Dom lancuhow

19

description

Od wydarzeń opisanych w „Bramach Domu Umarłych” minęło kilka lat. Sznur Psów uległ zagładzie. Coltaine, otaczany czcią dowódca malazańskiej Siódmej Armii, nie żyje. Tavore, siostra Ganoesa Parana i przyboczna cesarzowej, przybyła do ostatniej malazańskiej placówki w Siedmiu Miastach. Choć brak jej doświadczenia, musi uczynić z niewielkiej armii, złożonej głównie z rekrutów, sprawną machinę wojenną i poprowadzić ją przeciwko hordom Tornada sha'ik. Jej jedyną nadzieją jest wskrzeszenie zniszczonej wiary garstki weteranów ocalałych z legandarnego marszu Coltaine'a.

Transcript of Dom lancuhow

Page 1: Dom lancuhow
Page 2: Dom lancuhow

Steven Erikson

DOMŁAÑŁAÑŁA CUCHÓW

Opowieœæz Malazañskiej ksiêgi poleg³ych

Prze³o¿y³ Micha³ Jakuszewski

Wydawnictwo MAG

Warszawa 2012

Page 3: Dom lancuhow

Tytuł oryginału:House of Chains

Copyright © 2002 by Steven EriksonCopyright for the Polish translation © 2012 by Wydawnictwo MAG

Redakcja:Joanna Figlewska

Korekta:Urszula Okrzeja, Irena Pielińska

Ilustracja na okładce:Steve Stone

Opracowanie graficzne okładki:Jarosław Musiał

Projekt typograficzny, skład i łamanie:Tomek Laisar Fruń

Wydanie III

ISBN 978-83-7480-281-9

Wydawca:Wydawnictwo MAG

ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawatel./fax 22 813 47 43

e-mail: [email protected]

Wyłączny dystrybutor:Firma Księgarska Jacek Olesiejuk

Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A.ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz.

tel. 22 721 30 00www.olesiejuk.pl

Druk i oprawa:[email protected]

Page 4: Dom lancuhow

RRoozzddzziiaa³³ ppiieerrwwsszzyy

Dzieci z mrocznego domuwybieraj¹ œcie¿ki skryte w cieniu.

Nathijskie porzekad³o ludowe

Pies rozszarpa³ kobietê, starca i dziecko, nim wojownicy zdo³ali zapêdziægo do opuszczonego pieca do wypalania gliny na skraju wioski. Do tejpory wiernoœæ zwierzêcia by³a niezachwiana. Strzeg³o ono ziem Urydów

z gwa³townym zapa³em odpowiednim do jego twardych, lecz sprawiedliwychobowi¹zków. Na jego ciele nie widzia³o siê ran, które mog³yby siê paskudziæ,wpuszczaj¹c do ¿y³ ducha szaleñstwa. Pies nie zapad³ te¿ na pieni¹c¹ chorobê.¯adne inne zwierzê nie rzuci³o wyzwania jego pozycji w sforze. Nie by³o nic,zupe³nie nic, co mog³oby wyt³umaczyæ tê nag³¹ zmianê.

Wojownicy osaczyli psa pod ³ukowat¹ tyln¹ œcian¹ pieca i k³uli w³óczniamiujadaj¹ce szaleñczo, próbuj¹ce k¹saæ zwierzê, a¿ wreszcie pad³o martwe. Gdyprzyjrzeli siê w³óczniom, zobaczyli, ¿e drzewca s¹ pogryzione i mokre od krwii œliny, a ¿elazne okucia powgniatane i porysowane.

Wiedzieli, ¿e szaleñstwo mo¿e siê czaiæ ukryte g³êboko pod powierzchni¹, a na-wet jego nieznaczna domieszka obraca stopniowo krew w coœ gorzkiego. Szama-ni zbadali trzy ofiary. Dwie z nich zmar³y, lecz dziecko jeszcze siê trzyma³o ¿ycia.

Ojciec zaniós³ ch³opca do Twarzy w Skale. Towarzyszy³ mu posêpny orszak.Po³o¿y³ syna na polanie przed Siedmioma Bogami Teblorów i zostawi³ je tam.

Ch³opiec wkrótce skona³, sam ze swym bólem wobec bezlitosnych twarzy wy-kutych w œcianie urwiska.

Los, który go spotka³, nie by³ niespodziank¹. Ch³opiec by³ jeszcze za ma³y,¿eby siê modliæ.

Rzecz jasna, wszystko to zdarzy³o siê przed wielu wiekami.Na d³ugo przed tym, nim Siedmiu Bogów otworzy³o oczy.

25

Page 5: Dom lancuhow

Rok Urugala Utkanego

1159 snu Po¿ogi

Opowieœci by³y pe³ne chwa³y. P³on¹ce gospodarstwa rolne, dzieci w³óczoneza koñmi przez d³ugie mile. Trofea z owych dawnych dni zdobi³y œciany d³u-giego domu jego dziadka. Pokiereszowane czerepy, delikatne ¿uchwy. Dziwnefragmenty ubrañ z jakiegoœ nieznanego materia³u, poczernia³e od dymu i wy-strzêpione. Ma³e uszy przybite do ka¿dego z drewnianych s³upów, na którychwspiera³a siê niska strzecha.

Te dowody œwiadczy³y, ¿e Srebrne Jezioro istnieje w rzeczywistoœci, za lesi-stymi górami i ukrytymi przesmykami, tydzieñ – a mo¿e dwa tygodnie – drogiod ziem klanu Urydów. Droga tam by³a pe³na niebezpieczeñstw, wiod³a przezterytoria Sunydów i Rathydów. Sama podró¿ sta³a siê legend¹. Trzeba by³o prze-mykaæ siê bezg³oœnie i niepostrze¿enie przez wrogie obozowiska, przesuwaj¹cpo drodze kamienie z palenisk, co stanowi³o najstraszliwsz¹ zniewagê, dniemi noc¹ wymykaæ siê myœliwym albo tropicielom. Dalej ci¹gnê³o siê pogranicze,które równie¿ nale¿a³o sforsowaæ, a za nim dopiero le¿a³y nieznane krainy pe³-ne bogactw, o jakich nikomu siê nawet nie œni³o.

Karsa Orlong od dziecka nasi¹kn¹³ opowieœciami dziadka. By³y one niczymlegion, nieustraszony i wojowniczy, wobec bladego, pustego dziedzictwa Syny-ga, syna Pahlka i ojca Karsy. Synyga, który nie dokona³ w ¿yciu niczego, którypas³ konie w swej dolinie i ani razu nie wypuœci³ siê na nieprzyjacielskie ziemie.Synyga, który by³ najwiêksz¹ hañb¹ zarówno dla ojca, jak i dla syna.

Co prawda, Synyg nieraz broni³ swego stada koni przed rabusiami z innychklanów. Robi³ to dobrze, wykazuj¹c siê honorow¹ walecznoœci¹ i godnymi podzi-wu umiejêtnoœciami. Tego jednak wymagano od wszystkich, w których ¿y³achp³ynê³a krew Urydów. Twarz¹ w Skale tego klanu by³ Urugal Utkany, uwa¿anyza najgwa³towniejszego z siedmiu bogów. Inne klany mia³y powody, by siê baæUrydów.

