eBook Zloty Garnek Netpress Digital

62

description

Złoty Garnek

Transcript of eBook Zloty Garnek Netpress Digital

  • www.princexml.comPrince - Non-commercial LicenseThis document was created with Prince, a great way of getting web content onto paper.

  • Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment

    penej wersji caej publikacji.

    Aby przeczyta ten tytu w penej wersji kliknij tutaj.

    Niniejsza publikacja moe by kopiowana, oraz dowolnie

    rozprowadzana tylko i wycznie w formie dostarczonej przez

    NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na ktrym mona

    naby niniejszy tytu w penej wersji. Zabronione s

    jakiekolwiek zmiany w zawartoci publikacji bez pisemnej

    zgody

    NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania si jej

    od-sprzeday, zgodnie z regulaminem serwisu.

    Pena wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie

    internetowym Nexto.pl.

  • Ernst Theodor Amadeus Hoff-mann

    ZOTYGARNEKKonwersja: Nexto Digital Services

  • Spis treciWIGILIA PIERWSZAWIGILIA DRUGAWIGILIA TRZECIAWIGILIA CZWARTAWIGILIA PITAWIGILIA SZSTAWIGILIA SIDMAWIGILIA SMAWIGILIA DZIEWITAWIGILIA DZIESITAWIGILIA JEDENASTAWIGILIA DWUNASTA

  • ZOTY GARNEKBajka nowoytnych czaswErnst Theodor Amadeus Hoffmann

    WIGILIA PIERWSZANIESZCZSNE PRZYGODY STUDENTA

    ANZELMUSA. HIGIENICZNY TYTOKONREKTORA PAULMANNA I ZLOTOZIELONEWE.

    W dzie Wniebowstpienia, o godzinie trzeciejpo poudniu w Drenie pdzi pewien modzieniecprzez Czarn Bram i wpad prosto w koszyk zjabkami i ciastkami, ktre sprzedawaa jakastara, brzydka kobieta tak e wszystko, coocalao szczliwie od zgniecenia, rozsypao si,a ulicznicy wesoo dzielili si zdobycz, jakby dlanich rozrzucon przez pieszcego si pana. Starazacza krzycze gwatu, a na to kumoszki porzu-

  • ciy swoje stragany z ciastkami i wdk, otoczyymodzieca i lyy go z tak prostack gwa-townoci, e ten, oniemiay ze zmartwienia iwstydu, wycign tylko swj may, niezbyt obficienapeniony woreczek z pienidzmi, ktry staraakomie chwycia i szybko schowaa. Szczelniezwarte koo rozlunio si wtedy wprawdzie, leczzaledwie modzieniec wyrwa si ze co prdzej,stara krzykna za nim:

    Tak, pde! pde dalej, czarci synu!Zginiesz w krysztale, ju ci bliej ni dalej, tak! wkrysztale! Przeraliwy, skrzeczcy gos starej miaw sobie co okropnego, tak e zdumieni przechod-nie przystanli cicho, a miech, ktry si wkooprzed chwil rozlega, nagle umilk.

    Student Anzelmus (on wanie by tymmodziecem), chocia nie rozumia dziwnychsw starej, uczu, e ogarnia go mimowolny stra-ch, i uskrzydli jeszcze bardziej swoje kroki, abyumkn przed skierowanymi na spojrzeniamiciekawego tumu. A kiedy tak si przeciska przezzbit gromad strojnych ludzi, sysza, jak szemra-no na wszystkie strony:

    Biedny mody czowiek! A nieche tprzeklt bab!

    5/60

  • Tak tedy, w najszczeglniejszy sposb, tajem-nicze sowa starej naday miesznej przygodziepewien odcie tragizmu i dziki temu zewspczuciem spogldano teraz na modzieca,ktrego przedtem nie zauwaono wcale. Kobiety,patrzc na jego krzepk posta i twarz urodziw,ktrej wyraz potgowa jeszcze pomiewewntrznego wzburzenia, wybaczay mu cajego niezrczno jak rwnie strj, ktry nic niemia wsplnego z jakkolwiek mod. Jego szczu-paczoszary frak by tak skrojony, jak gdyby twrcajego, krawiec, krj wspczesny zna tylko zesyszenia, a czarne, atasowe, starannie utrzy-mane pantalony nadaway caoci pewien stylpowcigliwy, profesorski, pozostajcy w zupenejsprzecznoci z zachowaniem si i szczeglnympooeniem modzieca.

    Gdy wreszcie student nasz dobieg do kocaalei, wiodcej do Linckesches Bad, by ju takwyczerpany, e oddech mu zapierao. Musia zwol-ni kroku; ale zaledwie mia wzrok oderwa odziemi, gdy wci jeszcze jabka i ciastka taczyymu przed oczyma, a przyjazne spojrzenia spo-tykanych dziewczt wydaway mu si tylkoodblaskiem zoliwego miechu spod CzarnejBramy. Tak doszed a do wejcia prowadzcegodo kpieliska. Cigny tam cae szeregi

    6/60

  • witecznie ubranych ludzi. Z wntrza gmachudochodziy dwiki orkiestry dtej, a gwar we-soych goci stawa si coraz goniejszym.

    Biednemu Anzelmusowi prawie e zy stanyw oczach; dzie Wniebowstpienia by dla niegozawsze wyjtkowo uroczystym witem rodzin-nym, wic i on mia zaczerpn ze rde szczli-woci Linkowego raju; tak, chcia si posun ado p porcji kawy z rumem i butelki dubeltowegopiwa i aby tak wspaniale uy, wzi wicejpienidzy ni zwykle, wicej, ni mg by sobiepozwoli. Z oto fatalny upadek w kosz z jabkamipozbawi go wszystkiego, co mia przy sobie. Okawie, o dubeltowym piwie, o muzyce, o widokupostrojonych dziewczt, krtko mwic owszystkich wymarzonych rozkoszach nie byo juco myle; przeszed obok nich powoli i wreszcieuda si drog, prowadzc ku Elbie; bya zupeniepusta. Pod jakim krzakiem czarnego bzu, cowyrasta z muru, znalaz ciche, ustronne miejsce;tam siad i nabi fajk higienicznym tytoniem,ktry mu podarowa jego przyjaciel, konrektorPaulmann.

    Tu przed nim pluskay i szumiay fale zo-totej Elby; poza ni wspaniae Drezno dumnie imiao strzelao lnicymi wieycami w woniejcesklepienie nieba, ktre spywao ku kwitncym

    7/60

  • kom i wieym zielonym lasom, a z gbokiegomroku wynurza si acuch gr, przypominajcdaleki kraj Czechw. Ale student Anzelmus posp-nie patrza w t dal, zawzicie puszcza w powi-etrze kby dymu i wreszcie gono da wyraz swe-mu smutkowi, mwic:

    A jednak to prawda; urodziem si, bydwiga wszelkie moliwe krzye, znosi wszelkiemoliwe nieszczcia! e nigdy nie zostaemkrlem migdaowym, e w cetno czy licho za-wsze zgadywaem faszywie, e chleb z masemzawsze upada mi na posmarowan stron ocaej tej ndzy wcale ju nie chc wspomina; aleczy to nie straszne jakie przeznaczenie, e od-kd diabu na pociech zostaem studentem, odrazu staem si i nadal pozostaj pomiewiskiemkolegw? Gzy wo kiedy nowy surdut, nieplamic go od pierwszego razu czym tustymlub nie dziurawic go le zatknit szpilk w na-jwidoczniejszym miejscu? Czy ukoni si kiedyjakiemu radcy lub jakiej damie, nie gubic przytym kapelusza lub, co gorsza, nie potykajc sihaniebnie i nie wywracajc na rwnej drodze?Czy nie pac stae, w kady dzie jarmarczny whalach targowych okoo trzech-czterech groszy zarozdeptane garnki, bo diabe kadzie mi w gow,by i wprost przed siebie jak lamingi? Czy

    8/60

  • przyszedem cho raz w por na wykad lub tam,gdzie mi zaproszono? C pomogo, e wychodz-iem z domu o p godziny wczeniej i stawaempode drzwiami z rk na klamce? Gdy z uderze-niem godziny chciaem t klamk nacisn,szatan wylewa mi miednic wody na gow lubkaza mi si zderzy z kim, kto wanie wychodzi,tak e zapltywaem si w tysice zatargw iprzez to omijao mnie wszystko.

