Zielony dom

20
Mario Llosa Vargas Ziel o ny Dom

description

Mario Vargas Llosa: Zielony dom Pewnego dnia w andyjskiej miejscowości pojawia się dziwny nieznajomy. Kupuje ziemię, a dom, który zbuduje - pomaluje na zielono. Tubylców zaskakuje obszerny salon i sześć małych pokoików na górze, a także zamówione wyposażenie składające się z tuzina łóżek, sześciu umywalek, sześciu luster i tyluż nocników. Pojawiają się podejrzenia i plotki, aż pewnego dnia ksiądz García zagrzmi podczas niedzielnej mszy, że nad Piurą unosi się moralne zagrożenie. Jednak to, co dla jednych jest symbolem zła i celem świętej wojny, dla innych przybytkiem zakazanych uciech, a dla wielu zwykłą knajpą, dla dwojga ludzi stanie się azylem wielkiej miłości.

Transcript of Zielony dom

Page 1: Zielony dom

Pewnego dnia w andyjskiej miejscowości po-jawia się dziwny nieznajomy. Kupuje ziemię, a dom, który buduje – maluje na zielono. Tubylców zaskakuje obszerny salon i sześć małych pokoików na górze, a także zamó-wione wyposażenie składające się z tuzina łóżek, sześciu umywalek, sześciu luster i tyluż nocników. Pojawiają się podejrzenia i plotki, aż pewnego dnia ksiądz García zagrzmi pod-czas niedzielnej mszy, że nad Piurą unosi się moralne zagrożenie. Jednak to, co dla jed-nych jest symbolem zła i celem świętej wojny, dla innych przybytkiem zakazanych uciech, a dla wielu zwykłą knajpą, dla dwojga ludzi stanie się azylem wielkiej miłości.

Cena detal. 37,90 zł

więwięwięwięwięwięwięwięwięwiiwiięwięwięwięwięwięwięwięęięięwięwięwięwięwięwięięwięwwięwiwięwięwiwiwwwwięwięwięwięwięiiwięwięwięwięwięwięięwiwięwwiwięwięwięwięwięwięwięwięiwiwięięwięwięwięwięwięwięwięwięwięwwięwięwwiwiwięwięięwiwiwięięwięwięięwięwięwięwięwiwięwwięwięwięwięwięwięiwięwięwięęwięwięwięwięwięwwięwięwięiwiwięwięwięwięwięwięwiwięwięwięwięiwięęęwięwięwięwwwiwwięwwwięwiwięwięwięwięwięwięwięwięwwwwwwwwwiwięęwięwięwięwięwięwwwięwwwwięwwwięwwwięwięwwięęęwięwięwięwięęwięwwwwwwięwięwwiwiięięwięwięwięwwięwięwiwwięwwwięwięwiiwięwięwięwięwwwięwwwwiięwięwwwwwwięwięwięwięiwiwięwięwwięwięwwięwwwwwwwięwiwięwwiwięęęwwwwwiwwwwwwiw ęęwwwiwwwięęęęęęęęęęęęęęcejcejcecejcejcejcejcecejcecejcejcejcejejcejcejcececececejcejcejcejcejcejejcejcecejcejcejcejccecejecejcejejcejcejcejcejceccecejcececejceeejejcejcejcecejejejejcejcecejcejcejcejejcejceejejcejcejcejcecejcejcejcejcecejcejcejecejjjcejejejcejcejcejcejecejcejcejcejcejjjejceejcecejjejcejejcccejccejceeejcejjjjcejccejcecejcceejceecejcejjcejcececcceeecejeejjjccejcejcejcejcccccejcejeeeejcejeecejeejcejcejcejejeeejjcceecejeceeeeejcejcecejcejceejjejecejeeejjjjjjjjj nnannanannnaanaanananannananananananannananaananananannaaaaaanannanannannnnnananaaaaaaanaanannnnanannnnnannaaaaaaannnnnnnanaaaaaaanaannnnananannanaaaaaaanannnnannnannnanaaaanaaaaaannannnnaaanaaannnnnanaaaaaaaannnnnnanaaaananananannnnnnaaaaaaannannnnanaaaaannnnannnnnaaaannnnaaaannnanaaaannnaaannnaaannnaaaaaannaaaa: w: w: w: w: w: w: www: w: wwww: w: www: w: w:: w: w: w: w: wwww: www: wwww: w: w: w: ww: w: ww: ww: w: wwww: ww: w: w: w: w: ww: w: wwwww: www: wwwww: w: w:: w: w: www: w: w: w: w: wwwwwww: www: w: w:: ww: wwwwwww: wwwww: w: ww: wwwwwwwwwww: w::: wwwwww: www: wwwwwwwww: wwwwww: wwwwwww: ww: wwwww: www: ww:: wwww: wwwwww: w: ww: wwwwwwwwwwwwww:: wwwwwwwwww.wwww.ww.ww.wwwwww.wwwwwwwwwwwwww.wwwwww.ww.wwwwwww.ww.wwww.wwwwwwwwwww.ww.wwwwww.ww.wwwwwwwwwwwwwwwww.wwwww.wwwwwww.ww.wwwww.ww.wwwwww.wwww.wwwwww.ww.ww.wwwwwwwwwwwwwwwwwwwww.wwww.wwwwwwwwwwwwwwwwwww.www.www.wwwwwww.wwwwwwww.www.wwwwwwww.wwwwwwwwwww.wwwwwwwwwwwwwwwwwwwwww.wwww.wwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwww.wwwwwwwwwwwwwwwwwww.ww.wwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwww.wwwwwwwwwwww.www.wwwwwww.ww.wwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwww.wwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwww marmarmarmamarmarmarmarmamamarmmarmarmmarmarmamarmamaarmamaarmarmarmamarmarmarmamarmararmarmarmarmmarmarmmarmarmamamamamaaarmarmarmamaarmararmarmararmarmarmarmarmarmarmamarmarmarmarmmamarmarmarmamamarmamamarmamarmarmararrarmarmarmmammmammmararaararaaaaamamamarrrmarmarmmmmmarmammammarmammarmaraamaaamamarrmarmamammarmmamarmmamamaraamamaamarmarrrrrmarmarmmmmmarmmmmamaramarmarmarmarmmmmamamaaarrmarmarmmmaaararmmmarmarmarmarmmamarmamaamarmmamarmmaraaamarmmaammaarmm rmmmaramarmmarrmmmmaammma ioviovioviovoovoviovovovoviovioviovioviovioviovioviovvovvovvioviovoviovioiovioiovioviioiovovovioiovioiovioioviovvioviovvioviovovioioviiovovioiovovovoiovioviovvoviovovovioviovioviovooviovooioviovovioviiovoovoviooiovioviovvoviovioioviiiiooioioviovvioviiooviovovovvvviovioviiooooooooovovvioviovioviiovovovooiooviovovvvvviovioooovoiovooiooovvvovvioviovviovioviovovooooovvvvvvvioviiooooviovovvvviovioiovoioovvvvvioviovovoiovvvvvvviovvvovovioviiovvvovovoovvovovvoooovviovvvioovvovarargargargaargargargargargargargrargargargargarargargarggargargargrggargrgargargrgargargargarargargargargargargargargargargargargrrgrgrgargargargargrggrgargargarargarargargrgrargrgargargrgargargrgggargargaaargargargrarrargargargarggargargargaargargargargarargrgargrggarggargargararrgarggggarggrgargaargaarrgrrrrrgargrgarggargaargargrgargrrgrgarggrgargaarrarargggargaargrgargaarga grgaararra gaargarrrggargara gaarargrgarrgaargggggggggggggggggaslaslaslaslaslaslasaslaslaslaslaslaslaslasaslasaslaslasaslassaslaslasasaaslasaaslaslasasasasaslaslassasasaslaslaslaslasaslaslasasasaslaslslasaslasasssaslaslaslaasaslasaslasasasasasaslaslaasasaasaslsssasasaaasaaslaslasaslsssasasaasasssslslassssssaslaslasaaaslssssslaasslassslassassasassassasaasslaaasssasssssssasssssss losloslosososoososososlosolososososloslossloslososloslosloslososloloslosloslosolosoloslosososososloslosloslosolososloslosloslosloslososososloslosooslososloslosososoosooslosssoslosloloosslosloslosososososlosloooosooososslloslosooooooosososlososloslooolossooosloolossssosoloosloslolooosossloosoososloloslossoslo a.pa.pa.pa.a.pa pa.pa pa.pa.pa.pa.pa.ppa.pa.pa.pa.pa.pa.pa.ppa.pa.pa.pa.pa.pa.pa pa.pa.pa.a.a.pa.pa pa.pa p.pa.pa p.pa.pa.pa.paa.paa.a.pa.paa.ppppa pa pa.pa p.pa pa.paa.pa.aa.pa pa pa.ppa pa.pppa.pa.pa.ppaa.pa.pa.pppa.p.ppa.pa pa.p.paa.pa pa.pa..pa.pa.pa.pa.paa.paa.pa.ppa.ppa.p.pa.ppa.paa.pa.p.ppa.pppa paa.ppaaa.pa.ppa.aa.a.a.paa..pa.paa.paa.aa.ppaa.ppa..a.p..a.pa ppppppppppllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllll

