Echa_milosci

25
{ 7 } ROZDZIAŁ 1 Nie przestajemy kochać domu tylko dlatego, że przyszło nam w nim cierpieć (Jane Austen, Perswazje) ANNA WPATRYWAŁA SIĘ W GAZETOWY NAGŁÓWEK, a że drżały jej dłonie, druk skakał i rozmazywał się w oczach. Dlaczego akurat dzisiaj? – pomyślała. I dlacze- go musieli to umieścić w tak widocznym miejscu? Spojrzała w stronę holu i zauważyła uchylone drzwi do salonu. Nie mogła pozwolić, żeby ojciec zauważył to, co właśnie miała w rękach. Potrafiła sobie z łatwością wy- obrazić, jakie wrażenie by na nim zrobiło to zdjęcie. Znała jego wybuchowe usposobienie i zmienne nastroje. A w do- datku tego dnia od rana był nie w sosie. Nie, nie zamierza- ła pozwolić, by gazeta wpadła w jego ręce. Jeszcze raz rzuciła okiem na tekst. Styl i dobór słów utwierdził ją w przekonaniu, że ojciec nie powinien się o tym nigdy dowiedzieć. Gdyby przypadkiem nie przyszła do kuchni, żeby zrobić sobie herbatę w przerwie ćwiczeń – a przygotowywała się właśnie do końcowego egzaminu z gry na saksofonie w szkole muzycznej drugiego stop- nia – przeoczyłaby fotografię, a potem byłoby już za póź- no. Ale przecież nie mogła tej gazety tak po prostu wyrzu- cić. Ojciec przewróciłby cały dom do góry nogami, żeby ją znaleźć. W normalnych okolicznościach do tej pory

description

Echa milosci rozdzial 1

Transcript of Echa_milosci

Page 1: Echa_milosci

{ 7 }

ROZDZIAŁ 1

Nie przestajemy kochać domu tylko dlatego, że przyszło nam w nim cierpieć

(Jane Austen, Perswazje)

ANNA WPATRYWAŁA SIĘ W GAZETOWY NAGŁÓWEK, a że drżały jej dłonie, druk skakał i rozmazywał się w oczach. Dlaczego akurat dzisiaj? – pomyślała. I dlacze-go musieli to umieścić w tak widocznym miejscu?

Spojrzała w stronę holu i zauważyła uchylone drzwi do salonu. Nie mogła pozwolić, żeby ojciec zauważył to, co właśnie miała w rękach. Potrafiła sobie z łatwością wy-obrazić, jakie wrażenie by na nim zrobiło to zdjęcie. Znała jego wybuchowe usposobienie i zmienne nastroje. A w do-datku tego dnia od rana był nie w sosie. Nie, nie zamierza-ła pozwolić, by gazeta wpadła w jego ręce.

Jeszcze raz rzuciła okiem na tekst. Styl i dobór słów utwierdził ją w przekonaniu, że ojciec nie powinien się o tym nigdy dowiedzieć. Gdyby przypadkiem nie przyszła do kuchni, żeby zrobić sobie herbatę w przerwie ćwiczeń – a przygotowywała się właśnie do końcowego egzaminu z gry na saksofonie w szkole muzycznej drugiego stop-nia – przeoczyłaby fotografię, a potem byłoby już za póź-no. Ale przecież nie mogła tej gazety tak po prostu wyrzu-cić. Ojciec przewróciłby cały dom do góry nogami, żeby ją znaleźć. W normalnych okolicznościach do tej pory

Page 2: Echa_milosci

{ 8 }

zdążyłby już przeczytać ją od deski do deski. Ale tego dnia wcześnie rano przyjechała Marina Russell, matka chrzest-na Anny, i jak zwykle posprzeczali się z ojcem w salonie. Diabli wzięli rutynę sobotnich poranków ojca, i tylko dla-tego gazeta dotąd leżała nietknięta na kuchennym stole.

– Cześć! Już jesteśmy!Trzasnęły drzwi wejściowe. Anna miała nieodpartą

chęć natychmiast udusić obie swoje siostry. Ale musia-ła przede wszystkim zająć się tym, co właśnie odkryła. Nie mogło się to dostać w ręce ich ojca. Najprościej by-łoby wyciąć z gazety kłopotliwą stronę, złożyć ją i ukryć w tylnej kieszeni dżinsów. Rzuciła wycinek na blat akurat w momencie, kiedy jej siostry wpadły do kuchni, obłado-wane mnóstwem różnokolorowych reklamówek, bez wąt-pienia po zakupach w eleganckich sklepach.

– Gdzie was znowu poniosło? – zawołała Anna, a całe napięcie i niepokój, jaki przeżywała, znalazł wyraz w tonie jej głosu. – Zresztą nic mnie to nie obchodzi. Jesteście... Brak mi słów.

– Daj spokój! – Gaby, jej starsza siostra, ominęła ją i po-deszła do lodówki. – Nie do nas te pretensje. Chciałyśmy zabrać cię ze sobą, ale ty wolałaś grać na saksofonie.

– Chyba nie rozumiesz, o co mi chodzi – przerwała jej gwałtownie Anna. – Stać was tylko na to, żeby wałęsać się po sklepach. Marina jest tu już od paru godzin i...

– Dla nas to chyba dodatkowy powód, żeby tu nie sie-dzieć, nie uważasz? – burknęła Mallory, młodsza od Anny zaledwie o trzynaście miesięcy, rzucając torby z zakupa-mi na stół i zdejmując sandałki. – Oszczędziłyśmy sobie trzech godzin nurzania się w oparach smutku, a zamiast tego zaliczyłyśmy terapeutyczną sesję zakupową w cen-trum handlowym Bicester. To o niebo ciekawsze!

– Ostatnie miejsce, gdzie powinnyście się znaleźć – odpar-ła gniewnie Anna. – Nie wiecie, że kończą nam się pieniądze?

Page 3: Echa_milosci

{ 9 }

– Na miłość boską, Anna, przestań już marudzić! – westchnęła Gaby, zatrzaskując drzwi od lodówki i zgnia-tając pusty karton po napoju z borówki amerykańskiej. – Nie wydałyśmy ani grosza. Za wszystko płaciłyśmy kartą kredytową. Ojciec powiedział, że w swoim czasie pokry-je te wydatki.

– No proszę... A wy to wzięłyście za dobrą monetę, tak? – odcięła się Anna z rozpaczą w głosie. – Na jakim świecie ty żyjesz? Ojciec już od roku jest bez stałej pracy,zapomniałaś?

– Tak, ale...– Musiał sprzedać swoje konie, musiał się pozbyć jach-

tu! – Anna nie dała sobie przerwać. – A Marina uważa, że...– Marina uważa, Marina uważa! – podśpiewywała szy-

derczo Mallory, wciągając na siebie bluzkę połyskującą cekinami, którą wyjęła z jednej z toreb. Czule pogłaska-ła cekiny. – Niech nie wsadza nosa w nasze sprawy. Po co w ogóle przyjechała? Nie pozwolę, żeby zepsuła mi cały weekend.

