Do rzeczy 39 2014

100
NR 39/087 22–28 WRZEŚNIA 2014 CENA 5,90 ZŁ (W TYM 8% VAT) TYGODNIK LISICKIEGO PIENIĄDZE NA WAGĘ ŻYCIA SZYMON HOŁOWNIA IDZIE NA POMOC DZIECIOM W AFRYCE Kukiz: Nikt za nas nie obroni Polski Gimnazjaliści z nadciśnieniem ISSN 2299-8500 Nr indeksu 288829 Nakład: 136 tys. egzemplarzy NAJMŁODSZY TYGODNIK OPINII W POLSCE Sławomir Cenckiewicz i Piotr Woyciechowski o Witoldzie Kieżunie – bohaterze czasu wojny, który został uwikłany we współpracę z PRL-owską bezpieką. W tym wydaniu także odpowiedź Witolda Kieżuna Tajemnica agenta „Tamizy” Ziemkiewicz i Wildstein o premier Kopacz

description

 

Transcript of Do rzeczy 39 2014

Page 1: Do rzeczy 39 2014

NR 39/087 22–28 WRZEŚNIA 2014

CENA 5,90 ZŁ (W TYM 8% VAT)

TYGODNIK LISICKIEGO

PIENIĄDZE NA WAGĘ ŻYCIA SZYMON HOŁOWNIA IDZIE NA POMOC DZIECIOM W AFRYCE

Kukiz: Nikt za nasnie obroni Polski

Gimnazjaliściz nadciśnieniem

ISSN

2299

-850

0 Nr

inde

ksu

2888

29

Nakła

d: 13

6 ty

s. eg

zem

plar

zy

NAJMŁODSZY TYGODNIK OPINII W POLSCE

Sławomir Cenckiewicz i Piotr Woyciechowski o Witoldzie Kieżunie – bohaterze czasu wojny, który został uwikłany we współpracę z PRL-owską bezpieką.

W tym wydaniu także odpowiedź Witolda Kieżuna

Tajemnica agenta „Tamizy”

Ziemkiewicz i Wildstein o premier Kopacz

Page 2: Do rzeczy 39 2014

PRENUMERATA ROCZNA

ŚWIĘTUJ Z NAMI 70. ROCZNICĘ POWSTANIA WARSZAWSKIEGO

Jak zamawiać prenumeratę:

WPŁATA NA KONTO:62 1140 1010 0000 5184 9500 1007ORLE PIÓRO sp. z o.o.Al. Jerozolimskie 212, 02-222 Warszawatytułem: Prosimy o podanie pełnych danych adresowych wysyłki wraz z rozmiarem koszulki (XS, S, M, L, XL, 2XL, 3XL, 4XL)*

Jeżeli masz już prenumeratę:

Skorzystaj także z tej oferty, przedłużymy Ci obecnie trwającą prenumeratę,a koszulkę i smycz wyślemy z najbliższym wydaniem tygodnika.

Więcej informacji:E-MAIL: [email protected]: 22 529 12 10 INTERNET: www.prenumerata.dorzeczy.pl

CENA PAKIETU

240 zł

OSZCZĘDZASZ

231 zł

W PREZENCIE:KOSZULKA + SMYCZ

*Bez tych danych przesyłka nie będzie realizowana. Uwaga: Prenumerata ważna do wyczerpania zapasów.

W PAKIECIE +

Page 3: Do rzeczy 39 2014

Zaskakujące informacje są solą dzienni-karstwa. Bywają jednak wiadomości, które – gdy się o nich usłyszy – przynoszą smutek, przygnębienie, niedowierzanie.

Nie pasują do moralnego obrazu świata, do naszego doświadczenia, wizji rzeczywistości. Krótko: nie chciałoby się o nich słyszeć ani ich znać. Dzieje się tak najczęściej w sytuacji, gdy dochodzi do nas negatywna opinia na temat osoby, którą cenimy, szanujemy, która do tej pory jawiła się jako wzór cnót i nieskazitelny przykład szlachetności.

Trudno temu stawić czoło. Tak było też wte-dy, kiedy pierwszy raz usłyszałem o możliwej współpracy prof. Witolda Kieżuna z komuni-styczną bezpieką. Po prostu nie byłem w stanie w to uwierzyć. Kieżun to dla mnie symbol. Człowiek, który dał świadectwo odwagi, waleczności i ofiarności podczas wojny i tuż po niej. Człowiek, który jak nikt inny potrafił wyrazić nadzieję tysięcy młodych powstańców, ów niezwykły zryw milionowego miasta wal-czącego o wolność z brutalnym i nikczemnym najeźdźcą. Uśmiechnięte zdjęcie młodego Kie-żuna, które zresztą trafiło niedawno na znaczki Poczty Polskiej, reprezentowało – można powiedzieć – losy i nadzieje całego pokolenia.

A jednak po rozmowie z historykami, Sła-womirem Cenckiewiczem i Piotrem Woycie-chowskim, nie było wątpliwości, że odkryte przez nich i zbadane dokumenty przekazują inny obraz rzeczywistości niż ten, do które-go przywykłem. Jeśli poczynione przez nich ustalenia są prawdziwe, to nie sposób uniknąć wniosku, że prof. Kieżun uwikłał się w ten

rodzaj działalności, który musi zostać potępio-ny. W ciągu kilku ostatnich lat profesor stał się niemal żywym pomnikiem patriotyzmu. Nie sprawując formalnie funkcji publicznych, został w najprawdziwszym tego sformułowania znaczeniu osobą publiczną. Dla wielu młodych ludzi jest najważniejszym głosem mówiącym o ojczyźnie, o obowiązkach wobec niej. Wystę- pował jako autorytet i pokazywał, czym jest niepodległość, na czym polega wierność tradycji, dlaczego tak ważna jest troska o naród i jego wolność. Nie sposób tego pogodzić z działalnością w tajnej Służbie Bezpieczeń-stwa, której racją istnienia było utrzymywanie Polaków w niewoli. Donosicielstwo, zdrada, szantaż – dzięki nim SB mogła być skuteczna. Dlatego tak ważne jest wyjaśnienie charakte-ru kontaktów profesora ze służbami. Wielka szkoda, że nie zrobił tego wcześniej sam Witold Kieżun. Tego wymagała sprawiedliwość.

Czy mógł nie docenić znaczenia swoich związków z tajną policją reżimu? Czy opisane przez historyków dokumenty da się inter-pretować inaczej, niż robią to Cenckiewicz i Woyciechowski? Czytelnicy sami ocenią wagę zarzutów i to, co profesor ma na swoją obronę. Sam nie chcę o tym przesądzać. W każdym razie nie mam wątpliwości, że uwikłanie z czasów PRL nie przekreśla jego wojennych dokonań. Nikt nie może mu odebrać ówcze-snych zasług.

Cała sprawa powinna wszystkich nauczyć jednego: przeszłości nie da się zakopać, wy-przeć, przemilczeć. Czy się tego chce, czy nie, ona wraca. •

ADRES: Tygodnik do RZECZy Batory Office Building II Al. Jerozolimskie 212, 02-486 Warszawa tel.: +48 22 529 12 00, fax: +48 22 529 12 01e-mail: [email protected] www.DORZECZY.pl

REDAKCJA: Redaktor naczelny: Paweł LisickiI zastępca redaktora naczelnego: Piotr GabryelZastępcy redaktora naczelnego: Andrzej Horubała, Piotr ZychowiczZ ZESPOŁEM: Sekretariat redakcji: Jacek Przybylski (I sekretarz redakcji), Urszula Kifer, Agnieszka Niewińska, Mariusz Staniszewski Komentatorzy i stali współpracownicy:Kamila Baranowska, Joanna Bojańczyk, Sławomir Cenckiewicz, Wiesław Chełminiak, Maciej Chmiel, Ewa K. Czaczkowska, Cezary Gmyz, Piotr Gociek, Piotr Gursztyn, Anna Herbich, Jarosław Kałucki, Kataryna, Sławomir Koper, Piotr Kobalczyk, Jacek Komuda, Jakub Kowalski, Ludwik Lewin, Waldemar Łysiak, Marek Magierowski, Łukasz Majchrzyk, Karolina Marchlewska-Trzmiel, Krzysztof Masłoń, Eryk Mistewicz, Tomasz Nieśpiał, Piotr Pałka, Anna Piotrowska, Agnieszka Rybak, Piotr Semka, Jarosław Stróżyk, Tomasz P. Terlikowski, Adam Tycner, Szewach Weiss, Bronisław Wildstein, Piotr Włoczyk, Marcin Wolski, Tomasz Wróblewski, Wojciech Wybranowski, Igor Zalewski, Rafał A. ZiemkiewiczStudio graficzne: Mariusz Daruk-Skarbek (szef studia), Wojciech Niedzielko (grafik prowadzący), Artur Ładno, Jacek Nadratowski, Jakub Waluchowski Fotoedycja: Edyta Bortnowska, Włodzimierz WasylukKorekta: Jadwiga Marculewicz-Olaś, Anna Zalewska Rysownicy: Tomasz Bieniek, Janusz Kapusta, Andrzej Krauze, Cezary Krysztopa, Mirosław Owczarek Internet: Dominika Tchórzewska, Miłosz A. Lodowski, Antoni TrzmielOkładka: Włodzimierz Wasyluk, montaż Jacek Nadratowski WYDAWCA: Orle Pióro sp. z o.o.Batory Office Building II Al. Jerozolimskie 212, 02-486 Warszawa tel.: +48 22 347 50 00, fax: +48 22 347 50 01Wydawca tytułu spółka Orle Pióro wchodzi w skład grupy kapitałowej PMPG SA, notowanej na GPW

Prezes Zarządu PMPG SA: Michał M. LisieckiZarząd Spółki Orle Pióro: Robert Pstrokoński, Paweł Lisicki MARKETING: Jolanta Fudala (brand manager) [email protected] REKLAMY: +48 22 347 50 10, [email protected] RELATIONS: Anna Pawłowska-Pojawa (PR manager), [email protected] I PRODUKCJA: Monika Skolimowska (prenumerata wydawnicza), [email protected], tel.: +48 22 529 12 10Adam Borzęcki (kolportaż)

ISSN 2299-8500 Nr indeksu 288829 Nakład 136 tys. egzemplarzy DRUK: RR DONNELLEY EUROPE Sprzedaż egzemplarzy aktualnych i archiwalnych po cenie innej niż cena detaliczna ustalona przez wydaw-cę jest zabroniona i grozi odpowiedzialnością karną.PRENUMERATA: Prenumerata realizowana przez RUCH SA:Zamówienia na prenumeratę w wersji papierowej i na e-wydania można składać bezpośrednio na stronie www.prenumerata.ruch.com.plEwentualne pytania prosimy kierować na adres e-mail: [email protected] lub kontaktując się z Centrum Obsługi Klienta „RUCH” pod numerami: 22 693 70 00 lub 801 800 803 – czynne w dni robocze w godzinach 7–17. Koszt połączenia wg taryfy operatora.Redakcja nie odpowiada za treść ogłoszeń ani nie zwraca materiałów niezamówionych. Zastrzegamy sobie prawo do skracania i adiustacji tekstów oraz zmiany ich tytułów. Na podstawie art. 25 ust. 1 pkt 1b prawa autorskiego wydawca wyraźnie zastrzega, iż dalsze rozpowszechnianie materiałów opublikowanych w tygodniku „Do Rzeczy” jest zabronione.

TYGODNIK LISICKIEGO

Z ciężkim sercem

RYSUNEK TYGODNIA

PAWEŁ LISICKI

3

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

Page 4: Do rzeczy 39 2014

KRAJ.28 JANUSZ PIECHOCIŃSKI

PREZYDENT TO DZIŚ FILAR PO– z wicepremierem, prezesem PSL rozmawia Piotr Gursztyn

.30 RAFAŁ A. ZIEMKIEWICZŻELAZNA DAMA Z PAPIERUMedialna propaganda sama się gubi w tym, jak sprzedać obywatelom wybitną kandydaturę Ewy Kopacz na premiera

.33 PAWEŁ KUKIZMAM BROŃ. NA WSZELKI WYPADEK– z piosenkarzem i społecznikiem rozmawia Jakub Kowalski

KULTURA.42 PIOTR ZYCHOWICZ

OPOWIEŚĆ O POLSKICH ŻYDACHMuzeum Historii Żydów Polskich swoim rozmachem zapiera dech w piersiach

OPINIE.58 KRZYSZTOF JASIEWICZ

JAK WYGRAĆ III WOJNĘ ŚWIATOWĄRosję należy wyrzucić ze wszystkich organizacji międzynarodowych i federacji

HISTORIA.62 WITOLD BAGIEŃSKI

NIEBEZPIECZNA GRA ZAKOCHANEJ KOBIETYHistoria Ireny Kotulskiej

ŚWIAT.70 PIOTR SEMKA

RANDKA W CIEMNONiemcy w relacjach z Rosją zachowują się dziś niczym doktor Jekyll i pan Hyde

EKONOMIA.82 KRZYSZTOF RYBIŃSKI

RZĄD ŁUPI GŁÓWNIE BIEDAKÓWPłacący podatki finansują bizantyjski aparat władzy i liczne grupy interesów

FELIETONY: GOCIEK, GURSZTYN (8), WILDSTEIN (10), MAGIEROWSKI (15), ZALEWSKI, WOLSKI (61), KOPER (68), GABRYEL, WRÓBLEWSKI (89), SEMKA (96), KATARYNA, MISTEWICZ (97), ZIEMKIEWICZ (98), ŁYSIAK (99)

TEMAT TYGODNIA.16 SŁAWOMIR CENCKIEWICZ

PIOTR WOYCIECHOWSKI

TAJEMNICA „TAMIZY”Profesor Witold Kieżun, bohater czasu wojny, został uwikłany w niebezpieczne kontakty z komunistyczną bezpieką

.24 WITOLD KIEŻUNSYNDROM WROGAProfesor odpowiada Sławomirowi Cenckiewiczowi i Piotrowi Woyciechowskiemu

4

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

SPIS TREŚCI

Page 5: Do rzeczy 39 2014

Drodzy Czytelnicy,

W tym tygodniu spośród wielu głosów, jakie wzbudził artykuł Waldemara Łysiaka („Do Rzeczy”

38/2014), wybraliśmy do publikacji fragment listu posła Zbigniewa Girzyń-skiego. Prezentujemy także wymianę opinii o książce „Twierdza” Igora Jankego o Solidarności Walczącej. Inne tematy oczywiście w Internecie, a że pretekstów do sporów nie brakuje, także nasz fan page na Facebooku rozgrzewa się czasem do białości.

Muzyczka Majdanu[…] w całej Europie jeden tylko znaczący polityk przewidywał scena-riusz, jaki dziś obserwujemy na Ukrainie. W sierpniu 2008 r., w trakcie rosyjskiej agresji na Gruzję, podczas misji ratującej niepodle-głość tego kraju, stojący na czele delegacji przywódców Litwy, Łotwy, Estonii i Ukrainy nasz prezydent prof. Lech Kaczyński wypowiedział słowa, które weszły dziś do kanonu najważniejszych analiz politycznych, a wówczas były lekceważone: „Wiemy świetnie, że dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a póź-niej może i czas na mój kraj, na Polskę! Byliśmy głęboko przekonani, że przyna-leżność do NATO i Unii zakończy okres rosyjskich apetytów. Okazało się, że nie, że to błąd”.

Niech te słowa, wówczas deprecjonowane, będą przestrogą dla tych wszyst-kich, którzy odradzają nam angażowanie się w sprawy ukraińskie, bo Rosja nie będzie importowa-ła naszych jabłek, przykręci kurek z gazem czy wprowadzi embargo na mięso. Mam tu na myśli zwłaszcza polityków PSL. Jest to myślenie krótkowzroczne i wpisujące się w rosyjską taktykę budowania swo-jej pozycji przez szantaż. Każdy, kto tak prowadzi swoje sprawy, zachęca agresora do coraz większego nacisku i w dalszej perspektywie utraci wszystko. Niech tego historycznym przykładem będzie uległość władz czechosłowackich wobec żądań Hi-

tlera w latach 1938–1939, która zakończy-ła się unicestwieniem tego państwa.

Jeszcze bardziej absurdalne wydają się, nieliczne na szczęście, głosy tzw. nowej endecji, która najchętniej skorzystałaby z zaproszenia Żyrinowskiego i wzięła udział w rozbiorze Ukrainy pod hasłami powrotu Lwowa do Polski. O ile głos polityków PSL jest tradycyjnym dla tego środowiska my-śleniem kategoriami trzymania się „własnej miedzy” (sprytnie przełamał to Józef Piłsud-ski w 1920 r., mianując Witosa premierem, aby przezwyciężyć dość obojętny stosunek tego środowiska do pochodu bolszewików na Polskę), o tyle nawoływania do marszu na Lwów są niczym innym, jak wprost działaniami rosyjskiej agentury wpływu. […] Granice, jakkolwiek niesprawiedliwie, ustanowione w 1945 r. są w naszej części

kontynentu elementem, który obecnie nie powinien podlegać rewizji. […]

Warto może w tym miejscu przypo-mnieć wydarzenia sprzed 76 lat. Krót-kowzroczna polityka ówczesnych władz Rzeczypospolitej, które w imię słusznej skądinąd chęci odzyskania Zaolzia zgodziły się na przyłączenie Sudetów do Niemiec, czym de facto przyczyniły się do upadku Czechosłowacji, dała Polsce po-czucie mocarstwowości i wypełnienia się sprawiedliwości dziejowej (odegrania się

na zdradliwych Czechach za zabór Zaolzia w 1920 r.), ale była to satysfakcja bardzo krótkotrwała i zakończyła się niespełna rok później, w 1939 r., utratą własnej nie-podległości. Jakże inaczej mogła wyglądać sytuacja Polski, gdyby w 1938 r. potrafiła ona zbudować wokół siebie – przełamując różne, często zresztą uzasadnione, animoz-je – porozumienie państw Europy Środko-wej z Czechosłowacją, Rumunią, Węgrami i państwami bałtyckimi? […]

Skoro więc nie powinniśmy – tak jak chce PSL – siedzieć cicho jak mysz pod mio-tłą, pilnując swojej miedzy, i nie powinniśmy – jak chcieliby nowi endecy – zabierać się do rozbioru Ukrainy do spółki z Putinem, najlepiej przy okazji mszcząc się za tragedię na Wołyniu z czasów II wojny światowej, to co powinniśmy robić? Po pierwsze, powin-

niśmy na wszelkie możliwe sposoby wspierać dziś Ukraińców. Oni dziś mają swoje nowe, tym razem antyrosyjskie „powstanie Chmielnickiego”, a my dziś, po 360 latach, mamy szansę przekreślić tę „nienawiść”, która wówczas „wrosła w serca i zatruła krew pobratymczą”. Mamy szansę, tak jak uczyniła to 360 lat temu Moskwa w ugodzie perejasławskiej, stać się oparciem dla naszego przecież bratniego narodu. Rozumiał to doskonale Józef Piłsudski, szukając porozu-mienia z Ukraińcami i snu-jąc wizję tzw. międzymorza, czyli federacji suwerennych państw Europy Środkowo--Wschodniej, które wspólnie będą tworzyły blok hamują-cy moskiewski imperializm. Polska, Ukraina, Litwa, Łotwa, Estonia, Rumunia, Mołdowa, a być może także Finlandia czy Chorwacja, a w jakiejś perspektywie też Białoruś (dyktatura

Łukaszenki i jej polityczny kierunek nie będą wieczne), mają tak wiele wspólnych interesów i tak duży wspólny potencjał, że nie muszą oglądać się na to, co zrobi Berlin czy Paryż (dziś już wiemy, że nie zrobią zbyt wiele). Mogą samodzielnie tworzyć realną siłę polityczną. Tak z czasem ukształtowana federacja będzie z całą pewnością liczącym się podmiotem na arenie międzynarodowej, a o współpracę z nią, także wojskową, będą zabiegały i Stany Zjednoczone, i Turcja, i – być może – Chiny. Co to oznacza dla 5

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

LISTY

Page 6: Do rzeczy 39 2014

Rosji? Dla Rosji oznacza to kres polityki imperialnej oraz powrót do geograficznych rozmiarów i politycznego znaczenia Wiel-kiego Księstwa Moskiewskiego z XV w. Dla nas natomiast i dla innych państw naszego regionu święty spokój, zapewnienie sobie stabilnych podstaw rozwoju w każdej dzie-dzinie życia, a w obliczu nadciągających kłopotów, jakie będą już niedługo wstrzą-sać Europą Zachodnią, przeniesienie jądra cywilizacji zachodniej – łacińskiej właśnie – do nas. [...]

dr Zbigniew Girzyński

Agenci Piotra WoyciechowskiegoW numerze 36. „Do Rzeczy” zamieszczono artykuł Piotra Woyciechowskiego „Kto kogo rozpracował”. Polemizując z Igorem Jan-kem, autorem książki „Twierdza”, publicysta – po stwierdzeniu, że książka „bardziej przypomina lukrowaną opowiastkę niż rzetelną historię tej wyjątkowej organizacji podziemnej” – wytyka dalej Jankemu, że ten nie sięgnął do dokumentów, żeby opowieść uwiarygodnić, a następnie systematycznie kwestionuje opisane w niej dokonania „tej wyjątkowej organizacji podziemnej”. Nie zaprzecza wprost faktom i zdarzeniom podanym autorowi „Twierdzy” przez takich działaczy jak wymienieni przez Woycie-chowskiego Kornel Morawiecki, Jadwiga Chmielowska czy Zbigniew Jagiełło. Stosuje chytrą negację poprzez dodanie słowa „miała”, a więc SW: „miała otrzymywać”, „miała wyprodukować”, „miała podłożyć ła-dunek wybuchowy”… Miała, zatem czytelnik ma wywnioskować, że tego wszystkiego nie zrobiła, a autorowi książki wybitni i zasłu-żeni ludzie podziemia oraz demokratycznej opozycji opowiadali tylko bajeczki.

Tyle że sam, oczekując uprzednio od autora „Twierdzy” naukowego rygoryzmu w badaniu dokumentów i dociekaniu prawdy, najwyraźniej nie zajrzał choćby do liczącego 700 stron, wydanego przez IPN zbioru „Solidarność Walcząca w do-kumentach” (zawierającego archiwalia SB) ani do książki „Solidarność Walcząca Oddział Trójmiasto 1982–1990”. W tej ostatniej książce przedstawiono zarów-no obszerną dokumentację (w tym akta SB) dotyczącą ataku bombowego na KW PZPR, jak i liczne fotografie oraz schema-ty techniczne dotyczące produkcji przez SW broni palnej w Stoczni Komuny Pary-skiej. Notabene pojedyncze egzemplarze tej broni były prezentowane na wystawie towarzyszącej obchodom 30. rocznicy powstania SW i można je nadal obejrzeć w Gdyni.

Pisząc „Twierdzę”, Igor Janke przyjął koncepcję kolażu miniwywiadów i mi-nireportaży w celu uchwycenia (dopóki jest to możliwe, gdyż już minęło ponad 30 lat od opisywanych zdarzeń) i zaryso-wania konturów SW, atmosfery tamtych czasów i żywych portretów uczestników. Autor musiał zaufać swoim rozmów-com, gdyż wiele podanych przez nich informacji i faktów nie zostało nigdzie udokumentowanych (choćby sprawy planowanych – a niewykonanych – ak-tów odwetowych). Przy takiej koncepcji książki autor nie miał żadnego obowiąz-ku – a często też żadnych możliwości – weryfikowania informacji podawanych przez działaczy SW. Niemniej akurat ważne zdarzenia kwestionowane przez Woyciechowskiego są rzetelnie udoku-mentowane w dostępnych publikacjach. Woyciechowski ich nie zna. Jednak czyja to wina?

Zresztą „Twierdza”, tak jak każda książka, winna się bronić sama, a jej ocena zależy od czytelników, a nie polemistów.

Dużo poważniejszą sprawą, i to już nie-dotyczącą książki Igora Jankego, ale oceny historycznej SW i dobrego imienia ludzi w niej działających, jest sposób podważe-nia przez Woyciechowskiego może trochę przerysowanej opinii Jankego, że Solidar-ność Walcząca lepiej inwigilowała SB niż vice versa. Jak stwierdza Woyciechowski, „takie słowa nie wytrzymują krytyki”.

Należy tu wziąć pod rozwagę to, że Piotr Woyciechowski nie jest – na jego szczęście – recenzentem literackim, ale fachowcem w branży i jego wypowiedzi oraz opinie, jako byłego pracownika Urzę-du Ochrony Państwa i znawcy archiwów tajnych służb PRL, muszą być traktowane ze szczególną uwagą. Otóż po wstępnych harcach recenzenckich zajmujących pół kolumny Woyciechowski na sześciu na-stępnych szpaltach stara się wbić gwóźdź do trumny legendy Solidarności Walczącej jako organizacji skutecznie broniącej się przed inwigilacją i rozpracowaniem przez SB i inne zainteresowane służby (w tym przez wschodnioniemieckie Stasi i czeskie STB). Prezentuje on oto w najdrobniej-szych detalach działających we Wrocławiu trzech agentów bezpieki i wywiadu woj-skowego. Tylko właściwie nie wiadomo, co to ma wspólnego z SW.

Oświadczam stanowczo i zgodnie ze znanym mi stanem faktycznym, w tym ze stanem opisanym w dokumentach IPN, że żaden z opisanych w tym artykule agen-tów nie był zaprzysiężonym członkiem, współpracownikiem ani działaczem SW, nie mówiąc już o członkach jej kierownic-twa skupionych w Radzie SW oraz Komite-cie Wykonawczym. O dwóch wiadomo tyle,

REklama

6

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

LISTY

K S I ĘGARN IA

DO KAŻDEGO ZAMÓWIENIA POWYŻEJ 49,90 zł

www.księgarniadorzeczy.pl , 12 431 25 78

WYBIERAMY RECENZUJEMY REKOMENDUJEMY

Konieczna rejestracja w sklepie. Oferta ważna od 22 do 28 września 2014 r.

24,90 zł 38 zł37 zł109 zł 49,90 zł

2.1. 3.4. 5.

TO

P 5

PREZENT

ZAMÓW:

do_rzeczy_ksiegarnia_do21wrzesnia.pdf 1 14-09-19 12:14

Page 7: Do rzeczy 39 2014

że byli powiązani z Regionalnym Komite-tem Strajkowym Dolny Śląsk.

Czego więc dowodzi artykuł Woycie-chowskiego? Tego, że we Wrocławiu działali agenci? Działali, owszem. Było ich znacznie więcej niż tych trzech wymienionych. I byli tacy, którzy odmiennie od tej trójki działali na szkodę SW. Jednak co z tego?

Woyciechowski stwierdza – pewnie zgodnie z prawdą – że przewertował akta bezpieki. Dlaczego więc nie udało się znaleźć chociaż jednego agenta, który rzeczywiście „rozpracował” Solidarność Walczącą, i dlaczego przedstawia na dowód zinwigilowania SW takich, którzy zajmowali się innymi organizacjami?

Muszę więc postawić Piotrowi Woycie-chowskiemu, którego cenię za jego dokona-nia w pracy państwowej, pytanie: Dlaczego tak usilnie, a zarazem nieudolnie i bez klasy próbuje podważyć legendę tej (jak sam stwierdza) wyjątkowej organizacji podziem-nej. Dlaczego dołącza do licznego grona osób, które od początku deprecjonowały i marginalizowały SW, doprowadzając do sy-tuacji – tak jak w przypadku kandydowania na premiera prof. Andrzeja Wiszniewskiego, wybitnego działacza niepodległościowego i naukowca najwyższej próby – że przyna-leżność do SW, która tyle miała zasług dla obalenia komunizmu, lub współpraca z nią stała się w niepodległej Polsce czynnikiem dyskwalifikującym i wykluczającym? Na szczęście siła prawdy i suche fakty zawarte w dokumentach wystawiają z biegiem czasu piękne świadectwo niezłomności ludzi SW i świetnej – jak na ówczesne warunki – pracy całej organizacji.

Andrzej Kołodziej

PS Następny numer, 37., „Do Rzeczy” zawiera list Antoniego Gorazda podważa-

jący wiarygodność publicysty przy opisie sylwetki Krzysztofa Szajowskiego, rzeko-mego agenta. Dodam do tego nieznany fakt. Kiedy p. Szajowski się dowiedział, że SB stara się (bez powodzenia) wynająć w pewnym bloku mieszkanie na obser-wację, przekazał tę informację znanej sobie działaczce podziemia. Dzięki temu ostrzeżenie trafiło do mieszkających właśnie w tym domu konspiratorów. I jeszcze jedno – kiedy zaproponowano p. Szajowskiemu działalność w ramach SW, odmówił. Stwierdził, że się do tego nie nadaje. Czy rzeczywisty agent z takiej okazji by nie skorzystał?

OdpowiedźZe zdziwieniem i z zaskoczeniem prze-czytałem list do redakcji podpisany przez Andrzeja Kołodzieja, byłego działacza SW, odnoszący się do mojej publikacji pt. „Kto kogo rozpracował”, zamieszczonej na łamach tygodnika „Do Rzeczy”.

W liście jest więcej inwektyw i chybio-nych ataków na mnie niż rzeczowej i mery-torycznej polemiki. Już tylko wspomnę o nieprawdziwej informacji podanej przez autora listu, jakobym był byłym funkcjo-nariuszem UOP. Nigdy nie pracowałem i nie służyłem w UOP ani w innej służbie specjalnej. Pan Andrzej Kołodziej winien staranniej weryfikować informacje o publi-cystach, którym decyduje się sam stawiać zarzut niestaranności.

Ze względu na niewielką ilość miejsca na kolumnie przynależną do odpowiedzi na nadesłany list muszę ograniczyć swoje stanowisko.

Podtrzymuję to, co napisałem w swojej publikacji, iż autor książki „Twierdza” nie pogłębił oraz nie udokumentował,

niektórych ujawnionych rewelacji. Choćby sensacyjne doniesienia o kontaktach SW z terrorystami z lewackiej RAF. Nie wyjaśnił czytelnikom, kto z zagranicy, z jakiej instytucji, dlaczego i jaką drogą wysłał działaczom SW mikrofilmy ukryte w tubkach zawierające plany służące do produkcji broni palnej.

Nieładnie jest także wypierać się publicznie swoich byłych współpracow-ników. Bezsporne jest, że inż. Bogusław Lemański (współpracownik wywiadu ps. Remigiusz) wraz ze swoją żoną wspierał działalność podziemnego Radia. Z kolei dr Krzysztof Szajowski (współ-pracownik ps. Przybysław), pomimo że nie przystąpił formalnie do organizacji (co wiem bezpośrednio z jego relacji), to jednak z powodu miejsca pracy wspierał działalność SW. I w świetle jednoznacz-nego oświadczenia prof. Szajowskiego nie można mówić o nim jako „o rzekomym agencie”, ponieważ profesor potwierdził swoją współpracę z wywiadem komuni-stycznym w rozmowie ze mną.

Andrzej Kołodziej utyskuje, jakoby „nie udało się znaleźć chociaż jednego agenta, który rzeczywiście »rozpracował« Solidarność Walczącą”. Mija się z prawdą. Wskazałem – TW „CEDR”.

A już kompletnie niezrozumiałe dla mnie jest to, że p. Kołodziej dołącza moją osobę „do licznego grona osób, które od początku deprecjonowały i marginalizo-wały SW”. Żaden akapit mojej publikacji nie zawiera słów krytyki tej organizacji, nadto już na wstępie podkreślam nie-złomność i wyjątkowość SW na tle innych podziemnych struktur.

Warto jednak nauczyć się czytać ze zrozumieniem.

Piotr Woyciechowski

7

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

LISTY

K S I ĘGARN IA

DO KAŻDEGO ZAMÓWIENIA POWYŻEJ 49,90 zł

www.księgarniadorzeczy.pl , 12 431 25 78

WYBIERAMY RECENZUJEMY REKOMENDUJEMY

Konieczna rejestracja w sklepie. Oferta ważna od 22 do 28 września 2014 r.

24,90 zł 38 zł37 zł109 zł 49,90 zł

2.1. 3.4. 5.

TO

P 5

PREZENT

ZAMÓW:

do_rzeczy_ksiegarnia_do21wrzesnia.pdf 1 14-09-19 12:14

Page 8: Do rzeczy 39 2014

Czas zamykać naszą rubrykę. Nie wygramy z kimś takim jak Ewa Jestem Kobietą Kopacz. Nawet żarty Monty Pythona to suchary przy

tekstach Premier Nowego Tysiąclecia. Przegrywamy nawet z tekstami nowej szefowej MSW Teresy Piotrowskiej. A nie wiadomo, co będzie, gdy głos zabierze Maria Wasiak – koleżanka pani premier z Radomia, która została właśnie mini-strem infrastruktury i czegoś tam jeszcze.

Zamiast rubryki zajmiemy się kręceniem serialu. Będzie to remake kultowej „Doktor Ewy”, tym razem

pod tytułem „Z PAX-u do Śmaksu”. W odcinku pierwszym pt. „Trudny wybór” doktor Ewa, obiecująca lekarka z małego Szydłowca, kompletuje zespół współpracowników. Radą i pomocą słu-ży jej starszy przyjaciel Don. On jednak musi wkrótce wyjechać na zagraniczną placówkę. Z boku czai się Grzegorz, śmiertelny wróg Dona i Ewy. Sytuację komplikuje nieszczere zachowanie miejscowego notariusza Bronka. Wspar-ciem dla Ewy są też przystojny prawnik Czarek i grupa przyjaciół z miejscowej spółdzielni (w roli Czarka rewelacyjny Cezary Grabarczyk). W pierwszym odcinku Ewa musiała rozstrzygnąć kwe-stię, co zrobić z Radosławem, ambitnym reemigrantem z Anglii, którego kolekcja prążkowanych garniturów robi furorę w całej okolicy.

Zwrot akcji już w odcinku drugim pt. „Cena lekcji”. Don wyjechał, Bronek zaczął się szarogęsić, ale

Ewa wzniosła się ponad podziały i wysłała SMS do Grzegorza. On od-dzwonił. Wystarczyła szczera rozmowa i Grzegorz znalazł się wśród przyjaciół. I tu zajrzyjmy za kulisy. Jeszcze chwilę temu kompani Ewy rozpowiadali, że dla Grześka nie ma miejsca w Platformie. Bo szkodzi jej wizerunkowi, uderza w dobre imię, a poza tym trzeba otworzyć partię dla młodych. Czyli całkiem wykreślić Grześka z list wyborczych w przyszłym roku. Sprawa nie jest rozstrzygnięta, ale dużą rzeczą będzie wysłuchanie argumentów za tym, dlaczego były wi-cepremier i marszałek Sejmu, który dwa razy był ministrem, nie może startować w wyborach parlamentarnych.

Źli ludzie powiadają, że Grzegorz nie powinien kierować dyplomacją, jako że oprócz łaciny podwórkowej nie

zna żadnego lengłydżu. Otóż to niepraw-da. Trochę mówi, bo jeździł do brata do

Kanady. Poza tym świadectwo dała pani Danuta, mama Grzegorza, która przypo-mniała, że jej syn zadawał się z jakimiś Murzynami grającymi w koszykówkę. – Gdy był młody, to też był Murzynem i grał w kosza – poinformowała pani Schetynowa.

Namber łan jest jednak pani premier. Prezentacja ministrów (dobre było o Czarku Grabarczyku, który kocha

ludzi) była okazją do przedstawienia nowej doktryny obronnej Polski i głów-nych kierunków polityki zagranicznej. Odnośnie do sytuacji na Ukrainie Ewa Kopacz oznajmiła: „Pierwsza moja myśl: tam, za moimi plecami, jest mój dom, tam są moje dzieci, wpadam do domu, zamykam drzwi i opiekuję się własnymi dziećmi”. Słuszną linię ma nowy rząd. Według naszych informacji w exposé premier Kopacz w części poświęconej postawie Polski wobec konfliktu na Ukrainie ma pojawić się wiekopomny cytat Leonii Pawlak: „Powiedzieli, że wojsko idzie – trzeba kury łapać!”.

Czekamy na życzliwą sylwetkę nowej szefowej MSW w jakiejś „Wyborczej” albo innym

„Newsweeku”. Teresa Piotrow-ska. Reżim komunistyczny i niedostateczne oceny uniemożliwiły jej studiowa-nie historii sztuki. Została katechetką. Stała się legendą podziemia, walcząc w szere-gach radykalnej antykomu-nistycznej organizacji PAX. Czas wolnej Polski to pasmo jej sukcesów – członkostwo w ZChN, nadzór nad bydgoską izbą wytrzeźwień, praca w jed-nym rządzie z panią Fuszarą. Wzruszający będzie moment, gdy przywita podległych jej funkcjonariuszy: „Czo-łem, policjanci!”. „Cześć, Tereska!” – odkrzykną funkcjonariusze.

Przykra sprawa, nie lekceważymy jej. Paweł Graś nie

może jechać do Brukseli razem z Donaldem. A już był w ogródku, już witał się z mulami. Okazało się, że bezduszna unij-na biurokracja stawia wygórowane wymogi

odnośnie do wykształcenia, kompe-tencji, stażu zawodowego, znajomości języków i innych podobnych bzdur. Według nich Paweł Bolesław Graś nie spełnia wymogów! Tylko trzem osobom udało się ominąć unijne embargo na fachowców z Polski. Pierwszy był jakiś nudziarz z MSZ, drugi to Igor Osta-chowicz, a trzecim jest niejaki Łukasz Broniewski, starszy teczkowy Donalda.

Żądamy, aby nową rzeczniczką rządu została Siostra Sister! To Iwona Sulik, która przez lata pracowała

jako sejmowy reporter TVP. Pracowała w parze z koleżanką, która wyglądała identycznie jak ona. Nie rozstawały się ze sobą. Obie nosiły więc łączną ksywę Siostry Sisters. Teraz została już tylko jedna Siostra Sister. Chyba że zamieniają się. Czego i tak nikt nie zauważy.

dwaj panowie

8

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

OBSERWATOR GOCIEK – GURSZTYN

FOT.

ROBE

RT G

ARDZ

IŃSK

I

Page 9: Do rzeczy 39 2014

Chodzi po mieście Donek. Opalony, uśmiechnięty, w sportowym ubran-ku. Chodzi i zaczepia polityków

wszelkich opcji, sfrustrowanych tym, że muszą dalej toczyć swoją kulkę gnoju. Donek drażni ich opowieściami, które tak brzmią: „Palę sobie cygaro, siedzę sobie w knajpeczkach, fotografują mnie. Niech sobie fotografują, mnie to już nie obchodzi, bo jestem ponad tym”.

Jest osoba, która do dzisiaj nie może pozbyć się wściekłości wywoła-nej awansem Donalda. To Olek

Kwaśniewski. Emerytowany Prezydent Wszystkich Polaków jest przekonany, że kiedyś w jego zasięgu była funkcja o podobnej randze co Euro-Mop. Jednak uznał ją za zbyt słabą, więc się nie starał. A teraz jest już za późno. Olek nie zostanie nawet komisarzem do spraw polityki językowej.

Baśka Nowacka to imponująca dziewczyna.

Kto nie wierzy, niech posłucha. Akcja miała miejsce niedawno w TVP, w pocze-

kalni

przed programem Lis-Tomka. Siedziało tam kilka osób, w tym Nowacka i Radek Sikorski. Radek postanowił zabawić Baśkę opowieściami ze swojego życia. Opowiadał wstrząsające historie o tym, jak bardzo prześladują go natarczywi paparazzi. – Przez nich czuję się jak gwałcona kobieta – mówił, prawie już ze łzami w oczach, do Nowackiej. Baśka eksplodowała: – Co pan za głupoty opowiada! Pan wie, jak czuje się gwałco-na kobieta! Radek zrobił się malutki. Naprawdę.

Uwaga miłośnicy dobrej literatury! Poseł Artur Górski, znany szerzej jako ostatnia nadzieja białego

człowieka, rozsyła broszurę swojego autorstwa. Może ją otrzymać każdy chętny, trzeba tylko nawiązać kontakt z posłem Arturem. Wygląda na to, że można ją dostać za friko, ale nie to jest największą zaletą owej publikacji. UNESCO planuje dodać ją do światowej Listy Niematerialnego Dziedzictwa Ludzkości za tytuł, który brzmi: „Bóg, Honor, Ojczyzna. Dewiza dla Polaki”. Do tej pory nie udało nam się skontaktować z główną bohaterką broszurki, czyli Polaką. Czekamy na odpowiedź, czy Polaka zadowoli się jedną dewizą, czy chce też ich więcej oraz w jakiej walucie oczekuje wypłaty.

Ogromny sukces wyborczy Pol-skiego Stronnictwa Ludowego. W wyborach uzupełniających

do Senatu w województwie świętokrzyskim PSL wprawdzie

nie udało się wprowadzić do Senatu swojego kandydata,

ale stronnictwo zdobyło cenny przyczółek. Na stu uczestniczących w wyborach pensjona-riuszy Domu Pomocy

Społecznej w Zochcinku pod Opatowem aż 98 proc. wyborców oddało głos na kandydata PSL. Jeden głos dostał kandydat Platformy, a jeden kandydat korwinowców. To ostatnie to błąd statystyczny. Trwa ustalanie osób temu winnych.

Leszek Miller i Janusz Palikot ostatnio mocno komplementowali nową panią premier. W przypadku

Palikota było to jasne, że musi, bo partia mu się rozłazi. Przypadek Leszka wzbudził spore emocje w SLD i PO. W Sojuszu zapanował lęk, że Leszek tuż przed emeryturą chce sprzedać partię Ewie. Lęk był tym większy, że Ewa uchodzi za osobę o poglądach lewico-wych (gruba przesada, bo Ewa w ogóle nie ma poglądów). A w Platformie stany lękowe zostały wywołane przeświad-czeniem, że Leszek jest cwańszy od Ewy i ją omota. Nowej pani premier może zabraknąć głosów, kiedy na przykład okazałoby się, że wszyscy kumple Schetyny zachorowali albo spóźnili się na głosowanie. Ot, tak w ramach patriotyzmu Platformy. Wtedy swoje szabelki zaoferowałby Leszek. Jednak nie za darmo. A wiadomo, że komuniści – nawet ci z „post” – mają duże doświad-czenie z bratnią pomocą.

Jeszcze o podlizywaniu się Platformie. Andrzej Rozenek strzelił focha za to, że o nim piszemy, i przysłał gniewny

SMS: „Następnym razem, jak będziesz o mnie pisał, to zapytaj. Będzie to bliższe prawdy”. Andrzej! Następnym razem, jak będziesz strzelał focha, to zadzwoń. Opowiedz o Januszu, Leszku i tych wszystkich kolegach, których kochasz z tak wielką wzajemnością. Wtedy oni będą wysyłali do nas SMS-y. À propos Andrzeja Rozenka. Jego przyjaciele wytłumaczyli nam, dlaczego jest on tak miły dla Platformy. Otóż PO zgodzi się na komisję ds. WSI, ale pod warunkiem że jej szefem zostanie właśnie Rozenek. Janusz Palikot jest temu niechętny, bo pamięta, jak na komisji wyrósł Bartek Arłukowicz. A zdaniem Janusza Rozenek i tak jest już wyrośnięty.

Nieodpowiedzialni ludzie opo-wiadają, że pan Nogal, rajdowiec z Warszawy, szerzej znany jako

Frog, jest prawnukiem wielkiego Edwarda Ochaba. Czyli tym samym jest wnukiem… no, no kogo? Niech państwo zgadują, nagrody nie będzie, bo zagadka jest łatwa. • 9

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

OBSERWATOR GOCIEK – GURSZTYN

Page 10: Do rzeczy 39 2014

W dramatycznym czwartkowym meczu polscy siatkarze pokonali Rosjan 3:2, awansując w ten sposób do półfinałowego meczu z Niemcami. Nie spodobało się to przeciwnikom, a zwłaszcza jednemu z nich – Aleksiejowi Spiridonowowi. Schodząc z boiska… opluł polskich kibiców, krzyczących w jego stronę „Daswidania” (Do widzenia). To nie pierwszy wybryk Spiridonowa. W trakcie meczu z Niemcami po udanej zagrywce odwrócił się w stronę trybun, ułożył ręce w taki sposób, jakby trzymał karabin maszynowy, i zaczął „strzelać” do zgromadzonej publiczności. (kif)

Po pierwsze – i najważniejsze – przyniesie nam obniżenie standardów życia publiczne-go. Przypomnijmy raz jesz-

cze – należy robić to do upadłego – że publicznie, z mównicy sejmowej, okłamała Polaków w sprawie tak poważnej jak tragedia smoleńska. Ogłosiła wówczas, że ziemia na obszarze katastrofy została dokładnie przekopana i spraw-dzona na ponad metr w głąb. Dziękowała lekarzom rosyjskim za zaangażowanie w identyfikację zwłok i wspaniałą współpracę z polskimi kolegami. Żadni polscy specjaliści nie uczestniczyli w sekcjach, a o tym, jak zostały one przeprowadzone, świadczą choćby pomyłki w identyfikacji zwłok czy przedmioty w nich zaszywane. Na terenie katastrofy dziennikarze przez wiele miesięcy znajdowali części samolotu, nawet silnika, dokumenty, przedmioty osobiste, a także fragmenty ciał. Propagandowi funkcjonariusze na etatach dziennikarskich grzmieli przeciwko... nie, nie rządowym kłamstwom czy skandalicznemu stanowi, w jakim pozostawiony został teren katastrofy, oburzali się na dziennikarzy, którzy sprawę demaskowali.

Kiedy w TVN, podczas dysku-sji, zwróciłem uwagę na kłam-stwa minister Kopacz, wywoła-łem zniesmaczenie pozostałych jej uczestników. Nikt nie mógł zaprzeczyć faktom, za skandalicz-ne jednak uznali oni nie kłamstwa pani minister, ale nazwanie ich po imieniu.

To za nie Kopacz wynagrodzo-na została awansem na marszałka Sejmu. Ministrem zdrowia była fatalnym, co, między słowami, potwierdzają członkowie rządu. Nie spełniła niczego z tego, co obiecała – w tej kwestii niewiele różniła się od swoich kolegów – ale jej następca minister Arłuko-wicz musiał przyznać, że pozosta-wione przez nią projekty ustaw nie nadają się do niczego.

Jako marszałek robiła wszystko, aby Sejm, który z zasady ma być miejscem debaty i zde-

rzenia racji, zredukować do roli atrapy i maszynki do głosowania. Współdziałała więc w niszczeniu polskiej demokracji.

Za to wszystko teraz wyna-grodzona została stanowiskiem premiera.

„Czym tu się oburzać?” – słyszę. Przecież wszyscy poli-tycy zachowują się tak samo. Po

pierwsze, nie wszyscy i nie tak samo. Jeśli jednak nawet tak by było, to tym bardziej należałoby protestować i piętnować taki stan rzeczy.

Wszyscy, którzy teraz zachwycają się nową panią premier, każą jej dać

kredyt zaufania i twierdzą, że nie ma żadnych przeciwwskazań, aby objęła swoje stanowisko, przykła-dają się do psucia życia publicz-nego i unieważnienia etyki. Nie będą mieli żadnych praw, aby piętnować podobne zachowania w innym wydaniu.

To efekt postaw plemiennych. Demonstrują je ci wszyscy, którzy wybuchali gniewem z powodu niepomiernie mniejszych przewin PiS, a potem kazali nam baga-telizować realne skandale PO. Zwłaszcza jeśli sprawa dotyczyła Smoleńska.

W ten sposób niszczyli standar-dy, które pozwalają budować jaką-kolwiek wspólnotę, i przekształca-li życie publiczne w zimną wojnę domową. Przy okazji pomstowali na dzielenie Polaków. Oczywiście, ich zdaniem, Polaków dzielą ci, którzy odwołują się do norm mo-ralnych. Przecież wykluczają tych, którzy je łamią. •

BIAŁO-CZERWONI ROZGROMILI ROSJAN

Co nam przyniesie Kopacz?BRONISŁAW WILDSTEIN

NIEPOPRAWNE

FOT.

JARO

SŁAW

KOSM

ATKA

/DZI

ENNI

K ŁÓ

DZKI

10

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

OBSERWATOR

Page 11: Do rzeczy 39 2014

Blisko stu autorów rywalizuje o na-grody fundacji Identitas przyznawane najlepszym książkom poprzedniego roku w dziedzinie humanistyki i literatury pięknej oraz historii.

30 października na uroczystej gali organizowanej w warszawskim Busi-ness Centre Club ogłoszone zostaną nazwiska laureatów pierwszej edycji konkursu. Przyzna ją fundacja Identi-tas stawiająca sobie za cel wspieranie polskich autorów.

– Tak cenna, zarówno w sensie ja-kościowym, jak i w swej skali, reakcja środowiska wydawniczego i twór-czego wydaje się potwierdzać nasze przekonanie o potrzebie budowania mecenatu prywatnego dla polskiej humanistyki, jak i samą wartość konkursu o przejrzystych regułach, wysoce profesjonalnym, niezależnym jury i jasnym sposobie finansowania przedsięwzięcia – mówi Tomasz Kaźmierowski, założyciel Identitas.

Jury Nagrody Literackiej będzie wybierało nominowanych spośród ponad 60 dzieł, a Nagrody Histo-rycznej będzie rozpatrywało ponad 30 prawidłowo zgłoszonych pozycji. Przewodniczącym jury w kategorii Historia jest prof. Andrzej Paczkowski. Pracom jury wybierającego najlepszą pracę w kategorii Humanistyka i Li-teratura Piękna przewodniczy Paweł Lisicki, redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy”, pisarz i publicysta.

Partnerem tegorocznej edycji nagrody Identitas jest lider w dziedzi-nie sprzedaży audiobooków – spółka Audioteka. (ww)

NAGRODA DLA NAJLEPSZYCH AUTORÓW

WYGRAĆ W OŚMIU, RZĄDZIĆ WE DWÓCHDwa miesiące przed wyborami samorządowymi pojawiły się już pierwsze pomiary obrazujące sytuację na starcie boju o sejmiki wojewódzkie. „Efektu Tuska” nie obejmuje jeszcze sondaż CBOS z 18–25 sierpnia. Widoczny jest on zaś w wynikach Homo Homini z 5 września. Jeśli jednak przyjąć założenie, że poprawa notowań PO nie ma trwałego charakteru, i uśrednić oba badania, to wska-zania na PiS i PO są na zbliżonym poziomie – 30–31 proc. PSL i SLD mogą liczyć na remis (9–10 proc.

poparcia). Na progu sytuuje się Kongres Nowej Prawicy, a bezpar-tyjne komitety mogą liczyć na 11–12 proc. poparcia głosujących.

Gdyby taki rozkład sympatii utrzymał się do listopada, PiS zwyciężyłby w ośmiu woje-wództwach, tak samo Platforma Obywatelska. Przy czym w woje-wództwach kujawsko-pomorskim, warmińsko-mazurskim i opolskim żadna z dwóch głównych sił poli-tycznych nie może dziś pochwalić się bezpieczną przewagą nad kon-kurencją. Pomimo dobrych noto-

wań i spodziewanego znaczącego przyrostu głosów w stosunku do 2010 r. Prawo i Sprawiedliwość ma szansę rządzić jedynie w dwóch województwach. Pierwsze miejsce w sześciu kolejnych może oznaczać konieczność pozostania w opozycji. Tym samym w 14 na 16 sejmików powstałyby wielo-wariantowe koalicje „anty-PiS”, w konfiguracji PO-PSL, PO-PSL--SLD, PO-SLD, wsparte pojedyn-czymi mandatami bezpartyjnych komitetów.

Marcin Palade

Bronisław Wildstein nie jest już redaktorem naczelnym i prezesem zarządu telewizji Republika. W czwartek na stanowisku szefa redakcji zastąpił go Tomasz P. Terlikowski.

Terlikowski pozostanie także na stano-wisku członka zarządu (drugim jest Tomasz Sakiewicz) – nowego prezesa na razie nie powołano. „Twórcy i cała załoga telewizji Republika dziękują za wkład, jaki Bronisław Wildstein wniósł w stworzenie i rozwój tej stacji, którą pozostawia w dobrej kondycji i z nową ramówką. Będziemy Mu za to zawsze głęboko wdzięczni” – czytamy w oświadczeniu zarządu, zamieszczonym na stronie internetowej telewizji. „Władze telewizji Republika zapowiadają konty-

nuację dotychczasowej linii programowej stacji i dalszą pracę nad poszerzeniem jej zasięgu, a co za tym idzie, wyraźnym zwięk-szeniem oglądalności” – brzmi dalsza część komunikatu.

Nowy redaktor naczelny w rozmowie z reporterką swojej stacji stwierdził: „Myślę, że jest już tak ważnym i cenionym medium, że przerosła znane nazwiska. Telewizja Republika nie jest już anonimową małą stacją, urosła w siłę, trafiła do wielu ludzi po-dzielających nasze poglądy i wspierających nasz projekt to coś więcej niż jedno czy dwa znane nazwiska”.

Nowym zastępcą redaktora naczelnego stacji została Anita Gargas. (kif)

Zmiany w TV Republika

FOT.

ANDR

ZEJ IW

AŃCZ

UK/R

EPOR

TER

Tomasz Terlikowski (z lewej) i Bronisław Wildstein FOT. KRYSTIAN MAJ/FORUM

11

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

OBSERWATOR

Page 12: Do rzeczy 39 2014

REDAKC JA

CZYTELNIKÓW ZAPRASZAMY do wskazywania i zgłaszania redakcji kandydatów do tytułu Strażnika Pamięci.

Na Państwa propozycje wraz z uzasadnieniem czekamy do 13 października 2014 r. pod adresem: Al. Jerozolimskie 212, 02-486 Warszawa lub e-mailem: [email protected]

Regulamin Strażnika Pamięci dostępny jest na www.dorzeczy.pl/straznik-pamieci/regulamin

Wyboru Strażnika Pamięci dokona Kapituła: Bogdan Benczak (prezes zarządu Fundacji PZU), Czesław Bielecki (architekt,

polityk, publicysta), Ryszard Bugaj (ekonomista, publicysta), Krzysztof Dudek (dyrektor Narodowego Centrum Kultury), Piotr Gabryel (zastępca redaktora naczelnego „Do Rzeczy”), Dorota Gawryluk (dziennikarka Polsatu), Andrzej Horubała (zastępca

redaktora naczelnego „Do Rzeczy”), Łukasz Kamiński (prezes IPN), Robert Kostro (dyrektor Muzeum Historii Polski), Zdzisław Krasnodębski (socjolog, publicysta, europoseł), Paweł Kukiz (muzyk), Paweł Lisicki (redaktor naczelny „Do Rzeczy”), Mateusz Morawiecki (prezes BZ WBK), Jan Ołdakowski (dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego), Przemysław Omieczyński (prezes Fundacji Niepodległości), Agnieszka Romaszewska (dziennikarka TVP), Ewa Siemaszko (historyk), Krzysztof Turkowski (Polkomtel, Polsat), Piotr Zychowicz (redaktor naczelny „Historii Do Rzeczy”).

Kto nie szanuje i nie ceni swojej przeszłości, ten nie jest godzien szacunku, teraźniejszości

ani prawa do przyszłości.Józef Piłsudski

P R AG N I E M Y U H O N O R OWAĆ O S O BY I I N ST Y T U C J E ,

dzięki którym polska historia wychodzi z kart podręczników, dzięki którym wydarzenia z przeszłości żyją w naszej pamięci,

dzięki którym możemy być dumni, że przyszło nam żyć właśnie w Polsce.

PARTNERZY GŁÓWNI:

T Y T U Ł ST R A Ż N I K PA M I ĘC I P R Z YZ N A M Y W K AT E G O R I AC H :

Kto nie szanuje i nie ceni swojej przeszłości,

autor dzieła, które przyczynia się do odnowienia pamięci (pisarz, muzyk, reżyser, publicysta, działacz społeczny itd.)

muzeum, stowarzyszenie, fundacja, organizacja nowo powołana lub instytucja, która w minionym roku podjęła nową inicjatywę

podmiot publiczny lub komercyjny, który w szczególny sposób materialnie wspiera pamięć historyczną (m.in. poprzez zakupy cennych zbiorów dla placówek muzealnych, sponsorowanie wystaw, wspieranie odnowienia zaniedbanych pomników)

T WÓ R C A

I N ST Y T U C J A

M EC E N A S

O G Ł A S Z A KONKURS

UROCZYSTA GALA STRAŻNIKA PAMIĘCI A.D. 2014 ODBĘDZIE SIĘ 9 LISTOPADA 2014 R.LAUREACI ZOSTANĄ ZAPREZENTOWANI NA ŁAMACH TYGODNIKA „DO RZECZY” ORAZ MIESIĘCZNIKA „HISTORIA DO RZECZY”.

PARTNERZY:PARTNER HONOROWY:

Galę uświetni koncert:

promujący nową płytę

Page 13: Do rzeczy 39 2014

REDAKC JA

CZYTELNIKÓW ZAPRASZAMY do wskazywania i zgłaszania redakcji kandydatów do tytułu Strażnika Pamięci.

Na Państwa propozycje wraz z uzasadnieniem czekamy do 13 października 2014 r. pod adresem: Al. Jerozolimskie 212, 02-486 Warszawa lub e-mailem: [email protected]

Regulamin Strażnika Pamięci dostępny jest na www.dorzeczy.pl/straznik-pamieci/regulamin

Wyboru Strażnika Pamięci dokona Kapituła: Bogdan Benczak (prezes zarządu Fundacji PZU), Czesław Bielecki (architekt,

polityk, publicysta), Ryszard Bugaj (ekonomista, publicysta), Krzysztof Dudek (dyrektor Narodowego Centrum Kultury), Piotr Gabryel (zastępca redaktora naczelnego „Do Rzeczy”), Dorota Gawryluk (dziennikarka Polsatu), Andrzej Horubała (zastępca

redaktora naczelnego „Do Rzeczy”), Łukasz Kamiński (prezes IPN), Robert Kostro (dyrektor Muzeum Historii Polski), Zdzisław Krasnodębski (socjolog, publicysta, europoseł), Paweł Kukiz (muzyk), Paweł Lisicki (redaktor naczelny „Do Rzeczy”), Mateusz Morawiecki (prezes BZ WBK), Jan Ołdakowski (dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego), Przemysław Omieczyński (prezes Fundacji Niepodległości), Agnieszka Romaszewska (dziennikarka TVP), Ewa Siemaszko (historyk), Krzysztof Turkowski (Polkomtel, Polsat), Piotr Zychowicz (redaktor naczelny „Historii Do Rzeczy”).

Kto nie szanuje i nie ceni swojej przeszłości, ten nie jest godzien szacunku, teraźniejszości

ani prawa do przyszłości.Józef Piłsudski

P R AG N I E M Y U H O N O R OWAĆ O S O BY I I N ST Y T U C J E ,

dzięki którym polska historia wychodzi z kart podręczników, dzięki którym wydarzenia z przeszłości żyją w naszej pamięci,

dzięki którym możemy być dumni, że przyszło nam żyć właśnie w Polsce.

PARTNERZY GŁÓWNI:

T Y T U Ł ST R A Ż N I K PA M I ĘC I P R Z YZ N A M Y W K AT E G O R I AC H :

Kto nie szanuje i nie ceni swojej przeszłości,

autor dzieła, które przyczynia się do odnowienia pamięci (pisarz, muzyk, reżyser, publicysta, działacz społeczny itd.)

muzeum, stowarzyszenie, fundacja, organizacja nowo powołana lub instytucja, która w minionym roku podjęła nową inicjatywę

podmiot publiczny lub komercyjny, który w szczególny sposób materialnie wspiera pamięć historyczną (m.in. poprzez zakupy cennych zbiorów dla placówek muzealnych, sponsorowanie wystaw, wspieranie odnowienia zaniedbanych pomników)

T WÓ R C A

I N ST Y T U C J A

M EC E N A S

O G Ł A S Z A KONKURS

UROCZYSTA GALA STRAŻNIKA PAMIĘCI A.D. 2014 ODBĘDZIE SIĘ 9 LISTOPADA 2014 R.LAUREACI ZOSTANĄ ZAPREZENTOWANI NA ŁAMACH TYGODNIKA „DO RZECZY” ORAZ MIESIĘCZNIKA „HISTORIA DO RZECZY”.

PARTNERZY:PARTNER HONOROWY:

Galę uświetni koncert:

promujący nową płytę

Page 14: Do rzeczy 39 2014

WSZYSCY KOCHAJĄ RADZIA!Stanisław Kostrzewski, od niedawna były już skarbnik PiS, w tabloidach bardziej znany jako oj-ciec Małgorzaty Rozenek, czyli Perfekcyjnej Pani Domu, przerywa milczenie. Od kiedy przestał pracować dla PiS, stał się bardziej wylewny i opo-wiedział, co sądzi o Radku Majdanie, z którym zadaje się jego córka. Otóż pan Stanisław uważa, że Majdanowi „ludzie złą mordę przytwierdzili”, tymczasem to złoty chłopak! „Jest to bardzo dobry człowiek, świetnie zajmuje się dziećmi i pięknie oddziałuje na nie emocjonalnie. Uczy je, co jest w życiu ważne” – zachwala Kostrzewski. Opowiada też, jak kiedyś myśląc, że nie zdąży odebrać wnuki ze szkoły, poprosił o pomoc Radka. Okazało się, że pod szkołę podjechali razem. „Wchodzimy tam, no i Tadzio już biegnie. Ja odruchowo wyciągam ręce do niego, bo jestem pewien, że on do mnie skoczy, a on skacze Radkowi na ręce i mówi: »Radziu, jak ja cię kocham!«. W tym momencie wiedziałem już, że to jest najlepszy człowiek, który może pomóc wpłynąć bardzo pozytywnie na moje wnuki. Dlatego jestem mu wdzięczny”. Gdy już otarliśmy łzy, przyszła refleksja. Odsunięcie Kostrzewskiego z punktu widzenia PiS to rzecz bardzo ryzykow-na. Będzie miał teraz dużo czasu na udzielanie podobnych wywiadów. A tematy związane z córką kiedyś się wyczerpią.