LlosaVargas

Zielony DomMario Vargas Llosa

(ur. w 1936 roku w Peru), jeden z najwybit-niejszych współczesnych pisarzy, autor wielu powieści, opowiadań, sztuk teatralnych, pub-licysta i polityk. Jest laureatem wielu presti-żowych nagród literackich i jednym z poważ-niejszych kandydatów do Nagrody Nobla.

Wśród jego najlepszych powieści znajdują się między innymi: Pochwała macochy, Ciotka Julia i skryba, Kto zabił Palomina Molero?, Miasto i psy, Święto Kozła, Pantaleon i wizytantki, Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki, Wojna końca świata, Rozmowa w „Katedrze”, Lituma w Andach i Gawędziarz.

MarioLlosaVargas

ZielonyDom

więcej na: www.mariovargasllosa.pl

Llosa_Zielony dom_okleina_cyfra.indd 1Llosa_Zielony dom_okleina_cyfra.indd 1 2012-08-02 11:00:032012-08-02 11:00:03

Page 2: Zielony dom
Page 3: Zielony dom

przekład Carlos Marrodán Casas

Wydawnictwo Znak . Kraków 2010

ZielonyDom

Page 4: Zielony dom
Page 5: Zielony dom

Jeden

Page 6: Zielony dom
Page 7: Zielony dom

9

Sierżant rzuca okiem w stronę Matki Patrocinio, giez siedzi tam na-dal. Łódź, kołysząc się, sunie po mętnej wodzie, między dwiema ścia-nami drzew, które wydzielają lepki, gorący opar. Żandarmi, zwinięci w kłębek pod okapem z palmowych liści, z obnażonymi torsami, śpią w zielonożółtym słońcu południa; głowa Maluśkiego spoczywa na brzuchu Ciężkiego, z Blondasa ciurkiem spływa pot, a Ciemny chra-pie z otwartymi ustami. Szalupę eskortuje chmara moskitów, pomię-dzy ciałami przelatują motyle, osy, muchy. Motor na przemian terko-cze, zacina się, terkocze, pilot Nieves steruje lewą ręką, w prawej trzyma papierosa, a jego błyszcząca niewzruszona twarz tkwi pod słomkowym kapeluszem. Ci tutejsi do ludzi nie są podobni, dlaczego nie pocą się jak każdy uczciwy chrześcijanin? Na rufie, sztywno, z przy-mkniętymi oczami, siedzi Matka Angélica, ma twarz pokrytą tysią-cem zmarszczek i co chwila wysuwa koniuszek języka, oblizuje spoco-ny wąsik i spluwa. Biedna staruszka, nie dla niej ta mordęga. Giez bije niebieskimi skrzydełkami, odrywa się łagodnie od zaczerwienionego czoła Matki Patrocinio, znika, zataczając kręgi w białym świetle, a pi-lot wyłącza silnik. Sierżancie, już dopływają, za tą rozpadliną leży już Chicais. Ale Sierżantowi serce mówiło, że żywej duszy nie będzie. War-kot silnika milknie, siostry i żandarmi otwierają oczy, unoszą głowy,

