CZASOPISMO POŚWIĘCONE POLSCE ODRODZONEJ · by w zgodnej braterskiej miłości i owocnej pracy,...
-
Upload
nguyendiep -
Category
Documents
-
view
215 -
download
0
Transcript of CZASOPISMO POŚWIĘCONE POLSCE ODRODZONEJ · by w zgodnej braterskiej miłości i owocnej pracy,...
STRZECHA RODZINNACZA SOPI SMO POŚW IĘ CON E POLSCE ODRODZONEJ
ADRES REDAKCJI I ADMINISTRACJI: KATOWICE II, ULICA KRAKOWSKA NR. 46. K O N T O C Z E K O W E P. K . O . K A T O W I C E N R . 3 0 4 0 3 2 — T E L E F O N 1695
NR. 21-22 w y c h o d z i k a ż d e g o i i i s w m i e s i ą c u ROK VI
Z dni chmurnych i górnych . . .Zaszumiał listopad w 1918 roku! N aród ujął z ło
ty róg w sw oje dłonie i zadął! P od parciem sprężystych a krzepkich ramion legły słupy graniczne zabor-
Spręźyste a krzepkie d łon ie obaliły słupy graniczne nie tylko dlatego, by się stało zadość praw om geograficznym , etnicznym , kulturalnym i historycznym , — ale
Biaritz w Hiszpanji, najelegantsze miejsce kąpielowe nad morzem.
ców . Zagrabione w ohydny sp osób przez starych zbrodniarzy politycznych dzielnice zespoliły się znów samorzutnie w jedną całość, by dzielić w spólnie dolę i niedolę, by przygasły przez półtoraw iekow ą n iew olę tlejący p łom yk ogólnej pracy i m iłości razem pod sycić, a rozszerzyw szy go równom iernie, w jeg o blasku ręka w rękę dążyć ku promiennej przyszłości.
b y w zgodn ej braterskiej m iłości i ow ocn ej pracy, spłynąw szy w jed n o koryto — runąć niem, a następnie przy pełnych żaglach z pow agą przynależną rasie, om ija jąc m ielizny i rafy podw odn e — posuw ać się po niezmierzonym oceanie w spólnego życia do trw ałego, praw dziw ego rozwoju; dorzucać wciąż do ogólnej skarbnicy ludzkiej p łod y ducha i m yśli tw órczej — roztaczaj
dokoła : dobrobyt, wiarę w siebie, m iłość bratnią i budzić o g ó ln y szacunek.
L istopad jest to wzruszające przypom nienie n ie o kiełzanych uczuć, jest wspom nieniem górnych nadziei i czyn ów orężnych , jest przypom tientem m ocy fiycznej, żaru miłości i potęgi ducha, jest przypom nieniem upadku, brutalnej przem ocy, fałszu i ob łudy, w reszcie jest przypom nieniem naszego Zm artw ychpow stania, k tórego rocznicę dnia 11-go bm. św ięciliśm y.
W iele ludów przechodziło różne k ole je bytu politycznego, ale takiej m artyrologji jaką przebyw ało kilka pokoleń polskich, żaden inny naród nie przechodził. „Zrodzeni w niew oli, okuci w pow iciu* cierpieli, b o nie było znikąd ratunku i nie m ożna się g o było zn ikąd spodziew ać. Kaci, k tórzy poćw iartow ali żyw y Naród na części, dać g o nie m ogli; a inni, nie b iorący udziału w biesiadzie z ch łodnym cynizm em pozatykali uszy, by w zim nych rachubach politycznych nie usłyszeć świstu pletni, brzęku kajdan i skrzypu szubienic.
Zastanów m y się w ięc w pokłosiu ubiegłej rocznicy i rozw ażm y tzetelnie, czy szczytne ideały, dla których przelano m orze łez i krwi, dla których złączone zostały w jedną całość' przem ocą rozdarte ziem ice — w obec zm ienionych w arunków — pozostają nadal głów ną przew odnią poczyn ań i dążeń ob ecn ego społeczeństw a do dostojnego utrzymania w majestacie chwały tego Skarbu, jaki przed jedenastu laty osiągnęliśm y, — czy m oże ideały te zostały zapomniane, spaczone lub zniekszta łcone?
W praw dzie życie nakłada sw oje prawa, ale w pierwszym rzędzie stawia obow iązek miłości i pracy dla dobra ogó łu , który dobrze znać pow inniśm y, by w przyszłości nie uronić tego Skarbu, jakim jest „ W o ln ość i N iepodległość* oraz, by w przyszłości p otom kow ie nasi lub my sami nie usłyszeli zn ów świstu p le tni, brzęku kajdan i skrzypu szubienic ze strony o d w iecznych naszych w rogów .
Powstanie listopadowe.W kalendarzu świąt narodow ych Polsk i widnieje
jedna wielka karta, na której plom iennem i zgłoskam i w y p isa n o : 29. lis to p a d a ! Data ta wszystkim prawym polakom utkwiła w sercach i m ózgach i w krwi. Na samo jej w spom nien ;e, serce polskte żyw iej uderza, duma prawdziwa rozpiera pierś^ a rów nocześnie gdrrieś w głębi odzyw a się ból serdeczny.
Dnia 29. listopada 1830 roku naród polski pow stał przeciw ko M oskwie, aby zrzucić z siebie obrożę niew oli, która stawała się coraz ciaśniejszą, która coraz bardziej dusiła. R ozp oczę ło powstanie garść m łodzieży uczniów warszawskiej szkoły w ojskow ej, t. zw. szkoła podchorążych , a za nią poszło i całe w o jsk o polskie i naród. Pierwsze chwile powstania, zdaw ało się — to og ień słomiariy. W o jsk o polskie istniało i rwało się do boju , lecz korpus oficerski zaw iódł. Ć h łop ick iego którego z góry przeznaczono na w odza powstania, nie można by ło znaleść. Czekał, a w ielu innych z nim, na dalsze w ypadki. Czynnikiem rozs rzygającym o l o sach n ocy 29. listopada, okazał się lud warszawski. Z budzony przez kilku sp iskow ych i pow ołany d o broni, lud ten bohaterski nie bawił się w skrupuły i obliczenia generałów . Lud warszawski przypom niał sobie w jednej chwili K ościuszkę i K ilińskiego i w ysypał się ty siącami na ulice W arszaw y. N iezliczone fale tłumu płynęły w stronę arsenału, gdzie w ciągu godzin y rozdano m iędzy siebie 40 000 karabinów. D ow ód ztw o nad zbrojnym ludem ob ją ł Ksawery B ronikow ski; p o dzielono tłum zbrojny na oddziały i poobsadźano ró żne punkty miasta. W arszawa posiadała dwa obozy . Z jednej strony stał Konstanty z całym korpusem rosyjskim i większą częścią załogi polsk ie j, która się ustawicznie powiększała w ojskiem nieśw iadom em ;
przybyw ającem z o k o lic ; z drugiej zaś strony lud zbrojny, szkoła podchorążych i mniejsza część załogi polsk iej. N oc przeszła w oczekiw aniu i na drobnych utarczkach forpocztow ych . Nazajutrz K onstanty cofnął się poza miasto i stanął obozem w M okotow ie, W arszawa była wolna.
Taki był przebieg pierwszej n ocy w ybuchu p ow stania listopadow ego.
Dziesięć m iesięcy w alczyli pow stańcy z wrogiem , budząc podziw i przestrach w n;eprzyjacielu. A jednak Powstanie L istopadow e upadło. U padło nie ty lko dlatego, że większą była siła liczebna w ojsk nieprzyjacielskich, tylko d latego, że nie było dow ódzcy , k tóryby powstaniem należycie umiał pokierow ać. Na czele w ojsk pow stańczych stanęli ludzie, którym już w chwili pow stania brakło wiary w pow odzen ie przedsięw zięcia.
Krew jednak, wylana tak obficie na tylu polach bitew w czasie ow ych dziesięć m iesięcy, nie poszła na marne, a użyźniła dusze przyszłych pokoleń. Pow stanie upadło, ale przypom niało światu imię Polski. W ielu Jej syn ów p o leg ło , ale cienie ich, bohaterów, ży ją i unoszą się nad Polską i przypom inają jak bard zo powinniśm y m iłow ać O jczyzn ę naszą, tak bujnie krwią serdeczną zroszoną.
W spom inając tę wielką w dziejach Polski chwilę, zapom nijm y o tem , c o było przykre, a rozważajm y to, co b y ło świetne, co nas dumą napełnia, ow a bohaterska podstaw a ludu i naszego w ojska, tych żołnierzy pow ołanych do broni od warsztatu i pługa. Dziś w wolnej Polsce, wspom inając bohaterstw o naszego ludu, potrzeba nam realnej pracy, a w iele oświaty. O św iecajm y tedy siebie i innych, zagrzewajm y się do tej
190
w spólnej pracy dla dobra nas sam ych i naszych następców . O by późniejsze pokolen ie nasze, rozw ażając nasze czyny, jak my rozw ażam y czyny naszych przod ków , nie miały pow odu d o pow iedzeria o nas: oto w gnuśności żyw ot sw ój spędzili, zostaw iając nam ból i nędzę.
Dziś właśnie w 99 rocznicę Powstania L istopadow ego, pam iętajm y przedewszystkiem o dzieciach naszych, braci i sióstr naszych, a staw iając żyw e przy kłady z życia naszych przodków , uczm y ich gorącej miłości tej naszej Polski. Ale nie tej m iłości, któraby się zasadzała na czczem deklam ow aniu : „P olska , P o lska 1“ Lecz uczmy miłości tej rzeczyw istej, serdecznej
g łębok iej, dla której P olska to sakrament najświętszy, która zagrzewa d o pracy z tą myślą,, że to co czynim y, czynim y dla Niej, dla tej Najświętszej, dla Polski 1 W rocznicę tę ślubujem y sob ie , iż na cale nasze życie będziem y przykładem tym wszystkim , którzy celując w ykształceniem i inteligencją — jednak tak często zapominają o nas, rycerzach pracy, podstaw ie potęgi naszej O jczyzny.
W rocznicę tę także uchylm y czoła przed tymi, którzy przed 99 laty złożyli życie sw oje w ofierze na ołtarzu O jczy zn y ; pamiętajmy, że cześć im oddana uszlachetnia serca nasze.
Paweł Kuźnia.
Pożegnalny koncert Karoliny Saf ri-Szafrańcówny.Karolina Safci-Sza-
frańcówna, znana b y walcom koncertow ym w K rakow ie śpiew aczka operowa w yjeżdża w najbliższych tygod . na tourneaartystyczne po ‘licznych osiedlach p o lskich w Stanach Z je dn oczon ych Ameryki P ółn ocn ej, Zaw iezie rodakom naszym za O ceanem pieśń polską, która w sercu i fantazji polskich kom pozytorów i m uzyków poczęta, ma w sercach naszych rodaków o ż y wić uczucia miłości ziem i ojczystej, na której się urodzili, którą ukochali, a jed-iak opuścić ją musieli. Już po pierwszych w ystępach, w jakich młoda koncertanka dała się poznać przed kilku laty w Krakowie, zw ró ciła na siebie uwagę recenzentów m uzycznych swym potężnym i z natury bogato uposażonym głosem i wtedy już rokow ano jej świetną przyszłość zarówno na scenie jak i na estradzie, do- patiując w niej godnej następczyni K orolew icz W ay- dow ej, sopranistki dramatycznej o sławie św iatow ej.
D ługoletne studja w okalne K aroliny Safri -Szafrań- ców n y pod kierunkiem takich wytrawnych profesorów jak: Ludw iga i H endrychów ny, Ludwiki Marek -- O ny- szkiew iczow ej, —- opanow anie techniczne głosu, o lbrzy mia skała, obejm ująca prawie 3 oktaw y, w reszcie nadzw yczaj dźw ięczny i ujm ujący timbre głosu — każą rokow ać jej w ystępom za Oceanem nie m niejsze p o w o dzenie, niż to , jakiem cieszyła się i cieszy dotąd w sw ym rodzinnyfh K rakow ie, Poznaniu, W arszaw ie i innych miastach polskich.