    Ach! ach! Gdzie jestecie, bogie sny oprzyszym szczciu? Jak to ja dumnie marzyem,e dojd tu a do rangi tajnego sekretarza! Aleczy moja za gwiazda nie uczynia najlepszychprotektorw moich wrogami?

    Wiem, e ten radca tajny, ktremu mnie pole-cono, nie znosi ostrzyonych wosw; fryzjer z tru-dem przyczepia mi may warkoczyk w tyle gowy,ale przy pierwszym ukonie fatalny sznurek pka,a wesoy mops, ktry mi obwchuje, z triumfemaportuje warkoczyk panu radcy tajnemu. Ja rzu-cam si na psa przeraony i wpadam na st, przyktrym pan radca pracowa jedzc niadanie ioto filianki, talerze, kaamarz i puszka z piaskiemzlatuj z haasem na podog, a strumie czekola-dy i atramentu zalewa napisany przed chwil ra-port. Czy pan zwariowa?! ryczy rozzoszc-zony radca tajny i wyrzuca mnie za drzwi.

    9/60

  • C to pomoe, e mi pan konrektor Paulmannrobi nadziej na posad sekretarza? Czy pozwolina to za gwiazda, ktra mnie wci przeladuje?!

    Albo dzisiaj! Chciaem ten miy dzieWniebowstpienia przepdzi tak przyjemnie,chciaem przecie co nieco na ten cel powici.Mogem rwnie dobrze jak kady inny go u Linkazawoa z dum: Kelner! Butelka dubeltowegopiwa! Ale prosz o najlepsze! Mgbym by tamsiedzie a do pnego wieczora, moe nawet tuobok jakiej grupki wspaniale ubranych, piknychdziewczt. Dobrze wiem, e nabrabym wtedyodwagi, stabym si zupenie innym czowiekiem;tak! posunbym si a do tego, e gdyby jedna znich zapytaa: Ktra te moe by teraz godzi-na? albo: C to oni graj? podskoczybymwtedy lekko, nie wywracajc mojej szklanki, niepotykajc si o awk; podszedbym kilka krokw,ukoni si i powiedzia: Mademoiselle, pozwolipani sobie wyjani, to jest uwertura z DziewicyDunaju albo: Zaraz wybije szsta Czyjest na wiecie czowiek, ktry by mi to wzi zaze? Nie! jestem przekonany, e owe dziewcztapopatrzayby na siebie z takim filuternymumiechem, jak to zwykle bywa, kiedy nabieramodwagi i chc pokaza, e i ja take znam sina lekkim wiatowym tonie i umiem zachowa si

    10/60

  • wobec dam. Ale c? szatan wepchn mnie w tenprzeklty kosz z jabkami i oto musz w samotno-ci pali tyto higieniczny...

    Tu przerway studentowi Anzelmusowi jegorozmow z sob samym jakie szczeglne szmeryi szelesty, ktre powstay w trawie, tu obokniego, lecz wnet przelizny si midzy gazie ilicie bzu rozpostartego tu ponad jego gow. Razzdawao si, e to wiatr wieczorny potrzsa li-mi, to znw, e ptaszki igraj wrd gazi, gonicsi wesoo i trzepocc skrzydekami. A potem za-czy si jakie szepty i gwary, jak gdyby kwiatyzadwiczay niby dzwoneczki z krysztau. Anzel-mus sucha i sucha. I wtem sam nie wiedzia,jak to si stao owe gwary, szeptania,dwiczenia zamieniy si w ciche, rozwiewajcesi sowa:

    Wrd lici midzy witkami wrdgazi, wrd okici kwiatw wijmy si, przewija-jmy, przelizgujmy si z siostrzyczkami przewi-jajmy si byszczc koyszmy si w lnieniach szybko, szybko, w gr na d soce wiec-zorne ciska strzay promienne, wietrzyk szeleci rosa upada piewaj kwiaty ruszajmy jzy-czkami piewajmy wraz z kwiatami i gazkami wnet gwiazdy zabyszcz wraca nam trzeba

    11/60

  • wrd kwiatw i lici, miedzy witkami wijmy si,przewijajmy, przelizgujmy si z siostrzyczkami.

    Tak brzmiaa ta odurzajca mowa. StudentAnzelmus myla: To to przecie tylko wiatr wiec-zorny, szepce jednak dzisiaj zupenie zrozumiay-mi sowami.

    Ale w tej samej chwili rozdzwoni mu si pon-ad gow jakby trjdwiczny akord przeczystychdzwonw z krysztau. Spojrza w gr i zobaczytrzy lnice zielonym zlotem wyki, co okrciysi o gazie i wysuny gwki ku wieczornemusocu. I znowu powtrzyy si w tych samychsowach rozhowory i szeptania, a wyki prze-mykay si, przelizgiway wrd lici, gazi dogry i na d; a kiedy poruszay si tak szybko,zdao si, e to krzak bzowy sypie tysicempomienistych szmaragdw poprzez ciemne licie.

    To soce wieczorne tak igra i lni na drzewie myla student Anzelmus; ale nagle znowuzadwiczay dzwony z krysztau i Anzelmuszobaczy, e jeden z wykw wycign ku niemugwk.

    Jakby prd elektryczny przebieg mu przezciao, zadra a do dna duszy, bo oto para ciem-nobkitnych oczu spojrzaa na z niewysowiontsknot. Jakie nigdy nie dowiadczane uczucie

    12/60

  • najwikszej bogoci i najostrzejszego blu omalnie rozsadzio mu piersi. A kiedy peen aru po-dania wpatrywa si w te przesodkie oczy, silniejzadwiczay rozkoszne akordy krysztaowych dz-wonw, opady na pomieniste szmaragdy,otoczyy go, migajc wok tysicem ognikw,igrajc byszczcymi nimi ze zota. I poruszy sibzowy krzak, i rzek:

    Leae w cieniu moim, mj zapach owiewaci, ale nie poj mnie: zapach jest mow moj,kiedy go mio nieci.

    Wiatr wieczorny przelecia i rzek: Owiewaem sny twoje, ale nie poj mnie:

    tchnienie jest mow moj, kiedy je mio nieci.Poprzez chmury wyjrzay soneczne promie-

    nie, a blask ich zdawa si gorze wyrazami: Oblewaem ci arem roztopionego zota,

    ale nie poj mnie. ar jest mow moj, kiedy gomio nieci.

    I coraz gbiej, coraz silniej zatapia si wzrokjego w rozkoszny bkit dwojga oczu, corazgorcej pona tsknota, coraz potniej paliopodanie. A wkoo zadrao, poruszyo si wszys-tko, jak gdyby obudzone do radosnego ycia.Kwiaty zapachniay wszystkie razem, a wo ichbya jak cudny piew tysica fletni; a piew ich

    13/60

  • niosy echem dalekim chmury zociste, mkncegdzie w kraje nieznane. Lecz gdy tylko ostatnipromie soca znikn za grami, a zmierzch rzu-ci cie na ziemi, z odlegej dali zabrzmia nageszorstki, gboki gos:

    Hej, hej! A c to tam za haasy i gwary?Hej, hej! Kto mi tam szuka promienia za grami?Dosy wiecenia, dosy piewanial Hej, hej! przezkrzaki, przez trawy przez trawy, przez rzeki!Hej, hej! Do do-o-o-mu! Do do-o-o-mu!

    I tak rozpyn si gos, jakby w pomrukudalekiego grzmotu, a dzwony z krysztau zazgrzy-tay ostrym dysonansem. Wszystko ucicho iAnzelmus zobaczy, jak owe trzy we, lnic ibyskajc wrd trawy, pezy ku rzece; szemrzc,szeleszczc rzuciy si w Elb, a nad falami, wktrych si zanurzyy, zatrzeszcza zielonypomie i sun po rzece ukonie w kierunku mias-ta.

    14/60

  • WIGILIA DRUGAJAK STUDENTA ANZELMUSA BRANO ZA

    PIJANEGO I NIESPENA ROZUMU. PRZEJADKAPO ELBIE. ARIA BRAWUROWA KAPELMISTRZAGRAUNA. WDKA OLDKWKA UCONRADIEGO I SPRZEDAWCZYNI JABEK WBRZIE ODLANA.

