Baśnie Fińskie

433
Raul Roine Baśnie fińskie Tłumaczył Jerzy Litwiniuk

description

folklor finski

Transcript of Baśnie Fińskie

Raul Roine

Baśnie fińskie

Tłumaczył

Jerzy Litwiniuk

Nasza Księgarnia

Warszawa 1982

Siłacz Matti

Razu pewnego wybrał się kowal po drzewo do lasu. Z nadejściem wieczoru rozpalił ognisko. Blask płomieni przywabił leśną pannę, córkę Tapio. Zawarli znajomość. Jak tam było, tak było, dość, że została żoną kowala. Po roku narodził im się syn, któremu na chrzcie dano imię Matti.

Matti wyrósł na mocnego i dziarskiego chłopaka. Już od maleńkości uwijał się w kuźni pomagając ojcu w robocie.

Razu pewnego zapytał ojca:- Czy wolno mi zamachnąć się młotem?Ojciec się zgodził, Matti tak huknął w kowadło, że razem z

pniem uszło w ziemię na kilka sążni. Uczyniwszy to, poszedł się bawić z wiejską młodzieżą. Wkrótce jednak na górce, gdzie się huśtano, rozległ się krzyk i lament wniebogłosy , gdy tylko Matti rozbujał huśtawkę. Od tego huśtania rozleciała się w trzaski i dziewczęta posypały się na ziemię niczym plewy, tłukąc się boleśnie.

Ojcowie i matki poszli do kowala ze skargą na bezeceństwa Mattiego i tak rzekli:

- Wyślij w świat swojego osiłka, bo pozabija nam dzieci.

5

Kowal, który już zaczął się obawiać zbyt mocnego synalka, przywołał Mattiego i tak do niego powiada:

- Drwa już się kończą, zaprzągłbyś konia i pojechał do Głuchego Boru narąbać drew na zapas.

„Po co tam miałbym mordować konika”, pomyślał sobie Matti, rzucił piłę i siekierę na sanie, uchwycił oba dyszle i pociągnął wszystko do Głuchego Boru, o którym wiadomo było, że grasują w nim wilki i niedźwiedzie. Dzikie bestie słysząc ciachanie siekiery podniosły zgiełk, że to człowiek ośmielił się wtargnąć do ich dziedziny. Z obnażonymi kłami ruszyły na Tamtego. Ten jednak złapał tęgiego chojaka i rozpędził nim całe wilcze stado. Niedźwiedzie zaś przyprzągł do sań i powiózł wysokie sągi drzewa na podwórze, że tylko trzeszczało po drodze.

Minął czas jakiś. Matti próbował wziąć udział w bitkach między wioskową młodzieżą, ale że był zbyt mocny, powyłamywał kości swoim kamratom.

Znowu ojcowie przyszli pogadać z kowalem.- Poślij swego synalka – żądali jednogłośnie – gdzieś na

złamanie karku, bo inaczej wytraci nam wszystką młódź w wiosce!

Na to kowal kazał synowi pójść i nałowić ryb w Szczupaczym Jeziorku. Wiadomo było, że roi się tam wszelkie wodne stworzenie, ale rybacy nie ośmielali się pokazać na jego brzegu, bowiem w mulistej topieli zamieszkało straszliwe Wodne Licho. Zaledwie Matti zarzucił wędkę, jak Licho wyśmignęło z jeziorka, capnęło chłopca za nogę i już, już miało go wciągnąć do wody. Ten jednak złapał Licho za brodę i dalejże łupić je wędziskiem. Widzi Licho, że to nie żarty i nuże błagać:

- Oj, nie garbuj mi skóry, to ci taaaką furę ryb ofiaruję!Matti przestał je łoić, a Licho nałowiło mu mnóstwo ryb i

jeszcze, skoro Matti postawił taki warunek, zaniosło wszystek połów pod próg chaty kowala.

6

Jednakże kowal po raz trzeci wystawił swego syna na niebezpieczeństwo. Przywołał go do siebie i powiada:

- Przed kilkudziesięciu laty sam cesarz pożyczył ode mnie całą sakiewkę dukatów i dotąd mi tego długu nie zwrócił. Pójdź do niego, zawstydź staruszka i odbierz od niego pieniądze.

Matti zarzucił sobie na plecy torbę z jedzeniem, pomaszerował do cesarskiego pałacu i zaczął domagać się tego złota, które niby jego ojciec pożyczył.

- Dam ci je – rzekł cesarz – razem z wszystkimi procentami, ale wpierw muszę policzyć je jak należy – a równocześnie dał znak gwardzistom, by poskromili zuchwalca, któremu się nie wiedzieć co uroiło.

Matti wyjął z torby swoje zapasy i zabrał się za śniadanie. Wezwani przez cesarza żołnierze zaczęli strzelać bez uprzedzenia i kulki raz po raz bzykały na kromce Mattiego.

- Co u licha! – zaklął Matti. – Jakieś komary tu się kotłują na moim chlebie!

Podniósł się więc i krzyknął:- Spokojnie tam, chłopaki!Ale żołnierze pukali w dalszym ciągu. No to Matti

rozgniewa się i wyrwał z korzeniami wielkie drzewo rosnące w pałacowym ogrodzie. Jak się nim zamachnął, to ci wszyscy utrapieńcy pouciekali, gdzie pieprz rośnie. Sam cesarz miał stracha, gdy zobaczył taki dowód siły i już bez gadania nasypał Mattiemu pełną sakwę złota.

Zdumiał się ojciec, gdy Matti powrócił zdrów i cały ze swojej wyprawy po pieniądze. Kowal został teraz bogaczem, ale Mattiemu ciasno już było w opłotkach rodzinnej wioski i postanowił na nowo wybrać się w świat. Nabrał do torby zapasów i ruszył w drogę. Ścieżka poprowadziła go brzegiem Szczupaczego Jeziorka, przy którym zobaczył jakiegoś nie lada dryblasa siedzącego na skałce. Chłopina łowił sobie ryby, na wędzisko

7

wyciął sobie świerk z lasu, za żyłkę miał grubaśną linę i całą krowę na przynętę.

- Jak tam ryba, bierze? – zagadnął go Matti.- Bogać tam – skrzywił się łowiący. – Co mi tam ryba,

wolałbym złapać Wodne Licho na tę przynętę.- Szkoda zachodu, bracie, bo ja już mu napędziłem takiego

stracha, że nawet nosa nie wytknie na widok człowieka – ozwał się Matti. – Chodź raczej ze mną przygód szukać.

Rybak niewiele myśląc zostawił wędkę na brzegu i poszedł z Mattim. Uszli już kawałek drogi, aż tu raptem słyszą taki grzmot, jak gdyby pioruny waliły. Wdrapali się obaj na wysoką górkę i zobaczyli człowieka tłukącego skałą o skałę.

- Mocny z ciebie chłop – pochwalił go Matti.- Co tam moja siła – odparł tamten – ale czyś kiedy spotkał

Mocnego Mattiego, to dopiero siłacz!- A jakbyś go spotkał, to co byś zrobił? –zagadnął Matti.- Przystałbym do niego za kamrata – odpowiedział tamten.- No to chodź z nami, bo to ja jestem.Łomiskała poniechał swego zajęcia i przystał do Mattiego.Gdy uszli jeszcze kęs drogi, spotkali człowieka, który

zastawiał sobą rzekę. Też był chłop na schwał i dołączył do nich jako czwarty.

O zmierzchu wędrowcy trafili do okazałego dworu na skraju leśnej polany. Weszli do sosnowej sieni, a że dwór wydawał się im nie zamieszkany, postanowili się w nim osiedlić.

Byli zdrożeni i głodni. Zaczęli się rozglądać za czymś do jedzenia. Matti trafił do obory i zabił tam kilka jałówek. Wrócił do izby i powiada:

- W zagrodzie leży pobite bydło, mniejsza o to, czyje, ale któraś z krów pójdzie do kotła.

8

Tak też uczynili. Poćwiartowali jedną z krów, a mięso jej włożyli do wielkiego kotła. Pozostawiono rybaka, żeby kucharzył, reszta zaś poszła do lasu narąbać drew na zimę.

Ledwo mięso się dogotowało, już drzwi się otwarły i do izby wskoczyła właścicielka dworu, wiedźma o żelaznych zębach.

- Ha, czuje tu krew chrześcijańską, a jeszcze moją krowę sobie ugotowali! – wrzasnęła.

Wepchnęła rybaka niczym dzieciaczka w kąt izby, skrępowała go postronkiem, wyżarła mięso z kotła i tyle ją widzieli.

Rybak mozolnie powyplątywał się z więzów, ugotował zupę na kościach i postawił ją na stole w chwili, gdy już kamraci wracali z lasu. Wysiorbali tę parującą zupę do końca, ale zdała im się nazbyt jałowa i bez smaku. Kucharz zaś bał się przyznać, że to wiedźma bez ceremonii wyjadła mięso z zupy.

Nazajutrz znowu poćwiartowano do kotła jałówkę z obory. Na Łomiskałę przypadło teraz kucharzenie, a drudzy znów poszli do lasu. I znowu, zaledwie dogotowała się strawa, do izby jak wicher wpadła wiedźma żelaznozęba, sponiewierała kucharza i wyspała mięso z polewki.

Łomiskała nie miał innej rady, jak tylko podać na stół kamratom kości do ogryzania. I gdy nazajutrz ten, co zastawiał rzekę, wziął się do kucharzenia, wiedźma żelaznozęba spłatała mu taką samą psotę jak poprzednikom.

Ale na czwarty dzień jął gospodarzyć Matti. Baba żelaznozęba wdarła się znów do izby, jednakże tym razem Matti dał jej radę. Dźwignął ją oburącz, wyniósł na dwór i prasnął nią niczym ścierką o krawędź skały, Az wiedźma rozpłaszczyła się na niej bez ducha.

Gdy kamraci Mattiego powrócili z lasu i jęli próbować łyżkami, przyznali, że tym razem polewka była smaczna i treściwa. Po wieczerzy Matti, który odgadł, dlaczego dotąd nie

9

powiodło im się z gotowaniem, zaczął sobie dworować z kamratów, że tak się dali pokonać Herod-babie. W milczeniu znosili jego docinki, jeden tylko Łomiskała spytał:

- A gdzieżeś podział tę wiedźmę?- Ciepnąłem tym plugastwem o skałę – odparł Matti.- Chodźmy to zobaczyć – poddali myśl towarzysze.Poszli zatem przypatrzyć się Żelaznozębnej, ale już jej tam

nie znaleźli. Rozglądali się dokoła i wielce się głowili, gdzie by to wiedźma mogła się podziać. Znaleźli wreszcie pośród skał rozpadlinę i zgodzili się, że chyba do niej wiedźma stoczyć się musiała.

Gdy zajrzeli w głąb, zionęła na nich czarna, bezdenna czeluść, jednakże Matti postanowił dostać się do środka góry. Pocięli więc na paski krowie jelita i ukręcili z nich mocną i bardzo długą linę. Z jelit upletli również kolebkę, w której usadowił się Matti, po czym kamraci jęli opuszczać go w głąb podziemnego świata.

Długo, długo opuszczał się Matti do wnętrza ziemi. Nowy świat otwierał się przed nim inny zgoła niż dotąd widziane krajobrazy. Inaczej szumiały tu drzewa, inaczej śpiewały ptaki. Matti znalazł się na rozległej równinie i poszedł wprost przed siebie, aż przybył na brzeg wielkiego kołychliwego morza. Tuż przy brzegu wznosił się zamek wspaniały i Matti odważnie wszedł w jego progi. Szedł, szedł, aż w ostatniej sali zobaczył piękną pannę królewiankę, co przędła złote nici. Panna uniosła oczy i rzekła:

- Oj, biada ci, biada, człowiecze z górnego świata! Którędy żeś się dostał? Bo jak pani owego zamku, wiedźma żelaznozęba, powróci do domu, zabije cię niechybnie.

- Może nie tak od razu – mruknął Matti i opowiedział królewiance, jak to łatwo uwinął się z Żelaznozębą na górnym świecie.

10

- Tu jednakże, na własnych śmieciach, jest dziesięćkroć mocniejsza – wiedziała swoje panna i doradziła mu na wszelki wypadek: - Wypij przynajmniej łyk tej wzmacniającej wody.

Wskazała mu półkę, na której stały przeróżne czary i gąsiory. Matti podszedł i łyknął sobie wody krzepiącej, po czym na jej miejscu postawił podobną z wyglądu flaszkę, w której była woda odbierająca siły. Aż tu rozlega się głośny tupot i do zamku przybiega wiedźma żelaznozęba z rozjarzonymi oczyma.

- Mam cię nareszcie! – wrzasnęła na Mattiego. – To tyś mi połamał żebra tam na górze! Za to teraz przyszła na ciebie kryska, wydrę ci oczy i zgniotę cię jak karalucha.

Wczepiła się żelaznozęba łapskami w Mattiego, ale nie mogła dać mu rady. W czasie tej szamotaniny poskoczyła do półki, na której stały flasze i pociągnęła łyk płynu, co się jej zdawał wodą krzepiącą. Wtedy to siła uszła z niej do szczętu i wiedźma z hurgotem zwaliła się na kamienną posadzkę.

Choć w zamku Żelaznozębej życie było nie najgorsze, panna, co przędła złote nici, wyznała po cichy, że tęskni za ziemskim słońcem. I to wyjawiła Mattiemu, że jest królewską córą, którą Żelaznozęba ongiś porwała i po dziś dzień trzymała w srogiej niewoli.

- Wrócimy do górnego świata – zgodził się Matti – wpierw jednak zabierzemy ze sobą te dostatki, skoro je mamy pod ręką.

Panna z Mattim zeszła do skarbca Żelaznozębej, gdzie w szkatułach jaśniały perły, błyszczało srebro i podźwiękiwało złoto. Naładowali pełen wór bogactwem i przyszli na to miejsce, w którym Matti został spuszczony z górnego świata.

Matti umocował w kolebce wór ze skarbami i lekko pociągnął za linę dając znak czekającym na górze kamratom, że czas już wyciągać zdobycz. Gdy worek został już wyciągnięty na powierzchnię ziemi, kolej przyszła na pannę. Na ostatek zasiadł w

11

kolebce Mati i już kamraci zaczęli go podnosić. Tymczasem jednak całej trójce przyszły do głowy niegodziwe myśli.

- Co by to było – przebąkiwali między sobą – gdybyśmy tak zostawili Mattiego w podziemnym świecie i podzielili się skarbami, o pannę zaś ciągnęli los?

Puścili z rąk linę i sprawili to, że Matti zwalił się na dno przepaści.

Kto inny po takim upadku rozpłaszczyłby się jak naleśnik, ale Matti stanął na nogi, pomaszerował wprost przed siebie na brzeg podziemnego morza i usiadł na głazie przybrzeżnym głowiąc się, jak by tu się wydostać na powierzchnię ziemi.

Gdy tak się głowił, nagle znad morza przyleciał wielki orzeł.

- Bywaj tu, wielki ptaku, dopomóż mi w biedzie! – zawołał Matti.

Orzeł opuścił się na ziemię tuż przed Mattim, który mu opowiedział, jak tutaj trafił i dodał, że chętnie powróciłby na górę do swojego świata.

Orzeł na to:- Siądź mi na grzbiet, bo przecie jeden mocny powinien

drugiemu mocnemu dopomóc.Umówili się z góry o zapłatę, jaką orzeł dostanie za

przewiezienie Mattiego. Matti przyrzekł bowiem, że karczując nowiny pozostawi drzewo na gniazda dla ptactwa niebieskiego.

Wtedy to wzbił się ptak olbrzymi w powietrze i wyniósł naszego mocarza na ziemię. Matti pośpieszył w stronę czeluści, nad którą Rybak, Łomiskała i ten, co zagradzał rzekę, kłócili się wniebogłosy, któremu ma przypaść w udziale panna, a któremu skarby Żelaznozębej.

Matti położył koniec tej sprzeczce strącając wiarołomnych kamratów do czeluści ze słowami:

12

- Wy teraz idźcie tam, gdzie ja byłem, będziecie mieli gdzie się kłócić do końca życia!

Wziął pod pachę wór ze skarbami i zaprowadzi pannę do dworu Żelaznozębej. Pobrali się, izbę przystroili uzbieranym bogactwem i do końca lat swoich żyli szczęśliwie.

13

Zwycięzca smoka

Razu pewnego ubogi rybak złowił niebywałego szczupaka. Kiedy go wciągał do łodzi, szczupak rozwarł paszczękę i tak mu powiedział:

- Skoroś mnie schwytał, uczyń wedle mej rady. Pokraj mnie na czworo i daj ćwierć swojej babie, drugą kobyle, trzecią suce, a głowę zakop do ziemi.

Rybak uczynił, jak doradził mu szczupak i po jakim czasie żona powiła mu bliźnięta podobne jedno do drugiego jak dwie jagódki. Klacz oźrebiła się dwojgiem źrebiąt z jednakowymi pończoszkami, suka zaś oszczeniła się dwojgiem rudowłosych szczeniąt, też bardzo podobnych do siebie.

Natomiast z głowy zakopanej w ziemi wystrzeliły dwa miecze o migotliwych klingach.

Gdy chłopcy dorośli, każdy z nich wziął sobie konia, psa i miecz i obaj postanowili iść w świat w poszukiwaniu szczęścia.

Dosiedli swoich wierzchowców i jechali dotąd, aż drogę przegrodził im bystry, przejrzysty strumień. Zatrzymali się nad nim, napoili konie i brat rzecze do brata:

- Rodzice nasi byli na tyle biedni, że nie mieli za co zaprosić księdza, żeby nas ochrzcił. A co by to było, gdybyśmy tak pokropili i ochrzcili się nawzajem?

„Dlaczego nie?” – pomyślał drugi brat.

14

Zeszli z koni i ochrzcili się nawzajem. Odtąd jeden zwał się Jussi, a drugi Jaakko.

Dalej droga się rozdwoiła, przeto bracia postanowili się rozstać i jechać każdy w swoją stronę. Przy rozstaniu umówili się, że gdyby któryś z nich popadł w wielkie tarapaty, drugi musi mu przyjść z pomocą. Na znak, że naprawdę stało się nieszczęście, ostrze miecza miało opłynąć krwią.

I tak rozstali się bracia; jeden wybrał drogę w prawo, drugi w lewo. Rumak biegł żwawo, drogi ubywało i Jussi przybył do królewskiej stolicy. Rozejrzawszy się nieco po mieście wypatrzył sobie pod murami gospodę i umawiając się o nocleg spytał gospodarza:

- Cóż to za żałoba panuje w waszym mieście, czemuż to wszyscy chodzą na czarno ubrani i nawet zamek królewski okryty jest kirem?

Na to rzecze gospodarz:- Zali nie wiesz, że żałoba obowiązuje nas wszystkich z tej

przyczyny, że z morza wychynął przerażający dziewięciogłowy smok, który grozi zagładą całemu miastu, gdy mu nie dadzą najmłodszej królewny? Już się zgodzono poświęcić ją bestii; dziś właśnie nadszedł dzień umówiony.

Jussi pozostawił konia w stajni gospody, świsnął na psa i poszedł zobaczyć, co się tam w mieście wyrabia.

Zmierzch już zapadł, gdy ujrzał, jak otwierają się wrota zamku królewskiego. Wyszedł z nich orszak mający odprowadzić na brzeg morza przyrzeczoną smokowi królewnę.

Jussi przyłączył się do orszaku, lecz po przybyciu na brzeg wszyscy podali tyły prócz jednego dziarskiego porucznika.

Ale porucznik krótką chwilę służył królewnie obroną. Zastanowił się bowiem: „Po co dwa życia narażać, skoro wystarczy jedno”?

15

I pozostawił królewnę drżącą na brzegu morza, sam zasię schronił się na drzewo o rozłożystej koronie rosnące na wyniosłości brzegu.

Wtedy do królewny przybliżył się Jussi i rzecze:- Nie smuć się, smok cię nie dostanie, póki jesteś pod moją

opieką. Pozwól mi złożyć głowę na twym łonie, wypocznę nieco i zbiorę siły przed nadejściem potwora. Obudź mnie, gdy się zjawi..

Chłopak pochylił głowę na łono królewny i zasnął głęboko.Po małej chwili morze zakipiało czernią. Zaczęła królewna

budzić Jussiego, ale ten spał tak mocno, że ni rusz nie mogła go dobudzić. Przeraziła się okrutnie, ale pies przyszedł jej z pomocą. Uciął w nogę swego pana i Jussi otworzył oczy.

Zerwał się na równe nogi i ujrzał, jak z morza wyłania się przerażający potwór, smok o dziewięciu głowach.

Głowy syczały jedna przez drugą i buchały ogniem, ale Jussi nie był z tych strachliwych, uniósł swój miecz do ciosu i ruszył na bestię..

Ziemia się trzęsła i w niebo waliły kłęby kurzu, gdy się tak potykali.

Ciach, ciach! Miecz Jussiego migotał jak błyskawica, padały głowy jedna za drugą i wkrótce straszny zwierz legł na brzegu jako kadłub bezgłowy.

Jussi poucinał głowom języki, powtykał je do kieszeni, po czym jął się zbierać do drogi.

- Dokąd idziesz? – zapytała królewna. – Poszedłbyś ze mną do zamku, na dwór mego ojca.

- Pójdę jeno do gospody oporządzić się nieco i popatrzeć, jak tam zadbano o mego konia – odparł Jussi i ruszył przed siebie a pies pognał za nim.

Wówczas porucznik schowany na drzewie zesmyknął się na dół. Przysiąc kazał królewnie, że zachowa w tajemnicy, jak został zgładzony smok.

16

Zgarnął wszystkie dziewięć głów smoczych do worka na dowód, że zabił bestię i ocalił królewnę.

Zaprowadził królewnę do zamku i wystawił na pokaz smocze łby, za co okrzyknięto go wielkim bohaterem. Już ci on miał zostać zięciem królewskim, jakżeby inaczej, zaczęto więc przygotowania do weseliska.

Królewna wszakże nie utrzymała języka za zębami, wydała ojcu szalbierstwo porucznika. Rzekła, że smoka zabił chłopak imieniem Jussi stojący w mieście gospodą.

Król wnet posłał do gospody dworzanina, by znalazł Jussiego. Dworzanin dotarł do Jussiego i zaprosił go do króla z wizytą, ale Jussi powiedział:

- Tyle samo idzie się stąd do zamku królewskiego, co z zamku królewskiego do gospody.

Dworzanin powrócił i rzecze:- Jakiś wędrowny czeladnik wylegiwał się tam w łóżku i

powiedział mi, że tyle samo idzie się stamtąd do zamku królewskiego, co z zamku do gospody.

Król najpierw się oburzył, ale później sobie pomyślał:„Musi to być mocarz nie lada, skoro się tak ceni”.Kazał zaprząc swojego konia, wsiadł do karocy, zajechał

na dziedziniec gospody i zabrał z niej Jussiego do swego zamku.Głowy smocze były jeszcze wystawione na pokaz na

zamkowym stole, wokół którego nagromadziło się mnóstwo ludzi.Jussi wyjął z kieszeni należące do tych głów języki,

powtykał je na swoje miejsca i zapytał:- Czy tak mają wyglądać, czy też ktoś widział głowy bez

języków?Wówczas to król dał wiarę i cały lud się przekonał, że to

Jussi był rzeczywistym pogromcą smoka, porucznik zaś, co już paradował jako ten pan młody, nędznym oszustem.

17

Żołnierze wywiedli porucznika – nikt nie pytał dokąd – by mu tam wymierzyć zasłużoną karę.

Jussi teraz został narzeczonym królewny i na zamku wyprawiono huczne wesele..

Nocą zaś, gdy małżonkowie pozostali sami i czas już było pójść na spoczynek, przypadkiem wyjrzał Jussi przez okno. Zobaczył na skraju nieba górę, po której szczycie biegały czerwone błyski.

- Co tam się pali? – spytał królewnę.- Ponoć tam diabelska starucha warzy swoją strawę –

odrzekła królewna i dodała: - Mój miły mężu, nie jedź tam, na Zaklętą Górę, bo to takie miejsce, na które wielu się wybierało, ale nikt stamtąd jeszcze nie wrócił.

„I temu złu warto by zaradzić” – pomyślał Jussi.Nie mógł uleżeć spokojnie, czekał chwili, Az młoda

małżonka uśnie. Pobiegł do stajni, osiodłał wierzchowca, wziął z sobą psa i pocwałował w stronę góry ujrzanej przez okno.

Rumak biegł żwawo, drogi ubywało i Jussi wjechał na Zaklętą Górę, na której babka diabelska miała swą siedzibę. Skierował konia w stronę szczytu i trafił do chatki, w której oknie jarzył się czerwony płomień. Przywiązał wierzchowca do wrótni, wszedł do izby i spostrzegł, że nie ma w niej nikogo. Jedynie na kominku strzelały wybujałe płomienie.

W drodze Jussi przeziąbł i zgłodniał okrutnie. A tu na stole znajdowała się miska z polewką, a przy niej łyżka. Jussi migiem dał radę polewce, usiadł przy ogniu, by się ogrzać i pomyślał sobie, że jakiś czas zaczeka, nim mieszkanka izby nadejdzie, by poprawić ogień.

Po małej chwili uniosła się klapa znad lochu, wysunęła zeń głowę babka diabelska i rozgarnęła nosem płomienie, a nos miała niczym pogrzebacz.

18

- Chodźcie tu, babciu, do góry się ogrzać, czemu marzniecie w loszku? – zachęcił ją Jussi.

- Nie śmiem, bo się boję, że twój pies mnie pokąsa – labiedziła starucha. – Jak mi dasz przywiązać twojego psa moim włosem, to wyjdę na górę..

- Ano przywiąż, skoro twój włos się do tego nada –zgodził się Jussi.

Baba dostawszy pozwolenie zwinnie wyskoczyła z lochu i z psem pospołu związała swoim włosem również Jussiego. W tej samej chwili włos przeobraził się w gruby żelazny łańcuch, tak że pies i Jussi zaszamotali się bezradnie w jego oplotach.

Baba chwyciła miecz i za jednym zamachem ucięła głowy człowiekowi i psu, po czym strąciła ich do lochu zatrzaskując z łoskotem drzwi.

Podówczas Jaakko, drugi z bliźniaków, spostrzegł, że jego miecz krwią ocieka.

„Coś nie powiodło się Jussiemu, muszę mu przyjść z pomocą” – pomyślał Jaakko. Zawrócił swego wierzchowca i pognał żwawo ku rozstajom, na których pożegnał brata. Tą samą drogą, którą obrał Jussi, dotarł do gospody, w której zatrzymał się jego braciszek. Wytłumaczył gospodarzowi, że jest bliźniaczym bratem Jussiego. Zdumiał się gospodarz z powodu takiego podobieństwa, po czym opowiedział gościowi, jakiego to czynu Jussi dokonał i jak za swoje bohaterstwo został za zięcia w zamku królewskim.

Jaakko zatem wyruszył na poszukiwanie brata do zamku królewskiego. Królewna wyszła do niego na dziedziniec sądząc, że to jej mąż wrócił, przytuliła mu się do ramienia i zaprowadziła go do swego alkierza.

19

Ależ masz nastroszoną czuprynę – pokpiwała królewna z Jaakko. – W noc weselna przygód ci się zachciało, z babka diabła wojować. Już myślałam, żeś tam pozostał. No, ale tej nocy grzecznie będziesz spał przy mnie.

Jaakko nie miał serca powiedzieć królewnie, że nie jest Jussim, lecz jego bratem. Zmęczony podróżą uległ prośbie królewny i ułożył się przy niej na spoczynek. Jednakże między sobą a królewną położył miecz, ów miecz, co miał klingę ognistą.

Nocą obudził się Jaakko i wyjrzał przez okno. Zobaczył migotanie płomienia na Zaklętej Górze, takie samo, jakie jego brat wypatrzył.

Obudził królewnę i spytał, co tam się pali na szczycie góry.Z kolei zdziwiła się królewna.- Powinieneś wiedzieć, co tam się pali. Wczoraj się tam

wybierałeś, obiecywałeś poskromić diabelską babkę, która na szczycie Zaklętej Góry warzy sobie strawę.

Jaakko zakarbował sobie w pamięci: „Dobrze, że wiem już, dokąd mój brat się wybierał”.

Królewnie zaś powiedział:Wczoraj wieczorem diabelskiej babki nie było w domu.

Muszę wyprawić się powtórnie.- Zostawże tę babkę w spokoju i przyjdź do mnie – prosiła

królewna.Ale Jaakko nie dał się skusić, osiodłał jeno swego konia i

popędził na Zaklętą Górę.Po małej chwili był już na jej wierzchołku. Wierzchowiec

Jussiego z białymi pończoszkami był nadal uwiązany do wrótni i koń Jaakko poznał go natychmiast.

Jaakko wszedł do chatki babki diabelskiej i zobaczył na stole miskę polewki wraz z łyżką. Wyjadł polewkę do czysta, po czym usiadł przy ogniu strzelającym na kominku, by nieco się ogrzać.

20

Niezadługo uniosła się klapa od lochu, spod której wychyliła głowę diabelska babka i jęła rozgarniać węgle swoim długim nosem.

- Czemu tam marzniesz w lochu, przyszłabyś się ograć – zachęci ją Jaakko.

- Przyszłabym – rzecze starucha – ale się boję, by mnie twój rusy pies nie pogryzł.

- Nie ugryzie cię – rzecze na to Jaakko. – Chodź no tylko i powiedz, gdzie się podział mój brat Jussi?

- Jak mi dasz związać twojego psa moim włosem, to wyjdę – postawiła stara warunek.

- A wiąż sobie mojego szczekacza nawet dwoma włosami – pozwolił Jaakko.

Babka diabelska wyszła z lochu i jęła omotywać swoim włosem psa i człowieka. Zamierzała spłatać mu podobnego figla jak Jussiemu. Ale Jaakko nie był w ciemię bity; błysnął miecz i głowa babki diabelskiej zleciała z ramion, nim ta zdołała spełnić swój zamiar.

Po czym Jaakko zaświecił łuczywo i zszedł do lochu. Znalazł tam swego brata pozbawionego głowy oraz rudego psa, co też miał nadciętą szyję.

_ och, mój braciszku, zaiste, przyszło na ciebie nieszczęście – westchnął Jaakko i zaniósł swego brata do ognia.

„Co tu począć – rozmyślał Jaakko – jak by tu przywrócić życie mojemu bratu i jego pieskowi”?

Gdy tak Jaakko martwił się i wzdychał, z lochu wychynęło szare szczurzysko. Podeszło i zanurzyło ogon w naczyńku z tłuszczem, którym jęło nacierać szyję diabelskiej babki. Za chwilę ucięta głowa zrosła się z szyją i starucha poczęła dawać znaki życia.

21

Jaakko chwycił naczyńko z maścią i posmarował nią szyję swemu bratu. Niebawem Jussi odchrząknął, otworzy oczy i zapytał:

- Gdzie jestem? Czyżbym tak mocno zasnął?- Spałeś – rzecze Jaakko – spałeś, mój braciszku, mocno

snem śmiertelnym i to samo przydarzyło się twojemu pieskowi, ale i jego przywrócę do życia.

Posmarował maścią szyję psa. Ten również się ocucił i zaszczekał wesoło, gdy ujrzał swego współbrata, drugiego rudego psa.

Ale babka diabelska dzięki szczurzemu staraniu ożyła na nowo. Bracia wspólnymi siłami zepchnęli ja do lochu i otwór przywalili wielkim kamieniem. Tam owa zła starucha pozostała na wieczne czasy.

Po czym Jussi i Jaakko wrócili na dwór królewski. Królewna ujrzawszy dwóch tak podobnych do siebie ludzi, zdumiała się tak dalece, że nie mogła odgadnąć, który z nich jest jej małżonkiem.

- Który z was leżał przy mnie wczoraj wieczorem? – spytała braci królewna.

- Tyłeś spał wczoraj przy mojej żonie? – krzyknął zaciekle Jussi i mieczem uciął bratu głowę.

- Cóżeś uczynił, mój mężu, cóżeś uczynił! – jęła zawodzić królewna. – Chwilę tylko przy mnie spoczywał, a między nami leżał miecz obosieczny!

- Więc tak to było? – rzecze skruszony Jussi. – To niech mój braciszek Jaakko odzyska głowę.

Posmarował szyję brata maścią babki diabelskiej. Jaakko wrócił do życia i znów wszystko było w porządku.

Król miał jeszcze jedną córkę, którą wydano za Jaakko i oba młode małżeństwa żyją ponoć szczęśliwie aż po dzień dzisiejszy.

22

Sen Kopciucha

Byli sobie raz dziad baba i mieli trzech synów. Najmłodszym z braci był Kopciuch-Wycieruch.

Gdy najstarszy z braci wyrósł na mężczyznę, tak powiedział do ojca:

- Pojadę teraz w świat, poszukać pracy i chleba..- Jedź, jedź, mój synku i niech ci szczęście sprzyja – odparł

mu ojciec.Chłopak uszedł małowiele drogi i trafił do zamku

cesarskiego. Cesarz przechadzał się z psem po dziedzińcu. Chłopak podszedł do niego z czapką w garści, pokłonił się głęboko i powiada:

- Miłościwy panie, czy macie u siebie jakąś robotę dla mnie, nawet taką najpośledniejszą?

Cesarz poskubał się w brodę, chwilę pomedytował i rzecze:- Pewnie, że mam dla ciebie zajęcie. Spróbuj popilnować

mojej córki i wykryć, dokąd chadza po nocach. Jeżeli dojdziesz do tej tajemnicy, wynagrodzę cię sowicie, ale jak ci się to nie uda, to stracisz głowę.

Chłopak przystał na te warunki, usiadł na chodniczku u progu komnaty księżniczki, by pełnić wartę.

Jednakże długo tam nie usiedział, bo księżniczka zwabiła go do siebie, posadziła na kanapie i cały czas szczebiotała jak skowronek. Poczęstowała go różnymi specjałami, wreszcie spoiła

23

do nieprzytomności. Chłopak przysnął sobie na kanapie, a córka cesarza poszła sobie, dokąd chciała.

Cesarz przyszedł wieczorem zobaczyć, co się dzieje w komnacie córki. Stwierdził, że jej tam nie ma i ujrzał wartownika chrapiącego na kanapie.

Zajaśniał poranek. Księżniczka przed świtem wróciła ze swej wyprawy. Zaledwie chłopak otworzył zaspane oczy, gdy kazano mu stawić się przed cesarzem.

- Czy córka nasza gdzieś wychodziła dzisiejszej nocy? – zapytał cesarz.

- Nie wychodziła, bo całą noc jej strzegłem bez zmrużenia oka – odpowiedział chłopak.

- Kłamiesz! – zagrzmiał cesarz i oddał go w ręce kata, który uciął głowę młodzikowi i rzucił ciało w pobliskim lasku.

Z kolei średni brat poszedł szukać pracy i chleba. Trafił do zamku cesarskiego i dostał to samo zajęcie, które pełnił jego starszy brat-nieborak. Księżniczka znowu spoiła swego strażnika do nieprzytomności, wyszła tam, dokąd zwykła chodzić, a średniego brata spotkał ten sam los, co starszego.

Teraz j8uż Kopciuch zaczął się napierać, że i on pójdzie w świat. Ojciec i matka błagali swego najmłodszego, by został w domu, ale chłopak zakręcił się na pięcie jak fryga i już wyciągał ze skrzyni dziadkowy półkożuszek.

Ubrał się weń Kopciuch, ruszył w drogę i zasiadł na tym samym chodniku, na którym siedzieli również jego bracia.

Księżniczka zaprosiła Kopciucha do siebie na kanapę i znów szczebiotała jak skowronek. Zaczęła częstować i poić chłopaka. Ale Kopciuch też nie w ciemię bity; wiedział, że wódka mąci w głowie nie osuszał więc kielicha po kielichu, chociaż tak udawał. Ma się wiedzieć, że pałaszował smakołyki, zręcznie wylewając kieliszki za kołnierz swojego półkożucha. Zachowywał się hałaśliwie i nawet sobie podśpiewywał. Po czym głowa zaczęła

24

mu się kiwać i zwalił się jak długi na kanapę. Drugim okiem jednakowoż śledził, jak księżniczka przygotowuje się do drogi. Ta niecnota bowiem uczerniła sobie brwi przed zwierciadłem, narzuciła na ramiona szal z czerwonymi frędzlami i wymknęła się przez drzwi niczym mucha.

Ale równie zwinnie poderwał się Kopciuch. Obrócił swój kożuch włosem na wierzch. Był to bowiem kożuch czarodziejski i czynił go niewidzialnym.

Niepostrzeżenie sunął teraz za księżniczką, która drobiła po ścieżce tak prędko, że tylko stukały jej obcasiki.

Po chwili skręciła w bok i trafili do bardzo pięknego lasu, w którym rosły strzeliste sosny i wszystko w nim połyskiwało od miedzi – drzewa, a nawet łodygi borówek.

Ukazała się rzeka, na której brzegu pozostawiona była miedziana łódź, a w niej miedziane wiosła. Księżniczka weszła do łodzi i zaczęła przeprawiać się przez rzekę. Kopciuch rozsiadł się niezauważony przy sterze i posłyszał, jak księżniczka mruczy do siebie:

- Co tu się przeinaczyło, że moja łódka wydaje się taka ciężka, jakbym wlokła za sobą gałęzie? I w powietrzu jak gdyby czuć było wódką?

Kopciuch mało nie parsknął śmiechem, boć to jego kożuszek tak wódką zajeżdżał.

Przeprawili się na drugi brzeg, a później weszli do srebrnego lasu, w którym każdy załom skalny i nawet najdrobniejszy patyczek lśnił srebrzyście.

Przybyli nad rzekę, co mieniła się srebrnie w letnim zmierzchu i księżniczka przepłynęła ją w srebrnej łodzi.

A później jeszcze dostali się do złotego lasu, w którym każde źdźbło trawy, jagoda i liść na drzewie połyskiwały złotem.

25

Pośrodku lasu znajdował się złoty dwór ze złotymi kolumnami. Księżniczka teraz otworzyła drzwi i weszła do środka, a za nią jak cień przemknął się Kopciuch.

Weszli do wielkiej świetlicy, u której pułapu migotały gwiazdy. Na środku stał stół rzęsiście oświetlony mnóstwem świeczników, na którym w złotych misach parowały smakowite potrawy.

Przy stole siedział właściciel złotego dworu. Był to niski, skośnooki i siwobrody, zgarbiony staruch.

„Do takiego grzyba chce się księżniczce ganiać po nocach?” – zdumiał się Kopciuch.

Księżniczka usiadła po drugiej stronie stołu naprzeciw pana domu, jadła, piła i gruchała niczym gołąbek, a staruch chichotał sobie pod nosem.

Najadłszy się otarli usta i wyszli do drugiej izby. Kopciuch nie poszedł za nimi, ale skorzystał z okazji i jął się zajadać przysmakami ze stołu. Były tam najprzeróżniejsze łakocie – ptasiego mleka jeno brakowało.

Gdy najadł się do syta, zaczął do swej torby zbierać ze stołu, co się da, na świadectwo, że tu zabawił. Wsadził do niej złote półmiski, srebrne puchary, noże i widelce. Musiał przecie pokazać cesarzowi dowody, że nie odstępował księżniczki i wytropił, że bywa ona po nocach z wizytą u czarownika.

Ale niezadługo czarownik i panna powrócili z alkierza. Księżniczka zebrała się w powrotną drogę i czarownik ją odprowadzał. Kopciuch szedł za nimi jak cień, a w złotym lesie łapał w garść wróble i wsadzał je do torby.

Córka cesarza przystanęła, przysłuchała się i pyta:- Czy aby ktoś nie idzie za nami, słyszysz te szmery w

lesie?

26

- To tylko ptaki skaczą sobie po gałęziach – czarownik na to. –Któż by miał iść za nami, przecie to las, który sam zaczarowałem.

Wędrowcy weszli do srebrnego lasu, a tam Kopciuch nałapał srebrnych wróbli i wsadził je do torby.

Znów przystanęła księżniczka, by się przysłuchać, ale czarownik rozwiał jej niepokój.

Również w miedzianym lesie Kopciuch nazbierał dowodów. Zgarnął do torby miedziane gałązki. Stąd już czarownik zawrócił do domu. Księżniczka przyspieszyła kroku i niemal biegła w stronę ojcowskiego zamku, by znaleźć się w swojej komnacie, nim jeszcze zadnieje.

Kopciuch był szybszy od panny. Gdy księżniczka wbiegła do izby, zastała chłopaka leżącego pozornie w głębokim śnie na kanapie.

Jednakże rankiem, gdy cesarz wszedł do komnaty swojej córki, Kopciuch czuwał przytomnie na chodniku u proga.

- Czy się dowiedziałeś, dokąd moja córka biega po nocach, bo kiedy nocą tu zajrzałem, spostrzegłem, że wyszliście oboje.

- Czy mogę opowiedzieć, jaki miałem sen? – zapytał Kopciuch.

- Mów – zachęcił go cesarz.Kopciuch opowiedział wówczas o miedzianym, srebrnym i

złotym lesie. Opowiedział o świetlicy, u pułapu której migotały gwiazdy, O stole biesiadnym, na którym brakło jedynie ptasiego mleka. Wreszcie jął opisywać pana domu, siwobrodego czarownika.

Księżniczka przysłuchiwała się opowieści chłopaka i twarz jej to czerwieniała, to znów bladła jak płótno. Gdy Kopciuch doszedł do końca swojej opowieści, panna rzekła:

- Sny są tylko snami i nic nie znaczą, są niczym płynąca woda.

27

Kopciuch zaś otwarł swoją torbę, położył na stole dzwoniące gałązki, złote półmiski, srebrne puchary, widelce i noże i rzecze:

- Tyle wiem jeno, że znalazłem to w czasie mojej sennej podróży.

Cesarz ze zmarszczonym czołem pomacał wyłożone przez Kopciucha przedmioty i rzecze:

- Dobrześ wykonał swoją pracę, dostaniesz za nią zapłatę.I wręczył Kopciuchowi mieszek z dukatami.Kopciuch zagarnął wszystkie majątki do torby i poszedł

sobie z zamku.Jednakże w lasku dostrzegł nieżywych braci. Kto inny

zalałby się łzami, ale Kopciuch zwrócił spojrzenie w górę i wypatrzył gniazdo kruka na świerku rosnącym w pobliżu.

We mgnieniu oka znalazł się pod tym drzewem. Zrzucił torbę z pleców i zaczął się drapać w górę. Samica kruka jęła latać dokoła niego w popłochu i zakrakała:

- Czego chcesz, chłopcze? - Poukręcać szyje twoim pisklętom – zagroził Kopciuch.- Nie ukrrręcaj, nie ukrrręcaj! – błagała kruczyca.- Nie ukręcę, gdy mi przyniesiesz żywej wody, bym mógł

nią wskrzesić obu umarłych braci – odparł Kopciuch.- Zrrrobię, co potrrrafię, zrrrobię, co potrrrafię! – zakrakała

kruczyca i pofrunęła, co w skrzydłach mocy.Kopciuch usiadł na płocie pod laskiem i czekał. Po małej

chwili kruczyca przybyła. Dziób miała zamknięty, zrozumiał więc Kopciuch, że dotarła do źródła życia i niesie w dziobie wodę żywiącą.

Poprzykładał głowy do szyi. Kruczyca siadła przy nim i upuściła z dzioba na ślady topora po kilka kropel wody żywiącej. W mig zmarli wrócili do życia i zerwali się na nogi żwawo i ochoczo.

28

- Oho, ale mocny mieliśmy sen – powtarzali przecierając oczy. Spojrzeli na stos gałęzi, na którym dotąd leżeli i nuże w śmiech: - Ależ to niezły gagatek z tej cesarskiej córeczki. Najpierw szczebioce jak skowronek i sadza człowieka na kanapie. Później karmi go i poi do nieprzytomności, a wreszcie wyrzuca niczym kapeć na śmietnik.

- Ja to miałem okropny sen – rzecze starszy brat i maca sobie szyję. – Śniło mi się, że kat cesarski uciął mi głowę toporem.- I mnie się coś podobnie strasznego przyśniło – rzekł średni.

- Nie pijcie już nigdy za mocnych trunków, jeśli nie chcecie mieć znowu takich okropnych snów – doradził Kopciuch i opowiedział: - Ja także pilnowałem cesarskiej córy i też miałem przedziwny sen. Tyle, że pod koniec mojego snu nabrałem pełną torbę kosztowności.

Tu Kopciuch pokazał braciom swój cenny ładunek. Bracia nie posiadali się z ciekawości, gdzież to mógł trafić na taki skarb i Kopciuch opowiedział im o miedzianym, srebrnym i złotym lesie oraz o siwobrodym dziadku ze złotego dworu.

- Zaprowadź nas co żywo do złotego lasu, skoro znasz do niego drogę. Wszyscy zostaniemy bogaczami, wielkimi panami! – wołali starsi bracia.

Więc Kopciuch z braćmi poszedł szukać złotego lasu. Przedzierali się przez chaszcze, dreptali gęsiego po kładkach przez oparzeliska. Próbowali drogi na wschód i zachód, na północ i południe, jednak ani rusz nie mogli znaleźć złotego lasu.

Od czasu do czasu, gdy zachodzące słońce rumieniło pnie sosen i drzewa pobłyskiwały czerwienią miedzi, wykrzykiwał Kopciuch:

- O, jest już miedziany las!Jednakże podchodząc bliżej, przekonywali się, że to

jedynie słońce przybiera korę w czerwone błyski.

29

Razu pewnego, gdy bracia od kilku miesięcy byli już w drodze, zatrzymali się o stóp wysokiej modrej góry. Najstarszy brat otarł pot z czoła i zaczął szydzić z najmłodszego mówiąc:

- Dość już tej ciuciubabki. Z młodziaków porobiły się stare chłopy i brody już nam wyrosły, aleśmy ani tycio nie zobaczyli twojego lasu. Naplotłeś nam o tym złotym lesie, co ci się we śnie uroił, ty śpiochu nieszczęsny.

Cóż mógł na to powiedzieć Kopciuch? Jak już nie znaleźli tego lasu ze skarbami, to go nie znajdą. Braciom do końca życia sądzone było klepać biedę. Jedynie Kopciuch obłowił się nieco dzięki temu, co zebrał do torby pewnej letniej nocy.

30

W niewoli u Wodnika

Był sobie dom na brzegu jeziora, a w tym domu żyły trzy piękne córy.

Razu jednego gospodarz owego domu przechodził brzegiem jeziora i zobaczył na murawie nadbrzeżnej łapcie z brzozowego łyka, całkiem jak nowe.