– O co ci właściwie chodzi? – spytała Gaby, przygła-dzając ciemne włosy. – Ze sprzedaży tego wszystkiego na pewno jest dużo kasy. Właśnie dlatego ojciec pozwolił nam zaszaleć w sklepach.

Powiedziawszy to, obrzuciła Annę lekceważącymspojrzeniem.

– Myślisz, że nie mogę załapać się na jakieś pokazy jako modelka, tak jak w zeszłym roku? – dodała po chwili Gaby. Chciała zostać projektantką mody i rozpoczęła od-powiednie studia w Londynie, ale oprócz tego od czasu do czasu można ją było zobaczyć w kolorowych magazynach na zdjęciach z pokazów. Miała nadzieję, że wkrótce stanie się gwiazdą wybiegów.

Popatrzyła na wytarte dżinsy Anny i na jej sfatygowa-ne czółenka.

Page 4: Echa_milosci

{ 10 }

– Dla ciebie to obcy punkt widzenia, ale ojciec rozu-mie, jakie to ważne, żeby zawsze dobrze wyglądać.

– O wiele ważniejsze jest – mruknęła Anna – żeby za-wsze być wypłacalnym.

Zawstydziła się łez, które piekły ją pod powiekami. Szarpnięciem otworzyła szufladę.

– Widzicie to? – zawołała, rzucając na stół plik kopert. – Wszystko to są listy od wierzycieli z ostatecznym we-zwaniem do zapłaty!

Nagle z salonu doleciał grzmiący głos ojca i zagłuszył ostatnie słowa Anny.

– To śmieszne! Nie myśl, że będę rozważał twoją skan-daliczną propozycję!

Anna poczuła, że ściska jej się żołądek. Nie znosi-ła kłótni. A przy tym obawiała się, że najstraszniejsza ze wszystkich dotychczasowych kłótni właśnie nadciąga.

– Walterze, pozwól mi wyjaśnić... – nawet z takiej od-ległości Anna mogła wyczuć ton zniecierpliwienia w po-zornie łagodnym głosie Mariny. Od trzech lat, to znaczy od śmierci matki dziewcząt, Marina usiłowała wnieść tro-chę zdrowego rozsądku do domu rodziny Elliotów. – Ale chciałabym, żeby dziewczęta zostały wprowadzone w tę sprawę, zanim powiem więcej.

– Nie ma tu nic, w co powinny zostać „wprowadzone” – odpowiedział ojciec, uderzając w stół. – Powiedziałem już, co sądzę o twoim pomyśle.

– Cóż, nie mogę przyznać ci racji. Dziewczęta!Drzwi salonu otworzyły się i po chwili, nie zwracając

uwagi na protesty ojca, Marina wpadła do kuchni. Była wysoką, postawną kobietą, o włosach nieznacznie przy-prószonych siwizną i ściągniętych w kok. Jej nieskrywa-ne przywiązanie do rodziny Elliotów wywoływało licz-ne plotki, jakoby zamierzała wydać się za owdowiałego Waltera. Ale w rzeczywistości wcale się na to nie zanosiło.

Page 5: Echa_milosci

{ 11 }

Po części dlatego, że zdaniem Mariny mężczyźni, choć lu-biła i ceniła ich towarzystwo, w życiu codziennym tylko zawadzali. Po części zaś dlatego, że nie uważała za rzecz rozsądną związać się z kimś, kto był nie tylko rozrzutni-kiem, ale w dodatku poświęcał własnym potrzebom tyle uwagi, że dla innych już mu jej nie wystarczało. Mimo to była w Hampton House częstym gościem i zawsze czekał na nią pokój gościnny na drugim piętrze, ten sam, w któ-rym mieszkała w czasie choroby matki dziewcząt, gdy pomagała ją pielęgnować. Walter miał skłonność do nie-ustannego narzekania, ale ona czuła się w tym domu jak u siebie i traktowała dziewczęta jak własne córki.

– No, nareszcie jesteście! – powiedziała, rzuca-jąc okiem na Gaby, której mina wyrażała niekłamanąwzgardę.

– Chodzi o to – ciągnęła, wziąwszy głębszy oddech i przysiadłszy na stołku – że musimy porozmawiać. Miałam z waszym ojcem długą dyskusję na temat sprze-daży tego domu...

Wtedy Gaby wybuchnęła.– Nie ma mowy, żeby ojciec sprzedał ten dom. Ani te-

raz, ani w przyszłości. Obiecał nam to!– Gabriello, wasz ojciec często składa obietnice, któ-

rych nie jest w stanie dotrzymać, i stąd właśnie poło-wa jego kłopotów – odparła cierpko Marina. – Nie da się pominąć faktu, że tkwi po uszy w długach. Musimy coś z tym zrobić. Jeśli Walter zdecyduje się na to, co muzaproponowałam...

– Ojciec zrobi, co będzie chciał, a ty nie masz prawa się do tego wtrącać! – wypaliła Gaby, czerwieniejąc ze złości.

– Gaby, ona ma prawo się do tego wtrącać! – zawołała Anna. – Przecież wiesz, że mama prosiła ją, żeby się nami opiekowała. Marina chce nam pomóc. Jeden Bóg wie, jak bardzo potrzebujemy pomocy.

Page 6: Echa_milosci

{ 12 }

– Mniejsza o to – mruknęła Gaby. Sięgnęła po gazetę i ostentacyjnie otworzyła ją na stronie z horoskopami. – Co u diabła z tą gazetą? Wszystkie strony się pomieszały.

– Chciałam wam powiedzieć – poprawiwszy sobie ko-smyk włosów, który wymknął się z fryzury, Marina wróci-ła do tematu – że udało mi się znaleźć rozwiązanie, które pewnie mogłoby... pewnie mogłoby wszystkim wam odpo-wiadać. Jego zaletą jest to, że dom pozostałby w rodzinie.

– I nie musielibyśmy się wyprowadzać? – spytała z na-dzieją Mallory.

– Cóż... To nie jest takie proste – przyznała Marina, uni-kając jej wzroku. – Anno, moja droga, zaparz nam kawę... Usiądziemy razem z waszym ojcem i porozmawiamy po-ważnie, jak dorośli ludzie.

Gdy jej siostry ruszyły za Mariną do salonu w markot-nych nastrojach, a Anna zajęła się kawą, miała wrażenie, że dostała najłatwiejsze zadanie. Bo w tej rodzinie nie na-leżało oczekiwać, że z kimkolwiek oprócz niej samej da się rozmawiać poważnie, jak z dorosłymi ludźmi. Uznała to za przejaw wzruszającej naiwności.

Czekając, aż kawa będzie gotowa, wyciągnęła z tylnej kieszeni stronę wyciętą z gazety, rozłożyła ją i wygładzi-ła dłońmi, i rzuciwszy przez ramię niespokojne spojrze-nie, by upewnić się, że nikt jej nie obserwuje, a ojciec na-dal jest w salonie, wbiła wzrok w to zdjęcie. W zdjęcie Cassandry Wentworth. Ale Anna nie mogła na nią patrzeć spokojnie, bo zaraz przypominał jej się Felix. Gdyby nie ona – pomyślała – chodzilibyśmy ze sobą do tej pory.

