Biuletyn podProgowy - kwiecień 2011

28
Biuletyn Progowy kwiecień 2011 Wywiady Peter Hammill Nick Barett Recenzje VDGG, Long Distance Calling, Klimt, Mille- nium,... Rock i alchemia Hypnos 69 Propozycje Ulver Paatos Amplifier Ankiety Paradidle Gitara Bas Fotorelacje Australian Pink Floyd pod

description

Wraz z pierwszymi oznakami nadchodzącej wiosny poczuliśmy w sobie pragnienie powołania do życia czegoś, co będzie się znacznie różniło od zwykłych form działalności portalu poświęconego szeroko rozumianej muzyce. Po kilku dniach „burzy mózgów” i dniach wcielania pomysłu w życie, oddajemy w Wasze ręce wstępny projekt czegoś, co traktujemy jako zalążek czegoś większego - przyszłościowego, co rysuje się nam w zasięgu naszych możliwości. Nowe technologie to również nowe wyzwania, którym chcemy sprostać - iPody, iPady, czytniki ebooków czy nawet tradycyjna forma drukowanego czasopisma to media tylko pozornie zarezerwowane dla profesjonalistów, od lat znakomicie radzą sobie na tych polach hobbyści-zapaleńcy, żeby przytoczyć chociażby anglojęzyczny Shindig!, który przebył drogę od ręcznie kopiowanego biuletynu do szeroko znanego w świecie pisma.

Transcript of Biuletyn podProgowy - kwiecień 2011

Page 1: Biuletyn podProgowy - kwiecień 2011

BiuletynProgowy kwiecień 2011

WywiadyPeter HammillNick Barett

RecenzjeVDGG, Long Distance Calling, Klimt, Mille-nium,...

Rock i alchemiaHypnos 69

PropozycjeUlver

PaatosAmplifier

AnkietyParadidleGitaraBas

FotorelacjeAustralian Pink Floyd

pod

Page 2: Biuletyn podProgowy - kwiecień 2011
Page 3: Biuletyn podProgowy - kwiecień 2011

3

kwiecień 2011

biuletyn podProgowy

Spis treści

Temat z okładkiRock i Alchemia – Hypnos 69

WywiadyOtwarty umysł szesnastolatka

rozmowa z Nickiem BarettemŻartobliwa powaga

rozmowa z Peterem Hammillem

RecenzjeCopernicus

Forge Of CloudsKlimt

Long Distance CallingMillenium

UtopianistiVan Der Graff Generator

AnkietyWojciech Biliński

Eddie MulderŁukasz Olenderek

KalendariumKoncertyNowości

DarmochaFotorelacja

Rekomendacje

19

kwiecień 2011/01

159

11

182427

5717132528

Page 4: Biuletyn podProgowy - kwiecień 2011

Wraz z pierwszymi oznakami nadchodzącej wiosny poczuli-śmy w sobie pragnienie powołania do życia czegoś, co będzie się znacznie różniło od zwykłych form działalności portalu po-święconego szeroko rozumianej muzyce.Po kilku dniach „burzy mózgów” i dniach wcielania pomysłu w życie, oddajemy w Wasze ręce wstępny projekt czegoś, co traktujemy jako zalążek czegoś większego, przyszłościowego, co rysuje się nam w zasięgu naszych możliwości. Nowe technologie to również nowe wyzwania, którym chcemy sprostać - iPody, iPady, czytniki ebooków czy nawet tradycyj-na forma drukowanego czasopisma to media tylko pozornie zarezerwowane dla profesjonalistów, od lat znakomicie radzą sobie na tych polach hobbyści-zapaleńcy, żeby przytoczyć cho-ciażby anglojęzyczny Shindig!, który przebył drogę od ręcznie kopiowanego biuletynu do szeroko znanego w świecie pisma.Nieograniczony nakład (który jest zaletą formy cyfrowej) i dar-mowe rozpowszechnianie pozwoli nam dotrzeć do dużej liczby czytelników, co będzie z pewnością atrakcyjną formą promocji muzyków, ale również autorów naszych tekstów i sponsorów (reklamodawców), których gorąco namawiamy do współpra-cy. Dodatkowym atutem jest również fakt, że pismo można w łatwy sposób przechowywać, przesłać zaprzyjaźnionej osobie czy np. wydrukować konkretny jego artykuł.Zaczynamy skromnie, korzystając z dostępnych tekstów, ale jeśli znajdziemy osoby chętne wesprzeć nasze działania, to bę-dziemy sukcesywnie wzbogacać biuletyn o nowe działy i teksty dedykowane, aby uzyskać postać pełnoprawnego pisma o muzy- ce ambitnej. Muzyce, o której warto pisać i inspirować nią na-szych czytelników. Mamy pomysły i możliwości, aby stworzyć nowoczesne i godne zainteresowania pismo o muzyce. Dołącz-cie do Nas już teraz!

Wszelkie pytania i propozycje proszę kierować na adres [email protected]

Marcin Łachacz

[email protected]

www.progrock.org.pl

501 655 103

Kontakt

Notaredakcyjna

Page 5: Biuletyn podProgowy - kwiecień 2011

5

kwiecień 2011

biuletyn podProgowy

kwiecień

} 011962 – po raz pierwszy swój sygnał nadała polska publiczna stacja radiowa, nazwana jako Program III Polskiego Radia czyli popularna “Trójka”. 1966 – David Bowie wydaje swój debiutancki, solowy singiel, zatytułowany Do Anything You Say.

1950 – w Lublinie urodził się Romuald Lipko, kompozytor i multiinstrumentalista, znany choćby z grupy Budka Suflera. 1969 – Jim Morrison, lider i frontman The Doors został aresztowany przez FBI za obsceniczne gesty, jakich dopuścił się podczas koncertu w Miami.

1964 – w Birmingham, w Anglii powstała grupa The Moody Blues.1994 – w do dziś niewyjaśnionych do końca okolicznościach zmarł Kurt Cobain, założyciel, gitarzysta, frontman i kompo-zytor zespołu Nirvana.

1947 – w Dusseldorfie w Niemczech urodził się Florian Schneider, multiinstrumentalista i kompozytor zespołu Kraftwerk.1981 – w Chicago zmarł jeden z najwybitniejszych polskich kompozytorów i autorów tekstów, Krzysztof Klenczon.

1961 – w stolicy Irlandii urodził się Mark Colbert Kelly, zna-ny przede wszystkim jako klawiszowiec Marillion.1973 – debiut zespołu Queen w dużej sali Marquee Theater w Londynie.

1956 – w angielskim Cheshire urodził się Geoff Mann, jedna z najbardziej charyzmatycznych postaci sceny rocka neopro-gresywnego. Był współzałożycielem Twelfth Night.1970 – Keith Emerson i Greg Lake, rozpoczęli poszukiwania perkusisty do swego zespołu. Jak wiemy został nim później Carl Palmer, a zespół przyjął nazwę Emerson Lake & Palmer.

1967 – zespół The Rolling Stones, przedostając się za tzw. „żelazną kurtynę”, zawitał do Polski, grając koncert w Sali Kongresowej Było to historyczne wydarzenie, o którym wrza-ło na całym świecie. Mówi się, że grupa, zamiast gaży w przedstawiających dla nich zerową wartość, złotówkach otrzymała zapłatę w postaci ogromnej ilości polskiej wódki.

1947 – w Bielsku-Białej urodził się Leszek Zerhau, znany później pod pseudonimem scenicznym jako Jacek Lech, wo-kalista zespołu Czerwono-Czarni. Zmarł 25 marca 2007 roku w Katowicach, na skutek powikłań spowodowanych rakiem przełyku.

1967 – The Beatles kończą nagrywanie albumu Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band.1982 – w angielskim Coventry, podczas koncertu w klubie General Wolfe Club w składzie Marillion zadebiutował basi-sta, Pete Trewavas.

1952 – w północnoirlandzkim Belfaście urodził się Robert William Gary Moore, gitarzysta i wokalista min. zespołów: Thin Lizzy i Colosseum II. 1962 – w brytyjskim Otley urodził się basista Craig Adams, członek m.in. The Sisters Of Mercy, The Mission i The Cult.

1968 – zespół Pink Floyd oświadczył o wykluczeniu ze struk-tur grupy gitarzysty Syda Barretta.

1947 – w londyńskiej dzielnicy Holloway urodził się Steve Howe, jeden z najwybitniejszych i najbardziej charaktery-stycznych gitarzystów w historii rocka progresywnego. 1971 – zespół Caravan In The Land Of Grey and Pink.

1970 – w następstwie decyzji o odejściu z zespołu, jaką podjął Paul McCartney, uznaje się datę 10 kwietnia 1970 jako dzień rozpadu zespołu The Beatles.

1940 – w Chicago urodził się Herbie Hancock, amerykański kompozytor i pianista jazzowy. 1990 – odkryte przez astronomów asteroidy numer 4147, 4148, 4149 i 4150 otrzymały nazwiska członków legendarnego składu The Beatles: Lennon, McCartney, Harrison i Starr.

1945 – w angielskim Weston urodził się Richard Hugh Blackmore, znany po prostu jako Ritchie Blackomore, brytyjski gitarzysta, współzałożyciel zespołów Deep Purple, Rainbow i Blackmore’s Night.

1964 – w Chrzanowie urodził się współzałożyciel zespołu Sztywny Pal Azji, Leszek Nowak. W zespole przede wszystkim śpiewał, a także grał na gitarze i fortepianie.

{02

} 03

} 05

} 07

} 09

{04

{06

{08

{10

} 11

} 13

} 15

{12

{14

{16

Page 6: Biuletyn podProgowy - kwiecień 2011

6

kwiecień 2011

biuletyn podProgowy

kwiecień

} 171964 – w Ravennie, w stanie Ohio urodził się Maynard James Keenan, wokalista zespołu Tool. 1974 – w Sztokholmie urodził się Lars Mikael Åkerfeldt, lider, wokalista, gitarzysta, kompozytor i autor tekstów w zespole Opeth.

1942 – w angielskim Fatfield urodził się Alan Price, klawi-szowiec legendarnego zespołu The Animals. Obok udziału w słynnej grupie, wspomagał także solowe projekty Erica Burdona.1976 – w holenderskim Tilburgu urodził się Rudolf Adrianus Jolie, gitarzysta formacji Within Temptation.

1959 – w Blackpool, w Anglii urodził się charyzmatyczny frontman i założyciel The Cure, Robert Smith. 1997 – zespół Marillion wydaje album zatytułowany This Starnge Engine. Temat przewodni płyty nawiązuje do tra-gedii ludzkiej, jaka miała miejsce podczas zatonięcia promu pasażerskiego „Estonia” na Bałtyku.

1949 – w Plymouth, w Anglii urodził się David Cross, skrzy-pek i kompozytor, znany przede wszystkim z występów na początku lat 70. w zespole King Crimson. 1975 – na Islandii urodził się Jón Þór Birgisson, gitarzysta i wokalista postrockowej grupy Sigur Rós.

1958 – w Dalkeith, w Szkocji urodził się Derek William Dick, czyli popularny Fish, w latach 1981-1988 frontman zespołu Marillion. Jest wokalistą, kompozytorem, autorem tekstów, a nawet aktorem. Obecnie Fish, wraz z Tommym Iommi, Ianem Andersonem oraz Garry Moore’m stał się współwłaści-cielem słynnej rozgłośni Planet Rock.

1976 – David Bowie został zatrzymany przez służby bez-pieczeństwa w pociągu jadącym ze Związku Radzieckiego do Polski. Przyczyną zatrzymania był fakt posiadania przez artystę książek opisujących nazizm.1988 – zespół Queensryche wydaje album zatytułowany Operation: Mindcrime.

1945 – w Kent urodził się Hugh Colin Hopper, basista w gru-pach The Wilde Flowers, Soft Machine, oraz u boku Roberta Wyatta.1948 – urodził się niemiecki gitarzysta i skrzypek, Michael Karoli, udzielający się min. w zespole Can, będącym jedną z najważniejszych grup w kanonach tzw. krautrocka.

1981 – po nagraniu albumu, zatytułowanego Drama zespół Yes ogłosił swój pierwszy rozpad.

1967 – w Nowym Jorku urodził się Michael Stephen Portnoy, wirtuoz gry na perkusji, znany najbardziej z występów w zespole prog-metalowym Dream Theater, ale również Transatlantic, Neal Morse czy Liquid Tension Experiment. 1992 – na stadionie Wembley w Londynie odbył się koncert poświęcony pamięci Freddiego Mercury’ego.

1951 – w Sheffield, w Anglii urodził się Paul Carrack, kla-wiszowiec, kompozytor oraz wokalista, znany ze współpracy z Mike’m Rutherfordem przy okazji projektu Mike & The Mechanics. Muzyk udzielał się również w zespołach: Ace i Roxy Music.

1957 – w miejscowości Versailles, we Francji urodził się Boris Peter Bransby-Williams, w latach 1984-1993 perkusista zespołu The Cure.1963 – w Los Angeles urodził się Billy Gould, basista, kom-pozytor i autor tekstów, związany z zespołem Faith No More.

1959 – w Żorach na Śląsku urodził się Stanisław Sojka, znany polski wokalista jazzowy i popowy, pianista, gitarzysta, skrzy-pek, kompozytor, aranżer. 1984 – w wieku 79 lat, na Florydzie zmarł Count Basie, słynny amerykański pianista i kompozytor jazzowy, kojarzony głównie ze sceną big beatu.

1972 – zespół Wishbone Ash wydaje swój najbardziej rozpo-znawalny album, zatytułowany Argus. 1999 – zespół The Verve ogłosił swój rozpad.

1958 – w Poznaniu urodził się Grzegorz Stróżniak, klawiszo-wiec, wokalista, aranżer i kompozytor zespołu Lombard.1985 – Phil Collins wydaje solowy singiel, zatytułowany Sus-sudio, który w niedługim czasie stanie się wielkim przebojem.

{18

} 19

} 21

} 23

} 25

{20

{22

{24

{26

} 27

} 29

{28

{30

Page 7: Biuletyn podProgowy - kwiecień 2011

fot. Claus Ableiter

7

kwiecień 2011

biuletyn podProgowy

Roger Waters live w PolsceRoger Waters z okazji 30. rocznicy wydania albumu The Wall rusza w 2011 roku w historyczną trasę koncertową obejmującą 30 europejskich miast.

The Wall Rogera Watersa będzie wędrować poprzez ponad 25 europejskich miast, aby uczcić 30. rocznicę wydania albumu, a fakt, że Roger Waters wspomniał o tym, że to może oznaczać jego ostatnią wielką trasę koncertową już świadczy o tym, że będą to jed-ne z najgorętszych biletów dekady.Show rozpoczyna się od obalone-go muru, który w trakcie pierwszej połowy jest odbudowywany. Druga część jest z kolei grana z murem zbudowanym w całości. Roger Waters opracowuje nowe dynamiczne grafiki video i wizu-alizacje przedstawiające historie i utwory, używając muru jako ogromnego ekranu. Show z Rogerem Watersem przedstawia pełen obraz wielkości przedsię-wzięcia i pełną skalę efektów specjalnych takich, jak oryginalna scenografia Geralda Scarfe’a, ka-tastrofy lotnicze, kwadrofoniczne dźwięki, pirotechnika, gigantyczne dmuchane postacie, projekcje

video i wiele innych wyszukanych efektów. W skład zespołu Rogera podczas tej trasy wchodzą: Dave Kilminster (gitara), Snowy White (gitara), G. E. Smith (gitara), Jon Carin (keyboard), Harry Waters (keyboard), Graham Broad (per-kusja), Robbie Wyckoff, Jon Joyce (wokal), Michael Lennon (wokal), Mark Lennon (wokal), Kipp Len-non (wokal).

„30 lat temu kiedy pisałem The Wall, byłem przestraszonym mło-dym mężczyzną” – wspomina. „W tym czasie przyszło mi do głowy, że może historia mojego strachu i straty z towarzyszącym nie-uchronnie poczuciem śmieszności, wstydu i kary, stanowi alegorię wielu szerszych kwestii takich jak: nacjonalizm, rasizm, seksizm, religie, cokolwiek! Wszystkie te kwestie i ‘izmy’ są kierowane tym samym strachem, który kierował moim życiem w młodości”.

The Wall, zawierające takie kla-syki Pink Floyd jak Comfortably Numb, Another Brick in the Wall Pt. 2, Mother, Run Like Hell, czy Young Lust, rozbrzmiewało wraz z milionami fanów na całym świe-cie, stając się jednym z największych albumów w histo-rii. Ogromna popularność od sa-mego momentu wydania sprawiła, że The Wall był najlepiej sprzeda-jącym się albumem w 1980 roku w Stanach Zjednoczonych, gdzie nadal pozostaje w pierwszej piątce najlepiej sprzedających się płyt wszech czasów.W nadchodzącej trasie projekt The Wall osiąga status epokowego przedsięwzięcia, dając europej-skim fanom Rogera Watersa i Pink Floyd wyjątkową okazję obejrzenia zespołu, który wykonu-je The Wall na najnowocześniej-szej i zaprojektowanej specjalnie na potrzeby tego projektu scenie. Ilustrator Gerald Scarfe, który pracował nad pierwszą trasą Pink Floyd i filmem z 1982 roku, w bieżącym roku ponownie współpracował z Watersem, aby, wprowadzając elementy takie jak dmuchane rekwizyty, uczynić The Wall doskonałym.

źródło: Live Nation

Asymetry Festiwal III29.04-03.05 – Wrocław – Firlej

29.04Oranssi Pazuzu [FIN]Lloyd Turner [IT]Weedeater [USA]Zoroaster [USA]Neuro Music Winner 1#

30.04Electric Wizard [UK]Julie Christmas [USA]The Secret [IT]Kokomo [DE]Dirk Serries (Microphonics) [BE]

01.05Godflesh [UK]Jucifer [USA]The Orange Man Theory [IT]Oozing Goo [DE]Final [UK]Neuro Music Winner 2#

02.05Aranis [BE]

Gdzie i kiedyBydgoszcz – 15.04 – Love De Vive – Radio PiKKalisz – 01.04 – Jelonek – Pod MuzamiOpole – 02.04 – Qube + Votum – Come InPleszew – 28.04 – Quidam – Kino HelPoznań 05.04 – Ulver – Eskulap12.04 – ArchivesTarnów – 02.04 – Animation + Perihellium – TCKWrocław 03.04 – Qube + Votum – Od Zmierzchu do Świtu19.04 – God Is An Astronaut – FirlejWarszawa08.04 – Jelonek – Stodoła11.04 – Archives 18.04 – God Is An Astronaut – Progresja

J“To będzie dla mnie niewiary-

godne przeżycie. Szczególnie, że mój dziadek pracował w kopalni.