„Wezmę je sobie do domu” – pomyślał gospodarz i przymierzył łapcie na nogi.

Wodnik bowiem, co mieszkał w jeziorze, podrzucił te łapcie na przynętę i te łapcie zaczęły ciągnąć gospodarza na dno jeziora. Wówczas usłyszał z wody głos Wodnika:

- Oddaj mi najstarszą córkę, to puszczę cię do domu! - Nie oddam! – obruszył się gospodarz.

Łapcie wciągnęły go jeszcze głębiej; wkrótce woda sięgała mu już do brody i wtedy w śmiertelnej trwodze obiecał Wodnikowi najstarszą z córek.

Łapcie zawróciły i gospodarz wydostał się na brzeg.Z ciężkim sercem wszedł do chaty i powiada do najstarszej

z córek:- Zapomniałem swoje łapcie na brzegu, wyjdź i poszukaj

ich.Córka poszła tam, gdzie jej kazał i znalazła chodaki, które

zaciągnęły ją głęboko na samo dno jeziora, do okazałej Wodnikowej siedziby.

31

Zaczęła więc dziewczyna prowadzić gospodarstwo. bo co innego miała robić, skoro jej Wodnik tak rozkazał.

Razu pewnego Wodnik wybrał się w odwiedziny gdzieś na drugi koniec jeziora. Wręczył dziewczynie pęk kluczy od całego swojego zamku i zapowiedział:

- Opiekuj się domem w czasie mej nieobecności. Wolno ci wchodzić do wszystkich innych komnat, ale strzeż się wejść do ostatniej.

Dziewczyna wzięła klucze i pomyszkowała we wszystkich pokojach. Przed drzwiami ostatniej komnaty chwilę się zawahała.

„Co za skarby musi tam chować to wodne licho, że mi zabrania tam zaglądać” – zachodziła w głowę.

Ciekawość nie dawała jej spokoju, aż wreszcie wsadziła klucz, przekręciła i weszła do zakazanej komnaty.

Tutaj dopiero zobaczyła cuda: na środku izby stała wielka kadź napełniona krwią, a na jej powierzchni unosił się złoty pierścionek. Na ścianie przybite były dwie półki, na których stały dwie butelki, jedna zawierająca żywą wodę, druga martwą wodę.

„Przymierzę sobie ten pierścionek, a potem znów go odłożę na miejsce” – pomyślała dziewczyna i wsadziła sobie na palec pierścionek pływający po wierzchu krwi.

Na nieszczęście, na palcu jej została krwawa plama, która nawet po myciu nie zeszła.

Wodnik zaś wrócił do domu i tak powiada:- Uczesz mi włosy, bo mi się strasznie poplątały w

podróży.Dziewczyna wzięła grzebień i zaczęła rozczesywać

Wodnikowi włosy. Aż tu, trzeba trafu, dotknęła zakrwawionym palcem ucha Wodnika.

Ten jak nie wrzaśnie:- Czym to oparzyłaś mi ucho! Pokaż no rękę.

32

Dziewczyna musiała pokazać mu rękę, a ten zawlókł ja do zakazanej komnaty, kazał jej napić się martwej wody i wrzucił w kąt jej ciało.

I znów razu pewnego gospodarz domu nad jeziorem siedział z wędką na pomoście. Aż tu na wędkę złapała się wielka ryba, która wciągnęła gospodarza do wody i zaczęła wlec go na dno jeziora.

Znów rozległ się głos Wodnika:- Utopię cię, jeśli nie oddasz mi swojej średniej córki!Przerażony gospodarz obiecał oddać mu swą drugą córkę.Po przyjściu do chaty powiada do niej:- Idź no, córeczko, poszukać kosza na ryby, który

zostawiłem na brzegu.Dziewczyna poszła i trafiła tą samą drogą do zamku

wodnego licha.Żyli sobie czas jakiś, aż Wodnik znów wybrał się w

odwiedziny. Odchodząc wręczył dziewczynie klucze do zamku i podobnie jak starszą siostrę ostrzegł ją przed wchodzeniem do zakazanej komnaty.

Ale zaledwie zamknął za sobą drzwi, jak dziewczyna już się znalazła przed jej drzwiami.

„Co też tam może być takiego, że mi zabronił tam wchodzić?” – zadawała sobie pytanie.

Jakoż nie potrafiła uszanować zakazu, ale weszła do zakazanej komnaty i zobaczyła w niej te same przedmioty, co przedtem jej siostra. Przymierzyła pierścionek i na palcu pozostała jej plama nie do zmycia. Gdy Wodnik wykrył to po powrocie do domu, obszedł się ze średnią siostrą równie srogo jak z najstarszą.

W jakiś czas później zdarzyło się, że gospodarz przechodząc brzegiem, ujrzał leżące bezpańsko pierwszorzędne siodło.

33

„To cenna rzecz. Wezmę je i zaniosę do domu” – pomyślał i sięgnął po nie.

Ale siodło zaczęło go ciągnąć na dno jeziora.I znów rozległ się głos wodnego licha:- Obiecaj mi swoją najmłodszą córkę, to ci dam wyjść na

suchą ziemię.Zapłakał gospodarz, ale nie miał innej rady, jak obiecać

Wodnikowi również swoje najmłodsze dziecię.Po powrocie do chaty rzekł do najmłodszej córki:- Pójdź na brzeg poszukać siodła.Dziewczyna poszła i trafiła tą samą drogą do zamku

Wodnika.Po paru dniach Wodnik znów wybrał się w odwiedziny, dał

dziewczynie klucze do zamku i przestrzegł ją przed zakazaną komnatą tymi samymi słowy, co najstarszą i średnią córkę.

Ale tak już być musiało, że ledwie Wodnik wyszedł, jak dziewczyna już pobiegła zbadać tajemnicę zakazanej komnaty.

Ujrzała kadź i złoty pierścionek unoszący się na powierzchni krwi. Jednak nawet go nie tknęła, sięgnęła natomiast na półkę po butelkę z żywą wodą i z jej pomocą wskrzesiła obie siostry.

Po czym wyszukała na strychu domostwa trzy wielkie kufry. We dwóch ukryła swe siostry i zamknęła je, trzeci zaś kufer zachowała dla siebie.

Wodnik powrócił do domu i przede wszystkim obejrzał ręce dziewczyny. A że nie znalazł krwawej plamy, wpadł w dobry humor i tak powiada:

- Jesteś dziewucha do rzeczy, skoro potrafisz poskromić własną ciekawość. Nareszcie będę miał w tobie porządną gospodynię na zamku.

Dziewczyna zaś wykorzystała dobry humor Wodnika i poprosiła:

34

- Zrób mi małą przysługę, zanieś ten kufer do mojego domu. Jest tam bielizna do prania dla mojej mamy, upiekłam też pierogi dla domowników. Ale nie otwieraj przypadkiem kufra po drodze, bo cię weźmie chętka na pierogi, zjesz je i nic nie zostanie dla mojej rodziny.

Wodnik wziął kufer i przydygował go na grzbiecie do sieni domu na wybrzeżu.

Gdy gospodarz otworzył kufer, znalazł w nim najstarszą córkę. Wielka radość zapanowała w chacie, gdy już powróciło pierwsze z utraconych dzieci.

Minęło parę dni i dziewczyna poprosiła Wodnika, by zaniósł do jej domu drugi kufer z podarunkami.

- Tylko – przestrzegała go dziewczyna – pod żadnym pozorem nie zaglądaj do kufra. Napiekłam kukiełek dla rodziny i z pewnością zjadłbyś je wszystkie, gdybyś tylko uchylił wieko kufra.

- Nie zajrzę do niego – zarzekał się Wodnik. – Ty też się powstrzymałaś od zajrzenia do zakazanej komnaty.

Podźwignął kufer na barki i tym sposobem średnia siostra powróciła do domu.

Gdy Wodnik nazajutrz wybrał się w odwiedziny jak zwykle, najmłodsza siostra sama jęła gotować się do ucieczki.

Postawiła na dachu zamkowym dwie deski na krzyż i opatuliła je swoją chustką.

- Wodnik ma krótki wzrok – tak mówiła do siebie dziewczyna. – Zobaczy ten cały kram i pomyśli, że to ja siedzę na dachu.

Następnie weszła do zakazanej komnaty i na wszelki wypadek przelała żywą wodę do butelki, w której przedtem była martwa woda i martwą wodę do butelki, w której przedtem była żywa.

35

Wyciągnęła trzeci kufer na schody zamkowe, wsunęła się do niego, zatrzasnęła wieko nad sobą.

Wodnik wrócił do domu i zobaczył na dachu straszydło, jakie mu zmajstrowała dziewczyna. Pomyślał, że to ona sama i zawołał:

- Co tam robisz? Złaź stamtąd, bo spadniesz!dziewczyna na to odpowiedziała mu z kufra:- W domu było mi za gorąco i wdrapałam się na dach utkać

płótno.Fale bowiem waliły deską o deskę i słuchać było klekot

niczym przy tkaniu na krosnach.- Uczyń mi jeszcze jedną przysługę – rzekła do niego z

kufra. – To już ostatnia, o jaką cię proszę. Zanieś ten kufer ze schodów do mojego domu, ale pamiętaj nie zaglądać, co się w nim znajduje.

Wodnik zadał sobie kufer na plecy i poniósł go w stronę domu nad brzegiem. Jednakże, gdy uszedł na rzut kamieniem, postawił kufer na ziemi i zaczął mówić sam do siebie:

- Co tam może być w tym kufrze, że taki ciężki? Zajrzę jednak do niego.

I jął podważać palcem wieko kufra.Mróz przeszedł dziewczynę, ale odezwała się głosem

dochodzącym niby z bardzo daleka:- Nie bądź taki ciekawski, nie zaglądaj do kufra!Pomyślał sobie Wodnik, że dziewczyna siedząca na dachu

widzi, jak on tutaj majstruje i dał już spokój zaglądaniu.Przydźwigał kufer pod sam dom gospodarza i tak

najmłodsza córka wydostała się z niewoli u Wodnika.Po powrocie do zamku zobaczył, że „dziewczyna” wciąż

jeszcze siedzi na dachu i zawołał do niej:- Po co tam siedzisz tyle czasu? Zejdź zaraz i ugotuj mi

wieczerzę.

36

Nie było odpowiedzi; jeno deski waliły jedna o drugą.Wówczas to Wodnik wdrapał się na dach, by się

dowiedzieć, czyjego gospodyni nie straciła daru mowy. Zwietrzywszy podstęp wpadł we wściekłość i pociągnął „tkaczkę” za ucho, przez co cała machina się oberwała i zwaliła z łoskotem na ziemię.

W tej szamotaninie Wodnik też stracił równowagę i poleciał na łeb, na szyję z zamkowego dachu.

Potłukł się srodze i powlókł się do zakazanej komnaty. Sięgnął na półkę z butelką, w której przechowywał wodę życia i pociągnął łyk w nadziei, że się wykuruje. A tam w butelce była martwa woda, od której Wodnik zesztywniał i umarł.

37

Baśń o gryfie

Kiedyś mysz i sikorka zaorały na spółkę jedną nowinę. Na tej nowinie zasiały żytko, które im pięknie urosło. Gdy nadeszła jesień, zżęły plony i ustawiły kopki. Następnie zwiozły siano do stodoły i wymłóciły zboże. A nazajutrz jęły dzielić ziarno.Mysz i sikorka były wielce skrupulatne. Brały każde ziarenko z osobna, jedno na jedną kupkę, drugie – na drugą. Ale gdy już podzieliły cały korzec, pozostało im jedno ziarnko w nadmiarze.

Mysz nastroszyła wąsiki i rzecze do sikorki:- Musiałaś zjeść jedno ziarenko, bo samo jedno na koniec

zostało.Sikorka na to obruszy się i zaświergoce:- To tyś je zjadła!Jednakże mysz się nie przyznała do zjedzenia ziarna i nadal

oskarżała o to sikorkę.Sikorka zawzięła się i zaszczebiotała:- Skoro miałam je zjeść, to niech będzie wojna i niech

wszystko, co ma skrzydła, stanie w mojej obronie!Tak to wybuchła wojna między ptakami a czworonogami o

jedno ziarnko żyta.Przybieżał na to miejsce zwierz leśny wszelakiej maści i

wzrostu, niebo zaś pociemniało od ptaków, takie mnóstwo ich się zleciało.

38

Wszczął się tam zgiełk niezmierny i rzeź, i łopotanie skrzydeł. Tłukli się, ile wlezie, ale ni ci, ni tamci nie osiągnęli przewagi.

Przyleciał też olbrzymi gryf na to miejsce, by wziąć udział w wojennej kotłowaninie. To dzięki niemu ptasi lud wygrał wojnę, zasię czworonogi z potarganymi futrami i podkulonymi ogonami pierzchły w popłochu.

Jednakże w czasie starcia niedźwiedź dopadł gryfa i ten ze złamanym skrzydłem, brocząc krwią usiadł na brzozie przed stodołą chcąc wypocząć.

Szedł sobie ubogi zagrodnik na czczo do lasu i zobaczył odpoczywającego na brzozie gryfa. Chłopina pomyślał, że musi to diabeł i podkorciło go, by go zestrzelić. A ten gryf czy orzeł nie mógł się nigdzie ruszyć, ino nieco głowę odwrócił i patrzał na chłopa spode łba.

Chłopak podszedł bliżej i znów świsnęła kula. Gryf znowu ledwie głową poruszył, ale nic sobie nie robił ze śrutowego ładunku.

Chłop podszedł całkiem pode drzewo i strzelił do ptaka jeszcze raz.

Wtedy gryf odezwie się do niego w te słowa:- Dlaczego strzelasz do mnie? Com ci złego zrobił? Jeśliś

ty człek poczciwy, to zsadź mnie z brzozy, zabierz do domu i spróbuj wyleczyć. A ja ci twój trud odpłacę stokrotnie.

Chłop niewiele myśląc dopomógł zranionemu ptakowi zejść z drzewa i zaniósł go do swej chaty.

Ale baba w chałupie nie była kontenta, jęła gderać, po co niby wnosi do izby taką potworę.

- Do szczętu ci opustoszy zagrodę – narzekała stara. – Co za korzyść będziesz miał z karmienia takiego krzywodzióba?

- Przyrzekł mi za to zapłacić – odparł mąż. – Wynagrodzi mi mój trud tysiąckrotnie, gdy wyzdrowieje.

39

- Wynagrodzi! – westchnęła gospodyni. – Tak takie ptaszysko może czymś wynagrodzić?

Jednakże chłop nie zważał na żonine utyskiwania, ale pielęgnował i karmi gryfa, aż ten zaczął powracać do zdrowia.. Po miesiącu uprosił chłopa, by dał mu spróbować, czy zdoła się wzbić w powietrze.

Obaj poszli razem na skraj polany i gryf uniósł się na skrzydłach. Jednakże lot jego był jeszcze chwiejny i niemrawy. Przeto poprosił jeszcze:

- Dawaj mi jeść i pielęgnuj mnie jeszcze przez drugi miesiąc, to ci później wszystko zapłacę, ile tam będę dłużny.

Chłop żywił i pielęgnował gryfa jeszcze drugi miesiąc, chociaż codziennie musiał wysłuchiwać od swojej kobiety, że ten jego ptak opustoszy do cna chałupę i co on sobie myśli dostać w zamian za hodowanie takiego latającego straszydła.

Na ostatek gryf wyzdrowiał; już całkiem pewnie wzbijał się w powietrze i jął się zbierać do odlotu do swojej krainy.

- Mój dom jest bardzo daleko – rzecze gryf do chłopa. – Zarżnij no jeszcze krowę ze swojej obory i daj mi worek mąki ze swego spichrza. Muszę bowiem posilić się dobrze, nim odlecę do domu.

Chłop spełnił jego prośbę, a gdy ptak zjadł już połowę mięsa i połowę mąki (drugą połowę bowiem zostawił sobie na drogę), powiada do chłopa:

- Teraz już wyruszamy. Usiądź mi na grzbiecie i pojedziesz odebrać swoją zapłatę.

Chłop usiadł okrakiem na grzbiecie gryfa, chwycił się jego piór i olbrzymi ptak wzbił się w powietrze.

Ulecieli małowiele i gryf pyta chłopa:- Co widzisz tam w dole?Chłop zerknął w stronę ziemi i odpowie:- Widzę, jak coś tam błyszczy niby srebrna marka.

40

- To jest morze – odparł gryf i zarazem zrzucił chłopa ze swojego grzbietu.

Leciał chłop, leciał niby kula w powietrzu, ale gryf śmignął w dół obok niego i ocalił swego pielęgniarza, gdy ten już był po kolana w morzu.

- Miałeś stracha? – spytał chłopa.- Taki mnie strach ogarnął, aże mi serce bić przestało –

powiada człowiek. – czemu tak wypłacasz się swemu opiekunowi? Mało brakowało, a byłoby po mnie.

- I ja się tak przeraziłem – gryf na to – gdym poturbowany resztką sił trzymał się brzozy, a ty strzelałeś do mnie trzy razy z rzędu, alem z tej racji nie wyzionął ducha.

Gryf powtórnie wzbił się w górę tak wysoko, że morze wydawało się małe niczym markowa moneta. Trzy razy zrzucał chłopa i podchwytywał go w chwili, gdy tamten miał już utonąć. Była to nauczka za to, że człowiek trzykrotnie strzelał do bezbronnego ptaka.

Znów ulecieli małowiele i gryf powiada człowiekowi:- Spojrzyj no w dół, czy tam coś widać.Chłop zerknął w dół i powiada:- Widać, jak tam na końcu cypla świeci się okazały dwór

podobny barwą do miedzi.- To jest siedziba mojej najmłodszej siostry – wyjaśnił gryf

i opuścił się na ziemię za płotem od strony pola.. Kazał chłopu wejść do środka dworu i doradził:

- Gdy wejdziesz do izby i spytają cię, skąd ty jesteś, odpowiedz, że z fińskiej krainy. I gdy moja siostra cię spyta, czy widziałeś jej brata gryfa, co poleciał na sikorzą wojnę do Finlandii, nie odpowiadaj jej, aż ci przyrzeknie dać miedzianą szkatułę, co ją trzyma pod ławą.

Chłop uczynił, jak mu gryf doradził i kiedy pani miedzianego dworu spytała:

41

- Czy wiesz coś o moim bracie gryfie, który wyruszył na sikorzą wojnę?

Wtedy odpowiedział:- Wiem coś o nim, ale nie powiem, aż mi dasz miedzianą

szkatułę, co ją trzymasz pod ławą.- A nie dam ci jej, bo to najcenniejszy sprzęt w moim

dworze – wymówiła się pani miedzianego dworu.Chłop powrócił przeto z niczym do gryfa i opowiedział, jak

mu poszło.- Mniejsza o to – rozważył gryf. – Polecimy dalej do mojej

średniej siostry, co mieszka we srebrnym dworze.Wyprawili się dalej, aż przybyli pod srebrny dwór. Gryf

kazał chłopu wejść i poprosić o srebrną szkatułę, ale tu odbyło się podobnie jak w miedzianym dworze i chłop wrócił z pustymi rękoma.

Raz jeszcze wyruszyli w drogę i na ostatek przybyli do złotego dworu, w którym mieszkała najstarsza siostra gryfa. Tutaj nareszcie poszczęściło się chłopu. Pani złotego dworu wydostała złotą szkatułę spod ławy i wręczyła ją człowiekowi. Ten zaś poszedł i zawołał do środka gryfa, co czekał za ogrodzeniem.

Gryf opowiedział siostrze, jak troskliwie chłop pielęgnował jego złamane skrzydło. Przyjaciele zasiedli teraz, by odpocząć po trudach dalekiej drogi. Gospodyni złotego dworu pragnęła wynagrodzić wybawiciela swojego brata, karmiła go i częstowała, czym tylko mogła.

Jednakże daleko stąd, na półwyspie fińskim, sikorka i mysz znowu zaorały pole i zasiały żyto. Znów wybuchł spór między nimi o jedno ziarnko, jakie zostało z podziału. Ogłosiły wojnę, w której wzięło udział ptactwo niebieskie i leśne czworonogi.

Ptaki poniosły klęskę i sokół jął prosić u gryfa pomocy.- Nie będę się wdawał w waszą wojnę – odparł gryf. –

Wpierw muszę zanieść do domu tego człowieka.

42

- Co ci po jednym człowieku, gdy tam chodzi o losy całego ptactwa – naglił go sokół.

Wybrał się gryf powtórnie na sikorzą wojnę i pozostawił chłopa w złotym dworze. Chłop mieszkał jakiś czas we dworze, ale później dokuczała mu tęsknota za domem i jął się zbierać do powrotu w ojczyste strony. Siostra gryfa zaopatrzyła go obficie na drogę i ukazała ręką na zachód, mówiąc:

- Jak dziesięć lat iść będziesz w tę stronę, to może znajdziesz swój dom.

Chłop powędrował we wskazanym kierunku z workiem zapasów na grzbiecie i złotą szkatuła pod pachą. Drogę jednak miał żmudną, i to bardzo, jako że po drodze były wielkie jeziora, zatoki z krętymi brzegami i bagna, które musiał obchodzić. Przewędrowawszy szmat drogi chłop wpadł w desperację i jął walić swoją złotą szkatułą o pień choiny.

Ledwie to uczynił, w mig pojawił się złoty dwór razem ze służbą i wszystkim, co potrzeba.

Ano, wszedł chłop do pałacu, dał się obsłużyć dworzanom i tak sobie pomyślał:

‘ Dałoby się tutaj zamieszkać, bylebym ino miał swoją starą, co by mi boki grzała”.

Ale już pierwszej nocy chłop się obudził, bowiem ktoś jął walić nogą w ścianę i czyjś chrapliwy głos zawołał:

- Wynoś się ze swoim dworem z mojej ścieżki, ani myślę obchodzić twego domu dookoła!

Chłop wstał i wyszedł na dziedziniec popatrzeć, kto tam tak hałasuje, a był to sam Wielki Kusy.

Nie zląkł się go chłopina, tylko zapytał:- Jakże ja mogę znieść swój dwór z twojej ścieżki? Był on

w złotej szkatule i ani rusz nie zdołam upchać go z powrotem.- Ja ci go upcham – odparł Kusy.- Czego chcesz za to? – spytał chłop.

43

- Teraz to nic nie chcę – odparł Kusy – ale przyrzeknij mi to, co twoja baba miała schowane, gdyś się wybierał z domu na wędrówkę.

Chłop pomyślał, że jego żona nic przed nim nie chowała i przystał na diabelską ofertę. To jeszcze wytargował, że Kusy sam go zaniesie w rodzinne strony.

Kusy zgodził się na te warunki i jął pakować dwór do szkatuły. Chłop musiał obrócić się plecami podczas tego przedsięwzięcia. Słychać było jeno szczęk żelaza i brzęk złota, i za chwile dwór ze wszystkim znalazł się w szkatule. Po czym Kusy zabrał chłopa w długą drogę do fińskiego kraju.

Gdy przybyli na miedzę chłopskiego pola, Kusy zawrócił i rzecze:

- Wrócę tu jeszcze i za czas jakiś upomnę się o to, coś mi obiecał.

Gdy chłop wszedł do izby, zobaczył, że żonie podczas jego nieobecności urodził się mały syneczek. Zasumował się tym wielce i pomyślał:

„Ależ chytrus z tego Kusego, wiedział, co żona miała w ukryciu i ty, bracie, obiecałeś Złemu własnego dziedzica”.

Cóż mu jednak mogły dopomóc te żale? Chłop próbował się pocieszać, że wprawdzie stracił syna, ale zyskał złoty dwór. Przeto znowu jął walić szkatułka o pień choiny i na jego gruntach pojawił się złoty dwór. W nim to w dostatku pędzili dni swoje zagrodnik i jego zona razem z maleńkim syneczkiem.

Chłopski syn rósł, aż wyrósł na zdrowego i pięknego młodziana.

Razu jednego, gdy chłopak miał już piętnaście lat, poszedł i wybił żerdzią do siana szybę w oknie babce-znachorce. Babka jęła lamentować:

44

- Idź precz, ty czarci synu! Nie tłucz mi szyb! Idź do domu Kusego, tam gdzie cię twój ojciec obiecał!

Syn poszedł do ojca i zapytał:- Czy to prawda, co powiedziała babka, ta, co stawia bańki,

że przyrzekłeś mnie Złemu>Ojciec ku wielkiemu swojemu strapieniu musiał przyznać,

że tak to i było.Jeszcze raz chłopiec poszedł łomotać o ściany chałupy onej

babki, co bańki stawiała. Wiedźma zakrzyczała:- Ty diabelskie szczenię, idź do zamku Kusego, zanim

przyjdzie się upomnieć o ciebie!Chłopak sobie pomyślał:„A jakbym nawet poszedł, to bym tam trafił w samą porę”.Jął się szykować do drogi. Pożegnał rodziców, po czym

wyruszył w drogę do Kehnoli, gdzie mieszkał Kusy.Gdy chłopak dotarł do zamku Złego, nie zastał gospodarza

w domu. Przyjęła go zaś piękna królewska córka, więziona w zamku. Panna ujrzawszy chłopca zaczęła się dziwować:

- Piękny i nieszczęsny młodzieńcze, czemuś przyszedł tu z dobrawoli? Kusy jak przyjdzie do domu, usmaży cię na pieczyste i schrupie.

- A niech schrupie – odparł chłopak. – Kiedyś przecie mus mnie umierać.

- No to uważaj – rzekła dziewczyna. – Spróbuję cię jakoś wybronić i może ujdziemy stąd cało.

Załomotały drzwi zamku i Kusy we własnej osobie przybył do domu. Spojrzał spode łba na chłopaka i rzecze:

- Dobrze, żeś tu przyszedł z własnej chęci. Najmę cię do roboty. Jak się z nią uporasz, to cię nie zjem.

Zaprowadził chłopaka na brzeg rzeki i tak mu rozkazał:- Zbudujesz mi tutaj do rana most bez przęseł, po którym

koń będzie mógł przejechać.

45

Chłopak nie uląkł się trudnego zadania, poszedł do dziewczyny i opowiedział, jaką mu Kusy zadał robotę.

- Idź sobie odpocząć, będę za ciebie czuwała – rzekła dziewczyna.

Gdy chłopiec zasnął, poszukała czarodziejskiej księgi w bibliotece Kusego i znalazła w niej zaklęcie na budowę mostu. Z jego pomocą wyczarowała nad rzeką most bez przęseł, po czym o wschodzie słońca obudziła chłopca i rzecze:

- Most jest już gotów. Weź miotłę do ręki i pójdź pozamiatać śmiecie z desek. Gdy nadejdzie Kusy, pomyśli, że akurat kończysz swoją robotę.

Chłopak wziął miotłę i poszedł zmieść z mostu wióry. Gdy Kusy przyszedł sprawdzić robotę, powiada do chłopca:

- Chyba jesteś bardzo mądrym czarownikiem, skoro zdołałeś przez jedną noc most wybudować. Nie zjem cię jeszcze, dam ci za to drugie zadanie, trudniejsze od poprzedniego. Jeżeli z nim się nie uporasz, to cię zjem.

Wręczył Kusy chłopcu garść ziaren pszenicy i tak powiada:

- Zasiej je na tamtym polu, ale masz mi się sprawić tak, by z jutrzejszego żniwa był chleb gotowy.

Chłopiec wziął ziarno, poszedł do dziewczyny i opowiedział, jaką mu Zły zadał robotę.

- Nie martw się – pocieszyła go dziewczyna. – Idź tylko spać, może cię jakoś i z tego kłopotu wyręczę.

Chłopak naciągnął pierzynę na uszy i zasnął. dziewczyna zaś poszła z ziarnem na miedzę i wezwała na pomoc czeladź Kostuchy.

Wyszła z ziemi czeladź Kostuchy: jedno orało, drugie bronowało, a trzecie kładło nasiona do ziemi. I tak żwawo potrafiła czeladź Śmierci wyhodować pszenicę, że żniwo dało się

46

wymłócić jeszcze, nim zapiał kogut, o świcie zaś dziewczyna wypiekła chleb z nowej pszenicy.

Kusy pokosztował chleba, smakował mu, jednakże zadał chłopcu jeszcze jedną robotę:

- Sporządź mi z jednego pnia czółno – rzecze – co będzie chodziło po lądach i morzach i prześcignie mojego najlepszego rumaka.

Dziewczyna wedle wskazówek czarodziejskiej księgi sporządziła czółno, które jeździło po ziemi i pływało po wodzie.

Kusy przyszedł, sprawdził czółno i tak rzecze do chłopaka:- Mądry jesteś, mądrzejszy nawet, niż myślałem.

Przyprowadź teraz najlepszego konia z mojej stajni, to spróbujemy, czy twoje czółno dorówna mu w rączości.

Chłopak poszedł do stajni i osiodłał najlepszego konia Kusego. Nie przyprowadził go jednak do czółna, lecz uwiązał konia przed gankiem i zawołał do dziewczyny:

- Chodź tu co prędzej, to uciekniemy stąd.Dziewczyna wybiegła, jak stała, z rozpuszczonymi

warkoczami. Chłopak usadził ją przed sobą na siodle, po czym wyjechali z zamku Kusego, aż się kurz za nimi zakłębił.

W chwilę jak ujechali, chłopak poprosił:- Obejrzyj no się, panno, do tyłu i zobacz, czy tam coś

widać.Dziewczyna obejrzała się za siebie i powiada:- Jak gdyby wielki słup ognisty sunął za nami.Rumak zaczął ociekać pianą od szalonego pędu i chłopak

rzecze:- To zły znak, bardzo zły, doścignie nas niezadługo. Jak by

tu się ocalić?Przyjechali nad jezioro i dziewczyna powiada:- Zatrzymaj tu konia, wie, co zrobimy!

47

Chłopak zatrzymał konia i zsadził z niego dziewczynę. Dziewczyna pomachała swoją zapaską – szast, prast, wymówiła zaklęcie i oboje jako dwa śmigłe szczupaki plusnęli w jezioro.

Kusy przybiegł na brzeg jeziora, nabrał tchu, chwilę powęszył i rzecze:

- Ani chybi was przychwycę, wypije do dna jezioro.Przypadł na czworakach do jeziora i zaczął je wypijać do

dna.Pił, pił i pił. Nadymał się, nadymał coraz bardziej.

Nareszcie pękł i wyzionął ducha. Wtedy chłopak i dziewczyna przybrali z powrotem ludzkie postaci i wskoczyli koniowi na siodło.

Chłopiec zaprowadził dziewczynę do złotego dworu ojca i żyją tam szczęśliwie jako mąż i żona do dnia dzisiejszego.

48

Brat i siostra

Byli sobie raz, dawno, dawno temu, w małej leśnej chatce mąż i żona z dwojgiem dzieci, chłopcem i dziewczynką.

Bidna to była chatka. Mieszkańcy jej nie mieli innych zwierząt domowych oprócz łaciatego kota i kozy, co miała rogi i brodę, która wszędzie wściubiała. Jednakże wiodło im się jakoś, póki zdrowi byli rodzice. Później wszak przeszło nad krajem morowe powietrze i uśmierciło ojca i matkę.

Dzieci opłakiwały rodziców przez jakiś czas i pochowały ich na podwórku pod jarzębiną.

Po czym zaczęły dzielić między sobą spadek. Nie miały tam zbyt wiele do podziału – chatka bowiem była całkiem spróchniała, a zagonki były takie kamieniste, że dzieci postanowiły pójść w świat poszukać szczęścia. Do podziału zostały zatem kot i koza. Żadne z nich nie pragnęło mieć kota, myślały bowiem, że nie będą mieć z niego w drodze żadnej pomocy i trzeba go tylko karmić; natomiast koza znajdzie sobie pożywienie w rowie przydrożnym i można od niej dostać kapkę mleka.

Gdy kot zobaczył, że ma się odbyć podział spadku, przyszedł, jął się ocierać grzbietem o łydkę chłopca i zamiauczał:

- Weź mnie; nie przepadniesz, jeśli mnie wybierzesz. „Słusznie” – pomyślał chłopiec i rzekł do siostry:

49

- Biorę kota, a ty weź sobie kozę. Skoro teraz pójdziemy w świat i wesprzemy się nawzajem, to z pewnością znajdzie się i szczęście.

- Zróbmy tak – rzekła dziewczynka. – Skoro ty mi pomożesz, to i ja ci dopomogę.

Chłopiec wziął do mieszka po nieboszczyku ojcu cztery płaskie kręgi chleba i trochę solonej ryby. Były to zresztą wszystkie zapasy, jakie pozostały w chatce. Zarzucił mieszek na plecy i przytroczył sobie do pasa nóż ojca.

Rodzeństwo zamknęło na kłódkę drzwi rodzinnej chatki. Uklękli na chwilę przy grobie rodziców i pomodlili się o spokój dla zmarłych i o szczęście dla siebie.

Poszli przed siebie. Dziewczynka uwiązała kozie na szyi powrózek i pasła ją. Kot biegł przodem z podniesionym jak świeca ogonem i wskazywał drogę.

Gdy dzieci uszły już trzy dni drogi, skończył się im chleb i ryba. Głód skręcał im kiszki i trafiły na nie zamieszkałe pustkowie, tak że nawet nie mogły prosić ludzi o pomoc.

Dziewczynka jęła się żalić i narzekać na brata, że w ogóle poważył się na taką wyprawę. Chłopiec zaś się domagał, by zarżnąć kozę i zjeść ją. Ponieważ nie miały innego wyboru, poświęciły kozę i upiekły jej mięso na ognisku.

Wyruszyły w dalszą drogę, trzy dni wędrowały, aż trafiły do pięknej doliny między zielonymi wzgórzami. Pośrodku doliny biło czyste źródło, a wokół niego rozpościerał się wielki ogród, w którym rosły setki rozmaitych drzew owocowych. Gałęzie ich uginały się do ziemi pod ciężarem cudownych owoców i dzieci najadły się do syta gruszek, jabłek, śliwek i wisien.. Po najedzeniu położyły się na łączce na odpoczynek i osądziły, że jest to naprawdę szczęśliwy zakątek i że warto by tutaj zamieszkać.

Ale w tejże chwili zakołysała się ziemia i wielki jak góra stary olbrzym z łoskotem wbiegł do ogrodu.

50

- Zjem was! – zahuczał. – Jakeście się znaleźli w moim ogrodzie, do którego od stu lat nie zbłądziła żadna ludzka noga?

Dzieci wprawdzie przestraszyły się okropnie, ale chłopiec nabrał animuszu, popatrzył prosto w oczy olbrzyma i rzekł:

- Proszę cię, nie jedz nas jeszcze dzisiaj. Utucz nas wpierw przez jaki tydzień, byśmy nabrali trochę ciała. Widzisz przecie, że pozostały z nas tylko skóra i kości, bośmy się nacierpieli głodu.

_ Rzeczywiście, wyglądacie chudzi jak patyki – przytaknął olbrzym. – Najadajcie się tutaj darami mojego ogrodu, pamiętajcie wszakże, byście nie próbowali uciekać.

Brat i siostra pozostali w ogrodzie olbrzyma, bo nie mieli innej rady, ale każdego dnia naradzali się, jak by tu uciec.

Olbrzym miał konia, dziarskiego gniadosza. Chłopiec czesał grzywę koniowi i odpędzał bąki, które mu dokuczały. Rychło się z nim zaprzyjaźnił.

Razu pewnego, gdy olbrzym spał pod jabłonią, chłopiec poprosił konia, żeby dopomógł mu i jego siostrze w ucieczce.

Koń wahał się z początku, ale gdy olbrzym zachrapał tak, aż ziemia się zatrzęsła, rzecze:

- Siądźcie na moim grzbiecie, to spróbujemy ucieczki. Choćby mi śmierć grozić miała, przyjdę wam teraz z pomocą.

Brat i siostra wraz z kotem wdrapali się na grzbiet konia i rumak ruszył z kopyta. Pędził tak, aż ogon rozwiewał mu się w powietrzu, ale niebawem rozległ się za nimi gwałtowny tupot. To olbrzym się zbudził i teraz dopędzał ich wielkimi krokami z niesamowitą szybkością.

Koń biegł za wolno. Olbrzym złapał go za ogon i zabił uderzeniem o skałę.

- Ludzkie dzięciołki! – wrzeszczał olbrzym. – Próbowaliście mi umknąć, w mig was wsadzę do gęby!

- Nawet na ząb nas nie wystarczy – wykręcał się chłopiec. – Zjedz za to konia, bo jest wystarczająco tłusty.

51

Olbrzym, niewiele myśląc, uraczył się końską pieczenią.Pilniej niż dotąd strzegł obecnie dzieci w ogrodzie,

zachęcał je, by się najadały i sprawdzał, jak zaokrąglają im się policzki. Zdawało się, że nie ma już nadziei na ucieczkę, aż pewnego razu chłopiec zwrócił się do kota i tak go zapytał:

- Czy wiesz, Mruczku, jak moglibyśmy się stąd wydostać?- Czy zauważyłeś – kot na to – że wielki orzeł przylatuje

tutaj napić się ze źródła. Spróbuj go namówić, by nas uratował.Gdy orzeł zniżył lot, by napić się ze źródła, podszedł do

niego chłopiec i zaczął błagać o ratunek.- Nic wielkiego – odparł orzeł. – Wejdźcie tylko na mój

grzbiet wszyscy troje. Chętnie was uniosę z tych krajów. Nie przytrafi mi się to, co owemu nieborakowi gniadoszowi, bo na szczęście ten arcydrągal nie ma skrzydeł.

Olbrzym odprawiał w najlepsze drzemkę poobiednią i tak chrapał, aż się ziemia trzęsła. Orzeł razem z dziećmi i kotem wzbił się w niebo. Jednakże w tej samej chwili olbrzym się ocknął. Nie tracąc czasu chwycił potężny łuk i zestrzelił orła spod obłoków.

Dzieci wraz z kotem ocalały przy upadku. Olbrzym natomiast się chełpił:

- Widzicie teraz, że ode mnie nie ma ucieczki. Najedzcie się, byście byli grubi, dłuży mi się już to oczekiwanie!

Olbrzym w swojej dolinie miał również wołu – wielkiego, czarnego i rogatego. Nudziło mu się w samotności więc pewnego dnia przyszedł do brata i siostry i tak powiada:

- Patrzyłem, jakeście dwukrotnie próbowali stąd ucieczki. Wiedzcie zatem, że stąd da się uciec, jeno zażywszy sposobów.

Chłopca ogarnęła wielka ciekawość i zapytał:- Jakież to są sposoby?Wół na to:- Jako że sam zwykłem wychodzić na inne pastwiska,

przeto mogę ci doradzić. Idź do zamku olbrzyma w czasie, gdy

52

śpi. Wejdź wprost do komory za sienią, a tam w kącie znajdziesz skrzynię. Wyjmij z niej gałąź drzewa, szary kamień i cynową manierkę z wodą

Gdy olbrzym położył się na drzemkę poobiednią, chłopiec postąpił, jak mu radzono i znalazł w komorze zamku olbrzyma gałąź, kamień i manierkę. Dzieci i kot wdrapały się na grzbiet wołu, który zaczął galopować, jak gdyby giez go uciął.

Jednakże rychło dał się słyszeć łoskot i zakołysała się ziemia.

- Gospodarz zbudził się znienacka i pędzi za nami – rzecze wół. – Rzuć, chłopcze, gałąź na drogę.

Chłopiec rzucił za siebie gałąź. We mgnieniu oka wyrósł z niej taki gęsty i wysoki las, że nawet ptak nie mógłby przezeń przelecieć. I tak rozprzestrzenił się ten las w obie strony, że ani mowy nie było o tym, aby go obejść.

Olbrzym nie miał innej rady, jak wrócić do domu i poszukać siekiery, żeby wyrąbać nią przejście w lesie. W pocie czoła torował sobie ścieżkę przez las. Po przebiciu się wsadził w pień siekierę i jął ścigać ich dalej. Wówczas to podbiegł lis o spiczastym pysku i rzecze:

- Ukradnę ci siekierę, skoro ją na pniu zostawisz.- Nie zostawię mojej jedynej siekiery na zatracenie! –

zawołał olbrzym i piorunem zaniósł siekierę do domu.Uciekinierzy zdążyli się już wysforować daleko, daleko do

przodu. Jednakże gdy olbrzym pognał za nimi z całej siły, rychło ich zobaczył.

- Rzuć za siebie ten szary kamień – doradził chłopcu wół.Chłopiec usłuchał rozkazu i kamień urósł w szarą, wysoką

górę. Olbrzym biegł z takim rozpędem, że nie mógł od razu się zatrzymać, tylko gruchnął łbem o zbocze góry i poleciał na łeb, na szyję. Gdy się ocknął i przyjrzał się górze zobaczył, że nie da się ona wierzchem przesadzić, ani obejść dookoła.

53

Nie miał innej rady, jak wrócić do domu i poszukać młota, by z jego pomocą wykuć chodnik w skale.

Olbrzym walił potężnym młotem w skałę, aż iskry deszczem leciały, ale długo trwało, nim powstał wąwóz, którym dałoby się przejść. W końcu jednak otwarła się droga, olbrzym rzucił młot na ziemię i znów wszczął pościg. A tu już na miejscu zjawia się lisek przechera i powiada:

- Dobrze, bardzo dobrze, że rzucasz swój młot na los szczęścia. Bardzo potrzebowałem młota i wreszcie będę go miał!

Olbrzym nie ważył się zostawić młota lisowi przecherze, lecz znów piorunem zaniósł go do domu.

Bieganie tam i na powrót dało mu się we znaki i wół miał dosyć czasu, by odbić się jeszcze dalej. Jednakże olbrzym nie dawał za wygraną, lecz jeszcze zawzięciej doganiał zbiegów. I rychło znów dostrzegł wołu i dzieci.

- Znowu nadbiega – ozwał się wół, słysząc łoskot za sobą. – Odkorkuj tę cynową manierkę i rzuć za siebie – zachęcił chłopca.

Ten zrobił, co mu kazano i wnet za zbiegami rozlało się morze – szerokie i głębokie. Olbrzym próbował przebrnąć przez nie, ale wkrótce pogrążył się w wodzie po szyję.

- Wypiję, wypiję cię do dna! – zaryczał z wściekłości, rozłożył się plackiem na brzegu i zaczął pić. Po wypiciu połowy morza olbrzym nabrał tchu i rozejrzał się dokoła. Ma się wiedzieć, lis przechera znowu zjawił się w pobliżu! Siedział na pieńku i gładził w zamyśleniu wąsiki.

- Pękniesz, jeżeli nie obwiążesz się paskiem – powiedział.- Słusznie mi radzisz – rzekł olbrzym, poszedł w zarośla i

okręcił sobie mocne obręcze z wierzbowych witek dookoła brzucha.

Znowu zaczął pić morze aż do dna i kto wie – może powiodła by mu się ta próba, ale lis się podkradł i przeciął zębami

54

obręcze. Wtedy to z hukiem pękło cielsko olbrzyma i wyzionął ducha. Pozostał leżący na brzegu morza a lisy, niedźwiedzie i wilki miały teraz w bród żeru na długi czas.

Tak brat i siostra z pomocą wołu i lisa wydostali się z pazurów olbrzyma. Jednakże wół utrudził się do szczętu owym gwałtownym biegiem. Przestał biec, wlókł się noga za nogą, wreszcie rzekł do chłopca:

- Zaraz padnę i wyzionę ducha. Pochowaj mnie godnie, ale zachowaj sobie moje rogi. Gdy kiedykolwiek znajdziesz się w opałach, zakołacz rogiem o róg, a ja przybędę ci na pomoc.

Powiedziawszy to upadł i wyzionął ducha. Chłopiec wyciął z łopatki wołu mięso na zapas i schował jego rogi do plecaka. Po czym pochował wołu.

Brat i siostra ruszyli teraz w dalszą drogę. Wieczorkiem chłopiec rozniecił ognisko i upiekł mięso wołu. Rodzeństwo najadło się do syta i kot też dostał swoją porcję.

Również błądzący po lesie pies-włóczęga poczuł swąd pieczeni i przybiegł prosić o jadło. Dziewczynka chciała go precz odegnać i cisnęła w niego kijem. Chłopiec zaś psa nakarmił i pogłaskał.

Rankiem znowu ruszyli w podróż i teraz pies był im przewodnikiem. Po niedługim czasie rodzeństwo przybyło do nader okazałego zamku, zbudowanego z połyskliwej miedzi. Sztachety otaczające zamek kute były ze srebra.

Oboje w niepewności przystanęli na dziedzińcu zamkowym. Kto wie, czy odważyliby się wejść do środka, ale gdy pies i kot poszli przodem, udali się za nimi.

Brat z siostrą weszli do kuchni zamkowej. W kącie jej stała skrzynia okuta żelazem. Kot parsknął, pies zawarczał i obydwa drapały pazurami i zębami skrzynię, ale chłopiec kazał zwierzętom pójść pod ławę.

55

Rodzeństwo zajrzało do drugiej komnaty. Pośrodku niej uginał się od smakołyków nakryty na dwie osoby stół. Usiedli więc przy nim i powieczerzawszy zbadali również inne zamkowe komnaty. W sypialni mieściły się dwa łoża, jak gdyby dla nich przeznaczone. Postanowili przespać się na nich, ale wpierw obeszli sale zamkowe świecące od srebra i połyskujące złotem. Chłopiec trafił nawet do zbrojowni, w której znajdowały się strzelby i pistolety, miecze i włócznie oraz inna rycerska sprawa.

- Dziwny to zamek, w którym nie widać śladu gospodarzy – zastanawiał się chłopiec.

- Ale to wszystko jest jak gdyby dla nas zbudowane – rzekła dziewczyna. – Tutaj na pewno znajdziemy nasze szczęście, zamieszkajmy tutaj.

Chłopiec poszedł zaryglować na noc srebrne wrota. Gdy przechodził przez kuchnię, pies i kot znowu rozjazgotały się na skrzynię okutą żelazem.

- Cóż to za dziwo może się w niej mieścić? –głowił się chłopak i próbował otworzyć skrzynię. Jednakże nie dała się otworzyć, była bowiem mocno zatrzaśnięta.

„A niech tam”! – pomyślał chłopiec, zapędził psa i kota pod ławę i przestrzegł je, by były cicho.

Noc przeszła spokojnie. Skoro świt, chłopiec udał się do zbrojowni i wybrał sobie najlepszy sztucer, kordelas i róg myśliwski, po czym obiecał zapolować na ptaki. Zagłębił się w las a pies i kot poszły jego śladem.