POTWORNE ZWIERZENIARafał Maślak, model i Mister Polski, zabłysnął. W rozmowie z jednym z tabloidów ujawnił swoje refleksje dotyczące nagości. „Nagość zakryta jest w porządku, ale pozowanie zupełnie bez niczego jest już dla mnie wulgarnością” – wyznaje. Zapewnia też, że jest skromny, nawet trochę pruderyjny, choć niczego się nie wstydzi. Aby

udowodnić to ostatnie, wypalił: „Mam niezłego potwora w majtkach. Otrzymuję propozycje matrymonialne czy erotyczne od obydwu płci. Żadnych jednak nie przyjmuję”. Szybko jednak pożałował swojej wylewności, zwłaszcza że na jego profilu facebooko-wym rozgorzała wielka dyskusja na temat „potwora”. Maślak utrzymuje, że te słowa nigdy z jego ust nie padły, i ma pretensje do mediów. „Pochodzę z wioski, ale to nie znaczy, że jestem prostakiem, który używa takiego słownictwa i »rekla-

muje się« w tak żenujący sposób. To jedynie pokazuje, że dla wielu

»dziennikarzy« takie pojęcia jak »etyka« i »rzetelność« są po prostu obce!”. Potwory normalnie!

NEWSY WIADOMO SKĄDTo ponoć ostatni krzyk mody. Celebryci walą drzwiami i oknami na badania DNA, aby dowiedzieć się, co powinni jeść, a czego nie. Takie badanie zafundowała sobie także Agnieszka Szulim i postawiła na dietę indywidualnie dopa-sowaną do potrzeb organizmu. Nie omieszkała opowiedzieć o tym w kolorowym magazynie. „Ba-dania zrobiłam stosunkowo niedawno. Wykazały, że mogę jeść więcej, niż sądziłam. Dowiedziałam się między innymi, że źle metabolizuję tłuszcze zwierzęce, za to dobrze przyswajam węglowoda-ny” – opowiedziała. Wiemy już sporo na temat przemiany materii pani Szulim, teraz czekamy na przełomowe wyznanie, jakiego koloru papieru toaletowego używa. Cóż, stwierdzenie „newsy z d... wzięte” nabiera nowego znaczenia.

WYZNANIECelebryta Michał Piróg napisał na swoim facebookowym profilu: „Szlam, kur...two i tandeta = polski show-biznes”. Piróg robi w tej branży już parę ładnych lat, tym bardziej warto docenić tak otwartą samokrytykę. 

CIAŁO ASTRALNE IN ENGLISHAktor Mikołaj Krawczyk stawia na karierę muzyczną. Przypomnijmy – Krawczyk jest znany głównie z tego, że porzucił żonę z dwojgiem dzieci dla Agnieszki Włodarczyk, koleżanki z serialu, o której mówił potem w wywiadach, że są razem jak jedno ciało astralne. Napisał już dwie piosenki, które zadedykował nowej ukochanej. Tytuły utworów powalają oryginalno-ścią: „Wykochaj mnie na śmierć” oraz „Tylko ty”. „Stwierdziłem, że dzieło, które powstało, trzeba pokazać światu” – mówi Krawczyk. Dodaje, że już odzywają się do niego zagraniczne stacje radiowe i że zainteresowanie nim jest większe poza Polską. Obawiamy się, że jeśli ktoś zacznie tłumaczyć wywiady Krawczyka na angielski, to i tamci się rozmyślą. Zaraz… Jak będzie po angielsku „ciało astralne”? •

FOT.

KATIA

SERE

K

KAMILA BARANOWSKA

FOT. T

OMAS

Z URB

ANEK

/EAS

T NEW

S

14

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

OBSERWATOR NA PRÓŻNO

Page 15: Do rzeczy 39 2014

Kochani, iż premiera Kopacz powoływała rząd, chcieliśmy jej pomóc i wskazać nasze propozycje kandydatów. W porę jednak sobie uświadomi-liśmy, iż pomaganie waginoosobom to fashysm

(niepomaganie to szowinizm), dlatego to Wam powiemy, kogo widzielibyśmy na poszczególnych stanowiskach:

Rzecznik prasowy – Paulo Coelho, iż kiedy coś wy-tłumaczy, to nikt nie będzie miał odwagi pytać, o co tak naprawdę chodzi, żeby nie wyjść na idiotę.

Minister cyfryzacji – dowolny hipster, iż ma ajfona, bo to ma być rząd wyrównywania szans, a hipster jest dyskryminowany na rynku pracy z powodu ukończe-nia kulturoznawstwa.

Minister oświecenia publicznego – Tomasz Lis, iż oświecenie było postępowo antyklerykalne, niczym Tomkowy „Lisweek”.

Ministery zdrowia – frendziary z feminokolektywu zafascynowane homeopatią mogłyby stworzyć równo-ściowy i kolegialny gabinet, w którym metodą losową rzutu kostkami określałoby się koszyki świadczeń gwa-rantowanych, iż nie jest to metoda gorsza od obecnej.

Minister sportu – pan Premier-Prezydent, hono-rowo, iż haratał w gałę, czego mu będzie w Brukseli brakowało.

Minister pracy i polityki społecznej – tu może być tylko nasz hipster-barista, iż dobrze zna nierówności rynku pracy, funkcjonuje w korporacyjnej rzeczywisto-ści Starbunia, gdzie kontestuje kapitalistyczne para-dygmaty, dowodząc, iż kawunia prawem – nie towarem.

Ministera edukacji, lol, narodowej – of kors ironicz-nie Winda Nowacka, iż prezentuje swobodne podejście do znajomości polskich noblistów i dobrze rozumie-jąc polskich neomaturzystów, nie będzie wymagała i sprawdzała wiedzy.

Ministera do spraw tolerancji – „Tęcza” na placu Zbawiciela, iż nikt inny skuteczniej nie uczy cebulaków upartej tolerancji.

Minister spraw zagranicznych – pan Premier-Prezy-dent, bo skoro już tam jest, to może się z rozpędu zająć kolejnymi sprawami xD •

MŁODZI WYKSZTAŁCENI I Z WIELKICH OŚRODKÓW

Szkoci uniknęli nieszczęścia, które chcieli im zgotować zwolennicy niepodległości: konieczności zarządzania

własnym państwem, które było do tego zupełnie nieprzygotowane. W ostatnich tygodniach kampanii sondaże wskazywały na remis. W pewnym momencie wydawało się nawet, że „obóz niepodległo-ściowy” zdobywa przewagę. Jednak w ostatniej chwili Szkoci poszli po rozum do głowy i w czwartek zdecydowali, że pozostaną częścią Wielkiej Brytanii.

Przywódca szkockich nacjo-nalistów Alex Salmond obiecywał rodakom złote góry, mleko i miód. Roztaczał wizję państwa dobroby-tu, suwerennego minimocarstwa, zarabiającego krocie na wydobyciu

i eksporcie ropy naftowej. Przeko-nywał, że Szkocja zostanie szybko przyjęta z powrotem do UE i NATO.

Mówiąc krótko: zamierzał zjeść ciastko i nadal je mieć. Chciał wy-rzucić brytyjskie okręty podwodne z pociskami nuklearnymi z bazy Faslane, ale oczekiwał ochronnego parasola ze strony sojuszu. Marzył o niepodległości, a jednocześnie przyrzekał Szkotom, że za chwilę znów staną się członkami UE, czyli będą musieli ponownie... zrzec się sporej części władzy na rzecz Bruk-seli. Najbardziej kuriozalna była jednak propozycja, by wolna Szkocja nadal używała funta szterlinga. Oznaczałoby to, że polityką finan-sową Edynburga sterowałby Bank Anglii. I to Bank Anglii musiałby ra-tować sąsiada z Północy, gdyby ten

wpadł w przyszłości w gospodarcze tarapaty. To mniej więcej taka sama niepodległość jak „niezależność” 18-latka, który może już się napić piwa, ale żeby je kupić, musi popro-sić o kieszonkowe rodziców.

Premier Wielkiej Brytanii David Cameron odetchnął z ulgą. Królowa Elżbieta II także. Wiosną przyszłego roku urodzi się kolejny królewski potomek. Nad zamkiem w Balmoral wciąż będzie powiewać Union Jack. A trawniki w Glasgow będą tak samo zielone jak trawniki w Oksfordzie. Nic się nie zmieni. Bo w Albionie, na szczęście, rzadko coś się zmienia. • Na stronie www.dorzeczy.pl komentarze Marka Magierowskiego w języku angielskim. Najnowszy: „Schetyna as foreign minister: a disaster in the making”.

Trawniki w Szkocji nie będą bardziej zielone

MAREK MAGIEROWSKI

HIC SUNT LEONES

FASHYSM NIE PRZEJDZIE! BĄDŹ Z NAMI OSOM NA FEJSIKU: FB.COM/MWIZWO

15

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

OBSERWATOR

Page 16: Do rzeczy 39 2014

Tajemnica „Tamizy”

Profesor Witold Kieżun, bohater czasu wojny, uwikłał się w niebezpieczne kontakty

z komunistyczną bezpieką

FOT.

DONA

T BRY

KCZY

NSKI

/REP

ORTE

R

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

TEMAT TYGODNIA „DO RZECZY” UJAWNIA

16

Page 17: Do rzeczy 39 2014

Kiedy 10 maja 2014 r. prof. Witold Kieżun odbierał zaszczytny tytuł doktora honoris causa Uniwersy-tetu Jagiellońskiego, już w pierw-

szych zdaniach swojej laudacji prof. Bo-gusław Nierenberg powiedział, że jedynie tacy ludzie jak dostojny jubilat mają „pełne prawo, by wytykać nam błędy”, które na drodze przemian ustrojowych popełniliśmy w ostatnim ćwierćwieczu. „Wynika to z Jego umiłowania Ojczyzny, której dobro i pomyślny rozwój zawsze leżały Mu na sercu” – dodał Nierenberg, kreśląc później szczególnie predestynują-cy do tej opinii życiorys Kieżuna.

Bohaterski udział w Powstaniu War-szawskim, poczucie klęski i realny koniec II Rzeczypospolitej, a później prześlado-wania, zsyłka do sowieckiego obozu kon-centracyjnego i znów kazamaty ubeckie każą nam z pokorą spojrzeć na życiorys Witolda Kieżuna.

Trudno być jednak obojętnym na słowa, które można odebrać jako inte-lektualny szantaż, a za taki odbieramy zapewnienie, wyrażone ex cathedra w laudacji, o „busoli moralnej”, jaką w całej swojej późniejszej drodze miał się kierować Kieżun.

INTENCJENikt nie może kwestionować bo-

haterstwa wojennego i powojennego cierpienia Witolda Kieżuna. Winny jest mu wobec tego wszystkiego bezkresny szacunek. Także ujawnione w niniejszym tekście okoliczności i przebieg współ-pracy prof. Kieżuna z komunistycznym aparatem represji w jakikolwiek sposób nie unieważniają jego dokonań bojowych podczas Powstania Warszawskiego.

Nie sposób też kwestionować jego dorobku naukowego, a zwłaszcza nauko-wych rozważań na temat patologii syste-mu gospodarczego III RP. Z szacunkiem należy patrzeć na jego aktywność rozpa-lającą wśród młodych ducha polskości.

W obliczu dobiegających końca obcho-dów 70. rocznicy Powstania Warszaw-skiego chcemy jedynie zwrócić uwagę opinii publicznej na sytuację, w której wyrocznią w sprawach historii, polityki i moralności jest człowiek niemający odwagi przyznać się do błędu, czaso-

wego upadku. Skutkiem tego była jego intensywna współpraca z SB jako tajnego współpracownika ps. Tamiza w latach 1973–1980, wymierzona – niestety – w wiele osób: byłych żołnierzy podziemia i urzędników, naukowców i polityków, opozycjonistów i zachodnich dyplo-matów. W tej sprawie kierowaliśmy się takim samym dobrem publicznym jak publicyści i historycy, którzy w 2012 r. poinformowali w mediach o współpracy z bezpieką innego bohatera AK, 95-letnie-go wówczas gen. Zbigniewa Ścibora- -Rylskiego, wykorzystywanego przez SB jako TW ps. Zdzisławski.

Zwracamy uwagę, że wiedza o mate-riałach dotyczących współpracy Kieżuna z SB przechowywanych w Instytucie Pamięci Narodowej już raz ujrzała świa-tło dzienne. W 1999 r. pracownicy Biura Rzecznika Interesu Publicznego wykorzy-stywali teczkę pracy i teczkę personalną TW ps. Tamiza w procesie lustracyjnym Wiesława Chrzanowskiego, choć per-sonalia agenta nie zostały przed sądem ujawnione.

Wiemy także, że z materiałami tymi w ostatnich miesiącach zapoznawali się także dziennikarze kilku znaczących na rynku tytułów prasowych, znanych z wrogiego nastawienia do jakiejkolwiek formy rozliczeń z komunizmem.

Bezpośrednią inspiracją do przygo-towania tekstu były dwie okoliczności: wyjątkowa aktywność medialna prof. Kieżuna, którą umożliwiły mu zwłaszcza prawicowe media, oraz po-stawa tych, którzy znając prawdę o jego uwikłaniu w kontakty z SB, w dalszym ciągu kreowali jego wizerunek bez skazy, wprowadzając w błąd wielu Polaków szukających ideału i prawdziwych auto-rytetów. Efektem tej manipulacji stały się później liczne zaproszenia kierowa-ne przez środowiska patriotyczne do prof. Kieżuna, jego podróże po kraju, wy-kłady, książki, wywiady, okładki prasowe, wyróżnienia, nagrody, a nawet aktywność na Facebooku. Symbolem tego wszystkie-go jest wielkoformatowe zdjęcie Kieżuna umieszczone na wieży Muzeum Powsta-nia Warszawskiego, wybrane przecież spośród tysięcy innych fotografii boha-terów powstania. Ta rozpoznawalność, aktywność i nierzadko radykalizm wy-głaszanych sądów powodują, że Witold Kieżun jest osobą publiczną. W związku z tym podlega prawom oceny tak jak inne osoby angażujące się w życie publiczne.

W życiu prof. Witolda Kieżuna wyda-rzyło się tak wiele, że zasługuje on na po-ważną naukową biografię. Nie sposób więc

w zwięzłej formie publicystycznej opisać jego życiorys ani nawet całości jego relacji z tajnymi służbami PRL. W każdym razie, kiedy wchodził w bliskie związki z SB wio-sną 1973 r., był już wziętym naukowcem specjalizującym się w prakseologii (teoria sprawnego działania) i docentem (z ha-bilitacją) w Polskiej Akademii Nauk, skąd przeszedł później do Zakładu Teorii Orga-nizacji Instytutu Organizacji i Kierowania Uniwersytetu Warszawskiego. Ciągnęła się za nim endecka i wojenna przeszłość – członkostwo w Stronnictwie Narodo-wym, udział w powstaniu w jako żołnierz Oddziału Specjalnego AK „Gustaw” (potem nazwę zmieniono na „Harnaś”) i zsyłka

do sowieckiego łagru. Przeszłość Kieżuna nie przeszkadzała jednak bezpiece. Wręcz przeciwnie, z punktu widzenia interesów SB był z tego powodu jeszcze bardziej interesujący, a jego możliwości operacyjne poważniejsze, gdyż AK-owska biografia uwiarygodniała go w oczach potencjalnych ofiar.

Po 1956 r. Witold Kieżun znalazł się w głównym nurcie życia PRL. Zajmował wysoką pozycję w Narodowym Banku Polskim (nawet po odejściu z banku przez prawie 10 lat był konsultantem na-ukowym prezesa NBP), aktywnie działał w satelickim Stronnictwie Demokratycz-nym (był członkiem władz SD), przecho-dził kolejne stopnie naukowej kariery, należał do ZBoWiD, pracował w Wyższej Szkole Nauk Społecznych przy KC PZPR w charakterze wykładowcy (w latach 1971–1980), miał paszport i wiele razy wyjeżdżał na Zachód, podczas tych podróży nie krytykował jednak Polski Ludowej i zawsze do niej powracał.

Przebadaliśmy wszystkie dostępne archiwalia związane z Witoldem Kieżu-nem: zachowane w oryginale obszerne trzy tomy teczek tajnego współpracow-nika o ps. Tamiza, dokumentację opinio-dawczą komunistycznego wywiadu, akta paszportowe, zapisy kartoteczne, teczki prowadzących go funkcjonariuszy i spra-wy dotyczące osób, na które donosił.

W swoich badaniach uwzględniliśmy także publikacje książkowe, w których

Sławomir CenckiewiczPiotr Woyciechowski

Witold Kieżun jest osobą publiczną. W związku z tym podlega prawom oceny tak jak inne osoby angażujące się w życie publiczne

17

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

TEMAT TYGODNIA „DO RZECZY” UJAWNIA

Page 18: Do rzeczy 39 2014

Witold Kieżun odnosił się do swoich relacji z SB (wspomnieniowy wywiad rzeka „Magdulka i cały świat” z 2013 r.) oraz materiały pochodzące od samego profesora (maszynopis „Radzieckie i pol-skie władze bezpieczeństwa i ja”).

Czterokrotnie przeprowadziliśmy wielogodzinne rozmowy z Witoldem Kieżunem, podczas których skonfronto-waliśmy jego informacje z dokumentami SB, i na tej podstawie otrzymaliśmy od niego kilkudziesięciostronicowe pisemne wyjaśnienie. Dzięki uprzejmości profe-sora przebieg tych wszystkich spotkań został zarejestrowany. Jego wyjaśnienia odbieramy w taki sposób: co do zasady profesor zaprzeczał współpracy z SB, swoje kontakty (ograniczone w zasadzie do jednego oficera) tłumaczył swego rodzaju przymusem i rzeczywistością PRL, przyznał się do ośmiu spotkań, niektóre z przekazanych materiałów uznał zaś za swoje, lecz sporządzone w innych celach i dla innych osób (przyznał się do osobi-stego przekazania dwóch dokumentów na prośbę oficera SB).

Pewien przełom nastąpił podczas ostat-niej, czwartej rozmowy z prof. Kieżunem. Na kilka dni przed oddaniem do druku publikacji spotkaliśmy się z profesorem w jego domu. Przedłożyliśmy mu nasz artykuł, by mógł się zapoznać z jego treścią i by umożliwić profesorowi zajęcie stanowiska oraz przedstawienie swojej wersji wydarzeń. Jednocześnie przekaza-liśmy list redaktora naczelnego tygodnika Pawła Lisickiego, w którym red. Lisicki zagwarantował prof. Kieżu-nowi opublikowanie jego oświadczenia równolegle z publikacją artykułu. W pewnym mo-mencie rozmowy profesor przyznał, że jego relacje z SB miały charakter tajnej współpracy, tylko, że – jak dodał – „były one pod kon-trolą”. Wedle przedstawio-nej wówczas nam wersji prof. Kieżun na początku lat 70. podjął niejawną współpracę z przedsta-wicielami amerykańskiej agendy rządowej działają-cej pod nazwą US Informa-tion Agency. Strategiczną rozmowę Witold Kieżun przeprowadził z Robertem Gosende’em, Stanleyem Kosakowskim oraz Rober-tem Senkierem. Profesor miał nie zawierać żadnej pisemnej umowy z Ame-

rykanami, ale na ich zlecenie opracowywał analizy sytuacji społeczno-politycznej PRL, które następnie miały być przemycane na Zachód. O swoich relacjach z SB na bieżąco miał informować Kosakowskiego i Sen-kiera (w tym znaczeniu jego kontakty z SB „były pod kontrolą”). Profesor Kieżun, jak stwierdził, kontynuował współpracę, będąc nawet w Burundi, gdzie utrzymywał relacje z Robertem Gosende’em i wykonywał dla niego dalsze analizy. Po zakończeniu spotkania wychodziliśmy od prof. Kieżuna w przekonaniu, że szczegóły swojej współ-pracy z agendami USA i motywy, które nim kierowały, opisze w swoim oświadczeniu, które następnie przekaże redakcji tygodni-ka celem publikacji.

Owoce naszych dociekań są tak duże i ciekawe, że mogłaby powstać z nich książka. Oto wybrane efekty naszej pracy.

CHRZANOWSKI JAKO PRAPRZYCZYNA Okoliczności, w jakich doszło do na-

wiązania kontaktów Kieżuna z bezpieką, były nieco przypadkowe i nakierowane na zupełnie inną osobę z jego kombatanckiego kręgu towarzyskiego. Związane były mia-nowicie z prowadzoną od lutego 1973 r. przez oficera Wydziału III Komendy Sto-łecznej MO kpt. Tadeusza Szlubowskiego sprawą operacyjnego sprawdzenia (na-stępnie rozpracowania i zwerbowania taj-nego współpracownika) o kryptonimie Spółdzielca, dotyczącą Wiesława Chrza-nowskiego. Lektura tych akt i różne zapisy kartoteczne SB ukazują, że nieprzypadko-wo to właśnie rozpracowujący Chrzanow-skiego kpt. Szlubowski 12 kwietnia 1973 r.

wystąpił do przełożonych z wnioskiem o możliwość przeprowadzenia rozmowy operacyjnej z Kieżunem i zajął się jego in-wigilacją. Pisał wówczas: „Obecnie Kieżun pozostaje w kontakcie z Chrzanowskim Wiesławem – figurantem sprawy »Spół-dzielca«, przez którego jest zapraszany na spotkania byłych członków Stronnic-twa Narodowego, organizowane z okazji omawianych akcji na rzecz wystawienia pomnika poległych członków Narodowej Organizacji Wojskowej z ugrupowania »Harnasie«. Celem rozmowy z Kieżunem jest zorientowanie się o możliwości wy-korzystania go operacyjnie pod figuranta sprawy »Spółdzielca« oraz rozeznania środowiska endeckiego”.

25 kwietnia 1973 r. doszło do pierwszej, 2,5-godzinnej rozmowy kpt. Szlubowskiego z Kieżunem, który „chętny był przyjechać do Komendy”. Kieżun miał być bardzo rozmowny. Opowiadał między innymi o ku-zynie z Tuluzy Janie Wojewódzkim, prof. Jerzym Langrodzie z Paryża i tłumaczył swój krytycyzm wobec Żydów (głównie związany z ich udziałem w zbrodniach stalinowskich). Rozczarowywał „wyjaśnie-niami” w sprawie Chrzanowskiego, którego określił „jako kolegę szkolnego, z którym utrzymuje bardzo rzadki kontakt”. Później przybliżył sylwetkę kolegi: „Żyje i myśli kategoriami obcymi socjalistycznym prze-obrażeniom, jakie mają miejsce po II wojnie światowej w Polsce”. Rozbudził w funk-cjonariuszu pewną nadzieję na zmięk-czenie kolegi, bo – jak nadmienił – nawet Chrzanowski „ulega ewolucji, ale w bardzo małym stopniu, lecz że to następuje u niego, jest niezaprzeczalne”.

Kieżun wyraził chęć kontynuowania kon-taktów z SB, ale prosił o dochowanie absolutnej tajemnicy, gdyż „nieprze-strzeganie tego warunku w latach do 1957 r. przez przedstawicieli SB, któ-rzy podobny dialog z nim wówczas kontynuowali, sprawiło, że w środowi-sku (Banku Narodowego) miał wiele z tego powodu przykrości”. Po tym, jak kpt. Szlubowski zapewnił rozmówcę o dyskrecji, usłyszał od niego deklara-cję, że przygotuje w naj-bliższym czasie pisemne opracowanie swoich zagranicznych kontaktów. Kieżun sporządził też własnoręczne oświadcze-

FOT.

IPN

18

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

TEMAT TYGODNIA „DO RZECZY” UJAWNIA

Page 19: Do rzeczy 39 2014

nie o zachowaniu rozmowy w tajemnicy i umówił się na kolejne spotkanie, tym razem w kawiarni.

PORTRETBezpieka nie miała wątpliwości,

że kontakt z Witoldem Kieżunem jest bardzo obiecujący i perspektywiczny. Na tym etapie najważniejsze było przede wszystkim zaktywizowanie Kieżuna do inwigilacji Wiesława Chrzanowskiego. W związku z tym uruchomiono w SB procedurę werbunkową, w tym weryfi-kację prawdomówności Kieżuna przez zastosowanie czasowego podsłuchu i obserwacji. Już wstępna inwigilacja dała pozytywne efekty i potwierdziła zasadność wytypowania Kieżuna do werbunku. Celem jego pozyskania do współpracy miało być rozpracowanie Chrzanowskiego, rozpoznanie poglądów i zachowań środowiska naukowego oraz kombatanckiego („endecko- akowskiego”) oraz pomoc w opracowaniu kandydata do werbunku żołnierza AK i znanego poloni-sty z Uniwersytetu Warszawskiego oraz paryskiej Sorbony – Stanisława Frybesa (kandydat na TW ps. Maska).

Pod koniec kwietnia 1973 r. powstał w SB portret psychologiczno- - charakterologiczny Kieżuna, który na długie lata wyznaczył zasady postę-powania funkcjonariuszy SB i metody jego „wiązania” ze służbą. Ze wstępnego rozpoznania kandydata na agenta wyni-kało, że jest osobowością egocentryczną, której się wydaje, że zajmuje się sprawami o szczególnie dużym znaczeniu dla kraju i wpływie na jego rozwój; człowiekiem inteligentnym i spostrzegawczym, także grzecznym, lecz nie służalczym, a jed-nocześnie naiwnym, przeceniającym rolę tajnych służb i wiedzę bezpieki na temat jego oraz środowiska, w którym się obraca. Nieco później opinie te uzupełnio-no o następującą charakterystykę: „Jako jednostka wybitna i poważna wymaga specyficznego traktowania i podejścia do jego osoby oraz subtelności w realizowa-niu współpracy z nim. Nie powinno się wykorzystywać go do spraw stosunkowo błahych. Powinien zawsze sądzić, że współdziała z SB dla dużej rzeczy, sprawy itp. Mimo iż w rzeczywistości nie ma takiej rangi dana sprawa, ale on o tym nie powinien wiedzieć”.

„TAMIZA”Na początku maja 1973 r., zgodnie ze

złożoną w kwietniu obietnicą, Kieżun dostarczył Szlubowskiemu sześciostronico-we opracowanie na temat swoich „kon-

taktów zagranicznych z obywatelami państw kapitalistycznych”, które podzielił na: rodzinne, naukowe i towarzy-skie. Charakteryzował w nim, głównie przez pryzmat stosunku do PRL, kontakty francuskie i amerykańskie, w tym między innymi ponownie kuzyna Wojewódzkiego i prof. Langroda, pokrótce znanego historyka Jacqu-es’a Le Goffa, Michaela Croziera i Maurice’a Zi-novieffa oraz Roberta Senkiera i Stanisława Kosakowskiego. SB była usatysfakcjonowana, tym bardziej że przekazane przez Kieżuna informacje „pokrywały się całkowicie z uzyskanymi przez nas danymi w czasie opra-cowania go poprzez »W« [kontrola korespondencji]”.

Tydzień później, w południe 17 maja roku 1973, w kawiarni Warsza-wa doszło do spotkania kpt. Szlubowskiego z Kieżunem. Zostało ono uznane za spotkanie werbunkowe, gdyż – jak czytamy w notatce SB – „kandy-dat zgodził się na współpracę z SB w celu ustalenia i przekazywania nam informacji o interesujących SB osobach i szkodliwych zjawiskach ze środowiska oraz najbliższe-go otoczenia”. Znając cechy charakteru Kie-żuna, funkcjonariusz „celowo odstąpił od pisemnego zobowiązania do współpracy, poprzestając na zobowiązaniu o tajemnicy i pisemnych informacjach kandydata, który będzie występował pod ps. Tamiza”. Z tego samego powodu nie był też wynagradzany finansowo (niekiedy otrzymywał upomin-ki rzeczowe).

Już pierwsza rozmowa, przeprowadzo-na w nowej formule, potwierdziła sens werbunku. Szlubowski notował to, co ust-nie przekazywał mu „Tamiza”, zwłaszcza o Chrzanowskim, z którym w ciągu kilku-nastu dni zacieśnił kontakty: „Chrzanowski Wiesław jest »duszą« akcji wystawienia płyty pomnikowej poległych »Harnasiow-com« na Cmentarzu Powązkowskim, z tym że wszystko czyni w ramach obowiązują-cych przepisów administracyjnych i za wiedzą oraz zgodą ZBoWiD. W tej sprawie nawiązał kontakt bezpośredni lub korespondencyjny z byłymi »Harnasiowca-mi« lub z ich rodzinami, wspólnie poprzez

składki zebrali kilkadziesiąt tysięcy złotych i ufundowali odpowiednią płytę, której uroczyste odsłonięcie nastąpi w roczni-cę wybuchu powstania warszawskiego. W składce tej i ja wziąłem udział, przeka-zując znaczną sumę, z czego Chrzanowski był zadowolony”.

Słysząc to, kpt. Szlubowski kazał Kieżu-nowi „zorganizować systematyczny towa-rzyski kontakt z Chrzanowskim i najbliż-szymi jego kontaktami”. Kieżun miał na to zareagować własnym pomysłem: „TW »Ta-miza« z własnej inicjatywy wysunął swoją koncepcję, aby do zbliżenia między nim a Chrzanowskim wykorzystać zbliżające się imieniny Chrzanowskiego (7 czerwca), co odpowiednio wykorzystałem, aby go zjednać dla SB. W wyniku czego »Tamiza« oświadczył, że niewątpliwie SB zainteresu-ją informacje z terenu PAN o istniejących tam niekorzystnych dla nauki polskiej zjawiskach, o czym na spotkanie następne przygotuje pisemną informację ze swoimi wnioskami”.

„SPÓŁDZIELCA”Akcentowana przez Kieżuna otwartość

i pomysłowość w pierwszych relacjach z SB obudziły w bezpiece nieco większą czujność. Zaczęto go szczelniej kontrolo-wać poprzez obserwację (także przez

FOT.

IPN

19

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

TEMAT TYGODNIA „DO RZECZY” UJAWNIA

Page 20: Do rzeczy 39 2014

agenturę), wgląd do korespondencji i podsłuch telefoniczny, ale ponownie to wszystko potwierdziło jedynie jego lojal-ność i prawdomówność wobec SB. Stąd też kpt. Szlubowski wnioskował o wpro-wadzenie Kieżuna do esbeckiego lokalu kontaktowego (LK krypt. Śródmieście), „szkolenie oraz powierzanie mu zadań możliwych do gruntownego zrealizowania i egzekwowania wywiadu w pisemnych relacjach (doniesieniach)”. Kieżun odebrał to jako rodzaj nobilitacji, więc nie krył zadowolenia, kiedy krótko później został wprowadzony do tajnego lokalu SB krypt. Śródmieście, w którym mógł poczuć się swobodnie i bezpiecznie. W następnych la-tach będą to również mieszkania konspira-cyjne o kryptonimach Kolorowa i Centrum (w relacji złożonej autorom tekstu profesor tłumaczył, że traktował je jako mieszkania prywatne oficera SB). Zaczął przekazywać pisemne informacje w formie różnych rękopisów i maszynopisów, sygnowanych nazwiskiem bądź pseudonimem Tami-za, w których wymieniał nawet swoje nazwisko, stosując zawsze trzecią oso-bę liczby pojedynczej. Na tym etapie „Tamiza” miał jednak skupić swoją uwagę na Chrzanowskim, Frybesie i naukowcach z PAN oraz UW.

Tak też się stało, choć „Ta-miza” miał zawsze „oczy do-okoła głowy” i mimo próby ukierunkowania go przede wszystkim na „Spółdzielcę”, wciąż przekazywał infor-macje o swoich znajomych z Ameryki (m.in. ponownie o Robercie Senkierze i Sta-nisławie Kosakowskim oraz rektorze Uniwersytetu Seton Hall – ks. Thomasie Fahym), które w lipcu 1973 r. zaczęły być przekazywane przez bez-piekę krajową (Wydział III) jednostce wywiadu (Departa-mentu I MSW). Niepro-szony w doniesieniach z tego czasu analizował sytuację międzynarodo-wą, zwłaszcza rolę Izraela na Bliskim Wschodzie, przypisując niektóre treści kolegom z PAN. „Tamiza” był tak gorliwy, że zaczął charakteryzo-wać pracowników PAN, w tym nawet własną

sekretarkę Alinę Nejman, której awans w Zakładzie Prakseologii PAN uznał za „wielkie nieporozumienie”. Poskarżył się SB na zachowanie syna Witolda, którego podejrzewał o branie narkotyków. Funkcjo-nariusz zaoferował pomoc w ściganiu de-alerów, więc latem 1973 r. Kieżun przekazał doniesienie o ośmiu szkolnych koleżankach i kolegach swojego syna, których oskarżał o lekomanię i narkomanię. Prowadzenie sprawy przekazano milicji.

Najważniejszy był jednak Wiesław Chrzanowski, który w latach 1973–1974 stał się główną ofiarą donosów „Tamizy”. Początki jego inwigilacji nie były jednak łatwe. Kiedy Kieżun ze swoją żoną Danu-tą udali się na imieniny Chrzanowskiego, ten miał okazać mu nieufność oraz brak szacunku i zainteresowania, skupiając się na rozmowie z innymi gośćmi. „Stało się dla mnie zrozumiałe, że jest nieza-dowolony z mojego przybycia” – żalił

się „Tamiza”. „Przypuszczam – kontynu-ował w doniesieniu – że grubiaństwo Chrzanowskiego w stosunku do mnie ma związek z tym, że w ubiegłym roku na imieniny przekazałem Chrzanowskie-mu w prezencie napisaną przeze mnie książkę, w której ostro skrytykowałem kler katolicki za jego wsteczne tendencje”. „Zbliżenie moje z nim w celu rozeznania go dla SB staje się problematyczne, nie-mniej nadal będę miał to na uwadze przy każdej okazji” – pisał.

Chrzanowski był jednak wciąż nieuf-ny. Wprawdzie spotykał się z „Tamizą” i dzielił się z nim informacjami (m.in. o polityce prymasa Wyszyńskiego czy wizycie abp. Casarolego w Polsce), ale ten w dalszym ciągu ubolewał nad jego rezerwą, skarżąc się SB, że taka postawa uniemożliwia mu skuteczne „sondowa-nie jego orientacji politycznej i zamie-rzeń”. Zauważył jedynie, że Chrzanow-

skiemu bardzo zależy na możliwości podróży na Zachód, w czym upatry-wał pewne szanse SB na jego „ewolucję”. „Tamiza” starał się też rozpytać o niego Irenę Wojnar, o której pisał, że kocha się w Chrzanowskim, licząc na wspólne małżeń-stwo. Nie dawał jednak za wygraną i zgodnie z poleceniem SB utrzy-mywał stały kontakt ze „Spółdzielcą”, regular-nie na niego donosząc. Z czasem, w połowie 1974 r., relacje Kieżu-na i Chrzanowskiego były już nieco bliższe, czego wyrazem miało być zaprotegowanie „Tamizy” przez jego ofiarę u znajomych w Bostonie (państwa Weberów). W każdym razie bezpieka docenia-ła wysiłki „Tamizy” na tym polu. Kiedy później SB przekwalifikowy-wała sprawę opera-cyjną „Spółdzielca” na sprawę agenturalną Chrzanowskiego o tym samym kryptonimie (co wbrew dotychcza-sowym „ustaleniom” sądu lustracyjnego, który dysponował

doniesieniami „Tamizy”,

FOT.

IPN

20

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

TEMAT TYGODNIA „DO RZECZY” UJAWNIA

Page 21: Do rzeczy 39 2014

i publicystów zasługuje na ponowną analizę ze względu na nowe dokumenty w tej sprawie), kpt. Szlubowski chwalił Kieżuna, pisząc: „Uzyskane od »Tamizy« informacje (pisemne) i ustne w znacz-nym stopniu dopomogły rozpracować figuranta i zakończyć sprawę »Spółdziel-ca«”.

PRAWIE 900 STRON AKTEntuzjazm kpt. Szlubowskiego w spra-

wie „Tamizy” był weryfikowany przez jego przełożonych. Wiosną 1974 r. doszło do tzw. spotkania kontrolnego, które z Kie-żunem odbył mjr Antoni Feliś. Podobnie jak jego podwładny i ten oficer był pod wrażeniem lojalności agenta: „TW »Tami-za« politycznie jest dobrze wyrobiony. Jest przekonany o wyższości ustroju socjali-stycznego. Pozytywnie ustosunkowany do ZSRR. Predyspozycje polityczne i zawodo-we stawiają go w rzędzie ludzi, przed któ-rymi otwiera się w perspektywie kariera naukowa. […] Jest on cennym nabytkiem w sieci TW”. Zastępca naczelnika Wydzia-łu III stołecznej SB świetnie wpasował się w oczekiwania i sposób bycia „Tamizy”. Wręczył Kieżunowi upominek imienino-wy i kwiaty, złożył mu życzenia i go po-chwalił, po czym zaproponował mu pracę dla wywiadu PRL w związku z protekcją, jakiej w Bostonie udzielił mu Chrzanow-ski. „Do zadań zleconych przez pracow-ników Departamentu I ustosunkował się pozytywnie, wskazując zrozumienie co do ważności problematyki dywersji ideolo-giczno-politycznej. Potrzeby nasze uznaje jako niezbędne dla interesów państwa polskiego”.

Od tej pory aktywnością i obser-wacjami „Tamizy” dzieliły się różne piony operacyjne SB – od jednostek krajowych odpowiedzialnych za walkę z „elementami antysocjalistycznymi”, poprzez inwigilujący cudzoziemców kontrwywiad, aż do struktur wywiadu. Inwigilował wiele osób i środowisk, jakie spotkał na swojej drodze: żołnierzy AK i powstańców warszawskich, działaczy Stronnictwa Narodowego i Młodzieży Wszechpolskiej, endeków i piłsudczyków z „polskiego Londynu”, naukowców oraz cudzoziemców, opozycjonistów, działaczy Stronnictwa Demokratycznego, a nawet aktywistów PZPR… Jego teczkę perso-nalną i dwie teczki pracy wypełnia blisko 900 stron dokumentów, w tym donosów składanych najczęściej w formie pisemnej w czasie spotkań z oficerami prowadzący-mi (po kpt. Szlubowskim byli to kolejno: płk Edward Kasperski, ppłk Andrzej Maj, płk Stanisław Olejnik i mjr Jerzy Gralak).

Najczęściej składał obszerne meldunki nasycone konkretnymi informacjami przypisanymi do nazwisk.

Nierzadko, widząc potencjalnie interesu-jącą sytuację lub słysząc ciekawą wypo-wiedź, sporządzał na bieżąco odręczne notatki na małych kartkach z notesu lub zeszytu, które przekazywał później funk-cjonariuszom. Czasem przypominają one bardziej analizy i wypracowania naukowo- - polityczne aniżeli konfidenckie donosy. Kieżunowi się wydawało, że prowadzi jakąś indywidualną politykę, w której wykorzy-stuje kanał SB do udoskonalenia którejś z reform ekipy Edwarda Gierka lub nawet poprawienia skuteczności dyplomatycznej gry Moskwy przeciwko Stanom Zjedno-czonym. Rozpisywał się więc na temat polityki gospodarczej, metod zarządza-nia przedsiębiorstwami, budownictwa i produkcji żywności, ale także skutków wizyty Jana Pawła II oraz „problematyki dywersji polityczno- ideologicznej Zachodu” i skutecznych metod walki krajów socjali-stycznych z Ameryką. Kiedy miał rozpoznać nastroje panujące wśród nomenklatury partyjnej i dyrektorów dużych zakładów pracy podczas jednej z Krajowych Kon-ferencji Partyjnych, starał się przy okazji przemycić własne projekcje, czasem także krytyczne wobec władzy, pisząc między innymi, że „istniejący dotychczas biuro-kratyzm oraz niefachowość osób powoły-wanych na odpowiedzialne kierownicze funkcje przy pomocy tzw. prywatnych ukła-dów kumoterstwa i nadmierny przerost różnych komórek i etatów w administracji państwowej usiłujących uzasadniać rację swego istnienia będą swoim stylem pracy

i wszelkimi sposobami uniemożliwiać i hamować właściwą realizację w praktyce uchwał i zaleceń I KKP”.

Podobnie było w przypadku Polskiej Akademii Nauk i Uniwersytetu Warszaw-skiego. Kontakt z SB wykorzystywał do tego, by wpływać na politykę kadrową w różnych zakładach i instytutach badaw-czych specjalizujących się często w od-miennych dyscyplinach nauki. W jednym z donosów postulował między innymi po-wstrzymanie kariery prof. Jana Kaczmarka,

twórcy polskiej szkoły inżynierii warstwy wierzchniej i nauki o skrawaniu metali, określając go mianem „karierowicza”, „człowieka o ograniczonych horyzontach” i „fikcyjnie kierującego akademią”. Doktora (obecnie profesora) Kazimierza Doktóra z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN oskar-żał o korupcję, gdyż wystawiona faktura na 300 tys. zł za przeprowadzone badania „nie uzasadniała takiej kwoty nakładów”. Profesora Andrzeja Straszaka z Instytutu Badań Systemowych PAN określał mia-nem „prymitywa”, „tchórza” i „lenia, który dotychczas nie poświęcił prawie nic czasu na kolektywną analizę koncepcji Instytutu”. Profesorowi Stefanowi Nowakowi z Wy-działu Filozoficznego UW wyliczał z kolei wysokość stypendiów, jakie otrzymywał z amerykańskich uczelni, zarzucając, że nikogo innego nie rekomenduje na Za-chodzie. Docentowi Janowi Maciei z SGPiS zarzucał natomiast autodekonspirację, gdyż „wytwarza opinie o swojej współpracy z SB”, a poza tym „wykazuje duże zaintere-sowanie kontaktami z USA”.

„SKŁÓCAĆ I ROZBIJAĆ”Witold Kieżun opowiadał funkcjona-

riuszom lub sporządzał przy tym swoje doniesienia w taki sposób, by ich treść wpisywała się w ówczesny moczarowski i gierkowski klimat ideowy. Stąd też często przypisywał swoim ofiarom żydowskie pochodzenie i związki z „wypędzonymi” w marcu 1968 r. W 1974 r. próbował w ten sposób wpłynąć na zmianę decyzji w przypadku trzech naukowców, którzy mieli przejść z PAN do UW: „W Zakładzie Organizacji Działalności Administracji jest dotychczas 3 naukowców: Jadwiga Staniszkis, Elżbieta Nejman i Bolesław Kuc, do których UW ma zastrzeżenia i może się nie zgodzić, by te osoby wraz z całym zespołem tego Zakładu przeszły na UW. Zastrzeżenia spowodowane są aktywną działalnością tych osób w czasie marco-wych wydarzeń. W 1968 r. Staniszkis była zatrzymana przez kilka dni, przebywała w areszcie śledczym, a następnie została relegowana z UW, zaś Nejman pokłóciła się z Wesołowskim i odeszła z UW. Staniszkis i Nejman są z pochodzenia Żydówkami, zaś Kuc jest Polakiem, synem robotnika”.

Moczarowska perspektywa kazała profesorowi tropić po 1976 r. wszelkie kontakty środowisk akademickich z PAN, UW i innych placówek naukowych z Komi-tetem Obrony Robotników oraz emigracją. Kiedy w styczniu 1977 r. się dowiedział, że dr Kazimierz Frieske z UW współpracuje z KOR, a prof. Zbigniew Szeloch z UMCS otrzymał z Monachium jakieś oświad-

Kieżunowi się wydawało, że prowadzi jakąś indywidualną politykę, w której wykorzystuje kanał SB do udoskonalenia którejś z reform ekipy Gierka

21

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

TEMAT TYGODNIA „DO RZECZY” UJAWNIA

Page 22: Do rzeczy 39 2014

czenie sygnowane przez Leszka Koła-kowskiego, Włodzimierza Brusa i Adama Michnika, od razu informację o tym przekazał bezpiece.

Był tak zaniepokojony rozwojem ru-chów antykomunistycznych, że w sierpniu 1977 r. zaproponował bezpiece skutecz-niejszą metodę walki z opozycją. „Pójście na represje – miał tłumaczyć SB – nie przy-wróci zamierzonego celu rozwiązania tego zjawiska, a może podnieść popularność ich organizatorów, którzy jako »męczennicy« znaleźliby nie tylko obrońców, ale i sym-patyków oraz zwolenników do działania. »Tamiza« uważa, że najbardziej trafnym rozwiązaniem było wydanie amnestii i zamknięcie spraw czerwca ubiegłego roku – co całkowicie wytrąciło motywacje działania KOR-owców. W dalszym działaniu wskazanym byłoby unikać nietrafnych za-rządzeń, aby uniemożliwić im zdobywanie faktów zaczepnych do działania, a jedno-cześnie stosować taktykę lekceważenia i ośmieszania pracowników w celu ciągłego pomniejszania ich popularności. Obok tych kierunków można by równolegle dążyć do skłócania i rozbijania opozycji, wykorzystu-jąc ich osobiste dążenia, motywacje działań itp. Np. z wielokrotnych rozmów z gene-rałem Borutą-Spiechowiczem »Tamiza« wy-ciągnął wniosek, że osobnik ten jest słabo wyrobiony politycznie, chciałby być popu-larny w kraju i za granicą. Ażeby go wyma-newrować z tego ruchu, warto rozważyć dwa problemy: wykazanie mu, że Moczul-ski, Czuma i inni to zwykli gracze polityczni o mętnej przeszłości, którzy zręcznie wyko-rzystują jego popularność, a jednocześnie kpią z jego naiwności; zwiększyć jego popu-larność ze strony władz, m.in. np. napisać o nim kilka artykułów, eksponując jego zasługi wojskowe, zaprosić na określoną uroczystości itp.”. Warto dodać, że gen. Mie-czysław Boruta-Spiechowicz, który przez pośredników szukał z Kieżunem kontaktu, stał się później jedną z jego ofiar. „Obraca się ciągle w kręgu minionej rzeczywistości, pielęgnując pamięć o tradycji i kierując się na reprezentanta »starej miary«” – podsu-mowywał pogardliwie ostatniego generała II RP „Tamiza”.

„JEDYNKARZ” I „DWÓJKARZ”…Od wiosny 1974 r. Witold Kieżun był wy-

korzystywany operacyjnie przez wywiad (Departament I MSW). W związku z jego licznymi wyjazdami do Stanów Zjednoczo-nych i Kanady w LK „Śródmieście” zapo-znano go z pracownikami wywiadu, którzy wyznaczali mu zadania i tłumaczyli metody działania w warunkach zachodniego reżi-mu kontrwywiadowczego. Okresowo więc

„Tamiza” przechodził „na kontakt” Depar-tamentu I i realizował dla niego zadania na Zachodzie, rozpracowując tamtejsze środowiska naukowe i instytucje badaw-cze. Był szczególnie wyczulony na sprawy żydowskie, więc kiedy w 1974 r. wylądował w Seton Hall University w New Jersey i po-znał tam profesorów Edwarda S. Shapiro, Williama L. Mathesa i Victora Mandelzwe-iga, był przerażony tym, co od nich usłyszał. Opisywał w szczegółach ich poglądy, współ-pracując przez 10 miesięcy z Wydziałem VIII Departamentu I MSW. Nie mógł się pogodzić z tezą o prześladowaniach Żydów przez Stalina, chęci wyjazdu 300 tys. Żydów ze Związku Sowieckiego do Izraela i opinią, że „ZSRR jest totalitarnym krajem, a USA najbardziej demokratycznym”. Starał się inwigilować też antysowieckich Ukraińców, uczonych Polaków (profesorowie Aleksan-der Matejko i Walter Wagner), środowisko Kongresu Polonii Amerykańskiej, a nawet rozpoznać jedną z elektrowni atomowych w stanie Michigan nieopodal New Buffalo oraz akademię wojskową w West Point.

Z dostępnych dokumentów (choć wciąż nie odnaleziono lub nie udostępniono wywiadowczej teczki Kieżuna) wynika, że cieszył się on opinią dobrego współ-pracownika wywiadu, którego doraźnie wykorzystywał także Departament II, o co zresztą osobiście prosił dyrektor kontrwy-wiadu gen. Władysław Pożoga w 1978 r. Świadczą o tym chociażby różne wnioski

i opinie kierownictwa Departamentów I i II, zainteresowanych informacjami pochodzą-cymi od Kieżuna na temat Roberta Senkie-ra – dziekana School of Business Fordham University w Nowym Jorku. TW „Tamiza” bezbłędnie wykonywał to zadanie. W jego teczce pracy agenturalnej, a także w aktach z rozpracowania Senkiera, znajdujemy liczne jego charakterystyki i szczegółowy zestaw jego blisko 30 kontaktów w całej Polsce opracowany ręką Kieżuna. Rozpra-cowanie Roberta Senkiera, z którym łączyła profesora wieloletnia znajomość, rozpo-częto ze względu na podejrzenia SB, że jest on agentem CIA wykonującym na terenie PRL zadania wywiadowcze. Zachowała się zresztą teczka z rozpracowania Senkiera przez kontrwywiad, w której znaleźliśmy doniesienia TW „Tamizy”.

Z czasem, ze względu na coraz częst-sze wyjazdy na Zachód i „nieokreślony termin powrotu”, Witold Kieżun przestał być interesujący dla krajowego pionu SB (Wydziału III). Od tej pory to Departament I MSW opiniował jego wyjazdy. W związ-ku z tym w maju 1982 r. kierownictwo Wydziału III KS MO w Warszawie posta-nowiło wyeliminować „Tamizę” z czynnej sieci agenturalnej, a jego materiały złożyć w archiwum stołecznej SB. Jednak nawet decyzja o końcu współpracy z Wydzia- łem III brzmiała jak rekomendacja do ko-lejnego etapu agenturalnej współpracy: „Ze względu na środowisko, z którym utrzymu-

FOT.

IPN

22

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

TEMAT TYGODNIA „DO RZECZY” UJAWNIA

Page 23: Do rzeczy 39 2014

je kontakty, oraz duży autorytet naukowy i moralny TW ps. Tamiza może być wyko-rzystywany do kreowania w ochranianych środowiskach pożądanych politycznie postaw, zachowań i poglądów. Posiada dużą umiejętność przystosowywania się do różnorodnych sytuacji, co powiększa jego walory operacyjne”.

Warto na koniec odnieść się do formu-łowanej przez Witolda Kieżuna w publika-cjach książkowych (i nie tylko) tezy, jakoby został zmuszony wraz z żoną Danutą do opuszczenia PRL ze względu na grożące mu represje i przeszkody, jakie rzekomo sta-wiały mu władze w powrocie do kraju w la-tach 80. Przeczą temu dostępne dokumenty zebrane przez SB w aktach paszportowych, wyjazd profesora w 1980 r. na dwuletni po-byt naukowy w Temple University w Fila-delfii oraz na Uniwersytecie w Pittsburghu odbył się bowiem za zgodą władz PRL.

Podobnie podróż Witolda Kieżuna dzięki paszportowi służbowemu w stanie wojennym do Burundi, gdzie do 1983 r. przebywał w charakterze eksperta ONZ ds. kierowania programem z zakresu szkole-nia kadr dla potrzeb krajów afrykańskich, nastąpił dzięki rekomendacji Ministerstwa Spraw Zagranicznych PRL. Dzięki temu państwo Kieżunowie legitymowali się wówczas ważnymi paszportami, umożli-wiającymi powrót do kraju w dogodnym dla nich momencie.

Drobna zmiana nastąpiła w 1984 r. Po zakończeniu misji w Burundi Danuta i Witold Kieżunowie osiedli w Montrealu. Przyczyną powrotu i zamieszkania w Ka-nadzie były poważna choroba tropikalna żony oraz propozycja kontynuacji pracy naukowej ze strony Uniwersytetu w Mon-trealu. Po trzech latach pracy w Kanadzie prof. Kieżun powrócił do Burundi, gdzie aż do roku 1991 prowadził projekt reformy administracji publicznej z ramienia Kanady.

Niemniej dla zalegalizowania swego pobytu w Montrealu przed władzami PRL zwrócił się z wnioskiem do konsula gene-ralnego PRL o wyrażenie zgody na zamianę posiadanego paszportu służbowego na paszport prywatny i przedłużenie paszportu żony na kolejne lata. Po dłuższym oczekiwa-niu władze paszportowe odmówiły i wydały państwu Kieżunom tzw. paszporty blankie-towe umożliwiające powrót do kraju.

Na taką postawę Witold Kieżun zare-agował listem do gen. Czesława Kiszcza-ka – ówczesnego szefa MSW. Wiemy, że list dotarł bezpośrednio do adresata, na zachowanej bowiem kopii pisma zacho-wały się własnoręczne adnotacje gen. Kiszczaka. Szef resortu nakazał udzielenie informacji o sprawie i zażądał wglądu do

dokumentacji. Niewykluczone, że Kiszczak zapoznał się wówczas także z materiałami agenturalnymi Witolda Kieżuna, ponieważ w tym samym czasie zarządzono kweren-dę w ewidencji operacyjnej SB, w wyniku której uzyskano informacje o jego współ-pracy agenturalnej.

Już w pierwszych zdaniach Kieżun nakreślił generałowi swoją lojalną postawę: „Sądzę, że moja osoba jest Panu znana, pro-wadziłem bowiem swego czasu szkolenie centralnej kadry Ministerstwa Obrony Na-rodowej i Sztabu Generalnego, wykładając również na kursie zorganizowanym dla najwyż-szego kierownictwa z udzia-łem generała Jaruzelskiego, Siwickiego, Tuczapskiego i innych. Za swoją działalność dydaktyczną zostałem odzna-czony dwukrotnie Medalem za Zasługi dla Obronności Kraju”.

Dla wzmocnienia argu-mentów na rzecz zalega-lizowania swego pobytu za granicą Witold Kieżun odniósł się w liście do stanu nauki polskiej oraz korzyści płynących z kontynuowania pracy naukowej w Kana-dzie: „Jak Pan wie, sytuacja polskiej nauki jest bar-dzo ciężka. Stwierdził to niedawno Przewodniczący Jabłoński na uroczystości nominacji profesorskich, mówili o tym generał Jaruzelski na Zjeździe młodzieży, dyskutowano tę sprawę na ostatnim XIX Plenum KC PZPR”.

W końcowych akapi-tach listu do gen. Kiszcza-ka profesor obiecywał so-lennie, że po powrocie do Polski przywiezie bogatą dokumentację naukową oraz przyczyni się do zmniejszenia luki, która dzieliła PRL od krajów wysoko rozwiniętych.

W wyniku osobistej interwencji szefa resortu w aktach paszportowych profesora odnotowano, że zgodnie z poleceniem zastępcy szefa Służby Wywiadu i Kontrwywiadu MSW – płk. Stanisława Gronieckiego – poleco-no „wystawić paszport

turystyczny w zamian za posiadany przez zainteresowanego paszport służbowy”.

Adresat listu, jak widać, uznał przed-stawione argumenty, bo Kieżunowie otrzymali paszporty umożliwiające im legalny pobyt w Kanadzie oraz wizyty w kraju. Władze paszportowe już nigdy nie zmieniły swej polityki paszporto-wej wobec profesora. Taki stan trwał do końca PRL. Witold Kieżun nigdy nie odmówił powrotu do kraju oraz nigdy nie został uznany przez władze PRL za osobę niepożądaną. •

FOT.

IPN

23

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

TEMAT TYGODNIA „DO RZECZY” UJAWNIA

Page 24: Do rzeczy 39 2014

Artykuł Sławomira Cenckiewicza i Piotra Woyciechowskiego tak bezwzględnie mnie pogrążający jest wprost przerażający swoją

wiarą w wartość dowolnie wybranych materiałów bezpieki w bardzo małym procencie uzyskanych w czasie prze-słuchań, bo takich w moim przypadku nie było więcej niż dziewięć–dziesięć, a w dużej większości z setek zarejestro-wanych i czytanych listów (w posiadanym aktualnie zestawieniu części kontrolowa-nych listów ich liczba dochodzi do 400), podsłuchu rozmów, podsłuchu laserowe-go zainstalowanego w moim mieszkaniu, podsłuchu telefonicznego, a także wyboru fragmentów moich opracowań z dzie-dziny zarządzania oraz pewnej liczby artykułów prasowych i wreszcie własnej – jak się okazało wręcz wybitnej – pomy-słowości kpt. Szlubowskiego.

Jak wielokrotnie już udowodniono, aktywność twórcza aparatu bezpieczeń-stwa była niezwykle rozwinięta. Autorzy mnie dyskredytujący bezkrytycznie cytują zupełnie nonsensowne insynuacje, na przykład te kpt. Szlubowskiego, że Chrza-nowski niechętnie odnosi się do Kieżuna ze względu na jego książkę wrogą wobec kleru. Jestem skłonny dać natychmiast 10 tys. zł temu, kto pokaże mi taką moją książkę. Szanowni autorzy wyroku na mnie wspomnieli o wielogodzinnych dyskusjach ze mną, niestety były one nieefektywne, bo materiały panom pokazane nie stały się tematem ich merytorycznego opisu, nato-miast panowie opisują jakieś nieznane mi materiały dyskredytujące mnie zupełnie, co jest niezgodne z elementarnymi zasadami kultury dyskusji.

Jest to oczywiście zupełnie zrozumiałe w strategii syndromu wroga: to wszyst-ko, co nie jest zgodne w tym przypadku z założoną tezą dyskredytacji prof. Kieżuna, nie jest tematem bliższej analizy. Dlatego zanim wyjaśnię błędność i niezwykle bolesną niesprawiedliwość istotnych szczegółowych sformułowań, przedstawię w skrócie elementy mojej patriotycznej działalności w latach 70. Epoka Gierka to hasło „Otwarcia na Zachód”, Towarzystwo Naukowej Organizacji i Kierownictwa (prof. Jerzy Kurnal, doc. min. Ostapczuk i ja) organizuje latem 1971 r. pierwszą w Polsce polsko-amerykańską konferencję w sprawie zarządzania w Warszawie. Przy-jeżdża 10 przemysłowców i 10 profesorów.

Z Seton Hall Catholic University South Orange przyjeżdżają amerykańscy Polo-nusi: dziekan Robert Senkier i prodziekan Stanley Kosakowski. Organizuję wieczorne spotkanie w moim pustym w lecie miesz-kaniu i dowiaduję się od nich o działalności US Information Agency. Omawiamy projekt nawiązania współpracy z Zakładem Prak-seologii kierowanym przeze mnie.

Wymiana profesorów i niższego szcze-bla pracowników naukowych, wspólne badania i konferencje. Następnego dnia udajemy się razem do ambasady amery-kańskiej, poznaję tam Roberta Gosende’a, prezydenta US Information Agency zajmu-jącej się również tego typu działalnością. Umawiam się na moją osobistą współpracę polegającą – podobnie jak moja współ-praca z Giedroyciową „Kulturą” paryską – na okresowym opracowywaniu i prze-syłaniu przez wizytujących profesorów analizy ekonomiczno-politycznej krajów socjalistycznych. Szybko opracowałem po angielsku pracę 80-stronicową o patologii

organizacji w socjalizmie. Wydana została jako druk wewnętrzny i szybko znalazła się za granicą. Do 1980 r. w sumie opracowałem około 300 stron analiz ekonomiczno-organizacyjnych wszystkich krajów socjalistycznych, a dla „Kultury” paryskiej 10 20-stronicowych referatów. Materiały dla USA po stylistycz-nej korekcie w Seton Hall były na nowo drukowane. Oryginały pozostały do dziś. Robert Gosende po przyjeździe do mnie do Afryki zasugerował, żeby przygotować z nich blisko 200-stronicowe opracowania dla US Department of State i CIA. Osta-tecznie z całości została wydana książka w najlepszym wydawnictwie De Gruyter pt. „Management in Socialist Countries”, która jest w dalszym ciągu do kupienia w Amazonie.

W trzecim tygodniu po wizycie w am-basadzie otrzymałem list z Komendy MO m.st. Warszawy z wezwaniem do zgłosze-nia się w pałacu Mostowskich. Tam kpt. Szlubowski ostro stwierdził, że określone-go dnia o określonej godzinie zgodziłem się

w ambasadzie amerykańskiej na współpra-cę z CIA. Niezwykle ostro zareagowałem, wyjaśniając, że w ambasadzie jedynie omawiano proces współpracy naukowej zgodnie z dyrektywami partyjnymi. Zawia-domiony minister Ostapczuk zainterwenio-wał w tej sprawie u premiera Jaroszewicza.

W maju 1972 r. przyjechała delegacja Seton Hall Catholic University South Oran-ge, New Jersey w celu podpisania umowy z PAN o współpracy (wymiana profesorów i młodych naukowców, wspólne badania i konferencje). Rozmowy zostały zerwane z powodu tego, że sekretarz PAN prof. Karczmarek nie chciał zawierać umowy z katolickim uniwersytetem. Ostatecznie umowę zawarła SGPiS, później Komitet Nauk Organizacji i Zarządzania PAN, wresz-cie Wydział Zarządzania UW. Ten program był jednak kierowany zawsze przeze mnie. 21 stycznia 1973 r. zostałem zdymisjono-wany z inicjatywy Organizacji Partyjnej z funkcji kierownika Zakładu Prakseologii z jednoczesną rezygnacją z moich wykła-

dów na UW, ze wstrzymaniem produkcji książki w PWE i z zakazem cytowania. Ta sytuacja zmieniła się po okresie niespo-dziewanych wykładów dla wojskowej ka-dry kierowniczej. Dlatego obiektywnemu czytelnikowi przedstawię swój patriotycz-ny, jak sądzę, dorobek lat 70.