Złożyła wycinek i schowała go z powrotem do kiesze-ni. Po co w ogóle wracać do tych spraw? Przez to czu-ła się tylko jeszcze bardziej nieszczęśliwa. Nieszczęśliwa i wściekła, pół na pół. Wściekła wcale nie na Cassandrę, tylko na ojca i Marinę. I na siebie samą. Bo pozwoliła im sobą rządzić.

Page 7: Echa_milosci

{ 13 }

– Nigdy nie zdołam zastąpić ci twojej wspaniałej matki – powtarzała jej w tamtym czasie Marina – ale była moją najlepszą przyjaciółką, i chcę postępować tak, jak ona by postąpiła, gdyby była z nami. A jestem pewna, że podzie-liłaby opinię moją i ojca.

I uwierzyłam jej, pomyślała Anna, wciągając zapach świeżo parzonej kawy. – Dałam się na to nabrać, bo mama zawsze stawała po stronie ojca, zawsze wspierała jego au-torytet. Pozwoliłam sobie wmówić, że powinnam postępo-wać tak samo. Że lojalność jest najważniejsza... Owszem, Marina zrobiła dla nas bardzo wiele. Ale pasowało jej to gładkie zdanko, powtarzała je nawet trochę za często: „Pomyślcie, co wasza mama by na to powiedziała”.

Słysząc te słowa, Anna godziła się postępować tak, jak tego od niej oczekiwano. Ale teraz nie wiedziała już, dla-czego właściwie mama miałaby sobie życzyć, żeby Anna poddała się cudzej woli. Alice Elliot była rozumną kobie-tą, stojącą mocno na ziemi obiema nogami. Nie było łatwo ją odwieść od czegoś, do czego miała przekonanie. I tylko ona potrafiła poskromić swojego męża, kiedy jego prze-sadnie dobra opinia o samym sobie mogła stać się przy-czyną nowych kłopotów.

– Przekonasz się, że za pół roku nie będziesz już o nim pamiętała – powiedziała Annie Marina, kiedy znalazła ją szlochającą w jakimś kącie. – To była bardzo dziecinna miłość. Taka mija sama, bez śladu.

Ale Anna nie zapomniała i nic samo nie minęło. Każdego dnia wspominała tamtych kilka zaczarowanych miesięcy, zanim wszystko się zawaliło, zanim utraciła naj-wspanialszego chłopaka na świecie.

– Anno! Co tam robisz tak długo? – głos Mariny wtarg-nął w jej myśli i przywołał ją do porządku, to znaczy do obecnej podbramkowej sytuacji. (Czy nasza rodzina – za-stanawiała się Anna – kiedykolwiek zacznie prowadzić

Page 8: Echa_milosci

{ 14 }

zwyczajne, powszednie życie?) Postawiła dzbanek z kawą na tacy. Przełożyła resztkę herbatników z pudełka na ta-lerzyk i umieściła obok dzbanka. Po czym wzięła głęboki oddech, podniosła tacę i przygotowała się na nowe trzęsie-nie ziemi w historii rodziny Elliotów.

Kiedy postawiła tacę na stoliku do kawy w salonie, uderzyła ją nagła myśl, że nawet zupełnie obcemu czło-wiekowi, na podstawie przelotnego spojrzenia na ten sa-lon w sobotni poranek, łatwo byłoby wyrobić sobie trafne pojęcie o obyczajach i stylu życia rodziny Elliotów.

Jej ojciec, w nieskazitelnie białych lnianych spodniach i szytej na miarę liliowej koszuli, siedział ze zmarszczo-nym czołem obok lustra w ozdobnej ramie, zawieszonego nad marmurowym kominkiem, i zawzięcie kręcił na pal-cu kosmyk siwiejących włosów. Przez całe barwne i peł-ne zamętu życie, ojciec pozostawał wierny swoim pa-sjom, a były nimi konie wyścigowe, stare samochody, jachty – a także jego żona Alice. Ale żadna z tych miło-ści nie mogła się równać z jego miłością własną. Wiele lat temu, kiedy dziewczynki były jeszcze małe, a on sam cieszył się popularnością znanego prezentera telewizyjne-go, jednego z najbardziej lubianych w kraju, z przyjem-nością wyszukiwał w internecie opinie o swoich progra-mach, a kiedy wychodził z domu razem z rodziną, był jak najdalszy od unikania fotoreporterów, przeciwnie, pozo-wał z ochotą, sam ich zachęcał do robienia zdjęć. Jego ekstrawagancki styl życia i gotowość do dzielenia się z pra-są każdą myślą czyniły z niego doskonałą pożywkę dla ta-bloidów. Skłonność do emocjonalnych reakcji w progra-mach emitowanych na żywo podbijała słupki oglądalności, a dzięki swojemu głębokiemu, lekko schrypniętemu gło-sowi miał zawsze mnóstwo propozycji wystąpienia w cha-rakterze komentatora zza kadru. Ze względu na przystoj-ną, męską powierzchowność przez krótki czas był twarzą

Page 9: Echa_milosci

{ 15 }

firmy kosmetycznej Pinnacle. „Kosmetyki dla mężczyzn wystarczająco dojrzałych, żeby zadbać o własną skó-rę”. Szkoda, że nie był wystarczająco dojrzały, żeby za-dbać o własne finanse, póki jeszcze pracował – pomyślała Anna, nalewając mu kawę. Kilka niekontrolowanych wy-buchów gniewu na krótko przed śmiercią jego żony kosz-towało go utratę stałej pracy w stacji telewizyjnej BBC. Poza tym pozwolił sobie tu i ówdzie na nielojalność w sto-sunku do firmy Pinnacle, rozgłaszając, że jej wyroby są kiepskie i niewarte swojej ceny, a reklamuje je tylko dlate-go, że Pinnacle płaci mu za to ciężkie pieniądze. Od tam-tej pory kto inny był twarzą Pinnacle we wszystkich kolo-rowych magazynach dla eleganckiej publiczności.

Miał nadzieję wrócić do telewizji z dwoma nowymi programami: Środa z Waltem i Weekend z Waltem. Przez chwilę wydawało się, że jego gwiazda znowu zaświe-ci wysoko na niebie. Ale te nadzieje spełzły na niczym, gdy prasa nagle zaczęła z upodobaniem pastwić się nad czymś, co dla żartu ochrzciła mianem „afery Walter-gate”. I Anna wiedziała, że ojciec do dziś obwiniał za tę katastro-fę właśnie ją. Kochała ojca, ale rozumiała to, o czym prze-bąkiwała Marina przy każdej okazji – że dni jego sławy i sukcesów nie powrócą. Osobą, do której nie docierała ta prawda, był sam Walter Elliot.