    Temu panu si chyba w gowie pomieszao mwia jaka szanowna obywatelka, ktra,wracajc z rodzin ze spaceru, przystana nagle iz zaoonymi rkami przygldaa si, co za niepo-jte rzeczy wyprawia student Anzelmus. Modzie-niec bowiem obj pie bzowego drzewa i woabezustannie w gstw gazi i lici:

    O, tylko raz jeszcze zalnijcie, zajaniejcie,najdrosze, zote wyki, tylko raz jeszczeprzemwcie dzwoneczkami waszych gosw!Tylko raz jeszcze spojrzyjcie na mnie, rozkoszneoczy bkitne, tylko raz jeszcze inaczej zgin wblu i palcej tsknocie!

    I wzdycha, i jcza przy tym aonie z gbiduszy, i w podaniu i niecierpliwoci potrzsabzowym drzewem, ktre za ca odpowied

  • szelecio limi gucho i niezrozumiale i zdawaosi w ten sposb jawnie drwi z blu studentaAnzelmusa.

    Temu panu chyba si w gowie pomieszao powiedziaa mieszczka, a Anzelmus poczu si,jakby go kto w cikim nie potrzsn lub oblalodowozimn wod, tak e si zbudzi gwatownie.Teraz dopiero ujrza wyranie, gdzie si znajduje,i uwiadomi sobie, jak to rozdraniy go jakieszczeglniejsze mary i nawet doprowadziy dotego, e zacz gono mwi do siebie.Zmieszany patrza na stojc przed nim kobieti wreszcie chwyci lecy na ziemi kapelusz, abyuciec std natychmiast.

    Tymczasem zbliy si do rwnie ojciecrodziny i postawiwszy na trawie dziecko, ktrenis na rku, opar si na lasce i ze zdziwieniemprzypatrywa si i przysuchiwa studentowi. Apotem podnis fajk i woreczek z tytoniem, ktreAnzelmus upuci, i podajc mu obydwa przed-mioty, rzek:

    Nie lamentuje pan tak strasznie w ciem-noci i nie niepokj pan ludzi, jeeli waciwie nicci si nie stao, tylko pan, jak wida, za gbokozajrza do kieliszka, ot, id pan lepiej do domu iwypij si pan porzdnie!

    16/60

  • Student Anzelmus uczu si bardzo zawstyd-zonym, wydoby z siebie tylko paczliwe: ach!

    No, no mwi dalej mieszczanin niema si znowu czym tak przejmowa. To si zdarzanajporzdniejszym ludziom, a przy miym dniuWniebowstpienia mona przecie ze szczeregoserca pozwoli sobie troch ponad miar. Monato chyba wybaczy nawet sudze boemu jestepan, zdaje si, kandydatem teologii. Ale pozwolipan, e nabij sobie fajk paskim tytoniem, bomj si wanie skoczy.

    Powiedzia to wanie, gdy student Anzelmuschcia ju schowa i fajk, i woreczek, a teraz wmieszczuch powoli i z namysem zacz czyciswoj fajk, potem rwnie powoli zabra si do jejnabijania. Jednoczenie za podeszo ku nim wieledziewczt, ktre szeptay co po cichu z on oby-watela i chichotay midzy sob, patrzc na Anzel-musa. A ten sta jak na ostrych cierniach i rozar-zonych szpilkach. Wic skoro tylko oddano mu fa-jk i woreczek z tytoniem, uciek stamtd co tchu.Wszystkie dziwy, na ktre patrza, ulotniy mu sizupenie z pamici, przypomnia sobie tylko, epod bzowym drzewem gada gono jakie niest-worzone rzeczy, co byo dla tym okropniejsze, eod dawna mia gboki wstrt do wszystkich, comwi sami do siebie. Szatan gada przez nich

    17/60

  • mawia jego rektor, a on wierzy wicie, eto prawda. Nie do zniesienia bya myl, e branogo za candidatus theologiae pijanego w dzieWniebowstpienia. Ju chcia skrci w alejtopolow przy ogrodzie Cosel, gdy jaki gos zanim zawoa:

    Panie Anzelmie! Panie Anzelmie! Do stu pi-orunw, dokde pdzisz pan tak wciekle?

    Student zatrzyma si, jakby w ziemie wrs.By przekonany, e wnet nowe nieszczcie zwalimu si na gow. Gos odezwa si znowu:

    Panie Anzelmie, no, wre si pan,czekamy tu nad wod!

    Teraz dopiero nasz student pozna, e to jegoprzyjaciel, konrektor Paulmann go woa; wrcinad Elb i spotka tam konrektora z dwoma crka-mi oraz pana registratora Heerbranda, wszyscymieli wanie zamiar wsi w dk. Konrektor za-prosi studenta, aby przejecha si z nim po Elbie ipotem spdzi wieczr w jego domu, znajdujcymsi na Przedmieciu Pirnaskim. Student Anzel-mus bardzo chtnie przyj zaproszenie, gdysdzi, e moe wymknie si jako fatalnoci,ktra dzi nad nim ciya.

    Kiedy ju pynli z prdem, zdarzyo si, e nadrugim brzegu, koo ogrodu Antoniego, puszczano

    18/60

  • ognie sztuczne. Z hukiem i sykiem strzelay wgr rakiety, a lnice gwiazdy pkay w powi-etrzu, siejc wok tysice trzaskajcych iskier ipomieni. Student Anzelmus siedzia skulony tuobok wiosujcego przewonika; kiedy zobaczy wwodzie odbicie rozpryskujcych si w powietrzuiskier i wstg ognistych, zdao mu si, e to zotewyki pezaj po falach. Wszystkie dziwy, jakichby wiadkiem pod bzowym drzewem, znowustany mu jak ywe przed oczyma i od nowaogarna go ta sama niewysowiona tsknota, tosamo palce podanie, ktre mu tam zaciskayserce w kurczowo bolesnym zachwycie.

    Ach, wy ecie to znowu, wyki zociste?!piewajcie, ach, piewajcie! W piewie waszympojawi si znowu te drogie, rozkoszne, ciem-nobkitne oczy. Ach, czybycie byy tam, podfaami?

    Tak zawoa student Anzelmus i uczyni przytym gwatowny ruch, jakby chcia zaraz skoczy zdki w wod.

    Optany, czy co?! krzykn przewonik ichwyci go za po fraka.

    Panienki, ktre siedziay koo niego, krzyknyprzeraone i ucieky na drug stron odzi; regis-trator Heerbrand szepn co konrektorawi Paul-

    19/60

  • mannowi do ucha, na co ten zacz mu co dugotumaczy, lecz student Anzelmus zrozumia ztego tylko pojedyncze sowa:

    ...Miewa podobne napady... jeszcze pannie zauway?

    Wkrtce potem powsta rwnie konrektarPaulmann i z nieco uroczyst, urzdowo powanmin przysiad si do studenta Anzelmusa; uj goza rk i rzek:

    Jak si pan czuje, panie Anzelmie?Student Anzelmus nieledwie e odchodzi od

    przytomnoci, gdy czu, e w gbi duszy pow-stawao mu jakie straszliwe rozdwojenie, ktrena prno stara si opanowa. Ujrza terazwyranie, e to, co uwaa za lnienia zotychwykw, byo jedynie odbiciem ogni sztucznychkoo ogrodu Antoniego; ale jakie nigdy niedowiadczone uczucie, sam nie wiedzia, czyrozkosz, czy bl, zaciskao mu pier konwulsyjnie,a kiedy przewonik tak zanurza wioso w wod,e burzya si i pienia, jakby w zoci, pluskaa iszumiaa, rozrni w tych bulgoczcych szmerachjakby tajemne szeptanie:

    Anzelmie! Anzelmie! Czy nie widzisz, epyniemy cigle przed tob? Siostrzyczka patrzyznowu na ciebie. Uwierz, uwierz, uwierz w nas!

    20/60

  • I zdao mu si, e widzi odblask trzechzielonych, arzcych si smug. Lecz kiedy potem,z sercem zamierajcym z tsknoty, patrza nawod, czy nie wyjrz na spord fal te rozkoszneoczy, zrozumia znw, e w odblask ma swerdo w owietlonych oknach niedalekich domw.I siedzia tak, milczc i walczc z sob w gbiduszy; ale konrektor Paulmann zapyta jeszczegoniej:

    Jak si pan czuje, panie Anzelmie? Studentodpowiedzia bardzo niemiao:

    Ach, kochany panie konrektorze, gdybypan wiedzia, co ja dzisiaj za nadzwyczajne rzeczyniem na jawie, z otwartymi oczami, pod bzowymdrzewem, pod murem ogrodu Linka, ach, napewno nie miaby mi pan za ze, e jestem jaknieprzytomny...