Bardzo podoba mi sie pomysł występu w kaskach i z lampkami

górniczymi” – Fishj

Fish

01.04 – Wrocław, Od Zmierzchu do Świtu02.04 – Zabrze, Kopalnia Guido03.04 – Piekary Śląskie, Andaluzja04.04 – Bielsko – Biała, Klimat06.04 – Łódź, Dekompresja07.04 – Zielona Góra, Kawon08.04 – Sopot, Hotel Sheraton

Pendragon

12.04 – Poznań, Blue Note 13.04 – Gdańsk, Parlament14.04 – Bydgoszcz, Filharmonia Pomorska15.04 – Warszawa, Progresja16.04 – Kraków, Loch Ness17.04 – Bielsko-Biała, BCK18.04 – Wrocław, Firlej20.04 – Katowice, Teatr Śląski

Blackfield

14.04 – Warszawa, Progresja15.04 – Kraków, Studio

Page 8: Biuletyn podProgowy - kwiecień 2011

W tym miejscu chcielibyśmy prezentować Wam miejsca szczególne i warte odwiedzenia, miejsca dysponujące sceną i organizujące ciekawe koncerty. Naszą wędrówkę po mapie Polski, którą można opisowo nazwać „tu usłyszysz muzykę na żywo”, zaczynamy od

niedawno powstałego rzeszowskiego lokalu.

RED ZONE MOTORCYCLE’S PUB powstał zupełnie spontanicznie z pomysłu kilku kumpli, motocyklistów wspólnie nawijajacych kolejne kilometry podczas wypraw po Polsce i Europie. Myśl była jedna: stworzyć miejsce gdzie skupiać się będzie życie braci motocyklowej, miejsce gdzie można pogadać o naszej pasji i zaplanować kolejną trasę, mie-jsce skąd można wyruszać i dokąd wracać... Brakowało nam punktu na mapie Rzeszowa, które oznaczało by “To tu spotykają się Motocykliści”.

Łączy nas jeszcze jedna pasja – jest nią muzyka. Słuchamy rocka, który na co dzień nakręca nas do życia. “Knajpa motocyklowo-rockowa” – któryś z nas rzucił pomysł. Ok – to jedziemy z tym pomysłem! Trwające ponad siedem miesięcy intensywne prace doprowadziły do powstania unikalnego na Podkarpaciu lokalu, w którym nawet wystrój opowiada o naszej pasji. Tu w powietrzu nieomal czuć etanol, paloną gumę i rock’n’rolla. Pub to nasza szczególna duma. Wprawdzie wystrój mówi jedno – moto, bike, ride... ale to miejsce nie tylko dla motocyklistów. Mile widziany tu będzie każdy gość. Jeśli więc chcesz zakosztować zajezimnego topowego browarka, zbajerowanego drina, albo innego napitku, jeśli chcesz dobrze i niedrogo zjeść, a przy okazji posłuchać ostrej muzy i poznać nowych fajnych przyjaciół nasz Pub to miejsce dla Ciebie!!!

I co najważniejsze…

Dysponujemy sceną z profesjonalnym systemem audio i oświetleniem, więc organizujemy koncerty, rozkręcamy tu też super imprezki. Zapraszamy młode zespoły rockowe, które szukają miejsca do prezentacji swojej twórczości. Nasza scena jest dla Was otwarta. Wystarczy kontakt z naszym menagerem muzycznym, który pomoże zorganizować koncert.

Jeśli ciekaw jesteś efektu naszych wysiłków zapraszamy na ul. Torową 3 w Rzeszowie.

A w kwietniu w RED ZONE MOTORCYCLE’S PUB zaprasza na następujące koncerty:

2 kwietnia • 20:00Koncert ŚCIERAŃSKI, NAPIÓRKOWSKI, JAKUBEK, DĄBRÓWKA QUARTET

8 kwietnia • 20:00 Koncert ZDROWA WODA

15 kwietnia • 20:00 Koncert GIENEK LOSKA BAND

16 kwietnia • 20:00 Koncert NEONOVI

28 kwietnia • 20:00 Koncert ROB TOGNONI BAND

Dodatkowo w każdy czwartek bywalcy Red ZONE MOTORCYCLE’S PUB zaprasza na imprezy, podczas których wyświetlane będą świetne koncerty w jakości HD. W kwietniu będą to m.in. występy Red Hot Chili Peppers (Woodstock 1994) oraz Depeche Mode (Tour of the Universe).

Page 9: Biuletyn podProgowy - kwiecień 2011

9

kwiecień 2011

biuletyn podProgowy

Na wstępie gratuluję nowej płyty! Jak by Pan opisał muzykę zawartą na tym albumie? Peter Hammill: Dość przełomowa, tak dla nas jak i dla czasów, w których powstała. O czym są teksty? Czy to ciąg dalszy niezbyt optymistycznych tematów takich jak nieuchronność śmierci, przemijanie – zawartych na albumie Trisector? Jest tam trochę podobnych tematów, jak rów-nież trochę zadowolenia i rozczarowań wyni-kających z obserwacji życia, trochę o rzeczach, których warto doświadczyć, dopóki się może. Tytuł A Grounding by Numbers jest wie-loznaczny. Co konkretnie oznacza? Żartobliwą powagę, jak w każdym z naszych tytułów. Taką do nauki, zastanowienia i ode-rwania od ziemi. Czym różni się ten album od poprzedni-ka Trisector? Jak wyglądała praca nad nim? Główną różnicą było dogrywanie dodatko-wych ścieżek w prawdziwym studiu. Nowością było też oczywiście miksowanie przez Hugh Padghama. Dlaczego piosenki są tak krótkie? Fani zdecydowanie wolą dłuższe... Tak po prostu się to potoczyło tym razem. Tworzymy muzykę, która nam odpowiada, i jednocześnie sama się broni. Okładka ma dziwne znaki. To chyba symbole uziemienia i system binarny? Skąd pomysł na taką okładkę? Zgadza się. Jakimś cudem cały zespół, włącza-jąc oczywiście Paula Ridouta (grafik – przyp. P.T.) miał pomysły na element, które złożyły się na projekt graficzny. Niektóre fragmenty Highly Strung przypominają hippisowską psychodelię z końca lat 60. Ale w istocie są od niej bardziej skomplikowane!

W tekstach Snake Oil i pańskiego stare-go utworu Time For A Change odnaj-duję pewne podobieństwo – nauczanie traktuje pan tam jako metaforę tyranii. Prawdę mówiąc w „Snake Oil” chodziło mi raczej o kulty I zachowanie ich wyznawców. Fortepian w Splink brzmi niemal jak po-zytywka. Dlaczego ten motyw melodycz-ny powraca znowu w utworze Medusa? To klaawesyn. Medusa była utworem, który powstał w studiu. Fragment korespondujący ze Splink to wcześniejsza wersja stworzona przez Hugh Bantona, którą Guy ponownie wykorzy-stał. Smoke zaskakuje funkowym rytmem. Tak, według nas brzmi całkiem słodko!

Jaką muzykę gra w tej chwili VdGG? Jak by Pan ją przedstawił komuś kto kom-pletnie nie zna zespołu VdGG? Nawet bym nie próbował, muzyka przemawia sama za siebie. Czy można się spodziewać jakichś niespodzianek repertuarowych podczas koncertów w 2011 roku? Może zagracie jakiś utwór w prehistorii zespołu? Podejrzewam, że mając na koncie nowy album skupimy się w pierwszej kolejności na najnow-szym materiale.

Czy koncepcja power trio spełniła Pań-skie oczekiwania? Bo czasami podczas koncertów, które słyszałem/widziałem, w niektórych piosenkach można odczuć brak jeszcze jednego instrumentalisty. Czy nie kusiło Pana by do zespołu wrócił np. Nick Potter albo Graham Smith. Hugh Banton i Pan mielibyście większą swobodę grania. Wciąż czerpiemy radość z odkrywania moż-liwości trio, w studiu I na scenie. Ponowne skaptowanie Nica albo Grahama byłoby krokiem ograniczającym, teraz mamy więcej wolności (i odpowiedzialności, rozkładającej się na trzech). Czy doczekamy się dvd koncertowego z rarytasami takimi jak Darkness, Whate-ver would Robert have said? z 1970 ro- ku czy Lost z 1972 roku? A może jeszcze zachowały się jakieś rarytasy koncerto-we? Nie sądzę. Pierwszy okres działalności VDGG obfitował w koncerty. Szkoda, że nie ma albumu koncertowego z tego okresu. Materiał wydawany na bootlegach jest wyśmienity. Czy nie kusiło zespołu by wydać jakiegoś koncertu z lat 1970-1976? Nie dokonano nigdy nagrań o zadowalającej jakości dźwięku. Największym atutem Trisectora z pewnością jest Over the Hill. Poemat na temat przemijania, z tą niesamowitą kodą w postaci (We Are) Not Here. Może warto dalej tworzyć dłuższe i ambitniej-sze dzieła? Jak już powiedziałem, patrzymy na dostępny materiał i decydujemy, w którym czujemy się komfortowo jako Van Der Graaf Generator. Nie zwracamy uwagi na gatunki a już na pewno nie na to, z czego byliśmy znani wcześniej. Znacznie ciekawiej jest myśleć o przyszłości niż być niewolnikiem przeszłości i opartych na

Żartobliwapowaga

Van Der Graaf Generator wydali trzecią już płytę od momentu reaktywacji. A Grounding In Numbers prezentuje się na tyle odmiennie od poprzedniczek, że nie mogliśmy nie zapytać o jej kształt spiritus movens zespołu – Petera Hammilla. A że Mistrz w kontaktach z prasą

pozostaje lakoniczny, elokwencję oszczędzając na teksty piosenek – A Grounding… nadal chyba pozostanie Enigmą do rozszyfrowania przez słuchacza.

rozmowa z peterem Hammillem rozmowę przeprowadził: Michał Seemann, współpraca: Paweł Tryba

“Znacznie ciekawiej jest myśleć o przyszłości niż być niewolnikiem przeszłości i opartych na niej czyichś oczekiwań.”

Page 10: Biuletyn podProgowy - kwiecień 2011

10

kwiecień 2011

biuletyn podProgowy

niej czyichś oczekiwań. Trzeba jednak powiedzieć, że choć piosenki na A Grounding… nie są tematycznie powiązane, w naszym zamyśle powinny być trakto-wane jako całość. Na DVD Godbluff są krótkie przebitki gry Hugh Bantona na basie. Czy jest szansa, że Hugh Banton kiedykolwiek zagra jeszcze na tym instrumencie podczas koncertu VdGG? Myślę, że kiedyś na pewno. Największym wydarzeniem (i zaskoczeniem) to dla mnie wykonanie Goga. Siedziałem tuż przed sceną w Krakowie 22.04.2007. Ten utwór nigdy nie brzmiał tak złowieszczo i po- tężnie; a ściana dźwięku wytwarzana przez trzech instrumentalistów po prostu zwala z nóg. To najlepszy fragment trasy z 2007 roku. Dlaczego powróciliście do tego utworu? Patrz wyżej. To było interesujące wyzwanie! Czym się Pan kieruje przy wyborze czy dana piosenka trafi na album VdGG czy na album solowy Petera Hammilla? Jak wyżej. Dla ludzi z zewnątrz nie musi to być oczy-wiste, ale nie mamy żadnych problemów z identyfi-kacja piosenek dla VdGG i rzecz jasna jeśli czuję, że dany utwór jest odpowiedni dla zespołu, nie będę go włączał do solowego repertuaru. Jaki będzie Pana nowy album? Czy będzie to kolejna część – po „Singularity” i „Thin Air” – tematycznie umiejscowiona wokół śmierci, przemijania? A może zaskoczy nas Pan czymś zupełnie innym? Właśnie zaczynam nad nim pracować i sam czekam, by się tego dowiedzieć. Nagrał Pan w 1988 roku z Guy’em Evansem płytę Spur Of The Moment. W tym samym okresie ukazał się również Pana solowy al-bum In A Foreign Town. Dlaczego nie ma na nim gry Evansa? Chciał Pan by był to album „samodzielny” czy zdecydowały inne przyczy-ny? Tak po prostu się stało. Spur… to bardzo specyficzne nagranie. Ma Pan w tej chwili w swoim repertuarze koncertowym około 80 piosenek (VdGG i so-

lowych). To niesamowite. Jak Pan to robi, że po tylu latach wciąż się Panu chce urozmaicać koncerty. Z jednej strony to ogromne wyzwa-nie dla fana – musi być na każdym koncercie, bo każdy jest inny. Och, nie byłbym aż tak zasadniczy! Ale to prawda, lu-bię zachowywać świeżość każdego wieczora, zarówno solo jak i z Van der Graaf Generator. Czytałem w Internecie (gdzie niestety nie pamiętam), że Magog był tylko raz grany na żywo. Czy to prawda? Nie, nigdy go nie wykonywaliśmy. Jak obliczyłem utwór Still Life jest najczęściej graną piosenką na bis (i solo i z VdGG). Każda wersja jest niesamowita – czy to grana solo – tylko z fortepianem, czy też z VdGG z gitarą elektryczną. Dlaczego to tak bardzo ważny dla Pana utwór? W zasadzie ostatnio nie gram go już aż tak często w żadnym z moich wcieleń. Ale to naprawdę porząd-ny utwór. Jak pamięta Pan współpracę z Robertem Frippem? Mógłby Pan coś opowiedzieć o sesji do jego solowej płyty Exposure? Podobno zaproszono Pana w zastępstwie za Daryla Halla? Bardzo szybka, nieprzerwana praca w Nowym Jorku, sprawiająca wiele radości i owocna. Tak, zastąpiłem wokale Darryla po tym, jak pojawiły się związane z nimi prawne utrudnienia. Jak wrażenia z koncertów w Polsce w 2007 roku? Kiedy ponownie usłyszymy VdGG albo Petera Hammilla na żywo w naszym kraju? Kto wie co przyniesie przyszłość? A koncerty z 2007 roku sprawiły nam wielką przyjemność. Czy słucha Pan współczesnej muzyki? Czy jest zespół albo wykonawca, którego Pan bardzo ceni? W zasadzie ostatnio słucham wyłącznie muzyki kla-sycznej. Albo raczej już od dawna. Dziękujemy bardzo za rozmowę. Dziękuję za pytania. Pozdrawiam.

“Kto wie co przyniesie przyszłość? A koncerty z 2007 roku sprawiły nam wielką przyjemność.”

Miejsce dla reklamodawców i sponsorów

wykonanie reklamy z powierzonych materiałów 100-200zł

1/3 strony - 150zł1/2 strony - 200zł1/1 strony - 350zł

strona 2 i ostatnia - 500zł (netto)

Page 11: Biuletyn podProgowy - kwiecień 2011

11

kwiecień 2011

biuletyn podProgowy

Na żadną inną płytę nie czekałem z takim napięciem i zainte- resowaniem; czekałem zastanawiając się co też Starsi Pa-nowie Trzej wymyślą, nagrają, przedstawią swoim fanom. Czekanie się opłaciło. Znając już kilka utworów puszczanych w radiowej Trójce można się było domyślać jak będzie wyglą-dać album; można było – właśnie. Ale odbiór całości to już inna bajka. Od czasu reaktywacji zespołu w 2005 VDGG nagrał już 5 płyt – 3 studyjne i 2 koncerto-we. Jak na weteranów to bardzo okazały dorobek. Panowie 60-latkowie chcą grać, robią to z radością, koncertują, zaskakując słuchaczy. A Groundign In Numbers też jest zaskoczeniem. Oczywiście in plus. Zatem...Trzy lata minęły od ukazania się ostatniej płyty studyjnej Trisector. Dokładnie pod datą 14 marca 2011 pojawia się nowy – 11 studyjny – album Van Der Graaf Generator A Grounding In Numbers. W niektórych krajach dzień i miesiąc wydania tej płyty będzie wyglądał następująco: 3.14, co jest najprostszym zapisem liczby Pi; a w przypadku A Grounding In Numbers nie jest to bez zna-czenia. Sama płyta przynosi wiele skojarzeń z liczbami – nie dość, że tytuł można tłumaczyć jako Wprowadzenie do liczb (wiadomo, że Hammill zawsze nada-je wieloznaczne tytuły swoim albumom, więc inna możliwość to Uziemiony przez liczby – i tu liczby symbolizować mogą lata – np. życia). Również w kilku piosenkach z tego albumu liczby mają pewne znaczenie; a w jednej z nich – w Mathe-matics będą występować w roli głównej (ale o tym poniżej).Okładka – z pewnością o wiele ciekawsza niż to było w przypadku Trisectora – też może nieco nam podpowiedzieć w kwestii interpretacji tytułu; mamy bowiem na niej symbole ‘uziemienia’ prądu oraz bardzo małym druczkiem zapis kodu binarnego. Mimo swej prostoty – wręcz minimalizmu – okładka ta wydaje się jedną z najlepszych w dorobku zespołu.Ciekawostką jest fakt zatrudnienia do zmiksowania płyty Hugh Padghama, producenta wielu znanych wykonawców, m.in. Genesis, Bee Gees, Davida Bowie, Kate Bush, Clannad, Phila Collinsa.Na płycie mamy aż 13 utworów – co jak na Van Der Graaf Generator jest liczbą imponującą; 11 piosenek i 2 utwory instrumentalne. W większości są to dość krótkie utwory – aż 5 z nich ma czas poniżej 3 minut, co w przypadku zespołu

Hammilla jest niczym rewolucja. Najdłuższy utwór ma nieco ponad 6 minut. Kto by przypuszczał, że power trio pójdzie taką drogą?A więc po kolei... utwór po utworze, piosenka po piosence; moich kilkanaście przemyśleń.Album rozpoczyna się delikatną balladą – Your Time Starts Now, w której mamy spokojną partię organów, solo imitujące flet (czyżby tęsknota za Jaxonem? może piosenka jest skiero-wana do niego?). Kompozycja jak na VDGG piękna i urzekająca – ja jednak zdecydowanie wolałbym jednak jakiś dźwiękowy kop między oczy, który postawiłby mnie na nogi.Mathematics – tu mamy już nawiązania do tytułowych liczb – też się rozpoczyna niby balladowo, ale potem – głównie za sprawą śpiewanego refrenu (okraszonego fortepianem i organami) – utwór staje się dość melodyjny i wręcz prze-bojowy. Ciekawostką (wręcz sensacyjną i rzadką jak na płytę z muzyką rockową; ba! w ogóle na płytę z muzyką) jest tekst utworu. Hammill wyśpiewuje jeden z najpiękniejszych (jak by to powiedzieli matematycy) wzorów matematycznych (tak! wyśpiewuje) czyli tożsamość Eulera (por. wzór Eulera na pl.wikipedia.org). Sam pomysł na takie rozwiązanie rewela-cyjny – Hammill wykonał go po mistrzowsku.Gdy usłyszałem początek Highly Strung to pomyślałem, no fajnie zespół poszedł na łatwiznę i zaczął grać disco (progdi-sco?). No bo to rytmiczne – wręcz dyskotekowe – wejście, ale na szczęście po kilku sekundach (dzięki Bogu!) mamy garść karkołomnych łamańców wszystkich instrumentów i nieme-lodyjny śpiew Petera Hammilla; w refrenie znowu zmiana nastroju – po prostu dyskoteka z kapitalnymi zaśpiewami Petera – można potańczyć... To będzie (już z pewnością jest) najbardziej kontrowersyjny fragment tej płyty. Chociaż gdyby panowie wydali go na singlu to hit murowany (skojarzenia z Another Brick In the Wall, Part 2 całkiem na miejscu).Po trzech piosenkach kolejny jest Red baron – jeden z dwóch instrumentalnych kawałków; piekielnie mroczny, dołujący, z perkusją wziętą jakby z B’boom King Crimson i dziwnymi

nieokreślonymi odgłosami w tle.

