Filip Springer, Hansenów kurs na utopię

7
HANSENÓW KURS NA utopię Część I – Kurs W 1959 roku Oskar Hansen pisze: „Przestrzeń architektoniczna powinna wchłonąć najróżno- rodniejsze funkcje stałe (praca, jedzenie, wypo- czynek), jak i funkcje przypadkowe, żywiołowe – zachodzące we współżyciu mieszkańców w czasie. Ma ona charakteryzować objawy życia i dzięki nim rozwijać się. Powinna uwypu- klać indywidualność mieszkańców i skalę ich odczuć. Przestrzeń architektoniczna powinna mieć cechy przekształcalności w czasie z formy jednostkowej w formę wielości i odwrotnie” 1 . Wszystko to będzie możliwe, zdaniem Hanse- na, dzięki Formie Otwartej, nowej koncepcji sztuki i architektury. Idee sztuki otwartej wiszą w tamtym czasie w po- wietrzu. Mówią o nich Yona Friedmann, Umber- 1 O. Hansen, Studium i realizacja mieszkania, „Architektura” 1958, nr 11. to Eco, Olle Baertling, grupa Espace. W 1958 roku Stanisław Zamecznik i Wojciech Fangor w Sa- lonie „Nowej Kultury” przygotowują wystawę, w której obrazy stanowią jedynie tło i kontekst dla poruszających się między nimi ludzi. Forma Otwarta w ujęciu Hansena „podąża za przygodą, jaką jest życie” 2 , ufa człowieko- wi, pozostawia mu miejsce do decydowania, zaprasza do dyskusji. Daje odpowiedzi przez stawianie pytań. Forma Otwarta jest dowodem społecznego postępu. Jej podstawowym poję- ciem jest „tło eksponujące zdarzenia”. Tu nikt nie będzie podejmował decyzji za odbiorcę. Bez niego tej sztuki nie ma. Forma Zamknięta to surowy, despotyczny ojciec. Forma Otwarta to kochająca matka, która zawsze wysłucha. Sztuka i architektura Formy Otwartej mają być egalitarne. Artyści i architekci muszą wyjść 2 S. Stopczyk, Oskar Hansen i jego forma otwarta w architekturze, „Projekt” 1962, nr 2, s. 34–38. z roli nadawców komunikatów, zejść z katedry, przestać pouczać. Ich zadaniem w nowym spo- łeczeństwie jest stanąć w tłumie, wsłuchać się w potrzeby ludzi. A potem za pomocą talentów stworzyć warunki do ich realizacji. W tym sensie twórca przestaje być kimś wyjątkowym, staje się „jednym z nas”, a jego rola w społeczeń- stwie jest taka sama jak szewca, robotnika czy sprzedawcy w sklepie spożywczym. Filozofię ściągania artysty z piedestału Zofia i Oskar Han- senowie zaczynają realizować od siebie. Forma Otwarta to, jak zauważa w jednym z wywiadów Oskar Hansen, filozofia przestrzeni. Stanie się ona fundamentem wszystkich działań twórczych Hansenów podejmowanych przez cztery dziesięciolecia z grubym okładem. A że „filozofię o wiele lepiej upowszechnia przestrzeń niż książka filozoficzna” 3 , Hansenowie nie ustają 3 Oskar Hansen, wywiad Joanny Mytkowskiej, [w:] Ku Formie Otwartej, red. J. Gola, Warszawa: Fundacja Galerii Foksal, 2005, s. 101. Filip springer autoportret 2 [41] 2013 | 85

description

tekst Filipa Springera opublikowany w kwartalniku Autoportret 2 [41]2013, Przestrzeń jako taka

Transcript of Filip Springer, Hansenów kurs na utopię

Page 1: Filip Springer, Hansenów kurs na utopię

Hansenów kurs na utopię

Część I – Kurs

W 1959 roku Oskar Hansen pisze: „Przestrzeń architektoniczna powinna wchłonąć najróżno-rodniejsze funkcje stałe (praca, jedzenie, wypo-czynek), jak i funkcje przypadkowe, żywiołowe – zachodzące we współżyciu mieszkańców w czasie. Ma ona charakteryzować objawy życia i dzięki nim rozwijać się. Powinna uwypu-klać indywidualność mieszkańców i skalę ich odczuć. Przestrzeń architektoniczna powinna mieć cechy przekształcalności w czasie z formy jednostkowej w formę wielości i odwrotnie”1.