    Aj, aj, panie Anzelmusie przerwa konrek-tor Paulmann miaem pana zawsze za solidnegomodzieca, ale ni z szeroko otwartymi ocza-mi ni, a potem nagle ni std, ni zowd chcieskaka do wody to ju, przepraszam pana, toju mog tylko ludzie niespena rozumu albo kpy!

    Studenta Anzelmusa gboko zasmuciy ostresowa przyjaciela, lecz nagle odezwaa si najs-

    21/60

  • tarsza crka Paulmanna, Weronika, bardzo adna,bujna, szesnastoletnia dziewczyna:

    Ach, kochany ojcze, musiao si przeciepanu Anzelmusowi przytrafi co bardzonadzwyczajnego. Moe mu si tylko zdaje, e tobyo na jawie, w rzeczywistoci musia pod tymbzowym krzakiem zasn i przyniy mu si roz-maite gupstwa, ktre mu teraz nie daj spokoju.

    Ale najszanowniejsza panno Weroniko, za-cny konrektorze zabra gos pan registratorHeerbrand czy nie mona i nie pic pogrysi w pewien stan marzenia, nienia? Bo prosztylko posucha, co mnie si przydarzyo. Kiedymsiedzia pewnego razu po obiedzie przy kawie wtakim stanie majaczenia, w takiej chwili cielesneji umysowej bogoci, przyszo mi nagle jakbynatchnienie, zobaczyem, gdzie znajduje sipewien zgubiony akt sdowy; a wczoraj znowu wpodobny sposb tacowaa mi przed szeroko ot-wartymi oczyma jaka wspaniaa fraktura acis-ka.

    Ach, najszanowniejszy registratorze odpar konrektor Paulmann zawsze pan miatak skonno ku poeticis, a wtedy atwo wpadasi w fantastyczno i romantyzm.

    22/60

  • Ale studentowi Anzelmusowi byo przyjemnie,e si kto za nim uj w tym niezwykle przykrympooeniu, kiedy go miano za pijanego lub niespe-na rozumu, i chocia byo do ciemno, zdao musi, e teraz dopiero zauway prawdziwie adne,ciemnobkitne oczy Weroniki ktre mu jednakwcale nie przypominay przedziwnych oczu,widzianych pod bzowym drzewem. W ogle stu-dentowi Anzelmusowi znw zupenie wyleciaa zpamici caa przygoda pod bzowym drzewem;uczu, e mu lekko i wesoo tak! doszednawet jakby w nadmiarze swawolnego zuchwalst-wa do tego, e przy wysiadaniu z dki poda po-mocn do obroczyni swojej, Weronice, apotem, gdy szli ju razem, pod rk, doprowadzij z tak zrcznoci i tak szczliwie do domu,e raz tylko jeden si polizn, a poniewa tamwanie bya jedyna na caej drodze kaua, wictylko bardzo nieznacznie obryzga bia sukniWeroniki.

    Szczliwa zmiana w usposobieniu studentaAnzelmusa nie usza uwagi konrektora Paulman-na, ktry na powrt uczu sympati do niego iprzeprasza za ostre sowa, wypowiedziane przedchwil.

    Tak doda zapewne, liczne s na toprzykady, e nieraz uroi si czowiekowi jakie

    23/60

  • widziado, ktre moe go niepokoi i drczy; aleto jest choroba cielesna i pomagaj na to pijawki,ktre si przystawia, salve venia, na zadku, jak todowodzi pewien sawny profesor, ktry niedawnoumar.

    Student Anzelmus istotnie sam nie wiedzia,czy by pijany, obkany czy chory; w kadym jed-nak razie pijawki wydaway mu si zupeniezbyteczne, poniewa mniemane widziada znikyzupenie, a zreszt czu si coraz weselszym w mi-ar, jak stara si nadskakiwa piknej Weronice.

    Po skromnej wieczerzy, jak zwykle, zaczosi muzykowanie; student Anzelmus musia za-si przy fortepianie, a Weronika zapiewaa coswoim jasnym, czystym gosem.

    Szanowna panno Weroniko rzek registra-tor Heerbrand pani ma gos jak dzwon krysz-taowy!

    No, to chyba nie! wyrwao si studentowiAnzelmusowi, sam nie wiedzia jakim sposobem,a wszyscy spojrzeli na ze zdziwieniem ipomieszaniem.

    Krysztaowe dzwony dwicz w bzowychdrzewach tak cudnie! tak cudnie! mrucza dalejstudent Anzelmus pgosem.

    24/60

  • Lecz Weronika pooya mu do na ramieniu irzeka:

    Co pan tam mwi, panie Anzelmusie?Natychmiast student znowu zupenie

    otrzewia i zacz gra. Konrektor Paulmann spo-jrza na chmurnie, ale pan registrator Heerbrandpooy nuty na pulpicie i zapiewa wspanialebrawurow ari kapelmistrza Grauna. StudentAnzelmus akompaniowa jeszcze co nieco, awreszcie duet fugowy, ktry zapiewa zWeronik, a ktry skomponowa sam konrektorPaulmann, wprowadzi wszystkich w znakomityhumor.

    Jednake czas upywa, byo ju do pno,wic registrator Heerbrand sign po lask ikapelusz, ale konrektor Paulmann zbliy si kuniemu tajemniczo i rzek:

    Aj, gdyby pan sam zechcia, szanownyregistratorze, kochanemu panu Anzelmusowi, no!to, o czym przedtem mwilimy.

    Z najwiksz przyjemnoci! odpowiedzia registrator Heerbrand i kiedywszyscy usiedli, zacz mwi, co nastpuje:

    Jest tutaj pewien stary, nadzwyczajny,zadziwiajcy czowiek; opowiadaj, e suywszelkiej wiedzy tajemnej; ale poniewa wiedza

    25/60

  • taka nie istnieje, wic ja uwaam go raczej zauczonego antykwariusza, a oprcz tego moe zabadacza, zajmujcego si chemi dowiadczaln.Mam na myli oczywicie naszego tajnego archi-wariusza Lindhorsta. Mieszka, jak panowie wiecie,sam w swoim starym, ustronnym domu i jeli gonie zajmuj sprawy subowe, zawsze go monazasta w jego bibliotece lub w jego pracownichemicznej, do ktrej jednake nie wpuszcza niko-go. Oprcz wielu rzadkich ksig posiada on takemnstwo rkopisw, po czci arabskich, koptyjs-kich, a nawet pisanych jakimi szczeglnymiznakami, nie nalecymi do adnego ze znanychjzykw. Ot on wanie pragnie, aby mu jezrcznie przepisywano, a do tego trzebaczowieka, ktry umie rysowa pirem, ktry bymg wszystkie te znaki przenie na pergamin i to jeszcze tuszem z jak najwiksz dokad-noci i sumiennoci. Praca ma si odbywa wjakim osobnym pokoju w jego domu, pod jego os-obistym kierunkiem. Oprcz obiadu, podawanegow godzinach pracy, ofiarowuje za to bitego talaradziennie i obiecuje jeszcze jaki pokany podarek,jeeli przepisywanie uda si szczliwie a do ko-ca. Praca odbywa si codziennie od dwunastejdo szstej. Od trzeciej do czwartej obiad iodpoczynek. Poniewa panu Lindhorstowi ju z

    26/60

  • kilkoma ludmi nie uday si prby tego przepisy-wania, wic zwrci si w kocu do mnie, abymmu wyszuka jakiego zrcznego kopist, wtedyzaraz pomylaem o panu, kochany panie Anzel-musie, poniewa wiem, e pan nie tylko bardzoadnie i porzdnie pisze, lecz take bardzo ozdob-nie i czysto rysuje pirem. Jeeli wic zechce panw tym cikim czasie, dopki pan nie znajdziejakiej staej posady, zarabia bitego talara dzien-nie, a w dodatku jeszcze otrzyma upominek, tonieche pan bdzie askaw zaj jutro punktualnieo dwunastej w poudnie do pana archiwariusza,ktry mieszka no, pan pewnie wie, gdzie. Alestrze si pan wszelkich plam atramentu; jeelikleks upadnie na odpis, to musisz pan bez gada-nia zaczyna znw od pocztku, jeeli upadnie naorygina, to pan archiwariusz potrafi pana za oknowyrzuci, bo to czowiek prdki.

