Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

197
Jim Butcher Front burzowy Akta Harry’ego Dresdena tom I Przekład Anna Cichowicz

Transcript of Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Page 1: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Jim Butcher

Front burzowy

Akta Harry’ego Dresdena

tom I

Przekład Anna Cichowicz

Page 2: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Debbie Chester, która nauczyła mnie wszystkiego, co powinienem wiedzieć o pisaniu,

mojemu ojcu, który nauczył mnie wszystkiego, co powinienem wiedzieć o życiu

Tęsknię za Tobą, Tato

Page 3: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Rozdział 1

Usłyszałem, że listonosz zbliża się do drzwi mojego biura pół godziny wcześniej niż zwykle.

Chociaż szedł szybko i energicznie, odgłosy jego kroków brzmiały inaczej niż zazwyczaj. Jego

chód był ciężki. To musiał być ktoś nowy. Pogwizdując, podszedł do moich drzwi. Zamilkł na

chwilę, a potem roześmiał się i zapukał.

Skrzywiłem się. Zwykłe listy są wrzucane przez szparę w drzwiach. Poleconych dostaję

niewiele i nigdy nie są to dobre wiadomości. Wstałem z fotela i otworzyłem drzwi.

Nowy listonosz, który wyglądał na koszykarza ze swoimi szerokimi ramionami i nogami,

opaloną, łysiejącą głową, śmiał się z tabliczki na drzwiach. Spojrzał na mnie i wskazał ją

kciukiem.

– To żart, no nie?

Przeczytałem napis na tabliczce (ludzie czasami je zamieniają) i pokręciłem głową.

– Nie, to na serio. Czy mogę prosić o moją pocztę?

– A, na przyjęcia, występy, coś w tym rodzaju?

Zaglądał mi przez ramię, zupełnie jakby spodziewał się zobaczyć białego tygrysa albo skąpo

odziane asystentki przechadzające się po moim jednopokojowym biurze.

Westchnąłem. Naprawdę nie byłem w nastroju, by po raz kolejny wysłuchiwać kpin na swój

temat, więc sięgnąłem po list, który miał w ręku.

– Nie, nic w tym rodzaju. Nie pracuję na przyjęciach.

Trzymał list, przechylając z zaciekawieniem głowę.

– Więc co? Karty, kryształowe kule i duchy?

– Nie – odpowiedziałem. – Nie jestem medium. Spróbowałem wyszarpnąć kopertę.

Przytrzymał ją.

– To kim pan jest?

– A co jest napisane na drzwiach?

– „Harry Dresden. Mag”.

– To ja – potwierdziłem.

– Prawdziwy mag? – spytał, uśmiechając się szeroko, jakbym sobie stroił żarty. – Zaklęcia

i eliksiry? Demony i zaklinanie? Tajemnicze i niebezpieczne?

– Nie takie znowu tajemnicze – wyrwałem mu list i skierowałem wzrok na jego bloczek. –

Mogę pokwitować?

Nowy listonosz przestał się uśmiechać i naburmuszył się. Podsunął mi bloczek, żebym

potwierdził odbiór przesyłki (kolejne upomnienie w sprawie czynszu).

– Świr – rzucił.

Zabrał swój bloczek i życzył mi miłego dnia. Patrzyłem, jak odchodzi.

Page 4: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Typowe – mruknąłem i zamknąłem drzwi.

Nazywam się Harry Blackstone Copperfield Dresden. Jeśli ktoś da się tym oczarować, to na

własne ryzyko. Jestem czarodziejem. Mam biuro w śródmieściu Chicago. Z tego, co wiem,

jestem jedynym legalnie praktykującym zawodowym magiem w kraju. Można mnie znaleźć

w książce telefonicznej, pod Magowie. Wierz lub nie, ale jestem tam tylko ja. Moje ogłoszenie

wygląda tak:

HARRY DRESDEN – MAG Odnajdywanie zaginionych przedmiotów.

Dochodzenia paranormalne.

Konsultacje. Porady. Umiarkowane ceny.

Nie oferuje się eliksirów miłosnych i wielkich bogactw.

Nie prowadzi się działalności rozrywkowej.

Zdumiewające, ilu ludzi dzwoni tylko po to, żeby spytać, czy nie żartuję. Gdyby ktoś widział

rzeczy, które ja widziałem, i wiedział choć połowę tego, co ja wiem, zdziwiłby się, jak można

pomyśleć, że żartuję.

Z końcem XX wieku i nastaniem nowego milenium doszło do odrodzenia powszechnej

świadomości tego, co nadnaturalne. Media, opętanie, wampiry... Ludzie wciąż nie traktowali ich

poważnie, ale nauka nie wywiązała się ze złożonych nam obietnic. Choroby nadal były

problemem, nadal był głód, przemoc, zbrodnia i wojna. Pomimo postępu technologii na świecie

nie nastąpiły zmiany, na jakie wszyscy mieli nadzieję. Blask nauki, najpotężniejszej religii XX

wieku, nieco przybladł wobec eksplodujących promów kosmicznych, niemowląt

nafaszerowanych koką i pokolenia zadowolonych z siebie Amerykanów, którzy pozwalają, żeby

ich dzieci wychowywała telewizja. Ludzie szukali czegoś – chyba sami nie wiedzieli czego.

I chociaż ponownie zaczęli dostrzegać magię i wiedzę tajemną, która towarzyszyła im zawsze,

nadal myśleli, że to, co robię, to jakiś żart.

W każdym razie to był kiepski miesiąc. Prawdę mówiąc, kilka kiepskich miesięcy. Czynsz za

luty płatny do dziesiątego marca wciąż był niezapłacony i wszystko wskazywało na to, że może

się to jeszcze przeciągnąć, jeśli nie złapię w tym miesiącu jakiejś roboty.

Jedyne zlecenie, jakie dostałem w zeszłym tygodniu, polegało na zbadaniu sprawy

nawiedzonego domu piosenkarza country w Branson, w stanie Missouri. Dom nie był

nawiedzony. Mojemu klientowi nie spodobał się taki wynik, a jeszcze mniej moja rada, że może

odłożenie na bok toksycznych substancji, trochę gimnastyki i snu pomoże bardziej niż

egzorcyzmy. Dostałem zwrot kosztów podróży i honorarium za godzinę pracy. Wyjechałem

stamtąd, czując, że zrobiłem coś uczciwego, słusznego i niepraktycznego. Słyszałem później, że

wynajął jakieś podejrzane medium, które odprawiło ceremonię z dużą ilością kadzideł i świec.

Page 5: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Tacy są ludzie.

Skończyłem książkę w tanim wydaniu i wrzuciłem ją do pudła z napisem Przeczytane.

Kartonowe pudło z bezładną kupą przeczytanych i odrzuconych książek stało z boku, na moim

biurku. Miały pogięte grzbiety i wymięte kartki. Okropnie traktuję książki. Przeglądałem stertę

jeszcze nie czytanych, zastanawiając się, którą zacząć, jeśli i tak nie miałem nic do roboty, gdy

zadzwonił telefon. Popatrzyłem na niego sceptycznie. My, magowie, łatwo popadamy w zadumę.

Po trzecim dzwonku, kiedy mogłem już mieć pewność, że w moim głosie nie zabrzmi zbytnia

gorliwość, podniosłem słuchawkę i powiedziałem:

– Dresden.

– Och, czy to... Harry Dresden? Ten... mag?

Jej ton był przepraszający, jakby strasznie bała się mnie urazić, pomyślałem. To Harry

Dresden. Mag Harry urzęduje w sąsiednim pokoju. Przywilejem maga jest bycie na luzie. Jednak

nie jest to przywilej pracującego na zlecenia konsultanta, któremu brakuje na czynsz, więc

zamiast rzucić coś dowcipnego, powiedziałem tylko:

– Tak, proszę pani. W czym mogę pomóc?

– Ja... – zawahała się – ...nie jestem pewna. Zgubiłam coś i myślę, że może pan mógłby mi

pomóc.

– Specjalizuję się w odnajdywaniu zaginionych przedmiotów. Czego miałbym szukać?

Zapadło nerwowe milczenie.

– Mojego męża – odpowiedziała.

Miała lekko zachrypnięty głos, jak cheerleaderka po długich zawodach, ciężar lat był jednak

na tyle wyczuwalny, że uznałem ją za dorosłą. Uniosłem brwi.

– Proszę pani, nie jestem specjalistą od zaginionych osób. Czy kontaktowała się pani

z policją albo z prywatnym detektywem?

– Nie – odparła szybko. – Oni nie mogą. To znaczy, nie kontaktowałam się. Mój Boże,

wszystko jest takie skomplikowane. To nie jest sprawa na telefon. Przepraszam, że zabrałam

panu czas, panie Dresden.

– Proszę poczekać! – zawołałem. – Nie powiedziała mi pani, jak się nazywa.

To samo nerwowe milczenie, jakby przeglądała notatki, zanim odpowiedziała:

– Proszę mi mówić Monika.

Ludzie, którzy nie mają pojęcia o magach, nie chcą ujawniać nam swoich imion. Sądzą, że

jeśli mag usłyszy ich imię z ich własnych ust, będzie mógł go użyć przeciwko nim. Prawdę

mówiąc, mają rację.

Musiałem być tak grzeczny i delikatny, jak tylko się da. Była niezdecydowana i gotowa się

wycofać, a ja potrzebowałem pracy. Pewnie mógłbym znaleźć jej mężulka, gdybym się do tego

zabrał.

Page 6: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Dobrze, Moniko – powiedziałem, starając się, aby mój głos zabrzmiał jak najbardziej

melodyjnie i przyjaźnie. – Jeśli uważa pani, że sprawa jest delikatna, może przyszłaby pani do

mojego biura i opowiedziała o tym. Jeśli okaże się, że właśnie ja mogę najlepiej pomóc, zrobię

to, a jeśli nie, skieruję panią do kogoś, kto według mnie zrobi to lepiej – zacisnąłem zęby

i udałem, że się śmieję. – Bezpłatnie.

To przeważyło. Zgodziła się przyjść do biura i powiedziała, że będzie za godzinę. Znaczyło

to, że pojawi się mniej więcej o wpół do trzeciej. Wystarczająco dużo czasu, żeby wyskoczyć coś

zjeść i wrócić na spotkanie.

Telefon zadzwonił znowu prawie w tym samym momencie, gdy odłożyłem słuchawkę. Aż

podskoczyłem. Wgapiłem się w niego. Nie ufam elektronice. Każda rzecz wyprodukowana

później niż w latach czterdziestych jest podejrzana i wydaje się odwzajemniać moją niechęć.

Samochody, radia, telewizory, magnetowidy – żadne z tych urządzeń nie chce się mnie słuchać.

Nie lubię nawet automatycznych ołówków.

Odebrałem telefon z tą samą fałszywą otuchą w głosie, jaką wykrzesałem z siebie dla

Moniki.

– Dresden. W czym mogę pomóc?

– Harry, jesteś mi potrzebny w Madisonie za dziesięć minut. Będziesz?

Głos po drugiej stronie też był kobiecy, ale chłodny, energiczny i zasadniczy.

– Ho, ho, porucznik Murphy, też się cieszę, że cię słyszę. Kopę lat! – wyrzucałem z siebie

słowa ociekające miodem. – Och, mam się świetnie. A jak tam twoja rodzinka?

– Oszczędź sobie, Harry. Mam tu dwa ciała i chcę, żebyś na to spojrzał.

Otrzeźwiałem natychmiast. Karrin Murphy była naczelnikiem specjalnego wydziału

śledczego dla miasta Chicago, wyznaczonym przez komisarza policji do badania przestępstw

uznanych za niezwykłe. Ataki wampirów, chuligańskie wybryki trolli i uprowadzenia dzieci

przez duchy niezbyt pasowały do oficjalnych raportów policyjnych, ale jednocześnie ludzie byli

atakowani, dzieci porywane, a mienie niszczone. I ktoś musiał się tym zająć. W Chicago

i gdziekolwiek w pobliżu miasta tym kimś była właśnie Karrin Murphy. Ja z kolei byłem jej

chodzącą encyklopedią zjawisk paranormalnych, a wydział policji płacił mi za konsultacje. Ale

dwa ciała? Dwie śmierci zadane w niewyjaśniony sposób? Nigdy wcześniej nie

współpracowałem z nią przy czymś takim.

– Gdzie jesteś? – spytałem.

– Hotel Madison na Dziesiątej ulicy, szóste piętro.

– To tylko piętnaście minut na piechotę od mojego biura – zauważyłem.

Więc możesz być tutaj za piętnaście minut. Dobrze.

– Hm – powiedziałem. Spojrzałem na zegar. Monika NN będzie tu za niecałą godzinę. –

Właściwie to mam spotkanie.

Page 7: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Dresden, właściwie to mam parę trupów, żadnych śladów, żadnych podejrzanych

i mordercę na wolności. Twoje spotkanie może poczekać.

Poczułem, że tracę panowanie nad sobą. Czasem mi się to zdarza.

– Akurat nie może – stwierdziłem. – Ale coś ci powiem. Przyjdę, rozejrzę się i wrócę na

czas.

– Jadłeś już lunch? – spytała.

– Co?

Powtórzyła pytanie.

– Nie.

– To nie jedz.

Zamilkła na chwilę, a kiedy odezwała się znowu, w jej głosie dało się wyczuć jakąś nutę

niepokoju.

– Jest źle.

– Jak bardzo, Murphy?

Jej głos złagodniał i to przeraziło mnie bardziej niż jakiekolwiek wyobrażenie krwawej

i okrutnej śmierci. Murphy to naprawdę twarda dziewczyna, dumna z tego, że nigdy nie okazuje

słabości.

– Jest źle, Harry. Proszę, nie trać czasu. Wydział specjalny tylko czeka, żeby się do tego

dorwać, a ja wiem, że nie lubisz, jak ktoś wchodzi na miejsce zbrodni przed tobą.

– Zaraz będę – powiedziałem, stojąc już i wkładając płaszcz.

– Szóste piętro – przypomniała.

– Dobra.

Zgasiłem światło w biurze i zamknąłem za sobą drzwi, ale zatrzymałem się. Nie byłem

pewny, ile zajmie mi badanie miejsca zbrodni, a nie chciałem stracić spotkania z Moniką NN.

Wróciłem więc do biura, znalazłem kawałek papieru, pineskę i napisałem:

Wyszedłem na chwilę. Będę o 14.30.

Potem ruszyłem w dół schodów. Rzadko korzystam z windy, mimo że moje biuro mieści się

na czwartym piętrze. Jak już wspomniałem, nie ufam maszynom. Zawsze zawodzą, kiedy ich

potrzebuję. Poza tym, gdybym był kimś, kto stosuje magię, żeby zabić dwie osoby naraz i nie

chciałbym zostać złapany, na pewno chciałbym usunąć jedynego praktykującego maga na

usługach policji. Zdecydowanie wolałem szanse, jakie dawała mi klatka schodowa, od tych, jakie

miałbym w ciasnej windzie.

Paranoja? Możliwe. Jednak to, że jesteś paranoikiem, wcale nie oznacza, że gdzieś nie czai

się niewidzialny demon, by cię dopaść.

Page 8: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Rozdział 2

Karrin Murphy czekała na mnie przed hotelem. Jesteśmy razem typowym przykładem

kontrastu. Ja wysoki i szczupły, ona niska i przy kości. Moje włosy i oczy są ciemne, a ona ma

blond loki jak Shirley Temple i oczy błękitne jak u dziecka. Mam pociągłą, kanciastą twarz

o orlim nosie i spiczastej brodzie, jej twarz jest pełna, rysy łagodne, z wdzięcznym noskiem,

jakiego można by spodziewać się u cheerleaderki.

Było chłodno i wietrznie, jak zwykle w marcu, więc miała na sobie długi płaszcz narzucony

na kostium ze spodniami. Murphy nigdy nie nosi sukienek, choć pewnie ma muskularne, dobrze

ukształtowane nogi gimnastyczki. Jest sprawna, o czym świadczy stojące w jej biurze puchary

zdobyte w zawodach aikido. Wiosenny wiatr rozwiewał jej długie do ramion włosy. Nie miała

kolczyków, a jej dyskretny makijaż wyglądał tak, jakby go wcale nie było. Przypominała raczej

ulubioną ciocię czy szczęśliwą młodą matkę, a nie wytrawnego detektywa od zabójstw.

– Nie masz innego ubrania, Dresden? – spytała, kiedy podszedłem wystarczająco blisko,

żeby usłyszeć powitanie.

Przed budynkiem stało kilka nieprzepisowo zaparkowanych samochodów policyjnych. Przez

pół sekundy patrzyła mi w oczy, potem szybko odwróciła wzrok. Powinienem być jej za to

wdzięczny. Zrobiła i tak więcej niż większość ludzi. Kiedy spojrzenie prosto w oczy trwa kilka

sekund, nie ma niebezpieczeństwa, jednak przeważnie ludzie, wiedząc, że jestem magiem, za

wszelką cenę starają się nie patrzeć mi w twarz.

Popatrzyłem na swój prochowiec z czarnego brezentu z peleryną, wodoodporną podszewką

i z rękawami zasłaniającymi czubki palców.

– Coś nie tak?

– Wygląda jak z planu El Dorado.

– No i?

Prychnęła, co nie pasowało do tej małej kobietki, obróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku

głównego wejścia do hotelu. Zrównałem się z nią, a potem trochę ją wyprzedziłem.

Przyspieszyła. Ja też Ścigaliśmy się coraz szybciej do drzwi hotelu, pokonując kałuże pozostałe

po nocnym deszczu. Stawiam większe kroki, więc byłem pierwszy. Otworzyłem przed nią drzwi

i kurtuazyjnym gestem zaprosiłem do środka. To taka nasza gra. Być może wyznawane przeze

mnie wartości są nieco przestarzałe, ale jestem dżentelmenem. Uważam, że mężczyzna powinien

traktować kobietę inaczej niż tylko jako słabszą istotę płci przeciwnej. Może się mylę, myśląc

w ten sposób, ale lubię traktować kobietę jak damę, otwierać przed nią drzwi, płacić za nią

w restauracji, dawać kwiaty – wszystkie rzeczy w tym stylu. Wkurza to Murphy, która całe życie

musiała walczyć, rwać pazurami i ostro grać z najniebezpieczniejszymi facetami w Chicago, by

zajść tam, gdzie jest. Spojrzała na mnie, gdy tak stałem, przytrzymując otwarte drzwi, ale jej

Page 9: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

wzrok wyrażał tym razem ulgę i odprężenie. Nasz rytuał, który zwykle tak ją denerwował, tym

razem dał jej jakieś dziwne poczucie bezpieczeństwa.

Jak źle było na szóstym piętrze? Jechaliśmy windą w ciszy. Znaliśmy się już na tyle dobrze,

by wiedzieć, że milczenie nie musi być krępujące. Dobrze wyczuwałem Murphy, instynktownie

wychwytywałem jej nastroje i sposób myślenia – dzieje się tak zawsze, kiedy dłużej przebywam

z jakąś osobą. Nie wiem, czy jest to zdolność naturalna, czy paranormalna.

Instynkt podpowiedział mi, że Murphy jest napięta jak struna. Nie widać było tego na jej

twarzy, lecz w ułożeniu ramion i szyi, w sztywności pleców. A zresztą może przypisywałem jej

własne napięcie. Ciasnota windy trochę mnie denerwowała. Oblizywałem wargi i rozglądałem się

po kabinie. Nasze cienie na podłodze jakby się rozrastały. Budziły niepokój, lecz odrzuciłem to

wrażenie, składając je na karb zdenerwowania. Spokojnie, Harry.

Wypuściła głośno powietrze z płuc, gdy winda zwolniła, i znowu zaczerpnęła tchu, zanim

otwarły się drzwi. Zupełnie jakby chciała wstrzymać oddech, dopóki nie wróci do windy.

Krew ma szczególny zapach, rodzaj lepkiego, prawie metalicznego odoru, którym

wypełnione było powietrze za drzwiami windy. Żołądek podszedł mi do gardła, ale dzielnie

przełknąłem ślinę i poszedłem za Murphy korytarzem. Minąłem kilku umundurowanych

policjantów, którzy poznali mnie i pozwolili przejść bez legitymowania się plastikowym

identyfikatorem. Z pewnością nawet w tak wielkim mieście jak Chicago policja nie wzywa

tabunów konsultantów (w ich papierach figuruję pewnie jako konsultant do zjawisk

paranormalnych), ale i tak było to nieprofesjonalne ze strony chłopców w mundurach.

Murphy weszła do pokoju pierwsza. Zapach krwi stał się intensywniejszy, ale za drzwiami

nie ukazał się żaden makabryczny widok. Pierwszy z pokoi apartamentu, przypominający salon,

urządzony w głębokich tonach czerwieni i złota, sprawiał wrażenie dekoracji do filmu z lat

trzydziestych – wyglądał ekskluzywnie, ale mimo to jakoś podejrzanie. Fotele pokrywała cenna,

ciemna skóra, a moje stopy tonęły w puszystej rdzawej wykładzinie dywanowej. Aksamitne

zasłony były zaciągnięte i choć paliły się wszystkie światła, pomieszczenie wciąż wydawało się

trochę zbyt ciemne, trochę zbyt zmysłowe z tymi wszystkimi fakturami i kolorami. Nie był to ten

rodzaj pokoju, w którym siada się z książką. Zza drzwi po prawej stronie dochodziły głosy.

– Poczekaj tu chwilę – powiedziała Murphy, potem weszła przez drzwi po prawej, które

chyba prowadziły do sypialni.

Poruszałem się po salonie, mając przeważnie zamknięte oczy, i zapamiętywałem szczegóły.

Skórzana kanapa. Dwa skórzane fotele. Wieża stereo i telewizor na błyszczącej czarnej półce.

Butelka szampana chłodząca się w wiaderku wypełnionym cieczą, która poprzedniej nocy

musiała być lodem, i stojące obok dwa puste kieliszki. Na podłodze leżał płatek czerwonej róży,

nie pasujący do wykładziny (i do niczego innego w tym pokoju).

Trochę z boku, spod jednego ze skórzanych foteli z rozkładanymi oparciami wystawał

Page 10: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

kawałek czarnego atłasu. Schyliłem się i uniosłem ręką poduszkę fotela, starając się niczego nie

poruszyć. Były to czarne atłasowe majteczki, maleńki trójkąt obszyty koronką z jednym

zerwanym paseczkiem, tak jakby zostały zdarte. Perwersja.

Wieża stereo była nowoczesna, chociaż niedroga. Wyjąłem z kieszeni ołówek i końcem

z gumką nacisnąłem klawisz. Pokój wypełniła łagodna, zmysłowa muzyka – niskie basy,

wiodący rytm perkusji, wokaliza i kobiece wzdychanie w tle. Muzyka rozlegała się przez chwilę,

po czym zaczęła przeskakiwać, powtarzając w nieskończoność jeden dwusekundowy kawałek.

Skrzywiłem się. Jak już mówiłem, mam taki wpływ na urządzenia, bo jestem magiem i mam

do czynienia z magicznymi mocami. Im nowocześniejsze i czulsze jest urządzenie, tym bardziej

prawdopodobne, że coś się w nim zepsuje, kiedy znajdę się w pobliżu. Kserokopiarkę mogę

uśmiercić z odległości pięćdziesięciu kroków.

– Miłosne gniazdko – dobiegł mnie męski głos, rozciągający słowo „miłoooosne”. – Co

o tym sądzisz, człowieku?

– Witam, detektywie Carmichael – powiedziałem, nie odwracając się. Łatwo go było poznać

po niezbyt silnym, nosowym głosie. Był partnerem Murphy i etatowym sceptykiem

przekonanym, że nie jestem nikim więcej, jak tylko oszustem wyciągającym od miasta ciężko

zarobione pieniądze podatników.

– Zostawiłeś majteczki, żeby je sobie zabrać do domu, czy po prostu nie zauważyłeś?

Odwróciłem się i spojrzałem na niego. Był niski, otyły i łysiejący. Miał bystre, przekrwione

oczka i rozlany podbródek. Jego marynarka była pognieciona, a krawat nosił ślady spożytych

posiłków. Wszystko to służyło ukryciu intelektu, ostrego jak brzytwa. Był świetnym gliną,

bezlitosnym w tropieniu morderców.

Podszedł do fotela i zajrzał.

– Nieźle, Sherlocku – przyznał. – Ale to tylko gra wstępna. Zaczekaj na główną atrakcję.

Przygotuję dla ciebie wiadro.

Odwrócił się i wyłączył popsuty odtwarzacz dźgnięciem własnego ołówka z gumką.

Przewróciłem oczami na znak, jak bardzo jestem przerażony, i wszedłem za nim do sypialni.

Natychmiast tego pożałowałem. Patrzyłem, mechanicznie zapamiętując szczegóły i odgradzając

się od tej części mojego mózgu, która zaczęła krzyczeć, gdy tylko wszedłem do pokoju.

Musieli zginąć tej nocy, bo było już widać pośmiertne stężenie. Znajdowali się na łóżku –

ona obejmowała go nogami, jej ciało wygięte do tyłu jak u tancerki leżało na plecach, widoczny

był wdzięczny zarys piersi. On – szczupły i silnie zbudowany mężczyzna rozciągnięty był pod

nią z rozrzuconymi ramionami zagarniającymi atłasowe prześcieradła, na których zacisnął pięści.

Jako erotyczna scena, byłby to bardzo pociągający obraz.

Z tym wyjątkiem, że klatki piersiowe kochanków były z lewej strony u góry rozdarte, a żebra

sterczały jak noże o wyszczerbionych ostrzach. Lustro na suficie było zbryzgane krwią tryskającą

Page 11: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

z tętnic i galaretowatą mięsną masą, która była tym, co zostało z ich serc.

Stojąc nad nimi, mogłem zajrzeć w głąb ich ciał. Zauważyłem siniejącą teraz błonę

otaczającą nieruchome lewe płuco i krawędzie żeber, które wydawały się wydarte w górę

i rozerwane siłą działającą od wewnątrz. To zdecydowanie uniemożliwiało ujmowanie obrazu

w kategoriach erotycznych.

Łóżko postawione było na środku pokoju, co miało subtelnie podkreślić jego funkcję.

Sypialnia odpowiadała wystrojem salonowi – dużo czerwieni, mnóstwo pluszu i niewiele więcej,

zwłaszcza gdy patrzy się na to w świetle świec. I faktycznie były tam – umieszczone

w kinkietach na ścianach, a teraz wypalone i wygasłe.

Zbliżyłem się do łóżka i okrążyłem je. Chlupało mi pod nogami. Nadal słyszałem krzyczącą

część mojego mózgu, bezpiecznie odgrodzona barierą samokontroli i treningu. Próbowałem ją

zlekceważyć. Naprawdę próbowałem, ale gdybym nie opuścił tego pokoju jak najszybciej,

rozpłakałbym się jak mała dziewczynka.

Zacząłem w pośpiechu gromadzić fakty. Dziewczyna miała dwadzieścia parę lat i była

w świetnej formie. Przynajmniej tak mi się zdawało. Trudno powiedzieć. Miała obcięte na pazia

kasztanowe włosy, które wyglądały na farbowane. Oczy były przymknięte, więc nie bardzo

mogłem odgadnąć ich kolor, poza tym że nie były ciemne. Zielone?

Mężczyzna był prawdopodobnie po czterdziestce, a jego sylwetka świadczyła o wieloletnim

treningu. Widziałem wytatuowany na prawym bicepsie uskrzydlony sztylet, na wpół zakryty

fałdą atłasowego prześcieradła; głębokie szramy na kostkach, a na podbrzuszu okropną, wąską,

ściągniętą bliznę, która moim zdaniem pozostała po ranie zadanej nożem.

Wokół rozrzucone były części ubrania – jego smoking, jej mała czarna sukienka i pantofle.

Para nie rozpakowanych toreb podręcznych ustawiona była starannie z boku, prawdopodobnie

przez portiera.

Spojrzałem na Carmichaela i Murphy, którzy przyglądali mi się w milczeniu. Wzruszyłem

ramionami.

– Więc? – tonem żądania powiedziała Murphy. – Mamy tu do czynienia z magią czy nie?

– Albo tak, albo to jakiś nieprawdopodobny seks – odpowiedziałem.

Carmichael parsknął. Też się roześmiałem – tego potrzebowała krzycząca część mojego

mózgu, by z trzaskiem przełamać barierę, którą ją odgrodziłem. Mój żołądek zbuntował się

i podskoczył. Chwiejnie wyszedłem z pokoju. Carmichael rzeczywiście ustawił za drzwiami

wiadro z nierdzewnej stali, przed którym ukląkłem, by zwymiotować.

Po chwili odzyskałem kontrolę nad sobą, ale nie chciałem wracać do tego pokoju. Nie

chciałem już więcej na to patrzeć. Nie chciałem widzieć dwojga martwych ludzi, których serca

dosłownie wystrzeliły z piersi.

Ktoś użył magii, by tak się stało. Ktoś użył magii, by skrzywdzić drugiego człowieka, łamiąc

Page 12: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Pierwsze Prawo. Szlag trafi całą Białą Radę. Nie było to działanie złego ducha czy złośliwych

bytów ani też atak jakiejś istoty zamieszkującej Nigdynigdy, w rodzaju wampirów czy trolli.

Było to przemyślane i celowe użycie magii przez maga, istotę ludzką zdolną czerpać podstawową

energię życia. To było gorsze niż morderstwo. Była to pokręcona, cholerna perwersja, jakby ktoś

zatłukł kogoś innego na śmierć płótnem Botticellego, posługując się pięknem dla kompletnej

destrukcji.

Trudno to zrozumieć komuś, kto nie miał z tym do czynienia. Magia tworzona jest przez

życie, a przede wszystkim przez świadomość, inteligencję i uczucia człowieka. Zakończyć czyjeś

życie za sprawą tej samej magii, z której się ono zrodziło, jest czynem ohydnym, nawet

kazirodczym.

Usiadłem, ciężko dysząc. Trząsłem się i czułem kamień w gardle, kiedy Murphy

i Carmichael wyszli z pokoju.

– W porządku, Harry – powiedziała Murphy. – Weźmy się za to. Jak myślisz, co tu się stało?

Przez moment zbierałem myśli, zanim odpowiedziałem.

– Przyszli. Napili się trochę szampana. Przez chwilę tańczyli, obmacując się tutaj, koło

stereo. Potem przeszli do sypialni. Byli tam niecałą godzinę. To ich dosięgło, kiedy zbliżali się do

szczytu.

– Niecałą godzinę – powtórzył Carmichael. – Skąd to wiesz?

– Płyta ma siedemdziesiąt minut. Wyobraź sobie parę minut tańca i szampana, i są

w sypialni. Czy muzyka grała, kiedy ich znaleziono?

– Nie – odpowiedziała Murphy.

– Więc odtwarzacz nie był nastawiony na powtarzanie. Myślę, że potrzebowali muzyki, żeby

cała rzecz była doskonała, biorąc pod uwagę pokój i to wszystko.

– Nic, do czego byśmy już sami nie doszli – mruknął Carmichael zgryźliwie. – Powinien

wymyślić coś więcej niż tylko to.

Murphy posłała mu spojrzenie znaczące „zamknij się” i zwróciła się do mnie łagodnie:

– Potrzebuję więcej, Harry.

Pociągnąłem ręką po głowie.

– Są tylko dwa sposoby, jakimi ktoś mógłby to zrobić. Pierwszym jest przywołanie. Jest to

najbardziej bezpośrednia, widowiskowa i hałaśliwa forma magii czy czarów. Wybuchy, ogień, te

rzeczy. Wątpię, żeby tu miało to miejsce.

– Dlaczego? – Murphy była nieustępliwa. Słyszałem skrzypienie jej ołówka w notesie, który

zawsze miała przy sobie.

– Bo trzeba widzieć swój cel lub go dotykać – odpowiedziałem. – Tylko dotyk lub wzrok.

Osoba, która to zrobiła, musiałaby być z nimi w tym pokoju. Chociaż dla kogoś, kto potrafi

rzucić takie zaklęcie, ukrycie dowodów byłoby niczym, więc równie dobrze mógł się posłużyć

Page 13: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

pistoletem. To prostsze.

– Jaka jest inna możliwość? – spytała Murphy.

– Taumaturgia – odparłem. – Jak na górze, tak i na dole. Sprawić, by coś się zdarzyło

w małej skali i nadać temu energię, by stało się w dużej skali.

– Co za bzdury! – parsknął Carmichael.

Głos Murphy zabrzmiał sceptycznie:

– Jak to działa, Harry? Czy można by to zrobić z jakiegoś innego miejsca?

Przytaknąłem.

– Morderca potrzebowałby czegoś, co by jego lub ją łączyło z ofiarami. Włosy, paznokcie,

próbki krwi, coś w tym stylu.

– Jak lalka wudu?

– Dokładnie tak.

– Kobieta ma świeżo farbowane włosy – zauważyła Murphy.

Przyznałem jej rację.

– Może jeśli dotrzesz do jej fryzjera, będziesz mogła się czegoś dowiedzieć. Nie wiem.

– Czy wiesz jeszcze coś, co mogłoby się przydać?

– Tak. Morderca znał ofiary. I myślę, że jest to kobieta.

– No nie! – prychnął Carmichael. – Mamy tu siedzieć i tego wysłuchiwać. W dziewięciu

przypadkach na dziesięć morderca zna ofiarę.

– Zamknij się, Carmichael powiedziała Murphy. – Czemu tak myślisz, Harry?

Wstałem i potarłem twarz dłońmi.

– Tak działa magia. Ile razy jej używasz, bierze się to z twojego wnętrza. Mag musi skupić

się na tym, co chce zrobić, wyobrazić sobie to i uwierzyć, by zadziałało. Nie możesz sprawić,

żeby coś się stało, jeśli nie będzie to częścią ciebie, twojego wnętrza. Morderczyni mogła zabić

oboje i upozorować wypadek, ale wybrała ten sposób. Żeby to zrobić, musiała chcieć ich zabić

z bardzo osobistych powodów, musiała chcieć sięgnąć do ich wnętrza, co widać. Może zemsta.

Może szukasz kochanki lub żony.

Świadczy o tym też moment, w którym zginęli – uprawiając seks. To nie był przypadek.

Emocje są pewnym kanałem dla maga, drogą, przez którą można do ciebie dotrzeć. Ona wybrała

moment, gdy będą razem, owładnięci pożądaniem. Zdobyła materiał do koncentracji

i zaplanowała wszystko z góry. Tego się nie robi obcym.

– Gówno – mruknął Carmichael, ale teraz raczej przeklął w roztargnieniu, niż rzucił coś pod

moim adresem.

Murphy popatrzyła na mnie.

– Wciąż mówisz „ona”. Czemu, do cholery, tak myślisz?

Wskazałem sypialnię.

Page 14: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Bo nie da się zrobić czegoś tak złego bez ogromnego ładunku nienawiści. Kobiety są

w tym o wiele lepsze od mężczyzn. Potrafią ją lepiej zogniskować, skuteczniej wykorzystać. Do

diabła, czarownice są po prostu podlejsze od magów. To mi wygląda na jakąś kobiecą zemstę.

– Ale mężczyzna też mógłby to zrobić – stwierdziła Murphy.

– Cóż... – zacząłem niezbyt jasno.

– Jezu, jesteś szowinistyczną świnią, Dresden. Czy jest to coś, do czego tylko kobieta byłaby

zdolna?

– Hm? Nie, nie sądzę.

– Ty nie sądzisz? – wycedził Carmichael. – Co za ekspert.

Spojrzałem na nich oboje spode łba, wściekły.

– Nie zastanowiłem się jeszcze nad szczegółami tego, co musiałbym zrobić, aby czyjeś serce

eksplodowało, Murph. Jak tylko będę miał okazję, na pewno cię zawiadomię.

– Kiedy będziesz coś wiedział? – naciskała Murphy.

– Nie wiem. – Uniosłem rękę, uprzedzając jej kolejny komentarz. – W tych sprawach nie da

się posługiwać zegarkiem, Murph. Po prostu się nie da. Nie wiem nawet, czy potrafię to wszystko

ogarnąć, a tym bardziej, ile czasu mi to zajmie.

– Przy pięćdziesięciu dolcach za godzinę lepiej, żeby nie trwało to za długo – burknął

Carmichael.

Murphy popatrzyła na niego. Nie całkiem się z nim zgadzała, ale też nie zamierzała go

uciszać.

Wykorzystałem okazję i wziąłem kilka głębokich oddechów, aby się uspokoić.

– Dobra, kim oni są? Kim są ofiary? – spytałem.

– Nie musisz tego wiedzieć – uciął Carmichael.

– Ron – powiedziała do niego Murphy – chętnie napiłabym się kawy.

Carmichael odwrócił się ku niej. Nie był wysoki, ale i tak ją przewyższał.

– Daj spokój, Murph. Facet żartuje sobie z ciebie. Chyba nie myślisz, że usłyszysz coś

ważnego?

Murphy omiotła twarz swojego partnera – spoconą, o paciorkowatych oczkach – spojrzeniem

pełnym lodowatej wyniosłości, co było pewną sztuką w stosunku do osoby wyższej od niej

o piętnaście centymetrów.

– Bez śmietanki, z podwójnym cukrem.

– Cholera – zaklął Carmichael. Rzucił mi zimne spojrzenie (nie patrząc mi w oczy), potem

wsadził ręce w kieszenie spodni i dumnie wyszedł z pokoju.

Murphy bezgłośnie podeszła do drzwi i zamknęła je za nim. Salon natychmiast stał się

ciemniejszy, mniejszy, z unoszącym się nad nim w zapachu krwi widmem taniej intymności

i wspomnieniem dwóch ciał w sąsiednim pokoju.

Page 15: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Dziewczyna nazywała się Jennifer Stanton. Pracowała w Aksamitnym Pokoiku.

Gwizdnąłem. Aksamitny Pokoik był ekskluzywną agencją towarzyską prowadzoną przez

kobietę o imieniu Bianka. Trzymała ona stado pięknych, czarujących i bystrych panienek, które

zaspokajały zachcianki najbogatszych facetów za setki dolarów od godziny. Handlowała tego

rodzaju damskim towarem, jaki większość mężczyzn ogląda jedynie w telewizji czy w kinie.

Wiedziałem również, że jest wampirzycą posiadającą znaczne wpływy w Nigdynigdy. Miała

Moc przez duże M.

Próbowałem już kiedyś wyjaśnić Murphy, czym jest Nigdynigdy. Nie pojęła tego w pełni, ale

zrozumiała, że Bianka jest złą wampirzycą, która czasami walczy o terytorium. Oboje

wiedzieliśmy, że jeśli w sprawę zamieszana jest jedna z dziewczyn Bianki, to ona też.

Murphy natychmiast przeszła do sedna sprawy.

– Czy to część jednego z konfliktów terytorialnych Bianki?

– Nie – odpowiedziałem – o ile to nie jest konflikt z człowiekiem magiem. Wampir, nawet

wamp czarownik nie mógłby dokonać czegoś takiego poza Nigdynigdy.

– Czy mogła zadrzeć z człowiekiem czarownikiem? – spytała.

– Możliwe. Ale to do niej niepodobne. Nie jest taka głupia.

Nie powiedziałem Murphy, że Biała Rada zadbała, aby wampiry, które zlekceważyły

praktykującego magię śmiertelnika, nie dożyły chwili, gdy będą się tym przechwalać. Nie

rozmawiam o Białej Radzie ze zwykłymi ludźmi. Nie da rady.

– Poza tym – ciągnąłem – jeśli człowiek chciałby ugodzić w Biankę, uderzając w jej

panienki, powinien raczej zabić dziewczynę, a klienta oszczędzić, żeby mógł rozpowiadać o całej

historii i w ten sposób popsuć jej interes.

– Hm... – mruknęła Murphy. Nie była przekonana, ale notowała, co mówię.

– Kim był mężczyzna? – teraz ja spytałem. Popatrzyła na mnie przez chwilę i powiedziała

dobitnie:

– Tommy Tomm.

Mrugnąłem do niej, by wiedziała, że nie odkryła przede mną odwiecznej tajemnicy.

– Kto?

– Tommy Tomm. Goryl Johnny’ego Marconego.

Teraz nabrało to sensu. Pan Johnny Marcone był mafiosem, który wypłynął po tym, jak

rodzina Vargassi rozpadła się na skutek wewnętrznych porachunków. Policja Chicago przyjęła

go jak błogosławieństwo po latach bezlitosnej, krwawej i pełnej ofiar walki z Vargassimi. Pan

Johnny nie tolerował w swojej mafii żadnych wybryków, nie lubił też tych, którzy działali w jego

mieście na własną rękę. Złodzieje, bandyci napadający na banki i dilerzy narkotyków nie

należący do jego organizacji zawsze jakimś trafem wpadali lub po prostu znikali i nikt już o nich

nie słyszał.

Page 16: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Marcone ucywilizował przestępczość, a problemem na jego terenie stała się niespotykana

dotąd skala przestępstw. Jako bardzo sprytny biznesman, otoczył się zastępem prawników, którzy

osłaniali go przed prawem tarczą z pisemnych zeznań, dokumentów i nagrań. Gliny się do tego

nie przyznawały, ale wyglądało na to, że wręcz wahają się, czy go ścigać. Marcone był

alternatywą dla gorszej rzeczy – anarchii w podziemiu.

– Obiło mi się o uszy, że nałożono na niego sankcję – powiedziałem. – Pewnie to już

nieaktualne.

Wzruszyła ramionami.

– Na to by wyglądało.

– Co teraz zrobisz?

– Myślę, że sprawdzę ten trop fryzjera. Porozmawiam z Bianką i z Marconem, ale z góry

mogę ci powiedzieć, co usłyszę.

Zatrzasnęła notes i z irytacją potrząsnęła głową. Przyglądałem się jej przez chwilę.

Wyglądała na zmęczoną. Powiedziałem jej to.

– Jestem zmęczona – przytaknęła. – Zmęczona tym, że patrzą na mnie jak na jakąś wariatkę.

Nawet Carmichael, mój własny partner, uważa, że przesadzam z tym wszystkim.

– Reszta wydziału też tak myśli?

– Większość patrzy spode łba i robi kółko na czole, kiedy myślą, że nie widzę. Moje raporty

odkładają do archiwum i nigdy ich nie czytają. Pozostali srają ze strachu, że wpadli w jakąś

podejrzaną historię. Nie chcą uwierzyć w nic, czego nie widzieli w programie edukacyjnym jako

dzieci.

– A ty?

– Ja? – Murphy uśmiechnęła się w bardzo kobiecy sposób, przez co stała się zdecydowanie

zbyt ładna jak na taką twardzielkę. – Ten świat rwie się na strzępy, Harry. Myślę, że ludzie są

naiwni wierząc, że w ubiegłym stuleciu posiedli już wszelką możliwą wiedzę. Pies ich drapał. Ja

myślę raczej, że teraz znowu zaczynamy poruszać się po omacku. To przemawia do sceptyka,

jaki jest we mnie.

– Chciałbym, żeby wszyscy myśleli tak jak ty – powiedziałem. – Przynajmniej przestaliby

robić mi głupie dowcipy przez telefon.

Uśmiechnęła się do mnie figlarnie.

– Wyobrażasz sobie świat, na którym we wszystkich radiostacjach gra ABBA?

Wybuchnęliśmy śmiechem. Boże, jak ten pokój potrzebował śmiechu.

– Ej, Harry – rzuciła Murphy.

Widziałem, jak pracują jej szare komórki.

– Tak?

Coś ty powiedział o dojściu do tego, jak morderca to zrobił? Że nie jesteś pewien, czy

Page 17: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

potrafisz?

– No?

– Wiem, że to pieprzenie. Dlaczego mnie okłamałeś?

Zesztywniałem. Chryste, naprawdę jest niezła. A może to ja jestem kiepskim kłamcą.

– Posłuchaj, Murph – zacząłem. – Pewnych rzeczy po prostu się nie robi.

– Czasami też nie chcę trafić w łeb drania, którego ścigam. Ale wiadomo, co trzeba zrobić,

żeby skończyć robotę. Wiem, co masz na myśli, Harry.

– Nie – stwierdziłem krótko – nie wiesz.

Naprawdę nie wiedziała. Nie miała pojęcia o mojej przeszłości, o Białej Radzie, o wiszącym

nade mną mieczu Damoklesa. Na ogół mogłem udawać, że też o tym nie wiem.

Wszystko, czego potrzebowała w tej chwili Biała Rada, to pretekst, zaledwie pretekst, aby

uznać mnie za winnego złamania jednego z Siedmiu Praw Magii, a wtedy miecz spadnie. Jeśli

zacząłbym tworzyć mordercze zaklęcie, a oni dowiedzieliby się o tym, mógłby to być pretekst, na

który czekają.

– Murph, nie mogę próbować odtworzyć tego zaklęcia. Nie mogę pozbierać wszystkiego,

czego bym do tego potrzebował. Ty po prostu nie rozumiesz.

Popatrzyła na mnie, nie spoglądając mi w oczy. Nie znam drugiej osoby, która by to

potrafiła.

– Och, rozumiem. Rozumiem, że mam mordercę na wolności i że nie mogę go złapać.

Rozumiem, że wiesz coś, co może się przydać, albo że przynajmniej możesz się czegoś

dowiedzieć. Wiem też, że jeśli teraz wypniesz się na mnie, wyciągnę twoją kartę z kartoteki

wydziału i podrę, a kawałki rozrzucę.

Jasna cholera. Dzięki policyjnym konsultacjom mogłem zapłacić wiele rachunków.

Właściwie większość. Mogłem jej tylko współczuć. Gdybym działał po omacku, tak jak ona, też

byłbym cholernie zdenerwowany. Murphy nie wiedziała nic o zaklęciach, rytuałach

i talizmanach, ale znała ludzką nienawiść i przemoc aż nazbyt dobrze.

To nie jest tak, jak gdybym zamierzał praktykować czarną magię, powiedziałem sobie. Chcę

tylko dojść do tego, jak to zostało zrobione. To zasadnicza różnica. Pomagam policji w śledztwie,

nic więcej. Może Biała Rada to zrozumie.

No jasne. Może też któregoś dnia trafię do muzeum i utyję.

Chwilę później Murphy zarzuciła haczyk. Przez sekundę wyzywająco patrzyła mi w oczy,

zanim odwróciła swoją zmęczoną, szczerą i dumną twarz.

– Muszę wiedzieć wszystko, co możesz mi powiedzieć, Harry. Proszę.

Klasyczna dama w opałach. Jako jedna z tych wyzwolonych kobiet, profesjonalistek,

dokładnie wiedziała, jak zagrać na moich staroświeckich sentymentach. Zacisnąłem zęby.

– Dobrze – zgodziłem się. – Dobrze, wezmę się za to wieczorem. Rany! Biała Rada będzie

Page 18: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

zachwycona. Muszę się upewnić, że o niczym się nie dowiedzą.

Murphy skinęła głową i odetchnęła, nie patrząc na mnie.

– Chodźmy stąd – odezwała się i poszła w kierunku drzwi. Nie próbowałem jej wyprzedzić.

Kiedy wychodziliśmy, umundurowani policjanci wciąż snuli się po korytarzu. Carmichaela

nie było nigdzie widać. Wokół faceci z dochodzeniówki niecierpliwie czekali, aż wyjdziemy.

Wtedy złapali swoje plastikowe torebki, pesety, oświetlenie i resztę, i minęli się z nami

w drzwiach apartamentu.

Kiedy czekaliśmy, aż staroświecka winda niespiesznie dotrze na szóste piętro, Murphy

przeczesywała dłonią swoje potargane na wietrze włosy. Miała złoty zegarek, który mi o czymś

przypomniał.

– Która godzina? Sprawdziła.

– Dwadzieścia pięć po drugiej. A co? Zakląłem i rzuciłem się w stronę schodów.

– Jestem spóźniony na spotkanie!

Dosłownie sfrunąłem ze schodów, w końcu mam w tym wprawę, i biegiem przeleciałem

przez hol. Udało mi się wyminąć portiera, który właśnie wchodził przez drzwi frontowe

obładowany bagażami, i jednym susem znaleźć się na chodniku. Mam długie nogi i stawiam

ogromne kroki. Biegłem pod wiatr, a czarny prochowiec powiewał za mną.

Od mojego budynku dzieliło mnie kilka przecznic. Zwolniłem po pokonaniu połowy drogi.

Nie chciałem zjawić się na spotkanie z Moniką od zaginionego męża, dysząc jak miech,

z rozwianymi włosami i twarzą ociekającą potem.

Oddychałem z trudem, co wytłumaczyłem brakiem kondycji po zimie. Zajęło to moją uwagę

na tyle, że nie zauważyłem granatowego cadillaca, dopóki nie zatrzymał się obok i nie wyłonił

się z niego ogromny mężczyzna, który stanął przede mną na chodniku. Miał rude włosy i gruby

kark. Jego twarz wyglądała tak, jakby w dzieciństwie systematycznie spłaszczano mu ją deską.

Wyjątkiem były sterczące brwi. Miał wąskie, małe niebieskie oczy, które zwęziły się jeszcze

bardziej, kiedy się z nim zrównałem. Stanąłem, cofnąłem się i odwróciłem. Kolejnych dwóch

ludzi, obu mojego wzrostu, ale o wiele tęższych, zwolniło kroku. Musieli biec za mną i wyglądali

na wkurzonych. Jeden z nich lekko utykał, drugi miał modną fryzurę ze stojącymi włosami dzięki

jakiemuś żelowi. Poczułem się znowu jak w liceum, otoczony przez członków drużyny

piłkarskiej znęcających się nad słabszymi.

– W czym mogę pomóc, panowie? – spytałem, rozglądając się za jakimś policjantem, ale

przypuszczam, że wszyscy byli w Madisonie. Każdy lubi się pogapić.

– Wsiadaj do samochodu – powiedział ten przede mną. Jeden z pozostałych otworzył tylne

drzwi.

– Lubię chodzić. Dobrze mi to robi na serce.

– Jak nie wsiądziesz, źle ci to zrobi na nogi – warknął facet.

Page 19: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Z głębi samochodu dobiegł głos:

– Panie Hendricks, proszę. Niech pan będzie bardziej uprzejmy. Panie Dresden, czy

zechciałby pan mi przez chwilę towarzyszyć? Miałem nadzieję podrzucić pana do biura, ale

pańskie gwałtowne wyjście utrudniło to nieco. Czy pozwoli pan podwieźć się przez resztę drogi?

Schyliłem się, żeby zajrzeć na tylne siedzenie. Przystojny mężczyzna o spokojnych rysach,

ubrany w zwykłą sportową marynarkę i lewisy powitał mnie uśmiechem.

– A pan jest...

Uśmiechnął się jeszcze szerzej i przysięgam, że jego oczy przy tym rozbłysły.

– Nazywam się John Marcone i chciałbym porozmawiać z panem o interesach.

Wpatrywałem się w niego przez chwilę. Potem przeniosłem wzrok na bardzo dużego, zbyt

przerośniętego pana Hendricksa. Z jego piersi wydobywało się powarkiwanie, zupełnie jak

u Cujo na chwilę przed zaatakowaniem kobiety w samochodzie. Nie miałem ochoty na dyskusje

z nim i jego kumplami, więc zająłem miejsce na tylnym siedzeniu cadillaca obok pana

Johnny’ego Marconego. Zapowiadał się bardzo pracowity dzień. A ja nadal byłem spóźniony na

spotkanie.

Page 20: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Rozdział 3

Pan Johnny Marcone nie wyglądał na kogoś, kto połamie mi nogi albo zgruchocze szczęki.

Miał krótko obcięte szpakowate włosy, a w kącikach oczu zmarszczki wyżłobione przez śmiech

i słońce. Zielony kolor oczu przypominał dobrze już zużyte dolarowe banknoty. Wyglądał raczej

na trenera drużyny piłkarskiej w college’u o świetnej prezencji, opalony, wysportowany i pełen

entuzjazmu. Wrażenie to potęgowała obecność człowieka, którego trzymał przy sobie. Zwalisty

Cujo Hendricks był jak zawodowy gracz wyrzucony z drużyny za szczególną, niepotrzebną

agresję.

Cujo wsiadł do samochodu, spojrzał na mnie we wstecznym lusterku i włączył się do ruchu,

jadąc powoli w kierunku mojego biura. Kierownica wydawała się drobna i delikatna w jego

wielkich łapskach. W głowie zaświtała mi myśl: nie pozwól, żeby Cujo przyłożył ci dłonie do

szyi. Albo dłoń. Wygląda na to, że jedna by zupełnie wystarczyła.

Grało radio, ale kiedy wsiadłem, pojawiły się zakłócenia i z głośników wydobył się pisk

sprzężenia. Hendricks zmarszczył brwi i przez chwilę myślał. Może musiał przetworzyć

informację przez swój zapasowy mózg, czy coś w tym rodzaju. Potem sięgnął i bawił się przez

chwilę pokrętłami, zanim na dobre wyłączył radio. W tej sytuacji pozostawało mi tylko mieć

nadzieję, że samochód zechce dojechać do mojego biura.

– Panie Dresden – zaczął Marconi z uśmiechem – wiem, że od czasu do czasu pracuje pan

dla policji.

– Rzucają mi czasami jakiś kąsek – przyznałem. – Hej tam, Hendricks, naprawdę powinieneś

zapiąć pas. Statystyka mówi, że jesteś wtedy o ponad pięćdziesiąt procent bezpieczniejszy.

Cujo znów warknął na mnie we wstecznym lusterku, a ja uśmiechnąłem się do niego

szeroko. Śmiech zawsze wkurza ludzi bardziej niż ubliżanie im. A może mam po prostu

wkurzający uśmiech.

Marcone wyglądał na nieco urażonego moją postawą. Może powinienem stać przed nim,

mnąc kapelusz w rękach, ale ja nigdy tak naprawdę nie lubiłem Francisa Forda Coppoli ani nie

miałem ojca chrzestnego. (Mam matkę chrzestną i jest ona, oczywiście, wróżką. Ale to już inna

historia).

– Panie Dresden – powiedział – ile kosztowałyby pańskie usługi?

Zacząłem być ostrożny. Czego ktoś taki jak Marcone może chcieć ode mnie?

– Zwykła stawka to pięćdziesiąt dolarów za godzinę plus koszty podróży – wyjaśniłem. – Ale

to zależy od tego, co pan chce, abym zrobił.

Marcone kiwał głową w trakcie, jak mówiłem, zachęcając mnie tym, żebym kontynuował.

Zmarszczył twarz, jakby rozważając, co ma powiedzieć, biorąc pod uwagę moje dobro z troską

kochającego dziadka.

Page 21: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Ile by mnie kosztowało, żeby nie prowadził pan pewnego dochodzenia?

– Chce mi pan zapłacić za nie robienie czegoś?

– Powiedzmy, że zapłacę panu standardowe honorarium. To będzie tysiąc czterysta dziennie,

tak?

– Dokładnie tysiąc dwieście – poprawiłem go.

Rozpromienił się.

– Uczciwy człowiek to rzadki skarb. Powiedzmy, że zapłacę panu za dwa tygodnie pracy,

panie Dresden, a pan zrobi sobie wolne. Pochodzi pan do kina, wyśpi się porządnie i tak dalej.

Trudno mi było uwierzyć.

– I za ponad tysiąc dolarów dziennie pan chce, żebym...?

– Nic nie robił, panie Dresden. – Marcone uśmiechał się. – Absolutnie nic. Po prostu

odpoczywał i leżał do góry brzuchem. I zszedł z drogi detektyw Murphy.

Aha... Marcone nie chce, żebym zajmował się morderstwem Tommy’ego Tomma.

Interesujące. Wyglądałem przez okno, mrużąc oczy, tak jakbym się zastanawiał.

– Mam ze sobą pieniądze – oświadczył Marcone. – Płacę gotówką od ręki. Ufam, że pan

dotrzyma umowy, panie Dresden. Polecają pana ze względu na uczciwość.

– No nie wiem, John. Jestem raczej zbyt zajęty, żeby przyjąć teraz nowe zlecenie.

Samochód był już prawie pod budynkiem mojego biura. Drzwi nie były zabezpieczone ani ja

nie miałem zapiętego pasa – tak tylko na wypadek, gdybym musiał natychmiast otworzyć drzwi

i wyskoczyć. Prawda, jaki jestem przewidujący? To rozum maga i... paranoja.

Marcone spoważniał.

– Panie Dresden, mam wielką chęć nawiązać z panem dobry kontakt w interesach. Jeśli to

kwestia pieniędzy, jestem skłonny zaoferować więcej. Powiedzmy, podwoić pańskie zwykłe

honorarium.

Złożył dłonie jak do modlitwy, obracając się ku mnie. Mój Boże, spodziewałem się cały

czas, że każe mi iść i zdobyć punkt dla drużyny. Uśmiechnął się.

– Co pan na to?

– Tu nie chodzi o pieniądze, John – powiedziałem wolno i utkwiłem wzrok w jego oczach.

Ku mojemu zaskoczeniu, nie uciekł spojrzeniem.

Ci, którzy mają do czynienia z magią, uczą się postrzegać świat w nieco innym świetle niż

wszyscy pozostali. Nabywasz perspektywę, jakiej wcześniej nie brałeś pod uwagę. Sposób

myślenia niemożliwy do osiągnięcia bez doświadczenia tego, co widzi i słyszy mag.

Kiedy patrzysz w czyjeś oczy, widzisz tę osobę inaczej. I przez sekundę ona widzi cię tak

samo. Marcone i ja patrzyliśmy na siebie.

Pod tym całym uśmiechem i ojcowskim sposobem bycia był żołnierzem, wojownikiem.

Zamierzał zdobyć to, czego pragnie, i to najprostszą z możliwych dróg. Był oddanym

Page 22: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

człowiekiem – poświęconym swoim celom i swoim ludziom. Nigdy nie pozwolił, by owładnął

nim lęk. Żył z ludzkiej nędzy i cierpienia, handlując narkotykami, żywym towarem

i skradzionymi dobrami, ale starał się ograniczyć cierpienie, bo był to najskuteczniejszy sposób

prowadzenia interesów. Śmierć Tommy’ego Tomma rozwścieczyła go – była to zimna

i wyrachowana wściekłość, że zaatakowane zostało jego prawowite terytorium, że rzucono mu

wyzwanie. Chciał znaleźć winnego i rozprawić się z nim po swojemu. I nie chciał, żeby policja

mu w tym przeszkadzała. Wcześniej już zabił i zabiłby znowu, co nie znaczyłoby dla niego nic

więcej niż tylko transakcję, interes, zapłacenie przy kasie w sklepie spożywczym. Wnętrze pana

Johnny’ego Marconego było miejscem suchym i zimnym. Z wyjątkiem jednego ciemnego rogu.

Tam, niedostępna codziennym myślom, kryła się ukryta hańba. Nie byłem w stanie dostrzec, co

to takiego, ale wiedziałem, że gdzieś w przeszłości było coś, co za wszelką cenę chciałby

odwrócić, że przelałby krew, żeby to zmyć. To z tego ciemnego miejsca czerpał swoje

zdecydowanie i siłę.

Tak właśnie go widziałem, zaglądając do jego wnętrza, omijając wszystkie jego pozy

i osłony. Intuicyjnie byłem pewien, że ma świadomość tego, co zobaczę, jeśli spojrzę mu w oczy,

i że rozmyślnie pozwolił mi na to, wiedząc, co ujawni. Celem naszego spotkania było zajrzenie

w moją duszę. Chciał się dowiedzieć, jakim jestem człowiekiem.

Kiedy patrzę w czyjeś oczy, w czyjąś duszę, w najgłębszą istotę, ta osoba odwzajemnia mi

się tym samym – widzi, co zrobiłem, co chcę zrobić i co jestem w stanie zrobić. Większość

z tych, którzy próbowali, co najmniej bledli. Pewna kobieta odeszła na zawsze. Nie wiem, co

widzieli, zaglądając tam – nie jest to miejsce, w którym sam często szperam.

John Marcone nie był podobny do innych ludzi, którzy zaglądali w głąb mojej duszy. Nawet

powieka mu nie drgnęła. Patrzył i szacował, a kiedy moment minął, skinął głową, jakby coś

zrozumiał. Odniosłem nieprzyjemne wrażenie, że mnie oszukał, że dowiedział się o mnie więcej

niż ja o nim. W pierwszym momencie poczułem gniew, że mną manipuluje, że wymusił na mnie

spojrzenie w duszę.

Po chwili jednak zacząłem odczuwać śmiertelny lęk przed tym człowiekiem. Widziałem jego

duszę. Była twarda i pusta jak stalowa chłodnia. To było więcej niż niepokojące. Był wewnątrz

silny, dziki i bezlitosny, ale nie okrutny. Miał duszę tygrysa.

– W porządku – powiedział łagodnie, jakby nic się nie stało. – Nie zamierzam pana do

niczego zmuszać, panie Dresden.

Hendricks zwolnił, zbliżając się do mojego budynku i zatrzymał się przed nim.

– Jednak pozwoli pan, że coś panu doradzę?

Marcone porzucił swą ojcowską pozę i przemawiał spokojnym, cierpliwym głosem.

– Jeśli nie policzy mi pan za to.

Bogu dzięki za tę ciętą uwagę. Byłem zbyt roztrzęsiony, aby zdobyć się na powiedzenie

Page 23: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

czegoś inteligentnego. Marcone prawie się uśmiechnął.

– Myślę, że będzie lepiej, jeśli pan zachoruje na kilka dni. Tej sprawy, z którą zwróciła się do

pana detektyw Murphy, nie ma potrzeby wyciągać na światło dzienne. Nie spodobałoby się panu

to, co mógłby pan zobaczyć. To moja sprawa. Proszę pozwolić mi to załatwić, a nigdy już nie

będzie to pana niepokoić.

– Grozi mi pan? – spytałem. Wątpiłem w to, ale nie chciałem, żeby o tym wiedział.

Wolałbym, żeby mój głos nie drżał.

– Nie – odpowiedział szczerze. – Zbyt pana szanuję, żeby uciekać się do takich metod.

Mówią, że jest pan naprawdę kimś, panie Dresden. Prawdziwym magiem.

– Niektórzy mówią też, że jestem świrem.

– Bardzo uważnie wybieram tych, których słucham. Przemyśli pan to, co powiedziałem,

panie Dresden? Nie sądzę, żeby nasze drogi musiały się często krzyżować. Wolałbym, abyśmy

w tej sprawie nie byli wrogami.

Zacisnąłem szczęki, opanowując strach i wyrzuciłem z siebie szybkie, twarde słowa:

– Nie chcesz mieć we mnie wroga, Marcone. To nie byłoby mądre. To wcale nie byłoby

mądre.

Spojrzał na mnie leniwie, odprężony. Już mógł bez obawy patrzeć mi w oczy. Już się

zmierzyliśmy wzrokiem. Nie mogło do tego dojść po raz drugi.

– Naprawdę powinien pan spróbować być nieco bardziej uprzejmy, panie Dresden – rzekł. –

To pomaga w interesach.

Nic nie odpowiedziałem. Nie znalazłem odpowiedzi, która nie zdradzałaby strachu lub nie

brzmiała jak idiotyczna brawura. Zamiast tego zaproponowałem:

– Jeśli kiedyś zgubi pan kluczyki od samochodu, proszę do mnie zadzwonić. Proszę jednak

już nie próbować wciskać mi pieniędzy ani grozić. Dzięki za podwiezienie.

Patrzył na mnie, nie zmieniając wyrazu twarzy, kiedy wysiadałem z samochodu i zamykałem

drzwi. Hendricks ruszył i odjechał, po raz ostatni obrzucając mnie obrzydliwym wzrokiem.

Wcześniej wymieniałem już spojrzenie w duszę z kilkoma osobami. To nie jest coś, o czym

można zapomnieć. Ale nigdy nie spotkałem się z kimś tak zimnym i opanowanym – nawet żaden

z innych magów, z którymi mierzyłem się wzrokiem, nie zachowywał się w ten sposób. Nikt nie

podliczał mnie po prostu jak kolumny cyfr, którą odkłada się na bok, by użyć do kolejnych

rachunków.

Wsadziłem ręce w kieszenie prochowca i zadrżałem w podmuchu wiatru. Jestem magiem,

roztaczającym wokół prawdziwą magię powtarzałem sobie. Nie boję się wielkich facetów

w wielkich samochodach. Nie wytrącił mnie z równowagi widok ciał pozbawionych życia za

sprawą magii o wiele silniejszej od tej, do jakiej sam jestem zdolny. Naprawdę. Szczerze.

Ale te oczy w kolorze dolarowych banknotów, poparte zimną i prawie beznamiętną duszą

Page 24: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

sprawiły, że trząsłem się, wchodząc po schodach z powrotem do biura. Jaki ja byłem głupi. On

mnie zaskoczył i nagle zbyt intymne spojrzenie w duszę mną wstrząsnęło. Wszystko razem

spowodowało, że puściły mi nerwy i zacząłem miotać na niego groźby jak przestraszony uczniak.

Marcone to drapieżnik. Fizycznie wyczuwał mój strach. Gdyby uznał, że jestem słaby,

przypuszczam, że grzeczny uśmiech i fasada ojcowskiej pozy znikłyby całkowicie i równie

szybko, jak się pojawiły.

Co za parszywe pierwsze wrażenie.

Co tam. Przynajmniej nie spóźniłem się na spotkanie.

Page 25: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Rozdział 4

Gdy dotarłem na miejsce, Monika NN stała przed drzwiami mojego biura i pisała na

odwrocie kartki, którą wychodząc przypiąłem do nich. Tak ją pochłonęło pisanie, że nie

zauważyła, kiedy do niej podszedłem. Była atrakcyjną kobietą po trzydziestce. Miała

popielatoblond włosy. Przyszło mi na myśl, że musi to być naturalny kolor. Było to chorobliwe,

mimowolne skojarzenie z farbowanymi włosami martwej dziewczyny. Miała dobrze nałożony,

elegancki makijaż, jasną, miłą twarz. Lekko zaokrąglone policzki wyglądały świeżo i młodo,

a dość pełne usta bardzo kobieco. Ubrana była w długą, sutą spódnicę w kolorze jasnożółtym

i brązowe buty do konnej jazdy. Na gładką białą bluzkę włożyła zielony kardigan wyglądający na

drogi i chroniący ją przed wczesnowiosennym chłodem. Musiała być w dobrej formie, żeby

zdecydować się na taki zestaw kolorów, i pewnie była. W sumie przedstawiała sobą drażniąco

znajomy widok, coś jak Annette Funicello czy może Barbara Billingsley – tryskająca zdrowiem

i całkowicie amerykańska.

– Monika? – spytałem. Przywołałem swój najbardziej niewinny i przyjazny uśmiech.

Zamrugała powiekami, kiedy zbliżyłem się do niej.

– Och, czy to Harry...

Z uśmiechem podałem jej rękę.

– Harry Dresden, proszę pani. To ja.

Minęła krótka chwila, zanim wzięła moją rękę, skupiając wzrok na wysokości mojej piersi.

W tym momencie ucieszyłem się, że mam do czynienia z kimś zbyt nerwowym na to, żeby

ryzykować spojrzenie mi w oczy. Uścisnąłem jej dłoń zdecydowanie, choć delikatnie, po czym

wypuściłem ją i przeszedłszy obok, otworzyłem drzwi biura.

– Przepraszam za spóźnienie, ale wezwała mnie policja i musiałem pójść coś zobaczyć.

– Tak? – spytała. – To znaczy, policja...

Zamiast skończyć zdanie, zrobiła tylko ruch dłonią i weszła przez drzwi, które przed nią

przytrzymywałem.

– Czasami – przytaknąłem. – Zdarza się, że mają jakąś sprawę i chcą, żebym się nią zajął.

– Jakiego rodzaju sprawę?

Wzruszyłem ramionami i przełknąłem ślinę. Pomyślałem o ciałach w Madisonie i poczułem

mdłości. Kiedy spojrzałem na Monikę, wpatrywała się w moją twarz, nerwowo przygryzając

wargę. Pospiesznie odwróciła wzrok.

– Czy mogę zaproponować pani kawę? – spytałem, zamykając za nami drzwi i zapalając

światło.

– Och, nie. Dziękuję, nie trzeba.

Stała tam, patrząc na pudło pełne odrzuconych książek i trzymając przed sobą obiema rękami

Page 26: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

torebkę. Miałem wrażenie, że zaczęłaby krzyczeć, gdybym wydał z siebie jakiś dźwięk, więc

starałem się poruszać ostrożnie i powoli, przygotowując sobie filiżankę rozpuszczalnej kawy.

Przy wykonywaniu znajomych czynności oddychałem miarowo, dopóki nie uspokoiłem się

zupełnie po spotkaniu z Marconem. Byłem gotów w tym samym momencie, co moja kawa.

Podszedłem do biurka i poprosiłem Monikę, by usiadła na stojącym naprzeciwko krześle.

– No więc co mogę dla pani zrobić?

– Tak... Mówiłam już panu, że mój mąż... on... – kiwała głową wykonując dłońmi

nieokreślone gesty.

– Zaginął? – podpowiedziałem.

– Właśnie – potwierdziła prawie z ulgą. – Ale to nie jest tajemnicze zniknięcie ani nic

takiego. Po prostu go nie ma. – Zaczerwieniła się i zająknęła. – Tak jakby tylko spakował trochę

rzeczy i wyjechał. Ale nic nikomu nie powiedział. I już się nie pokazał. Martwię się o niego.

– Rozumiem. Od jak dawna go nie ma?

– Dzisiaj mija trzeci dzień.

Skinąłem głową.

– Jednak musi być jakiś powód, że zwróciła się pani do mnie, a nie do prywatnego detektywa

czy do policji.

Znów się zaczerwieniła. Jej twarz o jasnej karnacji była wręcz stworzona do tego, by

pokrywać się dziewczęcym rumieńcem. Wyglądało to całkiem pociągająco.

– No tak... On się interesował... interesował się...

– Magią?

– Tak. Kupował różne książki w dziale religijnym. Nic podobnego do gry w rodzaju Lochy

i smoki. Poważne rzeczy. Kupił też jakieś karty do tarota. – Wymówiła to jak „karota”. Ech, ci

amatorzy.

– I sądzi pani, że jego zniknięcie może mieć związek z tymi zainteresowaniami?

Nie jestem pewna. Być może. Ostatnio był wytrącony z równowagi. Stracił pracę i było mu

ciężko. Martwię się o niego. Myślałam, że ktoś, kto go odnajdzie, będzie mógł porozmawiać

z nim o tym wszystkim.

Odetchnęła głęboko, jakby zmęczona wysiłkiem związanym z wypowiedzeniem tylu zdań

bez zająknienia.

– W dalszym ciągu nie jest to dla mnie jasne. Dlaczego ja? Czemu nie policja?

Zacisnęła dłonie na torebce, tak że aż jej palce zbielały.

– Spakował się, panie Dresden. Policja pewnie by uznała, że opuścił żonę i dzieci. Nie

szukaliby na serio. Ale on tego nie zrobił. Nie jest taki. On tylko chce zapewnić nam lepsze

życie, naprawdę, to wszystko, czego chce.

Zmarszczyłem brwi. Denerwujesz się, że może jednak mężuś cię porzucił, kotku?

Page 27: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Nawet jeśli – powiedziałem – to czemu przyszła pani do mnie? Czemu nie do prywatnego

detektywa? Znam kogoś, na kim można polegać, jeśli pani chce.

– Bo pan zna się na... – znów nieokreślony gest.

– Na magii – dokończyłem.

Monika przytaknęła.

– Myślę, że to może być ważne. To znaczy, nie wiem. Ale myślę, że może.

– Gdzie mąż pracował? – spytałem, wyciągając z kieszeni notes i robiąc zapiski.

– SilverCo. To firma handlowa. Wyszukują rynki na różne towary i doradzają producentom,

gdzie najkorzystniej inwestować.

– Aha. A jak mąż ma na imię, Moniko?

Przełknęła ślinę i dostrzegłem nerwowe drżenie, kiedy próbowała coś wymyślić, byle nie

podawać mi jego prawdziwego imienia.

– George – odpowiedziała w końcu. Popatrzyłem na nią. Zawzięcie wpatrywała się w swoje

dłonie.

– Moniko, wiem, jakie to musi być dla pani trudne. Proszę mi wierzyć, wiele osób denerwuje

się, przychodząc do mojego biura. Jednak proszę mnie posłuchać. Nie chcę skrzywdzić pani ani

nikogo innego. To, co robię, robię po to, żeby pomagać ludziom. To prawda, że ktoś dysponujący

odpowiednimi umiejętnościami może posłużyć się czyimś imieniem, by tej osobie zaszkodzić,

ale ja taki nie jestem. – Tu użyłem zdania, zapożyczonego od Johnny’ego Marconego. – To nie

pomaga w interesach.

Roześmiała się krótkim, nerwowym śmiechem.

– Czuję się taka niemądra – przyznała się. – Ale nasłuchałam się tylu rzeczy o...

– Magach. Rozumiem.

Odłożyłem ołówek i złożyłem dłonie w sposób właściwy magom. Ta kobieta była

zdenerwowana i miała określone oczekiwania. Mógłbym nieco uciszyć jej niepokój, gdybym

spełnił niektóre z nich. Próbowałem nie patrzeć na wiszący za nią na ścianie kalendarz

z czerwonym kółkiem pokazującym piętnasty zeszłego miesiąca. Spóźniona opłata za wynajem.

Potrzeba zdobycia pieniędzy. Nawet biorąc pod uwagę honorarium za dzisiejszy dzień i to, co

zarobię w przyszłości, potrwa wieki, nim miejska policja spłaci moje rachunki.

Poza tym nigdy nie mogę się oprzeć, by nie pospieszyć na ratunek damie w opałach. Nawet

jeśli nie jest ona stuprocentowo pewna, że chce być uratowana właśnie przeze mnie.

– Moniko – powiedziałem więc – są we wszechświecie siły, z których ludzie nawet nie zdają

sobie sprawy. Moce, których wciąż w pełni nie pojmujemy. Mężczyźni i kobiety, którzy mają do

czynienia z tymi mocami, widzą sprawy w innym świetle niż zwykli ludzie. Dochodzą do

zrozumienia różnych rzeczy w nieco odmienny sposób. To ich izoluje od innych. Czasami rodzi

to niepotrzebne podejrzenia i lęki. Wiem, że czytała pani książki i oglądała filmy o tym, jak

Page 28: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

straszni są ludzie tacy jak ja, a Stary Testament też nie ułatwia sprawy. Jednak my naprawdę nie

jesteśmy inni niż wszyscy pozostali.

