Błękitny chłopiec

16
KSIĄŻKA DLA WSZYSTKICH, KTÓRZY POKOCHALI KSIĄŻKA DLA WSZYSTKICH, KTÓRZY POKOCHALI ŻYCIE PI ŻYCIE PI HISTORIA CHŁOPCA, HISTORIA CHŁOPCA, KTÓRY MYŚLAŁ, KTÓRY MYŚLAŁ, ŻE JEST BOGIEM ŻE JEST BOGIEM

description

Rakesh Satyal: Błękitny chłopiec

Transcript of Błękitny chłopiec

Page 1: Błękitny chłopiec

KSIĄŻKA DLA WSZYSTKICH, KTÓRZY POKOCHALI KSIĄŻKA DLA WSZYSTKICH, KTÓRZY POKOCHALI ŻYCIE PIŻYCIE PI

HISTORIA CHŁOPCA, HISTORIA CHŁOPCA, KTÓRY MYŚLAŁ, KTÓRY MYŚLAŁ, ŻE JEST BOGIEMŻE JEST BOGIEM

Blekitny_okladka_KOREKTA.indd 1 2011-02-04 12:56:51

Page 2: Błękitny chłopiec
Page 3: Błękitny chłopiec

maczenie Anna Gralak

Wydawnictwo ZnakKraków 2011

tłum

Page 4: Błękitny chłopiec
Page 5: Błękitny chłopiec

21

Wielka gala

Pozwólcie, że coś wam powiem o szkole podstawowej: pełno w niej skrywanego szaleństwa. Wiem, że większość ludzi wyobraża sobie małe dzieci, które biegają i sieją spustoszenie, rozbryzgując na ścia-nach farby w żywych kolorach, wypuszczają z akwariów oślizłe kla-sowe zwierzątka, takie jak żaby i  jaszczurki, i  mówiąc w  wielkim skrócie, zachowują się tak, że w porównaniu z nimi Styks zaczyna przypominać Jezioro Spokojne. Jednak tak naprawdę szkoła to dom wariatów w zupełnie innym sensie – nie tylko przypomina go z wy-glądu, ale faktycznie jest zbiorowiskiem chorych na umyśle. W ta-kich miejscach najgorsze, najgroźniejsze szaleństwa mają naturę nie werbalną, lecz raczej emocjonalną, rozgrywają się wewnątrz, nie są wykrzykiwane na całe gardło ani wyzwalane podczas przewracania ławek. Kuksańce i  popychanie to nic w  porównaniu z  rzucanymi ukradkiem uwagami i  spojrzeniami spod przymrużonych powiek. A ja żyję właśnie pośród takich uwag i spojrzeń.

Tydzień temu miały miejsce dwa Wielkie Wydarzenia. Jednym z nich było ogłoszenie Jesiennego Festiwalu Talentów Szkoły Pod-stawowej imienia Martina Van Burena w 1992 roku.

– Dzieci  – powiedziała pani Nevins, kobieta przypominająca ołówek: wysokie, chude ciało i  różowa jak gumka do wycierania twarz zwieńczona trwałą ondulacją. – Najwyższy czas zacząć myśleć o jesiennym festiwalu talentów.

Page 6: Błękitny chłopiec

22

(W tym miejscu rozlega się chór śpiewający alleluja). – Wiem, że wielu z was wzięło w nim udział w ubiegłym roku,

i zachęcam wszystkich, by w tym roku znów spróbowali swoich sił. Macie dwa miesiące, żeby wybrać coś dla siebie i  przygotować się do występu. Potem będziecie musieli wypełnić ten formularz – za-częła nam rozdawać błękitne kartki – i opisać, na czym będzie po-legał wasz występ. Możecie wybrać, cokolwiek zechcecie: możecie tańczyć, śpiewać, grać na pianinie albo przedstawić zabawny skecz. Możecie nawet zaśpiewać z playbacku!

To musiał być żart, bo prawie wszyscy śpiewają z playbacku. Nie potrzeba do tego talentu. Nigdy nie zapomnę odrażającego widoku Kevina Bartletta, ubranego w skórzaną kurtkę i perukę przypomina-jącą Beethovena, „brzdąkającego” na kartonowej gitarze i „śpiewają-cego” Livin’ on a Prayer Bon Joviego. Kevin przez cały występ nie ruszył się z miejsca. Właściwie znał tylko refren, więc pomijając mu-zykę, po prostu stał i się gapił. W zasadzie przez pięć minut słuchali-śmy radia. Ale oklaski, które się posypały, kiedy „skończył”, oznaczały, że wszyscy są zachwyceni. Potem przyszła pora na „błyskotliwy” wy-stęp Cindy Michaels, która tańczyła hand-jive’a do Papa Don’t Preach Madonny. Najwidoczniej mama Cindy, pani Lansing, nigdy nie za-dała sobie trudu, żeby wsłuchać się w słowa („Zaliczyłam wpadkę, ale urodzę”), ani nie przypuszczała, że pewnego dnia Cindy, która gziła się z każdym chłopakiem w klasie, może zrobić to, o czym mówi piosenka. Mógłbym wymienić inne niezliczone przykłady playba-ckowych porażek, ale dość powiedzieć, że 99,9 procent szkoły jest praktycznie pozbawione talentu i na tym ugorze istnieje tylko jeden rzadki diament, który wyziera spod próchniczej ziemi.

A tym czterystukaratowym kamieniem jestem właśnie ja, skarbie.Niestety, zapowiedź tego cudownego dorocznego wydarzenia

zbiegła się z  innym Wielkim Wydarzeniem: Sponiewieraniem Ki-rana przez Dwie Wyrachowane Żmije.

