Futbol jest okrutny

22

description

Futbol jest okrutny to pełna humoru autoanaliza kibicowskiego uzależnienia: opowieść o tym, jak piłka nożna niepostrzeżenie zagarnia kolejne przestrzenie życia dziennikarza „Tygodnika Powszechnego”, jak komplikuje udział w arcyważnej naradzie kierownictwa firmy, jak wpływa na wychowywanie dzieci i relacje z własnym ojcem, jak zmienia myślenie o seksie i śmierci. Autor: Michał Okoński Liczba stron: 224 Wydawca: Czarne Wydawnictwo ISSN: 978-83-7536-634-1

Transcript of Futbol jest okrutny

Page 1: Futbol jest okrutny
Page 2: Futbol jest okrutny

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragmentpełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnierozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przezNetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym możnanabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione sąjakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgodyNetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepieinternetowym Gazetta.

Page 3: Futbol jest okrutny

Mi chał Okoński

Fut bol jest okrut ny

Page 4: Futbol jest okrutny

Wszelkie powie la nie lub wy korzy sta nie niniejsze go pliku elek tronicz ne go inne niż jed nora zowe pobra nie w za kre sie wła sne goużytku sta nowi na rusze nie praw autor skich i pod le ga od powie dzialności cy wilnej oraz kar nej.

Projekt okład ki MAG DALENA PALEJ

Fotogra fia na okład ce © by AFP / EAST NEWS

Fotogra fia Autora © by GRAŻYNA MAKARA / TYGO DNIK PO WSZECHNY

Copy right © by MI CHAŁ OKOŃ SKI, 2013

Re dak cja ŁU KASZ NAJDER i TO MASZ ZAJĄC

Korek ty SAN DRA TRELA /D2D.PL, AGATA CZERWIŃ SKA /D2D.PL

Projekt ty pogra ficz ny, re dak cja technicz na i skład RO BERT OLEŚ /D2D.PL

Skład wer sji elek tronicz nej: MAG DALENA WOJTAS / VIRTU ALO SP. Z O.O.

ISBN 978-83-7536-634-1

Page 5: Futbol jest okrutny

Spis treści

Motto

ROZGRZEWKA

Fergie Time

PIERWSZA POŁOWA

Bóg futbolu

Irlandzka ballada

Drugie imię Reymont

Fantasy football

Piłka jest opowieścią

Michał był Polakiem

Liga Mistrzów

DRUGA POŁOWA

Stadiony nienawiści

Kasa, Misiu

Typowe City

Komu biją dzwonki

Gra bez piłki

Faceci w czerni

Testosteron

DOGRYWKA

Minuta ciszy

Lepsza publiczność

Planeta Katalonia

Page 6: Futbol jest okrutny

Seks i śmierć

Fair play

Pieśń zwycięstwa

ZAMIAST RZUTÓW KARNYCH

Czas nabierania tchu

Podziękowania

Przypisy

Wszystkie rozdziały dostępne w pełnej wersji książki.

Page 7: Futbol jest okrutny

Jakby dobrze podsumować, moje życieskłada się nie mal wyłącz nie z nie trafionychde cyzji klubowe go zarządu.

Page 8: Futbol jest okrutny

ROZGRZEWKA

Page 9: Futbol jest okrutny

Fergie Time

Czy wiesz, szanowny czytelniku, co to jest Fergie Time, określenie wysoce złośliwei uwłaczające? A słyszałeś w ogóle o Alexie Fergusonie, człowieku, który przez ponad ćwierćwieku pracuje z piłkarzami Manchesteru United? Gdy piszę te słowa, szkocki szkoleniowiec masiedemdziesiąt jeden lat, tytuł szlachecki, w dorobku dwa zwycięstwa w Lidze Mistrzów,dwanaście mistrzostw Anglii (trzynaste w drodze), ze dwadzieścia pomniejszych pucharów,a przed stadionem postawiono mu pomnik: jest legendą i świadomie ze statusu legendykorzysta. Fergie Time to czas dodany do regulaminowych dziewięćdziesięciu minut przezsędziego po ocenie, ile zajęły wcześniejsze przerwy na zmiany, interwencje lekarzy czywznowienia gry po golu. Określenie, jak powiedziałem, lekko tylko modyfikując frazę KarolaMaya, złośli we i uwłaczające.

W świecie futbolu panuje bowiem przekonanie, że jeśli Manchester United przegrywa bądźremisuje, Alex Ferguson wywiera na sędziów tak silną presję, że nakazują grać tyle minut, iledrużyna MU potrzebuje, by strzelić gola. We wrześniu 2009 roku (podczas meczuz Manchesterem City skądinąd, co nie jest tu bez znaczenia) na tablicy świetlnej sędziegotechnicznego pokazano wprawdzie cztery minuty – ale piłkarze i tak grali sześć, a Michael Owenstrzelił gola, który przyniósł Manchesterowi United zwycięstwo 4 : 3. W kwietniu 1993 rokudrużyna Fergusona grała sześć dodatkowych minut w meczu z Sheffield Wednesday, aż SteveBruce strzałem głową dał jej wygraną 2 : 1. W kwietniu 2009 młodziutki Federico Machedatrafił do siatki Aston Villi w dziewięćdziesiątej trzeciej minucie meczu zakończonegoostatecz nie zwycię stwem MU 3 : 2.

Wygląda więc na to, że najlepiej zacząć tam, gdzie wszystko powinno się skończyć:w doliczonym czasie gry. Wyjaśniając od razu, że Fergie Time nie istnieje – to znaczy nieistnieje jako efekt niedopuszczalnych nacisków szkockiego trenera na sędziów. Owszem, widokczerwononosego sir Alexa wściekle wymachującego w kierunku arbitra ręką z zegarkiemkojarzy się z angielską piłką niemal tak mocno, jak z polską piłką kojarzy się zmęczony podczaspodróży samolotem działacz Kręcina. Ale jeśli piłkarzom MU rzeczywiście zdarza się wygrywaćw ostatnich sekundach, to nie dlatego, że im pomagają sędziowie. Mam raczej ochotę postawićtezę, że taka jest natura tego spor tu.