Posłałem jej swój najładniejszy uśmiech.

– Chcę pani pomóc, ale żebym mógł to zrobić, musi mi pani choć trochę zaufać. Obiecuję.

Daję słowo, że nie zawiodę pani.

Widziałem, jak przetrawia to, co usłyszała, wpatrując się w swoje dłonie.

– Victor – powiedziała w końcu. – Victor Sells.

– Dobrze – wziąłem ołówek i skrupulatnie zapisałem. – Czy jest jakiekolwiek miejsce, do

którego mógł pojechać, jakie przychodzi pani do głowy bez zastanowienia?

Przytaknęła.

– Dom nad jeziorem. Mamy dom blisko... – wykonała kolejny ruch ręką.

– Jeziora?

Jej twarz pojaśniała, a ja pomyślałem, że muszę być bardzo cierpliwy.

– W Lake Providence, za granicą stanu, nad jeziorem Michigan. Tam jest pięknie jesienią.

– W porządku. A czy wie pani o jakichś przyjaciołach, z którymi mógł pojechać się

zobaczyć, o rodzinie, którą mógł odwiedzić, coś z tych rzeczy?

– Och, Victor nie kontaktował się ze swoją rodziną. Nigdy nie wiedziałam dlaczego. W ogóle

o nich nie mówił. Jesteśmy małżeństwem od dziesięciu lat i ani razu o nich nie wspomniał.

– OK – zanotowałem i tę informację. – A przyjaciele?

Zagryzła wargi w typowy dla siebie sposób.

– Właściwie nie. Przyjaźnił się z szefem i paroma osobami z pracy, ale po tym, jak go

wyrzucono...

– No tak. Rozumiem.

Cały czas notowałem, oddzielając poszczególne myśli grubymi liniami. Musiałem przejść na

następną stronę, zanim skończyłem spisywać wszystkie fakty i swoje obserwacje na temat

Moniki. Lubię być dokładny w tych sprawach.

– Więc, panie Dresden? – zapytała. – Czy może mi pan pomóc?

Przyjrzałem się zapiskom i przytaknąłem.

– Myślę, że tak, Moniko. Jeśli to możliwe, chciałbym zobaczyć te rzeczy, które mąż zbierał.

Książki i tak dalej. Pomogłoby mi również, gdybym miał jego zdjęcie. Może też mógłbym rzucić

okiem na dom w Lake Providence. Czy zgadza się pani?

– Oczywiście – powiedziała. Zdawała się odczuwać ulgę, ale równocześnie wyglądała na

bardziej zdenerwowaną. Zapisałem adres domu nad jeziorem i krótkie wskazówki, jak tam

dotrzeć.

– Czy pani zdaje sobie sprawę z wysokości mojego honorarium? – spytałem. – Nie jestem

tani. Gdyby zatrudniła pani kogoś innego, nie byłoby tak drogo.

Page 29: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Mamy trochę oszczędności, panie Dresden. Nie martwię się o pieniądze.

To stwierdzenie dziwnie zabrzmiało w jej ustach, pozbawione charakterystycznego

nerwowego brzmienia.

– No więc dobrze. Biorę pięćdziesiąt dolarów za godzinę plus zwrot kosztów. Przyślę pani

szczegółowy raport z podjętych przeze mnie czynności, aby wiedziała pani, czym się zajmuję.

Wynagrodzenie jest zwyczajowe. Nie gwarantuję, że będę pracował wyłącznie nad pani sprawą.

Staram się traktować wszystkich moich klientów z jednakowym szacunkiem i kurtuazją, nie

mogę więc przedkładać jednych nad drugich.

Przytaknęła mi stanowczo i sięgnęła do torebki. Wyjęła białą kopertę, którą mi podała.

– W środku jest pięćset dolarów. Czy to na razie wystarczy?

Też pytanie! Pięćset dolarów załatwi czynsz za poprzedni miesiąc i jeszcze za niezły kawałek

bieżącego. Warto się trochę pomęczyć z nerwowymi klientami, którzy chcą zachować

anonimowość swoich kont bankowych w obawie przed moją domniemaną magiczną mocą.

Gotówka zawsze się przyda.

– Tak, to wystarczy.

Powstrzymywałem się przed pieszczotliwym głaskaniem koperty. Przynajmniej nie byłem na

tyle głupi, żeby od razu wysypać pieniądze na biurko i przeliczyć.

Wyciągnęła kolejną kopertę.

– Większość swoich rzeczy zabrał ze sobą – powiedziała. – Albo nie mogę się zorientować,

gdzie je teraz trzyma, ale znalazłam to.

W kopercie było coś wypukłego. Mógłbym się założyć, że amulet, pierścień czy inny

magiczny przedmiot. Z torebki wyłoniła się trzecia koperta – ta kobieta musi być chorobliwie

dobrze zorganizowana.

– Tu jest jego zdjęcie i mój numer telefonu. Dziękuję, panie Dresden. Kiedy pan zadzwoni?

– Jak tylko czegoś się dowiem. Prawdopodobnie jutro po południu albo w sobotę rano. Może

tak być?

Prawie spojrzała mi w oczy, jednak powstrzymała się i zamiast tego uśmiechnęła się do

mojego nosa.

– Tak. Tak, bardzo panu dziękuję za pomoc. – Popatrzyła na ścianę. – Och, która to godzina!

Muszę iść, zaraz kończą się lekcje.

Ugryzła się w język i znowu oblała się rumieńcem, jakby zawstydzona, że pozwoliła sobie

zdradzić tak ważną rzecz na swój temat.

– Zrobię wszystko co w mojej mocy, proszę pani – zapewniłem, wstając i odprowadzając ją

do drzwi. – Dziękuję, że zwróciła się pani do mnie. Wkrótce się odezwę.

Rzuciła słowa pożegnania, nie patrząc na mnie i wyszła. A ja wróciłem do kopert.

Przede wszystkim pieniądze. Same pięćdziesiątki, które zawsze wyglądają na nowe, choćby

Page 30: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

od ich emisji minęło wiele lat, bo nie przechodzą z rąk do rąk często. Było ich dziesięć.

Włożyłem je do portfela i wyrzuciłem kopertę.

Następna była koperta ze zdjęciem. Wyjąłem je i obejrzałem. Przedstawiało Monikę

i przystojnego mężczyznę o pociągłych rysach, szerokim czole i nastroszonych brwiach, które

stanowiły pewien ekscentryczny zgrzyt w nienagannej prezencji. Jego uśmiech był śnieżnobiały,

a skóra pokryta była równo ciemną opalenizną, typową dla kogoś, kto spędza wiele czasu na

słońcu, może na łodzi. Ta opalenizna silnie kontrastowała z bladością Moniki. Victor Sells, jak

rozumiem.

Numer telefonu zapisany był na gładkim białym kartoniku, starannie przyciętym, żeby

zmieścił się do koperty. Nie było nazwiska ani numeru kierunkowego, tylko siedem cyfr.

Wziąłem swoją książkę telefoniczną i sprawdziłem.

To też nie uszło mojej uwagi. Ciekaw byłem, co ta kobieta spodziewała się osiągnąć, podając

mi samo imię, a jednocześnie dostarczając mi dziesiątki sposobów na zdobycie brakujących

informacji. To tylko dowodzi, jak zabawni są ludzie, kiedy czymś się denerwują. Mówią

dziwaczne rzeczy, podejmują dziwne decyzje, które po jakimś czasie im samym wydają się

zdumiewająco idiotyczne. Muszę bardzo uważać, żeby jej tego nie wypomnieć przy następnej

rozmowie.

Wyrzuciłem i tę kopertę i otwarłem ostatnią, wysypując jej zawartość na biurko. O blat

stuknął brązowy pancerz martwego, zasuszonego skorpiona pokryty jakimś połyskującym

preparatem konserwującym. Giętka skórzana plecionka przechodziła przez pierścień u nasady

odwłoka, tak że jeśli ktoś go nosił na sobie, to głową w dół, a do góry odwłokiem, który zagięty

nad zasuszonym ciałem, celował w ziemię.

Wzdrygnąłem się. W pewnych kręgach religijnych skorpiony mają symboliczną moc.

Zazwyczaj nie zwiastują niczego dobrego ani zdrowego. Wiele drobnych, złych zaklęć może

koncentrować się wokół takich małych talizmanów. Jeśli nosi się go na gołe ciało, tak jak te

rzeczy powinny być noszone, kłujące odnóża stworzenia stale dźgają i drażnią skórę na piersi,

nieustannie przypominając o jego obecności. Wyschnięty kolec jadowy na końcu odwłoka może

przebić skórę kogoś, kto chciałby uścisnąć osobę noszącą talizman. Szczypce jak u kraba mogą

zaplątać się we włosy na torsie mężczyzny lub podrapać wypukłości kobiecych piersi. Paskudna,

nieprzyjemna rzecz. Nie jest to zło samo w sobie, ale można być pewnym jak diabli, że nie da się

czynić radosnej, świetlistej magii, mając coś takiego na szyi.

Być może Victor Sells zaangażował się w coś poważnego, w coś, co pochłonęło jego uwagę

bez reszty. Magia może to zrobić z człowiekiem, zwłaszcza jej ciemniejsza strona. Jeśli zwrócił

się ku niej w rozpaczy po utracie pracy, wyjaśniałoby to jego nagłe zniknięcie z domu. Wielu

czarowników, czy też niedoszłych czarowników izoluje się, wierząc, że odosobnienie może

zwiększyć ich zdolność do skupienia się na magii. Tak nie jest, ale słabemu czy

Page 31: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

niewyszkolonemu umysłowi pozwala to uniknąć rozpraszania się.

Równie dobrze mógł to nie być prawdziwy talizman. Może to tylko osobliwość albo

pamiątka z wycieczki na południowy zachód. Nie mogłem stwierdzić, czy jest to rzeczywiście

przyrząd do skupienia i ukierunkowania magicznej energii, bez próby rzucenia nim zaklęcia,

a naprawdę nie chciałem posługiwać się takim wątpliwym przedmiotem i miałem ku temu wiele

powodów.

Postanowiłem, że będę pamiętać o tym małym obrzydlistwie przy szukaniu tego faceta. To

może, ale nie musi coś znaczyć. Spojrzałem na zegar. Piętnaście po trzeciej. Czas sprawdzić

miejscowe kostnice i zobaczyć, czy się czegoś nie dowiem – kto wie, może moje poszukiwania

zakończą się jeszcze przed wieczorem – a potem pójść do banku, wpłacić pieniądze i zaskoczyć

właściciela budynku czekiem.

Znów wziąłem książkę telefoniczną i zacząłem dzwonić po szpitalach. Nie jest to mój

rutynowy sposób pracy, ale nie jest to też coś trudnego, z wyjątkiem problemów, jakie mam

zawsze, korzystając z telefonu: głucha cisza, zakłócenia na linii, zagłuszające mnie obce

rozmowy. Jeśli coś może się nie udać, na pewno się nie uda.

Nagle dostrzegłem coś kątem oka, nieznaczne drgnienie, poruszenie wysuszonego skorpiona

leżącego na moim biurku. Zamrugałem i wpatrzyłem się w niego. Nie ruszał się. Ostrożnie

sięgnąłem ku niemu zmysłami, jak niewidzialną ręką, starając się wyczuć jakikolwiek ślad

czarów czy magicznej energii.

Nic. Był równie pozbawiony czarów jak życia. Nikt nie może powiedzieć, że Harry Dresden

boi się suchego, martwego robala. Czy był przerażający, czy nie, nie mogłem mu pozwolić, żeby

mnie rozpraszał. Zagarnąłem go rogiem książki telefonicznej i wrzuciłem do środkowej szuflady

biurka. Co z oczu, to i z serca.

No więc tak, mam problem z obrzydliwymi, martwymi, trującymi rzeczami. I co z tego?

Page 32: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Rozdział 5

O kilka przecznic od mojego biura jest pub McAnally’ego. Chodzę tam, kiedy jestem

zestresowany albo kiedy mam kilka nadprogramowych dolców, które mogę wydać na przyjemną

kolacyjkę. Wielu z nas, typów z marginesu, tu przychodzi. Mac, właściciel pubu przywykł do

magów i tych wszystkich problemów, jakie stwarzamy. U McAnally’ego nie ma żadnych gier

wideo. Nie ma telewizorów ani kosztownych gier komputerowych. Nie ma tu nawet szafy

grającej. Zamiast tego Mac trzyma pianolę. Ona przynajmniej nie psuje się tak łatwo w naszej

obecności.

Mówię „pub” w najlepszym tego słowa znaczeniu. Wchodzisz do środka, a potem schodzisz

kilka stopni w dół do sali z zabójczą kombinacją niskiego sufitu i zwieszających się z niego

wentylatorów. Jeśli jesteś tak wysoki jak ja, musisz poruszać się ostrożnie. Przy barze jest

trzynaście stołków, a na sali trzynaście stołów. Przez trzynaście okien umieszczonych wysoko,

aby znajdowały się nad poziomem chodnika, wpada do środka trochę światła z ulicy. Trzynaście

luster odbija mroczny obraz sali pełnej klientów, stwarzając złudne wrażenie większej

przestrzeni. Trzynaście drewnianych kolumn rzeźbionych w podobizny bohaterów podań i legend

Starego Świata utrudnia poruszanie się po wnętrzu, musisz je okrążać. Ma to też blokować

przepływ przypadkowych energii przez rozpraszanie aury otaczającej ponurych, zrzędliwych

magów i niedopuszczenie do jej przejawiania się na różne niekontrolowane sposoby. Barwy są

przytłumione – ziemiste brązy i morskie zielenie. Kiedy po raz pierwszy przekroczyłem próg

McAnally’ego, poczułem się jak wilk powracający do swojej dawnej nory, która mu najbardziej

odpowiada. Mac produkuje własne piwo i jest ono najlepsze w mieście. Jedzenie przygotowuje

w piecu opalanym drewnem. Trzeba samemu docisnąć się do baru, żeby odebrać danie. Takie

właśnie miejsca lubię.

Telefonowanie do kostnic nie przyniosło rezultatu, więc zatrzymałem parę banknotów

z zaliczki Moniki Sells i wybrałem się do McAnally’ego. Po takim dniu zasłużyłem sobie na

trochę piwa Maca i na posiłek przygotowany przez kogoś innego niż ja sam. Zapowiadała się też

długa noc. Po powrocie do domu miałem spróbować wyjaśnić, jak ktoś, ktokolwiek to był, rzucił

śmiertelne zaklęcie przeciw Tommy’emu Tommowi, człowiekowi od mokrej roboty Johnny’ego

Marconego, i jego dziewczynie, Jennifer Stanton.

– Dresden – przywitał mnie Mac, kiedy zająłem miejsce przy barze. Mroczna, wygodna sala

był pusta, tylko dwóch mężczyzn, których znałem z widzenia, grało w szachy przy jednym

z dalszych stołów.

Mac jest wysokim, a nawet nieproporcjonalnie wysokim i chudym mężczyzną

w nieokreślonym wieku, choć jest w nim coś, co świadczy o wystarczającej mądrości i sile, by

nie ryzykować przypuszczenia, że ma poniżej pięćdziesiątki. Zezuje, a kiedy się uśmiecha, jego

Page 33: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

twarz przybiera szczególny, figlarny wyraz. Nie jest gadatliwy, ale gdy już coś mówi, warto go

posłuchać.

– Się masz, Mac – pozdrowiłem go. – Miałem piekielny dzień. Daj mi kanapkę ze stekiem,

frytki i piwo.

– Aha – odpowiedział Mac. Otworzył butelkę swojego nie schłodzonego ale i zaczął je

nalewać, patrząc poza mnie, gdzieś w przestrzeń. Z każdym tak robi. Biorąc pod uwagę jego

klientelę, nie winię go. Też nie chciałbym patrzeć im w twarz.

– Słyszałeś, co stało się w Madisonie?

– Aha – potwierdził Mac. – Paskudna sprawa.

Taki nic nieznaczący komentarz pozornie nie zasługiwał na to, żeby chociaż coś mruknąć

w odpowiedzi. Mac postawił moje piwo i odwrócił się do paleniska za barem. Dorzucił drewna

i poruszył je w przód i w tył, żeby równomiernie się paliło.

Spostrzegłem leżącą obok czyjąś przejrzaną gazetę i przebiegłem wzrokiem tytuły.

– O masz, zobacz! Następna napaść pod wpływem Trzeciego Oka. To cholerstwo jest gorsze

niż hera.

Artykuł opisywał szczegółowo, jak dwóch ćpunów odurzonych Trzecim Okiem całkowicie

zdemolowała pobliski sklep spożywczy. Byli przekonani, że ten sklep ma wylecieć w powietrze,

i postanowili być szybsi i skuteczniejsi od przeznaczenia.

– Aha.

– Widziałeś kiedyś coś takiego?

Mac pokręcił głową.

– Piszą, że to otwiera inny sposób widzenia – powiedziałem, czytając artykuł. Obu ćpunów

odwieziono do szpitala w stanie krytycznym po tym, jak zasłabli na miejscu przestępstwa. – Ale

wiesz co?

Mac odwrócił się do mnie od paleniska, na którym przygotowywał jedzenie.

– Nie wydaje mi się, żeby to było możliwe. Co za kupa gówna. Wciskać tym biednym

dzieciakom kit, że potrafią robić magię.

Mac skinął głową.

– Gdyby to było poważne – ciągnąłem – policja już by do mnie dzwoniła.

Mac wzruszył ramionami, odwracając się do pieca. Następnie przymrużył oczy i zapatrzył

się w mroczne odbicie w lustrze za barem.

– Harry, ktoś cię śledzi.

Byłem tak spięty po wydarzeniach całego dnia, że nie potrafiłem opanować nagłego,

bolesnego skurczu ramion. Objąłem dłońmi swój kufel i przywołałem w pamięci kilka zwrotów

w pseudołacinie. Nigdy nie zaszkodzi przygotować się do obrony w przypadku, gdy ktoś inny

chce mi zaszkodzić. Zobaczyłem, że ktoś się zbliża – odbicie ciemnego kształtu w starym,

Page 34: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

podniszczonym lustrze. Mac w dalszym ciągu, z niezmąconym spokojem, zajęty był

przygotowywaniem dania. Nic nie było w stanie zbytnio mu przeszkodzić.

Poczułem zapach jej perfum, zanim się odwróciłem.

– O, panna Rodriguez – powiedziałem. – Zawsze miło panią widzieć.

Wyraźnie zaskoczona zatrzymała się gwałtownie w odległości kilku kroków ode mnie. Jedną

z korzyści bycia magiem jest to, że ludzie zawsze przypisują to, co robisz, magii, jeśli tylko

natychmiast nie przyjdzie im do głowy jakieś bardziej racjonalne wyjaśnienie. Ona też na pewno

nie pomyślała o swoich perfumach jako o znaku rozpoznawczym, jeśli mogła szukać przyczyny

tego tajemniczego rozpoznania na ślepo w mojej tajemnej mocy.

– No chodź – skinąłem na nią. – Siadaj. Postawię ci drinka, zanim odmówię udzielenia ci

jakiejkolwiek informacji.

– Harry, nie wiesz, że jestem tu w sprawach zawodowych? Usiadła, na stołku między nami

położyła torebkę. Była kobietą średniego wzrostu, o mieszanej, ciemnej urodzie. Ubrana była

w gładki, oficjalny żakiet ze spódnicą. Na nogach miała rajstopy i pantofle. Jej ciemne proste

włosy były porządnie przycięte na wysokości karku i odgarnięte z czoła o śniadej skórze, co

uwydatniało łagodny wyraz ciemnych oczu.

– Susan odezwałem się tonem napomnienia – nie byłoby cię tutaj, gdybyś nie przyszła

w sprawach zawodowych. Dobrze się bawiłaś w Branson?

Susan Rodriguez była reporterką wychodzącego w Chicago pisma „Arkana”, kolorowego

magazynu opisującego wszelkiego rodzaju wydarzenia o charakterze nadnaturalnym

i paranormalnym na całym Środkowym Zachodzie. Zazwyczaj opisywane przez nich zdarzenia

nie wykraczały poza coś w rodzaju: CZŁOWIEK – MAŁPA WIDZIANY Z NIEŚLUBNYM

DZIECKIEM ELVISA albo ZMUTOWANY DUCH PREZYDENTA KENNEDYEGO

PORYWA ZMIENIAJĄCĄ POSTAĆ HARCERKĘ. Jednak raz na jakiś czas, od wielkiego

dzwonu „Arkana” zajmują się czymś poważnym. Tak jak w 1994, kiedy całe miasto Milwaukee

po prostu znikło na dwie godziny. Przepadło. Rządowe zdjęcia satelitarne pokazywały dolinę

rzeki porośniętą drzewami, bez śladu ludzkiego życia czy siedzib. Wszelka komunikacja została

przerwana. Potem, po dwóch godzinach miasto pojawiło się znowu, a żaden z mieszkańców nie

miał o niczym pojęcia.

Susan kręciła się też koło mojego dochodzenia w Branson w zeszłym tygodniu. Szła zawsze

moim śladem od czasu, kiedy udzieliłem jej wywiadu do dużego artykułu, zaraz po tym jak

otworzyłem swoją firmę. Musiałem to dla niej zrobić, miała instynkt. I wystarczająco dużo

ciekawości, żeby wpakować się w różne kłopoty. Pod koniec naszej pierwszej rozmowy

naciągnęła mnie na spojrzenie w oczy – ambitna młoda reporterka starająca się wybadać swojego

rozmówcę. To ona zemdlała, kiedy wymieniliśmy spojrzenie w duszę.

Uśmiechnęła się ironicznie. Lubię ten jej uśmieszek – robi interesujące rzeczy z jej ustami,

Page 35: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

choć i bez tego są atrakcyjne.

– Powinieneś był zostać na występ – powiedziała. – Zrobił wielkie wrażenie.

Położyła torebkę na barze i przesiadła się na bliższy stołek.

– Dziękuję bardzo, ale jestem całkowicie pewien, że nie był przeznaczony dla mnie.

– Redaktor naczelnej spodobał się reportaż. Jest przekonana, że zdobędzie jakąś nagrodę.

– Już to widzę: GWIAZDOR COUNTRY UŻYWAJĄCY NARKOTYKÓW

NAWIEDZONY PRZEZ TAJEMNICZE WIZJE. Naprawdę kawał mocnego, paranormalnego

dziennikarstwa.

Spojrzałem na nią, a ona bez lęku napotkała mój wzrok. Nie pozwoliła mi dostrzec, czy moja

drwina ją dotknęła.

– Słyszałam, że zostałeś dziś wezwany przez naczelniczkę wydziału specjalnego.

Mówiąc to, przechyliła się ku mnie. Patrząc w dół pod pewnym kątem, mogłem dostrzec

interesujące rozcięcie jej białej spódnicy.

– Chciałabym usłyszeć, co masz mi do powiedzenia na ten temat.

Rzuciła mi uśmiech, który wiele obiecywał. O mało co się do niej też nie uśmiechnąłem.

– Przykro mi – powiedziałem – ale mam z policją standardową umowę o nie ujawnianiu

szczegółów śledztwa.

– Więc może coś nieoficjalnie? Chodzą słuchy, że te zabójstwa są absolutnie sensacyjne.

– Nie mogę ci pomóc, Susan. Wołami ze mnie tego nie wyciągniesz, jak to się mówi.

– Tylko drobną wskazówkę – naciskała. – Słówko komentarza. Coś, czym mogłoby się

podzielić dwoje ludzi czujących do siebie nieodparty pociąg.

– Co to za ludzie?

Podparła dłonią podbródek, wpatrując się we mnie spod przymkniętych powiek o grubych

długich rzęsach. Jedną z rzeczy, które mi się w niej podobały, było to, że nawet jeśli posługiwała

się swoim wdziękiem i kobiecością w nieustępliwym dążeniu do zdobycia materiału do swoich

historii, tak naprawdę nie miała pojęcia, jak bardzo jest atrakcyjna. Dostrzegłem to, kiedy rok

temu spojrzałem w głąb jej duszy.

– Harry Dresden, jesteś kompletnie wkurzającym facetem. – Jej oczy zwęziły się jeszcze

bardziej. – Ani razu nie spojrzałeś na moją bluzkę, prawda?

Pociągnąłem łyk piwa i przywołałem Maca, żeby nalał i dla niej. Zrobił to.

– Przyznaję się do winy.

– Większość mężczyzn jest teraz wytrąconych z równowagi – narzekała. – Swoją drogą, co

jest z tobą, Dresden?

– Mam czyste serce i umysł. Nie da się mnie przekupić.

Przez chwilę patrzyła na mnie zawiedziona. Potem odchyliła do tyłu głowę i zaczęła się

śmiać. Również jej śmiech mi się podobał, był gardłowy i głęboki. Tym razem przez moment

Page 36: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

patrzyłem na jej piersi, kiedy się śmiała. Samo czyste serce i umysł daleko nie zaprowadzą.

Wcześniej czy później odezwą się hormony. To znaczy, nie jestem już oczywiście nastolatkiem,

ale nie jestem też w tych sprawach ekspertem. Można by powiedzieć, że to przez pracoholizm,

ale nigdy nie miałem czasu na randki czy w ogóle seks. A kiedy już miałem, nie okazywało się to

niczym dobrym.

Susan była osobą znaną – atrakcyjna, bystra, pociągająca. Cele miała jasne i proste i dążyła

do nich uczciwie. Flirtowała ze mną, aby zdobyć informacje, jak też dlatego, że uważała mnie za

atrakcyjnego faceta. Czasem dostawała to, czego chciała, czasem nie. Obecna sprawa była zbyt

świeża dla Susan i jej „Arkanów”, a gdyby Murphy dowiedziała się, że puściłem parę z ust,

zrobiłaby sobie na śniadanie kanapkę z moim sercem.

– Mam pomysł, Harry – odezwała się Susan. – Co ty na to, żebym zadała parę pytań, a ty

będziesz odpowiadać tylko tak lub nie?

– Nie – odmówiłem gwałtownie. Cholera. Jestem kiepskim kłamcą i nie wywiodę w pole

reportera o umyśle Susan. Jej oczy radośnie błyszczały złośliwą satysfakcją.

– Czy Tommy Tomm został zamordowany przez ponadnaturalną istotę lub w ponadnaturalny

sposób?

– Nie – powtórzyłem uparcie.

– Nie w taki sposób? – dopytywała się Susan. – Czy nie przez taką istotę?

Spojrzałem na McAnally’ego, jakbym zwracał się do niego o pomoc. Mac zignorował mnie.

Nigdy nie bierze czyjejś strony. Jest mądry.

– Nie, nie będę odpowiadał na pytania – uściśliłem.

– Czy policja ma jakieś ślady? Jakichś podejrzanych?

– Nie.

– Czy sam jesteś podejrzany, Harry?

Niewygodna myśl.

– Nie – powiedziałem z irytacją.

– Czy pójdziesz ze mną na kolację w sobotę wieczorem?

– Nie! Ja! – zamrugałem zdezorientowany. – Co?

Uśmiechnęła się do mnie, przechyliła się i pocałowała mnie w policzek. Jej usta, które tak

podziwiałem, były bardzo, bardzo miłe w dotyku.

– Świetnie! – zawołała. – Wpadnę po ciebie. Powiedzmy koło dziewiątej.

– Czy ja dobrze słyszę? – spytałem.

Przytaknęła. Jej ciemne oczy iskrzyły się humorem.

– Mam zamiar zabrać cię na fantastyczną kolację. Byłeś kiedyś w Przepompowni?

W Ambasadorze Wschodu?

Pokręciłem głową.

Page 37: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Nie do wiary, jakie tam mają steki – zachwalała. – I najbardziej romantyczną atmosferę.

Wymagana marynarka i krawat. Dasz radę?

– Hm, tak – potwierdziłem ostrożnie. – To jest odpowiedź na pytanie, czy pójdę z tobą,

dobrze?

– Nie – uśmiechnęła się. – To była odpowiedź, którą wydobyłam z ciebie podstępem, więc

jesteś załatwiony. Chciałam się upewnić, że masz coś poza dżinsami i kowbojskimi koszulami

z poobrywanymi guzikami.

– Ach tak...

– Świetnie – powtórzyła i znowu pocałowała mnie w policzek, wstając i zgarniając swoją

torebkę. – To do soboty. – Odsunęła się i rzuciła mi ten swój ironiczny uśmieszek wraz

z zabójczym spojrzeniem, zmysłowym i pociągającym. – Już się nie mogę doczekać.

Odwróciła się i wyszła. Starałem się z półobrotu śledzić ją wzrokiem. Szczęka opadła mi do

samej podłogi. Czy właśnie umówiłem się na randkę? Czy na przesłuchanie?

– Prawdopodobnie jedno i drugie – mruknąłem.

Mac z plaśnięciem położył przede mną kanapkę ze stekiem i frytki. Markotnie sięgnąłem po

pieniądze, a on wydał mi resztę.

– Ona nie robi nic innego, jak tylko próbuje podstępem wydusić ze mnie informacje, których

nie powinienem jej udzielać – powiedziałem.

– Aha – przytaknął Mac.

– Dlaczego się zgodziłem?

Mac wzruszył ramionami.

– Jest śliczna – powiedziałem. – Bystra. Seksowna.

– Aha.

– Każdy prawdziwy mężczyzna zrobiłby to samo.

Mac prychnął.

– No dobra, może z wyjątkiem ciebie.

Mac uśmiechnął się lekko, uspokojony.

– Mimo wszystko będę miał przez to kłopoty. Musiałem oszaleć, żeby próbować poderwać

kogoś takiego.

Westchnąłem, podnosząc do ust kanapkę.

– Durnota – mruknął Mac.

– Dopiero co powiedziałem, że jest bystra, Mac.

Przez twarz Maca przemknął taki uśmiech, dzięki któremu wyglądał o całe lata młodziej,

prawie chłopięco.

– Nie ona – stwierdził. – Ty.

Zjadłem swój obiad. Muszę przyznać, że miał rację.

Page 38: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Moje plany zaczęły się krystalizować. Najlepszy pomysł, jaki mi przyszedł do głowy,

poszperania wokół domu Sellsów nad jeziorem i zdobycia jakichś informacji, powinienem

zrealizować w nocy. Jutrzejszy wieczór przeznaczyłem na rozmowę z Bianką, bo miałem

wrażenie, że Murphy i Carmichael nie zdołają nakłonić wampirzycy do współpracy. To znaczyło,

że będę musiał pojechać do Lake Providence dziś wieczór, jeśli sobotnią noc miałem zajętą

randką z Susan, a przynajmniej część nocy, przed północą.

Zaschło mi w ustach, kiedy pomyślałem, że pozostała część nocy też może okazać się zajęta.

Nigdy nic nie wiadomo. Susan przyprawiała mnie o zawrót głowy i sprawiała, że czułem się jak

idiota. Prawdopodobnie będzie próbować wszelkich znanych sobie sztuczek, żeby tylko

wyciągnąć ze mnie więcej informacji do poniedziałkowego porannego wydania „Arkanów”.

Z drugiej strony jest seksowna, inteligentna, a ja chyba jednak trochę jej się podobam. Więc

całkiem możliwe, że wydarzy się coś więcej niż tylko rozmowa i kolacja, no nie?

Pozostawało pytanie, czy rzeczywiście chcę, żeby to się wydarzyło. Od czasu, gdy moja

pierwsza miłość kiepsko się skończyła, byłem żałosnym nieudacznikiem, jeśli chodzi o związki

uczuciowe. Mimo, że większości nastolatków nie wychodzi pierwszy związek, niewielu z nich

zabija swoją dziewczynę.

Odsunąłem od siebie te myśli, żeby nie przywoływać zbyt wielu dawnych wspomnień.

Wyszedłem od McAnally’ego z torbą resztek, którą Mac wręczył mi z mrukliwym

wyjaśnieniem:

– Dla Pana.

Partia szachów w rogu sali rozwijała się. Obaj gracze wypuszczali ze swych fajek kłęby

słodko pachnącego dymu. Idąc w kierunku samochodu, zastanawiałem się, jak powinienem

zachować się wobec Susan. Czy muszę posprzątać w mieszkaniu? Czy mam wszystko, co jest

potrzebne do zaklęcia, które jeszcze tego samego wieczoru mam rzucić w domu nad jeziorem?

Czy Murphy wścieknie się, kiedy się dowie, że rozmawiałem z Bianką?

Wsiadając do samochodu, wciąż czułem pocałunek Susan pieszczący mój policzek.

Potrząsnąłem głową, oszołomiony. Mówi się, że magowie są mądrzy. Jednakże proszę mi

wierzyć, jeśli chodzi o kobiety, nie wiemy nic, nic mamy o nich pojęcia.

Page 39: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Rozdział 6

Pana nie było nigdzie widać, kiedy wszedłem do mieszkania, ale i tak zostawiłem mu

jedzenie w miseczce. Może w końcu wybaczy mi późny powrót do domu. Zgromadziłem

wszystko, czego potrzebowałem z kuchni. Był to świeżo upieczony chleb bez środków

konserwujących, miód, mleko, jabłko. Poza tym ostrą srebrną finkę i małe nakrycie składające się

z talerzyka, miseczki i kubeczka, które sam wystrugałem z kawałka drewna tekowego.

Wróciłem do samochodu. Mój garbus przestał być niebieski, odkąd oboje drzwi trzeba było

zastąpić innymi – jedne są zielone, a drugie białe. Przednią klapę bagażnika zamieniłem na

czerwoną. Właściwie została tylko nazwa. Mike jest doskonałym mechanikiem. Nigdy nie spytał

o ogień, który wypalił dziurę w przedniej klapie, ani o ślady pazurów, które zniszczyły oboje

drzwi. Tego rodzaju usługi są bezcenne.

Uruchomiłem silnik i pojechałem drogą I-94 prowadzącą brzegiem jeziora Michigan.

Przejechałem mały kawałek stanu Indiana i przekroczyłem granicę stanową, wjeżdżając do

Michigan. Lake Providence jest drogim, ekskluzywnym osiedlem z wielkimi domami

i rozległymi posiadłościami. Ta okolica nie jest tania. Victor Sells musiał nieźle sobie radzić na

swojej ostatniej posadzie w SilverCo, by pozwolić sobie na dom w tym miejscu. Nadbrzeżna

droga wije się pomiędzy grubymi pniami wysokich drzew i prowadzi w dół ze wzgórz, do

jeziora. Posiadłości rozrzucone są co kilkaset metrów. Większość jest ogrodzona. Ich bramy

mijałem po prawej stronie szosy oddzielającej je od jeziora, bo jechałem na północ. Dom Sellsów

był jedynym stojącym nad samym jeziorem.

Gładka żwirowa alejka obsadzona drzewami prowadziła od nadbrzeżnej szosy do domu. Na

wysuniętym w jezioro półwyspie starczyło miejsca na dom i małą przystań, przy której nie

cumowała żadna łódź. Dom, nieduży w porównaniu z innymi, typowymi dla Lake Providence –

był bardzo nowoczesną, dwupoziomową konstrukcją ze szkła i drewna, które wyglądało raczej na

tworzywo sztuczne, tak było wygładzone, przycięte i wypolerowane. Droga zakręcała na tył

domu, gdzie znajdował się podjazd tak duży, że można by rozegrać na nim mecz koszykówki.

Podjazd widoczny był z drewnianego tarasu na piętrze.

Zaparkowałem garbusa na tyłach domu. Wysiadłem i sięgnąłem po swój czarny plecak,

w którym miałem rzeczy zabrane z kuchni. Bryza od jeziora była tak chłodna, że zadrżałem

i ciasno ściągnąłem prochowiec w pasie.

Pierwsze wrażenie jest bardzo ważne, więc chciałem wsłuchać się w to, co mój instynkt

powie o tym domu. Stałem przez dłuższą chwilę i po prostu patrzyłem.

Mój instynkt musiał być nieco przytępiony drugą butelką ale. Miał niewiele do powiedzenia

poza tym, że jest to kosztowna, nieduża siedziba, która w ciągu wielu wakacyjnych weekendów

gościła całą rodzinę. Cóż, tam gdzie zawodzi instynkt, do akcji musi wkroczyć intelekt.

Page 40: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Wszystko wyglądało na zupełnie nowe. Trawa wokół domu nie podrosła przez zimę na tyle,

żeby wymagać strzyżenia. Siatka kosza nie była zdjęta i zwisała luźno, co świadczy, że często go

używano. Zasłony we wszystkich oknach były zaciągnięte.

Na trawie pod tarasem połyskiwało coś czerwonego, więc wszedłem pod taras, żeby to

wydobyć. Był to plastikowy pojemniczek na film do aparatu fotograficznego, czerwony z szarą

przykrywką, w takim wysyła się film do wywołania. Pojemniczki na filmy doskonałe są do

przechowywania różnych substancji, których czasami używam. Wsadziłem go do kieszeni

płaszcza i kontynuowałem oględziny.

Właściwie ten dom nie sprawiał wrażenia rodzinnej siedziby. Bardziej przypominał miłosne

gniazdko bogatego mężczyzny, odosobnione małe zacisze ukryte wśród drzew półwyspu

i chronione przed wzrokiem ciekawskich. A może idealne miejsce dla początkującego

czarownika, który przez nikogo nie niepokojony, może tu wypróbowywać swoje świeżo nabyte

umiejętności. Dla Victora Sellsa doskonałe miejsce na pracownię i praktykowanie magii.

Szybko obszedłem dom, sprawdzając frontowe i tylne drzwi, a także te prowadzące z tarasu,

prawdopodobnie do kuchni. Wszystkie były pozamykane. Zamki to żadna przeszkoda, ale

Monika Sells właściwie nie udzieliła mi pozwolenia na rozglądanie się wewnątrz domu, tylko

wokół niego. To kiepska sprawa, pakować się do cudzego domu bez zaproszenia. Nawet

wampiry generalnie tego nie robią – mają i tak dość problemów z przetrwaniem poza

Nigdynigdy. Dla maga nie jest to szkodliwe, ale może zdecydowanie osłabić magiczną moc.

Poza tym zwyczajnie jest to niegrzeczne. Jak już mówiłem, jestem facetem o staroświeckich

zwyczajach.

Oczywiście na moją decyzję wpłynął też widok światełek działającego systemu alarmowego,

które dostrzegłem przez frontowe okno. Mógłbym zamienić go w bezużyteczną plątaninę drutów

i plastiku, ale większość takich systemów powoduje alarm w firmie ochroniarskiej, z którą są

połączone, jeśli tylko ich działanie ulegnie przerwaniu bez uprzedzenia. W każdym razie byłoby

to niepotrzebne ćwiczenie – prawdziwe informacje muszą się kryć gdzie indziej.

Cały czas miałem niepokojące przeczucie, że dom nie jest jednak zupełnie pusty. Pod

wpływem tego wrażenia zastukałem kilkakrotnie do drzwi frontowych. Potem nawet

zadzwoniłem. Nikt nie podszedł, żeby otworzyć drzwi. W środku nie paliło się żadne światło.

Wzruszyłem ramionami i przeszedłem na tyły domu, mijając szereg pustych pojemników na

śmiecie. To dopiero było trochę dziwne. Spodziewałbym się choć trochę śmieci, nawet jeśli w tej

chwili w domu nikogo nie było. Czy śmieciarka podjechała do samego domu, żeby opróżnić

pojemniki? Nie wydawało się to prawdopodobne. Jeśli Sellsowie przyjeżdżają tu na weekend

i chcą żeby śmiecie zostały zabrane, powinni byli wyjeżdżając postawić pojemniki nie na

podjeździe, lecz przy szosie. Z tego by wynikało, że śmieciarz też zostawiłby opróżnione

pojemniki przy szosie. Ktoś musiał przynieść je z powrotem pod dom.

Page 41: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Oczywiście niekoniecznie był to Victor Sells. Mógł to zrobić sąsiad. A może śmieciarz dostał

napiwek za odniesienie pojemników. W każdym razie było to coś, do czego można się

przyczepić. Drobna wskazówka, że może dom nie był pusty przez cały tydzień.

Poszedłem w stronę jeziora. Noc była wietrzna i chłodna, ale jasna. Wysokie, stare drzewa

trzeszczały i jęczały w podmuchach wiatru. Wiosna była jeszcze zbyt wczesna, żeby dokuczały

komary. Księżyc nad głową zbliżał się do pełni, a przez jego tarczę co jakiś czas przesuwał się

obłok jak woalka z gazy.

Była to doskonała noc na łapanie elfów.

Oczyściłem kawałek ziemi na brzegu jeziora z liści i patyków, potem wyjąłem z plecaka

srebrny nóż. Trzonkiem narysowałem na ziemi koło i zakryłem je znowu liśćmi i patykami,

zapamiętując jego położenie. Ważne było, żeby skoncentrować uwagę na kręgu i nie dopuścić do

wślizgnięcia się do niego żadnej siły, która mogłaby popsuć pułapkę. Potem w skupieniu

przygotowałem w kubeczku i miseczce przynętę. Nalałem do kubeczka trochę mleka, a miseczkę

napełniłem miodem z plastikowego słoiczka w kształcie misia. Wszystko to wyjmowałem

z czarnego plecaka. Potem oderwałem kawałek chleba z przyniesionego bochenka i nakłułem

czubkiem noża swój kciuk. W srebrnym świetle księżyca widziałem, jak na skórze pojawia się

kropla ciemnej krwi. Delikatnie przytknąłem do niej miękisz chleba i czekałem przez chwilę, aż

nasiąknie. Wtedy położyłem chleb na maleńkim talerzyku, zakrwawioną stroną do dołu.

Pułapka była gotowa. Pozbierałem swoje rzeczy i wycofałem się pod osłonę drzew.

W łapaniu elfów ważne są dwie rzeczy. Pierwszy to problem prawdziwych imion. Wszystko

na całym świecie ma własne imię. Imiona to jedyne w swoim rodzaju sekwencje dźwięków

i słów przypisane poszczególnym jednostkom – coś w rodzaju tematu muzycznego. Jeśli znasz

czyjeś imię, możesz nawiązać w sensie magicznym kontakt z tą osobą. Podobnie mag, który

zdobył czyjeś pasmo włosów, obcięte paznokcie czy odrobinę krwi, może dosięgnąć tej osoby,

dotknąć jej. Jeśli znasz czyjeś imię, możesz wytworzyć magiczne połączenie z tą osobą, tak samo

jak można zadzwonić do kogoś i rozmawiać z nim, jeśli zna się jego numer telefonu. Jednak

sama znajomość imienia nie wystarczy, trzeba jeszcze wiedzieć, jak je prawidłowo wymówić.

Poproś dwóch mężczyzn, obu nazywających się John Franklin Smith, żeby każdy z nich

wymówił swoje imię. Okaże się, że są subtelne różnice w tonie i wymowie, charakterystyczne dla

każdego z nich, sprawiające że każdy wymawia własne imię w sposób niepowtarzalny. Magowie

gromadzą imiona stworzeń, duchów i ludzi, tak jakby zapisywali je w ogromnym podręcznym

notesie. Nigdy nie wiesz, kiedy mogą się przydać.

Drugą ważną sprawą jest znajomość teorii magicznego kręgu. Większość magicznych

działań wymaga takiego czy innego kręgu. Wyznaczenie kręgu określa granice, w obrębie

których zamyka się to, czego mag stara się dokonać. Pomaga to w oczyszczeniu magii, skupieniu

jej i wyraźnym ukierunkowaniu. Dzieje się tak dzięki utworzeniu swego rodzaju bariery, jakim

Page 42: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

jest obwód koła, który nie wypuszcza z jego wnętrza magicznych energii, utrzymując je

w środku, by można było je wykorzystać. Krąg możesz utworzyć na wiele różnych sposobów:

możesz go narysować na ziemi, może on się składać z kilku osób trzymających się za ręce,

możesz go nakreślić, rozpylając w powietrzu jakiś zapach, ale zawsze tworząc krąg, trzeba się

skupić na celu. Potem należy tylko tchnąć w niego nieco energii, by zamknąć obwód i już jest

gotów.

Krąg może służyć też do zamykania w nim magicznych istot w rodzaju elfów czy nawet

demonów. Niezłe, co? Na ogół stosuje się krąg, by utrzymać je poza nim. Sporządzenie kręgu, by

uwięzić w nim te byty, wymaga więcej sprytu. Właśnie dlatego potrzebna jest krew. Krew niesie

ze sobą moc. Gdy użyje się trochę czyjejś krwi, ma to magiczne znaczenie, to pewien rodzaj

energii. Krwi jest zbyt mało, żeby stosować ten sposób do pozyskiwania energii (jak to robią

wampiry), ale wystarcza do zamknięcia kręgu.

Teraz wiesz, jak to się robi. Nie radzę jednak, abyś zaraz próbował zrobić to w domu. Nie

wiesz, co robić, kiedy coś pójdzie nie tak.

Ukryty wśród drzew zawołałem imię pewnego elfa, o którego mi chodziło. Była to łagodnie

wznosząca się i opadająca sekwencja sylab, całkiem ładna w porównaniu z imieniem Tut-tut, pod

jakim występował elf zawsze, ile razy przedtem go spotykałem. Aby wypowiadane imię stało się

wezwaniem, włożyłem w nie swoją wolę, na tyle jednak subtelnie, by elf przywędrował tu

z własnej chęci. Tak przynajmniej miało być w teorii.

Co to było za imię? No nie, magowie nie udzielają tego rodzaju informacji. Zwłaszcza że ja

jeden wiem, przez co musiałem przejść, by je zdobyć.

Po jakichś dziesięciu minutach Tut zamigotał nad wodami jeziora Michigan. W pierwszej

chwili wziąłem go za odbicie księżyca w łagodnie opadających falach.

Miał około piętnastu centymetrów wzrostu. Srebrne skrzydła ważki wyrastały mu z pleców,

a jego jasne, urocze, drobne ludzkie rysy przypominały o świetności władców jego świata. Był

otoczony aureolą srebrnego światła. Jego jedwabiste włosy wyglądające jak pióra rajskiego ptaka

tworzyły rozwianą grzywę w kolorze czystego szkarłatu.

Tut uwielbiał chleb, mleko i miód – drobny grzeszek wspólny pomniejszym bytom.

Zazwyczaj nie mają one ochoty sięgać do pszczelich gniazd w poszukiwaniu miodu. Nigdynigdy

cierpi na niedostatek mleka, odkąd do jego produkcji stosuje się najnowocześniejsze metody

przemysłowe. Nie trzeba dodawać, że również nie sieją one zboża, nie zbierają go ani nie mielą

na mąkę, by piec chleb.

Tut ostrożnie osiadł na ziemi, rozglądając się po pobliskich drzewach. Nie dostrzegł mnie.

Widziałem, jak ociera usta i zatacza coraz ciaśniejsze kręgi wokół miniaturowego nakrycia, jedną

ręką gładząc się łakomie po brzuszku. Gdyby sięgnął po chleb i zamknął krąg, mógłbym

w zamian za uwolnienie go wytargować od niego informację. Należał do pomniejszych bytów

Page 43: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

w Nigdynigdy, był kimś w rodzaju robotnika portowego. Jeśli ktokolwiek wiedział coś

o Victorze Sellsie, mógł to być Tut, a przynajmniej mógł znać kogoś, kto wie.

Przez chwilę wahał się, kręcąc się wokół jedzenia, jednak podchodził wolno coraz bliżej. Elf

i miód. Ćma i płomień. Tut dał się już na to złapać wielokrotnie, ale elfy mają krótką pamięć,

a ich natura jest niezmienna. Jak zawsze wstrzymałem oddech.

W końcu elf przysiadł na piętach, złapał chleb, zanurzył go w miodzie i chciwie pożarł. Krąg

zamknął się z cichym trzaskiem, ledwo dla mnie słyszalnym.

Na elfa ten odgłos wywarł natychmiastowy efekt. Tut wydał z siebie krótki, przeszywający

pisk jak schwytany w sidła królik i wzbił się w powietrze, z furkotem skrzydeł kierując się

w stronę jeziora. Na obwodzie kręgu uderzył w coś równie twardego jak mur z cegieł, prósząc

wokół chmurą srebrnego pyłu. Jęknął i wylądował na ziemi, na swoim małym elfim tyłku.

– Powinienem był wiedzieć! – wykrzyknął, kiedy wyłoniłem się spomiędzy drzew. Miał

wysoki głos, jednak brzmiał dziecinnie, a nie przesadnie, jak głosy elfów w filmach

rysunkowych. – Teraz sobie przypominam, gdzie już widziałem te talerzyki! Ty paskudna,

podstępna, wielkołapa, wielkonosa, płaskostopa śmiertelna gnido!

– Się masz, Tut – przywitałem go. – Pamiętasz naszą ostatnią umowę, czy musimy to

przerabiać od początku?

Tut spojrzał na mnie buntowniczo i tupnął w ziemię. Od uderzenia wzbiła się w powietrze

kolejna chmura srebrnego pyłu.

– Puść mnie! Bo powiem Królowej!

Jeśli cię nie uwolnię – powiedziałem z naciskiem – nie będziesz mógł powiedzieć Królowej.

Poza tym wiesz równie dobrze jak ja, co powiedziałaby o znaczącym tyle co kropla rosy elfie, tak

głupim, żeby dać się złapać, bo nie mógł się oprzeć pokusie chleba, mleka i miodu. Tut

prowokacyjnie skrzyżował ramiona na piersi.

– Ostrzegam cię, śmiertelniku. Uwolnij mnie natychmiast, bo odczujesz okropną, straszliwą,

nieodpartą moc magii elfów! Sprawię, że zęby ci wygniją! Oczy wyjdą ci z orbit! Wypełnię ci

usta łajnem, a w uszach zalęgną ci się robaki!

– Walnij mnie najmocniej, jak potrafisz – zaproponowałem – a potem możemy porozmawiać

o tym, co musisz zrobić, żeby wydostać się z kręgu.

Wiedziałem, że blefuje. Zawsze tak było, ale on pewnie nie pamiętał szczegółów. Kiedy żyje

się kilkaset lat, zapomina się o drobiazgach. Tut nadąsał się i drobną stopką kopnął grudkę ziemi.

– Mógłbyś przynajmniej udawać, że się boisz, Harry.

– Przepraszam, Tut, nie mam czasu.

– Czas, czas – gderał Tut. – Czy to wszystko, co wy, śmiertelnicy, macie w głowie? Każdy

narzeka na czas. Całe miasto pędzi w lewo i w prawo, wrzeszcząc, że są już spóźnieni, i trąbiąc

klaksonem. Wiesz, że kiedyś wy, ludzie, mieliście pod dostatkiem czasu?

Page 44: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Znosiłem ten wykład cierpliwie. W każdym razie Tut nigdy nie był w stanie trzymać się

jednego tematu na tyle długo, by stało się to męczące.

– Pamiętam lud, który żył tutaj, zanim pojawiliście się wy, ludzie o bladych twarzach

i chrapliwych głosach. Oni nigdy nie narzekali na wrzody albo...

Tut wzrokiem powędrował z powrotem do chleba, miodu i mleka, a jego oczka błysnęły.

Przespacerował się w kierunku jedzenia, po czym złapał resztkę chleba, nasączył go miodem

i zjadł chciwymi, ptasimi kęsami.

– Dobre, Harry. Bez tego zabawnego dodatku, który czasem w tym jest.

– Bez konserwantów – podpowiedziałem.

– Wszystko jedno.

Tut wypił też jednym haustem mleko, a potem nagle przewrócił się na plecy i poklepał po

zaokrąglonym brzuszku.

– No dobra – podsumował teraz mnie wypuść.

– Jeszcze nie, Tut. Czegoś od ciebie potrzebuję.

Tut rzucił mi spojrzenie spode łba.

– Ci magowie. Zawsze czegoś potrzebują. Ja naprawdę mogę zrobić tę rzecz z kupą, wiesz.

Podniósł się i wyniośle złożył ramiona na piersi, patrząc na mnie tak, jakbym nie był

dwanaście razy wyższy od niego.

– Dobrze zatem – powiedział nie mniej wyniosłym tonem. – Będę łaskaw podarować ci jedną

prośbę drobnej natury jako hojną zapłatę za twoją kuchnię.

Starałem się zachować powagę.

– To bardzo uprzejmie z twojej strony.

Tut pociągnął swoim mopsim nosem, który udało mu się jakoś zadrzeć.

– Jestem zarówno łaskawy, jak i mądry.

Skwapliwie pokiwałem głową, co miało świadczyć o tym, że jego mądrość jest doprawdy

wielka.

– Posłuchaj, Tut. Muszę wiedzieć, czy byłeś w pobliżu przez kilka ostatnich nocy albo czy

znasz kogoś, kto był. Szukam pewnej osoby, która być może tu przyjechała.

– A jeśli ci powiem, rozumiem, że rozwiążesz ten krąg, który przez jakiś dziwny bez

wątpienia przypadek przebiega wokół mnie?

– To ze wszech miar słuszne przypuszczenie – zapewniłem go z powagą.

Wydawało się, że Tut rozważa sprawę, tak jakby miał możliwość odmówić współpracy, po

czym skinął głową.

– Bardzo dobrze. Dostaniesz informację, której chcesz. Uwolnij mnie.

Zmrużyłem oczy.

– Jesteś pewien? Obiecujesz?

Page 45: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Tut znowu tupnął stopką, wznosząc tuman srebrnego kurzu.

– Harry! Psujesz całe napięcie.

Złożyłem ramiona.

– Chcę usłyszeć twoją obietnicę.

Tut wyrzucił ręce w górę.

– Dobrze, dobrze, dobrze! Obiecuję, obiecuję, obiecuję! Wygrzebię dla ciebie to, co chcesz

wiedzieć! – W ogromnym podnieceniu zaczął latać wewnątrz kręgu. – Wypuść mnie! Wypuść

mnie!

Powtórzona trzy razy obietnica elfa jest równa absolutnej prawdzie. Szybko podszedłem do

kręgu i by go otworzyć, starłem stopą linię narysowaną na ziemi. Krąg otworzył się z lekkim

świstem uwalnianej energii.

Tut, maleńka srebrna kometa, pomknął z powrotem nad wodami jeziora Michigan i zniknął

wśród rozbłysków jak Święty Mikołaj.

Jednak muszę przyznać, że Święty Mikołaj jest istotą o wiele większą i potężniejszą od Tuta,

a ja nie znam jego prawdziwego imienia. Nawet gdybym je znał, nigdy nie próbowałbym zwabić

Świętego Mikołaja do magicznego kręgu. Wątpię, żebym znalazł wystarczająco wielkie

kamienie.

Czekając, przechadzałem się, żeby nie zasnąć. Gdybym zasnął, Tut jako elf miałby pełne

prawo spełnić swoją obietnicę, przynosząc mi wiadomość w czasie, gdy jestem pogrążony we

śnie. Biorąc pod uwagę, że go właśnie złapałem i upokorzyłem, mógłby zrobić coś dla

wyrównania rachunków. Za dwa tygodnie pewnie nie będzie o niczym pamiętał, ale gdybym

pozwolił mu na swobodny dostęp do siebie tej nocy, mógłbym obudzić się z oślą głową, a nie

przypuszczam, żeby to pomogło w interesach.

Spacerowałem więc i spokojnie czekałem. Zwykle trwa około pół godziny, zanim Tut zrobi,

o co go proszę, niezależnie od tego, co to jest.

I rzeczywiście, po półgodzinie wrócił. Iskrzył się i furkotał wokół mojej głowy, sypiąc mi

w oczy srebrnym pyłem z trzepoczących skrzydeł.

– Ha, Harry! Mam! – wykrzyknął.

– Czego się dowiedziałeś, Tut?

– A zgadnij!

– No nie – prychnąłem.

– Oj, daj spokój. Maleńka zgadywanka?

Zmarszczyłem brwi, zmęczony i podenerwowany, ale starałem się tego po sobie nie pokazać.

Tut już taki jest i nic nie można było na to poradzić.

– Tut, już późno. Obiecałeś mi powiedzieć.

– Nie ma z tobą żadnej zabawy – zrzędził. – Nic dziwnego, że nie możesz się umówić na

Page 46: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

randkę, dopóki ktoś nie chce się od ciebie czegoś dowiedzieć.

Łypnąłem na niego, a on zaśmiewał się radośnie.

– No! Uwielbiam to! Obserwujemy cię, Harry Dresdenie!

Dopiero teraz zaczęło to być nie do zniesienia. Nagle wyobraziłem sobie dziesiątki małych

podglądaczy wiszących przy moich oknach i zaglądających do mieszkania. Muszę przedsięwziąć

środki zapobiegawcze, żeby im to uniemożliwić. Nie, żebym się ich bał, nic takiego. Po prostu na

wszelki wypadek.

– Tylko mi powiedz, Tut – westchnąłem.

– Nadchodzę! – zaświergotał, a ja wyciągnąłem dłoń wnętrzem do góry, z wyprostowanymi

palcami. Wylądował na środku. Prawie nie czułem jego ciężaru, ale odczułem aurę przebiegającą

mi przez skórę jak lekki prąd. Bez lęku patrzył mi w oczy – elfy nie mają duszy, w którą można

by zajrzeć, ani nie potrafią zgłębić duszy śmiertelnika, nawet jeśli ją zobaczą.

– Dobra! – powiedział. – Rozmawiałem z Bławatkiem, który rozmawiał z Czerwononosym,

który rozmawiał z Meg O’Aspens, która powiedziała, że Złotooki powiedział, że jechał

samochodem z pizzą, który przyjechał tu zeszłej nocy!

Tut dumnie wyprężył pierś.

– Samochód z pizzą? – spytałem zdezorientowany.

– Pizza! – wykrzyknął tryumfalnie. – Pizza! Pizza! Pizza!

Znów zatrzepotał skrzydłami, a ja usiłowałem mruganiem pozbyć się z oczu tego cholernego

srebrnego pyłu, zanim zacznę kichać.

– Elfy lubią pizzę? – spytałem.

– Och, Harry! – Tutowi aż zabrakło tchu. – Ty nigdy nie jadłeś pizzy?

– Oczywiście, że jadłem.

Tut wyglądał na zranionego do głębi.

– I się nie podzieliłeś?

Westchnąłem.

– Posłuchaj, może niedługo mógłbym przynieść wam pizzę, żeby podziękować za pomoc.

Tut podskakiwał radośnie na mojej dłoni z palca na palec.

– Tak! Tak! Zaczekaj, niech im tylko powiem! Zobaczymy, kto się będzie śmiał z Tut-tuta

następnym razem.

– Tut – starałem się go uspokoić – czy on widział coś jeszcze?

Zachichotał wymownie.

– Powiedział, że śmiertelnicy tu się zabawiali i potrzebowali pizzy, żeby odzyskać siły.

– Kto dostarczył pizzę, Tut?

Zamrugał i popatrzył na mnie, jakbym był beznadziejnie głupi.

– Samochód z pizzą.

Page 47: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Powiedziawszy to, wystrzelił w niebo i zniknął wśród drzew.

Z westchnieniem pokiwałem głową. Tut nie odróżniał Domino od Pizza Hut. Nie miał układu

odniesienia i nie umiał czytać – większość elfów żywi niechęć do druku.

Tak więc dowiedziałem się dwóch rzeczy. Po pierwsze, że ktoś zamówił tu dostawę pizzy.

Wynikały stąd dwa wnioski. Pierwszy, że ktoś tu był zeszłej nocy. Drugi, że ktoś musiał go

widzieć i rozmawiać z nim. Może mógłbym dotrzeć do kierowcy i spytać, czy widział Victora

Sellsa.

Druga informacja wiązała się ze wzmianką Tuta o zabawianiu się. Elfy nie zaprzątają sobie

głowy zabawami śmiertelników, o ile w grę nie wchodzi dużo nagości i pożądania.

Z zamiłowaniem śledzą obściskujących się nastolatków i robią im kawały. A zatem Victor Sells

musiał tu być z jakąś kochanką, żeby mogła się tu odbywać „zabawa”.

Zaczynałem myśleć, że Monika Sells poszła w odstawkę. Jej mąż nie błąkał się gdzieś, ucząc

się, jak być czarownikiem, a magiczny talizman ze skorpiona nic nie znaczył. On zaszył się

w miłosnym gniazdku z kochanką, jak zrobiłby pod wpływem stresu niejeden mąż znudzony

nieśmiałą własną żoną. Nie było to godne pochwały, ale myślę, że mógłbym zrozumieć, co go do

tego skłoniło.

Powstał jedyny problem – jak zawiadomić Monikę. Czułem, że nie będzie chciała słuchać,

czego się dowiedziałem.

Pozbierałem maleńkie naczynia i schowałem je wraz ze srebrnym nożem z powrotem do

czarnego plecaka. Od długiego chodzenia i stania bolały mnie nogi. Marzyłem, żeby dostać się

do domu i trochę przespać.

Mężczyzna z obnażonym mieczem w dłoniach wyłonił się z mroku bez żadnego

ostrzegawczego szelestu czy odgłosu tchnienia magii, który by jego pojawienie się zapowiadał.

Był mojego wzrostu, ale miał szerszą i potężniejszą klatkę piersiową. Swój ciężar dźwigał

z ostentacyjną godnością. Mógł mieć jakieś pięćdziesiąt lat, jego długie brązowe włosy zaczynały

gdzieniegdzie siwieć. Nosił długi czarny płaszcz bardzo podobny do mojego, chociaż bez

peleryny, marynarkę i spodnie ciemne – smoliście czarne z granatem. Miał gładką śnieżnobiałą

koszulę, jaką zazwyczaj nosi się do smokingu. Jego szare oczy z kurzymi łapkami w kącikach

wyglądały niebezpiecznie. Widoczny w nich był odblask księżyca, taki sam jaki połyskiwał na

srebrnym ostrzu miecza. Zbliżał się do mnie z rozmysłem, przemawiając cichym głosem:

– Harry Blackstone Copperfield Dresden. Nieodpowiedzialne użycie prawdziwych imion

w celu przywołania i podporządkowania twojej woli innych istnień łamie Czwarte Prawo Magii.

Przypominam, że wisi nad tobą miecz Damoklesa. Żadne dalsze pogwałcenie Praw nie będzie

tolerowane. Wyrokiem za następne wykroczenie jest śmierć od miecza. Wyrok zostanie

wykonany bezzwłocznie.

Page 48: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Rozdział 7

Czy kiedykolwiek zdarzyło ci się w środku nocy pod gwiaździstym niebem, na brzegu

jeziora Michigan spotkać mężczyznę o złowrogim wyglądzie, trzymającego w dłoniach ogromny

miecz z nagim ostrzem? Jeśli tak, powinieneś poszukać fachowej pomocy. Jeśli nie, wierz mi na

słowo, że na taki widok dusza uchodzi z ciała.

Gwałtownie zaczerpnąłem tchu i bardzo się pilnowałem, żeby wraz z wydechem nie

wypowiedzieć formuły w pseudołacinie, która mogłaby sprawić, że jego ciało stanie

w płomieniach i przemieni się w garść popiołu. Źle znoszę strach. Zwykle nie wyczuwam

momentu, w którym powinienem uciec lub się schować – zamiast tego próbuję zmiażdżyć to, co

mnie przeraża, bez względu na to, co to jest. Przyznaję, że to dość prymitywna metoda, ale nigdy

mnie nie zawiodła.

Jednak morderstwo popełnione odruchowo to już przesada, więc nie spaliłem go, tylko

skinąłem głową na powitanie.

– Dobry wieczór, Morgan. Wiesz równie dobrze jak ja, że te prawa odnoszą się do

śmiertelników. Nie do elfów. Zrobiłem coś zupełnie banalnego. I nie złamałem Czwartego

Prawa. Miał wybór, czy przyjąć moją propozycję, czy nie.

Jego twarz o nieprzyjemnych, zgrubiałych rysach przybrała zgryźliwy wyraz, pogłębiły się

bruzdy biegnące od kącików ust.

– To szczegóły techniczne, Dresden. Nieważne.

Wzmocnił uchwyt swoich silnych, potężnych dłoni na rękojeści miecza. Jego

nierównomiernie siwiejące włosy ściągnięte były z tyłu w koński ogon, jaki nosił Sean Connery

w niektórych swoich filmach, ale twarz była zbyt wynędzniała i drobna, żeby przyciągać

spojrzenie.

– Co cię sprowadza? – Bardzo starałem się nie okazać, że jestem zdenerwowany lub że mnie

przestraszył. Prawdę mówiąc, odczuwałem jedno i drugie.

Morgan był moim strażnikiem. Wyznaczyła go Biała Rada, aby mnie kontrolować, czy nie

naginam do swoich celów ani nie łamię żadnego z Praw Magii. Kręcił się koło mnie

i szpiegował. Pojawiał się, węsząc, zwykle po tym, jak rzuciłem jakieś zaklęcie. Byłoby po mnie,

gdybym okazał temu psu łańcuchowemu Białej Rady choć odrobinę lęku. Jak wszyscy

paranoiczni fanatycy gdziekolwiek na świecie, wziąłby to za przyznanie się do winy. Jedyne, co

mi pozostawało, to zachować spokój i opanować strach, przez który mógłbym popełnić błąd

i zrobić lub powiedzieć coś, czego nie zawahałby się użyć przeciw mnie. Morgan to jeden

z najbardziej bezwzględnych egzekutorów na świecie. Nie na tyle bystry, by kwestionować

obowiązki, jakie nakładała na niego Biała Rada, ale potrafi robić szybką i złą magię, co umie

niewielu. W zasadzie wystarczająco szybką i złą, by wyrwać serca z piersi Tommy’ego Tomma

Page 49: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

i Jennifer Stanton, gdyby zechciał.

– Sprowadza mnie wyznaczony mi obowiązek kontrolowania wykorzystywanej przez ciebie

mocy i sprawdzanie, czy jej nie nadużywasz – powiedział, marszcząc brwi.

– Pracuję nad sprawą zaginionej osoby – wyjaśniłem. – Wezwałem drobnego elfa, żeby się

czegoś dowiedzieć. To wszystko. Daj spokój, Morgan, wszyscy wzywają elfy od czasu do czasu.

Nikomu nie stała się krzywda. Nie ma to nic wspólnego z wpływaniem na czyjąś wolę. Chodziło

mi tylko o to, żeby się czegoś dowiedzieć.

– Techniczne szczegóły – warknął Morgan.

Buntowniczo wysunąłem podbródek. Byliśmy równego wzrostu, z tym że on był o dobre

pięćdziesiąt kilo cięższy. Mógłbym sobie znaleźć na przeciwnika odpowiedniejszą osobę, jednak

on naprawdę zalazł mi za skórę.

– Jestem przygotowany na to, by obronić się technicznymi szczegółami, więc jeśli chcesz

zwołać zebranie Rady, żeby mnie na nie wezwać, możemy teraz zaprzestać tej dyskusji. Jestem

pewien, że zajmie im ze dwa dni, żeby odwołać swoje plany, zarezerwować bilety i tu przybyć.

Mogę cię do tego czasu przenocować. Rozumiesz, odciągniesz kupę zrzędliwych starców od ich

eksperymentów i innych zajęć na próżno, ale jeśli naprawdę uważasz, że musisz...

Morgan zmarszczył brwi.

– Nie, to nie jest tego warte.

Rozchylił poły swojego ciemnego płaszcza i wsunął miecz do pochwy. Trochę się

odprężyłem. Jego miecz na dłuższą metę nie był najgroźniejszy, ale stanowił symbol władzy

nadanej mu przez Białą Radę i jeśli krążące pogłoski były prawdziwe, został zaczarowany tak, że

mógł przeciąć zaklęcie rzucone przez każdego, kto mu się przeciwstawi. Nie chciałbym, żeby

sprawy zaszły tak daleko, bym mógł się przekonać, czy pogłoski są prawdziwe.

– Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia. Miło było cię zobaczyć – powiedziałem, chcąc

się oddalić.

Morgan położył swoją wielką dłoń na moim ramieniu i ścisnął je palcami.

– Jeszcze z tobą nie skończyłem, Dresden.

Nie ośmieliłem się wkurzyć Morgana, kiedy występował w roli strażnika Białej Rady. Teraz

jednak nie pełnił swojej funkcji. Odkąd schował miecz, działał na własną rękę, mając tyle samo

oficjalnej władzy, co każdy z ludzi – przynajmniej teoretycznie. Morgan uwielbiał teorię.

Piekielnie mnie przeraził, a zaraz potem cholernie zirytował. Teraz próbował znęcać się nade

mną. Nie cierpię, kiedy ktoś to robi.

Obliczyłem swoje szanse i wolną ręką uderzyłem go z całej siły w usta. Niczego takiego się

nie spodziewał, więc cios go zaskoczył. Cofnął się o krok, uwalniając moje ramię i zamrugał ze

zdumienia. Przyłożył dłoń do ust, a kiedy ją cofnął, na palcach widoczna była krew. Zaparłem się

nogami i patrzyłem na niego, bez spoglądania w oczy.

Page 50: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Nie dotykaj mnie.

Widziałem, jak ogarnia go gniew, jak zaciska szczęki, a na skroniach występują mu żyły.

– Jak śmiałeś – wydusił. – Jak śmiałeś mnie uderzyć.

– To nie było mocno. Kiedy działasz w imieniu Rady, chętnie okazuję ci należny szacunek.

Ale kiedy występujesz przeciw mnie prywatnie, nie zamierzam tego znosić.

Przetrawiał to, co powiedziałem, aż dym szedł mu z uszu. Szukał powodu, dla którego

miałby wystąpić przeciw mnie, i odkrył, że zgodnie z Prawem taki powód nie istnieje. Nie był

zbyt bystry (czy już o tym wspominałem?) i miał hopla na punkcie przestrzegania Praw.

– Jesteś głupcem, Dresden – wybełkotał w końcu. – Aroganckim, małym głupcem.

– Być może – przyznałem.

Ciało miałem sprężone do natychmiastowej ucieczki, gdyby okazała się niezbędna. Może

i nie lubię uciekać przed tym, co mnie przeraża, ale też nie lubię wdawać się w beznadziejną

walkę. Morgan miał nade mną przewagę lat doświadczenia i, co nie mniej ważne, również

przewagę pięćdziesięciu kilogramów. Nie było takiego Prawa Magii, które by mnie chroniło

przed jego pięściami i gdyby to pojął, mógłby wykorzystać. Cios, jaki mu wymierzyłem, był

celny, bo z zaskoczenia. Teraz nie mógłbym już go powtórzyć.

– Zeszłej nocy ktoś zabił dwoje ludzi za sprawą magii, Dresden. Myślę, że to byłeś ty. Kiedy

odkryję, jak to zrobiłeś, wyśledzę cię i nie myśl, że pożyjesz na tyle długo, żeby rzucić to samo

zaklęcie na mnie.

Otarł sobie krew z twarzy ogromną pięścią. Teraz z kolei ja zamrugałem ze zdumienia.

Musiałem wytężyć umysł, by nadążyć za tą zmianą tematu. Morgan myśli, że ja jestem mordercą.

A jeśli na ogół nie rozumuje samodzielnie, znaczy to, że Biała Rada uważa mnie za mordercę.

Jasna cholera!

Oczywiście w ograniczonym, ciasnym umyśle Morgana to wszystko miało sens. Mag kogoś

zabił. Ja byłem magiem, który już raz został skazany za zabicie kogoś za pomocą magii, choć

okoliczność działania w obronie własnej sprawiła, że wyroku nie wykonano. Policja przede

wszystkim szuka sprawcy, który już kiedyś popełnił przestępstwo. W tym wypadku Morgan był

swego rodzaju policjantem. Według niego ja byłem tylko niebezpiecznym przestępcą.

– Nie mówisz poważnie – powiedziałem. – Myślisz, że ja to zrobiłem?

Spojrzał na mnie drwiąco, a kiedy się odezwał, jego głos brzmiał pogardliwie, pewnie

i oskarżycielsko.

– Nie próbuj tego ukryć, Dresden. Na pewno myślisz, że jesteś taki sprytny, że wymyśliłeś

coś oryginalnego, czego my, starzy, zacofani ludzie nie wykryjemy. Mylisz się. Dojdziemy do

tego, jak to zrobiłeś, i udowodnimy ci to. A kiedy to się stanie, będę na miejscu, żeby

dopilnować, byś już nigdy nikogo nie skrzywdził.

– Wypchaj się. – Z wielkim trudem nadałem swojemu głosowi pożądane beztroskie

Page 51: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

brzmienie. – Ja tego nie zrobiłem, ale pomagam policji znaleźć sprawcę.

– Policji? – spytał Morgan. Przymrużył oczy, badając wyraz mojej twarzy. – Tak jakby mieli

w tych sprawach coś do powiedzenia. Nic ci z tego nie przyjdzie. Nawet jeśli wrobisz kogoś, kto

by odpowiedział za ciebie przed ludzkim prawem, Biała Rada i tak doprowadzi do tego, że

sprawiedliwości stanie się zadość.

Jego oczy błyszczały fanatycznie w świetle gwiazd.

– Wszystko jedno. Posłuchaj, jeśli dowiesz się czegoś o mordercy, czegoś, co mogłoby

pomóc glinom, zadzwonisz do mnie?

Morgan spojrzał na mnie z głębokim niesmakiem.

– Chcesz, żebym cię uprzedził, kiedy już będziemy deptać ci po piętach, Dresden? Jesteś

młody, ale nigdy nie przypuszczałem, że głupi.

Powstrzymałem się od komentarza, który przemknął mi przez myśl. Morgan był na granicy

wybuchu. Gdybym wiedział, jak zaciekle dąży do tego, by złapać mnie na potknięciu, nie

dolewałbym oliwy do ognia, uderzając go w usta.

No dobrze, pewnie i tak bym go uderzył, ale nie zrobiłbym tego tak mocno.

– Dobranoc, Morgan – powiedziałem i chciałem odejść, zanim wypsnie mi się coś, co

wpakuje mnie w kolejne kłopoty.

Ruszył się z energią, o jaką nie podejrzewałbym kogoś w jego wieku. Trafił mnie pięścią

w szczękę z prędkością światła i padłem na ziemię jak marionetka, której przecięto sznurki. Przez

kilka długich chwil nie byłem w stanie nic zrobić, nawet odetchnąć. Morgan pochylił się nade

mną.

– Będziemy cię obserwować, Dresden.

Poszedł sobie. Jego czarny płaszcz wtopił się w nocny mrok. Z oddali doleciał mnie głos:

– Dowiemy się, co się naprawdę stało.