Gdy tylko chłopiec zniknął w leśnym gąszczu, otwarła się w kuchni skrzynia okuta żelazem. Wyszedł z niej pan srebrnego zamku, Zły we własnej osobie. Nie był to żaden szpetny ogoniasty kuternoga. Przybrał postać pięknego młodziana; nawet rogów nie pokazywał, jako że przykrył je gęstą czupryną.

Zły oświadczył dziewczynie, że jest panem tego zamku i poprosił, by raczyła zostać jego żoną, dziedziczką zamkową.

56

Dziewczyna we mgnieniu oka zadurzyła się w przystojnym brunecie i umyśliła sobie, że nieźle byłoby zostać panią na tym świetnym siedlisku.

- Ale co na to mój brat? – zawahała się dziewczyna. – Co powie o tym zamążpójściu? A może pozazdrości mi szczęścia?

- Ani chybi ci pozazdrości – podpowiedział Zły. – Szczęście nasze będzie zagrożone, póki nie usuniemy z drogi twego brata. Najlepiej byłoby, gdybyś zadźgała go nożem.

- Nie, chyba tego zrobić nie zdołam – wymawiała się dziewczyna.

- Ani ja nie zdołam tego uczynić – rzecze Zły. – Kot i pies chodzą zawsze śladami twojego rata. Nie śmiem się pokazywać, gdy twój brat i te zwierzaki się tu włóczą. Dlatego też musimy usunąć stąd twego brata. Jak myślisz, czy zrobiłby on wszystko, co w jego mocy, gdybyś na przykład zachorowała?

- Pewnie, że wszystko by dla mnie poświęcił – stwierdziła dziewczyna.

- No to uczyń tak – rzecze Zły. – Gdy twój brat przyjdzie z lasu, udaj, że jesteś chora i że grozi ci rychła śmierć. Powiedz, że wydasz ostatnie tchnienie, jeżeli nie dostaniesz jako lekarstwa mleka wilczycy. Powiedz, że przyśniło ci się, że o „psie szczekanie” stąd w skalnym rumowisku mieszka wilczyca, u której można dostać mleka. Twój brat wybierze się niechybnie na poszukiwanie mleka, a wtedy wilki zgładzą go ze świata.

- Dobrze – odpowiada dziewczyna i obiecuje zrobić tak, jak jej Zły doradził.

Róg myśliwski chłopca zagrał na dziedzińcu i Zły czmychnął do skrzyni. Dziewczyna zaś rzuciła się na łóżko i udała, że jest bardzo chora.

Gdy chłopiec usłyszał pojękiwanie siostry i dowiedział się, o co chodzi, wnet gotów był wybrać się na niebezpieczną wyprawę po mleko wilczycy.

57

Pośpieszył wprost do wilczej jamy, a pies i kot podążyły jego śladem. Prędko przebyli drogę i dotarli do jaskini, przed którą ogromna wilczyca karmiła swoje szczenięta.

Chłopiec przyklęknął, podniósł swoją fuzję i zmierzył do wilczycy, żeby ją zastrzelić. Wtedy wilczyca dostrzegła chłopca i zawołała:

- Hej, chłopcze, nie strzelaj do mnie, nie czyń moich dziatek sierotami. Wiem dobrze, w jakiej sprawie przychodzisz. Chodź tu tylko, a dostaniesz tyle mleka, że ci wystarczy na lekarstwo.

Chłopiec sporządził skopek z brzozowego łyka i jął doić wilczycę.

- Przyszedłeś do mnie bezpotrzebnie, bo twoja siostra nie jest chora – rzekła wilczyca, gdy skopek był już pełen.

Wyjawiła mu wtedy, o czym już wróble świergotały, jaki to podstęp został uknuty w zamku Złego, ale chłopiec nie dopuszczał do siebie żadnej złej myśli o siostrze.

Gdy już miał odejść, rzekła do niego wilczyca:- Za to, żeś dobry i nie zabiłeś mnie, oddam ci najstarsze z

moich szczeniąt jako towarzysza.- Jakiejż mi tutaj potrzeba ochrony? – ozwał się chłopiec,

jednakże wziął ze sobą w drogę wilczego szczeniaka, gdy macierz wilków zaklęła go pierwej, że we wszelkiej przygodzie bronić będzie chłopca do ostatniej kropli krwi.

Chłopak wrócił ze zwierzętami do miedzianego zamku, napoił siostrę wilczym mlekiem, co rzekomo w mig ją uzdrowiło.

Nazajutrz rano wyszedł ze swoim kotem, psem i wilczyskiem zapolować na ptaki. Wówczas to Zły wydostał się ze swojej kryjówki i jął wespół z dziewczyną obmyślać sposób pozbycia się brata.

58

- Znów udaj, że jesteś chora – doradził Zły. – Wyślij brata na poszukiwanie mleka niedźwiedzicy. Ta już nie będzie równie życzliwa jak wilczyca, ale rozszarpie ci brata na kawałki.

Dziewczyna zrobiła, jak doradził jej Zły i zaraz po powrocie brata z polowania posłała go do legowiska niedźwiedzicy. Ale nawet niedźwiedzica nie rozszarpała chłopaka, lecz dała mu kubek swojego mleka i najstarszego niedźwiadka jako opiekuna.

Długo teraz Zły głowić się musiał, jak by tu zgubić chłopca. Gdy chłopak znów wyszedł ze swoimi towarzyszami na polowanie, rzecze Zły do siostry:

- Jeszcze raz udaj chorą. Gdy przybędzie twój brat, powiedz, że jeno żywa woda może cię uzdrowić. Doradźmy, by poszukał jej w starym młynie odległym stąd o kilka mil. Na ścianie naprzeciw drzwi w owym młynie jest półka, na której stoją dwie flasze. W tej z prawej strony jest woda żywa, a w z lewej woda martwa. Twój brat niechybnie wyprawi się w drogę. Ja zaś wyprzedzę go i pozatruwam wszystkie źródła przy drodze martwą wodą. Gdy twój brat ze swoimi zwierzakami będzie gasić pragnienie po drodze, to wszyscy wyzioną ducha.

To powiedziawszy Zły pospieszył pozatruwać źródła.Brat wrócił z polowania, siostra znów udała chorą, niemal

umierającą i wysłała go na poszukiwania żywej wody.Dzień skwarny był jak rzadko i zarówno brat, jak i

towarzyszące mu zwierzęta poczuły srogie pragnienie. Przy drodze biło przejrzyste źródełko, więc pies i kot zaczęły chłeptać z niego wodę. Jednakże we mgnieniu oka wyzionęły ducha, jako że Zły zdążył zatruć źródełko.

Chłopiec uparcie szedł naprzód wraz z wilkiem i niedźwiedziem. Przy drodze trafiło się drugie źródełko, wilk i niedźwiedź przypadły do niego chciwie i w tym momencie zesztywniały.

59

Chłopiec przyspieszył kroku i nie pił z żadnego źródła po drodze, choć w gardle paliło go srogie pragnienie. Dotarł do starego młyna, pochwycił z półki flaszkę z żywą wodą i ruszył w powrotną drogę.

Trafił do źródła, przy którym leżeli wilk i niedźwiedź z rozpostartymi łapami.

- Spróbujmy, czy skuteczne jest to lekarstwo – rzekł chłopiec i kapnął po kropelce z flaszy na głowy zwierząt.

Bardzo skuteczna była to woda. Wilk i niedźwiedź zerwały się na równe nogi.

Wędrowali dalej i gdy podeszli do drugiego źródełka, chłopiec przywrócił do życia kota i psa.

Gdy ze swoim orszakiem dotarł do miedzianego zamku, Zły pospiesznie czmychnął do swojej skrzyni okutej żelazem. Jednakże zwierzęta dorwały się do skrzyni z kłami i pazurami i rozniosły ją w drzazgi. Podobnie poradziły sobie ze Złym.

Siostra usłyszała, jak zwierzęta kotłują się w kuchni i zapytała, co się tam dzieje. Brat odparł, że one tam ze Złego, jej narzeczonego, wytrząsają duszę. Siostra wyparła się, jakoby Zły był jej narzeczonym i zaklęła, że nic o tym nie wie.

- Nasze drogi teraz się rozchodzą – rzecze brat. – Myślisz, że nie zauważyłem, jak Zły razem z tobą usiłował popchnąć mnie w paszczę śmierci? Rozstanę się z tobą i pójdę własną drogą z moimi wiernymi przyjaciółmi.

Ale gdy siostra z płaczem prosiła i błagała, by jej brat nie zostawiał, zmiękło serce chłopaka i zabrał ja ze sobą.

Zamknął na klucz wrota miedzianego zamku i cała gromadka ruszyła przed siebie. Zwierzęta wskazywały im drogę i już pod wieczór podróżnicy dotarli do srebrnego zamku.

Również i ten zamek z początku wyglądał jak wyludniony, ale gdy chłopiec obszedł wszystkie komnaty, w ostatniej z nich znalazł pannę, co piękna była jak gwiazda poranna.

60

Panna powitała chłopca i powiedziała mu:- Długo, bardzo długo czekałam na wybawcę. Wiedz tedy,

że jestem córą królewską, ale moi rodzice, dworzanie i poddani zostali zaczarowani w kamienie i pnie drzew. Zaklęcie ustąpi dopiero, gdy jakiś ochrzczony młodzian zamieszka przez rok razem ze mną.

W tym momencie nadeszła siostra chłopaka. Zapytała tedy królewianka:

- Czy ona jest może twą żoną?- Nie, jest moją siostrą – odparł chłopiec i dodał: - Z całego

serca, królewno, rad ci będę służył.Pojął ją za żonę i cała gromadka zamieszkała w srebrnym

zamku.Ale gdy rok dobiegł już prawie końca, przybył Zły na

spotkanie z siostrą chłopaka. Zły bowiem wrócił do życia, chociaż zwierzęta sądziły, że już wytrzęsły zeń ducha. Był teraz szpetny i pokiereszowany, ale pełen dawnej przewrotności.

Zapytał siostrę:- Czy po trosze nie zazdrościsz już szczęścia swemu bratu?Odparła, że zazdrości, a Zły ciągnął dalej:- Połóż więc ten ząb pod poduszkę w łóżku twojego brata.

Gdy przytuli głowę do poduszki, wyzionie ducha. Ja go stąd uprzątnę, a królewnę uczynimy służką i będziemy mieszkali tutaj w radości i szczęściu przez całe nasze życie, bo zamek ten okazalszy jest od mojego.

Siostra uległa tym diablim namowom i włożyła ząb pod poduszkę na łóżku brata. Rankiem brat był sztywny i biały jak prześcieradło. Przyszedł Zły i wsadził go do dębowej trumny, którą potem zaniósł daleko w głąb lasu.

Towarzysze chłopca oczekiwali go na dziedzińcu zamkowym jeden dzień, potem drugi. Gdy o chłopcu nie było ni widu, ni słychu, ozwie się pies:

61

- Stało się coś niedobrego.Kot pociągnął nosem i zamiauczał:- Czuję, że go gdzieś tędy wyniesiono.- Chodźmy i poszukajmy, gdzie może być gospodarz –

orzekły zgodnie zwierzęta.Pies wybiegł naprzód, reszta zwierząt za nim i przez trzy

dni błąkały się po leśnych wertepach, aż znalazły dębową trumnę mieszczącą ciało chłopca.

Jednakże trumna opasana była czterema mocnymi obręczami z żelaza. Zwierzęta z całego serca chciały dopomóc swemu gospodarzowi, gdyby tylko mogły. Niedźwiedź zatem przemówił do pozostałych:

- Kiedy mnie matka pozostawiła chłopcu za opiekuna i towarzysza, zobowiązała mnie, bym go bronił do ostatniej kropli krwi. Chciałbym to uczynić; a wy, pozostali, czy jesteście podobnej myśli?

Wszyscy byli jednego zdania i każdy z nich postanowił zbić jedną żelazną obręcz z trumny, nawet gdyby miał to przypłacić życiem.

Kot, który najdłużej pozostawał z chłopcem w przyjaźni, rozpoczął. Nabrał rozmachu i stuknął łbem w pierwszą obręcz żelazną u spodu trumny. Obręcz rozpadła się z brzękiem, ale równocześnie łeb kotu trzasnął i zwalił się martwy na ziemię.

Przyszła kolej na psa i stało się podobnie. Po nich wilk i niedźwiedź rozbili przypadające na nich obręcze, ale i oni padli na ziemię nieżywi. Równocześnie rozpadła się trumna i ukazało się ciało chłopca.

Wkrótce przyleciały w to miejsce dwa czarne kruki. Jeden przybył ze wschodu, drugi z zachodu.

- O, są jakieś oczy do wydziobania! – zakrakał jeden z kruków. – Wydziobię oczy chłopcu, ty zajmij się zwierzętami.

62

- Zaczekaj – powstrzymał go drugi kruk. – Gdybyś znał dzieje tego chłopca, nie wydziobywałbyś mu oczu, ale przywrócił mu życie. Doświadczył on bowiem tak osobliwych kolei losu i tylekroć ocalał z paszczy śmierci, że zapewne sądzone jest mu długie życie. Poza tym on był zawsze dobry dla zwierząt.

- Opowiedz mi dzieje tego chłopca, skoro je znasz – poprosił pierwszy kruk.

Drugi kruk opowiedział wtedy przedziwne dzieje chłopaka i na ostatek rzecze:

- Może by się rozejrzeć za żywą wodą w starym młynie i obudzić chłopaka do życia?

- Obudźmy go, zróbmy to na złość Złemu – pierwszy kruk mu przytaknął.

Poleciały oba, przyniosły ze starego młyna flaszkę wody życia i wskrzesiły chłopca.

Gdy chłopak obudzony z ciężkiego snu usiadł wśród desek trumiennych, rozejrzał się dokoła i zdumiał się, gdzie się znajduje. Ujrzał swoich przyjaciół – zwierzęta, leżące przy nim bez życia, ale oczy jego zatrzymały się też na butli z żywą wodą w miejscu, gdzie ją porzuciły kruki.

Zerwał się na nogi i ożywił wszystkie zwierzęta. Przyszły go lizać i łasić się do niego, i rozpaczały, że teraz niechybnie Zły i jego siostra zadręczają na śmierć królewiankę.

- Ale teraz pójdziemy i uwolnimy się od obojga, nie próbuj nas uspokajać – rzekły do chłopca zwierzęta.

- Zostawcie nam Złego na rozdziobanie! – zakrakały z drzewa kruki.

- Dostaniecie, na pewno dostaniecie go, ale wpierw my go rozdepczemy – przyrzekły czworonogi.

Chłopiec próbował iść, ale był jeszcze taki znękany, że ledwie się trzymał na nogach.

63

- Żebym miał teraz owego czarnego wołu, na którym niegdyś jeździłem – westchnął.

W tejże chwili spostrzegł swoją torbę między deskami trumny i przypomniał sobie, że muszą tam być rogi wołu. Były tam i gdy chłopiec stuknął rogiem o róg, zjawił się wół prosto z piekielnej obory,

- Długo trwało, zanim mnie wezwałeś – rzecze wół. – Wdrap mi się na grzbiet i ruszamy w drogę.

Chłopiec siadł na oklep na grzbiecie wołu, kruki leciały przodem wskazując kierunek i cała gromada zawróciła w stronę srebrnego zamku.

Czworonożni przyjaciele chłopca byli tak spragnieni odwetu, że wyprzedzili go w drodze do zamku i w oka mgnieniu się rozprawili ze Złym i niegodziwą siostrą.

Córka królewska za to wybiegła naprzeciw chłopcu, kiedy na grzbiecie wołu wjeżdżał na dziedziniec zamkowy. Cieszono się i płakano, całowano się i ściskano, zapominając o smutkach.

A gdy noc upłynęła, chłopiec był już dokładnie przez rok w srebrnym zamku. Czar prysł i mieszkańcy zamku powrócili do życia.

Ponieważ chłopiec i królewna nie wyprawili dotąd wesela, urządzono je dopiero teraz. I zrobiło się z tego ogromne weselisko. Grajkowie rzępolili, a stoły uginały się pod ciężarem smakowitych potraw. Kręcili się na tym weselu nawet tacy goście, jak pies i kot, wilk i niedźwiedź. Zataczał się tam także czarny wół z rozłożystymi rogami.

Wesoło i szczęśliwie żyć mogą jeszcze ów chłopiec ze swoją królewną oraz wszystkimi czworonożnymi przyjaciółmi.

64

Pekka, co nie znał strachu

Pewien młodzian, którego u nas zwano by Piotrkiem, a po fińsku zaś Pekka, nie znający strachu, przystał za parobka pod warunkiem, że jeśli gospodarz zdoła go przestraszyć, wówczas będzie mu służył cały rok bez wynagrodzenia. W przeciwnym razie Pekka miał dostać całoroczną wysługę i pójść, dokąd zechce.

Gdy Pekka pierwszą noc spędzał w obejściu, zbudziła go gospodyni i kazała mu pójść zadać koniom obroku. Pekka poczłapał w ciemności do stajni, zgarnął ze żłobu naręcze siana i poczuł, jak w tym sianie szamoce się jakieś wielkie włochate zwierzę. Ale nie zląkł się ani trochę, wrzucił jeno siano na powrót do żłobu i jął skakać po nim i deptać, pokrzykując:

- Żebyś był nawet diabłem, to ci nie wyjdzie na zdrowie!Wówczas krzyk ozwał się z siana:- Na litość boską, daj już spokój, nie jestem żaden diabeł,

jeno twój gospodarz!Pekka poznał po głosie swego gospodarza i pomógł mu

wywikłać się z siana. On to bowiem umyślił przestraszyć swojego parobka przy pierwszej sposobności, przywdział więc kożuch na lewą stronę i schował się do żłobu.

Gospodarz musiał teraz dotrzymać słowa. Pekka dostał na rękę całoroczną wysługę i był teraz wolny od służby.

Najął się tedy za parobka na plebanii i zawarł umowę z proboszczem taką samą, jak poprzednio z gospodarzem.

65

Pewnego razu wieczorem proboszcz kazał mu razem z dzwonnikiem parafii pójść poszukać w kościele kropielnicy. Pekka poszedł więc w towarzystwie dzwonnika do kościoła. Ale dzwonnik zamknął drzwi na zatrzask, takie bowiem polecenie dał mu w sekrecie proboszcz. Pekka został więc sam w kościele.

„Co mam tu inszego do roboty, jak położyć się i zasnąć; może mnie ktoś stąd z nadejściem ranka wypuści” – pomyślał Pekka i wyciągnął się na ławce. Jednakże w nocy zbudziło go jak gdyby trzaskanie kartami. Księżyc świecił poprzez obramowania witraży oświetlając swą bladą poświatą kościół i Pekka zobaczył trzech bezgłowych ludzi łupiących w karty na ławce kolatorskiej.

Pekka nie uląkł się, nie dostał nawet gęsiej skórki, jeno podszedł do bezgłowych i poprosił, by mu pozwolili przyłączyć się do gry. Przyjęli go na czwartego i po jakimś czasie Pekka wygrał od jednego bezgłowego dziesięć kopiejek. Ale ten ani myślał zapłacić przegraną.

Gdy świt nastał, grę zakończono i dwaj bezgłowi zeszli na dół do krypty, w której zapewne mieli swoje siedlisko. Trzeci zamierzał wymknąć się również, ale Pekka złapał go za łokieć i powiada:

- Nie odejdziesz stąd, aż zapłacisz, coś mi winien.Rankiem przybył proboszcz popatrzeć, jak się ma jego

parobek. Gdy zobaczył, że Pekka uczepił się bezgłowego, jął perswadować:

- Czemu szarpiesz nieboszczyka, zostaw go w spokoju.- Nie pozostawię – Pekka na to – aż mi nie zapłaci swój

dług karciany.Na to proboszcz wyciągnął z sakiewki dziesięć kopiejek i

Pekka puścił wolno bezgłowego. Ale zarazem ksiądz pomyślał, że nie ma co straszyć tego Pekki, bo się nic a nic nie boi. Odżałował więc i zapłacił mu całoroczna wysługę.

66

Znów Pekka był bez miejsca, powędrował więc dalej i trafił do zamku królewskiego. Zawarł z królem taką samą umowę, jaką już kiedyś zawierał z gospodarzem i proboszczem.

Król dał mu się osiedlić w starym, opuszczonym zamczysku, w którym nocami straszyło i nikt nie ważył się w nim zamieszkać.

Pekka nie znający strachu poszedł do zamku i postanowił rozgościć się jak u siebie w domu. Gdy nadszedł wieczór, zapalił dwie świece po obu końcach stołu i nakładł moc polan brzozowych na kominku. Rozpalił ogień i zaczął grzać się przy nim.

A tu zaledwie ogrzał się co nieco, leci brodata głowa z gzymsu kominka. Wrzucił ją do ognia, ale się tam nie zatrzymała. Potoczyła się żwawo po podłodze. Pekka spróbował raz jeszcze, głowa znów wyskoczyła z ognia; nawet broda jej się nie spaliła, osmaliła się jeno.

Posłyszał wtedy jakiś rumor za sobą, obrócił się i ujrzał człowieka bez głowy. Nie zdało mu się wtedy nic stosowniejszego, jak dopasować głowę do szyi człowieka. Głowa osiadła znów na karku i człowiek był, jak się patrzy.

- Skoroś uzdrowił mnie jak lekarz – tak rzecze – to zejdź w podziemia odebrać należną zapłatę.

Pekka wziął świecę do ręki, otwarł klapę w posadzce i zszedł do lochu. Stały tam skrzynie jedna na drugiej niczym sągi drzewa, a wszystkie pełne złota i srebra oraz innych kosztowności.

Rankiem przyszedł król zobaczyć się z Pekką i zapytał:- Przychodziły do ciebie strachy?- Ano, przychodziły – odparł Pekka.- I nie zląkłeś się?- Nie potrafię tej sztuki.- Muszę ci zatem zapłacić tę roczną wysługę, jakeśmy się

umówili. Czego pragniesz w zapłacie? – wybadywał król.

67

- Daj mi ten zamek – poprosił Pekka.- Co będziesz robił w takiej starej ruderze? – pyta król. –

Dostaniesz ode mnie wiele piękniejszy zamek.- Ten jest dla mnie w sam raz – Pekka odrzecze i tak został

panem na zamku, w którym straszyło.Nazajutrz poszedł Pekka do wsi, wypożyczył wszystkie

sznury, jakie dały się wypożyczyć i zaprosił ludzi ze wsi z końmi na tłokę do zamku. Król, który śledził bacznie poczynania Pekki, zastanawiał się, co ten takiego przedsięweźmie. Chyba zamierza przenieść zamek na inne miejsce, skoro mu tyle sznurów potrzeba. Ale dopiero zrobił król wielkie oczy, gdy zobaczył, jak z lochów zrujnowanego zamku wydobywa wielkie skrzynie ze skarbami niczym sągi drzewa. Skrzynie ładowano na wozy i przywiązywano sznurami, żeby nie pospadały.

„ Ależ on ma pieniędzy jak śmiecia – pomyślał król – Nie warto takiego człowieka wypuszczać z kraju”.

Poszedł do niego z uprzejmą przemową i poprosił, by Pekka został jego zięciem. Król bowiem miał córkę piękną jak róża, przeto Pekka ochoczo zgodził się na ożenek.

Zaproszono w mig księdza i pożeniono młodych. Wyprawiono huczne weselisko, na które przybyli ludzie z bliska i z daleka. Para młoda przeniosła się do starego zamku i tam żyli oboje w radości i szczęściu aż do śmierci. W zamku zaś nie straszyło już ani razu, jako że gospodarzem w nim był Pekka, co nie znał strachu.

68

Pojętny uczeń

Kiedyś, dawno, dawno temu, była w głębi lasu chatka, w której mieszkali mąż i żona. Mieli też oni syna bladego i zmizerowanego, i opędzili dni w srogiej biedzie i niedostatku. Chłopiec był bystry do nauki i nauczył się nawet czytać bez czyjejkolwiek pomocy. Gdy skończył lat piętnaście, powiedział doń ojciec:

- Widzisz chyba, w jakim żyjemy niedostatku. I ty będziesz musiał pędzić takie życie, jeżeli tu pozostaniesz w tym wyziębłym lesie. Dlatego radzę ci wybrać się w świat na poszukiwanie szczęścia i dostatku.

Chłopcu łzy zakręciły się w oczach, ale usłuchał rady i nazajutrz rano opuścił swój dom rodzicielski. Powędrował lasem w stronę wsi, ale ponieważ przy ścieżce rosło mnóstwo czarnych jagód, zaczął je zrywać, zapuścił się głęboko w las i zabłądził.

Słońce zniżało się coraz bardziej i chłopiec zląkł się, że pozostanie na noc w lesie. Ale im bardziej gorączkowo szukał ścieżki, która by go zaprowadziła w zamieszkane okolice, w tym dziksze zagłębiał się ostępy. Nagle drgnął, bowiem naprzeciw niemu przedzierał się przez chaszcze dostojny pan odziany w czarny sukienny płaszcz ze srebrnymi guzikami.

- Witaj, mój chłopcze – odezwał się pan, gdy przystanął. – Trafiasz mi się jak na zawołanie. Idę bowiem do wsi wynająć sobie parobka. Czy chciałbyś nająć się do służby?

69

- Z chęcią – odparł chłopiec – ale chyba jestem za słaby na trudy parobka.

- Nie miej o to obawy – rzecze pan. – U mnie z pewnością nabierzesz siły i ciała. Poza tym zajęcie, do jakiego cię biorę, jest lekkie i łatwe. Powiedzmy, że przyjmę cię na ucznia.

Chłopiec ochoczo przystał na tę ofertę i cieszył się w duchu, że już pierwszego dnia tak mu się poszczęściło. Poszedł za swoim nowym gospodarzem, chociaż zarazem zląkł się nieco i zdało mu się, że nie wszystko jest tak, jak być powinno.

Uszli kęs drogi i ku wielkiemu zdumieniu chłopca wyrósł przed nimi w głuchym lesie pomiędzy wysokimi chojarami wyniosły zamek i wielu wieżach.

Chłopiec się spodziewał, że służba w kolorowych liberiach pospieszy na spotkanie pana zamku, jednakże zarówno na dziedzińcu, jak i w komnatach zamkowych pusto było i bezludnie. Do wspaniałego przedsionka weszło jedynie bezszelestnie czarne jak węgiel kocisko witając przybyłego do domu gospodarza. Jak na kota był to raczej olbrzym. Wielki jak ryś i ogon mu sterczał jak świeca, ślepia zaś jarzyły się niczym ogromne szmaragdy.

- Chodź tu teraz, pokażę ci, co masz robić – zawołał do niego pan i wprowadził chłopca do kuchni. Na palenisku kipiał z bulgotem sążnisty miedziany kocioł i pan pouczył chłopca.

- Nie musisz robić nic innego, tylko dbać o to, by ogień pod kotłem nie wygasł ani w dzień, ani w nocy. I to pamiętaj, byś nie podnosił pokrywy kotła i nie zaglądał, co się tam gotuje. Jeżeli sprawisz się należycie, zapłacę ci nieźle – za rok dostaniesz sto talarów.

Chłopiec obiecał wywiązać się z zadania, choć jednocześnie zdjął go strach, czemu to za taką marną robotę ma dostać tyle pieniędzy, bowiem za sto srebrnych talarów, jak sobie obliczył, mógłby kupić nawet piękne gospodarstwo.

70

- Teraz wychodzę dopilnować swoich spraw – rzecze pan. – Jeśli się zdrzemniesz, to kot mój zadba o to, abyś się zbudził.

Chłopiec usiadł na ławeczce przy palenisku, podrzucił drew do ognia i zważał na to, by płomień równo jaśniał pod kotłem. A kiedy głowa opadała mu na piersi o czy zaczynały się kleić, wówczas czarny kocur wpijał mu w łydki swoje ostre pazury i chłopiec dygocąc wracał do przytomności.

- Wybieram się dziś na jarmark – rzekł pan pewnego dnia. – Nie zapomnij podsycać ogień i pod żadnym pozorem nie zachodź do komnat mojego zamku.

Ale gdy tylko chłopiec usłyszał, jak zatrzaskują się ciężkie drzwi zamkowe, wstał ze swojej ławeczki i ruszył przed siebie, by pomyszkować po wnętrzach zamku. Trafił do pracowni swojego gospodarza, w której zaiste mieścił się warsztat czarnoksiężnika, biegłego w zaklęciach i diabelskiego kamrata. Na stole leżała tutaj księga w czarnej oprawie, a na jej czarnych kartach świeciły białe litery. Chłopiec się domyślił, że w tej księdze czai się cała wiedza, moc i mądrość gospodarza.

Z zapałem zaczął czytać księgę, chciał bowiem stać się równie mądry, bogaty i potężny jak jego pan. A gdy się w nią zagłębił, ów niegodziwy czarny kocur wtargnął do pracowni, wpił się pazurami w łydkę chłopca i zamiauczał.

- Pilnuj ognia, pilnuj ognia, płomień gaśnie, płomień gaśnie!

Chłopcu nie pozostało nic innego, jak pójść za kotem, jednakże czarną księgę zacisnął mocno pod pachą, postanowił bowiem przestudiować ją od deski do deski.

Jednakże, gdy wszedł do kuchni, zdecydował:„A niech sobie gaśnie, nie będę podsycał diabelskiego

ognia, choćbym miał dostawać rocznie tysiąc dukatów”!Wychlusnął wiaderko wody pod kocioł i ogień sycząc

zgasł. Czarny kot rozjuszył się, widząc ten postępek. Nastawił

71

pazury, sierść na grzbiecie zjeżyła mu się niczym płetwy okonia i rzucił się na chłopca. Chłopiec nie mógł nic innego począć w takich opałach, jak tylko wskoczyć na stół, ale kot znów prężył się do skoku.

Wtedy to uniosła się pokrywa kotła i jakiś głos dziewczęcy zawołał:

- Weź polano i zatłucz na śmierć kocisko tego przeklętego czarownika!

Chłopiec zeskoczył ze stołu, porwał z kata polano i trzasnął nim kota, który wyzionął ducha.

Wtedy stało się coś dziwnego. Pokrywa miedzianego kotła opadła z brzękiem na ruszty paleniska, a z kotła wyszła piękna królewna.

Chłopiec tak się zdumiał, że chwilę słowa nie mógł wykrztusić, po czym jednak spytał:

- Jak to możliwe, by taka piękna dziewczyna jak ty znalazła się w kotle czarodziejskim i jakim cudem jesteś żywa, chociaż tak długo cię gotowałem?

Na to królewna:- Pan tego zamku, czarnoksiężnik, przed trzema laty

poprosił mnie o rękę i oczywiście dostał ode mnie kosza. Na co wpadł we wściekłość, porwał mnie z miłego domu rodzicielskiego, przywiózł tutaj i zaczął warzyć w kotle na wolnym ogniu.

- Ale jak wytrzymujesz taki upał, w którym każdy by się raz, dwa udusił? – pytał zaciekawiony chłopiec.

- Wytrzymuję, bowiem cała moja rodzina słynie z zamiłowania do kąpieli parowych – odparła ze śmiechem królewna i dodała: - Teraz jednak musimy prędko zmykać, bo czarnoksiężnik lada chwila może wrócić ze swej wyprawy. A jak nas razem złapie, to sprawi nam taką łaźnię, że to, co było dotąd, wspominać będziemy jako igraszki.

72

Wyszli spiesznie z pustego zamku. Chłopiec zabrał ze sobą czarną księgę i wyczytał z niej stosowne zaklęcie, by czarownik nie mógł zgadnąć, w którą stronę uciekli. Uszli już nieco drogi, gdy królewna wyznała chłopcu, że tym razem nie miałaby nic przeciwko małżeństwu i że chętnie by za niego wyszła, skoro ją uwolnił z czarodziejskiego kotła.

Chłopiec zdziwił się wielce, gdy to usłyszał, i tak jej odpowie:

- Pierwszy lepszy, najmilsza królewno, byłby cię wybawił z rąk czarodzieja. Bardzo ci dziękuję, że wybór twój padł na mnie. Pierwej niestety muszę się zobaczyć ze swoim ojcem i matką, którzy mieszkają w leśnej chatce i bieda im dokucza.

Królewna ściągnęła usteczka z niezadowolenia, gdy chłopiec oznajmił, że się z nią rozstaje, jednakże się pomiarkowała. Zdjęła z palca pierścionek, rozcięła go na dwie części, jedną połówkę zatrzymała sobie, drugą wręczyła chłopcu i powiada:

- Weź ją sobie na znak, żeśmy się zaręczyli i wróć do mnie, jak tylko załatwisz swoje sprawy z rodziną.

I tak się rozstali. Królewna poszła do zamku swego ojca, a chłopiec powędrował do rodzinnej chatki.

- Cóż, nie zginąłeś w wielkim świecie? – zdumiał się ojciec na widok syna wracającego do domu.

- Niezadługo będę kimś znacznym, kto wie, może nawet królem z koroną na głowie – ozwał się chłopiec z przechwałką.

- Słyszane rzeczy – jęła zrzędzić matka. –m Żebyś dorobił się bodaj jakiej takiej gospodarki.

Ten jednakże nie słuchał słów matki, zaprzątnięty swoimi pomysłami:

- Czy jeszcze w stajni wiszą te stare popręgi? Weźmy je ze sobą i chodźmy na jarmark.

73

- Co dwóch golców ma do roboty na jarmarku? – mruknął ojciec z przekąsem.

Ale chłopca już ogarnął zapał. Znalazł wiszące na belce w stajni popręgi i jął namawiać ojca do wyprawy na jarmark.

Gdy zbliżali się do targowiska, chłopiec opowiedział ojcu o swoim terminowaniu u czarownika i dodał:

- Zamienię się teraz we wspaniałego rumaka. Załóż mi kantar na głowę i sprzedaj na jarmarku za sto srebrnych talarów. A gdy już dobijesz targu, nie zapomnij zdjąć kantar i zabrać go ze sobą. Jeżeli tego zaniedbasz, spotka mnie wielkie nieszczęście.

Chłopiec zamruczał zaklęcie, którego się nauczył z czarnej księgi i zmienił się w przepysznego karego wierzchowca.

Ojciec nałożył kantar na głowę wierzchowca i powiódł go na rynek, tętniący w owej chwili jarmarczną wrzawą.

- Och, co za koń! – gorączkowali się ludziska. – Chyba nawet w stajni królewskiej nie ma takiego rumaka!

Jakiś pan odziany w czarny płaszcz sukienny ze srebrnymi guzikami przyszedł obejrzeć wierzchowca i dowiadywał się, ile kosztuje.

- Sto talarów! – wypali stary zagrodnik.Pan – a był to ów czarnoksiężnik z pustego zamku – wyjął

nabitą sakiewkę i zaczął odliczać pieniądze, stary zagrodnik zaś nie omieszkał zdjąć kantar z końskiego łba.

Starzec otrzymał należność, a nabywca przytrzymując wierzchowca za grzywę jął go prowadzić na dziedziniec gospody. Ale tak się złożyło, że na środku ulicy koń wyrwał się prowadzącemu i przepadł jak kamień w wodę.

Chłopiec na ścieżce w lesie dopędził ojca, który najspokojniej w świecie dreptał sobie do domu.

- Zawróćmy, ojczulku – prosił chłopiec. – Dostałeś dopiero sto talarów. Musimy zarobić jeszcze dwa i trzy razy tyle, byście wraz z panią matką mogli pędzić beztroska starość. Zamienię się w

74

czarnego konia, sprzedaj mnie, ale pamiętaj zdjąć mi kantar z głowy.

Niebawem chłopiec brykał na targowisku jako czarny rumak o jedwabistych bokach i białych pończoszkach. Stary zagrodnik sprzedał konia temu samemu panu, co za poprzednim razem.

Znowu koń umknął nabywcy. Ale chłopiec zmienił się jeszcze po raz trzeci w konia, tym razem w gniadego rumaka, co był jak żar i płomień zarazem.

Jako nabywca zjawił się ten sam dostojny pan w sukiennym płaszczu, któremu widać nie kończyły się pieniądze. Ale gdy dobito targu i starzec jął zdejmować kantar, pan rzecze:

- Daj mi go też przy okazji kupna.- Ale na co zda się panu taki wysłużony kantar? – zapytał

starzec.- Dam ci za niego tyle samo, co za konia, sto sztuk srebra –

odparł czarnoksiężnik.Starzec zawahał się chwile, pamiętał bowiem przestrogę

synowską, ale skusił się na pieniądze, chciwość przemogła i tak sprzedał kantar za woreczek srebra.

Teraz już rumak nie mógł umknąć z rąk czarnoksiężnika ani tym bardziej przemienić się na powrót w człowieka. Czarnoksiężnik zaprowadził konia do gospody, osiodłał go, wskoczył na grzbiet wierzchowca i ruszył w drogę do zamku.

Jednakże po drodze nastała gołoledź, a koń nie miał podków. Ślizgał się ustawicznie i raz po raz upadał.

Opodal drogi znajdowała się kuźnia, w której czeladnicy kowalscy zamaszyście walili młotami.

- Zakończy się to ślizganie – rzekł czarownik i przywiązał konia lejcami do konowiązu. Wszedł do kuźni i zapytał, kto potrafi podkuć konia.

- Zazwyczaj to robota majstra – odparli czeladnicy.

75

- Gdzie z on jest? – zapytał czarnoksiężnik.- U siebie w domu kawę popija – wyjaśnili chórem.Czarnoksiężnik wyszedł do chatki majstra i czeladnicy

stłoczyli się, podziwiając gniadego rumaka, jako że dotąd nie oglądali czegoś równie wspaniałego.

Ku ich wielkiemu zdumieniu koń ozwał się do nich ludzkim głosem:

- Dobrzy majstrowie, poluzujcie nieco węzły na moich rzemieniach – prosił.

- Musimy pomóc stworzeniu – rzekł najstarszy z czeladzi i rozwiązał węzeł.

Rumak strząsnął wówczas z głowy kantar, przeobraził się we wronę, zamachał skrzydłami i śmignął w rozpędzie przez uchylone drzwi kuźni.

Ale równocześnie otwarły się drzwi majstrowej chaty. Wybiegł czarnoksiężnik, poszukał oczami po niebie i ujrzał swego drogiego konia we wroniej postaci. Natychmiast przemienił się w czarnego kruka i zaczął gonić wronę.

Wrona leciała co tylko sił w skrzydłach wypatrując drogi w stronę zamku królewskiego, w którym mieszkała przyobiecana narzeczona.

Królewna siedziała przy otwartym oknie, spoglądała na drogę i myślała, gdzie to może przebywać jej wybraniec, chłopak z leśnej chatki. Zobaczyła nadlatujące ku zamkowi wronę i kruka, co zaczęły się bić nad zamkowym zieleńcem, jednakże wrona poniosła dotkliwą porażkę. Przyparta do muru wpadła przez otwarte okno do komnaty królewny. Kruk usiłował wlecieć za nią, ale królewna zamknęła okno i tak pozostał za szybą.

Król posłyszał ten hałas, przybiegł do komnaty królewny i spytał, co się dzieje. Królewna opowiedziała mu, że do jej komnaty wpadła uciekająca przed krukiem wrona. Obejrzano,

76

przetrząśnięto, wniknięto w każdy kącik, ale wrony nigdzie nie znaleziono.

- Czyżby moje jedyne dziecię straciło rozum w kotle u czarownika? – zamruczał do siebie król pod wąsem i wyszedł.

Wrona bowiem zmieniła się zawczasu w mrówkę i ukryła się w szparze pieca. Nocą, gdy królewna udała się na spoczynek, zamieniła się ta mrówka w chłopca z leśnej chatki.

Królewna, gdy ujrzała postać męską przy swoim łóżku, wrzasnęła przeraźliwie. Król w swojej komnacie usłyszał okrzyk, pomyślał, że zbóje wdarli się do zamku i ruszył z mieczem w ręku na odsiecz.

Pozapalano wszystkie lampy, przepatrzono i przetrząśnięto każdy zakątek komnaty, ale znów nie było nigdzie nikogo. Króla zgniewało, że go zbudzono na darmo w środku nocy i zganił córkę słowami:

- Gdzie się nauczyłaś kłamać? W dzień opowiadałaś, że jest tu jakaś wrona, a teraz mówisz, że widziałaś postać mężczyzny. Nie ma tu żywego ducha. Przestraszyłaś mnie tylko, aż teraz jeszcze bije mi serce.

Poszedł do swojej komnaty. Chłopiec zaś, który w czasie poszukiwań pozostawał niewidzialny, ukazał się na nowo przy łóżku królewny.

Było na tyle ciemno, że panna go nie poznała, ale już nie ośmieliła się krzyczeć, spytała tylko:

- Ktoś ty, nieproszony gościu?- Ano ten, co cię gotował na miękko.- Jeśli jesteś moim narzeczonym, daj mi tutaj połówkę

pierścienia, którą dostałeś, gdyśmy się żegnali – poprosiła królewna.

Chłopiec wręczył pannie połówkę pierścionka. Pasowała ściśle do tej, którą miała królewna. Dopiero teraz się upewniła, że to jej wybrany.

77

Chłopiec usiadł na brzeżku łóżka królewny i opowiedział, jak to trzykrotnie okpił czarownika z pustego zamku na kupnie konia, jak co tchu zmykał przed nim we wroniej postaci, wreszcie powiada:

- Jutro znowu zmierzę się z czarnoksiężnikiem, a na szczęście będzie to próba ostatnia.

- Skąd to wiesz? – zaciekawiła się królewna.- Zgłębiłem tak gruntownie czarną księgę, że mogę również

przepowiadać przyszłe wydarzenia – odparł chłopiec. – Wiedz tedy, że w dniu jutrzejszym ciężko zachorzeje twój ojciec. Wielu lekarzy podejmie się go uzdrowić, ale jego stan może się jeno pogorszyć. Gdy już nie będzie miał żadnej nadziei, czarnoksiężnik z pustego zamku zjawi się u króla i w jednej chwili doprowadzi go do całkowitego uzdrowienia. Ja zaś tuż po obudzeniu zmienię się w pierścień na twoim palcu, królewno. Gdy doktor-czarnoksiężnik poprosi cię o ten pierścień jako zapłatę, rzuć go z całej siły o posadzkę.

Stało się dokładnie tak, jak przepowiedział chłopiec. Rankiem znaleziono króla na jego łożu śmiertelnie chorego, już prawie bez ducha. Dwunastu najsławniejszych w kraju lekarzy przybyło i na wyprzódki usiłowało go uzdrowić, lecz stan chorego pogarszał się jeszcze. Wtedy to przybył do króla czarnoksiężnik z pustego zamku przebrany za lekarza. Przyłożył jedynie dłoń do czoła królewskiego i wnet choroba ustąpiła.

Król stanął na nogi i zapytał doktora-czarnoksiężnika, jakiej żąda zapłaty. ten zaś rozejrzał się dokoła i dostrzegł pierścień z brylantem jaśniejący na palcu królewny.

- Będę wielce rad, gdy dostanę ten pierścień – powiada.- To tylko tania błyskotka jarmarczna, choć tak pięknie

wygląda – królewna na to. – Zapewne ojciec mój lepiej cię wynagrodzi.

78

Jednakże czarnoksiężnik uparcie trwał przy swoim żądaniu i zapowiedział, że nie przyjmie nic innego poza brylantowym pierścionkiem królewny.

Król również stanął po stronie czarnoksiężnika i rzecze:- Córko moja oddaj teraz twój pierścień mojemu wybawcy,

a ja ofiaruję ci w zamian pięć nowych i o wiele cenniejszych klejnotów.

Królewna przypomniała sobie radę chłopca i zdjęła pierścień z palca. Rzuciła go na posadzkę z taką siłą, że pękł z łoskotem i rozsypał się w garstkę grochu. Czarnoksiężnik przemienił się natychmiast w koguta z czerwonym grzebieniem, który zaczął wydziobywać groch. Groch na to błyskawicznie przeobraził się w rudego lisa, który tak jął szarpać koguta na strzępy, aż chmurą wzbiło się pierze.

I to był koniec złego czarnoksiężnika z pustego zamku.Lis zmienił się w dziarskiego młodziana, a królewna

śmiejąc się i płacząc rzuciła mu się na szyję.Król i cały dwór z zapartym tchem śledzili pojedynek

chłopca, jako że takiego dziwowiska nie oglądali nawet we śnie. A gdy król ujrzał, jak jego córka co sił ściska za szyję nieznanego młodzieńca, zapytał gniewnie, kto zacz i co się tutaj wyprawia.

Wtedy królewna opowiedziała mu, kim był ów uzdrowiciel i jak to chłopiec ocalił ją z ognistego kotła c czarnoksiężnika. Chwaliła, jaki jest bystry i dziarski, i oznajmiła, że bierze go za męża.

Nikt nie śmiał się sprzeciwić jej życzeniu i chłopiec z leśnej chatki stał się królewskim zięciem. Dostał w zarząd połowę królestwa i umiejętnie radził sobie w sprawach państwowej wagi, jako że znał na pamięć wszystkie mądrości czarnej księgi.

79

Wojak i diabeł

Diasek wystroił się w co miał najlepszego, nakupował prezentów zaręczynowych i wybrał się w konkury do gospodarskiej córki. Jednakże matka dziewczyny rychło zmiarkowała, co to za ptaszek przyfrunął w zaloty. Prezenty przyjęła, ale odwołała córkę na stronę i szeptem ją poucza:

- Weź no te dwie rózgi, i gdy konkurent wieczorem przyjdzie do twojej komory i zacznie ci się ładować do łóżka, to go prześwięć tymi rózgami.

Gdy już przyszła pora snu, diasek wemknął się do dziewczyńskiej komory i pakuje się wprost na łóżko. A ta jak go poczęstuje rózgami. Diabeł krzyczał, sklamrzył, skakał od ściany do ściany. Wreszcie zwinął się niczym robak na wędce i zdołał się wyściubić przez dziurkę od klucza. Ale tam po drugiej stronie drzwi z butelką w ręku czatowała gospodyni. Zamknęła diaska w butelce, zatkała korkiem i powiada:

- Tu jesteś i tu mi zostaniesz, ty taki owaki galancie!Po czym poszła i wrzuciła butelkę w głąb przepaści pod

wysoką górą.Minęło dziesięć lat. Diasek nadal siedział w butelce,

malutki i pokurczony jak półtora nieszczęścia i oczekiwał wybawiciela, ale nikt jakoś się nie zapuszczał do przepaści pod górą.

Jeszcze dziesięć lat upłynęło i wtedy to pewien wojak, który wracał z wojny z Turkami, zszedł na dno przepaści.