Weźmy przypadek najgłośniejszy. Barcelona, maj 1999 roku. Manchester United pokonujeBayern Monachium w finale Ligi Mistrzów, mimo że przez cały mecz przegrywa. Dwa goleprzesądzające o triumfie drużyny Alexa Fergusona padają właśnie w doliczonym czasie gry,w dziewięćdziesiątej pierwszej i dziewięćdziesiątej trzeciej minucie. Bajkowy scenariusz? Cud?Wsparcie sędziów? Przecież takie sytuacje nie zdarzają się nigdy, a zwłaszcza nie zdarzają się natakim poziomie i drużynom tak znakomicie uporządkowanym jak niemiecka. Czy ktośracjonalnie myślący byłby w stanie przewidzieć, że machina naoliwiona przez OttmaraHitzfelda w ciągu dziewięćdziesięciu sekund zatnie się aż dwa razy, skoro działała bezbłędnieprzez dziewięćdziesiąt minut? „Football, bloody hell!” – kręci głową do kamery oszołomiony

Page 10: Futbol jest okrutny

me ne dżer1 MU chwi lę po me czu, nawet nie próbując racjonal nej anali zy tego, co się wydarzyło.Albo weźmy najgłośniejszy kontrprzykład. Manchester, maj 2012 roku. Manchester City

pokonuje Queens Park Rangers 3 : 2 w ostatniej kolejce angielskiej ekstraklasy i zdobywamistrzostwo kraju. Dwa gole przesądzające o triumfie drużyny Roberto Manciniego padają jużw doliczonym czasie gry. „Przysięgam, że nigdy w życiu czegoś podobnego nie zobaczycie!” –wrzeszczy komentator telewizji Sky Sports Martin Tyler, również nie starając się czegokolwiekanali zować.

Na kilkanaście sekund przed tym, jak napastnik MC Sergio Agüero trafia do bramki QPR,w Sunderlandzie dobiega końca mecz Manchesteru United. Przez chwilę to piłkarze MU ciesząsię z mistrzostwa Anglii. Wieści o osiągnięciu rywali dochodzą do nich, kiedy są jeszcze naboisku. Zdjęcie wstrząśniętych Alexa Fergusona i jego młodego piłkarza Phila Jonesa obiegaświat. Zwycięski w Barcelonie menedżer w bardzo podobnych okolicznościach zostajezdetronizowany przez drużynę, której szczerze nie znosi. Przegrywa mistrzostwo Angliiw ostatnich sekundach ostatniego meczu; przegrywa jedynie gorszym stosunkiem bramek, bo potrzydziestu ośmiu spotkaniach jego klub ma w tabeli tyle samo punktów co Manchester City.Twarz Fergusona wydaje się kompletnie pusta. Przez dobrą chwilę nie zauważa rozpaczypodopiecznych. W końcu wściekłym gestem odsyła ich w stronę trybun – żeby chociażpodzię kowali ki bi com za doping.

Futbol jest okrutny. Tę grę stworzył jakiś złośliwy demiurg mający gdzieś nasze oczekiwania,nadzieje i marzenia. Tu niczego nie da się przewidzieć ani zaplanować, nic nie jestprzesądzone, zawsze może być inaczej, niż się zapowiadało. Do tego stopnia, że najbardziejzdumiewający okazuje się ostatecznie ten wynik meczu, którego spodziewali się wcześniejwszyscy tak zwani fachowcy. Nigdy w życiu czegoś podobnego nie zobaczę? Przecież oglądam toco tydzień.

W miarę upływu lat ta odpowiedź przestaje mi jednak wystarczać. Wciąż wracam donagrania tamtego meczu MU z Bayernem i z czasem zaczynam dostrzegać rzeczy, które umknęłymilionom zwykłych kibiców. Na dziesięć minut przed końcem spotkania Hitzfeld zdejmujez boiska najbardziej doświadczonego w drużynie Lothara Matthäusa. Wcześniej, przy rzutachrożnych Manchesteru, to Matthäus pilnuje słupka bramki Olivera Kahna i organizuje pułapkiofsajdowe. W końcówce miejsce przy słupku zajmuje rezerwowy Mehmet Scholl; zagapia sięi strzelający wyrównującego gola Teddy Sheringham nie jest na spalonym. ŚciągającMatthäusa, Hitzfeld popełnia błąd, który kosztuje go zwycięstwo (podobny błąd popełniająpiłkarze QPR w meczu z Manchesterem City – po utracie gola i rozpoczęciu gry od środkawykopują piłkę w aut, zamiast próbować wymiany kilku podań i zarobienia parunastu sekundw kończącym się nie ubłaganie Fer gie Time).

Może więc futbol nie jest okrutny? Może da się go zrozumieć i opowiedzieć w postaciwykresów i wzorów jak naukę ścisłą, w której wszystko się zgadza pod warunkiem uniknięciapomył ki w obli cze niach?

Owszem, chciałbym mówić o piłce także w ten sposób. Przy pisaniu tej książki towarzyszyło mizdanie Gianniego Brery, że mecz idealny powinien zakończyć się wynikiem 0 : 0. Przez latarozwoju futbol stał się dziedziną omalże naukową. Są szkoleniowcy usiłujący zaprogramowaćzachowania swoich zawodników na poziomie rozegrania pojedynczej akcji, jakby mieli doczynienia z robotami. W ich laptopach znajdują się nie tylko szczegółowe dossier wszystkich

Page 11: Futbol jest okrutny

podopiecznych: ile kilometrów przebiegli podczas meczu, ile razy blokowali strzał rywala, a ilerazy sami strzelali, w dodatku którą nogą i z jakiej odległości. Podobną wiedzę gromadzą natemat przeciwników – zarówno o każdym z osobna, jak i o całej drużynie. Jakie są najczęstszeschematy wykonywania stałych fragmentów gry? W której minucie zwykle strzelają gole i jakczęsto dekoncentrują się przed przerwą? Ilu piłkarzy ustawiają w murze, jeżeli rzut wolnywykonywany jest z lewej strony boiska, w odległości, powiedzmy, trzydziestu pięciu metrów odbram ki?

