Janusz Płowecki - Wyzwolenie Częstoshowy

62
Janusz Płowecki WYZWOLENIE CZĘSTOCHOWY 194$ Książka i Wiedza „Domy solidne, mocne, rozbudowane oficynami w głąb podwórek. Między nimi zwalista bryła baryka- dy. Zbliża się do niej czołg lejtenanta Baszewa. Przed czołgiem pędzi co koń wyskoczy jakiś niemiecki wóz taborowy. Siedzący na wozie żołnierz co chwila wsta- je, trwożliwie ogląda się poza siebie i batem okłada konie, zmuszając je do ociężałego galopu. — Prowadź za nim - rozkazuje Baszew kierowcy. Wóz taborowy dopada barykady, przejeżdża przez nią. Niemcy nie zdążyli jej uzbroić. Po obu stronach jezdni leżą krotko przycięte kolejowe szyny. T-34 mija przeszkodę, zagłębia się coraz dalej w ulicę. Na widok czołgu Niemcy pierzchają w popłochu do bram. Tu i ówdzie padają strzały. Za maszyną Baszewa w ulicę Warszawską wtaczają się czołgi Zołotowa, Bakszyje- wa, Turykina, Awgijewa, Kiwy, Gajewicza..."

description

Освобождение Ченстоховы январь 1945 года, на польском

Transcript of Janusz Płowecki - Wyzwolenie Częstoshowy

Janusz Płowecki

WYZWOLENIE CZĘSTOCHOWY 194$

Książka i Wiedza

„Domy solidne, mocne, rozbudowane oficynami

w głąb podwórek. Między nimi zwalista bryła baryka­

dy. Zbliża się do niej czołg lejtenanta Baszewa. Przed

czołgiem pędzi co koń wyskoczy jakiś niemiecki wóz

taborowy. Siedzący na wozie żołnierz co chwila wsta­

je, trwożliwie ogląda się poza siebie i batem okłada

konie, zmuszając je do ociężałego galopu.

— Prowadź za nim - rozkazuje Baszew kierowcy.

Wóz taborowy dopada barykady, przejeżdża przez

nią. Niemcy nie zdążyli jej uzbroić. Po obu stronach

jezdni leżą krotko przycięte kolejowe szyny. T-34 mija

przeszkodę, zagłębia się coraz dalej w ulicę. N a widok

czołgu Niemcy pierzchają w popłochu do bram. Tu

i ówdzie padają strzały. Za maszyną Baszewa w ulicę

Warszawską wtaczają się czołgi Zołotowa, Bakszyje-

wa, Turykina, Awgijewa, Kiwy, Gajewicza..."

W Y Z W O L E N I E CZĘSTOCHOWY 1 9 4 5

BIBLIOTEKA PAMIĘCI POKOLEŃ

RABA OCHRONY POMNIKÓW WALKI I MĘCZEŃSTWA

JANUSZ PŁOWECKI

KSIĄŻKA i WIEDZA

WARSZAWA

1 9 7 3

WYZWOLENIE CZĘSTOCHOWY

1945

POZOSTANĄ TYLKO-NIEBO I ZIEMIA

L ato 1944 roku nabrzmiałe było nadzieją i niepo­kojem. Otuchę budziły wieści z frontu, obawę —

terror i przygotowania obronne okupanta. W połowie lipca wojska radzieckie podjęły na środ­

kowym odcinku frontu kolejną ofensywę, kierując się ku brzegom Wisły. Armie I Frontu Ukraińskiego mar­szałka Iwana Koniewa, które w pół roku później wy­zwolić miały znaczną część polskich ziem, sforsowały Bug, a następnie San i po zaciętych walkach przepra­wiły się na zachodni brzeg Wisły. Tam, w rejonie San­domierza, został utworzony niezwykle ważny, ze stra­tegicznego punktu widzenia, przyczółek. Hitlerowskie dywizje przypuszczały rozpaczliwe ataki, chcąc za wszelką cenę zepchnąć wojska radzieckie z powrotem na drugi brzeg. Ten niewielki stosunkowo skrawek ziemi stwarzał bowiem możliwość rozwinięcia ope­racji zaczepnych w jednym z trzech dowolnie wybra­nych kierunków — południowym, zachodnim i pół­nocnym.

W lipcu wyzwolone zostały miasta: Chełm i Lublin. Manifest, ogłoszony przez Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego, był pierwszym oficjalnym przejawem na­szej państwowości. Historycznym dokumentem władzy ludowej, określającym jako jedyne legalne jej źród­ło — Krajową Radę Narodową. Proklamował walkę z hitlerowskimi Niemcami, aż do zwycięskiego zakoń­czenia. Zapowiadał przeprowadzenie podstawowych re­form społecznych i powrót do Polski ziem nad Odrą, Nysą i Bałtykiem.

U boku Armii Radzieckiej wkraczało na wyzwolone tereny, owacyjnie witane przez ludność, ludowe Woj­sko Polskie.

Na zachodzie Sprzymierzeni, po inwazji dokonanej w początkach czerwca na plażach Normandii, także niepowstrzymanie parli ku granicom III Rzeszy. Ber­

lin, Brema, Hamburg i inne wielkie miasta niemieckie nękane były przez lotnictwo alianckie „dywanowymi" nalotami. Otumaniony przez Hitlera naród, który jesz­cze dwa lata temu skandował: Sieg Heil! i wierzył, że zwycięski Wehrmacht rzuci na kolana „czerwonego kolosa", doznawał teraz na własnej skórze najstrasz­liwszych okropności wojny.

Wydarzenia na frontach, a zwłaszcza przełamanie przez wojska I Frontu Ukraińskiego niemieckiej obro­ny nad Wisłą i wyjście Armii Radzieckiej na zachodni brzeg rzeki, znalazły swe reperkusje w zachowaniu się okupanta.

Już w maju 1944 roku hitlerowcy przystąpili do budowy pasa umocnień polowych, opierając go na linii rzek: Nida, Pilica i Warta. W pierwszym okresie do robót starano się werbować ludność na zasadzie ochotniczego zaciągu. W tym celu władze administra­cyjne poleciły księżom odczytać apel, wzywający do dobrowolnego udziału przy wznoszeniu umocnień. Odezwę tę odczytano w niektórych kościołach w Piotr-kowskiem i Radomszczańskiem. Nie dała ona jednak zamierzonego przez Niemców efektu. Mimo iż zapew­niano ludność, że osoby zatrudnione przy obiektach wojskowych korzystać będą ze specjalnej opieki i zo­staną zwolnione z innych prac przymusowych — liczba ochotników była niewielka.

W obliczu zbliżającej się coraz bardziej do granic Rzeszy ofensywy radzieckiej Niemcy wzmogli tempo robót fortyfikacyjnych. Straszenie Polaków „czerwo­nym niebezpieczeństwem" mijało się z celem, zasto­sowano więc przymus. Pracownicy częstochowskiego urzędu pracy, przy współudziale policji ochronnej (Schutzpolizei), a nawet i wojska, przeprowadzali ła­panki na ulicach i dworcach kolejowych. Zatrzyma­nych kierowano do otoczonych kolczastym drutem ba-

raków przy ulicy Chłopickiego. Stanowiły one obóz przejściowy (Durchlager) dla wszystkich, którzy po­przez biura werbunkowe i drogą przymusu kierowani byli na roboty do Rzeszy i pod konwojem wysyłani do prac przy umocnieniach.

Głównym elementem hitlerowskiej rubieży obron­nej na wschód od Wisły miała być Pilica. O znaczeniu, jakie do tych umocnień przywiązywali hitlerowcy, świadczy fakt, że od połowy lipca 1944 roku bezpo­średni nadzór nad ich budową przejęło SS. Linia obronna, rozciągająca się między Wieluniem i Włosz­czową, oznaczona kryptonimem Venus, pozostawała pod opieką Sipo z Lublina. Drugi jej odcinek, przebie­gający przez teren powiatów radomszczańskiego i piotrkowskiego, opatrzony kryptonimem Merkur, pod­legał nadzorowi Sipo z Radomia. Całością prac kie­rował Sonderstab Stellungsbau beim Hoeheren SS und Polizeifiihrer w Krakowie.

Linia umocnień wzdłuż Rawki i Pilicy została roz­budowana do pięciu kilometrów w głąb. Stanowiły ją rowy przeciwczołgowe, zasieki z drutu kolczastego, okopy i rowy łącznikowe, bunkry betonowe i schro­ny, stanowiska dla broni maszynowej i artylerii.

Niezależnie od tej, niejako głównej, pozycji obron­nej hitlerowcy budowali pas umocnień na przedpo­lach Częstochowy i podejściach do miasta. W poło­wie lipca 1944 roku, pod nadzorem Wehrmachtu, przy­stąpili do kopania rowów przeciwczołgowych, strzelec­kich, stawiania przeszkód przeciwpancernych, zasie­ków i bunkrów w odległości 10—15 kilometrów na wschód od Częstochowy. Ich linia przebiegała przez Rudniki, Mstów, Maluszyn, Turów, Olsztyn, Choroń i miała głębokość około 400 metrów.

Również miasto od wschodu i północy zostało oto­czone potrójną linią umocnień ziemnych. Włączono do

tego pasa także pozostałe z wojny obronnej 1939 roku polskie schrony betonowe i bunkry, znajdujące się pod Kiedrzynem, Grabówką i Żarnowcem.

Równolegle z budową tych linii obronnych Niem­cy rozpoczęli fortyfikowanie samego miasta. Przed wszystkimi budynkami, w których stacjonowały for­macje wojska i policji, ustawiono drewniano-ziemne lub betonowe bunkry. Te roboty podyktowane były nie tylko strachem przed Armią Radziecką. Hitlerow­cy obawiali się, że szybkie postępy wojsk radzieckich mogą spowodować wybuch powstania w największych miastach Generalnego Gubernatorstwa. Nadto, w myśl planów hitlerowskiego dowództwa, Częstochowa — najbardziej na zachód wysunięte miasto w General­nym Gubernatorstwie, osłaniające od północy rejon Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego, a nadto zamy­kające drogę na Opole i Wrocław — miała stanowić silny punkt oporu. W tym celu, aby zapewnić bronią­cym się tutaj wojskom dostateczne ilości amunicji, urządzono na polach w dzielnicy Zawady (dzisiejsza dzielnica Tysiąclecia) liczne schrony amunicyjne. Zgro­madzono w nich znaczne zapasy min przeciwczołgo­wych i przeciwpiechotnych, pocisków artyleryjskich i moździerzowych różnego kalibru, panzerfaustów, ma­teriałów wybuchowych, granatów, amunicji karabino­wej i pistoletowej. Z tego arsenału korzystać miała 10 dywizja zmotoryzowana pułkownika Viahla, rozloko­wana na razie na pozycjach bojowych w rejonie Skar­żyska-Kamiennej. Stamtąd, pod ewentualnym naporem wojsk radzieckich, miała wycofać się ku Częstochowie i tam się bronić.

Stopniowo miasto przeistaczało się w twierdzę. Wy­loty głównych ulic zamknęły zwaliste barykady. Wkrótce ustawiono je na wszystkich ulicach, którymi °d północy, wschodu i południa można było dotrzeć

do śródmieścia. Każda barykada składała się z trzech elementów. Dwa stanowiły równoboczne wieże wznie­sione ze złomów kamienia zbrojonego żelazem i zala­nego betonem. Grubość ich murów wynosiła około 1,5 metra, wysokość 2,5 metra. Wieże ustawiono na chod­nikach w odległości 70 centymetrów od ściany naj­bliższego budynku. Przestrzeń między nimi, około 5 metrów, zamykały ustawione na sztorc i odpowied­nio przycięte stalowe szyny. Były to, praktycznie rzecz biorąc, przeszkody trudne do pokonania dla czołgów i wozów bojowych.

Pod koniec 1944 roku takie barykady znajdowały się już na ulicach: Mirowskiej, Krakowskiej, Warszaw­skiej, Konkielów (nazwa dzisiejsza), Wałach Dwer­nickiego, Sułkowskiego, Kilińskiego, Dąbrowskiego, Ochotników Wojennych, Barbary. Za każdą przeszko­dą w odległości około 100—150 metrów zbudowano dodatkowe gniazda oporu wyposażone w ciężką broń maszynową. Najczęściej były to wkopane w ziemię schrony, przykryte z góry podkładami kolejowymi i grubą warstwą ziemi.

Budowa umocnień — na podejściach do Częstocho­wy i w samym mieście — kontynuowana była nie­przerwanie aż do wyzwolenia miasta przez jednostki radzieckie z 3 armii pancernej gwardii generała puł­kownika Pawła Rybałki.

Znaczną część wspomnianych robót fortyfikacyjnych na terenie miasta wykonała Organizacja Todt, której biura znajdowały się przy obecnej ulicy Świerczew­skiego 35. Nader chętnie korzystała ona z siły roboczej ludności polskiej, której w swych anonsach zamiesz­czanych na łamach gadzinowego „Kuriera Częstochow­skiego" zapewniała umundurowanie, dobre wynagro­dzenie i wyżywienie. W sierpniu został wydrukowany anons o natychmiastowym zatrudnieniu kilkuset męż­

czyzn i kobiet. Organizacja Todt budowała w tym cza­sie ogromne lotnisko pod Rudnikami. Przygotowywa­no tam pasy startowe z betonu o długości dotychczas nie spotykanej. Można było wnioskować, że obiekt słu­żyć ma jakimś nowym typom hitlerowskich samolo­tów. Nie wykluczone, że z tego lotniska miały starto­wać myśliwce wyposażone w silniki odrzutowe. Jak wiadomo, właśnie w tym okresie Luftwaffe przepro­wadzała próby z takimi samolotami.

Ogromny front robót wymagał zaangażowania du­żej liczby ludzi. Obowiązek pracy przy budowie umoc­nień objął wkrótce wszystkich mieszkańców Często­chowy i powiatu w wieku od 14 do 65 lat. Czas pracy przy umocnieniach trwał w zasadzie miesiąc. Ludzi wywiezionych do Koniecpola, Lubieszowa, Przedborza, Sulejowa, Mokrzeszy i Rudnik zakwaterowano w sto­dołach. Wymagano od nich pracy także w niedzielę. Polacy starali się pracować jak najgorzej. Rowy strze­leckie kopano w taki sposób, że po dwóch, trzech dniach obsypywały się. Słupki zasieków wbijano w dno rzeki tak płytko, że woda rychło je podmywała i uno­siła.

Osoby zatrudnione przy kopaniu rowów przeciw-czołgowych i okopów na przedpolu Częstochowy zbie­rały się codziennie rano w oznaczonych dla każdej grupy miejscach i stamtąd w szyku czwórkami ma­szerowały do pracy, która trwała do godziny 14.00.

Obowiązek oddelegowania do robót przy umocnie­niach określonej liczby pracowników nałożono także na warsztaty rzemieślnicze, właścicieli sklepów itp. W stosunku do opornych zapowiedziano akcje poli­cyjne.

Niemcy i volksdeutsche także zakasali rękawy 1 Wzięli się do kopania okopów. W każdą niedzielę, zgodnie z zarządzeniem starosty miejskiego, Schmid-

ta, wszyscy urzędnicy hitlerowskiej administracji je­chali do Koniecpola, gdzie przez kilka godzin pra­cowicie wywijali łopatami.

Budowie umocnień towarzyszyła zakrojona na sze­roką skalę akcja propagandowa. Po pierwsze, by zy­skać ręce do pracy, zaczęto zachęcać Polaków obiet­nicą dodatkowych przydziałów żywnościowych. Wyno­siły one na osobę — 750 g konserw mięsnych, 3 kg chleba, 4,5 kg ziemniaków, 600 g marmolady bura­czanej, 40 g cukru, 600 g kaszy i 30 sztuk papierosów. Wspomniany wyżej „Kurier Częstochowski" zamiesz­czał „barwne reportaże" z codziennego życia zatrud­nionych przy kopaniu okopów. Całej akcji — opartej w rzeczywistości na policyjnym przymusie — starano się nadać cechy dobrowolności ze strony społeczeń­stwa polskiego. Z drugiej zaś strony akcentowano „życzliwość" władz niemieckich dla postawy miesz­kańców Częstochowy. Jej przejawem miał być między innymi anons informujący o tym, że niemiecka firma przewozowa, A. Holler, dostarcza bezpłatnie paczki wy­syłane przez rodziny osobom zatrudnionym przy bu­dowie umocnień w Sulejowie. Grupom wyjeżdżającym w niedzielę do Koniecpola towarzyszyła orkiestra z za­kładów zbrojeniowych „Hasag".

Osoby, które samowolnie porzuciły pracę przy ko­paniu okopów, poszukiwane były przez Schutzpolizei, a po ujęciu doprowadzane do urzędu pracy i wywo­żone do robót przymusowych na terenie Rzeszy. W wie­lu przypadkach szczególnie „opornych" osadzano w obo­zach koncentracyjnych.

Wobec coraz częściej zdarzających się przypadków sabotażu, w pierwszych dniach września ogłoszone zostało rozporządzenie policji dotyczące zabezpiecze­nia środków obrony. Zawierało ono zakaz zbliżania się do umocnień na odległość mniejszą niż 100 metrów.

Umyślne uszkadzanie wspomnianych obiektów podle­gało najwyższemu wymiarowi kary — karze śmierci.

W kilkanaście dni później, 24 września, gubernator Hans Frank podejmował na Wawelu „delegację" ko­piących szańce i budujących umocnienia. Fakt ten był silnie podkreślany przez niemiecką propagandę. Miał dla ogółu Polaków stanowić dowód rzekomej zmiany kursu wobec narodu tak brutalnie traktowanego i prze­śladowanego od pierwszych dni wojny.

W ciągu siedmiu miesięcy hitlerowcy wybudowali — używając do tego celu tysięcy sterroryzowanych miesz­kańców Częstochowy, Radomska, Piotrkowa Trybunal­skiego, Tomaszowa Mazowieckiego i innych miejsco­wości — system umocnień, który został określony przez sekretarza stanu do spraw bezpieczeństwa w tzw. rządzie Generalnego Gubernatorstwa SS-Obergruppen-fuhrera Wilhelma Koppe chełpliwie jako „Wał Wschod­ni". Wartość obronna tych umocnień sprawdzić się miała już w niedalekiej przyszłości, w dniach stycz­niowej ofensywy wojsk I Frontu Ukraińskiego. Ów „Wał Wschodni", który miał zatrzymać nacierające armie tuż przed granicami Rzeszy, pękł przy pierw­szym natarciu radzieckich czołgów.

Jak już wspomniano, budowie umocnień towarzyszy­ła przejawiająca się w nader różnych formach akcja propagandowa ze strony okupanta. Jej głównym ce­lem było przekonanie społeczeństwa polskiego o rze­komym niebezpieczeństwie, jakie zagraża narodom Europy ze strony bolszewizmu. Pewnego dnia spędzo­no do kina „Luna" (obecne kino „Wolność" przy alei Kościuszki) kilkaset osób, którym zaprezentowano dwóch mężczyzn ubranych w polskie mundury. Przed­stawiono ich jako uciekinierów z armii Berlinga, któ­rzy skorzystawszy z pierwszej nadarzającej się okazji zbiegli z „czerwonego piekła", przechodząc na stronę

niemiecką. Jeden z żołnierzy wyrecytował opowiastkę pełną sloganów znanych z codziennej hitlerowskiej tandetnej propagandy. Gdy z sali padło kilka pytań, „uciekinierzy" wyglądali na wyraźnie speszonych. Szybko też spotkanie zakończono.

Do innego chwytu uciekła się niemiecka propagan­da w listopadzie. Od sierpnia nad Częstochową latały nocą i późnym wieczorem radzieckie samoloty zwia­dowcze, dokonując obserwacji i zdjęć. Zrzucały przy tym rakiety oświetlające, flary. Wykorzystując ten fakt Niemcy zamieścili na łamach „Kuriera Częstochow­skiego", który był także kolportowany w Radomsku, Piotrkowie Trybunalskim i Kielcach, informację na­stępującej treści:

BOMBY BOLSZEWICKIE NA DZIELNICE ROBOTNICZE W CZĘSTOCHOWIE,

15 POLAKÓW ZABITYCH

Częstochowa, 15 listopada. Jednej z ostatnich nocy lotnicy bolszewiccy zrzucili bomby na Częstochową, miasto „Czarnej Madonny" — Najśw. Panny Maryi Częstochowskiej.

Bomby spadły wyłącznie na gęsto zaludnione dziel­nice robotnicze. Zabitych zostało 15 Polaków, prze­ważnie dzieci. Prócz tego zaś dotychczas stwierdzono 5 osób rannych. Pogrzeb odbędzie się na cmentarzu Kule na koszt miasta.

Lotnictwo radzieckie, dokonując lotów zwiadow­czych nad Częstochową, nie zrzuciło do końca 1944 roku ani jednej bomby na miasto. Nie bombardowało także umocnień na przedpolach miasta.

Próba wykorzystania uczuć religijnych narodu pol­skiego dla celów hitlerowskiej propagandy nie była niczym nowym.

W drugiej połowie 1944 roku do ówczesnego przeora,

Stanisława Nowaka, przychodzili trzykrotnie wyżsi ofi­cerowie Wehrmachtu, początkowo z uprzejmą propo­zycją, później zaś z ultymatywnym żądaniem ewa­kuacji zakonu i znajdujących się na Jasnej Górze bez­cennych skarbów kultury polskiej. Ostatnia wizyta miała miejsce w grudniu 1944 roku. Niemcy stwier­dzili, że Częstochowa będzie miastem silnie bronio­nym, w związku z czym klasztor i świątynia mogą ulec zniszczeniu.

— O ile dobrze pamiętam, to Niemcy mieli zamiar ewakuować nas do Wrocławia. Obiecywali przeorowi, że w tym celu dostarczą każdą ilość wagonów towa­rowych — wspomina jeden z zakonników, brat Ju­lian.

Przeor nie mógł sam podjąć decyzji. Zwrócił się z za­pytaniem do kardynała Sapiehy, który uznał, że ojco­wie Paulini powinni, bez względu na dalszy rozwój wydarzeń, pozostać na Jasnej Górze.

Sami zakonnicy też byli przeciwni ewakuacji. Nie ufali Niemcom, którzy usunęli ich z Białej Podla­skiej i z kościoła na Skałce w Krakowie. Mieli im także za złe, że nie bacząc na rangę miejsca kwate­rowali w obrębie zabudowań jasnogórskich. W poko­jach królewskich miał swą kwaterę pierwszy komen­dant wojskowy Częstochowy podpułkownik Doepping, później stacjonowała jednostka kwatermistrzowska pod dowództwem kapitana Hoffmanna. Na dziedzińcu klasztornym stały działa przeciwlotnicze, budynek Ar­senału zamieniony został na magazyn wojskowy, a w końcowym okresie okupacji pokoje królewskie 1 inne pomieszczenia były zajęte przez służbę zaopa­trzenia, znajdujących się w różnych punktach miasta szpitali wojskowych.

Znając tragiczne dzieje Zamku Królewskiego w War­szawie, grabież polskich muzeów i zbiorów prywat-

nych, nietrudno domyśleć się, jakie zamiary mogli mieć Niemcy wobec jasnogórskich skarbów.

