć na znak, że nie czuję się dobrze z jakiegokolwiek powodu.

Pierwszy akt dramatu rozpoczął się dokładnie w momencie, w któ-rym usłyszałam trzask drzwi zamykających się za ciągle miłym panem. Poczułam, że muszę pójść do toalety. I nie – to nie był subtelny sy-gnał. Trzy minuty wcześniej opróżniony do cna pęcherz zdecydował, że to było preludium, a teraz czas na występ właściwy. Na domiar złego w bezczelnych głośnikach usłyszałam:

– Proszę się teraz nie ruszać, za chwilę zaczynamy badanie.Nic gorszego nie mogłam wtedy usłyszeć. Zebrałam wszystkie siły,

żeby rozluźnić całe ciało i równocześnie spiąć pęcherz. Po minucie wie-działam, że tych sił wystarczy mi na kolejną minutę, i to maks! Jeśli piekło istniało, miałam je poznać w ciągu nadchodzących osiemnastu minut. Nie zaskoczę też nikogo, jeśli powiem, że w tym samym czasie zaczęło mnie wszystko swędzieć. Bo przecież nie mogło mnie swędzieć wcześniej – nieszczęścia chodzą parami! Swędzenie musiało mieć swój spektakularny występ właśnie teraz. Co prawda, bez widowni, ale za to jakież emocje na scenie ciała właściciela!

W zasadzie powinnam być wdzięczna za swędzenie, w końcu przez minutę odwróciło moją uwagę od bardziej palącego problemu. Przez głowę przepływały mi setki myśli. Czy komuś już się to przytrafiło? Kto potem musiał posprzątać? Jak to powiedzieć? Nie mam ciuchów na zmianę… Po kolejnych dwóch minutach łzy napłynęły mi do oczu i zaczęłam tracić poczucie czasu, wydawało mi się, że odpływam w ni-cość. Tylko ja wiem, ile wtedy obietnic złożyłam całemu wszechświa-towi, żeby to przetrwać. Wymyśliłam również nowe, nigdy wcześniej niesłyszane, najkrwawsze przekleństwa. Czas nie płynął. Na skraju obłędu usłyszałam otwieranie drzwi i omal nie popłakałam się z ra-dości.

– Dżizas, człowieku, odwiązuj mnie, aaaaaaaa!Pozostało mi tylko zejść ze stołu, a w zasadzie zsunąć się z niego.

Bliska omdlenia dotarłam do ziemi obiecanej. W ciągu raptem dwu-dziestu paru minut wróciłam z czeluści piekieł do nieba bram. Praw-

Page 39: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 39 |

dziwych nieba bram – kości miałam czyste. Tomografia i rezonans również nie wykazały zmian, oprócz tych w piersi i węzłach. Czułam się, jakbym wygrała los na loterii.

Page 40: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.
Page 41: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział V

Proś, a będzie ci daneLepszy łut szczęścia niż funt rozumu.

(przysłowie)

Te trzy ostatnie badania zakończyły etap zwany diagnostyką. Wie-działam, że czas umówić termin konsylium. Jako że diagnozowałam się w dwóch szpitalach, umówiłam dwa konsylia. Nadal czułam, że medycyna akademicka nie wystarczy, że muszę dołożyć kilka rzeczy, by zagwarantować sobie sukces. Miotałam się niby zwierzę w klat-ce, nie potrafiłam określić, gdzie szukać pomocy. Stosowałam dietę rozpisaną przez Marcina, przyjmowałam garście suplementów, wil-kakorę, paud’arco, probiotyki, tyrozynę, alphę, stosowałam terapię Nieumywakina oraz wyciskałam soki w wyciskarce wolnoobrotowej. Przeczytałam chyba cały internet. Niemal na każdej wizycie u lekarza mówiłam, co suplementuję i jak zmieniłam swój sposób odżywiania. Spotykałam się wówczas głównie z politowaniem. Patrzono na mnie wzrokiem niepozostawiającym złudzeń: „Daj pani spokój, nie tędy droga”. Po każdej takiej konsultacji marzyłam, żeby na mojej drodze pojawił się lekarz, który nie będzie traktował mnie jak wariatki, z któ-rym uda mi się nawiązać jakikolwiek dialog dotyczący diety i suple-mentacji. Dzień po dniu traciłam nadzieję, że taki się pojawi. I wte-dy po raz kolejny uciekłam się do afirmacji. Zaczęłam wizualizować sobie lekarza z prawdziwego zdarzenia, doświadczonego onkologa z otwartym umysłem i gruntowną wiedzą. Prawie trzy dni skupiałam się wyłącznie na tym.

Nadszedł piątek. Za cztery dni miałam umówione konsylium w molochu. Zupełnie nie byłam na nie gotowa. Bałam się chemii, ba-łam się, że jeśli się odpowiednio nie zabezpieczę, ta trucizna narobi więcej szkody niż pożytku.

Page 42: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 42 |

Godzinę przed północą zadzwoniła Dorota.– Słyszałaś o tym doktorze? (Tu padło jego nazwisko).– Nie. Kto to?– Znasz mnie, ja w takie cuda nie wierzę, ale wygugluj sobie.Natychmiast po odłożeniu słuchawki zaczęłam szukać informacji

w internecie. Udało mi się znaleźć zaledwie dwa artykuły jego autorstwa i nic poza tym, żadnych danych kontaktowych. Po kilkunastu minutach trafiłam na jego prelekcję na YouTubie. Trwała czterdzieści minut i do-tyczyła suplementacji w chorobach. Z każdą minutą czułam, że to do-kładnie ten lekarz, którego sobie wizualizowałam. Miałam ciarki na ca-łym ciele. Musiałam się z nim umówić. Natychmiast. Przed konsylium. Niestety, nadal nie miałam do niego kontaktu. Myślałam, że oszaleję.

Przejrzałam na szybkim podglądzie raz jeszcze całą prelekcję. Mój Święty Graal był na ostatnim slajdzie. Jego prywatny mail w podpisie. Wysłałam wiadomość tuż przed północą.

Zobaczyłam właśnie Pana wykład na YT. Bez względu na to, jak śmiesznie to brzmi, wiem, że musiałam na Pana trafić. Miesiąc temu zo-stałam zdiagnozowana. Mam nowotwór piersi, rak zrazikowy, nacie-kający, przerzuty do węzłów. Nie potrafię wybrać, gdzie się leczyć. Plusy i minusy równoważą się. Zrobiłam też po drodze mnóstwo holistycznej pracy, a nie spotkałam choćby jednego lekarza, który traktowałby to, co mówię, poważnie (a mówię im o diecie i suplementach). We wtorek mam konsylium i muszę podjąć decyzję, co robić dalej. Nie mogę jej pod-jąć, dopóki nie spotkam się z Panem. Wiem i czuję, że nie trafiłam przy-padkiem na ten wykład. Bardzo, bardzo Pana proszę o wizytę, nawet jeśli jest Pan na urlopie, to przylecę choćby na koniec świata.

Wiedziałam, że tej nocy pewnie nie zasnę. Cecha, która zawsze mnie w sobie drażniła, to całkowity brak cierpliwości. Musiałam się z nią zmierzyć w tym jakże ważnym dla mnie momencie. Kiedy po dwudzie-stu minutach usłyszałam dźwięk przychodzącego maila, serce pod-skoczyło mi do gardła. Nie miałam odwagi, żeby zajrzeć do skrzynki. A jeśli to spam? Ale nie, to nie był spam!

Page 43: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 43 |

Dzień dobry, Pani Sylwio,dziękuję za e-mail. Odnośnie wizyt proszę dzwonić do kliniki.

Numer telefonu… Dzisiaj też pracujemy. Od ósmej.Pozdrawiam

Tyle szczęścia naraz. Budzik ustawiłam na 7.50. Wieczorna, a wła-ściwie nocna medytacja trwała prawie godzinę. Dotyczyła tylko jedne-go – wolnego terminu jeszcze przed konsylium. Spałam czujnie. Kiedy zadzwonił budzik, byłam gotowa w sekundę.

Wybrałam numer. Po trzech sygnałach w słuchawce przywitał mnie miły kobiecy głos.

– Dzień dobry, w czym mogę pomóc?– Dzień dobry, chciałabym umówić się na wizytę. Jak najszybciej.– Proszę chwilę zaczekać, sprawdzę terminy.Ta chwila zdawała się nie mieć końca...– Mogę zaproponować 26 października o 14.00.– 26 października? To pierwszy wolny termin?– Niestety tak.– Ja wiem, jak to zabrzmi, ale poświęciłam wczoraj prawie godzinę

na wizualizację swojej wizyty u państwa i wiem, że tam w pani zeszy-cie czeka na mnie cudownie zwolnione miejsce, najpóźniej w przyszły wtorek.

Usłyszałam naprawdę perlisty śmiech, a chwilę później:– Wtorek 9:30.– Kocham panią!

Rozłączyłam się i odtańczyłam najdzikszy taniec radości, na jaki było mnie stać. Celebrowałam dwie rzeczy: po pierwsze, umówienie upragnionej wizyty, po drugie, swoją coraz doskonalszą umiejętność tworzenia rzeczywistości równoległej. Takiej, w której wydarza się wszystko, co sobie zaplanuję.

Na wizytę leciałam jak na skrzydłach. Po jakichś trzech minutach od wejścia do gabinetu wiedziałam, że to kolejny lekarz na mojej dro-

Page 44: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

dze, dzięki któremu wyjdę z choroby obronną ręką. Pierwszy, który wytłumaczył mi, czym jest nowotwór i jak należy się z nim obchodzić. W końcu ktoś, kto nie pukał się w głowę, kiedy mówiłam o diecie, suplementach i podejściu holistycznym. Ustaliliśmy plan działania. Prosty plan. Zanim wezmę chemię, muszę tak wzmocnić swój układ immunologiczny, żeby sam potrafił sobie radzić z odbudową po che-mioterapii. Tak, to nie był lekarz odwodzący mnie od standardowego leczenia szpitalnego. Wręcz przeciwnie, mówił, że przy tej złośliwości i wysokim wskaźniku proliferacyjnym chemia jest niezbędna. Jednak skupiliśmy się na tym, żeby unicestwić sam guz. To dawało nadzieję, że po jego zniknięciu skończy się również odrywanie od niego komórek nowotworowych. Dowiedziałam się, że nowotwór składa się z dwóch rodzajów komórek: krążących i macierzystych. Te pierwsze odrywa-ją się od guza i krążą po całym ciele we krwi obwodowej. Z czasem potrafią się zgrupować i dać nowy przerzut. Nad tymi drugimi trud-no zapanować, bo są prymitywne i mają zdolność samoodnawiania. One również są odpowiedzialne za nawrót choroby lub powstawanie przerzutów. Naszym celem było powstrzymanie obu rodzajów komó-rek. Wybraliśmy dwa sposoby. W dniu chemii wlew dożylny z reswe-ratrolu, zapobiegający kardiotoksyczności chemii, zaś między cyklami chemii podanie kwasu salinomycynowego i onkotermię. Onkotermia to miejscowe podgrzewanie guza. Kwas wzmaga apoptozę, czyli rozpad komórek nowotworowych. Plan był zacny, więc spokojnie czekałam na kominki – tak potocznie mówi się o konsylium.

Page 45: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział VI

Bo chamstwa nie zniosę!Otóż nade wszystko nie znoszę chamstwa. I to chamstwa w znaczeniu: oglądania

chama, obcowania z chamem, problemów chama, otoczenia chama i wreszcie chama jako takiego.

Zdzisław Beksiński

Na konsylium szłam na pewniaka – afirmacje działały, byłam na-szprycowana swoimi, jak je nazywałam, chińskimi gratami. Dodatkowo wlewami dożylnymi całkowicie zabezpieczyłam sobie tyły. Grzecznie usiadłam w kolejce po leczenie. Oprócz mnie siedziało tam kilka osób. Niemal każda smutna, przerażona albo załamana. Ja wyróżniałam się z tego onkologicznego tłumu – uśmiechnięta, ze słuchawkami, w któ-rych brzmiała uzdrawiająca muzyka reiki. Przyszła w końcu moja kolej. Weszłam do gabinetu zamaszyście, choć nie powiem, wytraciłam pęd po tym, jak zobaczyłam długi stół z siedzącymi za nim pięcioma, może sześcioma lekarzami, którzy wyglądali – ni mniej, ni więcej – jak pluton egzekucyjny. Natychmiast zrozumiałam, dlaczego od początku odrzuca-ło mnie od tego szpitala.

Zaczęłam ja.– Mam prośbę. Jestem megazmotywowana, mam świetne samopo-

czucie i wiem, że dam radę. Dlatego jeśli mają państwo dla mnie jakiekol-wiek złe wiadomości, bardzo proszę, by państwo zachowali je dla siebie.

– Wybrała pani szpital, w którym chce się pani leczyć? – zapytał najgrubszy z nich.

– Nie chcę wybierać szpitala, chcę wybrać leczenie. Dlatego chciała-bym poznać państwa propozycję dla mnie.

– Jeśli nie wybrała pani szpitala, to my nie mamy dla pani propozy-cji – odpowiedział ten sam z chytrym uśmiechem.

Kierownik jaki czy co? – Aha – odpowiedziałam niepewnie – to ja się jeszcze zastanowię

w takim razie.

Page 46: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 46 |

Po tym zdaniu usłyszałam coś, czego nigdy w życiu nie spodziewa-łam się usłyszeć od kogokolwiek, a już na pewno nie od lekarza na kon-sylium onkologicznym. Kierownik tego zamieszania przekręcił głowę na bok, spojrzał na mnie z przedziwnym wyrazem twarzy i odparował:

– Mam nadzieję, że zdaje sobie pani sprawę, że granie na zwłokę pogarsza pani sytuację. Ma pani złośliwość G3 i wysoki wskaźnik dzie-lenia się komórek. Rak pani nie zabije, ale przerzuty na pewno!

Chociaż rzadko mnie zatyka, wtedy zatkało mnie na dobre dziesięć sekund. Ze strachu? Nie. Zatkało mnie, bo nie mogłam uwierzyć, że lekarz, który składał przysięgę Hipokratesa, jest tak odważny, a może tak bezczelny, żeby przeszły mu przez gardło takie słowa. Pamiętam, że pomyślałam wtedy: „Ty chamie, ciekawe, czy byłbyś takim chojra-kiem, gdyby stała przed tobą matka z chorym dzieckiem!”.

Otrząsnęłam się ze zdumienia i odparłam:– W takim razie podjęłam decyzję. Na pewno nie będę się leczyć

u państwa. Poproszę o swoje dokumenty. Wybrałam szpital. Dziękuję, że mi pan w tym pomógł.

Konsylium osłupiało. Pożegnałam się grzecznie i wyszłam. Nikt, na-prawdę nikt, nie odpowiedział na moje „do widzenia”. Jeszcze dziś się śmieję, że z dużej onkologii wyrzuciłam się sama.

Wróciłam do domu. Wiedziałam, że został mi kameralny szpital, w którym chcą zacząć od mastektomii. Nie uśmiechało mi się to. Wie-rzyłam, że zioła, wlewy i wizualizacje zmniejszą guza na przekór całe-mu światu. Pozostało mi pojechać na kolejne konsylium i przekonać lekarzy, że powinniśmy zacząć od chemii. Tego wieczora stałam pod prysznicem, patrzyłam na swoje piersi, z którymi naprawdę nie chcia-łam się rozstawać, i głośno powtarzałam: „Zostajecie ze mną, to nie pora na operację”. Z taką też myślą zasypiałam.

Następnego dnia zadzwoniłam do szpitala, żeby umówić termin ko-minka. Okazało się, że moja pani doktor prowadząca idzie na urlop i przekazała moje dokumenty innej pani doktor. Kominek odbył się więc zaocznie i podjęto decyzję dotyczącą mojego leczenia. Miałam

Page 47: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 47 |

przyjechać tylko po to, by poznać tę decyzję. Prowadziłam samochód i całe pięćdziesiąt kilometrów powtarzałam, że to nie pora na opera-cję. Po godzinnej jeździe weszłam do recepcji oddziału onkologicznego i drżącymi rękoma odebrałam kopertę. Ostrożnie ją otworzyłam i wyję-łam kartkę z rozpisanym planem leczenia: „Chemioterapia w systemie 4 * AC + 12T, lewostronna mastektomia radykalna z limfadenektomią pachy lewej, radioterapia”.

Który to już raz zakręciło mi się w głowie z radości? Byłam w siód-mym niebie. Przecież to oznaczało, że dotrzymam obietnicy złożonej wczoraj pod prysznicem. Przynajmniej przez kilka kolejnych miesięcy nadal mogłam kupować sobie zwykłą bieliznę.

Wyszłam ze szpitala, przysiadłam na ławce wśród pachnących ży-wicą sosen i byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. Zakończyłam diagnostykę, konsylium wybrało mimo wszystko sposób leczenia od-powiadający mi najbardziej. Przede mną otwierał się nowy rozdział: leczenie.

Page 48: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.
Page 49: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział VII

Dotknąć sercaSerce kobiety to cenna księga oprawna w srebro i złoto;

rzadko mężczyzna czyta ją pilnie, każdy przerzuci z ochotą.Adam Asnyk

Obiecałam sobie nie czytać w internecie niczego, co może mnie prze-straszyć. Zależało mi na tym, aby mieć jak najbardziej spokojną głowę, bo tylko dzięki temu będę potrafiła podejmować logiczne decyzje. Działanie pod wpływem strachu lub jakichkolwiek innych emocji zawsze powodu-je wyłączenie się mózgu logicznego i poddanie się instynktowi – walcz albo uciekaj. Nie chciałam ani walczyć, ani uciekać. Chciałam wybrać rozwiązania najlepsze dla mnie. Medycyna konwencjonalna miała być najważniejsza. Moje zadanie polegało na stworzeniu takiego środowiska, które pozwoli mi przechodzić przez wszystkie niedogodności leczenia najłatwiej, jak się da. Szukałam wszystkiego, co ułatwi mi życie w trakcie chemioterapii, operacji oraz radioterapii. Niestety, zdarzało mi się dość często trafiać na artykuły opisujące kolejne „tragedie”, które mogą się wydarzyć. Pewnego razu dowiedziałam się, że chemia spali mi żyły. No, wypas. Do koszyka wymiotów, zatwardzeń, utraty włosów, osłabienia, braku odporności i wszelkiego rodzaju bólów dojdzie brak żył. Żyć, nie umierać. Ponieważ w ostatnim czasie wiele razy nadstawiałam rękę do pobrania krwi, perspektywa braku żył nie napawała mnie optymizmem. Przy okazji po raz kolejny zorientowałam się, co w mózgu potrafi zrobić przeczytanie w internecie jednego bzdurnego artykułu.

Podzieliłam się swoimi strachami z Dorotą, moją wyrocznią.– Doris, nie chcę sobie zjarać żył.– Zakładamy port. Używanie przez nią liczby mnogiej dawało mi wielkie poczucie bez-

pieczeństwa. Czułam się trochę tak, jakbym nie przechodziła przez to wszystko sama.

Page 50: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 50 |

– Port? Co to jest?– Urządzenie wszczepiane pod obojczykiem, przez które robi się

wszelkiego rodzaju wlewy. Dzięki temu oszczędzisz żyły na rękach.– Dorota. Ja nie wiem, czy jestem gotowa na to leczenie. Może ta

chemia to nie jest jednak dobry pomysł? A co, jeśli zwali mnie z nóg i nagle stanę się warzywem?

– Posłuchaj, rób te swoje czary mary, ale na litość boską, nie rezy-gnuj z normalnego leczenia! Dziewczyno, to nie są jaja. Masz jedną szansę na wyleczenie i wiesz, co masz zrobić?

– ?– Wszystko! Nie będę wnikała w twoje medytacje, odmienne sta-

ny świadomości, modlitwy i zaklinanie rzeczywistości, ale nie pozwolę ci zrezygnować z czegoś, co wielu ludziom pomogło. Tak, tak, wiem. Zaraz powiesz, że wielu nie pomogło. Tyle tylko, że podobnie jest ze wszystkim na świecie. Na jednych działa Ibuprom, na innych Apap. Jeśli zrezygnujesz z czegokolwiek, a nie wyzdrowiejesz, to zawsze bę-dziesz miała do siebie żal, że nie spróbowałaś, chociaż mogłaś. Powiem ci więcej. Możesz się na mnie obrazić, ale uznam cię za głupią, jeśli zre-zygnujesz z normalnego leczenia. Nie rozumiem, dlaczego nie wierzysz medycynie akademickiej. Czy nogę z otwartym złamaniem będziesz polewać piołunem? Zaczniesz robić afirmacje, żeby kość się zrosła? Otrząśnij się i zacznij myśleć!

– Gdzie się zakłada ten port? – spytałam z pokorą.– Zapytamy jutro w szpitalu.– Jutro nie mam wizyty.– Już masz. Jedziemy na wydrę. Najwyżej się nie uda.

Trzynaście godzin później dzierżyłam w ręku skierowanie na zało-żenie portu. Był czwartek, pierwszą chemię miałam zaplanowaną na kolejny wtorek. Zdążyłam poczytać o korzyściach płynących z założe-nia portu i dostałam niemal obsesji, żeby go mieć, zanim trafię na od-dział. Szczęście mi nie sprzyjało. W całej Warszawie nie znalazłyśmy wolnego terminu na zabieg.

Page 51: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 51 |

W drodze ze szpitala do domu Dorota obdzwaniała wszystkie pla-cówki, gdzie zakładano to ustrojstwo.

– Dzień dobry – to była chyba dwudziesta rozmowa – chciałabym zapytać o port.

– Tort? – Popatrzyłyśmy na siebie i parsknęłyśmy śmiechem.– Tort? A czy ja dzwonię do cukierni? Port! – Czy to rodzaj szczepionki?Po którejś z takich rozmów nawet Dorota dała za wygraną.

W końcu zadzwoniłam do Michała. O dziwo, udało mu się znaleźć termin. Co prawda, w Radomiu, za to w poniedziałek. Stawiliśmy się na chirurgii o siódmej rano. Wkrótce poproszono mnie do gabinetu znanego nam ordynatora.

– Jak się czujesz? – Wyśmienicie, choć wolałabym, żeby mnie tu nie było.– Daj spokój, to nie koniec świata. Jestem chirurgiem od trzydzie-

stu lat. Jeżeli chcesz, na zawołanie wymienię kilkanaście chorób, które są o wiele gorsze i w zasadzie nie dają żadnych szans przeżycia. A ty? Jesteś młoda, silna, przejdziesz przez to jak przez grypę.

– Lekarze mówią, że chemia średnio zadziała. – Za to skalpel zajebiście zadziała! To było jedno z magicznych zdań, które wielokrotnie powtarzałam

sobie w trakcie leczenia.– Przejdź na oddział. Port założy ci młody, świetny lekarz. Nie zo-

stanie nawet ślad.Po kilku godzinach czekania zostałam poproszona o wypełnienie an-

kiety i przygotowana do zabiegu. Miał się odbyć w znieczuleniu miejsco-wym. Nawet się ucieszyłam. Będę mogła podglądać. Entuzjazm opadł, kiedy na wózku inwalidzkim (sic!) zawieziono mnie do podziemi. Czu-łam się, jakbym wjechała do katakumb. Położyłam się na łóżku, żwawa pielęgniarka zawiozła mnie na salę operacyjną. Kolejny obrazek, które-go nie zapomnę. Leżąc na wznak, obserwowałam ciąg szpitalnych lamp sufitowych. Nie potrafiłam się oprzeć wrażeniu, że jadę do kostnicy.

Page 52: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 52 |

Wszystko wokół było zimne i obce. Szczęśliwie na sali operacyjnej pa-nowała inna atmosfera. Powiedziałabym… stand-upowa. Trafiłam aku-rat na dyskusję instrumentariuszek z anestezjologiem na temat różnic damsko-męskich. Tego potrzebowałam, żeby się rozluźnić. Poza tym to w ogóle jeden z moich ulubionych tematów. Serce wróciło do normalne-go rytmu, stres zmalał. Niestety, przeraźliwie marzłam – przypomniały o sobie moje problemy z tarczycą. Pierwsze dreszcze poczułam tuż po wjechaniu do sali operacyjnej, potem było coraz gorzej. Trudno się dzi-wić. Ubrano mnie w stylową flizelinową piżamę, o której można powie-dzieć wszystko, ale na pewno nie to, że grzeje.

– Przepraszam? – zagaiłam niepewnie.– Co pomóc? – zareagowała jedna z instrumentariuszek.– Mogłaby mnie pani wsunąć bardziej pod te lampy?– Zawiodę panią. To nie są lampy do wysiadywania jaj. Zimno? – Jak diabli.– Wie pani, musimy tu mieć chłodno, żeby nam się lekarze nie po-

cili.– My byśmy się nie pocili, gdybyśmy nie musieli słuchać tego wa-

szego trajkotania o niczym – odparował anestezjolog.– Pan doktor, widzę, dzisiaj ma wyjątkowo ostry dowcip – włączyła

się druga instrumentariuszka.– Przykryję panią drugim prześcieradłem – zaproponowała.Nie powiem, ucieszyłam się. Co prawda, wolałabym kołdrę i to pu-

chową, ale na bezrybiu i rak ryba. Kilka sekund później leżało na mnie nowiutkie, czyściutkie prześcieradło… flizelinowe. Przynajmniej wie-działam, że i ja się nie spocę.

– Dzień dobry, wszystkim. – Na salę wszedł chirurg.– Dzień dobry, panie doktorze – odparliśmy chórem.Podszedł do mnie. – Mam na imię Wojciech i będę dzisiaj panią operował.– A ja mam na imię Sylwia i chciałabym, żeby zrobił to pan najdeli-

katniej, jak pan potrafi. Tak, żeby nic nie bolało. Jak mnie pan do tego przygotuje?

Page 53: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 53 |

– Była pani kiedyś u stomatologa?– Byłam.– A znieczulenie pani miała?– Miałam. – To to będzie inne. Od razu go polubiłam.– Dobrze, powoli zaczynamy – zwrócił się do mnie ponownie. – Wie

pani, co dzisiaj zrobię?– Założy mi pan port – odpowiedziałam błyskotliwie.– Ja dzisiaj dotknę pani serca. Dotknął ktoś kiedyś pani serca?Popatrzyłam na niego i z udawanym żalem odparłam:– Tak, panie doktorze, wielokrotnie! – Hmm… Ja go dotknę naprawdę. Śmiem twierdzić, że będę jedy-

nym człowiekiem w pani życiu, który to zrobi.– Pan straszy czy obiecuje?– Zaraz się pani przekona.Znieczulenie szybko zaczęło działać. Z oglądania zabiegu nic nie

wyszło, bo głowę musiałam odwrócić w drugą stronę. Przez dziurę w niegrzejącym prześcieradle oglądałam zawieszoną na ścianie in-strukcję mycia rąk.

Na początku było znośnie, potem zaczęła mi upierdliwie drętwieć ręka. Poskarżyłam się.

– Ależ pani wrażliwa, nie dotarłem nawet do połowy drogi. Proszę się nie martwić, zaraz będę na miejscu.

Kilka sekund później moje serce kołatało, jakby do klatki piersiowej wpadł zbłąkany motyl i uderzał mnie z całej siły wielkimi skrzydłami.

– I co? Czuje pani? – zawadiacko zapytał chirurg. – Jestem w pani sercu.

– Czuję, czuję. I wie pan co? Trochę inaczej to sobie wyobrażałam. Nie chcę być niegrzeczna, ale nie popisał się pan.

Korciło mnie, żeby powiedzieć: „Wszyscy jesteście tacy sami. Zło-tych gór naobiecujecie, a potem tylko ból i rozczarowanie”. Zachowa-łam to jednak dla siebie.

Page 54: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Po trzydziestu minutach i doznaniu zawodu miłosnego stałam się szczęśliwą posiadaczką wielkiej kuli pod prawym obojczykiem. Biżute-rii to nie przypominało. Raczej wielki podskórny czyrak. Teraz byłam gotowa na przyjęcie chemii, tak jak sobie zaplanowałam. Domknęło się ostatnie ogniwo kończące przygotowania do leczenia. Jadąc do domu, rozmyślałam nad swoim życiem.

Page 55: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział VIII

RetrospekcjaNiech pociechą dla nas będzie to, iż żaden ból na świecie

nie trwa wiecznie. Kończy się cierpienie, pojawia się radość.

Tak równoważą się wzajemnie.Albert Camus

Tym, czego moja rodzina na pewno nie ma, są dobre geny. Odkąd sięgam pamięcią, kolejni jej członkowie wykruszali się w zawrotnym tempie. Tym samym długowieczność nie groziła również mnie, o czym miałam zostać brutalnie przekonana w najbliższym czasie.

Urodziłam się w rodzinie z czwórką dzieci. Ja byłam najstarsza, dwa lata później na świat przyszedł mój brat, po kolejnych dwóch moja sio-stra, a po roku jeszcze jedna siostra.

Jako że rodzice mieli konflikt serologiczny, każde następne dziec-ko miało coraz bardziej przechlapane. Ja, pierwsza z miotu, byłam okazem zdrowia. Mojemu bratu zaraz po urodzeniu przetoczono całą krew – do dziś nie wiem dlaczego. Siostry nie miały już tyle szczęścia – obie z porażeniem mózgowym i wodogłowiem, każda na wózku in-walidzkim.

Przetrwałam ja i mój brat. Najmłodsza siostra zmarła po zaledwie czterech latach, co pogrążyło całą naszą rodzinę, a szczególnie mamę, w rozpaczy. Jeszcze przed swoimi ósmymi urodzinami zrozumiałam, co to znaczy „śmierć”.

Czy za wcześnie? Zdecydowanie tak. Patrzyłam na mamę, która jakby zapomniała, że w domu ciągle jest trójka dzieci i że one nie ro-zumieją, dlaczego ona zamknęła się na cały świat. Wtedy stałam się matką dla dwójki rodzeństwa. To kolejna rzecz, która przyszła do mnie za wcześnie – macierzyństwo.

Mama pogrążała się w rozpaczy po stracie dziecka, ja zaś stawałam się coraz bardziej dorosła. Będąc dziewięcioletnim, do cholery, dziec-kiem, umiałam ugotować obiad, wyprawić brata do szkoły, rehabilito-

Page 56: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 56 |

wać siostrę przed snem, zbierać zarobkowo truskawki i całkiem nieźle się uczyć.

Moje i tak pokręcone dzieciństwo skończyło się definitywnie w oko-licach szóstej klasy podstawówki, kiedy po wielu nietrafionych diagno-zach lekarzom w końcu udało się ustalić, na co choruje moja mama: SclerosisMultiplex – stwardnienie rozsiane.

Wtedy zrozumiałam, że stanę się matką na cały etat. Pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy po tym, jak zrozumiałam, na czym polega choroba mojej mamy, to taka, że rozchorowała się z nerwów, a utrata dziecka była największym katalizatorem jej choroby.

Tak mijały lata. Najbardziej zależało mi na dobrych stopniach – wiedziałam, że indeks na jakąkolwiek uczelnię to bilet do raju. W drugiej klasie liceum miałam dwa takie bilety. Z niecierpliwością czekałam na maturę i upragnione miejsce w akademiku w Warsza-wie.

Dzień, w którym powiedziałam rodzicom, że wyjeżdżam na studia, należy do trudniejszych w moim dotychczasowym życiu. Ojciec ob-raził się na mnie, mama płakała. Miotałam się, poczucie obowiązku walczyło z potrzebą pójścia swoją drogą. Całą sobą pragnęłam się wy-rwać z tego zaklętego kręgu. Nie chciałam dłużej być ani matką, ani rehabilitantką, ani sprzedawcą w sklepie mojego ojca. Najbardziej na świecie nie chciałam zostać w domu, w którym nie było mi dane być ani dzieckiem, ani nastolatką. Za to chciałam być studentką przez duże „S”, chciałam być niezależna, bez obowiązków, bez nakazów i wolna – całkowicie wolna. Chciałam być sobą.

Połykając łzy, pakowałam walizkę. Ojciec nie mógł przeżyć tego, że zostawiam go ze wszystkim – jak powiedział – samego. A ja byłam już jedną nogą w innym świecie – według mnie lepszym. Indeksy na dzienne uczelnie publiczne wylądowały w koszu. Wiedziałam, że na studia muszę zarobić sama, więc muszę iść na studia zaoczne i praco-wać. Nie liczyłam na pieniądze z domu. Rehabilitacja i operacje siostry oraz interferon dla mamy pochłaniały lwią część dochodów taty i czę-sto powodowały niemałe zadłużenie.

Page 57: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 57 |

Praca na stacji benzynowej nie była szczytem moich marzeń, ale po-zwalała mi płacić za pokój w komunie na Żoliborzu i robić podstawowe za-kupy w pobliskim Leclercu. Często na stacji spędzałam od 26 do 28 godzin i później od razu jechałam na uczelnię. Zarabiałam 870 złotych miesięcz-nie, co również nie napawało optymizmem. Ponieważ jasno wiedziałam, co chcę osiągnąć, takie drobiazgi nie robiły na mnie większego wrażenia.

Liczyło się tylko to, żeby zostać dziennikarką. Pisanie przycho-dziło mi bez trudu, lubiłam czytać kryminały… Chciałam zapisać się na kartach historii jako jeden z najlepszych dziennikarzy śledczych. Pierwszy rok poszedł gładko, egzaminy zaliczone w zerówkach, drugi rok stał przede mną otworem. Odwiedzałam rodziców w każdy week-end – tak próbowałam zagłuszać wyrzuty sumienia. Toczyłam ze sobą pojedynki: jechać i na miejscu wysłuchać, jaką jestem wyrodną córką, która zostawiła wszystko dla swojej przyjemności i ambicji, czy zostać w Warszawie i wysłuchać tego samego przez telefon. Zwykle wybiera-łam pierwsze rozwiązanie, bo wtedy mogłam trochę pomóc w domu i jednocześnie rozgrzeszyć się z tej wyrodności…

Z każdym miesiącem potrzeba jeżdżenia do domu malała. Doświad-czałam normalnego życia, za którym tak tęskniłam, i to było potężnym impulsem do działania. Zaczynałam być rajskim ptakiem. Studia szły jak po maśle, dzięki swojemu ówczesnemu chłopakowi poszłam na kurs paralotniowy. W powietrzu zapominałam o wszystkim, tam pano-wały cisza i spokój – nikt ode mnie nic nie chciał, nikt mnie nie oceniał ani nie był na mnie zły.

Zaczęłam nieśmiało decydować o sobie. Kiedy miałam do wybo-ru wyjazd w góry, żeby polatać, albo wyjazd do domu, coraz częściej wybierałam góry. Wyrzuty sumienia wciąż się odzywały. Zostałam na-uczona opiekowania się słabszymi i pomagania im. To we mnie tkwi-ło i przez wiele lat pomagałam różnym ludziom, wielokrotnie swoim kosztem. Wiedziałam, że nie tędy droga, ale wdrukowany program nie pozwalał zboczyć z tej ścieżki.

Dość szybko znalazłam nowe zatrudnienie. W korporacji dosta-łam pensję prawie trzy razy większą niż w poprzedniej pracy. Wkrótce

Page 58: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 58 |

osiągnęłam szczyt marzeń – kierownicze stanowisko za bardzo satys-fakcjonujące mnie pieniądze. Moja szczurza kariera nabierała tempa. Nie ukrywam, byłam z siebie dumna. Potrzebowałam również uznania rodziców.

Wsiadłam w służbowy samochód i pojechałam do nich, żeby się po-chwalić. Tak bardzo chciałam doświadczyć ich podziwu dla mojej za-radności. Zapomniałam, że należę do pokolenia zimnego chowu. Ten zimny chów charakteryzowała skrajna obojętność rodziców wobec ich własnych dzieci. Dzieci właściwie chowały się same. Metody wycho-wawcze ograniczały się zazwyczaj do używania paska, listewki, kabla albo – zwyczajnie – ręki.

Nie wiem, skąd przyszło mi do głowy, że usłyszę pochwałę. Przecież zawsze wszystko było a to za mało, a to za wolno, a to za słabo. Nie inaczej stało się tym razem. Może i fajnie, że dostałam lepszą pracę, ale w Warszawie koszty utrzymania są wysokie. W domu miałabym wikt i opierunek za darmo, poza tym mogłabym przejąć schedę po ojcu. Wówczas ojciec miał firmę brukarską oraz dwa sklepy. Umówmy się, że dla dwudziestokilkuletniej dziewczyny szczytem marzeń i ambicji nie było przejęcie firmy brukarskiej. Awantura nawet nie wisiała w po-wietrzu, ona nadciągała w tempie tsunami.

Spakowałam nie do końca jeszcze rozpakowaną torbę i wróciłam do Warszawy. Połykając łzy, układałam w głowie plan, co zrobić, by ro-dzice uwierzyli, że mogę więcej, i żeby zwyczajnie byli ze mnie dumni. Wiedziałam, że to misja prawie niewykonalna. Mama ledwo chodziła, choroba postępowała, a ona, nie mogąc się z nią pogodzić, usilnie sta-rała się być samodzielna, co zwykle kończyło się bolesnymi upadkami i na przykład rozcięciem łuku brwiowego.

Mijały tygodnie i miesiące. Moja wewnętrzna walka poczucia winy z potrzebą realizowania marzeń trwała. Z wielkim trudem rozmawia-łam z ojcem przez telefon. Zwykle kolejny raz słyszałam, że interesuje mnie tylko czubek własnego nosa.

Zdaje się, że tego wieczora ojciec wypił więcej niż zwykle, zanim do mnie zadzwonił. Nie miałam ochoty odebrać, choć wiedziałam, że to

Page 59: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 59 |

pogorszy sytuację. Odebrałam więc i spowodowałam tym samym wy-lanie się potoku żalu, pretensji, poczucia niesprawiedliwości, braku akceptacji i wszystkich tych uczuć kotłujących się we mnie od lat. Wy-krzyczałam wtedy ojcu wszystko, co mnie bolało – że nie zamierzam płacić za jego decyzje, że skoro mieli z mamą konflikt serologiczny, to nie powinni decydować się na kolejne dzieci, że nie chciałam takiego życia, że chciałam mieć normalne dzieciństwo, a on mnie tego pozba-wił. Że jestem dorosła i mam prawo wybrać takie życie, jakiego sama chcę… Litania zdawała się nie mieć końca. Tego dnia wystrzeliłam w stronę taty amunicję żalu największego kalibru. Dla mnie to było katharsis. Pierwszy raz poczułam, że jestem dorosła, że umiem bronić swojego zdania, że mówię własnym głosem. Wykrzyczałam wszystko i rzuciłam słuchawką, kolejny zresztą raz. Tata dzwonił do mnie jesz-cze kilka razy. Emocjonalnie rozbita tą rozmową wyciszyłam telefon i poszłam spać.

Wiedziałam, że o rozmowie dowie się mama, tego żałowałam naj-bardziej. Mama coraz bardziej słabła, nie chciałam dokładać jej zmar-twień. Sen nie przyniósł mi ulgi, spałam jak w malignie, budziłam się i przeżywałam wszystko od nowa. Rozmowę z ojcem prowadziłam to na jawie, to we śnie. Zasnęłam nad ranem. Po chwili poczułam, że tele-fon leżący na łóżku wibruje bez przerwy.

Spojrzałam na wyświetlacz: siódma rano. Dzwoniła siostra taty. Wiedziałam, że to nie zwiastuje niczego dobrego, nikt o zdrowych zmy-słach nie dzwoni o tej porze. Bałam się odebrać. Zanim zdobyłam się na odwagę, przez głowę przemknęła mi myśl, że jeśli ciotka dzwoni, oznacza to tylko jedno – po naszych wczorajszych kłótniach mama tra-fiła do szpitala. Gonitwa myśli rozsadzała mi głowę. Drżącą ręką wzię-łam telefon.

– Tak?– Twój ojciec nie żyje… Miał zawał.

Page 60: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.
Page 61: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział IX

Gaz musztardowy w ruchNajlepsze antidotum można stworzyć dopiero wtedy,

kiedy dobrze pozna się truciznę.Aprilynne Pike

W szpitalu stawiłam się siódmego lipca z walizką suplementów, so-ków, nutridrinków, owoców oraz kosmetyków bez parabenów i siliko-nu. Czy się bałam? Jak cholera. Najbardziej tego, że zatankowana pod korek adriamycyną i cyklofosfamidem stracę przytomność i w piętna-ście minut stanę się rzygającym warzywem. Nie potrafiłam zignorować przeróżnych historii o chemioterapii. Mimo że bardzo pozytywnie się do niej nastawiałam, tego dnia moje morale mocno spadło.

Stałam w rejestracji i czułam, że jestem najbardziej samotną osobą na świecie. Wtedy chyba pierwszy raz zaczęłam się modlić. Prosiłam w myślach, żeby ktoś ze mną był, żebym nie została w tym sama. Do-słownie kilka sekund później poczułam, że w moją dłoń wsuwa się inna dłoń. Była jak z mgły albo ze światła. Przez moment pomyślałam, że zwariowałam. Chwilę później przypomniałam sobie słowa mojej zna-jomej, Beaty, o tym, że każdy ma swojego Anioła Stróża. Mój właśnie stał obok mnie i trzymał mnie za rękę.

O wiele spokojniejsza wypełniłam dokumenty i przeszłam na od-dział.

– Dzień dobry, przyszłam na chemię.– Pani, zdaje się, nowa?– Nowa. Pierwsza chemia. Mogłabym mieć życzenie?– Pewnie, tylko bez szaleństw. (Od razu polubiłam tę filigranową

blondynkę).– Chciałabym pokój z widokiem na morze, jedynkę.– Hmm… – zamyśliła się blondynka. – Te akurat wyszły, ale mamy

z widokiem na góry, po drugiej stronie korytarza. Może się pani skusi?

Page 62: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 62 |

Proszę brać, mamy kilka wstępnych rezerwacji. Wiadomo, kto pierw-szy, ten lepszy!

– A taras jest?– Proszę pani, to nie jest jakiś podrzędny motel, to ośrodek z praw-

dziwego zdarzenia, prima sort!– W takim razie biorę! – Pierwsze piętro, po lewej stronie. Proszę przyjść za pół godziny,

podamy środek przeciwwymiotny. Pani Sylwio…– Tak?– Proszę się nie bać… Jest pani w dobrych rękach.Popatrzyłam na nią z wdzięcznością. Potrzebowałam tego.

Wjechałam na piętro windą, przebrałam się w piżamę i rozpako-wawszy swoje skarby, usiadłam na łóżku, by czekać na podanie środka przeciwwymiotnego. Na korytarzu zdążyłam się zorientować, że stojak na chemię to świętość, każdy musi najpierw przyjść ze swoim z pokoju, a potem grzecznie go odstawić. Żadnego zostawiania w kącie, w zabie-gowym czy gdzie bądź. Na oddziale porządek musi być.

Po półgodzinie zeszłam na dół po magiczne tabletki Emend, któ-re miały zabezpieczyć mnie przed najgorszym. Muszę przyznać, że na pierwszy rzut oka tak właśnie wyglądały. Trzy niepozorne tabletki za-pakowane w taki sposób, jakby przeznaczono je dla służb specjalnych. Nie mogłam się nadziwić, że zużyto tyle papieru do opakowania trzech tabletek wielkości ziarenka grochu. Dostałam również instrukcję: jed-na tabletka przez dwa kolejne dni po śniadaniu. Wszystko brzmiało tak poważnie, że upewniłam się trzy razy, czy je mam, zanim wyszłam z zabiegowego. To od nich w końcu zależało, czy spędzę dzień i noc na łóżku czy przy porcelanie.

