Grudzie 2001 - Wydawnictwo Albatros KITE... · 2018. 12. 20. · * Sowniczek wyrazów dari,...

18

Transcript of Grudzie 2001 - Wydawnictwo Albatros KITE... · 2018. 12. 20. · * Sowniczek wyrazów dari,...

  • 1

    Grudzie� 2001

    Sta�em si� tym, kim jestem dzisiaj, gdymia�em dwana�cielat, pewnego lodowatego, pochmurnego dnia zim� 1975roku. Pami�tam tamt� chwil�: przycupn��em podrozpadaj�cym si� glinianym murem i zerka�em zza niegow zau�ek opodal zamarzni�tego strumienia. To by�o dawnotemu, ale przekona�em si�, �e twierdzenie, i� przesz�o�mo�na pogrzeba, jest b��dne. Bo przesz�o� usi�ujewygrzeba si� na powierzchni�. Patrz�c wstecz,uprzytamniam sobie, �e zerkam w ten opustosza�y zau�ekod dwudziestu sze�ciu lat.Którego� dnia latem zesz�ego roku zadzwoni� do mnie

    z Pakistanu mój przyjaciel Rahim Chan. Poprosi�, �ebymdo niego przyjecha�. Stoj�c w kuchni ze s�uchawk� przyuchu, wiedzia�em, �e na linii jest nie tylko Rahim Chan.Odezwa�y si� moje nieodpokutowane grzechy z przesz�o�ci.Po zakoczeniu rozmowy poszed�em na spacer nad jezioroSpreckels na pó�nocnej kraw�dzi parku Golden Gate.Wczesnym popo�udniem s�oce migota�o na powierzchniwody, po której p�ywa�y dziesi�tki miniaturowych �ódekpopychanych rze�kim wiatrem. Gdy spojrza�em w gór�,zobaczy�em dwa latawce, czerwone z d�ugimi niebieskimiogonami. Szybowa�y po niebie, ko�ysz�c si� wysoko nad

  • drzewami w zachodniej cz��ci parku i nad wiatrakami.P�yn��y obok siebie jak dwoje oczu spogl�daj�cych na SanFrancisco, miasto, które teraz uwa�am za swój dom. Inagle w mojej g�owie rozleg� si� szept Hasana: „Dla ciebietysi�c razy”. Hasana z zaj�cz� warg�, który goni� latawce.Usiad�em na �awce przy wierzbie. Zastanawia�em si�

    nad tym, co powiedzia� Rahim, tu� zanim si� roz��czy�.Jakby po namy�le dorzuci�: „Mo�na by znowu dobrym”.Patrzy�em na te bli�niacze latawce. My�la�em o Hasanie.My�la�em o ojcu. O Alim. O Kabulu. My�la�em o swoim�yciu do tamtej zimy 1975 roku, kiedy to zmieni�o si�wszystko. I sta�em si� tym, kim jestem dzisiaj.

  • 2

    Gdy Hasan i ja byli�my dziemi, wchodzili�my natopole stoj�ce wzd�u� podjazdu przy domu mojego ojca ikawa�kiem lusterka puszczali�my zaj�czki w oknapoirytowanych s�siadów. Siedzieli�mywysoko na ga��ziachpo dwóch stronach pnia i machali�my bosymi nogami,maj�c kieszenie spodni wypchane suszonymi owocamimorwy i orzechami w�oskimi. Bawili�my si� lusterkiem nazmian�, pojadaj�c morw�, rzucaj�c owocami jeden wdrugiego, za�miewaj�c si� do rozpuku. Wci�� widz�siedz�cego na drzewie Hasana, przeb�yskuj�ce w�ród li�cis�oce pada na jego niemal idealnie okr�g�� twarz jak uchiskiej lalki wyrze�bionej w twardym drewnie: z p�askim,szerokim nosem i w�skimi, sko�nymi oczami w kszta�cieli�cia bambusa, oczami, które zale�nie od �wiat�a mia�yz�oty, zielony, a nawet szafirowy kolor. Wci�� widz� jegoma�e, nisko osadzone uszy i spiczast� brod�, mi�sistywyrostek jakby dodany po namy�le. I rozszczepion� warg�,odrobin� na lewo od �rodka – mo�e w tym miejscuomskn��o si� d�uto chiskiemu rzemie�lnikowi albo poprostu by� ju� tak zm�czony, �e pracowa� niedbale.Tam wysoko w koronie drzewa cz�sto namawia�em

