Carissimus 51

48

description

Carissimus - Pismo nowicjatu Towarzystwa Jezusowego Prowincji Polski Południowej w Starej Wsi.

Transcript of Carissimus 51

Page 1: Carissimus 51
Page 2: Carissimus 51

Carissimus 51

2

43 Pierwsza Probacja –gość w dom…

44 On mnie prowadzi

45 Potrzeba „wyspy”

46 Strój zakonny

47 Zakończenie

Spis treści

3 Wstęp

4 Łaska może więcej

6 Jak zostać bohaterem?

8 Serce Boga - niewyczerpane źródło wszelkiej łaski

11 Grzech, spowiedź i miłosierdzie po ĆD

13 Nauka a wiara

16 Łaska i przebóstwienie

18 Matka Przenajświętsza w nowicjacie

20 Matematyczność liturgii

22 Kronika nowicjacka 2009-2010

28 Powołani do miłości!

30 Matteo Ricci

32 Drugi Założyciel Towarzystwa

34 Wyznania starszego weterana

38 Prezentacje nowicjuszy pierwszego roku:

Marcin Cisowski

Mateusz KowalczeBłażej Sikora

Piotr Stanowski

Page 3: Carissimus 51

Carissimus 51

3

OTÓŻ TAK SIĘ ZŁOŻYŁO, ŻE, PO WIELU PROBLEMACH I ŻMUDNEJ PRACY, POJAWIA SIĘ W KOŃCU NOWY CARIS-SIMUS. AŻ SIĘ PRZY TEJ OKAZJI ZASTANAWIAM, JAKO NIE-SZCZĘSNY REDAKTOR NACZELNY, CZY NIE STAŁO SIĘ COŚ

NIEMOŻLIWEGO. A JEDNAK TAK – COŚ NIEREALNEGO ZSTĄPIŁO NA ZIEMIĘ I SPOWODOWAŁO, ŻE OTO MOŻEMY WYDAĆ KOLEJNY NUMER NASZEGO PERIODYKU. NIEWĄTPLIWIE, PAN BÓG COŚ W TYM MA POMYŚLAŁEM NIERAZ, PATRZĄC, JAK POMIMO NIE-CHĘCI I NATŁOKU PRAC NIE TYLKO ZWIĄZANYCH Z TYM PISMEM, IDZIE WSZYSTKO DO PRZODU. A SKORO COŚ W TYM MA, TO I UDZIELA ŁASKI.

Tak, ten Carissimus jest łaską – i ufamy, że będzie nią nie tylko dla nas, nowicjuszy, ale także dla każdego, kto go weźmie do ręki. Ufamy, iż każdy przekona się dzięki niemu, że – jak mówi temat prze-wodni: wszystko jest łaską, wszystko jest darem. Bo tym się tak naprawdę dzielimy w obecnym, 51, nu-merze. Każdy z nas opisuje łaskę ogólnie lub jakieś konkretne łaski, na które trafi ło się w życiu – własny charakter, modlitwę, matematykę, liturgię, przykład świętych, współbraci i wreszcie powołanie. Wiele łask na nas zstąpiło i zstępuje.

Oby więc słowo łaska pojawiało się jak najczę-ściej w naszych dziękczynieniach. Bo jest za co dzię-kować. A dostaliśmy wszystko za darmo.

WstępTomasz Matyka

Carissimus 51PISMO NA PRAWACH RĘKOPISU; WYDAWCA: NOWICJAT PROWINCJI POLSKI POŁUDNIOWEJ TOWARZYSTWA JEZUSOWEGO; KURATOR NUMERU: O. ANDRZEJ GĘGOTEK SJ; REDAKTOR NACZELNY: TOMASZ MATYKA; ZESPÓŁ REDAKCYJNY: PIOTR STANOWSKI, BŁAŻEJ SIKORA; OPRACOWANIE GRAFICZNE: MAREK FIRLEJCZYK; ADRES REDAKCJI: STARA WIEŚ 778, 36-200 BRZOZÓW, TEL.: 0-13 434 11 13, E-MAIL: [email protected], STRONA INTERNETOWA: WWW.NOWICJAT.DEON.PL; DRUK: ALFA 2000 S.C., TEL./FAX: 0-13 436 19 67

WSZYSTKIE CYTATY Z PISMA ŚW. POZA TYM Z GWIAZDKĄ (*) POCHODZĄ Z BIBLII TYSIĄCLE-CIA. TEN Z GWIAZDKĄ (*) JEST Z PISMA ŚW. WYDANEGO PRZEZ EDYCJĘ ŚW. PAWŁA. PONADTO INFORMUJEMY, IŻ UŻYWANY CZASEM SKRÓT ĆD OZNACZA PO PROSTU ĆWICZENIA DUCHOWE ŚW. O. IGNACEGO LOYOLI.

Page 4: Carissimus 51

Carissimus 51

4

CAŁE ŻYCIE JEST ZANURZONE W JEDNEJ KONKRETNEJ RZECZYWISTOŚCI. STANOWI JĄ MIŁOŚĆ BOŻA OBJA-WIAJĄCA SIĘ PRZEZ ŁASKĘ, KTÓRA ZALEWA NATURĘ. I NOWICJAT TO SPECJALNY MOMENT, BY TO ZAUWAŻYĆ.Łaska, czyli działanie Boga względem stwo-

rzenia, wynika całkowicie z Jego miłości. Pan nas tak miłuje, iż nieustannie czegoś nam udziela, cał-kowicie darmowo i bezwarunkowo. Ale to nie je-dyne źródło łaski. Drugim jest Jego wszechmoc. On może nam nieustannie coś darowywać tylko dlatego, że wszystko może – więc też wszystko ma i to mając tego nieskończenie wiele. Ta możność Najwyższego powoduje, że wszelkie Jego działanie potrafi też być na swój sposób wszechmocne – tak, jak czyn ograniczonego własną naturą człowieka jest ograniczony.

Ale kto potrafi wyobrazić sobie wszechmoc, czy jakieś działanie, które wszystko może? Z pew-nością nie zwykły nowicjusz Towarzystwa Jezuso-wego. Dlatego, aby lepiej zauważać łaskę i miłość Bożą równocześnie, warto pamiętać trochę ina-czej o tej kwestii – pojmując, że Bóg jest zawsze większy. I adekwatnie wychodzi zdanie łaska może zawsze więcej. Czyli kimkolwiek jesteśmy, z kim-kolwiek mamy do czynienia, cokolwiek się wydarza – Bóg jest większy niż to. I cokolwiek my lub ktoś inny działa – Pan działa zawsze lepiej, bardziej, więcej. A w nowicjacie widać to wyraźnie w zwykłej codzienności.

Zresztą nie tylko w nowicjacie. Wiele tego przykładów można odnaleźć już w Piśmie Świętym – Bóg przez nie mówi po pierwsze o tym, jak bar-dzo miłuje człowieka, a po drugie, jak wiele potra-fi dla niego zrobić, będąc dalej zawsze większym Bogiem. Widać to bardzo wyraźnie we Wcieleniu Syna Bożego – który z zawsze większego staje się nieskończenie mniejszym, choć wydaje się, że musi zmienić wtedy swoją naturę, a właściwie przyjąć naturę, bo przecież ona Go, jako Boga, nie ogra-nicza. A tymczasem dzieje się inaczej, choć jest to nie do pojęcia (i to na tyle nie do pojęcia, że stało się powodem paru rozłamów w Kościele, z których część trwa do dzisiaj) – Bóg przyjmując pełną natu-rę ludzką, zachowuje pełną naturę Boską i one nie są ani rozdzielone, ani zlane. Żeby łaska okazała się tym większa, dzieje się to w łonie Dziewicy i nie naruszając dziewictwa swej Matki, Chrystus rodzi się następnie w Betlejem. Ale są i prostsze do zro-zumienia łaski, które zawsze przekraczają ludzką możność działania – jak poczęcie Jana Chrzciciela przez podeszłą już w latach Elżbietę, która była całe życie bezpłodna.

Także w życiu świętych nieraz okazywało się, iż łaska może więcej. Tu też widać, iż ta wła-śnie moc łaski, jest cechą, po której się ją odróż-nia od ludzkiego działania – od naszych własnych myśli, pragnień – i oczywiście od działania sza-tańskiego. Często mówi o tym św. Teresa z Avila, wielka mistyczka i doktor Kościoła, że pochodzą-ce od Boga pociechy na modlitwie rozpoznaje się na przykład po wielkiej sile, jaka skłania wolę do konkretnej miłości i po tym, iż to pragnienie trwa długi czas, tak, że nie widać mu właściwie końca. Również nasz św. o. Ignacy w Ćwiczeniach ducho-wych opisując różne pocieszenia, jakich możemy doświadczyć na modlitwie, przedstawia jeden ich rodzaj, właściwy tylko Bogu – Jego szczególną łaskę, tylko od Niego pochodzącą – jest to pocie-szenie bez uprzedniej przyczyny. Czyli takie, o ja-kim nawet byśmy nie pomyśleli, że na nas spłynie. A pociecha ta to nie poruszenie uczuciowe – to przede wszystkim ukierunkowanie woli na miłość, czyli coś naprawdę potężnego – nam samym często jest trudno nakierunkować się, by coś konkretnego

Łaska może więcejTomasz Matyka

Źródło: St-takla.org

Page 5: Carissimus 51

Carissimus 51

5

zrobić. Ale jeszcze jeden dowód potęgi łaski podaje św. o. Ignacy przy tzw. porach wyboru, gdzie opi-suje, na podstawie czego odczytać wolę Bożą, aby dokonać zgodnie z nią jakiegoś wyboru. Pierwsza pora, to po prostu łaska od Najwyższego – człowiek wtedy pociągnięty ku jednej z opcji, po prostu wie, iż ona jest właściwa. A przecież rzadko jesteśmy czegoś całkowicie pewni. Tej łaski doświadczyli na przykład celnik Matusz, gdy go Jezus Chrystus po-wołał i św. Paweł, podczas nawrócenia, gdy zmie-rzał do Damaszku.

W nowicjacie poznaje się oczywiście świę-tych, poznaje się Pismo Święte, a tym samym po-znaje się tę prawdę o nadzwyczajnej mocy łaski. Ale takie poznanie nie jest najważniejsze – ważniejsze jest doświadczenie, bowiem ono potrafi to pozna-nie pogłębić. Bóg jednak dba o to, abyśmy mogli Jego dobroci, objawiającej się w łaskach, doświad-czyć. I tego, iż ta dobroć przewyższa wszystko. Właściwie przez Pismo Święte i przykłady świętych tylko odczytujemy i potwierdzamy (lub zmienia-my) naszą interpretację wydarzeń, których sami doświadczamy.

Najlepiej siłę łaski Bożej widać chyba w tym, jak ona nas przygotowuje do bliskiej przyszłości

– abyśmy sami z siebie mogli postępować według prawa miłości, naśladując Jezusa, w trudnych sy-tuacjach. Wygląda to tak, że Pan przez modlitwę, czyjeś słowo itp. porusza nas i zwraca na cały dzień (lub nawet dłużej) nasze myślenie w kierunku ja-kiegoś tematu. A potem okazuje się, iż dzięki temu jesteśmy przygotowani na niespodziewane wy-darzenia. Miałem tak z miłosierdziem. Bóg przez pewien okres czasu wskazywał mi przy każdej mo-dlitwie, jak jest miłosierny względem nas (kolejny przykład, że łaska może więcej – żaden człowiek

nie wybaczyłby tylu złości, ile my wyrządzamy codziennie

Najwyższemu – a On działa tak, że wybacza nam i pomaga tym samym, abyśmy sobie wybaczyli). Wskazując na ten swój przymiot, zachęcał mnie równo-cześnie do naśladowa-nia Go w tym. I pod sam koniec przyszło mi, że ktoś przeciw mnie niesprawiedliwie wystąpił. I byłem przy-gotowany, by nauczyć się wybaczania. Bez modlitwy i działania w niej Bożego, nic bym nie zdziałał.

Oczywiście, cza-sem łaska działa też bardzo spektakularnie – na przykład przez

cudowne uzdrowienia, przez objawianie się nad-

zwyczajnych charyzmatów głoszenia słowa, daru języków

i tak dalej. Zdarza się, iż do-świadczamy także którejś z tych

rzeczy, bo przecież dla Boga nie ma nic niemożliwego. Jednak najważ-

niejsze to zauważyć działanie Boga w codzienności – bo wielu rzeczy, po głębszym za-stanowieniu się, nie zrobilibyśmy bez Niego. I to głównie poznaje się w nowicjacie. Odczuwając jed-nak, iż łaska może nieporównanie więcej nie należy zapominać o tym, że, jak to napisał św. o. Ignacy w Konstytucjach Towarzystwa Jezusowego, łaska-we rozporządzenie Opatrzności Bożej wymaga współdziałania swych stworzeń. Dlatego niewy-obrażalna dla nas moc i dokładność równocześnie łaski nie zwalnia nas od tego, iż sami musimy się na to działanie otworzyć. I od ciągłego nawracania siebie samego. Jednak, mając Boga blisko, mamy pewną i niezawodną pomoc z góry.

Page 6: Carissimus 51

Carissimus 51

6

KTÓŻ Z NAS NIE MARZYŁ W DZIECIŃSTWIE O TYM, ABY ZO-STAĆ PRAWDZIWYM BOHATEREM? DOJRZEWAJĄC, MA-RZENIA TE STAJĄ SIĘ BARDZIEJ REALNE, A PO NAWRÓ-CENIU POJAWIAJĄ SIĘ CZĘSTO PRAGNIENIA, UCZYNIENIA

WIELKICH RZECZY W SŁUŻBIE BOGU. DOŚWIADCZAMY JED-NAK PEWNYCH TRUDNOŚCI W OSIĄGANIU NASZYCH CELÓW, JESTEŚMY ZMĘCZENI I ZNIECHĘCENI CIĄGŁYMI PORAŻKAMI. OCZYWIŚCIE, W PIERWSZEJ KOLEJNOŚCI POWINNIŚMY POLE-GAĆ NA ŁASCE BOŻEJ, ALE WARTO TEŻ DOWIEDZIEĆ SIĘ CZYM SĄ I SKĄD BIORĄ SIĘ NASZE SŁABOŚCI I SIŁA, ABY PÓŹNIEJ ZGODNIE Z NAUKĄ ŚW. IGNACEGO PRZENIEŚĆ CIĘŻAR WALKI NA TO CO W NAS MOCNE I UWAŻAĆ NA TO CO SŁABE. JAK WIĘC ZOSTAĆ BOHATEREM W SŁUŻBIE BOŻEJ? NA POCZĄTKU ROZ-WAŻAMY BIBLIJNĄ HISTORIĘ WALKI DAWIDA Z GOLIATEM.

Gdy naprzeciw siebie stały wojska Izraelitów i Filistynów, potężny poganin urągał całemu Na-rodowi Wybranemu. Pomimo nagród, które obie-cywał Saul temu kto pokona Goliata, nikt z całej jego armii nie zgłaszał się do pojedynku. Jedynie najmłodszy syn Jessego, odwiedzający tylko swych braci żołnierzy, którego wątła budowa ciała nie po-zwalała nawet na noszenie zbroi, odpowiedział na prośbę króla. Z pewnością nikt poza samym Dawi-dem nie wierzył w powodzenie tego, wydawałoby się, szaleńczego przedsięwzięcia, ostatecznie jed-nak Goliat poległ. Dawid pokonał Goliata celnym strzałem z procy. Jego zwycięstwo było dziełem Pana Boga, ale postępowanie Dawida nie było bez znaczenia. Na pewno istotna była jego odwaga, ale również zmiana strategii walki, wykorzystująca doświadczenie związane z wykonywaniem paster-

skich obowiązków. Początkowo Dawid z Goliatem mieli pojedynkować się na miecze lub włócznie. Tocząc jednak ten rodzaj walki, bez wprawy i od-powiedniej siły, Dawid mógł stać się łatwym łupem dla olbrzymiego i doskonale wyszkolonego fi listyń-skiego wojownika. Przyszły król izraelski skupił się na jednej ze swoich mocnych stron – celnym strze-laniu z procy i właśnie na tym oparł swoją, jak wie-my, zwycięską strategię.

Jak dojść do poznania naszych wad i zalet? W pewnym stopniu odpowiedzi na to pytanie może udzielić wiedza o naszym temperamencie. Tempe-rament jest to jedna z części składowych osobowo-ści, często utożsamiana z charakterem. O ile nie-które cechy naszej osobowości zyskujemy podczas całego życia, warunków w jakich się wychowujemy, to temperament dziedziczymy, a więc niezależ-ny jest on od naszej woli. Jeśli chodzi o defi nicję i typologię temperamentu to należy zaznaczyć, że świat nauki nie rozstrzygnął ostatecznie tych kwe-stii, choć historia temperamentologii sięga staro-żytności. Już w V wieku przed Chrystusem grecki fi lozof Sokrates wymienia cztery typy temperamen-tu: fl egmatyka, choleryka, sangwinika i melancho-lika. Jest to dość popularny podział, ale raczej nie używany już w profesjonalnych analizach psycho-logicznych. W moim artykule chciałem oprzeć się na poglądach francuskiego uczonego, żyjącego w XX wieku, Rene Le Senne`a. Jego koncepcja jest nowoczesna i często przytaczana w publikacjach dotyczących rozwoju duchowego.

Według Le Senne`a temperament to zespół wro-dzonych dyspozycji, tworzą-cych duchową strukturę czło-wieka. Oznacza to, że każdy z nas przychodząc na świat jest obdarowany charakterystycz-nym sposobem zachowania się i reakcji na różne bodźce. Po-czątkowo jest to rzeczywistość bardzo ogólna przybierająca konkretne formy w zależności od procesu dojrzewania, zdol-ności i nabytych doświadczeń. Można jednak, na podstawie pewnych schematów zacho-wania i odczuwania, wyróżnić kilka typów ludzi, za pomocą których sklasyfi kujemy całą populację. Parafrazując słynne tabula rasa: nowonarodzony

Jak zostać bohaterem?Piotr Stanowski

Page 7: Carissimus 51

Carissimus 51

7

człowiek jest pustą kartką, ale ma określone miejsce na tytuł, wcześniej ustalone rozmiary marginesów oraz wyznaczoną czcionkę. Podział typów tempera-mentu jest uzależniony właśnie od tych wcześniej ustalonych, wrodzonych dyspozycji. Językiem ma-tematycznym powiemy, że według Le Senne`a typ temperamentu jest funkcją trzech dwuwartościo-wych zmiennych: emocjonalności(E)/nieemocjo-nalności(nE), aktywności(A)/nieaktywności(nA) i oddźwiękowości, która może być prymalna(P) lub sekundalna(S). W zależności od wartości wszyst-kich zmiennych uzyskujemy określony typ.

Emocjonlaność to dyspozycja do silnego reagowania psychicznego na skutek niewielkiego nawet bodźca. Ludzie, którzy ją posiadają łatwo ulegają silnym uczuciom takim jak gniew, złość, obawa czy lęk. Oso-by takie są wrażliwe emocjonalnie, ła-two wyprowadzić je z równowagi, same zaś często ulegają różnym namiętno-ściom. Przeciwień-stwem są osoby nie-emocjonalne, które potrafi ą chłodno i z większym reali-zmem patrzeć na rzeczywistość, ale trudniej przycho-dzi im na przykład wspó łodczuwanie z drugim człowie-kiem.

Aktywność to cecha, która wyraża się w chęci sponta-nicznego działania mimo przeszkód. Człowiek aktyw-ny, który napotyka na przeszkodę wzmaga swoje działanie i z wielką energią ją forsuje, natomiast nieaktywny rezygnuje z działania, próbując ominąć trudność. Nieaktyw-ny szybciej się męczy i zniechęca, łatwo też ulega marzeniom. Aktywny nie lubi długich rozmyślań, natomiast satysfakcję przynosi mu konkretne i pla-nowe działanie.

Ostatnia cecha, której nazwa brzmi naj-bardziej obco, odnosi się do szybkości ujawnienia i długości przechowywania reakcji na określone bodźce w układzie nerwowym. Reakcja człowieka z oddźwiękowością pierwotną jest szybka i krótka, natomiast jeśli ktoś posiada oddźwiękowość sekun-dalną, reaguje wolno i długo. Typ prymalny zawsze reaguje bardzo spontanicznie, szybko zapomina doznane urazy, jest elastyczny i łatwo zmienia zain-

teresowania, przez co grozi mu nieuporządkowanie i niestałość. Typ sekundalny długo odczuwa skutki doznanych wzruszeń i urazów, jest systematyczny i stały w dążeniu do określonych celów, ale łatwo może oddać się zawiści i innym złym namiętno-ściom lub odseparować się od społeczeństwa, gdyż rezygnacja z wcześniej ustalonych nawyków i przy-zwyczajeń jest dla niego bardzo trudna.

W przyjętej koncepcji wyróżniamy osiem typów: pasjonata(E,A,S), choleryka(E,A,P), sen-tymentalnego(E,nA,S), nerwowca(E,nA,P), fl eg-matyka(nE,A,S), sangwinika(nE,A,P), apatyka-(nE,nA,S) i amorfi ka(nE,nA,P). Każdy z nich jest inną, bardzo ciekawą kombinacją trzech różnych dyspozycji, co powoduje, że każdy ma inne zalety i wady, swoją dawidową procę, jak i piętę achil-

lesową. Celem artykułu nie jest opis wszystkich typów temperamentu, zachęcam jedynie do po-głębienia tematu. Bardzo pożyteczną rzeczą jest zastosowanie w naszych codziennych zmaganiach strategii uwzględniającej bogactwo, które otrzyma-liśmy od Pana Boga, w tym również nasz tempera-ment. Warto jednak pamiętać, że jeden tempera-ment nie jest lepszy od drugiego, jak również o tym, aby z powodu wiedzy o własnych ograniczeniach, nie rezygnować z wielkich pragnień, które się w nas pojawiają. W momentach wątpliwości spójrzmy na Dawida, tego początkowo niepozornego izrael-skiego pasterza, któremu Pan Bóg za pomocą jego prostych umiejętności, pozwolił wybawić z trwo-gi najsilniejszych mężów Izraela i zostać jednym z największych bohaterów Starego Testamentu.

Page 8: Carissimus 51

Carissimus 51

8

MOŻEMY MIEĆ JUŻ WIELE INFORMACJI NA TEMAT PO-WSTANIA KULTU SERCA PANA JEZUSA, JEGO UMIEJ-SCOWIENIU W HISTORII KOŚCIOŁA, MOŻE TEŻ ZNAMY NA PAMIĘĆ OBOWIĄZKI I OBIETNICE CZCICIELA SERCA

BOGA, A MOŻE PIERWSZY RAZ O TYM SŁYSZYMY. NIEZALEŻ-NIE JEDNAK OD TEGO WSZYSTKIEGO, SPÓJRZMY NIECO GŁĘ-BIEJ I WEJDŹMY POD WIERZCHNIĄ WARSTWĘ TEGO KULTU, BY ZOBACZYĆ JAKA JEST JEGO ISTOTA.