Przed wyjazdem do Ameryki dała Karolina Safri-
Szafrańcówna w piątek dnia 15 listopada b. r. w Sali B olon- skiego w Krakowie, K oncert pożegnalny, w którym odśpiewała nam swym świeżym i dźwięcznym głosem szereg aryj operow ych: Mozarta. M muszki, R óżyckiego Jotcyki, Żeleńskiego, Pucciniego , Masseneta, i pieśni: Niewiadom skiego, Walka — W alewskiego i L ; pskiego.
Szczególn ie dobrze wyszła koncertantka w pieśni jako, kompozycji W a lk a— W alew skiego. zaczynającej się od słów „P o wiedz" . . .
Każdy, kto słyszał śpiewaczk ę Safri - Sza- frańcóy-nę przed dw oma laty, przyznać musi, że od tego czasu zyskała ona bardzo wiele tak na opanowaniu sw ego potężne
go głosu w górnych i dolnych tonach, jak i na frazowaniu, m odulacji i na emisji wokalnej. Znać tu wpływ dobrej i w ypróbow anej włoskiej m etody w prowadzeniu głosu.
Na sali B olońskiego zebrała się mimo typow ej, je siennej słoty duża liczba m uzyków, śpiew aków i wielbicieli talentów m łodej Koncertantki, żeby usłyszeć jej barwny i dźw ięczny timbre głosu przed jej wyjazdem za moirze i ży czy ć jej na obczyźn ie pow odzenia i sukcesów w propagow aniu pieśni polsk iej i piękna w niej zawartego.Niech i nasze życzenia płyną z nią za morze i towarzyszą jej w szędzie w pielgrzym ce artystycznej wśród sw oich i obcych .
F r. L i p i ń s k i .
Literatura daje sławę, ale źle żywiPoezja nie tuczy. M ało jest naprawdę w P olsce
pisarzy, którzy m ogą o sobie pow iedzieć, że ich p ióro żyw i. Setki, tysiące najw ybitniejszych poetów przymierało g łodem i w rezultacie nic im nie p ozosta ło , jak ch w ycić się u boczn ego zajęcia, aby nie zginąć.
Beaumarchais by ł handlarzem drzewa, Balzac ge- njusz pracow itości byl zaw sze opętany najrozm aitsze- mi ideami zarobkow em i i pom ysłam i przedsiębiorstw . Raz m yślał o kopalniach srebra na Śardynji, innym razem chciał zakupić w ielkie lasy w P olsce . Zaw sze go oszukano, zaw sze w yzyskano, a koszta tych prób p o chłaniały w szystko, co genjalny pisarz zarobił na sw oich dziełach. G otfryd Keller b y ł pisarzem gminnym w Zurichu, Schiller profesorem , Lessing b ib liotekarzem. Ilu poetów , pow ieścio-p isarzy , ludzi z praw dziw ym polotem i talentem marnuje się w redakcjach dziennikówl T om asz Mann pracow ał za m łodu w Sim- p licissm usie". W edekind b y ł z m łodych lat szefem reklamy w e fabryce N agg i’e g g o , Gustaw M eyring autor „G olem a" był bankierem w Pradze i dop iero , gdy zbankrutował, został poetą. B ardzo wielu p oetów ze stanu nauczycielskiego n, p. największa poetka szw edzka Selma L agerlof. Popularny i bardzo łubiany szwajcarski poeta E rnest Zahn jest d o dziś dnia właścicielem restauracji nad jeziorem Zurychskiem .
W ielk iego kontyngentu w ybitn ych p oetów i p o - wieściopisarzjf* dostarcza stan lekarski, że w ym ienim y tu tylko naszego B o y ’a. Zadziw i się zapew ne niejeden, że wielki H enryk Ibsen b y ł aptekarzem. Jack London b y ł poław iaczem ostryg, przemytnikiem, chw ilow o nawet — bandytą morskim, E ugenjusz 0 ’Neill by ł w łaściw ie w szystkiem : doglądaczem bydła na okrętach, marynarzem, d ozorcą w e fabrykach, kom edjantem w w ędrow nym cyrku. O Gorkim w iem y, że rozpoczął swą karjerę od zaw odu w łóczęg i. Znany hum orysta niemiecki R oda p o ło w ę życia spędził w mundurze oficera huzarów.
Gdy rzucim y okiem na literaturę polską, dow ia dujem y się, że cen iony poeta Or - O t by ł subjektem handlowym , Artur G liszczyński poeta — buchalterem, poeta Słoński — dentystą, Stanisław Przybyszew ski z zaw odu muzykiem a potem urzędnikiem pocztow ym , Sewer — ziemianinem, W yspiański w łaściw ie malarzem, W aćhholz — świetny tłnmacz Fausta jest lekarzem , Gam aston (K am iński) by ł adwokatem , A snyk i Tetm ajer byli dziennikarzami, Edmund W asilew ski udrzędni- kiem magistratu.
O ssendow ski, k tórego dzieła przynoszą mu prócz złotych polskich, funty i dolary, oraz dr. A ntoni Marczyński. Zgarnęła też sporo grosiw a Irena Zarzycka, autorka „D zikuski1*. Kilku autorów, k tórzy uchw ycili konjunkturę i w eszli w związek z muzą podkasaną (T u wim, Hemar) lub z filrąem (R elidzyński) ma się też
niezgorzej.Jest paru pisarzy, k tórzy zam ożni są z dom u
i dla których pisanie nie stanowi kon ieczności zarobkowej. Pozatem — w szyscy muszą jakoś „dorabiać".
Pom ińm y tu takich literałów, którzy obrali sobie zrazu inne zaw ody, a potem intuicja i dar B oży p ow o łały ich na Parnas. D o w ybitn iejszych takich należą: L eo Belm ont (adwokant), Bogusławski Antoni (m ajor W . P .), Czekalski Eustachy (red. „M onitora” ), Leśmian B olesław (adw okat), Balicki Ignacy (sędzia Trybunału Adm inistr.), Sm oleński W ładysław (radca prokuratorii) i w. innych.
M am y jednak wybitnych autorów, którzy dla chle- ba musieli odkładać pióro i oddaw ać się bardziej p ro zaicznym zajęciom , aby ży ć i uhzym ać rodzinę. Do tych należy dr. Ernest Luniński, k tóry jako bezpłatny docent Uniwersytetu W iedeńskiego musiał przed wojną dla chleba pracow ać jako kalkulant (rachmistrz) w pe- wnem małem T ow arzystw ie ubezpieczeń o d ognia. A i dziś, że to literatura w P olsce nie żyw i, jest dyrektorem W yższe j Szkoły Dziennikarskiej w W arszawie, b o z sam ego tylko pióra w P olsce bytow ać trudno.
Nasz ukochany Zbierzchow ski, ch oć czuł od u ro -1 dzenia pocałunek M uzy na czole , w olał się jednak od b iedy V m ałżeństwie z Muzą zaasekurować, i jest radcą Izby skarbow ej. Marzy o tem ly lk o , aby jak najprędzej w ysłu żyć sob ie emeryturę i cały pisarstwu się pośw ięcić.
K orzon Tadeusz, znakomity uczony i badacz, też ze sw ej w iedzy ty lk o nie m ógł ży ć i by ł małym urzędnikiem przy kolei warszawsko — w iedeńskiej. Tam jakiś czas przesiedział przy biurku, pracując w pocie czoła na chleb, nasz nieśmiertelny Reym ont.
Trzecim w#tej dyrekcji kolejow ej był Święcicki Juljan, autor najlepszej „Literatury P ow szech n ej“ .
Dąbrow ski Ignacy, autor ,,Śm ierci“ by ł nauczycielem ludow ym . Pono dawało mu to w ięcej, n ż pióro. K ozikow ski Edward, znany poeta, pracow ał w T o w a - rzzstwie E lektrycznem . Kaw ecki Zygm unt, znany kom edjo-pisarz, był długi czas suplentem gim nazjalnym. W O drodzonej P o lsce los mu się uśmiechnął i teraz jest — radcą pocztow ym . Ma na pierw szego sw oje pew ne kilkaset złotych . A tak — co mial?
Niezapom niany Przybyszew ski klepał do końca życia biedę i musiał „dorabiać*1 jak o urzędnik poczty w Gdańsku.
Lem ański Jan, taki szczery poeta , został z głodu— cenzoreml R ydel Łucjan, autor ,,Zaczarow anego K oła“ , utrzym yw ał się z belferki. Był nauczycielem na kursach im. Baranieckiego w Krakowie. Potem się nim za jęto i stw orzono mu byt beztroski.
Biernacki (słynny R o d o ć ) , pracował całe życie w jakiemś T ow arzystw ie ubezpieczeń. Kiedrzyński Stefan, kom ediopisarz, pracuje w banku. Tantiemy autorskie u nas, jeżeli dobrze idzie, śtarczą na papierosy. Irzykow ski Karol, autor „P a łu by“ jest stenografem biura se jm ow ego.
M ożnaby więcej takicu wym ienić, Ci to są, którzy się wybili mimo trudnych warunków. A iluż jest takich, którzy m im o iskry B ożej i w ielkiego talentu, u tonęli w trudnym bycie i w ciężkiej pracy.
192
Wyspiański i jego duch...Ironja, chłosta i nauka w „Weselu“ .
III.W akcie I. w prow adza nas poeta do chłopskiej
izby, błękitno w ybielonej, gdzie przez otw arte z boku drzwi słychać huczne w esele, m uzykę wiejską, i m elody jn y szum tupiących tancerzy, co się tam kręcą w zbitej masie w takt jakiejś ginącej w e wrzaw ie piosenki!
Przez izbę scenę przesuwa się coraz to inna para osób , zasłuchana i zapatrzona w ten tan, wirujący i połyskujący barwnemi wstążkami, oraz m ieniące się tęczow em i barwami. R zecz dzieje się na wsi w pobliżu Krakowa. P óźną jesienią o d b y ło się wesele córki gosp o darza, W łodzim ierza, któia w ych odzi za pana z miasta. O czyw iście zjechali tu goście pańscy z K rakow a. Czy „W ese le " oznacza tylko zaślubiny uroczej w ieśniaczki?
N ie ! M a on o jeszcze inne znaczenie — znaczenie ideow e t. j. zaślubiny ludu z ośw ieconą warstwą czyli inteligencją celern stworzenia jednej potężnej m asy narodu . . . Na scenie w idać Czepca, mądralę, k tóry cie kaw y do w szystkiego, pyta dziennikarza, co słychać w polityce. Ten udaje, że g o nie rozu m e i chce się g o pozbyć. Rzuca mu jednak pytanie: W iecie choć, gdzie Chiny le ż ą ? N e w smak to chłopu, nie daje za w y- granę i odcina, że „ch łop chłopskim rozumem trafi, ch oćby było i d a lek o". — Dziennikarz nie spodziew ał się takiej odpow iedzi i chcąc się p o zb y ć natręta, zwraca się wprost do n iego:
„Ja m yślę że na waszej parafji świat dla was d o sy ć szerok i."
Tem chce dać chłopu do zrozumienia, by się nie wdawał w niesw oje rzeczy, poniew aż to zbyt rozległe h ory zonty.
„N iech na całym św iecie wojna by le polska w ieś zaciszna byle polska wieś sp ok o jn a ".
C łop zrozumiał w jednej chwili, o co chodzi dziennikarzowi, b o odpow ie zapalczyw ie;
„P on się boją we wsi ruchu Pon nos obśmiwajorn w duchu, —A ]ak my, to my się rwiemy ino do jakiej bijacki.Z takich, jak my, był G łow ack i". —
Dziennikarz rozm awia potem z Zosią, panną z Kra- kpwa, co rów nież przyjechała na w esele i chce „p otaó - cow a ć“ z tymi, co mają wiechę pawich piór. T e g o pragnęła też i H aneczka. Klimina, w dow a po w ójcie, żali się przed Radczynią, że „panow ie dziw ek się b o ją " , na co ta od p ow ia d a :
„W y śc ie sobie, a my sob ie K ażden sob ie rzepkę sk rob ie".
