Co z tymi zarodkami? 05 06 DO_RZECZY... · 2013-05-08 · Co z tymi zarodkami? «-* im KAMILA...
Transcript of Co z tymi zarodkami? 05 06 DO_RZECZY... · 2013-05-08 · Co z tymi zarodkami? «-* im KAMILA...
SPOŁECZEŃSTWO
Co z tymi zarodkami? —«-*
im KAMILA BARANOWSKA
In vitro - bardziej biznes czy pomoc medyczna? Niektórzy mówią: eugenika. W zgiełku wokół dymisji ministra Gowina zagubiło się sedno problemu
Słowa ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina o tym, że polskie zarodki mogą być sprzedawane za granicę (konkretnie do Niemiec),
gdzie przeprowadza się na nich eksperymenty badawcze, do czerwoności rozgrzały część mediów i środowisk liberalno--lewicowych. Zawrzało do tego stopnia, że minister zapłacił za to stanowiskiem.
Czy słusznie? Okazuje się, że jego wypowiedź umieszczona w całym kontekście nie była wcale tak kontrowersyjna, jak próbowano nam przez ostatnie tygodnie wmawiać.
Znaków zapytania, jeśli chodzi o postępowanie polskich klinik in vitro z nadliczbowymi zarodkami, bowiem nie brakuje. Handel, eksport (również za granicę), badania, a także niszczenie embrionów to zjawiska, o których od lat mówi część lekarzy i które opisują media.
Spójrzmy na sprawę kliniki z Poznania, której dotyczyły słowa Gowina. Znaleziono tam pusty pojemnik, w którym mogły znajdować się embriony (pytanie, co się z nimi stało, wydaje się zasadne). Kilka dni później media obiegła kolejna wiadomość, tym razem dotycząca kliniki ze Szczecina, która parę lat temu wraz ze sprzętem do in vitro sprzedała innej klinice... słój z zarodkami. Na szczęście warszawska klinika, która nieoczekiwanie dostała zarodki, zajęła się nimi i zapewnia, że są dziś bezpieczne. W obu tych sprawach śledztwo wszczęła prokuratura. Nikt nie jest w stanie stwierdzić, ile podobnych przypadków mogło mieć miejsce.
W tym samym czasie Polska Federacja Ruchów Obrony Życia wystosowała list do prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta, domagając się śledztwa w sprawie polskich klinik przechowujących zamrożone zarodki ludzkie. - Ta sytuacja to
naturalna konsekwencja uprzedmiotowienia człowieka, a do tego prowadzi in vitro. Dziecko stało się czymś, co nam się należy, bez względu na koszty - wskazuje w rozmowie z „Do Rzeczy" Paweł Wosicki, prezes federacji.
ZRÓBCIE Z NIMI, C0 CHCECIE W 2008 r. opinią publiczną wstrząsnę
ła inna afera. Dziennikarze „Dziennika", podając się za parę zainteresowaną in vitro, odpytali pracowników wybranych polskich klinik, co stanie się z niewykorzystanymi zarodkami. Odpowiedzi były szokujące. „Jeśli państwo sobie życzą, możemy skremować wasze zarodki", „Możecie je sprzedać", „Jeżeli pani nie będzie chciała tych zarodków, to ja je od razu wyrzucę", „Zarodki są wasze. Możecie z nimi zrobić, co chcecie, także zniszczyć", „Albo zgadzają się państwo na przekazanie embrionów na rzecz kliniki, albo na ich rozmrożenie, co wiąże się z ich zginięciem" - to niektóre odpowiedzi, jakie reporterzy „Dziennika" usłyszeli z ust pielęgniarek, lekarzy czy pracowników klinik.
- To był absolutny horror - mówi tygodnikowi „Do Rzeczy" Bogumił Łoziński, jeden z autorów tamtego tekstu. - W 90 proc. placówek, do których dzwoniliśmy lub które odwiedziliśmy, padała odpowiedź, że możemy sobie z zarodkami zrobić, co chcemy, bo są nasze. Można było je oddać klinice, która wszczepiłaby je innej osobie, można było je tam przechowywać do ewentualnego wykorzystania w przyszłości (to jednak wiązało się z dodatkowymi niemałymi kosztami) albo po prostu je zniszczyć. Sposobów na to było wiele: utylizacja, spalenie, zostawianie na szkle czy spuszczanie w ubikacji - opowiada. Zaznacza jednak, że zdarzały się także pozytywne przypadki. W artykule opisali,
że w niektórych klinikach personel oburzało pytanie o niszczenie zarodków („Jak pan w ogóle może o to pytać? Przecież to są małe dzieci. My tu dajemy życie"). Innym razem pielęgniarka wyrażała się ciepło o zarodkach per „mrożaczki".