Tablet, na którym przed serią rzutów karnych bramkarz ogląda, jak jedenastki wykonują ci,którzy za chwilę staną naprzeciwko niego, jest w tym sensie obowiązkowym elementemwyposażenia sztabu szkoleniowego. O takich detalach, jak specjalnie dobrana dieta, stałekonsultacje osteopatów czy specjalistów od akupresury, nie chce mi się nawet pisać, skoro cowięksi maniacy (powinienem napisać: profesjonaliści?) potrafią do pomocy piłkarzomzatrudnić specjalistę od zdrowego snu. Wcale nie zmyślam: ktoś taki ma za zadanie zapewnićzawodnikom na przykład materace zaprojektowane z uwzględnieniem wzrostu, wagi i historiikontuzji zasypiającego albo poduszki wyposażone w głośniczki i serwujące przez całą nocroz maite uspokajające dźwię ki.

A przecież wszystko to na ogół bierze w łeb, bo poza danymi z komputera, diagramemtaktycznym i najlepszym nawet przygotowaniem fizycznym o wygrywaniu bądź przegrywaniudecyduje tak zwany czynnik ludzki. Nie tylko w znaczeniu potocznym: czyjś błąd, źle uderzonapiłka przez niezawodnego zazwyczaj napastnika, maślane ręce świetnego zwykle bramkarza czychwila dekoncentracji (nie mógł spać?) wybitnego sędziego. Chodzi także o emocje, jak strachi odwaga, albo o poczucie bezpieczeństwa, jakie daje bycie w grupie, i o geniusz wybijającej sięz grupy jednostki. A w końcu także (w końcu, czyli w Fergie Time) – o wiarę, nadzieję i miłośćwszystkich, którzy mają coś wspólnego z piłką nożną. Również byłych piłkarzy niepotrafiącychułożyć sobie życia poza futbolem. Kobiet usiłujących wywalczyć sobie prawo do istnienia w tymświe cie. Bohate rów fil mów Kena Loacha. W pierw szym rzę dzie jednak po prostu ki bi ców.

Page 12: Futbol jest okrutny

PIERWSZA POŁOWA

Page 13: Futbol jest okrutny

Bóg futbolu

Na przykład Leeds United w maju 1975 roku. Byli spisani na straty, nikt na nich nie stawiałw starciu z jedną z najsławniejszych drużyn Europy. Atakowali, mieli świetne okazje, sędzia niepodyktował dwóch rzutów karnych, które im się należały, a potem wycofał się z podjętej jużdecyzji o uznaniu bramki Petera Lorimera – przekonany przez kapitana rywali FranzaBeckenbauera, by skonsultował się z sędzią liniowym. Załamani, stracili dwa gole, które dałykolej ny triumf w Pucharze Europy Bayer nowi Monachium.

Na przykład hiszpańskie Getafe w kwietniu 2008 roku. Również byli spisani na straty, nikt nanich nie stawiał w starciu z jedną z najsławniejszych drużyn Europy, a w dodatku graliw dziesiątkę przez prawie cały mecz. Mimo to do dziewięćdziesiątej minuty prowadzili 1 : 0, a nacztery minuty przed końcem dogrywki – nawet 3 : 1. Ostatecznie stracili dwa gole i remis daławans w Pucharze UEFA Bayer nowi Monachium.

Bawarczycy też swoje przeżyli: pamiętamy, jak w 1999 roku Manchester United jużw doliczonym czasie gry strzelił im dwie bramki i odebrał wygraną w finale Ligi Mistrzów.W 2012 roku, kolejny raz w finale Champions League, atakowali bramkę londyńskiej Chelseaniemal bez przerwy, prowadzili, a kiedy stracili prowadzenie, mieli nawet rzut karny –i oczywiście przegrali. „Oczywiście”, bo już oglądając tamten mecz, miałem poczucie, że to sięmusi tak skończyć. Od pierwszej zmarnowanej okazji Mario Gómeza, od pierwszego z wielupudła Arjena Robbena, od pierwszego bloku Ashleya Cole’a. Od wszystkich tych chwil (było ichjeszcze przed przerwą co najmniej kilka), kiedy niepilnowany zawodnik Bayernu wchodziłw pole karne Chelsea i miał nawet czas na przyjęcie piłki, a potem posyłał ją w trybuny. A możeinaczej i wcześniej: od poprzedzającego tamten mecz o kilka miesięcy zwolnienia z pracymenedżera londyńczyków André Villas-Boasa i przekazania drużyny w ręce Roberto di Matteo,faceta, który od początku miał być jedynie trenerem tymczasowym i którego wcześniejsza pracaz zespołem West Bromwich Albion omal nie skończyła się spadkiem z ligi. Od fantastycznegopościgu w starciu z Napoli na własnym stadionie (po meczu we Włoszech, przegranym 3 : 1,wszyscy ich skreślili – w Londynie po dziewięćdziesięciu minutach było jednak 3 : 1 dlaChelsea, po czym w dogrywce Branislav Ivanović strzelił czwartą, dającą awans bramkę), przezniesamowity półfinał, grany w dziesiątkę z będącą murowanym faworytem Barceloną, i takdalej, i tak dalej.