Św. Jan apostoł, a św. Małgorzata Ala-coque

Wiele osób kojarzy początki kultu Najświęt-szego Serca Jezusowego z św. Małgorzatą Marią Alacoque, której to sam Pan Jezus zechciał się ob-jawiać i zanurzyć ją w Swym boskim Sercu.

Kult Serca Pańskiego jednak ma swoje ko-rzenie o wiele głębiej, bo możemy go już zauważyć w Ewangelii wg. św. Jana: Jeden z Jego uczniów- ten, którego Jezus miłował- spoczywał na Jego piersi. Jak więc widzimy, już święty Jan był gor-liwym czcicielem Serca Jezusa i to jemu Pan po-zwolił ułożyć się na Swym Boskim Sercu. Jan, jako jeden z pierwszych, poznał istotę uwielbienia Naj-słodszego Serca Mistrza. To On dawał ukojenie Jezusowi, leżąc na Jego piersi, gdy Pan czuł ból okropny z powodu zdrady Judasza; to Jan był w Ogrójcu podczas bolesnej modlitwy Jezusa; to Jan, jako jedyny z uczniów, stał pod krzyżem Jezusa, i swoją miłością dawał ukojenie w cierpieniu, męce i okropnym opuszczeniu, jakie czuł Chrystus.

Wpatrzmy się więc w św. Jana i nabierzmy pragnienia, by być tak blisko Jezusa, jak on.

Dary Serca BogaIstotą kultu Serca Jezusowego jest miłość.

To miłość spowodowała, że Jezus przyszedł na świat, że uzdrawiał, nauczał, odpuszczał grzechy, że ustanowił tak niesłychanie wielki dar jakim jest Eucharystia, aż w końcu z miłości do nas, po tym wszystkim, co uczynił, oddał jeszcze życie swoje, żeby nas zbawić. Gdy Boski Zbawiciel nasz wisiał na krzyżu, w stanie tak wielkiej udręki Duszy i Cia-ła, mimo opuszczenia i cierpień, pragnął zrobić dla nas wszystko. Gdy umarł, Jego Boski plan dopro-wadził do tego, że po śmierci, żołnierze przebili Jego Boskie Serce, z którego to wypłynęły Krew i Woda, źródła wszelkich łask. Teraz Jego Serce czeka w miłości i cierpliwości na naszą odpowiedź, byśmy tylko ze swojej strony wyciągnęli ręce, aby Pan mógł je napełniać tymi darami. Jezus, obja-wiając się św. Małgorzacie dał jej 12 obietnic, które wypełni w życiu każdego, kto podejmie się kultu

Jego Serca. Przyjrzyjmy się im.Dam im wszelkie łaski, potrzebne w ich sta-

nieBędę hojnie błogosławił wszystkim ich po-

czynaniomKapłanom dam moc kruszenia serc najza-

twardzialszych

Serce Jezusa hojne dla wszystkich, którzy je wzywają, chce pomagać każdemu człowiekowi w jego codziennych trudach, nieza-leżnie na jakiej drodze powołania jest człowiek. On dba i pamięta tak samo mocno o kapłanach, zakonnikach, zakonnicach jak i o wszystkich, któ-rzy założyli rodziny, czy żyją samotnie, o dzie-ciach, młodzieży, uczniach, studentach itd. Jego pełne miłości Serce rwie się do tego by być jak najbardziej obecnym w każdej naszej czynności, obowiązku, pracy, rozmowie, rozrywce, nauce czy egzaminie błogosławiąc nam w tym. Do nas jedy-nie należy, byśmy Go zapraszali w każdy moment naszego życia, bo tylko w ten sposób nabierze ono barw i pomyślności.

Serce Jezusa jednak nie wyklucza w naszym życiu trudów, cierpienia, pracy nad sobą każde-go dnia. Żyjąc w wierze jako chrześcijanin, bliżej lub dalej od Boga, a nawet w ogóle nie wierząc, nie ominiemy bólu, a momentami niepowodzenia i wszelkiej udręki. Właśnie najbardziej w te trud-ne chwile Jezus chce wchodzić kierując do czcicieli swego Serca słowa niosące ukojenie : Będę ich po-cieszał we wszystkich utrapieniach.

Serce Boga - niewyczerpane źródło wszelkiej łaskiAdam Materla

Page 9: Carissimus 51

Carissimus 51

9

Ten, kto odda się Jego Sercu, stanie się czło-wiekiem szczęśliwym, nic nie będzie dla niego cię-żarem, gdyż wszystko oprą na Panu, nieskończonej słodyczy i jedynym ratunku. Ten, kto raz pozna jak lekkie są cierpienia przeżywane z Jezusem, nigdy już nie odejdzie od Pana.

Pan zachęca nas byśmy wpatrywali się w obraz jego Serca: Będę błogosławił domom, w których obraz Mego Serca będzie wystawiony i czczony oraz ustalę pokój w ich rodzinach. Pan Jezus chce wlewać zgodę i spokój w nasze relacje ro-dzinne i nie tylko. Pokój ten jest źródłem nieskoń-czonej miłości jaką Jego Serce (które jest królem i zjedno-czeniem serc wszystkich), udziela swoim czcicielom. Mi-łość ta zaś przez pokój, rodzi co-raz większą radość. Sam Duch Święty zaczyna ogarniać całe ro-dziny, które przez to żyją praw-dziwym pokojem.

Dusze oziębłe staną się gorliwymi, dusze gorliwe doj-dą w krótkim czasie do wyso-kiej doskonałości. Są to kolejne obietnice dane czcicielom Serca Najwyższego. W litanii do Ser-ca Pana Jezusa, zagłębiamy się w wezwania: Serce Jezusa źródło życia i świętości..., w którym są wszystkie skarby mądrości i umie-jętności..., cnót wszelkich bezdenna głębi-no..., Jak wiemy, każdy z nas jest powołany przez Boga do świętości życia, która nie jest zarezerwo-wana, dla ludzi szczególnie wybranych lecz dla każ-dego człowieka na ziemi.

Pan daje każdemu z obfi tości Krwi i Wody, które wytrysnęły z Jego przebitego boku i tylko czeka na nas, aż sami przyjdziemy z naczyniami ufności, by czerpać łaski, które zaprowadzą nas do świętości.

Wykorzystajmy ten dar. Czyż nie chcieli-byśmy gdzieś w głębi naszych serc być jak św. o. Pio, św. Matka Teresa z Kalkuty, św. Ignacy z Loy-oli i wielu innych świętych, którzy już są z Panem w wiecznej radości? To nie jest nic niedoścignio-nego, wystarczy byśmy wysunęli dłonie do Pana, a w nich oddali nasze serca Jego Boskiemu Sercu. Zapłoną one wtedy palącą miłością, ogniem gorli-wości i dojdą przez wytrwałość, przy Boskim Sercu, do świętości.

Pan, prócz tego, obiecał jeszcze więcej. Dał swe Boskie słowo, że ci, którzy będą szerzyć Jego kult, kult Serca Boga, zostaną w Nim zapisani na wieki. Czy w naszym sercu, gdy ktoś zostanie zapi-sany przez miłość, nie troszczymy się o niego naj-bardziej, jak tylko możemy? O ileż bardziej miłość

Boga jest doskonała.Pan będzie przy tych swoich wiernych czci-

cielach do końca, szczególnie w godzinę śmierci, będzie wylewał niezmierzone zdroje miłosierdzia na wszystkich uciekających się do Niego grzeszni-ków. Ci zaś, którzy przyjmą Ciało Jego przez pierw-szych dziewięć piątków miesiąca, nie umrą w Jego niełasce.

Serce Boskie przemienia człowiekaTrzeba sobie uświadomić, że każde wzywa-

nie świadomie Serca Jezusa przemienia człowieka, a dokładnie Jego wnętrze, czy-niąc je na wzór Chrystua. Na początku, zmiany są przez ludzi niewidoczne, co jest powodem ich rezygnacji z kultu. Przemia-na jednak zachodzi powoli, lecz gdy zasiane przez Pana ziarno wyda owoc, wszyscy będą do-strzegać zmianę całego człowie-ka. Co jednak najistotniejsze: człowiek ten przede wszystkim przyniesie wielką pociechę i chwałę Bogu i już tylko to bę-dzie jego celem.

Jezu cichy i pokor-nego Serca, uczyń serce nasze według Serca Twe-go wzywa czciciel pod koniec litanii do Serca Jezusa Chrystu-

sa. Serce człowieka takiego Pan najpierw kruszy, a potem zmienia je w coraz bardziej ciche i pokorne. Osoba taka jest coraz mniej wyniosła, jest stanow-cza, ale słucha innych, znosi wszystko z wielkim spokojem. Nie narzeka już, bo coś się nie udało, bo choruje, bo ma kłopoty lecz wszystko oddaje Sercu Pana i tylko na Niego kieruje swój wzrok, jako na Dawcę wszelkiego dobra. Jej pokora pokazuje, że nic nie posiada sama z siebie i niczego nie zdobywa tak naprawdę własnymi siłami, a na każdym kroku coraz wyraźniej zauważa działanie i obecność przy niej Boga.

Taka pokora serca prowadzi człowieka do wdzięczności Bogu za tą Jego opiekę i za każdy dar, bo wszystko z rąk Boga pochodzi. Serce tej osoby, stając się wdzięczne Bogu, wyraża wdzięcz-ność także napotykanym na co dzień ludziom. To wszystko prowadzi do pomnożenia największego dla człowieka daru, jakim jest miłość. Człowiek staje się coraz bardziej przepełniony miłością tak, że dusza rozpala się w miłości ku swemu Stwórcy i Panu, a w skutek tego nie może już kochać żadnej ziemi stworzonej na obliczu ziemi dla niej samej, lecz tylko w Stwórcy wszystkich rzeczy (z Ćwiczeń Duchowych św. Ignacego Loyoli).

Osoba wdzięczna Jezusowi za niezmierzoną

Page 10: Carissimus 51

Carissimus 51

10

ilość darów miłuje Go, a jej serce staje się pełne do-broci i miłości na wzór Serca Boga. Miłość pro-wadzi już tylko do coraz głębszego pokoju wnętrza, a pokój owocuje głęboką radością, jakiej człowiek nigdy bez Pana nie dozna. Serce takiej osoby nie tylko, że w pełni ufa Jezusowi, nie musząc się już o nic obawiać, ale „zaraża” radością i pokojem na-potkanych ludzi.

Człowiek z tej czystej miłości Boga do niego, jest naprawdę szczęśliwy i już niczego nie potrze-buje, do niczego nie dąży, bo jest z Panem.

Sprawiedliwy Pan oczekuje odpowie-dzi

Pan Jezus sam chce nas przemieniać i obda-rowywać, trzeba tylko powiedzieć Mu - TAK Panie, ja chcę przyjmować, chcę nawrócenia. Tak więc pierwszą rzeczą jaką powinien, dla Boga podjąć czciciel Serca Bożego, to po prostu Mu zaufać. Czci-ciel powinien stawać wciąż przed Bogiem w swoim sercu i w postawie uniżenia zawierzać Mu wszyst-ko. Można pytać w jaki sposób zrobić to szczerze. Odpowiedź: po prostu uświadomić sobie, że skoro Bóg tak mnie kocha, to robi wszystko dla mojego

dobra. W takiej postawie już tylko trzeba trwać, mając świadomość, że Pan, widząc naszą nieudolność, wspomaga nas Swoimi łaskami i pomaga ufać oraz zawierzać co-raz bardziej.

Miłość czciciela Serca Chrystusa dąży do wynagradzania Bogu grzechów i zniewag jakie musi cierpieć z naszej stro-ny i od całego świata. To wynagradzanie Jego Sercu zelżywością napełnione-go..., dla nieprawości naszych star-tego... i włócznią przebitego może odbywać się na różne sposoby. Przede wszystkim Pan Jezus oczekuje, by wier-ni Jego Serca tak, jak potrafi ą, pobożnie przeżywali mszę świętą, ufając, że On wspomoże ich w tych staraniach. W każdy zaś pierwszy piątek miesiąca, kochający Serce Pańskie powinien przyjmować Jego Ciało także w intencji wynagrodzenia Mu wszelkich krzywd.

Oddany czciciel winien też ado-rować Najświętszy Sakrament w duchu wynagradzania za grzechy swoje i świata, albo poprzez kontemplację miłości Jezusa w Eucharystii, albo Jego Męki. W nocy, z pierwszego czwartku na piątek miesiąca, od 23:00 do 24:00 powinien odprawiać tzw. Godzinę Świętą, czyli być sercem swo-im z Jezusem w ogrójcu cierpiącym.

Bardzo pomocnym drogowskazem w kulcie Serca Pana Jezusa jest odmawia-nie też możliwie często, litanii do Niego, w której są wymawiane i wzywane cechy Bożego Serca.

Oto Serce, które tak umiłowało ludzi, że niczego nie oszczędziło, ale samo wyczerpało się i spaliło do końca, aby dać świadectwo swej mi-łości. Odpowiedzmy Jezusowi na to Jego, momen-tami rozpaczliwe, wołanie nas. Kult Serca Bożego to coś najwspanialszego, co mógł dać nam Bóg. Podejmijmy tę misję i nie zrażajmy się niepowo-dzeniami. Oddajmy Bogu nasze życie ciesząc Jego Słodkie Serce. Nie zastanawiajmy się jak to wszyst-ko pojąć i poprowadzić, ale po prostu KOCHAJMY JEZUSA!!!

Page 11: Carissimus 51

Carissimus 51

11

DOŚWIADCZYĆ BOGA – NIEJEDEN CZŁOWIEK DO TEGO WZDYCHAŁ, POGRĄŻONY WE WŁASNYCH GRZECHACH I SŁABOŚCIACH. A ŚW. O. IGNACY DAŁ NAM POTĘŻNE KU TEMU NARZĘDZIE – ĆWICZENIA DUCHOWE. KAŻ-

DY NOWICJUSZ MUSI JE PRZEŻYĆ. I POZWOLIĆ, BY ZMIENIŁY JEGO ŻYCIE.

Jednym z ważnych aspektów życia jest fakt własnej grzeszności. Jednak przewyższa go całko-wicie istnienie Bożego Miłosierdzia. Oba jednak występują w rzeczywistości, do obu trzeba się usto-sunkować i przeżywać. Na ich przykładzie pragnę podzielić się doświadczeniem zmian, które zaszły w wyniku rekolekcji.

W Ćwiczeniach duchowych, czyli pod-czas tzw. wielkich rekolekcji, uczyłem się przede wszystkim takiego sposobu dokonywania wyborów i samego życia, w którym całkowicie poddajemy się woli Bożej. Poznawałem pragnienia Najwyższego, starałem się zauważyć, czy moje są z tymi pierwszy-mi związane, czy zmierzają w przeciwnym kierun-ku. To powoduje, oczywiście, zmianę perspektywy patrzenia na świat, oceniania go, a w następnej ko-lejności zmianę działania. Dotknęło to też aspektu mojej grzeszności i Bożego Miłosierdzia.

Pierwszą dotykającą rzeczą okazał się już Fundament Ćwiczeń duchowych. Tam szukałem,

co jest celem mojego życia. Zgodnie z zapisem św. o. Ignacego człowiek jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, a przez to zbawił duszę swoją. Okazało się to dla mnie wielkim odkryciem, bowiem właściwie nie wiem, czy miałem tak konkretnie określony cel własnego istnienia. A od razu też pojawiła się kwestia grze-chu – oto nagle pojąłem, iż grzesząc, nie spełniam celu, dla którego żyję. Ba, więcej – oddalam się od niego. I od tamtego czasu grzech cały czas jawi mi się jako bezsens – odchodzenie od swojego celu. Oczywiście to, co bezsensowne, z większą gorliwo-ścią próbuje się usunąć niż coś, czego bezsensu się nie widzi.

Pan Bóg jednak poszedł dalej podczas reko-lekcji i przez cały I tydzień mówił mi o tym, jaką obrzydliwością jest grzech. Oto występuje się wte-dy przeciw Temu, który mnie stworzył. Za wszelkie dobro odpłaca się niewdzięcznością. Widziałem (ten czasownik najlepiej opisuje to doświadczenie, które jednak trzeba przeżyć), jak szpetnym czynem jest wystąpienie przeciw miłości, ale też, jak wielką złośliwość w sobie niesie. I jak występuje przeciw wszelkiemu życiu, dobru, także przeciw popeł-niającemu grzech, chociaż na pierwszy rzut oka, sądząc po pozorach, można tego nie widzieć.

Grzech, spowiedź i miłosierdzie po ĆDTomasz Matyka

Źródło: St-takla.org

Page 12: Carissimus 51

Carissimus 51

12

Jednak to nie koniec prawdy o każdym moim grzechu – jeszcze jedna mi się ukazała w trakcie wielkich rekolekcji i teraz naprawdę tak tego doświadczam. Podczas III tygodnia Ćwiczeń duchowych ogląda się, a nawet przeżywa Mękę na-szego Zbawiciela. Nie inaczej było ze mną. A jed-nym z podstawowych aspektów tego wydarzenia zbawczego jest to, iż Pan podjął się go, aby mnie wyzwolić z każdego mojego grzechu. To znaczy, że każdy mój zły czyn przygważdża Jezusa Chrystusa do krzyża, jest ośmieszaniem Go, opluwaniem, na-śmiewaniem się z Niego, gardzeniem Jego cierpie-niem, koronowaniem Go cierniem, zostawianiem Go samotnym, a przynajmniej jedną z tych rzeczy. Powodować coś takiego jest okropne, ale najgorsze stanowi fakt, iż czyni się to Bogu, który z miłości mnie stworzył, dla mnie stał się człowiekiem i któ-ry jest naprawdę nieskończenie Dobry – dla mnie i nie tylko.

Wszystkie te prawdy prowadzą mnie teraz do pewnego rodzaju przerażenia na myśl o popeł-nieniu grzechu ciężkiego i do cały czas rozwijające-go się pragnienia, aby na żaden grzech (ciężki, albo lekki) nie przyzwolić, choćby nie wiem, co się miało za to zyskać. Rośnie ono dopiero, bo niestety nie od razu pokonuje się wszystkie złe przyzwyczajenia, ale to już jest wielka łaska, zważywszy, że potrafi -łem się czasem grzechem w ogóle nie przejmować.

Ale nie na grzechu się kończy – to by było straszne, gdyby tak się kończyło. Pan pokazał mi też drogę pojednania – w sakramencie spowiedzi, w którym przez Kościół mogą się połączyć rozdzie-leni grzechem ja i Bóg. A także rozpocząć leczenie ran przez nich zadanych. Podczas rekolekcji po-jawiła się też specjalna forma tego sakramentu – spowiedź generalna, z całego życia. Ona uświado-miła mi przede wszystkim, jak wiele i jak wielkiego zła się dopuściłem, ale równocześnie zrozumiałem, iż Bóg mi to wszystko podczas wcześniejszych spowiedzi całkowicie wybaczył – wręcz o tym za-pomniał! I tak skąpany w Miłosierdziu, pomimo ogromu win całego życia, pojąłem głębiej, jak wiel-ką łaską jest, iż mogę przyjść do spowiedzi. Dzięki niej wszystko może zmierzać ku lepszemu – rany się mogą od razu nie zagoić, ale jeśli Pan odpuści grzechy, to gojenie się będzie postępowało.

I przede wszystkim poprzez spowiedź za-nurzony zostałem w największej tajemnicy, bar-dziej wpływającej na życie nawet niż grzech – w Miłosierdziu. Ono pozwala mi dalej żyć. Póki żyję, wiem, iż Bóg mnie tak nieskończenie kocha i pra-gnie, abym wzrastał w miłości – będąc w tym celu gotowym, by mi wybaczyć grzechy. On widzi moją nędzę, ale nie chce śmierci – chwałą Boga żyjący człowiek – napisał św. Ireneusz z Lyonu. Jego Mi-łosierdzie powoduje jednak więcej – pozwala mi się rozwijać, pomaga mi w rozwoju. I to we wszelkim rozwoju, tylko nie w grzechu. Widząc moje upad-

ki, nie zniechęca się, ale nieustannie jakby pracuje we mnie i dla mnie, abym szedł wytrwale do przo-du. I nie opuszcza mnie nigdy w swoim Miłosier-dziu – nigdy. To pojąłem i zobaczyłem na wielkich rekolekcjach. Miłosierdzie jest znakiem szczegól-nym Boga. Akcentem, po którym poznamy, iż to On do nas mówi. Tak jak Samarytanin z przypowieści – zapewne mówił po aramejsku ze swoim akcen-tem, a poraniony przez zbójców Żyd też posługi-wał się tym językiem – ale nie z takim akcentem. I po tym mógł (o ile był wystarczająco przytomny) poznać, że to Samarytanin, wróg w teorii, z defi -nicji, w praktyce okazuje się pomagającym. A gdy grzeszymy, to właśnie traktujemy Boga, jak wroga z defi nicji. Na szczęście On zawsze spieszy obmyć nasze rany i możemy Go poznać, jaki jest napraw-dę, po tym Jego akcencie – Miłosierdziu.

Ale to nie wszystko o Miłosierdziu – Pan pragnie jeszcze, abyśmy Go naśladowali. Abyśmy do siebie nawzajem mówili z tym akcentem. I to jest Jego wielka dobroć, iż w tym nam nieustannie pomaga. I w tym, dzięki Ćwiczeniom duchowym, pragnę Go po prostu ścigać.

Page 13: Carissimus 51

Carissimus 51

13

JUŻ NIEDŁUGO WSZYSTKO ZOSTANIE UDOWODNIONE, NIE BĘDZIEMY MUSIELI WTEDY WIERZYĆ. TAKIE SŁOWA USŁYSZAŁEM KILKA DNI PO PRZYJEŹDZIE DO NOWICJA-TU OD MOJEGO WSPÓŁTOWARZYSZA. JAKŻE CZĘSTO,

W CODZIENNYM ŻYCIU, SPOTYKAMY SIĘ Z PODOBNYM PODEJ-ŚCIEM: PRÓBUJEMY PODZIELIĆ ŚWIAT NA RACJONALNY, RZE-CZOWY, WAŻNY, OBIEKTYWNY I AUTOMATYCZNIE KOJARZYMY TĄ JEGO CZĘŚĆ Z TYM, CO JEST NAUKOWE, UDOWADNIALNE. A DOPIERO RESZTA, TO CO WYDAJE SIĘ NIERACJONALNE, WY-KRACZAJĄCE POZA NASZE POZNANIE, TO, CO JEST NIEDOTY-KALNE, ZOSTAWIAMY WIERZE.