    Student Anzelmus ucieszy si ca dusz zpropozycji registratora Heerbranda; bo nie tylkoe adnie pisa i rysowa pirem, lecz mozolne,kaligraficzne przepisywanie byo wprost jegonamitnoci; podzikowa wic w najuprze-jmiejszych sowach swoim protektorom i obiecadobrze pamita o jutrzejszej godzinie dwunastej.W nocy majaczyy mu przed oczyma samebyszczce, bite talary, a w uszach brzmia mu

    27/60

  • ich luby brzk. I kt by to mg mie za zebiedakowi, ktrego dziwaczna, nieszczsna przy-goda odara z tak skromnych nadziei i ktry mu-sia teraz liczy si z kadym groszem, odmawia-jc sobie najdrobniejszych przyjemnoci, do jakichpara go modziecza dza ycia.

    Ju od wczesnego rana kompletowa swojeowki, pira, chiski tusz; archiwariuszowi,myla, trudno chyba bdzie znale lepsze przy-bory. Przede wszystkim za uporzdkowa swojearcydziea kaligraficzne oraz rysunki, aby przed-stawi je archiwariuszowi na dowd, e potrafizadouczyni jego wymaganiom. Wszystkoposzo jak z patka, zdawao si, e unosi si nadnim jaka szczeglnie szczliwa gwiazda, krawatuoy si od razu, przy pierwszym zawizaniu,bez zarzutu, aden szew nie pk, nie pucioadne oczko w czarnych, jedwabnych poc-zochach, kapelusz nie upad ani razu na zakur-zon podog, on za by ju gotw, ubrany czystoi porzdnie. Jednym sowem, punktualnie o wpdo dwunastej student Anzelmus w swoimszczupaczoszarym fraku i czarnych, atasowychspodniach, ze zwitkiem rkopisw kaligraficznychi rysunkw pirkowych w kieszeni sta ju przySchlosstrasse w sklepie Conradiego i pi jeden,potem drugi kieliszek najlepszej wdki, odkw-

    28/60

  • ki, bo tutaj myla, uderzajc si po pustejkieszeni wnet zadzwoni bite talary.

    Pomimo i do daleko byo do ustronnej ulicy,przy ktrej znajdowa si odwieczny dom archi-wariusza Lindhorsta, student Anzelmus zdyprzed bram jeszcze przed dwunast. Przystan iprzypatrywa si wielkiej koatce z brzu u bramy;ale kiedy wraz z ostatnim potnie rozbrzmiewa-jcym w powietrzu uderzeniem godziny dwu-nastej na zegarze wieowym kocioa witegoKrzya chcia chwyci za koatk, aby zadzwoni,nagle wyrzezana na koatce twarz wycigna siwe wstrtnym grymasie, wykrzywia si wszataskim, szyderczym umiechu, niebieskieoczy bysny arem. Ach! to bya sprzedawczynijabek spod Czarnej Bramy. Ostre zby zgrzytnyw obwisej gbie, a w zgrzycie tym charczao:

    Ty durniu! durniu, durniu, waruj teraz,waruj! Czemue si wyrwa! durniu!

    Student Anzelmus rzuci si w ty przeraony,chcia chwyci za wgar u bramy, lecz do jegonatrafia na sznurek od dzwonka i pocigna kusobie, a wtedy zaczo dzwoni i dzwoni, corazmocniej, faszywiej, przeraliwiej, a w opuszc-zonym domu echo rozbrzmiewao gucho i szydz-io okropnie, mknc poprzez puste sale:

    29/60

  • Zginiesz w krysztale! Zginiesz w krysztale!Groza ogarna studenta Anzelmusa, mrz

    febryczny wstrzsn nim kurczowo od stp dogw. Sznur od dzwonka opuci si ku niemu i stasi olbrzymim, biaawym, przezroczystym wem,ktry oplt go i dawi, coraz silniej i silniejzaciskajc zwoje, a kruche czonki miadone ztrzaskiem popkay, a krew wytrysna z yprzenikajc w przezroczyste ciao wa i barwicje na czerwono.

    Zabij mnie! Zabij mnie! chcia krzyczeAnzelmus w dzikim strachu, ale krzyk jego byjeno jak guche rzenie.

    W podnis gow i dugi, ostry jzyk z roz-palonej stali pooy na jego piersi, a wtedy wnikli-wy, ostry bl przeci raptownie arterie yciaAnzelmusa i ogarno go zapomnienie.

    Kiedy znw przyszed do siebie, lea na swoi-mi ubogim ku. Przed nim sta konrektor Paul-mann i mwi:

    Na mio bosk, co pan wyrabiasz,kochany panie Anzelmusie!

    30/60

  • WIGILIA TRZECIAWIADOMOCI O RODZINIE ARCHIWARIUSZA

    LINDHORSTA. BKITNE OCZY WERONIKI. REGISTRATOR HEERBRAND.

    Duch unosi si nad wodami i przewalaosi co, i huczao w spienionych bawanach, i zgrzmotem spadao w bezdenne przepaci, ktreotworzyy swe czarne paszczki, by wchania iwchania podliwie. A skay granitowe, jak penichway zwycizcy, wznosiy swe zbato uko-ronowane gowy, czynic stra nad dolin, asoce przyjo j na swe matczyne ono i otacza-jc zotymi promieniami, piecio j, ogrzewao, ni-by w palcych ramionach. A wtedy tysic nasion,drzemicych pod piaskiem jaowym, obudzio siz gbokiego snu; i wysuny si przed obliczematczyne zielone listki odygi, a kwiaty, jakumiechnite dzieci na zielonej ce, spoczywayw zalkach i pczkach, pki ich matka take nieobudzia, i przystroiy si tymi blaski, ktrymi ob-darzya je dobro matczyna, by cieszyy siprzepychem wasnego ubarwienia. Ale w rodkudoliny znajdowa si czarny wzgrek, ktry

  • wznosi si i opada, jak pier czowieka, gdy jwzdyma tsknota. Z czeluci wybuchay kbicesi dymy i zbijajc si w mary wrogie, olbrzymie,prboway zasoni matki oblicze; lecz ona przy-woaa burz, ktra rzucia si na nie i rozpdziaje; a kiedy czysty promie znowu spocz naczarnym wzgrzu, wtedy w nadmiarze zachwytuwykwita stamtd promienista lilia, otwierajc swecudne listki, niby usta rozkoszne, by chon sod-kie pocaunki matczyne. Wtedy olniewajcewiato przeszo przez dolin. By to modzieniecFosforus, ktrego pomienista lilia spostrzega iogarnita gorc, tskn mioci bagaa: Ach,bd moim na wieki, pikny modziecze! Al-bowiem kocham ci i zgin, jeeli mi opucisz.Modzieniec Fosforus odpowiedzia: Pragn bytwoim, o pikny kwiecie, ale ty wtedy jak wyrodnedziecko opucisz ojca i matk, nie bdziesz juchciaa zna swoich rwienikw, zapragniesz bywiksz i pot w niejsz ni wszystko, co cieszysi z tob razem, jako podobne tobie. Tsknota,ktra teraz tak lubo ogrzewa ca tw istot,rozbita na tysic promieni, sprawi ci mki najs-rosze; albowiem zmysowo rodzi dz, arozkosz najwysza wzniecona przez iskr, ktrw ciebie rzuc, bdzie beznadziejnym blem, wktrym zginiesz, by narodzi si znowu, lecz w in-

    32/60

  • nej, obcej sobie postaci. T iskr jest myli Ach skarya si lilia czemu nie mog by two-j w tym pomieniu, jaki teraz we mnie ponie?Czy mogabym ci kocha wicej ni teraz, czymogabym patrze na ciebie jak teraz, gdybymnie zniszczy? I pocaowa j modzieniec Fos-forus i jakby na wskro wiatem przeniknita,stana caa w pomieniach, z ktrych powstaanowa, obca istota, co szybko uleciaa w doliny,by kry po nieskoczonych przestworzach, anidbajc o rwienikw modoci, ani te oukochanego modzieca. A ten opakiwa utraconkochank, gdy i jego take tylko bezgranicznamio do piknej lilii sprowadzia w samotndolin; a skay z granitu pochyliy swe gowy,wspczujc boleci modzieca. Ale jedna ze skaotworzya swe ono i z szumem potnych skrzy-de wylecia z niej czarny smok i powiedzia: Bra-cia moi-metale drzemi tam w gbinach, ale janie pi, ja czuwam i chc ci dopomc. Iwznoszc si, opadajc i krc, smok chwyciwreszcie istot z lilii poczt, zanis j napagrek i wzi j pod swoje skrzyda; a wtedyna powrt staa si lili, ale pozostaa w niej myli szarpaa jej wntrze, a mio ku modziecowiFosforusowi staa si palcym blem, od ktrego,owiane jadowitymi dymy, widy i umieray

    33/60

  • kwiaty, co dawniej cieszyy si jej widokiem.Modzieniec Fosforus woy lnicy pancerz,mienicy si tysicem barw i promieni i walczy zesmokiem, ktry uderzy swym czarnym skrzydemo zbroj, a jasny, mocny dwik rozbrzmia wdolinie; a od tego potnego dwiku znowu oyykwiaty i trzepotay si jak barwne ptaki wkoosmoka, a opuciy go siy, a, zwyciony, ukrysi w ziemi gbinach. Lilia bya wolna, modzie-niec Fosforus obj j peen palcego podania,niebiaskiej mioci, a w uniesieniu radosnympokoniy si jej kwiaty i ptaki, i nawet wysokieskay z granitu, jako krlowej doliny.