Dopiero 25 kwietnia 1973 r. zadzwonił do mnie kpt. Szlubowski i zaprosił mnie bardzo grzecznie, wręcz serdecznie, na prywatną rozmowę do swojego mieszkania przy ulicy Jasnej. Był bardzo miły. Często-wał kawą i zwierzał się, jak to źle było, gdy w UB rządzili Żydzi. Stwierdził, że nigdy nie zgodził się na katowanie więźniów itd. A później opowiedział, że jego syn Krzysztof chciał studiować w Instytucie Politologii kierowanym przez doc. Kukułkę. Tłumaczył, że dostanie się na studia w nor-malnym trybie jest wręcz niemożliwe, ale pomogłaby moja protekcja, ponieważ żona prof. Kukułki była moją doktorantką. Oświadczył, że byłby wdzięczny za pomoc. Kończąc rozmowę, prosił jednak o podpi-sanie oświadczenia, że zachowam w ta-

Syndrom wrogaOdpowiedź Sławomirowi Cenckiewiczowi

i Piotrowi Woyciechowskiemu, autorom tekstu „Tajemnice »Tamizy«”

Witold Kieżun

24

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

TEMAT TYGODNIA ODPOWIEDŹ PROF. WITOLDA KIEŻUNA

Page 25: Do rzeczy 39 2014

jemnicy całą treść konwersacji. Oczywiście rozumiałem, bo ujawnienie wykorzystania stanowiska służbowego dla własnych korzyści w tego typu służbie było bardzo surowo karane. Nie mówiąc już o degrada-cji stopnia.

Okazuje się, że to właśnie zostało potraktowane jako dobrowolna zgoda na współpracę z określeniem synonimu. To wszystko było mi nieznane. Oczywiście nie zgodziłbym się na tę rolę. Kapitan Szlubowski w ten sposób po prostu mnie oszukał. Jak się później okaże, podobnie oszukali mnie autorzy „Tajemnicy »Tami-zy«”. Szlubowski był jak najbardziej zain-teresowany tym, żebym miał jak najlepszą opinię u jego zwierzchników i nie popadł z nim w konflikt.

Parę wyjaśnień: 1. Sprawa Chrzanowskiego. Rozważa-

nia autorów na temat moich kontaktów z Chrzanowskim są wprost śmieszne. Czy nie potrafili oni zrozumieć, że my to starzy kumple i obaj graliśmy komedie, ja aby rzekomo zyskać jego zaufanie, a on żeby wykazać swoją rzekomą nieufność? Był on moim towarzyszem broni i mowy nie ma o jakichś „informacjach” o nim. To on informował mnie co pewien czas o swoich kontaktach i charakterze przesłuchań, opis polityki Casaroli to tekst z „Trybuny Ludu”. To właśnie w noweli „Władysław” opisa-łem jego opowiadanie, jak domagano się od niego otwartej oceny reżimu, zapewniając mu bezkarność za swoje, nawet wrogie, poglądy.

2. Wspomnienia o Senkierze na West Point. To pewnie ja opisywałem żonie swoją wycieczkę z nim. Również prof. Wa-gner z Uniwersytetu w Detroit, pewnie też pisałem o nim w liście. Szlubowski pytał o niego. Jest moja charakterystyka: wiele elementów pozytywnych w nawiązaniu do idei Dmowskiego: a) oparcie się na Rosji, b) granica na Odrze, c) jednolite narodowo państwo, d) zorganizowanie emigracji Żydów, e) system społeczno-ekonomiczny utrzymujący drobnotowarową gospodarkę rolną i rzemieślniczą, f) rosnąca pozycja Kościoła, zwiększenie majątku, większa liczba powołań, konieczność znalezienia języka współpracy naukowej z USA.

3. Zarzuty pod adresem Kurnala. W związku ze stawianymi mu zarzutami o nielojalne zachowanie w czasie pobytu w USA mogę stwierdzić, że prof. Kurnala znam od 10 lat, charakteryzuje się on wielką przezornością, jest ostrożny w wy-powiedziach, sądach, opiniach, nastawiony wybitnie lojalistycznie z istoty swej natury. W związku z tym wydaje się bardzo mało prawdopodobne, by mógł wyrażać opinie

istotnie szkodzące naszym interesom. Wy-daje się, że raczej to nie mieści się w jego konstrukcji psychicznej.

4. Doraźna opinia o harnasiowcach. Byli harnasiowcy są obecnie aktywnie działają-cy dla PRL, są typem ludzi godnym uznania.

5. Opis osobowości gen. Boruty- -Spiechowicza. Był przewidziany dla prof. Trajdosa z ROPCiO, bo generał był kandydatem na przywódcę, jako najstarszy żyjący generał. Bardzo pozytywna ocena, ale jednoczesne stwierdzenie, że pomimo dobrej kondycji fizycznej widoczne są już poważnie zaawansowane procesy sklerozy umysłowej, należy sądzić, że w perspekty-wie paru lat ten proces zahamuje aktyw-ność polityczną generała.

Odejście z Uniwersytetu Warszawskiego było zorganizowane przez prof. Senkiera, chodziło o możliwość realizacji wielkich międzynarodowych projektów przez Instytut Zarządzania i Doskonalenia Kadr mający stały kontakt z Francją i ze Szwaj-carią. Rektor Rybicki chciał mnie zatrzy-mać, proponował stworzenie pod moim kierownictwem Instytutu Organizacji. Nie wyraziłem zgody ze względu na daleko-siężne plany prof. Senkiera.

11 września 1978 r. do zastępcy komendanta stołecznego Służby Bezpie-czeństwa płk. E. Kasperskiego przyszedł list od generała brygady dyrektora Depar-tamentu II MSW, że w ich operacyjnym zainteresowaniu znajduje się prof. Robert Senkier podejrzany o współpracę z CIA. Utrzymuje on bliskie kontakty z dr. Wi-toldem Kieżunem. W odpowiedzi na ten list przyszła informacja, że prof. Senkiera do Polski sprowadził prof. Witold Kieżun. W ten sposób już jednoznacznie zostałem objęty podejrzeniem. W międzyczasie nie było już żadnych kontaktów, bo kpt. Szlu-bowski zakończył swoją służbę. Tymcza-sem anatomista przysłał wiadomość ze skrzynki kontaktowej, że ani prof. Senkier, ani prof. Kosakowski już nie przyjadą. Natomiast jako przedstawiciel Iraku 1 lutego 1980 r. zgłosił się pan Moham-med Abdel Bari Ahmed Isamial, obywatel egipski, ale jest doradcą rządu w Mosulu w Iraku. Został on zaangażowany przez dyr. Ostapczuka do przygotowania kursu dla najwyższej kadry administracyjnej Iraku. Jednocześnie jednak Senkier prze-słał przez skrzynkę kontaktową propo-zycję zaproszenia prof. Mazze, dziekana Uniwersytetu w Filadelfii. Mazze odje-chał z bogatym programem kontaktów bankowych, finansowych i górniczych. Zorganizowałem mu wszystkie kontakty i dostałem od niego polecenie Senkiera: „Natychmiast wyjeżdżaj z całą rodziną”.

Wyjazd został zaplanowany na wrzesień. Paszport był już przygotowany w biurze prof. Ostapczuka. We wrześniu wyjechali-śmy na 20 lat, powierzając swojej kuzynce opiekę nad mieszkaniem.

Pozostaje jeszcze dalsza sprawa do wyjaśnienia. Uciekłem na ostrzeżenie Senkiera. Oczywiście za zgodą dyrektora ministra Ostapczuka, w którego biurze był służbowy paszport. Ostapczuk uciekł z kraju w 1982 r. do Niemiec, jego miesz-kanie i meble zostały skonfiskowane. Ja mieszkanie sprzedałem. Do Burundi pojechałem na paszport ważny do końca 1983 r. Na początku 1983 r. dostałem we-zwanie do natychmiastowego stawienia się w Nowym Jorku w biurze sekretarza ONZ Javiera Péreza de Cuéllara. Gdy przy-jechałem pod budynek ONZ, zobaczyłem olbrzymi transparent: „Dopóki Wesołow-ska jest w więzieniu, my wszyscy jesteśmy uwięzieni”. Okazuje się, że Wesołowska, która podobnie jak ja dotarła do Nowego Jorku i jako pracownik ONZ-owski została skierowana do Mongolii, gdy zatrzymała się w Warszawie, żeby odwiedzić matkę, została aresztowana i skazana na siedem lat więzienia za współpracę z CIA. Okazało się, że minister spraw zagranicznych Stefan Olszowski wysłał telegram: „Nie wyrażamy zgody na pracę prof. Kieżuna w ONZ. Wyżej wymieniony musi wrócić do Polski”. Cuéllar poleca mi przy-gotować tekst depeszy, że prof. Kieżun pełni tak ważną funkcję, iż nie może na-tychmiast wrócić do Polski. W odpowiedzi przyszła zgoda na przedłużenie pobytu o pół roku. Życzliwy ambasador Polski oświadcza, że to decyzja Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.

Na czym natomiast polega oszustwo au-torów „Tajemnicy »Tamizy«”? Otóż autorzy dostarczyli na pewien okres mnie, osobie podlegającej dyskredytacji, nieco materiału dowodowego. Okazało się jednak, że jest to jedynie jakaś część całości, natomiast ocena autorów dotyczy także zupełnie nieznane-go mi materiału, gorzej – niekojarzonego z żadnym elementem pamięci osobistej, a nawet z wyobraźnią, że taką działalność dyskredytującą można wykonywać. Jeśli jeszcze dodać do tego tylko ofiarowany jeden dzień czy jedną noc na opracowanie swojej opinii, to w sumie reprezentuje to działalność tak daleką od elementarnych kanonów kultury, że wręcz skłaniającą do podejrzeń o jakiś zanik zmysłu moralnego. Jest to bardzo smutne, ale ja jako autentycz-ny chrześcijanin poproszę Wszechmocne-go, ażeby wam, panowie, odpuścił, ale do-konam jeszcze krytycznej analizy waszych ukrytych przede mną materiałów. • 25

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

TEMAT TYGODNIA ODPOWIEDŹ PROF. WITOLDA KIEŻUNA

Page 26: Do rzeczy 39 2014

PIOTR GURSZTYN: Rozmawiamy dzień przed ogłoszeniem składu rządu Ewy Kopacz. Pan zapowiedział, że będzie to rząd „dużego kalibru”?

JANUSZ PIECHOCIŃSKI: Zmiana premiera to mało?

Jeśli premierem zostaje osoba mikrego formatu, to mało.Jest coś niedobrego w polskiej polityce i debacie publicznej,

bo mierzymy temperaturę nowych czasów starymi termome-trami. To bardzo niepokojące, bo znaczy, że nie wyciągamy wniosków i nie czujemy ducha czasu. Myślimy, że zmiany da się przeczekać. To, co się dzieje w Polsce od 2007 r., jest powo-dem do dumy i satysfakcji. Jesteśmy jednym z niewielu krajów o przewidywalnej i stabilnej demokracji, mimo jej słabości i konfliktów. Gospodarka też jest w niezłym stanie. Ja nie będę mówił o zielonej wyspie, ale lata 2007–2015 będą oceniane jako dobre. O ile nic się nie wydarzy, bo wszystko może się zdarzyć. Trzeba pamiętać, że zmiana premiera nie zachodzi po kryzysie, ale po awansie. Wielkim sukcesie polskiej polityki. Przewidywałem to, bo znam naszą pozycję w Europejskiej Partii Ludowej. Wczesną wiosną mówiłem, że Donald Tusk odejdzie…

Prorok czy co?Wszyscy patrzyli na mnie z niedowierzaniem. Nawet w wa-

kacje Ewa Kopacz powtarzała, że „Piechociński chce mocno zaistnieć i na okres wakacyjny wymyślił sobie taki scenariusz”. Tusk nie przygotował swojej partii mentalnie do tego scena-riusza i to jest słabość całej tej operacji. Jednak i tak rząd Ewy Kopacz powstaje w warunkach wielkiego sukcesu Polski. Z tego powodu to wielka zmiana. Jednocześnie kończy się krajowa epoka jednego z najważniejszych polityków całego dwudzie-stolecia, czyli Tuska. Po wyborach samorządowych byłby w PO poważny problem przywództwa.

Z Tuskiem?Tak, jeszcze z nim.

Bez niego ten kryzys będzie jeszcze silniejszy.Właśnie, że nie. Awans rozwiązał wiele problemów. Już

w wakacje, po aferze taśmowej, było widać, że paru ludzi w PO nie stanęło na wysokości zadania, że problemem jest znużenie rządzącym siedem lat premierem. Jak wielkie było wasze rozczarowanie po jego ostatnim, siódmym już expo-sé? Rozczarowane były nawet te środowiska dziennikarskie, które jednoznacznie wspierały Tuska. Tam też się dziwiono, że Tusk stawia wyżej ciepłą wodę w kranie niż wielkie reformy. A teraz nastąpił eksport czołowego polityka, który zamroził własną partię, przyzwyczaił wszystkich do tego, że tylko on jest decydentem, a reszta wykonawcami. Po drodze wysadził z sio-dła kilku polityków, którzy na równych z Tuskiem pozycjach mogliby rozmawiać o Polsce i Europie. I tutaj los Grzegorza Schetyny pokazuje, co się dzieje, gdy ktoś nie ma odwagi stanąć do rywalizacji. W mojej ocenie popełnił fundamentalny błąd, że nie stanął do wyborów wewnętrznych i pozwolił Tuskowi wygrać z Jarosławem Gowinem 80:20. A potem metodą salami dał się sprowadzić do obecnej roli i tego, że na Dolnym Śląsku giną resztki schetynowców.

Ewa Kopacz otrzymała wielkie dziedzictwo. A Stalin powiedział: „Lenin zostawił nam wielkie dziedzictwo, a my to spieprzyliśmy”. Spieprzy czy da sobie radę?

Klęski ponosili nawet tak wielcy ludzie jak Kohl czy de Gaulle. Teraz, w epoce medialnej, politycy zużywają się jeszcze

szybciej. Na tym tle widać, jak wielką robotę wykonał Tusk. Był premierem siedem lat i nie dał się zatopić. Ewa Kopacz będzie teraz funkcjonowała w warunkach ogromnej zmiany. Choćby z tego powodu, że u nas scena polityczna to starcie ogromnie agresywnych samców alfa.

To teraz będą agresywne samice alfa?Zobaczymy, czy będą, bo kandydatem Prawa i Sprawie-

dliwości w wyborach prezydenckich ma być Andrzej Duda, a nie posłanka Jadwiga Wiśniewska. W każdym razie po tak silnej dominacji Tuska teraz Ewa Kopacz musi być nie tylko premierem, ale także liderem Platformy. Partii, która teraz się demokratyzuje.

Raczej jej członkowie żrą się między sobą, niż demokratyzują.Demokratyzuje się. I dlatego odżywają wszystkie boleści

i ruchy odśrodkowe, które zamrażał Tusk. On w razie potrzeby importował ludzi z zewnątrz – Nitras sio, teraz będzie Arłu-kowicz. Dzisiaj Kopacz takiej pozycji nie będzie miała. Wielką próbą dla niej będzie problem mentalny. Jak zachowa się w sy-tuacji, gdy przez pierwsze miesiące będzie stale porównywana z Tuskiem, wszyscy będą zadawać sobie pytanie: „Co on zrobił-by na jej miejscu?”. Spotyka to każdego nowego lidera, a jest to dramatycznie trudne. Gdy wygrałem z Waldemarem Pawlakiem i wszedłem do rządu, też przez pierwsze pół roku musiałem funkcjonować w takim stereotypie. Kopacz ma trochę lepszą sytuację, gdyż jest teraz główną rozgrywającą. Nie utrzyma się bowiem zarzut, że skład jej rządu jest ustawiony przez Tuska.

A nie jest?Nie jest. Nawet bardziej, niż się to zdaje. Chociaż przy kilku

kandydaturach wchodziło w grę to, że Tusk chciał podziękować

Prezydent to dziś filar PO

Z Januszem Piechocińskim, wicepremierem, prezesem PSL rozmawia Piotr Gursztyn

26

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

KRAJ NOWY UKŁAD POLITYCZNY

Page 27: Do rzeczy 39 2014

im za lojalność. Rządowi przyjdzie działać w czasie szczególnie trudnym. Trwa już kampania samorządowa i będzie ona miała wymiar totalny, bo panowie Kaczyński oraz Tusk wytwarza-li impulsy, by każde wybory – nawet samorządowe – były starciem ich partii, a nie kampaniami, w których tematem są chodnik, droga czy lokalna szkoła. Gdziekolwiek jestem, prze-strzegam przed takim partyjniactwem, ale widzę, że w wielu miejscach twarde elektoraty partyjne będą miały dużo do powiedzenia. Co więcej, awans Tuska stworzył nową sytuację wewnątrz PO, jeśli chodzi o sfery wpływów między prezyden-tem a ośrodkiem premiera.

Według pana prezydent kontrolował jedną piątą Platformy.To było kiedyś. Teraz wiele osób w PO wykonuje nerwowe

ruchy, aby móc zbliżyć się do obozu pana prezydenta.

A teraz jaki procent akcji Platformy jest w rękach prezydenta?Coraz większy. Teraz jest traktowany jako najtrwalszy filar

PO. Tusk już nie jest tak postrzegany. Ewa Kopacz ze zrozumia-łych względów jeszcze nie.

Jan Rokita ocenia, że premier Kopacz upadnie wskutek pierwszej kryzyso-wej sytuacji. Tusk miał bowiem zdolność zarządzania kryzysem, a ona nie ma.

Byłoby to fatalne świadectwo, że wszystko opierało się na Tusku.

Potrafił wyjść z tarapatów.Tak, bo dysponował władzą szczególną. Proszę zwrócić

uwagę na to, ile razy wysadzał z siodła współpracowników lub zręcznie wskazywał winnego. Bardzo ważne było to, że zawsze miał stabilnego i racjonalnego koalicjanta, czyli PSL. Podkre-ślam, jak ważny jest koalicjant. Zarzynanie koalicjanta, jak robił to PiS, jest polityczną głupotą. Podam przykład z tego roku. Gdyby ktoś inny stał na czele PSL i stronnictwo byłoby inne niż jest, to 20 czerwca mielibyśmy inny scenariusz polityczny. My to wytrzymaliśmy. Gdyby w PSL zabrakło odpowiedzialności i racjonalności w sytuacji tuż przed wnioskiem o odwołanie ministra Sienkiewicza, nie mielibyśmy tego historycznego suk-cesu, którym jest Tusk w Brukseli.

Pan chce post factum powiedzieć, że pańska wstrzemięźliwość w momen-cie, gdy CBA przeszukiwało pomieszczenia przewodniczącego Burego, miała związek z europejskimi ambicjami Tuska?

A wyobraża pan sobie, że jedynym kandydatem na prze-wodniczącego Rady Europejskiej jest człowiek, któremu chwilę wcześniej zawaliła się koalicja rządowa? I że w Polsce mamy rząd mniejszościowy i przedterminowe wybory?

Czyli mam to powiązać z tym, że pan już wiosną miał wiedzieć, że Tusk obejmie tę funkcję?

Czasami nie doceniacie mojej wiedzy i kompetencji.

Nie są doceniane pańskie zdolności w dziedzinie PR.

To nie PR. Wystarczy prześledzić, co i kiedy mówi-łem. A nie jestem z tych, którzy wprost ogłaszają wiedzę, którą otrzymali kanałami dyplomatycz-nymi, i ujawniają swoje źródła.

W czasie awantury o Burego to Waldemar Pawlak był chwalony za to, że dbał o podmiotowość PSL.

Rozwiązałem inaczej tamten problem. W kwestii Sienkiewi-cza postawiłem sprawę na ostrzu noża. Nie podzielałem poglą-du, że jego pozostawienie wyjaśni szybciej aferę. Jednak w ob-liczu niedojrzałości opozycji, która nie potrafi porozumieć się między sobą, ale jest za to zachwycona, że oto dopadła Tuska, uznałem, że jest bez sensu zachowywać się inaczej. Pamiętajmy jeszcze przy tym, jak wygląda sytuacja na Ukrainie.

Ewa Kopacz jest samodzielnym politykiem? Tusk z Brukseli będzie pociągał za sznurki?

Nie. Mogę to powiedzieć z całą mocą. Wiem to też od samego premiera.

Czyli on ma to już w nosie?Nie w tych kategoriach. On bardzo dojrzał przez ten rok.

Pytam o to, bo słychać też, że Tuskowi nie zależy na sukcesie Platformy. Dzięki temu będzie mógł po powrocie powiedzieć jej działaczom, że są nikim bez niego.

(śmiech) Proszę pana, ilu myślało, że pójdzie do Sulejów-ka, i nie wróciło? Dlatego niektórzy nigdy nie wyjeżdżają do Sulejówka i nie pozwalają wyrosnąć następcom. „Partia to ja”. Ja jestem inny, bo mówiłem, że jestem prezesem przejściowym i oddam władzę młodym. Gdy Tusk już stał się Tuskiem euro-pejskim...

FOT. JERZY DUDEK

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

KRAJ

27

NOWY UKŁAD POLITYCZNY

Page 28: Do rzeczy 39 2014

Euro-Tuskiem.Tak. Mieliśmy wtedy rozmowę i powiedział mi: „Ja będę

słuchany, ale nie wysłuchiwany”. Dlatego mówiłem, że wyśmieje tych, którzy przyjdą do niego, aby powiedział Kopacz, co ma robić. On dojrzał do tego. Myślę, że Kopacz wie to też bardzo dobrze, ale nie dotarło to do części kolegów z PO. Tusk nie będzie już lokomotywą, nie będzie nadrabiał czyichś braków. To jest nowa rzeczywistość. To premier Kopacz musi uruchomić wspólne działania PO.

To nie będzie rząd jednej frakcji?Znowu pan mierzy starym termometrem. Frakcje ułożyły

się według kolejności na dworze Tuska. Teraz to się rozsypało i frakcje będą składały się na nowo. Z punktu widzenia intere-sów PO jeden zarzut można postawić Tuskowi: nie przygotował swojego otoczenia na jego odejście. Nie wygasił sporów i napięć wewnętrznych.

Patrząc z boku, można mieć wrażenie, że Ewa Kopacz komponowała rząd, kierując się nie wyzwaniem, jakim jest agresywna polityka Władimira Putina, nie zagrożeniem, jakim może być dla niej wygrana Jarosława Kaczyńskiego, ale strachem przed Grzegorzem Schetyną.

To nie tak. Polityka zmediatyzowała się także w życiu wewnętrznym partii. Polityk nie zadzwoni do partyjnego kolegi z pytaniem, co słychać, ale czyta gazety i portale. A tam jest masa plotek czy informacji niepotwierdzonych. Jednak-że liderzy partyjni nie mają czasu, aby spotykać się z działaczami. To wszystko wywołuje wewnątrz partii złe emocje. Ewa Kopacz musi teraz zdać egzamin z zarządzania. Nie pełniła samodzielnego stanowiska. Nie rządziła powiatem. Była ministrem i marszał-kiem, a to nie to samo. Dlatego tak ważny jest dobór współ-pracowników. Problemem dla niej będzie przegrupowanie sił wewnątrz PO. Za rok są wybory parlamentarne. Czego oczekują ludzie ważni i zasłużeni dla PO? Że premier zapewni im miejsca w pierwszej trójce na listach wyborczych w okręgach „bio-rących”. PO jest dzisiaj partią władzy, więc w historii polskiej demokracji ma najwięcej chętnych na te właśnie miejsca. Po pięciu, sześciu posłów w każdym okręgu, plus marszałkowie, ministrowie, wiceministrowie, wojewodowie i wicewojewo-dowie. Każda decyzja „na tak” stworzy jednego przyjaciela i dziewięciu wrogów. Ewa Kopacz po raz pierwszy będzie odpo-wiedzialna za układanie list.

Biedny Grzegorz Schetyna.(śmiech) A pan znowu o Schetynie.

Ponieważ to wasz ulubieniec.O nic nie zabiegaliśmy w jego sprawie. Martwi mnie jednak

każda destrukcja wewnątrz partii politycznych. No, może z wy-jątkiem jednej, której nazwę niech każdy sam sobie zgadnie. Dlaczego? To bowiem trudniejsza politycznie kadencja niż poprzednie. Teraz mamy po dwie opozycje z lewa i prawa oraz duże przepływy. Jest też zagrożenie, że po wyborach samorzą-dowych na miejsce nowo wybranych burmistrzów – obecnych posłów PO – wejdą do Sejmu ludzie z dalekich miejsc, którzy są zupełnie przypadkowi. Tak jak wszedł Andrzej Smirnow, który uznał, że na liście PO w okręgu podwarszawskim dostanie piąte miejsce. A na liście PiS trzecie.

I w ten sposób rząd może stracić większość w Sejmie?Gdybym nie dobrał tych czterech spokojnych i racjonalnych

ludzi z Ruchu Palikota, to już w wakacje niektórzy ministrowie biegaliby w nerwach przy niektórych głosowaniach. A tak 232 albo 234 głosy są zawsze pewne. Teraz proszę sobie wyobrazić, że z PO odchodzi pięciu czy sześciu posłów. Albo w Senacie 10 senatorów woli być bardziej apolitycznymi niż partyjnymi.

Dlatego, konkludując, nie wolno upokarzać i niszczyć Schetyny? Ponieważ odbierze rządowi większość?

Wielu moich kolegów mówi, że teraz, gdy jesteśmy silniejsi, powinniśmy zażądać więcej miejsca dla nas. Odpowiadam, że nie. Został tylko rok, lepiej pokazać klasę niż to, że mamy pół wiceministra więcej. Ważne jest, żeby dojechać do końca bez podkręcania złych emocji.

Co będzie, jeśli premier Kopacz skręci mocno w lewo? Na przykład w spra-wie związków partnerskich.

To było wiosną 2013 r. w czasie spotkania rady gabinetowej w sprawie euro. Wtedy premier Tusk zapowiedział, że ma być tylko jeden projekt w tej sprawie. Wystąpiłem tam nie jako

wicepremier i minister gospodarki, ale jako lider partii koalicyjnej. Poprosiłem premiera, aby nie zapominał, że ta sprawa dzieli nie tylko koalicję, ale przede wszyst-kim jego partię i grozi to utratą większości parlamentarnej. I tyle. Zatem nie spodzie-wam się, aby skręciła w tej sprawie, i wy-daje mi się, że zwycięży zdrowy rozsądek. Przypomnę, że konwencja o przemocy nie uzyskała akceptacji ministrów PSL.

To wy wpłynęliście na przesunięcie?Nie. Pani marszałek tak zdecydowała, aby uniknąć niepo-

trzebnych teraz napięć. W tym parlamencie na pewno nie ma większości za uchwaleniem tej umowy.

Co z embargiem Rosji?Nigdy wojna i konfrontacja nie sprzyjają gospodarce. My

mamy potężny deficyt handlowy w stosunkach z Rosją.

To wynika ze struktury tego handlu.Ten deficyt jednak jest. Poradziecki Wschód to 10 proc. na-

szej wymiany handlowej. Jeszcze przed konfliktem na Ukrainie Rosja traciła dynamikę wzrostu PKB, była dewaluacja rubla i spadał tam eksport. Dzisiejsze embargo dotyka 15 proc. nasze-go eksportu. To duży rynek, gdzie też sporo inwestowaliśmy. Tam sprzedawaliśmy produkty, z którymi trudniej nam było wejść na rynki zachodnioeuropejskie.

Teraz to pozamiatane?Nie. Robimy wszystko, żeby redukować straty. Po tym, jak

Zachód nie udzielił wsparcia dla Ukrainy, i po tym, co robi prezydent Poroszenko – czyli rozejm, zgoda na podział Ukrainy, a więc de facto próba ratowania tego, co się da – widać, co się dzieje. Ukraińcy mogli się przekonać, co to znaczy, że prawdzi-wych przyjaciół poznaje się w biedzie, i akurat do Polski nie mogą mieć pretensji. Rosja wchodzi w czas poważnych pertur-bacji, Ukraina odnotuje kolejny spadek PKB. W sierpniu już od-czuliśmy pierwsze skutki płynącego stamtąd impulsu. Dlatego nie wolno rezygnować z żadnego rynku.

Gdyby w PSL zabrakło odpowiedzialności tuż przed wnioskiem o odwołanie Sienkiewicza, nie mielibyśmy Tuska w Brukseli

28

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

KRAJ NOWY UKŁAD POLITYCZNY

Page 29: Do rzeczy 39 2014

To nie my rezygnujemy.Robię wszystko, aby przesyłać na Wschód nasze towary.

Trwają rozmowy z Białorusinami, a także z Serbią, która ma bardzo ciekawą umowę o wolnym handlu z Rosją. Szukamy rynków również w krajach islamskich i w związku z tym de-nerwuje mnie, że kolejny raz ktoś wrzuca temat uboju rytual-nego.

W tym Sejmie bez głosów PiS nie ma szansy na usunięcie tego bardzo szkodliwego dla polskiej produkcji zakazu. Przy okazji rykoszetem uderza to w bardzo cenną dla nas rzecz – mamy świetną opinię w państwach muzułmańskich jako kraj dla nich przyjazny. Wrzawa o ubój rytualny to psuje. Wchodzę wszędzie tam, gdzie nam zapłacą. Pracujemy też nad powo-łaniem banku wspierającego eksport z wsadem z Polskich Inwestycji Rozwojowych.

Nowy bank?Tak. Eksport-import.

Gazprom zakręci nam kurek z gazem?Nie zakręci. W Polsce od 2009 r. bardzo dużo się zmieniło

i nie chodzi mi o gazoport i gazoterminal. Przybyło 1 tys. km gazociągów i została podwojona zdolność magazynowa. Po raz pierwszy mamy 2,6 mld metrów sześc. gazu w polskich zasobach. Gdy była przerwa techniczna na gazociągu Jamał, ciągnęliśmy gaz z Zachodu.

Jednak gazoport nie jest gotowy.Gazoport jest gotowy. Jest kłopot z gazoterminalem, a to

z powodu włoskiego inwestora, który wykorzystując obecną sytuację, ciągle się targuje. Chce więcej i więcej. Przy ostatniej histerii związanej z gazem zapomniano o jednym: zmienił się rynek na to paliwo. Kilka lat temu był to rynek dostawcy, dziś odbiorcy. Kraje, które mają stare kontrakty, jeśli nie były w do-brej symbiozie z Kremlem, mają najwyższe ceny.

O! To my.Nie. Podpisano ostatnio lepszy kontrakt. Minister spraw

zagranicznych ćwierkał o tym na Twitterze. W przeszłości opłacało się podpisywać kontrakty długoterminowe z możli-wością renegocjacji. Teraz najtańsze są krótkoterminowe. Czy więc to źle, że kiedyś podpisywano długoterminowe?

Próbuje pan przekonywać, że Waldemar Pawlak nie popełnił błędu w 2008 r.?

Gdybym miał wiedzę, którą mam teraz, i wiedział, że będzie nadmiar gazu w Europie, podpisywałbym tylko miesięczne kontrakty.

To dlaczego raport NIK w tej sprawie jest utajniony?Nie jest utajniony dla tych, którzy powinni go przeczytać.

Ten raport zawiera analizę i załączniki dotyczące negocjacji, naszych warunków, instrukcji negocjacyjnych. Czy można było przeczytać w gazecie o szczegółach kontraktu niemiec-kiego czy holenderskiego? W raporcie NIK są tajemnice handlowe.

Przypominam to, żeby trochę ostudzić nadgorliwość chłopa-ków z PiS. W 2006 r. przedstawiciele ich rządu jechali do Moskwy, żeby podpisać jakikolwiek kontrakt, bo był już spóź-niony. Ponieważ wyciągnęliśmy wnioski z kryzysu rosyjsko- -ukraińskiego w 2009 r., dzisiaj jesteśmy mocniejsi w rozmo-wach z Rosją. Nie jesteśmy skazani tylko na jej gaz. •

JUŻ ZA TYDZIEŃ

„BY CZAS NIE ZATARŁ” Pretekstem do powstania fi lmu było otwarcie Muzeum Armii Krajowej w Krakowie, na które przybyli żołnierze

i społecznicy, którzy po wielu latach starań doprowadzili do stworzenia placówki muzealnej, tak

ważnej dla Polaków i polskiej historii.

„ZBRODNIA NIEUKARANA” Prof. Janusz Kazimierz Zawodny (ur. 11 grudnia 1921

w Warszawie, zm. 8 kwietnia 2012 w Brush Prairie),żołnierz Września 1939 r., członek ZWZ-AK ps. „Miś”, porucznik II Korpusu PSZ gen. Władysława Andersa,

politolog, historyk. Autor przetłumaczonej na 14 języków fundamentalnej pracy poświęconej zbrodni

katyńskiej „Death in the Forest”, a także monografi i powstania warszawskiego.

SZUKAJ W DOBRYCH KIOSKACHPłyta dostępna także u wydawcy: zamó[email protected]

TYLKO 12,90 zł12,90

TYLKO

złTYLKO

12,90

Z PŁYTĄ DVD 2 DOKUMENTY

REklama

29

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

KRAJ NOWY UKŁAD POLITYCZNY

Page 30: Do rzeczy 39 2014

Jacek Fedorowicz w jednym z mono-logów rozpowszechnianych w latach 80. na nielegalnych kasetach objaśniał, jak język propagandy demaskuje

kompleksy władzy. Jego spostrzeżenia są

dziś bardzo aktualne. Rząd merytoryczny, silne osobowości, spajanie Platformy – te zapowiedzi nie opisują rzeczywistości, ale leczą lęki władzy. Zapewne gdyby wiodące media mogły sobie pozwolić na

krytykowanie pani premier, prezentacja jej gabinetu stałaby się pośmiewiskiem. Pani premier mogła sobie jednak pozwolić nawet na dziwaczne uwagi o kobiecości, zamiast odpowiedzieć na proste w końcu pytanie o broń dla Ukrainy. Od pierwszej chwili po nominacji otoczona została graniczącą z otwartym lizusostwem życzliwością medialnego salonu.

ZNAĆ PROPORCJĘZamiast jakichkolwiek konkretów od-

noszących się do jej dotychczasowej dzia-

Medialna propaganda sama się gubi w tym, jak sprzedać obywatelom wybitną kandydaturę Ewy Kopacz na premiera

Rafał A. Ziemkiewicz

Żelazna Dama z papieru

30

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

KRAJ PANIKA NA SALONACH

Page 31: Do rzeczy 39 2014

łalności mieliśmy głównie niezobowią-zujące anegdoty znajomych i przyjaciół, dobierane tak, aby uzasadnić propagando-wą tezę, że Ewa Kopacz to „twarda baba”, która „tupnie nogą i weźmie wszystkich w ryzy”.

Szczególnie perfidne i wręcz żałosne było dowodzenie tej „twardości” rzeko-mym udziałem Ewy Kopacz w sekcjach zwłok ofiar tragedii smoleńskiej. Pomijając już wszystko inne, to, że lekarz nie mdleje na widok zmasakrowanych zwłok, nie powinno wzbudzać większego podziwu

niż znajomość ortografii u polonisty. A Ewa Kopacz nie pojechała do Rosji po katastrofie jako wolontariuszka, ale jako, przez większość czasu, najwyższy rangą przedstawiciel polskiego rządu. I w tej roli nie tylko zawiodła, ale wręcz się jej sprze-niewierzyła. I skoro jej klakierzy ośmielają się do tego wracać, to trzeba pytać, czy kierowała się wtedy partyjnym prika-zem, by Polacy w żadnym wypadku się nie dowiedzieli, co Rosjanie wyprawiają z wrakiem i ze szczątkami ofiar, bo wtedy wybory wygra Kaczyński, czy też rzekoma

twardzielka okazała się do tego stopnia naiwna i niezorientowana.

Do rozmiarów medialnej plagi rozrosło się nazywanie nowej premier Żelazną Damą. Przeniknęło to już nawet do gazet zachodnich, których korespondenci bez-krytycznie powtarzają emfatyczne pokrzy-kiwania swych informatorów o „polskiej Margaret Thatcher”.

Mówiąc poważnie, takie porównanie zakrawa na kpinę. Margaret Thatcher w najmniejszym stopniu nie była urzęd-niczką, która karierę zrobiła z nominacji

Żelazna Dama z papieru

Trudno było wyobrazić sobie Radę Mini-strów konstruowaną w bardziej nieporadny sposób, niż zrobiła to Ewa Kopacz. Choć

w zasadzie nie powinno nas to dziwić, skoro państwem kierować będzie osoba, która nie poradziła sobie z zarządzaniem niewielkim ZOZ w Szydłowcu. Ewa Kopacz nie tylko dopro-wadziła ten zakład na skraj bankructwa, ale w sytuacji kryzysowej zostawiła go z długami i niezapłaconymi podatkami. Sprzątać musiał ktoś inny.

Ten scenariusz powtórzyła potem jako minister zdrowia. Narobiła bałaganu z listą leków refun-dowanych, by potem szybko zniknąć z resortu i zająć fotel marszałka Sejmu. Gdy jej następca Bartosz Arłukowicz tonął w pozostawionym przez nią bagnie, pani marszałek publicznie, z matczyną troską pouczała młodszego kolegę.

Wydawałoby się, że w jej autorskim rządzie dla nieudolnego Arłukowicza nie będzie już miejsca. Nic bardziej mylnego. Przecież słabość jest powodem do awansu. Przecież dlatego dyrektor Zakładu Opieki Zdrowotnej została posłanką.

Odniesień do ZOZ jest jednak więcej. Gdy jej ówczesny mąż – z zawodu prokurator – spowodował kolizję i uciekł z miejsca zdarzenia, wkrótce musiał odejść ze służby. Kary nie poniósł, a pracę oczywiście znalazł w ZOZ – jako wicedyrektor.

W tym czasie Ewy Kopacz już tam nie było, ale ciągle bywała tam częstym gościem. Czy tamta nominacja nie przypomina trochę awan-su Grzegorza Schetyny? To za jego urzędowania w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Admini-

stracji narodziła się „największa afera w historii III RP” – jak określiło to CBA. Chodzi oczywiście o „infoaferę”, w wyniku której państwo polskie straciło miliardy. Dokładny mechanizm afery na swoich stronach internetowych opublikowało amerykańskie Federalne Biuro Śledcze (FBI). U nas osoba odpowiedzialna politycznie za to, co się działo w resorcie, otrzymuje właśnie kluczową dla państwa funkcję. Bez znajomości języków obcych Schetyna będzie kierował polską dyplomacją.

Jednak w tym rządzie nieumiejętność rządzenia jest cnotą. Czy w innym przypadku stanowisko ministra objąłby Cezary Grabar-czyk? Przejdzie on do historii, nie tylko Polski, ale i Europy, jako budowniczy najdroższych na kontynencie autostrad. Mając do dyspozycji wywalczone przez poprzedni rząd ogromne pieniądze z UE, nie tylko nie zdołał wybudować jednej autostrady czy drogi szybkiego ruchu w całości, ale jeszcze nie zadbał o polskich przedsiębiorców. To on w dużej mierze ponosi odpowiedzialność za serię bankructw firm budowlanych. Skoro nie sprawdził się jako minister infrastruktury, będzie dbał o prze-strzeganie i ulepszanie prawa.

Idźmy dalej. Wicepremierem został minister, który jeszcze niedawno uważał, że w naszym regionie konflikt jest niemożliwy, a ministrem administracji i cyfryzacji polityk, który uważa, iż młodzi Polacy nie emigrują z kraju z powodu biedy i braku perspektyw, ale dlatego, że chcą poznawać obce kraje i kultury. I można by tak ciągnąć jeszcze przez kilka stron. Mariusz Staniszewski

RZĄD NIEUDACZNIKÓW

31

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

KRAJ PANIKA NA SALONACH

FOT.

JERZY

DUD

EK

Page 32: Do rzeczy 39 2014

i której polityczna linia ograniczałaby się do lojalności wobec partii i jej szefa, a sprawowanie publicznych funkcji – do drastycznego, będącego na granicy prawa ograniczania przysługujących obywatelom świadczeń. „Żelazna Dama” zawdzięczała swój przydomek temu, że umiała od same-go początku kariery sformułować jasną, wyrazistą polityczną wizję, wejść w imię jej realizacji w twardą, otwartą konfron-tację ze zwolennikami starego porządku i pozyskać tłumy zwolenników. Nazywa-nie Ewy Kopacz „polską Thatcher” raczej poniża Polskę, uwydatniając dramatyczne różnice pomiędzy zachodnią demokracją a postkomunizmem.

Z kultem „Żelaznej Damy znad Wisły” nie ma jednak sensu poważnie polemi-zować – trzeba go raczej, przywołaną na wstępie metodą Fedorowicza, potrakto-wać po freudowsku. Ten kult jest klasycz-nym „myśleniem życzeniowym”, które – jak wiemy – służy tłumieniu lęków.

PO SIĘ NIE BOIInnymi słowy – masochistyczne rojenia

o „twardej babie”, która damską rączką weźmie za pysk, to przejaw strachu salo-nów przed tym, by ucieczka Tuska do Bruk-seli nie zapoczątkowała rozpadu rządzącej formacji, od której zależą pozycja, pieniądze i kariery większej części establishmentu. Ciekawym i znaczącym uzupełnieniem tej symfonii „myślenia życzeniowego” jest równie freudowska kariera sformułowania „dorastać do stanowiska”. „Do wielkich wyzwań się dorasta” – zapewniają samych siebie prominentni publicyści i zapraszane autorytety – „wielokrotnie obserwowali-śmy, jak wyzwania zmieniają polityków, jak dorastają oni do nich”… Trudno o bardziej dobitny dowód na to, że podświadomie, broniąc się sami przed tą myślą, najgło-śniejsi kibice nowej premier uznają za rzecz oczywistą, iż jest ona politykiem, delikatnie mówiąc, z drugiej ligi.

Charakterystyczne jest to, że nowej premier znacznie żarliwiej bronili ko-mentatorzy TVN24 czy TOK FM niż jej partyjni koledzy. To jednak zrozumiałe, jeśli poszukać dawniejszych opinii na jej temat – niekoniecznie „anonimizowanych” przez dziennikarzy. W pewnych okresach politycy PO nie wahali się formułować ich pod na-zwiskiem. Powtarzają się w nich dwa wątki: „ślepo, bezkrytycznie oddana Tuskowi, gotowa zmienić zdanie w każdej sprawie i każdemu rzucić się do gardła na jedno jego skinienie” oraz „niestabilna emocjo-nalnie, niepanująca nad sobą, humorzasta”. Kolejna z dominujących tez w dyskursie salonu w sprawie Kopacz – atakowanie

byłej marszałek to „seksizm” – ewidentnie odwołuje się zwłaszcza do tej drugiej, roz-powszechnionej w aparacie PO opinii.

Obie razem wzięte oznaczają zaś tyle, że politycy PO bali się Tuska, ale jej już nie. Była groźna, kiedy na partyjnych naradach jako pierwsza atakowała konkretnych polityków, bo doskonale wiedziano, kto jej ustami wskazuje sprawców „rozbijac-kiej roboty w partii” i że to tylko znak, iż machina dintojry została już uruchomiona. Natomiast samej Kopacz jako takiej partyj-ny aparat już się nie boi. Nie boi się też aż tak bardzo jak inni beneficjenci układu III RP frakcyjnych walk, bo jest w nich za-hartowany i wierzy, że sprawnie przepro-wadzone „oczyszczenie” równie dobrze może uruchomić rozkład co mu zapobiec i stać się wyborczym atutem („Partia ta sama, ale już nie taka sama”).

Natrętne branie na litość i pouczanie, że nie wolno Kopacz krytykować, bo kobiet atakować nie wypada, dość groteskowo koliduje z głównym przesłaniem propa-gandy: albo, u licha, jest Kopacz „twardą

babą, która tupnie”, albo słabą kobietką, wymagającą w polityce specjalnej troski i taryfy ulgowej. Płynie ono jednak z wiel-kiego strachu, że aparat się nie podporząd-kuje. A ponieważ zdyscyplinować aparatu media nie mają jak, starają się go brać na litość i zawczasu przekonać, że brak uległości wobec nowej premier potępią najmocniejszymi dostępnymi sobie ana-temami – jako „seksizm”, obskurantyzm i zachowanie zrównujące potencjalnych dysydentów w PO z „PiS-owcami”.

Pamiętajmy, że nad dużą częścią esta-blishmentu ciąży udecka trauma rządu Hanny Suchockiej, który – mimo gorącego wsparcia mediów – okazał się łabędzim śpiewem tej formacji. To doświadczenie wzmaga podświadomy lęk. Jacek Żakow-ski, który w ostatnim czasie posuwa się do strzelistych aktów lizusostwa (większość propagandystów władzy stara się jednak raczej atakować opozycję, niż bezwstydnie zachwalać rządzących), ogłosił na łamach „Gazety Wyborczej”, że „dobry rząd to

nie jest autobus z dobrymi ministrami. To kompozycja, która musi uwzględniać […] wiele rodzajów równowagi. Między lobby, płciami, regionami, osobowościa-mi, frakcjami i innymi nieformalnymi grupami”. Trudno o większy idiotyzm: jeśli rząd oceniać nie po fachowości mini-strów i konkretnych sukcesach, tylko po „kompozycji”, to Polska najlepszą władzę miała za czasów Frontu Jedności Narodu i PRON, kiedy to z jednej strony uwzględ-niano w radach i komitetach każdą grupę społeczną – włókniarki, górników, rolników czy tzw. inteligentów pracują-cych – a z drugiej „Pierwszy” odpowiednio wyważał wpływy partyjnych koterii.

MODUS VIVENDITe nonsensy na tych, a nie innych

łamach stanowiły zrozumiały sygnał, co dla towarzystwa, którego jednym z gło-sów jest Żakowski, jest najważniejsze. Nie „dobre zmiany” ani „jakość rządzenia”, ale jakiś trwały modus vivendi dający nadzieję na stabilność układu pomiędzy „osobo-wościami, frakcjami i innymi nieformal-nymi grupami”. I oczekiwanie to zostało spełnione, a powtarzane przez panią premier zapewnienie, iż rząd jest „meryto-ryczny”, stanowi oczywistą psychologiczną kompensację podświadomego wstydu za to, że jest dokładnie odwrotnie. Podobnie jak „silne osobowości” demaskują partyjny kompleks „wykastrowania” przez Tuska, który wszystkich mających czelność oka-zywać takową dawno już z PO wylał.

Najbardziej obnażyło mentalność kibi-ców PO to, że zaklinaniem rzeczywistości i wmawianiem sobie, iż Ewa Kopacz może się okazać równie twarda i bezwzględna co Tusk, dali oni wyraz kompletnej nie-wiary w partię, którą tak zajadle stawiają Polakom za wzór „europejskości”. Skoro jej przetrwanie i pozostanie u władzy wymaga jakiejś „żelaznej ręki”, logiczny stąd wniosek, że nie jest to cywilizowana struktura na wzór partii zachodnich, ale coś łączącego cechy feudalnego dworu i mafii, która funkcjonować może tylko pod twardą presją przywódcy.

Problem ludzi uzależnionych od rządów PO polega na tym, że chcą owego przywódcę widzieć w osobie, która nigdy przypisywanymi jej cechami się nie wy-kazała, a jej pierwsze medialne występy wskazują raczej na zagubienie i skłonność do kompromitujących wpadek. Patrząc na to z punktu widzenia rządzącej formacji, postawa aparatu, szukającego go raczej gdzie indziej, wydaje się bardziej racjonal-na. Co bynajmniej nie znaczy „lepsza dla Polski”. •

Nazywanie Ewy Kopacz „polską Thatcher” raczej poniża Polskę, uwydatniając dramatyczne różnice pomiędzy zachodnią demokracją a postkomunizmem

32

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

KRAJ PANIKA NA SALONACH

Page 33: Do rzeczy 39 2014

JAKUB KOWALSKI: Będzie wojna?PAWEŁ KUKIZ: Nie mam takiej wiedzy, ale

obawiać należy się zawsze – oczywiście nie obsesyjnie. Nie wierzę, żeby nagle zda-rzył się cud i do końca świata w naszym regionie nie było konfliktu zbrojnego. Nie wolno więc bagatelizować zagrożenia. Jest przecież taka sentencja: „Chcesz pokoju, szykuj się do wojny”. To wielka mądrość. Przypomnę, że trzy–cztery lata temu, kiedy ministrem obrony narodowej był Bogdan Klich, na pytanie – chyba TVN – o plany wzmocnienia armii odpowiedział, że czołgi i broń nie są nam potrzebne, bo żyjemy w czasach pokoju i stabilizacji, jesteśmy członkiem NATO. A niedaw-no znów widzę Klicha w roli eksperta wypowiadającego się na temat wojny rosyjsko-ukraińskiej i zagrożenia ze strony Moskwy. Z naszej perspektywy to może nie jest wojna, ale dla nich tak, skoro giną tam ludzie. Wszystko dzieje się tuż obok nas. Dlatego powinniśmy być czujni. To tak jak z chorobą – zbagatelizowanie grypy może zakończyć się śmiercią.

Mam broń. Na wszelki wypadek

Z Pawłem Kukizem, piosenkarzem i społecznikiem rozmawia Jakub Kowalski

FOT.

MIŁO

SZ P

OLOC

H

33

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

KRAJ JAK PRZETRWAĆ EWENTUALNĄ WOJNĘ

Page 34: Do rzeczy 39 2014

Jeszcze niedawno mówił pan, że jeśli będzie wojna, to nuklearna. Jednak sytuacja na Ukrainie dowodzi, że może być też konwencjonalna z czoł-gami i żołnierzami.

Miałem na myśli konflikt globalny, w rodzaju II wojny światowej, o większym zasięgu międzynarodowym. Na Ukrainie dobrze widać za to działania konwencjo-nalne poparte działaniami gospodarczymi i propagandowymi.

Wyobraża pan sobie sytuację, że po ulicach Warszawy czy bliskiego panu Wrocławia jeżdżą rosyjskie czołgi i chodzą rosyjscy żołnierze?

Raczej niemieckie, co wynika przecież z ustawy o wzajemnej pomocy służb. Myślę, że obok NATO-wskich porozumień nie była to przypadkowa ustawa. Ona usprawiedliwiałaby w sytuacji zagroże-nia ze Wschodu – czyli na przykład po połknięciu Ukrainy przez Rosję – wprowa-dzenie na ulicach wzmocnionych patroli polsko-niemieckich. Byłoby to raczej stopniowe, na początek polski policjant chodziłby razem z niemieckim – człowiek się przecież do wszystkiego przyzwyczaja powoli. I w rezultacie po jakimś czasie ni-kogo nie zdziwiłoby zawołanie: „Halt! Aussweiskontrolle!” wykrzyczane przez patrol składający się wyłącznie z Niemców. Oczywiście można to „przyzwyczajanie” rozłożyć na kilka pokoleń. Na marginesie: jestem bliski pewności, że i Rosjanie, i Niemcy są dogadani w sprawach „świato-wego porządku”. I tak zarów-no jedni, jak i drudzy traktują nas jako buforową strefę, która w przypadku opanowa-nia Ukrainy przez Moskwę mogłaby za jakiś czas zostać podzielona granicą na Wiśle. Drogami „pokojowymi”.

Dlatego pomaga pan Ukrainie?Ukrainie pomagam z kilku

powodów. Pierwszy to nic innego jak tylko potrzeba wspierania słabszego. Dochodzi do tego moje przekonanie, że jedyną drogą do pojednania polsko-ukraińskiego jest wzajemne wybaczenie sobie krzywd, które musi wynikać ze szczerości serca, a nie porozumienia dyplomatycznego. Innymi słowy – oni sami, z wła-snej woli, muszą zdjąć tablice upamiętniające bandytów z UPA. Poma-gam, mając nadzieję, że prawda zwycięży, że sami

zechcą oczyścić sumienie, kiedy ze strony potomków ich ofiar otrzymają dobro. Postępuję w myśl zasady: „Zło dobrem zwyciężaj, nie oczekuj nagrody, a będzie ci dane”. Uważam poza tym, że im dalej jest od nas Moskwa, tym lepiej. Bliska jest mi również sentencja marszałka Piłsud-skiego: „Nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy i wolnej Ukrainy bez wolnej Polski”. Dopóki nie będziemy w jakimś stopniu, przede wszystkim duchowym, zjednoczeni, dopóty takie kraje jak Rosja i Niemcy będą traktować nas jak poligony. Osobno będziemy tylko przedmiotem ich polityki. Razem – prawdziwie pojednani – stalibyśmy się jej podmiotem.

Na czym polega pomoc, jakiej udziela pan Ukraińcom?

Jeszcze przed majdańskimi wydarze-niami przywoziłem na Ukrainę ubrania i leki. Taka zwykła pomoc dla uboższego sąsiada. Zrobiłem też między innymi deal z popem zamieszkującym Uhnów – przy-graniczną miejscowość, z której wywodzą

się moi przodkowie po mie-czu. Sprezentowałem

mu spalinową kosę, prosząc go jedno-cześnie o to, by raz

w roku, na św. Antoniego, wykoszono polski cmentarz. Umowa jest dotrzymy-wana i nawet jeśli znienacka wpadam do Uhnowa, by odwiedzić groby, to teraz już bez problemu odnajduję miejsca pochów-ku moich krewnych. Kiedy byłem drugi raz na Majdanie – po raz pierwszy pojechałem tam w czasie pomarańczowej rewolucji i grałem koncert – padły już pierwsze strzały i trupy. Jeszcze za rządów Janu-kowycza z przyjaciółmi przerzuciliśmy przez granicę 50 sztuk kamizelek kulo-odpornych. Potem jeździłem tam jeszcze kilka razy, z różnymi rzeczami. Jednak za największe swoje osiągnięcie uważam to, że swoją miłością do ukraińskiej rewo-lucji zaraziłem Przemka Miśkiewicza, który kieruje stowarzyszeniem Pokolenie z Katowic. Jego zaangażowanie i środki, jakie przekazał na rzecz walczącej Ukrainy, są z pewnością większe niż te rządowe. Niesamowity człowiek, mający do pomocy kapitalnych wolontariuszy takich jak Jacek Piwowarczuk i wielu innych, w tym śląsko--dąbrowską Solidarność. Jest też nieoce-niona Bianka Zalewska, dziennikarka – ostatnio ranna – która całą siebie oddała ukraińskiej sprawie. Paweł Bobołowicz, Dawid Wildstein, Piotr Ferenc z „Gazety Polskiej”, Wojtek Mucha, Piotr Apolinar-ski. Ludzie dobrej woli, którzy doskonale rozumieją, że w interesie Polski leży wolna

Ukraina. Sam niczego bym nie zdziałał. W tej machinie wszyscy jesteśmy wza-

jemnie napędzającymi się trybikami.

Są problemy?Na pewno jest dysonans. Z jednej

strony Tusk czy Sikorski wypowiadają się publicznie o Putinie w tonie tak agresyw-nym, że nosi to znamiona prowokacji, a z drugiej ich urzędnicy zatrzymują na granicy 500 sztuk kevlarów i kamizelek

kuloodpornych, które fundacja Otwarty Dialog chciała przekazać walczącym w Donbasie żołnierzom. Podobno już je puścili. Teraz. Kiedy Ukraina złożyła broń i dziś nie są im już potrzebne.

Koncertował pan na Ukrainie?W tej chwili nie ma tam nastro-

ju na muzykę i koncertowanie. Dawniej, jeszcze podczas poma-rańczowej rewolucji, zagrałem je-den koncert, ale wtedy panowała radosna atmosfera i były zupełnie inne okoliczności. Ładnych kilka

lat temu prezydent Przemyśla Robert Choma zorganizo-

wał ze stowarzyszeniami kresowymi, dążącymi do

– Nie można się broni bać, ale trzeba cały czas pamiętać, że może zabić – mówi Kukiz FOT. ARCHIWUM PAWŁA KUKIZA

34

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

KRAJ JAK PRZETRWAĆ EWENTUALNĄ WOJNĘ?

Page 35: Do rzeczy 39 2014

pojednania polsko-ukraińskiego, koncert w miejscowości, gdzie otwierano przej-ście graniczne. Postawiono scenę tak, że pół publiczości stało po stronie polskiej i tam była polska widownia, a pół po stronie ukraińskiej razem z ukraińską wi-downią. Występowałem tam z zespołem Skriabin i Andriejem Kuzmą, topowym wykonawcą na Ukrainie. Ostatnio, gdy byłem na Majdanie, zobaczyłem krew na ulicach. Nie zagrałem koncertu, bo uzna-łem, że to byłoby niestosowne.

Nagrał pan jednak piosenkę „Dopóki żyją ludzie” i nakręcił teledysk do niej. Jaki był odbiór na Ukrainie?

Za własne pieniądze nagrałem płytę cegiełkę, która jest przekazywana osobom po dokonaniu wpłat na konto Pokolenia. Pieniądze wspomagają nasze działania humanitarne dla Ukrainy. Nie wiem, czy chciano mi sprawić przyjemność, ale znajomi Ukraińcy mówili swego czasu, że piosenka była swoistym hymnem. I cho-ciaż w pieśni udokumentowałem swoje naprawdę wielkie majdańskie emocje, to większe znaczenie ma dla mnie nie arty-styczny jej wymiar, ale możliwość zdobycia paru groszy na dalszą pomoc.

Inni artyści jednak decydowali się grać na Majdanie, a Maleńczuk nagrał nawet piosenkę przeciwko Putinowi. Tak też można walczyć?

Walczyć można na różne sposoby. Różne są metody walki, jej powody i cele. Najważniejsze, by walkę ubrać w taką for-mę, aby doprowadziła do wygrania wojny.

Jak możemy się do niej przygotować?W porównaniu z międzywojniem

XX w. nie ma u nas systemu wspierania przez państwo organizacji strzeleckich. Nie są koordynowane, a przecież samych myśliwych jest w Polsce 116 tys.! Co najmniej połowa z nich świetnie posłu-guje się bronią, dobrze zna lasy, wie, jak się poruszać w terenie, no i umie podejść po cichu zwierzynę, a więc i wroga. Są też liczne grupy rekonstrukcyjne, chłopaki kapitalnie kierujący pojazdami wojsko-wymi, są: Bractwo Kurkowe, Liga Obrony Kraju i przede wszystkim kluby strzelec-kie. Gdybym miał moce sprawcze takie jak rząd czy prezydent, dążyłbym do skonsoli-dowania tych ludzi i przygotowania ich do sytuacji poważniejszego zagrożenia, aby byli stosownie podzieleni na regiony, sko-ordynowani i mogli w razie ataku błyska-wicznie dostać dobrą broń. Przecież nasza armia liczy teraz 100 tys. żołnierzy, z czego 70 proc. to urzędnicy. A grupy pasjonatów strzelają w klubie częściej niż policja, która

raz do roku dostaje kilka naboi i nie jest wyszkolona. Gdy się wejdzie na strzel-nicę i widzi, że więcej dziur po kulach jest w ścianach niż w tarczy, to znaczy, że wcześniej na strzelnicy była właśnie policja. Patrząc na to wszystko, odnosi się wrażenie, że rząd Tuska świadomie chciał osłabić wszystkie służby i rozebrać pań-stwo do naga. Teraz – by choć częściowo to naprawić – wystarczyłoby, żeby państwo miało w zanadrzu jakiś plan wykorzysta-nia pasjonatów. Wsparcie ich finansowo dałoby większe możliwości pozyskiwania nowych członków i zdobywania doświad-czenia. Improwizuję teraz, ale związki strzeleckie można by połączyć z ochotni-czą strażą pożarną i szkolić tych chłopa-ków militarnie. Tak to właśnie powinno wyglądać w sytuacji, gdy praktycznie nie mamy armii.

NATO nam nie pomoże?Słyszymy, że jesteśmy członkami NATO,

więc nie musimy się niczego obawiać. Śmieszą mnie więc deklaracje Ameryki, że będą przeprowadzane manewry sojuszu, właśnie z powodu wojny rosyjsko- -ukraińskiej, ale wezmą w nich udział trzy amerykańskie czołgi! Nie o to chodzi, żeby Polskę zbroić za wszelką cenę i budować potęgę militarną, ale żeby bronić swoich rodzin i jakoś przetrwać ewentualną wojnę. To skoordynowanie przez państwo organizacji strzeleckich wydaje się realne i banalnie proste w realizacji. Zamiast wydawać pieniądze na plakaty „Stop wojnie!”, lepiej je przeznaczyć na tarcze dla młodych strzelców.

A wprowadzenie powszechnego dostępu do broni?

Proszę pana, przecież już teraz ma pan powszechny dostęp do broni: każdy chętny może zapisać się do koła strze-leckiego i wziąć udział w kursach, zdać egzamin z obsługi broni oraz bezpiecz-nego posługiwania się nią. Jeśli ktoś nie chce być członkiem kółka strzeleckiego, to zawsze może się zająć myślistwem, by po przejściu kursów i egzaminu otrzymać pozwolenie na broń. Jeśli ma pan na myśli taki dostęp do broni, zgodnie z którym

każdy mógłby pójść do sklepu i poprosić o dwie bułki, kefir, kałasznikowa i trzy granaty, to zbyt cenię sobie własne życie, by za takim dostępem optować.

Ile sztuk broni pan posiada?Dwie jednostki broni długiej. Beryla

223 rem., czyli 5,56 mm, bardzo dobrą i celną polską broń o zasięgu bojowym 800 metrów. No i rosyjskiego iża, broń gładkolufową. Oprócz tego w opolskim klubie strzeleckim Husarz, do którego należę, mamy różne jednostki, od pisto-letu CZ przez glocki do coltów. Umówili-śmy, że każdy kupuje inny rodzaj broni, żebyśmy mieli przegląd różnych marek. Gdybym miał teraz kasę, na pewno dokupiłbym sobie glauberyta, uzi, no i może H&K. Jednak są pilniejsze wydatki. Zresztą mnie te dwie jednostki wystarczą na wszelki wypadek.