Wszystko to będzie możliwe, zdaniem Hanse-na, dzięki Formie Otwartej, nowej koncepcji sztuki i architektury.

Idee sztuki otwartej wiszą w tamtym czasie w po-wietrzu. Mówią o nich Yona Friedmann, Umber-

1 O. Hansen, Studium i realizacja mieszkania, „Architektura” 1958, nr 11.

to Eco, Olle Baertling, grupa Espace. W 1958 roku Stanisław Zamecznik i Wojciech Fangor w Sa-lonie „Nowej Kultury” przygotowują wystawę, w której obrazy stanowią jedynie tło i kontekst dla poruszających się między nimi ludzi.

Forma Otwarta w ujęciu Hansena „podąża za przygodą, jaką jest życie”2, ufa człowieko-wi, pozostawia mu miejsce do decydowania, zaprasza do dyskusji. Daje odpowiedzi przez stawianie pytań. Forma Otwarta jest dowodem społecznego postępu. Jej podstawowym poję-ciem jest „tło eksponujące zdarzenia”. Tu nikt nie będzie podejmował decyzji za odbiorcę. Bez niego tej sztuki nie ma. Forma Zamknięta to surowy, despotyczny ojciec. Forma Otwarta to kochająca matka, która zawsze wysłucha.

Sztuka i architektura Formy Otwartej mają być egalitarne. Artyści i architekci muszą wyjść

2 S. Stopczyk, Oskar Hansen i jego forma otwarta w architekturze, „Projekt” 1962, nr 2, s. 34–38.

z roli nadawców komunikatów, zejść z katedry, przestać pouczać. Ich zadaniem w nowym spo-łeczeństwie jest stanąć w tłumie, wsłuchać się w potrzeby ludzi. A potem za pomocą talentów stworzyć warunki do ich realizacji. W tym sensie twórca przestaje być kimś wyjątkowym, staje się „jednym z nas”, a jego rola w społeczeń-stwie jest taka sama jak szewca, robotnika czy sprzedawcy w sklepie spożywczym. Filozofię ściągania artysty z piedestału Zofia i Oskar Han-senowie zaczynają realizować od siebie.

Forma Otwarta to, jak zauważa w jednym z wywiadów Oskar Hansen, filozofia przestrzeni. Stanie się ona fundamentem wszystkich działań twórczych Hansenów podejmowanych przez cztery dziesięciolecia z grubym okładem. A że „filozofię o wiele lepiej upowszechnia przestrzeń niż książka filozoficzna”3, Hansenowie nie ustają

3 Oskar Hansen, wywiad Joanny Mytkowskiej, [w:] Ku Formie Otwartej, red. J. Gola, Warszawa: Fundacja Galerii Foksal, 2005, s. 101.

Filip springer

autoportret 2 [41] 2013 | 84 autoportret 2 [41] 2013 | 85

Page 2: Filip Springer, Hansenów kurs na utopię

w wysiłkach, by swoje koncepcje realizować na polu architektury. Wierzą w służebną rolę architekta i artysty. Chcą więc służyć najlepiej jak umieją.

Architektura w ich ujęciu to nie tylko budyn-ki, ale też przestrzeń między nimi. Ma ona być tłem eksponującym zdarzenia. Nawet najbar-dziej banalne czynności w oprawie plastycznej wykreowanej przez architekta mają nabierać głębszego wyrazu i inspirować. Człowiek idący galerią między blokami, matka pilnująca dzieci na wyniesionym nieco ponad poziom gruntu placu zabaw, rodzina przyglądająca się temu z balkonu. Architektura jest dla Hanse-nów tłem dla żywych i zmiennych obrazów. Możliwość ich jednoczesnego odbierania i kre-owania ma budować w mieszkańcach poczucie bliskości i wspólnoty.

Hansenowie zrywają też z architekturą pojmowaną jako pomnik ego jej twórców. Apelują, by rozmawiać o człowieku żyjącym w przestrzeni, zamiast o tym, kto tę prze-strzeń kreuje. Redukują więc rolę architekta do minimum, zakładają, że jego zadaniem jest stworzenie jedynie ramy, która zostanie wypełniona aktywnością użytkowników. Tylko takie konstruowanie architektury sprawi, że ludzie będą mogli się z nią iden-tyfikować. Przekształcalność i możliwość dopasowania do indywidualnych potrzeb mieszkańców to idee, którym Hansenowie pozostaną wierni przez całe swoje twórcze życie. W niewielkim stopniu uda im się jednak je zrealizować.

