Cierpliwość pająka - Andrea Camilleri - ebook

37

description

 

Transcript of Cierpliwość pająka - Andrea Camilleri - ebook

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragmentpełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnierozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przezNetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym możnanabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione sąjakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgodyNetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepieinternetowym Bookarnia Online.

Andrea Camilleri

CIERPLIWOŚĆPAJĄKA

PrzełożyłStanisław Kasprzysiak

Noir sur Blanc

Warszawa 20123/35

Spis treści

Karta redakcyjna15

Tytuł oryginału: LA PAZIENZA DEL RAGNO

Opracowanie redakcyjne: MIROSŁAW GRABOWSKIKorekta: MACIEJ KORBASIŃSKI, JANINAZGRZEMBSKAFotografia na okładce: ALAMY/B&WOpracowanie graficzne serii: OLGIERDCHMIELEWSKISkład i łamanie: DK

Copyright © 2004 Sellerio Editore, PalermoFor the Polish editionCopyright © 2010, Noir sur Blanc, Warszawa

Wydanie I elektroniczneWarszawa 2012

ISBN 978-83-7392-406-2

Oficyna Literacka Noir sur Blanc Sp. z o.o.ul. Frascati 18, 00-483 Warszawae-mail: [email protected]ęgarnia internetowa: www.noirsurblanc.pl

Konwersja: eLitera s.c.

6/35

15

Sprężyna czasu nie mogła tej nocyodblokować się o trzeciej dwadzieściasiedem minut i czterdzieści sekund i obudzićMontalbana, ponieważ nie spał, nie udawałomu się usnąć, mógł tylko wcisnąć sięw łóżko i dać się unosić myślom, któreprzypływały jedna po drugiej jak falena wzburzonym morzu. Ale nie dawały muspokoju ramiona i nogi, a musiał leżećnieruchomo, żeby nie obudzić Livii, którazasnęła od razu i już wędrowała po krainiesnu.

Budzik zadzwonił o szóstej, dzień był dośćpogodny, kwadrans po siódmej byli jużw drodze na lotnisko w Punta Raisi.Prowadziła Livia. Podczas jazdy niewielerozmawiali, przeważnie milczeli, Montal-bano miał już głowę pełną planów, które

chciał jak najszybciej zrealizować, żeby zro-zumieć, czy to wszystko, co przyszło mudo głowy, jest absurdalną fantazją, czy niemniej absurdalną prawdą, a Livia takżemyślała już tylko o tym, co czeka na niąw Genui; przypominała sobie zaległe pracei sprawy porzucone w połowie, kiedyna skutek nieprzewidzianej konieczności mu-siała na dłużej zatrzymać się w Vigacie i za-jąć Salvem.

Zanim Livia przeszła do sali odpraw, ob-jęli się ciasno, nie zważając na otaczającychich ludzi, jak para młodych zakochanych.Trzymając Livię w ramionach, Montalbanodoznał dwóch sprzecznych uczuć. Nie byłoczymś naturalnym, że oba pojawiły się jed-nocześnie — a jednak się pojawiły. Z jednejstrony był to dotkliwy smutek, że Liviaodjeżdża i że w domu w Marinelli na pewnobędzie mu jej brak, zwłaszcza teraz, kiedyjako mężczyzna w coraz bardziejzaawansowanym wieku częściej odczuwał,

8/35

że ciąży mu samotność — a z drugiej odzy-wało się w nim zniecierpliwienie i jakiśpośpiech, chciał, żeby Livia już odjechałai żeby nie musiał tracić czasu, tylko mógłpowrócić szybko do Vigaty i zrobić to,co zamierzał zrobić, już całkiem swobodny,nie dostosowując się do jej sposobu spędz-ania czasu i nie będąc zmuszanymodpowiadać na jej pytania.