Na wszelki wypadek?Strzeżonego Pan Bóg strzeże. Podczas

wojny na pewno nastąpiłaby destabiliza-cja gospodarcza, więc karabin się przyda, aby upolować zwierzynę i przetrwać z rodziną. A gdyby któremuś sołdatowi zachciało się zwiedzać okolice Wrocła-wia, tak jak ostatnio zwiedzali Donbas, to miałbym możliwość obrony i cień szansy na przetrwanie.

Trenuje pan na strzelnicy?Jeśli tylko mam czas. Najbliższa

strzelnica leży 40 km od miejsca mojego zamieszkania, więc taki wyjazd zajmuje pół dnia. Dlatego dobrze, że istnieją atrapy broni, odpowiadające jej kształtem i wagą. Można wykorzystać je do ćwiczeń, gdy siedzi się w pokoju: namierzać cel, koor-dynować muszkę ze szczerbinką, opano-wywać drżenie rąk. Można też ćwiczeń szybkość wyciągania i załadowywania broni. To są bardzo ważne rzeczy. W ten właśnie sposób można oswoić się z bronią. Jednak podstawowa sprawa to mieć do niej szacunek. Nie można się broni bać, ale trzeba cały czas pamiętać, że może zabić. Zarówno nas, jak i drugiego człowieka. Ja tę świadomość mam od czasu mojej wizy-ty na Majdanie. O ile kiedyś bez szczegól-nego zastanowienia wyciągałem karabin z szafy przed wyjazdem na strzelnicę, o tyle miesiąc po powrocie z Majdanu, kiedy jechałem na zawody strzeleckie, gdy pakowałem beryla do futerału, ręce mi drżały. Przypomniałem sobie Majdan. Mu-siałem pojechać na strzelnicę i treningowo postrzelać, pooddychać głęboko, uspokoić się. Dopiero po tym ruszyłem na zawody, no i wygrałem. •

Samych myśliwych jest w Polsce 116 tys.! Co najmniej połowa z nich świetnie posługuje się bronią, zna lasy, wie, jak się poruszać w terenie

35

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

KRAJ JAK PRZETRWAĆ EWENTUALNĄ WOJNĘ?

Page 36: Do rzeczy 39 2014

Przed laty, w okresie inten-sywnego wyścigu zbrojeń między Stanami Zjedno-czonymi a ZSRS, po Polsce

Ludowej krążył dowcip o tym, jak Pan Bóg wysłał św. Piotra na Ziemię. Apostoł po powrocie złożył sprawozdanie: „Są dwa wielkie kraje. W jednym się dużo zbroją, a mało boją – to Ameryka. W drugim się mało zbroją, a dużo boją. To Związek Sowiecki. Jest też takie małe państew-ko, w którym się ani nie zbroją, ani nie boją”. Na to Pan przerwał: „To na pewno Polska. Tam znów liczą na moją pomoc”.

Od upadku PRL minęło 25 lat, a Polska nadal jest najbardziej rozbrojonym kra-jem w Europie. Jak wynika ze statystyk, na stu obywateli w Polsce przypada 1,3 sztuki broni palnej. Jak poinformowa-ła nas Komenda Główna Policji, na koniec 2013 r. ogólna liczba pozwoleń na broń palną wydanych w Polsce wyniosła: 21 133 pozwolenia na broń palną bojo-wą, 18 832 pozwolenia na broń palną sportową oraz 150 816 pozwoleń na broń palną myśliwską.

Ostatnio coś jednak drgnęło. Od kilku-nastu miesięcy na strzelnicach i w klu-bach strzeleckich lawinowo rośnie liczba osób, które chcą nauczyć się strzelać.

– Sporo osób zdobywa patenty strze-leckie na broń sportową, ale są też osoby, które przychodzą i uczą się strzelać, na przykład z broni maszynowej, bo taką również dysponujemy – mówi „Do Rzeczy” Paweł Zalewski, prezes Klubu Strzeleckiego Sagittarius w Piątnicy Poduchownej koło Łomży. Podobnie jest na strzelnicy sportowej Magnum w Poznaniu. – Z czego ludzie chcą strzelać? Generalnie z kałasznikowów, M16, szeroko pojętej broni wojskowej – słyszymy.

Z kolei liczba członków Klubu Strzelectwa Sportowego „Vis” w Za-

W ostatnich miesiącach gwałtownie wzrosło zainteresowanie Polaków nauką strzelania, zwłaszcza z karabinków szturmowych i karabinów maszynowych. – Duch w narodzie nie ginie – komentują instruktorzy

Wojciech Wybranowski

Powitanie z bronią

FOT.

EAST

NEW

S

36

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

KRAJ POLACY UCZĄ SIĘ STRZELAĆ

Page 37: Do rzeczy 39 2014

mościu w ostatnim roku wzrosła o 100 proc. – Polacy zawsze mieli zamiło-wanie do broni. Widać, że duch w naro-dzie nie zginął – komentuje Andrzej Głaz, prezes klubu.

BYĆ GOTOWYM NA WALKĘSkąd taki gwałtowny wzrost zaintere-

sowania bronią wojskową i strzelaniem? Nasi rozmówcy mówią, że dla jednych to po prostu rozrywka, rodzaj zabawy inte-gracyjnej. Wielu do strzelnic i na kursy strzelania przyciągnęły jednak sytuacja na Ukrainie oraz rosyjskie pogróżki pod adresem Polski.

Paweł Walkowiak, przedsiębiorca z Pleszewa (Wielkopolskie), wraz z gru-

pą znajomych po wybuchu konfliktu zbrojnego za naszą wschodnią granicą zorganizował kurs strzelecki. Teraz regularnie uczą się obsługi pistoletu Luger i strzelania z karabinku AKS.

– Nie będę ukrywał, że wydarzenia na świecie przyspieszyły decyzję

o nauce posługiwania się bronią ostrą. Mam rodzinę, dom i chciał-

bym w chwili próby umieć to wszystko w miarę możliwości

ochronić i bronić – mówi Walkowiak w rozmowie z „Do Rzeczy”. Obawia się, że do konfliktu zbrojnego prędzej czy później dojdzie, a w takiej sytuacji, choć ro-dzinę wysłałby na Zachód, sam wybierze walkę.

– Tutaj jest nasze miejsce na ziemi i nie wyobrażam

sobie życia gdzieś indziej. Gdybym umarł kiedyś gdzieś

daleko od Polski, nie byłbym w stanie spojrzeć w oczy moim przodkom, których spotkam po śmierci, bo zostawiłem Pol-skę samej sobie – dodaje przedsiębiorca. I podkreśla, że wieść szybko się w gmi-nie rozniosła i na szkolenia przychodzą nowi ludzie, mówiąc: „Nigdy w życiu nie trzymałem broni w ręku, a czasy są, jakie są – pozwólcie mi chociaż spróbować”.

Jakub Szymczuk, fotograf współpracu-jący z „Gościem Niedzielnym”, niedawno otrzymał prestiżową nagrodę Grand Press Photo 2014 za fotografię przedsta-wiającą krwawe wydarzenia z Kijowa. Teraz on sam zamierza przejść profesjo-nalny kurs strzelecki. – Naoglądałem się chłopaków na Majdanie, widziałem, jak brak wiedzy i przeszkolenia powodował masakrę w ich szeregach. Gdyby mieli choć podstawową wiedzę, ofiar byłoby mniej. Nie porywaliby się z drewnianymi tarczami na karabiny snajperskie – mówi

„Do Rzeczy” Szymczuk. A pytany, co zro-biłby, gdyby doszło do agresji na Polskę, bez wahania odpowiada:

– Umysł mi podpowiada: uciekać. Serce i wartości, jakie mam wpojone od najmłodszych lat, każą mi zostać. Jestem pewny, że bym został i starał się podjąć walkę – nie z odwagi, tylko z rozpaczy i bezsilności. Za bardzo kocham mój kraj, moje miasto, jego klimat, rodzinę i ludzi, którzy mnie otaczają, żeby to wszystko zostawić.

Walczyć, jeśli zajdzie taka potrzeba, chce też Łukasz Warzecha, publicysta. – W wojsku nie byłem, ale mam katego-rię A i jest dla mnie jasne, że musiałbym bronić swojego kraju. Nie będą mi tu jakieś Ruskie się panoszyć po Polsce – mówi stanowczo. Warzecha ma już spore doświadczenie z bronią. Przed rokiem Fronda zorganizowała na strzelnicy pro-mocję książki Dariusza Lorantego „Spo-wiedź psa”. – Wtedy miałem drugi raz w życiu broń palną w rękach i zacząłem myśleć, że mężczyzna nie powinien się bać strzelania i broni, powinien wiedzieć, jak się z nią obchodzić, powinien mieć doświadczenie. A tego można się nauczyć,

tylko strzelając – wspomina dziennikarz. Poszedł na trzytygodniowy kurs strzelec-ki, potem wstąpił do klubu sportowego, zdał egzamin, zdobył patent strzelecki i dostał licencję sportową. – U podstaw mojego zainteresowania strzelaniem nie leżało poczucie zagrożenia agresją na Pol-skę. Wiem natomiast, że kluby strzeleckie zaczęły notować zwiększone zaintereso-wanie od czasów Majdanu – podkreśla Warzecha.

POSPOLITE RUSZENIE? – Obecnie wiele osób pyta, jak i gdzie

nauczyć się strzelać. Nawet takie, które znałem z pacyfistycznego podejścia – przyznaje Krzysztof M. Kaźmierczak, dziennikarz śledczy „Głosu Wielko-polskiego”. Bronią zainteresował się w momencie, gdy badał kilka kryminal-nych tematów. Strzelał głównie z broni krótkiej, ostatnio na Facebooku pochwalił się zdjęciem z berettą. Dotąd strzelanie

ćwiczył tylko sporadycznie, teraz zastana-wia się, czy nie podnieść poziomu swoich umiejętności i nie zacząć strzelać częściej. – Bez wojska nie jesteśmy w stanie oprzeć się agresji. Gdyby do niej doszło, oczywiście nie zamierzam uciekać. Zapewne zaangażowałbym się w obronę kraju – podkreśla nasz rozmówca.

Niedawno głośno było o białostockich biznesmenach, którzy zadeklarowali chęć utworzenia i sfinansowania w mieście pięciotysięcznej Gwardii Narodowej. W Szczecinie już zawiązało się takie nie-formalne ugrupowanie, którego członko-wie planują przeszkolić cywili w zakresie obrony cywilnej oraz podstaw strzelania. A lider Ruchu Narodowego Krzysztof Bo-sak pochwalił się zdjęciem ze strzelnicy w Lublewie, na którym mierzy z karabi-nu. Okazało się, że podczas obozu inte-gracyjnego narodowców zorganizowano kurs strzelecki. „Naucz się strzelać na złość Putinowi! I biurokratom z Brukseli” – apelował Bosak na Facebooku.

– W ciągu ostatnich kilku miesięcy obserwuję, że zdecydowanie częściej dzwonią znajomi, którzy wiedzą o tym, że strzelam i jestem instruktorem, z proś-bą o polecenie strzelnicy lub nauczenie posługiwania się bronią. Myślę, że to bez-pośredni wpływ wydarzeń na Ukrainie, racjonalna zapobiegliwość – mówi Marcin Chludziński, prezes Fundacji Republikań-skiej, a prywatnie instruktor strzelectwa sportowego. Sam strzela regularnie, teraz poznaje tajniki strzelectwa dynamiczne-go. I krytycznie ocenia likwidację lekcji przysposobienia obronnego czy klubów strzeleckich Ligi Obrony Kraju. – Uwa-żam, że należy uczyć młodzież i dorosłych obsługiwać broń, a tym, którzy chcą re-gularnie strzelać, nie można utrudniać jej posiadania. To leży w interesie naszego państwa i naszego bezpieczeństwa – ar-gumentuje Chludziński.

Jarosław Lewandowski, redaktor na-czelny magazynu „Strzał” i działacz Ruchu Obywatelskiego Miłośników Broni, do tej społecznej „samoobrony” podchodzi jed-nak sceptycznie. – Nie jest tak, że gdyby-śmy każdemu pozwolili mieć broń palną w domu, to Polska by się bez problemu obroniła. Suma uzbrojonych cywili nie przekłada się na zwiększenie potencjału militarnego – mówi w rozmowie z „Do Rzeczy”. Widzi też jednak pozytywy. – Dobrze, że młodzi ludzie uczą się strze-lać, bo to umiejętność, którą każdy powi-nien mieć, tak jak umiejętność pływania czy jazdy na rowerze. A w przypadku mobilizacji łatwiej będzie ich wyszkolić – dodaje. •

Mam rodzinę, dom i chciałbym w chwili próby umieć to wszystko w miarę możliwości ochronić i bronić – tak mówi większość młodych Polaków

37

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

KRAJ POLACY UCZĄ SIĘ STRZELAĆ

Page 38: Do rzeczy 39 2014

Jeden z zamożniejszych samorządow-ców w Polsce, urodzony w Sosnowcu były sędzia Trybunału Stanu, przeko-nuje, że musi ubiegać się o czwartą

kadencję, by Kraków – ostoja spokoju – nie został rozdrapany przez partie. Prezydent Jacek Majchrowski startuje bowiem jako kandydat niezależny, choć „serce ma po lewej stronie”. Przez lata należał do PZPR, legitymację oddał po wprowadzeniu przez gen. Jaruzelskiego stanu wojennego. W wolnej Polsce działał w SLD, za rządów premiera Włodzimierza Cimoszewicza był wojewodą krakowskim. Członkostwo w partii zawiesił w 2002 r., gdy pierwszy raz zwyciężył w wyborach prezydenta Krakowa.

W walce o kolejną kadencję już zapew-nił sobie poparcie SLD oraz PSL, które nie wystawią kandydatów na prezydenta Kra-kowa. Na jego stronę przeszedł także prof. Jan Hartman, który miał startować jako kandydat Twojego Ruchu. Sprzyja także Jackowi Majchrowskiemu to, że Platforma Obywatelska wystawiła przeciwko niemu mało znaną radną Martę Patenę, w samo-rządzie zajmującą się głównie problemami edukacji. Sondaże nie dają szans na zwy-cięstwo także niezależnym kandydatom: Łukaszowi Gibale i Sławomirowi Ptasz-kiewiczowi oraz Tomaszowi Leśniakowi z komitetu Kraków przeciw Igrzyskom.

KONFLIKT SPRZYJAJackowi Majchrowskiemu zagrozić

może tylko silny kandydat PiS. Nie chciał jednak ubiegać się o prezydenturę Kra-kowa Jarosław Gowin, któremu sondaże dawały szansę na przejście do drugiej tury. Partia dokonała zaskakującego dla wielu wyboru: 15 września oficjalnie zgłosiła Marka Lasotę, 54-letniego szefa krakowskiego IPN, radnego małopolskie-go sejmiku z ramienia Platformy.

Chociaż nie jest on członkiem PO, część wyborców PiS może uznać go za „obcego” kandydata. Wprawdzie należał do Porozu-mienia Centrum, ale było to na początku lat 90. i mało kto o tym pamięta. Dzisiaj uważany jest za osobę umiarkowaną, „sierotę” po „PO-PiS-ie” i – co w Krako-

wie ważne – cieszy się uznaniem kurii metropolitarnej. Jest autorem głośnej książki „Donos na Wojtyłę. Karol Wojtyła w teczkach bezpieki”. Nie ujawnił w niej nazwisk kilku księży agentów z otoczenia papieża, a to podobało się przedstawicie-lom Kościoła.

Prawo i Sprawiedliwość liczy, że Laso-tę poprą w drugiej turze także wyborcy Platformy. Jeśli te nadzieje zawiodą, to powtórzy się schemat, który regularnie pomaga Jackowi Majchrowskiemu zwy-ciężać. W decydującej rozgrywce część centroprawicowego elektoratu głosuje na rządzącego prezydenta, a nie kandydata PO lub PiS, który został na placu boju.

– Cztery lata temu mieliśmy dobrego kandydata, wojewodę Stanisława Kracika. Gdy przeszedł do drugiej tury, poseł Andrzej Duda z PiS nie wezwał do głoso-wania na jakiegokolwiek kandydata. De facto poparł zatem Jacka Majchrowskiego – mówi Bogusław Sonik, były europoseł PO, który rozważał udział w walce o pre-zydenturę grodu Kraka.

Podział środowiska centroprawicy sprzyja sukcesom wyborczym Jacka Majchrowskiego – zgadza się prof. Arkady Rzegocki, politolog z Uniwersytetu Jagiel-lońskiego. Jednak to tylko jedna z przyczyn, dla której co cztery lata odnosi on zwycię-stwo. – Partie traktują Kraków po maco-szemu. Żeby wygrać wybory samorządo-we, trzeba zacząć pracować nad kampanią kandydata na prezydenta co najmniej dwa lata przed głosowaniem. Zgłaszanie nazwisk niemal w ostatniej chwili brzmi niepoważnie – mówi naukowiec.

– Jeśli dodamy do tego fakt, że w czasie wyborów praktycznie wszystko sprzyja sprawującym urząd, bo prezydent często pojawia się na różnych imprezach, a jego aparat urzędniczy to nie tylko potencjalni wyborcy, ale także naturalne zaplecze kampanii, to przy niskiej frekwencji po-konać rządzących miastem jest wyjątko-wo trudno – twierdzi prof. Rzegocki.

W Krakowie ten profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, znawca historii II Rzeczy-pospolitej i wielbiciel „Przygód dobrego wojaka Szwejka”, króluje niepodzielnie.

Mieszkańcy miasta pamiętają, że uchronił od likwidacji Teatr STU, a jako wojewo-da doprowadził do przeniesienia mogił żołnierzy sowieckich spod Barbakanu na cmentarz, co zakończyło spór polityczny.

Zrealizował pod Wawelem sporo inwe-stycji: zbudował halę sportową, wielkie centrum kongresowe, stadiony piłkar-skie. I choć te ostatnie kosztowały około 700 mln zł, a mocno zadłużone miasto nadal musi je utrzymywać, wielu krako-wian i tak uważa, że „budować trzeba”.

– Ciągle słyszę od taksówkarzy, że wprawdzie wszystko jest rozkopane przed wyborami, ale lepiej, iż chociaż teraz coś się dzieje – mówi poseł PiS Ry-szard Terlecki, który „wymyślił” kandyda-turę Lasoty. – Tutaj estakada, tu centrum i to się dla ludzi liczy. Tyle że inwestycje to nie do końca zasługa prezydenta. Ostatnie lata to „czas żniw”. – Jest wiele europejskich pieniędzy do wydania – przypomina Bogusław Sonik.

Wielu wyborców uważa jednak, że ekipa Majchrowskiego przyczyniła się do sprowadzenia tanich linii lotniczych do Krakowa i wzrostu liczby turystów do

Popierany przez lewicę profesor prawa rządzi konserwatywnym Krakowem od 2002 r. 67-letni Jacek Majchrowski w kolejnych kampaniach zdobywa poparcie polityków PO lub PiS i zręcznie rozgrywa kandydatów tych partii przeciwko sobie nawzajem. Ten zabieg może mu się udać po raz kolejny

Ewa Łosińska

FOT.

JAN

GRAC

ZYŃS

KI/E

AST N

EWS

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

KRAJ WYBORY SAMORZĄDOWE

38

Page 39: Do rzeczy 39 2014

8 mln rocznie, a dzięki temu do rozwoju bazy turystycznej. Majchrowski dba także o promocję kultury i buduje muzea. Teraz się chwali, że Paul Simon i Sting swą europejską trasę koncertową rozpoczną 12 marca w nowo wybudowanej Kraków Arenie. Wszystko służy promocji miasta.

SKANDAL NIE SZKODZISpokojny naukowiec potrafił jednak

wywołać międzynarodowy skandal. W 2003 r. Amerykanie zażądali, by Jacek Majchrowski nie uczestniczył w powitaniu i pożegnaniu prezydenta USA George’a W. Busha przybywającego do Krakowa. A to z powodu artykułu „Pax Americana”, jaki napisał Majchrowski dla „Gazety Krakow-skiej”, krytykując interwencję w Iraku. Tekst zakończył słowami: „Przykład Norymbergi napawa optymizmem”.

Z kolei w 2007 r. „Gazeta Polska” poda-ła, że donos przekazany przez Majchrow-skiego Służbie Bezpieczeństwa o ulotce, którą dała mu w 1977 r. studentka UJ Liliana Batko (dziś Sonik), zaszkodził i tak prześladowanej opozycjonistce. Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk

napisali w tym artykule o kontaktach na-ukowca Majchrowskiego z bezpieką przy okazji wyjazdów zagranicznych.

Prezydent Krakowa zaprzecza, jakoby współpracował z SB. Kiedy zaś grupa rad-nych wezwała, by poddał się autolustra-cji, przypomniał, że był trzy razy lustro-wany: jako wojewoda, członek Trybunału Stanu i jako prawnik.

Pozycji Majchrowskiego nie zaszkodzi-ły też szczególnie grzechy jego współ-pracowników. Przede wszystkim Jana Tajstera, byłego szefa Zarządu Dróg i Ko-munikacji, którego prokuratura oskarżyła między innymi o korupcję przy przetar-gach, przekroczenie uprawnień i mobbing. Trafił do aresztu w marcu 2008 r., ale wyszedł na wolność po 21 miesiącach i wpłaceniu 300 tys. zł kaucji. Jego sądowe procesy jeszcze się nie skończyły.

W latach 2006–2007 krakowskie media pisały także o nieprawidłowościach związanych z inwestycjami na atrakcyjnej działce należącej do motelu Krak. Spółka Forte wydzierżawiła od miasta teren, na którym stał motel, i miała tam budować centrum hotelowo-konferencyjne. Jednak

kolejni prezydenci, Andrzej Gołaś i Jacek Majchrowski, rozwiązywali umowę dzier-żawy. Forte poniosła straty, a sądowy spór o ten teren ciągnął się przez lata. Okazało się też, że Jacek Majchrowski przez wiele miesięcy korzystał z jednego z pokoi w Kraku i nie płacił za jego wynajem.

Wielu krakowian uważa też, że gdyby w zaniedbanej przez lata dzielnicy Za-błocie nie powstała prywatna uczelnia – Krakowska Akademia im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego, której Jacek Majchrowski jest jednym z ojców chrzestnych – nie byłoby nowej linii tramwajowej, jaką tam poprowadzono. Prezydent wykłada na tej uczelni, a jego żona ma 25 proc. udziałów w spółce Krakowskie Towarzystwo Edu-kacyjne, która akademię zakładała. Zajęcia prowadzą tam między innymi związani z lewicą Danuta Waniek, Jan Widacki czy Krzysztof Janik. To czysta prywata – mó-wią przeciwnicy prezydenta.

SPRZEDA TO, CO ROBI?Chociaż Majchrowski jest faworytem

kolejnej kampanii, sondaże nie dają mu tak wysokiego poparcia, jakim cieszy się na przykład prezydent Gdyni Wojciech Szczurek czy Rafał Dutkiewicz z Wrocła-wia. Z badania przeprowadzonego w lipcu dla „Gazety Krakowskiej” i „Dziennika Pol-skiego” przez Regionalny Ośrodek Dobra Opinia wynika, że włodarz grodu Kraka może liczyć na poparcie około 30 proc. krakowian. A niemal co trzeci z badanych twierdzi, że nie ma na kogo głosować.

Krakowianie w wieku 18–34 lat źle oce-niają rządy Majchrowskiego: Kraków nie radzi sobie ze smogiem, w dodatku miasto jest poważnie zadłużone. Tego nie omiesz-kają wytknąć prezydentowi konkurenci. Czy to jednak wystarczy, by podzielona prawica „odbiła” królewskie miasto?

– Nie jestem wielkim optymistą, nawet gdyby cały obóz postsolidarnościowy po-parł kandydata prawicy w drugiej turze – nie kryje Jan Franczyk, redaktor naczelny „Głosu – Tygodnika Nowohuckiego” i były krakowski radny. – Jacek Majchrowski niezwykle umiejętnie współpracuje z róż-nymi środowiskami i umie dobrze sprze-dać to, co robi. Niedługo będzie otwarcie Centrum Kongresowego, w mieście trwa remont arterii komunikacyjnych i chodni-ków, a to konkret, który się dla ludzi liczy. Armia urzędników też poprze Majchrow-skiego, w dodatku na promocję kandyda-ta PiS jest niewiele czasu. A Marek Lasota, choć sprawuje publiczne funkcje, nie jest przeciętnemu mieszkańcowi miasta tak znany jak zasiadający na urzędzie od 12 lat prezydent. •

PiS kontra Majchrowski

39

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

KRAJ WYBORY SAMORZĄDOWE

Page 40: Do rzeczy 39 2014

W gimnazjum w Gdyni 16 proc. uczniów pierw-szych klas przebadanych w ramach Ogólnopolskiego

Programu Profilaktyki Cukrzycy i Chorób Cywilizacyjnych „PoZdro!” ma podwyższone ciśnienie krwi, a co piąty nadwagę lub otyłość. To sprawia, że ci młodzi ludzie są w grupie ryzyka. W niedalekiej przyszłości mogą zapaść na choroby serca i cukrzycę typu II (lub już mają jej początki). Nawet nowoczesna medycyna może nie poradzić sobie z epidemią chorób, które kiedyś zdarzały się po czterdziestce czy pięćdziesiąt-ce, a dziś atakują młodzież.

TONY CUKRUGłówni winowajcy są dobrze znani: zła

dieta i brak ruchu. Chociaż dietetycy od dawna alarmują, że dzieci i młodzież odży-wiają się źle, niewiele pod tym względem się zmienia. Wyniki badań przeprowadzo-nych w Szkole Wyższej Psychologii Spo-łecznej pod kierunkiem prof. Aleksandry Łuszczyńskiej pokazały, że polskie nasto-latki mają łatwiejszy dostęp do niezdrowej żywności niż ich rówieśnicy w innych krajach europejskich. Przebadano ponad 800 uczniów szkół podstawowych, gimnazjów i liceów z południowo-za-chodniej Polski w wieku od 10 do 17 lat. Ponad połowa z nich nie jadła codziennie warzyw, za to stałym elementem ich diety były przekąski i słodkie napoje. Większość deklarowała, że dwa razy dziennie sięga po słodkie oraz słone przegryzki i każdego dnia wypija około dwóch szklanek słodzo-nych napojów. To właśnie one są głównym źródłem cukru. Szklanka coli to około 26 gramów cukru, mirindy – 32 gramy, ice tea – 17 gramów.

Podobne są wyniki badań przepro-wadzonych przez Polskie Towarzystwo Dietetyki. Spośród 14 tys. gimnazjalistów i uczniów szkół ponadgimnazjalnych tylko 57 proc. regularnie jadło owoce,

48 proc. – warzywa, 60 proc. – produkty mleczne, 40 proc. – ciemne pieczywo. Za to aż 57 proc. uczniów piło codzien-nie słodkie napoje, 44 proc. sięgało po słodycze częściej niż raz dziennie, a co piąty nastolatek jadł częściej niż dwa razy w tygodniu produkty typu fast food.

W młodszych klasach szkoły pod-stawowej rodzice jeszcze dbają o to, by dziecko brało do szkoły drugie śniadanie. Jest też wiele programów adresowanych do uczniów, w których zwraca się uwagę na sposób odżywiania. Znacznie gorzej wygląda to w gimnazjach, liceach czy

technikach, gdzie kanapka przyniesiona z domu i jabłko to rzadkość. Młodzież zwykle sama kupuje to, na co ma ochotę. Co prawda wojna wydana niezdrowej żywności w sklepikach powoli przyno-si efekty, bo ich asortyment nieco się poprawia, jednak nadal pozostawia wiele do życzenia. Nawet, jeśli można kupić kanapki, to z białą bułką, jeśli jogurt, to tylko słodki, owocowy (w środku jest kil-ka łyżeczek cukru). Do tego drożdżówka, pączek, baton. – Do picia są cola, fanta, ice tea, 7 up. Nikt nie kupuje wody czy soku – opowiada „Do Rzeczy” licealista.

Choroby, na które kiedyś zapadały osoby po czterdziestce, dziś coraz częściej są problemem nastolatków. Nowe pokolenie może być pierwszym, które będzie żyło krócej niż ich rodzice

Katarzyna Pinkosz

Gimnazjalista z nadciśnieniem

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

KRAJ

40

DZIECI ZE SCHORZENIAMI DOROSŁYCH

Page 41: Do rzeczy 39 2014

Taki sposób odżywiania zaspokaja głód, ale nie jest w stanie zaspokoić zwięk-szonych potrzeb organizmu, jeśli chodzi o składniki mineralne i witaminy. W diecie młodzieży brakuje witaminy D oraz wap-nia. Młodzież spożywa za dużo tłuszczów zwierzęcych, białka, cukru i soli. Taka dieta sprzyja otyłości. Bardzo niebezpieczna jest szczególnie otyłość brzuszna, która zdarza się coraz częściej już u dzieci w wieku pięciu–dziesięciu lat: patrząc na otyłego nastolatka, można sobie wyobrazić, że tak samo otłuszczone są jego narządy.

Co prawda nie ma u nas aż takiej epi-demii otyłości jak w USA, jednak według raportu UNICEF pt. „Warunki i jakość życia w państwach rozwiniętych” polskie nastolatki tyją najszybciej w Europie.

Zbędne kilogramy to nie tylko problem estetyczny. W USA już jakiś czas temu zauważono, że kilka lat po fali epidemii otyłości następuje fala zachorowań na cukrzycę typu II, nadciśnienie, hiper-cholesterolemię (zbyt wysoki poziom cholesterolu), czego konsekwencją będą za kolejnych kilka lat choroby serca.

Do niedawna cukrzyca typu II była uważana za przypadłość wieku dorosłe-go. Obecnie coraz więcej przypadków tej choroby obserwuje się u dzieci i nastolat-ków. – Mamy złe wzory z zachodu Europy – Francji, Wielkiej Brytanii, ale także z USA – mówi prof. Grzegorz Dzida, konsultant w dziedzinie diabetologii województwa lubelskiego. – Cukrzycę typu II zaczęto w Polsce rozpoznawać już u nastolatków, co oznacza, że w wieku około 40 lat będą już oni mieć powikłania cukrzycowe.

Otyłość powoduje też problemy z nad-ciśnieniem. – Obecnie ma je około 10 mln Polaków, za 20 lat będzie ich 14 mln – prognozuje prof. Zbigniew Gaciong z Katedry i Kliniki Chorób Wewnętrznych, Nadciśnienia Tętniczego i Angiologii Warszawskiego Uniwersytetu Medyczne-go. Jeszcze kilkanaście lat temu odsetek dzieci i młodzieży z nadciśnieniem wahał się w granicach 1–2 proc., w ostatnich latach szybko rośnie. Problem w tym, że nadciśnienie nie boli, przez wiele lat nie daje żadnych objawów, za to systema-tycznie uszkadza ściany naczyń krwiono-śnych, prowadząc do powikłań takich jak zawał serca, udar mózgu, niewydolność serca czy nerek.

– 80 proc. rodziców dzieci z nadwagą i otyłością uważa, że one rozwijają się prawidłowo. Tymczasem coraz częściej występują u nich choroby będące konse-kwencją nadmiaru kilogramów: cukrzyca i zespół metaboliczny, który kiedyś rozpo-znawaliśmy dopiero u dorosłych. Dzisiaj

możemy je rozpoznać już u dzieci w wieku powyżej 10 lat. Mają otyłość, nadciśnienie, podwyższony poziom cholesterolu – mówi prof. Elżbieta Pac-Kożuchowska, kierownik Kliniki Pediatrii UM w Lublinie.

Epidemia nadwagi i otyłości spowodo-wała, że częściej się zaleca, by u dzieci mię-dzy piątym a 10. rokiem życia sprawdzić poziom cholesterolu: jeśli hipercholestero-lemia zostanie wcześnie zdiagnozowana, to jest szansa, że dzięki odpowiedniej diecie i aktywności fizycznej da się zaha-mować lub nawet cofnąć zmiany miażdży-cowe, które już mogły zacząć się rozwijać. – Szczególnie ważne jest sprawdzanie poziomu cholesterolu u dzieci z rodzin, w których występują: podwyższony po-ziom cholesterolu, nadciśnienie, nadwaga i otyłość, cukrzyca typu II, choroba serca – dodaje prof. Pac-Kożuchowska.

W ciągu ostatnich 25 lat aż cztero-krotnie wzrosła liczba dzieci i młodzieży z cukrzycą typu I – jesteśmy pod tym względem liderem w Europie. To inna choroba niż cukrzyca typu II – układ immunologiczny niszczy w trzustce komórki beta, insulina przestaje być pro-dukowana, stąd od początku konieczne jest jej przyjmowanie. Objawy cukrzycy typu I to zwiększone pragnienie, odda-wanie dużych ilości moczu, odwodnienie, chudnięcie, zmęczenie, senność.

Ten typ cukrzycy wydawał się niezwią-zany ze stylem życia – chorują na niego osoby szczupłe, często prowadzące ak-tywny tryb życia. Jednak naukowcy wśród przyczyn wywołujących cukrzycę typu I, oprócz genów i krótkiego karmienia pier-sią, wymieniają też przewlekły stres, nie-dobory witaminy D, wysoko przetworzoną żywność zawierającą dodatki chemiczne: konserwanty, spulchniacze, barwniki, środki poprawiające zapach i smak.

W ostatnich 20 latach w Polsce masowo wzrosło spożycie produktów wysoko przetworzonych, z dużą ilo-ścią chemii: dzieci do tych produktów

są przyzwyczajone. Prawdopodobnie jest to jedna z przyczyn wzrostu liczby zachorowań wśród młodych osób także na inne choroby autoimmunologiczne, na przykład Leśniowskiego-Crohna, wrzodziejące zapalenie jelita grubego, młodzieńcze reumatoidalne zapalenie stawów, Hashimoto. Wydaje się, że układ odpornościowy młodych osób nie radzi sobie ze zmianami cywilizacyjnymi. Cena, którą za styl i tempo życia płaci młodzież, jest coraz wyższa.

RECEPTA NA ZDROWIEWyjście z sytuacji jest proste: nastolatki

powinny więcej się ruszać i zmienić dietę. Ważne jest nie tylko unikanie nadmiaru kalorii, ale także zrezygnowanie z produk-tów wysoko przetworzonych, takich jak chipsy, słodkie napoje, płatki śniadanio-we, słodkie mleczne desery. Tylko który nastolatek zastąpi je prostą dietą: kaszą, płatkami owsianymi, warzywami, owo-cami, roślinami strączkowymi, kwaśnym mlekiem, niewielką ilością mięsa i ryb?

Cieszy coraz większa liczba progra-mów prozdrowotnych, adresowanych do uczniów nie tylko szkół podstawowych, ale także gimnazjów, w których młodzi ludzie pierwszy raz zaczynają świadomie podejmować decyzje o sposobie odżywia-nia. Jednak wszelkie tego typu programy są prowadzone wyrywkowo, głównie za pieniądze samorządów, prywatnych firm lub funduszy pozyskanych z Unii Europejskiej. To wciąż za mało. Nie udaje się wprowadzić tego, co od lat postulują Polskie Towarzystwo Pediatryczne oraz rzecznik praw dziecka – żeby każde dziec-ko w Polsce raz w roku obejrzał lekarz: profilaktycznie, a nie wtedy, gdy ma grypę czy boli je ucho. Na takiej wizycie byłaby szansa sprawdzenia ciśnienia, porozma-wiania o diecie, zdecydowania o badaniach kontrolnych. Niestety, w budżecie Mini-sterstwa Zdrowia znowu nie ma pieniędzy na taką profilaktykę. •

FOT.

SHUT

TERS

TOCK

41

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

KRAJ DZIECI ZE SCHORZENIAMI DOROSŁYCH

Page 42: Do rzeczy 39 2014

Chociaż oficjalne otwarcie ekspozycji Muzeum Historii Żydów Polskich w Warszawie przewidziano dopiero na 28 października, od dobrych

kilku lat wzbudza ona spory i dyskusje. Opinie są skrajne.

Od pewnego rodzimego prawicowca usłyszałem na przykład, że każdy Polak, wchodząc do muzeum, będzie musiał włożyć włosiennicę, a przechodząc przez kolejne sale, będzie musiał dokonywać samobiczowania. Była to jego rekcja na wiadomość, że do tworzenia wystawy zaangażowano prof. Barbarę Engelking--Boni i prof. Jacka Leociaka. A więc histo-ryków znanych z krytycznego podejścia do postaw Polaków podczas II wojny światowej.

Z kolei pewien mój znajomy z Izraela zapytany, czy przyjedzie do Warszawy, żeby zwiedzić Muzeum Historii Żydów Polskich, puknął się w czoło. – Jeszcze nie zwariowałem, żeby wydawać pieniądze na oglądanie polskiej propagandy – po-wiedział.

– Na pewno będziecie w tym muzeum próbować przekonać świat, że antysemi-tyzm w Polsce nigdy nie istniał, a podczas wojny Polacy zajmowali się głównie ratowaniem Żydów.

TYSIĄC LATDzięki uprzejmości przewodniczącego

rady muzeum Mariana Turskiego miałem możliwość obejrzenia ekspozycji półtora miesiąca przed jej oficjalnym otwarciem. Jest ona niemal gotowa, trwają ostatnie kosmetyczne poprawki. Okazało się, że obaj opisani wyżej panowie będą miło zaskoczeni. Muzeum Historii Żydów Polskich nie jest bowiem ani świątynią antypolonizmu, ani nośnikiem polskiej propagandy. Po kolei jednak.

Zacznijmy od budynku. Z zewnątrz jest on nieciekawy. Wygląda jak zwykły biurowiec ze szkła i stali, jakich pełno ostatnio wyrasta w Warszawie. Ponieważ jest kwadratowy, przypomina olbrzymie, ciężkie pudło przytłaczające okoliczne

Muzeum Historii Żydów Polskich nie jest ani świątynią antypolonizmu, ani nośnikiem polskiej propagandy. Swoim rozmachem zapiera zaś dech w piersiach

Piotr Zychowicz Opowieść o polskich Żydach

FOT.

MIRO

SŁAW

STEL

MACH

/REP

ORTE

R

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

KULTURA NOWE MUZEUM TUŻ PRZED OTWARCIEM

42

Page 43: Do rzeczy 39 2014

zabudowania i tak niezbyt pięknego Muranowa. Zewnętrzne ściany, pokryte od góry do dołu podłużnymi szklanymi panelami, wyglądają banalnie.

Nieprzyjemne pierwsze wrażenie znika jednak natychmiast po przekrocze-niu drzwi wejściowych. Widok bowiem zapiera dech w piersiach i powoduje, że każdy zwiedzający natychmiast wybaczy fińskim architektom z pracowni Rainera Mahlamäkiego kiepski wygląd zewnętrz-ny muzeum. Otóż w środku zbudowano olbrzymi, falujący wąwóz z jasnego kamienia, mający symbolizować roz-stąpienie się Morza Czerwonego przed Mojżeszem.

Jest to pomysł kapitalny, który spra-wia, że muzeum – oczywiście widziane od środka – jest jednym z najciekawszych budynków zbudowanych w III RP. W pań-stwie, które niestety nie ma szczęścia do dobrej architektury. Świetnego wrażenia, jakie robi monumentalny hall muzeum, nie jest w stanie zepsuć nawet to, że w tamtejszym sklepiku z książkami turyści z Zachodu mogą zaopatrzyć się w anglojęzyczne wydania książek Jana Tomasza Grossa i „Miłej 18” Leona Urisa.

Przejdźmy teraz do rzeczy najważniej-szej, czyli wystawy głównej. Znajduje się ona w podziemiach muzeum i zajmuje 4 tys. mkw. Rozpoczyna się w średniowie-czu, gdy do Polski przybyli pierwsi Żydzi, a kończy na czasach współczesnych. Twórcom udało się stworzyć spójną narrację, wciągającą opowieść o tysiąclet-niej obecności Żydów na terenie naszego kraju. O blaskach i cieniach w dziejach tej społeczności.

Nieproporcjonalnie wiele miejsca po-święcono wiekowi XX. Jest to oczywiście zrozumiałe, okres ten był bowiem dla Po-laków wyznania mojżeszowego najważ-niejszy. To w tym stuleciu doszło bowiem do największej tragedii w historii Żydów, a jednocześnie jednego z największych triumfów, jakim było stworzenie pań-stwa Izrael. To właśnie to stulecie budzić będzie na pewno największe zaintereso-wanie zwiedzających. Niestety, XX w. jest najsłabszą częścią wystawy.

Poprzednie stulecia są bowiem przed-stawione w sposób zachwycający. Trudno w tej części muzeum do czegokolwiek się przyczepić. „Królestwo Polskie jest to raj dla Żydów (Paradisus Iudaeorum)” – taki fragment tekstu źródłowego możemy przeczytać w jednej z pierwszych sal. I rzeczywiście, z elementów ekspozy-cji się dowiadujemy, że prześladowani w innych częściach Europy wyznawcy judaizmu właśnie na polskiej ziemi

znaleźli schronienie. I tu przeżyli okres największego rozkwitu.

Możemy zobaczyć olbrzymią, staran-nie wykonaną makietę średniowiecznego Krakowa wraz z przylegającym do niego żydowskim Kazimierzem. Na każdym kroku podkreślana jest wspólnota losów obu narodów – polskiego i żydowskiego – które razem święciły triumfy oraz razem zaznawały goryczy porażki. Tak jest choć-by w sali poświęconej rozbiorom, gdzie nad mapą rozszarpanej Rzeczypospolitej zawieszono wielkie portrety władców trzech państw zaborczych.

A także w części ekspozycji poświęco-nej powstaniom narodowym. Zwiedzający dowiedzą się z niej o męczeńskiej śmierci Michała Landego, który 8 kwietnia 1861 r. podczas demonstracji patriotycznej pod-jął z rąk rannego zakonnika krzyż. I w tym momencie dosięgnęły go kule pacyfikują-cych tłum Moskali.

Największe wrażenie robi jednak olbrzymia replika drewnianej synagogi z Gwoźdźca (województwo stanisła-wowskie). Z jednego poziomu możemy oglądać konstrukcję dachu, z kolejnego misternie pomalowane sklepienie. Całość została zrobiona dokładnie taką techniką jak w XVII w. Wszystkie belki wyciosano ręcznie, a do ich połączenia nie użyto ani jednego gwoździa. Znowu, tak jak w przy-padku wąwozu, trudno słowami oddać wrażenie, jakie to robi.

Z wystawy dowiadujemy się o rzezi polskich Żydów, jakiej dokonali Kozacy Bohdana Chmielnickiego, i o ich życiu codziennym – oprócz synagogi możemy odwiedzić choćby karczmę. Wystawa jest w pełni interaktywna. Zwiedzający mogą zrobić własnoręcznie odbitkę starodruku za pomocą małej prasy drukarskiej czy zaprojektować średniowieczną monetę z hebrajskim napisem dzięki specjalnemu programowi komputerowemu.

Ekspozycja zrobiona jest w sposób nie tylko bardzo kompetentny, ale także dowcipny. Bez zbytniego nadęcia, z dy-stansem. Fragmenty tekstów źródłowych wybrane są w taki sposób, aby co pewien czas wpleść jakąś anegdotę czy dowcip. Czy wiedzieli państwo na przykład, że Jan III Sobieski pożyczył kiedyś Żydom 8 tys. zł na budowę synagogi w Żółkwi? Był to jedyny taki przypadek w dziejach, na ogół bowiem to polscy monarchowie zadłużali się u Żydów.

JEDWABNE I SPRAWIEDLIWIŚwietnym pomysłem było odtworze-

nie fragmentu Nalewek, po którym mogą teraz przechadzać się zwiedzający. 43

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

KULTURA NOWE MUZEUM TUŻ PRZED OTWARCIEM

Page 44: Do rzeczy 39 2014

Liczne kolorowe szyldy nie zostały namalowane, ale będą wyświetlane za pomocą rzutników. Dobrze, że w części poświęconej II RP znalazło się miejsce na informacje o Żydach walczących o polską niepodległość. Choćby o sierż. Nata-nie Lewinsonie, który poległ, walcząc w Legionach Józefa Piłsudskiego, za co pośmiertnie otrzymał Virtuti Militari.

Na jednej z plansz znalazł się również taki fragment z przedwojennego wywia-du Juliana Tuwima: „Ja natomiast jestem Żydem spolszczonym, owym »Żydem--Polakiem«, i nic mnie to nie obchodzi, co jedna lub druga strona o tym powie. Wychowany w kulturze polskiej, odru-chowo, kierując się jedynie serdecznym popędem, powiedziałbym podświa-domie, przywiązałem się z całej duszy do polskości. Dla antysemitów jestem Żydem, a moja poezja jest żydowską. Dla Żydów-nacjonalistów jestem renegatem, zdrajcą. Trudno!”.

Teraz mankamenty. O ile fragmenty wystawy dotyczące pierwszych kilkuset lat dziejów polskich Żydów zostały zro-bione z wielkim rozmachem i przejrzy-ście, o tyle część dotycząca XX w. została chyba zbyt zagęszczona. Trudno oprzeć się wrażeniu, że twórcy nie zawsze potrafili dokonać selekcji olbrzymiej ilości informacji i umieścili ich zbyt dużo w dostępnej im przestrzeni.

Choćby w ekspozycji dotyczącej partii politycznych i sporów intelektualnych, jakie toczyły się wśród polskich Żydów na początku XX w. Muszę przyznać, że w pewnym momencie się w tym wszyst-kim pogubiłem. Olbrzymia liczba małych zdjęć, podpisów, fragmentów gazet, szcze-gółów. Obawiam się, że dla przeciętnego zwiedzającego na przykład ze Stanów Zjednoczonych będzie to czarna magia.

Teraz sprawa najbardziej delikatna, a więc ciemne strony relacji polsko- - żydowskich. Już na wstępie napisałem, że w muzeum nie ma mowy o żadnym antypolonizmie. Sprawa szmalcowników zostanie poruszona w sposób wyważo-ny, podobnie jak mord w Jedwabnem. W krótkim opisie stwierdzono, że zbrodni dokonali Polacy, ale zachęcali do niej obecni w miejscowości Niemcy. Kwestie te zostały więc przedstawione bez zarzutu.

Mimo że hasło placówki brzmi: „Muzeum odważnych pytań”, twórcy wystawy nie zmierzyli się z epizodami trudnymi dla Żydów. Choćby w opisie sowieckiej okupacji wschodniej Polski w latach 1939–1941 znalazły się infor-macje o tym, że bolszewicy deportowali

na Syberię 80 tys. Polaków wyznania mojżeszowego. To oczywiście prawda. Wypadałoby jednak wspomnieć również o tym, że wcześniej spora część Żydów wznosiła bramy triumfalne dla Armii Czerwonej.

O tym zwiedzający się jednak nie dowiedzą. A przecież bez przedstawienia – niezwykle szkodliwej dla wielu Polaków – współpracy skomunizowanych Żydów z sowieckim okupantem trudno w pełni zrozumieć, dlaczego doszło do straszliwej zbrodni w Jedwabnem.

Podobnie rzecz się ma z opisem okresu powojennego. Bardzo obszernie i szczegółowo przedstawione zostały pogrom w Kielcach i inne godne ubo-lewania powojenne akty przemocy

wymierzonej w Żydów. Nie ma za to informacji o zaangażowaniu się części Żydów w komunistyczny aparat bezpie-czeństwa i zbrodnie przeciwko Polakom popełnione przez tych ludzi. Jest to o tyle zaskakujące, że współtwórcą tej części wystawy był prof. Stanisław Krajewski. Świetny żydowski naukowiec, który nie ma najmniejszego problemu z otwartym poruszaniem tych bolesnych kwestii.

Niestety, w tej części wystawy znala-złem również kuriozalną „informację”, że pod sowiecką okupacją w Polsce... „awans cywilizacyjny całych grup społecznych stał się faktem”. Pachnie to niestety pro-mocją komunizmu. Angażowanie do two-rzenia tej części wystawy Heleny Datner, radykalnej aktywistki, która zasłynęła histerycznymi i niesmacznymi protestami przeciwko budowie pomnika Polaków ratujących Żydów, nie było chyba zbyt dobrym pomysłem.

Nie jest też jeszcze gotowa tablica po-święcona polskim Sprawiedliwym wśród Narodów Świata. Miejsce, które na nią przygotowano, jest jednak zaskakująco niewielkie. Jestem daleki od – modnego w środowiskach patriotycznych – wy-olbrzymiania tego zjawiska. Mimo to opowieść o Polakach ratujących Żydów, tych wielkich herosach naszej wspólnej polsko-żydowskiej historii, zasługuje chyba na nieco więcej miejsca.

Te w gruncie rzeczy drobne manka-menty nie są jednak w stanie zepsuć pozytywnego wrażenia, jakie ma się po wyjściu z Muzeum Historii Żydów Polskich. Jest to bez wątpienia najbardziej spektakularne i nowoczesne muzeum w Polsce. Niemal w każdej sali znajdują się ekrany dotykowe i inne elektroniczne gadżety. Rozwiązania graficzne zastoso-wane w animacjach stoją zaś na najwyż-szym światowym poziomie.

Trudno się zresztą temu dziwić, skoro na samą ekspozycję wydano 150 mln zł (budynek kosztował zaś 180–200 mln). Efekt jest spektakularny. Marian Tur-ski powiedział mi, że się spodziewa, iż muzeum będzie odwiedzać 400 tys. ludzi rocznie. Myślę, że nie docenia potencja-łu własnej placówki. Jestem pewien, że chętnych do obejrzenia wystawy będzie znacznie, znacznie więcej. Zobaczyć ją trzeba. •

PIOTR ZYCHOWICZ SPOTKA SIĘ Z CZYTELNIKAMI NA PROFILU NASZEGO TYGODNIKA NA FACEBOOKU W PONIEDZIAŁEK 22 WRZEŚNIA O GODZ. 15. WWW.FACEBOOK.COM/TYGODNIKDORZECZY

Replika dachu XVII-wiecznej synagogi z Gwoźdźca FOT. FRANEK MAZUR/REPORTER

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

KULTURA NOWE MUZEUM TUŻ PRZED OTWARCIEM

44

Page 45: Do rzeczy 39 2014

PRENUMERATA

JAK ZAMAWIAĆ PRENUMERATĘ:

WPŁATA NA KONTO:62 1140 1010 0000 5184 9500 1007ORLE PIÓRO sp. z o.o.Al. Jerozolimskie 212, 02-486 Warszawa

JEŻELI MASZ JUŻ PRENUMERATĘ:

Skorzystaj także z tej oferty, przedłużymy Ci obecnie trwającą prenumeratę, a płyty i kalendarz wyślemy z najbliższym wydaniem tygodnika.

OSZCZĘDZASZ

267 złCENA

PRENUMERATY

213 zł

WIĘCEJ INFORMACJI:E-MAIL: [email protected] TELEFON: 22 529 12 10

INTERNET: www.prenumerata.dorzeczy.pl

Każdego miesiąca pamiętaj o WOLNEJ POLSCE!

+ KALENDARZ „POLSKIE ZRYWY NIEPODLEGŁOŚCIOWE” OD WRZEŚNIA 2014 R. DO GRUDNIA 2015 R.

+ SERIA 14 NAJSŁYNNIEJSZYCH WYWIADÓW JERZEGO ZALEWSKIEGO „POD PRĄD” NA 7 PŁYTACH DVD

W PREZENCIE

ROCZNA 52 WYDANIA

www.2kolory.com

Page 46: Do rzeczy 39 2014

Śliczna Kasia podbija Włochy

FOT.

CLAU

DIO

PORC

AREL

LI /P

HOTO

MOVIE

/FOR

UM

46

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

KULTURA SYLWETKA GWIAZDY

Page 47: Do rzeczy 39 2014

„Piękna Polka” – tak najczęściej mówi się o aktorce, która zrobiła imponującą karierę za granicą

Katarzyna Skorupska

Kasia Smutniak jest rzeczywiście śliczna, porównuje się ją czasem do uważanej za włoski ideał piękna Moniki Bellucci, a także do

Keiry Knightley albo Natalie Portman. Jednak swoją pozycję w świecie filmu zawdzięcza nie tylko urodzie. Od 16. roku życia ciężko pracuje, mówi biegle w czterech językach i dobrze wie, czego chce. To utalentowana i dzielna kobieta, której nie oszczędzało życie.

Należy do pokolenia, które dorastało już w wolnej Polsce. Od niedawna otwarte granice kusiły szczególnie młodych i od-ważnych – takich jak Kasia. Jako nastolat-ka zdobyła drugie miejsce w konkursie „The Look of the Year”, który rozpoczął jej międzynarodową karierę modelki. W tym samym czasie zrobiła też licencję pilota szybowcowego – odziedziczyła zamiłowa-nie do zdobywania przestworzy po ojcu lotniku, dziś generale. Ambitna dziewczy-na pracowała w wielu krajach europej-skich, szybko jednak porzuciła wybieg. Pojawiła się w reklamie telewizyjnej i na billboardach w kampanii włoskiej telefonii komórkowej, prezentowała kolekcje naj-większych projektantów, miała sesje dla „Elle” i „Voque’a”, wreszcie została twarzą perfum Idole d’Armani.

PRZERWANA KARIERASzybko zaczęła też grać w filmach.

Na początku swojej kariery pojawiła się u Janusza Zaorskiego w „Hakerze”, głównie grała jednak w filmach włoskich, które do Polski nie docierały. Początki były zresztą dość trudne. – Wiele mło-dych dziewczyn daje sobie wmówić, że droga na ekran prowadzi przez prywatne znajomości z ludźmi z show-biznesu. Jest dokładnie na odwrót: etykietka „dziew-czyny z imprezy” działa potem przeciwko nim. Żaden reżyser nie patrzy na taką kobietę jak na aktorkę. Dlatego chodzę na castingi i unikam przyjęć – wspominała w wywiadzie. Do dziś wystąpiła w 30 tytułach, wliczając w to seriale i filmy telewizyjne. Z szybko rozwijającą się karierą łączyła udane – niestety do czasu – życie osobiste. Związała się z aktorem Pietro Tariconem, a w 2004 r. urodziła

córkę. Po włosko-brytyjskim „Cichym chaosie”, w którym wystąpił też Roman Polański, Smutniak zagrała dużą rolę we francusko-amerykańskiej produkcji „Po-zdrowienia z Paryża”. Film sygnowany był nazwiskiem Luca Bessona, a aktorka wy-stąpiła u boku Johna Travolty i Jonathana Rhysa Meyersa. Jego premiera odbyła się w lutym 2010 r. Wydawało się, że kariera Kasi Smutniak wejdzie na nowy pułap.

Wówczas jednak doszło do tragedii. Pietro Taricone, ojciec jej sześcioletniej wówczas córeczki Sophie, zginął podczas skoku spadochronowego. Aktorka dzieliła z partnerem ekstremalną pasję i była przy nim tego feralnego dnia. Kasia na dłuższy czas wycofała się z życia zawodo-wego. Powróciła po dwóch latach w wiel-kim stylu, brawurowo prowadząc galę otwarcia i zamknięcia festiwalu w Wene-cji w 2012 r. Potwierdzeniem jej statusu zawodowego stał się między innymi udział w prestiżowym projekcie włoskie-go HBO, adaptacji słynnego serialu „In Treatment”, którego polską wersję można

było obejrzeć pod tytułem „Bez tajemnic”. Smutniak wcieliła się w rolę pacjentki, która próbuje uwieść terapeutę. Kokiete-ryjnie opowiadała w wywiadach, że pro-siła rodzinę i przyjaciół, aby nie oglądali serialu, w którym gra swoje przeciwień-stwo. Po takim stwierdzeniu wszyscy zapewne tłumnie zasiedli przed telewizo-rami – dla włoskich przyjaciół Kasia była uosobieniem skromnej katoliczki.

Włoskie media, którym już brakowało nowych komplementów na określenie ak-torki, po jej powrocie do show-biznesu krzyczały: grecka bogini, piękniejsza i bardziej fascynująca niż kiedykolwiek, wspaniała i zmysłowa. Doceniały też jej elegancję i szyk. Nagłówek jednego z blo-gów modowych nie pozostawiał wątpli-wości: „We want her style”.

Jednak Kasi Smutniak te dowody uwielbienia nie zawróciły w głowie. Poczucie własnej wartości zawdzięcza wychowaniu. W wywiadach wspomina o wpływie mamy i babci na postrzeganie własnej kobiecości. – Gdy pojawiały się dylematy, miałam przed oczami babcię i mamę. Dwie silne i mądre kobiety, które

nauczyły mnie szacunku do siebie i tego, że warto żyć na swoich warunkach. Obie do dziś są dla mnie wzorem – mówiła.

Zagrała ostatnio w filmie Ferzana Ozpeteka „Zapnijcie pasy”, w którym wcieliła się w kobietę zmagającą się z chorobą nowotworową. Do roli naj-pierw przytyła, a potem bardzo schudła. Z kolei reżyser krótkometrażowego filmu „Caserta Palace Dream” zachwycał się na-turalnością, z jaką Smutniak wcielała się w postaci odmiennych kobiet z różnych epok. Rzeczywiście, historyczne kostiu-my dodatkowo podkreślały jej zalety: talent, klasę i urodę. W tym filmie aktorka partnerowała między innymi Richardowi Dreyfussowi.

NAJWYŻSZA LIGAZa rolę w filmie „Zapnijcie pasy”

dostała drugą już w karierze prestiżową nagrodę włoskiej krytyki, Nastro d’argen-to, dla najlepszej aktorki. Była też za nią nominowana do Nagrody im. Davida di Donatello. Podczas gali zwracała uwagę swoim wyglądem z innego niż zwykle po-wodu. Długa, przezroczysta, luźna suknia subtelnie uwypuklała jej zaawansowaną ciążę. Aktorka po śmierci Tariconego związała się ze starszym o prawie dwie dekady włoskim producentem Domenico Procaccim, któremu przed paroma tygo-dniami urodziła syna.

Zanim to jednak nastąpiło, została twarzą perfum Furiosa włoskiej marki Fendi, zagrała w miniserialu „Volare – historia Domenico Modugno”, pokazy-wanym przed rokiem również w polskiej telewizji, a także niewielką ponoć rolę – film nie miał jeszcze premiery – u braci Tavianich. Ich poprzednie dzieło, „Cezar musi umrzeć”, zostało obsypane nagro-dami. Jeśli „Cudowny Boccaccio”, inspi-rowany „Dekameronem”, powtórzy jego sukces, Smutniak wejdzie do najwyższej aktorskiej ligi.

Od pewnego czasu mówi się, że piękna Polka mogłaby zagrać w polsko-włoskim filmie. Propozycja jednak musiałaby być znacznie bardziej ambitna niż ta, którą niegdyś 23-letnia modelka przy-jęła w „Hakerze”. – Zawsze szukam ról, jakich jeszcze nie grałam, nowych postaci i przede wszystkim bohaterek, które wy-stawiają mnie na próbę, są wyzwaniem. Im budzą większy strach, im wywołują większy niepokój, są bardziej niebez-pieczne, tym bardziej mnie pociągają – mówiła 35-letnia Smutniak przy okazji premiery filmu „Zapnijcie pasy”. Najbliż-szy rok chce jednak poświęcić rodzinie i nowo narodzonemu synkowi. •

Poczucie własnej wartości zawdzięcza wychowaniu.   W wywiadach podkreśla wpływ swojej mamy i babci

47

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

KULTURA SYLWETKA GWIAZDY

Page 48: Do rzeczy 39 2014

Urodził się jako Sándor Grosschmid w 1900 r. w dzisiejszych Koszy-cach (wtedy Kassa), w wywodzą-cej się z Sasów rodzinie patrycju-

szowskiej. Jego ojciec był prawnikiem, po I wojnie światowej senatorem Koszyc w parlamencie praskim. Rodzina przyszłego autora „Żaru” już w XIX w. całkowicie się zmadziaryzowała, tak jak familie wielu saksońskich rzemieślników osiadłych nad Dunajem, wyróżniających się zamożnością i… patriotyzmem.

Jako 19-latek przeżył rewolucję bolszewicką na Węgrzech, wspierając piórem – na łamach „Czerwonego Sztan-daru” – tamtejszą Republikę Rad Béli Kuna. Po upadku madziarskiej bolszewii Márai, obawiając się przykrości czy nawet represji, po raz pierwszy opuścił ojczy-znę, wyjeżdżając do Niemiec, a następnie do Francji. Na Węgry powrócił dopiero w 1928 r.

Pięć lat wcześniej ożenił się – nie biorąc ślubu kościelnego – z Iloną (Lolą) Matzner, pochodzącą ze znanej mu z Koszyc bogatej rodziny żydowskiej. Sakramentu małżeństwa dopełnili już na Węgrzech, w latach 30., po uchwaleniu przez Zgromadzenie Krajowe antyżydow-skiej ustawy. Lola przyjęła wówczas wia-rę katolicką. W 1938 r. urodził się ich syn, Kristof, który żył zaledwie kilka tygodni.

Po zdobyciu Budapesztu przez Armię Czerwoną w 1944 r. zapisze w „Dzien-niku”: „Żydowska część problemu wraz z wejściem Rosjan na długi czas została rozwiązana; nastąpiło wyzwolenie Ży-dów. Teraz trzeba rozwiązać trudniejszą część problemu: wyzwolenie chrześcijan”. Podczas oblężenia miasta pozna na pro-mie chłopca imieniem Janos, zaopiekuje się nim i wraz z Lolą go adoptuje. Lolę przeżyje o trzy lata, Janosa o dwa. Umrze śmiercią samobójczą – 21 lutego 1989 r. wyjmie broń i strzeli sobie w głowę.

Sándor Márai był piewcą świata, który dawno pochłonęła historia, świadkiem totalitaryzmów, gorącym węgierskim patriotą, który większość życia spędził na obczyźnie. Właśnie wznowiono „Wyznania patrycjusza”, najgłośniejszą książkę pisarza

Krzysztof Masłoń

Patrycjusz ponadczasowy

Budapeszteńska ulica na początku XX w. FOT. GETTY IMAGES

48

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

KULTURA ŻYCIORYS NIEBANALNY

Page 49: Do rzeczy 39 2014

Z rodziny miał wtedy jedynie wdowę po Janosu i troje jego dzieci. Nie mówili po węgiersku ani słowa.