Synyg wykaza³ siê te¿ mistrzostwem w nauczaniu jedynego syna tañcówwalki. Karsa w³ada³ mieczem z krwawego drewna z bieg³oœci¹ znacznie prze-wy¿szaj¹c¹ jego lata. By³ jednym z najlepszych wojowników w klanie. Ury-dowie gardzili ³ukami, lecz za to byli mistrzami w³óczni i atlatla, zêbatego dys-ku i czarnego sznura. Synyg nauczy³ syna znakomicie walczyæ ka¿d¹ z tychbroni.

Niemniej jednak tego typu szkolenia oczekiwano od ka¿dego ojca z klanuUrydów. Karsa nie znajdowa³ w tym wszystkim powodów do dumy. W koñcutañce walki by³y tylko przygotowaniem. Chwa³ê przynosi³o to, co nastêpowa³opóŸniej pojedynki, wypady i okrutne wendety.

26

Page 6: Dom lancuhow

Nie mia³ zamiaru naœladowaæ ojca. Nie bêdzie bezczynny. Pod¹¿y szlakiemdziadka. Dalej ni¿ siê komukolwiek wydawa³o. Zbyt wielka czêœæ s³awy klanuwywodzi³a siê z dalekiej przesz³oœci. Urydowie stali siê zanadto pewni siebie,swej pozycji pierwszych miêdzy Teblorami. Pahlk nieraz mamrota³ pod nosem,gdy koœci bola³y go od starych ran, a wstyd, jaki przynosi³ mu syn, pali³ go szcze-gólnie dotkliwie.

Powrót do dawnych zwyczajów. Ja, Karsa Orlong, poprowadzê klan t¹ drog¹.Delum Thord jest ze mn¹. Bairoth Gild równie¿. Wszyscy jesteœmy w pierwszymroku naznaczenia bliznami. Dokonaliœmy pierwszego czynu. Zabiliœmy wrogów.Ukradliœmy konie. Przenieœliœmy kamienie z palenisk Kellydów i Burydów.

A teraz, z nastaniem nowego ksiê¿yca, w roku twojego imienia, Urugalu, ru-szymy do Srebrnego Jeziora, by zabiæ dzieci, które tam mieszkaj¹.

Klêcza³ na polanie, chyl¹c g³owê przed Twarzami w Skale. Wiedzia³, ¿e naobliczu Urugala, wykutym wysoko na œcianie klifu, odbija siê jego gwa³townepragnienie, a inni bogowie spogl¹daj¹ na m³odego Uryda z zazdroœci¹ i niena-wiœci¹. Ka¿dy z nich mia³ bowiem w³asny klan – pomijaj¹c ‘Siballe, która by-³a Nieznaleziona – a ¿adne z ich dzieci nie klêka³o przed nimi, by z³o¿yæ tak œmia-³e œluby.

Karsa podejrzewa³, ¿e samozadowolenie jest plag¹ nêkaj¹c¹ wszystkie klanyTeblorów. Mieszkañcy œwiata le¿¹cego za górami nie odwa¿yli siê wkraczaæ naich tereny. Podobnych prób nie podejmowano ju¿ od dziesiêcioleci. Ziem Te-blorów nie odwiedzali goœcie, a oni sami nie spogl¹dali z mrocznym g³odem natereny le¿¹ce za pograniczem, co przed pokoleniami zdarza³o siê czêsto. Ostat-nim mê¿czyzn¹, który dokona³ wypadu na obce terytorium, by³ jego dziadek,który dotar³ a¿ do brzegów Srebrnego Jeziora. Gospodarstwa rolne przycupnê-³y tam niczym przegni³e grzyby, a dzieci pierzcha³y przed nim jak myszy. Wte-dy by³y tam tylko dwa gospodarstwa, na terenie których sta³o szeœæ budynków.Karsa by³ przekonany, ¿e teraz bêdzie ich wiêcej. Trzy, mo¿e nawet cztery. Na-wet rzeŸ Pahlka zblednie wobec tej, której dokonaj¹ Karsa, Delum i Bairoth.

Oto moja przysiêga, umi³owany Urugalu. Przyniosê ci wspania³e trofea, ja-kie nigdy jeszcze nie czerni³y gleby na tej polanie. Byæ mo¿e to wystarczy, byuwolniæ ciê z kamienia, byœ móg³ znowu zst¹piæ miêdzy nas i nieœæ œmieræ na-szym wrogom.

Tak œlubujê ja, Karsa Orlong, wnuk Pahlka Orlonga. Jeœli w¹tpisz w moje s³o-wa, Urugalu, dowiedz siê, ¿e wyruszamy dzisiejszej nocy. Zaczniemy podró¿,gdy tylko zajdzie to w³aœnie s³oñce. I gdy tylko s³oñce ka¿dego dnia zrodzi s³oñ-ce nastêpnego, wszystkie one bêd¹ kolejno spogl¹da³y z góry na trzech wo-jowników z klanu Urydów, którzy poprowadz¹ swe rumaki przez w¹wozy ku

27

Page 7: Dom lancuhow

nieznanym krainom. Po z gór¹ czterech stuleciach Srebrne Jezioro znowu za-dr¿y, s³ysz¹c kroki nadchodz¹cych Teblorów.

Karsa uniós³ powoli g³owê, wodz¹c wzrokiem po wyszczerbionej powierzch-ni urwiska, a¿ wreszcie odnalaz³ bezlitosn¹, zwierzêc¹ twarz Urugala, widocz-n¹ miêdzy obliczami jego kuzynów. Czarne otwory oczodo³ów by³y skierowa-ne na Karsê i wojownik mia³ wra¿enie, ¿e dostrzega w nich chciw¹ satysfakcjê.By³ wrêcz tego pewien i zamierza³ powtórzyæ to jako prawdê Delumowi i Bai-rothowi, a tak¿e Dayliss, albowiem bardzo pragn¹³ us³yszeæ jej b³ogos³awieñ-stwo, jej zimne s³owa...

„Ja, Dayliss, która jeszcze nie znalaz³am nazwiska, b³ogos³awiê ciebie, Kar-so Orlong, przed tw¹ straszliw¹ wypraw¹. Obyœ zabi³ legion dzieci. Oby twe snykarmi³y siê ich krzykami. Oby ich krew sprawi³a, ¿e zapragniesz jej wiêcej. Obyœcie¿kê twego ¿ycia spowi³y p³omienie. Obyœ wróci³ do mnie z ciê¿arem tysi¹-ca œmierci na duszy i wzi¹³ mnie za ¿onê“.

Byæ mo¿e rzeczywiœcie pob³ogos³awi go tymi s³owami. To by³by z jej stro-ny pierwszy niezaprzeczalny przejaw zainteresowania Kars¹. Z pewnoœci¹ niepob³ogos³awi Bairotha. Bawi³a siê tylko z nim, co czêsto zdarza³o siê m³odym,niezamê¿nym kobietom. Rzecz jasna, nie wyjê³a jeszcze z pochwy No¿a Nocy,gdy¿ Bairothowi brakowa³o wyrachowania. Móg³ przeczyæ, jakoby posiada³ têwadê, by³o jednak jasne, ¿e nie potrafi dowodziæ, a jedynie s³uchaæ. To nie za-dowoli Dayliss.