Koncepcja Zofii i Oskara Hansenów w pod-noszącej się z gruzów Polsce ma tchnąć treść w puste do tej pory hasła humanizmu socjalistycznego. Jako zdeklarowani socjaliści wierzą, że to możliwe. To pewnie praprzyczy-na katastrofy, błędny kurs, jaki obrali, chcąc budować egalitarne społeczeństwo w państwie

zarządzanym centralnie. Z perspektywy czasu widać to dość wyraźnie. Z perspektywy zapa-trzonego w horyzont wielkiej zmiany Oskara Hansena nie było to już tak oczywiste.

Część II – KolIzje

KolIzja pIerwsza

W roku 1959 Zofia i Oskar Hansenowie, projek-tując osiedle na warszawskim Rakowcu, piszą: „Szybciej rodzimy się niż budujemy – to stałe źródło niepokoju architekta. Ten stan dopro-wadza do naturalnego priorytetu ilości przed jakością, a ostatecznie do drastycznych uprosz-czeń zabijających podstawowe treści mieszka-nia, domu, osiedla. […] Pojęcie: mój, twój dom – przestało być w przestrzeni architektonicz-nej możliwe do odczytania. W tych warunkach każdy nieprzewidziany odruch życia staje się przykrym incydentem. […] Zdajemy sobie sprawę, że tylko przemysł może wyprowadzić nas z impasu wiecznego głodu mieszkań. Ale musimy metodę przemysłową tak opanować, aby nie zabić w mieszkańcu tego, co najważ-niejsze, jego własnych odczuć, jego potrzeby własnego stosunku do otoczenia, do miesz-kania. […] Czy osiągniemy cel – stworzenie takiego zespołu, który dałby poczucie indywi-dualnie zagospodarowanej Formy Otwartej, gdzie każdy miałby swoje miejsce? Nieśmiałą próbę formy zdarzeń? Zobaczymy”4.

Ich pierwszy pomysł jest szalony. Chcą od-dawać mieszkańcom „plac na kondygnacji”, czyli przydzielony przez spółdzielnię metraż na określonym piętrze. W takiej przestrzeni każdy będzie mógł dowolnie zaaranżować niemal wszystko – układ ścian i drzwi, funkcje pomieszczeń, rozmieszczenie okien, a na-wet kwestie balkonu lub jego braku. Pełna

4 O. Hansen, Z. Hansen, Osiedle Warszawskiej Spółdzielni Miesz-kaniowej na Rakowcu, „Architektura” 1959, nr 7, s. 293.

dowolność i elastyczność, dzięki nim ludzie otrzymają możliwość „uwicia własnego gniaz-da” według indywidualnych upodobań. Ten pomysł jednak przepada.

Drugi również. Spółdzielnia nie zgadza się bo-wiem na propozycję, by na Rakowcu wybudować dwukondygnacyjne szeregowce. Każde mieszka-nie miałoby tu dostęp do prywatnego ogródka. Pomysł piękny, ale mało opłacalny. Zabrakłoby terenu, gdyby na Rakowcu chcieć postawić tylko szeregowce. Potrzeby są dużo większe.

Dopiero trzecia propozycja Hansenów zostaje zaakceptowana. Udaje im się ją jednak zre-alizować jedynie w dwóch blokach przy ulicy Sanockiej. Nim zaczną projektować, przepro-wadzają z przyszłymi mieszkańcami dziesiąt-ki wywiadów i ankiet. To na ich podstawie powstają moduły zakładające różne rodzinne konfiguracje. Są wśród nich mieszkania dla osób starszych, rodzin z dziećmi, bezdzietnych małżeństw. Jest nawet moduł zaprojektowa-ny dla potrzeb wychowującego małe dziecko wdowca mieszkającego z teściową. Co więcej, projekt każdego lokalu Hansenowie próbują dostosować do indywidualnych potrzeb jego przyszłych lokatorów. W rozkładzie okien uwzględniają nawet to, gdzie stanie ewentual-na wersalka.