    Hasana, �eby strzela� z procy orzechami w jednookiego

  • owczarka niemieckiego s�siadów. Nie chcia� tego robi, alegdy go poprosi�em, bardzo poprosi�em, nigdy nie odmówi�.Hasan nie odmawia� mi niczego. I zabójczo strzela� zprocy. Zdarza�o si�, �e jego ojciec, Ali, przy�apywa� nas iwpada� w z�o�, o ile cz�owiek tak �agodny jak Ali mo�ewpada w z�o�. Grozi� palcem i macha� r�k�, ka��c namzej� na dó�. Zabiera� lusterko i mówi� to, co kiedy�mówi�a mu jego matka: �e diabe� równie� bawi si�lusterkami, �eby rozproszy uwag� muzu�manów podczasmodlitwy.– I �mieje si� przy tym – zawsze dodawa� Ali, patrz�c

    na syna z zachmurzon� min�.– Tak, ojcze –mamrota� Hasan, wbijaj�c wzrokw ziemi�.Ale nigdy na mnie nie naskar�y�. Nigdy nie powiedzia�,

    �e to ja rzuci�em pomys�, �eby puszcza zaj�czki i strzelaorzechami w psa s�siadów.Topole ros�y wzd�u� podjazdu wy�o�onego czerwon�

    ceg�� i biegn�cego do dwuskrzyd�owej bramy z kutego�elaza. Ta za� otwiera�a si� na dalsz� cz�� podjazdu, któryci�gn�� si� przez posiad�o� mego ojca. Dom sta� na lewood ceglanej drogi, na kocu znajdowa� si� ogród.Wszyscy zgadzali si� co do tego, �e mój ojciec, mój baba,

    postawi� najpi�kniejszy dom w ca�ej Wazir Akbar Chan,nowej, zamo�nej dzielnicy w pó�nocnej cz��ci Kabulu.Niektórzy byli zdania, �e to naj�adniejszy dom w mie�cie.Szeroka alejka z krzakami ró� po obu stronach prowadzi�ado rozleg�ego budynku z marmurowymi pod�ogami iszerokimi oknami. Ceramiczne p�ytki, które baba wybra�w�asnor�cznie w Isfahanie, tworzy�y misterne wzory naposadzkach w czterech �azienkach. Na �cianach wisia�yprzetykane z�ot� nici� tkaniny, które ojciec przywióz� zKalkuty; ze sklepionego sufitu zwisa� kryszta�owy �yrandol.Na pi�trze znajdowa�y si� moja sypialnia, pokój ojca i

  • jego gabinet nazywany równie� palarni�, gdzie stalepachnia�o tytoniem i cynamonem. Po kolacji podanejprzez Alego baba wraz z przyjació�mi rozsiadali si� wczarnych skórzanych fotelach. Nabijali fajki – baba zawszenazywa� to „tuczeniem fajki” – i prowadzili rozmowy natrzy ulubione tematy: o polityce, o interesach i o pi�ceno�nej. Czasami pyta�em tat�, czy mog� z nimi posiedzie,ale on stawa� w drzwiach, mówi�c: „Zmykaj. Teraz doro�limaj� czas dla siebie. Poczytaj jak�� ksi��k�”. Zamyka�drzwi, a ja zastanawia�em si�, jak to jest, �e u niego doro�linieustannie maj� czas dla siebie. Siada�em pod drzwiami,przyci�gaj�c kolana do piersi. Zdarza�o si�, �e siedzia�emtak godzin�, niekiedy dwie, i s�ucha�em ich g�osówprzerywanych wybuchami �miechu.W salonie na dole jedna �ciana by�a zaokr�glona i sta�y

    przy niej przeszklone szafki zrobione na zamówienie. Napó�kach znajdowa�y si� zdj�cia rodzinne w ramkach: stara,ziarnista fotografia przedstawiaj�ca mojego dziadka zkrólem Naderem Szahem, zrobiona w roku 1931, na dwalata przed zabójstwem króla; stoj� nad martwym jeleniem,maj� buty z cholewkami do kolan i strzelby zawieszone naramionach. By�o tam równie� zdj�cie z wesela rodziców,elegancki tato w czarnym garniturze i u�miechni�ta mamaniczym m�odziutka ksi��niczka w bieli. Dalej baba zeswoim najlepszym przyjacielem i wspólnikiem winteresach, Rahimem Chanem, stoj� przed domem, �adensi� nie u�miecha – na tym zdj�ciu wida te� mnie, jeszczeniemowl�, na r�kach u taty, który wygl�da na zm�czonegoi przygn�bionego. Tato trzyma mnie na r�kach, ale jazaciskam pi�stk� wokó� ma�ego palca Rahima Chana.Na kocu zaokr�glonej �ciany by�o wej�cie do jadalni,

    gdzie na �rodku sta� mahoniowy stó�, przy którym z�atwo�ci� zasiada�o trzydzie�ci osób – prawie ka�dego