Poeta daje d o zrozumienia, że ciasne poglądy o ś w ieconej warstwy nurtują jeszcze , nie rozumiejąc duszy ludu w iejskiego. Haneczka i Z osia rwą się do tańca
na w idok drużb w kierezjach i pawich piórach. Ża pozw oleniem R adczyni ruszają w tan ze słowami na ustach: „raz dokoła — mus nas w oła*, a m łodzież w iejska w sw em obejściu się jest nader uprzejma i towarzyska w obec w ykształconych panien z miasta. Warto posłuchać, na jaki kom plem ent zdobyw a się Jasiek drużba, gdy Haneczka idzie z nim w tany. H a n e c z k a ; „Jasiek dzisiaj pierw szy drużba11. J a s i e k : „Najmilso mi tako służba,,. Jednak m łodzież wiejska nie ma jeszcze zaufania do m łodzieży inteligentnej. Najlepszym dow odem są słow a w ypow iedziane przez tegosamego Jaśka, k tóry w pierwszej chwili tak się zapalił do tańca, a teraz spotkaw szy wśród zabaw y sw ego przyjaciela, Kaspra, zwierza mu się co g o b o l i :
„K asper drużba, słuchaj bratku c o ci powiem na ostatku zgadnij c o ?
K a s p e r : N ie w ie m .n o ? J a s i e k : Że tak one ino k p :o m “ . W rozm ow ie R adczyni z Kliminą przychodzi aź dwukrotnie do nieporozumienia. Radczyni zdaje się że posiadła wszystkie mądrości a z wieśniaczką nie m ożna o niczem innem m ów ić, jak tylko o gospodarstw ie :
C oż to gosposiu na roli?C zyście sobie już posiali?
A le Klimina daje jej ciętą o d p ra w ę : „T ym ta czasem się nie s iw o “ . — Oznacza to, by pani nie wdawała się w rozm ow ę z zakresu gopodarki, o czem wcale nie ma pojęcia . „D obrze sob ie w yglądacie4', odezwie się R adczyni. — „I pani tyż nie m arnie", odcina Klimina. I!e razy w ięc inteligencja m ów i z ludem, nie m ogą się nawzajem porozum ieć, nie ufają sobie. Oświecona warstwa nar du nie wie, co drzemie w duszy ludu, nie wie, że tam tkwi w ielka m oc i potęga uśpiona, którą należy dopiero zbudzić, ująć w karby i umieć 'w y k o rzystać na chwałę i dobro ojczyzny. Że tak w istocie jest, przekonać się m ożna z m ow y Czepca:
„Z m iastowem i to dziś krucho ino na wsi jesce dusa co się fantazją rusa“ .
Lud wiejski ma poczucie narodowe, ma św iadom ość i czuje się Polakiem otaz poświęci w szystko na ołtarzu ojczyzn y , jak to okazuje się z następujących słćw :
„Jakby kiedy co d o czego m yśm y ■— wi sie nie od tego ino ktoby nos chciał u ży ć“ .
A toli w ostatDich czasach jest ogrom ny zwrot ku lepszem u. Inteligencja, zwłaszcza nauczycielstwo zajmuje się ludem, ośw ieca g o i pom aga, wzbudza w nim śpiące na dnie duszy poryw y i szlachetne zapały ku odrodzeniu o jczyzn y , w o g ó le praca idzie szerokiem ło żyskiem . W dalszym ciągo na tej izbie-scenie występują co raz to now e pary . . . Zjawia się i żydek który przedstawia panu młodemu swą córkę, R achel'1
193
p&hlftę e fla ltow a n ą , co to była „w W iedniu na operże i zna cały P rzy b y szew sk i,. — Rachela, zwabiona hukaniem ch łop ów i muzyką, szła przez błoto aż tu d o dworu, by zbliska przypatrzeć się w eselu :
„A ch , ta chała rozśpiewana, ta roztańczona grom ada, zobaczy pan, proszę pana, że się do p oez ji nada, jak pan trochę zmieni, d o d a „, —
Jej to by ł pom ysł sprow adzenia chochoła , słom ianego straszydła, w co jest owinięta róża w ogrodzie, aby jej nie zw ażył najgorsży m róz. Pan m łody pow - starza to zaproszen ie:
„P rzy jd ź ch och ole na W eselezapraszam cię ja, pan m łody wraz na gody , d o g o s p o d y !Sprow adź jeszcze kogo chcesz ciesz się nami ciesz Godam i*.
A panna m łoda d o d a je :“ C y on nos tyz posłucha, b o to głucho psiajucha,,.
W akcie II . o p ó łn ocy zjawia się ch och oł na izbie- scenie, zapow iadając p żzybycie gości duchów z przeszłości Polski. Poeta przygotow u je chwilę w ielkiego w dziejach D n ia :
C hochoł: „K to mnie wołał, czego chciał, — zebrałem się,
w com ta m ia ł; jestem , jestem na W esele, przyjedzie tu g ośc i w ieleżeby ino w icher w ia ł".
A dalej m ó w i: C o ?ię kom u w duszy gra co kto w sw oich widzi snach c z y to grzetfh, czy to śm iech, czy to kapcan, czy to pan, na W esele przyjdzie w tan ." —
C hohoł — co za potężny sym bol ironji, nędzy i martwoty, sym bol gnuśności i lenistw a! . . . Czyż naród nie pozostaw ał długi czas w letargu ? C zyż nie miał szlachetnych p oryw ów i zapałów , które prysnęły, niby bańka m ydlana lub spaliły się szybko, niby słoma
samym zarodku tw orzenia jak iegoś w ielkiego dzieła? N arodow i bow iem brak sam odzielnej inicjatyw y, brak wytrwałości w pracy, d latego bieda go gn iecie, dlatego obcy nie liczą się z nim, a w rogów czyha co niemiara. Ale Isia, słaba dziew czynka w ypędza ch o ch o ła :
„Id ź precz, idź precz na p o le huś ha, hulaj chochole 1“
Słomiany w iecheć nie słucha. C zyżby w ięc Isia była sym bolem niem ocy narodu, k tóry nie m oże pozb y ć s ię pałuby s ło m ia n e j, p ozb y ć s ię wady lenistwa, ocknąć s ię z letargu i martwoty ? Takby wyglądało. P oeta sym bolizując, w ykazuje mu jeg o błędy . . . Naród pow inien nabrać m ocy i siły, oraz hartu duszy —- a w ten sp osób przysposobiony, zacząć budow ać now y gm ach od podwalin . . ., nie zrażając się nirzem i waląc w szystkie przeszkody w p u ch ! Tak dopiero można być pew nym zw ycięstw a . . . Naprzód więc do dzieła, bo „raz dokoła mus nas w oła,, do czynu ofiarn ego , co ma być nową erą w dziejach narodu i now ym fundamentem p o d budow ę wspaniałego gmachu państw ow ego, K ażdy więc, kto się czuje Polakiem i ma p ow ierzony m niejszy lub w iększy posterunek służbow y, powinien przedewszystkiem w ypełniać ściśle sw oje o b o wiązki, patrząc ustawicznie na w yryty w duszy ryngraf?
„N asz sztandar: Praca - Trud,O jczyzna - W ie lk ość - Polski L u d !“
Przychodzą więc duchy z tam tego świata. Zjaw ia się naprzód W idm o i długi czas pozostaje. Z rozm owy z M arysią widać, że to dueh jej daw nego narzeczonego. Ukazuj^ się potem duch Stańczyka, sym bol historyczn ego błazna. W szczyn a rozm ow ę z dziennikarzem na temat, co panow ie zdziałali dla dobra o jczyzn y ? Broni się dziennikarz*, jak m oże, nie w ierzy w siły narodu, nie wierzy w odrodzenie i przyjście don iosłego w dzie- jach Dnia, gdy m ów i :
„ż e w szystko, co było, przepadło, bezpow rotnie w mroku zbladło: to bajki o trzecim M aju !M atkę do trumny się kładło, siostrę i rodzinę całą; ksiądz p ok rop ił i pośw ięcił, grabarze gruz przyw alili; ep igon ów co zostało, na stypie się w eselili".
W dalszym ciągu rozm ow y Stańczyk wyrzuca inteligencji rządzącej brak in icjatyw y i sam odzielności w pracy narodow ej, a wreszcie stwierdza, że sw oich wad cudzym błędym nie usprawiedliwia się ani napraw ia! D aje przeto dziennikarzow i polsk i „kaduceus11 z okrzykiem na ustach: „Idź — rządź, mąć tę kadź narodową, m ą ć !! “ — Przez to poeta chce w ykazać narodow i, że są u nas jednostki krzykliw e i ambitne tak zwane „w ielkości partyjne", które niby to pośw ięcają pracę dla dobra o jczyzn y , chcą niby służyć sprawie n arodow ej, a w rzeczyw istości mają jedynie na oku sw oje „ ja 11, sw oją prywatę. T acy zaw sze „m ącą kadź narodow ą11. Przed tego rodzaju ludźm i usiłuje poeta przestrzec naród, ponieważ ci każdej dobrej spraw ie szkodzą . . . Potem w chodzi R ycerz, rozmawia z poetą i zapow iada, że poezja polska winna służyć ty lko o jczyźn ie i być prawdziwie narodow ą . . .
*) Przedstawiciel stronnictwa konserwatywnego w byłej M ałopolsce. — ( C. d. n.)
194
WŁAD. DUNAROWSKI.
Kroki za sobą.Fantazja.
Miał w yruszyć w świat n iezdobyty , — M iał go zd ob yć i p ieczęć własnej wartości na nim p rzy ło ży ć ; własną m yśl tw órczą rozwinąć i czoło nią ukoronow ać i stać się k ró lem ; huf nieskalanych rycerzy z bezwładu w yzw olić , duchem tchnąć, sercem ozd o b ić i w m oc jutra poprow adzić : Jutra, k tóreby się widnym k ośc io łem stało, b łyszczącym niepokalaną św iatłością roratnich św iec i gw iazd, w yjaskraw ionych n ieskończonością trw ania w zachw ycie.
Miał wreszcie, w bramy św iątnicy Jutra w szedłszy, na kolana paść, c z o ło w prochu zanurzyć, aby odczu ło m yślą jeg o smak trudu i poniżenia i m iało g o przed oczam i, g d y w boskiem obliczu w zrok utopi, gdy prawdą się zachlyśnie, wzruszeniem piękna uderzone-oślepnie, a żarem n ieskończonej m ło śc i rażone na miazgę się zetrze i ludzkość nią obdzieli, aby nie zapomniała przykazania sw ego drogi Odkupienia. 1
Potem, Bogu za życie pokłon oddaw szy, miał sztandar swej w iary rozw inąć, hasło idei na złotej w stę dze w ypisać, do drzewca w olą ducha i siłą mięśni przytwierdzić, m odlitą n iezgw ałconych ust pośw ięcić, egzor- cyzm em niskie żądze wraz z szatanem w otchłań zag łady wtrącić, skąd niema .wyjścia ni pow rotu d o ż y w ych. Następnie sztandarem wielki krąg w cztery strony świata zatoczyć, do garści wiarą p rzygw oźd z ić i ruszyć drogą skalistą, ciasną, w n ieskończoność spiętrzoną, n iebotycznie wyniosłą, lecz wolną od cieni, bo niegasnącą pow odzią słońca zlaną.
Niemal że juz w yruszył . . . P ierw sze kroki przed się w ym ierzył i śmiało cisnął o ziem ię.
K to o n ? Człow iek Idący. Takie jest jeg o miano. Takiem się przezwał na okres czasu swej w ędiów ki przez ponętne królestw o materji. Już nie pomni, czy któś k iedykolw iek miał dla n iego inne nazw isko. Bo prawdę pow iedziaw szy to dotychczas nikt jeszcze na niego nie w ołał, nikt nie w zyw ał je g o imienia. B ył jakby poza nawiasem życia, poza czyjem ś pragnieniem, poza istnieniem wszelkich potrzeb ludzkich.
Ruszył. Pierwsze wrćżenie, jakie odczuł, było ja k ob y świat się przed nim rozszerzył i stanął na baczność. A m oże — m oże . . . Przecież to on , Człow iek Idący.