Za kolejne pół godziny miałam się stawić w gabinecie ze stojakiem vel wędką. Dopiero przyszłam, a już zaczynałam poznawać nieznaną mi dotąd nomenklaturę onkologiczną. Zjechałam windą, weszłam do zabiegowego, odsłoniłam port. Na szafce leżały dwa magiczne worki z moim nazwiskiem. Jeden z płynem przezroczystym, drugi z czerwo-

Page 63: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 63 |

nym. Ten czerwony wyglądał jak oranżada, którą pamiętam z dzieciń-stwa. To skojarzenie pozwoliło mi odrobinę obłaskawić tę truciznę. Dostałam dożylnie sterydy zapobiegające uczuleniu, dodatkowy śro-dek przeciwwymiotny i podłączono mi pierwszy wór. Mogłam wrócić do sali i przyjść na wymianę, kiedy wszystko mi zleci. Podreptałam grzecznie do siebie, położyłam się na łóżku i obserwowałam krople leniwie kapiące w moje żyły. Patrzyłam na nie lekko zafascynowana, powtarzając wcześniej zaplanowane mantry.

„Moje ciało przyjmuje tylko te składniki, które niszczą komórki no-wotworowe. Wszystkie inne mój organizm odrzuca”.

W sali były jeszcze dwie kobiety. Jedna z nowotworem wątroby, żwawa nauczycielka języka polskiego, druga, na łóżku obok mojego, z nowotworem jajników. Uderzyła mnie różnica między nimi. Myślę, że obie były w podobnym wieku. Na podstawie wyglądu zewnętrzne-go oceniłam, że miały również podobny stopień zaawansowania cho-roby. Pani nauczycielka leżała spokojna i uśmiechnięta, zanurzona w lekturze książki. Druga pani zajęła się ruganiem swojego męża, któ-ry wszystko robił źle. Do głowy by mi nie przyszło, że w takim małym pomieszczeniu tyle rzeczy można zrobić źle. Mąż źle siedział, za głośno mówił, za bardzo się kręcił, przyniósł nie te jabłka, założył nie tę ko-szulę, a przede wszystkim nie zadzwonił do Elki – i to był skandal nad skandale!

Udawałam, że śpię, dzięki temu bez przeszkód intonowałam man-trę. Po mniej więcej dwóch godzinach przezroczysta chemia krążyła w moich żyłach. Zgodnie z zaleceniem podniosłam się powoli z łóżka, żeby nie zakręciło mi się w głowie. Nie zakręciło się. Bang! Pierwsza wy-grana. Nie pozostało mi nic poza pójściem na spotkanie z czerwonym szatanem. Wróciłam do pokoju i ponownie umościłam się na łóżku. Mąż zrzędliwej pani obiecywał, że za chwilę zadzwoni do Elki, a ja od-płynęłam w krainę swoich mantr. Włożyłam w uszy słuchawki i puści-łam sobie przepiękną „Moola Mantrę” Devy Premal. Miałam ciarki na całym ciele. Obraz, który przyszedł do mnie jako pierwszy, pochodził z filmu „Gladiator”. Ujrzałam siebie właśnie w takim świetle – jestem

Page 64: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 64 |

gladiatorem. Poczułam w ustach metaliczny posmak i wiedziałam, że zapamiętam go do końca życia.

Z podwójną mocą powtarzałam, że przyjmuję tylko to, co mnie leczy. Czułam, jak mój organizm zwalnia. Popatrzyłam na dłoń, któ-ra zsunęła się z kołdry, i uznałam, że skoro się zsunęła, to niech leży. Nie miałam ani siły, ani ochoty jej podnieść. Zależało mi jedynie na szybkim zakończeniu wlewu. Chciałam się dowiedzieć, co ten eliksir spowoduje w moim ciele. Trwało to około dwóch godzin. Powoli wró-ciłam do zabiegowego, gdzie uwolniono mnie od rurek. Teraz miałam odpoczywać. Zasnęłam dość szybko i przespałam jak dziecko całą noc. Nie, nie. Nie budziłam się co dwie godziny z płaczem.

Obudziwszy się rano, od razu pomyślałam o śniadaniu. Zawsze miałam szybką przemianę materii i śmiałam się, że nie dość szybkie dostarczenie mi pożywienia może spowodować utratę przytomności z głodu. Głód dzień po chemii uznałam za kolejną wygraną. Zapowie-dziano odruch wymiotny i niemożność przełknięcia czegokolwiek. Poza tym wszystko miało śmierdzieć. Nie doświadczyłam żadnej z tych reakcji. Byłam najzwyczajniej w świecie cholernie głodna. Zjadłam zu-pełnie przyzwoite szpitalne śniadanie, wzięłam prysznic i wyszłam na zewnątrz, posiedzieć pośród świerków. Czułam się naprawdę dobrze. Może w lekko zwolnionym tempie, ale ciągle dobrze. Przesiedziałam tam prawie pół dnia, przygotowując się do rozmowy ze swoją córką. Nie chciałam niczego przed nią ukrywać, jednocześnie nie mogłam jej nastraszyć. Dopóki się diagnozowałam, było to proste. Teraz zaczęłam leczenie i udawanie, że wszystko jest w porządku, stanie się trudniej-sze. Chciałam to mieć szybko za sobą.

Do wyjścia została mi doba. Na wieczór dostałam zastrzyk z Neulasty, czyli przyspieszacza wytwarzania białych krwinek. Pielęgniarka uprze-dziła mnie o bólu kości, który najprawdopodobniej pojawi się w nocy. Zapewniła, że jeśli będzie zbyt dokuczliwy, to poda mi coś przeciwbólo-wego. Nie zdziwi zapewne nikogo, że ból się nie pojawił. Ani tej nocy, ani żadnej innej. Następnego dnia przyjechał po mnie Michał i zawiózł mnie do domu. Miałam za sobą 25 procent czerwonego szatana.

Page 65: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 65 |

Po przekroczeniu progu domu teściów (nasz dom jeszcze się budo-wał, a teściowie pojechali na urlop) od razu zorientowałam się, że nie zginę. Na stole stojącym w środku salonu zobaczyłam stosy wszyst-kiego: banany, jabłka, pomarańcze, warzywa, termometr, maseczki ochronne, gazety, bukiet kwiatów i mnóstwo mniej lub bardziej przy-datnych rzeczy, które powinno się mieć pod ręką. Nie wiedziałam – śmiać się czy płakać. Michał zawsze lubił mieć wszystkiego więcej „na wszelki wypadek”, ale tym razem grubo przesadził. Od razu przyszło mi do głowy, że połowa tego prowiantu zgnije albo zostanę zmuszona do zjedzenia go, zanim to się stanie.

Położyłam się do łóżka na wypadek, gdyby wystąpiły te okropne skutki uboczne, o których tyle słyszałam. Chyba nawet trochę na nie czekałam. Nie wystąpiły. W zasadzie czułam tylko większe zmęcze-nie. Podsypiałam dwa, trzy razy w ciągu dnia i budziłam się całkiem na chodzie. Taki stan rzeczy trwał trzy, cztery dni, później wiodłam normalne życie. Przede mną były jeszcze trzy chemie czerwone i dwa-naście białych. Spodziewałam się, że lada moment zaczną mi wycho-dzić włosy, dlatego nieubłaganie zbliżał się czas mojej rozmowy z Olą, siedmiolatką.

Page 66: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.
Page 67: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział X

Dusza nie umieraNie ma dzieci – są ludzie.

Janusz Korczak

Tego obawiałam się najbardziej. Zaledwie kilkanaście dni wcześniej przeprowadzałam z Olą wyjątkowo trudną dla mnie, a nie mniej trud-ną dla niej rozmowę o przemijaniu. Jechałam z nią samochodem, kie-dy w lusterku zobaczyłam, że ma oczy pełne łez.

– Kochanie, co się dzieje? Czemu jesteś smutna?– Nie mogę ci powiedzieć – odparła z trzęsącą się brodą.– Kotku, mamy są od tego, żeby rozwiązywać wszystkie kłopoty

swoich dzieci. Jeśli podzielisz się ze mną tym, co cię gnębi, spróbuję temu zaradzić.

– Temu się nie da zaradzić – powiedziała już z płaczem.Podjechałyśmy właśnie pod dom naszych znajomych. Przesiadłam

się na tylne siedzenie do Oli, rozpięłam jej pasy i łkającą mocno przy-tuliłam. W jej oczach widziałam smutek i wielki strach.

– Jeśli nie chcesz rozmawiać, to nie musimy. Pogadamy, jak bę-dziesz gotowa.

– Mamo… ja nie chcę umierać. Nigdy! I nie chcę, żebyś ty umierała ani tata, ani babcia, żeby w ogóle nikt nie umierał na świecie! Dlaczego Pan Bóg tak zrobił, że ludzie muszą umierać?

Zatkało mnie. Nie wiedziałam, czy Ola usłyszała którąś z naszych roz-mów czy może wyczuła moje emocje. Nie byłam gotowa do takiej rozmo-wy, planowałam ją przeprowadzić trochę później. Nie mogłam jednak Oli z tym zostawić. Zawsze starałam się mówić jej prawdę. Pamiętam dwa kłamstwa, które wymyśliłam, żeby ustrzec ją przed niebezpieczeń-stwem, oraz jedno jako karę, kiedy była trzylatką. Zawsze szybko kłam-stwa zostawały ujawnione, a ja wychodziłam na kompletną idiotkę.

Page 68: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 68 |

W ursynowskim mieszkaniu na ósmym piętrze nie chciałam, żeby Ola wychodziła sama na balkon. Wymyśliłam więc wielkiego wilka, który – kiedy tylko dziecko położy rękę na barierce balkonu – łapie je za tę rękę i zjada. Kłamstwo działało jakieś dwa miesiące. Któregoś dnia Ola, jedząc jabłko, przyszła do mnie i zadała mi rezolutne pytanie.

– Mamo? A jak wilk wejdzie na ósme piętro? Bo chyba nie jest cały czas przyczepiony do ściany?

Jeden zero dla ciebie, mały glucie! Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że każde kolejne zdemasko-

wane kłamstwo osłabi moją wiarygodność. Niestety, razem z wilkiem wymyśliłam yeti. Mieszkał on w schowku obok windy, do którego wy-łącznie ja miałam klucz. W razie wyjątkowej krnąbrności Oli mogłam wyjąć ten klucz, otworzyć szafę i yeti załatwiłby resztę. Serio to wymy-śliłam? W każdym razie straszak działał świetnie. Byłam z siebie dum-na, że znalazłam sposób wyciszenia ataków histerii swojego dziecka.

Duma nie trwała długo. Pewnego dnia spadł ulewny deszcz i spo-wodował awarię windy. Przyjechali fachowcy, żeby usunąć usterkę. Otworzyli schowek… Siedziałam w domu, bo Michał odbierał Olę z przedszkola. Wdrapali się jakoś na ósme piętro. Ola, nie zdjąwszy butów, weszła do pokoju, spojrzała na mnie z wyrzutem i buńczucznie oświadczyła:

– Mamo! Tam nie ma żadnego yeti! Tam są rury!Porażka rodzicielska numer dwa. Podpowiedzcie mi choć jeden

sposób, jak wyjść z tego z twarzą.Tym razem sprawa była o wiele poważniejsza. Patrzyłam na Olę

i sama miałam łzy w oczach. Nie przychodził mi do głowy absolut-nie żaden pomysł, jak jej to wszystko wytłumaczyć. Co powiedzieć o śmierci, żeby jej nie przestraszyć, ale też nie oszukać? Nagle pojawiła się myśl – reinkarnacja! Skoro muszę potwierdzić fakt umierania, to złagodzę go wizją powtórnych narodzin.

– Oluniu, powiem ci teraz coś, co nie będzie łatwe do zrozumie-nia. To dlatego, że jesteś dzieckiem, a dzieciom czasem trudno zrozu-mieć dorosłych. Jeśli czegoś nie zrozumiesz, obiecuję, że powiem ci to

Page 69: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 69 |

jeszcze raz, kiedy będziesz trochę starsza. Wtedy łatwiej zrozumiesz. Zgoda?

– Zgoda. Ale ja i tak nie chcę umierać!– Nie umrzesz. Człowiek składa się z ciała i z duszy. A dusza nigdy

nie umiera. Ona mieszka w człowieku i jest nieśmiertelna. Nawet kiedy nie ma ciała, dusza się odradza i znów jest na świecie. Takie zjawisko nazywa się reinkarnacją.

– Czyli że nawet jak umrę, to znów się urodzę?– Oczywiście, że tak! – I znów będę twoją córką, a ty będziesz moją mamą?Fuck… Kombinuj, kombinuj.– Yyyy… Bardzo bym chciała, żebyś znów była moją córką.– Czyli nie jesteś tego pewna? – Jestem pewna, kochanie, że znów się urodzisz. Mam nadzieję, że

jako moja córka.– Ile razy można się tak od nowa rodzić?– Myślę, że ze sto!– Sto? – To był nie płacz, tylko ryk. – To jest baaaaardzomałooooo!

Chcę tysiąc!– Wiesz, myślę, że rodzimy się od nowa nieskończenie wiele razy.– Czyli że ja już żyłam raz i umarłam i teraz znowu jestem?– Jasne, na pewno tak.– A kiedy się odradza na nowo? Od razu po śmierci?– Tak, bo dusza nie umiera.– Jeśli umarłam i się urodziłam, to dlaczego nie pamiętam, jak kie-

dyś żyłam?– Nie pamiętasz, bo jakbyś wszystko pamiętała, to kolejne życie nie

byłoby fajne. Wiedziałabyś na przykład, co będzie jutro.– Jak to słowo się nazywa?– Reinkarnacja.– I obiecujesz, że tak jest? – Na milion procent, wiesz, że ja nigdy nie kłamię.Ola zaczęła się uspokajać. Prawie odtrąbiłam sukces.

Page 70: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 70 |

– To co, idziemy?– Nieee, poczekaj! – Płacz wrócił ze zdwojoną siłą. – To się nie trzy-

ma kupy, co ty mówisz. Bo jeśli ja mam się znów urodzić jako twoja córka, to najpierw musisz umrzeć ty, potem muszę umrzeć ja. Potem jeszcze musisz urosnąć i poznać tatę, żebym ja mogła się urodzić!! To potrwa chyba sto lat. Jak ja umrę, to będę „umarta” i będę czekać, aż ty urośniesz! Czyli nikt nie odradza się od razu po śmierci!

Matko Boska, pomyślałam, nie wybrnę z tego, zero szans. Mam za mądre dziecko. Podrapałam się po głowie i zaczęłam od początku.

– Oliś, jesteś jeszcze mała, a reinkarnacja to nie jest łatwa rzecz, na-wet niektórzy dorośli jej nie rozumieją. Zapewniam cię, że kiedy pod-rośniesz, będzie ci o wiele łatwiej to zrozumieć.

– Dobra. Już nie chcę płakać, chodźmy.Jedną ręką zbierałam rzeczy z samochodu, drugą ocierałam jej łzy. – O nieee! – Co, kochanie?– To wszystko nieprawda! Gdyby tak było, jak mówisz, to proszę

bardzo, powiedz mi, gdzie są twoi rodzice.Ooeeepssss… Tego nie przewidziałam. Tym razem postanowiłam

wykręcić się sianem.– Po prostu mi uwierz. Przyjdzie czas, że to zrozumiesz.– Okej, bo już chcę iść. Na razie ci wierzę, ale jak umrę i się nie od-

rodzę to… to… to naprawdę się wkurzę!– Deal! Możesz się wkurzyć. Poza tym ja też się wkurzę.Wzięłam ją za rękę i ruszyłyśmy w stronę domu znajomych.– Mamo?– Oho…– A czy to prawda, że ludzi po śmierci zjadają robaki?O nie… Potwierdzić, że zjadają, albo powiedzieć o kremacji – super-

wybór. Obie opcje idealne dla pierwszoklasistki.Na szczęście otworzyły się drzwi i wybiegł z nich Oliwier, kolega

Oli. Tym razem mi się upiekło. Musiałam tylko dokładnie przemyśleć, w jaki sposób powiem Oli o swojej chorobie. Wiedziałam jedno: nie

Page 71: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 71 |

może wiedzieć, jaka to choroba. Za dużo o niej wiedziała. Postanowi-łam, że skupię się na jej skutkach, nie na tym, co to jest.

Pewnego dnia wzięłam ją na kolana i zaczęłam.– Kotku, chciałabym ci coś powiedzieć. Jak wiesz, przez ostatnich

kilka tygodni często bywałam w szpitalu. Zostawię cię jeszcze kilka razy na krótko, bo te wizyty muszą się powtarzać przez kilka miesięcy. Dasz sobie radę beze mnie?

– Czemu będziesz często w szpitalu?– Po tych badaniach, które robiłam, okazało się, że mam kiepskie

różne wyniki i będę musiała brać silne leki.– Co to są silne leki? Takie, że położyłyby tatę na rękę?– Nawet silniejsze. Są tak silne, że aż wyjdą mi włosy.– Co? Do łysa?– Do łysa.– Ale odrosną?– Odrosną, może nawet kręcone.– Uffff… Ile czasu będziesz chora?– Mam nadzieję, że krótko. Bo ja nie czuję się chora. Z tymi włosami

to jeszcze nie wszystko. Czeka mnie też operacja.– A jaka?– Może się tak zdarzyć, że stracę pierś.– Jedną?– Tak.– Głupio będziesz wyglądać z jednym cyckiem, bleee…– Też tak myślę, ale kupię sobie nowy.– Są sklepy z nowymi cyckami?– Nie, nie ma sklepów, ale są świetni lekarze, którzy potrafią zrobić

nowe cycki.– No to nie masz się czym martwić, prawda?– Tak córciu, nie mam. Chciałabym tylko, żebyś była dla mnie bar-

dzo wyrozumiała przez ten czas. Mogę się stać trochę słabsza, więc nie będę mogła się z tobą bawić.

– To tata będzie.

Page 72: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Poszło nad wyraz gładko, choć widziałam w jej oczach, że się boi. Myślę, że nie chciała mnie martwić, więc grała odważną. Byłam z niej taka dumna.

Page 73: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział XI

Jesteś tym, co jeszJedynym sposobem zachowania zdrowia jest jedzenie tego,

czego nie chcesz jeść, picie tego, czego nie lubisz, i robienie tego, na co nie masz ochoty.

Mark Twain

Właściwie zawsze myślałam, że żywię się całkiem zdrowo. Rzadko za-glądałam do fast foodów, wybierałam dobre restauracje, zakupy robiłam na bazarku. Fakt, w mojej diecie królowało mięso. Tłumaczyłam to tym, że mam grupę krwi 0 – pierwotną – i nie mogę się bez niego obejść. Uwielbiałam mięso w każdej postaci, nie znosiłam nabiału, jadłam sporo warzyw i owoców. Wydawać by się mogło, że całkiem przyzwoicie. Kiedy zaczęłam zgłębiać wiedzę dietetyczną, okazało się, że popełniam mnó-stwo błędów. Nieocenionymi radami służył mi wówczas wspomniany wcześniej Marcin. Krok po kroku eliminowałam wszystko, co nie mie-ściło się w kanonach zdrowego żywienia. Marcin brutalnie kazał mi cał-kowicie wykluczyć produkty odzwierzęce. Prawie się poryczałam. Ja bez steka? Bez tatara? Bez pasztetu? Umrę jak nic. Nabiał mógł dla mnie nie istnieć, ale zupa bez śmietany? Kawa bez mleka?

Postanowiłam, że skoro mam zrobić wszystko, to wezmę się za bary również z dietą. Skrupulatnie zapisywałam zdanie po zdaniu nowe zasady żywieniowe. Po pierwsze primo – dieta rozdzielna. Najprościej mówiąc, niełączenie białek z węglowodanami. Za trawienie każdego z tych składników odpowiedzialne są inne enzymy, wzajem-nie się neutralizujące podczas trawienia. Skutek? Pokarm nie zostaje całkowicie strawiony w żołądku. Stamtąd trafia do jelit, fermentuje i gnije, powodując większe zakwaszenie organizmu. Dotarło do mnie, że skończyły się kanapeczki z wędlinką, ziemniaki z pulpetami w so-sie, kasza z gulaszem. W sumie skończyły się wcześniej, w chwili gdy usłyszałam, że nie mogę jeść mięsa. Dozwolone były ryby… dwa razy w tygodniu. Drapieżniki, najlepiej polskie. Broń Boże łosoś.

Page 74: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 74 |

O co chodzi z tym mięsem? Pomijamy kwestie miłości do zwierząt albo ideologię – chodzi głównie o jego jakość. Pamiętam, że moi rodzi-ce w czasach PRL-u kupowali ćwiartkę lub połówkę szczęśliwej – oczy-wiście, do pewnego momentu – świni, mozolnie dzielili ją na części i upychali do zamrażarki. Wałówka wystarczała na parę tygodni. Nikt nie słyszał o niehumanitarnym zabijaniu, szprycowaniu szynki Bóg wie czym, przemywaniu mięsa z pleśni, odkrawaniu nadpsutych czę-ści. Świnia żyła na wsi i mało stresu się najadła. Nie wspomnę o tym, że nie dostawała w paszy antybiotyków przyspieszających przyrost masy. To samo dotyczyło kur. Wtedy nikt nie hodował ich w gigantycznych fermach. Niedzielny rosół był obowiązkowy w każdym polskim, szanu-jącym się domu. Podobnie jak pomidorówka dnia następnego.

To były naprawdę drastyczne wyrzeczenia, jednak nie tak drastycz-ne, żeby nie dały się wydrastycznić jeszcze bardziej. Kolejny w odstawkę poszedł cukier. Tego obawiałam się najbardziej. Mój słodziutki rafino-wany cukier z ciasteczek, ciast, cukierków, ptasiego mleczka, czekola-dy z okienkiem, Twixów, muffinek, lodów i tysiąca innych pyszności. Z cukrem nie było negocjacji – zero cukru rafinowanego. Z fruktozą bez szaleństwa.

Istnieje teoria, że rak rozwija się w środowisku zakwaszonym i nie przetrwa w środowisku zasadowym. Niestety, o cukrze nie można po-wiedzieć, że nie zakwasza organizmu. Kupiłam sobie paski do mierze-nia pH i dwa razy dziennie sprawdzałam, jak mi idzie odkwaszanie. Muszę przyznać, że w krótkim czasie doszłam do perfekcji. Potrafiłam utrzymać pH na poziomie 7,4 – wypas. Piękne podręcznikowe środo-wisko zasadowe.

Z diety wypadły również kawa i mocna herbata, zastąpiły je her-baty zielona i czerwona oraz herbatki ziołowe. Naturalnie bez cukru. Poszaleć mogłam z węglowodanami, miałam do wyboru aż trzy: kaszę gryczaną, komosę ryżową i coś, czego nie pamiętam.

Patrzyłam na te jedzeniowe wytyczne i łzy napływały mi do oczu. Co prawda, chciałam kiedyś ważyć pięćdziesiąt trzy kilogramy, jednak obecny sposób osiągnięcia tego celu wydał mi się zwyczajnie okrutny.

Page 75: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 75 |

Nie powiem, bałam się tej restrykcyjnej diety jak diabli. Przez pierw-sze dni chodziłam naprawdę wkurzona i głodna. Jednocześnie świado-mość tego, że dieta należy do czynników wpływających na powodzenie mojej misji, powodowała, że jadłam tę nieszczęsną sałatę, popijałam zasadową wodą i udawałam, że mi to smakuje. Zdecydowanie ograni-czenia w jedzeniu uznaję za największe wyrzeczenie podczas choroby. Przez pierwsze dni żywiłam się sałatkami. Sałatki z pstrągiem, sałatki bez pstrąga, sałatki z tuńczykiem, sałatki bez tuńczyka. Sałata, sałata, sałata z zieloną papryką, sałata z ogórkiem, sałata z kiełkami i moje szaleństwo – dorsz z rusztu. Do tego nie piłam nic pół godziny przed posiłkiem ani godzinę po posiłku, żeby nie rozrzedzać soków żołądko-wych, którym nie należy przeszkadzać w trawieniu. Szybko się zorien-towałam, że tym sposobem moje wymarzone pięćdziesiąt trzy kilogra-my osiągnę najprawdopodobniej pojutrze, pobiję swój życiowy rekord i w okolicach następnej niedzieli stanę się szczęśliwą posiadaczką rozmiaru XXXS z wagą przepiórczą na poziomie czterdziestu siedmiu kilogramów. To nie wchodziło w grę.

Na liście produktów dozwolonych widniało jakieś dwanaście pozy-cji. Moja inwencja kulinarna wyczerpała się po mniej więcej czterech dniach, rozdrażnienie sięgało zenitu. Nie dość, że byłam diablo głodna, to na dodatek nie miałam pomysłu na to, co zrobić do jedzenia, ani tym bardziej na to, jak najeść się tym, co wymyślę. Oczywiście, o ile wymyślę.

W tej materii opatrzność również nie zostawiła mnie samej sobie. Niedługo miałam jeść superdania stworzone prawie wyłącznie z owych dwunastu składników.

Od początku swojej przygody z chorobą spotykałam osoby, które odegrały w niej niebagatelną rolę. Jedne od strawy duchowej, inne od strawy prawdziwej. Do tych drugich należy Aneta. Znajomość z nią początkowo miała dość luźny charakter. Kilka miesięcy przed moją diagnozą nasze stosunki zaczęły się zacieśniać. Miałyśmy dzieci w tym samym wieku, które lubiły ze sobą przebywać. Krok po kroku stawa-łyśmy się bardziej przyjaciółkami niż koleżankami. Aneta miała nie-

Page 76: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 76 |

zwykłą zdolność przygotowywania potraw z niczego. Na dodatek prze-pysznych. Myślę, że zobaczyła mnie jedzącą sałatę i zrobiło się jej mnie żal. Zwyczajnie i po ludzku żal. Samozwańczo zdecydowała, że będzie mi gotować. Tego dnia trafiłam do kulinarnego raju. Średnio dwa razy w tygodniu dostawałam skrzynkę jedzenia. Nie wiem, ile czasu Anecie zajmowało przygotowanie tego wszystkiego. Mnie zajęłoby to tydzień. Dostawałam najpyszniejsze kremy z brokułów, batatów, dyni, bura-ków. Dania z kapusty kiszonej o cudownym smaku, pasztety z warzyw, pieczone warzywa, kasze z wegańską okrasą. I rzecz najcudowniejsza – desery. Oczywiście takie, na które mogłam sobie pozwolić: zero cukru, zero glutenu, zero tłuszczów trans, zero produktów odzwierzęcych. Pyszniejszych ciast nigdy nie jadłam. Momentami podejrzewałam, że Aneta dodaje do nich zakazane składniki i nie mówi mi o tym po to tylko, żebym mogła czasem bez wyrzutów sumienia zjeść coś bardziej treściwego. Momentami było mi wstyd, że nie gotuję sobie sama. Jakoś nie potrafiłam się zmobilizować i talentu zabrakło…

Dzisiaj wiem, że był to jeden z najbardziej wartościowych rodzajów pomocy, jakie otrzymałam. Żywienie w chorobie nowotworowej odgry-wa niebagatelną rolę. Aneta wertowała strony internetowe w poszu-kiwaniu dozwolonych zamienników tego, co jadłam do tej pory, żeby tworzyć zdrowe potrawy, które z powodzeniem mogłaby serwować re-stauracja wyróżniona gwiazdkami Michelina. Dzięki niej nie zaprzą-tałam sobie głowy kulinarnymi kombinacjami. Raz czy dwa miałam nawet jakiś zryw niepodległościowy i sama chciałam ugotować podob-ny krem. Cóż, zwykle nadawał się do wylania. Niby zdrowy, ale nie do przełknięcia.

Aneta, podobnie jak wcześniej Dorota, nie dawała się zbyć byle czym ani zniechęcić. Gotowała i nie słuchała mojego marudzenia, że z tego powodu jest mi głupio, nie interesowało ją moje zdanie. Znala-zła swoją misję, nie poddawała się, nawet kiedy miałam spadki formy. Była konsekwentna i stanowcza. Wiele razy powtarzała, że traktuje mnie jak rodzinę i ponieważ widzi, że medycznie prym wiedzie Dorota, ona zapełni inną niszę. Dostałam od niej ogromne wsparcie. Wyczu-

Page 77: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 77 |

wałam jej wiarę w to, że moja sytuacja jest przejściowa i nie ma takiej możliwości, by coś się nie udało.

Obserwowałam wtedy zachowanie innych moich bliższych i dal-szych znajomych. Ludzi, których do tej pory znałam i teraz poznawa-łam na nowo. Był to czas weryfikacji.

Page 78: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.
Page 79: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział XII

Nie zrobisz miejsca dla nowego,nie wyrzuciwszy starego

– A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść? – spytał Krzyś, ściskając Misiową łapkę. – Co wtedy? – Nic wielkiego – zapewnił go Puchatek. – Posiedzę tu sobie i na

ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.Alan Alexander Milne

Kiedy dostajesz diagnozę – zwłaszcza tak rozreklamowanego raka – świat się zatrzymuje. Odczuwasz to niemal fizycznie. Nastaje czas weryfikacji wszystkiego: życia, pracy, przyjemności, decyzji, znajomo-ści. Cokolwiek by to było, nabiera nowego znaczenia. Ja czułam się, jakbym została odarta ze wszystkich złudzeń. Jakby zdjęto mi okulary, przez które patrzyłam na zbudowany przez siebie świat. Miałam swoje priorytety, swój system wartości, swój kodeks etyczny. Wiedziałam, co w jakiej sytuacji powinnam zrobić, jaką podjąć decyzję i którą drogą iść. Wiedziałam też, jak powinni zachowywać się inni. Lubiłam mieć rację, a jeszcze bardziej lubiłam tę rację udowadniać. Nie mieściło mi się w głowie mnóstwo ludzkich zachowań. Łatwo było mnie dotknąć do żywego, skrzywdzić, wpędzić w poczucie winy, zburzyć moje poczucie wartości. Żyłam zgodnie z programami w swojej głowie – to wypada, tego nie. To należy, tego nie należy. Jest mi z czymś źle, ale powinnam, więc wbrew sobie zrobię to, czego się ode mnie oczekuje.

Nadeszła choroba. Zaczęłam przyglądać się sobie i swojemu otocze-niu. Nie tylko ludziom, lecz także rzeczom. Każdego dnia dochodziłam do nowych wniosków. Nie, to nie był efekt skrupulatnych przemyśleń. Podczas medytacji zagłębiałam się w siebie i słuchałam, co mówi mi serce, co podpowiada intuicja. Co lubię tak naprawdę, co wywołuje we mnie o wstręt. Dość szybko zaczęłam widzieć rzeczy, które nie dawały mi w życiu nic poza stresem, strachem, rozgoryczeniem. Odbyłam nie-wiarygodną podróż. Dowiedziałam się, ile razy robiłam coś wbrew so-bie. Teraz widziałam wszystko wyraźnie. Bez problemu mogłam przy-znać sama przed sobą, że nie jestem szczęśliwa.

Page 80: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 80 |

Nadszedł przełomowy moment. W ułamku sekundy zrozumiałam, z jakiego powodu pojawiła się choroba. Miałam wreszcie skupić się na sobie. Dotychczas stawiałam innych na pierwszym miejscu. Córkę, partnera, znajomych, obcych potrzebujących pomocy. Dzień po dniu, medytacja po medytacji wchodziłam w głąb i szukałam sytuacji, ludzi i miejsc, które w jakikolwiek sposób mnie zniewalały bądź ogranicza-ły. Wnioski wypływały same prosto z serca – prawdziwe, nieskażone. Czułam, że zauważenie tych ograniczeń, nazwanie ich po imieniu i od-prawienie z kwitkiem doprowadzi mnie do równowagi. Te konfronta-cje okazały się trudne. Mnóstwo rzeczy robiłam w życiu automatycznie, z poczucia powinności, ze strachu, dla świętego spokoju albo z potrze-by rekompensaty, w zamian za to co ktoś zrobił dla mnie, nawet przed laty. Choroba ściągnęła mi cugle, zmusiła do zwolnienia tempa i do przyjrzenia się życiu. Nie wiedziałam, jak potoczy się leczenie, więc po-stanowiłam, że nastał mój czas. Czas analiz, podsumowań, naprawie-nia życia. Tak, naprawienia. Po przeczytaniu kilku książek przyjęłam, że choroba pojawia się po coś. Uwierzyłam w tę teorię tak bardzo, że zapragnęłam zreperować wszystko, co przez czterdzieści lat (a przy-najmniej dwadzieścia dorosłych) psuło się albo nie działało w ogóle. Niemal wszyscy moi bliscy, znajomi, współpracownicy, mieli mnie za cyborga, za osobę, która poradzi sobie ze wszystkim. Czy tak było? A i owszem. Jednak nosiłam pancerz, który budowałam latami. Nie chciałam, żeby każdy, ot tak, mógł wiedzieć o mnie wszystko. Zakła-dałam maskę twardej, bo tak było łatwiej. To, co działo się ze mną w środku, było zgoła inne niż to, co pokazywałam na zewnątrz. Posta-nowiłam: czas zacząć żyć tak, żebym ostatecznie mogła powiedzieć, że jestem szczęśliwa. Usłyszawszy po raz pierwszy, że nikt i nic z zewnątrz nie jest w stanie zapewnić nam szczęścia, w pierwszym odruchu pomy-ślałam, że to bzdura, potem jednak bacznie zaczęłam się temu stwier-dzeniu przyglądać. Mijały tygodnie, a ja coraz lepiej rozumiałam, o co w tym chodzi. Dzień, w którym wreszcie całkowicie to do mnie dotarło, był dniem oświecenia. Jeśli sama nie potrafię zapewnić sobie szczęścia, to jak – na miłość boską – może to zrobić ktoś inny? Jak zapewni mi

Page 81: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 81 |

szczęście, skoro nie wie nic o wszystkich moich doświadczeniach ży-ciowych, moich smutkach i troskach, radościach, decyzjach, związkach i relacjach?

Zaczęłam więc sama szukać swojego szczęścia. Swojego spokoju i zadowolenia, swojej dumy. Pierwszym krokiem było nazwanie wszyst-kiego tego, co nie było moje, co ze mną nie rezonuje, a co powoduje, że jestem zła, smutna i rozgoryczona. Szczerze mówiąc, byłam załamana liczbą tych rzeczy. Wypisane zajęłyby całą rolkę papieru toaletowego, podczas gdy rzeczy sprawiające mi radość zmieściłyby się na żółtej kar-teczce post it. W pierwszej kolejności uzmysłowiłam sobie, jak wygląda moje życie. Rozdarta pomiędzy dwoma miastami, wiecznie na waliz-kach, z poczuciem, że w żadnym z tych miejsc nie robię wszystkiego jak należy. Pięć dni w jednym miejscu, dwa w drugim. Spakowana i rozpa-kowywana w tę i z powrotem walizka. Pięć roboczych dni świstaka. Po-budka, przygotowanie dziecka do przedszkola, biegiem, żeby zdążyć na śniadanie, biegiem do pracy etatowej, biegiem po zakupy, biegiem do przedszkola, pranie, prasowanie, gotowanie, czas dla dziecka, sprząta-nie, usypianie. Odwieczny dylemat, czy zasnąć z dzieckiem i zostawić całe mieszkanie do posprzątania rano, ale być wyspaną, czy zwlec się z łóżka, ogarnąć to teraz i znów spać sześć godzin. W piątek podróż w dwugodzinnym korku, żeby przez weekend dalej pracować – nie u siebie. Notoryczne konflikty z partnerem. Różniło nas prawie wszystko, inne poczucie humoru, inne rozrywki, inny system wartości. Czułam się pozbawiona znaczenia. Krytyka dobijała mnie na każdym kroku, przez to przestawałam być sobą. W wielu sytuacjach wolałam się nie odzywać, niż powiedzieć, co naprawdę myślę, bo na pewno skończyłoby się to awanturą, a tych miałam aż nadto. Z pracy czerpa-łam coraz mniej satysfakcji, choć wiedziałam, że jestem specjalistką. Nie uważałam się za dobrą matkę. Patrząc na inne matki, które miały czas dla swoich dzieci, które potrafiły znaleźć dla nich kreatywne za-jęcia, zazdrościłam im. Ja nie miałam skąd tego czasu wziąć. Nie czu-łam się również dobrą partnerką w związku. Zawsze było coś nie tak, to źle zrobiłam, tego zapomniałam, tu źle zareagowałam, tamtego nie

Page 82: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 82 |

przygotowałam. Moje poczucie wartości spadało na łeb, na szyję. Przez ciągłą krytykę nie stawałam się lepsza. Gnuśniałam jeszcze bardziej i nie widziałam najmniejszego sensu, żeby udowadniać, że mogę coś naprawić. Mając poczucie, że i tak robię wszystko źle, jeszcze bardziej nie chciałam tego robić. Nie miałam żadnej pasji. Kilka lat wcześniej jeździłam motocyklem na samotne wyprawy, latałam na paralotni, tańczyłam, zwiedzałam świat. Potem się zakochałam, zwariowałam z miłości i wszystko odstawiłam w kąt. Szybko się okazało, że nie akcep-tuję wielu zachowań swojego partnera, nie rozumiem ich, nie mieszczą się w moim kodeksie. Przez to stawałam się coraz bardziej nieszczę-śliwa. Potem klasycznie zaszłam w ciążę i dylematy na kilka miesięcy odeszły w dal. Skupiłam się na dziecku rozwijającym się w moim łonie. Poza tym sporo przebywałam z ludźmi, których nie tolerowałam. Dla-czego? Bo tak wypadało. Robiłam dobrą minę do złej gry, byle mieć święty spokój. Dopiero kiedy rozliczałam to wszystko, zrozumiałam, że mój „święty spokój”, nie miał z nim nic wspólnego.

Robiąc rachunek sumienia, musiałam przyznać sama przed sobą, że ogrom mojego wewnętrznego smutku musiał mnie doprowadzić do miejsca, w którym się znalazłam, i gdyby nie choroba, nigdy nie stanę-łabym naga przed sobą i nie przyznała, że tak nie można żyć. Zdecy-dowałam małymi krokami odzyskać radość życia i odnaleźć utracone pasje. A właściwie odnaleźć siebie sprzed lat.

Najbardziej zaskoczył mnie fakt, że w jakiś całkowicie niepoję-ty, aczkolwiek naturalny sposób zniknęły z mojego życia osoby jesz-cze niedawno znajdujące się blisko mnie. Droga, którą zaczęłam iść, skręcała w innym kierunku niż ich drogi. Nie sposób było je ponownie skrzyżować. Przyglądałam się temu, nie do końca to rozumiejąc, jed-nocześnie miałam poczucie, że dobrze się dzieje. Nie miałam żalu do znikających osób, na tym etapie akceptowałam wszystko, co się wokół mnie działo. Niejednokrotnie słyszałam, że choroba weryfikuje otocze-nie. Faktycznie tak się stało w moim przypadku. Część ze znajomych nie uniosła ciężaru, część nie była gotowa na uczestniczenie w tej sy-tuacji, kilkoro zniknęło ot tak, bez śladu, i dopiero po jakimś czasie

Page 83: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 83 |

zorientowałam się, że ich nie ma. Byli też tacy, których ja przestałam potrzebować. Podobno w przyrodzie istnieje równowaga i nie ma pust-ki. To również okazało się prawdą. Na miejsce osób, które zniknęły, pojawiały się inne. Z inną energią i podejściem do życia. Napełniały one moje życie zupełnie nowymi wartościami. Zaczęłam zauważać, że choroba zaczyna mi więcej dawać, niż zabierać. Nauczyłam się wybie-rać to, co czułam, że jest dla mnie najlepsze. Bez udawania przed sobą, bez zaciskania zębów i grania kogoś, kim nie jestem. Każdy kolejny dzień przynosił coś nowego. O dziwo, to drobne, wcale nie spektaku-larne rzeczy zaczynały dawać mi radość. Coraz częściej na mojej twarzy gościł prawie zapomniany naturalny uśmiech. Ten sztuczny, przykle-jony zniknął.

Zrozumiałam, że muszę – a właściwie chcę – odbudować utracone poczucie wartości i wewnętrzną radość. Obiecałam sobie, że nic z ze-wnątrz nie zniszczy tego, na czym mi zależy. Odkryłam, że nie ma zna-czenia, jak ktoś się do mnie odzywa albo w jaki sposób mnie traktuje. Ważne jest, jak ja na to zareaguję. Do tej pory miałam mnóstwo niewi-dzialnych przycisków i ktoś, kto je poznał, wiedział, który należy wci-snąć, żeby wywołać pożądany efekt. Krok po kroku dezaktywowałam je. Po wciśnięciu nie działały, tym samym traciły atrakcyjność. Coraz częściej pozbywałam się swojego ego. Znikał przymus udowadniania mojej racji. Jakież to miało znaczenie? Co z tego, że komuś coś udo-wodniłam? Byłam przez to lepsza? Lepiej się czułam? Nie. Do dziś ćwi-czę ignorowanie swojego ego. Nie chcę być lepsza ani więcej wiedząca. Chcę być szczęśliwa – rozbuchane ego najsilniej w tym przeszkadza. Nauczyłam się pracować ze swoimi potrzebami i lękami. Przede wszystkim nauczyłam się słuchać siebie. Nie dbam dzisiaj o to, czy coś wypada zrobić. Obiecałam sobie, że nie będę robić nic wbrew sobie, bo wtedy wrócę do punktu wyjścia. Po to dostałam dar w postaci choroby, żeby się przebudzić, żeby ujrzeć siebie w lustrze i odpowiedzieć sobie na pytanie, czy po to tu jestem, żeby zmagać się z życiem.

Jeśli życie jest tak wielkim darem, to dowodzę swojej skrajnej nie-odpowiedzialności, jeżeli marnuję je na smutek i żal. Szczególnie kie-

Page 84: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

dy na swojej drodze spotykam cudowne dusze. Przypadek? Nie sądzę. Jedną z takich dusz jest Eliza. Kiedy opowiedziała mi swoją historię, uwierzyłam jeszcze mocniej, że rak to nie choroba, lecz błogosławień-stwo. Oto spotkałam kolejną osobę pasującą do mojej teorii kobiet nieszczęśliwych. Takich, które w siebie nie wierzą, same sobie ujmują i w momencie, kiedy słyszą diagnozę, paradoksalnie nabierają wiatru w żagle. Odkrywają nowe ja, zaczynają smakować życie. Zaczynają, o ironio, żyć! Słuchałam jej opowieści z wypiekami, przecież to była również moja historia. Posłuchajcie…

Page 85: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział XIII

Ciągnie swój do swegoW codziennym życiu wyraźnie widać, że to nie szczęście czyni nas wdzięcznymi, lecz wdzięczność – szczęśliwymi.

David Steindl-Rast

Otwieram kopertę z wynikiem rezonansu magnetycznego. Czy-tam: „nowotwór złośliwy piersi lewej…”. Super. Tak! Właśnie super! W końcu nie będę musiała chodzić do pracy, a będę miała za to pła-cone!

Naprawdę. Poczułam napływ świeżego powietrza i ulgę. Dzwonię do koleżanki, żeby podzielić się informacją. Pyta:

– Boże, co ty musisz czuć? To dobre pytanie. Odpowiedź, jedyna prawdziwa, nadchodzi mo-

mentalnie:– Czuję wdzięczność!Od tej chwili wszystko toczy się innym torem. Trafiam na ludzi,

którzy pomagają, jak mogą. Otwierają się drzwi i serca, pojawia-ją nowe kontakty i najlepsi specjaliści. Zaczynam dostrzegać lepszą stronę służby zdrowia. Błagam, nie mówcie nic złego na lekarzy! Wszyscy bardzo się starają. Wszędzie. Nie wiem, jak mam dzięko-wać lekarzom i mojej pani doktor. Zresztą mówię to mężowi, on zaś po kilku dniach przekazuje mi, co zdradziła mu moja onkolog – otóż obsypuję prezentami cały oddział. „Wielkie mi prezenty – myślę. – Raptem czekoladki”.

Dalej dzieje się tylko lepiej – dostaję nowe piersi, a właściwie za-chowuję swoje po pięknej plastyce. Miałam, nazwijmy to… dużo ma-teriału. Wcześniej myślałam o zmniejszeniu, teraz je mam, ot tak, po prostu, za darmo. Moje śliczne, nowe, pełne „D”!

Zlecają mi chemię. Początkowo pięć, potem korekta na osiem. Po drodze wychodzą przerzuty w węzłach, więc ostatecznie staje na

Page 86: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 86 |

dwunastu. Dużo! O, co to to nie! W życiu! Słyszałam o chemii, złym samopoczuciu, wymiotach. Boję się i jednocześnie wiem, że się nie poddam temu strachowi. Później się okazuje, że nie doświadczę skut-ków ubocznych.

