ISSN 2080-3486 |nr 4 | maj 2017 rok EGZEMPLARZ...

24
Twój portal. Największy wybór zdjęć i tekstów na temat Kociewia. REGIONALNY MAGAZYN KULTURALNO-SPOŁECZNY | ISSN 2080-3486 | nr 4 | maj 2017 rok | EGZEMPLARZ BEZPŁATNY Reklama 50 twarzy... starości W magazynie „Kociewiacy.pl” zamieszczamy osobny tytuł, pismo młodych „Zielony Autobus” nr 8 Blog pielęgniarki ze Starogardu podbija internet! - str. 8 i 9 Tylko rodowici Kociewiacy znają i jedzą groch z kapustą! - str. 2 Czy to najciekawsza willa na Kociewiu?! – str. 3 W „Zielonym Autobusie” pisze o nim DOMINIKA GLAZA Mamy jego zdjęcie! Po wojnie był sołtysem w Kierwałdzie W „Zielonym Autobusie” o świetlicy w Kościelnej Jani opowiada MARTA ZALAS Bardzo mocna i prawdziwa opowieść Antoniego Chyły – str. 10 i 11 Na dzika chodzili nielegalnie, przy pomocy psów i bagnetu Kulinarne rady przy „berlince” „Mocny jest” – tak o tym domu powiedział z uznaniem fachowiec FELIKS WARCZAK – straszny był partyzant! Być może pierwszy na Pomorzu To nie była dziecięca zabawa. Okrucieństwo, bicie, wrzask, sąd, więzienie! O strajku dzieci szkolnych w KASPARUSIE pisze Eugeniusz Cherek – str. 6 i 7 Przełamać zawstydzenie

Transcript of ISSN 2080-3486 |nr 4 | maj 2017 rok EGZEMPLARZ...

Page 1: ISSN 2080-3486 |nr 4 | maj 2017 rok EGZEMPLARZ BEZPŁATNYstarogardgmina.kociewiacy.pl/main/images/stories/File... · 2017-05-31 · 2 Raport maj 2017 Tylko rodowici Kociewiacy znają

Twój portal. Największy wybór zdjęć i tekstów na temat Kociewia.

REGIONALNY MAGAZYN KULTURALNO-SPOŁECZNY | ISSN 2080-3486 | nr 4 | maj 2017 rok | EGZEMPLARZ BEZPŁATNY

Reklama

50 twarzy... starości W magazynie „Kociewiacy.pl” zamieszczamy osobny tytuł,

pismo młodych „Zielony Autobus”

nr 8

Blog pielęgniarki ze Starogardu podbija internet! - str. 8 i 9

Tylko rodowici Kociewiacy znają i jedzą groch z kapustą! - str. 2

Czy to najciekawsza willa na Kociewiu?! – str. 3

W „Zielonym Autobusie” pisze o nim DOMINIKA GLAZA Mamy jego zdjęcie! Po wojnie był sołtysem w Kierwałdzie

W „Zielonym Autobusie” o świetlicy w Kościelnej Jani opowiada MARTA ZALAS

Bardzo mocna i prawdziwa opowieść Antoniego Chyły – str. 10 i 11

Na dzika chodzili nielegalnie, przy pomocy psów i bagnetu

Kulinarne rady przy „berlince”

„Mocny jest” – tak o tym domu powiedział z uznaniem fachowiec

FELIKS WARCZAK – straszny był partyzant! Być może pierwszy na Pomorzu

To nie była dziecięca zabawa. Okrucieństwo, bicie, wrzask, sąd, więzienie!

O strajku dzieci szkolnych w KASPARUSIE pisze Eugeniusz Cherek – str. 6 i 7

Przełamać zawstydzenie

Page 2: ISSN 2080-3486 |nr 4 | maj 2017 rok EGZEMPLARZ BEZPŁATNYstarogardgmina.kociewiacy.pl/main/images/stories/File... · 2017-05-31 · 2 Raport maj 2017 Tylko rodowici Kociewiacy znają

2 Raport maj 2017

Tylko rodowici Kociewiacy znają i jedzą groch z kapustą

Kłaniam się nisko celulozie

ZANOTOWANE PRZY DRODZE - Najlepsza grochówka jest z grochu nie-łuskanego. Trzeba go całą noc moczyć, żeby zmiękł i dopiero gotuje się zupę. Nie-łuskany groch ma wyrazisty smak i najlepiej nadaje się do prawdziwej polskiej zupy. Groch w zupie się rozkleja, a łuski pływają osobno, ale są mięciutkie. Innej grochówki nie uznaję! Przeciętna grochówka jest go-towana z grochu łuskanego. Szybko się gotuje, ale to nie zupa, jaką kiedyś goto-wano w naszych domach, to nowocze-sny wyrób. Byle szybko - bylejakość. Taka nowoczesna grochówka smakuje, jakbyś ugotował z torebki. Grochówka musi z 3 godziny gotować się na mięsie i najlepiej dodać do wywaru trochę wędzonki do smaku, potem ziemniaczki i oczywiście włoszczyznę, a na koniec podsmażoną cebulę z wędliną lub wędzonką, i majera-nek, czosnek, i doprawiasz... A my, Kocie-wiacy, jeszcze dodajemy do talerza kiszo-ną kapustę - i dopiero jest domowy groch z kapustą. I bułka do tego... [O matko, ale jestem głodny! Chyba jutro moczę groch! - westchnienie przy wpisywaniu do kom-putera.] Tylko rodowici Kociewiacy znają i jedzą groch z kiszoną kapustą! Jadłeś tak kiedyś w domu?! n

Kulinarne prowokacje

Fota miesiąca

KOMENTARZE Z FB (kilka osób mieszka to emigranci)

Wojciech Giełdon: Cicer cum caule...Mieczysława Krzywińska: Grochówka przestaje być prawdziwa, kiedy dodaje się wypełniacz, czyli ziemniaki. Przykro mi, ale z ziemniakami to żadna gro-chówka, tylko oszukane „coś”. Ja, córka Kresowianki, Ci to mówię. Grochówka z ziemniakami to jak kapuśniak z kaszą jęczmienną. PRO - FA - NA - CJA! Chcesz iść „po taniości”? Wrzuć kartofle do gro-chówki! Fuuuuj :( Bez ziemniaków i in-nych fanaberii najlepsza. Radzę spró-bować. Mogę być bosa, ale bez kartofli w grochu.Małgorzata Glanert: Ja jestem z krwi i kości Kociewianką i uznaję tylko ko-ciewską grochówkę.Urszula Dąb: Pani Mieczysławo, tutaj jest Kociewie i tak my gotujemy, groch z bulwami od pokoleń, a nie w święta. Barszcz także gotujemy z bulwami w ga-rze, a nie osobno na talerzu. A pierożki jadamy ze skwarkami, a nie w czystym barszczu na talerzu. Tak gotujemy na Kociewiu.

Fot.

Tade

usz M

ajew

ski

Burmistrz Pelplina na swojej stronie na Fb (ok. 5 tys. znajomych, zdecydowana większość z miasta i gminy Pelplin) zaprezentował projekty murala mającego powstać z okazji 100-lecia od-zyskania niepodległości przez Polskę i miniony wiek w historii Pelplina. Po uwagach, jakie zgła-szali mieszkańcy gminy w trakcie konsultacji, komentarzy i indywidualnych rozmów, wygrał ten na zdjęciu. Po kosultacjach przesunięto krzyż znad głowy gen. Hallera, dodano jako sym-bol ostatnich zmian Podwórka Nivea, urealnio-no kontury katedry, w tle dodano zarys i kominy cukrowni, zamiast jednego z samolotów dodano symboliczną „Sagę pelplińskiej Biblii Gutenber-ga” w walizce, która została uratowana przez ks. Liedtkego z wojennej pożogi.

M. Krzywińska: Szanuję, próbowałam. Jem bez ziemniaków. Mogę tu jeszcze mieszkać?U. Dąb – M. Glanert: Witaj, rodowita Ko-ciewianko od pokoleń... Takich osób jest coraz mniej i nie znają typowej kociew-skiej kuchni. Może kapustę kiszoną z ka-szą ugotujemy na golonce?M. Krzywińska: A może znają i nie lubią? Ale na pewno na świecie nie ma lepszej kuchni... Nie ma sensu jej poznawać. Brawo kartofle i kasza! Forever!M. Glanert - Mieczysława Krzywińska: Brawo kartofle i kasza - to „je” krupnik.M. Krzywińska: Prawdziwy krupnik jest bez kartofli.Ewa Kłos: Też uwielbiam groch z kapu-stą. Gotuję groch. Pozdrawiam!Aleksandra Dunst: Ja też. Jutro. Danuta Dobrzyńska: Oj, zapomniałam o takiej prawdziwej na tym „dzikim Za-chodzie”. Jutro moczę groch.A. Dunst: Tak gotuję, jak w opisie. Wę-dzonka baaaardzo mile widziana, a na goloneczce smakuje cudownie. Majeranek na końcu, już po ugotowaniu, a ziemniaczki? Jasna sprawa – leciutko rozgotowane, żeby się w całość kom-ponowały i nie latały oddzielnie. Super! Dużo włoszczyzny oczywiście.Marcin Piotr Pląskowski: Ja mieszaniec jestem.Dorota Bogumiła Zegarowska: Niepraw-da. Nie jestem Kociewianką, a w moim domu jadło się groch z kapustą na Wi-gilię.Anna Sakowicz: Z kapustą? Chyba się nie skuszę.Jerzy Redlarski: Radzę spróbować, cho-ciaż małe co nieco...Lila Maria Dywelska: Mieszkając w Skór-czu chodziłam do koleżanki. Widywałam jej ojca jedzącego grochówkę. Wkładał do niej kiszoną kapustę. Nie mogłam wyjść z podziwu, że można coś takiego jeść. W moim domu tego nie było. Moja mama pochodziła z okolic Bydgoszczy, a ojciec to mieszanka polsko-holenderska z Wo-łynia. Kuchnia była zupełnie inna.Elżbieta Szachta: Każdy region ma swoje zwyczaje, a grochówka po kociewsku - palce lizać i dokładkę wlewać.Gizela Maria Rutyna-Szczepańska: Nieprawda. Nie jestem Kociewianką, a w moim domu jadło się groch z kapu-stą na Wigilię.U. Dąb: Groch z kapustą to coś innego od grochówki z kapustą. Dwa różne dania, niepodobne do siebie.Loekadia Piekarska: Lubię porządną grochówkę, ponieważ jest życiodajna. Żołnierze są silni i dzielni, bo często jest w jadłospisie. W grochu niełuskanym są same życiodajne pierwiastki. Kiszona ka-pusta to bogactwo witaminy C.

Portal: Kociewiacy.pl – największy zbiór zdjęć i reportaży nt. Kociewia. Regionalny magazyn kultural-no-społeczny. Wydawca: MEDIA-KOCIEWIAK. E-mail [email protected] naczelny: Tadeusz Majewski, autorzy: Eugeniusz Cherek, Antoni Chyła, Joachim Choina, Mieczysława Krzywińska, Paulina Majewska, Bogdan Badziong, Piotr Pliszka, skład: Katarzyna Łukowicz, reklama: [email protected], projekt winiety: Anna Burczyk

Tadeusz Majewski

ur. w 1955 r., UMK filologia pol-ska, red. nacz. pism kociewskich („Informator Pomorski”, „Gazeta Kociewska”, „Tygodnik Kociewski”, magazyn „Kociewiak”), przede wszystkim reportażysta (ćwierć setki reportaży o prowincji w „Rej-sach”, przedruk w „Angorze”, „Po-meranii” itp.), autor m.in. książek reportażowych („Przeplotnia”, „Oj, oj, Oczyzna”), ostatnio idzie też w strone literatury (rozdział powie-ści w dwumięczniku literackim „To-pos”, niedługo 2. rozdział). Prowa-dzi koło dziennikarskie w Ognisku Pracy Pozaszkolnej w Starogardzie. Efektem warsztatów jest pismo „Zielony Autobus”.

Przygodę z gazetami zaczynałam w 1989 r. Pierwsze pismo skła-dali zecerzy jak za Gutenberga,

drugie (kilkanaście numerów) linotypiści. W 1991 r. składaliśmy już komputerowo. Jeszcze w 2. połowie lat 90. zdjęcia robi-liśmy ciężkimi zenitami. Jedyny redakcyjny komputer ładowałem czasami do auta, żeby zrobić wywiad w terenie. Laptop był wówczas marzeniem. W 1996 r. na plebanii w Osieku w ten sposób przepro-wadzałem wywiad z Wojciechem Cej-rowskim przed Zlotem „Ciemnogród”. To tam Krzysztof Kłos zrobił zdjęcie malucha z centrum komputerowym w środku. Regularne wydawanie czasopisma, np. tygodnika, wymagało sporego zaplecza osobowego i technicznego. Dzisiaj pismo może wydać każdy i rzeczywiście mnó-stwo ich wychodzi – od samorządowych, przez specjalistyczno-tematyczne (leży akurat na biurku pismo „Postępowy Ma-gazyn Wędkarski”), polityczne, reklamo-we itp., po biznesowe. Nie trzeba jednak przekonywać, że papier schodzi na plan dalszy. W skali ogólnopolskiej informacją rządzą wielkie portale, w skali lokalnej

może jeszcze nie tak bardzo. W 2002 r. założyłem pierwszy portal na Kocie-wiu – Kociewiacy.pl (alias WIRTUALNE KOCIEWIE). Istnieje do dziś dzięki grupie wspaniałych autorów – korespondentów. Ale co tam czasopisma i typowe porta-le. Królem dziś jest Facebook, a za nim inne portale społecznościowe. Na całym świecie. Z dziwnymi odczuciami patrzy się w wielkim mieście, jak rozdawcy gazet próbują wetknąć opasłe dzienniki ludziom wychodzącym z metra. Z kiepskim skut-kiem. Dlaczego mają brać, jeżeli w metrze wszystko, co ich interesuje, już przejrzeli na monitorach komórek? Facebook – król! Nie tylko wśród młodzieży. Nie tyl-ko selfie i czat. Fb to także świetne strony i grupy autorskie, poetyckie, polityczne itp. Wielkie i wielostronne odbicie świata. Fb może być też znakomitym narzędziem komunikacji. W naszym regionie mistrzem Fb jest burmistrz Miasta i Gminy Pelplin Patryk Demski. Pod względem komuni-kacji społecznej sam sobie jest sterem, żeglarzem i okrętem. Wydawanie papie-rowego magazynu, po części literackiego, po części z długimi reportażami, w sytuacji

ataku obrazków, krótkich komunikatów i esemesów wydawać się może kiep-skim pomysłem. Z drugiej strony.... rzecz normalna. Potraktujmy zebrane w jeden tytuł literaturę, reportaż, teksty o historii, architekturze jako kolejne pismo branżo-we – branża kultura! Może w tym jest ich szansa? Przecież tych form na Fb nikt by nie przeczytał pomiędzy pyknięcia-mi lajków, chyba że na stronach blogów i w gettach interentowych stron literac-kich. Może uda się na łamach magazynu „Kociewiacy.pl” zebrać towarzystwo piór regionu, czujących jeszcze magię niewirtualnego druku. Ciągle jeszcze ist-nieje środowisko dumne z goszczenia na papierze. Zapraszam do współpracy i nisko kłaniam się celulozie. Inna spra-wa, że pdf magazynu ukaże się w portalu Kociewiacy.pl. Miłej lektury! n

Tadeusz Majewski

Page 3: ISSN 2080-3486 |nr 4 | maj 2017 rok EGZEMPLARZ BEZPŁATNYstarogardgmina.kociewiacy.pl/main/images/stories/File... · 2017-05-31 · 2 Raport maj 2017 Tylko rodowici Kociewiacy znają

3kociewiacy.pl Bryła

Biało-grafitowe, eleganckie!

Porozmawiajmy o naszej architekturzeDomy, wille, osiedla

„Kolega widzi to, co widzialne” M. Rostowska: Ciekawy. Gdybym odziedziczyła, cieszyłabym się :)M. P. Pląskowski: Masakra.T. Majewski: A mi się podoba. Wy-obrażam sobie, jak dojdzie do tego ogród. M. P. Pląskowski: Trawnik i plastikowe flamingi.Wiesiek Sowiński: Znakomite rozwią-zanie. Garaż na 2 samochody od-dzielony od reszty budynku. W wielu domach jest bzdurne rozwiązanie (wymyślone przez architektów pożal się Boże wychowanych za komuny, w czasach, gdy Państwo dopłacało do cen energii) polegające na umiesz-czaniu garażu na poziomie parteru budynku. Każdorazowe otwarcie ga-rażu, zwłaszcza w sezonie jesienno--zimowym, powoduje wychłodzenie budynku. Budynek ma niewiele zała-mań - wszelkie „bajery”, typu daszki

Zofia Sumczyńska: Te białe kamie-nie pod brzózkami, poroniony po-mysł.M. Rostowska: Pięknie... Z tymi ka-mykami mi się bardzo podoba.Anna Lembicz: Też mi te kamyki spokoju nie dają. I w nocy (bo za-wsze w nocy przychodzą do mnie pomysły :), pomyślałam, że ja z taką wyważoną, minimalistyczną bryłą w chłodnym kolorze, zestawiłabym coś innego. Teren obsiany mieszan-ką łąkową. Feeria barw - maki, cha-bry, rumianki i inne nasze swojskie cuda.Ewa Szwarc: Zbyt surowe, brak cie-pła jak na dom mieszkalny. To jak jakaś budowla użytku publicznego typu np. opera, teatr, kino. Rzecz gustu, ale nie mojego.M. Rostowska: Nie dom, nie budy-nek tworzą ciepło rodzinne, ale lu-dzie go zamieszkujący. Bez różnicy, jaki ma rozmiar.Remigiusz Grzela: Kwintesencja prostoty i dobrego smaku. Podoba mi się nawet pewien chłód w kolo-rystyce. Bo choć chłodne barwy, to dom nie wygląda na zimny, ma swój

klimat, przestrzeń, na pewno słońce łamie te szarości. Okna wspaniałe. Widać, że w tym domu można czuć się bardzo dobrze, trochę jak nad morzem, które, jak mówi Julia Har-twig, poszerza duszę, i ten dom też wygląda jakby poszerzał duszę.... Ten dom wygląda też na harmonij-ny i spokojny.Anka Liebrecht: Tak mnie zaintrygo-wał ten dom, że miesiąc temu też zwiedzałam. Mega pomysł, super wnętrze.Anna Wiczkowska: Mi ten dom się nie podoba. Nie mieszkałabym w czymś takim. Owszem, jest pięk-ny, ale nie ma w nim tego czegoś, nie czuję ciepła domu, serca. Nie muszę mieć takiego samego zdania, jak inni :)Ewa Szwarc: Podoba mi się i kolo-rystyka, i wystrój, i przestrzeń, wy-zierająca przez duże okna... Mimo wszystko wnętrze, jak dla mnie, zbyt duże. W salonie to nie razi, ale reszta zbyt otwarta, a poprzez to mało przytulna, a nawet wcale... To

nad wejściem z przodu i z tyłu bu-dynku, są niestety mostkami ter-micznymi i w polskich warunkach to ogromna strata energii. Budynek nie ma komina, bo i po co? Wystarczy ko-cioł gazowy kondesacyjny z zamknię-tą komorą spalania i rura spalinowa może wystawać z bocznej ściany budynku. Duża jednolita powierzch-nia dachów pozwoli zarobić właści-cielowi budynku na fotowoltaice. W chwili obecnej przepisy dotyczą-ce zastosowania fotowoltaiki nie są w Polsce tak przyjazne obywatelowi, jak w normalnych krajach, ale może ten stan się zmieni, skoro naród wy-brał tym razem właściwych posłów i właściwe posłanki :) Projektant domu myślał. Proszę zwrócić uwa-gę, że konstrukcja zadaszenia nad bocznym wejściem jest wsparta na filarach usytuowanych na zewnątrz budynku (zadaszenie nie wspiera się w ścianie garażu oraz domu). W ten

Willa w Koteżach Tę willę w Koteżach przyjeżdża-ją oglądać nawet z dalekich stron osoby zainteresowane architekturą i budownictwem. Budynek pasywny. Dużo szarości, bieli, trochę czerni. W środku nie obrzucono tynkiem betonowych elementów nośnych. Gust właściciela wyraża wielka foto-tapeta z zebrą. - Tak to sobie wy-myśliłem - stwierdził, zaznaczając, że nie korzystał z pomocy architekta wnętrz. Ogromne przestrzenie (ok. 500 m kw.) tą kolorystyką z biegiem czasu mogą nużyć, ale to chyba nie problem. Trudno tu stosować trady-cyjne określenia dla pomieszczeń. Od biedy można nazwać centralne pomieszczenie salonem z otwartą kuchnią i aneksem jadalnym.

A oto ciekawsze opinie.

Małgorzata Kożuchowska: Piękny. Spokój bije od tego domu, a prze-strzeń daje poczucie wolności. Nic nie przytłacza. Brawo za pomysł i aranżację.

W Tczewie może się podobać osiedle Górki, rzeczywiście położone wśród górek. Tu też dominują, jak w przypadku wyżej pokazanych obiektów, biel i grafit. Pomimo urozmaiconych dachów wszystko jest stylistycznie spójne i spokojne. Daleko to od-biega wyglądem od ciągle jeszcze stawianych bloków, niewiele różniących się od tych z lat PRL-u. Na marginesie warto dodać, że w pobliskiem Czarlinie można obejrzeć ostatnie oryginalne zespoły poniatówek. Szkoda, że nikt nie myśli przenieść któregoś do skansesu we Wdzydzach.

dom raczej na pokaz, bo komfort to owszem, ale życia, ciepła rodzinne-go w nim kompletnie brak i z racji stylu trudno sobie wyobrazić, by coś takiego tam zagościło.Piotr Król: My, Polacy, jesteśmy do-syć oporni, jeśli chodzi o wszelkiej maści inności. Fajnie byłoby wejść do tego domu, pogadać przy ka-wie z domownikami. Wtedy można by powiedzieć coś o klimacie tych wnętrz.Zygmunt Ziółkowski: Gratuluję in-wencji i niezależności od przere-klamowanych architektów. Justyna Michna-Rumińska: Ciekawy dom. Konsekwencja stylistyczna aż po ogrodzenie. Gratuluję!M. Rostowska: Mnie się bardzo po-doba przestrzeń... Przepiękny cały dom wraz z wnętrzem. Mogłabym tam zamieszkać... Moje 44 m kw.

to „psia buda” w stosunku do tych parametrów... Uwielbiam przestrze-nie i dużo dużych okien... Gdyby było mnie stać na kupno i utrzyma-nie, bym kupiła.Anna Lembicz: Dobrze, że czasem powstają w Polsce nie-dworki i nie-gargamele. Obiektywnie – piękny, subiektywnie - nie moje klimaty.Kamila Turzyńska: Bardzo intere-sujący dom. Naturalne kolory urze-kają. Jedynie zewnętrzna bryła nie jest zbyt piękna.Anna Gworek Burczyk: Nowocze-śnie, ładnie i drogo. Osobiście do-dałabym czerwony akcent to tu, to tam, aby przełamać szarości i suro-wość. No i posadziłabym pnącza.

Reszta głosów bardzo pochlebna, również z Hiszpanii (Pepa Cruz Ca-macho: Me gusta).

sposób zostały wyeli-minowane dwa liniowe mostki termiczne.M. P. Pląskowski: Zwy-czajnie dwa budynki połączone wiatą.W. Sowiński: Kolega Marcin Piotr jest z zawo-du fotografem. Niestety, w świetle widzialnym. Kolega widzi to, co zo-baczył. Natomiast z mo-jej kieszeni od 2009 r. wystaje amerykańska kamera termowizyjna i widzę znacznie więcej, niż może zarejsterować aparat cyfrowy czy ka-mera video w świetle widzialnym. Prace nad ustawą trwające już... 5 lat świadczą, że Polska jest nadal krajem ko-munistycznym.