Gdy przedstawiciele dowództwa Wehrmachtu (praw­dopodobnie byli to oficerowie ze sztabu Grupy Armii „A") otrzymali od przeora, Stanisława Nowaka, od­powiedź na swe ultimatum, jeden powiedział: „My nie będziemy odpowiadali za losy klasztoru i Jasnej Góry. Częstochowa będzie przez nasze wojska silnie broniona. Tutaj pozostaną tylko — niebo i ziemia".

Począwszy od stycznia 1944 roku, przebywające w mieście tak zwane bataliony wschodnie, złożone z re­negatów, którzy honorowy pobyt w niewoli niemiec­kiej woleli zamienić na poniżającą służbę pomocniczą w Wehrmachcie, przechodziły intensywne szkolenie. Odbywało się ono na prowizorycznych poligonach w rejonie wsi: Konopiska, Aleksandria, Wygoda, Dźbów i Kucelin. Przybyła także na teren Częstochowy bry­gada szturmowa SS-RONA, dowodzona przez SS-Bri-gadefuhrera Mieczysława Kamińskiego, licząca około 1700 ludzi. Niektóre jej pododdziały kwaterowały na terenie powiatu. Prawdopodobnie miały być wykorzy­stane do akcji przeciwpartyzanckich. W skład garnizo­nu wchodziły nadto, zmieniające się często, różne od­działy tyłowe dywizji należących do składu 4 armii pancernej, zajmującej pozycje obronne w pasie przy­szłych działań bojowych wojsk I Frontu Ukraińskiego.

W drugiej połowie 1944 roku miasto znajdowało się w obszarze podporządkowanym 603 Nadkomendantu-rze Polowej w Kielcach. Ostatnim komendantem wo­jennym miasta był pułkownik Klein, który w końco­wym stadium nadzorował także budowę umocnień na przedpolach miasta. Pod koniec roku wojska hitle­rowskie w Częstochowie liczyły 5180 żołnierzy i ofi­cerów Wehrmachtu oraz 4280 żołnierzy z batalionów wschodnich. Ponadto w mieście przebywały znaczne

siły policji, między innymi oddziały Schupo ewakuowa­ne z Lubelskiego.

Wyjście wojsk radzieckich na zachodni brzeg Wi­sły i trwające przez kilka tygodni zacięte walki o utrzy­manie przyczółka zmusiły hitlerowców do ewakuowa­nia z Radomia głównych agend władz dystryktu i prze­niesienia ich do Częstochowy — miejsca bardziej od­dalonego od linii frontu. Zjechał tutaj wraz z całym sztabem urzędników gubernator dystryktu, Ernst Kundt, zajmując dla administracji budynek starostwa przy ulicy Sobieskiego, w którym dotychczas urzę­dował Stadthauptmann Schmidt. W pierwszych dniach sierpnia przeniosła się także do Częstochowy komen­da Sipo i SD (Sicherheitsdienst) ze swym szefem SS-Obersturmfiihrerem Horstem Illmerem. Ulokowała się przy głównej ulicy miasta Alei Najświętszej Marii Panny, przemianowanej w okresie okupacji na Adolf Hitler Alee, w budynku nr 41. Wraz z Illmerem przy­było około 100 funkcjonariuszy gestapo i SD, a wśród nich jeden z najzdolniejszych oficerów gestapo w oku­powanej Polsce SS-Hauptsturmfuhrer Paul Fuchs. Kie­rował on referatami IV-A i IV-N (zwalczanie polskich organizacji niepodległościowych i penetracja ruchu oporu za pośrednictwem sieci agenturalnej). To właś­nie z jego inspiracji utworzone zostało w Radomiu, a następnie przeniesione do Częstochowy rzekome nie­mieckie przedsiębiorstwo budowlane Tiefbau-buero. Ulokowało się ono w stojącej nieco na uboczu willi przy ulicy Jasnogórskiej 25. W rzeczywistości była to ściśle współpracująca z gestapo Akcja Specjalna Komendy Głównej Narodowych Sił Zbrojnych. Szefem tej bo­jówki był „kapitan Tom" (Hubert Jura), występujący także pod pseudonimem „Jerzy". Kontakt służbowy z Tiefbau-buero utrzymywał w Częstochowie funkcjo­nariusz miejscowego gestapo, Erwin Flohr.

Zanim Akcja Specjalna zakwaterowała się na ulicy Jasnogórskiej, „Tom" i jego towarzysze stacjonowali przez pewien czas w folwarku Barylskich na Lisińcu. „Tom" dokonał selekcji swych podkomendnych, za­trzymując przy sobie około 15 osób. Pozostałych od­prawił do Brygady Świętokrzyskiej.

W październiku 1944 roku Tiefbau-buero podjęło „pracę". Przy pomocy konfidentów funkcjonariusze Akcji Specjalnej usiłowali ustalić nazwiska i adresy zamieszkałych w Częstochowie komunistów. W listo­padzie nastąpiły pierwsze uprowadzenia działaczy PPR. Zachowały się dokumenty relacjonujące te ak­cje. Oto meldunek plutonowego podchorążego „Rober­ta" z 26 listopada 1944 roku:

26.11.1944 otrzymałem meldunek od wywiadowcy „Teodora", że Maria Klecha zam. w Częstochowie przy ul. Wesołej 31 pracuje w PPR jako łączniczka. Po przeprowadzeniu wywiadu pogłębionego wyszło na jaw, że w mieszkaniu Marii Klecha bywa osobnik wzrostu więcej niż średniego, brunet z czerwoną różą w klapie marynarki. Posługuje się on pseudonimem „Hanicz".

Klechowa przebywała dwa miesiące w oddziałach leśnych AL, jako sanitariuszka.

Po przeprowadzeniu wywiadu technicznego przeka­zuję Panu Szefowi Egzekutywy.

„Tom" i jego ludzie działali szybko. Jeszcze tego samego dnia przed domem przy ulicy Wesołej, w ro­botniczej dzielnicy Zawodzie, zatrzymał się samochód Tiefbau-buero. Pośpiech był uzasadniony. „Robert" do­nosił o pojawieniu się w mieszkaniu łączniczki dowód­cy 3 Brygady AL im. gen. J. Bema, majora Bolesła­wa Boruty „Hanicza".

Łączniczkę „aresztowano" i uprowadzono do siedzi­by Akcji Specjalnej. Początkowo Maria Klecha była

spokojna. Mężczyźni, którzy z nią rozmawiali, nosili przecież polskie mundury. Dopiero gdy poddano ją przesłuchaniu, któremu towarzyszyło bicie i torturo­wanie, zorientowała się w czyje wpadła ręce. Skato­waną wrzucono do piwnicy. Przebywała tam trzy ty­godnie. W tym czasie wielokrotnie poddawano ją prze­słuchaniom. Siepacze „Toma" usiłowali uzyskać od niej nazwiska, adresy i funkcje organizacyjne członków PPR. Oto dokument sporządzony przez podporucznika „Ryszarda", omawiający sprawę Marii Klechy:

M.p. 20.12.1944 Sprawozdanie

Czyn przestępczy: przynależność do PPR Miejsce przestępstwa: Częstochowa Czas dokonywania przestępstwa: wrzesień 1943 do 26.11.1944 Zatrzymani: Klecha Maria Dowody rzeczowe: przyznanie się do winy

Krótki stan sprawy Na skutek przyległego zapisku urzędowego p.por.

„Roberta" (karta nr 1) egzekutywa oddziału II Do­wództwa NSZ podjęła 26.11.1944 akcję, w czasie której została zatrzymana Klecha Maria przynależna do ko­mórki organizacji PPR. Dochodzenie ustaliło, że Kle­cha zaangażowała się do pracy w PPR, gdzie była łącz­niczką VIII Okręgu PPR (melinowała w swoim miesz­kaniu „okręgowców"), oraz udzielała swego mieszkania n a zebrania partyjne. Ponadto była przeszkoloną sa­nitariuszką i jako taka jeździła do oddziałów leśnych pPR, gdzie robiła opatrunki.

Opierając się na całokształcie śledztwa, nabrałem Przekonania, że Klecha z całą świadomością należała ^ komunistycznej organizacji PPR, gdzie jako bardzo Zaufana spełniała różne funkcje.

Stawiam wniosek, aby ją jako czynną komunistkę i element bezwartościowy, a nawet bardzo szkodliwy dla Państwa — zlikwidować.

„Ryszard" ppor. Komunistka Klecha z d. Pałczyńska Maria na sku­

tek udowodnienia jej winy skazana została na karą śmierci.

Wyrok wykonano natychmiast. M.p. 20.12.1944

Maria Klecha była córką zamordowanego przez hit­lerowców Stanisława Pałczyńskiego, sekretarza Komi­tetu Okręgowego Polskiej Partii Robotniczej. Przed wojną należał on do KPP, a w latach okupacji niemiec­kiej stał się jednym z organizatorów partii w okręgu częstochowsko-radomszczańskim.

Akcja Specjalna „Toma" z zaciekłością występowała przeciwko członkom PPR i AL, a także wszystkim podejrzanym o sympatie lewicowe.

26 października, w domu przy ulicy Hoene Wroń­skiego 26, zostaje zatrzymana Eugenia Ossowiecka. W początkach listopada uprowadzona została z miesz­kania przy ulicy Podwójnej inna działaczka PPR, Kazi­miera Wąsek.

Jednym z więźniów katowni, mieszczącej się w piw­nicach Tiefbau-buero, był Ryszard Hartliński. Należał on do organizacji niepodległościowej, która wpadła na trop bojówki „Toma". W toku obserwacji i wywiadów ustalono, że ludzie „Toma" dokonują aresztowań róż­nych osób, które następnie giną bez śladu. W wyniku tych ustaleń na „kapitana Toma" został wydany wy­rok śmierci. Wykonawcą miał być między innymi Hart­liński. „Tom" dowiedział się o zamierzonej akcji. Hart-lińskiego uprowadzono. Po przywiezieniu na Jasnogór­ską został zamknięty w celi, w której przebywała młoda dziewczyna. Była to prawdopodobnie Maria Klecha. Tuż

przed świętami Bożego Narodzenia zabrano ją wieczo­rem z celi w samej bieliźnie. Dziewczyna już nie wró­ciła.

Hartliński był przypuszczalnie jedynym więźniem Akcji Specjalnej, który zdołał uniknąć śmierci. Swe ocalenie zawdzięcza nagłemu pojawieniu się na uli­cach Częstochowy radzieckich czołgów.

Już po wyzwoleniu w ogrodzie otaczającym sie­dzibę „Toma" znaleziono zwłoki kilku osób — męż­czyzn i kobiet. Rodzina rozpoznała wśród nich ciało Kazimiery Wąsek.

Współpracę NSZ z gestapo potwierdził, aresztowany po wojnie i przesłuchany w kwietniu 1945 roku przez prokuratora Sądu Specjalnego w Łodzi, szef gestapo z Piotrkowa Trybunalskiego Herman Altmann. Stwier­dził on, że latem 1943 roku odbyła się w Radomiu nara­da prowadzona przez naczelnika wydziału IV-A, Paula Fuchsa. Uczestniczyli w niej szefowie placówek z Czę­stochowy, Piotrkowa Trybunalskiego, Skarżyska, Kielc, Jędrzejowa, Tomaszowa i Końskich. Fuchs oświadczył, że udało mu się pozyskać do współpracy polską orga­nizację podziemną NSZ, na czele której stoi osobnik o pseudonimie „Tom".

Szef gestapo z Piotrkowa miał wkrótce okazję udzie­lenia „Tomowi" pomocy. Przytoczmy w tym miejscu fragment z przesłuchania Altmanna.

Po trzech czy czterech dniach zatelefonował do mnie „Tom" i powiedział mi, abym o godzinie dru-9iej w nocy przejął od niego za Sulejowem areszto­wanych ludzi. Poinformował mnie, że po aresztowa­nych przyjedzie z Częstochowy kommando Schutzpo-tizei, któremu mam te osoby przekazać. „Tom" za-stTzegł się, abym na miejsce spotkania przyjechał Punktualnie, bo on nie może czekać dłużej niż pół go-

dżiny. Nie wiedziałem, czy istotnie mam się udać w nocy na wskazane miejsce i dla wyjaśnienia tej sprawy połączyłem się telefonicznie z Fuchsem. Pole­cił mi on, abym zastosował się do prośby „Toma". O godzinie drugiej w nocy na szosie za Sulejowem oczekiwał na mnie „Tom" w towarzystwie swoich lu­dzi. Było ich około dwudziestu. Przekazali mi dziewięć ujętych osób, powiązanych sznurami. Byli to komuniści, bo innych „Tom" by nie aresztował. Zatrzymanych do­prowadziłem na posterunek Schutzpolizei w Sulejo-wie, a tam przybyło po nich kommando Schupo z Czę­stochowy.

Także i inny funkcjonariusz gestapo, Eryk Burczyk z placówki w Częstochowie, zrelacjonował w swych zeznaniach zasady współpracy z „Tomem" i jego ludź­mi dotyczące zwalczania i likwidowania członków PPR i AL.

Akcja Specjalna miała swoje ekspozytury w Piotr­kowie Trybunalskim, Radomsku i Tomaszowie, a pod koniec 1944 roku także w Lublińcu. Na terenie Często­chowy w spotkaniach z konfidentami i współpracow­nikami korzystała ona ze specjalnych mieszkań kon­taktowych. Jedno z nich w drugiej połowie 1944 roku mieściło się na pierwszym piętrze budynku przy Garn­carskiej 5 i zajmowane było przez łączniczkę „To­ma" — Jadwigę S. „Dziunię".

Na podstawie informacji, uzyskanych przez swych wywiadowców i współpracowników Akcji Specjalnej, NSZ sporządzały dokładne listy członków PPR i AL. Tylko w Częstochowie na listach tych znalazło się ponad pięćdziesiąt nazwisk. W stosunku do niemal połowy znajdujących się w tej ewidencji komunistów przygotowywano „wnioski likwidacyjne". Wkroczenie wojsk radzieckich zapobiegło wykonaniu wyroków.

Podobną rolę co Tiefbau-buero w Częstochowie i je­

go zamiejscowe agendy na terenie powiatów radom­szczańskiego i częstochowskiego spełniać miały leśne oddziały NSZ.

W drugim półroczu 1944 roku, w wyniku wyjścia wojsk radzieckich na zachodni brzeg Wisły, nastąpił wydatny wzrost aktywności bojowej oddziałów pod­porządkowanych PPR. Otrzymały one konkretne za­dania bojowe, które polegały głównie na dezorganizacji dróg hitlerowskiego zaopatrzenia na zapleczu frontu.

Oddziały Armii Ludowej szybko rozrastały się li­czebnie. Partia zasilała je ludźmi, a Naczelne Dowódz­two Wojska Polskiego bronią, amunicją i sprzętem. Najsilniejsze zgrupowanie AL — batalion im. gen. Jó­zefa Bema — przekształcone zostało w 3 Brygadę AL. Jej kadrę oficerską zasilili spadochroniarze z 1 armii Wojska Polskiego.

Na terenie wspomnianych powiatów prowadziły oży­wioną działalność dywersyjno-wywiadowczą oddziały radzieckie.

Niemcy nie byli już w stanie, przy pomocy sił poli­cyjnych i Wehrmachtu, skutecznie panować na obsza­rze znajdującym się na tyłach pozycji obronnych 4 armii pancernej. Tym bardziej że liczne jednostki pomocnicze wojska zajęte były w dalszym ciągu przy budowie umocnień Merkur i Venus. W tej sytuacji liczono, że pojawienie się silnych oddziałów NSZ, wro­go ustosunkowanych do partyzantów radzieckich i AL, ograniczy działalność sabotażową i dywersyjną tych ostatnich. Nic dziwnego, że Brygada Świętokrzyska maszerując do lasów radomszczańskich zupełnie jaw­nie przekraczała pas niemieckich umocnień, nie nie­pokojona przez posterunki Wehrmachtu. Niemal na­tychmiast po przybyciu na miejsce przystąpiła do pa­cyfikacji wsi sprzyjających PPR, AL i radzieckim gru­pom zwiadowczym. Szczególną aktywnością wsławił

się oddział NSZ dowodzony przez „Żbika" Władysława Kaniewskiego-Kołacińskiego.

By ustrzec zgrupowania NSZ przed ewentualnym atakiem ze strony wojska, które nie świadome rzeczy mogło je uznać za oddziały partyzanckie, komenda Sipo i SD dystryktu Radom poinformowała Abwehrę przy 4 armii pancernej o dyslokacji, jak i zadaniach pododdziałów Brygady Świętokrzyskiej. Dowództwo NSZ planowało wzmocnić wydatnie swe siły w rejo­nie Częstochowy. Miano utworzyć nową dużą jednost­kę — Brygadę Jasnogórską. Do jej sformowania jed­nak nie doszło. Nie było chętnych do zasilania szere­gów NSZ.

Współpraca NSZ z Niemcami trwała aż do rozpoczę­cia ofensywy styczniowej. W obawie, by nie wpaść w ręce Armii Radzieckiej i Wojska Polskiego, Brygada Świętokrzyska pomaszerowała w ślad za wycofującymi się oddziałami niemieckimi. W kraju pozostawiła wtyczki, które w przyszłości miały zorganizować na wyzwolonych terenach podziemie zbrojne, mordujące działaczy partyjnych, milicjantów i żołnierzy. Te akty terroru miały powstrzymać społeczeństwo od opowia­dania się po stronie władzy ludowej. W tym czasie ro­lę Brygady Świętokrzyskiej przejęły bandy „Warszy-ca", „Klingi", „Jaguara" i „Małego".

Mistrz prowokacji, jakim był niewątpliwie naczel­nik radomskiego gestapo, Paul Fuchs, próbował także w inny sposób wprowadzić rozdźwięk w społeczeństwie polskim. Przy pomocy Józefa Kesslera zainspirował utworzenie w Częstochowie nowej „nielegalnej" orga­nizacji pod nazwą „Nowa Polska". Była to organizacja lansująca dobrze znaną z okresu międzywojennego teorię „dwóch wrogów". Za wroga numer jeden „No­wa Polska" uważała Związek Radziecki.

Kessler i jego współpracownicy przystąpili do wy­

dawania drukiem „nielegalnego" organu „Nowej Pol­ski", gazetki pod tym samym tytułem. Drukowana by­ła za fundusze uzyskane z Propaganda-Abteilung Ohlenbuscha. Treść tego wydawnictwa miała charak­ter zdecydowanie proniemiecki. Za tę działalność Jó­zef Kessler stanął w 1954 roku przed sądem. Wymie­rzono mu karę 15 lat więzienia.

Wzmocnienie hitlerowskich sił policyjnych w Czę­stochowie, wzmożona działalność organizacji niepod­ległościowych na terenie miasta i powiatu spowodo­wały w drugiej połowie 1944 roku nasilenie akcji terrorystycznych ze strony okupanta.

Po wybuchu powstania warszawskiego hitlerowcy liczyli się z możliwością zbrojnych wystąpień w in­nych miastach. Aby im zapobiec, dowódca policji bez­pieczeństwa i SD w Generalnym Gubernatorstwie — SS-Oberfiihrer Walter Bierkamp wydał 6 sierpnia po­lecenie przedsięwzięcia odpowiednich kroków zabez­pieczających. Komendant Sipo i SD w dystrykcie Ra­dom, Illmer, otrzymał następujące polecenie:

Z uwagi na to, że z godziny na godziną należy się liczyć z wybuchem powstania, proszę zatroszczyć się wspólnie z Wehrmachtem o to, aby w większych mia­stach tamtejszego okręgu służbowego (szczególnie w Radomiu i Częstochowie) wziąć możliwie dużą ilość mężczyzn Polaków (w każdym mieście do 10 000 ty­sięcy), jako zakładników, którzy z chwilą wybuchu powstania mają być natychmiast rozstrzelani.

Te same kroki podejmuje się już w dystrykcie Kra­ków.

Zarządzenie Bierkampa nie zostało wykonane. Illmer przeprowadził w tej sprawie długą rozmowę z guber­natorem dystryktu, Kundtem. Obaj doszli do wniosku, że realizacja poleceń dowódcy policji bezpieczeństwa

jest i trudna ze względów technicznych, i niebezpiecz­na ze względu na komplikacje, jakie może wywołać.

Tego samego dnia Illmer, w przesłanym Bierkam-powi dalekopisie, przedstawił trudności związane z tym poleceniem. Stwierdzał, że aresztowanie tak dużej liczby osób zaważyłoby na tempie prac związanych z budową umocnień. Nadto pozostali w miastach męż­czyźni zatrudnieni są z reguły w gałęziach przemysłu służącego potrzebom wojennym III Rzeszy. Nie moż­na więc osłabiać potencjału produkcyjnego fabryk. Dalej Illmer twierdził, że ujęcie jednego dnia tylu osób jest niemożliwe, gdyż nie byłoby gdzie ich za­kwaterować — wszystkie duże budynki zajęte są na potrzeby wojska. Nadto twierdził, że przeprowadzenie takiej akcji w Radomiu jest tym bardziej niebezpiecz­ne, iż linia frontu przebiega zaledwie w odległości 25 kilometrów od miasta i w każdej chwili może być przerwana. W takiej sytuacji nie zdążono by zakład­ników rozstrzelać, a 10 tysięcy skoszarowanych męż­czyzn zasiliłoby polskie wojsko.

Istotnie, w owym czasie w Częstochowie wszystkie budynki szkolne były zajęte przez Wehrmacht. Opróż­niony z jeńców radzieckich obóz przy ulicy Dąbrow­skiego zapełniony był jeńcami włoskimi. Część budyn­ków tego obozu zajmowały pododdziały brygady sztur­mowej SS-RONA. Ewakuacja dużego obozu jeniec­kiego na Złotej Górze, gdzie w straszliwych antyhu­manitarnych warunkach więziono żołnierzy radziec­kich, dopiero się rozpoczynała. Miejscowe więzienie na Zawodziu było przepełnione. Ponadto hitlerowcy więk­szość swych sił policyjnych oraz znaczną liczbę żoł­nierzy Wehrmachtu musieli przeznaczyć do nadzoro­wania przymusowych prac przy budowie umocnień oraz do akcji pacyfikacyjnych wymierzonych przeciw­ko polskim i radzieckim partyzantom.

Niemcom dawały się dotkliwie we znaki zwłaszcza działania Armii Ludowej, która atakowała kolumny samochodowe, posterunki policji, wysadzała w po­wietrze tory kolejowe i mosty, dezorganizowała łącz­ność. Niemal z każdym dniem przybierała na sile bo­jo wość jej oddziałów.