80

Biedakiem poszedł wojak do tureckiej ziemi i wracał z niej biedakiem. Postanowił jednak przed śmiercią popróbować szczęścia i teraz szukał żył kruszcu w ojczystych górach. Wypatrzył połyskującą na dnie przepaści butelkę. Wziął ją do ręki i rozpoznał pokurczonego diabła-nieboraka. Diasek błagał gorąco żołnierza, żeby go wypuścił i obiecał mu za tę przysługę pięć złotych dukatów. Ale żołnierz potrząsnął butelką, roześmiał się i powiada:

- Skądże ty, taki mizerak, wytrzaśniesz pięć złotych dukatów?

Diabeł podbił swą ofertę i obiecał wojakowi, że będzie dostawał codziennie aż do końca życia pięć złotych dukatów na utrzymanie.

Wówczas wojak wyciągnął korek z butelki i diabeł wyczołgał się przez szyjkę. Skóra i kości z niego zostały po tym więzieniu, ale po chwili wytchnienia znów zrobił się dziarskim chłopem i tak powie do żołnierza:

- Siądź mi na grzbiecie, to pojedziemy szukać dla ciebie tego żołdu.

- Gdzież go znajdziemy? – zapytał wojak.- Gdzieżby, jak nie w tureckiej ziemi, bo tam mieszkają

ludzie, co mają pieniądze – wyjaśnił diasek.- A toć właśnie przyszedłem stamtąd i nic nie widziałem

prócz trupów, krwi i błota – wojak na to.- Boś nie bywał tam, gdzie świeci złoto – odparł diabeł i

nakłonił człowieka, by mu siadł na grzbiecie.Wojak siadł na grzbiet diabła, co rzeczywiście z diabelską

prędkością pokłusował wprost do tureckiej ziemi, Niebawem przybyli do Konstantynopola, sułtańskiej stolicy. Szli, szli obaj wśród ulicznej wrzawy i rozglądali się bacznie.

- Gdzież tutaj błyszczy złoto? – zapytywał wojak i trzymał diaska za rękaw, żeby mu się ten czasem nie zerwał do ucieczki.

81

- Tutaj mamy pałac, którego właściciel siedzi na workach pieniędzy – rzecze diabeł, gdy zatrzymali się przed pałacem bogatego paszy, strażnika skarbca sułtańskiego.

- Pasza ma córkę – powiada diabeł – piękną dziewicę, którą nazywa światłem swoich oczu. Zamieszkaj w tamtym zajeździe, a ja się wśliznę do jej serca i sprawię, że zachoruje. Gdy później będą posyłać po uzdrowicieli, żaden z doktorów nie zdoła uzdrowić dziewczyny. Wtedy ty przyjdziesz i wetchniesz swojego ducha w usta dziewczyny. To ją uzdrowi, ale nie wydychaj swojego ducha, póki pasza ci nie przyrzeknie płacić pięć sztuk złota dziennie do samej śmierci.

Diabeł uczynił, jak przyobiecał i złożył niemocą piękną córkę paszy. Ten wprawdzie zwołał najsławniejszych doktorów z tureckiej ziemi, by uzdrowili córkę, ale ci nie potrafili nawet określić, co to za choroba, nie mówiąc już o uleczeniu dziewczyny.

Wtedy to zjawił się wojak na rozmowę z paszą i powiada:- Jeśli będziesz mi płacił po pięć sztuk złota dziennie aż do

mojej śmierci, uzdrowię pannę.Pasza przyrzekł zapłacić i żołnierz nachylił się, by

wetchnąć swojego ducha w usta dziewczyny. Diabeł przestał ściskać ją za serce i panna wstała na nogi zdrowiuteńka.

Wojak pobrał swój żołd za rok z góry i zgarnął go do sakiewki. Wyszedł na ulice, a tam już czekał na niego diasek i doradził:

- Chodźmy teraz obejrzeć również pałac sułtana, co jest głową mahometan.

Obaj zawrócili w stronę okazałego pałacu, do którego trafili od kuchni. Przez uchylone okno dolatywały do nich smakowite zapachy jadła.

82

Weszli nieproszeni do środka i zobaczyli, jak umiłowana żona sułtana krząta się przy blasze i pitrasi smakołyki dla swojego pana i władcy.

- Teraz ja opętam ją, a ty uleczysz – rzecze diabeł do wojaka i smyk! – wśliznął się do ust kobiety kosztującej potrawę.

Umiłowana żona wpadła w szał i jęła wyprawiać takie zbytki, że rondle, garnki i fajerki z pieca latały jednym ciągiem od ściany do ściany. Wojak kuląc głowę wymknął się z pałacu i zamieszkał w swoim zajeździe.

Po kilku dniach doszły go słuchy, że sułtan szuka kogoś, kto by uzdrowił jego żonę opętaną przez złego. Wojak przedstawił się jako doktor i obiecał uzdrowić opętaną, ale zażądał, by mu wybudowano wspaniały pałac nad brzegiem morza Marmara.

Sułtan obiecał mu pałac, a żołnierz powiada:- Pójdę z chorą na brzeg morza i tam z niej wypędzę złego

ducha, ale sprawa wymaga, byście uderzyli we wszystkie dzwony, trąby i piszczałki w mieście.

Sułtan obiecał spełnić to życzenie i żołnierz zaprowadził opętaną na brzeg morski. Gdy kołatanie dzwonów, pisk piszczałek i ryk trąb zaczęły się rozlegać w mieście, wojak nabrał powietrza w płuca i wetchnął je w usta umiłowanej żony sułtana. Diabeł posłusznie opuścił kobietę i pyta:

- Cóż to za uroczyste święto zaczęło się tam w mieście, że tak biją dzwony?

Żołnierz mu na to:- Słyszałem, jak opowiadano, że to twoja teściowa wybiera

się w odwiedziny do teściowej sułtana. Teraz chyba jest już na miejscu, skoro te dzwony tak się rozdzwoniły.

- Moja teściowa? – zdębiał tamten. – Przecieżem żadnej nie miał!

83

- Ale ta baba z fińskich lasów, co wsadziła ciebie do butelki, przyjechała tutaj i ani chybi wyrządzi ci znowu jakąś psotę.

- Ależ to wiedźma – osłupiał diasek. – I co ja teraz pocznę?- Uciekaj, póki czas, leć aż na pustynię kirgiską – doradził

mu wojak.- Zrobię to – przyrzekł diabeł i kopnął się w drogę, aż się

kurz za nim zakłębił.Wojak zaprowadził umiłowaną żonę sułtana do jej męża, za

co wybudowano mu wspaniały pałac nad brzegiem Bosforu. Pasza zaś, pilnujący skarbca, wydał zań swą piękną córę, skoro już i tak musiał wypłacać jej mężowi pięć sztuk złota pensji codziennej.

84

Syn garncarza

Garncarzostwo nie mieli dzieci, ani syna, ani córki. Przez wiele lat bożych cierpliwie czekała garncarzowi na pierworodnego, ale gdy to nie nastąpiło, rzekła do męża:

- Ulep z gliny chłopca, byśmy i my mieli dziedzica.Garncarz wziął się żwawo do roboty. Z najdelikatniejszej

gliny, jaką miał w warsztacie, ulepił chłopca i wsadził go do pieca garncarskiego, żeby mu wysechł.

Trzy dni go tak trzymał w wielkim żarze, aż ten opalił się na całym ciele na piękny, ceglasty kolor. Po czym ojciec otwarł drzwiczki pieca i chłopiec o własnych siłach poraczkował sobie wprost na podłogę.

Garncarzowi opukała chłopca ze wszystkich stron i powiada:

- W ogólności to ci się udał, tylko za duży brzuch mu zrobiłeś.

A na to garncarz:- Dobrze, że chociaż takiego chłopaka na schwał udało mi

się ulepić, mnie, com jeno robił garnki i misy, kociołki i gliniane kogutki.

Chłopiec wstał, pogłaskał się po wielkim brzuchu i prosi:- Mateczko, głodny jestem, daj mi jeść!- Wyrośnie na tęgiego chłopa, skoro od razu woła jeść –

zaśmiewał się garncarz.

85

Kobieta zaś trudziła się i uwijała jak mogła przynosząc chłopcu słoninę, polewkę i ziemniaki, masło, chleb i zsiadłe mleko. Chłopak pochłonął wszystko w mgnieniu oka i wołał o jeszcze. Wreszcie opróżniła spiżarnię i musiał się teraz obyć bodaj spleśniałymi piętkami chleba i nadgniłymi śledziami.

Jednakże żołądek obżartucha się nie napełnił, lecz wciąż dopominał się jeszcze. Matka zgarnęła z żerdzi suszące się na zapas kręgi razowca i chłopak schrustał je także, lecz nadal pozostał niesyty.

W kącie rosło ciasto w dzieży i gliniany chłopiec wtrząchnął je również.

Teraz już w chacie garncarza nie zostało nic do jedzenia. Wtedy to chłopak połknął ojca i matkę i wyszedł z chaty.

Człapał, człapał gliniany chłopak na sztywnych nogach drogą przez wieś. Spod kanciastego czoła wyzierały mu czarne szparki oczu i głowił się, gdzie by tu znaleźć coś na ząb.

W rowie ryła ziemię szczeciniasta świnia. Gliniany chłopak przystanął, by się przypatrzeć jej baraszkowaniu i tak powiada:

- Zjadłem słoninę i ziemniaki, resztki i niedogryzki, skórki od chleba i rozczyn z dzieży, dziada i babę, ale wciąż kiszki grają mi marsza. Może by mi nieco ulżyło w mojej niedoli, gdybym sobie schrustał takiego prosiaczka?

Świnia kwiczała w niebogłosy, ale chłopak połknął ją na jeden ząb wraz ze szczeciną, racicami i zakręconym ogonem. Jednakże to nie nasyciło jego głodu. Gdy naprzeciw mu wyszła gromada żeńców z widłami, grabiami i kosami w ręku, chłopak poprosił ich o coś do jedzenia.

Żeńcy wytrzeszczyli oczy na takie dziwowisko i odpowiedzieli:

- Nie mamy nic do jedzenia, bośmy sami przy kośbie zjedli wszystko do ostatniej kruszynki.

86

- To ja was zjem – rzecze gliniany chłopak i zaczął pochłaniać dziewczyny, chłopaków, mężczyzn i staruszki. Zjadł wszystkich żeńców razem z widłami, kosami i grabiami.

Człapał, człapał dalej gliniany chłopak ciężkimi krokami, aż zaszedł do lasu. Przykicał doń radośnie szarak kłapouch, którego również w lot schrupał gliniany chłopak. Przystanął na ścieżce lisek, ze zdumieniem przyglądając się dziwnemu stworzeniu w ludzkiej postaci. Nie pomogła tu lisia przebiegłość; ledwie zdążył zamajtać biały koniuszek lisiej kity, a już jej właściciel znalazł drogę do potężnego brzucha.

Przyczłapał też niedźwiedź z puszczy do glinianego chłopaka, który go spytał:

- Dokąd to droga, kudłaczu?- Idę, gdzie mi się podoba. A co moje sprawy obchodzą

takiego glinianego bałwanka! – zamruczał rozeźlony niedźwiedź.Gliniany chłopak zagrodził mu drogę i powiada:- Posłuchaj, kudłaczu, jak kruczy i burczy mój żołądek.

Skarży się i narzeka, chociaż wsadziłem do niego ochłapy i ogryzki, żeńców z grabiami, prosiaka i szaraka i wiele, wiele innych rzeczy. Może mój głód ustanie, gdy pożrę sobie jeszcze jednego niedźwiedzia.

- Ano, spróbuj – zamruczał niedźwiedź i stanął na dwóch łapach, ale i on znalazł koniec w brzuchu glinianego chłopca.

- To był pierwszy porządny kąsek, jaki mi się w życiu trafił! – westchnął gliniany chłopak po przełknięciu niedźwiedzia i poklepał się po brzuchu.

Zatrzeszczały gałęzie i przepyszny łoś ukazał się między drzewami.

- Dokąd to droga? – zapytał go gliniany chłopak.- Donikąd, biegam jeno polami, bagnami, letnimi drogami

– odrzecze łoś.

87

- Czy wiesz, co mnie trapi? – zapytał gliniany chłopak. – Pożarłem dziś ciastko i skórki chleba, dziada i babę, świniaka i żeńców, lisa Nikitę i kudłacza, alem nie zaspokoił głodu. Zjem i ciebie, to może wreszcie będę syty. Nadajesz się do jedzenia, skoro nie masz nic innego do roboty, jak biegać po letnich drogach?

- Nadam się z pewnością – odparł łoś. – Ale wątpię, czy ci się zmieszczę w ustach, skoro mam rogi tak szeroko rozpostarte.

Było się nad czym zastanawiać, ale łoś znalazł radę, mówiąc:

- Jest tutaj stroma skała. Podejdź do niej, oprzyj się mocno piętami i otwórz szeroko usta. Ja zaś wrócę na skraj polany, rozpędzę się z całej siły i zwinnie wskoczę ci do brzucha.

Pomysł wydał się świetny glinianemu chłopakowi. Oparł się mocno o skałę i rozwarł paszczękę. Łoś podał się nieco do przodu, nabrał rozpędu i umyślnie łupnął prosto w brzuch glinianego chłopaka.

Wtedy to rozległ się huk i poleciały skorupy, gdy gliniany chłopak rozpękł się na kawałki. Teraz dopiero wydostali się z brzucha garncarz z garncarzową. Wyskoczył świniak ze zjeżoną szczeciną i sterczącym ogonem, a także żeńcy z widłami, grabiami i kosami. Na ostatek wyskoczyły z brzucha zając, lis i niedźwiedź. Położywszy uszy po sobie co sił pomknęły do lasu.

Rozrobione ciasto urosło w wielki bochen w brzuchu glinianego chłopaka. Żeńcy mieli go teraz pełne usta i pytali:

- Któż to zmajstrował takiego żarłoka? Pewnie to ty? – wybadywali garncarza.

- Tak, to ja go zrobiłem – przyznał się ze smutkiem garncarz. – Ale już nigdy w życiu nie ulepię sobie drugiego chłopca z gliny.

88

Jednakże jeszcze ich lepił wiele kompanii, jako że cesarz usłyszał o glinianym chłopcu i najął majstra-garncarza do pracy na zamku. Dwór bowiem jadła miał dosyć, na wojnę zaś wciąż potrza armatniego mięsa.

89

Na służbie królewskiej

Był sobie dwór, a w nim gospodarz, który miał trzech synów. Do dworu należało pole nad morzem, gdzie gospodarz przez wiele lat próbował zasiewać żyto. Ale za każdym razem, gdy nadchodziła pora kwitnienia, od morza zrywał się wielki wicher, który kładł i niszczył zboże. Działo się tak przez dziesięć lat kolejnych.

Wreszcie ojcu uprzykrzyła się ta daremna robota i rzekł do swoich synów:

- Szkoda zostawiać ugorem to piękne pole. Spróbujcie teraz wy, bo ja mam już dosyć, a pole jeszcze ni razu nie zwróciło mi ziarna, jakie na nim zasiałem.

Najstarszy syn obsiał pole i gdy zboże zaczęło kwitnąć, poszedł strzec zagonu. Ale z nastaniem zmierzchu od morza nadciągnęła mroczniejąca chmura i zerwał się huczący wicher. Był on tak gwałtowny, że trzciny szumiały chórem i z łoskotem waliły się drzewa w lesie. Pilnujący nie dotrzymał pola i umknął do szopy na brzegu. Z nastaniem świtu wichura ucichła i gdy siewca popatrzył na swoje pole, ujrzał, że jest ono do cna zwałowane, nie pozostało na nim ni ziarenka.

Następnej wiosny poprosił średni brat, by mu dano pole. Ojciec odwodził go od zamiaru, mówiąc:

- Po co masz tam trudzić się po próżnicy, ino strata z tego wyniknie.

90

Ale tamten nie chciał wierzyć, nim sam tego nie doświadczy i jego zasiewy też zniszczył huragan.

Później przyjechał do domu trzeci syn gospodarza, co był na służbie królewskiej, jako żołnierz gwardii przybocznej. Chłopak pochodził i pooglądał, w jakim stanie są ziemie i lasy w jego rodzinnym dworze. Zobaczył pozostawione ugorem pole przy brzegu i poprosił ojca, by mu pozwolił je uprawiać.

Ojciec znów zaczął go odwodzić od niewczesnego zamiaru i opowiedział, jakie to pole niewydarzone. Ale chłopak twardo stał przy swoim, poprosił jeno ojca o pożyczenie ziarna siewnego i zasiał na polu żyto.

Gdy urosło, poszedł pilnować swego pola. I znów pewnego wieczoru morze zaczęło szumieć i wzniosła się nad nim czarna chmura. Nastała gwałtowna wichura, ale żołnierz nie poszedł spać do szopy na brzegu, jeno przyczaił się w krzakach pełniąc swoją wartę.

Zobaczył, jak czarna chmura zatrzymuje się nad poletkiem i zlatuje z niej stado białych łabędzi. Ale to jeszcze nic, bo łabędzie zrzuciły swoje stroiki z piór i przemieniły się w młode dziewczęta, które zaczęły pląsać po zbożu, wdeptując je w ziemię.

Żołnierz wypatrzył, która z dziewczyn jest najmłodsza i najpiękniejsza i porwał jej strój z łabędzich piór.

Dziewczęta poharcowawszy sobie czas jakiś, znów zmieniły się w łabędzie i poleciały na pełne morze, żeby się ochłodzić. Ale najmłodsza nie znalazła swego stroju i pozostała sama na brzegu lamentując.

- Ktokolwiek jesteś, ty, co wziąłeś mi ubranie, przynieś mi je! – wołała dziewczyna. – Jeśli jesteś starszy ode mnie, wezmę cię za ojca, jeżeli jesteś młodszy ode mnie, wezmę cię za brata, jeżeli jesteś w równym wieku, wezmę cię za męża.

Żołnierz wyszedł z krzaków ze stroikiem dziewczyny pod pachą i rzecze:

91

- Dlaczego zadawałaś daremny trud przez dziesięć lat mojemu ojcu i przez dwa lata moim braciom? Czy zdołasz wynagrodzić utracone plony?

Dziewczyna przyrzekła nawiązkę za tylekroć stratowane zboże i gdy chłopak zapytał, kim jest i skąd przybywa, opowiedziała, że jest córką królewską w państwie za trzema morzami. Opowiedziała też, że potężny czarownik zaczarował ją z siostrami w łabędzie. Dowiedziały się, że właśnie na tym polu rośnie ziele, które pomoże im przywrócić ludzką postać. Szukając tego ziela zadeptywały żyto nogami. Ale teraz, gdy człowiek pochwycił strój dziewczyny, musi ona zostać żoną porywacza.

Żołnierz był bardzo rad z tego, że dostał za żonę prześliczną córkę królewską i dziewczyna dała mu złoty pierścionek na znak wierności.

Zabrał więc do domu narzeczoną i wkrótce wyprawiono wesele. Sproszono do domu weselnego wszystkich ludzi ze wsi, jedli, pili i strzelali z fuzyj na znak wielkiej radości.

Ale król owej krainy, którego zamek stał niedaleko dworu nad brzegiem, usłyszał strzelaninę i wysłał pachołka, żeby się wywiedzieć, czy aby poddani nie wszczęli wojny bez królewskiego zezwolenia.

Poszedł pachołek, by się dowiedzieć, i zdał taką sprawę, że w zagrodzie na brzegu morza obchodzą wesele i panna młoda piękna jest jak poranek. Król też przybył na wesele i tak się zachwycił panną młodą, że zapragnął ją mieć dla siebie. Umyślił pozbyć się jej męża i rzecze do niego:

- Musisz mi sprowadzić po parze wszelkich zwierząt, jakie tylko są na świecie. Jeżeli nie zdołasz do jutra schwytać ich i dostarczyć na podwórzec zamkowy, to ci utnę głowę.

Żołnierz wpadł w desperację, gdy usłyszał podobne żądanie i poskarżył się żonie, jakie to zadanie nie do spełnienia dostał od króla.

92

- Nie martw się – pocieszyła go żona. – Weź tę chusteczkę i przyjdź jutro na dziedziniec zamku królewskiego. Machnij trzykrotnie moją chusteczką i zobaczysz, co będzie się działo.

Nazajutrz poszedł żołnierz na dziedziniec zamku królewskiego. Machnął trzykrotnie chusteczką i wnet poprzez wrota zamkowe zaczęły do środka napierać rozmaite zwierzęta, jedno większe od drugiego. Była tu zwierzyna o jakim chcieć wyglądzie,. były rogate i bezrogie, z kopytami i bez, i taki zgiełk i wrzawę wyprawiały, że mury zamku bliskie były zawalenia.

Król się przestraszył, gdy usłyszał ten wrzask i poprosił żołnierza, by co rychlej wyprowadził zwierzęta. A gdy ten pomachał swoją chusteczką, zwierzęta natychmiast przepadły, jak gdyby ziemia je pochłonęła.

Jednakże król nadal przemyśliwał, jak by tu zgładzić żołnierza ze świata. Wynalazł dla niego nowe zadanie, nakazał, aby mu dostarczył do zamku wszystko ptactwo niebieskie.

Żołnierz pobiegł do zony z pytaniem, co należy zrobić, a ta poradziła mu znowu udać się do zamku. Znów mąż trzykrotnie powiał chusteczką i wnet zrobiło się ciemno na niebie, gdyż wszystko ptactwo świata zleciało się na zamek i obsiadło dach zamkowy, który się załamał pod tym ciężarem.

Znów strach ogarnął króla i poprosił żołnierza o przepędzenie ptactwa. Gdy ten machnął chusteczką, całe pierzaste bractwo jak dym się rozpierzchło.

Ale król nie poniechał jeszcze swojej myśli. Rzecze do żołnierza:

- Mój ojciec nieboszczyk zgubił kiedyś swoje klucze do zamku, co były ze szczerego złota. Musisz mi je znaleźć, albo utracisz głowę.

Żołnierz użalił się żonie na pańszczyznę, jaką mu znów zadano. Żona rzecze:

93

- Zadanie to trudniejsze jest od poprzednich, ale się nie martw. Weź swojego konia i pojedź do kościoła. Zgubione klucze są za ołtarzem. Weź je do ręki, ale pamiętaj, byś wychodząc z kościoła nie oglądał się za siebie, cokolwiek się zdarzy.

Chłopak osiodłał rumaka, konia, co zwał się Szpakiem, skoczył mu na grzbiet i pojechał do kościoła. Znalazł też za ołtarzem pęk złotych kluczy. Ale gdy zawrócił do wyjścia, duch mieszkający w kościele podniósł ogromny rwetes:

- Co robisz, żołnierzu, zabrałeś moją własność!Żołnierz pośpieszył do drzwi, dosiadł rumaka, ale nie mógł

się powstrzymać od obejrzenia się za siebie. Wtedy stoczył się z siodła na ziemię, uderzył skronią o krawędź głazu i legł na środku cmentarza niczym bez ducha.

Koń trącał leżącego pana i próbował go zmusić do wstania. Ale gdy żołnierzowi nawet powieka nie drgnęła, Szpak podjął zębami pęk kluczy i oddał je żonie żołnierza.

Ta zaś zaniosła pęk kluczy do króla i rzekła mu z wyrzutem:

- Za co posłałeś na śmierć mego męża? Masz tu swoje klucze, ale mój miły małżonek szukając ich niechybnie stoczył się w odmęt śmierci, bo dotąd nie ma go w domu.

Król uradował się, gdy usłyszał, że żołnierz przepadł bez wieści. Jął namawiać żonę, by dała na zapowiedzi. Ta się opierała, a wtedy król zagroził, że siłą zawlecze ją do ołtarza.

„najmądrzej będzie, gdy wyjadę na cały rok z kraju i zamieszkam gdzie indziej, aż królowi odejdzie chętka do żeniaczki” – pomyślała żona.

Świekrostwu zaś powiedziała:- Jadę teraz do domu moich rodziców. Gdy zjawi się mój

mąż i zapyta o mnie, powiedzcie mu, że czekam na niego za czarnym i białym morzem, w miedzianym zamku oblanym zewsząd morzem czerwonym.

94

Przymocowała sobie do ramion łabędzie skrzydła, wzbiła się w powietrze i znikła za morzem niczym chmurka.

Ocknął się jednak żołnierz leżący w trawie na cmentarzu. Wstał i ujrzał trzech trupielców siedzących na omszałym kamieniu grobowym. Jeden z nich trzymał wielce sfatygowany kapelusz, drugi buty z ostrogami, a trzeci zardzewiały miecz. Nie mogli teraz dojść do zgody, która rzecz do kogo należy.

- Czemu się kłócicie o te rupiecie? – zapytał żołnierz.- To nie są rupiecie, ale czarodziejskie przedmioty, wielkie

skarby – odparł ten, co trzymał kapelusz. – Kto włoży ten trójrożny kapelusz na głowę, stanie się niewidzialny.

Ten, co przytrzymywał buty, powiedział:- Te buty są siedmiomilowe.Posiadacz miecza za to pochwalił się:- Ten, kto macha tym mieczem, może pokonać zasęp

tysiąca mężów, jako że jest to miecz wszystkotnący.„Przydałyby mi się te czarodziejskie przedmioty” –

pomyślał żołnierz i rzekł do spierających się.- Przecieżeście nieboszczycy i nie potrzeba wam takich

rzeczy. Idźcie sobie spać snem wiecznym w ładnym piaseczku i dajcie mi te czarodziejskie przybory. To ja, który jestem żyjący, potrzebuję ich pomocy, nie wy.

- Słusznie mówi ten żołnierz, co jest na królewskiej służbie – rozważyli sprawę umarli. Oddali kapelusz, miecz, czapkę i buty człowiekowi i ułożyli się w grobie na spoczynek.

Żołnierz wzuł buty, przypasał sobie miecz, ale czapkę niewidkę schował w zanadrze. Buty były wygodne, paroma susami przeniosły go na podwórze rodzinnego domu. Tutaj się dowiedział, co zaszło. Matka mu opowiedziała, że król

95

prześladował miłością jego żonę, która zmieniła się w łabędzia i uleciała do siebie.

- Powiedziała, że będzie na ciebie czekać za czarnym i białym morzem w miedzianym zamku oblanym zewsząd morzem czerwonym – powtórzyła synowi matka.

- Daleko wybrała się moja żona – powiada żołnierz. – Jednak muszę ją znaleźć nawet na końcu świata.

Wybrał się zatem żołnierz na wschód szukać swej małżonki. Z nastaniem wieczoru dotarł do jakiegoś nowego domu stojącego na skraju puszczy, powiedział, że szuka zbiegłego konia i poprosił o nocleg. Gospodarze zaoferowali gościowi miejsce na ławie. Leżąc na ławie zobaczył żołnierz, jak gospodyni nakrywa do stołu. I usłyszał, jak mówi do gospodarza:

- Dałabym jeść gościowi, gdybym wiedziała, że nie przeżegna swojej strawy.

- Wystarczy się o tym przekonać – odparł gospodarz i zaprosił żołnierza do wspólnej wieczerzy.

Żołnierz najadł się do syta, nie przeżegnał jedzenia ani też nie podziękował wstając od stołu, z czego gospodarstwo byli radzi, jako że byli to na poły poganie.

Rankiem gospodarz zaczął pokazywać gościowi swoje dostatki i zaprowadził go do komory, co była pełna błyszczącej miedzi.

- Nic to jeszcze, zajrzyjmy do drugiej komory – powiada gospodarz.

Obejrzeli drugą komorę, co była pełna srebra. Ale gdy weszli do trzeciej komory, były w niej kopiaste skrzynie złota. Teraz to żołnierz przywdział czapkę niewidkę i naładował swoją torbę do pełna złotem.

Gospodarz, któremu gość nagle zniknął z oczu, ozierał się, gdzie by on mógł się podziać, i zobaczył spory ubytek w skrzyni ze złotem.

96

- Ani chybi był to jaki zbój, chociaż przyszedł szukać tu konia! – pomstował.

Ale żołnierz jednym susem był już na skraju lasu i tam zdjął z głowy swój trójrożny kapelusz. Gospodarz mógł jedynie pogrozić mu pięścią.

Szedł, szedł żołnierz dalej przez las pełen wykrotów, aż dotarł do czarnego morza. Na brzegu morza była chatka, wielce osobliwa, która wierciła się jak fryga na kurzej nodze.

- Stań za schronisko znużonemu, za przytulisko utrudzonemu – wymówił żołnierz zaklęcie.

Chatka się zatrzymała, a z jej drzwi wyjrzała starucha, co miała nos długi na trzy łokcie i oczy niby cynowe łyżki.

- Czego chcesz, odpowiadam jeno ludziom na służbie królewskiej – rzecze starucha.

- I ja też jestem na służbie królewskiej – odparł żołnierz i wszedł do środka.

Stara spojrzała na niego, jakby go miała zjeść i powiada:- Od trzydziestu lat nie było w mojej izdebce czuć zapachu

ochrzczonej istoty, ale teraz go czuję, Zrobię z ciebie solidną pieczeń, jak to mam w zwyczaju.

Żołnierz powiada:- Nie zrobisz ze mnie porządnej pieczeni. Czy nie widzisz,

że mam grube kości, wiele żył a mięsa jedynie na związanie? Ale czy wiesz, jak się przeprawić przez to morze?

- Jeżeli mi oddasz swoją lewą rękę, to cię przewiozę na przeciwny brzeg – postawiła wiedźma warunek.

- Ręka mi się przyda, zażądaj zapłaty w złocie – rzekł na to żołnierz i potrząsnął swoją torbą, aż zabrzęczała.

Poprosił, by go przenocowała na ławie w chatce i starucha pozwoliła mu na to. Sama zaś nie spała, jeno przez całą noc ostrzyła ogromny tasak.

Gdy świt nastał, obudził się żołnierz i mówi do wiedźmy:

97

- Czas już się wybrać, zawieziesz mnie na drugi brzeg.Stara wypróbowała palcem ostrze tasaka i powiada:- Połóż tutaj rękę na pieńku, takiej żądam za wiosłowanie

zapłaty.- Najpierw praca, potem płaca – rzecze żołnierz. – Na

drugim brzegu dostaniesz zapłatę, jak już mnie przeprawisz.Zgodziła się na to starucha i zabrała swój tasak i pieniek do

czółna, i jęła przeprawiać żołnierza przez kołychliwe czarne morze. Woda pieniła się na środku, gdy stara robiła wiosłami, we mgnieniu oka mieli za sobą niezły kawałek morskiej podróży.

Na drugim brzegu żołnierz wdział czapkę niewidkę na głowę i wyskoczył z czółna.

- Gdzieżeś zniknął, ty ze służby królewskiej? – wołała starucha. – Dokąd uciekłeś nie płacąc za przeprawę? Czy nie widzisz, ile się namęczyłam dla ciebie i przez całą noc ostrzyłam mój tasak!

Długonosa wiedźma pozostała na brzegu krzycząc i lamentując, a żołnierz maszerował naprzód, aż przybył nad białe morze. Tu też na brzegu było czółno i omszała chatka obracająca się na kurzej łapce.

- Zatrzymaj się, daj podróżnemu wejść do środka – poprosił żołnierz. Chatka zaprzestała obrotów i żołnierz wszedł do niej. W chatce mieszkała starucha, co miała nos jak pogrzebacz i oczy jak srebrne łyżki. Tym okazałym nosem stara wygarniała węgle z pieca, gdy w chatce zjawił się żołnierz.

- Pozdrowienia od twej młodszej siostry, co mnie przewiozła przez czarne morze – powiada żołnierz.

- A to ci heca! – zawołała stara i rzekła przez nos: - Jakże cię ona tutaj przewiozła i nie ucięła lewej ręki? Za przewóz przez czarne morze miała w zwyczaju ucinać każdemu lewą rękę.

98

- Coś podobnego! – dziwował się żołnierz. – Przewiozła mnie, gdy powiedziałem jej moc uprzejmości i nasypałem garść złota. A ty też weź złoto i przepraw mnie przez białe morze.

- Przeprawię cię, gdy dasz mi obie ręce jako zapłatę – mruknęła stara pod nosem.

- Niech już stracę – obiecał żołnierz. – Ale utnij mi ręce dopiero, gdy będziemy na drugim brzegu, chcę bowiem zasiąść przy sterze, a sterowanie bez rąk się nie uda.

Stara zgodziła się na tę wymówkę i jęła przeprawiać żołnierza przez białe morze.

Gdy przybyli na drugi brzeg, żołnierz znów wdział na głowę czapkę niewidkę, podziękował za przeprawę i umknął w swoją drogę.

Uszedłszy kęs drogi, przybył żołnierz na brzeg czerwonego morza. Zobaczył omszałą chatkę, co się kręciła jak fryga na żurawiej nodze. Odmawiając zaklęcia usiłował ją zmusić, by się zatrzymała, ale ta tylko nabierała rozpędu.

„Co tu zrobić”? – pomyślał sobie żołnierz, ale niebawem znalazł na brzegu stary więcierz. Zarzucił go na nogę chatki. Noga żurawia zaplątała się w więcierzu, chatka zaprzestała obrotów i żołnierz wtargnął do środka.

Tutaj gospodarzyła trzecia starucha, okropniejsza niż poprzednie, co miała nos jak szuflę i oczy jak złote łyżki. Stara w najlepsze krzątała się przy pieczeniu chleba i wymiatała piec nosem.

- Pozdrowienia od twej drugiej siostry – rzecze żołnierz.- To ci heca! – zdumiała się stara. – Jakżeś tu się dostał w

całości, skoro moje siostry dotychczas ucinały ręce wszystkim przyjeżdżającym?

- Jestem bowiem człek na służbie królewskiej i mam moc taką, że mi rąk za byle co uciąć nie można – pochełpił się żołnierz.

99

- Słyszane rzeczy, taki to z ciebie człowiek! – nie mogła wyjść z podziwu stara i zapytała: - Czy wolno mi cię spytać, dokąd się wybierasz i czego szukasz w tej stronie świata?

- Szukam swojej żony, córki króla miedzianego zamku, możeś ją widziała?

- Nie – odparła stara. – Nigdy nie słyszała, by ktoś mówił o królewnie tego imienia.

- Może mimo to wiesz, gdzie jest miedziany zamek, co jest ponoć zewsząd oblany czerwonym morzem?

- Nigdy nie widziałam ani nawet nie słyszałam o takim zamku, chociaż przez całe życie żeglowałam po moim morzu wzdłuż i w poprzek – odparła stara.

Żołnierz słysząc to wielce upadł na duchu, ale stara pocieszyła go słowami:

- Nie upadaj na duchu, ale chodźmy na brzeg, zapytam o sprawę moich poddanych.

Oboje zeszli na brzeg morza, stara nabrała tchu i zawołała:- Ahoj, wszystkie ptaki na niebie, przybywajcie na

rozmowę ze mną!W mig zebrały się na miejscu ptaki wszelkiego rodzaju,

zarówno małe, jak wielkie.- Jesteście? – zapytała stara pierzastą sforę. – Czyście

widziały tam w głębi morza miedziany zamek? Jest zatopiony pod falami, tak że jedynie wierzchołki wież widać.

Wszystkie ptaki chórem odpowiedziały:- Nie, nie widziałyśmy aniśmy nigdy nie słyszały, by

mówiono o takim zamku.- I ty też nic o nim nie wiesz? – zapytała stara najstarszego

z ptaków, białozora.- Nie, nie wiem – odparł białozór.- No, to wszystkie możecie sobie iść! – nakazała stara

ptactwu.

100

Ptaki uleciały, a stara zawołała wszystkie ryby z morza. Ale nawet ryby nie wiedziały o miedzianym zamku i żołnierz był pewien, że nigdy nie ujrzy swojej żony. Jednocześnie wody jak gdyby rozdzieliły się na dwoje i przeraźliwa ryba-wieloryb stawiła się na miejsce.

- Gdzieś się włóczył, że nie przybyłeś razem z innymi? – zażądała stara wytłumaczenia.

- Dlatego się spóźniłem – wyjaśnił wieloryb – że tam w najgłębszej morskiej otchłani ogon mi się zaplątał między iglice na wieżach miedzianego zamku.

- Zawieź mnie tam – prosił żołnierz – zawieź mnie do tego zamku.

- Uczynię to. Usiądź mi na karku – zachęcił wieloryb.Żołnierz uczepił się grzbietu wieloryba i olbrzymia ryba

popłynęła na morskie rozłogi, aż woda kipiała za nią niby wodospad.

Po niedługim czasie żołnierz ujrzał wierzchołek wieży miedzianego zamku wznoszący się nad falami. Rzekł wielorybowi słowa podzięki za przewóz i uchwycił się iglicy wieży zamkowej.

„Z jakiej to przyczyny zamek musi być pod wodą – głowił się. – Zapewne przez matactwa czarownika” – rozstrzygnął i dał nura do stóp zamku, żeby zbadać sprawę.

Zamek był przymocowany do dna łańcuchami kotwicznymi na grubość człowieka. Żołnierz wydobył swój miecz wszystkotnący i poprzecinał łańcuchy. Wtedy to zamek wraz z wielką wyspą wypłynął na światło dzienne.

Żołnierz wdział czapkę niewidkę i przypatrywał się, jak mieszkańcy zamku gromadzą się na świeżym powietrzu.

- Już uwolniono nas od czarnoksięstwa! – radowali się dworzanie. – Znów będziemy żyli jak ludzie, a nie jak małże czy ryby.

101

Zaczęli czyścić i szorować zamek, bowiem muł, wodorosty, muszle i wszelakie śmiecie nagromadziły się pod wodą we wszystkich kątach. Gdy pokoje jasno zaświeciły, mieszkańcy jęli ucztować. Żołnierz wziął swój pierścień i wrzucił go do kielicha małżonki, ten sam pierścień, który żona mu ofiarowała na polu nad brzegiem morza, na znak wierności. Córka królewska wychylając puchar znalazła pierścień na dnie.

- Mężu, mój drogi mężu, gdzie jesteś? – nawoływała żona, gdy poznała pierścień.

Wtedy żołnierz zerwał czapkę i przyłączył się do ucztujących.

Nazajutrz jął żołnierz rozważać, jakim sposobem powrócić do rodzinnej chaty.

Żona wzięła swoje łabędzie skrzydła i rzecze:- Wypróbujemy choćby zaraz, czy uniosą nas dwoje.Uniosły ich, i żołnierz wraz z żoną przelecieli nad trzema

morzami, ponad wielkim borem i przybyli do rodzinnego domu żołnierza.

Jednakże wieść o ich powrocie dotarła i do króla mieszkającego w sąsiedztwie. Uzbroił wielkie wojsko i ruszył na jego czele, by siłą wydrzeć żonę człowiekowi na służbie królewskiej. Wtedy żołnierz wyciągnął z pochwy miecz wszystkotnący i ciachnął nim raz i drugi, a król ze swoimi ludźmi zapadł się pod ziemię w płomieniach.

Żołnierz został teraz jedynym władcą królestwa i żył wraz z piękną małżonką długo i szczęśliwie.

102

Sierżant i królewna

Pewien sierżant postawiony został na warcie przy królewskiej prochowni. Miejsce to znajdowało się daleko od koszar, na skraju wielkiego bagniska. Gdy sierżant z bronią na ramieniu obchodził prochownię, tuż przed północą dobiegło go rozpaczliwe wołanie.

- Posłuchaj mnie, sierżancie przy prochowni – wołał głos kobiecy. – Jeżeli masz ludzkie serce w piersi, pomóż mi się stąd wydostać!

- Wartowni nie może oddalić się z posterunku – zawołał sierżant w odpowiedzi. – Poczekaj, aż nadejdzie zmiana warty i zostanę zwolniony. Wtedy przyjdę ci z pomocą.

- Teraz, w tej chwili musisz mi pomóc, inaczej na zawsze zapadnę się w bagno! – błagał go głos.

„ Raz kozie śmierć – rozważał sierżant. – Niech mnie tam wsadzą do paki czy zdegradują do szeregowca za to, że stąd odejdę, ale jak nie odejdę, nie zdołam zapobiec nieszczęściu”.

Zostawił karabin pod murem prochowni i pobiegł w stronę bagna. Gdy ubiegł kilkadziesiąt kroków, ujrzał między kępkami głowę kobiety. Była to tak piękna głowa z roziskrzonymi oczyma, że nawet we śnie nie oglądał równie pięknej.

Sierżant usiłował wyciągnąć kobietę z bagna, ale ni rusz się nie dało.

- Przeżegnaj mnie, to wyjdę – błagała kobieta.

103

Sierżant ją przeżegnał i wtedy kobieta wydostała się bez trudu z trzęsawiska i, o dziwo, w zupełnie suchej odzieży. Sierżant przytulił ją do serca i zaniósł pod prochownię. Usiedli pod okapem prochowni i dziewczyna powiedziała:

- Jestem królewną z dalekiego kraju za morzem. Diabeł mnie porwał z domu rodzicielskiego i ukrył mnie tutaj, w fińskim bagnie. Wybawiłeś mnie z mocy Złego, gdyś mnie przeżegnał. Chcę teraz być twoją na całe życie. Na pamiątkę weź ten pierścień z brylantem i za miesiąc zjaw się na molo, a ja przypłynę, by cię zabrać. Diabeł musi mnie zanieść całą i zdrową do mojego domu i z ochotą zabrałabym cię w tę podróż, ale na to z pewnością nie pozwoli stary Kuternoga. Bywaj zdrów teraz i pamiętaj za miesiąc zjawić się na molo.

Uściskali się i ucałowali, poprzysięgli sobie wierność na wieki, po czym królewna wyruszyła do odległej ojczyzny.

Nadeszła zmiana warty i żołnierz wrócił do koszar, ale nikomu nie powiedział o królewnie ani tym bardziej nie pokazał pierścionka kolegom.

Po miesiącu sierżant poprosił o przepustkę i dano mu ją. O oznaczonej porze pomaszerował szybkimi krokami na molo, by tam oczekiwać córki królewskiej. Już się ukazał obcy statek płynący w kierunku molo i sierżant radował się na myśl, że za chwilę spotka się z ukochaną.

Ale stary Kuternoga nie byłby wart swojego miana, gdyby pozwolił, by wszystko poszło gładko. W postaci oficera wysokiej szarży przyszedł porozmawiać z żołnierzem i niepostrzeżenie wpiął mu w mundur igłę usypiającą. Sierżant opadł na ławkę zmorzony snem podobnym raczej do śmierci w chwili, gdy miał się spotkać z ukochaną.

Czółno królewny przybiło do pomostu i panna pobiegła na spotkanie narzeczonego, jednakże znalazła go na ławce pogrążonego we śnie. Usiłowała dobudzić go na wszelkie sposoby,

104

ale bez skutku. „Zabiorę go śpiącego na statek” – postanowiła i poleciła dworzanom, by zanieśli sierżanta na pokład.

Gdy zamierzali postąpić według rozkazu, pojawił się znienacka Zły paradujący w stroju wysokiego oficera i zawołał:

- Kto tu usiłuje uprowadzić mojego żołnierza na cudzoziemski statek? Nie dopuszczę do tego!

Królewna zmiarkowała, że Zły macza palce w całej tej sprawie. Nachyliła się więc, by szepnąć sierżantowi do ucha:

- Nie mogę cię zabrać ze sobą, bo cię ktoś snem zauroczył. Ale za miesiąc bądź tutaj znowu. Uważaj i nie dopuszczaj nikogo blisko siebie, by cię kto nie zauroczył po raz drugi.

Po czym odpłynęła na swój statek.Czółno było już daleko na morzu, gdy sierżant się obudził.

Przez en pamiętał przestrogę królewny i postanowił następnym razem lepiej się pilnować.

Gdy minął kolejny miesiąc, sierżant wziął przepustkę i powtórnie pospieszył na molo, by tam oczekiwać przybycia ukochanej. Już na widnokręgu ukazał się statek córki królewskiej.

Ale tym razem przewrotny diasek podkradł się w postaci psa do sierżanta i przypiął mu igłę usypiającą do nogawki spodni. Człowiek osunął się chwiejnie na ławkę i pogrążył w głębokim śnie zanim królewna zeszła na ląd.

I znów nie mogła córka królewska zabrać w drogę swojego narzeczonego. Jednakże szepnęła śpiącemu do ucha:

- Za miesiąc przyjadę po ciebie po raz trzeci i ostatni. Musisz wtedy czuwać bezwarunkowo, by cię sen nie zmorzył.

Gdy znów minął miesiąc, sierżant poprosił o zwolnienie ze służby. Dostał je, bo już służył koronie dziesięć lat jak obszył. W oznaczonym dniu stawił się na molo i pilnował się bardzo, by nie dać się zauroczyć. Jednakże tym razem diasek przyfrunął do niego w postaci jaskółki, wetknął mu usypiającą igłę do czapki i uleciał czym prędzej.

105

Córka królewska przybyła na brzeg i próbowała wszelkimi sposobami obudzić śpiącego. Płakała i błagała, ale nie mogła postawić sierżanta na nogi. Na ostatek szepnęła mu do ucha:

- Teraz już nie mogę przyjechać po ciebie, choćbym nie wiem jak chciała. Ale pozostał ci na palcu mój pierścionek i wiedz, że jestem twoja na wieki. Spróbuj teraz własnym przemysłem dostać się do mojego kraju. Oczekuję cię w zamku mojego ojca. Przybądź jak najrychlej.

Gdy sierżant się obudził, statek królewny było widać już tylko jako mały obłoczek na horyzoncie. Sierżant westchnął głęboko i rzekł do siebie:

- Tak to się ulotniła moja radość i szczęście na wieczne czasy. A ja, biedny sierżant, nawet marzyć nie mogę o zamorskiej podróży. Lepiej będzie, jeżeli zaraz skończę z sobą, bym nie musiał usychać z tęsknoty.

Kupił od rybaków kawałek linki i poszedł do lasu wypatrzyć odpowiednie drzewo, by się na nim powiesić. Zapuścił się głęboko w las i przyszedł pod wielki dąb o krzepkich gałęziach. Tu się zatrzymał i obejrzał, gdzie zamocować swoją linkę. W tejże chwili zahuczał grzmot i rozpętała się gwałtowna ulewa. Sierżant schronił się pod dębem czekając, aż przestanie padać. Wówczas to usłyszał skomlenie i lament z kupki kamieni tuż pod samym dębem.

„Co tam piszczy?” – zaciekawiło go i poszedł zobaczyć, aż ujrzał malusieńkie smoczęta, co wiły się i piszczały, gdy deszcz smagał ich nagą, jeszcze bezłuską skórę.

Pomyślał sobie, że co mu teraz zaszkodzi, jeżeli nawet zmoknie. Zdjął z siebie szynel i nakrył nim smoczęta.

Równocześnie rozległ się wielki łopot skrzydeł i z nieba przyfrunął straszliwy dwugłowy smok. Usiadł na rumowisku, wlepił w sierżanta czworo swoich ślepi i zawołał:

106

- Cóż to za człowiek, istota z krwi i kości, która śmie przyjść do mego gniazda? Teraz rozszarpię cię na wieczerzę dla mojej dziatwy, bo po drodze nie udało mi się nic upolować.