Page 4: ISSN 2080-3486 |nr 4 | maj 2017 rok EGZEMPLARZ BEZPŁATNYstarogardgmina.kociewiacy.pl/main/images/stories/File... · 2017-05-31 · 2 Raport maj 2017 Tylko rodowici Kociewiacy znają

4 maj 2017

Prezentujemy fragmenty pracy (pomijając przypisy).

Ze wstępu W 2017 r. przypada 210. rocznica po-bytu wojsk polskich i francuskich na terenach Kociewia Nadwiślańskiego, związana z wojną francusko-pruską i kampanią pomorską wojsk gen. J. H. Dąbrowskiego. Te wydarzenia, dzięki potędze cesarza Napoleona i silnej na-dziei na wolność Polski, wywarły znaczą-ce piętno w dziejach tej ziemi. (...) Wojny napoleońskie budziły i budzą wiele kontrowersji. Z jednej strony były na-dzieją na wolną Polską związaną z nie-zwyciężonym Napoleonem Bonaparte, a z drugiej to ogrom ludzkich tragedii i za-

przepaszczone szanse na niepodległość - tu, na Kociewiu, szczególnie w 1807 r.Wydarzenia 1807 r. miały swoje kon-sekwencje społeczne, kulturowe i go-spodarcze w latach następnych, aż po rok 1815, kiedy Napoleon został osta-tecznie pokonany, a ziemie polskie na nowo podzielone. (...)Po tym okresie pozostało wiele opra-cowań, pamiętników, wspomnień, le-gend i sprzecznych informacji, ale też trwałe reformy w państwie pruskim, które wpłynęły pozytywnie na rozwój gospodarczy tej ziemi.(...) W opracowaniu niniejszym stara-no się pokazać oddziaływanie tamtych wydarzeń na język, nazwy terenowe i tradycje. (…) Terytorialnie opracowanie

Kociewie Nadwiślańskie w okresie wojen napoleońskich (1806 – 1815)

Zapewne to cenne opracowanie Bogdana Badzionga wkrótce ukaże się w formie książki. Zobowiązuje do tego rocznica oraz ciekawość rosnącej grupy osób interesujących się lokalną historią, w tym początkami Kociewia (słynny meldunek "...ku Gociewiu" – pierwszy zapis nazwy regionu)

Czekając na książki

(przebieg, skutki, tradycja oraz turystyczne i edukacyjne wykorzystanie)

obejmuje pas Kociewia położony wzdłuż Wisły – stąd tytuł „Kociewie Nadwi-ślańskie”. Na tym obszarze toczyły się bowiem zasadnicze działania wojsk pol-skich gen. J. H. Dąbrowskiego. W wielu miejscach opracowanie wykracza poza te granice, zarówno w Bory Tucholskie, jak i na prawą stronę Wisły, gdyż dzia-łania tamte były integralnie związane z wydarzeniami w pasie nadwiślańskim.

Z rozdziałuUtrwalenie w nazwach, podaniach i legendach(....) Podania o pobycie Napoleona ukształtowały się podczas wkraczania wojsk na Pomorze w 1807 r., kiedy w każdym francuskim lub polskim ofi-cerze widziano Napoleona, jak np. w płk. M. Dąbrowskim, który nocował w Opaleniu. (...) Zachowały się także podania o skarbach ukrytych przez wojska francuskie powra-cające z wyprawy na Rosję w 1813 r. Jest to nawiązanie do pobytu powracających wojsk francuskich z Rosji, które czasowo obozowały w rejonie Nowego i Warlubia, udając się szlakiem w kierunku Tucholi i da-lej na zachód. Francuzi rzeczywiście mogli mieć z sobą zrabowane kosztowności, ale też kasy, z których wypłacano żołd żołnie-rzom. Po odejściu wojsk miejscowa lud-

ność znajdowała różne rzeczy, po których w przekazach ludowych zachowały się wspomnienia o skarbach, kasach, skrzy-niach, np.: „o francuskiej kasie wojennej w Nowem, przywiezionej z Rosji”, „o za-kopanej kasie wojskowej w Bąkowie koło Warlubia”, „o skarbie Francuzów w Osiu”, „o francuskim skarbie w Tczewie”, „o ka-sie wojennej pod Szpęgawskiem, którą później poszukiwali przybyli tu Francu-zi”, „o zatopionej kasie w bagnach koło Osowa Leśnego w pobliżu Borzechowa, o skrzyni w jeziorze w Osieku, o kasie ukrytej pod pniem wierzby koło Nowe-go, o skrzyni w jeziorze Semlin koło Sta-rogardu”. (...)Miejsca, gdzie chowano żołnierzy francu-skich, ale także polskich, noszą obecnie nazwy: „Górka Francuska”, jak np. w Sta-rogardzie, Jabłówku, Gąsiorkach i Borko-wie. Miejscom pochówku towarzyszyły też legendy o duchach, jak np. w Osieku i opowiadania np. „o pochówku w Gą-siorkach, gdzie podczas przemarszu Na-poleona zabito kilku żołnierzy, których po-chowano pod „Bożąmeką”, „o pochówku zmarłych żołnierzy francuskich w Osiu, podczas powrotu z Rosji w 1812 r.”. (...)

Z rozdziałuUtrwalenie w literaturze(...) Kontakty wojsk francuskich, a także

Bogdan Badziong

w 1958 r., pochodzi z Jelenia, od 1983 r. zamieszkały w Gniewie.Historyk (UG), regionalista, samo-rządowiec związany z gminami: Gniew, Smętowo Gr. i Pelplin. Or-ganizator turystyki. Współpracuje z Radiem Głos w Pelplinie oraz in-stytucjami naukowymi.Szerzej na temat B.B. i jego książki w portalu Kociewiacy.pl.

polskich, używających częściowo słów francuskich, z miejscową ludnością spo-wodowały, że przyjmowała ona wiele używanych słów jako wtręt lub cytat. (...) Wśród ciekawostek warto wspomnieć, że etymologia słowa „kurdupl” jest szla-chetna. Pierwszym znanym kurduplem był Napoleon Bonaparte. Nazywano go „coeur de peuple”, co w polskiej wymo-wie błędnie zaadaptowano jako kurdupl, ale po francusku znaczy „serce ludu” i nie miało nic wspólnego ze wzrostem. Naprawdę po francusku polski kurdupel to „demi-portion”, co w dokładnym tłu-maczeniu znaczy pół porcji. Wśród ludzi niemających pojęcia o języku francuskim i niechętnych Bonapartemu uroczy przy-domek „Coeur de peuple” sprowadzony został do ordynarnego „kurdupla”. n

Kiedy wiersz stanie się poezją?

***Niebo nie jest niczym więcej niż du-żym miastemRozszalałym światłami Barmani podający drinkiMają czasem oczy aniołówZimne i obojętneJak wódka

Pociągi stukocząI toczą się nocąDziwne opowieściI plączą się śmierciJak zapach psiej sierściCelofan na kwiatach szeleści

Niebo nie jest niczym więcejNiż neonami nocąKostka brukowa dudniOdgłosem szpilekSzukasz baru lub bulwaruI krzyczysz:Zobacz Jestem

Idą przez marmur i granitIdą Anioły do niebaZaopatrzone jak trzebaŁzami…Potem są tylko napisemSzarfą, chryzantemą, zniczemPustym wieszakiem i łóżkiemIdą Anioły, a tutajZanika ślad po ich butachI głowach odbitych w poduszce…

***Wpisana w lustroŻe aż oczy zatracić możnaI chłód tylko bije z twoich rąk

Czy mnie widziszczy tylko udajesz ten uśmiechNa który odpowiadamWierząc

Jesteś mi potrzebnaTak dziwnie bez zastrzeżeńPrzyznajesz mi rację

Mówimy szeptemNie chcemy by uznano nasZa szalone

Znowu malujesz powiekiKopiując moje ruchyCzasami pojawia się obok nasTen sam człowiek

Patrzymy w siebie ciekawieSzukając w swoich twarzachPodobieństwa przeżytych dni

Krzywisz się kiedyDostrzegasz źle uczesane włosyPłaczesz gdy jestem smutna

A czasami zbyt głośno się śmiejeszAby choć zaczepić o mnie wzrokiem

Wybiegasz wtedy w głąb lustraNa przestrzeń

Mieczysława Krzywińska

Poster nie jest obrazem, choć składa się z kształtów, zgiełkli-wa kakofonia nie jest muzyką,

choć składa się z dźwięków, a mowa wiązana nie musi być poezją, choć składa się ze słów. Nawet jeśli słowa ułożą się zgrabnie, zrymują zręcznie, lub nie zrymują, ale „są napisane” prze kogoś, kto „tak czuł” – nie mu-szą stać się poezją. Nawet jeśli spły-ną farbą drukarską na tzw. Tomik, mogą nie stać się nią nigdy. Kiedy wiersz stanie się poezją? Muzyka bę-dzie muzyką, nawet jeśli nikt jej nie usłyszy. Obraz będzie obrazem na-wet zarzucony za starym kufrem na strychu. Wiersz nie będzie poezją, jeśli nikt go nie przeczyta. To pierw-szy warunek. Jest i drugi – jeśli ktoś przeczyta i nie pomyśli: ”To o mnie. To jest albo może być o mnie”, albo choć nie powie –„ tak właśnie jest”, jeśli się nie uśmiechnie, albo nie za-płacze, albo nie westchnie, albo się nie wzruszy – to znaczy, że nie stała się poezja.

Zaułki, podcienieI słowa – kamienieMilczenie bez słówI toczy się miastoTak na przekór gwiazdomGładzi morze głów

Niebo jest wielkim miastemNocą

***Idą Anioły do niebaWyrychtowane jak trzebaW defibrylatorW dializatorW respiratorIdą do nieba Anioły Przez prosektoryjne stołyPoprzez szpitalne piwniceGra im urządzeń muzykaZapiszczy coś, to zapikaPoziomej linii zapisem…W deski sosnowe ubranePokropione, okadzane

Słowa czasami tłoczą się w nas i samo pisanie staje się fizjologicznym przymusem. Niemal jak poród. „To straszne, co powiem” – napisała kie-dyś jedna z moich wiernych Czytelni-

czek. – Ty powinnaś bywać częściej nieszczęśliwa, bo takie fajne rzeczy tworzysz.”To nieprawda. Nie powinnam. Nikt nie powinien. Wystarczy czasami po-

czekać, aż coś stanie się bardzo ciche albo bardzo głośne. Warunkiem jest zawsze „bardzo”. I wtedy z obawą, ale jednak pokazać to ludziom. A nuż będzie z tego poezja?

Fot.

Tade

usz M

ajew

ski

Borkowo. Dąb Napoleona

Page 5: ISSN 2080-3486 |nr 4 | maj 2017 rok EGZEMPLARZ BEZPŁATNYstarogardgmina.kociewiacy.pl/main/images/stories/File... · 2017-05-31 · 2 Raport maj 2017 Tylko rodowici Kociewiacy znają

5kociewiacy.pl Śledztwa w sepii

Korespondencja z frontu wschodniego I wojny światowej!

Piotr Pliszka

Zdjęcia z rodzinnych zbiorów Piotra Pliszki. Kadry i koloryzacja – Piotr Pliszka

(ur. 1956 r., starogardzianin) lubi hi-storię oraz stare zdjęcia, uściślając – odkrywanie ich tajemnic i kolory-zację. Obecnie działa w Regionalnej Grupie Popularyzacji Mikrohistorii. Intensywnie zbiera zdjęcia ofiar Szpęgawska i wszelkie informacje o nich w celu utworzenia wirtual-nego (a może także i realnego) mu-zeum zbrodni hitlerowskich w Szpę-gawsku i na Kociewiu.

Roman Pustkowski udostępnił mi w Ocyplu z 10 lat temu albumik ze zdjęciami do zeskanowania. Na

fotkach są m.in. Kociewiacy podczas I woj-ny światowej na wschodnim froncie. - Matka była poznanianką, ale matka moje-go ojca, Tuszyńska, pochodziła z Bietowa (gm. Lubichowo), gdzie mieszka do dziś jej rodzina. Moja rodzina, Pustkowskich, też jest stąd. Ojciec urodził się w Trąbkach Wielkich. Ten album odziedziczył po swo-im ojcu, Bernardzie Richterze, mój teść. I przekazał go mnie. Z rozmów z teściem wiem, że gałęzie rodziny tworzyli Rasze-jowie, Piontkowie (mieszkają w Skórczu), Kufflowie. Kiedy przeczytałem pana arty-kuł o Raszejach, to mi się przypomniało, o czym mówił teść. I dlatego chciałem te zdjęcia pokazać - żeby ci, których interesu-ją losy tych rodów, mogli z nich skorzystać.Na niektórych zdjęciach, również tym, na któ-rym siedzą żołnierze w okopach, jest Kocie-wiak Bernard Richter...- Ma pucołowatą twarz i wąsy... Bernard Richter mieszkał w Rajkowach. Miał tam re-staurację i spore gospodarstwo. I to jest jego album rodzinny, a raczej wojenny. Badacz dziejów rodziny Raszejów, sądząc po tym, co pan napisał (chodziło o mój tekst, w któ-rym oparłem się o informacje dra Zdzisława

Raszei – T.M.), z pewnością zidentyfikuje nie-które osoby tam widniejące. To może też być pomocne w inny sposób. Może ktoś ma inne pamiątki - zdjęcia z tamtego okresu i porówna. W każdym razie - co wynika z tego, o czym mówił teść – na tych zdjęciach na pewno są ludzie stąd. n

(tm)

Lekcja wuefu w szkole w Tczewie To niezwykłe zdjęcie wykona-

no w 1911 r. w Tczewie. Na pierwszym planie ćwiczy Wan-

da Ponczek, później żona Jana Trochy. Mama Wandy, krawcowa w Tczewie, sama wychowywała córkę. Dziew-czyna była bardzo dzielna. Chodziła po płotach, wchodziła na drzewa, lu-biła broić. Gdy była już panną, mama nie chciała zgodzić się na jej ślub, bo ubzdurała sobie, że Jan Trocha jest pijakiem. Wanda wyszła za mąż po śmierci mamy, w 1927 r. Trochowie

byli bardzo szczęśliwym małżeń-stwem. Wanda zajmowała się szyciem i haftowaniem ornatów w Gdyni, Jan pracował jako urzędnik w stoczni w Gdyni. Mieszkali przy ul. Kasprzaka 4A, teraz Necla.

Wanda Trocha d/d Ponczek, ur. 05.11.1900 Tczew ?, zm. 24.07.1982 Gdynia, maż, Jan Trocha, ur. 1894 w Zblewie, zm. 1.03.1973 r. Pocho-wani na Cmentarzu Witomińskim. Nie mieli dzieci. n

Może ktoś porówna i zidentyfikuje?

Page 6: ISSN 2080-3486 |nr 4 | maj 2017 rok EGZEMPLARZ BEZPŁATNYstarogardgmina.kociewiacy.pl/main/images/stories/File... · 2017-05-31 · 2 Raport maj 2017 Tylko rodowici Kociewiacy znają

6 Historia maj 2017

TłoPod koniec XIX w. teren zaboru pru-skiego charakteryzował się nasiloną polityką germanizacyjną, antykościel-ną i antypolską. Polityka ta najbardziej uwydatniała się w ustawodawstwie szkolnym. Władze szkolne uważały, że germanizacja będzie najskuteczniejsza poprzez wprowadzenie nauki religii w języku niemieckim. W 1872 r. zlikwi-dowano nadzór duchowieństwa nad szkołami elementarnymi, powierzając je świeckim inspektorom szkolnym. Kontrola nauczania została powierzona pruskim urzędnikom. Latem 1873 r. ko-lejne zarządzenie ograniczało używanie języka polskiego w szkole wyłącznie do lekcji religii i śpiewu kościelnego na naj-niższym stopniu nauczania. Zniesiono naukę czytania i pisania w języku pol-skim w starszych klasach. Ostatecznie naukę języka polskiego zlikwidowano w 1887 roku. Nauczycielami byli prze-ważnie Niemcy wyznania ewangelickie-go. Wielkie znaczenie w walce o mowę polską miały gazety polskie: „Pielgrzym”, „Gazeta Grudziądzka”, „Gazeta Toruń-ska” i „Gazeta Gdańska”. Oprócz pol-skich gazet ważną rolę w agitacji prze-ciwko wyrugowaniu z nauczania języka polskiego odegrało niższe duchowień-stwo.

W Kasparusie W Kasparusie w owym czasie nie było kościoła. Miejscowość należała do para-fii osieckiej, gdzie posługę duszpasterską pełnił ks. Jan Olszewski, inicjator założe-

nia wielu towarzystw działających przy parafii. W 1900 r. założył spółdzielnię „Kupiec”, a w 1904 r. Bank Ludowy, którego był prezesem. Szczególny na-cisk towarzystwa kładły na dostarczanie dzieciom i dorosłym elementarzy, ksią-żek i gazet. Organizowano wieczornice, przedstawienia. To wszystko podtrzy-mywało polską tradycję i kulturę, a także ideę wychowania narodowego.Wydarzenia na Pomorzu z przełomu 1906/1907 poprzedziły patriotyczne wiece w Starogardzie, Pelplinie, Czer-sku, Tucholi i Lalkowach.Sytuacja w „przeddzień strajku” we wsi wyglądała następująco. Murowa-na szkoła, zbudowana w 1876 r., nie różniła się niczym od innych pruskich szkół zbudowanych tym okresie. Cho-dziło do niej 132 uczniów, w tym 118 narodowości polskiej. Kierowniczą funkcję pełnił wówczas pochodzący z rejencji Dűsseldorf Rudolf Schrötter, drugim nauczycielem był 24-letni Gu-staw Bressler, pochodzący z miejsco-wości Flederborn (obecnie Podgaje, Wielkopolskie). W szkole znajdowała się agencja pocztowa. Prowadziła ją żona kierownika, Pelagia Schrötter zd. Firyn. Leśniczym w pobliskiej leśniczówce był Paweł Huhs, wachmistrzem osieckiej żandarmerii Paweł Braun, wójtem Adolf Werkmeister (urzędował w pobliskim Błędnie), sołtysem Piotr Rocławski. Na czele rady szkolnej stał Antoni Kłom-ski. Sklep kolonialny i oberżę prowadził Herman Steege, który w 1901 r. spro-wadził się tu z Wolentala. W oberży

pracowała jego żona Anna zd. Meisner. W pobliskiej Szladze młyn wodny i tar-tak posiadał Ferdynand Dohrau, który sprowadził się tu z Hanoweru w 1880 roku. Wieś liczyła 326 mieszkańców.Tak więc najważniejsze funkcje w gminie Osiek pełnili Niemcy, mimo że obszar ten zamieszkiwała prawie całkowicie ludność polska. Należy też dodać, że rząd pruski wspomagał przywilejami nauczycieli zatrudnionych na ubogich kresach II Rzeszy. Generalnie mogli oni otrzymywać nagrody pieniężne za dobre wyniki w nauczaniu, ale ustawa z 20.03.1903 r. przyznawała im spe-cjalny dodatek od 120 do 200 marek rocznie po 5 latach pracy na terenach zamieszkałych w większości przez Pola-ków. Stawiało ich to w gronie ludzi bo-gatych i uprzywilejowanych.Przed wybuchem strajku w Kasparu-sie występowały liczne antagonizmy pomiędzy rdzenną ludnością polską a nauczycielami. Nawet powiatowy inspektor szkolny H. Rewie ze Staro-gardu podczas procesu mieszkańców Kasparusa zeznawał, że Schrötter od wielu lat nie cieszył się sympatią tutej-szej społeczności. Podobne scysje miały miejsce między mieszkańcami polskiego pochodzenia z leśniczym Pawłem Hu-sem. Leśniczy szczególnie „prześlado-wał” stolarza Stanisława Pankowskiego, który po procesie został skazany na rok więzienia, popadł w obłęd i zmarł w młodym wieku. W takich okoliczno-ściach w szkole mógł zaistnieć strajk, jednak nikt wówczas nie przypuszczał, jak okrutne będą jego konsekwencje.

Przebieg strajku Do rozpoczęcia strajku na terenie parafii Osiek, do której należał Kasparus, przy-czynił się osiecki proboszcz, ks. Jan Ol-szewski. W homiliach popierał dążenie dzieci do używania języka polskiego na lekcjach religii.Przebieg wydarzeń z początku 1907 r. najlepiej oddają dokumenty z procesu mieszkańców Kasparusa. Wspomnienia strajkujących uczniów, spisane niemal 60 lat po tych wydarzeniach, są niekiedy rozbieżne.Na początku stycznia 1907 r. u gospo-darza Tomasza Grabowskiego w Ka-sparusie spotkali się ojcowie dzieci z ks. Olszewskim i zadecydowali o koniecz-ności wystąpienia dzieci w obronie ję-

zyka polskiego. Z wyników sądowego dochodzenia dowiadujemy się, że strajk rozpoczął się 8 stycznia 1907 r. Po wej-ściu nauczyciela do klasy dzieci powitały go po polsku słowami: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Zasko-czony Schrötter, odpowiedział: „Dzieci, was obowiązuje przy pozdrawianiu nie-miecki. Wychodzę z klasy, a kiedy wró-cę, macie pozdrowić mnie po niemiec-ku”. Nic takiego się nie stało i nauczyciel wpadł w szał - zaczął bić trzcinką opor-ne dzieci. Biciu towarzyszyły wyzwiska. Uczniowie byli nieugięci. Płacząc nadal odpowiadali po polsku. Taka sytuacja powtarzała się w kolejnych dniach.W niedzielę po pierwszych dniach straj-ku odbyło się zebranie Kriegervereinu, związku weteranów wojny prusko-fran-cuskiej 1870-1871, do którego należał nauczyciel Schrötter. Prawdopodobnie to tam zapadły decyzje, by dzieci po-straszyć bronią. Dzieci nadal strajkowały. Pewnego dnia na biurku Schröttera po-jawiła się broń. Z dokumentów proce-sowych wynika, że Schrötter pożyczył ją od leśniczego Huhsa.Zachowanie pedagoga wywołało poru-szenie. Schrötter zamknął drzwi klasy na klucz, by uczniowie nie mogli wydostać się na zewnątrz. Dzieci wykorzystały więc jedyną drogę ucieczki, oknami wydostały się na zewnątrz. Pobiegły do domów poinformować o tym zajściu. Po kilkunastu minutach przed szkołą zaczęli gromadzić się rodzice. Ojcowie na czele z Andrearczykiem, Barbarczy-kiem, Daggą, Grabowskim, Kamińskim, Kłomskim, Koseckim, Pankowskim, Ro-cławskim, Suwalskim wyważyli drzwi do klasy, rozbroili nauczyciela, a broń przekazali sołtysowi Piotrowi Rocław-skiemu. W międzyczasie żona Schröt-tera, Pelagia, zatelefonowała na poste-runki żandarmerii w Osieku, Skórczu, Osiu i Czarnej Wodzie. Po godzinie przybył żandarm z Osieka Paweł Braun. Niebawem przybyli kolejni, łącznie 12 żandarmów, 8 z komendy powiatowej w Starogardzie. W wyniku tych wyda-rzeń dzieci przestały przychodzić na zajęcia szkolne. Żandarmi musieli więc

doprowadzać dzieci do szkoły, gdzie były znowu bite. Kazano im pisać po 100 razy w języku niemieckim: „Auf dem w Wege nach und ven der Schule darf nich polnisch gesprochen werben” („Na drodze do i ze szkoły nie wolno mówić po polsku”).W we wsi rozeszła się wieść, że i dru-gi nauczyciel, Gustaw Bressler, posiada rewolwer. Mieszkańcy udali się do An-toniego Kłomskiego, który pełnił funkcje Przewodniczącego Dozoru Szkolnego. Kłomski wraz z około dwudziestoma ojcami wtargnął do szkoły. Bressler nie chciał dobrowolnie oddać broni i wy-mierzył ją w Kłomskiego grożąc, że go zastrzeli. Ten jednak się nie przestraszył, odwrócił wymierzoną lufę i zabrał broń Bresslerowi. Następnie tłum udał się do sołtysa Piotra Rocławskiego, któremu przekazano broń.W tym czasie do Kasparusa przybył wójt Adolf Werkmeister, wezwany telefo-nicznie przez Pelagię Schrötter. Nie cze-kając na żandarmów ojcowie potrakto-wali nauczycieli kilkoma szturchańcami. Wójt z sołtysem udali się do szkoły, by wysłuchać, co mają do powiedze-nia nauczyciele. Następnie wójt kazał mieszkańcom rozejść się sprzed szkoły i udać się na salę do oberży Hermana Steege – vis a vis szkoły. Tam każdy mógł złożyć swoje żale. Zdarzenia te miały miejsce w czasie zajęć szkolnych, gdy tymczasem na sali Franciszek Gar-barczyk krzyknął, że nauczyciele znowu biją dzieci. Wybuchła wrzawa. Miesz-kańcy czym prędzej udali się do szkoły pod wodzą Antoniego Kłomskiego. Za nimi podążał Werkmeister. Gdy dotarł, zobaczył pod drzwiami klasy maltre-towanego i znieważanego Schröttera, natomiast Bressler leżał już na ulicy, wyrzucony z klasy. Dopiero po ener-gicznej interwencji wójta zaprzestano bić nauczycieli. Następnie ponownie wszyscy udali się do oberży Hermana Steege w celu wysłuchania sprawców napaści na nauczycieli. Przesłuchano ro-dziców - ojców. Po tych wydarzeniach dzieci w kasparuskiej szkole przestały strajkować.