Bunsho – to prawdopodobnie piosenka o pisarzu japońskim Akutagawie (na podstawie jednej z jego powieści Kurosawa nakręcił Rashomona). Bunsho to też tytuł jednej z nowel tego pisarza oraz japońska epoka historyczna trwająca między 1466 a 1467. Van Der Graaf Generator tym razem uraczył nas średnim tempem w postaci nieco ciężkiego, roc-kowego utworu ze snującymi się jak wąż partiami gitar, podkładem organów oraz całą masą kapitalnie bijącej po uszach perkusji; na końcu można doszu-kać się nawet jakichś strzępów solówki Hammilla na gitarze. Takie oblicze zespołu powinno się wspaniale prezentować na koncertach.

W Snake Oil robi się trochę zamieszania; mamy jakby dwa oblicza tego Olejowego węża. Pierwsze z nich to

pogodny organowo-fortepianowy wstęp i weselszy wokal Hammilla; drugie oblicze to twardo brzmiący fortepian, bez-namiętny śpiew, brud organowy oraz ataki gwałtownej perku-sji i ogólne ‘zatrzymanie’ akcji muzycznej; ten mroczniejszy nastrój narasta i narasta aż do znowu przyjemniejszego (jak na początku) zakończenia. Tekst utworu traktuje o kultach i zachowaniach ich wyznawców.

Splink – drugi instrumentalny utwór; odrobinę psychode-liczny, nastrojowy (ale nie pogodny) z gitarą trochę w stylu Shadows i wtrącającymi się klawiszową katarynką o barwie klawesynu; Evans też się musiał napracować bębniąc swoje partie niczym minisolówki.

Embrassing Kid zachwyca swoją tradycyjną, rockową prostotą; myślę, że to tęsknota do K-Group, no bo ten fajny riff gitary, czysto brzmiący bas. Po prostu rock. W końcówce Hammill rozśpiewuje się wielogłosami przez co piosenka nabiera nieco innego wymiaru.

Van Der Graff GeneratorA Grounding In Numbers

Van der Graaf Generator @ BluesfestOttawa, 2009

Your Time Starts NowMathematicsHighly Strung

Red BaronBunsho

Snake OilSplink

Embarassing KidMedusa

Mr. SandsSmoke5533

All Over the Place

skład:Peter Hammill

(guitar, keyboards, vocals)Hugh Banton

(organ, bass pedals, bass guitar)

Guy Evans(drums)

Page 12: Biuletyn podProgowy - kwiecień 2011

12

kwiecień 2011

biuletyn podProgowy

Medusa – znowu zmiana nastroju – posępna, mono-tonna i krótka piosenka; z brzdąkającą gitarą, z kla- wesynem, z jakąś mechaniczną perkusja i głosem Hammilla przepełnionym beznadzieją.

Mr Sands (tytuł być może nawiązuje do zdania wypowiadanego na dworcach i w innych miejscach publicznych Would Inspector Sands please investi-gate a 1A on four; oznacza ono ni mniej ni więcej tylko to, że lepiej udać się ku wyjściu; jest podejrzenie zamachu) – rozpoczyna się chórem hammillowskich wokali, które wprowadzają w tę pogodniejszą piosen-kę, a smakowite hammondowe przejścia nadają jej tempo; jednak jest to tylko zwykła piosenka bez jakie-goś szczególnego wzlotu, ale i bez wstydu.

W Smoke początkowo słychać delikatne stukanie fortepianu, potem dzieje się trochę więcej – mamy niby dyskotekowy (funkowy?) rytm i znowu kapitalne klawisze z szeptanym, nieznacznie „postrzępionym” (stereo się kłania), a potem normalnym wokalem Hammilla.

Smoke płynnie przechodzi w 5533 – bardziej zakrę-cony, skomplikowany, gęsty, z jazzującymi partiami basu i perkusji. W refrenie Hammill wymienia jakieś liczby.

All Over the Place – znowu ten katarynkowy klawe-synowy motyw, który wraz z fortepianem wspaniale gra unisono; potem utwór się rozkręca, mamy kilku „Hammillów” śpiewających, mamy i spokojniejsze momenty bez perkusji. Utwór za pierwszym razem może trochę razić i nie wchodzi, ale trzeba go więcej razy posłuchać, by wychwycić w nim więcej elemen-tów.

Trochę szkoda, że zespół nie pokusił się o więcej partii instrumentalnych, o wydłużenie jakimiś solów-kami krótkich utworów. Jednakże partie klawiszowe Bantona są bardzo pomysłowe i ciekawe; Hammill

także ‘pograł’ sobie na gitarze i fortepianie. Ciekawe jak te piosenki będą wyglądać na koncertach, bo nie mam wątpliwości, że wiele z nich nadaje się do wyko-nywania na żywo.Lecz widocznie zespołowi tym razem nie chodziło o improwizacje; VDGG po prostu nie ogląda się do tyłu, nie kopiuje siebie, nie nagrywa dwóch albumów takich samych czy też takich jakie oczekiwaliby fani bądź dziennikarze i krytycy. Zespół idzie do przodu własną drogą, rozwija się, wciąż poszukuje dla siebie odpowiedniej drogi. I dlatego obcowanie z każdym nowym albumem zespołu wciąż przynosi słuchaczowi kolejną porcję zaskoczeń. Nie jest to płyta łatwa w odbiorze – nie podoba się od razu. Ale czy która-kolwiek płyta Hammilla, Bantona i Evansa od razu się podobała? Każdą trzeba smakować, pochłaniając każdy pojedynczy dźwięk. Ja po pierwszym odsłu-chu byłem lekko skonternowany. Nie wiedziałem co myśleć. Ale po wielokrotnym przesłuchaniu uważam, że Van Der Graaf Generator nadal tworzy doskonałą muzykę – może A Grounding In Numbers nie jest arcydziełem na miarę H To He czy Still Life – ale jest płytą bardzo dobrą; płytą zawierającą cały wachlarz utworów, które na pierwszy rzut oka (ucha) mogą wydawać się zbitkiem różnorodności i eklektyzmu. Nic z tego – A Grounding In Numbers to zwarta, równa i naprawdę świetna płyta świetnego zespołu. Choć prawdziwie ocenić ten album jest trudno. Ale czas będzie tu jej sprzymierzeńcem.Mam nadzieję, że to nie ostatnie słowo VDGG; że za 3 lata (oby szybciej!) znowu nas czymś zaskoczyli.

Ocena moja płyty po kilkudziesięciu przesłuchaniach to 4, a nawet 4,5.

PS. Już po napisanie ww recenzji dowiedziałem się, że Higly Strung ma być w kwietniu 2011 wydany (a jednak!) na singlu, w bardzo limitowanym nakła-dzie. Na stronie B ma się znajdować niepublikowana wcześniej kompozycja (piosenka?).

Michał Seemann

Forge Of CloudsForge Of Clouds

No dobrze, miłośnicy neoprogesu mogą zacząć się bać. Najlepiej niech zaczną się bać wszyscy czytelnicy. Ja sam się boję, choć spośród redakcji mam z takimi klimatami najczęstszą styczność. Panie i panowie, przeżywamy prawdziwy rozkwit postmetalu na ziemiach polskich. Idzie nowe i jest złe. Głodne krwi i publiczno-ści. Albo raczej: krwi publiczności. Kto lubi Neurosis, Rosettę czy Cult Of Luna ma powody do rado-ści, reszta – wyłącznie do ewaku-acji. Kolejnym przedstawicielem szerokiej ławy polskich – dzieci

Neurosis – jest Forge Of Clouds.Niedawno opublikowany (na razie tylko w sieci) imienny debiutanc-ki longplay jasno przekonuje, że Ślązacy nie zamierzają brać jeńców. Pierwszy utwór, 151, jest bardzo do przodu - brutalność leje się z głośników, riffy są dosadne, zwolnienia gęste od narkotycz-nych oparów, wokal potępieńczy. Czyli średnia krajowa. Wraz z Queen Of The Garbage Throne i Ten poprzeczka zostaje zawieszona wyżej. Zespół kombi-nuje z brzmieniami, tworzy prze-strzenne psychodeliczne krajobra-zy, odrobina agresji pojawia się raczej na zasadzie kontrastu. Ale już Epinephrine dostarcza jej pod dostatkiem. Jego pierwsza część to w zasadzie czysty thrash metal, dopiero pod koniec trzeciej minu-ty do głosu dochodzi pierwiastek doomowo-psychodeliczny. Bardzo intrygująco wypada ponury, przygaszony początek Boot, ale kiedy robi się riffowo, nadal jest ciekawie – zespół nie zapomina o podniosłych, melodyjnych wokalizach, a pod koniec piątej minuty przestawia się na funeral

doom z wyjątkowo koszmarnie (w dobrym tego słowa znaczeniu) zniekształconym wokalem (chy-ba...). Początek Shame jest dość zwodniczy – melodyjna figura basu, prosta zagrywka na gitarze, bębnienie bez żadnego turbodo-ładowania, tylko ten wokal trochę pod włos. Dalej bas i gitary wdają się w ciekawy, jak najbardziej progrockowy dialog, by chwilę potem motyw basu w wersji barr-rdzo zbrutalizowanej podchwyciła gitara, a śpiew przeszedł w histe-ryczny krzyk. Następująca potem kaskada riffów – poezja (taka dekadencka ma się rozumieć). Kto wie czy to nie najlepszy utwór jaki w ogóle usłyszałem w 2011 roku... Po eksperymentach czas na kolej-ną porcję wściekłości w Manual. Ale nie jest to jakieś latanie z sie-kierą bez sensu, tu każdy cios jest dokładnie przemyślany. Uwagę przykuwa zwłaszcza złowieszcza, beznamiętna melorecytacja w dru-giej części. Blind Run stoi prze-plataniem spokojnych (z pozoru) zwolnień i gitarowych ataków. Uff! Koniec seansu! Kubeł zimnej wody na łeb, tabletka alprazolamu

i mogę zanurzyć się w tym chorym świecie ponownie. A mam na to prawdziwą ochotę – jakkolwiek perwersyjnie by to nie zabrzmiało. Po większości płyt z tego nurtu muszę dla równowagi posłuchać czegoś żywszego, bo wpadam w jakieś dziwne odrętwienie. For-ge Of Clouds mnie natomiast nie przymula, zespół sprzedaje w swoich riffach potężnego kopa.Naprawdę ciekawa płyta! Pomy-słowa, dobrze skomponowana, a jednocześnie zachowująca undergroundową surowość, bez laptopów Neurosis, saksofonów Minsk, klawiszy Cult Of Luna – sam gitarowy konkret wystarczy Forge Of Clouds by stworzyć zestaw zacnych utworów. Jak dla mnie – z całej postmetalowej hałastry, jaka wyroiła się u nas ostatnio, Forge Of Clouds jest jednym z najciekawszych zjawisk i niewiele mu brakuje, by dzielić tytuł – numeru dwa – na krajowej scenie z Proghma-C (bo przesko-czyć Blindead póki co nikomu się nie udało). Daję czwórkę. Kiedy to wyjdzie na CD?!

Paweł Tryba

“Zespół idzie do przodu własną drogą, rozwija się, wciąż poszukuje dla siebie odpowiedniej drogi. I dlatego obcowanie z każdym nowym albumem zespołu wciąż przynosi słuchaczowi kolejną porcję zaskoczeń”

Page 13: Biuletyn podProgowy - kwiecień 2011

pobierz pobierzpobierzpobierzpobierzpobierz

13

kwiecień 2011

biuletyn podProgowy

Darmochautwory i albumy warte zain-teresowania, które artyści udostępniają nieodpłatnie w sieci

1. Anti-Depressive Deli-very, heavy-progowcy z

Norwegii, udostępniają swój trzeci album, The Best Of Anti- Depressive Delivery. Nie su-gerujecie się tytułem, to nowy materiał, żaden składak.

2. Odrobina fusion, fla-menco z hiszpańskim

rodowodem, eksperymenty brzmieniowe w stylu Paatos – tak można opisać zespół Uno-ma, udostępniający nieodpłat-nie swoje trzy longplaye.

3.Court to przedstawiciele prężnej sceny włoskiego

rocka progresywnego. Dwa ich pierwsze albumy: And you’ll follow the winds’ rush ‘till their breath dwells i Distances są dostępne za darmo.

KlimtAgape

Każda polska post rockowa płyta, która nie wpisuje się w obowiązu-jący ostatnio schemat: obieramy kierunek na Neurosis/ Pelican i jedziemy! – to cenne urozmaice-nie. Ukrywający się pod szyldem Klimt Antoni Budziński na pewno nie inspiruje się wspomnia-nymi brutalistami, wzorce ma szlachetniejsze. Lubicie klimaty shoegaze’owe? Takie z rejonów Slowdive? Albo esencjonalną dla post rockowego mainstre-amu (jeśli coś takiego istnieje) twórczość God Is An Astronaut? Ja osobiście uwielbiam, więc i na twórczość Budzińskiego nie mogę pozostać obojętny. Przyznaję, z pierwszej płyty Klimt, Jesiennych odcieni melancholii z 2008 roku, słyszałem tylko fragmenty prezen-towane w Trójkowych audycjach, ale dowiedziawszy się o wydaniu Agape puknąłem się w głowę i po- pędziłem do sklepu w dniu pre-miery.Czternaście nie za długich utwo-rów – to już pewne odejście od standardów. Postrockowcy nader często nie uznają żadnych limitów czasowych. Nie zawsze wychodzą na tym dobrze, bo to, co przez trzy minuty czaruje, w dawce ośmio-minutowej może już stać się po prostu monotonne. Klimt stawia na kawałki krótsze, ale czymś się wyróżniające, nie nagrywa na jed-no kopyto. A i w tych ograniczo-nych ramach potrafi oczarować. Podstawę brzmienia stanowi oczy-wiście lejący się gitarowy sound, w zasadzie obowiązkowy u większo-ści kapel z tego nurtu. Kompozycje instrumentalne przeplatają się z wokalnymi, które od biedy można nazwać piosenkami. Sam śpiew Budzińskiego, dobywający się zza ściany pogłosu, ma wiele wspólne-go Neilem Halsteadem. W żadnym jednak razie nie nazwałbym Klimt czyimkolwiek klonem, bo jest na to zwyczajnie za dobry. Budziński czuje tę stylistykę, płynnie się w

niej porusza, a porównań do bar-dziej utytułowanych kolegów i tak nie da się uniknąć.Żeby dokładnie opisać co dzieje się na Agape, musiałbym opisać każdy utwór z osobna, bo każdy ma jakiś smaczek. Tylko po co uprawiać takie aptekarstwo? Przy-toczmy tylko kilka przykładów, które wystarczą by stwierdzić, że Klimt ma masę fajnych pomysłów. Już otwierający stawkę utwór tytułowy brzmi nietypowo – jak na post rockowe standardy jest bardzo dynamiczny, żeby nie po-wiedzieć: jazgotliwy. Co ciekawe: urywa się nagle ni z tego ni z owe-go, a następująca po nim Dusza Jordana to rzecz z zupełnie innej bajki – delikatna fortepianowo--syntezatorowa etiuda. Rockowy żywioł pojawia się jeszcze w kilku miejscach, choćby w Skażonych przeszłością czy Na krańcach twojego wszechświata. Chodzenie po wodzie dzięki użyciu fletu ma zdecydowanie etniczny posmak, podobnie zresztą jak Lucid trącący chińską muzyką ludową. Klasycz-nie brzmi 16:16. Takie natchnione powłóczyste solówki mogliby nagrać God Is An Astronaut albo Mono. Pożegnanie to jednolity ambientowy nokturn. Ale jest też na Agape miejsce na brzdąkany na akustyku, niemal ogniskowy utwór Wanilia, któremu sho-egaze’owego szlifu dodaje tylko produkcja. Teksty? Podnoszą na duchu, mają zdecydowanie pozytywne przesłanie – wystarczy zresztą spojrzeć na tytuły utworów – ale ich wyłuskanie zza dźwię-kowych efektów wymaga trochę cierpliwości.Lubię takie płyty. Klimat mają lek-ki, wręcz oniryczny, ale wypełnia je wartościowa muzyczna treść, a nie bezsensowne plumkanie. Przy słuchaniu Agape czuję się zrelaksowany, jakbym na moment oderwał się od rzeczywistości, ale w tej błogiej nirwanie nie zanika aktywność moich szarych komórek. Klimt funduje zachwyt, ale nie zwalnia słuchacza od my-ślenia. I za to daję panu Budziń-skiemu solidną czwórkę.

Paweł Tryba

Long Distance CallingLong Distance CallingLong Distance Calling po nagraniu dwóch ciepło przyjętych albumów mają już wyrobioną niezłą markę. Niemcy grają mocną, opartą na konkretnych

riffach odmianę instrumentalnego rocka która może kojarzyć się z dokonaniami Pelican, ale w od-różnieniu od kwartetu z Illinois nie boją się elektroniki, a i samo brzmienie bardziej wygładzone, nie aż tak psychodeliczne jak u Amerykanów. Za to pięknie te kawałki jadą do przodu. To muzyka jakby stworzona do prowadzenia samochodu z odpo- wiednią ilością koni pod maską. Jeśli ktoś upodobał sobie transowe riffowanie naszego rodzimego Appleseed – też nie zawiedzie się na propozycji LDC.