    Przepraszam pana, to s jakie wschodniebajdy, szanowny panie archiwariuszu! odezwasi pan registrator Heerbrand my za prosilimypana przecie, aby nam pan, jak to pan zwykleczyni, opowiedzia co ze swojego tak bardzo os-obliwego ycia, na przykad jak przygod z po-dry, no, ale przecie co prawdziwego.

    Wic o c chodzi? odpowiedzia panarchiwariusz Lindhorst. To, co wam opowiedzi-aem, jest czym jak najbardziej prawdziwym, cowanie miaem na podordziu dla was, a cozarazem czy si w pewien sposb z moim y-ciem. Gdy ja wanie pochodz z owej doliny, apomienista lilia, ktra tam bya krlow, jest moj

    34/60

  • praprapraprababk, wskutek czego jestem waci-wie ksiciem.

    Wszyscy wybuchnli niepohamowanymmiechem.

    miejcie si sobie z caego serca mwidalej archiwariusz Lindhorst to, co tu, zresztdo pobienie, opowiedziaem, moe si wam za-pewne wydawa wariackie i gupie, ale swojdrog nie ma w tym ani cienia niedorzecznoci,ani te nawet adnej alegorii, tylko dosownaprawda. Gdybym by wiedzia, e tak mao przy-padnie wam do gustu ta wspaniaa historia mios-na, ktrej i ja take zawdziczam swe istnienie,bybym wam opowiedzia raczej co nieco o now-inach, ktrych mi dostarczy mj brat podczas wc-zorajszych odwiedzin.

    Aa, jak to?! Wic pan ma brata, panie archi-wariuszu? Gdzie on jest? Gdzie mieszka? Czy jesttake urzdnikiem krlewskim albo moe prywat-nym uczonym? zapytywano ze wszystkichstron.

    i Nie! odpowiedzia chodno archiwariusz,zaywajc niedbale niuch tabaki on zszed naz drog i przystpi do smokw.

    35/60

  • Jake to pan by askaw powiedzie, na-jszanowniejszy panie archiwariuszu? zabragos registrator Heerbrand. Do smokw?!

    Do smokw?! rozlego si ze wszystkichstron jak echo.

    Tak, do smokw mwi dalej archiwariuszLindhorst. Bya to waciwie desperacja. Wiado-mo wam, moi panowie, e mj ojciec umar bard-zo niedawno, najwyej trzysta osiemdziesit pilat temu dlatego te nosz jeszcze aob; oton wanie pozostawi mi w spadku, jako swemuulubiecowi, wspaniay onyks, ktry brat mj chci-a posi za wszelk cen. Przy zwokach ojcapokcilimy si o ten klejnot tak bezwstydnie, enieboszczyk straci cierpliwo, zerwa si i zrzu-ci mojego brata ze schodw. Ten za tak bardzoto sobie wzi do serca, e stante pede przystpido smokw. Obecnie mieszka w jakim laskucyprysowym niedaleko Tunisu i tam pilnujesawnego mistycznego karbunkuu, na ktryczatuje jaki piekielny nekromanta, co bawi naletnim mieszkaniu w Laponii; dlatego te brat jeeli mi chce przelotnie opowiedzie, co tam do-brego sycha u rde Nilu moe zej zposterunku zaledwie na kwadransik, kiedy nekro-manta opatruje wanie w ogrodzie swe grzdysalamander.

    36/60

  • Po raz drugi obecni wybuchnli szalonymmiechem, ale studentowi Anzelmusowi zrobiosi po prostu straszno. Nie mg spojrze wsurowe, jakby zamare oczy archiwariusza Lind-horsta, aby nie zadre do gbi w niepojty dlaniego samego sposb. Chwilami szorstki, ale dzi-wnie metalicznie brzmicy gos archiwariuszaLindhorsta mia dla co tak tajemniczo wnikli-wego, e czu, jak mu szpik w kociach teje.

    Zdawao si, e niepodobna bdzie ju dzisiajosign waciwego celu, dla ktrego registratorHeerbrand zabra ze sob modzieca do kawiarni.Po owym wypadku przed domem archiwariuszaLindhorsta nie mona byo w aden sposbnamwi studenta Anzelmusa, aby odway sipj tam po raz drugi. Bo wedug jego najgb-szego przekonania tylko przypadek ocali go, jelinie od mierci, to w kadym razie od niebez-pieczestwa pomieszania zmysw. KonrektorPaulmann przechodzi przez ulic wanie wtedy,kiedy modzieniec lea bez przytomnoci przedbram, a jaka stara kobieta odstawiwszy nabok swj kosz z jabkami i ciastkami zajmowaasi nim. Konrektor Paulmann sprowadzi natych-miast nosze i kaza go przenie do domu.

    Mona o mnie myle, co si komu podoba mwi student Anzelmus mona mnie

    37/60

  • uwaa za wariata albo nie, do, e na mocieprzed bram wykrzywia si, wyszczerzya namnie przeklta twarz czarownicy spod CzarnejBramy; co si potem stao, o tym ju wol wcalenie mwi; ale gdybym, ocuciwszy si z omdlenia,zobaczy przed sob znowu t piekielnic, co jab-ka sprzedaje (bo to ona wanie pochylaa sitam nade mn), to w jednej chwili dostabymjakiego ataku sercowego albo pomieszaniazmysw.

    Wszystkie namowy, wszelkie rozsdne przed-stawienia konrektora Paulmanna i registratoraHeerbranda nie doprowadzay do niczego, nawetniebieskooka Weronika nie moga go wyrwa zestanu jakiego gbokiego zamylenia, w ktre sipogry. Zaczto go wreszcie uwaa za istotniechorego umysowo i szukano sposobw, aby gorozerwa, a registrator Heerbrand przypuszcza,e najskuteczniejszym na to sposobem bdzie za-jcie u archiwariusza Lindhorsta, a mianowicie ko-piowanie rkopisw. Std powsta zamiar, by przyjakiej okazji przedstawi studenta Anzelmusaarchiwariuszowi Lindhorstowi, a poniewa regis-trator Heerbrand wiedzia, e ten bywa prawie cowieczr w pewnej znanej kawiarni, zaprosi stu-denta Anzelmusa, aby co wieczr tam zachodzi ina jego koszt wypija przy fajce szklank piwa, aby

    38/60

  • czyni to dopty, dopki w ten lub inny sposb niezawrze znajomoci z archiwariuszem i nie omwiostatecznie sprawy przepisywania rkopisw. Stu-dent Anzelmus zgodzi si na ten projekt z na-jwiksz wdzicznoci.

    Bdzie pan mia zasug przed Bogiem,szanowny registratorze, jeeli pan przyprowadzido rozumu tego modzieca mwi konrektorPaulmann.

    O, tak, zasug przed Bogiem! powtrzya Weronika, podnoszc pobonie oczyku niebu i mylc jednoczenie, e student Anzel-mus ju teraz jest przecie bardzo miymmodziecem, nawet bez tego rozumu!

    Kiedy wic archiwariusz Lindhorst, zkapeluszem i lask w rku, chcia ju wanieskierowa si ku drzwiom, registrator Heerbrandchwyci szybko studenta Anzelmusa za rk i za-stpujc z nim razem drog archiwariuszowi,powiedzia:

    Najzacniejszy panie archiwariuszu, oto jestniezwykle biegy w kaligrafii i rysunku stundentAnzelmus, ktry pragnie przepisywa paskierzadkie rkopisy.