Nie był on jedynym członkiem rodziny, mającym prze-sadnie wysokie mniemanie o swoich własnych możliwo-ściach. Gaby, której do dwudziestych urodzin brakowa-ło już tylko trzech miesięcy i która przyjechała właśnie z Londynu na długi weekend, była ulubienicą ojca. Zawsze uważał ją za tę najładniejszą ze swoich trzech córek. Anna musiała przyznać, że jej starsza siostra była więcej niż ładna. Była po prostu uderzająco piękna. I dobrze o tym wiedziała. Była wysoka i szczupła i miała biust, w któ-rym każdy mężczyzna mógł się natychmiast zakochać.

Page 10: Echa_milosci

{ 16 }

Miała długie ciemne włosy i oczy w ciepłym kolorze ka-kao. A w tej chwili właśnie siedziała na sofie, polerując so-bie paznokcie, raz po raz zaglądając do ostatniego numeru Vogue i mrucząc pod nosem:

– Mnie by w tym było o wiele ładniej...albo:– Odjazdowa kiecka!Gaby od zawsze miała własny styl, niewyczerpane za-

soby pewności siebie, a przy tym ani śladu wrażliwości na uczucia i potrzeby innych.

Mallory była z ich trójki najmłodsza. Miała siedemna-ście lat i uczyła się w szkole z internatem, a teraz przy-jechała do domu na długi weekend. Była tą „delikatną i wrażliwą”. Tylko ona była podobna do ich zmarłej mat-ki, przynajmniej z wyglądu, bo z usposobienia pewnie nie bardzo. Była szczupła, miała błękitne oczy, teraz pełne łez, które pojawiały się jak na zamówienie, jasne loki, z który-mi dzielnie walczyła przy pomocy urządzenia do prosto-wania włosów, i jasną cerę, teraz, kiedy zaczęło się lato, obsypaną piegami. Ale podczas gdy Alice Elliot trzyma-ła się do samego końca, nigdy się nie skarżyła i zmaga-jąc się ze śmiertelną chorobą, nie pytała nigdy: „dlaczego akurat mnie to musiało spotkać?” – Mallory zawsze uża-lała się nad sobą i oczekiwała, że inni będą ją wyciągali z kłopotów, nawet z tych najdrobniejszych. Choć w życiu codziennym bywała męcząca, Anna miała do niej stosu-nek zdecydowanie opiekuńczy. Ponieważ Gabrielli zupeł-nie brakowało instynktów macierzyńskich, Anna zaczęła wspierać młodszą siostrę i dbać o nią najlepiej, jak umiała, w czym nie przeszkadzała nawet świadomość, że Mallory wykorzystuje ją bez skrupułów.

Popatrzyła na Mallory, która siedziała tuż przy oknie z jaskraworóżowym telefonem komórkowym przyklejo-nym do ucha. Łatwo było zgadnąć, że właśnie zajmuje się

Page 11: Echa_milosci

{ 17 }

tym, co umie najlepiej: okręcaniem sobie innych ludzi wo-kół palca. W tym wypadku ofiarą był Charlie Musgrove, jej chłopak. Anna od razu poznała to po udawanej obo-jętności, jaka brzmiała w głosie siostry, a także po nagłej zmianie tonu na błagalny przy słowach: „Ale przecież obiecałeś”. Widocznie pojawił się cień obawy, że nie zdoła narzucić mu swojej woli, jeśli chodzi o dzisiejszy wieczór.

A to ja – pomyślała Anna, dostrzegłszy swoje odbicie w lustrze nad kominkiem, gdy podawała Marinie filiżan-kę kawy i podsuwała ciasteczka w czekoladzie. Owalna twarz, podbródek z dołeczkiem, głęboko osadzone, sza-ro-zielone oczy i włosy w kolorze dojrzałej pszenicy. Odziedziczyła je po babci, tak samo jak talenty muzyczne. Marina zawsze mówiła o Annie jako o „rozsądnej i mą-drej”, i Anna wiedziała, że to ma być pochwała, ale te-raz wydawało jej się, że wszyscy w rodzinie uważają ją po prostu za nudziarę. Siostry, które bardzo kochała, ale z których na żadną nie mogłaby liczyć, miały o wiele cie-kawsze życie niż ona. Nawet najmłodszej, Mallory, nie spędzały snu z powiek ani egzaminy, ani myśli o przyszło-ści, ani obawy, czy ktoś ją jeszcze kiedyś pokocha. I na jej miejscu żadna z nich nigdy nie miałaby do siebie samej żalu o drobne wpadki, jakie zdarzyły jej się podczas tej nieszczęsnej historii z Cassandrą.

Dość – powiedziała sobie. – Nie udało się i trudno. Trzeba o tym zapomnieć.

– No, dobrze. Wypijmy kawę – zaczęła Marina, prze-rywając Annie te myśli. – I wyjaśnię wam, na czym pole-ga mój pomysł.

– Jeśli już mamy sobie cokolwiek wyjaśniać, wolę sam to zrobić – ojciec Anny odwrócił się od lustra nad komin-kiem i ruszył w stronę swojego ulubionego fotela, strzą-sając jakiś niewidoczny pyłek z rękawa swojej koszu-li. Gestem nakazał Mallory skończyć rozmowę. – Chodzi

Page 12: Echa_milosci

{ 18 }

o to, że... Oczywiście bez żadnej mojej winy... – zrobił dłuższą pauzę, czekając, aż Mallory z nadąsaną miną odłoży swój różowy telefon. – Bez żadnej winy z mo-jej strony popadłem w coś w rodzaju drobnych tarapatówfinansowych.

– Jeśli te twoje są drobne, to lepiej nie wiedzieć, jak wyglądają naprawdę poważne – wtrąciła Marina. Walter natychmiast zgromił ją spojrzeniem.

– Banki zachowują się idiotycznie. Chcą mnie potrak-tować jak zwykłego klienta. A ta cała banda z ITV3 powin-na zapisać się do lekarza, bo im coś szwankuje w głowach. Pomylony rząd nie umiałby nawet zorganizować przyję-cia dla maluchów, cóż dopiero mówić o gwarancjach dla moich inwestycji. – Westchnął nad sobą, jakby był jedyną ofiarą niefrasobliwości rządu, a potem twarz mu się tro-chę rozjaśniła i ciągnął dalej. – Udało nam się przeprowa-dzić częściową restrukturyzację lokat, i dzięki temu poja-wiły się jakieś nowe szanse... O! Jest gazeta. Szukałem jej.

Oczy mu błyszczały, gdy sięgał po gazetę, leżącą na stołku od fortepianu. Rzuciła ją tam Gaby, gdy tylko za-spokoiła swoją ciekawość tego, co czeka Wagi w najbliż-szym tygodniu.

– Co u diabła się stało z gazetą? Jak wygląda ta stro-na! Dziwne.

Walter niecierpliwie potrząsnął gazetą, a Anna obciąg-nęła podkoszulek, żeby ukryć kawałek gazetowego papie-ru, wystający z tylnej kieszeni jej dżinsów.

– To ten nieszczęsny roznosiciel! Wpycha gazety do skrzynki pocztowej na siłę. Posłuchajcie...