Wszystkie kluczowe momenty meczu na monachijskiej Allianz Arenie zdawały się obfitowaćw ukryte znaczenia, wszystkie układały się w narrację obmyśloną przez wyjątkowoperwersyjnego scenarzystę. Najlepszy obok Johna Obi Mikela i Petra Čecha w zespole ChelseaAshley Cole zagapiający się przy golu dla Bayernu. Schodzący z boiska Müller, powtarzającytriumfalne gesty Mario Baslera z finału sprzed trzynastu lat – tak samo jak wtedyprzedwcześnie. Siedemnaście rzutów rożnych Bayernu, a potem ten jeden jedyny dla Chelsea,zamieniony na bramkę w przedostatniej minucie. Gol Didiera Drogby, którego zabrakło podczasserii rzutów karnych w Moskwie cztery lata wcześniej, kiedy Chelsea również grała w finale Ligi

Page 14: Futbol jest okrutny

Mistrzów. Faul tegoż Drogby i karny dla Bayernu. Pudłujący Arjen Robben – były piłkarzlondyńczyków. Tytaniczny wysiłek Niemców do samego końca próbujących oszukaćprzeznaczenie i ostatecznie przegrywających – jak Syzyf albo jak Orfeusz w swej walceo uwolnienie Eurydyki. Jeszcze jeden złośliwy uśmiech losu w postaci karnegoniewykorzystanego przez Juana Matę: przewaga Bayernu w serii jedenastek. A potem kolejnewielkie interwencje Čecha i decydujący gol człowieka, dla którego było to ostatnie kopnięciepiłki w barwach Chelsea: Didiera Drogby, oszusta i geniusza. Od poprzedniego trenera, AndréVillas-Boasa, on i wielu innych starszych piłkarzy (Frank Lampard, Ashley Cole…) słyszeli, żesą skończeni, i byli coraz częściej sadzani na ławce, a teraz potrafili cofnąć czas –udowadniając całemu światu, jak bardzo się mylił. Niemiecka drużyna przegrywającaw kar nych… Z Angli kami, którzy w kar nych wygrywać nie zwykli…

Zostawmy jednak Bawarczyków – w końcu mimo tych porażek ich klubowe gabloty pełne sąpucharów. Pokrzywdzone przez Bayern Getafe na początku swojej przygody z Pucharem UEFApokonało w Londynie Tottenham, a w trakcie tego meczu stadion obiegła wieść o zwolnieniumenedżera gospodarzy Martina Jola. Zszokowani piłkarze angielscy nie wiedzieli, jak grać,ki bi ce – kogo dopingować, i tyl ko Jolowi zapomniano powie dzieć, że już tu nie pracuje.

Skoro pierwszy i zdecydowanie nie ostatni raz w tej książce mowa o Tottenhamie, drużynie,z którą dawno, dawno temu związał mnie pieski los kibica i która specjalizuje się w trwonieniuciężko wypracowanej przewagi2: z badań przeprowadzonych przez Lloyds Pharmacy wynika, żekibice Tottenhamu najbardziej ze wszystkich fanów drużyn grających w Premier League sąnarażeni na ataki serca, i Lloyds oferuje im nawet darmowe badania kardiologiczne. Wiecie, jakto jest, żyć z perspektywą wykitowania podczas meczu, w dodatku perspektywą naukowopotwierdzoną? Dlaczego ministerstwo zdrowia, a niechby nawet ministerstwo sportu nieinfor muje, że oglądanie Tot tenhamu może być przyczyną wie lu groź nych chorób3?

Nie ma się co rozgadywać, okropnie źle znoszę moment, w którym moja drużyna obejmujeprowadzenie – kiedy za chwilę je straci, będzie bardziej bolało. Zresztą do porażek odnoszonychna boisku, w ostatnich sekundach i nie tylko, dochodzi długa lista poniesionych poza nim.Pomijam nawet odejścia piłkarzy do lepszych (czytaj: lepiej płacących i grających o wyższe cele)klubów, fatalne pomyłki transferowe i pochopne decyzje o zastąpieniu wystarczająco dobregotrenera trenerem beznadziejnym. Tottenham dwukrotnie doświadczył traumy pozbawienia szansgry w Li dze Mi strzów w ostat nim moż li wym momencie.

Za pierwszym razem stało się to w 2006 roku, kilkanaście godzin przed ligowym finałem,w którym zadanie było proste: nie mogli wypaść gorzej od czyhającego za ich plecami w tabeliArsenalu – sąsiada z północnolondyńskiej dzielnicy. Piłkarze Tottenhamu zarazili siętajemniczym wirusem (podejrzenie, że zawiniła nieświeża lazania w hotelu, gdzieprzygotowywali się do Arcyważnego Meczu o Wszystko, zostało ostatecznie oddalone pośledztwie, do którego zaangażowano także policję; nawet dziś nagle obudzony pamiętam nazwętego hotelu i że w kuchni pracowała Polka) i noc przed meczem spędzili, walcząc z wymiotamii rozwolnieniem. Kiedy następnego dnia wyszli na boisko, ledwo się ruszali i naturalnieprzegrali z West Hamem United (Arsenal wygrał tymczasem z Wigan Athletic, przeskakującTot tenham w tabe li).

Za drugim razem, w roku 2012, ponieśli klęskę tydzień po zakończeniu sezonu PremierLeague, i to nie wychodząc w ogóle na boisko. W angielskiej ekstraklasie zajęli wprawdzie

Page 15: Futbol jest okrutny

miejsce czwarte, teoretycznie dające awans do Champions League, ale siedem dni późniejpatrzyli, jak dopiero szósta w tabeli Chelsea zwycięża w opisanym wyżej finale Ligi Mistrzówz Bayernem, zapewniając sobie prawo gry w kolejnej edycji tejże – kosztem Tottenhamu.Mówiłem już o graniczącym z pewnością poczuciu, że tamten mecz musi się skończyć porażkąBayernu. Chyba powinienem się przyznać, że głównym powodem tego poczucia był fakt, iż w tensposób ukochana ma drużyna jak zwykle bę dzie musiała obejść się smakiem.