- A rozszarpuj sobie – mruknął żołnierz. – Co mi do tego, jak mam umrzeć, skoro przyszedłem tutaj szukając śmierci.

Ale teraz małe smoczki wyjrzały spod szynela i poprosiły:- Mamo złota, nie zabijaj tego człowieka, co w swoim

miłosierdziu okrył nas własnym szynelem i sam przemókł do nitki. A przecież równie dobrze mógłby pozbawić nas życia.

Smoczych oniemiała na chwilę, po czym powiada:- Dziękuję ci, człowieku, żeś ulitował się nad moimi

dziećmi. Powiedz mi, jakiej pragniesz zapłaty, to dopomogę ci, jak potrafię.

Sierżant opowiedział jej swoją historię i spytał, czy mogłaby go zawieźć do zamorskiego kraju, do córy królewskiej.

- Pewnie, że da się to zrobić – odparła smoczych. – Miałam bowiem zamiar polecieć do tego kraju pozdrowić tam swoich krewniaków.

Nazajutrz smoczych przygotowała obfite zapasy żywności dla swoich smoczą i sama podjadła sobie niezgorzej. Po czym poleciła sierżantowi wdrapać się na jej grzbiet i wzbiła się jak najwyżej w powietrze. Aż ponad dziedzińcem chmur polatywała teraz smoczych i rychło zaniosła żołnierza za morze, na brzeg przeciwległy.

- Zerknij w dół – powiada. – Czy widzisz gdzie miasto?Sierżant zerknie w dół i odpowie:- Na tamtym brzegu błyszczy miasto licznymi wieżami i

lustrzanymi szybami.- W tym właśnie mieście mieszka królewna, która była w

mocy diabła – wytłumaczyła smoczych. – Teraz cię zsadzę i polecę własną drogą. Radź sobie dalej sam, jak potrafisz.

107

Smoczych lekko osiadła na pewnym gruncie i zrzuciła sierżanta z grzbietu na kępę mchu. Po czym poleciała w swoim kierunku, sierżant zaś ruszył drogą do miasta.

Przy rogatce mieszkał ogrodnik królewski, który potrzebował kogoś do pomocy, przeto sierżant najął się doń za parobka. Był to człek rozmowny i sierżant dowiedział się od niego, co się dzieje w zamku królewskim. Ogrodnik powiedział mu, że w zamku mieszka prześliczna królewna, która zaznała już wielu przeciwności. Czas jakiś była w mocy diabła, który ją pogrążył gdzieś hen w fińskim bagnisku. Uratował ją z niego jakiś sierżant i królewna zaklęła się, że nie dba o innych konkurentów, poza tym jednym, co był jej wybawcą. Trzykrotnie już wyprawiała się statkiem, by przywieźć ego człowieka, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie, bo dotąd go nie przywiozła. Ale teraz, w tych dniach właśnie, zjawił się na dworze książę, który twierdzi, że to on wyratował królewnę i chce ją pojąć za żonę. Król jest przychylny owemu księciu i ponoć za tydzień mają się odbyć na dworze zmówiny.

Wiadomość o dostojnym konkurencie bynajmniej nie uradowała sierżanta. Nocą leżąc samotnie czuł, że ogarnia go rozpacz.

„Skoro mnie sen nie morzy – pomyślał – to pójdę i wykopię sobie grób z braku innego zajęcia”. Zerwał się na nogi, wziął łopatę i powędrował do lasu. Natrafiwszy na piasek na wrzosowisku, zaczął kopać dół, aż ostrze łopaty stuknęło o jakąś kość, piszczel niezwykłej wielkości. Wkrótce wyłonił się z piasku cały olbrzymi szkielet ludzki. O jaki rzut kamieniem stamtąd znajdował się niewielki cmentarz. Sierżant pozbierał i przeniósł kości olbrzyma, kawałek po kawałku, przez kamienne ogrodzenie cmentarza i pochował je w święconej ziemi.

Teraz, gdy spełnił już dobry uczynek, życie wydało mu się nieco znośniejsze i powrócił do ogrodnika.

108

- Gdzieżeś to bywał? – zapytał ogrodnik i dodał: - Dziwy, dziwy się teraz dzieją na królewskim dworze.

I opowiedział, że zamek i miasto spowite zostały kirem, a wszystek lud jest przejęty lękiem i żałobą. Kraj bowiem został napadnięty przez tak potężnego mocarza z zagranicy, jakiemu nie ma równego w dziesięciu królestwach. Zażądał on dla siebie córki królewskiej i z pewnością ją uprowadzi. Król wprawdzie powołał wszystkich swych ludzi pod broń i jutro rano mają na polu pod miastem wydać bitwę onemu mocarzowi, ale wszyscy już z góry uważają hufiec królewski za pokonany. Książę zaś, który miał odbyć zmówiny z królewną, ponoć umknął zawczasu do swojego kraju.

Żołnierz, słysząc te niewesołe wieści, pomyślał:„Próżne są moje nadzieje, skoro tacy wielcy i możni żądają

dla siebie mojej narzeczonej. Najlepiej będzie, jeśli dokończę kopania grobu”.

Ale w nocy obudził sierżanta wielki łoskot. Gdy przetarł oczy ujrzał, jak jakaś olbrzymia stopa usiłuje zmacać grunt na palenisku w kominku. I jednocześnie usłyszał potężny głos dochodzący z dworu:

- Dobrześ mi uczynił, gdyś przeniósł moje kości do poświęconej ziemi. Ja za to dobro tak pokieruję sprawami, że królewna zostanie twoją. Uczyń, jak ci radzę, a źle na tym nie wyjdziesz. Pójdź do lasu w to samo miejsce, gdzie wczoraj kopałeś dół. Kop piasek tak długo, aż ci się ukażą miedziane drzwi. Pchnij je i wypowiedz: ‘Mocą i na rozkaz ducha macie się otworzyć’! Wtedy drzwi rozewrą się na oścież. Wejdź do podziemnej sali i nakarm konia i lwa, które się tam znajdują. W rogu sali stoi szafa, w której znajdziesz butelkę. Napij się z niej żywej wody, to urośniesz taki wielki i potężny, jak ja. Po czym przywdziejesz zbroję i wybierzesz sobie oręż, jaki znajdziesz w

109

komorze za salą. Osiodłasz konia i pojedziesz bić się z cudzoziemskim mocarzem, a wtedy dostaniesz królewnę za żonę.

Tak powiedział olbrzym i wyszedł tą samą drogą. Sierżant zerwał się prędko na nogi i pobiegł do lasu. Znalazł to miejsce, w którym już kopał sobie grób, i tak machał teraz swoją łopatą, że piasek kłębił się niczym zamieć. Spod piasku wyłoniły się miedziane dźwierze, z gdy je pchnął i wypowiedział słowa, jakich go nauczył olbrzym, drzwi rozwarły się na oścież. Sierżant przekroczył próg i wpadł do głębokiej czeluści. Sądził już, że spadaniu nie będzie końca, ale w tejże chwili klapnął na miękki stóg siana.

Teraz ujrzał przed sobą wielką salę z kamiennym sklepieniem, za którą znajdowały się dwa żłoby stajenne. Przy jednym z nich stał olbrzymi koń, przy drugim potrząsał grzywą lew potężnej wielkości. Sierżant nałożył koniowi siana i owsa, a lwu mięsa. Po czym podszedł do szafy w kącie, znalazł w niej flaszę, w której była żywa woda i łyknął. – Trach, trach – ozwało się jego ubranie pękając w szwach. Sierżant bowiem rozrósł się w oka mgnieniu w potężnego olbrzyma, długiego na trzydzieści łokci i poczuł, jak go rozpiera niezwykła siła.

W przyległej do sali komnacie była też szatnia i zbrojownia. Sierżant nałożył lśniący od miedzi pancerz i przypasał sobie miecz długi na dziesięć łokci. Osiodłał konia i zapytał go:

- Czy zdołamy we dwóch pokonać tego cudzoziemskiego mocarza? Może weźmiemy lwa jako trzeciego?

- Nie potrzeba nam lwa. Poradzimy sobie z nim we dwójkę – zarżał koń.

Sierżant dosiadł rumaka i spiął go ostrogami. W trzech susach doleciał koń na pole bitwy, co znajdowało się u bram miasta. Za każdym susem potężnie zakołysała się ziemia i ludzie sądzili, że to rzeczywiście trzęsienie ziemi. Jasno mieniła się lśniąca miedziana zbroja sierżanta w porannym słońcu i wszyscy

110

wpadli w podziw i przelękli się tego olbrzymiego mocarza, o którym nie wiedziano ani po stronie króla, ani tamtego z zagranic.

Dotrzymał pola również zagraniczny mocarz, ufny w podporę wielkiego mnóstwa rycerzy ze swego kraju. Pozdrowił sierżanta i tak doń rzecze:

- Bić się przyszedłeś, czy zgody szukać?- Wpierw się pobijmy, a potem się pogodzimy, jak będzie

trzeba – odparł sierżant.Wtedy cudzoziemski mocarz cisnął w niego włócznią, aż

piach w miejscu, gdzie upadła, wzbił się na dziesięć łokci w górę. Sierżant zaś spiął ostrogą rumaka i swym straszliwym mieczem przeciął całego mocarza wraz z koniem na dwie połówki. Gdy jego drużyna to zobaczyła, rzuciła się do ucieczki, zaś królewscy żołnierze ruszyli za nią w pościg i większą część z nich zabili.

Sierżant zawrócił wierzchowca i z wolna jechał ku miastu. Król z całym dworem wyszedł przed bramę zamkową, by podziękować mu i kornie prosił, by wjechał na podwórzec zamkowy. W żadnej z komnat zamkowych taki drągal nie mógłby się zmieścić.

Sierżant przyjął zaproszenie i przywiązał wierzchowca do wrót, a sam skuliwszy się wszedł przez bramę na podwórzec zamkowy, który w sam raz starczyłby na to, by się wzdłuż niego wyciągnąć. Król i generałowie rozmawiali z nim, a król rzecze:

- W żaden sposób nie zdołamy ci się wywdzięczyć, żeś ocalił nasz kraj i miasto od zagłady. Weź przynajmniej ten order, byś chodząc po świecie nie zapomniał o nas.

Przybył na miejsce kowal z czeladnikami, wywiercono dziurkę w miedzianym pancerzu sierżanta i przymocowano do niego lśniące godło rycerskie. Z piwnicy dworskiej wytoczono beczkę koniaku i poczęstowano nim bohatera, który wychylił ją jednym haustem. Po czym sierżant znów przecisnął się przez bramę i wskoczył na siodło swojego rumaka. Trzy razy zatrzęsła

111

się ziemia, gdy koń galopował do domu i nikt nie umiał powiedzieć, gdzie się podział olbrzymi rycerz.

Po wejściu do podziemnej sali sierżant przywiązał konia przy żłobie i opowiedział lwu, jak łatwo dało się pokonać cudzoziemskiego mocarza. Nakarmił oboje zwierząt i udał się do przyległej komnaty pełnej strojów, chcąc zbadać ją dokładniej. Na wieszakach wisiały tu w obfitości ubiory odpowiednie zarówno dla olbrzymów, jak i dla olbrzymek. Wszystkie one były kosztowne, z jedwabiu i aksamitu, ozdobione złotymi guzami i klejnotami. Była także w zbrojowni moc wielka błyszczących pancerzy oraz wiele rozmaitej broni.

Sierżant postanowił odzyskać zwyczajną ludzką postać. W tej samej szafie w kącie sali znalazł butelkę wody pomniejszającej, upił z niej łyk i w jednej chwili zmalał do poprzednich rozmiarów. Ale jego stare ubranie było podarte, jako że zapomniał je zdjąć przed urośnięciem. Igłę i nitkę znalazł w ogromnym pudle do szycia, ale igła była grubości podkowy, a nitka nie mniejsza. Na szczęście miał igłę zwyczajnych rozmiarów i nitkę we własnym plecaku. Prędko wziął się do zszywania swoich ubrań i po południu wrócił do swojej izdebki u ogrodnika.

We wrótni wyszedł ogrodnik naprzeciw sierżantowi i rzekł podniecony:

- Gdzieżeś to się podziewał przez cały dzień? Mogłeś pozostać w domu i pójść razem ze mną, to byś zobaczył wielką bijatykę. Wspaniały był ten zagraniczny mocarz, ale olbrzym, który walczył po naszej stronie, był o wiele wspanialszy i jednym ciosem dał radę obcemu mocarzowi. Teraz w mieście panuje wielka radość. Chodź ze mną na podwórzec zamkowy, bo tam rozdziela się między ludem na pamiątkę zwycięstwa pieniądze i trunki.

Sierżant poszedł razem z ogrodnikiem na dziedziniec zamkowy i zobaczył, jak królewna z okna wieży rozrzuca

112

pieniądze między ciżbę. Ale córka królewska nie mogła oczywiście rozpoznać sierżanta pomiędzy setkami głów w takim natłoku.

Po upływie kilku dni przyszedł ogrodnik z miasta wielce strapiony i opowiedział, że znów miasto i zamek okryte są czarnym całunem. Brat zagranicznego mocarza ponoć najechał kraj. Jest to mąż dwakroć straszniejszy niż jego poległy brat, a skoro świt nazajutrz hufiec królewski ma stawić mu czoło.

Sierżant słysząc te nowiny pospieszył do podziemnej sali. Zaklął się w olbrzyma z pomocą żywej wody, założył złotą misiurkę i tym razem zabrał ze sobą lwa.

Na polu u bram miasta czekał już obcy mocarz ze swoimi wojskami. Przeciwnik był strasznym olbrzymem; nawet oczy miał niby dna cebrów i zaryczał do sierżanta głosem, który się rozlegał niby huk grzmotu:

- Bić się przyszedłeś, czy zgody szukać?- Wpierw się pobijemy, później pogodzimy – odparł

sierżant i pomknął na koniu w stronę wroga.Ziemia się zatrzęsła, gdy dwaj mocarze zwarli się ze sobą.

Jednakże sierżant jednym ciosem miecza przepołowił mocarza od głowy do stóp. Lew zaś samym rykiem przepłoszył drużynę, co ustawiła się za swym wodzem.

Znów zaproszono sierżanta na podwórzec zamkowy. Do napierśnika pancerza przytwierdzono mu krzyż diamentowy i zaofiarowano mu kadź rumu jako traktament.

Gdy sierżant zaprowadził swojego konia i lwa do podziemnej sali i wrócił w zwyczajnej ludzkiej postaci do swojej izdebki, ogrodnik nie posiadał się ze zdumienia:

- Gdzieś ty był właściwie, że cię nie było przy pojedynku dwóch olbrzymów? Powiadasz, żeś żołnierz i powiadasz, żeś był na wojnie, ale cię zabrakło przy podziwianiu tej bitwy. Chodź

113

jednakże ze mną, bo tam w zamku królewskim ku uczczeniu zwycięstwa rozdzielają między ludem pieniądze i trunek.

Poszli na dziedziniec zamku królewskiego, gdzie było aż czarno od ludzkiego mrowia. Tym razem córka królewska stała na dziedzińcu zamkowym zajęta rozdawaniem pieniędzy. Gdy żołnierz podszedł do niej i wyciągnął rękę po dar, poznała pierścień, który błysnął na ręku mężczyzny.

Córka królewska zbladła najpierw białością śniegu, później poczerwieniała jak poziomka i przybiegła do ojca mówiąc:

- Spotkałam już tego sierżanta, który mnie ocalił z bagna w Finlandii i któremu przyrzekłam, że będę jego.

Zaprowadziła sierżanta do komnaty i tam żołnierz opowiedział pannie swoje dzieje. Ogrodnik natomiast pozostał na dziedzińcu z rozdziawioną gębą, po czym jednak pobiegł do domu opowiedzieć swojej kobiecie, jak widział swego parobka wprowadzanego do wewnętrznych komnat zamkowych niczym dostojny gość.

Gdy sierżant dociągnął do końca swoją opowieść, królewna się rozgorączkowała:

- Chodź, chodź, mój wybrany i opowiedz to wszystko również mojemu ojcu. Opowiedz, jak leciałeś nad morzem na grzbiecie smoka i powiedz, że ty byłeś tym, co najpierw w miedzianej a potem w złotej zbroi stanął do walki pokonał wroga. Gdy to wszystko posłyszy, wtedy na pewno pobłogosławi nasz związek.

- Moje przygody są takie dziwne – rzecze sierżant – że wątpię, czy da wiarę mojej opowieści.

- No to ja muszę pójść i opowiedzieć mu, kto pokonał zagranicznych mocarzy – odparła królewna. Poszła i powtórzyła ojcu słowo po słowie opowieść sierżanta królowi, który siedział w gronie swoich generałów.

114

_ oby to wszystko była prawda – powiedział król po wysłuchaniu opowieści. – Przecież ten człowiek jest mniejszy niż mały palec u nogi tamtego, który stawał w naszej obronie.

Posłyszał to również sierżant i powiada:- Jak mi nie wierzycie, to się wam pokażę w mojej

odmienionej postaci.Pobiegł pędem do podziemnej sali, zmienił się w olbrzyma

z pomocą żywej wody i wjechał do zamku w swoim złocistym pancerzu.

- Wierzysz już? – zapytał króla. – Czy jeszcze według ciebie jestem taki duży, jak jego mały palec?

Wszyscy dworzanie na zamku stłoczyli się zdumieni wokół olbrzymiego męża i jego wierzchowca, ale król nabrał tchu i krzyknął:

- Ale moja córka się nie nada na żonę dla takiego drągala!- Zaraz zobaczysz, że się bada – odparł sierżant.Uniósł na dłoni córkę królewską, zawrócił konia, spiął go

ostrogą, trzykroć zadrżała ziemia i nikt nie miał pojęcia, gdzie się podzieli.

Wprowadził królewnę do podziemnej sali, napoił ją żywą wodą i w jeden pacierz panna urosła w olbrzymkę. Po czym córka królewska przemknęła się do tylnej komnaty i nałożyła jedwabne suknie haftowane złotem. Sierżant podsadził ją na grzbiet konia, sobie zaś wziął lwa jako wierzchowca. I znów trzy razy zatrzęsła się ziemia, zanim przybyli pod bramę zamkową.

- Czy już nadajemy się dla siebie, czy jesteś odmiennego zdania? – zapytał sierżant króla.

- Teraz odpowiadacie sobie jak szkatułka i wieczko – zgodził się król.

Jednakże królewna złapała sierżanta za rękę i spytała:- Ależ jak mamy się pobrać tacy wielcy?

115

Sierżant nie miał nic przeciw zaślubinom, przeto biskup udzielił ślubu nowożeńcom stojąc na balkonie zamkowej wieży. Stół weselny wzniesiono na polanie i na świeżym powietrzu wyprawiono takie wesele, jakiego dotąd w królestwie nie było.

Ogrodnik siedział najwyżej przy końcu najniższego stołu, wciąż pokazywał sierżanta swojej żonie i przygadywał:

- Kto by uwierzył, że ten zięć królewski wczoraj jeszcze był u mnie parobkiem?

I gdy wesele odtańczono do końca, młoda para żyła czasem jako wielcy, kiedy indziej jako ludzie zwyczajnego wzrostu, zawsze stosownie do tego, co im w danym momencie strzeliło do głowy.

116

Mysz panną młodą

Pewien król miał trzech synów. Chociaż dorośli już swego wieku, wciąż jeszcze obijali się tylko po domu, nie chodzili na wojnę ani tym bardziej się nie żenili. Znudziło się to wreszcie królowi, przywołał do siebie synów i tak powiada:

- Wszyscy jużeście dorośli, musicie więc wybrać się we swaty, bo inaczej ród nasz wygaśnie. Dziś jeszcze każdy z was musi się wywiedzieć o przyszłą żonę.

Zaprowadził ich na dziedziniec, wziął do ręki trzy patyki różnej długości i orzekł:

- Tam, gdzie padnie najdłuższy patyk, musisz pójść ty, synu mój najstarszy. Tam zaś, gdzie padnie średni, wybierze się średni syn. A gdzie wskaże najkrótszy patyk, tam się uda najmłodszy.

Król puścił z ręki patyki. Patyk najstarszego syna upadł w stronę dworu, średniego – w stronę zagrody, najmłodszego zaś ukazał ciemny las.

Najstarszy tedy poszedł do dworu wyswatać się za jego dziedziczkę, średni udał się w swaty do córki zagrodnika, najmłodszy spośród synów zwrócił kroki w stronę puszczy.

Szedł, szedł, aż pod wieczór zobaczył przy ścieżce chatkę niewielką. Schylił się pod niską futrynę i wszedł do środka. W chatce nie było nikogo, jedynie mała myszka siedziała bezczynnie na rogu stołu ze skrzyżowanymi łapkami i chustka na głowie, jak gdyby na kogoś czekała.

117

- Dobry wieczór – rzekł chłopak.- Dobry wieczór – odparła mysz i zapytała: - Co ciąży ci na

sercu, że masz taką smutną minę?Chłopak na to:- Ojciec kazał mi przyjść tutaj w konkury, ale kogo tu

znajdę w tym głuchym borze?- Weź mnie – poradziła mu mysz.- Ciebie? – zdumiał się chłopak.- Czemu by nie – odparła mysz. – Wszak na tym ułomnym

świecie działy się już większe dziwa. Ja zaś potrafię piec i prząść, i warzyć piwo.

- No, skoro mi nic innego się nie trafia – zgodził się chłopak – to niech już tak będzie; zostań, mała myszko, moją małą narzeczoną.

Upłynęło parę dni i król wysłał do synów polecenie, ażeby każda wybranka upiekła chleb.

- Ten z moich synów, którego narzeczona upiecze chleb najsmaczniejszy – brzmiała obietnica – dostanie połowę mojego królestwa.

Rozczyniły tedy ciasto córka z dworu i córka z zagrody. Najstarszy syn przyniósł ojcu do popróbowania chleb żytni, narzeczona średniego utoczyła zaś jęczmienną kukiełkę.

Ale jak się powiodło z chlebem, który miała wypiec narzeczona najmłodszego syna?

Kiedy słowo królewskie dotarło do leśnej chatki, najmłodszy syn był niespokojny o umiejętności swojej myszy.

- Co ja teraz zrobię? Trzeba by upiec chleb, ale czy dasz radę?

- Nie kłopocz się – mysz odpowie. – Idź sobie spać spokojnie, rano chleb będzie gotów.

Chłopak poszedł do łóżka, naciągnął koc na uszy i zasnął głęboko. Tymczasem mysz wezwała na pomoc setkę innych

118

myszy i z białej mąki pszennej, cukru, śmietany i migdałów wyrobiły takie ciasto, że ślinka ciekła na język na jego widok.

Chłopak zaniósł ciasto do ojca i – ma się rozumieć – wszyscy orzekli, że ciasto wypieczone przez narzeczoną najmłodszego syna jest najlepsze.

- Ale – rzecze król – nim zacznę dzielić moje królestwo, postawię narzeczonym jeszcze drugi warunek. Słuchajcie zatem: który przyniesie mi najlepszą koszulę, utkaną przez jego narzeczoną, dostanie zaraz połowę mego królestwa.

Chłopcy poszli do swoich wybranek i wytłumaczyli młódkom, jakie teraz mają przed sobą zadanie. Panna ze dworu uszyła lnianą koszulę. Dziewczyna z zagrody z kolei utkała koszulę z czesanego lnu, a cóż takiego uczyniła narzeczona najmłodszego brata?

Najmłodszy brat wyłożył swojej myszy, jakie tym razem król dał polecenie i zapytał:

- Czy zdołasz utkać koszule, czy też ja sam będę musiał się wziąć do tkania i szycia?

- Nie martw się – rzecze znowu jego mysz.I gdy chłopak poszedł spać, zwołała wielką gromadę,

pewnie z pięćset myszy. Jęły na wyprzódki prząść jedwabną nitkę, co była tak delikatna jak najcieńsza pajęczyna. Po czym jęły furczeć na malusieńkich kołowrotkach, aż ćwierkało niby tysiące świerszczy naraz.

Z nadejściem poranka koszula była gotowa. Była z tak cienkiej tkaniny, że cała jej wspaniałość mieściła się w łupinie orzecha. Mysz zamknęła ją w łupince orzecha i dała tę łupinę księciu.

- Gdzie jest koszula? – spytał król swego najmłodszego syna, gdy ten stanął przed nim.

- Tutaj – rzekł chłopak i wręczył ojcu orzech.

119

- Czyś ty tam w lesie pobzikował? – obruszył się król. – Mam tutaj orzech, a nie żadną koszulę.

- Otwórzmy go – zachęcił syn.Król rozwarł połówki łupiny i z wnętrza orzecha wywinęła

się przed nim koszula, która była tak zwiewna, że podobnej nie znalazłoby się w pięciu królestwach.

- Tobie – rzecze król lubując się nową koszulą – tobie jednemu mogę bezpiecznie powierzyć połowę mego królestwa, gdyś zdobył tak zręczną narzeczoną. Ale jeszcze jeden warunek – jutro wszyscy przywieźcie swoje narzeczone, bym je obejrzał.

O cóż mieli się troskać starszy i średni brat, skoro mieli zwyczajne śmiertelniczki jako narzeczone, za to w kłopocie był najmłodszy syn – jak tu przyprowadzić mysz przed oblicze ojca?

Zgnębiony, pełen posępnych myśli, powrócił chłopiec do swojej leśnej chatki. Mysz nadal siedziała nieruchomo na brzeżku stołu ze skrzyżowanymi łapkami i w chusteczce na głowie, jak gdyby czekając na coś, i zapytała chłopca:

- Co słychać tym razem?Chłopiec opowiedział niewesołe nowiny, ale mysz

pocieszyła go, mówiąc:- Bądź jeno ochoczej myśli, jutro pójdziemy razem do

zamku twojego ojca. Wyprzedź mnie nieco, bo ja przyjadę za tobą własnym zaprzęgiem.

i Gdy zaświtał ranek, zamknęli drzwi leśnej chatki i wybrali się w drogę. Chłopiec szedł z przodu. Mysz siedziała w powozie zrobionym z połowy skorupki jajka, zaprzężonym w sześć szarych myszy. Myszy kłusowały co sił w małych łapkach i tak, wprawdzie powoli, jakoś pokonywały odległość.

Co ujechali, to ujechali, aż nadeszła rzeka, przez która prowadził most. Gdy przybyli na most, naprzeciw jadącym wyszedł stary dziad. Zobaczył mysz w powozie ze skorupki jajka i

120

wybuchnął śmiechem. Po czym strącił czubkiem buta cały zaprzęg do rzeki.

- Tutaj wpadła moja narzeczona, moja mała myszka! – jęknął zrozpaczony chłopiec.

Ale w tej samej chwili stało się coś niesłychanego. Mysi zaprzęg zniknął pod wodą, ale zamiast niego wybiegło na brzeg prychając wodą sześć myszatych cugantów, za którymi toczyła się kareta lśniąca od srebra i złota. W karecie siedziała mysz, ale już odmieniona w jak najpiękniejszą pannę w kosztownych sukniach i złotej koronie na głowie.

- Chodź, mój wybrany, usiądź przy mnie; pojedziemy dalej do zamku twojego ojca – zachęciła królewna. – Jestem bowiem twoją narzeczoną, ową zwinną myszka z leśnej chatki.

Chłopiec wsiadł do karocy i konie pomknęły żwawo naprzód. Po drodze królewna opowiedziała chłopcu, jak zły czarodziej porwał ją z zamku jej ojca i zaczarował w mysz. Jako mysz miała mała królewna przeżyć całe swoje życie, jeżeli ktoś jej nie weźmie za pannę młodą. Ponadto w czasie drogi na ucztę weselną miała zostać zepchnięta z mostu do wody. Taki był warunek zamiany jej w człowieka. Teraz jednak wszystko się przydarzyło i całkiem szczęśliwa młoda para zajechała do zamku ojcowskiego.

Przybyli na dziedziniec zamkowy, gdzie stał sam król witając przybyłych. Król mnóstwo razy uścisnął rączkę małej myszki i dziwił się, jak to jego najmłodszy syn znalazł w puszczy taką miłą i jednocześnie zręczną do robót pannę.

Po czym wyprawiono wesele i gdy się zakończyło, najmłodszy królewicz jął rządzić połową królestwa razem ze swoją małą myszką.

121

Imanti

Był sobie raz rozsądny i zacny młodzian, któremu na chrzcie dano imię Imanti. Nie palił tytoniu, nie pił wina i zbytnio nie gonił za dziewczętami. Nie chodził na zabawy wioskowej młodzieży, siedział sobie w domowym zaciszu niby kret w norze.

Ale gdy nadszedł czas, trafił również Imanti w zamęt tego świata. Dostał się do wojska, na służbę korony, ale i tam dobrze mu się wiodło, gdy nawykł do koszarowego żywota.

Gdy upłynął dla Imantiego czas służby, zagadnął go kapitan, czy ma zamiar nadal nosić mundur królewski i obiecał awansować go na sierżanta.

Odrzekł na to Imanti:- Nie miałbym nic przeciwko temu, ale tej nocy przyśniło

mi się, że jestem w dalekim mieście Rydze. Szedłem jedną ulicą do góry a potem drugą na dół i wtedy przez otwarte okno wleciał mi do ust pieczony jarząbek. Sądzę więc, że muszę pojechać do Rygi i popróbować tam szczęścia.

Imanti dostał papiery, zarówno zwolnienie z wojska, jak i paszport zagraniczny, i wybrał się do Rygi. Zaczął się przechadzać ulicami obcego miasta. Ale chociaż jak najgorliwiej przemierzał brukowane ulice, schodził jedną w dół i zawracał drugą pod górę, i na wszelki wypadek trzymał usta otwarte, jednakże nie wleciały do nich pieczone jarząbki.

122

Imanti poczuł zniechęcenie i zaczął wątpić w ten cały swój sen. Wtedy na parapecie w oknie dużej kamienicy zobaczył talerz, na którym leżał pieczony jarząbek.

Imanti przystanął i pomyślał sobie w duchu, że do tego domu powinien wejść, skoro pieczone jarząbki same nie lecą do gąbki. Wszedł do środka i zapytał o pana domu. Był to bogaty kupiec, któremu Imanti opowiedział teraz, po co przybył do Rygi. Kupiec wyglądał na człowieka tego pokroju, który wierzy w sny i znaki prorocze. Widział, że Imanti jest bystry i porządny, dlatego też przyjął młodzieńca na podręcznego.

Rzetelnie i sprawnie trudził się Imanti w sklepie i z wolna pozyskał całkowite zaufanie właściciela. Tenże kupiec miał również statek, na którym odbywał wyprawy kupieckie do obcych miast. Jednakże nie znalazł dotąd porządnego kapitana, co by mu poprowadził statek, chociaż już wypróbował wielu po kolei. Jeden okazał się pijakiem, drugi oszustem, a trzeci złodziejem. Przeto kupiec posłał swego nowego pracownika do szkoły morskiej. W szkole Imanti wykazał się tęgą głową. Wkrótce w rachunkach dorównał swoim nauczycielom. I po ukończeniu roku otrzymał tak dobre papiery kapitańskie, jakich jeszcze nigdy nikomu w tej szkole morskiej nie wydano.

Teraz wyremontowano statek stojący w porcie. Do załogi zwerbowano najlepszych marynarzy i kupiec kazał napełnić ładownie drogocennymi towarami, pomiędzy którymi była obfitość naczyń ze złota i srebra.

Imanti stanął na mostku kapitańskim w nowym uniformie, podniesiono kotwicę, postawiono żagle i statek dumnie wypłynął na pełne morze.

Przez jakiś tydzień żeglowali pomyślnie, po czym jednak zerwała się gwałtowna burza. Piorun uderzył w mostek kapitański i w drobny mak roztrzaskał busolę. Przez wiele dni trwała wichura wraz z upornym deszczem, aż statek zbił się do reszty z kursu.

123

Jednakże Imanti ufał szczęśliwej gwieździe i prowadził statek naprzód. Gdy pogoda wyklarowała się wreszcie, na horyzoncie ukazał się brzeg i przybili do portu w nieznanym mieście.

„Dobrze, że się na tym skończyło – pomyślał Imanti – tutaj z pewności ą dostanę też nową busolę na miejsce utraconej”.

Kazał załodze rzucić cumy, po czym jął oglądać miasto. Pośrodku miasta znajdował się wielki plac i ponieważ liczni mieszkańcy podążali w jego stronę. Imanti przyłączył się do nich. Dokoła placu porozstawiane były krzesła i na każdym z nich leżała trzcinowa laseczka. Przybyli na plac zasiadali na krzesłach i brali trzcinki do rąk. Imanti zdziwił się, co ma znaczyć ta ceremonia, ale ponieważ przysłowie mówiło: „co kraj, to obyczaj”, również wziął trzcinkę i wybrał sobie krzesło.

Gdy wszystkie miejsca zostały zajęte, otwarła się brama kamienicy na jednej z rynkowych pierzei. Wyjechał zeń koń zaprzężony do sań. W saniach znajdowała się otwarta trumna, w której spoczywały zwłoki starego człowieka. Trumnę wieziono powoli wzdłuż wszystkich krzeseł i każdy zamaszyście uderzał swoją trzcinką nieboszczyka.

Gdy trumna podjechała do kapitana, nie podniósł w ogóle swojej trzcinki, lecz zapytał najbliższego sąsiada, co zrobił ten umarły, że się go tak srodze karze jeszcze po śmierci.

- Był on dłużny wielkie sumy wszystkim tu obecnym – wyjaśnił tamten. – Przez to bicie nie odzyska się należnej sumy, ale wierzyciele wyładują swoją zawziętość.

Trzykrotnie trumna objeżdżała plac i wszyscy bili nieboszczyka z całą zajadłością. Na ostatek trumnę wwieziono do tej samej bramy, z której wyjechała. Lud na placu rozszedł się do domów, ale Imanti wszedł na dziedziniec domu nieboszczyka i zapytał człowieka prowadzącego konia, ile nieboszczyk był różnym ludziom dłużny. Woźnica wymienił w przybliżeniu sumę, Imanti zaś zapytał:

124

- Gdyby tak ktoś dług zapłacił, czy dano by spokój w grobie nieboszczykowi?

- Ma się wiedzieć – potwierdził woźnica – gdyby się znalazł gdzieś taki głupi, co by popłacił te długi.

- Gdzie mieszka burmistrz tego miasta? Ja zapłacę jego dług – obiecał Imanti.

Woźnica ochoczo zaprowadził młodego kapitana do burmistrza. Tamten przedstawił wykaz długów nieboszczyka. Imanti wyłożył sumę na stół, po czym opłacił również koszty pogrzebu.

Jeszcze tego samego dnia nieboszczyk spoczął w poświęconej ziemi. Wszyscy wierzyciele uczestniczyli w jego pogrzebie i wszyscy byli wielce radzi, gdy otrzymali swoje należności.

Imanti kupił nową busolę i wrócił na statek. W chwili zaś, gdy z łodzi wstępował na pokład, wzleciał nad nią ptak szaropióry i zakrakał:

- Przybywam przez pamięć o twoim dobrym uczynku, jeżeli zdarzą ci się jakieś kłopoty, przypomnij mnie sobie!

Imanti po wejściu na pokład wydał polecenie, by postawić żagle i wybrać kotwicę. Jednakże tak mocno utkwiła na dnie, że ani drgnęła, choć próbowano na wszystkie sposoby. Odkomenderowano całą załogę do windy kotwicznej i wszyscy ujęli handszpaki. Załoga mocowała się nieludzko, handszpaki pękały jak słomki, ale i z nimi nic nie wskórano.

Imanti głowił się i nie mógł zrozumieć, co mu to stanęło na zawadzie.

„Czyżby kotwica uwięzła w jakim starym wraku?” – pomyślał.

Wziął jeden handszpak, wsadził go w trzon windy i popchnął. W tejże chwili przypomniał sobie szarego ptaka i pomyślał, że może ten by mu pomógł podnieść kotwicę. Dziw nad

125

dziwy! Teraz winda kotwiczna ruszyła bez trudu. Kapitan sam jeden wybrał ciężkie kotwiczne żelazo. I kiedy uniosło się do góry, ujrzano dziw jeszcze większy: na obu łopatach kotwicy wisiały miedziane kociołki, niemal kopiasto napełnione lśniącymi złotymi monetami.

Imanti schował pieniądze do skrzyni w swej kajucie i pomyślał:

„Szybko ten nieboszczyk okazał mi wdzięczność za urządzenie pogrzebu”.

Pogoda sprzyjała żeglarzom, powiał długotrwały pomyślny wiatr i rychło Imanti osiągnął cel swej podróży, którym był port w królewskiej stolicy. Sprzedał z niezłym zyskiem cały ładunek i nakupował na miejscu nowych towarów. Jednakże złotych czar, mis i kielichów, które jego pryncypał, kupiec z Rygi, dał mu do sprzedania, nie wystawił na targ publiczny. Powiadomił jeno króla, że ma obecnie na sprzedaż takie a takie złote naczynia,. jeżeli jego królewska mość życzy sobie je nabyć.

Król wysłał swoją córkę, by obejrzała te kosztowności i przekonał się Imanti, że jest to najpiękniejsza dziewczyna, jakiej dotąd nie widział nawet we śnie. I tak ów młody kapitan, który dotąd nie biegał za spódniczkami, nie widział teraz świata poza córką królewską.

Zaprowadził królewnę do swej kajuty, a równocześnie dał potajemny rozkaz załodze, by wybrać kotwicę i wypłynąć niezwłocznie na pełne morze.

Imanti pokazywał królewnie wszystkie złote cacka, na czym zeszło trochę czasu. Gdy oceniono kosztowności, nie mógł się pohamować i padł na kolana przed królewną, wyznał jej miłość i błagał, by został a jego żoną.

Królewna z początku zdumiała się i obruszyła na tę niespodzianą ofertę, ale że Imanti był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego miała sposobność zobaczyć, zgodziła się po

126

niejakim namyśle. Zamienili się pierścionkami: królewna dała swój Imantiemu, on zaś wybrał dla narzeczonej najpiękniejszy i najkosztowniejszy pierścień, jaki znajdował się w tym zbiorze klejnotów.

Ale gdy wyszli na pokład i królewna spostrzegła, że statek jest już daleko w morzu, a rodzinne miasto już niemal znika jej z oczu, popadła w wielką rozterkę.

Imanti pocieszył narzeczoną słowami:- Bądź spokojna, wszystko będzie dobrze, skoro oboje się

kochamy. Gdybym się wybrał na rozmowę z twoim ojcem, wątpię, czy by się zgodził na nasz związek. Ale gdy czas jakiś popływamy, a później wrócimy do twojego ojca, pewnie się uspokoi i udzieli nam błogosławieństwa.

Statek żeglował jakiś czas bez celu. Imanti opuścił mostek kapitański, jako że pozostawał przeważnie w kajucie, przy swojej narzeczonej. Wachtę zaś kapitańską powierzył sternikowi swego statku. Jednak ów sternik okazał się łotrem zawistnym i podstępnym. Umyślił pozbyć się młodego kapitana i wywindować się na jego miejsce.

Z początku starał się wzniecić bunt wśród załogi, tak by kapitan stracił życie w zamieszaniu. Załoga jednak oparła się namowom, bowiem Imanti był lubiany.

Na ostatek udało mu się skaptować kilku najlichszych spośród załogi. Pewnej nocy włamali się do kajuty kapitana. Mając liczebną przewagę związali Imantiemu ręce za plecami. Wsadzili go do małej szalupki, którą spuścili na wodę. Nie byli jednak całkiem bezlitośni, bowiem rzucili swemu kapitanowi nóż, krzesiwo i trochę żywności.

Statek pożeglował naprzód, Imanti zaś podryfował po morskim przetworze. Sternik jął teraz namawiać królewnę, by została jego żoną. Obiecywał pannie wszelakie dobro i twierdził, że ją zawiezie do swego zamku rodowego. Ale królewna ani

127

myślała słuchać namów sternika. Popłakiwała jedynie i tęskniła za Imantim.

Statek nie mógł już dłużej błądzić po morzu i obrano kurs na miasto rodzinne królewny.

Król był tak zmartwiony z powodu zniknięcia córki, że aż posiwiał. Wielka teraz była radość we dworze, gdy królewna cała i zdrowa powróciła do pałacu.

Sternik przechwalał się, że wybawił królewnę z niewoli u zdradzieckiego kapitana i domagał się, by mu oddano ją za żonę. Królewna nigdy by się na to nie zgodziła, jako że pamiętała o uczuciu, jakie miał dla niej Imanti. Jednakże sternik zyskał przychylność króla, który zgodził się na małżeństwo. Wyznaczono przeto dzień ślubu, kiedy to sternik i królewna mieli się pobrać.

A co się stało z prawdziwym narzeczonym, Imantim, którego rzucono ze związanymi rękoma w małej szalupce na pełne morze?

Gdy wzeszło słońce, wiatr przygnał łódkę na brzeg bezludnej wyspy. Imanti wyszedł na ląd i uwolnił sobie ręce pocierając wiążące go powrozy o ostrą krawędź skały. Obszedł całą wyspę, stwierdził, że jest bezludna i zalesiona i że znajdzie się na niej jakąś zwierzynę. Założył sidła na ptaki i czworonogi, dzięki czemu nałowił przynajmniej tyle zdobyczy, że nie umarł z głodu.

Codziennie Imanti wdrapywał się na skałę, stanowiącą najwyższy punkt wyspy w nadziei, że w pobliżu pojawi się jakiś statek. Nagromadził sobie zapasy chrustu, by mógł je wówczas podpalić, jako sygnał alarmowy. Ale wyspa znajdowała się daleko od uczęszczanych szlaków i ani jeden statek nie ukazał się na horyzoncie.

Niezadługo sprzykrzyło mu się to oczekiwanie i rzecze:

128

- Czyż mam tu pokutować przez całe życie? Czas płynie i nie wiadomo, jaki szałaput może poślubić moją miłą narzeczoną. Pomagałem innym, ale jak widać, mnie nikt nie dopomoże. Żeby bodaj ten nieboszczyk przyszedł mi z pomocą.

Zaledwie to wypowiedział, jak do brzegu wyspy przybiło czółno, z którego wysiadł na ląd blady człowiek. Podszedł do Imantiego i rzecze:

- Przyszedłbym ci z pomocą już dawno temu, ale dopiero teraz mnie wezwałeś.

- Czy wiesz, co się dzieje teraz z moją narzeczoną? – wypytywał Imanti. – Czy mnie jeszcze wspomina, a jeżeli wiesz, gdzie się znajduje, czy mógłbyś mnie do niej zawieźć?

Blady człowiek na to:- Twoja narzeczona jest cała i zdrowa i mieszka w zamku u

swojego ojca. Często o tobie wspomina, ale za kilka dni mają się odbyć jej zaślubiny ze sternikiem.

- Co ja słyszę! – wykrzyknął Imanti. – A to ci dopiero! Jak stąd co prędzej mógłbym się wydostać i rozmówić z narzeczoną?

- Wejdź do mego czółna, to cię zawiozę na nabrzeże w stolicy królewskiej – doradził blady człowiek.

Imanti wsiadł do czółna, które było czarne jak smoła, bardzo niestateczne i mocno przeciekające. Ledwie co nieco wystawało nad wodę, gdy usadowiło się w nim dwóch podróżnych. Ale gdy blady człowiek ujął wiosła i zaczął wiosłować, czółno polatywało po wodzie jak ptak.

Niebawem dotarli do nabrzeża w królewskim mieście i dobrze już, że wyszli na ląd, bowiem czółno było bliskie zatonięcia.

- Dlaczego obywasz się takim kiepskim czółnem? – spytał Imanti bladego człowieka.

- Nie było to czółno, ale trumna, w której mnie pochowałeś – wyjaśnił tamten.

129

W czasie drogi udzielił Imantiemu mnóstwo wskazówek, jak ma się zachować w zamku królewskim. Imanti pospieszył wprost do pałacu, zaś blady człowiek zniknął nie wiadomo gdzie.

Pałac właśnie odnawiano na okoliczność przyszłych zaślubin. Potrzebowano fachowców niemal z każdej branży, ale najbardziej brakowało malarzy. Imantiego zagadnięto, czy potrafi malować i gdy odpowiedział twierdząco, poproszono go, by ozdobił malowidłami ściany komnaty królewny.

Imanti otrzymał paletę do malowania oraz wiązkę pędzli i zabrał się do ozdabiania ścian komnaty królewny. Robota szła mu tak sprawnie, jak gdyby uczył się jej od dziecka i przez całe życie trzymał pędzel w ręku.

Na jednej ścianie namalował wizerunek statku, siebie samego stojącego na mostku kapitańskim oraz królewnę w chwili, gdy wchodzi na pokład. Na drugiej ścianie wyobraził, jak zamienia z królewną pierścionki. Na trzeciej ścianie ukazał się obraz, jak podstępny sternik wyrzuca swego kapitana w szalupce na pastwę fal i wichru. Wreszcie na czwartej ścianie odmalował, jak siedzi na tylnej ławce w czarnym czółnie, podczas gdy blady człowiek wiosłuje prowadząc łódź do portu w mieście królewskim.

Gdy wyschło malowanie, królewna przyszła je oglądać i sprawiło ono na niej tak wielkie wrażenie, że zemdlała. Ocucono ją solami trzeźwiącymi i król rzecze:

- warto by powiesić owego majstra, co maluje takie obrazy, że córka moja patrząc na nie traci przytomność. Dokąd on poszedł?

Król wraz z córką ruszyli na poszukiwanie Imantiego. Znaleźli go w izbie czeladnej. Ale na wyspie urosły mu tak długie włosy i broda, że odmieniły go całkowicie i królewna go nie poznała. Wtedy Imanti ściągnął z palca pierścionek zaręczynowy i pokazał go królewnie. Dopieroż panna poznała swego kawalera i rzuciła mu się na szyję. Król zrobił wielkie oczy, gdy ujrzał, jak

130

jego córka garnie się do takiego obdartusa. Królewna zaś wyjaśniła, że to jest jej prawdziwy narzeczony. Głos zabrał Imanti, który opowiedział o zbuntowanym sterniku i o tym, jakich przygód doznał płynąc w swojej szalupie.

Zagrzano łaźnię dla Imantiego, gdzie go obmyto, ogolono i ubrano wedle jego stanu. Król zaś poszedł do sternika, który był teraz pewien, że zostanie zięciem w pałacu i tak go spytał:

- Co należy uczynić komuś, kto na morzu rzuca swego dowódcę na pastwę fal i wichru?