110 lat temu wybuchł strajk szkolny w Kasparusie. W powstałych wtedy okolicznościach mogło do tego dojść, ale nikt wówczas nie przypuszczał, jak okrutne będą jego konsekwencje

Trwaliście silnie na kształt skałOpisanie strajku szkolnego w Kasparusie, jego przebiegu, zajść i konsekwencji wynikających z walki o mowę polską, jest niezwykle trudne bez uwzględnienia sytuacji politycznej w Prusach i uwarunkowań panujących we wsi i parafii

TEKST Eugeniusz Cherek

Nauczyciel wpadł w szał - zaczął bić trzcinką oporne dzieci...

W tej szkole w Kasparusie rozgrywały się opisane w tekście dramatyczne zdarzenia

Fot.

Tade

usz M

ajew

ski

Page 7: ISSN 2080-3486 |nr 4 | maj 2017 rok EGZEMPLARZ BEZPŁATNYstarogardgmina.kociewiacy.pl/main/images/stories/File... · 2017-05-31 · 2 Raport maj 2017 Tylko rodowici Kociewiacy znają

1e-mail: [email protected]

Warczak straszny był partyzant Brawurowy tekst Dominiki Gla-

zy z Osiecznej. Napisała o być

może pierwszym partyzancie

na Pomorzu.

W poszukiwaniu początków

Kanału Bytońskiego Każdy może odkryć źródła swojej Amazonki.

Może nią być równie dobrze Kanał Bytoński. Ju-

lia Zimnak jest zdumiona, że tak blisko Bytoni,

między szosą a torami kolejowymi, są tak pięk-

ne tereny. Jedyne, co się nie podobało, to to na

zdjęciu...

Romantyczne polowanie na lokomotywy Sfotografowaliśmy wszystkie

pojazdy (lokomotywy

– przyp. red.), jakie jeździły

i jeżdżą po polskich szlakach

– mówi Kamil Cesarz

z Czarnej Wody.

Ależ ona walczy w Internecie! Alexandra nagrała do Internetu około 800 utworów, śpiewa ok. 3 godziny dziennie, czerpiąc z tego radość. Ale myśli też o ka-rierze. Czy przez Internet można przebić się do realu?

Kraków - Jeleń. Dwie historie związaliśmy w całość Pasjonujący reportaż Joachima Choiny

na temat rodziny Czajów!

Refleksje człowieka przepytującego

Oskar Kamiński połączył swoje sprawozdania ze spotkań,

jakie prowadził w auli OPP w Starogardzie. Zdarzały się

momenty pełne grozy, np. jak eksplozje niesfornej komór-

ki, której nie umiał wyłączyć autor znakomitych książek

o Krzyżakach i rycerstwie polskim. Sympatyczne.

W całej Polsce bardzo popularne są konkursy o tematyce bożonarodzeniowej

i wielkanocnej. Od lat takie konkursy przeprowadza Ognisko Pracy Pozaszkolnej

w Starogardzie Gd. Efekty dwóch z nich przedstawiamy w GALERII na str. 12.

Zaskoczy Was różnorodność prac.

Oto zwycięzcy i osoby wyróżnione.

KATEGORIA: PRZEDSZKOLA I KLASY „0” SZKÓŁ PODSTAWOWYCH

PRACE INDYWIDUALNENagrody: Joanna Heksel – OREW

Skarszewy (op. mama Agnieszka Heksel).

Wyróżnienia: Karolina Schmidt – Przedszkole Samorządowe w Czersku (op. Karolina Grzonka); Filip Opatow-ski – Niepubliczny Punkt Przedszkolny „Oleńka” przy Polskim Stowarzyszeniu na Rzecz Osób z Niepełnosprawnością Intelektualną koło w Skarszewach (op. Kinga Durczak); Nadia Dolna – oddział przedszkolny przy PSP w Więckowach (op. Ewa Ryciak); Anastazja Koprow-

XIII Ogólnopolski Kociewski Konkurs na Pisankę Wielkanocną odbył się 23 marca.

konkursy wielkanocne

ska – Grupa „0” Żabki, ZKiW w Pin-czynie (op. Renata Jodko); Estera Baru-chowska – Niepubliczne Przedszkole „Plastuś” (op. Józef Olszynka); Tymon

Sławiński – Niepubliczne Przedszkole „Plastuś” (op. Józef Olszynka).

cd. na str. 12

OGNISKO PRACY POZASZKOLNEJ w Starogardzie Gdańskim nieregularnik ISSN 2083-1625 NR 8 (czerwiec 2017)

8 6

10,11

4,5

9

7Wspominamy

Page 8: ISSN 2080-3486 |nr 4 | maj 2017 rok EGZEMPLARZ BEZPŁATNYstarogardgmina.kociewiacy.pl/main/images/stories/File... · 2017-05-31 · 2 Raport maj 2017 Tylko rodowici Kociewiacy znają

2e-mail: [email protected]

Przełamać zawstydzenie P r z y s t a n e k P r ó b y

Do naszej świetlicy w Kościelnej Jani przychodzi sporo młodych osób. Niektórzy grają w pingpon-

ga, inni siedzą wytrwale przy kompute-rach, jeszcze inni pieką smaczne placki w kuchni albo w coś grają. Kiedy padło hasło – urządzamy spotkanie z senio-rami Kościelnej Jani i Starej Jani, pani Martyna wezwała na pomoc redaktora Tadeusza Majewskiego, prowadzącego koło dziennikarsko-twórcze w Ogni-sku Pracy Pozaszkolnej w Starogardzie. A ten po przyjeździe rzucił: – Zrobimy w formie programu telewizyjnego. Po kilku próbach zostałam prowadzącą program. Ale skąd artyści? – Każdy może być piosenkarzem, aktorem, magikiem, każdy ma jakiś talent – mówił pan Ta-deusz. Ok, mamy różne talenty, ale to nie takie proste wystąpić publicznie, trzeba przezwyciężyć zawstydzenie. Nie wiem, jak pan Tadeusz przekonał chłopaków gimnastyków, bo na po-czątku mówili - nie i nie, a potem nagle zamienili się we wspaniałych artystów mojego programu w TV Kościelna i Sta-ra Jania. Oto moi bohaterowie podczas przygotowań do spotkania z seniorami...

Spotykaliśmy się co tydzień, robi-liśmy rozmaite próby. Powoli zbliżał się czas pierwszego publicznego występu...

Przygotowania do wielkiej imprezy w „zwariowanej świetlicy” w Kościelnej Jani

Mam 14 lat i mieszkam w Starej Jani.

W przyszłości chciałabym zostać

psychologiem albo przynajmniej jakimś

lekarzem :). Dużą rolę w moim życiu odgrywa muzyka.

Szczerze mówiąc słucham wszystkiego, co wpadnie

mi w ucho, od klasyków, po rocka, rap. Moim idolem

jest Adele. Od dziecka słuchałam jej muzyki, a od kilku

lat zaczęłam zagłębiać się w jej historię życia, poznaję

piosenki i zostałam jej fanką. Z pozostałych artystów

uwielbiam też Kaliego, Taco Heminqway'a, Quebonafide,

Drake’a. Z zespołów wyróżniam Nirvane, Bring Me

the Horizon, Guns’n’roses. Lubię pisać. Najbardziej

opowiadania. Czytam również książki. Uwielbiam

horrory, dramaty. Stephen King to mój ulubiony pisarz.

Nikola Jaśkowska (10 lat) brała udział w konkursie muzycznym The Voice of Kopytkowo. Zdobyła tam 2. miejsce. Mówi, że bardzo lubi śpiewać. Śpiewa w scholi parafialnej w Kościelnej Jani. Nikola chce być manicurzystką (praktykuje). Podej-rzewam też, że lubi gotować. Zawsze, gdy robimy babeczki czy coś innego, nam pomaga. Często sama nawet coś proponuje, żebyśmy to zrobili

Dawid ma 16 lat. Ćwiczy Street-Workout. Zainspirował się tym sportem jego kolega Maciek (tak samo Grzesiek). Zaczął interesować się SW mając 14 lat. To on pokazał swoim kolegom ten sport. Oglądali dużo filmików na YouTube i rzekli: dlaczego nie mamy spróbować? Ćwiczył wtedy przez rok. Potem miał dwuletnią przerwę. Za namową Maćka zaczął ćwiczyć ponownie około dwa tygodnie temu

Maciek ma 16 lat. Ćwiczy Street - Wor-kout mieszając w to kalistenikę. Zaczął ćwiczyć od 28 maja 2016 roku. Osiągnął bardzo duży progres przez te ponad dziewięć miesięcy. Jego idolem jest Kura Workout. Mówi, że chciałby kiedyś robić takie figury sportowe, jak on. Aktualnie uczy się robić ,,back lever” i ,,press to handstand”

Grzegorz ma 14 lat i ćwiczy kalistenikę oraz Street-Workout. Zainspirował się swoim kolegą – Maćkiem Łytkowskim, którego już poznaliście. Grzesiu dołączył do tego sportu 21.10.2016r. W krótkim czasie osiągnął duży progres. Ćwiczy 5 razy w tygodniu po godzinie. Ćwiczy, żeby mieć lepsze samopoczucie psychiczne. Grzesiu nauczył się stania na jednej ręce w niecały miesiąc. Mówi, że nie było trudno się tego nauczyć. Nudzi go Facebook. Nie wie, co będzie chciał robić w przyszłości

Pani Martyna Klasa jest świetliczanką w ,,zwariowa-

nej świetlicy” w Kościelnej Jani – jak to pan Majewski

kiedyś powiedział. Stworzy-ła tu bardzo sympatyczną,

rodzinną atmosferę. Począt-kowo było ciężko, lecz udało

jej się nas zintegrować. Pani Martyna mówi, że dużo zdziałały nocki w świetlicy.

Pracuje już tutaj od września 2014 roku. To ona sprawia, że w świetlicy nigdy nie jest mo-notonnie i każdy wychodzi ze

swoimi pomysłami

Marta Zalas

Redaktor: Tadeusz Majewski | skład i opraco-wanie graficzne: Katarzyna Łukowicz | projekt winiety: Anna Burczyk.Pismo wydano przy współpracy Kociewskiego Stowarzyszenia Edukacji i Kultury „Ognisko”

Page 9: ISSN 2080-3486 |nr 4 | maj 2017 rok EGZEMPLARZ BEZPŁATNYstarogardgmina.kociewiacy.pl/main/images/stories/File... · 2017-05-31 · 2 Raport maj 2017 Tylko rodowici Kociewiacy znają

3e-mail: [email protected]

P r z y s t a n e k IMPREZA

nagrodzili naszych artystów gromkimi oklaskami!

Po długich przygotowaniach, licznych próbach i zmianach scenariusza 17 marca 2017 r. odbyło się bardzo ważne spotkanie w świetlicy wiejskiej w Kościelnej Jani, zorganizowane dla seniorów

Seniorzy

Jak już pisałam wcześniej, urzą-dziliśmy coś w rodzaju progra-mu telewizyjnego. Zresztą sami

popatrzcie na jedno ze zdjęć - na stole mamy planszę z napisem „Te-lewizja Stara Jania i Kościelna Jania”.

Oczywiście przygotowano drob-ny poczęstunek z kawą i herbatą.

Spotkanie rozpoczęło się o godzinie 18.30. Program pro-wadziłam z Darią Suszewską. Lu-dzie zaczęli przychodzić przed czasem. Szkoda, że prawie wszy-scy byli z Kościelnej Jani, ze Sta-rej Jani przyszła tylko jedna osoba.

Zaczęliśmy - zgodnie ze sce-nariuszem - od przywitania gości przez świetliczankę Martynę Klasę - dziennikarza Tadeusza Majewskie-go, dyrektora GOKSIR-u - Bartło-mieja Kozłowskiego oraz prowadzą-cych (kolejność jest przypadkowa).

Cześć artystyczna wypadła feno-menalnie. Trzech chłopaków, Maciej Łytkowski, Dawid Zalas i Grzegorz Pakuła, bez tremy zaprezentowało swoje umiejętności gimnastyczne, uściślając umiejętności w takich dyscyplinach sportu, jak kalenistyka czy street workout. Pokazali cudow-ny występ, za co zostali nagrodzeni gromkimi brawami. Oznaczało to, że publiczności też się podobało. Po wy-stępie gimnastycy udzielili krótkich wywiadów naszej telewizji. Mówili, że wszystko, co zostało przedstawio-ne, opanowali w domu i że niestety nie ma gdzieś blisko warunków do ćwiczeń. Zostało to zapamiętane i później wzięte pod uwagę. Pojawiły się plany, żeby obok świetlicy zamon-tować drążki, barierki itp., by chłopcy mogli dalej rozwijać swoje talenty.

Gościliśmy również piosen-karkę, Nikolę Jaśkowską. Zaśpie-

wała dla nas dwa razy. Jedną pio-senkę polską, a drugą angielską. Również nagrodzono ją brawami.

Podczas rozmów z emerytami można było się dowiedzieć o wielu ciekawych sprawach z dawnych lat. Na przykład... Dawniej w Kościelnej Jani był rzeźnik, fryzjer, sklep ko-lonialny. Na pokój mówiono izba. W takiej jednej izbie spało po 12 osób. Za czasów PGR-ów - Państwowych Gospodarstw Rolnych - w świetlicy w Starej Jani (budynek, w którym dziś mieszka pan Gardzielewski) mieściła się sala z tak zwanym klubem. Klub trzy razy w tygodniu organizował wyjazdy do kina. Pociągi kursowały na trasie: Smętowo - Skórcz - Osiecz-na albo Starogard (rozjazd w Skór-czu). Zimą zjeżdżano z górki na bo-isku (ta „tradycja” zachowała się do dzisiaj, chociaż, jak mówią starsi, śniegu kiedyś spadało o wiele więcej).

Ludzie na początku niezbyt chęt-nie udzielali odpowiedzi, ale póź-niej już się rozkręcili. Rozmawiali ze sobą, prowadzili żywe dyskusje.

W międzyczasie odbyła się lote-ria. Do wygrania książki autorstwa pana Tadeusza. Było troje zwycięz-ców. Niestety, dziennikarz i pisarz nie przywiózł więcej egzemplarzy, a lu-dzie byli zainteresowani kupnem. Pan Tadeusz obiecał, że przywiezie na-stępnym razem. Trzymamy za słowo!

Spotkanie zostało przepro-wadzone tak, jak zaplanowaliśmy,

a nawet przekroczyło trochę gra-nicę planu, nad którym pracowa-liśmy kilka tygodni. Świetliczanka komunikowała się z dziennikarzem przez Fb w sprawie przyjazdów i przekazywała nam, że tego a tego dnia odbędzie się próba. Dzieci mia-ły okazję uczyć się też gry w tenisa. Lekcje przeprowadzał pan Majewski.

Ludziom tak się spodobała taka forma spotkania, że niektórzy wyszli ze świetlicy dopiero po godzinie 22. Kilka dni temu jedna z pań zapyta-ła panią Martynę, kiedy następne.... Trzeba to koniecznie powtórzyć!

Marta Zalas

Śpieszcie się z zapisywaniem historii starszych

ludzi, swoich dziadków, również starszych miesz-

kańców miejscowości, w jakich mieszkacie. Zrobiła to

Dominika Glaza („Warczak, straszny był partyzant”

– str. 7). Niektórzy mają naprawdę kawał życia do

opowiedzenia. Niezwykłą historię opowiedział nam

Józef Pukała, mieszkaniec Jezierc (gm. Zblewo). Już

na początku mówił, że wszystko opowie i umrze. I tak

się stało. Opowiadał o mordach UPA na ludności pol-

skiej w Orzechowcu nad rzeką Zbrucz, gdzie mieszkał

i skąd wszyscy Polacy wyjechali. Cześć zamieszkała

w Jeziercach. Wieś została jakby przeniesiona. Nawet

sołtys z Orzechowca został sołtysem w Jeziercach.

Uczestnik koła dziennikarsko-twórczego Ogniska

Pracy Pozaszkolnej Krzysztof Banul nagrał kamerą tę

opowieść. Trwa ponad 2 godziny. OPP przekaże doku-

ment Instytutowi Pamięci Narodowej. K.B.

Spisujcie historie swoich

dziadków!

Page 10: ISSN 2080-3486 |nr 4 | maj 2017 rok EGZEMPLARZ BEZPŁATNYstarogardgmina.kociewiacy.pl/main/images/stories/File... · 2017-05-31 · 2 Raport maj 2017 Tylko rodowici Kociewiacy znają

4e-mail: [email protected]

Refleksje przepytującego P r z y s t a n e k PODSUMOWANIA

Paweł Pizuński. O Krzyżakach i polskich rycerzach

Moim debiutem było spotkanie z Pawłem Pizuńskim, do którego do-szło 26 października 2016 r. w auli OPP. Rozmówca okazał się osobą o ogromnej, eksperckiej wręcz wiedzy nt. Zakonu Krzyżackiego, a także dziejów stanu ry-cerskiego w Polsce. Była to dyskusja cie-kawa, z której można było wiele wynieść, ale zarazem niełatwa. Pan Pizuński jest osobą, która mówi dużo i której ciężko przerwać. Mając to na uwadze starałem się zadawać bardziej ogólne pytania, by pozwolić interlokutorowi na swobodne rozwinięcie myśli. Taka strategia zdała egzamin i myślę, że było to odpowiednie posunięcie, co potwierdziły owacje, ja-kie pan Pizuński usłyszał na koniec spo-tkania. Ciekawym akcentem „michał-kowym” było zdarzenie z… telefonem komórkowym. W tekście opisującym spotkanie z października 2016 r. pisa-łem: „Nie obyło się także bez dawki hu-moru – mianowicie podczas spotkania panu Pizuńskiemu kilka razy zadzwo-nił telefon i miał on pewne problemy z jego wyciszeniem, jednak ostatecznie wszystko skończyło się pomyślnie”. Cała sytuacja wydaje się z pozoru komiczna, jednak dla prowadzącego jest trudna i niezręczna zarazem. Trudna - bo taka niezaplanowana przerwa w rozmowie może ją, kolokwialnie mówiąc, „spalić”, zaś niezręczna - bo po prostu ciężko się zachować w takim momencie. Zachować powagę czy obrócić w żart? - dalej nie odpowiedziałem sobie na to pytanie, ale jeżeli podobna sytuacja przydarzy mi się w przyszłości, nie będę miał problemu z jej rozwiązaniem.

Od października 2016 r. co jakiś czas prowadzę w Ognisku Pracy Pozaszkolnej w Starogardzie Gdańskim spotkania z ludźmi, których życiem kieruje pasja, zazwyczaj historyczna. Do moich rozmówców za każdym razem podchodzę z nastawieniem, że należy rozmawiać z każdym człowiekiem i że z każdej rozmowy można wiele wynieść. Muszę przyznać, że z trzech spotkań, jakie poprowadziłem w ciągu tych siedmiu miesięcy, coś wyniosłem. Z jednej rozmowy mniej, z drugiej - więcej, ale po każdej dyskusji czułem, że czegoś się nauczyłem.

Regina Kotłowska. O historii, archeologii i... czarownicach

Kolejne spotkanie to już grudzień i Regina Kotłowska - dokładnie 16 grud-nia 2016 rozmawiałem z mieszkanką

Paweł Pizuński otrzymał

korespondencyjne pytanie

od osoby, która nie mogła

być na spotkaniu: Co wiado-

mo o werkmistrzu Teodocie

z Florencji, który zbudował

Starogard? Znawca tematu

„Krzyżacy” odpowie-

dział ogólnie o gotyckich

budowlach wzniesionych

na terenie ówczesnego

państwa krzyżackiego. To

nie zakonnicy budowali.

W owym czasie po Europie

wędrowały grupy murato-

rów stawiające kościoły,

zamki i miasta

Duże zainteresowanie wzbudziły zbiory starych zdjęć pani Reginy

Niesforna komórka nie dawała spokoju. Jak każdy wybitny historyk, zanurzony w czasach średniowiecznych, pan Paweł nie potrafił jej wyłączyć. Te przerywniki z komórką były bardzo sympatyczne

Żeby pisać książki i artykuły do poważnych historycznych czasopism o Pomorzu, trzeba nauczyć się czytać niemieckie pismo gotyckie. Sporo bardzo interesujących tematów jest także w starych gazetach. Dzięki umiejętności czytania gotyku powstał „Pierwszy pitawal gdański, czyli zbrodnia nad Motławą”. Bardzo dobrze sprzedawały się książki Pizuńskiego: „Sekretne sprawy Krzyżaków”, „Poczet wielkich mistrzów krzyżackich” i „Wielki leksykon rycerstwa polskiego”

Wolentala, nauczycielką historii, pasjo-natką archeologii. Pani Regina podczas rozmowy pokazała, że podchodzi do historii z pasją, mimo wielu lat pracy w zawodzie nauczyciela. Opowiadała ona m.in. o znaleziskach archeologicz-nych w swoim... ogrodzie! Było cieka-

Regina Kotłowska pokazuje

drewnianą kulę armatnią

czlowieka

Page 11: ISSN 2080-3486 |nr 4 | maj 2017 rok EGZEMPLARZ BEZPŁATNYstarogardgmina.kociewiacy.pl/main/images/stories/File... · 2017-05-31 · 2 Raport maj 2017 Tylko rodowici Kociewiacy znają

5e-mail: [email protected]

Refleksje przepytującego

starogardzianin od urodzenia, dwukrotny laureat Ogólnopolskiej

Olimpiady Wiedzy Historycznej i zwycięzca XII edycji Konkursu Wiedzy o Niemczech

„Deutsch-Land-Nachbarland”. Lubi historię, sport, interesują go także aktualne

wydarzenia. W „Zielonym Autobusie”, piśmie Ogniska Pracy Pozaszkolnej

w Starogardzie – kolo dziennikarsko-twórcze, realizuje swoją dziennikarską pasję

z dzieciństwa, pisząc teksty historyczne oraz relacje ze spotkań w Ognisku Pracy

Pozaszkolnej, które prowadzi. Spokojny, cierpliwy, wytrwały.