Sarah Turner i  Melissa Jenkins  – najgorszego sortu babsztyle z  podstawówki. Mój wewnętrzny polaroid ukazuje nas troje

Page 7: Błękitny chłopiec

23

siedzących na huśtawkach na placu zabaw: z lewej Sarah, z włosami jak sierść golden retrievera, przeciętymi fioletową opaską i  oto-czonymi na skroniach przez dwoje elfich uszu. Na środkowej huś-tawce ja, z wielkimi brązowymi oczami i czarną czupryną, w czer-wonym obcisłym dresie, z nogami skrzyżowanymi jak u fordanserki. Z prawej Melissa, prawie jak klon serialowej Punky Brewster – brą-zowe, niemal czarne, starannie ułożone kosmyki (które kiedyś były mysimi ogonkami spiętymi wesołą, żółtą jak słońce klamerką, ale w  szóstej klasie Melissa doszła do wniosku, że to zbyt dziecinne), nos upstrzony piegami, krzykliwy strój złożony z fioletowej dżinso-wej kurtki i tęczy dziwacznych dodatków – czerwono-zielonej, nie-równomiernie ufarbowanej koszulki, niebieskich rybaczków i  po-marańczowych skarpetek. Tworzymy barwną plamę na tle szarego żwiru pod stopami, huśtawek pod tyłkami oraz powykręcanych me-talowych drabinek, zjeżdżalni i karuzeli za naszymi plecami, a ja je-stem w niej łącznikiem: w czerwonym ubraniu wyglądam jak pomi-dor, a ciemna twarz i włosy przypominają jego szypułkę.

Ale rzeczywistość wygląda inaczej.Tydzień temu, w pierwszym dniu nauki w szóstej klasie, Sarah

i Melissa podchodzą do mnie na początku przerwy. – Kej-ran – mówi Sarah, potrząsając czupryną, żeby odsunąć ją

z twarzy. – Chcesz się dziś pohuśtać?Nie wierzę własnemu szczęściu. W ubiegłym roku snułem się po

placu zabaw sam jak palec i stawiając opór szałowi na punkcie Ma-riah Carey, nuciłem klasykę Whitney Houston How Will I Know? sopranem, nad którym już wisiała groźba dojrzewania.

– Ja? – dziwię się, zbliżając dłoń do piersi i wytrzeszczając oczy, jakby dziewczyny właśnie okrzyknęły mnie Miss Ameryki.

– Oczywiście, głuptasie – mówi Melissa.Pociąga za klapy dżinsowej kurtki i kręci głową, żeby się popisać

brązową czupryną.Prowadzą mnie na huśtawki. Kiedy idziemy, usta naszych kole-

gów i koleżanek otwierają się na kształt zszokowanego O. Depczemy

Page 8: Błękitny chłopiec

24

po żwirze, kopiąc kamyki i wzbijając pył. Jest koniec sierpnia, jesz-cze lato, i  najwyraźniej wszystkie dzieci czują się dziwnie nie na miejscu, zdumione tym, że ładna pogoda może trwać, a  wakacje nie. Każde z nas spędziło ranek owładnięte skumulowanym letnim pragnieniem rozrywki i  choć jesteśmy już w  szóstej klasie – ostat-niej  – trzymamy się wakacji kurczowo jak nigdy dotąd. Kiedy za-tem razem z Sarah i Melissą docieramy do huśtawek, wsuwamy się na zwisające czarne siedzenia i pragniemy się huśtać dopóty, dopóki nie posinieją nam kolana.

– Zobaczmy, kto będzie najwyżej – mówi Melissa, odpychając się, by zademonstrować wzorcową technikę: płynne wyprostowanie dwóch nóg, złączonych podczas ruchu w przód, a potem zgrabny rozkrok podczas ruchu w tył, połączony z ugięciem kolan, aby nogi tworzyły literę V równoległą do ziemi.

Na początku Melissa w  wielkim skupieniu zaciska usta, lecz kiedy już łapie rytm, jej twarz wypogadza się. Zaczynam ją naślado-wać, czując wzbierający w brzuchu bukiet motyli – uczucie, które z początku biorę za strach, lecz później ze zdziwieniem i smutkiem rozpoznaję jako dumę.

Daję z siebie wszystko. Kiedy się huśtam, wokół tworzy się wiate-rek i letni dzień wydaje się rześki i chłodny. Czuję powietrze przeci-skające się przez tkaninę moich spodni od dresu, słyszę popiskiwanie zawiasów huśtawek i  ciężkie oddechy Sarah i  Melissy, które wzbi-jają się coraz wyżej, czuję lekki zapach ich perfum Petit Naté. Pcham mocniej, prawie zjeżdżając z krzesełka, i zauważam, że huśtam się co-raz wyżej, a dziewczyny zostają w tyle. Daje mi to wszechogarniające poczucie zwycięstwa, coś w rodzaju prawa do przechwałek. Nie za-mierzam się jednak przechwalać. Chcę być pokorny wobec nowych przyjaciółek, chcę emanować wdziękiem jak Whitney.

Huśtam się wyżej, brakuje mi tchu, jakbym sięgnął strato-sfery. Jednak pewien dźwięk przerywa moją zadumę. Spoglądam w  dół i  widzę, że otaczające mnie huśtawki dyndają, a  ich łańcu-chy pobrzękują. Sarah i Melissa stoją przede mną na ziemi z rękami

Page 9: Błękitny chłopiec

25

splecionymi na piersiach w  matczynym geście. Sunąc nad ziemią, ryję stopą w żwirze i spoglądam na swoje nowe przyjaciółki.

– Już skończyłyśmy się huśtać – oznajmia Sarah. Potrząsa psią grzywką. – Chodźmy na drabinki.

Głośno przełykam ślinę. Akrobacje na drabinkach nigdy nie były moim ulubionym sportem. Ale owszem, jako że jestem kom-pletnym fajtłapą zarówno na korcie do tenisa (w  który grają Hin-dusi), jak i na boiskach do futbolu i koszykówki (w które grają Ame-rykanie), drabinki to najbliższa mi dyscyplina sportu.

Sarah i Melissa idą ramię w ramię do drabinek i podciągają się na nich. Spoglądają w dół, na mnie, jak dwie syreny opalające się na skale.

– No, Kej-ran – mówi Melissa. – Boisz się?Boję się, ale chwytam drążek obiema rękami i próbuję się pod-

ciągnąć.Moje ciało wcale nie sunie do góry. W zasadzie od razu spada w dół,

a nogi wyślizgują się spod ciała i ubrane w dres kolana ryją w żwirze. Padam do przodu, a potem odskakuję w tył i ląduję na tyłku. Małe ostre kamyczki orzą mi pośladki jak sztylety.