  • tygodnia, co zrozumia�e, zwa�ywszy na upodobania ojcado wystawnych przyj�. Po przeciwnej stronie znajdowa�si� wysoki marmurowy kominek, zimow� por� zawszeroz�wietlony pomaraczowym ogniem.Du�e rozsuwane drzwi ze szk�a prowadzi�y na pó�okr�g�y

    taras, z którego rozci�ga� si� widok na dwuakrowy ogródi rz�dy drzewek wi�niowych. Pod murem od stronywschodniej baba i Ali za�o�yli niedu�y warzywnik zpomidorami, mi�t�, papryk� i grz�dk� kukurydzy, któranie przyj��a si� jak nale�y. Hasan i ja nazywali�my goMurem S�abowitej Kukurydzy.Na po�udniowym kracu ogrodu, w cieniu roz�o�ystej

    nieszpu�ki sta� domek dla s�u�by, skromna chatka z gliny,gdzie mieszka� Hasan z Alim.To tam, w tej cha�upinie, urodzi� si� Hasan zim� 1964

    roku, dok�adnie rok po tym, jak umar�a moja mama,wydaj�c mnie na �wiat.Przez osiemna�cie lat, które przemieszka�em w

    posiad�o�ci ojca, zaledwie par� razy przekroczy�em prógtej cha�upy. Gdy s�oce schowa�o si� za wzgórzami iskoczy�y si� Hasana i moje ca�odzienne zabawy, naszedrogi si� rozchodzi�y. Ja udawa�em si� ró�an� alejk� dorezydencji, Hasan szed� do glinianej chaty, w której si�urodzi� i mieszka� przez ca�e �ycie. Pami�tam, �e by�askromnie umeblowana, czysta, s�abo o�wietlona dwiemalampami naftowymi. Znajdowa�y si� tam dwa materacepod przeciwleg�ymi �cianami izby, mi�dzy nimi wytarty ipostrz�piony na brzegach dywanik z Heratu, sto�ek natrzech nogach i w rogu drewniany stó�, przy którymrysowa� Hasan. �ciany by�y puste, tylko w jednymmiejscuwisia� kilim z naszytymi koralikami uk�adaj�cymi si� ws�owa: Allahu Akbar*. Baba kupi� go Alemu w Maszadzie,dok�d cz�sto je�dzi�.

  • W tej ma�ej cha�upie matka Hasana, Sanaubar, wyda�ago na �wiat pewnego mro�nego dnia zim� 1964 roku.Moja matka wykrwawi�a si� na �mier podczas porodu,natomiast Hasan straci� swoj� nieca�y tydzie pourodzeniu. I to w sposób, który dla wi�kszo�ci Afgaczykówjest znacznie gorszy od �mierci: uciek�a z trup� w�drownych�piewaków i tancerzy.Hasan nigdy nie mówi� o swojej matce, tak jakby w

    ogóle nie istnia�a. Ci�gle zastanawia�em si�, czy �ni o niej,o tym, jak wygl�da i gdzie przebywa. Czy chce j� spotka?Czy t�skni za ni�, tak jak ja t�skni� za matk�, której niezna�em? Pewnego dnia szli�my z posiad�o�ci ojca do kinaZajnab, �eby zobaczy nowy iraski film. Wybrali�mydrog� na skróty przez koszary wojskowe opodal szko�y�redniej Esteghlal – baba zabroni� nam chodzi tamt�dy,ale wówczas przebywa� razem z Rahimem Chanem wPakistanie. Przesadzili�my ogrodzenie wokó� koszar,przeskoczyli�my ma�y potok i wypadli�my na otwartyteren, gdzie kurzy�y si� stare, nieprzydatne czo�gi. Wcieniu czo�gu przykucn��a grupka �o�nierzy, palili papierosyi grali w karty. Jeden z nich zauwa�y� nas, szturchn��s�siada �okciem i zawo�a� do Hasana:– Hej, ty! Znam ci�.Nigdy przedtem go nie widzieli�my. By� przysadzisty,

    mia� ogolon� g�ow� i kilkudniowy czarny zarost.Przestraszy�em si�, widz�c jego wyszczerzone z�by ipo��dliwy u�miech.– Nie zatrzymuj si� – mrukn��em do Hasana.– Ty tam! Hazaro! Patrz na mnie, jak do ciebie mówi�!