„Zrywamy z nieludzką nieskończonością budyn-ku, z monotonią usianej otworami okiennymi długiej ściany. […] Precz z koszarami, precz z mrowiskiem”5 – pisze Oskar Hansen. Bloki Hansenów nie są zaprojektowane według naj-prostszego z możliwych wzorów, czyli na planie prostokąta. Ich kolejne segmenty nieco wystają bądź chowają się względem poprzednich, przez co bryła budynku jest nieregularna, rozrzeźbio-na, faluje i lekko meandruje w zieleni. Wejścia do poszczególnych klatek schodowych przekryte

5 Tamże.

autoportret 2 [41] 2013 | 86

Page 3: Filip Springer, Hansenów kurs na utopię

są obszernymi daszkami. Na ich wspornikach Hansenowie projektują lustra. Każdy, kto wy-chodzi na zewnątrz, będzie mógł po raz ostatni poprawić krawat albo fryzurę.

Elewacje domów zostają pokryte tynkiem jakby od niechcenia przecieranym szmatą. Ten zabieg tworzy efekt chropowatości i surowości. Budynki sprawiają wrażenie, jakby zostały ulepione z szarej gliny. Zgodnie z założenia-mi Hansenów ma to zbliżać mieszkańców do ziemi, czegoś naturalnego, jakkolwiek by tego nie nazwać. By jeszcze bardziej urozmaicić fronty budynków, architekci proponują poma-lowanie ich w białe kwadraty i prostokąty. Ich układ odpowiada rozmieszczeniu mieszkań we wnętrzach. To kolejny zabieg, który ma ułatwiać mieszkańcom odnalezienie się na osiedlu. Każdy, stojąc na zielonym skwerze pod blokiem, z łatwością będzie mógł pokazać palcem i powiedzieć: A tam mieszkam.

Mieszkania konsultowane i zaprojektowa-ne pod kątem konkretnych potrzeb trafiają

hektarach musi powstać ponad dwa tysiące mieszkań, obiekty handlowe i usługowe.

Nie istnieje taka rzecz jak „typowa osoba” przeznaczona do „typowego domu” – powta-rzali Hansenowie, budując Rakowiec, powta-rzają i teraz.

Mieszkańcy osiedla Słowackiego zamieszkają w siedemnastu blokach – trzy największe mają po kilkaset metrów długości. To „chińskie mury”. Nie da się ich obejrzeć w całości, Han-senowie nie chcą, by wielkie ściany upstrzone niezliczonymi oknami przytłaczały mieszkań-ców. Bloki meandrują więc po osiedlu.

„Jest to zrobione świadomie, żeby widz nie był pod presją liczby nieczytelnej, ogłupiającej, jaką robi modernizm. Jak się stanie pod taką modernistyczną ścianą, jedną, drugą, to nie wiadomo, co to, ile tego jest, kto tu jest. Dosta-je się jak w op-arcie tików w gałce ocznej. To jest antyludzkie po prostu”6 – będzie później tłumaczył Oskar.

Przed przystąpieniem do pracy znów robią an-kietę. Pytają o preferencje nie tylko przyszłych mieszkańców swojego osiedla, ale też tych, któ-rzy mieszkają w pobliżu. Z trudem udaje im się przekonać decydentów, że jeden ustęp na piętro to zdecydowanie zbyt mało. Każde mieszkanie ma mieć więc tutaj własną toaletę. Lokatorom swoich domów proponują, by sami zaprojek-towali układ ścian wewnętrznych w mieszka-niach. Chętnych jest niewielu. Bardziej oporni mogą wybrać z kilku gotowych rozwiązań. Jeśli układ mieszkania im się po kilku latach znudzi, będą mogli wszystko wyburzyć i wymyślić nowe podziały swojego metrażu. Konstrukcja budynków utrzymuje się bowiem na ścianach zewnętrznych. Dzięki temu mieszkania będzie też można w przyszłości łączyć w większe.

6 Niepublikowany wywiad Maryli Sitkowskiej, 1987.

jednak z automatu do kolejnych osób znajdu-jących się na liście oczekujących. W rezultacie krawcowa, która w ankietach skarżyła się, że przeciągi zwiewają jej skrawki ze stołu, otrzy-muje mieszkanie, które mogłoby stanowić pod-ręcznikową ilustrację słowa „przeciąg”. Tak się składa, że zostało ono zaprojektowane dla wie-lodzietnej rodziny, w której sporo się gotuje. Chodziło o możliwość szybkiego przewietrze-nia mieszkania po przyrządzeniu kapuśniaku. Nie wiadomo, gdzie trafiła ta rodzina, wielce jednak prawdopodobne, że po otwarciu drzwi zobaczyła nie to, czego się spodziewała.

Rakowiec to pierwsze zderzenie Hansenów z rzeczywistością. Zbyt słabe, by mogli się poddać.