Page 8: Zielony dom

10

rozglądają się. Pilot Nieves, stojąc, zanurza wiosło raz z lewej, raz z pra-wej strony, łódź cicho przybliża się do brzegu, żandarmi wstają, na-kładają koszule, kepi, poprawiają sztylpy. Zielona ściana roślinności na prawym brzegu gwałtownie urywa się za zakrętem i wyłania się pa-rów, mały klin rdzawej ziemi, który opada w stronę małej zatoczki peł-nej błota, kamieni, trzcin i paproci. Przy brzegu nie widać żadnego czółna, w parowie ani jednej ludzkiej sylwetki. Łódź osiada, Nieves i żan-darmi skaczą, brną w ołowianym mule. Cmentarz, serce nie kłamało, Szmaciarze mają rację. Sierżant przechyla się przez dziób, pilot i żan-darmi ciągną łódź w stronę suchego brzegu. Pomogliby lepiej matecz-kom, niech splotą krzesełeczko z rąk, po co mają moknąć. Matka An-gélica ciężko siada na rękach Ciemnego i Ciężkiego, Matka Patrocinio, podczas gdy Maluśki i Blondas splatają ręce, by ją przenieść, waha się, w końcu decyduje i siada, czerwieniąc się jak rak. Żandarmi, chwiejąc się, przechodzą przez plażę, odstawiają siostry na miejsce, gdzie nie ma już błota. Sierżant skacze, dochodzi do podnóża parowu, a Matka An-gélica już wspina się zboczem, zdecydowanie, za nią Matka Patroci-nio, obydwie wdrapują się na szczyt i znikają w kłębach czerwonego pyłu. Ziemia w parowie jest miękka, przy każdym kroku ustępuje, Sierżant i żandarmi idą pod górę, zapadając się po kolana, schyleni, dusząc się pyłem, z chustką przy ustach. Ciężki krztusi się i spluwa. Na górze jeden drugiemu otrzepuje mundur, a Sierżant rozgląda się: polana, garstka chat o stożkowatych dachach, małe poletka juki, ba-nanów, wokół gęsty las. Między chatami drzewka ze zwisającymi z ga-łęzi owalnymi torebkami: gniazda paucares. Mówił jej przecież, Mat-ko Angélico, że z całą pewnością nie spotkają tu żywej duszy. Ale Matka Angélica obchodzi wszystkie kąty, włazi do jednej chaty, wy-chodzi, wsadza głowę do następnej, klaszcząc, odpędza muchy, nie za-trzymuje się nawet na sekundę i w ten sposób z daleka, otoczona kłę-bami pyłu, nie jest staruszką, lecz ruchomym habitem, energicznym cieniem. Za to Matka Patrocinio tkwi nieporuszenie z rękami ukry-tymi w habicie, oczy jej raz i drugi prześlizgują się po wyludnionej

Page 9: Zielony dom

11

osadzie. Parę gałęzi drży, słychać świergot i chmara zielonych skrzy-deł, czarnych dziobów i niebieskich brzuszków zaczyna hałaśliwie krą-żyć nad opuszczonymi chatami Chicais, żandarmi i siostry podążają wzrokiem za nią, póki nie znika w gąszczu, przez pewien czas jeszcze słychać świergot. Są papużki, dobrze wiedzieć, gdyby zabrakło pro-wiantu. Ale od ich mięsa dostaje się dyzenterii, Matko, to znaczy roz-wolnienia. W parowie ukazuje się słomkowy kapelusz, smagła twarz pilota Nievesa: tak więc, proszę mateczek, Aguarunowie spłoszyli się. A to uparciuchy, kto im kazał nie słuchać się nas. Matka Angélica zbli-ża się, patrzy tu, patrzy tam zmrużonymi oczkami, a jej sękate, sztyw-ne, pieprzykami pokryte ręce zaczynają machać przed twarzą Sierżan-ta: muszą być gdzieś niedaleko, nie wzięli swoich rzeczy, trzeba na nich poczekać. Żandarmi patrzą na siebie, Sierżant zapala papierosa, dwa paucares szybują nad nimi, ich czarno-złote pióra lśnią wilgotnym blas kiem. Są i ptaszki, no to mamy wszystko w Chicais. Oprócz Agua-runów – i Ciężki śmieje się. A może by ich tak zaskoczyć? Matka An-gélica sapie, czyżby ich mateczka nie znała, biała szczecina na podbródku leciutko drży, boją się chrześcijan, więc ukrywają się i póki są tutaj, nie ma co marzyć, by wrócili, nie wystawią nawet czubka nosa. Mała, tęgawa Matka Patrocinio również dołączyła, stoi między Blon-dasem i Ciemnym. W zeszłym roku jednak nie ukrywali się, wyszli naprzeciw, przywitali nas, poczęstowali świeżą rybą, czy Sierżant pa-mięta? Ale wtedy, Matko Patrocinio, nic nie przeczuwali, a teraz tak, trzeba to w końcu zrozumieć. Żandarmi i pilot Nieves siadają na zie-mi, ściągają buty. Ciemny otwiera manierkę, pije i wzdycha. Matka Angélica unosi głowę: niech rozbiją namioty, Sierżancie, zmarszczona twarz, niech zawieszą moskitiery, wilgotny wzrok, poczekają na ich powrót, łamiący się głos, i niech nie robi takiej miny, ona ma doświad-czenie. Sierżant rzuca papierosa, przydeptuje, chłopcy, co mu tam szkodzi, niech się ruszą. I nagle wytryska jakieś gdakanie, zarośla wy-pluwają kurę. Blondas i Maluśki wydają z siebie radosny skowyt, bieg-ną za nią, w białe kropki, łapią, a oczy Matki Angéliki zaczynają

Page 10: Zielony dom

12

błyszczeć. Bandyci, co robią, jej pięść wywija w powietrzu, a bo to jej, niech ją puszczą, a Sierżant, niech ją puszczą, ale, Matko, jeśli tu zo-stają, to muszą jeść, nie będą przecież zdychać z głodu. Matka Angé-lica nie pozwoli na nadużycia, jak mogą mieć do nich zaufanie, jeśli okradają ich ze zwierzątek? Matka Patrocinio przytakuje, kraść to ubli-żać Bogu, Sierżancie, swoją okrągłą, tryskającą zdrowiem twarzą, czyż-by nie znał przykazań, kura dotyka ziemi, gdacze, iska pod skrzydeł-kiem, chwiejąc się, ucieka, a Sierżant wzrusza ramionami: po co to oszukiwanie samych siebie, znają przecież Indian równie dobrze, jeśli nie lepiej niż on. Żandarmi oddalają się w stronę parowu, na drze-wach znowu wrzeszczą papużki i paucares, słychać brzęczenie owadów, lekki powiew wiatru porusza liśćmi na dachach Chicais. Sierżant roz-pina sztylpy, zrzędzi przez zęby, ma skrzywione usta, pilot Nieves po-klepuje go, Sierżancie, po co się denerwować, niech przyjmie to wszystko ze spokojem. A Sierżant ukradkowo wskazuje na siostry, don Adrián, tych robótek ma powyżej uszu. Matkę Angélicę męczy prag-nienie, a może nawet gorączka, duch w niej wciąż pełen energii, ale ciało chorowite, Matko Patrocinio, a ta ależ nie, skądże, niech nie mówi takich rzeczy, teraz, jak wrócą żandarmi, wypije lemoniadę i od razu poczuje się lepiej, zobaczy. Czy to o nim coś szepcą, Sierżant roz-gląda się wokół roztargnionym wzrokiem, może sobie myślą, że jest byle pętakiem, wachluje się kepi, a to Ścierwianki, nagle zwraca się do pilota Nievesa: to niegrzeczne takie szeptanie w towarzystwie, a ten, Sierżancie, żeby patrzył, żandarmi biegną. Co to, łódź?, a Ciemny tak, może z Aguarunami? i Blondas tak, Sierżancie, i Maluśki tak, i Cięż-ki, i siostry tak, tak, chodzą, pytają, krzątają się, a Sierżant niech Blon-das wróci do parowu, niech da jakiś znak, jak będą wchodzić, reszta się schowa, a pilot Nieves zbiera z ziemi sztylpy, karabiny. Żandarmi z Sierżantem wchodzą do jednej z chat, siostry nadal stoją na polanie, niech się mateczki ukryją, Matko Patrocinio, szybko, Matko Angéli-co. Te patrzą na siebie, szepcą coś, podskakują, wchodzą do chaty sto-jącej naprzeciw, a od strony drzew, które go zasłaniają, Blondas wska-