Mam piękne włosy. Panią doktor przeraża moja postawa, rodzi-nę także. Wychodzę z kliniki i idę do sklepu z perukami. Sprzedaw-czyni bardzo miła, zachwala drogie włosy naturalne oraz sztuczne, tańsze, ale wyglądające jak naturalne. Biorę je do ręki i nie mogę opanować łez. Nie zamawiam żadnej. Wracam do domu, płaczę całą drogę. Szukam możliwości zachowania włosów. Czytam na porta-lach zagranicznych. Dokopuję się do informacji o czepku chłodzącym. Odnajduję. Rusza pierwszy w Polsce czepek chłodzący – na drugim końcu Polski, w szpitalu klinicznym. Eksperymentalnie. Wiem, że już go mam. A raczej nie wierzę, że mogłabym się na niego nie dostać. Pragnę! Nie marzę o niczym więcej. Ludzie i los mi sprzyjają. Udaje się i znów jestem wdzięczna. Który to już raz?

W czepku przyjeżdżam na chemię na drugi koniec Polski. Stoję pod drzwiami ze współtowarzyszką od czepka i cieszymy się za każdym razem, kiedy oglądamy swoje czupryny. Chichramy się jak nastolat-ki, że mamy depilację brazylijską i zachowane włosy. Grzywka nie spadnie nam do owsianki. Pękamy ze śmiechu. Tu muszę przeprosić ukochaną Reginę Brett. Ona w swojej tak pozytywnej książce „Jesteś cudem” napisała, niestety, o innym doświadczeniu z owsianką. Uwa-żam, że ta książka jest dla wszystkich. Polecam ją, gdzie tylko mogę.

Wszędzie czuję ogromną sympatię spotykanych kobiet. Wiele mówi, że chce przyjechać na następną chemię w tym dniu co ja. Jejku, jakie to piękne! Nie wymieniamy się telefonami, adresami. Wiemy, że jesteśmy tu tylko na chwilę. Ale łączy nas tak wiele, jesteśmy sobie naprawdę bliskie. Chcemy żyć normalnie.

Wracam do domu. I nie chcę myśleć, że jestem chora. Przychodzą nie najweselsze refleksje. Miałam dopiero zacząć żyć. Mąż szczęśliwie wyleczony po zawale znowu pracuje na zwiększonych obrotach, bo jeszcze tyle pracy, synowie na studiach, kredyty, inwestycje, ważne

Page 87: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 87 |

sprawy. Moje pasjonujące studia podyplomowe i propozycja dokto-ratu, a potem… Już nie będzie ani doktoratu, ani potem…

Tworzę bucket list, a właściwie listę marzeń do spełnienia. Błagam najbliższych – męża, dzieci: „Nie mówcie nikomu. Ja jestem zdrowa i tak się czuję, i tak ma być. To jak przeziębienie. Minie”. Prośbę zo-stawiam również w poradni genetycznej. Nie ma potrzeby informo-wania mojej siostry. Jest młodsza ode mnie o jedenaście lat, rok temu zakończyła leczenie. Również nowotwór, ten sam. Nie chcę, żeby wie-dzieli brat, siostra męża, teściowa. Wszyscy przytakują. Udaje się. Prawie. Podczas spotkania z Danką, siostrą męża, czuję, że jest ina-czej. Dziwnie ze mną rozmawia, za ostrożnie, patrzy… Wbijam pyta-jący wzrok w męża. Unika mojego spojrzenia.

– Dlaczego? Dlaczego nie uszanowałeś mojej prośby? – No, bo… Nie słucham. Płaczę. Mam żal. Dlaczego mówi z kimś o mnie beze

mnie? Nie umiem tego zrozumieć. Tak z resztą będzie jeszcze nieraz.

Następnego dnia Anka przyjeżdża z olbrzymim bukietem prze-pięknych kwiatów. Przeprasza i ja też przepraszam. Płaczemy obie.

Dużo rozmyślam. Kalkuluję, jestem sama ze sobą. Miałam po-dróżować. Teraz to nie będzie możliwe. Przychodzi opamiętanie. Właśnie że będę. Będę teraz podróżować, dokąd tylko zamarzę! Popierają mnie mąż z synem. Po każdej chemii wylatujemy tylko we dwójkę, gdzie nas oczy poniosą. Teraz nie jadę na chemię z jednego końca Polski na drugi, ale tak naprawdę lecę w podróż marzeń ta-nim lotem do Paryża. I tak będzie za każdym razem. Samochodem albo samolotem, zawsze w inne miejsce… A potem jeszcze raz i jeszcze raz. W międzyczasie przystanek „chemia”. Czepek trudny do zniesie-nia. Bardzo trudny. Ból potężny. Chyba odkrywam nowe znaczenie słowa „mierzi”. Zegar nie przesuwa się w ogóle. W trakcie mrożenia czepka rozmawiam sama ze sobą. Nie każda daje radę. Schodzą z fo-tela. Jeszcze nie wiedzą, że nas wszystkie spotka nagroda. W miejsce wypadniętych włosów odrosną nowe: przepiękne, lśniące, zdrowe

Page 88: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 88 |

i ładniejsze niż przed chorobą. Sama dla siebie staję się cheerleader-ką. Dasz radę! To tylko przystanek, a potem… A potem będzie pięk-nie. I jest!

Paryż. Coś pięknego. Tak jak sobie wyobrażałam, czytając książki o Francuzkach, francuskim stylu, winie, bagietkach. Jestem totalnie zachwycona. To moja własna, osobista Francja. Wyczytałam wcze-śniej, że na nowotwór piersi chorują mieszkanki Quebecu w Kana-dzie, nosicielki nowo odkrytego swoistego genu. Czuję, że oprócz mojej rodzinnej krwi, krwi moich kochanych, nieżyjących już rodzi-ców, pochodzących spod ukochanych gór, płynie we mnie i francu-ska krew. Nie wierzę, że tu jestem. Chodzę po uliczkach, po Ogrodzie Luksemburskim. Przesiaduję w kafejkach, popijam powszechnie po-dawaną bezpłatną wodę, delektuję się jajkiem po benedyktyńsku na toście przez półtorej godziny… Cest la vie!

Jestem na kolejnej chemii, a właściwie na kolejnym wyjeździe, bo przecież pakuję się nie na chemię, ale na piękny weekend. Mam che-mię w piątki, żeby mąż mógł wyjechać od razu po pracy. Kończę che-mię, mąż przyjeżdża do szpitala i wyruszamy w świat.

Tym razem jesteśmy w Brnie. Niedrogi hotel, o dziwo, w centrum. W samym rynku. Poza sezonem, mimo to w restauracjach gwarno i tłoczno. Rano odsłaniam zasłony w pokoju z widokiem na rynek. Zapiera mi dech w piersiach. Czuję się, jakbym patrzyła na obraz Caravaggia „Chłopiec z koszem owoców”. Sobota – dzień handlowy, zielony rynek na głównym rynku miasta! Kwiaty, warzywa, owoce. Feeria kolorów. Coś pięknego. Jakbym odsłoniła kurtynę w teatrze. Bajka! Jaki świat jest piękny! Zróbmy tak u nas! Też tak chcę! Mam apetyt na życie!

Dzwoni telefon z Polski. Nie znam numeru, więc nie odbieram. Ktoś po drugiej stronie się nie poddaje. Słyszę w słuchawce głos da-lekiej znajomej.

– Nie pytaj, skąd wiem o tobie. Obiecałam, że nie powiem. Mam to samo. Na pewno umrę. Mam małe dziecko. Jak to znosisz? Jak się czujesz? – Bardzo płacze.

Page 89: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 89 |

– Wszystko znoszę nadspodziewanie dobrze – opowiadam z opty-mizmem, bez lęku. – Jaka śmierć?

Polecam zapłakanej kobiecie książkę „Jesteś cudem”. Przytaczam cytat: „To jedna z najlepszych rzeczy, jaka przytrafiła ci się w życiu”.

Ona nie rozumie tego od razu. Słyszę, że nie może zostawić pracy, że nie będzie mogła potem wrócić.

– To nie zostawiaj, pracuj! – Prawie na nią krzyczę. Rozmawiamy długo. Pokazuję jej same plusy, wyliczam co ma,

pocieszam, jak tylko umiem. Widzę, że jej pesymizm coraz częściej przeplata się z moim spokojem. Po roku ta znajoma powiedziała mi, że będzie mi wdzięczna do końca życia za ten telefon odebrany za granicą i tę długą rozmowę. To stało się dla niej cudownym lekar-stwem. Okazuje się, że jest twarda, silna, asertywna w pracy, w życiu i w chorobie. Zupełnie z innego świata niż ja. Pewnie nie poznałyby-śmy się lepiej, gdyby nie choroba. Znów jestem wdzięczna.

Nikt nie wie o mojej chorobie.Mój „ostatni weekend” – znów lecę do Paryża. Bilet tańszy od

pendolino. Można? Można! Zachłystuję się wszystkim: tolerancją Francuzów, mostem z kłódkami miłości nad Sekwaną, uliczkami, ar-chitekturą, oknami pod dachami Paryża, Wersalem. Nie mam siły obejrzeć całego i martwię się, że nie dam rady wejść do słynnej Ba-zyliki Serca po wielu, wielu schodach. Proszę męża, żeby poszedł sam i powiedział, jak bazylika wygląda w środku. Po chwili postana-wiam, że spróbuję. Udało się! Zdobyłam Serce!

Tydzień później dowiaduję się o krwawym zamachu dokonanym w kafejce na ulicy, obok której przejeżdżaliśmy. Mogłam tam siedzieć i ja… Czy to sprawiedliwe? Tamci Francuzi byli zdrowi i nie żyją. A ja?

Nikt nie wie o mojej chorobie. Tylko ja, mąż, synowie… Dziwnym trafem dostaję cudowną, najbardziej zieloną z zielonych herbat, specjalnie zamówioną dla mnie prosto z Chin. I świeżą pierzgę. Te-ściowa, nie wiedzieć czemu, robi sok z buraków. Siostra męża zbie-

Page 90: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

ra owoce dzikiej róży. Dostaję nawet trunek na zdrowie. Nalewkę z czarnego bzu. Daleka rodzina gdzieś z końca Polski wybiera miód z pasieki – też dla mnie… Później od przyjaciółki dostaję ekologiczny miód z Malty. Są jeszcze aniołek na szczęście, który ma mnie chro-nić, przepiękny jedwabny szal z Wietnamu, prenumerata czasopisma o zdrowiu. Dziękuję. Nie, nie mam żalu, że wiedzą. Patrzę na nich wszystkich z wdzięcznością i miłością. Wiem, że ludzie, którzy mnie otaczają, są cudem. Jestem już dawno po chemii.

Mówią, że zdrowa ładnie wyglądam, że nawet lepiej niż przed. Wróciłam do życia. Nie! Nie wróciłam! Ja zawsze żyłam! Jeszcze przez kilka lat dzwonią do mnie znajomi i proszą, żeby porozmawiać z kimś z ich rodziny. „Porozmawiaj, ty umiesz…”.

Nie pamiętam, co mówię, to nie ma dziś znaczenia. Na pewno jestem dowodem, że można przez to przejść i nie przestać żyć, że to był dobry czas. Może najlepszy? Do dziś spotykam się z niektórymi z nich. Tak normalnie, przy kawie. Nie mówimy o chorobie. Cieszymy się życiem.

Wolę być kojarzona z Francją niż z chorobą. Bo, jak mówił Marek Edelman, najważniejsze jest życie!

Page 91: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział XIV

Cuda naprawdę się zdarzająMożna urządzać sobie kpiny z wszelkiego rodzaju cudów, dopóki jesteśmy zdrowi i silni, dopóki cieszymy się szczęściem, ale jeśli życie tak się skomplikuje, tak zo-stanie zaklinowane, że tylko cud nas może uratować, to zaczynamy wierzyć w ten

jedyny, ten wyjątkowy cud.Aleksander Sołżenicyn

Ten dzień od rana był inny. Obudziłam się z nieznaną mi do tej pory energią i przeczuciem, że wydarzy się coś niezwykłego. Przywitałam się z porankiem, rozciągnęłam, uśmiechnęłam sama do siebie i czekałam na impuls, który mną pokieruje. Pierwsze przyszło do mnie słowo „ela-stografia”. Wzięłam telefon i napisałam esemes do lekarza, u którego raz ją robiłam. Chciałam spotkać się z nim dzisiaj. Kolejna niezwykła osoba na mojej drodze.

Pierwszy raz trafiłam do niego chwilę po diagnozie. Zadziwił mnie swoim zaangażowaniem. Od pierwszych minut wiedziałam, że zostanę u niego. Zrobił mi najdłuższe i najdokładniejsze badanie, jakiego kie-dykolwiek doświadczyłam. Precyzyjnie sprawdzał moje piersi milimetr po milimetrze. Widziałam, że zależy mu na tym, żeby mi pomóc. Dla niego nie byłam numerem, dla niego byłam pacjentką, której trzeba wskazać drogę, najlepszą drogę. Po zakończonym badaniu wziął swój prywatny telefon i zaczął wypisywać nazwiska lekarzy, którzy mogli coś wnieść do mojego leczenia. Na koniec napisał swój adres mailowy i po-prosił, bym pozostała z nim w kontakcie. Nie mogłam go nie polubić.

Dzisiaj chciałam spotkać się z nim raz jeszcze. Byłam po pierw-szej chemii i miałam nieodparte wrażenie, że guz się zmniejszył. Tak, zmniejszył, chociaż usłyszałam kilkanaście razy do tej pory, że ten ro-dzaj nowotworu jest chemooporny i raczej nie należy spodziewać się spektakularnych wyników pochemicznych. Dotknęłam raz jeszcze piersi. Nie, nie wydawało mi się, guz zmalał. Jedenaście dni od przy-jęcia pierwszej chemii w mojej piersi zachodziły zmiany. Wyraźnie czułam, że to zmiany, których nie oczekiwał żaden lekarz. W trakcie

Page 92: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 92 |

rozmyślań usłyszałam dźwięk przychodzącego esemesa: „Proszę być na 9.45. Przyjmę Panią jako pierwszą”. Dzień zaczynał się tak, jak to poczułam.

Wzięłam prysznic, zjadłam śniadanie, wypiłam kawę. Ktoś z boku pomyślałby – taka to pożyje…

O 9.45 weszłam do gabinetu.– Dzień dobry, panie doktorze – przywitałam się z uśmiechem.– Oooo, dzień dobry. Widzę, że jest pani w świetnej formie! Jak

idzie leczenie?– Jestem po pierwszej chemii.– Dopiero? Przecież pani była u mnie dość dawno.– Dawno, dawno, ze dwa miesiące temu.– I dopiero pierwsza chemia?– Tak, zanim się na nią zdecydowałam, chciałam zrobić kilka sza-

mańskich sztuczek.– Ach tak… Działają?– Zaraz się przekonamy. Mam poczucie, że coś drgnęło. Pierś jest

inna. A ponieważ wstałam w wyjątkowo dobrym humorze, umówmy się, że dziś jest dzień megadobrych wieści. Co pan na to?

– Wchodzę w to jak w dym. W takim razie zaczynamy.Od momentu, w którym przyłożył głowicę USG do mojej piersi, ob-

serwowałam na zmianę jego twarz i ekran monitora. Wodził, milcząc, głowicą pod każdym kątem, strzałkami na monitorze zaznaczał punk-ty, to zwiększał, to zmniejszał obraz. Przede wszystkim widziałam, że jest niezwykle skupiony. Po kilku minutach odłożył głowicę, popatrzył na mnie i powoli powiedział:

– Tu nic nie ma… Pani Sylwio, tu nic nie ma.Łzy popłynęły mi strużką. Nawet teraz, kiedy wspominam tę sytu-

ację, mam ciarki i oczy mi się szklą.– Jak to: nic nie ma? – śmiałam się, płacząc.– Nie wiem, jak to możliwe, ale gdyby przyszła pani do mnie pierw-

szy raz, napisałbym, że w piersiach nie ma żadnych zmian. Moooże gdybym się uparł, to tu jest jakieś maleństwo, które ma ze dwa mi-

Page 93: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 93 |

limetry. Być może to jakaś pozostałość. Ale zaznaczam, że trochę naciągam. Te dwa milimetry nie mają parametrów nowotworowych. Nie mają żadnej sprężystości, nie widzę mikrozwapnień, ukrwienia. Nic, po prostu nic.

– A węzły?– Ta sama historia. Żadnej patologii.– Oczekiwałam dzisiaj dobrych wieści, ale to… ale to… Boże, ja nie

wiem, co powiedzieć!!! Patrzyliśmy na siebie i chyba żadne z nas nie wiedziało, co z tym

fantem zrobić. Po chwili usłyszałam przepiękną rzecz.– Wie pani co? Kiedy patrzę, w jaki sposób przechodzi pani przez

chorobę, jak łączy pani możliwości, jak słucha pani intuicji, to mnie jako lekarzowi konwencjonalnemu nie pozostaje nic innego, jak na-brać pokory. Myślę, że najwyższy czas, żeby wszyscy lekarze zaczęli ta-kiej pokory nabierać. Holistyczne podejście do chorób zdaje się mieć największą rację bytu. Co pani na to, żeby pomyśleć o jakimś sympo-zjum? Może udałoby się nam zebrać ludzi z obu stron barykady w jed-nym miejscu, żeby rozpocząć dialog?

Nie mogłam w to uwierzyć. Oto ja, panna nikt, staję się przyczyn-kiem do tego, żeby zacząć pomagać. Czyż nie o to od początku mi chodziło? Czyż to nie jest pierwszy krok? Teraz szczęście mieszało się z niedowierzaniem. Tak, chciałam to zrobić. Uścisnęłam mu dłoń i tań-cząc, wybiegłam z gabinetu.

Wyjęłam telefon.– Misiek? Nie ma go!– Jak to?– Nie ma go… Po prostu go nie ma…Płakaliśmy oboje.Po pierwszej chemii nie miałam guza. W głowie kotłowały mi się

tysiące myśli. Przerwać leczenie? Uwierzyć, że mam moc? Pójść tylko w leczenie alternatywne? Udawać, że wszystko już za mną? A może jednak dokończyć leczenie? Pytania pojawiały się lawinowo. Porzuci-łam je wszystkie. Teraz liczyło się tylko jedno. Trwanie w tu i teraz, na-

Page 94: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

pawanie się cudownością chwili. Mój guz nie istniał. Tańczyłam przez dwa kolejne dni, płacząc i śmiejąc się na przemian. Postanowiłam, że dokończę leczenie konwencjonalne. W takich sytuacjach zawsze przypominałam sobie słowa Doroty: „Musisz zrobić wszystko”. Tym „wszystkim” było również doprowadzenie chemioterapii do końca. Nie mogłam mieć gwarancji, że nie krążą we mnie rakowi wolni strzel-cy, którzy tylko czekają, żeby się uaktywnić. Decyzja zatem zapadła. Nie rezygnuję z niczego.

Page 95: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział XV

Szpitalny wywczas

To nie jest koniec, to nawet nie jest początek końca,to dopiero koniec początku.

Winston Churchill

Wszystkie kolejne czerwone chemie przebiegały podobnie jak pierwsza, no może z jednym wyjątkiem – po ostatniej nie zostałam w szpitalu, ale byłam na „jednodniówce”. Wiązała się z tym zabawna historia, bo oczywiście nie zdążyłam opanować całej szpitalnej no-menklatury i ciągle łapałam się na tym, że popełniam mniejsze lub większe babole. Tak właśnie było z jednodniówką. Przyjechałam wte-dy na ostatnią chemię. Oczywiście przyniosłam wyniki badań. Bez zrobienia morfologii nie można ocenić, czy organizm jest wystarcza-jąco silny, żeby przyjąć chemię. Wyniki zawsze miałam doskonałe. Białe krwinki, najważniejsze, których norma wynosi od czterech do dziesięciu tysięcy, zwykle były na poziomie sześciu, siedmiu tysięcy. Wszystkie inne parametry jak u zdrowego człowieka. W sumie jakie miały być, skoro byłam zdrowa? Tak więc przyjechałam na ostatnią chemię. Moja pani doktor, przyzwyczajona do moich dziwactw, przy-witała mnie jak zwykle:

– Dzień dobry. Co nam pani dzisiaj wymyśliła?– Dzień dobry, pani doktor. Owszem, mam parę pomysłów, ale to

za chwilę. Nie będę pani straszyć.– Oho… Poproszę w takim razie wyniki.– Well… Nic nadzwyczajnego w nich pani nie zobaczy.– Hmm… faktycznie… To nie wiem… Może zmierzę pani ciśnienie?– Tak, proszę zmierzyć mi ciśnienie, jakaś taka oklapła dzisiaj je-

stem.Aparat pokazał 100 na 70. Tu również bez niespodzianek. Czułam

się świetnie i byłam gotowa na przyjęcie ostatniej dawki.

Page 96: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 96 |

– Pani Sylwio, tak świetnie przechodzi pani terapię. Chyba nie ma potrzeby, żeby zostawała pani na dwa dni w szpitalu. Myślę, że spokoj-nie zrobimy jednodniówkę.

– Mnie się tu nudzi przez dwa dni. Zróbmy jednodniówkę.– Okej, wypisuję zlecenie i proszę czekać na wezwanie pielęgniarki.

Do zobaczenia za dwa tygodnie. Wtedy zaczniemy dwanaście Paclitaxeli. – Ooooo, chyba nie zaczniemy. Potrzebuję jeszcze trochę czasu,

a potem to z panią przedyskutuję.– Nie mam do pani siły, serio. Liczę na to, że nie przyjdzie pani do

głowy rezygnować.– Zobaczymy, pani doktor – odparłam z szelmowskim uśmiechem.Zabrałam swoje klamoty, zalogowałam się w recepcji i podreptałam

do tej samej sali co zwykle. Znów miałam farta, jedyneczka z tarasem i telewizorem. Przebrałam się w piżamę, rozłożyłam graty na szafce i wzięłam się za nagrywanie swoich szpitalnych relacji. Tym razem czas niemiłosiernie mi się dłużył. Zwykle dość szybko wołano mnie do zabiegowego, zeszłam więc zapytać, czy jest już dla mnie zlecenie. Nie było. Nie było też za godzinę ani za dwie. Umówiłam się z pielęgniar-ką, że nie będę chodzić. Skoro przyjdzie zlecenie, ktoś mnie zawoła. Tak minęły kolejne dwie godziny. Nagle drzwi pokoju otworzyły się i stanęła w nich pielęgniarka, którą często mijałam na korytarzu, ale której nigdy nie widziałam w recepcji.

– Pani Sylwia?– Tak?– Dlaczego pani tu leży? – zapytała naprawdę wkurzona.– A gdzie mam leżeć?– Wszyscy pani szukają!– Ja się wcale nie schowałam.– Przecież pani jest na jednodniówce!– Zgadza się, uznałyśmy z panią doktor, że dwa dni to za długo.Pielęgniarka parsknęła śmiechem.– Proszę się ubrać, zwolnić łóżko i przyjść do nas na taras, do poko-

ju dziennego.

Page 97: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 97 |

– Do pokoju dziennego? – Nadal nic nie rozumiałam.– Skaranie boskie z panią. Tak, do pokoju dziennego. Z czym się

pani kojarzy termin „jednodniówka”?– Z jednodniowym pobytem w szpitalu – odparłam rezolutnie.– Brawo! Jeden dzień w szpitalu nie oznacza więc nocnego biwako-

wania.Dopiero teraz dotarło do mnie, o czym mowa. Nie wiedziałam,

śmiać się, przepraszać czy tłumaczyć. Spakowałam pospiesznie swoje rzeczy i pokornie podążyłam za nią. Kolejny dzień poznawania szpi-talnych procedur. Pielęgniarki na oddziale nie mogły mieć zlecenia na moją chemię, ponieważ zostało ono wypisane w trybie jednodniowym, więc trafiło do pokoju dziennego. Kiedy przechodziłam obok nich, wie-działam, że one wiedzą.

– Co tam, pani Sylwio? Poleżałoby się na NFZ? – zapytała jedna, zanosząc się śmiechem.

– Śmichy-chichy. Takie jesteście wszystkie mądrale, bo się znacie. Trzeba było nie przyjmować mnie na oddział, to byście teraz prania nie miały – odparłam i pokazałam im język.

– Pani biegnie na dzienny, bo dziewczyny chcą iść do domu, a to ze cztery godziny się zejdzie.

No i pobiegłam, ile sił w nogach. Weszłam do dziennego. Dzisiaj byłam gwiazdą na oddziale, wszystkie oczy kierowały się na mnie.

– O, jest wczasowiczka – przywitała mnie kolejna pielęgniarka.Matko Boska, rozniosło się po całym szpitalu. Okryłam się pąsem,

spuściłam głowę i nadstawiłam port do wkłucia. Tego dnia musiałam przełknąć jeszcze kilka uszczypliwych uwag. Nie było w nich cienia pre-tensji, więc nie pozostawałam dłużna z ripostami. Naprawdę lubiłam te pielęgniarki. Po czterech godzinach uwolniłam się z okablowania i od czerwonej chemii.

To był mój pierwszy sukces chemiczny – przetrwałam bez większe-go uszczerbku najtrudniejszy etap leczenia, okryty najgorszą sławą. Tak, nastał koniec czerwonego szatana. Coś zamknęłam, coś otwiera-łam. Nadchodził czas chemii białej, której nazwa od początku mi nie

Page 98: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

pasowała. Miałam wrażenie, że to nie jest chemia dla mnie, że mi nie pomoże, że dwanaście razy to za dużo, że wcale jej nie będzie ubywać po kolejnych wlewach. Generalnie wszystko było na nie. Zaczęłam ro-bić research na jej temat i coraz silniej utwierdzałam się w przekona-niu, że nie chcę jej wziąć. Zaczęłam afirmować sytuacje, które pozwolą mi podjąć decyzję…

Page 99: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział XVI

A ty noś, noś, noś długie włosy jak my…Póki go kochałam, to tak cudownie poprawiał włosy. Nagle patrzę: Jezu, jak on głupio poprawia te włosy!

Agnieszka Osiecka

Moim zdaniem nie będzie przesadą, jeśli powiem, że chemia wią-że się przede wszystkim z utratą włosów. Kobietom, zwłaszcza im, wydaje się to większą traumą niż wymioty, bóle kości i wszelkie inne skutki uboczne. Myślałam tak samo. Perspektywa utraty włosów nie napawała mnie optymizmem. Miałam je dość długie, do połowy ple-ców, co prawda pięć w ośmiu rzędach, ale długie. Szukałam możli-wości ich zachowania. Znów „przez przypadek” trafiłam na artykuły o czepku chłodzącym. Jego działanie polega na schładzaniu skóry głowy, dzięki czemu chemia nie dociera do mieszków włosowych i ich nie uszkadza. Chciałam go mieć. Byłam skłonna zmienić szpi-tal, byle tylko móc z niego skorzystać. Ta myśl nie opuszczała mnie ani na chwilę, zanim podjęłam decyzję co do leczenia. Później dzień po dniu obserwowałam, że moje podejście się zmienia. Im więcej wiedziałam o swojej chorobie, tym mniej interesowały mnie włosy. W pewnym momencie uznałam, że nie zamierzam dokładać sobie bólu ani wydłużać czasu spędzonego w szpitalu. Czepek należało zakładać godzinę przed rozpoczęciem chemii i pozostawać w nim godzinę po chemii. Razem jakieś pięć, sześć godzin z zamarzniętą banią. Chyba nic przyjemnego… Nie byłam herosem, który zaciśnie zęby i przez sześć godzin co dwa tygodnie będzie walczył z lodem w mózgu, byleby ocalić utleniony włos. Po wstępnym zachłyśnięciu się nowinką technologicz-ną uznałam, że jest mi to zbędne. Nie mnie pierwszej wypadną włosy, na dodatek mam je odzyskać. Podobno lepsze. I to było zdanie klucz. Jeśli teraz nie mam się czym pochwalić, a w perspektywie są zdrowe włosy, nawet kręcone, pal sześć czepek. Z godnością zniosę fakt, że

Page 100: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 100 |

któregoś dnia obudzę się i znajdę na poduszce wszystkie osiemnaście włosów, którymi dysponuję w tym momencie. Michał widział mój stres i próbował dodać mi otuchy.

– Jeśli chcesz, zgolę włosy razem z tobą!Popatrzyłam na jego czuprynę: trzy milimetry na bokach i trzy cen-

tymetry na górze.– O nie, mój drogi, to nie załatwi sprawy. Chcesz być solidarny?

Zgol brwi i rzęsy, mądralo! – zachichotałam. – Gotowy?

Priorytetem stało się wobec tego stworzenie w organizmie takiego środowiska, które nie da nowotworowi szans rozwoju. Faszerowałam się zdrowym jedzeniem, brałam suplementy, wlewałam w siebie hek-tolitry wzmacniających kroplówek. Wiedziałam, że wypadanie wło-sów jest sprawą indywidualną i zdarza się, że do niego nie dochodzi. Naturalnie, chciałam być w tej grupie, ale skuszona perspektywą od-rośnięcia lepszych i bujniejszych nie przejmowałam się już tak bardzo. Kupiłam sobie różne turbany, zresztą bardzo piękne, i perukę z natu-ralnych włosów. To było przegięcie, bo zapłaciłam za nią jak za dobrej klasy rower. Co prawda, nie dało się na niej pojeździć, ale poudawać Pamelę ze Słonecznego patrolu – idealnie. Uzbrojona w taki oręż pra-wie bez lęku czekałam na rozwój wydarzeń. Naczytałam się o tym, jak dziewczyny budziły się rano i znajdowały na poduszce prawie skalp. Prawie, bo jednak skóra im nie odpadała. Od wzięcia pierwszej chemii co rano, zanim podniosłam głowę, dyskretnie sprawdzałam, czy znajdę na poduszce żniwo Adriamycyny. Nie znajdowałam.

Czternasty dzień był dla mnie przełomowy – to ten, o którym piszą, że już po włosach. Bałam się otworzyć oczy. Pomogła mi Ola, ona za-wsze miała gdzieś to, że nie jestem rannym ptaszkiem. O dziwo, włosy ciągle miałam na głowie. Jeden zero dla mnie. Pojechałam na drugą chemię. Po tej na pewno wypadną. Rytuał porannego sprawdzania po-duszki wszedł mi w nawyk. Ku mojej uciesze nadal nic się nie działo. Momentami byłam skłonna uwierzyć, że uda mi się je ocalić. Zwłaszcza po wizycie u lekarza przed trzecią chemią.

Page 101: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 101 |

– To pani włosy? – zapytała mnie onkolog, kiedy weszłam do jej gabinetu.

– Moje – odparłam nie bez satysfakcji.– Coraz częściej zaczynam wierzyć, że przechytrza pani system.– Staram się – powiedziałam z prawdziwą radością.Odesłała mnie do zabiegowego.– Ciągle ma pani włosy? – Tym razem pytanie zadała pielęgniarka.– Ano mam, i widzę, że u wszystkich budzi to niemałe zdziwienie.– Wie pani, my na tę chemię mówimy „fryzjerka”.Rozbawiło mnie to. – Mam zamiar się nie dać.– Eeee, teraz polecą. Niech się pani nie martwi, odrastają piękne.

Może nawet kręcone? Mamy tu parę takich przypadków.Nie powiem, perspektywa posiadania kręconych włosów naprawdę

mnie kręciła. Oczywiste jest przecież, że przewrotność kobiet nie ma granic. Jeżeli mają proste włosy, kręcą loki. Używają papilotów, wał-ków, hydroloków, odważniejsze decydują się na trwałą ondulację (co za nazwa). Jeżeli mają kręcone, cisną do sklepu po prostownicę. Mają krótkie – chcą mieć długie, mają ciemne – chcą mieć jasne. Nie dogo-dzisz. No, nie dogodzisz.

Moje były proste od zawsze. Śmiałam się, że dzięki temu wyglądam jak, nie przymierzając, Świtezianka. Osiemnaście włosów spływających wzdłuż policzków, jakby mnie cielak polizał. Żadnej fali, żadnego choć-by najmniejszego skrętu. A nie jest przecież tajemnicą, że co jak co, ale lok objętości umie dodać. Zaczęłam łapać się na tym, że w zasadzie włosy mogłyby już wypaść. Lok na mojej głowie stawał się marzeniem.

Kilka dni po przyjęciu trzeciej chemii, czesząc się rano, zobaczyłam na szczotce więcej włosów niż zwykle. Mimo wszystko ręka mi zadrża-ła. Od kilku dni rozważałam, co zrobię, kiedy ten dzień nastąpi. Pod-dać się procesowi czy – ahoj, przygodo! – wziąć maszynkę i je zgolić? Okazało się, że decyzja przyszła mi łatwiej, niż przypuszczałam. Uzna-łam, że nie będę bezwolnym obserwatorem śmiałych poczynań che-mii. Nie pozwolę sobie na słuchanie drwiącego chichotu cytostatyku.

Page 102: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 102 |

Zadzwoniłam do Anety i poprosiłam ją, żeby zapisała mnie do fryzjera, najlepiej od razu. Bez czekania. Otuchy dodawał mi fakt, że przełamię swój strach przed byciem łysą. Nie planowałam nigdy więcej takiego sprawdzianu odwagi i to było nawet trochę ekscytujące. Mogłam prze-cież udawać, że nic się nie dzieje i dzień po dniu zbierać coraz więcej włosów. Ale ogolenie głowy to było coś! Miałam wizytę o 15:15. Aneta pojechała ze mną. Miałam wrażenie, że bała się bardziej niż ja, choć starała się to ukryć. Fryzjerka podzieliła moje włosy na kilkanaście ma-łych kucyków na wypadek, gdybym chciała je wykorzystać, i metodycz-nie odcinała jeden po drugim. Wyglądałam, jakbym zdjęła dredy, a na głowie miała rozczochrany mop. Później wzięła maszynkę i po kilku minutach zobaczyłam w lustrze Sinéad O’Connor. Co najdziwniejsze, całkiem się sobie podobałam. Założyłam perukę i podobałam się sobie jeszcze bardziej. W końcu miałam burzę włosów. Takiego samego ko-loru, tylko pięć razy więcej. Chwilo, trwaj!

Zastanawiałam się nad reakcją mojej córki. Nie chciała, żebym była łysa. Kiedyś powiedziała, że chyba będzie się mnie bała, jak nie będę miała włosów. Że jeśli przyśni jej się zły sen i ja przyjdę do niej w nocy, to może mnie nie poznać. Teraz miałam się z tym zmierzyć. Co praw-da, założyłam perukę, więc liczyłam na to, że Ola niczego nie zauwa-ży. Zauważyła natychmiast po wejściu do domu. Zadrżała jej broda. Widziałam, że boi się do mnie podejść. Pękało mi serce.

– Zrobiłaś to? – zapytała po długich, za długich dla mnie sekun-dach.

– Tak, kochanie. Zrobiłam. Przyjdziesz do mnie? Podeszła z lekkim ociąganiem.– Nie pasuje ci ta peruka.– Przecież jest taka jak moje włosy.– Ale nie pasuje ci.– Wiesz… ja ją lubię.– Pokażesz mi, jak wyglądasz bez włosów?– A chcesz?– Chcę.

Page 103: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 103 |

Zdjęłam perukę. Teraz w oczach Oli widziałam niedowierzanie, nie strach. Przyglądała mi się badawczo. Usiadła mi na kolanach i zaczęła gładzić trzymilimetrowy trawnik.

– Nie jesteś łysa. Jesteś jeżykiem. Mogę na ciebie mówić: „jeżyku”?Popłakałam się. Przytuliłam ją z całej siły.– Chcę, żebyś wiedziała, że nie ma znaczenia, jakiej długości są

moje włosy. Z nimi czy bez, jesteś dla mnie najważniejsza na świecie i kocham cię tak samo. Nie zmieniam się, ciągle jestem tą samą mamą, tylko bez włosów. Jeśli nie podobam ci się w peruce, będę chodzić w czapce albo turbanie.

– W domu możesz chodzić na łyso. Przed wyjściem zakładaj perukę.– Umowa stoi. – Przytuliłam ją raz jeszcze i dałam jej siarczystego

buziaka.Michał, w przeciwieństwie do Oli, był zachwycony. – Nigdy nie powinnaś zapuszczać włosów! Masz taki mały łepek.

Obiecaj mi, że zawsze będziesz miała krótkie.To nie był moment na takie obietnice. Musiałam sama się z tym

oswoić.

Page 104: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.
Page 105: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział XVII

Weganie – bądźcie dumniMałą zaiste siłę mają słowa, gdy głodny brzuch im się sprzeciwi.

Daniel Defoe

Po każdej chemii, żeby jak najszybciej wracać do normalnego życia, szłam na wlewy witaminowe. Oprócz poczucia zaopiekowania się swo-im organizmem dostawałam w pakiecie siedzących obok na fotelach sąsiadów z tą samą dolegliwością. Dzięki temu z wlewów wychodzi-łam bogatsza o wiedzę, ciekawe historie, a niejednokrotnie znajomości trwające do dziś. Tego dnia dodatkowo umówiłam również wizytę u le-karza – na bieżąco omawiałam z nim każdy etap leczenia. Oczywiście, miałam swoją lekarkę prowadzącą, tę akademicką, lecz nie byłabym sobą, gdybym nie odwoływała się do tej naturalnej alternatywy. Zbliżał się czas białej chemii, do której nie byłam przekonana. Czekałam na znak.

Pierwszym cudownym zaskoczeniem było to, że skierowano mnie do pokoju, gdzie siedziały dwie kobiety. Wchodząc, usłyszałam frag-ment opowiadanej przez jedną z nich historii. Ona też miała nowotwór piersi. Przyspieszyłam więc kokoszenie się na fotelu i nadstawiłam ucha.

– I powiem pani – kontynuowała – gdybym dzisiaj jeszcze raz miała wziąć Paclitaxel, to w życiu bym nie wzięła!

Nie wierzyłam! To sygnał, na który czekałam. Włączyłam się w roz-mowę i zaczęłyśmy się wymieniać doświadczeniami. Jedne były po-dobne, inne nie. Na pewno łączyło nas podobne podejście do sytuacji. Chorobę traktowałyśmy jak niechcianą grypę, którą trzeba najpierw wygrzać i przeleżeć, a potem zapomnieć o niej i iść dalej. Każda z nas wyglądała świetnie i czuła się świetnie. Popijałyśmy kawę, śmiałyśmy się i nawet nie pilnowałyśmy leniwie kapiących kropel naszych natu-

Page 106: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 106 |

ralnych remediów. Coraz niecierpliwiej myślałam o rozmowie z leka-rzem, byłam o krok od zrezygnowania z białej chemii. Za pół godziny siedziałam w jego gabinecie.

– Panie doktorze… Nie chcę wziąć białej chemii.– A co pani zaplanowano?– Dwanaście cykli Paclitaxelu.– Dlaczego nie chce go pani wziąć? To dobry lek, większość pacjen-

tów odpowiada na niego pozytywnie.– Wiem, jak to brzmi, ale ja nie czuję, że to lek dla mnie. Mam wra-

żenie, że bardziej mi zaszkodzi, niż pomoże.– Sprawdźmy to zatem.– Jak? – Słyszała pani o badaniu Maintrac?– Nie.– Pobieramy próbkę pani krwi, wysyłamy do Niemiec, tam dodają

do niej wskazany przez panią rodzaj chemii i pod mikroskopem ob-serwują, ile komórek rakowych pod jego wpływem wyginęło. Przyjmu-je się, że jeśli wyginie powyżej 60 procent komórek nowotworowych, to odpowiedź jest satysfakcjonująca i warto wziąć ten rodzaj leku. W trakcie leczenia należy ponownie to sprawdzić, bo organizm uod-parnia się z każdą kolejną dawką i skuteczność leku spada. Kiedy spad-nie grubo poniżej 50 procent, kontynuowanie terapii traci sens, bo ra-chunek zysków i strat jest niekorzystny.

– O to mi chodziło! – Przyznam, że będę zaskoczony, jeśli skuteczność okaże się słaba.

To lek nowej generacji, na dodatek dość dobrze tolerowany. Jeżeli ma pani przeczucie, że to nie jest dla pani, chętnie zobaczę wyniki.

– Ile czasu czeka się na wynik? – Do siedmiu dni. Próbkę wysyłamy samolotem i następnego dnia

trafia ona do laboratorium.– No i pięknie, no i pięknie. Zdążymy przed chemią.Nie posiadałam się z radości. Raptem wczoraj chciałam dostać

znak i dziś z samego rana go mam! Chętniej niż zwykle oddałam krew

Page 107: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 107 |

i w podskokach wróciłam do domu. Cieszyłam się i niecierpliwie cze-kałam na wynik. Ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu cztery dni póź-niej dostałam telefon z kliniki. Przyszedł wynik i zapraszano mnie po odbiór. Teleporter nie był potrzebny. Dojechanie na miejsce zajęło mi piętnaście minut, choć zwykle zajmowało dwa razy dłużej. Wjechałam na piąte piętro, zapukałam do drzwi lekarza.

– Proszę!Weszłam prawie razem z futryną.– Pani Sylwio, chyba sobie pani wywróżyła taki wynik.– Jak to? – Po podaniu chemioterapeutyku in vitro wyginęło mniej niż 10

procent komórek nowotworowych. Ten lek nie jest dla pani. I powiem pani, że to naprawdę zaskakujące. Zwykle wynik jest dużo, dużo wyż-szy. Do tej pory zdarzyło mi się tylko kilka takich przypadków.

Przez moment świat zawirował. Po raz kolejny moje przeczucia się sprawdzały. Właściwie nie wiedziałam, co powiedzieć. Z jednej strony cie-szyłam się, że nie wezmę Paclitaxelu, z drugiej nie miałam alternatywy.

– Co teraz? – Uważam, że nie powinna pani mimo wszystko rezygnować z che-

mii. Może warto sprawdzić inną?– Jaką mam alternatywę?Lekarz podał mi cztery nazwy podobnie działających preparatów.

Intuicyjnie wybrałam nazwę, która najbardziej ze mną rezonowała – Docetaxel. Ponownie pobrano mi krew i ponownie czekałam na wynik. Liczyłam na to, że zdążę go odebrać, zanim stawię się na kolejny wlew do szpitala. Był czwartek, zostało mi raptem pięć dni. W poniedziałek wieczorem nie wytrzymałam i zadzwoniłam zapytać, czy już coś wiado-mo. Niestety. Podcięło mi to skrzydła. We wtorek w południe miałam się stawić na chemię. Pozostały mi moje ukochane wizualizacje. Kładąc się do łóżka, prosiłam cały Wszechświat o znak, sygnał, który pozwoli mi podjąć decyzję mimo braku wyniku z Maintraca.

Następnego dnia jak zwykle przed chemią pojechałam na wlew wi-taminowy.

Page 108: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 108 |

Pod koniec wlewu podeszła do mnie pielęgniarka i poprosiła, bym zgłosiła się do gabinetu lekarza. Czułam, że to dobrze wróży. Omal nie wyrżnęłam na zakręcie, zahaczywszy stojakiem na kroplówkę o fotel stojący najbliżej drzwi. Szesnaście sekund później byłam w gabinecie.

– Pani Sylwio, mamy wynik z Maintraca. Szczerze mówiąc, zaczy-nam opowiadać o pani swoim pacjentom.

– Jak to? – Ma pani wyjątkowo dobrą intuicję i może to jest właśnie klucz do

skutecznego leczenia.– Nawet pan nie ma pojęcia, jak bardzo chciałabym, żeby tak było.

Rozumiem, że wynik jest przyzwoity?– Przyzwoity? On jest doskonały! – Około 80 procent? – Aż 96 procent. Tyle pani komórek nowotworowych wyginęło pod-

czas podawania Docetaxelu.Zatkało mnie, naprawdę mnie zatkało. Kolejny raz wybrałam najle-

piej – wbrew temu, co powiedzieli mi lekarze. Byłam cholernie z sie-bie dumna. Na chemię jechałam z bananem od ucha do ucha. Jedyna przeszkoda, która mi została, to moja cudowna pani onkolog, której musiałam przedstawić nowy plan leczenia. I jeszcze jedna rzecz: liczba wlewów. Paclitaxel zaplanowano na dwanaście razy, raz w tygodniu. Dla mnie liczba nie do ogarnięcia. Chciałam mniej! O wiele mniej! Założyłam sobie, że pięć to liczba całkowicie wystarczająca.