KolIzja druga

W 1960 roku Lubelska Spółdzielnia Mieszka-niowa zwraca się do Zofii i Oskara Hansenów z propozycją zaprojektowania nowego osiedla mieszkaniowego. Zadanie jest niełatwe. Na 16

wsz

ystk

ie f

ot. w

art

.: f.

spr

inge

r

Zofia i Oskar Hansenowie, osiedle im. Juliusza Słowackiego w Lublinie, na pierwszym planie zadaszone targowisko; proj.: 1960–1963, realizacja: 1964–1966

autoportret 2 [41] 2013 | 86

Page 4: Filip Springer, Hansenów kurs na utopię

Bloki formowane są tu w taki sposób, by od-dawać naturalną rzeźbę terenu. O tym, gdzie będą wisiały balkony, także mogą zadecydować mieszkańcy. Decyzja nie jest arbitralna i osta-teczna, przynajmniej w teorii balkony da się przewieszać nawet po kilkunastu latach.

Cały kompleks jest podzielony funkcjonalnie – na północy znajdą się parkingi, garaże i obiek-ty gospodarcze. Mieszka się w środku osiedla, tutaj też jest szkoła, przedszkole i ośrodek kultury. To strefa wolna od aut. Pełno tu ma-łych placyków z wymyślnymi przeszkodami dla dzieci. Są zakomponowane w taki sposób, by osoby przebywające tam przyciągały wzrok przechodniów. Matka doglądająca bawiącego się w takim miejscu brzdąca sama staje się inspirującym dziełem sztuki, elementem kra-jobrazu, aktorką w teatrze, jakim jest osiedle.

Na skraju usypują sztuczny pagórek i budują Teatr Formy Otwartej. Miejsce to ma sprzy-jać integracji mieszkańców. W zależności od potrzeb może pełnić funkcję zielonego skweru bądź agory, na której będą się toczyć dyskusje o najważniejszych sprawach. W Teatrze Formy Otwartej nie ma jednej sceny. Głos każdego będzie równie istotny. Niczego nie da się wy-głosić ex cathedra.

W południowej części osiedla architekci planują jeszcze zespół pawilonów handlowych i targo-wisko. Podczas jednej z wizyt w Lublinie Oskar Hansen obserwuje przekupki, które swój towar rozkładają bezpośrednio na ziemi. Akurat pada i kobiety kulą się pod prowizorycznymi daszka-mi, a jedzenie marnieje w kałużach i błocie. To dlatego zaprojektowany przez Hansenów kom-pleks składa się nie tylko z niewielkich sklepi-ków, ale także zadaszonego placu z betonowymi ławami. Tutaj już nikt moknąć nie będzie.

Prace nad osiedlem ruszają w 1962 roku, trzy lata później wprowadzają się tu pierwsi

mieszkańcy. Budowa trwa jednak aż osiem lat. Doglądać robót do Lublina jeździ zwy-kle Oskar. Każda wizyta na placu budowy owocuje dziesiątkami wpisów do dziennika. Architekt notuje w nim wszystkie niedoróbki – źle osadzane balkony, krzywe ścianki, wa-dliwie wykonane schody, nierówne posadzki, a nawet niezgodnie z projektem posadzone drzewa i krzewy między budynkami. Budow-lańcy za tymi wizytami jakoś nie przepadają.

„Dlaczego zarząd LSM pozwolił na budowę takiego ohydnego osiedla pod względem architektonicznym i szczytowego brakorób-stwa? Osiedle szpeci tylko istniejące osiedle Mickiewicza i jest pośmiewiskiem miesz-kańców Lublina. […]. Mieszkania są małe, niewygodne, mało funkcjonalne i niedbale wykonane. Mało tego. Mieszkań tych nie pokazuje się przyszłym użytkownikom. Użytkownik widzi mieszkanie dopiero po otrzymaniu przydziału i kluczy”7 – pisze

7 Tę i kolejne wypowiedzi mieszkańców osiedla cytuję za artykułem Romualda Karasia i Euzebiusza Maja Akt linear-ny, „Współczesność” 1971, nr 9.

w 1971 roku do Zarządu LSM jeden z miesz-kańców nowego osiedla.