W ięc idzie dalej. Za pierwszym zakrętem Duma uchyliła przed nim czapki i cichączem zaczęła postępować za nim. S łyszał jej kroki rytm iczne, pew ne siebie, m ocne i jakby z głazu w ycięte. Postanow ił nie o g lą dać się, ale iść tak, by głosu kam iennego poza sobą nie stracić.
Szedł. Chociaż mu się zdaw ało, że sam oblicza kroki, bada przestrzeń i baczenie daje na drogę, w rzeczyw istości by ło in acze j; nie jego by ły kroki i nie
własną pochłaniał przestrzeń.Aż stanął przed małą, lecz ociężały z w ytw orności
budow lą. Coś n iby pałac w. miniaturze, n iby kaplica. W szystk ie style ubiegłych epok k łóciły się ze. sobą zaciekle o harmonję, by wreszcie w ygram olić się na sczerniały dach przez pioron uszkodzonej w ieżycy , i stamtąd straszliwie zimnem milczenierii przem awiać d o otoczenia . M ów iono ukradkiem, że jest to m odlitw a za zmarłych.
N iekażdy dawał tętnu wiarę.Nadęta w spaniałość i przepych budow li zdaleka
przeczy ły podobnym tw ierdzeniom gminu.1 Powstaw ały kłótnie na tem tle, ch oć w istocie nikt nie miał wyraźnej pew ności co do kw estji Sądów, odn oszących się d o ow ej kaplicy, w ypchniętej jakąś tatalną siłą w ponure tow arzystw o czarnych, wysmukłych drzew.
M łodzież Omijała to m iejsce z wewnętrznego nakazu. W iała bow iem stamtąd taką pleśniną czasów , takim zaduchem jakichś starych, pogruchotanych, dobrze przegniłych szpargałów , źe nawet psy — w łóczęgi zbaczały z drogi, uciekając naprzełaj.
Jedynie starzy ludzie, o zwęglonej myśli i sp łowiałem oku, w czasie niektórych większych świąt w y ciągali sw e poobiednie przechadzki aż za miasto, pod ciężkie wrota kaplicy, by tam w spom nieć sobie i p o gwarzyć o czeuiś dawnem, co to n iby było i nie było co gdzieś się podziało bez śladu i niemal bez e c h a . . . co leg ło w grobie własnej nicości, marnego cienia po sobie nie zostawiwszy na drodze przyszłych w ieków , jeno tego potwora kamiennego, który tylko ludzi śpieszących z drogi strąca, zimnicą straszy, a psom skom lenie w pyski, kładzie. 1
Tam Idący stanął i rękę położył na klamce. Nacisną!. C ężkie w sztabie żelaza kute drzwi nie ustąpiły. Jakby pokutne westchnienie gdzieś jękło za niemi, w yraziw szy swern bezdusznem konaniem niem oc i w ieczną martwotę.
Nie zraził się tfm Idący. Zaczęło się szamotanie. W czasie tego WKróg jego padł przypadkow o na p o czerniałą tablicę, z boku dó muru przytw ierdzoną patrzącą przed się powygryzanem i gałami przez czas nie- litościw y pokąsanych liter.
Czytał.Gdzie by ły próżne oczod o ły wy żarty ch słów , tam
wkładał sw e żyw e źrenice i czytał . . . czytał umarłe myśli pateną rdzy przykryte, na w ichrze lat zw ie trza łe ... czytał słowa napuszone, zdania oddawna beztreściwe i trupim rozkładem cuchnące.
Czytał jednak. Czul, że za nim sto i Duma i również czyta. Jeśli tak to jemu nie wypada co innego czy nić . . . Zresztą — przecież sprawia mu to przyjem
195
ność i w idoczne zadowolenie. Czuje, jakby g o ktoś podsadzał coraz w yżej i w yżej . . . jakby go stawiał ponad poziom em zw ykłych śmiertelników, w miejscu nietykalnem, niedostępnem dla tłumu, wyróżnionem przez w szystkich. Już z wszelkiem i odcieniam i odczuw a swą w yższość, przez tych o to je g o „p rzod k ów " tradycją mu przekazaną, a dopiero teraz przez siebie odpow ied nio odczutą i zrozumianą,
Jakież to teraz jasne: ,1 miałby się jeszcze czem ś trudzić, k iedy „tam ci11
w szystko za n iego obm yśleli i obrobili, p ozy c ję w św iecie ustalili, chwałę sw ych „c z y n ó w " na n iego przelali, aby godn ie reprezentował kiedyś ich imię i honor r o d u . . . Nonsens! W szy scy istnieją dla n iego ; on , dla siebie, dumy i krwi przodków , a pozatem dla nikogo. Głupstwem by ły je g o poprzednie p oryw y i dziecięce zapały— głupstwem wierutnem. Na szczęscie zaw czcśaie się jeszcze cofnął. Co za op iekuńczy ce l w ytknęły sob ie ow e kroki, idące za n im ! G dyby nie one . . .
Czyta. Zeskrobuje rdzę, w pycha literom p o w y bijane kły, dodaje na m iejsce n iedających się wskrzesić trupów sw oje własne myśli, buduje wspaniałą całość na chwałę sobie i . . . tam tych. Za zaszczyt i o b o wiązek poczytuje sobfe tę pracę. A nadew szystko p o święcenie — pośw ięcen ie! G odne now ych pom ników i now ych tablic. T ablic ze złota i marmuru, k tórych by rdza n igdy się nie chw yciła, któreby złośliwem u czasow i dum ny stawiły opór.
Czyta raz jeden i drugi i p o w ielekróć razy. Nie sprawia ma to już tru dn ości: formułkę zdołał opanow ać do ostatniego słow a . . . które by ło i nie było. Czyta. To jedno ma zapatrzenie i jeden cel przed sobą, Nikt dla n iego nie istnieje, tylko on sam dla siebie i „tam ci11 w nim. — Oraz ta stara, zardzewiała tablica.
Naraz poczuł, ja k ob y mu się świat przed oczam y zamknął, czy też zniknął. N ic niema, tylko on sam stoi na jakiemś w yniosłem rusztowaniu, gdzie kończy się wszelka istność i troska bytów . Zdum ienie go ogarnia : tak nagle ? R ozpacz zaczyna nim potrząsać. Pom yśleć, że niema już nic . . , że w koło postać u go - rna . . . A leż to okropne 1
Z decydow ał się odw rócić, aby dojrzeć i upewnić się o obecn ości tow arzyszki, stale za nim postępującej a nawet kierującej jeg o krokam i. Niestety, n ieprzenikniona ciem ność pochłonęła w szystko w sobie. Drwiący je j uśmiech, świstem przeszyw ający powietrze, zabolał go dotkliw ie. Srom otne opuszczenie zakłuło g o w samo serce.
P oczą ł trzepotać rękami w próżnej przestrzeni, jakby się chciał czegoś czepić, coś obłapić, coś uścisnąć i przytulić do siebie . . . d o sw ej w yziębłej piersi. Nic, tylko drwiący uśmiech ciem ności, ty lk o opuszczenie grób. Gdzieś p od nogam i trzeszczy spróchniałe rusztowanie. Jeśli ono runie, na czem znajdzie oparcie?
Inne jakieś uczucie mu m ów i, że ziemi niema, a tylko on sam w p o ś r ó d ciem ności. Z iem i? . . .
Prawda, nie myślał nigdy o czem ś podobnem .Ziemia, słońce, gwiazdy, ludzie, ich trud i niedola
i nieustanne zmaganie się ze śmiercią — nie . . . takie rzeczy nie wchodziły w zakres jeg o zainleresowan, czy g łębszych myśli. O ludziach wiedział tyle, że is tnieli, chociaż mało do n iego p o d o b n i; że stanów iii jakąś zwartą, bezduszną masę, ob cą mu pochodzeniem , niezrozumiałą w egzystencji. Gardził ich prymily ,vem życia, w ytężoną pracą rąk i m ó z g u ; drwił i oburzał się do n iem ożliw ości na widok rażących aspiracyj n iektórych nad poziom w znoszących się jednostek. Jal żeby deptał w tedy j A le . . . nie na to by ły jeg o pańskie nogi.
Teraz m ożeby inaczej postąpił, m ożeby nawrt cukrzyk radości z pustych piersi w ydoby ł na widok... obiętnie k og o . Lecz za późao. T y lk o rusztowanie chw ieje się i trzeczczy-. Jeszcze chwilę — a padnie, przyspieszając nieubłagany koniec* K on iec? ... Dla takich, jak on , niema końca. Pomniki, tablice, potom ność.. Grom ada, pospólstw o m ogą zginąć, lecz nie on , nie je g o imię, nie sława jego rodu.
M yuow oli gam ą się w yp łow iałe frazesy, wytarte zdania, którym jednakże trudno dać wiarę. Dziś czas przemawia. Siła je g o g łosu jest w iększa od wszelkich dogm atów tradycji.
P onow ny wstrząs. Rozpacz napędza coraz to potw orniejsze m yśli. Za niemi kryje się skurczona trw oga śmierci. Czy mu nie żal c z e g o ? — pytając się błędne ogniki.— O, ta k ! czegoś mu żal, lecz sam nie w ie czego. W szak op rócz tej tablicy, którą rdza zgryzła, niewiele posiadał. Lecz tej mu nie żal... przynajmniej teraz. P raw dopodobnie życia, które raz kiedyś przez nieostrożność na fałszyw ej postawił karcie. K iedyż to b y ło ? ... niby w czoraj — niby dziś jeszcze— niby przed w iekiem . Jakby przez sen widzi, iż gdzieś wyruszył, gdzieś daleko — dalej, niż najodleg le jszy punkt ziem i — a w yżej, niż zenit nieba sięga. A ż w poprzek drogi stanęła mu ta trupiarnia z zardzewiałą tablicą „nieśm iertelnej11 chw ały i m agazynem nagrom adzonego honoru, m ocno już pleśnią nasiąkniętego. Tablica g o otumaniła i w prow adziła w obłęd koszm arnego snu. T a b lica !... G dzież ona teraz ? G dzie słupy ciężkie wrota dźw igające... gdzie cały przybytek i p o śmiertne schronisko je g o p rzod k ów ?
W yciąga ręce, maca, dotyk a — a raczej chce d otknąć czegoś, szukając zimnej klamki... Zginęła. W szy stko czas pochłonął. T y lk o on sam gdzieś się tłucze, nie m ogąc znaleźć przytułku u żyw ych , ni u zmarłych. Boskie imię chce w y d o b y ć z myśli na wargi zsiniałe, lecz w tem szamotaniu się zapomniał własnej mowy. I tu zaw ód... jak wszędzie. A siły trwania odchodzą, słabną i nikną niespostrzeżenie.
Ostatni gw ałtow ny wstrząs.
Chwieje się rusztowanie... runęło... M igotliwa świadom ość zapadania się w bezdno śmierci. Resztki skurczu trw ogi... oszołom ienie... (C. d. n.)
196
O ZBYTKU.
Łazienki oelwederskie w Warszawie.nemu, jest on pewną, godną szczególn ego potępienia form ą próżności i pychy. Prawda, że rozszerza w ok ó ł siebie pewien dostatek. Ale pom inąw szy, że uboży i dem oralizuje odda jącego się zbytkow i, korzysta z ty siącznych bezużytecznych usług i traci kapitały dla sam ego tylko pokazania się w sp osób nieprodukcyjny. Dalej przyzw yczaja ludzi w zbytkach ży jących do nadzw yczajnych d och od ów , n ieodpow iednich w cale ich zasłudze ; a kiedy tych zabraknie, sprow adza najsmutniejsze zboczenia z uczciw ej drogi. Następnie, zniechęca najpożyteczniejsze i szlachetne gałęzi sztuki, p o pierając natomiast z ich szkodą sztukę podrzędną a czasym wątpliwej wartości, zwiększa liczbę ludzi, k tó-
Pochłania bow iem i pracę ludzką, i bogactw a narodow ego, k tóre użyte w innych form ach pozw oliłyby lepiej w yżyw ić i w ych ow ać m łode pokolen ie ludzi ubogich, a przez to samo zapew niłyby rodzinom i narodowi p o m yślną przyszłość.