Czy przez ostatnie pięć lat coś się w działaniu klinik zmieniło? - Na pewno to, że ci ludzie są ostrożniejsi i nie mówią już tak otwarcie o sprawach, które mogą wzbudzić kontrowersje - odpowiada Łoziński.
ŚWIĘTSI OD PAPIEŻA Lekarze wykonujący zabiegi
in vitro nie kryją oburzenia zarzutami, że mogliby celowo niszczyć bądź sprzedawać zarodki. Powołują się na etos pracy i szacunek dla życia.
- Zarzuty ministra Gowina to fikcja. W klinice stosujemy standardy i wytyczne Unii Europejskiej, które nie dopuszczają takich praktyk. Poza tym, po co ktoś miałby niszczyć czy eksportować zarodki? Na te
DO RZECZY2013-05-06
darowane przez inną parę czeka obecnie kilkaset kobiet niemogących mieć dzieci w inny sposób - opowiada tygodnikowi „Do Rzeczy" prof. Krzysztof Łukaszuk z kliniki Invicta. - Nie po to pracujemy, by robić krzywdę zarodkom. Wręcz przeciwnie: robimy wszystko, by w czasie inkubacji,
a potem mrożenia i przechowywania były bezpieczne. W sytuacji,
gdy nie ma szczegółowych regulacji,
l
•i '
/
f
wdrażamy odpowiednie procedury zapewniające im godne traktowanie - dodaje.
W podobnym tonie wypowiada się dr Grzegorz Południewski, ginekolog z Centrum Leczenia Niepłodności Gameta. - Lekarze zajmujący się in vitro nie są bandą idiotów. Zdajemy sobie sprawę z moralnego aspektu i odpowiedzialności za zarodki. Nie ma w Polsce lekarzy, którzy by je niszczyli, sprzedawali do eksperymentów itp. Sugerowanie przez ministra, że jest inaczej, to świadoma kryminalizacja tego środowiska i naruszenie zaufania do środowiska
medycznego - oburza się w rozmowie z „Do Rzeczy" dr Południewski.
Argumenty lekarzy nie dziwią Bolesława Piechy, byłego wice
ministra zdrowia, polityka PiS. - A ilu lekarzy ginekologów przyzna się do robienia
aborcji? - pyta retorycznie. - Podobnie nikt nie przyzna się
do ewentualnych zaniedbań, jeśli chodzi o zarodki. Sam pamiętam dokładnie historię sprzed lat, gdy słoik z zarodkami po zlikwidowanej klinice krążył po Polsce, bo żadna inna nie chciała go przejąć. Nie sądzę, by przez parę lat coś się diametralnie zmieniło, zwłaszcza że prawo wciąż tych kwestii nie reguluje - tłumaczy.
CIENKA GRANICA Brak prawa niespecjalnie
martwi pracowników klinik in vitro. Podkreślają, że wystarczają im wytyczne Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego, międzynarodowych organizacji oraz prestiż klinik, bo nikt nie będzie celowo ryzykować nieetycznych zachowań względem zarodków. Ale dzisiejszy brak
i regulacj i j est wygodny także (a może przede wszystkim) z innego powodu. Nie zabrania chociażby diagnostyki preimplantacyjnej, czyli m.in. selekcji zarodków pod względem posiadania wad genetycznych.