TO JA BYŁEM PANICZEMNa razie jednak są lata 30. i Márai wy-

daje na Węgrzech tak ważne swoje książ-ki jak „Wyznania patrycjusza”. Po pierw-szej edycji w 1934 r. z drugiej – sześć lat późniejszej – autor usunął fragmenty, któ-re stały się przyczyną sądowego procesu wytoczonego mu przez Györgya Stumpfa, proboszcza parafii rzymskokatolickiej w Sátoraljaújhely. Ów proboszcz, gdy był jeszcze uczniem w miejscowości Kassa, zarabiał jako korepetytor w rodzinie Grosschmidtów, użerając się ze sprawia-jącym kłopoty wychowawcze Sándorem. Po latach wychowanek odmalował go w „Wyznaniach patrycjusza” w sposób, zdaniem Stumpfa, zniesławiający. Po uzyskaniu zgody władz kościelnych na wytoczenie procesu ksiądz proboszcz, a zarazem biskupi wikariusz, złożył po-zew i sprawę wygrał. Ostatecznie w mar-cu 1935 r. strony zawarły ugodę. Pisarz ukarany został grzywną w wysokości 500 pengö, ponadto – jak pisze Teresa Worowska w przedmowie do obecnego, rozszerzonego wydania powieści, jakie ukazało się nakładem Czytelnika – „sąd zasądził dla powoda tysiąc pięćset pengö odszkodowania i zobowiązał pisarza do usunięcia inkryminowanego rozdziału. Książek już opublikowanych nie wysłano

jednak na przemiał, jak tego żądał György Stumpf, wstrzymano tylko dodruk”.

Zmiany dokonane przez Máraia poszły dalej, niż zażądał tego sąd, z niewątpli-wą szkodą dla powieści. Dlaczego tak się stało, nie wiadomo. W każdym razie zniknęły z książki zarówno większość na-zwisk, jak i całe ustępy – wylicza Teresa Worowska, tłumaczka „Wyznań…” – „o ży-dowskim pochodzeniu swego pierwszego przyjaciela, o fanatyzmie niemieckich gospodarzy, u których zamieszkał z Lolą w pierwszych latach małżeństwa, o książęcym pochodzeniu jednego z ko-legów gimnazjalnych, o transgresywnej dziecięcej zabawie”. Niemniej tłumacz-

ka jest zdania, że pisarskie ingerencje nie zaszkodziły powieści w znaczącym stopniu. Jednak dopiero teraz, w pełnym wydaniu „Wyznań patrycjusza”, czytamy na przykład takie wspomnienia: „Byłem w pewnym sensie podporządkowany Stumpfowi, dysponował moim cza-sem, decydował, kiedy mamy się uczyć, a kiedy iść na spacer, i w ogóle, cielesną zwalistością, ciężką topornością i nieru-chawością całej swej istoty rozpierał się w moim życiu jak kloc. Oczywiste więc, że nienawidziłem tego »zwierzchnika«, tego rówieśnego autorytetu i wzoru cnót; co dziwniejsze, Stumpf godził się z tą nienawiścią i znosił ją. Bo jednak mimo wszystko to ja byłem paniczem – i to kaprys »panów« albo istot postawionych jeszcze wyżej, rodziców, nauczycieli, półbogów, zwalił mi go na kark, więc wprawdzie to on wydawał mi polecenia, ale przekazywał tylko cudzą wolę, tym dziwniej układała się więc nasza osobista relacja”.

To, co Márai pisał o swoim dzieciń-stwie, należy do najświetniejszych stronic jego prozy. Pytał w „Wyznaniach…”: „Cóż my, dzieci z patrycjuszowskich rodzin, wiedzieliśmy o życiu? Wiedzieliśmy w każdym razie, że istnieją panowie i że dobrze jest być panem; że poza tym jest jeszcze niewiadoma, zwolniona od cze-snego biedna ludzkość, do której należy się dobrze odnosić. W »Głośnym abeca-dle« i »Czytankach«, które dla pierwszej klasy szkoły powszechnej zredagowali przezorni pedagodzy, od razu na pierw-szej stronie dwa rysunki pod pozorem zapoznania z długimi samogłoskami w słowach »ir«, »ur«, »ri« przedstawiały różnicę pomiędzy »państwem« a »pro-stym ludem«: »pan« nosił melonik, pantalony, stał z rękami w kieszeniach, z przedramienia zwisała mu laseczka: obok niego »beczało« chłopskie dziec-ko w parcianych portkach, wycierało kułakiem oczy i zapewne miało ku temu swoje powody… To były pierwsze »rysun-ki poglądowe«, które ujrzałem, rozpo-czynając naukę. Niewiele z nich pojąłem, pewnie tylko tyle, że pan spaceruje sobie w meloniku i kręci laseczką, podczas gdy chłopskie dziecko z jakiegoś powodu płacze; ale rysunki krzyczały, tyle zrozu-miałem.

Patrycjat dawał upust socjalnemu poczuciu odpowiedzialności, rozwijając działalność dobroczynną. O biednych mówiło się jak o obcym, nieporadnym plemieniu, które trzeba karmić. Czasami ktoś zadzwonił do drzwi wejściowych, a pokojówka, zaglądając do pokoju, uspo-

kajała: »To nic, tylko ubogi przyszedł«. Damy z naszej sfery regularnie i gorliwie udzielały się w rozmaitych stowarzysze-niach typu »Mleko za darmo«, »Chleb świętego Antoniego« czy »Zupa świętej Urszuli«. Każda z rodzin patrycjatu miała swoich udomowionych biednych, którzy przychodzili po resztki, a na Boże Narodzenie dostawali ciepłe pończochy, które pani domu osobiście wykonywała na drutach”.

Warto może zatrzymać się jeszcze nad definicją węgierskiego patrycjatu. Teresa Worowska tak komentuje tytuł dzieła Máraia: „Postać, której ważne fragmenty życia poznajemy, to citoyen, a nie bour-geois. Dlatego wypada go raczej nazwać »patrycjuszem«. To osobnik liberalny i demokratyczny. Ponieważ jednak treść tego pojęcia zmieniała się trochę z każ-dą epoką historyczną, Márai starał się stworzyć coś w rodzaju mitu »ponadcza-sowego patrycjusza« i w swoich utwo-rach przed 1945 r. bardzo konsekwentnie i w sposób wysoce artystyczny mit ten budował. Patrycjat jest tu trochę taki, jaki powinien być, a jaki może nie całkiem był, na Węgrzech bowiem warstwa ta dopiero się kształtowała i nie doczekała takiego rozkwitu form życia i mentalności, jaki znamy z innych, obdarzonych szczęśliw-szą historią krajów”.

ZABIERZE ŚWINIĘ, PSZENICĘ, OLEJPo ukazaniu się w latach 30. drugiej

części „Wyznań patrycjusza” i po znanych perypetiach sądowych Sándor Márai oświadczył: „Nigdy więcej nie napiszę nic biograficznego, spróbuję być pisarzem”. Oświadczenie nie miało – na szczęście – mocy wiążącej i dzięki temu lekturę „Wyznań…” możemy dopełnić wydaną ostatnio równolegle w Czytelniku, także w przekładzie Teresy Worowskiej, książ-ką „Ziemia! Ziemia!”. Dziełem nazywanym „powieścią eseistyczną”, nasyconą biogra-fią do granic możliwości. W rękopisach pisarza, które w 1997 r. przysłano na Węgry zza wielkiej wody, jedna z kopert zatytułowana jest dwojako: jako „Ziemia! Ziemia!” i „Wyznania patrycjusza III”. Część druga „Wyznań…” kończyła się słowami: „Pragnę już tylko wspominać i milczeć”, pierwsze zaś zdania usunię-tego fragmentu części trzeciej brzmią: „Chciałem milczeć. Ale czasy wezwały mnie do wypowiedzi i zrozumiałem, że milczeć nie można”.

Głównym tematem książki jest nie-przystawalność do siebie kultur Wschodu i Zachodu. Jednak największe wrażenie

Márai z USA wyrwał się na wieść o węgierskim powstaniu w 1956 r. Gdy dotarł do Szkocji, sowieckie tanki rozbijały już barykady w Budapeszcie

49

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

KULTURA ŻYCIORYS NIEBANALNY

Page 50: Do rzeczy 39 2014

robią na nas rozdziały opowiadające o pierwszych kontaktach pisarza, jego znajomych Węgrów, w ogóle z przyby-szami z czerwoną gwiazdą na czapkach i hełmach. Próbowałem sobie wyobrazić – wspominał węgierski autor – „czego może chcieć ode mnie rosyjski żołnierz. Naturalnie zabierze – wyliczał Márai – świnię, pszenicę, olej, węgiel i maszyny, co do tego nie miałem wątpliwości. (Nie podejrzewałem jeszcze wówczas, że zabierze też ludzi.) Ale czego może chcieć jeszcze, poza świnią, pszenicą i olejem? Czy będzie chciał także duszy, a więc mo-jej osobowości? Nie minęło wiele czasu i pytanie to z nieubłaganą siłą stanęło nie tylko przede mną, który rozmyślałem nad nim wówczas w nocy, w samotnym wiejskim domku. Dowiedzieliśmy się, że chce zabrać wszystko i na dodatek żąda jeszcze naszych dusz, chce podporządko-wania naszych osobowości”.

Budapeszt objął we władanie ter-ror. Miejsce strzałokrzyżowców zajęli funkcjonariusze AVH, Urzędu Bezpieczeń-stwa Publicznego. A co zrobili postępowi inteligenci? Ci, „wykształceni, oczytani, zorientowani w świecie ludzie nie widzieli w komunizmie niczego innego poza moż-liwością osobistej kariery. […] Spieszyli zająć co lepsze pozycje, bo oto ustąpiły już wszelkie przeszkody i można się było wybić, trzeba było tylko zaczekać, aż Ro-sjanie wyjdą z kraju, a wówczas to oni, po-stępowi, będą odgrywać kierowniczą rolę w państwie: zostaną ministrami, sekretarzami stanu, ambasadorami, naczelnymi redaktorami, chadzający-mi w glorii pisarzami, właścicielami willi i samochodów”. Jak u nas, panie dzieju, jak u nas…

KŁAMSTWO NA AKORDO ile pierwszy wyjazd Máraia

z Węgier nastąpił wskutek przewro-tu, który zmiótł lewicę z politycznej mapy kraju, o tyle drugi – w 1948 r. – nastąpił w wyniku zaostrzenia kursu komunistycznego. Paszporty otrzymali z żoną chyba cudem i wy-jechali do Genewy, a stamtąd do Ne-apolu. We Włoszech Márai rozpoczął współpracę z Radiem Wolna Europa, w którym przez długie lata zabierał głos jako Ulisses, komentując bieżące życie polityczne i kulturalne.

W 1952 r. Máraiowie po raz pierwszy przenieśli się do Ameryki, skąd do Europy pisarz wyrwał się raz tylko, jesienią 1956 r., na wieść o wę-gierskim powstaniu. Spóźnił się kilka dni – gdy jego samolot wylądował

w Szkocji, sowieckie tanki rozbijały bary-kady budapeszteńskie, a w Szolnok János Kádár tworzył nowy komunistyczny rząd. To wtedy pisarz zrozumiał, że rządy z sowieckiego nadania trwać będą jeszcze długo w Europie Środkowo-Wschodniej, a on do ojczyzny pewnie nie powróci nigdy. Nie pomylił się.

W 1967 r., po 15 latach pobytu w USA, Máraiowie powrócili do Europy, znowu osiedlając się we Włoszech, teraz w Sa-lerno. W „Ziemia! Ziemia!” pisarz ciepło wypowiadał się o Italii, gdzie – jak pisał – „ani przez chwilę nie czułem żadnej obco-ści, dobroduszność i ludzkość Włochów pozostały niezmienne pomimo ciężkich wojennych doświadczeń”. To był jednak wyjątek. Jak powiadał, nie czuł w Europie powołania, a na każdym kroku wyczuwał kłamstwo. „Kłamali naziści – pisał – kiedy mówili o swojej misji w Europie i roz-poczęli zbójecki na nią napad. Kłamali politycy i mężowie stanu, kiedy klecili systemy władzy i ponad semaforami granic wymachiwali hasłami europejskiej misji. […] W Europie kłamano systema-tycznie, na akord, gładko, bezbłędnie: kłamała prasa, radio, wydawnictwa książkowe, nowe środki informacyjne, wszelkie druki, cały ten papierowy śmieć, którym wypchano świadomość człowie-ka Zachodu… Nad wszystkim unosiły się opary oszustwa, jak trujący dym samoza-płonu nad kupą gnoju”.

W 1980 r. odbyła się ostatnia przepro-wadzka w życiu Sándora Máraia i jego żony. Na starość wracają do Ameryki, za-mieszkują w San Diego. Jeszcze pisze, sys-tematycznie prowadzi „Dziennik”, ogłasza tom słuchowisk, ostatnią powieść – „Życie Garrenów” wydaje w Toronto w 1988 r. W następnym roku Węgierska Akademia Nauk reaktywowała jego członkostwo, a w 1990 r. otrzymał najwyższą na Wę-grzech Nagrodę Państwową im. Kossutha. Pośmiertnie.

Znał dobrze kilka języków, ale ar-tystycznie wypowiadał się jedynie po węgiersku. W wierszu będącym frag-mentem książki „Ziemia! Ziemia!” tak to tłumaczył:

„Kocham” tylko w węgierskim ma znaczenie,ten język jest mym wiecznym przeznaczeniem.Motyle, gwiazdy, anioły, łabędzietu znaczą dla mnie więcej niż pojęcia.Czemu porzucam barwny świat, z dalekaczemu tu wracam, gdzie nikt mnie nie czeka? –Mowa ojczysta mnie wzywa do kraju,mamki otwarte ramiona czekają.

Pozostawał jednak głuchy na to wezwanie. Sprawę stawiał jasno: albo wojska sowieckie, albo ja. A w 1961 r. w „Dzienniku” zapisał: „Dwa typy kolaborantów: pierwszy wysługuje się komunistom. Drugi – przyjmuje przysługi komunistów. Ten drugi jest jako człowiek

nędzniejszy, podlejszy i bardziej niebezpieczny”.

Niezwykle mocno kochał swoją żonę, ideałem „skromnego” bohater-stwa był dla niego patrycjat, a po-dziwiał niezmiennie swoje rodzinne miasto, przy którego budowie – co podkreślał – Czesi nie mieli żadnego udziału. „Jakże szlachetne było to miasto! – zachwycał się w »Dzien-niku«. – Te domy budowali przez wieki mieszkańcy miasta – Węgrzy i zmadziaryzowani spiscy osadni-cy niemieccy, których nazywano Cipserami. I ludzie, którzy urodzili się tu, w cieniu gotyckiej katedry, byli »mieszczanami« w inny sposób niż gdziekolwiek indziej na Węgrzech – pozostawali w swej patrycjuszow-skiej formie życia bardziej zamknięci niż ziemianie czy arystokracja. Byli patrycjuszami i nie chcieli być niczym więcej ani udawać nikogo in-nego. Rodzili się, żyli i umierali w tej gotyckiej, renesansowej i barokowej scenerii. Mieli inny sposób bycia i myślenia. Kassa była »inna«”. A on był stamtąd właśnie. •

Sándor Márai, portret z 1955 r. FOT. EAST NEWS

50

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

KULTURA ŻYCIORYS NIEBANALNY

Page 51: Do rzeczy 39 2014

Hallelujah”, „Dance Me to the End of Love” czy „Susan-ne” – chyba każdy

rozpozna te piosenki po pierwszych taktach. Od nagrania najbardziej znanych przebojów Leonarda Cohena minęło już wiele lat, artysta jednak nie ma zamiaru schodzić z muzycznej sceny.

SENTYMENT DO POLSKILeonard Cohen

jest niezwykle po-pularny w Polsce. Ma zresztą polskie korzenie – jego ojciec pochodził z rodziny emigrantów, którzy wyjechali w XIX w. do Kanady. Sławę w na-szym kraju zawdzięcza jednak przede wszystkim roli, jaką odegrał w latach 80. W czasie stanu wojen-nego dał wzruszający kon-cert w warszawskiej Sali Kongresowej. Jego piosenka „The Partisan” („Partyzant”) stała się jednym z nieofi-cjalnych hymnów Solidar-ności – wszystko za sprawą spopularyzowania jej w pol-skiej wersji przez nieżyjącego już poetę i tłumacza Macieja Zembatego. Tak wspominał on występ z 1985 r. w wywiadzie dla „Dziennika”: „Cohen przy-jechał tutaj na zaproszenie Pagartu i władze chciały go

sobie zawłaszczyć. Na to my nie pozwoliliśmy. Najpierw zorganizowaliśmy dla niego bal opozycji i spotkanie z am-basadorem Kanady. A potem przed odlotem opowiedziałem

mu o strajku głodowym, który trwał w obronie

studenta Gałuszki. Został on areszto-wany za odmowę odbycia służby wojskowej. Jako pacyfista domagał się umożliwienia odbycia służby zastępczej, bez munduru i broni. Na naszą prośbę Cohen zgodził się poprzeć

Gałuszkę i wysłał z samolotu depe-szę do generała

Jaruzelskiego. Było w niej zdanie »Oby

Bóg zmiękczył serce Faraona«. My to szybko nagłośniliśmy i pu-ściliśmy informację w świat. Była z tego

niezła afera”.Dzięki tłuma-

czeniom Zemba-tego i wydawa-nym przez niego płytom ze swoimi

wersjami piosenek kanadyjskiego barda

w latach 80. był on bardziej popular-ny w Polsce niż we własnej ojczyźnie. Za-pewne z tego powodu kilkakrotnie wracał z koncertami do Polski – ostat-ni raz gościł w łódzkiej Atlas Arenie w lipcu ubiegłego roku.

PISARZ, POETA, MUZYKZnając dzisiejszą niekwe-

stionowaną pozycję Cohena na scenie muzycznej, trudno uwierzyć w to, że przez lata nie planował on wcale kariery piosenkarza. Od początku był

przede wszystkim pisarzem i poetą – kiedy w 1967 r. nagrał pierwszą płytę, miał już na swoim koncie kilka tomików wierszy i dwie powieści. Twier-dzi jednak, że brak sukcesu fi-nansowego skłonił go do prze-branżowienia i przeprowadzki do Stanów Zjednoczonych. Suk-ces przyszedł z niespodziewa-nej strony: wielki przebój jego autorstwa, „Susanne”, zdobył najpierw popularność w wyko-naniu piosenkarki Judy Collins. Dopiero to skłoniło wytwórnię płytową do podpisania z nim kontraktu na autorski album. Charakterystyczne jest jednak to, że utwory Cohena były bardzo chętnie adaptowane przez największych artystów – wystarczy wymienić Bono, Johnny’ego Casha, Boba Dylana czy Nicka Cave’a. Piosenka „Hallelujah”, znana doskonale polskim słuchaczom chociażby ze ścieżki dźwiękowej kinowe-go hitu „Shrek”, była wykony-wana przez kilkuset artystów z całego świata. W 2008 r. stała się najszybciej sprzedającą się piosenką w wersji cyfrowej,

kiedy na brytyjskich listach przebojów równocześnie pojawiły się aż trzy jej wer-sje – oryginalna oraz w wykonaniu dwóch innych artystów, w tym przez zwycięż-czynię talent-show „X Factor” Alexandrę Burke.

O tym, w jakiej formie jest Leonard

Cohen przekraczający osiem-dziesiątkę, polscy słuchacze będą mogli się przekonać 23 września, kiedy do sprzedaży trafi najnowsza płyta „Popular Problems”. Jak zapewnia wytwórnia płytowa Columbia Records, twórca w premierowych dziewięciu piosenkach po raz kolejny oczaruje swoich fanów. •

NOWA PŁYTA MISTRZA PIOSENKI KULTURA

LEONARD COHEN „POPULAR PROBLEMS”SONY

Właśnie ukazuje się 13. studyjny album Leonarda Cohena „Popular Problems”, którego premierę zaplanowano dwa dni po 80. urodzinach wokalisty

Urszula Kifer

Urodzinowy prezent dla fanów

FOT.

MATE

RIAŁ

Y PRA

SOW

E

51

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

Page 52: Do rzeczy 39 2014

Miał być wielki powrót Ferrary i Depardieu, wyszła nużąca i obleśna psychodrama.

Po trwającej dwa lata męce twórczej wreszcie ujrzała światło dzienne kronika upadku Domi-nique’a Straussa-Kahna, sztanda-rowego przedstawiciela europej-skiej kawiorowej lewicy. Z powodu obyczajowych ekscesów D.S.-K. (w filmie jako Deveraux) musiał zrezygnować ze stanowiska dyrek-

tora Międzynarodowego Fundu-szu Walutowego i ubiegania się o prezydenturę Francji. Oczywi-ście uznał się za ofiarę amerykań-skiego spisku. Nieprzypadkowo w czołówce kamera oprócz sztab złota i plików dolarów pokazuje pomnik gen. Rochambeau, bohate-ra wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych. „Pomogliśmy wam, a teraz tak się odpłacacie” – oburzały się nadsekwańskie elity, gdy doszła do nich wieść o aresz-towaniu bankiera. Film wciąż nie może doczekać się francuskiej premiery, a na festiwalu w Cannes został wyświetlony w namiocie rozbitym na plaży.

Jedynie Depardieu, który z ojczyzną wziął rozwód, uznał za stosowne odciąć się od swego bohatera. „Nie ufam politykom”

Zły polityk WIESŁAW

CHEŁMINIAK

PRAWDA CZASU, MAGIA EKRANU

– zapewnia, zanim jako Deveraux rzuci się w wir rozpusty. Publicz-ność – pomna jego przyjaźni z Putinem – reaguje na tę dekla-rację salwą śmiechu. Depardieu gra ekshibicjonistycznie, niczym Marlon Brando w „Ostatnim tangu w Paryżu”. Nie skąpi widoku swych obfitych kształtów, sapie, warczy, często wygłasza swoje kwestie wprost do kamery.

Deveraux to żałosny, stary satyr. Ledwo poznanego chłopaka córki atakuje pytaniem: „Dobrze wam w łóżku?”. Jest tak zadufany w sobie, że nie próbuje nawet dać nogi jak Polański. Poczucie winy? „Wszyscy są winni”. Opinia publiczna? „Sram na ludzi”. Jakim cudem ten zobojętniały na wszyst-ko, dekadencki typ zaszedł tak wysoko? Twórcy filmu wskazują palcem obrzydliwie bogatą i cho-robliwie ambitną żonę Deveraux, która ciosa mu kołki na głowie.

Ferrara po „Złym poruczniku” kompletnie się pogubił. Teraz zno-wu przywdział szaty bezkompro-misowego skandalisty, ale najwy-raźniej nie wie, co właściwie chce osiągnąć. Zaczyna, jakby marzyła mu się rekonstrukcja afery D.S.-K. w skali 1:1, potem brnie w antyka-pitalistyczną retorykę, by w finale dokonać nagłej wolty i próbować ocieplić wizerunek upadłego dziwkarza. Dywagacje o utracie wiary i młodzieńczego idealizmu nie zmieniają jednak faktu, że Deveraux to bezmyślny bufon, po-zbawiony wrażliwości, wyobraźni i dobrego smaku (to ostatnie chyba najbardziej zabolało Francuzów). W rezultacie film jest mimowolną laurką dla nowojorskiej policji, która potraktowała nietykalnego VIP-a, tak jak traktuje maluczkich. Jak wieść niesie, teraz Ferrara wziął na tapetę biografię Pasoliniego. Momenty będą. •

DO KIN WCHODZĄ TAKŻE:• reż. Alexs Stadermann, Glenn Fraser „Pszczółka Maja. Film” („Maya the Bee Movie”, Australia 2014)• reż. Audrey Dana „Spódnice w górę!” („Sous les jupes des filles”, Francja 2014)

KINOWA PREMIERA TYGODNIA: „BEZ LITOŚCI” Jedyny sprawiedliwy kontra brutal-ni rosyjscy gangsterzy i handlarze żywym towarem, czyli mocne kino sensacyjne. Reżyserem jest Antoine Fuqua, którego najlepszym dotąd osiągnięciem był „Dzień próby” z Denzelem Washingtonem w roli głównej (oscarowej zresztą).

Nic dziwnego, że ponowna współ-praca tej dwójki rozgrzewa kryty-ków i budzi wielkie zainteresowanie widzów. Film zainspirowany został przez serial z lat 1985–1989, którego głównym bohaterem jest tajemniczy mściciel pomagający ludziom w potrzebie.

FOT.

MATE

RIAŁ

Y PRA

SOW

E

KINO REŻ. ABEL FERRARA„WITAMY W NOWYM JORKU” („WELCOME TO NEW YORK”)FRANCJA 2014

wyst. Gérard Depardieu, Jacqueline Bisset, Marie Mouté, Pamela Afesi

52

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

KULTURA – NIE PRZEGAP KINO

Page 53: Do rzeczy 39 2014

Michel Houellebecq udaje, że zdjął maskę, ale z wizerunku mędrca rezygnować nie zamierza.

Ten zabawny łże-doku-ment mogą bez przykrości obejrzeć nawet ci, którym nihilizm autora „Cząstek elementarnych” działa na nerwy. Francuski skandalista o aparycji zbitego psa zostaje bowiem uprowa-dzony przez trzech osiłków i skuty łańcu-chem czeka, aż ktoś zapłaci za niego okup. Porywaczy (granych przez naturszczy-ków) trudno nazwać profesjonalistami. Nie noszą masek, zamiast terroryzować więź-nia, stwarzają mu cieplarniane warunki: dostarczają lekar-stwa, książki, ulubio-ne wino, papierosy (Houellebecq pali jak smok), a nawet prostytutkę z okazji urodzin. Udzielają

gratisowych lekcji boksu, krav magi i „duszenia trójkątnego”. Przede wszystkim zaś dają się wciągać w długie, szczere rozmowy. Dla porwanego to okazja do samookreślenia. Dowiadujemy się, że Michel H. nie lubi modernizmu, jasnych kolorów i Unii Europejskiej, że dziennikarze go męczą, a obieranie warzyw – uspoka-

ja. Zajada się nad-wiślańską kiełbasą, ale oświadcza (rzecz jasna ex cathedra), że Polska to „niby-kraj”. I cały czas zachowuje stoicki spokój, co w połączeniu z abne-gacją upodabnia go do pewnego greckie-go filozofa. A więc jednak kreacja i auto-reklama. Jeśli ktoś dał się nabrać i uwierzył, że Houellebecq po-kochał kino miłością czystą oraz bezinte-resowną, to może być zawiedziony.

Wiesław Chełminiak

Bardzo mili porywacze

FOT.

MATE

RIAŁ

Y PRA

SOW

E

WOLNI LUDZIE Ciąg dalszy kinowego przeboju „300” według graficznej powieści Franka Millera to także ciąg dalszy wojen Greków z Persją. Boski Kserkses został powstrzyma-ny pod Termopilami, lecz jego klęskę pomścić chce piękna i okrutna renegatka Arte-mizja, która rusza ku Grecji, zebrawszy gigantyczną flotę. Wodzem, który stanie na jej drodze, okaże się Temistokles.

Hiperrealistyczny styl nie zaskakuje już tak jak za pierwszym razem, nie ma też w sobie surowej siły eposu o dzielnych Spartanach, którzy woleli zginąć, niż ustąpić. Jeśli chodzi jednak o widowiskowość, to jest na co patrzeć, bo morskie starcia zainscenizowane zostały z wielkim rozma-chem. Niektóre sceny są zaś zadziwiająco aktualne, na przykład narada, w trakcie której część wolnych obywateli greckich argumentuje z zapałem, że walka nie ma sensu, bo tylko zdenerwuje agresora – wypisz wymaluj zgromadzenie pożytecznych idiotów à la Unia Europejska. Przesłanie filmu jest proste: jeśli zwykli ludzie nie chwycą za broń w obronie wolności, to z pewnością będzie ona stracona. Piotr Gociek

DVD I BLU-RAYREŻ. NOAM MURRO „300: POCZĄTEK IMPERIUM” („300: RISE OF AN EMPIRE”) USA 2014

wyst. Sullivan Stapleton, Eva Green, Lena Headey

KTO BĘDZIE PILNOWAŁ STRAŻNIKÓW? Kiedy zaakceptuje się warunki, na jakich swoje historie snują twórcy kinowych opowieści opartych na popularnych komiksach Marvela („Iron Man”, „Thor”, ostatnio „Strażnicy Galaktyki”), to zabawa jest przednia. Receptą na sukces okazały się nie tylko wielkie budżety, ale przede wszystkim świetna obsada, która ma świadomość, że trzeba to wszystko grać z autoironią, z przymrużeniem oka. Spójrzmy choćby na ten właśnie film. Który reżyser nie chciałby mieć na planie Roberta Redforda, Scarlett Johansson i Samuela L. Jacksona? W skrócie o fabule: odmrożony w pierwszym filmie Kapitan Ameryka staje naprzeciw ludzi budujących gigantyczny system bezpieczeństwa, który objąć ma całą planetę. Czy aby na pewno mają dobre intencje? Piotr Gociek

DVD I BLU-RAYREŻ. ANTHONY RUSSO, JOE RUSSO „KAPITAN AMERYKA: ZIMOWY ŻOŁNIERZ” („CAPTAIN AMERICA: THE WINTER SOLDIER”)USA 2014

wyst. Chris Evans, Samuel L. Jackson, Scarlett Johansson, Robert Redford

WARTO ZOBACZYĆ TAKŻE:• reż. Robert Clouse „Wejście smoka” (USA 1973), TVN7, wtorek 23.09, godz. 20• reż. Leszek Dawid „Jesteś Bogiem” (Polska 2012), TVP2, czwartek 25.09, godz. 20.40• reż. Chris Buck, Jennifer Lee „Kraina lodu” (USA 2013), HBO, sobota 27.09, godz. 18.45

TELEWIZYJNY HIT TYGODNIA: „ŚWIADEK”Dramat policyjny Petera Weira to nie tylko przykład tego, jak niezłym aktorem bywa Harri-son Ford, kiedy nie musi tylko uśmiechać się zawadiacko tak jak w „Gwiezdnych wojnach” i filmach o Indianie Jonesie. To także ciekawa opowieść oby-

czajowa, w której lud wierny swojej surowej religii (amisze) wreszcie nie jest przedsta-wiony jako banda świrów, lecz z empatią i ze zrozumieniem. • reż. Peter Weir „Świadek” (USA 1985), wyst. Harrison Ford, Kelly McGillis, Lukas Haas

KINO REŻ. GUILLAUME NICLOUX„PORWANIE MICHELA HOUELLEBECQA” („L’ENLÈVEMENT)FRANCJA 2014

wyst. Michel Houellebecq, Mathieu Nicourt

53

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

NIE PRZEGAP – KULTURA KINO

Page 54: Do rzeczy 39 2014

Tropiciele niepoprawności wszelkiej maści z „Pamiątek Soplicy” najchętniej ekspo-nują takie zdania jak: „[…]

na ziemi trzech Kozaków leżało, jeden jeszcze się ruszał. – Dobijcie tego psa, niech więcej nie kąsa!”.

Albo: „Daj Boże wam wszystkim zakonnikom być tak gorliwymi jak on katolikami. On za życia nieboszczyka pana trzech popów w Słucczyźnie do unii nawrócił, a czwarty, uparty, pod batogami umarł”. Bezkonkurencyjne są opo-wieści wkładane w usta księciu Radziwiłłowi „Panie Kochanku”, choćby: „Najlepsza moja char-cica, Wiatrówka, zdechła z łaski Grzesia, psiarza; kazałem go zabić w łańcuchach; po sprawiedliwemu warto było ze skóry go obedrzyć”.

Tytułowy bohater „Pamiątek Soplicy”, wymyślony przez autora cześnik parnawski, z zasady jest niechętny wszystkiemu, co nowe, wierny w służbie panu swemu (acz do pewnych granic), polityku-jący ponad miarę i nie za mądrze, w czym absolutnie nie różni się od sobie współczesnych. Katego-rycznie odrzuca sugestie, jakoby książę Karol Radziwiłł „rozumu

nie miał i był barbarzyńcem”. Wykluczone! „Że książę nie był po zagranicznemu oświecony, to pewna; ale że miał polski rozum wielki, to jeszcze pewniejsze. Miał on to światło przyrodzone, które u nas zawsze w kąt zaprze światło nabyte, bo taki lepszy rozum z gło-wy niż z książki […]”.

Autor „Pamiątek Soplicy”, Henryk Rzewuski herbu Krzyw-da, urodził się 3 maja 1791 r. Był

synem Adama Wawrzyńca Rze-wuskiego, pisarza i posła, a pra-wnukiem Wacława Rzewuskiego, hetmana wielkiego koronnego. Ponadto bratem Eweliny Hańskiej, Karoliny Sobańskiej i Adama Rzewuskiego, generała rosyjskie-go. Także ciotecznym wnukiem po mieczu Karola Stanisława Radziwiłła „Panie Kochanku” (te-goż samego), jego babka zaś była rodzoną siostrą Tadeusza Rejtana.

Podróżował z Mickiewiczem na Krym w 1825 r. Pięć lat później spotkał się z nim w Rzymie, wzbudzając zachwyt poety swymi opowieściami, czym przyczynił się do powstania „Pana Tadeusza”. Miał nieprawdopodobny talent narracyjny, którym podbijał serca swoich słuchaczy. Hrabina Anastazja de Circourt w liście do Mickiewicza z grudnia 1832 r. na-zwała Rzewuskiego „najbardziej interesującym rozmówcą, jakiego zna”.

W latach 1850–1856 był urzędnikiem do spraw specjal-nych poruczeń namiestnika carskiego Paskiewicza oraz

redaktorem „Dziennika Warszaw-skiego” od 1851 r. Zmarł w 1866 r. w Cudnowie na Wołyniu, w ro-dzinnym majątku Rzewuskich, gdzie przez cztery lata sprawował urząd marszałka powiatu żyto-mirskiego.

Ten twórca gawędy szla-checkiej zapoczątkowanej „Pamiątkami Soplicy” (pierw-sze wydanie w 1839 r.) był fanatykiem dawnej Polski, wyklinanym przez Zygmun-ta Krasińskiego, Stanisława Tarnowskiego i legion innych.

Aleksander Brückner pisał o nim jako o „targowiczanie po

targowickim ojcu, z wychowania pupilu jezuitów”, „legitymiście i skrajnym ultramontaninie”, nie-nawidzącym „postępu, wolności, liberalizmu” i, co gorsza, jawnie się tym chlubiącym, „Don Kiszocie reakcji” i tak dalej. Przyznawał jednak Brückner, że „Listopad” Rzewuskiego stosunkowo długo był „najlepszym romansem histo-rycznym”.

Syn Adama Mickiewicza, Wła-dysław, w swoich „Pamiętnikach” napisze: „Rozkochany w przeszło-ści Polski z epoki rozbiorowej, nie kochał jej w chwili obecnej ani w jej przyszłość nie wierzył. […] Jego popularność jako pisarza równa była tylko jego niepopu-larności jako człowieka: zjawisko u nas jeszcze niebywałe”.

A teraz „Pamiątki Soplicy”, bez których nie byłoby – takich, jakich ich znamy – Mickiewicza, Słowac-kiego, Sienkiewicza, Wańkowicza czy Pawlikowskiego, wznowiło wydawnictwo Zysk i S-ka. Kolejni czytelnicy mogą się przekonać, jak rozkoszna to lektura. •

Gawęda prima sortKRZYSZTOF

MASŁOŃ

MOJA PÓŁKA

HENRYK RZEWUSKI„PAMIĄTKI SOPLICY”ZYSK I S-KA, POZNAŃ 2014

Hrabina Anastazja de Circourt nazwała Henryka Rzewuskiego najbardziej interesującym rozmówcą, jakiego zna

Autor „Pamiątek Soplicy” urodził się 3 maja 1791 r. FOT. WIKIPEDIA

54

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

KULTURA – NIE PRZEGAP KSIĄŻKA

Page 55: Do rzeczy 39 2014

KSIĘGARSKIE NOWOŚCIZa niepozornym tytułem kryje się nowa powieść o przygodach słynnego detektywa Herkulesa Poirot. Autorkę spośród licznych kandydatów wybrali do tego zadania spadkobiercy Agathy Christie, która wymyśliła tego belgijskiego pyszałka o genialnej intuicji i przenikliwym umyśle.

Wielu pamięta świetny czarny kryminał osadzony w realiach Berlina z czasów Hitlera, jakim były „Marcowe fiołki”. Mało kto jednak pamięta, że był to początek trylogii. Po 16 latach od polskiej premiery wreszcie ukazuje się u nas tom drugi przygód Berniego Günthera.

„Względy moralne nie mają nic do rzeczy; w Teheranie kłamie się, żeby przetrwać” – informuje już na wstępie autorka tej książki, fascy-nującej, ale i wstrząsającej opowie-ści reporterskiej, której bohaterami jest ośmioro mieszkańców stolicy Iranu próbujących żyć normalnie w nienormalnej rzeczywistości.

Najnowsza publicystyczna książka znanego polityka, a wcześniej dziennikarza i fotoreportera. Jest to zarazem czwarty już tom z nie-formalnej „bitewnej” serii, w której najgłośniejsza i najostrzej przez „Gazetę Wyborczą” atakowana była publikacja pierwsza, czyli „Bitwa o Polskę”, wydana w 1993 r. recenzuje Piotr Gociek

Głupia sprawa – po lekturze „Jaskiniowca” byłem pewien, że to książka debiutanta,

a tu wydawnictwo donosi, że autor jest wielką norweską sławą, rywalem słynnego Jo Nesbø, znanym dramaturgiem i tak dalej. Wprawiło mnie to w lekkie zdumienie. Może w ostatnich latach poprzeczka postawiona dla rywali twórcy cyklu o Harrym Hole’u została mocno obniżona? A może zna-ny dramaturg, pisząc powieści kryminalne, celowo ukrywa swe literackie zdolności, bo uważa, że książki dla gawiedzi powinny być napisane prosto, by nie rzec – prostacko?

Lubię taką literaturę rozrywkową, której autorzy ufają swoim czytelnikom, tymczasem autor „Jaski-niowca” za każdym razem, kiedy któryś z bohaterów jest zmartwiony czy przerażony, musi nam to najpierw opisać, a potem – żebyśmy, broń Boże, nie przegapi-li – jeszcze wprost napisać „zmartwiło go to” albo „przeraził się”. Znam co naj-mniej parę polskich wydawnictw, które debiutanta z taką manierą albo wyrzu-ciłyby za drzwi, albo odesłałyby na długie szkolenie do dobrego redaktora.

Na szczęście oprócz wad (kolejną jest chociażby

nadmierna skłonność do scen gadanych) książka Jørna Lie-ra Horsta ma też zalety. Tak jak większość popularnych skandynawskich kryminałów pisana jest krótkimi, łatwo przyswajalnymi scenami, pomysł jest nie najgorszy,

a bohaterowie budzą sympatię. Najważniejsi z nich to policjant William Wisting i jego córka Line – dzien-nikarka. Ojciec prowadzi śledztwo w sprawie zabój-stwa, którego ofiarą padł amerykański profesor, nie wiadomo dlaczego szlaja-jący się po Norwegii. Córka pisze reportaż o samotnym starym człowieku, który znaleziony został martwy przed własnym telewizorem. Siedział tak przez cztery miesiące i nikt się o niego nie upomniał. Nic dziwnego, że dla Line ta historia to okazja do gniewnego tekstu o społecznej znieczulicy. Oba te wątki splotą się w pewnym momencie – na szczęście inaczej, niż mógłby podejrze-wać z początku czytelnik.

Dość długo trzeba czekać w tej powieści na wyja-śnienie, skąd wziął się

jej tytuł – powiem tylko, że wcale nie chodzi o człowieka

prehistorycznego ani nie jest to nawiązanie do popularnej serii animowanej „Flin-stonowie”. A i pe-wien importowany seryjny morderca nie ma nic wspól-nego z jaskiniami. Za to z jaskiniow-cami – w pewnym sensie…

Worek ze skan-dynawskimi kry-

minałami wydaje się nie mieć dna. Każdy miesiąc przynosi kolejne nazwiska i tytuły. Gdy czytałem „Jaskiniowca”, mia-łem wrażenie, że worek jest już jednak mocno przebrany – od prawdziwego rywala Jo Nesbø wymagałbym czegoś więcej. •

Rywal z worka

PIOTR GOCIEK

POCZYTANKI

JØRN LIER HORST „JASKINIOWIEC” SMAK SŁOWA 2014

SOPHIE HANNAH „INICJAŁY ZBRODNI”WYDAWNICTWO LITERACKIE

PHILIP KERR „BLADY PRZESTĘPCA”W.A.B.

RAMITA NAVAI „MIASTO KŁAMSTW. CAŁA PRAWDA O TEHERANIE”PRÓSZYŃSKI MEDIA

JAN M. JACKOWSKI „BITWA O III RP”SŁOWA I MYŚLI

BESTSELLERY GANDALF.COM.PL1. Katarzyna Michalak „Dla Ciebie wszystko” (Wydawnictwo Literackie)

– wydawca informuje: „Ania z Jabłoniowego Wzgórza” i bohaterowie „Wiśniowego Dworku” powracają w jednej powieści.

2. Jaume Cabre „Głosy Pamano” (Marginesy) – autor głośnej powieści „Wyznaję” powraca w swej najambitniejszej – jak sam twierdzi – próbie literackiej.

3. Paweł Majka „Dzielnica obiecana” (Insignis) – polska powieść rozgrywająca się w Uniwersum Metro 2033 stworzonym przez Dmitrija Głuchowskiego.

4. Guillaume Musso „Jutro” (Albatros) – Czy można zakochać się w nieznajomej z przeszłości? Fantazja, thriller, a nade wszystko romans.

5. Wojciech Cejrowski „Wyspa na prerii” (Zysk i S-ka) – nowa książka znanego podróżnika – tym razem opowieść o codziennym życiu na ranczu w Arizonie.

(bestsellery sklepu internetowego Gandalf, stan na 19 września 2014 r.) 55

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

NIE PRZEGAP – KULTURA KSIĄŻKA

Page 56: Do rzeczy 39 2014

DUETY WOKALNEJ LEGENDYBarbra mimo upływu lat intensywnie występuje, bijąc rekordy zarobków na trasach koncertowych. Duety są w branżowym kodzie odbierane jako podsumowanie kariery, ale także jako próba szerokiego zarzucenia sieci na odbiorcę. Uczestnikami tych wypole-rowanych duetów są Michael Bublé, Andrea Bocelli, John Legend, Lionel Richie, nieżyjący Elvis Presley oraz Jason Gould – syn Barbry, z którym Streisand wykonuje skłaniającą do freudowskich interpretacji piosenkę „How Deep Is the Ocean”. •

BARBRA STREISAND „PARTNER”SONY

KAT & ROMAN KOSTRZEWSKI „BUK – AKUSTYCZNIE”MYSTIC

THE SCRIPT „NO SOUND WITHOUT SILENCE” SONY

COSMIC GATE „START TO FEEL”SONY

Akustyczne wersje piosenek sprzed lat. Słychać teksty z towarzyszeniem gitary flamenco, które są mieszanką poezji młodopolskiej i fobii antykościelnej. Osobliwe. •

Zgrabnie podane rockowe piosenki w wykonaniu najpopularniejszego w tej chwili irlandzkiego zespołu, który udowadnia od lat wysoką formę. •

W latach 60. Leonard Cohen spożytkował część zysków ze swej artystycznej działalności

na zakup domu na greckiej wyspie Hydra, zapewniającej izolację, a jednocześnie położonej na tyle blisko stałego lądu, że stale kur-sujący przez cieśninę prom mógł łatwo ponieść go z powrotem do cywilizacji. „Była to moja najlepsza inwestycja” – stwierdził po latach Cohen, a jako miejsce szczęśliwego dzieciństwa wspominał z kolei Hydrę najstarszy syn Leonarda Adam, który już jako 40-latek powrócił na wyspę, by tam nagrać swą piątą i – zapewne dzięki

genius loci – najbardziej intymną płytę. Adam Cohen nie uwolni się od porównań do ojca i nawet nie zamierza tego robić. Brzmi tak jak ojciec, śpiewa w podobny sposób, porusza się w tym samym kręgu tematów, a wreszcie Cohen senior pojawia się jako punkt odniesienia w kilku piosenkach Adama. Ta płyta jest ciekawym przykładem przedłużenia postawy artystycznej i maniery wykonaw-czej w obrębie jednej rodziny, z synchronizacją posuniętą do tego stopnia, że ojciec wydał nową płytę na swe 80. urodziny, a syn albumem „We Go Home” uczcił z kolei własne 42. urodziny. •

W ślady ojcaMACIEJ

CHMIEL

MUZYKA Z CHMIELEM

ADAM COHEN „WE GO HOME”MYSTIC

FOT.

MATE

RIAŁ

Y PRA

SOW

E

Nowa płyta działającego niemieckiego duetu specjalizującego się w muzyce klubowej. Nazwij to house lub chillout, dodaj do tego wzmocniony elektro-niką pop, a otrzymasz współczesną germańską tanzmusik. •56

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

KULTURA – NIE PRZEGAP MUZYKA

Page 57: Do rzeczy 39 2014

NIE TAKIE NIEWINNE PIOSENKISolidną czkawką odbił się koncernowi Apple prezent, jakim obdarował on wszystkich użyt-kowników programu iTunes. Po zainstalowaniu aktualizacji odnajdywali oni w swojej bibliotece muzycznej nowy album U2 „Songs of Innocence” („Niewinne piosenki”). Fakt ten obwieścił osobi-ście szef Apple Tim Cook w towarzystwie Bono i reszty zespołu na premierze nowego modelu iPhone’a. Sęk w tym, że płyta ta automatycznie pojawiła się w elektronicznych zbiorach 500 mln ludzi bez ich wiedzy i zgody. Szczególnie poirytowani mogli być ci, którzy korzystają z iTunes na telefonach komórkowych albo mają

słabe łącze internetowe, album bowiem swoje „ważył”. Na dodatek wielu krytyków nisko oceniło poziom muzyczny 11 piosenek. Po fali krytyki, jaka przetoczyła się przez media społecznościowe, Apple chyba się zorientował, że zamiast zaplusować, strzelił sobie w kolano, i w ramach przeprosin… umożliwił użytkownikom łatwe usunięcie podarku z ich własnych urządzeń.

PAPIER KONTRA INTERNETCzytelnicy internetowych wydań prasy mają większe problemy z zapamiętaniem przeczyta-nych artykułów niż osoby sięgające po papie-rowe wydanie – takie są wyniki najnowszego

badania przeprowadzonego przez Uniwersytet w Houston. Naukowcy przetestowali to na grupie studentów: przez 20 minut część z nich czytała wydrukowaną wersję „The New York Timesa”, a pozostali przeglądali stronę WWW dziennika. Okazało się, że mimo iż wszyscy zapoznali się z podobną liczbą tekstów, ci pierwsi zapamiętali średnio cztery informacje, a drudzy – jedynie trzy. Badacze tłumaczą to między innymi faktem, że sięgający po prasę papierową bardziej skupiają się na jednej czynności, ponieważ nie są rozpraszani przez inne rzeczy – w końcu komputer służy także do grania, rozmawiania ze znajomymi czy oglądania zabawnych filmików. Na rzecz prasy działa też sposób graficznego ułożenia tekstów na wydrukowanej stronie •

SĘDZIA HIPNOTYZER

Okazuje się, że nie tylko sędziowie piłki nożnej mogą budzić skrajne emocje. Najnowszą negatywną

gwiazdą polskiego Internetu jest sędziujący w mistrzostwach świata w siatkówce Irańczyk Mohammad Shahmiri. Wszystko przez jego kontrowersyjne decyzje podczas meczu Polaków z Brazylijczykami: przyznał czerwoną kartkę naszemu zawodnikowi i zdawał się w ogóle nie panować nad sytuacją na boisku. Na szczęście nie przeszkodziło to Polakom w pokonaniu dotychczasowych mistrzów świata, ale Shahmiriemu i tak się oberwało. Jego zdjęcie z bardzo specyficzną miną natychmiast przerobiono na setki memów, z podpisami w stylu: „Czy te oczy mogą kłamać?”, „Co ja paczę?” czy „Nie mam pojęcia, co ja tu robię”. Sam sędzia tłumaczył, że jego wzrok oznaczał jedynie… spokój i próbę opanowania emocji zawodników. Nie wyjaśnił jednak, czy wcześniej trenował swoje spojrzenie na kobrach.

STRONĘ PRZYGOTOWAŁA URSZULA KIFER

ĆWIERKA W SIECI • Dobra wiadomość dla wszyst-kich fanów skandynawskiego sty-lu: IKEA, popularna także w Polsce sieć salonów meblowych, wreszcie ogłosiła plany stworzenia większej liczby lokalnych sklepów interneto-wych. Jak podaje serwis Wirtualne Media, koncern przekonały liczby: w Szwecji ponad dwa razy więcej osób odwiedza jej stronę WWW niż stacjonarne placówki. Nie wiadomo jeszcze, kiedy e-sklep powstanie w naszym kraju.

• Facebook powoli staje się ofiarą własnego sukcesu: ma tylu użytkowników, że często sami oni się gubią, gdy próbują śledzić działalność swoich rozlicznych znajomych. Firma postanowiła temu zaradzić – jak donosi serwis TechCrunch, pracuje nad nową aplikacją o nazwie Moments, która umożliwi dzielenie się informacjami i zdjęciami z niewielką grupą starannie wybranych znajomych.• San Francisco, amerykańska stolica start-upów i nowych tech-nologii, jest jednocześnie miastem

dużych nierówności społecznych. Nic dziwnego, że – jak pisze The Verge – właśnie tu sposobem na poprawę życia bezdomnych ma być specjalny serwis crowdfundingowy Hand Up: umożliwia on przekaza-nie pieniędzy konkretnym ubogim sąsiadom na wymienione przez nich cele, takie jak opłata czynszu czy pieluchy dla dziecka.• Każdy, kto korzysta z usług PKP, wie, że polska kolej nie należy do najbardziej zaawansowanych technologicznie na świecie. Powoli to się jednak zmienia. Jak podał

serwis Spider’s Web, właśnie ruszyły testy aplikacji na smartfony o nazwie mWars. Umożliwi ona zamówienie posiłku z wagonu restauracyjnego wprost do naszego przedziału. mWars ma działać na telefonach i tabletach z systemami iOS oraz Android. Na razie dostępny jest jedynie w pociągach relacji Warszawa – Wrocław, wkrótce jednak ma zostać udostępniony także na innych trasach. •

FOT.

EAST

NEW

S

57

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

NIE PRZEGAP – KULTURA PRZEGLĄD INTERNETÓW

Page 58: Do rzeczy 39 2014

Na naszych oczach zaczęła się III wojna światowa. Prawie niezauważenie. Jeszcze nie potrafimy ustalić dokładnej daty

jej wybuchu. Może to aneksja Krymu, może „powstanie” w Ługańsku i innych miastach wschodniej Ukrainy, może zestrzelenie malezyjskiego boeinga. III wojna światowa jest wojną nowego typu, rozgrywającą się na innych płaszczyznach, stąd owe trudności metodologiczne w określeniu jej cezur i natury.

CHWYTY TERRORYSTÓWDlaczego Putin się na nią zdecydo-

wał? Prawdopodobnie analitycy wywia-du wojskowego wskazali, że teraz jest najlepszy moment na osiągnięcie statusu supermocarstwa i odbudowanie dawnej strefy wpływów.

Bo Stany Zjednoczone i NATO nie zbu-dowały tarczy antyrakietowej, a za parę lat to zrobią. Bo były obóz socjalistyczny jest łatwym celem, a za parę lat może się wzmocnić gospodarczo, uzbroić i wyćwiczyć. Bo elity eurolandu zżerane są przez gangrenę obyczajową i popraw-ność polityczną, a przez to są niezdolne do śmiałego przywództwa.

Wszystkie znane nam wojny, zwłasz-cza II wojna światowa, rozegrały się na płaszczyźnie militarnej. Mieliśmy gigantyczne starcia wojsk. Zwycięstwo zależało przede wszystkim od wielkości armii, jej ducha bojowego oraz przewagi w ilości i jakości środków do walki. Rola wojsk specjalnych, walka wywiadów

– choć ważne – były na drugim planie.

W wojnie nowego typu – jak pokazują doświadczenia obecnej agresji Rosji na Ukrainę – wykorzystuje się niemal wyłącznie agentów wywiadu, wojska specjalne, najemników oraz nieoznakowany sprzęt wojskowy. Agresor nie tworzy i nie używa dużych zgrupowań. Związki ope-racyjne rozmieszczane są przy granicy głównie dla wywarcia dodatkowej presji i osłabienia woli walki przeciwnika. Nie ma więc wielkich bitew czołgowych i walk dziesiątków samolotów, wiel-kich bombardowań. Jeśli post-Sowieci bombardują, to robią to pojedynczymi samolotami lub trafiają pojedynczymi rakietami w cel. Stosuje się przy tym typowe dla terrorystów chwyty, takie jak branie zakładników, zestrzeliwanie cy-wilnych samolotów, niszczenie substan-cji miejskiej wraz z jej mieszkańcami.

Pierwszą cechą wojny nowego typu jest jej pełzający charakter. Czy zabicie kilku, kilkunastu czy kilkudziesięciu oby-wateli innego państwa jest już bowiem wojną? Zajęcie jednego lotniska? Bazy? Portu? Miasta? Obwodu? Zestrzelenie jednego samolotu? Czy wojną jest zajmo-wanie terytoriów z mieszkańcami wbrew ich woli, czy też faktyczne nimi zarzą-dzanie za pomocą fikcyjnych „rządów”, „ciał przedstawicielskich”, sfałszowanych „referendów” czy „wyborów”?

Kolejnym elementem jest wprowa-dzanie chaosu, niepewności i zakrojonej na szeroką skalę wojny na słowa. Akcja

propagandowa prowadzona jest na czterech spój-nych płaszczyznach. Pierwsza to otuma-nianie własnego społeczeństwa. Druga to powszechne stosowanie kłamstwa z ce-chami „prawdy” zaadresowane do poten-cjalnego przeciwnika z Zachodu, który z natury rzeczy jest głupi, naiwny, zasie-działy i nieskłonny do żadnych refleksji, zwłaszcza tych, które naruszałyby jego błogostan. Trzecią płaszczyzną staje się tzw. światowa opinia publiczna, kreowa-na na ogół przez lewackie media, które podskórnie kochają dawną bolszewicką rewolucję i jej wielkie projekty przebu-dowy społeczeństw, świata i wszystkich innych rzeczy. Czwartą płaszczyzną stają się normy prawa międzynarodowego i zwyczaje międzynarodowe, które są przez Rosję ignorowane, z jednoczesnym domaganiem się bezwzględnego ich poszanowania przez innych.

Gdyby obecną wojnę porównać do walki dwóch pięściarzy na ringu, post- -Sowiet celnie kopie w krocze zawodnika zachodniego, a gdy ten w odruchu samo-obrony i protestu łapie go za nogę, trener

Jak wygrać III wojnę światową

Rosję należy wyrzucić ze wszystkich organizacji międzynarodowych i federacji sportowych. Zerwać z nią współpracę naukową i kulturalną. Zabronić rosyjskim samolotom korzystać z lotnisk w krajach Zachodu

Krzysztof Jasiewicz

58

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

OPINIE ALTERNATYWNA WIZJA KONFLIKTU Z ROSJĄ

Page 59: Do rzeczy 39 2014

pierwszego podnosi w narożniku tumult, domagając się przykładnego ukarania zachodniego za niedozwolone praktyki.

Siergiej Ławrow w dialogu ze swoimi zachodnimi odpowiednikami posługiwał się hasłem, że dla Rosji Krym znaczy więcej niż dla Anglii Falklandy, tyle że Anglicy nie najechali na owe, lecz jedynie powstrzymali Argentyńczyków. Niby podobnie, ale zupełnie różnie. Rosja do dziś nie może przeboleć „upokorzenia”, jakim było zmiecenie przez NATO Serbii i jej prezydenta – wbrew rosyjskim protestom. Zachód nie liczył się z jej opinią, pacyfikując Irak i parę innych miejsc w świecie, co prymitywnej elicie post-Sowietów dało wrażenie, że rola supermocarstwa polega na bezkarnym bombardowaniu, podbijaniu, zabijaniu itd. I że skoro Zachód to robił – aczkol-wiek nie dostrzegając, iż robił to z po-budek wyższych niż niższych – to także Rosja ma do tego prawo.

Niewykluczone, że najważniejszą płaszczyzną wojny nowego typu są

działania służb specjalnych. Podczas

gdy Zachód od ponad ćwierć wieku pogrążył się w letargu, żyjąc

w przekonaniu, że nic mu nie grozi i że wystarczy z Rosją rozwijać szczere, przyjacielskie stosunki oraz pomóc jej przekształcić się w demokrację typu zachodniego, Rosja kontestując własną smutę, postanowiła, że już nigdy nie da się „rzucić na kolana”. Biorąc pod uwagę błyskotliwą karierę byłego kanclerza Niemiec Gerharda Schrödera, był on prawdopodobnie najbardziej znanym rosyjskim agentem wpływu, a może nawet pospolitym szpiegiem. Takich rosyjskich agentów na Zachodzie są zapewne tłumy – od sfery polityki, poprzez media i think tanki, do wojska, biznesu i innych dziedzin.

Superważną płaszczyzną wojny no-wego typu wydają się różnego rodzaju sankcje ekonomiczne, które współ-cześnie można porównać do wielkich zmasowanych nalotów dywanowych. Siła tej broni jest wręcz niewyobrażalna i to ona – w ostatecznym rozrachun-ku – wskaże zwycięzcę. Właściwie zaordynowane i wdrożone sankcje

ekonomiczne mogą zachwiać

każdym państwem. Unia i NATO, mimo

pobrzękiwania szabelką na szczycie walijskim, są w defensywie

i ich działania tylko zachęcają Rosję do zaostrzenia kursu.

ROSJA MUSI SIĘ ROZPAŚĆZ Rosją z pewnością można wygrać,

i to w nieodległej perspektywie. Wystar-czy kilka celnych uderzeń. Co robić?

Po pierwsze, należy prawidłowo i precyzyjnie zdefiniować cel główny III wojny. Z całą pewnością nie jest nim sprowadzenie Rosji na właściwą drogę w postępowaniu z innymi państwami. To jest zadanie niewykonalne i prowadzi w prostej linii do porażki oraz pogłębie-nia kryzysu. Rosja niezmiennie od kilku stuleci realizuje Drang nach Westen i parę innych drangów. To jest determi-nanta polityki rosyjskiej i taką pozo-stanie przy każdej ekipie, niezależnie od jej deklaracji. Nie na darmo Roman Umiastowski i inni przed nim oraz po nim posługiwali się sformułowaniem, że „charakterystyczną cechą Rosjan jest ich chorobliwa zaborczość”. I bezproduk-tywne oraz nieuzasadnione wydaje się przekonanie, że to da się zmienić.

Celem głównym obecnej wojny muszą być trwała marginalizacja Rosji i jej roz-pad, po którym w najlepszym przypadku pozostanie państewko buforowe

RYS. MIROSŁAW OWCZAREK

59

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

OPINIE ALTERNATYWNA WIZJA KONFLIKTU Z ROSJĄ

Page 60: Do rzeczy 39 2014

uzbrojone w broń atomową, nieco większe Wielkie Księstwo Moskiewskie, które będzie oddzielać Zachód od Chin.

Obecną klikę z Putinem i Ławro-wem na czele – a po części znaną z list osób objętych zakazem wjazdu do UE – należy osądzić w pokazowym pro-cesie wzorowanym na norymberskim. Potrzebne jest także osądzenie zbrodni komunizmu, bo to one determinują dziś działania Rosji. Norymberga i tamtejszy Pałac Sprawiedliwości – miejsce, gdzie odbyły się proces zbrodniarzy niemiec-kich i ich stracenie – wydają się idealne do podkreślenia tych szczególnych zbrodniczych związków między Niem-cami a Rosją (a nie między nazizmem i komunizmem).

Drugim dobrym miejscem byłaby Moskwa, a ściślej Pałac Zjazdów na Kremlu. Nawet bez specjalnej znajo-mości zagadnień prawnych można dopatrzyć się w polityce Rosji i jej lidera znamion przestępstw osądzonych kilka-dziesiąt lat temu. I tak jasno wynika, że dopuścili się oni wszystkich lub prawie wszystkich zbrodni wymienionych w art. 6 Statutu Międzynarodowego Trybunału Karnego.

WOJSKA KOSMICZNE, WOJSKA ARKTYCZNEW konfrontacji z Putinem i jego dwo-

rem musimy być przygotowani na jak najgorsze scenariusze, w akcie desperacji Władimir Władimirowicz gotów jest bowiem nacisnąć odpowiedni guzik lub wydać stosowny rozkaz. Stąd NATO musi wysłać kilka czytelnych komunikatów i zabezpieczyć się w końcówce margi-nalizacji przed misją typu kamikadze u post-Sowietów. Należy jasno wyarty-kułować, że sojusz, podobnie jak Rosja, zastrzega sobie prawo użycia w sytuacji kryzysowej broni jądrowej oraz że nawet taktyczne uderzenia jądrowe w jakikol-wiek punkt terytorium NATO lub objęty jakimiś jego gwarancjami spotkają się z jądrową ripostą. Należy bardzo szybko zbudować supernowoczesny system antyrakietowy oraz określić granice wła-snego terytorium w przestrzeni i chronić je przed atakiem ze strony kosmosu. Zachód już przespał okres intensywnego rozwoju technologii kosmicznych dla potrzeb wojny w przeciwieństwie do ZSRS, a potem Rosji. Nie jest również przygotowany do zahamowania ekspan-sji Rosji w Arktyce w celu zawłaszczenia jej zasobów, a za chwilę o wszystkim będzie decydować dostęp do surowców, zasobów naturalnych i wody. Podczas

gdy Federacja Rosyjska ma już wojska kosmiczne, a także stworzyła specjalne wojska arktyczne, NATO tych problemów nawet nie zauważyło.