    – warkn�� �o�nierz. Da� kumplowi do potrzymaniapapierosa, po czym z��czy� czubkami kciuk i palecwskazuj�cy, robi�c kó�ko. �rodkowy palec drugiej r�ki* S�owniczek wyrazów dari, niewyja�nionych w tek�cie, znajduje si� nakocu ksi��ki.

  • w�o�y� w kó�ko. Wysun�� go i wsun��. Wysun�� i wsun��.–Wiesz, �e zna�em twoj�matk�? Zna�em naprawd� dobrze.Wzi��em j� od ty�u tam nad potokiem.

    o�nierze parskn�li �miechem. Który� zapiszcza�.

    Powiedzia�em Hasanowi, �eby nie przystawa�, tylko szed�dalej.– Mia�a tak� ciasn�, s�odk� cipk�! – mówi� z szyderczym

    u�miechem �o�nierz, �ciskaj�c r�ce pozosta�ym.Pó�niej, gdy zgas�y �wiat�a w sali kinowej i rozpocz��

    si� film, us�ysza�em chrapliwy oddech siedz�cego obokmnie Hasana. �zy sp�ywa�y mu po policzkach. Obj��emgo i przyci�gn��em do siebie. Opar� g�ow� na moimramieniu.– On si� pomyli� – szepn��em. – Wzi�� ci� za kogo�

    innego.Podobno nikt nie by� szczególnie zdziwiony na

    wiadomo� o ucieczce Sanaubar. Tak naprawd� ludzieunosili brwi, s�ysz�c, �e Ali, m��czyzna, który zna� napami� ca�y Koran, o�eni� si� z t� kobiet�, m�odsz� odniego o dziewi�tna�cie lat i pi�kn�, lecz znan� z brakuskrupu�ów, co potwierdza� jej sposób �ycia. Tak jak Aliwyznawa�a szyizm i wywodzi�a si� z Hazarów. By�a równie�jego kuzynk� i z tego powodu naturaln� kandydatk� nama��onk�. Prócz tych zwi�zków ��czy�o ich niewiele wi�cej,a ju� na pewno nie byli do siebie podobni z wygl�du.Kr��y�y pog�oski, �e jej b�yszcz�ce zielone oczy i figlarnabuzia nak�oni�y do grzechu niezliczonych m��czyzn. Aliza� urodzi� si� z parali�em dolnych mi��ni twarzy, przezco nie móg� si� u�miecha i zawsze sprawia� wra�eniezas�pionego. Zadowolony czy zasmucony, Ali o kamiennejtwarzy wygl�da� dziwnie, poniewa� tylko w sko�nychbr�zowych oczach rozb�yskiwa�a rado� lub wzbiera�oprzygn�bienie. Mówi si�, �e oczy s� oknami duszy. Ali by�

  • tego najlepszym potwierdzeniem, poniewa� jego uczuciauzewn�trznia�y si� tylko w oczach.S�ysza�em, �e pod wp�ywem wymownego chodu

    Sanaubar i ko�ysania biodrami m��czy�ni pogr��ali si� wrozwi�z�ych my�lach. Po przebytej chorobieHeinego-Medina pozosta�a Alemu krzywa, zwyrodnia�aprawa noga, w�a�ciwie sama ko� i skóra ziemistego koloruz cienk� jak papier warstewk� mi��ni. Pami�tam, jakpewnego dnia – mia�em wtedy osiem lat – Ali wybiera� si�na bazar po chleb nan i zabra� mnie z sob�. Szed�em zanim, nuc�c co� pod nosem i na�laduj�c jego sposóbchodzenia. Przygl�da�em si�, jak zatacza �uk chud� nog�i stawiaj�c j� na ziemi, ca�y przechyla si� w prawo takbardzo, �e ledwie utrzymuje równowag�. Gdy spróbowa�emzrobi to samo, niemal wpad�em do rynsztoka. Zacz��emchichota, a wtedy Ali odwróci� si� i zobaczy�, �e goma�puj�. Nic nie powiedzia�. Ani wtedy, ani nigdy potem.Po prostu poszed� dalej.Wygl�d i chód Alego napawa�y strachem maluchów z