- To pacjenci decydują, które zarodki zostaną podane kobiecie. Zwykle
rodzicom zależy, by były zdrowe i wolne od wad genetycznych, takich jak zespół Downa. To naturalne. Wszystkie pozostałe zarodki są mrożone. W przypadku nieprawidłowego DNA ryzyko, że zarodek sam obumrze (i dojdzie do poronienia), wzrasta. Podobnie dzieje się w naturze. Wkrótce będziemy w stanie zbadać zarodek pod kątem ponad 700 chorób genetycznych i pomóc wielu parom obawiającym się urodzenia chorego dziecka - mówi prof. Łukaszuk. Opowiada, że dzięki projektowi prowadzonemu w j ego klinice na świat i
DO RZECZY2013-05-06
I przyszło pierwsze w Polsce „zbawcze rodzeństwo". Małżeństwo, którego pierwsze dziecko ma śmiertelną chorobę genetyczną, przeszło procedurę in vitro z diagnostyką preimplantacyjną. Kolejne dziecko będzie mogło uratować swoje rodzeństwo dzięki przeszczepowi komórek macierzystych z krwi pępowinowej. - Inżynieria społeczna? Jeśli para ma dziecko i pragnie drugiego, które przychodząc na świat, pomoże pierwszemu, to gdzie tu dylemat etyczny? Ratowanie życia ma być nieetyczne? Dzięki medycynie wielu parom oszczędzić można prawdziwego nieszczęścia - podkreśla.
Wielu mówi jednak wprost: to eugenika w czystej postaci. - Skoro możemy eliminować zarodki z wadami genetycznymi, dlaczego następnym krokiem miałoby nie być wybieranie tych nie tylko pozbawionych tendencji do chorób, ale i inteligentnych oraz z niebieskimi oczami albo blond włosami? Granica jest tu bardzo cienka, jeśli się ją raz przekroczy, to mamy do czynienia z równią pochyłą. Jeśli w zamknięte drzwi ktoś wsadzi stopę, to się uchylą, ale wystarczy przeciąg i one otworzą się na oścież - mówi „Do Rzeczy" prof. Bogdan Chazan, ginekolog i położnik.
MIKROADOPCJA EMBRIONÓW Najwięcej kontrowersji budzi jednak to,
co dzieje się z ludzkimi embrionami, które nie zostały od razu wszczepione. Zapytaliśmy lekarzy wykonujących in vitro, jak w ich klinikach postępuje się z zarodkami.
- Pacjenci zawsze podpisują z kliniką umowę, czy niepodane podczas procedury zarodki przekazują nam, a my możemy darować je innej parze, czy chcą je przechować dla siebie - opowiada prof. Krzysztof Łukaszuk. - Para, która się do nas zgłasza, jest informowana o tym, jakie ma możliwości, i świadomie podejmuje decyzję. Może też skonsultować się z psychologiem i porozmawiać o swoich wątpliwościach. Dokumenty, które potwierdzają, co będzie działo się z zarodkami, są podpisywane przed przystąpieniem do programu. Nie ma mowy o niszczeniu zarodków, ich bezpieczeństwo jest zapewnione na każdym etapie. - W polskim prawie matką jest osoba, która rodzi dziecko, zgodność genetyczna nie ma w tym przypadku znaczenia. Ten brak formalności zwykle ułatwia przekazywanie zarodków, z których dana para już nie skorzysta, do mikroadopcji innym parom - dodaje dr Grzegorz Południewski.
Lekarze twierdzą też, że w większości przypadków rodzice są świadomi konieczności ich utrzymywania w zamrożeniu i ponoszą opłaty z tym związane (300-400 zł rocznie za słój z zarodkami). W sytuacji, kiedy przestają się nimi interesować (wnosić opłaty), zarodki przechodzą na
własność klinik, które przekazują je innym zainteresowanym parom. Im dłużej zarodki pozostają zamrożone, tym mniejsze ich szanse na przeżycie. - Wiele z nich ginie przy samym procesie rozmrażania, straty wynoszą więcej niż 20-25 proc. - wskazuje Bolesław Piecha. Przypomina jednocześnie, że najstarszy zarodek w momencie wszczepienia miał... 16 lat. Przekazanie zarodków jest zawsze anonimowe.
Wersja lekarzy brzmi idyllicznie. Nie wszędzie i nie zawsze jest jednak tak, jak to opisują.
- Były przypadki renomowanych warszawskich klinik, w których dziennikarzom udającym parę marzącą o dziecku lekarz od razu na pierwszej wizycie, nawet bez dokonania badań, proponował in vitro, mówiąc, że za dopłatą zarodek się znajdzie - opowiada Bogumił Łoziński. - Jest parę klinik, które są transparentne, bo funkcjonują na przykład w środowisku akademickim, ale większość to dzicz, barbarzyństwo i biznes na wielką skalę - dodaje.