Zachód musi dotrzeć ze swoim prze-słaniem do prostych Rosjan – to ważny element strategii. Trzeba to zrobić za pomocą Internetu, mediów elektro-nicznych, telefonii komórkowej, a także

poprzez zakłócanie emisji programów radiowo-telewizyjnych w Rosji, bo służą one jątrzeniu i umocnieniu rewizjoni-styczno-imperialnych ciągot.

Pakiet działań zmierzających do marginalizacji i upadku Rosji winien objąć równocześnie kilka sfer, przede wszystkim dyplomatyczną – z Federacją Rosyjską należy przestać rozmawiać. Ro-sja zawsze traktowała dialog jako oznakę słabości, tracąc resztki szacunku do swego interlokutora. Apele do Putina, te-lefony do niego, rozmowy z Ławrowem, jakieś mediacje typu mińskiego niczego nie dają. Trzeba zrozumieć, że milczenie także jest rodzajem dialogu, i to wyjątko-wo wymownym.

Należy też całkowicie zawiesić stosun-ki dyplomatyczne z Federacją Rosyjską. Zamknąć swoje ambasady i bezzwłocz-nie zlikwidować ambasady rosyjskie oraz inne przedstawicielstwa Federacji Rosyjskiej w krajach zachodnich. Tym sposobem zredukujemy koszty własne, a jednocześnie utrudnimy Rosji prowa-dzenie działalności wywiadowczej, bo tym zajmują się od zawsze jej przedsta-wicielstwa zagraniczne.

Należy Federację Rosyjską wyrzucić ze wszystkich możliwych organizacji międzynarodowych, zwłaszcza z ONZ, ale także z wszelkich organizacji i federacji sportowych, odebrać jej prawo organi-zowania jakichkolwiek wielkich imprez. Jeśli FIFA uważa inaczej, to należy tak zmienić przepisy, by musiała wybrać, czy chce być FIFA, czy FIFA obszaru po-sowieckiego. Należy zakazać drużynom i indywidualnym sportowcom z Federacji Rosyjskiej udziału w imprezach spor-towych cywilizowanego świata. Zerwać jakąkolwiek współpracę naukową

i kulturalną. Rosja winna być całkowi-cie odizolowana. Jej statki i samoloty nie będą mogły korzystać z portów czy lotnisk w krajach Zachodu.

Trzeba zmienić filozofię zakazów wizowych. Zachód musi tworzyć listy pozytywne dla obywateli Rosji. Osoby znajdujące się na tej liście, na przykład członkowie stowarzyszenia Memoriał, mogłyby wjeżdżać na terytorium krajów zachodnich bez wiz, tylko na podsta-wie dokumentu tożsamości. Pozostali będą musieli siedzieć w domach lub na daczach. Oligarchowie, wszyscy „nowi ruscy” i inni obywatele Rosji, może gdy odmówi się im prawa do posiadania czegokolwiek na terenie Zachodu, zrozu-mieją, że błądzą. A dodatkowo ciężko im będzie sprzedać po dobrej cenie ich wła-sność, co boleśnie odczują. Oczywiście podniosłyby się na głupawym Zachodzie głosy, że takie działania spowodują wielkie straty, ale przecież można inaczej zorganizować wiele dziedzin życia. Decydując się na drastyczne kroki wobec Federacji Rosyjskiej, z pewnością da się wymusić solidarność międzynarodową. Ani Egipt, ani Turcja, ani żaden inny raj turystyczny nie zaryzykują bowiem bojkotu ze strony Zachodu.

WŁADIMIR ZROZUMIE?Władimir Władimirowicz ogłosił em-

bargo na wiele produktów rolniczo-ho-dowlanych z krajów Zachodu i w głębi serca myśli, że zamiast polskich jabłek czy mięsa będzie jadał ich argentyńskie odpowiedniki. Ograniczenie podaży zawsze skutkuje zwyżką cen, inflacją. Ponadto Argentyna też ma coś do strace-nia – można jej delikatnie zwrócić uwagę, że w rewanżu za brak solidarności wwóz jej wołowiny, wina czy innych produk-tów na teren państw Zachodu zostanie zabroniony.

Powinniśmy zablokować Federacji Rosyjskiej i jej obywatelom wszelkie kredyty, wprowadzić zakaz obrotu rosyj-skimi papierami wartościowymi itd. Parę innych rzeczy jeszcze da się wymyślić. I Władimir Władimirowicz w końcu zro-zumie lub pomoże mu w tym jego oto-czenie. Inaczej czeka nas w najlepszym wariancie nowy wielki Katyń, a w naj-gorszym atak atomowy, co już przećwi-czono w czasie różnych manewrów sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej w pobliżu naszych granic. •

Autor jest profesorem historii, politologiem, ekonomistą, pracownikiem naukowym Instytutu Studiów Politycznych PAN.

W konfrontacji z Putinem musimy być przygotowani na jak najgorsze scenariusze. W desperacji jest on gotów nacisnąć odpowiedni guzik

60

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

OPINIE ALTERNATYWNA WIZJA KONFLIKTU Z ROSJĄ

Page 61: Do rzeczy 39 2014

Dojrzałem do tego, aby napisać o „czasie kobiet”. Nie, nie stałem się kryptofeministą,

nie mam też na myśli współczesności, kiedy to słaba płeć hurmą ruszyła na najwyższe stanowiska w kraju i na świecie, już to z racji parytetowego obłędu, już to ze względu na naiwną wiarę niewidzialnych graczy (skądinąd głównie mężczyzn) przekonanych, że kobietami łatwiej będzie manipulować.

Chcę mówić o czasie, który chyba przeminął, a trwał blisko 200 lat – głównie

o okresie ciemnych nocy zaborów i okupacji – kiedy mężczyźni konspirowali,

szli do powstań, a potem na szubienice lub Syberię, a na ich matki, żony i kochanki spa-dał obowiązek zapewnienia bytu sobie oraz dzieciom, a co ważniejsze – przeniesienia na następne pokolenia żaru patriotyzmu, dziejowych nauk lub po prostu kodeksu moral-nego ludzi przyzwoitych.

Polskie kobiety nie musiały bić się o równoupraw-nienie, one faktycznie

je miały, zajmując się opu-stoszałymi domami, idąc do fabryk i biur, a czasem, kiedy mężczyzn zabrakło, biorąc do rąk karabin. Działo się tak do ostatniej wojny – kiedy wróg

przestał okazywać względy niewiastom, choć jeszcze nie zachowywał pełnego parytetu. O ten zadbała demokracja ludowa – kobiety, może tylko w mniejszej liczbie, bywały aresztowane, przesłuchiwane, bite i gwałcone, a niekiedy kończyły tak jak legendarna nastolatka „Inka” z kulą w tyle głowy.

Jednak nawet później ich dziejowa rola się nie zakoń-czyła. To one – tym razem jako matki, babki i baby z cielę-ciną – pozwoliły przetrwać PRL, to one stały w kolejkach, one bywały aktywną czę-ścią wzburzonych tłumów, jak mróweczki pracowicie tworzyły Solidarność i nale-żały do najtwardszych ogniw podziemia.

Często ich nie doceniano. Jednak ostatni wysyp książek o kobietach z dramatycznego lata 1944 r., z których wpadły mi w ręce prace: „Dziewczyny z Powstania” Anny Herbich, „Sierpniowe dziewczęta ’44” Patrycji Brukalskiej czy „Mi-łości w Powstaniu Warszaw-skim” Stanisława Kopra, są zasłużonym hołdem złożonym sanitariuszkom, łączniczkom czy heroinom z kanałów.

Dziewczynom, właśnie nie „powstankom” – jak życzyłyby sobie

zwolenniczki poprawności i feminizmu. Zastanawiam się jednak, czy ta obfitość publikacji o bohaterskich kobietach wynika z koniecz-ności uzupełnienia – w więk-szości historycznych prac na pierwszym planie byli mężczyźni. Może to jednak kwestia upływającego czasu. Nie da się ukryć, coraz mniej jest mężczyzn – świadków tamtej epoki. Kobiety na szczęście trwają. •

Pamiętacie mit o Tejre-zjaszu? To był tebański wróżbita, który rozstrzygnął spór

między Zeusem a Herą o to, kto zaznaje więcej rozkoszy podczas aktu miłosnego: kobieta czy mężczyzna. Tejrezjasz orzekł, że…

I tutaj widać wyższość papieru nad Internetem. W Internecie musielibyście kliknąć, żeby się dowiedzieć, co było dalej, bo cwaniaki z portalu specjalnie urwa-liby wątek w tym miejscu, zmuszając was do otwarcia tekstu, który w końcu i tak okazałby się nieciekawy. Tutaj nie trzeba klikać. Otóż Tejrezjasz wziął stronę Zeusa twierdzącego, że to kobiety mają w łóżku fajniej. I to znacznie fajniej: wieszczek obliczył dość precyzyjnie, że doznania pań są dziewięć razy silniejsze niż mężczyzn. A wiedział, co mówi, ponie-waż przez kilka lat swego życia był kobietą. W mitologii greckiej takie rzeczy się zda-rzały, dlatego te przypowieści pasują dobrze i do dzisiej-szych dziwnych czasów.

Właśnie mi się przytrafiło coś takiego jak Tejrezjaszowi.

Zostałem kobietą. Niestety, dalsza część tego tekstu nie będzie kolejnym głosem w sporze Zeusa z Herą, co byłoby oczywiście najciekawsze, ale niestety zostałem kobietą jedynie – by tak rzec – w wierze familijno- społecznej. To znaczy prowadzę dom. Ja. Osobiście. Tymi ręcami. Żona wykorzystuje właśnie swą wielką zawodową szansę, co oznacza tyle, że potwornie ciężko pracuje. Nastąpiła totalna zamiana tradycyjnych

ról, które dzisiaj oczywiście nie są już tak wyraźne jak kiedyś, ale – umówmy się – funkcjonują nawet w niezbyt patriarchalnych domach.

Z rozmiarów tego ekspery-mentu zdałem sobie sprawę niedawno, gdy uzupełniałem domowe zapasy: wiedzia-łem na przykład, że nie ma ryżu, ile mąki potrzebujemy, że skończyły się tabletki do zmywarki, a pomidory trzeba kupować nie w tym ziele-niaku pod domem, bo mają gorsze. Co więcej, wiedzia-łem, że trzeba dziecku kupić na jesień kalosze oraz nowe majtki w rozmiarze 116 (jak ten czas leci), no i nowe kred-ki, bo stare przerobiono na strzały do kuszy. To wszystko było dla mnie oczywiste i wyraźne, jak Matrix dla Neo w ostatniej scenie pamięt-nego filmu. Wow! Nagle ogarnąłem się w prowadze-niu domu.

No, przechwalam się. Nie jest najgorzej, ale z wieloma rzeczami

sobie jeszcze nie radzę. Do-mowy eksperyment uświa-domił mi fakt dość oczywisty, ale zarazem przez nas, mężczyzn, jednak ignorowa-ny: prowadzenie domu to nie w kij dmuchał. Liczba rzeczy, o których trzeba pamiętać, żeby wszystko jako tako funkcjonowało i nie zarosło brudem, nie jest mniejsza niż liczba wariantów w gambicie hetmańskim. A łączenie domowych obowiązków z karierą zawodową i byciem rodzicem to już slalom gigant.

Ja wiem, to nie 8 marca, więc nie ma potrzeby tak się kobietom podlizywać. Tym bardziej że one przecież i tak mają lepiej. I to aż dziewięć razy, jak twierdzi Tejrezjasz. •

Totalna zamiana ról Czas kobiet

IGOR ZALEWSKI MARCIN WOLSKI

POD WĄS KRÓTKO PO WOLSKU

Kiedy mężczyźni konspirowali, na ich matki, żony i kochanki spadało zapewnienie bytu sobie oraz dzieciom

61

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

OPINIE FELIETONY

Page 62: Do rzeczy 39 2014

Przez niemal całe pierwsze 10-lecie Polski Ludowej jednym z naj-ważniejszych celów działalności organów bezpieczeństwa była wal-

ka z ośrodkami wywiadowczymi zorga-nizowanymi przez polskich emigrantów. Większość z nich działała na rzecz władz RP w Londynie, a organizowali je głównie ludzie związani z przedwojennym wywiadem i kontrwywiadem.

Z powodu swojego położenia szczegól-ne znaczenie miała placówka w Sztokhol-mie. Kierował nią mjr Witold Szymaniak, który w czasie wojny był między innymi oficerem łącznikowym pomiędzy polskim dowództwem wojskowym a szwedzkim sztabem generalnym i kontrwywiadem. Jego ośrodek specjalizował się w przesłu-chiwaniu osób, które uciekły z rządzonej przez komunistów Polski drogą mor-ską. Powiązani z nim ludzie werbowali marynarzy i pracowali nad zbudowaniem sieci informacyjnej w kraju. Oprócz tego rozpracowywali placówki dyplomatyczne Polski Ludowej za granicą, współdziałając przy tym ze szwedzkimi i z brytyjskimi służbami.

OD BEZTROSKI DO CIERPIENIAW latach 40. w działalności przeciwko

„Ośrodkowi Szymaniaka” wywiad MBP poniósł kilka porażek, w tym jedną szcze-gólnie znaczącą. Doszło do niej za sprawą drobnej, ale odważnej kobiety – Ireny Kotulskiej.

Urodzona w 1902 r. w Warszawie jako Irena Knauf pochodziła z rodziny o ziemiańskich korzeniach. Już jako nastolatka uczestniczyła w działalności tajnych organizacji niepodległościowych. W czasie wojny polsko-bolszewickiej była pielęgniarką w warszawskim szpitalu wojskowym przy ulicy Smolnej i szpitalu polowym w Markach. Po zakończeniu walk zaczęła studia na Wydziale Me-dycznym UW, ale dość szybko przerwała naukę i wzięła ślub. Szczęście małżeńskie nie trwało długo, już po czterech latach rozstała się z mężem. Przez kilka lat wio-dła nieustabilizowane i beztroskie życie,

Niebezpieczna gra zakochanej

kobiety

Agentka bezpieki została zwerbowana przez emigracyjny ośrodek wywiadowczy. Dla swojego mężczyzny podjęła wielkie ryzyko i straciła wszystko

Witold Bagieński

FOT.

IPN

62

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

HISTORIA IRENA KOTULSKA

Page 63: Do rzeczy 39 2014

bawiąc się i podróżu-jąc w towarzystwie kolejnych narzeczo-nych. Jednym z nich był pracownik lwowskiej firmy naftowej, wraz z którym przez kilka miesięcy grała w Sopocie w ruletkę, tracąc sporo pieniędzy. W końcu w 1931 r. postanowiła ustabilizować swoje życie. Wyszła za mąż za właści-ciela pensjonatu uzdro-wiskowego w Żegiestowie koło Krynicy, dr. Ludwika Kotulskiego. U boku boga-tego męża w dalszym ciągu wiodła przyjemne życie i często podróżo-wała z nim po Europie.

W czasie okupacji przeniosła się z mę-żem do Warszawy i tak jak on zaanga-żowała się w działalność konspiracyjną. W lipcu 1942 r. oboje zostali aresztowani przez Niemców i osadzeni w więzieniu na Pawiaku. Po kilku miesiącach Kotulską wywieziono do obozu koncentracyjnego w Auschwitz, a później przeniesiono do obozu kobiecego Birkenau. Przez pewien czas pracowała tam jako pielęgniarka, pracownica kuchni oraz pisarka. Nie-ludzkie warunki, w których się znalazła, sprawiły, że kilkakrotnie ciężko zachoro-wała. Miała jednak dużo szczęścia. Dzięki zbiegowi okoliczności po zapadnięciu na malarię uniknęła śmiercionośnego zastrzyku, który niemieccy zbrodniarze robili w takich sytuacjach zarażonym. W końcu w sierpniu 1944 r. zabrano ją do obozu pracy we Francji, a następnie obozu kobiecego KL Ravensbrück.

W kwietniu 1945 r. dzięki akcji Czer-wonego Krzyża zorganizowanej przez hrabiego Folkego Bernadottego trafiła do Szwecji. Po przejściu kwarantanny pracowała jako pielęgniarka, jednak ciągnęło ją do kraju, gdzie pozostali jej rodzice. Być może liczyła też na to, że uda się jej zdobyć jakieś dane o zaginio-nym w czasie wojny mężu. W grudniu 1945 r. zgłosiła się do konsulatu władz warszawskich. Wpadła wówczas w oko funkcjonariuszce wywiadu MBP Sabinie Wójcik (działającej pod na-zwiskiem Sankowska), która zaprote-gowała ją do pracy w sztokholmskim poselstwie. Podczas krótkiego pobytu w kraju załatwiła formalności związa-ne z podjęciem pracy w MSZ i na początku 1946 r. wróciła do Szwecji. Przed wyjazdem wspomniana funk-cjonariuszka zwerbowała ją do pracy

jako agentkę o pseudonimie

Baśka. Jej rolą miało być donoszenie na wskazane osoby spośród personelu placówki, a także wykorzystanie dotych-czasowych kontaktów w środowisku emigracyjnym do zdobywania danych wywiadowczych.

POMIĘDZY DWOMA WYWIADAMINiedługo po rozpoczęciu pracy

w Sztokholmie, podczas przyjęcia u znajomych, Irena poznała Jana Korwin--Myczkowskiego – byłego członka AK, który uciekł po wojnie z kraju i został jed-nym z bliskich współpracowników mjr. Szymaniaka. Oboje przypadli sobie do gustu i zaczęli się spotykać. Z czasem za-mieszkali razem, planując wspólną przy-szłość. Chociaż Irena była nadal mężatką, sądziła, że jej mąż nie przeżył wojny. Pod wpływem rozmów z Korwin-Myczkow-skim i uczucia, które do niego żywiła, zgodziła się na współpracę z ośrodkiem. Przyjęła pseudonim Obserwator, który

zmieniono później na Jacek. Tym samym podjęła niezwykle niebezpieczną grę, ponieważ w razie zde-konspirowania lub wpadki groziła jej kara śmierci.

Placówka mjr. Szyma-niaka traktowała ją jako bardzo cennego agenta. Zdobywane przez nią informacje dotyczyły sytuacji w poselstwie, konsulacie, a także ludzi w nich zatrudnionych. Meldowała również o sytuacji w kraju i sa-

mym MBP. Ponieważ otrzymywano od niej do wglądu instrukcje wywiadowcze, wykorzystywano ją także do dezinfor-mowania komunistycznego wywiadu i kierowania wysiłków bezpieki w ślepą uliczkę. Dla lepszego zakonspirowania się w meldunku wysłanym do Warszawy z czerwca 1946 r. agentka sama przy-znała: „[Zostałam] oficjalnie wciągnięta jako pracowniczka organizacji stwo-rzonej dla walki z komunistyczną Rosją i »państwami pozostającymi w orbicie jej wpływów« – figuruję pod pseudonimem Obserwator w grupie »Lu 3« Sztokholm Szwecja”. Tym samym ryzykowna gra z bezpieką weszła na wyższy poziom.

Sztokholmski ośrodek wywiadowczy starał się wzmocnić w funkcjonariuszach MBP przekonanie o dużej sile i nara-stającym niebezpieczeństwie ze strony emigracji. W swoich raportach dla War-szawy „Baśka” przeplatała prawdziwe dane z fałszywymi. Informowała między innymi o niemających w rzeczywistości miejsca konferencjach polskich, angiel-skich i szwedzkich oficerów sztabo-

wych. Rzekomo były one poświęcone sprawom wzajemnego dozbrojenia się i przygotowywania do wojny z krajami bloku komunistycznego. Z kolei podczas rzekomych konferencji przedstawicieli służb wywiadowczych miało się odbywać planowanie dalszego wykorzystywa-nia kadry wojskowej przebywającej na emigracji do działalności dywersyjnej w kraju.

„Baśka” przekazywała centrali wy-wiadu dane o różnych osobach, które po ucieczce do Szwecji miały współpraco-wać z obcymi służbami, w tym na przy-kład o byłym komendancie MO z War-szawy czy też o członkach podziemia, którzy opuścili teren Polski po rozbiciu posterunku UB w okolicy Lublina. Duże znaczenie, zwłaszcza dla kontrwywia-du MBP, miały informacje o istnieniu 63

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

HISTORIA IRENA KOTULSKA

Page 64: Do rzeczy 39 2014

w Warszawie i Krakowie zakonspirowanej sieci szpie-gowskiej o kryptonimie C5 oraz o kurierze wysłanym z instrukcjami szpiegowski-mi, który miał przebywać w kraju. Po pewnym czasie podała też dane na temat rzekomej kilkuosobowej grupy dywersyjnej, która miała zostać zrzucona ze spadochronami w rejo-nie Nowego Sącza. Aby skompromitować attaché wojskowego i rezydenta komunistycznego Oddzia-łu II w Sztokholmie płk. Stanisława Nadzina, prze-kazała mu sfałszowane dokumenty i informacje o szwedzkich obiektach wojskowych. W niektóre z przekazywanych przez nią raportów wpleciono również informacje wskazujące na obec-ność obcych agentów w otoczeniu najwyż-szych władz państwo-wych.

Meldunki Ireny Kotulskiej posłużyły również do wzbudze-nia podejrzeń wobec attaché kulturalno--oświatowego posel-stwa o pracę na rzecz obcego wywiadu. Gra prowadzona przez sztokholmski ośro-dek z komunistyczną bezpieką była posu-nięta na tyle daleko, że z pomocą „Baśki” udało się zdemasko-wać agenta Wydziału II MBP Aleksego Ban-durę (byłego prezesa Związku Patriotów Polskich w Szwecji), który został wysłany do Włoch z misją pro-wadzenia pracy wywro-towej w środowisku żołnierzy 2. Korpusu. Poza tym, za namową Korwin-Myczkowskie-go, „Baśka” poinfor-mowała centralę, że udało się jej zwerbować dwóch agentów, którzy w rzeczywistości nigdy

nie istnieli. Ich nieprawdziwe meldunki były opracowywane przez pracowników ośrodka wywiadowczego.

W styczniu 1947 r. Irena Kotulska poinformowała centralę o tym, że jeden z jej agentów, za sumę 1 tys. dol., jest gotów przekazać informacje o organizacji zamachu na Bolesława Bieruta. Oprócz tego podała, że wspomnianej we wcze-śniejszych meldunkach grupie szpiegow-skiej udało się nawiązać kontakt radiowy ze Szwecją. Podczas pobytu na urlopie w Warszawie agentka zebrała dane o kulisach sfałszowanych przez komu-nistów wyborów do Sejmu Ustawodaw-czego oraz roli odegranej wówczas przez funkcjonariuszy bezpieki i pełnomocni-ków wyborczych PPR. Przywiozła nowe dane o organizacji MBP, które umożliwiły rozrysowanie szczegółowego planu głównej siedziby organów bezpieczeń-stwa mieszczącej się przy ulicy Koszyko-wej w Warszawie. Opowiedziała także o swoich rozmowach z szefem wywiadu płk. Juliuszem Burginem, jego podwładną Sabiną Wójcik oraz dyrektorem Depar-tamentu I MBP (kontrwywiadu), w rze-czywistości oficerem NKWD/NKGB, płk. Adamem Gajewskim.

TRAGICZNY KONIECWspółpraca „Ośrodka Szymaniaka”

z Ireną Kotulską została przerwana w czerwcu 1947 r., gdy agentka nie wy-trzymała ciążącej na niej presji. Czuła się nadmiernie i nieuczciwie wykorzystywa-na przez Korwin-Myczkowskiego, który – jak później twierdziła – usiłował ją szan-tażować. Zarzucała mu także nierzetel-ność w rozliczeniach finansowych. W tych okolicznościach zerwała z nim znajomość i zaprzestała dalszej współpracy. Ze względu na to, że utraciła swoje podsta-wowe źródło informacji, przestała ich udzielać bezpiece. Zamierzała pozostać na stałe za granicą, więc zaczęła się starać o uzyskanie szwedzkiego obywatelstwa.

Prawdopodobnie w podobnym czasie bezpieka się zorientowała, że ktoś z pra-cowników sztokholmskiego poselstwa przekazuje informacje obcemu wywia-dowi. Dość szybko Kotulska znalazła się w kręgu podejrzeń, z czego nie zdawała sobie sprawy. Być może już wcześniej wy-kryto, że przekazywała dezinformujące dane, jednak nie próbowano jej zatrzymy-wać. W październiku 1947 r., po otrzyma-niu z MSZ zawiadomienia o odwołaniu do kraju, doprowadziła do spotkania z mjr. Szymaniakiem i powołując się na wcze-śniejszą współpracę z ośrodkiem, popro-siła go o pomoc w załatwieniu paszportu 64

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

HISTORIA IRENA KOTULSKA

Page 65: Do rzeczy 39 2014

dla cudzoziemców, ponieważ nie zamie-rzała wracać. Spytała go również o to, co się stało z otrzymywanymi przez nią z MBP środkami finansowymi, które przekazywała Korwin-Myczkowskie-mu przez cały okres współpracy. Oficer podszedł do niej z dystansem, obawiając się, że jej roszczenia mogą w sobie kryć komunistyczną prowokację. Po pewnym czasie otrzymała od Szymaniaka wiado-mość, że jej były partner wypiera się, by brał od niej pieniądze, i zasugerował, by sprawę ewentualnych pretensji finanso-wych załatwili pomiędzy sobą. Poczuła się tym bardzo dotknięta.

Chociaż Irenie Kotulskiej udało się dostać nową pracę, poczucie rozgory-czenia nie dawało jej spokoju. W końcu, mimo wahania, postanowiła podjąć ryzyko i wrócić do kraju. Liczyła prawdo-podobnie na to, że jej opóźniony powrót z placówki uda się jej jakoś wyjaśnić i bę-dzie mogła ułożyć sobie życie na nowo. Bezpośrednio przed wyjazdem jeszcze raz spotkała się z Witoldem Szymaniakiem, który tym razem podszedł do niej inaczej niż wcześniej. Usłyszawszy o jej zamia-rach, próbował wyperswadować jej po-

wrót, proponując swoją pomoc w emigra-cji do Argentyny. Nie posłuchała go jednak i 21 stycznia 1948 r. wróciła do Warszawy. Tam niemal natychmiast ją aresztowano i wszczęto w jej sprawie śledztwo. Jak się okazało, chodziło nie tylko o odmowę po-wrotu w wyznaczonym terminie, ale także

szpiegostwo. Bardzo szybko przyznała się do winy, licząc zapewne na to, że dzięki temu otrzyma lżejszy wyrok. Tak się jednak nie stało. W dniu 21 marca 1949 r. została skazana na karę śmierci. Decyzją Bolesława Bieruta wyrok ten zamienio-no na dożywocie. Otrzymanie aktu łaski

zawdzięczała zapewne swojej obozowej przeszłości, którą czasem brano w takich sytuacjach pod uwagę.

Straty poniesione przez organy bez-pieczeństwa z powodu działalności Ireny Kotulskiej są trudne do oszacowania. Bez wątpienia MBP było zobowiązane do zweryfikowania wskazanych przez nią tropów, dzięki czemu rozpraszało swoje wysiłki i traciło czas. Do tego dzięki swojej działalności agentka uszczupliła kasę wywiadu o dużą sumę pieniędzy. Czytając akt oskarżenia przeciwko Irenie Kotul-skiej, aż trudno uwierzyć, że przekazując tak długo tak wiele sensacyjnych danych, nie została zdekonspirowana znacznie szybciej.

Po zapadnięciu wyroku Irena Kotulska znalazła się w Zakładzie Karnym w For-donie koło Bydgoszczy. Było to jedno z głównych miejsc, w których osadzano kobiety skazywane w procesach politycz-nych. Po pewnym czasie przeniesiono ją do więzienia dla kobiet o zaostrzonym rygorze w Inowrocławiu. Szykany, z jaki-mi się spotykała, były dla niej zbyt dużym obciążeniem. W grudniu 1953 r., w wieku 50 lat, popełniła samobójstwo. •

Czytając akt oskarżenia Ireny Kotulskiej, aż trudno uwierzyć, że „Baśka”, przekazując tak długo tak wiele sensacyjnych danych, nie została zdekonspirowana znacznie szybciej

REklama

65

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

HISTORIA IRENA KOTULSKA

Page 66: Do rzeczy 39 2014

Stojąc przy piecu krematoryjnym byłego KL Gusen I, znajdującego się nieopodal austriackiego Linzu, drażni i przeraża zapach grillowanej

karkówki. Symboliczne miejsce pamięci jest bowiem wciśnięte w środek eksklu-zywnego osiedla domów jednorodzinnych, na którym leniwie toczy się normalne życie. Najokazalsza rezydencja, otoczona pięknym ogrodem, to przerobiony budynek komendantury obozu koncen-tracyjnego, tzw. Jourhaus, przez bramę którego codziennie więźniowie podążali do morderczej pracy w kamieniołomach.

W 1938 r. Austriacy przywitali żoł-nierzy Wehrmachtu wiwatami i rękami wyciągniętymi w hitlerowskim pozdro-wieniu. Już parę tygodni po dokonaniu Anschlussu SS założyło obóz koncen-tracyjny Mauthausen. Jego więźniowie byli potrzebni do wydobywania granitu ze znajdującego się tam kamieniołomu Wiener Graben, który miał służyć nie tylko do stworzenia obozowych budyn-ków, ale także do przebudowy Linzu – miasta młodości Adolfa Hitlera i jednego z jego ulubionych kompozytorów Antona Brucknera. W 1940 r. powstały dwa kolej-ne obozy koncentracyjne – Gusen I oraz Gusen II. Łącznie do obozów Mau-thausen/Gusen przez cały okres wojny trafiło ponad 200 tys. więźniów, nie przeżyła połowa z nich, głównie z powo-du nieludzkich warunków i niewolniczej pracy. Byli tutaj przetrzymywani polscy więźniowie polityczni (także powstańcy warszawscy), włoscy i holenderscy Żydzi, świadkowie Jehowy, niemieccy krymina-liści i „elementy antysocjalne”, hiszpańscy żołnierze armii republikańskiej, a także sowieccy jeńcy wojenni.

Do obozu Gusen I trafił między innymi pisarz i pieśniarz Stanisław Grzesiuk. W książce „Pięć lat kacetu” wspominał: „W 1943 r. stworzono centralną karto-tekę dla wszystkich obozów podległych

Mauthausen i dano nowe numery. Wtedy dostałem nr 43429. Obóz Gusen I mieścił mniej więcej 10 tysięcy ludzi, późniejszy Gusen II – około 15 tysięcy. Razem około 25 tysięcy ludzi. Przyglądałem się wszyst-kiemu z ciekawością i stwierdziłem jedno: prowizorka. Naelektryzowane druty kolczaste na drewnianych palach. Brama wejściowa taka jak brama wjazdowa w biednym gospodarstwie. Plac apelo-wy na gołej ziemi. Żadnych chodników, wszędzie brud, bałagan, kupy ziemi, błota. Baraki na palach. Baraki w Mauthausen to były kurne chaty w porównaniu z bara-kami w Dachau, lecz baraki w Gusen to stajnie w porównaniu z Mauthausen”.

„Piątkami wychodziliśmy przez bramę obozową. Potem ustawiano nas jeden za drugim i kapowie zaczynali wrzeszczeć. Każdy kapo miał kij i krzyczał »Imlau-fschritt« – biegiem marsz” – opisywał były więzień Albert Juszkiewicz na kar-tach książki „Ocaleni z Mauthausen”.

Stanisław Grzesiuk początkowo pracował przy budowie kolei Gusen-Linz, potem przez trzy lata w kamieniołomach, następnie drążył podziemne tunele. W końcu trafił do znanych austriackich zakładów Steyera. Zdecydowanie najgor-sza była jednak niewolnicza praca w ka-mieniołomie Wiener Graben. Do historii martyrologii II wojny światowej przeszły

tzw. schody śmierci liczące 186 stopni, po których więźniowie z kompanii karnej musieli wnosić na swoich ramionach ogromne granitowe głazy. Jeśli nawet we-szli na górę, to i tak nie mogli być pewni swojego dalszego losu. Wielu z nich było bowiem zrzucanych w przepaść przez esesmanów. Pionowe urwisko nazywano więc ścianą spadochroniarzy.

„W obozie Żydzi holenderscy zostali przydzieleni do pracy w kamieniołomach, gdzie dźwigali ciężkie głazy na dużą wy-sokość. Praca ta wyniszczała więźniów – padali z wyczerpania. Po pewnym czasie Żydzi zaczęli łączyć się w grupy i trzy-mając się za ręce, rzucali się z wysokości, rozbijając głowy o kamienie i łamiąc kości. Na dnie kamieniołomu zostawały krwawe plamy i kawałki mózgu” – pisał Raul Hilberg w swej monumentalnej pra-cy „Zagłada Żydów europejskich”.

Więźniowie przez cały czas byli poddani terrorowi psychicznemu, bardzo często popełniali samobójstwa. Drama-tyczna była historia Austriaka Hansa Bo-narewitza, który ukrywał się w drewnia-nej skrzyni, a potem uciekł w niej z obozu w Mauthausen. Złapano go po trzech tygodniach. Uciekiniera zamknięto w tej samej skrzyni, dzięki której wydostał się na wolność. Przez tydzień stała ona potem na placu apelowym. Towarzysze

Więźniowie obozu koncentracyjnego Gusen nie doczekali się nawet tablicy pamiątkowej w miejscu kaźni. W latach 70. sprzedawano tam pieczarki, dziś jeden z obozowych budynków przerobiono na rezydencję

Maciej Łuczak

Rezydencja z widokiem na obóz

FOT.

FORU

M

66

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

HISTORIA MIEJSCE NIEMIECKICH ZBRODNI

Page 67: Do rzeczy 39 2014

niedoli mogli przeczytać na niej, że ich kompan „uległ podszeptom diabła – po co uciekać w siną dal, gdy szczęście jest tak blisko”. 30 lipca 1942 r. Bonarewitz – przy dźwiękach wesołej muzyki – został publicznie powieszony.

Wobec więźniów w Gusen stosowano także tzw. szpryce – zastrzyki uśmierca-jące. Morderczy rytuał opisał Stanisław Grzesiuk: „»Pacjent« wchodził nago z korytarza do pokoju. Tu jeden sanita-riusz łapał go wpół i trzymał ręce, drugi w tym czasie pchał mu w usta kawał li-gniny – nazywaliśmy to hammer-narkozą (młotkowa narkoza). Wtedy podchodził esesman z wielką strzykawką z długą igłą na końcu, wbijał igłę w serce – i od razu trup. Nieboszczyka wciągano do drugiego pomieszczenia, chwila przygotowania i... następny proszę!”.

Już w styczniu 1941 r. uruchomiono w Gusen krematorium. W okresie jesienno-zimowym śmiertelność więźniów wzrosła i nie nadążano ze spalaniem zwłok. Do jednego pieca krematoryjnego można było wsunąć jednorazowo pięć osób. „Dzienna wydaj-ność” krematorium to 120 spalonych ciał. Dzisiaj miejsce to bezpośrednio sąsiaduje z jednorodzinnymi domami i ogrodami, w których elementy małej architektury zostały wykonane z granitu wydobytego

z kamieniołomu Wiener Graben. Modlą-cy się przy krematoryjnym piecu widzą suszącą się na balkonach bieliznę i słyszą śmiech rozbawionych dzieci.

Kompleks obozowy Mauthausen został wyzwolony przez armię amerykań-ską 5 maja 1945 r. Wśród szczęśliwców, którzy dożyli tej chwili, był Szymon Wie-senthal – słynny łowca nazistów, który przyczynił się do ujęcia i skazania na karę śmierci Adolfa Eichmanna. O potworności tego miejsca niech świadczy to, że już

po wyzwoleniu obozów z wycieńczenia zmarło aż 8 tys. więźniów.

Po wojnie tereny byłych obozów koncentracyjnych – poza zbudowanym

z kamienia KL Mauthausen – zostały rozparcelowane, a wiele elementów ich wyposażenia, także baraki, sprzedano. Komendantura obozu koncentracyjnego Gusen I już w 1949 r. stała się siedzibą przedsiębiorstwa Granitwerke eksplo-atującego granit z kamieniołomu Wiener Graben. W 1975 r. budynek został przeję-ty przez producenta grzybów. Nad bramą wisiał wtedy szyld reklamowy: „Codzien-nie świeże pieczarki”.

Od kilkunastu lat obozowy budynek jest ekskluzywną rezydencją. Przestrzeń, w której znajdowało się przejście, została zabudowana. Przeistoczyła się w ele-gancki living room. Bulwersująca historia tego miejsca została nawet opisana w katalogu wystawy „The Concentration Camp Mauthausen” wydanym w 2013 r. (notabene współfinansowanej przez au-striackie ministerstwo spraw wewnętrz-nych). Prywatni właściciele rezydencji odmawiają nawet umieszczenia pamiąt-kowej tablicy, która była świadectwem strasznej przeszłości i przestrogą dla potomnych. Własność prywatna jest bowiem w Austrii ważniejsza od pamięci o ofiarach obozów koncentracyjnych i zwyczajnej ludzkiej przyzwoitości. Banalność zła, o której tak wiele pisała Hannah Arendt, po raz kolejny odnosi triumf. •

Rezydencja z widokiem na obóz FO

T. GE

TTY I

MAGE

S

W czasie wojny w tym budynku mieściła się komendantura obozu Gusen FOT. ARCHIWUM

67

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

HISTORIA MIEJSCE NIEMIECKICH ZBRODNI

Page 68: Do rzeczy 39 2014

PIOTR ZYCHOWICZ SŁAWOMIR KOPER

REALHISTORIK HISTORIA BEZ TAJEMNIC

Twierdza Przebraże

Akcja w Bezdanach

Napoleon Bonaparte mawiał, że do skutecz-nego prowadzenia wojny potrzeba trzech

rzeczy: pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy. Do szkolenia kadr przyszłej armii również Józef Piłsudski, licząc na wybuch świato-wego konfliktu, zdecydował się zaopatrzyć w finanse u Rosjan. Celem akcji miały być pieniądze zebrane w ciągu tygodnia przez urzędy skar-bowe na terenie Królestwa, transportowane raz w tygo-dniu koleją do Petersburga. Na miejsce operacji wybrano stację w Bezdanach, niedaleko Wilna.

Pociąg przyjeżdżał około godz. 23, akcja miała się odbyć w ciemnościach. Zadaniem grupy Tomasza Arciszewskie-go (sześć osób) było zdetono-wanie bomby pod wagonem pocztowym, który mieli opa-nować bojownicy Piłsudskie-go (cztery osoby). Do ubezpie-czenia wyznaczono Walerego Sławka (ośmiu bojowników), jego zadaniem było opano-wanie stacji i zniszczenie łączności. Zaplanowano, że dwie pierwsze grupy dotrą z Wilna, natomiast Sławek ze swoimi ludźmi mieli przy-jechać pociągiem, na który planowano napad.

Wydarzenia, które 19 września 1908 r. rozegrały się w Bez-

danach, wyglądały jak sceny z kiepskiej komedii. Bojow-

nicy pogubili się po drodze, zaginęła również bryczka z bronią i materiałami wybu-chowymi, Piłsudski odwołał akcję, ale niepoinformowany Sławek wykonał rozkaz. W Bezdanach jego ludzie wy-skoczyli na przeciwną stronę niż peron i zajęli stanowiska, wyciągając broń. Na stacji panował jednak spokój i bo-jownicy doszli do wniosku, że pomylili przystanki. Wbiegli zatem do odjeżdżającego już pociągu i na kolejnej stacji ponownie wyskoczyli z wagonu. Dalej nic się nie działo! Domyślili się, że akcja została odwołana, a tylko dziwny zbieg okoliczności nie spowodował ich dekonspira-cji. Nikt nie zainteresował się podejrzanym zachowaniem kilku mężczyzn.

Akcję powtórzono za ty-dzień, 26 września. Rzucono dwie bomby, rozbito wagon pocztowy, opanowano stację. Kiedy jednak ładowano pieniądze (zabrano 200 tys. rubli), usłyszano odgłosy zbliżającego się kolejnego po-ciągu. Bojownicy rozpoczęli odwrót, który bardziej przy-pominał ucieczkę. W ogól-nym zamieszaniu zagubił się gdzieś Tomasz Arciszewski, którego pozostawiono wła-snemu losowi.

Nie zmienia to jednak faktu, że łupem bojow-ników padła poważna

kwota, umożliwiająca im dalszą działalność. Natomiast do samego napadu przylgnę-ło określenie „akcja czterech premierów”. Brali bowiem w nim udział przyszli szefo-wie rządów II RP (Piłsudski, Sławek, Prystor i Arciszew-ski). A drugiego takiego wypadku w dziejach Europy i świata nie zanotowano… •

Polacy na Wołyniu wcale nie szli na rzeź jak owce. Starali się tworzyć oddziały samoobrony, które chroniły polskie wioski przed

ukraińskimi ludobójcami. Najsłynniejszym z nich była formacja

stacjonująca we wsi Przebraże. Miejscowość ta została otoczona zasiekami i okopami, a jej obrońcy odparli wiele zaciekłych szturmów oddziałów UPA. Pod skrzydłami samoobrony schroniły się tysiące Polaków.

Wydawnictwo Bellona właśnie wznowiło wspomnienia dowódcy samoobrony z Przebraża

Henryka Cybulskiego. Jest to książka bardzo specyficzna. Została bowiem napisana w latach 60. i wydana oficjalnie w PRL. Spore wątpliwości budzą więc szczególnie te fragmenty, w których autor pisze o relacjach Przebraża z partyzantką sowiecką czy Armią Czerwoną. A także używany przez niego język.

Na pewno jest to jednak książka, którą należy przeczytać. Niezwykle barwne, plastyczne opisy heroicznych bojów z UPA robią niebywałe wrażenie.

Henryk Cybulski pisze: „Ostrożnie zrobiliśmy w strzesze [stodoły] otwór i obydwa karabiny wyjrzały lufami

na zewnątrz. Na dole żołnierze szykowali się do skoku poza linię zasieków. Byliśmy gotowi. Wyczołgałem się na szosę, tak aby widzieli mnie wszyscy, uniosłem się i krzyknąłem na całe gardło:

– Naprzód!– Huraaa! – poniosło się wzdłuż

okopów.Na sekundę przedtem przemówiły oba

erkaemy. [Ukraińcy] nie próbowali nawet bronić swoich pozycji. Kilkaset czarnych postaci podniosło się z ziemi i rwało do tyłu, w kierunku zbawczych krzaków. Cel osiągnęliśmy – bandy zostały odrzucone do tyłu”.

Rzeczywiście, samoobrona z Przebraża dała ukraińskim nacjonalistom popalić. Gdyby nie Henryk Cybulski i inni dzielni Polacy, którzy z bronią w ręku stawili czoło mordercom, bez wątpienia skala ludobójstwa na Wołyniu byłaby jeszcze większa. •

HENRYK CYBULSKI„KRWAWY WOŁYŃ ’43.WSPOMNIENIA KOMENDANTA PRZEBRAŻA”BELLONA

W napadzie brało udział czterech przyszłych premierów II RP

68

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

HISTORIA FELIETONY

Page 69: Do rzeczy 39 2014
Page 70: Do rzeczy 39 2014

U nia Europejska uległa żądaniom Rosji i zawiesiła na dwa lata wejście w życie najbardziej istotnej, handlowej części

układu stowarzyszeniowego z Ukra-iną. Akt, z powodu którego wybuchł konflikt na Wschodzie, został w swej najważniejszej części zamrożony do 31 grudnia 2015 r. Gdy pytam euro-posłów – zarówno z PO, jak i PiS – czy taka blokada przeszłaby bez błogosła-wieństwa Berlina, zgodnie odpowia-dają: „Nie”. Kolejny raz w kluczowym momencie Niemcy decydują się na krok ułatwiający Rosji powolne podduszanie Ukrainy. Tak samo było, gdy zawetowali tworzenie stałych baz NATO w Polsce i państwach bałtyckich. A jednocześnie Niemcy zaakceptowali daleko posunię-te sankcje wobec Rosji, a część nie-mieckiej prasy ustawicznie przestrzega przed kunktatorstwem wobec Putina. Jak możliwa jest taka schizofrenia?

Już za dwa miesiące Warszawa i Berlin będą uroczyście obchodzić 25-lecie pamiętnej mszy, pojednania Tadeusza Mazowieckiego i Helmuta Kohla w Krzyżowej. Znów będziemy ze wszystkich stron słyszeć o „histo-rycznym przezwyciężeniu przeszłości” i „sojuszu dla wspólnych wartości europejskich”. Jednak tym na pewno słusznym i godnym uczczenia wyda-rzeniom sprzed ćwierćwiecza bardzo rzadko towarzyszy refleksja nad nowym kształtem naszych obopólnych relacji.

Z racji zaszłości historycznych Niemcy traktują relacje z Polską znacznie poważniej niż na przykład z Węgrami czy ze Słowenią. Gdy jednak dochodzi do realnych „operacyjnych” spotkań w spra-wie najważniejszych kryzysów, już tego specjalnego statusu nie widać. Polacy niekiedy są godni specjalnego trakto-wania, a niekiedy daje im się delikatnie do zrozumienia, że nie są zawodnikami odpowiedniej wagi, aby razem z Niemca-mi ratować Ukraińców czy negocjować

z Rosjanami. Jeśli dorzucić do tego uparte twierdzenie Berlina, że umowy z Rosją nie pozwalają na tworzenie na terenie Polski stałych baz wojskowych, to mamy zarys tego, co Niemcy uważają za możliwe w naszej kooperacji, i tego, co ich zdaniem jwynika z przesadnych ambicji Polski.

GESTY BEZ KONSEKWENCJIChwiejność Niemiec wobec Rosji, któ-

ra tak nas irytuje, to efekt wewnętrznego

podziału niemieckiej sceny politycznej. Dobrym przykładem tych sporów były reakcje na dwa wydarzenia. Pierwszym była mowa prezydenta Joachima Gaucka na Westerplatte. Gospodarz pałacu Bel-levue nie tylko przypomniał o niemieckiej odpowiedzialności za atak 1 września na Polskę, ale także gorzko podsumował nieprzystawanie Rosji do standardów europejskich. „Wierzyliśmy i chcieliśmy wierzyć, że również Rosja, kraj Tołstoja

Niemcy, wahający się między szacunkiem dla Rosji a krytyką imperialnych ambicji Putina, zachowują się dziś niczym doktor Jekyll i pan Hyde

Piotr Semka

Randka w ciemno

70

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

HISTORIA RELACJE POLSKO-NIEMIECKIE

Page 71: Do rzeczy 39 2014

i Dostojewskiego, mogłaby stać się czę-ścią wspólnej Europy”. I dalej: „Prze-żyliśmy szok, gdy skonfrontowano nas z faktem, że na obrzeżach Europy znów trwa konflikt zbrojny toczący się o nowe granice i nowy ład”. Gauck nie ukrywał, że Westerplatte jest z jego punktu widzenia symbolem nie tylko pojednania polsko--niemieckiego czy europejskiej integracji w pokoju i wolności, lecz także determi-nacji do obrony wolnej Europy. Wystą-

pienie Gaucka ściągnęło na niego krytykę poważnej części mediów. „Süddeutsche Zeitung” oburzała się na brak rozwagi w kwestii oceny Rosji i pisała o nieroz-ważnym prezydencie. Inni publicyści wypominali, że swoimi wypowiedziami niemiecki prezydent obarczał Rosjan jednostronnie winą i uznawał, że ich kraj jest stracony dla Europy. Bardzo typowe dla niemieckiego kompleksu były zarzuty, że Gauck nie wspomniał o 30 mln Rosjan,

którzy zginęli w ostatniej wojnie. Ten ostatni zarzut pokazywał ignorancję nie-mieckich komentatorów. Przecież duży odsetek ofiar to byli Ukraińcy i przed-stawiciele innych narodów ZSRS, którzy wcale nie mieli ochoty być uważani za synów świętej Rusi.

Drugim wydarzeniem, które wywoła-ło podobne w tonie kontrowersje, było przemówienie Bronisława Komorowskie-go w Bundestagu. Komorowski, podobnie jak Gauck, nie ograniczył się do rutyno-wego zachwytu nad cudem pojednania i przypomnienia niemieckiej winy za wojnę rozpętaną 1 września 1939 r. Jak zgrzyt po szkle zabrzmiał dla wielu nie-mieckich polityków wątek przemówienia, w którym polski prezydent postawił tezę, że Rosja zagraża wolności Europy, tak jak w 1939 r. robiły to III Rzesza i działają-cy z nią ręka w rękę Związek Sowiecki. Tym razem swych mieszanych uczuć nie ukrywał socjaldemokrata i szef niemiec-kiej dyplomacji Frank-Walter Steinmeier, który wyraźnie podkreślił, że nie widzi analogii między rokiem 1939 a obecny-mi wydarzeniami. W obu przypadkach część Niemców potraktowała mieszanie tradycyjnej obrzędowości związanej z wojną i oceny aktualnych wydarzeń jako polityczne bluźnierstwo. To pokazu-je, jak bardzo Niemcy są dziś podzieleni i jak Rosja faktycznie rozgrywa naszego sąsiada zza Odry.

PRAWY DO LEWEGOTen podział jest niezwykle trudny

do uchwycenia, choć jego testem jest zazwyczaj występowanie w obronie Rosji. Nie nakłada on się na tradycyjne podziały lewica – prawica ani nawet na polityczne generacje. Przykładowo zaniepokojenie rosyjskim ekspansjoni-zmem łączy prezydenta Gaucka urodzo-nego w 1940 r., który spędził większość życia w NRD, i urodzoną w 1956 r. Rebeccę Harms z Hambrock, która całe życie spędziła w zachodniej części kraju. Po drugiej stronie można znaleźć tak nieoczekiwanych przyjaciół Rosji jak Peter Gauweiler (ur. 1949 r.), wiceszef bawarskiej CSU, wspomniany już Frank- -Walter Steinmeier (ur. 1956 r.) z SPD z Dolnej Saksonii i Katja Kipping z Die Linke, urodzona w 1978 r. w NRD-ow-skim wówczas Dreźnie, która jednak całe dorosłe życie spędziła już w zjedno-czonych Niemczech. Pytanie, kto mimo tego sporu ma moc decyzyjną w klu-czowych momentach. Krzywa między ustępstwami a uznaniem potrzeby zdecydowanego działania wahać się

Randka w ciemno

FOT.

GRIG

ORY D

UKOR

/REU

TERS

/FOR

UM

71

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

HISTORIA RELACJE POLSKO-NIEMIECKIE

Page 72: Do rzeczy 39 2014

musi gdzieś między Angelą Merkel a Frankiem-Walterem Steinmeierem.

Mało kto w Polsce wie, jak ostra jest wy-miana ciosów w sprawie Ukrainy między partią Zielonych a postkomunistyczną Die Linke, którzy kpią z „Putin-Verharmloser”, czyli „bagatelizujących Putina”. Sama Angela Merkel jawi się w tych sporach jako milczący sfinks, który balansuje gdzieś między pamięcią o rosyjskim im-perializmie a podejrzeniami o niechęć do wykreowania silnej Ukrainy jako nowego czynnika w regionie i jako reprezentantki interesów niemieckiego biznesu, któ-ry rwie sobie włosy z głowy z powodu wszystkich sankcji przeciwko Moskwie.

Sytuację komplikuje to, że ostatnie wybory w Saksonii, Brandenburgii i Tu-ryngii okazały się niezwykle korzystne dla nowej partii Alternatywa dla Niemiec (AfD), która zdobyła w każdym z tych lan-dów niezły wynik: w Saksonii – 9,7 proc., w Turyngii – 10,6 proc., a w Branden-burgii – 12,2 proc. Oto więc na scenę niemiecką wkroczyła nowa siła, stając się numerem cztery po CDU, SPD i Zielonych.

Ta mieszanka wyrazistych liberałów gospodarczych z politycznymi konser-watystami bardzo wyraźnie ogłasza chęć powrotu Niemiec do starej polityki Bismarcka, czyli oparcia się na Rosji w mocarstwowym wydaniu. We wszyst-kich trzech wyborach landowych progu wyborczego nie przekroczyła liberalna FPD. Oznacza to, że CDU i CSU wyrósł po prawej stronie groźny rywal. Analitycy partii Angeli Merkel zapewne wyciągną z tego wnioski, że konserwatywny elek-torat chce z Rosją żyć dobrze. A Ukraina wydaje im się państwem sezonowym, które – niczym Chamberlainowi Czecho-słowacja – jawi się jako „odległy kraj, o którym niewiele wiemy”. W rezultacie nie ma symetrii między siłami prorosyj-skimi a „Die Russland-Versteher”, czyli „rozumiejącymi racje Rosji”. W kluczo-wych momentach górę biorą zwolennicy „nieeskalacji” i Putin może dalej przesu-wać swoje chorągiewki na mapie Ukrainy.

KLĄTWA SARAJEWA I HIROSZIMY O tym, jak różne mogą być skojarzenia

nasuwające się wskutek konfliktu Rosji z Ukrainą, świadczą słowa Franka-Waltera Steinmeiera, że obecny kryzys bardziej przypomina mu rok 1914 niż 1939. To bardzo ważna różnica. Jeśli przyjmiemy do gry na linii Rosja – Europa schematy sprzed 100 lat, to priorytetem jest zatrzy-manie nieprzewidywalnego konfliktu, który pochłonąć może wszystko i wszyst-kich. A jeśli tak, to żaden dyplomatyczny

kompromis nie jest zły, byleby tylko nasz kontynent nie zapłonął tak jak w latach 1914–1918. Zupełnie inne wnioski wypływają z przyrównania sytuacji Ukrainy do położenia Czechosłowacji w roku 1938 i Polski w roku 1939. Wtedy na pierwszy plan wysuwa się sprzeciw wobec dominacji siły, a wartościami, które cenimy nade wszystko, są wolność i demokracja w starciu z despotią.

Nie jest przypadkiem, że polskie po-parcie dla Ukrainy wynika z doświadczeń kraju walczącego przez ponad cztery de-kady z podziałem jałtańskim. Takie same skojarzenia nasunęły się prezydentowi Gauckowi, który ma za sobą polityczną szkołę opozycji NRD-owskiej, podkreśla-jącą pragnienie wolności, a nie polityczny realizm.

Po drugiej stronie są epigoni „wschod-niej polityki” Willy’ego Brandta i Hel-muta Schmidta, którym wszelkie ruchy w obrębie bloku sowieckiego kojarzyły się z groźbą III wojny światowej oraz wielkiej wojny czołgów NATO i paktu warszawskiego na Nizinie Środkowo-niemieckiej. Jednakże zwolennicy Rosji w bawarskiej hiperkonserwatywnej CSU nawiązują do tradycji lat 80., gdy Franz Josef Strauss, mimo antykomunistycznej retoryki, doskonale dogadywał się z nota-blami NRD-owskiej partii komunistycznej SED.

A zimna wojna przez dużą część Niemców uważana była za szaleń-stwo, w którym Amerykanie są równie zaślepieni i zacietrzewieni co kolejni gospodarze Kremla. Dla Polaków, którzy konflikt Wschodu z Zachodem postrze-gali w kategoriach walki wolnego świata z sowiecką despotią, była to aberracja. Dla Niemców był to efekt klęski z 1945 r. i – o czym do dziś mówi się przyciszonym głosem – czynnik uzależnienia Niemiec zarówno od Ameryki, jak i Rosji. I dlatego zjednoczenie Niemiec oraz rozluźnienie relacji z Waszyngtonem musi znaleźć rekompensatę w postaci sojuszu z każdą

Rosją, nawet tą, która kroi Ukrainę jak sadystyczny chirurg.

Wszystko to stwarza bardzo poważny problem dla Polski. Z kim sąsiadujemy? Czy z krajem, który poważnie traktuje lęk przed sowieckim neoimperializmem, który jest silny w Polsce, państwach bałtyckich i na Ukrainie? Czy z państwem, które niczym Bismarck pod koniec XIX w. prezentuje się jako polityczny „rozsądny makler”, dbający o równowagę polityczną na kontynencie, ale ma dla Rosji zawsze szacunek i ofertę wspólnego kształtowa-nia ładu w środkowowschodniej Europie. Takie przemówienia jak to Joachima Gauc-ka z Westerplatte to wizja polityki, która nam odpowiada. Jednak już skojarzenia Franka-Waltera Steinmeiera z 1914 r. to westchnienie za zimnym politycznym re-alizmem, który stroi się w piórka obrońcy naszego kontynentu przed wojną.

MIĘDZY „KULTUR” A „ZIVILISATION”Nie wiadomo, czy w ich działaniach

zwycięży zimny realizm, który może z czasem dotknąć aspiracji i racji stanu Polski, czy silniejszy będzie „łaciński” ideał obrony demokracji i wolności przed rosyjskimi długoterminowymi planami rekonkwisty „bliskiej zagranicy”. Robią błąd ci politycy prawicy, którzy szukają w działaniach Niemców jedynie potwier-dzeń ich jednoznacznego już sojuszu z Putinem. Równie naiwni bywają także ci, którzy nagłaśniają każdy prodemo-kratyczny i antyrosyjski ruch dyplomacji niemieckiej jako dowód na to, że nie mamy żadnych powodów do obaw.

Dramat polega na tym, że nasz zachod-ni sąsiad znów przeżywa wewnętrzny konflikt między ideałami „Kultur” a „Zivilisation”, tym razem w XXI-wiecz-nych dekoracjach. A posiadanie za swoją granicą i politycznego giganta, i kraju o dwóch sprzecznych politycznych tożsa-mościach nie może pozwalać Polakom na pełnię spokoju ducha w tak niebezpiecz-nych oraz nieprzewidywalnych czasach.

„Związek Sowiecki był despotyczny i złowrogi, ale przewidywalny. Rosja Putina jest przede wszystkim nieprze-widywalna”. Ta gorzka refleksja jednego z niemieckich dyplomatów musi prowa-dzić do jednej z dwóch taktyk zachowy-wania się wobec państwa szaleńca. Albo zdecydowania, albo dawania wariatowi tego, czego zażąda. Niemiecka polityka jest podzielona w kwestii reakcji na sza-leństwo Putina. W kluczowych momen-tach Berlin jednak się cofa. Czy może nas to nie niepokoić? •

Analitycy partii Angeli Merkel zapewne dojdą do wniosku, że konserwatywny niemiecki elektorat chce z Rosją żyć dobrze. A Ukraina wydaje się im państwem sezonowym

72

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

HISTORIA RELACJE POLSKO-NIEMIECKIE

Page 73: Do rzeczy 39 2014

REklama

Odmówiłem im, bo mają brudne ręce” – powiedział ajatollah Chamenei, przy-wódca Iranu, zapytany

o to, czy jego kraj przyjmie ofertę USA współpracy przy zwalczaniu Państwa Islamskiego. Wkrótce po tej wypowiedzi sekretarz stanu John Kerry ogłosił, że nie życzy sobie obecności Irańczy-ków na paryskiej międzynaro-dowej konferencji w sprawie powołania koalicji przeciw kalifatowi, bo Iran udziela woj-skowego i finansowego wsparcia reżimowi Baszara al-Asada.

I chociaż do współpracy na razie nie doszło, to same próby jej podjęcia pokazują, jak bardzo powstanie Państwa Islamskiego zmieniło sytuację na Bliskim Wschodzie. Jeszcze niedawno same rozmowy na temat jakiejś formy współdziałania między USA a Iranem byłyby nie do pomyślenia. Tymczasem dziś ajatollah Chamenei mówi, że w Teheranie „są politycy, którzy ucieszyli się z amerykańskiej propozycji”, zaś rzeczniczka Departamentu Stanu deklaruje, że będą jeszcze okazje do amerykańsko-irańskich roz-mów na temat sytuacji w Iraku.

Irański prezydent Hasan Rouhani, który przygotował grunt pod tę poprawę stosun-ków, cieszy się opinią polityka umiarkowanego i łagodnego reformatora, który chciałby doprowadzić do zakończenia trwającej od lat zimnej wojny między Iranem a Zachodem. Różni się pod tym względem od

swojego poprzednika Mahmuda Ahmadineżada. Rouhani waży słowa i co rusz wykonuje po-jednawcze gesty pod adresem Zachodu. Iran nie jest jednak zachodnią demokracją i obok głosu prezydenta jest jeszcze drugi, równie ważny, a może ważniejszy głos – duchowego przywódcy kraju. Ajatollah Chamenei wciąż trzyma się zaś retoryki, w której Ameryka jest wcieleniem zła, a Izrael „krajem, którego istnienie jest obrazą dla ludzkości” albo „nowotworem, który trzeba usunąć”.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że irańscy liderzy grają dobrych i złych policjantów. Zachód nie może się dać na to nabrać. Przyjazny reformator Rouhani i zacietrzewiony dogmatyk Cha-menei współrządzą państwem, które od lat zwodzi Zachód w sprawie wstrzymania progra-mu nuklearnego. A jednocześnie wciąż wspiera różne ruchy terrorystyczne, na czele z Hama-sem i Hezbollahem.

Powstanie Państwa Islam-skiego sprawiło, że w oczach wielu zachodnich polityków Iran nagle przestał być krajem półbandyckim i awansował do rangi jednego z niewielu stabil-nych państw w regionie oraz potencjalnego sojusznika. To bardzo groźne. Może się bowiem okazać, że gdy międzynarodowa koalicja rozprawi się w końcu z Państwem Islamskim, świat stanie przed znacznie poważ-niejszym problemem w postaci irańskiej bomby atomowej.