Mam szczęście, że Sarah i Melissa nie dochodzą do wniosku, że należy ode mnie czym prędzej uciec. Inni by uciekli: gromada ostrzy-żonych na jeża trzecioklasistów ubranych w koszulki Transformers i bawiąca się pół samochodami, pół robotami, podnosi głowy i bu-czy. Cztery dziewczyny z długimi grzywkami i powleczonymi ma-teriałem bransoletkami na nadgarstkach przerywają grę w  cztery kwadraty. Ich sflaczała czerwona gumowa piłka niezdarnie odbija się o ziemię, a potem toczy się i zatrzymuje na asfalcie. Co najmniej trzy zabawy w  berka, dwie z  udziałem dziewczyn i  jedna z  udzia-łem dziewczyny i  chłopaka, nagle ustają. Normalny człowiek nie dostrzegłby w  tym nic wielkiego, ale kiedy jesteś małym pomido-rowym cudzoziemcem i właśnie pacnąłeś tyłkiem na żwir, chłopaki z  zabawkami przeobrażają się w  spoczywające w  ich dłoniach ro-boty, które z metalicznym warkotem sieją zniszczenie. Dziewczyny

Page 10: Błękitny chłopiec

26

grające w cztery kwadraty rzucają ci tak przeszywające spojrzenia, że równie dobrze mogłyby cisnąć gumową piłką w twoją głowę, wywo-łując miękki, lecz sugestywny, głuchy odgłos. A przerwane zabawy w berka ukazują smutną prawdę: wszystkie kłótnie, wszystkie żale ustały, bo cała uwaga skupiła się na tobie i twojej beznadziejności.

Jednak jakimś cudem, za sprawą jakiegoś ogromnego fartu, Sarah i Melissa widzą cię w innym świetle. Spoglądają na siebie, próbując powstrzymać śmiech, żeby nie zranić twoich uczuć, pokrzepiają cię swoim współczuciem. Schodzą z drabinek, podają ci dłoń i pomagają wstać. Biorą cię pod ręce i lekko podskakując, prowadzą na Polanę.

Polana to spory kawałek ziemi jak na szkolny plac zabaw – ma kilka akrów. Porastają ją kępki rozsiewających nasiona dmuchaw-ców, a zardzewiałe słupki dwóch bramek wyznaczają pośrodku pro-wizoryczne boisko do piłki nożnej. Na skraju Polany stoją przyrządy gimnastyczne zainstalowane przez szkołę kilka lat temu na dowód, że dyrekcja potrafi zadbać o zdrowie uczniów. Jednak gdy tylko ta obietnica zapewniła dopływ pieniędzy z podatków, kurs gimnastyki stracił wsparcie i teraz drewniane konstrukcje przedstawiają żałosny widok. Jest wśród nich wypaczona drewniana równoważnia, wyglą-dająca jak rozmiękła brązowa frytka w Happy Meal z McDonalda. Jest tam para drążków do podciągania się, jeden krótszy, drugi dłuż-szy, które dawno temu spadły w nieskoszoną trawę. Oraz zestaw co-raz wyższych belek do wspinania się. Ostatnia z nich to grubo ocio-sany cylinder, umieszczony najwyżej i pozostawiający jedynie dwie możliwości: zejście tą samą drogą, którą się weszło, albo skok na zła-manie karku (co wiele dzieci zrobiło, łamiąc sobie głupie kończyny).

Dziewczyny prowadzą mnie ku frytkowatej równoważni. Gdy zmierzamy w tamtym kierunku, są niezwykle rozmowne.

– Kej-ran  – mówi Melissa  – która Barbie jest lepsza: Barbie z Malibu czy w wieczorowej sukni?

– Barbie w wieczorowej sukni – odpowiadam.Słowa same wychodzą mi z ust, ale gdy już je wypowiadam, nie

potrafię przestać.

Page 11: Błękitny chłopiec

27

– Jest wytworna i  elegancka. Jeśli jednak chodzi o  lalki, moja ulubiona to Strawberry Shortcake.

Sarah chichocze, ale Melissa milczy, zakłopotana. – Śmiesznie mówisz – zauważa. – To dlatego, że po szkole chodzi na dodatkowe zajęcia z komu-

nikacji językowej u pani Goldberg – wyjaśnia Sarah. – Kiran to mą-drala. Nie wiedziałaś?

– A, po prostu zapomniałam. Zwykle nie jesteś taki rozmowny, Kej-ran. Inaczej wiedziałabym, jaki jesteś bystry. – Słodko się uśmie-cha i puszcza oczko do Sarah.

„Rumienię się”. Wziąłem to w cudzysłów, bo jedyny rumieniec, jaki mogę z  siebie wykrzesać, to odbicie czerwonego dresu w pro-mieniach słońca.

– Co jeszcze ci się podoba w  Barbie w  wieczorowej sukni?  – pyta Sarah, kiedy zbliżamy się do równoważni.

Równie niespeszony jak przed chwilą wyliczam zalety Barbie w wieczorowej sukni:

– Jej suknia połyskuje, cień do powiek ma srebrne drobinki, więc błyszczy naprawdę wyjątkowo, Barbie w wieczorowej sukni ma pro-ste włosy, więc można ułożyć jej złote loki na wiele różnych sposo-bów, a poza tym dołączają do niej świetny różowy grzebień, którym można się uczesać samemu, strojąc się przed lustrem.

Jedynie ta ostatnia ciekawostka robi wrażenie na Sarah i Melis-sie, które puściły moje ręce i otoczyły mnie z obydwu stron, prezen-tując mnie równoważni niczym pannę młodą.

– A nie lubisz Kena? – pyta Sarah, kładąc mi dłoń na ramieniu.Zaczynam się czuć odrobinę dziwniej niż zwykle, zwłaszcza że

dostrzegam małą wypukłość w swoich spodniach, jakby jakaś istota budziła się tam ze snu.

– Eee, lubię Kena… – mówię. – Ja też lubię Kena – oznajmia Melissa.W  jej oczach widać szatański błysk, który nigdy nie pojawiłby

się u Punky.

Page 12: Błękitny chłopiec

28

– Ale – zaczyna Sarah i tak bardzo zbliża swoją twarz do mojej, że czuję jej oddech: cukierki połączone z ciepłą, niemal lepką śliną – wiesz, że Kenowi czegoś brakuje?