Nie ośmieliłem się sprowokować go do powrotu galopem. Pomacałem szczękę, upewniając

się, że nie jest złamana, potem pozbierałem się i powlokłem w kierunku samochodu. Nogi

miałem jak z waty. Bardzo pragnąłem, by Morgan dowiedział się, co się naprawdę wydarzyło.

Powstrzymałoby to Białą Radę przed wykonaniem na mnie wyroku za złamanie Pierwszego

Prawa.

Przez całą drogę do samochodu czułem na plecach jego wzrok. Cholerny Morgan. Nie musiał

czerpać tyle przyjemności ze swojej funkcji. Ogarnęło mnie złe przeczucie, że gdziekolwiek bym

się udał w następnych dniach, on pewnie też się tam pojawi. Był jak wielki kocur z filmu

rysunkowego, który czeka przed mysią dziurą, aż mała myszka wysunie swój nosek, a on będzie

mógł ją rozpłaszczyć swoją wielką łapą. Czułem się zupełnie jak ta myszka.

To porównanie nieco podniosło mnie na duchu. Koty w filmach rysunkowych zawsze na

koniec kiepsko na tym wychodzą. Może tak też będzie z Morganem.

Page 52: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Problem polegał między innymi na tym, że spotkanie Morgana zawsze sprowadzało zbyt

wiele wspomnień z burzliwego okresu, gdy miałem kilkanaście lat. Zaczynałem uczyć się magii,

a mój mistrz próbował skusić mnie do czarnej magii i kiedy się temu nie poddałem, usiłował

mnie zabić. Wtedy właśnie go zabiłem, raczej przez przypadek, ale był z całą pewnością martwy,

a ja zrobiłem to za pomocą magii. Złamałem Pierwsze Prawo Magii: Nie zabijaj. Gdy komuś

dowiedzie się winę, jest za to tylko jeden wyrok i tylko jeden miecz, by go wykonać.

Biała Rada uchyliła wyrok śmierci, bo tradycja mówi, że mag może uciec się do użycia

śmiertelnej mocy w obronie swojego życia lub życia bezbronnych, a martwy mistrz nie podważył

mojego stwierdzenia, że pierwszy zostałem zaatakowany. Zasądzono mi jednak coś w rodzaju

zwolnienia warunkowego – jedno uchybienie i byłoby po mnie. Kilku magów uważało, że sąd

nade mną był totalną niesprawiedliwością (zaliczałem się do nich, ale mój głos się nie liczył), ale

inni byli zdania, że powinienem zostać stracony, bez względu na okoliczności łagodzące. Morgan

należał do tej drugiej grupy. Takie już mam szczęście.

Byłem więcej niż pewien, że cała Biała Rada nie jest skłonna do okazania łaski. Domyślałem

się, że mnie podejrzewają, a Bóg jeden wie, jakim wrzodem na tyłku dla nich byłem, nic sobie

nie robiąc z tradycji i praktykując oficjalnie. Wielu członków Rady mogło sobie życzyć mojej

śmierci. Będę musiał bardziej uważać.

Wracając do Chicago, opuściłem okna w samochodzie, żeby nie usnąć. Byłem wykończony,

ale mój mózg pracował na najwyższych obrotach jak chomik w swoim kołowrotku – kręcąc

zawzięcie i donikąd.

Ironia sytuacji była bolesna. Biała Rada podejrzewała mnie o morderstwa i jeśli nie znajdzie

się inny podejrzany, będę miał za swoje. Śledztwo Murphy stało się dla mnie bardzo ważne. Ale

żeby je pchnąć do przodu, musiałem spróbować wyjaśnić, jak morderca rzucił zaklęcie. Aby je

odtworzyć, musiałbym zagłębić się w podejrzanych badaniach, które same w sobie

zasługiwałyby na wyrok śmierci. Paragraf 22. Gdybym miał choć trochę szacunku dla

inteligencji Morgana, podejrzewałbym, że sam dokonał morderstw, zrzucając winę na mnie. To

jednak nie wchodziło w grę. Morgan mógł przekręcać i naginać reguły do swojego pojęcia

sprawiedliwości, nigdy jednak by go rażąco nie przekroczył. Więc, jeśli nie Morgan, to kto

mógłby to zrobić? Nie było zbyt wielu ludzi, którzy mieliby wystarczającą moc, aby sprawić, że

takie zaklęcie zadziała. Chyba że w pseudo fizyce rządzącej magią był jakiś błąd, przez który

serce eksploduje łatwiej niż cokolwiek innego. Nie dowiem się tego bez przeprowadzenia

zakazanych badań.

Bianka musi się lepiej orientować, kto mógłby się tego dopuścić. Planowałem już, że

porozmawiam z wampirzycą ale pojawienie się Morgana sprawiło, że teraz wręcz musiałem to

zrobić. Murphy nie będzie zachwycona, że wpycham się w jej działania operacyjne. Na dodatek,

ponieważ wszystko, co dotyczy Białej Rady, jest tajemnicą dla niemagów, nie będę mógł

Page 53: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

wyjaśnić jej, dlaczego to robię. Kolejna przyjemność.

Czasem mam poczucie, że Ktoś tam na górze musi mnie szczerze nie znosić.

Page 54: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Rozdział 8

Zanim dotarłem do domu, zrobiła się druga nad ranem. Zegar w samochodzie nie działał

(oczywiście), ale całkiem nieźle orientowałem się w czasie według pozycji gwiazd i księżyca.

Byłem napięty, niespokojny, a nerwy miałem naprężone jak struny gitary. Nie sądziłem, że będę

mógł usnąć, więc postanowiłem zająć się dla odprężenia alchemią.

Często marzyłem, żeby mieć jakieś eleganckie, społecznie akceptowane hobby, któremu

mógłbym się w takich chwilach oddawać. Na przykład grać na skrzypcach (a może to była

altówka) jak Sherlock Holmes albo na organach jak Kapitan Nemo w disneyowskiej wersji.

Jednak nie miałem takiego hobby. Jestem magicznym odpowiednikiem maniaka komputerowego.

Uprawiam magię w tej czy innej formie prawie bez przerwy. Naprawdę będę musiał jakoś

zarobić na życie w tych dniach.

Mieszkam w suterenie pod dużym, przestronnym, starym domem, podzielonym na wiele

osobnych mieszkań. Suterena i znajdująca się pod nią piwnica są moje, co jest całkiem wygodne.

Jestem jedynym lokatorem mającym dwupoziomowe mieszkanie i płacącym czynsz niższy od

tych, którzy mają całe okna.

Dom skrzypi, jest pełen westchnień i odgłosów osiadania murów. Czas i życie odcisnęły

swoje piętno na drewnie i cegłach. Przez całą noc słyszę nad sobą i obok siebie te wszystkie

dźwięki, tak charakterystyczne dla tego miejsca. To stary dom, który w ciemności śpiewa i jest

na swój własny, zabawny sposób żywy. To prawdziwy dom.

Pan czekał na mnie u dołu schodów prowadzących do drzwi wejściowych mojego

mieszkania. Pan jest ogromnym szarym kotem. Jest naprawdę olbrzymi. Niektóre psy są mniejsze

od Pana. Waży ponad piętnaście kilo i nie ma ani grama zbędnego tłuszczu. Myślę, że może jego

ojciec był rysiem. Znalazłem Pana w kuble na śmieci, jakieś trzy lata temu. Był wtedy

miauczącym kociakiem pozbawionym ogona przez psa albo samochód – tego nie wiedziałem na

pewno, ale Pan nienawidzi jednych i drugich, a na ich widok rzuca się do ucieczki albo atakuje.

Po kilku miesiącach Pan odzyskał swoją godność i wkrótce doszedł do przekonania, że to on

jest głównym lokatorem, a ja ledwo tolerowanym sublokatorem, któremu łaskawie pozwala ze

sobą mieszkać. Teraz spojrzał na mnie i zamruczał z irytacją.

– Myślałem, że jesteś na rozbieranej randce – powiedziałem do niego.

Bez pośpiechu podszedł do mnie i poufale otarł się barkiem o moje kolano. Zachwiałem się,

ale odzyskałem równowagę i otworzyłem drzwi. Pan, jak to miał w zwyczaju, wszedł pierwszy.

Moje mieszkanie to kawalerka: niezbyt duży pokój z kuchenką w rogu i kominkiem po

jednej stronie. Dalej są drzwi prowadzące do sypialni i łazienki, a po podniesieniu klapy

w podłodze schodzi się do piwnicy, gdzie urządziłem laboratorium. Mieszkanie jest przytulne –

liczne dywany pokrywają podłogę, na ścianach wiszą tkaniny, a zbiór bibelotów i osobliwości

Page 55: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

zajmuje każdy skrawek przestrzeni. Mój kij i laska z ukrytą wewnątrz szpadą stoją w rogu. Półki

z książkami uginają się i któregoś dnia naprawdę zrobię z nimi porządek.

Pan podszedł do swojego miejsca przed kominkiem i zażądał, aby w nim napalić. Chcąc mu

usłużyć, zrobiłem to, do tego jeszcze zapaliłem lampę. Owszem, mam elektryczne oświetlenie

i inne rzeczy, ale psują się tak często, że nie warto ich włączać. Nawet nie zamierzam sprawdzić,

jak by mi poszło z gazowym ogrzewaniem. Poprzestaję na prostych rzeczach – kominek, świece,

lampy naftowe. Mam specjalne palenisko na węgiel drzewny i wentylator, który wyciąga

większość dymu, ale i tak całe mieszkanie przesiąknięte jest zapachem dymu i węgla, bez

względu na to, co bym robił.

Zdjąłem płaszcz i zanim zszedłem do laboratorium, przebrałem się w gruby flanelowy

szlafrok. To dlatego magowie chodzą w szlafrokach. W laboratorium jest cholernie zimno.

Trzymając w ręku świecę, zlazłem po drabinie do laboratorium, gdzie zapaliłem kilka lamp,

palników i stojący w rogu piecyk na naftę. W rozbłysłym świetle ukazał się długi stół na środku,

inne stoły stojące pod trzema ścianami i pusta przestrzeń na końcu pomieszczenia, gdzie na

podłodze leżał mosiężny krąg przymocowany do cementu. Półki nad stołami zawalone były

pustymi skrzynkami, pojemnikami, plastikowymi pudełkami, słoikami i puszkami wszelkiego

rodzaju. Była tam para niezwykłych rogów, kilka skórek zwierząt futerkowych, kilka omszałych,

starych ksiąg, długi rząd notesów wypełnionych moim drobnym pismem i wybielona ludzka

czaszka.

– Bob – powiedziałem i zacząłem oczyszczać przestrzeń na środku stołu, zwalając pudełka,

opakowania po jedzeniu i plastikowe torby na mosiężny krąg na podłodze. Potrzebowałem

miejsca do pracy. – Bob, obudź się.

W ciszy zacząłem zdejmować z półek niektóre przedmioty.

– Bob! – zawołałem głośniej. – No już, ty leniu.

W pustych oczodołach zapłonęła para światełek, pomarańczowawych i migocących jak

płomyki świec.

– Nie dość na tym – odezwała się czaszka – że muszę się obudzić. Muszę się obudzić, żeby

układać kalambury. Co z tobą, że potrzebujesz kalamburów?

– Przestań jęczeć – powiedziałem energicznie. – Mamy robotę do zrobienia.

Czaszka Bob zamamrotał coś po starofrancusku, jak sądzę, bo zgubiłem się, kiedy doszło do

anatomicznego nieprawdopodobieństwa żab ryczących. Ziewnął, a jego zęby zagrzechotały,

kiedy zamknął z powrotem szczęki. Bob tak naprawdę nie jest ludzką czaszką. Jest duchem

powietrznym, czymś w rodzaju elfa, tylko innym. Zamieszkuje czaszkę, którą spreparowano dla

niego kilkaset lat temu, a jego zadanie polega na zapamiętywaniu. Z oczywistych powodów nie

mogę posługiwać się komputerem do gromadzenia informacji i być na bieżąco z powolnymi

zmianami praw pseudo-fizyki. Po to mam Boba. Przez lata pracował z dziesiątkami magów,

Page 56: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

dzięki czemu posiadł rozległą wiedzę i stał się niesłychanie zarozumiały.

– Cholerni magowie – mruknął.

– Nie mogę spać, więc przygotujemy parę eliksirów. Może być?

– Jakbym miał jakiś wybór – odpowiedział Bob. – Co to za okazja?

Szybko wprowadziłem go w wydarzenia dnia. Gwizdnął (sztuczka niełatwa do wykonania,

kiedy się nie ma warg) i podsumował:

– Brzmi paskudnie.

– Całkiem paskudnie – zgodziłem się.

– Coś ci powiem – zaproponował. – Wypuść mnie, ja się przelecę i powiem ci, jak z tego

wybrnąć.

To mnie zaniepokoiło.

– Bob, raz cię wypuściłem. Pamiętasz?

W rozmarzeniu pokiwał głową, stukając kością o drewno.

– Akademik dla studentek. Pamiętam.

Żachnąłem się i postawiłem wodę do zagotowania na palniku.

– Podobno jesteś duchem intelektu. Nie rozumiem, czemu jesteś opętany przez seks.

Głos Boba zabrzmiał obronnie:

– To jest zainteresowanie naukowej natury, Harry.

– Czyżby? A może ja nie uważam, że to w porządku, by twoje studia polegały na zaglądaniu

ludziom do domów?

– Poczekaj chwilę. Moje studia nie polegają na samym zaglądaniu...

Przerwałem mu gestem.

– Oszczędź sobie. Nie chcę tego słuchać.

– Banalizujesz – zajęczał – a to chamskie w stosunku do mnie. Obrażasz moją męskość.

– Bob, jesteś czaszką – przypomniałem mu. – Nie masz żadnej męskości do obrażania.

– Czyżby? – rzucił zaczepnie. – Przyganiał kocioł garnkowi, Harry! Byłeś już na randce?

Co? Większość mężczyzn ma o wiele lepsze rzeczy do roboty w środku nocy, zamiast bawić się

swoim Małym Chemikiem.

– Jeśli chcesz wiedzieć, jestem umówiony na sobotę wieczór.

Oczy Boba z pomarańczowych stały się czerwone, gdy nimi łypnął pożądliwie.

– O! Jest ładna?

– Ciemna karnacja, ciemne włosy, ciemne oczy. Nieziemskie nogi. Bystra, seksowna jak

diabli.

Bob zachichotał.

– Chyba zechce zwiedzić laboratorium?

– Ani się waż mieć kosmate myśli!

Page 57: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Ale poważnie – rzekł Bob – jeśli jest taka wspaniała, to co robi z tobą? Wiesz, że nie

przypominasz sir Gawaina.

Teraz z kolei ja zacząłem się bronić.

– Ona mnie lubi. Czy to takie dziwne?

– Harry – oczy Boba błyszczały samozadowoleniem – całą twoją wiedzę o kobietach ja mam

w małym palcu.

Przyglądałem mu się przez chwilę i przyznałem z nieprzyjemnym poczuciem, że być może

ma rację. Nie miałem zamiaru mu tego mówić, nigdy w życiu, ale miał rację.

– Będziemy sporządzać eliksir ucieczkowy – powiedziałem. – Nie chcę tu spędzić całej nocy,

więc może weźmiemy się do roboty? Co? Pamiętam tylko pół przepisu.

– Jeśli się robi jeden, to zawsze można zrobić dwa. Wiesz o tym, Harry.

To prawda. Alchemiczny proces sporządzania eliksiru polega głównie na mieszaniu,

gotowaniu i czekaniu. Zawsze można równolegle przygotowywać dwa, czasem można i trzy,

choć wtedy trzeba się już naprawdę uwijać.

– Dobrze, zrobimy też zapasową kopię.

– Och, daj spokój – strofował mnie Bob. – To nudne. Powinieneś się rozwijać. Spróbować

czegoś nowego.

– Na przykład?

Oczodoły Boba rozbłysły radośnie.

– Eliksir miłosny! Jak już nie chcesz mnie wypuścić, to przynajmniej pozwól mi to zrobić!

Duchy wiedzą, że mógłbyś go użyć i...

– Nie! – odmówiłem zdecydowanie. – W żadnym wypadku. Nie będzie eliksiru miłosnego.

– Jak chcesz. Nie będzie eliksiru miłosnego, nie będzie i ucieczkowego.

– Bob – powiedziałem ostrzegawczo.

Światełka w oczach Boba zgasły. Warknąłem. Byłem zmęczony i rozdrażniony, a nawet

w najbardziej sprzyjających okolicznościach nie przejawiam cech osobowości typu A.

Podszedłem, schwyciłem Boba za szczękę i potrząsnąłem nim.

– Hej tam! – krzyknąłem. – Bob! Chodź tu natychmiast! Albo wezmę tę czaszkę i wrzucę ją

do najgłębszej studni, jaką znajdę. Przysięgam. Wrzucę cię tam, skąd nikt już nigdy cię nie

wypuści.

Oczy Boba zapaliły się na chwilę.

– Nie zrobisz tego. Jestem zbyt cenny. – I zgasły znowu.

Zazgrzytałem zębami, powstrzymując się przed roztrzaskaniem czaszki na drobne kawałki

o podłogę. Oddychałem głęboko. Przywołałem na pamięć lata magicznego treningu

i samokontroli, by opanować wściekłość. Odłożyłem czaszkę na półkę i wolno policzyłem do

trzydziestu.

Page 58: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Czy mógłbym przygotować eliksir samodzielnie? Pewnie mógłbym, ale ogarnęło mnie złe

przeczucie, że nie zadziała on we właściwy sposób. Eliksiry to skomplikowana sprawa i efekt

zależy nie tyle od intencji, jak w przypadku zaklęć, ile od ścisłego przestrzegania przepisu. Poza

tym samo przygotowanie eliksiru miłosnego wcale nie oznacza, że go użyję. Prawda? I tak

będzie się nadawał tylko przez jakieś dwa dni, na pewno nie przez weekend, więc jakie problemy

mogłyby z tego wyniknąć? Usiłowałem zracjonalizować swoje działanie. To mogłoby ułagodzić

Boba i dostarczyć mu zastępczej przyjemności. Eliksiry miłosne są najtańsze, jeśli chodzi o samo

przygotowanie, więc nie zapłacę zbyt dużo. Pomyślałem też, że jeśli Susan poprosi mnie

o pokazanie jakiejś magicznej sztuczki (co zawsze robi), mógłbym wtedy...

Nie. To już byłoby za dużo. Wyglądałoby to na przyznanie, że nie potrafię o własnych siłach

skłonić kobiety, by mnie polubiła. Nie w porządku byłoby też wykorzystanie swojej przewagi.

Nie, chciałem zrobić eliksir ucieczkowy. Mógłby mi się przydać u Bianki, a także mógłbym

go użyć, jeśli zła sytuacja jeszcze się pogorszy i trzeba będzie uciekać przed Morganem i Białą

Radą. Poczułbym się o wiele lepiej, gdybym go miał.

– W porządku, Bob. Wygrałeś. Zrobimy oba, dobrze?

Światełka w oczach Boba rozbłysły niespokojnie.

– Jesteś pewien? Zrobisz eliksir miłosny dokładnie tak, jak ci powiem?

– Czy kiedykolwiek zrobiłem eliksir nie tak, jak mówiłeś, Bob?

– A co z próbą zrobienia eliksiru dietetycznego?

– No dobra, to była pomyłka.

– A eliksir anty grawitacyjny pamiętasz?

– Naprawiliśmy podłogę, wielkie rzeczy!

– A ten...

– Dobrze, dobrze – mruknąłem. – Nie musisz tego wywlekać. Teraz wykrztuś wreszcie

przepis.

Bob zrobił to, był w świetnym humorze i przez następne dwie godziny sporządzaliśmy

eliksiry. Wszystkie robi się mniej więcej tak samo. Najpierw trzeba przygotować podstawowy

płynny składnik, a potem coś dla każdego ze zmysłów, potem coś dla umysłu i wreszcie coś dla

ducha. Zawsze osiem składników, z tym że zależą one od rodzaju eliksiru i osoby, dla której był

przeznaczony. Bob miał za sobą wieki doświadczenia, więc potrafił dobrać ingrediencje

najskuteczniejsze dla danej osoby. Miał rację, uważając się za nieocenione źródło wiedzy – nigdy

nie słyszałem o istocie z tak wielkim doświadczeniem i bardzo cieszyło mnie, że go mam,

chociaż nie znaczy to, że nie chciałem czasami roztrzaskać tej czaszki.

Eliksir ucieczkowy zrobiony został na bazie stu czterdziestu gramów coca-coli. Dodaliśmy

kroplę oleju silnikowego dla zapachu, a ptasie pióro pocięte na skrawki dla dotyku. Później było

dziewięćdziesiąt gramów zmielonych na proszek ziaren kawy w czekoladzie. Potem poszedł

Page 59: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

podarty niewykorzystany bilet autobusowy, dla umysłu, i mały łańcuszek, który rozerwałem

i wrzuciłem, dla serca. Rozwinąłem czystą białą ściereczkę, w której przechowywałem na takie

okazje przelotny cień, i wytrząsnąłem go do mikstury. Na koniec otworzyłem szklany słoik

z mysimi piskami. Dodałem dźwięk do kociołka.

– Jesteś pewien, że to będzie działać, Bob? – spytałem.

– Jak zawsze. To doskonały przepis.

– Okropnie śmierdzi. Bob mrugnął światełkami.

– Zwykle tak jest.

– Jak to działa? To nadszybkość czy wersja teleportacyjna?

Bob chrząknął.

– W zasadzie jedno i drugie. Wypij, a na parę minut staniesz się wiatrem.

– Wiatrem? – spojrzałem na niego. – Nigdy przedtem o czymś takim nie słyszałem, Bob.

– W końcu jestem duchem powietrznym – przypomniał mi Bob. – Będzie dobrze działać.

Zaufaj mi.

Mruknąłem coś, odstawiając pierwszy eliksir, żeby się gotował, i wziąłem się za następny.

Zawahałem się, kiedy Bob podał mi pierwszy składnik.

– Tequila? – wyraziłem sceptycyzm. – Jesteś pewien, że właśnie to? Myślałem, że podstawą

eliksiru miłosnego powinien być szampan.

– Szampan, tequila, co za różnica, jeśli ma pozbawić ją zahamowań? – odpowiedział

pytaniem Bob.

– Hm. Myślę, że efekt może być... trochę... podejrzany.

– Hej, kto tu jest duchem pamięci? Ja czy ty?

– Cóż...

– Kto ma tutaj doświadczenie z kobietami? Ja czy ty?

– Bob...

– Harry, uwodziłem pastereczki, kiedy twojemu prapradziadkowi nawet się jeszcze o tobie

nie śniło. Myślę, że wiem, co robię.

Westchnąłem, zbyt zmęczony, żeby się z nim kłócić.

– Dobrze, dobrze. Bądź cicho. Tequila.

Przyniosłem butelkę, odmierzyłem dwieście czterdzieści gramów do kociołka i zerknąłem na

czaszkę.

– W porządku. Teraz dziewięćdziesiąt gramów gorzkiej czekolady..

– Czekolady? – nie dowierzałem.

– Laski uwielbiają czekoladę, Harry.

Wydałem z siebie pomruk, będąc bardziej zainteresowany skończeniem pracy niż

czymkolwiek innym, i dodałem ten składnik. To samo zrobiłem z kilkoma kroplami perfum

Page 60: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

(mojej ulubionej podróbki, mniejsza o nazwę). Wrzuciłem też podartą koronkę i ostatnie

westchnienie z dna szklanego słoika. Kiedy dodałem trochę światła świec, mikstura nabrała

różowozłotego blasku.

– Świetnie – stwierdził Bob. – O to chodzi. Teraz dodamy popiół z namiętnego listu

miłosnego.

Łypnąłem na czaszkę.

– Och, Bob, to akurat mi się skończyło.

– Tak przypuszczałem – parsknął Bob. – Poszukaj na półce za mną.

Zrobiłem, jak mi kazał, i znalazłem parę romansów. Na ich okładkach widniały niesłychanie

smakowite ciała.

– O! Skąd to masz?

– Moje ostatnie wychodne – odparł beztrosko. – Strona sto siedemdziesiąta czwarta, akapit

zaczynający się od „Jej mlecznobiałe piersi”. Wydrzyj stronę, spal i wsyp popiół.

Zatkało mnie.

– To zadziała?

– Kobiety uwielbiają takie rzeczy. Wierz mi.

– Dobrze – westchnąłem. – Czy to składnik dla ducha?

– Pewnie! – Bob z podniecenia kołysał się w przód i w tył na szczęce. – Teraz tylko łyżeczka

od herbaty sproszkowanego brylantu i gotowe.

Przetarłem oczy.

– Brylant. Nie mam żadnych brylantów, Bob.

– Wyobrażam sobie. Jesteś tandetny. To dlatego kobiety cię nie lubią. Słuchaj, po prostu

podrzyj pięćdziesiątkę na drobne kawałki i dodaj.

– Banknot pięćdziesięciodolarowy? – upewniłem się.

– Pieniądze. Bardzo seksowne – zawyrokował Bob.

Z kolejnym pomrukiem wyciągnąłem z kieszeni ostatnią pięćdziesiątkę, podarłem na strzępy

i wrzuciłem, uzupełniając eliksir.

Następny etap wymagał wysiłku. Gdy już wszystkie składniki są wymieszane, musisz

przepuścić przez nie energię wystarczającą do tego, żeby je uaktywnić. To nie materialne

składniki są istotne – ważne jest znaczenie, jakie niosą, sens, jaki mają dla osoby sporządzającej

eliksir i dla tej, która będzie go stosować. Magiczna energia pochodzi z różnych źródeł. Może to

być szczególne miejsce (zwykle o charakterze naturalnym, jak Góra św. Heleny czy Old

Faithful), może być swego rodzaju centrum (takie na wielką skalę jest Stonehenge), a może też

być tak, że energia czerpana jest z wnętrza człowieka. Największa magia bierze się z wnętrza.

Czasami jest to wysiłek umysłowy, czysta siła woli. Kiedy indziej są to emocje i uczucia. Każde

z nich zdolne jest wzniecić przysłowiowy ogień.

Page 61: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Do zasilenia magii miałem w sobie wielki niepokój, ogromną irytację i przemożny upór.

Mruczałem nad eliksirami wymaganą litanię w pseudołacinie. Powtarzałem ją, czując rosnący

opór. Był ledwo wyczuwalny na samej granicy zmysłów, ale był. Zebrałem cały swój niepokój,

gniew i upór, ukształtowałem je siłą i tonem słów, pchnąłem przeciw temu oporowi. Magia

wylała się ze mnie nagłą falą, jak z gwałtownie opróżnionego dzbanka.

– Uwielbiam to – powiedział Bob, gdy oba eliksiry wystrzeliły kłębami zielonkawego dymu

i zaczęły pienić się nad krawędzią kociołków.

Osunąłem się na taboret, czekając, aż piana opadnie. Osłabłem, a rosnący niepokój

przygniatał mi ramiona jak tona cegieł. Kiedy wrzenie ustało, wlałem każdy z eliksirów do

oddzielnego sportowego bidonu z wciskaną zakrętką i oznaczyłem je bardzo czytelnie

niezmywalnym magicznym markerem. Od czasu nieszczęsnego incydentu z niewidzialnością

i płynem na porost włosów, kiedy to próbowałem zapuścić przyzwoicie wyglądającą brodę, nie

chciałbym, żeby znów zdarzyło mi się pomylić eliksiry.

– Nie będziesz żałował, Harry – zapewnił mnie Bob. – To najlepszy eliksir, jaki

kiedykolwiek zrobiłem.

– Ja go zrobiłem, nie ty – warknąłem. Teraz byłem naprawdę zbyt zmęczony, aby drobne

zmartwienie w postaci ewentualnej egzekucji powstrzymało mnie przed pójściem do łóżka.

– Oczywiście, oczywiście – zgodził się Bob. – Jasne, Harry.

Obszedłem laboratorium, gasząc palniki i naftowy piecyk, po czym wdrapałem się po

drabinie do sutereny, nie mówiąc dobranoc. Dowlokłem się do łóżka i padłem na nie. Pan zawsze

wskakuje za mną i zasypia ułożony na moich nogach. Poczekałem na niego i rzeczywiście zjawił

się po kilku sekundach. Umościł się, mrucząc jak miniaturowy silnik łodzi.

Starałem się wyznaczyć sobie plan na następne dni przez ogarniającą mnie mgłę

wyczerpania. Porozmawiać z wampirzycą. Namierzyć zaginionego męża. Uniknąć gniewu Białej

Rady. Znaleźć mordercę. Zanim on znajdzie mnie.

Nieprzyjemna myśl, ale postanowiłem, że nie będę się tym przejmował. Zwinąłem się

w kłębek i zasnąłem.

Page 62: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Rozdział 9

W piątek wieczorem poszedłem zobaczyć się z Bianką, wampirzycą. Oczywiście nie

wyskoczyłem z łóżka i nie poszedłem tam od razu. Nie idzie się do przysłowiowej jaskini lwa tak

po prostu. Najpierw trzeba zjeść solidne śniadanie.

Porą mojego śniadania była trzecia po południu, kiedy obudziłem się na dzwonek telefonu.

Musiałem wstać z łóżka i podreptać do salonu, by go odebrać.

– Mmrrmmph – wymamrotałem.

– Dresden – przywitała mnie Murphy – co masz mi do powiedzenia?

Słychać było, że jest zestresowana. Jej głos miał ten charakterystyczny ostry ton, jaki

przybiera, kiedy tylko jest zdenerwowana. To sprawiło mi ból, jak dźwięk paznokci drapiących

o kość. Śledztwo w sprawie morderstwa Tommy’ego Tomma musi iść kiepsko.

– Na razie nic – powiedziałem i trochę ją okłamałem. – Prawie całą noc byłem na nogach

i pracowałem, ale nic jeszcze nie mogę przedstawić.

W odpowiedzi usłyszałem najpierw przekleństwo.

– To mi nie wystarczy, Harry. Potrzebuję odpowiedzi i potrzebuję ich na wczoraj.

– Dojdę do tego tak szybko, jak mogę.

– Dojdź szybciej – odburknęła.

Była zła. W wypadku Murphy nie było to nic niezwykłego, ale uświadomiło mi, że dzieje się

coś jeszcze. Kiedy sprawy stają się trudne i dręczące, niektórzy ludzie wpadają w panikę. Inni

załamują się. Murphy się wścieka.

– Komisarz znowu po tobie jeździ?

Komisarz policji miejskiej Howard Fairweather traktował Murphy i jej zespół jak kozła

ofiarnego, zrzucając na jej barki wszystkie nierozwiązywalne sprawy przestępstw. Fairweather

zawsze czaił się w pobliżu, polując na okazję, kiedy to Murphy wypadnie źle, tak jakby miało to

jego samego uchronić przed konsekwencjami.

– Jak skrzydlata małpa z Czarnoksiężnika z krainy Oz. Zaczynasz się zastanawiać, kto

naciska na niego, żeby skończył robotę.

Jej głos był cierpki jak cytryna. Usłyszałem, jak wrzuca do szklanki z płynem tabletkę alka-

seltzer.

– Mówię poważnie, Harry. Dostarczysz mi odpowiedzi, których potrzebuję, i zrobisz to

szybko. Muszę wiedzieć, czy to była magia, a jeśli tak, na czym polegała i kto mógł to zrobić.

Nazwiska, adresy, muszę wiedzieć wszystko.

– To nie takie proste, Mur...

– Więc zrób tak, żeby było proste. Możesz mi powiedzieć, kiedy? Muszę przedstawić ogólny

zarys przed komisją śledczą za piętnaście minut albo mogę jeszcze dziś oddać odznakę.

Page 63: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Skrzywiłem się. Gdybym wydobył coś z Bianki, mógłbym pomóc Murph w śledztwie, ale

jeśli okaże się to bezowocne, stracę cały wieczór na bezproduktywnym działaniu, a ona

potrzebuje odpowiedzi teraz. Może powinienem był sporządzić eliksir na obudzenie się.

– Czy komisja pracuje w weekendy?

– Żartujesz? żachnęła się Murphy.

– Więc do poniedziałku będziemy coś mieli.

– Możesz to rozgryźć do tego czasu?

– Nie wiem, ile ci przyjdzie z tego, że rozwiążę tę zagadkę. Mam nadzieję, że będziesz mieć

coś więcej niż tylko to.

Usłyszałem w słuchawce jej westchnienie. Napiła się musującego płynu.

– Nie dobijaj mnie, Harry.

Był najwyższy czas, by zmienić temat, zanim mnie przyszpili i wyczuje moje oszustwo. Nie

miałem zamiaru podejmować zakazanych badań, jeśli mógłbym znaleźć sposób, żeby tego nie

robić.

– Nie powiodło się z Bianką?

Kolejne przekleństwo.

– Ta suka nie chce z nami rozmawiać. Tylko się uśmiecha, przytakuje i dmucha nam w nos

dymem. Paple o niczym i zakłada nogę na nogę. Szkoda, że nie widziałeś, jak Carmichael się

ślini.

– Cóż, chyba trudno mieć mu za złe. Rozumiem, że jest słodka. Słuchaj, Murph, a może bym

ja...

– Nie, Harry. Absolutnie nie. Nie pójdziesz do Aksamitnego Pokoiku, nie będziesz

rozmawiał z tą kobietą i nie będziesz się do tego mieszał.

– Poruczniku Murphy, jesteśmy trochę zazdrośni? – zakpiłem sobie.

– Nie pochlebiaj sobie. Jesteś cywilem, Dresden, nawet jeśli masz licencję detektywa. Jak

wylądujesz w szpitalu albo w kostnicy, tym, kto na tym ucierpi, będę ja.

– Murph, jestem wzruszony.

– A ja wzruszę twoim łbem ceglany mur, jak mnie wkurzysz, Harry. – Jej głos był ostry,

zapiekły.

– Hej, rozluźnij się, Murph. Jeśli nie chcesz, żebym tam poszedł, nie pójdę. – No proszę,

znowu kłamstwo. Po tym wszystkim będę miał nos długi jak Pinokio.

– Jesteś kiepskim kłamcą, Harry. Powinnam cię, do cholery, przymknąć, żeby cię trzymać

z daleka od...

– Co? – powiedziałem głośno do słuchawki. – Murph, coś przerywa, nie słyszę cię. Znów ten

cholerny telefon. Zadzwoń jeszcze raz – i rozłączyłem się.

Pan podszedł do mnie i otarł mi się o nogi. Przyglądał mi się poważnie swoimi zielonymi

Page 64: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

oczami. Schyliłem się i wyjąłem z gniazdka wtyczkę od telefonu, gdy znowu zaczął dzwonić.

– Co tam, Pan, jeść?

Podałem nam śniadanie. Resztki kanapki ze stekiem dla niego i spaghetti z puszki podgrzane

na piecu dla mnie. Rozdzieliłem swoją ostatnią puszkę coli, której Pan pragnął równie mocno jak

ja. Jedzenie, picie i głaskanie kota trwało akurat tyle czasu, żeby się rozbudzić i zacząć znowu

myśleć – przygotować się przed zachodem słońca. Zapewniające bezpieczeństwo dzienne światło

jeszcze trwało, zmrok zapadał około szóstej. Miałem mniej więcej dwie godziny na pozbieranie

się przed wyjściem.

Komuś może się wydawać, że wie to i owo o wampirach. Może nawet coś z tego, co słyszał,

jest prawdą, jednak najprawdopodobniej nie jest. W żadnym wypadku nie cieszyła mnie

perspektywa udania się do kryjówki Bianki, aby zażądać informacji. Wolałem założyć, że sprawy

miały się źle, zanim cokolwiek zostało powiedziane i zrobione, i upewnić się, że nie dałem się

zaskoczyć nieprzygotowany.

Mag musi przede wszystkim przewidywać, musi być przygotowany. Magowie nie są jakimiś

nadludźmi. Mamy po prostu przewagę nad innymi, widząc wyraźniej i umiejąc wykorzystać

dodatkowe informacje z pożytkiem dla siebie. My wiemy różne rzeczy. Nie jesteśmy silniejsi ani

szybsi od innych. Nie jesteśmy też wcale o wiele lepsi, jeśli chodzi o umysł. Niemniej jesteśmy

diabelnie przebiegli i jeśli już mamy szansę wziąć się za coś, możemy dokonać imponujących

rzeczy. Jeśli jako mag jesteś gotowy zmierzyć się z problemem, pewne jest też to, że możesz

sobie z nim poradzić. Tak więc zacząłem gromadzić rzeczy, które, jak sądziłem, mogły mi się

przydać. Sprawdziłem, czy moja szpada w lasce jest wypolerowana i gotowa. Wsunąłem swą

srebrną finkę do pochwy pod lewym ramieniem. Plastikowy bidon z eliksirem ucieczkowym

włożyłem do kieszeni prochowca. Założyłem swój ulubiony talizman – srebrny pentagram na

srebrnym łańcuszku. Należał do mojej matki, a ojciec przekazał go mnie. Na koniec schowałem

do kieszeni złożony kawałek białej tkaniny.

Miałem u siebie kilka zaczarowanych przedmiotów, przynajmniej na wpół zaczarowanych.

Rzucenie pełnego czaru jest kosztowne i zabiera dużo czasu, więc nie mogłem sobie na to zbyt

pozwolić. My, magowie urzędnicy, po prostu musimy rzucić parę zaklęć gdzie się da z nadzieją,

że w odpowiednim momencie nie okażą się przeterminowane. Czułbym się o wiele bezpieczniej,

gdybym mógł mieć przy sobie różdżkę albo kij, ale równałoby się to zajechaniu pod drzwi Bianki

czołgiem, wkroczeniu z karabinem maszynowym i miotaczem ognia, otwartemu wypowiedzeniu

wojny.

Musiałem zachować równowagę pomiędzy gotowością na problemy a proszeniem się o nie.

Przypominam, że nie chodzi o to, bym się bał. Wątpiłem, żeby Bianka miała ochotę zrobić

krzywdę śmiertelnemu magowi. Nie chciałaby doprowadzić do wściekłości Białej Rady,

wchodząc ze mną w konflikt. Jednak z drugiej strony nie byłem ulubieńcem Rady. Mogliby

Page 65: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

nawet przymknąć oko, gdyby Bianka postanowiła po cichu usunąć mnie ze sceny.

Ostrożnie, Harry! – ostrzegłem sam siebie. Nie wpadaj w zupełną paranoję. Jeśli będziesz

myślał w ten sposób, przekształcisz swoje mieszkanie w Loch Samotności.

– Co myślisz? – spytałem Pana, kiedy już wyposażyłem się we wszystkie rekwizyty, które

chciałem zabrać.

Pan podszedł do drzwi i mocno się o nie otarł.

– Najłatwiej krytykować. Dobrze, dobrze – westchnąłem i wypuściłem go na dwór,

a następnie sam wyszedłem. Wsiadłem do samochodu i pojechałem do Aksamitnego Pokoiku

mieszczącego się w eleganckiej dzielnicy nad jeziorem.

Bianka zarządza swoim interesem z ogromnej starej rezydencji z początku szalonych lat

dwudziestych. Plotka głosi, że niesławny Al Capone wybudował ją dla jednej z kochanek.

Była tam brama w ogrodzeniu z kutego żelaza, a za nią ochroniarz na warcie. Wjechałem na

podjazd prowadzący pod górę, od ulicy do bramy. Kaszlący charkot silnika towarzyszył

zatrzymaniu samochodu. Opuściłem okno i wytknąłem głowę na zewnątrz, wpatrując się w tył

garbusa. Rozległ się odgłos wybuchu, a spod samochodu wydobył się kłąb czarnego dymu, który

potoczył się w dół po podjeździe i dalej, na ulicę. Silnik wydał niemal przepraszające

chrząknięcie, zadrgał przedśmiertnie i zamarł. Świetnie. Teraz nie miałem jak wrócić do domu.

Wysiadłem z samochodu i przez chwilę stałem pogrążony w żałobie.

Ochroniarz przy bramie był potężnym mężczyzną, niezbyt wysokim, ale zbyt umięśnionym,

co ukrywał pod eleganckim garniturem. Przyjrzał mi się badawczo wzrokiem psa, który za

chwilę zaatakuje, i spytał przez bramę:

– Umówione spotkanie?

– Nie – odpowiedziałem – ale myślę, że Bianka będzie chciała mnie widzieć.

Nie zrobiło to na nim wrażenia.

– Przykro mi. Bianka wyszła na wieczór.

Nic już nie jest tak proste jak dawniej. Wzruszyłem ramionami, rozłożyłem ręce i oparłem

się o klapę bagażnika.

– Jak chcecie. Zostanę tu, dopóki nie będzie przejeżdżać tędy ciężarówka z lawetą, bo inaczej

nie mogę tego uprzątnąć z waszego podjazdu.

Gapił się na mnie oczami zwężonymi w szparki od wysiłku umysłowego. W końcu myśli

napłynęły do jego mózgu, zostały przetworzone i wróciły z instrukcją „zepchnij

odpowiedzialność”.

– Podam pańskie nazwisko – rzekł.

– Dobry chłopiec – pochwaliłem go. – Nie pożałujesz.

– Nazwisko – warknął.

– Harry Dresden.

Page 66: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Czy rozpoznał moje nazwisko, nie dało się wyczytać z jego twarzy. Obrzucił mnie i garbusa

piorunującym spojrzeniem, oddalił się o kilka kroków, wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy

i podniósł go do ucha.

Słuchałem. Słuchanie nie jest trudne. Dziś już nikt nie ma w tym praktyki, ale można

nauczyć się koncentrować na swoich zmysłach, jeśli tylko popracuje się nad tym przez jakiś czas.

– Mam tu faceta, co mówi, że Bianka będzie chciała z nim rozmawiać – mówił ochroniarz. –

Mówi, że nazywa się Harry Dresden.

Zamilkł na chwilę. Nie mogłem nic wychwycić z brzęczenia drugiego głosu poza tym, że był

kobiecy.

– Aha – powiedział ochroniarz, oglądając się na mnie. – Aha – powtórzył. – Na pewno. Na

pewno to zrobię. Oczywiście, proszę pani.

Sięgnąłem przez okno samochodu i wyjąłem swoją laskę. Oparłem ją o beton przed sobą

i postukałem nią parę razy, jakby z niecierpliwością. Ochroniarz wrócił, przechylił się na bok

i nacisnął guzik, który musiał się gdzieś tam znajdować. Rozległ się brzęczyk i brama otworzyła

się z kliknięciem.

– Proszę wejść, panie Dresden. Mogę wezwać kogoś, żeby ściągnął samochód, jeśli pan

chce.

– Świetnie – ucieszyłem się. Podałem mu nazwę pomocy drogowej, z którą współpracował

Mike, i poprosiłem, by uprzedził, że to znowu samochód Harry’ego. Strażnik Fido skrupulatnie

zapisywał wszystko w małym notesie wyciągniętym z kieszeni. Zanim skończył, minąłem go,

kierując się w stronę domu. Z każdym krokiem stukałem laską o beton.

– Stop – wymówił to spokojnym, pewnym głosem.

Ludzie nie mówią z takim poczuciem absolutnej władzy bez rewolweru w dłoni.

Zatrzymałem się.

– Odłożyć laskę – poinstruował – i podnieść ręce. Zostanie pan przeszukany przed wejściem.

Westchnąłem, zrobiłem, co kazał, i pozwoliłem mu się obmacać. Nie odwracałem się do

niego twarzą, ale mogłem wyczuć metaliczny zapach jego broni. Znalazł nóż i zabrał go.

Przejechał mi palcami po karku, wyczuwając łańcuszek.

– Co to jest? – spytał.

– Pentagram – odpowiedziałem.

– Proszę pokazać. Jedną ręką.

Lewą ręką wyciągnąłem talizman spod koszuli i pokazałem. Pięcioramienna gwiazda

wpisana w okrąg. Sama czysta matematyka.

– Dobrze – mruknął.

Szukał dalej, więc znalazł plastikowy bidon. Wyjął mi go z kieszeni, zdjął zakrętkę

i powąchał.

Page 67: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Co to jest?

– Dietetyczna cola – poinformowałem go.

– Śmierdzi jak gówno – powiedział, zakręcił i włożył z powrotem do mojej kieszeni.

– Co z moją laską?

– Będzie zwrócona przy wyjściu.

Cholera. Nóż i laska były moimi jedynymi materialnymi środkami obrony. Wszystko inne

musiało całkowicie polegać na magii, a to mogło być nieco ryzykowne tego dnia. To

wystarczyło, by mnie wytrącić z równowagi.

Oczywiście strażnik Fido przeoczył parę rzeczy. Po pierwsze, pominął czystą białą

chusteczkę w kieszeni. Po drugie, przepuścił mnie z pentagramem na szyi. Pewnie wyobrażał

sobie, że jeśli to nie jest krucyfiks ani żaden inny krzyż, nie przyda mi się do utrzymania Bianki

z dala ode mnie.

To nieprawda. Wampiry (i inne tego rodzaju stwory) nie reagują na symbol jako taki.

Reagują na moc, która towarzyszy wierze. Nie mógłbym obronić się przed wampirem w postaci

komara dzięki swojej wierze we Wszechmocnego – wygląda na to, że On i ja nigdy nie mieliśmy

ze sobą do czynienia. Ale pentagram jest symbolem samej magii, a ja wyznaję wiarę w magię.

No i, oczywiście, Fido przeoczył mój eliksir ucieczkowy. Bianka naprawdę powinna

staranniej dobierać swój personel pod względem świadomości tego, co nadnaturalne i jakiego

rodzaju rzeczy szukać.

Dom był elegancki, bardzo przestronny, z wysokimi sufitami i rozległymi parkietami. Dziś

tak już się nie buduje. Zadbana młoda kobieta o krótkich prostych włosach powitała mnie

w ogromnym holu wejściowym. Grzecznie puściłem ją przodem, a ona poprowadziła mnie do

biblioteki. Tutaj całe ściany przesłaniały tomy w skórzanych oprawach, do czego pasowały kryte

skórą krzesła wokół wielkiego stołu na rzeźbionych psich łapach stojącego pośrodku pokoju.

Usiadłem i czekałem. Czekałem. I czekałem. Minęło ponad pół godziny, zanim w końcu

pojawiła się Bianka. Przypominała świecę palącą się zimnym, czystym płomieniem. Jej włosy

miały ognisty odcień kasztanowy, zbyt ciemny, aby rzucać rudawe błyski, a jednak je rzucały.

Oczy były ciemne, wyraziste, cera nieskazitelnie gładka, makijaż elegancki. Była niewysoka, ale

zgrabna. Miała na sobie czarną suknię z głębokim dekoltem i rozcięciem z jednej strony, które

ukazywało sporą część jasnego uda. Czarne rękawiczki sięgały powyżej łokci. Strój uzupełniały

buty za trzysta dolarów będące modelowym przykładem narzędzia tortur na wysokich obcasach.

Wyglądała zbyt dobrze, żeby mogła być prawdziwa.

– Pan Dresden, co za niespodziewana przyjemność – przywitała mnie.

Wstałem, gdy weszła do pokoju.

– Madame Bianka – odwzajemniłem ukłon. – Wreszcie się spotykamy. Plotki nic nie mówią

o tym, jaka pani jest urocza.

Page 68: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Roześmiała się, modulując dźwięki wargami i odchylając do tyłu głowę, co pozwalało

dostrzec jasne podniebienie.

– Mówią, że jest pan dżentelmenem i widzę, że się nie mylą. To rzecz czarująco passe być

dżentelmenem w tym kraju.

– Pani i ja należymy do innego świata – powiedziałem. Podeszła bliżej i ociekając kobiecym

wdziękiem, wyciągnęła ku mnie dłoń. Ująłem ją na chwilę, schyliłem się i przyłożyłem wargi do

rękawiczki.

– Naprawdę uważa pan, że jestem piękna, panie Dresden? – spytała.

– Piękna jak gwiazda, madame.

– Grzeczny i też niebrzydki – zamruczała.

Jej wzrok prześlizgnął się po mnie od czubka głowy po stopy, ale nawet ona zadbała o to, by

nasze oczy się nie spotkały. Nie wiem, czy chciała uniknąć przypadkowego skierowania na mnie

swojej mocy, czy też nie chciała odczuć na sobie mojej. Przeszła w głąb pokoju i stanęła obok

jednego z wygodnych krzeseł. Naturalną koleją rzeczy obszedłem stół i odsunąłem dla niej

krzesło, aby mogła usiąść. Założyła nogę na nogę, w tej sukni, w tych butach, co wyglądało

bardzo ładnie. Podziwiałem ten widok przez mgnienie oka, potem wróciłem na swoje miejsce.

– Zatem, panie Dresden, co pana sprowadza w moje skromne progi? Troska o wieczorną

rozrywkę? Mogę pana zapewnić, że nigdy nie przeżyje pan czegoś równie wspaniałego.

Złożyła ręce na kolanach z uśmiechem. Również uśmiechnąłem się do niej, wkładając

jednocześnie rękę do kieszeni, w której miałem białą chusteczkę.

– Nie, dziękuję. Przyszedłem porozmawiać.

Jej wargi rozchyliły się w bezgłośnym „ach”.

– Rozumiem. A o czym, jeśli mogę spytać?

– O Jennifer Stanton. I jej mordercy.

Otrzymałem zaledwie sekundowe ostrzeżenie. Jej oczy zwęziły się, a zaraz potem

rozszerzyły, jak u kota szykującego się do skoku i już atakowała mnie przez stół, szybsza niż

wiatr, wyciągając ramiona do mojego gardła.

Runąłem z krzesłem do tyłu. Nawet pomimo że wyprzedziłem jej ruch, niezupełnie zdążyłem

umknąć przed jej sięgającymi ku mnie pazurami. Jeden z nich zadrasnął mnie w szyję,

powodując piekący ból. Natychmiast znalazła się koło mnie na podłodze. Jej pełne wargi,

ściągnięte teraz, odsłaniały ostre kły.

Wyszarpnąłem rękę z kieszeni i strzepnąłem w kierunku napastniczki białą chusteczkę,

uwalniając promień słoneczny, który przechowywałem, by móc go użyć do sporządzenia eliksiru.

Blask słońca na chwilę rozjaśnił pokój.

Światło uderzyło w Biankę i cisnęło ją do tyłu, przez stół, pod półkę z książkami. Zdarło

z niej kawałki ciała, tak jak rdza zdzierana jest z karoserii przez piaskowanie. Zawyła, a ciało

Page 69: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

wokół jej ust opadło jak skóra z węża.

Nigdy przedtem nie widziałem prawdziwego wampira, jednak w tym momencie nie było

czasu, by poczuć grozę. Obserwowałem szczegóły, równocześnie ściągając z szyi swój talizman.

To coś miało twarz nietoperza, wstrętną i brzydką. Głowa była nieproporcjonalnie duża

w stosunku do reszty ciała. Rozwarte, głodne szczęki. Ramiona przygarbione, ale silne. Błoniaste

skrzydła rozciągnięte pomiędzy stawami kościstych rąk. Zwiotczałe czarne piersi zwisały

z dekoltu czarnej sukni, co już w najmniejszym stopniu nie wyglądało kobieco. Oczy szeroko

rozstawione, czarne i wytrzeszczone. Ciało pokryte skórzastą, oślizgłą powłoką przypominającą

dętkę nasmarowaną wazeliną. W skórze tej widoczne były dziury wypalone przyniesionym

przeze mnie słonecznym światłem.

To coś szybko się pozbierało, kucając i z gniewnym sykiem wyciągając na boki ramiona

zakończone szponiastymi palcami.

Zacisnąłem dłoń na pentagramie i uniosłem go gestem, jaki można zobaczyć u wszystkich

pogromców wampirów.

– Jezu Chryste, proszę pani, przyszedłem tylko porozmawiać – powiedziałem.

Wampirzyca syknęła i ruszyła ku mnie niezgrabnym, dziwacznie kołyszącym się krokiem.

Jej stopy z pazurami nadal obute były w trzystudolarowe czarne pantofle.

– Cofnij się – rozkazałem, sam robiąc krok w jej kierunku. Pentagram zapłonął zimnym,

przejrzystym światłem płynącym z woli i przekonania – z mojej wiary, mówiąc ściślej, zdolnej

utrzymać takiego potwora na dystans.

Syknęła i odwróciła twarz, podnosząc błoniaste skrzydła, by osłonić oczy przed światłem.

Cofnęła się o krok, potem następny, aż jej garbate plecy oparły się o ścianę pełną książek. Co

miałem teraz zrobić? Nie zamierzałem przebić jej serca osikowym kołkiem. Ale gdybym

pozwolił swojej woli osłabnąć, mogłaby mnie znów zaatakować, a wtedy wątpię, bym zdążył

zrobić cokolwiek, wypowiedzieć nawet najkrótsze zaklęcie, zanim rozerwie mi gardło. Nawet

gdybym pozbył się jej, z pewnością miała na swoich usługach śmiertelników, jak choćby ten

ochroniarz przy bramie, którzy z rozkoszą zabiliby mnie za to, że sponiewierałem ich panią.

– Ty ją zabiłeś – oskarżyła mnie wampirzyca, a jej głos pozostał ten sam, zmysłowy

i kobiecy, mimo że wydobywał się ze straszliwych ust i wyrażał wściekłość. To było

niepokojące. – Ty zabiłeś Jennifer. Ona była moja.

– Posłuchaj – zacząłem – nie po to tu przyszedłem, a policja wie, że tu jestem. Oszczędź

sobie kłopotów. Usiądź, porozmawiaj ze mną, a oboje będziemy zadowoleni. Chryste, Bianka,

chyba nie myślisz, że gdybym zabił Jennifer i Tommy’ego Tomma, wparowałbym tutaj tak po

prostu.

– Mam uwierzyć, że to niby nie ty zrobiłeś? Nie wyjdziesz z tego domu żywy.

Sam czułem złość, ale i strach. Chryste, nawet wampir myśli, że jestem złym człowiekiem.

Page 70: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Czego trzeba, żeby cię przekonać, że to nie ja?

Czarne, bezdenne oczy wpatrywały się we mnie przez płomień podsycany moją wiarą.

Wyczuwałem pewną moc usiłującą mnie dosięgnąć i powstrzymywaną siłą mojej woli, podobnie

jak sam potwór.

– Odłóż amulet, magu – warknęła wampirzyca.

– Jeśli to zrobię, czy znów rzucisz mi się do gardła?

– Na pewno, jeśli tego nie zrobisz.

Wątpliwa logika. Starałem się przyjrzeć sytuacji z jej punktu widzenia. Była przerażona,

kiedy się pojawiłem. Kazała mnie przeszukać i pozbawić broni, najskuteczniej jak umiała. Jeśli

uważała mnie za mordercę Jennifer Stanton, to czemu zaledwie wymienienie tego nazwiska

wywołało tak gwałtowną reakcję? Zaczęło mnie ogarniać złe przeczucie, jakie ma się wtedy,

kiedy dostrzega się, że nie wszystko jest takie, jakie się wydaje.

– Jeśli odłożę amulet – powiedziałem – chcę, żebyś mi dała słowo, że usiądziesz

i porozmawiasz ze mną. Przysięgam ci na ogień i wiatr, że nie miałem nic wspólnego z jej

śmiercią.

Wampirzyca syknęła na mnie i szponiastą dłonią osłoniła oczy przed światłem.

– Czemu miałabym ci wierzyć?

– Czemu ja miałbym wierzyć tobie? – odparowałem.

Jej wargi obnażyły pożółkłe kły.

– Jeśli nie ufasz mojemu słowu, magu, to jak ja mam ufać twojemu?

– Więc dajesz słowo?

Wampirzyca wyprostowała się i odezwała głosem szorstkim z gniewu i bólu, lecz nadal

seksownym jak jedwabna koszula bez guzików. Miałem wrażenie, że w jej słowach pobrzmiewa

prawda.

– Masz moje słowo. Odłóż talizman i możemy porozmawiać.

Czas na kolejne ryzyko wliczone w to przedsięwzięcie. Rzuciłem pentagram na stół. Zimne

światło rozpłynęło się, rzucając na pokój ostatni słaby poblask. Wampirzyca wolno opuściła

ramiona. Obrzuciła spojrzeniem swoich zbyt wielkich oczu mnie, a następnie pentagram na stole.

Długi różowy język przesunął się nerwowo po zębach i brodzie, i schował się z powrotem

w ustach. Była zaskoczona, spostrzegłem. Zaskoczona, że to zrobiłem.

Serce mi waliło, ale wypchnąłem lęk z kory mózgowej w głąb umysłu. Wampiry są jak

demony, jak wilki, jak rekiny. Nie wolno pozwolić, aby uznały nas za potencjalne pożywienie,

a zyska się ich szacunek. Prawdziwa postać wampirzycy była groteskowa, ale widziałem już

w życiu gorsze rzeczy. Niektóre demony są o wiele straszniejsze, a samo spojrzenie na pewne

Prastare Istoty może pozbawić zmysłów. Przyglądałem się stworowi spokojnie.

– No więc jak? – powiedziałem zachęcająco. – Porozmawiajmy. Im dłużej siedzimy, gapiąc

Page 71: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

się na siebie, tym dłużej morderca Jennifer pozostaje na wolności.

Wampirzyca patrzyła na mnie jeszcze przez chwilę. Potem wzdrygnęła się i otoczyła swoimi

błoniastymi skrzydłami. Czarny śluz zaczął przekształcać się w połacie jasnego, doskonałego

ciała, które pokrywało ciemną skórę wampira jak rosnąca pleśń. Obwisłe czarne piersi wypełniły

się, zaokrągliły i poróżowiały, wracając do dawnej perfekcji.

Po chwili stała przede mną Bianka, skromnie obciągając sukienkę. Objęła się ramionami,

jakby było jej zimno, plecy miała proste, a w oczach gniew. Była nie mniej piękna niż

poprzednio, wszystkie linie i wypukłości były dokładnie takie same jak przedtem. Ale dla mnie

cały jej blask legł w gruzach. Wciąż miała te same oczy – ciemne, niezgłębione i obce. Na

zawsze zapamiętam, jak naprawdę wygląda pod maską ciała.

Schyliwszy się, podniosłem swoje przewrócone krzesło i ustawiłem je prosto. Obszedłem

stół, odwróciłem się do niej plecami i postawiłem też jej krzesło. Potem odsunąłem je, aby mogła

usiąść, jak już raz zrobiłem na początku spotkania.

Przyglądała mi się przez całą minutę. Jej twarz przybrała nieokreślony wyraz. Świadczył, że

była zdezorientowana moją pozorną obojętnością dla jej wyglądu. Dumnie uniosła podbródek i z

godnością usadowiła się na krześle, majestatyczna jak królowa. Jej rysy stężały z gniewu. Zasady

grzeczności i gościnności obowiązujące w Starym Świecie zostały utrzymane, ale na jak długo?

Wracając na swoje miejsce, schyliłem się po swoją białą chusteczkę, którą zacząłem się

bawić. Gniewny wzrok Bianki padł na chusteczkę. Znów nerwowo oblizała zęby i wargi, ale tym

razem jej język miał typowy dla człowieka wygląd.

– A więc, powiedz mi o Jennifer i Tommym Tommie – powiedziałem.

Potrząsnęła głową prawie szyderczo.

– Mogę ci powiedzieć to samo, co powiedziałam policji. Nie wiem, kto mógł ich zabić.

– Daj spokój, Bianka. My nie musimy niczego przed sobą ukrywać. Oboje nie należymy do

świata śmiertelników.

Uniosła brwi, okazując gniew.

– Nie. Ty jeden w tym mieście masz zdolności konieczne do rzucenia tego rodzaju zaklęcia.

Jeśli nie ty to zrobiłeś, nie mam pojęcia, kto jeszcze byłby do tego zdolny.

– Nie masz żadnych wrogów? Nikogo, kto chciałby cię przestraszyć?

W kąciku jej ust pojawiła się mała gorzka linia, która nie całkiem była uśmiechem.

– Oczywiście, ale żaden z nich nie potrafiłby zrobić tego, co stało się Tommy’emu i Jenny.

Zastukała paznokciami o blat stołu, co pozostawiło na drewnianej powierzchni drobne ślady.

– Nie pozwalam żadnym tak niebezpiecznym wrogom pozostać przy życiu. Przynajmniej nie

za długo.

Ze zmarszczonym czołem rozparłem się na krześle i robiłem wszystko, by nie zorientowała

się, jak bardzo jestem przerażony.

Page 72: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Skąd znałaś Tommy’ego Tomma?

Wzruszyła ramionami, które lśniły jak porcelana i były tak samo kruche.

– Może uważa go pan tylko za faceta od mokrej roboty Johnny’ego Marconego, panie

Dresden. Ale poza tym Tommy był bardzo delikatny i troskliwy. Zawsze dobry dla swoich

kobiet. Traktował je jak prawdziwych ludzi. – Błądziła wzrokiem z boku na bok, nie podnosząc

oczu. – Jak ludzkie istoty. Nie przyjmuję klienta, o którym myślę, że nie okaże się

dżentelmenem, ale Tommy był lepszy niż większość z nich. Spotkałam go gdzieś wiele lat temu.

Zawsze zapewniałam mu kogoś, kto o niego zadba, kiedy tylko potrzebował towarzystwa na

wieczór.

– Ty wysłałaś do niego Jennifer tamtej nocy?

Przytaknęła z ponurym wyrazem twarzy. Paznokcie znów zastukały o blat stołu, odłupując

więcej drewna.

– Czy z kimś jeszcze spotykał się regularnie? Może ktoś mógł z nim rozmawiać, wiedzieć, co

działo się w jego życiu?

Bianka pokręciła głową.

– Nie – powiedziała, ale zmarszczyła brwi.

Patrząc na nią, w roztargnieniu rzuciłem na stół chusteczkę. Zerknęła na nią, a potem

spojrzała mi w oczy.

Nie drgnąłem. Wytrzymałem jej bezdenne spojrzenie i uniosłem kącik ust w uśmieszku, tak

jakbym mógł w każdej chwili wyciągnąć z kapelusza dużo więcej i dużo gorszych rzeczy, gdyby

tylko zechciała znów mnie zaatakować. Widziałem jej gniew, jej wściekłość i przez mgnienie

oka, w którym poczułem wewnątrz ukłucie, dostrzegłem ich powód. Była wściekła, że

zobaczyłem ją w prawdziwej postaci – przerażona i zawstydzona, że odarłem ją z czaru

i widziałem skrywane pod nim monstrum. Bała się, że dzięki swojej mocy będę mógł pozbawić

ją maski na zawsze.

Bianka ponad wszystko chciała być piękna. Tej nocy zburzyłem jej iluzję. Wstrząsnąłem jej

pozłacanym światkiem. Było więcej niż pewne, że nie da mi o tym zapomnieć.

Wzdrygnęła się i uciekła spojrzeniem, wściekła i przerażona równocześnie, zanim zdążyłem

głębiej zajrzeć w jej oczy. Albo ona w moje.

– Gdyby nie to, że dałam ci słowo, Dresden – wyszeptała – zabiłabym cię w tym momencie.

– To byłoby godne pożałowania – powiedziałem twardo. – Powinnaś wiedzieć, co grozi

w wypadku śmierci maga. Masz co stracić, Bianko. Nawet gdybyś się mnie pozbyła, możesz się

założyć o swój śliczny tyłek, że pociągnę cię za sobą do piekła.

Wyprostowała się i odwróciła głowę, jednak nie na tyle szybko, bym nie dostrzegł łzy

spływającej po policzku. Jej dłonie opadły bezwładnie. Było to milczące, gorzkie poddanie się.

Doprowadziłem wampira do płaczu. Wspaniale. Czułem się herosem. Harry Dresden łamiący

Page 73: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

serca potworom.

– Być może jest ktoś, kto mógłby coś wiedzieć – powiedziała, a jej ładny głos teraz był

matowy, płaski i pozbawiony życia. – Miałam dziewczynę, która dla mnie pracowała. Linda

Randall. Chodziły razem z Jennifer na wezwania, kiedy klienci chcieli tych rzeczy. Były ze sobą

blisko.

– Gdzie ona teraz jest? – spytałem.

– Pracuje u kogoś jako kierowca. U jakiejś bogatej pary, która potrzebuje służby potrafiącej

coś więcej niż mycie okien. W każdym razie nie należała do tego typu dziewczyn, jakie zwykle

trzymam. Myślę, że Jennifer miała jej numer telefonu. Mogę kazać komuś odszukać go dla pana,

panie Dresden.

Wymówiła moje nazwisko tak, jakby było czymś gorzkim i trującym, co chce wypluć.

– Dziękuję. To bardzo uprzejme.

Starałem się zachować oficjalny, neutralny ton. Oficjalny ton i dobry blef, to tylko trzymało

ją z dala od mojego gardła.

Nie odzywała się, opanowywała widoczne emocje, aż w końcu podniosła wzrok. Jej oczy

były martwe, ale rozszerzyły się, kiedy zobaczyła moją szyję. Jej twarz pozostawała całkowicie,

nieludzko nieruchoma.

Stężałem. Nie zwyczajnie stężałem – byłem naprężony jak stal, napięty jak drut, jak zwinięta

sprężyna. Nie miałem już sztuczek ani broni. Gdyby mnie teraz zaatakowała, nie miałbym szansy

obronić się. Nie byłbym w stanie wypić eliksiru, zanim rozedrze mnie na strzępy. Mocno

schwyciłem poręcze krzesła, żeby nie uciec. Nie okazuj strachu. Nie uciekaj. Wtedy rzuciłaby się

za mną, kierowana instynktem pogoni za zdobyczą.

– Pan krwawi, panie Dresden – wyszeptała.

Powoli podniosłem dłoń do szyi, w miejsce gdzie zadrapała mnie paznokciami. Opuszki

palców miałem śliskie od krwi. Bianka nie przestawała się wpatrywać. Znów przejechała

językiem po wargach.

– Zakryj to – szepnęła. Z jej ust wydobył się dziwny skowyt. – Zakryj to, Dresden.

Podniosłem chusteczkę i przycisnąłem do szyi. Bianka powoli przymknęła oczy, odwróciła

się i zwinęła wpół. Nie wstała.

– Odejdź – powiedziała. – Idź już. Paula nadchodzi. Za chwilę przyślę ją z numerem telefonu

do bramy.

Podszedłem do drzwi, ale stanąłem i obejrzałem się na nią. Odczuwałem jakąś niezdrową

fascynację tym, że wiem, co kryje się pod powabną powłoką zewnętrzną, pod maską ciała i że

widzę, jak to zwija się i skręca w potrzebie.

– Idź – zaskomlała.

Wściekłość, głód i jakieś uczucia, których nie byłem w stanie rozpoznać, sprawiły, że jej głos

Page 74: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

stał się wyższy, słabszy.

– Idź. I nie myśl, że zapomnę o tej nocy. Nie myśl, że nie dopilnuję, abyś pożałował.

Ta sama młoda kobieta o prostych włosach, która powitała mnie przedtem, weszła do

biblioteki. Odprawiła mnie wzrokiem, przeszła obok i uklękła koło Bianki. Paula, jak rozumiem.

Paula mruknęła coś zbyt cicho, żebym mógł usłyszeć. Delikatnie odgarnęła ręką włosy

z twarzy Bianki. Potem rozpięła rękaw bluzki, podwinęła go do łokcia i przycisnęła nadgarstek

Biance do ust.

Miałem dobry widok na to, co się działo. Długi, różowy i lepki język Bianki wysunął się

i zwilżył nadgarstek Pauli błyszczącą śliną. Paula wzdrygnęła się pod jego dotknięciem, jej

oddech stał się szybszy. Sutki stwardniały pod cienką tkaniną bluzki, głowa z wolna opadła do

tyłu. Oczy błyszczały narkotycznym rozmarzeniem, jak u ćpuna, który właśnie dał sobie w żyłę.

Kły Bianki wysunęły się i przebiły jasną, piękną skórę Pauli. Trysnęła krew. Język Bianki

zaczął poruszać się tam i z powrotem w takim tempie, że przestałem go dostrzegać, i zlizywał

całą uchodzącą krew. Jej ciemne oczy były przymrużone, nieobecne. Paula wzdychała i jęczała

z rozkoszy. Drżała na całym ciele.

Poczułem mdłości, więc wycofałem się krok po kroku, nie tracąc z oczu tej sceny. Paula

powoli osunęła się na podłogę, z wyraźną przyjemnością zapadając w nieświadomość. Bianka też

znalazła się na podłodze, teraz już zupełnie nie jak dama, lecz wygłodniała bestia. Ukucnęła nad

leżącą na wznak dziewczyną. Po przygarbieniu jasnych ramion rozpoznałem pod maską ciała to

coś o pysku nietoperza chłepczące krew Pauli.

Wyszedłem stamtąd jak najprędzej, zatrzaskując za sobą drzwi. Serce waliło mi jak młot, za

szybko. Scena z Paulą mogłaby mnie podniecić, gdybym nie widział, co znajduje się pod maską

Bianki. Zamiast tego obawiam się, że zaszkodziła mi tylko na żołądek. Ta dziewczyna oddała się

temu czemuś tak szybko i tak chętnie, jak żadna kobieta swojemu kochankowi.

Ślina – część mojego umysłu zaczęła racjonalizować, desperacko starając się uchwycić

czegoś chłodnego, logicznego i obojętnego. Ślina była prawdopodobnie narkotykiem, może

nawet uzależniającym. To by tłumaczyło zachowanie Pauli potrzebą uzyskania większej dawki.

Ciekawy jestem, czy Paula byłaby tak chętna, gdyby znała prawdziwą twarz Bianki.

Teraz zrozumiałem, dlaczego Biała Rada jest tak twarda wobec wampirów. Skoro mogą one

osiągnąć taką kontrolę nad śmiertelnikami, co będzie, jeśli sięgną po magów? Gdyby mogły

uzależnić od siebie maga tak całkowicie, jak Bianka uzależniła tę dziewczynę, którą właśnie

widziałem? Oczywiście to nie jest możliwe. Ale jeśli nie jest, to czemu Biała Rada tak się

denerwuje?

„Nie myśl, że nie dopilnuję, żebyś pożałował”, powiedziała.

Zrobiło mi się zimno, kiedy tak pędziłem podjazdem w kierunku bramy.

Strażnik Fido czekał na mnie przed bramą. Bez słowa zwrócił mi nóż i laskę. Pomoc

Page 75: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

drogowa akurat ładowała mojego garbusa. Położyłem jedną rękę na chłodnym metalu bramy,

a drugą wciąż przyciskałem do szyi chusteczkę. Dostrzegłem George’a, pracownika pomocy

drogowej. Poznał mnie i zamachał. Białe zęby lśniły w uśmiechu na ciemnej twarzy. Skinąłem

mu głową. Nie byłem w stanie odwzajemnić uśmiechu.

Po kilku minutach zadzwonił telefon ochroniarza. Strażnik oddalił się o kilka kroków,

powtórzył kilka razy „tak” i zapisał coś w wyjętym z kieszeni notesie. Schował telefon, wrócił do

mnie i podał mi kawałek papieru.

– Co to jest? – zapytałem.

– Numer telefonu, którego pan szukał. I wiadomość. Spojrzałem na kartkę, ale udało mi się

nie czytać jej od razu.

– Myślałem, że Bianka ma zamiar przysłać z tym Paulę.

Nic nie powiedział. Jednak jego szczęki zacisnęły się i widziałem, jak rzucił spojrzenie

w stronę domu, gdzie była jego pani. Przełknął ślinę. Paula nie wyszła z domu i Fido był

niespokojny.

Wziąłem kartkę. Czytając ją, musiałem powstrzymać drżenie rąk.

Napisany był tam numer telefonu. I jedno słowo: Żałuj.

Złożyłem kartkę na pół i schowałem do kieszeni prochowca. Następny wróg. Wspaniale.

Ręce trzymałem w kieszeniach, więc Fido przynajmniej nie mógł zobaczyć, jak drżą. Może

powinienem był posłuchać Murphy. Może zamiast tu przychodzić, powinienem był zostać

w domu i zająć się przyjemną, bezpieczną, zakazaną czarną magią.

Page 76: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Rozdział 10

Odjechałem spod rezydencji Bianki wypożyczonym od George’a studebakerem z drewnianą

deską rozdzielczą. Burczał, warczał i jęczał przez całą drogę. Zatrzymałem się przy automacie

telefonicznym blisko domu i zadzwoniłem do Lindy Randall. Po kilku dzwonkach odezwał się

spokojny, przytłumiony kontralt:

– Tu Beckittowie, mówi Linda.

– Linda Randall? – upewniłem się.

Odpowiedziała przytakującym pomrukiem. Miała puszysty, aksamitny głos, który prawie

czuło się dotykiem.

– Kto mówi?

– Nazywam się Harry Dresden. Chciałbym spytać, czy mogę z panią porozmawiać.

– Harry jak?

– Dresden. Jestem prywatnym detektywem.

Roześmiała się. Był to dźwięk niezwykle głęboki i aksamitny, wprowadzający w stan

upojenia.

– Detektywem od moich intymności, panie Dresden? Już pana lubię.

Chrząknąłem.

– No... tak. Pani Randall...

– Panno – przerwała mi – panno Randall. Jestem wolna. W tej chwili.

– Panno Randall – poprawiłem się – chciałbym zadać pani parę pytań na temat Jennifer

Stanton. Czy mogę?

Cisza po drugiej stronie. Słyszałem tylko jakieś dźwięki w tle, może radio, nagrany głos

mówiący coś o białych strefach i czerwonych strefach, załadunku i rozładunku pojazdów.

– Panno Randall?

– Nie – powiedziała.

– To nie potrwa długo. Zapewniam, że nie chodzi o panią. Czy mogłaby mi pani poświęcić

kilka minut?

– Nie – powtórzyła. – Jestem w pracy i będę przez całą noc. Nie mam na to czasu.

– Jennifer Stanton była pani przyjaciółką. Została zamordowana. Jeśli jest coś, co mogłaby

pani mi powiedzieć, mogłoby to pomóc...

– Nie ma – przerwała mi znowu. – Do widzenia, panie Dresden.

Rozłączyła się. Sfrustrowany spojrzałem spode łba na telefon.

I po wszystkim. Odbyłem tę całą drogę, przygotowania, spotkanie z Bianką, kłopoty na

przyszłość – na próżno. Nie, pomyślałem, tak nie będzie, do diabła.

Bianka powiedziała, że Linda pracuje u kogoś jako kierowca. To ci Beckittowie, jak

Page 77: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

rozumiem, kimkolwiek są. W głosach w tle rozpoznałem nagrany komunikat odtwarzany przed

halami lotniska O’Hare. Czyli jest w samochodzie na lotnisku. Pewnie czeka, żeby odebrać tych

Beckittów i na pewno nie będzie tam długo.