Nie, ona bêdzie nale¿a³a do niego, do Karsy, z chwil¹ jego powrotu znad Sre-brnego Jeziora. To bêdzie kulminacja jego triumfu. Dla niego, i tylko dla niego,Dayliss wyjmie z pochwy Nó¿ Nocy.

„Obyœ zabi³ legion dzieci. Oby œcie¿kê twego ¿ycia spowi³y p³omienie“.Karsa wyprostowa³ siê. Nie by³o wiatru, który szeleœci³by liœæmi otaczaj¹cych

polanê brzóz. Powietrze by³o ciê¿kie i nieruchome, nizinne powietrze, którewspiê³o siê w œlad za maszeruj¹cym s³oñcem i teraz, gdy dzieñ ju¿ siê koñczy³,zosta³o uwiêzione na polanie przed Twarzami w Skale. Niby oddech bogów, mia-³o wkrótce wnikn¹æ w butwiej¹c¹ glebê.

Karsa nie w¹tpi³, ¿e Urugal jest tu obecny, ¿e zbli¿y³ siê do kamiennej po-wierzchni swej twarzy bardziej ni¿ kiedykolwiek dot¹d. Przyci¹gnê³a go mocœlubowania Karsy, obietnica powrotu chwa³y. Pozostali bogowie równie¿ byliblisko. Beroke Cichy G³os, Kahlb Milcz¹cy £owca, Thenik Strzaskany, HaladNosz¹cy £ubki, Imroth Okrutna i ‘Siballe Nieznaleziona. Wszyscy oni siê prze-budzili i ³aknêli krwi.

A ja dopiero wstêpujê na tê œcie¿kê. Niedawno wkroczy³em w osiemdzie-si¹ty rok ¿ycia i wreszcie zosta³em prawdziwym wojownikiem. S³ysza³em

28

Page 8: Dom lancuhow

najdawniejsze s³owa, szepty, o Wybrañcu, który zjednoczy Teblorów, po³¹czyklany w jedno i poprowadzi je na niziny, by rozpocz¹æ wojnê ludu. Owe szep-ty wyra¿aj¹ obietnicê, a ta nale¿y do mnie.

Niewidoczne ptaki oznajmi³y nadejœcie zmierzchu. By³a pora, by st¹d odejœæ.W wiosce czekali na niego Delum i Bairoth. A tak¿e Dayliss, milcz¹ca, lecz wier-na s³owom, które mia³ od niej us³yszeæ.

Bairoth siê wœcieknie.

***

Wyspa ciep³ego powietrza utrzymywa³a siê na polanie jeszcze d³ugo po odej-œciu Karsy Orlonga. Z miêkkiej, b³otnistej gleby nie znika³y odciski jego kolanoraz obutych w mokasyny stóp, a na surowe oblicza bogów wci¹¿ pada³ blaskopadaj¹cego w dó³ s³oñca, mimo ¿e na sam¹ polanê wype³z³y cienie.

Z ziemi wynurzy³o siê siedem postaci. Skórê mia³y pomarszczon¹ i pokryt¹ciemnobr¹zowymi plamami, miêœnie wyschniête, koœci masywne, a z czerwo-nych jak ochra w³osów skapywa³y krople czarnej, cuchn¹cej stêchlizn¹ wody.Niektórym przybyszom brakowa³o koñczyn, inni stali na roz³upanych, skruszo-nych b¹dŸ rozszarpanych nogach. Jeden z nich nie mia³ ¿uchwy, natomiast le-w¹ koœæ policzkow¹ i lew¹ po³owê czo³a drugiego sp³aszczy³o potê¿ne uderzenie,które zniszczy³o ga³kê oczn¹. Ka¿dy z siedmiu by³ w jakiœ sposób uszkodzony.Niedoskona³y. Wadliwy.

Gdzieœ za skaln¹ œcian¹ kry³a siê szczelnie zawarta jaskinia, która przez wie-le stuleci by³a dla nich grobowcem. Okaza³o siê jednak, ¿e uwiêziono ich w nimjedynie tymczasowo. Nikt siê nie spodziewa³, by mogli powróciæ. Byli zbytuszkodzeni, by móc nadal towarzyszyæ swym kuzynom, zostawiono ich wiêc,zgodnie z obyczajem ich rodzaju. Wyrokiem za przegran¹ by³o porzucenie, unie-ruchomienie na wieki. Jeœli pora¿ka by³a honorowa, nadal œwiadome szcz¹tkizostawiano pod otwartym niebem, gdzie mia³y widok na œwiat zewnêtrzny i znaj-dowa³y ukojenie w obserwacji mijaj¹cych eonów. Tych siedmioro nie zachowa-³o jednak honoru. Dlatego skazano ich na ciemnoœæ grobowca. Nie czuli z tegopowodu goryczy.

Mroczny dar pojawi³ siê póŸniej, spoza ich pogr¹¿onego w ciemnoœciach wiê-zienia. Razem z nim nadesz³a szansa.

Trzeba by³o tylko z³amaæ œluby i przysi¹c wiernoœæ komuœ innemu. Nagrod¹za to mia³y byæ ponowne narodziny i wolnoœæ.

Ich kuzyni oznaczyli miejsce pochówku rzeŸbionymi w skale twarzami. Ka¿-da z nich stanowi³a szydercz¹ podobiznê, spogl¹daj¹c¹ na œwiat niewidz¹cymi

29

Page 9: Dom lancuhow

oczyma. Potem wypowiedzieli imiona winowajców, by dokoñczyæ rytua³u wiê-zi. Imiona te po dziœ dzieñ zalega³y w tym miejscu z si³¹ wystarczaj¹c¹, by wy-paczyæ umys³y szamanów ludu, który schroni³ siê w tych górach oraz na p³a-skowy¿u o staro¿ytnej nazwie Laederon.

Siedmioro siedzia³o bez s³owa i ruchu na polanie, a wokó³ nich zapada³ mrok.Szeœcioro czeka³o, a¿ przemówi jeden, ale jemu siê nie œpieszy³o. Wolnoœæ da-wa³a szalon¹ radoœæ, nawet gdy by³a ograniczona do tej polany. Wkrótce ju¿ skru-sz¹ ostatnie ³añcuchy: krótki zasiêg wzroku wyrzeŸbionych w skale oczu. S³u¿-ba nowemu panu nios³a ze sob¹ obietnicê podró¿y. Mieli na nowo odkryæ ca³yœwiat i zadaæ œmieræ niezliczonym wrogom.

– On jest odpowiedni – odezwa³ siê wreszcie Urual, którego imiê znaczy³oOmsza³a Koœæ i którego Teblorzy znali jako Urugala.

Sin’b’alle – Porost Dla Mchu – która by³a ‘Siballe Nieznalezion¹, nie kry³asceptycyzmu.

– Pok³adasz zbyt wielk¹ wiarê w tych upad³ych Teblorach. Teblorach! Oni nicnie wiedz¹. Nawet nie znaj¹ swego prawdziwego imienia.

– I ciesz siê, ¿e nie znaj¹ – poradzi³ Ber’ok chrapliwym g³osem, dobiegaj¹-cym ze zmia¿d¿onego gard³a. Mia³ skrêcony kark i g³owê skierowan¹ w bok,musia³ wiêc obróciæ ca³e cia³o, by spojrzeæ na skalne urwisko. – Masz zreszt¹w³asne dzieci, Sin’b’alle, i one s¹ powiernikami prawdy. Jeœli chodzi o pozosta-³ych, dla naszych celów lepiej by³oby, gdyby nie przypomnieli sobie zapomnia-nej historii. Ich ignorancja jest dla nas najlepsz¹ broni¹.