Głośne przełknięcie śliny. – Nooo… – Pokażesz nam to, Kej-ran – mówi Melissa i  jestem już całko-

wicie pewien, że Punky nigdy by się tak nie zachowała, bo Henry Warnemont, jej przybrany ojciec, wydziedziczyłby ją i oddał do sie-rocińca za takie zdzirowate zagrywki. – John Griffin pokazał nam swojego i  nawet nie musiałyśmy go prosić. Ale założył się z  nami o  pięć dolarów, że twój jest inny. Powiedział, że twój wygląda jak słoń.

– Wcale nie! – protestuję, ale wiem, co mają na myśli.Kilka lat temu zaliczyłem traumatyczne doświadczenie pod ty-

tułem „nagi ojciec” i  zrozumiałem, że istnieje pewna różnica mię-dzy jego intymnymi częściami ciała a moimi. Najwidoczniej uznano, że przedstawiciel nowego pokolenia Hindusów nie potrzebuje do szczęścia napletka.

Nie wydaje mi się jednak, by Sarah i Melissa były gotowe zaak-ceptować tę prawdę. Są jak turyści na safari: kiedy chcą zobaczyć sło-nia, muszą zobaczyć słonia.

Dziewczyny nalegają, a  wypukłość w  moich spodniach roś-nie i to chyba ten nagły napływ krwi w okolice bioder, a nie próba umknięcia przed erotycznymi zakusami Sarah i Melissy sprawia, że postanawiam klapnąć na równoważnię. Przesuwam się do przodu, a  dziewczyny stukają się głowami jak w  kiepskiej parodii Flipa i Flapa. Wkrótce dochodzi jednak do straszniejszej kolizji.

Wygląda na to, że w  ciągu kilku lat, odkąd pan Hughes, brzu-chaty woźny, przestał dbać o przyrządy gimnastyczne, równoważnia pokryła się jeżozwierzową warstwą grubych, ostrych drzazg. Jedna z nich, jednocalowa, przebija mi spodnie i wchodzi w prawy pośladek.

Pamiętacie, jak opisałem Sarah i Melissę? Proszę, wyobraźcie je sobie. Wyobraźcie sobie sacharynowe uśmiechy na ich twarzach.

Page 13: Błękitny chłopiec

29

Wyobraźcie sobie ich niezliczone wspólne noce, chłopaków, o któ-rych rozmawiają, piszcząc z otwartymi ustami, strojenie się przed lustrem, lalki, kosmetyki do makijażu, zeszyty do wpisywania zło-tych myśli i  naukę całowania na przedramionach. Wyobraźcie so-bie złośliwe spiski, knucie intryg, wertowanie szkolnych albumów w poszukiwaniu idealnej ofiary. Wyobraźcie sobie, że decydują się na małego cudzoziemca noszącego jaskrawe dresiki, śpiewającego pod nosem, poruszającego biodrami i  tańczącego, kiedy myśli, że nikt nie patrzy, tworzącego misterne rysunki przedstawiające ładne dziewczynki, czasami nawet te dwie, podstępne. Wyobraźcie sobie scenę z Grease („Spójrz na mnie, jestem Sandra Dee”), tę grupkę za-dziornych lasek, które palą, piją i wypychają staniki chusteczkami, a  potem pomyślcie, jakie były w  podstawówce, jaki użytek robiła wtedy Rizzo ze swojego uszczypliwego sarkazmu i zwierzęcych in-stynktów, zanim dała im upust w seksie na tylnych siedzeniach uży-wanych kabrioletów.

Widzicie to? Widzicie te dziewczyny? A teraz wyobraźcie sobie, co by zrobiły te bezduszne latawice, gdyby zobaczyły, że w tyłek ma-łego cudzoziemca wbija się wielka drzazga.

Słyszycie ten upiorny wybuch śmiechu? To wyobraźcie sobie sie-bie w  roli tego rozkwaszonego na równoważni pomidorka, który musi zrewidować swoje zdanie na temat „najlepszych przyjaciółek”: tak naprawdę wcale nie są najlepszymi przyjaciółkami, ale najlep-szymi przyjaciółkami, jakie może mieć. Najlepsze, co może mieć, to dwie dziewczyny, które śmieją się z  grymasu bólu na jego twarzy, śmieją się, kiedy niezdarnie złazi z równoważni, a razem z nim złazi ta drzazga, śmieją się, kiedy skrzywiony skacze po Polanie, która teraz wydaje się jeszcze większa, śmieją się, kiedy musi podejść do pani Moehlman, dyżurnej nauczycielki, by powiedzieć, że musi iść do pielęgniarki, bo…

– Bo co się stało, skarbie? – Bo… Mam… Bo boli mnie brzuch. – Brzuch? Dlaczego w takim razie trzymasz się za pupę, skarbie?

Page 14: Błękitny chłopiec

30

Na domiar złego pani Moehlman ma na nosie okulary przeciw-słoneczne, z których spoglądają na niego dwaj mali Kiranowie, wy-krzywieni, jakby cierpieli na śmiertelne zatwardzenie.

Przez kilka następnych dni piękne dziewczyny, które uznałem kiedyś za swoje zbawicielki, prowadzą anty-Kiranową kampanię. Niczym łowczynie politycznych skandali z udziałem Kirana Śarmy szepczą wszystkim o niezwykłych ekscesach w mojej szkolnej karie-rze. Przypominają, jak kiedyś pomaszerowałem do dyrektor Taylor z pytaniem, czy mógłbym pójść do domu i zobaczyć, czy posadzona przeze mnie w  ogródku kapusta zdążyła już wyrosnąć i  zmienić się w lalkę Cabbage Patch Kid. Odgrzebują fakt, że przez trzy dni w trzeciej klasie przychodziłem do szkoły otoczony gęstą mgłą ma-minych perfum Red Door od Elizabeth Arden, aż w  końcu pani Walters musiała mnie poprosić na stronę i wyjaśnić, że przeze mnie siedzący obok Chris Johnson dostał pokrzywki. Potem odświe-żają wspomnienie czasów, kiedy trzymałem na biurku egzemplarz Are You There God? It’s Me, Margaret Judy Blume, szczery hołd dla okresu dziewczęcego dojrzewania. Chciałem nawet napisać recen-zję tej książki, ale pani Fisher oznajmiła, że to zbyt zaawansowana lektura dla drugoklasisty, choć przypuszczam, że była to tylko wy-mówka, gdyż a) czytywałem już wtedy przygody Sherlocka Hol-mesa i b) pożyczyła ode mnie tę książkę i nigdy jej nie oddała.