Sternik po dłuższym namyśle odrzekł:- Takiego łajdaka godzi się przywiązać do deski i wyrzucić

na pełnym morzu.- Sameś wydał wyrok na siebie, ty, coś wszczął bunt

przeciw swemu kapitanowi – zawyrokował król.Niegodziwego sternika przywiązano do deski i rzucono na

morze, by uniosły go fale.Tymczasem przygotowania weselne w pałacu dobiegły

końca, po czym uroczyście wyprawiono zaślubiny Imantiego i córki królewskiej.

Po weselu przypomniał sobie Imanti o kupcu z Rygi, którego statek stał jeszcze na kotwicy w porcie królewskim. Jak najszybciej wysłał statek pod dowództwem zaufanych ludzi wraz z całym ładunkiem do Rygi. Oba miedziane kociołki pełne złotych dukatów zachowały się nietknięte w kajucie kapitana. Imanti zachował je sobie jako dar wdzięcznego nieboszczyka.

131

Córka dziada i córka baby

Była sobie chatynka, w której mieszkał pewien dziad z córką. Odumarła go żona.

Była też druga chata, w której mieszkała wraz z córką baba, co utraciła męża.

Córka dziada przyszła w gości do chatki baby i baba powiada do dziewczyny:

- Wiesz co? Wydałabym się za twojego ojca. Namów go, żeby się ze mną ożenił. Gdy już zostanę twoją macochą, będziesz mogła co rano myć sobie twarz świeżym mlekiem, a do picia dostaniesz wino. Niech tam już moja córka myje sobie twarz samą wodą i wodą niech gasi pragnienie.

Dziewczyna poszła i opowiedziała ojcu, co jej do uszu nakładła sąsiadka. On wtedy zdjął swój but z dziurą na czubku. Dał go córce i powiada:

- Powieś ten but na gwoździku i nalej do niego wody. Jeżeli utrzyma wodę, to będziesz miała macochę, ale jak woda z niego wycieknie, będziemy sobie żyli we dwójkę, jak dotąd.

Córka zrobiła, jak jej ojciec kazał i nalała wody do buta. Dziw nad dziwy! – skóra od wody tak spęczniała, że zasklepiła dziurkę i woda utrzymała się w bucie. Dziad poszedł, posłał swaty do sąsiadki i wyprawiono wesele.

Ale gdy córka dziada obudziła się w nowym domu, nie dostała ani świeżego mleka do mycia, ani wina do picia. W wodzie do mycia oczu dla niej pływała skorupa lodu i taką samą wodę pić

132

musiała. Córka baby za to płukała sobie w mleku oblicze i winem gasiła pragnienie.

Córka dziada była piękna jak dzionek, córka baby zaś szpetna niczym zmora z rodu zmór. Pomału baba znienawidziła swoją pasierbicę. Jęła zamyślać nad tym, jak ją zgładzić i razu pewnego pośród zimy, gdy dziad był zajęty zwózką drzewa, wygnała pasierbicę na mróz w samej koszuli.

- Weź no tę króbkę – krzyknęła. – I nie ma dla ciebie wstępu do chaty, aż uzbierasz do niej po wręby dojrzałych poziomek.

Córka dziada, zsiniała z mrozu i szczękająca zębami, pobiegła z króbka w ręku do stodoły na skraju polany. Mróz trzaskał, stodółka się trzęsła, a dziewczyna skuliła się w kącie stodoły i błagała:

- Dobry, złociutki panie mrozie, nie kłuj mnie, skoro widzisz, że mam na sobie tylko cienką zgrzebną koszulinę! Daj mi wełniane pończochy i buty na nogi, i ciepły kaftanik, bym mogła się przyodziać.

Mróz ulitował się nad dziewczynką i dał jej buty, pończochy i sukienny kaftanik. Po czym jednakże znów jął pokazywać swoją potęgę i ciął źdźbła słomy w stodole, aż trzeszczało.

- Łaskawy panie mrozie – błagała znów dziewczynka. – Wciąż jeszcze mi zimno, użycz mi kożuszka, daj mi rękawice i chustę na głowę!

Mróz dał dziewczynce, o co go prosiła, po czym znów ścisnął całą puszczę.

Dziewczynka zaś nie kuliła się już w stodole, ale z króbką w ręku powędrowała do lasu.

Pośrodku lasu, w cieniu świerków, stała sobie mała czerwona chatka. Przez okno chatki wyglądało trzech małych ludków. Dziewczyna zapukała do drzwi, weszła i powiada:

133

- Dzień dobry!Ludkowie poprosili ją, by usiadła, i dziewczynka siadła

sobie na ławce przy piecu. Głód ją ogarnął i jęła gryźć kawałek suchego chleba, który baba cisnęła jej na wieczerzę.

- Daj nam także – poprosiły ludki i dziewczynka podzieliła się z nimi swoją wieczerzą.

Gdy już chleb został zjedzony, ludki zapytały gościa, z jaką sprawą do nich przychodzi. Dziewczynka pokazała im króbkę i opowiedziała, że macocha kazała jej nazbierać poziomek.

- Ależ to baba bez serca! – rzecze jeden z ludków.- Wysłać taką miła dziewuszkę w środku zimy na zbieranie

poziomek! – obruszył się drugi.- Gdybym jeno mógł, to bym pomógł – zaofiarował się

trzeci.- Ależ możemy i pomożemy – orzekł pierwszy.Poradzili dziewczynce, by wzięła brzozową miotłę i

omiotła ziemię na podwórzu przy chatce ze śniegu do czysta. Usłuchała polecenia i wyszła z miotłą w ręku na podwórze.

W czasie, gdy się tak trudziła, ludkowie pomiędzy sobą zaczęli gwarzyć o niej i o jej losach.

- Jest piękna, ale niech będzie jeszcze piękniejsza – wypowiedział życzenie pierwszy ludek.

- Jest biedna, ale niech odtąd z każdym słowem, jakie wypowie, wypada jej z ust złoty dukat – rzecze drugi.

- A gdy będzie szła za mąż, niech dostanie królewskiego małżonka – dodał trzeci.

dziewczyna omiotła ze śniegu podwórze i gdy tylko wyłoniła się ziemia, równocześnie z kępy mchów przebiły się pędy poziomek. W tejże chwili na ziemi zrobiło się pełno rumianych, soczystych poziomek. Dziewczynka narwała ich kopiastą króbkę i mnóstwo razy podziękowała ludkom. Po czym w te pędy pobiegła do domu.

134

Dziw nad dziwy – zaledwie wchodząc do izby powiedziała: „Dobry wieczór” – z jej ust na podłogę wypadła złota moneta. I gdy opowiadała, jak od samego mroza dostała odzienie i jak w leśnej chatce spotkała trzech ludków, to po każdym jej słowie wypadała z ust jej złota moneta. Cała kupa błyszczących złotych monet nagromadziła się na podłodze w chatce.

Zawiść gryzła córkę baby, że się tak córce dziada powiodło. Ja też korciło, by się wzbogacić. rzekła zatem do matki, że i ona pobiegnie w samej koszuli, gdy pan mróz porządnie ściśnie. Ale ta nie pozwoliła swej córce wyjść tak nieopatrznie na dwór. Uszyła jej ciepłe odzienie, ubrała w porządny kożuch i zaopatrzyła w wielki tobół z zapasami. Dopiero wtedy dała jej króbkę do garści i wysłała ją, by nazbierała poziomek ukrytych pod śniegiem.

Córka baby szła, szła, aż trafiła do małej czerwonej chatki pod osłoną świerków. Trzech ludków wyglądało z niej oknem. Dziewczyna nie zapukała, otwarła jeno drzwi i usiadła przy piecu. Otworzyła swój tobołek i zaczęła jeść swoje rozmaite przysmaki.

- Dajże i nam, daj nam trochę skosztować! – prosili ludkowie.

- Jeszcze czego, wpierw sama najem się do syta – odparła.- Czy matka cię wysłała, byś nazbierała poziomek? –

zapytał któryś z ludków, gdy zauważył króbkę dziewczyny.- Ano tak, wysłała – przytaknęła.- Weź zatem miotłę i omieć nasze podwórze ze śniegu do

czysta – zachęcił ją drugi ludek.- Jeszcze co, miałabym u was posługiwać! – odburknęła.

Wyszła jednak na podwórze i zaczęła szukać poziomek pod śniegiem.

Ludkowie zerkali na nią przez okno i naradzali się, co by tu jej dać należało.

135

- Była brzydka do tej pory, niech będzie jeszcze brzydsza – wypowiedział życzenie pierwszy ludek.

- I za każdym razem, gdy się odezwie, niech z ust jej żaba wyskoczy – zapowiedział drugi.

- I nędzny koniec ją spotka – orzekł trzeci.Córka baby nie znalazła poziomek, chociaż rozgarniała

śnieg, aż jej kostniały palce. I gdy później pobiegła opowiedzieć matce, jak jej się źle powiodło, to po każdym jej słowie wyskakiwała żaba na podłogę w chacie.

Odtąd córka baby chodziła z mocno zaciśniętymi ustami, bo inaczej chatka byłaby pełna żab.

Macocha zrobiła się jeszcze złośliwsza i całą swą złość wyładowywała na córce dziada. Raz, gdy nadeszło pieczenie ciasta, dała piękną kukiełkę posmarowaną masłem swej córuni. Córce dziada zaś cisnęła obarzanek spalony na węgiel i tak powiada:

- Tu masz swój obarzanek, idź z nim do piekła!Jakoś tak się złożyło, że obarzanek wypadł z rąk

dziewczyny na podłogę. Wytoczył się za drzwi i poleciał na drogę, po czym jął się toczyć drogą niczym obręcz. Dziewczynka pobiegła, aż warkocz za nią się telepał.

Obarzanek toczył się, aż kurz leciał i dziewczynka pędziła zanim, co sił w nogach. Aż tu naprzeciw niej wyszedł baranek i zagrodził jej drogę. Na rogach miał nożyce.

- Dobra dziewczynko, miła dziewczynko, brak mi tchu z gorąca, weź i ostrzyż moją wełnę! – zabeczał baranek.

- Obarzanek ucieka, widzisz, że mi ucieka obarzanek! – zawołała dziewczynka do barana.

- Nie ucieknie ci obarzanek, zawrócę go – obiecał baran i krzyknął na obarzanek, by się zatrzymał.

136

Obarzanek się zatrzymał, dziewczynka wzięła nożyce i uwolniła baranka od nadmiaru gęstej wełny. Po zakończeniu roboty powiesiła nożyce z powrotem na róg baranowi.

Ale obarzanek znów jął się toczyć i dziewczynka popędziła za nim dalej.

A tu naprzeciw nim wyszła krowa i zagrodziła sobą drogę. Wymiona miała nabrzmiałe mlekiem i cebrzyk zawieszony na rogu.

- Dobra dziewczynko, miła dziewczynko! – zaryczała krowa. – Wydój mnie, bo mi pękną wymiona!

- Obarzanek mi ucieka! – odparła córka dziada.- Nie ucieknie ci – rzekła krowa i zatrzymała obarzanek.Dziewczynka wzięła skopek i wydoiła krowę, gdy zaś to

uczyniła, obarzanek znów zaczął uciekać.Naprzeciw nich pojawił się łan żyta, a na nim snop słomy,

któremu mało brakło, by się rozsypał.- Zwiąż mnie, bo inaczej rozdepczą mnie na mierzwę –

poprosił snop.- Już to robię – rzekła dziewczynka i związała snop.Ale już byli u wrót Hiitoli. Obarzanek przetoczył się przez

wrota i wbiegł do izby diabelskiej jak do znajomego kąta. Dziewczynka weszła nieśmiało za nim. Hiisi był w podróży i tylko jego żona pilnowała domu. Baba siedziała na ławie za piecem założywszy ręce, a i nogę na nogę, piersi miała jak skopki, oczy jak solnice i nos jak łaziebny pogrzebacz.

Baba namówiła dziewczynkę, by się najęła do służby.‘ Równie dobrze mogę być za służkę w Hiitoli jak w domu

przy złej macosze” – pomyślała dziewczynka i zgodziła się do roboty.

- Najpierw masz mi tu napalić w łaźni – rozkazała żona Hiisiego. – A tutaj masz jeszcze kosz wełny, utkasz ją, gdy już przysposobisz łaźnię.

137

„Trafiła mi się wymagająca gospodyni” – pomyślała dziewczynka, ale zabrała kosz z wełną, poszła z nim do łaźni, usiadła na ławie i zaczęła pochlipywać.

Mysz z kąta wyjrzała i zapytała:- Czemu masz mokre oczy, miła dziewczynko?- Płaczę dlatego – odparła córka dziada – że muszę napalić

w łaźni, uprząść wełnę i utkać sukno za jednym zamachem.- Nie martw się, zawołam swój ród na pomoc! – pocieszyła

ją mysz.W okamgnieniu znalazło się w łaźni tysiąc albo i więcej

myszy. Wyciągnęły wełnę z kosza, jedne folowały, drugie przędły a jeszcze inne tkały. Dziewczynka rozpaliła w łaźni i gdy łaźnia się nagrzała, gotowe było też sukno.

Sama baba Hiisiego przyszła się wyparzyć i stwierdziła, że para jest dobra, jak również sukno.

Jednakże prace na ten dzień nie zostały jeszcze skończone. Baba kazała dziewczynce wydoić krowę. Dziewczynka wzięła skopek i poszła do obory. Ale jakie tam pomruki i wycia rozległy się w oborze, bowiem przy żłobach stały wielkie wilczury i niedźwiedzie-straszydła.

Przerażona dziewczynka ścisnęła skopek w ręce i zastanawiała się, jak się zabrać do dojenia mleka od takiego właśnie mydełka. Wtedy o jej łydkę zaczął się ocierać kot, który zamiauczał:

- Piękna dziewczynko, miła dziewczynko, jeśli dasz mi kapkę mleka, to ci wydoję krowy.

- Przecie że ci dam – odparła, a wtedy kot nadoił do pełna wielki ceber mleka.

Ale po mleku pływały źdźbła słomy i trzeba je było odcedzić. Dziewczynka nie znalazła cedzidła, choć go nie wiem jak szukała. Wtedy to przyleciało do obory stadko wróbli.

138

- Daj nam ziaren, to przecedzimy ci mleko – poprosiły wróble.

- Chętnie – odpowiedziała i nasypała wróblom ziarna. Wróble użyły swych skrzydełek jako cedzidła i w jednej chwili również ta praca została wykonana.

Nadszedł wieczór, przybył z podróży Hiisi, najadł się i napił. Po czym podrapał się w głowę, skoro nie miał nic innego do roboty, a tu znalazł ładną dziewczynę. Rzucił jej mały srebrny dzwoneczek i powiada:

- Zabawimy się w wieczorny dzwonek! Teraz zdmuchnę łuczywo i gdzie zadzwoni dzwonek, tam cię złapię!

Diabeł zdmuchnął łuczywo, w izbie pociemniało i dziewczyna pomyślała, że dopiero teraz dostała towarzystwo do zabawy. Wtedy mysz zapiszczała jej do ucha i poprosiła o dzwonek. Dziewczynka schowała się do wnęki pieca, mysz zaś pobrzękiwała dzwoneczkiem raz tu, raz tam. Szpetne diablisko rzuciło się w pogoń za dzwoneczkiem i wszczął się nieludzki harmider. Belki padały, furczały w powietrzu kłody, tłukły się garnki i rychło cała izba przedstawiała pobojowisko. Tylko huk się rozległ, gdy Hiisi łupnął łbem w ścianę, ale nie złapał dzwoneczka, choć robił wszystko, co w jego mocy. W końcu diasek musiał dać spokój zabawie i uznać się za pokonanego.

Rankiem Hiisi zaprzągł konia do wózka, naładował go do pełna różnym bogactwem i powiada:

- Wygrałaś w zawodach, masz tu swoją zapłatę i jedź sobie!

Ale starucha Hiisiego zauważyła odjazd dziewczynki. Wybiegła na podwórze i zawołała do dębu rosnącego przy wrótni:

- Zatrzymaj dziewczynę, przywal ją na śmierć, bo wywiezie od nas furę bogactwa.

Dąb uniósł gałęzie i już miał się zamachnąć na dziewczynkę śpieszącą do wrót. Ale wtedy snop, który zawiązała

139

po drodze, przyszedł jej z pomocą i wplatał się w gałęzie dębu, tak że drzewo nie mogło jej uderzyć.

dziewczynka popędziła konia rączym cwałem, ale starucha Hiisiego przyśpieszyła biegu. Naprzeciw nim wyszła krowa i baba krzyknęła do niej:

- Ubodnijże ją rogiem!Ale krowie żal było ubóść dziewczynkę, co sprawiła ulgę

jej nabrzmiałym wymionom.Trafił się też baran na drodze i starucha Hiisiego

podjudzała go, by ubódł dziewczynkę. Baran nie usłuchał namowy. Natomiast ze wszystkich sił pobódł starą diablicę, która kulejąc musiała powrócić do chaty.

Po czym córka dziada przyjechała do domu ze swoim wspaniałym koniem i furą bogactwa.

„A co – pomyślała sobie macocha – gdybym posłała swoją córkę również po to, bo się wzbogaciła u diabła”?

Znów rozczyniła ciasto i upiekła obarzanki. Ale tym razem piękny, posmarowany masłem, dała córce dziada. Spalony zaś cisnęła swojej córce i rozkazała:

- Idź, moja miła, do diabła!Czarny obarzanek jął się toczyć i córka baby pobiegła za

nim. Ukazał jej się baran z nożycami na rogu, ale córka baby nie miała czasu go ostrzyc, bo śpieszno, bardzo spieszno jej było do bogactwa. Ani też nie pomogła krowie dźwigającej na rogu skopek, zaś roztrzęsiony snop zepchnęła na bok drogi.

Teraz obarzanek wtoczył się przez wrota do Hiitoli. Żona Hiisiego przyjęła córkę baby do służby i zadała jej te same prace, co córce dziada. Jednakże córka baby była leniwa i niedbała. Myszy odpędziła miotełka z drogi i nawet nie zaczęła tkać. Nie dogrzała łaźni i baba Hiisiego pękała z gniewu. Z dojenia też nic nie wyszło, bowiem odtrąciła kota i przegnała wróble z podwórza.

140

Tymczasem nastąpił wieczór i zarazem przybył diasek do domu. Zobaczył dziewczynę i powiedział:

- Patrzajcie no, nowa służąca, choć nie taka przystojna jak ta wczorajsza. Przywiąż sobie dzwoneczek, to się poganiamy!

Rzucił dziewczynie srebrny dzwonek, zdmuchnął łuczywo i zaczął ją gonić. Ale myszy też nie pomogły córce baby. Obijała się po izbie tędy i owędy i brzęk dzwoneczka zdradzał w każdej chwili, gdzie się znajduje. Diasek z łatwością przyłapał dziewczynę i tak ją zdusił, aż zatrzeszczały jej kości.

Rankiem poprosiła go o konia i wóz z dobytkiem, ale diasek wybałuszył na nią ze złością ślepia i powiada:

- Jeszcze czego, przegrałaś przecie gonitwę!I równie biedna jak przyszła, wydostała się córka baby z

piaskowego dworu. Ale żona diaska zobaczyła jej odejście i gdy ta była już we wrotach, zawołała:

- Hej, dębie, zbij tę niezdarną sługę!Dąb uczynił, co mu kazała i zbił dziewczynę swymi

gałęziami.Ale to jeszcze nie wszystko, diaskowa baba wybiegła

goniąc za nią i namówiła krowę, by ugodziła ją swymi rogami, i barana, by ją pobódł. Baran i krowa ochoczo usłuchały tej namowy. Poturbowana, kulejąc i wlokąc się na czworakach, powróciła córka macochy do domu.

Gdy macocha ujrzała, jak źle się powiodło jej córce w Hiitoli, jeszcze gorzej znienawidziła córkę dziada. Kazała dziewczynie wykonywać wszystkie brudne i ciężkie roboty i znęcała się nad nią wszelkimi sposobami.

Razu pewnego postawiła na ogniu garnek i zaczęła w nim farbować przędzę. Gdy przędza była już ufarbowana, baba zdarła z pasierbicy odzienie i rzuciła jej w podołek motki wełny. Dała dziewczynie siekierę i powiedziała, że ma pójść na lód na rzece, wyrąbać przerębel i przepłukać w nim wełnę.

141

Dziewczyna zrobiła, co jej kazano i poszła na lód płukać motki. Trzeba trafu, że właśnie tamtędy przejeżdżał król w saniach. Woźnica pierwszy zobaczył córkę dziada i zdumiał się, skąd tu się wzięła taka dzielna dziewczyna, co bez przyodziewy płucze wełnę w przeręblu. Wtedy król nakazał podjechać ku niej i zapytał, czy jej nie zimno, gdy się tak trudzi na lodzie bez niczego. Dziewczynka opowiedziała królowi o swojej złośliwej macosze i z jakiego powodu znalazła się nad przeręblem. Król zaś, oczarowany jej urodą, zaprosił ją do swojego zamku. Pojechała z nim, skoro tym sposobem mogła się uwolnić od macochy. W zamku wyprawiono wspaniałe gody weselne, które przepowiedzieli owi trzej Ludkowie. Gdy nadszedł czas, młoda żona powiła syna królowi i tak żyli pospołu i cieszyli się w zamku: a włosy córki dziada wiły się jak złoto, gdy szła poprzez rozległe komnaty.

Słuchy o szczęściu pasierbicy doszły i do macochy. Zabrała ze sobą córkę i wybrała się w odwiedziny do młodej królowej. Tak się złożyło, że króla nie było w domu i baba uknuła podstęp. Poprosiła córkę dziada, by dała sobie uczesać włosy i owinęła je wokół swych palców. Po czym ucięła je za jednym zamachem i oplotła nimi głowę własnej córki. Córce dziada narzuciła sznur na szyję, zaciągnęła ją na brzeg jeziora i zepchnęła ją ze schodka do wody.

Król przybył z podróży do domu i spostrzegł, że już się nie rozwiewają w komnacie złote włosy jego małżonki, nie wypadają jej z ust złote dukaty, jedynie żaby z nich wyskakują po każdym słowie. Dziecię też płakało w kołysce.

Dawniej, gdy król przybywał ze swoich wypraw, zona witała go na dziedzińcu, karmiła i poiła konia. Teraz nikt nie zatroszczył się o konia, który nadal rżał na dziedzińcu. Koń dopraszał się, by wypuszczono go do wodopoju na brzegu jeziora. Król rozsiodłał rumaka, który sam pocwałował nad jezioro.

142

Koń pił, pił i patrzajcie no, woda dokoła zaczęła mienić się złotem. To włosy córki dziada tak się mieniły – moc wody bowiem sprawiły, że urosły jej nowe włosy. Koń dopomógł małżonce królewskiej wyjść na ziemię i zawiózł ja tam, gdzie miał miejsce w stajni.

Ale baba jęła się niepokoić, nad czym koń królewski tak się trudzi na brzegu. Kazała królowi, by go zabił. Król wyszedł na poszukiwanie rumaka, ale go nie znalazł. wstąpił do stajni i ujrzał, jak całe stanowisko wierzchowca świeci się niczym złoto. Tutaj bowiem siedziała jego własna, miła małżonka, z której ust za każdym słowem toczył się złoty dukat. Koń, rzecz jasna, wyjaśnił królowi:

- To owa baba, zła macocha, zamieniła ci żonę. Dlatego teraz żaby skaczą po komnacie i dziecię twe płacze w kołysce.

Król pośpieszył do zamku i zapytał starą:- Co godzi się uczynić temu, co zmienia żony i prawowitą

małżonkę spycha do wody?Baba nie przemyślała sprawy, lecz odpowiedziała:- Trzeba go wsadzić do beczki nabitej gwoździami, a z nim

razem fałszywą żonę i beczkę stoczyć do wody.Baba tymi słowami wydała wyrok na siebie i swą córkę.

Król bowiem postąpił wedle jej rady. Za to własną królową sprowadził ze stajni do zamku. Zaraz synek zaprzestał płakania w kołysce i odtąd żyją oni w radości i szczęściu może jeszcze do dzisiaj.

143

Trzy siostry

Była sobie raz kobieta, mająca chyba w żyłach krew wiedźmowską, bowiem ich córki były zgoła niepodobne do innych ludzkich dzieci. Najstarszą z nich zwano Jednooką, miała bowiem tylko jedno oko i to pośrodku czoła. Druga córka, Trójoka, miała znowu troje oczu. Jedynie najmłodsza, Dwuoka, miała oczy na miejscu, jak zwyczajni ludzie. Zarówno matka, jak i dwie siostry, nienawidziły Dwuokiej jedynie za to, że jest inna niż reszta rodziny.

- Czy ty myślisz – mówiły – że jesteś lepsza od nas, choć masz oczy osadzone jak inni ludzie we wsi?

Dwuokiej kazano wykonywać wszystkie roboty, musiała nosić gorsze sukienki niż jej siostry i zadowalać się zjadaniem resztek po nich.

Najczęściej musiała chodzić pasać bydło i często nie dostawała innej strawy prócz kromki chleba, spleśniałej i twardej jak kamień.

Pewnego dnia, gdy Dwuoka pasła stadko kóz, dostała na drogę kawałek chleba tak twardy, że ani rusz nie mogła go ugryźć. Rozżalona dziewczynka usiadła na miedzy i rozpłakała się. Wówczas zjawiła się przed nią kobieta o łagodnym wejrzeniu i włosach jak len. Pogłaskała Dwuoką po główce i rzekła:

- Smutku nie odpędzisz płakaniem, moja dziecinko. Posłuchaj teraz pilnie, dam ci dobrą radę. Gdy poczujesz się głodna, powiedz tylko do tej małej, białej kózki:

144

Proszę cię, kózko mała,Byś stoliczek nakryła.

Zobaczysz, że kózka nakryje ci prawdziwy stół, na którym będą same dobre rzeczy. A gdy już najesz się do syta, to nie zapomnij uprzątnąć go, mówiąc:

Proszę cię, kózko mała,Byś stoliczek sprzątnęła.

A jeżeli popadniesz w wielkie niedole i tarapaty, to przyjdę ci z pomocą, gdy wezwiesz mnie słowami:

Jasna wróżko, proszę cię,Dopomóż mi w kłopocie.

Tak powiedziała wróżka, potem znikła jak sen. Dwuoka zaraz postanowiła zrobić, jak jej radzono. Wypowiedziała słowa zaklęcia i patrzcie no, w mig mała biała kózka postawiła przed nią stół z jedzeniem. Stół był pięknie nakryty białym obrusem, a w wielu czarkach i miskach parowały co smakowitsze potrawy. Zastawa była niczym u książąt: noże i widelce ze złota, a ze srebra łyżki.

Dziewczynka najadła się do syta i uprzątnęła stół zaklęciem, tak jak ją pouczyła wróżka. Wieczorem, gdy Dwuoka powróciła ze swymi kozami do domu, nie pociągały jej resztki, które starsze siostry zostawiły dla niej w garnku. Domownicy zauważyli, że również nie uszczknęła danych jej na drogę zapasów. Pozostawiała je nie zjedzone przez cały tydzień i jeszcze tydzień następny. Pomimo to rosła, nabierała sił i rumieńców.

„Coś w tym jest – głowiła się matka, a z nią starsze siostrunie. – Warto by się dowiedzieć, skąd wydostaje jedzenie, nikt bowiem nie żyje samym powietrzem” – postanowiły całą trójką. I gdy Dwuoka rankiem wyszła na pastwisko paść kozy, wymknęła się za nią Jednooka, by wypatrzyć jej tajemnicę.

I tak Dwuoka znalazła się w opałach. Przez cały dzień i jeszcze nazajutrz Jednooka nie podstępowała siostry jak cień.

145

Dwuoka bardzo się wygłodziła, jednakże nie poważyła się wyczarować stołu z jedzeniem.

Na trzeci dzień Dwuoka poprowadziła swoje stadko kóz pomiędzy gęste chwaściska. Słońce paliło nieznośnie i droga była długa. Dziewczęta pomęczyły się srodze i Dwuoka rzekła do siostry:

-Połóż się teraz na mchu, to ci coś zaśpiewam.Jednooka nie wyczuła pułapki w tej zachęcie, lecz

rozciągnęła się jak długa na kobiercu mchów. Z dalekiego lasu dało się słyszeć kukanie kukułki, a wtedy Dwuoka zanuciła:

- Kukaj, kukaj na spanieJednookiej dziewczynie...

Tak Jednooka zamknęła swe jedno oko i zadrzemała. Dla pewności Dwuoka spytała jeszcze:

- Czuwa jeszcze Jednooka,Czy usnęła Jednooka?

Pogrążona w głębokim śnie Jednooka westchnęła, a wówczas Dwuoka przywołała swoją małą białą kózkę. Z pomocą słów zaklęcia pojawił się na łączce stół z jedzeniem, pastereczka usiadła przy nim, najadła i napiła się do syta, po czym uprzątnęła stół.

Dopiero z nastaniem wieczoru Dwuoka obudziła swoją siostrę i obie popędziły stadko kóz do domu. I znów dziwowali się domownicy, dlaczego to Dwuokiej nie smakuje jedzenie. Matka zaprowadziła Jednooką na stronę i wzięła ją na spytki:

- Czy miałaś cały czas na oku swoją siostrę, czy nie zasnęłaś czasem przy pasieniu?

- Musiałam się chyba zdrzemnąć – przyznała się córka.- Poznałam to – rzekła matka. – Gdy ty spałaś sobie w

najlepsze, ona jakimś czarodziejskim sposobem wydostała sobie jedzenie.

146

Nazajutrz mateczka wysłała Trójoką razem z Dwuoką na pastwisko. Dwuoka skierowała kozy na to samo dobre pastwisko, co w dniu wczorajszym i zachęciła siostrę, by się położyła na trawie. Trójoka zaś, będąc zmęczona, usłuchała zachęty Dwuokiej. Dwuoka ukołysała siostrę do snu i zasiadła do wieczerzy przy czarodziejskim stole. Ale chociaż Trójoka spała, trzecie jej oko pozostało nadal otwarte. Ono to czuwało i wypatrzyło zabiegi najmłodszej siostry. Po przyjściu do domu Trójoka wnet wygadała matce, jak Dwuoka zaopatruje się w pożywienie. Miało to ten skutek, że matka z samej zawiści i z pomocą dwu swoich córek, jeszcze tego samego wieczora zarżnęła małą białą kózkę Dwuokiej.

Wielka żałość ogarnęła Dwuoką. Wyszła więc na łąkę, by pobyć trochę w samotności i usiadła na trawie wśród miedzy, by sobie popłakać. Wówczas to przypomniała sobie jasną wróżkę i przywołała ją:

- Jasna wróżko, proszę cię,Dopomóż mi w kłopocie!

Wróżka w jednej chwili przybyła do Dwuokiej. Dziewczynka opowiedziała jej powód swoich łez i spytała, co ma począć.

- Poproś matkę, by ci dała serce twojej kózki i pochowaj je w ziemi pośrodku podwórza – doradziła wróżka.

Dwuoka zrobiła, co jej radzono i dostała serce swojej kozy. Pochowała je pośrodku zagrody i gdy nazajutrz rano wzeszło słońce, ujrzano wielkie dziwo. Z serca kózki przez noc wzeszło i wystrzeliło w górę prześliczne drzewo. Liście miało ze szczerego srebra, co podzwaniały leciutko, gdy wiatr je trącał. Pomiędzy listowiem dziesiątkami zwisały złote jabłka.

Kobiety w chacie podziwiały drzewo z szeroko rozdziawionymi ustami.

147

- Potrząśnijmy je, to któreś złote jabłko zleci nam na ziemię – rzekła wreszcie matka.

Trzęsły drzewem co sił, lecz ani jedno jabłko nie spadło na ziemię, a srebrne liście na drzewie jedynie pobrzękiwały.

- Idź i przytocz beczkę, to wejdziemy na nią, by dosięgnąć jabłek – rozkazały dwuokiej starsze siostry.

Przytoczyła więc beczkę pod drzewo, a Jednooka weszła na nią i wdrapała się na drzewo, by pochwycić jabłko. Jednakże za każdym razem, gdy usiłowała dosięgnąć jabłka, gałąź uchylała się w bok przed jej ręką. I ani jednego złotego owocu nie zerwała, chociaż starała się usilnie. Trójoka także próbowała szczęścia, ale na próżno – łapała rękoma tylko powietrze.

Teraz przyszła kolej na Dwuoką. Tym razem drzewo nie poskąpiło, lecz użyczyło jej jabłek, ile tylko zechciała. Narwała ich całą zapaskę.

W tym czasie na zakręcie drogi rozbrzmiał tupot końskich kopyt. Z tamtej strony nadjeżdżał wojak, rycerz w hełmie z pióropuszem.

Matka uniosła wówczas beczkę, kazała Dwuokiej czym prędzej wleźć pod nią i zapowiedziała:

- Zostań tutaj i siedź cicho jak mysz, byśmy się nie wstydziły, że cię taką ludziom pokazujemy.

Zaraz potem zagarnęła złote jabłka pod beczkę.Rycerz zatrzymał wierzchowca przy drzewie, zeskoczył z

siodła i obszedł drzewo dokoła podziwiając je ze wszystkich stron. Po czym powiada:

- Piękne drzewo, ale piękniejsze jeszcze ma owoce. Dałbym coś, gdybym tylko dostał parę takich jabłek na drogę. Kto jest właścicielem tego cudownego drzewa?

- Moje jest! – krzyknęła Jednooka.- Ależ nie, bo moje! – zaprzeczyła Trójoka.

148

- Niech będzie, czyje chce, tylko zerwijcie dla mnie parę jabłek – poprosił rycerz.

Siostrunie posapując gorliwie wspinały się na drzewo, ale jak na złość nie użyczyło im bodaj małego ogryzka jabłka.

- To dziwna sprawa – zastanowił się rycerz. – Powiadacie, że drzewo do was należy, ale nie wydaje się, byście miały nad nim władzę.

Dwuokiej sprzykrzyło się siedzenie w beczce i poturlała parę jabłek pod nogi rycerza. Ten pomógł dziewczynie wydostać się spod beczki i rzecze:

- Tutaj się chyba kryje prawdziwa właścicielka drzewa. Czego chcesz za swoje jabłka?

- Nie chcę zapłaty – odparła Dwuoka. – Błagam tylko, abyście, szlachetny panie, wzięli mnie z sobą i dali mi pracę dziewki do krów albo pomywaczki w waszym zamku. Tu bowiem muszę znosić głód i pragnienie, smutek i żal od ranka do wieczora.

Rycerz posadził Dwuoką na grzbiet swojego wierzchowca i zawiózł ją do zamku. Ale tutaj dziewczyna nie dostała się do żadnej prostej posługi. Rycerz bowiem odział ją we wspaniałe stroje i dał jej jeść i pić przy swoim stole. Dwuoka rozkwitła niczym róża i jako damę swego serca rycerz pojął ją za żonę. Niebawem odbyły się zaślubiny i wyprawiono wesele w wielkiej radości i uciesze. Tak to z pogardzonej pasterki kóz stała się możną panią zamku.

Jednooka i Trójoka wraz z matką pocieszały się w swojej nędznej chałupce:

- Dobrze, że Dwuoka poszła sobie, teraz bowiem dla nas zostało na zawsze owo cudowne drzewo. Na pewno jeszcze jakoś strząśniemy z niego jabłka i będziemy bardzo bogate.

Jednakże nie miały one zbyt długo pociechy z cudownego drzewa, dźwigającego złote owoce. Nazajutrz rano znikło ono z zagrody bez śladu, przepadło nie wiada gdzie.

149

Należało bowiem do najmłodszej siostry i poszło za nią. Gdy Dwuoka rankiem wyjrzała przez okno swojej komnaty, spostrzegła, że owo przedziwne drzewo wyrosłe z serca białej kózki stoi pośrodku dziedzińca zamkowego. owoce jego połyskiwały złotem, dzwoniły jego srebrne liście, aż brzękiem ich i dzwonieniem rozbrzmiewały szare mury zamkowe.

150

Kupibrat

Pewien król miał syna jedynaka. Gdy ten nieco urósł, jął się naprzykrzać ojcu, dlaczego to nie ma brata, który by towarzyszył mu w zabawach. Król wręczył wówczas synowi sakiewkę z pieniędzmi i powiada:

- Nie użyczono ci brata. Masz tu pieniądze, idź i kup go sobie na rynku.

Królewicz wziął sakiewkę, poszedł na rynek, gdzie właśnie odbywał się targ i rozglądał się za chłopcem, co by się nadawał na brata. Przypadł mu do serca chłopak prowadzący dziada odpustowego i po długich targach kupił sobie tego brata.

Dobrze się wiodło królewiczowi z Kupibratem, dopóki byli dziećmi. Ale gdy nieco podrośli, z królewicza zrobił się popijbrat i samochwał, podczas gdy Kupibrat wyrósł na porządnego młodziana.

Pewnego razu obaj młodzieńcy poszli do zajazdu popróbować szczęścia. Syn królewski nadużył gorących trunków, upił się i przechwalał:

- Takiego łuku jeszcze nie sporządzono na świecie, którego by moja ręka napiąć nie zdołała!

- Nie mów tak – ostrzegł Kupibrat. – Śniło mi się, że pewnego razu dano ci do napięcia łuk nad łuki, aleś mu nie dał rady.

- Co tam marudzisz – rzecz królewicz. – Nie ma też na świecie takiego konia, którego bym nie zdołał okiełznać.

151

- Kiedyś jeszcze dadzą ci takiego dzikiego konia, że przepadniesz z kretesem – przepowiedział Kupibrat.

A gdy już szli do domu, królewicz wypalił:- I żebym dostał żonę nie wiem jak zadzierżystą, to ją z

pewnością poskromię!- Nie chełp się – rzekł Kupibrat. – Kiedyś dadzą ci za żonę

taką pannę, co cię mieć będzie za wiecheć łaziebny.Tego już wystarczyło, by królewicz zaczął żywić

nieprzyjaźń do Kupibrata. Poszedł do ojca i poskarżył mu się, jak ten kupiony na targu obraża go.

- Jak cię obraża? – zapytał król.- Powiada, że nie będę umiał napiąć łuku, okiełznać konia

ani poskromić niewiasty – odparł królewicz. – Niech idzie żebrać na rynku, trzeba go odesłać tam, skąd przyszedł.

- Nie były to ani tak ciężkie przygany, ani też niewłaściwie zwrócone – rozważył król sprawę. – Pozwólmy Kupibratu zostać na dworze jak dotąd.

Ale królewicz nie miał spokoju, dopóki ów zacny młodzian był na dworze. Nie uszło to uwagi króla, przeto wezwał do siebie Kupibrata i rzecze:

- Skoro nie może dojść do zgody między tobą a moim synem, sądzę, że będzie najlepiej, jak stąd odejdziesz.

Zaopatrzył Kupibrata w pieniądze i odesłał go z dworu.Po czym przyszła na królewicza pora ożenku. Fama głosiła,

że król sąsiedniego królestwa ma córkę piękną niczym dzionek. Królewicz postanowił udać się w konkury i wezwał wróżbitę, by się upewnić, jak się powiedzie wyprawa.

Wróżbita rzecze:- Podróż się powiedzie, gdy zabierzesz ze sobą na wyprawę

pierwszego, kogo napotkasz.Królewicz poczynił wielkie przygotowania do podróży,

wziął z sobą liczny orszak i mnóstwem wspaniałych zaprzęgów

152

ruszono w drogę. Na zakręcie oczekiwał jadących Kupibrat. Usłyszał o przygotowaniach królewicza do wyprawy oraz przepowiednię wróżbity, czatował więc jako pierwszy przechodzień na drodze. Kupibrata zabrano na wyprawę; miał na sobie odzienie człowieka z pospólstwa i nikt z całego dworu go nie poznał.

Gdy już kawałek drogi ujechali, dobiegło ich z lasu osobliwe mamrotanie. Kupibrat poprosił, by zatrzymano powozy i poszedł zobaczyć, skąd ten głos dochodzi. Ujrzał wielki głaz, pod którym przycupnęły dwie zgrzybiałe babulki szepcące coś między sobą. Miały one jedno jedyne oko, którego na przemiany używały.

Kupibrat złapał do ręki oko, a wówczas babcie zaczęły lamentować:

- Nie zabieraj nam oka, dobry człowieku! Oddaj je nam z powrotem, to dostaniesz miecz, co wszystko przemoże.

Kupibrat oddał im oko i dostał w zamian zaklęty miecz, obdarzony mocą.

Znowu ujechali kawałek i powtórnie dobiegło ich z lasu osobliwe mamrotanie.

- Zatrzymajcie karetę! – poprosił Kupibrat. – Pójdę się dowiedzieć, skąd pochodzą te odgłosy.

Zatrzymano karetę. Kupibrat pobiegł do lasu i znowu pod omszałym głazem znalazł dwie babuleńki, które miały jedno oko. Kupibrat je pochwycił i babuleńki zaczęły narzekać:

- Nie zabieraj nam oka, dobry człowieku i nie zostawiaj nas w wiecznej ciemności! Zwróć nam je, to dostaniesz nasz skarb największy, obrus, co się sam nakrywa.

Kupibrat zwrócił oko babuleńkom i dostał obrus, w którym był taki czar, że gdy go rozłożyć i zażądać najwymyślniejszych potraw, niezwłocznie na nim się pojawią.

Podróż ciągnęła się dalej, aż po raz trzeci dobiegło z lasu osobliwe mamrotanie.

153

- Zatrzymajcie wóz, to pójdę zobaczyć, kto wydaje takie odgłosy – poprosił Kupibrat.

- Ta podróż nigdy się nie skończy, jeśli będziesz się dowiadywać o każdy hałas – opierał się królewicz, jednakże zatrzymał na chwilę powozy.

Kupibrat znalazł w mrocznym lesie jeszcze trzecią parę babulek, co miały tylko jedno jedyne oko. Wypłatał babulinkom podobną sztukę, co tamtym i dostał od nich zaczarowaną torbę. Gdy ją potrząsnąć i rozkazać: „Nuże z torby, chłopaki”! – wnet się zjawiało pięćdziesięciu krzepkich junaków, którzy czynili, co im rozkazał posiadacz torby.

Podróż ciągnęła się teraz bez zatrzymań, aż wreszcie orszak przybył na zamek sąsiedniego króla. Królewicz wysłał na rozmowę z królem swata, który opowiedział, z jaką sprawą przybyli i poprosił go o rękę królewny. Król nie miał nic przeciw temu, jednakże zadał królewiczowi próby, by się dowiedzieć, czy się nada na męża.

Pierwsza polegała na tym, że musiał napiąć łuk, do którego napięcia potrzeba było siły dziewięciu mężów.

Po usłyszeniu tego warunku, królewicz rzekł do Kupibrata, który był zatrudniony w jego świcie jako stajenny:

- Zaprzęgaj konie, zawracamy, bo ledwie mam w sobie siły jednego człowieka, a cóż dopiero dziewięciu, by napiąć łuk królewski.

Jednakże Kupibrat powiada:- Nie dawaj za wygraną, ale idź do króla i powiedz:

„Zadanie, jakie mi dałeś, jest dla mnie za błahe. Czy nie może go wykonać za mnie mój stajenny”?

Królewicz uczynił, jak mu doradził Kupibrat i król odrzecze:

- Mniejsza o to, kto napnie łuk, byle tylko ktoś z twojej świty zdołał tego dokonać.

154

Kupibrat wziął zatem łuk i napiął go za pierwszym zachodem.

Po czym król zadał drugą próbę królewiczowi. Miał on ujeździć konia, którego nie zdołało okiełznać dziewięciu ludzi.

Rzecze znowu królewicz do stajennego:- Wracajmy do domu, bo ja ani myślę szarpać się z takim

koniem i połamać sobie kości.Jednakże Kupibrat doradził:- Zapytaj króla, czy możesz posłużyć się zastępcą do

kiełznania rumaka.Starający się poszedł do króla i poprosił, by mu pozwolił

posłać zastępcę i takie pozwolenie otrzymał.Kupibrat poszedł do stajni. Tam już parskał i brykał w

swoim stanowisku rumak niczym jakaś bestia straszliwa. Na ścianie stajni wisiał biczyk z miedzianymi sznurkami. Kupibrat zdjął go ze ściany i jął bezlitośnie ćwiczyć rumaka.

Wtedy koń się odezwał:- Czemu, czemu mnie tak bijesz?- Za to, za to, żeś krnąbrny i pełen złości – odparł tamten.- Nie będę ci nieposłuszny, lecz uczynię, co mi rozkażesz –

obiecał rumak.- Uczyń więc wedle mego rozkazania – rzecze Kupibrat i

tak pouczył konia: - Wyprowadzę cię teraz przed bramę zamku królewskiego i musisz stać jak słup, nie drgnąć. Nadejdzie człowiek, który położy ci rękę na grzbiecie, a wtedy będziesz musiał uklęknąć na wszystkie cztery nogi.

Kupibrat odwiązał konia ze stanowiska i zaprowadził go pod schody zamkowe, by pokazać królowi.

- Obejrzyjcie teraz tego dzikiego rumaka, jaki jest łaskawy – rzecze Kupibrat. – Zobaczcie, czy ten mocarny koń bojowy utrzyma się pod ręką mego pana.

155

I polecił królewiczowi położyć rękę na końskim grzbiecie. Gdy królewicz to uczynił, koń legł na brzuchu. Wówczas to król i dwór cały spojrzeli na królewicza z podziwem, przypuszczali bowiem, że ma na tyle mocną rękę, iż koń ugiął się pod jej ciężarem.

Król rzecze:- Dobrześ poradził sobie z próbami, jakie ci zadałem. Tego

wieczoru będziesz spoczywał przy mojej córce.Z nadejściem wieczoru młody małżonek wszedł do

komnaty sypialnej księżniczki. Król zaś polecił grabarzowi wykopać dla zalotnika grób na skraju wrzosowiska. Córka królewska bowiem pełna była czarnej złości, wiedźmowskich forteli i już wielu swoich zalotników pozbawiła życia.

Gdy nowożeńcy legli przy sobie, wzięła panna poduszkę i jakby żartem zatkała nią usta chłopakowi. Królewicz był bliski uduszenia się, ale złapał nieco tchu stoczywszy się na podłogę.

- Poczekaj – rzekł do panny – wyjdę tylko na świeże powietrze i zaraz wrócę.

Pobiegł do czekającego w stajni Kupibrata i szepnął:- Silna jest jak bestia leśna, nie zdołam jej poskromić.