W 1999 roku archidiecezja lubelska zwraca się do władz Lublina z prośbą o zgodę na zorga-nizowanie kaplicy w siedzibie Młodzieżowego Domu Kultury na osiedlu Słowackiego. Swoją prośbę księża uzasadniają brakiem świątyni

autoportret 2 [41] 2013 | 88

Page 5: Filip Springer, Hansenów kurs na utopię

na terenie osiedla. Kaplica powstaje, jednak już po kilku latach kuria zwraca się do miasta z żądaniem przekazania całego tego terenu wraz ze znajdującymi się tam nieruchomościa-mi. Ma się to odbyć w ramach prac Komisji Majątkowej przyznającej Kościołowi rekom-pensaty za mienie utracone w czasach PRL-u. Ówczesny prezydent miasta, Andrzej Prusz-kowski, przystaje i na ten postulat. Wkrótce potem władze kościelne wypowiadają Młodzie-żowemu Domowi Kultury prawo do użytkowa-nia budynku, w którym działał nieprzerwanie od samego początku, czyli 1972 roku. Miesz-kańcy osiedla podnoszą wrzawę. Ich głosy nie zostaną jednak wysłuchane. Buldożery pojawiają się 12 listopada 2002 roku. W 2005 roku arcybiskup Józef Życiński dokonuje wmurowania kamienia węgielnego pod nowy kościół. Mijają dwa lata i okazała świątynia wyrasta w samym sercu osiedla Słowackiego. Jedna z jej ścian zaledwie 20 metrów od okien pobliskiego bloku.

Igor Hansen, syn: To jest dramat, na który rodzice sami zapracowali. To, co się stało na osiedlu Słowackiego, mają na własne życzenie.

Próbując przewidywać wszystkie ludzkie potrzeby, pominęli tę, która ich po prostu nie dotyczyła – mówi Grzegorz Piątek. – Tam życie upomniało się o swoje i odebrało sobie z nawiązką. Architektura jest sztuką służebną wobec ludzi. W tym konkretnym przypadku Hansenowie trochę o tym zapomnieli.

Osiedle Słowackiego jest zdaniem samych Hansenów najpełniejszą realizacją idei Formy Otwartej w takiej skali. Tutaj, bardziej niż gdziekolwiek indziej, dzieje się to, czego tak bardzo pragnęli. Architektura obrasta życiem. Najlepiej widać to na targowisku. To królestwo dzikiej prowizorki. Kilometry sznurka, hek-tary folii, taśma klejąca, dykta, blacha, drut, tektura, papier, plastik. Woda z dołu i woda z góry, bo to wszystko nieszczelne, dziurawe i byle jakie. Przy każdym większym wietrze

folia rwie się, a jej strzępy roznosi po osiedlu wiatr. Oto jest życie, spontaniczna działalność człowieka w przestrzeni oddanej mu przez architekta we władanie. O to chodziło?

KolIzja trzeCIa

W 1963 roku Hansenowie mają zaprojektować osiedle na Gocławiu w Warszawie8. Spółdziel-nia „Osiedle Młodych” chce mieć tu po prostu kilkanaście bloków, ale wind ma raptem kilka. A zatem nie każdy będzie mógł dojechać do swojego mieszkania. Niektórzy będą musieli się tam wspiąć.

To dlatego ponad dwadzieścia budynków Hansenowie proponują ustawić w taki sposób, by dało się je z sobą połączyć zewnętrznymi

8 Projekt Przyczółka Grochowskiego formalnie opracowy-wała Pracownia Architektoniczna Warszawskiej Spółdziel-ni Mieszkaniowej, w której zatrudnieni byli Zofia i Oskar Hansenowie.

Zofia i Oskar Hansenowie, osiedle im. Juliusza Słowackiego w Lublinie, proj.: 1960–1963, realizacja: 1964–1966

autoportret 2 [41] 2013 | 88

Page 6: Filip Springer, Hansenów kurs na utopię

galeriami. One mają rozwiązać wszystkie pro-blemy. Nawet ci, którzy nie dostali mieszkania w bloku z windą, będą mogli z niej skorzy-stać w innej części osiedla, a później galerią dotrzeć pod swoje drzwi. To dlatego Przyczółek Grochowski wygląda z góry jak wielki meander w zieleni. Ma półtora kilometra długości.

Gdy w końcu rusza budowa, Hansenowie akurat są za granicą. Budowlańcy korzystają z tej okazji i przekonują urzędników, że pomysłów architektów nie da się zrealizować. Dostają zie-lone światło, by stawiać bloki po swojemu. Im zależy tylko na jednym – ma być normalnie.