3 sierpnia kompania podporucznika Jerzego Stelaka „Kruka" urządziła zasadzkę na przejeżdżającą szosą Mstów — Sw. Anna kolumnę samochodów niemiec­kich, zadając hitlerowcom znaczne straty w ludziach i sprzęcie. W nocy z 11 na 12 sierpnia grupa miner­ska Armii Ludowej wysadziła most na Warcie między Gidlami i Kłomnicami. Z 12 na 13 sierpnia zerwano w kilku miejscach tory kolejowe na linii Częstocho­wa — Radomsko. 17 sierpnia zniszczono most na War­cie między Częstochową i Radomskiem. 27 sierpnia partyzanci pod dowództwem kaprala Tadeusza Wlaź-laka „Dąbka", koło stacji Teklinów, wysadzili w po­wietrze pociąg wojskowy. Przerwa w ruchu trwała 40 godzin. 12 września grupa dywersyjna podporuczni­ka Kazimierza Kubicy „Groma" wysadziła most kole­jowy w Nowym Kamieńsku. 19 września minerzy pod­porucznika Henryka Stefaniaka „Henryka" wysadzili na linii Częstochowa — Piotrków pociąg wojskowy; 36 żołnierzy Wehrmachtu zginęło, 80 było rannych. 23 września partyzanci podporucznika „Groma" wysadzili tory kolejowe we wsi Bukowno, niszcząc częściowo dwa pociągi na linii kolejowej Częstochowa — Kielce.

Podobne akcje prowadzone były w październiku, listopadzie i grudniu 1944 roku. Wyrządziły one hitle­rowcom poważne straty w ludziach i sprzęcie, spara­liżowały ruch transportów kolejowych na zapleczu frontu.

Z każdym dniem rozrastały się oddziały Armii Lu­dowej. Partia kierowała do nich najlepszą ideową mło-

dzież robotniczą i chłopską. Dowództwo Wojska Pol­skiego stacjonujące w Lublinie zaopatrywało ją drogą powietrzną w broń, amunicję, materiały wybuchowe i środki łączności. Tą samą drogą zasilali jej kadrę dowódczą oficerowie Wojska Polskiego. Doskonale ukła­dające się współdziałanie oddziałów Armii Ludowej z oddziałami partyzantów i zwiadowców radzieckich wzmacniało ruch oporu w rejonie Częstochowy.

Zamachy na Ostbahn, ostrzeliwanie transportów sa­mochodowych z wojskiem i zaopatrzeniem zmusiły hitlerowców do podjęcia, przy pomocy wszystkich do­stępnych sił i środków, wielkich akcji pacyfikacyj-nych, które w swym założeniu miały doprowadzić do okrążenia i zniszczenia polskich i radzieckich oddzia­łów partyzanckich.

Pierwsza taka, zakrojona na szeroką skalę, akcja podjęta została 11 września 1944 roku. Po uprzednim rozpoznaniu lotniczym hitlerowcy rozpoczęli okrążanie terenu koncentracji 3 Brygady AL im. gen. Józefa Bema. której sztab kwaterował we wsi Ewina, w ma­sywie leśnym na południowy wschód od Radomska. W akcji brały udział policja i Wehrmacht przybyłe ze Śląska, Częstochowy, Łodzi i Radomska. Siły niemiec­kie wynosiły około 6 tysięcy ludzi. 12 września o świ­cie hitlerowcy ruszyli do natarcia. Brygada znalazła się w okrążeniu. Niemcy zamierzali rozbić siły party­zantów na małe oddzielnie walczące grupy, okrążyć je i zniszczyć.

Walki trwały przez cały dzień. W wielu miejscach dochodziło do wymiany ognia na bezpośrednią od­ległość. Po zapadnięciu zmroku Niemcy wycofali się. Pod osłoną nocy brygada wyszła z okrążenia i dotarła do lasów w rejonie Kruszyny.

23 września znaczne siły policji, SS i Wehrmachtu otoczyły pod Silnicą 4 batalion brygady stacjonujący

tam razem z radzieckim oddziałem partyzanckim ma­jora „Góry". Ze Strony nieprzyjaciela uczestniczyło w akcji ponad 1200 ludzi. Wychodząc z okrążenia partyzanci ponieśli duże straty. Poległo 104 żołnierzy.

Kolejną dużą akcję pacyfikacyjną przeprowadzili hitlerowcy w dniach 22—24 listopada przeciwko 1 ba­talionowi 3 Brygady AL dowodzonemu przez kapita­na Czesława Kubika „Pawła". Zgrupowanie, wraz z od­działem radzieckim „Fiodorowa", przebywało w la­sach kotfińskich. W akcji wzięło udział 2541 Niem­ców. Mimo starannego przygotowania akcja nie po­wiodła się. Po trzydniowych walkach, podzieleni na niewielkie grupy, partyzanci wydostali się z okrążenia.

Hitlerowski terror narastał także w Częstochowie. 23 września ujęto 43 osoby w odwet za zabicie nie­mieckiego żołnierza. 31 października aresztowano i osa­dzono w więzieniu 11 osób. Równolegle gestapo, w oparciu o informacje otrzymane od konfidentów, przygotowywało wielką obławę na osoby podejrzane o należenie do partii komunistycznej. Przeprowadzono ją w nocy z 3 na 4 listopada w robotniczych dzielni­cach miasta: Ostatni Grosz, Wrzosowiak, Błeszno, Ra­ków. Uczestniczyły w niej: policja bezpieczeństwa, po­licja ochronna i Wehrmacht. Wspomniane dzielnice otoczono, a w mieszkaniach podejrzanych przeprowa­dzono rewizję. Podczas obławy ujęto 157 osób, które następnie przesłuchiwano w budynku gestapo przy Alei Najświętszej Marii Panny 41. 37 osobom zarzuca­no przynależność do PPR lub Armii Ludowej. Więk­szość z nich została osadzona w więzieniu na Zawo-dziu i najbliższym transportem wysłana do obozu koncentracyjnego w Gross-Rosen.

28 listopada policja bezpieczeństwa przy współ­udziale policji porządkowej i wojska zorganizowała kolejną obławę. Ujęto 48 osób, 25 przekazano wła-

dzom wojskowym w celu zatrudnienia ich przy bu­dowie umocnień. Tym razem obiektem zainteresowa­nia hitlerowców byli ewakuowani do Częstochowy mieszkańcy Warszawy. Prawdopodobnie gestapo po­szukiwało wśród nich dowódców Armii Krajowej.

Największa obława, którą kierował osobiście H. 111-mer, odbyła się 15 grudnia. Przed świtem gęstym kor­donem policji i wojska została otoczona dzielnica pod-jasnogórska. Po odcięciu jej od reszty miasta ruszyły do akcji kilkuosobowe grupy. Na czele każdej z nich stał funkcjonariusz gestapo. Systematycznie kontrolo­wano dom po domu, skrupulatnie sprawdzano doku­menty. Przeciwko tym, którzy nie zastosowali się do poleceń policji, użyto broni. Zostały zastrzelone dwie osoby.

Akcja nie przyniosła jednak spodziewanych wyni­ków. Mimo zaangażowania znacznych sił — 46 gesta­powców, 25 policjantów Schupo, 20 żandarmów, 12 lu­dzi z żandarmerii polowej i 700 żołnierzy Wehrmach­tu — nie udało się hitlerowcom znaleźć ani broni, ani amunicji, ani materiałów wybuchowych, ani nielegal­nej prasy i środków łączności. Nie udało się także zatrzymać osób zajmujących odpowiedzialne stanowi­ska w PPR i Armii Krajowej. Ujęto wprawdzie 223 osoby, które następnie umieszczono w więzieniu, ale po pewnym czasie część z nich zwolniono. Pozostałe poddano przesłuchaniom licząc, że tą drogą uda się dotrzeć do prawdziwych członków ruchu oporu.

Akcje te podjęto w wyniku informacji dostarczanych policji bezpieczeństwa przez licznych konfidentów. Polska podziemna surowo karała zdrajców. Na ulicach Częstochowy zastrzeleni zostali: Zofia Dowmunt, Ma­ria Gogut, Henryk Komender, Zbigniew Orłowski, Ta­deusz Zgórecki.

P o agresji na Związek Radziecki i pierwszych powo­dzeniach na froncie wschodnim został utworzony

w Częstochowie obóz jeniecki. Mieścił się na terenie byłych koszar 27 pułku piechoty przy ulicy Dąbrow­skiego. Koszary i przyległy do nich duży plac apelo­wy otoczono drutem kolczastym. Później obóz został otoczony podwójnymi zasiekami z drutów. Ogrodzenie wewnętrzne było pod prądem. Wieże strażnicze usta­wione na narożnikach wyposażono w karabiny ma­szynowe i reflektory.

Jeńców było tak wielu, iż nie mogły pomieścić ich dawne budynki koszarowe. Kilka tysięcy głodnych, chorych i barbarzyńsko traktowanych ludzi spędzało dnie i noce pod gołym niebem.

Wkrótce hitlerowcy przystąpili do budowy drugie­go obozu, zlokalizowanego między ulicami Mirowską i Srebrną, na stoku Złotej Góry, tuż za wapiennikami. Znajdowało się tam kilka drewnianych baraków, po­zostałość po przejściowym obozie polskich jeńców wo­jennych z 1939 roku. Pod koniec 1941 roku, wykorzy­stując w tym celu jeńców, Niemcy postawili kil­kanaście dalszych baraków i, tak jak koszary 27 pułku piechoty, otoczyli wysokim podwójnym ogro­dzeniem z kolczastego drutu.

Oba obozy stanowiły całość jako Stalag 367. Obóz w koszarach miał dodatkową nazwę Nordkaserne, a obóz na Złotej Górze Warthelager. Później utworzo­no w Kielcach Zweiglager i obóz w Piotrkowie Try­bunalskim. Organizacyjnie tworzyły całość z oboza­mi istniejącymi na terenie Częstochowy. Niezależnie od tych obozów utworzono kilka małych podobo­zów, w których przebywało po kilkudziesięciu żołnie­rzy Armii Radzieckiej. Jeden z takich podobozów znajdował się w Olsztynie odległym od Częstochowy o 12 kilometrów. Mieścił się w ogrodzonej kolczastym

drutem willi częstochowskiego adwokata Paciorkow-skiego.

W obozach Nordkaserne i Warthelager zginęło na skutek głodu, chorób i nieludzkiego traktowania 16 ty­sięcy żołnierzy i oficerów radzieckich.

Latem 1943 roku Wehrmacht przystąpił do ewaku­acji jeńców radzieckich. Mimo to obóz na Złotej Gó­rze przetrwał do 16 stycznia 1945 roku, kiedy to został oswobodzony przez czołówkę pancerną wojsk I Frontu Ukraińskiego. Znajdowali się w nim tylko nieliczni chorzy pozostawieni własnemu losowi.

Obóz na Złotej Górze przeżył major Wasilij So-rokin:

— Przypędzono mnie do tego obozu wraz z towa­rzyszami niedoli tuż przed świętami Bożego Narodze­nia. I mimo że niektórzy ludzie wierzą, inni nie, to zgodnie z tradycją zasiadają wieczorem przy wspól­nym stole i składają sobie życzenia. Przyznaję, że nie znając jeszcze prawdy o straszliwym terrorze, jaki okupant stosuje w waszym kraju i w waszym mieś­cie, spoglądając na leżące w dole miasto, na połysku­jące w słońcu okna jego mieszkań zazdrościłem wam, Polakom, że możecie być jeszcze razem ze swymi bli­skimi. Mój dom w Leningradzie był bardzo daleko i nie wiedziałem, jaki los spotkał moją rodzinę. Mia­sto było oblężone i walczyło o każdą piędź ziemi.

W naszym obozie panował straszliwy głód. Ludzie marli z głodu, wycieńczenia i zimna. Bywało i tak, że palcami rozgrzebywano przemarzniętą ziemię w pobli­żu drutów, szukając w niej korzonków traw i roślin. Zjadano surowe buraki i liście kapusty...

Po kilkunastu dniach pobytu w obozie usłyszałem od moich kolegów, że o zmierzchu podkrada się pod ogrodzenie obozu kilkunastoletnia polska dziewczynka i przerzuca przez druty kawałki chleba z przywiązaną

do nich cebulą. Siedziałem za drutami już parę tygod­ni i nigdy nie zdarzyło mi się widzieć tej dziewczynki, ani tym bardziej jeść tego wspaniałego przysmaku, jakim w naszych jenieckich warunkach był polski chleb. Mniemałem więc, że ta opowieść o dziewczynce jest wymysłem rozpowszechnianym po to, by podtrzy­mać na duchu słabszych kolegów. Pewnego dnia prze­konałem się jednak, że to była prawda.

Kiedy wieczorem wyszedłem z baraku, usłyszałem nagle, że coś w pobliżu upadło. Sądziłem, że to któryś z towarzyszy niedoli rzucił we mnie śniegową kulą. Ale to nie była kula. Na śniegu coś ciemniało. Schyliłem się, podniosłem. To był chleb. Szybkim ruchem scho­wałem go pod bluzę munduru i rozejrzałem się wo­koło. Poza drutami biegła jakaś mała pochylona po­stać. Nie tylko ja ją dostrzegłem. Wartownik na wieży zauważył ją także. Krzyknął coś i wachman, który obchodził obóz z psem, ścieżką między podwójnymi zasiekami, otworzył furtkę i wybiegł na pole. Po pew­nym czasie wrócił, prowadząc kilkunastoletnią dziew­czynkę. Wystraszona płakała. Wypędzono nas z bara­ków, ustawiono w czworobok i na naszych oczach żoł­dacy zaczęli pastwić się nad dzieckiem. Potem wy­rzucono ją przed bramę obozu, na szosę, gdzie szlocha­jąc z bólu leżała na śniegu.

W sierpniu 1943 roku Sorokin wraz z innymi jeń­cami ewakuowany został w głąb Niemiec. Po wojnie wrócił do Leningradu. Ale mimo upływu lat nie po­trafił wymazać z pamięci obrazu tamtego wieczoru.

W kilkanaście lat później podjął trud odszukania dzielnej młodej Polki, gdyż — jak mówił — sumienie nie dawało mu spokoju. Chciał w imieniu swoim i swoich kolegów, tych wszystkich, którym pomoc Po­laków pomogła przetrwać straszliwe piekło jenieckiej niedoli, podziękować za serce. Za pośrednictwem To­

warzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej i redakcji „Życia Częstochowy" udało się majorowi odnaleźć dzielną częstochowiankę — Henrykę Kotas.

Przeżył także pobyt w obozie Nordkaserne Iwan Wa-siuta, zamieszkały obecnie w Moskwie. Na początku 1943 roku był przesłuchiwany i torturowany przez ge­stapo, urzędujące na terenie obozu. Podejrzewano go o przynależność do partii komunistycznej.

Śmierć zbierała w obu obozach obfite żniwo. Co­dziennie rano wywożono wozami ciała zmarłych, grze­biąc je na stokach Gór Kawich, w północnej części miasta, kilkaset metrów powyżej obozu w koszarach. Chorych jeńców podejrzanych o tyfus, który panował w obu obozach, wyprowadzano poza mur cmentarza żydowskiego przy ulicy Olsztyńskiej i tam mordowa­no. Podobnie postępowano z oficerami politycznymi Armii Radzieckiej.

Jeńców używano do najróżniejszych robót. Jeńcy przebywający w Olsztynie używani byli do karczowa­nia lasów na przedpolach umocnień wojskowych, wy­cinania drzew po obu stronach szosy, miało to zapo­biec ostrzeliwaniu niemieckich pojazdów przez party­zantów, wykorzystywani byli także do kopania rowów przeciwczołgowych itp. Byli również zatrudnieni w za­kładach przemysłu zbrojeniowego „Hasag" w Często­chowie.

Mimo straszliwego terroru panującego w Nordka­serne i Warthelager wielu jeńców podejmowało de­sperackie próby ucieczek. Tylko nieliczne z nich koń­czyły się powodzeniem. Jeden z oficerów obozu na Złotej Górze wydrążył w ziemi podkop o długości po­nad 30 metrów, którym wydostał się na wolność. Kil­ku jeńcom udało się zbiec podczas robót wykonywa­nych poza terenem obozu.

W końcu 1943 roku i w pierwszej połowie 1944 pró-

by ucieczek stawały się coraz częstsze. Zbiegowie znaj­dowali bowiem oparcie w polskich, a później także i radzieckich oddziałach partyzanckich. W końcowym okresie okupacji do oddziałów tych zgłaszali się rów­nież licznie umundurowani i uzbrojeni żołnierze z ba­talionów wschodnich.

Jesienią 1943 roku opróżniono obóz Nordkaserne. Pozostawiono w nim tylko nieliczną grupę, która w po­śpiechu przygotowywała koszarowe budynki do przy­jęcia następnych jeńców. Mieli być nimi oficerowie i żołnierze słonecznej Italii, niedawni sojusznicy Nie­miec. Rozbrojeni i internowani, poczęli zapełniać licz­ne obozy na terenie Rzeszy i Generalnego Guberna­torstwa. Nie traktowano ich bynajmniej lepiej niż jeńców radzieckich. Trudne warunki bytowania w obo­zie spowodowały, że kilkudziesięciu z 2209 Włochów nie doczekało wyzwolenia. Pogrzebano ich na Górach Kawich, nie opodal mogił jeńców radzieckich. Po woj­nie wszystkie groby zostały ekshumowane, a szczątki żołnierzy włoskich przewiezione do ojczyzny.

W drugiej połowie 1944 roku, wobec wzmożonych potrzeb hitlerowskiego potencjału zbrojeniowego, Wło­chów zatrudniono w miejscowych fabrykach amunicji i sprzętu wojskowego.

Wobec znanych już z poprzedniego rozdziału hitle­rowskich planów obronnych stopniowo opróżniano z jeńców radzieckich również Warthelager. Pod ko­niec okupacji znajddwała się tam już tylko bardzo nie­liczna grupa jeńców, których zatrudniano przy pra­cach fortyfikacyjnych.

NA TYŁACH WROGA

P ełne powodzenie gigantycznego przedsięwzięcia, ja­kim stać się miała kolejna ofensywa wojsk radziec­

kich, zdążających do Berlina, zależało w znacznej mie­rze od dokładnego rozpoznania terenu przyszłych dzia­łań. Chodziło nie tylko o jego znamiona topograficzne, sieć dróg i linii kolejowych — te dane dostarczyło lotnictwo, ale zwłaszcza o umocnienia obronne typu stałego i polowego, rozmieszczenie oddziałów wroga, ich uzbrojenie, wyposażenie itp.

Począwszy od drugiej połowy 1944 roku, wiele da­nych tego typu zostało przekazanych przez Sztab Ge­neralny w Moskwie dowództwu I Frontu Ukraiń­skiego. Dane pochodziły z meldunków radzieckich zwiadowców, działających na tyłach wroga. Wielu zwiadowców działało w bezpośrednim rejonie Często­chowy, stanowiącej dla Niemców niezwykle ważny węzeł operacyjny.

W lasach radomszczańskich, w sąsiedztwie 3 Bryga­dy AL im. gen. J. Bema, przebywał radziecki oddział zwiadowczy dowodzony przez kapitana Anatola Nie-wojta.

Niewojt przybył do lasów lipskich w powiecie Kraś­nik w składzie oddziału partyzanckiego podpułkowni­ka W. Pielicha. Tam utworzone zostało Centrum Ope­racyjne podległe bezpośrednio Sztabowi Generalnemu Armii Radzieckiej. Utrzymywało ono stały kontakt radiowy z oddziałami, które z lasów lipskich zostały skierowane w głąb terenów zajętych jeszcze przez Niemców.

Oddział Niewojta, liczący początkowo 27 żołnierzy, otrzymał rozkaz przejścia do rejonu Radomsko—Często­chowa. Marsz odbył się bez większych przeszkód i zwiadowcy dotarli do lasów pod wsią Ewina, nawią­zując z miejsca przyjacielski kontakt z 3 Brygadą AL, dowodzoną przez majora Bolesława Borutę „Hani-

cza". W drugiej połowie sierpnia radzieckie zgrupowa­nie zasilone zostało desantem złożonym z pięciu zwia­dowców i radiotelegrafisty. W początkach września — trzynastoosobowa grupę lejtnanta Nikołaja Sziroko-wa. W sumie więc dobrze uzbrojony i wyposażony w środki łączności oddział rozpoznawczo-dywersyjny składał się z czterdziestu sześciu żołnierzy.

Podpułkownik „Hanicz" tak charakteryzuje sylwetkę kapitana Niewojta:

— Był to niezwykle odważny żołnierz i wierny przyjaciel. Wspólnie przeprowadziliśmy wiele akcji bojowych, pomagając sobie wzajemnie w trudnych chwilach. W drugiej połowie sierpnia 1944 roku, było to dokładnie w nocy z 22 na 23, razem z oddziałem kapitana Niewojta przyjęliśmy skoczków przybyłych z ZSRR — niemieckich antyfaszystów, wysłanników Narodowego Komitetu Wolne Niemcy. Zrzut nastąpił na polanie, wśród lasów pod Ewiną. Nasi chłopcy ra­zem z podkomendnymi Niewojta ubezpieczali miejsce lądowania spadochroniarzy.

Zostali wówczas zrzuceni: Josef Gieffer, Artur Hoff­mann, Josef Kiefel, Ferdinand Greiner i Rudolf Gyp-tner. Wyposażeni byli w dwie radiostacje i literaturę propagandową w języku niemieckim. Grupa ta miała się udać po krótkim przeszkoleniu partyzanckim na teren Rzeszy, by tam pełnić określone zadania dywer-syjno-wywiadowcze.

Josef Kiefel, obecnie wyższy oficer organów bezpie­czeństwa publicznego w Niemieckiej Republice Demo­kratycznej, po wojnie odwiedzał wielokrotnie nasz kraj, spotykając się z byłymi żołnierzami Armii Ludowej.

— Wyskoczyłem z samolotu z dziwnym uczuciem — wspomina. — Parę godzin temu byłem jeszcze w Mo­skwie i w siedzibie Narodowego Komitetu Wolne Niemcy, przy ulicy Gorkiego, rozmawiałem o naszych

zadaniach z Wilhelmem Pieckiem. Teraz pode mną, zaznaczona ogniskami płonącymi wśród lasu, rozpoś­cierała się polska ziemia. Wiedziałem, że za chwilę znajdę się wśród polskich partyzantów, polskich ko­munistów, walczących na śmierć i życie ze zniena­widzonym wrogiem. Wiedzieliśmy, tam w Moskwie, że Wehrmacht, policja i administracja hitlerowska do­puściły się wielu zbrodni na ludności polskiej. Znałem też dobrze nazwę Oświęcim, która wstrząsnęła sumie­niem całego świata. Ja też byłem Niemcem, ale in­nym Niemcem — niemieckim komunistą. Z takimi Niemcami, jak mnie informowano przed odlotem, pol­scy partyzanci jeszcze się nie zetknęli. Nieustannie nurtowało mnie pytanie — jak przyjmą mnie tam na dole, gdzie w blasku płonących ognisk widziałem już biegnące przez polanę sylwetki.

Przyjęcie niemieckich skoczków było jednak ser­deczne. Pierwsi podeszli do lądujących — Bolesław Sztymala i Józef Dłubała. W chwilę później antyfa-szyści spotkali się z „Julianem" Aleksandrem Bur­skim, sekretarzem Komitetu Okręgowego PPR, i ma­jorem „Haniczem". Przybył także kapitan Niewojt ze swymi ludźmi.

27 sierpnia niemieccy komuniści przeszli pierwszy na polskiej ziemi chrzest bojowy. W kilka dni póź­niej, zgodnie z otrzymaną w Moskwie instrukcją, ru­szyli w rejon Lublińca, aby tam pełnić swe zadania dywersyjno-wywiadowcze. Towarzyszyła im grupa ka­pitana Niewojta, która przeszła w nowy rejon dzia­łania do lasów herbskich położonych w odległości oko­ło 18 kilometrów od Częstochowy.