Wszystko mi się na trzecim, imiennie zatytułowanym krążku Long Distance Calling zgadza. Jest cios i ciężar, są naprawdę zacne, jak najbardziej klasyczne gitarowe zagrywki, które mogłyby posłużyć za kanwę fajnym rockowym piosenkom gdyby tylko LDC nie upierali się grać bez wokalisty. Zresztą tak do końca się nie upie-rają. To już u nich tradycja, że do jednego utworu na płycie zapra-szają śpiewaka z górnej półki. Na debiutanckiej Satellite Bay był to Peter Dolving z The Haunted, na Avoid The Light – Jonas Renske z Katatonii. Na Long Distance Calling w kompozycji Middleville głos daje John Bush (ktoś wie czy akurat w tym tygodniu facet jest w Anthrax?). I w tym momencie jakikolwiek pozór post rocka ulatuje – to jest po solidny roc-kowy kawałek, jak cała twórczość Niemców zresztą. Wciskanie LDC siłą do przegródki -post to trochę nieporozumienie. Tu nie ma zbęd-nych zabaw z przetwornikami, jest szlachetna gitarowa treść. Jak prezentują się pozostałe utwory? Też nieźle. Zespół zadbał o pewne zróżnicowanie materiału, dzięki któremu obok żwawych Into The Black Wide Open czy The Figrin D’an Boogie mamy relaksujące, synkopowane Timebends czy długachne Beyond The Void rozwijające się od floydowskiego ambientu w hard rockowy czad. Oczywiście należy wziąć poprawkę

na specyficzną konwencję, w ra- mach której poruszają się LDC. Jeśli ją zaakceptujemy – trzecia płyta Niemców będzie dla nas ła-komym kąskiem. Jeśli nie – może znudzić, zlać się w jedno p0twor- nie długie gitarowe solo. Mi oso- biście stylistyka Długodystansow-ców odpowiada i w słuchaniu ich najnowszego dziecka znajduję sporą przyjemność. Dałbym temu albumowi mocną czwórkę, gdyby nie jeden istotny szczegół – jest bliźniakiem dwóch poprzednich płyt Niemców. Przy-dałoby się trochę przewietrzyć for-mułę, inaczej może się okazać, że przy utrzymaniu dotychczasowego tempa pracy panowie będą nam raz na dwa lata dostarczać kolejne odsłony tego samego krążka. Może fajne, ale coraz mniej świeże. Dla-tego ostatecznie 3,5/5 i pewien niepokój odnośnie albumu numer cztery.

Paweł Tryba

UtopianistiUtopianisti

Takiego rozpoczęcia roku się nie spodziewałem. Młody kompozytor i multiinstrumentalista Markus Pajakkala (rocznik 1986) nagrywa pod szyldem Utopianisti swoją debiutancką płytę. Zaprasza do nagrania małą orkiestrę, bo aż siedemnastu wyborowych muzy-ków, i prowadzi ją w mistrzowski sposób. Cały materiał zawarty na płycie to autorskie utwory Pajak-kali, które powstawały w ciągu ostatnich pięciu lat. Dobrze, ktoś powie, nie raz już bywało, że zdolna młodzież sumę swych doświadczeń przekuwała na dzieło (niekoniecznie muzyczne) z jednej strony wybitne, z drugiej zaś jedyne w swej karierze lub jedyne warte uwagi. Zgoda. Ale czy to znaczy, że można pominąć tak fascynujące wydawnictwo? Czemu sceptycyzm, brak wiary w to, że dziś może powstawać cieka-

Page 14: Biuletyn podProgowy - kwiecień 2011

pobierzpobierz

14

kwiecień 2011

biuletyn podProgowy

4.Chyba wszystkie na-grania, jakie zostały po

szwedzkich Avant-progowcach z Myrbein. Album Myrornas Krig plus sporo rejestracji kon-certowych.

5.Amerykański Aetherius obraca się w rejonach

progresywnego metalu. W sieci dostępny jestt nieodpłatnie ich debiutancki longplay All That I Need To Survive

7.Ako Doma – art rockowcy ze Słowacji do

darmowego ściągnięcia udo-stępnili całą swoją trzypłytową dyskografię.

6.Obiymy Doschu i ich album Elehia –

także na Ukrainie gra się rock progresywny!

wa muzyka, ma przesłaniać to, co jest godne naszej uwagi? Nie, nie dajmy się oślepić czarnowidztwu. Do rzeczy więc...Potraficie sobie wyobrazić big band dający ostro czadu? Muzy-ków klasycznych lub jazzowych pakujących się w butach w świat rockowy? Historia zna takie przy-padki, warto tu choćby wspomnieć CCS Alexisa Kornera, hołd Gila Evansa dla Jimiego Hendrik-sa, czy – pozostając na naszym podwórku – Big Band Katowice, naszej słynnej i zasłużonej śląskiej uczelni muzycznej. Dodajcie zatem do takiej małej orkiestry kompozycje naznaczone duchem Franka Zappy i mniej więcej będziecie mieć pojęcie czym jest zjawisko nazwane Utopianisti.Zespół brzmi po prostu feno-menalnie: masywnie i potężnie, zarazem zaś niezwykle naturalnie. Udała się Markusowi Pajakkali trudna sztuka nie ‚przeproduko-wania’ tak trudnego materiału i choć można się domyślać tylko ile pracy w studiu trzeba było wykonać, by powstała ta płyta (co też można na youtubie obejrzeć, odszukując filmik dokumentujący powstanie albumu), to w efekcie otrzymujemy płytę niezwykle świeżą, niemal w ogóle pozba-wioną toporności, będącej często efektem dopieszczania zarejestro-wanego materiału w nieskończo-ność. Nie przesadzę, jeśli powiem, że początek albumu powala. Po krótkim intro, otrzymujemy garść fantastycznych i porywających kompozycji. Plutonium First, Grain de l’ame, Avaruuden shamaanit – wszystkie trzy są niezwykle energiczne, oparte na dobrych riffach, zmienne, pełne partii improwizowanych a przy tym wszystkim niezwykle zwięzłe. Po nich przychodzi czas na Waltz for FZ. Walczyk ów jest ozdobą albumu i wspaniałym hołdem dla... W kilka sekund pojmiecie dla kogo. Kolejna kompozycja, to miniaturka Castro Brothers, w której ponure tło zostaje w błyskotliwy sposób skontrastowa-ne z marszową partią ksylofonu i marimby. Zresztą, na Utopianisti cały czas się coś dzieje i potrzeba solidnego kronikarza, by wspo-mnieć wszystkie psychodelizujące wejścia instrumentów klawi-szowych, czy porywające partie dęciaków (które, swoją drogą, dominują na tym albumie).Nie ma jednak róży bez kolców i nie zamierzam nikogo oszukiwać, że jest to wydawnictwo dosko-

nałe. W drugiej części albumu pojawiają się utwory może nie tyle słabsze, co bardziej przewidywal-ne, czy też nacechowane mniej-szym poziomem inwencji. Co ciekawe, łączy je jedno — nazna-czone są folkiem. Mam tu na myśli francuskie Bordeaux, klezmerskie Markus-sedan letkeampi klezmer, czy bałkańskie Hopeinen kyy. Na początku pewnym mankamentem Utopianisti wydawał mi się brak dominującego solisty, wokół któ-rego obracałoby się całe to przed-sięwzięcie. Mnogość przeróżnych partii solowych nie rekompen-sowała tego braku. Po pewnym czasie dotarło do mnie to, co było po prostu zbyt oczywiste. Głów-nym bohaterem jest sam Markus Pajakkala, bohaterem – dodajmy – schowanym za swoim dziełem. I nie chodzi mi tylko o to, że jako multiinstrumentalista pojawia się tu grając na perkusji, saksofonach, klawiszach, czy nawet śpiewając w jedynej na płycie piosence (Sull’on mies joka planeetalla). Rzecz w tym, że Utopianisti to Pajakkala. On stworzył ten zespół, dał mu swoje kompozycje, a następnie – jakby tego było mało – pokazał jak je wykonać, zostawiając muzy-kom swobodę jedynie w sferze poszczególnych solówek. Dlatego też album Utopianisti to prezen-tacja kunsztu i możliwości przede wszystkim jednego człowieka.W nawałnicy muzycznego chłamu, powodzi płyt do bólu wtórnych i – co gorsze – nudnych, dobrze mieć nadzieję na to, że, ujmując to aforystycznie, nie wszystko przeminie. Utopianisti to bez dwóch zdań bardzo dobry debiut. Niekonwencjonalny, ambitny, a zarazem łatwy w odbiorze. Jedno-cześnie Utopianisti odkrywa przed nami intrygujący talent, Markusa Pajakkalę, który – staram się w to wierzyć – dopiero się rozgrzewa, którego twórczość będzie jeszcze dojrzewać i ewoluować. Jeśli więc ta płyta trafi w wasze ręce, to... słuchać, słuchać i jeszcze raz słuchać.

Jacek Chudzik

CopernicusCipher And Decipher

Miałem już kilkakrotnie styczność z tym przedziwnym tworem i ogólnego zdania nie zmienię – to grupa zdolnych muzyków potra-fiących niezgorzej improwizować, którzy z jakichś niezrozumiałych

dla mnie przyczyn od ponad 30 lat (oczywiście ze sporymi roszadami personalnymi; trzon bandu nie-zmiennie stanowią panowie Pierce Turner i Larry Kirwan) przygry-wają facetowi, który ubrdał sobie, że jest poetą i wokalistą, podczas gdy w rzeczywistości sporo mu brakuje do jednego i drugiego. No ale nie ma zmiłuj. Skoro już ka-pelę ochrzczono od ksywki lidera – Josepha Copernicusa Smalkow-skiego – to dziwnie byłoby teraz go wymienić. W kwestii muzycznej – nihil novi. Trzynastoosobowa grupa muzyków dowodzona przez Pier-ce’a Turnera płynnie przechodzi między bluesem, jazzem, rockiem i muzyką klasyczną. Słuchanie ich odjazdów to ciekawe do-świadczenie, zwłaszcza, że bogate instrumentarium stwarza duże możliwości brzmieniowe. Nieste-ty, kiedy wchodzi wokal Smal-kowskiego orkiestra siłą rzeczy jest w miksie wyciszana, by jęki, sapanie i skrzek lidera (z płyty na płytę coraz bardziej nawiedzo-ne) brzmiały bardziej dobitnie. Tekstowo też bez zmian – mętne rozważania o cząstkach ele-mentarnych i ich podstawowym znaczeniu dla całej rzeczywistości, przetykane charakterystyczną dla Copernicusa frazą Nothing nothing exists. Czy jemu kiedyś znudzi się wreszcie ten temat? Wątpię, zwłaszcza że tragedia w Japonii może dać temu dziwakowi asumpt do stworzenia nowego albumu (o zgrozo!). Zaskakujące, że Smalkowski wymyśla swoje strofy na gorąco, uprawia swoisty poetycki freestyle.[...]

MoonJune Records jak zwykle zadbało o odpowiednią oprawę krążka. Cóż jednak po eleganckim digipacku, skoro okładka i wszyst-kie, użyjmy tego słowa na wyrost, grafiki, wyglądają jakby stworzył je za pomocą programu Corel Draw pijany Stevie Wonder? A może te krechy to jakieś nawiąza-nie do teorii strun? Mniejsza o to. Najkrócej rzecz ujmując –

w obozie Copernicus bez zmian. W miarę kolejnych spotkań ze Smalkowskim i jego kamrata-mi coraz mniej przeszkadza mi bredzenie lidera, a samej muzyki słucham ze sporą przyjemnością.

Pełna recenzja: tutaj

Paweł Tryba

Millenium White Crow

Niemal każdy zespół rockowy, który tworzy bardziej złożoną, ambitną muzykę, posiada w swym archiwum próbki ze swojej prze-szłości. [...] Album White Crow przynosi 10 kompozycji. Choć to kompilacja, to jednak ich dobór jest nieprzypadkowy. Muzykom Millenium bardzo zależało na tym by kolekcja „białych kruków” brzmiała spójnie, zupełnie jak kolejny, regularny album w dys- kografii zespołu. I rzeczywiście tak jest. Wszystkie kompozycje są profesjonalnie dopieszczone, nie ma tu ani jednej wersji demo. [...]

Płyta, co jest regułą w przypadku Lynx Music, jest wydana w sposób bardzo staranny. Zapakowana w zgrabny digipack, w którym królują jak gdyby archiwalne od-cienie bieli, czerni i szarości. We wnętrzu pudełeczka uśmiechają się do nas, z pokrytego lakierem zdjęcia (nie widziałem jeszcze na polskich płytach takiego efektu) członkowie Millenium: Ryszard Kramarski, Piotr Płonka, Łukasz Gall, Krzysztof Wyrwa i Tomasz Paśko. Jest także oczywiście ksią-żeczka z tekstami.

Pełna recenzja: tutaj

Krzysztof Baran

pobierz pobierz

Page 15: Biuletyn podProgowy - kwiecień 2011

15

kwiecień 2011

biuletyn podProgowy

Nie mogę znaleźć związku miedzy okład-ką nowego albumu a tytułem Pasion. Jak według Ciebie te azteckie rzeźby oddają pasję?Pierwotnie okładka była ciut inna, były na niej te dwie głowy ze splecionymi językami i to właśnie była pasja, te języki jak gdyby się nawzajem pieściły. Ale grafik wrócił z innym pomysłem – iskierek latających pomiędzy rzeźbami. Stwierdziłem, ze wolę ten projekt od poprzedniego z językami. W Anglii mówimy, że kiedy miedzy ludźmi iskrzy – to właśnie jest pasja.

W swoim blogu pisałeś, że prawdziwa pasja to także gotowość do poświęceń. Czy dostrzegasz ją u dzisiejszych Angli-ków? Można na to patrzeć z dwóch stron. Z jednej strony są tacy, którzy jadą do Afganistanu i gi- ną, ale z drugiej strony wracam myślą do tego ducha, jakiego mieliśmy w czasie II wojny światowej, kiedy ludzie oddawali życie w walce o wolność, zatracały się społeczne granice w walce ze wspólnym wrogiem – nazistami. Ludzie musieli poświęcać tak wiele, nawet w domach, gdzie racjonowano żywność. Nie było luksusów, społeczeństwo musiało się trzy-mać razem – nie tylko żołnierze, wszyscy. Dziś mam wrażenie, że młodzież uważa wolność za coś oczywistego. Teraz widzę, że pojawia się nowa postawa – ludzie oczekują poszanowania swoich praw – mają prawa człowieka, mają inne rzeczy, które im się należą. Cała idea sza-cunku do samego siebie, poświęcenia, gdzieś odeszła, stajemy się egoistami.

W Polsce też można to odczuć….Wielka szkoda, bo kiedy byłem u was pierwszy raz, widziałem że ludzie w Polsce jeszcze tę postawę zachowali. Mieli etos dobrej pracy, rozumieli znaczenie wysiłku.

Co Ty, jako artysta, musisz poświęcić by podtrzymać swoją pasję?Czasem ludzie myślą, że oczywiste rzeczy dadzą im szczęście – pieniądze, sukces, piękny

wygląd, ale ja tak nie uważam. Prawdziwe szczęście nie na tym polega. Weźmy muzykę – nasza ścieżka nie była łatwa, w pewnym mo-mencie chcieliśmy spakować manatki z braku pieniędzy. Ale kiedy po trudnościach przycho-dzi coś dobrego – to napędza twoja pasję. O tym właśnie jest ten album, o tym opowiada-ją moje teksty. Nie można mieć łatwego życia, zadowalać się tym, co łatwo przychodzi, bo nie to czyni cię szczęśliwym. Szczęście da ci to, o co będziesz się starał, o co będziesz walczył. Coś w co będziesz wierzył i czego będziesz częścią. Samo bycie członkiem zespołu jest czymś wspaniałym.

Przechodząc do samej muzyki – z pró-bek, które udostępniliście na stronie mogę wywnioskować, że nadal kroczycie ścieżką wytyczoną na albumie Pure, ale w niektórych momentach, zwłaszcza w Skara Brae, jeszcze głębiej brniecie w elektronikę.

W elektronikę? Może tak to brzmi, sam nie wiem. Słyszałem ten materiał tyle razy, że cięż-ko mi go teraz ocenić. Nie chcieliśmy z rozmysłem uczynić go bardziej elektronicz-nym. Skara Brae brzmi jak Pure, ma to samo ostrze i jest bardzo nowoczesne, ale także melodyjne. Ciężko mi się z tobą zgodzić bądź nie. Słuchałem tej płyty tysiące razy i już sam straciłem poczucie jak brzmi.

Chórki w tle Empathy brzmią wyjątko-wo agresywnie, niemal jak growl. To nadal Twój głos?Tak! (śmiech). Odkryłem tę możliwość niedaw-no. Zmultiplikowaliśmy ścieżki. W tym wykrzy-czanym fragmencie: „Grow! Grow! Grow!” jest sześć moich wokali, jedna czy dwie ścieżki Scotta, chyba też Clive’a. Chcę przesuwać muzyczne granice. Jest teraz masa ciekawych kapel, jak wspomniany przeze mnie Stonesour czy choćby Rammstein. Bardzo interesujący zespół!

Nie potrafię sobie wyobrazić muzyki z Waszych dwóch ostatnich wydawnictw granej akustycznie, jak zdarzało się Wam w przeszłości. Wrócicie kiedyś do koncertów unplugged?Nie wiem, nie kręci mnie to w tej chwili. W tamtych czasach wydawało mi się to dobrym pomysłem, bo było inne. Ale sądzę, że The Green And Pleasant Land sprawdziłoby się akustycznie. Podobnie jak Skara Brae. To nie-samowite co można zrobić grając na akustyku. Nie myślałem o tym przy kilku ostatnich albu-mach, może to dobry pomysł? Ale to nie jest plan na chwilę obecną. Teraz wolę tworzenie nowych utworów niż przerabianie starych. Zmiany w brzmieniu Pendragon zaczęły się na Believe, na Pure poszliście jeszcze dalej. Co spowodowało, że akurat w tamtym momencie postanowiliście od-mienić oblicze?Wszystko, czego mogliśmy dokonać w klasycz-nym progresywnym rocku, zrobiliśmy już w la-tach 90. Każdy artysta, nie tylko muzyk, kiedy czuje, że nie ma nic więcej do powiedzenia na danym polu, szuka wpływów, które ponownie dałyby mu bodziec, zainteresowały na tyle, by chciał stworzyć coś innego. Kiedy zmieniasz brzmienie znów czujesz ekscytację. Chcia-łem unowocześnić brzmienie, odejść od tego klasycznego soundu w duchu Genesis, Pink Floyd czy Camel. Słuchamy różnych rzeczy, na przykład Foo Fighters, Nirvany czy Stonesour, bardziej metalowych klimatów.

otwarty umysłszesnastolatka

Nick Barrett kipi na scenie entuzjazmem, może dlatego kiedy do niego dzwoniłem spodziewałem się zastać po drugiej stronie wulkan energii. Nick okazał się jednak człowiekiem rzeczowym i spokojnym, przy tym bardzo rozmownym. Wychodzi na to, że

całą swoją pasję uwalnia na deskach. Właśnie o pasji rozmawialiśmy najwięcej – o tej przywołanej w tytule nadchodzącego albumu i o pasji życia.

rozmowa z nickiem barettemautor tekstu: Paweł Tryba

“Szczęście da ci to, o co będziesz się starał, o co będziesz walczył. Coś, w co będziesz wierzył i cze-go będziesz częścią.”