– Walterze, nie teraz – wtrąciła niecierpliwie Marina, spoglądając na zegarek. – Musimy się naradzić, a czas ucieka.

– Chwileczkę, chwileczkę – powiedział, machając ręką, żeby dała mu spokój. – Ktoś dał mi znać, że dziś

Page 13: Echa_milosci

{ 19 }

będzie o mnie wzmianka w rubryce wyścigów kon-nych... – przerzucił szybko strony sportowe i zawołał: – Tutaj. Popatrzmy, co napisali!... „Wczorajsze zawo-dy w Goodwood... Pierwszą gonitwę wygrał Triumfujący Teodor...” Bla, bla, bla! O, tutaj!

Uderzył palcem w papier i zaczął czytać. – „Niestety w kręgach hodowców koni zabrakło wczo-

raj pana Waltera Elliota, który ze swą żywą inteligencją i dowcipem był ozdobą dorocznego czerwcowego wyści-gu od bardzo wielu lat...”

Popatrzył znad gazety.– Żywa inteligencja... Ładnie powiedziane.Anna westchnęła. Kochała ojca, ale jego zachłanność

na komplementy bardzo ją męczyła.– „Po sprzedaży dwóch obiecujących klaczy, Pędź

Dziewczyno i Lady Hampton, pod koniec ostatniego sezo-nu, rozeszła się plotka, jakoby Walter Elliot stał się kolej-ną ofiarą zapaści ekonomicznej. Źródła zbliżone do rodzi-ny potwierdzają, że jego sytuacja budzi zaniepokojenie. Popadłszy w niełaskę publiczności...”

– Popadłszy w niełaskę? Jak oni śmieli tak napisać! – prychnął Walter. – Jestem ofiarą kampanii nienawiści! A co piszą dalej? – Uderzył dłonią w gazetę. – „...być może będzie zmuszony wycofać się ze sponsorowania Wyścigu Hampton House, który odbywa się co roku we wrześniu na torze w...”

– Źródła zbliżone do rodziny? – wybuchnął. – Co za kretyn rozpowiada takie podłe plotki?

Spojrzał wściekle na Marinę, jakby podejrzewał, że to ona naopowiadała prasie paskudnych kłamstw.

– Tak jakbym szukał rozgłosu, żeby coś na tym ugrać. Sponsorowałem tę gonitwę od lat, na torze wisi tabliczka z moim nazwiskiem... Jak ja będę wyglądał, jeśli się z tego wycofam? Co pomyślą moi znajomi?

Page 14: Echa_milosci

{ 20 }

– Jeśli mają choć trochę rozsądku, w co wątpię – odpar-ła sucho Marina – to uznają, że w takich okolicznościach nie miałeś innego wyjścia. Walterze, jesteś bez grosza. Mniejsza o to, z jakiego powodu, faktem jest, że nie pra-cujesz. Miałeś pieniędzy jak lodu, ale wszystko przepuści-łeś. Przez lata cieszyłeś się zaufaniem i uznaniem, a teraz jedno i drugie się skończyło. Musisz się z tym pogodzić.

Spojrzała na niego. Jego policzki poczerwieniały. Wyglądał, jakby mógł w każdej chwili eksplodować.

– Ale – dodała pośpiesznie, przestraszona, bo wiedzia-ła, że miał za wysokie ciśnienie – jeśli przyjmiesz moją propozycję, to w ciągu paru lat... Kto wie? Może znów za-mieszkacie w tym domu i będziesz mógł hodować konie wyścigowe...

– O czym ty mówisz? Co to ma znaczyć, że znowu tu zamieszkamy? – zawołała Gaby, zamykając kolorowy ma-gazyn i piorunując wzrokiem Marinę.

– Mówiłam ci już, że ten dom nie zostanie sprzedany. – Po czym zwróciła się do ojca. – Mam im powiedzieć czy wolisz powiedzieć sam?

Skoro Walter nie udzielił żadnej odpowiedzi, jeśli nie liczyć ciężkiego oddechu i niepokojąco wytrzeszczonych oczu, Marina mówiła dalej.

– Pomysł, który przedstawiłam waszemu ojcu, doty-czy wynajęcia domu. Sprzedaż koni i samochodów tro-chę poprawiła sytuację, ale dalece niewystarczająco. Okoliczności wymagają znacznie drastyczniejszych środ-ków. Długoterminowy wynajem domu razem z kortami te-nisowymi i stajniami powinien przynieść dobry dochód, pożądane byłoby także udzielenie najemcom zgody na użytkowanie i ewentualną przebudowę części gospodarczej...

– Ale... – odezwały się jednocześnie Gaby i Mallory.– Pozwólcie mi dokończyć. Wasz ojciec zatrzy-

ma prawo własności, koszty utrzymania domu będą

Page 15: Echa_milosci

{ 21 }

ponosili najemcy... Wszystko to jest dosyć skomplikowa-ne. Prawnik, z którym rozmawiałam, uważa, że bez zaciś-nięcia pasa nie ma możliwości...

– Ale dokąd mielibyśmy się wyprowadzić? – zapyta-ła Gaby nieco ironicznym tonem. – Pomyślałaś o takimdrobiazgu?

– Oczywiście. I nawet znalazłam doskonałe rozwiąza-nie – odparła ze spokojem Marina.

Anna wstrzymała oddech. Już się domyślała, co za chwilę usłyszą. Marina dawała jej do zrozumienia, że bę-dzie zachwycona tym pomysłem, a to mogło oznaczać tyl-ko jedno: mieliby przeprowadzić się do Magpie Cottage. Tak, to by pasowało idealnie. Marina zawsze powtarzała, że woli swoje londyńskie mieszkanie, a ten wiejski dom – (który wbrew swojej nazwie był całkiem spory) leżał w odległości zaledwie paru mil od Kellynch, miasteczka w okolicach Fleckford, gdzie Elliotowie mieszkali w cza-sach jej dzieciństwa. A to znaczyło, że wszyscy starzy przyjaciele będą w zasięgu ręki.

– To naprawdę dobra propozycja – ciągnęła Marina trochę nerwowo. – Moi znajomi mają letnie mieszkanie, bardzo ładne. Wyjeżdżają do Australii na trzy, cztery lata, żeby pomóc synowi rozkręcić tam interesy. I tego miesz-kania nie będą potrzebowali.

Serce Anny ścisnęło się. To nie będzie dom z ogrodem.– Mieszkanie? – wyjąkała.– Tak – potwierdziła Marina. – I mogą je zaoferować

waszemu ojcu za darmo. Bo potrzebują kogoś godnego za-ufania, kto im tego mieszkania przypilnuje. Nie wspomi-nając już o tym, że postawiłam taki warunek, kiedy zgo-dziłam się zainwestować w przedsięwzięcie ich syna.

– Co? Mamy być czymś w rodzaju bezpłatnych dozor-ców? Chyba żartujesz! – Gaby uśmiechnęła się drwiąco.

– Właśnie! – Walter wreszcie odzyskał głos.