– Martwy Jesion mówi prawdê – popar³ go Urual. – Nie uda³oby siê nam takwypaczyæ ich wiary, gdyby byli œwiadomi swego dziedzictwa.

Sin’b’alle wzruszy³a wzgardliwie ramionami.– Ten, który zwie siê Pahlkiem, równie¿ by³... odpowiedni. Twoim zdaniem,

Urualu. Wydawa³ siê godnym kandydatem na wodza moich dzieci. A mimo tozawiód³.

– Nie z w³asnej winy, lecz z naszej – warkn¹³ Haran’alle. – Byliœmy niecier-pliwi, zanadto pewni swych mo¿liwoœci. Zerwanie œlubów ograbi³o nas ze znacz-nej czêœci mocy...

– I co nam da³ w zamian nasz nowy pan, Poro¿e Z Lata? – zapyta³ Thek Ist. –Tylko w¹t³¹ stru¿kê.

– A czego siê spodziewa³eœ? – skontrowa³ cicho Urual. – Dopiero wraca dosi³ po swych przejœciach, tak samo jak my.

– Wierzysz wiêc, Omsza³a Koœci, ¿e ten wnuk Pahlka utoruje nam drogê kuwolnoœci? – odezwa³a siê Emroth. Jej g³os by³ g³adki jak jedwab.

– Wierzê.

30

Page 10: Dom lancuhow

– A jeœli znowu spotka nas rozczarowanie?– Zaczniemy od nowa. Z dzieckiem Bairotha w macicy Dayliss.– Kolejne stulecie czekania! – syknê³a Emroth. – Niech szlag trafi tych d³u-

gowiecznych Teblorów!– Sto lat to nic...– Nic, a zarazem wszystko, Omsza³a Koœci! Doskonale wiesz, co mam na

myœli.Urual przyjrza³ siê kobiecie, któr¹ trafnie zwano Zêbatym Szkieletem. Przy-

pomnia³ sobie jej jednopochwycon¹ postaæ, której g³ód by³ niezaprzeczaln¹ przy-czyn¹ ich pradawnej pora¿ki.

– Powróci³ rok mojego imienia – oznajmi³. – Kto spoœród nas zaprowadzi³ te-blorski klan po naszej œcie¿ce tak daleko, jak ja? Ty, Zêbaty Szkielecie? PorostDla Mchu? Noga Z W³óczni?

Nikt siê nie odezwa³.Wreszcie z ust Martwego Jesiona wydoby³ siê dŸwiêk, który mo¿na by³o uznaæ

za œmiech.– Jesteœmy cisi jak Czerwony Mech. Droga przed nami siê otworzy. Tak obie-

ca³ nasz nowy pan. Jego moc powraca. Wybrany przez Uruala wojownik ju¿ w tejchwili prowadzi w swym ³añcuchu zabójcy dwadzieœcia dusz. I to teblorskich.Pamiêtajcie te¿, ¿e Pahlk wyruszy³ w drogê sam, a Karsa bêdzie mia³ za towa-rzyszy dwóch straszliwych wojowników. Gdyby zgin¹³, zostanie jeszcze Bairothalbo Delum.

– Bairoth jest stanowczo za sprytny – warknê³a Emroth. – Przypomina synaPahlka, swego wuja. Co gorsza, jego ambicje dotycz¹ tylko w³asnej osoby. Uda-je, ¿e pod¹¿a za Kars¹, ale w rzeczywistoœci trzyma rêkê na jego plecach.

– A ja z kolei na jego – wyszepta³ Urual. – Zapada ju¿ noc. Musimy wróciædo grobowca. – Pradawny wojownik odwróci³ siê. – Zêbaty Szkielecie, trzymajsiê blisko dziecka w macicy Dayliss.

– W³aœnie w tej chwili karmiê j¹ piersi¹ – oznajmi³a Emroth.– To dziewczynka?– Tylko w ciele. To, co ukszta³tujê w jej wnêtrzu, nie bêdzie dziewczynk¹ ani

dzieckiem.– Znakomicie.Siedem postaci wróci³o do ziemi, gdy tylko na niebie rozb³ys³y pierwsze gwia-

zdy. Rozb³ys³y i spojrza³y na polanê, na której nie by³o bogów. Na której nigdynie by³o ¿adnych bogów.

***

31

Page 11: Dom lancuhow

Wioska le¿a³a na kamienistym brzegu rzeki nosz¹cej nazwê Laderii. Jej rw¹-cy, lodowaty nurt sp³ywa³ z gór, rzeŸbi¹c g³êbok¹ dolinê, która przecina³a igla-sty bór, a potem kierowa³ siê ku jakiemuœ odleg³emu morzu. Budynki mia³ypodwaliny z g³azów, a œciany z grubo ciosanych cedrów. Ich zaokr¹glone, kry-te grub¹ strzech¹ dachy porasta³ mech. Wzd³u¿ brzegów ustawiono stojaki, naktórych pe³no by³o susz¹cych siê, pokrajanych w paski ryb. Za w¹sk¹ zas³on¹lasu kry³y siê polany, które wyr¹bano, by stworzyæ pastwiska dla koni.

Przez podnosz¹c¹ siê miêdzy drzewami mg³ê mo¿na ju¿ by³o wypatrzyæ mi-gotliwy blask ognisk. Karsa dotar³ do domu ojca, mijaj¹c oko³o tuzina koni, któ-re sta³y na polanie, spokojnie i bezg³oœnie. Jedyne zagro¿enie dla nich stanowilirabusie, gdy¿ te olbrzymie zwierzêta hodowano na zabójców i górskie wilki daw-no ju¿ nauczy³y siê ich unikaæ. Od czasu do czasu z gór schodzi³ niedŸwiedŸo rdzawej kryzie, ale dzia³o siê to na ogó³ w okresie tar³a ³ososi i bestie nie by-³y wtedy zainteresowane rzucaniem wyzwania koniom, psom z wioski ani jejnieustraszonym wojownikom.

Synyg przebywa³ w korralu s³u¿¹cym do tresury. Czesa³ Havoka, swojego naj-lepszego rumaka. Zbli¿aj¹c siê Karsa wyczuwa³ ciep³o cia³a zwierzêcia, choæby³o ono jedynie czarn¹ plam¹ w ciemnoœci.

– Czerwonooki nadal pozostaje na swobodzie – warkn¹³ Karsa. – Czy niechcesz nic zrobiæ dla syna?

Jego ojciec nie przestawa³ czesaæ Havoka.– Czerwonooki jest za m³ody na tak d³ug¹ podró¿. Jak ju¿ mówi³em...– Ale to mój koñ i pojadê na nim.– Nie. Brak mu niezale¿noœci i nie towarzyszy³ jeszcze wierzchowcom Bai-

rotha i Deluma. Bêdziesz jak cierñ dla jego nerwów.– Mam wiêc iœæ na piechotê?– Dam ci Havoka, synu. Noc¹ trochê go rozrusza³em i nie zdj¹³em mu uzdy.