Page 16: Biuletyn podProgowy - kwiecień 2011

16

kwiecień 2011

biuletyn podProgowy

To był świetny sposób na odzyskanie zainteresowania muzyką.

Ale już Twoje zdjęcie w koszulce Slipknot było dla mnie szokiem. Takie brutalne brzmienia też lubisz?Dostałem ją za darmo od człowieka, który je robi. Pozwolił nam wziąć dla dzieci z magazynu trochę ko-szulek i toreb, także Slipknot. Ja dostałem koszulkę , która mi się spodobała. Nie mogę powiedzieć, że nie lubię tego zespołu, bo za dużo go nie słuchałem, lubię natomiast Stonesour (te dwie grupy łączy osoba wo-kalisty Coreya Taylora – przyp. PT). Teraz znacznie chętniej zwracam uwagę na nową muzykę.

Czy to przez Twojego syna?Po części tak, teraz przynosi do domu mnóstwo rapu. Zawsze się z tej muzyki naśmiewałem, wychodziłem z założenia, że jej nie lubię. Ale kiedy sporo się jej nasłuchałem, zaczęła mi się podobać. Dlaczego nie zachować tej samej otwartości umysłu, jaką miało się w wieku szesnastu lat? Byłem ciekaw czy dziś też jestem do niej zdolny, tak poznałem masę współcze-snej muzyki.

Pendragon ma silne związki z Polską. Lubisz może jakieś polskie progresywne kapele?Sporo słuchałem Riverside.

Spodziewałem się, że wymienisz tę nazwę.Nie słuchałem dużo polskiej muzyki, znam kapele takiej jak Collage czy Satellite, ale Riverside wymie-niam, bo prezentują bardziej nowoczesną odmianę rocka. To właśnie mi się podoba! Lubię zespoły, które przy nowoczesnym brzmieniu wciąż tworzą bardzo melodyjne utwory. Ich wokalista, Mariusz, wydał dwa solowe albumy pod szyldem… Lunatic Soul, zgadza się? Tam też umieścił bardzo interesujące utwory.

Czy Twoje wycieczki po Anglii nie stanowią kolejnego źródła inspiracji?Kiedy już piszesz muzykę, piszesz ja niezależnie od okoliczności, także mieszkając w środku miasta, bez szans na wyrwanie się. Nie traktuję tych wypraw jako inspiracji, to raczej przerwa. Okazja by uwolnić umysł i ducha, odciąć się od wszystkiego, trochę swobodnie podryfować. Wracasz potem do pracy odświeżony, z nowymi pomysłami.

Raczej nie udzielasz się w innych projektach. Czy dzieje się tak dlatego, że jako lider odpo-wiadasz też za biznesową stronę działalności Pendragon?

Tak! Kiedy ludzie pytają mnie co robiłem przez ostat-nie trzy lata a ja odpowiadam: nagrałem album i gra-łem dużo koncertów, większość pewnie pomyśli, że nie zajmuje to tak wiele czasu. Ale zagranie koncertu pochłania znacznie więcej czasu, potrzeba na to około tygodnia przygotowań. Trzeba zagrać próby, upewnić się czy ma się wystarczającą ilość zapasowych strun, spakować bagaże, wylecieć w przeddzień występu. Tydzień starań dla dwóch godzin na scenie! Musiałeś więc świetnie się czuć jako członek zespołu Micka Pointera, kiedy kowerowali-ście Script For A Jester’s Tear Marillion.O tak! Wiedziałem przez co przechodzi Nick organi-zując te występy, bo znam to z autopsji w Pendragon. I jeszcze mu utrudniałem zadanie żartując na ten temat. Obaj rozumiemy, że przygotowywanie koncer-tów bywa torturą. Dobrze się czułem jako szeregowy członek zespołu, bo musiałem po prostu grać na gitarze.

Pisaliście, że wkrótce nakładem Snapper Music wyjdą reedycje większości Waszych albumów. Mam rozumieć, że wciąż pozostaną jakieś niewznowione białe kruki?Najstarsze albumy, jak The Jewel i Kowtow będą dostępne wciąż tylko w naszej wytwórni. Nie odda-liśmy Snapper wszystkiego, nie chcę by wszystko, czym dysponujemy znalazło się w jednym miejscu. Nie będzie reedycji płyt live, a DVD, które wydaliśmy nakładem Metal Mind pozostaną w Metal Mind.

Czy reedycje będą zawierały jakieś ciekawe bonusy?Nie wiem, wydaje mi się, że tylko szata graficzna bę-dzie bogatsza. Nie lubię zachęcać fanów by kupowali jeszcze raz album, który już posiadają. Udostępnia-liśmy nasz katalog Snapper stopniowo w ciągu kilku ostatnich lat i nie interesowaliśmy się dokładniej kwestią reedycji. To będą chyba te same wersje, tyle że dostępne szerzej, w skali ogólnoświatowej.

Wspomniałeś wcześniej o Clivie i Scotcie. Czy wyobrażasz sobie Pendragon z innymi muzy-kami niż obecnie? Kilka lat temu zmieniliście perkusistę, ale z Peterem i Clive’em jesteście razem niemal od zawsze.Nie myślę nawet o innym składzie Pendragon. W ciągu kilu ostatnich lat znów zbliżyliśmy się do siebie. Dobrze się czujemy w swoim towarzystwie, rozumiemy się. Zabawne – dziś rano myślałem o tym, co zrobiłbym gdyby coś stało się któremuś z członków zespołu. Nie byłbym w stanie go nikim zastąpić.

“Lubię zespoły, które przy nowoczesnym brzmieniu wciąż tworzą bardzo melodyjne utwory.”

Miejsce dla reklamodawców i sponsorów

wykonanie reklamy z powierzonych materiałów 100-200zł

1/3 strony - 150zł1/2 strony - 200zł1/1 strony - 350zł

strona 2 i ostatnia - 500zł (netto)

Page 17: Biuletyn podProgowy - kwiecień 2011

17

kwiecień 2011

biuletyn podProgowy

Długo oczekiwany trzeci album tego popular-nego brytyjskiego zespołu rockowego jest dzie-łem wielkim w każdym znaczeniu i wymiarze tego słowa. Praca nad nim trwała trzy lata, a utwory zamieszczone na dwóch krążkach przy-pominają muzyczny kamień z Rosetty, który z każdym dniem, tygodniem i miesiącem odkry-wa przed słuchaczem coraz więcej tajemnic. W 16 kompozycjach pobrzmiewają stylistyczne echa Led Zeppelin i Rush, a imponującą muzycz-ną wizję można przyrównać do The Wall Pink Floyd czy Operation: Mindcrime Queensryche. Sel Balamir, wokalista i gitarzysta zespołu po-wiedział, że elementem muzyki zespołu, na który większość słuchaczy zwraca uwagę, jest jej panoramiczny charakter. A ta bogata pa-norama obejmuje zarówno akustyczny Oscar Night, hard-rockowe w stylu Interstellar i Planet Of Insects oraz złowieszczy utwór ty-tułowy. Wszystkie utwory imponują rozma-chem i mistrzowskim wykonaniem. Całość zasługuje na tym większe uznanie, że powsta-ła bez wsparcia żadnej wytwórni płytowej. To dzieło prawdziwie niezależnego zespołu, trzech muzyków kierowanych wielką ambi-cją i wiarą we własne siły, którzy czerpią siłę z zainteresowania lojalnych fanów. To stałe dążenie do doskonałości przyniosło im rów-nież uznanie krytyków i prasy, m. in. NME, Kerrang!, Q, Rocksound i Metal Hammer.

Pionierzy norweskiego czarnego metalu, uważa-ni dziś za żywą legendę mrocznej muzyki dołą-czyli do grona artystów wytwórni Kscope, która wydała najnowszy album zespołu Wars Of Roses. Ostatnie dwa lata przyniosły grupie również wiele sukcesów koncertowych. Po debiucie w maju 2009r. na Norwegian Festival of Litera-ture, muzycy występowali w Europie, zapełnia-jąc tak prestiżowe sale jak Queen Elizabeth Hall w Londynie, Volksbühne w Berlinie i Casa da Musica w Porto. Wszędzie zbierali znakomite recenzje i budzili zachwyt publiczności. Clas-sic Rock Magazine tak opisywał koncert Ulver:

“Występ zespołu jest surrealistyczny i su-rowy. To psychodeliczna podróż, niezwykłe doświadczenie, napędzane niepokojącą progresywną sztuką. Po takim wieczorze przez kilka dni nie ma się ochoty oglądać innego zespołu. Bo w zetknięciu z Ulver wszystko blednie.”

Kulminacją 2010r. był występ w norweskiej Operze Narodowej. Ulver był pierwszym zespo-łem spoza grona szacownych norweskich arty-stów, który dostąpił zaszczytu zagrania na tej scenie. (W 2011r. wytwórnia Kscope wyda DVD z zapisem tego koncertu.) Zaproszenie to było niezwykłym osiągnięciem dla zespołu, który od początku swojej działalności był niezależny, nie związał się z żadną wytwórnią i radził sobie bez żadnego wsparcia marketingowego – z wyjąt-kiem swojej własnej wytwórni Jester Records. Większa wytwórnia, menedżer, trasy koncerto-we – wszystko to jest dla muzyków zjawiskiem nowym, w którym niekoniecznie czują się swo-bodnie. Wyrazem związanych z tym niepoko-jów jest nowy album, Wars Of Roses. Od strony tematycznej album porusza te same problemy, które pojawiały się w utworach Ulver do tej pory: kondycję człowieka i chylący się ku upad-kowi świat. Jednak tym razem patrzymy na to z lotu ptaka: członkowie zespołu kładą bowiem większy nacisk na kulturę i tradycję niż na bez-bronność jednostki podkreślaną na wcześniej-szych płytach. Julian Cope tak to podsumował:

“Ulver opisują śmierć naszej kultury na dwie dekady wcześniej zanim ktokolwiek inny zauważył jej nieuchronny koniec”.

Cała płyta jest dużo bardziej przystępna niż dotychczasowe propozycje zespołu, choć nie za-brakło na niej typowych dla grupy niejasności i skomplikowanych rozwiązań. W sesjach wzięli udział goście ze świata muzycznej awangardy: Stephen Thrower z Coil i Cyclobe, kochający eks-perymenty gitarzysta Stian Westerhus oraz bry-tyjskie legendy improwizacji Steve Noble i Alex Ward. Wszyscy odgrywają bardzo ważną rolę na płycie, doskonale wpasowując się w barokowe brzmienie pianina, instrumentów dętych, drew-nianych, maszyn i drzemiących w nich duchów.Całość kończy utwór Stone Angels, długi epicki utwór, którego narratorem jest Daniel O’Sul-livan. Tekst napisał znany amerykański poeta i tłumacz Keith Waldrop, znajomy Jorna H. Svaerena, autora większości materiału grupy. Album zmiksował znakomity producent John Fryer, który ma na swoim koncie współ-pracę z Depeche Mode, Cocteau Twins i Swans. Do spotkania z muzykami doszło przypadkiem przed studiem Crystal Cany-on. Brzmi jak prawdziwe zrządzenie losu…

Po dłuższej przerwie ten znakomity szwedzki zespół powraca do gry z najlepszym w dotych-czasowym dorobku albumem – dojrzałym, dopracowanym w najdrobniejszych szczegó-łach, pełnym zaskakujących zwrotów i roz-machu obiecanego w tytule (Oddychanie). Petronella, Huxflux i Peter pracowali nad nowymi kompozycjami przez blisko rok, za-nim dołączył do nich nowy basista, Rockis. Już wspólnie nadali ostateczny szlif kilku-nastu utworom, które wypełniają album. Breathing to prawdziwe odrodzenie tej nie-zwykle utalentowanej formacji, pełne fan-tastycznych melodii nad którymi dominuje mocny i krystalicznie czysty głos Petronelli. Zespół rozpoczął działalność w 1999r. jako sek-cja rytmiczna towarzysząca Turid Lindqvist, szwedzkiej wokalistce folk-rockowej. Jego zało-życielami byli eks-członkowie grupy Landberk – Reine Fiske i Stefan Dimle oraz Ricard Net-termalm i Johan Wallen z zespołu Agg. Nieba-wem do grupy dołączyła Petronella Nettermalm (żona Ricarda), wokalistka i wiolonczelistka i powoli zaczęły powstawać nowe kompozycje. Debiutancki album zespołu, Timeloss ukazał się w 2002r., a dwa lata później drugi, Kallocain, zmiksowany przez Stevena Wilsona z Porcupi-ne Tree. W międzyczasie grupę opuścił Reine Fiske, zastąpiony przez Petera Nylandera. Po premierze trzeciej płyty Silence Of Another Kind (z 2006r.) zespół otrzymał zaproszenie od Porcupine Tree do wspólnych występów; koncertował też bardzo dużo samodzielnie w całej Europie, promując swoje najnowsze dzie-ło. Część koncertów zarejestrowano, a wybrany z nich materiał ukazał się na albumie koncer-towym Sensors w 2008r. W kwietniu 2009r. grupę opuścili Stefan Dimle i Johan Wallen, lecz w grudniu tego samego roku jej szere-gi zasilił nowy basista Ulf “Rockis” Ivarsson.

Nowościz RockSerwisu

AmplifierThe Octopus

PaatosBreathing

UlverWars of the Roses

źródło: materiały prom

ocyjne serwisu RockSerw

is.pl

Page 18: Biuletyn podProgowy - kwiecień 2011

18

kwiecień 2011

biuletyn podProgowy

Wojciech BilińskiGrendel 96

10 PYTAŃGrupa, lub projekt muzyczny z którym obec-nie jesteś związany?Grendel 96. W następnej kolejności będzie to solowa płyta Sebastiana Kowgiera, czyli projekt Waiting Room.

Ile miałeś lat kiedy stwierdziłeś, że chcesz zostać muzykiem? Czy od razu myślałeś o perkusji? Jak wyglądała Twoja muzyczna edukacja?Trudno stwierdzić. Gdzieś w połowie szkoły pod-stawowej zacząłem marzyć o stworzeniu zespołu rockowego. Muzyka była ważnym elementem w moim życiu, otaczała mnie zewsząd. Mój starszy brat zaraził mnie tą pasją i to dzięki niemu już jako dziec-ko miałem możliwość wejść w ten niesamowity świat, poznać wykonawców, których słucham i podziwiam do dziś. Zawsze ciągnęło mnie do bębnienia, pewnie dlatego, iż mój ojciec pogrywał na perkusji kiedy nie było mnie jeszcze na świecie. Zamiłowanie do tego instrumentu mam chyba w genach. Budowałem sobie zestaw z poduszek, wałków i innych dziwnych rzeczy. Puszczałem jakąś płytę i próbowałem wystukać to, co dany perkusista. Tak to się zaczęło. W późniejszym etapie swego życia trafiłem do MDK. Kiedy zagrałem instruktor był w szoku, nie chciał uwierzyć, że za prawdziwym zestawem siedzę pierwszy raz w życiu. Domowe pukanie pod magnetofon dało rezultaty.. Występowałem w kilku zespołach by w późniejszym okresie, pod silnym wpływem dokonań Marillion, wraz z kolegą powołać do życia formację Grendel.

Napisz coś o swoim zestawie perkusyjnym?Na początku był to duży zestaw Amati, własność miejscowego MDK. Kolejny to też Amati, ale już taki wypasiony na ramie, który kupiłem w komisie. Obecnie gram na bębnach Sonor Force 2007 Stage. Tomy: 8,10,12,14. Blachy mieszane – Paiste, Zildjan, Instambul, oraz Sabian. Używam naciągów Aquarian Performance II. Myślę o rozbudowie zestawu, na razie jednak nie ma na to funduszy.

Jak często ćwiczysz grę na perkusji?Miałem krótki okres w którym trochę ćwiczyłem, lecz tak naprawdę nie mam do tego cierpliwości. Wiem, że to poważny błąd i często braki te dają o sobie znać. Ostatnio staram się nadrabiać zaległości. Kilka razy w tygodniu pojawiam się w Absinth Studio i coś tam sobie kombinuję.

Praca w studiu i sesja nagraniowa to …?Długotrwały, żmudny i wyczerpujący proces. Z drugiej zaś interesujące doświadczenie. Lubię pracę

w studio, choć z pewnością nie zawsze jest koloro-wo. Zmęczenie wskrzesza frustracje, momentami człowiek traci pozytywne nastawienie. Kiedy jednak widzisz jak z dnia na dzień to co miałeś w swojej gło-wie zaczyna przybierać odpowiedni kształt, nie masz wątpliwości, że warto było przejść przez te chwilowe męki i „spadki napięcia”.

Koncert i gra dla publiczności to…?Niesamowita przyjemność. Konfrontacja z publicz-nością. Uwalnia się wówczas masa emocji, takich których nie spotkasz w studio. No i jest to czas szaleństwa, oraz wesołej zabawy. Koncert to wolność, bez ograniczeń i kontrolowania się.

Gdyby zaproponowano Ci koncert na dwa zestawy perkusyjne, z kim chciałbyś zagrać i dlaczego?Ian Mosley, Manu Katche, Mel Gaynor, Chris Ma-itland, Gavin Harrison, Mike Portnoy, Phil Collins, Vinie Colaiuta. Każdy z nich przedstawia swoją grą coś innego, coś co bardzo cenię. Nie wiem czy zdo-łałbym się wczołgać za zestaw i cokolwiek zagrać. Na sama myśl robi mi się słabo.

Czy jest jakiś utwór w którym zagrałeś i z któ- rego jesteś szczególnie dumny?Dumny jestem z tego, że udało się pewne spra-wy doprowadzić do końca, nagrać płytę, osiągnąć jakiś cel. W nawale obowiązków i problemów życia codziennego nie zawsze jest to takie proste. Co do samej gry – myślę, że na przygotowywanym właśnie albumie Grendel 96 znajdzie się kilka fragmentów, z których będę w miarę zadowolony. Zamkniemy całość – zobaczymy.