A przecież to właśnie Tottenham rok przed zwolnieniem Martina Jola pokonałw dramatycznym meczu West Ham 4 : 3 (do przerwy przegrywał 0 : 2, na minutę przed końcem 2: 3, zwycięski gol padł, a jakże, podczas Fergie Time). Kilka tygodni później po imponującympościgu odebrał punkty Chelsea (z 1 : 4 do 4 : 4 i jeszcze miał okazję na zwycięskiego golaw ostatnich sekundach), po paru latach zaś zdołał zwyciężyć Manchester City w meczuwyjazdowym i zapewnić sobie – odbierając je gospodarzom – upragnione prawo gry w LidzeMistrzów. Spróbujcie się wczuć w kibiców West Hamu, Chelsea i Manchesteru Cityoglądających te spotkania.

Albo spróbujcie sobie wyobrazić, że kibicujecie Manchesterowi United w maju 2012 roku.Data jest ważna, bo w normalnych okolicznościach pewnie nie mielibyście nic przeciwkotrzymaniu z drużyną, która regularnie wygrywa najlepszą ligę świata. Przez kilkadziesiąt minuttego niedzielnego popołudnia wydawało się, że mistrzostwo i tym razem zawędruje na OldTrafford. Będący murowanym faworytem do tytułu lokalny rywal Manchester Cityniespodziewanie przegrywał u siebie z kandydatem do spadku Queens Park Rangers;przegrywał, mimo że grał z przewagą jednego zawodnika i jako pierwszy strzelił bramkę. Turównież przebieg wydarzeń wymagał chyba interwencji jakiegoś Wielkiego Scenarzysty. Kiedybramkarz QPR popełnił błąd w pierwszej połowie, wszystko wydawało się przesądzone, podobniejak kiedy podpora tej drużyny, nieobliczalny Joey Barton, ni stąd, ni zowąd kopnął rywala bezpiłki i wyleciał z boiska. Broniące się w dziesiątkę QPR zdołało tymczasem strzelić dwie bramki,a zdesperowany menedżer MC musiał sięgnąć po piłkarzy, którzy na skutek problemówdyscyplinarnych mieli już nigdy nie wystąpić w barwach tego klubu: Mario Balotellegoi Carlosa Téveza. Załamani kibice MC wychodzili już ze stadionu, żeby przynajmniej korkizostały im tego dnia oszczędzone, a redakcje angielskich gazet przygotowywały czołówkio największej klapie w historii Premier League, kiedy najpierw Edin Dżeko, a potem SergioAgüero przerwali trwającą dziewięćdziesiąt minut niemoc. Niemal usłyszałem wtedy wściekłewalenie w klawisz Delete dziesiątków zgromadzonych na trybunie prasowej dziennikarzy,niemal usłyszałem, jak kamień spada z serca przedstawicieli władz ligi, którzy zawczasuzdecydowali, że puchar za mistrzostwo kraju będzie czekał w Manchesterze. (Do Sunderlanduwysłali kopię, spryciarze, co zresztą wywołało jeszcze jedno qui pro quo: mający ją wręczyćdelegat Premier League opuścił swoją lożę, gdy City wciąż przegrywało, i ruszył złożyćgratulacje Alexowi Fergusonowi; wynik się zmienił, gdy szedł stadionowym korytarzem,i dopie ro me ne dżer MU musiał mu wytłumaczyć, że nie ma cze go gratulować).

Myślę zresztą, że niczego nie musicie sobie wyobrażać, bo podobnych przypadków w życiukażdego kibica jest aż nadto. Młodego Nicka Hornby’ego już podczas pierwszej wizyty nastadionie uderzyło nie tylko to, że dorosłym wolno było krzyczeć „wał!” tak głośno, jak chcieli.„Największe wrażenie zrobiło na mnie to, jak bardzo większość mężczyzn wokół mnienienawidziła, po prostu nienawidziła tej rozrywki – pisze autor Futbolowej gorączki. – Już parę

Page 16: Futbol jest okrutny

minut po rozpoczęciu meczu trybuny ogarnął gniew. (»HAŃ BA, Gould. To HAŃ BA!« »Sto funtówtygodniowo? STO FUNTÓW TYGODNIOWO! Tyle powinni mi płacić za patrzenie na ciebie«4).Z biegiem czasu gniew przemienił się we wściekłość, a następnie w ponure milcząceniezadowolenie. Tak, tak, znam te wszystkie dowcipy. Czego można się spodziewać naHi ghbury5? Byłem jednak również na meczach Tottenhamu, Chelsea i Queens Park Rangersi widziałem to samo; naturalny stan kibica to gorzkie rozczarowanie, niezależnie od wynikume czu”.

Otóż tak właśnie. Macie mistrzostwo w kieszeni, zgoda, ale przecież nie graliście nigdyw Lidze Mistrzów. Owszem, po latach starań awansujecie do Ligi Mistrzów, ale potemwywracacie się na pierwszej, względnie łatwej przeszkodzie. Owszem, wygrywacie LigęMistrzów, ale nie udaje się wam powtórzyć tego sukcesu w roku następnym, ba, odpadacie nasamym początku rozgrywek. Albo wygrywacie w Lidze Mistrzów, ale mistrzostwo krajuprzechodzi wam koło nosa. Przegrywacie derbowy mecz, mimo że prowadziliście już dwiemabramkami. Spragniony splendorów właściciel klubu wyrzuca wam trenera jako niedostateczniegalaktycznego. Z roku na rok wychowujecie najgenialniejszych piłkarzy Europy, którzy kiedytylko osiągają pełnię swoich możliwości, odchodzą do innych klubów, zamiast pomóc waszemuwreszcie wrócić na szczyt. W półfinale pucharu, dosłownie na ostatniej prostej, wasz środkowyobrońca strzela gola samobójczego. Przegrywacie spotkanie, w którym w pełni kontrolowaliściewydarzenia na boisku, bo w końcówce wasz niezawodny zwykle bramkarz popełnia dwakuriozalne błędy. Sędzia nie widzi bramki prawidłowo strzelonej przez wasz zespół alboprzeciwnie: uznaje gola rywali, choć piłka po ich strzale nie przekroczyła całym obwodem liniibramkowej. Wychodzicie ze stadionu przed ostatnim gwizdkiem, obmyślając decyzjęo znalezieniu sobie innego zespołu do kibicowania (żebyż to było takie proste; Nick Hornbyzauważa, że lojalność w kwestii futbolu to nie wybór moralny: „przypominało to raczejbrodawkę albo garb, coś, co się człowiekowi przytrafiło”), albo wręcz – jak Jerzy Pilchw przypadku Cracovii – podejmujecie ostateczną decyzję o rozstaniu z klubem („olewam ich,olewam mój klub ukochany i czuję się jak prekursor olewania klubu ukochanego” – piszew Dzienni ku), by po niespełna dwóch miesiącach przyznać się do fiaska tego projektui chyłkiem obejrzeć kolejny mecz. A potem rozpoczynacie kolejny sezon z nadzieją, że tym razemto już na pewno się uda (awansować do Ligi Mistrzów, zdobyć mistrzostwo, zakwalifikować siędo europejskich pucharów, awansować do wyższej ligi – niepotrzebne skreślić), by skończyć goz nadzie ją, że może za rok.