Page 11: Zielony dom

13

zuje palcem w stronę rzeki, już wysiadają, Sierżancie, cumują łódź, już idą, Sierżancie, a ten, durniu, żeby się pospieszył i ukrył, Blondas, mi-giem. Rozłożeni na brzuchach Ciężki i Maluśki śledzą poprzez szpar-ki w ścianie z palmowych deseczek, co się dzieje na polanie; Ciemny i pilot Nieves siedzą w głębi chaty, a Blondas szybko przybiega, klęka przy Sierżancie. O, są tam, Matko Angélico, już tam są, a Matka An-gélica może jest i stara, ale widzieć to jeszcze dobrze widzi, Matko Pa-trocinio, widzi ich, jest ich sześcioro. Stara, włochata, ma na sobie bia-ławą opaskę, a dwie rury ciemnego, miękkiego cielska zwisają jej aż do pasa. Za nią dwóch mężczyzn, w nieokreślonym wieku, niskich, brzuchatych, o kościstych nogach, męskość zakryta skrawkami ciem-nożółtej tkaniny przymocowanej lianami, pośladki na wierzchu, wło-sy sczesane w grzywę opadającą aż na brwi. Niosą kiście bananów. Za nimi dwie dziewczynki z wianuszkami z włókien palmowych, jedna ma w nosie kolczyk, druga skórzane bransolety u kostek. Nagie, tak jak i chłopczyk, który idzie za nimi, chudszy, jakby młodszy. Patrzą na pustą polanę, kobieta otwiera usta, mężczyźni poruszają głowami. Czy będą z nimi rozmawiać, Matko Angélico? A Sierżant tak, siostry już wychodzą, uwaga, chłopcy. Sześć głów odwraca się w tym samym czasie, nieruchomieje. Siostry przybliżają się do grupki równymi kroczkami, uśmiechając się, jednocześnie, prawie niedostrzegalnie Aguarunowie przysuwają się jeden do drugiego, szybko stają się jed-nym, kamiennie zwartym ciałem. Sześć par oczu nie odwraca się od dwóch postaci udrapowanych w ciemne fałdy, które płyną w ich stro-nę, i jeśli zaczną grymasić, to trzeba, chłopcy, startować i żadnych tam strzałów, żadnego straszenia. Pozwalają im się zbliżyć, Sierżancie, Blondas myślał, że zwieją, jak je zobaczą. A jakie świeżutkie te dziew-czątka, jakie młodziutkie, no nie, Sierżancie, ten Ciężki jest niepo-prawny. Siostry zatrzymują się i w tym samym czasie dziewczynki co-fają się, obejmują nogi starej, która zaczyna walić się po ramionach otwartą dłonią, każdy klaps trzęsie jej zwisającymi, długimi piersiami, kołysząc je: Bóg z wami. I Matka Angélica wydaje pomruk, pluje,

Page 12: Zielony dom

14

wyrzuca z siebie potoki głuchych, świszczących i chrapliwych dźwię-ków, przerywa, żeby splunąć, i groźna, wspaniała zaczyna znowu stę-kać, kręci rękami, kreśli uroczyście jakieś figury naprzeciw nierucho-mych, bladych i niewzruszonych indiańskich twarzy. Ona do nich gada po pogańsku, chłopaki, i pluje, tak samo jak oni. To im się musi podobać, Sierżancie, chrześcijanka gadająca ich językiem, cicho, chło-paki, jak nas usłyszą, mogą zwiać. Pomruki Matki Angéliki dochodzą do chaty czyste, mocne, gniewne i teraz również Ciemny, i pilot Nie-ves zaczynają z twarzami przylgniętymi do ściany patrzeć, co dzieje się na polanie. W garści ich ma, chłopaki, ale spryciara z mateczki, a sio-stry i dwaj Aguarunowie uśmiechają się, wymieniają ukłony. A poza tym fantastycznie wykształcona, czy Sierżant wie, że one cały czas w Mi-sji nic, tylko się uczą? Raczej się modlą, Maluśki, za wszystkie grzechy tego świata. Matka Patrocinio uśmiecha się do starej, ta odwraca oczy wciąż bardzo poważna, opiera ręce na ramionach dziewczynek. Co one tam sobie mówią, Sierżancie, ale im się na gadanie zebrało! Mat-ka Angélica i obydwaj mężczyźni robią grymasy, gestykulują, plują, przekrzykują się i nagle trójka dzieci odskakuje od starej, biegnie, śmieją się głośno. Ten srajdek patrzył na nas, chłopaki, nie odrywał wzroku. Co za chudzielec, czy Sierżant się przyjrzał, olbrzymia łepe-tyna i takie małe ciałko, podobny do pająka. Pod strzechą włosów duże oczy chłopca wycelowane są z uwagą w chatę. Spalony słońcem jak mrówka, nogi ma krzywe i chuderlawe. Gwałtownie podnosi rękę, krzyczy, chłopcy, niech go, Sierżancie, a za ścianą nagły rwetes, prze-kleństwa, uderzenia, na polanie wybuchają gardłowe wrzaski, kiedy żandarmi, obijając się jeden o drugiego, biegiem wypadają, niech opuszczą karabiny, osły, Matka Angélica gniewnie wymachuje rękami w ich stronę, już im Porucznik pokaże. Obydwie dziewczynki, kryjąc twarze, przygniatają starej miękkie piersi, a chłopczyk stoi pośrodku, wytrzeszczając oczy, między żandarmami a zakonnicami. Jeden z Agua-runów wypuszcza z rąk naręcz bananów, gdzieś gdacze kura. Pilot Nie-ves stoi na progu chatki, ze słomianym kapeluszem zsuniętym do