Zaczęło mi burczeć w brzuchu. Do stawienia się na chemię zostało mi raptem półtorej godziny. Nie miałam ze sobą nic, wegańskie knajpy otwierają od dwunastej. Wpadłam na chytry pomysł. No cóż… Chciał, nie chciał, wstąpię na stację benzynową.

– Stacja benzynowa? – Mój mózg krzyczał w rozpaczy. – Co można zjeść w przydrożnym cepeenie? Oszalałaś?

Wygłodniały żołądek usłużnie odpowiadał:– Hot doga. Tam sprzedają hot dogi z kabanosem albo parówką.

To mięso, mięso…

Page 109: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 109 |

– Nie rób tego! Błagam, nie kupuj hot doga! – Mózg nie dawał za wygraną.

– To tylko mała bułka, trochę glutenu. Kleks majonezu, trochę che-mii. Cieniutka jak palec kiełbaska, nie poczujesz, że to mięso. Wiesz, ile smogu dziennie wdychasz? Nic ci nie będzie – kusił żołądek.

Zdecydowanie wysuwał się na prowadzenie w tej potyczce. A kilo-metry leciały. Gdybym miała coś innego po drodze, mogłabym zlekce-ważyć wynik negocjacji. Niestety…

W oddali zamajaczyła stacja benzynowa. Skręciłam. Kulinarna wojna między moimi narządami trwała w najlepsze, ja zaś parkowa-łam samochód. Nic nie było w stanie powstrzymać mnie przed kupie-niem hot doga. Zaczynała się jesień. Od kilkunastu tygodni pozwala-łam sobie na dorsza z grilla, czasem halibuta i cienki płatek łososia do sałatki. Niczym zombie patrzyłam na reklamę chrupiącej buły i wiedziałam, że tylko ona dziś mnie usatysfakcjonuje. Podeszłam do kasy, mimo wszystko z wyrzutami sumienia. Czułam się, jakbym łamała sobie samej dane słowo. Wiedziałam, że będę tego żałować, że to tylko chwilowa zachciewajka i kiedy tylko nakarmię swoje ego, poczuję się źle. Cóż jednak po logicznym podejściu, kiedy buła pach-niała taaak kusząco.

– Poproszę hot doga. Z kabanosem. Dużego. Najlepiej podwójnego. – Nie panowałam nad potokiem słów.

– Są tylko wegańskie. (&%!@*%$#&!!). Zamilkłam. W głowie miałam pustkę, na twarzy

rozpacz, niedowierzanie, foch, złość, żal, rozgoryczenie – wszystkie najgorsze emocje. Prawie się popłakałam.

– Podać? – Mogłabym przysiąc, że w oczach kasjerki dostrzegłam triumf.

– Wezmę suszone jabłka – wycedziłam przez zęby.– Może soczek?Byle z kabanosa… Zapłaciłam i obrażona na cały świat wyszłam.Do szpitala dotarłam około południa. Weszłam do gabinetu mojej

pani doktor prowadzącej. Do dziś nie mogę się nacieszyć tym, że ona

Page 110: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 110 |

zawsze, ale to zawsze była uśmiechnięta. Cierpliwa, ciepła i empatycz-na. Jakby na przekór swojej specjalizacji.

– To co, zaczynamy białą? – zagadnęła pierwsza.– Zaczynamy.– Uff, bo myślałam, że pani zrezygnuje. Po pani wszystkiego trzeba

się spodziewać – roześmiała się.– I tu, pani doktor, mamy jakiś punkt wyjścia.– O nie…– Oj tam, oj tam. Krótkie negocjacje.– Zamieniam się w słuch.– Zrobiłam badania w Niemczech na skuteczność Paclitaxelu, wy-

nik jest żałosny.– Wie pani, że dla mnie te badania nie są wiążące?– Wiem. A wie pani, że to moje życie?– Wiem.– To tu jesteśmy zgodne. Proszę spojrzeć na te wyniki. Paclitaxel

poziom wrażliwości mniej niż 10 procent.– To tylko badania in vitro.– Mam alternatywę.– O, to ciekawe. Jaką?– Docetaxel. Wrażliwość 96 procent. Tak, wiem, również in vitro.

Co pani doktor na to?– Czasem zastanawiam się, czy jestem pani do czegoś potrzebna.

– Uśmiechnęła się promiennie. – Deal, podam pani Docetaxel.– To już? Tak szybko? Żadnego przekonywania? Błagania? Tłuma-

czenia, że to z zagranicy, że lepsze? Tak gładko mi poszło? – Byłam szczerze zdziwiona, nastawiałam się na solidne negocjacje!

– Docetaxel to również lek. Mam go w schemacie leczenia, więc nie widzę przeszkód.

– O mamo… W takim razie idę za ciosem.– Jestem przygotowana, proszę wyprowadzać!– Dwanaście to przegięcie. Muszę negocjować i uprzedzam, że mam

w głowie maksymalną akceptowalną liczbę – ostrzegłam całkiem serio.

Page 111: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 111 |

Popatrzyła na mnie znów z tym swoim uśmiechem.– Cztery.– Co cztery?– Cztery razy co trzy tygodnie od dziś…Hit! Hit nad hity!– Kocham panią!– Zatem wypisuję zlecenie i zapraszam do zabiegowego. I tym razem

proszę bez moszczenia się na łóżku… Słyszałam o pani jednodniówce.Jezu Chryste, ta historia będzie się za mną ciągnęła do końca lecze-

nia.– Na kardiologii też wiedzą? – To mały szpital… – Mrugnęła.– Czego mogę się spodziewać po tej chemii? Słyszałam, że jest lżej-

sza.– Nie wiem, czy jest lżejsza, jest inna.– Czyli?– Na pewno nie będzie się pani chciało wymiotować, nie trzeba po-

dawać środków przeciwwymiotnych. Natomiast prawdopodobnie wy-stąpi zespół ręka – stopa.

– Na czym to polega?– Będzie pani miała opuchnięte i rozgrzane stopy oraz dłonie i osta-

tecznie zejdzie z nich skóra. To się nie musi wydarzyć, ale może. Innym skutkiem ubocznym bywa polineuropatia, czyli uszkodzenie nerwów obwodowych, co objawia się brakiem czucia w koniuszkach palców rąk i nóg. Wszystkie te objawy, o ile się pojawią, powinny ustąpić po lecze-niu.

– Po leczeniu? Ja za tydzień mam lekcję tańca!– Raczej pani nie potańczy…– Ja nie potańczę? Jeszcze mnie pani nie zna!

Mimo wszystko, wychodząc z gabinetu, niesamowicie się cieszyłam. Czasem, patrząc na ludzi czekających w kolejce pod gabinetem, chcia-łam krzyczeć: „Popatrzcie, popatrzcie, jakie cuda się zdarzają! Popa-

Page 112: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

trzcie, ile można znaleźć radości w prawie nic nieznaczących rzeczach. To tylko choroba! Da się ją przechytrzyć! Nie smućcie się, nie pod-dawajcie złym nastrojom. Pamiętajcie o biblijnym »Nie lękaj się«!”. Nie starczało mi odwagi. Nie wiedziałam przecież, kim są, jaka historia kryje się za ich histopatologią. Wiedziałam tylko, że jeśli los nadal bę-dzie mi sprzyjał, to kiedyś wielu z nich będzie mogło przeczytać moje słowa. Niczego nie byłam tak pewna jak tego, że moja droga nie pójdzie na marne. Chciałam, żeby historia nikomu nieznanej Sylwii stała się latarnią dla ociemniałych ze strachu przed rakiem.

Chemia poszła gładko. Po trzech godzinach siedziałam w samocho-dzie, nie czując absolutnie żadnych skutków ubocznych. Jechałam do domu, podśpiewując pod nosem. Jeszcze tylko trzy razy i chemiczny etap w moim życiu pójdzie w niepamięć.

Page 113: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział XVIII

Gra Pani na harfie?Nie doczekasz świtu, nie odbywszy drogi przez noc.

Guillaume Musso

We wrześniu połowę leczenia chemicznego miałam za sobą. Czer-wona chemia, której tak bardzo się bałam, poszła w zapomnienie. Zdążyłam wziąć jedną białą. Ludzie po niej mówili, że to pikuś przy czerwonej. Nie zdążyłam wcześniej dokładnie się dowiedzieć, na czym polegają różnice, ponieważ wystarczała mi świadomość, że jest inna. Pierwsza różnica niezmiernie mnie ucieszyła. Mogłam sama na nią pojechać i sama z niej wrócić. Samochodem. Druga okazała się mniej sympatyczna. Należało wziąć dwadzieścia cztery godziny wcześniej garść sterydów i środków zabezpieczających przed uczuleniem na nią. Tych sterydów, które powodują zatrzymanie wody oraz to, że twarz za-czyna wyglądać niczym księżyc w pełni. Nie po to żarłam sałatę, żeby teraz wyglądać, jakbym wsadziła głowę do ula. Ale nic to, jadłam stery-dy i popijałam wodą zasadową. Stawałam się po nich lekko elektryczna i czułam się, jakbym wciągnęła kreskę. Rozszerzone źrenice, kołatanie serca, ogólna nerwowość. Na szczęście trwało to chwilę. Sama zaś che-mia była nieodczuwalna. Wracałam do domu samochodem z uśmie-chem na ustach. Stwierdziłam, że gdyby wszystkie chemie tak wyglą-dały, trzeba by zdemaskować mit o okropnych skutkach ubocznych. Żyłam w takim przekonaniu kolejne trzy dni. Potem zweryfikowałam swój przedwczesny entuzjazm. Wiedziałam, że może mi się przydarzyć zespół ręka – stopa. Nie spodziewałam się, że tak on będzie wyglądać. Otóż na trzeci dzień po chemii nastąpiło apogeum. Miałam zespół ręka – stopa i zespół stu innych dolegliwości. Opryszczkę, zajady, grzybicę, afty, stan zapalny hemoroidów, zmęczenie, ból kości. Stopy i kości dały mi popalić, reszta nie była jakoś szczególnie upierdliwa.

Page 114: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 114 |

Rzuciłam się do internetu w nadziei znalezienia sposobu zaradze-nia owemu zespołowi. Stopy miałam wręcz poparzone. Nie mogłam na nich stanąć. Co dziwniejsze, na zewnątrz nie było tego widać, pali-ło mnie w środku. Żywym ogniem. W każdym razie nie potańczyłam. Słoika też nie mogłam otworzyć, ani niczego ukroić. Nie potrafiłam so-bie pomóc. Siadałam w wannie pełnej wody z dwiema szklankami soli Epsom. To przynosiło chwilową ulgę. Niestety, tylko chwilową.

Bóle kości zaczynały się regularnie od trzeciej nocy po podaniu chemii i trwały przez kolejne trzy doby. Były naprawdę rozdzierające, mimo to nie zażywałam niczego przeciwbólowego. Uważałam, że wy-starczy tych specyfików w mojej krwi. Połykałam więc łzy, wijąc się na kanapie. Przykładałam termofor na obolałe stawy i czekałam na koniec męki. Gdybym miała to do czegoś porównać, na myśl przychodzi mi przemarznięte na nartach do kości ciało, w które to kości jakiś sadysta wwierca się wiertarką.

Ważnym pozytywem okazało się to, że nie dotknęła mnie polineu-ropatia – tej obawiałam się najbardziej. Nie chciałam nie mieć czucia w rękach. Dlatego od początku przyjmowałam jeżówkę soplowatą, za-pobiegającą porażeniu nerwów. Nie wiem, czy to ona pomogła, dość, że ten objaw u mnie nie wystąpił. Z obolałych stóp i dłoni zeszła mi skóra. Nie powiem, nie wyglądało to elegancko, ale stopy i dłonie mia-łam później aksamitne. Bez pedicure, bez peelingu i bez żadnej pielę-gnacji. To dopiero coś!

Liczba niedogodności wkurzyła mnie wystarczająco, żeby przy na-stępnej chemii podjąć nowe negocjacje.

– Jak tam, pani Sylwio? – zapytała pani onkolog.– Chciałabym powiedzieć, że dobrze, aczkolwiek mam kilka rekla-

macji.– A co się wydarzyło?– Najogólniej mówiąc, wszystko. – Wymieniłam całą listę dolegli-

wości, które u mnie wystąpiły. – I w tej sytuacji proponuję, żebyśmy zweryfikowały dawkę. Zdaje się, że ostatnio miałam 150 miligramów?

– Faktycznie dało pani popalić. Zrobimy więc 120 miligramów.

Page 115: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 115 |

Czyż nie miałam cudownego onkologa?– Aha, i jeszcze jedno… Nie potańczyłam.

Kolejne dwie chemie przeszły niemal bezobjawowo. Tylko ból kości towarzyszył mi po każdym wlewie. Po trzeciej chemii zauważyłam, że prawie nie mam brwi ani rzęs. Wcześniej zrobiłam sobie makijaż per-manentny, więc nie zwróciłam na to uwagi, ale kiedy pociągnęłam ma-scarą jedynie powietrze przy powiece, dotarło do mnie, że to apogeum wychodzenia wszystkich włosów. Niemałym zaskoczeniem stało się więc odkrycie ciemnych, króciuteńkich włosów na głowie. Niecałe trzy miesiące po obcięciu, jeszcze w trakcie białej chemii, zaczęły odrastać.

Na czwartą chemię pojechałam strasznie niewyspana. Podpięłam się pod worki, przykryłam kocem na szpitalnym fotelu i wpadłam w objęcia Morfeusza. Ocknęłam się na moment przed opróżnieniem się worka z chemią. Zerknęłam na niego półprzytomnie. Przyjrzałam się naklejce, a na niej, zamiast 120 mg, z całą pewnością, mimo za-mglonego wzroku, widziałam 150. O nie! Dostałam moc jak w pierw-szej dawce. Znów to wszystko się wydarzy. Szybko się podniosłam i za-nim worek dokapał do końca pobiegłam do gabinetu, ciągnąc za sobą stojak na kroplówkę.

– Pani doktor!! Chyba się pani pomyliła, ja mam 120 miligramów, nie 150!

– Wiem. Dałam tak pani na odchodne.– Dlaczego pani ze mną tego nie skonsultowała?– Pani Sylwio, obie wiemy, że nie zgodziłaby się pani na zwiększenie

dawki.Złość minęła. Pomyślałam – pal sześć. To ostatni raz. Zniosę to

z godnością. W sumie nie miałam szans, żeby pomyśleć inaczej. Do rurki spadały właśnie ostatnie krople.

Ku mojemu zaskoczeniu trauma pierwszej dawki się nie powtórzy-ła. Chyba organizm się przyzwyczaił.

Gdybym piła, na bank sponiewierałabym się z radości. Ale nie lubię alkoholu i nie piję. Dlatego tylko się poryczałam.

Page 116: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 116 |

Dwudziestego pierwszego listopada zakończyłam chemioterapię. Teraz następowała era odbudowy organizmu. Wszystkie niedogodności miały odejść w niepamięć. Miały… ale nie wszystkie odeszły. Na zakoń-czenie doświadczyłam jeszcze jednego występu z wysokiego C. Wiedzia-łam, że tak się może zdarzyć, choć myślałam, że się przed tym ustrzegę. Od jakiegoś czasu obserwowałam na każdym paznokciu u stóp i dłoni biały poprzeczny pasek. Na początku myślałam, że to powietrze. Nie-stety, paznokcie zaczęły schodzić. Szczerze mówiąc, właśnie utrata pa-znokci okazała się dla mnie najtrudniejsza. Z o wiele większą łatwością przyjęłam wypadanie włosów oraz perspektywę mastektomii. Paznok-cie zawsze były moją wizytówką, teraz miałam je stracić. Znalazłam na to sposób. Tak długo jak się dało, nakładałam na nie lakier hybrydowy. Jednak przyszedł dzień, kiedy paznokcie postanowiły odpaść – wszyst-kie naraz. Wybrały sobie nie najlepszy moment: bawiliśmy się właśnie na weselu. Wkurzona wróciłam do pokoju i okleiłam sobie wszystkie palce plastrami. Dookoła. Plastrami w Muminki. Tylko takie wzięłam. Suknia z cekinami, sztuczne rzęsy, a na palcach plastry w Muminki… Wróciłam na salę, usiadłam przy stolei zaczęłam nakładać sobie jedzenie.

– Gra pani na harfie? – usłyszałam.Obróciłam głowę i zobaczyłam ładną blondynkę, która znalazła nie-

zwykły sposób na zagadnięcie mnie. Roześmiałam się w duchu. Mogła-bym przecież zagrać w tę grę. Swoją drogą była to świetna odpowiedź do wykorzystania w przyszłości. Tym razem uznałam, że mogę mieć do czynienia z prawdziwą harfistką, skoro przyszło jej coś takiego do głowy, więc odparłam zgodnie z prawdą:

– Nie, paznokcie odpadają mi po chemii. Zawsze bawiło mnie patrzenie na reakcję ludzi, którzy powiedzieli

coś nieopatrznie i nie umieli wyratować się ze sprowokowanej tym sy-tuacji.

Coś podobnego zdarzyło mi się na tomografii komputerowej. Byłam po badaniu i czekałam na wynik, siedząc z innymi ludźmi, któ-rych dopiero miano wywołać. Obok mnie usiadła kobieta, która non stop opowiadała mi swoją historię z wrzodami żołądka. Nie wypra-

Page 117: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 117 |

cowałam sobie jeszcze wtedy takiej cierpliwości, jakiej nabierałam w trakcie choroby. Mielenie językiem doprowadzało mnie do furii. W myślach klęłam i wyrzucałam kobiecie, że powinna się cieszyć z tych wrzodów, bo ja chętnie bym się na nie zamieniła. W końcu zadała mi pytanie:

– A pani też z wrzodami?Och, jak czekałam na ten moment. Popatrzyłam jej głęboko w oczy

i najmilszym głosem, jakim mogłam, powiedziałam:– Nie… Ja z rakiem.Triumf! Innym razem, jadąc na operację do kliniki, która w nazwie miała

„-dent”, z taksówkarzem uważającym się zapewne za bystrzaka, usły-szałam taką oto zaczepkę:

– Co? Ząbki bolą?– Nie, cycka jadę obciąć.Sytuacje tego typu uzmysłowiły mi, co czują kobiety pytane o to,

kiedy będą miały dziecko. Ludzi charakteryzuje niezwykła zdolność za-dawania zbyt intymnych pytań, chociaż nie znają cudzej historii.

Page 118: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.
Page 119: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział XIX

Siostro, basen!Poczucie humoru dobrze amortyzuje życiowe wstrząsy.

Phil Bosmans

Przy przedostatnim Docetaxelu zgłosiłam się do chirurga po skie-rowanie do szpitala oraz na wywiad z anestezjologiem. Okazał się nim zabawny, całkiem młody lekarz. Przeprowadził wywiad i sprawdził wy-niki krwi.

– Pani Sylwio, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby panią operować. Trzymam kciuki!

– Panie doktorze, czy obieca mi pan, że mnie obudzicie?– Obudzimy, obudzimy. Nam się nie opłaca nie obudzić. Wie pani,

ile trzeba papierów wypełnić, jeżeli nam się pacjent nie obudzi? Szkoda gadać.

Polubiłam go.Nie wiem, skąd mi to przyszło do głowy ale uważałam, że opera-

cja to pestka. Ostatni przystanek. Ostatnia prosta i – hulaj dusza, pie-kła nie ma. Wielkie mi co, uśpią, wytną, wstawią ekspander, zaszyją. Po trzech dniach do domu. Byłam więc spokojna, wiedziałam przecież, że zostawią mi brodawkę, wstawią prawie zastępczą pierś. Nie obudzę się z odciętym cyckiem i raną na połowę klatki piersiowej, zszytą na okrętkę niebieskimi nićmi. To było naprawdę coś, zwłaszcza dla moje-go mocno zszarganego poczucia kobiecości.

Dwudziestego grudnia wyszykowana do szpitala stawiłam się w reje-stracji. Na wyposażeniu miałam wszystko, czego potrzebowałam, plus cztery książki. Uwielbiam czytać. Szpital to najlepsze miejsce, gdzie tej czynności można się bezkarnie oddawać przez cały dzień. Cztery dni – cztery książki, po jednej na każdy dzień. Do dziś nie pamiętam, co wzięłam z biblioteczki. O czytaniu nie było mowy.

Page 120: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 120 |

Poszłam na pierwszy ogień. Na szczęście, bo przecież musiałam być na czczo, a przy mojej ekspresowej przemianie materii bałam się, że około południa stracę przytomność z głodu.

Zaskoczona dowiedziałam się, że „na czczo” oznacza również bez wody. Gotowa byłam się o to pobić z Dorotą. Bez jaj, woda to takie nic. Okazuje się, że takie nic najwyżej przed pobraniem krwi. Przedope-racyjnie nie wolno pić. Ustroili mnie w gustowną flizelinową piżamę i powieźli na blok. To nie była moja pierwsza narkoza, a ja nie pierw-szy raz obiecałam sobie, że tym razem zapamiętam o wiele więcej niż zapamiętałam podczas poprzedniego zabiegu. Po założeniu wenflonu i podłączeniu całej aparatury czekaliśmy na chirurga.

Chwilę później pielęgniarka podała mi coś do żyły i powiedziała, że może mi się zakręcić w głowie.

A nie, nie, nie zakręci mi się w głowie. Mam plan, żeby zapamiętać jak najwięcej z operacji, no i chcę zadać kilka pytań chirurgowi.

– Pani Sylwioooo, pani Sylwio! Budzimy się!!!! Proszę otworzyć oczy.

Oho, zawojowałam. Nawet nie wiem, kto mnie operował.Wróciłam na salę chwilę po piętnastej i w zasadzie było mi wszyst-

ko jedno. Bolało mnie gardło od rurki do intubacji, czy jak to się tam zwie, i charczałam jak po koncercie DepecheMode jakieś dwadzieścia lat temu na Wyścigach. Poza tym chciałam spać. O, jak ja chciałam spać. Michał uwijał się wokół łóżka, chcąc przychylić mi nieba, ulżyć, ułatwić, a ja chciałam spać i nic poza tym. W tym momencie nic nie było ważniejsze od snu. Chociaż… Kiedy się ocknęłam następnego dnia, dołączyła kolejna ważna rzecz – jedzenie. Nagle uzmysłowiłam sobie, że za chwileczkę, za momencik minie doba, odkąd miałam coś w ustach. Szok. Żołądek ożył. Zrobiłam szybkie rozeznanie w okablo-waniu. Nieźle: wenflon z kroplówką i dren z rany. Za to jaki dren! Rur-ka miała z metr długości, a bańka do zbierania odpływającej chłonki i krwi pooperacyjnej stała na podłodze. Michał poszedł, jedzenie sta-ło poza moim zasięgiem na szafce przy łóżku po lewej stronie. Nic to, obejdę łóżko dokoła i prawą ręką zagarnę to, co tam stoi. Cokolwiek to

Page 121: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 121 |

będzie, byleby dało się zjeść. Prawie skończyłam doprecyzowywać swój misterny plan, kiedy do sali wszedł mój chirurg.

– No i jak? Jak się pani czuje?– Chyba dobrze – odparłam – nie do końca zdając sobie sprawę, ile

tego „dobrze” jest zamknięte w butelce ketonalu połączonej kroplówką z moją prawą ręką.

– Świetnie, to teraz kilka wskazówek. Po pierwsze, przez noc stra-ciła pani dość dużo krwi, zadziwiająco dużo, bo w trakcie operacji wyjątkowo mało. Dlatego muszę panią jeszcze chwilę poobserwować i zobaczyć, ile zbierze się w tej butelce do rana. Dlatego nie może pani w dalszym ciągu jeść ani pić, bo może się okazać, że będę musiał panią wziąć jeszcze raz na stół. Mogło się zdarzyć niezamknięcie jakiegoś na-czynia krwionośnego i trzeba je będzie przypalić.

No to jest szczyt. Jeśli nie jadłam dwadzieścia cztery godziny, a przede mną perspektywa całej nocy i być może kawałka następnego dnia bez posiłku, to muszę zamówić nekrolog. Operacja się udała, ale pacjent zmarł. (Z głodu).

– Po drugie, nie może się pani podnosić z łóżka przynajmniej do jutra rana. Niech to się wszystko układa.

Więc okazało się, że szczyty są dwa. Nie miałam odwagi zapytać, co z toaletą. Tutaj szczęściem w nieszczęściu był mój pusty żołądek. Jakoś to opanuję. W sumie to też nie piłam. Ale tu sprawa za chwilę miała się skomplikować z winy kroplówek. Czy naprawdę najczęst-szym problemem, z którym muszę się mierzyć podczas tej choroby, jest uryna?

Dostałam od doktora jeszcze kilka instrukcji pobocznych, zanim za-kręcił się na szpitalnym drewniaku i wyszedł. Zostałam na sali sama, to znaczy tak mi się wydawało, bo kilka minut później usłyszałam z łóżka obok:

– Niech pani uważa na tę butelkę, żeby się pani nie rozessała, bo ucieknie pani ciśnienie i nie będzie działać jak należy.

– Dziękuję – odpowiedziałam i chciałam się odwrócić, żeby zoba-czyć swoją współlokatorkę. I tu się przekonałam, że operacja to jednak

Page 122: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 122 |

nie pestka. Nie mogłam się obrócić, nijak. Przeprosiłam ją więc i wyja-śniłam, że musi mi wybaczyć, ale ja mogę mówić tylko do sufitu.

Mogłam myśleć wyłącznie o jedzeniu, nie o bólu, nie o efektach opera-cji. Byłam totalnie głodna, próbowałam przekupić pielęgniarki i salowe. Wszystkie miały mnie gdzieś, a ja za kromkę chleba dałabym się pociąć jeszcze raz. Nawet moja współlokatorka okazała się nieprzekupną szują… Opadałam z sił, bo ileż można nie jeść i nie pić. Straciłam sporo krwi, więc naprawdę zaczynałam odczuwać to w ciele. Wieczorem przyszła salowa, żeby zmienić mi pościel. Poprosiła, żebym wstała na sekundę. Wstałam i pierwszy raz w życiu poczułam, co to znaczy, że komuś robi się słabo. Sala zawirowała mi przed oczami, nogi ugięły się pod ciężarem ciała, krew odpłynęła, nawet nie wiem gdzie, zrobiłam się przezroczystobiała i omal nie puściłam pawia. Natychmiast osunęłam się na łóżko.

– No co się kładzie? Się podniesie jeszcze, bo prześcieradła nie zmieniłam!

Uuuuu, spróbuj mnie pani dźwignąć jeszcze raz.Po tej akcji lekarz zdecydował, że zamówi dla mnie krew. I to nie

byle jak. Na ratowanie życia. Ponieważ mam grupę krwi 0 Rh minus, najrzadszą, to jest ona całkowicie reglamentowana. Nie można jej do-stać ot tak. Wiadomo, jeśli chodzi o mnie, zawsze musi być coś, co to jest „naj”. Niestety, dostałam tylko jedną jednostkę, ale byłam wdzięcz-na i za to, bo faktycznie postawiła mnie na nogi.

Nietrudno policzyć – pół litra elektrolitów, pół litra krwi, trochę środków przeciwbólowych oraz przeciwgorączkowych plus antybiotyk zrobiło w pęcherzu wir. Wstać nie mogłam. I nawet gdybym mogła, to bym się bała, że się przewrócę. Wiedziałam. Już wiedziałam. Koszmar koszmarów, kwintesencja ułomności, żenada nad żenadami, jego wy-sokość basen. Nawet nie umiałam głośno wymówić tego słowa. To było takie uwłaczające. Ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz. Na początku pró-bowałam wybrać lepszą opcję – rzadziej a więcej czy częściej a mniej. I tu stałam się ekspertką: częściej a mniej, no chyba że komuś nie prze-szkadza uczucie ciepła między łopatkami… To są doświadczenia, które chciałabym wymazać z pamięci jak najszybciej.

Page 123: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 123 |

Głód doskwierał mi coraz bardziej. Poprosiłam o środek nasenny, inaczej nie mogło się to udać.

Następnego dnia czułam się o wiele lepiej, morfologia podskoczy-ła i dostałam swoje wyczekane kalorie. Spędziłam jeszcze jeden dzień w szpitalu i dzień przed Wigilią wyszłam do domu.

Prędko, prędko święta, potem sylwester. W nowy rok weszłam z jednym cyckiem swoim i jednym ekspanderem za free. Wszystko wyglądało ładnie, pięknie do momentu wyjęcia drenu. Pojechałam z duszą na ramieniu, do dziś nie wiem dlaczego. Opanował mnie total-ny strach, że wyjmowanie drenu okaże się jakimś dramatem. Tak, tak mnie również mimo miliona mantr dopadały strachy.

– Pani Sylwio, wszystko wygląda nieźle, więc wyjmujemy dren – zdecydował lekarz.

– A da mi pan znieczulenie?– Po co?– No, żeby nie bolało.– Wyjmowanie drenu nie boli.– Jak może nie boleć wyjmowanie rury z rany?– Przecież przecięliśmy nerwy, nie ma prawa boleć.Nie przekonało mnie to w ogóle. Dostałam ataku paniki.– Panie doktorze, ile jest tego drenu w środku rany?– Z piętnaście centymetrów.– Ile? Obwiązał mi pan cycek dookoła rurą?– Nie cały. Proszę nabrać powietrza.– Nie nabiorę.– Proszę nabrać powietrza.– Nie da rady, nie nabiorę.– No niech się pani nie wygłupia, muszę to wyjąć. Pro-szę na-brać

po-wie-trza.– Nie nabiorę, bo jak nabiorę, to pan mi wyszarpnie dren.– Nie mogę z panią. Tatuaży też się tak pani bała? Pół boku ma

pani wytatuowane. Nabieramy, bo wyciągnę bez nabierania powie-trza.

Page 124: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Groźba była realna, z dwojga złego wolałam nabrać. W życiu nie wzięłam takiego haustu powietrza.

– No i co? Bolało?– Co bolało?Przysięgam, że nie mogłam w to uwierzyć. Nie poczułam nic, abso-

lutnie nic. Roześmiałam się w duchu, bo dopiero teraz przypomniałam sobie, jak pięknie wszystkich uświadamiam, że sami tworzymy sobie w głowie potwory. Mój miał na imię dren, a okazał się niczym. Mamy kolejny dowód na to, że ludzie boją się własnych myśli.

Komplikacje zaczęły się wieczorem. Gorączka 39 stopni, balon wiel-kości drugiego cycka pod pachą, zero ruchomości ręki i przeraźliwy ból. Przewertowałam fora i wzbogaciłam swoją wiedzę – zebrała mi się chłon-ka. Wytrzymałam dwa dni, trzeciego w samochód i do lekarza. Zrobili punkcję, ściągnęli solidną porcję nieogarniętej limfy, która nie potrafiła znaleźć sobie drogi ujścia innej niż strzykawka. Ulżyło mi. I to bardzo. Na całe trzy i pół dnia. We czwartek już nie było tak kolorowo. Gorączka utrzymywała się od prawie dziesięciu dni, balon pod pachą rósł z prędko-ścią światła. Spakowałam na wszelki wypadek torbę szpitalną i ruszyli-śmy. Intuicja znów mnie nie zawiodła. Podczas jazdy rana pooperacyjna się otworzyła i chłonka znalazła sobie ujście w moim różowym swetrze.

– Panie doktorze, popsułam się po drodze.– Jak to się pani popsuła?– Przeciekam.– Poproszę panią do zabiegowego, zajrzymy, co się wydarzyło. Rozebrałam się, a po boku ciekł mi płyn. Rana pękła w jednym miejscu.– Cholera. Pani Doroto, weźmiemy posiew. Pani Sylwio, zostaje

pani na oddziale przynajmniej do wtorku. Muszę się temu poprzyglą-dać. Proszę, żeby ktoś dowiózł pani torbę. Wprowadzę też nowy dren, żeby spokojnie mogło ściekać. I założę nowe szwy tam, gdzie pękło.

– Panie doktorze, nikt nie musi nic dowozić, wiedziałam, że zostanę.Dokładnie trzy tygodnie po mastektomii wróciłam na oddział. Nie

byłam tym zachwycona, za to spokojniejsza. Tak długo trwająca wyso-ka gorączka napędziła mi niezłego stracha.

Page 125: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział XX

Podwójne cuda również się zdarzająWygrywa tylko ten, kto ma jasno postawiony cel i nieodparte pragnienie,

aby go osiągnąć.Napoleon Hill

Nie byłam zachwycona kolejnym pobytem w szpitalu, za to mogłam codziennie bezkarnie pytać, czy jest już wynik mojej histopatologii po-operacyjnej. Do badania wysłano cały materiał z podziałem na węzły, oskrobiny spod brodawki oraz resztę. Czekałam na ten wynik z nie-cierpliwością, bo bardzo, ale to bardzo chciałam uniknąć radioterapii. Doskonale pamiętam rozmowę z onkolog prowadzącą.

– Pani doktor, nie chcę mieć radioterapii. Da się coś z tym zrobić?– Ma pani zaplanowane leczenie: chemioterapia, operacja, radio-

terapia, hormonoterapia. Dlaczego chce pani zrezygnować z jednego z tych etapów?

– Nie chcę mieć spalonej skóry, nie chcę tracić jeszcze bardziej od-porności, jakoś nie czuję, że radioterapia mi pomoże. Może mi pani zagwarantować, że po radioterapii to nie wróci?

– Pani Sylwio, w medycynie nie ma „na pewno” z jednym wyjąt-kiem. Jeśli chirurg decyduje, że obetnie rękę, to ta ręka na pewno jest obcięta. Cała reszta opiera się na statystyce. A statystyki pokazują, że radioterapia pomaga w zapobieganiu wznowie miejscowej oraz dale-kim przerzutom.

– Mocny argument… Są jakieś wyjątki od statystyk?– Umówmy się tak: jeśli przyniesie mi pani wynik histopatologii,

w której zobaczę, że nastąpił całkowity regres choroby i pełna odpo-wiedź na chemioterapię, to obiecuję, że się nad tym zastanowię.

– Deal! Wie pani, że ze mną strach umawiać się na wyzwania? Mój upór i absolutny brak umiejętności przegrywania mogą spowodować, że przyniosę pani taki wynik.

Page 126: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 126 |

– Oby! Będę trzymać za to kciuki!Teraz, tak blisko otrzymania wyniku, czułam pewną ekscytację.Wygra-

łam? Nie wygrałam? Nie pierwszy raz w trakcie leczenia miałam przeczu-cie, że tam nic nie będzie. Nic, null, zero. I to nie było pobożne życzenie, ja całą sobą i całym sercem czułam, że nastąpił całkowity regres.

– Panie doktorze, jest już może wynik hist-pat?– Jest, nie opisałem go jeszcze, ale pamiętam, że jest dobrze.– Dobrze? Co to znaczy: dobrze?– Z tego co kojarzę, pierś jest czysta, chyba coś było w jednym węź-

le. Nie pamiętam dokładnie. Proszę do mnie podejść za godzinkę, będę to miał wydrukowane i opisane.

Coś w jednym węźle? Nie chciałam tego usłyszeć. Miałam usłyszeć, że nie ma nic ani w piersi, ani w węzłach. Przecież to miało być moje zwolnienie z radioterapii! Poczułam zawód. Nie tak to planowałam, nie tak to miało wyglądać. Guz znikł już dawno, skąd niby znaleźli coś w węźle? Byłam rozczarowana, chociaż usłyszałam w końcu od lekarza, że jest dobrze. Więc? Więc nie jest źle. Za kilkadziesiąt minut dowiem się, jak bardzo nie jest źle.

Tego samego dnia dokooptowali mi do pokoju sąsiadkę z taką samą dolegliwością jak moja. Zapalenie piersi i ciągle zbierająca się chłonka. Z tą różnicą, że ona była po radioterapii. Miała skórę w opłakanym stanie: purpurowoczerwoną i poparzoną. Trudno mi było patrzeć na to, jak ta kobieta cierpi. Mocno mnie to przygnębiło. Znowu myśla-łam o swojej radioterapii. Zamieniłam z kobietą kilka słów. Okazała się sympatyczna, dysponowała rozległą wiedzą dotyczącą leczenia. Dzięki niej godzina upłynęła mi naprawdę szybko, a nieznośne myśli się rozproszyły. Równo po godzinie wsunęłam nogi w szpitalne kapcie i poszurałam do gabinetu swojego chirurga. Zapukałam. Serce biło mi jak oszalałe.

– Proszę wejść.– Panie doktorze. Tam nic nie ma, ja to wiem. – Powiem pani, że jest dobrze, lepiej niż myślałem. Proszę. – Podał

mi kartkę z drukarki.

Page 127: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 127 |

Wzięłam ją drżącymi rękami. Rozpoznanie kliniczne: „Rak piersi lewej po chthneoadjuwantowej

– całkowita remisja po chth. Węzły chłonne tkanek pachy, w liczbie 14, wolne od nowotworu. Obraz odpowiada całkowitej regresji raka piersi po chemioterapii przedoperacyjnej: ypT0N0”.

Nic! Nic nie było! Po raz kolejny moja intuicja mnie nie zawio-dła. Boże, jaka byłam szczęśliwa! Miałam w sobie niespożyte pokłady wdzięczności dla całego świata. Dla lekarzy, dla siebie, natury, kosmo-su, ludzi, którzy mnie otaczali. Myślałam tylko o tym, żeby wszystkim się pochwalić swoim wynikiem. Zrobiłam zdjęcie i namiętnie zaczęłam je rozsyłać do wszystkich poinformowanych o mojej chorobie. Jedna z wiadomości poszła do doktora, który diagnozował mnie na samym początku. Oddzwonił chwilę później i usłyszałam od niego, że to spek-takularny wynik, że muszę mu opowiedzieć, co robiłam, bo nie mieści mu się w głowie, że przy takich parametrach wyjściowych uzyskałam taki rezultat końcowy. Najważniejszy moment miał dopiero nadejść. Chciałam pokazać wynik mojej prowadzącej onkolog. Do niej nie wy-słałam esemesa. Chciałam pokazać go osobiście. Zwłaszcza że moja afirmacja, którą praktykowałam od początku, była dokładna i precy-zyjna: „Jestem zdrowa”. To samo powie pani onkolog, kiedy zobaczy wynik.

Łzy ciekły mi po twarzy. Uwielbiałam ich smak, bo to nie były zwy-kłe łzy. Po raz kolejny były to łzy zwycięstwa. Ciągle zaskakiwało mnie, że w czasie leczenia trwającego już tyle miesięcy wciąż doświadczam uczucia obezwładniającego szczęścia. Byłam gotowa przysiąc, że przez całe swoje życie nawet nie dotknęłam tylu spektakularnych momentów radości jak teraz, w chorobie.

Page 128: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.
Page 129: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział XXI

Jak nie kijem, to pałkąNie jest trudno pokonać w walce byka, nawet ośmiusetkilogramowego. Istnieje

jednak pewien warunek – nie można się go bać. Sosai Masutatsu Oyama

– Doktorze, czy jest już wynik posiewu? – zapytałam w dniu wypisu.– Pani Izo, proszę sprawdzić wynik pani Sylwii.Pielęgniarka wróciła z laboratorium z wynikiem. Podała kartkę le-

karzowi, ten popatrzył na nią i z rozbrajającą szczerością poinformo-wał mnie:

– Klasycznie… Gronkowiec.Kolana mi zmiękły. Nie będę udawać, najpierw pomyślałam o sep-

sie. Zaraz potem przypomniałam sobie powiedzenie znajomego moje-go prawie teścia: „Bogatemu to nawet gronkowiec złocisty a ja, bidok, udar i to niedokrwienny”.

– Na szczęście nie ten szpitalny – dodał pospiesznie.Ciągle niewiele to dla mnie zmieniało. Z gronkowcem kojarzyło mi

się jedno: jest źle. – Mamy zrobiony antybiogram, jest wrażliwy na kilka antybioty-

ków. Powinno się udać.– Co powinno się udać? Że przeżyję?– Nie no, bez przesady, aż tak źle nie jest. Powinno się udać urato-

wać ekspander.– Jak to: uratować ekspander?– Jeśli rana nie będzie się goiła, usuniemy ekspander, zagoimy ranę

i dopiero pomyślimy o plastyce.Nie to chciałam usłyszeć. Po wyjściu z gabinetu rzuciłam się do in-

ternetu. Zrezygnowałam po dwóch artykułach. Internetowa wiedza o gronkowcu mnie nie pocieszyła. Wsiadłam do samochodu wyposa-żona w kolejny antybiotyk. Chwilę później na wyświetlaczu telefonu

Page 130: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 130 |

zobaczyłam połączenie przychodzące od żony mojego dziadka, Ewy. Czułam, że to nic dobrego.

Usłyszałam zapłakaną Ewę. Dzwoniła ze szpitala. Dziadek się prze-wrócił, ma złamane dwa żebra i zostaje w szpitalu. Tego już za wiele! Dziadek Tadek był bowiem moim aniołem i najważniejszą osobą w ca-łym moim życiu. Kiedy zmarła jego żona, a moja babcia, gospodarzył na kilkudziesięciu hektarach. Jego dzieci założyły rodziny w innych miastach, on nagle został ze wszystkim sam. Nie potrafił się pozbierać, chciał, żeby któreś z dzieci zostało z nim choć przez jakiś czas, żeby mógł sobie wszystko poukładać w głowie. Żadne nie mogło. Każde z nich miało swoje dzieci, na dodatek maluchy. I wtedy ja, czterolatka, powiedziałam, że z nim zostanę. I zostałam. Na trzy miesiące. Zaczęła się wić między nami najpiękniejsza miłość. Miłość wnuczki do dziadka i miłość dziadka do wnuczki. Na każdym naszym spotkaniu powtarzał, że wtedy uratowałam mu życie. Moje permanentne trajkotanie nie po-zwalało mu myśleć o tym, co się stało. Odpłacał mi czytaniem książek i opowieściami. Budowaliśmy razem kołyski dla moich lal, szyliśmy dla nich ubranka. To dzięki niemu przed piątymi urodzinami umiałam czytać, pisać i dodawać w słupkach. Kochał mnie najbardziej z dziesię-ciorga wnucząt. Po narodzinach mojej córki część tej miłości spłynęła na nią. Chyba trochę spadłam z piedestału, bo za każdym razem, kie-dy do niego przyjeżdżałam, pierwszym pytaniem było: „Bez dzieciaka przyjechałaś?”.

W ogóle, odkąd urodziła się Ola, opowiedział mi mnóstwo historii, których nie pamiętałam. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo tymi opowieściami mi pomagał. Na przykład taką:

– Powiedz, jak ta Ola ci się chowa? – Dziadku, super, tylko cały czas płacze. Płacze non stop, oszaleć

można.– Ooo, to wypisz, wymaluj ty! W matkę poszła jak nic.– Ja też tak płakałam?– Płakałaś? Nie, to nie był płacz, to były spazmy. Pamiętam, że któ-

regoś razu, wtedy kiedy ze mną byłaś, musiałem orać pole. Nie mogłem

Page 131: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 131 |

cię ze sobą wziąć, żebyś mi gdzieś nie polazła. Zostawiłem cię u ciotki Reginy i poszedłem. Nie zdążyłem wyjść za drzwi, a ty się darłaś:

– Dziadziu, dziaaadziu, weź mnie ze sobą. A ja nic, musiałem iść. Skończyłem orać i wróciłem po ciebie.

Ty, ciągle zapłakana, oczy zapuchnięte, rzuciłaś się na mnie i pytasz:– Dziadziu, nie słyszałeś, jak się za tobą darłam?– No nie słyszałem.– Ale ja się tak darłam, że aż się zrzygałam!Oboje wybuchliśmy śmiechem.Teraz dziadek leżał w szpitalu, a ja ze swoim gronkowcem, mimo że

złocistym, nie miałam szans go odwiedzić. Nie chciałam zrobić krzyw-dy ani sobie, ani jemu.