Oskar Kaminski

uzupełniana. Na spotkaniu zaprezen-tował swoją wizję muzeum poświęco-nego zbrodni, które miałoby najpierw powstać w Internecie, a także zaprezen-tował efekty swojej drugiej pasji - cy-frowo odnowione i pokolorowane stare zdjęcia. Później została przedstawiona wizja muzeum realnego, które miałoby funkcjonować obok tego internetowego: „Ma to być wystawa stała wraz z życio-rysami zamordowanych. To ma zrobić na odwiedzających wrażenie - pada tutaj przykład muzeów żydowskich, w któ-rych wystawy są podobnie zbudowane. Pada opinia, że polskie wystawy bardziej skupiają się na przedmiotach niż na zdjęciach i ludziach”. Oprócz tego swój referat nt. Szpęgawska wygłosił Joachim Choina, student studiów magisterskich na Wydziale Historycznym Uniwersy-tetu Gdańskiego, od 6 lat uczestnik koła dziennikarskiego OPP. Joachim w re-feracie zauważył, że lista ofiar zbrodni może być zaniżona, co znakomity gość spotkania Ryszard Szwoch skomento-wał uwagą, że może być przeciwnie. To spotkanie różniło się trochę od poprzed-nich; dużą część stanowiły dyskusje na temat rozmiarów zbrodni i różnego ro-dzaju aspektów dotyczących przyszłego (?) muzeum. Na spotkaniu obecni byli przedstawiciele mediów: Radia Głos oraz „Gazety Polskiej Codziennie”, któ-rzy po zakończeniu dyskusji chętnie wy-pytywali pana Pliszkę o szczegóły jego autorskiej koncepcji. Piotr Pliszka zaś niezmiennie odpowiadał, że inspiracją dla niego były wnioski podnoszone od lat przez red. Tadeusza Majewskiego. Ta rozmowa dała impuls do powołania sto-warzyszenia dziającego na rzecz utwo-rzenia muzeum zbrodni szpęgawskiej, do której dołączył również autor tego tekstu.

Każde z tych spotkań było nieco inne i, na swój sposób, specyficzne. Z perspektywy czasu cieszę się jednak, że wziąłem w nich udział jako modera-tor. Nic bowiem nie poszerza naszych horyzontów myślowych tak, jak dysku-sja i wymiana poglądów.

Oskar Kamiński

wie, ponieważ rozmówczyni przyniosła rekwizyty, m.in. drewnianą kulę ar-matnią. Takie smaczki zawsze uatrak-cyjniają spotkania - można dzięki temu wręcz „dotknąć historii”, odkrytej dzięki wykopaliskom. Oprócz tego było o… cza-rownicach - pisałem wtedy o tym tak: „Było także o legendach kociewskich oraz czarownicach, które ginęły na sto-sach za faktyczne lub wyimaginowane winy. Tutaj moja rozmówczyni przy-toczyła fakt, iż ostatni proces o czary odbył się w XVIII wieku, co było swego rodzaju ewenementem w tym okresie. Po wywiadzie posypały się pytania pu-bliczności, najbardziej zaciekawionej

właśnie tematem kociew-skich czarownic”. Faktycz-nie temat czarownic stał się niejako drugim leitmoti-vem tamtego spotkania. Były także swego rodzaju „wolne wnioski” - pytania różnej natury, niekoniecz-nie związane z tematem spotkania. Wtedy, jeszcze dość nieśmiało, zaczęto mówić o potrzebie ko-ciewskiego archiwum cy-frowego. Jak okazało się niespełna trzy miesiące później, idea ta, przynaj-mniej w jakiejś części,

miała okazję się spełnić…

Piotr Pliszka. O zbrodni w Lesie Szpęgawskim i muzeum

Trzecie i jak do tej pory moje ostat-nie spotkanie odbyło się 14 marca 2017 roku. Tym razem moim rozmówcą nie był zawodowy historyk, a pasjonat - Piotr Pliszka. Pan Piotr, syn nauczycie-la, zainteresował się tematem zbrodni w Szpęgawsku. Udało mu się sporządzić elektroniczną wersję listy ofiar zbrodni szpęgawskiej, która jest sukcesywnie

Na zakończenie kwiaty

Piotr Pliszka pokazuje twarze ofiar hitlerowskiego mordu w Lesie Szpęgawskim. Akurat widać za plecami twarz jego dziadka, nauczyciela Trochę ze Karolewa

Ryszard Szwoch zadał istotne pytanie: A skąd wiadomo, że pomordowanych w Lesie Szpę-gawskim prawdopodobnie jest mniej? Wiele na to wskazuje, że jest ich więcej

Od lewej: Joachim Choina,

Piotr Pliszka i Oskar

Kamiński

Dzięki mediom sprawa koncepcji muzeum stała się głośna

P r z y s t a n e k PODSUMOWANIA

Page 12: ISSN 2080-3486 |nr 4 | maj 2017 rok EGZEMPLARZ BEZPŁATNYstarogardgmina.kociewiacy.pl/main/images/stories/File... · 2017-05-31 · 2 Raport maj 2017 Tylko rodowici Kociewiacy znają

6e-mail: [email protected]

Co to jest śpiewanie? W zasadzie to nic trudnego, tylko trzeba chcieć. Nasz umysł, wszystkie złe myśli są naszym największym wrogiem, peszą nas, powodują więcej wątpli-wości itp. Czy to się uda? Czy nie ośmieszę się przed kimś? Takich pytań może być mnóstwo, ale czy one naprawdę są potrzebne? Chyba sami jesteście w stanie sobie odpowiedzieć na to py-tanie. Zawsze należy pamiętać, że śpiewacie dla siebie. Wracając jeszcze do wątpliwości.

Śpiewasz dobrze? Nie bój się tego pokazać. Pamiętaj, że nie od razu zaśpiewasz jak gwiaz-da. Musisz poćwiczyć.

Znane przysłowie mówi: „Praktyka czyni mistrzem”. Stań się tym „mistrzem”, poćwicz. Kilka uwag, tak prosto ode mnie. Jeżeli śpie-wasz dla publiczności, nigdy się nie bój, a tym bardziej nie nakręcaj tego strachu. Wrzuć na luz, potocznie mówiąc. Występujesz tam dla siebie, ewentualnie, żeby inni mogli po-

słuchać twojego pięknego głosu. Nie przejmuj się, że z początku zadrżą ci kolana lub głos. To tylko naturalny, ludzki odruch, zwany też stresem. Druga uwaga. Chodzi o to, żeby ten głos zabrzmiał. Jeżeli każdy z nas śpiewałby sobie cichutko pod nosem, to nigdy nie po-wstałoby coś takiego, jak musicale, opery czy też zwykłe piosenki solowe, które słuchamy na co dzień. Trzecia, jeżeli wiesz, że dobrze śpiewasz i mówi Ci to dużo osób, to uwierz mi - tak jest. Nawet jeśli znajdą się osoby, które będą Cię krytykować, a będzie ich niewielu, nie przejmuj się nimi, bo te osoby czegoś Ci zazdroszczą. Czwarta, ostatnia i dość ważna rada. Nigdy się nie wywyższaj, tylko dlatego, że lepiej Ci idzie śpiewanie. Bądź skromną oso-bą. Jeżeli naprawdę dobrze sobie radzisz, to wybiorą Ciebie do zaśpiewania czegoś, a jeśli nie, to nie wiedzą, co tracą.

Agata Mroczkiewicz

Wykonuje głównie rock, pop i rap. Ma konta na Fb (po-nad 4 tysiące znajomych,

w tym mnóstwo fanów), na You Tube i na portalu ISing.pl, gdzie wrzuca na-grane przez siebie filmy. Oprócz muzy-ki interesuje się survivalem, fotografią, architekturą, psychologią, astronomią i motoryzacją. Uwielbia zwierzaki. Ma w sobie mnóstwo energii i zapału. Chce być perfekcjonistką w tym co robi.

Ależ ona walczy w Internecie!

Nie bój się śpiewaćAgata Mroczkiewicz

Alexandra nagrała do Internetu ok. 800 utworów. Od kilku lat ma stworzone przez siebie studio w domu. Śpiewa ok. 3 godziny dziennie, czerpiąc z tego radość. Jest w tym, co robi, bardzo autentyczna, pogodna i spontaniczna. Internet to za mało, żeby zrobić karierę muzyczną, więc ma zamiar wystąpić w „Mam talent”

Jestem uczennicą

I LO w Starogardzie

o profilu biologiczno-

matematycznym.

Interesuję się sportem,

a w szczególności piłką ręczną

i kajakarstwem. Kocham też śpiewać,

dlatego należę do lokalnego zespoły

wokalnego. Przez cały czas staram się

rozwijać swoje pasje. Myślę o studiach

leśniczych w Poznaniu. W wolnym

czasie lubię spotykać się ze znajomymi

lub samotnie wędrować po lasach

mając głowę w chmurach.

Burmistrz Czarnej Wody na występie w Ognisku Pracy Pozaszkolnej. Z apa-ratem Krzysztof Banul

P r z y s t a n e k ŚPIEW

zaśpiewała lub powiedziała jakiś wier-szyk.

- Udało ci się już zarobić coś dzięki muzyce?

- Prawie za każdy występ wpada mi jakiś grosik do kieszeni. :)

- Twoje studio domowe wygląda imponująco…

- Tak... Stworzyłam je sobie sama. Zaczynałam od najgorszego sprzętu, a teraz pnę się w górę i kupuję coraz lep-szy sprzęt.

- Zdarzyło ci się kiedyś pomylić w tekście piosenki? Przy tylu występach na żywo to chyba prawie nieuniknione…

- Pomyłka lub zapomnienie tekstu jest u mnie jak codzienność, dlatego też na każdym występie w razie „w” mam kartki z tekstem.

- Masz na koncie pierwsze sukcesy w konkursach, również w Internecie. Który z występów wspominasz najle-piej, a który najgorzej?

- Sukcesów już trochę mam. Naj-gorzej wspominam występ w szkole. Przedstawiłam swoją piosenkę, rap. Stres był okropny. Najlepiej zaś wspomi-nam występ w Skórczu. Z tego występu jestem dumna. Wszystko wyszło tak, jak chciałam.

- Z całą pewnością te wszystkie suk-cesy zawdzięczasz samozaparciu…

- Moje sukcesy zawdzięczam rodzi-nie, przyjaciołom, a również samej sobie.

- Z tego co wiem, napisałaś też wła-sną piosenkę, patriotyczny rap na świę-to 3 Maja.

- Owszem, napisałam, ponieważ pani mnie o to poprosiła i podjęłam się tego wyzwania.

- Twoje zainteresowania. Survival? Skąd się to wzięło?

- Survival? Heh.. Zainteresowanie, które chcę spełniać dopiero, gdy osiągnę pełnoletniość.

- Oczywiście nie tylko survival, wspo-mniałaś wcześniej także o fotografii..

- Tak. Ostatnio chciałam kupić sobie aparat, ale niestety nadeszły ważniejsze wydatki, mikrofon, telefon.

- Kolejne z twoich zainteresowań – architektura... Ja również bardzo lubię tę dziedzinę.

- Tak, uwielbiam architekturę.- Uwielbiasz zwierzęta. Masz ja-

kieś w domu?- Miałam świnkę morską, niestety,

zdechła na zawał. Miałam też kota, lecz „wykurzył” go mój pies - owczarek nie-miecki, Bruno.

- Ostatnio także motoryzacja… Przyznam, że nie mam o niej pojęcia, za to psychologia od zawsze mnie inte-resowała.

- Cieszę się, że masz podobne za-interesowania. Psychologia. Tak. Lubię czasami pobawić się w psychologa i po-magać innym rozwiązywać ich proble-my.

- A jak radzisz sobie w szkole? Jesteś typem humanisty czy raczej pewniej czujesz się w naukach ścisłych?

- Radzę sobie jako tako. Jestem ra-czej typem humanistki.

- Do twoich ulubionych wykonaw-ców należy między innymi Maryla Ro-dowicz…

- Tak, uwielbiam piosenki Rodo-wiczki. Jedną nawet zaśpiewam na dzi-siejszym spotkaniu.

- Grzegorz Tarnau, świetny wyko-nawca poezji śpiewanej… Czy ten typ muzyki też kiedykolwiek wykonałaś?

- Jego piosenki nie należą do ła-twych, ale ja ze wszystkim się mierzę.

- A co sądzisz o innych gatunkach muzyki, na przykład o muzyce klasycz-nej? Ja na przykład kocham skrzypce…

- Czasami zdarzy mi się posłuchać, ale rzadko. Skrzypce też lubię, elektrycz-ne.

- Życzę ci dalszych sukcesów oraz spełnienia marzeń, zarówno w muzyce, jak i poza nią.

Agata radzi

Ma już na swoim koncie pierw-sze sukcesy: 4. miejsce w konkursie radia RMF (brało udział 10 tys. osób), 1. m. w konkursie muzycznym orga-nizowanym przez Bank Spółdzielczy Skórcz, 1. m. w szkolnym konkursie piosenki anglojęzycznej, 1. m. w kon-kursie „Muzyczny skarb”. Brała udział w muzycznym konkursie „Talenty na Pomorzu”, w konkursie organi-zowanym przez radio Young gstars na portalu ISing. Ma dopiero 15 l. (II kl. gimnazjum w Czarnej Wodzie) i wierzy w swoją szczęśliwą gwiazdę.

Do jej ulubionych wykonawców na-leżą: Maryla Rodowicz, zespół „Bracia” Cugowscy (Piotr i Wojtek oraz ojciec –

Krzysztof – założyciel słynnej „Budki Suflera” – piosenki: „Nad przepaścią”, „Niepisane”, „Po drugiej stronie Chmur”, „Wierzę w lepszy świat”) i Grzegorz Tar-nau.

Marcin Wojak rozmawia ze spontaniczną piosenkarką Alexandrą Wegner

- Opowiedz o sobie. Śpiewasz od 5. roku życia tak?

- Tak, od 5. lub 6. roku. Co do tego nie jestem pewna :)

- A od kiedy zaczęłaś nagrywać w Internecie?

- Od roku 2010 r., czyli gdy miałam 8 lat.

- Jakie były początki?- Nie umiałam jeszcze wtedy tak

dobrze śpiewać i byłam wyśmiewana. Dzisiaj za to te osoby, które naśmiewały się ze mnie, proszą o dedykację pod na-graniami. :)

- Pamiętasz swój pierwszy występ publiczny?

- Tak, pamiętam. W podstawów-ce, gdy byłam zuchem. Pani zawsze na przedstawienia itp. prosiła mnie, bym

Page 13: ISSN 2080-3486 |nr 4 | maj 2017 rok EGZEMPLARZ BEZPŁATNYstarogardgmina.kociewiacy.pl/main/images/stories/File... · 2017-05-31 · 2 Raport maj 2017 Tylko rodowici Kociewiacy znają

7e-mail: [email protected]

P r z y s t a n e k HIST ORIA

W lasach otaczających Osieczną ukrywało się wielu zbiegłych ludzi. Oczywiście dlatego,

że były idealnym miejscem do ukrycia (sama Osieczna jest ze wszystkich stron otoczona lasami i leży daleko od innych miejscowości). Możliwie, że również względu na pomoc wiejskiej ludności, dzięki czemu ukrywający się nie byli skazani na głód.

26 października 1939 r. do Brzeźna (kiedyś powiat starogardzki, obecnie tucholski) przyjechali Niemcy z Osowa Leśnego i Borzechowa. Wyprowadzili czterech mieszkańców Brzeźna do lasu w kierunku Osiecznej - Pawła Gliniec-kiego i Franciszka Warczaka oraz ich synów, Józefa Glinieckiego i Feliksa Warczaka.

Najpierw zastrzelili ojców. Synom kazali wykopać groby dla nich i dla sie-bie.

Feliks, załamany śmiercią ojca, rzu-cił się na jego ciało, by uścisnąć go po raz ostatni. Wówczas Niemiec uderzył go karabinem i kazał mu wstać, bo te-raz na nich przyszła kolej. Hitlerowiec na chwilę się zagapił, a chłopak wyko-rzystując okazję uderzył go w twarz i ku-zyni uciekli do lasu. Byli jedynie w kale-

szpitalem i jakie rzeczy ma przynieść ze sobą. W ustalonym dniu brat przyszedł pod szpital, lecz Feliks był stale pilnowa-ny. Brat Feliksa czekał na okazję. I nade-szła. Niemcy na chwilę otworzyli drzwi i brat Warczka poturbował ich, wziął brata na plecy i uciekli do lasu.

Razem z Warczakiem ukrywał się Antoni Warachewicz, pochodzący z Suchobrzeźnicy. Pracował w tarta-ku w Łobodzie. Został aresztowany za sabotaż, następnie przewieziony do Tucholi na żandarmerię. Warache-wicz także wykazał się sprytem. W le-sie za Śliwicami poprosił o pozwolenie na udanie się za krzaki za potrzebą. Na moment go wypuścili, każąc zo-stawić buty. A on i tak uciekł, boso. Krótko przebywał z Warczakiem, gdyż złapano go przed Świętami Bo-żego Narodzenia w 1943 r. Chodził po okolicznych domach i prosił o jedze-nie w miejscowości Gzele. Złapano go i osadzono w obozie Stutthof. W marcu został stracony przez ścięcie. Wówczas na osieckich płotach pojawiły się ogło-szenia mniej więcej o takiej treści:

„Dzisiaj został ścięty Polak Antoni Warachewicz za napady z bronią, gwał-ty, kradzież” itp.

sjanie ruszyli za Polaka-mi do ich bunkra i tam zamieszkali.

Zrzuty żołnierzy na spadochronach na tych obszarach stawa-ły się coraz częstsze. Tak przybyli też żoł-nierze polskiej armii ze Wschodu. W jednej z grup był niemiec-ki szpieg. Zamieszkał z partyzantami, zdo-był informacje i uciekł do Błędna, do niemieckiego nadleśni-czego. Zawiadomił go, kim jest i prze-kazał mu zebrane informacje oraz wy-jawił miejsce pobytu partyzantów.

27 października 1944 r. Niemcy zorganizowali obławę pod Błędnem. Tego dnia w rejonie Łuby – Brzeźna – La-ski – Zazdrość – Stara Rzeka odbyła się największa bitwa partyzancka na Po-morzu w okresie okupacji. W obławie brała udział żandarmeria, elewi szkoły policyjnej, żołnierze Wehrmachtu, od-działy Jagdkommando (źródła różnie podają - od 700 do 1000 żołnierzy). Okrążone zostały trzy radzieckie grupy desantowe i dwa partyzanckie oddziały: Feliksa Warczaka z Brzeźna (20 osób) i H. Bukowskiego. Walka trwała cały dzień. Poległo wielu Niemców, a „od naszych poległ jeden z Kasperusa”, którego imie-nia pan Jan Włoch nie jest w stanie so-bie przypomnieć. Ciężko ranny został powstaniec z Suchobrzeźnicy i ranna w rękę Weronika Redzimska ze Zdrój-na (gmina Osieczna). Weronika wraz z siostrą Marią uciekły ze Zdrójna do brata Czesława, by pomóc w walce. W nocy partyzantom udało się wydo-stać z oblężenia.

Po jakimś czasie do Zdrójna przy-jechali Niemcy. Wśród nich był szpieg spadochroniarz. Jego zadaniem było rozpoznanie po twarzach, kto był party-zantem lub kto im pomagał. Na szczęście nikogo nie rozpoznał, gdyż ci, którzy mogli zostać zdemaskowani, poukry-wali się. Ranna Weronika zmarła w sto-dole na sianie z powodu braku pomocy lekarskiej. Konała w obecności siostry w straszliwych męczarniach. Zosta-ła pochowana pod lasem. Po wojnie, 8 kwietnia 1945 r., po ekshumacji jej pro-chy złożono na cmentarzu w Osiecznej. W czasie obławy pod Błędnem Warczak był dowódcą, przewodził zarówno Pola-kom, jak i Rosjanom.

W czasie wyzwolenia naszych tere-nów Feliks Warczak wraz z oddziałem radzieckim doszedł do Osiecznej. Wie-czorem 19 lutego jego oddział nocował nad rzeczka Prusiną, koło zabudowań Augustyna Kołodziejczyka, przy ru-inach młyna. Rano skoro świt wyruszyli w kierunku centrum Osiecznej, wyzwa-lając ją. Warczak doszedł aż do Klanin, a stamtąd wrócił do domu, do Brzeź-na. „Warczak – straszny był partyzant. Po wojnie raz rzekł do Kaźmierczaka: ‚Słuchaj Stasiu, żeby wszyscy zabili

tylu Niemców, co ja, to by nie było Nie-miec’”. Opowiadał też Stanisławowi, jak na torze kolejowym Osieczna – Szlachta ustrzelił za jednym strzałem dwa jelenie.

Po wojnie Warczak został soł-tysem w Kierwałdzie, a potem kupił dom w Skórczu i tam zamieszkał. Tę całą historię opowiedział panu Janowi Włochowi, a pan Jan opowiedział z kolei ją mi.

Feliks Warczak był bohaterem, podobnie jak inni partyzanci działają-cy w naszych lasach. Współpracowali z nimi miejscowi Polacy, przepłacając to nieraz życiem.

Dywersji kolejowej na stacji Osieczna dokonał 12 listopada 1943 r. Niemczyk, gminny komendant TOW Gryf Pomorski na tym terenie. Z Pola-kami walczącymi na tym terenie wal-czyli nie tylko żandarmi z posterunku w Osiecznej, ale także oddział Jag-dkommando z Krówien. Partyzanci działali też w miejscowości Szlach-ta, w gminie Osieczna. Mieszkańcy Szlachty aktywnie współpracowali z polskimi partyzantami, a od wrze-

Warczak straszny był partyzant

Dominika Glaza

Przeczytajcie brawurowy tekst na temat partyzantów na Kociewiu Dominiki z Osiecznej pt. „Początki partyzantki w Borach Tucholskich” (zmieniliśmy tytuł, ponieważ to nie tylko o początkach). Napisała go w I klasie ogólniaka!

Zawsze najtrudniej powiedzieć mi coś o sobie. Pochodzę

z Osiecznej, obecnie mam 22 lata. Jestem rodowitą Kociewianką, bardzo

podkreślającą swoje pochodzenie. Pracę tę pisałem w I klasie liceum, był to rok

2012/13. Miała to być praca o Żydach w Osiecznej w czasie wojny, ale takowych nie

było, więc powstała praca o partyzantach. Obecnie jestem studentką Akademii

Marynarki Wojennej. Temat wojny i tamtych czasów pozostał mi nadal bliski.

W tym roku bronię pracę licencjacką z tematyki stosunków polsko-żydowskich.

śnia 1944 r. także z desantem żołnie-rzy polskich grupy „Wołga” ppor. Jana Miętkiego.

Dnia 22 września 1944 r. grupa Miętkiego połączyła się w lasach koło Szlachty z oddziałem partyzanckim Jana Meggera - „Manna”. Oparciem dla ludzi Miętkiego była rodzina Piesików mieszkająca w Szlachie. Pomagała im głównie łączniczka „Małgosia” (Maria Czyżewska), której brat, Leon, należał do żołnierzy desantu.

Jesienią 1944 r. ludzie Miętkiego dwukrotnie złożyli „wizytę” użytkowni-kowi cegielni Burknerowi (brgermeister), wymuszając na nim uwolnienie więzio-nych zakładników polskich. W szkole w Szlachcie kwaterował oddział Jagd-kommando, a mimo to kilka domów da-lej, na strychu domu nr 45 Piesików, nie przerywała pracy 5-osobowa grupa tego desantu, obsługująca radiostację nadaw-czą (od 5 stycznia 1945 r. do połowy lute-go). Dnia 22 lutego 1945 r. Jan Miętki ze swymi ludźmi przeszedł front niemiec-ko-radziecki w rejonie Szlachty.

Dominika Glaza

Mieszkaniec Osiecznej

Jan Włoch ma ogromną

wiedzę na temat historii

miejscowości leżących

w Borach Tucholskich.

Wiele wydarzeń zna z autopsji. To wspaniałe,

że Dominika poszła do

pana Jana, wysłuchała

go, w efekcie czego powstała ta praca. Można tu też westchnąć

– ile takich historii nie zapisano, bo nie było komu

Wielu pisało o Feliksie Warcza-ku, ale jakoś nikt nie pokazał, jak on wyglądał. Ale od czego jest Facebook? Po zamieszcze-niu krótkiego omówienia tekstu Dominiki na Fb, otrzymaliśmy zdjęcie być może pierwszego partyzanta na Pomorzu z okre-su, kiedy był sołtysem w Kierwałdzie. Kawał chłopa, jak widać

sonach i koszulach. Choć spodziewali się już śmierci, dostali szansę od losu. Wte-dy właśnie ci dwaj młodzi mężczyźni dali początek partyzantce pomorskiej. Nie mieli czego szukać w wiosce, ukry-wali się w lesie, rozpoczęli walkę.