Niemcy zostali przejęci przez działającą na terenie Lublińca komórkę Armii Krajowej pod dowództwem „Tadeusza", Józefa Karpę. Wówczas okazało się, że dokumenty, jakie otrzymali przed zrzutem do Polski,

różnią się od obowiązujących aktualnie dowodów toż­samości w Niemczech hitlerowskich. Dostarczenia in­nych dokumentów, które umożliwiłyby im swobodne poruszanie się po mieście i okolicy, podjęła się Armia Krajowa. W oczekiwaniu na papiery cała piątka ukry­wała się w mieszkaniu Franciszka Prendziocha. Po kilku tygodniach, wobec zagrożenia kwatery ze strony nieustannie węszącego gestapo, skoczków przeprowa­dzono do zabudowań Jana Sojki w Białej Kolonii i Franciszka Skorupy w Czarnym Lesie. Po pewnym czasie znaleźli schronienie w domku byłego uczest­nika III Powstania Śląskiego — Józefa Studenta. Szyb­ko okazało się, że obecność obcych mężczyzn w domku powstańca została zauważona przez sąsiadów. „Ta­deusz", dowiedziawszy się o tym, postanowił ukryć swych podopiecznych w bardziej ustronnym miejscu. Wybór padł na stojące na uboczu, poza Pawonkowem, w odległości około 700 metrów od dawnej granicy pol-sko-niemieckiej sprzed 1939 roku, zabudowania Rocha Kurpierza, członka Armii Krajowej.

Z zachowaniem największych środków ostrożności przeprowadził tam łącznik — Edward Kurpierz — Gieffera i Gyptnera. Mieli oni ze sobą radiostację i broń. Pozostała trójka wróciła do lasów herbskich.

Gieffer i Gyptner zamieszkali początkowo w domu Rocha Kurpierza. Ponieważ jednak w pobliżu znaj­dowała się duża murowana stodoła należąca do gospo­darza Jagusia, z której właściciel na razie nie korzy­stał, postanowili tam urządzić sobie kryjówkę. Nawią­zali kilka kontaktów, uzyskując szereg ważnych infor­macji dotyczących lokalizacji i danych o produkcji fabryki amunicji znajdującej się w Krupskim Młynie pod Lublińcem. Na podstawie ich meldunku fabryka była dwukrotnie bombardowana.

28 listopada gospodarstwo Kurpierzów zostało oto-

czone przez Niemców. W domu był tylko Roch Kur-pierz. Edward i Antoni nie wrócili jeszcze z pracy. Hitlerowcy kazali Kurpierzowi otworzyć zaryglowane drzwi stodoły. Kurpierz nie chciał wyjść z obrębu swoich zabudowań tłumacząc, że stodoła nie należy do niego. Wówczas został zastrzelony, Niemcy zaś ostrze­lali stodołę, która stanęła w płomieniach. Obaj antyfa-szyści zginęli.

Śmierć Gieffera i Gyptnera nie była wynikiem zdra­dy. Hitlerowska służba radionamiarowa już od dłuż­szego czasu przechwytywała sygnały obcej krótkofa­lówki. Wozy pelengacyjne nieustannie kręciły się po terenie, dążąc do zlokalizowania radiostacji, z której istnieniem łączono prawdopodobnie bombardowanie fa­bryki amunicji w Krupskim Młynie.

Hoffman, Kiefel i Greiner wrócili do lasu i przyłą­czyli się do oddziału Niewojta, który współdziałając z partyzantami „Tadeusza" przeprowadził w tym cza­sie kilka udanych akcji. Pojawienie się na terenach Rzeszy radzieckich partyzantów zaniepokoiło Niem­ców. W drugiej połowie października została prze­prowadzona obława. Grupa „Anatola", jak popularnie nazywano Niewojta, została okrążona pod wsią Czarny Las. W walce poległo kilku partyzantów, a wśród nich dowódca oddziału. Zgrupowanie zostało rozbite. Tylko nielicznym udało się wyjść z okrążenia. Znaleźli się wśród nich trzej niemieccy antyfaszyści, którzy po­wrócili na teren powiatu częstochowskiego, znajdując schronienie w oddziale „Fiodorowa", starszego sierżan­ta P. Sopatowa.

Oddział „Fiodorowa" kwaterował w wioskach Bro­dy i Kijów nad Wartą. Pozostawał on w ścisłym kon­takcie z 1 batalionem 3 Brygady AL, dowodzonym przez kapitana Czesława Kubika „Pawła". W listopadzie zgru­powanie radzieckie zostało częściowo rozbite, pozostali

partyzanci, w związku z tym, że między Wartą i Pi­licą stacjonowały liczne jednostki Wehrmachtu i po­licji, przeszli do powiatu włoszczowskiego. Tam, 2 grud­nia, Kiefel, Greiner i Hoffmann ujęci zostali przez je­den z oddziałów Narodowych Sił Zbrojnych. Zabrano im dokumenty, a ich samych skazano na karę śmierci. Zmyliwszy czujność straży, zdołali zbiec. Przetrwali w lasach włoszczowskich do wyzwolenia.

W pamięci żołnierzy i oficerów 3 Brygady AL im. gen. J. Bema utrwaliła się jeszcze jedna sylwetka ra­dzieckiego zwiadowcy — Michaiła Zaworotnego. Do brygady stacjonującej pod Ewiną przybył 7 września 1944 roku jako radiotelegrafista w stopniu podporucz­nika Wojska Polskiego. Jego nowe zadanie polegało na gromadzeniu informacji wywiadowczych i przekazy­waniu ich drogą radiową poza linię frontu. Działał przy 2 batalionie AL aż do wkroczenia wojsk radziec­kich.

W lasach kieleckich i włoszczowskich, często zaha­czając o powiat częstochowski i tereny dzisiejszego po­wiatu kłobuckiego, działały nadto, coraz liczniejsze u schyłku okupacji hitlerowskiej, radzieckie oddziały partyzanckie i grupy zwiadowczo-dywersyjne. Zasila­li je radzieccy żołnierze i oficerowie zbiegli z obo­zów jenieckich, a także dezerterzy z batalionów wschod­nich. Ci ostatni niejednokrotnie przychodzili do lasu w zwartym szyku i z pełnym podstawowym uzbroje­niem. Z takich właśnie ludzi odtworzył swój oddział kapitan Aleksander Filuk, przechodząc wraz z nim w rejon Częstochowy i nawiązując współdziałanie z przebywającym już tam oddziałem „Fiodorowa".

Radzieckie oddziały dywersyjne współdziałające z Armią Ludową, a w niektórych wypadkach także i z Armią Krajową, wielokrotnie niszczyły niemiec­kie linie komunikacyjne na zapleczu frontu, wysa-

dzając w powietrze tory kolejowe i wiadukty, a na­wet całe transporty wojskowe. Działalność tego rodzaju zaznaczyła się szczególnie na linii Częstochowa—Kiel­ce i Częstochowa—Piotrków Trybunalski.

Nadto istnienie licznych i dobrze uzbrojonych od­działów partyzanckich na tyłach frontu zmuszało Niemców do stałej gotowości bojowej na tym terenie, wzmocnionej ochrony umocnień, mostów, magazy­nów — co w efekcie wiązało znaczne siły nieprzyjacie­la i tym samym uniemożliwiało użycie ich w pierw­szej linii frontu.

WYŚCIG DWÓCH ARMII

P oczątek 1945 roku nie zapowiadał jeszcze przełomu, jaki miał nastąpić już za kilkanaście dni. Wynędz­

niała i nieustannie terroryzowana przez okupanta lud­ność z niepokojem przypatrywała się prowadzonym mimo zimy robotom fortyfikacyjnym w obrębie mia­sta. Ponieważ wezwania o dobrowolne zgłaszanie się do pracy przy umocnieniach mijały bez echa, urzęd­nicy urzędu pracy, wespół z policją, często wspomaga­ni wojskiem, przeprowadzali na ulicach i dworcach kolejowych liczne łapanki. Szczególnym obiektem ich zainteresowania stali się uchodźcy z Warszawy. Pozba­wieni dachu nad głową znaleźli w Częstochowie serce, życzliwość i pomoc. Nie czekali z założonymi rękami na dalszy rozwój wydarzeń. Z miejsca włączyli się czynnie w nurt walki z okupantem.

Gestapo i władze dystryktu Radom w pełni zdawały sobie sprawę z potencjalnego niebezpieczeństwa, jakie rodziła aktywność warszawiaków. Oto jeden z powo­dów, dla którego Stadthauptmann Schmidt zażądał od polskiego Zarządu Miejskiego zwerbowania do prac fortyfikacyjnych na 12 stycznia trzech tysięcy war­szawiaków.

Warszawiacy byli przez Niemców różnorodnie szy­kanowani. Odmawiano im prawa meldowania się na terenie miasta, co automatycznie przekreślało możli­wość legalnego podjęcia pracy zarobkowej. Z kolei brak obowiązującej od drugiej połowy 1944 roku kar­ty pracy, którą trzeba było codziennie stemplować w miejscu zatrudnienia, narażał na wywiezienie na ro­boty przymusowe. Wielu więc częstochowian, goszcząc pod swym dachem wysiedleńców, narażało się na re­presje ze strony okupanta.

Częstochowa była w tym czasie przeludniona. Choć w drugiej połowie 1944 roku musiały opuścić Gene­ralne Gubernatorstwo rodziny wszystkich zatrudnio-

46

nych tutaj urzędników niemieckich, wracając z powro­tem do Rzeszy, to ich miejsce rychło zajęli uciekinie­rzy z Lubelskiego i okolic Lwowa. Stopniowo także co­raz więcej placówek hitlerowskich z Radomia przeno­siło się do Częstochowy.

W grudniu 1944 roku i w pierwszych dniach stycz­nia roku następnego umieszczono w obozach pracy przy zakładach „Hasag" znaczną ilość Żydów ewakuowa­nych z Kielc, Radomia i Skarżyska-Kamiennej ze względu na bliskość frontu.

Hitlerowskie władze wojskowe poczęły tworzyć na terenie miasta liczne szpitale, przeznaczając na ten cel wszystkie większe budynki. Między innymi szpital ta­ki utworzono w domu Aleja 14. Inne mieściły się w salach szkolnych, a nawet pomieszczeniach zarekwi­rowanych miejscowym zakonom. Na murach coraz częściej pojawiały się obwieszczenia adresowane do polskiej ludności miasta i podpisane przez komendan­ta wojennego Częstochowy pułkownika Kleina. Coraz częściej też „Kurier Częstochowski" zamieszczał na swych łamach krótkie artykuły instruktażowe o spo­sobie zwalczania bomb zapalających, skutecznym za­ciemnianiu okien itp.

Na pozór życie w mieście toczyło się swym codzien­nym okupacyjnym trybem. Pojawiały się jednak symp­tomy zwiastujące ruszenie frontu znad Wisły. 11 stycz­nia rozplakatowano zarządzenie o ograniczeniu podró­żowania na terenach przyfrontowych. Za obszary te uznano ziemie leżące w pasie między Wartą i Pilicą. Aby odbyć podróż, trzeba było posiadać specjalną przepustkę. Takie dokumenty wydawała komendan­tura miasta. Do społeczeństwa przenikały również nie­pokojące wieści. Oto polscy kolejarze, członkowie ru­chu oporu, stwierdzili, że hitlerowcy odstawili na bocznicę w pobliżu wartowni Bahnschutzu w Rakowie

47

wagon towarowy, w którym znajduje się kilkaset sztuk kajdan. Wnioskowano, że gdy ruszy front i Armia Radziecka będzie zbliżać się do Częstochowy, wówczas Niemcy wymordują przebywających w mieście męż­czyzn, by nie zasilili szeregów Wojska Polskiego.

W tym miejscu warto przypomnieć, że nadal obo­wiązywał rozkaz wydany w lipcu 1944 roku przez dowódcę policji i bezpieczeństwa Generalnego Guber­natorstwa, polecający jednostkom policji w chwili wy­cofywania się rozstrzelanie więźniów i Żydów. Jakby dla potwierdzenia tych zamiarów siły policyjne w sa­mym mieście i w jego rejonie zostały zasilone podod­działami 25 pułku Szupo, który w roku 1944 stacjono­wał w Lublinie. Nadto w styczniu 1945 roku znajdo­wała się w Częstochowie liczna grupa funkcjonariu­szy warszawskiego gestapo zajmująca się tropieniem mieszkających dawniej w stolicy członków ruchu oporu.

Liczny był także garnizon wojskowy stacjonujący w mieście. Tworzyły go: 63 zapasowy pułk piechoty, pododdziały 602 dywizji ochronnej, pododdziały 68 i 304 dywizji piechoty oraz jednostki 17 dywizji arty­lerii przeciwlotniczej. Sztab 68 dywizji piechoty, która wraz z 304 dywizją piechoty wycofała się pod naporem wojsk radzieckich z pozycji obronnych wokół przyczół­ka sandomierskiego, stał w Koziegłowach.

Wszystkie jednostki, łącznie z 63 zapasowym puł­kiem piechoty przerzuconym pod Szczekociny, wcho­dziły w skład 4 armii pancernej, dowodzonej przez generała Fritza Graesera. Ukryta za przygotowanymi zawczasu umocnieniami, zasilona nowym sprzętem — Tygrysami i Panterami oraz ludźmi, zagrodzić miała drogę nacierającym z przyczółka nad Wisłą wojskom radzieckim.

Sztab 4 armii pancernej stacjonował w Kielcach,

„Smocze z ę b y " miały czołgom radzieckim zagrodzić drogę do miasta

Żelbetowe schrony, w których broniła się we wrześniu 1939 r. 7 dywizja piechoty, zostały włączone w linię niemieckich umocnień

W tym budynku, przy ul. Kilińskiego 10, mieściła się zamiejscowa placówka Sipo i SD

Jeńcy radzieccy za drutami Stalagu 361-Warthelager na Złotej Górze

Willa przy ul. Jasnogórskiej 25, siedziba firmy Tiefbau-buero Dawne koszary 27 pułku piechoty zostały zamienione przez Niemców w obóz dla jeńców radzieckich

Autor w rozmowie z marszałkiem Iwanem Koniewem

Michat Zaworotny — radiotelegrafista 3 Brygady AL im. gen. J. Bema

Jerzy Stelak „ K r u k " — dowódca 2 batalionu 3 Brygady AL im. gen. J. Bema

Płk Josef Kiefel — jeden z pięciu

niemieckich antyfaszystów zrzuconych

w sierpniu 1944 r. pod Ewiuą

Józef Karpę „Tadeusz" — dowódca grupy AK,

która opiekowała się wysłannikami

Narodowego Komitetu Wolne Niemcy

Grupa Bohaterów ZSRR podczas spotkania w Moskwie. Siedzi w środku trzykrotny Bohater ZSRR płk A. Pokryszkin, na prawo od niego pik A. Gołowaczew, dowódca 23 gwardyjskiej brygady piechoty zmotoryzowanej. Stoją od lewej: płk Z. Slusarenko, dowódca 56 gwardyjskiej brygady pancernej, mjr S. Chochriakow i kpt. N. Goriuszkin

Zwiadowcy 54 gwardyjskiej brygady pancernej

Mjr Wasilij Sorokin — jeniec obozu na Złotej Górze

Żołnierze z 42 pułku piechoty wyłapują ukrywających się Niemców

Czołgi z czerwoną gwiazdą na ulicach Częstochowy

Jeńcy radzieccy opuszczają baraki obozu

Ślady niedawnych walk

Mieszkańcy Częstochowy witają radzieckich żołnierzy

Pierwsze patrole MO na ulicach Częstochowy

Pierwszy pomnik Wdzięczności został odsłonięty w 1946 r.

Tutaj, na placu Biegańskiego, był ranny Nikołaj Baczyński , żołnierz 23 gwardyjskiej brygady piechoty zmotoryzowanej

Michaił Wołków — Bohater ZSRR,

kierowca czołgu w l batalionie 100 gwardyjskiej brygady

pancernej

Michaił Włodymir żołnierz 23 gwardyjskiej

brygady piechoty zmotoryzowanej.

Walczył w rejonie dworca kolejowego

Częstochowa Stradom

później wobec zagrożenia miasta przeniósł się na krót­ko do Piotrkowa Trybunalskiego. Jako związek opera­cyjny 4 armia pancerna wchodziła w skład Grupy Armii „A", której dowództwo objął w styczniu gene­rał pułkownik Ferdinand Schórner, fanatyczny zwo­lennik Hitlera. Przed objęciem tego stanowiska dowo­dził wojskami niemieckimi walczącymi w Kurlandii. Sztab Grupy Armii „A" stacjonował początkowo w Krakowie, następnie zaś w Opolu. Gdy 12 stycznia ruszyła radziecka ofensywa, generał Schórner, dla sprawniejszego kierowania ruchami swych wojsk, za­mierzał ulokować się ze sztabem w Częstochowie. Prze­zornie jednak sam, z kilkoma tylko oficerami, przybył do Lublińca odległego od Częstochowy o 35 kilome­trów. Ta przezorność, jak się następnie okazało, była w pełni uzasadniona. W tym samym dniu, w którym dowódca Grupy Armii „A" miał się zjawić w Często­chowie, do miasta wdarły się czołgi 2 batalionu 54 gwardyjskiej brygady pancernej z 7 gwardyjskiego korpusu pancernego 3 armii pancernej gwardii gene­rała pułkownika Pawła Rybałki. Batalionem czołgów dowodził Bohater Związku Radzieckiego major Siemion Chochriakow.

Zachowajmy jednak przyjętą chronologię wydarzeń. Przez kilka miesięcy wojska I Frontu Ukraińskiego

umacniały swoje pozycje na przyczółku sandomierskim. Główny ciężar obrony tego skrawka ziemi o szerokości 75 kilometrów i głębokości 50 kilometrów spoczywał na 5 armii gwardii generała pułkownika Aleksieja Ża-dowa. W ofensywie styczniowej oddziały tej armii miały odegrać niezwykle ważną rolę.

Po przełamaniu hitlerowskiej rubieży obronnej, roz­budowanej wokół przyczółka sandomierskiego, wojska Żadowa miały wykonać główne uderzenie w kierunku: Stopnica, Pińczów, Częstochowa. Tej to armii miało

przypaść w udziale zdobycie i wyzwolenie Częstocho­wy, stanowiącej dla wojsk radzieckich niezwykle waż­ny węzeł o znaczeniu operacyjnym.

Potężna była także siła uderzeniowa wojsk mar­szałka Iwana Koniewa. W swej książce Czterdziesty piąty marszałek pisząc o sprzęcie technicznym i uzbro­jeniu wspomina, że Front posiadał — 3661 czołgów i dział pancernych, ponad 17 tysięcy dział i moździe­rzy oraz 2580 samolotów. Była to siła, która zapewnia­ła sprawne wykonanie zamierzonej operacji. I Front Ukraiński dysponował 1 083 848 ludźmi, ponad 700 ty­sięcy żołnierzy i oficerów znajdowało się w związkach operacyjnych i samodzielnych oddziałach frontowych.

Tym siłom dowództwo hitlerowskie przeciwstawiło Grupę Armii „A". Składały się na nią 24 dywizje piechoty, 4 dywizje pancerne, 2 dywizje zmechanizo­wane oraz 50 różnych samodzielnych batalionów. W sumie — ponad 400 tysięcy ludzi, 4103 działa i moź­dzierze, 1270 czołgów i dział pancernych, 1330 samo­lotów. Jak już wiadomo, wojska niemieckie zajmowały głęboko rozbudowane pozycje obronne, najeżone ty­siącami bunkrów i schronów bojowych, rowami prze-ciwczołgowymi, zaporami, polami minowymi. Dyspo­nowały także rozbudowaną siecią dróg zaopatrzenia i lotnisk.

12 stycznia 1945 roku o godzinie 5.00 zagrzmiały radzieckie działa na przyczółku sandomierskim. Po przygotowaniu artyleryjskim ruszyły do natarcia pie­chota i czołgi. Wojska radzieckie: 3 armia gwardii ge­nerała pułkownika W. Gordowa, 13 armia generała pułkownika M. Puchowa, 52 armia generała pułkow­nika K. Korotiejewa i 5 armia gwardii generała puł­kownika A. Żadowa, posunęły się w ciągu pierwszego dnia walk na głębokość 15 do 20 kilometrów i po przerwaniu zasadniczego pasa obrony nieprzyjaciela

poszerzyły wyłom w kierunku lewego i prawego skrzy­dła od 40 do 60 kilometrów. To powodzenie, jakie uzyskały armie ogólnowojskowe, pozwoliło dowództwu Frontu wprowadzić do powstałego wyłomu dwie armie pancerne — Rybałki i Leluszenki.

3 armia pancerna gwardii stanowiła związek opera­cyjny zahartowany w bojach, opromieniony sławą licznych zwycięstw i za męstwo swych żołnierzy wyróż­niony tytułem „gwardii". 3 armia została utworzona w czasie wojny. Formowała się w rejonie Orła, nieda­leko Pławska, w 1942 roku. Zdobywała w ciężkich bo­jach Biełograd i Charków, forsowała Dniepr, a 6 li­stopada 1943 roku wyzwoliła Kijów.

W dniu rozpoczynającej się wielkiej operacji 3 ar­mia pancerna gwardii (dane zaczerpnięte z referatu dowódcy armii za okres od 12 do 31 stycznia) Uczyła 55 600 ludzi i 683 czołgi, w tym 640 czołgów średnich popularnych T-34, w większości uzbrojonych w nowe działa 85 mm konstrukcji Morozowa; pozostałe czołgi miały działa 76 mm. Nadto posiadała 21 czołgów ciężkich konstrukcji inżyniera Z. Kotina Józef Stalin o wadze 46 ton i uzbrojonych w armaty kalibru 100 i 122 mm, 22 czołgi T-34 przystosowane do trałowania pól mi­nowych i 238 dział pancernych. W sumie armia Rybał­ki posiadała w stosunku do przewidzianego dla niej etatu wyposażenia 103 procent czołgów.

W skład 3 armii pancernej gwardii wchodziły trzy korpusy:

6 gwardyjski korpus pancerny dowodzony przez ge­nerała majora W. Nowikowa: 51, 52 i 53 brygady pan­cerne, 3 motocyklowy batalion rozpoznawczy oraz 22 brygada piechoty zmotoryzowanej;

7 gwardyjski korpus pancerny dowodzony przez ge­nerała majora S. Iwanowa: 54, 55 i 56 brygady pancer­ne, 23 brygada piechoty zmotoryzowanej, 50 samo-

dzielny pułk motocyklowy i 16 samochodowa brygada artyleryjska;

9 korpus zmechanizowany generała lejtnanta I. Su-chówa: 69, 70 i 71 brygada zmechanizowana.