IdŸ po ekwipunek, nim koñ zanadto ostygnie.Karsa milcza³. Prawdê mówi¹c, by³ zdumiony. Odwróci³ siê i ruszy³ w stro-

nê domu. Ojciec zawiesi³ jego sakwê na belce kalenicy obok drzwi, ¿eby nieprzemok³a. Obok niej wisia³ na szelkach miecz z krwawego drewna. Naoliwio-no go, a na szerokiej klindze namalowano œwie¿¹ farb¹ god³o wojenne Urydów.Karsa wzi¹³ orê¿ i za³o¿y³ szelki, tak by opleciona skór¹ rêkojeœæ oburêcznegomiecza stercza³a mu nad lewym barkiem. Sakwa pojedzie na k³êbie Havoka,przytroczona do pasa strzemion, choæ wiêksz¹ czêœæ ciê¿aru bêd¹ dŸwiga³y ko-lana Karsy.

W sk³ad teblorskiego rzêdu dla konia nie wchodzi³o siod³o. Wojownik jecha³na oklep, z nogami w wysokich strzemionach, tak ¿e wiêksza czêœæ jego ciê¿aru

32

Page 12: Dom lancuhow

spoczywa³a tu¿ za k³êbem wierzchowca. Wœród pochodz¹cych z nizin ³upów by-³y siod³a, lecz gdy za³o¿ono je mniejszym nizinnym koniom, okaza³o siê, ¿e prze-nosz¹ ciê¿ar jeŸdŸca znacznie do ty³u. Prawdziwy rumak powinien mieæ zad swo-bodny, by móc wykonywaæ szybkie kopniêcia. Co wiêcej, wojownik musia³os³aniaæ szyjê i g³owê wierzchowca mieczem, a jeœli zasz³a taka potrzeba, rów-nie¿ chronionymi przez naramienniki przedramionami.

Karsa wróci³ do oczekuj¹cego przy Havoku ojca.– Bairoth i Delum czekaj¹ na ciebie u brodu – oznajmi³ Synyg.– A Dayliss?– Dayliss pob³ogos³awi³a Bairotha, gdy tylko poszed³eœ do Twarzy w Skale –

odpowiedzia³ Synyg pozbawionym wyrazu g³osem. Karsa nie widzia³ jego ukry-tej w mroku twarzy.

– Bairotha?– Tak.– Chyba Ÿle j¹ oceni³em – przyzna³ Karsa, walcz¹c z nieznanym mu dot¹d uci-

skiem w gardle.– Nic w tym dziwnego. Przecie¿ jest kobiet¹.– A ty, ojcze? Czy udzielisz mi swego b³ogos³awieñstwa?Synyg wrêczy³ Karsie pojedyncz¹ wodzê i odwróci³ wzrok.– Pahlk ju¿ to uczyni³. Niech to ciê zadowoli.– Pahlk nie jest moim ojcem!Synyg znieruchomia³ w ciemnoœci. Wydawa³o siê, ¿e zastanawia siê przez

chwilê.– To prawda, nie jest – przyzna³.– Czyli, ¿e mnie pob³ogos³awisz?– A co w³aœciwie mia³bym pob³ogos³awiæ, synu? Siedmiu Bogów, którzy s¹

fa³szem? Chwa³ê, która jest pusta? Czy ucieszê siê, gdy bêdziesz zabija³ dzie-ci? Czy uraduj¹ mnie trofea, które przytroczysz sobie do pasa? Mój ojciec, Pahlk,chcia³by odœwie¿yæ blask swej m³odoœci. Osi¹gn¹³ ju¿ ten wiek. Jak brzmia³ys³owa jego b³ogos³awieñstwa, Karso? Czy ¿yczy³ ci, byœ zaæmi³ jego czyny? Nies¹dzê. Rozwa¿ starannie jego s³owa. Podejrzewam, ¿e przekonasz siê, i¿ s³u¿y-³y raczej jemu ni¿ tobie.

– „Pahlk, odkrywca œcie¿ki, któr¹ pod¹¿ysz, b³ogos³awi tw¹ podró¿“. Takbrzmia³y jego s³owa.

Synyg milcza³ przez moment, a gdy siê odezwa³, syn wyczu³ w tonie jego g³o-su cieñ smutnego uœmiechu, którego nie móg³ zobaczyæ.

– A nie mówi³em?– Matka by mnie pob³ogos³awi³a – warkn¹³ Karsa.

33

Page 13: Dom lancuhow

– Taka ju¿ dola matki. Ale uczyni³aby to z ciê¿kim sercem. IdŸ ju¿, synu. Cze-kaj¹ na ciebie towarzysze.

Karsa warkn¹³ ze z³oœci¹ i wskoczy³ na szeroki grzbiet rumaka. Havok od-wróci³ g³owê, czuj¹c ciê¿ar nieznanego jeŸdŸca, po czym prychn¹³ donoœnie.

– On nie lubi nosiæ gniewu – dobieg³ z mroku g³os Synyga. – Uspokój siê,synu.

– Co za po¿ytek z bojowego rumaka, który boi siê gniewu? Havok bêdzie siêmusia³ przyzwyczaiæ do nowego pana.

Karsa prze³o¿y³ nogê przez koñski grzbiet i szarpniêciem za wodzê zawróci³zgrabnie wierzchowca. Skin¹³ d³oni¹, w której trzyma³ wodzê, i koñ ruszy³ pro-wadz¹c¹ do wioski œcie¿k¹.

Sta³y przy niej cztery krwawe s³upy, upamiêtniaj¹ce z³o¿one w ofierze rodzeñ-stwo Karsy. W przeciwieñstwie do innych Synyg niczym nie ozdobi³ rzeŸbio-nych pali. Wyry³ na nich tylko znaki sk³adaj¹ce siê na imiona trzech synów i jed-nej córki, których oddano Twarzom w Skale, i rozla³ odrobinê krewniaczej krwi,która nie przetrwa³a pierwszego deszczu. Nie by³o tu warkoczy owiniêtych wo-kó³ wysokich jak mê¿czyzna s³upów zwieñczonych zszytymi sznurem z jelitpióropuszami. Zwietrza³e drewno pokrywa³y jedynie pn¹cza, a têpe szczyty by-³y usmarowane ptasimi odchodami.

Karsa uwa¿a³, ¿e jego rodzeñstwo zas³uguje na lepsze upamiêtnienie. Gdynadejdzie pora ataku, bêdzie pamiêta³ imiona wszystkich czworga, by wykrzy-kiwaæ je w chwili zabójstwa. Kiedy nadejdzie ów czas, jego g³os stanie siê ichg³osem. Zbyt d³ugo ju¿ cierpieli z powodu ojcowskiego zaniedbania.

Œcie¿ka sta³a siê szersza. Z obu stron ogranicza³y j¹ stare pniaki oraz niski ja-³owiec. Przed sob¹ widzia³ czerwony blask ogni wioski oraz mroczne, przysa-dziste, sto¿kowate domostwa spowite k³êbami dymu. Obok jednego z do³ów naogieñ czeka³y dwie dosiadaj¹ce koni postacie. Trzecia, piesza, sta³a nieco z bo-ku, owiniêta w futra.