Page 13: Zielony dom

15

tyłu, z papierosem w zębach. Co sobie Sierżant myśli, Matka Angéli-ca aż podskakuje, po co się pcha, kiedy go nie wołają? Przecież jeśli opuszczą karabiny, tamci zrobią się bezczelni, Matko, ta pokazuje mu pięść nakrapianą w brunatne plamki, a on, chłopaki, niech opuszczą mauzery. Matka Angélica znów przemawia łagodnie do Aguarunów, jej sztywne ręce kreślą powoli przekonywające rysunki i powoli obaj mężczyźni miękną, teraz odpowiadają sylabami, a ona łagodna, nie-ubłagana, ciągle chrząka. Chłopczyk przybliża się do żandarmów, ob-wąchuje karabiny, dotyka i Ciężki uderza go lekko po głowie, ten za-słania się, krzyczy, nieufny skurwiel, i śmiech wstrząsa miękkim brzuchem Ciężkiego, podbródkiem, policzkami. Matka Patrocinio przerywa milczenie, bezwstydnik, jak można używać takich słów, dla-czego nie mają odrobiny szacunku, ordynus, a Ciężki najmocniej przeprasza, z zakłopotaniem porusza swoją byczą głową, wyrwało mu się tak niechcący, Matko, język ma niewyparzony. Dziewczynki i chłopczyk krążą pomiędzy żandarmami, przyglądają im się badaw-czo, dotykają końcami palców. Matka Angélica i obaj mężczyźni przy-jacielsko chrząkają, słońce świeci jeszcze dość wysoko, niebo jednak zaczyna powoli pokrywać się chmurami i nad lasem zbiera się drugi las białych i gęstych chmur: będzie padać. Matka Angélica przedtem ich obraziła, Matko, i nic nie powiedzieli. Matka Patrocinio uśmie-cha się, głuptas, osioł to nie żadna obraza, ale zwierzę tak głupie jak on sam, a Matka Angélica odwraca się do Sierżanta: zjedzą razem z nimi, niech przyniosą swoje podarki i lemoniadę. Ten przytakuje, wydaje rozkazy Maluśkiemu i Blondasowi, wskazując im parów, zielone ba-nany i surową rybę, chłopcy, taki bankiet, kurwa jej mać. Dzieci krą-żą wokół Ciężkiego, Ciemnego i pilota Nievesa, a Matka Angélica, mężczyźni i stara rozkładają na ziemi bananowe liście, wchodzą do chat, przynoszą gliniane naczynia, jukę, rozniecają małe ognisko, za-wijają ryby w liście, które wiążą włóknami z liany i przybliżają do pło-mienia. Czy poczekają na resztę, Sierżancie? Wtedy to już nigdy z tym nie skończymy, i pilot Nieves wyrzuca papierosa, reszta nie wróci,

Page 14: Zielony dom

16

jeśli sobie odeszli, to znaczy, że nie chcą żadnych wizyt, a ci też zwie-ją, jak tylko się zagapimy. Tak, Sierżant wie o tym, tylko nie ma co się szamotać z siostrzyczkami. Maluśki i Blondas wracają, niosąc torby i termosy. Matki, Aguarunowie i żandarmi siedzą wokół bananowych liści, a stara, klaszcząc odpędza owady. Matka Angélica rozdaje podar-ki, Indianie przyjmują je z obojętnością, nieco później jednak, gdy matki i żandarmi zaczynają jeść, odrywając rękami drobne kąski ryby, obaj tubylcy, nie patrząc na siebie, otwierają torby, głaszczą lusterka i korale, dzielą między siebie kolorowe paciorki, a w oczach starej za-palają się pożądliwe światełka. Dziewczynki wydzierają sobie butelkę, chłopczyk żuje z wściekłością, a Sierżant: jeszcze rozchoruje się na żo-łądek, psiakrew, dostanie sraczki, i ciało nadmie się jak u ropuchy, po-kryje wypryskami, później mu pękną, zaczną ropieć. Trzyma kawałek ryby przy ustach, mruga, a Ciemny, Maluśki i Blondas też zaczynają mrugać, Matka Patrocinio zamyka oczy, połyka, twarz jej się ściąga i tylko pilot Nieves i Matka Angélica niewzruszenie wyciągają ręce po bananowe liście i z niepowstrzymaną radością odrywają białe mięso, oczyszczają z ości, podnoszą do ust. Wszyscy z puszczy to zupełna dzicz, nawet siostrzyczki jeść nie umieją. Sierżantowi odbija się, wszy-scy na niego patrzą, zaczyna kaszleć. Aguarunowie zawiesili sobie na szyjach korale, jeden pokazuje drugiemu. Szklane paciorki barwy gra-natu kontrastują z tatuażem na piersi tego, który ma sześć bransolet z koralików na jednym i trzy na drugim ramieniu. O której godzinie odpłyną, Matko Angélico? Żandarmi patrzą na Sierżanta, Aguaruno-wie przestają żuć. Dziewczynki wyciągają ręce, delikatnie dotykają lśniących naszyjników, bransolet. Muszą poczekać na resztę, Sierżan-cie. Ten od tatuażu chrząka, a Matka Angélica, tak, Sierżancie, żeby jadł jak wszyscy, nie widzi, że ich obrażają te wstręty? Nie jest głodny i chce coś powiedzieć, mateczko, nie mogą siedzieć dłużej w Chicais. Matka Angélica ma pełne usta, Sierżant przyjechał tutaj, żeby pomóc, jej drobna i twarda ręka ściska termos z lemoniadą, a nie, żeby rozka-zywać. Maluśki pamięta rozkazy Porucznika, i co ten powiedział? a on,

Page 15: Zielony dom

17

żeby wrócili w ciągu ośmiu dni, Matko. Minęło już pięć, a ile potrze-ba na powrót, don Adrián, trzy dni, jeśli nie będzie padać, no więc proszę, to rozkaz, Matko, a nie jego widzimisię. Oprócz rozmowy Sier-żanta i Matki Angéliki słychać drugą, szorstką: Aguarunowie z oży-wieniem rozmawiają, trącają się ramionami i porównują bransolety. Matka Patrocinio przełyka i otwiera oczy, a jeśli reszta nie wróci? A je-śli wrócą dopiero za miesiąc? Oczywiście to tylko takie przypuszcze-nie, i zamyka oczy, może się myli, i połyka. Matka Angélica marszczy brwi, na jej twarzy pojawiają się nowe zmarszczki, ręką głaszcze białe, nastroszone włoski podbródka. Sierżant pije ze swojej manierki: to gorsze niż środki przeczyszczające, wszystko tu parzy, w jego stronach nie ma takiego upału, od tego żaru wszystko tutaj gnije. Ciężki i Blon-das położyli się na ziemi, przykrywszy twarze, a Maluśki chce wiedzieć, czy ktoś widział to na własne oczy, don Adrián, a Ciemny, naprawdę, niech opowiada dalej, don Adrián. To są pół ryby, pół kobiety, żyją na dnie rzek, czekając na topielców, i jak tylko jakaś łódź wywraca się, przypływają, chwytają chrześcijan i wciągają ich do swoich podwod-nych pałaców. Kładą ich w takich hamakach, które nie są z juty, ale z węży, i tam używają sobie, a Matka Patrocinio, już zaczyna się to ga-danie o zabobonach, a oni, ależ nie, skądże, i jeszcze uważają się za chrześcijan, nic z tych rzeczy, mateczko, rozmawiali o tym, czy będzie padać. Matka Angélica pochyla się w stronę Aguarunów, chrząkając łagodnie, uśmiechając się uporczywie, powoli zaczynają się wyprosto-wywać, wyciągają szyje jak nadbrzeżne czaple w słońcu, rozszerzają się ich źrenice, pierś jednego pręży się, tatuaż uwydatnia się i zaciera raz po raz, i stopniowo przybliżają się do Matki Angéliki, uważni, powol-ni, milczący, a kudłata, rozczochrana stara rozkłada ręce, obejmuje dziewczynki. Chłopczyk nie przerywa jedzenia, tak, chłopcy, zaczyna się rozróba, uwaga. Pilot, Maluśki i Ciemny przestają rozmawiać. Blondas unosi się z zaczerwienionymi oczyma i tarmosi Ciężkiego, jeden z Aguarunów patrzy na Sierżanta spod oka, potem na niebo i teraz stara przyciąga mocno dziewczynki, przyciska je do swoich