I tutaj zaczyna się problem. Rozważmy na-stępującą sytuację. Oto człowiek, obdarzony przez Boga rozumem i mądrością, pragnieniem zrozu-mienia, zaczyna poznawać świat. I jakże łatwo wtedy dojść do schizofrenii, rozdwojenia jaźni. Bo z jednej strony człowiek poznaje przez swoje zmy-sły to, co jesteśmy w stanie dotknąć, zobaczyć i zmierzyć. To prowadzi do tworzenia teorii, które pragną wytłumaczyć świat w pewnym zamkniętym systemie, przy przejętych wcześniej założeniach, bez odwoływania się do żadnych zewnętrznych czynników. A z drugiej strony jest Pismo Święte za-wierające wyjaśnienie opierające się na Przyczynie całkowicie wykraczającej poza ten świat. No wła-

śnie, i jak to wszystko pogodzić? Jak połączyć jed-no z drugim i zrobić to w sposób sensowny, który nie upadnie przy pierwszej lepszej krytyce? Zasta-nówmy się nad tym.

Poszukiwanie pogodzenia wiary i wiedzy sięga samych początków ludzkości. W Biblii czyta-my takie słowa: Staraj się zrozumieć dzieło Boga! (Koh 7, 13*). I człowiek zaczął podejmować to wy-zwanie. Zaczął całym swym sercem oddawać się zdobywaniu wiedzy. Usiłował zgłębić rzeczywi-stość, poznać czym jest mądrość, jaki sens świata (por. Koh 7,24-25). Po pewnym czasie takie wysiłki zaczęły przynosić owoce. Greckim fi lozofom dało się zgromadzić pokaźny zasób wiedzy, który przez długi czas był podstawą rozumienia świata. To Ar-chimedes, Pitagoras i Euklides stworzyli podstawy matematyce, która rozwijana przez Newtona, Pas-cala, Gausa i Banacha, stanowi fundament współ-czesnej nauki. A tworzone na jej podstawie modele zapewniają obiektywność i falsyfi kowalność.

I właśnie w świecie, na który wpływ wy-wierała racjonalność, Słowo przyszło na świat (por. J 1,10-11). I od razu rozsadziło tę kulturę. Bo oto w skończone pojęcia wchodzi Logos, niepoję-ty, nieogarniony Bóg. Nastąpiło spięcie. Z jednej

Nauka a wiaraBłażej Sikora

Page 14: Carissimus 51

Carissimus 51

14

strony chrześcijaństwo musiało wypowiedzieć się zastanym językiem judeo-grecko-rzymskiej kultury, z drugiej strony judeo-grecko-rzymska kultura nie mogła pozostać obojętna w stosun-ku do nowych, chrześcijańskich treści. (…) Isto-ta konfl iktu polegała – jak sądzę – na pewnym napięciu pomiędzy najgłębszą treścią doktryny chrześcijańskiej a aparatem pojęciowym i języ-kowym, którym ta doktryna musiała się wyrazić. (…) Z końcem czasów starożytnych mądrość grec-ka ustąpiła miejsca na arenie dziejów mądrości chrześcijańskiej, ale dała chrześcijaństwu aparat pojęciowy, a w każdym razie tworzywo fi lozofi cz-ne, z którego taki aparat mógł się w dalszym cią-gu ukształtować. Myśl ludzka zmierzyła się z ob-jawieniem, weszła w samo jego pojęciowe ujęcie. I tak już pozostało. Ta postać konfl iktu jest nie do uniknięcia. W jakimkolwiek języku, przy pomo-cy jakichkolwiek zestawów pojęciowych zechcieliby-śmy ujmować objawie-nie, zawsze będzie istnieć przepastna brak proporcji między treścią a dostępny-mi nam środkami wyrazu. (Michał Heller, Wszech-świat i Słowo, s.18-19).

Później, wraz z kształ-towaniem się już w sposób wolny kultury i nauki chrze-ścijańskiej wielokrotnie mierzono się z problemem granic ludzkiego poznania i wiary. Z jednej strony byli wielcy święci, mistycy, dok-torzy Kościoła, ludzie wy-kształceni i oświeceni świa-tłem Ducha Świętego.

Ale zostawmy ich na razie w spokoju i spójrzmy na innych, tych zwykłych, przeciętnych ludzi, którzy bardziej byli religijni niż wierzący. To oni właśnie, bez dawania wkładu w wiel-ki system nauki i wiedzy chrześcijańskiej, z wiel-ką gorliwością go bronili. Chcieli mieć swoją małą sta-bilizację wiary, chcieli mieć świat podzielony na to, co należy do domeny wiedzy, a co do wiary. Czasem, nawet wbrew tzw. zdrowemu roz-sądkowi, wierzyli w rzeczy dziwne. Brali dosłownie sło-wa Biblii, jakby zapominając (a może wcale nie pragnąc

tego zrozumieć), że Pismo Święte jest napisane językiem symbolicznym. Traktowali je jako księ-gę historyczną, wykład dziejów świata, podręcznik fi zyki, biologii i astronomii. A często zapominali, że jest to Boże Słowo skierowane do nich, mające ich zmieniać i prowadzić do ich Stwórcy i Odkupi-ciela, do Boga Żywego. W ten sposób do wiary wkra-dały się tzw. pseudodogmaty. Dla wielu treścią ich wyznania wiary był świat stworzony przez Boga w 6 dni, liczący te kilka tysięcy lat, z pełnym rodo-wodem człowieka od początku, od dnia stworzenia. I dlatego tak mocno występowali przeciw odkry-ciom astronomii czy biologii, próbom wyjaśniania świata ludzkimi możliwościami za pomocą rozu-mu. Bo to rzeczywiście burzyło ich credo, obala-ło dogmaty. Lecz rzeczy te nie należały do istoty chrześcijaństwa. Na takich ludzi uskarża się Die-trich Bonhoeffer:

Autor: Adrian Frankowski

Page 15: Carissimus 51

Carissimus 51

15

Religijni mówią o Bogu wtedy, gdy ludzkie sumienie (bywa, że z lenistwa umysłowego) do-biega kresu, lub wtedy, gdy zawodzą ludzkie siły. Właściwie zawsze Bóg jest pojmowany jako deus ex machina, któremu każą wkraczać na scenę albo dla pozornego rozwiązania nierozwiązalnych problemów, albo jako mocy, gdy moc ludzka za-wodzi, zawsze zatem przy okazji ludzkiej słabości, względnie na granicy ludzkiego poznania. Trwać to jednak może, siłą rzeczy, tylko tak długo, dopóki ludzie własnymi siłami nie przesuną tych granic nieco dalej i Bóg jako deus ex machina nie stanie się zbyteczny. To, co mówimy o ludzkich grani-cach, stoi dla mnie w ogóle pod znakiem zapyta-nia. (…) Wydaje mi się, zawsze, że w ten sposób wydzielamy Bogu ze strachem miejsce zbyt małe. Chciałbym mówić o Bogu nie na granicy, lecz w samym centru, nie w chwilach słabości, lecz siły, nie wobec śmierci i winy, lecz wobec życia i dobra ludzkiego. Na granicach, wydaje mi się, lepiej jest milczeć i nierozwiązalne pozostawić nie rozwią-zane. (Dietrich Bonhoeffer, Wybór pism („Biblio-tek Więzi”), s. 241; za: Michał Heller, Wszechświat i Słowo, s. 88)

Wróćmy teraz do wielkich świętych. Ludzi, którzy dzięki łasce Bożej potrafi li widzieć więcej. To właśnie oni wkładali wielkie nieraz wysiłki, żeby ludzkim umysłem pojąć tak wiele, jak się da. I do-chodzili do momentu, gdzie to nasze przyrodzone poszukiwania się kończyły, załamywały. Powta-rzali za świętym Pawłem: po części bowiem tylko poznajemy (1 Kor 13,9). To bywało bolesne, ale pozwalało poznać właściwe proporcje człowieka wobec Boga. Dzięki swojej pokorze mogli dostąpić wielkich łask, daru poznania, zrozumienia świa-ta dużo głębszego niż możliwe naszym rozumem: poznawali tak, jak sami zostali poznani (por. 1 Kor 13,12). Jak święty Ignacy, który po słynnym obja-wieniu w Manresie powiedział: I gdy tam tak sie-dział, zaczęły się otwierać oczy jego umysłu. Nie znaczy to, że oglądał jakąś wizję, ale że zrozumiał

i poznał wiele rzeczy tak duchow-nych, jak i odnoszących się do wiary i wiedzy (św. Ignacy Loyola, Opowieść Pielgrzyma, punkt 30; w: Pisma wybrane, t. I, s 192-193).

Dzięki mistyce Manresy Ignacy stał się człowiekiem „jedno-litym”. Nie ciasnym ani jednostron-nym, ale też nie rozbitym. Jednoli-ty to znaczy całkowicie uzgodniony z pełnią rzeczywistości. Nie ma w nim rozdwojonego widzenia: osobno wiara sama dla siebie, a osobno wiedza sama dla siebie; osobno natura sama dla siebie, a osobno łaska sama dla siebie; osobno czas i doczesność sama dla siebie, a osobno wieczność sama

dla siebie. Ignacy nie miesza niczego, ale wszyst-ko jednoczy, wszystko harmonizuje, bo dane mu było widzieć wszystko w nadrzędnym ładzie Bo-żym. Rzeczywistość stanowi dla niego „Kosmos” - Ład, bogaty, rozczłonowany, zróżnicowany, ale i powiązany w całość, zjednoczony twórczą i dzia-łającą celowo myślą Boga-Stwórcy i Odkupiciela. Umysł Ignacego jest ustawicznie pod urokiem tej bogatej jedności Bożego planu, z którego nic się nie wymyka, poza którym nic nie pozostaje luzem. ( Mieczysław Bednarz SI., w: jw., s. 297)

I właśnie do takiego zjednoczenia wiary i wiedzy powinniśmy dążyć, pamiętając, że:

Bóg nie jest częścią świata, lecz jego założe-niem a priori. Nie jest przedmiotową częścią wie-dzy, obok innych jej przedmiotów, lecz nieskoń-czonością, którą każde dążenie wiedzy zawsze zakłada z góry i wewnątrz której biegnie swymi skończonymi szlakami. Bóg nie jest jakąś hipo-tezą końcową, która by zamykała wykończony obraz świata, lecz jest jedyną tezą zakładaną we wszystkich bez wyjątku hipotezach obraz ten bu-dujących. Zawsze bowiem i wszędzie, w każdym wypadku konstruowania obrazu świata zakłada się dla jego poszczególnych struktur to, że w wie-lości wszechrzeczy jest sens, zachodzą powiązania i współzależności, a w ten sposób potwierdza się też, że przed wielością jest pierwotna i sensow-na jedność. (Karl Rahner SI, O możliwości wiary dzisiaj, s. 63-64; za: Michał Heller, Wszechświat i Słowo, s. 122)

A gdy wciąż dążąc do takiego zjednoczenia, osiągniemy już jakiś jego stopień, gdy nie będzie w nas podziału i konfl iktu między tym, co Boskie a tym co ludzkie, będziemy mogli nasze najkrót-sze wyznanie wiary zamknąć w słowach wiążących obie rzeczywistości: Wierzę w Ciebie, Jezusa z Na-zaretu, jako sens (Logos) świata i mojego życia (Joseph Ratzinger, Wprowadzenie w chrześcijań-stwo).

Page 16: Carissimus 51

16

Carissimus 51

CZYTAJĄC RÓŻNE ARTYKUŁY I TEKSTY POŚWIĘCONE ŁA-SCE I PRZEBÓSTWIENIU W KOŚCIELE PRAWOSŁAWNYM DOSZEDŁEM DO WNIOSKU, ŻE TRZEBA ZACZĄĆ OD PO-CZĄTKU. NA POCZĄTKU BÓG STWORZYŁ NIEBO I ZIEMIĘ.

DALEJ CZYTAMY: UCZYŃMY CZŁOWIEKA NA NASZ OBRAZ, PODOBNEGO NAM. ZOSTALIŚMY STWORZENI PRZE BOGA NA JEGO OBRAZ I PODOBIEŃSTWO. NIESTETY… GRZECH PIER-WORODNY ZNISZCZYŁ W NAS TO PIERWOTNE PODOBIEŃSTWO. LECZ BÓG NIE ZOSTAWIŁ NAS SAMYCH SOBIE. POSTANOWIŁ, W SWOJEJ ODWIECZNOŚCI, JAK TO ŚW. O. IGNACY W ĆWI-CZENIACH DUCHOWYCH OPISUJE, ŻE DRUGA OSOBA STANIE SIĘ CZŁOWIEKIEM, ŻEBY ZBAWIĆ RODZAJ LUDZKI(ĆD 102).

Pomocą do przywrócenia naszego podo-bieństwa jest łaska. Łaska, którą Katechizm Ko-ścioła Katolickiego defi niuje jako przychylność, darmowa pomoc Boga, byśmy odpowiedzieli na Jego wezwanie (por. KKK 1996). Natomiast w Kościele prawosławnym łaska jest utożsamiana z niestworzoną energią Bożą, która prowadzi do przebóstwienia człowieka, mocą, poprzez którą Bóg udziela człowiekowi pomocy, życia i swojej świętości. Wszechmoc, sprawiedliwość, mądrość, dobro, piękno są tymi niestworzonymi energia-mi Bożymi. Przebóstwienie staje się powołaniem i ostatecznym celem człowieka, czyli świadomym i dobrowolnym poddaniem się łasce Boga, która do Niego upodabnia. Przebóstwienie dokonuje się przez łaskę, co w konsekwencji doprowadza do określenia łaski przez Ojców Greckich jako ze swej istoty przebóstwiającej.

W języku greckim łaska określana jest sło-wem χαρις, które oznacza ideę oświeca-jącego pięk-na, dobro-wolny dar, przychylność i harmonię. Teologia pra-w o s ł a w n a p o d k r e ś l a , że człowiek nie jest istotą samowystar-czalną. Jego natura ma sens tylko w łasce Bożej. Stąd łaska dla człowieka jest czymś natu-

ralnym, bo to łaska pozwala człowiekowi rozwijać się w sposób naturalny. Lecz najpierw człowiek musi wybrać dobro, by następnie Bóg mógł obda-rzyć człowieka łaską, jak pisał św. Jan Chryzostom. Ów wielki doktor Kościoła pisał również o tym, że wszystko, co człowiek posiada jest łaską Bożą.

Może w tym miejscu pojawić się pytanie, czy w takim razie człowiek posiada wolną wolę, czy ma coś do powiedzenia w sprawie własnego życia? Gdyby dołożyło się do tego stwierdzenie, że już przygotowanie człowieka na przyjęcie łaski jest dziełem łaski (KKK 2001), wówczas mogłoby się dojść do uznania, że wszystko, co człowiek robi, jest z góry określone przez Boga. Ale Orygenes stwier-dza, że łaska umacnia człowieka bez pogwałcenia jego wolności. Wolna wola człowieka jest energią stworzoną, skierowaną ku wspólnocie z Bogiem. Przez nią, jako również Boską z pochodzenia, czło-wiek może odzyskać podobieństwo utracone z po-wodu grzechu pierworodnego. Pamiętajmy jednak, że to od nas zależy, czy daną łaskę przyjmiemy, czy się na nią otworzymy. W Piśmie Świętym czyta-my: Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną (Ap 3,20). Zbawienie zatem jest rezultatem współpracy dwóch energii: niestworzonej (łaski Bożej) i stworzonej (wolna wola człowieka).

Łaska i przebóstwienieDominik Sroka

Page 17: Carissimus 51

17

Carissimus 51

Aby przebóstwienie mogło się dokonać, po-trzebna jest przemiana człowieka, która dokonuje się z pomocą łaski Bożej. Dodatkowo ruch hezycha-stów, który zaczął rozwijać się po synodzie Kon-stantynopolitańskim w 1351 roku uważa, że stan przebóstwienia, którego przejawem jest widzenie światła niestworzonego można osiągnąć poprzez nieustanną modlitwę. Ale nie tylko nieustanna modlitwa jest warunkiem na osiągnięcie tego sta-nu. Konieczna jest jeszcze łaska Chrystusa, udział w sakramentach, a zwłaszcza w Eucharystii, oraz asceza człowieka.

Wydaje mi się, że warto w tym miejscu wspomnieć osiem chorób duszy, które według św. Ewagriusza z Pontu przeszkadzają człowie-kowi w osiągnięciu stan przebóstwienia. Są nimi: łakomstwo, chciwość, rozpusta, gniew, smutek duchowy, rozpacz, próżność, pycha. Uzdrowienie z tych chorób, oraz przyjęcie postawy chrystocen-trycznej, a przez to osiągnięcie przebóstwienia, jest możliwe jedynie dzięki łasce. Trzeba dążyć do tego, by stać się wszystkim, czym jest Bóg, nie z natury lecz przez łaskę, by móc powiedzieć za św. Pawłem: Teraz zaś już nie ja żyję lecz żyje we mnie Chrystus (Ga 2,20).

Jak już było wspomniane, Eucharystia jest wydarzeniem, które pomaga w osiągnięciu prze-bóstwienia. Bo właśnie przez nią, Chrystus wkracza ze swoją przebó-stwiającą łaską do głębi człowieka, do jego serca, przez co człowiek ogląda oblicze Boga bezpośred-nio i realnie. Owo oglądanie Boga twarzą w twarz oznacza oglądanie Boskiego blasku, które w pełni zo-stało przekazane naturze ludzkiej dzięki Chrystusowi, w którym na-stąpiło zjednoczenie dwóch natur bez rozdzielania i bez zmieszania. W liturgii bizantyjskiej wierni wy-rażają to po przyjęciu Komunii Św. przez wypowiedzenie słów: Zo-baczyliśmy światło prawdziwe, przyjęliśmy Ducha niebieskiego, znaleźliśmy wiarę prawdziwą, nierozdzielnej Trójcy kłaniamy się: Ta bowiem nas zbawiła. Eu-charystia sprawia, że człowiek za-chowuje się tak jak św. Piotr, gdy zobaczy Przemienionego Jezusa. Teologia prawosławna uczy bo-wiem, że to nie Chrystus przemie-nił się na górze wobec apostołów, ale że to uczniom otwarły się oczy i zobaczyli prawdziwe oblicze Je-zusa.

Ciekawą rzecz o łasce

stwierdza św. Diadoch z Fotike. Pisze on: Święta łaska obdarza nas w chrzcie dwoma dobrami, z których jedno nieskończenie góruje nad drugim. Jedno otrzymujemy od razu; sama bowiem łaska odradza nas w wodzie i sprawia, że po wygładze-niu wszelkich zmarszczek grzechu dusza zaczyna jaśnieć całym swoim blaskiem – tym mianowicie, co jest w niej na obraz Boży. Z drugim natomiast wstrzymuje się po to, by dokonać tego razem z nami; jest ono związane z podobieństwem. […] Tak też łaska Boża przez chrzest najpierw przywraca człowiekowi obraz, którym został stworzony. I dopiero kiedy stwierdzi, że z całych sił pragniemy piękna podobieństwa i bez reszty poddajemy się jej działaniu, wtedy łaska zaczyna ukazywać jedną cnotę po drugiej, mnoży piękno i wspaniałość duszy, aż wreszcie obdarza ją wła-ściwością podobieństwa.

Podsumowując ten artykuł należy stwier-dzić, że tak wielkie dobro, które otrzymujemy od Boga w postaci łaski, jest odpowiedzią na zatrace-nie naszego podobieństwa, spowodowanego grze-chem pierwszych ludzi. Owa łaska, nie pogwałcając naszej wolnej woli, ale współpracując z nią odradza w nas stopniowo ten dar Boży.

Page 18: Carissimus 51

18

Carissimus 51

MARYJA, MATKA BOGA JEST MOCNO OBECNA W ŻY-CIU KAŻDEGO, PRAWDZIWEGO JEZUITY. RELACJA Z NIĄ SZCZEGÓLNIE ZAWIĄZUJE SIĘ U PROGU ŻYCIA ZAKONNEGO, W NOWICJACIE, I ROZWIJA NIEZWYKLE

DYNAMICZNIE. ZECHCIEJMY POKRÓTCE PRZYJRZEĆ SIĘ TEMU, JAK TEN KONTAKT NIEPOSTRZEŻENIE „KIEŁKUJE” I ROZKWITA W POCZĄTKACH DUCHOWEGO ROZWOJU NOWICJUSZY I JAK MARYJA POTRZEBNA JEST W ICH ŻYCIU.

Do nowicjatu każdy przyszedł, mając lepszą lub gorszą relację z Bogiem. Jedni mieli większe, inni zaś mniejsze doświadczenie modlitwy, ale bar-dzo często przy wstępowaniu do zakonu więź z Ma-ryją nie była szczególnie mocna. Niektórzy nawet nie potrafi li odmawiać właściwie różańca. Z cza-sem jednak, bardzo niepostrzeżenie, każdy przybli-żał się do Matki naszego Zbawiciela.

Nowicjusze obecnego II roku dobrze pamię-tają swoje pierwsze rekolekcje na drodze zakonnej – koniec kandydatury i trzydniowe skupienie przed włączeniem do nowicjatu. Medytacje, cisza i jeden z tematów zatytułowany Testament z krzyża: Rzekł do Matki „Niewiasto, oto syn Twój”. Następnie rzekł do ucznia „oto Matka Twoja”. I od tej godzi-ny uczeń wziął Ją do siebie. Wpatrywali się przez cały dzień w tą scenę, w której Jezus daje Maryję za Matkę każdemu na ziemi. Czuli jej obecność, Jej matczyną miłość, Jej orędownictwo u Syna. Ten moment był jednym z przełomowych na drodze do umiłowania Matki Boga.

Potem nastał dzień introdukcji i wiążąca się z nim radość włączenia do nowicjatu. Wszyscy otrzymali krzyże zakonne, Ćwiczenia Duchowe, Konstytucje Towarzystwa Jezusowego i różańce, a pod koniec mszy świętej, już jako młodzi zakon-nicy, ucałowali fi gurkę Matki Boskiej Nowicjackiej. Był to moment kolejnego zbliżenia – rozpoczęcie tej nowej drogi z Matką Boga. To właśnie przed tą statuetką każdego dnia nowicjusze modlą się, do Niej zanosząc wszystkie troski i radości. I to Ona staje się główną opiekunką każdego z nich.

Także bazylika starowiejska to sanktuarium maryjne, z cudownym obrazem Zaśnięcia i Wnie-bowzięcia Najświętszej Maryi Panny, przed którym przyszli kapłani, teraz dopiero rozpoczynający dro-gę zakonną, modlą się co wtorek w nowennie do Matki Miłosierdzia.

I kolejne miejsce modlitwy nowicjusza, ora-torium, jest pod wezwaniem Matki Boskiej Nie-ustającej Pomocy. Nic dodać, nic ująć...W tym mo-mencie widzimy, jak na przeróżne sposoby Maryja chce być przy wybranych przez Jej Syna. Sam Jezus pokazuje na Maryję, mówiąc: Ona ci pomoże, Ona

ciebie przyprowadzi do Mnie, Ona ciebie wycho-wa.

Pan Jezus wie, że Kobieta, która przez tyle lat wychowywała Go w domu w Nazarecie, będzie najlepszą wychowawczynią dla Jego uczniów.