A potem Livia wysunęła się z jego objęć,popatrzyła na niego i poszła do przejściakontrolnego. Montalbano pozostał na miejs-cu, nie ruszył się na krok. Nie dlatego,że chciał ją śledzić wzrokiem, ale z powodujakiegoś chwilowego odrętwienia, któreminęło dopiero wtedy, kiedy w końcu sięodwrócił i ruszył w stronę wyjścia. Zachowałsię tak, ponieważ odniósł wrażenie, że uch-wycił w jej spojrzeniu, gdzieś w jego głębi,na samym dnie, jakiś błysk, jakieś drobnedrgnienie, które nie powinno było się pojaw-ić. Trwało to chwilkę i szybko zniknęło,

9/35

przesłonięte szczerym wzruszeniem. Komis-arz jednak zdążył ten niejasny, ale przecieżrzeczywisty błysk dostrzec i bardzo się nimzdziwił. Czyżby to znaczyło, że kiedy stalitak objęci, Livia także doznawała takichdwóch sprzecznych ze sobą uczuć, jakich ondoznawał? Że ona także była przygnębionarozstaniem, a równocześnie niecierpliwieczekała na odzyskanie swobody?

W pierwszej chwili to spostrzeżenie gorozzłościło, a potem rozśmieszyło. Tak prze-cież brzmiała znana łacińska dewiza: Nectecum, nec sine te. Ani z tobą, ani bez ciebie.Jakże to prawdziwe!

— Montalbano? Tu Minutolo.— Witam. Usłyszeliście od dziewczyny

coś ciekawego?— Salvo, w tym cały kłopot. Susanna,

po pierwsze, jest jeszcze trochę wstrząśniętaporwaniem, co zrozumiałe, a po drugie,

10/35

odkąd wróciła, nie zmrużyła oka i dlategoniewiele jeszcze zdążyła nam opowiedzieć.

— Dlaczego nie zmrużyła oka?— Dlatego, że z matką jest coraz gorzej

i nie chciała ani na chwilę odejść od jejłóżka. Wobec tego, kiedy dowiedziałem sięprzez telefon, że pani Mistretta dzisiejszejnocy zmarła...

— ...od razu, z wielkim taktem i wyczu-ciem sprzyjających okoliczności, rzuciłeś siędo przesłuchiwania Susanny.

— Salvo, to nie w moim stylu.Przyjechałem do willi tylko dlatego, że uzn-ałem to za swój obowiązek. Skoro spędziłemtutaj tyle czasu...

— ...stałeś się jakby członkiem rodziny.Tylko pogratulować. Ale wciąż jeszcze nierozumiem, po co do mnie dzwonisz.

— No właśnie. Ponieważ pogrzebodbędzie się jutro rano, chcę przełożyć

11/35

zasadnicze przesłuchanie Susanny na po-jutrze. Sędzia też jest tego zdania.

— A ja? Co ja tu mam do rzeczy?— Nie powinieneś być przy tym?— Nie wiem. Kwestor zdecyduje, czy

powinienem, czy nie. Powiem więcej: zadz-woń do niego z łaski swojej, spytaj go,co o tym myśli, a później zadzwoń do mnie.

— Panie komisarzu, to jest pan? MówiAdelina.

Gosposia Adelina! Jak się dowiedziała,że Livii już nie ma w Marinelli? Wyczuła to?Z czegoś wywnioskowała? Lepiej się nadtym nie zastanawiać, bo wyjdzie na jaw,że w Vigacie wszyscy wiedzą, dlaczego cośsobie nuci, kiedy siedzi na sedesie.

— Co nowego, Adelino?— Panie komisarzu, czy mogę przyjść

po południu, żeby posprzątać dom i coś panuprzygotować do jedzenia?

12/35

— Nie, Adelino, nie dzisiaj. Przyjdź jutrorano.

Chciał spokojnie posiedzieć w domui porozmyślać, nie licząc się z kimś, kto krę-ciłby się w pobliżu.

— Panie komisarzu, a już się pan za-stanowił w sprawie chrztu mojego wnuka?— spytała gosposia.

Nie wahał się nawet przez chwilę. Liviabyła przekonana, że uszczypliwie z niegokpi, a tymczasem podsunęła mu naprawdęświetne rozwiązanie, mówiąc o tymwyrównywaniu rachunku.