Page 16: Echa_milosci

{ 22 }

– Poczekajcie chwilę! – przerwała Mallory, która nagle się z lekka ożywiła. – Gdzie jest to ich letnie mieszkanie? W Hiszpanii? We Włoszech?

– W Eastbourne – odparła Marina.Anna poczuła się mniej więcej tak, jakby ktoś wymie-

rzył jej cios w żołądek.– W Eastbourne? – powtórzyła Mallory piskliwie. –

Oszalałaś? Chcesz nas zmusić, żebyśmy przeprowadzi-li się do takiej dziury zabitej deskami, w dodatku pełnej trzęsących się staruszków? Nie ma mowy!

Tym razem wyjątkowo Anna była całym sercem po stronie sióstr.

– Nie możemy wyprowadzić się do Eastbourne – za-częła. – Co się stanie z moim zespołem muzycznym? Jesteśmy już poumawiane na kilka występów... – Anna grała na saksofonie w zespole Szalone Laski. Był to dziew-częcy kwartet złożony z jej koleżanek ze szkoły muzycz-nej. Zaczynały właśnie odnosić pierwsze sukcesy i nie mogła ich opuścić w takim momencie. – A poza tym zała-twiłam sobie pracę weekendową.

– Nie wygłupiajcie się – powiedziała Marina. – Anno, prac weekendowych znajdziesz na pęczki w ta-kim nadmorskim miasteczku jak Eastbourne. A w przy-szłym tygodniu koniec szkoły. I wasz zespół stanie sięprzeszłością.

– Nic podobnego. Będziemy dalej grały. Będziemy spotykały się w weekendy i...

– Kochana Mallory, Eastbourne jest dziś bardzo stylo-wym miejscem i dobrze jest tam mieszkać – powiedziała Marina, kompletnie ignorując słowa Anny. – Jest tam te-atr, są koncerty, eleganckie sklepy, piękne trasy spacerowe przez okoliczne wzgórza, a przede wszystkim...

– Ale nie mielibyśmy własnego domu, tylko mieszka-nie! – przerwał jej gwałtownie Walter.

Page 17: Echa_milosci

{ 23 }

– To coś więcej niż mieszkanie. To duży penthouse, a co jeszcze ważniejsze, dom stoi obok Sovereign Harbour i z okien jest piękny widok na zatokę.

– Na zatokę? – powtórzył Walter i wyraźnie się ożywił.Marina kuła żelazo, póki było gorące.– Jestem pewna, że wielu spośród twoich przyjaciół że-

glarzy trzyma tam jachty – powiedziała, nachylając się ku niemu. – Wiem na przykład o Dalrymple’ach.

Pochylił głowę, potakując z namysłem i jakbyniechętnie.

– To prawda – mruknął. – Kupili sobie właśnie nowy jacht, siedemdziesiąt pięć stóp od dzioba do rufy. Pewnie byliby zachwyceni, gdyby mogli wziąć mnie na pokład. Z moją wiedzą żeglarską nie miałbym żadnych proble-mów z dostaniem się do Klubu Jachtowego, nie mówiąc już o tym, że i nazwisko robi na ludziach wrażenie.

Mówiąc to, kołysał się na podeszwach w przód i w tył. Wydawał się uosobieniem pychy.

– I Hendersonowie chyba też coś wspominali, że za-mierzają trzymać tam ten swój wielki jacht motorowy – dodał. – Nie uważam, żeby mieli pojęcie o pływaniu.

– Nic mnie to nie obchodzi, nawet gdyby się okazało, że cholerna Ellen MacArthur ma tam całą flotę – powie-działa Gaby. – Co będzie z moim życiem towarzyskim? Z moimi przyjaciółmi?

– I tak najwięcej czasu spędzasz w Londynie, od-kąd studiujesz w college’u – przypomniała jej Marina. – A w Eastbourne połączenia kolejowe z Londynem są co pół godziny. Zresztą masz samochód, chociaż od tej pory powinnaś płacić koszty jego utrzymania na własną rękę. Bo od ojca nie dostaniesz więcej ani grosza. Moim zda-niem mogłabyś poszukać sobie jakiejś pracy.

– A co będzie ze mną? – pisnęła Mallory. – Może wam wszystkim to pasuje, ale ja nie zamierzam stąd wyjechać

Page 18: Echa_milosci

{ 24 }

i rozstać się z Charliem. Zwłaszcza teraz, kiedy wreszcie zaprosił mnie na wieczór.

I potoczyła wzrokiem po twarzach sióstr, zadowolona z siebie.

Gaby właśnie była w okresie przejściowym. Rozstała się ze swoim chłopakiem i dopiero przymierzała się do na-stępnego. Gaby bardzo często bywała w okresie przejścio-wym, bo mało kto mógł spełnić jej wygórowane oczekiwa-nia. Anna z nikim nie chodziła od czasu, kiedy z hukiem zerwała z Feliksem. Mallory z upodobaniem przypomina-ła im o tym, wykorzystując każdą okazję. Chociaż była z nich najmłodsza, to z ich trójki tylko ona jedna prowa-dziła normalne życie uczuciowe.

– Przecież spędzasz w szkole długie miesiące – zauwa-żyła przytomnie Marina. – I tak nie możesz zmienić szkoły przed samą maturą. Na twoje czesne pieniądze się znajdą.

– Wiesz co? – rozzłościł się Walter. – Nie rozumiem, po co w ogóle zajmujesz się teraz tymi wszystkimi szczegó-łami. Nie widzę takiej potrzeby. Nawet jeśli się zdecydu-ję tam zamieszkać... A jeszcze wcale nie powiedziałem, że tak będzie... To miną długie miesiące, zanim znajdziemy odpowiedniego najemcę, a do tego czasu...

– Już znalazłam odpowiedniego najemcę.Zapadła cisza pełna niedowierzania. Cztery pary oczu

wpatrywały się w Marinę.– Zresztą przez zupełny przypadek – dorzuciła trium-

falnie. – Pamiętasz jednego z moich przyjaciół, Jaspara Shepherda?

– Który to? – spytała Gaby ze sporą dozą ironii w gło-sie. – Już mi się mylą ci wszyscy twoi dobiegacze.

Marina kolegowała się z wieloma mężczyznami. Spotykała się z nimi w teatrze i na przyjęciach od czasu, gdy Geraldowi, jedynemu mężczyźnie, którego traktowa-ła jak potencjalnego partnera na stałe, znudziło się czekać

Page 19: Echa_milosci

{ 25 }

i wyjechał do południowej Afryki z młodą kobietą, która mogłaby być jego wnuczką.

– Ten Szkot – wyjaśniła szybko Marina. – To właśnie on powiedział mi o tych ludziach. Pracowali już chyba we wszystkich krajach świata, a ostatnio postanowili koniecz-nie zamieszkać w Anglii. Pewnie został im sentyment z dzieciństwa...