Jezus posłał do swych wybranych Matkę, by uczyła człowieczeństwa, by ich wychowywa-ła, by wyrośli z nich wierni i oddani Jemu słudzy i przyjaciele. To Maryja towarzyszy każdemu ka-płanowi i zakonnikowi szczególnie mocno. Stoi Ona jakby w ukryciu i patrzy na ich życie, postę-powanie, wady i zalety oraz wszelkie niedomagania i dostrzega je. Maryja obserwuje, rozważa w swoim Niepokalanym Sercu i zauważa potrzeby Jej dzieci i przychodzi do Swego Syna, Jezusa, jak na wese-lu w Kanie Galilejskiej, ze słowami: nie mają już wina. I w tym momencie Jej dzieci, nawet nie za-uważając Jej obecności, od razu doświadczają łask od Jezusa, wyproszonych przez Maryję. I jakby tego było mało, zwraca się Ona w cichości i pokorze do samych uczniów Pana, dając im przez całe ży-cie wskazówkę: zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie.

Każdy z ludzi, a szczególnie z tych wybra-nych, może mieć pewność, że, słuchając Maryi,

Matka Przenajświętsza w nowicjacieAdam Materla

Matka Boska Nowicjacka. Fotografi a: Jerzy Stankiewicz

Page 19: Carissimus 51

19

Carissimus 51

nigdy nie zabłądzi na drodze do Boga i życia wiecz-nego.

Wróćmy jednak do zwykłego życia nowi-cjuszy. Im dłużej ono trwa, tym więcej pojawia się obowiązków i zadań, więcej wysiłku wkłada-nego do pracy nad sobą. Z pomocą swoim synom duchowym przyszedł w pewnym momencie sam św. ojciec Ignacy Loyola, bowiem zaczęły się wy-kłady oparte o lekturę jego autobiografi i. I co w związku z tym? Pojawiły się kolejne rady jak żyć, jak dążyć do Boga. I tutaj zaskoczenie... Początek drogi nawrócenia Ignacego to wielkie oddanie się, wielkie zawierzenie i rozpalenie miłością ku samej Najświętszej Maryi.

I tak postanowił spędzić całą noc na czu-waniu pod bronią (...) przed ołtarzem naszej Pani

(z autobiografi i św. Ignacego)

I wiele innych momentów poznali nowicju-sze, w których święty ten człowiek zawierzał się Maryi, do Niej zanosił błagania, o Niej z wielką gor-liwością opowiadał i Ją najbardziej po Bogu kochał.

Dał też młodym jezuitom, u początku ich służby Panu, jeszcze jedną pomocną książeczkę, tzw. Ćwiczenia duchowe. W tej książeczce znaj-

dziemy kontemplację, jak to Pan Jezus po zmartwychwstaniu nie ukazuje się najpierw uczniom, czy niewiastom, lecz przychodzi do domu swej Matki – Ją odwiedza, Jej chce na samym początku przynieść radość. Wskazuje tu Ignacy jak ważna i ukochana przez Jezusa była Maryja. Między wierszami słów założy-ciela Towarzystwa słychać wołanie: miłujcie Matkę waszą, Maryję.

Spójrzmy dalej. Minęły kolejne dni życia nowicjackiego w spokojnym Kolegium Starowiejskim. W sercach nowicjuszy się jed-nak wiele zmieniło. Rozmyślają coraz częściej o Maryi, proszą Ją o wstawiennictwo. Każdy zaczął naśladować w relacji z Matką Boga ich patrona, św. Stanisława Kostkę, bo i on woła, by być przy Niej. W kaplicy nowicjac-kiej, wpatrzeni w fi gurkę naszej Pani i obraz św. Stanisława, mogą usłyszeć jego przenika-jące serce słowa, gdy to raz jako nowicjusz zo-stał zapytany: czy kochasz Maryję? I z unie-sieniem odpowiedział: jakże miałbym Jej nie kochać – przecież to moja Mateczka.

I w tym duchu młodzi zakonnicy wraz z Maryją przeżywają swoje próby w nowi-cjacie. Najświętsza Panna jest u ich boku na wielkich rekolekcjach, z Nią za rękę chodzą do szpitala, by tam służyć ludziom i tak się Nimi opiekować, jak Maryja opieko-wała się Jezusem. Także na ostatniej próbie tzw. pielgrzymiej celem był ostatnio Jej dom na Jasnej Górze i spotkanie z Nią.

Gdy zaś przychodzą trudy dnia co-dziennego, problemy duchowe, czasem zwątpie-nie, wtedy z Matką Niebieską klękają pod Krzyżem Jezusa. Wpatrzeni w Niego słyszą pełne ukojenia i pocieszenia słowa Maryi: ty tylko trwaj przy Nim, bądź wiernym; On za niedługo Zmartwychwsta-nie i przyjdzie cię pocieszyć. Trwaj przy nim, jak Ja trwam.

Tak z każdym kolejnym odmówionym ró-żańcem, nowicjusz staje się łagodniejszy, bogatszy w miłość, milszy Jezusowi, upodabnia się do Maryi w Jej pokorze i cichości. Maryja z dnia na dzień po-kazuje jak się modlić, kochać, jak stawać się świę-tym. I tak też upływa czas nowicjatu, przy Sercu Maryi, przed Jezusem Chrystusem.

Po tym wszystkim, odbywszy ośmiodnio-we rekolekcje, nowicjusze składają podczas Mszy Świętej, przed Bogiem i Maryją w obecności całe-go dworu niebieskiego wieczyste śluby. Po nich, na znak wdzięczności i oddania, z serca całują fi gurkę Matki Nowicjackiej. Tak więc zaczęli z Nią nowicjat i z Nią pomyślnie go kończą, wchodząc głębiej w ży-cie zakonne. Oby tylko nigdy nie utracili pierwszej miłości i oddania Maryi. Jednego jednak mogą być pewni, Maryja w swojej miłości nigdy o nich nie za-pomni, a tym bardziej nigdy ich nie opuści.

Matka Boska Starowiejska. Fotografi a: Paweł Krzan

Page 20: Carissimus 51

Carissimus 51

20

GDY OTWORZYMY DZIENNIK DUCHOWY ŚW. IGNACEGO LOYOLI, TO ZOBACZYMY W NIM KILKA STRON ZAPISA-NYCH DZIWNYMI, ZDAWAĆ BY SIĘ MOGŁO MATEMA-TYCZNYMI, SYMBOLAMI. W PRZYPISACH PRZECZYTAMY,

ŻE W TEN SPOSÓB NASZ OJCIEC NOTOWAŁ ILOŚĆ ŁEZ (CZYLI ZEWNĘTRZNYCH OZNAK UDZIE-LANYCH MU PRZEZ BOGA ŁASK MISTYCZNYCH) PRZED, W TRAKCIE I PO SPRAWOWANIU NAJŚWIĘT-SZEJ OFIARY MSZY ŚW. WIELU INNYCH ŚWIĘTYCH I MĘCZENNI-KÓW ŚWIADCZYŁO O WIELKICH ŁASKACH, JAKICH DOZNAWALI W ZWIĄZKU Z UCZESTNICTWEM W LITURGII. JEŚLI PRZYJRZYMY SIĘ STALLOM W BENEDYKTYŃ-SKICH OPACTWACH, TO ZAUWAŻY-MY, PRZY WEJŚCIU DO NICH, GŁO-WĘ WĘŻA. ŚW. BENEDYKT PISAŁ, ŻE MNICH IDĄCY NA MODLITWĘ, ABY ZE WSPÓŁBRAĆMI I CAŁYM KOŚCIOŁEM SŁAWIĆ BOGA PSAL-MAMI, DEPCZE SZATANA, SYMBO-LIZOWANEGO W TEJ BESTII.

Cóż zatem będzie znaczyło owo tytułowe sfor-mułowanie o matematycz-ności liturgii? Czy chodzi o znalezienie zależności po-między przygotowaniem i przeżywaniem jej, a ilością łez? Czy może będziemy próbowali mierzyć siłę nacisku na szatana ilością odmówionych psalmów? A może chodzi o znalezie-nie równania ruchu celebransa w czasie sprawo-wania świętych czynności?

O co więc chodzi z matematycznością litur-gii? Czy takie podejście ma jakikolwiek sens? Co ono oznacza? I czy nie jest bluźnierstwem, próbą sprowadzenia tego, co niepojmowalne, zamknięte w tajemnicy szeptanych przez kapłana łacińskich słów lub przykrytego hałasem gitar śpiewu pio-senek religijnych, do zrozumiałej, w pełni kon-trolowanej czynności, dającej się wytłumaczyć w całkowicie logiczny sposób? Spróbujmy się temu dokładniej przyjrzeć. Zacznijmy więc od początku.

Na początku było Słowo,a Słowo było u Boga,i Bogiem było Słowo.Ono było na początku u Boga.Wszystko przez Nie się stało,

a bez Niego nic się nie stało,co się stało. (J 1,1-3)

Słowa te przez wieki były czytane przez kapła-na na zakończenie każdej ofi ary mszy św. Pokazy-

wały one jak to, co Boskie, niepojęte i nieogarnione łączy się z tym co ludzkie, stworzone, ograniczone. Właśnie dzięki Logosowi – słowu, rozumowi, sensowi człowiek może poznawać Boga. Bo Bóg jest logiczny, działa sensownie i racjo-nalnie. W swojej mądrości stworzył świat, rozpostarł niebo nad ziemią, oddzie-lił lądy od wód, przygoto-wał dla człowieka ziemię żyzną, a gdy ukończył to wszystko, stworzył czło-wieka i zaprosił go do bli-skości ze sobą. A poprzez rozum i mądrość, którymi go obdarzył, pozwolił mu się poznawać. I człowiek robił to. Działał praktycz-nie: zaczął od poznawania otaczającej go przyrody, aby dzięki temu przeżyć. W miarę przyglądania się naturze, zauważył pewne

prawidłowości, pewne podobieństwa, pomiędzy zdawało by się, zupełnie odległymi i niepodobny-mi rzeczami. W ten sposób zaczęła się rodzić ma-tematyka. I od tej pory już zawsze była największą pomocą dla człowieka. Dzięki niej powstawały naj-piękniejsze średniowieczne katedry, cuda techniki, jak wielkie mosty i długie tunele, wreszcie na niej bazuje cała współczesna elektronika i informatyka, bez której już nikt nie jest sobie w stanie wyobrazić życia.

Ale prawdziwa matematyka nie kończy się na liczeniu i inżynierii. W zasadzie cała współcze-sna nauka zbudowana jest na matematycznym fun-damencie. To matematyczne modele pomogły XX wiecznej chemii dojrzeć skomplikowaną strukturę peptydów tworzących życie, dzięki nim fi zyka mo-gła udać się w wyprawę do początków Wszechświa-ta, daleko poza możliwości obserwacyjne. Wreszcie sama matematyka stała się niezwykłą przygodą myślącego człowieka, pozwalającą mu po wielkiej

Matematyczność liturgiiBłażej Sikora

Page 21: Carissimus 51

Carissimus 51

21

przygodzie tworzenia nowej teorii, będącej w zasa-dzie przez długi czas tylko sztuką dla sztuki, czymś oderwanym od wszystkiego, co było dotychczas znane, zobaczyć jej powiązanie z całą resztą, nowe miejsce, gdzie może być zastosowana, gdzie potrafi logicznie i prosto wyjaśnić rzeczy, które do tej pory wydawały się przypadkowe, chaotyczne i bez żad-nego wzajemnego związku.

Spójrzmy jeszcze raz na liturgię. Możemy wyróżnić w niej dwie składowe. Jedna pochodzi od Boga, jest Jego łaską działającą w nas, Jego rzeczy-wistą obecnością pod posta-cią chleba i wina, Jego sło-wem do nas skierowanym, zaproszeniem do uczestni-czenia w tej jednej, jedynej liturgii Baranka, której opis znajdujemy w Apokalipsie. Ale jest też druga składowa pochodząca od człowieka, będąca próbą znalezienia odpowiedniej widzialnej oprawy dla tego, co nie-widzialne. Razem tworzą one wszystkie celebracje liturgiczne (jeśli weźmie-my szersze znaczenie słowa „liturgia”), wzajemnie się dopełniające, tworzące razem jedną całość mają-cą wprowadzać człowieka w przeżywanie Bożych ta-jemnic. Albo zawężając de-fi nicje, jest to sama ofi ara mszy św., będąca pamiątką i urzeczywistnieniem jedy-nej ofi ary Nowego Przymie-rza złożonej na Krzyżu przez Jezusa Chrystusa.

Teza o matematyczności liturgii, zapropo-nowana przez ks. dr Wojciecha P. Grygiela FSSP w czasie jednej z konferencji na II Rekolekcjach Liturgicznych Mysterium fascinans, będzie ozna-czać próbę wykorzystania pewnych ogólnych cech języka matematyki do wydobycia jej [liturgii – przyp. mój] aspektów strukturalnych i opisania pewnych typów wewnętrznych relacji, które tę strukturę konstytuują (Teologia żyjąca w liturgii, s. 83). Swoje rozważania ograniczał on tylko do spojrzenia na strukturę mszy św. zawartej w Mis-sale Romanum 1962. Zwraca uwagę, że znajdujący się tam tekst, podzielony na rubryki (opisy czynno-ści) i nigryki (konkretne słowa wypowiadane przez celebransa), tworzy całość. Możemy ją podzielić na pewne mniejsze części, które są wzajemnie ze sobą powiązane. Zachodzące pomiędzy nimi relacje, za-równo porządku czasowego, jak i przestrzennego, czy logicznego, dają się badać i opisywać za pomocą

języka matematycznego. Przyglądając się temu do-kładniej, zobaczymy model, który opisywał będzie celebracje, wskazywał logiczne i koniecznościowe powiązanie i ustawienie w ten, a nie inny sposób wszystkich gestów, słów i symboli tworzących litur-gię. Ostatecznie więc matematyczność liturgii, to określona przez rubryki koniecznościowa struk-tura liturgii, gwarantująca jej powtarzalność i przewidywalność (jw., s. 84).

Można pójść dalej i zastosować język mate-matyki nie tylko do badania układu jednej konkret-

nej formy czy też rytu mszy św., ale zastosować ją do po-znawania całego obrządku, ze wszystkimi celebracjami liturgicznymi, czy wreszcie do badań różnych rytów. Wreszcie można stosować ją do badania już nie tylko sa-mych celebr, ale umiejsco-wienia ich we Wszechświe-cie, ich orientowalności, budowy miejsc sakralnych, ich wystroju, podziwiać nie-zwykłą „architekturę czasu” danego kalendarza litur-gicznego, wybór tekstów z Pisma Św., etc.

Widzimy więc, że matematyka znalazła kolej-ne nowe, zaskakujące, na pierwszy rzut oka, miejsce, gdzie można ją stosować. Zadajmy fundamentalne pytanie: Można, ale po co?. Spróbujmy odpowiedzieć na nie. Po pierwsze, jest to sposób opisania liturgii

w nowym, zrozumiałym dla współczesnego czło-wieka języku. Po drugie, jest to podjęcie próby głębszego zrozumienia istoty celebracji, skrywają-cej się często za niezrozumiałymi, przynajmniej na początku, gestami i słowami. Po trzecie, jak wielo-krotnie pokazała historia, wprowadzenie matema-tyki do danej dziedziny poznania człowieka, przy-spieszało i porządkowało jego zrozumienie zjawisk.

Liturgia jest szczytem, do którego zmierza działalność Kościoła, i jednocześnie jest źródłem, z którego wypływa cała jego moc (Sobór Waty-kański II, konst. Sacrosanctum Concilium, 10). To w niej człowiek spotyka swego Boga, oddaje mu cześć i służy Mu. Jednak, jak każde ważne spotka-nie, domaga się ono odpowiedniego przygotowa-nia. Jedną z form, może najbliższą współczesnemu człowiekowi, będzie spojrzenie językiem matema-tyki. I nie bójmy się, że ten sposób patrzenia odcią-gnie nas od Pana. Tak się nie stanie, bo jak mówi ks. Michał Heller, Bóg jest matematyką.

Page 22: Carissimus 51

Dnia 20 grudnia 2009 roku I i II rok nowicjatu udał

się na stok narciarski do Karlikowa. Był to czas, w którym

każdy mógł zapomnieć o codziennych obowiązkach i wypoczy-

wając, w radości pędzenia po stoku chwalić Boga. Dla nie-

których jednak ten wyjazd był niemałym wyzwaniem, gdyż

nigdy wcześniej nie mieli do swoich nóg przypiętych dwóch

długich „desek”, nie mówiąc już o zjeżdżaniu na nich. Jednak,

jak przystało na dzielnych towarzyszy Jezusa, każdy próbo-

wał szusować, jak najlepiej potrafi ł, nie zważając na wszelkie

przeciwności, kierując się odwagą i przede wszystkim większą

chwałą Boga.Nie był to jedyny wypad nowicjatu na narty. Na

stok udali się jeszcze kilka razy m.in. 4 lutego 2010 roku do

Ustrzyk Dolnych, na Lawortę. Tak więc nowicjat to czas mo-

dlitwy i pracy, jednak przeplatany małymi porcjami zdrowej

rozrywki.

25 i 26 grudnia II rok nowicjatu wyjechał ze Starej

Wsi do swoich rodzin, skąd z początkiem nowego roku miał się

udać na oczekiwaną z niecierpliwością próbę katechetyczno-

wspólnotową.I rok natomiast pozostał w przytulnym Kolegium Sta-

rowiejskim i oczekiwał na przyjście wielkich rekolekcji, które

każdy z nich mógł przeżywać dzięki Ćwiczeniom Duchowym,

napisanym przez św. ojca Ignacego.

Rekolekcje rozpoczęły się 2 stycznia 2010. Każdy z no-

wicjuszy na początku rozmyślał nad swoim grzechem. Drugiego

tygodnia rekolekcji wszyscy chodzili z naszym Panem po ziemi...

a później przyszedł trudny czas... patrzyli, jak Pan cierpi swoją

mękę i płakali nad Jego bólem... na szczęście Jezus zmartwych-

wstał na ich oczach i przyszedł do ich serc, mówiąc : „Pokój

tobie”. Dla każdego było to niesamowite doznanie działania

Pana i bycia z Nim sam na sam przez calutki miesiąc. Żaden z

nowicjuszy już do końca życia nie zapomni tego doświadcze-

nia, które pozostawiło głęboką ranę miłości

w każdym z ich serc.

„Czas pierwszych ...... i nie takich pierwszych prób”

„Białe szaleństwa”

Page 23: Carissimus 51

1 lutego pięciu nowicjuszy I roku podczas Mszy Świętej założyło suknie zakonne i tym samym każdy z nich powiedział Panu Jezusowi kolejny raz tak, na Jego święte „pójdź za Mną”.Ubierając strój zakonny, nowicjusze zostali przyobleczeni w znamiona Chrystusa, a tym samym przy-jęli z pokorą nie tylko idącą za tym chwałę Jego boskie-go majestatu, ale i wszelkie cierpienia jakie przyjdzie im znosić w służbie Mistrzowi i jedynemu królowi. Od tego momentu młody zakonnik jeszcze mocniej i wyraźniej będzie mógł świadczyć o Panu.

Już następnego dnia w nowych strojach cały no-wicjat pojechał do Przemyśla na Dzień Życia Konsekro-wanego.

15 lutego I rok nowicjatu rozpoczął drugą ze swo-ich prób na drodze zakonnej, tzw. próbę szpitalną. Na niej każdy wprowadzał w czyn to wszystko, co poczuł sercem na wielkich rekolekcjach, starając się dostrzec samego Jezu-sa w cierpiącym człowieku. W prostych posługach uczyli się pokory, miłości, szacunku, wyrozumiałości wobec bliźnich. Często też roz-mawiali o Bogu z cierpiącymi ludźmi, którzy niejednokrot-nie okazali się świadkami trwania przy Panu Bogu wbrew wszelkiemu uciskowi.Oprócz tego każdy nabył także wiele nowych umie-jętności z zakresu pomocy i wiedzy medycznej.

Na przełomie lutego i marca miała miejsce wizy-tacja o. Prowincjała Wojciecha Ziółka, która wiązała się z tzw. sprawą sumienia. Sprawa sumienia to godzinna rozmowa raz do roku, w której każdy jezuita, mówi o. Prowincjałowi jak własnemu tatusiowi, o tym, jak przeżył ubiegły rok, o swoich doświadczeniach, rodzących się pragnieniach itd. Jest to bardzo potrzebne, by Tata naszej prowincji mógł lepiej i z jeszcze większą miłością spełniać swoją misję przełożonego.

Wizytacja w Starej Wsi zakończyła się 7 mar-ca.

Był to dzień 13 lutego 2010 roku. Jak tradycja na-

kazuje, nowicjat zaciera w tym dniu ręce, podwija rękawy

i przygotowuje się do gry zwanej mattony. Jest to gra pamię-

tająca jeszcze początki Kolegium Starowiejskiego i miesz-

kających w nim ojców białoruskich. Polega na eliminowaniu

kolejno zawodników przy użyciu kart z łacińskimi tekstami

(przy okazji nowicjusze uczą się łaciny), a osoba, która prze-

trwa do końca rozgrywki wygrywa „moc nagród”.

Dzień ten jednak nie był dniem samych mattonów,

bo oto do Kolegium Starowiejskiego zawitali Słowacy z gmi-

ny Drenica i w naszym klasztornym refektarzu miała miejsce

„impreza” z nimi.

„Miłosierdzie w praktyce”

„Ubieramy sukienki, czyli obłóczyny”

„Nowicjacki hazard?”

„Przyjazd Taty”

Page 24: Carissimus 51

28 marca po nabożeństwie Gorzkich Żalów, nowicjat

wraz ze wszystkimi domownikami Kolegium Starowiejskiego

oraz oczywiście z mieszkańcami Starej Wsi, spędził popołu-

dnie z Panem Jezusem na Jego Drodze Krzyżowej. Miejscem,

w którym rozważaliśmy ukrzyżowanie Chrystusa, był Par-

nas, czyli wzgórze w Starej Wsi.

Przy każdej stacji zmieniały się grupy, niosące cięż-

ki krzyż. Były to między innymi siostry służebniczki, siostry

zawierzanki, ministranci, młodzież, Akcja Katolicka, nowi-

cjusze...Nabożeństwo przebiegło w atmosferze wewnętrz-

nego skupienia. Sam Pan pobłogosławił nam dobrą pogodą

i przygotował nasze serce na jeszcze głębsze przeżywanie

Świąt.

W Wielki Tydzień, a dokładnie w poniedzia-łek, wtorek i środę, dokładaliśmy wszelkich starań, by na Zmartwychwstanie Pańskie jezuicki klasztorek lśnił jak nowy. Wszyscy z wielką starannością pastowali ko-rytarze, myli okna, sprzątali wspólne pomieszczenia... Towarzyszyła nam przy tym kamera. Ale jak to „kamera”?! Po prostu, to ekipa fi l-mowa przybyła, by nakręcić przygotowania do świąt Wielkanocy u jezuitów. Jak widać nie były to tylko dni ciężkiej pracy, ale także każdy mógł się poczuć troszecz-kę jak aktor...