Nie mając czasu do stracenia, wrzuciłem bieg w ledwo dyszącym starym studebakerze

i pojechałem na O’Hare. O wiele łatwiej jest spławić kogoś przez telefon niż bezpośrednio.

Lotnisko składa się z kilku terminali, więc musiałem zdać się na los szczęścia – że skieruję

się do właściwego, że dojadę tam, zanim „wolna panna Randall” zdąży zapakować swoich

pracodawców i odjechać. Potrzebowałem jeszcze więcej szczęścia, aby studebaker dojechał do

lotniska.

Dał radę. Przy drugim terminalu minąłem niewielką srebrną limuzynę pracującą na wolnych

obrotach na parkingu. Wewnątrz nie paliło się światło, więc nie widziałem, kto tam siedzi. Na

lotnisku panował duży ruch, bo był to piątkowy wieczór. Cała armia biznesmenów w poważnych

garniturach wracała do domu z podróży służbowych po kraju. Samochody bez przerwy

podjeżdżały i odjeżdżały spod terminala. Policjant w mundurze kierował ruchem, aby

uniemożliwić ludziom popełnianie głupstw w rodzaju zatrzymywania samochodu pośrodku

jednego z pasów ruchu, żeby wyjąć bagaże.

Gwałtownie skręciłem na wolne miejsce, wyprzedzając w tym volvo i zwyciężając dzięki

temu, że mój studebaker był starszy i cięższy, a ja sam w bardziej samobójczym nastroju. Nie

spuszczając oka ze srebrnej limuzyny, wysiadłem z samochodu i wielkimi krokami podszedłem

do automatów telefonicznych. Wrzuciłem ćwierćdolarówkę i po raz drugi wybrałem numer, który

dostałem od Bianki.

Telefon zadzwonił, a w srebrnej limuzynie ktoś się poruszył.

– Tu Beckittowie, mówi Linda – zamruczała.

– Cześć, Linda – powiedziałem. – Tu znów Harry Dresden. Jakbym słyszał jej ironiczny

uśmieszek. Wewnątrz samochodu dał się zobaczyć błysk światła, w którym widoczny był zarys

kobiecej twarzy, a potem pomarańczowy ognik zapalonego papierosa.

– Jak mi się zdaje, już mówiłam, że nie chcę z panem rozmawiać, panie Dresden.

– Podobają mi się kobiety, które udają niedostępne.

Roześmiała się swoim przepysznym śmiechem. W ciemnym samochodzie mogłem dostrzec

ruch jej głowy.

– Za chwilę będę jeszcze bardziej niedostępna. Do widzenia po raz drugi.

Rozłączyła się. Z uśmiechem odwiesiłem słuchawkę, podszedłem do limuzyny i zastukałem

w okno. Zostało opuszczone automatycznie, a dwudziestoparoletnia kobieta spojrzała na mnie

spod uniesionych brwi. Miała piękne oczy w kolorze deszczowych chmur, trochę za mocny cień

na powiekach i usta w kształcie serduszka umalowane błyszczącą purpurową szminką. Była

szatynką. Włosy miała ściągnięte do tyłu i ciasno zaplecione w warkocz, co nadawało jej twarzy

Page 78: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

pewną ostrość i powagę. Wyjątkiem była grzywka, która zwieszała się tuż nad oczami

w bezczelnym nieładzie. Linda wyglądała drapieżnie, szorstko i ostro. Ubrana była w białą

męską koszulę i szare spodnie. W ręku trzymała zapalonego papierosa. Dym wił się koło mojego

nosa, więc zrobiłem wydech, próbując go odpędzić.

Zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów, otwarcie badając.

– Niech zgadnę. Harry Dresden.

– Naprawdę muszę z panią porozmawiać, panno Randall. To nie potrwa długo.

Rzuciła okiem na zegarek, a następnie na drzwi terminalu. Potem wróciła do mnie.

– Dobrze. Przyparł mnie pan do muru, co? Jestem zdana na pańską łaskę. – Uśmiechnęła się

ironicznie. Zaciągnęła się papierosem. – I podoba mi się mężczyzna, który nie rezygnuje.

Znów musiałem odchrząknąć. Dziewczyna była atrakcyjna, ale bez przesady. Lecz było

w niej coś, co mnie nakręcało. Coś w sposobie, w jaki trzymała głowę czy układała słowa, co

omijało mój mózg i działało wprost na hormony.

Trzeba było zachować rozsądek, przejść do rzeczy i postarać się nie wyjść na idiotę.

– Jak pani poznała Jennifer Stanton?

Spojrzała na mnie zza długich rzęs.

– Blisko.

Aha.

– Pani... pracowała z nią dla Bianki.

Linda wypuściła kłąb dymu.

– Dla tej suki. Tak, pracowałam z Jen. Nawet przez chwilę mieszkałyśmy razem. Spałyśmy

w jednym łóżku. – Owinęła wargi wokół ostatniego słowa, wypowiadając je z odcieniem

figlarnego, tajonego śmiechu.

– Znała pani Tommy’ego Tomma? – zapytałem.

– Och, pewnie. Świetny w łóżku. – Spuściła oczy i poprawiła się na siedzeniu samochodu.

Jedną rękę opuściła tak, że nie mogłem jej widzieć, a bardzo byłem ciekaw, gdzie powędrowała.

– Był stałym klientem. Jakieś dwa razy w miesiącu Jen i ja szłyśmy do niego i urządzaliśmy

sobie małe party. – Nachyliła się ku mnie. – Potrafił zrobić z kobietą takie rzeczy, że zamieniał ją

w prawdziwe zwierzę, Harry Dresdenie. Wiesz, co mam na myśli? Mruczące i warczące.

Napalone.

Doprowadzała mnie do szału. Jej głos przywoływał tego rodzaju obrazy, jakie chciałoby się

dokładnie pamiętać po obudzeniu. Wyraz jej twarzy obiecywał pokazać mi rzeczy, o jakich

głośno się nie mówi, o ile tylko dam jej cień szansy. Praca, Harry. Myśl o swojej pracy. Czasami

naprawdę nienawidzę swojej roboty.

– Kiedy rozmawiałyście po raz ostatni?

Znowu zaciągnęła się papierosem, ale tym razem zauważyłem, że jej palce lekko drżą, co

Page 79: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

szybko ukryła. Jednak nie dość szybko. Była zdenerwowana. Tak zdenerwowana, że trzęsły jej

się ręce. Teraz zrozumiałem, w czym jest dobra. Przybrała maskę kocicy, zwracając się do moich

gruczołów, z pominięciem mózgu, co miało mnie zdekoncentrować. Próbowała w ten sposób

uniemożliwić mi wyciągniecie z niej czegoś.

Nie jestem z drewna. Wolno mi, jak każdemu młodemu mężczyźnie, zdekoncentrować się

przy kobiecie o pięknej twarzy czy ciele. Linda Randall cholernie dobrze grała swoją rolę. Ale

nie lubię, jak ktoś robi ze mnie idiotę. Zatem, panno Bogini Seksu, co ukrywasz? Jeszcze raz

odchrząknąłem i spytałem łagodnie:

– Kiedy po raz ostatni rozmawiała pani z Jennifer Stanton, panno Randall?

Spojrzała na mnie, mrużąc oczy. Na pewno nie była głupia. Zorientowała się, że ją

rozszyfrowałem, że przejrzałem jej pozę. Przestała ze mną flirtować.

– Jesteś gliną?

Pokręciłem głową.

– Słowo harcerza. Ja tylko staram się dowiedzieć, co jej się stało.

– Jasna cholera – powiedziała miękko. Wyrzuciła niedopałek papierosa na beton i dmuchnęła

dymem. – Słuchaj. Jeśli cokolwiek ci powiem i zobaczę gliny, nigdy cię nie widziałam.

Rozumiesz?

Skinąłem głową.

– Rozmawiałam z Jen w środę wieczorem. Zadzwoniła do mnie. To były urodziny

Tommy’ego. Chciała, żebyśmy znów byli razem. – Skrzywiła usta. – Coś w rodzaju pojednania.

Rozejrzałem się i nachyliłem się do niej.

– Poszłaś?

Jej oczy błądziły niespokojnie, jak u kota, którego zamknięto w małym pomieszczeniu.

– Nie. Musiałam pracować. Chciałam, ale...

– Czy powiedziała coś niezwykłego? Coś, co by świadczyło, że jest w niebezpieczeństwie?

Pokręciła głową.

– Nie, nic. Nie rozmawiałyśmy wtedy długo. Nie widywałam jej często, odkąd odeszłam

z Aksamitnego Pokoiku.

Zmarszczyłem brwi.

– Czy wiesz, co jeszcze robiła? Czy była zamieszana w coś, co mogło jej zaszkodzić?

Znowu zaprzeczyła, kręcąc głową.

– Nie. Nic z tych rzeczy. To nie w jej stylu. Ona była słodka. Wiele dziewczyn robi się jak...

robią się znudzone, panie Dresden.

Jej to nigdy nie dotknęło. Ona jakoś potrafiła sprawić, że ludzie czuli się lepsi. – Spojrzała

w bok. – Ja nigdy tego nie umiałam. Dzięki mnie mieli tylko orgazm.

– Nie ma niczego, co mogłabyś mi powiedzieć? Nic ci nie przychodzi do głowy?

Page 80: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Zacisnęła wargi i pokręciła głową. Pokręciła głową i robiąc to, skłamała. Byłem tego

całkowicie pewny. Zamknęła się w sobie, napięła. Jeśli nie miałaby mi nic do powiedzenia, nie

próbowałaby tego ukryć. Ona musi coś wiedzieć, o ile nie zamyka się dlatego, że zraniłem jej

uczucia, tak jak to zrobiłem z Bianką. W każdym razie, nie powiedziała mi nic innego.

Sfrustrowany, zacisnąłem pięść. Jeśli Linda Randall nie miała dla mnie informacji, znalazłem

się w ślepym zaułku. Zabawiłem się uczuciami następnej kobiety – dwie w jeden wieczór. Masz

dobrą passę, Dresden. Nawet jeśli jedna z nich niezupełnie była człowiekiem.

– Dlaczego... – słowa wymknęły mi się, zanim zdążyłem pomyśleć – dlaczego dziwka jest

dziwką?

Popatrzyła na mnie, znów z ironicznym uśmieszkiem. Zauważyłem zachodzącą w niej

subtelną zmianę. Jeszcze raz doszedł do głosu ten rodzaj zwierzęcego oddziaływania, jaki miała

na początku rozmowy, ale nie było ono w stanie ukryć wstrętu do samej siebie w jej oczach.

Szybko odwróciłem wzrok, żeby nie dostrzec nic więcej. Czułem, że nie chcę zaglądać w duszę

Lindy Randall.

– Dlatego, że to jest to, co robię, panie Dresden. Dla niektórych ludzi to są narkotyki.

Wódka. Dla mnie orgazmy. Seks. Namiętność. Po prostu jeszcze jedno uzależnienie. Miasto jest

ich pełne. Przepraszam – otworzyła drzwi samochodu.

Szybko cofnąłem się o krok, usuwając się jej z drogi. Miała długie nogi i stawiała duże kroki.

Podeszła do bagażnika z tyłu limuzyny i otworzyła go.

Mężczyzna i kobieta, oboje wysocy, w okularach i w stylowych, szarych, oficjalnych

ubraniach wyszli z terminalu i zbliżali się do limuzyny. Wyglądali na takich, którzy prowadzą

styl życia profesjonalistów – takich, co to robią karierę i nie mają dzieci, mają za to dość

pieniędzy i czasu, aby zapewnić sobie wspaniały wygląd. Para w typie nordyckim. On niósł

przewieszoną przez ramię torbę podróżną, a w ręce neseser, ona dźwigała tylko teczkę. Nie mieli

biżuterii, nawet zegarków ani ślubnych obrączek. Dziwne.

Mężczyzna wsunął bagaże do bagażnika limuzyny i spoglądał to na Lindę, to na mnie. Ona

unikała jego wzroku. Starał się mówić na tyle cicho, żebym nie mógł go słyszeć, ale ja mam

dobry słuch.

– Kto to jest? – w jego głosie brzmiało napięcie.

– Po prostu przyjaciel, panie Beckitt. Facet, z którym się widuję – odpowiedziała Linda.

Coraz więcej kłamstw. Coraz ciekawiej.

Spojrzałem ponad samochodem na kobietę, prawdopodobnie panią Beckitt. Przyglądała mi

się ze spokojną twarzą, całkowicie pozbawioną emocji. To było trochę niesamowite. Miała wyraz

twarzy, jaki widziałem w filmach u więźniów uwolnionych z niemieckich obozów pod koniec II

wojny światowej. Pusty. Otępiały. Martwy i sam już nie wiem jaki.

Linda otworzyła drzwi, żeby Beckittowie mogli usiąść na tylnym siedzeniu. Mijając Lindę,

Page 81: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

pani Beckitt objęła ją na chwilę w talii gestem wyrażającym bliskość i posiadanie. Nie traktuje

się tak wynajętej pomocy domowej. Linda zadrżała i zamknęła drzwi, po czym podeszła do mnie.

– Idź stąd – powiedziała cicho. – Nie chcę mieć przez ciebie kłopotów z szefem.

Sięgnąłem po jej dłoń, chwyciłem i przytrzymałem w swoich, tak jak zrobiłby to dawny

kochanek, jak mi się wydaje. Moja wizytówka znalazła się pomiędzy naszymi dłońmi.

– Mój telefon. Jak coś ci się jeszcze przypomni, zadzwoń. Odwróciła się ode mnie bez słowa,

ale wizytówka znikła w jej kieszeni.

Pani Beckitt patrzyła na mnie martwym wzrokiem z bocznego okna odjeżdżającej limuzyny.

Teraz była moja kolej, żeby zadrżeć. Jak już mówiłem, niesamowite.

Wszedłem do hali lotniska. Obraz na monitorach z rozkładem lotów natychmiast zamigotał

i rozmył się. Podszedłem do jednego z barków kawowych, usiadłem i zamówiłem filiżankę

kawy. Musiałem zapłacić drobniakami. Większość moich pieniędzy poszła na opłacenie czynszu

za poprzedni miesiąc i na eliksir miłosny, na który dałem się namówić Bobowi. Pieniądze.

Trzeba wziąć się do roboty nad sprawą Moniki Sells i znaleźć jej męża. Nie miałem zamiaru

ulegać Białej Radzie tylko po to, żeby stracić biuro i mieszkanie, bo nie jestem w stanie zapłacić

rachunków. Łykałem kawę, próbując się skupić, pozbierać myśli. Dwie sprawy. Najważniejsze,

to odkryć, kto zabił Tommy’ego Tomma i Jennifer Stanton.

Nie chodziło tylko o to, żeby złapać mordercę, zanim padnie więcej trupów. Rzecz w tym, że

jeśli tego nie zrobię, Biała Rada może skorzystać z okazji i wykonać na mnie wyrok.

Jednocześnie, tropiąc morderców i unikając plutonu egzekucyjnego, musiałem pracować dla

kogoś, kto by mi za to zapłacił. Za dzisiejszą wyprawę nie mogłem obciążać Murphy. Nosiłbym

tyłek na temblaku, gdyby dowiedziała się, że zadawałem pytania i wtykałem nos tam, gdzie nie

trzeba. A więc, chcąc pieniędzy od policji miasta Chicago, musiałbym poświęcić czas na badania,

które są potrzebne Murphy – studia nad czarną magią, same z siebie zdolne pozbawić mnie życia.

Mógłbym też zająć się sprawą zaginionego męża Moniki Sells. Zdawało mi się, że tego

miałem już całkiem nieźle namierzonego, ale nie szkodziłoby wyjaśnić wszystko do końca.

W ten sposób wypełniłbym liczbę godzin pracy wynikającą z zaliczki, a może nawet dostałbym

coś jeszcze. To przemawiało do mnie o wiele bardziej niż perspektywa uprawiania czarnej magii.

Mógłbym pójść tropem wskazanym przez Tut-tuta. Tamtej nocy dostarczono do domu

w Lake Providence pizzę. Najwyższy czas porozmawiać z dostawcą, jeśli to możliwe.

Wyszedłem z barku, znalazłem automat telefoniczny i zadzwoniłem do biura numerów.

W pobliżu domu Sellsów była tylko jedna pizzeria z dostawą. Zadzwoniłem pod numer, który mi

podano.

– Pizza Ekspress – odezwał się ktoś z pełnymi ustami. – Co dziś jemy?

– Się masz – powiedziałem – może ktoś mógłby mi pomóc. Szukam kierowcy, który zawiózł

zamówienie pod pewien adres w środę wieczór.

Page 82: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Podałem adres i spytałem, czy mogę rozmawiać z kierowcą.

– Następny – prychnął. – Pewnie. Proszę poczekać. Jack właśnie wrócił z jazdy.

Głos po drugiej stronie linii zawołał coś i po chwili w słuchawce odezwał się wysoki baryton

młodego człowieka.

– Halo? – powiedział z wahaniem.

– Cześć, czy to ty jesteś tym kierowcą, który dostarczył pizzę do...

– Proszę posłuchać – w jego głosie brzmiało rozgoryczenie i zdenerwowanie – już mówiłem,

że przepraszam. To się więcej nie powtórzy.

Byłem kompletnie zdezorientowany.

– Przepraszasz za co?

– Jezu – westchnął. Słyszałem, jak idzie przez salę pełną muzyki i głośnych rozmów, potem

hałas w tle nagle ustał, jakby wszedł do innego pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. –

Proszę posłuchać – powiedział prawie płaczliwie – mówiłem panu, że nic nikomu nie powiem. Ja

tylko patrzyłem. Nie może mnie pan winić, prawda? Nikt nie otworzył drzwi, to co miałem

robić? – Głos załamał mu się w pół zdania. – Szatańskie party, ale co tam. To pana sprawa. Tak?

Starałem się nadążać za tym chłopakiem.

– Co dokładnie widziałeś, Jack? – spytałem.

– Niczyjej twarzy – zapewnił mnie z rosnącym zdenerwowaniem. Roześmiał się urywanym

śmiechem i spróbował zażartować: – Były lepsze rzeczy do oglądania niż twarze, prawda? To

znaczy, wszystko mi jedno, co pan robi we własnym domu. Albo pana przyjaciele, czy

ktokolwiek. Następnym razem po prostu zostawię pizzę i przyślę rachunek, dobrze?

Przyjaciele, w liczbie mnogiej. Ciekawe. Dzieciak był strasznie zdenerwowany. Musiał się

napatrzeć. Jednak wewnętrzny instynkt mówił mi, że coś ukrywał, że coś tam jeszcze było.

– Co jeszcze? – spytałem, starając się mówić spokojnym i neutralnym tonem. – Widziałeś

coś jeszcze. Co to było?

– Nie moja sprawa – powiedział gwałtownie. – To nie jest moja sprawa. Proszę posłuchać,

muszę zwolnić linię. Musimy odbierać zamówienia. Jest piątek wieczór i jesteśmy cholernie

zajęci.

– Co... – zrobiłem pauzę i dokończyłem: – jeszcze?

– O cholera – ciężko oddychał, a głos mu drżał. – Proszę posłuchać, ten facet nie był ze mną.

Nic o nim nie wiedziałem. Nie powiedziałem mu, że macie tam orgię. Naprawdę. Jezu, proszę

pana, je nie chcę mieć kłopotów.

Wyglądało na to, że Victor Sells dobrze wiedział, jak się bawić. I jak straszyć nastolatków.

– Jeszcze jedno pytanie i dam ci spokój – obiecałem. – Kim był ten, kogo widziałeś?

Powiedz mi coś o nim.

– Nie wiem. Nie znam go, nie rozpoznałem go. Jakiś facet z aparatem, to wszystko.

Page 83: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Poszedłem na tył domu, żeby sprawdzić drugie drzwi, wszedłem na taras i tylko zajrzałem do

środka. Nie przyglądałem się. A on tam był, cały na czarno, z aparatem i robił zdjęcia.

Przerwał, bo ktoś walił w drzwi, za którymi chłopak się zamknął.

– O Boże, muszę iść, proszę pana. Nie znam pana. Nic nie wiem.

Usłyszałem tylko tupot nóg i chłopak odłożył słuchawkę. Zrobiłem to samo

i przespacerowałem się do samochodu George’a. W drodze do domu rozmyślałem nad

informacjami, które właśnie zdobyłem.

Ktoś inny dzwonił do Pizza Ekspress, najwyraźniej tuż przede mną. Ktoś inny szukał chłopca

od pizzy i wypytywał go. Kto?

Oczywiście Victor Sells. Ściga ludzi, którzy mogli wiedzieć coś o nim i o jego obecności

w domu nad jeziorem. Victor Sells, który miał tam swego rodzaju spotkanie towarzyskie tamtej

nocy. Może on albo ktoś z jego gości upił się i zamówił pizzę, a teraz Victor stara się zatrzeć

ślady?

Z tego wniosek, że wie, że ktoś go szuka. Cholera, jestem pewien, że był w domu, kiedy tam

pojechałem poprzedniej nocy. To się robi coraz ciekawsze. Zaginiony, który nie chce być

odnaleziony, może stać się niebezpieczny, kiedy spostrzeże, że ktoś wtyka nos w jego sprawy.

A fotograf? Ktoś, kto kręci się pod oknami, robiąc zdjęcia? Pogrzebałem w kieszeni

prochowca i znalazłem plastikowy pojemnik po filmie. W każdym razie to wyjaśniało, skąd się

wziął. Ale dlaczego ktoś miałby być tam przed domem i robić zdjęcia Victorowi i jego

znajomym? Może dlatego, że Monika wynajęła jeszcze kogoś, jakiegoś prywatnego detektywa,

nic mi nie mówiąc. A może to tylko sąsiad napalony na świńskie fotki. Naprawdę nie sposób

zgadnąć. Coraz więcej tajemnic.

Podjechałem studebakerem pod dom i zgasiłem silnik. Podsumowałem wynik wieczoru.

Niewiadome: przewaga. Harry: zero.

Moje dochodzenie dla Moniki Sells przyniosło mi jednego męża, który wydaje dzikie

przyjęcia w domu na plaży po tym, jak stracił pracę, i bardzo stara się o to, żeby nie zostać

odnalezionym. Prawdopodobnie zaawansowany przypadek męskiej menopauzy. Monika nie

wyglądała na kobietę, która pogodzi się z czymś takim. Raczej na taką, która zamknie oczy

i nazwie mnie kłamcą, jeśli powiem jej prawdę. Jednak zasługiwało to na trochę więcej zachodu

– mógłbym wtedy dopisać jeszcze parę godzin pracy nad sprawą, może nawet zarobić na tym

jeszcze trochę pieniędzy, zanim wręczę jej rachunek. Ale w dalszym ciągu nie wiedziałem

naprawdę nic.

Trop Bianki zaprowadził mnie w ślepy zaułek Lindy Randall. Wszystko, co miałem, to

mnożące się pytania do panny Randall, a ona była zamknięta jak bank w niedzielę. Nie miałem

dla Murphy nic na tyle konkretnego, żeby pozwoliło jej to pchnąć sprawę naprzód. Jasna cholera.

Mimo wszystko będę musiał przeprowadzić te badania. Może przyniesie to coś pożytecznego,

Page 84: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

jakąś wskazówkę, która doprowadzi mnie i policję do mordercy. A może smoki wyfruną mi

z tyłka, ale muszę to sprawdzić.

Zatem wysiadłem wreszcie z samochodu, żeby wejść do domu i wziąć się do roboty.

Czekał na mnie za pojemnikami na śmieci, które stały przy schodach prowadzących w dół,

do moich drzwi. Zamierzył się kijem bejsbolowym i trafił mnie za uchem, posyłając w dół

schodów, gdzie wylądowałem prawie bez czucia, jak bezwładna masa. Słyszałem jego kroki,

kiedy schodził w moim kierunku, ale nie mogłem się ruszyć.

To było do przewidzenia. Ten dzień musiał się tak właśnie skończyć.

Poczułem jego stopę na karku. Poczułem, jak unosi kij i jak ten spada ze świstem na moją

czaszkę miażdżącym ciosem. Jednak ominął moją bezwładną głowę i walnął o beton przy mojej

twarzy, tuż przed oczami.

– Słuchaj, Dresden – powiedział napastnik. Jego głos brzmiał surowo, był niski i celowo

schrypnięty. – Jesteś wścibski. Nie wtykaj nosa tam, gdzie nie trzeba. I jesteś gadułą. Przestań

rozmawiać z ludźmi, z którymi nie powinieneś rozmawiać. Inaczej będziemy musieli zamknąć ci

gębę – melodramatycznie zawiesił głos na odpowiednio długą chwilę, po czym dodał: – na

zawsze.

Słyszałem jego oddalające się po schodach kroki, które niebawem ucichły. Leżałem przez

chwilę, wpatrując się w gwiazdy przed oczami. Pan pojawił się skądś, pewnie zwabiony hałasem

i zaczął lizać mnie w nos.

W końcu odzyskałem zdolność ruchu i usiadłem. W głowie mi się kręciło, czułem mdłości.

Pan, wydając z siebie głębokie pomruki, znowu otarł się o mnie, tak jakby wyczuwał, że coś jest

nie w porządku. Udało mi się stanąć na nogach, żeby otworzyć drzwi. Wpuściłem Pana, sam

wszedłem i zamknąłem za sobą drzwi na klucz. Chwiejnie dowlókłszy się po ciemku do fotela,

opadłem na niego, głośno wypuszczając powietrze z płuc.

Siedziałem bez ruchu, dopóki zawrót głowy nie uspokoił się na tyle, że mogłem znów

otworzyć oczy, i dopóki nie ucichł trochę łomot w czaszce. Walenie w głowie. Ktoś mógł walić

mnie pałką w głowę, formując ją w nowe, interesujące kształty, co nie sprzyjało podjęciu

jakichkolwiek działań zawodowych. Ktoś mógł wysłać Harry’ego Dresdena prosto w życie

pozagrobowe. Zmusiłem się do porzucenia tego rodzaju myśli. Nie jesteś jakimś biednym

królikiem, Dresden! – upomniałem się surowo. Jesteś magiem ze starej szkoły, zaklinaczem

najwyższej klasy. Nie będziesz się płaszczyć przed jakimś palantem z kijem bejsbolowym tylko

dlatego, że on tak chce!

Zelektryzował mnie dźwięk własnego głosu, a może niepokojące spostrzeżenie, że mówię

sam do siebie. Wstałem i rozpaliłem ogień w kominku, a potem zacząłem przed nim nerwowo

krążyć, usiłując myśleć, poukładać sobie wszystko w głowie.

Czy ta wieczorna wizyta była pierwszym ostrzeżeniem? Kto miał powód, żeby mnie

Page 85: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

zastraszyć? Przed jakim odkryciem chcieli mnie powstrzymać? I najważniejsze, jak mam się

wobec tego zachować?

Może ktoś widział, jak rozmawiałem z Lindą Randall? A może, co bardziej prawdopodobne,

ktoś widział, że byłem u Bianki, żeby ją wypytać? Niebieski garbus nie jest może okazały, ale nie

da się go pomylić z czyimkolwiek innym samochodem. Kto mógłby mieć powód, żeby mnie

śledzić?

Przecież Johnny Marcone jechał za mną, żeby porozmawiać, prawda? Mógł powiedzieć,

żebym się trzymał z daleka od morderstwa Tommy’ego Tomma, nie? Wszystko prawda. Może to

było następne upomnienie ze strony szefa mafii. To wyglądało na ich metody.

Na miękkich nogach podszedłem do kuchenki i zaparzyłem sobie herbatkę ziołową od bólu

głowy. Dodałem do tego aspirynę. Ziołowe leki są bardzo zdrowe i dobre, ale nie lubię

ryzykować. Kierując się tą samą zasadą, wyciągnąłem z szuflady rewolwer Smith & Wesson

kaliber 38 Specjalność Szefa. Rozwinąłem go z okrywającej szmatki i upewniłem się, że jest

naładowany. Potem wsunąłem rewolwer do kieszeni. Magia magią, ale trudno o coś bardziej

przekonującego niż broń palna, kiedy chce się zniechęcić facetów z kijami bejsbolowymi. I na

pewno nie miałem zamiaru płaszczyć się przed Johnnym Marconem o duszy tygrysa, pozwolić

mu, żeby mi rozkazywał, pozwolić, żeby myślał, że wolno mu mnie śledzić, kiedy mu się

podoba. Tak nie będzie. Nie sprawi tego żadna siła, na ziemi ani w piekle. W głowie mi

pulsowało, moje ręce drżały, ale zszedłem po drabinie do pracowni i zacząłem kombinować, jak

wyrwać komuś serce z piersi z odległości dwóch kilometrów.

Kto powiedział, że nigdy nie robię nic zabawnego w piątkowy wieczór?

Page 86: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Rozdział 11

Poświęciłem na to resztę nocy i część poranka, ale doszedłem, jak mógłbym zamordować

kogoś tak, jak zabito Tommy’ego Tomma i Jennifer Stanton. Gdy po raz piąty czy szósty

sprawdziłem liczby, wgapiłem się w swoje obliczenia. To nie miało żadnego sensu. To było

niemożliwe. A może wszyscy nie docenialiśmy tego, jak bardzo niebezpieczny był morderca.

Złapałem prochowiec i wypadłem z mieszkania, nie zawracając sobie głowy tym, jak

wyglądam. Nie mam w domu luster. Zbyt często mogą być wykorzystane jako okna lub drzwi.

I bez spojrzenia w lustro byłem całkowicie pewien, że wyglądam jak wrak. Wsteczne lusterko

studebakera tylko to potwierdziło. Twarz miałem wymiętą, z cieniem zarostu i głęboko

podkrążonymi, przekrwionymi oczami. Włosy wyglądały tak, jakbym przejechał na pędzącym

motocyklu przez chmurę tłustych spalin. Ciągłe przygładzanie włosów spoconymi dłońmi

powoduje to samo. Zwłaszcza jeśli robisz to bez przerwy przez dwanaście czy czternaście

godzin.

To wszystko nie miało znaczenia. Murphy potrzebowała tych informacji i musiała je dostać.

Sprawy wyglądały źle. Bardzo, bardzo źle.

Szybko dojechałem na policję, zdając sobie sprawę, że Murphy chciałaby usłyszeć to ode

mnie bezpośrednio. Wydział, w którym pracowała, mieścił się w kompleksie starych budynków

zajmowanych przez policję miasta Chicago. Budynek był zaniedbany i podupadły, przypominał

starego żołnierza, który mimo wszystko stoi na baczność, ze wszystkich sił starając się trzymać.

Ściana pokryta była graffiti, a dozorca nie przyjdzie go usunąć przed poniedziałkiem.

Zaparkowałem na miejscu dla gości – nic trudnego w sobotę rano – i wszedłem po schodach

do wnętrza. Za kontuarem recepcyjnym nie było wąsatego starego wiarusa, którego spotykałem

poprzednio. Jego miejsce zajęła siwiejąca matrona o stalowych oczach. Obrzuciła mnie

spojrzeniem wyrażającym dezaprobatę dla mojego wyglądu, kazała mi czekać, dopóki nie

skontaktuje się z Murphy. Kiedy tak czekałem, weszło dwóch funkcjonariuszy, prowadząc

miedzy sobą mężczyznę w kajdankach. Nie stawiał oporu, w gruncie rzeczy wręcz przeciwnie.

Miał opuszczoną głowę i zawodził, prawie śpiewał. Był raczej szczupły i miałem wrażenie, że

młody. Dżinsowe spodnie i kurtkę miał wygniecione i w nieładzie, tak samo jak włosy. Policjanci

podprowadzili go do recepcji i jeden z nich powiedział:

– To ten świadek, którego wzywaliśmy. Weźmiemy go na górę i potrzymamy, dopóki nie

przejrzy na oczy.

Recepcjonistka podała papiery, które jeden z policjantów wziął pod pachę, potem obaj

zaczęli taszczyć młodego człowieka po schodach. Czekałem dalej, trąc zmęczone oczy. W końcu

połączyła się z kimś na górze. Mruknęła zdziwiona i powiedziała:

– Dobrze, pani porucznik. Przyślę go.

Page 87: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Skinęła ręką, żebym przeszedł. Czułem na sobie jej wzrok, kiedy ją mijałem, i na wpół

świadomie pomacałem się po głowie i szczęce.

Wydział specjalny znajdował się za drzwiami u szczytu schodów i miał małą poczekalnię.

Były tam cztery twarde krzesła i zapadnięta kanapa, wielkie zagrożenie dla twoich pleców, jeśli

próbowałbyś na niej spać. Gabinet Murphy był na końcu podwójnego rzędu boksów.

Murphy stała na progu swojego gabinetu z męczeńskim wyrazem twarzy i z telefonem

przyciśniętym do ucha. Wyglądała jak nastolatka w trakcie kłótni ze swoim chłopakiem, który

wyjechał z miasta. Urwałaby mi łeb, gdybym powiedział coś takiego głośno. Pomachałem do

niej, a ona skinęła mi głową. Wskazała poczekalnię i zamknęła za sobą drzwi.

Usiadłem na jednym z krzeseł, opierając głowę o ścianę. Właśnie zamknąłem oczy, kiedy

usłyszałem wrzask dochodzący z tyłu, z korytarza. Słychać było odgłosy szamotaniny, kilka

przeraźliwych okrzyków i ten sam wrzask powtórzył się, tym razem bliżej.

Zadziałałem bez zastanowienia – byłem zbyt zmęczony, żeby myśleć. Wstałem i wyszedłem

do holu, w kierunku źródła dźwięku. Z lewej strony znajdowały się schody, w prawo ciągnął się

korytarz. Dostrzegłem postać, sylwetkę biegnącego mężczyzny zbliżającego się do mnie

wielkimi krokami. Był to ten sam facet, który kilka minut temu bezwładnie zwisał pomiędzy

policjantami. To on wrzeszczał. Usłyszałem rumor i zza rogu wyłonili się obaj funkcjonariusze,

których również widziałem przedtem na dole. Żaden z nich nie był już młody, biegli wypinając

brzuchy i z trudem łapiąc oddech. Każdy jedną ręką przytrzymywał pas z pistoletem na biodrze.

– Stać! – krzyknął jeden z nich. – Zatrzymać tego człowieka!

Włosy zjeżyły mi się na karku. Biegnący w moją stronę człowiek wrzeszczał wysokim,

przerażonym głosem. Był to długi, nieprzerwany dźwięk pełen... czegoś. Strach, panika, żądza,

wściekłość – wszystko razem splątane i wyrzucone w przestrzeń przez jego struny głosowe.

W ułamku sekundy w mrocznym korytarzu dostrzegłem rozszerzone źrenice, wytrzeszczone

oczy, dżinsową kurtkę i znoszone spodnie. Ręce, prawdopodobnie w kajdankach, trzymał za

plecami. Nie widział korytarza, którym biegł. Nie wiem, na co patrzył, ale miałem nieodparte

wrażenie, że wcale nie chcę tego wiedzieć. Gnając na oślep, zbliżał się do mnie i do schodów,

niewidzący, niebezpieczny dla samego siebie.

Nie była to w żadnym wypadku moja sprawa, ale nie mogłem pozwolić, żeby się połamał,

spadając ze schodów. Rzuciłem się ku niemu z całą siłą, na jaką było mnie stać, próbując

wpakować mu ramię w żołądek i powstrzymać go, tak jak blokuje się przeciwnika na boisku.

Nie bez powodu eliminowano mnie co roku ze szkolnej drużyny. Staranowałem go, ale on

tylko wypuścił powietrze i zatoczył się na ścianę. Tak jakby w ogóle nie widział, że go atakuję,

jakby nie zauważył, że tam jestem. Patrzył niewidzącym wzrokiem i wrzeszczał. Odbił się od

ściany i pędził dalej w kierunku schodów. Upadłem na podłogę, a głowa zaczęła mi gwałtownie

pulsować w miejscu, w które nieznany brutal walnął mnie zeszłej nocy kijem bejsbolowym.

Page 88: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Dobrą stroną bycia wysokim, tak jak ja, jest to, że ma się długie ręce. Przetoczyłem się na

plecy i wyrzuciłem w jego kierunku rękę z gotowymi się zacisnąć z palcami. Chwyciłem za

nogawkę dżinsów, ciągnąc mocno jego nogę w bok. To wystarczyło. Zachwiał się, stracił

równowagę i runął na posadzkę. Wrzask ustał, jakby upadek pozbawił go tchu. Dopełzł do

szczytu schodów i zatrzymał się. Coraz słabiej próbował się wyrwać. Funkcjonariusze minęli

mnie i podeszli do niego, z obu stron. Wtedy stało się coś dziwnego.

Młody człowiek spojrzał na mnie wytrzeszczonymi oczami o źrenicach tak rozszerzonych, że

wyglądały jak wielkie czarne monety na tle przekrwionych białek. Oczy uciekły mu w tył głowy,

więc nic już nie mógł widzieć, i zaczął krzyczeć, jakby nawoływał.

– Mag! Mag! Widzę cię! Widzę cię, magu! Widzę rzeczy, które nastąpią, tych, którzy idą

pierwsi, i Tego, Który Kroczy z Tyłu! Nadchodzą, idą po ciebie!

– Skaranie boskie z tymi ćpunami – powiedział niższy i tęższy z funkcjonariuszy, kiedy

znów wzięli mężczyznę pod ręce i zaczęli ciągnąć go z powrotem w głąb korytarza. – Dzięki za

pomoc, chłopie.

Popatrzyłem na niego oszołomiony. Chwyciłem wyższego policjanta za rękaw.

– Przepraszam pana, o co tu chodzi? – spytałem.

Zatrzymał się, aresztant zawisł pomiędzy nim a partnerem. Głowę miał pochyloną do przodu,

oczy nadal wywrócone, ale zwrócił twarz w moją stronę i wyszczerzył się w przerażającym

grymasie. Dziwacznie marszczył czoło, tak jakby koncentrował na mnie płaty czołowe mózgu

przez kości łuków brwiowych.

– Ćpun – odparł wyższy z policjantów – po Trzecim Oku, jeden z tych młodocianych

nowego rodzaju. Złapaliśmy go w samochodzie nad jeziorem. Miał ze sobą prawie cztery gramy

tego świństwa, a w sobie pewnie jeszcze więcej. – Pokręcił głową. – Nic panu nie jest?

– Wszystko w porządku – zapewniłem go. – Trzecie Oko? To ten nowy narkotyk?

– Taki co to ma sprawiać, że widzi się świat duchów. Ten rodzaj gówna – prychnął niższy

policjant.

Wyższy policjant przytaknął:

– To uzależnia bardziej niż koka. Dzięki za pomoc, ale nie wiedzieliśmy, że pan jest

cywilem. O tej porze dnia nie spodziewaliśmy się tu nikogo poza policjantami.

– Nie ma sprawy – uspokoiłem go. – Wszystko w porządku.

– Zaraz – powiedział ten tęższy, mrużąc oczy i wskazując mnie palcem – czy pan nie jest

tym gościem? Tym konsultantem, medium, o którym mi mówił Carmichael?

– Zapłacą mi piątego – odpowiedziałem mu, krzywiąc się mimowolnie.

Obaj zachichotali, potem wrócili do swoich zajęć. Odeszli, niosąc między sobą

zatrzymanego. Aresztant przez całą drogę powtarzał obłąkanym szeptem:

– Widzę cię, widzę cię, magu. Widzę Tego, Który Kroczy z Tyłu.

Page 89: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Wróciłem do poczekalni na końcu boksów i usiadłem na krześle, które ostatnio zajmowałem.

Nie czułem się dobrze. W głowie mi łupało, a żołądek się buntował. Ten, Który Kroczy z Tyłu.

Nigdy wcześniej nie widziałem tego ćpuna. Nigdy go nie poznałem. Nie wyczuwałem wokół

niego tego subtelnego ciśnienia mocy, jakie charakteryzuje osobę praktykującą magię. Jak, do

cholery, dostrzegł cień Tego, Który Kroczy z Tyłu, podążający krok w krok za mną?

Z powodów, których nie mam teraz czasu tłumaczyć, jestem na trwałe naznaczony piętnem

obecności ducha-łowcy. Jest to ktoś w rodzaju widmowego faceta od mokrej roboty, znanego

jako Ten, Który Kroczy z Tyłu. Wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu udało mi się przeżyć

mojego wroga. To on wezwał Tego, Który Kroczy z Tyłu, i wysłał go za mną, i choć nigdy mnie

nie dosięgnął, jego piętno jak długi, potworny cień stale jest widoczne dla potrafiących

posługiwać się innym wzrokiem. To moja duchowa blizna, nieustannie przypominająca mi o tym

pojedynku.

Tylko magowie dysponują takim wzrokiem, zdolnością wyczuwania aury i przejawów

zjawisk magicznych, a ten ćpun nie był magiem. Czy to możliwe, żebym się tak pomylił

w swojej pierwszej ocenie Trzeciego Oka? Czy ten narkotyk rzeczywiście daje temu, kto go

zażyje, inny wzrok?

Na samą myśl przeszły mnie ciarki. To, co można zobaczyć, kiedy nauczy się otwierać swoje

trzecie oko, może być tak olśniewająco cudowne, że aż chce się płakać ze wzruszenia, ale może

też być tak okropne, że najgorszy koszmar senny wydaje się przy tym czymś zwykłym

i delikatnym. Wizje przeszłości, przyszłości, prawdziwa natura rzeczy. Psychiczne mroki,

splątane cienie, duchowe byty wszelkiego rodzaju, drżąca moc Nigdynigdy we wszystkich

swoich wspaniałych i wyrafinowanych przejawach – to zmierza wprost do mózgu,

niezapomniane, wieczne. Magowie szybko uczą się panować nad trzecim okiem, nie otwierać go

poza chwilami najwyższej konieczności, gdyż inaczej oszaleliby już po kilku tygodniach.

Dygotałem. Jeśli narkotyk naprawdę, zamiast wywoływać zwykłe halucynacje, otwiera

śmiertelnikom trzecie oko, znaczy to, że jest o wiele niebezpieczniejszy niżby się zdawało, nawet

przy uwzględnieniu fatalnego efektu, jaki ujawnił się u ćpuna, którego właśnie staranowałem.

Nawet jeśli narkomana nie doprowadzi do szaleństwa nadmiar widzianych rzeczy strasznych

i nieziemskich, może on spoza złudzeń i omamów dostrzec liczne byty, które są stale obecne

wśród ludzi, tyle że niewidzialne, a to może skłonić te istoty do działania w samoobronie,

z obawy, że zostaną odkryte. Podwójne niebezpieczeństwo.

– Dresden, obudź się – dotarł do mnie głos Murphy. Gwałtownie zamrugałem.

– Nie śpię – wybełkotałem. – Daję tylko odpocząć oczom.

– Oszczędź sobie, Harry – żachnęła się Murphy, podając mi styropianowy kubek z kawą.

Zrobiła mi kawę z odrobiną cukru, dokładnie taką, jaką lubię. Mimo że była dość lurowata, i tak

pachniała bosko.

Page 90: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Jesteś aniołem – zamruczałem, pociągnąłem łyk i wskazałem głową rząd boksów. – Mam

ci coś do powiedzenia, ale w twoim biurze.

Kiedy popijałem kawę, czułem na sobie jej wzrok.

– Dobrze – powiedziała – chodźmy. A kawa kosztuje pięćdziesiąt centów, Harry.

Poszedłem za nią do jej gabinetu – pospiesznie zbitego z taniej sklejki boksu z krzywo

osadzonymi drzwiami. Na drzwiach widniała przyklejona taśmą kartka z wykaligrafowanym

czarnym markerem napisem: por. Karrin Murphy. Umieszczona była na prostokącie jaśniejszego

drewna, co wskazywało, że poprzednio przymocowana tu była tabliczka z nazwiskiem jakiegoś

innego nieszczęsnego policjanta. To, że w biurze nie zadbali o umieszczenie nowej tabliczki

w delikatniejszy sposób, znaczyło, że stanowisko naczelnika wydziału specjalnego jest dość

niepewne.

Wyposażenie gabinetu, całe jego wnętrze różniło się od tego, co znajdowało się za drzwiami.

Biurko i krzesło były błyszczące, ciemne i nowe. Zawsze włączony komputer ustawiony był na

osobnym stoliku, z lewej strony biurka. Prawie całą wąską ścianę zajmowała korkowa tablica

z porządnie przypiętymi do niej notatkami o aktualnie prowadzonych sprawach. Dyplom

ukończenia college’u, puchary z turniejów aikido i nagrody zdobyte w zawodach strzeleckich

wisiały na ścianie, na prawo zaraz od wejścia. Masz je tuż przed oczami, stojąc przed biurkiem

lub siedząc na krześle dla gościa. Cała Murphy – zorganizowana, bezpośrednia, stanowcza

i trochę wojownicza.

– Zaczekaj – poleciła mi. Zatrzymałem się na zewnątrz, jak zwykle, a ona wyłączyła

z gniazdka komputer i małe radio stojące na biurku. Murphy przywykła do tego, że moja

obecność w pobliżu urządzeń elektrycznych wprowadza chaos. Wszedłem, dopiero kiedy

wszystko było wyłączone.

Usiadłem i siorbnąłem trochę kawy. Ona przysiadła na krawędzi biurka, przyglądając mi się

zmrużonymi niebieskimi oczami. W sobotę ubrana była tak samo nieformalnie jak w ciągu

tygodnia – ciemne spodnie i ciemna bluzka zestawione ze złotymi włosami, a całość uzupełniona

błyszczącym srebrnym naszyjnikiem i kolczykami. Bardzo stylowo. Ja, w pomiętym dresie,

podkoszulku, czarnym prochowcu i z włosami w nieładzie, czułem się jak niechluj.

– No dobra, Harry – powiedziała. – Co masz dla mnie? Dopiłem swoją kawę,

powstrzymałem ziewnięcie i odstawiłem na biurko kubek, pod który ona natychmiast wsunęła

podkładkę. Zacząłem mówić, starając się, aby mój głos brzmiał łagodnie:

– Całą noc byłem na nogach i pracowałem nad tym. Cholernie się namęczyłem, żeby

odtworzyć to zaklęcie. Na tyle, na ile mogłem się zorientować, jest prawie niemożliwe, żeby

zrobić coś takiego jednej osobie, nie mówiąc już o dwóch naraz.

Przeszyła mnie wzrokiem.

– Nie mów mi, że to jest prawie niemożliwe. Mam dwa trupy, które świadczą o czymś wręcz

Page 91: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

przeciwnym.

– Nie rozpędzaj się – burknąłem. – Dopiero zacząłem. Musisz wysłuchać wszystkiego, jeśli

chcesz cokolwiek z tego zrozumieć.

Gniew w jej wzroku się nasilił. Oparła się rękami na biurku i powiedziała jadowicie

rzeczowym tonem:

– Dobrze. Dlaczego nie miałbyś mi tego wyjaśnić?

Potarłem powieki.

– Posłuchaj. Ktokolwiek to zrobił, zrobił to za pomocą zaklęcia taumaturgicznego. Tego

jestem pewien. Ta osoba użyła włosów albo paznokci Tommy’ego Tomma i Jennifer Stanton,

aby stworzyć z nimi więź. Potem symbolicznie wyrwała serce jakiejś rytualnej lalce czy

ofiarnemu zwierzęciu, a następnie posłużyła się ogromną ilością energii, aby to samo stało się

z ofiarami.

– Nie mówisz mi nic nowego, Harry.

Poczekaj, zaraz do tego dojdę. Ta ilość energii jest niewyobrażalna. Łatwiej byłoby wywołać

trzęsienie ziemi, niż zrobić coś takiego żywej istocie. W najlepszym wypadku mógłbym bez

zabijania samego siebie zrobić to jednej osobie. Takiej, która by mnie naprawdę, ale to naprawdę

wkurzyła.

– Twierdzisz, że jesteś podejrzanym? – Murphy uniosła kącik ust w ironicznym uśmieszku.

Prychnąłem zniecierpliwiony.

– Powiedziałem, że mam dość mocy, by zrobić to jednej osobie. Myślę, że zabiłoby mnie,

gdybym próbował z dwoma.

– Chcesz powiedzieć, że zrobił to jakiś Arnold Schwarzenegger wśród czarnoksiężników?

Wzruszyłem ramionami.

– Możliwe, ale bardziej prawdopodobne, że to ktoś, kto jest naprawdę dobry. Sama moc nie

decyduje o wszystkim, co robisz dzięki magii. Ważna jest też koncentracja. Im lepsza, im lepiej

nakieruje się swoją moc na dany obiekt w danej chwili, tym więcej można zdziałać. To tak jak

w starożytnych wschodnich sztukach walki, gdzie mały chiński mistrz jest w stanie rozłupać pień

drzewa gołą ręką. Jeśli skoncentruje całą swoją moc, potrafi dokonać nieprawdopodobnych

rzeczy.

Murphy rzuciła okiem na swoje trofea aikido i skinęła głową.

– No dobrze – powiedziała. – To chyba jestem w stanie pojąć. Więc szukamy jakiegoś pana

Myagi wśród czarnoksiężników.

– Albo – zastrzegłem, unosząc palec – pracowało nad tym w tym samym momencie więcej

magów. Zebrali razem swoją moc i użyli jej jednocześnie.

Pulsowanie w głowie w połączeniu z mdłościami i kofeiną spowodowały, że czułem się

trochę osłabiony.

Page 92: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Zespołowo. Praca zespołowa, oto co się liczy.

– Wielu morderców – wycedziła Murphy. – Nie mam jednego, a ty mówisz mi, że może ich

być pięćdziesięciu.

– Trzynastu – poprawiłem ją. – Nie da się użyć więcej niż trzynastu. Ale i tak wątpię, żeby to

było możliwe. To cholernie skomplikowane. Każdy w kręgu musi być całkowicie przekonany co

do zaklęcia, nie mieć wątpliwości, nie wahać się. I muszą ufać sobie nawzajem bez zastrzeżeń.

Takie rzeczy są nie do pomyślenia w zwykłym gangu. To się nie zdarza, chyba że chodzi o jakiś

fanatyzm, rodzaj kultu czy politykę.

Kult – powtórzyła Murphy, pocierając sobie twarz dłońmi. – „Arkana” sobie naużywają, jeśli

to się wyda. W każdym razie Bianka jest w to zamieszana. Ma dość wrogów, którzy by mogli

tego dokonać. Mogła sprowokować kogoś do takiego wysiłku, aby się jej pozbyć.

Pokręciłem głową. Ból stawał się coraz gorszy, coraz silniejszy, jednak mimo to kawałki

układały się w całość.

– Nie. Źle myślisz. Morderca nie zabił panienki i Tommy’ego Tomma, żeby trafić w Biankę.

– Skąd to wiesz?

– Poszedłem do niej – przyznałem się.

– Do cholery, Harry!

Nie zareagowałem na jej złość.

– Przekonałaś się, że nie chciała z wami rozmawiać, Murph. Ta dziewczyna jest

staroświeckim potworem. Żadnej współpracy z władzą.

– Ale z tobą rozmawiała? – upewniła się Murphy.

– Ja ją ładnie poprosiłem.

– Stłukłabym cię na kwaśne jabłko, gdybyś już źle nie wyglądał – powiedziała. – Czego się

dowiedziałeś?

– Bianka nie miała z tym nic wspólnego. Nie ma pojęcia, kto to mógł być. Była

zdenerwowana i przestraszona.

Nie uznałem za stosowne wspomnieć, że była na tyle przestraszona, żeby próbować

rozedrzeć mnie na strzępy.

– Więc to była wiadomość, ale nie dla Bianki?

– Dla Johnny’ego Marconego – potwierdziłem.

– Wojna gangów na ulicach – powiedziała Murphy – a teraz jeszcze jakaś grupa wprowadza

w to wszystko czary. Mafijne magiczne zaklęcia. Jezu Chryste.

Uderzyła kilka razy piętami o biurko.

– Wojna gangów – przytaknąłem. – Dostawcy Trzeciego Oka przeciw konwencjonalnym

narkotykom. Tak?

Przyglądała mi się przez dłuższą chwilę.

Page 93: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– No tak – przyznała. – Tak to jest. Skąd wiesz? Nie ujawnialiśmy szczegółów prasie.

– Właśnie wpadłem na gościa zaćpanego do nieprzytomności Trzecim Okiem. Powiedział

coś, co sprawiło, że myślę, że to nie jest tylko kupa gówna. To poważna sprawa. I trzeba być

bardzo, bardzo złym magiem, żeby produkować tego rodzaju narkotyk na dużą skalę.

Niebieskie oczy Murphy zabłysły.

– Więc ktoś, kto zaopatruje ulice w Trzecie Oko...

– ...Jest tym, kto zamordował Jennifer Stanton i Tommy’ego Tomma. Jestem tego całkowicie

pewien. Wszystko pasuje.

– Mogę się z tobą zgodzić – stwierdziła, kiwając głową. – Powiedz mi teraz, ilu znasz ludzi,

którzy potrafiliby rzucić śmiertelne zaklęcie.

– Chryste, Murphy, nie możesz mnie prosić, żebym ci po prostu dał listę ludzi do

przesłuchania.

Pochyliła się ku mnie, a jej błękitne oczy płonęły.

– Mylisz się, Harry. Mogę cię o to prosić. Mogę ci kazać, żebyś mi ich dał. A jak tego nie

zrobisz, to ja narobię ci kłopotów tak szybko, że aż ci się zakręci w głowie.

– Mnie już się kręci w głowie – mówiąc to, zachichotałem mimowolnie. Pulsowało mi

w skroniach: łup, łup, łup. – Nie zrobiłabyś tego, Murph. Znam cię. A ty doskonale wiesz, że

gdybym miał coś, z czego mogłabyś skorzystać, dałbym ci to. Jak już dopuściłaś mnie do

śledztwa, pozwól mi...

– Nie, Harry – jej głos brzmiał matowo. – Nie ma takiej możliwości. Ja i tak mam nóż na

gardle i nie chcę mieć przez ciebie dodatkowych kłopotów. Ty już jesteś ranny. Nie proś mnie,

żebym uwierzyła, że spadłeś ze schodów. Nie mam ochoty zeskrobywać cię z betonu.

Ktokolwiek wykończył Tommy’ego Tomma, będzie bardzo nieprzyjemny dla kogoś, kto węszy

koło tego. To nie jest twoje zadanie, tylko moje.

– Jak chcesz – zgodziłem się. – To ty masz wyznaczony termin.

Zbladła, a jej oczy rozgorzały jeszcze bardziej.

– Jesteś nieprawdopodobnym gnojkiem, Harry.

Zbierałem się w sobie, żeby jej odpowiedzieć, naprawdę chciałem, ale w trzęsącej się na

wiotkiej szyi głowie miałem pustkę. Wszystko wokół się kręciło. Moje krzesło przechyliło się

jakoś na tylnych nogach i wirowało niebezpiecznie. Pomyślałem, że prawdopodobnie

najbezpieczniej będzie ześlizgnąć się na podłogę, jak gumowy wąż. Pod policzkiem czułem

przyjemnie chłodną posadzkę i wreszcie mogłem odpocząć. Mimo to cały czas łupało mi

w głowie, co psuło miłą skądinąd drzemkę.

Page 94: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Rozdział 12

Obudziłem się na podłodze, w gabinecie Murphy. Według zegara na ścianie minęło

dwadzieścia minut. Pod głową miałem coś miękkiego, a moje nogi podparte były stosem książek

telefonicznych. Murphy przykładała mi zimny kompres do czoła i szyi.

Czułem się okropnie. Byłem wyczerpany, obolały, mdliło mnie, a w głowie pulsowało.

Chciałem tylko jednego – móc zwinąć się w kłębek i skomląc, zapaść w sen. Nie dając po sobie

poznać, jak nisko upadłem, zdobyłem się jednak na fajerwerk dowcipu.

– Czy masz biały mundurek? W najskrytszych marzeniach jawiłaś mi się jako pielęgniarka,

Murphy.

– To do ciebie podobne, zboczeńcu. Od kogo dostałeś w łeb? – spytała tonem domagającym

się odpowiedzi.

– Od nikogo – wymamrotałem. – Spadłem u siebie ze schodów.

– Pieprzysz, Harry – stwierdziła twardo. Jej dłonie nie były już takie delikatne, kiedy

przykładała mi zimny kompres. – Kręciłeś się tam, gdzie nie powinieneś, i zarobiłeś guza,

prawda?

Zacząłem zaprzeczać.

– Och, daj spokój – prychnęła. – Gdyby nie to, że masz wstrząs mózgu, przywiązałabym cię

za pięty do samochodu i przeciągnęła przez miasto. – Uniosła w górę dwa palce. – Ile widzisz

palców?

– Pięćdziesiąt – odburknąłem, podnosząc dwa palce. – To nie jest żaden wstrząs mózgu,

tylko zwykły mały guz. Nic mi nie będzie.

Spróbowałem usiąść. Musiałem wrócić do domu i się przespać. Murphy przycisnęła moją

głowę do poduszki, która najwyraźniej była jej żakietem, bo nie miała go na sobie.

– Leż – warknęła. – Jak się tu dostałeś? Mam nadzieję, że nie tą kupą złomu?

– Garbus właśnie przechodzi cudowną metamorfozę – odpowiedziałem. – Mam pożyczony

samochód. Słuchaj, nic mi nie będzie. Wypuść mnie tylko, a pojadę do domu i pójdę spać.

– W żadnym razie nie możesz prowadzić, jesteś zagrożeniem – podsumowała mnie. –

Musiałabym sama siebie zaaresztować, gdybym pozwoliła ci usiąść za kierownicą w tym stanie.

– Murph – powiedziałem zniecierpliwiony – jeśli nie zapłacisz mi teraz tego, co jesteś mi

winna, nie będzie mnie stać na taksówkę.

– Możesz sobie pomarzyć, Harry – powiedziała Murphy. – I oszczędzaj oddech. Ja cię

odwiozę do domu.

– Nie potrzebuję – zacząłem, ale ona wstała z kolan i zdecydowanym krokiem wyszła

z gabinetu.

Szaleństwo, pomyślałem. Głupota. Jestem całkowicie zdolny do poruszania się o własnych

Page 95: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

siłach. Z tą myślą usiadłem i dźwignąłem się na nogi. Przynajmniej próbowałem. W sumie udało

mi się na wpół usiąść, a wtedy zwymiotowałem.

Murphy po powrocie zastała mnie leżącego na boku, z podkurczonymi nogami. W pokoju

śmierdziało wymiocinami. Dla odmiany nic nie powiedziała. Znów uklękła koło mnie, otarła mi

usta i przyłożyła mi do karku świeży chłodny kompres.

Pamiętam, że pomogła mi dojść do swojego samochodu. Pamiętam fragmenty drogi

powrotnej do domu. Pamiętam, że dałem jej kluczyki od pożyczonego studebakera, bełkocząc

coś o Mike’u i kierowcy z pomocy drogowej. Ale najbardziej pamiętam, jaka była w dotyku jej

dłoń – chłodna, nerwowa, mała pod moimi niezdarnymi paluchami, ale silna. Wydaje mi się, że

strofowała mnie i groziła mi przez całą drogę. Ale pamiętam sposób, w jaki brała mnie za rękę,

tak jakby upewniała się, że tam wciąż jestem. Albo jakby chciała zapewnić mnie o swojej

obecności, o tym, że mnie nie opuściła. Dlatego też stanę na głowie, żeby pomóc Murphy. To

dobry człowiek. Jeden z najlepszych.

Dotarliśmy do mojego mieszkania tuż przed południem. Murphy pomogła mi zejść po

schodach i otworzyła drzwi. Pan przybiegł i otarł się na powitanie o jej nogi. Może dlatego, że

jest niższa, nie straciła równowagi, kiedy Pan natarł na nią. A może to dzięki aikido.

– Chryste, Harry, tu jest zupełnie ciemno – zrzędziła. Spróbowała zapalić światło, ale

żarówki przepaliły się w zeszłym tygodniu, a ja nie miałem pieniędzy, żeby je wymienić.

Posadziła mnie na kanapie i zapaliła kilka świec od żaru w kominku.

– W porządku – powiedziała. – Kładę cię do łóżka.

– Dobrze, jeśli nalegasz.

Zadzwonił telefon. Miałem go na wyciągnięcie ręki, więc podniosłem słuchawkę.

– Dresden – odezwałem się niezbyt wyraźnie.

– Panie Dresden, tu Linda. Linda Randall. Pamięta mnie pan?

Dobre sobie. Czy mężczyzna pamięta scenę z filmu, w której Marilyn Monroe stoi na kracie

od metra? Złapałem się na tym, że przypominam sobie oczy Lindy Randall i wyobrażam sobie

rzeczy, jakie dżentelmenowi nie powinny przyjść do głowy.

– Jesteś naga? – spytałem i dopiero po chwili zorientowałem się, co mi się wypsnęło.

Murphy posłała mi znaczące spojrzenie, wstała i przeszła do sypialni. Zajęła się

wygładzaniem pościeli, dając mi odrobinę prywatności. Podniosło mnie to na duchu. Moja gafa

uspokoiła ją bardziej niż jakiekolwiek kłamstwo, które zdołałbym wymyślić. Może osłabły Harry

niekoniecznie jest taki zły. W słuchawce rozległ się mruczący śmiech Lindy.

– Akurat jestem w samochodzie, kotku. Może później. Posłuchaj, przyszło mi do głowy parę

rzeczy, które mogłyby ci pomóc. Możesz spotkać się ze mną wieczorem?

Potarłem powieki. Jest sobota. Wieczorem będzie sobotni wieczór. Czy jest coś, co miałem

robić w sobotni wieczór?

Page 96: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Do diabła z tym, pomyślałem. To nie może być nic ważnego, jeśli nawet o tym nie

pamiętam.

– Pewnie – odpowiedziałem. – Świetnie.

Zamruczała do telefonu.

– Jesteś takim dżentelmenem. Czasem nawet to lubię. Kończę o siódmej, dobrze? Chcesz

przyjechać? Powiedzmy o ósmej?

– Mój samochód – powiedziałem. Język mi się plątał. – Możemy się spotkać w 7/11 przy

mojej ulicy.

Roześmiała się głęboko i aksamitnie.

– Coś ci powiem. Daj mi jeszcze godzinę, żebym mogła pojechać do domu, wziąć przyjemną

gorącą kąpiel, zrobić się na bóstwo i już będę w twoich ramionach. Może być?

– Może być.

Roześmiała się znowu i odłożyła słuchawkę bez pożegnania. Murphy pojawiła się niemal

natychmiast, gdy tylko skończyliśmy rozmowę.

– Nie mów mi, że właśnie umówiłeś się na randkę, Dresden.

– Jesteś po prostu zazdrosna.

Murphy prychnęła.

– Proszę cię. Trzeba kogoś o wiele bardziej męskiego od ciebie, żeby mnie uszczęśliwić. –

Wsunęła mi rękę pod plecy, chcąc pomóc mi wstać. – Złamiesz się jak suchy patyk, Dresden.

Kładź się lepiej do łóżka, zamiast oszukiwać samego siebie.

Spróbowałem odepchnąć jej ramię. Nie miałem tyle siły, ale i tak się odsunęła, marszcząc

brwi.

– Co jest?

– Coś – odpowiedziałem. Przetarłem oczy. Coś mnie dręczyło. Byłem pewien, że o czymś

zapomniałem. O czymś, co obiecałem zrobić w sobotę. Starałem się odepchnąć myśli o wojnie

gangów narkotykowych, o ludziach oszalałych od tego, co zobaczyli po zażyciu narkotyku

Trzecie Oko. Spróbowałem się skoncentrować. Wkrótce zaskoczyło. Monika. Powiedziałem jej,

że się z nią skontaktuję. Grzebałem w kieszeniach prochowca w poszukiwaniu notesu. Wreszcie

znalazłem i kartkując go, skinąłem na Murphy.

– Świeca. Muszę coś przeczytać.

– Chryste, Dresden, przysięgam, że jesteś co najmniej tak samo okropny jak mój pierwszy

mąż. Też był tak uparty, to go w końcu zabiło.

Westchnęła i przyniosła świecę. W pierwszej chwili światło boleśnie mnie poraziło.

Znalazłem numer Moniki i zadzwoniłem.

– Halo – usłyszałem chłopięcy głos.

– Cześć – powiedziałem. – Czy mógłbym prosić Monikę?

Page 97: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Kto mówi?

Przypomniałem sobie, że pracuję dla niej w tajemnicy, więc powiedziałem:

– Jej daleki kuzyn Harry z Vermontu.

– W porzo – zgodziło się dziecko. – Poczekaj. Mamo! – rozdarł się, cały czas trzymając

mikrofon słuchawki przy ustach. – Dzwoni twój kuzyn Harry z Vermont. Zamiejscowa!

Dzieciaki. Trzeba je kochać. Uwielbiam dzieci. Łyżka dziegciu w beczce miodu, doskonałe.

Myślałem, że umrę od łupania w głowie, kiedy dzieciak rzucił słuchawkę i gdzieś pobiegł.

Słyszałem odgłos jego stóp dudniących o drewnianą podłogę. Po chwili słuchawka została

podniesiona i odezwał się cichy, nieco nerwowy głos Moniki:

– Tak... słucham?

– Mówi Harry Dresden. Chciałbym przekazać pani informacje, które udało mi się zdobyć...

– Przepraszam – przerwała mi. – Ja nie... Ja tego nie potrzebuję. Zamrugałem w zdumieniu.

– Monika Sells? – odczytałem jej numer telefonu.

– Tak, tak – przytaknęła pospiesznie i niecierpliwie. – Nie potrzebujemy żadnej pomocy.

Dziękuję.

– Czy to zły moment?

– Nie. Nie, to nie to. Ja po prostu chcę odwołać całą sprawę. Zrezygnować z pańskich usług.

Proszę się o mnie nie martwić.

W jej głosie brzmiał jakiś dziwny ton. Tak jakby starała się zachowywać pozory bycia

radosną panią domu.

– Zrezygnować? Nie chce pani, żebym dalej szukał pani męża? Przecież pani pieniądze...

Pojawił się szum i zakłócenia na linii. Zdawało mi się, że słyszę gdzieś w tle jakieś głosy,

potem zapadła cisza, w której słychać było tylko zakłócenia. Przez chwilę miałem wrażenie, że

połączenie zostało całkowicie przerwane. Przeklęte telefony. W ogóle nie można na nich polegać.

Zwykle zakłócenia następują na moim końcu linii, a nie na drugim. Nie można nawet mieć

pewności, że telefon popsuje się w sposób przewidywalny.

– Halo! Halo! – wołałem z rozdrażnieniem. Byłem zły.

Monika odezwała się znowu:

– Proszę się o to nie martwić. Naprawdę bardzo panu dziękuję za pomoc. Miłego dnia, pa,

pa, dziękuję. – I rozłączyła się.

Odsunąłem słuchawkę od ucha i wpatrywałem się w nią. Dziwne, powiedziałem do siebie.

– Chodź, Harry. – Murphy wyjęła mi słuchawkę z ręki i umieściła ją starannie na widełkach.

– Oj, mamo, jeszcze nawet nie jest ciemno – zażartowałem słabo, starając się myśleć

o czymkolwiek, byle nie o tym, jak bardzo rozboli mnie głowa, kiedy tylko Murphy pomoże mi

wstać. Niestety tak właśnie się stało. Dobrnęliśmy do sypialni i kiedy wyciągnąłem się na

chłodnej pościeli, byłem całkowicie pewien, że zapuszczę tam korzenie.

Page 98: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Murphy zmierzyła mi temperaturę i obmacała moją czaszkę palcami, szczególnie ostrożnie

wokół śliwy z tyłu głowy. Zaświeciła mi w oczy latarką, co mi się nie podobało, a także

przyniosła mi wodę do picia, co mi się spodobało, i kazała mi połknąć parę tabletek aspiryny albo

telynolu, czy co to tam było.

Z całego ranka zapamiętałem jeszcze tylko dwie rzeczy. Pierwsza, to że Murphy rozebrała

mnie z podkoszulka, zdjęła mi buty i skarpetki. Następnie pochyliła się nade mną, całując mnie

w czoło i mierzwiąc włosy. Potem okryła mnie kocami i pogasiła światła. Pan wskoczył i ułożył

się na moich nogach.

Drugą rzeczą, którą zapamiętałem, był kolejny dzwonek telefonu. Murphy już prawie

wychodziła, podzwaniając kluczykami od samochodu trzymanymi w dłoni. Usłyszałem, że

zawróciła, żeby odebrać telefon.

– Tu mieszkanie Harry’ego Dresdena.

Cisza.

– Halo?

Po chwili milczenia Murphy stanęła w drzwiach, zobaczyłem jej niewielką, ciemną sylwetkę.

– Pomyłka. Odpocznij trochę, Harry – powiedziała, patrząc na mnie.

– Dzięki, Karrin.

Uśmiechnąłem się do niej, a przynajmniej próbowałem. Musiało to wyglądać upiornie.

Odwzajemniła uśmiech i jej z pewnością był o wiele ładniejszy od mojego.

Poszła sobie. W mieszkaniu było ciemno i cicho. Pan nieprzerwanie mruczał kojąco

w ciemności.

Coś nie dawało mi spokoju, nawet kiedy zapadałem w sen. O czym zapomniałem? I drugie,

bardziej konkretne pytanie – kto dzwonił i nie chciał rozmawiać z Murphy? Czy to Monika Sells

próbowała oddzwonić do mnie? Dlaczego wycofała mnie ze sprawy i powiedziała, żebym

zatrzymał pieniądze?

Zastanawiałem się nad tym, nad kijami bejsbolowymi i nad innymi rzeczami, dopóki nie

uśpiło mnie mruczenie Pana.

Page 99: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Rozdział 13

Obudziłem się, kiedy grzmot przetoczył się nad starym domem nade mną. Zapadła już

ciemność. Nie miałem pojęcia, która godzina. Przez chwilę leżałem w łóżku zdezorientowany i z

lekkimi zawrotami głowy. Na nogach czułem ciepłe miejsce, które Pan musiał opuścić zaledwie

przed chwilą, ale wielkiego szarego kota nie było nigdzie widać. W czasie burzy robi się

strasznym tchórzem.

Lało jak z cebra. Słyszałem deszcz padający na betonowy chodnik i na stary budynek. Dom

trzeszczał i kołysał się w wiosennej burzy. Belki lekko uginały się pod naporem wichru, z nabytą

z wiekiem mądrością, która nakazuje raczej trochę ustąpić, zamiast trwać w uporze i dać się

złamać. Powinienem pewnie wyciągnąć z tego wnioski dla siebie.

Burczało mi w brzuchu. Wstałem z łóżka, zachwiałem się lekko i zacząłem się rozglądać za

szlafrokiem. W ciemności nie mogłem go znaleźć, ale natknąłem się na swój prochowiec, który

Murphy położyła na krześle, starannie złożony. Na wierzchu leżała garść drobnych i papierowa

serwetka, na której było napisane: Zwrócisz mi. Murphy. Skrzywiłem się, widząc pieniądze,

i postarałem się stłumić przebłysk wdzięczności, który poczułem. Podniosłem płaszcz

i naciągnąłem go na nagi tors. Boso poczłapałem do salonu.

Znów zagrzmiało. Potrafię odczuwać burzę w sposób nieznany wielu ludziom. Inni, którzy

też ją czują, przypisują to nerwom. To czysta, naga energia pulsująca przez chmury. Mogłem

wyczuć wodę w deszczu i chmurach, ruch powietrza porywający krople i ciskający je o ściany

domu. Mogłem po chwili odczuć ogień śmiercionośnej błyskawicy przeskakującej między

chmurami i poszukującej drogi, na której napotka najmniejszy opór, prowadzącej do cierpliwej,

ponadczasowej ziemi, która zniosła już impet wielu ataków burzy. Wszystkie cztery żywioły we

współdziałaniu, w ruchu, energia we wszystkich postaciach przepływająca z miejsca na miejsce.

W burzy jest wielki potencjał, z którego może czerpać czarnoksiężnik, jeśli jest dość

zdeterminowany lub głupi. Tam, gdzie siły odwiecznej natury gromadzą się i ścierają ze sobą,

jest wielka energia do wykorzystania.

Te myśli sprawiły, że zmarszczyłem czoło. Wcześniej tego nie zauważyłem. Czy w środę

w nocy była burza? Tak, była. Pamiętam, że na długo przed świtem obudził mnie na chwilę

grzmot. Czy nasz morderca mógł zaczerpnąć stąd energię, by wzmocnić swoje zaklęcia?

Możliwe. Zacząłem się nad tym zastanawiać. Tak wspomagana magia jest często zbyt

niestabilna, za gwałtowna, żeby można jej było użyć w precyzyjnie ukierunkowany sposób.

Znów rozbłysła błyskawica. Odliczyłem trzy czy cztery sekundy, zanim dotarł do mnie

odgłos grzmotu. Jeśli morderca posłużył się burzą, logiczne, że jeżeli on lub ona zechce znowu

uderzyć, może się to stać tej nocy. Zadrżałem.

Mój brzuch znów się odezwał i bardziej przyziemne sprawy przyciągnęły moją uwagę.

Page 100: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Z głową było trochę lepiej, przynajmniej nie miałem już zawrotów. Żołądek buntował się – jak

większość wysokich i szczupłych ludzi, mogę jeść bez końca, ale nic z tego we mnie nie zostaje;

Nie mam pojęcia dlaczego. Powlokłem się do kuchni, żeby rozpalić grill.

– Pan! – zawołałem. – Jesteś głodny, koleś? Będę piec burgery, mniam, mniam.

Po kolejnej błyskawicy, tym razem bliższej, prawie natychmiast nastąpił grzmot. Błysk był

tak jasny, że przedarł się przez moje okna, których zaledwie górna połowa wystaje ponad

powierzchnię ziemi. Musiałem przymknąć oczy. W świetle błyskawicy dostrzegłem Pana. Kot

siedział na najwyższej półce z książkami, w odległym kącie mieszkania – jak najdalej od drzwi

wejściowych, na które patrzył fosforyzującymi w półmroku oczami. Choć wyglądał niegroźnie,

jak każdy rozleniwiony kot, uszy miał nastawione do przodu, a wzrok nieprzerwanie wbity

w drzwi. Gdyby miał ogon, poruszałby nim niespokojnie. Rozległo się pukanie, właściwie

walenie do drzwi.