    Niezwykle mi przyjemnie odpar szybkoarchiwariusz Lindhorst, wcisn na gow swj

    39/60

  • trjktny, onierski kapelusz, i usunwszy na bokregistratora Heerbranda i studenta Anzelmusa,zbieg z ogromnym haasem ze schodw, tak eobaj stanli w osupieniu, wytrzeszczajc oczy nadrzwi, ktre im zatrzasn przed nosem, a zaw-iasy zazgrzytay.

    To jest doprawdy zupenie zdumiewajcystarzec rzek registrator Heerbrand.

    Zdumiewajcy starzec... wybekota stu-dent Anzelmus, czujc, jak lodowaty strumiemrozi mu wszystkie yy, tak e nieledwieskamienia w nieruchomy posg.

    Ale wszyscy gocie mieli si, mwic: Pan archiwariusz by dzisiaj znowu w swoim

    dziwacznym humorze, jutro za pewno bdzieagoddny, cichy i nie przemwi ani sowa, bdziewpatrywa si w kby dymu z fajki lub czyta dzi-enniki; nie trzeba na to zupenie zwraca uwagi.

    Tak, to prawda myla student Anzelmus kt by na to zwaa! Czy archiwariusz niepowiedzia, e mu jest niezwykle przyjemnie, echc mu przepisywa rkopisy? Bo i dlaczegregistrator Heerbrand zastpi mu drog waniewtedy, kiedy on chcia i do domu? Nie, nie, tojest w gruncie rzeczy kochany czowiek ten pantajny archiwariusz Lindhorst i zdumiewajco liber-

    40/60

  • alny, tylko ma dziwaczny sposb rozmawiania. Wogle, co mi to szkodzi? Id tam jutro punktualnieo dwunastej i niech si temu sprzeciwi chobysto sprzedawczy jabek w brzie odlanych!

    Koniec wersji demonstracyjnej.

    41/60

  • WIGILIA CZWARTANiedostpny w wersji demonstracyjnej

  • WIGILIA PITANiedostpny w wersji demonstracyjnej

  • WIGILIA SZSTANiedostpny w wersji demonstracyjnej

  • WIGILIA SIDMANiedostpny w wersji demonstracyjnej

  • WIGILIA SMANiedostpny w wersji demonstracyjnej

  • WIGILIA DZIEWITANiedostpny w wersji demonstracyjnej

  • WIGILIA DZIESITANiedostpny w wersji demonstracyjnej

  • WIGILIA JEDENASTANiedostpny w wersji demonstracyjnej

  • WIGILIA DWUNASTAWIECI O DOBRACH DZIEDZICZNYCH, DO

    KTRYCH PRZENIS SI STUDENT ANZELMUS,JAKO ZI ARCHTWARIUSZA LINDHORSTA, I OJEGO TAM YCIU Z SERPENTYN. ZAKOCZENIE.

    Jakem ja zaprawd w gbi duszy odczuwaniebiaskie szczcie studenta Anzelmusa, copoczony najcilej z Serpentyn, przenis siteraz do owej tajemniczej, cudownej krainy, wktrej uzna sw ojczyzn, do ktrej od tak dawnaju tsknia pier jego, pena dziwnych przeczu!Lecz prne byy, miy czytelniku, wszelkie wysiki,aby ci cho oglnikowo nakreli sowami obrazwszystkich tych wspaniaoci, jakie otaczajAnzelmusa. Z odraz stwierdzaem bezbarwnowszelkich wyrae: czuem si przygniecionyprzez ndzne maostki codziennego ycia, za-chorowaem z mczcego niesmaku, leaem jakzemdlony, krtko mwic, popadem w w stanstudenta Anzelmusa, ktry ci opisaem, askawyczytelniku, w wigilii czwartej. Strasznie sizgryzem, skoro przebiegem owe jedenacie wig-

  • ilii, ktre szczliwie doprowadziem do koca, ipomylaem, e nigdy ju chyba nie bdzie misdzone dorzuci do nich dwunastej, ostatniejcegieki: bo ile razy tylko zasiadaem noc, abydokoczy dziea, zawsze bywao tak, jakby jakiesrodze podstpne duchy (byli to zapewnie krew-niacy, moe cousin germains zabitej czarownicy)trzymay przede mn lnice, wypolerowanezwierciado, w ktrym dostrzegaem swoje ja,blade, niewyspane i melancholijne, jak registratorpo ponczowym pijastwie.

    Ciskaem wtedy piro i spieszyem do ka,aby przynajmniej marzy o szczliwym Anzel-musie i sodkiej Serpentynie. Trwao to ju wieledni i nocy, kiedy wreszcie zupenie niespodzianieotrzymaem od archiwariusza Lindhorsta list, wktrym pisa mi, co nastpuje:

    Wielmony pan opisa, jak si dowiedziaem,nadzwyczajne koleje losu mojego kochanego zi-cia, byego studenta a obecnie poety, Anzelmusa,w jedenastu wigiliach i teraz si wielmony panbardzo nad tym mordujesz, aby w dwunastej, os-tatniej, powiedzie co o jego szczliwym poy-ciu w Atlantydzie, gdzie zamieszka wraz z mojcrk w piknych dobrach dziedzicznych, jakie jatam posiadam. Chocia mi teraz nie bardzo jestna rk, e wielmony panie poinformowa og

    51/60

  • czytajcych, kim waciwie jestem, chocia ktowie, czy nie narazi mi to, jako urzdnika, jakotajnego archiwariusza, na tysiczne nieprzyjem-noci, a moe nawet zmusi do postawienia iroztrznicia in collegio pytania: o ile Salaman-der moe prawnie i z wszelkimi nastpstwamiskada przysig na urzd pastwowy i o ile mo-na mu w ogle powierza powane sprawy bowedug Gobalisa i Swedenborga duchom pierwot-nym nie naley ani na chwil dowierza chociateraz najlepsi moi przyjaciele unika bd moichuciskw, z obawy, e mogaby mi naraz przyjdo gowy swawolna myl, bysn co nieco izepu im fryzur lub frak odwitny pomimoto wszystko, mwi, chciabym jednak wielmone-mu panu pomc w dokoczeniu dziea, gdypowiedziano tak wiele dobrego o mnie i o mojejdrogiej, zamnej crce (chtnie bym si rwniepozby dwch pozostaych). Jeeli wic chcesz pannapisa wigili dwunast, to zejd pan ze swojegoprzekltego pitego pitra, opu swj pokoik iprzyjd do mnie. W znanym ju panu bkitnympokoju palmowym znajdziesz pan potrzebne przy-bory do pisania i bdziesz mg wtedy w niewielusowach zda swoim czytelnikom spraw z tego,co zobaczysz. Lepszym to bdzie od rozwlekego

    52/60

  • opisywania ycia, ktre znasz pan przecie tylkoze syszenia.

    Szczerze wielmonemu panu oddanySalamander Lindhorstp.t. Krl. taj. archiwariuszTroch szorstki, lecz w kadym razie przyja-

    cielski list archiwariusza Lindhorsta zrobi miwielk przyjemno. Wprawdzie mona byo przy-puszcza, e ten osobliwy starzec doskonale bypoinformowany o szczeglnym sposobie, w jakisi dowiedziaem o losach jego zicia, a jaki musi-aem, zobowizany do tajemnicy, zatai przed to-b nawet, miy czytelniku, ale nie wzi mi tegotak bardzo za ze, jak si tego mogem obawia.Sam mi podawa do pomocn dla dokoczeniamojego dziea i std mogem suszniewywnioskowa, e w gruncie rzeczy zgadza sina to, aby si z druku dowiedziano o jego zadzi-wiajcym ywocie w wiecie duchw. By moe,mylaem, czerpie on std nadziej wydania zam rwnie obydwch pozostaych crek, bomoe padnie jednak w pier jakiego modziecaiskra i wznieci w nim tsknot do zielonego wa,a wtedy w dzie Wniebowstpienia poszuka gow bzowym krzewie i odnajdzie. Z nieszczcia,ktremu uleg Anzelmus, kiedy go zamknito w

    53/60

  • szklanej butelce, powemie przestrog, aby sijak najsurowiej wystrzega wszelkiego wtpienia,wszelkiej niewiary.

    Punktualnie o jedenastej zgasiem lamp iwymknem si do archiwariusza Lindhorsta,ktry oczekiwa ju mnie w przedsionku.