Bóg futbolu upodobał sobie ostatnie minuty, ale tak naprawdę drwi z naszych marzeń przezcały mecz i cały sezon. Nawet kiedy klasowa drużyna prowadzi 3 : 0, ostateczny wynik nie jestprzesądzony. Owszem, finały Champions League ze Stambułu, kiedy Liverpool z JerzymDudkiem w bramce przegrywał z Milanem właśnie trzema bramkami, czy z Barcelony, kiedy MUodrobił straty w starciu z Bayernem, przeszły do historii, ale nie dlatego, że były boiskowymicudami, przypadkami jednymi na tysiące, lecz dlatego, że były najbardziej znanymi przypadkamifutbolowej normy. Przywołujemy je jako pierwsze, które przychodzą nam na myśl, niepamiętając może o wydarzeniach takich jak z 21 grudnia 1957 roku, kiedy to na dwadzieściasześć minut przed końcem meczu Charlton Athletic przegrywał drugoligowy meczz Hudders field Town 1 : 5.

Grali w dziesięciu, bo ich kapitan, obrońca Derek Ufton, został zniesiony z boiska

Page 17: Futbol jest okrutny

w piętnastej minucie ze złamanym obojczykiem, a w tamtych czasach nie można było jeszczedokonywać zmian. Niemal wszyscy kibice Charltonu opuścili już stadion, gdy nagle JohnnySummers zaczął swój festiwal strzelecki i zrobiło się 6 : 5. Huddersfield jeszcze wyrównało, aleCharlton strzelił zwycięskiego gola w ostatniej minucie. 7 : 6, pięć goli lewonożnego Summersazdobytych, co do jedne go, prawą nogą.

Kibice wiedzą, że podobnie może być w każdym meczu. „Najbardziej niebezpieczny wynik to 2: 0” – mówią między sobą, zagrzewając drużynę do strzelenia trzeciej bramki. Kiedy udaje sięstrzelić trzecią, modlą się, by w ciągu paru następujących po niej minut nie stracić gola, bowtedy już na pewno rywale złapią wiatr w żagle i zacznie się wielka gonitwa. A jeśli nawet tenscenariusz się nie spełni, z łatwością potrafią się wczuć w fanów przegrywającego zespołu,gorzko wyrzekających, że ich ulubieńcy, uczciwszy uszy, nie mają jaj. Przecież przy spełnieniuodpowiednich warunków, leżących skądinąd poza sferą techniki indywidualnej piłkarzy czystrategii trenerów, a zamykających się w trójkącie: odporność psychiczna – wiara w siebie –wola zwyciężania, odwrócenie każdego wyniku w piłce jest możliwe nawet w ekstremalniekrót kim czasie.

W angielskiej ekstraklasie sezonu 2010/2011 wydawało się, że Manchester United wręczzaprasza przeciwników do zabawy w kotka i myszkę – tyle razy musiał (przeważnie skutecznie)walczyć o zmianę niekorzystnego wyniku. I odwrotnie: Arsenal w tamtym sezonie trwonił jednoprowadzenie za drugim, ze zdumiewającym przykładem meczu z Newcastle United (od 0 : 4 do 4: 4) na pierwszym planie. Jesienią 2012 roku, w dniu, kiedy polska drużyna nie mogła graćz Anglią na zalanym Stadionie Narodowym, mając niespodziewanie czas na inną piłkę,obejrzałem spotkanie Niemców ze Szwedami, w którym gospodarze do sześćdziesiątej drugiejminuty prowadzili 4 : 0, a w dziewięćdziesiątej trzeciej minucie musieli pogodzić się z remisem.Śledzący spotkanie w loży honorowej szef szwedzkiego rządu w najzupełniej zrozumiałym atakuszału był bliski przewrócenia siedzącej obok kanclerz Angeli Merkel. Kilka tygodni później,w wyjazdowym meczu Pucharu Ligi z Reading, zakończonym ostatecznie wynikiem 5 : 7,Arsenal strzelał bramki w czterdziestej siódmej minucie pierwszej połowy, osiemdziesiątejdziewiątej i dziewięćdziesiątej piątej minucie spotkania (na 3 : 4 i 4 : 4), a potem – jużw dogryw ce – w sto dwudzie stej pierw szej i sto dwudzie stej drugiej mi nucie (na 5 : 6 i 5 : 7)…

„To nie tenis i nie siatkówka, gdzie o zwycięstwie rozstrzyga ostatnia piłka meczu. I niekoszykówka z gwałtownymi zwrotami i ustalaniem wyniku w ostatnich sekundach” – pisząw inspirującej (choćby przez to, że skłania do polemik) książce Post fut bol Mariusz Czubaj,Jacek Drozda i Jakub Myszkorowski6. Ejże, czy na pewno? Jeden mecz i aż pięć falsyfikacjitezy? Autorom Post fut bolu ktoś powinien powiedzieć, że bóg piłki nie umarł i że należy się gobać.