Może to burza wytrąciła mnie z równowagi, w każdym razie wytężyłem wszystkie zmysły,

starając się wyczuć zagrożenie, jakie mogło czaić się za drzwiami. Burza pomieszała porządek

rzeczy i cały ten hałas, zarówno rzeczywisty, jak i wyobrażony, uniemożliwiał mi stwierdzenie

czegokolwiek ponad to, że ktoś tam jest.

Pomacałem kieszeń prochowca w poszukiwaniu pistoletu, ale przypomniałem sobie, że

poprzedniej nocy zostawiłem go w laboratorium i nie wziąłem ze sobą, idąc na policję. Policja

nie toleruje u siebie facetów z bronią, jeśli nie są policjantami, zupełnie nie rozumiem dlaczego.

Tak czy inaczej, mój pistolet był w tej chwili trudno dostępny.

W tym momencie przypomniałem sobie, że przecież miała mnie odwiedzić Linda Randall.

Zganiłem sam siebie za to, że dałem się tak łatwo nastraszyć. Poza tym że tak długo spałem i że

wyglądałem i pachniałem, jakbym się nie kąpał od kilku dni, nie czesał, nie golił ani nie zrobił

nic, co mogłoby mnie uczynić trochę mniej odrażającym. A niech tam. Miałem wrażenie, że dla

Lindy tego rodzaju rzeczy nie są najważniejsze. Może wręcz lubi naturalny zapach mężczyzny.

Podszedłem do drzwi i otworzyłem je, jednocześnie przygładzając jedną ręką włosy.

Starałem się nie wyglądać na zakłopotanego.

Na zewnątrz, w deszczu, z czarną parasolką nad głową czekała Susan Rodriguez. Miała na

sobie trencz w kolorze khaki, a pod nim elegancką czarną sukienkę. Wysokie obcasy. Na szyi i w

uszach połyskiwały perły. Zamrugała zdumiona, kiedy ukazałem się w drzwiach.

– Harry?

Gapiłem się na nią. Rany boskie! Zapomniałem o randce z Susan. Jak to w ogóle możliwe, że

o tym zapomniałem? No tak, Biała Rada, policja, wampiry, wstrząs mózgu, ćpuny, szefowie

mafii i bandziory wymachujące kijami bejsbolowymi, niemniej jednak... No nie. Chyba nie ma

na świecie kobiety tak niesamowitej, żebym pamiętał o niej cały czas, pomimo wszystko. Ale

jednak było to chamstwo z mojej strony.

Page 101: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Cześć, Susan – powiedziałem słabo, patrząc poza nią. Susan powiedziała, że o której

przyjdzie? O dziewiątej? A co powiedziała Linda? O ósmej? Nie, zaraz, najpierw powiedziała, że

o ósmej, potem, że godzinę później. O dziewiątej. Niech to szlag. Nie wyjdzie to ładnie.

Susan czytała we mnie jak w otwartej księdze, więc obejrzała się za siebie, w deszcz,

a potem spojrzała z powrotem na mnie.

– Spodziewasz się kogoś, Harry?

– Niezupełnie. No, może – plątałem się. – Słuchaj, wejdź, bo przemokniesz.

Nie do końca była to prawda. To ja przemakałem. Stałem w otwartych drzwiach, bosymi

stopami w wodzie spływającej po schodach, a deszcz zacinał wprost na mnie.

Susan skrzywiła usta w złośliwym, drapieżnym uśmieszku. Weszła, składając parasolkę

i ocierając się o mnie.

– To twoje mieszkanie?

– Skąd – zaprzeczyłem. – To mój letni dom w Zurychu.

Patrzyła na mnie, gdy zamykałem drzwi, odbierałem od niej płaszcz i odwieszałem go na

stary, wysoki wieszak stojący przy drzwiach. Potem odwróciła się do mnie tyłem. Sukienka

miała odkryte plecy i ukazywała linię kręgosłupa aż do talii. Była obcisła, z długimi, wąskimi

rękawami. Podobała mi się. Bardzo. Susan pozwoliła mi podziwiać swoje plecy, idąc w kierunku

kominka, po czym z wolna odwróciła się twarzą do mnie. Z uśmieszkiem oparła się opiętym

sukienką biodrem o kanapę. Jej czarne jak noc włosy były zwinięte na czubku głowy, odsłaniając

długą, smukłą szyję, której skóra stanowiła zapowiedź czegoś gładkiego i cudownego. Uniosła

kąciki ust i spojrzała na mnie, mrużąc ciemne, błyszczące oczy.

– Pracujesz dla policji w nadgodzinach, Harry? – spytała, przeciągając słowa. – Te

morderstwa muszą być sensacyjne. Jedna z głównych postaci świata przestępczego zamordowana

za pomocą magii. Nie masz nic przeciwko oświadczeniu dla prasy?

Skrzywiłem się. Cały czas próbowała złowić coś dla „Arkanów”.

– Jasne – powiedziałem, a jej oczy zrobiły się okrągłe ze zdumienia. – Muszę wziąć prysznic.

Zaraz wracam. Pan, popilnujesz damy, co?

Susan rzuciła mi spojrzenie, a następnie przeniosła wzrok na Pana zajmującego punkt

obserwacyjny na półce. Pan ze swej strony zastrzygł uchem i dalej wpatrywał się w drzwi. Górą

przetoczył się kolejny grzmot.

Zapaliłem dla mojego gościa kilka świec. Jedną zabrałem ze sobą do łazienki. Myśl, Harry.

Obudź się i niech ci się rozjaśni w głowie. Co robić?

Umyć się, odpowiedziałem sobie. Śmierdzisz jak skunks. Musisz wylać sobie na łeb trochę

zimnej wody i poradzić sobie z tym. Zaraz będzie tu Linda Randall, a ty musisz znaleźć sposób,

żeby powstrzymać Susan przed wtykaniem nosa w morderstwa.

Wysłuchałem własnych rad, zgodziłem się sam ze sobą, szybko zrzuciłem ubranie

Page 102: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

i wskoczyłem pod prysznic. Nie mam termy do grzania wody, więc zimny prysznic to dla mnie

nic nowego. W gruncie rzeczy biorąc pod uwagę, jak często ja i w ogóle magowie mamy okazję

umówić się z kobietą z krwi i kości, może to wszystko jedno.

Właśnie mydliłem sobie głowę szamponem, kiedy błysnęło jeszcze silniej, zagrzmiało

jeszcze głośniej, lunęło jeszcze obficiej. Burza z całą mocą uderzyła w stary dom. W świetle

gwałtownych wyładowań elektrycznych było widno jak w dzień. Poprzez ryk grzmotu nie sposób

było cokolwiek dosłyszeć. Samym kącikiem oka dostrzegłem drobny ruch. Jakiś cień przemknął

za znajdującym się na poziomie ulicy oknem łazienki (z zaciągniętą skromnie zasłonką). Ktoś

zmierzał w kierunku schodów prowadzących do mojego mieszkania.

Czy już wspominałem o swoim braku szczęścia z kobietami? Noce jak ta to jeden

z powodów takiego stanu rzeczy. W panice wyskoczyłem spod prysznica z namydloną głową,

owinąłem się w pasie ręcznikiem i pobiegłem do pokoju. Nie mogłem pozwolić, aby Linda

zapukała do drzwi, a Susan jej otworzyła. Byłaby to cholerna ironia losu, a ja zebrałbym za to

wszystkie cięgi.

Pędem przebyłem drogę z łazienki do pokoju, a gdy wypadłem zza rogu, zobaczyłem Susan

sięgającą do klamki. Znów błysnęło i równocześnie rozległ się grzmot, który zagłuszył

szczęknięcie zamka. Usłyszałem jednak inny dźwięk, odgłos prychania i plucia, i zobaczyłem

Pana, który stał z wygiętym grzbietem i zjeżoną sierścią. Odsłonił zęby, a jego oczy, bynajmniej

już nie senne, wlepione były w drzwi.

Grzmot ucichł w chwili, kiedy Susan otworzyła drzwi. Widziałem jej profil. Jedną rękę

oparła na biodrze, a na jej pięknych ustach igrał niebezpieczny uśmieszek rozbawienia. Gdy

drzwi zostały otwarte, poczułem to – chmurę skłębionych energii towarzyszących pojawieniu się

wśród śmiertelników istoty nie z tego świata. Aż do tej chwili aura ta przesłonięta była zamętem

burzy przetaczającej się w tle. Stojąca w drzwiach postać, ubrana w zwykły brązowy trencz, była

przysadzista, niska. Oświetlało ją z góry błękitne światło błyskawic. Coś było nie tak w tej

sylwetce, coś, co nie pasowało do starej, dobrej Matki Ziemi. Głowa zwróciła się w moją stronę

i nagle rozbłysły w niej dwa płomienie, błękitne jak tańczące w górze błyskawice, oświetlając

zgrubiałe, nieludzkie rysy twarzy przypominającej wielką, pokrytą brodawkami ropuchę.

Susan, dobrze widząc z odległości pół metra oczy i twarz potwora, podniosła wrzask.

– Susan! Odsuń się z drogi! – krzyknąłem, biegnąc w kierunku kanapy. Rzuciłem się za

kanapę, na podłogę. Padłem z łoskotem, uderzając żebrami o twarde deski.

Spomiędzy szczęk demona wydobył się cichy syk, a jego szyja wyciągnęła się niesamowicie,

kiedy zniknąłem za kanapą. Rozległ się syczący dźwięk i część oparcia kanapy po prostu

rozpuściła się w chmurze obrzydliwie śmierdzącej rozpylonej cieczy. Kropelki tej cieczy, które

spadły na podłogę koło mnie, wyżarły w drewnie drobne dziurki. Przetoczyłem się dalej od

kanapy i kwasu wypluwanego przez demona.

Page 103: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Susan! – zawołałem. – Wycofuj się w stronę kuchni. Nie możesz się dostać między to

a mnie.

– Co to jest?! – odkrzyknęła.

– Zły facet.

Wytknąłem głowę i patrzyłem przez dymiącą dziurę w oparciu kanapy, gotów w każdej

chwili zanurkować z powrotem. Demon, bardziej krępy i nabity niż człowiek, sterczał

w drzwiach, wyciągając w stronę wnętrza obie ręce o długich palcach i opuszkach jak u psich

łap. Stał tak, jakby opierał się na przezroczystej szybie.

– Dlaczego nie wchodzi? – spytała Susan z oddalonego ode mnie rogu pokoju, przy

drzwiach.

Plecy przyciskała do ściany, źrenice oczu miała rozszerzone strachem. Mój Boże,

pomyślałem, tylko mi tu nie zemdlej, Susan.

– Prawa domowego ogniska – wyjaśniłem. – To nie jest śmiertelna istota. Musi zebrać

energię, żeby przełamać barierę chroniącą dom.

– Czyli może wejść? – spytała cienkim, piskliwym głosem.

Zadawała pytania, gromadziła informacje, dane, zdając się na głęboko zakorzeniony instynkt

zawodowy, bo, jak podejrzewałem, w świadomej części jej mózgu nastąpiło zwarcie. Zdarza się

to ludziom, którzy zobaczą z bliska demona po raz pierwszy.

Doskoczyłem do niej, schwyciłem za ramię i pociągnąłem w kierunku zejścia do

laboratorium.

– Idź tam! – krzyknąłem, szarpiąc w górę klapę, pod którą ukazała się składana drabina.

– Tam jest ciemno – zaprotestowała Susan. – O Boże! – spojrzała w dół, poniżej mojego

pasa. – Harry? Dlaczego jesteś goły?

Sam popatrzyłem w dół i zaczerwieniłem się. Musiałem zgubić ręcznik, kiedy miotałem się

po pokoju. Opuściłem głowę, więc piana z szamponu, którą wciąż miałem na włosach, zaczęła

spływać mi do oczu, szczypiąc i piekąc. Czy ten wieczór mógł pójść jeszcze gorzej?

Od drzwi dobiegł rozdzierający dźwięk i demon przypominający ropuchę, potykając się,

postąpił krok do przodu. Był teraz w moim domu. Błyskawice wciąż rozświetlały niebo za nim,

więc kiedy zbliżał się do mnie, widziałem tylko paskudną, przygarbioną sylwetkę i dwoje

szeroko rozstawionych, okrągłych, wyłupiastych oczu świecących elektrycznym blaskiem. Jego

szyja wykonywała nieznaczne falujące ruchy.

– Gówno – powiedziałem. W momentach kryzysu jestem całkiem elokwentny. Popchnąłem

Susan w stronę zejścia i odwróciłem się do demona. Zwróciłem ku niemu wnętrza dłoni

z rozczapierzonymi palcami, które stykały się ze sobą czubkami kciuków.

Demon znów otworzył usta, wydając oślizgły, mlaszczący dźwięk.

– Vento riflittum! – krzyknąłem, wkładając w to cały swój strach i niepokój, nadając im

Page 104: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

namacalny kształt i wyrzucając je z walącego serca, poprzez ramiona i ręce skierowane na

potwora. Kropla żrącej śliny demona zbliżała się z impetem do mojej twarzy.

Potworny strach i adrenalina wytrysnęły z czubków moich palców w formie gwałtownego

wichru zdolnego oderwać człowiekowi głowę. Wiatr pochwycił kroplę kwasu i cisnął nią

z powrotem w demona, rozbijając ją na drobne cząstki. Potwór znieruchomiał, a nawet cofnął się

o kilkadziesiąt centymetrów. Stopy z pazurami ślizgały się na gładkiej podłodze i zahaczały

o dywaniki.

Kwas zaskwierczał na skórze demona, rzucając wokół błękitne iskry elektryczne, ale nie

wyglądało na to, żeby mu zaszkodził. Zaszkodził natomiast jego płaszczowi, w mgnieniu oka

zostawiając z niego same strzępy. Zniszczył też moje meble i dywany.

Demon potrząsnął głową, mobilizując całą swą inteligencję. Odwróciłem się w stronę rogu

pokoju znajdującego się w pobliżu drzwi i wyciągając rękę zawołałem:

– Vento servitas!

Jasne, gładkie drewno mojego magicznego kija, fetysza, zaledwie pobłyskiwało w ciemności,

kiedy leciał ku mnie niesiony łagodniejszym, lżejszym podmuchem tego samego wiatru.

Chwyciłem go w dłoń i obróciłem w kierunku demona, przywołując moc i siłę tkwiące głęboko

w nietkniętych tkankach drewna. Trzymałem kij poziomo, jak zaporę pomiędzy mną a demonem.

– Precz! Precz! Precz! Nie zapraszano cię tu! – krzyczałem. W innych okolicznościach

brzmiałoby to być może dość teatralnie, ale kiedy ma się demona we własnym salonie, nic nie

wydaje się zbytnią przesadą.

Demon zgarbił się, zaparł na szerokich stopach i jęknął, kiedy fala niewidzialnej mocy

wytrysnęła z mojego kija i omiotła podłogę. Czułem opór demona, nacisk przeciwważący siłę

kija, tak jakby drewno oparło się o pionową stalową sztabę i miało za chwilę pęknąć pod jej

naporem.

Mocowaliśmy się tak w milczeniu przez kilka sekund, dopóki nie zorientowałem się, że

demon jest dla mnie za silny. Nie byłem w stanie pozbyć się go jak istoty pomniejszej czy

drobnego poltergeista. Niedługo będę wyczerpany, a kiedy tylko demon odzyskał, swobodę

ruchów, albo rozpuści mnie w swoim kwasie, albo po prostu rzuci się na mnie i rozerwie na

strzępy. Będzie silniejszy niż śmiertelnik i o niebo szybszy. Nie spocznie, dopóki nie będę

martwy, dopóki nie wzejdzie słońce lub nie zostanie spełniony któryś z wielu innych,

niemożliwych warunków.

– Susan! – zawołałem, ciężko dysząc. – Jesteś na dole?

– Tak – odpowiedziała. – Poszło sobie?

– Niezupełnie. Jeszcze nie.

Czułem, że mam spocone dłonie. Gładkie drewno kija mogło mi się wyślizgnąć. Pieczenie od

mydła w moich oczach nasiliło się, a światło w oczach demona zapłonęło jaśniej.

Page 105: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Czemu go nie podpalisz? Zastrzel go! Wysadź w powietrze! Jej głos brzmiał tak, jakby

czegoś szukała, jakby rozglądała się za czymś po laboratorium.

– Nie mogę – musiałem przyznać. – Nie potrafię tak go napompować, żeby mu zaszkodzić,

nie wysadzając w powietrze nas razem z nim. Będziesz musiała się stąd wydostać.

Jednocześnie mój umysł pracował na najwyższych obrotach, zimno i racjonalnie obliczając

prawdopodobieństwo, wymyślając sztuczki, szacując własne zasoby energii. To coś było tu

z mojego powodu. Gdybym odciągnął go gdzieś na bok, do sypialni i łazienki, Susan miałaby

szansę uciec. Z drugiej strony mógł otrzymać rozkaz zabicia mnie i wszystkich świadków.

W takim wypadku, kiedy skończy ze mną, będzie ścigał ją. Musi być jakiś inny sposób

wydobycia jej stąd. Wtedy coś sobie przypomniałem.

– Susan! – krzyknąłem. – Tam na dole, na moim stole stoi sportowy bidon. Wypij to, co jest

w środku, i pomyśl, że jesteś daleko stąd. Rozumiesz? Myśl, że jesteś bardzo daleko.

– Znalazłam! – zawołała po chwili. – Okropnie śmierdzi.

– Do cholery, to eliksir. Wydostanę cię stąd. Wypij to!

Słychać było, jak się dławi. Za moment odezwała się znowu:

– Co teraz?

Zdziwiony spojrzałem w dół.

– To powinno zadziałać...

Przerwałem, bo to coś przypominające ropuchę pochyliło się do przodu, wyciągnęło stopę

z pazurami i jednym krokiem zbliżyło się do mnie prawie o metr. Mogłem go znów zatrzymać,

ale wiedziałem, że jeśli jeszcze nie teraz, to za chwilę rzuci mi się do gardła.

– Nic się nie stało – oznajmiła Susan. – Cholera, Harry, musimy coś zrobić.

Wdrapała się z powrotem po drabinie. Jej ciemne oczy błyszczały, w ręku trzymała mój

rewolwer, kaliber 38.

– Nie! – krzyknąłem na nią. – Nie rób tego!

Poczułem, że kij staje się coraz bardziej śliski. Demon był coraz bardziej gotów do

przełamania wszystkich moich obron.

Susan uniosła rewolwer. Miała pobladłą twarz, a ręce jej drżały, kiedy zaczęła strzelać.

Specjalność szefa kaliber 38 jest sześciostrzałowy. Używam zwykłych nabojów z pełnym

płaszczem, a nie kul z twardym rdzeniem, dum-dum czy innych tego typu zabawek. Mniejsze

niebezpieczeństwo, że coś się nie uda, jest tam, gdzie jest wokół wiele magii.

Broń palna to całkiem proste urządzenie. O rewolwerze można powiedzieć, że jest bardzo

prosty. Bębenek, kurek i prosty mechanizm spustowy. Na ogół trudno jest magii przeciwstawić

się materii.

Rewolwer wypalił sześć razy. Pierwsze dwa strzały były zupełnie chybione i trafiły nie

wiadomo gdzie. Następne dwa zostawiły w skórze demona głębokie wgniecenia, ale kule

Page 106: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

odskoczyły i parę razy odbiły się od ścian, stwarzając większe zagrożenie dla nas niż dla niego.

Na szczęście żadne z nas nie zostało zranione ani zabite rykoszetem. Piąta kula przeszła

pomiędzy jego długimi nogami o dziwnym kształcie, nawet ich nie drasnąwszy.

Szósty strzał ugodził potwora prosto między płonące jak latarnie ślepia i wytrącił go

z równowagi. Zwalił się, sycząc jak ropucha.

Bez tchu złapałem Susan za nadgarstek, a ona wypuściła broń.

– Piwnica – sapnąłem. Oboje zeszliśmy po drabinie. Nie zawracałem sobie głowy

opuszczaniem klapy za nami. Potwór mógł i tak przedrzeć się przez podłogę, gdyby zechciał.

W ten sposób przynajmniej wiedziałem, z której strony się go spodziewać, zamiast oczekiwać, że

w każdej chwili przebije się przez podłogę tuż nad moją głową. Zgodnie z moją wolą koniec kija,

który nadal trzymałem, zapłonął światłem, rozjaśniając pomieszczenie.

– Harry? – z półki doszedł mnie głos Boba. Światła w oczodołach czaszki zapaliły się

i zaczęły się obracać, szukając mnie. – Co się tu, u diabła, dzieje? Ho, ho, ho, kim jest ta

ślicznotka?

Susan podskoczyła.

– A to co?

– Nie zwracaj na niego uwagi – powiedziałem i sam posłuchałem własnej rady. Podszedłem

do szczytu stołu i zacząłem przerzucać zwalone na podłogę pudełka, torby, notesy i powieści

w tanich wydaniach. – Pomóż mi uprzątnąć ten kawałek podłogi. Szybko!

Zrobiła, co kazałem, a ja przeklinałem swoje bałaganiarstwo, przez które w tej części

laboratorium panował taki rozgardiasz. Starałem się dotrzeć do kręgu umieszczonego na

podłodze. Doskonała miedziana obręcz, zamknięty krąg przymocowany do betonu, który można

wyposażyć w moc zdolną utrzymać demona w środku. Albo na zewnątrz.

– Harry! – Bob zachłysnął się z emocji. Nie przerywaliśmy pracy. – Tu jest, hm... naprawdę

zły demon, ropucha złazi tu po drabinie.

– Wiem, Bob.

Cisnąłem na bok stertę pustych tekturowych pudeł, podczas gdy Susan energicznie odrzuciła

jakieś papiery. Wreszcie ukazał się w całości miedziany krąg o metrowej średnicy. Wziąłem ją za

rękę i wszedłem do kręgu, przyciągając ją do siebie.

– O co chodzi? – spytała, zdezorientowana i przerażona.

– Po prostu stój tutaj – poleciłem jej, a ona przywarła do mnie ciasno.

– To cię widzi, Harry – relacjonował Bob. – Wydaje mi się, że ma zamiar czymś cię opluć.

Nie miałem czasu sprawdzać, czy Bob się nie myli. Schyliłem się, dotknąłem kręgu końcem

kija i przelałem w niego moc, by odciął nas od potwora. Wokół nas zamknął się krąg cichego,

niewidzialnego naprężenia w powietrzu.

Coś z sykiem przecięło powietrze o kilka centymetrów od mojej twarzy. Zobaczyłem

Page 107: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

ciemny, skwierczący kwas spływający po niewidzialnej tarczy, jaką zapewniała nam moc kręgu.

Pół sekundy wcześniej, a zżerałby moją twarz. Pokrzepiająca myśl.

Usiłowałem uspokoić oddech, stać prosto i nie dopuścić, żeby jakaś część mojego ciała

wystawała poza krąg, przerywając jego obwód i niwecząc moc. Trzęsły mi się ramiona, a nogi

były jak z waty. Susan także wyraźnie drżała.

Demon podszedł do nas. W świetle rzucanym przez kij mogłem go widzieć wyraźnie, choć

wolałbym tego nie robić. Był okropnie brzydki, bezkształtny, silnie umięśniony i śmierdzący.

A porównałem go do ropuchy tylko dlatego, że nie przyszło mi do głowy nic, co choćby odlegle

mogło odpowiadać jego opisowi. Obrzucił nas wściekłym spojrzeniem i walnął pięścią

w chroniącą nas tarczę kręgu. Pięść odskoczyła w deszczu błękitnych iskier, a demon wydał

z siebie straszny, świszczący syk.

Na zewnątrz burza trwała w najlepsze, jej odgłosy docierały stłumione przez grube mury

piwnicy.

Susan trzymała się mnie, bliska płaczu.

– Dlaczego nas nie zabija? Czemu nam nic nie robi?

– Nie może – powiedziałem łagodnie. – Nie potrafi dostać się do środka i nie umie zrobić

nic, żeby przerwać krąg. Dopóki żadne z nas nie przekroczy tej linii, będziemy bezpieczni.

– O Boże! – jęknęła. – Jak długo będziemy musieli tak stać?

– Do świtu – odpowiedziałem. – Do wschodu słońca. Kiedy wstanie słońce, będzie musiał

odejść.

– Stąd nie widać wschodu słońca – zauważyła.

– To bez znaczenia. To działa inaczej. Istnieje linia mocy łącząca go z tym, kto go wezwał.

Rodzaj zasilania. Kiedy wzejdzie słońce, to połączenie zostanie przerwane i on zniknie. Tak jak

balon, z którego uszło powietrze.

– O której wschodzi słońce? – spytała.

– No cóż. Jeszcze jakieś dziesięć godzin.

Westchnęła, oparła głowę na mojej nagiej piersi i zamknęła oczy.

Demon krążył wokół nas, poszukując słabego punktu w tarczy ochronnej. Wiedząc, że nie

znajdzie żadnego, również zamknąłem oczy i starałem się pomyśleć.

– Hm. Harry... – zaczął Bob.

– Nie teraz, Bob.

– Ale Harry... – Bob spróbował znowu.

– Cholera, Bob. Próbuję myśleć. Jeśli chcesz być naprawdę pożyteczny, to postaraj się

wykombinować, dlaczego ten eliksir ucieczkowy, którego przecież byłeś taki pewny, nie

zadziałał na Susan.

– Harry – oburzył się Bob – to właśnie próbuję ci powiedzieć. Susan przytulona do mojej

Page 108: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

piersi wymruczała:

– Czy tu się robi gorąco? Czy mnie jest tylko cieplej? Nabrałem potwornego podejrzenia.

Spojrzałem w dół na Susan i ogarnęło mnie złe przeczucie. Na pewno nie. Nie. To się nie mogło

stać. Popatrzyła na mnie ciemnymi, zamglonymi oczami.

– Mamy umrzeć, prawda, Harry? Czy kiedykolwiek myślałeś, że chciałbyś umrzeć, kochając

się?

Pocałowała mój tors, jakby w roztargnieniu. Było mi przyjemnie. Bardzo, bardzo

przyjemnie. Starałem się nie zauważać odkrytych, ślicznych pleców, których nagość czułem

dłońmi.

– Ja myślałam o tym wiele razy – powiedziała z ustami przy mojej skórze.

– Bob! – zacząłem głosem, w którym wzbierała wściekłość.

– Próbowałem ci powiedzieć. Próbowałem! Złapała nie ten eliksir i od razu go wypiła –

lamentował Bob. Jego czaszka odwróciła się nieco w moją stronę, a światełka się rozjarzyły. –

Ale musisz przyznać, że eliksir miłosny działa doskonale.

Susan całowała mój tors i ocierała się o mnie całym ciałem w sposób niestosowny dla damy,

ale nieskończenie przyjemny i drażniący.

– Bob, przysięgam, że zamknę cię w ściennym sejfie na następne dwieście lat.

– To nie moja wina – zaprotestował Bob.

Demon patrzył swoimi żabimi ślepiami na to, co działo się w kręgu. Odsunął śmiecie

zalegające podłogę, robiąc sobie miejsce, i przykucnął. Gapił się, niestrudzony i gotowy, jak kot

czekający, aż mysz wytknie głowę z dziury. Susan wpatrywała się we mnie zmysłowo.

Próbowała ściągnąć mnie na podłogę, a co za tym idzie, poza chroniącą nas moc kręgu. Bob

nadal dowodził swojej niewinności.

Kto powiedział, że nie wiem, jak zapewnić damie rozrywkę?

Page 109: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Rozdział 14

Susan objęła mnie za szyję i przyciągnęła moją głowę do swojej, chcąc się całować. No więc

całowaliśmy się... To było... nad wyraz interesujące. Doskonale namiętne, pełne zapamiętania,

bez śladu samokontroli czy wahania. I w żadnym razie nie jej własne. Chwilę później musiałem

zaczerpnąć tchu, wargi ścierpły mi od intensywności pocałunku, a ona wpatrywała się we mnie

z ogniem w oczach.

– Weź mnie, Harry. Potrzebuję cię.

– Wiesz, Susan, w tej chwili to nie jest najlepszy pomysł – powiedziałem. Eliksir pozbawił ją

wszelkich hamulców. Nic dziwnego, że otrząsnęła się z przerażenia i była zdolna do tego, żeby

wrócić na górę i walić z mojego rewolweru w demona. Jeśli jej hamulce puściły do tego stopnia,

lęk też musiał się przytłumić.

Palce Susan wędrowały po moim ciele, w jej oczach migotały iskry.

– Twoje usta mówią nie – zamruczała – ale to mówi tak.

Wspiąłem się na palce, przełknąłem ślinę, starając się zachować równowagę i jednocześnie

odsunąć od siebie jej rękę.

– To zawsze mówi coś głupiego – próbowałem ją ostudzić. Nie kierowała się rozsądkiem.

Eliksir pobudził jej libido do poziomu grożącego samobójstwem. – Bob, pomóż mi z tego wyjść!

– zawołałem.

– Tkwię w czaszce – odparł Bob. – Dopóki mnie nie wypuścisz, nie będę mógł nic zrobić,

Harry.

Susan, stojąc na czubkach palców, ugryzła mnie w ucho. Owinęła swoje kształtne udo wokół

mojego i jęcząc zaczęła ciągnąć mnie w dół. Zachwiałem się. Krąg o metrowej średnicy nie

zapewniał dość miejsca, żeby w nim uprawiać zapasy czy gimnastykę, czy... cokolwiek innego,

bez wystawienia jakiejś części ciała na zewnątrz, gdzie demon tylko na to czekał.

– Czy drugi eliksir wciąż tu jest?

– Oczywiście – zapewnił mnie Bob. – Widzę go. Leży na podłodze, tam gdzie upadł.

Mógłbym ci go rzucić.

– Dobra – powiedziałem z rosnącym podnieceniem. Z wielkim podnieceniem. Wreszcie mam

możliwość wyjść z tej piwnicy żywy. – Wypuszczę cię na pięć minut. Chcę, żebyś mi pomógł,

rzucając mi eliksir.

– Nie, szefie – radosny ton głosu Boba doprowadzał mnie do szaleństwa.

– Nie? Nie?!

– Albo dwadzieścia cztery godziny wolnego, albo nic z tego.

– Do cholery, Bob! Odpowiadam za to, co robisz, kiedy cię wypuszczam! Wiesz o tym!

– Nie mam pod spodem bielizny – wyszeptała mi do ucha Susan i podjęła próbę założenia mi

Page 110: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

jakiegoś zapaśniczego chwytu, żeby rzucić mnie na podłogę. Utrzymałem równowagę i prawie

udało mi się trochę ją odsunąć od siebie. Demon przymrużył swoje żabie oczy i uniósł się na

nogach, gotów na nas skoczyć.

– Bob, ty podła kanalio! – zawyłem.

– Spróbuj pomieszkać w starej czaszce przez kilkaset lat, Harry! Też byś chciał mieć od

czasu do czasu wolny wieczór!

– Dobrze, krzyknąłem. Serce podskoczyło mi do gardła, kiedy poczułem, że znów tracę

równowagę. – Niech będzie! Tylko na pewno celnie rzuć mi eliksir. Dostaniesz swoje

dwadzieścia cztery godziny.

– Tylko na pewno go złap! – odparował Bob. W tej chwili dwa pomarańczowe światła

wytrysnęły z oczodołów czaszki, zapikowały w dół i utworzyły podłużną chmurę nad bidonem

z eliksirem leżącym na podłodze w drugim końcu laboratorium. Chmura uniosła bidon i pchnęła

go przez powietrze w moim kierunku. Wyciągnąłem wolną rękę i złapałem bidon w locie, potem

przez chwilę nim potrząsałem.

Pomarańczowe światła, stanowiące prawdziwą postać Boba, wykonały mały taniec,

a następnie śmignęły w górę, wydostały się z laboratorium przez otwartą klapę i znikły.

– Co to? – spytała Susan gardłowym szeptem. Miała nieprzytomny wzrok.

– Następny drink – powiedziałem. – Wypijmy go na spółkę, Myślę, że potrafię utrzymać nas

oboje w strefie wpływu. Wydostaniemy się stąd razem.

– Harry, nie chce mi się pić – marudziła. Jej oczy rozgorzały namiętnością. – Jestem głodna.

Uchwyciłem się tego pomysłu.

– Kiedy to wypijemy, będę gotów i możemy iść do łóżka. Rzuciła mi zalotne spojrzenie,

uśmiechając się lubieżnie i z rozkoszą.

– Och, Harry. No to siup!

Jej dłonie dodały do słów milczący komentarz, tak że aż podskoczyłem i mało brakowało,

a wypuściłbym butelkę. Kolejna porcja szamponu spłynęła do moich i tak już piekących oczu,

więc zacisnąłem powieki. Wychłeptałem mniej więcej połowę eliksiru, nie zważając na smak

zwietrzałej coli, i szybko podałem resztę Susan. Wypiła do dna i oblizała wargi z leniwym

uśmiechem.

Poczułem, jak coś zaczyna się dziać w moich trzewiach – trzepoczący, wirujący ruch w górę,

przechodzący z płuc do barków i ramion, spływający przez biodra do nóg. Zacząłem trząść się

i dygotać, to było nie do opanowania.

I wtedy po prostu rozpadłem się na miliardy drobnych cząsteczek Harry’ego, tworzących

chmurę. Każda z cząstek miała swój własny punkt widzenia i perspektywę. Pomieszczenie nie

było już dla mnie zabałaganioną piwnicą, ale układem energii pogrupowanych według kształtów

i celów. Nawet demon stał się tylko ociężałą i gęstą chmurą cząsteczek. Przeleciałem obok tej

Page 111: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

chmury, przez otwór w strukturze będącej sufitem, przez mieszkanie, na zewnątrz, we wściekły

chaos burzy.

Trwało to około pięciu sekund, po czym działanie eliksiru zaczęło słabnąć. Poczułem, jak

cząsteczki moje gwałtownie zbiegają się razem i łączą ze sobą z niewyobrażalną prędkością. To

bolało i przyprawiało o mdłości. Przypominało ciężki łomot zderzenia, który nie dochodził

z żadnego określonego kierunku, ale ze wszystkich naraz. Niepewnie trzymając się na nogach,

odłożyłem kij na ziemię i poczułem, jak obmywa mnie deszcz.

Susan pojawiła się tuż za mną, w czasie nie dłuższym niż trwa uderzenie serca. Gwałtownie

klapnęła tyłkiem na ziemię w deszczu.

– O Boże. Okropnie się czuję.

W mieszkaniu demon wydał wściekły, bezdźwięczny syk. Słyszałem, jak szaleńczo miota się

po laboratorium.

– Chodź – powiedziałem do Susan. – Musimy stąd odejść, zanim zorientuje się i zacznie nas

szukać na zewnątrz.

– Jestem chora – poskarżyła się. – Nie wiem, czy mam siłę iść.

– Zmieszane eliksiry – zdiagnozowałem. – To przez to tak się czujesz. Ale musimy już iść.

Chodź, Susan. Wstań i naprzód.

Schyliłem się, pomagając jej stanąć na nogi, żebyśmy mogli oddalić się od mojego domu.

– Dokąd idziemy? – spytała.

– Masz kluczyki od samochodu?

Poklepała się po sukience, jakby szukała kieszeni, i pokręciła głową w oszołomieniu.

– Były w kieszeni płaszcza.

– No to idziemy.

– Dokąd?

– Tu zaraz, na Reading Road. Zawsze ją zalewa, kiedy pada taki deszcz. Tam będzie dość

wody, żeby zatrzymać potwora, jeśli spróbuje nas ścigać.

To było tylko parę przecznic dalej. Zimny deszcz lał strumieniami. Trząsłem się, drżałem,

byłem nagi, mydło spływało mi do oczu. Ale co tam. Przynajmniej byłem czysty.

– Co? Co mu zrobi deszcz? – wybełkotała Susan.

– Nie deszcz. Płynąca woda. Zabije go, kiedy będzie próbował przez nią przejść za nami –

wyjaśniałem cierpliwie. Miałem nadzieję, że eliksiry zmieszane w jej żołądku nie wyrządziły

nieodwracalnej szkody. Zdarzały się takie wypadki. Zważywszy okoliczności, mieliśmy niezłą

prędkość i pokonaliśmy w ulewie już prawie czterdzieści metrów. Niewiele więcej pozostało do

przejścia.

– Och. Och, to dobrze – zdążyła powiedzieć, zanim padła na ziemię w drgawkach.

Próbowałem ją podtrzymać, ale byłem zbyt zmęczony, a moje ramiona za słabe. Mało brakowało,

Page 112: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

a upadłbym razem z nią. Przewróciła się na bok i tak leżała, wstrząsana potwornym odruchem

wymiotnym. Myślałem, że wyrzyga wnętrzności.

Burza z grzmotami i błyskawicami szalała obok nas. Usłyszałem ostry trzask pioruna, który

z całą mocą walnął w pobliskie drzewo. Zobaczyłem oślepiający błysk, a zaraz potem odblask

płonących gałęzi. Spojrzałem w kierunku, w którym zmierzaliśmy. Zalana Reading Road mogąca

uchronić nas przed demonem była wciąż dobre trzydzieści metrów przed nami.

– I pomyśleć, że wytrwałeś tak długo – odezwał się czyjś głos.

O mało co nie wyskoczyłem ze skóry. Schwyciłem swój kij obiema rękami i obróciłem się

w miejscu w poszukiwaniu źródła głosu.

– Kto tu jest?

Gdzieś z boku wyczułem obszar chłodu – nie fizycznego zimna, ale czegoś głębszego

i mroczniejszego, co wykryłem innymi zmysłami. Skupisko cieni, złudzenie w ciemności

pomiędzy błyskami, które znikało w świetle błyskawic i pojawiało się znów, gdy zgasły.

– Spodziewasz się, że ci podam swoje imię? – dobiegły z cienia pogardliwe słowa. –

Wystarczy powiedzieć, że jestem tym, kto cię zabił.

– Jesteś partaczem – odciąłem się, ciągle się obracając i przeszukując wzrokiem ciemność. –

Nie wykonałeś roboty.

W mroku, pod popsutą latarnią uliczną, kilka metrów ode mnie dostrzegłem zarys postaci.

Nie potrafiłem powiedzieć, czy był to mężczyzna, czy kobieta. Nie umiałem tego określić

również na podstawie głosu.

– Już wkrótce – odezwała się postać. – Nie wytrwasz dłużej. Nie upłynie dziesięć minut, jak

mój demon skończy z tobą.

W tym głosie brzmiała niezachwiana pewność.

– Ty wezwałeś demona?

– Oczywiście – potwierdziła mroczna sylwetka.

– Oszalałeś? – spytałem zaszokowany. – Nie wiesz, co może się z tobą stać, jeśli to coś

będzie się pętać samopas?

– Nie będzie – zapewniła mnie postać. – Jest pod moją kontrolą.

Sięgnąłem zmysłami w kierunku tej postaci i przekonałem się, że to, co podejrzewałem, jest

prawdą. To nie była rzeczywista osoba ani nawet złudzenie skrywające rzeczywistą osobę. To

było tylko wrażenie osoby, złudzenie kształtu i dźwięku, hologram zdolny widzieć, słyszeć

i mówić za swojego stwórcę, kimkolwiek on czy ona jest.

– Co robisz? – zaniepokoił się. Musiał wyczuć, że go przejrzałem.

– Sprawdzam twoje listy uwierzytelniające – odpowiedziałem, śląc w jego kierunku nieco

woli, jaka mi jeszcze została. To taki magiczny odpowiednik wymierzenia komuś policzka.

– Jak to zrobiłeś? – warknął.

Page 113: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Chodziłem do szkoły.

Hologram zaburczał, potem podniósł głos, wołając coś wznoszącymi się i opadającymi

sylabami. Usiłowałem dosłyszeć, co to takiego, ale następny grzmot mnie ogłuszył. Nie

słyszałem drugiej części tego, co bez wątpienia było imieniem demona.

Odległy, słaby dźwięk niszczycielskiego rabanu, który demon wyczyniał w moim

mieszkaniu, nagle ucichł.

– Teraz. Teraz mi zapłacisz – oznajmiła mroczna postać z szyderstwem w głosie.

– Dlaczego to robisz? – spytałem wprost.

– Stoisz mi na drodze.

– Pozwól dziewczynie odejść.

– Niestety – powiedział hologram. – Za dużo widziała. Teraz ona też stoi mi na drodze. Mój

demon zabije was oboje.

– Ty skurwysynu – warknąłem, na co on się roześmiał. Obejrzałem się przez ramię

w kierunku domu. Poprzez szum deszczu dobiegł mnie suchy, zgrzytliwy syk i pomlaskiwanie.

Błękitne żabie ślepia odbijające burzowe błyskawice wyłoniły się znad krawędzi schodów

prowadzących do mojej sutereny. Natychmiast skupiły się na mnie i zaczęły się przybliżać. Tylny

błotnik samochodu Susan zaparkowanego przed domem znalazł się na drodze demona. Jedną

łapą z palcami o chowanych pazurach, która wydawała się chuda i słaba, oderwał tył samochodu

i odrzucił go na bok, gdzie wylądował z ciężkim gruchotem. Próbowałem nie wyobrażać sobie

tych palców na swojej szyi.

– Widzisz? – tryumfowało widmo. – Na moje wezwanie. Połączony ze mną. Czas pożegnać

się z życiem, panie Dresden.

Kolejna błyskawica ukazała demona, jak biegnie w moją stronę na czterech łapach, podobny

do przerośniętego jaszczura uciekającego w cień po gorącym piasku. Przesadnie kołysząc się

w ruchu, wyglądał śmiesznie, tym niemniej zbliżał się ze znaczną prędkością.

– Wrzuć monetę, żeby ci nie przerwało połączenia, dupku – powiedziałem, wyciągając kij

w stronę mrocznej postaci i tym razem skoncentrowałem całą swoją wolę na frontalnym ataku. –

Stregallumfinitas!

Purpurowy płomień wytrysnął z kija i zaczął trawić cień, posuwając się od krawędzi do

środka. Widmo zawarczało, potem zaskomlało z bólu.

– Dresden! Mój demon wytarza się w twoich kościach!

Słowa przeszły w bolesny skowyt, kiedy moje przeciwzaklęcie zaczęło zwyciężać nad

zaklęciem, dzięki któremu widmo się pojawiło. Byłem lepszy od tego, kto stworzył to widmo,

i jego zaklęcie nie było w stanie znieść mojej kontry. Złudny obraz i skowyt z wolna znikały

w oddali, aż nic z nich nie zostało. Pozwoliłem sobie na odrobinę satysfakcji. Potem wróciłem do

leżącej na ziemi dziewczyny. Kucnąłem przy niej, ale nie spuszczałem wzroku ze zbliżającego

Page 114: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

się demona.

– Susan, wstań. Musimy iść.

– Nie mogę – załkała. – O Boże!

Znów zwymiotowała. Spróbowała się podnieść, ale upadła do tyłu, żałośnie jęcząc.

Spojrzałem w tył, na wodę. Potem oceniłem prędkość demona. Był szybki, ale nie tak szybki jak

biegnący człowiek. Wciąż mogłem mu uciec, gdybym biegł z całych sił. Mogłem dostać się za

wodę. Mogłem być bezpieczny.

Ale nie mogłem wziąć ze sobą Susan. Nie udałoby mi się, spowalniałaby mnie. A jeśli nie

ucieknę, zginiemy oboje. Czy nie lepiej, żeby przynajmniej jedno z nas przeżyło?

Obejrzałem się na demona. Byłem wyczerpany, a on zaskoczył mnie nieprzygotowanego.

Obfity deszcz może ugasić ogień, odwieczną broń przeciw ciemności i temu, co kryje. A ja nie

potrafiłem zdobyć się na nic innego. Zmierzenie się z tym równało się samobójstwu.

Susan chlipała, leżąc na ziemi, bezradna w deszczu, chora od moich eliksirów, niezdolna się

podnieść. Odchyliłem do tyłu głowę, a deszcz wypłukał resztki szamponu z moich oczu

i włosów. Odwróciłem się i zrobiłem krok w kierunku nadciągającego demona. Nie mogłem mu

zostawić Susan. Nawet gdyby to miało oznaczać śmierć. I tak nie mógłbym potem żyć sam ze

sobą.

Demon wrzasnął coś do mnie swoim syczącym głosem ropuchy i stając na tylnych łapach,

sięgnął po mnie przednimi. Błysnęło z oślepiająca jasnością. Zaraz potem nastąpił grzmot, tak

głęboki, że ulica pod moimi stopami zadrżała.

Grzmot. Błyskawice. Burza. Spojrzałem w górę, na kłębiące się chmury oświetlone

błyskawicami przeskakującymi pomiędzy nimi. Widowisko było nieskończenie piękne,

mistrzowskie. W burzy wrzała moc, mistyczna energia odwieczna jak sam czas, siła zdolna

rozłupywać kamienie, rozgrzewać powietrze, przemieniać wodę w parę, spalać wszystko na

swojej drodze.

W tej chwili, trzeba przyznać, byłem wystarczająco zdeterminowany, aby spróbować

wszystkiego.

Demon zawył i kołysząc się, parł do przodu, niezdarny, ale szybki. Jedną ręką wycelowałem

kijem w niebo, palcem drugiej wskazałem demona. Czerpanie energii z burzy to niebezpieczna

rzecz. Nie istnieje rytuał, który nadałby kształt tej energii. Nie chronił mnie żaden krąg, nie było

nawet słów, którymi mógłbym osłonić swój umysł przed przepływem magicznej mocy.

Skoncentrowałem swoje zmysły i sięgnąłem nimi w górę, tam gdzie szalała burza,

powstrzymując bezkształtne moce i nadając im kształt czystej energii, która zaczęła spływać do

mnie, do końca mojego kija.

– Harry? – odezwała się Susan. – Co robisz?

Kuliła się na ziemi, drżąc w swojej wieczorowej sukni. Jej głos brzmiał słabo, cienko.

Page 115: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Czy kiedykolwiek jako dziecko bawiłaś się tak, że wszyscy tworzą rząd, trzymając się za

ręce i szurają stopami po dywanie, a ostatnia osoba w rzędzie dotyka kogoś w ucho, żeby go

zbić?

– Tak – przyznała zmieszana.

– Właśnie to robię. Tylko na większą skalę.

Demon znów wrzasnął i wyskoczył w powietrze na swoich silnych nogach ropuchy. Gnał

w moim kierunku, żeglując przez powietrze z przerażającym i nienaturalnym wdziękiem. Resztkę

woli, która mi pozostała, skupiłem na kiju i chmurach nad głową, pełnych gniewnej mocy.

– Ventas! – krzyknąłem. – Ventas fulmino!

Za sprawą mojej woli, pomiędzy końcem kija a chmurami przeskoczyła iskra. Trafiła

w przewalające się, wrażliwe epicentrum burzy. W odpowiedzi rozległ się piekielny ryk.

Błyskawica, rozpalona do białości furia, potworny wicher i ulewa – wszystko zwaliło się na

mnie, skupiając się wokół kija. Poczułem wstrząs od uderzenia mocy. Miało siłę młota

pneumatycznego. Kiedy prąd zaczął przepływać przez kij w kierunku mojej dłoni, mięśnie

napięły się konwulsyjnie, przyginając mnie do ziemi. Za wszelką cenę musiałem skupić się na

swoim celu, by mimo wszystko utrzymać dłoń wyciągniętą w stronę zbliżającego się demona

i skierować nieokiełznaną energię na jego ciało, o ile bardziej wytrzymałe od mojego.

Demon był może o piętnaście centymetrów ode mnie, kiedy kipiąca we mnie wściekłość

burzy wytrysnęła z mojego palca wskazującego i ugodziła go w samo serce. Siła uderzenia

odrzuciła go w tył i uniosła w górę, gdzie pozostał w wieńcu oślepiającej energii. Bronił się,

wrzeszczał wymachując żabimi łapami i kopiąc żabimi nogami. Po chwili wystrzeliła z niego

fontanna błękitnych płomieni. Noc jeszcze raz stała się jasna jak dzień, aż musiałem przesłonić

oczy. Susan krzyknęła z przerażenia i wydaje mi się, że musiałem krzyczeć wraz z nią. Potem

zapadła cisza. Płonące skrawki czegoś, o czym nie miałem ochoty myśleć, opadały z cichym

plaskaniem wokół nas na jezdnię, na chodnik, na podwórka pobliskich domów. Szybko spalały

się, pozostawiając po sobie okruchy węgla, które skwiercząc stygły. Wiatr nagle ucichł, a deszcz

przeszedł w drobną mżawkę. Moc burzy się wyczerpała.

Nie mogłem utrzymać się na nogach, więc drżący i wykończony usiadłem na ziemi. Włosy

miałem suche i nastroszone. Dym unosił się z poczerniałych palców stóp. Siedziałem tak,

szczęśliwy, że żyję, że mogę znów normalnie oddychać. Pragnąłem tylko doczołgać się do łóżka

i spać przez kilka dni, pomimo że wstałem niecałe pół godziny temu.

Susan z pobladłą twarzą usiadła i spojrzała na mnie spod przymkniętych powiek.

– Co robisz w przyszłą sobotę? – spytałem.

Nie odpowiedziała, tylko przyglądała mi się przez chwilę, po czym znów położyła się na

boku. W ciemności usłyszałem kroki zmierzające w moim kierunku.

– Wzywanie demonów – rozległ się cierpki głos pełen niesmaku. – Jeszcze i to, obok innych

Page 116: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

potwornych czynów, jakich się dopuściłeś. Wiedziałem, że dzisiejszej nocy czuć w powietrzu

czarną magię. Jesteś zarazą, Dresden.

Z trudem pochyliłem głowę, by powitać Morgana, mojego strażnika. Był wysoki i wyglądał

masywnie w swoim czarnym płaszczu. Deszcz przykleił mu jego siwiejące włosy do czaszki

i spływał po pobrużdżonej twarzy wyglądającej jak blok skalny, w którym woda rzeźbi kanały.

– Nie ja wezwałem tego demona – wybełkotałem. – Jednak to ja cholernie skutecznie

odesłałem go z powrotem tam, gdzie jego miejsce. Nie widziałeś?

– Widziałem, jak się przed nim broniłeś, ale nie widziałem nikogo innego, kto by go wezwał.

Prawdopodobnie ty sam go przywołałeś i straciłeś nad nim kontrolę. I tak nie byłby w stanie

mnie dosięgnąć, Dresden. Na nic ci się to nie zdało.

Roześmiałem się słabo.

– Pochlebiasz sobie, Morgan. Nigdy nie zaryzykowałbym wzywania demona tylko po to,

żeby się do ciebie dobrać.

Przymrużył swoje wystarczająco już wąskie oczy i powiedział:

– Zwołałem Radę. Będą tu, kiedy słońce wzejdzie dwa razy. Wysłuchają mojego zeznania,

Dresden. Będę musiał przedstawić im dowody przeciwko tobie.

W świetle odległej błyskawicy widać było w jego oczach szaleńca dziki błysk.

– A wtedy oni rozkażą wykonać na tobie wyrok śmierci.

Popatrzyłem na niego bez wyrazu.

– Rada – powiedziałem. – Przyjeżdżają tu. Do Chicago.

Morgan obdarzył mnie uśmiechem, z jakim rekin obserwuje małe foki.

– W poniedziałek o świcie stawisz się przed nimi. Zazwyczaj nie lubię swojej roli

egzekutora, Harry Blackstonie Copperfieldzie Dresdenie. Jednak w twoim przypadku jestem

dumny, że ją spełnię.

Wzdrygnąłem się, kiedy wymówił moje pełne imię. Zrobił to prawie doskonale – może przez

przypadek, a może nie. Wśród członków Rady są tacy, którzy znają moje imię, wiedzą, jak

powinno brzmieć. Próba ucieczki przed zgromadzeniem Rady, próba uniknięcia go równałaby się

przyznaniu się do winy i ściągnięciu na siebie nieszczęścia. Znając moje imię, mogliby mnie

znaleźć. Mogliby mnie dopaść. Wszędzie.

Susan jęczała i zwijała się na ziemi.

– Harry? Co się dzieje? – wymamrotała.

Odwróciłem się, żeby jej pomóc się podnieść. Kiedy spojrzałem przez ramię, Morgana już

nie było. Susan kichnęła i przytuliła się do mnie. Objąłem ją ramieniem, żeby podzielić się tą

odrobiną ciepła, jaka mi jeszcze została. Poniedziałek rano. W poniedziałek rano Morgan wyrazi

swoje podejrzenia i wystąpi z oskarżeniami, co najprawdopodobniej wystarczy, by skazać mnie

na śmierć. Kimkolwiek był Pan czy Pani Cień, muszę znaleźć go przed poniedziałkiem rano albo

Page 117: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

mogę pożegnać się z życiem.

Rozmyślałem nad tym, jak kiepskim jestem partnerem do randki, kiedy zatrzymał się obok

policyjny samochód i skierował na nas reflektor.

– Odłożyć kij i podnieść ręce do góry. Nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów –

powiedział funkcjonariusz przez głośnik.

To całkiem naturalne, pomyślałem z pełnym rezygnacji stoicyzmem, że policja aresztuje

nagiego mężczyznę i kobietę w wieczorowej sukni, siedzących na chodniku w strumieniach

deszczu jak para pijaków, którzy właśnie wyszli z libacji.

Susan przysłoniła oczy i spojrzała pod światło. Wymioty musiały pomóc jej pozbyć się

z organizmu eliksiru, co zakończyło jego miłosne działanie.

– To najgorszy wieczór w moim życiu – stwierdziła spokojnym i beznamiętnym głosem.

Policjanci wysiedli z samochodu i zbliżali się do nas. Chrząknąłem.

– Oto co cię czeka, kiedy próbujesz chodzić z magiem.

Rzuciła mi spojrzenie z ukosa, a jej oczy mrocznie błysnęły. Prawie że się uśmiechnęła,

a kiedy przemówiła, w jej głosie brzmiała mściwa satysfakcja:

– Ale będzie z tego świetny artykuł.

Page 118: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Rozdział 15

Jak się okazało, Linda Randall miała świetną wymówkę, żeby nie przyjść na spotkanie

w sobotni wieczór.

Nie żyła.

Kichając, zanurkowałem pod żółtą taśmą policyjną ubrany w kalesony i podkoszulek, które

pozwolono mi wyłowić z chaosu mojego mieszkania, zanim samochód policyjny zawiózł mnie

do mieszkania Lindy Randall na drugim końcu miasta. Na nogach miałem buty kowbojskie. Pan

zaciągnął gdzieś jeden z moich adidasów, a nie miałem czasu go szukać, więc włożyłem to, co

było pod ręką. Cholerny kot!

Linda zginęła nieco wcześniej, tego samego wieczoru. Murphy, po dotarciu na miejsce

zbrodni, próbowała się do mnie dodzwonić, a kiedy jej się to nie udało, wysłała po mnie wóz

patrolowy, żebym mógł spełnić swój obowiązek konsultanta. Służbisty policjant wysłany, żeby

mnie przywieźć, zatrzymał się o przecznicę od mojego domu, aby wylegitymować jakiegoś

nagiego szaleńca. Ze zdziwieniem i sporą dozą podejrzliwości stwierdził, że to ten sam facet,

którego miał zgarnąć i dostarczyć na miejsce zbrodni. Kochana Susan pospieszyła mi na ratunek,

wyjaśniając, że to, co się stało, to „jedna z tych rzeczy, po prostu, no wie pan”, i zapewniając

policjantów, że czuje się dobrze i jest w stanie prowadzić samochód. Mina nieco jej zrzedła na

widok ruiny w moim mieszkaniu i gigantycznej dziury zrobionej przez demona w jej

samochodzie, ale zniosła to dzielnie. W końcu opuściła pole bitwy z błyskiem w oku, mówiącym,

że ma świetną historię dla swojej gazety. Wychodząc, pocałowała mnie w policzek i wyszeptała

mi do ucha: „Nieźle, Harry”. Potem poklepała mnie po gołym tyłku i wsiadła do samochodu.

Zaczerwieniłem się, ale nie sadzę, żeby gliny to zauważyły w deszczu i ciemności. Policjant

patrzył na mnie krzywo, ale z wyraźną ulgą pozwolił mi się ubrać. Jedyne czyste rzeczy, jakie

miałem, to kalesony i podkoszulek. Ten ozdobiony był komiksowym rysunkiem cmentarza

i wielkim napisem: Wielkanoc ODWOŁANA – ZNALEŹLI CIAŁO.

Włożyłem to na siebie, na wierzch założyłem prochowiec, który jakimś cudem przetrwał atak

demona, a do tego swoje kompletnie niestosowne kowbojskie buty. W tym stroju wsiadłem do

wozu patrolowego, który przewiózł mnie przez miasto. Do klapy płaszcza przypiąłem swój mały

identyfikator i poszedłem za mundurowymi. Jeden z nich zaprowadził mnie do Murphy.

Po drodze rejestrowałem szczegóły. Wciąż było jeszcze dość wcześnie. Mżawka w postaci

delikatnej mgiełki rozmazywała kontury. Na parkingu przed blokiem mieszkalnym stało kilka

samochodów policyjnych. Jeden z nich zaparkowany był nawet na trawniku przy drzwiach

prowadzących z mieszkania, o które chodziło, na niewielki betonowy taras. Ktoś nie wyłączył

koguta i zimne niebieskie światło zalewało otoczenie miarowymi błyskami przedzielonymi

okresami cienia. Wszędzie było mnóstwo żółtej policyjnej taśmy otaczającej miejsce zbrodni,

Page 119: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

a pośrodku tego wszystkiego stała Murphy. Wyglądała okropnie, jakby nie jadła nawet kanapki

z automatu ani nie piła nic poza lurowatą kawą od czasu, kiedy widziałem ją ostatnio. Jej błękitne

oczy były zmęczone i przekrwione, ale nadal zachowywały ostrość spojrzenia.

– Dresden – odezwała się, patrząc na mnie krytycznie – przygotowałeś się, żeby King Kong

wspinał ci się po włosach?

Spróbowałem uśmiechnąć się do niej.

– Musimy jeszcze obsadzić kogoś w roli porwanej panienki. Jesteś zainteresowana?

Murphy prychnęła. Prycha naprawdę dobrze, jak na kogoś z takim zgrabnym noskiem.

– Chodź – rzuciła, odwracając się na pięcie i weszła do mieszkania, tak jakby wcale nie była

wyczerpana i u kresu sił.

Grupa dochodzeniowa była już na miejscu, więc musieliśmy założyć na buty fajne

plastikowe osłony, a na ręce luźne plastikowe rękawiczki. Wszystko to dostaliśmy od policjanta

stojącego przy drzwiach.

– Próbowałam dzwonić do ciebie wcześniej, ale twój telefon był wyłączony. Znowu, Harry –

stwierdziła Murphy.

– To był dla niego ciężki wieczór – odpowiedziałem, chwiejąc się przy zakładaniu obuwia

ochronnego. – Co tu mamy?

– Kolejną ofiarę. Ten sam sposób działania co w wypadku Tommy’ego Tomma i tej Stanton.

– Jezu, oni posługują się burzą!

– Co? – Murphy odwróciła się, wbijając we mnie wzrok.

– Burzą – powtórzyłem. – Można wykorzystywać burzę i inne zjawiska naturalne, żeby

czegoś dokonać. To jest naturalne zasilanie magii.

– Nic o tym przedtem nie mówiłeś – powiedziała Murphy oskarżycielskim tonem.

– Do dzisiejszego wieczoru nie przyszło mi to do głowy. Potarłem twarz dłońmi. To miało

sens. Cholera, właśnie w ten sposób ten ktoś z cienia mógł zrobić to wszystko tego wieczoru.

Potrafił wezwać demona i nasłać go na mnie, jak również wytworzyć z cienia postać, która mi się

ukazała. Może też znów zabić.

– Czy zidentyfikowaliście ofiarę? – spytałem.

– Linda Randall. Szofer. Dwadzieścia dziewięć lat – odpowiadając, Murphy odwróciła się,

żeby wejść do środka.

Dobrze, że się odwróciła, bo inaczej zobaczyłaby, że szczęka mi opadła. Mogłaby

wywnioskować z tego, że znałem ofiarę, i zacząć zadawać kłopotliwe pytania. Szybko

opanowałem się, ukrywając zaskoczenie na twarzy i też wszedłem do wnętrza.

Jednopokojowe mieszkanie Lindy Randall przypominało przyczepę zespołu rockowego,

którego życie upływa głównie na graniu koncertów, balangowaniu i zapadaniu po tym wszystkim

Page 120: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

w odrętwienie.

Z jednej strony ogromnego łóżka piętrzył się stos brudnych ubrań. Przeważały wśród nich

stroje, które wyglądały, jakby zostały zakupione z katalogu hollywoodzkiego magazynu

Fredericka – koronki, jedwabie i atłasy w jaskrawych kolorach, zaprojektowane specjalnie, żeby

przyciągać wzrok. Wokół łóżka, na półkach, szafkach i stoliku nocnym stało mnóstwo świec,

większość do połowy wypalonych. Na wpół wysunięta szuflada nocnego stolika ujawniała szereg

intymnych zabawek, które Linda Randall najwyraźniej lubiła.

Obok znajdowała się mała kuchnia, która wyglądała na raczej nieużywaną, z wyjątkiem

dzbanka do kawy, kuchenki mikrofalowej i pojemnika na śmieci zawalonego pudełkami po

pizzy. Może to te pudełka po pizzy sprawiły, że poczułem nagły przypływ zrozumienia i sympatii

dla Lindy. Moja kuchnia na ogół wyglądała tak samo, ale oczywiście nie miałem kuchenki

mikrofalowej. Tu też mieszkał ktoś, kto wiedział, że w domu czeka go jedynie samotność.

Czasem jest to wygodne. Częściej wcale nie. Mógłbym się założyć, że Linda to rozumiała.

Nigdy już nie będzie mi dane tego sprawdzić. Członkowie grupy dochodzeniowej

zgromadzili się wokół łóżka, przesłaniając widok. Przypominali stado sępów, które zleciały się

do wystającej z piasku głowy zagrzebanego po szyję człowieka wyjętego spod prawa, jak to

robiono na Dzikim Zachodzie. Rozmawiali ze sobą ściszonymi, spokojnymi głosami

pozbawionymi emocji, jakby prowadzili towarzyską pogawędkę przy stole. Zwracali sobie

nawzajem uwagę na szczegóły, chwalili kolegów za trafność spostrzeżeń.

– Harry? – łagodnie odezwała się Murphy. Ton jej głosu wskazywał, że zwraca się do mnie

nie po raz pierwszy. – Jesteś na to przygotowany?

Wargi mi drżały nerwowo. Oczywiście, że nie byłem na to przygotowany. Nikt nie powinien

być przygotowany na tego rodzaju rzeczy. Jednak powiedziałem tylko:

– Głowa mnie boli. Wybacz. Miejmy to już za sobą.

Przytaknęła i podprowadziła mnie do łóżka. Była niższa od większości mężczyzn i kobiet

pełniących tam swoje obowiązki, natomiast ja byłem prawie o głowę wyższy od nich wszystkich.

Nie musiałem nikogo prosić, żeby się odsunął, po prostu podszedłem bliżej i spojrzałem.

W chwili śmierci Linda rozmawiała przez telefon. Była naga. Choć jeszcze na dobre nie

zaczęła się wiosna, widoczne były paski jaśniejszej skóry ukrytej pod bikini, odcinającej się od

opalenizny. Musiała przez zimę korzystać z solarium. Włosy miała wciąż wilgotne. Leżała na

plecach, z półprzymkniętymi oczami i wyrazem spokoju na twarzy, jakiego jeszcze u niej nie

widziałem.

Jej serce zostało wydarte. Leżało na łóżku w odległości około pół metra od ciała jako

bezkształtna, zmiażdżona, oślizgła masa w kolorze szkarłatnym i szarym. W jej piersi ziała

dziura, ukazując miejsce, w którym kości przebiły się na zewnątrz z siłą, jaka wyrwała jej serce.

Patrzyłem przez moment, zapamiętując szczegóły w sposób pozbawiony w jakimś sensie

Page 121: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

zaangażowania. Znowu. Znowu ktoś użył magii, by odebrać komuś innemu życie.

Musiałem pomyśleć o tym, jak rozmawiała przez telefon, żartobliwie, z ciętym dowcipem.

O ukrytej zmysłowości, z jaką wypowiadała słowa i formułowała zdania. O jej ledwo

wyczuwalnym niepokoju i bezbronności.

Miała wilgotne włosy, ponieważ kąpała się przed wyjściem na spotkanie ze mną. Była

namiętnie, żywiołowo żywa. Była.

W końcu zauważyłem, jaka cisza zapadła w pokoju. Mężczyźni i kobiety z grupy

dochodzeniowej stanowili grupę pięciu osób. Wszyscy patrzyli na mnie wyczekująco. Kiedy się

rozejrzałem, odwrócili wzrok, ale nie trzeba być magiem, by dostrzec, co malowało się na ich

twarzach. Był to czysty, zwyczajny strach. Spotkali się z czymś, czego nauka nie jest w stanie

wyjaśnić. Ten nagły, okrutny i krwawy dowód na to, że trzysta lat badań naukowych ma się nijak

do spraw, które wciąż, nawet po tak długim czasie czają się w ciemności, poruszył ich

i wstrząsnął do głębi. A ja byłem tym, który miał dostarczyć odpowiedzi.

Nie miałem dla nich żadnej odpowiedzi i czułem się beznadziejnie, kiedy w trwającej ciszy

cofnąłem się i odwróciłem od ciała Lindy, a następnie przeszedłem przez pokój do małej

łazienki. Wanna była nadal pełna wody. Bransoletka i kolczyki leżały na blacie pod lustrem wraz

z kilkoma przyborami do makijażu i buteleczką perfum. Nadeszła Murphy i wraz ze mną

przyglądała się łazience. Wydawała się dużo mniejsza niż zwykle.

– Zadzwoniła do nas. Na 911. Mamy to nagrane. Zadzwoniła, żeby powiedzieć, że wie, kto

zabił Tommy’ego Tomma i Jennifer Stanton i że ona będzie następna. Potem zaczęła krzyczeć.

– Wtedy dopadło ją zaklęcie. Telefon pewnie zaraz przestał działać.

Murphy spojrzała na mnie, marszcząc brwi.

– Tak, to prawda. Ale kiedy tu przyjechaliśmy, działał znowu.

– Magia czasami zakłóca technikę. Wiesz o tym – powiedziałem, trąc sobie powiekę. –

Rozmawiałaś z jakimiś krewnymi?

Murphy przecząco pokręciła głową.

– Nie miała żadnych krewnych w mieście. Szukamy, ale to może potrwać. Próbowaliśmy

skontaktować się z jej pracodawcą, ale nam się nie udało. Jakiś pan Beckitt... – przyglądała się

mojej twarzy, czekając, że coś powiem. – Słyszałeś kiedyś o nim? – spytała po chwili.

Nie patrząc na nią, wzruszyłem ramionami. Szczęki Murphy napięły się, twarz się ściągnęła.

– Greg i Helen Beckitt – powiedziała w końcu. – Trzy lata temu ich córka Amanda zginęła

w strzelaninie. Zbiry Johnny’ego Marconego załatwiali gang Jamajczyków, którzy próbowali

odzyskać terytorium. Jeden z nich ciężko postrzelił dziewczynkę. Przeżyła trzy tygodnie na

intensywnej terapii i umarła, jak jej odłączyli wspomaganie.

Nic nie powiedziałem, ale myślałem o pozbawionej wyrazu twarzy pani Beckitt i jej

martwych oczach.

Page 122: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Beckittowie próbowali założyć Johnny’emu Marconemu sprawę o spowodowanie śmierci,

ale jego prawnicy byli za dobrzy. Sprawę oddalono, zanim nawet trafiła do sądu. Nigdy nie

znaleźli człowieka, który zastrzelił małą. Mówiono, że Marcone chciał im zapłacić

odszkodowanie za śmierć dziecka, ale odrzucili jego propozycję.

W dalszym ciągu milczałem. Z tyłu, za nami wkładali ciało Lindy do plastikowego worka

i zamykali go. Usłyszałem, jak liczą do trzech, podnoszą ją i przekładają na jakiś wózek. Jeden

z facetów z dochodzeniówki powiedział do Murphy, że chcą sobie zrobić przerwę i wrócą za

dziesięć minut. Zgodziła się i odprawiła ich. W pokoju zapadła jeszcze większa cisza.

– No więc, Harry – powiedziała Murphy ściszonym głosem, jakby nie chciała zakłócać tej

nowej ciszy panującej w mieszkaniu – co możesz mi powiedzieć?

To pytanie miało szczególny ciężar gatunkowy. Równie dobrze mogła zapytać, czego jej nie

powiedziałem. To właśnie miała na myśli. Wyjęła rękę z kieszeni żakietu i podała mi plastikową

torebkę.

Wziąłem ją. Wewnątrz była moja wizytówka, którą dałem Lindzie. Wciąż trochę zwinięta od

ukrywania w dłoni. Poplamiona czymś, co jak sądzę, musiało być krwią Lindy. Spojrzałem na tę

część torebki, na której umieszcza się numer sprawy i opis dowodu. Była czysta. Dowód nie

został jeszcze zewidencjonowany. Jeszcze nie był oficjalny. Na razie.

Murphy czekała na odpowiedź. Chciała, żebym jej coś powiedział. Nie jestem pewien, czy

chciała usłyszeć, że wielu ludzi ma moją wizytówkę i że nie mam pojęcia, skąd się tu wzięła,

albo czy oczekiwała, że powiem, skąd znałem ofiarę i co mnie z nią łączyło. Wtedy zaczęłaby

zadawać pytania. Pytania tego rodzaju, jakie zadaje się podejrzanym.

– Jeśli ci powiem, że miewam mediumiczne przeczucia, to czy potraktujesz to poważnie? –

spytałem.

– O jakie przeczucie ci chodzi? – odpowiedziała pytaniem, nie patrząc na mnie.

– Czuję... – przerwałem, zastanawiając się nad doborem słów. Chciałem, żeby brzmiały

zupełnie jasno. – Czuję, że ta kobieta jest notowana, prawdopodobnie za posiadanie narkotyków

i prostytucję. Czuję, że pracowała dla Bianki w Aksamitnym Pokoiku. Czuję, że były bliskimi

przyjaciółkami i kochankami z Jennifer Stanton. Czuję, że gdyby ją wczoraj zapytać o te

morderstwa, twierdziłaby, że nic nie wie.

Murphy przez chwilę przeżuwała moje słowa.

– Wiesz, Dresden – zaczęła, a jej głos był napięty, zimny i pełen wściekłości – gdybyś

przeczuł to wszystko wczoraj, a nawet dzisiaj rano, możliwe, że moglibyśmy z nią porozmawiać.

Możliwe, że moglibyśmy czegoś się od niej dowiedzieć. Jest nawet możliwe – mówiąc to,

odwróciła się do mnie i pchnęła mnie ramieniem na framugę drzwi, całą siłą swojego ciała, nagle

i zdumiewająco mocno – jest nawet możliwe, że wciąż by żyła.

Wpatrywała się w moją twarz i wcale w tej chwili nie wyglądała jak słodziutka

Page 123: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

cheerleaderka. Przypominała raczej wilczycę stojącą nad ciałem jednego ze swych szczeniąt

i szykującą się, by wywrzeć zemstę. Tym razem to ja uciekłem wzrokiem.

– Wielu ludzi ma moją wizytówkę – powiedziałem. – Wszędzie je rozkładam. Nie mam

pojęcia, skąd ją wzięła.

– Do jasnej cholery, Dresden! – Murphy odsunęła się ode mnie i odeszła w kierunku

poplamionej krwią pościeli. – Zatajasz przede mną informacje. Wiem, że to robisz. Mogę

uzyskać nakaz twojego aresztowania. Mogę cię wziąć na przesłuchanie – odwróciła się

z powrotem w moja stronę. – Ktoś już zabił troje ludzi. Moim zadaniem jest go powstrzymać. To

właśnie robię.

Nic na to nie powiedziałem. Czułem zapach mydła i szamponu z kąpieli Lindy Randall.

– Nie każ mi wybierać, Harry – jej głos złagodniał, ale nie jej oczy i wyraz twarzy. – Proszę.

Zastanowiłem się nad tym. Mógłbym jej wszystko powiedzieć. O to właśnie prosiła – nie pół

historii, nie część informacji. Chciała całej. Chciała mieć przed sobą wszystkie kawałki, żeby

złożyć je razem i złapać złodziei. Nie chciała zajmować się układanką, wiedząc, że kilka

kawałków trzymam w kieszeni.

Co by to szkodziło? Linda Randall zadzwoniła do mnie tego wieczoru. Chciała przyjść do

mnie, żeby porozmawiać. Miała zamiar podzielić się ze mną informacjami, a ktoś zamknął jej

usta, zanim zdołała to zrobić.

Nie mogłem opowiedzieć o wszystkim Murphy z dwóch powodów. Pierwszy to taki, że

zaczęłaby rozumować jak glina. Nietrudno byłoby ustalić, że Linda nie była najbardziej

wiarygodnym świadkiem. Miała wielu kochanków, w tym takich, którzy weszli w konflikt

z prawem. A jeśli ja byłem z nią bliżej, niż się przyznaję? A jeśli posłużyłem się magią, by zabić

jej kochanków w napadzie szaleńczej zazdrości, a potem poczekałem na kolejną burzę, żeby

zabić i ją samą? To brzmiało wiarygodnie, pasowało do zabójstwa w afekcie. Murphy powinna

wiedzieć, że prokuratorowi zajęłoby od cholery czasu udowodnienie, że narzędziem zbrodni była

magia, ale jeśli zamiast tego byłby to rewolwer, wszystko poszłoby gładko.

Drugim powodem, który martwił mnie o wiele bardziej, było to, że już zginęło troje ludzi,

a gdybym nie był sprytny i nie miał szczęścia, w moim mieszkaniu znaleziono by dwa następne

trupy. Wciąż nie wiedziałem, kto za tym stoi. Powiedzenie Murphy tej odrobiny więcej, którą

wiedziałem, nie dałoby jej żadnej pożytecznej informacji. Zadawałaby coraz więcej pytań

i domagałaby się odpowiedzi.

Gdyby głos z cienia wiedział, że Murphy skierowała śledztwo na niego i jest na dobrym

tropie, bez skrupułów też by ją zabił. Nie dysponowała niczym, co mogłoby ją przed tym

uchronić. Mogła sobie doskonale radzić ze zwykłymi przestępcami, ale całe aikido świata nie

obroni jej przed demonem.