Czy umiesz grać na innych instrumentach?Nie umiem. Kiedyś uczyłem się nawet grać na gitarze, trwało to kilka dni i dałem sobie spokój. Z moją systematycznością nie da rady. Zdarza się, iż po kilku piwkach pobrzdąkam sobie na klawiszu czy basie, graniem tego raczej nazwać niestety nie można.

Czy masz jakieś hobby nie związane z muzyką?Film i książka. Czytam właśnie książkę pt. Cud. Autorem jest Irving Wallace. Zbyt wiele nie powiem ponieważ jestem na początku.

Page 19: Biuletyn podProgowy - kwiecień 2011

19

kwiecień 2011

biuletyn podProgowy

Miał rację nasz wieszcz narodowy pisząc te słowa: “Niech nad martwym wzlecę świa-tem w rajską dziedzinę ułudy: kędy zapał tworzy cudy, nowości potrząsa kwiatem

i obleka w nadziei złote malowidła”. Przecież cuda się zdarzają. I właśnie taki fenomem miał miejsce w 1994 roku w prowincjonalnym miasteczku Diest (22.845 mieszkańców) w belgijskiej prowincji Brabancja Fla-mandzka. Wśród zwaśnionych Flamandów i Walonów powstał zespół o nazwie Starfall. Utworzyli go: bracia Steve (gitary, śpiew, space echo, theremin, mellotron) i Dave Houtmeyers (perkusja, kotły, Korg, pianino Rhodesa, glockenspiel) oraz Tom Vanlaer (bas, gi-tara barytonowa, Moog Taurus, organy Hammon-da, pianino Rhodesa). Imponujące instrumenta-rium i wszechstronnie uzdolnieni muzycy, prawda?Zanim jednak to nastąpiło na przełomie lat osiem-dziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku Steve i Dave występowali w punkowym Massagraf. Stylistyka zaangażowanego politycznie punka nie do końca odpowiadała muzycznym aspiracjom braci. Natchnieni przez Wszechmogącego opuścili dotych-czasowy zespół i założyli swój własny, wspomniany wyżej Starfall. Od 1992 roku Steve udzielał się jeszcze w grindcorowym Agathocles, którego szeregi opu-ścił w 1995. Nie zamierzał dłużej marnować swojego zapału i swojej energii na poboczne projekty, chciał całkowicie poświęcić się tylko jednemu pomysłowi.Nazwa Starfall dość szybko znudziła się muzykom i w 1995 zmienili ją na Hypnos 69 (na cześć grec-

Hypnos:

W mitologii greckiej Hypnos był personifikacją snu.

Rzymski odpowiednik to Somnus.

Syn Nyks (noc) i Erebu. Był bliźniaczym bratem Tanatosa (Śmierci), a

także ojcem Morfeusza, Fobetora (Ikelosa) oraz

Fantasosa.

Mieszkał pod grecką wyspą, w ciemnej grocie, przez którą

przepływała Leta - rzeka zapomnienia. Wejście

do groty Hypnosa porośnięte było makami oraz innymi hipnagogic-

znymi roślinami.

69:nazwa drugiej operacji w alchemii przemiany

Rock i alchemia

kiego boga snu, a liczba 69 ma symbolicznie wy-rażać harmonię wszechobecną w muzyce grupy).W tym trzyosobowym składzie w 2000 roku grupa zadebiutowała winylową Ep-ką Where All The Ends Unite wydaną przez RocknRollRadio. Dla tej samej wytwórni w 2002 Hypnos 69 nagrał swój pierwszy peł-nowymiarowy CD zatytułowany Timeline Traveller. Specjalizująca się w psychodelii niemiecka wytwórnia ElektroHasch wydała ten krążek raz jeszcze w 2006 roku z nieco zmienionym utworem A Neverending

Enigma (tu składa się on z dwóch części). Z ksią-żeczki dołączonej do reedycji Timeline Traveller

można dowiedzieć się, że współtworzyło ją czterech muzyków. Tym czwartym instrumentalistą jest Steven Marx (saksofony tenorowy i barytonowy, flet, klarnet, pianino Rhodesa, organy Hammon-da, mellotron), którego zwerbowano do zespołu w

2003 roku tuż przed nagraniem płyty Promise Of New Moon. Nie uczestniczył on jednak w nagraniu

Timeline Traveller, ani nie pracował przy reedycji tego krążka. Jego nazwisko dopisano, ponieważ był on już od trzech lat pełnoprawnym członkiem grupy, a poza tym Steve Houtmeyers chciał w ten sposób docenić jego wkład w przygotowanie innych płyt Hypnos 69.Obecnie Hypnos 69 nagrywa dla ElektroHash. Na dyskografię grupy składają się: Timeline Tra-veller (2001 i 2006), Promise Of New Moon (2003), The Intrigue Of Perception (2004), The Eclectic Measure (2007) i Legacy (2010).

Hypnos 69tekst: Krzysztof Michalczewski

Page 20: Biuletyn podProgowy - kwiecień 2011

20

kwiecień 2011

biuletyn podProgowy

“Siedem nauk dla zmarłych.Napisane przez Bazylidesa

w Aleksandrii, mieściegdzie Wschód dotyka Zachodu.

Sermo I

Z marli powrócili z Jeruzalem, gdzie nie znaleźli tego, czego szukali. Domagali się przystępu do mnie i żądali ode mnie nauki, i tak ich nauczałem:

Słuchajcie! Rozpoczynam od nicości. Nicość jest tym sa-mym co Pełnia. W nieskończoności pełne znaczy tyle, co i puste. Nicość jest pusta i pełna. Możecie też równie do-brze powiedzieć coś innego o nicości, na przykład jakoby była biała albo czarna czy też jakoby nie istniała albo istniała. Nieskończone i wieczne nie ma żadnych właści-wości, albowiem posiada wszystkie właściwości...”.Pochodzący z Syrii Bazylides był gnostykiem. Początkowo nauczał w Persji, a później w latach 130-140 naszej ery w Aleksandrii. Twierdził on między innymi, że istnieje najwyż-szy Bóg, któremu na imię Abraxas. Bóg ten stworzył pięć sił pierwotnych: ducha (nous), słowo (logos), opatrzność (phronesis), mądrość (sophia), potęgę (dynamis) i to on zesłał na ziemię Jezusa Chrystusa. W ikonografii przedsta-wiono go jako postać o ciele człowieka i głowie koguta, która zamiast nóg ma węże oplatające gałąź tworzącą podwójny krzyż, w jednej ręce trzyma ona bat, a w drugiej tarczę. Nogi w kształcie węża symbolizują ducha i słowo, bat służący do odpędzania demonów oznacza potęgę, tarcza odpowiada mądrości, a kogucia głowa jest wyobrażeniem opatrzności. Abraxas symbolizuje też siedem znanych w Starożytności planet oraz siedem stopni oświecenia człowieka.Ale to nie Bazylides jest autorem Siedmiu nauk dla zmar-łych. Pod tym imieniem skrył się gnostyk współczesny, a mianowicie Carl Gustav Jung – szwajcarski psychiatra, przez jakiś czas przyjaciel i współpracownik Zygmunta Freuda, psychoanalityk, twórca psychologii analitycznej, autor między innymi określeń typu: introwersja, ekstrawer-sja, archetyp, cień, persona, animus i anima.Siedem kazań dla zmarłych to niewielki, składający się z siedmiu części, traktat, który pod względem formy i treści przypomina pisma gnostyków z przełomu I i II wieku naszej ery. Wyżej zamieszczony cytat jest fragmentem pracy zaty-tułowanej VII Sermones ad Mortuos, a pochodzącej ze zbio-ru Podróż na Wschód (wydawnictwo Pusty obłok, Warsza-wa 1989, s.28), w którym znalazło się kilkanaście tekstów autorstwa Carla Gustava Junga związanych z Orientem.Jung napisał Septem Sermones ad Mortuos w 1916 roku i chociaż miał już wtedy 41 lat, to nazywał ten tekst “grze-chem młodości”. Za życia autora istniał on tylko w formie broszury, którą obdarowywał swoich znajomych i przyjaciół, ponieważ nie zgadzał się na wydanie tego dzieła w formie ogólnodostępnej książki. Nie było to z resztą konieczne, gdyż myśli zawarte w tym traktacie znalazły swoje rozwi-nięcie w późniejszych pracach Junga, zwłaszcza w tych dotyczących problemu indywiduacji człowieka. Septem Sermones ad Mortuos ogłoszono drukiem dopiero po śmierci Junga. Szkic ten kończy się anagramem, którego rozwiązania autor nie zdradził do końca swoich dni i który najprawdopodobniej nadal pozostaje nierozwiązany. W pierwszym kazaniu skrywający się pod imieniem Bazyli-desa Jung naucza o Pleromie, która jest wszystkim i niczym, pusta i pełna, ma właściwości i ich nie ma; o człowieku, który jest częścią Pleromy, ale się od niej odróżnia, bo ma właściwości; o przeciwieństwach typu dobro-zło, jasne--ciemne, żywe-martwe, piękne-szpetne; o Stworzeniu. Z kazania drugiego dowiadujemy się, że jest Bóg najwyższy, który jest tym co wspólne Bogu i szatanowi, czyli jest aktywnością. Na imię mu Abraxas i jest on tym, co ciągle się staje i zmienia. Kazanie trzecie Bazylides poświęcił też Abraxasowi, który jest samym życiem i w którym jest dobro przypisywane Bogu i zło pochodzące od szatana. Kazanie czwarte zawiera naukę o dwóch bogo-diabłach, z których pierwszy jest płonącym erosem, a drugi rosnącym drzewem życia. W kazaniu piątym mówi się o tym, że świat bogów zaznacza się w płciowości i duchowości, mowa jest też o duchowości oraz płciowości mężczyzny oraz kobiety. W kazaniu ostatnim Bazylides przekonuje, że człowiek jest wrotami, przez które przechodzą dusze z większego świata

zewnętrznego do mniejszego świata wewnętrznego; a tworząc ten świat wewnętrzny człowiek staje się tym samym, czym jest Abraxas.A oto jakie wydarzenia poprzedziły napisanie Septem Sermo-nes ad Mortous: “Zaczęło się od wewnętrznego niepokoju, nie wiedziałem jed-nak, o co chodzi, ani czego ode mnie ‘chciano’. Czułem wokół siebie osobliwie ciężką atmosferę – czułem się tak, jakby w po- wietrzu naokoło pełno było widm. Potem w domu zaczęło straszyć: najstarsza córka zobaczyła w nocy białą postać przeciągającą przez jej pokój. Druga córka – niezależnie od pierwszej – opowiedziała, że nocą dwa razy ktoś zdarł z niej kołdrę. Dziewięcioletni syn miał koszmar. Rano zażądał od matki kredek i – choć nigdy dotąd nie rysował – przedstawił swój sen na rysunku. Nazwał to „Obrazem rybaka”: środkiem płynie rzeka, na brzegu stoi rybak z wędką. Właśnie złowił rybę. Na głowie rybaka znajduje się komin, z którego buchają płomienie i unosi się dym. Z drugiego i brzegu, szybując w prze- stworzach, przybywa diabeł. Przeklina, oburzony, że kradną mu ryby. Nad rybakiem jednak unosi się anioł, który powia-da: ‘Nie rób mu krzywdy, bo on łowi tylko złe ryby!’. Obraz ten syn namalował w sobotę.W niedzielę, o piątej po południu, u drzwi wejściowych roz-legł się dzwonek. Był jasny letni dzień; w kuchni, skąd widać, co się dzieje na otwartym placu przed drzwiami, przebywa-ły dwie służące. Ja sam znajdowałem się blisko dzwonka: słyszałem, jak dzwoni, widziałem, jak porusza się młoteczek. Rzuciliśmy się do drzwi, żeby zobaczyć, któż to taki – nie było nikogo! Osłupiali, spojrzeliśmy po sobie. Atmosfera była gęsta, proszę mi wierzyć! Byłem pewny: teraz coś się wydarzy. W domu jakby kłębiła się wielka rzesza – wielka rzesza du-chów! Stały wszędzie, cisnęły się do drzwi, miało się wrażenie, że brak powietrza, by zaczerpnąć tchu. Naturalnie, nie dawało mi spokoju naglące pytanie: „Na miłość boską, a co to?”. Wtem duchy zakrzyknęły chórem: „Wracamy z Jeruzalem, gdzie nie znaleźliśmy tego, czegośmy szukali”. Słowa te odpo-wiadają pierwszym linijkom Septem Sermones ad Mortuos.I wtedy słowa jakby same zaczęły spływać na papier. W trzy wieczory rzecz była napisana. Gdy tylko zacząłem pisać, chmara duchów ulotniła się. Już nie straszyło. W domu zapanował spokój, atmosfera oczyściła się – aż do następnego wieczora, kiedy to w powietrzu znowu coś się zaczęło zbierać. I tak przez kolejne dni. Był rok 1916”.(Carl Gustav Jung, Wspomnienia, sny, myśli. Wydawnictwo Wrota, Warszawa 1999, s.196).Po zapoznaniu się z tym fragmentem wspomnień Junga trudno oprzeć się wrażeniu, że był on w tym czasie w bardzo poważnym kryzysie psychicznym. Wydaje się, że najważ-niejszym dokonaniem naukowym Junga jest teoria procesu indywiduacji. Oparł ją na obserwacji samego siebie i swoich pacjentów. Teoria ta w bardzo dużym uproszczeniu i skrócie przedstawia się następująco: indywiduacja to proces, który dzieje się w życiu każdego z nas. Polega ona na złączeniu w jedność naszej świadomości i nieświadomości. Według Junga przychodzimy na świat w stanie naturalnej nieświadomości i z niej wyłania się nasze świadome ja (ego). Nieświadomość jest znacznie większa od świadomości i dzieli się na nieświa-domość indywidualną (to wszystko o czym z jakiś powodów wiedzieć nie chcemy, bo się tego boimy albo wstydzimy) i nieświadomość zbiorową (wspólna wszystkim ludziom i zawierająca instynkty oraz archetypy). Indywiduacja dzieli się na dwie części. Pierwsza z nich obejmuje pierwszą część życia, w czasie której kończymy szkoły, zdobywamy zawód, wcho-dzimy w związek małżeński, płodzimy potomstwo i osiągamy bezpieczeństwo finansowe, czyli adaptujemy się do wymogów życia zewnętrznego. W drugiej części przystosowujemy się do życia wewnętrznego, czyli zdobywamy wiedzę o sobie samym, by dotrzeć do jaźni – punktu centralnego łączącego świadomość z nieświadomością. Do tego celu, jakim jest jaźń, docierają tylko niektórzy, chociaż starają się wszyscy. Jaźń bywa też nazywana nadświadomością. Ten cel osiąga się przez poznanie i akceptację cienia – ciemnej strony naszej osobowości, tej o której wiedzieć nie chcemy. Kolejny etap to poznanie archetypu kobiety (anima) w przypadku mężczyzn i archetypu mężczyzny (animus) w przypadku kobiet, tak więc uświadomienie sobie pierwiastka płci przeciwnej w naszej psychice przybliża nas do poznania samych siebie. Poznanie persony, która jest maską okazywaną społeczeństwu i jedno-cześnie kompromisem między wymogami otoczenia

Th

e E

clec

tic

Mea

sure

Page 21: Biuletyn podProgowy - kwiecień 2011

21

kwiecień 2011

biuletyn podProgowy

1. I and You and Me (I) (1:26)2. The Eclectic Measure (6:56)3. Forgotten Souls (3:45)4. My Ambiguity of Reality (1:55)5. The Antagonist (3:56)6. Halfway to the Stars (3:38)7. I and You and Me (II) (6:25)8. Ominous (but fooled before) (5:41)9. The Point of no return (7:42)10. Deus Ex Machina (6:57)

Czas: 48:21

Skład:Steve Houtmeyers (Guitare

électrique, Guitare acoustique, Vocals)

Tom Vanlaer (Guitare basse, Moog synthesizer, Orgue Ham-

mond)Steven Marx (Saxophone tenor,

Saxophone baryton, Fender Rhodes)

Dave Houtmeyers (Drums, Per-cussion, Tympani)