N ależy się w ięc pow strzym ać od w szelkiego nierozsądnego zbytku a w szczególności od zuchwałego zbytku, k tóry naigrawa się, rzec można z niedoli biednych ; i pow strzym yw ać się należy nie przez chciwość, ale ażeby na użyteczne cele przeznaczyć tę nadwyżkę jaką opatrzność dała.
Rozum ny zbytek, odpow iedn i do zajm ow anego stanowiska społecznego, me przedstawia nic przeciw nego cn o c ie ; n e m ożna g ó ganić. Da on się zresztą usprawiedliw ić zarów no z punktu ek on om iczn ego i m oralnego, jak i estetycznego. Nikt nie jest oczyw iście obow iązany do pozbywania się tego, czego wym aga od n iego stanow isko społeczne i zw ycza je św iatow e. Nikt nie jest obow iązany prow adzić życia przeciw nego przyjętym zw y cza jem ; A le kiedy zbytek staje się nierozsądny lub nieodpowiedni zajm owanem u stanow isku społecz-
rych istnienie zależy od czyjej fantazji i widzimisię, i przez to przyzw yczaja ich do próżniactw a, w prow adza zam ieszanie d o życia ekonom icznego, narażając je na niezgodę z prawami m oralnem i; słow em demoralizuje i uboży w rezultacie w szystkie klasy. Kiedy zbytek pochłania większą część nadwyżki d och od ów u bogatych, biednym brak najkon ieczn iejszych do życia środków .
D odać należy, że zbytek jest m oże nie mniej szkodliw y od niew strzem iężliw ości, pijaństwa alkoholizmu.
197
WłóczęgaMichał Hieronim Stankiewicz.
(C iąg dalszy.)Przybywali kupcy nietylko z pobliskich , okoli
cznych miast i m iasteczek, ale i ze stron dalszych, a nawet z innych prow inćyj i z zagranicy. Przybyw ali kupcy: z T arnopola , Stanisławowa, Lwow a, Krakowa, z Bukowiny, S łow aczyzny i W ęgier. Przybyw ali Ormianie, osiadli na Pokuciu, a nierzadko Tatarzy i Turcy z dalekiego w schodu. W ted y m iasteczko to na sze- reg tygodni przybierało całkiem inną szatę.
Obecnie jarmark wrzał już w całej p e łn i! Z m alej, puslej, niezamieszkałej, zapadłej, podpartej kołkiem dziury podolsk iej, w yrosło wielkie targow isko św iata. Szałasy, budy, stajnie, szopy — jak w bajce — przybrały całkiem urny w idok. Brudne, pok rzyw ion e, odra pane, puste ściany pokryły się: drogiem i kobiercam i zachodu i wschodu, jedwabiem, makatami, koronkam i, srebrem i złotem, a różn orodny i różn o języczn y , pstry tłilm: kupców, pom ocn ik ów , p o m o cn ic , agentów i faktorów, czynił to kupieckie zbiorow isko podobnem do chmury szarańczy, opadłej na ziem ię, lub do setek olbrzymich, kijem poruszonych mrowisk.
Nie ty lko rynek, ale wszystkie okoliczne place, pola i równiny, pokryły się budkami, straganami i w szelkiego rodzaju kramami, — było tam w szystko to, co czas, stan, pleć i w ogd le życie ludzkie zapragnąć m ogło. Znalazłeś tam: w ierzchow ce szlachetnej* krwi z najpierwszych w kraju stadnin, karety, kocze, p o w o zy, wózki, proste w ozy i sanie chłopskie, lok om obile , samochody, m otory i wszelką armaturę, w szelk iego r o dzaju machiny, sprzęty rolnicze oraz Daw ozy sztuczne,— drogie, krajow e i zagraniczne skóry i futra, — ca łe bale skór zwierząt, rzadkich, podbiegunow ych , — niezliczoną, różnorodną ilość b łyszczących i za oczy chwytających w yrobów ze złota, srebra, p latyny i miedzi, — korale, perły, zegary, różnorodną ilość p rzy b o - rów kościelnych, ornatów, chorągw i, baldachim ów , k ielichów i monstrancyj, — całe s tosy siodeł i w yrobów ze skóry, od najw ykw intniejszych do najprostszych, — tysiące ubrań damskich, m ęskich i dziecinnych, aż do prostej, ludowej tandety, — nieprzeliczone ilości szkła, porcelany, luster i wszelkich naczyń przeznaczonych do ce lów laboratoryjnych, chem icznych i lekarskich. — : Na straganach z zabaw kam i — istny raj jdla dzieci. Zdała, na uboczu, rozłożyła się targow ica bydła. W idziałeś tam nie kilkadziesiąt sztuk ladajakich ogonów zw ierzęcych, ale całe tysiące sztuk różnej rasy i maści — d o chow u lub na rzeź; a pom iędzy tem wszystkiem, pstry tłum, niby wielkiemi ulicami przewalał się, toczył, w y m ija ł,wrzał życiem , śm iechem i w eselem, którego pom ruk rozchodził się daleko, a odbity od w zgórzy i lasów , pow racał znów z pow rotem m iędzy tłumy; one zaś jakby lawina, kolebały się na prawo lub na lew o — m iejscam i rozdrabniały i zb iorow i
skami otaczały setki kramów, szałasów i straganów, a targując się, szczerząc do dziew uch zęb y i popychając,— p o jed y n czo lub grom adam i, gubiły się w dym ach i oparach knajp i jadłodajń.
Przed tobą szumiał pogw ar nie tysiąca, ale setek tysięcy ludzi, różnego stanu, płci i wieku, a przeważał lud wiejski, który p rzybył n iety lko z bliskich, ale i o d ległych pow iatów .
W pustych d o niedawna i zam kniętych na rygle zabudowanianiach zatętniło bujne lecz krótkotrw ałe ż y cie. W niektórych um ieściły się: p rzygodne restauracje, garkuchnie, jadłodajnie i proste, ordynarne szynki, zaopatrzone w surową, nierafinowaną w ódk ę gorzelnianą, w bułki i śledzie. M iejscam i w yw ieszkam i oznajm iały sw ój krótki, m otyli, zaledw ie na szereg dni ob liczony żyw ot: herbaciarnie, kawiarnie i różnorakie zakamarki rozryw ek, gier i rozpusty, w których będące i usługujące tam kobiety różnych ras o przew adze sem ickiej — mimo zm ęczenia z uśmiechem „podkasanej m uzy" na ustach, zapraszały siejących banknotami i zlotem przygodnych jarm arkow iczów do w zięcia udziału w opilstw ie i zabawach, które, tam — za parapetami lub kotarami n iejednego z nich m oralnie zbrukały, lub całkow icie pokalały.
W tem olbrzym iem zbiorow isku ludzkicm spostrzegałeś nieraz właścicieli olbrzym ich m ajątków ziemskich i ich pełnom ocników , bogatą szlachtę w ioskow ą przybyłą celem przeprowadzenia tranzakcyj zbożow ych , zajeżdżająca karetami, kolasam i i różn ego typu w y d ob y - tem i z lamusa starośw ieckiem i brykam i. Spostrzegałeś w tłumie księży trzech obrządk ów : łacińskiego, ormiańsk iego i unickiego, tych zaś ostatnich poznaw ałeś po tow arzyszących im żonach i dzieciach; a nadew szystko wbijała się w o czy brudna, krzykliw a, brodata o długich zakasanych połach, pejsata zgraja m niejszych kupców , koniarzy, rzeźników i ich pom ocn ików , którzy odtrącani — jak uprzykszone m uchy — wytrwałością nużyli niejednego, szlachcica, zdobyw ali g o szturmem i dobijali ostatecznie pożądanego dla siebife kupna koni, w o łów lub zboża.
Na szerokim placu rozłożyła sw e „lary i penaty® cała zgra ja : panoram, karuzeli, m enażeryj, m uzeów , huśtawek i w szelkiego rodzaju w yk p igroszów . Przed niemi ścisk okru tn y : Żądna widoku czegoś now ego i ciekaw ego zgraja gap iów — przewalała się od jednej budy do drugiej, zaglądała do w szystkich otw orów i kątów zw abiona rozgłośnem i, krzykliwemi muzykami, w które każda z tych bud była zaopatrzona, — owe zaś bez względu na od leg łość — każda, dla siebie rozdzierała p ow ie trze : rykiem trąb, piskiem fletów , głu • chemi uderzeniami bębna, zgrzytem czyneli, czyniąc w pobliżu miast m uzyki piekielną „kakofon ję“ !
Przed jedną wielką budą zb iorow isk o ludu okrutne:
198
K ażdy z tłumu starał się jaknajbliżej docisnąć, gdyż ciekaw ość jak og ień paliła w szystk ich ; każdy chciał jaknajlepsze m iejsce zdobyć, b y coś ciekaw ego zo b a czyć, niejeden oberwał szturchaliea lub guza, lecz zm ilczał dyskretnie, gdyż na podw yższeniu z desek przy wejściu do budy muzealnej sta n ą ł:
— Zgadnijcie k to ? . . .— M ikolcio lTłum gapiów , zobaczyw szy go p ized sobą —
umilkł jak w kościele, a tylko w sąsiednich budach szalała dalej ta sama muzyka co poprzednio . M ikolcio ubrany w sw ój ga low y mundur, zdjął z g łow y turban, przyozdobiony kitką sztucznych kw iatów , ukłonił się uśmiechnął, zadzw onił brzękadlami u kolan, a sk orzy stawszy z ch w ilow ego uciszenia się m uzyki tak sią zaprezentow ał:
— Jestem M ikolcio, S okolcio , siwieńki „h o łu b czy k 11! Poczem spojrzał na otaczające go m orze gapiów ,
nasadził turban na g łow ę, a tupnąwszy nogą zad zw onił znów brzękadłami i tak zaczął śp iew ać:
O j dolaż, m oja d o la ! —C zy w y o tem w iec ie ?Jak wracałem z pola,Padał deszcz na ś w ie c ie !
O j p iękneż łany zboża,Pszeniczki i p rosa ;Jęczmiona złoci z o rza ;L iście schyła r o s a !
Oj, łany nasze miłe,Falujące kłosy 1 Obsiadły was pszczół r o je ;Brzęczą p od n ie b io sy ! ! . . .
Tu przestał śpiew ać, kraciastą chustką otarł spocone pod turbanem czoło, spojrzał przed siebie, a w idząc natężoną uwagę w szystkich zaśpiewał skoczną p iosen k ę :
O j dziew czyno, oj dziew eczko 5 Takaś m od rook a :Złote w łosy , złote rzęsy !C zy spadłaś z obłoka ?
A ja takie dziew czę lu b ię :C o ma krucze w łosy,Białe lica, czarne oczy I d o ziem i k o s y !
A ja takie dziew czę lubię :Co ma wfcosy ln ia n e ;Szare oczy , dołki w twarzy 1 usta . . . rum iane!
Skończyw szy piosenkę, poprosił M ikolcio otaczających g o do wejścia d o środka nam iotu, ale ci się w cale nie śpieszyli, lecz pom im o oporu starego błazna— śpiewaka dokoła otoczyli, podnieśli g o d o g óry , a nie dając mu schronić się do środka, z uciechą wielką i weselem poczęli nim podrzucać — jak ch łopcy sw ego profesora na m a jów ce ! W reszcie, przyrzekłszy, że im coś opow ie — wyrwał się z rąk nicponiów , w yprosto
wał kitkę przy czapie, którą rnti niebacżoie przygnieciono i tak zadeklam ow ał:
Dziadek rudy,Babka ruda,
O jciec rudy,I mać ruda!I ja rudy, rudą mam,B om ją sobie wybrał sa m !I ksiądz rudy ślub nam dał 1 muzykant rudy grali
Tu przerwały mu liczne g ło sy : — Sfiksow ał stary czy c o ? . . . Przecież jest kawalerem do wzięcia i baby niema ża d n e j! — Inni zaś krzyczeli : — Trzeba ge ożenić 1! A poniew aż w drugiej p iosence w yszukał sob ie trzy naraz dziew uchy, które mu się spodobały , należałoby go po turecka z trzema w ysw atać, z tem i, które sob ie sam w pieśni w yśp iew a ł!!