– Nie sprzedaję domu! – uciął Walter.– Ale oni nie zamierzają kupować. Pieniądze zainwesto-

wali w amerykańskie papiery wartościowe. Szukają cze-goś do wynajęcia. Chodzi im o duży dom, w którym moż-na by urządzać stylowe przyjęcia. O kupnie zaczną myśleć dopiero za kilka lat, kiedy ich inwestycje przyniosą spo-dziewane zyski. Powiedziałam Jasparowi, żeby od razu się z nimi skontaktował i zaproponował im ten dom. Zrobił to. I wiecie co? – Popatrzyła niespokojnie na zegarek. – Mają przyjechać na oględziny. Będą tu za parę minut.

Przez chwilę nikt się nawet nie poruszył. Wszyscy pa-trzyli w milczeniu na Marinę, która, trzeba jej to przyznać, jednak wyglądała na nieco zażenowaną.

– Pewnie pomyśleliście, że za bardzo się tu rządzę – powiedziała, uprzątając plik kolorowych magazynów ze stolika do kawy.

– Nie tylko to – mruknęła pod nosem Gaby.– Zawsze próbowałaś nas wszystkich maniakalnie kon-

trolować – odezwał się Walter. – Mieszałaś się w sprawy, które nie powinny cię obchodzić. Gdybyś nie była najlep-szą, ukochaną przyjaciółką Alice...

Odwrócił się i widać było, że z największym trudem próbuje jakoś się pozbierać. Nawet jeśli był pełen pychy i miał wygórowane mniemanie o sobie, nie można było mu zarzucić braku miłości do zmarłej żony. Po jej śmierci jego wydatki rosły z miesiąca na miesiąc, jakby chciał za-głuszyć rozpacz w jedyny znany sobie sposób.

Page 20: Echa_milosci

{ 26 }

– A kim właściwie są ci ludzie? Wiemy coś o nich? – spytał po chwili. – Tu nie chodzi tylko o dom. Chodzi także o mój publiczny wizerunek, o moją zawodową reputację...

– Właśnie – uśmiechnęła się Marina. – To dodatkowy powód, dla którego Croftowie to wymarzeni najemcy.

Anna ledwie zdołała ukryć wrażenie, jakie zrobiło na niej to nazwisko. Nie, niemożliwe... To śmieszne. Na pew-no jest bardzo wielu Croftów...

– Croftowie? Czy to ci producenci sherry, których pozna-łem u Harrisonów? – twarz Waltera rozjaśniła się przelotnie.

– Nie, to nie oni. Ruth jest artystką, a Joseph antropolo-giem. To bardzo wykształcony człowiek. Przemierzył cały świat, spisując ustne podania jakichś dzikich plemion... czy coś. Napisał mnóstwo książek i zamierza teraz nakrę-cić film dokumentalny... To człowiek ze wszech miar god-ny szacunku.

To oni – pomyślała Anna. – Z tego opisu wynika, że to nie może być nikt inny. Ona za chwilę tu będzie. Ruth Croft, ciotka Feliksa. Patrzyła na Marinę, nie mogąc uwie-rzyć, że Marina nie skojarzyła tych ludzi z Feliksem. Ale właściwie dlaczego miałaby ich z nim skojarzyć? Zarówno jej, jak ojcu zależało tylko na jednym – na odciągnięciu Anny od Feliksa Wentwortha. Na pewno nie badali jego drzewa genealogicznego.

Te myśli przerwał jej okrzyk ojca, który się rozległ, kiedy na żwirowym podjeździe zahamował samochód.

– Ashton martin! – zawołał Walter, podbiegając do okna. – To są właśnie ci ludzie, którzy chcą wynająć dom? Muszę przyznać, że mają dobry gust, jeśli chodzi o samo-chody. Wielkie nieba! Oni są czarni!

– To ma jakieś znaczenie? – spytała surowo Marina.– No... nie... Nie mam żadnych rasowych przesądów...

Mimo że pewne brukowe pisemka lubią mi czasem przy-kleić łatkę...

Page 21: Echa_milosci

{ 27 }

– To przecież chyba dobra okazja, żeby im pokazać, że nie mają racji, chyba się ze mną zgodzisz? – podsumowa-ła zdecydowanym tonem Marina. – Dziewczęta, idźcie na górę i sprawdźcie, czy w waszych pokojach jest porządek. Chcemy przecież zrobić jak najlepsze wrażenie.

To ponad moje siły – pomyślała Anna, kiedy jej sio-stry, mamrocząc coś pod nosem, opuściły salon. – Czy Ruth domyśli się, kim jestem? Felix na pewno jej przecież o mnie opowiadał. A jeśli wysłał jej zdjęcie? Do swoich kolegów zawsze wysyłał mnóstwo zdjęć.

Zadzwonił dzwonek u drzwi. – Anno, kochanie, idź otworzyć. Muszę pozbierać te

filiżanki! – zawołała Marina. – Szybciutko. Nie każmy Croftom czekać pod drzwiami.

Serce Anny waliło jak młot, kiedy szła w stronę drzwi frontowych.

– A ty, Walterze, będziesz mógł od razu wyrobić sobie o nich opinię – w głosie Mariny zabrzmiał jakiś błagalny ton, kiedy wychodziła do kuchni, podzwaniając porcela-ną na tacy.

– Tak sądzę – przyznał ojciec. – Mam nadzieję, że to właściwi ludzie, obracający się w odpowiednich kręgach. Bez żadnych paskudnych tajemnic, bez kompromitują-cych powiązań i innych historii w tym rodzaju.

Słysząc jego słowa, Anna pomyślała, że nie da sobie z tym rady. Nie mogła pozwolić sobie na nic, co posta-wiłoby pod znakiem zapytania szansę na finansowy ratu-nek dla rodziny, na jak najszybsze wyjście z tych tarapa-tów. Marina miała rację, nie było zbyt wielu ludzi, którzy mogli sobie pozwolić w samym środku recesji na wynaję-cie dużego domu z sześcioma sypialniami i dwuakrowym ogrodem. Jeśli Ruth Croft zorientuje się, kim jest Anna, i wspomni o Feliksie, albo, co gorsza, o jego matce – to żadna siła nie zmusi jej ojca, żeby wynajął im ten dom.

Page 22: Echa_milosci

{ 28 }

Siostry Anny w trudnych momentach chętnie chowały gło-wę w piasek, ale Anna wiedziała przecież, jak dramatycz-na jest sytuacja jej ojca i że trzeba było koniecznie natych-miast znaleźć jakieś rozwiązanie. Odwróciła się i wbiegła po schodach na drugie piętro do swojej sypialni, a tym-czasem dzwonek u drzwi zadzwonił jeszcze bardziej alar-mująco. Nie zwracając uwagi na wołania Mariny, Anna zdjęła fotografię, przyklejoną przy pomocy taśmy klejącej do drzwi szafy. Stojąc na palcach, ściągnęła z najwyższej półki pudełko, rzuciła je na łóżko i zdjęła wieko, podczas gdy na parterze rozległy się dźwięczne jak kryształ okrzy-ki Mariny, która w holu witała Croftów. Anna przez chwi-lę patrzyła na fotografię, która teraz miała zawinięte rogi, i delikatnie dotknęła palcem uśmiechniętej twarzy Feliksa. Potem jej dłoń sięgnęła na dno pudełka, tam, gdzie leża-ła stara gazeta. Ale oparła się pokusie wyjęcia jej. Po co? Gdyby zaczęła czytać, popadłaby w przygnębienie i zno-wu zaczęłaby wspominać to, co utraciła.