CD Elektrohasch Records

a naszymi dążeniami, jest kolejnym krokiem w po- dróży w głąb siebie. Kolejny przystanek w podróży do jaźni to spotkanie z archetypem Starego Mędrca w odniesieniu do mężczyzn, a w przypadku kobiet archetypu Wielkiej Matki. Ta trudna i wyboista droga prowadzi nas wprost do jaźni, ale dotarcie do niej poprzedzone jest kryzysem na skutek „zalania” świadomości najprzeróżniejszymi, do niedawna nieuświadamianymi sobie, treściami. Nieświadomość zbiorową można traktować jako krainę zmarłych, a wyprawę do centrum psyche jako wędrówkę przez krainę cieni (Septem Sermones ad Mortuos). Wła-śnie o tym kryzysie czytamy we wspomnieniach Jun-ga. Pogodzenie się z tym co nieświadome sprawia, że przestaje ono być niebezpieczne i przestaje zagrażać naszej integracji, a tym samym powoduje powrót do równowagi. Osiągnięcie punktu centralnego naszej psychiki, jakim jest jaźń, czyni każdego z nas pełnym człowiekiem.Jung potrzebował dowodów na prawdziwość swojej teorii. Szukał ich w pismach gnostyków i nie znalazł. Poszukiwał w pismach alchemików i odnalazł. Studia nad alchemią, którą traktował jako prepsycholo-gię, zajęły mu dziesięć lat. Przekonał się, że dzieła mistrzów alchemii zawierają nie tylko magię, tajemne formuły i symbole, ale też opisy wewnętrznej prze-miany jakiej podlega alchemik i która jest warunkiem koniecznym przeprowadzenia udanej transmutacji ołowiu w złoto. Okazało się więc, że indywiduacja jest procesem uniwersalnym i odwiecznym. Tak jak alchemię wywodzi się z gnostycyzmu, tak swoją psy-chologię głębi Jung wyprowadzał z alchemii.Spośród wielu teorii opisujących rozwój psychiczny człowieka (Sigmund Freud, Alfred Adler, Sandor Ferenczi, Otto Rank, Erik Ericson, Melanie Klein, Jacques Lacan, Karen Horney, Harry Stack Sullivan, Erich Fromm i inni) Steve Houtmeyers wybrał wła-śnie teorię jungowską. Dlaczego tę? A dlatego, że ma ona dla niego specjalne i osobiste znaczenie. Oto co pisze na temat naszkicowanej na kartach The Seven Sermons to the Dead jungowskiej koncepcji rozwoju psyche (całość procesów psychicznych Jung nazywał także duszą) Steve Houtmeyers – były punkowiec, założyciel Hypnos 69, multiinstrumentalista, autor tekstów i muzyki: “Album The Eclectic Measure powstał w oparciu o The Seven Sermons to the Dead autorstwa Carla Junga. Siedem nauk opowiada o jaźni jako andro-gynicznym bóstwie Abraxas i mówi o tym, że wiedza o samym sobie jest rezultatem przyswojenia przez świadomość treści zawartych w nieświadomości. Dzięki temu procesowi nasza dusza staje się jedno-ścią. Ta opowieść może pomóc tym wszystkim, którzy starają się dotrzeć do nieświadomości, tylko nie wiedzą od czego i jak rozpocząć swoje poszukiwania. A nie jest to takie proste, bo sama zmiana stylu życia i tego wszystkiego co robiłeś i o czym myślałeś zanim przyszedłeś na świat to za mało. To tak jak w sztuce, żeby stworzyć coś nowego, musisz zniszczyć stare. „The Eclectic Measure” jest o przeciwieństwach, o rów- nowadze miedzy słońcem i księżycem, dobrem i złem, niszczeniem i tworzeniem. Kiedy już wszedłeś na tę kamienistą ścieżkę prowadzącą do nieświadomości, znajdziesz to czego szukałeś. Abraxas jest w każdym z nas.” (krótki tekst zamieszczony w książeczce dodana do płyty)Odniesienia do The Seven Sermons to the Dead moż-na odnaleźć nie tylko w tekstach utworów z The Ec-lectic Measure, ale są one widoczne także na kartach broszury dołączonej do płyty. Na jej pierwszej stronie plastycy z Malleus Rock Art Lab umieścili postać boga Abraxasa w otoczeniu słońca i księżyca. Słońce symbolizuje duchowość męską, a księżyc kobiecą, bo Abraxas jak wiadomo ma naturę androgyniczną. Na kolejnych stronach przedstawili oni dwóch bogo-dia-błów, jednego po postacią błogosławiącej ręki wychy-lającej się z chmury, a drugiego jako płomienie ognia wydostające się spod powierzchni ziemi. Na ostatniej znalazła się dwunożna i dwugogłowa postać (głowa

wilka i młodzieńca) symbolizująca Boga dobrego i boga szatana w otoczeniu symboli bogo-diabłów. I jeszcze w pudełku na płytę artyści z Malleus umieścili ilustrację przylegających do siebie połówek słońca i księżyca, idealnie pasujących do siebie i two- rzących tym samym jedność.Carla Gustava Junga nazywa się czasami gnosty-kiem XX wieku. W niektórych swoich pracach Jung przywołuje idee gnostycyzmu z początków naszej ery, komentuje je, nadaje im dzisiejsze znaczenie oraz tworzy nowe mity (np. w Archetypach i symbolach). Analogicznie muzycy Hypnos 69 zasłużyli sobie na określenie psychodelików początku XXI wieku. Na swoich płytach wygrzebują z częściowego zapomnie-nia rocka psychodelicznego lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, wskrzeszają go i nadają mu współ-czesne brzmienie. Tak jak Jung upodobnił swoje siedem kazań do tekstów gnostyków z przełomu I i II wieku naszej ery, tak muzycy belgijskiego Hypnos 69 nadają swojej muzyce cechy charakterystyczne dla rocka psychodelicznego sprzed wielu lat. I Jung, i Hypnos 69 kontynuują dzieło swoich mistrzów z bliskiej i odległej przeszłości.The Eclectic Measure nagrano w Artsound Studio Houthalen w Belgii na przełomie lipca i sierpnia 2006 roku. Tylko tych kilkanaście letnich dni wy-starczyło muzykom Hypnos 69 do zarejestrowania naprawdę znakomitego materiału.Ten album opowiada o Człowieku i jego trudnej dro-dze do samopoznania i samorealizacji. Nie jest to dłu-ga opowieść, trwa ona 48 minut z sekundami i składa się z 10 również niedługich rozdziałów. Najdłuższy z nich trwa niespełna 8 minut, najkrótszy 1,5 minuty. Steve Houtmeyers ułożył do nich słowa i wymyślił piękne melodie.Osnową stylistyczną utworów z tego krążka jest klasyczna psychodelia, sporadycznie art rock i space rock. Jeśli w instrumentarium znalazły się: organy Hammonda, melotron, fortepian Rhodes, syntezatory analogowe, theremin, space echo, saksofony i klar-net, to można nagrać inny rodzaj muzyki? Raczej nie.To dobrze, że ta płyta nie ukazała się 35 lat temu, bo dzisiaj niewiele osób pamiętałoby o tej muzyce i o tej grupie, a tak wszystko jeszcze przed nią – sława, wywiady, czerwone dywany, blask reflektorów, pieniądze, luksusowe auta, a może nawet własny odrzutowiec.The Eclectic Measure to bardzo nastrojowa płyta. Na-strój poszczególnych utworów świetnie koresponduje z ich tekstem. Muzycy z dużą łatwością tworzą specy-ficzny klimat tajemniczego misterium, którego duch towarzyszy każdemu dźwiękowi. Umiejętnie i zgrab-nie przechodzą od nastroju uroczystego i podniosłego do nastroju radości i uniesienia, nie popadając przy tym w niepotrzebny patos. Ta umiejętność tworzenia odpowiedniej atmosfery emocjonalnej wydaje się być specjalnością zespołu, co można zauważyć już na wcześniejszych płytach tej formacji.Chociaż każda z dziesięciu kompozycji jest odrębną całością, to realizatorzy nagrania zestawili je z sobą tak umiejętnie, że można odnieść mylne wrażenie, iż są one połączone w jedną nieprzerwaną suitę.Nie zabrakło tu pomysłowych i brawurowych popi-sów instrumentalnych, przede wszystkim Steve’a Ho-utmeyersa i Stevena Marxa. Sprawiedliwość trzeba oddać też pozostałej dwójce muzyków – gra Dave’a Houtmeyersa i Toma Vanlaera jest bardzo wyrazista, pełna energii i co najważniejsze – dobrze słyszalna.Większość swoich prac Carl Gustav Jung napisał trudnym, dość hermetycznym językiem i pod tym względem Septem Sermones ad Mortuos nie jest wyjątkiem. Muzycy Hypnos 69 podjęli się niełatwego zadania, jakim jest przybliżenie idei zawartych w tym pełnych aluzji traktacie przeciętnemu zjadaczowi chleba. Z tej próby wywiązali się koncertowo – nagra-li płytę bardzo przystępną, również dla niezbyt psy-chologicznie i muzycznie wyrobionemu słuchaczowi.

“Ten album opowiada o

Człowieku i jego trudnej drodze do

samopoznania i samorealizacji”

Page 22: Biuletyn podProgowy - kwiecień 2011

22

kwiecień 2011

biuletyn podProgowy

N a pozór Legacy belgijskiego Hypnos 69 jest zwyczajną płytą. Ot, taką jakich wiele w sklepach płytowych, tych realnych i tych wirtualnych. Każdy dzień do-

starcza jednak dowodów na to, że pozory często mylą. I tak właśnie jest w przypadku tego albumu.Tytuł tego krążka może wzbudzić pewien niepokój poznaw-czy. O jakie Dziedzictwo tu chodzi? Okładka tego skromnie wydanego digipacka przybliża do odpowiedzi na to pytanie i staje się punktem wyjścia do dalszych dociekań. Po jego rozłożeniu ukazuje się ilustracja wykonana przez grafików z włoskiego Malleus Rock Art Lab w charakterystycznym dla nich stylu. Przedstawia ona nagą kobietę zanurzoną po pas w wodzie. W ręce trzyma jabłko, jej długie włosy wplotły się w konary drzewa, z którego zerwała ten owoc. Na jej twarzy maluje się strach. Strach przed kim? Przed Bogiem? Przed wiedzą? A może przed wiedzą o samej sobie? Wokół pnia owinął się Wąż – symbol mądrości. Rycina ta może przed-stawiać fragment biblijnej historii Adama i Ewy, może też być odniesieniem do jednego z najstarszych hermetycznych mitów – mitu o Wężu i Rajskim Jabłku.Wąż kusił Ewę i obiecywał jej, że po zjedzeniu owocu z Drze-wa Wiadomości Dobrego i Złego posiądzie wiedzę taką, jaką ma sam Bóg. W ujęciu psychoanalitycznym tą wiedzą jest samowiedza, czyli świadomość samego siebie. To samopo-znanie polega na odkryciu samemu przed sobą właściwych przyczyn swojego działania i przyznaniu się samemu przed sobą, że jest coś we mnie takiego, czego nie mogę do końca kontrolować i co nie chce poddać się mojej woli. Jest to też przyznanie się do swojej niewiedzy i jednocześnie zaakcepto-wanie tego faktu. A czym jest wyżej wspomniany hermetyzm? W I wieku naszej ery w Aleksandrii pojawiło się bractwo, którego wierzenia, filozofia, reguły i praktyka zostały opisane w osiemnastu tek-stach zwanych Hermetica albo Corpus Hermeticus. Od tytułu tego zbioru wziął się termin hermetyzm. Autorstwo tych trak-tatów przypisywano Hermesowi Trismegistosowi (Hermes Po Trzykroć Wielki lub Trzykroć Największy), bóstwu będącemu połączeniem egipskiego Thota i greckiego Hermesa. Hermesa Trismegistosa uznawano za pierwszego mędrca starożytności. Był on też symbolem wiedzy tajemnej i jednoczył w sobie religię, sztukę oraz naukę starożytności. Legenda głosi, że żył on trzy razy: pierwszy raz przed Potopem jako twórca astronomii, drugi raz jako konstruktor Wieży Babel i trzeci raz jako wynalazca alchemii oraz strażnik skarbu w zagu-bionym wśród pustynnych piasków pałacu Kamtar. Ta sama legenda mówi, że w jego grobie znaleziono rękopis Tabula smaragdina, który od wielu wieków jest podstawowym tek-stem hermetyzmu i który między innymi zawiera przepis na kamień filozoficzny.Wspomniane wyżej teksty powstały w II i III wieku naszej ery, a imiona ich autorów zaginęły gdzieś w mrokach historii. Nie wiadomo dokładnie co działo się z tymi pismami na przestrzeni wieków, gdyż hermetyczne bractwo umiało strzec swoich tajemnic przed światem. W 1460 roku w tajemnicy przed Turkami osmańskimi, którzy od 1453 panowali w Kon-stantynopolu Corpus hermeticum wywieziono do Florencji. W 1471 roku Marsilio Ficino przełożył tekst tych traktatów z języka arabskiego na łaciński. Ówcześni okultyści, gnostycy i alchemicy szybko przyswoili sobie treść tego dzieła, a wśród tych ostatnich byli miedzy innymi Gordano Bruno i Phillip- pus Aureolus Theophtrastus Bombastus von Hohenheim, czyli Paracelsus (szwajcarski lekarz, uważany za ojca medycy-ny nowożytnej). Filozofię renesansowych alchemików nazwa-no hermetycyzmem aby odróżnić ją od filozofii alchemików

z początków naszej ery. Na ziemiach polskich alchemia też miała swoich zwolenników, a najsłynniejszymi z nich byli: Józef Struś, nadworny lekarz Zygmunta Augusta; Wojciech Oczko, lekarz Stefana Batorego; wojewoda sieradzki Olbracht Łaski i lekarz Michał Sędziwój, herbu Ostoja.Sir Isaak Newton w pierwszym rzędzie był alchemikiem, a do- piero później fizykiem, matematykiem, astronomem i filozo-fem. To on w XVII wieku przetłumaczył Tabula smaragdina z języka łacińskiego na angielski. Z tego przekładu pochodzi fragment: That which is Below corresponds to that which is Above, and that which is Above corresponds to that is Below, to accomplish the miracle of the One Thing. Temu zdaniu Steve Houtmeyers, założyciel Hypnos 69, przypisuje specjal-ne znaczenie i uważa je za najważniejsze w hermetycyzmie, dlatego posłużyło mu ono za motto płyty Legacy. W języku polskim tych kilkanaście słów mogłoby zabrzmieć następu-jąco: jak na dole tako i na górze, jako na górze tako i na dole, by osiągnąć cud Jednej Rzeczy. W tekstach z Legacy jest znacznie więcej odniesień do tajemnej wiedzy renesansowych i późniejszych alchemików. Tytuł An Aerial Architect oparty jest pismach sir Isaaka Newtona. W utworze The Great Work Steve Houtmeyers czyta duże fragmenty przetłumaczonej na język angielski Szmaragdowej tablicy. Z kolei tytuł The Empty Hourglass (... the Empty Hourglass, symbol of Time run out) jest cytatem z prac Fulcanelliego – najsłynniejszego alchemika XX wieku.Fulcanelli to bardzo ciekawa, a zarazem tajemnicza postać, tylko nie jest pewne czy istniał (istnieje?) ktoś o takim nazwi-sku (pseudonimie?). Jego jedynym uczniem był pisarz i alchemik Eugene Canseliet. Twierdzi on, że poznał Fulca-nelliego w Marsylii w 1916 roku i pod jego nadzorem dokonał udanej transmutacji ołowiu w złoto, z czego można wnosić, że znał on tajemnicę kamienia filozoficznego. W tym czasie Fulcanelli był już 80-letnim starcem. W 21 lat później, tj. w 1937 roku miał on dzwonić do Jakowa Bergera, asystenta An-dre Helbronnera – francuskiego naukowca pracującego nad bronią atomową. Fulcanelli prosił Bergera, by ten namówił swego szefa do zaniechania badań nad rozszczepieniem ato-mu. W bardzo realistyczny sposób opisywał mu skutki działa-nia uwolnionej energii atomu i przestrzegał przed skażeniem radioaktywnym. Helbronner nie posłuchał swojego asystenta i kontynuował badania. Wydaje się, że w tych opowieściach musi być ziarnko prawdy, ponieważ w czasie II Wojny Światowej wywiady wojskowe Niemiec i Stanów Zjednoczonych bezskutecznie poszukiwały Fulcanelliego po całej Europie, by wydrzeć mu tajemnicę pro-dukcji złota i bomby atomowej oraz zmusić do współpracy. Mówi się, że Fulcanelli przeżył wojnę i w 1953 roku Canselliet widział go w jednym z zamków w okolicy Sewilli – odmło-dzonego, u boku młodej kobiety i otoczonego wianuszkiem dzieci. Wygląda na to, że Fulcanelli nie tylko znał tajemnicę kamienia filozoficznego, ale umiał też sporządzić eliksir młodości i pewnie znał lekarstwo na wszystkie choroby, czyli panaceum. Zdaje się, że wielowiekowe starania starożytnych i nowożytnych alchemików zakończyły się sukcesem – istota kamienia filozoficznego, eliksiru młodości i panaceum przynajmniej dla niektórych nie jest już tajemnicą. Patrick Riviere, uczeń Canselieta, poświęcił Fulcanelliemu książkę zatytułowaną Fulcanelli, his true identity revealed (Fulcanel-li. Prawdziwa tożsamość ujawniona).Na płycie Legacy Steve Houtmeyers przywołuje traktaty filozoficzne i alchemiczne z mniej lub bardziej zamierzchłych czasów. Cytuje ich treść i czyni do nich aluzje (tego typu napomknięcia i skojarzenia obecne są już na krążku The

Leg

acy

Page 23: Biuletyn podProgowy - kwiecień 2011

23

kwiecień 2011

biuletyn podProgowy

Electric Measure), przekonując tym samym słuchacza, jak ważne dla niego są te dzieła. Skoro mają one dla niego tak doniosłe znaczenie, to dlaczego nie dołączył do płyty tekstów swoich utwo-rów? Owszem, można je znaleźć w sieci, np. na oficjalnej stronie zespołu, ale najpierw należy uruchomić komputer, następnie połączyć się z internetem i odna-leźć adres właściwej strony. Tylko po co się trudzić? A może Houtmeyersowi chodzi właśnie o ten trud i w ten sposób zachęca do studiowania ksiąg alchemi-ków? A co zrobić, jeśli ktoś kontestuje komputery i internet? Albo mieszka na zapadłej wsi lub na polinezyjskiej wysepce? Przecież są jeszcze bibliote-ki! W jednym z wywiadów Steve dość powściągliwie wypowiadał się na temat mitów, legend oraz pism Hermetyków i Hermetystyków, w końcu od odpowie-dzi na jedno z pytań dobrze przygoto-wanego i dociekliwego dziennikarza wykręcił się stwierdzeniem, że o tak po-ważnych sprawach trudno opowiedzieć w 10 zdaniach. Czyżby w ten delikatny sposób bronił wiedzy tajemnej przed profanami? Wniosek nasuwa się sam – Steve Houtmeyers też jest alchemikiem.Tytułowe dziedzictwo oznacza nie tylko spuściznę po Hermesie Trismegistosie, po wielu anonimowych autorach, po sir Isaaku Newtonie i Fulcanellim. Sym-bolizuje ono również spadek po muzyce zespołów, które swoje największe tryumfy święciły w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Płytę Legacy można śmiało postawić na półce obok płyt Van Der Graaf Genera-tor, Pink Floyd, King Crimson, Yes oraz Colosseum i to z kilku powodów: jest ona tak samo dobra jak tamte. Hypnos 69 gra muzykę bardzo podobną do muzyki wyżej wymienionych zespołów, nawet perkusji nadano takie samo głu-che brzmienie, jakie można odnaleźć na longplayach nagranych czterdzieści lat temu. Słuchając Legacy można odnieść wrażenie, że jest to zagubiona i przy- padkowo odnaleziona płyta dawno zapomnianej grupy. Wielu wytrawnych znawców rocka progresywnego miałoby poważny problem z określeniem roku, w którym dokonano tych nagrań. Mimo wielu podobieństw do zespołów sprzed trzydziestu - czterdziestu lat Hypnos 69 gra w typowym dla siebie, bardzo cha-rakterystycznym i oryginalnym stylu, więc ewentualny zarzut naśladownictwa lub kopiowania mistrzów sprzed lat okaże się być nieusprawiedliwiony i moc- no krzywdzący dla Belgów.