Wszyscy dobrze znamy ten czas, chwalebny czas

radości z ustanowienia Eucharystii, ale później jest już co-

raz trudniej... Wielki Piątek... każdy z nowicjuszy, w jak

najgłębszym wyciszeniu, rozmyślał o wielkich cierpieniach

ukochanego Pana, Jezusa Chrystusa. Najpierw towarzy-

sząc Mu wytrwale w ciemnicy, a później z bólem serca, ale

i wielką wytrwałością przy Jego grobie. Każdy z osobna

z wielkim zaangażowaniem uczestniczył w Liturgii Tri-

duum, aż po wybuch radości w noc Paschy Pana.

No i nastała Niedziela Wielkanocna... „Hur-ra!” – krzyczy serce każdego człowieka, a tym bardziej serce młodego zakonnika-jezuity. Po prostu nic dodać nic ująć.

A po kilku dniach... „Emaus”. Tak, jak ucznio-wie Pana Jezusa, po Jego śmierci, udali się do wsi Emaus, tak i nowicjusze, dobierając się w pary, wyru-szyli w jednodniową podróż, by spotkać Zmartwych-wstałego. Jedni udali się do Sanoka, inni do pustelni w Dukli, jeszcze inni autostopem na Słowację czy też w Bieszczady. Jedno jest pewne, każdy doświadczył w tej wędrówce Boga – i za to chwała Panu!

„Niesiemy krzyż z Panem Jezusem na Parnas”

„Czas porządków z telewizją w tle”

„Triduum Paschalne”

„Chwała zmartwychwstania i Emaus”

Page 25: Carissimus 51

30 kwietnia do Sta-rej Wsi przybyli ukochani rodzice nowicjuszy, z którymi ci ostatni zobaczyli się po raz pierwszy od przybycia do klasztorku. Był to czas, w którym mamusie i tatusiowie, mogli głębiej poznać drogę formacji, jaka czeka ich synów w Towarzystwie (m.in. dzięki specjalnej konferencji wy-głoszonej przez o. Magistra na ten temat). Najważniejsza jednak była dla nich tych synów obecność.

Czas ten przebiegał w wielkiej radości. Niestety, szybko nadszedł dzień 2 maja, czyli czas pożegnania i wy-jazdu rodziców.

Od 5 do 12 maja odbywał się zjazd nowicjatów w Gdyni. W tym roku spotkanie miało charakter formacyj-ny, gdyż ważnym elementem były wykłady na temat historii Towarzystwa. Konferencje głosił znany historyk jezuitów, o. John Padberg, który przyjechał aż z Ameryki.Nie zabrakło również wspólnej zabawy, wycie-czek- m.in. na Hel czy na Kaszuby. Niezmiernie ważnym punktem całego programu był mecz nowicjatu gdyńskiego przeciw nowicjatowi starowiejskiemu (wynikiem jednak nie ma się co chwalić).Wieczory przepędzano na wspólnej rekreacji, rozmowach, spacerach i grze w tenisa stołowego. Aż ciężko było kończyć to spotkanie.

„Zjazd rodziny zakonnej”

Rumunia to kolejne miejsce, które spotkał ten wielki zaszczyt, goszczenia nowicjatu ze Starej Wsi. Nowicjusze pojechali tam na majówkę. Przyjął ich w tym kraju, a dokładniej w mieście Cluj, o. Jerzy Brzó-ska. Czas ten był wielkim odpoczynkiem, pomimo przepełnienia atrakcjami, m.in. meczem z seminarium grekokatolickim, poznawaniem historii związanej z jezuitami w mieście Cluj, odwiedzinami u bp. Florentina w kurii grekokatolickiej lub w monasterze prawosław-nych sióstr w Râmeţ.

Ważnym momentem tego wyjazdu uczestnic-two w Eucharystii grekokatolickiej. Majówka zakoń-czyła się 27 maja, tj. w czwartek.

W dniach od 7 do 9 czerwca odbył się kurs/konfe-

rencje (jak zwał tak zwał) z o. Markiem Blazą na temat

liturgii. Krok po kroku omawiał on poszczególne momenty

mszy świętej i poruszał wiele ciekawych wątków odnośnie

samej liturgii. Spotkania te nie obyły się też bez zdrowej porcji

śmiechu, jak na młodych zakonników przystało. O. Marek,

co jakiś czas, wplatał w swoje „wykłady” pewne zabawne

sytuacje, jakich sam doświadczył w związku z liturgią –

momentami bardzo paradoksalne.

Dzięki temu, co usłyszeli, wiedza nowicjuszy zo-

stała głęboko ubogacona.

„Spotkanie z rodzicami”

„Misja w Rumunii!”

„Czas kształcenia się litu

rgicznego”

Page 26: Carissimus 51

11 czerwca cały nowicjat pojechał do Stopnicy,

skąd II rok nowicjatu ruszał na kolejną (ostatnią już

na tym etapie formacji) próbę, czyli „próbę pielgrzymią”.

Każdy z nich, nie mając pieniędzy, ni jedzenia,

a tylko zaufanie Bogu i ludziom, musiał dotrzeć do sa-

mej Pani Jasnogórskiej, przechodząc tym samym ok. 160

km. Ruszyli w dwóch grupach (jedna dwu- druga trzy-

osobowa), obierając różne trasy pielgrzymki.

Mimo wielkich wymagań wszyscy po 7 dniach

dotarli cali i zdrowi do Częstochowy. Każdy stwierdzał,

że ten czas był niesamowitą lekcją od

Pana Boga.

20 czerwca rozpoczęły się na wakacje, które nowi-cjat spędził (tradycyjnie już) w przepięknej i malowniczej wiosce Dzianisz, koło Zakopanego. Główną atrakcją, tego jakże wspaniałego czasu, były codzienne wędrówki po na-szych polskich Tatrach. Wieczory spędzało się głównie w przytulnym, drewnianym domku państwa Gruszków.

Wypoczęci już i pełni nowych zapasów energii, nowicjusze zakończyli wakacje 10 lipca, by po nich na ty-dzień udać się w odwiedziny do swoich rodziców.

Jak co roku, końcem lipca, w Starej Wsi rozpo-częły się Ignacjańskie Dni Młodzieży (już VII). Jest to czas, w którym młodzież z „Magisu” (jezuickiego duszpa-sterstwa), po swoich rekolekcjach, zjeżdża się do tej małej wioski i spędza w niej 4 dni, biorąc udział we wspólnej modlitwie, w rozmaitych warsztatach, a także licznych zabawach, koncertach.

IDM-y kończą się co roku 31 lipca, w dniu św. Ignacego Loyoli, założyciela jezuitów.

Po serdecznych pożegnaniach, ogrody jezuickie znów stały się puste, a tym samym „pełne” przenikającej ciszy.

15 sierpnia to piękne święto Wniebowzięcia Naj-świętszej Maryi Panny. Ten dzień w bazylice sta-

rowiejskiej świętuje się bardzo radośnie. Przybywają tysiące pielgrzymów, chcących oddać cześć Matce Przenajświętszej poprzez wspólny śpiew i modlitwę. Gościem szczególnym zaś był bp Adam Szal.

Dzień ten dla nowicjatu był bardzo „zabiegany”. Przyjmowali intencje mszalne, z którymi pielgrzymi przyby-wali do sanktuarium, pomagali w zbieraniu tacy, starali się o jak najlepsze zachowanie porządku podczas uroczystości itd. Zaś po południu świętowanie przeniosło się na refektarz do Kolegium. Uroczysty obiad – już w mniejszym gronie, bo w obecności tylko kapłanów oraz sióstr i braci zakonnych – i po nim to główne celebrowanie święta dopiero skończyło się.

„Czas próby pielgrzymiej”

„Kolejny raz w Dzianiszu”

„Szczęśliwa siódemka”„Odpust w Sta

rej Wsi”

Page 27: Carissimus 51

21 sierpnia to dzień, kiedy serca nowicjuszy II roku, rozpalone miłością do Pana Jezusa i pragnieniem służenia Mu w Towarzystwie Jezusowym, z niecierpli-wością oczekiwały godziny 11:00. Oto bowiem w tym czasie rozpoczęła się w Sanktuarium Starowiejskim msza święta, na której owych pięciu śmiałków złożyło swoje wieczyste śluby, stojąc w obecności samego Pana, całego dworu niebieskiego i zgromadzonego ludu. Czas pełen emocji, ogromnego napięcia i zdenerwowania, tym bar-dziej im bliżej złożenia ślubów... Ale po ślubowaniu czas niesamowitej radości wewnętrznej, zjednoczenia z Panem, dziękczynienia oraz uwielbienia Go.A już za rok kolejne śluby...

„Ja ze wszech miar niegodny - czyli śluby”

Dzień oczekiwany z niemałym utęsknieniem przez każdego kandydata, chcącego iść w ślady za Jezusem w Jego Towarzystwie. Jest to moment, w którym pragnący służyć w zakonie jezuitów zostają włączeni do jego ciała, czyli za-czynają pierwszy etap życia zakonnego – nowicjat. Oczy-wiście, to wydarzenie jest tak bardzo ważne, bo łączy się z samą mszą świętą.Dzień introdukcji poprzedzony jest, jak zalecił sam św. ojciec Ignacy, trzydniowym skupieniem w całkowitym milczeniu.6 września pojawił się więc nowy I rok.

„Introdukcja”

W każdym, dobrze funkcjonującym nowicjacie, oprócz modlitwy i rozrywki, wytrwale należy pracować (dla większej chwały Bożej, oczywiście). Poza codzien-nymi obowiązkami, tymi bardziej i mniej prozaicznymi, są także stałe punkty w ciągu roku, wiążące się z za-angażowaniem fi zycznym. Najważniejszy przeżywa się w sierpniu i we wrześniu – nowicjat podejmuje wtedy prace w polu, kopiąc ziemniaki.W tym roku prace te troszeczkę się rozciągnęły z powodu niesprzyjającej pogody. Kopano w końcówce sierpnia, a potem padało, a potem po miesiącu kopano znowu. Ale kopano… Zresztą. co tutaj wiele pisać... Po prostu: „Do roboty!!!”.

„Wykopki!!!”

Co roku też następuje taki moment, w którym trzeba

z wielkim zapałem skroić kapustę i przygotować ją do kisze-

nia. Tym razem padło na dzień 5 października. I wszystko

przebiegło jak najbardziej sprawnie.

Dlatego nowicjusze mogli się dwa dni później wybrać

na „październikówkę”, czyli dzień, w którym co roku, nowi-

cjat robi sobie wolne od wszelkich obowiązków i opuszczając

mury Kolegium, spędza go na wspólnym wypoczynku. Udali

się wraz z oo. Magistrem i Socjuszem w Bieszczady, by od-

dać się wędrówce po górach. Przeszli trasę prowadzącą m. in.

przez Tarnicę i Malicz, zaczynając i kończąc w Wołosatem.

A na koniec wyprawy – ciepła strawa, którą był

przepyszny bigos, przygotowany jeszcze w Kolegium.

„Kiszenie „kapuchy” i … Październikówka

!!!”

Page 28: Carissimus 51

Carissimus 51

28

KAŻDY Z NAS JEST POWOŁANY DO MIŁOŚCI. PAN BÓG W SWOJEJ WSPANIAŁOŚCI STWORZYŁ CZŁOWIEKA NIE PO TO BY MIEĆ „MARIONETKĘ”, ALE DLATEGO, ŻE GO PO PROSTU KOCHA. TO JEST PRAWDA.

To wszyscy wiemy doskonale. Bóg jest cu-downy, wspaniały i wyjątkowy. Jedyny i niepowta-rzalny w swoim rodzaju. Bóg powołał każdego z nas do istnienia na ziemi i jako dobry Ojciec go wycho-wuje. Jesteśmy wolni, dlatego możemy robić, co chcemy – przynosić dobry, bądź zły owoc pracy rąk ludzkich. W tym zaś celu Ojciec obdarzył nas różnorodnymi darami, pewnymi umiejętnościami i zdolnościami. W pewnym momencie naszego ży-cia na nowo poznajemy Boga. Odkrywamy Go jako Kogoś prawdziwego i realnego. Serce odnajduje Ojca, Przyjaciela – po prostu odkrywa Pełnię. Na nowo odczuwamy i delektujemy się smakiem życia. Jednak zbyt często zatrzymujemy się tylko na tym etapie bycia kochanym. To jest oczywiście wspa-niałe i niepowtarzalne, ale z tego wypływa też bar-dzo ważna tajemnica – naturalna potrzeba serca, wyrażająca się w pytaniu: Co z tą miłością dalej robić?

Żarówka jest zasilana przez prąd. Jeżeli nie świeci, to wybucha, bo nie spełnia swojego zada-nia i nie ma co zrobić z przekazaną jej energią. Tak

jest ze wszystkimi zjawiskami fi zycznymi. Podob-nie jest w życiu duchowym. Energią jest miłość. Żarówką jesteśmy my i mamy świecić, tylko często nie wiemy jak i gdzie. Kiedy pragnienia głoszenia Ewangelii zaczyna się rozwijać, sam Bóg do nas przychodzi, wchodzi do serca, którego jest Twórcą, Panem i Władcą. Nie panoszy się w nim – to jest Bóg łagodny i spokojny (por. 1 Krl 19,11-12). Nicze-go nie nakazuje odgórnie, tylko podsuwa pewne myśli i pragnienia, czyli jedyną, wyjątkową i nie-powtarzalną propozycję na życie, gdzie serce jed-nostki będzie prawdziwie szczęśliwie. Należy jed-nak pamiętać, że słowa szczęście oraz przyjemnie i łatwo, to nie synonimy. Bóg nie wymaga niczego, a z drugiej strony chce mieć wszystko. Pragnie nas całych! Pan ma na imię Zazdrosny: jest Bogiem zazdrosnym (Wyj 34, 14b). On chce, żebyśmy byli oddani tylko Jemu. Nikt nie może dwóm pa-nom służyć (Mt 6,24), mówi sam Jezus Chrystus. Św. Ignacy napisał w Ćwiczeniach duchowych, w opisie metody medytacji chrześcijańskiej: W mo-dlitwie przygotowawczej należy Boga, naszego Pana, prosić o łaskę, żeby wszystkie moje zamia-ry, decyzje i czynny skierowane były wyłącznie ku służbie i chwale Jego Boskiego Majestatu (ĆD 46). Wyraźnie można zobaczyć, jak Bogu zależy, aby

Powołani do miłości!Marek Firlejczyk

Page 29: Carissimus 51

Carissimus 51

29

wszystko było skierowane na Niego samego! Pra-gnie, abyśmy w naszym życiu byli z Nimi szczęśliwi już tu na ziemi, a potem w niebie. Daje nam moż-liwość przeżycia przygody, a my z tego zaproszenia często rezygnujemy. Tak więc powołanie jest natu-ralną potrzebą ludzkiego serca, jest odpowiedzią każdego z nas na Miłość Boga.

Wybór przyszłej drogi życiowej jest trud-ny, dlatego przy jego dokonywaniu powinni-śmy korzystać ze wszelkich możliwych środków. Oczywiście, żeby nie było żadnych wątpliwości, chodzi tu o środki Boże, takie jak: modlitwa, słu-chanie głosu serca, rekolekcje, rozum, kierownic-two duchowe.

Do podejmowania rozsądnego i dobrego wy-boru św. Ignacy zostawił zbiór rad w Ćwiczeniach duchowych. Te reguły są połączeniem serca i ro-zumu, rzeczywistości z życiem duchowym. W ten oto sposób św. Ignacy pisze o trzech porach wybo-ru. Pierwsza z nich należy do rzadkości. Pan tak porusza i pociąga wolę, że bez wątpliwości i bez

możliwości wątpienia taka dusza pobożna idzie za tym, co jej ukazano. Po prostu Bóg zwraca się bezpośrednio do serca i wszystko jest tak jasne, że dusza nawet wątpić nie może. Jest to bardzo nieco-dzienna pora wyboru, której doświadczyli na przy-kład św. Mateusz celnik lub św. Paweł w drodze do Damaszku. Druga pora jest wtedy, kiedy otrzy-muje się wystarczająco dużo jasności i poznania przez doświadczenie pociech i strapień, a także dzięki doświadczeniu rozeznawania różnych du-chów. Jest to czas, kiedy nasze serce i rozum muszą z sobą współpracować. Serce przygląda się, jakie poruszenia mają miejsce, a rozum rozeznaje, czy są to poruszenia od Boga, czy od złego. Tak na przy-kład najpobożniejsze pragnienie nawracania mu-

zułmanów niekoniecznie musi pochodzić od Boga. Bo może Pan chce nas żywych, abyśmy nawracali naszych najbliższych. Jest to pora, która trwa dość długi okres. To czas, w którym obserwujemy, co nas zniechęca i zastanawiamy się, dlaczego mamy takie zniechęcenia. Św. Jan Vianney nie zostałby kapłanem, gdyby tylko ufał swoim predyspozycjom do nauki. Szatan jest bardzo przebiegły i próbuje nas odciągać od celu jakimiś drobnostkami, któ-re wyolbrzymia i stawia je jako przeszkody nie do przejścia. Z kolei duch dobry (anioł lub sam Duch Boży) pociesza serca, wzbudza zaufanie i pokazuje, że pewne przeszkody nie są takie straszne; zachęca też, rozpala i dodaje energii. Jest to bardzo ważny czas wyboru, ponieważ Bóg powierza wtedy decyzję w nasze ręce i stawia na ludzkie serce i umiejętność korzystania z darów, które dał. On ufa, że każdy wy-bierze dobrze. Pora trzecia jest to pora spokojna, w której nikt nic nam nie mówi, ani Bóg, ani zły. Jest to czas, kiedy człowiek posługuje się władzami naturalnymi. W praktyce u św. Ignacego i innych

jezuitów wygląda-ło to bardzo prosto. Wystarczy wziąć kartkę, usiąść spo-kojnie i prosić o Du-cha trzeźwości my-ślenia – i spisać to, co przychodzi do głowy. Najlepiej zrobić to w formie tabelki, spisując plusy i mi-nusy wyboru, jakie-go ma się dokonać. Następnie rozważyć wagę argumentów. Przecież nie każdy argument za jest równoważny argu-mentowi przeciw. Trzeba brać różne aspekty przy nada-waniu wartościom

różnych argumentów. Tak oto św. Ignacy poleca podejmować ważne decyzje. Nie oznacza to, że przy całym rozeznawaniu pojawia się tylko jedna pora wyboru. Może być ich wiele i mogą się one przeplatać nawzajem.

Przy dokonywaniu wyboru powołania trzeba pamiętać o dwóch ważnych rzeczach. Po pierwsze o czystości intencji wyboru, aby ta decyzja odno-śnie przyszłości była wyborem dla Boga. Nie zaś dla mnie, mojego wygodnego życia, zaszczytów i przywilejów. Po drugie zawsze należy pamiętać, aby każdy wybór, czy to mniejszy, czy większy, ofi a-rować ostatecznie Bogu! Ignacy ofi arowywał wielo-krotnie jakiś wybór odprawiając w tej intencji mszę świętą. Udanej przygody i odpowiadania na Miłość.

Page 30: Carissimus 51

Carissimus 51

30

GDY ŚW. FRANCISZEK KSAWERY UMIERAŁ NA WYSPIE SHANGCHUAN U WYBRZEŻY CHIN, W EUROPIE PRZY-CHODZIŁ NA ŚWIAT KOLEJNY WIELKI MISJONARZ DALEKIEGO WSCHODU – MATTEO RICCI. POSTAĆ,

KTÓRA PRZEZ WYKORZYSTANIE DARÓW I TALENTÓW ORAZ WSPÓŁPRACĘ Z ŁASKĄ BOŻĄ DOTARŁA DO MIEJSCA WÓW-CZAS NIEDOSTĘPNEGO – DO PEKINU, DO PAŁACU CESARZA. PRZEBYWAŁ W TYM MIEŚCIE OD 1601 ROKU, AŻ DO SWOJEJ ŚMIERCI W 1610 ROKU. CHCIAŁBYM W TYM KRÓTKIM TEK-ŚCIE O TAK CIEKAWEJ POSTACI ZACHWYCIĆ SIĘ TYMI WYDA-RZENIAMI W ŻYCIU RICCIEGO, KTÓRE DOPROWADZIŁY GO DO STOLICY PAŃSTWA ŚRODKA.

Matteo Ricci wstąpił do Towarzystwa Jezu-sowego w Rzymie, gdzie został wysłany przez ro-dziców na studia prawnicze. Odbył wówczas studia z fi lozofi i, teologii, retoryki i matematyki. Poznał

tam o. Clavio, matematyka i astronoma, od którego zdobył przydatną później w Chinach wiedzę z tych dziedzin nauki.

Na misje wschodnie Matteo został wybrany w 1577 roku. Udał się on przez Portu-galię do Indii, do Goa. Święce-nia otrzymał w Koczinie na po-łudniu Indii. Po pewnym czasie został wysłany do Macao, ko-lonii portugalskiej, gdzie miał nauczyć się języka chińskiego, by później wyruszyć w głąb ce-sarstwa. Dotarł tam w sierpniu 1582 roku.

Czas ten poświęcił na po-znawanie kultury, zwyczajów i życia codziennego Chińczy-ków. Zauważył on, że państwem środka rządzą ludzie wykształ-ceni i że to oni cieszą się tam największym szacunkiem. Ko-rzystając z tego spostrzeżenia doszedł do wniosku, że przez wiedzę powinien dotrzeć do Chińczyków, a dopiero później rozwijać misję. Do powodzenia misji o. Ricciego przyczyniła się również jego dobra pamięć, która pomogła mu w szybkim opanowaniu języka chińskiego w mowie i piśmie.

W 1583 roku Ricci wraz z o. Ruggieri osiedlił się w mieście Zhaoqing. Z powodu warunków jakie zostały im po-

stawione, by mogli tam zamieszkać, ogolili głowy i ubrali się w stroje mnichów buddyjskich. Praca misyjna zaczęła się od dalszego poznawania kultu-ry chińskiej. Został tam wdany pierwszy katechizm w języku chińskim. Przy tej okazji powstał kryty-kowany później zwrot oznaczający Boga – Pan Niebios. W Zhaoqingu powstała też pierwsza mapa świata obejmująca Chiny. Pobyt w tym mieście za-kończył się tym, że nowy wicekról zawłaszczył sobie posiadłości misjonarzy, które były wybudowane w stylu europejskim, a ich wygnał.

Następnie, od 1589 roku, o. Matteo przeby-wał w Shaozhou, gdzie dzięki lepszej znajomości zwyczajów chińskich udało mu się znacznie ła-twiej zdobyć teren pod misję. Ucząc się na błędach,

Matteo RicciDominik Sroka

30

Page 31: Carissimus 51

Carissimus 51

31

tym razem jezuici wybudowali się w stylu miej-scowym, by nie powtórzyła się historia z Zhaoqu-ing. W Shaozhou o. Ricci zapoznał się z Qu Taisu. Znajomość ta przyczyniła się do wielkiego dobra w przyszłości. Dzięki niemu nasz jezuita poznał wielu wpływowych ludzi. Również za jego radą Matteo zdecydował się na zmianę stroju, na ubra-nie konfucjańskiego erudyty, co pomogło w kon-taktach z mandarynami.