Page 18: Futbol jest okrutny

Irlandzka ballada

Ronald Brookes chodził na mecze Walsall od roku 1922 do śmierci – w sumie osiemdziesiąt trzylata. Nawet na ślubie wnuka, pytany, czy jest wzruszony ceremonią, odparł, że właściwiebardziej przejmuje go wyjazdowe spotkanie z Hartlepool United, które musiał opuścić z jejpowodu. Karygodny przypadek zaślepienia czy po prostu normalny kibic? Zanim rozstrzygnę tękwe stię, powiem tyl ko, że podczas we se la przyszła wiadomość o zwycię stwie Wal sall.

Rzecz w tym, że Ronald Brookes był głuchoniewidomy. Nie słyszał od urodzenia, wzrok zacząłtracić jako dziewiętnastolatek, a oślepł całkowicie po sześćdziesiątce. Od tamtej pory podczasmeczów towarzyszył mu syn, wystukujący na jego dłoni informacje o wydarzeniach boiskowych.Brookes nie był wyjątkiem: w miesięczniku „Four-Four-Two” czytałem o dwudziestu jedenniewidomych kibicach będących posiadaczami całorocznych karnetów na stadion Arsenalu. Natrybunach należącego do Tottenhamu White Hart Lane można spotkać fanów, którzy wiedząwszystko o golach Gary’ego Linekera, Jürgena Klinsmanna, Teddy’ego Sheringhama czyJermaina Defoe, chociaż nigdy ich nie widzieli. Prawo zabrania dyskryminacji osóbniepełnosprawnych, więc ich dostęp na trybuny nie stanowi problemu: jeśli jeżdżą na wózku,stewardzi wskażą im miejsca jak najbliżej boiska. Jeśli są niewidomi, dostaną słuchawkiz komentarzem opisującym wydarzenia w sposób możliwie najbardziej szczegółowy. Sprawa jestoczywista: mają prawo do tej samej adrenaliny i do tego samego poczucia wspólnoty, ba – dotego samego ekscentrycznego przymykania oczu na zagrania nie fair piłkarzy swojej drużyny cotysiące pozostałych kole gów-ki bi ców.

Nikt nie daje piłce nożnej więcej niż kibice. Owszem, władze światowej piłki są odmiennegozdania, bardziej ceniąc sponsorów (ech, te światowe turnieje, podczas których możesz pićnapoje tylko jednej firmy, a kara za wystające spod piłkarskiego stroju gacie z nazwą firmybukmacherskiej jest surowsza niż kara za rasizm7). Owszem, również władze poszczególnych ligmyślą inaczej, organizując mecze o najdzikszych porach dnia, żeby zaspokoić potrzebykomercyjnych telewizji8. Owszem, szukające nowych rynków kluby jeżdżą przed sezonem natour née, których wartość sportowa jest bliska zeru (jaki ma sens w przygotowywaniu się doangielskich rozgrywek ligowych granie meczów towarzyskich z klubami z Malezji, Hongkonguczy Singapuru?). Owszem, możesz marzyć o olewaniu ukochanego klubu, ale zastanów się, czyprzypadkiem to nie on ole wa cie bie…

Owszem, cenimy też geniusz menedżerów, kunszt rozgrywających, instynkt napastników,koncentrację bramkarzy. Wspominamy bohaterstwo piłkarzy, którzy potrafią dograć spotkaniez kontuzją (niezapomniany Terry Butcher w meczu ze Szwecją z 1989 roku – skrwawionyrzeczywiście jak rzeźnik, grający z rozbitą głową, główkujący tą rozbitą głową i konsekwentnieodrzucający propozycję zmiany), ale mamy świadomość, że przy całym wysiłku wykonują oniswoją świetnie płatną pracę. Nam za kibicowanie nie dość, że nikt nie dokłada, to jeszcze samiwydajemy na nie majątek. I nie chodzi o to, ile kosztuje bilet na mecz, abonament telewizji

Page 19: Futbol jest okrutny

kodowanej, replika koszulki ulubionego piłkarza – kupowana co roku, bo co roku drużynazmie nia stroje, a i ulubiony pił karz potrafi prze cież ni stąd, ni zowąd odejść.

Nie chodzi też o to, że bank oferuje nam kartę kredytową z logo drużyny i zapewnia, iżprocent z obrotów uzyskanych za jej pośrednictwem wesprze konto wiadomego klubu. Żegdybym był dżentelmenem, mógłbym sobie kupić klubowy krawat i spinki do mankietów (orazzapalniczkę, zegarek, pióro, notatnik, portfel, etui na wizytówki, pamiątkowy sygnet i co tamjeszcze). Że mógłbym sprawić żonie pod choinkę, a najlepiej bez okazji, komplet strojów,kolczyki i łańcuszek na szyję oraz, co tu kryć, bieliznę z dyskretnie haftowanym godłemi klubowym zawołaniem. Że dzieci od niemowlęcia mogłyby rosnąć w strojach Tottenhamu,a pies – pić wodę i jeść z klubowych miseczek. Że ściany domu mógłby zdobić szereg gustownieoprawionych portretów dawnych i obecnych piłkarzy, a w miejscu mniej reprezentacyjnymmógłby znaleźć się kalendarz na przyszły rok (żydzi i muzułmanie mają możliwość zakupukalendarzy, które li czą czas we dług ich porządku).