— Namyśliłem się, Adelino. Zgadzam się.— Matko święta, bardzo się cieszę!— Ustaliliście datę?— Panie komisarzu, data zależy od pana.— Ode mnie?— Tak, kiedy będzie pan wolny.

13/35

„Nie, data zależy od tego, kiedy będziewolny twój syn” — chciał odpowiedziećAdelinie, skoro Pasquale, jej syn, ciągleszedł do aresztu i z niego wychodził. Alezrezygnował z tego rodzaju żartówi powiedział:

— Sami wszystko ustalcie i dajcie mi zn-ać. Ja teraz mam tyle wolnego czasu, ilechcę.

Francesco Lipari nie tyle usiadł, ile zwaliłsię na krzesło naprzeciw komisarza. Twarzmiał zgnębioną, podkrążone oczy wyglądałyjak czarne plamy na twarzy, posmarowanepastą do butów. Chyba przespał tę noc, niezdejmując ubrania, tak było wymięte. Mont-albano patrzył na niego zdziwiony;spodziewał się, że chłopak będzie radosnyi podniesiony na duchu, skoro porywaczeuwolnili jego dziewczynę, a tymczasem...

— Źle się czujesz?

14/35

— Źle.— Dlaczego?— Bo Susanna nie chce ze mną

rozmawiać.— Nie rozumiem.— Nie umiem sobie tego wytłumaczyć.

Odkąd dowiedziałem się, że ją uwolnili, tele-fonowałem do willi może z dziesięć razy.Słuchawkę podnosił ojciec albo stryj, alboktoś inny, a ona nigdy. I za każdym razemsłyszałem, że Susanna jest zajęta i nie możepodejść do telefonu. Także dzisiaj rano,kiedy usłyszałem, że zmarła jej matka...

— Gdzie to usłyszałeś?— Mówili w lokalnym radiu. Od razu

pomyślałem: na szczęście zdążyła jeszczezobaczyć matkę żywą. I zaraz zadzwoniłem,chciałem być w takiej chwili przy niej, aleodpowiedzieli mi tak samo: nie może pode-jść. — Zakrył sobie twarz rękami. — Co jajej zrobiłem, że mnie tak traktuje?

15/35

— Nic jej nie zrobiłeś — powiedziałMontalbano. — Ale postaraj się ją zrozu-mieć. Uraz, jaki w niej zostawiło porwanie,jest niezwykle mocny i trudnydo przezwyciężenia. To potwierdzają wszy-scy, którzy przez coś takiego przeszli. Trzebatrochę czasu...

I litościwy samarytanin Montalbanoumilkł, dość z siebie zadowolony. Na tematuprowadzenia Susanny budował sobiewłaśnie sąd śmiały i bardzo osobisty, dlategonie chciał jeszcze dzielić się nim z chło-pakiem i wolał poprzestać na ogólnikach.

— Gdyby miała przy sobie kogoś, kto jąprawdziwie kocha, czy nie byłoby jej łatwiejten uraz przezwyciężyć?

— Chcesz coś usłyszeć?— Oczywiście.— Będzie to wyznanie prywatne. Ja

również, tak jak Susanna, czuję, że gdybym

16/35

miał wsłuchiwać się w swoje rany, tochciałbym to czynić w samotności.

— Swoje rany?— Tak, właśnie swoje rany. I to nie tylko

te, które mnie by zadano, ale także te, któreja zadałbym komuś.

Chłopak był całkiem zagubiony.— Nic z tego nie rozumiem.— Więc dajmy temu spokój.Litościwy samarytanin Montalbano nie

zamierzał zużyć za jednym razem całej dzi-ennej porcji dobroci.

— Chcesz mi coś jeszcze powiedzieć?— Tak. Może zresztą już pan o tym wie.

Inżynier Peruzzo został skreślony z listykandydatów swojej partii do parlamentu.