    s�siedztwa. Prawdziwy k�opot sprawia�y jednak starszedzieciaki. Bieg�y za ku�tykaj�cym Alim po ulicy i si�nabija�y. Niektóre wo�a�y na niego babalu, czyli z�y duch:„Hej, babalu, kogo dzisiaj po�ar�e�? – wykrzykiwa�y,wzbudzaj�c chóralny �miech. – Kogo po�ar�e�, p�askonosybabalu?”.Nazywa�y go p�askonosym, bo Ali i Hasan mieli

    mongoloidalne rysy charakterystyczne dla Hazarów. Przezlata moja wiedza o Hazarach sprowadza�a si� do tego, �es� potomkami Mongo�ów i troch� przypominaj�Chiczyków. W podr�cznikach szkolnych znajdowa�y si�o nich nieliczne wzmianki – mimochodem napomykanoo ich pochodzeniu. Pewnego dnia, gdy by�em w gabinecieojca, grzebi�c w jego rzeczach, znalaz�em star� ksi��k� o

  • historii kraju, jedn� z wielu nale��cych do mojej mamy.Ksi��k� napisa� Iraczyk o nazwisku Chorami.Zdmuchn��em z niej kurz i ukradkiem wzi��em j� do�ó�ka, id�c wieczorem spa. Ku swemu zdziwieniuznalaz�em ca�y rozdzia� opisuj�cy dzieje Hazarów. Kto byto pomy�la� – ca�y rozdzia� po�wi�cony ludowi, z któregowywodzi� si� Hasan! Wyczyta�em, �e mój naród,Pasztunowie, prze�ladowa� i gn�bi� Hazarów, a potem, wdziewi�tnastym wieku, Hazarowie podnie�li buntprzeciwko Pasztunom, ale „zostali pobici z nieopisan�brutalno�ci�”. Autor pisa�, �e moi ziomkowie zabili wieluHazarów, wyp�dzili z ich ziem, spalili im domy i sprzedaliich kobiety. Wyja�nia�, �e Pasztunowie prze�ladowaliHazarów mi�dzy innymi dlatego, i� sami byli sunnitami,a tamci szyitami. Ksi��ka mówi�a rzeczy, o których niemia�em poj�cia – nauczyciele tego nie uczyli. Baba te� anirazu o tym nie wspomnia�. Mówi�a równie� rzeczy miznane, na przyk�ad okre�la�a ten lud mianem„p�askonosych”, „jucznych os�ów” lub „zjadaj�cychmyszy”. S�ysza�em, jak takimi wyzwiskami obrzucaj�Hasana ch�opaki z s�siedztwa.Nast�pnego tygodnia, po lekcjach, pokaza�em ksi��k�,

    a w niej rozdzia� o Hazarach, swojemu nauczycielowi.Przerzuci� par� kartek, parskn�� �miechem i zwróci� mi j�.– Szyici w jednym s� �wietni – powiedzia�, zabieraj�c

    swoje papiery. – Z powodzeniem robi� z siebiem�czenników. – Gdy wymawia� s�owo „szyici”, zmarszczy�nos, jakby oznacza�o jak�� chorob�.Mimo wspólnego pochodzenia etnicznego i ��cz�cych

    ich wi�zów krwi Sanaubar wy�miewa�a Alego tak samo jakokoliczne ch�opaki. Podobno z nieskrywan� pogard�wypowiada�a si� o jego wygl�dzie. „To ma by m��? –szydzi�a. – Widzia�am stare os�y lepiej nadaj�ce si� na

  • m��ów”.Koniec koców ludzie zacz�li podejrzewa, �e to

    ma��estwo by�o wynikiem jakiej� umowy mi�dzy Alim ajego wujem, ojcem Sanaubar. Mówili, �e przez o�enek zeswoj� kuzynk� Ali chcia� cho troch� pomóc wujowioczy�ci jego splamione imi�, chocia� sam zosta� osieroconyjako pi�ciolatek i nie mia� �adnych wartych wzmiankidóbr materialnych czy dziedzictwa.Ali nigdy nie bra� odwetu na swoich dr�czycielach. Jak

    przypuszczam, po cz��ci dlatego, �e pow�ócz�c krzyw�nog�, nigdy by ich nie dogoni�. Zasadniczym powodemby�o jednak to, �e uodporni� si� na obelgi napastników;znalaz� rado�, b�d�c� antidotum na te ataki, z chwil� gdySanaubar urodzi�a Hasana. Wszystko odby�o si�zwyczajnie. Bez po�o�nych, anestezjologów i wymy�lnychurz�dze kontrolnych. Sanaubar po prostu le�a�a na go�ym,poplamionym materacu, maj�c do pomocy Alego iakuszerk�. Nawet a� tak ich nie potrzebowa�a, bo Hasanju� w chwili narodzin ujawni� swoj� natur�: by� niezdolnydo tego, by kogokolwiek skrzywdzi. Wystarczy�o kilkasapni�, ze dwa parcia i przyszed� na �wiat. Z u�miechemna ustach.Gadatliwa akuszerka wyjawi�a potem s�u��cej s�siadów