Z czasem tworzyło się coraz większe grono ukrywających się w lesie. Żyw-ność otrzymywali od miejscowej ludno-ści lub polowali.

W 1943 r., podczas powrotu lasem do wioski w okolicy Sarniej Góry, War-czak został złapany przez niemieckiego leśniczego. Nie miał wielkich szans, ale spróbował. Niemiecki leśniczy zagapił się i Feliks rzucił się do ucieczki. Niemiec gonił go i postrzelił w nogi. Stanął nad nim i... nie zabił go od razu. Zawiadomił innych. Rannego zawieziono do szpita-la w Świeciu. Hitlerowcy mieli zamiar wyleczyć Warczaka i postawić go przed sądem dla przykładu. Sprytny Polak, gdy chcieli już go wziąć, przekonywał, że nie jest jeszcze w stanie chodzić. W między-czasie przez sanitariusza powiadomił swojego brata, gdzie przebywa. Prze-kazał mu informację, którego dnia i o której godzinie ma się stawić przed

Gdy zapytałam opowiadającego tę historię pana Jana Włocha, czy oskar-żenia te były prawdziwe, odpowiedział: „Mieszkańcy go nie żałowali. Nie był dobrym człowiekiem. Potrafił okraść, a i plotki we wsi chodziły, że zgwałcił jakąś kobietę. Poza tym gdy go złapali, wydał wszystkich, którzy mu pomagali”.

Oddział Warczaka robił się coraz większy. Liczył już około 20 ludzi, a wraz z innymi grupami partyzanckimi ich li-czebność mogła wynosić nawet około 50 osób.

Pewnego razu obserwujący las lu-dzie Warczaka zauważyli krążący samo-lot, z którego wyskakiwali spadochro-niarze. Partyzanci podeszli do miejsca lądowania ludzi z nieba, okrążyli ich i z bezpiecznej odległości obserwowali. Feliks Warczak gromko zapytał, kim są. Odpowiedział dowódca tamtych. Spa-dochroniarze byli radzieckimi żołnie-rzami. Rosyjski dowódca poprosił War-czaka, aby jego grupa przestała mierzyć z broni i podeszła bliżej. Po chwili 6-oso-bowa grupka radzieckich żołnierzy pod dowództwem kapitana Wiktora do-gadała się z naszymi. Po rozmowie Ro-

Rzeka Wda w Borach Tucholskich widziała różne dramaty podczas okupacji, zwłaszcza na odcinku zwanym Krzywe Koło

Page 14: ISSN 2080-3486 |nr 4 | maj 2017 rok EGZEMPLARZ BEZPŁATNYstarogardgmina.kociewiacy.pl/main/images/stories/File... · 2017-05-31 · 2 Raport maj 2017 Tylko rodowici Kociewiacy znają

8e-mail: [email protected]

Zajeżdżamy pod dworzec PKP w Czarnej Wodzie. W dwor-cowym budynku mieszka Ka-

mil. Jego dziadek był monterem na kolei, a wujek maszynistą. Czeka ich trzech. W pomarańczowych kami-zelkach, bo takie są wymogi. Mają lustrzanki i kamerkę. Jedziemy do Ga-lerii Ostoja, by nagrać wypowiedzi.

– Mam na imię Kamil. Mieszkam w Czarnej Wodzie. Moją pasją życiowa jest kolej, od małego się tym interesu-ję. Zawsze, gdy jakiś pociąg osobowy lub towarowy przejeżdżał przez dwo-rzec, ciekawiło mnie, jak to możliwe, że taka jedna lokomotywa może uradzić skład złożony z bardzo dużej liczby wagonów. Chciałem poznać czynniki, dzięki którym tak się dzieje, co kryje się pod tymi potężnymi blachami, jak to wszystko działa. Od tamtego mo-mentu wiedziałem jedno – chcę zostać maszynistą. Zostało to do teraz – je-stem bardzo bliski tego celu, chodzę do Technikum Kolejowego w Bydgosz-czy, a więc połowa sukcesu osiągnięta.

Kamila „wyłowiliśmy” przez Fb. Ma ciekawe zdjęcie profilowe, ściśle zwią-zane ze swoją pasją... Prawdę mówiąc, to on nas‚ wyłowił” na Fb po naszej wi-zycie na dworcu PKP. Szukaliśmy z po-czuciem beznadziejności tego działania starszej osoby, który miałaby jakieś in-formacje na temat zamachu na Hitlera w Strychu i dywersji na kolei pod Czarną Wodą. O 50 lat za późno. Usłyszeliśmy jedynie od emerytowanego kolejarza opowiastkę, jak to kolejarze i inni sma-rowali szarym mydłem tory biegnące pod górką przy kanale Wdy. Pociągi się ślizgały, zwalniały do tego stopnia, że można było wskoczyć na wagony i zrzu-cać towar. Pewnie jakaś kolejarska bujda.

– Niedawno, bo trzy lata temu – cią-gnie Kamil – poznałem pewnych chło-paków, Norberta, Patryka, Damiana, Łukasza, Andrzeja, Jakuba i Mateusza.

Romantyczne polowanie naP r z y s t a n e k PASJE

Poznałem ich na Fb. Mają taką samą pasję, co ja. Godzi-nami pisaliśmy o tej naszej pasji, mieliśmy wspólny ję-zyk. Z czasem kolega Damian wpadł na pomysł założenia Ekipy, a że jesteśmy z Pomorza, to obraliśmy nazwę Kolejo-wa Ekipa z Pomorza. Jesteśmy z różnych regionów wojewódz-twa pomorskiego, aczkolwiek te regiony są znane na pewno każdemu mieszkańcowi Pomorza i nie tylko! Patryk jest z Władysławowa, Da-mian z Krokowej, Andrzej z Tczewa, Norbert ze Swarożyna, Jakub z Helu, Łukasz tak samo, Mateusz z Gdyni. Pomimo takiego rozmieszczenia w da-nych regionach, utrzymujemy ze sobą bardzo dobry kontakt. Spotykamy się dość często, jeździmy robić zdjęcia gru-powo, głównie chcemy pokazać piękno kolei na Pomorzu. Jeden z nas, Mateusz, podróżuje po całej Polsce robiąc zdjęcia. Jest jakby naszym wysłannikiem. Dzię-ki niemu od czasu do czasu odrywamy się od naszego północnego regionu i przechodzimy do np. Warmii i Mazur – wrzucamy wtedy zdjęcie z danego regionu Polski dopisując ciekawostkę.

Grupa młodych ludzi o bardzo kon-kretnych zainteresowaniach w tych wła-ściwie zniewieściałych czasach przez codzienne wielogodzinne nasiadówki w świecie wirtualnym. A przy tym ro-mantyków. Kto by pomyślał, że można się fascynować lokomotywami i koleją.

Podchodzi Michał Ostoja Lniski, właściciel restauracji i galerii, rzeźbiarz i malarz. Proponuje zabawę w „odróż-nij moje rzeźby od rzeźb studenta ASP syna, Jakuba”. Łatwe zadanie. Syn stu-diuje rzeźbę. Tak z pokolenia na pokole-nie przechodzą zainteresowania, geny. W świecie kolejarskim jest podobnie.

Kamil: – Mamy swoją stronę na Fb „Kolejowa Ekipa z Pomorza”. Wrzuca-my tam właśnie zdjęcia, filmiki, cie-

kawe informacje. Przez to wszystko staramy się pokazać piękno naszego re-gionu. Jesteśmy silną ekipą, zjednoczoną przede wszystkim przez nasze główne cele - jak wspomniałem, pokazywanie piękna kolei na Pomorzu, zachęcanie do podróży koleją i zarażanie naszą pa-sją. Jesteśmy dumni z tego, co robimy. Wiążemy w przyszłości z koleją nasz zawód. W moim przypadku jest to za-wód maszynista. Jestem gotowy ponieść odpowiedzialność za setki pasażerów. To zawód podwyższonego ryzyka, po-dobnie jak sapera, który – jak mówią - może się pomylić tylko raz. Na kolei nie ma miejsca na pomyłkę. W technikum od samego początku jesteśmy szkoleni, żeby nasze decyzje były szybkie, kluczo-we i jak najlepsze dla bezpieczeństwa pasażerów. To my, jako Kolejowa Ekipa z Pomorza, chcemy za 5 lat wzmocnić szeregi Polskiej Kolei Państwowej, to my chcemy chodzić w mundurach kolejo-wych z orzełkiem na piersi. Chcemy to osiągnąć. Głęboko wierzymy, że to się uda. Wiemy jedno - nie będzie łatwo, ale dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą. Ro-bimy to, co kochamy, wiemy, że mamy

świra na punkcie kolei. Ludzie nas różnie odbierają. My się tym nie przejmujemy. Każdy robi to, co kocha, każda pasja jest na swój sposób piękna, ale dla nas kolej to coś wyjątkowego, coś lepszego, niż motoryzacja, statki, okręty, samo-loty, to coś więcej niż pasja. Chcemy ją realizować tak długo, jak się da, czyli do końca świata i jeden dzień dłużej.

Kilkadziesiąt metrów za galerią biegnie linia kolejowa. Podchodzi-my do miejsca, gdzie tory przecinają ulicę wiodącą od berlinki do nowszej części miasteczka. Chłopaki przygo-towują sprzęt. Kierują obiektywy na wschód. Zaraz nadjedzie szynobus.

– Zaraz będzie muzyka – rzuca Kamil.

Daleko widać maleńki światełka szynobusu. Pojazd prędko robi się co-raz większy. Nagle przez głośniki sto-jące przy torach słychać sygnał Rp1, co oznacza „baczność” – pozdrowienia. Szynobus też wydaje radosne dźwięki.

Chłopaki rozluźniają mięśnie – stali w pozycjach myśliwskich, z lufami aparatów skierowanymi na szynobus. Są kolejne zdjęcia i filmik.

– Sfotografowaliśmy wszystkie po-jazdy, jakie jeździły i jeżdżą po polskich szlakach. Zdążyliśmy przed historią. 41 serii, z czego, i tu uwaga! 30 jest w eks-ploatacji – rzuca na zakończenie Kamil. Gdyby uwzględnić modyfikacje tych serii, można by pokazywać zdjęcia cały dzień.

O Kolejowej Ekipa z Pomorza

Pojazd prędko robi się coraz większy.

Nagle przez głośniki stojące przy torach

słychać sygnał Rp1, co oznacza „baczność”

– pozdrowienia.

Seria Lokomotyw ET41 - na zdjęciu ET41-001 przejeżdża luzem przez stację Gdynia Orłowo. 23.06.2016. Foto: Mateusz Drabik

Seria lokomotyw SU45. Na zdjęciu SU45-116 z TLK Pojezierze oczekuje na odjazd ze stacji Korsze. 28.06.2014 Foto. Mateusz Drabik

lokomotywy

Page 15: ISSN 2080-3486 |nr 4 | maj 2017 rok EGZEMPLARZ BEZPŁATNYstarogardgmina.kociewiacy.pl/main/images/stories/File... · 2017-05-31 · 2 Raport maj 2017 Tylko rodowici Kociewiacy znają

9e-mail: [email protected]

Było niedzielnie popołudnie. Wraz z moim kuzynem Kacprem i pa-nem Tadeuszem wybraliśmy się

na wyprawę w poszukiwaniu odpowie-dzi na pytanie, czy „Kanał Bytoński” to rzeczka. No bo jeśli ma źródła i ujście w rzeczce Piesienicy, to co to za kanał?

Spotkaliśmy się przy kościele. Stąd podjechaliśmy do posesji z pięknym ogrodem. Na podwórku zauważyli-śmy stawek, z którym połączony był bytoński rów. Niestety, nie mogliśmy zbadać go z bliska. Właściciele gdzieś wyjechali. Zrobiliśmy zdjęcia rowu przy ogrodzie, siwej czapli, przez bramę rzeźbie Chrystusa Frasobliwego i poszli-śmy dalej odkrywać tajemnice kanału.

Pomyślałam, że aby dowiedzieć się, skąd płynie woda, musimy iść wzdłuż rowu. To właściwie oczywistość. Tak też zrobiliśmy. Szliśmy brzegiem przez dłuższy czas, aż nagle pokazał się na naszej drodze domek z czerwonej ce-gły. Obok niego lśniły dwa piękne staw-ki, niewątpliwe mające coś wspólne-

Każdy może odkryć źródła swojej Amazonki. Trzeba tylko (lub aż) oderwać się od komputera, ubrać odpowiednie buty, wziąć prowiant, aparat i ruszyć w drogę!

Wszędzie tu pełno stawków. Skąd bierze się w nich woda? Chyba pod ziemią jest mnóstwo cieków wodnych

Chrystus Frasobliwy

Jaszurka zgubiła ogon

Włochata liszka –

pierścionek

Owce nie zwracały na nas uwagi

P r z y s t a n e k BYT ONIA

go z tematem naszej wyprawy. Przy zbiornikach rosły piękne brązowe pałki wodne, niby twarde, ale rozsypywały się w dłoniach. Kacper po dotknięciu jednej z nich znalazł się w chmurze bia-łego puchu.

Pomaszerowaliśmy do domu sto-jącego nieopodal. Przy budynku stał mężczyzna. Przeprowadziliśmy z nim krótką rozmowę na temat Kanału By-tońskiego. Pan R. dał nam wskazów-

kę – mamy udać się do torów, gdzie w nasypie ukaże się przepust. Rze-czywiście - znaleźliśmy nawet dwa.

Przy ogromnym nasypie żelaznej drogi zauważyłam głęboki wykop. Prawdopodobnie brano stąd ziemię do budowy nasypu. Z miejsca, gdzie stali-śmy, widzieliśmy historyczne Trosowo. To tu w czasie okupacji wykolejono po-ciąg, w którym miał jechać Hitler. Nagle z gęstych krzaków, rosnących na zboczu wysokiej skarpy, wyskoczył wielki jak szafa jeleń. Niestety nie zdążyliśmy go uchwycić obiektywem. Wszystko działo się nagle, niespodziewanie i za prędko.

Na drodze przy nasypie zauważyłam

W poszukiwaniu początku Kanału Bytońskiego

czarnego motyla, ru-sałkę. Miał zamknięte skrzydełka i zasta-nawiałam się, czy jeszcze żyje. Delikat-nie wzięłam go w pla-ce, otworzyłam skrzydełka i rzuciłam na wiatr. Poleciał z metr i opadł. Jesień...

Znów ruszyliśmy wzdłuż rzecz-ki, podziwiając cudowne krajobrazy. Doszliśmy do ruin starego budynku. Musiał tu kiedyś stać dom mieszkalny.

Spalił się. Wywniosko-waliśmy to po zwęglo-nych deskach stropu. Tu też odpoczęliśmy.

W pobliżu ruiny domu natrafiliśmy na dół z wykrotami w piasz-czystych, pionowych ścianach i śmieciami na dole. Barbarzyństwo!

Gdy odsapnęliśmy, poszliśmy już w stro-nę, gdzie stał nasz sa-mochód. Przy drodze na kraju lasku Kacper

znalazł włochatą liszkę i założył mi ją na palec niczym pierścionek. Po kilku-dziesięciu metrach natknęliśmy się na ogrodzoną łąkę, na której pasło się sta-do owiec. W ogóle nie zwróciły na nas uwagi. Bez problemu przeszliśmy przez druciany płot (nie było wyjścia, chyba że zawrócić). Na polu rosły małe grzybki. To twardzioszki - powiedział pan Tade-usz. - Inna nazwa - tanecznica przydroż-na. Te grzybki niesamowicie pachną, są bardzo smaczne i można jeść je na surowo tak jak kurki. Nie spróbowałam.

Podczas naszej wyprawy spodzie-waliśmy się znaleźć źródła, a tymczasem okazało się, że do Kanału Bytońskiego płynie pełno cieków wodnych, po dro-dze tworząc kilka stawów. Do tego woda płynie także zza nasypów torów, no i pod ziemią. Zdziwiona jestem, że mieszkając w Bytoni nie wiedzieliśmy, że pod samym nosem mamy taki piękny skrawek ziemi, pełen atrakcji przyrodniczych i zagadek.

Julia Zimnak 10.10.2016 r.

Cześć! Nazywam się An-

gelika Kosznicka. Mam 14 lat.

Fotografuję od 3 lat. Miesz-

kam w Jaroszewach. Chodzę

do gimnazjum w Pogódkach.

Fotografowanie to moja pasja.

Robię zdjęcia okolicy - drogi,

drzewa, niebo z zachodzącym

słońcem. Wolę biegać wie-

czorem przez około 4 godzi-

ny niż w południe, kiedy jest

słonecznie albo pada deszcz.

Wieczory mają odpowiedni

klimat do fotografowania.

Siwa czapla

Pałki wodne rozsypują się w dłoniach

Woli fotografować okolicę niż robić sobie selfie

Page 16: ISSN 2080-3486 |nr 4 | maj 2017 rok EGZEMPLARZ BEZPŁATNYstarogardgmina.kociewiacy.pl/main/images/stories/File... · 2017-05-31 · 2 Raport maj 2017 Tylko rodowici Kociewiacy znają

10e-mail: [email protected]

Dwie historie związaliśmy w całość P r z y s t a n e k REPORTAŻ

Krakow - Jelen.I

Węgrzce pod Krakowem

Czwartek 27 kwietnia, godzina 10. Wyjechaliśmy ze Starogardu do Krako-wa. W misji specjalnej – jak mówił kilka dni wcześniej pan Tadeusz.

Na A1 zostałem wprowadzony w te-mat. Otóż niejaki Jan Chodziński z Kra-kowa przysyłał do różnych instytucji kulturalnych listy z informacją, że pisze książkę o Kociewiu. Dołączył twórcze CV, z którego wynikało, że pisze rzeczy udane, wystawiane nawet na krakow-skich scenach. Trzeba więc pojechać, przeczytać, porozmawiać, pomóc i na-głośnić. A nuż znajdzie się jakiś spon-sor. To nie jest normalna sprawa, że ktoś z Krakowa pisze o Kociewiu.

Układ chmur podzielił Polskę tego dnia na pół. Północ słoneczna, a na południu w programach radiowych ostrzegano przed powodziami, spo-wodowanymi nadmiernymi opadami. Pod Łodzią już rzeczywiście zaczęło lać. W deszczu spostrzegliśmy jednak pod Częstochową samochód zespołu „Dżem”. Ciekawe, czy nucili jakąś desz-czową piosenkę ze swojego repertuaru. Może teraz jakiś fan przypomni sobie jakąś i zanuci do lektury?

To jednak nie Kraków, a Węgrzce – podkrakowska sypialnia grodu Kra-ka. Jechaliśmy wolno podziwiając wille. Był jeszcze jasny dzień. Podróż ze Starogardu zajęła nam nieco po-nad 5 godzin, co do niedawna byłoby fantasmagorią. Dzięki uprzejmości Jana Chodzińskiego przenocowaliśmy w hoteliku. Same Węgrzce zaskoczy-ły „nazwami” ulic - literami alfabetu. A10, B2, C17... A my tu, w Starogardzie, prowadzimy dyskusję nad nadaniem

imienia parkowi miejskiemu (gdy ten już od lat 30. XX w. nosi w zapomnie-niu imię Marszałka Józefa Piłsudskie-go, co okazało się kilka dni po naszej podróży).

Następnego dnia udaliśmy się do domu pana Jana. Zostaliśmy przywi-tani niczym głosiciele dobrej nowiny z Kociewia. Otrzymaliśmy pyszne śnia-danie, a w międzyczasie zapoznaliśmy się z twórczością gospodarza. Jan Cho-dziński pomimo swej niepełnospraw-ności (porusza się na wózku inwalidz-kim), aktywnie działa w środowisku lokalnym. Pisze scenariusze przedsta-wień, w których grają osoby w różnym wieku. Autor wielu wierszy i opowia-dań. Napisał książkę o swojej rodzinnej miejscowości, Bałtowie, największej w Polsce „jurajskiej” miejscowości z di-nozaurami.

Dlaczego człowiek z drugiego koń-ca Polski postanowił napisać książkę ściśle związaną z Kociewiem? Okazało się, że pan Jan jest powiązany z rodziną Czajów, zasłużoną w działalności Polo-nii w Wolnym Mieście Gdańsk.

– Choroba sprawiła, że poszuki-wałem hobby, którym mógłbym się zająć. Zacząłem pisać opowiadania, wiersze i inne utwory. Zaintereso-wałem się też historią mojej rodziny. W ten sposób dotarłem do spisanych wspomnień wuja Edwarda Czai – tłu-maczył pan Jan.

Wuj Chodzińskiego opisał, jak ka-zano mu, Polakowi, w czasie okupacji opuścić Gdańsk. Zamieszkał w miejsco-wości Jeleń niedaleko Piaseczna u swo-ich krewnych, Cybulów. Ciotka Edwar-da Czai, Elżbieta Czaja, wyszła za Józefa Cybulę i tam się osiedlili. Poza tym ro-dzina Czajów też posiadała w Jeleniu ziemię. Kupił ją dziadek Edwarda, Teofil

Czaja, ojciec Szczepana. Wcześniej miał karczmę w Nowem, ale spłonęła.

Całej tej opowieści o historii przy-słuchiwał się olbrzymi kot, Gilbert. Po pewnym czasie zaczął gryźć mi sznu-rówki.

– To znak, że pana zaakceptował – zażartowała pani Chodzińska. – Gilbert tu rządzi. Boi się jedynie sąsiada, pana Zięby.

Gdy pan Jan zaczął pisać książkę, opartą na spisanych wspomnieniach Edwarda Czai, postanowił nadać jej tło ukazujące kulturę Kociewia. Zdobył kilka książek o naszym regionie, za-chwycił się naszą gwarą i zaczął się jej uczyć, a także zaczął zbierać wszelkie informacje o naszej kulturze material-nej i duchowej.

– A najbardziej to mi się podobają szturane ziemniaki. – stwierdzał, nie mogąc powstrzymać śmiechu. – Zu-pełnie różne jest u was, na północy, wychowanie. Widać pruskie podejście do pracy, „langsam, langsam – wolno, ale solidnie”. I widać solidną podstawę wychowania patriotycznego w polskich

domach w czasie zaboru. Bardzo to po-dziwiam.

Jan Chodziński napisał wiele li-stów z prośbą o ubogacenie jego książki w zdjęcia przedstawiające naszą kultu-rę ludową. Dzięki temu książka oparta na motywach wspomnień Edwarda Czai będzie atrakcyjniejsza. I stąd wy-nikła nasza podróż. Obejrzeliśmy rów-nież ksero maszynopisu wspomnień Edwarda Czai, którą pan Jan otrzymał od swojej ciotki z Gdańska, Otolii Czai.

Jakże piękną rodzinną spuścizną są takie wspomnienia i piękne też jest

nadawanie im nowego życia w postaci książki. To czyni Jan Chodziński wraz z pomagającym mu Mirosławem Grelą (po prawie i historii na UJ), uczestni-czącym w rozmowie. Obiecaliśmy po-móc – znaleźć więcej zdjęć. Udane spo-tkanie uczciliśmy obiadem wydanym przez gospodarza, pożegnaliśmy się i ruszyliśmy dalej na Dolny Śląsk, pod Otmuchów, gdzie pan Tadeusz chciał zrobić zdjęcia ze zdjęć swojej rodziny z przedwojnia z... Wołynia u swoich krewnych. Zrobił jedno, bo jedno tylko mieli.

Rewelacyjne zdjęcie nie tylko dla historii Gniewu

Węgrzyce. Trzymam w ręku spisane wspomnienia Edwarda Czai, który w okresie okupacji mieszkał u rodziny w Jeleniu

W domu państwa Chodzińskich

w Węgrzycach pod Krakowem.