— Nie, o tym nie wiedziałem.— A wie pan, że wczoraj po południu

do biura inżyniera weszła policja finansowa?Ludzie mówią, że od razu znaleźli mnóstwo

17/35

mętnych dokumentów, tak że areszt i więzi-enie inżynier ma już zapewnione.

— Nie, o tym także nie wiedziałem. Aledlaczego mi to mówisz?

— Dlatego, że w związku z tym przyszłomi do głowy parę pytań.

— I chcesz, żebym to ja ci na nieodpowiedział?

— Prosiłbym, jeżeli to możliwe.— Chętnie odpowiem. Ale tylko na jedno

pytanie. O ile potrafię. Wybierz sobie tojedno jedyne.

Chłopak zadał je bez namysłu; widoczniewłaśnie ono było na pierwszym miejscu jegolisty.

— Sądzi pan, że to inżynier Peruzzowłożył do torby pocięte gazety zamiastpieniędzy?

— A ty sądzisz inaczej?

18/35

Francesco próbował się uśmiechnąć, alemu się nie udało. Tylko się skrzywił.

— Proszę nie odpowiadać pytaniemna pytanie.

„Dobrze rozumuje ten chłopak, przytom-nie i właściwie. Przyjemnie się z nimrozmawia”.

— Dlaczego miałbym tak nie sądzić?— powiedział Montalbano. — Inżynier Per-uzzo, wnosząc z tego, co o nim mówią,raczej nie ma skrupułów i gustuje w awan-turniczych rozgrywkach. Może uznał,że należy odpłacić pięknym za nadobne. Na-jbardziej zależało mu na tym, żeby nie daćsię wplątać w tę sprawę, bo w przeciwnymrazie drogo za to zapłaci. Ale zostałwplątany. A w takim razie cóż mu szkodziłozaryzykować i oszczędzić sześć miliardów?

— A gdyby Susannę za to zabili?— Wtedy zapierałby się, że zapłacił okup.

Że to porywacze nie dotrzymali słowa.

19/35

Snułby domysły. Że może Susanna jednegoz nich rozpoznała i wobec tego musieli się jejpozbyć. Dużo by płakał. I tak rozpaczałbyprzed kamerami telewizyjnymi, że w końcuby mu uwierzyli.

— A pan, panie komisarzu? Też dałby sięna to nabrać?

— Mnie wtedy pozostawałoby tylkojedno: przypomnieć sobie piąte przykazanie— powiedział Montalbano.

— Montalbano? Tu Minutolo.Rozmawiałem z kwestorem.

— I co ci powiedział?— Że nie chce zanadto wykorzystywać

twojej uprzejmości i gotowości do pracy.— Co po przełożeniu na nasze oznacza:

im prędzej zniknę z horyzontu, tym lepiej?— Otóż to.

20/35

— Cóż ja ci na to, drogi przyjacielu, mogęodpowiedzieć? Wracam wypoczywać. A to-bie życzę wszystkiego najlepszego.

— Ale gdyby mi przyszła ochota zamienićjednak z tobą parę słów, to mogę...

— Możesz. Kiedy chcesz.— Wiesz, że podobno policja finansowa

znalazła w biurze inżyniera Peruzzo wieleciekawych rzeczy? Ludzie są przekonani,że tym razem się nie wywinie, że wpadłpo uszy.

Odszukał powiększenie fotograficzne zro-bione przez Cicca De Cicco, włożył jedo dużej koperty, a kopertę wcisnął sobiez trudem do kieszeni.

— Catarella!— Na rozkaz, panie komisarzu!— Jest komisarz Augello?

21/35

— Nie ma go u nas. Jest w Montelusie,bo go tam skierował pan kwestor, bo komis-arz Augello obecnie spełnia u nas funkcję.

Słowem, pan kwestor pozbył się już Mont-albana na dobre, wykluczył go, odsunąłod sprawy i porozumiewa się tylko z Mimì,który obecnie „spełnia u nas funkcję”.

— A Fazio?— Jego także nie ma, panie komisarzu.

Udał się chwilowo na via Palazzolo,na wprost gmachu szkoły powszechnej.