R ozbaw ion y tłom ,»o żyw ym temperamencie, b y łby jeszcze dalej dom agał się od Mikolcia dalsaych piosenek, gd yb y nie gruchnęła muzyka w namiocie, która rykiem trąb, piskiem fletni, uderzeniami bębna i czyneli przytłumiła g łosy pospólstw a w lew ającego się do wuętrza.
Chw ilow o czyn n ość M ikolcia była skończona, a czekały g o dalsze — w następnych godzinach p o d o bne sukcesy i ow acje . . .
Jesienią, objechaw szy ważniejsze jarmarki i o d pusty — syt sław y — M ikolcio pow rócił d o Skały, do dom u na zim ow y w ypoczynek .
Krótkie dni a długie n oce 'zim ow e, bezsenność i starość dawały mu częstą sposobnnść do długich rozm yślań: o zbiegłych mu piorunem latach, o złych i dobrych stronach sw ego dotychczasow ego długiego życia , o uzyskanych przewagach jarmarcznych i o d pustowych. W myśli przeżuwał po kolei wszystkie ważniejsze m om enty sw ego życia i chwile, które nie zaw sze by ły dlań urocze, ale przeciwnie, by ły one często cierniem w łóczęgi przeplecione,
E ów nocześn ie uczuwał skradającą się ku niemu starczą ociężałość i n iedołężność. M yśl, czy na przyszłą w iosnę będzie m óg ł dalej starym trybem humorem sw ym , pieśniami i tańcem rozśm ieszać — tak długo, lata całe baw ione przez siebie uliczne i jarmarczne rzesze, nie dawała mu spokoju i napawała g o trw ogą. P osm utniał; coś zgasło w jeg o w esołych , siwych oczach, a krzaczaste, białe brwi jeszcze bardziej się w ydłużyły i pobiela ły .
G d y nieraz pom iędzy pustem i ścianami sw ego mieszkania zanucił jakąkolwiek ze znanych sobie piosenek— miast ulgi uczuwał głęboką troskę na m y ś l: — Co poczn ie , jak sobie życie ułoży, gdy już nie będzie m óg ł frunąć w dal pom iędzy swą ukochaną zgraję uliczną, odpustową i jarm arczną? — C o pocznie, gdy go przybliżająca się do n iego słabość starcza ogarnie i całkow .cie w dom u zatrzyma 7.
(D alszy ciąg nastąpi.)
199
Zabobony i przesądy na przestrzeni wieków.(Ciąg dalszy.)
W południow ej więc S łow ianszczyznie pa zagarnięciu ich przez Turków zabobon o upiorach się urodził i podtrzym yw any przez urzędowe św iadectw a zbiegiem lat rozpow szechnił się p o Europie w wiekach X V I i X V II i wtym samym czasie dostał się też i d o nas, pow ięk szając sobą g od n e grono w ilkołaków i strzyg przyjętych w spadku o d starożytnych. W ędrując jednak od narodu do narodu zabobon o upiorach m odyfikow ał się zgodn ie z okolicznościam i, zw yczajam i i innemi w y obrażeniam i ludu. C o się tyczy P olsk i z pojęciem klątwy powstanie upiorów nie łączono. K ościoł katolicki w ogóle klątw y rzadko używ ał i to ty lko w stosunku d o m ożnych tego świata, w stosunku zaś do prostaczków nie zdarzył się żaden w ypadek w yklęcia w obec czeg o sam fakt klątw y nabierał specyalnego znaczenia i sama w sob ie była karą dostateczną i nie potrzebowała takich środków , jakich używ an o w k ościele wschodnim . Fantazja ludow a szukała w ięc innych przyczyn i znalazła je w praktykach czarow nic od dających ludzi w m oc djabła.
Istnieje pom iędzy ludem naszym mniemanie, że za pomocą, figurek odlew anych z ołow iu lub wosku można dziw nych d ok onyw ać rzeczy . Zdarza się jeszcze w niektórych okolicach,! że jeżeli kom uś coś skradną, pokrzyw dzony idzie do w różbity, który leje wosk na w odę i z figurek dochodzi złodzieja . W ten sam sposób m ożna rzekom o zgadyw ać osob ę poszukiwaną, lub złow rogą. P od ob n i w ypadki z czasów przeszłych przechow ują m iejskie akta kryminalne w Poznaniu.
W roku 1544 prow ad zon o tam sprawę przeciw ko niejakiej D orocie G nieczkow ej, która w śledztw ie ze znała, że na prośbę p. Kierskiej lała w osk na w od ę , dochodząc tego , kto jej skradł pieniądze, a lejąc ten w osk p o odm ów ieniu poprzednio trzech pacierzy, trzech „Zdrow aś M arja i jedn ego „c re d o " m ów iła:11 Poszła była miła panna Marja, czekał ją syn B oży; — gdzież idziesz matulu m iła? Idę m ój miły synu zam aw iać teg o złodzieja, który uczynił z ło ść tej pani, — Zamawiaj panno czysta sw oją mocą, boską, m ocą w szystkich św iętych i m oją m ocą, iżby tak tu stanął ten człow iek który wziął te pieniądze1'. P o tych słow ach, _ gd y już wosk wylała na wodę ukazał się rzędem jeden ze sług tej pani Kierskiej, k tóry pieniądze ukradł, podobny do niego a przy nim dw ie grom ady pieniędzy, do których on sięgał i dwa razy te pieniądze brał.
B ył w ięc taki zabobon od dawna praktykowany w P o lsce , nie był to jednak przesąd polski. Znali go już starzy Rzym ianie i u nich przyznaw ano mu nawet daleko obszerniejsze i w ażniejsze skutki, u nich nie ty lko m ożna b y ło w ten sp osób w ykryć poszukiwaną osobę z takich w oskow ych od lew ów lecz kłując i krając je nożem m ożna było samą osob ę o śmierć p rzy
prow adzić. D latego też dochodzenie przyszłości z w o s kow ych figurek i przy ich p om ocy , badanie losu sw ego lub innych by ło uważane w R zym ie za ciężką winę, ogrom nie surow o karaną. Ze znanych faktów historycznych przypisyw ano śmierć Germanika rzym skiego w odza z pierw szych lat naszej ery właśnie temu, że jego w róg o sob is ty pokłuł nożem jego w izerunek z wosku odlany. M im o ciężkich kar nakładanych za p od obn e praktyki zabobon ten nie w ykorzenił się, ale przeszedł do czasów późn iejszych i w wiekach średnich powtarza się na całym zachodzie Europy. Świadczą o tem szeregi dokum entów jak naprzykład: bulla papieża Innocentego X X II na początkach wieku X IV , rozporządzenia K arola IX . we Francji, Henryka I. w A nglji i td. Przepisywana w nich jest surowa Kara na takich od- lew aczy w oskow ych figurek. Śmierć szeregu osób w wiekach średnich tłum aczono w sposób ten, że w rogowie ich um yślnie odlew ali figurki w oskow e i przebijali wizerunek w ok o licy serca, pow odu jąc tem śmierć. Z zachodu zabobon ten przeszedł i do nas, jednakże n igdy w iększego znaczenia nie nabrał.
C zęść III.
Nadmieniłem o istniejącym w P olsce od dawna zabobonie, że za pom ocą figurek odlew anych z ołow iu lub z w osku m ożna dziw nych dokonyw ać rzeczy.
Zdarza się jeszcze obecn ie w n iektórych okolicach, że jeżeli kom uś coś skradną, to pokrzyw dzony udaje się d o w różb ity , k tóry , leje rostop iony w osk na w odę i z pow stałych figurek doch odzi złodzieja. W ten sam sposób m ożna też w edług wierzeń ludow ych stwierdzić osobę w rogo u sposobioną lub przyjaźną, można zgadyw ać przyszłość, p od n osząc w ten sp osób zasłonę kryjącą przeznaczenie. A kty sądowe wieków m inionych zawierają sporo wzmianek o tym przesądzie na ziemiach polskich .
Nie jest to jednak zabobon polski, mimo, że do tradycji prawie należy lanie wosku na w od ę w dniu 29 listopada na tak zwane andrzejki lub na Trzech- Króli celem odgadnięcia przyszłości. Już Rzym ianie ten zabobon znali i u nich przypisyw ano mu daleko obszerniejsze i g roźn iejsze znaczenie. W edług ich mniemań m ożna b y ło nie ty lko w ten*sposób w ykryć poszukiwaną osobę lub zgadnąć swą przyszłość, lecz nawet o śmierć lub cierpienie fizyczne przypraw ić osobę, której odlew w osk ow y się zrobiło, kłując lub krając tę figurę nożem lub też top iąc ten od lew o ile się chciało spow odow ać śm ierć pow olną . W tym celu należało jedyn ie w łożyć w tą figurkę przedmiot p och odzący od danej osob y — obojętn ie , czy to pukiel w łosów czy ząb czy też kawałek obciętego paznokcia lub strzępek materjału z ubrania, k tóre nosiła oraz w yp ow ie dzieć pew ną form ułkę zaklęcia.
200
Dlatego też dochodzenia przyszłości z takich w osk ow ych lub ołow ianych figurek było uważane w R zymie za ciężkie przestępstw o ogrom nie surow o karane. M im o ciężkich kar nakładanych za p odobn e praktyki zabobon ten się nie w ykorzenił, lecz przeszedł do czasów późniejszych i w wiekach średnich spotyka się g o w całej Europie.
Świadczą o tem szeregi dokum entów jn . bulla papieża Innocentego X V II z początków X IV wieku, rozporządzenia K arola IX we Francji i Henryka 1. w Anglji.
Nakazywana w nich jest surowa kara na takich od lew aczy figurek w osk ow y ch .— Śmierć szeregu osób w wiekach średnich tłum aczono W ten sposób , że w ro gow ie ich um yślnie sporządzali te figurki i przebijali wizerunek w okolicy serca, pow odu jąc tem zgon danej osoby.
W bezpośrednim związku z tym przesądem stoi też inny. — Nie ulega w ątpliw ości, że każdy z nas zaobserw ow ał, że w iele kobiet pali sw e włosy, które zosta ły na grzebieniu po każdorazow em czesaniu się jak również palone są przez niektórych obcięte kawałki paznokci. Pozostaw ienie tego lub zw ykłe w yrzucenie ich m oże sp ow odow ać podług rozpow szechn ionego przesądu n ieprzyjem ne skutki dla ich w łaścicieli. Łączność tego przesądu z poprzednio opisanym jest aż nadto w idoczną. Czyniący to bo ją się podśw iadom ie, by cząstka ich nie dostała się w ręce obce i nie spow odow ała nieszczęścia.
W tem miejscu przedstawię ciekaw e eksperym enty dokonane w e Francji w końcu zeszłego i na początkach obecnego wieku przez pułkownika De R ochas znanego w kołach okultystycznych. Na podstaw ie szeregu d o św iadczeń stw orzył on hypotezę uzewnętrznienia się wrażliwości.
D ośw iadczeń sw ych dokonał on na kobietach histerycznych, które wprowadzał w stan g łęb ok iego snu h ypnotyczn ego. W ów czas, gd y zbliżał on igłę do śpiących nie dotykając ich jednak, to odczuw ały one ukłucie i b ó l, jak gd yby igła weszła w ciało. G dy zbliżał zapaloną zapałkę na od leg łość niew yw ołującą normalnie sparzenia, doznaw ały one również bólu i spóstrzedz się dawało u nich zaczerwienienie naskórka a nawet w ystępow ały bąble tak typ ow e przy oparzeniach.
Z tych ob ja w ów stale się pow tarzających o ile dokonyw ał je na histerycznych osobach w sen hypno- tyczny pogrążonych , w yw nioskow ał on, że m ogą one uzewnętrzniać swą w rażliw ość przez co pewna przestrzeń dook oła ich ciała staje się również wrażliwą jak ich ciało same, L ecz nie na tem jeszcze koniec.