    – a z kolei ta powtórzy�a wszystkim, którzy chcielinadstawi uszu – �e Sanaubar obrzuci�a wzrokiemnoworodka na r�kach Alego, dostrzeg�a zaj�cz� warg� iza�mia�a si� z gorycz�. „No prosz� – powiedzia�a – terazmasz w�asnego pó�g�ówka, który b�dzie si� za ciebieu�miecha�!”. Nie chcia�a nawet potrzyma dziecka, azaledwie pi� dni pó�niej ju� jej nie by�o.

    Baba naj�� dla Hasana t� sam� mamk�, która karmi�amnie. Ali powiedzia� nam, �e ta kobieta by�a niebieskook�Hazark� z Bamijanu, miasta z ogromnymi pos�gami Buddy.

  • „Tak s�odko �piewa�a” – cz�sto powtarza�. „A co �piewa�a?”– niezmiennie dopytywali�my si� z Hasanem, cho znali�myodpowied�, bo mówi� to setki razy. Po prostu chcieli�mypos�ucha jego �piewu.Ali odchrz�kiwa� i zaczyna�:

    Sta�am na wysokiej górzei wzywa�am imi� Alego, Lwa Bogów.O Ali, Lwie Bogów, Królu Ludzi,wlej rado�� w nasze smutne serca.

    Potem przypomina� nam, �e ludzie wykarmieni t� sam�piersi� s� sobie brami, ��cz� ich wi�zy pokrewiestwa,których nawet czas nie rozerwie.Hasan i ja ssali�my t� sam� pier�. Stawiali�my pierwsze

    kroki na tym samym trawniku w tym samym ogrodzie. Ipod tym samymdachemwypowiedzieli�my nasze pierwszes�owa.Moje pierwsze s�owo: baba.Jego: Amir. Moje imi�.Patrz�c dzisiaj wstecz, s�dz�, �e podstaw� tego, co

    wydarzy�o si� zim� 1975 roku – i wszystkiego, co dzia�osi� potem – by�y w�a�nie te pierwsze s�owa.

  • 3

    Wie� niesie, �e mój ojciec go�ymi r�kami powali� kiedy�czarnego nied�wiedzia w Belud�ystanie. Gdyby ta opowie�dotyczy�a kogo� innego, uznano by to za laf, przyk�adw�a�ciwej Afgaczykom sk�onno�ci do przesady – co jest,niestety, niemal ogólnonarodow� przypad�o�ci�; gdy kto�chwali si�, �e ma syna lekarza, mo�na przypuszcza z du��doz� prawdopodobiestwa, �e kiedy� uda�o si� ch�opakowizaliczy sprawdzian z biologii w szkole �redniej. Natomiastnikt nigdy nie w�tpi� w prawdziwo� którejkolwiek historiio moim ojcu. A gdyby kto� da� wyraz swojemuniedowierzaniu... no có�, baba mia� przecie� te trzyposzarpane blizny biegn�ce równolegle na plecach. Ile� torazy wyobra�a�em sobie owe zapasy, nawet mi si� �ni�y.W snach nigdy nie potrafi�em odró�ni taty odnied�wiedzia.To Rahim Chan pierwszy powiedzia� o nim Tufan agha,

    czyli pan Huragan, co z czasem przyj��o si� i sta�o s�ynnymprzezwiskiemmojego taty. Pasowa�o do niego. Ojciec mia�si�� naturalnego �ywio�u; by� okazem Pasztuna, wyro�ni�ty,z g�st� brod� i k�dzierzawymi br�zowymi w�osami, krótkoostrzy�onymi i równie nieposkromionymi jak on sam; jegor�ce wygl�da�y tak, jakby mog�y wyrwa z korzeniami