Page 124: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Poza tym jest jeszcze Biała Rada. Faceci tacy jak Morgan i jego mocodawcy, bezpieczni

dzięki własnej potędze, aroganccy i nie uznający żadnej władzy, nie respektujący żadnych praw

poza ich własnymi, bez wahania usuną jakąś porucznik policji, która odkryła sekretny świat

Białej Rady.

Patrzyłem na zakrwawione prześcieradła i myślałem o ciele Lindy. Przypomniałem sobie

gabinet Murphy i wyobraziłem sobie, jak by wyglądał z jej ciałem rozciągniętym na podłodze,

z wydartym sercem albo z gardłem rozszarpanym przez istotę, która wypełzła z innego świata.

– Przykro mi, Murph – powiedziałem, a mój głos przeszedł w chrapliwy szept. – Chciałbym

ci pomóc, ale nie wiem nic, co mogło by ci się przydać.

Nie próbowałem podnieść na nią wzroku i nie próbowałem ukrywać, że kłamię. Wyczułem,

bardziej niż dostrzegłem, jak skóra wokół jej oczu napięła się, zastygając w wyrazie urazy

i gniewu. Nie jestem pewien, czy otarła łzę, czy tylko podniosła rękę, żeby odgarnąć włosy.

Potem odwróciła się do drzwi wejściowych i zawołała:

– Carmichael! Rusz tyłek i chodź tutaj!

Carmichael wyglądał równie niechlujnie jak kilka dni temu, jakby nietknięty upływem czasu.

Czas z pewnością nie odmienił jego marynarki, co najwyżej plamy z jedzenia na krawacie

i szczególny układ jego rozczochranych włosów. Pomyślałem, że musi być coś pokrzepiającego

w tego rodzaju stałości. Nieważne, jak źle idą sprawy, nieważne, jak straszna czy odrażająca jest

zbrodnia, zawsze można liczyć na Carmichaela, że będzie wyglądał jak stale ten sam gatunek

gówna. Wchodząc, spojrzał na mnie spode łba.

– Co jest?

Murphy rzuciła mu plastikową torebkę, którą on sprawnie złapał.

– Oznacz to i dołącz do dowodów – poleciła mu. – I zaczekaj chwilę, potrzebuję świadka.

Carmichael spojrzał na torebkę i zobaczył w niej moją wizytówkę. Jego paciorkowate oczy

zrobiły się jeszcze bardziej okrągłe. Znów spojrzał na mnie i widziałem, jak pracują jego szare

komórki w jego głowie, przenosząc mnie z kategorii wkurzający, ale swój, do kategorii

podejrzany.

– Panie Dresden – zwróciła się do mnie Murphy lodowatym, uprzejmym tonem –

chcielibyśmy zadać panu kilka pytań. Czy mógłby pan przybyć na posterunek w celu złożenia

zeznań?

Przesłuchanie. Biała Rada zbierze się i wykona na mnie wyrok za niecałe trzydzieści godzin.

Nie miałem czasu na pytania.

– Przykro mi, poruczniku. Dziś wieczorem muszę się uczesać.

– Więc jutro rano – powiedziała.

– Zobaczymy – odparłem.

– Jeśli nie zgłosi się pan rano, wystąpię o nakaz – zagroziła Murphy. – Znajdziemy pana i na

Page 125: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Boga, Harry, odpowiesz mi za to.

– Jak chcesz – powiedziałem i ruszyłem w stronę drzwi. Carmichael postąpił o krok, stając

mi na drodze. Zatrzymałem się i spojrzałem na niego, a on miał wzrok utkwiony na wysokości

mojej piersi.

– Nie jestem aresztowany – zwróciłem się do Murphy – więc rozumiem, że wolno mi odejść.

– Przepuść go, Ron – powiedziała. W jej głosie brzmiał niesmak, ale w tle dosłyszałem ton

bólu. – Wkrótce znów porozmawiamy, panie Dresden.

Podeszła bliżej i kontynuowała doskonale beznamiętnym głosem:

– I jeśli okaże się, że to ty stoisz za tym wszystkim, możesz być pewien, że choćbyś nie

wiem co robił, znajdę cię i wykończę. Rozumiesz?

Jasne, że rozumiałem. Rozumiałem, pod jaką była presją, jej frustrację, jej gniew i jej

determinację, by przeciwdziałać kolejnym morderstwom. Gdybym był bohaterem romansu, na

pewno rzuciłbym coś celnego, inteligentnego i podnoszącego na duchu. A że jestem tylko sobą,

powiedziałem:

– Rozumiem, Karrin.

Carmichael usunął mi się z drogi, a ja zacząłem oddalać się od Murphy, z którą nie mogłem

rozmawiać, i od Lindy, której nie potrafiłem obronić, wyczerpany do cna, z bolącą głową, czując

się jak ostatni śmieć.

Page 126: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Rozdział 16

Szedłem ulicą wzdłuż domu Lindy Randall, a myśli i uczucia we mnie wrzały. Moja

wściekłość była o wiele silniejsza od burzy z piorunami, która przewalała się teraz poza miastem,

nad rozległą taflą jeziora. Wezwałem taksówkę z automatu telefonicznego przy stacji

benzynowej, stanąłem, opierając się plecami o ścianę budynku w mżącym deszczu i czekałem,

miotając wokół gniewne spojrzenia.

Straciłem zaufanie Murphy. Nieważne, że zrobiłem to, co było konieczne, by chronić nas

oboje. Szlachetne intencje nic nie znaczą. Liczy się rezultat. A rezultatem moich działań było to,

że otwarcie kłamałem jedynej osobie, którą prawie mógłbym nazwać swoim przyjacielem. Wcale

nie byłem pewien, czy nawet jeśli znajdę osobę lub osoby odpowiedzialne za to wszystko, czy

sposób, żeby ją czy ich unieszkodliwić, nawet jeśli wykonam dla Murphy jej robotę, czy to

załagodzi sprawy między nami.

Myślałem o różnych rzeczach z narastającym przygnębieniem, kiedy przechodzący obok

mężczyzna w kapeluszu zakrywającym twarz zatrzymał się w pół drogi, odwrócił się i walnął

mnie pięścią w brzuch. Miałem czas pomyśleć: Tylko nie to! – gdy on uderzył mnie drugi i trzeci

raz. Każdy cios trafiał mnie w trzewia, rzucał mną o ścianę, która nie miała zamiaru się ugiąć.

Z moich ust wydobywało się urywane sapanie i nawet gdyby przyszło mi do głowy właściwe

zaklęcie, nie starczyłoby mi tchu, żeby je wymówić.

Osuwałem się już, kiedy przestał mnie bić i rzucił mnie na ziemię. Byliśmy na dobrze

oświetlonej stacji benzynowej w piątek tuż przed północą, więc wszystko, co robił, było widać

z przejeżdżających samochodów. Na pewno nie planował mnie zabić, choć w tym momencie

było mi wszystko jedno.

Przez chwilę leżałem oszołomiony, czując zapach potu i wody kolońskiej napastnika.

Mogłem stwierdzić, że to ten sam facet, który napadł na mnie poprzedniej nocy. Złapał mnie za

włosy, szarpnął moją głowę w górę i ze szczękiem stalowych nożyc odciął mi duże pasmo.

Wtedy mnie puścił.

Krew stężała mi w żyłach. Moje włosy. Ktoś uciął garść moich włosów. Mogą być teraz

użyte do każdego rodzaju magii, do każdego śmiertelnego zaklęcia, a ja nie jestem w stanie nic

zrobić, żeby temu zapobiec.

Mężczyzna zaczął się oddalać, idąc szybko, ale nie biegnąc. W przypływie paniki

i desperacji złapałem go za nogę, obejmując za kolano i z całej siły szarpnąłem. Usłyszałem

charakterystyczny trzask i mężczyzna z okrzykiem „Sukinsyn!” zwalił się ciężko na ziemię.

W jednej pięści, potężnej i uzbrojonej w kastet, ściskał moje odcięte włosy. Spróbowałem

zaczerpnąć tchu i chwycić tę dłoń.

Kapelusz spadł napastnikowi z głowy i rozpoznałem go. Był to jeden z ludzi Johnny’ego

Page 127: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Marconego, ten sam, który w czwartek ścigał mnie po wyjściu z hotelu i zaczął utykać po

przebiegnięciu za mną kilku przecznic. Najwyraźniej Gimpy miał słabą rzepkę, a ja sprawiłem,

że wyskoczyła z miejsca.

Złapałem go za nadgarstek i przytrzymałem obiema rękami. Nie jestem szczególnie silny, ale

gibki i piekielnie uparty. Okręciłem się wraz z jego przegubem i uwiesiłem się na nim, starając

się rozewrzeć jego grube paluchy. Próbował wyszarpnąć ramię, które było bardzo umięśnione,

ale to nie wystarczyło, żeby pozbyć się ciężaru całego mojego ciała. Próbował odepchnąć mnie

drugą ręką i zepchnąć z siebie, a kiedy to nie dało rezultatu, zaczął mnie okładać wolną pięścią.

– Złaź ze mnie, do cholery! – krzyczał. – Puszczaj!

Pochyliłem w dół głowę, uniosłem ramiona i zwiększyłem nacisk. Gdybym mógł wbijać mu

kciuki w ścięgna przez dłuższy czas, musiałby otworzyć dłoń, niezależnie od tego, jak bardzo był

silny. Naciskając ze wszystkich sił, wyobraziłem sobie, że przegub jego dłoni jest z plasteliny,

a moje kciuki ze stali. Poczułem, że jego palce słabną. Widziałem pomiędzy nimi ciemne pasma

swoich włosów.

– Jezu Chryste, Mike, chodź tu! – krzyknął ktoś.

Usłyszałem tupot i dwóch młodych facetów w dresach i adidasach odciągnęło mnie na bok.

Wydałem nieartykułowany okrzyk, kiedy moje palce ześlizgnęły się z nadgarstka Gimpy’ego.

Część włosów wysunęła się na mokry beton, ale większość została w uchwycie palców, które

zacisnęły się ponownie.

– Spokojnie, spokojnie, człowieku – mówił jeden z chłopaków, odciągając mnie dalej. –

Tylko spokojnie.

Nie było sensu walczyć z nimi oboma. Zamiast tego wziąłem wdech i udało mi się wysapać:

– Portfel. Zabrał mój portfel.

Biorąc pod uwagę, jak byłem ubrany w porównaniu z garniturem i płaszczem bandyty, w to

kłamstwo nikt by nie uwierzył. Jednak kiedy Gimpy zaczął się szybko oddalać, młodzi ludzie

puścili mnie, zdezorientowani. Potem odeszli do swojego samochodu, szybko, ale mając się na

baczności.

Z trudem, świszcząc jak dziurawy akordeon, popędziłem za bandziorem. On przeszedł przez

ulicę, wsiadł do samochodu i właśnie odjeżdżał, kiedy nadbiegłem. Chwilę jeszcze kuśtykałem

w chmurze jego spalin, aż przystanąłem, gapiąc się bezmyślnie w tylne światła jego samochodu,

które niknęły w mżącym deszczu.

Serce waliło mi w piersi i nie zwolniło tempa, nawet gdy odzyskałem oddech. Moje włosy.

Johnny Marcone ma teraz pukiel moich włosów. Może go dać komuś, kto posługuje się magią

i użyje ich, żeby zrobić ze mną to, na co tylko będzie mieć cholerną ochotę.

Mogą użyć moich włosów do tego, żeby mi wydrzeć serce, wyrwać je po prostu, tak jak

zrobili to Jennifer Stanton, Tommy’emu Tommowi i biednej Lindzie Randall. Marcone

Page 128: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

dwukrotnie ostrzegał mnie, żebym dał sobie spokój, i teraz zamierza usunąć mnie raz na zawsze.

Wyczerpanie, lęk i fizyczne zmęczenie gwałtownie ustąpiły przed wzbierającym we mnie

gniewem.

– Niedoczekanie – warknąłem. – Akurat, jak ci się uda!

Oto co musiałem teraz zrobić: znaleźć ich, znaleźć Johnny’ego Marconego, znaleźć jego

bandziora i znaleźć jego maga, kimkolwiek był on czy ona. Znaleźć ich, odzyskać swoje włosy

i poprzewracać ich jak kręgle, a potem wysłać Murphy, żeby ich zgarnęła.

Na Boga, nie można tego odkładać. Ci dranie nie żartują. Już raz próbowali mnie zabić, teraz

próbują znowu. Marcone i jego chłopcy...

Nie, pomyślałem. Nie Marcone. To nie miało żadnego sensu, jeśli to nie gang Marconego

zajmował się od początku rozprowadzaniem Trzeciego Oka. Gdyby Marcone miał na usługach

maga, po co próbowałby mnie przekupić? Czemu miałby nie zdobyć moich włosów wtedy, kiedy

nasłał na mnie zbira z kijem bejsbolowym, i nie zabić mnie w chwili nieuwagi?

Czy to mógłby być Marcone? A może bandzior, który mnie właśnie napadł, pracuje na dwie

strony?

Uznałem, że kompletnie nie ma to znaczenia. Jedno było jasne: ktoś ma pasmo moich

włosów. Gdzieś jakiś mag ma zamiar mnie zabić.

I ten mag nie jest mistrzem w swoim fachu – zorientowałem się po tym, kiedy zmiotłem jego

zaklęcie wysyłające cień. Nie wytrzymałby bezpośredniej konfrontacji ze mną. Może mieć sporo

mocy, sporo surowej siły pozwalającej wykorzystywać burze i podporządkowywać sobie

demony, co zresztą robi. Niemniej jest jak wielki, niezgrabny nastolatek, odkrywający dopiero

swoją siłę. Ja dysponuję czymś więcej niż tylko siłą, czymś więcej niż samą mocą. Za mną stoi

praktyka, doświadczenie i rozsądek.

W tym momencie byłem na tyle zdeterminowany, że potrafiłbym żuć gwoździe i wypluwać

biurowe spinacze.

Cień do tej pory nie był w stanie uderzyć we mnie. Na tyle silny nie jest. Musi czekać na

wiosenną burzę, by zabić mnie za jej pomocą. Mam trochę czasu. Mam czas, żeby działać.

Gdybym dowiedział się, dokąd bandyta zabrał moje włosy, mógłbym ich dopaść.

Odpowiedź przyszła w nagłym błysku olśnienia i wydawała się niezwykle prosta. Jeśli włosy

mają posłużyć do stworzenia więzi ze mną, powinienem być w stanie odwrócić proces i zrobić

połączenie wiodące ode mnie do włosów. Do diabła, może nawet mógłbym załatwić ich, nie

ruszając się ze swojego mieszkania. Jednak formuła takiego zaklęcia musi być piekielnie

skomplikowana. Potrzebowałem Boba. Bob mógłby pomóc mi wypracować takie zaklęcie,

ułożyć formułę ot tak, w jednej chwili, zamiast tracić na to godziny czy nawet dni.

Skrzywiłem się. Boba nie było i nie będzie jeszcze przez prawie całą dobę. Nie ma siły,

żebym sam zestawił taką formułę w czasie krótszym niż dziesięć czy dwanaście godzin. Poza

Page 129: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

tym i tak nie byłem przekonany, czy mój umysł funkcjonuje w tej chwili wystarczająco sprawnie,

by dokonywać skomplikowanych obliczeń.

Mógłbym zadzwonić do Murphy. Murphy musiałaby wiedzieć, gdzie przyczaja się Marcone,

a bandzior mógłby być w pobliżu. Mogłaby przynajmniej poddać mi pomysł, jak znaleźć pana

Johnny’ego, bandziora i Cień. Jednak po tym, co zaszło, nigdy tego nie zrobi. A gdyby nawet, to

zażądałaby całej historii, a kiedy ją usłyszałaby, nałożyłaby na mnie areszt prewencyjny albo

zrobiłaby coś równie śmiesznego.

Zacisnąłem pięści, tak mocno, że paznokcie wbiły mi się w ciało. Powinienem je kiedyś

przyciąć...

Spojrzałem na nie. Potem szybko przeszedłem na drugą stronę ulicy i stanąłem w świetle

lamp stacji benzynowej, przyglądając się swoim dłoniom. Pod paznokciami, które wbijałem

w przegub bandziora, miałem krew. Odrzuciłem głowę do tyłu i roześmiałem się. Miałem

wszystko, czego mi było trzeba.

Przeniosłem się w miejsce trochę bardziej osłonięte przed deszczem i przykucnąłem na

betonowym chodniku. Kawałkiem kredy, który miałem w kieszeni prochowca, narysowałem

wokół siebie krąg na betonie. Potem wydrapałem krew spod paznokci i położyłem na betonie

między stopami. Zalśniła w drobnych kroplach deszczu.

Następny krok wymagał chwili zastanowienia, ale zdecydowałem się użyć zaklęcia

tropiącego, jakie znałem, i nie próbować przerabiać go na coś bardziej wyrafinowanego.

Wyskubałem sobie parę włosów z nosa i położyłem je w kręgu, na kawałkach zakrwawionej

skóry Gimpy’ego. Następnie dotknąłem palcem kredowego kręgu i tchnąłem w niego energię,

zamykając go.

Zgromadziłem całą energię gniewu, lęku, który odezwał się znowu, bólu głowy, niepokoju

w żołądku i rzuciłem to wszystko w zaklęcie: Segui votro testatum.

Pęd energii skupił się w moich nozdrzach i musiałem kichnąć kilka razy z rzędu. Potem

dotarł do mnie silny zapach wody kolońskiej bandziora. Wstałem, otworzyłem krąg, ścierając

stopą kredę i wyszedłem na zewnątrz. Pomału zacząłem się obracać. Zapach bandziora napływał

najsilniej z południowego zachodu, gdzie leżą bogate podmiejskie dzielnice Chicago.

Znów się roześmiałem. Miałem sukinsyna. Mogłem pójść jego śladem do Marconego czy do

kogokolwiek innego, dla kogo pracował, ale musiałem zrobić to teraz. Krwi było za mało, żeby

dało się osiągnąć długotrwały efekt.

– Hej, koleś! – taksówkarz wystawił głowę przez okno i patrzył na mnie groźnie. Silnik

chodził na wolnych obrotach. Koniec cygaretki jarzył się pomarańczowo. Patrzyłem na niego

przez chwilę.

– O co chodzi?

Taksówkarz zmarszczył brwi.

Page 130: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Głuchy jesteś? Czy ktoś wzywał taksówkę?

Uśmiechnąłem się szeroko do niego, wciąż rozgniewany, wciąż lekko oszołomiony, wciąż

gotów wybić zęby bandziorowi i temu z cienia.

– Ja wzywałem.

Dlaczego trafiają mi się same świry? Wsiadaj – burknął.

Wsiadłem, zatrzaskując za sobą drzwi. Kierowca obrzucił mnie podejrzliwym wzrokiem we

wstecznym lusterku i spytał:

– Dokąd?

– W dwa miejsca – powiedziałem i podałem mu swój adres. Rozsiadłem się, odruchowo

kierując głowę w kierunku południowo-zachodnim, tam gdzie znajdował się ktoś, kto chciał mnie

zabić.

– To jedno – nie ustępował taksówkarz – a drugie? Przymrużyłem oczy. Ze swojego

mieszkania chciałem zabrać kilka rzeczy: moje talizmany, różdżkę, kij będący fetyszem. Potem

miałem zamiar odbyć poważną rozmowę z jednym z największych gangsterów Chicago.

– Powiem, kiedy dojedziemy.

Page 131: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Rozdział 17

Wylądowaliśmy na przedmieściach Chicago, przed klubem Pierwsza Liga, którego

właścicielem był Marcone. Był to zatłoczony lokal, w którym bywa głównie studencka młodzież,

licznie występująca w tej części miasta. Nawet o wpół do drugiej w nocy klub był wciąż całkiem

pełen, choć mieścił się z dala od ulicy, w wąskim zaułku. Był to jedyny lokal czynny o tej porze,

jedyne oświetlone okna w zasięgu wzroku.

– Stuknięty – mruknął taksówkarz, odjeżdżając, a ja nie mogłem się z nim nie zgodzić.

Pokierowałem go tu krętą drogą, jaką dosłownie wskazywał mi nos, podążając za śladem

Gimpy’ego. Zaklęcie zaczęło słabnąć prawie w tym samym momencie, kiedy je rzuciłem – przy

tak małej ilości krwi nie mogło być trwalsze, ale wygasło dopiero pod Pierwszą Ligą, pozwalając

mi jeszcze rozpoznać na parkingu samochód bandziora. Przeszedłem pod oknami i rzeczywiście,

w dużej, okrągłej loży w głębi sali dostrzegłem Johnny’ego Marconego, pana Hendricksa

o byczym karku, mojego bandziora i jego kolegę, jak siedzieli pogrążeni w rozmowie.

Zanurkowałem szybko, by zniknąć z pola widzenia, zanim któryś z nich mnie zauważy. Potem

przeszedłem się w kierunku parkingu, żeby rozważyć, co tak naprawdę mam do dyspozycji.

Bransolety na obu nadgarstkach, pierścień, różdżkę, kij. Myślałem o wszystkich subtelnych

i przebiegłych metodach, dzięki którym mógłbym przeważyć szalę na swoją korzyść: sprytne

fatamorgany, odpowiednia przerwa w dopływie elektryczności czy wody, nagła inwazja

szczurów albo karaluchów. Mogłem dokonać każdej z tych rzeczy. Niewielu z tych, którzy

zajmują się magią, jest tak uniwersalnych, a jeszcze mniej ma dość doświadczenia i praktyki,

jakiej wymaga stosowanie takich zaklęć od ręki.

Potrząsnąłem głową, zirytowany. Nie miałem czasu bawić się w subtelności.

A więc trzeba skupić się na sile talizmanów. Nadać moc pierścieniowi. Zaczerpnąłem moc

zarówno z kija, jak i z różdżki: chłodną siłę drewna i wrzący gniew ognia. Podszedłem do drzwi

Pierwszej Ligi i wysadziłem je z zawiasów. Wysadziłem je raczej na zewnątrz niż do środka,

jako że kawałki drewna leciały w moją stronę, odbijając się od tarczy powietrza, jaką trzymałem

przed sobą, podczas gdy inne przelatywały obok mnie, w kierunku parkingu. Miało to tę dobrą

stronę, że nikt z Bogu ducha winnych gości nie doznał obrażeń.

Jak już robić pierwsze wrażenie, to na całego. Kiedy drzwi zostały sforsowane, skierowałem

różdżkę do wnętrza i wypowiedziałem rozkaz. Szafa grająca walnęła o ścianę, jakby trafiona kulą

armatnią i stopiła się w brejowatą kałużę ciekłego plastiku. Muzyka zawyła z głośników i zaraz

umilkła. Wchodząc do środka, uwolniłem z pierścienia powstrzymywaną w nim falę energii.

Począwszy od drzwi, w całej sali stopniowo zaczęły eksplodować żarówki z ostrym odgłosem

detonacji. Wokół sypało się potłuczone szkło i kawałki żarzących się włókien. Goście przy barze

i przy drewnianych stołach rozstawionych w całym pomieszczeniu zareagowali tak, jak zwykli

Page 132: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

reagować ludzie w podobnych sytuacjach. Zaczęli wrzeszczeć i krzyczeć, zrywali się na równe

nogi lub nurkowali pod stoły w ogólnym zamieszaniu. Kilku rzuciło się do drzwi

przeciwpożarowych na zapleczu. Po chwili zamętu zapadła nagła i głęboka cisza. Wszyscy

zamarli, wpatrując się w wejście – wpatrywali się we mnie.

Przy stole w głębi Johnny Marcone przyglądał się pustej framudze beznamiętnym

spojrzeniem swych oczu w kolorze pieniędzy. Wcale się teraz nie uśmiechał. Siedzący obok pan

Hendricks patrzył na mnie chmurnie, a jego zrośnięte brwi opuszczone były tak nisko, że nie

dałoby się postraszyć go nawet oślepieniem. Spike miał pobladłą twarz i zaciśnięte usta. Gimpy,

ten mój, gapił się na mnie z wyrazem absolutnego przerażenia. Żaden z nich nie poruszył się ani

nie wydał jakiegokolwiek dźwięku. Przypuszczam, że ujrzenie maga w całej okazałości może tak

działać na ludzi.

– Świnko, świnko, wpuść mnie – powiedziałem w ciszy. Oparłem kij na podłodze

i skierowałem zmrużone oczy na Marconego. – Chciałbym z panem chwilę porozmawiać, John.

Marcone przyglądał mi się przez chwilę, po czym kąciki jego ust lekko uniosły się w górę.

– Ma pan szczególny sposób perswazji, panie Dresden. Podniósł się i nie spuszczając ze

mnie wzroku, przemówił głośno do sali. Musiał być wściekły, ale ukrywał to pod lodowatą

maską.

– Proszę państwa, Pierwsza Liga z oczywistych powodów musi dziś zostać zamknięta

wcześniej. Proszę spokojnie skierować się do najbliższego wyjścia i nie martwić się o rachunki.

Panie Dresden, czy mógłby pan pozwolić moim gościom wyjść?

Odsunąłem się od wyjścia. Lokal szybko opustoszał, klienci i obsługa zostawili mnie samego

z Marconem, Hendricksem i dwoma bandziorami. Żaden z nich się nie ruszył, tak jakby czekali,

aż wyjdą ostatni świadkowie. Mój bandzior zaczął się pocić. Wyraz twarzy Hendricksa nie uległ

zmianie. Ten ogromny mężczyzna był cierpliwy jak górski lew, gotów skoczyć na niczego nie

podejrzewającego jelenia.

– Chcę dostać z powrotem swoje włosy – oznajmiłem, gdy tylko ostatnia para studentów

uciekła na zewnątrz.

– Słucham? – Marcone przechylił głowę na bok z wyrazem autentycznego zdumienia.

– Słyszał pan – powiedziałem. – Ten pański śmieć – uniosłem różdżkę i wskazałem nią

Gimpy’ego – dopiero co napadł na mnie na stacji benzynowej w mieście i uciął mi trochę

włosów. Chcę je dostać z powrotem. Nie mam zamiaru skończyć jak Tommy Tomm.

Oczy Marconego gwałtownie rozbłysły potwornym, zimnym gniewem w kolorze

dolarowych banknotów. Powoli odwrócił głowę w stronę bandziora, którego szeroka twarz stała

się blada jak ściana. Zamrugał, by pozbyć się potu ściekającego mu do oczu.

– Nie wiem, o czym on mówi, szefie.

Siła wzroku Marconego nie słabła.

Page 133: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Jak rozumiem, panie Dresden, ma pan na to jakiś dowód? – zapytał.

– Proszę obejrzeć jego lewy nadgarstek – odparłem. – W miejscu, gdzie go chwyciłem, ma

na skórze ślady od paznokci.

Marcone skinął głową i patrząc zimnymi, tygrysimi oczami na Gimpy’ego, powiedział

prawie łagodnie:

– No?

– On kłamie, szefie – zaprotestował bandzior, oblizując wargi. – Cholera, mam ślady od

paznokci, ale to mi zrobiła dziewczyna. On to wiedział. Sam pan mówił, że on jest prawdziwym

magiem i że wie różne rzeczy.

Kawałki układanki wskoczyły na swoje miejsca.

– Ktokolwiek zabił Tommy’ego Tomma, wie, że jestem na jego tropie – powiedziałem. – To

pański konkurent, kimkolwiek on jest, który handluje Trzecim Okiem. Ten tutaj musiał dostać od

niego niezłą propozycję, żeby mu się opłacało zwrócić się przeciwko panu. Dostarczał

pańskiemu konkurentowi informacji i działał na jego zlecenie.

Gimpy nie potrafiłby rozegrać partii pokera, żeby ocalić życie. Gapił się na mnie przerażony

i przecząco kręcił głową.

– Jest prosty sposób, żeby to rozstrzygnąć – powiedział Marcone spokojnym, równym tonem.

– Pokaż mi nadgarstek, Lawrence.

– On kłamie – powtórzył, ale głos mu drżał. – Próbuje namieszać panu w głowie.

– Lawrence – napomniał go Marcone łagodnie, tak jak rodzic strofujący dziecko.

Bandzior wiedział, że to koniec. Odczytałem z jego twarzy desperacką decyzję, zanim się

poruszył.

– Kłamca! – zawył, zerwał się i wyciągnął spod stołu rękę z rewolwerem. Zanim zaczął

strzelać, zauważyłem, że jest to bliźniaczy egzemplarz mojej trzydziestkiósemki.

Kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Podniosłem rękę, koncentrując wolę na bransolecie

z małych tarcz w średniowiecznym stylu, którą miałem na lewej ręce, i wzmacniając w ten

sposób chroniące mnie energie, jakimi byłem otoczony. Kule uderzały w tę osłonę z jękliwym

dźwiękiem, a sypiące się iskry rozświetlały ciemne wnętrze lokalu.

Drugi bandzior odskoczył od stołu i leżał w pozycji strzeleckiej z małym pistoletem

automatycznym typu Uzi. Hendricks był bardziej bezwzględny i bezpośredni, reagując

odruchowo, kierowany gwałtownym instynktem dzikiego zwierzęcia. Ogromny ochroniarz jedną

ręką odepchnął Marconego w tył, pakując się całą masą ciała pomiędzy szefa mafii

a Lawrence’a. W jego drugiej ręce pojawił się składany półautomat. Lawrence odwrócił głowę

i dostrzegł Hendricksa z bronią. Spanikował i wymierzył rewolwer w ochroniarza.

Hendricks zastrzelił go z bezlitosną dokładnością. Trzy suche trzaski wystrzałów, trzy

rozbłyski mętnego światła. Pierwsze dwa strzały trafiły bandytę w środek piersi, odrzucając go

Page 134: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

o parę kroków. Trzeci trafił powyżej prawej brwi, zwalając go z nóg.

Gimpy Lawrence miał ciemne oczy, podobnie jak ja. Miałem okazję je zobaczyć, kiedy leżąc

na podłodze, odwrócił głowę w moją stronę. Zamrugał, a potem oczy zmętniały i było po nim.

Stałem tam przez moment, oszołomiony. Wielkie wejście, nie ma co. Nie chciałem, żeby tak

to się potoczyło. Nie chciałem nikogo zabić. Cholera, nie chciałem, żeby ktokolwiek zginął, ani

ja, ani nikt z nich. Było mi niedobrze. To miał być rodzaj gry, zawody, kto jest większym macho

i lepszym showmanem, a ja byłem zdecydowany je wygrać. Ale nagle przestała to być gra

i chciałem tylko wyjść z tego żywy.

Staliśmy wszyscy bez ruchu, a wtedy Marcone odezwał się zza pleców Hendricksa:

– Chciałem mieć go żywego. Mógłby najpierw odpowiedzieć na parę pytań.

Hendricks zmarszczył czoło i odsunął się od Marconego.

– Przepraszam, szefie.

– W porządku, panie Hendricks. Lepiej nie ryzykować, jak sądzę.

Marcone wstał, poprawił krawat, podszedł do ciała i ukląkł przy nim. Pomacał szyję, potem

nadgarstek, próbując wyczuć puls i pokręcił głową.

– Lawrence, Lawrence. Mógłbym ci przecież zapłacić dwa razy tyle, ile dostałeś od nich,

gdybyś tylko z tym do mnie przyszedł. Nigdy nie byłeś zbyt bystry, co?

Nie okazując więcej emocji niż w ciągu całego wieczoru, podwinął lewy rękaw Lawrence’a.

Uważnie obejrzał jego nadgarstek, zmarszczył brwi i w zamyśleniu opuścił rękę trupa.

– Wygląda na to, panie Dresden, że mamy wspólnego wroga – powiedział i utkwił we mnie

wzrok. – Kto to jest?

Pokręciłem głową.

– Nie wiem. Gdybym wiedział, nie byłoby mnie tutaj. Myślałem, że może to pan.

Marcone uniósł brwi.

– Powinien pan znać mnie lepiej, panie Dresden.

Teraz przyszła moja kolej, żeby zmarszczyć brwi.

– Ma pan rację. Powinienem.

Morderstwa były bardziej okrutne, dziksze niż to, czego mógłby się dopuścić Marcone.

Konkurencja musiała zostać usunięta, ale nie było sensu robić z tego przedstawienia.

Z pewnością nie było też powodu, by mordować osoby postronne, takie jak Linda, jak Jennifer

Stanton. To jest niepotrzebne, szkodzi interesom.

– Jeśli on ma coś, co należy do pana, uprzejmie proszę to zabrać, panie Dresden –

zaproponował Marcone. Potem rozejrzał się po sali i westchnął. – Trzeba się pospieszyć. Myślę,

że to był ostatni wieczór Pierwszej Ligi. Szkoda.

Nie było to łatwe, ale podszedłem do ciała Lawrence’a. Musiałem odłożyć kij i różdżkę, żeby

przeszukać kieszenie trupa. Czułem się jak upiór, przykucnięty nad ciałem martwego człowieka,

Page 135: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

szukający w jego kieszeniach tego, co było dla mnie cenne.

Nigdzie nie znalazłem swoich włosów. Spojrzałem na Marconego, a on patrzył na mnie,

w moje oczy bez żadnego widocznego uczucia.

– Nic – zakomunikowałem.

– Ciekawe. Musiał zatem, zanim tu przyjechał, przekazać wspomniany materiał komuś

innemu – wywnioskował Marcone.

– Może ktoś tu dotarł w ślad za nim?

Marcone pokręcił głową.

– Jestem pewien, że nie. Zauważyłbym.

– Wierzę panu. – Naprawdę wierzyłem. – Ale kto to jest?

– Nasz wróg. To oczywiste – stwierdził Marcone. Zamknąłem oczy, czując się nagle

zmęczony.

– Jasna cholera.

Marcone nic już nie powiedział. Wstał i wydał kilka cichych rozkazów Hendricksowi i jego

kumplom. Hendricks wytarł swój pistolet serwetką i położył go na podłodze. Ten drugi przeszedł

za bar, gdzie zaczął coś kombinować z przewodem elektrycznym i butelką whisky.

Podniosłem swój kij i różdżkę, wstałem również i zwróciłem się do Marconego:

– Proszę mi powiedzieć, co jeszcze pan wie. Muszę wiedzieć wszystko, jeśli mam złapać

tego faceta.

Marcone rozważał to przez chwilę, kiwając głową.

– To prawda. Niestety jednak, wybrał pan dla tej dyskusji forum publiczne. Zaprezentował

się pan w oczach wszystkich zainteresowanych jako mój wróg. Mógł pan mieć po temu

zrozumiałe powody, ale to, że publicznie mi się pan przeciwstawił, pozostaje faktem. Nie mogę

puścić tego płazem, bez względu na moje osobiste odczucia, by nie narażać się na to samo. To

nie jest przeciwko panu, panie Dresden. To biznes.

Zacisnąłem szczęki i mocniej chwyciłem różdżkę, upewniając się, że wciąż chroni mnie

niewidzialna tarcza. Byłem gotów do wyjścia.

– Więc co zamierza pan z tym zrobić?

Nic – odparł. – Nie muszę nic robić. Albo wróg pana zabije, a w tym wypadku nie muszę

ryzykować ani angażować swoich ludzi w usunięcie pana, albo pan odnajdzie go na czas

i załatwi. Jeśli pan go pokona, wtedy rozgłoszę, że zrobił to pan na moje polecenie i będę skłonny

zapomnieć o dzisiejszym wieczorze. Inaczej mówiąc, najbardziej opłaca mi się poczekać

i zobaczyć.

– Jeśli on mnie zabije – powiedziałem z naciskiem – jeśli będę następnym, którego serce

zostało wyrwane, nadal nie będzie pan wiedział, gdzie go szukać. Nie przybliży to pana do

pozbycia się go i zabezpieczenia swoich interesów.

Page 136: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Rzeczywiście – przyznał Marcone. Na ułamek sekundy na jego twarzy zagościł uśmiech. –

Jednak myślę, że nie będzie pan taką znów łatwą zdobyczą. Myślę, że nawet jeśli pana zabije,

będzie musiał się w jakiś sposób odsłonić. Myślę też, od czasu naszego poprzedniego spotkania,

że mam lepsze wyczucie, czego szukać.

Naburmuszyłem się i szybko ruszyłem w kierunku wyjścia.

– Harry! – zawołał za mną. Zatrzymałem się i odwróciłem się do niego. – Mówiąc między

nami, i tak nie wiem niczego, co mogłoby się panu przydać. Wszyscy jego ludzie, których udało

nam się złapać, niczego nie wyjawili. Tak się go boją. Chyba żaden z nich po prostu nie wiedział,

skąd pochodzi ten narkotyk, z czego jest produkowany ani gdzie ta osoba działa. Cień, mówią

o nim, bo pozostaje zawsze w cieniu. To wszystko, czego się dowiedziałem.

Popatrzyłem na Johnny’ego Marconego i skinąłem mu głową.

– Dziękuję.

Wzruszył ramionami.

– Powodzenia. Myślę, że będzie lepiej, jeśli pan i ja nigdy się już nie spotkamy. Nie mogę

więcej tolerować wtrącania się w moje sprawy.

– Też sądzę, że to dobry pomysł.

– Wspaniale. Cieszę się, że się rozumiemy.

I wrócił do swoich ludzi, omijając ciało Lawrence’a leżące na podłodze.

Opuściłem klub i powlokłem się w noc, na zimno i mżący deszcz. Nadal było mi niedobrze,

kiedy przypominałem sobie oczy umierającego Lawrence’a i słyszałem w głowie gardłowy

śmiech Lindy Randall. Nadal żałowałem, że okłamałem Murphy, i nadal nie miałem powodów,

aby powiedzieć jej coś więcej. Wciąż nie wiedziałem, kto próbował mnie zabić, i nie miałem nic,

co mógłbym przedstawić Białej Radzie na swoją obronę.

Spójrz prawdzie w twarz, Harry, pomyślałem sobie, nadal tkwisz po uszy w gównie.

Page 137: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Rozdział 18

Czy czułeś kiedyś rozpacz? Całkowitą beznadzieję? Czy stałeś kiedyś w ciemności, wiedząc

w głębi serca, w głębi duszy, że nigdy już, przenigdy nie będzie lepiej? Że straciłeś coś na

zawsze i nigdy tego nie odzyskasz?

Tak właśnie się czułem, wychodząc z Pierwszej Ligi i idąc przez deszcz. Kiedy jestem

niespokojny i nie mogę myśleć, kiedy jestem wyczerpany, boję się i czuję się bardzo, bardzo

samotny, wtedy chodzę na spacery. To jeden z moich zwyczajów. Idę i idę, i wcześniej czy

później coś przychodzi mi do głowy, coś, dzięki czemu przestaję czuć się tak, że tylko

wyskoczyć z okna.

No więc szedłem. Z perspektywy czasu widzę, jakie to było głupie, szwendać się po Chicago

w sobotnią noc. Nie rozglądałem się zbyt często. Szedłem, pozwalając, by myśli kłębiły mi się

w głowie. Ręce miałem w kieszeniach prochowca, który owijał się wokół moich długich nóg,

a słaby deszcz stopniowo przylepiał mi włosy do głowy.

Myślałem o ojcu. Często to robię, kiedy jestem w dołku. Był dobrym, wspaniałomyślnym

człowiekiem, beznadziejnie przegranym. Był iluzjonistą w czasach, gdy technika dokonywała

większych cudów niż magia, więc niewiele mógł dać rodzinie. Przez większość czasu był

w drodze, występując przed nieliczną widownią, próbując zapewnić byt mojej matce. Nie było

go, kiedy się urodziłem.

Nie było go, kiedy umarła.

Pojawił się dopiero w jakiś czas po moim urodzeniu. Nadał mi imiona trzech magików

i zabrał mnie ze sobą w trasę. Występował dla dzieci i emerytów w szkolnych salach

gimnastycznych i w dużych sklepach spożywczych. Zawsze był hojny, uczynny – bardziej

uczynny i hojny, niż mógł sobie na to pozwolić. I zawsze był trochę smutny. Mógł całą noc

pokazywać mi zdjęcia matki i mówić o niej. Miałem dzięki temu poczucie, jakbym ją znał.

Kiedy podrosłem, to poczucie się nasiliło. Widziałem ojca, jaki z pewnością był – kochany,

słodki, delikatny człowiek. Trochę naiwny, ale uczciwy i dobry. Był kimś, kto troszczy się

o innych i nie przedkłada wartości materialnych ponad wszystko. Rozumiem, dlaczego go

kochała.

Nie zdążyłem dorosnąć na tyle, by zostać jego asystentem, tak jak mi to obiecał. Pewnej

nocy umarł we śnie. Lekarze powiedzieli, że to był tętniak. Znalazłem go, zimnego

i uśmiechniętego. Może odchodząc, śnił o matce. Kiedy tak patrzyłem na niego, poczułem się po

raz pierwszy w życiu ostatecznie i całkowicie samotny. Coś odeszło i nigdy już nie wróci. Jakieś

miejsce we mnie pozostało puste i nic go nie wypełni.

Tak też się czułem, idąc ulicami Chicago w deszczową wiosenną noc. Oddech zamieniał się

w parę, prawy but skrzypiał przy każdym kroku, a umarli zaprzątali moje myśli.

Page 138: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Przypuszczam, że nawet mnie nie zdziwiło, kiedy po godzinach chodzenia nogi same

zaniosły mnie do domu Lindy Randall. Policja już odjechała, światła były pogaszone,

a ciekawscy sąsiedzi bezpieczni w swoich łóżkach. Na osiedlu panowała cisza. Świt jeszcze nie

rozjaśniał nieba, ale gdzieś, na parapecie okna albo w gnieździe na dachu świergotał ptak.

Byłem u kresu sił, moje zasoby się wyczerpały. Nie mogłem myśleć, nie byłem w stanie

wpaść na żaden genialny pomysł. Morderca zamierzał rzucić zaklęcie, by mnie zabić, kiedy tylko

znów nadarzy się okazja wykorzystania burzy. Czułem, że burza wisi w powietrzu, więc mogło

się to stać w każdej chwili. Jeśli on mnie nie zabije, Morgan z pewnością namówi Białą Radę do

wykonania wyroku w poniedziałek o świcie. Sukinsyn już na pewno prowadzi akcję agitacyjną.

Jeśli sprawa stanie przed Radą, nie mam szans.

Oparłem się o drzwi do mieszkania Lindy, obwiązane żółto-czarną taśmą policyjną

zabraniającą wstępu. Zanim zdałem sobie sprawę z tego, co robię, już wypowiedziałem zaklęcie,

które otworzyło drzwi, rozwiązałem najniższy pas taśmy i wszedłem do jej mieszkania.

To głupie, Harry, powiedziałem sobie, ale nie byłem wtedy w nastroju, by posłuchać sam

siebie. Chodziłem po mieszkaniu Lindy, czując zapach jej perfum i krwi. Nikt jeszcze nie

uprzątnął krwi. Prawdopodobnie później będzie musiał się tym zająć administrator. Tego rodzaju

szczegółów nie pokazują w filmach.

W końcu okazało się, że leżę na podłodze pokrytej wykładziną, koło wielkiego łóżka Lindy

Randall. Zwinąłem się na boku, plecami do łóżka, a twarzą w kierunku rozsuwanych szklanych

drzwi prowadzących na mały betonowy taras. Nie chciało mi się ruszyć. Na próżno. Wszystko to

było na próżno. Pojutrze miałem umrzeć.

I wcale nie byłem pewien, czy mi jeszcze zależy. Byłem zbyt zmęczony i wyczerpany całą

magią, którą się posługiwałem ostatnio, spacerowaniem po mieście, siniakami i ciosami, które

zarobiłem, brakiem snu. Było ciemno. Wszystko było ciemne.

Wydaje mi się, że usnąłem. Po wszystkim, co się wydarzyło, potrzebowałem snu. Nie

pamiętam nic więcej, aż do chwili gdy słońce zaświeciło mi w oczy. Zamrugałem i z

zamkniętymi oczami zasłoniłem się dłonią przed światłem. Poranek to nie jest moja ulubiona

pora. Słońce stało nad dachami budynków po drugiej stronie ulicy, rzucając radosny, wiosenny

blask, który przenikał przez zasłony w oknach Lindy, przez moje powieki, prosto do mózgu.

Zaburczałem coś i odwróciłem się na drugi bok, twarzą do chłodnego mroku pod łóżkiem Lindy,

plecami do ciepłych promieni.

Zamiast ponownie zapaść w sen, poczułem do siebie niesmak.

– Co ty, u diabła, wyprawiasz, Harry? – spytałem na głos.

– Leżę i czekam, aż umrę – odpowiedziałem sam sobie z rozdrażnieniem.

– Jeszcze czego – powiedziała mądrzejsza część mnie. – Wstawaj z podłogi i bierz się do

roboty.

Page 139: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Nie chcę. Jestem zmęczony. Odejdź.

– Masz dość siły na to, żeby gadać do siebie, więc równie dobrze możesz się wysilić

i wyciągnąć swój tyłek z kłopotów. Otwieraj oczy! – rozkazałem sobie.

Schowałem głowę w ramionach, nie chcąc usłuchać, ale wbrew sobie otworzyłem oczy.

Światło słoneczne sprawiło, że mieszkanie Lindy wyglądało prawie sympatycznie, jak pokryte

złotą patyną – wciąż puste, co do tego nie było wątpliwości, ale ogrzane ciepłem kilku dobrych

wspomnień. Pod łóżkiem dostrzegłem kronikę ze szkoły średniej z kilkoma zdjęciami służącymi

jako zakładki. Była tam również oprawiona w ramki fotografia, na której o wiele młodsza Linda

Randall uśmiechała się promiennie, bez tego wyrazu znużenia, jaki widziałem na jej twarzy.

Ubrana w togę absolwentki stała pomiędzy parą miło wyglądających ludzi dobrze po

pięćdziesiątce, jak się domyśliłem, rodziców. Wyglądała na szczęśliwą.

Wreszcie, na krawędzi zabłąkanej plamy światła rzucanej przez promień, który właśnie

zanikał, bo słońce wznosiło się coraz wyżej, dojrzałem mały czerwony plastikowy pojemnik

z szarą przykrywką. Moje wybawienie.

Drżąc, wyciągnąłem go spod łóżka i potrząsnąłem nim. Zagrzechotał, więc w środku

znajdowała się rolka filmu. Otworzyłem pojemnik i wytrząsnąłem zawartość na dłoń. Z kasety

wystawała plastikowa końcówka. Film był zrobiony, ale nie wywołany. Schowałem kasetę do

pojemnika i sięgnąłem do kieszeni prochowca. Wyjąłem drugi pojemnik, który znalazłem przy

domu Victora Sellsa nad jeziorem. Były takie same.

Mój umysł zaczął pracować na najwyższych obrotach, chwytając się tego nowego tropu. To

otwierało przede mną ogrom nowych możliwości, wśród których mogła się znajdować moja

szansa na wyjście cało z tej sytuacji, na złapanie mordercy, na ocalenie tego, co jak sądziłem, już

przepadło.

Jednak obraz wciąż nie był jasny. Nie byłem pewien, o co właściwie chodzi, ale

przynajmniej widziałem teraz związek pomiędzy toczącym się śledztwem w sprawie morderstw

a odwołaniem przez Monikę Sells dochodzenia w sprawie zniknięcia jej męża Victora. Musiałem

pójść tym śladem, a nie miałem wcale dużo czasu. Musiałem podnieść się, stanąć na nogi i ruszać

natychmiast. Dobry mag nie daje się zdołować.

Wstałem, chwyciłem kij i różdżkę i skierowałem się ku drzwiom. Dać się przyłapać na

wdarciu się na miejsce zbrodni było ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowałem. Mogli mnie

aresztować, a wtedy na pewno zginę, zanim uda mi się wyjść za kaucją. Mój umysł parł do

przodu, obmyślając następne posunięcie, znalezienie fotografa, który był w domu Victora na

plaży, wywołanie tych zdjęć i przekonanie się, czy ukazują coś, co było warte śmierci Lindy

Randall.

W tym momencie usłyszałem jakiś dźwięk. Cichy chrobot. Ktoś przekręcił klucz w zamku

u drzwi wejściowych i otworzył je na oścież.

Page 140: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Rozdział 19

Nie było czasu, żeby schować się pod łóżko albo do łazienki, ale też nie chciałem na wszelki

wypadek ograniczać sobie możliwości ruchu. Skoczyłem w przód i stanąłem za otwierającymi się

drzwiami. Znieruchomiałem tam.

Do mieszkania wszedł mężczyzna – szczupły, niewysoki, wyglądający na udręczonego.

Włosy w nijakim odcieniu brązu miał ściągnięte w kucyk. Ubrany był w ciemne bawełniane

spodnie i ciemną marynarkę, z boku niósł torbę na pasku. Przymknął drzwi i rozejrzał się

z niepokojem. Jednak, jak większość osób, które nie potrafią myśleć jasno, kiedy są

zdenerwowane, dostrzegał mniej, niż powinien i choć omiótł wzrokiem miejsce, gdzie stałem, tak

że mógł mnie widzieć kątem oka, nie zauważył mnie. Był przystojny, z silnie zarysowaną linią

szczęki i kości policzkowych. Przeszedł przez pokój i stanął jak wryty na widok plam krwi na

łóżku. Widziałem, jak zaciska dłonie w pięści. Wydał z siebie dziwny, krótki dźwięk, jakby

krakał i rzucił się w przód, na podłogę koło łóżka, pod którym zaczął macać rękami. Po chwili

jego ruchy stały się bardziej chaotyczne i dobiegło mnie głośne przekleństwo.

Pomacałem palcami gładką powierzchnię pojemnika z filmem w kieszeni. A zatem,

tajemniczy fotograf czający się pod oknami domu Victora Sellsa szukał tutaj swojego filmu.

Poczułem dziwną satysfakcję, zabarwioną odcieniem pychy, zupełnie jak wtedy, kiedy uda mi się

skończyć wyjątkowo trudną układankę.

Bezszelestnie odstawiłem kij i różdżkę w kąt za drzwiami i wyciągnąłem na wierzch swoją

oficjalną plakietkę konsultanta policyjnego ze zdjęciem. Była dobrze widoczna na czarnym

drelichu prochowca. Owinąłem się szczelnie płaszczem, by ukryć stary podkoszulek, mając

nadzieję, że facet jest zbyt roztrzęsiony i zdenerwowany, by dostrzec, że pod prochowcem mam

kalesony i kowbojskie buty.

Trzymając ręce w kieszeniach, szturchnąłem drzwi butem, żeby się domknęły, i odezwałem

się:

– No tak. Powrót na miejsce zbrodni. Wiedziałem, że jeśli poczekam, to cię złapię.

W innych okolicznościach wybuchnąłbym śmiechem, widząc jego reakcję. Szarpnął się,

uderzył głową o spód łóżka, zaskowytał, wypełznął tyłem, odwrócił się, żeby na mnie spojrzeć i z

przerażenia przeskoczył na drugą stronę łóżka. Musiałem zrewidować moją opinię na temat jego

wyglądu: usta miał za wąskie, a oczy małe i zbyt blisko osadzone, co nadawało mu drapieżny

wygląd bacznej fretki.

Zmrużyłem oczy i wolnymi krokami zacząłem iść w jego kierunku.

– Po prostu nie mogłeś się powstrzymać, co?

Nie! – wykrzyknął. – O Boże! Pan nie rozumie. Jestem fotografem. Widzi pan? – Pogrzebał

w torbie przy boku i wyciągnął z niej aparat. – Robię zdjęcia. Do gazet. Dlatego tu jestem.

Page 141: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Chciałem się rozejrzeć.

– Oszczędź sobie. Obydwaj wiemy, że nie jesteś tu, żeby robić zdjęcia. Szukasz tego –

powiedziałem, wyciągając z kieszeni pojemnik z filmem. Uniosłem go w górę.

Przestał paplać i zamarł, gapiąc się na mnie. Potem na pojemnik. Oblizał wargi, próbując coś

powiedzieć.

– Jak się nazywasz? – spytałem, nie porzucając szorstkiego, władczego tonu. Starałem się

wyobrazić sobie, jak brzmiałby głos Murphy, gdybym był z nią teraz na posterunku

w śródmieściu i czekał na jej pytania.

– Wise. Donny Wise. – Przełknął ślinę, wpatrując się we mnie. – Czy będę miał kłopoty?

Przymrużyłem oczy i odpowiedziałem szyderczo:

– To się jeszcze okaże. Masz jakiś dokument?

– Oczywiście.

– Pokaż – rozkazałem, przeszywając go wzrokiem i dodałem: – powoli.

Łypnął na mnie, po czym sięgnął przesadnie wolno do bocznej kieszeni. Jedną ręką

wyciągnął portfel i machnął nim, żeby go otworzyć i pokazać prawo jazdy. Podszedłem bliżej

i wyrwawszy mu je, zacząłem studiować. Wszystko się zgadzało.

– No cóż, panie Wise – zacząłem. – Śledztwo jest w toku. O ile okaże nam pan pomoc, nie

sądzę, żebyśmy...

Spostrzegłem, że wpatruje się w moją plakietkę i mój głos przestał brzmieć tak pewnie.

– Nie jesteś gliną! – wykrzyknął oskarżycielsko, wyszarpując mi z ręki swój portfel.

Arogancko odchyliłem głowę do tyłu.

– No dobra. Może i nie jestem. Ale współpracuję z nimi i mam twój film.

Znów zaklął, a następnie zaczął wpychać aparat z powrotem do torby, najwyraźniej mając

zamiar odejść.

– Nie. Nic nie masz. Nic, co by mnie łączyło z tą sprawą. Spadam stąd.

Patrzyłem na niego, jak minąwszy mnie, zmierza do drzwi.

– Niech pan nie będzie taki szybki, panie Wise. Naprawdę uważam, że mamy o czym

porozmawiać. Na przykład o pojemniku po filmie porzuconym w środę w nocy pod tarasem

domu w Lake Providence.

Rzucił mi szybkie spojrzenie.

– Nie mam ci nic do powiedzenia – wybełkotał. – Kimkolwiek, u diabła, jesteś.

Złapał klamkę i zaczął otwierać drzwi.

Wyciągnąłem ramię władczym gestem w stronę stojącego w kącie kija i syknąłem swoim

najbardziej scenicznym szeptem: Vento servitas, prostując gwałtownie palce w kierunku drzwi.

Kij, niesiony ściśle kontrolowanym prądem powietrza poruszonego moim wezwaniem,

przeskoczył przez pokój i walnął w drzwi, zatrzaskując je Donny’emu Wise’owi przed nosem.

Page 142: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Donny Wise wrósł w ziemię. Odwrócił ku mnie twarz z oczami, które stały się okrągłe.

– O mój Boże! Jesteś jednym z nich. Nie zabijaj mnie! O Boże! Masz zdjęcia. Ja nic nie

wiem. Nic. Nie jestem dla ciebie niebezpieczny.

Starał się mówić spokojnie, ale głos mu drżał. Widziałem, jak rzucił okiem na rozsuwane

szklane drzwi wychodzące na taras, jakby obliczał, czy ma szansę prysnąć tamtędy, zanim

zdołam go zatrzymać.

– Spokojnie, panie Wise – powiedziałem. – Nie jestem tu po to, żeby zrobić panu krzywdę.

Ścigam tego, kto zabił Lindę. Proszę mi pomóc. Niech pan powie, co wie, a ja zajmę się resztą.

Zaśmiał się krótko i chrapliwie, przesuwając się o pół kroku w stronę szklanej tafli.

– Mam dać się zabić? Jak Linda, jak ci inni ludzie? Nic z tego.

– Nie, panie Wise. Proszę powiedzieć, co pan wie. Ja położę kres morderstwom.

Doprowadzę mordercę Lindy przed oblicze sprawiedliwości.

Starałem się, żeby mój głos brzmiał spokojnie i równo. Cholera, chciałem nim potrząsnąć,

ale nie miałem zamiaru przerazić go do tego stopnia, żeby gotów był skakać przez szybę.

– Chcę powstrzymać tych ludzi równie mocno jak pan.

– Dlaczego? – W jego oczach dostrzegłem teraz pogardę. – Kim dla ciebie była? Też z nią

spałeś?

Pokręciłem głową.

– Nie. Ona jest kolejną martwą osobą, która nie powinna była zginąć.

– Nie jesteś gliną. Dlaczego nadstawiasz tyłek? Po co chcesz z nimi zadzierać? Nie

widziałeś, do czego są zdolni?

Wzruszyłem ramionami.

– A kto inny to zrobi?

Nie odpowiedział, więc znów uniosłem do góry pojemnik z filmem.

– Co to za zdjęcia, panie Wise? Co takiego jest na tym filmie, że warto było dla tego zabić

Lindę Randall?

Donny Wise wytarł sobie dłonie o uda. Kucyk przekrzywił mu się, kiedy rozglądał się po

pokoju.

– Mam propozycję. Oddasz mi film, a ja ci powiem, co wiem. Zaprzeczyłem ruchem głowy.

– Może mi być potrzebne to, co tam jest.

– To, co tam jest, na nic ci się nie zda, jeśli nie będziesz wiedział, na co patrzysz – stwierdził.

– W ogóle cię nie znam. Nie chcę żadnych kłopotów. Wszystko, czego chcę, to wyjść z tego cały

i w jednym kawałku.

Przyglądałem mu się przez chwilę. Jeśli pójdę na tę wymianę, stracę film i to, co na nim jest.

Jeśli nie, a on mówił prawdę, film na nic mi się nie zda. Ślad doprowadził mnie tutaj, do niego.

Jeśli nie przekopię się dalej, nie żyję. Tak więc strzeliłem palcami i kij ze stukiem opadł na

Page 143: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

podłogę. Rzuciłem Wise’owi film, rzutem od dołu. Nie złapał i schylił się, żeby go podnieść, cały

czas patrząc na mnie z niepokojem.

– Kiedy stąd wyjdę, będziemy kwita. Nigdy cię nie widziałem – zastrzegł.

Przytaknąłem.

– Dobra. Niech tak będzie.

Przełknął ślinę i przejechał sobie dłonią po włosach, na koniec pociągając nerwowo za

kucyk.

– Znałem Lindę z miasta. Robiłem jej zdjęcia do portfolio. Fotografuję takie dziewczyny.

Większość z nich chce pozować do kolorowych gazet.

– Dla dorosłych? – spytałem.

– Nie – żachnął się, wciąż zdenerwowany. – Do pisemek dla dzieci Wujka Abnera.

Oczywiście, że dla dorosłych. Nic w wielkim stylu, ale można nieźle zarobić, nawet jeśli się nie

jest w typie Hugh Hefnera. No więc w środę Linda przyszła do mnie. Powiedziała, że ma dla

mnie robotę. Zrobiłem jej parę zdjęć, dałem jej film i dostałem... była dla mnie naprawdę miła.

Wszystko, co miałem zrobić, to pojechać tam, gdzie powie, wypstrykać rolkę filmu przez okna

i odejść. Dostarczyć jej następnego dnia. Tak zrobiłem. A teraz ona nie żyje.

– To było w Lake Providence – powiedziałem.

– Tak.

– Co tam widziałeś? – spytałem.

Donny Wise pokręcił głową. Znów patrzył na łóżko.

– Lindę. Jakichś innych ludzi. Nikogo nie znałem. Mieli coś w rodzaju prywatki. Wszędzie

świece i takie tam. Była akurat piekielna burza, błyskało i waliły pioruny, więc nie mogłem ich

usłyszeć. Bałem się tylko, że któreś z nich spojrzy w okno i zobaczy mnie w świetle błyskawicy,

ale domyślam się, że byli zbyt zajęci.

– Uprawiali seks – powiedziałem.

– Nie – zniecierpliwił się. – Grali w kanastę. Jasne, że seks. Prawdziwy, a nie taki udawany

jak w studio. Prawdziwy seks nie wygląda tak atrakcyjnie. Linda, jakaś druga kobieta i trzech

mężczyzn. Nastrzelałem i wyniosłem się.

Skrzywiłem się, ale on zdawał się nie dostrzegać dwuznaczności tego sformułowania. Nie

każdy ma sposobność obcować na co dzień ze światem przestępczym.

– Potrafisz opisać którąś z tych osób?

Pokręcił głową.

– Nie przyglądałem się. Ale nie byli jacyś szczególni, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.

Bebechy mi się wywracały.

– Wiesz, co Linda zamierzała zrobić z tymi zdjęciami?

Spojrzał na mnie i zachichotał, jakbym był kompletnym idiotą.

Page 144: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Jezu, chłopie! Jak myślisz, po co komu takie zdjęcia? Chciała zyskać wpływ na kogoś. Do

diabła, jej reputacji na pewno by nie zaszkodziło, gdyby zdjęcia pokazujące, jak uczestniczy

w orgii, wyszły na jaw, ale mogło to skompromitować tych, co z nią byli. Na jakim świecie ty

żyjesz, niedorobiony glino?

Zignorowałem to pytanie.

– Co masz zamiar zrobić z filmem, Donny?

Wzruszył ramionami.

– Pewnie go zniszczę.

Zobaczyłem, że jego oczy poruszyły się niespokojnie, i wiedziałem, że kłamie. Zatrzyma

film, dowie się, kto jest na zdjęciach, i jeśli tylko dojdzie do wniosku, że ma szansę, będzie

próbował wycisnąć z tego jak najwięcej dla siebie. Wyglądał na takiego, a ja ufam swojemu

instynktowi.

– Pozwól – powiedziałem i strzeliłem palcami. – Fuego. Szara przykrywka pojemnika

odskoczyła, gdy buchnął płomień, a Donny Wise krzyknął, gwałtownie cofając rękę. Czerwony

pojemnik spłonął, zanim spadł na ziemię jako bezkształtna, dymiąca masa.

Donny gapił się to na mnie, to na film z rozdziawioną gębą.

– Mam nadzieję, że mnie nie oszukałeś, Donny – powiedziałem.

Zbladł jak ściana, zapewnił mnie, że nie, i wypadł z mieszkania, zrywając po drodze dwa

pasy taśmy policyjnej. Nie zamknął za sobą drzwi.

Pozwoliłem mu odejść. Wierzyłem mu. Nie był na tyle bystry, żeby od ręki wymyślić taką

historię, zwłaszcza w nerwach. Poczułem dziki przypływ satysfakcji, gniewu i przemożnego

pragnienia odnalezienia tego, kto wykorzystywał czyste moce życia i tworzenia, by obrócić je

w siły zniszczenia. Chciałem roznieść go w pył wraz z całym pozostałym śmieciem. Kimkolwiek

był, mordując dzięki magii i zabijając stopniowo narkotykiem Trzecie Oko, był tym, kogo

chciałem unicestwić. Mój umysł zaczął pracować intensywnie, mając teraz nad czym. Rysowała

się przede mną inna możliwość, alternatywa dla czekającej mnie jutro rano okrutnej śmierci.

Linda Randall zamierzała szantażować kogoś. Dokonałem doprawdy zdumiewającego

przeskoku myślowego, by uznać, że chodziło o Victora czy kogoś innego, kto uczestniczył

w prywatce w jego domu. Ale o kogo? Nie miałem już zdjęć, dysponowałem tylko tym, co

powiedział mi Donny Wise. Nie mogłem sobie pozwolić na bezczynne czekanie. Musiałem

uchwycić się śladu, jaki mi dał, jeśli miałem dotrzeć do sedna tego wszystkiego i odkryć, kto

zabił Lindę.

W jaki sposób udało mi się narobić sobie tych wszystkich kłopotów w przeciągu zaledwie

kilku dni? Jak, do cholery, zdołałem natknąć się na coś, co okazało się skomplikowaną,

niebezpieczną intrygą? Przez przypadek, przy okazji prowadzenia zupełnie innego dochodzenia

w Lake Providence?

Page 145: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Odpowiedź jest prosta – to nie był przypadek. Wszystko było zaplanowane. Zostałem tam

skierowany. Ktoś chciał, żebym się znalazł koło domu nad jeziorem, chciał, żebym się w to

zaangażował i odkrył, co się tam dzieje. Ktoś, kto w obecności maga denerwował się jak wszyscy

diabli, kto nie podał swojego nazwiska, kto ostrożnie dobierał słowa, żeby sprawiać wrażenie, że

nic nie wie. Ktoś, kto wybiegł ze spotkania i lekką ręką zrezygnował z pięciuset dolarów, żebym

tylko o kilka sekund prędzej odłożył słuchawkę. Ktoś, kto wyciągnął mnie z domu i zmusił do

przebywania tam, gdzie przyciągałem wszelkiego rodzaju wrogą uwagę. To był klucz.

Wziąłem swój kij i różdżkę i podszedłem do drzwi. Najwyższy czas, żeby porozmawiać

z Moniką Sells.

Page 146: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Rozdział 20

Wysiadłem z taksówki na przedmieściu, o przecznicę od domu Moniki Sells. Kończył mi się

czas, kończył się termin wyznaczony przez Murphy, kończyła się moja cierpliwość, więc nie

zwlekając, ruszyłem ulicą w kierunku domu Moniki.

Był to zgrabny, jednopiętrowy domek. Młode drzewa we frontowym ogródku właśnie

zaczynały go przerastać. Na podjeździe stał minivan i podniszczony kosz do koszykówki.

Trawnik nie był dawno strzyżony, ale ciągłe deszcze usprawiedliwiały taki stan rzeczy. Uliczka

była cicha i dopiero po chwili zauważyłem, że większość domów jest niezamieszkana, przed

wieloma stały tablice z napisem Na sprzedaż. Rzadkie zasłony niczym pajęczyna przesłaniały

puste okna. Jak na ulicę z tyloma drzewami, niewiele było tu ptasiego świergotu. Idąc

chodnikiem, nie słyszałem też szczekania psów. W górze gromadziły się chmury zapowiadające

kolejną burzę. W sumie okolica sprawiała wrażenie wyludnionej. Doskonałe miejsce na

pracownię dla kogoś zajmującego się czarną magią.

Przeciąłem posesję Sellsów, kierując się do drzwi frontowych. Zadzwoniłem i czekałem.

Nikt się nie pojawił. Zapukałem. Oparłem się o przycisk dzwonka. W dalszym ciągu nikogo.

Zacisnąłem szczęki i poszedłem się rozejrzeć. Nie dostrzegłem nikogo. Wróciłem do drzwi,

przygotowując się do użycia zaklęcia, które by je otworzyło.

W tej chwili drzwi uchyliły się na jakieś piętnaście centymetrów. Za nimi stała Monika Sells,

wpatrując się we mnie swoimi zielonymi oczami. Ubrana była w dżinsy i prostą flanelową

koszulę z podwiniętymi rękawami. Na włosach miała bandanę. Nie była umalowana. Wyglądała

przez to nieco starzej, ale i bardziej pociągająco, pewnie dlatego, że naturalny wygląd pasował do

niej bardziej niż elegancki strój i biżuteria, które miała na sobie, gdy przyszła do mojego biura.

Twarz jej zbladła, krew odpłynęła z warg.

– Nie mam panu nic do powiedzenia, panie Dresden – powiedziała. – Proszę odejść.

– Nie mogę.

Chciała zamknąć drzwi, ale wsadziłem w szparę koniec kija, uniemożliwiając jej to.

– Bo wezwę policję – zagroziła. W jej głosie dało się wyczuć napięcie. Oparła się o drzwi,

starając się nie pozwolić mi wejść.

– Proszę bardzo – warknąłem i zdałem się na intuicję – a powiem im o tobie i twoim mężu.

Strzelałem na oślep, ale niech tam. Nie wiedziała przecież, że ja nie wiem, co jest grane.

Instynkt mnie nie zawiódł. Usłyszałem, jak zaczerpnęła tchu, a nacisk na drzwi nieco zelżał.

Wsunąłem ramię w szparę, mocno naparłem na drzwi, a ona odsunęła się zaskoczona. Nie

przypuszczam, by spodziewała się, że wedrę się do jej domu siłą. Jasna cholera, sam się tego nie

spodziewałem. Nie zdawałem sobie sprawy z własnej wściekłości, dopóki nie dostrzegłem

paniki, która odmalowała się na jej twarzy, kiedy na mnie spojrzała. Nie wiem, jak wyglądałem,

Page 147: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

ale na pewno nie przyjaźnie.

Zatrzymałem się. Zamknąłem oczy. Wziąłem głęboki oddech i spróbowałem opanować

gniew. Utrata kontroli mogła mi tylko zaszkodzić.

Wtedy ona sięgnęła po paralizator. Usłyszałem jej ruch, więc otworzyłem oczy akurat

w chwili, gdy wyciągnęła z pianina ukryte tam czarne plastikowe pudełko wielkości telefonu

komórkowego i wymierzyła we mnie. Twarz miała bladą, przerażoną. Błękitna iskra

przeskoczyła pomiędzy elektrodami paralizatora wycelowanego w mój brzuch.

Machnąłem kijem w górę i z lewa na prawo. Bzyczące urządzenie przeleciało koło mnie,

porywając ją za sobą i uderzyło we framugę drzwi. Minąłem ją i wszedłem do salonu, po czym

odwróciłem się, żeby zobaczyć, jak się zbiera z podłogi.

– Nie pozwolę ci ich skrzywdzić – zawarczała. – Ani tobie, ani nikomu innemu. Zabiję cię,

zanim zdążysz ich tknąć, magu.

Znów mnie zaatakowała, a strach w jej oczach ustąpił miejsca wściekłości. Był w niej ten

rodzaj ponurej determinacji w dążeniu do celu, który kazał mi przez chwilę pomyśleć o Murphy.

Po raz pierwszy patrzyła mi w twarz. Po raz pierwszy zapomniała odwrócić wzrok od moich

oczu i w tej chwili ujrzałem jej wnętrze.

Czas zdawał się przez moment płynąć wolniej. Zdążyłem dostrzec kolor jej oczu, strukturę

twarzy. Uświadomiłem sobie, gdzie widziałem je wcześniej i dlaczego wyglądała znajomo.

Miałem dość czasu, by zauważyć w głębi jej oczu lęk i miłość, które kierowały każdym jej

ruchem, powodowały nią w każdym działaniu. Zobaczyłem, co ją skłoniło do przyjścia do mnie,

dlaczego się bała. Zobaczyłem jej żałobę i jej ból.

Kawałki układanki znalazły się na swoich miejscach. Kiedy już poznałem kierujące nią

uczucia, straszliwą siłę miłości, którą przejawiała nawet w tej chwili, wszystko stało się

oczywiste. Poczułem się jak głupek, że nie zrozumiałem tego kilka dni wcześniej.

– Stój – powiedziałem, a raczej próbowałem powiedzieć, zanim przytknęła mi paralizator do

piersi. Upuściłem kij i różdżkę, które upadły z głuchym stukiem, i złapałem ją obiema rękami za

nadgarstek. Skierowała paralizator na moją twarz, a ja pozwoliłem jej to zrobić.

Był niecałe dziesięć centymetrów od moich oczu, które raził swoim błyskiem. Wziąłem

wdech i dmuchnąłem w paralizator, wkładając w to wysiłek woli. Urządzenie zaiskrzyło,

wydobyła się z niego chmurka dymu i zostało w ręku Moniki popsute i bezużyteczne, jak chyba

każde elektroniczne cacko, kiedy tylko znajdę się obok niego. Zaskakujące, jak długo to tutaj się

trzymało, zanim przestało działać. Nawet gdyby nie przestało, łatwo mógłbym rzucić czar, żeby

je unieszkodliwić.

Nadal trzymałem Monikę za przegub, jednak napięcie kierujące jej ręką całkowicie zanikło.

Wpatrywała się w moją twarz oczami rozszerzonymi szokiem wywołanym spotkaniem naszych

spojrzeń. Zaczęła drżeć i wypuściła bezużyteczny paralizator z bezwładnych palców. Stuknął

Page 148: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

o podłogę. Odsunąłem się od niej, a ona wciąż się we mnie wpatrywała.

Również drżałem. Spojrzenie w głąb duszy nigdy nie jest czymś przyjemnym ani łatwym.

Boże, czasami nienawidzę tego, że muszę z tym żyć. Wcale nie chciałem wiedzieć, że była

w dzieciństwie wykorzystywana seksualnie. Że wyszła za mąż za człowieka, który zafundował

jej to samo. Że jedyną nadzieję czy radość w życiu dawało jej dwoje dzieci. Nie miałem czasu,

by zgłębić wszystkie jej motywy, zrozumieć logikę, którą się kierowała. Nadal nie wiedziałem,

dlaczego wciągnęła mnie w całą tę sprawę, ale wiedziałem jedno, że postąpiła tak z miłości do

dzieci.

To było właściwie wszystko, czego potrzebowałem. To i jeszcze jedno skojarzenie, dręczące

podobieństwo do pewnej osoby, które w niej dostrzegłem przy pierwszym spotkaniu. Reszta

sama układała się w całość.

Monice Sells zajęło chwilę, by przyjść do siebie. Zrobiła to zdumiewająco szybko, jakby

była kobietą przyzwyczajoną nakładać maskę zaraz potem, jak ktoś brutalnie z niej ją zerwie.

– Ja... Proszę wybaczyć, panie Dresden.

Uniosła brodę i popatrzyła na mnie z wyrazem kruchej, zranionej dumy.

– Po co pan tu przyszedł?

– Z paru powodów – odpowiedziałem, schylając się po swój kij i różdżkę. – Chcę odzyskać

garść swoich włosów. Chcę wiedzieć, dlaczego przyszła pani do mnie w czwartek, dlaczego

wciągnęła mnie pani w całe to zamieszanie. I chcę wiedzieć, kto zabił Tommy’ego Tomma

i Jennifer Stanton. I Lindę Randall.

Oczy Moniki stały się jeszcze bardziej chmurne, a twarz znów zbladła.

– Linda nie żyje?

– To się stało tej nocy – powiedziałem. – I ktoś chce się pozbyć mnie w ten sam sposób przy

pierwszej nadarzającej się okazji.

Na zewnątrz, gdzieś w oddali rozległ się grzmot. Powoli nadciągała kolejna burza. Gdy

dojdzie do miasta, będę martwy. Po prostu.

Kiedy znów spojrzałem na Monikę, z jej twarzy dało się wyczytać wszystko – wiedziała

o burzy równie dobrze jak ja. Wiedziała o tym i w jej oczach widać było smutek, znużenie

i bezsilność.

– Musi pan iść, panie Dresden – odezwała się. – Nie może pan tu być, kiedy... Musi pan

odejść, zanim będzie za późno.

Podszedłem do niej.

– Jesteś moją jedyną szansą Moniko. Już raz cię prosiłem, żebyś mi zaufała. Musisz to zrobić

znowu. Musisz uwierzyć, że nie przyszedłem tu po to, by zrobić krzywdę tobie czy twoim...