Tłuszcza reaguje na te plotki równie żywiołowo jak Sarah i Me-lissa, choć wygląda na to, że to one wiodą prym.

Teraz siedzimy w  klasie, a  ich chichotanie za moimi plecami  – bo oczywiście siedzą obok siebie  – doprowadza mnie do obłędu. Tego ranka wszedłem do klasy, powiesiłem jaskrawopomarań-czowy płaszcz na swoim wieszaku z tyłu i usiadłszy w ławce, zoba-czyłem, że pokrywają ją naklejki z Barbie. Zamiast naskarżyć pani Nevins, przez co tylko nagłośniłbym sprawę, rozpaczliwie próbo-wałem je zdrapać, ale w rezultacie otrzymałem jedynie białe pozo-stałości upstrzone błyszczącym okiem albo ustami w kształcie serca, z których wyzierał rząd białych zębów. Sarah i Melissa bez przerwy

Page 15: Błękitny chłopiec

chichoczą, a  ja gapię się na ten cały bałagan i  zachodzę w  głowę, dlaczego nie mogę być tak szczęśliwy jak Barbie i nosić na twarzy uśmiechu jak z reklamy truskawkowych cukierków.

Właśnie wtedy pani Nevins ogłasza festiwal talentów – jedyne światełko na końcu walącego się tunelu przyjaźni.

Już na samą myśl o przedstawieniu przez głowę przelatują mi po-mysły występów, które o wiele klas i lat świetlnych wyprzedzają krąg playbackowego beztalencia. Wiem, że mój program obejmie taniec i śpiew. Prawdziwy śpiew. Będę tańczył i śpiewał tak dobrze, że zapo-mnę o drzazgach, huśtawkach, żwirze i szeptach, szeptach, szeptach.

– Może zaśpiewasz nam jakiś kawałek Whitney Houston!  – szepcze Sarah za moimi plecami, kiedy zdrapuję z  blatu kolejny uśmiech Barbie.

Myślę o Whitney i o tym, jaka jest piękna, pewna siebie i szano-wana. Obawiam się, że sam nigdy taki nie będę. A skoro Whitney jest tylko gwiazdą popu, zwykłą śmiertelniczką, to co trzeba w so-bie mieć, żeby zostać Kryszną, najpiękniejszym z bogów? Zatapiam paznokieć w lepkiej warstwie zbierającej brud i zastanawiam się, co mógłbym zrobić, żeby już nigdy więcej o mnie nie szeptano. Skoro nawet słodkie małe dziewczynki potrafią mnie wywieść w pole, to skąd będę wiedział, czy jestem gotów, by panować nad światem?

Skąd będę wiedział, Whitney? How will I know?

Page 16: Błękitny chłopiec

KSIĄŻKA DLA WSZYSTKICH, KTÓRZY POKOCHALI ŻYCIE PI

HISTORIA CHŁOPCA, KTÓRY MYŚLAŁ, ŻE JEST BOGIEM

CenCenCCenCenCenCenCenCenCCCCenCeneCeCenenC a da da da da da da dda da dda ddddddddddddddda daa detatetatetatetaetetetaettaetaetetaetttt l.l.l.l.l.l.ll.ll 3434343434343443434344343 ,9,9,9,9,9,9,9,99999990000000000000 złzłzłzłzłzłłzłzłzłłłzzłłzzzzzłzł

DlDlDlDlDlDlDlDDDDDlDlDlDlDlDlDlDlDlDlDlDlDlDDlDlDllDlDlDD aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa wswswswswswswswswswswswswswswswswswswswswwswwwswwwszyzyzyzyzyzyzyzyzyzyzyzyzyzyzyzyzyzyzyzyzyzzyzzyzyststststststststststststtstststststttststststtsttkikikikikkikikikikikikikikikikikikkikkikkkkikkkkk chchchchchchchchchchchchchchchchchchchchchchchchchchchchcchccchhh,, ,,, , , ,,, ,,, ,,, ,,, ktktktktktktktktktktktktktktktktktktkktkkkktktktktktttóróróróróóróróróróóróróróróróróróróróóóóróróróróróróróórórórzyzyzyzyzyzyzyzyzzyzyzyzyzyzyzzyzyzyzyzyzzyzyzzyzyzyzyzzyzzyyyyy pppppppppppppppppppppppppppokokokokokokokokokokokokokokokokokokookkokokokokokokokookokokococoocococococococococococcococcoccococococcocooo hahahahahahahahahahahahahahahahahahaahahahahaahahahhahhhahahhalililililililiilililiiliiliiiiilliii ŻŻŻyŻyŻyŻyŻyŻyŻyŻyŻyŻyŻyŻyŻyŻyŻyŻyŻyŻyŻŻ ciciciciciciiiciciciciiiiiie e e ee e ee e ee eee PiPiPiPiPiPiPiPiPiPiPiPiPiPPPPPiPPPii.............