W trakcie dotychczasowego leczenia nie miewałam wyjątkowo złych dni, jeden wyrył się w mojej pamięci jako najgorszy. Zaczęłam leczyć bakterię antybiotykiem, plastrami wyciągającymi, maściami na rany i całym aptecznym orężem. Zależało mi na szybkim efekcie z dwóch po-wodów. Po pierwsze, nie chciałam stracić ekspandera. Po drugie, mia-łam umówioną wizytę z radiologiem. Zostawiłam za sobą dwie trzecie leczenia – chemioterapię i operację. Świadomość utraty ekspandera mnie porażała. Zwłaszcza że skutkiem tego byłyby dwie kolejne – nie-planowane – operacje.

Wpadłam w kołowrót czarnych myśli, nie mogłam przestać. Snu-łam wizje dodatkowych operacji, użalałam się nad sobą i nie mogłam zrozumieć, dlaczego tak świetnie idące do tej pory leczenie stanęło w miejscu. Z podwójną siłą medytowałam, by wewnątrz siebie znaleźć wyjaśnienie, co się właściwie stało. Im bardziej chciałam wiedzieć, tym bardziej odpowiedź nie przychodziła. Szalałam, grzebałam w inter-necie, rozmawiałam z ludźmi, szukałam specjalistów, całe dnie sku-piałam się na ranie. Aż przyszedł moment opamiętania. Zorientowa-łam się, że moje myśli krążą wyłącznie wokół piersi, która się nie goi. Olśniło mnie. Skoro skupiam się na braku, braku gojenia, to zgodnie z prawem przyciągania przyciągam jeszcze więcej braku. Tego dnia zmieniłam afirmacje i wizualizacje. Zamykałam oczy i wyobrażałam

Page 132: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 132 |

sobie, że wpuszczam do piersi magiczne światło, które bakteria po bakterii usuwa gronkowca z mojego organizmu. Wyobrażałam sobie również nić utkaną ze światła, która zszywa niezamykające się brzegi rany. Tak, tak, wiem jak to brzmi, ale wtedy czułam, że to najlepsze co mogę zrobić – zmienić nastawienie. Nie ustawiać się w roli ofiary tej sytuacji, a zacząć być kreatorem. Robiąc porządki w szufladzie, zna-lazłam butelkę srebra koloidalnego. Nie pamiętałam, kiedy ani po co je kupiłam. Wpisałam nazwę w wyszukiwarkę i po chwili zdumiona czytałam: „Metaliczne srebro ma niezwykłe właściwości antybakte-ryjne, drobne cząsteczki srebra skutecznie powstrzymują rozrost róż-nych niebezpiecznych patogenów, w tym paciorkowców oraz pałeczek ropy błękitnej. Antybakteryjne zdolności srebra znalazły zastosowanie w wielu plastrach, które ułatwiają gojenie ran z wysiękami i powstrzy-mują drobnoustroje przed rozprzestrzenianiem się…”.

Raz kozie śmierć. Zaczęłam regularnie spryskiwać ranę tym srebrem. Następnego dnia miałam wizytę, wiedziałam, że w kilkadziesiąt go-

dzin nie wydarzy się cud, ale czułam, że srebro może pomóc. Przeszpe-rałam znów wyszukiwarki i faktycznie, znalazłam kilkanaście rodzajów plastrów ze srebrem. Podczas wizyty ustaliłam z lekarzem, że zaczyna-my leczenie plastrami ze srebrem. Jeżeli w ciągu dwóch tygodni nic się nie zmieni, zgłoszę się do szpitala na zabieg usunięcia ekspandera. Lekarz, nie wiem czy na złość, czy z miłości, wyznaczył czternasty lute-go jako ostateczny termin. Pierś po kontroli została zszyta. Tam, gdzie przepuszczała, nałożono mi opatrunek z Bactrimu, którego miałam nie dotykać przez dobę. Wyszłam z gabinetu i postanowiłam, że rana za-goi się idealnie. Od razu po powrocie do domu odchyliłam opatrunek i spryskałam ranę srebrem koloidalnym. Później poprawiłam jeszcze raz albo dwa. Maksymalnie osiem. Czekałam również na przepisane plastry, które mogłam odebrać w aptece następnego dnia po południu. Nie próżnowałam. Spryskiwałam ranę co kilkadziesiąt minut i zszywa-łam ją w myślach świetlistą nicią.

Kolejny dzień miał wyglądać tak samo – zmasowany atak srebrem na ranę. Zjadłam śniadanie i poszłam do łazienki zmienić opatrunek.

Page 133: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 133 |

Zdjęłam uciskowy stanik i zobaczyłam cud. Na opatrunku nie było wy-sięku, skóra zbladła. Oglądałam pierś z każdej strony i nie mogłam się nadziwić. Wszystko wyglądało nad wyraz dobrze. Oczywiście przele-ciała mi przez głowę myśl, że przecież rana ciągle może się otworzyć, przegoniłam ją jednak natychmiast, żeby nie zniszczyć w sobie wyso-kiej wibracji gojenia. Teraz czekałam, co przyniosą mi kolejne dwa ty-godnie.

W międzyczasie siostra Michała, Sylwia, umówiła mnie na wizytę do kliniki leczenia ran. Pomyślałam, że to najlepszy adres, pod który mogę trafić. Czułam, że tam mi pomogą. Przyjął mnie niezwykły le-karz. Poświęcił mi dwie godziny, w trakcie których zrobił kompletny wywiad oraz opatrzył ranę. Założył mi również opatrunek próżniowy, który miał jak najszybciej ukrwić tkanki, wyciągnąć wszystko co nie-potrzebne z dna rany i spowodować ziarninowanie. Zapewnił mnie, że na kolejnej wizycie zorientuje się, czy jest postęp w leczeniu, i wtedy zdecydujemy, co robić dalej. Wyszłam do domu z urządzeniem umiesz-czonym w torebce, które ważyło chyba kilogram i nie dało się schować pod kurtką. Wyglądałam jak, nie przymierzając, inkasent. Urządzenie wyróżniało się o wiele gorszą wadą. Wszystko było z nim okej, kiedy ciśnienie zasysało wnętrze rany, gorzej, kiedy je wyrównywało. Wy-dobywał się z niego wtedy dźwięk najprawdziwszego soczystego bąka. Po dwóch dniach przywykłam i zupełnie o tym zapominałam. Przypo-minałam sobie dopiero wtedy, kiedy w sklepie ktoś spojrzał na mnie ni to z politowaniem, ni to z odrazą – ot, takie tam pierdy.

Po czterech dniach pojechałam na wizytę. Oswobodzona z kabli spojrzałam na ranę i omal nie poryczałam się ze szczęścia. Zero opu-chlizny i wysięku, brzegi rany pięknie ukrwione. Przeleciało mi przez głowę, że tak smakuje zwycięstwo.

– Hmm – westchnął doktor.– Hmmm? – zawtórowałam.– Rana na zewnątrz wygląda świetnie. Po odessaniu tego, co nie-

potrzebne, dostrzegam jedną rzecz. Ekspander jest bezpośrednio pod siatką, a to oznaczać tylko jedno: jest na nim biofilm bakteryjny.

Page 134: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

– Co to oznacza dla mnie?– Sądzę, że jedynym rozwiązaniem będzie usunięcie ekspandera. – Serio?– Chciałbym, żeby było inaczej, nawet mam sposoby na to, żeby za-

mknąć tę ranę. Niestety, doświadczenie pokazuje, że za tydzień, mie-siąc, może rok wróci do mnie pani z tym samym problemem. To się otworzy na pewno.

Najbardziej nie mogłam uwierzyć w to, że moje medytacje nie za-działały. Chyba pierwszy raz zawiodła mnie intuicja. Naprawdę wie-rzyłam, że rana się zamknie. Chwilę później uznałam, że nie ma sensu zajmować sobie tym głowy, tylko trzeba znaleźć pozytywy. W sumie i tak uwierał mnie ten ekspander. Może dzięki temu, że to wszyst-ko się wydarzyło, po jego ponownym założeniu będzie mi wygodniej. Tym samym walentynki tamtego roku miały zostać w mojej pamięci na dłużej.

Page 135: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział XXII

PożegnanieUmarłych wieczność dotąd trwa, dokąd pamięcią się im płaci.

Wisława Szymborska

Dziadek słabł, a ja w wirze swoich problemów biłam się z myślami, co zrobić. Czułam, że jestem mu potrzebna, czułam, że chce, żebym do niego przyjechała. Przecież miałam z nim magiczną więź, więź, jakiej nie miałam nawet z rodzicami. Jednocześnie świadomość tego, że możemy nawzajem zrobić sobie krzywdę, była hamulcem powstrzymującym mnie przed wizytą. Toczyła się we mnie prawdziwa wojna. Paraliżowała mnie świadomość, że mogę go już nigdy nie zobaczyć, że nie zdążę powiedzieć mu, jak dużo dla mnie znaczy. Dzwoniłam więc do Ewy po kilka razy dziennie, pytając, jak się dziadek czuje. Słyszałam, że ona również silnie to przeżywa. Bez przerwy płakała, ale trwała przy jego łóżku. Bywały lep-sze momenty, bywały i gorsze. Po dwóch dniach postanowiłam zadzwonić do Ani. Wcześniej nie chciałam jej martwić, bo tliła się we mnie nadzieja, że dziadek wróci do domu. Tym razem musiałam wziąć pod uwagę jego wiek. Niewiele brakowało mu do setki i nie było sensu się czarować.

Zadzwoniłam do niej na Skypie.– Aniu, dziadek jest w szpitalu. – Natychmiast zaszkliły się jej oczy. – Jest źle?– Myślę, że nadchodzi jego czas.– Byłaś u niego?– Nie. Mam otwartą ranę. Biję się z myślami, co robić. Tak bardzo

się o niego martwię.– Nie jedź! Nie możesz tego teraz zrobić, to zbyt niebezpieczne dla

ciebie.– Wiesz, przyszło mi do głowy, że może wysłałybyśmy mu tony mi-

łości?

Page 136: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 136 |

– Jak to zrobimy?– Poopowiadaj mi, proszę, swoje wspomnienia z nim. Potem ja po-

opowiadam ci swoje.Była godzina 20, kiedy zaczęłyśmy. Ja nie znałam wspomnień Ani,

ona nie znała moich, ale miałyśmy również wspólne. Na zmianę śmia-łyśmy się i płakałyśmy. Rozmowa trwała prawie trzy godziny. Serce nam pękało, że nadchodzi czas pożegnania, jednocześnie miłość, która roztaczała się wokół nas i którą wysyłałyśmy do dziadka, dała się od-czuć niemal fizycznie.

Pamiętałam historię, kiedy dziadek na krajzedze uciął sobie dwa końce palców prawej ręki – środkowego i serdecznego. Lekarz opatrzył ranę i wysłał dziadka do domu. Miałam wtedy cztery lata i mieszkałam u niego. Ze wsi dziadka do lekarza było daleko, więc nie miał innej pielęgniarki poza mną. Pamiętam swoje przerażenie, kiedy poprosił mnie o zmianę opatrunku, bo sam sobie z nią nie potrafił poradzić. Nie chciałam tego zrobić nie dlatego, że bałam się widoku krwi. Po prostu nie mogłam sobie wyobrazić, jaki dziadek czuje ból.

Trzydzieści pięć lat temu nie znano opatrunków nieprzykleja-jących się do rany. Bandaż zasychał na amen i żeby go oderwać, należało go odmoczyć. Do dziś mam w pamięci wielką niebieską miskę, nad którą polewałam wodą przyklejone do ciała opatrun-ki. Pamiętam też, że robiłam to, płacząc. Wydawało mi się, że boli mnie to bardziej niż dziadka. Rany goiły się dość szybko (nie odzie-dziczyłam zatem tej cechy) i kilkanaście dni później miałam znów w pełni sprawnego dziadka, choć było go o dwa stawy mniej. Dosta-łam wówczas od niego najprawdziwszy prezent – zegarek na rękę. Prawdziwy zegarek ze wskazówkami, na którym za cholerę się nie znałam. Wystarczyło kilka dni i pojęłam meandry poruszających się wskazówek. Wtedy też dzięki dziadkowi nauczyłam się punktualno-ści. Została mi do dziś.

Skończyłyśmy rozmawiać około 23. Wzięłam prysznic i położyłam się do łóżka. Szybko usnęłam. Przyśnił mi się przedziwny sen. Do koń-ca nie wiedziałam, czy nie dzieje się to naprawdę.

Page 137: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 137 |

Siedziałam przy szpitalnym łóżku dziadka, który spał. Oddech miał równy i głęboki, jednak z każdym wdechem coraz wolniejszy i bardziej nieregularny. Na jego twarzy malował się spokój. Siedziałam na krze-śle, trzymałam go za rękę i mogłabym przysiąc, że czułam, jak uchodzi z niego życie. Powtarzałam mu cały czas, ile dla mnie znaczy, jak wiel-ką rolę odegrał w moim życiu i ile zostawia mi wspomnień. Łzy ciekły mi po twarzy, łzy nie smutku, raczej wzruszenia. Miałam świadomość, że coś się kończy, że tak oto znika z mojego życia ktoś wyjątkowy, ktoś, kogo będzie mi okrutnie brakowało. Jego twarz rozpogodziła się, jakby znikły z niej wszystkie zmarszczki, wydawało mi się, że w kącikach ust dostrzegłam uśmiech. Ręka zwiotczała i usłyszałam jego ostatni wy-dech.

Chwilę później, ciągle siedząc na krześle, zobaczyłam duszę wyła-niającą się z nieruchomego ciała. Nie przypominała eterycznego obło-ku. Była dziadkiem, lecz jakby z mgły. Biła od niej niezwykła, ciepła po-świata. Podeszła do mnie i z całej siły mnie przytuliła. Ogarnęła mnie fala olbrzymiej miłości i wdzięczności. Czułam się spokojna, zaopie-kowana. Nie bałam się zupełnie. Jedyne, czego chciałam, to pozostać w tej jedności jak najdłużej.

Trwało to zaledwie kilka sekund. Obudziłam się.Popłynęły mi łzy. Na pewno na jawie. Zaskoczyło mnie, że nie

czułam żalu. Byłam pogodzona z losem. Miałam przeświadczenie, że właśnie pożegnałam się z dziadkiem, że moja intencja spotkania się z nim została wysłuchana, że dostałam to, czego i ja, i on chcieliśmy. Mieliśmy możliwość spotkać się na poziomie energii, we śnie. Otuleni miłością. Już za nim tęskniłam. Zasnęłam za chwilę, lecz tamten sen nie powrócił.

O 7.30 zadzwonił telefon. Nawet nie musiałam patrzeć na wyświe-tlacz.

Dziadek odszedł w nocy, we śnie. Wiem, że byliśmy wtedy razem.

Page 138: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.
Page 139: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział XXIII

To nie jest rozdział dla weganJeśli czegoś nie wolno, a bardzo się tego chce, to można.

Pomna ostatnich doświadczeń przed- i pooperacyjnych dzień przed wyjęciem ekspandera pojechałam na noc do Doroty. Czekały na mnie mielone. Tak, mielone. Bezczelny polski obiad z brakiem zachowania jakichkolwiek zasad żywieniowych, które dostałam od Marcina. Zja-dłam dwa, potem poprawiłam jeszcze jednym. Musiałam nazbierać ka-lorii na kilkanaście godzin bez jedzenia. Drugi raz nie chciałam sobie tego zrobić.

Stawiłam się rano w szpitalu, mimo że zajmowałam ostatnie miej-sce w kolejce. Planowo miałam być pierwsza, jednak doktor podjął decyzję, że weźmie mnie na końcu – jako (nie)szczęśliwą posiadaczkę gronkowca. Podczas przyjmowania mnie na oddział nie omieszkałam nadmienić, że stwarzam ryzyko dla innych pacjentów. Dostałam na-klejkę z czerwoną kropką na drzwi i cieszyłam się swobodną kontem-placją w jedynce. Czas leciał dość szybko i koło godziny 14.30 szurałam na operacyjną.

Pielęgniarka poprosiła mnie o zostawienie okularów w mojej sali. Niezbyt dobry pomysł. Jestem krótkowidzem i szłam trochę po omac-ku. Weszłam na salę operacyjną, stanęłam przy drzwiach. Kilka me-trów dalej zamajaczyły mi dwie sylwetki.

– Co pani dzisiaj taka przestraszona?– Kto to powiedział? – zażartowałam, choć wiedziałam, że to głos

mojego lekarza. Odpowiedziała mi cisza.– Dobra, żartuję, wiem, że to pan, ale nie mam okularów i nie byłam

pewna.

Page 140: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 140 |

– No to kładziemy się – odpowiedział.– Ale że wszyscy?Położyłam się na stole. Sama. Był takiej szerokości, że nawet ręce by

mi się na nim nie zmieściły. Rozciągnęli mnie więc na Jezusa z ręka-mi odwiedzionymi na podpórkach przymocowanych do stołu. Tym ra-zem miało być łatwiej i szybciej. Bez głębokiej narkozy z intubacją, po której poprzednio przez półtora dnia charczałam niczym Janis Joplin. Miałam dostać narkozę przez maskę. Oczywiście nie omieszkałam obiecać sobie, że tym razem naprawdę zapamiętam o wiele więcej niż poprzednio.

– Uśpi mnie pan tak solidnie, prawda? – zagadnęłam anestezjologa.– Solidnie, solidnie. Już umiem.Wsłuchiwałam się, o czym wszyscy rozmawiają, nawet starałam się

uczestniczyć w tej rozmowie tylko po to, żeby pamiętać jak najwięcej. Słyszałam, że mówię coraz wolniej, jednak ciągle byłam przytomna. Wybudziłam się, nie wiem kiedy. W głowie nic. Do dziś nie potrafię sobie przypomnieć, o czym tak żywo dyskutowaliśmy przed zabiegiem. Mój plan przechytrzenia narkozy po raz kolejny spalił na panewce.

Wróciłam na salę. Nawet nie chciało mi się zdjąć twarzowej flizeli-ny. Wolałam spać.

Sam zabieg nie był skomplikowany ani długotrwały, mnie jednak już wcześniej niepokoiło to, że ciągle mam gronkowca. Bałam się, że usunię-cie ekspandera niewiele zmieni w gojeniu się rany. Usuną mi skolonizo-wane przez bakterie ciało obce, natomiast bakterie jeszcze zostaną. Je-dynym rozwiązaniem według mnie było dopilnowanie, aby bakteria nie miała szans znów zaatakować. I do tego przygotowałam się wcześniej.

To jedna z kolejnych rzeczy, które w trakcie leczenia wydały mi się cudowne. Miałam szczęście, bo na mojej drodze stawały tylko piękne dusze. Otwartość umysłu lekarzy pozwalała na łączenie metod z po-minięciem systemu. Olbrzymim zaskoczeniem i jednocześnie szczę-ściem napawał mnie fakt, że mój chirurg był żywotnie zainteresowany sposobami leczenia ran, zaś lekarz od ran powiedział, że z przyjem-nością nauczy chirurga zakładania opatrunków próżniowych. Dałam

Page 141: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 141 |

każdemu z panów numer telefonu jego kolegi po fachu, dzięki czemu mogli wspólnie podejmować decyzje dotyczące mojego leczenia. We-spół z lekarzem od ran zaproponowaliśmy chirurgowi rozwiązanie, które wydawało się na początku nierealne. Nie w tym systemie, który mamy. Jakże się zdziwiłam, kiedy chirurg na nie przystał! Pomysł był taki. Chirurg operuje, nie zszywa rany (!), doskonale ją tylko zaopatruje i zostawia mnie w szpitalu. Następnego dnia zaraz po wypisie jadę do prywatnej kliniki na założenie opatrunku próżniowego, który ułatwi go-jenie się rany i tym samym nie pozwoli działać gronkowcowi. Przez mo-ment nie mogłam w to uwierzyć. Oto chirurg, wciśnięty, chcąc nie chcąc, w sztywny schemat NFZ-u wypuszcza niezszytą pacjentkę po operacji do innego lekarza spoza NFZ-u, żeby on mógł kontynuować zabieg. Dla mnie stanowiło to wyraz najwyższej troski o powodzenie mojego lecze-nia. Postrzegałam tego chirurga jako niezwykle odważną osobę.

Wszystko wydawało mi się niemal zaczarowane. Moje „chorowa-nie” od tygodni było niekończącym się pasmem sukcesów. Cudów, nie-koniecznie dotyczących samego leczenia, lecz z nim związanych. Oto chirurg mówi wprost: „Nie umiem sobie poradzić z tą powikłaną raną”. Chowa głęboko do kieszeni swoje ego i oddaje pacjentkę specjaliście w innej dziedzinie. Dodatkowo jego chęć nauczenia się postępowania z takimi ranami pozwala sądzić, że moje nietuzinkowe podejście praw-dopodobnie przyczyni się do zmiany procedur w wypadku innych pa-cjentów. Czyż nie jest to wielkie osiągnięcie?

Inny przykład. Zadzwoniono do mnie z recepcji kliniki, do której chodziłam na wlewy witaminowe.

– Dzień dobry, pani Sylwio, dzwonię z kliniki. Mogę zająć chwilę?– Jasne, zamieniam się w słuch.– Mamy tu dzisiaj pacjentkę, która potrzebuje dobrego onkologa.

Nasz doktor poprosił, żeby do pani zadzwonić i poprosić o nazwisko onkolog, która panią prowadzi.

Z radością podałam nazwisko. Świetny lekarz kontaktuje się ze mną, żeby wysłać swoją pacjentkę do innego świetnego lekarza. Puchłam z dumy. Może to kolejna osoba, której przypadkiem pomogę?

Page 142: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 142 |

Krocząc swoją ścieżką, czułam, że w wielu miejscach przecieram szlak, że moje pozytywne nastawienie oraz pęd do szukania nowinek i możliwości otwierają drogę innym pacjentom. Wiele razy powtarza-łam, że moje doświadczenie nie miało iść na marne. Tego typu zda-rzenia dowodziły, że tak się stanie. Że mocno świadomy pacjent jakim byłam, jest traktowany z uwagą i szacunkiem. Odwaga świadomego pacjenta udziela się lekarzowi i widząc, jakie efekty przynosi leczenie połączone, podejmuje on niestandardowe decyzje. Zwłaszcza że osią-gnięty sukces jemu również przynosi radość.

Słowo się rzekło i dzień po reoperacji wróciłam do kliniki leczenia ran, by dokończyć leczenie. Nie miałam pod mięśniem ekspandera, a pierś była solidnie zaklejona opatrunkiem. Nie wiedziałam, jak to wszystko wygląda. I nie za bardzo chciałam zobaczyć. Przyzwyczaiłam się do całkiem eleganckiej piersi i świadomość tego, że już jej nie mam, mnie nie pocieszała.

– Dzień dobry, panie doktorze – przywitałam się z uśmiechem.– Świetnie, że pani jest. Jak się pani czuje? – Fizycznie super, jednak trochę mi smutno, że tu wracam.– To było jedyne słuszne rozwiązanie. Teraz to zaleczymy i za kilka

miesięcy spróbuje pani jeszcze raz.Chodziło właśnie o te kilka miesięcy. Sądziłam, że do lata będę mia-

ła obie operacje za sobą, a tu psikus losu sprowadził mnie na ziemię.Lekarz zaczął od odklejenia opatrunku. Pierwszy raz bałam się

spojrzeć w dół. Nie chciałam tego widzieć. Miałam też totalnego pie-tra przed bólem. O ile wcześniej zmiany opatrunków w ogóle mnie nie przerażały, o tyle teraz, wiedząc, że mam świeżą ranę, panicznie bałam się kolejnego oczyszczania. Ciekawość przeważyła. Zerknęłam. Pomarszczona skóra, pod którą nie było nic, wyglądała ponuro. Innego zdania był lekarz.

– Ależ to pięknie teraz wygląda!– No… Powiem panu, że poczucie estetyki mamy zupełnie różne.– To takie nasze chirurgiczne podejście. I tak ma pani powody do

radości. Przed kilkoma dniami dzwonił do mnie kolega i opisał naj-

Page 143: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 143 |

piękniejszą stomię, jaką do tej pory widział. Pokusił się nawet o żart, że każdy chciałby taką mieć.

– I tu ma pan rację. Cieszę się, że mam taką piękną ranę!Półtorej godziny później opuszczałam klinikę z kilogramowym

ustrojstwem uwieszonym na moim ramieniu. Znów byłam inkasentem, poborcą podatkowym, kanarem tramwajowym z wieśniackim czarnym piterkiem. I w dalszym ciągu nie miałam pomysłu, jak to schować pod kurtką i nie mieć garba. Do wyboru miałam przewieszenie tego przez prawe ramię (ścisnę tym samym zoperowaną pierś) albo przez lewe ramię (wcisnę kulę od portu). W perspektywie rysowało się spędzenie przynajmniej dwóch tygodni z tą wątpliwej urody torbą. Louis Vuitton to nie był.

Szybko się przekonałam, że nie ma takiej rzeczy, do której się czło-wiek nie przyzwyczai. Po kilku dniach prawie nie zauważałam urzą-dzenia. Zdarzało się natomiast, że po odwieszeniu go na krzesło żwawo wstawałam, żeby na przykład pójść do toalety, a gumowa rura szybko usadzała mnie na miejscu. Czasem też, kiedy byłam między ludźmi, urządzenie właśnie się rozsysało.

Chodziłam już do fryzjera, bo z trzycentymetrowych włosów dawa-ło się tworzyć różne uczesania. Podczas kolejnej wizyty uprzedziłam go, że vacuum niekiedy popierduje. Fryzjer okazał pełne zrozumienie. Sprawa się rypła, kiedy usiadłam do mycia włosów obok całkiem nicze-go sobie pana. Minutę później w zupełnej ciszy z vacuum wydobył się znienawidzony dźwięk. Byłam spalona. Nawet nie chciało mi się tego tłumaczyć.

Na zmianę opatrunku stawiałam się dwa razy w tygodniu przez ko-lejne trzy tygodnie. Po dwóch całkowicie mi to zbrzydło. Myślę, że z ca-łego leczenia najlepiej zapamiętam ból wywołany zrywaniem plastrów. Spróbujcie przykleić sobie supersilny plaster wielkości połowy klatki piersiowej, a potem go zerwijcie. I tak co trzy dni. Przyklej, oderwij, przyklej, oderwij. Koszmar. Na kolejnej wizycie zaczęłam narzekać.

– Mam tego dość… Jestem zmęczona i tym ciężarem, i tymi plastra-mi. Chciałabym, żeby to się skończyło. Gdyby mi pan to zdjął, byłabym

Page 144: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 144 |

najszczęśliwszą osobą na świecie! – Patrzyłam błagalnym wzrokiem na lekarza.

– Nie mogę. Jest mała przetoka, którą musimy zamknąć, żeby nie musiała pani do nas wracać.

– Nie ma jakiejś alternatywy? – Może by się coś znalazło, ale tu w grę wchodzi jeszcze jedna za-

leżność. Jeśli poczekam tydzień, zyskam pani dozgonną wdzięczność.– Bo rana będzie idealnie wyleczona?– To też. Ale proszę sobie wyobrazić, jaka będzie pani szczęśliwa,

kiedy się pani tego pozbędzie. Najpierw daję pani niedogodność, po-tem ją zabieram. Szczęście będzie dwukrotnie większe.

No był to argument. Ponieważ bardzo lubiłam tego lekarza, z poko-rą zgodziłam się na kolejny tydzień.

Po trzech tygodniach zamieniono mi wielki kufer na malutki opa-trunek Pico. Miał podobną funkcję jak vacuum, tylko był wielkości paczki papierosów. Moje szczęście faktycznie było dwukrotnie więk-sze. Przede wszystkim dlatego, że rana prawie się zagoiła. Kilka dni później nie miałam nawet Pico, co z kolei pozwalało na rozpoczęcie rehabilitacji ręki, niemal nieużywanej od operacji. Wygojona blizna, gruba i szeroka, nie wyglądała estetycznie. Wierzyłam, że przy rekon-strukcji piersi wytną ją i nie zostanie po niej nawet ślad.

Rehabilitacja rozpoczęła się boleśnie. Ścięgna uległy skurczeniu, łopatka przykleiła się do pleców, ból towarzyszący unoszeniu ręki przypominał ten, którego doświadcza na imprezie trzydziestolatek próbujący po paru głębszych zrobić szpagat. Za trzy miesiące cze-kały mnie kolejna operacja i kolejna próba założenia ekspandera oraz profilaktyczne usunięcie drugiej piersi. Teraz miałam jednak względnie normalny czas. Zbierałam swoje przemyślenia, wnioski, doświadczenia i układałam plan wycieczki do Stanów. Wcześniej dostałam wizę i chciałam lecieć jesienią. Choć choroba pokrzyżowa-ła te plany, nie zamierzałam z nich całkowicie rezygnować. Często wizualizowałam sobie siebie stojącą na Manhattanie, biegnącą rano przez Central Park, jadącą wypożyczonym samochodem szeroką au-

Page 145: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 145 |

tostradą. Czułam się prawie tak, jakbym już tam była. Realizacja marzenia o podróży do Stanów zbliżała się coraz większymi kroka-mi. Miałam też spokojny czas na przyjrzenie się, nie po raz pierwszy zresztą, swojemu życiu.

Page 146: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.
Page 147: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział XXIV

Wspólny mianownikBłogosławione niech będą moje porażki!

Zawdzięczam im wszystko, co wiem.Emil Cioran

Myślę, że w podświadomości zawsze miałam strach przed choro-bą. Najłatwiej bać się raka. On jest przecież taki medialny. Wszyscy się go boją, mimo że istnieją dziesiątki chorób o gorszym przebiegu i niedających szans przeżycia. Z tymi chorobami nie wiąże się jednak tyle emocji. Natomiast budzi je to zaledwie trzyliterowe słowo. Nie ma dnia, żeby w mediach nie usłyszeć albo nie przeczytać, która kolejna substancja ma właściwości kancerogenne. Panika ogarnia wszystkich – bez wyjątku.

Podczas rozmów z lekarzami nigdy nie usłyszałam jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, skąd bierze się rak. Jeżeli pacjentka ma muta-cję genu, sprawa jest jasna. Lecz na przykład z takimi jak ja, bez mu-tacji, sprawa się komplikuje. Nie należę do osób, które da się zwieść jakimkolwiek wyjaśnieniem. Charakteryzuje mnie dociekliwość w każ-dym aspekcie mojego życia. Najgorzej bywa u dentysty. Tam również muszę wszystko wiedzieć, ale rozdziawione usta nie pozwalają zada-wać pytań na bieżąco. Udręka. Moja, nie stomatologa.

Nie inaczej z nowotworem. Chciałam wiedzieć wszystko. Szu-kałam, pytałam, czytałam i wyciągałam własne wnioski. Najbliższe mojemu sercu były teorie, że rak to nie choroba, że to ostatnie sta-dium krzyku naszego ciała i psychiki o pomoc. Im więcej czytałam, tym dobitniej docierało do mnie, że medycyna konwencjonalna nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, jak to się dzieje, że u jednych osób rozwija się nowotwór, a u innych nie. Chociaż każdy ma ko-mórki nowotworowe, to tylko co któryś z nas doświadczy rozwinię-cia się guza. Naturalnie wśród przyczyn na czele listy umieszczono

Page 148: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 148 |

papierosy i złą dietę. Z tym bym nie dyskutowała, gdyby nie to, że niemal od razu przychodzą mi na myśl osobnicy kiwający się pod budką z piwem, koneserzy mało wyrafinowanych trunków. Dlacze-go oni gremialnie nie zapadają na nowotwory? Czy ich dieta jest tak bogata w witaminy i minerały? Czy oni nie jedzą skażonej żywno-ści? Nie wdychają smogu? A może palą nierakotwórcze papierosy? A co z dziećmi, u których nowotwór pojawia się zaraz po urodzeniu albo w pierwszych latach życia? One też mają złą dietę? Bez wzglę-du na to, jak bardzo chciałam w to uwierzyć, nie rezonowało to ze mną. Musiałam poznać prawdziwą przyczynę raka. Zdecydowałam, że oprócz czytania literatury niemedycznej przeprowadzę wywiady z osobami mającymi raka, które spotkam na swojej drodze. Nie po-trzebowałam wielkiej grupy kontrolnej z każdym rodzajem nowo-tworu. Chciałam rozmawiać z kobietami, które zachorowały na no-wotwór piersi. Czułam, że musimy mieć jakiś wspólny mianownik. Zdobyłam wiedzę z książek i kontynuowałam śledztwo. Po kilkunastu miesiącach zgromadziłam pokaźny materiał i dostrzegłam w nim ten wspólny mianownik! Każda z moich rozmówczyń miała sporych roz-miarów tobołek doświadczeń. Niestety, głównie złych. Część z nich pozostawała w nieszczęśliwych związkach, nie potrafiła się uwolnić i trwała w patologicznej sytuacji, dusząc w piersi wszystkie emocje.

Jedną z nich była Michalina. Poznałam ją podczas wlewu witamino-wego. Umawiałyśmy się potem na ten sam dzień, byleby móc ze sobą porozmawiać. Byłam jej niezwykle wdzięczna, że chciała opowiedzieć mi swoją historię. To nie jest prosta rzecz, otworzyć się przed zupełnie obcą osobą. Czułam dumę, że potrafiłam wzbudzić w niej dość zaufa-nia, by postanowiła podzielić się ze mną kawałkiem swojej historii.

Michalina, prawie moja rówieśniczka, nie miała szczęśliwego dzie-ciństwa. Podobnie jak ja doświadczyła zimnego chowu. Dla rodzi-ców zawsze była za słaba, za wolna, za mało rozgarnięta. Bez przerwy porównywali ją do dzieci sąsiadów, zwłaszcza tych lepszych od niej. Wychowała się więc w poczuciu swojej beznadziejności, jej samooce-na oscylowała wokół zera. Dość szybko wyszła za mąż, za pierwszego

Page 149: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 149 |

chłopaka, który obiecał jej dozgonną miłość. Dozgonnej miłości wy-starczyło do pierwszego testu ciążowego. W tamtych czasach i w jej środowisku nie wypadało się rozwieść. Mąż pił, prawie codziennie. To browarek, to butelka wina, to regularna najebka w weekend. Dziec-kiem nie umiał się zająć. Michalina pracowała na etacie. Prowadzała dziecko najpierw do żłobka, potem do przedszkola, po powrocie z pra-cy biegiem przygotowywała obiad, by zdążyć, zanim zamkną żłobek lub przedszkole. Do niedawna ukochany mężczyzna niewiele różnił się od jej ojca. Zawsze uważał ją za gorszą od innych. Miał milion powodów, żeby jej dokuczyć albo ją zdeprecjonować. Znosiła to z pokorą, ciągle połykając łzy. Tłumaczyła sobie, że to przetrwa. Dla dobra dziecka, a jakże.

Nowotwór wykryła sama podczas badania pod prysznicem. Kiedy usłyszała diagnozę, coś w niej pękło. Postanowiła żyć. Rokowa-nia były kiepskie, lecz dla niej życie właśnie się zaczęło. Postanowiła, że nie straci już ani jednego dnia. Między chemiami spakowała walizkę, wzięła dziecko pod pachę. Wynajęła kawalerkę za niewielkie pieniądze i zgłosiła się do fundacji, która nazbierała pieniędzy na jej nierefun-dowane wlewy witaminowe. Teraz mijały dwa lata od zakończenia le-czenia. Przyjmowała wlewy profilaktycznie, żeby mieć silny organizm. Po chorobie nie został ślad. Wybaczyła mężowi wszystko i z czystym sercem zaczęła żyć. Bez obciążeń, bez rozpamiętywania przeszłości, oddychając pełną piersią.

„Oddychać pełną piersią” to zdanie klucz, które słyszałam jeszcze wiele razy. Inne usłyszane historie przypominały historię Michaliny. Czasem chodziło o partnera lub męża, innym razem o ojca. Czasem były to kobiety, które straciły dziecko, czasem takie, które nie mogły mieć dzieci, a innym razem takie, które nie miały instynktu macierzyń-skiego i dziecko przytrafiło im się przypadkiem. Zdumiało mnie to, że większość z nich miała nowotwór w lewej piersi, tej bliższej serca. Sięgałam raz po raz po Tajemnice podświadomości, rozdział dotyczą-cy guzów znałam niemal na pamięć. W świetle moich badań nabierał coraz większego sensu. Sinielnikow pisał:

Page 150: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 150 |

[…] guzy tworzą się wtedy, kiedy utrzymujecie w sobie stare urazy i przeżycia. Wciąż je przekręcacie w myślach, pielęgnujecie, groma-dzicie w określonym miejscu swojego ciała [….], rak to stara ukryta uraza, gniew i złość, nienawiść i chęć zemsty, które dosłownie poże-rają ciało. To głęboka, podświadoma, psychiczna, niegojąca się rana. To silny wewnętrzny konflikt z samym sobą i z otaczającym światem. […] Pojawienie się raka w gruczole mlecznym oznacza, że stawiacie siebie na ostatnim miejscu, sami odmawiacie sobie troski i uwagi, a potem „śmiertelnie” obrażacie się na innych ludzi za to, że źle was traktują1.

Każda, absolutnie każda moja rozmówczyni mogłaby się pod tym podpisać. I ja także, bo moja historia niewiele różniła się od ich histo-rii. Tłumiłam w sobie mnóstwo frustracji, żalu, pretensji. Nie dbałam o siebie. Nie kochałam siebie. Miałam żal do ojca, a po zagłębieniu się w siebie odkryłam również żal do mamy.

Jako zaledwie ośmioletnia dziewczynka straciłam najmłodszą siostrę. Miała cztery lata. Nawet dzisiaj na to wspomnienie do oczu napływają mi łzy. Nie da się zapomnieć śmierci takiego malucha. Ja straciłam siostrę, a moi rodzice stracili dziecko. Wtedy nie mogłam zrozumieć ich bólu, widziałam tylko, że mama zapadła się w sobie. Miałam do niej żal, że zapomniała o mnie, że tylko potrzebowała mnie do pomocy przy młodszym rodzeństwie. Później, kiedy zachorowała, wyrzucałam to sobie. Czułam się winna. Myślałam, że gdybym poma-gała bardziej, bez cienia żalu, może ustrzegłabym ją przed chorobą. Doroślałam i potrafiłam zrozumieć o wiele więcej rzeczy, nawet wyda-wało mi się przez chwilę, że udało mi się odbudować relację matka – córka. Dzisiaj wiem, że się nie udało. To zaburzyło u mnie świadomość mojego macierzyństwa.

Pracowałam z psychologiem, żeby ustawić naszą relację tak, jak po-winna wyglądać. To było wtedy, kiedy zmarł mój ojciec. Nagle zostałam

1 Walerij Sinielnikow, Tajemnice podświadomości, przekład Jewgienij Liszczuk, Kalisz 2008, s. 232.

Page 151: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 151 |

sama z mamą leżącą w łóżku, bratem, który nie garnął się do pomocy, i z młodszą o cztery lata siostrą poruszającą się na wózku inwalidzkim. Mój świat znów legł w gruzach. Wszystko, co mozolnie budowałam na sesjach terapeutycznych, zdało się psu na budę. Miałam teraz inną rze-czywistość i znów musiałam jej sprostać. Próbowałam pogodzić życie w Warszawie z dojazdami. Zatrudniałam opiekunki, wstawałam skoro świt, szłam do pracy, a po pracy jechałam sto kilometrów, żeby pobyć z mamą i siostrą. Tak wytrwałam rok. Po roku byłam skrajnie wyczer-pana fizycznie i psychicznie. Uznałam, że jedynym rozsądnym rozwią-zaniem jest umieszczenie ich obu w domu opieki gdzieś blisko mnie. Mogłabym wtedy być u nich codziennie. Pozostało mi poinformować mamę o tym. Zbierałam się chyba dwa miesiące. Miałam zarezerwo-wane miejsce w pięknym prywatnym domu opieki, ale brakowało mi odwagi, żeby poruszyć ten temat. W moich uszach rozbrzmiewał głos ojca i powtarzane przez niego zdanie, że rodzina jest najważniejsza. To nie ułatwiało sprawy. Mimo że nie żył od kilku lat, ciągle się go bałam i ciągle chciałam mu udowodnić, że jestem coś warta. To, co zobaczyłam w oczach mamy, kiedy w końcu powiedziałam jej o domu opieki, prześla-dowało mnie jeszcze przez wiele lat. Chyba nigdy nie wybaczyła mi tego, że ją „oddałam”. Przy każdej wizycie pytała, kiedy zabiorę ją do domu. A domu już nie było… Dom skończył się wraz ze śmiercią mojego ojca, a mnie pękało serce. Wychodząc od niej, zawsze połykałam łzy i czułam się najgorszą córką na świecie. Po mniej więcej roku, nie z powodów finansowych, przeniosłam je obie do państwowego domu opieki, trochę dalej ode mnie, ale ciągle blisko. Myślę, że to był początek końca.

Bez względu na sytuację ciągle czułam, że mama również się o mnie martwi. Niedawno zakończył się mój związek z chłopakiem, którego kochała cała rodzina. Rozsądnym, poukładanym, z wielkim poczu-ciem humoru. Prowadził swój biznes. Traktował mnie jak księżnicz-kę. Akceptował go nawet mój ojciec, z zasady nieakceptujący żadnego z moich chłopaków. On zaś był jedynym, który nie bał się mojego ojca. Pamiętam rozmowę podczas naszej pierwszej wspólnej wizyty. Usie-dliśmy przy stole i ojciec nie omieszkał mi dokuczyć.

Page 152: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 152 |

– Ile zapłaciłaś za to mieszkanie w Warszawie?– Sto dwadzieścia tysięcy. – Tu byś miała za to dom.– A w Tajlandii wyspę – rzucił mój odważny chłopak.I tak zyskał sobie szacunek mojego ojca.Na wieść o tym, że się rozeszliśmy, mama zareagowała fatalnie.

To się stało, kiedy jeszcze mieszkała w domu. Przy każdej wizycie ro-biła mi wyrzuty, że nie układam sobie z nim życia. O to też miałam do niej żal. Nie było mi łatwo po rozstaniu i wyrzuty pogarszały sytu-ację. Kiedy mama była już w domu opieki, pojawił się Michał. Dużo jej o nim opowiadałam i czułam, że staje się spokojniejsza. W końcu miałam trzydzieści lat i jej zdaniem powinnam dawno temu założyć rodzinę.

Po roku zaszłam w ciążę. W piątym miesiącu brzuch zaczynał być wi-doczny, więc postanowiłam powiedzieć o niej mamie. Nie wiedziałam, jak zareaguje. O dziwo, bardzo się ucieszyła. Miałam wrażenie, że teraz się uspokoi. Założę wymarzoną przez nią rodzinę i nie będzie musiała się o mnie martwić. Widziałam, że się rozpogodziła, było jej lżej.

Umarła trzy tygodnie później, a w moim łonie rozwijała się nowa kobieta.

Na pogrzebie łkałam jak dziecko. Bardzo potrzebowałam mamy. Chciałam, żeby była babcią dla mojej córki, chciałam, żeby była ze mnie dumna, chciałam, żeby po prostu była. Nieważne w jakim stanie, ważne, żeby mnie nie zostawiała.

Urodziłam w październiku. Patrzyłam na śpiącą Olę i widziałam w niej moją mamę – miała identyczną twarz. Więc łkałam. Kiedy ja oswajałam się z rolą matki, z wiecznie płaczącym noworodkiem, moja młodsza siostra gasła. Ona również nie poznała Oli, jej światło zgasło trzy miesiące po narodzinach mojej córki.

W mojej lewej piersi, tuż przy sercu, urósł wielki guz. Guz zbudowa-ny z żalu, gniewu, pretensji i złości na cały świat. Miałam w sobie nie tylko konflikt związany z macierzyństwem, lecz także konflikt w związ-ku. Czy różniłam się zatem od tych kobiet, które poznawałam na swojej

Page 153: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 153 |

drodze? Nie. To był nasz wspólny mianownik. Wszystkie jak jeden mąż byłyśmy nieszczęśliwe.