Wrzuciła fotografię do pudełka, wsunęła je z powro-tem do szafy i podeszła do drzwi swojego pokoju. Zamie-rzała ulotnić się po cichu, zanim natknie się na nią ciotkaFeliksa.

Ale na to było już za późno. Anna usłyszała na scho-dach głos Mariny.

– A tutaj na drugim piętrze też jest sypialnia z łazienką...Po paru sekundach rozległo się pukanie do drzwi.– Możemy wejść, kochanie?I nie czekając na odpowiedź, Marina otworzyła drzwi. Oto i ona. Ciocia Ruth, o której opowiadał jej Felix.

Nietrudno było ją rozpoznać, bo Felix pokazywał zdję-cia. Miała na sobie czarno-żółty kaftan, a na głowie no-siła turban w podobnych kolorach. Na jej przedramio-nach dzwoniły niezliczone metalowe kółka. Za nią stał jej mąż, Joseph Croft, w okularach bez oprawki, zsuniętych

Page 23: Echa_milosci

{ 29 }

na koniec nosa. Miał kręcone, ciemne, siwiejące włosy i wydawał się niesłychanie chudy w porównaniu ze swo-ją pulchną małżonką, która właśnie wyciągała rękę napowitanie.

– To Anna, moja chrześniaczka – powiedziała Marina. – Tegoroczna maturzystka...

– Jaki to piękny pokój! – zawołała Ruth i z zachwytu klasnęła w dłonie, podchodząc do wykuszu okiennego. – Co za widok! Tu urządziłabym sypialnię dla mojego bra-tanka, który ma do nas przyjechać.

Serce Anny biło coraz szybciej i wydawało jej się, że wszyscy wokół muszą to słyszeć.

– Może jest nieco zbyt dziewczęcy, ale wystarczy po-malować ściany i zmienić firanki...

Ugryzła się w język i popatrzyła na Annę.– Przepraszam, to było bardzo nietaktowne... Jeszcze tu

mieszkasz, a ja już przemeblowuję twój pokój... Ale chcia-łam powiedzieć...

– Wszystko w porządku, naprawdę – zapewniła ją Anna, odwracając wzrok. Głaskała bezmyślnie drewniany ornament na drzwiach od szafy, próbując się jakoś uporać z wyobrażeniem Feliksa śpiącego w jej łóżku.

– Nie trzeba się tak emocjonować, moja droga – za-mruczał Joseph, zatrzymując na swojej żonie pełne ciepła spojrzenie. – Jeszcze nie wiemy, jak to wszystko się uło-ży. Jego matka na pewno będzie chciała, żeby po powro-cie pojechał najpierw do niej.

– Joe, przecież Felix od zawsze spędzał u nas częśćwakacji.

– Tak. Ale wtedy był młodszy. A teraz jest dorosłym mężczyzną, żołnierzem...

– Więc tym bardziej potrzebuje jakiegoś miejsca, w którym będzie mógł odpocząć – powiedziała z roztarg-nieniem Ruth i zwróciła się do Anny. – Mój bratanek to

Page 24: Echa_milosci

{ 30 }

przystojny chłopak. Kochamy go do szaleństwa. Nie było nam dane mieć własnych dzieci... Dlatego dla mnie jest jak rodzony syn.

Westchnęła.– Oczywiście w związku z tym, że tyle lat spędziliśmy

za granicą, nie widywaliśmy go tak często, jak bym sobie życzyła. Ale zawsze byliśmy w kontakcie. Dzwoniliśmy do siebie i pisaliśmy maile. Przynajmniej aż do czasu, kie-dy Joe zawlókł mnie do najdzikszej Patagonii!

Uśmiechnęła się z miłością do swojego męża i było ja-sne, że z ochotą dałaby mu się znowu zawlec wszędzie, gdzie tylko by zechciał.

– Więc nie widziałam tego kochanego chłopca już od roku z górą. A teraz...

Słuchając potoku jej wymowy, rzadko przerywane-go pauzą na oddech, Anna zrozumiała, co miał na myśli Felix, mówiąc o jej skłonności do słowotoku.

– Teraz on służy w Królewskiej Piechocie Morskiej i jest w Afganistanie. Możesz sobie wyobrazić, jak się o niego niepokoję. Zawsze, kiedy się dowiaduję, że któryś z tych biednych żołnierzy zginął, nie mogę sobie znaleźć miejsca, póki się nie dowiem, że to był ktoś inny.

Anna znała doskonale to uczucie.– Ale za parę tygodni dostanie urlop – powiedziała ciot-

ka Ruth. – To dość czasu, żebyśmy zdążyli z przeprowadz-ką i z przygotowaniem jego pokoju.

Ściany zawirowały wokół Anny. A więc Felix miał wrócić z wojny. I miał pojawić się tutaj. A ona będzie wte-dy w Eastbourne, wiele mil stąd. W tym momencie uprzy-tomniła sobie, że Marina już od pewnego czasu świdru-je ją przenikliwym spojrzeniem. Uśmiechnęła się więc w sposób odpowiednio beztroski. A przynajmniej tak jej się wydawało. Modliła się jednocześnie, żeby Marina nie domyśliła się, kim są Croftowie.

Page 25: Echa_milosci

{ 31 }

– Jakaż to będzie radość mieć go znowu w domu! – ciąg-nęła dalej Ruth. – I wiesz co, moje dziecko... – uśmiechnę-ła się do Anny promiennie.

– Proszę mi wybaczyć, muszę już iść – wymamrotała Anna. – Muszę iść, jestem... umówiona. Miło mi było pań-stwa poznać.

– Anno! – ton Mariny był surowy i pełen niezadowole-nia. Ale Anna już ich wyminęła i była za drzwiami.

– Za dużo gadam – powiedziała samokrytycznie Ruth. – Biedna dziewczyna śpieszyła się gdzieś, przecież to jej prawo. Wie pani co? Mam takie dziwne uczucie, że już ją kiedyś widziałam.

Anna przystanęła na schodach i wstrzymała oddech, nadstawiając uszu, żeby złowić dalszy ciąg tej rozmowy.

– Ale teraz ciągle mam do czynienia z młodzieżą, bo prowadzę warsztaty plastyczne i jeżdżę z Joem, kiedy ma odczyty. A jaki byłby czynsz do zapłacenia?

Anna odetchnęła z ulgą. No, tym razem się jakoś udało. Teraz najlepsze co mogła zrobić, to zejść Croftom z oczu i nie pokazywać się, póki nie odjadą. I w żadnym razie nie wyobrażać sobie Feliksa w tym pokoju, w tej łazience... Zrobi najlepiej, jeśli w ogóle przestanie o nim myśleć.