  • wierzb�, a piorunuj�ce spojrzenie czarnych oczu„zmusi�oby diab�a do b�agania na kolanach o lito�”, jakmówi� Rahim Chan. Na przyj�ciach, gdy rozlega�o si�dudnienie jego kroków i niemal dwumetrowa postawpada�a do pokoju, wszystkie g�owy obraca�y si� w jegostron� jak s�oneczniki ku s�ocu.Ojca nie da�o si� ignorowa, nawet gdy spa�.Wk�ada�em

    k��bki waty do uszu, naci�ga�em koc na g�ow�, ale jegochrapanie – przypominaj�ce warkot ci��arówki – i takprzenika�o przez �ciany. Cho moja sypialnia znajdowa�asi� po drugiej stronie korytarza. Pozostaje dla mnie zagadk�,jak mama mog�a spa z nim w jednym pokoju. Jest tojedno z d�ugiej listy pyta, jakie zada�bym swojej matce,gdybym j� zna�.Pod koniec lat sze�dziesi�tych, gdy mia�em pi�, a

    mo�e sze� lat, baba postanowi� zbudowa sierociniec.Rahim Chan opowiedzia� mi, jak to by�o. Baba osobi�cienarysowa� plany, cho nie mia� �adnego do�wiadczenia wprojektowaniu domów. Sceptycy mówili, �eby si� niewyg�upia� i zatrudni� architekta. Nie zgodzi� si�, tooczywiste, i wszyscy kr�cili g�owami skonsternowani jegouporem. Gdy dopi�� swego, wszyscy kr�cili g�owamizadziwieni jego sukcesem. Baba pokry� z w�asnej kieszenikoszty budowy pi�trowego sierocica tu� opodal g�ównegoodcinka D�ade Majwand na po�udnie od rzeki Kabul.Rahim Chan powiedzia� mi, �e baba sam sfinansowa� ca�eprzedsi�wzi�cie, zap�aci� in�ynierom, elektrykom,hydraulikom i robotnikom, nie mówi�c ju� o wy�szychurz�dnikach miejskich, którym trzeba by�o „posmarowaw�sy”.Budowa trwa�a trzy lata. Mia�em ju� osiem lat i

    pami�tam, jak w przeddzie otwarcia sierocica babazawióz� mnie nad jezioro Ghargha, kilka kilometrów na

  • pó�noc od Kabulu. Kaza� mi zabra równie� Hasana, alesk�ama�em, mówi�c, �e dosta� rozwolnienia. Chcia�emmie ojca tylko dla siebie. Poza tym którego� dnia razemz Hasanem puszczali�my tam kaczki i rzucony przez niegokamie odbi� si� osiem razy. Mnie uda�o si� pu�ci conajwy�ej pi�. Baba by� wtedy z nami, przygl�da� si�, apotem klepn�� Hasana po plecach. Nawet obj�� goramieniem.Siedzieli�my przy stole piknikowym nad brzegiem

    jeziora, tylko baba i ja, jedli�my jajka na twardo i kofta –klopsiki – z piklami, w chlebie nan. Woda by�aciemnoniebieska, s�oce migota�o na powierzchni czystejjak zwierciad�o. W pi�tki nad jeziorem roi�o si� od ludzi,którzy przychodzili ca�ymi rodzinami, �eby sp�dzi dzie

    na s�ocu. Ale my przyszli�my w �rodku tygodnia i byli�mysami, baba i ja, no i jeszcze paru d�ugow�osych, brodatychturystów, których nazywano hipisami. Siedzieli napomo�cie, machaj�c nogami nad wod�, z w�dkami wr�kach. Spyta�em tat�, dlaczego nosz� d�ugie w�osy, ale onmrukn�� co� i nie odpowiedzia�. Przygotowywa�przemówienie, które mia� wyg�osi nast�pnego dnia,przerzuca� nieuporz�dkowany plik zapisanych r�czniekartek, tu i ówdzie robi� o�ówkiem jakie� notatki.Odgryz�em k�s jajka i spyta�em, czy to prawda – jakpowiedzia� mi kolega ze szko�y – �e gdy cz�owiek zjekawa�ek skorupki jajka, b�dzie musia� j� wysiusia. Tatoznowu mrukn�� co� pod nosem.Ugryz�em klopsika. Jeden z jasnow�osych turystów

    roze�mia� si� i klepn�� drugiego w plecy. W oddali, poprzeciwnej stronie jeziora, ci��arówka skr�ca�a na drodzewij�cej si� po zboczu wzgórza. S�oce odbija�o si� wbocznym lusterku.– Chyba mam saratan – powiedzia�em. To znaczy raka.

  • Baba uniós� g�ow� znad podrywanych wiatrem kartek.Powiedzia�, �ebym sam przyniós� sobie wod� sodow�,wystarczy zajrze do baga�nika samochodu.Nast�pnego dnia przed sierocicem zabrak�o krzese�.