Choroba miała otworzyć nam oczy na to, jak daleko od siebie ode-szłyśmy. Miała zmusić nas do powrotu i rozliczenia się z brakiem mi-łości do samych siebie.

Nabrałam przekonania, że znalazłam Świętego Graala. Odpowiedź, skąd bierze się rak. Poznałam osoby, które poradziły sobie z rakiem, cał-kowicie rezygnując z medycyny konwencjonalnej. Wykonały ogromną pracę nad sobą. Ja tej odwagi nie miałam, nie zrezygnowałam z chemii ani operacji, byłam za daleko od siebie. Wiedziałam jednak, że mogę tę pracę wykonywać równolegle z leczeniem i może dzięki temu osiągnę spektakularny efekt. Mój wynik histopatologii pooperacyjnej miał być tego dowodem. Wygrałam z rakiem… A może wygrałam sama ze sobą?

Przez cały okres choroby poświęcałam czas na odnalezienie siebie i na uzyskanie odpowiedzi na wiele pytań. Po co tu jestem? O co tak na-prawdę w tym życiu chodzi? Czy muszę być więźniem ciężkiego życia? Czy muszę się z nim zmagać? Czy nie ma sposobu na to, aby zmienić je w radosną podróż? Tego typu rozważania prowadziły mnie przez najrozmaitsze doświadczenia.

Najwięcej zawdzięczałam ludziom, którzy odkryli sposób na wyso-ką wibrację. Dzięki nim potrafiłam opanować czarne myśli i wrócić do równowagi wewnętrznej. Moja droga rozpoczęła się z Beatą. Ona otwo-rzyła mi oczy na to, że istnieje świat inny niż świat bólu, niepewności, wątpliwości. Dzięki niej na mojej drodze zaczęły pojawiać się kolejne osoby z takim samym podejściem do życia, aczkolwiek z innym warsz-tatem. Nie wiem skąd, przyszedł do mnie program „Alchemia przebu-dzenia”. Od tego dnia moja wewnętrzna droga zaczęła się prostować i układać w logiczną całość. Choć na początku kursu nie wiedziałam, w którą stronę to pójdzie, po kolejnych spotkaniach czułam prawdzi-wą radość istnienia i coraz bardziej wierzyłam, że dzięki temu stanę się innym człowiekiem i doświadczę innej rzeczywistości. I tak zaiste się stało. Droga, którą pokazał mi Bartek, była tą, którą chciałam kro-czyć do końca życia. Bez względu na to, ile to życie miało jeszcze trwać.

Page 154: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Zrozumiałam, że wszystko, co się w nim wydarza, jest wyłącznie moją zasługą. Nie wiem, czy potrafiłabym dokładnie opisać, na czym polega-ła ta metoda, uznałam więc, że nikt nie opowie tego lepiej niż on sam. Dziękuję, że chciałeś być moim duchowym przewodnikiem.

Page 155: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział XXV

Przewodnik duchowyIm głębsza noc, tym bliżej świtu.

(przysłowie chińskie)

Słowo „rozwój” stało się w ostatnich latach niezwykle modne. Nasza rzeczywistość stale się zmienia i my, jako jej uczestnicy, rów-nież się zmieniamy albo mówiąc inaczej, rozwijamy. Często jednak rozwój kojarzony jest z rozwojem ciebie jako osoby, rozwojem two-jego ego. To oczywiście także jest potrzebne. Wiadomo – fajnie mieć opanowane różnego rodzaju kompetencje, dzięki którym twoje życie staje się po prostu dużo łatwiejsze, bo zaczynasz o wiele sprawniej po-ruszać się w tej rzeczywistości. Jednak w pogoni za tak rozumianym rozwojem człowiek często zapomina o najważniejszym aspekcie siebie i sprowadza sens całego istnienia wyłącznie do tego chwilowego ziemskiego doświadczenia.

Żyjemy w ten sposób, całkowicie zaprogramowani na kon-sumpcję. Żyjemy w całkowitym oddzieleniu od innych ludzi, od przyrody, od samych siebie. Żyjemy nie w rzeczywistości, ale najczęściej w swoim umyśle, poruszamy się po siatkach przetar-tych połączeń neuronowych tworzących swojego rodzaju mapę naszego świata. Ta mapa powstaje w okresie od urodzenia do siódmego roku życia, bo wtedy mózg pracuje na falach theta – to tryb pozwalający przede wszystkim na zapisywanie informacji. Właśnie tak powstają programy umysłu. Oglądasz coś jako dzie-ciak i to najpierw koduje się w twojej głowie, a później staje się twoją prawdą. Obserwujesz aktorów rzetelnie odgrywających swoje role i gdy stajesz się dorosły, w podświadomości masz go-towy cały skrypt – wchodzisz w takie same role i grasz dokładnie tak, jak ci pokazano, że grać trzeba…

Page 156: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 156 |

Jesteś partnerem lub partnerką, rodzicem, pracownikiem, znajo-mym, przyjacielem. Utożsamiasz się ze swoim (de facto nadanym ci) imieniem i nazwiskiem, statusem społecznym oraz majątkowym, nie zdając sobie nawet sprawy, że to wszystko jest jedynie rodzajem fikcji w tradycjach Wschodu nazywanej māyā, czyli w wolnym tłumacze-niu iluzją, czymś, czego nie ma. Większość z nas skupia się właśnie na tej części pozornej rzeczywistości, uważa ją za jedyny i ostateczny cel swojego istnienia. W życiu nastaje jednak moment zmuszający do zatrzymania się i refleksji. Dlaczego tak się dzieje? Już tłumaczę.

Rozwój istoty (nie człowieka, nie ego, lecz esencji, którą jesteś, czę-sto nazywanej duszą) następuje na dwa sposoby – jednym z nich jest wgląd związany z rozwojem duchowym, drugi to cierpienie. Więk-szość ludzi wybiera ten drugi sposób, chociaż często nawet cierpienie nie jest wystarczającym powodem do tego, by spojrzeć w siebie. Nie ułatwia tego także model społeczny, w którym żyjemy – gdy coś złe-go się dzieje (poważna choroba, rozwód, śmierć bliskiego), trafiasz najczęściej do psychologa. Psycholog pomoże ci się pozbierać, może wysłać cię na pogłębioną psychoterapię. Pożar zostaje ugaszony, za-sypany kolejnymi warstwami, jednak prawdziwa przyczyna nadal tli się dużo głębiej. Jeśli masz nieco więcej szczęścia, trafisz na pra-cę także z podświadomością stanowiącą aż 80 procent jednak nadal umysłu. Dzięki tej pracy można rozwinąć się bardziej i pokusić przy-najmniej o próbę znalezienia konkretnego wzorca powodującego konflikt wewnętrzny – prawdziwą przyczynę wszystkich nieszczęść w życiu.

Tak jak wspomniałem, to nadal praca wyłącznie na poziomie umysłu. Ty jesteś czymś więcej niż twój umysł. Wiem, ciężko w to uwierzyć na słowo, ale nie trzeba być oświeconym hinduskim guru, by doświadczyć stanu wyjścia ponad swój umysł. Wystarczy regu-larna praktyka medytacji. Dlaczego więc nie jest ona powszechnie nauczana, mimo że tak wiele współczesnych badań dowodzi jej zba-wiennego wpływu na życie i zdrowie człowieka? Bo jest ona cały czas etykietowana jako rodzaj zagrożenia dla człowieka. Tak, medytacja

Page 157: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 157 |

jest swojego rodzaju zagrożeniem – grozi tym, że możesz poznać prawdę o sobie, a tym samym przestać pasować do ponad 90 procent społeczeństwa, które nadal woli kurczowo trzymać się świata iluzji.

Medytacja to dopiero początek – gdy zaczynasz zdawać sobie sprawę, że nie jesteś swoim umysłem, pojawia się pytanie: „Czym więc jestem, jeśli nie odtwarzaną w kółko jak zdarta płyta swoją przeszłością czy projektowanymi lękami związanymi z przyszło-ścią?”. Ja znalazłem swoją odpowiedź, lecz nie podzielę się nią tutaj – opis wymagałby napisania przynajmniej osobnej książki. Napro-wadzę cię jednak na pewien trop. Jak myślisz, jaki organ wykształca się w nowo powstającym życiu jako pierwszy? Większość ludzi oczy-wiście uważa, że mózg. Przecież: „Myślę, więc jestem”. Tymczasem organem wykształcającym się jako pierwszy jest serce.

Dużo bliższe prawdy byłoby zatem stwierdzenie, że jesteś swoim sercem. Ale to nadal nie jest cała prawda. Serce to swojego rodzaju kompas pokazujący ci to, co jest z tobą zgodne. Robi to za pośrednic-twem tego, co czujesz. Tylko jak masz się skupiać na tym, co czujesz, kiedy musisz grać role, musisz być trybikiem w społeczeństwie, mu-sisz zakładać maskę i udawać? Mało kto zastanawia się nad tym, jaki to udawanie ma sens…

Dlaczego ludzie w życiu cierpią? Dlatego, że nie mają połączenia sami ze sobą, że wypierają całkowicie to połączenie. Wgląd, o któ-rym wspominałem wcześniej, nie musi mieć nic wspólnego z osiąga-niem stanów transcendentalnych, chociaż oczywiście one również są w naszym zasięgu. Wgląd to przede wszystkim zrozumienie i zaak-ceptowanie siebie, swojej prawdziwej boskiej natury wpisanej w każ-dą żywą istotę. Zdaję sobie sprawę, że dla laika to, o czym piszę, może brzmieć abstrakcyjnie. Sam długo zmagałem się z tym, by wyjść ze swojego umysłu i otworzyć się na zupełnie inny świat, świat ener-gii czy też równobieżnych rzeczywistości (patrz teorie z zakresu me-chaniki kwantowej). Gdy kilka lat temu trafiałem na tezy w rodzaju: „Każda myśl jest energią, każda myśl ma potencjał twórczy”, wypie-rałem ich treść.

Page 158: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 158 |

Moje doświadczenia oraz doświadczenia zaobserwowane u ludzi, z którymi pracuję, świadczą o jednym: rzeczywistość jest energią, ty jesteś energią, wszystko jest energią poruszającą się z określoną częstotliwością, w tej częstotliwości zaś jest zapisana konkretna in-formacja. I chociaż dziś nikt nie może tego potwierdzić naukowo, to co, jeśli nie bezpośrednie doświadczenie, może być najlepszym do-wodem? Na doświadczenie trzeba się jednak otworzyć, a to wymaga gotowości do tego, by przynajmniej na chwilę odłożyć na bok wszyst-kie do tej pory przyjęte założenia dotyczące tego, kim i czym jesteśmy.

Chociaż nie jest to wiedza powszechnie dostępna i nikt nie mówi o tym w mediach, istnieją ośrodki badawcze, których prace wyraźnie potwierdzają te teorie. Mówię tu chociażby o amerykańskim Insty-tucie Matematyki Serca (www.HeartMath.org) prowadzącym ba-dania pola energetycznego człowieka. Instytut potwierdza, że takie pole istnieje i ma ogromny wpływ na jakość życia. Albo o badaniach świętej pamięci doktora Davida R. Hawkinsa dotyczących pozio-mów świadomości człowieka oraz możliwości ich zmiany poprzez pracę wewnętrzną. Wreszcie warto wspomnieć Instytut Monroe pro-wadzący badania nad świadomością człowieka jako czymś niema-terialnym, mającym bardzo niewiele wspólnego z rzeczywistością w potocznym rozumieniu tego słowa.

Moja praca jest połączeniem wyników wyżej wspomnianych ba-dań poszerzonych o wgląd. I chociaż dla wielu brzmi to zupełnie nie-zrozumiale, to 99,9 procent współpracujących ze mną osób doświad-cza samodzielnie czegoś, co w największym skrócie można nazwać oddziaływaniem swoją wibracją na swoją rzeczywistość. Im wyż-sza jest twoja wibracja (według mapy świadomości Hawkinsa – im bliższa jest oświeceniu), tym bardziej możesz oddziaływać na swoją rzeczywistość. Powiem więcej. Wersji rzeczywistości, w jakich przy-chodzi ci brać udział, jest nieskończona ilość. To, w której weźmiesz udział, jest uwarunkowane właśnie twoją wibracją. Ucząc się w pełni panować nad swoją wibracją, czyli wypadkową swoich myśli (świa-domych i podświadomych) oraz podejmowanych działań, a także

Page 159: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 159 |

swoim czuciem (właśnie z poziomu serca), zyskujesz możliwość peł-nego sterowania swoim doświadczeniem tu, na Ziemi. By to zrobić, potrzebujesz odwagi. Odwagi, by poznać prawdę o sobie.

Sylwia była jedną z pierwszych osób, które mimo tego, że pra-ca, którą wykonuję, nie jest powszechnie akceptowana i rozumiana przez ogół społeczeństwa, zaufała mi i znalazła w sobie odwagę, by stanąć w swojej pełnej prawdzie. I chociaż nie było to łatwe, chociaż wymagało zrzucenia licznych nabytych warstw, zaprocentowało. Sylwia pozwoliła sobie na bycie w zgodzie ze swoją prawdą, na po-znanie przyczyny konfliktu, który był powodem jej choroby. Wierzę, że dzięki tej książce więcej osób otworzy oczy, a badania – czy to nad rakiem, czy nad innych chorobami trapiącymi ludzkość – zaczną obierać inny kierunek niż ten wytyczony przez tradycyjną farmako-logię. Jeszcze nigdy w udokumentowanej historii ludzkości poziom rozwoju medycyny i technologii nie był tak zaawansowany. Nigdy też współczynnik śmiertelnych chorób, między innymi raka, nie był tak wysoki. To chyba daje do myślenia. Droga do szczęśliwego życia, które wypełnia zdrowie, nie wiedzie przez racjonalny umysł. Kiedy ludzkość to zrozumie? To zależy od każdego z nas z osobna.

Sylwio, dziękuję Ci z całego serca za możliwość opublikowania tego tekstu – głęboko wierzę, że otworzy on oczy przynajmniej kilku osobom, które dzięki temu będą mogły zacząć szukać odpowiedzi nie na zewnątrz, lecz w sobie. „Kto patrzy na zewnątrz: śni. Kto patrzy do wewnątrz: budzi się”.

Namaste Bartek Indygo

Page 160: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.
Page 161: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział XXVI

BachataTaniec jest ukrytym językiem duszy.

Martha Graham

Przed diagnozą nie robiłam niczego dla siebie. Nie miałam na nic czasu i wszystko było ważniejsze ode mnie. Najpierw opieka nad rodzi-ną, potem opieka nad dzieckiem, praca, obowiązki domowe i absolut-ne zero zainteresowania swoimi potrzebami. Wieki temu zaprzestałam robienia większości rzeczy, które sprawiały mi przyjemność. Nawet zakupy robiłam przez Internet, byle nie tracić zbyt dużo czasu, bo wte-dy nie wyrobiłabym się z całą resztą. Na mojej twarzy częściej gościł grymas niż uśmiech. Grymas był tak częsty, że oglądając swoje zdjęcia z profilu, widziałam opadające kąciki ust. Ta obserwacja mnie poraziła. Zrobiło mi się tak po ludzku przykro. Jak można sobie coś takiego zro-bić? Choroba zdecydowanie przewartościowuje system. Odkrywasz, że nikomu nie szkodzisz, rozwijając swoje pasje. Ja swoje zaczęłam od-krywać na nowo. Na dodatek okazało się, że ciągle potrafię zachwycić się czymś nowym. Pewnego dnia wpadła do mnie Dorota.

– Chodź ze mną na bachatę!– Na co? Czy ty mnie nie obrażasz? – Nie wiedziałam co to jest ba-

chata.– Salsa mnie nie kręci, za to bachata jest mistrzem! Poza tym mam

świetnego instruktora. Mógłby być naszym synem.– Ja na taniec? Teraz? Przecież za chwilę zaczynam chemię!– Tak, właśnie teraz. Dlaczego nie? Nie musisz przecież iść od razu

po chemii.– No nie wiem. Michał się wścieknie.– Nie pójdziesz na taniec, bo Michał się wścieknie? Czy ty słyszysz,

co mówisz? Na randkę idziesz? Męża szukać? Opanuj się.

Page 162: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 162 |

– No nie wiem… Nie będzie zadowolony.– A ty jesteś teraz zadowolona?– Średnio… – Czy potrafisz czasem pomyśleć o sobie?

Obie wiedziałyśmy, że nie. Jeśli padała jakakolwiek propozycja ze strony moich koleżanek, prawie zawsze odmawiałam. Nie chciało mi się tłumaczyć w domu. Wolałam mieć święty spokój, niż słuchać do-cinków albo litanii rzeczy, które on ma do wykonania a które zwykle uniemożliwiały mi zrobienie czegoś dla siebie. Kiedy jednak, mimo wszystko, coś zrobiłam, wyrzuty sumienia zagłuszały z tego radość. Tym razem bardzo chciałam zacząć tańczyć. Odważyłam się. To był dla mnie przełom. Sama przestałam tworzyć w głowie projekcje. Myślę, że w innych okolicznościach ukrywałabym to, że chcę tańczyć, teraz jednak tego nie chciałam. Chciałam być fair z Michałem i w zgodzie ze sobą. Zdecydowałam, że po prostu powiem mu, że chcę to robić. Na pierwszą lekcję poszłam jeszcze przed rozmową z nim.

Instruktor, Rosjanin, miał na imię Nikita. Polubiłam go od pierw-szej chwili. Nie miałam wątpliwości, że lubi uczyć i że taniec jest jego pasją.

– Cześć, mam na imię Sylwia i chcę nauczyć się bachaty. Najlepiej w miesiąc.

– W miesiąc? A co już umiesz?– Umiem powiedzieć „bachata”.– No to mamy jakiś punkt zaczepienia! – Muszę ci również dać instrukcję obsługi mnie.– O! To ciekawe.– Zobacz, tu mam taką kulkę – odsunęłam koszulę, żeby pokazać

mu port. – I tej kulki nie można naciskać.– Od czego ta kulka?– To port. Mam raka. – Czekałam na jego reakcję. Odpowiedź total-

nie mnie zachwyciła!– Ale nie zarażasz? – zagadnął ze śmiechem.

Page 163: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 163 |

– Nie…– No to tańczymy! – odparł gromko z przepięknym rosyjskim

akcentem.

Chwilę później poznałam krok podstawowy i ruszyłam na parkiet. Ustalmy jedno. To, co pokazałam na parkiecie, można nazwać wszyst-kim, choć na pewno nie tańcem. Patrząc na siebie w lustrze, odkryłam wiele rzeczy, o których nie miałam pojęcia. Między innymi to, że wy-glądam jak kłoda, ruszam się jak kłoda i nie słyszę muzyki. A z profilu w tańcu wyglądałam jak struś. Nikita dwoił się i troił, żeby ratować sytuację. Wszystko na nic. Chciałam jakoś dowyglądać, czego nie do-tańczyłam… Wszystko na nic. Tak mnie to rozsierdziło, że zapisałam się na kolejne lekcje – podwójne!

Chodziłam regularnie. Szczerze mówiąc, Nikita miał w nosie, że jestem w trakcie leczenia. Na każdego mojego focha, że za szybko, że za intensywnie, że kondycja nie pozwala, odpowiadał bez drgnięcia po-wieki:

– Twoje ciało może więcej, niż podpowiada ci umysł! I za to lubiłam go najbardziej. Traktował mnie jak absolutnie zdro-

wą osobę. Taniec sprawił, że odkryłam w sobie pasję. Uwielbiałam te lekcje i cieszyłam się na każdą już dzień wcześniej. A podczas lekcji radość przepełniała mnie aż po koniuszki najmniejszych nerwów, bez polineuropatii. Po kilkunastu lekcjach zdarzało się nawet, że byłam z siebie zadowolona. Moje pokraczne ruchy zaczęły nabierać gracji, ciało stawało się coraz bardziej elastyczne. Chciałam coraz więcej i wię-cej. Wiedziałam, że przystopuje mnie mastektomia. Założyłam sobie, że wrócę na lekcje po pięciu tygodniach… Nie wróciłam ani po pięciu, ani po dziesięciu. Jednak nie przestałam marzyć o tym, by w tańcu osiągnąć perfekcję. Myślałam o bachacie każdego dnia, kiedy rehabili-towałam rękę. W zasadzie był to główny powód, dla którego ćwiczyłam aż do bólu. Dosłownie do bólu.

Powoli wracałam do formy. Od operacji minęły cztery miesiące, rana się zagoiła, nic nie stało na przeszkodzie, żeby umówić się na lek-

Page 164: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

cję. Do kolejnej operacji miałam jeszcze trzy miesiące, po niej znów musiałam zrobić przerwę. Pomyślałam, że na wszelki wypadek zrobię morfologię, bez skierowania, prywatnie. Jeśli wszystko będzie okej, wracam na parkiet.

Wynik mnie zaskoczył.Miałam wyraźnie podwyższone limfocyty, kiepskie białe krwinki

i neutrofile mocno poniżej normy. W zasadzie była to klasyczna neu-tropenia. Bachata musiała poczekać. Ku mojej rozpaczy.

Page 165: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział XXVII

Zaklinaczka krwiJeśli potrafisz zachować zimną krew, kiedy wszyscy tracą głowę,

świat należy do ciebie.Rudyard Kipling

Nie mogłam się zdecydować na radioterapię. Wewnętrznie nie czu-łam takiej potrzeby, lekarze zaś jeden po drugim mówili, że mam do niej bezwzględne wskazanie ze względu na przerzuty do węzłów. Los jednak tak plótł tę historię, że ciągle działo się coś, co nie pozwalało zrobić radioterapii. Najpierw operacja, potem gronkowiec i pozbywa-nie się go. Procedurę leczenia rany zakończyłam w okolicach kwietnia. Radioterapię powinno się zrobić maksymalnie do trzech miesięcy po mastektomii. U mnie minęły cztery. Miałam nawet momenty, zwłasz-cza po wizycie u onkologa, że chciałam się zgodzić. W końcu wpisy-wała się ona w założenie zrobienia wszystkiego, co tylko jest dostęp-ne. Okoliczności decydowały za mnie. Kolejną przeszkodą okazały się marne wyniki krwi, które naprawdę mnie zadziwiły. Mój system im-munologiczny przestawał działać. Tydzień po tygodniu rozjazd między limfocytami i neutrofilami rósł i rósł. O radioterapii nie było mowy. Wtedy ostatecznie zdecydowałam, że z niej rezygnuję. Uznałam, że po tak długim czasie od operacji przyniesie ona więcej szkody niż pożytku. Klamka zapadła.

Świadomie zrezygnowałam z radioterapii. Na amen. Był to też chyba najtrudniejszy czas w trakcie całego leczenia.

Wyniki krwi z tygodnia na tydzień się pogarszały. Po operacji ciągle były dobre. Miesiąc później cała biochemia zaczęła się wywracać. Lim-focyty szybowały w górę, neutrofile pikowały w dół. Wpadłam w neu-tropenię. Podczas chemii, kiedy białe krwinki znacznie spadały, dosta-wałam Neulastę stymulującą szpik do ich produkcji. Teraz nie mogłam jej przyjąć. O ile Neulasta była oczywista w trakcie leczenia, o tyle teraz

Page 166: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 166 |

nie można jej było podać, należało najpierw znaleźć przyczynę tak zni-komej produkcji białych krwinek.

Po kolejnych dwóch tygodniach neutrofile spadły do 650, przy nor-mie od dwóch do ośmiu tysięcy. Zaczynało się robić naprawdę niebez-piecznie. Moje wysokie wibracje przestawały działać. Ogarniała mnie coraz większa panika. Pojechałam do pani onkolog prowadzącej. Ona również miała zagwozdkę. Dała mi namiary na doskonałego hematolo-ga i zaleciła konsultację.

– To świetny hematolog, proszę do niego pójść.– Myślę, że powinnam pojechać na urlop. – Dokąd?– Do Chorwacji.– Słabo. Gdzieś w Polsce, okej. Ale Chorwacja? Wolałabym nie.– Przemyślę to w takim razie.Wróciłam do domu. Konsultację hematologiczną u poleconego

lekarza mogłam mieć nie wcześniej niż za dwa tygodnie. Nie potra-fiłam podjąć decyzji o wyjeździe. Z jednej strony, bardzo chciałam, z drugiej, miałam pietra. Udało mi się umówić wizytę u innego hema-tologa następnego dnia. Powinno mnie to zastanowić… Od jego dia-gnozy uzależniałam wyjazd na urlop. Jeśli uzna, że to późne efekty che-mioterapii, pojadę. Jeśli według niego to coś poważniejszego, zostanę.

Stawiłam się na wizycie. Pani hematolog, oglądając moje wyniki, z rozbrajającą szczerością przyznała, że nie ma do czynienia z pacjenta-mi onkologicznymi. Zastanawia się jednak, czy dobrym rozwiązaniem nie byłoby wyrobienie sobie przeze mnie karty DiLO z nowym rozpo-znaniem.

Nogi się pode mną ugięły.Serio? Wyleczyłam raka piersi po to, żeby wpaść w białaczkę??Zgarnęłam zamaszystym ruchem swoje badania, a godzinę później

byłam spakowana na wyjazd. W ułamku sekundy zmieniłam zdanie. Właśnie że pojadę. Nie dam się zwariować, pojadę i wrócę z lepszymi wynikami. Potrzebuję świeżego powietrza, zdrowego jedzenia i czasu dla siebie.

Page 167: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 167 |

Cały tygodniowy urlop cieszyłam się doskonałą kuchnią śród-ziemnomorską, chodziłam na spacery, pływałam łódką po Adriatyku i każdej nocy zasypiałam w słuchawkach z dźwiękami binauralnymi. Intencyjnie wizualizowałam sobie regenerujący się szpik. Wewnętrz-nie czułam, że ten wyjazd mi pomoże. Odrzuciłam wszystkie myśli, że mi to zaszkodzi, że się przeziębię, że nie powinnam. Klepałam w głowie mantrę, że mój system immunologiczny odbuduje się właśnie w Chor-wacji.

Wróciłam z o wiele lepszym nastawieniem. Byłam na milion pro-cent pewna, że wyniki znacznie się poprawiły. Następnego dnia po po-wrocie poszłam do laboratorium.

Odebrałam wyniki i oczy zaszły mi łzami. Było najgorzej. Najgorzej od dwóch miesięcy. Przysiadłam na kana-

pie i chyba pierwszy raz się poddałam. Targały mną przeróżne emocje. Głównie złość i niedowierzanie. Zwątpiłam we wszystko, w co do tej pory wierzyłam. Moja intuicja mnie zawiodła. Intuicja, która prowa-dziła mnie przez całą chorobę, wystrychnęła mnie na dudka. Limfocy-ty były jeszcze wyższe, neutrofile osiągnęły poziom 570. To nawet nie była neutropenia. Zbliżyłam się do agranulocytozy. Jeszcze 70 neutro-fili mniej i powinnam trafić do izolatki w szpitalu. Ocierałam się o stan zagrażający mojemu życiu.

Siedziałam na kanapie obrażona na cały świat, zawiedziona, zdru-zgotana. To nie mogła być prawda! Przecież nie mogłam się tak mylić! Czułam, że wszystko jest okej! To nie było pobożne życzenie, ja to czu-łam. Czułam!

Przesiedziałam tak kilkadziesiąt minut. Nie wiedziałam, co robić. Pakować się do szpitala? Dyskutować sama ze sobą? Rozkminiać?

Nalałam wody do wanny, nasypałam soli Epsom, włożyłam słu-chawki i włączyłam medytację prowadzoną. Po kilku minutach zaczę-łam wracać do siebie. Nadal czułam, że te wyniki to nieprawda. Podję-łam też decyzję, że jutro powtórzę badanie. Z taką myślą zasypiałam.

Obudziłam się następnego dnia i co sił w nogach pobiegłam do labo-ratorium. Wynik miał być po południu. Kiedy logowałam się na stronę

Page 168: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

laboratorium, serce mi waliło, a ręce drżały jak na kacu. Otworzyłam plik…

Limfocyty 49% (norma 19–51)Limfocyty bezwzględne 1,44 (norma 1,18–3,74)Neutrofile 38,2% (norma 34–71)Neutrofile bezwzględne 1,12 (norma 1,56–6,13)Zwariowałam! Nie myliłam się!W zasadzie tylko neutrofile były poniżej normy, cała reszta była

w normie. Natychmiast zrobiłam zdjęcie i wysłałam wiadomość do mojej pani onkolog.

Kilka minut później dostałam odpowiedź: „Uff… Twarda Pani jest. Nawet szpik Pani słucha!”.

Byłam z siebie diablo dumna. Moje DNA dawało mi wyraźne sygna-ły i miałam na to papiery.

Page 169: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział XVIII

Karuzela, karuzela, na Bielanach co niedziela

Zaiste wariat na swobodzie największą klęską jest w przyrodzie.Czesław Miłosz

Kolejnym etapem mojego leczenia było przyjmowanie leku, który miał zapobiec przerzutom – Tamoxifenu. Ponieważ miałam nowotwór hormonozależny, należało zatrzymać produkcję estrogenu, który go stymulował. Zdążyłam uzupełnić swoją wiedzę na jego temat i wiedzia-łam, że w porównaniu z chemioterapią to pikuś. Miałam doznawać tyl-ko uderzeń gorąca – doświadczają ich kobiety w trakcie klimakterium. Tamoxifen to kolejna rzecz, która średnio do mnie pasowała. Bałam się leku hormonalnego. Może i zatrzymywał rozwój nowotworu, ale przerażały mnie skutki uboczne jego stosowania. Dość powiedzieć, że jednym z nich mógł być – uwaga! – rak szyjki macicy. Zatem zamienił stryjek siekierkę na kijek.

Stwierdziłam po namyśle, że spróbuję i zobaczę, jak się będę po tym czuła. Jako dodatkowe zabezpieczenie zastosuję dźwięki binauralne, sprawiające, że mózg pracuje na falach theta. Permanentny chill.

Pierwsze trzy dni były całkiem okej. Po jakichś czterdziestu minu-tach od wzięcia tabletki czułam się lekko niespokojna, poza tym nic się nie działo. Kolejne dni okazały się mniej wesołe. Po pierwsze, doświad-czyłam uderzeń gorąca. Kiedy nadchodziła fala, najchętniej zdarłabym z siebie skórę, byleby tylko nie czuć oblewającej mnie lawy. Trwało to na szczęście kilka minut i raptem raz czy dwa dziennie. Dało się wy-trzymać. Gorsza była huśtawka nastrojów. Kobiety, które były w cią-ży, zrozumieją mnie najlepiej. Ciążowe wahania nastrojów to przy tym pestka.

Brałam tabletkę około godziny 10 każdego dnia i minuta po minucie czułam narastający gniew. Nie jakiś tam foch, regularny gniew z siłą

Page 170: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 170 |

rażenia tajfunu. Czułam, że we mnie wzbiera, i w pierwszych dniach starałam się go opanowywać. Szybko się okazało, że opanowywanie go nie prowadzi do jego unicestwienia, wręcz przeciwnie – prowadzi do jego nagromadzenia. I gdy wulkan nie mógł pomieścić nadmiaru emocji, następowała erupcja. Ach, co to za sceny! Nie podejrzewałam się o to, że znam tyle wulgarnych słów i że w mojej psychice nagro-madziło się tyle negatywnych emocji. Przez kolejnych kilka godzin po wzięciu tabletki przypominałam sokoła albo innego jastrzębia. Nic nie umknęło mojej uwadze. Zauważyłam każdą rzecz, do której mogłam się przyczepić. Ba! Jeżeli nie było takiej rzeczy, potrafiłam ją w ułam-ku sekundy stworzyć. Nie miałam litości. Dla nikogo. Dostawało się wszystkim, poczynając od Michała, przez moją córkę i obce osoby, na kotach kończąc. Tak, koty miały przegwizdane. Stały się najłatwiej-szym dla mnie łupem. Zawsze gdzieś blisko i nigdy nie dyskutowały, co mnie jeszcze bardziej rozsierdzało. Czekałam z utęsknieniem, aż ktoś wróci do domu. Wtedy mogłam bezkarnie wydrzeć się na cały regulator i krzyczeć o wszystkich niedogodnościach, jakie mnie w tym okrutnym domu spotykały. Nie obywało się bez wiadra wylanych łez, bez żalów, że nikt mnie nie rozumie. Najlepiej byłoby, gdybym znikła; zresztą nikt by tego nie zauważył, bo jestem przecież tak maaaaaałooooo ważna!

Kilka minut później siadałam w kącie, patrzyłam na wszystkich z miło-ścią i myślałam: „Ojej, za co tak na nich nakrzyczałam? Biedni oni tacy… Nie powinnam…”. W stanie skruchy pozostawałam tylko do kolejnej daw-ki tamosia. Później – drżyjcie narody – nadciągałam po raz kolejny.

Tak wytrzymałam trzy tygodnie. Trzy długie tygodnie na hormonal-nym rollercoasterze. Miałam dość. Poszłam ponownie na badanie krwi. Złe wyniki wróciły. Limfocyty poszybowały w górę, neutrofile spadły do 650. Wróciłam jak niepyszna do szpitala i razem z panią doktor zdecydowałyśmy o zrobieniu trepanobiopsji szpiku. Przyszedł czas na zdiagnozowanie, z czego wynika taka biochemia krwi. Zaczynało mnie to, szczerze mówiąc, irytować, bo w tej sytuacji nie było mowy o rekon-strukcji piersi. Przy okazji rzuciłam w kąt Tamoxifen, tłumacząc sobie, że to on pogorszył moje wyniki. Czułam się wolna.

Page 171: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 171 |

Dwa dni później pobrano mi szpik wraz z wycinkiem kości i czeka-łam na wynik. A wynik wiele nie powiedział. Szpik produkował krwinki w 10 procentach (norma to 35 procent), natomiast laboratorium nie orzekło, gdzie tkwi tego przyczyna. Chciał, nie chciał, musiałam znów pójść do hematologa. Ty razem karnie czekałam na wizytę u lekarza poleconego mi wcześniej.

We wtorek zjawiłam się w jego gabinecie wyposażona w półtora kilograma dokumentów.

– Dzień dobry. Co panią do mnie sprowadza?– Dzień dobry. Mam tu małą zagwozdkę dotyczącą mojego szpiku.

Byłam już u jednego hematologa. Ponieważ usłyszałam, że powinnam założyć nową kartę DiLO, uciekłam.

– Aż tak źle chyba nie jest? – zapytał lekarz ze śmiechem.– Pan mi to powie. – Już go polubiłam.– Hmmm… Faktycznie, wyniki nie są super, biopsja wskazuje na

szpik hipoplastyczny, czyli uszkodzony. Mimo to coś się ciągle w nim produkuje. Poza tym, gdyby to był nowotwór, najprawdopodobniej wszystkie trzy linie byłyby zaburzone. Tu widzę jedną. A jak się pani czuje?

– No właśnie… Czuję się świetnie!– W takim razie mamy bardzo dobrą sytuację wyjściową, bo ja nie

leczę wyników z laboratorium, tylko pacjenta.Popatrzyłam na niego z wielką wdzięcznością. Potrzebowałam ta-

kiego zdania. Spotkałam zatem kolejnego lekarza, który chciał dla mnie dobrze. Nie posiadałam się z radości.

– Widzę, że badania są robione co dwa tygodnie? – Tak. Zastanawia mnie, że wyniki raz są dobre, raz złe. Nie rozu-

miem tego.– Raz są dobre, raz złe? Co pani ma na myśli?– Proszę popatrzeć – podsunęłam mu kilka wybiórczych kartek. –

Tutaj mam neutrofile 650, a nazajutrz 1300. Czy to nie dziwne?– Czy jest pani w stanie przypomnieć sobie, o której godzinie robiła

pani te dwa badania?

Page 172: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 172 |

– Jedno o 7.30, drugie o 12.– Była pani na czczo?– Przy pierwszym tak, przy drugim nie.– Bingo! – Zatarł ręce. – Wszystko wskazuje na to, że może mieć

pani neutropenię rzekomą, czyli taką, która ujawnia się tylko w nocy i nie wymaga leczenia. Żeby to potwierdzić, zrobimy próbę kortyzono-wą. Proszę iść na pobranie krwi rano i na czczo. Potem zostanie pani podane 200 miligramów kortyzonu. Jeśli wyniki się poprawią, po-twierdzi to moją wstępną diagnozę.

– Co ta próba dokładnie pokazuje? – Przy pobieraniu krwi ujawnia się neutrofile krążące we krwi.

Często badanie takie nie do końca jest precyzyjne. W pani przypadku musimy ustalić, jaką ma pani rezerwę szpikową. Po podaniu hormo-nu szpik zaczyna produkować więcej neutrofili i uwalnia je do krwi. Dlatego po dwóch godzinach od podaniu kortyzonu sprawdzimy, czy ilość neutrofili we krwi obwodowej wzrosła. Dzięki temu będziemy wiedzieć, czy szpik faktycznie jest uszkodzony i nie potrafi produko-wać prawidłowych krwinek. Jeśli liczba nie wzrośnie, pobiorę pani szpik osobiście i ocenię go pod kątem jakości, nie zaś liczby białych krwinek.

– Podoba mi się to, co pan mówi. Czyli na razie nie muszę się starać o kartę DiLO?

– Myślę, że jeszcze długo nie. Proszę się nie martwić. I zapraszam z wynikami.

Wychodziłam lżejsza o kilka kilogramów. Co za cudowny lekarz!Następnego dnia zrobiłam próbę kortyzonową. Wyniki poprawiły

się dwukrotnie. Umówiłam kolejną wizytę. Dwukrotny wzrost okazał się niewy-

starczający, żeby zaniechać ponownego pobrania szpiku. Kilka dni później pojechałam do szpitala i z talerza kości biodrowej zassano mi kilka mililitrów szpiku. Na wynik miałam czekać tylko jeden dzień. Lekarz, który pobierał szpik, miał go osobiście obejrzeć pod mikro-skopem.

Page 173: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 173 |

Nie powiem, jadąc po wynik, miałam lekki stres. Jednocześnie czu-łam, że nie ma powodu do niepokoju. Weszłam do gabinetu i zobaczy-łam uśmiech na twarzy lekarza. Wiedziałam, że jestem w domu.

– Dzień dobry.– Dzień dobry, pani Sylwio, wszystko jest w najlepszym porządku.

– Uśmiechnął się jeszcze szerzej.– Serio?– Najbardziej serio. Proszę, tu jest opis dla pani onkolog prowadzą-

cej.Wzięłam kartkę do ręki i powoli zaczęłam czytać. Neutropenia

w Pani sytuacji nie ma żadnego znaczenia, gdyż:Szpik jest bogatokomórkowy i nie ma zaburzeń sugerujących cho-

roby rozrostowe układu krwiotwórczego.Przyczyną obniżenia neutrofili we krwi obwodowej jest zahamo-

wanie dojrzewania w szpiku mielocytów i metamielocytów. Nie ma to znaczenia klinicznego, a wartość całkowita układu białokrwinko-wego jest prawidłowa.

W wywiadzie nie ma nawracających infekcji bakteryjnych ani wi-rusowych, co dowodzi dobrej odporności organizmu.

Wnioski: Nie ma przeciwwskazań do operacji rekonstrukcji pier-si, gdyż nie ma upośledzenia odporności.

Ileż to razy płakałam z radości? Niewiarygodne, że w trakcie choro-by częściej doświadczałam takich stanów niż przed nią. Teraz nic nie stało na przeszkodzie, żeby umówić termin operacji.

Page 174: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.
Page 175: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział XXIX

Każda sytuacja jest szansąWielu ludziom wydaje się, że ich los nie jest z góry przesądzony, że wszystkie nastę-pujące po sobie dotyczące ich zdarzenia są wyłącznie zbiegiem okoliczności. Mimo to nawet oni, spoglądając po latach wstecz na swoje życie, dostrzegają, że coś, co niegdyś wydawało się im dziełem przypadku, w gruncie rzeczy było koniecznością.

Orhan Pamuk

W zasadzie przyzwyczaiłam się do tego, że większość rzeczy, któ-re mi się przytrafiały, była skutkiem niezwykłego splotu sprzyjających mi sytuacji. Do niedawna powiedziałabym, że to cudowne zbiegi oko-liczności. Teraz tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu obserwowa-łam, że sama je przyciągam. Nie inaczej stało się z nowym chirurgiem, a właściwie nową panią chirurg…

Michał chciał sprzedać samochód. Szło mu to jak po grudzie. Samo-chód stał u nas w garażu i czekał na szczęśliwego nabywcę. Do czasu…

Pewnego razu zawitał do nas pan żywotnie zainteresowany kupnem. W garażu toczyły się rozmowy na wiele tematów, między innymi mojej choroby. Był to czas, kiedy ciągle nie umiałam podjąć decyzji o pod-daniu się radioterapii. Potencjalny nabywca samochodu powiedział, że jego żona jest radiologiem i on chętnie przyjedzie z nią następnym razem, żebyśmy mogły zamienić kilka słów. Tak też się stało. Kilka dni później, siedząc przy filiżance kawy we własnym domu, toczyłam dys-putę na temat zasadności przeprowadzenia radioterapii. Przemiła pani powiedziała, że sama niewiele może pomóc, ale rekomenduje mi świet-ną panią chirurg onkolog, która na pewno znajdzie jakieś rozwiązanie. To było to, czego potrzebowałam!

Szybko zrobiłam research w internecie. Byłam pod wrażeniem. Po pierwsze, nie doktor, a profesor nadzwyczajny i doktor habilitowa-ny z olbrzymim dorobkiem akademickim, członek Polskiego Towarzy-stwa Onkologicznego, podróżująca po całym świecie, by się nieustan-nie kształcić. Skupiona głównie na raku piersi i pomaganiu kobietom z nowotworami. Na dodatek w moim wieku i piękna.

Page 176: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 176 |

Dwa dni później jechałam na wizytę.W gabinecie czekała na mnie śliczna, filigranowa pani profesor.

Od progu wzbudziła moje zaufanie. Przywitałam się i podałam teczkę z dokumentami.

– Oo… habilitowałam się z pani przypadku – powiedziała w pierw-szym zdaniu.

– Jak to?– Nie wiem, czy zdaje sobie pani sprawę, ale przy pani parametrach

wyjściowych szansa na całkowite ozdrowienie mieści się w granicach jednego procenta. Jest pani szczęściarą.

Znów poczułam w sercu cudowną wdzięczność. Do dziś uwielbiam ten stan. Nie poznałam do tej pory piękniejszego ani bardziej czystego uczucia.

Wiedziałam, że właśnie u tej pani profesor zrobię rekonstrukcję piersi. Od początku chciałam mieć również profilaktyczną mastekto-mię drugiej piersi. Po pierwsze, nie chciałam za jakiś czas przecho-dzić tego samego. Po drugie, estetyka ciągle miała dla mnie znaczenie. Lewa pierś z silikonem na pewno będzie wyglądać lepiej niż prawa bez silikonu, za to dotknięta prawem grawitacji. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu okazało się, że profilaktyczną mastektomię zrefunduje mi NFZ. Do tej pory słyszałam wyłącznie opinie, że można ją przepro-wadzić wyłącznie na życzenie pacjentki nosicielki genu BRCA. Ja nie byłam nosicielką. Pani profesor poinformowała mnie, że jeśli pacjent-ka czuje paniczny strach przed nawrotem choroby, to zgodnie z literą prawa można wykonać taką mastektomię. Znów poczułam ogromną wdzięczność.

Pozostało mi umówić termin operacji. Wybrałyśmy 23 lipca. Mia-łam wtedy czas na krótkie wakacje przed i rekonwalescencję po, zanim wylecę do Stanów.

Jeszcze przed operacją w rocznicę diagnozy poprosiłam o skierowa-nie na kontrolną tomografię całego ciała. Czułam się świetnie (jedynie bardzo rzadko strzykało mi w kościach), ale chciałam trzymać rękę na pulsie. Pojechałam z samego rana, jak zwykle wszędzie pierwsza.