Pułkownik De R ochas umieszczał w tejże tak pow iem naładowanej - w rażliw ością danej o sob y przestrzeni pew ne przedm ioty, które z k ok i ładowały się nią zupełnie tak sam o jak stalow e przedm ioty, które znajdując się przy m agnesie stają się na pewien czas również magnesami. U kłócie lub dotknięcie zapałką
takiego przedm iotu p ow od ow a ło bó l i oparzenie u danej osob y a nawet więcej: po pewnym czasie można było ten przedmiot usunąć ze strefy bezpośrednio otacza jącej zahypnotyzow aną i mimo to zachow yw ał ten przedm iot przez jakiś przeciąg czasu tą dziwą w łaściw ość łączności z daną osobą. W szelkie dotknięcie go odbijało się natychmiast w odpow iedni sposób na za- hypnotyzow anej.
Bliżej opisać dośw iadczeń tego rodzaju nie będę, przytoczę tylko jedno jako najbardziej charakterystyczne
Pułkownik De Rochas umieszczał w sferze wraźli- woś i osoby , nad którą dokonyw ał sw ych eksperymentów kliszę fotograficzną. P o pewnym czasie kliszą tą dokonyw ał on zdjęcia tej osoby , poczem przystępował d o w yw oływ ania i utrwalania negatywu. I w ów czas okazało s ę , że w szystk ie zabiegi, dokonyw ane nad kliszą celem wywołania i utrwalenia, odczuwane są przez zahypnotyzow aną, m im o przestrzeni jaka je dzieliła. A więc przy poruszeniu miseczką, w której pływ ała klisza w rozczym e wyw ołującym i utrwalającym, zahypnotyzow ana zaczęła odczuw ać m dłości jak przy objaw ach morskiej choroby ; najnieznaczniejsze zadraśnięcie kliszy pow odow ało ból w odpowiedniem miejscu; gd y przez nieuwagę pew nego razu klisza się stłukła, zahypnotyzow ana doznała konwulsji. 7aznaczam nadto, że klisza fotograficzna przez dłuższy czas zachowyw ała tą łączność z obiektem doświadczenia.
O to w skrócie przedstawiłem wyniki uzyskane przez pułkownika De Rochas a stwierdzone przez k o misję lekarską, delegow aną przez uniwersytet paryski. Zastanów m y się — czy wyniki te dadzą się zastosować w jakiś sp osób do wytłnmaczenia zabobonnych praktyk od lew aczy figurek w osk ow y ch ? .
Przypom inam na czem one polegały, a w ięc do figurki takiej wkładano trochę włosów, ząb lub kawałki paznokci, ubierano ją w materjał z odzienia osobyo którą chodziło następnie w zależności o d zamiaru jaki posiadał sprawca, albo krajał figurkę w kawałki, albo kłuł ją w ok o licy serca, albo p ow oli ją topił. R zecz jasna, że sama figurka nie grała w tem w szy - stkiem żadnej roli istotnej, Najważniejszą rzeczą były właśnie te zęby, w łosy, paznokcie lub ubrania, które m ogły się naładow ać tą uzewnętrznioną wrażliw ością ofiary.
Jednakże jest pewna rozbieżność pom iędzy d o świadczeniami pułkownika De R ochas i praktykami starożytnych lub średniow iecznych od lew aczy figurek w oskow ych .
D ośw iadczenia pułkownisa De Rochas udawały się tylko i w yłącznie z osobam i o wybitnie histerycznej p redyspozycji i usposobieniu i to pogrążonym i w g łę boki sen hyjjnotyczny.
Jedynie w tych warunkach uzewnętrzniene wraź liw ości m oże s:ę w dobie obecnej przejawić. Powiadam w dobie obecn ej, gdyż nic nie wskazuje na to, że dawniej te warunki były konieczne. (0 . d. n.)
2 0 1
Z RUCHU WYDAWNICZEGOH a n k a K ło s iń s k a : „ D r o g ą k o b ie c y c h s e r c “ .
N o w e la . N a k ła d e m L u d . Z w ią z k u art. L it. „ P r o - m ie n is ty c h “ w K r a k o w ie — 19S0.
t lk a z a ł s ię w ty ch d n ia ch n a p ó łk a c h k s ię g a r s k ic h tom n o w e l p . t. „ D r o g ą k o b ie c y c h s e r c “ m ło d o c ia n e j a u to rk i p . H a n k i K ło s iń s k ie j .
P . K ło s iń s k a j,est w lite ra tu rz e d e b ju ta n k ą . D e b ju t je j n a d a ł s ię i z n a m io n u je n ie p r z e c ię tn y i o r y g in a ln y ta len t p r o z a to r s k i.
HANKA KŁOSIŃSKA.
W s ie d m iu n o w e la c h , p is a n y c h r o m a m ore , ż y je n a jc z y s ts z ą , d r g a ją c ą p o e z ją se rca . W s z a k0 m iło śc i m ó w i a u to rk a , o m iło ś c i k o b ie c e j , tk liw ej i p e łn e j h e ro iz m u . W s ie d m iu t ę c z a c h — n o w e la ch g r a ją b a r w y i o ś w ie t la ją p ro m ie n ia m i sw em i p o ło w ę ś w ia ta . W k r ó tk ic h ty ch n o w e la ch r o z ta cz a a u to rk a , r a c z e j p o e tk a , w iz je sw e j n a tch n io n e j d u s z y p r z e d z d u m io n y m cz y te ln ik ie m , k tó r y k a ż d e je j s ło w o w s ą cza w s ie b ie , w sw ą d u szę . P r o z a ta , ja k n a ten w iek , w p r o s t r e w e la c y jn a , h y p n o t y z u je c z y te ln ik a o d p ie r w s z y c h s łó w z a w a r ty c h w ty m n a p o z ó r m a ły m tom ik u , le cz b o g a t y m w treści, p ię k n o i p ra w d ę .
U r o k ś w ie ż y c h s łó w , g łę b o k a tre ś ć u tw o r ó w1 fo r m a p o r y w a ją c z y te ln ik a i u p a ja ją g o n a jc z y stszą p o e z ją serca . C z y te ln ik p i je z e z d r o ju p o e z ji je j tę c z o w e p ię k n o i o p r o m ie n ia sw ą d u s z ę b la sk a m i-
M ała k s ią ż e cz k a , a ile o n a m ó w i za s ie b ie , ile je s t w n ie j m iło ś c i i m ię k k o ś c i k o b ie c e j , ile k o c h a ją c e g o s e r c a ! T a k p is a ć o m iło ś c i p o tr a f i k o b ie ta , k tó r a u m ie k o c h a ć i ce n i m iło ść .
N a s ia tce k a n w y w y h a fto w a ła p o e tk a d r o g ę k o b ie c y c h s e r c w tak b a r w n y d e se ń , że z m u sz a d o p o d z iw u i • . . k o ch a n ia . — k s ią ż k a ta w y r ó żn ia s ię z ty s ią ca to m ó w tem , że w n o s i w lit e r a tu rę p ie r w ia s tk i c z y s te j , b e z in te r e s o w n e j m iło śc i lu d z k ie j i h e r o iz m k o b ie c y .
R z a d k o k tó r a z p is a r e k n a s z y ch , p o c ią g a n a tem a ta m i s e n s a c y jn e m i, n ie z ś r o d o w is k a p o ls k ie g o w n o s i ty le m iło ś c i lu d z k ie j i u k o c h a n ia p o ls k o ś c i. W k s ią ż ce tej b r a k n ie n a w iśc i. A u to r k a k o c h a p ię k n o i w ie rn ie p r a g n ie m u s łu ż y ć . M o ty w e m n a c z e ln y m n o w e le k je s t m i ło ś ć k o b ie c a , a tę o p ie w a ć u m ie w s p o s ó h ta k p ię k n y i w y n io s ły , ż e u c z y te j m iło ś c i o d s ie b ie .
N ie b ę d z ie m y r o z b ie r a l i p o s z c z e g ó ln y c h u tw o r ó w , k tó r e k a ż d e d la s ie b ie je s t d o jr z a łe m d z ie łe m lite ra ck ie m — le cz c h c ie l ib y ś m y z a n o to w a ć ó w f ^kt r a d o s n y , że u k a z a ła s ię k s ią ż k a p r a w d z i w ie w a r to ś c io w a , k tó r ą p o w in n i c z y t i ć w s z y s c y ci, k t ó r z y in te re s u ją s ię n ie ty lk o tw ó r c z o ś c ią k o b ie c ą w P o ls c , a le w s z y s tk ie r z e s z e c z y te ln ic z e .
L ite r a tu r z e p o ls k ie j p r z y b y w a n o w a , p ię k n ie z a p o w ia d a ją c a się n a p r z y s z ło ś ć siła , w k tó re j p o k ła d a m y ja k n a jw ię k s z e n a d z ie je .
N ie z a w ie d z ie n a s ta k ś w ie tn ie z a p o w ia d a ją c y się ta len t k o b ie c y .
W z lo t o m k u s ło ń c u m ło d e j, c u d o w n ie p ię k n e j d u sz y , t o w a r z y s z y n a sz e n tu z ja z m s z c z e r y i ż y cz e n ia d a ls z e j o w o c n e j p r a c y , u w ie ń c z o n e j p r o m ien n ą s ł a w ą !
D r. Z Mag."
R o b e r t R y d z : „N ieznajom y “ . O pow ieść sceniczna w 3 częściach. Nakładem St. C ybulskiego w Poznaniu 1930.
N ow y dramat Roberta R ydza w prow adzi nas w średnie wieki, rom antycznych zdarzeń. Autor lubuje się w tematach rom antycznych, chętnie do nich s;ęgai tw orzy z nich piękne dzieła, które m ogłyby być o z dobą, niejednej stołecznej sceny.
Forma ostatniego w ierszow anego dramatu Rydza jest płynną, wiersz w niej gładki i operu je nim dobrze. P oeta jest tu na właściwem miejscu. W ostatnich utworach scenicznych, które w ydaje poecie zasłużona firma A. Cybulskiego, posługuje się autor poezją. J e dnak utw ory sceniczne w ierszow ane R ydza są wartościow sze, zwartsze, posiadają w ięcej siły dramatyczneji po lotu , niż sztuki pisane prozą,
W w ierszow anym dramacie „N ieznajom y" widzim y, jak poeta umie operow ać wierszem, czuć się u siebie w o o m u ; obrazy w tej opow ieści drgają życiem scenicznem i w yw ołu ją odpow iednie nastroje. —
Postaci sztuki „N ieznajom y0 narysowane są dosadnie, m ocno w charakterystyce, piękno w scenach lirycznych, a groźne i niesam owite w napięciu drama-
202
tycznem . Ostatnią sztukę R ydza zaliczyć trzeba do najlepszych — sam autor m oże b y ć z niej dum ny.
U tw orow i temu życzym y pow odzen ia na scenach polskich. F . L ,
H e n ry k B ie g e le is e n : U k o le b k i , P r z e d o ł t a rzem , N a d m o g i łę . Z 89 ilustracjami na kredowym papierze i 3 - nutami w tekście. L w ów , Nakładem In stytutu Stauropigjańskiego 1929.
P od p ow yższym tytułem w ydał książkę prof. Bie* geleiseri, w ielkiej miary uczony polsk i i zasłużony p e dagog gim nazjów lw owskich, pierw szorzędny stenograf, znawca ludu polsk iego, a przedewszystkiem ludów słowiańskich — w której zgrom adził ow oce sw ych długoletnich studjów nad obrzędami ludów słow iańskich.
Jedyny to człow iek w P olsce, który z pasją, stu- djuje je ob ycza je naszego ludu i zna je najlepiej z nas wszystkich, którzy dużo m ów im y a nawet „uczen ie" o ludzie, a nie znam y g o dobrze. Na całym obszarze Polski nie znajdziem y tej miary uczonego i znawcy, k tóryby mimo obojętności dla tych spraw w, P olsce, pisał tak pięknie, i przystępnie, z takim nakładem pracyo rzeczach polskich, o ludzie, jego zw yczajach, obrzędach, ubiorze, m ow ie, gustach i czarach. W siady Kolberga poszedł prof. B iegeleisen i Karłowicza, a re zultaty w pracy nadzwyczajne.