Pójdź tam i utrzyj jej rogów.Kupibrat na to:- Zamieńmy się strojem, żebym mógł pójść za ciebie. Pójdę

i poskromię pannę, żeby była nie wiem jaką piekielnicą.Młodzieńcy zamienili się ubiorem. Królewicz został na

miejscu stajennego, ale Kupibrat zabrał ze ściany biczyk z miedzianymi rzemieniami i pobiegł z nim w ręku do sypialni królewny. Panna znów próbowała swojej poprzedniej sztuczki, jęła poduszką dusić zalotnika, ale jak zdzielił ja po półrzytkach, poznała, że to nie żarty. Naraz zrobiła się skromna i potulna.

Sprawiwszy to Kupibrat wrócił do stajni i rzekł do królewicza:

156

- Zostaw mnie tutaj i idź, gdzie trzeba. Panna jest teraz skromna i potulna jak trusia.

Zamienili się strojami, królewicz powrócił do komnaty sypialnej królewny i stwierdził, że panna jest teraz spokojna niczym jagniątko.

Rankiem przybyli grabarze z noszami po ciało królewicza, ale wielkie było ich zdumienie, gdy ujrzeli młodą parę pogrążoną w słodkim śnie. Zdali sprawę królowi, który wezwał do siebie królewicza i powiada:

- Teraz wyprawimy weselisko, ale na twoim stole musi się znaleźć tyle samo jadła i napitku, co na moim.

Znowu pan młody popadł w rozterkę, pobiegł do swojego stajennego i opowiedział, czego król żąda od niego tym razem.

- Nie frasuj się – uspokoił go Kupibrat. – Pozwól mi zatroszczyć się o to, a wszystko będzie w porządku.

Król kazał przynieść na swój stół po siedem rodzajów zarówno potraw, jak i napojów. Obok zaś kazał ustawić drugi stół, którego nakrycie należało do królewicza. Kupibrat rozpostarł na stole czarodziejski obrus otrzymany od babulek i zarządził, by stół sam nakrył się potrawami lepszymi od tych, które wystawił król. I tak się też stało.

Wyprawiono zaślubiny, a po nich nastąpiła wielka i huczna uczta. Kupibrat siedział przy panu młodym i szeptał do niego:

- Używaj trunków w miarę i jeżeli ktoś coś pochwali, to nic nie mów.

Goście weselni jęli teraz na wyprzódki schlebiać panu młodemu, jak to znakomicie dał sobie radę w trudnych terminach. I tu pan młody nie mógł się pohamować ale wygarnął po pijanemu:

- Nic tu ja nie zdziałałem, jeno mój człek, pachołek stajenny to wszystko sprawi.

157

Wówczas król pożałował, iż oddał córkę takiemu szaławile. Szepnął sługom, by wlali usypiającego napoju do trunków świty królewicza, co też uczynili.

Napój usypiający wlano do pucharu weselnego, z którego wszyscy mieli zakosztować. Również i Kupibrat skosztował napoju i wraz z całym królewiczowym orszakiem zasnął snem głębokim.

Teraz król zakuł świtę pana młodego w żelaza i zabrał im wszystko, co posiadali. Pana młodego wielce sponiewierano czyniąc go pastuchem świń, przy czym wolno mu było pić dopiero po świniach.

Ale Kupibratu trafiło się jeszcze gorzej. Wyłupiono mu oczy i wtrącono go do najgłębszej ciemnicy pod zamkiem. Bohater jednak długo nie pozostawał w ciemnicy. Zdołał bowiem ustrzec swój cudowny miecz, z jego pomocą przerąbał się przez gruby mur i uciekł.

Błąkał się, wędrował ślepiec po lesie, aż usłyszał przed sobą owo mamrotanie. Tutaj właśnie gwarzyły te same starki z okiem w garści. Kupibrat pochwycił oko, a gdy babulki jęły błagać, by je zwrócił, rzecze:

- Dostaniecie wasze oko, gdy mnie zaprowadzicie do źródła żywej wody.

- Zaprowadzimy, zaprowadzimy – obiecały starki i jęły go prowadzić pochylonego wzdłuż ścieżki.

Ptaszek śpiewał na drzewie przydrożnym i Kupibrat złapał go w garść. Szli, szli, aż wreszcie babulki rzekły:

- Tutaj masz przed sobą studzienkę. Opłucz w niej swoje oczy, to znów odzyskasz wzrok.

-Żywa woda powinna szemrać wesoło, a to źródło jest ciche jak mogiła – rzecze Kupibrat i zanurzył ptaka w źródle.

Wnet ptak zesztywniał i Kupibrat się rozgniewał:

158

- Zwiodłyście mnie, podstępne staruchy, tutaj jest studnia martwej wody!

- Chodź, to cię zaprowadzimy do właściwego źródła – zgodziły się starki..

Zaprowadziły go do źródła w którym woda pluskała wesoło. Kupibrat obmył sobie oczy wodą żywiącą i odzyskał wzrok.

Babulki z okiem w garści odeszły zgarbione w stronę swojego głazu, Kupibrat zaś zawrócił do zamku wiarołomnego króla. Na drodze spotkał królewicza pasącego świnie i rzecze do niego:

- Teraz pójdziemy do króla, odbierzemy z powrotem nasze dobro i każemy mu jeszcze zapłacić nawiązkę.

Tak też uczynili i nałożyli na króla taką grzywnę, że uszły na nią pieniądze z całego królestwa.

Ciężko doświadczona drużyna pana młodego radując się wyruszyła w podróż powrotną. Zabrali też ze sobą przewrotną księżniczkę, jako że Kupibrat już ją ugłaskał.

Jednak król był nie w humorze, że goście opróżnili mu skarbiec do ostatniego szeląga. Zebrał wielkie wojsko i wysłał je w pogoń za orszakiem pana młodego. Ale Kupibrat wytrząsnął chłopaków z torby i pobił z ich pomocą całą chmarę wroga, że tylko paru z życiem uszło, by opowiedzieć o klęsce.

Przybyli do ojcowskiego zamku i dużo mieli do opowiedzenia domownikom o pełnej przygód wyprawie. Kupibrat został teraz wyniesiony do wysokiej godności. Stary król dał mu swoją córkę za żonę i oddał mu w zarząd połowę królestwa. Wszyscy oni żyli młodzi i szczęśliwi i może jeszcze żyją, bowiem Kupibrat wiedział, gdzie znajduje się źródło żywej wody, i potrafił w potrzebie przynieść z niego wody, by ożywić nią wszystkich swoich bliskich.

159

Czarodziejskie skrzypce

Przez trzy lata służył młodzian we dworze u skąpca jako parobek. Wreszcie zapragnął się rozliczyć i skąpy gospodarz wręczył mu jako zapłatę za trzy lata służby trzy srebrne talary.

Junak schował talary do kieszeni i poszedł w świat szukać szczęścia. Szedł, szedł leśną drogą, aż naprzeciw niemu wyszedł stary chłopina.

- Uczynimy targ? – pyta.- A cóż takiego masz do sprzedania? – junak na to.- Sprzedałbym tę fuzyjkę – odrzekł starzec i wręczył

chłopakowi swoją strzelbę do obejrzenia.- Cóż ja pocznę z taką zardzewiałą i starą pukawką? –

zastanawiał się chłopak.- Jest to strzelba zaklęta – wyjaśnił starzec. – Ilekroć

wystrzelisz z niej w niebo, tyle razy trafi się łup, choćby nigdzie nie było widać zwierzyny. Kiedy indziej nie sprzedałbym jej za nic, ale wkrótce już pójdę na pokoje Śmierci, a tam nie potrzeba mi żadnej broni.

Dobito targu; chłopiec zapłacił za strzelbę jednego talara.Gdy uszedł już nieco dalej, wyszedł mu naprzeciw drugi

staruszek. który zaofiarował wytarty pierścionek z mosiądzu.- Nie ma mowy o kupnie – opierał się chłopak. – Mam jeno

dwa srebrne talary.- To daj mi jeden z nich – namawiał go starzec. – Jest to

taki pierścień, że kto go trzyma na palcu, musi mówić prawdę.

160

Wkrótce już zejdę do grobu i nie będę go potrzebował na tamtym świecie.

„Może ja będę go potrzebował?” – pomyślał junak i kupił pierścień.

Wreszcie naprzeciw chłopcu wyszedł trzeci starzec, który miał do sprzedania stareńkie, poczerniałe skrzypce.

- Co mi po skrzypcach, skoro grać na nich nie umiem – opierał się junak.

- Nie sprzedawałbym moich skrzypiec, ale czuję, że śmierć się zbliża – powiada starzec. – A na tych skrzypcach każdy zagrać potrafi. Jak zatnie smykiem struny, to skrzypki same z siebie wydarzą najpiękniejsze nuty. Ponadto dźwięk tych skrzypek ma taką czarodziejską siłę, że wprawia ludzi w taniec, wszystkich gwałtem do tańca przymusza, przyniewala wszystkich, którzy zasłyszą granie.

Chłopak, ma się wiedzieć, kupił skrzypce za ostatniego srebrnego talara.

Ale po drodze, którą poszedł dalej, jechał w taradajce na jarmark ów skąpy gospodarz, w którego był na służbie.

Gospodarz zatrzymał konia zoczywszy junaka i zapytał:- Masz jeszcze przy sobie swoje pieniądze?- Nie mam – odparł chłopak - zrobiłem parę korzystnych

zakupów.Gospodarz był ciekaw, jakie zakupy poczynił parobek, a

dowiedziawszy się, jął zrzędzić:- Z góry wiedziałem, że wyrzucisz pieniądze na darmo. Za

te graty, coś kupił, nie warto było dawać nawet trzech miedziaków.

- Czy tak uważasz? – rzecze chłopak, uniósł strzelbę do góry i wypalił.

Wnet dziesięć tłustych kaczek zleciało z łoskotem na skraj drogi. Gospodarz wpierw się zdumiał, skąd się wzięło tyle

161

dziczyzny, po czym się domyślił, że strzelba jest zaczarowana i prosił, by mu ją sprzedał. Chłopak nie miał ochoty na ten interes, ale gdy gospodarz błagał go na wszystko i gdy na ostatek obiecał za zaczarowaną strzelbę sakiewkę błyszczących dukatów, chłopak sprzedał swoją strzelbę.

Gospodarz jął zaraz mierzyć w niebo i pukać na oślep, ale nawet piórko kacze z nieba nie spadło. Strzelba bowiem po przejściu do bogacza utraciła swoje niezwykłe zalety.

Gospodarz wybiegł rozjuszony z bryczki, by dać chłopakowi nauczkę. Ten zaś postanowił wypróbować skuteczność swoich skrzypiec i zaczął ciąć smyczkiem po strunach instrumentu.

Ze skrzypiec popłynęła żwawa pola i gospodarz jął tańczyć. Tańczył zapamiętale z wyszczerzonymi zębami, aż zaplatał się mimochodem w krzaku tarniny i pozostał w nim szamocąc się bezradnie.

Chłopak zaś wskoczył do bryczki, popędził konia lejcami i pojechał w swoja drogę, że ino kurz się za nim zakłębił.

Junak został grajkiem i wyrósł na wielkiego mistrza tonów. Obchodził wsie, objeżdżał miasta i zbogacił się nader obficie. Kupił sobie błyszczące lakierki, kapelusz z piórami oraz nowe pludry i kurtkę.

Przybył też na ostatek do królewskiej stolicy i zasłyszawszy, że król ma trzy niezamężne córki, postanowił, że jedna z nich weźmie za żonę.

Przyszedł do króla i przedstawił mu sprawę.- Mam ci ja trzy córki – król odpowie. – Zapytaj najpierw

najstarszej, czy zgodzi się wyjść za ciebie.Junak poszedł na rozmowę z najstarszą królewną i że był

skrupulatny, nałożył na palec dziewczynie swój czarodziejski mosiężny pierścionek, którego nosiciel musiał mówić prawdę.

162

Zapytał pannę:- Czy ktoś cię kiedyś obejmował?Księżniczka potrząsnęła głową, ale usta jej wypowiedziały:- Parę razy, jeno parę razy objął mnie cudzoziemski książę.Nie odpowiadała grajkowi panna, która inni obejmowali,

poszedł i nałożył pierścień na palec średniej córki królewskiej.- Powiedz, czy ktoś cię uścisnął? – zapytał chłopak.- Raz aby mnie objął cudzoziemski książę – wyznała

smutnie dziewczyna.- Nie nadajesz się dla mnie – rzecze junak i nałoży

pierścień najmłodszej córce królewskiej na palec.- A czy ciebie może ktoś zdążył objąć? – wypytywał

surowo.- Nie dotknął mnie palcem ani jeden mężczyzna! –

oznajmiła królewna.Najmłodsza córka królewska uwidziała się grajkowi i

poszedł z nią do księdza, by dać na zapowiedzi.Ale starsze księżniczki serdecznie znienawidziły chłopaka,

co z nich wydostał długo ukrywaną tajemnicę. Poszły do ojca i poskarżyły się na grajka, że im ubliżył, po czym zażądały, by go powieszono.

Król ustąpił naleganiom swoich córek i wydał rozkaz, by junaka powieszono.

Słowo królewskie było prawem, pojmano więc grajka i ze związanymi rękoma zaprowadzono na wzgórze straceń. Cały dwór i mnóstwo ludu się zebrało, by przyjrzeć się temu widowisku.

Kat trzymał w ręku pętlę powroza i już miał ją nałożyć na szyję skazańca. Wówczas chłopak poprosił go, aby spełniono jego ostatnie życzenie.

- Jestem grajkiem – powiada. – Dajcie mi moje skrzypce, żebym mógł zagrać „polskiego” na pożegnanie.

163

- Zgadzamy się na życzenie skazańca – rzecze król. – Dajcie muzykantowi jego skrzypce.

Wówczas ów skąpy gospodarz, który jakoś wyplatał się z krzaka tarniny, przedarł się przez tłum i wszczął larum:

- Na litość boską, nie dawajcie temu łajdakowi skrzypiec! Mnie tak roztańczył, że mi pękły spodnie!

- Słowo się rzekło – powiedział król.- To na wszelki wypadek przywiążcie mnie do drzewa,

żebym w tańcu nie podarł sobie ubrania – poprosił gospodarz.Przywiązano go sznurem do drzewa. Junak otrzymał swoje

skrzypce i zagrał. Grał lepiej niż kiedykolwiek dotąd i cały dwór wraz z całym pospólstwem jęły tańczyć bez pamięci. Kat zaplatał się w swym powrozie tak, że z wieszania nic nie wyszło. Skrzypce grały, a lud tańczył bez opamiętania. Nawet przywiązany do drzewa gospodarz nie mógł się oprzeć czarowi melodii, jeno kołysał się tam i na powrót i odrapał sobie plecy do krwi, sznur bowiem, którym go skrępowano, zaczął się rozluźniać.

Chłopiec grał zawzięcie i dwór, a z nim całe pospólstwo stańczyło się do utraty tchu. Wówczas zeskoczył z rusztowania, wziął na ręce najmłodszą królewnę i zaniósł ją do bryczki. I tyle! Grajek podciął konia do biegu i pojechał sobie z królewną nie wiadomo dokąd, może do drugiego królestwa.

164

Królewski stajenny

Przez trzy lata służył chłopak za parobka we dworze u skąpego gospodarza. Ale gdy już trzeci rok dobiegł końca, zaczął chłopak domagać się zapłaty.

Rzecze mu gospodarz:- Weź sobie ten łuk ze ściany, to będziesz miał większą

nagrodę, niźli się spodziewasz. Chłopak zdjął łuk ze ściany i poszedł sobie z kwaśna miną.

Na brzozie przydrożnej tokował cietrzew i chłopak zapragnął go ustrzelić. Ale strzała chybiła celu, zranił tylko cietrzewia, który machając skrzydłami uleciał głęboko w las.

Przez cały dzień chłopak szedł za cietrzewiem, ale gdy się ściemniło, zdobycz znikła w zaroślach.

Chłopak rozejrzał się dookoła i zobaczył, że znajduje się w mrocznym lesie, w zgoła odludnej okolicy. Urządził sobie posłanie z gałęzi choiny i zanocował pod wysokim świerkiem.

Rankiem zbudził go niesłychany zgiełk. Syn Hiisiego umykał przez polanę co sił w nogach, a tuż za nim sadziło ogromne wilczysko z rozwartą paszczęką.

Chłopak uskoczył na bok i pomyślał:„Zobaczymy, co z tego wyniknie”.Mieszkaniec Hiitoli wdrapał się na świerk, wilk zaś usiadł

z wyszczerzonymi kłami u stóp drzewa i czatował.Zobaczył też chłopaka, ale się nie rzucił na uzbrojonego w

łuk, jeno poprosił:

165

- Zestrzel no, łuczniku, tę diabelską paskudę z drzewa, to ci przyrzekam, że nigdy nie tknę twojego stada.

Syn Hiisiego za to obiecywał:- Zastrzel wilka, bracie kochany! Hojnie cię wynagrodzę i

będziesz miał dla siebie rękawice z wilczego futra.Chłopak naciągnął łuk i zabił wilka. Syn Hiisiego zsunął

się z drzewa i dopomógł mu przy obdzieraniu zdobyczy. Gdy już to zrobili, powędrował chłopak z mieszkańcem Hiitoli do stóp wysokiej góry. Widniała w niej pieczara, którą zamieszkiwała diabelska rodzina.

Stary Hiisi ujrzawszy przybyłych, rzecze:- Chyba to wraca z lasu mój syn i przywiódł ze sobą

pieczeń. Już trzydzieści lat czekam na tę chwilę.Odpowiedział na to syn Hiisiego:- Ten, co mi życie ocalił, nie pójdzie na pieczeń! Bez jego

pomocy znalazłbym się w wilczej paszczęce. Musimy go wynagrodzić hojnie, jak tylko się da.

- Czego chcesz w nagrodę? – pyta stary Hiisi .- Poproś go o rumaka ze złotą grzywą – szepnął syn

Hiisiego na ucho łucznikowi.Chłopak uczynił, jak mu radzono i wziął najlepszego

rumaka ze stajni Hiitoli. Chciał już dosiąść wierzchowca ze złotą grzywą i pojechać przed siebie, ale syn Hiisiego podszepnął:

- Nie odchodź jeszcze, ale poczekaj i gdy mój ojczulek zapyta, czego pragniesz, poproś go o ten stary wiecheć łaziebny.

Chłopiec uczynił, jak mu radzono i dostał stary wiecheć łaziebny, ale gdy już się zbierał do odjazdu, szepnął mu jeszcze syn Hiisiego:

- Poczekaj jeszcze chwilę i poproś go o starą sieć rybacką i miedzianą piszczałkę.

166

- Czy brak ci czegoś jeszcze, czy też chciałbyś mieć wszystek mój dobytek? – zapytał stary Hiisi widząc, że chłopak wciąż jeszcze czeka.

- Nie ma dwóch bez trzech, ani trzech bez pary – chłopak na to i poprosił o starą sieć na ryby oraz miedzianą piszczałkę.

- Masz je tu i idź sobie – burknął stary Hiisi i rzucił chłopcu sieć i piszczałkę.

Teraz już miał chłopak tyle dobra, ile zdołał udźwignąć. Dosiadł złotogrzywego rumaka i zajechał aż na potrójne rozstaje.

- Którą tu drogę obrać? – zastanawiał się głośno.- Wybierz środkową, co wiedzie wprost do zamku

królewskiego – doradził złotogrzywek. „Tak też uczynię” – osądził chłopak i pojechał środkową

drogą, aż dotarł do zamku królewskiego. Król przechadzał się po dziedzińcu, koń zaś ostrzegł

chłopaka:- Poprosi cię, byś mnie sprzedał, ale mnie nie sprzedawaj

za żadne skarby. Przyjmij natomiast miejsce królewskiego stajennego, jeżeli ci je ofiaruje.

Król usiłował kupić rumaka o złotej grzywie i ofiarował za niego garście klejnotów, ale chłopak nie zgadzał się na sprzedaż.

- To już zostań u mnie stajennym – poprosił król. – Możesz nic nie robić, bo mam już sześciu stajennych i troszczą się o moje konie. Wystarczy, że będziesz moim masztalerzem przy złotogrzywku, gdy wyjadę w gości.

I tak chłopak został stajennym bez zajęcia w zamku królewskim. Niebawem tamtych sześciu stajennych zaczęło zazdrościć owemu bezczynnemu masztalerzowi i postanowili się go pozbyć. Poszli do króla i powiedzieli:

- Ten nowy stajenny przechwalał się, że potrafi pozłocić grzywy wszystkich koni na dworze, jeśli tylko zechce.

Król wezwał chłopaka na rozmowę i rzecze:

167

- Spraw tak do jutra rana, by grzywy wszystkich koni lśniły złotym blaskiem. Jeżeli tego nie uczynisz, każę ci uciąć głowę.

Chłopak poszedł z płaczem do swojego konia w stajni i począł go czesać.

- Czemu płaczesz, chłopaczku, ciężko ci na sercu? – zarżał koń.

Chłopak opowiedział, jakie dostał zadanie, ale koń pocieszył go:

- Tu się przyda stary wiecheć, który dostałeś w Hiitoli. Zadbaj, by w stajni nie było gapiów. Umocz wiecheć w kadzi z wodą i oczyść nim grzywy królewskich wierzchowców.

Chłopak wypróbował w nocy siłę starego wiechcia i patrzcie – końskie grzywy zaczęły mienić się złotem, aż w stajni całkiem pojaśniało.

Król się uradował, że ma takie wspaniałe rumaki, ale stajenni byli rozeźleni, że ich starania spełzły na niczym. Zamyślili nowy podstęp, by zgubić chłopaka. Poszli do króla i nagadali:

- Nowy stajenny chełpi się, że taki z niego rybak, co jak tylko zarzuci swoja sieć na wodę, w każdym jej oku będzie miał złapaną rybę.

Król postanowił sprawdzić, co się kryje za tymi słowami i polecił chłopakowi nałowić ryb. Ten zapytał konia, co ma począć, a koń doradził mu wziąć ze sobą starą sieć, którą mu dano w Hiitoli. Chłopak uczynił wedle tej rady i z ani jednego oka sieci nie wymknęła się ryba, gdy sieć wybierano z wody podczas połowu.

Ale zawistni stajenni wciąż jeszcze nie wyrzekli się myśli o jego zgubie. Król miał narzeczoną w sąsiednim królestwie i czas było już ją sprowadzić, ale sam król nie śmiał się wybrać na tę wyprawę, bowiem droga wiodła przez puszczę rojącą się od drapieżników. Teraz stajenni wmówili królowi, że nowy sługa obiecał przywieźć królewnę do zamku.

168

Król wezwał chłopaka do siebie i rzecze:- Przygotuj się do podróży i przywieź tu moją narzeczoną z

drugiego królestwa.Chłopak uciekł się znów do mądrości swego

złotogrzywego rumaka. Ten pocieszył go słowami:- Nie płacz, chłopcze, ale idź i poproś króla o pełne sanie

wołowiny. Gdy wyruszymy w podróż i obskoczą nas bestie czyhające przy drodze, rzucaj im mięso, by dały nam przejechać w spokoju.

Król kazał im dać mięsa i tym sposobem chłopak poradził sobie z drapieżnikami. Gdy przybył do rodzinnego zamku narzeczonej i wyłożył sprawę, rzecze doń król tamtejszy:

- Nie wyprawię z tobą mojej córki, Az przyprowadzisz białą klacz ze stoku Białej Góry.

- A gdzież ta Biała Góra? – spytał chłopak.- Nie wiem, sam jej poszukaj – burknął król.Z takim kłopotem przyszedł znów chłopak do swego

złotogrzywka.- Czemuż to, biedny mój panie, masz łzy w oczach i

markotną minę? – zapytał rumak.Chłopak opowiedział mu, co go trapi, a koń na to:- Siadaj na mnie, wiem, gdzie się znajduje Biała Góra i

znam też białą klacz.Chłopak wskoczył na siodło i złotogrzywek popędził nad

wierzchołkami drzew, polatywał nad jeziorami i za małą chwilkę byli już na Białej Górze. Znaleźli białą klacz i przywiedli ją do zamku królewskiego.

Król właśnie wyprawiał ucztę i gości zjechało wielu. W zamku rojno było od królów w koronach na głowach, książąt i wielkich generałów. Były tam pierwsze damy królestwa i były też panny – jedna piękniejsza od drugiej.

169

Chłopak siedział pod drzwiami, zaglądał do środka i myślał, która to z nich może być wybranka królewską. Przybył też na miejsce pan zamku i spytał:

- Czy byłeś już na Białej Górze i przyprowadziłeś białą kobyłę?

- Jest tutaj na dziedzińcu – odparł chłopak.- To możesz już zaprowadzić narzeczoną do twego pana –

zgodził się król. – Obraca się tutaj wśród panien; jeżeli trafnie ją wskażesz, będziesz ją mógł wziąć ze sobą, ale jeśli się pomylisz, odejdziesz z pustymi rękoma.

Chłopak wpatrywał się usilnie chcąc zgadnąć, która to z panien jest królewską narzeczoną. Ale dziewczęta były wszystkie jednakowo urodziwe i jednakowo wspaniale wystrojone – jak tu się w nich rozeznać i wybrać właściwą?

- Ta jest królewską narzeczoną, która ma dla ozdoby muszkę na lewym policzku. Przyprowadź ją tu, to wyruszymy w drogę powrotną – doradził koń.

Chłopak pochwycił właściwą pannę ze sobą i wybrał się w drogę powrotną. Tupot rozległ się za nimi – była to biała klacz, która za nimi pobiegła. Wyrwała się bowiem z rąk stajennym i popędziła za złotogrzywkiem.

Przybyli na zamek królewski i król rad był wielce, że wreszcie ma u siebie swoją narzeczoną. Jednakże stajenni nie zaprzestali swoich knowań i jeden z nich poszedł do króla z potwarzą, jakoby chłopak przechwalał się, że przywieziona do króla panna jest jego ukochaną.

Król słysząc to rozsierdził się srodze i wydał wyrok na chłopaka: nazajutrz rano miano go wrzucić do dołu z płonącą smołą.

Chłopiec z płaczem opowiedział koniowi, do czego doprowadzili zawistnicy. Koń znowu uspokoił swego właściciela i wytłumaczył, jakim sposobem zdoła uniknąć śmierci.

170

Pachołkowie stajenni zaczęli już kopać dół w żwirowisku; głęboko go wykopali i napełnili suchą smołą. O świcie przyprowadzono chłopaka nad brzeg dołu i smołę zapalono. Koń też przybył, by obejrzeć koniec swego masztalerza.

Chłopak zwrócił się do króla z prośbą:- Niech wasza królewska mość przypomni sobie liczne

usługi, jakie dla niego uczyniłem i uwolni mi na chwilę ręce, bym mógł zagrać piosenkę na pożegnanie.

Król rozkazał, by rozwiązano mu peta i chłopak wyjął z kieszeni miedzianą piszczałkę z Hiitoli. Podniósł ją do ust i zagrał na niej.

I stało się coś dziwnego: król złapał za ręce swoich stajennych i w siódemkę zaczęli tańczyć polkę nad brzegiem dołu zionącego płomieniami. Coraz donośniej i przenikliwiej grała piszczałka chłopca i coraz bliżej podbiegali tancerze do płomienia, aż wreszcie rzucili się do rozprażonego kotliska.

Taki był koniec króla i zawistnych stajennych. Chłopak zaś wrócił na zamek i pojął za żonę królewnę przywiezioną z sąsiedniego królestwa. I tak został królem i żył w radości i szczęściu aż do końca dni swoich.

171

W poszukiwaniu źródła żywej wody

Dawno temu żył król, który władał bogatym królestwem i miał trzech synów. Dobrze im się działo, ale kiedyś króla spotkało wielkie nieszczęście – stracił wzrok, ociemniał.

Calutki rok strawił w swojej ślepocie, po czym przyśniło mu się, że gdzieś za ziemiami, za morzami znajduje się zamek cesarza Kuutamali, czyli Krainy Poświaty Księżycowej, a w jego najgłębiej ukrytej komnacie bije cudowne źródło żywej wody. Kto napije się wody z tego źródła, o połowę lat odmłodnieje, a gdy ślepiec obmyje nią oczy, wzrok na powrót odzyska.

Po paru dniach król wyprawił dwóch starszych synów na poszukiwanie żywej wody. Dał im dobre konie, karocę i sakiewkę ze złotem, życząc im, aby rychło powrócili szczęśliwie.

Jednakże dwaj królewicze mieli lekkomyślne usposobienie. Skręcili do pierwszej karczmy przy drodze i zaniechali dalszej podróży. Przy karczemnym szynkwasie spędzali swoje dni na piciu i zabawie, aż zapomnieli, po co wybrali się w drogę.

Gdy już nie było ni widu, ni słychu po starszych braciach, z kolei wybrał się trzeci, najmłodszy z synów królewskich, na poszukiwanie cudownego źródła.

Po przejechaniu dnia drogi ujrzał starego kruka siedzącego na świerku przydrożnym. Zapytał go, w jakiej stronie należy szukać cudownego źródła Kuutamali.

- Za borrem, za borrrem! – zakrakał kruk.

172

Przeto królewicz ruszył naprzód i zapuścił się w głąb mrocznego boru. Przez cały dzień przedzierał się przez chruśniak, aż dotarł do wielkiego głazu porośniętego białym mchem.

Z wierzchołka głazu walił dym niczym z komina! Chłopiec znalazł u podnóża głazy drzwi i wszedł do jego wnętrza.

W środku siedziała zgrzybiała, zasuszona staruszka.Staruszka zasłyszawszy, czego chłopiec szuka, rzekła:- Mnie by się też przydała woda ze źródła życia,

odmłodniałabym nieco. Mam już bowiem ponad sto lat. Pozostań tu na noc, to rankiem przywołam moją trzódkę i spróbuję jej wyłożyć twoją sprawę.

Chłopak zanocował na ławie. Ledwie zaświtało, staruszka wgramoliła się na dach swojej kamiennej chatki i zadęła w ligawkę z brzozowej kory, aż bór zahuczał i rozbrzmiały skały. W mig zebrało się tysiącgłowe stado jej mydełka. Były to szare wilczyska i lisy o rudej sierści, łosie z wieńcami rogów i szybkonogie reny, mrukliwe niedźwiedzie i włochate rosomaki, ogniste wiewiórki i złotopierśne kuny, i co tam jeszcze się znalazło. Staruszka zapytała zwierzęta:

- Kto wie, gdzie się znajduje zamek cesarza Kuutamali, w którym bije źródło żywej wody?

Leśne czworonogi potrząsały łbami; żaden z nich nie słyszał, by mówiono o takim zamku czy źródle.

- Idź – rzecze starucha do chłopca – do mojej średniej siostry, która rządzi wodną czeladką. dzień będziesz szedł przed siebie, aż dotrzesz do brzegu wielkiego morza. Tam, w wywróconej łodzi, mieszka moja siostra, a nuż ci pomoże.

Królewicz uczynił, jak mu doradziła, poszedł przed siebie i trafił na brzeg wielkiego morza. W samej rzeczy, na brzegu była omszała, okryta wodorostami łódź, pod którą mieszkała babula jeszcze starsza od tej, co była władczynią leśnego ludu.

173

- Czy przychodzisz od mojej małej siostrzyczki – zapytała stara usłyszawszy pozdrowienia chłopca. – Mnie też by się przydała woda życia, jako że mam już pięćset lat. Zwołam moją czeladkę, może któreś z nich wie, gdzie znajduje się takie źródło.

Stara weszła na dziób swojej łodzi i zatrąbiła na rogu sporządzonym ze skorupy mięczaka.

Wnet zakotłowała się woda, gdy ryby ze wszystkich stron zaczęły płynąć ku swej gospodyni. Przypłynęły tutaj szczupaki wielkie jak kłody i okonie z kolcami na grzbiecie, tłuste łososie i okazałe sandacze, czarne miętusy i płaskie flądry i nie wiadomo jeszcze jakie ryby.

Ale nikt spośród wodnego ludu nie wiedział, gdzie jest źródło żywej wody. Nic nie wiedziała o nim nawet mądra foka ani nad miarę ogromna ryba-wieloryb, która przybyła prychając wodą z morskiej głębiny.

- Nie mogę uczynić nic ponadto – rzekła władczyni ryb do chłopca – że poślę cię do mojej najstarszej siostry. Mieszka stąd o dzień drogi na szczycie Góry Podpierającej Obłoki.

Królewicz poszedł w dalszą wędrówkę, aż dotarł na szczyt Góry Podpierającej Obłoki. Znalazł tam dziurę w skale pełną edredonowego puchu, w której pomiędzy edredonami spała zgrzybiała staruszka. Chłopak ją rozbudził i do ucha wykrzyczał o swojej sprawie. Gdy stara pojęła, o co chodzi, ujęła róg sporządzony z orlej piszczeli i zadęła.

Rychło ze wszystkich stron zaczęły przybywać ptaki; zlatywały się ich tak liczne zgraje najrozmaitszej wielkości i upierzenia, aż zaćmiły niebo.

Ale i ptaki nie wiedziały, gdzie jest źródło żywej wody. Pewien stary kruk wprawdzie słyszał, jak mówiono o cudownym źródle u cesarza Kuutamali, ale był już na tyle zniedołężniały ze starości, że nie pamiętał nawet, czy to źródło znajduje się na wschodzie, czy na zachodzie.

174

Jednakże na szczyt Góry Podpierającej Obłoki przybył jeszcze jeden ptak. Był to olbrzymi orzeł, który wiedział dokładnie, gdzie się znajduje źródło żywej wody. Na rozkaz tysiącletniej władczyni ptaków przyrzekł zawieźć królewskiego syna do źródła i dostarczyć go całego i nietkniętego z powrotem.

Chłopiec usadowił się na grzbiecie orła, chwycił się piór i olbrzymi ptak wzbił się w powietrze.

Lecieli tak długo, jak lecieli, a gdy przybyli, to przybyli do wspaniałego pałacu w Kuutamali.

Orzeł opuścił się na mur zamkowy i ostrzegł chłopca:- Strzeż się, byś nie przebywał za długo w salach

zamkowych, Kuutamali bowiem strzegą przeraźliwe smoki. Teraz mają drzemkę poobiednią, ale wiedz, że zguba spotka zarówno mnie jak i ciebie, jeśli bodaj jeden z nich się obudzi.

Chłopiec obiecał mieć się na baczności i wśliznął się przez bramę do uśpionego zamku. Już na dziedzińcu słychać było chrapanie smoków, jednakże chłopiec od maleńkości nie znał strachu i przemaszerował dziedziniec za dziedzińcem. Kroczył przez wspaniałe, sklepione sale, aż dotarł do najgłębiej ukrytej komnaty zamkowej, w której na środku posadzki biło źródło rozpylające się w złote kropelki.

- Wreszcie jestem przy nim – rzecze królewicz. Wyciągnął z zanadrza butelkę i napełnił ją rozperloną

wodą. Już chciał pośpieszyć do orła czekającego na murze. Ale w tejże chwili usłyszał lekkie westchnienie zza jedwabnej zasłony na łożu znajdującym się w końcu sali. Podszedł i zajrzał, kto by tam mógł leżeć. Ujrzał prześliczną księżniczkę pogrążoną w głębokim śnie.

- Muszę już odejść – powtarzał chłopiec wpatrzony w śpiącą księżniczkę – muszę już odejść, bo inaczej orzeł będzie się niepokoił, ale kto zdoła się oderwać od takiego widoku?... Pobiegnę jednak i powiem orłowi, że wszystko dobrze poszło –

175

mówił dalej chłopiec i pobiegł, by pokiwać ręką orłowi czekającemu na murze, że jest tutaj i że zaraz przyjdzie.

Trzykrotnie wracał królewicz, by podziwiać śpiącą piękność, nim zdołał odejść w drogę powrotną. Jednakże przed odejściem nakreślił swoje imię i nazwę miejscowości, w której mieszkał, na zwitku brzozowej kory, który pozostawił na łóżku śpiącej.

Orzeł już tak się zniecierpliwił, że w ciągu czekania wyskubał sobie połowę piór. Gdy w powrotnej drodze przybyli nad wielkie morze, zanurzył się znienacka w fale.

- Jak się czujesz? – zapytał chłopaka.- Oj, marnie, bardzo marnie – odparł tamten.Orzeł trzykrotnie spadał w dół niczym kamień. Za ostatnim

razem śmignął tak nisko między kotłujące się fale, że chłopak wrzasnął i ochlapał sobie nogi.

- To była nauczka za to, żeś tak długo zwłóczył na zamku, kazałeś mi czekać za trzema nawrotami, nim wreszcie przyszedłeś – wytłumaczył orzeł.

- Jużeście stamtąd wrócili – zapiszczała owa tysiącletnia starucha, gdy podróżnicy przybyli na wierzchołek Góry Podtrzymującej Obłoki. – Czyś znalazł wodę życia? Daj mi też łyk, skoro ci pomogłam odnaleźć źródło – błagała.

Chłopiec dał proszącej łyk żywej wody z butli i babka we mgnieniu oka o pięćset lat odmłodniała.

- Masz tu w nagrodę ową łokciową pałkę, skoro przyniosłeś mi takie skuteczne lekarstwo – rzekła stara i wręczyła chłopakowi czarną ze starości łokciową laskę.

- Na co mi to? – zapytał chłopak.- Możesz nią sobie odmierzać zamki i majętności, gdy

zajdzie potrzeba – pouczyła go stara.Szybko zbiegła podróż powrotna, bowiem orzeł dostarczył

chłopca do średniej siostry, tej, co mieszkała pod łodzią.

176

Władczyni ryb również dostała łyk wody i dzięki niej odmłodniała w rumianą kobietę.

W zamian ofiarowała chłopcu czarodziejski obrus, co sam się nakrywał.

Odwiedzili tez trzecią siostrę, babkę mieszkającą we wnętrzu leśnego głazu. I ona też upiła kapkę żywej wody i odmłodniała w różowolila dzierlatkę. Od niej to chłopak otrzymał trzeci zaklęty przedmiot, zardzewiałe nożyce, których posiadacz uzyskiwał władzę nad leśną zwierzyną.

Orzeł zaniósł chłopca w okolice rodzinne, po czym odleciał.

Królewicz ruszył w stronę ojcowskiego zamku. Zboczył do zajazdu, w którym najstarszy i średni brat nadal sobie popijali. Już przy konowiązie zajazdu zobaczył konie braci z pustymi workami obroku na głowach, wychudzone żałośnie.

Starsi bracia dostrzegli najmłodszego przez okno karczmy. Zawołali go do środka i wypytali o nowiny.

Najmłodszy z braci opowiedział im cała swoją pełna przygód wyprawę, pokazał też butelkę z żywą wodą schowaną na piersi.

Nastał już wieczór i starsi bracia nakłonili najmłodszego, by zanocował z nimi w alkierzu. Najmłodszy brat nie przeczuwał nic złego, rzucił się na łóżko i zmęczony podróżą zasnął ciężko jak kłoda.

Wtedy starsi bracia zaśmiali się drwiąco, mrugnęli do siebie i wykradli najmłodszemu z zanadrza butelkę żywej wody. Przelali cudowny lek do własnej butelki, chłopcu zaś nalali do jego butelki mulistej wody z kałuży.

Dwaj niegodziwcy pobiegli wówczas do ojcowskiego zamku i przetarli staremu królowi oczy uzdrawiającą wodą. czarodziejskie lekarstwo w mig wywarło skutek: królowi powrócił wzrok i wygładziły się zmarszczki starości na policzkach. Oczy

177

króla zajaśniały radością i pobłogosławił swoich synów jako dobroczyńców.

Najmłodszy królewicz ocknąwszy się z głębokiego snu, powrócił na zamek ojcowski.

- O, i ty już jesteś! – rzecze król widząc swego najmłodszego. – Czy ty też znalazłeś żywą wodę?

- Co taki żółtodziób mógłby znaleźć – wpadli w słowo starsi bracia. – Sny mu się roiły w karczemnym alkierzu, podczas gdyśmy błądząc wśród strasznych niebezpieczeństw na końcu świata szukali żywej wody.

Najmłodszy królewicz rozgorączkował się i wyciągnął z zanadrza butelkę. Król wziął ją, obejrzał pod światło i powiada:

- Toż to woda z rowu, w której się żaby lęgną! Tym mnie próbujesz zwieść? Toż wzrok można stracić, gdy się umyje tym oczy!

I ci dwaj niegodziwi bracia tak potrafili omamić ojca, że nakazał, by jego najmłodszego utopiono w morzu jak kociaka.

Wyrok kazano wykonać żołnierzowi. A żołnierz nie miał ochoty topić królewicza. Wsadził chłopaka do łodzi, którą zepchnął na morze, by uniosły ja fale.

Dryfowała sobie, dryfowała niesiona wiatrem łódź królewicza, aż w końcu dziób jej uderzył o brzeg wyspy pokrytej lasami.

Chłopiec wszedł na skały przybrzeżne i rozejrzał się dokoła. Trafiła mu się jaka wyspa, co była jeno siedliskiem wilków i niedźwiedzi. Z otwartą paszczą i wyszczerzonymi kłami drapieżniki rzuciły się na chłopca, by go pożreć. Osaczony szukał jakiejś broni i tu w ręku jego znalazły się zardzewiałe nożyce, jakie dostał od staruszki mieszkającej we wnętrzu głazu. Nożyce miały w sobie taką moc, że gdy ciachnął nimi parę razy, bestie się przeraziły i w nieładzie pierzchły z powrotem do lasu.

178

Nadszedł głód i chłopak sięgnął do kieszeni szukając okruchów chleba. Wtedy do rąk trafił mu zaczarowany obrus, podarowany przez rybią babkę. Rozpostarł go na kamieniu i wydał polecenie:

- Nakryj się, obrusie!Wnet ukazały się na nim najwyszukańsze potrawy i

chłopiec najadł się do syta.„Miałem chyba jeszcze trzeci czarodziejski przybór” –

przypomniał sobie chłopak i za cholewa buta znalazł schowany poczerniały pręt łokciowy.

To dopiero było cudowne urządzenie! Przy jego pomocy wyrósł na wyspie przewspaniały zamek, w którym warto było rezydować.

I tak najmłodszy syn królewski zaczął pędzić samotne życie w zamku na wyspie pośrodku morza. Czarodziejski obrus dostarczał mu pożywienia, czarodziejskimi nożycami zaś odstraszał zwierzęta, gdy ośmieliły się podejść zbyt blisko.

Ale tam, w dalekim cesarstwie zamku w Kuutamali, owa przepiękna księżniczka urodziła małego synka.

gdy syn nauczył się chodzić i mówić, zaczął wypytywać matkę, kto jest jego ojcem, kto dziadkiem i gdzie może się znajdować. Ale nawet córka cesarza nie potrafiła wytłumaczyć dziecięciu, kto jest jego ojcem, jako że ojca swego dziecka nigdy nie widziała.

Tak się złożyło, że chłopiec raczkował pod łóżkiem matczynym i znalazł tam zwitek brzozowej kory, na którym królewicz podczas pobytu w Kuutamali napisał swoje nazwisko i adres.

179

Ucieszyło to bardzo księżniczkę, że wreszcie ma jakiś znak od swojego zaginionego małżonka. Postanowiła udać się w drogę, by go odnaleźć.

W stoczni cesarskiej zbudowano wspaniały okręt. Zaopatrzono go w żagle z purpurowego płótna, błękitne liny jedwabne i wiele dziesiątków czarno połyskujących armat. Postawiono żagle, huknęły działa i księżniczka z Kuutamali wyruszyła szukać swego męża.

Spieniona woda szumiała przy dziobie okrętu, co nieznużenie pruł fale, aż na ostatek przybił do brzegu w królewskiej stolicy, której nazwa widniała na zwitku brzozowej kory.

Król przez lunetę wyśledził okręt z okna swego zamku i zastanawia się, czy ten obcy korab przybywa z dobrymi czy też złymi zamiarami.

Okręt dał salwę na powitanie i król wysłał herolda, by się dowiedział, czego chce załoga okrętu o purpurowych żaglach.

Herold poszedł z poleceniem i po powrocie z okrętu opowiedział, że podróżuje na nim prześliczna księżniczka z Krainy Poświaty księżycowej, która przybyła, żeby odnaleźć królewicza, co niegdyś nawiedził źródło żywej wody.

Król słysząc to co żywo wyruszył wraz z obu synami na pokład okrętu.

Obaj synowie królewscy zawołali jednym głosem:- To ja, ja odwiedziłem źródło żywej wody w Kuutamali.- Pokażcie wasze dłonie – ozwała się księżniczka.Królewicze wyciągnęli swe dłonie do obejrzenia.- Żaden z was nigdy nie odwiedził Kuutamali – stwierdziła

surowo. – Bowiem ręce tego, który zaczerpnął ze źródła żywej wody, na zawsze zachowują złoty połysk.

180

- Biada mi! – jęknął król, który przeczuł, że go oszukano. – Biada mi! Miałem jeszcze trzeciego syna, ale kazałem utopić go w morzu!

Wtedy wystąpił z szeregu żołnierz, który był otrzymał rozkaz utopienia królewicza.

- Nie utopiłem twego syna – wyznał. – Pozostawiłem go na łasce wichru, lecz nie spotkało go nic złego. Mieszka on bowiem na wyspie pośrodku morza niczym pustelnik we własnym zamku.

Okręt z purpurowymi żaglami zawrócił na pełne morze i po niedługim żeglowaniu odnalazł wyspę i zamek najmłodszego syna.

Chłopak wyszedł na brzeg powitać gości. Nawet ślepy byłby zauważył, że właśnie jego dłonie jaśniały złotem ze źródła żywej wody.

Młodzi padli sobie w objęcia, po czym wyprawiono wesele huczne jak nigdy. A mały synek odzyskał swego ojca.

Obu przewrotnych braci zepchnięto na wodę w chwiejnym czółenku.

A młody syn królewski i jego prześliczna księżniczka panują chyba na swoim dworze jeszcze do dnia dzisiejszego. Cokolwiek by się nie zdarzyło, wiedzą oboje, gdzie szukać źródła żywej wody.

181

Zło się złem wynagradza, dobro dobrem płaci

Pojechało raz dwóch braci szukać szczęścia na świecie.Starszy brat pierwszy wybrał się w drogę. Kiedy jechał

trzęsąc się na swoim wózku, zatrzymała go mrówka i tak błagała:- Dobry człowieku, poczekaj chwilę, bym mogła zabrać z

drogi swoje dzieci, żebyś ich nie rozgniótł kołami swego wozu!- Nie mam czasu się zatrzymywać i to jeszcze z powodu

mrówek, śpieszy mi się do innych krajów, szczęścia jadę szukać! – zawołał chłopak, szarpnął za lejce i pojechał dalej, a nieszczęsne mrówcze dzieci podusiły się pod kołami wozu.