Page 177: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 177 |

Procedura – standard: wypicie litra wody, wkłucie wenflonu do po-dania kontrastu, zdjęcie całej biżuterii i grzeczne ułożenie się na łóżku. Podawanie kontrastu nie jest najprzyjemniejszym momentem tego ba-dania. W ustach czuć dziwny metaliczny smak i w miarę rozchodzenia się specyfiku po ciele kręci się w głowie i robi się nieznośnie gorąco. Na szczęście całe badanie trwa najkrócej ze wszystkich badań obrazo-wych, jakie miałam. O wiele dłużej czeka się na wynik. Umówmy się, trudno wtedy wyrzucić to, co czai się gdzieś z tyłu głowy.

Wynik dostałam po tygodniu. Wszystko w najlepszym porządku. Rok po diagnozie ciągle byłam czysta. Niewątpliwie to mój sukces. Miałam właśnie za sobą jedną piątą sławetnego pięcioletniego okresu. I dzięki Bogu, na razie nic nie wskazywało, że do swojego koszyczka nie dołożę kolejnych jednych piątych. Byłam gotowa na operację.

Page 178: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.
Page 179: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział XXX

Życie nie zawsze pachnie fiołkamiAcz i starość bywa żwawa, Wżdy wiek młody ma swe prawa.

Aleksander Fredro

Zanim pojechałam na drugą operację, każdego dnia rano i wie-czorem wizualizowałam sobie jej idealny przebieg. Widziałam siebie z nową piękną piersią, bez bólu i komplikacji. Mimo wszystko ciągnął się za mną lęk z poprzedniej operacji. Bardzo chciałam mieć tę pierś i bardzo nie chciałam, żeby znów pojawił się gronkowiec. Choć wiele już umiałam, wiele wiedziałam o strachu, potrafiłam całą sobą korzy-stać z prawa przyciągania, nadal za często doświadczałam potęgi stra-chu. Próbowałam z całych sił wyrzucać z głowy te złe myśli i zastępować je dobrymi, wspierającymi i byłam w tym naprawdę niezła. Mimo tego na plecach niemal bez przerwy czułam oddech swoich skrytych lęków. Trwała walka dobra ze złem – zaklinanie wypaczonej rzeczywistości, prostowanie krzywych ścieżek życia, wyrzucanie złych paradygmatów. Często wygrywałam, niestety czasami zdarzało mi się polec.

Tego dnia wstałam o szóstej rano. W szpitalu miałam się zgłosić najpóźniej o ósmej. Zdążyłam. Wtedy jeszcze całkiem spokojna. Tym razem uznałam operację za niewiele znaczący zabieg, formalność. Rozetną, włożą nowy ekspander i dwa dni później wypiszą do domu.

Był wtorek, w środę miałam pojechać na blok. Zrobiono mi wszyst-kie badania: morfologię, grupę krwi, posiew ze skóry, EKG. Serce mia-łam jak dzwon. Chemioterapii nie udało się go nadszarpnąć. A może wzmocniły je moje rozmowy z nim? Nie wiem. Wiem tylko, że zapis EKG wyglądał ślicznie. Przebrałam się w satynową piżamę z kołnie-rzem, na elegancko, rozłożyłam swój cygański tobół z książkami, jedze-niem i kosmetykami i zalogowałam się do swojego łóżka. Za sąsiadki miałam dwie całkiem miłe starsze panie. Obie wychodziły następne-

Page 180: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 180 |

go dnia i przez moment pomyślałam, że może jutro zostanę w pokoju sama. O ludzka naiwności! Godzinę później zobaczyłam tłum do przy-jęcia na chirurgię. Zorientowałam się też, że moją salę zaprojektowano na trzy łóżka, a wstawiono do niej cztery. Czas płynął wolno, za wolno. Kiedy na coś czekasz, czas zawsze płynie za wolno.

Zapadł wieczór. Do sali weszła pielęgniarka.– Wystawiać brzuchy, zastrzyk z heparyny.Wszystkie na ten rozkaz zadarłyśmy piżamy. Pstryk, pstryk, pstryk.

Pozamiatane. Rozrzedzona krew płynęła tak samo niezauważalnie jak wcześniej.

– Ktoś sobie życzy tabletkę na sen? Nie życzyłam sobie tylko ja. Starsze panie wystawiły dłonie i do-

stały po małej żółtej pastylce. Cieszyłam się. Ich sen gwarantował mi święty spokój. Moim środkiem nasennym były medytacje w słuchaw-kach. Działały zawsze i nie powodowały żadnych skutków ubocznych. Do 22.00 mogłam zjeść ostatni posiłek. Do operacji zaplanowano mnie jako pierwszą, więc musiałam być na czczo. To moja kolejna okołoope-racyjna trauma. Raz już byłam na czczo… Zasnęłam dość szybko.

Rano powiedziano mi, że operacja została przełożona. W nocy zda-rzyły się jakieś krwotoki, dodatkowo doszła duża operacja brzuszna i wypadłam z grafiku. Wiedziałam więc, że nie muszę być na czczo. Przesmęciłam cały dzień, snując się szpitalnymi korytarzami. Zrobi-łam rozeznanie, gdzie robi się zakupy, gdzie zamawia obiad i kupu-je lepszą kawę niż lura z automatu na dole. Na miejsce starszych pań przyszły dwie nowe i kolejna na wolne łóżko. Jedna koło sześćdziesiąt-ki, pani Basia, druga trochę od niej starsza – Wiola i trzecia, Agniesz-ka, niewiele starsza ode mnie. Każda z czymś innym, a jednocześnie z tym samym. Starsze panie z nowotworem, Agnieszka z mutacją genu BRCA1, do profilaktycznej mastektomii obu piersi. Wiedziałam, że się dogadamy.

Z marszu polubiłam panią Wiolę, spokojną, zdystansowaną, lekko przestraszoną, nie do końca odnajdującą się w szpitalnej rzeczywi-stości. Czułam bijące od niej serdeczność i szczerość. W pierwszych

Page 181: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 181 |

dniach niewiele mówiła, ale dzień po dniu stawała się naszą współlo-katorką pełną gębą. Piszę „naszą”, bo z Agnieszką trzymałyśmy sztamę niemal od początku.

Na koniec zostawiłam sobie ostatnią panią. Ledwo zdążyła rozpako-wać torbę i usiąść na łóżku, a już poznałyśmy pół jej życia. Dowiedziały-śmy się między innymi, że kiedy jej mąż usłyszał o diagnozie, spakował walizki i z rozbrajającą szczerością oświadczył, że on tego nie udźwi-gnie. „Bohater, prawdziwy bohater”, przemknęło mi przez myśl. Zrobi-ło mi się szkoda tej pani, podobnie jak pozostałym paniom. Jakieś pięć godzin później nasze uczucia się zmieniły. Miałyśmy serdecznie dość tych wszystkich szokujących historii, które usłyszałyśmy. Naszą współ-pacjentkę dotykały wszystkie plagi egipskie. Przez moment wydawało mi się, że nie ma na świecie drugiej osoby o tak dramatycznym losie. Z zaciśniętymi szczękami słuchałyśmy o operacjach, które przeszła, wy-padkach samochodowych jej i rodziny, wstrząsach anafilaktycznych, śmierciach klinicznych i wielu innych okropieństwach. Nakryłam się kołdrą i udawałam, że śpię. Wszak nazajutrz czekała mnie operacja.

– Pani Sylwio – usłyszałam kilka minut przed ósmą rano. – Proszę włożyć koszulę i położyć się na łóżku. Jedziemy na blok.

Przebrałam się w szpitalną koszulę i grzecznie ulokowałam się na łóżku do przewożenia. Na bloku wszystko przygotowano. Tym razem nie stawiałam sobie za cel, że przewalczę narkozę. To już wiedziałam – nie uda się.

Z jednej strony byłam podekscytowana, że odzyskam pierś, z dru-giej pamiętałam, że ekspander czuje się tak jak wszytą pod skórę przy-najmniej dwukilogramową cegłę, która nie dość, że gniecie klatkę piersiową, to jeszcze utrudnia oddychanie. Niezbyt fajna perspektywa. Tę myśl zapamiętałam jako ostatnią. Ocknęłam się jakiś czas później w sali wybudzeń. Było po wszystkim. Bałam się wziąć głębszy oddech, niemniej spróbowałam. I ku swojemu ogromnemu zdziwieniu nie po-czułam żadnego ucisku, a oddychanie przychodziło mi z łatwością! Wiedziałam, że tym razem będzie lepiej.

Page 182: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 182 |

Kilka minut później wróciłam do sali. Przespałam prawie cały dzień, więc udało mi się uniknąć wysłuchania kilku kolejnych traumatycz-nych opowieści. Chociaż podczas jednego z króciutkich przebudzeń usłyszałam – mogę przysiąc – że pani od dwóch dni nie była w toalecie. W związku z tym ma zamiar jeść wafle ryżowe z Biedry, bo poruszają jej wewnętrzny ekosystem. Zaczęłam się jej bać…

Pod wieczór czułam się naprawdę nieźle. Powoli wstawałam z łóżka i spacerowałam. Nauczona doświadczeniem z poprzedniej operacji nie chciałam się zastać. Zależało mi, żeby szybko wracać do formy. Wte-dy usłyszałam to pierwszy raz… Nie, nie w malignie. Głośny, soczysty pierd z łóżka obok… Nie ostatni tego dnia. Przysięgam, odebrało mi mowę. Mieszanka zażenowania, zdziwienia, niedowierzania i zniesma-czenia niemal mnie sparaliżowała. Choć nie powiem, najpierw musia-łam zmobilizować wszystkie pokłady swojej dyplomacji, żeby po pro-stu nie parsknąć śmiechem…

Drżałam, kiedy moja sąsiadka usilnie szukała czegoś w szafce, a szukała często, bo wtedy zginała się wpół, w stronę mojego łóżka. Niestety, nie twarzą… A ja, jako że mam bujną wyobraźnię…

Narkoza dawno ze mnie wywietrzała i doskonale czułam, co się dzieje w pokoju. Momentami przeobrażał się on w prawdziwą komo-rę gazową. Okazuje się, że człowiek do wszystkiego potrafi się przy-zwyczaić. Znalazłyśmy też sposób na niesłuchanie strasznych historii i nieoglądanie zdjęć. Zakładałyśmy słuchawki i na ekranach telefonów śledziłyśmy losy bohaterów seriali na Netfliksie.

W sobotę wieczorem nasza pani wróciła z ostatniego papierosa. Na wyścigi założyłyśmy słuchawki i wyłączyłyśmy światło. Jakieś dwadzieścia minut później usłyszałam pierwsze chrupnięcie wafla… Zamarłam. Chciało mi się śmiać i jednocześnie byłam przerażona. Nie wiedziałam, jak sobie z tym poradzić. Wpadłam na szatański pomysł, że wyślę Agnieszce esemes. Bo dlaczegóż miałabym zostać sama z tym, co nieuchronnie nadciągało? Chwilę się wahałam, bo wiedziałam, że po przeczytaniu esemesa Agnieszka może nie opano-wać śmiechu. Mimo to nie umiałam się powstrzymać. Wybrałam jej

Page 183: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 183 |

numer i napisałam: „Ej… Zaczęła jeść wafle na śpiocha, zaraz będzie pierdzieć!”.

Do moich uszu dobiegł dźwięk smsa w jej telefonie. No cóż… Sekun-dę później usłyszałam salwę zduszonego śmiechu i walczyłam, żeby jej nie zawtórować. Moje szwy prawie pękały. Kolejna salwa śmiechu… Co to była dla mnie za próba… Myślałam, że tłumiony śmiech rozerwie mi płuca. Ostatkiem sił, ciągle jeszcze bezgłośnie, dotarłam do łazien-ki. Tam naprawdę płakałam ze śmiechu. Zza drzwi słyszałam niepoha-mowany śmiech zapłakanej Agnieszki. Musiałyśmy natychmiast wyjść na korytarz. Doprowadzenie się do porządku zajęło nam dobre czter-dzieści minut. Wróciłyśmy około północy. Na szczęście nasz dozownik gazu musztardowego już zasnął.

Obudziłam się kolejnego dnia i pierwsze zdanie, które usłyszałam, brzmiało:

– O matko, całą noc dzisiaj nie spałam, zasnęłam chyba około piątej – powiedziała moja sąsiadka.

– A burza w nocy była? – zapytała pani Ania.– Nie… Chyba nie…Burza była i to solidna. Zachowałam jednak tę informację dla siebie,

żeby nie sprowokować relacji z tej nieprzespanej nocy.

Page 184: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.
Page 185: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział XXXI

Już był w ogródku, już witał się z gąskąLekarz leczy, natura uzdrawia.

Hipokrates

Niedziela nie do końca okazała się dla mnie łaskawa. W drenie nie-spodziewanie pojawiła się dość duża ilość krwi i moje wyjście stanęło pod znakiem zapytania. Z jednej strony, chciałam się jak najszybciej pozbyć drenu, z drugiej zaś, z przerażeniem patrzyłam, ile ciągle ze mnie wycieka. Wyjęcie drenu oznaczało, że cały płyn, który teraz ście-ka do pojemniczka, zacznie gromadzić się pod skórą. Mogę ponownie spuchnąć, co oznacza ściąganie płynu strzykawką i prawdopodobień-stwo zakażenia. Wiedziałam, że moja pani profesor pojawi się we wto-rek i to jest deadline na wyjęcie drenu.

Termin został dotrzymany. Dren wyjęto we wtorek rano. Po wyjęciu poprzedniego już dwie godziny później dostałam wysokiej gorączki, a w piersi w zastraszającym tempie rozwijał się gronkowiec. Chodziłam więc co godzinę do łazienki, rozbierałam się przed lustrem i patrzyłam, czy pierś zmienia kolor. Nie zmieniała. Jednak była twarda jak kamień. Martwiło mnie to. Pocieszała mnie pewność, że blizna wygląda dobrze i na pewno nic przez nią nie przesiąka.

Około południa do sali weszła pani profesor i zawołała mnie do siebie.– Pani Sylwio, wszystko wygląda okej. Nie widać śladów zakażenia

ani zapalenia. Pierś ma prawo być twarda, jest ekspander, który ją roz-ciąga. Jeśli do jutra nic się nie wydarzy, rano panią wypiszę.

– Nareszcie dobre wieści, bardzo się cieszę.– Są też złe…Zamarłam.– W trakcie operacji pobrałam posiew z loży. Wyhodowaliśmy dwa

szczepy gronkowca. W tym mecytylooporny MRCNS. Może być różnie

Page 186: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 186 |

z tym ekspanderem. Nie mogę pani dać gwarancji, że tym razem się uda.

Zaszkliły mi się oczy. Serio? Teraz? Po tak pięknie przeprowadzonej operacji jest spora szansa, że to na nic? Drżącą ręką wzięłam kartkę z wynikami.Staphylococcuslugdunensissimulans oporny na wszystkie

antybiotyki beta-laktamowe, tj. penicyliny, penicyliny skojarzone z inhibitorami beta-laktamaz, cefalosporyny i karbapenemy. Szczep wykazuje indukowalną oporność na makrolidy, linkosamidy i strep-tograminę B.

Staphylococcus aureus oporny na wszystkie antybiotyki be-ta-laktamowe, tj. penicyliny, penicyliny skojarzone z inhibitorami beta-laktamaz, cefalosporyny i karbapenemy. Szczep wykazuje in-dukowalną oporność na makrolidy, linkosamidy i streptograminę B.

– Prawdopodobieństwo, że utrzyma pani ekspander, jest niestety małe. Rana najprawdopodobniej się otworzy, jeśli gronkowce zasiedlą protezę to, jak pani wie, będziemy musieli ją wyjąć.

– Jaka jest szansa, że jednak się uda?– Hmm… niewielka. – Czyli znów będę musiała odczekać i próbować ponownie?– Nie do końca. Jeśli rana się otworzy, raczej nikt nie podejmie się

ponownej próby, dopóki będzie pani miała bakterie. Przecież to zawsze skończy się tak samo.

– Świetnie – odparłam z przekąsem.– Myślę, że powinna wziąć pani profilaktycznie antybiotyk. Mamy

tylko trzy do wyboru i każdy musi być podawany pod kontrolą lekarza w szpitalu.

Znów usłyszałam głos intuicji: „Nie rób tego”.– Zastanowię się – powiedziałam i poszurałam do swojej sali.W pierwszej chwili opadłam z sił. Bardzo chciałam zachować pierś

z powodów estetycznych oraz dlatego, że zamknęłoby to kolejny etap leczenia. Przez te cholerne bakterie znów się wszystko przeciągało. Od razu zrobiłam zdjęcie rany. Wiedziałam, że tak będzie mi najłatwiej

Page 187: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 187 |

obserwować, co się z nią dzieje. To stało się moją codzienną rutyną. Po kilkunastu dniach miałam pokaźną kolekcję zdjęć – nic tylko wywo-łać i do albumu. Ku pamięci.

Dobra, nie będę ściemniać – załamałam się. Chyba pierwszy raz od początku choroby totalnie się posypałam. Wróciłam do domu i prze-ryczałam cały dzień. Nie umiałam się pogodzić z wizją utraty dopie-ro co zrobionej piersi. Dostałam paranoi, zaglądałam do rany sto razy dziennie; najmniejsze ukłucie, ślad bólu wywoływały gęsią skórkę. Niestety, na zdjęciach widziałam, że rana nie wygląda na taką, która się goi. Rano budziłam się zlana potem i nie miałam odwagi zajrzeć pod bandaż. Jednocześnie wgrywałam sobie w głowę program. Destruk-cyjny. Pamiętałam o pierwszej operacji, po której rana otworzyła się w czternastym dniu, i zaczęłam powtarzać sobie w głowie, że jeśli prze-trwam czternasty dzień, wszystko się poukłada. Klepałam to jak najęta. Nie byłam w stanie usunąć tej myśli z głowy.

W międzyczasie przetrząsnęłam po raz kolejny internet w poszuki-waniu antidotum na gronkowca. Nie spodziewałam się jakichś spek-takularnych odkryć, raz przecież to robiłam. Wpadłam na pomysł, żeby wpisywać inne frazy niż poprzednio. W końcu po trzech godzi-nach surfowania trafiłam na artykuł „Dym z brzozy leczy gronkow-ca”. Coś nowego. Zaczęłam lekturę. Na początku dowiedziałam się, że w korze brzozy jest olejek eteryczny – betulina – który ma właściwości antyseptyczne. Później nastąpił opis tego, jak namęczyła się autorka artykułu, żeby pozbyć się gronkowca. Wreszcie dotarłam do opisu po-stępowania. Przeczytałam go kilka razy.

Nazbieraj suchej kory brzozy, włóż ją do metalowego garnka i podpal. Nachyl się i wdychaj dym, dopóki nie zaczną ci płynąć łzy. Albo rozpal ognisko z tej kory i wdychaj unoszący się dym.

Choć jestem człowiekiem wielkiej wiary, tego było dla mnie za wiele. Patrzyłam w ekran telefonu, drapałam się po głowie i zastanawiałam, co musiałoby się stać, żebym uwierzyła w okadzanie dymem. Na zmia-nę to śmiałam się, to pukałam w czoło, nie przestając grzebać głębiej w temacie dymu z brzozy. Prowadziłam wewnętrzną dyskusję ze sobą.

Page 188: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 188 |

– Może spróbuję jednak tego dymu?– Nie no, jasne, jeszcze olchy dorzuć, kto wie, jakie ma działanie.– A jak pomoże? – Dziewczyno, czy ty w ogóle siebie słyszysz? Dobra, pomysł był naprawdę bez sensu. Odpuściłam. – Gdzie jesteś? – zadzwoniłam do Michała.– A co?– Zrywaj korę.– Co mam robić?– Korę zrywaj. Brzozy korę.– Jak to: zrywaj korę?– Normalnie. Rękami. Ewentualnie nazbieraj.– Ale po co?– Po co, po co. Potrzebna mi jest, gronkowca będę okadzać.– Upadłaś na głowę.

Godzinę później siedziałam na tarasie i wdychałam dym z brzozy. Aż do pierwszych łez. Zgodnie z instrukcją.

Dzień później dzięki wiedzy i doświadczeniu pewnej pani farma-ceutki, która przeszła na dobrą stronę mocy, dzierżyłam w dłoni olejek z dzikiego oregano oraz gorzknik kanadyjski, zawierający berberynę, podobno niezastąpioną pogromczynię superbakterii. Brałam cztery krople oregano rano i wieczorem, rozprowadzone w łyżeczce oleju (na-wet nie próbujcie pić samego), i zagryzałam tabletką gorzknika.

Nadszedł czternasty dzień po operacji. Obudziłam się i nie mia-łam odwagi zajrzeć do rany. Zbierałam się chyba dwadzieścia minut. W końcu to zrobiłam – bandaż był suchy. Pomyślałam, że od upragnio-nego celu dzieli mnie tylko kilka godzin. Dzień czternasty minie, a wraz z nim moja schiza. Wzięłam prysznic, zjadłam śniadanie i zabrałam się do codziennej pracy.

Około południa zauważyłam plamę na bluzce.Program zadziałał. Tak jak go wgrałam, tak się zrealizował. Rana

stała przede mną otworem. Paradoksalnie na maksa mi ulżyło. Byłam

Page 189: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 189 |

tak psychicznie umęczona pilnowaniem, pękło czy nie pękło, że poczu-łam ulgę. Teraz przynajmniej wiedziałam, co nastąpi. Pojadę do szpi-tala, umówią mi termin operacji i będzie po wszystkim. Wsiadłam do samochodu i ruszyłam. Czułam się rozczarowana i zwyczajnie zła, lecz wewnętrzny głos mówił mi, że wszystko jest dobrze.

Mojej pani chirurg nie było, to wiedziałam. Czyli że przyjmie mnie kto bądź.

Weszłam do szpitala. Niemal od razu spotkałam lekarza, który ba-dał mnie kilka razy na oddziale. Szczęście mi sprzyjało.

– O, dzień dobry, co pani tu robi? – zaczął pierwszy.– Co robi, co robi. Popsułam się. – Jak to? – Zaczął mi się sączyć płyn z rany. Myślę, że trzeba będzie wyjąć

ekspander.– Bez przesady, chyba nie jest tak źle?– Mam gronkowca.– Ja też mam i co z tego?– Ale pan nie jest po operacji.– Przecież pani jest zaleczona?– No nie, to posiew z dnia operacji.– Yhmm, to słabiej. Proszę pójść pod pokój opatrunkowy. Poproszę

kolegę, który dzisiaj ma dyżur i zaraz panią obejrzy.Siadłam pod opatrunkowym i szybko sprawdziłam w internecie na-

zwisko lekarza, który miał mnie obejrzeć. Uśmiechnęłam się pod no-sem – moje anioły mnie nie opuszczały. Był specjalistą od leczenia ran przewlekłych.

– Pani do mnie? – Chyba tak. A pan do mnie?– Chyba tak, zapraszam. Co się dzieje? Streściłam swoją historię, pożaliłam się na cały świat i poprosiłam

o umówienie operacji.– Mogę najpierw zobaczyć ranę?– Oczywiście.

Page 190: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 190 |

– Gorączkuje pani?– Nie.– Pierś nie wygląda źle, nie widzę stanu zapalnego. Może ten wyciek

jest przez szwy… Zdejmiemy szwy i zobaczymy. Na razie nie umawiał-bym operacji, pierś trzeba poobserwować. Dopóki nie ma ogólnego za-każenia, nie ma powodu do paniki.

– Chce mi pan zdjąć szwy?– Chcę.– O nieee… Ostatnio po zdjęciu szwów wszystko mi się rozdziawi-

łooo!– To najpierw zdejmę te z końca, może być?– A cóż to dla mnie za pocieszenie, skoro za dwie minuty wyjmie

pan te newralgiczne!Dwa zdania później wszystkie szwy były zdjęte, z piersi przestało się

sączyć.– Zapiszę pani swój numer telefonu. Jeśli wysięk się zwiększy, pro-

szę dzwonić.– Dziękuję. Proszę trzymać kciuki, żebym nie musiała do pana

dzwonić.Pożegnałam się i wróciłam do domu. Przez trzy dni nie działo się

nic. Niestety, czwartego dnia zobaczyłam, że mam mokry opatrunek. Rana znów się otwierała. Esemesowo umówiłam się na kolejny dzień.

Zanim rano wsiadłam do samochodu, przyszło mi do głowy, żeby wziąć ze sobą opatrunek próżniowy, który został mi po ostatnim lecze-niu. Kto wie, a nuż istnieje szansa wyjścia z opresji?

Lekarz ponownie obejrzał ranę. Niewątpliwie nie goiłam się.– Najchętniej założyłbym pani vacuum, ale niestety w tej chwili

w szpitalu nie ma wolnego. Są małe opatrunki próżniowe, ale trzeba je kupić samodzielnie i w Łodzi raczej od ręki ich pani nie dostanie.

– Ma pan na myśli Pico?– Tak, właśnie te.– Mam taki.– Gdzie?

Page 191: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 191 |

– W samochodzie.– Działający?– Nówka sztuka nieśmigany.– No to proszę go przynieść. Przyznam, że jeszcze nie miałem tak

przygotowanej pacjentki.Przytargałam opatrunek, zakleili mnie po szyję i byłam gotowa do

odjazdu. Kolejna wizyta, jak to przy opatrunku próżniowym, za ty-dzień.

Nie rozumiałam jednego: rana się otwierała, ale nie miałam ogól-noustrojowego zakażenia organizmu, które poprzednio mnie dopadło. Przyszło mi do głowy, że może olejek z oregano zaczyna radzić sobie z gronkowcem. Postanowiłam, że na kolejnej wizycie poproszę o zro-bienie nowego posiewu. Ten tydzień okazał się dla mnie niełaskawy. Czułam, choć nie widziałam przez plaster, że rana z każdym dniem wygląda gorzej. Na dwa, trzy dni przed kolejną wizytą miałam niezłe-go stracha. Na wszelki wypadek spakowałam torbę do szpitala. Piątek przyszedł szybko. Weszłam do gabinetu.

– Dzień dobry. Chciałam powiedzieć, że dzisiaj na bank umówimy ope-rację. Czuję, że pod plastrem jest jakaś masakra i że wszystko się popsuło.

– Dzień dobry. Ależ powiało optymizmem…– Tak, powiało, bo mnie intuicja zwykle nie myli. Zobaczy pan, dra-

mat. Mam ze sobą torbę do szpitala.– Da mi pani szansę zerknąć?– Dam, co mam nie dać...Rana wyglądała źle, w zasadzie gorzej niż kiedykolwiek wcześniej.

Ku mojemu zaskoczeniu lekarz powiedział:– Może to nie wygląda super, ale według mnie jest postęp.– ?– Nadal pani nie gorączkuje?– No nie.– Płyn nie jest zakażony i na dodatek to wcale nie wygląda mi na

gronkowca.

Page 192: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 192 |

– Właśnie! Możemy zrobić świeży posiew? Zaczęłam się sama le-czyć, może coś podziałało?

– Jasne. Pobierzemy. Dałbym tej ranie szansę. Powiedzmy ostat-ni tydzień. Zobaczymy, co wyjdzie w posiewie, i za tydzień zdecydu-jemy.

Tym razem tydzień wlókł się niemiłosiernie, za to czułam, że rana się poprawia. Na kolejną wizytę jechałam naprawdę spokojna i nawet nie wzięłam torby.

– Dzień dobry.– Tak wiem, przyjechała pani umówić termin operacji.– Właśnie że nie. Są postępy. Dzisiaj nie mam torby. Śmiem nawet

twierdzić, że rana wygląda lepiej. Widzę to oczyma wyobraźni.Po rozpakowaniu mnie z metrów plastra okazało się, że rana wyglą-

da naprawdę lepiej, co dało mi naprawdę sporą nadzieję. – Jest może wynik posiewu?– Zaraz sprawdzimy. Proszę wydrukować, jeśli już jest – zwrócił się

lekarz do pielęgniarki.Patrzyłam na kartkę wysuwającą się z drukarki. Lekarz przeczytał

kilka rzędów drobnych literek i popatrzył na mnie.– Jest pani zdrowa.– Jak to?– Nie wyhodowały się żadne bakterie.Myślałam, że zwariuję z radości. Gronkowce zniknęły! Bez anty-

biotyku. Pokonało go osiem kropli olejku z dzikiego oregano dziennie. Byłam zwycięzcą. Dodatkowo widok rany, która naprawdę wygląda-ła lepiej, pomagał mi z uśmiechem patrzeć na przyszłość mojej piersi. Przypomniałam sobie ten cichy głos intuicji, kiedy jechałam pierwszy raz do szpitala: „Jest dobrze”. I było dobrze.

Pomyślałam, że to kolejna taka sytuacja w trakcie leczenia. Choć wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują, że coś idzie nie tak, to je-śli usłyszysz wewnętrzny szept, że jest inaczej, niż widać, i uwierzysz, zaufasz, wtedy zadzieje się magia. Moja magia działa się na moich oczach. Który to już raz? Obiecałam sobie, że nigdy nie poddam się

Page 193: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 193 |

czarnowidztwu, że będę ufać sobie samej, że nie będę walczyć z moim wewnętrznym wyższym Ja. Dodatkowo nauczyłam się kolejnej rzeczy: zawsze, ale to zawsze wierzyć, że wszystko się uda.

No i… welcome to the USA!

Page 194: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.
Page 195: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział XXXII

American dream

Ameryka przypomina jaśniejące miasto na wzgórzu, którego światło jak latarnia prowadzi zewsząd ludzi miłujących wolność.

Ronald Reagan

Przez cały okres choroby starałam się spełniać wszystkie swoje ma-rzenia. Co za ironia losu. Kiedy jesteśmy zdrowi i dysponujemy całym arsenałem narzędzi do spełniania wszelkich swoich zachcianek, kiedy mamy siłę, kiedy przede wszystkim umiemy marzyć, okazuje się, że większości z tych marzeń nie realizujemy, bo największą przeszkodą, jaką napotykamy, jest brak czasu. Bo praca, bo dzieci, bo obowiąz-ki… Bo, bo, bo. Bo, bo, bo. I nagle w prezencie dostajemy chorobę lub inną traumę, która każe się zatrzymać i przyjrzeć temu, jak wygląda nasze życie. Co się wtedy okazuje? Otóż okazuje się wiele. To przypo-mina wyjście z kokonu. Można wnikliwie przyjrzeć się sobie samemu i zobaczyć, w jakiej iluzji żyjemy. Owczy pęd przesłania radość życia. Nie potrafimy korzystać z niczego, zaślepieni żądzą posiadania. Status społeczny ciągle jest najważniejszy. „Mieć” to nasza podstawowa po-trzeba. Nie ma „być”. Ono zwykle stoi gdzieś na końcu i chwała Bogu, jeśli ktoś w ogóle je zauważa. Śmiem bowiem twierdzić, że większość ludzi nawet go nie widzi.

Ze mną nie działo się inaczej. Na nic nie miałam czasu. Żyłam w koło-wrocie, zmagałam się z losem, z przeciwnościami. Zapominałam, a może nie wiedziałam, że szczęścia nie znajdę na zewnątrz. Choroba poprze-stawiała moje priorytety. Ja i tylko ja wyszłam na prowadzenie. Nadal byłam matką, nadal pracowałam, lecz nade wszystko chciałam robić coś, co będę mogła wspominać. Chciałam gromadzić doświadczenia inne niż te związane z pracą, domem, zakupami i brakiem czasu.

Pierwszym krokiem była nauka tańca. Mimochodem zaspoko-iłam kilka drobnych zachcianek, na co do tej pory się nie zdobyłam.

Page 196: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 196 |

Na szczycie moich ówczesnych marzeń była podróż po Stanach. Zawsze o niej marzyłam. Oczywiście, nigdy się jakoś nie złożyło…

Gronkowiec się wyniósł. Mimo ciągle jątrzącej się rany zaczęłam planować podróż. Przeszukałam oferty linii lotniczych, wybrałam naj-bardziej korzystną i na przekór wszystkiemu kupiłam bilet. Na piątek trzynastego.

Czy było to jakimś wyczynem? Owszem, nie. A gdyby spojrzeć na to z perspektywy matki, która nigdy, przenigdy nie wyjechała bez dziecka na więcej niż trzy dni? Na dodatek z przyjaciółką? Dla mnie to był wy-czyn. Świat stał przede mną otworem.

Plan zapełniłam maksymalnie. Nowy Jork – Filadelfia – Waszyng-ton – Atlantic City – Lancaster – Nowy Jork – Boston. Myślałyśmy o Miami. Niestety, szalały tam huragany, więc odpuściłyśmy.

Po jedenastu godzinach lotu wylądowałyśmy z Dorotą na Newark Airport. Stamtąd miałyśmy pociąg do Filadelfii. Pierwsze spotkanie z Nowym Jorkiem okazało się cokolwiek dziwne. Spodziewałam się cu-dów, a przywitało nas mocno nadwyrężone lotnisko. Chwilę później, kiedy płaciłam za bilety pociągowe, została nadwyrężona także moja karta kredytowa. Za dwa 180 dolarów. What?

Przełknęłyśmy jakoś tę sumę. W końcu to Ameryka. Po dotarciu do Filadelfii musiałyśmy się zmierzyć to jetlagiem. Sześć

godzin różnicy to nie w kij dmuchał. Udało nam się wytrwać do 19. O 2.30 byłyśmy po pierwszym śniadaniu, gotowe na spotkanie z Filadel-fią. Ale Filadelfia nie była gotowa na spotkanie z nami. Ona przewracała się na drugi bok. Po kilku dniach udało nam się zapanować nad spaniem w dzień i wstawaniem w nocy, więc dzień po dniu metodycznie zwiedza-łyśmy „Streets of Philadelphia” Bruce’a Springsteena.

Jako że nie jest to przewodnik po Stanach, oszczędzę Wam opo-wieści o schodach z filmu „Rambo”, Liberty Bell, shoppingu w Jersey i szukaniu darmowego wi-fi. Nie mogłabym jednak pominąć historii, która idealnie wplata się w moją zdrowotną opowieść.

Przed wyjazdem wykupiłyśmy sobie najbardziej wypasione ubez-pieczenie zdrowotne na, bagatela, milion złotych – jak na stateczne,

Page 197: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 197 |

odpowiedzialne turystki przystało. Nikt nie wie, co nam się może w podróży przydarzyć. Moja zdolność kreowania rzeczywistości osią-gnęła wówczas taki poziom, że musiała się ujawnić. Trzy dni po przy-locie zaczęło mnie kłuć w boku. Po spędzeniu połowy dnia na konsul-tacjach z agentem, około dwudziestej ruszyłyśmy do szpitala. Szybko się okazało, że milion złotych na polisie robi wrażenie… tylko w Polsce. Jechałyśmy coraz biedniejszymi ulicami Filadelfii i utwierdzałyśmy się w przekonaniu, że nie trafimy do najlepszego szpitala w mieście. Fakt.

Po przejściu przez SOR trafiłyśmy do poczekalni. Byłyśmy tam jedynymi kobietami, na dodatek jedynymi białymi. Przycupnęłyśmy w jednym z rzędów foteli. Zaczęła się noc żywych trupów. Przyćpa-ne zombiaki nie kryły entuzjazmu. Ledwo usiadłyśmy, blada Dorota popatrzyła na mnie błagalnym wzrokiem. Nie rozumiałam, co się dzieje. Dopiero kiedy się poruszyłam, zobaczyłam, że za nią siedzi absz-tyfikant. Zagadywał do niej coraz nachalniej, a ona coraz nachalniej go ignorowała. W pierwszej chwili nie mogłam zrozumieć, co do niej mówi. Angielski z akcentem z Filadelfii prezentowany przez czarnego człowieka po dragach niełatwo rozszyfrować.

W końcu do mnie dotarło. Pytał ją, czy jest mężatką. Potwierdziła. To go nie zraziło. Dla potwierdzenia wychylił się i zapytał mnie.

– Isshemarried?– Yes, sheis.– Seriously?– Yes!– That’swhat I thought. (Zabrzmiało to mniej więcej tak: daało-

oooraaatouuu). – Omal się biedak nie popłakał.Sekundę później usłyszałam znów.– Areyousuresheismarried?– Yes, sheis! With me!– Ohhh… – Dopiero wtedy złożył broń.

Na szczęście zostałyśmy wezwane do wypełnienia druków i po-spiesznie opuściłyśmy poczekalnię. Trafiłyśmy na oddział. O tak, tam

Page 198: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 198 |

było jak na amerykańskim filmie. Open space gigantycznej wielkości, niby centrum dowodzenia światem. Mnóstwo monitorów, lekarzy i pielęgniarek. Dostałam prawdziwą koszulę z amerykańskiego sitco-mu oraz swój własny pokój. Natychmiast przydzielono mi pielęgniarkę i lekarza prowadzącego. W ciągu czterech godzin zrobiono mi wszystkie badania: krew, EKG, USG, podano środek przeciwbólowy, postawiono diagnozę (cysta jajnika) i wypisano. Chociaż towarzystwo w poczekalni trudno uznać za doborowe, opieka medyczna stała na niezwykłym po-ziomie. Tu moglibyśmy się wiele nauczyć. Zabrałam papiery i zaczęły-śmy szykować się do wyjścia.

Północ. Dzielnica zombiaków. I my. Dwie białe kobiety. Bez zasięgu w telefonie… A do domu wrócić trzeba. Nie jesteśmy rasistkami. Serio, serio. Przysięgam, totalnie się posrałyśmy. W środku nocy, w środku niczego, bez możliwości komunikacji. Po jakichś trzydziestu minutach z budki telefonicznej udało nam się zamówić taksówkę. Pamiętacie Emmeta Browna z filmu „Powrót do przyszłości”? To on po nas przy-jechał… Był jednak starszy i czarny. Swój wehikuł na pewno przytargał ze sobą z przeszłości, razem z papierkami po batonach z 1950 roku. Chciałabym widzieć nasze miny… Wsiąść i zginąć czy nie wsiąść i zgi-nąć? Wsiadłyśmy.

Ten samochód żył swoim życiem i nie pamiętam, kiedy tak bardzo ucieszyłam się po dotarciu taksówką do celu. Doświadczyłam prawdzi-wego przemieszczenia się w czasie.

Następny w planach miałyśmy Waszyngton. Teraz nie byłyśmy ta-kie głupie, żeby zapłacić 180 dolarów za pociąg. Wybrałyśmy Greyho-unda. Tanie autobusy. Bilet kosztował dziesięć razy mniej: 18 dolarów. Szkoda, że autobus nie przyjechał. Zwiedzanie Waszyngtonu zakoń-czyło się, zanim się zaczęło.

Nadchodził czas wyjazdu do Nowego Jorku. Tym razem nauczo-ne doświadczeniem nie zapłaciłyśmy fortuny za pociąg i nie wybrały-śmy taniego przewoźnika. Znalazłyśmy trochę droższego, za 25 dola-rów. Autobus przyjechał o czasie. Po półtoragodzinnej jeździe utknął na autostradzie z rozerwaną oponą. Trzy i pół godziny czekaliśmy na

Page 199: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 199 |

naprawę. Było nawet miło. Ludzie częstowali się tym, co mieli: wodą, brownie z fasoli. Korzystając z okazji, obejrzałam na Netflix cały serial o Billu Gatesie. Do Nowego Jorku dotarłyśmy późnym wieczorem. Takie tam dziewięć godzin w podróży.

O Nowym Jorku mówią, że albo się go kocha, albo nienawidzi. No, nie należymy do pierwszej grupy…

Mój americandream okazał się mocno przebrzmiały. Nawet książka czekała na ten rozdział, byłam przekonana, że rozpłynę się w zachwytach. Później nie wiedziałam, co napisać. Czy żałuję tego wyjazdu? Absolutnie nie! Zobaczyłam wszystko, co chciałam zoba-czyć. No dobra, Waszyngtonu nie zobaczyłam. Była to moja przygoda życia, coś niezwykle ważnego. Poznałam zupełnie inną kulturę. Poza tym zrozumiałam, że mogę. Mogę wszystko. Nie ma znaczenia, czy jestem chora, zdrowa, smutna, zatroskana. Jeśli chcę, to mogę. Dzię-ki wyjazdowi przekonałam się, że nie robię nikomu krzywdy, speł-niając marzenia. Że świat nadal istnieje, nawet jeśli ja na chwilę się z niego wylogowuję. Że moja córka chodzi do szkoły, normalnie je i śpi, że praca nie wywraca się do góry kołami, że dom nie zarasta brudem, że zwierzęta żyją. Uświadomiłam sobie, że sami w głowie piętrzymy przeszkody, które nie pozwalają nam robić tego, co chce-my zrobić. Okazuje się, że częściej robimy to, czego chcą od nas inni, i tak, jak oni sobie życzą.

Przeżyłam też przepiękne spotkanie z amiszami. Pojechałyśmy do Lancaster, tam żyje ich kilka tysięcy. Zakochałam się w prostocie ich życia. Pomyślałam, że nasz zachodni konsumpcjonizm jest przeraża-jący. Amisze żyją w zgodzie z naturą, podlegają jej prawom. Sami pro-dukują wszystko, czego potrzebują do życia. Nie mają samochodów, radia, telewizji, prądu. Nie korzystają z amerykańskiego socjalu, mają własne szkoły, w których uczą dzieci ciesiołki, krawiectwa, wypieku chleba. Mają piękne dusze niespaczone kapitalizmem. Najpiękniejsze jest to, że kiedy amisz osiąga pełnoletniość, może na rok opuścić ro-dzinę i ruszyć w świat. Po roku decyduje: wraca czy zostaje. Prawie 95 procent wraca. Tym zyskali mój największy szacunek.

Page 200: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Czego jeszcze dowiedziałam się, przemierzając Wschodnie Wybrze-że? Przekonałam się o prawdziwości przysłowia, że trawa u sąsiada za-wsze jest zieleńsza. Wróciwszy do Europy, byłam bardziej szczęśliwa niż wtedy, kiedy ją opuszczałam. Doceniłam to, jak mamy czysto, cicho i pachnąco. Tak… Ameryka pachnie inaczej. Ja wybieram zapach pol-skiej wsi.

Wyjeżdżając, pozwoliłam sobie na całkowity reset głowy. Bez dziec-ka, bez Michała, bez problemów. Ja i tylko ja. Zmęczyły mnie coty-godniowe zmiany opatrunku i czekanie, co w sprawie rany przyniesie następny dzień. Byłam wolna od wszystkiego. Zwłaszcza od trosk. Je-chałam z założonym opatrunkiem, miałam go zmienić za kilka dni na nowy. Kiedy odkleiłam plaster, rana była zagojona. Przypadek?

Page 201: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział XXXIII

PsychoonkologWielkość człowieka polega na jego postanowieniu by być silniejszym

niż warunki czasu i życia.Albert Camus

Na swojej drodze spotkałam piękne dusze. Takie jak sobie wyma-rzyłam. Ludzi mądrych i świadomych. Faktem jest, że zawsze ciągnęło mnie do mistyki, naturalnych metod leczenia, pracy z podświadomo-ścią, projektowania nowej rzeczywistości i czyszczenia złych progra-mów w głowie. Praca z własnymi emocjami i pragnieniami, podno-szenie swoich wibracji przychodziły mi łatwiej w towarzystwie ludzi oświeconych, przebudzonych, patrzących na świat inaczej niż więk-szość z nas. Kiedy leżałam w szpitalu z powodu drugiej operacji, do mojej sali zawitał psychoonkolog. Rozmowę z nim zaliczam do najbar-dziej fascynujących, jakie kiedykolwiek mi się przytrafiły.

Siedziałam na brzegu łóżka i zadawałam mnóstwo pytań. On od-powiadał na nie ze stoickim spokojem, co dawało mi poczucie bezpie-czeństwa. Jego podejście do choroby przypominało moje, mimo że patrzył z perspektywy naukowej. Rozumiał moje decyzje. Nie burzył moich fantazji, przyklaskiwał wszystkiemu, co dawało mi siłę.

Pokusiłam się o zadanie kilku pytań, które pewnie wielu z was również chciałoby zadać. Dlatego przytoczę je tu wraz z uzyskanymi odpowiedziami. Wierzę, że wśród czytelników znajdą się tacy, któ-rym bliżej będzie do niego niż do mnie. Arturze, dziękuję Ci za tę rozmowę.