Następnie Matteo Ricci, korzystając z okazji, wyruszył w kierunku Pekinu. Okazją do wyjazdu stał się Shi Lou, urzędnik sądowy, który został po-wołany na urząd wiceministra wojny. Matteo Ric-ciego poproszono o pomoc w sprawie choroby syna owego urzędnika. Wybrał się więc w podróż, w głąb kraju. Nie dotarł do Pekinu, ale tylko do Nanki-nu. Lecz z powodu dużej podejrzliwości Chińczy-ków wobec obcokrajowców nie otrzymał protekcji. Rozeznał, że lepiej będzie zawrócić.

Udał się do Nanchangu, miasta ludzi uczo-nych. Wiedząc, że jedynym sposobem na swobod-ne głoszenie Chrystusa, jest zdobycie od cesarza ofi cjalnego pozwolenia na szerzenie wiary, zaczął planować wyprawę do Pekinu. Korzystając z otrzy-manej wcześniej obietnicy zabrania go do Pekinu przez jednego z mandarynów, udał się tam w 1598 roku. Lecz z powodu ciągnącej się wojny z Japonią, Matteo nie zdobył zaufania osób, które mogłyby mu pomóc dostać się do cesarza. Po tej klęsce, wra-cając dotarł do Nankinu, gdzie tym razem spotkał się ze znacznie lepszym przyjęciem go. Osiadł tutaj i korzystając nadal z własnej wiedzy i mądrości sta-rał się poznać jak najwięcej wpływowych ludzi, któ-rzy ułatwili by mu głoszenie Chrystusa. Misja dobrze się rozwijała. Ricci zaczął na nowo szykować wyprawę do Pekinu.

Wyruszył Matteo do Pekinu pod protekcją eunucha Leupusie. Lecz w czasie podróży jezuici zostali za-trzymani przez Ma Tanga, który pra-gnął odebrać dary przez nich wiezione cesarzowi. Po sześciu miesiącach prze-trzymywania misjonarzy sam cesarz zarządził by sprowadzono do Pekinu owych obcokrajowców. Jezuici przybyli do stolicy 24 stycznia 1601 roku. Tam, nie zmieniając taktyki, postanowili pierw zaimponować wiedzą, a później zacząć głosić wiarę. Dzięki zegarowi, który podarowali cesarzowi, a który wymagał nakręcania co jakiś czas, byli stałymi bywalcami dworu. Matteo da-lej rozwijał swoją działalność pisarską i naukową. Cesarz, z powodu popular-ności misjonarza zażyczył sobie portret Li Madou, jak po chińsku nazywał się Matteo Ricci, gdyż możliwość spoty-kania się z cesarzem mieli tylko eunu-

chowie oraz jego żony, a on bardzo chciał zobaczyć słynnego obcokrajowca.

Ricci umarł w Pekinie wyczerpany z powo-du spotkań z mandarynami, którzy przybyli do stolicy na ostatni egzamin w karierze mandaryna. Chcieli się spotkać z tym słynnym obcokrajowcem. O ostatnich chwilach jego życia możemy przeczy-tać: Jezuici byli zebrani u wezgłowia Matteo Ric-ciego. Jeden z ojców zapytał go, czy zdaje sobie sprawę, w jakiej sytuacji zostawia ich, jezuitów, którzy tak bardzo potrzebują jego wsparcia: „ Zo-stawiam wam otwarte drzwi do Chin – odpowie-dział – prowadzące do wielkich zasług, ale niewol-ne od niebezpieczeństw i wytężonej pracy”. Inny poprosił go, żeby powiedział im w tej godzinie, w jaki sposób mogą odwdzięczyć się za uczucie, ja-kim on zawsze ich obdarzał. Na to odrzekł: „Przez życzliwość, jaką zawsze będziecie okazywać oj-com przybywającym tu z Europy; ale musicie spotęgować w was tę przyjaźń, aby każdy znalazł w was tyle uczucia, ile nie doznał od wszystkich tam [w Europie]”. Przemawiając w ten sposób z ra-dością, tak do naszych braci, jak i do nowicjuszy dożył do 11 maja, kiedy to siedząc na łóżku, oddał duszę Bogu, nawet się nie poruszywszy. Jego spoj-rzenie złagodniało, sam zamknął oczy i spokojnie usnął w Panu.

Matteo Ricci był i jest postacią kontrower-syjną. Odrzucany z powodu sporu o obrządek, po-dziwiany za sukces w ewangelizacji Państwa Środ-ka. Ale trzeba pamiętać, że rzeczą godną uwagi w życiu o. Matteo jest jego współpraca z Bogiem poprzez wykorzystanie swoich darów.

31

Page 32: Carissimus 51

Carissimus 51

32

W TYM ROKU OBCHODZILIBYŚMY PIĘĆSETNE URODZI-NY ŚW. FRANCISZKA BORGIASZA. KSIĘCIA GANDII, WICEKRÓLA KATALONII, PRZYJACIELA KAROLA V, KREWNEGO PAPIEŻA ALEKSANDRA VI, PRZYJACIELA

ŚW. IGNACEGO Z LOYOLI I ŚW. TERESY Z AVILA, PRZYKŁAD-NEGO ZAKONNIKA I KAPŁANA ORAZ… GENERAŁA TOWARZY-STWA JEZUSOWEGO. WŁAŚNIE JEMU CHCIAŁBYM POŚWIĘCIĆ TEN ARTYKUŁ. JEGO ŻYCIE TWORZY HISTORIĘ TAK CIEKAWĄ I BUDUJĄCĄ, ŻE ŚMIAŁO MOGĘ NA POCZĄTKU POWIEDZIEĆ, IŻ BYŁO ONO WIELKĄ ŁASKĄ OD BOGA DLA JEZUITÓW.

Borgiasz urodził się jako szlachcic 28 paź-dziernika 1510 roku. Był dziedzicem księstwa Gandii. Dziesięć lat później stracił swoją matkę. W dzieciństwie uzyskał doskonałe wykształce-nie i katolickie wychowanie. Jako młody szlach-cic, zaczął służbę na dworze Karola V. Bardzo się zaprzyjaźnili. Tam zasłynął ze swojej wysokiej kultury, waleczności, mądrości, prawości charak-teru i nieugiętej pobożności. Żona Karola V szu-kała wtedy kandydata na męża dla swojej wiernej przyjaciółki Eleonory de Castro i we Franciszku znalazła idealnego. To przykładne i udane mał-żeństwo zaowocowało ośmiorgiem dzieci. Kilka lat później cesarz powierzył mu urząd wicekró-la Katalonii. Był to wielki zaszczyt, ale i ogrom-ne wyzwanie. Borgiasz, dzięki głębokiemu życiu wewnętrznemu, doskonale się tam jednak spisał.Po śmierci ojca wrócił do Gandii by objąć władzę. Siedem lat później umarła jego ukochana żona. Został sam z jeszcze młodymi dziećmi i wieloma problemami: politycznymi, społecznymi i fi nanso-

wymi. To tyle, jeżeli chodzi o jego światowe życie. Najciekawsze zaczęło się, kiedy Borgiasz poznał jezuitów i po śmierci żony postanowił całkowicie oddać się Bogu w Towarzystwie Jezusowym.

W służbie Boga Mając 36 lat, dzieci oraz księstwo Gandii

na karku, prowadził bardzo częstą koresponden-cję ze św. Ignacym. Obaj obawiali się, że niektóre osoby będą chciały za wszelką cenę uniemożliwić

wypełnienie powołania księcia w Towarzy-stwie. Tutaj Bóg, jako największy dowcipniś tego świata, zrodził pewien pomysł w sercu św. Ignacego. Franciszek miał po pierwsze uporządkować wszystkie sprawy rodzinne i majątkowe, aby wszystko odbyło się spo-kojnie. Ponadto św. Ignacy załatwił u pa-pieża Pawła III zgodę, aby osoba świecka żyjąca poza Towarzystwem, mogła w nim złożyć uroczystą profesję przebywając jeszcze 3 lata w świecie. Tak oto Borgiasz 1 lutego 1548 roku został profesem. Oczy-wiście, nie była to forma profesji opisana dzisiaj w naszych Konstytucjach. Należy uwzględnić fakt, że wtedy dopiero zatwier-dzono Formułę Instytutu, a Konstytucje były pisane. Właściwie w ich sprawie Bor-giasz wielce się przysłużył Towarzystwu - to za jego radą św. Ignacy wprowadził je na okres próbny w niektórych prowincjach.Franciszek założył w tych czasach Kole-

gium Jezuickie w Gandii i rozpoczął tam studia z teologii, otrzymując na ich zakończenie tytuł dok-tora. Następnie wyruszył do Rzymu. Tam spędził kilka miesięcy, rozmawiając z Ignacym i innymi jezuitami. Rozpoczął budowę kościoła Della Stra-da, którą potem dopiero, jako generał, zakończył. Dofi nansował też budowę Kolegium Rzymskiego.

Drugi Założyciel TowarzystwaMarek Firlejczyk

Page 33: Carissimus 51

Carissimus 51

33

Przyczyniał się, jak mógł, do rozwoju misji naucza-nia przez Towarzystwo. Potem wyruszył do Hiszpa-nii, by otrzymać zgodę księcia Filipa i Karola V na przekazanie wszystkich dóbr i tytułu księcia Gandii swojemu najstarszemu synowi, Karolowi. Jedno-cześnie uciekał z Rzymu przed Pawłem III, który, domyślając się pobożnych zamiarów naszego księ-cia, chciał go mianować swoim kardynałem. Przed tą godnością św. Franciszek wzbraniał się póź-niej jeszcze wielokrotnie. W trakcie, gdy Borgiasz pielgrzymował po Hiszpanii, św. Ignacy załatwił imienną zgodę na święcenia kapłańskie dla jednego z jego towarzyszy, nie podając przy tym jego nazwi-ska. Kiedy pismo to dotarło do św. Franciszka, ten rozerwał swoje szaty szlachcica na znak zerwania z doczesnym światem, przywilejami, bogactwem, by całkowicie oddać się służbie Bożej. Ponieważ pragnął być całkowicie ubogim, w formie jałmuż-ny otrzymał od każdego z jezuitów, którzy mu to-warzyszyli, po jednym elemencie sukni. W ciągu czterech dni przyjął święcenia kapłańskie wszyst-kich stopni i odprawił swoją pierwszą mszę świętą.Św. Ignacy bardzo ufał Borgiaszowi. Pierwsza dys-pozycja, jaką nasz święty książę otrzymał, nie była wcale prosta. Został on komisarzem generalnym w Hiszpanii. Na mocy tego urzędu zarządzał i wi-zytował całą Hiszpanię, był ponad prowincjałami, a podlegał tylko generałowi. Ten trudny urząd wzbudzał dużo konfl iktów, dlatego został później zniesiony.

Podczas generalatu o. Jakuba Layneza, następcy św. Ignacego Loyoli, Borgiasz przemie-rzył całą Hiszpanię i Portugalię. Zakładał nowe domy Towarzystwa, Kolegia, udzielał rad i prowa-dził rozmowy polityczne z władcami tego świata. W międzyczasie spotkał św. Teresę z Avila, która bardzo ceniła później jego kierownictwo ducho-we. Na prośbę o. generała zjawił się następnie w Rzymie, zostając jego asystentem i wicegene-rałem Towarzystwa. Niestety, o.Laynez, nękany ciągłymi chorobami i nadmiarem pracy, wcześnie umarł. Według Konstytucji Borgiasz został wika-riuszem generalnym i chcąc się pozbyć jak najszyb-ciej tego ciężaru, zwołał II Kongregację Generalną. Ta z kolei bardzo szybko wybrała go na III generała Towarzystwa Jezusowego.

Wielki generałŚw. Franciszek już miał swoje lata, był zmę-

czony, a na jego barki Pan Bóg złożył cały zakon. Jednak z wieloletnią praktyką rządzenia i boryka-nia się z przeróżnymi problemami oraz dzięki łasce Bożej wiedział on dokładnie, jak usystematyzować pewne rzeczy w naszym zakonie. Między innymi, dzięki niemu zaczęły powstawać domy nowicjackie.

Kongregacja poprosiła go też, aby spisał reguły. Tak postąpił i skodyfi kował wiele zakon-nych przepisów dotyczących rozwoju życia we-

wnętrznego. Przedłużył w nich czas na osobistą modlitwę z jednej do dwóch godzin. Argument jego był bardzo prosty: modlitwa jest ogniskiem pracy apostolskiej i źródłem świętości. Regu-ły te są aktualne i obowiązują po dziś dzień.To właśnie święty książę przyjął także św. Stani-sława Kostkę do nowicjatu. Miał świadomość, że ojcu młodzieńca to się bardzo nie spodoba, ale po-stanowił postąpić odważnie, mając na względzie zawsze większą chwałę Bożą, a nie względy ludzi.Bardzo się spodobało Panu Bogu, aby podczas pon-tyfi katu św. Piusa V Franciszek był generałem To-warzystwa. Papież ten chciał narzucić naszemu za-konowi zwyczaje mnisze. To dzięki św. Borgiaszowi niewiele z tych zwyczajów zostało wprowadzonych oraz na długo się one nie ostały. Ojcu Świętemu udało się narzucić między innymi, na jakiś czas, odmawianie modlitw brewiarzowych w chórze. Druga rzecz, jaką ten papież narzucił naszemu To-warzystwu, była bardzo bolesna dla św. Borgiasza. Otóż wszyscy wyświęcani na kapłanów mieli być już profesami. W efekcie profesja, o jakiej marzył św. Ignacy i jaką opisał w Konstytucjach, przesta-ła istnieć. A jednak generał, okazując bezgraniczne zaufanie Bogu przez ślub posłuszeństwa papieżowi, poddał się tej decyzji. To oddanie Kościołowi i Ojcu Świętemu zostało potwierdzone ofi arą z jego życia. Pius V wysłał św. Borgiasza jako delegata na dwory Hiszpanii, Portugalii i Francji celem zorganizowa-nia wyprawy przeciw Turkom. Owocem tej aktyw-ności stało się zwycięstwo odniesione nad potęgą osmańską pod Lepanto. Jednak w drodze powrot-nej Franciszek bardzo się rozchorował. Zmarł po kilku tygodniach w Rzymie.

ZakończenieKiedy czyta się żywot tego świętego, sa-

moczynnie zapala się przykładem jego życia. Dla nas, jezuitów, to doskonały przykład kapłana, przełożonego i oczywiście towarzysza Jezusa. Za-wsze był oddany głębokiej modlitwie i trosce o in-nych. Jednak, jeśli zaszła potrzeba, potrafi ł wyko-rzystać swój silny charakter i zawalczyć w słusznej sprawie. Św. Franciszek porzucił świat, zaszczyty, bogactwa oraz łatwe i przyjemne życie. Bo kto jest ostatni u ludzi, ten jest pierwszy u Chrystusa.

Page 34: Carissimus 51

Carissimus 51

34

W CZERWCU TEGO ROKU JEDNYM Z NOWYCH DO-MOWNIKÓW STAROWIEJSKIEGO KOLEGIUM ZOSTAŁ 91-LETNI O. JAN MRÓWKA SI. WYWIAD Z NIM PRZEPROWADZIŁ NOV. MATEUSZ KOWALCZE.

Nov. Mateusz: Ojcze, bardzo miło, że poświęcił nam Ojciec swój czas i chce po-dzielić się z nami swoimi wspomnieniami z czasów nowicjatu.

O. Mrówka: Ja również się cieszę i bar-dzo chętnie opowiadam. I wygląda to tak, że przede mną nowicjusz młodszy, Mateusz a przy nim taki trochę starszy weteran, który ma imię Jan. I zwie-rzają się z przeżyć nowicjackich.

Nov. Mateusz: Jest Ojciec jezuitą, człowiekiem nieustannie wpatrzonym i naśladującym się Mistrza z Nazaretu. Nie jest to łatwa droga. Dlaczego więc jezuici? W jaki sposób rozeznawał Ojciec swoje po-wołanie do życia zakonnego?

O. Mrówka: Mój brat był księdzem i to on zaczął torować mi drogę do kapłaństwa. Dużo zawdzięczam też żywotom świętych – św. Teresie do Dzieciątka Jezus i św. Stanisławowi Kostce SI, patronowi mojego bierzmowania. Za ich przykła-dem i przykładem brata po szkole podstawowej i powszechniaku rozpocząłem nauczanie w Ma-łym Seminarium w Nowym Sączu. Pierwsze kroki

w Sodalicji Mariańskiej i drużynie harcerskiej im. św. Ignacego z Loyoli, a potem wstąpienie do nowi-cjatu Towarzystwa Jezusowego w Starej Wsi.

Nov. Mateusz: Wciąż żywe w Ojca pa-mięci są liczne wspomnienia z czasu nowi-cjatu. Jak wyglądał Ojca przyjazd i pierwsze dni w Starowiejskim Kolegium? Jak wspo-mina Ojciec ten ważny dla każdego zakon-nika okres?

O. Mrówka: Zaczynam od pierwszego dnia – 06.07.1938. Przyjeżdżamy pociągiem, naj-przód wsiadałem w Nowym Sączu, gdzie już czekali współnowicjusze, ale wtedy jeszcze małosemina-rzyści: Ludwik Piechnik z Krzesławic, Kaziu Krzy-żak ze Żmiącej, Stasiu Gwóźdź z Ptaszkowej. Było nas już trzech.

Ja przyjechałem z odległego Łącka, dzięki bratu mojego tatusia – Wojciechowi - przywiózł mnie konikami. Jechaliśmy sześć godzin. Wyruszy-liśmy już o 4.00 rano w nocy. Przed 10.00 byliśmy w Nowym Sączu, bo zaraz odjeżdżał pociąg. Pocią-giem jechałem ze Stasiem Gwoździem i wspomnia-nym już Ludwikiem Piechnikiem, który jechał tym samym pociągiem od Chabówki. W Stróżach dołą-czył do nas Władziu Mrozek z Brzeska, a w Gródku Józiu Świerczek.

Ja przyjechałem z odległego Łącka, dzięki bratu mojego tatusia – Wojciechowi. Przywiózł mnie konikami. Jechaliśmy sześć godzin. Wyru-szyliśmy już o 4.00 rano. Przed 10.00 byliśmy w Nowym Sączu, bo zaraz pociąg odjeżdżał.

Jedziemy wszyscy do Rymanowa, przesia-damy się na autobus. Autobus przywozi nas do Brzozowa, wysiadamy. Mamy poważne miny, każ-dy tobołek. Patrzymy, przy postoju stoją koniki i jest furman z biczyskiem w ręku. Podchodzi do nas, powiedział: Pochwalony. Pyta się A wy do nowicjatu? A Władziu odpowiada: A po czym pan poznał, że my do nowicjatu? Ten odparł: Bo po-ważni, tobołki, i żadnej dzioby (czyli dziewczyny). Wsiedliśmy, przejechaliśmy ten kawałek i była dru-ga po południu, gdy przekraczaliśmy furtę. Anio-łem – czyli naszym opiekunem - był starszy o rok Preisner Jasiu rodem z pobliskiej Orzechówki.

Był tu w Starej Wsi taki staw, w którym były ryby. Ryby te dwa razy do roku sprzedawał nam taki Żyd. Udzielałem się wtedy też w harcerstwie – oj, spory kawałek mojego życia jest związany z harcerstwem - w Brzozowie. I tam od jednego z chłopców dowiedziałem się, że to nasz staw i nasze ryby. A sytuacja była taka, że myśmy nigdy w piątek ryb nie jedli, jedyny wyjątek to była Wigi-

Wyznania starszego weteranaMateusz Kowalcze

Page 35: Carissimus 51

Carissimus 51

35

lia i Wielki Piątek. Żyd tu mieszkał, znał te stawy, zaś Kolegium był minister który się na gospodar-ce nie znał, a musiał być ministrem. Jeden ma do tego rękę i głowę, a drugi nie ma. I ten minister nie miał. Więc zrobiliśmy sobie pracę. Poszliśmy na łowy, a wtedy sukni zakonnej nie wolno było zdjąć. Tylko wziąłem płaszcz, do zrobionej przez nas tra-twy dorobiliśmy jeszcze jakąś siatkę, co by się kil-ka ryb chwyciło. W pewnym momencie przechyliła się nasza tratwa i ja wleciałem po brodę do wody. Wylazłem i poszedłem do domu. Mój współbrat, z którym byłem, przyszedł później. Przyniósł ryby i zaniósł je do kuchni. I wtedy pierwszy raz mieli-śmy tak normalnie, nie od święta, ryby.

W zakonie się wszystko przyda. I bardzo do-brze, jak ja was teraz nowicjuszy widzę, że się tak mocno angażujecie. Trzeba przecież coś napisać, periodyk wydać, zrobić to czy tamto. Trzeba umieć napisać do ludzi. Gdzieś się trzeba wyćwiczyć, a wtedy tego nie było.

Nov. Mateusz: Kiedy rozpoczynał Oj-ciec kolejny rok nowicjatu rozpoczynały się także działania II wojny światowej. Tutaj, w Sta-rowiejskim Kolegium, w czasie wojny zdawał Ojciec maturę. Był to za-tem dla ojca okres szcze-gólny – zakonna forma-cja ze swoją specyfi ką w tak nietypowych oko-licznościach…

O. Mrówka: 1 wrze-śnia 1939 nastała okupacja. Weszły w życie różne zarzą-dzenia, między innymi likwi-dujące wszystkie seminaria i nie wolno było się uczyć, było więc tajne nauczanie. Nasi starsi współbracia koń-czyli teologię na naszej willi tutaj!

Wakacje spędzałem u rodziców. Zaczynały się te wakacje od matury tych, któ-rzy kończyli tajne nauczanie. Korzystali koledzy i koleżanki święccy, no bo komplet profesorów był u nas z Chyrowa, więc mieli prawa państwowe.

20 kwietnia 1942 - pierwszy pisemny egza-min, który był z polskiego. Uczył nas i niemieckie-go i polskiego o. Stefan Weidel SI. Napisaliśmy na takich kartuszkach, których się używało w pewnym miejscu. Napisaliśmy, on przeczytał, ocenił, spalił, żeby śladów nie było, bo nie wiadomo czy między nami samymi nie było konfi denta.

Skończyły się wspomniane wakacje roku 1942, wróciliśmy, ale już nie do nowicjatu, tylko do Nowego Sącza i tam zaczęliśmy fi lozofi ę. 3 lata

fi lozofi i, później rok teologii. A na drugi i trzeci rok teologii wracaliśmy do Starej Wsi. Czwarty rok teo-logii robiłem w Krakowie. To tak z tamtych czasów trochę.

Nov. Mateusz: Czas ten był jednocze-śnie czasem, w którym nie wolno było wy-święcać nowych kapłanów. Jak wyglądała zatem kwestia udzielania i przyjmowania sakramentu święceń?