Page 16: Zielony dom

18

długich i lejących się piersi, a spojrzenie chłopczyka przenosi się z Mat-ki Angéliki na mężczyzn, potem na starą, na żandarmów i na Matkę Angélicę. Aguaruna z tatuażem zaczyna mówić, po nim drugi, potem stara, burza dźwięków zagłusza głos Matki Angéliki, która zaprzecza głową, rękami, i nagle, nie przestając chrząkać ani pluć, powoli, cere-monialnie obydwaj mężczyźni zdejmują z siebie korale, bransolety, na bananowe liście spada ulewa szklanych paciorków. Aguarunowie wy-ciągają ręce w stronę resztek ryb, między którymi przepływa maleńki strumyk szarych mrówek. No, zaczynają wierzgać, chłopcy, ale oni już są gotowi, Sierżancie, kiedy tylko rozkaże. Aguarunowie odrywają resztki białego i ciemnego mięsa, wyłapują mrówki i miażdżą je pa-znokciami, i bardzo starannie zawijają jedzenie w żylaste liście. Ma-luśki i Blondas zajmują się srajdkami, Sierżant wydaje rozkazy, a Cięż-ki, co za szczęściarze. Matka Patrocinio jest bardzo blada, porusza wargami, jej palce zaciskają się na czarnych paciorkach różańca i oj, tak, Sierżancie, żeby nie zapomnieli, że to jeszcze dzieci, wie, wie o tym, Ciężki i Ciemny niech uspokoją tych nagusów, a Matka nie musi się denerwować, Matka Patrocinio, ach, żeby tylko nie byli zbyt brutalni, a pilot zajmuje się zniesieniem wszystkich rzeczy i, chłopcy, tylko delikatnie, Święta Mario, Matko Boża. Wszyscy patrzą na bla-de usta Matki Patrocinio, a ona, módl się za nami, trze w palcach czar-ne kulki, a Matka Angélica uspokójcie się, Matko, a Sierżant dobra, teraz. Wstają, nie spieszą się. Ciężki i Ciemny otrzepują spodnie, schy-lają się, biorą karabiny i zaczyna się wyścig, wrzaski, teraz i w godzi-nę, tupot, chłopiec zasłania twarz, śmierci naszej, dwaj Aguarunowie stanęli sztywno w miejscu, amen, szczękają zębami, patrzą niepewnie na wymierzone w nich karabiny. Ale stara, stojąc mocno, siłuje się z Maluśkim, a dziewczynki wiją się jak węgorze w uścisku ramion Blondasa. Matka Angélica zatyka sobie usta chusteczką, unosi się i gęstnieje tuman kurzu, Ciężki krztusi się i Sierżant, gotowe, mogą już schodzić do parowu, chłopcy, Matko Angélico. A Blondasowi kto pomoże, Sierżancie, czy nie widzi, że mu się wymykają. Maluśki i sta-

Page 17: Zielony dom

19

ra, szamocąc się, padają na ziemię, niech Ciemny mu pomoże, Sier-żant go zastąpi, popilnuje golasa. Matki idą w stronę parowu, trzyma-jąc się pod ramię, Blondas ciągnie dwie szamocące się, wijące postacie, a Ciemny z wściekłością szarpie starą za włosy, póki Maluśki nie uwol-ni się z jej szponów i nie wstanie. Ale stara skacze za nimi, dogania, drapie, a Sierżant, gotowe, Ciężki, już poszły. Wciąż celują w dwóch mężczyzn, cofają się, ślizgają się na obcasach, a jednocześnie Agua-runowie wstają i idą, zahipnotyzowani przez karabiny. Stara skacze jak małpa, pada i przytrzymuje dwie pary nóg, Maluśki i Ciemny chwie-ją się i Matko Boska, również padają, niech Matka Patrocinio tak nie wrzeszczy. Znad rzeki szybko nadlatuje wiatr, pokonuje stok i poja-wiają się gwałtowne, ogarniające wszystko pomarańczowe wiry, gru-be ziarna ziemi unoszą się w powietrzu jak wielkie muchy. Dwaj Agua-runowie posłusznie stoją przed karabinami, parów jest coraz bliżej. A jak zaczną zwiewać, to czy Ciężki ma strzelać, a Matka Angélica, brutal, jeszcze może kogoś zabić. Blondas łapie za ramię dziewczynkę z kolczykiem, dlaczego nie schodzą, Sierżancie, drugą z pierścieniami, zwieją mu, zaraz mu zwieją, a te nic nie krzyczą, tylko szarpią się i gło-wy, ramiona, stopy i nogi walczą, uderzają, machają, a pilot Nieves przechodzi obładowany termosami: niech się pośpieszy, don Adrián, nic nie zostawił? Nie, nic, jak tylko Sierżant rozkaże. Maluśki i Ciem-ny trzymają starą za barki i włosy, ta siedzi i krzyczy, od czasu do cza-su bije ich bezsilnie rękami po nogach, święta Mario, święta Mario, i błogosławion owoc żywota twego, i już uciekają Blondasowi, Jezus. Mężczyzna z tatuażem patrzy na karabin Ciężkiego, stara wydziera się i płacze, dwie wilgotne niteczki przedzierają się przez skorupę kurzu na twarzy, a Ciężki niech nie robi z siebie wariata. Ale jeśli zwieją, to mózg rozwali, choćby kolbą, Sierżancie, i skończy się ta cała zabawa. Matka Angélica odejmuje od ust chusteczkę: brutal, dlaczego mówi takie rzeczy, dlaczego Sierżant mu na to pozwala, a Blondas, czy może już schodzić, te diablice obedrą go ze skóry. Ręce dziewczynek nie mogą dosięgnąć twarzy Blondasa, sięgają tylko do szyi, już pełnej