Dayliss. Pob³ogos³awi³a Bairotha Gilda, a teraz przysz³a siê z nim po¿egnaæ.Karsa podjecha³ do nich, zmuszaj¹c Havoka do zwolnienia kroku. By³ wo-

dzem i zamierza³ daæ wyraz tej prawdzie. W koñcu Bairoth i Delum czekali naniego. I który z nich trzech poszed³ do Twarzy w Skale? Dayliss pob³ogos³awi-³a podw³adnego. Czy¿by Karsa otoczy³ siê zbyt wysok¹ barier¹? Taka jednakby³a dola tych, którzy dowodzili. Z pewnoœci¹ to rozumia³a. Jej zachowanie niemia³o sensu.

Bez s³owa zatrzyma³ rumaka przed nimi.Bairoth by³ masywniej zbudowany od Karsy, choæ nie tak wysoki jak on, czy

nawet jak Delum. Dawno ju¿ zda³ sobie sprawê, ¿e przypomina niedŸwiedzia,

34

Page 14: Dom lancuhow

i zacz¹³ œwiadomie naœladowaæ to zwierzê. Zako³ysa³ ramionami, jakby chcia³je rozluŸniæ przed podró¿¹, i uœmiechn¹³ siê szeroko.

– Zaczynasz od œmia³ego czynu, bracie – zagrzmia³ basem. – Ukrad³eœ koniaw³asnemu ojcu.

– Nie ukrad³em go, Bairoth. Synyg da³ mi Havoka wraz ze swym b³ogos³a-wieñstwem.

– Chyba mamy noc cudów. A czy Urugal wyszed³ ze ska³y, by poca³owaæ ciêw czo³o, Karso Orlong?

Dayliss ¿achnê³a siê na te s³owa.– Gdyby rzeczywiœcie zst¹pi³ na ziemiê œmiertelników, zasta³by u swych stóp

tylko jednego z naszej trójki.Karsa nie odpowiedzia³ ani s³owem na sarkazm towarzysza. Skierowa³ po-

woli spojrzenie na Dayliss.– Pob³ogos³awi³aœ Bairotha?Wzruszy³a lekcewa¿¹co ramionami.– ¯al mi, ¿e straci³aœ odwagê – oznajmi³ Karsa.Spojrza³a nañ z nag³¹ furi¹.Wojownik uœmiechn¹³ siê i spojrza³ na Bairotha i Deluma.– „Gwiazdy zataczaj¹ kr¹g. Ruszajmy“.Bairoth zignorowa³ te s³owa. Zamiast udzieliæ rytualnej odpowiedzi, warkn¹³:– Nierozs¹dnie post¹pi³eœ, mszcz¹c siê na niej za sw¹ zranion¹ dumê. Gdy

wrócimy, Dayliss zostanie moj¹ ¿on¹. Uderzaj¹c j¹, uderzasz mnie.Karsa znieruchomia³.– Ale¿, Bairoth – zacz¹³ cichym, g³adkim g³osem – uderzam, kogo zechcê.

Brak odwagi mo¿e siê szerzyæ jak zaraza. Czy jej b³ogos³awieñstwo okaza³o siêdla ciebie kl¹tw¹? Jestem wodzem wojennym. Zachêcam ciê, byœ rzuci³ mi wy-zwanie teraz, nim jeszcze opuœcimy dom.

Bairoth zgarbi³ siê i pochyli³ do przodu.– To nie brak odwagi – wychrypia³ – powstrzymuje moj¹ rêkê, Karso Orlong...– S³yszê to z radoœci¹. „Gwiazdy zataczaj¹ kr¹g. Ruszajmy“.Bairoth skrzywi³ siê, z³y, ¿e mu przerwano. Chcia³ dodaæ coœ jeszcze, ale siê

powstrzyma³. Uœmiechn¹³ siê uspokojony, zerkn¹³ na Dayliss i skin¹³ g³ow¹, jak-by ³¹czy³a ich jakaœ tajemnica.

– „Gwiazdy zataczaj¹ kr¹g. ProwadŸ nas, wodzu wojenny, ku chwale“ – za-intonowa³.

– „Gwiazdy zataczaj¹ kr¹g. ProwadŸ nas, wodzu wojenny, ku chwale“ – po-wtórzy³ po nim Delum, który dot¹d przygl¹da³ siê temu wszystkiemu bez s³o-wa, z pozbawion¹ wyrazu twarz¹.

35

Page 15: Dom lancuhow

Trzej wojownicy przejechali przez wioskê. Karsa prowadzi³, a dwaj pozostalipod¹¿ali za nim. Starsi plemienia byli przeciwni tej wyprawie, nikt wiêc nie przy-szed³ ich po¿egnaæ. Karsa wiedzia³ jednak, ¿e wszyscy s³ysz¹ ciê¿ki, g³uchy tê-tent kopyt ich rumaków i ¿e pewnego dnia bêd¹ sobie czynili wyrzuty, i¿ nie wi-dzieli ich odjazdu. Bez wzglêdu na wszystko, ¿a³owa³, ¿e nie by³o ¿adnegoœwiadka oprócz Dayliss. Nawet Pahlk siê nie pojawi³.

Mimo to mam wra¿enie, ¿e ktoœ nas obserwuje. Byæ mo¿e Siedmiu. Urugalwzniós³ siê ku gwiazdom i mknie z pr¹dem ich krêgu, spogl¹daj¹c na nas z góry.Wys³uchaj mnie, Urugalu! Karsa Orlong zabije dla ciebie tysi¹c dzieci! Z³o¿yu twych stóp tysi¹c dusz!

Nieopodal jakiœ pies jêkn¹³ przez sen, ale siê nie obudzi³.

***

Po pó³nocnej stronie doliny, nad wiosk¹, na samym skraju lasu, sta³o dwu-dziestu trzech milcz¹cych œwiadków odjazdu Karsy Orlonga, Bairotha Gildai Deluma Thorda. Widmowe postacie rysowa³y siê niewyraŸnie w mroku podszerokolistnymi drzewami. Czeka³y bez ruchu jeszcze przez d³ugi czas po tym,jak trzej wojownicy zniknêli im z oczu na wschodnim trakcie.

W ich ¿y³ach p³ynê³a krew Urydów, lecz zostali z³o¿eni przez plemiê w ofie-rze. Wszyscy byli spokrewnieni z Kars¹, Bairothem albo Delumem. Ka¿degoz nich w czwartym miesi¹cu ¿ycia oddano Twarzom w Skale. Matki po³o¿y³yich na polanie o zachodzie s³oñca, ofiarowa³y Siedmiu. Dzieci znika³y przed œwi-tem. Wszystkie trafia³y w objêcia nowej matki.

Stawa³y siê dzieæmi ‘Siballe, ‘Siballe Nieznalezionej, jedynej spoœród Sied-miu, która nie mia³a w³asnego plemienia. Dlatego stworzy³a je dla siebie, tajem-ne plemiê powsta³e z szeœciu pozosta³ych. Ka¿dego informowa³a o jego pocho-dzeniu, by zachowali wiêŸ ³¹cz¹c¹ ich z niez³o¿onymi w ofierze krewniakami.Mówi³a im równie¿ o ich szczególnym celu, przeznaczeniu, które nale¿a³o wy-³¹cznie do nich.