PoPoPoPoPoPoPoPoPoPoPoPooPoPoPoPPoPoPoPoPoPoPoPPPoooPP znznznznznznznznznznznznznznznznznznzznzznzznnznnnznznnnajajajajajajajajajajajaajjajaajajajjjjajjciciciciciccicicicicciccciccccicccccc eeeeeeeeeeeeeeeeeee KiKiKiKiKiKiKiKiKiKiKiKiKiKiKKiKiKiKiKKiiiKiirararararararararararararaaraaaaraaaaaaraaanananananananananananananananananananananananaanannn SSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSShahahahahahahahahahahaahaahahahahahahahhhahahhahhaaaaahaarmrmrmrmrmrmrmrmrmrmrmrmrmrmrmrmrmrmmmrmrmrmrmrmmmrmrmrmmę,ę,ę,ę,ę,ę,ę,ę,ę,ę,ę,ę,ę,ę,ę,ę,ę,ę,ę,ę,ęęę,ęę,ę,ę,ę,,ęęęęęę,ęęęęęę kkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkktótótótótótótótótótótótótótótótótóótótóóttótótóttótótóótóótóóóryryryryryryryryryryryryrryryryryyryryryryryryyryrryryrryryrrryyy uuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuwiwwwiwiwiwiwwiwiwiwiwwwwiwwwwww eleleleleleleelelele bibibibibibibibibibibbbbiaaaaaaaaaaaaaaa mumumumumumumumumumumumumummumuuuuumumumuuuzyzyzyzyzyzyzyzyzyzyzyzzyzyzzyzyzyzyzzyzyzyzyzykękękękękękękękękękękękękękękękkękękkękękękękękękękęę, ,, , , , , , ,,,,,,,,, tatatatatatatatatatatatatatatattaaataat ninininininininininininininininininiinininininiiecececececececececececececececececececcecececc iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii wswswswswswswswswswswswswswswwswswswwwswswswwswwssww zyzyzyzyzyzyzyzyzyzyzyzyzyzyzzyzyzyzyzyzyzyzyzyyzzzyystststststtststststtststtstststtstts kokokookokokokokokokokookokokokokkokoko,,,,,,,,,,,,,,, cococococococococococococococococooococooc zzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzmymymymymymymymymymymymymymymymymymymymymmymymymymyymymmysłsłsłłsłsłsłsłsłsłsłsłsłsłsłłsłsłsłsłsłłssłsłsłsłłowowowowowowowowowowowowwowowowowowowowowowowowowowowowoowwe.e.e.ee.e.e.e.e.e.e.ee.e.ee.e.e.eee.e.eee.e.e.e CCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCChłhłhłhłhłhłhłhłhłhłhłhłhłhłłhhłhłhłhłhhłhłhhłhłhhłhłhhhhłłh opopopopopopopopopopopopopopopopopopopopopopoopoopoopopopopppieieieieieieieieieiieieieieiiieeiiiieiecccccccccccc czczczczczczczczczczczcczujujujujujujujujujujujujjujujjjjjje e e e e e e eee ee sisisisisiisisississsiississss ę ęę ę ę ęęęę ę ę ę ę ęęęę ęęęęęęęęę ininininininninininnininiiniininnininnini nynynynynnnynynynnynynynynynynnynynynnnnyynyny,,,,,,,,,,,,, wcwcwcwcwcwcwcwcwcwcwcwcwcwwwwcwcwcwccwcwccc ąiąiąiiąiąiąiąiąiąąiąiąiąiąiąiąiąiąiąiąiąąąiiąąążż żż żż ż żżżżż ż żżżż żżżżżżżżższszszszszszszszszszszszszszszszukukukukukukukukkukukukukukukukuukukkukkkkukkaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa swswswswswswwswswwswswswswwswwswwwwwws ojojojojojojojojojojjojojojojojojojojojojojojojojoojegegegegegegegegegegegegegegegggegegegegeeegeggegeegege oo o o o o o o ooooooooooooooo mimimimimimimimimimimimimimimiimimimimimmimm ejejejejejejejejejejejejejejejejejejejejjejjjejejjjjscscscscscscscscscsccscscscscscscscscscscsccsccaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa w wwwww ww ww www www www wwwwww w wwwwwwwww żyżyżyżyżyżyżyżyżyżyżyżyżyżyżyżyżyżyżyżżyżyżyżyżyżyżyyżyżżyyżyżyżyyycicciciciiciiiciciciciciciciciciciccciccciu.u.u.u.u.u.u.u.uu.u.u.uuu.u.uu AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAż ż ż ż ż żżżż ż żż ż żżż żżżżż żżżżżż pepepepepepepepepepepepepepepeeeeeeeeeewnwnwnwnwnwnwnwnwnwnwnwnwnnnnwwnwnwnwnnwnegegegegegegegegegegegegegegegegegegeegeeeeeeggo o o o oo o o oooooooooo dndndndndndndndndndndndndndndddndndndndndndndnddndndndnd iaiaiaiaiaiaiaiaiaiaiaaaiaaiaaaaaaaa ddddddddddddddddddddddddozozozozozozozozozozozozozozozozoozozozzozzozozzzzzozznananananananananananananananananannanananaanannanananannaa----------------jejejejejejejejejeejejejejejejejejejejejjjejjejejjjjejjjjejejee oooooooooooooooooooooolślślślślśllślślśślślśllśśślślśśśśśśśśśśninnininininininininnininninninninninnn eneneneneneneneneneneneneneneneneneneneneneneneneeenenenennnenenenniaiaiaiaiaiaiaiaiaiaiaiaiaiaiaiaiaiaiaiaiaiaiaiiiiiaai : : : :: : : : :::::::::::::: momomomomomomomomomomomomomomomommmmmomommmommm żeżeżeżeżeżeżeżeżeżeżeżeżeżżeżeżżeżeżż jjjjjjjjjjjjjjjjjegegegegegegegegegegegegegegeeegeggeeeggo o oo oo oo oooooooooooo oooo prprprprprprprprprprprprprprpprpprzezezezezezezezezezezeezeezezezezzezeznznznznznznznznznznzznznznznznznz acacacacacacacacacacacacaacccaacaczezezezezezezezezezezezezezezeezzeeenininininiininininiinininininin ememememememememememememememmmmememmmmmem nnnnnnnnnnnnnnnnnnieieieieieieeieieieieieeieieeieieieeiieieei jjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjesesesesesesesesessesesesesesesesesesessesessesest t tt t tt tttttttttttttt żyżyżyżyżyżyżyżyżyżżyżyżyżyżyżyżyyżyżyyżyżyżyżyżyyyyyycicicciciciciciciciciciciciccicccicicicccccicc e ee ee eeeee e eeeeee eeeeeeeeeee nananananananananananananananaaaanaaaananananananaananan zizziziziizizizizizzziziziziiziiziziziziziziziziziiiiememeememememememememmemememememememememeemememmmmmemi??i?i?i?i?i?i?i?i??i?????????i?i????i?i? DDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDlalalalalalalaalalalalaalalaalalalaalalaaaalalaal KKKKKKKKKKKKKKKKKKKKKKKKKKKKKKKKKiririririririririririririrririririrrrrrrrirrranananananananananananananananananaaanaaanna aaaaaaaaaaaaaaaaaa rororororororororororoorororororoozpzpzpzpzppzpzpzpzpzpzpzpzpzzpzpzppzpzpzpzzppzppppppppococococococococococococococoococooococoococo zyzyzyzyzyzyzyzyzyzyzyzyzyzyzyzyzyzyzyyzzyzyzyyyynananananananananannannnnnnananananaanaa sssssssssssssięięięiięięięęęięęięięięęięięięięięęęęęę wwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwłałałałaałałałałałałałaałałłałłałałłałałłłaśnśnśnśnśnśnśnśnśnśnśnnśnśnśnśnśnśnśśnśśnśnśnśśnnśnieieieieieieieieieieieieeieieieeeie dddddddddddddddddłułułułułułułułułułłułułułułłuługagagagagagagagagaggagagagagagagaaggagagagagaagagag ,, , ,, , , , ,, ,, , ,,, boboboboboboobobbbobobobobobobobbbobobobbboob lelelelelelelelelellelelellelelelelelelellesnsnsnsnsnsnsnsnsnsnsnnssnsnnsnsnnsnsnsnsnsnsnsnnnnnnna,a,a,a,a,aaa,a,a,a,aa,a,aa,aaa,a,a,aaa,aa,