Sam mam w życiorysie wydatki i wysiłki, które zrozumieć może tylko inny kibic: jak jużwylądowałem w Nowym Jorku, rozpocząłem poszukiwania irlandzkiego pubu, w którymtransmitowano by mecze Premier League, a dopiero potem sprawdzałem drogę do MetropolitanMuseum i Strand Bookstore. W konsekwencji kilka dni później wstawałem w Stony Brooko piątej rano, by zdążyć na pociąg wiozący mnie w stronę tegoż pubu. Piłka przed południem,w irlandzkiej knajpie, bez śniadania i po kilkudziesięciokilometrowej podróży, z przyjmowanymna czczo guinessem, bo jako dobrze wychowany młody człowiek uważałem, że skoro jużwsze dłem do jakie goś lokalu, to nie powi nie nem w nim sie dzieć o suchym pysku9…

A piłka oglądana na zakodowanym Canal Plus w pierwszych latach działania tej stacjiw Polsce? Śnieżący monitor z szerokim szarym pasem skaczącym w poprzek oraz jednostajnewysokie wycie z głośnika uniemożliwiały zorientowanie się w czymkolwiek – tylko zbliżeniatwarzy poszczególnych zawodników pozwoliły domyślić się człowiekowi obytemu jużz angielskim futbolem, kto właściwie gra tego wieczora. Po dziewięćdziesięciu minutach byłemprawie pew ny, że skończyło się 1 : 0.

Znajdowałem też gdzieś wśród wysokich kanałów dekodera ekran testowy, podzielony naszesnaście mniejszych, i wśród tych szesnastu na kwadraciku wielkości dziecięcej dłonioglądałem tę jedną jedyną transmisję. Albo robiłem to w górach, spędziwszy wcześniej długieminuty na wędrowaniu z anteną po polu, żeby znaleźć miejsce, w którym obraz będzie najmniejzły. Ślizgałem się po dachu w zimowe wieczory, by odgarniać śnieg z talerza, albo zamęczałemtelefonicznie szczęściarzy z telewizorem, żeby na chwilę przełączyli i chociaż wynik mi podali(wszystko to było w czasach przed internetem). Kiedy musiałem pożegnać się z telewizorem,zacząłem chodzić do knajp reklamujących się pokazywaniem piłki i biłem rekordy asertywności,prosząc o włączenie, a następnie oglądając jako jedyny widz transmisje z Londynu (ktoo zdrowych zmysłach będzie w poniedziałkowy wieczór zaglądał do pubu tylko po to, żebyoglądać star cie je de nastej drużyny Pre mier Le ague z szes nastą?).

O wielokilometrowych wakacyjnych wyprawach do kiosku po sportową gazetę już nie mówię,podobnie jak o rozczarowaniu jej zawartością (żaden z tytułów dostępnych w korsykańskimmiasteczku nie chciał jakoś informować o transferze Teddy’ego Sheringhama z Tottenhamu doManchesteru United) i o wakacjach dostosowywanych do terminu rozpoczęcia rozgrywekligowych. Oraz o katuszach podejrzliwości związanych z przeświadczeniem, że człowiek po

Page 20: Futbol jest okrutny

drugiej stronie słuchawki, którego poprosiłem o sprawdzenie czegoś w internecie, sprawdziłnie dokładnie – nie prze czytał uważ nie, strona nie została zaktuali zowana, pomylił kluby.

Czy ktoś kiedykolwiek to doceni? A czy ktoś doceni tych wszystkich szaleńców, którzy tłuką sięza swoją drużyną kilkadziesiąt godzin przez Europę, wydając na bilet pieniądze odkładanewcześniej na wakacje, tylko po to, żeby być świadkiem upokarzającej klęski? Moknącychgodzinami na trybunach stadionu, nad którym ktoś zapomniał zamknąć dach, a potemwracających kolejne kilkadziesiąt godzin do domów bez obejrzenia meczu, bo został z powoduulewy przełożony na dzień następny, a oni mieli już wykupione bilety powrotne? Tych wreszcie,którzy – mieszkając, dla przykładu, w Indiach – muszą wstawać w środku nocy i oglądaćtransmisję po cichutku, żeby pochopnym okrzykiem radości nie pobudzić sąsiadów (ktoz Polaków ogląda ame rykańską koszyków kę, ten wie, o czym mówię)?

Pamiętam tamten majowy wieczór w 1999 roku, kiedy Manchester United potykał sięz Bayernem. Polska telewizja urwała transmisję wkrótce po końcowym gwizdku, więcprzeniosłem się na RTL. Niemcy również nie zamierzali pokazywać euforii piłkarzy MU (słynne„Football, bloody hell!”, wybełkotane do kamer Sky Sports przez Alexa Fergusona, miałemusłyszeć pierwszy raz dobre parę miesięcy później) – przełączyli się do studia, gdzie dziennikarzi elokwentny zazwyczaj Franz Beckenbauer długą chwilę siedzieli w kompletnym milczeniu(w te le wi zji! na żywo!). Który z nich wypowie dział to jedno, je dyne zdanie: fut bol jest okrut ny?

Page 21: Futbol jest okrutny

WYDAW NICTWO CZARNE SP. Z O.O.

www.czar ne.com.pl

Se kre ta riat: ul. Kołłą ta ja 14, III p., 38-300 Gor licetel. +48 18 353 58 93, fax +48 18 352 04 75 e-mail: ma te usz@czar ne.com.pl,tomasz@czar ne.com.pl, dominik@czar ne.com.pl,honora ta@czar ne.com.pl, ewa@czar ne.com.pl

Re dak cja: Wołowiec 11, 38-307 Sę kowatel. +48 18 351 00 70e-mail: re dak cja@czar ne.com.pl

Se kre tarz re dak cji: malgorza ta@czar ne.com.pl

Dział promocji: ul. Ander sa 21/56, 00-159 War sza watel./fax +48 22 621 10 48e-mail: agniesz ka@czar ne.com.pl, anna@czar ne.com.pl, dorota@czar ne.com.pl, zofia@czar ne.com.pl

Dział mar ke tingu: ka ta rzy na@czar ne.com.pl

Dział sprze da ży: irek.grad kowski@czar ne.com.pltel. 504 564 092, 605 955 550agniesz ka.wilczak@czar ne.com.pl

Audiobooki i ebooki: Iza be la Re gólska, iza@czar ne.com.pl

Wołowiec 2013Wy da nie I

Page 22: Futbol jest okrutny

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragmentpełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnierozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przezNetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym możnanabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione sąjakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgodyNetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepieinternetowym Gazetta.