Zwa³a ich Znalezionymi i sami siebie równie¿ znali pod tym mianem, któreby³o nazw¹ ich ukrytego plemienia. Mieszkali w ukryciu poœród kuzynów. Niktw szeœciu plemionach nawet sobie nie wyobra¿a³, ¿e mog¹ istnieæ. Wiedzieli, ¿eniektórzy mog¹ coœ podejrzewaæ, ale na podejrzeniach siê koñczy³o. Mê¿czy-Ÿni tacy, jak Synyg, ojciec Karsy, który traktowa³ ¿a³obne krwawe s³upy z obo-jêtnoœci¹ albo wrêcz wzgard¹, z regu³y nie stanowili powa¿nego zagro¿enia, nie-kiedy jednak ryzyko by³o realne i konieczne stawa³y siê drastyczne kroki. Takby³o w przypadku matki Karsy.

36

Page 16: Dom lancuhow

Dwudziestu trzech Znalezionych, którzy obserwowali pocz¹tek podró¿y wo-jowników ukryci miêdzy drzewami, by³o braæmi i siostrami Karsy, Bairotha al-bo Deluma, lecz jednoczeœnie byli dla nich obcy, choæ w tej chwili ów szczegó³wydawa³ siê ma³o istotny.

– Jeden powróci – zapowiedzia³ najstarszy brat Bairotha.BliŸniacza siostra Deluma w odpowiedzi wzruszy³a ramionami.– Bêdziemy wiêc czekali na jego powrót – stwierdzi³a.– Zaiste, bêdziemy.Wszyscy Znalezieni mieli jeszcze jedn¹ wspóln¹ cechê. ‘Siballe naznacza³a

swe dzieci straszliw¹ blizn¹, zrywaj¹c cia³o i miêœnie po lewej stronie od skro-ni a¿ po ¿uchwê. Uszkodzone w ten sposób twarze mia³y znacznie zmniejszo-n¹ zdolnoœæ wyra¿ania uczuæ; ich lewe po³owy na zawsze zamar³y w grymasieprzypominaj¹cym wyraz permanentnej trwogi. Z jakiegoœ dziwnego powoduowo fizyczne uszkodzenie pozbawia³o równie¿ intonacji ich g³osy – albo mo¿eto bezbarwny g³os ‘Siballe odciska³ na nich swój wp³yw.

Pozbawione intonacji s³owa nadziei nawet dla ich uszu brzmia³y fa³szywie.Wystarczy³o to, by uciszyæ tego, który przemówi³.

Jeden powróci.Byæ mo¿e.

***

Drzwi otworzy³y siê nagle za plecami Synyga, który nie przesta³ mieszaægotuj¹cego siê nad ogniem gulaszu. Us³ysza³ cichy charkot, pow³óczenie no-g¹, stukot laski uderzaj¹cej o framugê. Potem pad³o ochryp³e, pe³ne wyrzutupytanie:

– Czy pob³ogos³awi³eœ syna?– Da³em mu Havoka, ojcze.– Dlaczego?Pahlk zdo³a³ w jakiœ sposób nasyciæ to jedno s³owo wzgard¹, niesmakiem

i podejrzliwoœci¹ jednoczeœnie.Synyg nadal siê nie odwraca³. S³ucha³, jak jego ojciec wlecze siê ze straszli-

wym wysi³kiem ku krzes³u stoj¹cemu najbli¿ej paleniska.– Havok zas³ugiwa³ na ostatni¹ walkê, a wiedzia³em, ¿e ja mu jej nie dam.– Tak jak myœla³em. – Pahlk usiad³ ze stêkniêciem na krzeœle. – Zrobi³eœ to

dla konia, nie dla syna.– Mo¿e coœ zjesz? – zapyta³ Synyg.– Nie odmówiê ci tego gestu.

37

Page 17: Dom lancuhow

Synyg pozwoli³ sobie na gorzki uœmieszek. Wyj¹³ drug¹ miskê i postawi³ j¹obok swojej.

– On zrówna³by z ziemi¹ górê, ¿ebyœ tylko ruszy³ siê ze swego siennika –warkn¹³ Pahlk.

– Tego, co robi, nie robi dla mnie, ojcze, tylko dla ciebie.– Uwa¿a, ¿e wy³¹cznie najwiêksza mo¿liwa chwa³a pozwoli mu osi¹gn¹æ to,

co konieczne. Zmazaæ hañbê, któr¹ jesteœ ty, Synygu. Jesteœ kar³owatym krzewem,który wyrós³ miêdzy dwoma potê¿nymi drzewami, dzieckiem jednego, a ojcemdrugiego z nich. Dlatego w³aœnie wyci¹ga³ rêkê do mnie. Czy gryziesz siê i za-martwiasz w cieniu miêdzy Kars¹ a mn¹? No có¿, wybór zawsze nale¿a³ do ciebie.

Synyg nape³ni³ obie miski i wyprostowa³ siê, by jedn¹ wrêczyæ ojcu.– Blizna, któr¹ zaros³a stara rana, nic nie czuje – stwierdzi³.– Nieczu³oœæ nie jest cnot¹.Synyg usiad³ z uœmiechem na drugim krzeœle.– Opowiedz mi jak¹œ historiê, ojcze, tak jak robi³eœ to kiedyœ. W dniach po

twoim triumfie. Raz jeszcze opowiedz mi o dzieciach, które zabi³eœ. O kobie-tach, które powali³eœ. O p³on¹cych domostwach, ryku byd³a i beczeniu owiecgin¹cych w p³omieniach. Chcê znowu ujrzeæ w twych oczach odbicie tego ognia.Rozpal go na nowo, ojcze.

– Synu, gdy wspominasz tamte dni, s³yszê tylko tê cholern¹ babê.– Jedz, ojcze, bo inaczej obrazisz mnie i mój dom.– Zjem.– Zawsze by³eœ sumiennym goœciem.– Nie inaczej.Obaj mê¿czyŸni nie powiedzieli ju¿ ani s³owa, dopóki nie skoñczyli posi³ku.

Potem Synyg odstawi³ miskê. Wsta³, uniós³ naczynie, z którego jad³ Pahlk, od-wróci³ siê i cisn¹³ je w ogieñ.

Jego ojciec wyba³uszy³ oczy.Synyg przeszy³ go groŸnym spojrzeniem.– ¯aden z nas nie do¿yje chwili powrotu Karsy. £¹cz¹cy nas most zosta³ ze-

rwany. Jeœli jeszcze kiedyœ przyjdziesz do mych drzwi, zabijê ciê, ojcze.Wyci¹gn¹³ rêce, podniós³ Pahlka na nogi, pchn¹³ prychaj¹cego ze z³oœci¹ starca

ku drzwiom i bezceremonialnie wyrzuci³ go na dwór. Laska pofrunê³a w œlad za nim.

***

Wêdrowali starym szlakiem, który bieg³ równolegle do grzbietu gór. Tu i ów-dzie blokowa³y go osypiska pozosta³e po dawnych skalnych lawinach, które

38

Page 18: Dom lancuhow

unios³y ze sob¹ jod³y i cedry ku le¿¹cym ni¿ej dolinom. Na g³azach wyros³y krze-wy i szerokolistne drzewa, utrudniaj¹ce przejœcie. Dwa dni i trzy noce drogi przednimi le¿a³y ziemie Rathydów, a ze wszystkich teblorskich plemion to z Rathy-dami Urydowie wojowali najczêœciej. Napady i okrutne morderstwa po³¹czy³yoba plemiona motkiem nienawiœci, który ci¹gn¹³ siê ca³e stulecia w przesz³oœæ.