To dlatego galerie, które miały mieć trzy metry szerokości, mają dwa. Miały być odsunięte od bloków i wisieć tak, by nie dało się z nich zaglądać do okien. Wiszą przy samej ścia-nie. Skwapliwie korzystają z tego ciekawscy sąsiedzi i pospolici złodzieje (czasem jedno nie wyklucza drugiego). W deszczowe dni przejścia między blokami są ulubionym miejscem zabaw dzieci. Oczywiście z planów zrobienia tu nawierzchni z dźwiękochłonnych materiałów nic nie wyszło. Króluje beton potęgujący hałas. Utrapieniem są też wiatr, wilgoć, śnieg i lód.

Największym problemem są jednak na Przy-czółku ciemne mieszkania. Bloki muszą być ustawione ciasno. To dlatego niektóre budynki na siebie zachodzą, a galerie między nimi zamieniają się w mroczne tunele. Stąd do mieszkań wpada tylko ciemność.

Oprócz bloków powstają tu także szkoła, przedszkole oraz przychodnia. Na północ od osiedla, w pobliżu budowanej Trasy Łazien-kowskiej, wybudowany zostanie pawilon handlowy9 i jednocześnie najlepszy punkt do podziwiania architektury Przyczółka. Miejsce

9 Pawilon na Przyczółku powstaje w połowie lat 70. według wytycznych Hansenów, jednak nie są oni jego autorami.

na kilka sklepów znajdzie się także w parte-rach bloków. Wnętrze osiedla przypomina park. Sporo tu zieleni, są place zabaw dla dzieci, miejsca odpoczynku dla starszych. Nad parkingami i uliczkami dojazdowymi przechodzi się wygodnymi kładkami. Takimi samymi można się stąd wybrać na okolicz-ne łąki. Wytyczono tam alejki, postawiono kilka ławeczek. Roztacza się z nich widok na jeziorka gocławskie. Nad samą wodą są boiska oraz usypana z ziemi górka, idealna do zimo-wych szaleństw na sankach. Ale plany były tu bardziej ambitne. Nad jeziorkiem miał powstać ośrodek sportowy z przystanią, salą gimnastyczną, dwoma basenami i kawiarnią. Od spodu, przez pancerną szybę, można by podziwiać wysiłki pływaków i popijać kawę. Z tego wszystkiego udaje się jedynie urucho-mić tymczasową wypożyczalnię kajaków.

„W tradycyjnym bloku ludzie użytkujący wspólną klatkę schodową mogą nie utrzymy-wać stosunków towarzyskich, ale wiedzą, że nie mogą jej zaśmiecić, zapluć czy za przepro-szeniem zarzygać […]. Tutaj nie ma warunków do powstania jakichkolwiek więzi społecznych

nawet w obliczu zagrożenia”10 – pisze już w 1975 roku jeden z mieszkańców.

W myśl idei Hansenów ludzie na tle tej archi-tektury mieli się sobą zachwycić. Życie w ta-kiej oprawie miało sprzyjać spotkaniom. Ale o kontakt z drugim człowiekiem nie jest na Przyczółku łatwo. Można go usłyszeć, jak krząta się po kuchni albo idzie galerią piętro wyżej bądź

10 J. Szejnoch, Do Rady Osiedla „Przyczółek Grochowski” – list otwarty, „Kultura”, 27.07.1975.

autoportret 2 [41] 2013 | 91

Page 7: Filip Springer, Hansenów kurs na utopię

niżej. Można poczuć, jak gotuje kolację albo pali papierosa na balkonie. Można czasem zobaczyć, jak znika w dalekiej perspektywie galerii. Może to być nawet i widok efektowny. Samo spotka-nie jest tu jednak trudne. Najwyżej można się z kimś minąć. Galeria to przecież taki chodnik, tyle że zawieszony w powietrzu. Nie witamy się

z wszystkimi, których mijamy, idąc chodnikiem. Mieszkając na Przyczółku Grochowskim, bezpo-średni kontakt ma się tylko z jednym sąsiadem – tym, z którym współdzieli się przedsionek. Jak się trafi porządny – da się żyć; jak kłopotliwy, to się z tego sąsiedztwa robi utrapienie na lata. Reszta to ludzie z tego samego piętra, czyli, nie przymierzając, kilkaset osób.