lallalalallalalalalallalalalalalalalalallalalalalalalalalalalallalalaaalllalleeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee iiiiiiiiiiiiiiiiiiiii pipipipipipipipippipipipipipippipipipipipipipipipppipipipp ękękękękękkękękękękękękękękękękękkkękękękękękkękkękęękkkknanananananananananananananaanananaaannanannnan wwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwędędędędędędędędędędędędędędędędędędędęędęddędędęę róróróróróróróóróróróróróróróóróóóóóróówkwkwkwkwkwkwkwkwkwkwkwkwkwkwkwkwkwkkwkkw a a a aa a aaa a aa aa aaaaaaaaaaa dododododododododododododododododododododododododododododdood ppppppppppppppppppppppprararararararararararaaaraaraararaaaarrawddwdwdwdwdwdwdwdwdwdwdwdwdwdwddddwdwwwwdy y y y y y y yy yy y yyy yyyyyyyy ooo oooooo o oo oooooooooooooooooooo sososososososososososoososoosossosososossosooososoooosoooooooooobibibibibibibbibbibibibbibbbibibbibibbbibbbbibbbbbbb e.e.e.e.e.e.e.e.e.e.e.eeeee.ee.e.eeee.e.eee.........................

ŚwŚwŚwŚŚwŚwŚwŚwŚwŚwŚwŚwŚwŚwŚwwŚwŚwŚwŚŚwwŚwŚŚwŚwwŚwwwiaiaiaiaiaiaiaiaiaiaiaiaiaiaiaiaaiaaaaaiiaiat tt t t t t t t tttttttt tttttttt bobobobobobobobobboboboboboboboboboboboobobobbobobobboobbooohahahahahahahahahahahahahahahahahahahahhahahahahaahhahahahhhahahaaaateteteteteteteteteteteteteteeteteteetetetetetetttetetetetet rórróróróróróróróróróóóóóóóóóórórórórróóórrróróróóróróóróróróóóóórórrr w w w w w w ww ww ww w wwwwww w wwwwwwwwwwwww ZaZaZaZaZaZaZaZaZaZaZaZaZaZaZaaaZaZaZZ didididididididdidididididdddddddddddd eeee e e e ee eeee ee SmSmSmSmSmSmSmSmSmSmSmSmSSmSmSmmSSmSS itititiititititittiti h,h,h,h,h,h,h,h,h,h,h,h,h,hhh,hh,, hhhhhhhhhhhhhhumumumumumumumumumumummumuumumummumummu orororororororororororoororoooooroooooo SSSSSSSSSSSSSSSSSSalalalalalalallalalalalllalaalalala mamamamamamamamamamamaamamaaamamamaaamm nanananananananananananananaananannanananananaa RRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRususususususususususususususuusuusuuuuusuususuussusushdhdhdhdhdhdhdhdhdhdhdhdhdhdhdhdhdhdhdhdhdhdddddhddddddhdhddddieieieieieieieieieeieieieieieieieieeieieieieeieieieieieieieeiieeeeegogogogogogogogogogogogogogogogogogogogogoggogoggoogogogogogoggogoggoogogogg ...............CzCzCzCzCzCzCzCzCzCzCzCzCzCzCzCzCzCzCzCzCCzCzCCCCzC egegegegegegegeegegegegegegegeggeggeggggegegeggggóżóżóżóżóżóżóżóżóżóżóżóżóżóżóżóżóżóżóżóóżóżóżóżó ccccccccccccccccccccchchchchchchchchchchchhchchchchchchchchchchchchcchchh ieeieieieieeieieieeeieieieieieeieieieiieieieieeeeeeieećććććććććććććććććććććććććć wiwiwiwiwiwiwiwwiwwwiwwiwiiiiiwiwiwiwiiwiwiiiiwwiiiiiwwięcęcęcęcęcęcęcęcęcęccęcęcęcęcęcęcęcęęęcęcęcęcęęcęccęcęęęęęcęęęęęęęęę ejejejejejejejejejejejejejejejejejejejeejejejjejej????????????????????????????