— Po co?— Tam tak było, że sklepikarz wcale nie

chciał opłacić procentu, no to strzelił do tego,co mu nakazywał wydać pieniądze, ale nieumiał go trafić.

— Tym lepiej.— Tym lepiej, panie komisarzu. Tylko

że zamiast tamtego trafił w ramię innego,bo ten inny sobie tamtędy szedł.

22/35

— Posłuchaj, Catarella, ja wychodzę.Wracam na zwolnienie, jestem odtądw Marinelli.

— Tak od razu, natychmiast?— Tak od razu.— A mogę do pana komisarza przyjechać

i odwiedzić pana komisarza, kiedy będę miałosobistą potrzebę widzieć pana komisarzaosobiście?

— Przyjeżdżaj, kiedy tylko zechcesz.

Zanim pojechał do domu, wstąpił do skle-pu, w którym już kiedyś kupował sobie cośdo jedzenia. Tym razem poprosił o zieloneoliwki, świeże figi, owczy ser, świeży chlebposypany ziarnem sezamowym i słoikzielonego sosu z Trapani.

W Marinelli, kiedy już wrzucił makaron,zaścielił stół na werandzie. Pogoda po poran-nych próbach buntu w końcu się poddała,

23/35

uległa wiosennemu słońcu. Nie było ani jed-nej chmury, ani śladu wiatru.

Komisarz odcedził makaron, zmieszałz sosem, wyniósł talerz z kuchni na werandęi zasiadł do jedzenia. Ktoś przechodził brze-giem morza i na chwilę przystanął. Na-jwyraźniej przypatrywał się jego werandzie.Cóż tu było takiego dziwnego, że tamtenwpatrywał się w werandę jak w obrazw muzeum? A może ten widok był rzeczy-wiście jak obraz, który mógłby nosić tytułPosiłek samotnego emeryta? Ta myśl nagleodebrała mu apetyt. Dalej jadł makaron, alejuż bez najmniejszej ochoty.

Odezwał się telefon. Dzwoniła Livia.Powiedziała, że dojechała szczęśliwie,że u niej wszystko w porządku, że sprzątamieszkanie i że zadzwoni do niego wieczor-em. Telefon był krótki, ale makaron i takcałkiem mu ostygł.

24/35

Przestał jeść. Nagle ogarnął go posępnynastrój, który pozwolił mu tylko na szklankęwina i chleb posypany sezamem. Komisarzodłamał kawałek, ugryzł, długo obracał kęsw ustach, w końcu popił go winem, jed-nocześnie cały czas szukając palcem na stoleziarenka sezamu, które odkruszyło sięze skórki. Znalazł je, przycisnął do obrusu,a kiedy przylgnęło mu do palca, włożył jedo ust. Jedzenie chleba posypanego sezamempolegało głównie na zabawianiu się w tensposób.

Do ściany werandy przylegał jakiśpospolity krzew, który rozrósł się i byłniemal tak wysoki jak ktoś siedzącyna ławce.

Livia wiele razy mówiła, że trzeba by tenkrzew wyrwać, ale nie byłoby to takie proste,bo na pewno korzenie miał grube i długie jakdrzewo. Montalbano nigdy potem nie umiałsobie wytłumaczyć, dlaczego nagle przyszła

25/35

mu chęć usunięcia krzewu. Widocznie obró-cił głowę w prawo i krzew w całości znalazłsię w jego polu widzenia. Dziki, brzydki,wyschnięty, chociaż gdzieniegdzie widaćbyło jeszcze zielone listki. U góry, rozpiętamiędzy dwiema gałązkami, połyskiwaław słońcu sieć pajęcza. Montalbano był pew-ien, że poprzedniego dnia jeszcze jej tu niebyło, bo Livia na pewno by ją zauważyła,a ponieważ bała się pająków, zaraz ruszyłabyna nią z miotłą. A zatem pająk utkał ją tejnocy.