Oczywiście nadal planowa-ne są nowe rundy negocjacji w sprawie irańskiego progra- mu nuklearnego. Problem zszedł jednak na dalszy plan. Irańczycy wiedzą zaś, że ich po-zycja negocjacyjna bardzo się umocniła, i będą to próbowali wykorzystać. Jeśli jednak okaże się, że sprawy przybierają zły obrót, to Izrael na pewno nie będzie się temu biernie przy-glądał. Izraelczycy nie mogą bezczynnie czekać na zagładę. •

współpraca Adam Tycner

W cieniu islamistów

Powstanie Państwa Islamskiego sprawiło, że w oczach Zachodu Iran nagle przestał być krajem półbandyckim i awansował do rangi potencjalnego sojusznika

Szewach Weiss

73

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

ŚWIAT ZACHÓD ZAPOMINA O IRAŃSKIM ATOMIE

Page 74: Do rzeczy 39 2014

Ustawa o specjalnym statusie zaję-tych przez separatystów części ob-wodów donieckiego i ługańskiego to w praktyce usankcjonowanie

istnienia obu samozwańczych „ludowych republik”, choć w dokumencie nigdzie nie zostały wymienione ich nazwy. Przepisy zapewniają o niekaraniu separatystów i dodatkowo wskazują, że „ludowe republiki” zostają w pewien sposób zalegalizowane.

Te ustawy wywołały wielkie protesty w Kijowie i demonstracje pod siedzibą Rady Najwyższej, są bowiem zgodą na zaistnienie „ukraińskiego Naddniestrza”, i to w jak najbardziej legalnej postaci. Ukraina za nic nie chciała zgodzić się na

federalizację, a jednak w końcu przyznała pewien rodzaj autonomii opanowanym przez separatystów regionom.

Jest jeszcze jedna sprawa. W Kijowie i Brukseli fetowano ratyfikację umowy stowarzyszeniowej Ukraina-UE, tymcza-sem pod naciskiem Rosji wejście w życie części handlowej, DCFTA, odsunięto na koniec 2015 r. To oznacza, że Unia i Ukra-ina zgadzają się na rozważenie rosyjskich żądań dokonania takich zmian w tej umowie, by „nie szkodziła Rosji”. To zaś może oznaczać odłożenie wejścia w życie umowy nawet na kolejne lata.

SEPARATYŚCI NIE CHCĄ AUTONOMIIUstawa w sprawie szczególnego

statusu separatystycznych regionów jest efektem porozumienia zawartego w Miń-sku. Można powiedzieć, że Kijów w stu procentach wypełnił swe zobowiązania. Widać jednak, że dla separatystów jest to nie do przyjęcia.

Mowa jest bowiem o terenach przez nich zajętych, a nie o całym obwodzie donieckim czy ługańskim. Chodzi więc o 20–25 proc. terytorium tych obwodów, i to o skomplikowanej, poszarpanej grani-

cy. Separatyści nie chcą autonomicznego kawałka Donbasu, chcą Donbasu całego. I już ich przedstawiciele powiedzieli, że nie zamierzają nowo przyjętych prze-pisów respektować. Oni po prostu nie zamierzają być częścią Ukrainy.

To było do przewidzenia. Separa-tystom i ich mocodawcy – Moskwie – wcale nie chodzi przecie o autonomię dla skrawka Donbasu czy nawet całego Donbasu. Stawką w tej grze jest cała Ukraina, a przynajmniej jej duża, połu-dniowo-wschodnia część. Separatystom i Moskwie nie zależy też na poszerzeniu uprawnień lokalnych władz, a to właśnie daje ukraińska specustawa. Proponowa-na przez Rosję federalizacja oznaczałaby faktyczne usamodzielnienie się wschod-nich regionów; jeśli jeszcze uzyskałyby one prawo weta wobec kluczowych decyzji Kijowa, oznaczałoby to paraliż Ukrainy. Ostatecznie separatyści mo-gliby pozostać na Ukrainie, ale właśnie bezsilnej i sparaliżowanej, coraz bardziej uzależniającej się od Rosji.

Za chwilę może się więc okazać, że porozumienie z Mińska jest bezwarto-ściowym kawałkiem papieru. Separatyści oskarżą Kijów o jego niedotrzymanie,

Na pierwszy rzut oka Kijów już skapitulował. Jednak tak jeszcze być nie musi – pod warunkiem że wspólnota międzynarodowa wreszcie zacznie działać

Piotr Kościński

Tę bitwę wygrał Putin

74

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

ŚWIAT PODZIAŁ UKRAINY

Page 75: Do rzeczy 39 2014

a zresztą mogą oskarżać Kijów o co-kolwiek; są całkowicie przewidywalni w swej nieprzewidywalności. Specustawa o Donbasie i abolicja są im całkowicie zbędne.

Co więcej, te ustawy mogłyby im przeszkadzać. Dla obiektywnych obser-watorów jest bowiem jasne, że Ukraina swe zobowiązania wypełniła. Tyle że ani separatyści, ani Rosja nie przejmują się bezstronnymi ocenami. Wystarczy im własna propaganda.

DOKĄD CHCE DOJŚĆ ROSJANiestety, odrzucenie specustawy ozna-

cza dalszy ciąg wojny. Zresztą działania zbrojne jedynie przygasły, co chwila gdzieś jest strzelanina, rozpoczynają się walki. Rosja wycofała część swych żołnierzy, ale spore siły wciąż ma na granicy oraz na Krymie. Teraz pojawiły się pogłoski, że „zielone ludziki” (żołnie-rze bez odznak narodowych) pojawiły się w Naddniestrzu.

Pytanie: Ile oddechu zyskała Ukraina i czy zdoła go wykorzystać? Kijów gorącz-kowo usiłuje się dozbroić, co jest trudne, bo wymaga pieniędzy i czasu, a jednego i drugiego jest niewiele. I kolejne pytania:

Gdzie teraz uderzy Rosja? Co będzie jej celem?

Moskwa doskonale wie, że próba zajęcia kolejnych kilometrów kwadrato-wych Ukrainy nie będzie spacerkiem. Im dalej od rosyjskiej granicy, tym trudniej; te tereny trzeba będzie nie tylko zająć, ale i okupować, co oznacza konieczność rozmieszczenia tysięcy żołnierzy. Tym żołnierzom trzeba będzie dowieźć amu-nicję, sprzęt i prowiant.

Najbardziej prawdopodobnym celem wydają się Mariupol i terytorium łączące Rosję z Krymem. Droga lądowa na półwy-sep pozwoli Moskwie zmniejszyć gigan-tyczne wydatki zaplanowane na budowę mostu przez Cieśninę Kerczeńską i innych elementów infrastruktury. Ponadto odcię-cie Kijowa od Mariupola – ważnego por-tu, przez który eksportowane jest między innymi zboże – spowoduje ogromne problemy gospodarcze na Ukrainie.

Obecność „zielonych ludzików” w Naddniestrzu pozwala jednak przy-puszczać, że Moskwa ma szerzej zakrojo-ny plan dotarcia do Odessy i odcięcia ca-łego południa Ukrainy. Do tego potrzeba o wiele większych sił, ale Rosjanie takie mają. Tyle że to o wiele większa operacja, wymagająca ogromnych kosztów. Także politycznych; obecna „dziwna wojna”, w której nie ma bezpośredniego starcia dwóch państw i w której Rosja przeko-nuje – wbrew wszelkim dowodom – że w ogóle nie jest stroną konfliktu, prze-kształciłaby się w wojnę otwartą, jaką znamy z XX w. A to zmusiłoby Zachód do ostrzejszej reakcji. Podobnie byłoby w ra-zie rosyjskiego ataku na większą skalę.

W tej sytuacji pojawiają się na Ukra-inie głosy – nieoficjalne, bo oficjalnie nikt tego nie powie – że może lepiej byłoby zrezygnować z Donbasu, bo i tak nie ma szans, by go obronić. Donieck i Ługańsk to po Krymie najbardziej rosyjskojęzycz-ne (i prorosyjskie) regiony Ukrainy. Co prawda bogate, ale wymagające gigan-tycznych inwestycji: i kopalnie, i huty muszą być zmodernizowane.

Już odejście Krymu zmieniło we-wnętrzną sytuację polityczną. Gdyby podczas poprzednich wyborów prezy-denckich Krym nie głosował, to szefem państwa zostałby nie Wiktor Janukowycz, a Julia Tymoszenko. Jeśli Donbas też od Ukrainy odpadnie (niekonieczne formal-nie – wystarczy, że faktycznie), wówczas odsetek zwolenników współpracy z Rosją wśród obywateli Ukrainy zdecydowanie spadnie.

Oczywiście Ukraińcy są bardzo przywiązani do idei „sobornosti”, czyli

zjednoczenia wszystkich ukraińskich ziem. A Donbas historycznie jest ziemią ukraińską. Tylko że bardzo różniącą się od reszty, bo spora część ludności to przy-bysze z różnych stron byłego ZSRS, którzy zostali tu ściągnięci do pracy. O ile na przykład Charków – stolica Ukraińskiej SRR w latach 1919–1934 – zdecydowanie czuje się częścią Ukrainy, o tyle Donieck niekoniecznie.

Jednak – niestety – niespecjalnie widać szanse na jakiś pokojowy podział Ukrainy. Nikt nie siądzie przy mapie i nie nakreśli nowej granicy. Powód podstawo-wy został wskazany już wcześniej: Rosji nie zależy na małym kawałku Ukrainy. Porównania historyczne są ryzykowne, ale to trochę jak z Czechosłowacją i ukła-dem monachijskim. Oddanie Niemcom Sudetów wcale nie powstrzymało Hitlera.

Gdyby odciąć od Ukrainy obwody doniecki i ługański, za chwilę mogłoby się okazać, że „ukraińskie Sudety” to również Zaporoże, Chersoń, Mikołajów i Odessa...

TERAZ POTRZEBNE JEST DZIAŁANIEW tej sytuacji Ukraina skazana jest na

dalszą walkę – zarówno zbrojną, jak i dy-plomatyczną oraz propagandową. Jeśli nie będzie się skutecznie opierać, to może za jakiś czas przekształcić się w szczątko-we państewko uzależnione od Rosji lub co najwyżej wegetujące w „szarej strefie” między Unią Europejską a Rosją.

Z polskiego punktu widzenia byłoby to rozwiązanie fatalne. Niezależnie od sympatii do Ukrainy ważne, by pomiędzy Polską i Rosją funkcjonowały państwa silne, możliwie zamożne i nastawione proeuropejsko. Dlatego też konieczne jest wspieranie Ukrainy wszelkimi możliwy-mi sposobami.

Oczywiście sami nie damy rady. Konieczne jest działanie Unii Europej-skiej i NATO. W przypadku UE trzeba jak najszybciej wprowadzić w życie całość umowy stowarzyszeniowej. Bo przecież Rosji wcale nie chodzi o to, by ta umowa nie była dla niej niekorzystna, ale by jej w ogóle nie było. Podobnie Rosji zależy, aby z UE nie stowarzyszyła się ani Mołda-wia, ani Gruzja. Jeśli zaś nie wspomożemy Ukrainy, to niedługo Moskwa skupi swoją uwagę na tych dwóch krajach. Paradok-salnie więc imperialne zakusy Kremla są szansą dla Kijowa. Rosja po prostu chce za dużo, by przełknęła to wspólnota międzynarodowa. •

Autor kieruje programem wschodnim w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.

Tę bitwę wygrał Putin

Młode dziewczyny z Ługańska pozują z prorosyjskimi rebeliantami, którzy zdobyli miasto FOT REUTERS/FORUM

75

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

ŚWIAT PODZIAŁ UKRAINY

Page 76: Do rzeczy 39 2014

TOMASZ P. TERLIKOWSKI: Katolicy do Afryki?SZYMON HOŁOWNIA: A dlaczego nie?

My w Polsce jesteśmy tak zajęci we-wnątrzkrajowymi sporami i lamentowa-niem nad tym, jak nam ciężko, że umyka nam szersza perspektywa – jesteśmy dziś 21. najbogatszym krajem świata. To odpowiedzialność. I dlatego my, ludzie z bogatej Północy, powinniśmy dobrze poznać biedniejsze Południe. I zrobić wszystko, żeby jego mieszkańcy mogli spokojnie żyć i mieszkać u siebie, a nie ry-zykując życie, migrować do nas. „Proble-mu Lampedusy”, który tak wstrząsnął na przykład papieżem, nie rozwiążą przecież kolejne obozy dla uchodźców. Potrzebne są: mądre wsparcie, handel i budowanie

partnerskich więzi z Afryką. Dlaczego katolicy mieliby nie być w awangardzie tego ruchu? A więc katole do Afryki? Jak najbardziej.

Jednak to byłaby wymarzona sytuacja dla rozmaitych lewicowych komentatorów, którzy już po wywiadzie Krzysztofa Ziemca z o. Johnem Bashoborą sugerowali, że dziennikarz o takich poglądach powinien wyjechać do Ugandy.

Gdy czytałem, co przy tej okazji wypisywali komentatorzy, te wszystkie podszyte prowincjonalnym rasizmem niby-żarciki o „murzyńskim szama-nie” (to akurat prawicowy publicysta), albo o tym, że może katolików w ogóle wysłać na czarny Madagaskar (to z kolei

słynna lewicowa profesor), ręce mi opa-dały. Ci ludzie mają pojęcie o rzeczywi-stości takie jak XVIII-wieczny Sarmata, to ich umysłowe horyzonty. Na Afrykę patrzy dziś cały świat, bo to kontynent najszybciej rosnących gospodarek, miejsce, w którym jak w soczewce widać wszystkie procesy cywilizacyjne, które będą zachodzić na świecie w XXI w. 90 proc. największych światowych firm ma dziś w pierwszej trójce swoich priorytetów inwestycje w Afryce. To miejsce, gdzie życie duchowe aż kipi, podczas gdy u nas jest na intensywnej terapii. Osobna kwestia to rozbawienie, jakie ogarnia człowieka, gdy widzi, jak na „gusła” o. Bashobory, nieprzystające

Afrykanie uczą nas żyćZ Szymonem Hołownią, publicystą i pisarzemrozmawia Tomasz P. Terlikowski

76

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

ŚWIAT ŻYCIE DUCHOWE

Page 77: Do rzeczy 39 2014

ponoć do XXI w., zżymają się postępowe damy z warszawskiego środowiska, które same chętnie noszą czerwone nitki okręcane ponoć wokół grobu pramat-ki Racheli, a w torebkach jako amulet pseudokabalistyczny Zohar.

Tyle że to, co oburza część elit, jednocześnie interesuje Polaków. W spotkaniach z o. Bashoborą uczestniczyły dziesiątki, a być może nawet setki tysięcy wiernych. Co ich przyciąga do tego afrykań-skiego duchownego?

Ludzie z Afryki mają więcej wolności w przeżywaniu i komunikowaniu swojej religijności. To widać również po roz-kwicie rozmaitych afrykańskich wyznań czy sekt, które ściągają tłumy. Prawie

każdy afrykański kraj ma swojego pro-roka celebrytę. W Nigerii to jest choćby T.B. Joshua...

… ten, który miał przepowiedzieć katastrofę smoleńską...

A z kolei prorok Angel z Zimbabwe przepowiedział, że umrze Margaret Thatcher. Podziwiam ich biznesową sprawność i to, jak skutecznie sprzedają ludziom najbardziej pożądany dziś na całym świecie towar, którym wcale nie jest seks. Jest nim nadzieja. U nas bieda oznacza kłopoty, w Afryce często ozna-cza po prostu śmierć. Ci ludzie bardzo aktywnie szukają więc Boga, który nie tyle będzie do nich gadał, ile będzie w ich życiu działał. Oni nie potrzebują teologii, potrzebują znaków.

Może się mylę, bo byłem w Afryce tylko raz, ale mam jednak wrażenie, że czymś się różnimy. Oni są biedni, ale naprawdę szczęśliwi. Ja tam niemal nie widziałem smutnych ludzi...

Ponieważ my mamy sukcesy, a oni mają szczęście, my mamy zegarki, oni mają czas. W ciągu kwadransa na ulicach dowolnego miasta Afryki widzę więcej uśmiechniętych ludzi niż przez tydzień w Londynie czy Warszawie.

Gdzie jest więc to podobieństwo nas do Afrykańczyków, o którym mówiłeś, skoro oni są radośni, a my nie za bardzo?

W głodzie. Przecież oni chcą tego samego co my – miłości, sensu, troski. Oni z tym pragnieniem lecą do proroków, my do terapeutów i aptek. I oni, i my mamy dość słów. Chcemy chleba. Oni najpierw takiego, który ukoi ciało, my takie-go, który ukoi duszę. Tyle że przecież w chrześcijaństwie to jest jeden i ten sam chleb! Ewangelizacja chlebem – musimy rozdawać chleb, tak jak Jezus, bez weksli i pokwitowań, a ludzie zobaczą w nim słowo. Przyjdą do Boga, gdy doświadczą dobra, które robi. Widzę to na przykład w Kasisi, w sierocińcu prowadzonym przez polskie siostry służebniczki sta-rowiejskie koło Lusaki w Zambii, gdzie jeżdżę od trzech lat i na rzecz którego rok temu powołałem fundację Kasisi. Te siostry nie prowadzą wykładów i misji. One po prostu żyją, modlą się i kochają. Wokół tego domu kręcą się setki ludzi z całego świata, wierzących i niewierzą-cych, którzy instynktownie wyczuwają, że tu się dzieje dobro czystej próby, przy którym chcieliby się ogrzać. A że część z nich formalnie się nie nawróci? To już nie nasza sprawa. My mamy pilnować, by ognisko płonęło.

Kto mieszka w sierocińcu? W tej chwili około 250 dzieciaków, sie-

rot biologicznych i społecznych. Ich rodzi-ce zmarli, najczęściej na AIDS, porzucili je albo są zbyt biedni, żeby je wychować. Są u nas dzieci kierowane nakazem sądu, są dzieci znajdowane na ulicy, ofiary prze-mocy fizycznej, psychicznej, seksualnej, dzieci zostawiane w centrach handlo-wych, w szpitalnych toaletach. Kilkadzie-siąt dzieciaków ma AIDS, wiele gruźlicę, grzybicę, infekcje, wady wrodzone, coraz więcej mamy dzieci upośledzonych inte-lektualnie i ruchowo.

A jak przygotowujecie te dzieci do życia?Siostry dają im autentyczną miłość.

Zjeździłem kawał świata, dziesiątki podobnych instytucji. Nigdy wcześniej nie widziałem tak szczęśliwych dzieci i tak szczęśliwej wspólnoty sióstr. Nasze dzieci mają dach nad głową, pięć posił-ków dziennie, płacimy za ich szkołę, za leki, wozimy je do szpitala, leczymy na miejscu (stworzyliśmy niewielką klinikę, kupiliśmy ambulans), próbujemy je rehabilitować. Gdy już dorosną, załatwia-my im pracę albo posyłamy je na studia. Za tydzień przywożę do Polski chłopaka, któremu fundacja opłaci studia medyczne w Polsce. Te nasze dzieciaki zwykle póź-niej wracają, jak do domu, poprosić o bło-gosławieństwo przed ślubem, pochwalić się dziećmi – nasz dom to ich dom.

Nasz? Nie jesteś chyba służebniczką starowiej-ską?

Nie jestem, Pan Bóg czuwał nad tym zgromadzeniem (śmiech). Mówię „nas”, bo czuję się tam jak w domu. Jeżdżę tam co najmniej kilka razy w roku, znam tam już ludzi, każdy kąt.

I co tam robisz? Zakładasz korkowy kapelusz...… biorę kijek w ręce i zaczynam zarzą-

dzać (śmiech). Nie, jadę tam spotkać się z bliskimi sobie ludźmi, spędzić z nimi czas, pozałatwiać sprawy.

Jak tam trafiłeś?Ksiądz Kazimierz Sowa po jednej ze

swoich podróży powiedział mi, że odwie-dził miejsce, gdzie polskie siostry robią świetne rzeczy. Coś mnie tknęło, zadzwo-niłem, powiedziałem, że kupuję bilet i przyjeżdżam. Siostry były przerażone perspektywą wizyty „pana z telewizji”, robiły wszystko, żeby mnie zniechęcić. Na szczęście nieskutecznie. Dziś jesteśmy jak rodzina. Gdy zaś wydałem tam swoje pieniądze, doszedłem do wniosku, że fajnie by było opowiedzieć o cudownym

Afrykanie uczą nas żyć

FOT.

TOMA

SZ A

DAMO

WICZ

/GAZ

ETA

POLS

KA/F

ORUM

77

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

ŚWIAT ŻYCIE DUCHOWE

Page 78: Do rzeczy 39 2014

innym miejscu i wydać teraz ich pie-niądze (śmiech). I tak powstała fundacja Kasisi. Dzięki wsparciu tysięcy wspania-łych ludzi, którzy do nas dołączyli, zreali-zowaliśmy dotąd 12 sporych projektów. Z małych datków, z tych naszych słynnych „dyszek”, uzbieraliśmy w pierwszym roku istnienia ponad 1,3 mln zł. Wszystko trafiło do Kasisi.

Jednak na Kasisi się nie skończyło?Nie. Jestem z dominikańskiego chowu,

ważną postacią jest dla mnie św. Jacek, który wracając z Rzymu do Polski po otrzymaniu habitu, zatrzymywał się w każdym większym mieście, zakładał klasztor, a gdy ten jako tako stanął na nogi, natychmiast szedł dalej i zakładał następny. Miesiąc temu założyłem fun-dację Dobra Fabryka, która w założeniu będzie już „multiprojektowa”. Dwa miej-sca, od których zaczynamy, to pierwsze i jedyne hospicjum w Rwandzie i wiejski szpital w Kongu, prowadzone też przez polskie misjonarki, tym razem siostry od aniołów.

Dlaczego akurat te miejsca?To tu zrozumiałem, że najlepszą me-

todą walki ze złym światem jest tworzyć świat dobry (to motto Dobrej Fabryki). Nie chcę być kolejnym reporterem, który wyjedzie stąd, rozdzierając szaty nad rwandyjskim ludobójstwem albo piętrząc emocjonalne opisy głodowej śmierci kongijskich dzieci. Zamiast znów gadać o tym, jak ludziom kradnie się godność, chcę spróbować tę godność im przy-wracać. W kraju, w którym od rozmów o śmierci się ucieka, pokazać, że umie-ranie to też część życia. Tam, gdzie życie ludzkie nic nie znaczy, pokazać, że jest najważniejsze na świecie.

Jednak to już nie jest dziennikarstwo.I co z tego? Genetycznie jestem czło-

wiekiem, nie dziennikarzem. Poza tym „robię w słowach” już 20 lat i widzę, jak ograniczone i zdewaluowane to narzę-dzie. Co z tego, że ładnie opiszę dramat naszych podopiecznych z kongijskiego Kiwu Północnego, którzy w niewyobra-żalnej biedzie żyją na diamentach i me-talach ziem rzadkich rozkradanych przez cały świat, są na wiecznej wojnie, którą toczą tam wojska rządowe, wszelkiej maści bojówki oraz ONZ? Życie tych ludzi ma większą wartość niż dziennikarskie nagrody. Szpital w Ntamugenga to oaza człowieczeństwa, jedyna pomoc dla kil-kunastu tysięcy ludzi żyjących w okolicy. Trzydzieści tysięcy procedur medycznych

rocznie, od leczenia urazów do cesar-skich cięć. Bez bieżącej wody, praktycznie bez prądu. Za chwilę skończą się leki, pieniądze na pensje, jeśli nie zorganizu-jemy stałej pomocy, to to ostatnie światło zgaśnie. Zabrałem się więc do szukania pieniędzy.

Jak je zbierasz?Jestem obsesjonatem crowdfundingu,

finansowania społecznościowego, nie marzę o dotacjach od Billa Gatesa, ale o – dajmy na to – 100 tys. ludzi, którzy w ramach naszej akcji „Piątka na piątek” ustawią zlecenie stałe na 5 zł tygodniowo. Fascynuje mnie zalegający na naszych kontach i w portfelach „osad”: groszówki, złotówki. Szukam sposobów, jak się do tego dobrać i dać ludziom poczucie, że mogą zmieniać świat malutkimi decyzja-

mi, zamiast czekać na okazję do podjęcia tych wielkich. Chcę im pokazać, że za cenę paczki papierosów albo ciastka są w stanie uratować człowieka. Że pomaga-nie może być fajne, że miłość jest lepsza niż litość. Na razie w Dobrej Fabryce mam cel – do końca roku przekazywać 5 tys. euro hospicjum i 10 tys. dol. szpi-talowi. Jeśli dojedziemy do tego pułapu, to placówki będą uratowane, będziemy mogli zacząć myśleć o przejęciu w pełni opłacania leczenia tych ludzi (już w tej chwili pokrywamy połowę kosztów procedur), podnieść pensje (w tej chwili wynoszące od 35 do 85 dol. miesięcznie), kupić sprzęt, zacząć remonty.

To niewiele jak na takie instytucje...Konsultacja lekarska w szpitalu kosztu-

je 1,5 zł; worek krwi, który ratuje dziecko chore na ciężką malarię, to koszt 10 dol.; czterodniowa hospitalizacja to 12 dol. W październiku uruchamiamy stronę z naszym „dobrofabrykowym NFZ”, gdzie każdy będzie mógł kupować procedury medyczne naszym podopiecznym.

Chciałbyś w którymś z tych miejsc zostać na stałe?

Nie nadaję się na misjonarza. Nie je-stem w stanie wytrwać bez wody i prądu

dłużej niż tydzień. Naprawdę nie każdy musi emigrować do Afryki, nie każdy musi umieć zrobić wszystko. Ja nie umiem być bohaterem, takim jak choćby siostry, za to umiem gadać – więc będę gadał o Afryce tym, którzy o niej nie słyszeli. Jak fanta-stycznie ciekawe to miejsce. I ile dawanie może dać dającemu. To dla mnie bardzo ważna rzecz – chcę, by nasi darczyńcy nie czuli, że są „drenowani”. Ja dużo więcej dostaję od Kasisi, od hospicjum, od szpitala, niż im daję i chciałbym, żeby inni poczuli to samo. Karmimy naszych podopiecznych, a oni uczą nas żyć. 7 stycznia tego roku umarł Francis Banda, 18-latek, który trafił do nas trzy lata wcze-śniej i przez te trzy lata z zastraszonego dzieciaka w stanie agonalnym zmienił się w świętego. Jego walkę, naprawdę bohaterskie odchodzenie z tego świata, śledziło u nas na Facebooku pół miliona ludzi! Dostawałem wiadomości od kogoś, kogo Franek swoim przykładem odwiódł od samobójstwa, kogo po 20 latach zapro-wadził do spowiedzi. Ten chłopak nigdy niczego nie napisał, nikogo nie nawracał, a zrobił w ciągu trzech ostatnich miesięcy swojego życia dużo więcej niż ja.

Te trzy ośrodki to koniec twoich afrykańskich zajęć?

Nie chciałbym, żeby tak było. Naj-pierw jednak muszę mieć pewność, że wywiązuję się z odpowiedzialności za Kasisi oraz za Rwandę i Kongo, pierwsze projekty z Dobrej Fabryki.

Szymon Hołownia z celebryty stał się Matką Teresą?

Ojcą Teresą (śmiech). Nie, nigdy nie czułem się celebrytą, ale też nie jestem Matką Teresą. Po prostu dokładnie w chwili, gdy miałem już dość dzienni-karskiego międlenia wciąż tego samego, Pan Bóg pokazał mi miejsce, gdzie mogę codziennie nauczyć się czegoś nowego o świecie i działać. Znam i lubię swoje miejsce w szeregu. Chcę budować pasy transmisyjne, którymi jedni ludzie prze-syłają drugim dobro. Chcę mieć najlepszą na świecie charytatywną firmę kurierską, tylko tyle i aż tyle. •

Szymon Hołownia – jest dziennikarzem i publicystą. Pracował między innymi w „Newsweek Polska”, „Rzeczpospolitej” i TVN. Uruchomił serwis internetowy Stacja7.pl. Jest autorem lub współautorem 10 książek.

Chcę pokazać ludziom, że za cenę paczki papierosów są w stanie uratować człowieka. Że pomaganie może być fajne, że miłość jest lepsza niż litość

78

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

ŚWIAT ŻYCIE DUCHOWE

Page 79: Do rzeczy 39 2014

PAS DLA „ZOMBIE”Na całym świecie przybywa ludzi, którzy spacerując, mają wzrok wlepiony w ekran smart-fonów. Władze chińskiego miasta Chongqing zdecydowały się więc stworzyć specjalne pasy na chodnikach, przeznaczone dla „pieszych zombie”, którym wirtualna rzeczywistość przysłania realny świat. Pas dla osób uzależnionych od pisania wia-domości i przeglądania stron internetowych na małym ekranie jest oznaczony napisem „telefony komórkowe” po chińsku i po angielsku. Na drugiej części chodnika obowiązuje zakaz używania urządzeń mobilnych, dzięki czemu osoby, które spieszą się na spotkanie w realu, mogą dużo szybciej i bezpieczniej dotrzeć do celu.

ZAMÓW PIZZĘ, DOSTANIESZ ZWIERZĄTKOSzefowie jednej z restauracji Pizza Hut w austra-lijskim Melbourne rozpoczęli nietypową akcję promocyjną: przy zamówieniu 10 dużych pizz klient może bezpłatnie odebrać małe zwierzątko ze współ-pracującego z pizzerią sklepu zoologicznego. Promocja oburzyła wielu klientów, którzy przekonywali, że zwierząt nie można rozdawać niczym

zabawek. Jak informuje portal News.com.au, oburzenie obrońców praw małych futrzaków było tak wielkie, że akcja została błyskawicznie zakończona, a banner reklamowy na pizzerii – z chomikiem w roli głównej – jest już zasłonięty. Tak czy owak w restauracji, której szefowie wpadli na pomysł bliskiej współpracy ze sklepem zoolo-gicznym, lepiej jadać tylko dania wegetariańskie.

ZWOLNIONA Z PRACY, BO MIAŁA RAKA„Droga Carol, toczysz obecnie walkę z rakiem, która będzie wyczerpująca fizycznie, umysłowo i emocjonalnie. Zarówno symptomy choroby, jak i leki przeciwbólowe oraz efekty uboczne che-mioterapii wpłyną na ciebie znacząco i będą cię rozpraszać. Walcząc o swoje życie, nie będziesz w stanie funkcjonować w moim gabinecie na wymaganym poziomie. Z tego powodu zwalniam cię bez wypowiedzenia […]. Ostatni czek zostanie do ciebie wysłany w najbliższy piątek” – to fragment listu napisanego odręcznie przez ame-rykańskiego dentystę do jednej z pracownic, która

poinformowała go o tym, że choruje na nowotwór. List wywołał oburzenie wśród internautów. Prawnik dentysty zwraca jednak uwagę, że jego klient to wrażliwy człowiek. We wspomnianym liście stomatolog podziękował przecież kobiecie za 12 lat wspólnej pracy, dodał ckliwy zwrot: „Łączymy się z tobą

w modlitwie podczas walki z tą straszli-wą chorobą”, a nawet wyraził nadzieję, że

kobieta w końcu wyzdrowieje. Łaskawca!

BEZDOMNY PODRYWACZ26-letni Amerykanin, którego matka wyrzuciła z domu za posiadanie narkotyków, przyjął bardzo nietypową strategię przetrwania w wielkim mieście. Żebrząc na ulicach Nowego Jorku, „Bezdomny Joe” zarabia dziennie średnio 150 dol. (czyli mniej więcej 15 tys. zł miesięcznie). Nie wydaje jednak tych pie-niędzy na motele. Zamiast tego każdego wieczoru próbuje poderwać sobie dziewczynę, która zaprosi go do siebie. Mężczyzna przekonuje dziennikarzy, że dzięki temu trzy–cztery noce w tygodniu spędza w ciepłych apartamentach zamiast na kartonie rozłożonym na jednej z nowojorskich ulic.

NIEBEZPIECZNA SEKSTAŚMAAlbo zapłacisz mi 1,4 tys. dolarów nowozelandzkich (równowartość około 3,8 tys. zł) i posprzątasz moje mieszkanie, albo opublikuję w Internecie na-szą sekstaśmę – zagroził byłej dziewczynie pewien student filologii angielskiej w Nowej Zelandii. Aby udowodnić, że nie żartuje, 21-latek wysłał 20-latce e-mailem kilka migawek ze wspólnego erotycz-nego filmiku. Zamiast do mieszkania szantażysty dziewczyna poszła na policję. Przyznała, że nagra-nie powstało za jej wiedzą, ale podkreśliła, że nigdy nie wyraziła zgody na jego rozpowszechnianie. Szantażysta usłyszał już zarzuty prokuratorskie. •

STRONĘ PRZYGOTOWAŁ JACEK PRZYBYLSKI

Japońscy miłośnicy fast foodów mogą od 19 września spróbować nowego dania.

Lokalne restauracje Burger King wprowadziły do menu… czar-ne burgery z czarnym serem, a także z zabarwionymi na

czarno papryką, cebulą, sosem czosnkowym i ketchupem. Do barwienia bułek użyto między innymi węgla drzewnego, z kolei ketchup

i inne dodatki farbowane są na czarno atramentem z kałamarni-cy. Czy takie specjały pojawią się także na innych rynkach, w tym

polskim? Jeszcze nie wiadomo. •

CZARNY HAMBURGER Z CZARNYM SEREM

FOT.

MATE

RIAŁ

Y PRA

SOW

E

79

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

ŚWIAT BEZ KLAMEK

Page 80: Do rzeczy 39 2014

Norweska telewizja państwowa NRK1 10 września rozpoczęła emisję ośmiu odcinków serialu „Kampen for tilværelsen”

(„Walka o byt”). Opowiada on o losach mieszkającego w Warszawie lingwisty Tomasza Nowaka, granego świetnie przez Bartłomieja Kamińskiego. Postanawia on odszukać nieznanego mu ojca – Norwega. Żona Tomasza oczekuje drugiego dziecka i widmo biedy zagląda rodzinie w oczy. Przypuszcza ona, że ojciec Tomasza zwróci pieniądze, jakie jest mu winien za wszystkie lata nieobecności.

Polonia norweska jest coraz bardziej widoczna w swojej nowej ojczyźnie – stałej lub tymczasowej. Liczebnie bijemy na głowę inne grupy etniczne, jako że Szwedów jest w Norwegii około 37 tys., Duńczyków i Pakistańczyków – po 19 tys. Stanowimy 13 proc. wszystkich imigran-tów. Matki Polki odwróciły norweski niż demograficzny, rodząc Norwegom 4370

dzieci w 2013 r. Polscy budowlańcy mają powody do dumy: hipernowoczesny gmach Opery, Kwartał Operowy, dzielnice Aker Brygge II, Tjuvholmen, Bjørvika, Fornebu czy wreszcie ikona sylwety Oslo – skocznia Holmenkollen – to nieza-przeczalnie dowody naszej fachowości i kunsztu budowlanego.

Dzisiejsza emigracja do Norwegii ma przede wszystkim podłoże ekonomiczne, ale prof. Nina Witoszek z Uniwersytetu w Oslo, Jakub Godzimirski z Instytutu Ba-dań Międzynarodowych, Andrzej Dziubek vel Andrej Nebb, lider legendarnej forma-

cji De Press, a także reżyser Piotr Choło-dziński czy fotografik Michał Tomaszewicz lub Michał Wasążnik są świadectwem pokaźnego polskiego potencjału intelektu-alnego skumulowanego w tym kraju.

Norwegowie zaczynają więc powoli odkrywać Polaków, coraz częściej pisząc o Polsce czy też umieszczając naszych rodaków w głównych rolach produkcji filmowych lub książek. Trudno jest im jednak wyzwolić się z pewnych szablo-nów myślowych sprowadzających się do jednego: Polak – biedak, Norweg – bogaty, ale nieszczęśliwy.

Polak walczy o bytPolskich emigrantów oficjalnie jest w Norwegii już blisko 85 tys., a faktycznie – dwa razy tyle. Norwegowie coraz częściej kręcą o nas seriale i piszą książki, przedstawiają jednak Polaków w nie najlepszym świetle

Henryk E. Malinowski z Oslo

Nasi rodacy w norweskim serialu są przedstawieni jako cwaniacy, złodzieje i przemytnicy papierosów FOT. NRK

80

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

ŚWIAT JAK NAS WIDZĄ W NORWEGII

Page 81: Do rzeczy 39 2014

Historia Tomasza jest pretekstem do pokazania w krzywym zwierciadle społeczeństwa norweskiego, szczególnie jego klasy wyższej. Akcja serialu toczy się w Ullevål Hageby, jednej z najbardziej snobistycznych dzielnic Oslo. Zamieszku-ją ją pisarze, filmowcy, lekarze, adwokaci, maklerzy giełdowi, znani aktorzy czy na przykład pisarka Linn Ullmann, córka legendarnej aktorki Ingmara Bergmana Liv Ullmann.

„Walka o byt” prezentuje całą gale-rię postaci z Ullevål Hageby: jest więc małżeństwo prezenterki telewizyjnej Anitry i reżysera Jørgena, starających się sprzedać piękne mieszkanie i przy okazji przeprowadzić „perfekcyjny rozwód”. Jest tam też Karianne, lekarka opętana manią nieustannych remontów. Z kolei głównym problemem rodziny dentysty Vidkuna jest chęć posiadania psa. Są pani jasnowidz oraz para Margareth i Odd--Einar – szczęśliwa dopóty, dopóki nie zacznie się odchudzać. Nuda, depresja, brak celu w życiu, frustracje seksualne – to tylko niektóre problemy mieszkańców tej eleganckiej dzielnicy. Dla znających społeczeństwo norweskie satyra jest tu celna i kąśliwa, bezlitośnie obnażająca największe jego absurdy.

SZLACHETNY INTELEKTUALISTADo takiego środowiska trafia główny

bohater – Tomasz. Polski widz może poczuć się rozczarowany: już w pierw-szym odcinku jesteśmy przedstawieni jako cwaniacy, złodzieje i przemytnicy papierosów. Telewizyjny Tomasz zabiera się bowiem do Norwegii samochodem na łysych oponach wraz z paczką podejrza-nych typków, którzy kradną koła, żeby ich przepuszczono przez granicę. Ciężarna żona Tomasza, skądinąd przeintelek-tualizowanego niedorajdy życiowego, popija piwko i musi sprzedawać tandetne

pamiątki na warszawskiej Starówce, żeby utrzymać rodzinę. Z kolei serialowy Sera-fin, kolega Tomasza, to katolicki homofob i prostak.

Chociaż polskich „ludzi podziemnych” pokazano ze sporą dozą humoru i sym-patii, scenarzyści przyznają, że tworząc postacie Polaków, robili to w dużym stopniu na wyczucie. Tylko jeden z nich – Erlend Loe, należący do grona najbardziej poczytnych pisarzy norweskich ostatnich dwóch dekad – był w Polsce, ale 20 lat temu. Żaden z nich nie ma wśród przyja-ciół czy znajomych naszych rodaków.

Norwegowie z kolei pokazani są jako stojący na o wiele wyższym poziomie materialnym, za to ubożsi duchowo od harujących Polaków – taki przynajmniej jest wydźwięk pokazanych do tej pory pierwszych odcinków serialu.

„Walka o byt” to duża produkcja telewizyjna NRK. Powierzono ją aż pięciu reżyserom i trzem scenarzystom. Została nawet nominowana do nagrody Prix Europa 2014, przyznawanej najlepszym serialom Starego Kontynentu. Występuje tam plejada świetnych aktorek i aktorów, m.in. Lena Kristina Ellingsen, Øystein Røger, Ole G. Furuseth czy Mads Ousdal. Spośród Polaków obok pierwszoplano-wego Bartłomieja Kamińskiego oglądamy między innymi Janusza Chabiora, Jakuba Kamieńskiego w roli Serafina oraz Annę Czartoryską w roli ekranowej żony Toma-sza Nowaka.

Bartłomiej Kamiński sam jest synem polskich emigrantów politycznych. Przy-jechał do Norwegii z rodziną z Golubia--Dobrzynia w 1983 r., gdy miał zaledwie sześć lat. W 2002 r. ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Oslo. Wystę-pował w wielu teatrach i grał w telewizyj-nych serialach komediowych. W 2011 r. został nominowany do Nagrody Kome-diowej w kategorii Najlepszy Debiut.

LUDZIE Z BARAKÓW„Walka o byt” to już drugi obok doku-

mentalnego „Brakkefolket” z 2012 r. – „Ludzi z baraków” – serial produkcji NRK pokazujący najnowszą polską emi-grację zarobkową w Norwegii. Ponownie jednak skupił się na emigrantach okupu-jących najniższe szczeble drabiny społecz-nej w Norwegii, za co został skrytykowa-ny przez polskich widzów w tym kraju.

Polacy występują też w najnowszej powieści pisarki Vigdis Hjorth „Norweski dom”. Także tam „bohaterem” jest kry-minalista, znęcający się nad żoną, który zostaje deportowany do Polski w celu odbycia kary więzienia. Polacy wynajmu-jący mieszkanie oczywiście nie sortują śmieci, zużywają za dużo prądu, parkują na trawniku i w ogóle się szarogęszą.

Wciąż czekamy zatem na film, książkę lub przedstawienie teatralne pokazujące tych Polaków w Norwegii, którzy zajmują wysokie stanowiska w społeczeństwie, pełnią ważne funkcje lub mają na koncie wybitne osiągnięcia w swojej dziedzi-nie. I nie chodzi tu o leczenie naszych, polskich kompleksów, ale o pokazanie pozostałej części środowisk polskich takimi, jakimi są. Jak cię bowiem zobaczą, tak cię opiszą. •

Autor jest dziennikarzem, korespondentem TVP Polonia, „Dziennika Bałtyckiego” i „Polska The

Times” oraz redaktorem naczelnym serwisu polonijnego ScanPress.net.

Scenarzyści przyznają, że tworząc postacie Polaków, robili to w dużym stopniu na wyczucie. Tylko jeden z nich był w Polsce, ale 20 lat temu

W „Walce o byt” Norwegowie są przedstawieni jako ubożsi duchowo od harujących Polaków FOT. NRK

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

ŚWIAT

81

JAK NAS WIDZĄ W NORWEGII

Page 82: Do rzeczy 39 2014

Gdy mówi się o podatkach, przeciętnemu Polakowi kojarzą się one z PIT, czyli z podatkiem od

dochodów osobistych. I gdy się spojrzy na stawki tego podatku, wiele osób skonkluduje, że bogaci płacą wyższe podatki, według stawki 32 proc., a biedni niższe, według stawki 18 proc. Tymczasem podatki w Polsce obejmują wiele kategorii i gdy się je wszystkie uwzględni, wówczas się okazuje, że wnioski są zupełnie inne i podatki płacą głównie biedni ludzie. Temat ten zo-stał obszernie omówiony w mojej nowej książce pt. „Ekonomia w matriksie”, która ukaże się w październiku, ale w tym artykule postaram się nieco naświetlić to zagadnienie.

Po pierwsze, państwo czerpie dochody z wielu źródeł, takich jak:• podatki bezpośrednie – to podatki

dochodowe, takie jak podatek dochodo-wy od osób fizycznych (PIT), podatek dochodowy od osób prawnych, czyli firm (CIT),

• podatki pośrednie, które płacimy, kupu-jąc różne towary. To VAT, czyli podatek od wartości dodanej, i akcyza (nałożona na przykład na tytoń, alkohol i paliwa),

• podatki majątkowe – to podatki od ma-jątku, na przykład podatek od nierucho-mości lub opłata za wieczyste użytko-wanie gruntu lub nieruchomości,

• podatki od zysków kapitałowych – to podatek Belki od dochodów z lokat oraz podatki od zysków uzyskanych z opera-cji finansowych, na przykład podatek od dywidendy albo od zysków ze spekula-cji na rynku akcji,

• inne podatki, na przykład od kopalin, • opłaty i kary, na przykład opłata skar-

bowa od czynności administracyjnych albo mandaty za wykroczenia drogowe,

Podatki w Polsce płacą głównie ludzie o niższych dochodach, finansując w ten sposób bizantyjski aparat władzy i liczne grupy interesów, które załatwiły sobie specjalne traktowanie

Krzysztof Rybiński

Rząd łupi głównie

biedaków82

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

EKONOMIA NIESPRAWIEDLIWOŚĆ SPOŁECZNA

Page 83: Do rzeczy 39 2014

• dywidendy uzyskiwa-ne od firm, których

właścicielem jest państwo,• inne dochody,

w tym zysk Na-rodowego Banku Polskiego,

• dodatkowo pań-stwo pozyskuje środki w wyniku wyprzedaży mająt-ku państwowego, ale te środki nie są traktowane jak dochody budżetu, bo mają charakter jednorazowy. Te środki to przycho-dy sektora finan-sów publicznych.Jak wyglądają te

podatki? Zobaczmy to na podstawie usta-wy budżetowej na 2014 r., która określa dochody państwa na ten rok, oraz porów-najmy je z zapisami w projekcie ustawy budżetowej dekadę wcześniej.

Wystarczy rzut oka na tabelkę, żeby zrozumieć, że debata

nad podatkami w Polsce jest postawiona na głowie.

W 2014 r. podatki pośrednie, czyli VAT i akcyza, mają przynieść budżetowi łącznie 172 mld zł, podczas gdy podatki bezpośrednie (PIT i CIT) tylko 67 mld. Zatem płacimy o wiele więcej podatków pośrednich niż bezpośrednich, a dyskusja w Polsce skupia się na tych drugich. Część wpływów z podatków PIT i CIT trafia do samorządów, ale nawet gdy się to uwzględni, łączne dochody całego sekto-ra finansów publicznych (SFP) w 2014 r. przedstawiają się następująco:• podatki pośrednie – 179 mld zł, • podatki bezpośrednie – 108 mld zł (PIT

– 78 mld, CIT – 30 mld).Zatem również w skali całego sektora

finansów publicznych podatki pośred-nie mają o wiele większe znaczenie niż podatki bezpośrednie. W Polsce wysokie podatki płaci więc nie ten, kto ma wyso-kie dochody, ale ten, kto: 1. wydaje cały swój dochód, bo wtedy

płaci wysokie podatki pośrednie,2. płaci składki ZUS od całego swojego

dochodu.

Zastanówmy się zatem, kto naprawdę płaci wysokie, a kto niskie podatki w Pol-sce. Systemy podatkowe można ogólnie podzielić na trzy rodzaje ze względu na rozłożenie obciążeń podatkowych na róż-ne grupy społeczne. Mamy systemy pro-gresywne, obecnie najbardziej powszech-ne, w których osoby najzamożniejsze płacą najwięcej podatków w relacji do swoich dochodów. Są systemy podatko-we liniowe, gdzie wszystkie osoby płacą z grubsza podobne podatki, liczone jako procent swoich dochodów, oraz systemy degresywne, w których bogaci płacą procentowo mniejsze podatki niż osoby biedne. W przeszłości istniał jeszcze inny system podatkowy, w którym każdy płacił taki sam podatek kwotowo, czyli pogłowne. Obecnie taki system podat-kowy nie istnieje, przynajmniej w kra-jach na średnim lub wysokim poziomie rozwoju, z prostego powodu – dochody uzyskiwane w takim systemie nie wy-starczyłyby na utrzymanie rozrośniętego państwa, chyba że jednocześnie zostałyby wprowadzone bardzo wysokie podatki majątkowe, co jest politycznie praktycz-nie niemożliwe, bo majętni ludzie są zbyt wpływowi, często mają polityków w kie-szeni i nie pozwolą na takie zmiany.

Uwaga! W debacie publicznej mamy zupełne pomieszanie pojęć – o podatku liniowym mówi się wtedy, gdy podatek PIT jest liniowy, czyli ma jedną stawkę, bez kwoty wolnej od podatku. Jednak jak widać w powyższych przykładach, podatki pośrednie i składki są tak dużym obciąże-niem, że rozpatrywanie PIT w oderwaniu od innych podatków nie ma sensu. Dlatego aby ocenić, jaki system podatkowy mamy w Polsce, powinniśmy rozważać łączne obciążenia podatkowe obywateli podatka-mi bezpośrednimi, pośrednimi i składkami na ubezpieczenie społeczne.

Oczywiście odpowiedź na pytanie, jaki system podatkowy jest sprawiedliwy, jest bardzo trudna, bo to zależy od poglądów osoby, która jej udzieli. Dla niektórych system pogłowny jest sprawiedliwy, bo każdy płaci tyle samo podatków docho-dowych – zarówno osoba otrzymująca minimalną pensję, jak i miliarder. Zresztą miliarderzy płacą podatki dochodowe zu-pełnie gdzie indziej i na innych zasadach, najczęściej w rajach podatkowych.

Dlatego najczęściej uważa się, że sys-tem podatkowy jest sprawiedliwy, jeżeli jest liniowy lub z lekką progresją podatko-wą, czyli że łączne obciążenia podatkowe są stałe lub lekko rosną (jako procent dochodów) wraz ze wzrostem docho-dów. Jeżeli zgodzimy się z tą definicją, to niestety musimy skonstatować, że system podatkowy w Polsce jest niesprawiedliwy, bo osoby niezbyt majętne płacą wyższe procentowo podatki niż osoby majętne. Ilustruje to poniższy przykład, porównu-jący podatki płacone przez bogacza zara-biającego 30 tys. zł miesięcznie oraz przez osobę zarabiającą 2 tys. zł miesięcznie. Symulacje zostały przedstawione w skali roku, ponieważ bogacz od pewnego mo-mentu płaci tylko część składek ZUS.

Jak widać, osoba bogata zatrudnio-na na umowę o pracę, mimo że płaci procentowo o wiele wyższy podatek PIT, odprowadza znacznie niższy podatek ZUS i podatki pośrednie w relacji do swojego dochodu brutto. W efekcie łączny podatek bogacza to 37 proc. dochodów, a bied-niaka 59 proc. dochodów. Ten przykład pokazuje, że w Polsce mamy degresywny system podatkowy. Ponadto bardzo boga-ci partnerzy w firmach doradczych i kan-celariach podatkowych mają dodatkowe możliwości optymalizacji podatkowej, obniżając podatek PIT znacznie poniżej kwot wykazanych w tabeli. Uprawniony

DOCHODY BUDŻETU 2004 (MLD ZŁ) 2014 (MLD ZŁ) 2004 (% PKB) 2014 (% PKB)DOCHODY BUDŻETU ŁĄCZNIE 153 277 17,7 16,1DOCHODY PODATKOWE BUDŻETU (W TYM) 135 248 15,7 14,4– VAT 68 116 7,9 6,7– AKCYZA 35 62 4,1 3,6– CIT 10 23 1,2 1,3– PIT 22 44 2,6 2,6– PODATEK OD GIER 1 1 0,1 0,1DOCHODY NIEPODATKOWE BUDŻETU 15 27 1,7 1,6DYWIDENDY 1 5 0,1 0,3ZYSK NBP 4 ? 0,5 ?CŁO 2 2 0,2 0,1KARY, GRZYWNY, OPŁATY ITP. ? 18 ? 1,0INNE 3 2 0,3 0,1SKŁADKI ZUS 73 131 8,5 7,6WIELKOŚĆ PKB 862 1722 ? ?

RYS.

MIRO

SŁAW

OW

CZAR

EK

83

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

EKONOMIA NIESPRAWIEDLIWOŚĆ SPOŁECZNA

Page 84: Do rzeczy 39 2014

jest zatem wniosek, że w Polsce bogaci płacą dużo niższe podatki niż biedni.

Jakby tego było mało, w przeszłości mieliśmy takie epizody w naszym systemie podatkowym, które pozwalały zamożnym osobom w ogóle nie płacić podatków dochodowych. To oznaczało, że ciężar utrzymania państwa spoczywał głównie na osobach biedniejszych. Na przykład przez wiele lat obowiązywała ulga budowlana, która pozwalała odliczyć od podstawy opodatkowania koszty budowy domu lub mieszkania. Czyli osoba budująca dom przez jakiś czas nie płaciła podatku PIT. Oczywiście za takim rozwiązaniem stała ideologia, która mówiła, że w ten sposób wspieramy budownictwo mieszkaniowe, co jest potrzebne, bo w Polsce nie ma wystarczającej liczby domów i mieszkań. Jednak efekt był taki, że ulgi mieli bogaci, bo przecież tylko bogatych stać na budowę domu lub mieszkania. Na tym nie koniec – na skutek nacisku wpływowych osób wprowadzono ulgi na budowę mieszkań pod wynajem. Czyli bardzo bogata osoba mogła co roku kupować na rynku pierwot-nym małe mieszkanie lub kilka mieszkań, odliczyć te kwoty od podstawy podatku PIT i w ogóle nie płacić podatku PIT przez wiele lat. Znowu te ulgi były dostępne wyłącznie dla osób zarabiających bardzo dużo.

Jakie wnioski płyną z tej analizy? Po pierwsze, wszelkie daniny, które pobiera od nas państwo, trzeba traktować jak podatki. Zwłaszcza składka ZUS też jest podatkiem, ponieważ w przyszłości suma odprowadzonych składek ZUS nie będzie się przekładała na odpowiednio wysoką emeryturę, a dostępność publicznej służby zdrowia będzie utrudniona, więc składki odprowadzane na NFZ też mogą nie mieć wiele wspólnego z właściwym poziomem opieki zdrowotnej w przyszłości.

Po drugie, ponieważ państwo jest rozrośnięte i nieefektywne, znaczna część odprowadzanych podatków nie służy obywatelom, ale jest pochłaniana przez struktury państwa lub jest przekazy-wana przez system grupom interesów w postaci wylobbowanych przez te grupy transferów. To oznacza, że obywatele nie powinni mieć żadnych oporów przed sto-sowaniem wszelkich zgodnych z prawem metod w celu obniżenia płaconych podat-ków. Nie traktujmy płacenia podatków jako naszego obywatelskiego obowiązku, ale jako uciążliwy fakt, który przedłuża agonię państwa socjalnego. Im szybciej dojdzie do wymuszonej przez brak pie-niędzy reformy państwa socjalnego, tym lepiej dla Polski i dla Polaków.

Po trzecie, trzeba pamiętać, że struktury

państwa zdają sobie z tego sprawę i będą się broniły przed utratą dochodów, bez których nie mają racji bytu. Będzie zatem postępował proces podatkowej inwigilacji obywateli, w skali krajowej i międzyna-rodowej, będzie rosła skuteczność służb podatkowych i będą się nasilały represje wobec tych, którzy dokonują optymalizacji podatkowej. Jeżeli ktoś się na to decyduje, to powinien się upewnić, czy robi to w spo-sób bezpieczny i zgodny z prawem.

Po czwarte, dużą pomoc w optyma-lizacji podatkowej oferuje szara strefa i trzeba w miarę możliwości z tego korzystać, oczywiście na sensowną skalę. A jeżeli ktoś będzie wam mówił, że dzia-łając w szarej strefie, nie odprowadzacie składek na ZUS i w przyszłości będziecie mieli małą emeryturę, to możecie zawsze odpowiedzieć, że emerytury i tak będą głodowe i lepiej z zaoszczędzonych na podatkach oraz składkach ZUS pieniędzy stworzyć sobie własny indywidualny trzeci filar emerytalny, niż powiększać zapisy na serwerach w ZUS, które i tak w przyszłości zostaną obniżone.

Zaraz, ale przecież Polska jest pań-stwem prawa i państwo nie może zabrać ludziom należnych im emerytur, których wysokość zależy od zawartości naszego indywidualnego konta emerytalnego za-pisanego na komputerach w ZUS. Tak by

było w normalnych czasach. Jednak jeżeli w państwie zabraknie pieniędzy i nie będzie można wypłacać emerytur zgod-nie z obiecaną wysokością, to nie będzie innej możliwości i emerytury zostaną obniżone. Gdy sprawa trafi do Trybunału Konstytucyjnego, co jest prawie pewne tuż po 2020 r., to Trybunał będzie musiał rozstrzygnąć, co jest ważniejsze – stabil-ność finansowa państwa czy prawa naby-te, do emerytury lub leczenia. I nie mam wątpliwości, że Trybunał będzie zmuszo-ny do zaakceptowania obniżki emerytur, bo z pustego i Salomon nie naleje.

Podsumowując, podatki w Polsce płacą głównie biedni ludzie, finansując w ten sposób bizantyjski aparat władzy i liczne grupy interesów, które załatwiły sobie specjalne traktowanie. Zmiana tej sytuacji jest możliwa, jeżeli Polacy wyrażą taką wolę w 2015 r., głosując na partie, które chcą radykalnego zmniejszenia roli państwa i obniżki podatków. Jeżeli jednak wybiorą polityków obiecujących kiełbasę wyborczą, to do zmian dojdzie dopiero podczas potęż-nego kryzysu finansów publicznych, który nas czeka około 2020 r. Warto pamiętać, że im wcześniej przeprowadzimy zmiany, tym mniej będzie bolało. •

Autor jest profesorem i rektorem Akademii Finansów i Biznesu Vistula w Warszawie.

ILE PŁACIMY PAŃSTWU BOGACZ BIEDNIEJSZYŁĄCZNE KOSZTY PRACY (A = D + B + C) 394 400,99 28 977,60FUNDUSZ PRACY I FUNDUSZ GWARANTOWANYCH ŚWIADCZEŃ PRACOWNICZYCH PRACODAWCA (B) 9180,00 612,00

ZUS PRACODAWCA (C) 25 220,99 4365,60ROCZNE WYNAGRODZENIE BRUTTO (D) 360 000,00 24 000,00UBEZPIECZENIE EMERYTALNE (E) 10 968,29 2342,40UBEZPIECZENIE RENTOWE (F) 1685,70 360,00UBEZPIECZENIE CHOROBOWE (G) 8820,00 588,00UBEZPIECZENIE ZDROWOTNE (H) 2633,85 1863,84ZALICZKA NA PIT (I) 66 556,00 1332,00ROCZNE WYNAGRODZENIE NETTO (J = D – E – F – G – H – I)) 24 1502,67 17 513,76AKCYZA (K) 4000,00 2000,00VAT (L) 14 655,00 2900,00PODATEK OD NIERUCHOMOŚCI (WIECZYSTE UŻYTKOWANIE) (M) 1000,00 200,00WSZYSTKIE PODATKI ŁĄCZNIE (N = B + C + E + F + G + H + I + K + L + M) 144 719,83 16 563,84DOCHÓD PO ZAPŁACENIU WSZYSTKICH PODATKÓW (O = A – N) 249 681,16 12 413,76STAWKI PODATKOWE (%)  ZUS I POKREWNE = (B + C + E + F + G + H)/A*100 14,8 35,0PIT =I/A*100 16,9 4,6POŚREDNIE = (K + L)/A*100 4,7 16,9OD NIERUCHOMOŚCI = M/A*100 0,3 0,7ŁĄCZNA STAWKA PODATKOWA (SUMA POWYŻSZYCH STAWEK) 36,7 57,2 

Uwaga! Zakładam, że bogacz wydaje co miesiąc jedną trzecią swoich dochodów (czyli płaci podatek VAT od jednej trzeciej dochodu netto), resztę lokuje w instrumentach finansowych, które pozwalają nie płacić podatku od zysków kapitałowych ani podatku Belki. Zakładam też, że bogacz pije i zużywa paliwa do samochodu dwa razy więcej niż biedniak oraz że obaj nie palą tytoniu. ŹRÓDŁO: OBLICZENIA WŁASNE Z WYKORZYSTANIEM KALKULATORA WYNAGRODZEŃ HTTP://WYNAGRODZENIA.PL/KALKULATOR_OBLICZ.PHP

84

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

EKONOMIA NIESPRAWIEDLIWOŚĆ SPOŁECZNA

Page 85: Do rzeczy 39 2014

ZAPOWIEDŹ: NOWY CROSSOVER TOYOTYNajlepszym dowodem na to, że Europa się starzeje, jest kierunek rozwoju motoryzacji. Trudno znaleźć inny powód niż brak konieczności

zginania się przy wsiadaniu i wysiadaniu, dla którego rosnącym powodzeniem cieszą się na świecie crossovery. Jednak koncerny moto-

ryzacyjne nie są od naprawiania świata, więc dostarczają klientom to, czego ci chcą.

Na przykład Toyota podczas zbliżającego się Salonu Motoryzacyjnego w Paryżu (2–19 października) zaprezentuje innowacyjny model koncepcyjny C-HR.

Nowy crossover ma się wyróżniać agresywną stylistyką nadwozia oraz dużą swobodą pro-wadzenia. Jednym z wariantów napędu będzie pełny system hybrydowy. Model C-HR będzie główną gwiazdą stoiska Toyoty w Paryżu. •

STRONĘ PRZYGOTOWAŁ MARIUSZ STANISZEWSKI

Każdy szef kuchni ma swoje ulu-bione danie. Jeśli kiedyś wam je zaserwuje, to jest niemal pewne,

że znajdziecie się w kulinarnym raju. Gdyby jednak nie trafił w wasz gust, lepiej to zmilczcie, bo gotów sięgnąć po swoje kucharskie noże. Podobnie jest z właścicielem winnicy. W swojej piwniczce ma schowany trunek, który trzyma na szczególne okazje, bo samo myślenie o nim napawa go dumą. Jeżeli kiedyś napełni tym winem sto-jący przed wami kieliszek, to jest mało prawdopodobne, że smak wykrzywi wam usta. Gdyby się jednak okazało, że to nie jest wasz ulubiony smak, zostawcie tę wiedzę dla siebie. Inaczej zyskacie śmiertelnego wroga.

Tak samo jest z koncernami motoryzacyjnymi. Mają modele,

które dopieszczają ze szczególnym zaangażowaniem. Mazda ma swoją „szóstkę”, Opel – Insignię, a Citroën – C5. Dwa pierwsze modele już opisałem na tych łamach. Citroënem C5 miałem okazję jeździć w wersji Tourer – trzeba przyznać bardzo przyjemnej.