WWWzWzWzWzWzWzWzWzWzWzWzWzWzWzWzWzWzWzWzWzWWzWzWzWWWWWWWWWWW rururururururururuurururururururururururuururuuuruuszszszszszszszszszszszszszszszszzszszszszszszszszszzajajajajajajajajajajjjajajajajajajajajajajajajjajajjajjjąącącącącącącącącącącącącącąccącącącąąącąąąąąącąąą yy,y,yy,y,y,y,y,y,y,y,yy,y,y,y,yyyyyyyyy,y,yyyyyy zzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzababababababababababababababababbabbabababababbababababbbabbbawawawawawawawawawawwawawawawawawawawwawwawawwwaawwnynynynynynnynynynnynynynynynynynynynynyynynynynyynyynynnynynnyyynynyy iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii mmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmądądądądądądądądądądądądądądądddądądądądądąddądąąądąddąą ryryryryryryryryryryryryryryryryryryryryryryrryrryryryrryyy............. BłBłBłBłBłBłBłBłBłBłBłBłBłBłBBłłBBBBBBBB ękękękękękękękękękękękękękękkkękękękkękękkękkkkkitititititititittitittitiitiiii nynynynynynynynynyynyyynynynynyyyyy cccccccccccccchłhłhłhłhłhłhłhłhłłłhłhłhłhłhłhłhłłhłhłhłhhłłhh opopopopopopopopopopopopopopoopoopopopopopooppppieiieieiieieieieieieieieieieieiieiiieeieeieecccccccccccccccccccccc ttttttttttttttttttttoooooooooooooooooooooooooo jejejejjejejjejejejeejejejjejjjeejeejeedededededededededededededededededdedddeddedeeeeennnnnnnnnnnnnnnnnnnnnncccccccccccccz zzzzz z z z zzzzzzz zz zz zz zzzzz nanananananananananananananananananananaaaann jljljljljljljljljljljljlljljjljljjjjjj epepepepepepepepepepepepepepepepepepepepeeepepepeppe szszszszszszszszszszszsszszzszszszszzzsszszzzzzszzsszycycycycycycycycycycycycycycycycyccycyycycccycycyccyccchhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhh dededededededededededededdededededededededededededddedddeddebibibibibibibibibibibibbibibibibbbibbibibibbibbbbbb utututututuututututututututtuttutututuuttuuututtttuuuuuuuu ówówówówówówówówówówówówówwówwwówwówówówówówówwówówówówówwówówówwóó ,,,,,,,,,,,,,,,,,,,, jjjjjajajajajajajajajajajajajajajajajajajjjajajajaajjajajaajjajjjajajjjjjjjjajjjakikikikikikikikikikikikkiiikikikikikikikkiikkkkkkkik e e e e e eeee eee eeeeeeeeeeeeeeeee czczczczczczczczczczczczczczzczczczzczczytytytytytytytytytytytytytytytytyytytyyyty ałałałałałałałałałałałałałałłłłłałałemememememememememememememememeemeememm........

DaDaDaDaDaDaDaDaDaDDaDaDDDaD viviviviviviviviviiviiiv ddddddddddddd EbEbEbEbEEbEbEbEbEbEbEbEEbbbbbererererererererererererereerereeeree shshshshshshshshshshhshshshshshhhshshhshshhshshshshhshhhshs offoffoffoffoffoffoffoffoffoffoffoffoffoffoffoffoffoffoffoffoffoffoffffoffoffffoffoffooffoffffoffffoffoffffooffffff

BBłBłBłBłBłBłBłBłBłBłBłBłBłBłBłłBłBłBłBłBłBłBłBłBłBłłłBłBłBłBłBłB ękękękękękękękękękękękękękękękękękękękękękękękękękkękękkkkkkkkkkkęękkę ititititititititititititititititiitititiititiiitiitnynynynynynynynynynynynynynynynynynynynyyynyynynynynynnynynnynynnyyyy ccccccccccccccccccccccccccchłhłhłhłhłhłhłhłhłhłhłhłhhłhhłhłhłhłhłłhłhłłhhłhłhłhhłhłhłhłłłłhłopopopopopopopopopopopoppopopopopopopooppoppopopooopoooooooppppppppppieieieieieieieieieieieieieieieieieieeieieiei ccccccccccccccccccccc tttttttttttttttttttttoooooooooooooooooooooooo śwśwśwśwśwśwśwśwśwśwśwwśwwwwwwśwśwśśwwśwśśwśśwśśśwś iiiaiaiaiaiaiaiaiaaiaiaiaiiaiaiaaiaiaaaaaaiat t t tt ttt tt tt tttttttttttttt zbzbzbzbbzbzbzbzbzbzbzbzbzbzbzbbzbzbzzzbzbzbbzbzbzbzbbzbzzbytytytytytyttytytytytytttyttttytyytttttyttytyytty zzzzzzzzzzzzzzzzzzzabababababababaababababababbbabababaabaababa awawawawawwawawwawawwawawawwwwwwwnynynynynynynynynynynynnynynyyy,, , , ,,,, zbzbzbzbzbzbzbzbbbzbbzbbzbbbytytytytytytytytytyttytytttttytyttt sssssssssssssmumumumumumumumumumumumumumumumumuummumum tntntntntntntntntntntntntntntntntntnntnntny yyy yy y yy y yy yyyyyyyyyyyiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii zbzbzbzbzbzbzbzbzbzbzbzbzbzbzbzzbzbzbzbzbzbzbzbzbzbzbzbbz ytytytytytytytytytytytytytytytytytytytytytytytyttytyytytyttyy ccccccccccccccccccccccccududududududududududdudududududududddududddududdudududududududduddudowowowowowowowowowowowowowowwowowowowowoowowowowowwwo nynynynynynynynynynynynynynynynynyynynynnynynynynynnyny, , , , , ,, ,,, , ,,,, bybybybybybybybybybybybybybybybybybybbybbybybybybyybbybby nnnnnnnnnnnnnnnnnieieieieieieieieeeeieieeieieieieieieieeeiee bbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbyłyłyłyłyłyłyyłyłyłyłyłyłyłyyłyłyyłyłyłyyyyyłyy pppppppppppppppppppppppprarrraararaararararrrrarraarrarrraawdwdwdwdwdwdwdwdwdwdwdwdwddwdwdddwdddwwdzizizizizizzzzzzzizizzzz wywywywywywywywywywywywywywywwwwywy........

ChChChChChChChChChChChChChChChChChChChChChChChChhhCChhhhChhucucucucucucucucuucucucuccucucucuccuccucuccuccucuccucccckk k k k k kkkk kkkkkkkkk PaPaPaPaPaPaPPaPaPPaPPaPPaPPPaP lalalalalalalalalalahnhnhnhnhhnhnhnhnhhnnhnh iuiuiuiuiuiuiuuiuiuuuuiuiuuuiuuuuui kkkkkkkkkkkkkkk

ISBN 978-83-240-1509-2

9 788324 015092

Blekitny_okladka_KOREKTA.indd 1 2011-02-04 12:56:51