Karsa bynajmniej nie zamierza³ przemkn¹æ siê niepostrze¿enie przez tereny na-le¿¹ce do Rathydów. Planowa³ utorowaæ sobie krwaw¹ œcie¿kê, pomœciæ prawdzi-we i urojone zniewagi, a tak¿e dodaæ do swej kolekcji dwadzieœcia lub wiêcej te-blorskich dusz. Œwietnie wiedzia³, ¿e dwaj pod¹¿aj¹cy za nim wojownicy s¹dz¹,i¿ ich podró¿ bêdzie pe³na ukrywania siê i forteli. W koñcu by³o ich tylko trzech.

Ale jest z nami Urugal. Nasta³a jego pora. I w jego imiê oznajmimy sw¹ obe-cnoœæ, znacz¹c j¹ krwi¹. Brutalnie obudzimy szerszenie w ich gnieŸdzie. Rathy-dowie poznaj¹ imiê Karsy Orlonga i naucz¹ siê go baæ. A po nich równie¿ Su-nydowie.

Rumaki st¹pa³y ostro¿nie po luŸnym osypisku pozosta³ym po niedawnej skal-nej lawinie. Ostatnia zima by³a bardzo œnie¿na. Karsa w ca³ym swym ¿yciu niewidzia³ takich iloœci œniegu. Na d³ugo przed tym, nim Twarze w Skale przebu-dzi³y siê, by objawiæ starszym w snach i podczas transów, ¿e pokona³y dawneduchy Teblorów i ¿¹daj¹ teraz ho³dów, na d³ugo przed tym, nim zdobywanie nie-przyjacielskich dusz zajê³o pierwsze miejsce wœród aspiracji ich ludu, duchami,które w³ada³y krain¹ i jej mieszkañcami, by³y koœci ze ska³y, cia³o z gleby, w³o-sy i futro z lasów i ³¹k, a ich oddech by³ zmieniaj¹cym siê z ka¿d¹ por¹ rokuwiatrem. Zima przychodzi³a i odchodzi³a, wywo³uj¹c wysoko w górach gwa³-towne burze – odbicie wysi³ków tocz¹cych ze sob¹ wieczn¹ wojnê duchów. La-to i zima by³y jak jedno: nieruchome i suche, ale to pierwsze zdradza³o oznakiwyczerpania, natomiast zima przynosi³a ze sob¹ niepewny, lodowaty pokój. Dla-tego Teblorzy traktowali lato z sympati¹ nale¿n¹ zmêczonym walk¹ duchom, na-tomiast zim¹ gardzili za s³aboœæ jej ascendentnych wojowników, gdy¿ iluzja po-koju nie ma ¿adnej wartoœci.

Zosta³o jeszcze niespe³na dwadzieœcia dni wiosny. Czêstotliwoœæ i furia na-wa³nic s³ab³y. Choæ Twarze w Skale ju¿ przed wiekami unicestwi³y dawne du-chy, a im samym up³yw pór roku wydawa³ siê obojêtny, Karsa wyobra¿a³ sobiepo cichu, ¿e on i jego dwaj towarzysze s¹ zwiastunami ostatniej burzy. Ich mie-cze z krwawego drewna stan¹ siê dla niespodziewaj¹cych siê ataku Rathydówi Sunydów echem starodawnego gniewu.

Zostawili za sob¹ osypisko. Œcie¿ka schodzi³a zakolami do p³ytkiej doliny.Rozci¹gaj¹ca siê w niej górska ³¹ka lœni³a jasno w blasku popo³udniowegos³oñca.

39

Page 19: Dom lancuhow

– Powinniœmy rozbiæ obóz na drugim koñcu tej doliny, wodzu wojenny – ode-zwa³ siê jad¹cy za plecami Karsy Bairoth. – Konie potrzebuj¹ odpoczynku.

– Byæ mo¿e twój koñ go potrzebuje, Bairoth – warkn¹³ Karsa. – DŸwigasz naswych koœciach zbyt wiele nocy spêdzonych na ucztowaniu. Mam nadziejê, ¿eta wyprawa znowu zrobi z ciebie wojownika. Twoje plecy za czêsto ostatnio spo-czywa³y na s³omie.

Kiedy Dayliss ciê dosiada³a.Bairoth rozeœmia³ siê, lecz nie odpowiedzia³ ani s³owem.– Mój koñ równie¿ potrzebuje odpoczynku, wodzu wojenny – zawo³a³ Delum. –

Ta ³¹ka œwietnie siê nadaje na obozowisko. S¹ tu królicze nory. Zastawiê sid³a.Karsa wzruszy³ ramionami.– Widzê, ¿e muszê taszczyæ za sob¹ dwa ciê¿kie ³añcuchy. Og³uszy³y mnie

bojowe okrzyki waszych ¿o³¹dków. Niech i tak bêdzie. Rozbijmy obóz.

***

Nie mogli paliæ ognisk, zjedli wiêc na surowo z³apane przez Deluma króliki.W dawnych czasach taka uczta by³aby ryzykowna, gdy¿ króliki czêsto przenosi³ychoroby – na ogó³ œmiertelne dla Teblorów – które zabija³a tylko wysoka tempera-tura. Ale od czasu nadejœcia Twarzy w Skale cz³onkowie plemion nie chorowaliju¿ na nic. Co prawda, nadal zdarza³ siê wœród nich ob³êd, lecz takie przypadki niemia³y nic wspólnego z tym, co jedli albo pili. Starsi t³umaczyli, ¿e brzemiona na-k³adane przez Siedmiu okazywa³y siê niekiedy zbyt ciê¿kie. Umys³ musi byæ sil-ny, a si³ê znajdowa³o siê w wierze. Dla s³abego mê¿czyzny, który zna³ zw¹tpie-nie, regu³y i rytua³y mog³y staæ siê klatk¹, a brak wolnoœci prowadzi³ do szaleñstwa.

Usiedli wokó³ wykopanego przez Deluma ma³ego do³ka, do którego wrzu-cali królicze koœci. Podczas posi³ku nie mówili wiele. Niebo nad ich g³owamitraci³o powoli kolor, a gwiazdy zaczê³y zataczaæ swój kr¹g. Karsa s³ucha³ w gê-stniej¹cym mroku, jak Bairoth wysysa królicz¹ czaszkê. Zawsze koñczy³ jeœæostatni i nigdy nic nie zostawia³. Nastêpnego dnia obgryzie nawet cienk¹ war-stwê t³uszczu z wewnêtrznej powierzchni skóry. Wreszcie Bairoth cisn¹³ opró¿-nion¹ czaszkê do do³u i usiad³, oblizuj¹c palce.

– Zastanawia³em siê nad kwesti¹ czekaj¹cej nas drogi przez ziemie Rathydówi Sunydów – odezwa³ siê Delum. – Nie powinniœmy wêdrowaæ œcie¿kami, naktórych bêdzie nas mo¿na dostrzec na tle nieba albo nawet go³ej ska³y. Znaczyto, ¿e musimy wybieraæ ni¿ej po³o¿one szlaki, ale te z kolei prowadz¹ bli¿ej obo-zów. Uwa¿am, ¿e od tej chwili powinniœmy wêdrowaæ noc¹.

Bairoth skin¹³ g³ow¹.

40