Komisarz wstał i podszedł do balustrady,żeby przyjrzeć się pajęczynie z bliska.Tworzyła zdumiewająco regularny, geo-metryczny rysunek.

Zaczął uważnie liczyć i doliczył się,z grubsza biorąc, trzydziestu koncentrycz-nych kręgów, które w miarę jak zbliżały siędo środka, przechodziły stopniowo od na-jwiększych do coraz mniejszych. Odległość

26/35

między jedną nicią a drugą była wszędziejednakowa, zwiększała się, i to znacznie,dopiero w partii środkowej. Sieć tych kon-centrycznych kręgów przytrzymywały nicipoprzeczne, wychodzące z samego centrumi kończące się na obrzeżu.

Montalbano stwierdził, że tych wychodzą-cych z centrum nici jest mniej więcejdwadzieścia i że są rozmieszczone w jed-nakowej odległości od siebie. Samo centrumpajęczyny tworzył punkt, w którym zbiegałysię wszystkie nici, a łączyła je grubsza nićodmienna od reszty, mająca kształt spirali.

Ileż cierpliwości musiał mieć ten pająk!A przecież napotykał przy tym różne trud-

ności. Powiew wiatru mógł zerwać siećw połowie, przysiadający ptak mógł odłamaćgałązkę. A pająk nic sobie z tego nie robił,tylko snuł dalej zaczętą pracę, zdecydowanyutkać swoją sieć za wszelką cenę, uparty,ślepy i głuchy na wszystko inne.

27/35

A co ten pająk robi teraz? Gdzie jest?Wpatrywał się, ale nigdzie go nie dostrzegał.Czy to możliwe, że już się stąd zabrał, porzu-ciwszy całą swą robotę? Może zjadł go jakiśptak? A może przyczaił się pod jednymz uschłych liści i rozgląda się teraz uważniedokoła tymi oczami rozłożonymi jak diademwokół głowy, a jego osiem nóg pręży siędo szybkiego skoku?

Z nagła cała pajęczyna zaczęła pulsowaći lekko drżeć. Nie spowodował tego powiewwiatru, ponieważ najbliższe listki, nawet tenajlżejsze, wcale się nie poruszały. Todrżenie było sztuczne, wywołane umyślnie.Przez kogo, jeśli nie przez pająka? Chybaniewidoczny pająk dążył do tego, żeby jegosieć wyglądała na coś innego, na resztki rosylub pary wodnej, i dlatego poruszał całą kon-strukcją. Sieć była przecież pułapką.

Montalbano wrócił do stołu, ułamałkawałek chleba, rozkruszył jego miękki

28/35

środek i kilka drobnych okruchów wrzuciłw pajęczynę. Okruchy były zbyt lekkie, roz-sypały się w powietrzu i tylko jeden trafiłw samo centrum spiralnej sieci. Zatrzymałsię tam przez ułamek sekundy i już go niebyło, bo natychmiast z wysoka, z obrzeża,spomiędzy liści, spadł szary punkcik,pochłonął tę okruszynę chleba i zniknął.A komisarz nie tyle zobaczył, ile wyczuł tennagły atak. Był zdumiony szybkością, z jakąszary punkcik się poruszał. Chciał siętakiemu atakowi lepiej przyjrzeć. Wziąłze stołu miękki kawałeczek, zrobił z niegotrochę większy okruch i wrzucił w samśrodek pajęczyny, która się przy tymzatrzęsła. Szary punkcik znowu wypadłspomiędzy liści, znalazł się w centrum, za-krył sobą okruch, ale nie zawrócił, nie skryłsię. Znieruchomiał i stał się dobrze widocznypośrodku swojej wspaniałej napowietrznejkonstrukcji. Komisarzowi wydało się, że pa-jąk z triumfem się w niego wpatruje.

29/35

A wtedy powoli, jak w zmorach sennych,jak na zwolnionym filmie, szara kulka za-częła zmieniać kolor i kształt. Pająk stał sięz szarego różowawy, pokrywające go włoskizmieniły się we włosy, z ośmiu jego oczuzrobiły się dwa i w końcu zamiast niegoukazała się malutka ludzka twarz, która śmi-ała się zadowolona z trzymanej w łapkachzdobyczy.