Page 18: Zielony dom

20

sinych zadrapań, rozdarły mu koszulę, oberwały guziki. Od czasu do czasu, jakby zniechęcały się, opuszczają ręce i jęczą, znów atakują, ich bose stopy uderzają w sztylpy Blondasa, ten klnie i odpycha je, one nie przestają szarpać, a Matka Angélica, dlaczego je tak ściska, prze-cież to dziewczynki, żywota twego, Jezus, Matko, Matko. Jeśli Maluś-ki i Ciemny puszczą starą, to ta rzuci się na nich, Sierżancie, co mają robić, a Blondas no, niech ona je weźmie, zobaczymy, Matko, czy nie widzi, jak go podrapały? Sierżant macha karabinem, Aguarunowie za-trzymują się, cofają się krok, a Maluśki i Ciemny puszczają starą, ręce trzymają gotowe do obrony, ale ta nie rusza się, przeciera tylko oczy, a tam stoi chłopczyk oddzielony wirami: przykuca i zatapia twarz mię-dzy miękkie piersi. Maluśki i Ciemny schodzą, czerwonawa ściana po-łyka ich powoli i jak, do jasnej cholery, Blondas sam ma je znieść, co im się stało, Sierżancie, dlaczego tamci sobie poszli, i Matka Angéli-ca zbliża się, wymachując rękami, postanowiła: ona mu pomoże. Wy-ciąga rękę w stronę małej z kolczykiem, lecz jej nie dosięga, tylko zgi-na się, a malutka pięść raz jeszcze uderza, wbija się w habit, Matka Angélica jęczy i zgina się: no i nie mówił jej, Blondas potrząsa małą jak szmatą, no i co Matko, czy to nie dzikie zwierzę? Blada i zgięta wpół Matka Angélica próbuje znowu, łapie za ramię, Święta Mario i teraz wyją, Matko Boża, kopią, Święta Mario, drapią, wszyscy kasz-lą, Matko Boża, i zamiast tylu modlitw, niech już zaczną schodzić, Matko Patrocinio, po jaką cholerę tak wciąż się trzęsie, jak długo tak można, niech już zaczną schodzić, bo Sierżanta zaczyna cholera brać, psiakrew. Matka Patrocinio obraca się, schodzi stokiem, jej sylwetka zaciera się, Ciężki wysuwa karabin, a ten z tatuażem cofa się. Z jaką nienawiścią patrzy, Sierżancie, z taką nieufnością, jakby miał do nas urazę, kurwa jego mać, z jaką dumą, pewnie tak wyglądają oczy po-twora chulla-chaqui. Kłęby, które okrywają schodzących, oddalają się, stara płacze, wije się, a dwaj Aguarunowie obserwują lufę, kolbę, okrą-głe wyloty karabinów: niech Ciężki się tak nie peszy. On się nie peszy, Sierżancie, ale co to za sposób patrzenia, psiakrew, jakim prawem.

Page 19: Zielony dom

Blondas, Matka Angélica i dziewczynki również znikają w kłębach pyłu, a stara przyczołgała się do brzegu parowu, patrzy w stronę rze-ki, jej piersi dotykają ziemi, chłopczyk wydaje różne dźwięki, zawo-dzi niby ptak cmentarny, a Ciężki nie bardzo ma ochotę trzymać tak z bliska tych golasów, Sierżancie, co zrobią, żeby teraz zejść, są zupeł-nie sami. Wtem warkot silnika z łodzi: stara ucisza się, podnosi głowę, patrzy w niebo, chłopczyk naśladuje ją, dwaj Aguarunowie naśladują ją, te skurwiele samolotu szukają, no, Ciężki, teraz. Cofają karabiny, lecz natychmiast znów wysuwają, obaj mężczyźni odskakują do tyłu, gestykulują, teraz Sierżant i Ciężki schodzą tyłem, ciągle z wycelowa-ną bronią, zapadając się po kolana, a silnik warczy coraz głośniej, wy-pełnia powietrze czkawką, bulgotem, drganiem i wstrząsami, a na sto-ku to nie to samo co na polanie, wiaterku nie ma, tylko żar i czerwonawy, drażniący pył, który powoduje kaszel. Zamazane, tam, na szczycie, kudłate głowy badawczo patrzą w niebo, przesuwają się powoli, szukają między chmurami, a silnik jest tu i te srajdki płaczą, Ciężki, a on, no co, Sierżancie, już więcej nie może. Brną jak mogą najszybciej i kiedy dochodzą do łodzi, sapią z wywieszonymi języka-mi. Najwyższy czas, dlaczego tak marudzili? No i jak teraz, Ciężki ma wejść, wygodnie się, skubańcy, rozsiedli, niech się posuną trochę. Naj-pierw niech on schudnie, uwaga, Ciężki wsiada, łódź zatopi, i nie czas na dowcipy, niech już odpływają, Sierżancie. Już się robi, Matko An-gélico, śmierci naszej amen.

Page 20: Zielony dom

Pewnego dnia w andyjskiej miejscowości po-jawia się dziwny nieznajomy. Kupuje ziemię, a dom, który buduje – maluje na zielono. Tubylców zaskakuje obszerny salon i sześć małych pokoików na górze, a także zamó-wione wyposażenie składające się z tuzina łóżek, sześciu umywalek, sześciu luster i tyluż nocników. Pojawiają się podejrzenia i plotki, aż pewnego dnia ksiądz García zagrzmi pod-czas niedzielnej mszy, że nad Piurą unosi się moralne zagrożenie. Jednak to, co dla jed-nych jest symbolem zła i celem świętej wojny, dla innych przybytkiem zakazanych uciech, a dla wielu zwykłą knajpą, dla dwojga ludzi stanie się azylem wielkiej miłości.