Ta potężna siła niepowstrzymanie parła naprzód, ła­miąc opór wroga, rozbijając jego dywizje. Na nic zdał się desperacki manewr hitlerowskiej dywizji pancer­nej, która działając z rejonu Kielc w kierunku na po­łudnie, usiłowała przeciąć drogę armii Rybałki. Trze­ciego dnia ofensywy, atakując nieustannie, wojska I Frontu Ukraińskiego szykowały się do decydującego uderzenia, które 15 stycznia przyniosło wolność miesz­kańcom Kielc. Armia Rybałki parła dalej ku Nidzie w pościgu za nieprzyjacielem, który w pośpiechu wy­cofywał, na rubież obronną przygotowaną wzdłuż Pi­licy i Warty, ocalałe z pogromu jednostki.

W tym samym czasie 5 armia gwardii po ciężkich walkach o Busko Zdrój i Pińczów przeszła do pośti r

za nieprzyjacielem i 15 stycznia wieczorem jej czoło­we oddziały osiągnęły linię Pilicy, uniemożliwiając Niemcom zajęcie tam pozycji obronnych. W dalszym ciągu 5 armia gwardii miała kontynuować natarcie po linii Wodzisław — Szczekociny — Lelów z zadaniem uchwycenia Częstochowy. Zdobycie miasta powierzo­ne zostało dwom dywizjom piechoty: 9 gwardyjskiej, dowodzonej przez pułkownika P. Szumiejewa, i 14 gwardyjskiej pod dowództwem generała majora W. Skryganowa. Obie dywizje napotkały jednak nie­oczekiwanie silny opór nieprzyjaciela. 9 dywizja mu­siała stoczyć ciężki bój o Szczekociny, atakując to mia­sto wraz z oddziałami 31 samodzielnego korpusu pan­cernego. W Szczekocinach i na podejściach do miasta broniły się jednostki z 68 i 304 dywizji piechoty 48 korpusu pancernego oraz batalion dywizji do zadań specjalnych. Na 14 dywizję wyszło silne przeciwude-

rzenie niemieckie. W konsekwencji ich marsz został znacznie opóźniony.

W korzystniejszej sytuacji znalazły się czołowe od­działy 3 armii pancernej gwardii. 15 stycznia wieczo­rem 9 korpus zmechanizowany przekroczył Nidę, a kor­pusy 6 i 7 osiągnęły wschodni brzeg rzeki. 7 gwardyj-ski korpus pancerny podjął natychmiast przygotowania do przeprawy przez Pilicę, która miała nastąpić na­stępnego dnia o świcie. Po przełamaniu i opanowaniu rubieży obronnej nieprzyjaciela armia miała częścią swych sił uderzyć na Radomsko — Piotrków Trybu­nalski, natomiast główne siły skierować na Wieluń, obchodząc Częstochowę od północy. Zdając sobie jed­nak sprawę z wyjątkowo dogodnej sytuacji i znacze­nia operacyjnego, jakie dla wojsk I Frontu Ukraińskie­go miałoby uchwycenie Częstochowy, dowódca armii polecił dowódcy 7 gwardyjskiego korpusu pancernego sformowanie silnego oddziału wydzielonego i skierowa­nie go na Częstochowę z zadaniem zdobycia miasta.

Oddział wydzielony utworzony został na bazie 54 gwardyjskiej brygady pancernej dowodzonej przez pułkownika Iwana Czugunkowa. Jego siły zostały wzmocnione 2 batalionem z 23 gwardyjskiej brygady piechoty zmotoryzowanej, nad którym komendę objął kapitan Nikołaj Goriuszkin, i dywizjonem 1419 pułku artylerii pancernej. Uderzenie czołowe na miasto miał wykonać 2 batalion czołgów pod dowództwem Bohate­ra Związku Radzieckiego majora Siemiona Chóchria-kowa. Pozostałe dwa bataliony obchodziły Częstocho­wę od południa i północy. Taki manewr miał na celu uniemożliwienie Niemcom dokonania planowanego zniszczenia znajdujących się w mieście obiektów prze­mysłowych, urządzeń kolejowych, a także, jak przy­puszczano, klasztoru jasnogórskiego.

54 gwardyjska brygada pancerna nosząca miano

„Wasilkowskiej" kwaterowała w nocy z 15 na 16 stycz­nia w Reyowskich Nagłowicach. Stąd, przed nasta­niem świtu, ruszyła ku przeprawom na Pilicy, osią­gając rzekę w rejonie na północ od Koniecpola, pod wsią Okołowice. Rzeka o tej porze roku była stosun­kowo płytka, a bród przez saperów dokładnie wyty­czony. Kiedy radzieckie czołgi szykowały się do sfor­sowania rzeki z marszu, miejsce przeprawy znalazło się nieoczekiwanie pod silnym ogniem artylerii nie­mieckiej.

— Pociski orały ziemię, wzbijały w górę fontanny wody — wspomina dowódca 56 gwardyjskiej brygady pancernej, dwukrotny Bohater Związku Radzieckiego generał Zachar Slusarenko. — Czołgi Czugunkowa zna­lazły się pod silnym ostrzałem. By umożliwić im prze­prawę, otworzyliśmy z naszych dział gwałtowny ogień i pod jego osłoną batalion Chochriakowa pierwszy prze­prawił się na drugi brzeg.

O godzinie 7.00 2 batalion Chochriakowa poprzez Św. Annę i Mstów ruszył ku Częstochowie, aby wyko­nać swoje zadanie bojowe.

Tymczasem w mieście nic nie zapowiadało zbliżają­cych się jednostek radzieckich. Funkcjonowały okupa­cyjne urzędy i instytucje, po ulicach krążyły patrole Schutzpolizei.

„Kurier Częstochowski" dopiero tego dnia przyniósł pierwszą, obszerniejszą relację o walkach na przyczół­ku sandomierskim. Korespondent agencji „Telepres" donosił z Krakowa:

Ciężkie walki rozgorzały na całym froncie wschod­nim od Prus Wschodnich aż do Budapesztu. Ataku­jące z rejonu przyczółka pod Baranowem formacje czołgów sowieckich otrzymały widocznie rozkaz, aby bez względu na straty oraz zagrożenie swych flank,, wedrzeć się w głąb niemieckiego rejonu operacyjnego.

Sukcesy wojsk bolszewickich są niewielkie i nie ma­ją wpływu na całokształt operacji i dla przyszłego roz­woju akcji bojowej.

Zamieszczony na tej samej stronie komunikat Głów­nej Kwatery fuhrera o sytuacji na froncie stwierdzał:

W rejonie włamania między Wisłą a południowymi stokami Łysej Góry trwają nadal ciężkie walki z siła­mi piechoty i czołgów bolszewickich, które posunęły się naprzód ku zachodowi pod Nidę.

Więzienie na Zawodziu przepełnione było areszto­wanymi. Przed godziną 8.00, tak jak codziennie, wy­prowadzono z cel grupę więźniów i przewieziono do gestapo na przesłuchanie. Osadzeni w piwnicach prze­siedzieli tam dwie godziny. Potem kazano im jak naj­szybciej iść do domów. Ludzie nie wierzyli, bali się przekroczyć próg celi, przejść przez korytarz... Myśle­li, że gdy to zrobią, padną strzały. Ale wyraźnie pod­nieceni hitlerowcy nakazywali pośpiech.

Około godziny 11.00 zaczął się także ożywiony ruch w budynku przy ulicy Kilińskiego 10, gdzie od paź­dziernika 1939 roku aż do sierpnia 1944 roku mieściła się placówka gestapo. Wynoszono na podwórze i pa­lono skrzynie różnych akt i dokumentów. Jednocześnie wyprowadzano z garaży samochody, sposobiąc je do drogi. W południe budynek opustoszał. W pośpiechu zabrano także ważniejsze akta z budynku komendy Sipo i SD.

W tym samym czasie w zakładach „Hasag" człon­kowie Werkschutzu i funkcjonariusze policji przygo­towywali transport Żydów, których miano jeszcze te­go samego dnia popędzić na zachód.

Nagle, z wyciem silników, przeleciały nad miastem radzieckie samoloty. Były to szturmowce 3 korpusu lotnictwa generała majora Michaiła Gorłaczenki i my-

śliwce 5 korpusu pułkownika Michaiła Maczina. Samo­loty nadleciały tak szybko i niespodziewanie, że hitle­rowcy nie zdążyli ich nawet ostrzelać. Leciały nisko. Na kadłubach maszyn wyraźnie było widać pięcio-

P O Ł 0 2 E N I E WOJSK RADZIECKICH I NIEMIECKICH PRZED ROZPOCZĘCIEM OFENSYWY

ramienne, czerwone gwiazdy. Towarzyszył im huk bomb. Co prawda spadło ich tylko kilka, i to o nie­wielkiej sile niszczenia. Stanowiły jednak zapowiedź tego, co za chwilę miało nastąpić.

Tymczasem czołgi majora Chochriakowa obeszły od

północy Koniecpol i skierowały się ku wsi Sw. Anna. Dojeżdżając do wsi zostały ostrzelane. Przezorny do­wódca batalionu zatrzymał swój oddział, wysyłając do przodu tylko dwa czołgi. Idące jako zwiad T-34 zmu­siły do odwrotu niemiecki oddział osłonowy (trzy sa­mochody), który umknął w stronę Mstowa. We wsi witano radzieckich żołnierzy chlebem i solą.

Była godzina 10.00, gdy czołgi przetoczyły się przez Sw. Annę i skierowały na Mstów. Mijając rozwidlenie dróg prowadzące do Przyrowa, przejechały na tyłach silnego ugrupowania hitlerowskiego, które jeszcze te­go samego dnia zatrzymało zdążające ku Częstocho­wie czołowe oddziały armii Żadowa.

Mstów, niewielkie miasteczko, a wówczas jeszcze osada, przycupnął w kotlinie wśród wzgórz nad zako­lem Warty. Owe wzniesienia pokryte gęstwą zagajni­ków kryły rowy strzeleckie, gniazda broni maszyno­wej, zaryte w ziemi betonowe bunkry i stanowiska armat przeciwpancernych. Dostępu do Mstowa bronił nadto rów przeciwczołgowy ciągnący się przed linią umocnień, między Mstowem i wsią Zawada.

Na razie czołgi Chochriakowa jechały bez przeszkód. Okryte białym, maskującym tiulem, były z daleka nie­widoczne na śniegu. Nie niepokoiło ich także lotnictwo nieprzyjaciela, chociaż samoloty kilkakrotnie przela­tywały nad batalionem. Być może hitlerowscy lotni­cy startujący z lotniska w Budnikach nie przypusz­czali, że mają pod sobą radziecką czołówkę pancerną, która tak daleko oderwała się od korpusu.

— Szosa biegła zakolami: Na tych zakrętach na­potkaliśmy porzucone armaty: i przygotowaną obok nich amunicję- — wspomina były kierowca czołgu z 1 kompanii Lew Jegor o w. ^- Im bardziej zbliża­liśmy się do Mstowa, tym więcej niemieckiej broni le­żało w rowach. Początkowo sądziłem, że wyprzedził

nas jakiś radziecki oddział, przeganiając faszystów z ich stanowisk, ale nigdzie nie dostrzegłem śladów walki. Zrozumiałem, że Niemcy po prostu porzucili swoją broń uciekając przed nami. Nie wiedzieliśmy, że uciekinierzy wzmocnili garnizon broniący Mstowa. Niedługo jednak mieliśmy się o tym przekonać.

Jadący w przodzie czołg zameldował przez radio, że dostępu do Mstowa broni szeroki rów przeciwczołgo-wy. Na szczęście Niemcy, ogarnięci paniką, nie zerwali przerzuconego nad nim prowizorycznego mostu. Pierw­sze maszyny przejechały bez trudu. Ale, czy to gąsie­nice ciężkich wozów obluzowały źle osadzone w podło­żu belki, czy też kierowca nieumiejętnie naprowadził maszynę na pomost, dość, że T-34 z załogą lejtnanta Zołotowa niebezpiecznie przechylił się i osunął do ro­wu, uderzając lufą działa w przeciwległą skarpę. Przy­stąpiono natychmiast do wyciągania czołgu, ale oka­zało się, że uszkodzony został mechanizm obrotowy wieży.

Wychodzące na wzniesienie wozy bojowe powitał suchy szczęk działek przeciwpancernych i zajadły grzechot ciężkich karabinów maszynowych. Dalsze po­suwanie się szosą było niemożliwe bez narażania bata­lionu na dotkliwe straty w ludziach i sprzęcie. Tym bardziej iż droga do miasteczka opadała dość stromo i widoczna była jak na dłoni. Ponadto okazało się, że to właśnie wzdłuż drogi, po obu jej stronach, znajdują się liczne stanowiska ogniowe nieprzyjaciela.

Czołgi rozjechały się, obchodząc Mstów c-d południa i północy. Maszyny, które skierowały się na północ, szybko dotarły do rzeki i tam zatrzymały się. Czołgi obchodzące osadę od południa skierowały się wprost ku zabudowaniom. Fizylierzy zeskoczyli z maszyn i kryjąc się za sunącymi wolno czołgami dopadali opłotków. Już jedna maszyna naparła na drewniane

ogrodzenie, zgniotła je swym ciężarem, uderzyła w sto­dołę zagradzającą drogę i wjechała na rynek. Był to czołg prowadzony przez starszego sierżanta M. Iwa­nowa, komsomolca. Stojąc na rynku, strzelał do oko­panych na wzgórzu Niemców, wśród których powstało zamieszanie. Wykorzystując ten moment, przemknął przez miasteczko oddział zwiadowców na motocyklach, dopadając mostu oddzielającego Mstów od Wancerzo-wa. Most był cały i nie uszkodzony. W chwilę później usiłowali przedostać się przez niego Niemcy, ale za­grodzili im drogę fizylierzy. Hitlerowcy znaleźli się w pułapce. Mimo to nie zaniechali oporu. Dopiero gdy stracili około 150 żołnierzy, poddali się. Droga do Czę­stochowy stała otworem.

T-34 toczyły się ku miastu w szyku ubezpieczonym. W czołówce jechał lejtnant Andriej Baszew ze wzglę­du na wiek, był najstarszy, nazywany „Papaszą". Gdy maszyny, zwolniwszy nieco, ostrożnie podchodziły pod wieś Jaskrów, znajdującą się w połowie drogi między Mstowem i Częstochową, Baszew, który stał w otwar­tym luku wieży, zauważył, że jeden z czołgów zjechał na bok i zatrzymał się. Polecił kierowcy stanąć.

— Co tam u was? Czemu stoicie? Była to załoga Zołotowa. Czołgiści majstrowali coś

wewnątrz wozu. Okazało się, że wieży nie można uru­chomić.

— I jak z niego strzelać, skoro wieży ruszyć nie można? — powiedział bezradnie Zołotow.

— Nic to... Dawajcie, zamienimy się na maszyny — zaproponował Baszew. I po chwili gnał już do czoła kolumny. Wyprzedził maszyny lejtnantów — Tury-kina, Awgiejewa i Gajewicza. Wieża, mimo wielokrot­nych prób, nie dała się jednak obrócić.

Dochodziła godzina 13.30. Przed Wyczerpami Cho-chriakow zatrzymał się i usiłował nawiązać kontakt

z pułkownikiem Czugunkowem. Zasięg radiostacji był jednak za mały. Batalion zbyt daleko wysforował się przed główne siły brygady. Od Częstochowy dzieliło ich już tylko kilka kilometrów. Obok czołgów z czer­woną gwiazdą przejeżdżały niemieckie samochody wojskowe. Radzieccy czołgiści nie otwierali jednak ognia. Zorientowali się, że zaskoczenie jest całkowite. Niemcy zachowywali się tak, jakby nic nie widzieli. Rzeczywiście nie widzieli, czy też woleli jeszcze nie widzieć?

Oto już miasto. Po obu stronach ulicy Warszawskiej długi rząd jednopiętrowych i parterowych kamieni­czek. Po prawej stronie, za torem kolejowym, jakieś magazyny wojskowe czy też koszary. Przed bramą budka wartownicza pomalowana w pasy, żołnierz z ka­rabinem. Z wnęki bramy długą serią zanosi się auto­mat. Major zamyka klapę luku, obserwuje teraz drogę przez peryskop.

Melduje Baszew: — Przede mną barykada przeciwczołgowa. Można

przejechać... — Jedź „Papasza". Uważaj tylko — niepokoi się

Chochriakow. Domy solidne, mocne, rozbudowane oficynami w głąb

podwórek. Między nimi zwalista bryła barykady. Zbli­ża się do niej czołg lejtnanta Baszewa. Przed czoł­giem pędzi co koń wyskoczy jakiś niemiecki wóz ta­borowy. Siedzący na wozie żołnierz co chwila wstaje, trwożliwie ogląda się poza siebie i batem okłada konie zmuszając je do ociężałego galopu.

— Prowadź za nim — rozkazuje Baszew kierowcy. Wóz taborowy dopada barykady, przejeżdża przez

nią. Niemcy nie zdążyli jej uzbroić. Po obu stronach jezdni leżą krótko przycięte kolejowe szyny. T-34 mija przeszkodę, zagłębia się coraz dalej w ulicę. Na

widok czołgu Niemcy pierzchają w popłochu do bram. Tu i ówdzie padają strzały. Za maszyną Baszewa w uli­cę Warszawską wtaczają się czołgi Zołotowa, Bakszy-jewa, Turykina, Awgiejewa, Kiwy, Gajewicza...

Chochriakow jeszcze raz próbuje wywołać swego do­wódcę. Daremnie. Nie wie, że 7 gwardyjski korpus pancerny został w czasie przeprawy przez Pilicę roz­poznany przez hitlerowskie lotnictwo, że 54 gwardyj-ska brygada pancerna wielokrotnie była atakowana przez nieprzyjacielskie samoloty. W ciągu dnia nie­mieckie samoloty dokonały przeciwko głównym siłom brygady dwieście lotów, obrzucając ją bombami i ostrzeliwując z broni pokładowej. Byli zabici i ran­ni. Dwa samochody zostały zapalone pociskami. Bry­gada została zatrzymana w marszu. Pułkownik Czu-gunkow prosił dowódcę armii o przysłanie przedsta­wiciela lotnictwa, z którym mógłby omówić zasady współdziałania i ochrony brygady przed nieprzyjaciel­skimi atakami z powietrza.

Gdy oddział wydzielony 54 gwardyjskiej brygady pancernej wdzierał się w* ulice zajętej jeszcze przez Niemców Częstochowy, 9 i 14 dywizje piechoty z 5 ar­mii gwardii generała pułkownika Żadowa, przedarłszy się ostatecznie przez silnie bronioną linię niemieckich umocnień na Pilicy, podchodziły w ciągłych walkach pod miejscowości: Sokolniki, Slęzany i Lelów. 95 gwar-dyjska dywizja piechoty skierowana była na Przy­rów, a 13 gwardyjska dywizja piechoty pułkownika W. Komarowa toczyła bój pod wsią Sygontka. Wieczo­rem 16 stycznia najbliższe Częstochowy oddziały 5 ar­mii gwardii znajdowały się w odległości około 30 kilo­metrów od miasta. Następnego dnia czekały je jeszcze ciężkie walki z oddziałami 41 pułku zapasowego z 10 dywizji zmotoryzowanej, 25 pułku policyjnego i z 372 zapasowym batalionem, które zajęły obronę w rejonie

Janowa i Złotego Potoku. Nadto ku Częstochowie ciąg­nęły lasami rozbite w bitwie pod Chmielnikiem, Bu­skiem Zdrojem i Szczekocinami, ale zachowujące jesz­cze dużą wartość bojową różne oddziały 4 armii pan­cernej. Niemcy łączyli je w bataliony i natychmiast, gdzie to tylko było możliwe, rzucali do przeciwude-rzenia.

16 stycznia Niemcy nie zdołali zgromadzić w Często­chowie większych sił. Niemal wszystkie ich jednostki były jeszcze na przedpolach miasta. W Częstochowie pozostały jedynie: 350 zapasowy batalion piechoty, 919 batalion ochrony, 81 batalion roboczy, batalion przeciwlotniczy oraz różne pododdziały 603 dywizji, które rozbite w walkach zdołały wycofać się do miasta. Była to mimo wszystko siła wielokrotnie większa niż ta, jaką przedstawiał batalion majora Chochriakowa wspierany fizylierami kapitana N. Goriuszkina.

CZOŁGIŚCI CHOCHRIAKOWA W AKCJI

C zołg Baszewa dojechał do wylotu ulicy Warszaw­skiej i znalazł się na placu Daszyńskiego. Kierowca

ściągnął na siebie prawy lewar i maszyna skierowała się ku głównej ulicy miasta — szerokim Alejom. Jezdnie ulicy zapełnione były różnymi pojazdami. Przed stacją benzynową samochody tankowały paliwo. Baszew wje­chał więc na środkowy deptak i wzdłuż szpaleru drzew podążał naprzód. Za nim wytaczały się na plac maszyny Zołotowa, Bakszyjewa, Gajewicza, Turykina, Muchorta.

Na widok czołgów Niemcy w popłochu chowali się po bramach, ai nawet w piwnicach przygodnych domów szukali schronienia. Wybuchła panika. Kompania Wehrmachtu stacjonująca w starym budynku liceum im. Traugutta przy ulicy Staszica, dopinając w biegu pasy i zakładając hełmy, pędziła ulicą Jasnogórską w kierunku Rynku Wieluńskiego. Cywilni urzędnicy hitlerowskiej administracji czepiali się wojskowych sa­mochodów, błagając o podwiezienie. Wówczas nikt nie wiedział, jak liczne są siły radzieckie, które nieocze­kiwanie pojawiły się na ulicach ufortyfikowanego miasta.

Gdy czołg Baszewa wspiął się na wiadukt nad tora­mi kolejowymi, został ostrzelany przez karabin maszy­nowy. Dowódca zamknął luk wieży. Pociski zagrze­chotały po pancerzu. Baszew niespokojnie zerkał ku oknom domów, skąd lada chwila mógł paść groźny dla czołgu panzerfaust, pocisk, którego lot, powolny i ociężały, był widoczny gołym okiem. Maszyna rwała do przodu. Na skrzyżowaniu ulic pojawiły się jakieś samochody; zostały ostrzelane przez czołg „Papaszy". Potem, w głębi ulicy, lejtnant dostrzegł przez pery­skop przebiegające pod murem figurki w białych kombinezonach. Dostrzegł je także strzelec, siedzący obok kierowcy, i posłał w ich stronę kilkadziesiąt po­

cisków. Biało odziani żołnierze zniknęli. Teraz uwagę Baszewa zwrócił niemiecki samochód transportowy na gąsienicach, który pojawił się na tle kępy bezlistnych, przyprószonych śniegiem drzew. Działonowy spojrzał pytająco na dowódcę. Lejtnant przyzwalająco skinął głową. Czołg znieruchomiał, działo odpaliło. Samochód skrył się w kłębach dymu, przez który przebijały mi­gotliwe języki płomieni. Ładowniczy wprowadził do lufy następny pocisk. I wtedy...