Gilbert, wielki kot, który rozwiązy-

wał mi sznuro-wadła w dowód

zaufania

Mały odpoczy-nek w Krakowie. Przyjrzeliśmy się z bliska wieży kościoła Wniebowzięcia Najświętszej Marii - Mariackiego

Page 17: ISSN 2080-3486 |nr 4 | maj 2017 rok EGZEMPLARZ BEZPŁATNYstarogardgmina.kociewiacy.pl/main/images/stories/File... · 2017-05-31 · 2 Raport maj 2017 Tylko rodowici Kociewiacy znają

11e-mail: [email protected]

Dwie historie związaliśmy w całość P r z y s t a n e k REPORTAŻ

II

Jeleń, gmina Gniew

12 maja udaliśmy się do Jelenia z nadzieją, że zdobędziemy jakieś stare zdjęcia, związane z rodziną Czajów, dla pana Jana. Zajechaliśmy pod remizę OSP. W środku siedział sołtys Jelenia Tadeusz Netkowski. Przygotowywał salę do jakiejś uroczystości zawieszając gardynę. Towarzyszyła mu wesoła, wy-gadana mieszkanka Jelenia.

– Pan sołtys sobie fryzurę popra-wił, jakby zaraz na dziewczyny miał iść. – zażartowała, gdy pan Netkowski przygotowywał się do zdjęcia.

– Sołtys musi dobrze wyglądać – odparł poważnie pierwszy człowiek Jelenia. Przy okazji poinformował nas, że sołectwo, zajmujące trochę ponad 700 ha, zamieszkuje 727 osób.

– Czyli jedna osoba na hektar – z dumą stwierdził i określił, gdzie zna-leźć Cybulów, skoligaconych z Czajami.

Jechaliśmy wolno „starą drogą”. Na słupach jednej z bram dumnie prężyły się polskie orły z 1933 r. Tu i tam widać było ślady po jakimś majątku.

Przy „jedynce” w stronę Pia-seczna mieszka rodzina Romana Cybuli. Pan Roman niewiele wie-dział o Edwardzie Czai. Ale tak, to tu mieszkał w czasie okupacji. Po-radzono nam pojechać do Józefiny Chmieleckiej. Na odjezdnym z wjaz-du na podwórze Czajów zrobiliśmy przez teleobietyw zdjęcia kąpiącemu się łabędziowi. Nietypowy obraz. Na ogół łabędzie płyną, a ten doprowa-dzał do porządku pióra. W ogóle pej-zaże w Jeleniu i okolicach są bardzo urozmaicone przez łagodne wzgórza i kociołki często ze stawami.

Dojechaliśmy pod wskazany adres. Drzwi otworzyła Józefina Chmielecka. Rozmawialiśmy w obszernym wiatro-łapie. Pan Tadeusz zadawał pytania trzymając notatki z Krakowa.

– Czy znała pani Edwarda Czaję, syna Szczepana Czai, wnuka Marian-

Przyjechaliśmy tu w sprawie Jana Chodzińskiego, który pisze książkę na podstawie tego pamiętnika. Czy kojarzy pani to nazwisko? – rzucali-śmy już pytania obaj.

Pani Józefina westchnęła głęboko, w oczach zabłysły jej łzy i szepnęła: – Ja mam te pamiętnik... Zaraz przyniosę... Jestem kuzynką Edwarda Czai.

Po chwili przyniosła takie samo

ksero maszynopisu wspomnień, z ja-kim pozowałem do zdjęcia w Krakowie! I załączony własnoręcznie napisany list przez Edwarda Czaję z prośbą o zacho-wanie ich w rodzinie „dla świadomości następnego pokolenia”.

Zrobiliśmy kopię kilku rodzinnych fotografii z Jelenia z okresu okupacji do książki Jan Chodzińskiego i wymieni-liśmy numery telefonu, żeby rodzina, która nic o sobie nawzajem nie wie, mogła się skontaktować. Otrzymali-śmy także numer telefonu do wdowy po Edwardzie Czai, Otolii. To ona ma ory-ginał wspomnień Edwarda.

W rodzinnym albumie pani Józe-finy były też zdjęcia z lat 70. jej dzieci przebranych w stroje indiańskie, wy-konane przez objazdowego fotogra-fa. No proszę, za PRL-u, a takie coś – fotograf objeżdżający miejscowości z rekwizytami. Pomysł na biznes. Z po-dwórza dobiegał nas pełen pretensji do świata głos siwej perliczki, która znio-sła jajko.

Zajechaliśmy jeszcze raz do domu Cybulów. Pan Roman jest dużym go-spodarzem. Znacznie zmienia staty-stykę sołtysa – 1 ha na 1 osobę. Zajecha-liśmy zrobić zdjęcie domu, w którym mieszkał w okresie okupacji Edward Czaja i w którego dziś nieistniejącym przedłużeniu mieściła się olejarnia.

– Sporo ma pan ziemi i roboty mnó-stwo – zauważyliśmy.

– Tak. Praca przez cały dzień... Ale muszę się wreszcie zainteresować ro-dzinną historią.

To niezwykłe, że o utrwalenie histo-rii swojej rodziny z tak wielką determi-nacją stara się zadbać niepełnosprawny człowiek z drugiego krańca kraju, gdy tu na to nie ma czasu. Wiadomo – praca, pot i trud. Wielką przyjemnością było po prostu pomóc panu Janowi i poczuć dreszczyk emocji, gdy odkryliśmy dwie biegnące niezależnie od siebie historie, by złożyć je w jedną całość.

Joachim Choina

Joachim Choina student historii I roku MSU na Uniwersytecie Gdańskim.

Do niedawna stażysta w Instytucie Pamięci Narodowej Oddział w Gdańsku.

Współzałożyciel i prezes Regionalnej Grupy Popularyzacji Mikrohistorii.

Od 6 lat uczestnik zajęć koła dziennikarskiego Ogniska Pracy Pozaszkolnej

w Starogardzie.

Sołtys Jelenia wyjaśnia nam, gdzie mamy jechać

Jeden z dwóch orłów na słupie bramy w Jeleniu. 1933 rok

Na odjezdnym z wjazdu na podwórze Czajów zrobiliśmy przez teleobietyw zdjęcia kąpiące-mu się łabędziowi

ny i Teofila Czajów, którzy mieli karcz-mę w Nowem? Teofil Czaja prowadził potem tu olejarnię, bo karczma mu się spaliła. Elżbieta Czaja wyszła za mąż za Józefa Cybulę tu, w Jeleniu...

Kompletnie zaskoczona pani Józe-fina kiwała głową.

– Pewien pan z Krakowa ma spi-sane wspomnienia pana Edwarda. Czy wie pani coś o ty maszynopisie?

Dom Cybulów dzisiaj. W okresie okupacji mieszkał tu Edward Czaja

Józefina Chmielecka też ma skserowany maszynopis ze wspomnieniami Edwarda Czai

Zrobiliśmy kopie kilku rodzinnych fotografii z Jelenia z okre-

su okupacji. Po prawej stronie Józefina Chmielecka

Page 18: ISSN 2080-3486 |nr 4 | maj 2017 rok EGZEMPLARZ BEZPŁATNYstarogardgmina.kociewiacy.pl/main/images/stories/File... · 2017-05-31 · 2 Raport maj 2017 Tylko rodowici Kociewiacy znają

12e-mail: [email protected]

P r z y s t a n e k GALERIA

cd. ze str. 1PRACE GRUPOWE

Nagrody: Grupa „Słoneczka” - Gminne Przedszkole w Zblewie (op. Katarzyna Dembicka); Kółko Plastycz-ne „Mali Artyści” - MPP nr 6 „Modra-czek” w Starogardzie Gd. (op. Anna Szarmach, Magdalena Ackerman); Patrycja Cybulska, Zuzanna Sznaza, Amelia Keister, Cezary Sulewski – MPP nr 6 „Modraczek” (op. Agnieszka Janikowska i Anna Kiszewska); Gru-pa „Stokrotki” – Gminne Przedszkole w Zblewie, Grupa IV „Żabki” – MPP nr 5 w Starogardzie Gd. (op. Katarzyna Jasińska i Anna Truszkowska); Grupa „Pszczółki” - MPP nr 5 w Starogardzie Gd. (op. Dorota Kurkowska).

Wyróżnienia: Grupa 4-latki – Paulina, Maja, Filip, Julian, Maksymi-lian – Niepubliczne Przedszkole „Tę-

Jury dokonało oceny 169 prac i przyznało następujące nagrody i wy-różnienia:

KATEGORIA KLASY I-III SZKOŁY PODSTAWOWE

Nagrody: Zuzanna Szulc, Zuzan-na Libiszewska – SP nr 2 w Pelplinie (op. Katarzyna Bembenek); Gabriela Trze-śniewska, Amelia Łuczka, Eliza Pupiec - Młodzieżowy Dom Kultury w Zamo-ściu (op. Małgorzata Magryta); Kinga Kubkowska – PSP nr 1 w Starogardzie Gd. (op. Dorota Glanert); Nadia Hauk

– SP nr 1 w Rudzie Śląskiej (op. Wie-sława Kapała); Piotr Bugajski - SP nr 2 w Pelplinie (op. Katarzyna Bembenek); Agata Krawczuk – OPP w Starogardzie Gd. (op. Magdalena Haras).

KATEGORIA KLASY IV-VI SZKOŁY PODSTAWOWE

Nagrody: Aleksandra Folleher – PSP nr 3 w Starogardzie Gd. (op. Beata Słoma); Natalia Dobrowolska, Martyna Nowaczek, Zuzanna Piela - Młodzieżowy Dom Kultury w Zamo-ściu (op. Małgorzata Magryta); Celina Bonk - PSP nr 6 w Starogardzie Gd. (op. Justyna Kilich); Monika Czarnec-ka – PSP nr 2 w Starogardzie Gd. (op. Katarzyna Krzykowska); Wiktoria Wunsz - PSP nr 3 w Starogardzie Gd. (op. Beata Słoma); Julia Balicka – PSP nr 2 w Starogardzie Gd. (op. Katarzy-na Krzykowska); Anna Dułak, Daria Magdziarz, Maksymilian Brzozowski – SP nr 12 w Tczewie (op. Władysława Elmiś); Michał Paukszta – PSP w Skar-szewach (op. Dorota Bara).

KATEGORIA SZKOŁY GIMNAZJALNE Nagrody: Agata Brzoskowska –

PG w Kokoszkowych (op. Małgorzata Lewandowska); Karol Niemczycki - Młodzieżowy Dom Kultury w Zamo-

ściu (op. Małgorzata Magryta); Mar-lena Toczek – PG w Skarszewach (op. Dorota Bara); Michalina Gorczyca – PG nr 3 w Starogardzie Gd. (op. Magda-lena Haras); Gabriela Popowicz – PG nr 2 w Kamieńcu Wrocławskim (op.

Agnieszka Dziedzic); Justyna Korne-luk – Osiedlowy Dom Kultury „Okrą-glak” w Zamościu (op. Maria Śliczniak)

Wyróżnienia: Szymon Kossobucki,

Oskar Jaszczerski - PG w Skarszewach

(op. Dorota Bara); Izabella Chudzik – Gimnazjum nr 2 w Lublińcu (op. Se-bastian Mikołajczyk); Łukasz Sarabon – Ośrodek Rehabilitacyjno-Edukacyj-no-Wychowawczy w Skarszewach (op. Urszula Gornowicz).

III Ogólnopolski Kociewski Konkurs Plastyczy „STACJA DROGI KRZYŻOWEJ” - 28 marca.

Konkursy wielkanocnecza” Starogard Gd. i (op. Martyna Lau, Bożena Dubiela); Grupa III „Jeżyki” – MPP nr 5 Starogard Gd. (op. Mariola Otta, Magdalena Dzienniak); Grupa „Żabki” – Przedszkole Publiczne w Ko-koszkowach (op. Monika Otta); Grupa „Kubuś Puchatek” – Przedszkole Nie-publiczne „Bajkowy Domek”.

KATEGORIA KLASY I-III SZKOŁY PODSTAWOWE

Nagrody: Mikołaj Jeszke, Agata Maślińska – OPP Starogard Gd. (op. Piotr Tyborski); Natalia Gniaź – PSP nr 4 w Starogardzie Gd. (op. Krystyna Kolasińska); Łukasz Orłowski – ZKiW w Pinczynie (op. Hanna Burczyk); Klub Kreatywnych przy OPP w Staro-gardzie Gd. (op. Alina Jeleń).

Wróżnienia: Klasa II d – PSP nr 1 w Starogardzie Gd. (op. Magdalena Gramburg).

KATEGORIA KLASY IV-VI SZKOŁY PODSTAWOWE

Nagrody: Weronika Szczygielska, Zofia Oller – OPP Starogard Gdański (op. Piotr Tyborski); Tatiana Bogun – ZKiW w Pinczynie (op. Beata Gali-kowska); Agata Jackowska – PSP nr 1 w Starogardzie Gd. (op. Małgorzata Malinowska); Martyna Manikowska – ZSP w Osiu (op. Ludmiła Cyrczak); Julia Podjacka i Szymon Podjacki – SP nr 7 w Tczewie (op. Katarzyna Trojanow-ska, Bożena Danecka).

Wyróżnienia: Klaudia Ordon – SP w Godziszewie (op. Janusz Beyer); Julia Bławat – PSP w Skarszewach (op. Doro-ta Bara); Mateusz Hetko, Igor Szytowicz – oboje SP nr 12 w Tczewie (op. Włady-sława Elmiś); Dominik Cymanowski – PSP w Skarszewach (op. Dorota Bara); Wiktoria Rosani – PSP nr 2 w Starogar-dzie Gd. (op. Katarzyna Krzykowska),

Kornelia Gajewska – Stowarzyszenie „Drukarnia Wyobraźni” Zamość (op. Maria Śliczniak).

Page 19: ISSN 2080-3486 |nr 4 | maj 2017 rok EGZEMPLARZ BEZPŁATNYstarogardgmina.kociewiacy.pl/main/images/stories/File... · 2017-05-31 · 2 Raport maj 2017 Tylko rodowici Kociewiacy znają

7kociewiacy.pl HistoriaW sądzieNa mocy uchwały Izby Karnej Sądu Okręgowego w Gdańsku na dzień 12, 13, i 14 maja 1908 r. wyznaczo-no rozpoczęcie procesu przed Sądem Grodzkim w Starogardzie przeciwko 25 mieszkańcom Kasparusa oraz księ-dzu Olszewskiemu i osieckiemu orga-niście Dominikowi Czapiewskiemu.Pierwszą konsekwencją strajku szkol-nego w Kasparusie było postawienie przed Sądem Grodzkim w Starogar-dzie osieckiego proboszcza ks. Jana Olszewskiego oraz organistę Domi-nika Czapiewskiego. Oskarżono ich o agitację do strajku w szkołach na terenie osieckiej parafii. Wśród po-wołanych świadków byli: starogardzki Landrat Hagen, powiatowy inspektor szkolny Rieve, wójt gminy Osiek Adolf Werkmeister, kierownicy szkół z Su-chobrzeźnicy – Windorski, z Wycinek – Pauly, z Trzebiechowa – Jeschke, z Kornfelde – Dziarnowski. Zezna-nia składało także kilka osób z Osieka i okolic. Jednym z dowodów oskarże-nia były kartki strajkowe rozdawane ro-dzicom. Wzięto też pod uwagę głosze-nie kazań o charakterze narodowym i zaangażowanie proboszcza w roz-wój polskich towarzystw. Świadkowie rekrutujący się z urzędników zeznali, że ks. Olszewski od dłuższego czasu prowadził gorącą agitację na rzecz po-wrotu języka polskiego na lekcje religii, nawoływał do nieposłuszeństwa wo-bec pruskiej władzy. Inspektor szkolny Rieve zeznał, że osiecka parafia była centralą strajku szkolnego, gdyż strajki trwały tam do połowy maja 1907 roku.Sąd uznał winę oskarżonych i skazał ks. Olszewskiego na rok i 6 miesięcy wię-zienia, organistę Czapiewskiego skaza-no na 6 miesięcy. Ostateczny wyrok w tym procesie zapadł w Gdańsku 18 października 1907 roku. Ks. Olszewski opuścił więzienie za wysoką kaucją. Wpłacił ją jego wujek, dziekan now-ski, do którego należała parafia Osiek, ks. Antoni Wolszleger. Konsekwencją całej sprawy było przeniesienie ks. Olszewskiego do niewielkiej parafii Szczodrowo koło Skarszew. W całym procesie przeciwko księdzu nie cho-dziło o udowodnienie konkretnej winy, lecz przede wszystkim o pozbycie się osoby, która swoją działalnością przy-czyniła się do zachowania polskości na terenie parafii. Dlatego ksiądz otrzymał tak wysoką karę. Sąd nad nim miał wy-łącznie polityczny charakter.24 kwietnia 1908 r. przed sądem gdań-skim stanęli Antoni Kłomski i Tomasz Grabowski. Oskarżono ich o czynną napaść na kasparuskich nauczycieli. W czasie procesu zeznawało około 40 świadków, ale nie zeznali niczego, co by mogło obciążyć oskarżonych. Świadkiem był także ks. J. Olszewski, a także dzieci szkolne z Kasparusa. Nie-stety wyrok sądu był niekorzystny dla oskarżonych. Kłomskiego skazano na 9 miesięcy więzienia, a Grabowskiego na 6.12, 13, 14 maja 1908 r. przed Sądem Grodzkim w Starogardzie rozpoczął się proces przeciwko 25 mieszkańcom Kasparusa. Oskarżono ich o zakłóca-

nie porządku publicznego. Oskarżenie objęło: Juliusza Andrearczyka, Józefa Garbarczyka, Franciszka Bukowskiego, Feliksa Daggę, Franciszka Kamińskiego, Alojzego Koseckiego, Leona Makiełłę, Wojciecha Maryńskiego, Jana Mazu-rowskiego, Stanisława Pankowskiego, Ludwika Pawskiego, Franciszka Poko-rzyńskiego, Aleksandra Alfutha, Francisz-ka Jezierskiego, Piotra Słomskiego, Pio-tra Marksa, Jana Grabowskiego, Józefa Mazurowskiego, Izydora Szarmacha, Józefa Wycichowskiego, Franciszka Bo-rowickiego, Jana Grabowskiego, Kry-stiana Prekopa, Franciszka Rydzewskie-go, Izydora Rocławskiego oraz Apolonię Dybel.

Obrońcami oskarżonych byli mecenas Jan Brejski i dr Łaszewski z Grudziądza. Wszyscy oskarżeni przyznali, że byli obecni w szkole przy odbieraniu broni nauczycielom, zaprzeczali jednak, że brali czynny udział w tych wydarzeniach. Zabranie broni nauczycielom uważali za rzecz konieczną. Wśród osób, które zeznawały w tej sprawie, było wielu Niemców, nauczyciele, żona nauczycie-la Pelagia Schröter, leśniczy Paweł Huhs, osiecki żandarm Paweł Braun, wójt Adolf Werkmeister. Zeznawali także: sołtys Piotr Rocławski, oberżysta Her-man Steege, listonosz Paweł Klammer i wielu innych. Zeznania tych świadków dotyczyły bardziej stosunków naro-dowościowych panujących wówczas w Kasparusie, niż kwestii samych zajść. Przesłuchania trwały 3 dni. Obrońca Brejski domagał się, by sędziowie przy wydawaniu wyroku nie kierowali się względami politycznymi, a jedynie fak-tami dowiedzionymi. Zwrócił sądowi uwagę, że całe zajście zostało spowo-dowane obecnością broni w szkole i ka-raniem cielesnym uczniów.Wyrok ogłoszono 16 maja 1908 r. Uznano wszystkich za winnych. Miesz-kańcy Kasparusa otrzymali kary więzie-nia od 4 miesięcy do roku oraz kary grzywny od 300 do 600 marek oraz pokrycie kosztów sądowych, które w przeliczeniu na osobę wynosiły oko-ło 200 marek. Wszyscy skazani złożyli apelację do Sądu Rzeszy w Lipsku. W apelacji skazani zwrócili uwagę na stronniczość sędziów. Poza tym wyrok ogłoszono wyłącznie w języku niemiec-kim. Mimo takich argumentów Sąd Rzeszy odrzucił apelacje, uznając ją za bezzasadną. Ponadto osądzeni zostali zobowiązani do pokrycia kosztów po-stępowania apelacyjnego.Nałożenie wysokich kar finansowych do-prowadziło wielu mieszkańców Kasparu-sa do skrajnego ubóstwa. Grzywny oraz opłaty związane z procesem dotknęły ludzi bardzo biednych, przede wszystkim chałupników i robotników leśnych.

EpilogTragiczne zajścia, bohaterstwo dzieci, postawa rodziców, ks. Jana Olszew-skiego w obronie dzieci przed poniża-niem ze strony pruskich nauczycieli - to określenia oddające charakter strajku szkolnego w Kasparusie. Strajku, który na wiele lat utkwił w pamięci nie tyl-ko mieszkańców Kasparusa, ale całego

Pomorza. Więzienie i nałożone kary finansowe na długie lata dotkliwie przy-czyniły się do ubóstwa i biedy wielu ro-dzin. Reperkusje strajku w Kasparusie miały także kolejne tło, bowiem Niem-cy planowali w 1908 r. zbudować bitą drogę, łączącą Zblewo ze Śliwicami, biegnącą przez Kasparus, oraz połączyć Kasparus z Osieczną utwardzoną dro-gą. Ponadto planowano połączyć koleją żelazną Ocypel ze Śliwicami. Drogi bite i kolej nie powstały. Prusakom udało się zniszczyć ekonomicznie tutejszą lud-ność.Dopiero w 1914 r., tuż przed wy-buchem I wojny światowej, Niemcy darowali mieszkańcom Kasparusa jesz-cze niespłacone grzywny. Wynikało to z potrzeby rekrutacji młodych osób do niemieckiego wojska. Wielu uczest-ników strajku wcielono wówczas do niemieckiej armii.W latach międzywojennych fakt uczest-nictwa w strajku szkolnym był powo-dem do dumy. 2-3 maja 1937 r. w 30. rocznicę strajków na Pomorzu w Czer-sku odbył się zjazd byłych uczestników strajku szkolnego z 1906/1907. W ko-mitecie honorowym znalazł się między innymi ks. Jan Olszewski i Jan Mazur z Jaszczerka koło Osieka, który z okazji zjazdu napisał wiersz „Na powitanie”.

Witajcie, Wy, męczennicy słusznej sprawy, / Co już w młodości szliście w bój, / W bój nieugięty, twardy, krwawy, Niosąc ofiarnie trud i znój.

W tragicznych chwilach dusz udręki, / Gdy wróg wam wiarę urwać chciał, / Niepomni na cielesne udręki, / Trwali-ście silnie na kształt skał.

Wróg Wam nie zdołał wyrwać wiary, / Ani splugawić młodych dusz, / Choć się wysilał, sypał kary, / Wyście na-przeciw poszli burz.

A gdy już świt się zaróżowił, / I roz-legł się pobudki ton, / Wyście stanęli znów gotowi, / By wolnej Polsce oddać plon. / Plon Waszych zwycięstw, Waszych dum.

Uczestnicy strajku otrzymali pamiąt-kowe dyplomy, przyznane przez Ko-mitet Wykonawczy Strajku Szkolnego na Pomorzu 1906/1907, jako dowód uczestnictwa w strajku. Dyplomy ta-kie otrzymali także uczestnicy strajku szkolnego w Kasparusie. Wiele dyplo-mów zostało zniszczonych, ukrytych przed wybuchem II wojny światowej z obawy na możliwe represje ze stro-ny hitlerowskiego okupanta. Z Kaspa-

rusa zachowały się dyplomy przyznane Monice Michalskiej zd. Grzona oraz Annie Cichowej zd. Rydzeńska. Starzy mieszkańcy Kasparusa opowiadali, że przed wybuchem II wojny światowej przed kasparuską szkołą stał obelisk z ta-blicą, na której umieszczono nazwiska strajkujących uczniów. Obelisk i tablicę zlikwidowano przed wybuchem wojny, by nazwiska strajkujących nie dostały się w ręce okupanta.W 1961 r. z inicjatywy kierownika szko-ły w Kasparusie, Andrzeja Sadowskiego, Towarzystwa Miłośników Ziemi Ko-ciewskiej oraz władz partyjnych przed szkołą postawiono obelisk z tablicą z na-pisem „W 55. rocznicę strajku szkolnego 1906-1907 społeczeństwo Kociewia”. Budowy pomnika podjął się mieszka-niec Kasparusa Paweł Puchała, tablicę ufundowało TMZK. Odsłonięcia doko-nał 26 listopada 1962 r. Michał Kaczan - przewodniczący Powiatowej Rady Narodowej w Starogardzie. Jednocze-śnie Wydział Oświatowy w Starogardzie zdecydował o nadaniu imienia kaspa-ruskiej szkole – „Uczestników strajku szkolnego w Kasparusie w 1906/1907 roku”. Do dzisiaj mieszkańcy Kasparu-sa mają w pamięci bohaterskie czyny swych przodków.