Francuskie auta albo się kocha, albo nienawidzi. Stare powiedzenie mówi, że nie kupuje się samochodów na F: forda, fiata i francuskich aut. Wiedza ludowa ma swoje podłoże, ale trudno znaleźć auta, które miałyby tyle uroku co citroeny. Jeśli cenimy sobie ten styl, to C5 Tourer z pewnością będzie nas cieszył.

Linia jest klasyczna i elegancka z nowoczesnymi dodatkami. Podobnie jest w środku: skóra, automatyczna skrzynia biegów, kolorowy, dotykowy

wyświetlacz umieszczony w środku eleganckiego kokpitu, elektrycznie regulowane siedzenia. Jeśli się zastanawiacie, do czego służy przycisk ze znaczkiem Citroëna, to go po prostu naciśnijcie. Zgłosi się uprzejmy człowiek z infolinii, który w razie po-trzeby wezwie pomoc albo wyjaśni, jak obsługiwać to pełne elektroniki auto.

C5 Tourer ma jeszcze jedną zaletę: hydrauliczne zawieszenie, które można ustawić w trzech poziomach. Można więc wjechać na każdy krawężnik albo wcisnąć się w niską bramę. Gdy jednak wjedzie się na drogę, samochód automatycznie wraca do ustawienia odpowiedniego dla szybkiej jazdy.

To jednak nie koniec. Zawieszenie automatycznie dostosowuje się do obciążenia samochodu oraz dynamiki

jazdy i warunków na drodze. W trybie Sport zawieszenie staje się bardziej sztywne, co sprawia, że kierowca lepiej czuje pojazd. Ma to o tyle duże znaczenie, że przy 204-konnym silniku 2,2 HDI możliwości dynamicznej jazdy są naprawdę duże. To okazałe auto do setki rozpędza się w niecałe 9 sekund.

Mimo rozmiarów – bagażnik gwarantuje, że nawet jadąc z trojgiem dzieci, zapakujemy się na długie wakacje – samochód jest oszczędny w eksploatacji. Przy normalnej jeździe na trasie i przy pełnym obciążeniu spala nieco ponad 6 litrów. W cyklu miejskim 2 litry więcej. Za najlepiej wyposażoną wersję trzeba zapłacić 144,9 tys. zł. Najtańsza kosztuje 88,1 tys. zł. •

Auto do testów udostępnił Citroën Polska.

NASZ TEST: CITROËN C5 TOURER

FOT.

MATE

RIAŁ

Y PRA

SOW

E (2)

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

85

MOTORYZACJA

Page 86: Do rzeczy 39 2014

Świetna sylwetka, falujące, lekko oprószone siwizną włosy, zawsze nienaganny garnitur. I to nazwisko: Luca Cordero di Montezemolo.

Powtórzmy raz jeszcze: Luca Cordero di Montezemolo. Czyż nie pobrzmiewa w nim muzyka Verdiego? Czyż nie pach-nie ono toskańskimi cyprysami i omsza-łymi kamieniami pałaców Lombardii?

Oto on: prawdziwy włoski arystokrata. 67-letni dziedzic dumnego piemonckie-go rodu, zasłużonego dla królewskiej dynastii Sabaudów. Urodzony w Bolonii, potomek generałów i admirałów, kuzyn kardynała (Andrei Lanza Cordero di Montezemolo), bon vivant o finezyjnych gustach i wypielęgnowanych dłoniach.

Mógłby spędzić całe życie na swawo-lach, sączyć chianti na 100-metrowym jachcie i dumać o przemijaniu, spogląda-jąc na obrazy przodków. Jednak zapach XVIII-wiecznych kamieni i płócien nigdy nie pociągał Luki tak bardzo jak zapach spalin. Farby interesowały go dużo mniej niż smary. Wino przegrywało z benzyną. A rzeźby włoskich mistrzów renesansu wydawały mu się banalne w porówna-niu z magicznymi łukami i urzekającymi kantami jego ulubionego dzieła sztuki – superszybkiego ferrari.

Luca Cordero di Montezemolo był przez 23 lata szefem firmy produkującej owe cacka – przedmiot westchnień po-czątkujących maklerów z City, rosyjskich oligarchów na dorobku i synów chiń-skich dygnitarzy. Montezemolo uważano za prawą rękę Gianniego Agnellego, patriarchy Fiata – koncernu, do któ-rego należy marka Ferrari. Kierował też zespołem Formuły 1, przez lata towarzysząc kierowcom, mechanikom i menedżerom teamu w kolejnych grand prix. Świętował triumfy i opłakiwał porażki (niestety, to drugie zdarzało mu się ostatnimi czasy coraz częściej). Kochał Ferrari miłością bezgraniczną. Kiedy kilka lat temu pewien brytyjski dziennikarz spytał go, który model lubi najbardziej, Montezemolo odparł: „To

tak, jakby pan spytał, którego syna darzę większą miłością”.

CIEPŁO I ROMANTYCZNIESłowo „Ferrari” kojarzyło się we Wło-

szech z dwoma nazwiskami: Michaela Schumachera, siedmiokrotnego mistrza świata, i Luki Montezemolo. Schumacher w pewnym momencie skończył karierę. Montezemolo miał być wieczny. Trudno było sobie wyobrazić Ferrari bez boloń-skiego markiza. Czy można sobie wyobra-zić Barcelonę bez Messiego? No właśnie...

A jednak. Stało się. Luca Cordero di Montezemolo nie będzie już kierował Ferrari. Skonfliktowany z prezesem Fiata Sergio Marchionne musiał odejść. Nikt nie chce mówić o oficjalnych powodach, ale wszyscy eksperci się domyślają, o co poszło.

Ferrari cierpiało od lat na rozdwo-jenie jaźni. Montezemolo musiał dbać jednocześnie i o dobre wyniki finansowe, i o sukcesy sportowe. Za jego panowania Ferrari sprzedawało się znakomicie, ale w Formule 1 powodów do radości było coraz mniej. Ostatnim indywidualnym mistrzem świata w czerwonym bolidzie był Fernando Alonso – w 2007 r. Potem było jeszcze tylko jedno zwycięstwo

w klasyfikacji konstruktorów, po czym nastały chude lata: Ferrari przegrywało technologiczny wyścig z rywalami.

To powód pierwszy. Kolejny to upór Montezemolo, który nie godził się na zwiększenie limitu produkcji samocho-dów, ustalonego na 7 tys. sztuk rocznie. To ograniczenie wzmacniało wizerunek Ferrari jako marki luksusowej, trudno do-stępnej nie tylko z powodu ceny (nabywcy muszą się liczyć z wydatkiem co najmniej 300 tys. dol.), lecz także z powodu... coraz dłuższych kolejek. Marchionne był ponoć mocno poirytowany tym, że lista poten-cjalnych klientów się wydłuża, a firma nie jest w stanie szybko zaspokoić ich pragnień. Chciał podnieść limit do 10 tys. Montezemolo stawał okoniem. Teraz pre-zes Fiata zapewne wprowadzi swój plan w życie: wzrosną profity, kolejki się skur-czą, Ferrari będzie trochę mniej mityczne i trochę bardziej (a fe!) plebejskie.

Wreszcie powód trzeci, najbardziej emocjonalny: Montezemolo przestanie kierować Ferrari dokładnie 13 październi-ka – tego samego dnia na giełdzie w No-wym Jorku zadebiutują akcje połączonego koncernu Fiat-Chrysler. Fuzja nigdy się nie podobała Montezemolo, sądził, że w jej wyniku Ferrari utraci część swojej

„Złote spadochrony” już nigdy nie będą takie jak kiedyś. Menedżerowie mają powód do zmartwień: jak przeżyć za 10 mln dol.

Marek Magierowski

Luksusowy zmierzch bogów

FOT.

AFP/

EAST

NEW

S

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

EKONOMIA WIELKIE PIENIĄDZE MENEDŻERÓW

86

Page 87: Do rzeczy 39 2014

„włoskości”. Trudno nie przyznać mu racji: gdyby Monica Bellucci przyjęła amerykań-skie obywatelstwo, jej „włoskość” także doznałaby dotkliwego uszczerbku.

A zatem Montezemolo żegna się z Fer-rari, żegna się z Fiatem, choć zapewne bę-dzie mógł nadal używać swojego białego ferrari FF z brązową, skórzaną tapicerką. Ba, będzie mógł sobie nawet dokupić kil-kadziesiąt kolejnych, jeśli w jego głowie zrodzi się akurat taki kaprys. Otóż Luca Cordero di Montezemolo na otarcie łez otrzyma od turyńskiego koncernu 26 mln 960 tys. euro. Część od ręki, resztę roz-łożoną na raty (notabene to blisko dwa razy więcej niż suma, jaką NATO przezna-czyło niedawno na pomoc militarną dla Ukrainy). Gdybyż tylko każde pożegnanie z ukochanym dzieckiem było tak ciepłe i romantyczne...

Montezemolo otrzymał więc „złoty spa-dochron” z prawdziwego zdarzenia, co nie mogło, rzecz jasna, wywołać entuzjazmu wśród zmęczonych kryzysem Włochów. Wydawało się, że epoka tłustych odpraw dla tłustych kotów już dawno minęła, a opinia publiczna w Italii, USA czy we Francji już nikomu nie przebaczy tak bez-czelnej rozrzutności. Okazuje się jednak, że wśród prezesów wielkich koncernów

wciąż obowiązuje słynna zasada Gordona Gekko z filmu „Wall Street”: „Greed is good” (Chciwość jest dobra).

Po upadku Lehman Brothers i kra-chu kilku innych instytucji finansowych w USA cała armia prezesów wzbogaciła się na odprawach, wywołując wściekłość akcjonariuszy i zwykłych zjadaczy chleba. Stanley O’Neal odchodził ze swojego stanowiska w Goldman Sachs z walizecz-ką, w której było 161 mln dol., mimo że jego bank w tym samym czasie notował straty w wysokości blisko 8 mld dol.

Charles Prince z Citigroup zainkasował 105 mln, choć jego firma także była pod kreską. Na dużo skromniejsze gratyfika-cje mogli liczyć Richard Fuld ze wspo-mnianego Lehman Brothers (24 mln), Richard Syron z Freddie Mac (16 mln) czy James Cayne z Bear Stearns (13 mln). Tak czy inaczej kwoty te budziły wśród Amerykanów zrozumiałe oburzenie, tym bardziej że wielu z nich straciło przez lekkomyślność wyżej wymienionych me-nedżerów oszczędności całego życia. To wtedy na Wall Street zaczęli się pojawiać demonstranci wymachujący kartono-wymi transparentami z napisem: „Jump fuckers” (Skaczcie, sk...syny). Nikt jednak nie miał zamiaru iść w ślady bankierów z czasów wielkiego kryzysu, którzy rzeczywiście odbierali sobie życie. O’Neal i Fuld owszem, zamierzali skoczyć, ale raczej na szklaneczkę whisky do ulubio-nego klubu albo na Karaiby – by oderwać się od męczącej kakofonii rozgniewanego tłumu.

Do rzadkości należały sytuacje, gdy koncern czy bank renegocjował kontrak-ty z menedżerami, by uniknąć słonych wypłat. Tak było w przypadku Vikrama S. Pandita (następcy Charlesa Prin-ce’a w Citigroup), który w 2012 r. miał

Luksusowy zmierzch bogów

Szef koncernu Fiat-Chrysler Sergio Marchionne (z lewej) i odchodzący prezes Ferrari Luca di Montezemolo FOT. EAST NEWS

87

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

EKONOMIA WIELKIE PIENIĄDZE MENEDŻERÓW

Page 88: Do rzeczy 39 2014

dostać 15 mln dol., ale po sprzeciwie akcjonariuszy (choć prawnie niewiążą-cym) przypadło mu niewie-le ponad 6 mln. W tym samym roku do podobnego głosowania doszło na walnym zgromadzeniu akcjonariuszy firmy Cooper Industries – udziałowcy nie zgodzili się na wypłatę bli-sko 80 mln dol. ustępującemu prezesowi Kirkowi Hachigianowi. Tym razem jednak zarząd nie uznał decyzji WZA i postano-wił „zrealizować zapisy kontraktu”. Z ko-lei w 2008 r. ówczesna minister finansów Francji Christine Lagarde zmusiła Axela Millera, prezesa francusko-belgijskiego banku Dexia, do rezygnacji z odprawy w wysokości 3,7 mln euro. Wcześniej bank został uratowany przez rządy obu państw, które wpompowały w Dexię po-nad 6 mld euro pieniędzy podatników.

CWANIACY I CUDOTWÓRCY„Złote spadochrony” stały się bardzo

popularne w latach 90. ubiegłego stule-cia. Ich pierwotną rolą miała być ochro-na menedżerów najwyższego szczebla przed nagłym zwolnieniem ze stanowi-ska w wyniku fuzji lub przejęcia przez innego gracza w branży. A że były to lata gospodarczego boomu, fuzji i przejęć nie brakowało. Tylko że dość szybko w kon-traktach zaczęto zapisywać odprawy, które miały być wypłacane niezależnie od powodu zwolnienia i od stanu, w jakim dany prezes zostawiał firmę.

Dopóki gospodarka się kręciła, dopóty astronomiczne bonusy dla menedżerów nie budziły aż takich kontrowersji. Mało kto pamięta, że w 2005 r., gdy koncern Gillette został wchłonięty przez Procter & Gamble, szef tej pierwszej spółki James Kilts dostał na odchodne 164 mln dol. Rok później przebił go John Kanas: gdy sfinalizował transakcję sprzedaży swo-

jego banku North Fork innemu bankowi – Capital One – otrzymał „rekompensatę” w wysokości 214 mln dol.

Po pewnym czasie lęk przed utratą fotela prezesa ustąpił miejsca dążeniu, by... jak najszybciej go opuścić. Wielu menedżerów zdawało sobie sprawę, że utrata posady – paradoksalnie – może dla nich oznaczać finansową bonanzę.

Robert Marcus został szefem Time Warner Cable na początku tego roku. Dwa miesiące później przyjął ofertę kupna od firmy Comcast – giganta na rynku telewi-zyjnym w Stanach. Comcast zapłacił za Time Warner Cable 45 mld dol., ale Mar-cusa najbardziej interesowała inna kwota – ta, którą zapisano w jego kontrakcie menedżerskim. Umowa przewidywała, że w przypadku przejęcia prezes Time War-ner Cable dostanie 20 mln dol. w gotówce oraz 60 mln w akcjach, opcjach na akcje, opcjach na opcje itp. Plus mały bonusik w postaci trzyletniego, pełnego „pakietu usług zdrowotnych” (szczegóły nie są znane, ale niewykluczone, że Marcus bę-dzie mógł sobie za darmo zrobić operację plastyczną całego ciała).

Odprawa Marcusa jest dużo wyższa niż Montezemolo, ale oczywiście do pobicia rekordu mu daleko. Oficjalnego rankingu nie ma, albowiem „złote spado-chrony” mają zazwyczaj bardzo skom-plikowaną konstrukcję, a ich wartość jest w dużej mierze uzależniona od cen akcji danej spółki. W USA menedżero-wie dużych firm giełdowych zazwyczaj

dostawali ponad 100 mln dol. Sam Palmisano (IBM) – 170 mln, James J. Mulva (ConocoPhillips) – 156 mln, Gene Isenberg (Nabors Industries, firma z branży naftowej) – 126 mln, Eric Schmidt (Go-ogle) – równe 100 mln (w akcjach). Aż 292 mln dol. dostałby John Ham-

mergren, prezes McKesson Corporation (branża medyczna), gdyby w przyszłości został zwolniony. Perspektywa ta jest jednak bardzo odległa – Hammergren to prawdziwy cudotwórca. Od 2001 r., kiedy stanął na czele McKesson Corporation, wartość akcji spółki zwiększyła się o po-nad... 540 proc. (w tym samym okresie indeks Standard & Poor’s wzrósł o nie-całe 60 proc.). Można by stwierdzić, że Hammergren – jako jeden z nielicznych – po prostu zasłużył sobie na spektaku-larny „złoty spadochron”.

Takie sytuacje zdarzają się jednak na-der rzadko. Dlatego też politycy w wielu państwach od lat próbują ograniczyć wypłacanie „skandalicznych” odpraw. Z jednej strony wiedzą, że działają wbrew wolności gospodarczej i ingerują w pry-watną własność. Z drugiej zaś muszą w jakiś sposób odpowiedzieć na „za-potrzebowanie społeczne” – większość wyborców w krajach Zachodu uważa „złote spadochrony” za symbol arogan-cji i nietykalności biznesowej kasty. We Francji bardzo ostro wypowiadał się na temat „niemoralnych” menedżerów były prezydent Nicolas Sarkozy (co nie przeszkadzało mu w bujnym życiu towarzyskim w otoczeniu tychże preze-sów wielkich koncernów). Kilka lat temu Zgromadzenie Narodowe przegłosowało ustawę, która przewiduje między innymi, że firmy nie mogą sobie odpisywać od podatku odpraw w wysokości powyżej miliona euro. Holenderskie władze nało-żyły na „złote spadochrony” dodatkowy, 15-procentowy podatek. W zeszłym zaś roku wszyscy Szwajcarzy zdecydowali w referendum, że specjalne bonusy dla menedżerów nie mogą być wyższe niż równowartość ich rocznej pensji (mak-symalnie dwóch – jeśli zgodzą się na to akcjonariusze).

„Spadochrony” będą więc dużo mniejsze i nie będą już tak kłuły w oczy. Niemniej niektórzy menedżerowie mogą z tego powodu wpaść w depresję, jeśli na przykład nie będą sobie mogli kupić 10 ferrari, tylko dziewięć. Jak żyć z taką traumą? No jak? •

„Skaczcie sk...syny” – takie transparenty pojawiły się na Wall Street po upadku Lehman Brothers

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

EKONOMIA WIELKIE PIENIĄDZE MENEDŻERÓW

Wielkie odprawy po polskuW ostatnich latach także odprawy dla polskich prezesów wywoływały kontrowersje. Zwłaszcza jeśli otrzymywali je menedżerowie firm z udziałem Skarbu Państwa. Najgło-śniejsza była bodaj sprawa Zbigniewa Wróbla, szefa Orlenu, który w 2004 r. otrzymał odprawę w wysokości 6,2 mln zł – gdy odchodził ze stanowiska w paliwowym gigancie, okazało się, że zdążył wcześniej podpisać kilka aneksów, które pozwalały mu spokojnie myśleć o przyszłości. Mocno wzbogacili się również prezesi Telekomunikacji Polskiej SA (później Orange): Marek Józefiak (ponad 5 mln zł) i Maciej Witucki (3 mln). Grażyna Piotrowska-Oliwa, szefowa PGNiG, odwołana wiosną ub.r. po ujawnieniu tzw. memoran-dum gazowego, zainkasowała 1,5 mln. Rekordzistą na polskim podwórku jest jednak Jan Krzysztof Bielecki, były prezes Pekao SA, a obecnie szef Rady Gospodarczej przy Premie-rze RP, który w 2010 r. otrzymał odprawę w wysokości 7,2 mln zł.88

Page 89: Do rzeczy 39 2014

Mamy najdroższą energię w Europie i polityków najpięk-niej mówiących

o bezpieczeństwie energe-tycznym. A ja głupi myślałem, że cena i bezpieczeństwo są tożsame. Tania energia to wolny rynek. Dostępność do różnych źródeł i do-stawców na świecie. I ktoś mógłby pomyśleć, że tanio to bezpiecznie, bo nie trzeba się martwić o konkurencyj-ność przemysłu, ponieważ niepewne surowce z Rosji można zastąpić pewnymi z Norwegii czy Kataru. Otóż nie. Bezpieczna energia, w ro-zumieniu rządzącej koalicji, to energia, która daje rządowi wytchnienie od protestują-cych górników, pozwala na używanie zbyt drogiego wę-gla w polskich elektrowniach, swobodne obsadzanie spółek Skarbu Państwa tak, żeby nie trzeba się było martwić o to, co zrobić z zasłużonymi nie-dorajdami w partii. Pozwala na finansowanie zaprzyjaź-nionych mediów i oddolnych inicjatyw partyjnych. A to nie idzie w parze z niską ceną.

Gdyby nie bezpieczeństwo polityczne, Polska mogłaby dziś wyłączyć

wszystkie swoje elektrownie i sprowadzać tańszą energię z zachodu Europy, z korzyścią dla firm oraz ludzi. Bezpiecz-na energia w dosłownym tego słowa znaczeniu ozna-czałaby dziesiątki miliardów zagranicznych inwestycji w farmy wiatrowe, rozbudo-wane przyłącza do zachod-nich sieci energetycznych, ogniwa fotowoltaiczne, które zaspokoiłyby 20 proc. po-trzeb energetycznych i o tyle mogłyby nas uniezależnić od Rosji. Bezpieczna energia

to małe gminne spalarnie podłączone do centralnych sieci, które pozwalają unikać wyłączeń prądu w wiejskich obszarach i oszczędzać moce utracone przy przekazach energii do bardzo odległych terenów. Bezpieczna energia to prywatyzacja kopalń, obniżenie cen wydobycia i zwiększenie importu tańszego węgla z zagranicy.

Rząd mimo całej reto-ryki, straszenia utratą dostaw rosyjskiego

gazu i ropy konsekwentnie torpeduje wysiłki na rzecz dywersyfikacji. A to zapisami ograniczającymi rozwój energetyki wiatrowej, a to honorowaniem zielonych certyfikatów za „współ-spalanie”, czyli spalanie węgla z wiórkami kokoso-wymi i drewnem z Ukrainy. Zakazując importu tańszego węgla, blokując nowe przy-łącza z zachodnimi sieciami energetycznymi. Wszystko byle nie rozpadła mu się misterna inżynieria spółek Skarbu Państwa i partyjnej karuzeli kadrowej.

Bezpieczeństwo ener-getyczne w wydaniu PO to droga energia gwarantu-jąca stabilizację rządzącej partii. Nie ma nic wspólnego z ochroną przed dywersją Putina, nie ma nic wspólnego z budową własnego zaple-cza energetycznego i jego konkurencyjnością. Przeciw-nie, polega na możliwie jak najdłuższym konserwowaniu stalinowskiego modelu wiel-kich państwowych kom-binatów. Systemu kontroli energetycznego krwiobiegu państwa i pozwalającego pobierać od nas wszystkich haracz partyjny w postaci drogiej energii. •

Gdyby Donald Tusk miał więcej przyzwoitości, niezwłocznie po przyjęciu stanowiska

przewodniczącego Rady Europejskiej oznajmiłby, że ze względu na zredukowanie przez jego rząd polskiej armii do obecnych rozmiarów dołoży wszelkich starań, aby do czasu osiągnięcia przez nasze wojsko zdolności do obrony teryto-rium Rzeczypospolitej siedziba szefa Rady Europejskiej mieści-ła się w Warszawie, a więc i on tu będzie urzędował.

Gdyby Donald Tusk miał więcej przyzwoitości, natych-miast po przyjęciu stanowi-ska szefa RE oświadczyłby, że wszystkie zimy do czasu uruchomienia gazoportu w Świnoujściu, którego budo-wa została opóźniona o kilka lat za jego premierostwa, spę-dzać będzie w kraju, razem z rodakami wydanymi z tego powodu na łaskę i niełaskę szantażystów z Kremla.

Gdyby Donald Tusk miał więcej przyzwoitości, tuż po przyjęciu stanowiska szefa RE oznajmiłby, że ze względu na doprowadzenie przez jego rząd polskiej służby zdrowia do obecnego stanu, aż do cza-su wyciągnięcia jej z zapaści, będzie się on leczyć wyłącz-nie w Polsce.

Gdyby Donald Tusk miał więcej przyzwoitości, niezwłocznie po

przyjęciu stanowiska szefa RE

zadeklarowałby, że w związ-ku z koniecznością spłacenia podwojonego przez jego rząd długu publicznego Polski (z 0,5 bln do 1 bln zł) od swej pensji w wysokości 120 tys. zł miesięcznie będzie płacił podatki w naszym kraju – na takich samych zasadach jak wszyscy obywatele. I że to samo będzie zalecał wszyst-kim polskim eurobiurokra-tom i eurodeputowanym.

Gdyby Donald Tusk miał więcej przyzwoitości, za-raz po przyjęciu stanowi-

ska szefa RE oświadczyłby, że w związku ze zdemolowaniem przez jego rząd kapitałowego filaru systemu emerytalnego (czyli ograbieniem milionów przyszłych polskich emerytów z ich oszczędności w OFE) oraz niepozbawieniem niesprawiedliwych przywile-jów emerytalnych rolników, górników, żołnierzy, poli-cjantów, strażaków, sędziów i prokuratorów należna mu – jako szefowi RE – eme-rytura w wysokości 80 tys. zł miesięcznie w całości zasilać będzie konto Zakładu Ubez-pieczeń Społecznych, a on zadowoli się swoją emeryturą z ZUS.

Ba, gdyby Donald Tusk miał więcej przyzwoitości, po prostu za nic w świecie nie przyjąłby stanowiska szefa Rady Europejskiej, zanim pol-skie siły zbrojne nie byłyby zdolne do obrony terytorium RP, zanim Polska nie byłaby wolna od monopolu gazowe-go Rosji, zanim od polskich finansów publicznych, w tym finansów ZUS, oddalona zostałaby groźba krachu, a system ochrony zdrowia zostałby naprawiony.

Cóż… Gdyby Donald Tusk miał więcej przyzwoitości… •

Przyzwoitość Donalda Tuska

Haracz dla rządzącej partii

PIOTR GABRYEL TOMASZ WRÓBLEWSKI

PROSTO ZYGZAKIEM KONSTRUKTYWNA DEKONSTRUKCJA

Gdyby premier miał więcej przyzwoitości, zadowoliłby się emeryturą z ZUS

89

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

EKONOMIA FELIETONY

Page 90: Do rzeczy 39 2014

Zakup wycieczki do Tanzanii da nam więcej satysfakcji niż wypeł-nienie nawet dużej szafy. O tym, że przyjemne i ciekawe doświadczenia

bardziej podnoszą nasz poziom szczęścia niż nowe przedmioty, naukowcy wiedzą już od jakiegoś czasu, ale najnowsze ba-danie, przeprowadzone w Uniwersytecie Cornella, pokazuje, że lubimy doświad-czać jeszcze bardziej, niż się wydawało. Okazuje się, że różnice w poziomie radości pojawiają się jeszcze przed zaku-pami. Kiedy stoimy w kolejce po bilety na koncert czy skipassy, czujemy się szczę-śliwsi, niż kiedy czekamy na przykład na nowe buty. Naukowcy sądzą nawet, że zaobserwowane przez nich zjawisko po części wyjaśnia awantury, jakie niekiedy zdarzają się pod sklepami. – Czasami można usłyszeć historie o zamieszkach, wybijaniu szyb, pryskaniu gazem czy innych sposobach atakowania otoczenia przez ludzi, którzy muszą czekać przed sklepem – mówi współautor badania Amit Kumar, doktorant z Uniwersytetu Cornella. – Nasze badania pokazują, że tego rodzaju zachowania są dużo bardziej prawdopodobne, kiedy ludzie czekają na zakup materialnych dóbr – wyjaśnia.

MĄDRZE I DLA SIEBIEJak twierdzą naukowcy z Uniwersytetu

Stanowego w San Francisco, jeśli ktoś chce, aby jego radość trwała długo, może postawić na kupowanie rzeczy, ale muszą mu one dawać możliwość doświadcza-nia satysfakcjonujących przeżyć. Gitara, czytnik e-booków, rakieta do tenisa – oto zakupy dla ludzi, którzy chcą być szczęśliwi. Dlaczego? Badacze z San Francisco uważają, że pozytywne do-świadczenia pozwalają poczuć więź z innymi, natomiast produkty, które pomagają w doświadcza-niu, pozwalają wykorzystywać i rozwijać własne umiejętności oraz wzbogacać wiedzę, czyli kompe-tencje. W obu przypadkach wpływ na odczuwanie szczęścia jest podobny.

– To dwie różne drogi do tego samego, czyli dobrego samopoczucia – mówi

prof. Ryan Howell, współautor ekspery-mentu. – Jeśli nie czujesz się dostatecznie kompetentny, to najlepszym sposobem, aby zaspokoić ten brak, będzie wykorzy-stanie produktów pomagających w do-świadczeniach. Jednakże jeśli czujesz się samotny, to powinieneś zainwestować w samo doświadczenie i zrobić coś z innymi – wyjaśnia badacz. Zaspokojenie tych potrzeb można połączyć, na przykład kupując narty, na których można jeździć z przyjaciółmi.

Niestety, osoby nastawione na ma-terializm mogą mieć trudności z osią-gnięciem szczęścia poprzez wydawanie pieniędzy – uważają badacze z San Francisco. – Nie będą szczęśliwi przy żadnym rodzaju zakupów – mówi prof. Howell. Jako przyczynę tego przykrego stanu rzeczy uczeni wymieniają trzecią psychologicz-ną potrzebę, jaką jest wyrażanie siebie i postępowanie zgodnie z własną naturą. Jeśli zagorzały materialista zainwestuje w cie-kawe przeżycia, zrobi to trochę wbrew sobie, a to obniży jego satysfakcję.

Jednak nie wystarczy postawić na doświadczenia. Dobra rada dla każdego to zastanowić się nad swoimi motywacjami przy doko-nywaniu zakupów. – To, dlaczego kupujemy, jest równie ważne co to, co kupujemy – mówi prof. Howell. Okazuje się, że radość nawet z najlepszego przeżycia

Pieniądze szczęścia nie dają – mówi porzekadło. Dają, tylko trzeba wiedzieć, jak je wydać – twierdzi nauka

Marek Matacz

Kupione szczęście

90

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

ŻYCIE I NAUKA INWESTYCJE, KTÓRE SPRAWIAJĄ RADOŚĆ

Page 91: Do rzeczy 39 2014

można łatwo zepsuć. Wystarczy zdecydo-wać się na nie po to, aby zrobić wrażenie na innych. – To niweluje dobre samopo-czucie, jakie uzyskuje się z zakupu – wy-jaśnia uczony. Badane przez niego osoby, które inwestowały pieniądze w doświad-czenia, ale robiły to, aby zaimponować innym, czuły się mniej niezależne, mniej kompetentne, a także czuły słabszą więź z innymi. Wszystkie trzy zasadnicze dla poczucia szczęścia potrzeby były zatem gorzej zaspokojone. Z tych badań wynika więc, że aby najbardziej skorzystać na zakupach, trzeba zainwestować w dzielo-

ne z innymi doświadczenia lub pomaga-jące w nich rzeczy i zrobić to zgodnie

z własnymi pragnieniami, zainte-resowaniami i wartościami. Nie wydaje się to aż tak trudne.

Do zakupów potrzebujemy oczywiście pieniędzy, jednak po-myli się ten, kto uzna, że im więcej ich mamy, tym lepiej. Do pewnego stopnia jest to prawda, ale nie do końca. Naukowcy z Uniwersytetu Warwick sprawdzili, jak zmienia się poziom szczęścia w zależności od dobrobytu w kraju, i zaobser-wowali nieoczekiwane zjawisko. W biednych krajach wraz ze wzro-stem średniego dochodu na osobę zadowolenie z życia rośnie, i tutaj nie było zaskoczenia. Jednak w krajach bogatych, po prze-kroczeniu 36 tys. dol. produktu krajowego brutto w przelicze-niu na osobę (z uwzględnie-niem parytetu siły nabywczej), nie tylko przestaje rosnąć, lecz wręcz delikatnie maleje. Według uczonych przyczyną tego stanu rzeczy są eksplo-dujące razem z dobrobytem oczekiwania.

– Kiedy kraj się bogaci, wyższe PKB prowadzi do wyższych aspiracji. Różnica między rzeczywistymi przychodami a tymi, które ludzie chcieliby mieć, zjada satysfakcję z życia – mówi prof. Eugenio Proto z Uniwersytetu Warwick.

Ofiarą podobnego złudzenia mogą paść emigranci, którzy wy-

jeżdżają do bogatszych krajów za chlebem. Kie-

dy uczeni z Uniwersytetu Leicester przeanalizowali

dane na temat 42 tys. osób, które w celach zarobkowych wyemigrowały

do krajów zachodniej Europy, zauważyli, że większość z nich nie stała się szczęśliw-sza. Uczeni zaobserwowali dwa zjawi-ska. – Migranci są szczęśliwsi od tych, którzy zostali w kraju, ale nasza analiza pokazuje, że byli szczęśliwsi już przed wyjazdem – mówi autor analizy dr David Bartram. Niestety, wzrost przychodów dodatkowego szczęścia im nie przyspo-rzył. – Przez wyjazd do bogatszego kraju mogą oni zwiększyć swoje dochody nawet znacząco. Nawet jeśli im się to uda, mogą znaleźć się na relatywnie niskiej pozy-cji w nowym kraju – mówi naukowiec. Według uczonych do grupy tych ludzi, którym najtrudniej w ten sposób popra-wić swoje szczęście, należą Polacy. Przy-czyna jest prosta – w naszym kraju jest całkiem dobrze. Emigranci przybywający z państw o niskim poziomie szczęścia, takich jak Rosja czy Turcja, mogą je sobie

podwyższyć, ale przyjezdni z miejsc, gdzie szczęścia jest więcej, na przykład z Polski, zwykle pogarszają swoje samopoczucie.

Okazuje się też, że nie warto wpadać w pogoń za pieniędzmi i poświęcać zbyt dużo czasu na ich zarabianie. Tak twierdzą naukowcy z Uniwersytetu Autonomicz-nego w Barcelonie, którzy opublikowali niedawno analizę pięcioletniego wpływu ekonomicznego kryzysu na zadowolenie z życia Hiszpanów. Po raz kolejny naukow-cy napotkali niespodziankę. Niewielkie spadki wynagrodzenia nie tylko nie obni-żyły poziomu szczęścia, ale okresami na-wet towarzyszył im wzrost zadowolenia. Tym razem według naukowców przyczyną była redukcja liczby godzin pracy. Bada-nych uszczęśliwił dodatkowy czas wolny. Według hiszpańskiego eksperymentu potrzebujemy go sporo i większość ludzi się przepracowuje. Statystycznie rzecz ujmując, cieszymy się z dodatkowych godzin pracy, ale tylko wówczas, gdy jest ich nie więcej niż 16 tygodniowo. Powy-żej tej liczby poziom zadowolenia spada. Uczeni z Barcelony zaobserwowali też inne zjawisko. Więcej szczęścia odczuwali ci, którzy dzielili się swoimi dobrami, na przykład miejscem w samochodzie czy mieszkaniem. Potwierdza się więc reguła,

że większą radość sprawiają nam relacje z innymi niż posiadanie przedmiotów.

HEDONIZM SZKODLIWY DLA ZDROWIAWażną składową tych relacji jest

nasza pozycja społeczna. Okazuje się, że wpływa ona na nasze samopoczucie bardziej od zasobności portfela. Do takich wniosków doszli uczeni z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, którzy przy-glądali się zadowoleniu studentów i ab-solwentów college’ów oraz studiów MBA. Nawet w tym ostatnim przypadku (studia MBA zwykle otwierają drogę do znacznie wyższych zarobków) bardziej liczyła się pozycja. Uczeni uważają, że chodzi o sza-cunek i podziw, jakimi osoba jest obda-rzana przez przyjaciół czy współpracow-ników, poczucie władzy, jaką dysponuje, i akceptacji w grupie. – Jeden z powodów, dla których pieniądze nie dają szczęścia, jest taki, że ludzie szybko się do nich przyzwyczajają – mówi badaczka Came-ron Anderson. Możliwe, że bycie szano-wanym, posiadanie dużych wpływów i społeczna integracja nigdy się nie nudzą – wyjaśnia swoje odkrycie uczona.

Na to, skąd chcemy czerpać satysfak-cję, warto zwracać uwagę nie tylko ze względu na korzyści dla naszego samopo-czucia. Wybory te mogą mieć niebagatel-ny wpływ na nasze zdrowie, co pokazało badanie genetyczne przeprowadzone na Uniwersytecie Karoliny Północnej w Cha-pel Hill. Uczeni przyjrzeli się działaniu dwóch rodzajów dobrego samopoczu-cia – hedonistycznego, które pochodzi z krótkotrwałych przyjemności, i eudaj-monicznego, którego źródłem są przyczy-ny o głębszym znaczeniu. Do pierwszej kategorii można zaliczyć na przykład smaczny posiłek, do drugiej współpracę z innymi nad ważnym projektem. Bada-cze sprawdzili, jak te przeżycia wpływają na komórki układu odpornościowego. Różnice są spore. Hedonizm wywoływał zwiększone działanie genów, które wy-wołują stany zapalne. Tymczasem radość wywołana głębszym przeżyciem działała odwrotnie i redukowała aktywność tych genów. Badani w obu przypadkach dono-sili o podobnym poziomie zadowolenia.

– Możemy poczuć się szczęśliwi za sprawą prostych przyjemności, ale to „puste kalorie”, które nie pomagają nam poszerzyć świadomości i nie dadzą nam korzyści fizycznych – mówi Barbara L. Fredrickson. – Nasze ciała lepiej reagują na inny rodzaj dobrego samopoczucia, opartego na poczuciu połączenia z inny-mi i poczuciu sensu – wyjaśnia uczona. •

Mimo kryzysu ekonomicznego i spadku wysokości wynagrodzeń Hiszpanie są dziś bardziej zadowoleni z życia niż wcześniej

FOT.

SHUT

TERS

TOCK

91

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

ŻYCIE I NAUKA INWESTYCJE, KTÓRE SPRAWIAJĄ RADOŚĆ

Page 92: Do rzeczy 39 2014

STRONĘ PRZYGOTOWAŁA ANNA PIOTROWSKA

EUROPA (PRAWIE) JAK ZIEMIAPomiędzy naszą planetą a jednym z księżyców Jowisza nazwanym Europą jest więcej podo-bieństw, niż mogłoby się wydawać. Okazuje się, że pływające na powierzchni księżyca grube lodowe płyty zachowują się dokładnie tak jak ziemskie płyty tektoniczne, to znaczy wsuwają się jedna pod drugą. To pierwsze tego typu zja-wisko zaobserwowane poza Ziemią. O ile jednak w przypadku naszej planety płyty tektoniczne pływają na oceanie magmy, a miejsca, gdzie się schodzą, rozchodzą lub wślizgują jedna pod drugą, obfitują w trzęsienia ziemi oraz wybuchy wulkanów, o tyle na Europie sytuacja jest nieco inna. Tam lodowa skorupa, gruba na co najmniej kilkadziesiąt kilometrów, pływa po wodnym

oceanie. Zamiast lawy i gazów z jej wnętrza wydostają się pióropusze wody.

BRZOSKWINIOWA ZAGADKA ROZWIĄZANABrzoskwiniowe drzewka dające pyszne, słodkie owoce zostały udomowione w rejonie rzeki Jangcy, nieopodal dzisiejszego Szanghaju – dowo-dzą badania chińskich naukowców z Instytutu Archeologicznego Zhejiang. Pierwsze próby ich udomowienia podjęto około 7,5 tys. lat temu. Owoce w formie, jaką znamy, pojawiły się około 5,3–4,3 tys. lat temu. Różnią się od dzikich wiel-kością pestek, owoce występujące w naturze są znacznie mniejsze. Badania Chińczyków opierały się na porównywaniu wielkości pestek pochodzą-cych z różnych stanowisk archeologicznych.

KRYZYS ZAUFANIA SPOŁECZNEGOAmeryka boryka się z największym od ponad 30 lat spadkiem poziomu zaufania społecznego – dowodzą najnowsze badania opublikowa-ne w czasopiśmie „Psychological Science”. Naukowcy porównali dane zebrane w trakcie dwóch wieloletnich programów badawczych, w których w sumie wzięło udział prawie 140 tys. osób. W pierwszym przepytywano dorosłych, w drugim młodych ludzi kończących liceum. Badacze zestawili statystyki pochodzące z lat 70. z danymi sprzed dwóch–czterech lat. Wyniki okazały się zatrważające. W latach 70. 46 proc. dorosłych i 32 proc. młodych twierdziło, że „większości ludzi można ufać”, natomiast teraz te odsetki wynosiły zaledwie 33 i 18 proc. Badacze uważają, że nie ufając sobie nawzajem, mniej wiary pokładamy w różnego rodzaju instytucje – od rządu począwszy, na prasie i Kościele oraz korporacjach skończywszy. Przyczyną tego zjawiska są rosnące nierówności ekonomiczne. – Kiedy bogaci stają się bogatsi, a biedni – biedniejsi, ludzie coraz mniej sobie ufają. Rośnie przekonanie, że inni oszukują albo wykorzystują każdy sposób, by zyskać przewagę ekonomiczną – mówi Jean M. Twenge z Uni-wersytetu Stanowego San Diego. Co ciekawe, wraz z ogólnym spadkiem zaufania społecznego rośnie wiara w uczciwość amerykańskiej armii.

SKŁONNOŚĆ DO RYZYKA ZAPISANA W MÓZGUNiektórzy całe życie starają się unikać podej-mowania ryzykownych decyzji ekonomicznych, inni wręcz przeciwnie – na szalę potencjalnego sukcesu rzucają często cały dorobek życia. Takie zachowania są najprawdopodobniej cechami biologicznymi i zależą od wielkości określonego obszaru mózgu – dowodzą badania zespołu dr Ifat Levy z Yale School of Medicine. Na podsta-wie przeprowadzonych eksperymentów z udzia-łem kilkudziesięciu ochotników naukowcy doszli do wniosku, że do ponoszenia ryzyka skłonni są ludzie, którzy mają większy niż zazwyczaj jeden z obszarów płata ciemieniowego. – Opierając się na naszych ustaleniach, moglibyśmy wyko-rzystać miliony istniejących skanów mózgu do oceny odsetka osób skłonnych do ponoszenia takiego ryzyka w naszym społeczeństwie – mówi Levy. Na razie nie wiadomo, co jest przyczyną, a co skutkiem: czy większy obszar w mózgu powoduje ryzykowne zachowania, czy też ponoszenie ryzyka prowadzi do zwiększenia się tego fragmentu mózgu. •

FOT.

MATE

RIAŁ

Y PRA

SOW

E

NADZIEJA NA OCALENIE PŁETWALI

Amerykańscy strażnicy przyrody mają powody do zadowolenia. Dzięki rygorystycznie przestrzeganemu

zakazowi połowu płetwali błękitnych udało się odtworzyć pierwotne stada tych majestatycznych ssaków zamieszkujących ciepłe kalifornijskie wody. Jest ich tam około 2,2 tys., to mniej więcej 97 proc. populacji, która żyła tam ponad 100 lat temu. Według badaczy z Uniwersytetu Waszyngtońskiego jest więc nadzieja na odrodzenie się płetwali na całym świecie. Jak wynika z dotychcza-sowych szacunków, zostało ich obecnie nie więcej niż kilkanaście tysięcy. Tylko w XX w. w okolicach Antarktydy zabito 346 tys. tych zwierząt. Najgorsze szkody wyrządzili rosyjscy kłusownicy, którzy polowali na wa-lenie mimo wprowadzenia zakazu. Płetwale błękitne to największe stworzenia, jakie kiedykolwiek żyły na Ziemi. Osiągają długość około 33 metrów i wagę 170 ton. •

92

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

NAUKA JEST DO RZECZY

Page 93: Do rzeczy 39 2014
Page 94: Do rzeczy 39 2014

„INTELIGENTNE” SZTUĆCE Pracownicy należącego do koncernu Google start-upu Lift Labs stworzyli gadżet,

który ma znacznie ułatwić życie osobom chorym na parkinsona. Specjalne „inteligentne” sztućce zostały tak zaprojektowane, aby amortyzować nawet 70 proc. wstrząsów. Dzięki Liftware chorzy na parkinsona będą więc wreszcie mogli spokoj-nie zjeść posiłek. Cena: około 950 zł.

ZAPACHOWY POWIADAMIACZTeraz o nowym wpisie na Facebooku czy Twit-terze lub poczcie powiadomić może… zapach. Wszystko dzięki zapachowej świecy iScent współpracującej ze smartfonem. Uzupełniona odpowiednimi olejkami zapachowymi wypusz-cza je w postaci zapachowej chmurki za każdym razem, gdy odpowiednia aplikacja odnotuje nowe powiadomienie. Projektant iScent zbiera na Kickstarterze pieniądze na produkcję gadżetu. Cena: około 130 zł.

KOSZULKA DLA NARCIARZYChociaż za oknem ciągle lato, to narciarze marzą już o zaśnieżonych stokach. Podczas zjazdów przy-dać im się może koszulka Fuel Wear. Wykonana z bambusowej tkaniny „inteligentna”, ogrzewana koszulka narciarska ma czujnik temperatury oraz elementy grzewcze umieszczone w specjalnych kieszonkach na wysokości klatki piersiowej i tuż przy odcinku lędźwiowym. Mózgiem urządzenia jest mikroprocesorowy sterownik zasilany przez trzy baterie „paluszki”. Producent twierdzi, że Fuel Wear można prać w pralce automatycznej bez obawy zniszczenia czujników. Cena: około 440 zł. •

STRONĘ PRZYGOTOWALI JACEK PRZYBYLSKI I WOJCIECH WYBRANOWSKI

FOT.

MATE

RIAŁ

Y PRA

SOW

E

KAPELUSZ DO SELFIES

Firma Acer pokazała podczas Londyńskiego Tygodnia Mody kapelusz o nazwie

Selfie Hat. Do stworzonego specjalnie dla snobów gadżeciarzy nakrycia głowy został przymocowany specjalny uchwyt na tablet. Kompatybilny z sombrero Acer Iconia A1-840 ma wy-świetlacz o przekątnej 8 cali. Dzięki takiemu połączeniu w każdej chwili można zrobić idealne selfie. •

94

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

GADŻETY

Page 95: Do rzeczy 39 2014

*Regulamin promocji dostępny w punkcie info oraz na stronie www.empik.com/regulaminy-empiku.

od 24.09 do 7.10 w salonach empik

kup 3, zapłać za 2

3999oprawa miękka

3790oprawa miękka

3990oprawa miękka

1177911779

7989oszczędzasz 3790

kupując zestaw zazestaw przykładowy

Wprost_3za2_literatura_200x272mm_plus5mm.indd 1 2014-09-16 14:06:21

Page 96: Do rzeczy 39 2014

S to lat temu Niemcy napadły na Belgię, chcąc zaskoczyć Francuzów szybkim marszem przez neutralne

królestwo. Niewielka armia belgijska wykazała się jednak bohaterstwem, którego niemieccy sztabowcy nie wzięli pod uwagę. Świat zadziwiła wówczas cytadela w Liège, która zatrzymała pruski walec aż na 10 dni – od 6 do 16 sierpnia 1914 r. Te półtora tygodnia oporu okazało się zba-wienne i umożliwiło zbudowanie frontu pod Marną, na którym we wrześniu 1914 r. kajzer połamał sobie zęby.

Wdzięczni paryżanie fetowali bohaterskie Liège na wszystkie sposoby. Ktoś rzucił pomysł, by niezwykle popularny wówczas w paryskich kawiarniach krem nazwać ku czci dzielnych Belgów – Crème à la Liégeoise.

Uczcijmy bohaterów i my, do czego potrzebować będziemy: 200 gramów gorzkiej czekolady, litr mleka pełnego, czterech żółtek,

150 gramów cukru pudru, tyle samo cukru waniliowego i do zagęszczenia dwóch łyżek skro-bi kukurydzianej (do nabycia w sklepach ze zdrową żywno-ścią). A teraz do roboty.

Podgrzewamy mleko najlepiej w głębokim rondlu. W międzycza-sie ubijamy żółtka z cukrem. Ro-bimy to tak długo, aż masa stanie się niemal biała, potem dodajemy skrobię i starannie mieszamy. Cze-koladę dzielimy na drobniutkie ka-wałki i wkładamy do miski. Kiedy mleko zacznie się gotować, należy zdjąć rondel z ognia oraz połowę mleka wlać do czekolady i mie-szać do czasu, aż masa stanie się gładka. Następnie dolewamy resztę mleka i mieszamy. Małą ilość masy mleczno-czekoladowej wlewamy do ubitych jajek. Mieszamy. Powoli i ostrożnie wlewamy resztę mleka z czekoladą, cały czas mieszając. Nie wolno się spieszyć! Wszystko przelewamy następnie do rondla, podgrzewamy na wolnym ogniu, cały czas mieszając. Kiedy masa

zacznie wrzeć, zdejmujemy rondel z małego ognia i dalej mieszamy przez kilka minut. Krem musi być doskonale gładki. Na koniec prze-lewamy do wysokich pucharków i studzimy. Gdy ostygnie, dekoru-jemy go bitą śmietaną i kawałkiem wafla belgijskiego.

I wreszcie można go zjeść, na pohybel najeźdźcom! •

Dłoń mi drżała, gdy podnosi-łem do ust kieliszek z Gros-set Springvale Riesling 2010. Pamiętałem, że pani

Jancis Robinson, doradczyni Korony Angielskiej do spraw wina i jeden z największych autorytetów w tej dziedzinie, powiedziała o rieslingu, że choć niektórzy będą z tego powodu stukać się wymow-nie w czoło, nie waha się twierdzić, iż jest to najwspanialsze białe gro-no świata. Powiedziała również, że Jeffrey Grosset to król australij-skiego rieslinga i stąd wzruszenie, gdy w Warszawie przedstawiciel internetowego sklepu Zakręcone Wina zaprosił mnie na degustację tego słynnego nektaru, sporządzo-

nego przez winogrodnika z Clare Valley w południowej Australii.

Gdy opanowałem wzruszenie, poczułem oddalony zapach grusz-ki przechodzącej w pigwę. Potem były bardzo dojrzałe białe owoce i wreszcie limonka, powonieniowa dominanta tego wina.

W ustach pierwszy atak był nie-co słodkawy, ale zaraz potem po-jawiła się przyprawowa goryczka, a za nią niezbyt agresywna kwa-sowość. Mój gospodarz porównał ją do szlachetności damasceńskiej stali. Pozostawała jeszcze długo na podniebieniu w mineralnej, pełnej świeżości końcówce.

Na kolację do Grossetowego rieslinga jedliśmy orientalną, bar-

dzo aromatyczną, ale niezbyt ostrą potrawę z ryżu i soczewicy, ze skarmelizowaną cebulą. Pasowało doskonale. Wino to wyśmienicie nadaje się też do ryb takich jak sum, okoń morski i podeszwica, czyli sola.

To dzięki Jeffreyowi Grossetowi rieslingiem w Australii nazywać się może tylko prawdziwy riesling. Przedtem wiele białych sikaczy podszywało się bezkarnie pod szlachetny szczep. Grosset jest również fanatykiem zakrętki i zastąpił nią korek na wszystkich swych butelkach. Ponieważ jest gwiazdorem, jego ceny sięgają gwiazd. •

Springvale Riesling 2010, cena 120 zł

Krem dla bohaterów

Riesling z Australii

PIOTR SEMKA

LUDWIK LEWIN

WINA LEWINA

ZJEDZ RAZ W ŻYCIU

FOT.

SHUT

TERS

TOCK

96

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

KULINARIA

Page 97: Do rzeczy 39 2014

Zapominając o tym, że trze-ba wyborców poprosić o głos. Idąc po niego jak

po swój. Traktując wyborców z butą. Widzę ten błąd we wszystkich partiach. W wielu kandydatach każdej partii.

Nie doceniając konkurencji. Szczególnie gdy jest

młoda, niedoświadczona. Lub przeciwnie – sprawująca urząd wójta, burmistrza, pre-zydenta miasta kilkanaście, kilkadziesiąt już lat. A prze-cież z czegoś ta akceptacja się bierze.

Przeceniając media. Uważając, że lokalne

układy z regionalnym ośrodkiem telewizyjnym, radiowym, papierową gazetą i lokalnym tygodnikiem dają zwycięstwo. Od kilku już lat nie dają.

Nie doceniając siły lokal-nych układów, tkanki

społecznej, która od dzie-sięcioleci obrosła miasto. Tak, brak nam arystokracji rozumu, ale kształtuje się lokalna elita: ksiądz, naczelnik urzędu pracy, dyrektor liceum, wzięty ginekolog, aktywna społecz-nie przedszkolanka. Tak, znam miasteczko, w którym urzędujący od kilku dekad burmistrz został pokonany przez przedszkolankę. Posta-wili na nią wszyscy mający dość starego układu.

Przeceniając siłę dobrej opi-nii, która powinna iść za

włodarzem miasta. Kandydat na prezydenta miasta mógł być aresztowany, mógł spę-dzić kilka miesięcy w więzie-niu, zarzuty korupcyjne były i są wciąż poważne, a mimo to ludzie na niego głosują. Bo

swój. Do dziś nie rozumiem do końca fenomenu tego miasta.

Niechlujnością. Zarówno w zachowaniach wobec

wyborców, jak i niedocho-waniem staranności we wszystkich przygotowanych materiałach. Wyborcy chcą być zawsze traktowani poważnie, z wielką kulturą.

Przeceniając znaczenie nowych mediów: Twittera,

Facebooka, Instagramu. Owszem, są sympatyczne, fajne, skracają drogę do liderów opinii (szczególnie Twitter), ale nie zastępują pracy każdego dnia, w każdej dzielnicy.

Zapominając o dobrej opowieści. Często proszę

kandydata na prezydenta miasta czy burmistrza o jego opowieść. Serwuje mi hasło. Nie, hasło mnie nie interesuje. Dlaczego miałbym zagłosować właśnie na niego?

Budząc się w ostatniej chwili. Nie wykorzystując

wcześniejszej kampanii do Parlamentu Europejskiego do pokazania się. Nie budując siebie w ostatnich latach. Wierząc w siłę billboardów. W siłę pieniędzy, którymi można przekupić, zarzucić miasto tonami ulotek i przy-kryć plakatami.

Nie mając strategii. Dobra strategia bierze pod uwagę

lokalną specyfikę, silne punkty kontrkandydatów, posiłkuje się „czarnym PR” (w polskich realiach oznacza to wszystkie słabe punkty konkurencji), sprawia, że kandydat wygrywa wszystkie batalie w mediach i miejscach publicznych. •

Jeśli macie problem ze zdobyciem pigułki awaryjnej lub nie macie pieniędzy, możecie użyć

do antykoncepcji awaryjnej zwykłych pigułek antykoncep-cyjnych. Zapytajcie koleżanki, czy może mają opakowanie zapasowe. Potrzebujecie jednego opakowania pigułek [tu padają nazwy konkretnych leków]. Jak najszybciej w ciągu 72 godzin trzeba zażyć 4 tabletki naraz. Po 12 godzi-nach od połknięcia pierwszej dawki trzeba wziąć znowu 4 tabletki”. Takie światłe rady ma dla zagubionych nastolatek Grupa Edukatorów Seksualnych „Ponton”.

Wymienione w artykule leki są dostępne wyłącznie na receptę, mają liczne przeciw-wskazania i skutki uboczne, a rekomendowana przez „edukatorów” liczba tabletek to aż ośmiokrotność dawki zalecanej przez producenta. Naprawdę nie trzeba być „oszołomem”, żeby dostrzec zagrożenia, jakie niesie ze sobą „edukacja seksualna” prowadzona na takim pozio-mie.

Posłowie odrzucili niedaw-no w pierwszym czytaniu obywatelski projekt

ustawy, przewidujący karę za „publiczne propagowanie lub pochwalanie podejmowania przez małoletnich poniżej lat 15 zachowań seksualnych”, nie próbując nawet udawać, że liczą się z głosem ćwierć milio-na obywateli i wysiłkiem, jaki inicjatorzy włożyli w kampa-nię. Nic by się nie stało, gdyby projekt trafił do dalszych prac, bo choć obie strony ideologicz-nego sporu robią wszystko, żeby udowodnić, że rozma-wiać się nie da, to przecież jest o czym. Proponowany przez

projektodawców zapis nie był tak kontrowersyjny, jak przedstawiały go media, i w ta-kim brzmieniu byłby całkiem logiczną konsekwencją już istniejącego paragrafu prze-widującego karę za publiczne propagowanie lub pochwala-nie seksu z dzieckiem poniżej 15. roku życia. Skoro prawo uważa za przestępstwo każdy przypadek seksu z 15-letnim dzieckiem, to nie ma chyba niczego szokującego w tym, że karałoby także za publiczne propagowanie lub pochwala-nie udziału dziecka w takim przestępstwie.

Gdy kilka lat temu 15-letnia „Agata” zaszła w ciążę ze swoim

chłopakiem, mogła skorzy-stać z legalnej aborcji, bo w świetle prawa ciąża była wynikiem przestępstwa. Tak bowiem traktowany jest seks z osobą poniżej 15. roku życia, nawet jeśli

jest całkowicie dobrowolny, partnerzy są w tym samym wieku i są w sobie bardzo zakochani – a tak właśnie było w przypadku „Agaty”. Jeśli kilka lat temu tych dwoje zakochanych w sobie nastolatków popełniło prze-stępstwo, bo oboje byli dla siebie za młodzi, to dzisiejszy histeryczny sprzeciw wobec karania kogoś, kto by ich do tego namawiał, nie brzmi logicznie. •

Nie warto rozmawiać

Jak przegrać wybory samorządowe

KATARYNA ERYK MISTEWICZ

OKIEM BLOGERKI NOWE MEDIA

@

„Edukacja seksualna” na tak niskim poziomie niesie ze sobą zagrożenia

97

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

FELIETONY

Page 98: Do rzeczy 39 2014

„Dr hab. Balcerowicz, zamiast opowiadać bajki o dobrym wolnym rynku i złym państwie, mógłby wreszcie zrobić profesurę”.

JOANNA SENYSZYN, wiceprzewodnicząca SLD na Twitterze

RYSUJE: ANDRZEJ KRAUZE

Tomaszowi Wróblewskiemu, z którym łączą nas liberalne poglądy na gospodarkę i którego wiedza na jej

temat bardzo mi imponuje, rzadko zdarzało się mnie wkurzyć do żywego. Skoro więc się zdarzyło, wspominam o tym w felietonie. Inna sprawa, że twitterowa wy-powiedź Wróblewskiego: „Polscy narodowcy wśród najwierniej-szych pacynek Putina” jest tylko kroplą, która przelała czarę mej cierpliwości.

Jakich znowu narodowców, dro-gi kolego, masz na myśli? Wszyst-kich tych kilkunastu, których udało się rosyjskiej jaczejce zgromadzić na pikiecie pod ukraińską amba-

sadą? Czy tych kilkadziesiąt, jeśli nie 100 tys., które ściąga Marsz Niepodległości? Tych działających na co dzień w kilkudziesięciu współtworzących organizujące marsz stowarzyszenie, czy kilku byłych członków ONR, którzy je opuścili, nie akceptując deklaracji wyrzeczenia się wszelkich form rasizmu oraz przemocy, i od tego czasu istniejących głównie w me-diach białoruskich i syryjskich? Pana Piskorskiego z Samoobrony, internetowych trolli powielających komentarze putinowskich mediów z kilkunastu oznaczonych Falangą kont naraz czy może mnie?

„Gazeta Wyborcza” namiętnie posługuje się tytułami „narodow-cy pobili”, „narodowcy podpalili” w każdej informacji o chuligań-skim ekscesie na meczu i w knaj-pie, nawet jeśli o jego sprawcach oraz przebiegu trudno powiedzieć cokolwiek pewnego. Ten zwy-czaj przejęły też „Gazeta Polska”

i media braci Karnowskich, kiedy mogą donieść o zdarzeniach, które ich targetowego, PiS-ow-skiego czytelnika oburzają w tym stopniu, co targetowego udeckiego czytelnika „Wyborczej” antysemi-tyzm i „nietolerancja”. Jednak to są media walczące o zwycięstwo jedynie słusznej partii i jedynie słusznej frakcji w jej obrębie, więc propagandowe chwyty w ich wykonaniu nie dziwią.

Słowo „narodowiec” coś znaczy i proszę nie czynić z niego pustej obelgi – jak mój szacowny sąsiad na tych łamach, który „neoen-dekiem” nazywa uparcie nawet Korwin-Mikkego. No, ale on już poniósł karę, bo teraz, skoro ubli-żył dogmatowi popierania Ukrainy w walce O Wolność Waszą i Naszą, sam okazał się, wedle własnej logiki, krypto-Moskalem, a więc „neoendekiem”. Pozostałych, i Ciebie, Tomku, w ich liczbie, prze-strzegam – na razie po dobroci. •

Mowa-trawa z prawaRAFAŁ A.

ZIEMKIEWICZ

Słowo „narodowiec” coś znaczy i proszę nie czynić z niego pustej obelgi

PŁYWANIE W KISIELU

OD RZECZY

98

w w w . D O R Z E C Z Y . p l DO RZECZY TYGODNIK LISICKIEGO

FELIETON

Page 99: Do rzeczy 39 2014

2 2 – 2 8 I X 2 0 1 4 3 9 / 2 0 1 4

ŁYSA PRAWDA

Page 100: Do rzeczy 39 2014

Piotr Zychowicz – Franco, ostatni rycerz Europy/Luis Pío Moa Rodríquez – Brudna gra Stalina w Hiszpanii/José Álvarez Limia – Walczyłem przeciwko

czerwonym/Marco Patricelli – Zbrodnie USA na Sycylii/Wiktor Suworow – Jelcyn, czerwony wieprz/Tadeusz A. Kisielewski – Seks w armii Berlinga/

Michał Wołłejko – Szokujące zeznania z Berezy Kartuskiej

i wiele, wiele więcej

NAJCHĘTNIEJ CZYTANY MIESIĘCZNIK HISTORYCZNY

JUŻ OD ŚRODY W KIOSKACH!

SUPERKONKURS! WYGRAJ KSIĄŻKI Z AUTOGRAFAMI CZŁONKÓW ZESPOŁU