Opowiada kierowca czołgu lejtnanta Bakszyjewa, Lew Jegorow:

— Nasza maszyna wjechała do Częstochowy jako trzecia. Przed nią szły czołgi lejtnantów Baszewa i Zołotowa. T-34 Baszewa miał uszkodzoną wieżę, nie można jej było obrócić. Mimo to „Papasza" na takiej niesprawnej do boju maszynie wjechał do miasta. A w mieście czołgom wojować ciężko. Byle strzelec z panzerfaustem może podbiec do maszyny od tyłu, pod­palić ją, podrzucić pod gąsienice minę lub wiązkę gra­natów. Niemcy byli początkowo zupełnie zaskoczeni. Uciekali na widok czołgów, kryjąc się gdzie popadło. Ale to trwało krótko. Coraz częściej z różnych stron odzywały się karabiny maszynowe, a zza załomów domów padały granaty. Pamiętam, że gdy przeprowa­dzałem swój czołg przez wiadukt, pojawiła się przed nami, wyjeżdżająca z bocznej ulicy, kolumna samo­chodów 2 wojskiem. Zagradzające drogę samochody zo­stały staranowane, zgniecione gąsienicami niczym bla­szane zabawki. Nieco dalej, z szerokiej ulicy po lewej stronie, wytoczyła się Pantera. Strzelała do nas, ale pociski przeszły górą. My też strzelaliśmy dużo. Gilzy pocisków dzwoniły raz po raz, spadając poza moimi plecami. Zbliżaliśmy się do jakiegoś dużego placu, przy którym wśród drzew stała po prawej stronie cerkiew. Wtedy zobaczyłem, że czołg Baszewa został trafiony.

Palił się. Przypomniałem sobie od razu to, co tak czę­sto powtarzał „Papasza": „Lepiej zginąć niż opuścić towarzyszy". Czołg Zołotowa zwolnił, jakby się za­wahał. Nie wiem, co chciał zrobić jego dowódca. Może się spodziewał, że z płonącej maszyny wyskoczy za­łoga?... Może chciał ją osłonić swoim pancerzem przed niemieckimi pociskami, które niczym dokuczliwe mu­chy nieustannie stukały o stal naszych wozów? Może chciał ludzi Baszewa zabrać na swoją maszynę?...

Wolno poruszający się czołg był łatwym celem. Jesz­cze moment, i wóz Zołotowa okrył się dymem. Wi­działem, jak zeskoczył z niego przyczajony za wieżą fizylier z automatem i jak pochylony do ziemi prze­biegał przez plac. Nagle zachwiał się, padł na ziemię... Ale żył jeszcze. Podczołgał się pod niski murek, jaki otaczał cerkiew, i pełzł za tą osłoną w boczną ulicę. Po nim z maszyny Zołotowa jeszcze ktoś wyskoczył poprzez luk kierowcy. Na czołgiście palił się kombine­zon. Padł więc na ziemię i jął się rozpaczliwie tarzać w nikłym śniegu, by ugasić ogień. Raptem znierucho­miał. Zrozumiałem — dosięgły go kule.

Nad placem unosił się czarny gryzący dym. By le­piej widzieć, odchyliłem pokrywę luku. Strzelec Je-sinomanow, młody Uzbek, czujnie wodził na boki lufą swego karabinu maszynowego.

— Naprzód!... Naprzód!... — ponaglał dowódca. Skie­rowałem maszynę nieco na prawo, by objechać płonący wóz Zołotowa, i oto jakaś straszliwa siła zaitrzęsła moim czołgiem. Zrobiła mi się ciemno przed ocza­mi, warkot silnika gwałtownie cichł. Gdy odzyskałem przytomność, a stało się to prawdopodobnie bardzo szybko, spostrzegłem z przestrachem, że czołg najeżdża na jakieś żelazne ogrodzenie, że za tym ogrodzeniem stoi budynek z wieżyczką... Odruchowo spojrzałem na strzelca. Skrwawiona głowa opadła Jesinomanowi na

piersi, ciało bezwładnie zwisało z siedzenia. Ładowni­czy, Cołak Grigorian, zawsze uśmiechnięty, pogodny Ormianin, ciężko ranny jęczał: „Ratuj, bracie..." Lej-tnant Bakszyjew nie dawał znaku życia. Działonowy Dymidow leżał martwy na wystrzelonych gilzach po­cisków. W nikłym świetle awaryjnej lampy wnętrze mego czołgu wyglądało niczym trumna. Dreszcz lęku przebiegł mi po plecach. Nie dziwcie się, miałem wtedy tylko 19 lat... Ale szybko otrząsnąłem się. Pojąłem, że mam teraz tylko jedno zadanie do wypełnienia — wyprowadzić maszynę z rannym Grigorianem spod nieprzyjacielskiego ognia, ocalić życie towarzysza bro­ni i czołg. Była teraz całkowcie bezbronna, zdana na łup wroga. Nie mogłem na to pozwolić. Zawróciłem więc i ile mocy w silniku rwałem z powrotem. Minęły mnie czołgi Turykina i Gajewicza. Przemknąłem już przez wzniesienie na wiadukcie. Po prawej stronie stał dom. W bramie dostrzegłem ludzi, którzy schronili się tam przed pociskami. Ich usta były szeroko otwarte. Spoglądali w moją stronę. Domyśliłem się, że coś krzy­czą. Wtedy mój czołg zatrząsł się raz jeszcze i przechy­lił na prawą stronę. Zrozumiałem, że została zerwana gąsienica. Wyrzuciłem nogi przez luk i chciałem ucie­kać. Ale już przy mnie stali niemieccy lotnicy z wy­mierzonymi we mnie automatami. To oni dogonili mnie samochodem i strzałem z panzerfausta trafili czołg. Przewieziono mnie du Lublińca, potem do Opola, a następnie do obozu jenieckiego. Czołg, jak się później dowiedziałem, nie został spalony. Gdy nasze wojska ostatecznie wyzwoliły miasto i gdy przeszukiwano wra­ki maszyn ustalając liczbę i nazwiska poległych, uzna­no mnie za zabitego. Powód był taki: byłem sekreta­rzem Komsomołu w naszej kompanii, za wzorową po­stawę, tuż przed rozpoczęciem natarcia na Częstocho­wę, otrzymałem nowy kombinezon. W warunkach bo-

jowych stanowiło to wyróżnienie. Ten, który dotych­czas nosiłem, był jednak jeszcze całkiem dobry. Nato­miast mój przyjaciel Dymidow chodził w zniszczonym kombinezonie. Dałem mu więc ten nowy. Kiedy znale­ziono Dymidowa w moim kombinezonie, zidentyfiko­wano go jako komsomolca Lwa Jegorowa.

POŁOŻENIE JEDNOSTEK 5 ABMII GWARDII 17 STYCZNIA 1945 R.

Nigdy więcej nie byłem w Częstochowie. Ale wiem, że gdybym tam kiedykolwiek przyjechał i gdyby wpro­wadzono mnie na ulicę, przy której stała niemiecka

barykada, i zawiązano oczy, to potrafiłbym przejść przez miasto śladem gąsienic mojej maszyny, aż na miejsce, gdzie straciłem moich najlepszych towarzyszy broni, moich przyjaciół...

Czołgi majora Chochriakowa rozjechały się po mieś­cie. Ranny w ramię żołnierz z 23 gwardyjskiej bryga­dy piechoty zmotoryzowanej, który zeskoczył z wozu Zołotowa — Mikołaj Baczyński, pełzł w głąb ulicy Ki­lińskiego. Tam zaopiekowali się nim mieszkańcy domu nr 14.

Jeden z czołgów, wyminąwszy płonące maszyny Zoło­towa i Baszewa, przedarł się aż w aleję Sienkiewicza, między parki. Nie wytracając szybkości wspiął się po kamiennych schodach, pod mury jasnogórskiego klasz­toru. Była to prawdopodobnie załoga starszego lejt-nanta Gajewicza. Pojawienie się czołgu pod Jasną Gó­rą wywołało przerażenie hitlerowskich żołdaków, kwa­terujących w jednym ze skrzydeł klasztoru i w poko­jach królewskich. Kilkunastu żołnierzy wybiegło na plac przed klasztorem i otworzyło ogień karabinowy do czołgu. Reszta Niemców pozostała na miejscu, na­radzając się z dowódcą. Ojciec Ambroży Mendera, któ­ry z racji swych obowiązków utrzymywał kontakt z ko­mendantem kwaterującego w obrębie Jasnej Góry od­działu, podszedł do nich.

— Rosyjskie czołgi w mieście. Musimy więc wyko­nać rozkaz dowództwa i zniszczyć Jasną Górę — po­wiedział mu oficer Wehrmachtu. Zakonnik począł od­woływać się do uczuć religijnych Niemca. Twierdził, iż nie wierzy, aby on, niemiecki oficer i w dodatku katolik, mógł wykonać tak straszliwy rozkaz, że prze­cież klasztor, który był odwiedzany przez wiele wy­bitnych osobistości hitlerowskich, nie ma z wojskowego punktu widzenia żadnego znaczenia.

Po tych argumentach Niemiec jakby nieco zmiękł,

ale nadal upierał się, że rozkaz, który otrzymał, musi być wykonany pod karą śmierci. By zaś pozostać w zgodzie ze swoim katalickim sumieniem, wykona go, ale w nieco inny sposób. Ojcowie Paulini wzmogli czujność. Wybrali spośród siebie dwóch braci zakon­nych, Juliana i Anioła, którzy z okien „Starego świa­ta", jak nazywano najstarszą część klasztoru, bacznie śledzili poczynania niemieckich żołnierzy. Rychło za­obserwowali, że na dziedziniec zostało wytoczonych osiem beczek z benzyną, z licznymi otworami. Potem pośrodku dziedzińca stanął samochód ciężarowy napę­dzany gazem drzewnym. W tym okresie okupacji jeź­dziło ich wiele po polskich drogach. Samochód był załadowany różnym sprzętem, wśród którego znajdo­wały się także maszyny do pisania i koce. Na wierz­chu leżała duża opona wypełniona jakimś łatwopal­nym materiałem. Wóz został przez Niemców pod­palony. Słup ognia wzbił się w niebo i był widoczny z daleka.

Płonął samochód, paliła się benzyna. Wszystko to działo się w niewielkiej odległości od kaplicy miesz­czącej cudowny obraz Matki Boskiej. Gdyby potoki płonącej benzyny dotarły do kaplicy, prawdopodobnie nie udałoby się jej uratować. Zakonnicy nie czekali na dalszy rozwój wypadków. Gdy tylko Wehrmacht opuścił zabudowania klasztorne, wybiegli na dziedzi­niec i przystąpili do akcji ratowniczej. Ojciec dr Kazi­mierz Szafraniec, który w niej także uczestniczył, pa­mięta doskonale, że na stopniach Arsenału, w którym mieścił się niemiecki magazyn, leżała duża sterta ko­ców obficie polanych benzyną.

Hitlerowski oficer wiedział doskonale, że klasztor nie posiada skutecznych środków do zwalczania poża­ru. Liczył więc na to, że ogień obejmie najbardziej cenne fragmenty Jasnej Góry, a następnie rozprzestrze-

ni się na dalsze zabudowania, że w czasie trwających w mieście walk nikt nie pospieszy klasztorowi na ra­tunek, że wprost przeciwnie — wszyscy pomyślą, że to radzieckie czołgi podpaliły swymi pociskami Jasną Górę. Wytworzenie takiego przekonania było niewąt­pliwie celem hitlerowców. Jasna Góra jednak ocalała. Swe ocalenie zawdzięcza radzieckim czołgistom pod dowództwem majora Chochriakowa. Obecność tych czołgów pod murami klasztoru nie pozostawiła Niem­com czasu na zrealizowanie wszystkich zbrodniczych zamiarów.

W pomieszczeniach opuszczonych przez hitlerowców, które zakonnicy natychmiast skrupulatnie przeszukali, znaleziono około 70 min różnego rodzaju, w tym 17 min talerzowych o dużej sile wybuchu, trotyl w kost­kach i świdry.

Czołgi majora Chochriakowa walcząc przedzierały się przez miasto, by — zgodnie z rozkazem — wyjść na jego południowo-zachodni kraniec w rejonie miej­scowości Kawodrza Dolna. Batalion miał odciąć Niem­com drogę do Częstochowy od strony Lublińca. 1 kom­pania batalionu osiągnęła okolice dworca kolejowego na Stradomiu o godzinie 15.15. O zmierzchu doszło tam do zaciętych walk, trwających prawie dwie go­dziny. W momencie gdy czołgi podjeżdżały ku ram­pie, wtoczył się na dworzec pociąg załadowany ciężkim sprzętem i wojskiem. Na odkrytych lorach stały Pan­tery i Tygrysy. Wokół nich krzątali się żołnierze. Był to transport z głębi Rzeszy, który miał być prawdopo­dobnie wyładowany w Częstochowie w celu wzmocnie­nia sił 4 armii pancernej.

Chochriakow, doświadczony i odważny żołnierz, zda­wał sobie sprawę, że jego przewaga utrzyma się tak długo, dopóki zaskoczony nieprzyjaciel nie zdoła wy­ładować czołgów i wprowadzić ich do akcji. By temu

przeszkodzić, polecił, aby wszystkie maszyny natych­miast otworzyły ogień do Niemców.

Kapitan Nikołaj Goriuszkin krzątał się wśród swoich strzelców, wskazując im jako cel kryte wagony, z któ­rych poczynali już wyskakiwać żołnierze w szarozie­lonych mundurach. Zaniosły się długimi seriami kara­biny maszynowe i automaty. Basem odezwały się 76-ki i 85-ki radzieckich czołgów.

•— Gorąco było. Niemcy zaczęli wyskakiwać z ostrze­liwanych wagonów, zajmując obronę za nasypem ko­lejowym. Jakiś oficer podzielił ich na małe grupki, które rozbiegły się na boki. Obawialiśmy się, aby nie zaczęli obchodzić nas od tyłu. Tak prawdę mówiąc, by­ła nas wtedy garstka — relacjonuje wrażenia z tamtej walki były żołnierz 23 gwardyjskiej brygady piecho­ty zmotoryzowanej Michaił Włodymir.

Niemcy otworzyli ogień do czołgów radzieckich. Sy­tuacja stawała się coraz groźniejsza. Dowódca batalio­nu rozkazał, by znajdujący się najbliżej przejazdu czołg starszego lejtnanta Fajruszyna Garifowicza znisz­czył parowóz pociągu. Pocisk chybił celu. Wówczas Garifowicz skierował swój T-34 wprost na lokomoty­wę i zrzucił ją z szyn. Nim wyhamował, staranował jeszcze dwa wagony towarowe, ustawione na sąsied­nim torze. Teraz pociąg nie mógł ruszyć. Znalazł się w pułapce. Czołgi odpalały pocisk za pociskiem. Po­czynało grozić im wyczerpanie amunicji. Po kilku­dziesięciominutowej wymianie ognia niemieckie załogi skapitulowały. W uchylonych włazach Panter pojawiły się uniesione wysoko ręce. Poddali się także żołnierze ukryci za nasypem kolejowym. Natomiast aż do rana trwało wyłuskiwanie pojedynczych Niemców, ukrywa­jących się na rozległym terenie stacji towarowej. Oka­zało się także, że duża liczba żołnierzy hitlerowskich

wycofała się wzdłuż toru w kierunku Gnaszyna i Bla­chowni.

O zmierzchu ucichły walki w centrum miasta. W Alejach palił się parter jednego z budynków, jezd­nie zasłane były pogruchotanym sprzętem wojskowym. Nadal płonęły radzieckie czołgi, które dla mieszkań­ców Częstochowy urosnąć miały do miary symbolu Wolności. Ciężki czołg hitlerowski tkwił jeszcze na swym stanowisku z lufą wycelowaną w kierunku wia­duktu i placu Daszyńskiego. Przez ulice, pod ścianami domów, przebiegały oddziałki Wehrmachtu. Dopiero te­raz, gdy ucichły strzały, ulicą Jasnogórską ciągnęły w kierunku Rynku Wieluńskiego grupy urzędników okupacyjnej administracji. Tam czekały na nich samo­chody.

Północno-wschodnia dzielnica miasta pozostawała już częściowo w rękach fizylierów Goriuszkina, któ­rzy zajęli stanowiska obronne w domach przy ulicach: Kiedrzyńskiej, Kawiej, Tartakowej, Krótkiej, Brzeź-nickiej i Garibaldiego.

O godzinie 16.30 pozostałe bataliony 54 gwardyj­skiej brygady pancernej — 1 pod dowództwem majora Tonkonoga i 3 majora Jacenki — rozpoczęły przewi­dziany wcześniej manewr okrążający. Batalion Ton­konoga obchodzący miasto od południa miał za zadanie uchwycenie mostów na Warcie między Mstowem i Ra-kowem oraz wyzwolenie obozu jenieckiego na Złotej Górze. Natomiast 3 batalion po obejściu miasta od strony północnej powinien był wyjść jak najszybciej w rejon na półnoeny zachód od Częstochowy, na skrzy­żowanie dróg pod Lisińcem i zająć tam obronę, zamy­kając hitlerowcom dostęp do miasta. Sztab brygady podchodził już w tym czasie do Wyczerp, by poprzez Aniołów osiągnąć dzielnicę Kule.

— Hitlerowskie lotnictwo zaczęło nam ponownie

dokuczać — opowiada były zastępca dowódcy 54 bry­gady do spraw politycznych pułkownik Paweł Lamien-kow. — Przypuszczaliśmy trafnie, że działa ono z bli­sko położonego lotniska w Rudnikach. Czugunkow wy­słał w tamtym kierunku dwa czołgi z desantem pie­choty. Ale gdy przybyły na lotnisko, maszyn już nie było. Płonęły tylko dwa samoloty podpalone przez hit­lerowców. Kilka samolotów spalili Niemcy także na położonym bliżej miasta lotnisku w Kucelinie.

Około godziny 18.00 sztab brygady wraz z 1 i 3 ba­talionem 23 gwardyjskiej brygady zmotoryzowanej i artylerią osiągnął cmentarz Kule. Teraz już bez tru­du pułkownik Czugunkow nawiązał łączność radiową z walczącymi od kilku godzin w mieście czołgistami Chochriakowa. Dowódca batalionu zameldował mu o trudnym położeniu. Czołgi wprawdzie przeszły przez miasto w boju, ale siły, jakimi dysponował major, były zbyt szczupłe dla opanowania rozległego terenu. Nad­chodziła noc. Niemcy nadal trzymali się w mieście i za­chodziła obawa, że zostaną wzmocnieni przez napły­wające z różnych stron do Częstochowy rozbite od­działy. Nadto żołnierze Chochriakowa i Goriuszkina zmęczeni byli walką, wielu z nich odniosło rany, amu­nicja już się kończyła. Zaniepokojony o los swego od­działu, major prosił o szybką pomoc.

Działa dywizjonu artylerii zajęły stanowiska pod cmentarzem. Posuwający się naprzód od północy Czę­stochowy batalion meldował, że pod wsią Kiedrzyn napotkał silny opór nieprzyjaciela. Znajdowała się tam linia okopów, opartych o betonowe bunkry. W tych żelbetowych schronach bronili się w 1939 roku żoł­nierze 7 dywizji piechoty. Teraz zapadli w nich Niem­cy. Ich opór był desperacki. Mimo to czołgi zdołały pokonać linię umocnień i zbliżyć się do granic mia­sta.

Pułkownik Czugunkow zameldował dowódcy kor­pusu o brawurowej szarży czołgistów Chochriakowa i o aktualnym położeniu brygady. Meldunek ten, po­przez dowódcę 3 armii pancernej gwardii, dotarł wie­czorem do marszałka Koniewa. Zorientowawszy się w sytuacji i przewidując, że brygada nie zdoła wła­snymi siłami opanować miasta, dowódca I Frontu Ukraińskiego polecił generałowi A. Żadowowi sformo­wać silny oddział wydzielony i rzucić go na pomoc czołgistom. Oto co na ten temat pisze dowódca 5 armii gwardii (Na kierunku częstochowskim, „Wojskowy Przegląd Historyczny" nr 4, rok 1961):

Kontynuując pościg za nieprzyjacielem, armia miała zadanie opanować w dniu 17.1. Częstochowę. Dowód­ca 32 K. Piech. gw. utworzył silny oddział wydzielony w składzie 42 pułku z 13 DP gw., wzmocnionego puł­kiem czołgów, artylerią samobieżną i ppanc. oraz sa­perami. Oddział miał szybko przejść do pościgu za nieprzyjacielem, wedrzeć się do Częstochowy i opa­nować miasto. Na dowódcę oddziału wydzielonego wy­znaczono zastępcę dowódcy korpusu, płk. G. S. Dud-nika.

Wczesnym rankiem 17.1., załadowawszy piechotę na samochody i jako desant na czołgi, oddział rozpoczął marsz, gromiąc pozostawione przez nieprzyjaciela nie­wielkie grupy osłonowe. Spotkany ogniem na podejś­ciach do miasta, oddział szybko przyjął ugrupowanie bojowe i z marszu wdarł się na północno-wschodnie przedmieście Częstochowy. Jeden batalion z częścią czołgów wraz z czołgami oddziału wydzielonego 3 armii panc. gw. zamknął drogi, prowadzące do miasta z pół­nocy i północnego zachodu. Pozostałe siły wtargnęły do centrum miasta i wyszły na jego południowy skraj. Dążąc do wyrzucenia pododdziału wydzielonego z mia­sta, nieprzyjaciel niejednokrotnie podejmował kontr-

ataki w sile do batalionu piechoty z czołgami, które wspierało lotnictwo. Walki trwały do chwili podejścia sił głównych 32 K. Piech. Do wieczora 17.1. Częstocho­wa została całkowicie oczyszczona od nieprzyjaciela.

Wydając rozkaz o sformowaniu silnego oddziału wy­dzielonego, który miał zająć Częstochowę, generał Za­dów nie wiedział, że w mieście walczą już czołgi 54 gwardyjskiej brygady pancernej, że los broniących się tam hitlerowców jest przesądzony i że nim oddział wydzielony dotrze do miasta, będzie ono już wolne. Oddział, o którym pisze generał Żadow, dotarł bowiem do Częstochowy 17 stycznia około godziny 11.00.

Ale wróćmy jeszcze do wydarzeń 16 stycznia. 1 batalion czołgów majora Tonkonoga na razie nie

napotykał bardziej zdecydowanego oporu przeciwnika. Czołgi minęły wieś Mirów, kierując się w stronę huty „Raków". W tym czasie był już wyzwolony obóz je­niecki na Złotej Górze, w którym znajdowało się jesz­cze około 220 chorych żołnierzy i oficerów radzieckich. Niektórzy z nich, mimo złego stanu zdrowia, prosili o możność wzięcia udziału w walkach. Chcieli wsiąść jako desant na czołgi. Niemcy zaskoczeni na terenie huty stawiali stosunkowo słaby opór.

Około godziny 21.00 czołgiści majora Jacenki przy­puścili szturm na Częstochowę, wdzierając się do niej od północy. W centrum miasta znowu wywiązały się walki. W ich toku T-34, który przez ulicę Kilińskiego wdarł się na plac Biegańskiego (dzisiejsza nazwa pla­cu), zaatakował od tyłu hitlerowski czołg w Alejach, zrzucając mu celnym strzałem wieżę. Do prawdziwej masakry Niemców doszło na ulicach Kilińskiego i Pu­łaskiego, w Alei Najświętszej Marii Panny, nazywanej potocznie III Aleją, i na ulicy Barbary. Na Barbary została zaatakowana z dwóch strony kilkudziesięcio­

osobowa grupa żołnierzy Wehrmachtu broniących ba­rykady przeciwczołgowej. 3 batalion 54 brygady o go­dzinie 23.30 dotarł do wyznaczonego rozwidlenia dróg w dzielnicy Lisiniec.