Montalbano znieruchomiał. Czy patrzyłna dręczący go nagle majak senny, czy wypiłza dużo wina? Spontanicznie przypomniałmu się fragment Przemian Owidiusza, któryznał jeszcze ze szkoły, ten o prządceArachne zamienionej przez Atenę w pająka...Czy to możliwe, że czas się cofnął i przeniósłgo do ciemnej nocy mitów? Zakręciło mu sięw głowie, był jak zamroczony. Na szczęścieten zagadkowy obraz ukazał się na krótkoi zaraz zaczął się rozpływać, bo już dokony-wało się jego odwrotne przeobrażenie. Alezanim pająk stał się na powrót pająkiem,

30/35

zanim zniknął raz jeszcze między suchymiliśćmi, Montalbano zdążył rozpoznać tę wid-mową twarz. I nie była to twarz Arachne,tego był pewien.

Usiadł na ławeczce, ale nogi mu drżałyi musiał wypić całą szklankę wina, żebyodzyskać choć część równowagi.

Pomyślał wtedy, że może ten inny pająk,ten, którego twarz na ułamek sekundyzobaczył, wpadł na pomysł zbudowania swo-jej gigantycznej pajęczyny którejś nocy, jed-nej z tych wielu nocy wypełnionych lękiem,udręką i gniewem.

I cierpliwie, uparcie, stanowczo, bezcofania się przed niczym, pajęczyna zostaław całości utworzona. Geometryczny cud, ar-cydzieło logiki.

Ale było nie do pomyślenia, żeby w tejdoskonałej konstrukcji nie przytrafił sięchoćby najdrobniejszy błąd, ledwo uchwytneniedopracowanie.

31/35

Wstał, wszedł do domu i zaczął szukaćlupy, którą musiał gdzieś mieć. Od czasówSherlocka Holmesa policjant nie może sięuważać za prawdziwego policjanta, jeśli niema pod ręką lupy.

Otwierał po kolei wszystkie szufladki, za-czął w nich robić porządek. Wpadł muw ręce list, który przyszedł sześć miesięcytemu, a którego dotąd nie otworzył, więcrozdarł kopertę, przeczytał, dowiedział się,że jego kolega szkolny Gaspano został dzi-adkiem (o, cholera, przecież Gaspano jestjego rówieśnikiem!). Szukał jeszcze przezchwilę, a potem uznał, że nie ma sensuszukać dalej. Najwidoczniej był to znak:powinien zrozumieć, że nie jest prawdziwympolicjantem. To elementarne, Watsonie.Wrócił na werandę, oparł się o balustradę,wychylił poza nią, tak że niemal dotykałnosem środka pajęczyny. Zaraz trochę sięcofnął w obawie, że pająk może go błyskaw-icznie ugryźć, uznając nos za swoją ofiarę.

32/35

Wpatrywał się w sieć z tak natężoną uwagą,że oczy zaszły mu łzami. No cóż, pajęczynasprawiała wrażenie geometrycznie doskon-ałej, ale w istocie taka nie była. Co najmniejw dwóch czy trzech miejscach odległośćmiędzy jedną nicią a drugą była nierówna,a dwie nici na krótkich odcinkach biegływręcz zygzakiem.

Uznał to za pocieszające, uśmiechnął się.A po chwili uśmiech przemienił się w nimw serdeczny śmiech. Pajęczyna! Trudnoo bardziej zużyty i częściej używany frazes,gdy w grę wchodzi jakiś potajemnie uknutyplan. On jednak mimo to sięgnął po ten pog-ardzany symbol, który jak gdyby w odwecieokazał się realny i nie pozwolił sięzlekceważyć.

33/35

Zapraszamy do zakupupełnej wersji książki

34/35

@Created by PDF to ePub

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragmentpełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnierozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przezNetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym możnanabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione sąjakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgodyNetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepieinternetowym Bookarnia Online.