Eugeniusz Cherek

ur. 1955 r., absolwent I Liceum Ogól-nokształcącego w Starogardzie, nauczyciel, piłkarz Starogardzkie-go Klubu Sportowego (1973-1978) i kilku innych kociewskich klubów, sędzia Pomorskiego Związku Piłki Nożnej (1982-2002), przewodni-czący Rady Gminy LZS w Lubi-chowie (1980-1992), wieloletni współpracownik „Gazety Kociew-skiej”, „Tygodnika Kociewskiego” (2000-2003) i portalu „Kociewiacy.pl”, pasjonat historii regionu, autor kilkunastu broszur i kilkudziesięciu reportaży na temat Kociewia.

W zemście za strajk szkolny Niemcy pominęli w swoich planach rozwojowych Kasparus. Budynki wiejskie do dzisiaj są drewniane. Tak wygląda remiza strażacka, funkcjonująca jeszcze w latach 90.

Fot.

Tade

usz M

ajew

ski

Page 20: ISSN 2080-3486 |nr 4 | maj 2017 rok EGZEMPLARZ BEZPŁATNYstarogardgmina.kociewiacy.pl/main/images/stories/File... · 2017-05-31 · 2 Raport maj 2017 Tylko rodowici Kociewiacy znają

Blog pielęgniarki ze Starogardu podbija serca czytelników! O, jestem na 28. miejscu w top 1000 blogów (przede mną tylko kulinarne)! ... Jestem na stronie głównej „Gazeta.pl” jako polecany blog! ... O, blog tygodnia - w zestawieniu blogów! ... Wydrukowano mój tekst z bloga w „Rejsach” (prestiżowy magazyn „Dziennika Bałtyckiego”) aż na 2 stronach! ... O, kolejny mejl - z prośbą o udostępnienie tekstów (tu wymienione odcinki) do pisma o seniorach (wydawca w Katowicach), ... Znowu prośby o zamieszczenie reklamy... Fajne, tymczasem.... tęsknota. Dla czytelników magazynu „Kociewiacy.pl” kilka zdań o moim blogu i, no właśnie, o tęsknocie...

W moim przypadku bardzo szybko zaczęłam odczu-wać frustrację z powodu

warunków pracy w polskim szpitalu. Życie od pierwszego do pierwszego. Patrzyłam na swoje starsze koleżanki po fachu – jeszcze bardziej zmęczone zawodem. Słyszałam, podwyżek nie było od 10 lat, nic się nie zmienia. Płacą tyle samo, coraz więcej wymagają. To wszystko narasta i przekłada się często na kontakt z pacjentem.

***

Wczoraj znalazłam Twojego bloga w internecie.Wielkie dzięki za to, co piszesz... Po-doba mi się Twój styl pisania. Jasno, szczerze, od serca.Sama planuję wyjechać za granicę. Sama, jak Ty. Samotność jest mi już znana, niestety.Nie przestawaj. Czekam na dalsze wpisy, w których - miejmy nadzieję - opiszesz to, że nareszcie odnalazłaś prawdziwe szczęście.Pozdrawiam serdecznie :-*

***

Zostaję tu na dłużej! Również jestem pielęgniarką. Od trzech lat pracuję w zawodzie. Miałam to szczęście, że trafiłam do dobrego szpitala ze zde-cydowanie większymi zarobkami, ale doskonale rozumiem Twój żal i decy-zję wyjazdu. To nie jest łatwy zawód i rozumiem, że dziewczyny szukają lepszych warunków pracy i godnego wynagrodzenia za ten wielki trud, jaki wkładają w wykonywanie obo-wiązków. Mam nadzieję, że nadejdzie taki dzień, że będziesz mogła spokoj-nie wrócić do kraju :* Mocno ściskam i pozdrawiam!

***

Fajnie się czyta czyjeś wspomnie-nia..... a jednak tak, jakby swoje... Polecam wszystkim, a zwłaszcza pie-lęgniarkom (obecnym i przyszłym, ciekawym życia w UK).

„JAK PACHNIE PINIĄDZ”Zapewne wielu nowych Czytelników mojego bloga jest zaskoczonych dzi-wacznym tytułem. Wchodzą, patrzą, a „piniędzy” nie ma. Jeszcze, na do-datek, jest to blog z pielęgniarką w roli głównej. A pielęgniarki to już w ogóle kasy nie mają przy ich nędznych wypła-tach! To w czym rzecz?Otóż to. Pielęgniarki w Polsce cenione nie są. Za ciężką, fizycznie i psychicz-nie, pracę w szpitalach, przychodniach czy domach opieki dostajemy wyna-grodzenie, które nie pozwala na godne życie.Praca zmianowa, weekendy, święta. Duża odpowiedzialność. Do tego do-chodzi często brak wdzięczności i sza-

cunku ze strony pacjentów. Wokół sie-bie widzimy billboardy (patrz niżej)...

Po trzech latach pracy w Polsce zaczę-łam się rozglądać za ofertami dla pie-lęgniarek za granicą. Z jednej strony odczuwałam strach przed nowym, ale z drugiej wiedziałam, że jeśli nie spró-buję, to będę żałować.Nie oszukujmy się, większość osób, które wyjechały, zrobiły to dla pienię-dzy. Bo w Polsce do okien pielęgniarek pukała bieda. Za granicą odkrywa się inny świat – pielęgniarka zarobi tyle, by móc godnie żyć, a nawet stać ją na wycieczkę za granicę raz do roku. Z pracy na jeden etat. Do tego nie musi wykładać z wła-

TEKST Paulina Majewska

fizjoterapeuci, dietetycy będą współ-pracować, a nie patrzeć z góry.A wisienką na torcie jest to, że pacjent będzie słuchał nas i szanował, bo jeste-śmy profesjonalistkami.Wracając do tematu. O czym jest blog „Jak pachnie piniądz”? Jest on opo-wieścią. O perypetiach pielęgniarki, która dopiero szuka swojego miejsca w życiu. I tak po ludzku odnosi sukcesy i porażki na polu zawodowym i pry-watnym, ale dalej idzie przed siebie drogą, którą wybrała – drogą emigracji.Droga ta nie jest usłana różami czy fun-tami, jak się wydaje niektórym. Pójście nią wymaga nakładu pracy, nauki. W tle miga tęsknota za rodziną, przyjaciółmi, za ukochanym miastem. Są też trage-die, gdy ktoś bliski umiera, a my nie możemy być przy nim, bo dzielą nas tysiące kilometrów.Za czym się tęskni na emigracji? Ja tę-sknię za zapachem kociewskich lasów, za kąpielą w jeziorze latem, za śniegiem w zimie czy lodami z budki koło staro-gardzkiego ogólniaka. Czasem śni mi się, że przechadzam się ulicą swojego miasta, a sen kończy się pukaniem do drzwi rodzinnego domu. Mimo przy-gód, które się przeżywa za granicą, wie-le osób ma ciągle problem z zaaklimaty-zowaniem się i nigdy nie poczuje się tak, jak w swoim kraju. Emigrantów zawsze będzie dotykać tęsknota, nostalgia. n

snej kieszeni na fartuchy czy szkolenia potrzebne do pracy – zrobi to praco-dawca. Cały zespół medyczny, lekarze,

W moim przypadku bardzo szybko zaczęłam odczuwać frustrację z powodu warunków pracy w polskim szpitalu.

8 Blogi Kociewiaków maj 2017

Page 21: ISSN 2080-3486 |nr 4 | maj 2017 rok EGZEMPLARZ BEZPŁATNYstarogardgmina.kociewiacy.pl/main/images/stories/File... · 2017-05-31 · 2 Raport maj 2017 Tylko rodowici Kociewiacy znają

Zdarzenie

50 twarzy... starościZ bloga „Jak pachnie pieniądz” | 4.04.2017 polskanightingale

Wiosna 2014- Pięknie dzisiaj wyglądasz – powiedzia-łam do naszej seniorki w domu opieki, 102-letniej Teresy. Jej twarz rozjaśniła się w uśmiechu z powodu komplementu. Był środowy poranek. W każdą środę dom odwiedza zaprzyjaźniona fryzjerka i układa włosy tym, którym rodziny wpłaciły ekstra kilka funtów na tę usługę. Fryzjerka Jane zazwyczaj pracowała w ten dzień od rana do wieczora. Ceniono jej pracę, zresz-tą nie miała wygórowanych cen. Za 10 funtów układała włosy paniom, a panom podcięcie proponowała za 6. W mieście dużo drożej. Rodziny ochoczo wpłaca-ły więc pieniążki na jej usługi, zresztą nie tylko jej, bowiem w czwartki przychodziła jeszcze pedicurzystka. Nasze rezydentki to prawdziwe damy – niejedna zapisywała się do fryzjerki nawet co tydzień. Nieza-leżnie od wieku i rodzaju schorzenia za-wsze pamiętały, że są kobietami i trzeba o siebie dbać.- Paula, jesteśmy bardzo zajęci. Mogłabyś pomóc nam w karmieniu? Może podała-byś tej nowej rezydentce obiad? – zapyta-ła opiekunka Hana. No pewnie, właśnie skończyłam robić leki na lunch. Zresztą zawsze staram się im pomagać, w miarę możliwości - czy to kogoś zawiozę do to-alety, czy pomogę w karmieniu. Na dwu-dziestu pięciu pacjentów mam zazwyczaj czterech opiekunów. Przy wymagającym nastawieniu Brytyjczyków taki stosunek personelu do rezydentów to za mało i za-wsze brakuje rąk do pracy.Wzięłam talerz z jedzeniem. Nasza nowa rezydentka, Marie, ma już bardzo za-awansowaną demencję. Jest też ryzyko, że może zachłysnąć się jedzeniem czy piciem. Z tego powodu miała specjalnie przygotowane posiłki – trzy zgrabnie po-dane kolorowe trójkąty: zielony ze zmie-lonego groszku, biały z ziemniaków i po-marańczowy z marchwi. Wszystko polane sowicie sosem z dodatkiem pomielonego mięska. Do tego nalałam Marie napój z dodatkiem zagęszczacza. Po dodaniu łyżeczki proszku zagęszczającego picie na-biera konsystencji kisielu. Posiłek był poda-ny ładnie, tak samo zresztą pachniał.Marie była przykuta do łóżka, nie była w stanie samodzielnie się poruszyć. Nie-dawno została wypisana ze szpitala, gdzie nabawiła się sporej wielkości odleżyny na pośladku. Ze względu na to musiała czę-ściej zostawać w swoim pokoju, gdzie mogliśmy co dwie godziny zmieniać jej

pozycję z jednego boku na drugi, by rana się szybciej goiła. Spojrzała na mnie obo-jętnym wzrokiem, gdy usiadłam koło jej łóżka, by podać jej posiłek.- Witam ponownie, Marie. Mam dla ciebie obiadek. - Położyłam jej serwetkę pod brodą na kształt śliniaka. Nabrałam łyżeczką troszeczkę jedzenia z każdego zmielonego trójkąta. Marie zmrużyła oczy i spojrzała na mnie z niechęcią.- Pieprz się! – krzyknęła. Zaraz po okrzy-ku otworzyła buzię, by wziąć pierwszego hapsa. Cóż. Spokojnej zazwyczaj starusz-ce demencja odebrała możliwość logicz-nego porozumiewania się, ze słów zostały jedynie obelżywe okrzyki, kierowane w stronę personelu. Po każdej przełkniętej łyżeczce posiłku Marie raczyła mnie soczy-stym przekleństwem.Starość przybiera różne formy. Czasem właściciele domów opieki reklamując swoje placówki pokazują piękne zdjęcia, uśmiechniętych rezydentów i personel, przedstawiają wszystko w różowych bar-wach. Nie zawsze jest tak pięknie. Zdarza się, że pacjenci bywają niemili czy agre-sywni. Bywa, że personel nigdy nie do-czeka się miłego słowa za okazaną pomoc i serce.Spojrzałam na pomarszczoną buzię Marie. Skończyła właśnie posiłek. Karmienie jej nie było łatwe. Mimo że jadła z apetytem, jedna trzecia z podanego jedzenia ścieka-ła jej po brodzie na rozłożoną serwetkę, a większymi fragmentami, takimi, których nie mogła przeżuć, próbowała we mnie splunąć.Trudno winić Marie za jej zachowanie. W takich sytuacjach staram się pamiętać, że mi kiedyś też demencja może odebrać wolną wolę i pamięć. Spojrzałam na jej pomarszczoną twarz. Ciągle miała zmru-żone oczy, próbujące prześwietlić mnie na wylot. Wzięłam do ręki serwetkę, wytar-łam jej buzię z resztek jedzenia. Podnio-słam rękę, opuszkami palców pogłaskałam Marie po policzku. Nagle zmarszczone oczy się rozszerzyły, a niechęć na twarzy zmieniła się w zdziwienie. Podniosłam tacę z pustymi naczyniami. Gdy już się od-wróciłam od swojej podopiecznej, zmie-rzając w kierunku drzwi wyjściowych, usłyszałam za swoimi plecami jej głos. Po-wiedziała coś nowego. Po półgodzinnym wykrzykiwaniu przekleństw w moją stro-nę usłyszałam coś, co wywołało uśmiech na mojej twarzy.- Jesteś całkiem miła. n

Taka gra, dzisiaj. Stary młyn po GS-ach w Czarnej Wodzie, przy berlince. Jestem umówiony z Se-

natorem, ale mam jeszcze sporo czasu. Obejrzę, porobię zdjęcia. Niestety, na drzwiach wisi kłódka. Obok stoi dom. Trochę po południu, nikogo nie ma. Nad-jeżdża auto, wysiada kobieta, pani M. - Czy jest możliwość wejścia do środka? - Ta kłódka jest zamknięta na niby. Można sobie odhaczyć i wejść - mówi pani M., wsiada do auta i odjeżdża. Sprytne. Odhaczam kłódkę, wchodzę do środka. Jestem szczęśliwy. Rozpoczyna się kilkupoziomowa gra!Na parterze mnóstwo technicznych urządzeń, które niewiele mi mówią, jeśli chodzi o ich byłą funkcję, ale z zapałem je fotografuję. Poziom pierwszy (level 1) zaliczony. Wspinam się po stromych, drewnianych schodach na pierwsze piętro. Tu jeszcze ciekawiej – koła, kółka, pasy transmisyjne - będzie prawie industrialny fotoreportażyk. Wyobrażam sobie, jak pomorscy niewol-nicy (cokolwiek to oznacza) męczyli się tu-taj, żeby wyprodukować porządną mąkę. Poziom drugi (level 2) zaliczony! Sprawnie jak Jason Bourne wspinam się po stromych schodach na przedostatnie piętro. Nogi pracują sprawnie, całe ciało też, jest dobrze – z zadowoleniem re-jestruje umysł. Tu pomieszczenie zdaje się mniejsze. Stoi jakaś maszyna o nie-znanym mi przeznaczeniu. Z boku niżej na długich szynach znów żelazne kółka i kółeczka, a na nich także pasy transmi-syjne. Ile tu z ludzkich grzbietów polało się potu! Poziom trzeci (level 3) zaliczony. I poziom czwarty (level 4)! Lekka zadyszka, ale to nic w moim wieku. Najmniejsze pomieszcze-nie. To stąd zapewne zsypywało się zbo-że. Z tego poziomu widać wszystko, co widziałem na niższych poziomach. Przez brudne szybki rozmazane fragmenty dość odległych zabudowań Czarnej Wody. Schodząc robię jeszcze zdjęcia długim, parcianym workom oraz detalom, przede wszystkim intrygującym drewnianym klapkom w drewnianych pojemnikach. Ile w tym wszystkim technicznej myśli pokoleń. I już jestem na parterze – gra zwycięsko zakończona (game over)!! Aaa... Bonus! Jeszcze tylko zerknę na za-

9kociewiacy.pl Blogi Kociewiaków

gracone spore pomieszczenie z boku, chyba kiedyś magazynowe. Trochę ode-tchnę, no i może znajdę jakieś cenne pa-pierzyska. Wbiegam śmiało wśród przeróżnych klamotów, starych telewizorów, ram ro-werowych, jestem prawie już na środku i – prrr!, stop! Ze 20 kroków dalej w rogu po lewej stronie widać czarną, wielką dziurę. Tam oberwała się podłoga z prze-gniłej pilśni. Strach iść. I... trach! Pod nogami! To również pilśń! Lecę w dół. Instynktownie roz-kładam ramiona, ciało przeginam w lewo, aparat wypuszczony z dłoni ląduje ze 2 metry na zdro-wych deskach, skąd nieopatrznie zszedłem na podłogę z takiej sa-mej pilśni jak tej fragmentarycznej już tylko w tamtym rogu. Przez dłuższą chwilę trwam ab-solutnie nieruchomo – pół już w zionącej czerni pode mną, a pół jeszcze w jednak niedokoń-czonej grze na poziomie, pozio-mie – jakim? Zerowym (level 0) czy –1? Tego poziomu nie przewidziałem! Panuje jakiś taki stan zawieszenia – w przenośni i dosłownie – że nie śmiem się nawet bać. – Przegrałeś! – burczy coś nieludzko z gru-bej belki podpierającej część pierwszego piętra. Abe Kobo – „Kobieta z wydm”? Znacie to? Jeżeli w tej powieści facet wpadł do leja na wydmach, to dlaczego nie może się zdarzyć, że ja wpadam do piwnicy o nie wiadomo jakiej głębokości w starym młynie?! Myśl! Komórka?! Google – może tam piszą, co zrobić w takiej sytuacji? Ale jak

wyjąć?! Pierwszy ruch. Bardzo delikatnie próbuję trochę wysunąć ciało z czerni pode mną, centymetr po centymetrze wypełzam z dziury, wczołguję się na jesz-cze całą część pilśniowej płyty, nie wie-rząc, że utrzyma. Cicho trzeszczy. Jaka tam jest głębokość? Czy połamię sobie nogi, kręgosłup, jeśli spadnę? Najgorzej spadać w ciemność. Kto mnie znajdzie nieprzytomnego? Na szczęście sporo

czytam, też Roberta Ludluma, i wiem, jak się zachować w takich sytuacjach – trze-ba jak najbardziej rozpłaszczyć ciało, żeby nacisk rozkładał się jak najszerzej. Pełznę centymetr za centymetrem, słysząc nie-pokojące odgłosy pilśni i jakiś narastający pisk z głębi. Walczę mozolnie i zawzięcie samojeden w tym przeklętym budynku, wiedząc doskonale, że na nic wołanie o ratunek, bo i tak nikt z zewnątrz nie usły-szy. Pełznę centymetr za centymetrem, minuta za minutą, godzinę. Wreszcie łapię palcami twardą dechę jak rozbitek ląd i po-woli, już pewnie na nim staję. Poziomo zero (level 0) gry pokonany!! Biorę aparat i z zemsty robię dziurze zdję-cie w trybie auto – niestety, error, szlag! Aparat się uszkodził. Na szczęście dziura dość dobrze wychodzi w trybie manual-nym. Otrzepuję ubranie.Pani M. siedzi na ławeczce przed domem obok młyna i pali papierosa. – Ładne widoki, prawda? – stwierdza i za-razem pyta.– Niesamowite – odpowiadam. – Tylko w tym bodajże magazynie nie za bardzo...– Och, zapomniałam panu powiedzieć, że tam podłoga wali się z wilgoci. No i w piwnicach roi się od szczurów. Fe! n

Tadeusz Majewski

Page 22: ISSN 2080-3486 |nr 4 | maj 2017 rok EGZEMPLARZ BEZPŁATNYstarogardgmina.kociewiacy.pl/main/images/stories/File... · 2017-05-31 · 2 Raport maj 2017 Tylko rodowici Kociewiacy znają

Niewiele wiadomo o pocho-dzeniu psa, którego nabył Teofil. Z jego relacji wynika,

że pochodził od leśnego, który polował. Musiał dość dużo zapłacić za szczeniaka. Biorąc go od leśnego tłumaczył, że ma on służyć do podprowadzania myśli-wych przyjeżdżających do Lasku, gdyż leśny Józef nie jest chętny do polowań. Bella, taką nazwę nadał Teofil suczce, miała coś z wyżła i wiejskiego kundelka. Stała się ukochanym psem Glanertów. Chodziła wszędzie z Teofilem. Czy to z krowami na łąkę na Węgielne, czy na obiadowy udój, czy wieczorem na spro-wadzenie bydła do domu. Czasami po bydło Teofil brał ją i Asa - średniej wiel-kości wiejskiego kundelka. Życiem Belli interesowali się koledzy Teofila, Jan i Pa-weł. Często po niedzielnej mszy po wyj-ściu z kościoła zatrzymywali się na papie-rosa i pytali o nią Teofila. Ten mówił, że jest jeszcze za młoda na dzika, ale będzie z niej pociecha. Nikt we wsi poza Janem i Pawłem nie wiedział, że Bella ma być ich psem na dzika.

Pierwszy kontakt Belli z dzikiem zda-rzył się na bagnach. W południe Teofil po napojeniu krów w strudze poszedł z nią wzdłuż rzeczki w kierunku śluzy. Po przejściu około 100 metrów Bel-la zatrzymała się robiąc stójkę i zaczęła wciągać nosem powietrze. Teofil zaczął się przyglądać pobliskim paprociom. Nic nie wskazywało na to, aby coś tam było. Rzucił do Belli: „Chodź”. Wykonała kilka kroków, zobaczył, że cała drży. Wydał komendę „Bierz!”. Skoczyła w zarośla i zaczęła szczekać. Z paproci podniosła się młoda maciora. Miała cztery prosia-ki i poszła w kierunku Studzienic. Teofil pogłaskał Bellę i wtedy zrozumiał, że nadarzył mu się dobry pies. I faktycznie Bella była pojętna. Szybko zrozumiała, że Teofila interesują tylko dziki. Rogacz, koza i jeleń nie wchodziły w rachubę. Tak upływał dzień za dniem, a Bella na-bierała doświadczenia i masy ciała.