W nocy z 16 na 17 stycznia czołgi 1 batalionu po­łączyły się z oddziałem Chochriakowa. Przeszły one do rejonu wsi Kawodrza Dolna, a 2 batalion wrócił do centrum miasta, zajmując stanowiska obronne pod parkami, u wylotu III Alei. Jednocześnie fizylierzy 23 gwardyjskiej brygady piechoty zmotoryzowanej pułkownika Aleksandra Gołowaczewa likwidowali ostatnie ogniska oporu nieprzyjaciela w różnych dziel­nicach.

Rankiem 17 stycznia sztab 54 gwardyjskiej brygady pancernej zakwaterował się w Częstochowie. Oddajmy w tym miejscu głos żyjącemu w Moskwie zastępcy 54 brygady do spraw liniowych, pułkownikowi Piotro­wi Jurczence:

— Wjeżdżając do miasta widziałem saperów majo­ra Fiedosowa, którzy na murach domów pisali tak dobrze wam znane min niet. Na jednej z głównych ulic stał samochód-cysterna, z którego tryskała jakaś ciecz. Okazało się, że to faszyści pozostawili cysternę wypełnioną spirytusem. Liczyli prawdopodobnie na to, że nasi czołgiści zobaczywszy taką zdobycz zatrzy­mają się przy niej i tęgo popiją. Jadąc do hotelu spo­tykałem małe grupki niemieckich jeńców prowadzo­nych przez strzelców Gołowaczewa. Byli wśród nich i pułkownicy. W sztabie odwiedził nas szef sztabu Rybałki generał major Dmitrij Bachmietiew, który udekorował pułkownika Iwana Czugunkowa Orderem Czerwonego Sztandaru. Nasz dowódca otrzymał ten order za zdobycie Częstochowy. Ja zaś zostałem mia­nowany pierwszym komendantem wojskowym tego miasta. Już w tej roli przyjmowałem w hotelu przed-

stawicieli komitetu partyjnego i Miejskiej Rady Naro­dowej, którzy przyszli do nas, deklarując współpracę z radzieckimi władzami wojskowymi. Temu spotkaniu dużo zawdzięczałem. Polscy towarzysze opowiedzieli mi wiele ciekawych rzeczy o swoim mieście, o ofia­rach, jakie jego mieszkańcy ponosili od pierwszych dni hitlerowskiej okupacji. Niestety, nie dane mi było nawiązać z Miejską Radą Narodową współpracy. Już następnego dnia, 18 stycznia, poszedłem wraz z bryga­dą w bój, zdając komendę oficerowi z 31 korpusu pan­cernego.

Mimo iż przyszła późno, niemniej pomoc oddziału wydzielonego 5 armii gwardii okazała się niezwykle cenna dla czołgistów, pozwalając im skutecznie ode­przeć silne niemieckie kontrataki podejmowane 17 stycznia.

42 pułkiem piechoty, który samochodami poprzez Przyrów, Mokrzesz i Mstów został skierowany do Czę­stochowy, dowodził podpułkownik J. Połowiec, zastęp­ca dowódcy pułku. W skład oddziału wydzielonego wchodziły nadto: 3 dywizjon 32 pułku artylerii lek­kiej, 1075 pułk artylerii przeciwpancernej, 39 samo­dzielny pułk czołgów podpułkownika Sierowa i 1889 pułk artylerii przeciwpancernej majora I. Hudenki. Poszczególnymi batalionami 42 pułku piechoty dowo­dzili: kapitan Kozaków, major Wygowski i major Sław-gorodzki.

Kolumna samochodów spieszących ku Częstochowie bez przeszkód minęła Mokrzesz i Mstów. Dopiero pod samą Częstochową została ostrzelana przez kompanię piechoty i zmuszona do zatrzymania się. Podpułkow­nik Połowiec spieszył dwie swoje kompanie i odrzucił przeciwnika. Około godziny 9.00 oddział dotarł do przedmieścia Aniołów, gdzie po wyładowaniu z samo­chodów ugrupował się do ataku na miasto. Przed go­

dziną 10.00 poszczególne kompanie rozpoczęły marsz do wyznaczonych rejonów.

1 kompania wyszła na Lisiniec. Po połączeniu się z czołgistami zajęła tam pozycję obronną. 5 i 6 kom­pania przeszły przez centrum, kierując się na drogi wylotowe prowadzące do Kłobucka i Kiedrzyna i na­tychmiast przystąpiły do zorganizowania obrony od zachodu i północy. Natomiast 1 batalion kapitana Ko-zakowa i 7 kompania weszły do śródmieścia, gdzie na­potkawszy czołgistów i fizylierów, podążyły wraz z ni­mi w kierunku Stradomia i Rakowa, zabezpieczając południową rubież Częstochowy. W ciągu dwóch go­dzin od chwili przybycia oddział wydzielony ubez­pieczył miasto na wszystkich wylotach ulic, z kierun­ków których można było oczekiwać ataku hitlerowców.

Stało się to w samą porę, bowiem Niemcy wycofu­jące się przez całą noc oddziały organizowali w grupy uderzeniowe o sile batalionu każda, rzucając je ku Częstochowie. Szczególnie silny kontratak nieprzyja­ciela, wspierany działaniem czołgów i lotnictwa, miał miejsce w godzinach południowych. Nad Częstochową doszło wówczas także do walki powietrznej, w wyniku której radzieckie samoloty z 5 korpusu lotnictwa my­śliwskiego przepędziły wrogie maszyny, uniemożliwia­jąc dokonanie nalotu. O rozmiarach walk, jakie to­czyły się tego dnia na południowych, zachodnich i pół­nocno-zachodnich przedpolach miasta, świadczy wy­mownie aktywność radzieckiego lotnictwa szturmowe­go i myśliwskiego. Dokonało ono łącznie 362 lotów.

17 stycznia 1945 roku Częstochowa była już wolnym miastem. Ludzie tłumnie wylegli na ulice', ciekawi skutków niedawnych walk. Oglądali wraki spalonych czołgów Baszewa, Zołotowa, Bakszyjewa i Muchorta, zatrzymywali się przy niemieckiej Panterze, której

radziecki pocisk zrzucił wieżę z potężnym. 88 mrn dzia­łem, spoglądali na rozjechane przez gąsienice czołgów samochody i zaprzęgi konne, potrącali nogami leżące na chodnikach hełmy porzucone przez uciekających w popłochu żołnierzy Wehrmachtu. Na wielu domach pojawiły się uszyte naprędce biało-czerwone chorąg­wie. Ludzie cieszyli się jak dzieci. Podbiegali do ra­dzieckich żołnierzy, ściskali im ręce. Z czołgów wy­chylali się młodzi chłopcy, zmęczeni walką, ale uśmiechnięci. Pod parkami, na rozwidleniu dróg, stała młoda kobieta-żołnierz i kierowała strumieniem po­jazdów.

Dowódca 54 gwardyjskiej brygady pancernej, puł­kownik 1. Czugunkow, już o godzinie 7.55 zameldował dowócy korpusu, że 16 stycznia brygada częścią swych sił zaatakowała nieprzyjaciela znajdującego się w Czę­stochowie, że w toku nieustannych walk czołgi osiąg­nęły południowo-zachodni kraniec miasta, że uwolnio­no jeńców radzieckich oraz skoszarowanych w fabry­kach zbrojeniowych Żydów. Wzięto także do niewoli około tysiąca niemieckich żołnierzy i oficerów. Zdo­byto czołgi, działa i kilkanaście magazynów z zaopa­trzeniem wojskowym.

O godzinie 11.00 dowódca 7 gwardyjskiego korpusu pancernego, generał major S. Iwanow, złożył podobny meldunek dowódcy 3 armii pancernej gwardii.

Gdy czołgiści 54 brygady, fizylierzy 23 gwardyjskiej brygady piechoty zmotoryzowanej i żołnierze 42 puł­ku piechoty wspierani innymi oddziałami odpierali kontrataki hitlerowców pod miastem, zdążał ku Czę­stochowie 31 samodzielny korpus pancerny generała majora Grigorija Kuźniecowa. Po przełamaniu obrony przeciwnika na linii Pilicy i odrzuceniu głównych sił niemieckiego 48 korpusu pancernego parł on ku Czę­stochowie poprzez Lelów, Janów, Złoty Potok i Ol­

sztyn. Przed Janowem, w terenie górzystym i gęsto zalesionym, natknął się na znaczne siły wroga wypo­sażonego w artylerię przeciwpancerną. Rozpoznawszy ruchy korpusu z powietrza, Niemcy przygotowali zawczasu stanowiska dla broni przeciwpancernej. Wy­korzystując nadto specyfikę terenu, który nie pozwa­lał czołgom na rozwinięcie natarcia czołowego na sze­rokim froncie, stawili tutaj bardzo zacięty opór. Wielu czołgistów z 242 i 100 gwardyjskiej brygady pancer­nej dawało przykłady wspaniałego bohaterstwa. Wielu poległo w walce o całkowite wyzwolenie miasta, które już od kilku godzin cieszyło się pierwszym smakiem wolności.

Dopiero wieczorem i nocą bataliony 31 korpusu pan­cernego, wykrwawione, na resztkach paliwa dotarły do Częstochowy, stając na rubieży: Lisiniec, Zawodzie, Wrzosowa. Przez dwadzieścia cztery godziny korpus stał na jednym miejscu, czekając na paliwo, które umożliwiłoby mu podjęcie dalszego pościgu za nie­przyjacielem.

Na podejściach do Częstochowy wyróżnili się w bo­jach następujący żołnierze 31 korpusu pancernego: późniejszy Bohater Związku Radzieckiego, kierowca czołgu starszy sierżant Michaił Wołków, ładowniczy Jewtuchow, strzelec działa Kuźniecow, dowódca 1 ba­talionu 100 brygady major Iwan Sorokin, dowódcy czołgów lejtnanci — Mudryk, Kabłow, Sawieliew, do­wódca zwiadu major Jurij Bobrów, dwudziestoletni komsomolec — Wasilij Bobrun, dowódca kompanii lej-tnant Iwan Oczkasow, kierowca sierżant Krywaszin.

Warto przypomnieć, że 100 gwardyjska brygada pancerna, która na czele 31 samodzielnego korpusu pancernego wieczorem 17 stycznia pierwsza osiągnęła Częstochowę, otrzymała miano „Częstochowskiej". Jej wojenne tradycje kontynuuje „Częstochowski" pułk

zmechanizowany. Jego kadrą dowódczą stanowi wielu byłych oficerów 100 brygady, którzy w styczniu 1945 roku walczyli o wyzwolenie Polski i Częstochowy.

W walkach o miasto 54 gwardyjska brygada pan­cerna, a zwłaszcza jej 2 batalion czołgów pod dowódz­twem majora Chochriakowa zadały nieprzyjacielowi poważne straty: wzięto do niewoli 1200 jeńców, zdo­byto 8 czołgów typu Pantera i Tygrys, 200 pojazdów konnych, 25 armat i moździerzy różnego kalibru, 52 ciężkie i lekkie karabiny maszynowe, 700 pistoletów maszynowych, 35 samochodów osobowych, 10 samocho­dów ciężarowych i 10 magazynów z żywnością i umun­durowaniem.

Na Złotej Górze zostało uwolnionych 220 jeńców radzieckich. Większość z nich była w stanie niemal całkowitego wycieńczenia. Uwolniono także 1500 oby­wateli radzieckich wywiezionych z okupowanych te­renów Związku Radzieckiego do pracy przymusowej w Częstochowie.

W toku ulicznych walk, trwających od popołudnia niemal przez całą noc, 54 brygada straciła pięć czoł­gów, a trzy czołgi zostały poważnie uszkodzone, po­legło 10 oficerów i 18 żołnierzy, rany odniosło 21 ofi­cerów i 21 żołnierzy. Trzy samochody zostały spalone po ostrzelaniu ich przez samoloty nieprzyjaciela.

Te straty w zasadzie poniósł tylko 2 batalion czoł­gów, który przyjął na siebie cały ciężar walk ulicz­nych. Z batalionu piechoty zmotoryzowanej poległo tylko kilku żołnierzy.

Za rozwagę w podejmowaniu decyzji w niezwykle trudnych warunkach bojowych oraz za swe osobiste męstwo wykazane w walce o zdobycie Częstochowy major Siemion Chochriakow został przedstawiony po raz drugi do odznaczenia „Złotą Gwiazdą" Bohatera ZSRR; do odznaczenia po raz pierwszy tytułem Bohatera

Związku Radzieckiego przedstawiony został dowódca 2 batalionu 23 gwardyjskiej brygady piechoty zmoto­ryzowanej kapitan Nikołaj Goriuszkin.

Było to odznaczenie niezwykle zaszczytne, przyzna­wane tylko i wyłącznie za bohaterstwo okazane na polu bitwy. Tytuł ten w siłach zbrojnych ZSRR — na lądzie, na morzach i w powietrzu, przez cały czas trwa­nia II wojny światowej nadano 11 603 osobom, w tej liczbie 76 żołnierzom-kobietom, „Złotą Gwiazdę" po raz drugi przyznano już tylko 104 wojskowym. Trzy­krotnym zaś tytułem Bohatera Związku Radzieckie­go poszczycić się mogli jedynie — marszałek Gieorgij Zuków oraz sławni piloci Iwan Kożedub i Aleksander Pokryszkin.

W 54 gwardyjskiej brygadzie pancernej gwardii było osiemnastu oficerów i żołnierzy, którzy za swe czyny bojowe odznaczeni zostali „Złotą Gwiazdą" Bohatera Związku Radzieckiego.

Dopiero 15 kwietnia, gdy wojska I Frontu Ukraiń­skiego przygotowywały się do forsowania Nysy, do­wódca armii dekorował majora Chochriakowa po raz drugi odznaką Bohatera Związku Radzieckiego. Po­wiedział przy tym:

— Będziesz pierwszym czołgistą w Armii Radziec­kiej, który po raz trzeci otrzyma „Złotą Gwiazdę", jeśli wraz ze swoimi czołgami wjedziesz pierwszy w ulice Berlina.

Stało się jednak inaczej. Po sforsowaniu Nysy czoł­gi 7 gwardyjskiego korpusu pancernego podeszły pod miejscowości Gari na terenie dzisiejszej Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Żołnierze utrudzeni cało­dniową walką szykowali się do snu. Uwagę dowódcy batalionu zwrócił daleki pomruk motorów. Niósł się niczym ciężkie dudnienie spoza niedalekich wzgórz.

— Słyszysz?... Czołgi idą — powiedział z niepoko-

jem do swojego zastępcy kapitana Kozłowa. I dodał w formie rozkazu. — Wyślij ludzi, niech sprawdzą, co to za maszyny.

Czołgiści posnęli. I oto nagle, wczesnym świtem, na radzieckie czołgi spadła ze wszystkich stron lawina pocisków. Kilka maszyn niemal natychmiast stanęło w płomieniach. Żołnierze, ochłonąwszy z pierwszego zaskoczenia, wskakiwali do wozów, zamykali włazy, uruchamiali silniki...

Ci, którzy przeżyli, pamiętają, że Chochriakow biegł wśród czołgów, wydawał rozkazy, wskazywał cele. Bój trwał, narastał i nikt nie zwrócił uwagi na zniknięcie dowódcy batalionu. Dopiero wówczas, gdy nadeszły posiłki, zorientowano się, że go nie ma. Szukano dłu­go, bardzo długo. Wreszcie dostrzeżono majora. Leżał pod jakimś drzewem obsypany suchymi gałązkami, któ­re ścięły przelatujące pociski. Twarz miał bladą, ale oddychał spokojnie. Nigdzie nie widać było śladów krwi. Wyglądało to na kontuzję. Ułożono Chochria-kowa na pancerzu czołgu. Ruszyli. I wtedy jakiś spóź­niony pocisk ugodził w wieżę czołgu, rozprysnął się, a jego odłamki ugodziły śmiertelnie majora.

Po zdobyciu Częstochowy przez wojska I Frontu Ukraińskiego gazeta codzienna Armii Radzieckiej „Sztandar Ojczyzny" 18 stycznia zamieściła reportaż swego korespondenta wojennego o bohaterskiej posta­wie czołgistów 2 batalionu.

Natychmiast po zajęciu Częstochowy przybył do niej, niespokojny o los miasta, dowódca I Frontu Ukraińskiego marszałek Iwan Koniew.

— Przyjechałem do Częstochowy, by obserwować, jak wojska rozwijają się do natarcia w kierunku Wro­cławia. Przypominam sobie, że moje stanowisko do­wodzenia mieściło się w murowanym, solidnym bu­dynku. Dom otoczony był ogrodem, z jednej strony

znajdował się duży taras. W pewnym momencie, gdy wraz z generałem Kostylewem pochyleni, byliśmy nad mapami, do pokoju wszedł jeden z oficerów sztabu i nieco pobladły z emocji zameldował, że ku Często­chowie zbliża się niemiecka dywizja pancerna. Było to całkowicie możliwe, bowiem nasze wojska szybko posuwając się naprzód rozbijały różne związki taktycz­ne nieprzyjaciela i, nie zatrzymując się dla ich ostatecz­nej likwidacji, parły dalej. Zdarzało się nader często, że jadąc do Rybałki, Korownikowa, czy też Żadowa, napotykałem po drodze różne niemieckie rozbite od­działy. Były zupełnie zdemoralizowane i nie podejmo­wały działań zaczepnych. Ale mieliśmy niejednokrot­nie dowody, że takie oddziały łączyły się w większe grupy i wtedy było z nimi wiele kłopotów.

Sytuacja, o której mi zameldowano, wyglądała tro­chę niepokojąco, jako że w samej Częstochowie nie mieliśmy wówczas wystarczających sił dla odparcia ataku całej dywizji pancernej. Na szczęście, w przewi­dywaniu podobnych perypetii, pozostawiłem do swej dyspozycji 7 samodzielny korpus zmechanizowany gwardii generała lejtnanta P. Korczagina. Korpus ten pozostawał nieco w tyle i ilekroć zaszła potrzeba mogłem go użyć. Poprosiłem więc Kostylewa, by dro­gą radiową przekazał stosowne rozkazy. Uczyniwszy to Kostylew wrócił, mówiąc że nad Częstochowę ciąg­nie w tej chwili duża ilość wysoko lecących samolo­tów. To już było większe zmartwienie. Nie chodziło o nas, my do takich spraw zdołaliśmy już przywyknąć. Ale obawiałem się o los miasta i jego mieszkańców. Szybko więc wyszedłem na taras i spojrzałem w stro­nę, gdzie niebo zanosiło się buczeniem samolotów. Rze­czywiście, Kostylew nie przesadzał. Leciało ich du­żo — może sześćdziesiąt, może nawet więcej... Trudno było policzyć, bo maszyny szły na dużej wysokości,

raz po raz kryjąc się w chmurach. Kierowały się wprost nad miasto. Wyobrażałem sobie, co się zaraz stanie. Faszystowskie bomby obrócą w proch i pył do­my i kościoły, fabryki i szpitale, zabiją setki ludzi... Jedna z maszyn już się opuściła nad dalekim celem, zawisła nad nim niczym drapieżny ptak. To samo uczyniła druga, trzecia i następna. Naszych uszu do­biegły przytłumione wybuchy bomb. Zrzuciwszy swój ładunek samoloty zawróciły, szybko nabierając wyso­kości. Ktoś podał mi lornetkę, podniosłem szkła do oczu. I wtedy z moich piersi wyrwało się westchnie­nie ulgi. To były nasze, radzieckie szturmowce, które rozpoznawszy ruch silnej jednostki pancernej podcho­dzącej pod Częstochowę, obrzuciły ją bombami. Korpus Korczagina dowodzony przez generała majora D. Ba-rinowa, który zaatakował nieprzyjaciela z marszu, do­konał reszty.

Jak się później okazało, ku Częstochowie podchodzi­ła z zamiarem odbicia miasta, rozbita w walkach pod Chmielnikiem, 17 dywizja pancerna.

W Liszce Górnej, 4 kilometry na północny zachód od miasta, miał wysunięte stanowisko dowodzenia mar­szałek I. Koniew. Sztab I Frontu Ukraińskiego 17 stycz­nia przeniesiony został do wsi Skroniów (4 kilometry na północny zachód od Jędrzejowa). Od 23 stycznia mieś­cił się w Liszce Górnej. 31 stycznia, w związku z roz­wojem sytuacji na głównym kierunku uderzenia, prze­niesiony został bardziej na zachód do wsi Krzywizna, pod Kluczborkiem.

Marszałek Koniew krótko przebywał w Liszce Gór­nej. Rankiem 19 stycznia wyjechał na punkt obser­wacyjny 59 armii, do generała lejtnanta Iwana Ko-rownikowa, którego wojska przygotowywały się do decydującego uderzenia na Kraków.

Wróćmy jeszcze do sytuacji, jaka 17 stycznia pa­nowała w rejonie Częstochowy.

Niemcy za wszelką cenę starali się utrzymać w swych rękach linię kolejową biegnącą w kierunku Blachowni, Herb i Lublińca oraz równoległą do niej szosę. Przez cały dzień oddziały osłonowe starały się opóźnić marsz wojsk radzieckich na Lubliniec i Opole. W tym samym czasie 6 gwardyjski korpus pancerny pod dowództwem generała majora W. Nowikowa ze składu 3 armii pancernej gwardii podchodził do Wie­lunia. Nazajutrz dwie brygady pancerne — 53 puł­kownika W. Archipowa i 55 pułkownika D. Draguń-skiego (ze składu 7 gwardyjskiego korpusu pancerne­go), wspierane piechotą 73 korpusu generała majora Sarkisa Martirosjana — wyzwoliły miasto.

W Częstochowie na torach, poza przejazdem przy ulicy Zaciszańskiej, stało kilka wagonów towarowych. Nikt na nie nie zwrócił uwagi, nikt nie zainteresował się ich zawartością. Wczesnym rankiem trwały tu zresztą jeszcze walki. Po południu owe wagony eksplo­dowały z niewiadomych przyczyn. Eksplozja wstrzą­snęła murami wielu domów w mieście. Małe, prze­ważnie parterowe domki robotnicze, stojące wzdłuż toru między Stradomiem i Kawodrzą Dolną, zostały zmiecione z powierzchni ziemi. Kilka osób zostało za­bitych. Kilkadziesiąt, a wśród nich wiele dzieci, od­niosło rany.

Mieszkańcy okolicznych domów twierdzili, że eks­plozję spowodował niemiecki samolot, który miał ja­koby ostrzelać wagony pociskami zapalającymi. Moż­liwe, że detonację spowodował hitlerowski dywer-sant.

Trudno dzisiaj odpowiedzieć na te pytania. Warto jednak przypomnieć, że już po wyzwoleniu miasta, 17 stycznia, został podpalony dom, w którym znajdo-

wała się siedziba radomskiego gestapo i prawdopo­dobnie pozostały tam jeszcze liczne dokumenty, które już w niedalekiej przyszłości mogły ułatwić władzom radzieckim i polskim ściganie faszystowskich zbrod­niarzy. Niewątpliwie były tam także akta i spisy wszystkich konfidentów gestapo. Następnego dnia wy­buchł pożar w budynku, w którym mieściły się biura Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotni­czej (NSDAP). Oba budynki doszczętnie spłonęły.