Za plecami Moniki otworzyły się drzwi na korytarz. Zajrzała dziewczynka

o nieproporcjonalnej budowie charakterystycznej dla wieku dojrzewania i włosach złotych, jak

Page 149: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

u matki.

– Mamo? – odezwała się niepewnym głosem. – Mamo, nic ci nie jest? Chcesz, żebym

wezwała policję?

Chłopiec, o jakieś dwa lata młodszy od siostry, również wetknął głowę do pokoju. W rękach

trzymał zniszczoną piłkę do koszykówki, obracając ją nerwowo. Spojrzałem na Monikę. Miała

zamknięte oczy. Po policzkach spływały łzy. Chwilę trwało, nim zaczerpnęła tchu i nie

odwracając się, przemówiła do dziewczynki czystym, spokojnym głosem:

– Nic się nie stało. Jenny, Billy, wracajcie do siebie i zamknijcie drzwi na klucz. Bardzo

proszę.

– Ale mamo... – zaczął chłopiec.

– Już – ucięła Monika. Tym razem w jej głosie brzmiało napięcie.

Jenny położyła dłoń na ramieniu brata.

– Chodź, Billy.

Patrzyła na mnie przez mgnienie oka. Jej oczy były zbyt stare, zbyt mądre jak na dziecko

w tym wieku.

– Chodź – powtórzyła.

Zniknęli w swoim pokoju, zamykając za sobą drzwi na klucz. Monika poczekała, aż odejdą

i całkiem się rozpłakała.

– Proszę. Proszę, panie Dresden. Musi pan iść. Jeśli będzie pan tutaj, kiedy zacznie się burza,

jeśli on wie...

Ukryła twarz w dłoniach, wydając cichy, chrapliwy odgłos. Podszedłem bliżej. Musiała

pomóc. Bez względu na to, ile miała w sobie bólu, bez względu na to, przez jakie piekło

przechodziła, musiałem uzyskać jej pomoc. I wydawało mi się, że wiem, jakimi imionami się

posłużyć, żeby ją uzyskać.

Czasem potrafię być sukinsynem.

– Moniko, proszę. Jestem przyparty do muru. Nie mam innego wyjścia. Wszystko, co wiem,

prowadzi tu, do ciebie. Nie mogę już czekać. Potrzebuję twojej pomocy, zanim skończę jak

Jennifer, Tommy i Linda.

Poszukałem jej oczu, a ona patrzyła na mnie, nie odwracając wzroku.

– Proszę, pomóż mi.

Patrząc jej w oczy, widziałem strach, żałobę i znużenie. Widziałem, jak spogląda na mnie,

kiedy się nad nią pochylam i żądam od niej więcej, niż może mi dać.

– Dobrze – wyszeptała. Odwróciła się i przeszła do kuchni. – Dobrze. Powiem ci, co wiem,

magu. Ale nie mogę zrobić nic, żeby ci pomóc.

Zatrzymała się w drzwiach i obejrzała się na mnie. Słowa, które teraz padły, miały ciężar

wyroku, ale były czystą prawdą:

Page 150: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Teraz już nikt nic nie może zrobić.

Page 151: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Rozdział 21

Kuchnia była pogodna, w jasnych kolorach. Monika zbierała malowane tekturowe krowy,

które ciągnęły się rzędem przez ściany i drzwiczki szafek z radosną, krowią obojętnością.

Lodówka pokryta była dziecięcymi rysunkami i karteczkami z wiadomościami. Na parapecie

okiennym stał szereg butelek z kolorowego szkła. Z zewnątrz dochodziło podzwanianie

dzwonków wietrznych poruszanych nieustannie zimnym, wzmagającym się wiatrem. Przyjazna

krowa na tarczy dużego ściennego zegara machała ogonem: tik-tak, tik-tak.

Monika usiadła na kuchennym stole, podciągając kolana pod brodę. Wyglądało na to, że się

trochę rozluźniła. Wyczułem, że kuchnia jest jej schronieniem, miejscem, do którego wycofuje

się w trudnych chwilach.

Kuchnia była doskonale utrzymana i lśniła czystością.

Pozwoliłem Monice odetchnąć tak długo, jak mogłem, czyli niezbyt długo. Niemal fizycznie

czułem, jak rośnie napór powietrza, jak w oddali narasta burza. Nie miałem czasu na cackanie

się. Już miałem otworzyć usta, żeby ją popędzić, kiedy powiedziała:

– Zadawaj pytania, magu. Odpowiem na nie. Sama nie wiedziałabym nawet, od czego

zacząć.

Nie patrzyła na mnie. Nie patrzyła na nic.

– Dobrze – zgodziłem się, opierając się na kuchennym blacie. – Znałaś Jennifer Stanton,

prawda? Jesteś z nią spokrewniona.

Wyraz jej twarzy nie uległ zmianie.

– Mamy oczy naszej matki – potwierdziła. – Moja młodsza siostra zawsze była

buntowniczką. Uciekła, żeby zostać aktorką, ale zamiast tego została prostytutką. To jej

w pewnym sensie odpowiadało. Zawsze chciałam, żeby przestała, jednak nie sądzę, żeby ona

sama tego chciała. Nie jestem pewna, czy wiedziała jak.

– Czy policja już się z tobą skontaktowała w sprawie jej śmierci?

– Nie. Zadzwonili do rodziców w St. Louis. Jeszcze się nie zorientowali, że mieszkam

w Chicago. Na pewno ktoś to wkrótce zauważy.

Zmarszczyłem brwi.

– Dlaczego nie poszłaś do nich? Dlaczego przyszłaś do mnie?

Podniosła na mnie wzrok.

– Policja nic tu nie pomoże, panie Dresden. Myśli pan, że by mi uwierzyli? Wzięliby mnie za

wariatkę, gdybym przyszła do nich, bredząc o magicznych zaklęciach i rytuałach – skrzywiła się.

– Zresztą może mieliby rację. Czasami zastanawiam się, czy nie zwariowałam.

– No więc przyszłaś do mnie – podsumowałem. – Dlaczego po prostu nie powiedziałaś mi

prawdy?

Page 152: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Jak miałabym to zrobić? Miałabym przyjść do biura kogoś, kogo widzę pierwszy raz

w życiu, i powiedzieć mu...

Przełknęła ślinę i zacisnęła powieki, powstrzymując łzy.

– Co mu powiedzieć, Moniko? – spytałem łagodnie. – Kto zabił twoją siostrę?

Na zewnątrz dźwięczały dzwonki wietrzne. Zegar z przyjazną krową tykał tik-tak. Monika

Sells wzięła długi, urywany oddech i zamknęła oczy. Widziałem, jak zbiera porwane nici swojej

odwagi i wiąże je ze sobą tak mocno, jak tylko potrafi. Znałem już odpowiedź, ale musiałem

usłyszeć ją z jej ust. Musiałem mieć pewność. Próbowałem wmówić sobie, że lepiej będzie dla

niej samej zmierzyć się z tym, powiedzieć to na głos. Nie jestem pewien, czy w to uwierzyłem –

jak już mówiłem, nie jestem dobrym kłamcą.

Monika mocno zacisnęła dłonie w pięści, mówiąc:

– Boże, pomóż mi. Na litość boską, pomóż mi, Boże. To był mój mąż, panie Dresden. To

Victor.

Spodziewałem się, że rozpłynie się we łzach, a ona zamiast tego skuliła się obronnie, jakby

spodziewała się, że ktoś zacznie ją bić.

– To dlatego chciałaś, żebym go znalazł – usłyszałem własny głos. – To dlatego wysłałaś

mnie do domu nad jeziorem, żebym go szukał. Wiedziałaś, że on tam jest. Wiedziałaś, że jeśli

mnie tam wyślesz, on mnie zobaczy.

Mówiłem cicho, niezbyt gniewnie, ale słowa padały wokół Moniki Sells jak uderzenia młota

pneumatycznego kruszącego beton. Uchylała się przed każdym z nich.

– Musiałam – wyjęczała. – Boże. Panie Dresden, pan nie ma pojęcia, jakie to było. A on się

robił coraz gorszy. Z początku nie był złym człowiekiem, ale robił się coraz gorszy i gorszy,

i bałam się.

– O dzieci – dopowiedziałem.

Skinęła głową, po czym oparła czoło na kolanach. W następnej chwili słowa zaczęły

wylewać się z niej, najpierw powoli, potem z coraz większym pośpiechem, jakby nie mogła już

dłużej wytrzymać ich niezmiernego ciężaru. Słuchałem. Byłem jej to winien za zdeptanie jej

uczuć, za zmuszenie jej, żeby że mną rozmawiała.

– Nigdy nie był złym człowiekiem, panie Dresden. Musi pan zrozumieć. Ciężko pracował.

Pracował tak ciężko dla nas, żeby dać nam coś lepszego. Myślę, że to dlatego, że wiedział, jak

bogaci są moi rodzice. Chciał dać mi tyle co oni i nie mógł. To przez to był taki sfrustrowany,

wściekły. Czasami przestawał nad sobą panować. Ale nie zawsze było tak źle. Czasem potrafił

być bardzo dobry. Miałam nadzieję, że może dzieci pomogą mu się uspokoić.

Kiedy Billy miał około czterech lat, Victor odkrył magię. Nie wiem, skąd mu się to wzięło,

ale to stało się jego obsesją. Znosił do domu coraz więcej książek, jakichś dziwnych rzeczy.

Założył zamek w drzwiach na strych i znikał tam po kolacji. W niektóre noce w ogóle nie

Page 153: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

przychodził do łóżka. Były noce, kiedy zdawało mi się, że coś słyszę na górze. Głosy. Albo coś,

co nie było głosami. – Wzdrygnęła się. – Robił się coraz gorszy. Wpadał w gniew i działy się

różne rzeczy. Drobne rzeczy. A to firanki zajmowały się ogniem na brzegach, a to przedmioty

latały i rozbijały się o ścianę.

Na chwilę zwróciła udręczony wzrok na swoje miłe, kiczowate krowy, jakby upewniając się,

że wciąż tam są.

– Krzyczał na nas bez powodu albo bez powodu wybuchał śmiechem. On... widział coś. Coś,

czego ja nie widziałam. Myślałam, że zwariował.

– Ale nigdy mu się nie przeciwstawiłaś – powiedziałem cicho.

Pokręciła głową.

– Nie. Boże, wybacz mi. Nie potrafiłam. Przyzwyczaiłam się siedzieć cicho, panie Dresden.

Nie robić problemu.

Wzięła głęboki wdech i mówiła dalej:

– Kiedyś w środku nocy przyszedł do mnie i mnie obudził. Kazał mi coś wypić. Powiedział,

że dzięki temu zacznę widzieć i go zrozumiem. Że jeśli to wypiję, zobaczę rzeczy, które on

widzi. Że chce, żebym go zrozumiała, bo jestem jego żoną.

Tym razem zaczęła płakać, łzy cicho spływały jej po policzkach do kącików ust. Kolejny

element układanki wskoczył na miejsce. Już wcześniej wiedziałem, że będzie tam pasował.

– Trzecie Oko – powiedziałem.

Przytaknęła.

I... zobaczyłam coś, panie Dresden. Zobaczyłam jego. Skrzywiła się i myślałem, że zacznie

wymiotować. Mogłem jej tylko współczuć. Uzyskać nagle inny wzrok w ten sposób, nie wiedząc,

co to jest, nie rozumiejąc, co się dzieje. Patrzeć na człowieka, którego się poślubiło, z którym ma

się dzieci i zobaczyć go takiego, jakim jest naprawdę, opętanego żądzą władzy, zżeranego przez

chciwość – to musi być piekło. I ona zostanie z tym na zawsze. To wspomnienie nigdy nie

zblaknie. Ona nigdy nie zazna ukojenia i pociechy. Upływ lat nie odgrodzi jej miękkim woalem

od obrazu męża potwora. Mówiła teraz stłumionym głosem, z wyraźnym pośpiechem:

– Chciałam więcej. Nawet kiedy to się wreszcie skończyło, nawet pomimo że było potworne,

chciałam jeszcze. Starałam się to ukryć, ale on wiedział. Zajrzał mi w oczy i wiedział, panie

Dresden. Tak samo jak pan. Wtedy zaczął się śmiać. Jakby wygrał na loterii. Aż mnie pocałował,

taki był szczęśliwy. A mnie się zrobiło niedobrze.

Zaczął produkować narkotyki w większych ilościach, ale i tak nie mógł nastarczyć, więc

wpadał w szał, w furię. Wreszcie zorientował się, że kiedy jest wściekły, może robić go więcej.

Szukał powodów do wściekłości, wpędzał się w gniew. Ale to wciąż nie było dość. – Przełknęła

ślinę. – To wtedy... wtedy.

Przypomniałem sobie przerażonego dostawcę pizzy i wzmianki elfów o „zabawiających się”

Page 154: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

ludziach.

– Wtedy spostrzegł, że może również wykorzystywać emocje innych – dokończyłem. –

Wspomagać nimi moc swojej magii.

Skinęła głową i cała zwinęła się jeszcze ciaśniej.

– Z początku to byłam tylko ja. Straszył mnie. Czułam się potem kompletnie wyczerpana.

Później odkrył, że w tym, co robi, jeszcze lepiej pomaga żądza. Zaczął szukać na zewnątrz

pomocników. Inwestorów, jak mówił. – Popatrzyła na mnie błagalnie. – Proszę, panie Dresden,

musi pan zrozumieć. Nie zawsze było tak źle. Bywały chwile, kiedy znów prawie mogłam na

niego spojrzeć. Wtedy wydawało mi się, że on wraca do nas.

Próbowałem zdobyć się wobec niej na współczucie, ale nie byłem pewien, czy czuję

cokolwiek poza wściekłością, że ktoś mógł w ten sposób traktować swoją rodzinę czy też

kogokolwiek innego. Te uczucia musiały odmalować się na mojej twarzy, ponieważ Monika

szybko odwróciła wzrok i skuliła się ze strachu. Mówiła bardzo szybko, jakby chcąc rozproszyć

mój gniew, głosem kobiety, która niejednokrotnie zmuszona była rozpraszać czyjś gniew

rozpaczliwymi słowami.

– Znalazł Beckittów. Oni mieli pieniądze. Powiedział im, że jeśli mu pomogą, on pomoże im

zemścić się na Johnnym Marconem. Za ich córkę. Zaufali mu. Dali mu całą sumę, jakiej

potrzebował.

Pomyślałem o Beckittach, o ich wychudłych, wygłodniałych twarzach. Przypomniałem sobie

martwe oczy pani Beckitt.

– No więc zaczął rytuały. Ceremonie. Mówił, że potrzebna jest mu nasza żądza. – Uciekała

oczami na boki, a wyraz obrzydzenia na jej twarzy się pogłębił. – To nawet nie było najgorsze.

Zamykał krąg i nagle wszystko przestawało mieć znaczenie. Nie liczyło się nic poza ciałem.

Mogłam się na chwilę zatracić. To było jak ucieczka.

Potarła dłoń o nogawkę dżinsów, jakby chcąc zetrzeć jakiś brud.

– Ale i to nie było dość. Wtedy zwrócił się do Jennifer. Wiedział, czym się zajmuje. Że może

znać odpowiednich ludzi. Jak ona sama, jak Linda. Linda poznała go z człowiekiem Marconego.

Nie znam jego nazwiska, ale Victor obiecał mu coś, co wystarczyło, żeby go przeciągnąć na

swoją stronę.

Nie zawsze musiałam być obecna. Albo Jenny, albo ja zostawałyśmy wtedy z dziećmi.

Victor produkował narkotyk. Zaczęliśmy mieć pieniądze. Przez chwilę było lepiej. Dopóki nie

myślałam za dużo.

Monika wzięła głęboki wdech.

– Wtedy Victor zrobił się bardziej tajemniczy. Przyzywał demony. Widziałam je. Mówił, że

potrzebuje więcej mocy. Był jej głodny. To było potworne, patrzeć jak krąży, przypominając

wygłodniałe zwierzę. I zobaczyłam, że zaczął... zaczął spoglądać na dzieci, panie Dresden. To

Page 155: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

mnie przeraziło. Sposób, w jaki na nie czasem patrzył, znałam...

Teraz wykrzywiła się i zgięła się z jękiem wpół. Wstrząsał nią nieopanowany szloch:

– O Boże! Moje dzieci. Moje dzieci!

Miałem chęć do niej podejść. Podać rękę, żeby mogła się jej złapać, objąć ją ramieniem

i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Jednak teraz, kiedy zajrzałem jej w duszę, znałem ją

już. Wiedziałem, że gdybym zrobił coś takiego, zaczęłaby krzyczeć. Boże, Harry, pomyślałem,

czy nie dość już udręczyłeś tę nieszczęsną kobietę?

Pogrzebałem w szafkach w poszukiwaniu szklanki. Odkręciłem kran z zimną wodą przy

zlewie, napełniłem szklankę i podałem jej. Wyprostowała się na krześle i ujęła szklankę w drżące

dłonie. Upiła łyk, trochę wody pociekło jej po brodzie.

– Przepraszam – powiedziałem. To było wszystko, na co potrafiłem się zdobyć.

Nie widać było po niej, czy mnie usłyszała. Wypiła wodę i mówiła dalej, zdecydowana

dokończyć, jakby chciała poczuć w ustach smak wypowiadanych słów.

– Chciałam od niego odejść. Wiedziałam, że będzie wściekły, ale nie mogłam pozwolić, żeby

dzieci były blisko niego. Spróbowałam porozmawiać o tym z Jenny, a ona wzięła sprawy

w swoje ręce. Moja siostrzyczka usiłowała mnie chronić. Poszła do Victora i powiedziała mu, że

jeśli nie pozwoli mi odejść, ona idzie na policję i do Johnny’ego Marconego i powie im o nim.

A on... on...

– Zabił ją – powiedziałem. Jasna cholera. Żeby zabić Jennifer Stanton, Victor nie

potrzebował nawet jej włosów. Wystarczyła odrobina jakiejkolwiek fizjologicznej wydzieliny.

Przy ceremoniach wyzwalania żądzy, jakie odprawiał, miał dość możliwości pobrania jej od

biednej Jennifer. Może nawet ona sama dostarczyła mu próbkę od Tommy’ego Tomma. A może

Jennifer i Tommy Tomm byli tak blisko ze sobą, kiedy się kochali, że wystarczyło, by zaklęcie

dosięgło jedno z nich, żeby zabić oboje.

– On ją zabił – potwierdziła Monika. Ramiona jej opadły w przypływie nagłego znużenia. –

Wtedy przyszłam do pana. Ponieważ myślałam, że pan może być w stanie zobaczyć. Że może

pan coś zrobić, zanim on skrzywdzi moje dzieci. Zanim znów kogoś zabije. A teraz nie żyje

Linda. A wkrótce i pan, panie Dresden. Nie może go pan powstrzymać. Nikt nie może.

– Moniko... – zacząłem.

Gwałtownie potrząsnęła głową i zwinęła się, wyglądając jeszcze bardziej żałośnie.

– Odejdź – powiedziała. – O Boże, proszę, niech pan idzie, panie Dresden. Nie chcę patrzeć,

jak pana też zabija.

Miałem wrażenie, że zamiast serca mam w piersi grudę zimnego wosku. Tak bardzo

chciałem powiedzieć jej, że wszystko będzie dobrze. Chciałem osuszyć jej łzy i przekonać ją, że

na świecie wciąż istnieje radość, że istnieje światło i szczęście. Wątpiłem jednak, że mnie

usłyszy. Tam, gdzie była, panowała wyłącznie bezkresna, beznadziejna ciemność pełna strachu,

Page 156: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

bólu i rezygnacji.

Zrobiłem więc jedyną rzecz, jaką mogłem zrobić. Wycofałem się bezszelestnie,

pozostawiając ją z jej szlochem. Może to pozwoli jej się pozbierać.

Dla mnie brzmiało to jak sypanie się kawałków szkła z rozbitego okna.

Zbliżając się do drzwi frontowych, uchwyciłem kątem oka z lewej strony drobny ruch.

W korytarzu stała Jenny Sells, jak cicha zjawa. Patrzyła na mnie świetlistymi zielonymi oczami

podobnymi do oczu jej matki i do oczu nieżyjącej ciotki, której imię nosiła. Zatrzymałem się

i spojrzałem na nią, sam nie wiem dlaczego.

– Pan jest magiem – powiedziała cicho. – Pan się nazywa Harry Dresden. Kiedyś widziałam

pana zdjęcie w gazecie. W „Arkanach”.

Przytaknąłem. Przez dłuższą chwilę badała moją twarz.

– Pomoże pan mamie?

To było proste pytanie. Ale jak powiedzieć dziecku, że nic nie jest takie proste, że na pewne

pytania nie ma prostych odpowiedzi albo wręcz w ogóle nie ma odpowiedzi?

Znów popatrzyłem w jej zbyt wiele wiedzące oczy i szybko uciekłem wzrokiem. Nie

chciałem, żeby zobaczyła, jakiego rodzaju osobą jestem, co zrobiłem. Nie było jej to potrzebne.

– Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby pomóc twojej mamie.

Pokiwała głową.

– Obiecuje pan?

Obiecałem jej. Zastanawiała się nad tym przez chwilę, wpatrując się we mnie badawczo, po

czym skinęła głową.

– Mój tata był kiedyś dobrym człowiekiem, panie Dresden. Ale nie myślę, że jest nim nadal.

– Jej twarz wyrażała smutek. Słodki i niezmącony. – Czy pan go zabije?

Kolejne proste pytanie.

– Nie chcę tego – odpowiedziałem. – Ale on próbuje zabić mnie. Mogę nie mieć wyjścia.

Przełknęła ślinę i uniosła brodę.

– Kochałam ciocię Jenny – powiedziała. – Mama nic nie powie, a Billy jest za mały, żeby się

domyślić, ale ja wiem, co się stało.

Odwróciła się z takim wdziękiem i godnością, jakich nie potrafiłbym sobie wyobrazić,

i zaczęła się oddalać. Odchodząc, powiedziała cicho:

– Mam nadzieję, że pan jest dobrym człowiekiem, panie Dresden. Naprawdę potrzebujemy

dobrego człowieka. Mam nadzieję, że nic się panu nie stanie.

I znikła w korytarzu, poruszając się cicho na bosych stopach.

Opuściłem dom na przedmieściu najszybciej, jak mogłem. Nogi niosły mnie dziwnie cichą

ulicą z powrotem do rogu, gdzie czekała taksówka z bijącym licznikiem.

Wsiadłem i kazałem zawieźć się do najbliższego automatu telefonicznego. Zamknąłem oczy,

Page 157: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

zmuszając się do myślenia. Nie było to łatwe z powodu bólu, jaki czułem. Może jestem głupi

albo co, ale nienawidzę patrzeć na osoby takie jak Monika, jak mała Jenny, kiedy tak bardzo

cierpią. Nie powinno być na świecie takiego cierpienia i każde zetknięcie się z nim doprowadza

mnie do szału. Byłem wściekły i smutny. Nie wiedziałem, czy chce mi się krzyczeć, czy płakać.

Chciałem uderzyć Victora Sellsa w twarz, a jednocześnie chciałem wpełznąć do łóżka i schować

się pod kołdrą. Chciałem uścisnąć Jenny Sells i powiedzieć jej, że wszystko będzie dobrze.

Ciągle też czułem strach, uciskający i palący trzewia. Victor Sells ze świata cienia i demonów

miał mnie zabić, gdy tylko nadciągnie burza.

Myśl, Harry, nakazałem sobie. Myśl, do cholery. Kierowca spojrzał na mnie dziwnie we

wstecznym lusterku.

Zwinąłem ciasno w kulkę wszystkie uczucia, cały strach i gniew. Nie miałem czasu na to,

żeby dać się im teraz zaślepić. Potrzebowałem jasności, skupienia, celu. Potrzebowałem planu.

Murphy. Murphy mogłaby mi pomóc. Mógłbym wskazać jej dom nad jeziorem, a ona

wysłałaby tam swoją ekipę. Mogliby znaleźć tam skład Trzeciego Oka. Mogliby aresztować

Victora, jak każdego innego dilera.

Jednak w tym planie było zbyt wiele słabych punktów. Co będzie, jeśli Victor nie trzyma

swoich zapasów w domu nad jeziorem? Co będzie, jeśli uda mu się wymknąć policji? Monika

i jej dzieci znajdą się w niebezpieczeństwie, jeśli tak się stanie. Ale to jeszcze nie wszystko. Co

będzie, jeśli Murphy mnie nie posłucha? Do diabła, sędzia może nie wydać nakazu przeszukania

prywatnej posiadłości na podstawie zeznania człowieka, na którego już pewnie w tej chwili jest

wydany nakaz aresztowania. I nie tylko to. Cała biurokracja związana ze współpracą z władzami

Lake Providence w niedzielę na pewno opóźni każde działanie. Mogą nie zdążyć na czas, żeby

uchronić mnie przed wydarciem mi serca. Nie, nie mogłem polegać na policji.

Gdyby to zdarzyło się kiedy indziej, gdyby Biała Rada nie była w stosunku do mnie tak

podejrzliwa, doniósłbym im na Victora Sellsa, a oni już by się nim zajęli. Wcale nie są łagodni

dla ludzi, którzy posługują się magią tak, jak robi to Victor – by wzywać demony, zabijać,

produkować narkotyki. Złamał prawdopodobnie każde z praw magii. Biała Rada bez wahania

wysłałaby kogoś takiego jak Morgan, żeby sprzątnął Victora.

Ale tego też nie mogłem zrobić. Sam byłem podejrzany przez tępotę i zaślepienie Morgana.

Rada zbierze się w poniedziałek o świcie. Niektórzy z członków Rady mogliby mnie wysłuchać,

ale w tej chwili są już w podróży. Nie ma sposobu, by dotrzeć do kogoś z tych, którzy są mi

przychylni, nie da się poprosić o pomoc. W gruncie rzeczy nie ma nawet czasu, by wezwać

któregoś z moich zwykłych sprzymierzeńców.

A więc, podsumowałem, jestem zdany sam na siebie. Samotny.

Była to bardzo trzeźwiąca myśl.

Muszę stawić czoło Victorowi Sellsowi, najsilniejszemu praktykowi, z jakim kiedykolwiek

Page 158: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

przyszło mi się zmierzyć, na jego własnym terytorium mocy – w domu nad jeziorem. Na dodatek

muszę to zrobić, nie łamiąc żadnego z praw magii. Nie wolno mi zabić go czarami, ale jakoś

muszę go powstrzymać.

Wszystko wskazuje na to, że i tak zostanę zabity, niezależnie od tego, czy spróbuję mu się

przeciwstawić, czy nie, więc do diabła z tym. Jeśli mam zginąć, nie zginę leżąc i jęcząc,

i narzekając, że wszystko było na próżno. Jeśli Victor Sells chce wykończyć Harry’ego

Blackstone’a Copperfielda Dresdena, będzie mu musiał wepchnąć całą swoją magię prosto do

gardła.

Podjęcie tej decyzji podniosło mnie trochę na duchu. Przynajmniej wiedziałem, co robię,

dokąd zmierzam. Doszedłem do wniosku, że wszystko, czego potrzebuję, to jakiś as w kieszeni.

Coś, czym mógłbym zaskoczyć Victora, coś, czego nie będzie się spodziewał.

Teraz, kiedy już wiedziałem, kim on jest, nieco lepiej rozumiałem całą magię, z jaką ostatnio

miałem do czynienia. Była silna, śmiertelnie niebezpieczna, ale niezbyt wyrafinowana, nie do

końca opanowana. Victor ma moc i siłę naturalnego maga, ale nie ma praktyki. Nigdy nie

ćwiczył. Gdybym tylko miał coś, co należy do niego, na przykład jego włos, mógłbym to

wykorzystać przeciwko niemu. Może powinienem był poszukać w łazience Moniki, choć miałem

poczucie, że nie był aż tak nieostrożny. Każdy, kto zajmuje się obmyślaniem sposobu

wykorzystania tego rodzaju rzeczy przeciw ludziom, z czasem popada w paranoję, że ktoś też

mógłby mieć okazję użyć ich przeciw niemu.

Wtedy mnie olśniło. Przecież mam coś, co należy do Victora. Mam jego talizman ze

skorpionem w głębi szuflady, w moim biurze. Był to jeden z jego własnych wynalazków, coś

bliskiego mu i znanego. Mógłbym użyć go do nawiązania kontaktu i tak jak w dżudo, skierować

jego własną siłę przeciwko niemu, pokonać go nią z łatwością i bez zbędnych pytań.

Jeszcze mam szansę. Jeszcze nie po mnie.

Taksówkarz zjechał na stację benzynową i zatrzymał się koło automatu telefonicznego.

Powiedziałem mu, żeby chwilę poczekał, i wysiadłem, grzebiąc po kieszeniach w poszukiwaniu

ćwierćdolarówki na telefon. Gdyby miało się okazać, że nie doczekam jutra, chciałem mieć

absolutną pewność, że piekło i szatani dopadną Victora Sellsa.

Wybrałem służbowy numer Murphy. Telefon dzwonił długo, zanim ktoś go odebrał. Na linii

słychać było trzaski i zakłócenia, więc z trudem rozumiałem słowa.

– Stanowisko Murphy, mówi Carmichael.

– Carmichael – powiedziałem głośno do słuchawki – tu Harry Dresden. Muszę porozmawiać

z Murphy.

– Co? – odpowiedział Carmichael. Rozległo się sprzężenie. Cholera, telefony zawsze mnie

zawodzą w najgorszym momencie. – Nie słyszę. Murphy? Chcesz mówić z Murphy? Kto mówi?

Anderson, to ty?

Page 159: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Tu Harry Dresden! – krzyknąłem. – Muszę rozmawiać z Murphy.

– Ech – burknął Carmichael. – Nie słyszę cię, Andy. Słuchaj, Murphy wyszła. Dostała ten

nakaz i poszła do biura Harry’ego Dresdena rozejrzeć się.

– Gdzie poszła?!

– Harry Dresden. Biuro – powiedział Carmichael. – Ma niedługo wrócić. Słuchaj, to

połączenie jest do niczego. Spróbuj zadzwonić jeszcze raz – i rozłączył się.

Wygrzebałem drugą monetę i drżącą ręką wybrałem własny numer. Ostatnią rzeczą, jaka mi

była potrzebna, było to, żeby Murphy myszkowała po moim biurze, może nawet coś

konfiskowała. Jeśli zatrzyma skorpiona jako dowód, będę załatwiony. Niczego już jej nie zdążę

wyjaśnić. Z kolei gdyby spotkała się ze mną bezpośrednio, mogłaby być tak wściekła, że po

prostu przymknęłaby mnie i przetrzymała. Gdyby do tego doszło, do rana bym nie żył.

Mój telefon zadzwonił parę razy, po czym odezwała się Murphy. Linia była zdumiewająco

czysta.

– Tu biuro Harry’ego Dresdena.

– Murph! Chwała Bogu. Posłuchaj, musimy porozmawiać. Fizycznie czułem jej gniew.

– Za późno już na to, Harry. Miałeś przyjść do mnie na rozmowę rano.

Słyszałem, jak się porusza. Zaczęła otwierać szuflady.

– Do cholery, Murph – powiedziałem sfrustrowany. – Wiem, kto jest mordercą. Słuchaj,

musisz się trzymać z daleka od tego biurka. To może być niebezpieczne.

Wydawało mi się, że kłamię, ale w momencie, gdy to powiedziałem, uświadomiłem sobie, że

mówiłem prawdę. Przypomniałem sobie, że widziałem, a raczej zdawało mi się, że widzę ruch

talizmanu, kiedy badałem go po raz pierwszy. Może sobie tego wcale nie wyobraziłem.

– Niebezpieczne – warknęła Murphy. Usłyszałem, jak postukuje długopisami w najwyższej

szufladzie, przesuwając ją. Talizman znajdował się w następnej szufladzie. – Powiem ci, co jest

niebezpieczne. Pogrywanie sobie ze mną jest niebezpieczne, Dresden. Ja się tu nie bawię w żadną

grę. I już nie wierzę w to, co mówisz.

– Murphy – powiedziałem, siląc się na spokój w głosie – musisz mi zaufać jeszcze raz.

Odejdź od mojego biurka. Proszę.

Na moment zapadła cisza. Usłyszałem, że wzięła wdech, a potem wypuściła powietrze

ustami. Następnie odezwała się twardym, profesjonalnym tonem:

– Dlaczego, Dresden? Co ty ukrywasz?

Usłyszałem, że otworzyła środkową szufladę. Rozległ się trzask i Murphy głośno zaklęła.

Słuchawka stuknęła o podłogę. Słychać było strzały z pistoletu, niezwykle głośne, świszczące

rykoszety, a potem krzyk.

– Cholera! – wrzasnąłem do telefonu. – Murphy!

Rzuciłem słuchawkę, pędem pobiegłem z powrotem do taksówki. Taksówkarz łypnął na

Page 160: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

mnie.

– Ej, chłopie. Gdzie się pali?

Zatrzasnąłem za sobą drzwi, podałem adres biura i rzucając mu wszystkie pieniądze, jakie mi

jeszcze zostały, zażądałem:

– Chcę tam być pięć minut temu.

Kierowca rzucił okiem na pieniądze i wzruszył ramionami, stwierdzając:

– Świry. Taksówkami jeżdżą same świry.

Potem ruszył z kopyta, zostawiając z tyłu chmurę spalin.

Page 161: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Rozdział 22

Budynek był zamknięty, jak zwykle w niedzielę. Wsadziłem swój klucz do zamka, mocno

przekręciłem, a kiedy drzwi się otworzyły, wyszarpnąłem klucz. Nie zawracając sobie głowy

windą, popędziłem na górę po schodach, najszybciej jak potrafiłem. Cztery piętra to żadne

schody. Zajęło mi to niecałą minutę, ale i tak żal mi było każdej sekundy. W płucach mnie paliło,

usta miałem suche jak piasek, kiedy dotarłem na czwarte piętro i puściłem się biegiem

korytarzem prowadzącym do mojego biura. Korytarze były ciche, puste i ciemne. Jedyne

oświetlenie stanowiły zapalone znaki kierujące do wyjścia i sączące się z zewnątrz światło

dzienne. Rozciągnięte cienie kładły się na pozamykanych drzwiach.

Drzwi do mojego biura były uchylone. Poprzez swój świszczący, zmęczony oddech

słyszałem skrzypienie wentylatora obracającego się pod sufitem. Górne światło nie było

włączone, ale lampa na biurku na pewno tak, ponieważ żółte światło obrysowywało drzwi

i kładło się złotym snopem na podłodze korytarza. Przestąpiłem próg. Ręce drżały mi tak bardzo,

że z trudem utrzymywałem w nich kij i różdżkę.

– Murphy! – zawołałem. – Murphy, słyszysz mnie?

Głos miałem ochrypły, brakło mi tchu. Zamknąłem oczy i nasłuchiwałem. Wydawało mi się,

że słyszę dwa rodzaje dźwięków. Pierwszym był ciężki oddech, którego każdy wydech kończył

się słabym jękiem. Murphy.

Drugi dźwięk przypominał suchy stukot. W powietrzu unosił się zapach prochu.

Zacisnąłem szczęki w nagłym przypływie gniewu. Mała bestia Victora Sellsa, czymkolwiek

była, zraniła mojego przyjaciela. Pragnąłem tylko przeciwstawić się temu, wygnać z mojego

biura. Pchnąłem drzwi kijem, otwierając je szerzej i wszedłem do pokoju z różdżką wyciągniętą

przed siebie i słowami przywołującymi moc na ustach.

Dokładnie naprzeciw drzwi jest stolik, na którym wyłożone są ulotki zatytułowane:

Prawdziwe czarownice nie umieją pływać albo Magia w XXI wieku. Niektóre z nich sam

napisałem. Ich zadaniem jest zaspokoić ciekawość tych, którzy tylko chcą się czegoś dowiedzieć

o czarownicach i magii. Przykucnąłem na chwilę i skierowałem różdżkę pod stolik, ale niczego

nie dostrzegłem. Podniosłem się, rozglądając na wszystkie strony. Różdżkę miałem wciąż

w pogotowiu.

Ściana z prawej strony drzwi zabudowana jest szafkami, stoi tam też parę składanych krzeseł.

Szafki były zamknięte, ale coś mogło schować się pod krzesłami. Przechyliłem się na lewo,

sprawdziłem za drzwiami i oparłem się ramieniem o ścianę.

Moje biurko stoi ukośnie w rogu pokoju, na prawo od drzwi. Jest to narożny pokój, więc

okna znajdują się na każdej ze ścian szczytowych budynku. Żaluzje były opuszczone, jak zwykle.

Wentylator na środku sufitu kręcił się, wydając za każdym obrotem cichy, spracowany zgrzyt.

Page 162: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Wodziłem wokół wzrokiem, zmysły miałem wyostrzone. Gwałtownie zdusiłem w sobie gniew.

Musiałem zachować ostrożność. Cokolwiek przydarzyło się Murphy, nie pomogłoby jej na

pewno, gdyby i mnie spotkało to samo. Poruszałem się powoli, ostrożnie, trzymając

przygotowaną różdżkę.

Dostrzegłem stopy Murphy w tenisówkach wystające zza biurka. Ze sposobu ich ułożenia

wywnioskowałem, że musi leżeć zwinięta na boku, ale z miejsca, w którym stałem, nie mogłem

dojrzeć całego ciała. Posuwałem się w jej kierunku, nadal mając za plecami ścianę i trzymając

różdżkę wymierzoną jak pistolet w podłogę za biurkiem, aż ją zobaczyłem. Włosy w nieładzie

rozrzucone miała wokół głowy, otwarte oczy patrzyły niewidząco. Ubrana była w dżinsy,

rozpinaną bluzkę i jedwabny żakiet. Na lewym ramieniu widoczna była plama sączącej się krwi.

Jej pistolet leżał w odległości kilkudziesięciu centymetrów od niej. Serce podeszło mi do gardła.

Usłyszałem, jak wciąga powietrze i wypuszcza je z jękiem.

– Murphy – powiedziałem. Potem powtórzyłem głośniej: – Murphy.

Odpowiedzią był drobny, nieokreślony ruch.

– Spokojnie – powiedziałem do niej – leż spokojnie. Staraj się nie ruszać. Spróbuję ci pomóc.

Ukląkłem przy niej, bardzo wolno, rozglądając się po pokoju. Niczego nie dostrzegłem.

Odłożyłem kij i pomacałem jej szyję. Tętno było przyspieszone, nitkowate. Ilość krwi nie

wskazywała na poważną ranę, ale dotknąłem jej ramienia. Nawet przez rękaw wyczułem

opuchliznę.

– Harry? – wydyszała. – To ty?

To ja, Murph. Odłożyłem różdżkę i sięgnąłem do telefonu. Środkowa szuflada biurka, do

której schowałem talizman ze skorpionem, była teraz otwarta i pusta.

– Leż. Chcę wezwać karetkę.

– Nie do wiary. Ty sukinsynu. – Oddech miała świszczący, poczułem, że się poruszyła. –

Wystawiłeś mnie.

Przyciągnąłem telefon do siebie i zadzwoniłem pod 911.

– Uspokój się, Murph. Jesteś zatruta. Potrzebujesz pomocy, i to szybko.

Zgłosiła się telefonistka, podałem jej swoje nazwisko i adres. Poprosiłem też, żeby przysłali

karetkę przygotowaną do udzielenia pomocy osobie zatrutej, a ona kazała mi zaczekać. Nie

miałem czasu czekać. Cokolwiek skrzywdziło Murphy, wciąż było gdzieś obok. Musiałem

wydostać stąd Murphy, a potem odzyskać talizman Victora, żeby go użyć przeciw niemu, kiedy

pojadę do domu nad jeziorem.

Murphy znów się poruszyła. Poczułem coś twardego i zimnego obejmującego mój

nadgarstek. Usłyszałem kliknięcie zatrzasku. Ze zdumieniem spojrzałem w dół, żeby zobaczyć,

jak Murphy z ustami zaciśniętymi w upartą linię łączy swój nadgarstek z moim parą kajdanek.

– Jesteś aresztowany – zaświszczała. – Ty sukinsynu. Poczekaj, aż się znajdziesz w pokoju

Page 163: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

przesłuchań. Nigdzie nie pójdziesz.

Gapiłem się na nią oniemiały.

– Murph... Mój Boże. Nie wiesz, co robisz.

– Gówno prawda – powiedziała, unosząc górną wargę, co było nikłym śladem jej zwykłego

warknięcia. Obróciła głowę, krzywiąc się z bólu, i popatrzyła na mnie przymrużonymi oczami. –

Miałeś ze mną porozmawiać dziś rano. Teraz masz, Dresden. – Przerwała, dysząc z wyczerpania,

po czym dodała: – Ty frajerze.

– Ty uparta suko z piekła rodem! – Poczułem, że tracę panowanie nad sobą, więc

potrząsnąłem głową. – Muszę cię stąd wydostać, zanim to wróci – powiedziałem, pochylając się

do przodu i próbując ją podnieść.

W tym momencie z mroku pod biurkiem wystrzelił ku mnie skorpion, przebierając odnóżami

z suchym stukotem. Nie był to już robal, którego mógłbym zgnieść w palcach. Miał wielkość

sporego teriera, był cały brązowy i lśniący, i tak szybki, że prawie nie dało się go dostrzec.

Gwałtownie uchyliłem się, widząc jego uniesiony odwłok, a wyrzucony machnięciem

w przód kolec jadowy dosłownie o włos minął moje oko. Coś zimnego i mokrego pociekło mi po

policzku, powodując pieczenie skóry. Jad.

Przy nagłym ruchu wyprostowałem nogę, która kopnęła kij i różdżkę, odsuwając je ode

mnie. Rozpaczliwie rzuciłem się, żeby złapać różdżkę. Kajdanki Murphy przytrzymały mnie

i oboje jęknęliśmy, kiedy stalowe bransoletki wbiły się nam w ciało. Wyciągnąłem się, sięgając

po różdżkę. Już czułem pod palcami jej gładką wypukłość, gdy rozległ się kolejny stukot

i skorpion zaatakował mnie od tyłu. Różdżka wyślizgnęła mi się spod palców i potoczyła dalej,

poza zasięg ręki.

Nie miałem czasu rzucić zaklęcia, więc tylko chwyciłem środkową szufladę biurka

i wyszarpnąwszy ją całą, zdołałem wetknąć ją między siebie a skorpiona. Jego odwłok z sykiem

przeciął powietrze, rozległ się trzask łamanego drewna i kolec, przebijając dno szuflady, utkwił

w nim głęboko. Krabie szczypce przez kalesony wyszarpały mi dziurę w nodze. Wrzasnąłem

i cisnąłem szufladą daleko od siebie. Pociągnęła za sobą skorpiona z wciąż tkwiącym w niej

odwłokiem. Wylądowała o jakieś dwa metry ode mnie, a skorpion zwalił się na nią.

– Nic ci z tego nie przyjdzie, Dresden – bez sensu wyjęczała Murphy. Musiała być zbyt silnie

zatruta, by móc zrozumieć, co się dzieje. – Mam cię. Przestań stawiać opór. Odpowiesz mi na

parę pytań.

– Czasami, Murph – wysapałem – niepotrzebnie komplikujesz sprawy. Ktoś już ci to mówił?

Schyliłem się nad nią, wsunąłem swój skuty kajdankami nadgarstek pod jej ramię i za plecy,

ciągnąc tam w ten sposób również jej rękę przykutą do mojej.

– Mój były mąż – jęknęła.

Wyprostowałem się, dźwigając nas oboje z podłogi i utykając, ruszyłem ku drzwiom.

Page 164: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Czułem krew na nodze i okropny, palący ból w miejscu rozdartym przez skorpiona.

– Co się dzieje? – W głosie Murphy czuć było dezorientację i strach. – Harry, nic nie widzę.

Jasna cholera! Trucizna zaczynała na nią działać. Jad zwyczajnego brązowego skorpiona,

jakiego można spotkać prawie na całym obszarze Stanów Zjednoczonych, nie jest bardziej

szkodliwy niż użądlenie trzmiela. Z drugiej strony, oczywiście, większość trzmieli nie ma

rozmiarów domowego psa. Murphy nie była też postawną osobą. Jeśli do jej organizmu została

wprowadzona duża ilość trucizny, miała marne szanse. Potrzebowała opieki medycznej, i to

natychmiast.

Gdybym miał wolne ręce, mógłbym sięgnąć po kij i różdżkę i zakończyć sprawę, ale nie

chciałem robić tego kosztem Murphy – nawet gdyby udało mi się utrzymać skorpiona z dala od

siebie, mógł rzucić się na nią i znów ją użądlić, a to by ją wykończyło. Pozycja, w jakiej się

znajdowałem, uniemożliwiała mi poszukanie kluczyków, zresztą nie było czasu, żeby sprawdzać

jeden po drugim, który pasuje do kajdanek. Każde zaklęcie, którym mógłbym się natychmiast

posłużyć, by rozerwać kajdanki, zabiłoby mnie jak pocisk artyleryjski, a nie miałem czasu, aby

sformułować subtelniejsze.

Do cholery, tato, pomyślałem, czemu umarłeś, zanim pokazałeś mi, jak się uwolnić

z kajdanek.

– Harry – powtórzyła Murphy zanikającym głosem – co się dzieje? Nic nie widzę.

Oszczędzając oddech, nie odpowiedziałem jej, tylko ciągnąłem ją do drzwi. Za moimi

plecami rozlegało się dzikie drapanie i trzaski. Obejrzałem się przez ramię. Kolec skorpiona

wciąż tkwił mocno w dnie szuflady, ale szczypce i odnóża gwałtownie rozrywały drewno na

drzazgi.

Złapałem powietrze, odwróciłem się i pokuśtykałem wraz z Murphy korytarzem, oddalając

się od swojego biura. Przedtem zdołałem pchnąć stopą drzwi i zamknąć je. Murphy ledwo

trzymała się na nogach, a różnica wzrostu między nami sprawiała, że posuwanie się do przodu

było piekielnie niewygodne.

Dobrnąłem do końca korytarza. Z prawej strony miałem schody, z lewej windę. Zatrzymałem

się na moment, dysząc. Starałem się, by dochodzące z głębi korytarza odgłosy rozdzierania

drewna nie zakłócały jasności moich myśli. Murphy osunęła się na mnie. Była cicho i nie

wiedziałem, czy w ogóle oddycha. Nie byłem w stanie ciągnąć jej w dół, po schodach. Żadne

z nas nie miało na to dość sił. Karetka miała tu być za parę minut i gdybym nie wsadził do niej

Murphy natychmiast, kiedy przyjedzie, równie dobrze mógłbym ją zostawić na podłodze, żeby

umarła.

Skrzywiłem się. Nienawidzę wind. Jednak nacisnąłem guzik i czekałem. Okrągłe światełka

nad drzwiami windy zaczęły odliczać kolejne piętra.

W głębi korytarza ustały trzaski i coś walnęło w drzwi biura, aż się zatrzęsły we framudze.

Page 165: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Piekło wzywa, Harry – powiedziałem na głos. Spojrzałem na światełka. Pierwsze. Przerwa

trwająca jakieś tysiąc lat. Drugie. – Pospiesz się – warknąłem i dźgnąłem guzik ze sto razy.

Wtedy przypomniałem sobie o bransolecie z tarcz, którą miałem na lewej ręce. Starałem się

skupić na niej, ale nie mogłem, bo rękę miałem niezręcznie wykręconą za plecami Murphy,

podtrzymując ją. Zmuszony byłem położyć Murphy na podłodze, tak delikatnie, ale i tak szybko,

jak tylko się dało. Potem uniosłem rękę i skoncentrowałem się na bransolecie.

Dolna część drzwi mojego biura wystrzeliła na zewnątrz, a brązowy, połyskliwy skorpion

przeleciał przez szerokość korytarza i walnął o przeciwległą ścianę. Teraz był jeszcze większy.

To cholerne coś rosło. Skorpion odbił się od ściany, przebierając odnóżami z przerażającą

zręcznością, zwrócił się w moją stronę i puścił się ku mnie korytarzem z prędkością biegnącego

człowieka. Jego odnóża wściekle stukały o podłogę. Skoczył na mnie, wyciągając w przód

szczypce i wymachując kolcem jadowym. Skupiłem całą swą wolę na bransolecie, by dzięki niej

zbudować i utrzymać wokół siebie ochronną tarczę, zanim skorpion mnie dosięgnie. Ledwo mi

się to udało. Skorpion zderzył się z niewidzialną tarczą z powietrza w odległości równej

szerokości dłoni ode mnie. Siła zderzenia odrzuciła go do tyłu, na grzbiet. Przez chwilę zmagał

się, niezgrabnie młócąc powietrze.

Za mną rozległ się gong windy i jej drzwi rozsunęły się łaskawie. Nie tracąc czasu na

delikatność, chwyciłem Murphy za nadgarstek, wciągnąłem ją do windy i nacisnąłem guzik

parteru. Skorpion w korytarzu chlasnął odwłokiem i odwrócił się, potem znów z niesamowitą

inteligencją rzucił się za mną. Nie miałem czasu jeszcze raz osłonić się tarczą, więc tylko

krzyknąłem. Drzwi windy zamknęły się, a kabina zatrzęsła, kiedy skorpion z głuchym łomotem

w nie uderzył. Winda ruszyła w dół. Starałem się odzyskać oddech. Czym, u diabła, jest to coś?

Nie mógł być to zwykły pajęczak. Na to był za bystry, zbyt przebiegły. Wciągnął mnie

w zasadzkę – poczekał, aż odłożę broń i dopiero zaatakował. Musiał być czymś więcej, jakimś

tworem mocy, który z początku mały, ma zdolność pobierania energii, by stać się dużym

i silnym. Frankenstein wśród stawonogów. Nie był naprawdę żywy, był golemem, robotem

zaprogramowanym na wypełnienie swojej misji. Victor, ten szalony sukinsyn, musiał domyślić

się, gdzie znalazł się jego talizman, i rzucić na niego zaklęcie, rozkazujące mu zaatakować

każdego, kto znajdzie się w pobliżu. Murphy pierwsza stanęła mu na drodze.

Wciąż rósł. Był coraz szybszy, silniejszy i coraz bardziej jadowity. Wydostanie Murphy poza

zasięg niebezpieczeństwa nie wystarczało. Musiałem znaleźć sposób na uporanie się ze

skorpionem. Nie miałem na to ochoty, ale poza mną nie było nikogo, kto mógłby to zrobić.

Stanowił zbyt wielkie potencjalne zagrożenie. Co będzie, jeśli nie przestanie rosnąć? Musiałem

go uśmiercić, zanim wymknie się spod kontroli.

Światełka na tablicy windy odliczały w dół: trzecie piętro, drugie, pierwsze. W tym

momencie winda zatrzęsła się i gwałtownie stanęła. Światło zamrugało, po czym zgasło.

Page 166: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Co za gówno – powiedziałem. – Nie teraz. Tylko nie teraz.

Windy mnie nienawidzą. Naciskałem guziki, ale nic to nie dało.

Po chwili z tablicy wydobył się kłąb dymu i światełka przycisków też zgasły, pozostawiając

mnie w kompletnej ciemności. Oświetlenie awaryjne rozbłysło na sekundę, ale zaraz zgasło

z trzaskiem przepalanych włókien żarowych. Wraz z Murphy skuliliśmy się w ciemności na

podłodze. Nad naszymi głowami w szybie windy słychać było zgrzyt metalu.

– Chyba sobie żartujesz – wymamrotałem.

Kabina zatrzęsła się, kiedy coś o wadze średniego goryla wylądowało z łomotem na jej

dachu. Po chwili ciszy rozległ się ogłuszający odgłos rozdzierania dachu.

– Chyba sobie żartujesz! – krzyknąłem.

Ale skorpion wcale nie żartował. Odrywał dach windy, która drżąc na bolcach i linach

podtrzymujących, wydawała głuche jęki. W dół sypał się pył, jak niewidzialny piasek w moje

niewidzące oczy. Byliśmy jak sardynki w puszce, czekając, aż zostaniemy wyciągnięci

i zjedzeni. Miałem poczucie, że nawet gdybym został teraz użądlony, trucizna byłaby zbyteczna

– wykrwawiłbym się, zanim zaczęłaby działać.

– Myśl, Harry! – wołałem sam do siebie. – Myśl, myśl, myśl!

Tkwiłem w unieruchomionej windzie, skuty kajdankami z nieprzytomną przyjaciółką, która

umierała zatruta jadem, podczas gdy magiczny skorpion wielkości małego samochodu usiłował

mnie dorwać. Nie miałem ani różdżki, ani kija, a inne pomoce, które zabrałem ze sobą,

wybierając się do Pierwszej Ligi, były wyczerpane i bezużyteczne. Moja bransoleta z tarcz mogła

tylko odwlec nieuniknione.

Długi pas metalu został oderwany z sufitu i we wpadającym przez szparę przyćmionym

świetle widziałem podbrzusze skorpiona. Zobaczyłem, jak wpycha pazur w wyrwę i zaczyna ją

poszerzać.

Powinienem był zniszczyć go, kiedy był jeszcze tylko robalem. Powinienem był zdjąć but

i zmiażdżyć go na blacie biurka. Serce podskoczyło mi do gardła, kiedy przechylił się na bok,

opuszczając badawcze szczypce do jednej trzeciej wysokości windy i zaczął drążyć jeszcze

większą dziurę.

Zazgrzytałem zębami, starając się zgromadzić całą swą moc, choć wiedziałem, że robię to na

próżno. Mógłbym skierować na niego słup ognia, jednak spadłby wtedy na nas wraz ze

stopionym metalem, co by nas zabiło. Poza tym w szybie windy stałoby się tak gorąco, że nie

mielibyśmy szans na przeżycie. Ale, na Boga, nie miałem przecież zamiaru się poddawać. Może

gdybym wzniecił słup ognia w odpowiednim momencie, w chwili, kiedy będzie skakał, udałoby

mi się zminimalizować straty. Oto problem, gdy nie jest się zbyt dobrym w przywoływaniu.

Wielka szybkość, duża moc, ale brak precyzji. Po to potrzebowałem kija i różdżki. To one

pomagały mi ukierunkować moc. Bez nich byłem jak żołnierz samobójca, obwieszony granatami

Page 167: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

i gotów wyszarpnąć zawleczkę.

Wtedy uświadomiłem sobie, że moje myślenie szło w nieodpowiednim kierunku. Spuściłem

wzrok z sufitu na podłogę windy i przycisnąłem do niej dłonie. Jakieś kawałki posypały mi się na

głowę i ramiona, a stuki i zgrzyty towarzyszące działaniom skorpiona stały się głośniejsze.

Zebrałem się w sobie, skupiając całą moc pod swoimi dłońmi. W szybie pod podłogą windy

znajdowała się pusta przestrzeń. O to właśnie mi chodziło – powietrze zamiast ognia.

Powiedziałem sobie, że to proste zaklęcie, że korzystałem z niego setki razy. Niczym się nie

różniło od przywoływania kija do ręki. Miało mieć tylko... trochę większą moc.

– Vento servitas! – zawołałem, wlewając w to zaklęcie wszystko, co miałem: każdą drobinę

mocy, każdy gram gniewu, każdy strzęp lęku.

W odpowiedzi na moje wezwanie pod windą podniósł się wiatr, masywna kolumna

powietrza, która jak dłoń giganta podparła dno kabiny i dźwignęła ją w górę, poprzez ciemność

panującą w szybie. Hamulce, wyjąc i sypiąc iskrami, rozpadły się na części, które wpadały do

środka przez dziurę w suficie. Jęknąłem, przyciśnięty do podłogi siłą pędu. Słychać było ciągły,

coraz wyższy gwizd, gdy kabina stale przyspieszała i pędziła w górę szybu. Nie spodziewałem

się, że wywołam aż taki wiatr. Modliłem się, żebym przy okazji nie zabił Murphy i siebie.

Winda wznosiła się coraz wyżej, czułem, jak siła pędu wydłuża mi twarz. Biurowiec ma

jedenaście pięter. Zaczęliśmy na pierwszym, więc licząc średnio trzy metry na piętro, od dachu

budynku dzieliło nas około trzydziestu metrów. Kabina pokonała tę odległość w czasie krótszym,

niż trwało pół tuzina uderzeń mojego oszalałego serca, zerwała blokadę na końcu liny i walnęła

w dach nad szybem jak dzwon, który towarzyszy uderzeniu młota siłacza w wesołym miasteczku.

Impet zmiażdżył skorpiona o beton, rozpłaszczając go na bezkształtną brązową plamę. Płyty

chitynowego pancerza łamały się i kruszyły, czemu towarzyszyła seria ostrych trzasków.

Bezbarwna maź, magicznie wytworzona ektoplazma, spłynęła do kabiny spomiędzy połamanych

płyt i skóry. W tym samym momencie Murphy i ja zostaliśmy poderwani do góry, wpadając

w pół drogi w tę substancję. Osłoniłem Murphy własnym ciałem, starając się znaleźć pomiędzy

nią a dachem, w który uderzyłem plecami z taką siłą, że aż zobaczyłem wszystkie gwiazdy.

Z rozrzuconymi kończynami opadliśmy bezwładnie na podłogę windy, a Murphy jęknęła, kiedy

zwaliłem się na nią całym ciężarem.

Przez chwilę leżałem bez ruchu, oszołomiony. Skorpion był martwy. Zabiłem go, zgniotłem

pomiędzy kabiną a dachem. Oboje z Murphy byliśmy przesiąknięci jego posoką, ale ocaliłem

nasze życie przed tym morderczym urządzeniem, wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu.

Niemniej nie mogłem się otrząsnąć z dręczącego poczucia, że o czymś zapomniałem.

Winda wydała cichy jęk, zatrzęsła się i zaczęła ześlizgiwać w dół szybu, nie będąc już

podtrzymywana przez potężny, ale nietrwały słup powietrza, który podniósł ją na tę wysokość.

Spadaliśmy w dół tak samo, jak przedtem pędziliśmy w górę i czułem, że na dnie szybu nie czeka

Page 168: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

nas nic lepszego od tego, co spotkało skorpiona na jego szczycie.

Nadszedł czas, by użyć bransolety. Nie tracąc ani chwili przyciągnąłem Murphy ciasno do

siebie, budując wokół nas ochronną tarczę. Miałem tylko parę sekund, by się skoncentrować, by

pomyśleć. Chroniąca nas bańka nie mogła być zbyt krucha ani też zbyt twarda, gdyż moglibyśmy

zostać zgnieceni w jej wnętrzu tak samo jak i bez niej, gnając w dół wraz z windą. Trzeba było

nadać jej pewną giętkość, by mogła zamortyzować potworną siłę powstałą w chwili, gdy winda

gwałtownie zatrzyma się na parterze.

Było ciemno i nie zostało wiele czasu. Oboje unieśliśmy się mniej więcej do połowy

wysokości kabiny, gdy otoczyłem nas tarczą i wypełniłem przestrzeń warstwa po warstwie giętką

osłoną z na wpół zwartych cząsteczek powietrza ułożonych tak, by mogły rozprowadzić siłę

uderzenia. Wokół siebie czułem ciśnienie, jakbym był orzeszkiem ziemnym pakowanym

w styropian.

Spadaliśmy coraz prędzej. Czułem, jak zbliżamy się do dna szybu. Rozległ się potworny

hałas, więc z całej mocy przywarłem do tarczy.

Kiedy znów otworzyłem oczy, siedziałem na podłodze roztrzaskanej, zdewastowanej windy,

trzymając bezwładną, nieprzytomną Murphy. Drzwi windy wydały jakiś fałszywy, stłumiony

gong i rozsunęły się. Stało za nimi dwóch ratowników medycznych z zestawem do niesienia

pierwszej pomocy. Z rozdziawionymi gębami wpatrywali się w windę, w Murphy i we mnie.

Wszędzie unosił się kurz.

Przeżyłem.

Zamrugałem ze zdziwienia, nieco oszołomiony. Byłem żywy. Spojrzałem po sobie, na swoje

ramiona, nogi – wszystko było na miejscu. Wtedy odrzuciłem głowę do tyłu i roześmiałem się

prowokacyjnie, zawyłem w wielkim, bezmyślnym wybuchu pierwotnej radości.

– I co ty na to, Victorze Cieniu! – wrzeszczałem. – Ha, ha! Pokaż mi swój najlepszy numer,

ty wstrętny sukinsynu! Wezmę swój kij i wepchnę ci go do gardła!

Wciąż się śmiałem, kiedy ratownicy wzięli mnie pod ramiona i pomogli mnie i Murphy

podejść do karetki. Byli zbyt zdumieni, by zadawać pytania, jednak obrzucali mnie niespokojnym

wzrokiem i wymieniali między sobą spojrzenia świadczące, że zamierzają zaaplikować mi jakiś

środek uspokajający, kiedy tylko będą mogli.

– Zwycięzca! – zawyłem, cały czas na adrenalinie płynącej przeze mnie jak rzeka Kolorado.

Ratownicy prowadzili mnie do karetki. Wyrzuciłem w powietrze pięść, prawie nie

zauważając, że moja bransoleta ze srebrnych tarcz zamieniła się w poczerniałe kółko z pogiętych

i osłabionych ogniw. Energie, które przez nią przepuściłem, wypaliły ją tak, że stała się

bezużyteczna.

– Jestem kimś! Ty, z cienia, lepiej wsadź sobie głowę między nogi i pocałuj się w...

Ratownicy wyprowadzili mnie na zewnątrz, na deszcz. Zimne krople rozpryskujące się na

Page 169: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

twarzy uciszyły mnie i otrzeźwiły. Nagle w pełni uświadomiłem sobie, że na ręce nadal mam

kajdanki i nie mam talizmanu Victora, by zwrócić jego własną moc przeciw niemu. Victor wciąż

tam był, w swoim domu nad jeziorem, wciąż miał garść moich włosów i wciąż zamierzał

wydrzeć mi serce, gdy tylko będzie to możliwe, czyli gdy burza da mu siłę.

Żyłem ja i żyła Murphy, ale moja euforia była przedwczesna. Jeszcze nie miałem czego

świętować. Uniosłem twarz ku niebu.

Piorun walnął tuż obok. Gdzieś w górze, nad głową zatańczyła błyskawica, rzucając przez

zwały chmur dziwne światło i widmowe cienie.

Nadciągnęła burza.

Page 170: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Rozdział 23

Wokół mnie padały wielkie krople deszczu, jakie widuje się tylko wiosną. Mimo padającego

deszczu powietrze stawało się cięższe, gorętsze. Musiałem myśleć szybko, ruszyć głową,

zachować spokój, pospieszyć się. Wciąż byłem przypięty kajdankami do przegubu Murphy.

Oboje pokryci byliśmy pyłem, który przylgnął do śmierdzącej, bezbarwnej mazi, ektoplazmy za

sprawą magii skądś przywołanej, gdy tylko rzucone zostało zaklęcie. Ta maź nie utrzyma się

długo, za kilka minut ulotni się, zniknie w powietrzu, wróci tam, skąd pierwotnie przybyła. Przez

chwilę była tylko denerwującym, oślizgłym obrzydlistwem.

Może była też czymś, co mógłbym wykorzystać.

Moje dłonie były za szerokie, ale Murphy miała delikatne, drobne, kobiece rączki, jeśli nie

liczyć odcisków pozostawionych przez ćwiczenia z bronią i treningi sztuki walki. Gdyby

słyszała, co myślę, i gdyby nie była nieprzytomna, na pewno dałaby mi w zęby, uznając za

szowinistyczną męską świnię.

Jeden z ratowników grzebał w swojej torbie medycznej, drugi podtrzymywał wraz ze mną

Murphy. Dawało mi to szansę, której musiałem się uchwycić. Pochyliłem się nad Murphy,

starając się ukryć to, co robię pod ciemną połą swojego czarnego prochowca. Pracowałem nad jej

dłonią, ściskając razem jej bezwładne, szczupłe palce i próbując zsunąć jej z ręki stalową obręcz.

Zdzierałem jej przy tym skórę, więc głośno jęczała, ale udało mi się uwolnić jej nadgarstek

w chwili, gdy wraz z ratownikiem sadzaliśmy ją na krawężniku koło karetki. Drugi ratownik

pobiegł na tył samochodu, otworzył na oścież drzwi i zaczął grzebać w środku. Ze wszystkich

stron dochodziło wycie syren nadjeżdżających wozów policyjnych i strażackich.

Nic nie jest proste, kiedy ja jestem w pobliżu.

– Została zatruta – powiedziałem do ratownika. – Ma ranę na prawym ramieniu lub barku.

Zbadajcie ją, bo dostała ogromną dawkę jadu brązowego skorpiona. Musi być gdzieś dostępna

jakaś surowica. Trzeba jej założyć opaskę uciskową...

– Chłopie – przerwał mi zniecierpliwiony ratownik – znam się na swojej robocie. Co tu się,

do cholery, stało?

– Nie pytaj – powiedziałem, oglądając się na budynek. Deszcz z wolna przybierał na sile.

Czy się spóźniłem? Czy zginę, zanim dotrę do domu nad jeziorem?

– Krwawisz – poinformował mnie ratownik, nie spuszczając wzroku z Murphy.

Spojrzałem na swoją nogę, która nie rozbolała mnie, dopóki nie zobaczyłem rany. Pazur

skorpiona rozorał ją porządnie. Kalesony rozdarte były na długości piętnastu centymetrów

i takiego samego rozdarcia doznało moje udo. Rana była poszarpana i bolesna.

– Siadaj – powiedział ratownik. – Zaraz się tym zajmę. – Wykrzywił twarz. – Co to, do

diabła, jest, to śmierdzące gówno na tobie?

Page 171: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Otarłem deszcz z włosów, przygładzając je do tyłu. Drugi ratownik nadbiegł z butlą tlenu

i noszami i obaj pochylili się, zajmując się Murphy. Jej twarz pozbawiona była naturalnej barwy,

miejscami blada, miejscami jaskrawoczerwona. Ciało miała wiotkie jak mokry dolar, poza

momentami, kiedy wstrząsały nim dreszcze. Skurcze mięśni sprawiały jej ból i pozornie zanikały.

To z mojej winy Murphy znalazła się tutaj. To ja zadecydowałem o zatajeniu przed nią

informacji, co zmusiło ją do podjęcia bezpośredniej akcji i przeszukania mojego biura. Gdybym

był po prostu bardziej otwarty, bardziej szczery, może by nie umierała. Nie chciałem od niej

odejść. Nie chciałem znów odwrócić się do niej plecami i zostawić ją samą.

Jednak zrobiłem to. Zanim przybyły posiłki, zanim policja zaczęła zadawać pytania, zanim

ratownicy, rozglądając się za mną, podali policjantom mój rysopis, odwróciłem się na pięcie

i odszedłem.

Z każdym krokiem coraz bardziej siebie nienawidziłem. Nienawidziłem siebie za to, że

odszedłem, zanim nie upewniłem się, że Murphy przeżyje jadowite użądlenie skorpiona. Nie

mogłem znieść, że moje mieszkanie i biuro stały się kupą złomu, rozszarpanego na strzępy przez

demony, gigantyczne pajęczaki i moją własną nędzną moc. Nie mogłem znieść, że kiedy

zamykam oczy, widzę poskręcane, rozszarpane ciała Jennifer Stanton, Tommy’ego Tomma

i Lindy Randall. Nie cierpiałem tego chorego lęku wykręcającego mi wnętrzności, kiedy

wyobrażałem sobie swoje własne szczątki rozdarte na części przez te same siły.

A najbardziej nienawidziłem tego, kto był odpowiedzialny za to wszystko. Victora Sellsa.

Victora, który zamierzał mnie zabić, gdy tylko burza rozpęta się na dobre. Za następne pięć

minut mógłbym już nie żyć.

Nie. Nie mógłbym. Rozmyślanie o tym problemie wprawiło mnie w stan podniecenia.

Spojrzałem w górę, na chmury. Burza nadciągała z zachodu i dopiero teraz wzbierała nad

miastem. Nie zbliżała się w szybkim tempie, przetaczanie się jej nad tym rejonem mogło potrwać

kilka godzin. Dom Sellsów nad jeziorem położony był na wschodzie, na drugim brzegu jeziora

Michigan, jakieś pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt kilometrów stąd w linii prostej. Gdybym był dość

szybki, gdybym miał samochód, mógłbym wygrać z burzą w drodze do domu nad jeziorem.

Mógłbym zdążyć dojechać tam i wyzwać Victora na pojedynek.

Podczas ataku skorpiona straciłem różdżkę i kij. Mógłbym je przywołać, by przyleciały

z mojego biura niesione wiatrem, jednak byłem tak podniecony, że gdybym spróbował, mógłbym

niechcący zburzyć ścianę budynku. Nie zależało mi na tym, żeby dać się przygnieść tonom cegieł

zlatujących się do mojej wyciągniętej ręki, przywołanych mocą magii i wściekłości. Nie chroniła

mnie też bransoleta, spalona w starciu z potworną siłą uderzenia spadającej windy.

Wciąż miałem na szyi talizman z pentagramem mojej matki, symbol ładu i kontrolowanego

rozkładu sił, stanowiącego istotę białej magii. Wciąż miałem przewagę biorącą się z lat

prawidłowo prowadzonych ćwiczeń. Miałem przewagę doświadczenia w czarnoksięskich

Page 172: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

zmaganiach. I wciąż miałem swoją wiarę.

To wszystko, czym dysponowałem. Byłem wyczerpany, zmaltretowany, zmęczony i ranny.

W ciągu jednego dnia wykrzesałem z siebie więcej energii, niż niejeden mag byłby zdolny

w tydzień. Byłem już u kresu, w sensie duchowym, jak i fizycznym, ale nie miało to dla mnie

znaczenia.

Ból w nodze nie osłabiał mnie, nie zniechęcał, nie przeszkadzał w chodzeniu. Był jak ogień

w mych myślach, pomagający się skoncentrować, płonący coraz jaśniej i czyściej, przetapiający

mój gniew i nienawiść w coś twardego i ostrego jak stal. Czułem, jak płonie, i cieszyło mnie to.

Rzuciłem w ten ogień swój ból, by podsycić płomień gniewu.

Victor Cień zapłaci za to, co zrobił wszystkim tym ludziom, mnie i moim przyjaciołom. Do

diabła z tym, nie spocznę, dopóki nie dopadnę tego człowieka i nie pokażę mu, do czego jest

zdolny prawdziwy mag.

Droga do McAnally’ego nie zajęła mi dużo czasu. Wpadłem w drzwi na swoich długich

nogach jak burza, pośród deszczu i wichru, w rozwianym prochowcu i z gniewnymi oczami.

Lokal był pełen. Ludzie zajmowali wszystkie trzynaście stołków przy barze, siedzieli wokół

wszystkich trzynastu stołów, opierali się o większość z trzynastu kolumn. Dym fajkowy dryfował

w powietrzu jak mgła, mieszany obracającymi się ospale śmigłami wiatraków pod sufitem.

Światło było przyćmione, dawały je świece palące się na stołach i w ściennych kinkietach. Nieco

szarego, burzowego światła sączyło się przez okna. W tym oświetleniu rzeźby na kolumnach

wyglądały niejasno i tajemniczo, cienie odmieniały je w nieuchwytny sposób. Wszystkie

szachownice Maca rozłożone były na stołach, ale wyczułem, że zarówno grający, jak

i przyglądający się grze starają się odwrócić swoją uwagę od czegoś, co im przeszkadza.

Wszyscy patrzyli na mnie, kiedy stanąłem w drzwiach, a potem schodziłem po stopniach

w dół, brocząc na podłogę wodą deszczową i krwią. W sali zapadła cisza.

Byli to pariasi magicznej społeczności. Statyści, którzy nie mieli dość wrodzonego talentu,

motywacji czy też siły, by być prawdziwymi magami. Ludzie z naturalnym darem, świadomi

tego, kim są, i starający się wykorzystywać go w jak najmniejszym stopniu. Dyletanci, zielarze,

ci, którzy uprawiają medycynę holistyczną, kuchenne czarownice, niespokojne nastolatki,

dopiero zaczynające po omacku poznawać swoje możliwości i zastanawiające się, co z nimi

zrobić. Byli tam starsi mężczyźni i kobiety, młodsi ludzie, wszyscy o twarzach niewzruszonych,

zatroskanych lub wylęknionych. Wszystkich ich znałem z widzenia, jeśli nie z nazwiska.

Powiodłem wzrokiem po sali. Każdy, na kogo spojrzałem, spuszczał oczy, ale nie musiałem

bardzo uważnie się przyglądać, by zorientować się, o co chodzi. Plotka zawsze się jakoś

rozchodzi wśród praktykujących magię, jak zwykle działa poczta pantoflowa. A więc plotka się

rozeszła. Wyznaczono cenę za moją głowę i wszyscy o tym wiedzieli. Miało dojść do

konfrontacji między dwoma magami, czarnym i białym, więc przyszli tutaj, pod osłonę, jaką daje

Page 173: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

pokręcona przestrzeń McAnally’ego, rozpraszające ustawienie stołów i kolumn. Przyszli tu, by

się schronić do czasu, aż będzie po wszystkim.

Jednak nie było to schronienie dla mnie. McAnally nie mógł ochronić mnie przed wyraźnie

ukierunkowanym zaklęciem. Był parasolem, a nie schronem przeciwlotniczym. Nie mógłbym

uciec przed tym, co miał zrobić mi Victor, chyba że zwiałbym do samego Nigdynigdy, a to pod

pewnym względem byłoby dla mnie bardziej niebezpieczne niż pozostanie u Maca.

Stałem tam przez chwilę w ciszy, ale nic nie powiedziałem. Ci ludzie byli moimi znajomymi,

prawie przyjaciółmi w niezbyt ścisłym znaczeniu tego słowa, ale nie mogłem ich prosić, żeby

stanęli po mojej stronie. Victor miał moc prawdziwego maga i mógłby zmiażdżyć każdego z tych

ludzi tak, jak miażdży się butem karalucha. Nie byli przygotowani na to, by poradzić sobie z tego

rodzaju sprawą.

– Mac – odezwałem się w końcu, a mój głos zabrzmiał w ciszy jak dźwięk młota spadającego

na szkło – muszę pożyczyć od ciebie samochód.

Mac nie przerwał polerowania baru czystą białą ściereczką, kiedy wszedłem. Wyglądał

chudo w białej koszuli i ciemnych bryczesach. Nie przerwał, kiedy w sali zapadła cisza. Bez

przerywania pracy wyciągnął z kieszeni kluczyki i rzucił. Złapałem je i powiedziałem:

– Dzięki, Mac.