    Jeste wic pan! Najczcigodniejszy! No, ciesz si, e pan nie zapozna moich

    dobrych chci. Wejde pan.I zaraz zaprowadzi mnie przez wypeniony

    olniewajcym blaskiem ogrd do lazurowobkit-nego pokoju, w ktrym zobaczyem fioletowy stdo pisania, przy ktrym pracowa by Anzelmus.

    Archiwariusz Lindhorst znikn, ale zaraz po-jawi si znowu, trzymajc pikny, zoty puchar,z ktrego wykwita wysoki, bkitny, trzaskajcypomie.

    Przynosz tu panu rzek ulubionynapj przyjaciela paskiego, kapelmistrza JanaKreislera. Jest to zapalony arak, w ktry wrzuciemtroch cukru. Wypij pan odrobin tego, a ja bymchcia zaraz zdj szlafrok i, dla wasnej przyjem-noci, a take by korzysta z paskiego drogiegotowarzystwa, podczas gdy pan bdziesz patrza

    54/60

  • i pisa, chciabym si wznosi i opuszcza wpucharze.

    Jak si panu podoba, szanowny panie archi-wariuszu odpowiedziaem ale jeli ja wtedyzechc pocign tego napoju, to pan niebdziesz...

    Nie kopocz si pan o nic, mj drogi za-woa archiwariusz, zrzuci szybko szlafrok, wszedku mojemu niemaemu zdumieniu do pucharu iznikn w pomieniach.

    Z lekka zdmuchujc pomie, bez obawypokosztowaem napoju tego by boski!

    Nie ruszaj si w wiotkich szmerach i sze-lestach szmaragdowe licie drzew palmowych,jakby od wiatru rannego pieszczoty?

    Ze snu zbudzone koysz si i podnosz, iszepcz tajemniczo o cudach, ktre im z dali na-jodleglejszej zwiastuj sodkie harf dwiki!

    Lazur oddziela si od cian i falami, jak mgapachnca, wznosi si i opada, lecz olepiajcepromienie strzelaj przez te opary, ktre jakby wradosnej, dziecicej rozkoszy kbi si i wiruj, iwznosz a do niezmierzonej wyy, co sklepia sinad palmowymi drzewami.

    Lecz coraz bardziej olepiajco skupia sipromie do promienia, a w jasnym wietle

    55/60

  • sonecznym roztwiera si nie ogarnita okiemkraina, w ktrej ujrzaem Anzelmusa.

    Jarzce hiacynty i tulipany, i re podnoszswe pikne gowy, a zapachy ich woaj przemiy-mi gosami do szczliwego: Przechadzaj siwrd nas, ukochany, ty, ktry nas rozumiesz. Za-pach nasz jest tsknot mioci, kochamy ci itwoimi jestemy na zawsze!

    Zote promienie pon arzcymi dwikami: Jestemy ogniem wznieconym przez mio.Zapach jest tsknot, lecz ogie podaniem, aczy nie mieszkamy w twej piersi?

    Szeleszcz i szumi ciemne krzewy, wysokiedrzewa: Przyjd do nas! Szczliwy ty!Ukochany! Ogie jest podaniem, lecz nadziejnasz chodny cie. Szemrzemy szumico, kocha-jco nad gow twoj, bo ty nas rozumiesz, bomio mieszka w twej piersi!

    Strumienie i rda pluszcz i bulgocz: Ukochany, nie przechod obok nas tak szybko,przejrzyj si w naszym krysztale. Obraz twjmieszka w nas, a my go strzeemy mionie, boty nas zrozumia.

    Chrem radosnym wierkaj, piewaj ptaszkibarwiste: Suchaj nas, jestemy radoci, bo-goci, zachwytem mioci!

    56/60

  • Ale z tsknot spoglda Anzelmus ku wspani-aej wityni, wznoszcej si w dali najodlegle-jszej. Przedziwne kolumny zdaj si drzewami, akapitele i gzymsy limi akantu, ktre tworz wzdumiewajcych zwojach i splotach ozdobyprzewspaniae. Anzelmus zblia si ku wityni,spoglda, rozkoszy peen, na marmur barwisty, nacudnie omszone schody.

    Ach nie! woa, jakby w nadmiarze zach-wytu ona ju niedaleko!

    Na to wychodzi z wntrza wityni Serpen-tyna, czarownie pikna, anielska, i niesie zotygarnek, z ktrego wspaniaa lilia wykwita.Niewysowiona rozkosz bezbrzenej tsknoty jarzysi w jej cudnych oczach, tak patrzy na Anzel-musa, mwic:

    Ach, ukochany! Lilia otwara swj kielich.Najwysze si dopenio; jeste gdzie taka bo-go, ktra naszej si rwna?

    Anzelmus j chwyta w objcia w uniesieniupalcych arw podania, lilia ponie w ognistychpromieniach nad jego gow.

    I goniej poruszaj si drzewa i krzewy, ijaniej, radoniej woaj rda, ptaki, najrozmait-sze owady tacz w wirach powietrznych we-

    57/60

  • soe, radosne, triumfalne rozgwary w powietrzu, wwodach, na ziemi wituj wito mioci!

    A tu zabysn wszdy, wiecc po krzewach,byskawice diamenty spogldaj z ziemi, jakoczy roziskrzone wysokie wodotryski promieni-uj ze rde osobliwsze zapachy przypywaj zszumicym skrzyde opotem to s duchy pier-wotne, co pokon skadaj lilii i zwiastuj szczcieAnzelmusa.

    A podnosi Anzelmus gow, jak gdybyjaniejc w promieniach przemienienia. Czyto spojrzenia? czy sowa? czy piewy? Wyraniedwiczy co:

    Serpentyno! Wiara w ciebie i mio otwarami gbie przyrody! Ofiarowaa mi lili, ktrawykwita ze zota, z prasiy ziemi, zanim jeszczeFosforus rozpali iskr myli. Ona ci jest poz-naniem witej harmonii wszystkich istot, a w tympoznaniu y bd w bogoci najwyszej na za-wsze. Tak, ja, obdarzony szczciem najwyszym,poznaem to, co najwysze. Musz ci kochawiecznie, o Serpentyno! Nigdy nie zbledn zotepromienie lilii, albowiem jak wiara i mio,wiecznym jest poznanie.

    Wizj, w ktrej dane mi byo ujrze Anzelmusaw jego wasnej osobie w jego dobrach dziedz-

    58/60

  • icznych na Atlantydzie, zawdziczam zapewne sz-tuce Salamandra i wspaniale to byo, skoro gdywszystko zagaso we mgle, znalazem to bardzoporzdnie i na pierwszy rzut oka jakby przezemnie samego zapisane na papierze, ktry lea nafioletowym stole.

    Ale wtem bl gwatowny przewierci mi serce. Ach, szczliwy Anzelmusie, ktry odrzuci

    jarzmo codziennego ywota, ktry na skrzydachmioci do sodkiej Serpentyny wawo ulecia nadziemi i yjesz teraz w bogich rozkoszach i rado-ci w swoich dobrach dziedzicznych na Atlantydzie!Ale ja biedny! Ju wnet tak, za kilka minut zostan nawet z tej piknej komnaty, ktrej prze-cie daleko jeszcze do Atlantydy, przeniesiony domojego pokoiku na poddaszu, a ndze cikiegoycia przytaczaj m dusz, a wzrok mjomotany jest niby gstym tumanem tysicznymiudrki, tak e ja nigdy ju chyba nie zobacz lilii.

    Na to archiwariusz Lindhorst poklepa mnie zlekka po ramieniu i rzek:

    Cicho, cicho, mj czcigodny, nie skar sipan tak! Czy nie bye pan teraz sam w Atlanty-dzie i czy nie masz pan tam co najmniej przyz-woitego folwarku, jako poetycznego dziedzictwapaskiej duszy? Jest e w ogle szczcie Anzel-

    59/60

  • musa czym innym ni yciem w poezji, ktrejwita harmonia wszystkich istot objawia si jakonajgbsza tajemnica przyrody?

    60/60

  • Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment

    penej wersji caej publikacji.

    Aby przeczyta ten tytu w penej wersji kliknij tutaj.

    Niniejsza publikacja moe by kopiowana, oraz dowolnie

    rozprowadzana tylko i wycznie w formie dostarczonej przez

    NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na ktrym mona

    naby niniejszy tytu w penej wersji. Zabronione s

    jakiekolwiek zmiany w zawartoci publikacji bez pisemnej

    zgody

    NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania si jej

    od-sprzeday, zgodnie z regulaminem serwisu.

    Pena wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie

    internetowym Nexto.pl.