    Du�o ludzi musia�o na stoj�co ogl�da ceremoni� otwarcia.Wia� wiatr. Siedzia�em za ojcem na niewielkim podium tu�przed g�ównym wej�ciem do nowego budynku. Tato mia�na sobie zielony garnitur i karaku�ow� czapk�. W po�owieprzemówienia wiatr zerwa� mu j� z g�owy i rozleg� si��miech. Gdy tato da� mi znak, �ebym potrzyma� muczapk�, by�em bardzo zadowolony, bo wtedy wszyscyzobaczyli, �e to mój ojciec, mój baba. Odwróci� si� domikrofonu i powiedzia�, �e spodziewa si�, i� ten budynekb�dzie trzyma� si� lepiej ni� jego czapka, i znów rozleg� si��miech. Po przemówieniu ludzie wstali i zacz�li wiwatowa.D�ugo bili brawo. Potem �ciskali mu r�k�. Niektórzymierzwili mi w�osy i równie� mnie �ciskali r�k�. By�em takidumny z ojca, z nas obu.Cho baba odnosi� sukcesy, ludzie w niego nie wierzyli.

    Mówili, �e prowadzenie interesów nie le�y w jego naturzei powinien studiowa prawo jak jego ojciec. Wi�c babaudowodni� wszystkim, �e si� myl� – nie tylko prowadzi�w�asny interes, ale te� sta� si� jednym z najbogatszychkupców w Kabulu. Razem z Rahimem Chanem za�o�y�szalenie dochodow� firm� eksportuj�c� dywany, a tak�edwie apteki i restauracj�.Gdy ludzie szydzili z niego, �e nigdy si� dobrze nie o�eni

    – przecie� w jego �y�ach nie p�ynie królewska krew –po�lubi� moj� matk�, Sofi� Akrami, kobiet� bardzowykszta�con�, powszechnie zaliczan� donajszacowniejszych, najpi�kniejszych i najcnotliwszychdam w Kabulu. Nie tylko uczy�a klasycznej literaturyperskiej na uniwersytecie, ale równie� by�a potomkini�

  • królewskiego rodu, co mój ojciec �artobliwie podkre�la� wobecno�ci ludzi nastawionych do niego sceptycznie,mówi�c o niej „moja ksi��niczka”.

    Baba potrafi� ukszta�towa otaczaj�cy go �wiat wedlew�asnego upodobania – jedynie ja by�em ra��cymwyj�tkiem. K�opot oczywi�cie tkwi� w tym, �e babawidzia��wiat czarno-bia�y. I na dodatek sam chcia� decydowa, cojest czarne, a co bia�e. Cz�owieka, który �yje w ten sposób,nie mo�na kocha i zarazem si� go nie ba. Mo�e nawetodrobin� si� go nienawidzi.Gdy by�em w pi�tej klasie, religii uczy� nas mu��a

    Fatiullah Chan. By� przysadzisty, mia� na twarzy blizny potr�dziku i mówi� szorstkim g�osem. Robi� nam wyk�ady ozaletach zakat, corocznego przeznaczania pewnej sumypieni�dzy na cele dobroczynne, i obowi�zku odbycia had�,pielgrzymki do Mekki; wyja�nia� zawi�o�ci odprawianiapi� razy dziennie namaz i kaza� uczy si� na pami�wersetów z Koranu – cho nigdy nie t�umaczy� ich na dari,wymaga�, czasem u�ywaj�c wierzbowej witki obdartej zkory, �eby�my poprawnie wymawiali arabskie s�owa, bowtedy Bóg b�dzie nas lepiej s�ysza�. Którego� dniapowiedzia� nam, �e islam uznaje picie alkoholu za strasznygrzech i ci, co pij�, odpowiedz� za ten grzech w dzie

    Ghijamat, S�du Ostatecznego. W tamtych czasach piciealkoholu by�o do� powszechne w Kabulu. Nikomu niegrozi�a kara publicznej ch�osty, ale Afgaczycy, je�lispo�ywali alkohol, to prywatnie, na znak szacunku. Ludziekupowali szkock� „do celów leczniczych” w wybranych„aptekach”, zapakowan� w br�zow� papierow� torb�.Wychodzili ze sklepu, upchn�wszy gdzie� pakunek, by nieby�o go wida, ale mimo to przyci�gali ukradkowe, pe�nedezaprobaty spojrzenia tych, którzy wiedzieli, jakichtransakcji tam si� dokonuje.