Sięgniem y do 500 stronnicow ej książki, a znajdziemy w niej wszytko to, czego pragniemy dow iedzieć
się o ludzie polskim, poznać jeg o duszę i zwyczaje.Studja nad ludem prowadzili, jak ząznaczyliśm y,
K olberg, K arłow icz, Udziela, Seweryn, Fischer, Bystroń, lecz prace prof. B iegeleisena poprostu przerastają tych wszystkich sw ym ogrom em i przyczyniają się do p o znania i wyśw ietlenia wielu nieznanych rzeczy o ludzie naszym.
Plonem tych prac są dzieła świetne jak „M atka, dziecko, w eseli i ostatnia książka, o której piszemy skromną wym iankę.
Prof. B iegeleisen nie ogranicza się do studiowania obrzędów ludow ych. Z pod jeg o pióra wyszła ongiś świetna praca literacka o „Panu Tadeuszu1*, m ono- grafja o T . Lenartowiczu, pierwsza polsk a” Ilustrowana historja l i t e r a t u r y o p r ó c z tego wydał dzieła Słow ack iego, w ykorzystaw szy poraź pierw szy nieznane autografy poety , dzieła M ickiewicza, Fredry i Szekspira.
Przez szereg lat pisze do szeregu pism polskich jak „Kurjer lw ow sk i", „S łow o Polskie11, „G azeta lw ow ska “ i t. d. W ciągu 40 letniej fpracy pedagogięznej w gim nazjach lw owskich, w ydaje w „B ibljotece polskiej"i „M rów ki* szereg arcydzieł literatury polskiej w po prawnym tekście.
Prace tej miary uczonego, zasługują na największe uznanie społeczeństw a. T o też obchodząc 50 lecie sw ej pracy naukow ej we L w ow ie w maju br. otrzymał ze w szech stron życzenia sympatji i uznania.
Fr. Lip.
□ I f a l f M I f a i r c n i r B n t a i r a l Q l f B l ( a i r a l f ^ l ^ r ł a B l ^ r M l [ ^ [ ^ i a l ! ^ ; l ^ [ T ^ l n l f a ) i a ] r i D ] f a l [ a ] l a ] f E T i f a ] f a ? f E 3 f a l i a f ą l f a . f a l
Z wiadomości gospodarczych.O ustawie mieszkaniowej
z dnia 16-go grudnia 1926 r.
Ustawa o ochronie lokatorów z dnia 1 6 -go grudnia 1926 r., jest ustawą w yjątkow ą, która powstała wskutek pew nego załamania się normalnych warunków życia. Podczas w ojn y światowej i po zakończeniu takowej powstało cały szereg takich ustaw w yjątkow ych , gdyż w tych czasach bieg życia sp o łeczn o-gosp od arczego stał się bowiem tego rodzaju, że uśtawy ogóln ie obowiązujące, układane i uchwalane w śród warunków normalnych okazały się n iew ystarczające do zapew nienia bytu obyw atełom .
Anormalne warunki życia p oczęto naprawiać anor- malnemi ustawami, do takich ustaw należy i ustawa w yżej wspom niana.
M im o, że w innych państwach tą ustawę już poniekąd zlikw idow ano to jednak w państw ie naszem me można jeszcze o tem nawet pom yśleć, gdyż w dziedzinie usunięcia klęsKi m ieszkaniowej mało dotychczas zrob iono a to jak ze strony władz i sam ego sp o łeczeń stwa, Na czem polega ustawa o ochronie lok a torów ?
Zasadnicza treść ochrony lok atorów w edle o b o wiązującej ustaw y m ieszkaniowej polega na tem , że
osob y zajm ujące pewne- budynki lub ich części na p od stawie um ow y najmu doznają pięciorakiej obrony:
1. L okatorzy mają obow iązek płacenia kom ornego ty lko w w ysok ości ustalonej wedle pew nych ustaw ow ych wskazów ek.
2. Poza wypadkam i rozwiązania um owy najmu z w iny lokatora, co jest przewidzianem w dzielnicow ych ustawach cyw ilnych , właściciel lokalu m oże najem w ypow iedzieć i korzystać z postanow ień kodeksu cyw iln ego o ustaniu najmu bez w ypow iedzen ia ty lko w tedy, kiedy istnieją do tego ważne przyczyny, które w ustawie lokatorskiej są szczegó łow o określone.
3. U m ow y, którem i lokator się obow iązuje do pewnych świadczeń, poza komornem, są zabronione i nieważne.
4. W razie wypadkii śmierci lokatora, prawa najmu przechodzą same przez się na osoby , które do chwili je g o śmierci stale z nim mieszkały.
5. Specjalna obrona ubogiego lokatora przeciw w y powiedzeniu najmu (moratorjum m ieszkaniowe).
C o do pierw szego punktu to najważniejszy jest
203
art, 5. ust. który reguluje w y sok ość czynszu mieszka- n iow og o i który mniej w ięcej pow iada, że podstaw ę do oznaczenia w ysokości kom ornego stanowi kom orne płacone w dniu 1. łipca 1914 r. i w ysokość tego kom ornego winien udowodn ć w łaściciel przedmiotu najmu.
Zaś o komornem w domach fabrycznych i k opalnianych artykuł przewiduje, że pracownik będący w stosunku służbowym d o przeds.ębiorcy jako posiadacza domu, kom orne je g o n ie m o ż e w ż a d n y m w y p a d k u p r z e k r a c z a ć n o rm y z d n ia 1 5 -g o ł ip c a 1914r.
W ynajm ujący ma prawo w edług artykułu 11 ust. o ochronie lokatorów w ypow iedzieć najem pom ieszczeń, stojących p od ochroną lokatorów : jeżeli lokator mimo upomnienia zalega z zapłatą co najmniej 3 -ch kolejno następujących m iesięcy, chyba że zaległość pow stała spow odu braku pracy, lub w o g ó le nędzy w yjątkow ej, jeżeli lokator przez sw e uporczyw e lub rażące przekroczenia obow iązu jącego porządku d om ow eg o , przez sw e bezw zględne nieprzyzw oite zachowanie się obrzydza w spółm ieszkańcom p o b y t w dom u lub porządek w domu poważnie zakłóca. Zachow anie lokatora stoi na równi z zachowaniem się osób, przez niego do m ieszkania przyjętych. Jeżeli on temu postępow aniu, ch ociażby to b y ło m ożliw em , zaradzić zaniedbał.
Jeżeli lokator przedmiot najmu w części lub całości sw e prawa z najmu bez zezw olenia wym aganego p o m yśli art. 9. ustęp 4, lub przedm iot najmu / urządzeniem lub bez niego oddał w podnajem za nadmiernie wysokiem wynagrodzeniem w stosunku do kom ornego, jakie sam płaci, albo sw e prawa z kontraktu najmu płynące odstąpił za w ynagrodzeniem . Jeżeli lokator posiada inne mieszkanie w tej samej m ie jscow ośc i; wynajm ujący nie m oże jednak z tego prawa korzystać, skoro lokator drugie sw e mieszkanie opuścił, lub gd y został chociażby niepraw om ocnie zasądzony na o p u szczenie tegóż.
A żeby temu zapobiec i aby nie uprawiano li
chwę mieszkaniami, ustawa ta nakłada za takie postępow anie w ysokie kary; m ianowicie art. 24 przew iduje
1. K arze w ięzienia o d trzech dni do sześciu m iesięcy i grzyw nie d o 6.000 zł. lub jednej z tych kar ulega, k to za oddanie w najem, odstąpienie praw z kontłaktu najmu, luD za opuszczenie rzeczy najętej, przyjm uje świadczenia, nie będące w związku z ob o wiązkiem płacenia kom ornego, jakoteż i ten, kto od d a nie w najem opuszczonej rzeczy najętej albo odstąpienie praw z um ow y najmu czyni zawisłem od takiego św iadczenia lub o d zakupienia urządzenia mieszkalnego.
W cieszyńskiej części W ojew ództw a Śląskiego z a miast więzienia orzeka s:ę ścisły areszt.
2. Tej samej karze p o d le g a :Kto żąda i pobiera komorne, lub inne świadczenia
z tytułu najmu, oczyw iście nadm ierne; kto przekracza zakazy zawarte w ustępie pierwszym art. 25 ust.
3. Do orzekania o przestępstwach w ustępie 1 i 2 w łaściw e są Sądy G rodzkie (ław nicze, pokoju).
Bardzo korzystny jest art. 12*ty ustawy, gdyż prawa najniu we wypadku śmierci lokatora przechodzą na spadkobiorców , k tórzy do chwili jeg o śmierci stale z nim mieszkali, wstępują w um ow ę najmu i o d powiadają niepodzielnie za w ynikające z tąd zob ow ią zania, o ile nie zrzekną się teg o prawa w obec w y n a jm ującego.
Lokator, któremu w ypow iedziano najem z powodu że zalega z trzema conajm niej p o sobie następującemi ratami kom ornego m oże prócz innych zarzutów, uzasadnionych stanem stosunku w edług art. 11. D . 2 ust. o ochronie lokatorów podnieść dw ojaki zarzut, m ianow icie :
1. bądź, że zaległość pow stała spow odu pracy,2. bądź, że zaległość powstała w og ó le spow odu
nędzy w y jątk ow ej. W tych w ypadkach m oże sąd na w niosek pozw anego lokatora uw zględnić i odroczyćtermin opróżnienia przedmiotu najmu na 6 m iesięcy.
A m e r y k a o b n iż a p o d a t e k d o c h o d o w y .
Am erykański sekretarz skarbu M ellon zapowiedział wystąpienie na przyszłej sesji kongresu z projektem obniżania podatku d och o d o w e g o i podatku o d tow arzystw , pon iew aż stan finansów państw ow ych jest bardzo pom yślny. Poniew aż także projekt budżetu na rok 1930/1 jest pod każdym względem pom yślny, nie spodziew a się M ellon ani H oover żadnego n iebezpieczeństwa w związku z pow tórnem obniżeniem podatków .
B e z w z g lę d n a z a le ż n o ś ć E u ro p y o d f in a n s ó w a m e ry k a ń s k ich .
W edług „N ieuw e Rotterdamsche Courant" od chw ili zawarcia pokoju , n igdy m oże nie w yszło w tak zastraszająco jaskrawy sp osób na jaw , d o jak iego s to pnia Europa stała się p o prostu kolon ją amerykańską, jak p o katastrofie na giełdzie now ojorskiej.
W szak okazało się, iż dopiero dzięki tej katastrofie wielkie banki b iletow e naszego kontynentu m ogły na n ow o odetchnąć, obn iżyw szy sw oje stopy dyskon tow e. B ył to zaś najw ażniejszy dow ód , iż Europa straciła najw ażniejszy czynnik sw ego życia gospodarczego : sam odzielne ustalenie stóp procentow ych .
R ozw ój bow iem jej stopy procentow ej nie zależy
już wcale od jej w łasnego rozw oju gospodarczego, lecz pod lega wszystkim fluktuacjom now ojorskiego rynku finansow ego.
Porozumienie handlowe z Niemcami.Z Berlina piszą: Zakończen ie rokow ań p o lsk o-
niemieckich, których pierw szy akt stanowiło podpisanie wzajem nej um ow y politycznej zbliża się ku k oń cow i. W edług inform acyj ze źródeł niemieckich parafowanie prow izorjum handlow ego (t. zw . m ałego traktatu), nastąpi jeszcze w ciągu bież. tygodnia .
S zczegóły projektu, k tóry nie ulegnie praw dopodobnie już żadnym zmianom , trzymane są w tajem nicy. Narazie w iadom o jedynie, że ob ok jaw nego tekstu zawiera on tajny protokół. Traktat w łaściw y ma zawierać wzajemne zobow iązanie co d o zniesienia ogra niczeń eksportow ych i zarządzeń b o jo w o - celnych dalej postanowienia w sprawie osiedlenia podobno rozszerzone w stosunku d o um ow y z lipca 1927 r. i w reszcie ustanawiać klauzulę najw iększego uprzyw ilejow ania. Traktat przewiduje dalej nadanie niemieckim T o warzystwom okrętow ym „H a pa g“ i „N orddeutscher L1oyd“ koncesji na przew ożen ie em igrantów z Polski.
P rotokół tajny natomiast ma ustalać stały kontyngent eksportu w ęgla, zm ienny bydła i mięsa z Polski do Niemiec.
204