Cena detal. 37,90 zł

więwięwięwięwięwięwięwięwięwiiwiięwięwięwięwięwięwięwięęięięwięwięwięwięwięwięięwięwwięwiwięwięwiwiwwwwięwięwięwięwięiiwięwięwięwięwięwięięwiwięwwiwięwięwięwięwięwięwięwięiwiwięięwięwięwięwięwięwięwięwięwięwwięwięwwiwiwięwięięwiwiwięięwięwięięwięwięwięwięwiwięwwięwięwięwięwięwięiwięwięwięęwięwięwięwięwięwwięwięwięiwiwięwięwięwięwięwięwiwięwięwięwięiwięęęwięwięwięwwwiwwięwwwięwiwięwięwięwięwięwięwięwięwwwwwwwwwiwięęwięwięwięwięwięwwwięwwwwięwwwięwwwięwięwwięęęwięwięwięwięęwięwwwwwwięwięwwiwiięięwięwięwięwwięwięwiwwięwwwięwięwiiwięwięwięwięwwwięwwwwiięwięwwwwwwięwięwięwięiwiwięwięwwięwięwwięwwwwwwwięwiwięwwiwięęęwwwwwiwwwwwwiw ęęwwwiwwwięęęęęęęęęęęęęęcejcejcecejcejcejcejcecejcecejcejcejcejejcejcejcececececejcejcejcejcejcejejcejcecejcejcejcejccecejecejcejejcejcejcejcejceccecejcececejceeejejcejcejcecejejejejcejcecejcejcejcejejcejceejejcejcejcejcecejcejcejcejcecejcejcejecejjjcejejejcejcejcejcejecejcejcejcejcejjjejceejcecejjejcejejcccejccejceeejcejjjjcejccejcecejcceejceecejcejjcejcececcceeecejeejjjccejcejcejcejcccccejcejeeeejcejeecejeejcejcejcejejeeejjcceecejeceeeeejcejcecejcejceejjejecejeeejjjjjjjjj nnannanannnaanaanananannananananananannananaananananannaaaaaanannanannannnnnananaaaaaaanaanannnnanannnnnannaaaaaaannnnnnnanaaaaaaanaannnnananannanaaaaaaanannnnannnannnanaaaanaaaaaannannnnaaanaaannnnnanaaaaaaaannnnnnanaaaananananannnnnnaaaaaaannannnnanaaaaannnnannnnnaaaannnnaaaannnanaaaannnaaannnaaannnaaaaaannaaaa: w: w: w: w: w: w: www: w: wwww: w: www: w: w:: w: w: w: w: wwww: www: wwww: w: w: w: ww: w: ww: ww: w: wwww: ww: w: w: w: w: ww: w: wwwww: www: wwwww: w: w:: w: w: www: w: w: w: w: wwwwwww: www: w: w:: ww: wwwwwww: wwwww: w: ww: wwwwwwwwwww: w::: wwwwww: www: wwwwwwwww: wwwwww: wwwwwww: ww: wwwww: www: ww:: wwww: wwwwww: w: ww: wwwwwwwwwwwwww:: wwwwwwwwww.wwww.ww.ww.wwwwww.wwwwwwwwwwwwww.wwwwww.ww.wwwwwww.ww.wwww.wwwwwwwwwww.ww.wwwwww.ww.wwwwwwwwwwwwwwwww.wwwww.wwwwwww.ww.wwwww.ww.wwwwww.wwww.wwwwww.ww.ww.wwwwwwwwwwwwwwwwwwwww.wwww.wwwwwwwwwwwwwwwwwww.www.www.wwwwwww.wwwwwwww.www.wwwwwwww.wwwwwwwwwww.wwwwwwwwwwwwwwwwwwwwww.wwww.wwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwww.wwwwwwwwwwwwwwwwwww.ww.wwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwww.wwwwwwwwwwww.www.wwwwwww.ww.wwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwww.wwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwww marmarmarmamarmarmarmarmamamarmmarmarmmarmarmamarmamaarmamaarmarmarmamarmarmarmamarmararmarmarmarmmarmarmmarmarmamamamamaaarmarmarmamaarmararmarmararmarmarmarmarmarmarmamarmarmarmarmmamarmarmarmamamarmamamarmamarmarmararrarmarmarmmammmammmararaararaaaaamamamarrrmarmarmmmmmarmammammarmammarmaraamaaamamarrmarmamammarmmamarmmamamaraamamaamarmarrrrrmarmarmmmmmarmmmmamaramarmarmarmarmmmmamamaaarrmarmarmmmaaararmmmarmarmarmarmmamarmamaamarmmamarmmaraaamarmmaammaarmm rmmmaramarmmarrmmmmaammma ioviovioviovoovoviovovovoviovioviovioviovioviovioviovvovvovvioviovoviovioiovioiovioviioiovovovioiovioiovioioviovvioviovvioviovovioioviiovovioiovovovoiovioviovvoviovovovioviovioviovooviovooioviovovioviiovoovoviooiovioviovvoviovioioviiiiooioioviovvioviiooviovovovvvviovioviiooooooooovovvioviovioviiovovovooiooviovovvvvviovioooovoiovooiooovvvovvioviovviovioviovovooooovvvvvvvioviiooooviovovvvviovioiovoioovvvvvioviovovoiovvvvvvviovvvovovioviiovvvovovoovvovovvoooovviovvvioovvovarargargargaargargargargargargargrargargargargarargargarggargargargrggargrgargargrgargargargarargargargargargargargargargargargargrrgrgrgargargargargrggrgargargarargarargargrgrargrgargargrgargargrgggargargaaargargargrarrargargargarggargargargaargargargargarargrgargrggarggargargararrgarggggarggrgargaargaarrgrrrrrgargrgarggargaargargrgargrrgrgarggrgargaarrarargggargaargrgargaarga grgaararra gaargarrrggargara gaarargrgarrgaargggggggggggggggggaslaslaslaslaslaslasaslaslaslaslaslaslaslasaslasaslaslasaslassaslaslasasaaslasaaslaslasasasasaslaslassasasaslaslaslaslasaslaslasasasaslaslslasaslasasssaslaslaslaasaslasaslasasasasasaslaslaasasaasaslsssasasaaasaaslaslasaslsssasasaasasssslslassssssaslaslasaaaslssssslaasslassslassassasassassasaasslaaasssasssssssasssssss losloslosososoososososlosolososososloslossloslososloslosloslososloloslosloslosolosoloslosososososloslosloslosolososloslosloslosloslososososloslosooslososloslosososoosooslosssoslosloloosslosloslosososososlosloooosooososslloslosooooooosososlososloslooolossooosloolossssosoloosloslolooosossloosoososloloslossoslo a.pa.pa.pa.a.pa pa.pa pa.pa.pa.pa.pa.ppa.pa.pa.pa.pa.pa.pa.ppa.pa.pa.pa.pa.pa.pa pa.pa.pa.a.a.pa.pa pa.pa p.pa.pa p.pa.pa.pa.paa.paa.a.pa.paa.ppppa pa pa.pa p.pa pa.paa.pa.aa.pa pa pa.ppa pa.pppa.pa.pa.ppaa.pa.pa.pppa.p.ppa.pa pa.p.paa.pa pa.pa..pa.pa.pa.pa.paa.paa.pa.ppa.ppa.p.pa.ppa.paa.pa.p.ppa.pppa paa.ppaaa.pa.ppa.aa.a.a.paa..pa.paa.paa.aa.ppaa.ppa..a.p..a.pa ppppppppppllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllll

LlosaVargas

Zielony DomMario Vargas Llosa

(ur. w 1936 roku w Peru), jeden z najwybit-niejszych współczesnych pisarzy, autor wielu powieści, opowiadań, sztuk teatralnych, pub-licysta i polityk. Jest laureatem wielu presti-żowych nagród literackich i jednym z poważ-niejszych kandydatów do Nagrody Nobla.

Wśród jego najlepszych powieści znajdują się między innymi: Pochwała macochy, Ciotka Julia i skryba, Kto zabił Palomina Molero?, Miasto i psy, Święto Kozła, Pantaleon i wizytantki, Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki, Wojna końca świata, Rozmowa w „Katedrze”, Lituma w Andach i Gawędziarz.

MarioLlosaVargas

ZielonyDom

więcej na: www.mariovargasllosa.pl

Llosa_Zielony dom_okleina_cyfra.indd 1Llosa_Zielony dom_okleina_cyfra.indd 1 2012-08-02 11:00:032012-08-02 11:00:03