W pewną grudniową niedzielę Teofil wy-szedł po obiedzie do lasu, aby obejrzeć się za choinką - tak mówił do matki. Za-

brał ze sobą bagnet na 1,5-metrowym drążku i z Bellą poszli w kierunku pól na Studzienicach. W tym czasie panowała ponowa, wszystkie ślady zwierząt wi-dać było jak na dłoni. Teofil doszedł do „wysokiego napięcia” (linia przesyłowa Gródek – Gdynia) i skierował się w stro-nę „Brzózek” (bagno ciągnące się od „wysokiego napięcia” do „śluzy”). Liczył, że może spotka ślady postrzelonych dzików, strzelanych wokół leśniczówki Lasek. Myśliwi przyjeżdżający na polo-wania często ranili dziki nieśmiertelnie i one na leczenie ran wybierały bagno na Brzózkach z miejscami borowiny. Zwie-rzyna brała w nich kąpiele. W połowie bagna, przy trzech sosnach, Bella zaczę-ła wąchać uschnięte paprocie i ciągnąć w kierunku sosen. Teofil pochylił się nad paprociami, lecz nawet po rozsunięciu zielska nic nie zauważył. Zajęty spraw-dzaniem usłyszał ujadanie Belli dobiega-jące zza sosen. Pobiegł tam i zobaczył, że Bella oszczekuje warchlaka ciągnące-go tył, gdyż miał przestrzelone szynki. Na rozkaz „Bierz!” Bella zaatakowała. Warchlak próbował się bronić. Kilka razy chwyciła go za kark, a w pewnym mo-mencie złapała go za ryj. Teofil podszedł i bagnetem skłuł dzika. Pozwolił Belli, by go przez chwilę szarpała. Pogłaskał ją i zapalił papierosa, rozmyślając czy o tym zdarzeniu powiedzieć Janowi i Pawłowi. Namyślał się chwilę, czy zabrać całego warchlaka, czy go wypatroszyć i zabrać tylko mięso. Postanowił, że oskóruje wyjętym z kieszeni kurtki scyzorykiem. Często, gdy używał go w obecności in-nych, zadawano mu pytanie: „Teofil, do czego ci potrzebny taki duży scyzoryk?”. Odpowiadał, że gdy wycina jałowiec na bat, to robi to jednym cięciem, albo robi koła do żaka z leszczyny - małym scyzo-rykiem to udręka.Po odcięciu łba włożył warchlaka do marynarskiego wora, który dostał od wuja z Gdańska. Popatrzył na miejsce i doszedł do wniosku, że dziki załatwią pozostałości po współbracie i nie będzie śladu. Bella cały czas obserwowała pana. Pomaszerowali w kierunku domu. Szli przy strudze, aby jadący drogą pomyśle-li, że ktoś obchodzi już strugę wybierając

Na dzika chodzili nielegalnie, przy pomocy psów i bagnetu W swym życiu miałem możność polować na dziki z broni gładkolufowej zaraz po wstąpieniu do PZŁ. Po 3 latach przynależności zdałem egzamin na selekcjonera, co umożliwiło mi posiadanie broni gwintowanej. Nabycie broni kulowej nie było takie proste (na zapisy). Polując wtedy na dzika należało go po prostu przechytrzyć. Przy jego wyostrzonych zmysłach, - węch i słuch - trzeba było używać różnych forteli, by go dojść i ustrzelić. Na dzika chodzili też mieszkańcy Kociewia. Robili to nielegalnie i przy pomocy psów i bagnetu. Te polowania mogły dla nich skończyć się tragedią, lecz najczęściej ginęły psy.

10 Życie pisane prozą

TEKST Antoni Chyła

Na dzika chodzili też mieszkańcy Kociewia. Robili to nielegalnie i przy pomocy psów i bagnetu. Te polowania mogły dla nich skończyć się tragedią, lecz najczęściej ginęły psy.

maj 2017

Page 23: ISSN 2080-3486 |nr 4 | maj 2017 rok EGZEMPLARZ BEZPŁATNYstarogardgmina.kociewiacy.pl/main/images/stories/File... · 2017-05-31 · 2 Raport maj 2017 Tylko rodowici Kociewiacy znają

11kociewiacy.pl Życie pisane proząmiejsca na wstawienie żaka podczas tarła szczupaka. Po przyjściu do domu złożył worek w stodole, a matce po-wiedział, że dało. Matka tylko pokiwała głową i mruknęła, że na święta się przy-da. Co ciekawe, Bella leżała przy pozo-stawionym worku w stodole. Od tego czasu Teofil nie wiązał Belli na łańcuch. Mogła swobodnie biegać po obejściu.

Wiosną Teofil zdecydował, że Bella może chodzić na dzika. As już zaczął niedomagać, a Bej był mało agresyw-ny. Dziwne, ale psy Teofila nigdy nie zaatakowały człowieka, tylko szczekały na obcych, którzy odwiedzali Glaner-tów. Każdy z nich miał swą budę: As na podwórzu, Bej z tyłu obory, przy stogu. Bella w stodole na klepisku - we wrotach stodoły był wycięty otwór. Ciekawe, że Bella od czasu niewiązania jej na łańcuch większą część czasu leżała pod wozem, który stał pod zadaszeniem przy stodo-

tych korzeniach...”. Ruszyli dalej. Psy zaczęły znowu szukać. Po upływie 30 minut usłyszeli szczekanie. Teofil roz-poznał - pierwszy głos dała Bella. Roze-śmiał się. Jan krzyknął: „Teofil, dawaj!”. Pobiegli w kierunku, skąd dochodziło szczekanie. Ujrzeli dużego dzika. „Ale lejba…” - rzekł Teofil. Jan odpowie-dział, że chyba nie dadzą rady. Bella zaczęła ostro atakować. Bej pozorował atak, aż Teofil krzyknął: „Bej, bierz!”. Dzik nie dawał za wygraną. Opędzał się od psów. Były momenty szarży na nie. Dzik próbował ustawić się tyłem do dębu, lecz Bella ostro cięła. W pew-nej chwili chwyciła go za ryj i już nie puściła. Bej chwycił za tył. Dzik stanął potulnie. Teofil trzykrotnie pchnął ba-gnetem. Przez otwory polała się krew i dzik po chwili przewrócił się na zie-mię. Jan podał Teofilowi papierosa. Psy szarpały dzika. Jan powiedział: „Teofil, ta Bella to faktycznie jest uczała i ostra”. Teofil odparł: „Masz rację. Może i za ostra, ale będzie z niej pożytek. Mam szczęście do psów, a tak się martwi-łem, że nie znajdę na miejsce starej Pe-rełki”. Jan wspomniał: „Teofil, tyle razy byliśmy na dzika i żeby taki lejba stał jak mur, gdy go Bella chwyciła za ryj?! Nigdy takiego czegoś nie widziałem. Szkoda, że Paweł tego nie widział”. Teofil zgasił papierosa i rzekł: „Jan! Bierzym się za robotę, bo leśne mogą nas nakryć”. Podczas skórowania dzi-ka Jan powtarzał: „Ale lejba…”. Dzika przepołowili małą siekierką Jana. Skó-rę z łbem i patrochy zanieśli w trzciny. Każdy z nich miał równą część, z tym że Teofil zabrał wątrobę. Dzika po wy-patroszeniu oszacowali na co najmniej 140 funtów (70 kg) i był to odyniec. Jan się roześmiał: „Szkoda, że go nie dostał leśny z Wdeckiego. Miałby co powie-sić na ścianie i położyć na podłodze”. Chodziło o oręż i skórę. Dzik został rozebrany na łopatkę, szynkę, karków-kę, schab i żebra - lepiej się pakowało i poręczniej nieść. Jan zapakował swój dziel do worka pocztowego, materiał nie pozwalał na wyciek krwi. Przed pójściem do domu jeszcze raz zapalili, poczęstował Teofil. Paląc zaczęli roz-myślać, skąd ten dzik mógł przyjść. Jan wyjaśnił, że kiedy był w Szladze w mły-nie, to Kolaska z Kasparusa wspominał, że na Gębach i Cisinach ma chodzić duży dzik i robi w bulwach szkody. „O jednego mniej” – skwitował Teofil. Każdy z nich zarzucił na plecy worek i poszli do domów. Teofil szedł drogami leśnymi do drogi Lubichowo – Osiek i nią do domu. Worek złożył w stodo-le, Beja przywiązał do łańcucha. Mama czekała z kolacją. Powiedział, że ma. Mama odpowiedziała, że wie po wo-dzie w misce, jak wylewała. Na słowa Teofila „Matka, byście dali kwaterkę” matka się roześmiała i rzekła: „Kieliszek możesz dostać, ale lepiej byś pomyślał o żeniaczce. Ja się robię stara i kto ci będzie gotować?”. Odpowiedział: „Mama, ja mam jeszcze czas!”. „Teofil, zobaczysz moje słowa!”. Był to jej je-dyny wymarzony syn. Córki mieszka-ły już gdzie indziej. Przed snem Teofil poszedł do stodoły i rozłożył mięso z dzika na stole w sklepie (piwnica) pod

wachem. Do oświetlenia używał latarki na płaską baterię, którą przywiozła mu z Gdyni siostra, Wisia.Czas płynął niemiłosiernie szybko. Teofil zdążył się ożenić, na świat przy-chodziły dzieci. Tylko matka Teofila zrobiła się bardziej pochylona, ale blask w oczach patrzących na wnuki był nie-zmienny. Często mawiała: „Teofil, zdą-żyłeś za mego życia się ożenić. Teraz mogę spokojnie umierać”. Po ślubie mniej chodził na dziki z Janem i Paw-łem. Był bardziej zajęty pracą w go-spodarstwie i w firmie „Las”. Kontaktu z lasem nie utracił, gdyż w firmie robili w lesie paliki i kiszki faszynowe, łado-wane w Skórczu na rampie kolejowej. Paliki i faszynę odbierały firmy meliora-cyjne w całej Polsce. Nieźle zarabiał, choć na akord - ile zrobiłeś, tyle zaro-biłeś. Bella zmężniała. Stała się psem niemającym sobie równych.Przed Świętami Wielkanocnymi zmarła Maria, matka Teofila. Odeszła ukochana matka, która zawsze czekała na niego z kolacją, gdy szli na dzika. To ona wal-czyła o to, aby wyszedł z więzienia, kiedy UB z Chojnic zatrzymało go z oj-cem i siedział w Chojnicach, a później w Starogardzie.

Po świętach spotkali się przy koście-le. Paweł zaproponował, aby pójść na dzika, gdyż dawno nie byli i mogą wyjść z wprawy, a Bella zesztywnieje. Jan zapytał, czy Bella jest już szczen-na. Teofil machnął ręką. Nic z tego nie wychodzi, nie doczeka się od niej szczeniaków. A pytał o szczeniaka od niej leśny Marian z Karszni. Planowane pójście na dzika nie doszło do skutku, gdyż Grześ - syn Teofila tak mocno zachorował, że musieli wzywać po-gotowie. Co prawda lekarz na prośbę żony, Gosi, pozostawił go w domu, lecz Teofil motorowerem simson na dużych kołach musiał jechać po leki do apteki w Skórczu. Wrócił późno. Go-sia rzekła, że był Paweł i pytał o niego. Po kolacji Teofil przysiadł na krześle przy łóżku syna, tak samo jak to czyniła jego matka, gdy chorował. Leki pręd-ko zadziałały i tylko rozpalona twarz i spocone czoło świadczyły, że Grześ jest mocno chory. Ta izba była mu bar-dzo bliska, gdyż w niej stała choinka na święta, tu spożywali wieczerzę wigilijną i posiłki, gdy dom odwiedzały siostry Emergencja, Agnieszka, Eleonora, Ma-ria, Małgorzata, Dorcia i Wisia z rodzi-nami. Tylko brakowało lampy naftowej, stawianej w okienku ściany pomiędzy kuchnią a izbą, oświetlającej oba po-mieszczenia - w tym blat kuchni, przy którym krzątała się matka. Szarpnięcie ręki zbudziło go. To Grześ ciągnął go za rękę i pytał: „Co ci się stało, tato?”. Teofil odpowiedział: „Nic, przysnąłem. To ty jesteś chory”. Wydawało mu się, że miał sen, w którym matka Maria mówiła do niego: „Nie chodź”.

Po kilku dniach ponownie się umówili, że pójdą na dzika, z tym że Paweł po-wiedział, że pojadą wozem na Śmier-duch, gdyż ma do wysiania juks (nawóz mineralny) na łące Zygmunta, a to jest paragraf i robi jako gajowy w Lasku. Około godziny 14 Paweł podjechał po Teofila, który jak zwykle zabrał swój ekwipunek. Bella wskoczyła na wóz, natomiast Cygana musiał wło-żyć. Cygana nabył aż spod Pasłęka na delegacji z firmy. Ten pies też go sporo kosztował, ale miał nadzieję, że przy Belli szybko się nauczy osaczać dziki. Juks wysiali bardzo szybko, tak im się spieszyło. Jan zapytał Pawła: „Po co tak przykrywałeś ten nawóz?”. Odpowie-dział: „A jak pojedziem nazad, to czym będzie przykryty dzik? Chyba że ty się na niego położysz. A nie słyszałeś, jak leśny z Lasku miał powiedzieć do gajo-wych, że ktoś podbiera dziki, a oni nic nie wiedzą i nie daj Boże, jak w lesie znajdzie się trupa”. Odezwał się Teofil, że faktycznie, spotkał się z leśnym z La-sku „nad łąkami”. Podszedł go, kiedy szedł z Bellą i Cyganem. Na pytanie: „Co robisz Teofilu tu z psami?” odpo-wiedział, że przyucza nowego psa do polowań dla panów z Gdańska. Le-śny się roześmiał i rzekł, żeby ich za mocno nie nauczył, bo będą w pysku same nosić dziki bez strzału, a szko-da dobrych psów. Konia Paweł przy-wiązał do świerku i poszli w kierunku bagna na Śmierduszek. Po przejściu 150 metrów rozległo się szczekanie. Jak zwykle pierwsza głosiła Bella, głos Cygana był inny. Pobiegli w tym kierun-ku. Na miejsce zaniemówili. Tego się nie spodziewali. Bella i Cygan oszcze-kiwały potężnego dzika. Wyglądał jak czarna szafa. Psy próbowały chwycić go z boku, lecz on nie pozwalał. Po-mimo potężnej masy opędzał się od psów i podejmował na nie ataki. Spod jego racic wypryskiwało bagno - tak, że psy i oni byli opryskani błotem. Walka trwała około 10 minut, gdy Jan na głos powiedział: „Tu nic po nas, nie dostaniemy go”. W tym to momen-cie Bella próbowała chwycić odyńca za pysk. Zobaczyli tylko, jak została podrzucona na wysokość 2 metrów i upadła na ziemię. Cygan był już przy nogach Teofila. Wszyscy pobladli. Tylko charczenie dolatywało od leżącej Belli. Potężny odyniec wykręcił się i pobiegł w kierunku Królewskiego Lasu. Teofil podbiegł do rozciętej Belli Z prawego boku na zewnątrz wylazły wnętrzności, oczy stawały się mętne, nie oddycha-ła. Teofil głaskał ją po głowie szepcząc: „Moja Belcia...”. Pierwszy otrząsnął się Jan. „Nic tu po nas. Chodźmy” - rzucił. Teofil ułożył Bellę na worku marynar-skim i zaniósł na wóz. Szli obok konia, ten dziwnie zarżał. Czy poczuł krew? - nie wiadomo. W milczeniu odjechali ze Śmierducha. W połowie drogi Jan po-wiedział: „Boże, jak dobrze, że dzik nie

Teofil cicho zagwizdał. Bella tym razem pierwsza przybiegła, za nią Bej. Stali i patrzyli w stronę drogi. Od strony Wdy jechał szkólny. Jan skwitował: „Co za dziwak.

zaszarżował na nas, bo nic by z nas nie zostało”. Paweł stwierdził, że miał on co najmniej ze cztery centnary i duże kły. Jan dodał, że to ten spod Lasku, gdzie sobie leży w mrowisku i leśny go widzi z okien kancelarii. Tylko Teofil nic nie mówił. Przed wsią powiedział do Pawła, że ma zajechać od lasu. Tam zeskoczył z wozu, za nim Cygan, który popędził do budy. Teofil zdjął z wozu Bellę i poszedł po szpadel. Nawet nie odebrał bagnetu od Jana, kazał mu go cisnąć. Poszedł w stronę lasu i przy pierwszym jałowcu wykopał dołek. Nakładł na dół sosnowych gałązek i poszedł po Bellę. Ułożył ją na gałąz-kach i też przykrył gałązkami. Przysypał piaskiem, ułożył na nim mech, żeby nikt nie zauważył, że coś jest zakopa-ne. Wtedy coś w nim, znamy pękło – a uznawano go za twardziela. Po po-liczkach spłynęły łzy. Odeszła jego pra-wa ręka do polowań na dziki. Wracając rozmyślał. Odeszła ukochana matka, a dziś Bella – tak mu bliska i oddana, a wydawałoby że tylko pies.

Na dziki zaczęli chodzić coraz rza-dziej. Główną przyczyną był brak do-brych psów. Teofil już nie mógł trafić na odpowiedniego. W rozmowie ze mną Teofil dowiedział się po latach, że ten dzik, słynny „czarny”, padł od kul. Pierwszą kulę przyjął na Brzózkach, tam gdzie z Bellą dostał pierwszego dzika, a następne za Laskiem naprze-ciw szkółki. Gdy opowiadałem o tym Teofilowi, w jego oczach zauważyłem zadowolenie. Powtarzał: „To jednak lej-ba się doczekał”. Jan i Teofil podkreślali, że najważniejsze były psy. Samo skłucie dzika uznawali za coś zwykłego, każdy by to zrobił. Z tym że – podkreślali – trzeba było być wysportowanym i wie-dzieć, jak skłuwać. Cóż, dla nich nor-malne, lecz trzeba zaznaczyć, że byli w odległości 120 cm od dzika, a chwyt rękoma drążka na długości co najmniej 60 centymetrów.

Skórcz dnia 1.12.2016 rok

Antoni Chyła

Prezes Zarządu Koła Łowieckiego „Łoś” w Skórczu, sekretarz Stowa-rzyszenia Na Rzecz Bioróżnorod-ności „Perdix” Rajkowy, przewodni-czący komisji rewizyjnej koła PZW w Skórczu, komendant gminny OSP RP Gminy Skórcz. Od lat związany z portalem Kociewiacy.pl. Niezrów-nany gawędziarz i reportażysta, pi-szący o przyrodzie i historii.

le. Teofil w tym miejscu położył starą dekę, pamiętająca okres okupacji.

Wiosną, krótko po posadzeniu kar-tofli, przy kościele Teofil dowiedział się od Jana, że przy rzece na kartofle chodzi duży lejba. Powiedział Janowi, że w poniedziałek ma być na 18.00 na górce, przy grobie. W tym dniu szybko uwijał się przy pracy w gospodarstwie, aż zauważyła to matka. Na jej pytanie, dlaczego ten pośpiech, odpowiedział, że dziś okaże się, co warta jest Bella, która też wyczuła dziwne zachowanie pana. Przed wyjściem do lasu Teofil przysiadł na ganku werandy, wyciągnął „sporta” i się nim zaciągał. Myślami był w lesie koło Wdeckich Błotek (małe je-ziorka), gdyż tam mógł zalec ten dzik. Bella położyła się obok, z głową na wyciągniętych nogach. Nie spuszczała wzroku z twarzy swego pana. Teofil wstał, poszedł do stodoły, zabrał wo-rek marynarski, w którym miał owinię-ty bagnet na drążku. Podszedł do budy Beja, odpiął obrożę i poszli w kierunku lasu. Psy szły przy nim. Przy grobie Jan już na nich czekał. Teofil powiedział, że pierw sprawdzą teren przy Wdeckich Błotkach. Jan przytaknął. Idąc lasem Teofil wydał komendę „Szukaj”. Bella i Bej pobiegły żwawo w stronę młod-nika. Podążali za nimi. Po pewnym cza-sie przybiegł Bej, a za nim Bella. Teofil skwitował: „Jan, tu nic nie ma”. Jan od-powiedział, że trzeba iść na dęby przy rzece, może tam coś będzie. Usłyszeli warkot motocykla. Teofil cicho zagwiz-dał. Bella tym razem pierwsza przybie-gła, za nią Bej. Stali i patrzyli w stronę drogi. Od strony Wdy jechał szkólny. Jan skwitował: „Co za dziwak. Wybrał gorszą drogę. Że też chce mu się po

Teofil pogłaskał Bellę i wtedy zrozumiał, że nadarzył mu się dobry pies.

Page 24: ISSN 2080-3486 |nr 4 | maj 2017 rok EGZEMPLARZ BEZPŁATNYstarogardgmina.kociewiacy.pl/main/images/stories/File... · 2017-05-31 · 2 Raport maj 2017 Tylko rodowici Kociewiacy znają

12 Reklamy maj 2017

Przedsiębiorstwo Produkcyjno-Usługowo-Handlowe „KAMCAR”

Marcin Kamysz 83-210 Zblewo, ul. Główna 30, tel. 58 588 33 92

sprawdzony wykonawca osiedli domów jednorodzinnych proponuje bardzo ładne i tanie domki jednorodzinne w idealnym miejscu • przy spokojnej, ślepej ulicy o nazwie Przy Stadionie • bliziutko drogi krajowej nr 22 (tzw. "berlinki") • przy drodze do pobliskiego najczystszego jeziora w północnej Polsce

Jeziora Niedackiego z plażą przy słynnym ośrodku w Twardym Dole• przy ścianie Borów Tucholskich

Domki są kompletnie wykończone, o ładnej architekturze, ze wszystkimi mediami. Całe osiedle liczyć będzie 24 domki

Świetne skomunikowanie gwarantują droga krajowa nr 22 - Chojnice – Starogard – Malbork, ze zjazdem na A1 w Swarożynie, oraz droga krajowa nr 214 - Warlubie – Kościerzyna – Łeba

Gmina Zblewo słynie ze swoich walorów turystycznych – m.in. Jezioro Niedackie, Jezioro Borzechowskie Wielkie, Wirty - jeden z najpiękniejszych i najstarszy w Polsce ogród dendrologiczny, rzeka Wda, winnice w Miradowie

Jest to także wyśmienite miejsce dla prowadzenia własnego małego biznesu, o czym świadczy rozwój takich firm w Zblewie i Pinczynie

Gwarantowane cisza i spokój!

SZKÓŁKA ROŚLIN: Raj dla miłośników ogrodów! • W ofercie po atrakcyjnych cenach: drzewa i krzewy iglaste: jałowce cyprysy, cisy, jodły, sosny, świerki, tuje w rozmaitych pojemnikach oraz z gruntu i w przeróżnych formach; krzewy liściaste, drzewka alejowe, drzewa i krzewy owocowe, pnącza, byliny, rośliny wodne! Nowe CENTRUM OGRODNICZE: Wszystko do ogrodu, towar z najlepszych firm, oświetlenie solarne, bardzo duży wybór nasion, traw, nawozów, ziemi; środki ochrony roślin; szkło ozdobne, ceramika ozdobna, najróżniejsze figury ogrodowe, fontanny, nawet żurawie – rękodzieło z metalu z Zimbabwe! POLSKIE OGRODY OZDOBNE: Idealne miejsce na wypoczynek rodzinny, dla zorganizowanych grup, turystów, osób interesujących się historią ogrodnictwa • piękno, egzotyka, przyroda, rozrywka • repliki 8 historycznych i 3 współczesnych ogrodów, ogrodu botanicznego; tężnia solankowa, grota szeptów, LABIRYNT, PALMIARNIA! W przypadku grup zorganizowanych możliwość zwiedzania z przewodnikiem po wcześniejszym umówieniu • godziny otwarcia: 8.00 – 18.00; sobota 10.00 – 18.00; niedziela 12.00 – 18.00.

Frank-Raj - Polskie Ogrody Ozdobne i Szkółka Roślin

Znajdziesz tu wszystko, czego szukasz do swojego ogrodu! Nie tylko towar, ale i inspiracje!

SZCZEGÓŁY: www.frank-raj.pl | e-mail: [email protected]

Środek Borów Tucholskich, przy szosie Czersk – Tuchola. Nad rzeczką Czerska Struga płynie Wielki Kanał Brdy. To tu obejrzysz największy w Polsce AKWEDUKT. Jeszcze z 15 lat temu jakiś samotny turysta przechadzał się tunelem, mając nad głową leniwie płynący kanał. W sumie około 30 minut zwiedzania, a po japońsku - w myśl zasady „taha mu ta taha” (jak najwięcej jak najszybciej) - z 15. Tak było kiedyś. Teraz to potężne centrum rekreacyjne z miejscami hotelowymi, domkami z pięknie wyposażonymi pokojami, z dwoma basenami, kortami tenisowymi, tężniami i najprzeróżniejszymi atrakcjami. To wszystko powstało przez kilkanaście lat! Dziś zmaterializowane marzenia Mirosława Knakowskiego, właściciela tartaku w Legbądzie, wyglądają imponująco! Trudno się dziwić, że w ciągu roku przyjeżdża tu nie mniej osób niż na zamek w Gniewie!

O tym niezwykłym miejscu przeczytasz w portalu Kociwiacy.pl lub na stronie www.zajazd-fojutowo.pl

FOJUTOWO. Kto by pomyślał o tym z 15 lat temu!