- Nie oszukujmy się, cała branża in vitro to wielki biznes. Nic dziwnego, że lekarze przedstawiają swoją działalność jako niemalże świętą. To bardzo silne lobby, które niestety nie zawsze działa ze szlachetnych pobudek. Zawsze natomiast gra na zdrowej
„Zarodki są wasze. Możecie z nimi zrobić, co chcecie, także je zniszczyć" - usłyszeli dziennikarze podszywający się pod parę chętną na in vitro
chęci posiadania przez ludzi potomstwa -wskazuje Paweł Wosicki.
Rzeczywiście, zarzut o to, że in vitro to bardziej biznes niż pomoc medyczna, pojawia się regularnie. Także ze strony lekarzy promujących różne metody leczenia niepłodności (in vitro nie jest metodą leczenia), choćby naprotechnologię. Większości par można pomóc w inny niż in vitro sposób. Są jednak przypadki (np. niedrożne jajowody, uszkodzone jajowody, słabe plemniki), kiedy nie da się inaczej doprowadzić do ciąży. Wtedy pozostaje tylko zapłodnienie pozaustrojowe.
- Spotykałem się z przypadkami, kiedy pary od razu po pierwszej konsultacji kierowano na zabieg in vitro, bez jakiejkolwiek próby innego leczenia. Im wcześniej bowiem para przystąpi do in vitro, tym większe prawdopodobieństwo ciąży, a klinika może pochwalić się lepszą skutecznością - mówi nam lekarz zastrzegający sobie anonimowość.
Przy czym w tym biznesie nie chodzi wyłącznie o kliniki in vitro, ale także o koncerny farmaceutyczne. Przygotowanie do zabiegu - stymulacja hormonalna - wymaga bowiem najpierw kosztownego leczenia. Koszt samego zabiegu to około 5-6 tys. zł, do tego trzeba doliczyć jeszcze koszty przygotowania do in vitro, leków itd. (od 2-3 do nawet 6-10 tys. zł). Łącznie cena procedury waha się od 9 do nawet 18 tys. zł. A statystycznie dziecko przychodzi na świat po trzech takich procedurach.
PRAWNA PRÓŻNIA Szansą na uzdrowienie sytuacji byłaby
ustawa o in vitro, która określiłaby zasady funkcjonowania klinik, wniosłaby nadzór nad nimi i obowiązek raportowania. Paradoksalnie pomogłoby to także samym lekarzom, którzy mogliby skuteczniej odpierać krzywdzące, ich zdaniem, zarzuty.
Na razie jednak żadnej partii nie udało się uchwalić takich przepisów. W Platformie od lat trwa pat dotyczący zapisu o możliwości mrożenia zarodków. Rząd zdecydował się więc na refundację zabiegów w ramach programu zdrowotnego, przygotowywanego przez resort zdrowia. Ma ruszyć w lipcu i objąć 15 tys. par. Wbrew temu, co sugerują niektórzy politycy, nie rozwiązuje on problemu in vitro i zarodków, ponieważ jego regulacje będą dotyczyć wyłącznie par objętych programem rządowym. Reszta nadal będzie funkcjonowała na starych zasadach, czyli w prawnej próżni. Polska mogłaby także ratyfikować podpisaną w 1999 r. konwencję bioetyczną, która zakazuje m.in. praktyk eugenicznych, np. selekcji płci, a także badań na embrionach, nakazując zapewnienie im odpowiedniej ochrony, zabrania też tworzenia embrionów do celów naukowych. Tyle że do ratyfikacji potrzebne są także dodatkowe uregulowania prawne - choćby przewidujące sankcje za jej łamanie. Tych brak. Polskie prawo określa natomiast ochronę prawną ludzkich embrionów. Przesądzają o tym konstytucja, orzecznictwo TK, a także zapisy ustawy (tzw. antyaborcyjnej) z roku 1993, które mówią, że „prawo do życia podlega ochronie, w tym również w fazie prenatalnej". Sęk w tym, że za złamanie tego prawa (czyli na przykład zniszczenie zarodków) nie są przewidziane żadne sankcje.
To nie koniec dyskusji na temat in vitro. Dopóki nie ma regulacji, dopóty co jakiś czas będą nas szokować kontrowersyjne historie o niszczeniu, porzucaniu zarodków czy handlu nimi. Uderzają one także w uczciwe placówki. Słowa ministra Gowina mogły stać się przyczynkiem do poważnej debaty. Zamiast tego mieliśmy zwyczajową eskalację epitetów i grę na emocjach. Z obu zresztą stron.
DO RZECZY2013-05-06