– Hm... – odpowiedział Mac. Spojrzał na mnie, a potem poza mnie. Odczytałem w tym

geście ostrzeżenie, więc odwróciłem się.

Na zewnątrz błysnęło. Sylwetka Morgana widniała w wejściu u szczytu schodów, jego

szeroka postać rysowała się na tle szarego nieba. Ruszył po schodach w moim kierunku, a za nim

przetoczył się grzmot. Deszcz nie zmienił w zasadzie ułożenia jego matowych, brązowych

i siwych włosów zebranych w kucyk wojownika, jedynie skręcił ich końce. Dostrzegłem rękojeść

miecza, który miał pod czarnym płaszczem. Opierał na niej muskularną, pokrytą bliznami dłoń.

– Harry Dresdenie – zwrócił się do mnie – wreszcie wiem. Posługiwanie się burzą do

zabijania ludzi jest szaleńczo niebezpieczne, ale ty jesteś takim ambitnym głupcem, który jest do

tego zdolny.

Linia jego szczęk stwardniała.

– Usiądź – powiedział, wskazując miejsce przy stole. Siedzący przy nim ludzie szybko się

usunęli. – Zostaniemy tu obaj. Chcę się upewnić, że nie będziesz miał okazji wykorzystać tej

burzy, by komuś jeszcze zrobić krzywdę. Chcę zagwarantować, że nie spróbujesz swoich

tchórzliwych sztuczek, dopóki Rada nie zadecyduje o twoim losie.

W jego szarych oczach lśniła ponura determinacja i pewność.

Przełknąłem gniew, słowa, które chciałem mu rzucić w twarz, zaklęcie, którym chciałem go

usunąć ze swej drogi. Odezwałem się łagodnym tonem:

– Morgan, ja wiem, kto jest mordercą. On nastaje teraz na moje życie. Jeśli go nie

Page 174: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

powstrzymam, zginę.

Jego oczy patrzyły twardo, z fanatycznym blaskiem.

– Na miejsce – rzucił ostro i na kilka centymetrów wysunął miecz z pochwy.

Ręce mi opadły. Podszedłem do stołu. Na chwilę wsparłem się na oparciu jednego z krzeseł,

odciążając zranioną nogę, potem odsunąłem je od stołu. Następnie podniosłem je w górę,

zatoczyłem nim połokrąg dla nabrania rozpędu i walnąłem mojego strażnika w brzuch. Morgan

spróbował się cofnąć, ale zaskoczyłem go i cios trafił w cel całym ciężarem twardego, ręcznie

ciosanego z drewna krzesła Maca. W prawdziwym życiu to nie krzesło łamie się, kiedy się nim

kogoś walnie, tak jak to pokazują w filmach. To uderzona osoba pada.

Morgan zgiął się wpół i przewrócił. Nie czekałem, aż się pozbiera, natomiast wykorzystałem

siłę, z jaką krzesło odbiło się od jego żeber. Zatoczyłem nim pełne koło w drugą stronę, uniosłem

je i spuściłem mu na plecy. Cios przygniótł go do podłogi. Leżał tam bez ruchu.

Postawiłem krzesło z powrotem przy stole i rozejrzałem się po sali. Wszyscy pobledli.

Wiedzieli, kim jest Morgan i jaki jest jego związek ze mną. Wiedzieli o Radzie i moim

niepewnym statusie. Wiedzieli, że właśnie dokonałem czynnej napaści na oficjalnego

przedstawiciela Rady, uniemożliwiając mu pełnienie obowiązków. Sam wbiłem sobie gwóźdź do

trumny. Teraz nie miałem już żadnego argumentu, który przekonałby Radę, że nie jestem

występnym magiem uciekającym przed sprawiedliwością.

– Do diabła z nim – powiedziałem głośno, nie zwracając się do nikogo w szczególności. –

Nie miałem na to czasu.

Mac wyszedł zza baru, bez pośpiechu, ale też bez swojej zwykłej obojętności. Przykląkł koło

Morgana i przyłożył mu dłoń do szyi. Następnie uniósł mu powiekę. Potem spojrzał na mnie

z ukosa i nie okazując jakichkolwiek uczuć, oznajmił:

– Żyje.

Skinąłem głową, czując pewną ulgę. Morgan był dupkiem, ale miał czyste intencje. Tak

naprawdę, obu nam chodziło o to samo. On tylko tego nie zauważył. Nie chciałem go zabić.

Niemniej musiałem przyznać, w jakimś mrocznym zakątku duszy – wyraz kompletnego

zaskoczenia na jego aroganckiej gębie, gdy uderzyłem go krzesłem, wart był zapamiętania.

Mac schylił się, by podnieść kluczyki, które upuściłem na podłogę, kiedy zamachnąłem się

krzesłem. Musiałem tego nie zauważyć. Podał mi je z powrotem, mówiąc:

– Rada będzie wściekła.

– To już moje zmartwienie. Mac przytaknął.

– Trzymaj się, Harry – i podał mi rękę, którą uścisnąłem.

W sali nadal panowała cisza. Patrzyły na mnie oczy pełne lęku i niepokoju. Wziąłem

kluczyki i wyszedłem poza światło i osłonę, jakie dawał McAnally, prosto w burzę, zostawiając

za sobą spalone mosty.

Page 175: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Rozdział 24

Jechałem, walcząc o życie. Samochód Maca to transam z 1989 roku, biały, z wielkim,

ośmiocylindrowym silnikiem. Strzałka szybkościomierza dochodziła do dwustu kilometrów na

godzinę. Na niektórych odcinkach przekraczałem tę prędkość. Podczas deszczu jazda z taką

szybkością była wyjątkowo niebezpieczna, ale miałem wiele powodów, by wyciskać

z samochodu, co się da. Nadal kierował mną twardy jak stal gniew, dzięki któremu wydostałem

się z ruin swojego biura i poradziłem sobie z Morganem.

Niebo z powodu kłębiących się chmur i zapadającego zmierzchu stawało się coraz

ciemniejsze. Światło było dziwne, zielonkawe, liście na drzewach za miastem rysowały się jakoś

zbyt ostro, żółty kolor linii na jezdni wydawał się jakiś przytłumiony. Większość mijanych

samochodów jechała z zapalonymi światłami, gdy wjeżdżałem na autostradę, zaczynały się też

świecić latarnie uliczne.

Na szczęście w niedzielę wieczorem nie ma dużego ruchu. W dzień roboczy już bym nie żył.

Musiałem także trafić na porę zmiany warty patroli drogowych, ponieważ żaden z nich nie

próbował mnie zatrzymać.

Chciałem złapać w radiu prognozę pogody, ale dałem sobie spokój. Burza w połączeniu

z moim własnym pobudzeniem sprawiała, że z głośników wydobywało się tylko sprzężenie nie

pozwalające usłyszeć jakiejkolwiek informacji na temat burzy. Pozostawało mi tylko modlić się,

żebym dotarł do Lake Providence przed nią.

Wygrałem. Zasłona deszczu spadła na mnie w chwili, gdy przemknąłem koło tablicy z nazwą

miejscowości. Dałem po hamulcach, żeby zwolnić przed skrętem w drogę prowadzącą nad

jezioro, przy której stał dom Sellsów, i wpadłem w poślizg na mokrej nawierzchni. Wykazałem

się zimną krwią i umiejętnościami o wiele większymi niż faktycznie posiadane i odzyskałem

panowanie nad kierownicą akurat na czas, by skręcić we właściwą drogę. Wjechałem na żwirowy

podjazd Sellsów na małym, podmokłym półwyspie sięgającym w jezioro Michigan. Transam

zatrzymał się z poślizgiem, wznosząc fontannę żwiru i rycząc potężnym silnikiem, który

następnie zawarkotał, sapnął i zamilkł. Przez oszałamiające półtorej sekundy czułem się jak

zwycięzca formuły jeden. Co tam niebieski garbus, mógłbym zająć się sportem samochodowym.

Poczucie to utrzymywało się przynajmniej na tyle długo, żeby dać mi dojechać do domu Sellsów.

– Dzięki, Mac – mruknąłem i wysiadłem z samochodu.

Żwirowa ścieżka prowadząca na tyły domu była częściowo podtopiona przez padające

ostatnio ulewne deszcze. Noga dokuczała mi tak, że nie mogłem biec bardzo szybko, ale

sadziłem wielkimi susami, błyskawicznie pokonując odległość dzielącą mnie od domu. W oddali

widziałem burzę przetaczającą się nad jeziorem w kierunku brzegu. Kolumny deszczu, słabo

podświetlone zanikającym światłem dziennym, sięgały tafli wody.

Page 176: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Wyprzedziłem burzę w drodze do tego domu, a teraz musiałem zdobyć się na siłę i czujność,

zmobilizować się w najwyższym stopniu, nastroić swoje zmysły na najczulszy rejestr.

Zatrzymałem się w bezpiecznej odległości dwudziestu metrów od domu, zamknąłem oczy

i dyszałem. Wokół mogły być rozstawione magiczne pułapki czy alarmy, ukryci strażnicy

niewidoczni gołym okiem. Mogły tu czekać zaklęcia, złudzenia zasłaniające Victora Sellsa przed

obcym wzrokiem. Musiałem przejrzeć przez to wszystko. Musiałem wykorzystać całą posiadaną

wiedzę.

A zatem odwołałem się do swojego innego wzroku, otworzyłem trzecie oko.

Jak mógłbym wyjaśnić, co widzi mag? Jest to coś, co wymyka się opisowi. Opisywanie

czegoś pomaga to zdefiniować, nadaje mu kształt, ustanawia bezpieczne granice pojmowania.

Magowie dysponują innym wzrokiem od zarania dziejów, ale wciąż nie rozumieją zasady jego

działania, nie wiedzą, dlaczego ujawnia on to, co ujawnia.

Mogę tylko powiedzieć, że kiedy znów otworzyłem oczy, jakby uniosła się ciężka zasłona.

Nie dotyczyło to tylko oczu, ale wszystkich zmysłów. Nagle poczułem dolatujący z jeziora

zapach mułu i ryb, woń drzew wokół domu, świeży powiew nadchodzącego deszczu, wiatr

pachnący dymem. Spojrzałem na drzewa. Zobaczyłem je nie tylko w pierwszej wiosennej zieleni,

ale w pełni lata, w bogactwie barw jesieni i w jałowym przygnębieniu zimy – wszystko naraz.

Zobaczyłem dom, jego każdą część z osobna, jak również to, co się na nie składa – belki

stanowiące część widmowych drzew, szyby okienne jako fragmenty odległych, piaszczystych

wybrzeży. W wietrze od jeziora czułem letni upał i chłód zimy. Widziałem dom trawiony

upiornymi płomieniami i wiedziałem, że to wizja tego, co go prawdopodobnie czeka, że ogień

spotkać można na niejednej z wielu możliwych dróg wiodących w przyszłość odległą zaledwie

o godzinę.

Dom sam w sobie był miejscem nagromadzenia mocy. Mroczne uczucia – chciwość, żądza,

nienawiść – zawisły nad nim, wręcz widzialne, pokrywały go pleśnią i szlamem, jakby tonął

w bagnie, złym zaklęciu rzuconym tu przez złe oko. Wokół krążyły upiory, niespokojne duchy

przyciągane przez strach, rozpacz i gniew unoszące się nad domem – bezrozumne cienie, które

zawsze można spotkać w takich miejscach, jak szczury w spichlerzu.

Kolejną rzeczą, którą zobaczyłem nad domem swoim innym wzrokiem, była szczerząca się

trupia czaszka. Czaszki były wszędzie. Gdzie tylko spojrzałem, widziałem je kątem oka, ciche,

nieruchome i pobielałe, tak konkretne i prawdziwe, jakby fetyszysta rozrzucił je wokół

w oczekiwaniu na jakieś szalone święto. Śmierć. Śmierć wpisana była w przyszłość domu,

namacalna, pewna, nieunikniona.

Być może moja.

Wzdrygnąłem się i odepchnąłem od siebie tę myśl. Bez względu na to, jak wyraźna jest ta

wizja, jak silny jest obraz ujrzany innym wzrokiem, przyszłość nie jest niezmienna, zawsze coś

Page 177: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

można zrobić. Nikt nie musi zginąć tej nocy. Sprawy nie muszą zajść aż tak daleko, ani dla nich,

ani dla mnie.

Jednak złe przeczucie nie dawało mi spokoju, kiedy patrzyłem na ciemny dom przesiąknięty

żądzą i strachem, prezentujący otwarcie przed moim wzrokiem całą swoją potworną nienawiść

przypominającą płaszcz ze zdartej ludzkiej skóry narzucony na ramiona pięknej dziewczyny

o wspaniałych włosach, słodkich usteczkach, głębokich oczach i psujących się zębach.

Wstrząsnęło to mną i przeraziłem się.

Było jeszcze coś, coś nieuchwytnego, czego nie potrafiłem nazwać, co przemawiało do mnie.

Przyciągało mnie. Była tu moc, moc, jaką już kiedyś raz, w przeszłości, odrzuciłem. Pozbawiłem

się jedynej rodziny, jaką kiedykolwiek znałem, by odepchnąć moc dokładnie taką jak ta. Był to

ten rodzaj dalekosiężnej siły, który mógł zmienić świat zgodnie z moją wolą, nagiąć go do moich

pragnień i ukształtować na nowo. Mógł przebić się przez takie drobnostki jak prawo

i cywilizacja, i narzucić swój ład, gwarantując mi bezpieczeństwo, pozycję i przyszłość.

A jaka spotkała mnie nagroda za odrzucenie tej mocy? Podejrzliwość i pogarda magów,

których chciałem wspierać i chronić. Potępienie Białej Rady, której praw przestrzegałem, kiedy

cały świat mógł leżeć u moich stóp.

Mógłbym zabić Cienia teraz, zanim zorientowałby się, że tu jestem. Mógłbym spuścić na

dom wściekłość i płomienie, zabijając każdego, kto jest w środku, i nie spocząłbym, dopóki

pozostanie choć kamień na kamieniu. Mógłbym sięgnąć, by przejąć ciemną energię, którą

zgromadził w tym miejscu, i wykorzystać ją tak, jak bym chciał, nie licząc się z konsekwencjami.

Czemu nie zabić go teraz? Fioletowe światło widoczne dla mojego innego wzroku drżało

i pulsowało w oknach, siła została zgromadzona, przygotowana i ukształtowana. Cień był

w środku, zbierając swoją moc, przygotowując się do wyzwolenia zaklęcia mającego mnie zabić.

Co mną kierowało, że pozwalałem mu wciąż oddychać?

Z wściekłością zacisnąłem pięści. Czułem, że powietrze świszcze z napięcia, kiedy zbierałem

się, żeby zniszczyć dom, Cienia i jego wszystkich żałosnych przydupasów, którzy tam z nim byli.

Z taką mocą mógłbym rzucić wyzwanie samej Radzie, zgromadzeniu siwobrodych, starych

durniów pozbawionych zdolności przewidywania, wyobraźni i wizji. Rada i ten jej żałosny pies

łańcuchowy, Morgan, nie mają pojęcia o rzeczywistej głębi mojej siły. Tu jest cała energia,

rozżarzona moim gniewem, gotowa, by po nią sięgnąć i obrócić w popiół wszystko, czego

nienawidzę i czego się boję.

Srebrny pentagram należący niegdyś do mojej matki i płonący chłodnym blaskiem na mojej

piersi zaczął mi nagle ciążyć tak, że aż sapnąłem. Pochyliłem się lekko w przód i uniosłem dłoń.

Palce miałem tak mocno zaciśnięte w pięść, że zabolały mnie, kiedy spróbowałem je

wyprostować. Moja dłoń zatrzęsła się, zadrżała i zaczęła opadać.

Wtedy stało się coś dziwnego. Jakaś inna dłoń dotknęła mojej. Była szczupła, z długimi,

Page 178: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

delikatnymi palcami. Kobieca. Łagodnie ujęła moją rękę i uniosła ją, tak jak prowadzi się rękę

małego dziecka, pomagając mi uchwycić pentagram matki.

Trzymałem go w dłoni, czując jego chłodną moc, jego uporządkowaną, rozumną geometrię.

Pięcioramienna gwiazda wpisana w okrąg to starożytny symbol białej magii, jedyna pamiątka po

mojej matce. Chłodna moc pentagramu dała mi szansę, chwilę na to, bym zaczął znów myśleć,

bym oczyścił swój umysł.

Oddychałem głęboko, starając się widzieć wyraźnie przez gniew i nienawiść, przez płonącą

we mnie żądzę zemsty i kary. Nie temu służy magia. Nie tak działa. Magia ma źródło w samym

życiu, we współdziałaniu natury i żywiołów, w energii wszystkich żywych istot, a zwłaszcza

ludzi. Od tego, jakim się jest człowiekiem, co kryje się w naszym wnętrzu, zależy to, jaką magię

praktykujemy. Nie ma bardziej niezawodnego miernika charakteru człowieka od sposobu, w jaki

wykorzystuje on swoją siłę, swoją moc.

Ja nie jestem mordercą. Nie jestem taki jak Victor Sells. Jestem Harry Blackstone

Copperfield Dresden. Jestem magiem. Magowie panują nad swoją mocą. Nie pozwalają, by to

ona zapanowała nad nimi. No i magowie nie posługują się magią, żeby zabijać ludzi. Stosują ją,

żeby odkrywać, chronić, naprawiać, pomagać. Nie żeby niszczyć.

Mój gniew nagle się ulotnił. Po chwili ustąpiła też paląca nienawiść i w głowie rozjaśniło mi

się na tyle, że znów mogłem zacząć myśleć. Ból w nodze stał się ćmiący. Drżałem

w podmuchach wiatru i pierwszych kroplach deszczu. Nie miałem kija, nie miałem różdżki. Moje

błyskotki były zużyte lub wypalone, w każdym razie bezużyteczne. Wszystko, czym

dysponowałem, było we mnie.

Rozejrzałem się, nagle czując się mały i bardzo samotny. Obok mnie nie było nikogo. Żadna

dłoń nie dotykała mojej. Nikt nie stał przy mnie. Zaledwie przez moment wydawało mi się, że

czuję powiew perfum, znajomy i pociągający. Potem i on znikł. Jedyną osobą, która mogła mi

pomóc, byłem ja sam.

Wypuściłem powietrze z płuc.

– Cóż, Harry – powiedziałem do siebie – najwyraźniej to musi wystarczyć.

Tak więc poszedłem przez widmowy krajobraz zaśmiecony czaszkami, prosto w paszczę

nadciągającej burzy, do domu napełnionego złą mocą, pulsującego barbarzyńską, zdziczałą siłą

tajemną. Szedłem na spotkanie morderczego przeciwnika, który miał całkowitą przewagę, który

był przygotowany, żeby mnie zabić i chciał to zrobić z miejsca, w którym się znajdował,

z samego jądra swej niszczycielskiej mocy, podczas gdy ja nie miałem innej broni niż moje

własne umiejętności, spryt i doświadczenie. Czy nie mam świetnej roboty?

Page 179: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Rozdział 25

Widok domu nad jeziorem, jaki zobaczyłem innym wzrokiem, nie opuści mnie nigdy. Dom

Victora Sellsa wzbudzał odrazę. Z wierzchu wyglądał dość niewinnie, jednak na głębszym

poziomie był cuchnący, przegniły. Kłębiła się w nim negatywna energia, złość, duma i żądza.

Zwłaszcza żądza. Żądza bogactwa, żądza władzy, o wiele więcej niż tylko cielesne pożądanie.

Istoty z cienia, nie rzeczywiste byty, tylko upostaciowanie negatywnej energii tego miejsca,

czepiały się ścian, rynien, ganku, parapetów. Obżerały się resztkami energii pozostałymi po

rzucanych przez Victora zaklęciach. Przypuszczam, że tych resztek musiało być dużo. Victor nie

zaimponował mi jako osoba zdolna zagwarantować, że jej zaklęcia będą energooszczędne.

Dokuśtykałem do frontowych schodów. Mój inny wzrok nie ujawnił żadnych alarmów,

żadnego magicznego drutu rozciągniętego w poprzek drogi. Być może przeceniałem Victora

Cienia. Pod wzglądem mocy był dojrzałym magiem, ale brakowało mu wykształcenia. Mięśnie,

a nie mózg – oto Victor Cień. Musiałem to uwzględnić.

Sprawdziłem drzwi wejściowe, ot tak sobie.

Otworzyły się.

Zamrugałem zdumiony, ale nie mogłem zaprzeczyć, że szczęście mi sprzyja lub że Victor

przejawia nadmierną pewność siebie, nie zamykając drzwi na klucz. Zaczerpnąłem tchu,

zebrałem swoją całą wolę i wszedłem do środka.

Zapomniałem, jak dom był umeblowany czy urządzony. Pamiętam tylko to, co ukazał mi

inny wzrok. To samo co na zewnątrz, tylko w większym nasileniu, bardziej skoncentrowane,

bardziej trujące. Takie same istoty zwieszały się zewsząd w ciszy, wygłodniałe, z błyszczącymi

oczami. Niektóre przypominały gady, inne wyglądały raczej jak szczury, jeszcze inne przybrały

kształty owadzie. Wszystkie były nieprzyjemne, wrogie i odsuwały się ode mnie, kiedy się

zbliżałem, by nie dotknęła ich aura trzymanej przeze mnie w pogotowiu energii. Wydawały ciche

odgłosy, dźwięki, których nigdy bym nie wyłowił uchem, ale inny wzrok ogarniał je również.

Był tam długi, ciemny korytarz wypełniony tymi istotami. Szedłem wolno i cicho, a one

ślizgając się, pełzając i wijąc, pierzchały mi spod nóg. Ciemnofioletowe światło magii, które

dostrzegłem już z zewnątrz, teraz znajdowało się przede mną i stawało się jaśniejsze. Usłyszałem

muzykę, rozpoznając w niej ten sam kawałek, który słyszałem z odtwarzacza w apartamencie

Tommy’ego Tomma w Madisonie, kiedy Murphy wezwała mnie tam w czwartek. Wolna,

zmysłowa muzyka o stałym rytmie.

Przymknąłem na chwilę oczy, nasłuchując. Dosłyszałem dźwięki. Cichy, powtarzający się

szept, męski głos recytujący inkantację, przygotowujący grunt do uwolnienia zaklęcia. To pewnie

Victor. Usłyszałem miękkie, kobiece westchnienie rozkoszy. Beckittowie? Mogłem się tylko

domyślać.

Page 180: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Przez podeszwy butów wyczułem dudnienie i usłyszałem grzmot nad jeziorem. Niski,

zawodzący głos zabrzmiał złośliwą, mściwą satysfakcją, po czym kontynuował inkantację.

Zebrałem całą posiadaną energię, wyszedłem zza rogu z korytarza i znalazłem się

w przestronnym pomieszczeniu sięgającym nieprzerwanie wzwyż na całą wysokość domu –

wiele metrów otwartej przestrzeni. Niżej był salon. Spiralne schody prowadziły w górę, do

kuchni połączonej z jadalnią, umieszczonej na platformie czy też balkonie nad częścią pokoju.

Platforma musiała być również dostępna z podwyższonego tarasu na tyłach domu.

W głównym pokoju nie było nikogo. Recytacja i westchnienia dochodziły z platformy.

Odtwarzacz kompaktowy stał w pokoju poniżej. Muzyka płynęła z głośników pokrytych

rysunkami ognia i oblężonych przez dziesiątki wzdętych, obrzydliwych stworzeń żywiących się

muzyką. Oddziaływanie muzyki spostrzegałem w formie bladofioletowej mgły, zestrojonej ze

światłem padającym z platformy. Było to zatem złożone, rytualne zaklęcie angażujące wiele

podstawowych elementów koordynowanych przez głównego maga, Victora. Sprytne. Nic

dziwnego, że było takie skuteczne. Wymyślenie tego musiało kosztować wiele prób i błędów.

Rzuciłem okiem na platformę i przeszedłem przez pokój, trzymając się jak najdalej od

odtwarzacza. Nie robiąc hałasu, wślizgnąłem się pod platformę, a dziesiątki szlamowatych

bezcielesnych istot spełzało z mojej drogi. Na zewnątrz deszcz wybijał nużący, stały rytm,

bębniąc w dach, w drewniany taras i w okna.

Wszędzie wokół mnie poupychane były pudła, plastikowe skrzynki, kartony, tekturowe

pudełka i drewniane skrzynie. Otworzyłem najbliższą i zobaczyłem co najmniej sto smukłych

fiolek, jakie już kiedyś widziałem, pełnych płynnego Trzeciego Oka. Widziane innym wzrokiem

wyglądały inaczej, pęczniały od kłębiących się możliwości. Groźba katastrofy czaiła się w każdej

fiolce. Poprzez płyn widziałem wirujące twarze wykrzywione przerażeniem i udręką, upiorne

obrazy tego, co może być.

Zajrzałem do innych pudeł. W jednym odkryłem tradycyjne butelki do wódki wypełnione

zielonym, prawie fosforyzującym płynem. Absynt? Nachyliłem się niżej, wąchając i poczułem

smak uśpionego szaleństwa zatopionego w płynie. Musiałem się trochę odsunąć, bo żołądek mi

się wywracał. Pobieżnie przejrzałem inne pudełka. Amoniak, wspomnienie szpitala i oddziału

psychiatrycznego. Nieobce mi grzybki halucynogenne w zamykanym plastikowym pudełku.

Ałun, biały i sproszkowany. Płyn niezamarzający. Brokat o stu metalicznych odcieniach

w wielkim plastikowym worku. Inne rzeczy ukryte głębiej w cieniu, których nie miałem czasu

oglądać. Właśnie doszedłem do tego, czemu służyły te wszystkie artykuły.

Eliksiry. Składniki eliksirów. To tak Victor produkował Trzecie Oko. Robił to samo co ja,

kiedy sporządzałem swoje eliksiry, tyle że na ogromną skalę, posługując się energią kradzioną

z innych miejsc, innym ludziom. Stosował absynt jako bazę i szedł dalej. Był masowym

producentem czegoś, co dorównywało magicznemu eliksirowi, który nie uaktywniał się od razu,

Page 181: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

lecz wchodził w reakcję z ludzkimi emocjami i pragnieniami. To by wyjaśniało, dlaczego nic

wcześniej nie zauważyłem. Tego nie dało się zauważyć przy powierzchownej obserwacji, to

wymagało spojrzenia innym wzrokiem, a ja nie korzystałem z niego zbyt często.

Drżąc, zamknąłem oczy. Inny wzrok ukazał mi zbyt wiele. Zawsze jest z nim ten sam

problem. Patrząc na te wszystkie składniki, na pudełka z gotowym narkotykiem, widziałem żywy

obraz ogromu cierpień, jakie może spowodować. Tego było za dużo. Zaczynałem tracić

orientację.

Znów rozległ się grzmot, ostrzejszy i tuż nade mną. Głos Victora wzniósł się do poziomu

słyszalności. Recytował w jakimś starożytnym języku. Egipskim? Babilońskim? Nie miało to dla

mnie znaczenia. Wystarczająco dobrze rozumiałem sens słów. Były to słowa nienawiści, złej

woli. Słowa, które miały zabić.

Drżałem coraz bardziej. Czy był to tylko efekt innego wzroku? Czy reagowałem na obecność

takiej ilości negatywnej energii? Nie. Po prostu się bałem. Byłem przerażony perspektywą

wyjścia z kryjówki pod platformą i spotkania z właścicielem zgrai wijących się istot, które

oblepiały wszystko w zasięgu wzroku. Ze swego miejsca czułem jego moc. Siła jego woli

przenikała powietrze z nienawistną pewnością. Bałem się takim samym strachem, jaki odczuwa

dziecko w zetknięciu z wielkim, złym psem albo draniem z sąsiedztwa znęcającym się nad

słabszymi. Taki strach cię paraliżuje, sprawia, że chcesz tylko znaleźć wymówkę, żeby się ukryć.

Teraz jednak nie było czasu na ukrywanie się. Nie było czasu na wymówki. Musiałem

działać. A zatem zmusiłem się, by zamknąć dostęp do innego wzroku i najlepiej jak umiałem

zebrałem się na odwagę.

Na zewnątrz zaryczał grzmot i w tym samym momencie błysnęło. Światła zamrugały,

a muzyka przeskoczyła. Nade mną Victor wykrzykiwał inkantację w ekstazie. Kobiecy głos, jak

rozumiałem należący do pani Beckitt, unosił się podnieceniem.

– Decyzja należy do ciebie – mruknąłem sam do siebie. Skoncentrowałem swoją wolę,

wyciągnąłem prawą rękę i otworzyłem dłoń w kierunku stereo, krzycząc:

– Fu ego!

Gorąco przebiegło mi przez rękę i buchnęło płomieniem w drugim końcu pokoju, obejmując

urządzenie, które wydało dźwięk przypominający bardziej przeciągły jęk udręki niż muzykę.

Kajdanki Murphy nadal miałem na przegubie, a pusta stalowa bransoletka dyndała swobodnie.

Teraz odwróciłem się, wyciągnąłem w górę ramiona i ryknąłem:

– Veni che!

Wiatr wślizgnął się pode mnie, wydymając mój prochowiec jak pelerynę Batmana, uniósł

mnie w górę i przeniósł ponad barierką na platformę, do znajdującego się tam podwieszonego

pomieszczenia.

Mimo że spodziewałem się, co tam zobaczę, widok mną wstrząsnął. Victor ubrany był

Page 182: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

w czarne spodnie, czarną koszulę i czarne buty, bardzo stylowo, zwłaszcza w porównaniu

z moimi kalesonami i butami kowbojskimi. Jego krzaczaste brwi i szczupłą twarz wydobywało

z mroku niesamowite światło rzucane przez otaczający go krąg, w którym znajdowało się

wszystko, co niezbędne do rytualnego zaklęcia, przygotowane, by spełnić obrzęd pozbawiania

mnie życia. Był tam przyrząd przypominający łyżkę o krawędziach zaostrzonych jak brzytwa,

dwie świece – czarna i biała, a także biały królik z łapkami związanymi czerwonym sznurkiem.

Jedna nóżka krwawiła z małej ranki, plamiąc białe futro. Ponadto królik miał przywiązany do

głowy takim samym sznurkiem pasmo moich włosów. Z boku znajdował się drugi krąg

narysowany kredą na wykładzinie. Jego średnica wynosiła około pięciu metrów. Wewnątrz

Beckittowie, spleceni ze sobą w nieprzytomnym pożądaniu, spoceni, produkowali energię

potrzebną Victorowi do rzucenia zaklęcia.

Victor gapił się na mnie w szoku, kiedy wylądowałem na platformie. Wiatr świszczał wokół

mnie, szalał po niewielkim pomieszczeniu jak miniaturowy cyklon, wywracał rośliny

w doniczkach i drobne przedmioty.

– Ty! – krzyknął Victor.

– Ja – potwierdziłem. – Jest coś, o czym już dawno chciałem z tobą pogadać, Vic.

W okamgnieniu jego szok przerodził się w kipiącą złość. Schwycił zaostrzoną łyżkę i uniósł

ją w prawej ręce, wykrzykując słowa inkantacji. Przyciągnął bliżej królika, reprezentującego

w obrzędzie mnie, przygotowując się do wydobycia jego, a zarazem mojego serca.

Nie dałem mu szansy skończyć. Sięgnąłem do kieszeni i cisnąłem w Victora Cienia pustym

plastikowym pojemnikiem po filmie.

Jako broń nie było to wiele. Jednak był to rzeczywisty przedmiot, rzucony przez rzeczywistą

osobę, przez śmiertelnika. Musiał naruszyć integralność magicznego kręgu.

Pojemnik przeciął powietrze nad kręgiem i rozerwał go w chwili, kiedy Victor dokończył

inkantację i właśnie miał zagłębić łyżkę w ciele biednego królika. Energia burzy ze świstem

opuściła cylinder, w którym była zgromadzona, podtrzymywany przez przerwany teraz krąg.

Do pomieszczenia wdarła się moc, dzika, nieukierunkowana, rozproszona – sama barwa

i surowy dźwięk – zmiatając wszystko z siłą huraganu. Sprawiła, że przedmioty fruwały

w powietrzu, łącznie ze mną i Victorem. Rozerwała krąg, w którym byli Beckittowie, a oni,

obijając się o siebie, potoczyli się po podłodze, pod ścianę.

Uchwyciłem się barierki i trzymałem z całej siły, kiedy moc szalała wokół, ładując powietrze

surową, niebezpieczną magią, wzbierając jak woda pod ciśnieniem, która szuka ujścia.

– Ty skurwysynu! – wrzasnął Victor poprzez wichurę. – Czemu nie umierasz!

Uniósł rękę i krzyknął coś w moją stronę. Przestrzeń między nami wypełnił ogień,

gwałtowny i gorący. W pomieszczeniu było teraz dość energii, którą mogłem wykorzystać, więc

zamykając oczy i koncentrując się, zaczerpnąłem jej, by zbudować przed sobą twardą, wysoką

Page 183: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

ścianę. Stworzyć tarczę bez pomocy bransolety było o wiele trudniej, ale udało mi się odgrodzić

od płomieni i skierować je wirowym ruchem w górę, ponad stworzoną przeze mnie kopułę

zgęstniałego powietrza, nieprzepuszczającą magii Victora. Otworzyłem oczy w chwili, gdy

języki ognia zaczynały lizać belki stropu.

Po przejściu ognia powietrze nadal pulsowało energią. Victor zawarczał, widząc mnie na

nogach, wyciągnął rękę w bok i wypluł z siebie słowa wezwania. Zakrzywiony kij wyglądający

na jakąś kość przemknął ku niemu przez powietrze. Schwycił go jedną ręką i wymierzył we

mnie, przybierając postawę człowieka trzymającego pistolet.

Problemem większości magów jest to, że są za bardzo przyzwyczajeni do myślenia

w kategoriach jednej tylko dziedziny – magii. Nie sądzę, by Victor spodziewał się po mnie, że

doskoczę do niego przez drżącą podłogę i pchnę go ramieniem w pierś. Odchyliłem się nieco

i wyprowadziłem cios kolanem w jego brzuch. Chybiłem i zamiast tego trafiłem Victora prosto

między nogi. Zgiął się wpół i padł na ziemię. Do tej pory wrzeszczałem na niego bez ładu

i składu. Teraz zacząłem go kopać po głowie.

Usłyszałem za sobą metaliczny szczęk, więc odwróciłem się i zobaczyłem Beckitta, który

stał nagi z wymierzonym we mnie pistoletem automatycznym. Rzuciłem się w bok, słysząc

odgłos wystrzału. Coś gorącego otarło się o moje biodro, tak że aż mną okręciło w miejscu.

Ruszyłem w stronę kuchni. Beckitt zaklął. Usłyszałem szereg ostrych szczęknięć. Automat się

zaciął. Cholera, przy tej ilości magii fruwającej po pokoju wszyscy mieliśmy szczęście, że nie

eksplodował.

W tym czasie Victor potrząsnął kością i wysypał z niej na podłogę z pół tuzina zasuszonych

brązowych skorpionów. Bielsze od zęby błyskały w jego opalonej twarzy żeglarza, kiedy

warczał:

– Scorpis, scorpis, scorpis!

Oczy płonęły mu żądzą i wściekłością.

Noga odmówiła mi posłuszeństwa, więc tyłem wycofałem się do kuchni, opierając się na

dłoniach i jednej nodze. W części platformy stanowiącej jadalnię skorpiony rwały się do życia

i zaczęły rosnąć. Pierwszy, a za nim inne zwróciły się w stronę kuchni i zaczęły zbliżać się do

mnie szybkimi zrywami, rosnąc z każdą chwilą.

Victor zawył z radości. Beckittowie stali wyprostowani, oboje nadzy, szczupli, o dzikim

wyglądzie. Oboje bawili się bronią. W ich oczach nie było nic, poza szaleńczą żądzą krwi.

Poczułem, że przyciskam ramiona do kuchennej szafki. Stojąca obok miotła przewróciła się

ze stukiem. Kij od miotły odbił się od mojej głowy i upadł na posadzkę z kafelków. Chwyciłem

go, a serce waliło mi gdzieś w okolicach gardła.

Dom pełen zabójczego narkotyku. Jeden zły czarownik na swoim własnym terenie. Dwoje

szaleńców z bronią. Jedna burza dzikiej magii miotająca się w poszukiwaniu czegoś, na czym

Page 184: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

mogłaby wyładować swój potencjał. Do tego pół tuzina skorpionów, takich jak ten, którego atak

ledwo przeżyłem, gwałtownie rosnących do rozmiarów potworów z filmów. Do końca spotkania

pozostała niecała minuta, nie będzie już przerwy dla zawodnika rozpoczynającego rundę.

Krótko mówiąc, zapowiadał się kiepski wieczór dla naszej drużyny.

Page 185: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Rozdział 26

Znalazłem się w pułapce. Nie było drogi ucieczki z kuchni, nie miałem czasu na użycie

wybuchowego zaklęcia. Zabójcze skorpiony mogą rozedrzeć mnie na strzępy dużo wcześniej,

zanim Victor zdoła wysadzić mnie w powietrze eksplozją magii lub pistolet któregoś z oszalałych

z żądzy krwi Beckittów odblokuje się na czas potrzebny do wsadzenia we mnie kilku kul.

Moje biodro zaczęło wyć z bólu, co pewnie jest lepsze od śmiertelnego odrętwienia

z powodu poważniejszych ran i szoku, ale w tej chwili było to najmniejsze zmartwienie.

Przyciągnąłem do siebie miotłę, swoją jedyną, żałosną broń. Nie miałem nawet na tyle swobody

ruchu, by jej użyć.

Wtem coś przyszło mi do głowy, coś tak dziecinnego, że prawie się roześmiałem.

Wyskubałem słomę z miotły i zacząłem monotonnie zawodzić niskim głosem, kiwając

w powietrzu palcami trzymającymi słomę. Sięgnąłem, by chwycić wielką ilość wolnej energii

szalejącej w powietrzu, a następnie ułożyłem ją w zaklęcie.

– Pulitas! – krzyczałem, wznosząc głos w crescendo. – Pulitas! Pulitas!

Miotła drgnęła. Zatrzęsła się. Szarpnęła się w górę w moich rękach. Potem wystartowała,

lecąc na spotkanie nadciągających skorpionów, złowrogo powiewając nad podłogą. Kiedy

zmuszony byłem mozolnie się wyuczyć tego oczyszczającego zaklęcia, nie przypuszczałem, że

przyda mi się ono do uprzątnięcia jadowitych monstrualnych skorpionów, ale tonący brzytwy się

chwyta. Miotła, wywijając z szaleńczą energią, zaczęła zmiatać skorpiony przez kuchnię w drugi

koniec platformy starannie i skutecznie. Za każdym razem, gdy któryś ze skorpionów próbował

umknąć w bok, miotła pochylała się i zagarniała bestię z powrotem, elegancko przewracając ją na

grzbiet i zamiatała dalej. Jestem pewien, że wymiotła też cały brud na swojej drodze. Jak już

rzucam zaklęcie, robię to porządnie.

Victor zazgrzytał ze złości, widząc swoich ulubieńców, którzy nie nabrali jeszcze dość ciała,

tak porządnie zaganianych i wyprowadzanych z platformy. Beckittowie unieśli broń i otworzyli

ogień do miotły, a ja przysiadłem na piętach za szafką kuchenną. Teraz musieli używać

rewolwerów, bo strzelali gładko i w równym rytmie. Kule waliły w ściany i szafki z tyłu, ale

żadna nie przebiła tej, za którą się schroniłem.

Łapałem oddech, przyciskając rękę do krwawiącego biodra. Bolało jak diabli. Wydawało mi

się, że kula utkwiła gdzieś w kości. Nie mogłem poruszyć nogą. Było dużo krwi. Wyżej wszystko

zajęło się już ogniem, który dotarł do dachu. Niedługo cały dom runie.

– Przestańcie strzelać, przestańcie strzelać, do cholery! – wrzeszczał Victor i strzelanina

ustała.

Zaryzykowałem wytknięcie głowy nad blat szafki. Moja miotła zmiotła skorpiony przez

krawędź platformy na podłogę znajdującego się niżej pokoju. Widziałem, że Victor złapał miotłę

Page 186: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

za kij i złamał ją o barierkę. Słoma, którą wciąż trzymałem w palcach, złamała się z ostrym

trzaskiem i poczułem, jak energia zaklęcia zanika.

– Zgrabna sztuczka, Dresden, ale żałosna – warknął Victor Cień. – Nie ma siły, żebyś to

przeżył. Poddaj się. Pozwolę ci odejść.

Beckittowie przeładowali. Schowałem głowę, zanim wpadliby na jakiś nowy zabawny

pomysł. Miałem nadzieję, że nie mają cięższych kul, które mogłyby przebić się przez szafkę wraz

z jej zawartością i mnie zabić.

– Jasne, Vic – odpowiedziałem, starając się, żeby mój głos brzmiał jak najspokojniej. –

Przecież jesteś znany z litości i przestrzegania zasad fair play, prawda?

– Muszę tylko potrzymać cię tu, dopóki ogień nie rozprzestrzeni się na tyle, żeby cię zabić –

powiedział Victor.

– No pewnie. Umrzyjmy wszyscy razem. Tylko trochę szkoda tego twojego magazynu na

dole, co?

Victor cisnął następną porcję ognia w kierunku kuchni. Tym razem łatwiej mi było osłonić

się, bo częściowo chroniła mnie szafka.

– O, zgrabne – stwierdziłem pogardliwie. – Ogień to najprostsza rzecz do zrobienia. Wszyscy

prawdziwi magowie uczą się tego w pierwszych tygodniach szkoły, a potem idą dalej.

Rozejrzałem się po kuchni. Musiało tu być coś, czego mógłbym użyć, żeby jakoś stąd uciec.

Niczego takiego jednak nie znalazłem.

– Zamknij się! – burknął Victor. – Kto tu jest prawdziwym magiem, co? Kto trzyma

wszystkie karty, a kto krwawi na podłodze w kuchni? Jesteś niczym, Dresden, niczym. Jesteś

nieudacznikiem. A wiesz dlaczego?

– Eee... Daj mi pomyśleć.

Roześmiał się chrapliwie.

– Bo jesteś idiotą i idealistą. Otwórz oczy, człowieku. To jest dżungla. Przetrwają najlepiej

przystosowani, a ty dowiodłeś, że nie jesteś przystosowany. Silni robią, co chcą, a słabi zostają

zdeptani. Kiedy już będzie po wszystkim, zetrę cię z butów i będę chodził, jakbyś nigdy nie

istniał.

Byłem w nastroju na małe kłamstwo.

– Za późno, Vic. Policja wie o tobie wszystko. Sam im powiedziałem. Powiedziałem też

Białej Radzie. Nigdy o nich nie słyszałeś, co, Vic? Są jak najlepsi przyjaciele i jak inkwizycja.

Dwa w jednym. Spodobają ci się. Zmiotą cię jak zeszłoroczne śmiecie. Boże, jesteś naprawdę

ignorantem, sukinsynu.

Na chwilę zapadła cisza.

– Nie – odezwał się wreszcie. – Kłamiesz. Oszukujesz mnie, Dresden.

– Kto kłamie, nie żyje – rzuciłem sentencjonalnie i o ile się orientowałem, już właśnie nie

Page 187: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

żyłem. – Aha, powiedziałem też Johnny’emu Marconemu. Zapewniam, że wie, kim jesteś i gdzie

cię szukać.

– Ty sukinsynu – powiedział Victor. – Ty głupi sukinsynu. Kto cię do tego namówił, co?

Marcone? Po to cię zgarnął z ulicy?

Musiałem się roześmiać, co prawda słabo. Od górnej półki szafki oderwał się płonący

kawałek i spadł na kafelki koło mnie. Robiło się gorąco. Ogień się rozprzestrzeniał.

– Do tej pory się nie domyślasz, prawda, Vic?

– Kto? – darł się na mnie Victor. – Kto to był, do cholery? Ta dziwka Linda? Jej pieprzona

przyjaciółka Jennifer?

– Drugie pudło, trzecie pudło, drużyna przeciwna ma szansę przejąć piłkę – odpowiedziałem.

Do diabła, przynajmniej mogłem wciągnąć go w rozmowę. Mógłbym zatrzymać go w domu na

tyle długo, żeby zginął razem ze mną. A gdybym go wystarczająco rozwścieczył, mógłby

popełnić błąd.

– Przestań z nim gadać – odezwał się Beckitt. – Nie ma broni. Wykończmy go i wynośmy

się, zanim wszyscy zginiemy.

– Naprzód – zachęciłem ich radośnie. – Ja nie mam nic do stracenia. Zrobię z tego domu kulę

ognia, przy której Hiroszima będzie wyglądać jak koksownik. To mój dzień.

– Zamknij się! – krzyknął Victor. – Kto to był, Dresden? Kto, do cholery?

Gdybym powiedział mu o Monice, mógłby wciąż ją dopaść po opuszczeniu tego domu. Nie

było sensu ryzykować, więc powiedziałem tylko:

– Idź do diabła, Vic.

– Uruchom samochód – rozkazał Victor. – Wyjdź przez drzwi na taras. Na parterze

skorpiony zabiją wszystko, co się rusza.

Usłyszałem ruch w pokoju. Ktoś wyszedł. Ogień nadal się rozprzestrzeniał. Powietrze było

ciężkie od gęstego dymu.

– Muszę już iść, Dresden – powiedział Victor łagodnym głosem, prawie mrucząc – ale jest tu

ktoś i chciałbym, żebyś go najpierw spotkał.

Doznałem złego przeczucia, które skręciło mi wnętrzności.

– Kalshazzak – wyszeptał.

Zatętniła moc. Powietrze, wijąc się, rozbłysło i zaczęło skręcać się w spiralę.

– Kalshazzak – powtórzył Victor, tym razem głośniejszym szeptem, z bardziej wyczuwalnym

tonem żądania.

Coś usłyszałem. Wysoki, syczący dźwięk, który wydawał się dochodzić z bardzo daleka, ale

się zbliżał. Czarny mag wypowiedział imię po raz trzeci i ostatni, jego głos przeszedł w pisk:

– Kalshazzak!

Wydawało się, jakby wewnątrz domu strzelił piorun, rozszedł się nieprzyjemny smród siarki.

Page 188: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Wyciągnąłem szyję, żeby zaryzykować spojrzenie znad blatu szafki.

Victor stał przy rozsuwanych szklanych drzwiach prowadzących na drewniany taras.

Czerwono pomarańczowe płomienie ogarniały już sufit po tej stronie domu, a dym wypełniał

pokój na parterze, więc na wszystko padał piekielny odblask.

Na podłodze u stóp Victora pełzał demon o wyglądzie ropuchy, którego przepędziłem zeszłej

nocy. Wiedziałem, że go nie zabiłem. Nie możesz zabić demonów, możesz tylko zniszczyć jego

fizyczne wcielenie, które sobie stwarza, wchodząc w świat śmiertelników. Przywołane znowu,

łatwo przybierają nową postać.

Przyglądałem się zafascynowany i oszołomiony. Do tej pory tylko raz widziałem osobę

przywołującą demona, a wkrótce potem zabiłem swojego starego mistrza. Demon czołgał się

przed Victorem, w jego świecących niebieskich oczach wirowały szkarłatne cienie nienawiści.

Wpatrywał się w ubranego na czarno maga, drżąc z pragnienia, aby rzucić się na niego, rozerwać

i unicestwić tę śmiertelną istotę, która śmiała go wezwać.

Oczy Victora zrobiły się okrągłe i bardziej szalone, błyszczały gorączkowo. Pot ściekał mu

po twarzy. Przechylił pomału głowę na bok, tak jakby to, na co patrzył, przekręciło się ukośnie

względem horyzontu, a on chciał to tym ruchem skompensować. W duchu dziękowałem, że

zamknąłem swoje trzecie oko. Nie chciałem wiedzieć, jak demon naprawdę wygląda, nie

chciałem też widzieć prawdziwej postaci Victora Sellsa.

W końcu demon zasyczał i odwrócił się w moją stronę ze zgrzytliwym pomrukiem. Victor

odchylił głowę w tył i zaśmiał się tryumfalnie. Jego wola panowała nad bytem, którego wezwał

spoza świata.

– No, Dresden, widzisz? Silni przetrwają, a słabi zostaną rozszarpani na strzępy.

Machnął dłonią w moją stronę i rozkazał demonowi:

– Zabij go.

Dźwignąłem się na nogi, opierając ciężko na szafce, by stanąć twarzą w twarz z demonem,

który podniósł się także i zaczął iść w moim kierunku powolnym krokiem.

– Mój Boże, Victor – powiedziałem – w głowie mi się nie mieści, jakim jesteś tandeciarzem.

Śmiech Victora natychmiast zmienił się w szydercze warczenie. Dostrzegłem cień strachu

w kącikach jego oczu, niepewność, mimo że był górą, i poczułem, że uśmiecham się ironicznie.

– Naprawdę nie powinieneś ujawniać komuś innemu imienia demona – pouczyłem Victora.

Następnie wziąłem wdech i krzyknąłem rozkazującym tonem: – Kalshazzak!

Demon zatrzymał się i zawył z poświstem w męce i gniewie, słysząc własne imię. Zebrałem

swoją wolę, by mu ją narzucić.

– Kalshazzak – teraz ja warknąłem.

Obraz demona pojawił się nagle w mojej głowie. Stwór był śliski, pokryty szlamem i wił się

jak jadowita kijanka. Czułem ucisk w skroniach, tak potworny ucisk, że zobaczyłem gwiazdy.

Page 189: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Groziła mi utrata równowagi i upadek na podłogę. Spróbowałem się odezwać, ale słowa uwięzły

mi w gardle. Demon syczał w oczekiwaniu, wciąż mocniej napierając na moje skronie, żeby mnie

pokonać, żebym się poddał, a wtedy mógłby swobodnie działać. Świecący błękit jego oczu stał

się oślepiający, patrzenie na niego sprawiało ból.

Dziwne, że pomyślałem wtedy o małej Jenny Sells i o Murphy – bladej, nieprzytomnej,

leżącej na noszach w deszczu. O Susan zwiniętej koło mnie, chorej i niezdolnej do ucieczki.

Już raz pobiłem tę żabę. Mogę to zrobić znowu.

Zawołałem demona po imieniu po raz trzeci i ostatni. Suche gardło paliło bólem. Słowo

wyszło niedokładne, niedoskonałe i przez straszną chwilę obawiałem się najgorszego, ale

Kalshazzak zawył znowu, padając z wściekłością na podłogę. Rozrzucił na boki kończyny,

szarpiąc dywan i wydzierając z niego całe pasma. Osłabłem tak, że bałem się stracić

przytomność.

– Co ty robisz? – zapytał Victor i zaraz podniósł głos do wrzasku. – Co ty robisz?!

Gapił się na demona z przerażeniem.

– Zabij go! To ja jestem twoim panem! Zabij go, zabij! Demon, wyjąc gniewnie, wodził

płonącymi oczami ode mnie do Victora, tak jakby usiłował zdecydować, którego z nas ma pożreć

najpierw. W końcu zatrzymał wzrok na Victorze, który zbladł i ruszył biegiem do drzwi.

– O nie, co to, to nie – mruknąłem i wypowiedziałem ostatnie zaklęcie, na jakie mogłem się

zdobyć. Po raz ostatni, ostatnim tchnieniem swojej mocy uniosłem się z wiatrem w powietrze.

Spadłem na Victora jak niezdarny pocisk artyleryjski, odepchnąłem go od drzwi i pociągnąłem

koło demona, który szykował się do ataku, w stronę barierki platformy.

Upadliśmy splątani na krawędzi platformy, zza której widać było pokój na dole, pełen

gęstego dymu i czerwonych odblasków płomieni. Prawie nie dawało się oddychać rozgrzanym

powietrzem. Ból przeszył mi biodro. Był ostrzejszy i bardziej oślepiający, niż można sobie

wyobrazić. Zaczerpnąłem tchu i zakrztusiłem się piekącym dymem.

Spojrzałem w górę. Ogień szalał już wszędzie. Pełzający demon odcinał nam jedyną drogę

ucieczki. Poza platformą panował chaos, płomienie i dym. Co dziwne, ciemny dym, zamiast

unosić się w górę, snuł się nad podłogą jak londyńska mgła. Ból był nie do zniesienia. Nie

mogłem się ruszyć. Nie mogłem nawet zaczerpnąć dość tchu, żeby krzyczeć.

– Do diabła z tobą! – darł się Victor. Stanął już na nogi i przyciągnął mnie w górę, do swej

twarzy, z szaleńczą siłą. – Do diabła z tobą – powtórzył. – Co się stało? Co ty zrobiłeś?

– Czwarte Prawo Magii zabrania władania jakąkolwiek istotą wbrew jej woli –

wycharczałem. Ból ściśniętego gardła sprawiał, że trudno mi było mówić. – Więc wkroczyłem

i pozbawiłem cię nad nim kontroli, ale też jej nie przejąłem.

Oczy Victora wyrażały zdumienie.

– Chcesz powiedzieć...

Page 190: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Jest wolny – potwierdziłem, po czym rzuciłem okiem na demona. – Wygląda na głodnego.

– Co zrobimy? – zapytał Victor drżącym głosem i zaczął mną potrząsać. – Co teraz zrobimy?

– Umrzemy – odpowiedziałem. – Do cholery, i tak miałem to zrobić. Teraz przynajmniej

zabiorę cię ze sobą.

Widziałem, jak zerknął na demona, a potem znów na mnie. W jego oczach był strach, ale

i chłodna kalkulacja.

– Współpracuj ze mną – zaproponował. – Powstrzymałeś go już przedtem, możesz zrobić to

znowu. Możemy razem się go pozbyć i uciec.

Przyglądałem mu się przez chwilę. Nie mogłem zabić go magią. Nie chciałem tego robić.

W każdym razie ściągnąłbym tym na swoją głowę wyrok śmierci. Mogłem natomiast stać z boku

i nie robić nic. I właśnie to zrobiłem. Uśmiechnąłem się do niego, przymknąłem oczy i nie

zrobiłem nic.

– Pieprz się, Dresden – warknął Victor. – Obu naraz nie zeżre. A ja nie zamierzam być tym

pożartym. – Uniósł mnie w górę, żeby rzucić demonowi.

Przeciwstawiłem się bez większego przekonania. Zmagaliśmy się ze sobą. Ogień szalał. Dym

się kłębił. Demon zbliżał się powoli. Jego świecące oczy lśniły przez mrok rozświetlany

piekielnym blaskiem. Victor był niższy ode mnie, bardziej nabity, lepszy w zapasach i nie był

postrzelony w biodro. Dźwignął mnie w górę i już miał rzucić, ale ja byłem szybszy.

Zamachnąłem się prawą ręką i uderzyłem go w głowę luźnym końcem kajdanek Murphy.

Próbował się wyrwać, kiedy przywarłem do niego, jednak udało mi się pociągnąć go za sobą.

Z rozpędu walnęliśmy o barierkę i przelecieliśmy nad nią.

Desperacja daje człowiekowi nadzwyczajne siły. Fiknąłem przez barierkę platformy

i uchwyciłem się jej podstawy, chroniąc się przed upadkiem w kłębiący się poniżej dym.

Spojrzawszy w dół, dostrzegłem połyskujący brązowy pancerz jednego ze skorpionów. Jego

odwłok z kolcem jadowym sterczał w górę jak maszt statku, przecinając dym głęboki na ponad

metr. Pokój wypełniony był gniewnym stukotem odnóży. Nawet tym pojedynczym, desperackim

spojrzeniem ogarnąłem kanapę rozdzieraną w okamgnieniu na strzępy przez parę skorpionów.

Ich uniesione odwłoki powiewały w powietrzu, przypominając chorągiewki na polu golfowym.

Piekło wzywa.

Victor uchwycił się barierki nieco wyżej niż ja, z mojej lewej strony. Wpatrywał się

w demona z twarzą wykrzywioną nienawiścią. Widziałem, jak bierze wdech i stara się znaleźć

wystarczająco silne oparcie dla stóp, by móc uwolnić jedną rękę i wycelować nią

w nadciągającego demona w geście swego rodzaju magicznego ataku czy obrony.

Nie mogłem dopuścić do tego, żeby Victor wyszedł z tej sytuacji. Wciąż był cały. Gdyby

udało mu się pokonać demona, wciąż jeszcze mógł uciec. Musiałem więc powiedzieć mu coś, co

rozwścieczyłoby go tak, że chciałby przede wszystkim urwać mi łeb.

Page 191: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

– Hej, Vic! – krzyknąłem. – To była twoja żona. To Monika cię wydała.

Słowa ugodziły go jak prawdziwy cios. Gwałtownie odwrócił do mnie głowę, twarz miał

wykrzywioną z wściekłości. Zaczął coś mówić, prawdopodobnie zaklęcie, aby mnie rozerwać na

kawałki, ale przerwał mu demon, który wspiął się na tylne ropusze łapy i z gniewnym sykiem

zatrzasnął szczęki na jego obojczyku. Kość pękła z głośnym trzaskiem, a Victor zawył z bólu.

Jego ramiona i nogi zadrgały. Spróbował odepchnąć demona, który zachwiał się niepewnie.

Zacisnąłem zęby i usiłowałem się trzymać. Skorpion skoczył na mnie i z trudem udało mi się

podciągnąć nogi, tak żeby znalazły się poza zasięgiem jego szczypiec.

– Skurwysyn! – krzyknął Victor, bezskutecznie zmagając się ze szczękami demona. Po jego

ciele spływała gorąca krew. Demon wgryzł się w tętnicę i trzymał, chwiejąc się na krawędzi

platformy. Victor, miotając się, zaczął kopać mnie w rękę. Uderzył mnie raz, potem drugi

i poczułem, że mój uchwyt słabnie. Przelotne spojrzenie w dół ukazało mi drugiego skorpiona

szykującego się do skoku, tym razem bliżej.

Murphy, pomyślałem, powinienem był cię posłuchać. Jeśli skorpion mnie nie zabije, zrobi to

demon, a jeśli nie demon, to ogień. Tak czy inaczej zginę.

W tej myśli był pewien spokój, bo byłem pewny, że wszystko się zaraz skończy. Miałem

zginąć. Po prostu. Walczyłem tak dzielnie, jak umiałem, zrobiłem wszystko, co mogłem, a teraz

nadszedł koniec. To były moje ostatnie chwile i żałowałem, że nie mam już czasu, żeby

przeprosić Murphy, żeby przeprosić Jenny Sells za zabicie jej taty, żeby przeprosić Lindę Randall

za to, że nie byłem dość bystry, by ją uratować.

Kajdanki Murphy obejmowały chłodnym uściskiem moje przedramię, a potwory, demony,

czarni magowie i dym nacierali. Zamknąłem oczy.

Kajdanki Murphy. Gwałtownie otworzyłem oczy. Kajdanki Murphy.

Victor znów dosięgnął stopą mojej lewej dłoni. Wierzgnąłem nogami i podciągnąłem się na

chwilę na ramionach. Złapałem Victora Sellsa za nogawkę lewą ręką, a prawą zaczepiłem luźny

koniec kajdanek o jeden ze słupków podtrzymujących barierkę. Metalowe kółko obróciło się

w zawiasach i zatrzasnęło.

Spadając do tyłu, mocno szarpnąłem Victora za nogę. Wydał z siebie straszliwy, świdrujący

pisk i poleciał w dół. Dodatkowy ciężar i siła mojego szarpnięcia przeważyły Kalshazzaka, który

ostatecznie wypadł za barierkę i runął w kłębiący się w dole dym, roztrzaskując się o podłogę.

Pociągnął Victora za sobą.

Rozległ się gwałtowny stukot odnóży skorpionów i przeszywający, świszczący syk demona.

Wysoki dźwięk wydawany przez Victora brzmiał potwornie, zwierzęco, przypominał bardziej

kwiczenie zarzynanej świni niż ludzki głos.

Zwisałem z platformy ze stopami nad ogniskiem, podwieszony w niezwykle bolesny sposób

na kajdankach Murphy, jednym końcem zaczepionych wokół mojego nadgarstka, a drugim

Page 192: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

o barierkę. Spojrzałem w dół zamglonym wzrokiem. Zobaczyłem pod sobą morze brązowych,

błyszczących płyt będących segmentami chitynowych pancerzy. Zobaczyłem odwłoki

skorpionów bezustannie chłoszczące coś. Zobaczyłem świecące oczy cielesnej powłoki

Kalshazzaka i ujrzałem, jak jedno z nich zostało przekłute i wyrwane kolcem jednego ze

skorpionów.

Zobaczyłem też Victora, w którego bez końca trafiały żądła wielkości kolców do rozbijania

lodu. Rany pieniły się od jadu. Mag nie zwracał uwagi na szczypce i żądła skorpionów, które

zaczynały rozszarpywać go na części. Twarz miał wykrzywioną męką gniewu i strachu.

Silni przetrwają, słabi zostaną pożarci. Przypuszczam, że Victor zainwestował

w nieodpowiedni rodzaj siły.

Nie chciałem patrzeć na to, co rozgrywało się pode mną. Płomienie trawiły sufit, tworzyły

piękne, przetaczające się fale ognia, czerwone jak wiśnie, pomarańczowe jak zachód słońca.

Byłem za słaby, żeby wydobyć się z tego zamętu. Wszystko to stało się zbyt odległe, by się tym

przejmować, i zbyt bolesne, by się nad tym zastanawiać. Patrzyłem tylko na płomienie

i czekałem. O dziwo, zauważyłem, że jestem zwyczajnie głodny. Było to naturalne, bo nie jadłem

porządnego posiłku od... piątku? Od piątku. Mówią, że w ostatnich momentach życia widzi się

dziwne rzeczy. Że zaczyna się mieć przywidzenia. Na przykład ja widziałem Morgana

wchodzącego przez rozsuwane szklane drzwi z zewnętrznego tarasu, ze srebrnym mieczem

sprawiedliwości Białej Rady w dłoni. Widziałem jednego ze skorpionów, teraz już wielkości

owczarka niemieckiego, który uciekł schodami na górę i wpadł na Morgana. Widziałem, jak

Morgan ciął srebrnym mieczem, a części rozpłatanego skorpiona wiły się na podłodze.

Potem zobaczyłem, jak Morgan z ponurym wyrazem twarzy zbliża się do mnie, ciężkim

krokiem wstrząsając nadżartą przez ogień platformę. Zmrużył oczy i wychylając się nad barierką,

uniósł miecz. Ostrze błysnęło jasnym srebrem w blasku ognia i zaczęło opadać.

Typowe! – to była moja ostatnia myśl. To całkiem typowe. Przeżyć wszystko, co zgotowali

mi źli ludzie, i zginąć z rąk tych, w których sprawie walczyłem.

Page 193: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Rozdział 27

Ocknąłem się gdzieś w chłodzie i ciemności, czułem potworny ból i wypluwałem płuca od

kaszlu. Deszcz padał mi na twarz i było to najwspanialsze uczucie, jakiego kiedykolwiek

doznałem. Ujrzałem nad sobą twarz Morgana i zorientowałem się, że udziela mi pierwszej

pomocy. No, no.

Kaszląc i prychając, usiadłem i ze świstem wciągnąłem powietrze. Morgan przyglądał mi się

przez chwilę, po czym zmarszczył brwi i wstał.

Udało mi się złapać dech na tyle, żeby się odezwać, więc powiedziałem tępo:

– Uratowałeś mnie.

Skrzywił się.

– Tak.

– Dlaczego?

Popatrzył na mnie znowu, po czym schylił się, żeby podnieść miecz i wsunąć go do pochwy

na swoim boku.

– Ponieważ widziałem, co się tu działo. Widziałem, że ryzykowałeś życie, żeby powstrzymać

Cienia, nie łamiąc żadnego z Praw. Nie jesteś mordercą.

Znów się rozkaszlałem, a potem stwierdziłem:

– To jeszcze nie znaczy, że musiałeś mnie ratować.

Odwrócił się i zamrugał, jakby był zaskoczony.

– Co masz na myśli?

– Mogłeś pozwolić mi umrzeć.

Z wciąż ponurym wyrazem twarzy wyjaśnił:

– Nie byłeś winny. Należysz do Białej Rady.

– Skrzywił usta, jakby słowa miały kwaśny smak cytryny. – Miałem obowiązek chronić

twoje życie. To było moje zadanie.

– Nie byłem mordercą – zacząłem.

– Nie.

– Czyli – odetchnąłem ze świstem – racja byłaby po mojej stronie, a to by znaczyło, że ty...

Morgan naburmuszył się.

– Chętnie podniósłbym miecz, gdybyś przekroczył granicę, Dresden. Jeśli o mnie chodzi, to

nie myśl, że dzięki temu się wymigasz.

– No tak. O ile dobrze pamiętam, jako Strażnik masz obowiązek donosić Radzie o tym, jak

się prowadzę, prawda?

Nachmurzył się jeszcze bardziej.

– Dlatego będziesz musiał stawić się przed nimi w poniedziałek – ciągnąłem – i powiedzieć

Page 194: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

im o wszystkim, co się tu wydarzyło. Całą prawdę i tylko prawdę.

– Tak – burknął. – I może nawet zdejmą znad twojej głowy miecz.

Zacząłem się śmiać, choć dość słabo.

– Ty nie wygrałeś, Dresden. W Radzie jest wielu, którzy doskonale wiedzą, że zbratałeś się

z siłami ciemności. My nie zrezygnujemy. Będziemy cię śledzić dzień i noc i dowiedziemy, że

stanowisz zagrożenie, które należy powstrzymać.

Śmiałem się coraz głośniej. Aż przewróciłem się na bok ze śmiechu. Morgan uniósł brwi

i tylko gapił się na mnie.

– Dobrze się czujesz?

– Daj mi parę litrów syropu na kaszel – wykrztusiłem – a poczuję się naprawdę dobrze. Nic

mi nie jest.

Morgan dalej gapił się na mnie, a ja się śmiałem i śmiałem. Przewrócił oczami, mruknął coś

o policji, która będzie tu za chwilę i udzieli pomocy medycznej, potem odwrócił się i odszedł

między drzewa, cały czas mrucząc pod nosem.

Policja przyjechała na czas, żeby złapać Beckittów, którzy próbowali się ulotnić. Zostali

aresztowani za to, że byli nadzy. Dopiero później wyszło na jaw, że byli zamieszani w sprawy

związane z narkotykiem Trzecie Oko, i zostali oskarżeni o jego dystrybucję. Mieli szczęście, że

podlegali jurysdykcji stanu Michigan. Nie wyszliby żywi z celi, gdyby to było w Chicago.

Szkodzili przecież interesom Johnny’ego Marconego.

Klub Pierwsza Liga spłonął w tajemniczym pożarze tej nocy, kiedy go odwiedziłem.

Słyszałem, że Marcone nie miał najmniejszych problemów z uzyskaniem pieniędzy

z ubezpieczenia, pomimo krążących na ten temat dziwnych pogłosek. Po mieście rozeszła się

plotka, że Marcone wynajął Harry’ego Dresdena, by sprzątnął szefa gangu dostarczającego na

rynek Trzecie Oko. Była to jedna z tych plotek, do których źródła nie sposób dotrzeć. Nie

próbowałem jej zaprzeczać. To stosunkowo niska cena za to, że nie trzeba się martwić o ładunek

wybuchowy założony pod samochodem.

Leżałem w szpitalu, kiedy zebrała się Rada, więc nie mogłem się pojawić na tym spotkaniu.

Okazało się jednak, że postanowiono zdjąć znad mojej głowy miecz Damoklesa (zawsze

uważałem, że w moim przypadku to bardzo pretensjonalna nazwa). Uzasadniono to „bohaterskim

czynem wykraczającym poza zwykły obowiązek”. Nie sądzę, żeby Morgan kiedykolwiek

wybaczył mi, że okazałem się dobrym człowiekiem. Musiał to wydusić z siebie przed całą Radą,

uparcie kierując się swoim neurotycznym poczuciem obowiązku i honoru. Nadal się nie znosimy,

jednak facet był wobec mnie uczciwy i winien mu jestem wdzięczność. Niech mu tam.

Przynajmniej nie muszę już się spodziewać, że wyłoni się znikąd za każdym razem, kiedy

rzucam zaklęcie. Mam nadzieję.

Murphy była w stanie krytycznym przez prawie trzy doby, ale wyszła z tego. Leżała na tym

Page 195: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

samym oddziale co ja. Posłałem do jej pokoju kwiaty wraz z połową kajdanek, które ocaliły mi

życie. Dołączyłem liścik, w którym prosiłem, żeby nie pytała, w jaki sposób łańcuszek kajdanek

został tak precyzyjnie przecięty. Nie sądzę, by uwierzyła, że ktoś posłużył się magicznym

mieczem. Kwiaty musiały najwyraźniej pomóc, bo kiedy tylko pozwolono jej wstać z łóżka,

przydreptała do mnie przez korytarz, cisnęła mi je w twarz i wyszła bez słowa.

Twierdziła, że nie pamięta, co się zdarzyło w moim biurze i może to prawda. W każdym

razie postarała się o cofnięcie nakazu mojego aresztowania, a po paru tygodniach, kiedy wróciła

do pracy, następnego dnia wezwała mnie na konsultację. I przysłała ogromny czek na pokrycie

moich kosztów udziału w śledztwie dotyczącym morderstwa. Rozumiem, że znów jesteśmy

przyjaciółmi. W sprawach zawodowych. Ale już nie żartujemy ze sobą. Niektóre rany nie goją

się tak szybko.

W zgliszczach domu nad jeziorem policja znalazła resztki składu Trzeciego Oka i złym

człowiekiem okazał się w końcu Victor Sells. Monika Sells i jej dzieci zniknęli, objęci

programem ochrony świadków. Mam nadzieję, że teraz żyje im się lepiej niż przedtem. Myślę, że

nic nie mogłoby być gorsze.

Bob w końcu wrócił do domu, jak przypuszczam, z grubsza trzymając się wyznaczonych

dwudziestu czterech godzin. Udawałem, że nie słyszałem pogłosek o wyjątkowo dzikiej prywatce

na uniwersytecie Chicago, która trwała od sobotniego do niedzielnego wieczoru, a Bob rozsądnie

nigdy o tym nie wspominał.

Randka z demonem to tytuł reportażu na pierwszej stronie „Arkanów”, który ukazał się

w poniedziałek. Susan przyszła odwiedzić mnie w szpitalu, żeby mi przynieść egzemplarz

i porozmawiać o tym. Była wyraźnie ubawiona gipsem, który unieruchamiał moje biodro do

czasu, aż lekarze będą pewni, że nie zostało za bardzo naruszone (z jakiegoś powodu rentgen psuł

się za każdym razem, kiedy próbowali mnie nim badać). Żałowała, że nie jestem bardziej

mobilny. Wykorzystałem jej żal, by namówić ją na kolejną randkę, a ona nie wyglądała na osobę,

która długo się zastanawia.

Tym razem nie przeszkodził nam żaden demon, a ja nie potrzebowałem ani eliksiru Boba, ani

jego rady.

Mac dostał z powrotem swojego transama. Ja dostałem z powrotem niebieskiego garbusa. To

nie było do końca sprawiedliwe, ale garbus wciąż jeździ. Na ogół.

Załatwiłem dostawy pizzy dla Tut-tuta i jego kumpli elfów co wieczór przez tydzień, a potem

raz w tygodniu. Jestem pewien, że chłopak z Pizza Ekspress wziął mnie za wariata, kiedy

kazałem mu wyrzucać pizzę przy drodze. Do diabła z nim. Dobrze wyszedłem na swojej

obietnicy.

Pan został trochę pokrzywdzony w całej tej sprawie, ale zauważenie tego byłoby poniżej jego

godności.

Page 196: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

A ja? Co ja z tego miałem? Nie jestem do końca pewien. Uciekłem przed czymś, co ścigało

mnie przez długi czas. Nie jestem nawet pewien, co to było. Nie wiem, kto był bardziej

przekonany, że jestem chodzącym Antychrystem, który tylko czeka, żeby się objawić –

konserwatywny odłam Białej Rady, ludzie tacy jak Morgan, czy ja sam. Oni przynajmniej na

razie zostawili ten problem w spokoju. Co do mnie, to nie wiem. Jest moc, jest pokusa. Tak to już

jest. Nie przeszkadza mi to.

Świat staje się coraz bardziej szalony. Z każdym dniem coraz bardziej mroczny. Wiruje coraz

szybciej i istnieje zagrożenie, że wszystko pójdzie na opak. Sokoły i sokolnicy. Nie ma nic

stałego.

Na swoim podwórku staram się utrzymać ład. Nie chcę żyć w dżungli Victora, nawet jeśli

w końcu sama go pożarła. Nie chcę żyć w świecie, w którym rządzą silni, a słabi się kulą. Wolę

spokojniejsze miejsca. Gdzie trolle siedzą w swoich norach. Gdzie strzygi nie porywają dzieci

z kołysek. Gdzie wampiry nie przekraczają dopuszczalnych granic i gdzie elfy zachowują się

bardzo poprawnie.

Nazywam się Harry Blackstone Copperfield Dresden. Jeśli dasz się tym oczarować, to tylko

na własne ryzyko. Kiedy zdarzy się coś dziwnego, kiedy coś zacznie łomotać w nocy, kiedy

nagle zamruga światło, kiedy nikt inny nie będzie mógł ci pomóc – dzwoń do mnie.

Mój numer jest w książce telefonicznej.

Page 197: Butcher Jim - Akta Harry'ego Dresdena Tom 1 - Front Burzowy.pdf

Podziękowania

Szczególnie dziękuję Caroline, Fredowi, Debrze, Tarze i Corin – pierwszym fanom

Harry’ego Dresdena. Gdyby nie moje marzenie, by sprawić, że będziecie z krzykiem domagać się

następnego rozdziału, Harry nigdy by nie popadł w aż tyle tarapatów.

Ricia Mainhardt i A.J. Janschewitz zasługują na osobne podziękowania. To świetni agenci

literaccy i dobrzy ludzie. Podobnie jak Chris Ely, który jest wspaniałym człowiekiem.

Szczególnie dziękuję mojemu synowi J.J., który mimo że nie umiał czytać, wierzył, że tata

napisał dobrą książkę.

Shannon, Tobie jestem wdzięczny za tak wiele, że nie da się tego wyliczyć. Jesteś moim

aniołem. Kiedyś nauczę się wywracać skarpetki na prawą stronę, zanim rzucę je na podłogę

w łazience.