W latach 90. spółdzielnia decyduje się prze-grodzić galerie stalowymi kratami. Teoretycz-nie ma to utrudnić życie złodziejom, którzy są na osiedlu prawdziwą plagą. Ludzie zaczy-nają się kłócić, bo jedni tych krat chcą, inni ich nie znoszą. Po dziesięciu latach ten temat wraca, bo dziś przegrody trzeba likwidować, takie są przepisy. Znowu kłótnie, znowu

jeden na drugiego patrzy wilkiem. A zatem klęska.

„Powiedziałbym, że to jest główny cel archi-tektury – formowanie człowieka. Odpowie-dzialność, która w tym zawodzie tkwi, jest porównywalna z odpowiedzialnością lekarza. […] Celem twórcy, który formuje przestrzeń, jest formowanie – może to wzniośle zabrzmi – zarówno duszy, jak i ciała człowieka”11 – to słowa Oskara Hansena.

A więc z jednej strony obietnica osiedla szczęśliwych ludzi. Na Przyczółku Grochow-skim działa społeczna biblioteka, społeczny parking. Są tu gorliwi parafianie i spotkania towarzyskie na skwerkach między blokami. Z drugiej kraty w poprzek galerii, o które część mieszkańców jest gotowa walczyć na śmierć i życie. Zadbane ogródki w parterach, przy-strzyżone krzewy, świąteczne dekoracje. I taka demolka na klatkach schodowych, że czasami strach tam wejść. Pierwsza lokata w konkursie na najbardziej ukwiecone osiedle Warszawy i czołowe miejsca w policyjnych statystykach przestępczości.

Przyczółek Grochowski, ostatnia wielka reali-zacja Hansenów, ostatnia kolizja z rzeczywi-stością, która wstrząsnęła zarówno mieszkań-cami, jak i samymi architektami. Zofia Han-sen, jeszcze pod koniec życia, na wspomnienie tego osiedla załamywała ręce i mówiła: „Taka tragedia! Tylu tam ludzi unieszczęśliwiliśmy!”.

Część III – ślad na wodzIe

Jest ledwie widoczny. Oskar Hansen to bez wątpienia postać, która wpłynęła na całe pokolenia artystów Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Tam, jako wykładowca, mógł realizować założenia swojej Formy Otwartej na

11 Niepublikowany wywiad Maryli Sitkowskiej, 1987.

gruncie sztuki. Jego wpływ na takich artystów, jak Grzegorz Kowalski, Elżbieta i Emil Cieślaro-wie, Przemysław Kwiek, Zofia Kulik, Wiktor Gutt czy Waldemar Raniszewski, jest nieza-przeczalny. W polskiej architekturze Hanse-nowie poza kilkoma realizacjami nie zostawili już tak trwałego śladu.

W 2005 roku ukazuje się książka Oskara Hansena pod tytułem Ku Formie Otwartej. Do problemów Przyczółka Grochowskiego odnosi się w niej w ten sposób: „Nie ma już czaso-przestrzeni społecznej, o której mówiłem […]. Kraty w poprzek uliczek przerwały ich funk-cjonalno-poznawczą ciągłość, a ogrodzenia z siatek i żywopłotów «prywatnych» przydo-mowych ogródków zniszczyły z trudem wygo-spodarowaną wolną, rekreacyjną przestrzeń społeczną. […] Kraty, «płoty» podzieliły zin-tegrowaną, przyjazną człowiekowi przestrzeń na nieprzyjazną, zdezintegrowaną, budzącą wśród mieszkańców wzajemną niechęć i źle wychowawczo oddziałującą”12.

W jednym ze swoich ostatnich wywiadów mówi: „Ludzie przyszli na Przyczółek z założo-nymi już okularami i dostali co innego, niż się spodziewali. Zostali wyprowadzeni w pole, bo niestety ich marzenia się nie spełniły. Czy to oznacza jednak, że architekt nie powinien pro-ponować czegoś lepszego niż to, do czego czło-wiek przywykł? To jest podstawowe pytanie. To jest przede wszystkim pytanie moralne”13.

12 O. Hansen, Na zakończenie. O „humanizacji”, a w zasadzie o przywróceniu przestrzeni społecznej Przyczółka Grochowskiego, [w:] Ku Formie Otwartej, red. J. Gola, Warszawa: Fundacja Galerii Foksal, 2005, s. 101.13 Oskar Hansen, wywiad Joanny Mytkowskiej, [w:] Ku Formie..., s. 91.

Zofia i Oskar Hansenowie, Przyczółek Grochowski, osiedle w dzielnicy Praga-Południe w Warszawie, proj.: 1963, realizacja: 1969–1974

autoportret 2 [41] 2013 | 91