Dlaczegorakbudzilęk?Rak został opisany przez Hipokratesa dwadzieścia pięć wieków

temu, a jest leczony według schematu zbliżonego do współczesnego dopiero około stu lat. Ostatnie dwie dekady to czas rozwoju onkologii

Page 202: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 202 |

o dynamice niemającej precedensu. Statystyki remisji długotrwałych (ponad pięcioletnich) uległy znacznej poprawie, a w niektórych rozpo-znaniach sięgają 98 procent.

Mimo to obraz raka nadal kształtują stereotypy. Postrzegany jest jako choroba o niepewnym lub niekorzystnym rokowaniu, przewlekła, o przebiegu napiętnowanym cierpieniem, pozostawiająca trwałe zmia-ny i w konsekwencji prowadząca do śmierci.

Jeśli przyjmiemy, że reakcje emocjonalne mają źródło w poznaw-czych interpretacjach rzeczywistości, czyli w przekonaniach, to lęk jest reakcją adekwatną. Jeśli pomyślisz: „rak to wyrok, rak to śmierć”, kreujesz lęk, strach, przerażenie. Są to naturalne reakcje człowieka w konfrontacji z ostatecznością. „[…] lęk to egzystencjalna świado-mość niebytu” – tak lęk przed śmiercią zdefiniował Paul Tillich, teolog i filozof. Pomimo że ten lęk przez większość życia ma charakter latent-ny (utajony), motywuje do realizacji ról życiowych na poszczególnych etapach rozwoju. W stanie kryzysu psychicznego wywołanego diagno-zą ujawnia się w formie lęku przed utratą ciała, tożsamości i lęku przed samym umieraniem jako procesem zakończonym granicznym aktem psychofizycznym.

Jakiesątypyzachowańpousłyszeniudiagnozy?Najczęściej to szok, zahamowanie, lęk, dezorganizacja, zaprzeczanie

rzeczywistości lub spokój i natychmiastowe próby usystematyzowania leczenia. Funkcję bufora chroniącego psychikę przed utratą równowa-gi pełnią wówczas mechanizmy obronne ego. Można je podzielić na reakcje represywne (wypieranie, racjonalizacja, tłumienie, zaprze-czanie) i sensytywne (myślenie magiczne, dysocjacja obrazu choroby, selektywne abstrahowanie treści informacji).

Reakcja na zdiagnozowanie choroby nowotworowej jest determi-nowana przez schematy poznawcze funkcjonujące w naszej psychi-ce. Jeśli rak budzi lęk, bo postrzega się go stereotypowo, to diagnoza może oznaczać jeden z pierwszych objawów umierania. To jaskrawy przykład i użyłem go celowo. Zmierzam do tego, że tak silne reak-

Page 203: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 203 |

cje mają swoje źródło najczęściej w przekonaniach i nie są oparte na faktach. Bliżej nieokreślona zmiana w piersi może wywoływać tak silne emocje jak rozsiany nowotwór trzustki. W tym konkretnym mo-mencie rozpoznanie nie ma znaczenia. Mózg nie weryfikuje źródeł, nie uznaje faktów. Jeśli lekarz przekaże mi diagnozę i pomyślę, że jestem poważnie chory, ale mogę wyzdrowieć, to mózg uruchomi całe spektrum uczuć. Następnie przez pryzmat stylu reakcji na wydarze-nie stresowe podejmę określone działanie lub będę się starał uniknąć jakiegokolwiek działania.

Czymożnapowiedzieć,żeprzeztęchorobęprzechodząłatwiejludziemłodsialbostarsi,kobietyalbomężczyźni?

Takiej prawidłowości nie zaobserwowałem. W mojej opinii klu-czowy jest tu poziom zasobów psychologicznych, to znaczy wsparcie społeczne i sieć społeczna, historia chorób, konstrukcja osobowościo-wo-temperamentalna, strategie radzenia sobie, obraz choroby i prze-konania. Każdy z tych czynników ma udział w kształtowaniu postawy wobec choroby i motywacji do leczenia.

Czegopotrzebująludziewtrakciechoroby?Potrzeby te są indywidualne i mogą ulegać zmianie w przebiegu

choroby. Często istnieje dysonans między potrzebami pacjenta a opi-nią opiekuna na ten temat. Wsparcie ma być odpowiedzią na potrzeby chorującego jako podmiotu. To bardzo ważna kwestia, aby udzielać pomocy tylko w obszarach, w których choroba uniemożliwia autono-miczne funkcjonowanie.

Pacjenci potrzebują uznania własnych potrzeb, potrzebują czuć się ważni i bezpieczni, chcą mieć kontrolę nad swoim leczeniem i możli-wość decydowania o sobie. Jesteśmy ekspertami w swoich sprawach, sami najlepiej wiemy, co dla nas jest dobre.

Cozmieniasięwżyciupowyjściuzraka?Pacjent wraca do ról społecznych i wychodzi z roli pacjenta. To sce-

nariusz idealny.

Page 204: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 204 |

Obserwuję jednak przypadki zastygnięcia w chorobie, wyczeki-wanie na wznowę lub oczekiwanie gwarancji pełnego wyzdrowienia. Bywa tak, że trwanie w objawach pełni określoną funkcję, na przykład chroni przed ciężarem odpowiedzialności życiowej, która na kilka mie-sięcy została przekazana innym członkom rodziny. Powrót wydaje się trudny, zagrażający, nieraz niemożliwy.

Przede wszystkim – i to dotyczy większości pacjentów – mamy do czynienia z rewizją systemu wartości. Choroba nowotworowa to swo-isty katalizator zmian. Burzy dotychczasowy porządek, nieraz plan życia, który najczęściej ignoruje ryzyko załamania się osi czasu pod wpływem choroby. Jest silnym przekazem mówiącym, że czas jest ograniczony. Wyjście z raka, a właściwie remisja może być syntezą lęków, które negatywnie przesłonią horyzont. Może być również mo-tywatorem. Doświadczeniem, które razem ze świadomością przemija-nia będzie dopingować do wykorzystania pozostałego czasu, wołając: „Bierz jak najwięcej, ten dzień się nie powtórzy!”.

Jakradzićsobiezestrachemprzednawrotem?To zjawisko zwane mieczem Damoklesa. Ten lęk pozostaje, towarzyszy

ozdrowieńcom do końca życia. Jeśli natężenie objawów nie ma rozmiarów patologicznych, można uznać przystosowawczą funkcję tego lęku – sta-nie się on motywacją do kontroli stanu zdrowia i utrzymania trybu życia ograniczającego ryzyko nawrotu. Taki scenariusz jest częsty. Jeśli jednak każdy dzień wypełnia obawa o przyszłość, należy skorzystać z pomocy psychoonkologa lub psychoterapeuty. Praca behawioralno-poznawcza z objawami w większości przypadków przynosi pożądany efekt.

Czegonałożuśmierciżałująchorzy?Tego, czego nie zrobili, co zostawiają. Tego, że tak późno zorien-

towali się, że w życiu chodzi o to, żeby żyć. Tego, że nie zdążyli czegoś powiedzieć, naprawić, poukładać inaczej. Tego, że zawiedli swoich bli-skich. Że nie zobaczą, jak dorastają dzieci i wnuki. Że dopiero w choro-bie dowiedzieli się, co jest ważne.

Page 205: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 205 |

Czymożnaprzygotowaćkogośnaśmierć?Tylko siebie można przygotować na śmierć, jeśli jest czas. Rak jest

chorobą, która w swojej dramaturgii daje przestrzeń na takie przygo-towanie. Rola osób bliskich polega na zgodzie i otwartości na podjęcie tematu odchodzenia. Często trudno wychwycić sygnał do takiej rozmo-wy. Bywa, że chory wprost wyraża gotowość do podzielenia się swoimi obawami, do wspólnego świadomego przeżywania ostatniego etapu życia. Wbrew pozorom to sytuacja bezpieczna, przynosząca ulgę za-równo pacjentowi, jak i jego opiekunom. Nigdy nie jest za wcześnie na podniesienie tak istotnej kwestii i przekazanie swojej woli – bez wzglę-du na etap choroby.

Rozmowy o śmierci nie przyciągają śmierci. Są programy terapeu-tyczne zawierające technikę wizualizacji odchodzenia. I pacjenci biorą udział w takich zajęciach. Pomagają one złagodzić lęk.

Czy znasz ludzi, którym lekarze nie dawali żadnychszans,aoniwyzdrowieli?

Spotykam ludzi, w których przypadku wiedza medyczna, ich stan zdrowia lub przebieg choroby nie pozwalają na wdrożenie lub kontynu-owanie leczenia przyczynowego. W dalszym ciągu prowadzi się wówczas leczenie objawowe. Zdarza się, że czas przeżycia wykracza poza ten okre-ślony rokowaniem lub medianą statystyczną dla danej jednostki choro-bowej. Mam do czynienia z pacjentami, którzy decydują się na leczenie wyłącznie konwencjonalne lub skojarzone z metodami alternatywnymi, o których nie zawsze zespół prowadzący ma wiedzę.

Trudno mi podać przykład remisji choroby pod wpływem leczenia według procedur pozamedycznych. Jest tak dlatego, że chorzy zwykle nie informują o stosowanym leczeniu alternatywnym.

Lekarz onkolog korzysta z metod uznanych i potwierdzonych przez naukę, nie wykracza poza ich granice. Nie pozbawia szans, ale szacuje je w kontekście posiadanych możliwości. Nie znam badań naukowych dotyczących ozdrowień trudnych do wyjaśnienia przez medycynę. Nie mam jednak dowodu, że takie sytuacje się nie zdarzają.

Page 206: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 206 |

Jakiwpływnaprzebiegchorobymapsychika?Udział psychiki jest znaczący na wielu płaszczyznach. Proces leczenia to obszar współpracy pacjenta i zespołu specja-

listów. Nieodzowne jest tu zaangażowanie obu stron i motywacja do leczenia. W trudnych chwilach warto, by chory odpowiedział sobie na pytania: „Dlaczego tu jestem?”, „Czy warto znosić cierpienie?”. W sy-tuacji kryzysowej zasoby psychiczne mogą być dla chorującego trudne do samodzielnego uchwycenia. Jest to przestrzeń do pracy z psycho-onkologiem.

Lekarz realizuje plan leczenia za zgodą i przy aktywnym udziale pacjenta. Skuteczna komunikacja pozwala dopasować i ewentualnie modyfikować terapię. Powrót do zdrowia i życia wymaga od pacjenta poczucia sensu. Leczenie ma sens dla pacjenta, jeśli jego życie ma dla niego sens. Moją rolą nie jest indukowanie sensu życia, ale odzyskanie tego sensu utraconego podczas trudnej choroby.

Warto wspomnieć o funkcjonowaniu pacjenta w środowisku spo-łecznym, przede wszystkim w systemie rodzinnym, który równie do-tkliwie odczuwa oddziaływanie choroby na psychikę. Niepożądane skutki leczenia, na przykład mastektomia, zmiana obrazu ciała, utrata włosów częsta w przebiegu chemioterapii, wymagają zaadaptowania się do zmieniających się warunków. Przewlekły stres wpływa na wzrost poziomu cytokin prozapalnych odpowiedzialnych między innymi za depresję. Mają one również udział w patogenezie nowotworów. Wyso-ki poziom katecholamin i kortyzolu wydzielanych w sytuacji przewle-kłego stresu ma działanie neurotoksyczne, często nieodwracalnie.

Gdybyśmiałdaćkilkarad,jakprzejśćprzezchorobę,ja-kiebyonebyły?

Trudno w tym wypadku udzielać rad. Gdybym miał wymienić czyn-niki sprzyjające zachowaniu równowagi w trudnych sytuacjach towa-rzyszących chorowaniu, wskazałbym na następujące:

– korzystanie ze wsparcia w różnych formach, szczególnie wsparcia emocjonalnego,

Page 207: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 207 |

– jasne sygnalizowanie oczekiwań wobec otoczenia,– nazywanie i świadome przeżywanie emocji, również smutku,

żalu, złości,– „dzielenie się chorobą” z bliskimi, służące zrozumieniu stanów

emocjonalnych i somatycznych,– aktywność w miarę potrzeb i możliwości bez przywiązania do

efektu końcowego,– bierne odpoczywanie bez poczucia winy,– pozyskiwanie informacji o leczeniu u źródła, czyli u lekarza pro-

wadzącego lub w opracowaniach naukowych; deficyt wiedzy często wy-pełniają wyobrażenia pacjenta,

– uznanie wyższości intuicji nad poczuciem obowiązku w szukaniu odpowiedzi na pytanie: „Czego teraz potrzebuję?”,

– aktywizacja sieci społecznej na miarę potrzeb, – nabywanie zdolności wspierających adaptację do choroby dzięki

treningom relaksacyjnym, grupom wsparcia, terapii zajęciowej, prak-tyce uważności.

Psyche bywa podczas choroby największym zasobem i największym obciążeniem zarazem. Choroba może się okazać dramatem lub kolej-nym życiowym zadaniem do rozwiązania.

Najbardziej rezonuje ze mną odpowiedź na pytanie, czego ludzie żałują na łożu śmierci. Sama tego również żałowałabym najbardziej. Tego, że nie robiłam rzeczy dla mnie ważnych, że nie potrafiłam oce-nić, co naprawdę ma wartość w życiu, tego, że przebiegłam przez ży-cie, zapominając zachwycić się jego cudownością. Że bałam się skoczyć w przepaść niewiadomych, że sama siebie stopowałam. Choroba po-zwala zerwać z oczu zasłony, spojrzeć na świat oczyma pełnymi podzi-wu. Docenić dar doświadczania życia i czuć wdzięczność za ten dar.

Page 208: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.
Page 209: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział XXXIV

MinutnikNic nie jest szczególnie trudne do zrobienia, jeśli tylko rozłożyć to na etapy.

Henry Ford

Od momentu, kiedy usłyszałam diagnozę, prawie wszystko się zmieniło. Musiałam stworzyć nowe zasady funkcjonowania. Teraz nie było miejsca na chaos, na improwizację. Wszystko miało swoją porę, swoje miejsce w planie dnia.

Jestem typową sową. Odkąd pamiętam, chodziłam późno spać i nie rwałam się do porannego wstawania. Musiałam przyswoić sobie nowy rytm dobowy.

Wtłoczenie mnie – Wodnika i numerologicznej siódemki – w sche-maty okazało się zadaniem niezwykle trudnym. Wiedziałam jednak, że musi zmienić się wszystko. Na początku ułożyłam sobie grafik, korzy-stałam z niego przez kilka tygodni, dopóki nowe nawyki nie stały się przyzwyczajeniem. Opracowałam logistykę chorowania. Tak powstał mój minutnik. Przechodzenie przez chorobę mogę porównać do pra-cy na etacie. Minuta po minucie, godzina po godzinie, dzień po dniu, tydzień po tygodniu.

Oto jak wyglądał mój najbardziej typowy dzień:6.50 – dzwoni budzik Zawsze, zanim otworzyłam oczy, afirmowałam nowy dzień: „To bę-

dzie dzień dobrych wiadomości”; „Dzisiaj wszystko ułoży się po mo-jej myśli”; „Świetnie radzę sobie z chorobą”; „Mój organizm jest silny i potrafi uzdrawiać się sam”; „Wszystkie komórki mojego ciała regene-rują się”…

Czasami czułam potrzebę modlitwy, wtedy kilka minut poświęca-łam na modlitwę dziękczynną za to, że dostałam kolejny dzień do prze-życia.

Page 210: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 210 |

7.00 – pobudkaPrzy łóżku stała butelka z olejem sezamowym. Nabierałam go

w usta i płukałam zęby i język przez dwadzieścia minut, żeby usunąć toksyny z organizmu. W tym samym czasie wchodziłam pod prysznic. Napawałam się ciepłem wody i wyobrażałam sobie jak zmywa ona ze mnie każdą chorą komórkę. Po wypluciu oleju myłam zęby bam-busową szczoteczką i pastą niezawierającą fluoru. Zakładałam ubrania wyprane w samodzielnie zrobionym proszku do prania z boraksu, kwa-sku cytrynowego i sody. Jako antyperspirant służył mi naturalny krem z bambusa.

7.30 – kuracja 3 szklanek Przygotowywałam 3 szklanki z lekko ciepłą wodą. Do pierwszej do-

dawałam zeolith, proszek wulkaniczny, który absorbuje metale ciężkie i toksyny. Do drugiej – odrobinę sody oraz sok z jednej cytryny, by powstał zasadowy płyn pomagający utrzymać prawidłowe pH organi-zmu. Jest teoria mówiąca, że rak rozwija się w środowisku kwaśnym, starałam się więc mieć pH powyżej 7,2. Do trzeciej szklanki dodawa-łam pół łyżeczki PBM, czyli probiominerałów. Jest to połączenie mi-nerałów osadowych i szczepów probiotycznych, które wypierają florę chorobotwórczą, czyli pleśnie i grzyby. Tym samym kilka minut przed ósmą miałam za sobą prawie litr wypitych płynów.

7. 45 – buziak dla Oli wychodzącej do szkoły8.00 – uziemianie Wychodziłam boso do ogrodu i spacerowałam po mokrej jeszcze

trawie, by wyrównać swoją energetykę. Ziemia jest zjonizowana ujem-nie, człowiek dodatnio. Wyobrażałam sobie, że przez stopy wpływa we mnie zrównoważona energia Ziemi. Napawało mnie to wielkim spo-kojem.

8.20 – pierwsza porcja suplementówNa początku były to głównie zarodniki grzybów shitake, maitake

i reishi, pomagające uzupełnić energię życiową (chi) oraz odbudowu-jące układ immunologiczny; kurkumina likwidująca stany zapalne oraz vilcacora – peruwiańskie zioło, przeciwutleniacz. Z biegiem cza-

Page 211: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 211 |

su dołożyłam również białko z komórek macierzystych pozyskiwanych z łożyska jelenia, które nomen omen „zniknęły” mi rzeczoną wcześniej cystę na jajniku.

8.45 – śniadanieNa śniadania jadałam głównie sałatki z warzyw. Mieszałam sałatę

lodową, kiszonki, pomidory, awokado (źródło kwasów omega), tuńczy-ka (w słoiku, nie w puszce) i polewałam olejem lnianym. Robiłam też sosy z dodatkiem ziół.

9.15 – kolejna porcja suplementów Ponieważ witaminy należy przyjmować rano, po śniadaniu brałam

duże dawki witaminy D3 (co najmniej 4000 jednostek), witaminy: C, K2 oraz z grupy B.

9.30 – wyciskanie sokówW wyciskarce wolnoobrotowej (wolne obroty nie powodują utlenia-

nia witamin i minerałów) wyciskałam soki z selera naciowego, mar-chwi, jabłka i natki z pietruszki albo innych warzyw, które miałam pod ręką. Dzięki nim dostarczałam organizmowi także solidną dawkę błon-nika.

10.00 – pierwsza medytacjaZakładałam słuchawki i włączałam medytację prowadzoną. W za-

leżności od nastroju dziękczynną, miłości, oddalenia strachu lub wy-ciszającą.

10.30 – domowa krzątaninaChoroba chorobą, ale porządek musiał być. Nigdy nie ciągnęło mnie

do sportu, jednak przemierzanie domu od pralni, przez łazienkę, do kuchni i roznoszenie na miejsca kukułczych jaj pozostawianych przez Olę i Michała sprawiało, że na koniec dnia krokomierz pokazywał oko-ło czterech pokonanych przeze mnie kilometrów. Traktowałam to więc jako ruch nie byle jaki.

12.30 – południowa dawka suplementówPowtarzałam kurkuminę, dokładałam enzymy trawienne wspo-

magające rozkładanie węglowodanów i białek oraz probiotyki, poma-gające utrzymać prawidłową florę bakteryjną w jelitach. Dodatkowo

Page 212: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 212 |

kolagen budujący tkankę chrzęstną, koenzym Q10 wpływający na prawidłową pracę wszystkich komórek w ciele oraz cynk , selen i jod z powodu moich kłopotów z tarczycą.

13.30 – czas dla OliOdbierałam ją ze szkoły i odrabiałam z nią lekcje.14.00 – obiad Najczęściej różnego rodzaju kasze z warzywami. Często kiszone bura-

ki, kiszona kapusta, warzywa gotowane na parze oraz dobrej jakości oleje.15.00 – terapie alternatywnePod tym terminem kryje się wiele. Raz były to wlewy witaminowe,

z kwasu salinomycynowego, z kurkuminy, z resweratrolu. Innym ra-zem dwugodzinna sesja w komorze normobarycznej, która stymuluje organizm do wytwarzania komórek macierzystych, dotlenia go i re-generuje. Jeszcze innym razem godzinna sesja na fotelu plazmowym wspomagającym przywrócenie równowagi energetycznej w ciele, ha-mującym stany zapalne, zwiększającym przepływ krwi i tlenu, aktywi-zującym mechanizmy samoleczenia oraz redukującym poziom stresu. Do terapii alternatywnych zaliczałam również duchowe sesje coachin-gowe online. Albo onkotermię, czyli wywoływanie gorączki, dzięki któ-rej intensywniej pracuje układ immunologiczny.

17.00 – jednak trochę aktywności fizycznej Najczęściej badminton, spacer po lesie, przytulanie się do drzew

(Tak, tak. To również praktykowałam). 18.30 – kolacja Najchętniej jadłam zupy. Jestem wiecznym zmarzlakiem, więc

przyjemnie rozgrzewały mnie przed snem.18.45 – ostatnia dawka suplementówMagnez wspomagający utrzymanie równowagi elektrolitowej w or-

ganizmie, maślan sodu jako źródło energii dla komórek nabłonka jeli-towego i ponownie kurkumina.

19.00 – naświetlanie światłem czerwonym Siedziałam przed lampą, która emituje światło czerwone likwidują-

ce stany zapalne.

Page 213: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 213 |

19.30 – kąpielWsypywałam do gorącej wody sól gorzką (Epsom), by przez skórę

wchłaniać magnez. No i zażywałam relaksu.20.15 – wieczorna medytacja Znów zakładałam słuchawki i wybierałam to, co akurat czułam, że

jest mi najbardziej potrzebne.21.00 – obowiązkowe czytanie Oli do snu21.30-22.00 – do łóżkaDziękowałam za cały miniony dzień i wizualizowałam, jak piękny

będzie dzień następny. Potem zakładałam słuchawki i na całą noc włą-czałam sobie dźwięki binauralne, częstotliwości Solfeggio, usuwające wszystko co negatywne, blokady oraz toksyczność ciała, umysłu i du-cha.

Czyż to nie szaleństwo? Nie. Nie dla mnie. Uwielbiałam tę nową rutynę. Wszystko, co robiłam, robiłam dla siebie. Nigdy wcześniej nie czułam się tak blisko związana sama ze sobą. Większość z tych rzeczy praktykuję do dziś, zmieniłam natomiast rodzaj przyjmowanych su-plementów. Nadal jestem wdzięczna. Nie zaprzestałam medytacji i wi-zualizacji. Za nic na świecie nie wróciłabym do poprzednich nawyków. Miłość do siebie, która ma się nijak do egoizmu, jest najpiękniejszym darem, jaki sobie ofiarowałam.

Page 214: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.
Page 215: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział XXXV

Taka byłaś dla mnie ważna...

Każda chwila, która mogłaby być wykorzystana lepiej, jest stracona.Jean Jacques Rousseau

Niewypowiedziane słowa otuchy i wsparcia, niewyrażona miłość, przemilczane obawy, nienapisane e-maile i esemesy, niezadane pyta-nia, powstrzymane gesty…

Kiedy poznałam diagnozę, poinformowałam o niej członków rodzi-ny i bliskie mi osoby. Nie myślałam wtedy, co to dla nich znaczy. Naj-ważniejsze były przecież moje uczucia. Z czasem zrozumiałam, że oni chorują razem ze mną. Że moja choroba zmieniła także ich życie.

W ich oczach często widziałam lęk. Nie wiedziałam wtedy czy boją się o mnie czy o ich własną przyszłość. Wiele razy miałam wrażenie, że na usta cisną im się dziesiątki zdań, których nie mają odwagi wy-powiedzieć. Wiele tematów stało się dla nich tabu. Niejednokrotnie wyczuwałam narastające, choć trudne do zdefiniowania blokady. Do-świadczałam tego, że traktują mnie inaczej niż do tej pory. Że w rozmo-wach omijają zwyczajne tematy, nagle uznane za drażliwe. Dlaczego?

Być może jesteś osobą, która nie doświadczyła choroby, ale jesteś blisko kogoś, kto właśnie przez nią przechodzi. Chciałabym, żebyś po-chylił się nad tym czego potrzebujemy w takich chwilach.

Nawet jeśli o nas drżycie, nie grzebcie nas za życia. Nie mogą nas skrzywdzić wasze wsparcie, wasza obecność. Podzielcie z nami swój lęk.

„Jesteś dla mnie ważna” – to chcemy usłyszeć, poczuć i doświad-czyć... Przecież wy również jesteście ważni, uczestnicząc w naszej walce na śmierć i życie. Nie wiem czy nie najważniejsi...

Ukrywanie się z emocjami, odkładanie ich na później, omijanie trudnych tematów stwarza ryzyko, że dopiero po naszej śmierci może-cie czuć potrzebę powiedzenia – jaki/jaka byłam ważna.

Page 216: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Te puste kartki ukrywają wszystkie brakujące chwile, które mnie czy innym toczącym swoje bitwy zostały zabrane. Nie czekajcie. Tyle chcemy od was usłyszeć. Teraz!

Zrób to! Ja ciągle tu jestem!

Page 217: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział XXXVI

Epilog

Kiedy podjęłam decyzję o napisaniu książki, wiedziałam, że przed-stawię w niej całą swoją drogę przez chorobę. Nie chciałam jednak, żeby to był pamiętnik, opis leczenia krok po kroku. Chciałam nato-miast, żeby wszystko, co znajdzie się na jej kartkach, stanowiło mo-tywację dla mnie samej i przede wszystkim dla osób, do których ona trafi. W trakcie pisania okazało się, że dla zachowania wiarygodności nie mogę całkowicie odrzucić formy pamiętnika. Jednak najważniejsze są dla mnie rozdziały i spostrzeżenia wplecione w nurt chronologiczny. Rzeczy – jak to nazywam – pomiędzy.

Planowałam zakończyć pisanie książki wtedy, kiedy zakończę lecze-nie. Kiedy będę mogła przeprowadzić Czytelników przez cały proces. Kiedy będę mogła stanąć przed lustrem z pięknymi zrekonstruowany-mi piersiami, spojrzeć w wyniki swoich badań i powiedzieć, że to na-prawdę koniec. To byłoby idealne zdanie zamykające moją opowieść. Nie przewidziałam jednak wielu komplikacji, które się pojawiły. Przez nie pisanie się przedłużało. Po wielu pooperacyjnych perturbacjach zrobiłam wewnętrzne podsumowanie. Byłam wolna od raka. Wszyst-ko, co mnie jeszcze czekało, powinnam traktować jak kosmetykę.

Podjęłam więc decyzję, że skończę właśnie w tym momencie. Niezupełnie wyleczona pierś z wielką blizną, brak drugiej mastek-

tomii, nieskończona terapia hormonalna, ciągle tkwiący w moim ciele port i jeszcze kilka drobiazgów nie pozwalają stworzyć pełnego obrazu choroby. Tym samym nie pozwalają mi osiągnąć wyznaczonego celu. Ale zaraz, zaraz! Przecież jestem zdrowa! Kończąc swoje dzieło, zamy-kałam również pewien etap życia. Nie byłam już pacjentką onkologicz-

Page 218: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 218 |

ną. Teraz potrzebowałam zabiegów wyłącznie estetycznych, a tych nie chciałam wiązać z rakiem.

Jestem wolna od przerzutów, po raku zostały wspomnienia. Odży-wają oczywiście podczas każdego kolejnego badania, lecz wierzę, że z każdym rokiem będą blednąć. Chciałam prowadzić innych do same-go końca, do pełnego powrotu do życia sprzed choroby. Nie ma takiego powrotu. Nikt z nas, ozdrowieńców, nie wraca do życia „sprzed”. To, co się w nas wydarzyło, nigdy nie pozwoli wrócić na starą, znajomą ścież-kę. Życie po chorobie nigdy nie będzie życiem, jakie mieliśmy przed nią. Każdy z nas stał się innym człowiekiem. Dojrzalszym, mądrzej-szym, bardziej wdzięcznym.

Wiem jedno: choroba jest tylko tłem do tego, co dzieje się w życiu każdego z nas. Dzięki niej na pewno łatwiej zrozumieć, co jest dla nas ważne, a co nie. Choroba dodaje nam odwagi, byśmy walczyli o siebie. Mówię to z pełną świadomością. Droga przez chorobę nie jest walką z tą chorobą, jest walką o siebie. Kiedy do człowieka dociera, że jedy-nym „winnym” sytuacji, w której się znalazł, jest on sam, następuje przebudzenie.

Każda trauma zmusza do refleksji, do rozliczenia się z życiem i przyjrzenia się mu. Śmiertelna choroba jest wyjątkowym katalizato-rem. Podświadomie zaczynasz liczyć, ile jeszcze czasu ci zostało. Czego nie zrobiłaś, dlaczego nie zrobiłaś. Jak długo chcesz żyć pod dyktando innych, bo tak wypada, bo kogoś urazisz, bo komuś się nie spodoba to, co robisz. Uzależniasz samoocenę i swoje samopoczucie od tego, w jaki sposób zostałaś przez kogoś potraktowana. Przyjmujesz każdą kryty-kę, rozkładasz ją na czynniki pierwsze i najczęściej trwasz w poczuciu winy.

Większość z nas nie ma za grosz poczucia własnej wartości, działa wbrew sobie tylko po to, żeby uniknąć negatywnej oceny. To powoduje olbrzymi dyskomfort i konflikty wewnętrzne kumulujące się przez lata i doprowadzające nas na skraj nicości. Nic nas nie cieszy, żyjemy na bombie, która zazwyczaj wybucha w najmniej sprzyjających nam oko-licznościach.

Page 219: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 219 |

Zagrajmy w grę. Kupiłaś nowe buty, jesteś w nich szaleńczo zako-chana. Przed tobą stoi trzydzieści kobiet i każda ma ocenić te buty. Jak myślisz, ile opinii usłyszysz? Ile będzie całkowicie sprzecznych? Która opinia cię dotknie, a która ucieszy? I na koniec – jakie to ma znacze-nie? Przecież kochasz te buty! Pozwolisz zatem, aby ktoś, kto nigdy w te buty nie włoży nogi, popsuł ci nastrój?

Życie to wybór. To ty wybierasz swój nastrój, to ty decydujesz, jak odbierzesz krytykę. Ktoś powie, że przykład z butami jest trywialny. Zaskoczę cię – każda sytuacja, w której decydujesz, jak się będziesz czuć, jest identyczna. Bez względu na to, czy decydujesz o chemiotera-pii, rozwodzie czy kupnie mieszkania. Życie jest nie po to, żeby przez nie brnąć. Życie jest placem zabaw, czasem na doświadczanie, cudow-nym darem, który niszczymy na własne życzenie, bo pozwalamy, żeby kierował nami strach niemal przed wszystkim. Czy znajdziesz odwagę, żeby iść za głosem swojego serca? Czy umiesz odrzucić wszystko, co cię ogranicza? Czy potrafisz zaufać sama sobie? Większość odpowie: „tak”, chociaż wie, że stchórzy przy najbliższej okazji. Bo nie wystarczy tylko przytaknąć, tu potrzeba praktyki. Praktykuj więc najpierw na rzeczach małych. Poczuj, co się w tobie dzieje, kiedy podążysz za głosem intuicji. Bądź wdzięczna za możliwości, które do ciebie przychodzą. Uważnie oglądaj świat, rozmawiaj ze sobą, zadawaj pytania, słuchaj odpowiedzi i wybieraj te, które z tobą rezonują. Dopiero życie w zgodzie ze sobą pozwala w czasie choroby zacząć ją „leczyć”.

Choroba pojawia się w ciele skrajnie zaniedbanym, osłabionym przez złe emocje, urazy, pretensje, nieprzerobione traumy. Im bardziej pielęgnujemy je w sobie, wracając w nieskończoność do przeszłości, tym większą siłę im dajemy. Nie sposób zauważyć wtedy piękna i do-bra wokół nas. Chwila, w której zdajemy sobie sprawę, że nasze życie wisi na włosku, to chwila przełomowa. Znów możesz wybrać, w którą stronę iść. Możesz odliczać dni, umierając tak naprawdę ze strachu, nie z powodu choroby, a możesz potraktować ten dzień jako początek wszystkiego. Podczas swojej podróży poznałam wiele osób, które pora-dziły sobie z rakiem. Żadna z nich nie jest taka, jaka była. Każdy czer-

Page 220: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 220 |

pie z życia pełnymi garściami, nie buduje murów w swojej głowie. Wie, że może wszystko. Naprawdę wszystko! Tak łatwo przychodzi każde-mu z nas wyszukiwanie przeszkód uniemożliwiających realizowanie pragnień. Sami sobie rzucamy kłody pod nogi. Z zapamiętaniem obwi-niamy wszystkich dookoła, że coś nam nie wyszło. Tak jest najłatwiej. Zrzucić z siebie odpowiedzialność za swoje lenistwo, za swój strach, brak wiary w siebie, brak odwagi.

Nasz organizm jest cudownie zaprojektowaną maszyną, systemem naczyń połączonych. Cudownym mikroświatem. Postrzegamy siebie jako jednostkę, choć składamy się z bilionów elementów, których nie da się wymienić. To olbrzymi ekosystem. Dzisiaj wiem, że zaburzenie którejkolwiek funkcji w jakimś narządzie wpływa bezpośrednio na wszystkie inne. Dzięki temu, że zaczniemy powoli uzdrawiać swoje emocje, leczyć traumy, porzucać urazy i systemowe zachowania przy-wrócimy organizmowi równowagę. Odzyskując ją, krok po kroku od-budowujemy układ immunologiczny, strażnika naszej odporności. Ten układ walczy o to, żebyśmy mogli żyć. Żaden organizm nie jest zapro-gramowany na samounicestwienie!

Zależy mi ogromnie, żeby Czytelnicy, towarzysząc mi w mojej dro-dze, zrozumieli, że samo leczenie szpitalne to zbyt mało, by wyjść z choroby. Jest nieodzowne ale nadchodzi moment, kiedy ciało upomi-na się o swoje. Kiedy pochylimy się nad nim i wsłuchamy, co ma nam do powiedzenia, znajdziemy przyczynę takiego stanu rzeczy. Dzięki temu w końcu usłyszymy samych siebie. Nie opinie ludzi z zewnątrz, nie historie o tym co wypada. Dostałaś lub dostałeś jedno życie. Jest twoje i nikt nigdy nie spojrzy na nie z twojej perspektywy. Choćby był najbliższą ci osobą na świecie.

Pewnie wielu z was pomyśli, że łatwo mi mówić, bo już jestem po. Bo nie pamiętam już tego strachu. Otóż pamiętam. Pamiętam bardzo dobrze. Nie było mi łatwo. Czy zmiana myślenia jest trudna? To naj-trudniejsza rzecz w moim życiu, jaką musiałam zrobić. Wielokrotnie wątpiłam, poddawałam się, nie wierzyłam. Na szczęście to mijało. Potem poprawiałam koronę i zaczynałam od początku. I znów, i znów.

Page 221: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 221 |

Wreszcie doszłam do tego, że strach jest incydentalny, niemal go nie zauważam. Dzięki chorobie nie ma decyzji, którą bałabym się podjąć. Wiem, że każda z nich jest najlepsza w tym jednym, jedynym momen-cie. I ocenianie jej z perspektywy czasu nie ma najmniejszego sensu, gdyż okoliczności są inne, więc zmienił się także punkt widzenia.

Nie daj się zatem przestraszyć. Czerp z życia. Przestań krzywdzić siebie. Sięgaj po marzenia. Żyj! Wybieraj to, co czujesz, że ci służy, nie bój się. Nie zwracaj uwagi, co na twój temat mają do powiedzenia inni. To twoje buty i mają pasować idealnie do twojej stopy.

Twoje życie jest tylko o Tobie!

Page 222: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.
Page 223: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Dla lekarzy

Primum non nocereHipokrates

Jestem dumna, że udało mi się odnaleźć w sobie pokłady siły, które pozwalały mi przejść przez chorobę w świetnej kondycji psychicznej. Wiem, że nie każdemu się to udaje. I dla każdego niezwykle ważne jest to, co mówią do niego osoby, którym powierza swoje zdrowie, a zatem swój los. Rozmawiając z pacjentami, słyszałam mnóstwo opowieści o tym, jak lekarz podciął im skrzydła albo zmobilizował ich do wal-ki. Ja również podczas wizyt w gabinetach i podczas dni spędzonych w szpitalu słyszałam od lekarzy zdania zarówno odbierające mi nadzie-ję i chęć działania, jak i dodające otuchy oraz mobilizujące do walki. Wypisałam te, które najczęściej się powtarzały.

Czego pacjent nie chce usłyszeć?– Proszę poukładać swoje sprawy.– Niestety pani (pana) rak jest bardzo złośliwy.– Statystycznie szanse są niewielkie. – Nie mamy więcej możliwości leczenia, wykorzystaliśmy wszystkie.– Jeśli nie podoba się pani (panu) to, co mówię, proszę zmienić

lekarza. – Proszę nie szukać rozwiązań na własną rękę.– Proszę się nie suplementować.– Proszę się przygotować na najgorsze. – Rokowania są marne. – Zostało pani (panu) kilka tygodni (miesięcy).

Co pacjent chce usłyszeć?

Page 224: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 224 |

– Proszę nie sugerować się statystykami.– Każdy organizm jest inny, to, że komuś się nie udało, absolutnie

nie oznacza, że pani (panu) również się nie uda.– Będziemy szukać najlepszych rozwiązań.– Razem uda nam się osiągnąć najwięcej.– Jestem tu po to, żeby panią (pana) jak najlepiej przez to przepro-

wadzić.– Proszę zadawać tak dużo pytań, jak tylko pani (pan) potrzebuje.– Znam niejeden przypadek wyjścia z sytuacji pozornie beznadziej-

nej.– Rak to choroba przewlekła, jak każda inna.– Wiara i pozytywne nastawienie ogromnie zwiększają szansę na

sukces. – Zawsze jest szansa, choćby najmniejsza, ale jest.Dziękuję Bogu, że na mojej drodze stanęli fantastyczni lekarze –

empatyczni, zaangażowani, uśmiechnięci i mający wiarę w to, że mnie wyleczą. Dzięki nim nawet przez moment nie pomyślałam, że mi się nie uda. Chociaż po zakończonym leczeniu usłyszałam, że statystycz-nie miałam jeden procent szans. Nietrudno zatem sobie wyobrazić, jak wpłynęłoby to na moją psychikę, gdybym dowiedziała się o tym przed leczeniem. Zdaję sobie sprawę jak ułomny mamy system opieki zdrowotnej. Jednocześnie wierzę, że każdy lekarz, nawet najbardziej przemęczony, jest zdolny do empatii. Spodziewam się, że książka tra-fi w ręce lekarzy różnych specjalności, nie tylko onkologów, dlatego w imieniu swoim oraz pacjentów wysyłam apel.

W dniu, w którym dostajemy wynik biopsji, nasz zegar zaczyna odmierzać czas do śmierci. Ona nie jest już czymś, co majaczy daleko w przyszłości i nas nie dotyczy. Zaczynamy czuć jej oddech na plecach. To najzimniejszy oddech, jaki tylko można sobie wyobrazić. Potrze-bujemy wówczas świadomości, że nie zostaniemy z tym sami, że Wy – lekarze – dołożycie wszelkich starań, żeby podarować nam jeszcze choć trochę względnie normalnego czasu z naszymi dziećmi, partnera-mi życiowymi, rodzicami. Nie zabierajcie nam tego, choćby diagnoza

Page 225: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

| 225 |

była najbardziej okrutna. Nie pozwalajcie nam się bać. Postarajcie się tak dobierać słowa, żebyśmy mieli choć cień nadziei. Bo nie ma dla nas nic bardziej okrutnego niż jej brak. To ona nas napędza.

Nadzieja.

Page 226: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.
Page 227: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Podziękowania

Bez tych osób byłabym jak dziecko we mgle. Ich zaangażowanie w mój proces leczenia było wyjątkowe i niespotykane. Wszystkim leczącym się życzę z całego serca, aby trafiali tylko na takie osoby.

Szanowni Państwo, nie znajduję słów, by wyrazić uznanie…

Po prostu dziękuję. Za wszystko.

prof. dr hab. n. med. Józef Kładnydr hab. n. med. Sebastian Stec lek. Marcin Grzebyk; www.aaausg.pldr n. med. Anna Waśko-Grabowskadr n. med. Agnieszka Gębara-Puchniarzdr n. med. Norbert Szaluś; www.immunomedica.pllek. Marcin Malka; www.podos.pldr n. med. Klaudiusz Czerniawskidr n. med. Krzysztof GawrońskiArtur Kultys, psychoonkolog i psychoterapeuta Ilona Wężyk-Caba, medycyna naturalna; https://ilonawezykcaba.pl/fotel-plazmowy/mgr Edyta Sołek-Trojnar; www.dietaodkuchni.comBartek Indygo; https://universeoflight.xyz/alechemia-przebudzeniaMarcin Jabłoński Sandra Kamińska; https://sandrakaminska.euBeata Socha; https://wewnetrznywymiar.com/Klaudia Pingot; http://klaudiapingot.pl/

Page 228: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.
Page 229: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Spis treści

Rozdział I

Rozdział II

Rozdział III

Rozdział IV

Rozdział V

Rozdział VI

Rozdział VII

Rozdział VIII

Rozdział IX

Rozdział X

Rozdział XI

Rozdział XII

Rozdział XIII

Rozdział XIV

Rozdział XV

Rozdział XVI

Rozdział XVII

Rozdział XVIII

Rozdział XIX

Listy 7

Wstęp 13

– Dzień, od którego wszystko się zaczęło 17

– Rak nie jest twoim przeciwnikiem 25

– Zaklinanie rzeczywistości 31

– Scyntygrafia 37

– Proś, a będzie ci dane 41

– Bo chamstwa nie zniosę 45

– Dotknąć serca 49

– Retrospekcja 55

– Gaz musztardowy w ruch 61

– Dusza nie umiera 67

– Jesteś tym, co jesz 73

– Nie zrobisz miejsca dla nowego,

nie wyrzuciwszy starego 79

– Ciągnie swój do swego 85

– Cuda naprawdę się zdarzają 91

– Szpitalny wywczas 95

– A ty noś, noś długie włosy jak my… 99

– Weganie, będziecie dumni 105

– Gra pani na harfie? 113

– Siostro, basen! 119

Page 230: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.

Rozdział XX

Rozdział XXI

Rozdział XXII

Rozdział XXIII

Rozdział XXIV

Rozdział XXV

Rozdział XXVI

Rozdział XXVII

Rozdział XXVIII

Rozdział XXIX

Rozdział XXX

Rozdział XXXI

Rozdział XXXII

Rozdział XXXIII

Rozdział XXXIV

Rozdział XXXV

Rozdział XXXVI

Rozdział XXXVII

– Podwójne cuda również się zdarzają 125

– Jak nie kijem, to pałką 129

– Pożegnanie 135

– To nie jest rozdział dla wegan 139

– Wspólny mianownik 147

– Przewodnik duchowy 155

– Bachata 161

– Zaklinaczka krwi 165

– Karuzela, karuzela,

na Bielanach co niedziela 169

– Każda sytuacja jest szansą 175

– Życie nie zawsze pachnie fiołkami 179

– Już był w ogródku, już witał się z gąską 185

– American dream 195

– Psychoonkolog 201

– Minutnik 209

– Taka byłaś dla mnie ważna... 215

– Epilog 217

– Dla lekarzy 223

Podziękowania 227

Page 231: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.
Page 232: JESTEM WDZIĘCZNA ZA RAKA · | 7 | Listy Sylwio, Nie pamiętam dokładnie naszej pierwszej rozmowy o Twojej cho- robie, o tej innej sytuacji, o Tobie.