O. Mrówka: Był taki biskup internowany z Lublina Marian Leon Fulmann mający niemiec-kie nazwisko – Błyskawica po naszemu. Ponieważ miał niemieckie nazwisko, a nie chciał się przesie-dlić do Niemiec, Niemcy ukarali go i wywieźli do Nowego Sącza, tam na probostwo co się nazywa fara. I tamtejszy ks. prałat go przygarnął. Zrobio-no kaplicę, bo choć były dwa kroki do kościoła św. Małgorzaty, jemu nie pozwolono w kościele od-prawiać. W tej kaplicy szereg grup naszych przy-gotowywanych stopniowo, otrzymywało święcenia. No wtedy był subdiakonat, był diakonat i był pre-zbiterat na końcu.

Nov. Mateusz: Okres końca wojny i dalsze lata też nie były łatwe – ogromne zniszczenia, bieda, niewola komunistycz-na…

O. Mrówka: Mieliśmy tu młyn, jako utrzy-manie naszej młodzieży, zwłaszcza z Krakowa. Przyszli ruscy - jak gospodarzyli, widziałem z bli-ska. Pruli worek z mąką lub zbożem, i szukali ger-mańców. Mówili po swojemu. Byłem tam na chwi-lę - powyżej kolan wymieszana mąka na każdym z trzech pięter młyna. Powstała inicjatywa, byśmy nocą wykradli stamtąd, co się da. Worek ważył sto kilogramów. Zrobiliśmy dziurę w murze, podcho-

Page 36: Carissimus 51

Carissimus 51

36

dziliśmy nocą, a Rosjanie stali na warcie. Trzeba było zatem nachylić plecy, obejść cały ogród, wy-drapać się po skarpie, zanieść mąkę na strych stare-go domu. I z tegośmy żyli i ratowaliśmy ludzi. Trzy worki trzeba było przynieść, a później się szło spać. Ale nie wszyscy tak robili. Część z nas negowała tę kradzież mąki i w tym nie uczestniczyli. Ja uczest-niczyłem. Były też takie sytuacje że są te wykłady za dnia i mnie się zdrzemnęło. I profesor – Marku-ski Władzio – widząc, że kolega mnie budzi zniżył głos i powiedział żebym sobie drzemał. On wiedział o naszych wyprawach po mąkę. Ileśmy tych wor-ków nanosili, to nie zliczę. Ale tak po ludzku ura-towaliśmy sprawę. I ta mąka się nam przydała – można ją było zastawić lub nawet odsprzedać.

A co do Rosjan. Pewnego razu z Mariuszkiem Zegzą – lepiej tutaj zorientowanym – poszliśmy coś załatwić do sklepu, a tam Ruski i skład zegarów. Wtem wszedł drugi Ruski, mając na ręce pełno złotych zegarków, ale nie działały, bo nie umiał ich nakrę-cić. Więc powiedział do ekspedientki: Ja ci zostawię wszyst-kie, a ty mi daj taki co chodzi. Taki mieli niski poziom, to się w głowie nie mieści! I to byli ci przyjacie-le i myśmy już wi-dzieli, jaka ta przy-jaźń jest. Stalin nas umiał zarezerwować sobie, a ci którym my służyliśmy – An-glia, Ameryka - na to przyzwolili i po-wstała od 1945 ta straszna niewola komunistyczna. Ale spokojnie, Pan Bóg ma wszystko w swo-ich rękach, przeżyło się i to.

Nov. Mateusz: Mówiliśmy o świę-ceniach kapłańskich, kiedy Ojciec przyjął święcenia kapłańskie?

O. Mrówka: Same święcenia przyjąłem 3 lipca 1949 w Nowym Sączu w naszym koście-le p/w Trzeciej Osoby Boskiej, a równocześnie Sanktuarium Matki Boskiej Pocieszenia. Było nas sześciu: Jerzy Deja, Jasiu Kępka, Jasiu Żegza z Bliznego, był Franuś Trela i Stasiu Kośmiński z warszawskiej prowincji. Po święceniach zostałem

skierowany na rok do pracy, do Wambierzyc. Nov. Mateusz: Formacja i praca za-

konna nie kończy się na nowicjacie i schola-stykacie. Jak wyglądała Ojca posługa i for-macja po święceniach?

O. Mrówka: Jak widzisz mieliśmy bardzo ciekawy ten okres nowicjatu, scholastykatu i pra-cy apostolskiej po święceniach. Ja się zgłosiłem po święceniach na misję do Afryki, kiedy byłem na trzeciej probacji w roku 1950/1951 w Czecho-wicach. Naszym instruktorem był o. Augustyn Dyla SI, ja mu o tym pragnieniu wyjazdu na mi-sję wspominałem, bo się pytał, jakie mam plany. A on mi rzekł: Ja bym ci radził - ty się przygotuj i ty złóż ślubowania Panu Jezusowi, że pojedziesz bo takich, którzy się wybierali to ja bardzo dużo znam, a jak już przyszło jechać, to ich nie było. To

ja poszedłem do kapli-cy, przygotowany, ślu-bowanie złożyłem Panu Jezusowi i On sobie to zapisał. Alem nie poje-chał. Już mówię dlacze-go.

Przyszła taka sy-tuacja w 1951 roku, że złapałem na placówce w Ścinawce Średniej koło Kłodzka po prze-ziębieniu i grypie, gruź-licę, nawet rozpadową. Wyjeżdżałem ze Ści-nawki, jechałem na Kra-ków, a ponieważ droga była daleka, musiałem zatrzymać się w Kato-wicach. Tam miałem krewną i pojechałem do niej. Ona się trochę orientowała i mi powie-działa: Wiesz co, zaraz pójdziemy do dok-tora, który jest leka-rzem pułkowym. Był to dr Lorych. I poszliśmy - choć to było po godzi-nach - to nas przyjął. Po przebadaniu mnie,

powiedział do tej krewnej: Stan zdrowia - bezna-dziejny. Powiedz mu, że skazany na śmierć. Ona mi tego do końca nie powiedziała, dopiero potem przyjechałem do Krakowa, zatrzymałem się chwilę i później pojechałem do Zakopanego. I tam mnie cudownie Pan Bóg uleczył.

Nov. Mateusz: Może Ojciec szerzej opowiedzieć o tym uleczeniu?

O. Mrówka: Tak, otóż, myśmy tam wtedy w Zakopanem obsługiwali siedem sanatoriów,

Page 37: Carissimus 51

Carissimus 51

37

wśród nich kolejowe i górnicze sanatorium, sto-jące wtedy przy dworcu kolejowym. Tam jezuita, o. Kaziu Timer, pomagał przełożonym i mnie też w tę pomoc wciągnęli. On pojechał pewnego dnia do Warszawy na jakieś leczenie, więc ja go musia-łem zastąpić. Któregoś dnia starsza pielęgniarka powiedziała mi, że jest prześwietlenie płuc robio-ne i ona by mnie zapisała. Więc poszedłem i byłem pierwszy. Rozebrałem się do pasa, zrobili mi to prześwietlenie i słyszę za chwilę: Do jasnej cholery, co ty tu robisz! A ja mówię: Panie doktorze, ja je-stem kapelanem i prosili mnie, żebym skorzystał. Lekarzowi kazałem popatrzeć pod prawą łopatkę. Była tam ogromna dziura, a zarosła. Żyję, a miałem w trumnie być.

A jak się leczyłem? Werandowanie miało być. Miałem cztery godziny spędzać opatulony na werandzie domu i to powietrze górskie miało leczyć te rany. I była taka sprawa. Za każdym razem jak-żem się opatulił, no może ze kwadrans posiedziałem przychodził brat zakrystianin i mówił tak: Przyszła staruszka, penitentka, chce się wyspowiadać. Nikt nie chciał iść do niej bo ją znali, jako penitentkę. A ona płakała i czekała. No to musiałem pójść. Nie ubrany jak trzeba, bo nie miałem ciepłego ubrania. I tam w kościółku, w bocznej kaplicy był konfesjo-nał. Było tam zimno i mrozu nie brakowało. I tam ją spowiadałem. Dzień w dzień, przez dwa miesią-ce. Miała swoje grzechy napisane i to czytała. Pan Bóg taki dobry, że jak ona zaczęła się spowiadać, to mnie wzięło i zasnąłem. I budziłem się kiedy ona

kończyła. Po dwóch miesiącach – popatrz, jakie wyniki miałem! Czyste płuca. I tak zamiast nor-malnego werandowania, ja w konfesjonale w zim-nej kaplicy siedziałem kiepsko ubrany. I to przez to Pan Bóg działał.

Nov. Mateusz: Dziękuję ojcu serdecz-nie za poświęcony czas i rozmowę.

O. Mrówka: I ja Ci dziękuję, a przede wszystkim dziękuję Panu Bogu, dzięki któremu mogliśmy się tu razem spotkać i dzięki któremu mogłem się pozwierzać z przeżyć nowicjackich i wydarzeń, które tak dobrze zapadły mi w pamięć.

MRÓWKA JAN – JEZUITA, URODZONY 21.08.1919 ROKU W ŁĄCKU NAD DUNAJ-CEM, WSTĄPIŁ DO TOWARZYSTWA JEZUSOWE-GO W 1938 ROKU, WYŚWIĘCONY NA KAPŁANA W 1949 ROKU, PROFESJĘ ZAKONNĄ ZŁOŻYŁ W ROKU 1955. PEŁNIŁ POSŁUGĘ W WARSZA-WIE, CZECHOWICACH-DZIEDZICACH, KRAKO-WIE I WAMBIERZYCACH. CENIONY SPOWIEDNIK I REKOLEKCJONISTA. BYŁ KAPELANEM POLSKICH ROBOTNIKÓW W BYŁEJ NRD I KAPELANEM ZHP. PRZEZ OSTATNIE LATA PEŁNIŁ POSŁUGĘ KAPELANA SIÓSTR W WILKOWICACH. OD CZERWCA PRZEBYWA W KOLEGIUM W STAREJ WSI.

Page 38: Carissimus 51
Page 39: Carissimus 51

Carissimus 51

39

URODZIŁEM SIĘ 22 LUTEGO 1990 ROKU W NO-WYM SĄCZU. JESTEM SYNEM MAGDALENY I PIOTRA, A ZARAZEM NAJSTARSZYM Z TRÓJKI RODZEŃSTWA. MAM O 4 LATA MŁODSZĄ SIOSTRĘ

MONIKĘ ORAZ O 13 LAT MŁODSZEGO BRATA BARTŁO-MIEJA. RÓWNIEŻ W NOWYM SĄCZU ZACZĄŁEM SWOJĄ EDUKACJĘ, NAJPIERW W SP NR 15, JEDNAK PO ROKU WRAZ Z CAŁĄ KLASĄ PRZENIOSŁEM SIĘ DO NOWOPOW-STAŁEJ SP NR 21 IM. JANA PAWŁA II. NASTĘPNIE UCZĘSZCZAŁEM DO GIMNAZJUM NR 5 IM. ŚWIĘTEJ KINGI. PO UKOŃCZENIU TEGO GIMNAZJUM ROZPOCZĄ-ŁEM NAUKĘ W V LO I TU WŁAŚNIE ZACZĘŁA SIĘ HISTO-RIA MOJEGO POWOŁANIA.

W I klasie poznałem Rafała, dzię-ki któremu w maju 2007 roku trafi łem dość niespodziewanie do Jezuickiego Duszpaster-stwa Młodzieżowego Magis. Właśnie tam pierwszy raz miałem bliższy kontakt z jezu-itami. Ówczesnym jak i teraźniejszym mode-ratorem sądeckiej wspólnoty jest o. Fabian Błaszkiewicz. To on, jako pierwszy, wprowa-dził mnie w arkana duchowości ignacjańskiej. Jako że do wspólnoty przyszedłem, jak już wspominałem, w maju, to dość szybko, bo już w lipcu, pojechałem na swoje pierwsze reko-lekcje magisowe, które wywarły bardzo mocny wpływ na moje dalsze życie –zmieniło się ono od tamtego czasu diametralnie.

Po powrocie z tych rekolekcji zaangażo-wałem się dość mocno w działalność Magisu jako uczestnik. Czynnie uczestniczyłem przez cały następny rok w spotkaniach formacyj-nych i wszystkich innych wydarzeniach zwią-zanych ze wspólnotą. W tym duchu nadszedł czas rekolekcji 2 stopnia, które odbywały się w Starej Wsi. To właśnie podczas tych rekolekcji pierwszy raz poczułem pragnienie wstąpienia do Towarzy-stwa Jezusowego, lecz wtedy byłem jeszcze nie bar-dzo do tego przekonany i szczerze mówiąc mocno się tego obawiałem, a nawet przez jakiś czas wal-czyłem z tą myślą. Poza tym miałem wtedy jeszcze rok do matury. Kontynuowałem więc swoją for-mację w Magisie, aż w końcu poszedłem na studia. Na swoją Alma Mater wybrałem sądecką Wyższą Szkołę Biznesu i rozpocząłem tam studia inżynier-skie na kierunku informatyki.

Cały ten rok przebiegł dość spokojnie i bez jakichś większych zmian, jeśli patrzyć na to ze-wnętrznie. Jednak jeśli chodzi o wewnętrzną stro-nę mojego życia, wyglądało to trochę burzliwiej.

Przez cały ten czas coraz mocniej odczuwałem powołanie do Towarzystwa i utwierdzałem się w nim. Na studiach szło mi całkiem nieźle, z ko-legą zarabiałem trochę pieniędzy na pisaniu stron w naszej małej fi rmie „yabess.pl”, czyli robiłem to, co myślałem, że chcę czynić od zawsze. Jednak co-raz mniej byłem do tego przekonany. I tak właśnie, pod znakiem ostatecznej decyzji, upłynął mi czas do ostatnich rekolekcji Magisowych, tym razem 4 stopnia, które były uwieńczeniem moich rozważań nad powołaniem. Zastanawiałem się jeszcze tylko nad dokończeniem studiów. Sama decyzja o wstą-pieniu w tym roku padła trochę późno, bo parę dni po przyjeździe trzech pozostałych nowicjuszy z mojego rocznika. Jednak wszystko skończyło się pomyślnie i 6 września zostałem przyjęty do Towa-rzystwa, a niecały tydzień później znalazłem się już w Starowiejskim Kolegium oo. Jezuitów.

Marcin CisowskiJeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie

krzyż swój i niech Mnie naśladuje. (Mt 16,24)

Page 40: Carissimus 51

Carissimus 51

40

URODZIŁEM SIĘ W 1988 ROKU W ZAKOPANEM. CAŁE SWOJE DZIECIŃSTWO I NASTOLETNIE ŻYCIE SPĘDZIŁEM Z MAMĄ TERESĄ I SIOSTRĄ KAROLINĄ WŁAŚNIE W TYM MIEŚCIE, DOJRZEWAJĄC I KSZTAŁTUJĄC SIĘ W CIENIU

KRZYŻA NA GIEWONCIE. PONADTO BÓG TAK POKIEROWAŁ MOIM LOSEM, ŻE W SZCZEGÓLNY SPOSÓB ZWIĄZAŁEM SIĘ Z PARAFIĄ, KTÓREJ PATRONUJE KRZYŻ.

W parafi alnym kościele rozpoczęła sie moja przygoda ze Służbą Liturgicz-ną Ołtarza i Ruchem Światło – Życie tj. z oazą. Przeszedłem całą formację deu-terokatechumenatu, coraz mocniej an-gażując się w życie wspólnoty i parafi i. We wrześniu 2007 roku przyjąłem krzyż i błogosławieństwo do posługi anima-tora liturgicznego. Rok ten był ważnym czasem w moim ży-ciu: zdałem maturę, a przede mną otwie-rała się perspektywa studiów. Coraz czę-ściej powracały my-śli co dalej? Oazowa formacja sprawiła, że zacząłem rozwa-żać wybór kapłań-stwa. Jednak odsta-wiłem te myśli na boczny tor, wybiera-jąc studia chemiczne w Opolu.

Pierwszy rok był skokiem na głę-boką wodę: oddalony od rodzinnych stron i bli-skich mi osób, musiałem odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Wielki zapał po przyjęciu błogosła-wieństwa animatora zdążył już opaść, kiedy przy-szła zwykła codzienność i trud studiów. Zderzenie z nowym musiało w końcu przynieść kryzysy i re-fl eksje nad własną wiarą, pragnieniami i tożsa-mością. Trwało to do maja 2008 roku, kiedy przy-

padkiem poznałem człowieka, który przypomniał mi o uśpionych myślach i dawno pogrzebanych pragnieniach. Dzięki niemu trafi łem do Xaveria-num - Jezuickiego Ośrodka Formacji i Kultury – i do jezuitów. W czasie kolejnych dwóch lat studiów coraz mocniej angażowałem się w działalność tego duszpasterstwa; uczestniczyłem w rekolekcjach or-

ganizowanych przez powołaniówkę oraz rozmawiałem z je-zuitami i zgłębia-łem ich dokumenty. Szczególnie dotknął mnie wtedy jeden tekst papieża Paw-ła VI, który wyrył się w mojej pamięci i jest w niej mocno osadzony do dzisiaj, dlatego pragnę go przytoczyć: Wszę-dzie tam gdzie w Kościele – nawet na najtrudniejszych i najbardziej wy-magających polach działania, na skrzy-żowaniach ideolo-gii oraz w samym sercu problemów społecznych – do-chodziło i dochodzi do konfrontacji między najgłębszy-mi pragnieniami ludzkimi a ponad-czasowym przesła-niem Ewangelii, tam byli i są jezuici.

W s z y s t k i e te doświadczenia, osoby, działalność,

a także rekolekcje i fundament Ćwiczeń Ducho-wych pozwoliły mi na podjęcie odważnej decyzji o przystąpieniu do jezuickich egzaminów.

I dał Pan, i stało się, 25 czerwca 2010 roku o godz. 12.15 zostałem przyjęty do Towarzystwa Jezusowego. Ufny Bożemu wołaniu przekroczyłem progi starowiejskiego nowicjatu 18 sierpnia 2010 roku.

Mateusz KowalczeJezus zaś odwróciwszy się i ujrzawszy, że oni idą za Nim, rzekł do nich: „Czego szukacie?” Oni powiedzieli do Niego: (…) „Nauczycielu - gdzie mieszkasz?” Odpowiedział im: „Chodźcie, a zobaczycie”. (J 1, 38-39a)

Page 41: Carissimus 51

Carissimus 51

41

Et introibo ad altare Dei: ad Deum qui latifi cat iuventutem

meam. (Ps 42,4)

URODZIŁEM SIĘ 8 LIPCA 1985 ROKU. POCHO-DZĘ Z OKOCIMIA. TAM TEŻ MIESZKAŁEM WRAZ Z RODZICAMI I BRATEM, AŻ DO ROZ-POCZĘCIA STUDIÓW MATEMATYCZNYCH NA

UNIWERSYTECIE JAGIELLOŃSKIM W KRAKOWIE. PO ICH SKOŃCZENIU PRZYJECHAŁEM 18 SIERPNIA 2010 ROKU DO NOWICJATU W STAREJ WSI.

Tak wygląda prosta historia mojego powołania. Dla niektórych oczywista. Dla mnie mniej. Gdy patrzę w przeszłość, to nie zawsze potrafi ę powiedzieć, co w niej było tylko dziwnym zbiegiem okoliczności, wynikiem przypadku, czy mojego wygod-nictwa, a co było działaniem Boga.

Od trzeciej klasy szkoły podstawo-wej byłem ministrantem, a później lekto-rem. Od tego czasu, często, służyłem do mszy świętej. Przykład pobożnych księży pracujących i pochodzących z mojej ro-dzinnej parafi i wzbudził we mnie szacu-nek do Najświętszej Ofi ary i sprawił, że zacząłem ją uważać za najważniejszy sposób modlitwy, dzięki któremu doświadczyłem wielu łask.

Już w szkole podstawowej lubiłem mate-matykę. Ale moja wychowawczyni uczyła historii i zachęciła mnie do tego przedmiotu. Dzięki zgłę-bianiu tajników przeszłości (moje zainteresowania skupiły się wokół dziejów reformacji i kontrrefor-macji na ziemiach Najjaśniejszej Rzeczypospolitej) poznałem po raz pierwszy Towarzystwo Jezusowe.

Potem przyszedł czas liceum. Zaczynałem je jako historyk. Jednak moja matematyczka, która była niesamowitą kobietą, sprawiła, że matematy-ka stała się niezwykłą przygodą. W tym czasie naj-pierw usłyszałem o niezwykłym kapłanie z mojej diecezji, ks. prof. Michale Hellerze, który zajmował się kosmologią. Potem przyszedł czas na jego książ-ki, w których pisał o pięknie matematyki, będącej językiem opisu Wszechświata. To, a także aspekt praktyczny (łatwa matura), sprawiły, że zmieni-łem swoje zainteresowania i ostatecznie skończy-łem liceum na profi lu matematyczno – fi zycznym. A gdzieś, w tle tego, rozwijało się moje zaintereso-wanie Towarzystwem Jezusowym i duchowością

świętego Ignacego.Po maturze zacząłem studia. I znów, dzięki

serii różnych dziwnych, często dla mnie przypad-kowych, spotkań, rozmów i wydarzeń, kształto-wało się moje życie, nie zawsze w oczywisty dla mnie sposób. Było wszystko: odkrywanie piękna matematyki i dostrzeganie oderwania jej od ży-cia; poznawanie Towarzystwa i jego duchowości, a zarazem ciągłe trwanie w bezpiecznej odległości; rozczarowanie liturgią (a może tylko sposobem jej sprawowania) i poznawanie bogactwa jej tra-dycji. Dane było mi też poznać osobiście jednego z uczniów ks. Michała Hellera – ks. dr Wojciecha P. Grygiela z Bractwa Kapłańskiego Świętego Piotra.

Jednak Bóg miał swoje plany. I w dys-kretny, właściwy sobie sposób, prowadził mnie do jezuitów. Ostatecznie wszystko rozegrało się stosunkowo szybko: dwie rozmowy z osobami z powołaniówki, Fundament Ćwiczeń Duchowych, a potem już egzaminy. I w mniej więcej dwa mie-siące moje życie zmieniło się dość mocno: zostałem przyjęty do Towarzystwa Jezusowego. W ten spo-sób odpowiedziałem Bogu na jedną z największym łask, jakimi mnie obdarzył: łaskę powołania do swojego najmniejszego Towarzystwa.

Błażej SikoraMówiłem: Chciałbym być mą-drym! - lecz mądrość jest dla

mnie niedostępna. (Koh 7,23b)

Page 42: Carissimus 51

Carissimus 51

42

PRZYSZEDŁEM NA ŚWIAT 14 LISTOPADA 1985 ROKU W SOSNOWCU, PRZYWITANY PRZEZ MOJĄ MAMĘ ELŻ-BIETĘ I TATĘ STANISŁAWA. W DOMU CZEKAŁO NA MNIE DWOJE STARSZEGO RODZEŃSTWA: SZEŚCIOLETNIA KASIA

I DWULETNI KRZYŚ.Mniej więcej po Pierwszej Komunii Świętej

poczucie jakiejś niezrozumiałej tajemnicy, pod-czas uczestnictwa w mszy świętej spowodowało, że zostałem ministrantem. Wtedy pojawiły się też pierwsze myśli o byciu księdzem - służeniu Panu Bogu całym swoim życiem.