Liderem zespołu jest Steve Houtmey-ers – zaśpiewał on na płycie, zagrał na gitarach i kilku innych instrumentach, skomponował wszystkie utwory, do większości z nich napisał teksty (wy-jąwszy wspomniany wyżej An Aerial Architect) i w imieniu zespołu udzielił prasie kilku wywiadów. Steve sam sie-bie określił słowem Przewodnik. W tej wszechstronności nie ustępują mu pozostali muzycy – grają na swoich podstawowych instrumentach i dodat-kowo zasiadają do różnych „starożyt-nych” klawiatur. Steve Houtmeyers podkreślał w kilku swoich wypowie-dziach, że jest szczególnie zadowolony

ze współpracy ze Stevenem Marxem. I trudno nie zgodzić się z tym zdaniem Przewodnika – dawno nie słyszałem tak brawurowej i fenomenalnej gry na rozmaitych instrumentach dętych (drewnianych i blaszanych) jak na Legacy. Bez Stevena Marxa Hypnos 69 byłby zupełnie innym zespołem.W siedemdziesięciu dwóch minutach muzycy zawarli to wszystko co najlepsze w rocku progresywnym (nie mylić z neoprogiem, bo jego tutaj nie ma). Nagrywając ten album chętnie korzystali oni z mellotronu, organów Hammonda, fortepianu elektrycznego, syntezatorów analogowych i thereminu. I stąd tak wiele na Legacy nastrojo-wych, muzycznych pejzaży, malowa-nych dźwiękami tych instrumentów. Chłodne zazwyczaj brzmienie mello-tronu jest tutaj zadziwiająco ciepłe. Ekscytująco wypadają partie synteza-torów, przyjemnie dla ucha wibrują organy Hammonda. Dźwięki obu tych instrumentów tworzą atmosferę czegoś tajemniczego, nieodgadnionego i ma-gicznego (My Journey to the Stars, The Sad Destiny We Lament). Na omawia-nym albumie aż roi się od kapitalnych i długich solówek na gitarach, saksofo-nach, klarnetach oraz flecie, zwłaszcza te na instrumentach dętych mogą słuchacza przyprawić o szybsze bicie serca i zawrót głowy. Trudno jednoznacznie zakwalifikować muzykę belgijskiego zespołu, albowiem na jego tegorocznej płycie znalazły się artrockowe, kilkunastominutowe i skła-dające się z kilku części suity, z pow- tórzonym kilka razy oraz zagranym na różne sposoby tematem przewodnim (Requiem i The Great Work). Jest też jedna dziesięciominutowa kompozycja z długą częścią instrumentalną, również utrzymana w stylistyce art rocka (The Empty Hourglass). I są tu utwory krótsze, trwające od pięciu do sześciu minut. Jedne z nich nawiązują do estetyki psychodelicznej (My Jour-ney to the Stars, The Sad Destiny We Lament), inny czerpie wprost z muzyki orientalnej (Jerusalem z wybornym solo na klarnecie). W niektórych frag-mentach można usłyszeć jeszcze dalekie echo space rocka (An Aerial Architect i My Journey to the Stars) i fusion (An Aerial Architect i The Empty Hour-glass).Piękne linie melodyczne, o które zadbał Steve Houtmeyers, uatrakcyjniają całą płytę i sprawiają, że słucha się jej z au- tentyczną przyjemnością. Znakomicie z roli producenta wywiązał się Dave Houtmeyers. Zadbał on o unikalne brzmienie grupy, o każdą dźwiękową subtelność, o każdą muzyczną deli-katność, a przede wszystkim o dobrą słyszalność basu i perkusji.

Legacy ukazała się cztery lata po The Ecletic Measure, a praca w studiu zajęła muzykom cztery miesiące (od września 2009 do stycznia 2010). Udało się im stworzyć perfekcyjny pod każdym względem album, który ma szansę zapisać się na trwałe w historii rocka progresywnego i dołączyć do tych, które określamy mianem dziedzictwo rocka.

Lista utworów:

1. Requiem [For A Dying Creed] (17:51) (a) Within This Spell (b) Visions/Within this Spell (Reprise) (c) A Requiem For You

2. An Aerial Architect (6:47)3. My Journey To The Stars (6:53)4. The Sad Destiny We Lament (4:57)5. The Empty Hourglass (10:47)6. Jerusalem (6:51)7. The Great Work (18:27)

(a) Nigredo (b) Albedo (c) Citrinita (d) Rubedo

Czas: 72:33

Skład:Steve Houtmeyers (electric & acoustic guitars, vocals,

Theremin, space echo)Tom Vanlaer (bass, Moog Taurus pedals, Hammond

organ, Fender Rhodes)Dave Houtmeyers (drums, percussion, timpani, glock-

enspiel, Korg MS20, MS50 & SQ10 synthesizers)Steven Marx (tenor & baritone saxophones, clarinet,

Fender Rhodes, Hammond, mellotron)

CD Elektrohasch Records EH 145 (2010 Germany)

Page 24: Biuletyn podProgowy - kwiecień 2011

24

kwiecień 2011

biuletyn podProgowy

11 PYTAŃGrupa, lub projekt muzyczny w którym obec-nie występujesz?Jestem gitarzystą holenderskiego progresywnego zespołu Leap Day. Poza tym nadal jestem członkiem Trion, innego progresywnego projektu.

Ile miałeś lat kiedy stwierdziłeś, że chcesz zostać gitarzystą?Choć grać na gitarze zacząłem jako sześciolatek, to sądzę, że gitarzystą postanowiłem zostać w wieku lat dwunastu, po debiutanckim występie w roli basisty na dorocznym koncercie w mojej szkole muzycznej.04. Czy jest jakiś zespół, a może konkretny utwór, który miał bezpośredni wpływ na Twoją decyzję?Myślę, że utwory, które wykonywałem tamtego wieczoru i sukces, jaki odnieśliśmy. To uzależnia od sceny.

Czy pamiętasz swoje pierwsze gitary?Pierwszą moją gitarą klasyczną była niemiecka gitara z nylonowymi strunami, której już niestety nie posiadam. Pierwszą elektryczną była Aria, imitacja Stratocastera. Dostałem ją chyba w wieku 13 lat. Miała wajchę tremolo (jak wszystkie stratocastery) i któregoś dnia tak bardzo odpłynąłem grając, że tę wajchę urwałem. Po tamtym wypadku nigdy już nie miałem gitary z tremolo.

Jakich gitar używasz teraz?Z gitar elektrycznych używam stratocasterów Gala-ma. Mam dwa, są bardzo rzadkie. Musicie wiedzieć, że Anno Galama, ich twórca, jest moim przyjacielem odkąd miałem mniej więcej 17 lat (teraz mam 51), ale w związku z poważną chorobą kręgosłupa, której nabawił się w latach 80. żadnej już nie wykona. Pozostało więc kilkaset sztuk i dziś każdy, kto taką gitarę ma, skrzętnie ją przechowuje. Mają sporą wartość kolekcjonerską. Poza tym mam akustycz-ną cygańską gitarę wykonaną przez kanadyjskiego lutnika Michaela Dunna. To również bardzo dobry instrument. Zabawna historia wiąże się z akustyczna gitarą Epiphone C&W. Uwielbiam chodzić po pchlich targach, któregoś dniach znalazłem tam tę gitarę za jedyne 10 euro. Okazała się całkiem dobra, wiec użyłem jej w kilku miejscach na nowym albumie Leap Day Skylge’s Lair.

Czy masz jakiś wymarzony model na którym chciałbyś zagrać?Nie, jestem bardzo zadowolony z tych, które mam.

Eddie MulderLeap Day

Wolisz pracować w studiu czy występować na scenie?W sumie to jedno i drugie. Obie te sytuacje to wyzwanie, by pokazać na co cię stać, co daje wielką satysfakcję.

Czy jest jakiś artysta z którym chciałbyś odbyć mały „jam session”?Nigdy o tym nie myślałem, bo pod tym względem jestem dość nieśmiały. Ale jeśli miałbym kogoś wy-mienić: Steve Hillage, Tony Emmanuel.

Czy jest jakiś utwór w którym zagrałeś z któ-rego jesteś szczególnie dumny?Jestem dumny z większości tego, co stworzyłem, ale wymienię kilka utworów które nagrałem, a które wciąż brzmią dla mnie OK. ( kolejność nieistotna):a) One For The Crow – Flamborough Head (z albu-mu One For The Crow) – (jako współtwórca)b) Higher Ground – Flamborough Head (z albumu Tales Of Imperfection)c) Frank – Trion (Pilgrim) (jako współtwórca)d) The Garden Pond – Flamborough Head (z albumu Looking For John Maddock)e) The Messenger – Leap Day (album Skylge’s Lair)f) Time Passing By – Leap Day (album Skylge’s Lair) (jako współtwórca)

Czy zajmujesz się komponowaniem muzyki?Tak i zawsze to robiłem, choć nie tylko rock pro-gresywny. Pamiętam, że zacząłem tworzyć dość wcześnie, chyba już jako jedenastolatek, głownie dlatego, że zachęcał mnie do tego nauczyciel gry. Od-kąd skończyłem 14 lat regularnie staram się wyrażać siebie w kompozycjach.

Czy umiesz grać na innych instrumentach?Gitara jest moim głównym instrumentem, ale gram też na basie (m.in. w Trion) i uwielbiam uderzać w klawisze fortepianu, choć wystarczająco dobrze grać nie potrafię.

Czy masz jakieś hobby nie związane z muzyką?To nietypowe jak na muzyka, ale lubię uprawiać ogród: mam i ogródek kwiatowy, i warzywny. Praca rękoma w ziemi świetnie mnie relaksuje. Nauczył mnie tego ojciec i bardzo to hobby pielęgnuję. Możecie sobie wyobrazić jak czuję się w zimie. Każda oznaka wiosny mnie rozbudza. Cieszę się więc roz-kwitaniem kwiatów i wzrostem warzyw: to przynosi satysfakcję i poprawia smak jedzenia! Poza tym lubię spacery: samotnie, z żoną i/lub z psem. Grzebanie przy samochodzie, wizyty na pchlich targach – bar-dzo lubię to wszystko.

THE AUSTRALIAN PINK FLOYD

Page 25: Biuletyn podProgowy - kwiecień 2011

25

kwiecień 2011

biuletyn podProgowy

25.01.2011 Bydgoszcz – ŁuczniczkaZdjęcia – Jan Włodarski

THE AUSTRALIAN PINK FLOYD

The Australian Pink Floyd Showto niepowtarzalna okazja, aby przekonać się na czym polega ponadczasowy fenomen Pink Floyd!Widzowie mieli okazję zobaczyć największe jak do tej pory show, podczas którego użyte zostały kinowe wizualizacje w systemie 3D, kwadro-foniczny system dźwiękowy, a także animacje wideo, nadmuchiwane postacie, lasery, widow-iskowe wizualizacje i inne niesamowite efekty specjalne!

Page 26: Biuletyn podProgowy - kwiecień 2011

26

kwiecień 2011

biuletyn podProgowy

Page 27: Biuletyn podProgowy - kwiecień 2011

27

kwiecień 2011

biuletyn podProgowy

13 PYTAŃŁukasz Olendarek

ProgEnergy

Grupa, lub projekt muzyczny w którym obecnie występujesz?Gram obecnie w dwóch zespołach: ProgEnergy (progresywny rock & fusion) i The Company (rockowo-funkowy)

Ile miałeś lat kiedy stwierdziłeś, że chcesz zostać muzykiem?Naukę gry na fortepianie rozpocząłem w wieku 8 lat

Czy od razu myślałeś o gitarze basowej?Pierwszy raz gitarę basową wziąłem do rąk w wieku 15 lat, po ośmiu latach nauki gry na fortepianie.

Czy jest jakiś zespół, a może konkretny utwór, który miał bezpośredni wpływ na Twoją decyzję?Wiele zespołów stanowiło inspirację. Miałem ponad 10-letnią przerwę w grze na gitarze basowej. Do powrotu do czynnego uprawiania muzyki zainspirował mnie koncert Y. Malmste-ena w 2005 r. w Katowicach. Czy pamiętasz swoje pierwsze gitary?Pierwszą gitarą był bas zrobiony w latach 80-tych „lutniczo” przez kolegę – miał bardzo „he-avy-metalowy” kształt. Szkoda, że nie dotrwał do dzisiaj . Pierwszym bardziej profesjonalnym basem był instrument wykonany w Gdańsku przez firmę Mayones jeszcze za czasów braci Kubinów.

Jakich gitar używasz teraz?GMR

Czy masz jakiś wymarzony model na którym chciałbyś zagrać?Nie, ale chciałbym mieć więcej gitar, abym mógł swobodnie dobierać instrument do muzy-ki, którą gram w danym projekcie.

Wolisz pracować w studio czy występo-wać na scenie?Zdecydowanie scena to mój żywioł.

Czy jest jakiś artysta z którym chciałbyś odbyć mały „jam session”?Wielu jest takich artystów, ale na pewno mu-zyczne spotkanie z Victorem Wootenem, Billy Sheehanem czy Rickiem Fierabracci byłoby

sporym przeżyciem. Na polskim rynku chciał-bym kiedyś zagrać z Krzysztofem Ścierańskim.

Czy jest jakiś utwór w którym zagrałeś z którego jesteś szczególnie dumny?Nie mam takiego utworu.

Czy zajmujesz się komponowaniem muzyki?Tak.

Czy umiesz grać na innych instrumen-tach?Na fortepianie.

Czy masz jakieś hobby nie związane z muzyką?Jestem zapalonym kibicem piłkarskim

Page 28: Biuletyn podProgowy - kwiecień 2011

biuletyn podProgowy28

BlindeadBlindead nie lubią stać w miejscu. Swoim pierwszym albumem grupa zamanifestowała przynależność do sceny postmetalowej, na kolejnych wydawnictwach konsekwentnie poszerzając obraną formułę. Przy okazji wydania trzeciego longplaya zespołu, Affliction XXVII II MMIX stało się jasne, że trójmiejska ekipa nie jest już „polską odpowiedzią na Neurosis” – Affliction... wynosi Blindead do pozycji porównywalnej z tak utytułowanymi zespołami jak właśnie Neurosis, Cult Of Luna czy Minsk. Ich twórczość jest w postmetalowej niszy nową jakością. Umiejętne sięganie po nietypowe instrumenty i elektronikę, kompetencja instrumentalistów, potężny growl Patryka Zwolińskiego plus zestaw świetnych, połączonych w suitę kompozycji – wszystko to składa się w dzieło wciągające, ale też przez swoja mroczną aurę niebezpieczne dla przypadkowego odbiorcy. Nic dziwnego, skoro Affliction XXVII II MMIX w warstwie literackiej jest próbą wejścia w umysł pogrążającego się w autyzmie dziecka. W grubym digibooku oprócz płyty znajdziemy też rozwijające motywy tekstów Zwolińskiego opowiadania Piotra Kofty Rytm i korespondujące z lirykami niepokojące grafiki. Wszystko to w połączeniu z eksperymentalnym filmem Romana Przylipiaka My Little Bess, wyświetlanym podczas odgrywania przez grupę Affliction...na żywo dowodzi, że Blindead to wizjonerzy nie tylko na polu muzyki i podchodzą do swojej twórczości bardzo kompleksowo.

Istniejący od 2000 roku poznański zespół Appleseed wydaje się być odzwierciedleniem zasady: „małymi krokami – do Wielkiego Celu”. Wypuszczone w 2002 roku demo i bardzo ciepło przyjęty mini album Broken Lifeforms z 2006 zwróciły uwagę progresywnej Polski na grupę płynnie łączącą stare (głównie przestrzenie Pink Floyd) z nowym (elektronika niczym u Archive). Czas dzielący Broken Lifeforms i niedawno wydany pierwszy longplay formacji, Night In Digital Metropolis, nie był okresem hibernacji. Muzycy własnymi siłami nagrywali i dopieszczali trzy kwadranse muzyki, która wymyka się klasyfikacjom. Niby nie minęła zespołowi fascynacja Floydami, elektronicznych inkrustacji również nie żałują, a jednak Night In Digital Metropolis wydaje się płytą inną od wcześniejszych dokonań kapeli. Dociążoną, z większym udziałem gitarowych – nader nośnych – riffów. Całości dopełnia chropowaty, ale melodyjny wokal Radka Grobelnego. Czyżby fascynacja Muse? A może wpływ Russian Circles, których polski występ zdarzyło się poznaniakom supportować? Czy po prostu naturalna ewolucja? W sumie nieważne. Night... jest dziełem pomysłowym i chwytliwym z jednej strony, z drugiej – mocnym i żywiołowym. Stawia Appleseed w pozycji, w której mogą bez żadnych stylistycznych zgrzytów zagrać razem z Riverside (jak również wystąpić w eliminacjach do najważniejszej postmetalowej imprezy w Polsce – Asymmetry Festival. Z artystycznego punktu widzenia Appleseed mogą teraz wszystko!

Rock progresywny, jak wiemy, obecnie posiada całe mnóstwo rozmaitych odłamów. Jedne czerpią wybitnie z klasyki, z czasów, gdy ambitni artyści podnosili muzykę rockową do rangi sztuki. Są i tacy, którzy obok szacunku do historycznych mistrzów dorzucają pierwiastek współczesnego rozmachu i pędu, otaczającego nas świata. Matka Ziemia niestety za naszą sprawą powoli zmienia się w industrialną arenę, na której rządzą napięcia i wojny. Ludzkość staje się coraz bardziej wyrachowana, zimna, pozbawiona uczuć, nierzadko bezlistosną. Wizje S-F ukazywane przed laty w kasowych klasykach kinowych powoli zaczynają stawać się naszą rzeczywistością. Właśnie w takim świecie znalazł się tarnowski zespół Perihellium, wydając swój drugi album, zatytułowany The War Machines. Jeśli potężne, industrialne machiny, to iskry, połysk metalicznych elementów, moc i zapach pracującego oleju silnikowego. To wszystko znajdziecie na tym albumie. Ciekawe, wielowątkowe kompozycje, osadzone wybitnie w progresywnym metalu, poparte

Appleseed

Perihellium

wysokimi umiejętnościami technicznymi oraz nietuzinkowymi tekstami, tworzącymi ciekawy, nieco mrożący krew w żyłach koncept to ogromne zalety tego materiału. Perihellium od ładnych kilku lat tworzą: Marcin Sułek (wokale), Gerard Wróbel (gitary i syntezatory), Bartek Bachula (bas) oraz Seweryn Błasiak (drums). W świetnym zgraniu tkwi właśnie ich siła. Po udanym debiucie, za jaki należy z całą pewnością uznać wydany w 2007 roku album The New Beginning, nowa pozycja w dyskografii brzmi bardzo dojrzale i właściwie, patrząc na nią z perspektywy przeciętnego fana prog-metalu, niewiele można jej zarzucić. Lepszym rozwiązaniem będzie rekomendowanie albumu The War Machines wszystkim tym, którzy lubią progresywne łamańce i metalowe iskry. Perihellium zabierze Was właśnie tam, gdzie lubicie z muzyką podróżować.

Rekomendacje