18 stycznia wojska radzieckie ostatecznie umocniły swoje pozycje w rejonie Częstochowy i po zaopatrze­niu jednostek w amunicję i paliwo podjęły dalszy pościg za nieprzyjacielem. Poszła także w bój 54 gwar-dyjska brygada pancerna. Kierując się szosą na Kło­buck o godzinie 11.00 rozpoczęła walki o zdobycie miasta, zakończone pełnym powodzeniem. W pięć go­dzin później brygada osiągnęła Krzepice i po krótkim boju wyszła na dawną granicę polsko-niemiecką. Z te­go właśnie rejonu, o świcie 1 września 1939 roku, wyszło główne uderzenie dywizji wchodzących w skład 10 armii generała W. von Reichenau, skierowane po­przez Częstochowę, Radomsko i Piotrków Trybunal­ski na Warszawę. Teraz przez granicę przechodziły radzieckie oddziały pancerne, kierując się ku Odrze i Nysie, ku Berlinowi.

7 gwardyjski korpus pancerny osiągnął rzekę Prosnę, tocząc walki pod miejscowością Uszyce, a 9 korpus zmechanizowany generała lejtnanta Sucho wa sforso­wał z marszu Wartę pod Osjakowem.

Dywizje i pułki 5 armii gwardii generała Żadowa w dalszym ciągu oczyszczały okolice Częstochowy z przedostających się do tego rejonu różnych oddzia­łów i pododdziałów wroga.

58 dywizja piechoty osiągnęła Konopiska, 15 dywizja

rejon: Kamienica Polska, Żarki, Jawornik, 118 dywizja piechoty maszerowała do rejonu: Żarki, Janów, Łu-gowiec. Jeszcze tylko 31 samodzielny korpus pancerny stał w Liszce Górnej, Wrzosowej i na Zawodziu, cze­kając nadal na cysterny z paliwem. Dopiero 19 stycz­nia czołgi generała Kuźniecowa ruszyły na Lubliniec, by po ulicznych walkach rankiem 20 stycznia zająć miasto.

Tymczasem Częstochowa miała już swego stałego komendanta wojskowego. Został nim podpułkownik Ryszków, a jego zastępcą był kapitan Szamrikow. Ko­mendantura zajęła dla swoich potrzeb budynek stojący na narożniku ulic Kilińskiego i Jasnogórskiej. Zajmo­wane przez Wehrmacht budynki szkolne zamienione zostały na szpitale polowe Armii Czerwonej. W jed­nym z takich szpitali, mieszczącym się w budynku liceum im. Traugutta przy ulicy Jasnogórskiej 15, le­żał ranny w boju pod Praszką dowódca 56 gwardyj-skiej brygady pancernej, dwukrotny Bohater Związku Radzieckiego pułkownik Zachar Slusarenko. Zarząd szpitali wojskowych po kilku dniach zwolnił część bu­dynków szkolnych, oddając je do dyspozycji Miejskiej Radzie Narodowej. Dzięki temu 1 lutego 1945 roku wszystkie szkoły średnie i większość szkół podstawo­wych rozpoczęły pierwszy skrócony rok nauki w Pol­sce Ludowej.

Miasto było wygłodzone. Pod koniec okupacji, ze względu na wzmożone potrzeby wojska przy jednocze­snym skurczeniu się terenów stanowiących zaplecze go­spodarcze hitlerowskiej III Rzeszy, okupanci do maksi­mum okroili i tak skąpe racje żywnościowe wydawa­ne na kartki ludności polskiej. Zapasy żywności w mieście były minimalne i wystarczyły jedynie na kilka dni. Dla doraźnej poprawy zaopatrzenia miasta w Podstawowe artykuły spożywcze dowództwo I Fron-

tu Ukraińskiego przekazało władzom Częstochowy znaczne ilości mąki i cukru.

W tych pierwszych dniach wolności społeczeństwo żądne było wszelkich informacji o przebiegu ofensy­wy wojsk radzieckich. Tłumnie więc ciągnięto na plac Daszyńskiego, gdzie ustawione zostały wozy z głośni­kami, z których w określonych godzinach przekazywa­no komunikaty wojenne Armii Radzieckiej.

PARTIA ORGANIZATORKĄ

ŻYCIA W MIEŚCIE

Polska Partia Robotnicza, mimo poniesionych strat, była w 1945 roku jedyną siłą polityczną przygoto­

waną i zdolną do zorganizowania i objęcia władzy na terenach wyzwolonych przez Armię Radziecką i ludo­we Wojsko Polskie. Sposobiła się do tej roli już od pierwszej połowy 1944 roku. Zdając sobie sprawę, że reprezentuje żywotne interesy całego narodu, a nie określonych środowisk czy grup społecznych, w swojej działalności opierała się na najszerszych masach ro-botniczo-chłopskich. Jej siłą zbrojną były oddziały Armii Ludowej.

Nie zapominajmy, że 3 Brygada AL im. gen. J. Be­ma działała w newralgicznym dla Niemców punkcie — na tyłach 4 armii pancernej, a także częściowo na ob­szarze 9 armii, w rejonie, przez który prowadziły z za­chodu na wschód ważne i rozbudowane szlaki komu­nikacyjne. Właśnie na tym terenie Wehrmacht zbu­dował pas swoich fortyfikacji i umocnień, które po­wstrzymać miały u granic Rzeszy napór radzieckich wojsk.

Oddziały partyzanckie AL przeprowadzając nieu­stanne akcje sabotażowe, których nasilenie nastąpiło z chwilą wyjścia wojsk I Frontu Ukraińskiego na za­chodni brzeg Wisły, wiązały znaczne siły wroga, unie­możliwiając tym samym użycie ich na froncie. Po­nadto na skutek wysadzania torów i mostów kolejo­wych, transportów z zaopatrzeniem, ostrzeliwania ko­lumn samochodowych itp. hitlerowcy ponieśli znaczne straty w ludziach i sprzęcie. Opóźniały się także do­stawy surowców dla fabryk przemysłu zbrojeniowego, przerwane były na kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt godzin połączenia komunikacyjne na szlakach kolejo­wych Częstochowa—Kielce i Częstochowa—Radomsko. Działania te podkreślały także obecność partii i jej sił zbrojnych.

Przygotowując się stopniowo do wyjścia z konspi­racji, miało to nastąpić natychmiast po zajęciu miasta orzez Armię Radziecką lub Wojsko Polskie, partia po­wołała w Częstochowie Miejską Radę Narodową. Ukon­stytuowała się ona 23 kwietnia 1944 roku w mieszka­niu „Dzikuski" — Eugenii Ossowieckiej przy ulicy Ho-ene-Wrońskiego 26. Organ przyszłej władzy i repre­zentacji miejskiej, zgodnie z intencją partii, składał się z ludzi pochodzących z różnych ugrupowań poli­tycznych i bezpartyjnych. W jej skład weszło dziesięć osób. Przewodniczącym wybrano Karola Zajdę związa­nego organizacyjnie z Armią Krajową, ale o przekona­niach zdecydowanie postępowych i demokratycznych. W Radzie reprezentowana była także podziemna Rada Związków Zawodowych, powołana do życia w lutym 1944 roku. Częstochowa była jednym z nielicznych miast, w którym działały zalążki konspiracyjnych związków zawodowych. Miejska Rada Narodowa wyda­wała także własny „Biuletyn" ukazujący się aż do wy­zwolenia.

Na wieść o wkroczeniu do miasta wojsk radzieckich odbyło się nadzwyczajne posiedzenie Rady. Podjęto na nim uchwałę o wyjściu z konspiracji, wydano ode­zwę do ludności i zarządzenie o rozwiązaniu policji gra­natowej i powołaniu na jej miejsce nowego organu porządkowego — Milicji Obywatelskiej. Wezwano po­nadto wszystkie zakłady użyteczności publicznej do uruchomienia w ciągu najbliższych trzech dni usług na rzecz miasta.

Wystąpienie Miejskiej Rady Narodowej spotkało się z pozytywnym oddźwiękiem wśród miejscowego spo­łeczeństwa. Już następnego dnia przystąpili do pracy pracownicy wodociągów i elektrowni. Na ulicach po­jawiły się patrole nowo sformowanej milicji. W jej szeregi wstępowali ochotniczo byli partyzanci Armii

Ludowej, rekrutujący się głównie z 3 Brygady AL im. gen. J. Bema, a także wielu byłych żołnierzy Ar­mii Krajowej i Batalionów Chłopskich. Przystąpili oni do zabezpieczania przed grabieżą zakładów przemysło­wych, sklepów poniemieckich i magazynów. Specjal­ny oddział, ze Stefanem Radeckim na czele, zajął się ochroną huty „Raków", pilnując dzień i noc wielkich pieców. Miejscowi volksdeutsche byli, pod nadzorem milicji, zatrudniani przy pracach porządkowych.

Przed wojną Częstochowa należała do województwa kieleckiego. Ta przynależność administracyjna zacho­wana została także po wyzwoleniu. W Kielcach więc tworzyły się grupy operacyjne stanowiące zalążek przyszłych organów wykonawczych władzy ludowej na terenie województwa. Pierwsze wyruszyły w teren gru­py operacyjne Urzędu Bezpieczeństwa i Milicji Oby­watelskiej. Funkcjonariusze tych organów rekrutowali się z reguły z byłych partyzantów oddziałów Armii Lu­dowej z Lubelskiego i Sandomierskiego.

17 stycznia 1945 roku przybyła do Częstochowy grupa stanowiąca zalążek miejskich i powiatowych or­ganów bezpieczeństwa publicznego. Kapitan Włady­sław Dziadosz, podporucznik Marek Gil, podporucznik Zygmunt Wojtowicz i podporucznik Jan Tkaczyk mie­li organizować Miejski Urząd Bezpieczeństwa Publicz­nego. Natomiast porucznik Wincenty Podłubny, pod­porucznik Jan Jakóbczak i sierżant Franciszek Olaś mieli zorganizować Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego.

Komendantem Milicji Obywatelskiej w Częstocho­wie mianowany został kapitan J. Ligus, a jego zastęp­cą podporucznik W. Karpiński. Komendantem powia­towym został podporucznik Franciszek Borkowski.

Przybyłej do Częstochowy grupie operacyjnej pod­

porządkowana została całkowicie istniejąca już w mieś­cie Milicja Obywatelska.

W trzeciej dekadzie stycznia siły Milicji Obywatel­skiej na terenie miasta (obie komendy razem) liczyły już około 70 funkcjonariuszy. Utworzono także I ko­misariat, mieszczący się przy alei Wolności 50.

Zadania, jakie wyłaniały się przed Miejską Radą Narodową, wymagały dalszego rozszerzenia jej składu osobowego. 20 stycznia odbyło się więc kolejne posie­dzenie, na którym dokooptowanych zostało czterech przedstawicieli PPS, czterech bezpartyjnych i jeden członek Stronnictwa Ludowego. Przewodniczącym wy­brano ponownie Karola Zajdę. Rada wybrała także tymczasowe prezydium Zarządu Miejskiego, powie­rzając obowiązki prezydenta miasta Stanisławowi Lan-gierowi (PPR). Pierwszym wiceprezydentem został Bro­nisław Fedaryk (PPS), drugim Jan Pisowicz.

Zarząd Miejski przystąpił do organizowania pod­stawowych wydziałów, zaczynając swą działalność od utworzenia Urzędu Mieszkaniowego i Wydziału Apro­wizacji. W dalszej kolejności utworzone zostały — Wydział Kultury i Oświaty oraz Wydział Finansowy. Dążąc do jak najszybszej normalizacji życia w mieś­cie zarząd wezwał wszystkich właścicieli przedsię­biorstw handlowych do otwarcia sklepów, zastrzegając; że placówki handlowe, które nie zostaną uruchomione do dnia 31 stycznia, uznane zostaną za mienie opuszczo­ne i jako takie przejęte na własność miasta.

Wiele troski poświęcił również Zarząd Miejski uru­chomieniu zakładów produkcyjnych i instytucji uży­teczności publicznej. Sytuację w znacznym stopniu komplikował fakt, że Niemcy ogołocili fabryki włó­kiennicze z maszyn i urządzeń. Na ich miejsce zain­stalowali maszyny służące do produkcji amunicji i sprzętu wojskowego. Pochodziły one w większości

z fabryk polskiego przemysłu zbrojeniowego w Sta­rachowicach, Skarżysku-Kamiennej, Końskich i in­nych miastach. Robotnicy z częstochowskich fabryk włókienniczych wędrowali po wyzwolonych terenach szukając wywiezionego przez Niemców wyposażenia, Minęło wiele miesięcy, zanim zakłady przemysłowe Częstochowy rozpoczęły normalną produkcję.

Gdy pod koniec stycznia przyjechał do Częstocho­wy z kolejną grupą operacyjną z województwa kapi­tan inżynier Władysław Szedrowicz, by zabezpieczyć i obsadzić pełnomocnikami Ministerstwa Przemysłu miejscowe fabryki, był wyraźnie zaskoczony sprężystoś­cią działania tutejszych władz miejskich, które we własnym zakresie rozwiązały wiele najistotniejszych i najbardziej pilnych problemów.

Sekretarzem Komitetu Miejskiego Polskiej Partii Ro­botniczej był w tym okresie Roman Baran. Był to komu­nista o dużym doświadczeniu organizacyjnym. Pochodził ze środowiska robotniczego hutników „Rakowa". W ok­resie okupacji hitlerowskiej należał do grupy takich dzia­łaczy partii jak Walenty Obraniak, Antoni Gładysz, Ka­zimierz Dziwirek, Tadeusz Goliński i Stanisław Langier.

Z energią przystąpiła partia do organizowania oświa­ty i życia kulturalnego w mieście. W początkach lute­go w szkołach ogólnokształcących i podstawowych zabrzmiał pierwszy dzwonek. Kazimierz Brodzikow-ski i Tadeusz Krotkę przystąpili do organizacji teatru miejskiego. Profesor Edward Makosza począł reje­strować muzyków tworząc orkiestrę symfoniczną. 1 lu­tego uruchomiony został urząd pocztowy. Następnego dnia pojawił się na mieście pierwszy numer lokalnego dziennika „Głos Narodu".

Na zachodzie grzmiały jeszcze działa. Tutaj życie, mimo wielu jeszcze trudności, poczynało się stopnio­wo normalizować.

SPIS POLEGŁYCH

54 gwardyjska brygada pancerna *

1. Andriejew Piotr Osipowicz, mł. ltn. Częstochowa 2. Bachtiarow Nasir, mł. sierż. „ 3. Baczkarow Michaił Iwanowicz, szer. „ 4. Baszew Andriej Jakowlewicz, mł. ltn. „ 5. Biełow Genadij Aleksiejewicz, mł. sierż. „ 6. Biespałow Aleksiej Iwanowicz, mł. sierż. „ 7. Biłyk Nikołaj Władimirowicz, mł. sierż. „ 8. Blerow Genadij Wiktorowicz, szer. „ 9. Czernyszow Aleksander Aleksiejewicz,

sierż. „ 10. Czewtajkin Ilja Grigoriewicz, st. ltn. Krzepice 11. Diechanow Nikołaj Aleksiejewicz, st.

sierż. Częstochowa 12. Diemientiew Michaił Andriejewicz, szer. „ 13. Dymidow Iwan Wasilij ewicz, sierż. „ 14. Dzanbajew Mutan, sierż. Mstów 15. Frołow Wasilij Siemionowicz, szer. Krzepice 16. Gabiłow Ilja Muchamentowicz, -st. szer. Częstochowa 17. Gordiejew Aleksiej Afanasijewicz, szer. Mstów 18. Gorożanow Iwan Fiodorowicz, mł. ltn. Częstochowa 19. Grigorian Cołak Wagariganowicz, plut. „ 20. Iszunin Nikołaj Wasilijewicz, sierż. „ 21. Iwaniczenko Fiodor Afanasij ewicz, st. „

sierż. 22. Jachontow Iwan Dmitriewicz, st. szer. Mstów 23. Kamiński Gieorgij Józefowicz, mł. sierż. Częstochowa 24. Karpow Fiodor Konstantinowicz, st.

sierż. » 25. Kiwa Siemion Płatonowicz, kpt. „ 26. Konajew Nikołaj Pawłowicz, sierż. „ 27. Kowierin Iwan Zinowijewicz, kpt. Kiedrzyn 28. Leniuszkin Stiepan Iwanowicz, ml.

sierż. Częstochowa 29. Łapszynow Konstantin Konstantinowicz,

szer. Częstochowa

* Lista poległych została sporządzona na podstawie danych, znajdujących się w Archiwum Ministerstwa Obrony ZSRR. Obejmuje straty poniesione przez wyżej wymienione jednostki Armii Radzieckiej w dniach 16—18 stycznia 1945 roku. Miejsco­wości uwidocznione przy nazwiskach odpowiadają miejscom śmierci danych żołnierzy.

30. Łopidow Siergiej Gieorgij ewicz, szer. Częstochowa 31. Mozias Efim Władimirowicz, mł. ltn. „ 32. Naumow Aleksiej Aleksiejewicz, st.

sierż. 33. Nielga Iwan Ananiewicz, st. ltn. Kiedrzyn 34. Ostaszków Iwan Aleksandrowicz, st. Częstochowa

sierż. 35. Parfienow Wasilij Wasilijewicz, st. sierż. „ 36. Rodinow Ansim Spiridonowicz, plut. Krzepice 37. Smiedow Aleksander Arsentijewicz, st.

sierż. Częstochowa 38. Smirnow Nikołaj Piotrowicz, st. sierż. „ 39. Sorokin Leonid Michaiłowicz, szer. „ 40. Tatarikow Piotr Włodimirowicz, st. „

sierż. 41. Tulin Wiktor Aleksandrowicz, sierż. „ 42. Winogradów Nikołaj Fiodorowicz, st.

szer. Mstów 43. Zajcew Iwan Romanowicz, mł. ltn. Częstochowa 44. Zinnurab Nusław Sabirowicz, sierż. „ 45. Zołotow Wiktor Nikołajewicz, mł. ltn. „ 46. Żarów Wiktor Aleksandrowicz, sierż. „ 47. Zitniak Wasilij Iwanowicz, st. sierż. „

23 gwardyjska brygada piechoty zmotoryzowanej

48. Bezrodny Jaków Fiodorowicz, szer. Częstochowa 49. Dowbusz Grigorij Piotrowicz, mł. sierż. „ 50. Kolaskin Michał Nikiforowicz, szer. „

1419 pułk artylerii samochodowej

51. Juszyn Fiodor Piotrowicz, sierż. Częstochowa 52. Kajdałow Michaił Daniłowicz, mł. ltn. „ 53. Kamielianow Salim Bakiej ewicz, plut. „ 54. Kandykow Paweł Iwanowicz, sierż. „ 55. Koczkin Piotr Siemionowicz, mł. sierż. „ 56. Krotow Fiodor Akimowicz, mł. sierż. „ 57. Pieruszczew Nikołaj Dmitrij ewicz, mł.

sierż. „

100 gwardyjska brygada pancerna

58. Komarów Aleksander Filipowicz, ml. ltn. Kłobuck

59. Kuprin Dmitrij Pawłowicz, mł. ltn. „

237 gwardyjska brygada pancerna

60. Aleksandrów Iwan Pietrowicz, szer. Aleksandria 61. Aleksiejew Iwan Dmitrijewicz, plut. Wygoda 62. Charinow Władimir Pietrowicz, plut. Częstochowa 63. Czernow Wasilij Iwanowicz, mjr Kuźnica 64. Dwagin Grigorij Iwanowicz, szer. Janów 65. Fomiczew Iwan Wasiljewicz, szer. „ 66. Galuk Wasilij Profientiewicz, szer. „ 67. Jarosławcew Kondratij Trofimowicz,

sierż. „ 68. Jermakow Aleksander Potapowicz, st.

ltn. Trzepizury 69. Korolew Aleksander Nikitowicz, szer. Janów 70. Kusznir Wasilij Nikitowicz, st. sierż. Aleksandria 71. Makiejew Nikołaj Grigoriewicz, st.

sierż. „ 72. Riazanow Aleksander Nikiforowicz,

plut. Częstochowa 73. Sierow Paweł Iwanowicz, ltn. „ 74. Sołodiennikow Michaił Pawłowicz, mł.

ltn. Aleksandria 75. Szramko Grigorij Pawłowicz, st. sierż. Kuźnica 76. Telinow Piotr Stiepanowicz, st. sierż. Aleksandria

242 gwardyjska brygada pancerna

77. Birjukow Wasilij Iwanowicz, szer. Janów 78. Czerwonnyj Wasilij Filipowicz, sierż. Ostrowy 79. Gonczarow Nikołaij Iwanowicz, sierż. Janów 80. Graczew Piotr Dawidowicz, ltn. Janów 81. Kirijew Aleksiej Nikołajewicz, szer. Gnaszyn Górny 82. Kolesnik Dmitrij Jemielijanowicz, ltn. Gnaszyn Górny 83. Komar Kirił Iwanowicz, szer. Janów

84. Łopata Maksym Trofimowicz, szer. Ostrowy 85. Nowikow Wasilij Siemionowicz, plut. Janów 86. Slepko Wasilij Korniejewicz, sierż. Janów 87. Szromko Piotr Antonowicz, mł. sierż. Ostrowy 88. Witjaź Leontij Iwanowicz, plut. Janów

7 gwardyjski korpus pancerny

89. Kowalczuk Adam Antonowicz, st. ltn. Częstochowa 90. Kużmin Michaił Nikitowicz, kpt. „

S P I S TREŚCI

Pozostaną tylko — niebo i ziemia . . 5

Za drutami obozów jenieckich . . . 31

Na tyłach wroga 37

Wyścig dwóch armii 45

Czołgiści Chochriakowa w akcji . 63

Partia organizatorką życia w mieście . 91

Spis poległych 97

Redaktor: Barbara Cape Okładkę, i strony tytułowe projektował Wł. Terechowicz Strony rozdziałowe projektował Maciej Hibner

Fotografie: Janusz Płowecki i zbiory prywatne autora Korektor: Danuta Buczkowska i M. Kowalski Redaktor techniczny: Ewa Leśniak

Copyright by „Książka i Wiedza", 1973 Warszawa, Poland

Robotnicza Spółdzielnia Wydawnicza „Prasa—Książka—Ruch" Wydawnictwo „Książka i Wiedza" Warszawa, styczeń 1973 r Wydanie I. Nakład 10 000 + 260 egz. Obj. ark. wyd. 5,9. Obj. ark. druk. 6,5 (5,3) 1 ark. ilustr. rotograwiurowych. Papier druk. mat. ki. III, 80 g, 82 X 104 cm. Oddano do składania 30.V.1972r. Podpisano do druku w grudniu 1972 r. Druk ukończono w styczniu 1973 r. Zakłady Graficzne „Dom Słowa Polskiego" Warszawa, ul. Miedziana 11/13. Zam. nr 4970/a. A-92. Cena zł 13.—

Ostem tyslący czterysta czterdziesta ósma publikacja „Klw"