Wraz z rozpoczęciem nauki w liceum zaczą-łem inaczej patrzeć na kwestie związane z wiarą. Starając się uzyskać akceptację nowych znajomych i nie odnajdując w niedojrzałej duchowości od-powiedzi na pytania dotyczące mojego życia, za-cząłem kwestionować nauczanie Kościoła i wcze-śniejsze doświadczenie Pana Boga. Na szczęście

mój brat zachęcił mnie do uczestnictwa we wspólnocie Odnowy w Duchu Świę-tym. Widząc na własne oczy moc Ducha Świętego, objawiającą się w modlitwie, ewangelizacji oraz służbie innym lu-dziom, nawracałem się, pogłębiając swo-ją relację do Chrystusa. To właśnie ruch charyzmatyczny w największym stopniu ukształtował tą relację. Skąd więc pomysł by wstąpić do jezuitów?

Rozwój życia duchowe-go spowodował, że powróciło pra-gnienie poświęcenia się Bogu w sposób radykalny. Myślałem o zo-staniu księdzem, ale nie widziałem się w pracy na parafi i, potrzebowa-łem wspólnoty i większej specjaliza-cji. Stojąc na rozdrożu postanowiłem podjąć studia na Akademii Ekono-micznej w Katowicach i poczekać na jakiś znak od Pana Boga. Po dwóch burz-liwych latach, znów dzięki bratu, poznałem kolejną wspólnotę, która odmieniła moje życie.

Mój brat studiując w Krakowie, trafi ł na niesamowitego spowiednika i duszpasterza o. Stanisława Ćwierza SJ, który zgodził się zostać jego kierow-nikiem duchowym. Czasem spotyka-łem się z o. Stanisławem i rozmawiałem z nim o moim życiu. Zawsze po tych roz-mowach w moich myślach pojawiało się więcej optymizmu. Będąc zbudowany

postawą pierwszego jezuity jakiego spotkałem, za-cząłem interesować się duchowością ignacjańską i działalnością Towarzystwa. Szczególnie pociąga-ło mnie wezwanie do walki pod Sztandarem Krzy-ża. Gdy dowiedziałem się, że św. Ignacy zaprasza, w założonym przez niego zakonie, do wzięcia udziału w zaciętej wojnie ze złem i niesprawiedli-wością, dla chwały wspaniałego Boga, który chce być także naszym przyjacielem, poczułem w sercu wielką radość i zapragnąłem wstąpić do jezuitów. O. Stanisław skierował mnie do o. Andrzeja Miga-cza, który wykazując się anielską wprost cierpli-wością, znosił moje wątpliwości i wahanie przez cztery lata, aż do ukończenia studiów. W końcu, po uzyskaniu pozytywnego wyniku z egzaminów wstępnych do Towarzystwa, 18 sierpnia 2010 roku zjawiłem się w Starowiejskim Kolegium.

Piotr StanowskiWeź udział w trudach i przeciwnościach, jako dobry żołnierz Jezusa

Chrystusa. (2 Tm 2,3)

Page 43: Carissimus 51

Carissimus 51

43

ZANIM MŁODZIENIEC PRAGNĄCY ZOSTAĆ JEZUITĄ ZOSTANIE NOWICJUSZEM, PRZECHODZI CZAS KIL-KUNASTODNIOWEJ KANDYDATURY. JEST TO CZAS TZW. PIERWSZEJ PROBACJI – OKRESU W KTÓRYM

MŁODY CZŁOWIEK, WRAZ ZE SWOIMI NAJGŁĘBSZY-MI PRAGNIENIAMI, BĘDZIE PODDAWANY SWOISTEJ PRÓBIE POBYTU W DOMU ZAKONNYM, POŁĄCZONEJ Z PRZYGLĄDANIEM SIĘ I ANGAŻOWANIEM W ROZMAITE PRACE JAKICH PODEJMUJĄ SIĘ NOWICJUSZE, A TAK-ŻE POZNAWANIEM ZAKONNEJ DUCHOWOŚCI. KAN-DYDATURA JEST CZASEM KONFRONTACJI WŁASNYCH PRAGNIEŃ I WYOBRAŻEŃ O ZAKONIE Z RZECZYWISTO-ŚCIĄ. STĄD TEŻ ODRĘBNY PLAN ZAJĘĆ KANDYDATÓW I SEPARACJA - KANDYDAT JEST GOŚCIEM W DOMU ZA-KONNYM.

18 sierpnia 2010 roku w bramy furty zapukało trzech kandydatów: Błażej, Piotrek i ja, Mateusz. 6 września rozpoczął swoją kandy-daturę jeszcze jeden kandydat – Marcin. Opiekę nad nami sprawował Anioł Dominik Sroka - no-wicjusz II roku. Nasz plan dnia wyglądał tak: godz. 6.30 - pobudka, 7.00 - medytacja, 8.00 – śniadanie i o 9.00 – konferencja z o. Socjuszem, czyli wprowadzenie w duchowość ignacjańską oraz w historię starowiejskiego kolegium. Później pod okiem innych nowicjuszy uczyliśmy się wykony-wać posługi na refektarzu, posługi liturgiczne oraz laboresy. Był też czas wolny, w którym mogliśmy modlić się lub czytać książki albo spacerować po ogrodzie. O godz. 12.00 odmawialiśmy Anioł Pań-ski i robiliśmy rachunek sumienia. Potem jedliśmy obiad lub służyliśmy do stołu innym domownikom. Po obiedzie mieliśmy rekreację czyli luźny czas spę-dzany razem ze sobą, który najczęściej wykorzysty-waliśmy na rozmaite gry lub do poznawania siebie nawzajem we wspólnych rozmowach i dyskusjach przy kawie. Po rekreacji rozprostowywaliśmy kości wychodząc z kolegium na przechadzki. Ten czas bywał także wykorzystywany na radosne zbieranie malin, śliwek lub jabłek z domowego ogrodu. Z tych owoców pracujące w kuchni siostry robiły wspania-łe rzeczy, które rewelacyjnie syciły wszystkich do-mowników w czasie kolacji o godz. 18.00. Później pomagaliśmy w zmywaniu naczyń i o 19.30 znów przebywaliśmy razem ze sobą na kolejnej rekreacji. O 20.30 kończyliśmy rekreację, aby w wieczornej ciszy i skupieniu odbyć rachunek sumienia. Po toa-lecie wieczornej, o godz. 22.00 kładliśmy się spać. Były i takie dni, które miały swój charakterystycz-ny dla siebie plan dnia: wspólna willa kandydatów z nowicjuszami czy pamiętne dni wykopów ziem-niaków na zakonnych polach.

Kandydatura była dla mnie osobiście szcze-gólnym czasem Bożej obecności i łaski. Najpierw ogrom emocji towarzyszących poznawaniu nowego miejsca czy współbraci; a także i wiele niespodzia-nek, spowodowanych moim, czasami, zbyt liberal-nym podejściem do starowiejskich zwyczajów. Kie-dy człowiek się już przyzwyczaił do tego co nowe, pierwsze emocje zdążyły już opaść, a niespodzianki zdarzały się znacznie rzadziej, można było spokoj-nie skupić się na wprowadzeniu w życie konkret-nej, jezuickiej formacji duchowej poprzez różne formy modlitwy: medytacji, rachunku sumienia i fl exoriów. W kandydaturze mogłem spokojnie, choć czasami dość brutalnie, konfrontować swo-je najgłębsze pragnienia o byciu jezuitą z realną, czystą, odczuwaną na własnej skórze, rzeczywisto-ścią nowicjacko-jezuickiego stylu postępowania i życia. Konfrontacja ta – przy Bożej łasce i pomo-cy– okazała się być bardzo budująca. Szczytem doświadczania Bożej obecności był dla mnie czas tzw. trzydniówki – rekolekcji w milczeniu. Wtedy to w ciszy i skupieniu, bez zbędnego pośpiechu, czy główkowania nad grafi kiem dyżurów, mogłem spokojnie spotkać się z Chrystusem w modlitwie, doświadczając wielu łask i pocieszeń, a także po raz kolejny podjąć refl eksję nad swoim powołaniem.

Kandydatura zakończyła się 6 września introdukcją - uroczystym obrzędem włączenia we wspólnotę nowicjatu, która miała miejsce pod-czas Mszy św. sprawowanej pod przewodnictwem oo. Magistra i Socjusza. W czasie introdukcji wyra-ziliśmy swoje pragnienie wstąpienia do nowicjatu, a po ogłoszeniu przez o. Magistra naszego włącze-nia do nowicjatu staliśmy się nowicjuszami – i ufni Bożemu wołaniu - rozpoczęliśmy w ten sposób drugą, znacznie dłuższą probację…

Pierwsza Probacja – gość w dom…Mateusz Kowalcze

Page 44: Carissimus 51

Carissimus 51

44

SŁYSZĄC OD JEDNEGO Z NASZYCH SĘDZIWYCH JUŻ OJCÓW, ŻE W JEGO ŻYCIU PAN BÓG NAD WSZYSTKIM CZUWAŁ I WSZYSTKO PROWADZIŁ, SKOJARZYŁEM TO Z KSIĄŻKĄ JEZUITY WALTERA CISZKA ON MNIE PROWADZI. DZIĘ-

KI TEMU POSTANOWIŁEM PODZIELIĆ SIĘ MOIMI WRAŻENIAMI NA STRONACH CARISSIMUSA.

W książce On mnie prowadzi o. Walter opisuje przeżycia, myśli i przemyślenia związane z podjęciem misji w Związku Radzieckim, na po-czątku II wojny światowej. Gdy wstępuje do Towa-rzystwa w jednej z amerykańskich prowincji, od-krywa powołanie do pracy w Rosji. Od tego czasu robi wszystko by zostać wybrany na tę misję. Gdy zostaje wysłany do Rzymu, do Collegium Russi-cum zaczyna coraz bardziej żyć myślą o wyjeździe na wschód. Ale po święceniach zostaje wystawiony na próbę swojego powołania. Gra-nice Związku Ra-dzieckiego zostają zamknięte dla mi-sjonarzy, przez co Towarzystwo de-cyduje się nie wy-syłać tam nikogo. Wówczas miejscem pracy misyjnej o. Ciszka staje się Albertyn w ówcze-snej Rzeczpospo-litej. Tam właśnie zastała go II wojna światowa, ale za-razem możliwość wyjazdu w głąb Ro-sji. Czekanie na ten upragniony wyjazd skończyło się. Wraz ze swoim przyjacielem z Russi-cum ruszył w stronę Uralu.

I tutaj doznał niemiłego zaskoczenia. Przy-bywając do Rosji, do ochotniczych obozów pracy nie przypuszczał, że nikt nie będzie chciał z nim, w tym miejscu, rozmawiać o Bogu. Zastraszeni lu-dzie woleli nie zadawać się z nieznajomymi obawia-jąc się, że są oni kapusiami i agentami. Jest to sytu-acja jaka zdarzyć się może każdemu, kto podejmuje się jakiegoś przedsięwzięcia. Ale z tego powodu nie można się poddawać – ani nawet napotykając na bardziej widoczne przeciwności. W przypadku o. Waltera było nim aresztowanie go. Aresztowany i więziony, przesłuchiwany został skazany na 15 lat w obozach pracy za szpiegostwo.

Przesłuchania, które nie prowadziły do niczego innego jak tylko do skazania o. Ciszka o szpiegostwo, doprowadzają do ciekawych zmian w jego postawie. Dręczony przez wyrzuty sumienia z powodu poddania się i podpisania fałszywych zeznań Walter Ciszek pisze: Z wolna, niechętnie, pod łagodnymi poruszeniami łaski dostrzegłem prawdę, która leżała u korzeni mego problemu i mego wstydu. Odpowiedź zawierała się w jed-nym słowie: JA. Dostrzega, że w dotychczasowych wydarzeniach ufał tylko swoim siłom, nie biorąc pod uwagę Boga… Ale jak to jest w moim życiu? Czy i ja nie usiłuję dostosować woli Boga do mojej własnej woli…

O. Ciszek w czasie pobytu w więzieniu od-krywa sens słów Jezusa: Ojcze, jeśli chcesz, zabierz

ode Mnie ten kielich. Wszakże nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie. Sens tych słów pomaga mu później we właściwy sposób reagować na kolejne przesłuchania i propozycje współpracy.

Trafi ając do obozów pracy dostrzega w tym miejscu teren jego misyjnej działalności. Właśnie w tak nieprzyjaznych warunkach zaczyna, dzięki pomocy różnych osób, pomagać duszą. Wymaga to od niego dużo poświęcenia, ale czyż nie tego pra-gnął odbywając nowicjat? Wyruszyć w głąb Rosji, by głosić tutaj Chrystusa?

Książka ta daje możliwość dokonania wie-lu ciekawych i owocnych przemyśleń. Więc drogi czytelniku, może warto zadać sobie na końcu pyta-nie, czy Bóg Cię prowadzi?

On mnie prowadziDominik Sroka

Page 45: Carissimus 51

Carissimus 51

45

TO JEST FILM O TYM, ŻE BÓG ISTNIEJE. W ŻYCIU CZŁO-WIEKA PRZYCHODZI MOMENT, KIEDY KWESTIA TA STAJE SIĘ WAŻNA – TAK O SWOIM OSTATNIM FILMIE WYSPA WYPOWIADA SIĘ ROSYJSKI REŻYSER PAWEŁ

ŁUNGIN. PODJĘTY TEMAT WYDAJE SIĘ NIEPOPULARNY, JED-NAK WYSPA ZOSTAŁA BARDZO POZYTYWNIE ODEBRANA PRZEZ WIDZÓW NA CAŁYM ŚWIECIE. ZA POMOCĄ DOŚĆ SKROMNYCH ŚRODKÓW WYRAZU ZOSTAJE PRZEDSTAWIONA NAM HISTORIA, KTÓRA POBUDZA DO REFLEKSJI O SPRAWACH NAJISTOTNIEJ-SZYCH.

Podczas drugiej wojny światowej młody i tchórzliwy Anatolij, będący na służbie w radziec-kiej armii, wydaje i na rozkaz esesmana zabija swo-jego dowódcę. Niemcy wysadzają całą jego bazę, a morze wyrzuca na brzeg sponiewieranego Rosja-nina. Ratuje go grupka prawosławnych mnichów, żyjących w klasztorze na wyspie. Szukając prze-baczenia za swoje winy Anatolij pozostaje z nimi, oddając się ascezie i nieustannej modlitwie. Jego zachowanie, które ma w sobie dużo z zachowania ewangelicznego prostaczka, zadziwia, a czasem nawet gorszy współbraci (przełożony klasztoru przezywa go psotnikiem). Z różnych stron przy-bywają jednak ludzie specjalnie po to, by za jego wstawiennictwem uzyskać błogosławieństwo, radę lub uzdrowienie. Okazuje się, że Bóg działa za po-mocą Anatolija znaki i cuda, których ludzie oczeku-ją, ale wraz z tym wszystkim zostaje przekazywany również inny dar – nawrócenie i przemiana serca.

W fi lmie Pawła Łungina ludzie przybywa-ją na wyspę, bo na niej znajduje się klasztor. To usytuowanie nie jest przypadkowe. Mnisi, którzy poświęcają Bogu całe ży-cie, pragną odseparować się od społeczeństwa, by w ciszy i samotności od-naleźć jedność ze Stwór-cą. Jest to naturalny odruch w człowieku, że gdy potrzebuje głębsze-go spotkania z Bogiem szuka warunków sprzy-jających refl eksji i spoj-rzenia w swoje wnętrze. Gdy więc ludzi zaczyna dręczyć niepokój serca, szukają ratunku ucieka-jąc na swoją wyspę. Dla tych, którzy przybywali do ojca Anatolija, klasz-tor jest tą wyspą, ale oka-zuje się, że sam Anatolij

również potrzebuje innej wyspy, jeszcze bardziej pustej i bezludnej - on również pomimo, że jest narzędziem łaski, oczekuje miłosierdzia Bożego by odczuć przebaczenie i zostać wyzwolonym z miaż-dżących jego wnętrze wyrzutów sumienia.

Kwestia Boga staje się ważna w życiu czło-wieka, gdy napotyka on na trudności, które go prze-rastają: nieuleczalna choroba, kalectwo, zbliżająca się śmierć, brak nadziei, samotność. Wydawać by się mogło, że to brzydka cecha każdego z nas: przy-chodzić do Boga, gdy trwoży się nasze serce. Bóg jednak nie zniechęca się taką postawą, wręcz prze-ciwnie, jakby na nią czekał. Jest jak dobry ojciec z przypowieści: wypatruje codziennie syna, który roztrwonił połowę majątku, a widząc go z daleka, biegnie by rzucić mu się na szyję, ucałować, nakar-mić i przywrócić do jedności ze sobą. My natomiast często, gdy odczujemy już skutki naszego odrzuce-nia Boga, który szanując naszą wolną wolę pozwala nam odejść, zaczynamy dostrzegać swój błąd i pra-gniemy na nowo stać się jego synami i córkami.

Pan Bóg spełnia modlitwy swych udręczo-nych dzieci. Nie zawsze jest to dosłowne wypełnie-nie zaniesionej prośby, bo Pan patrzy w serce na najgłębsze pragnienia i właśnie na nie daje swoją odpowiedź. Ci, którzy chcą uzyskać wybawienie, zostają wysłuchani i uzdrowieni, ale przede wszyst-kim dostają szanse odbudowania relacji z Bogiem. Warto zastanowić się nad własną potrzebą wyspy. Sukces fi lmu Pawła Łungina pokazuje, że ta potrze-ba, pomimo zalewu konsumpcjonizmu, niezmien-nie w nas istnieje.

Potrzeba „wyspy”Piotr Stanowski

Kadr z fi lmu „Wyspa” Pawła Łungina

Page 46: Carissimus 51

Carissimus 51

46

SUKNIA JEZUICKA WYWODZI SIĘ ZE STROJU KSIĘŻY DIECEZJALNYCH Z XVI W. Z ZAŁOŻENIA JEZUICI MIELI SIĘ NIE WYRÓŻNIAĆ STROJEM SPOŚRÓD KLERU ŚWIECKIEGO. Z TEGO POWODU W KRAJACH TAKICH JAK FRANCJA, NIE JEST W OGÓLE UŻYWANA, NA WZÓR TAMTEJSZEGO DUCHOWIEŃSTWA. DZISIAJ SUKNIA NOSZONA JEST GŁÓWNIE W POLSCE.

Strój zakonnyMarcin Cisowski

Suknia – czarna suknia bez guzików, z białą kolorat-ką wystającą ponad kołnierz. Pierwotnie zakładana „jak płaszcz” , dla wygody jest zszyta i zakładana przez gło-wę. W dawniejszych czasach bracia zakonni nosili suknie krótsze od tych, które mieli ojcowie.

Pas – pas jezuici wiążą po prawej stronie, co jest ich szczególnym znakiem rozpo-znawczym. Ma on ok. 11 cm szerokości. Nowicjusze przed I ślubami zamiast pasa wiążą tzw. „krajkę”, czyli cienki pas. Z założenia krajka jest odcin-kiem z końca materiału. Na niektórych starszych obra-zach możemy spotkać róża-niec przewieszony przez pas po lewej stronie.

Krzyż – każdy jezu-ita posiada również krzyż zakonny, który obecnie no-szony jest w rozcięciu sukni na klatce piersiowej. Można spotkać również wizerunki (np. bł. Jana Beyzyma) z krzy-żem wetkniętym za pas.

Peleryna – obecnie bardzo trudno spotkać jezuitę ubranego w pelerynę. Naj-częściej jest ona kojarzona z uroczystymi IV-tymi śluba-mi Towarzystwa. Występuje ona jednak w trzech warian-tach: najkrótsza – do pasa, czyli peleryna nowicjacka; dłuższa – bo do ok. połowy łydki noszona przez schola-styków; a także peleryna pro-feska sięgająca do ziemi.

Jak widać: wszystko, dosłownie, jest łaską. Nawet ubranie - a zwłaszcza strój du-chowny, tym bardziej jezuicki. Tym większa to łaska, że jezuici coraz rzadziej w tym cho-dzą. Chyba, że są jeszcze w nowicjacie... Po-tem już względy duszpasterskie zmuszają do przywdziewania innych ubrań - które, oczy-wiście, też są łaską. I za to chwała Panu!

Page 47: Carissimus 51

Psalm 51Król Dawid

ZMIŁUJ SIĘ NADE MNĄ, BOŻE, W SWOJEJ ŁASKAWOŚCI, W OGROMIE SWEGO MIŁOSIERDZIA WYMAŻ MOJĄ NIEPRAWOŚĆ! OBMYJ MNIE ZUPEŁNIE Z MOJEJ WINY I OCZYŚĆ MNIE Z GRZECHU MOJEGO!

Uznaję bowiem moją nieprawość, a grzech mój jest zawsze przede mną. Tylko przeciw Tobie zgrzeszyłem i uczyniłem, co złe jest przed Tobą, tak że się okazujesz sprawiedliwym w swym wyroku i prawym w swoim osądzie. Oto zrodzony jestem w przewinieniu i w grzechu poczęła mnie matka. Oto Ty masz upodobanie w ukrytej prawdzie, naucz mnie tajników mądrości.

Pokrop mnie hizopem, a stanę się czysty, obmyj mnie, a nad śnieg wybieleję. Spraw, bym usłyszał radość i wesele: niech się radują kości, któreś skruszył! Odwróć oblicze swe od moich grzechów i wymaż wszystkie moje przewinienia! Stwórz, o Boże, we mnie serce czyste i odnów w mojej piersi ducha niezwyciężonego!Nie odrzucaj mnie od swego oblicza i nie odbieraj mi świętego ducha swego!Przywróć mi radość z Twojego zbawienia i wzmocnij mnie duchem ochoczym!

Chcę nieprawych nauczyć dróg Twoich i nawrócą się do Ciebie grzesznicy. Od krwi uwolnij mnie, Boże, mój Zbawco: niech mój język sławi Twoją sprawiedliwość! Otwórz moje wargi, Panie, a usta moje będą głosić Twoją chwałę. Ty się bowiem nie radujesz ofi arą i nie chcesz całopaleń, choćbym je dawał. Moją ofi arą, Boże, duch skruszony, nie gardzisz, Boże, sercem pokornym i skruszonym.

Panie, okaż Syjonowi łaskę w Twej dobroci: odbuduj mury Jeruzalem! Wtedy będą Ci się podobać prawe ofi ary, dary i całopalenia, wtedy będą składać cielce na Twoim ołtarzu.

Page 48: Carissimus 51

Carissimus 51

48