Chłopak przybył później na starą drogę zarośniętą trzcinami, a spomiędzy trzcin wyleciała naprzeciw niego machając skrzydłami kaczka czernica i tak prosiła:

- O, ja głupia, założyłam sobie gniazdo na środku drogi, by w nim wysiadywać pisklęta, bo myślałam, że nikt tędy nie będzie przejeżdżał. Dobry człowieku, zatrzymaj konia, żeby mi się wykluły pisklęta z jajek w spokoju i twój koń nie trącił ich kopytem!

- Nie mam czasu się zatrzymywać dla takiego głupstwa – odparł niechętnie chłopak i pojechał dalej. A kacze jaja potłukły się na miazgę pod kołami wozu.

Przejeżdżał chłopak przez długie, długie wydmisko. Wleciała mu do ręki sikora i tak zaszczebioce:

- Przewieź mnie trochę, bo mam długą drogę przed sobą, ale słabe skrzydełka!

182

- A idź sobie! – odburknął chłopak. – Nie mam czasu wdawać się w rozmowy ze wszystkimi sikorkami, bo mi śpieszno jechać do innych krajów na poszukiwanie szczęścia!

Sikora uleciała w zarośla i pozostała tam, żałośnie świergocąc.

Młodzian przybył do królewskiej stolicy i pomaszerował na dwór królewski.

Król miał córkę na wydaniu i chłopak wybrał się do niej w swaty wyobrażając sobie, że dostanie pannę i zarazem złowi swoje szczęście.

Król zaprowadził zalotnika na dziedziniec i pokazał mu kopiec, w którym zmieszane było pół korca żyta i tyle samo pszenicy. Nakazał chłopakowi, by w ciągu jednej nocy oddzielił od siebie oba te zboża.

- Jeżeli podołasz temu zadaniu – rzecze król – wezmę cię za zięcia, ale jak ci się nie powiedzie, czeka cię topór katowski.

Nad tą kupą ziarna nachylił się teraz ów zarozumiały młodzik i zaczął oddzielać jedno od drugiego. Ale już na początku mu zaświtało, że minie wiele dni i nocy, nim zdoła uporać się z tą robotą.

„Chyba mrówka razem ze swoją gromadą wykonałaby tę robotę – pomyślał chłopak z goryczą. – Gdybym miał sto albo tysiąc mrówek do pomocy, rychło bym sobie z czymś takim poradził”.

Na to z dziury w murze wyjrzała mrówka, wysunęła czułki i pyta:

- Czy mi się zdawało, żeś mnie wzywa, może ci trzeba pomocy?

- Potrzeba – odparł chłopak. – Przydałaby mi się teraz pomoc całego twojego plemienia.

183

- A wtedy nie wysłuchałeś mojej prośby, tylkoś okrutnie rozgniótł moje dzieci. Dlaczegóż miałabym ci pomagać? – spytała mrówka i odeszła.

Do rana chłopak zdołał oddzielić zaledwie parę garści ziarna. I dano go w ręce katu.

Rok się przetoczył, a wtedy młodszy z braci zaprzągł konika i pojechał łowić swoje szczęście. Po drodze zatrzymała go mrówka i poprosiła, by oszczędził jej dziatki. On zaś był innej natury niż jego starszy brat. Zatrzymał konia i zaczekał, aż mrówka uprzątnie z drogi swoje dzieci.

Ulitował się też nad kaczką i pozwolił pakowi wysiadywać w spokoju swoje jaja, by wykluły się z nich pisklęta.

Gdy sikora zleciała mu na rękę, zgodził się ją podwieźć i powiada:

- Chodź mi potowarzyszyć, weselej nam zejdzie droga, gdy jest z kim pogawędzić.

Przybył do królewskiej stolicy, pomaszerował na dwór królewski i poprosił o rękę królewny.

Król mu nakazał pooddzielać ziarna podobnie jak jego bratu nieboszczykowi. I z nim stałoby się to samo, co z bratem, ale tym razem mrówka ze swymi zastępami przybyła na pomoc i gdy dzień zaświtał, ziarno było już rozdzielone na dwa czyste kopczyki, w jednym było żyto a w drugim pszenica.

Król zdumiał się niepomiernie, że chłopiec sprostał tej żmudnej robocie. Jednakże postanowił próbować dalej, czy chłopak nada się na zięcia i dał mu do wykonania jeszcze trudniejsze zadanie.

- Klucz od mojego skarbca upadł mi na dno morza – rzecze król. – Wyłów go stamtąd, a wtedy dostaniesz moją córkę za żonę.

184

Chłopak poszedł na brzeg morza, przechadzał się pod wydmami i spoglądał na toczące się fale morskie myśląc, że chyba niemożliwe jest wydobycie klucza, co zatoną w morskich odmętach.

Przypłynęła wówczas do niego kaczka ze swoją dzieciarnią i zapytała, czemu ma taką smutną minę. Chłopak wyjawił swoje strapienie, a wtedy kaczka kazała swoim dzieciom poszukać klucza. Kaczęta pospołu dały nurka w muł na dnie morza, znalazły klucz i przyniosły go chłopcu.

Młodszy brat zaniósł klucz do króla, a ten powiada:- Jeżeli podołasz jeszcze trzeciej próbie, wówczas

niechybnie dostaniesz nagrodę!Trzecia próba polegała na tym, że król ustawił wszystkie

młode panny ze swego dworu w jednym szeregu. Jedną z tych panien była królewna i chłopiec musiał odgadnąć, która to z nich.

Stał teraz przed prychającą śmiechem gromadką dziewcząt i głowił się, która z nich jest królewną. Ale niełatwo było odgadnąć, bowiem wszystkie dziewczęta były równie piękne i wszystkie jednakowo wystrojone.

Wówczas to przyleciała sikora i zaćwierkała chłopcu w ucho:

- Nie stój jak wryty, tylko wybierz tę, którą ci wskażę!I pofrunęła na ramię jednej z panien. Chłopiec pochwycił

wówczas tę pannę i zawołał:- Ty jesteś córką królewską! Poznam cię wśród tysiąca

nawet z zamkniętymi oczami!I tak to złowił chłopak swoje szczęście, bowiem się dobrem

dobro nagradza, a za zło złem płaci.

185

Baśń o uczniu krawieckim

Był sobie kiedyś krawiec, co przez całe życie nie zdołał wyzwolić się na mistrza. Gdy się zestarzał, palce zrobiły mu się sztywne i nieraz tak ćmiło w oczach, że nie mógł już nawlekać igły jak należy. Wówczas postanowił wziąć sobie pomocnika i nauczyć go swego rzemiosła. Długo nie mógł przebierać w kandydatach, przeto do terminu wziął sobie pierwszego lepszego łobuziaka, jaki mu się trafił na drodze. Chłopaczysko ten chodził na żebry, miał żyłkę włóczęgowską i nawet przy musztrowaniu go łokciem krawieckim nie dałoby się zrobić z niego porządnego krawca.

Stary krawiec umarł i pochowano go. Wówczas to jego uczeń, który już wyrósł na młodego czeladnika, postanowił wybrać się w świat i popróbować szczęścia. Tak sobie powiedział:

- Niech tę chałupę weźmie sobie ten, co się nią pierwszy zaopiekuje. Ale ja sam dokąd teraz się obrócę? Niechaj to los rozstrzyga. Co z tego upadnie najdalej, za tym udam się na wędrówkę.

Wziął do ręki żelazko, zakręcił nim w powietrzu i wypuścił je z ręki. Jednakże upadło ono bardzo blisko, bo było bardzo ciężkie. Tę samą próbę powtórzył z łokciem krawieckim, ale ten upadł nie dalej, bo był za lekki. Natomiast nożyczki spisały się pierwszorzędnie.

186

- Wystarczą mi jako spadek – rzekł chłopak, owinął nożyczki w szmatkę i schował je w zanadrze. Po czym jął maszerować w stronę, którą mu pokazały.

Szedł jakie pół dnia, aż przybył do stóp pagórka, na którym lew, pies, sikorka i mrówka kłóciły się zawzięcie.

Owa czwórka zwierząt wyhodowała sobie wołu. Przez całe lato pasły go na łące. Wół utuczył się nieźle, został zaszlachtowany, ale wynikł spór, jak go podzielić.

- Patrzcie no, tam idzie człowiek, który załatwi nam podział – rzekły zwierzęta na widok krawieckiego ucznia. Opowiedziały przybyszowi, o co chodzi i przyrzekły mu książęcy kąsek, jeśli potrafi dokonać takiego podziału, który je wszystkie zadowoli.

Chłopak wyjął tedy swoje krawieckie nożyce o długim i szerokim ostrzu i tak rozdzielił tuszę wołu, że lew dostał mięso, pies kości, sikorka łój a mrówka czaszkę.

Wszyscy byli zadowoleni z podziału i lew rzecze do chłopca:

- Jeżeli będziesz kiedyś potrzebował siły, wypowiedz życzenie, że chcesz być mocny jak lew. Wtedy użyczę ci swojej mocy!

Pies zaś przyrzekł:- Jeśli będziesz potrzebował szybkich nóg i dobrego węchu,

wypowiedz życzenie, bym ci przyszedł na pomoc i otrzymasz te umiejętności.

Sikorka wyszczebiotała:- W niebezpieczeństwie przyda ci się na coś sztuka latania,

wówczas poproś o ptasie skrzydła!Mrówka wysunęła swoje czułki i oświadczyła:- Moje zdolności też nie są do pogardzenia, choć jestem

taka mała. Jeśli będziesz potrzebował pomocy ode mnie, to zwróć się tylko do mrówki.

187

Chłopiec podziękował za te dary i obiecał zachować w pamięci. Nożyc e wsadził w zanadrze i poszedł w dalszą drogę.

Pod wieczór dotarł do królewskiej stolicy. Nie miał teraz ani grosza w kieszeni, jednakże mimo to znalazł sobie nocleg. Podjął się bowiem obrządzania koni w oberży i poszedł na noc na siano w szopie stajennej, gdzie nocowali również woźnice oberżysty. Jeszcze tego samego wieczora dowiedział się wszystkich nowin, jakich warto było posłuchać.

- Król nasz ma tylko jedną córkę – opowiedział jeden ze stajennych. – I jest taka piękna, że dałbym sobie uciąć lewą rękę, byleby móc się z nią ożenić.

Drugi stajenny na to:- Co byś zrobił z taką kobieciną, którą ci wiatr migiem w

chmury uniesie, jeżeli ją z zamku wyprowadzisz?gdy młody czeladnik zaciekawił się, o czym mowa,

dowiedział się, że królewna w dzieciństwie została zauroczona. król i królowa zaprosili w kumy do dziecięcia najrozmaitsze wróżki, ale pominięto w zaprosinach wiedźmę z Północy. Rozjątrzona wiedźma rzuciła na królewnę takie zaklęcie, że gdy oddali się ona spod dachu rodzicielskiego, uleci w chmury jak piórko.

Gdy stajenni posnęli, przyczołgał się krawczyk do okienka w dachu i wyjrzał przez nie. W mieście było ciemno, ale w oknie komnatki na wieży zamku królewskiego świeciło się światło.

„Nudno zapewne musi być królewnie za ową kratą – pomyślał sobie. – Gdybym miał skrzydła, to jak ptak pofrunąłbym do niej na rozmowę”.

W tym momencie chłopcu wyrosły skrzydła i zmalał do rozmiarów ptaszka, jak mu przyrzekła sikorka wtedy przy cielsku wołu. Przyfrunął pod okno komnaty królewny i zapukał w szybkę.

- Kto tam? – spytała córka królewska i wpuściła ptaszka do komnaty.

188

- Jesteś doprawdy p[piękna – zaćwierkał ptak. – Nie chcę już latać w ptasiej postaci, chcę się przemienić w junaka i porwać cię w objęcia!

W tejże chwili odzyskał swoją dawną postać i pochwycił królewnę w objęcia. Panna się przeraziła i zadzwoniła gwałtownie dzwoneczkiem. Wówczas panny pokojowe i król, jej ojciec, przybiegli, a król zapytał:

- Co się stało, moja córko, że dzwoniłaś dzwonkiem w środku nocy?

Królewna odparła:- Najpierw zapukał do okna ptak, a gdy go wpuściłam do

środka, zmienił się w chłopaka z krwi i kości i usiłował mnie objąć!

- Córko moja! – zawołał król. – Czas ci już widać za mąż, skoro ci się coś takiego zwiduje. Gdzież teraz jest ów młodzian?

- Nie wiem nawet, gdzie się podział – odparła królewna.- Jeśli znów zacznie swoje zbytki, to nie płosz go

dzwonieniem, tylko zapukaj w ścianę – doradził jej król.Wtedy, gdy królewna zadzwoniła dzwoneczkiem, chłopak

się przestraszył, że go odkryją. Zapragnął być malutki jak mrówka. W mgnieniu oka i to życzenie jego się spełniło i wdrapał się jako maleńka mrówka po prześcieradle na łóżko królewny.

Ale gdy tylko poszedł król, a za nim panny pokojowe, chłopak powtórnie przybrał własną postać. Królewna zapukała wówczas w ścianę i król, który został na czatach pod drzwiami, wbiegł tak raptownie, że chłopak dał się zaskoczyć.

- Ktoś ty? – wziął król chłopaka w obroty. – I jakim osobliwym sposobem zakradłeś się w środku nocy do komnaty mojej córki?

Chłopak nie stracił animuszu, przyznał się jedynie, że posiada siłę lwa, psi węch, sztukę latania jak ptak, a nadto

189

zdolności mrówki. Jednocześnie stanął w konkury i poprosił o rękę królewny.

- Czy nie wiesz – zapytał król – że córka moja została zauroczona? Wiedźma Północy nałożyła na niebogę takie zaklęcie, że przez całe życie musi mieszkać pod dachem. W dzień ani w nocy nie śmie wyjść na świeże powietrze, bo inaczej uleci w chmury jak piórko.

Chłopiec na to:- Słyszałem już tę opowieść.- Jeśli zdejmiesz z niej po przekleństwo, wezmę cię na

zięcia – obiecał król.- Jasne, że dam sobie radę z takimi czarami, skoro mam

siły lwa! – czupurnie odezwał się chłopak.Po czym zaczęto w zamku królewskim szykować wesele.

Król życzył sobie, żeby zaślubiny odbyły się na zamku. Chłopiec zaś pragnął pojechać w otwartej karecie do kościoła znajdującego się po drugiej stronie zamkowego placu, by wszystek lud ich zobaczył.

I postawił na swoim, jednakże gdy kareta przejeżdżała przez rozległy plac, potężny podmuch wiatru porwał królewnę w powietrze i rzucił ją w górę, gdzie się gromadzą obłoki. Chłopiec zaś zmienił się w ptaka i podążył za swoja narzeczoną.

Lecieli, mknęli w zawrotnym pędzie chłopiec i królewna ulatująca z wiatrem. Naprzeciw nich wyłoniła się czarna góra i królewna zniknęła w jej rozpadlinie. Chłopak wówczas zamienił się w lwa, chwycił w łapy kamienną bryłę i jął roztłukiwać górę. Wiedźma Północy dosłyszała łoskot dobiegający ze skalnej szczeliny i jęła błagać:

- Dobry człowieku, nie burz mojego zamku!- Porozbijam, zrównam z ziemią całą twoją górę, boś mi

porwała narzeczoną! – groził chłopak.

190

- Nie ma już u mnie córki królewskiej – rzecze wiedźma. – Już tam pomyka po bagnie w zajęczej postaci. Jeśli ją pochwycisz, moje czary pójdą na nic i dostaniesz ją za żonę.

Więc chłopak jako pies dalejże gonić zająca. Dopadł go w okamgnieniu i zając obrócił się w córkę królewską.

Ale jak tu sobie poradzić, którędy wracać do domu, gdy oboje znaleźli się tak daleko, w bagnie na dalekiej Północy?

Chłopak zmienił królewnę w mrówkę, a sam siebie w ptaka i ukrył mrówkę pod skrzydłem. Poderwał się do lotu i jeszcze tego samego dnia wyprawiono na zamku królewskim huczne wesele.

191

Czarodziejskie łyżwy

Było dwóch majstrów znających się na swojej robocie, kowal i złotnik. Pewnego razu wynikła między nimi sprzeczka, który z nich jest bieglejszy w swoim rzemiośle. Założyli się o to i jęli się szykować do współzawodnictwa.

Złotnik wykuł ze złota taką kaczkę, że gdy ją wsadzono do wody, potrafiła pływać jak prawdziwa kaczka. Umiała też znosić złote jajka, z których wykluwały się kaczęta zupełnie jak żywe

Gdy o tym usłyszał kowal, postanowił również pokazać, co potrafi. Popluł w garść i w ciągu trzech dni wykuł łyżwy. Gdy je wykończył, wyglądały jak zgoła zwyczajne łyżwy, ale gdy je umocował do nóg, mógł na nich śmigać w powietrzu jak jaskółka.Gdy majstersztyki były już gotowe, obaj majstrowie poszli na dwór królewski, by je pokazać. Król miał ocenić robotę i wydać polecenie, który z nich jest wybitniejszym mistrzem.

Pochwalono kaczkę, że tak pięknie wygląda i puszczono ją na wodę w ogrodzie zamkowym, by popłynęła. Zgrabnie sobie pływała, całkiem jak ptak wodny stworzony przez Stworzyciela.

Po czym kowal przymocował sobie łyżwy do nóg, nabrał rozpędu i śmignął w powietrze. Chwilę jakąś zażywał tej przejażdżki i powrócił przynosząc pozdrowienia aż z siódmego królestwa.

Syn królewski wielce się zachwycił łyżwami i jął prosić ojca o pieniądze na ich kupno. Król dał mu pieniądze i kowal sprzedał swoje łyżwy młodemu księciu za wielką sumę pieniędzy. Ten umocował je sobie do nóg, nabrał rozpędu na kamiennych schodach i zniknął w niebie, i tyle go widzieli.

192

Upłynął tydzień i drugi, a tu syn królewski nie wrócił ze swej powietrznej wyprawy. Wówczas kowala wrzucono do więzienia i złotnik przychodził się naśmiewać z siedzącego za kratkami nieszczęśnika.

Ale syn królewski ani pomyślał o tym, jako że pomknął na łyżwach powietrznymi szlakami daleko za morza i wreszcie osiedlił się w pięknym, ludnym mieście. Postanowił sobie radzić o własnych siłach i najął się do służby u kramarza.

Trafiło się, że córka króla owego kraju przyszła po zakupy do tego kramu w którym królewicz trudził się jako podręczny kupca. Młodzi przypadli sobie do gustu od pierwszego spojrzenia i chłopiec zdołał szepnąć dziewczynie, by wieczorem pozostawiła uchylone okno w swojej komnacie.

Gdy nadszedł wieczór chłopak skończył ze swoją robotą, przypiął sobie do nóg czarodziejskie łyżwy i ruszył w drogę do komnaty królewny na trzecim piętrze, aż zagwizdało w powietrzu.

Ale strażnik stojący w bramie zamkowej zauważył przypadkiem człowieka sunącego przez powietrzne szlaki. Zameldował o tym królowi, który wziął na spytki swą córkę, jednakże nie wydobył z niej ani słowa o nocnym gościu.

Postanowił wówczas sztuką przydybać tego nocnego marka. Nalał roztopionej smoły na parapet okna w komnacie swojej córki. Chłopiec przybył również nazajutrz wieczorem na spotkanie z królewną i noc upłynęła im w miłym towarzystwie.

Nad ranem, zbierając się do odejścia, chłopiec siadł na parapecie i przywiązał sobie do nóg łyżwy. Wówczas pasemko tkaniny z nogawic jego spodni przykleiło się do smoły. Ale chłopiec tego nie zauważył, tylko śmignął na łyżwach do swojej izdebki, córka królewska nie zwróciła zbytniej uwagi na strzęp tkaniny na parapecie i zasnęła snem sprawiedliwej.

Tymczasem rankiem król wszedł do komnaty swojej córki i rychło znalazł uczepiony do smoły kawałek materii. Schował go i

193

wysłał wszystkich swoich dworzan na poszukiwanie młodzika, u którego spodni brak będzie takiego samego kawałka tkaniny.

Dworzanie królewscy przeszukali całe miasto, aż przyszli do kramu, w którym królewicz służył jako podręczny. Został teraz pojmany i król go skazał, wraz ze swoją córką, by powieszono ich za jednym zachodem.

Zaprowadzono oboje na rusztowanie. Więzień oświadczył, że pod zagłówkiem na łóżku w swojej izdebce posiada mały węzełek i wyraził ostatnie życzenie, by mógł go zobaczyć przed śmiercią. Zezwolono mu na to. Potem poprosił, by dano mu się pomodlić, na co się również zgodzono.

Oboje uklękli obok siebie na rusztowaniu. Chłopiec pod osłoną fałd spódnicy królewny rozwiązał swój węzełek. Wyjął z niego czarodziejskie łyżwy i przypiął sobie do nóg.

- Bywajcie zdrowi! – zawołał do tłumu. Pochwycił, pod pachę królewnę i pomknął na skrzydłach wiatru.

Chłopiec powrócił do swego rodzinnego zamku, jednakże narzeczoną ukrył w zamkowym ogrodzie, po czym poszedł do ojca i rzekł:

- Pozdrowienia z siódmego królestwa!Król zdumiał się i udobruchał, gdy odzyskał syna całego i

zdrowego. Chłopiec oznajmił, że przywiózł ze sobą również narzeczoną. Król zapragnął obejrzeć pannę i po oględzinach zgodził się, by została małżonką jego syna.

Na zamku wyprawiono huczne weselisko, kowala zaś uwolniono z więzienia i wyniesiono do wielkiej godności, o wiele większej niż ta, którą miał złotnik, nim jeszcze syn królewski zaginął.

194

Prawda i kłamstwo

Pewien kupiec miał dwóch synów, którzy często spierali się ze sobą, co na świecie jest mocniejsze – prawda czy kłamstwo, krzywda czy sprawiedliwość. Starszy brat twierdził, że kłamstwem i krzywdą dochodzi się do bogactwa, młodszy zasię był zdania, że prawda i sprawiedliwość zawsze w końcu przemogą.

kupiec umarł i pozostawił w spadku obu swym synom statek. Synowie przysposobili go do żeglugi i postanowili wyruszyć w świat spróbować szczęścia. Ale nawet w porcie nie zaniechali swego sporu. Założyli się o swój statek i umówili się, że ten, kto pierwszy napotka ich na pełnym morzu, rozstrzygnie ów zakład.

Wybrali kotwicę i pod wieczór trafił się im na morzu dziwnie wyglądający człowiek, który wiosłował w nasmołowanym czółenku.

Starszy brat zawołał nań ze swego statku:- Hej, człowieku, co zwycięża na świecie, prawda czy

kłamstwo?- Kłamstwo i krzywda mają moc na tym świecie – odparł

tamten, który był chyba kimś z diabelskiej czeladzi.- Słyszałeś zatem – uradował się starszy brat. – Przegrałeś

zakład i wynoś się z mojego statku.I starszy brat oślepił młodszego, wrzucił go do małej

szalupki i oddał bezbronnego na pastwę fal.Wiatr i fale unosiły łódeczkę nieszczęśnika i wyrzuciły ją

wreszcie na pustynny brzeg. Ślepiec błąkał się po wybrzeżu, aż

195

natknął się na wielki głaz i wdrapał się na jego wierzchołek, by spocząć chwilę bezpiecznie od leśnych drapieżników.

Po chwili siedzenia usłyszał chrzęst nart, gdy ktoś przejeżdżał obok.

- Hej, ty, co jedziesz na nartach, przyjdź i pomóż człowiekowi w nieszczęściu! – zawołał chłopak.

Narciarz zatoczył krąg, podjechał do chłopaka i zapytał:- Tyłeś to mnie wołał? Mów, co cię trapi.Chłopak opowiedział przybyszowi o swojej niedoli, że

wierzył w zwycięstwo prawdy, co go wpędziło w ciężkie tarapaty.- Nie narzekaj – pocieszył go narciarz. – Wszystko się

jeszcze obróci na dobre. Weź te moje narty, które cię zaprowadzą do źródła. Przemyj oczy w jego wodzie, a wzrok odzyskasz z powrotem.

Chłopak przypiął sobie narty, które szybkim pędem zawiodły go do źródła. Gdy przetarł oczy wodą, świat przed nim rozjaśniał i odzyskał wzrok.

Obce były tutaj okolice, chłopak nie wiedział, dokąd ma iść, przeto poprosił narty, by go zawiozły do kamienia, od którego rozpoczął jazdę. We mgnieniu oka narty spełniły prośbę i chłopak ujrzał przy głazie tego, który mu dopomógł – starego, siwobrodego karzełka.

Chłopak mnóstwo razy dziękował staruszkowi za odzyskanie wzroku i zwrócił mu narty.

- Błagam cię jeszcze o jedno – rzecze chłopak. – Poradź ki, jak mam się dostać do swojej ojczyzny. Chociaż mi wszystko odebrano, to zawsze znajdzie się jakiś kącik, w którym żyjąc spokojnie i przestrzegając słuszności, znajdę sobie zajęcie.

- Weź sobie te narty na własność, wyciosam sobie drugie nie gorsze – odezwał się starzec. – Wybierz się w drogę, to narty cię zawiozą na rozstaje trzech dróg, na którym rośnie wielka rosochata jodła. Wdrap się na nią i ukryj się wśród gałęzi, ale

196

pamiętaj zabrać narty ze sobą na górę. Jeżeli pinie nastawisz uszu, to dowiesz się takich czarów, które ci przyniosą szczęście i bogactwo w obfitości.

Chłopiec podziękował swojemu dobroczyńcy, dopiął paski na nartach i narty bez odpychania kijkami śmignęły, aż go zaniosły na rozstaje trzech dróg, na których rosła rosochata jodła. Chłopiec uczynił, jak mu doradził staruszek, wspiął się na drzewo zabierając na górę również narty.

O północnej godzinie do stóp drzewa przybyło trzech czarnych. Rozpalili ognisko i jęli przy jego blasku prowadzić naradę.

Chłopak, który zerknął w dół z drzewa, połapał się, że to muszą być jacyś z diabelskiej czeladzi. Gdy teraz nadstawił uszu, usłyszał, jak jeden z nich mówi:

- Wiem ja coś, o czym wy nie wiecie!- I ja też coś wiem, czego ty nie wiesz – odezwał się drugi.- Ale żaden z was nie wie tego, co ja wiem – rzek trzeci.- To wyjaw to, o czym ci wiadomo – zachęcił pierwszy.- To wiem – rzekł trzeci – że w zamku królewskim cierpią

na wielki brak wody i że muszą ją przywozić z dużej odległości. Ale nie musieliby tego robić, gdyby ścięto wielki wiąz rosnący na dziedzińcu zamkowym i wykarczowano jego korzenie. Wówczas pokazałoby się takie źródło, że lepszego nie trza.

- Ja znowuż wiem – opowiedział drugi – dlaczego łosie i jelenie omijają park królewski. Przedtem w parku aż roiło się od nich, ale gdy przybito rogi łosia jako ozdobę parkowej bramy, zaczęły się płoszyć i omijają go teraz z daleka.

Trzeci siedzący przy ognisku z kolei zapytał:=- A czy wiecie, że ten sam król ma córkę, która już od

wielu lat choruje na przypadłość, jakiej żaden z lekarzy nie potrafi wyleczyć? Królewna wyzdrowiałaby od razu, gdyby o świcie

197

zaprowadzono ją do parku zamkowego, rozdziano z szatek i natarto zroszoną trawą.

Tak to gwarzyli czarni ludzie i gdy już sobie opowiedzieli, co mieli do powiedzenia, każdy poszedł w swoją stronę.

Chłopak, który był ukryty na drzewie, dokładnie zapamiętał wszystko, pojął bowiem, że to, czego się dowiedział, ma wagę złota. Zsunął się z jodły, nałoży swoje narty i pomknął na nich prosto do zamku królewskiego.

Na zamku postarał się o posłuchanie u króla, poprosił go o zajęcie i otrzymał miejsce woziwody.

I tak zaczęła się dla chłopaka ciężka mitręga. Z koniem i beczką na kołach odbywał długą drogę po wodę, której potrzebowano w zamku. Dwór był liczny i chłopak musiał jeździć po wodę od rana do wieczora.

Pewnego razu król spotkał po drodze chłopaka i zaczął utyskiwać:

- dziw to nad dziwy, że pod moim zamkiem nie znaleziono dotąd źródła wody, przez co koń i człowiek muszą jeździć jak dzień długi.

Odparł na to chłopak:- Z pewnością znajdzie się żyła wodna i źródło wytryśnie,

bowiem chodzą słuchy, że stanie się to, gdy zetną wielki wiąz rosnący na dziedzińcu zamkowym i wykarczują go z korzeniami.

- Czy dałbyś głowę za to, że tak się stanie? – zapytał król.Chłopak powiedział, że gotów jest dać i rychło

pachołkowie zaczęli ścinać drzewo. gdy wydostano z ziemi jego korzenie, wówczas w tym miejscu trysnęło źródło i prąd wody był tak obfity, że z wielkim trudem się udało założyć cembrowinę.

Król wielce się tym ucieszył, wyniósł woziwodę na wyższą godność i mianował go swoim łowczym.

198

- Ostatnio jest to zajęcie dla nierobów – rzecze król. – jaka siła poradzi na to, że jelenie i łosie omijają starannie mój park myśliwski, chociaż przed paroma laty roiło się tam od nich?

- Zwierzyna płoszy się na widok rogów łosia, które przybito nadbramną parkową – wytłumaczył chłopak. – jak się je usunie, to jestem pewien, że łosie i jelenie powrócą.

Rogi usunięto i już nazajutrz, gdy król poszedł na przechadzkę do swego parku, zobaczył, jak pomiędzy drzewami pomykają łosie i jelenie, ile tylko ich chcieć.

- Dopiero ty poznałeś się na rzeczy! – pochwalił król chłopaka i wyniósł go do godności ochmistrza.

Chłopak piastował ją jakiś czas, aż pewnego dnia, gdy król wyglądał na wielce strapionego, zapytał go o przyczynę.

- To mnie gnębi – powiada król – że moje jedyne dziecię, córka moja, już od pięciu lat nie opuszcza łoża i z dnia na dzień usycha w oczach. najlepsi lekarze w królestwie użyli całej swej umiejętności, lecz nie zdołali jej uleczyć. Ogłosiłem nawet wszem wobec, że kto zdoła uleczyć moją córkę, ten dostanie ją za małżonkę wraz z rządami nad połową królestwa.

- To ja uzdrowię królewnę – przyrzekł ochmistrz.Chłopak zakrzątnął się wokół leczenia, sporządził nosze i

kazał zani8eść królewską córkę wczesnym rankiem po rosie do zamkowego ogrodu. Rozdział ją z szatek i zaczął tarzać po wilgotnej łączce.

- Teraz ten łapiduch do reszty wytrzęsie duszę z księżniczki – szepnął któryś z generałów królewskich do swego pana. Król bowiem z dworakami przybył na miejsce i śledził czujnym okiem zabiegi znachora.

- Jeśli wytrzęsie, to sam straci głowę – zagroził król.Jednakże córka jakoś nie oddała ducha, ale nabrała

zdrowego i kwitnącego wyglądu.

199

Teraz chłopakowi wypadło zostać zięciem królewskim i zaczęto szykować niebywałe gody weselne. Za morzem aż zamówiono wszelakie specjały i chłopak wybrał się do portu przyjmować statki, które je przywiozły.

Dwa wspaniałe korabie wpłynęły do portu w mieście i teraz to chłopak spotkał swego niepoczciwego brata, jako że był on kapitanem obu statków. Wielu towarów brakło i część z nich była lichszego gatunku. gdy chłopak zwrócił na to uwagę kapitana, ten usiłował go udobruchać brzęczącym złotem i prosił go, by przemilczał tę sprawę.

- Na próżno mnie kusisz pieniędzmi – powiedział młodszy brat. – Zali mnie nie znasz? Wiesz przecie od dawna, że nie popieram łotrostwa.

- Jak bym śmiał znać wielce dostojnego pana dworskiego? – zdziwił się kapitan.

- Patrz no, jak to zapomniałeś o swoim bracie! – z kolei zdumiał się ochmistrz. – Czyż nie pamiętasz, jakeś to mnie oślepił i rzucił na pastwę wiatru?

Poznał już starszy brat młodszego, przeraził się wielce i pomyślał, że teraz tamten zemści się na nim za jego złe uczynki. Błagał go, by mu wybaczył okrutne postępowanie i poprzysiągł, że od tej pory będzie żył uczciwie, hołdując prawdzie i sprawiedliwości.

Chłopak wybaczył bratu i zaprosił go jako gościa do swego domu, do zamku królewskiego. Tam jęli na przemian opowiadać o swoich sprawach i brat-kapitan zapytał brata-ochmistrza:

- Opowiedz no, jakeś został królewskim przyjacielem i osiągnąłeś takie godności?

Wówczas tamten mu opowiedział, jak całkiem uczciwym sposobem osiągnął swoje. Opowiedział o cudownych nartach, uzdrawiającym źródle i jak podsłuchał rozmowę trzech czarnych ludzi z jodły rosnącej na rozstajach dróg.

200

„Głupi ma szczęście” – pomyślał sobie cichcem starszy brat, głośno zaś powiada:

- Pożycz mi te swoje cudowne narty, to i ja pojadę do tych diabłów i dowiem się czegoś ciekawego.

Kapitan dostał narty, w krótkim czasie dojechał do rozstajów dróg i wdrapał się na jodłę. Jednakże był na tyle niecierpliwy, że zapomniał wziąć narty ze sobą, a pozostawi je u stóp drzewa.

O północy przybyli czarni ludzie na swą naradę. Znaleźli u stóp drzewa narty.

- Cóż to za nicpoń wdrapał się na drzewo i podsłuchuje stamtąd nasze tajemnice? – zakrzyczały biesy.

Wspólnymi siłami jęły trząść jodłą. Kapitan zleciał z niej na ziemię jak szyszka i smętny był jego koniec, bowiem biesy zatłukły go na śmierć gałęziami.

Młodszy brat zasię wyprawił wesele z córką królewską i żył w radości i szczęściu do końca dni swoich.

201

Gadające świerki

Był sobie myśliwy, który miał dwa dobre psy do polowania. Pewnego razu, polując, zabrnął tak głęboko w leśne ostępy, że już nie mógł zdążyć tego dnia do domu. Postanowił więc spędzić tę noc w lesie, umościł sobie posłanie pod wysokim świerkiem i rozpalił ognisko. gdy siedział tak czas jakiś schylony nad płomieniem, ku swemu zdziwieniu posłyszał głos dochodzący z góry. Zwrócił się w kierunku, z którego głos dochodził, i ujrzał na świerku wielkiego węża.

- Pomóż mi się stąd wydostać, nim się osmalę w płomieniu twojego ogniska – błagał wąż.

Człowiek na to:- Nie śmiem, bo się lękam, że mnie ukąsisz!- Przysięgam, że cię nie tknę – zapewniał wąż. – Jeżeli

mnie wyratujesz, nauczę cię mowy zwierząt a nawet roślin, i będziesz rozumiał, o czym ze sobą rozmawiają.

„Przydałaby mi się taka umiejętność” – pomyślał człowiek i zapytał:

- W jaki sposób mam ci pomóc zejść?- Zetnij drugie drzewo i oprzyj je na tym – doradził wąż.Człowiek poszedł za jego radą i wąż zsunął się ze świerka.

Po czym nauczył myśliwego rozumieć mowę zwierząt i roślin. Rychło za sprawą czarów nauczył się jej człowiek, na ostatek wąż powiedział:

202

- Nie wolno ci jednak przyznać się przed żadnym śmiertelnikiem ani nawet przed własną żoną, że rozumiesz języki waszego stworzenia. jeżeli to uczynisz, gotuj się na śmierć tego samego dnia, w którym wyjawisz swoją tajemnicę.

Wąż poczołgał się swoją drogą i myśliwy zawrócił do ogniska. Teraz psy, które leżały w kręgu światła przy ogniu, zaczęły rozmowę. Jeden z nich wstał, przeciągnął się i powiada:

- Ty potowarzysz jeszcze gospodarzowi, a ja mam przeczucie, że muszę pójść popilnować domu.

- Idź – powiada drugi – ja się tu zaopiekuję gospodarzem, a do domu wrócimy, jak sobie coś upolujemy.

Człowiek przysłuchiwał się ze zdumieniem, jako że po raz pierwszy w życiu pojął mowę swoich psów i zrozumiał, że wąż nauczył go niezrównanej sztuki.

Dorzucił drew do ognia i usiłował zasnąć. Ale po małej chwili bór zatrzeszczał tajemniczo i człowiek usłyszał, jak drzewa rozmawiają ze sobą w poszumie wiatru.

Wiatr z czasem przeszedł w huragan i świerk rosnący opodal zaszumiał do świerka, pod którym leżał myśliwy. takie były jego słowa:

- Kumie, dobry mój sąsiedzie, czuję, że tej nocy upadnę i umrę, podejdź bliżej i podeprzyj mnie!

- Nie mogę przyjść, choćbym nawet chciał – odparł drugi świerk. – Czy nie widzisz, że mam tutaj gości u swoich stóp, myśliwego i jego psa?

Równocześnie gwałtowny podmuch wiatru przeszedł lasem i ów świerk, co mówił o swojej śmierci, zwalił się z trzaskiem jak długi.

Wówczas świerk przy ognisku westchnął:- Teraz już poległeś, rówieśniku mojej młodości, żyłeś na

skarbach, ale i na skarbach umarłeś.

203

Po czym las ogarnęła cisza i człowiek spał spokojnie aż do świtu. Rankiem przypomniał sobie jednak, że słyszał świerk przy ognisku gadający coś o skarbach. Poszedł przyjrzeć się powalonemu drzewu i znalazł pod jego korzeniami zaśniedziałą szkatułkę miedzianą, pełną złotych i srebrnych monet. Ale to nie było wszystko: pod jego wierzchołkiem leżał lis o pięknym futrze, którego świerk zabił padając.

Myśliwy odarł lisa ze skóry i wrócił do domu jako bogacz, ze skrzynką skarbów pod jedną ręką i z lisim futrem pod drugą. W chacie było zimno i człowiek pomyślał: „Warto byłoby wziąć sobie gospodynię, by rozpalała ognisko”.

W sąsiedztwie mieszkała młoda dziewczyna o lnianych włosach, więc myśliwy wybrał się w swaty i dostał ją za żonę.

Równo potoczyło się odtąd ich życie. Mężczyzny nie ciągnęło już zbytnio do włóczęgi po lesie, jedynie używał posiadanego bogactwa. Ale pewnego razu zdarzyło się w ich chacie, co następuje:

Kobieta zajęta była przy piecu pieczeniem chleba, mąż zaś siedział na ławce przy oknie i wyglądał na dwór.

Pod oknem dojrzał łan pszenicy. mama wróblica wydziobywała kłosy, za to jej potomstwo dziobało ziarna opadłe na ziemię. Przeto matka napomniała swe dzieci:

- Nie zbierajcie z ziemi, ale wydziobujcie z kłosów. Kłosy zawiozą na gumno, gdy przyjdzie pora żniw, te zaś osypane na ziemię ziarna pozostaną dla nas również na zimę.

Rozśmieszyło człowieka, gdy usłyszał tę wróblą przebiegłość, ale małżonka, która z biegiem lat przeobraziła się w zajadłą jędzę, jęła się dopytywać:

- Z czego się śmiejesz? Może ze mnie się wyśmiewasz?Mężczyzna na to:- Z czego się śmieję, to się śmieję, a ty piecz swój chleb.

204

Ale co babskie plemię wbije sobie do głowy, tego ani rusz nie da sobie wybić. Kobieta tak wierciła dziurę w brzuchu mężowi, żeby wyjawił jej powód swojego śmiechu, aż na ostatek uznał, że lepiej będzie ustąpić.

Zawczasu przywdział czystą lnianą bieliznę i legł jak długi na ławie, oczekując nadejścia śmierci, która miała nastąpić przy wyjawieniu tajemnicy.

Zbytek gorąca z chlebowego pieca napłynął do chaty i gospodyni otwarła drzwi, by weszło do niej trochę świeżego powietrza. Wówczas to kogut, uwijający się na podwórzu ze swoimi kurami, zajrzał w gości do chaty.

Przyjrzał się bacznie leżącemu na ławie i zaczął kukurykać:- Ładny z ciebie gospodarz, że nie potrafisz utrzymać w

ryzach jednej baby! Ja mam piętnaście małżonek, ale nie ma mowy o tym, by która z nich miała postawić na swoim!

Mężczyzna zrozumiał przymówkę koguta, która go poruszyła do żywego. Zerwa się na równe nogi, sprawił solidne cięgi swojej żonie i tak powiada:

- Jeszcze będziesz się pytać, z czego się śmiałem? A czy chleb już upieczony? Pierogi gotowe?

Po takiej nauczce kobieta nie śmiała się już więcej naprzykrzać swojemu mężowi, a zgoda i spokój zamieszkały odtąd w chacie myśliwego.

205

Baśń o kowalu-arcymistrzu

Był sobie niegdyś kowal, który miał terminatora. Chłopak już od wielu lat służył w terminie, ale że był tępy i bez pojęcia, żadna nauka nie szła mu do głowy.

Po wyczerpaniu już wszystkich środków majster rozzłościł się na chłopaka i tak powiada:

- Możesz sobie iść i szukać chleba gdzie indziej! Po jakie licho mam cię za darmo żywić i odziewać przez całe życie.

Łza zakręciła się w oku chłopakowi, ale trudna rada, musiał odejść.

Zgarnął do węzełka trochę swojego dobytku i poszedł ścieżką wiodącą ku ciemnemu lasowi. Tak ciężko m u było na duszy, że nie potrafił nawet zadać sobie kierunku w stronę ludzkich siedzib.

Ale gdy chłopak już nie dzień i nie dwa wlókł się tą drogą, zakręcił się przy nim sam Kusy przebrany za myśliwego i pyta:

- Czemuż to, mój synaczku, masz taką smutną minę?- A bo byłem w terminie u jednego kowala – odparł

chłopak - ale że okazałem się nie dość zdatny, wygnał mnie majster i teraz nie wiem, gdzie by tu dostać chleb i dach nad głową.

Diasek rzekł do chłopaka:- Nie przejmuj się. Jeśli przyrzekniesz, że za trzydzieści lat

oddasz mi swoją duszę, to ci użyczę takiej umiejętności, że cokolwiek zamyślisz, zrobisz to w jednej chwili.

206

Chłopak słuchał tych namów zagryzając usta i odgadł, z kim ma do czynienia. Ale cóż mu pozostało innego, jak sprzedać swą duszę Kusemu, który obiecał przyjść za lat trzydzieści, by odebrać swoją należność.

Diasek doradził teraz chłopakowi, by wrócił do swojego dawnego majstra i błagał go o pracę i chleb jako ktoś stojący na progu śmierci głodowej, po czym dodał:

- Jutro przyjdę do twego majstra na rozmowę i poproszę go, żeby mi wykuł strzelbę strzelającą ogniem i wodą. Oczywiście nie zdoła on wykuć podobnej broni. Ty się wtedy zgłoś i obiecaj wykonać robotę, jeżeli przedtem majster i czeladnicy wyjdą z kuźni.

Diasek powiedziawszy to znikł, jakby go ziemia pochłonęła, a chłopak zrobił w tył zwrot i ruszył w drogę do swego dawnego majstra.

Po przybyciu do kuźni chłopak wybłagał jakoś na parę dni pracę i chleb dla siebie, płacząc, że niemal już kona z głodu. Kowalowi, jako że nie miał zbyt zawziętej natury, serce zmiękło na widok tej pokory chłopaka, przyjął go więc na powrót i rzecze:

- Nadymaj znów miechy, a nuż coś z ciebie wyrośnie!Minął dzień i nocka przeszła, a gdy nastąpił ranek, na

podwórze przed kuźnią przybył możny baron jadący w karecie. Dwa wrone konie, czarne jak węgiel, ciągnęły karocę, a były to tak piękne rumaki, że ogień zionął z ich chrapów, para biła z pyska, a ze ślepiów bił płomień.

Baron wyszedł z karocy, zaszedł do kuźni i rzecze do majstra:

- Wykujże mi taką strzelbę, co by miotała ogień i wodę równocześnie.

Kowal podrapał się w brodę i rzekł, że nigdy w życiu nie widział podobnej sztuczki ani też nie potrafi zrobić nic takiego.

207

Wówczas baron rozejrzał się po czeladnikach i poprosił ich, by wykuli mu strzelbę, o jakiej mowa. Ale jakże czeladnicy mogliby zrobić taki przedziwny oręż, skoro nie potrafił tego nawet majster?

Wówczas terminator wypiął dumnie pierś, wystąpił naprzód i powiada, że wykuje strzelbę strzelającą ogniem i wodą, jeżeli pozostali wyjdą z kuźni.

Majster z czeladnikami zdębiał na te słowa tak dalece, że pozostawił kuźnię bez jednego słowa na użytek chłopaka. Baron wyszedł, by zsiąść w swej karocy, chłopak zaś zaryglował drzwi kuźni od środka i jął wykuwać cudowny oręż.

Ci, co byli na podwórzu, słyszeli łomot i majster myślał sobie w duchu: „Terminator zhańbi mnie wobec wielkiego pana, niech już sobie idzie bodaj jutro do wszystkich diabłów”!

Ale po niedługim czasie rozwarły się wrota kuźni i wyszedł z niej chłopak ze wspaniałą, nader misternie wyrobioną strzelbą w ręku. Zaniósł ją baronowi, który wymierzył strzelbę w niebo i patrzajcie no, ogień i woda trysnęły z luf jednocześnie.

Kowal i czeladnicy spozierali na to dziwo z rozdziawionymi gębami. Kowal nie był zdolny nawet do odpowiedzi, gdy baron zapytał, wiele za broń się należy. Przeto baron cisnął sakiewkę z dukatami chłopakowi i pojechał sobie, aż obłok kurzu zakłębił się za karocą.

Kowal, otrząsnąwszy się ze zdumienia, jął zazdrościć swemu terminatorowi i rzecze do niego:

- Wyrywaj stąd, bracie, bo myślę, że jesteś w zmowie z samym Nieczystym.

Wielkie mi rzeczy, chłopak nie był już tak bezradny, jak za pierwszym razem, gdy kazano mu iść precz. Teraz wsadził ręce do kieszeni, spluną na prawo i na lewo i pomaszerował pogwizdując swoją drogą.

208

Szedł dotąd, aż przybył o zamożnej wsi. Przy drodze do niej dał sobie pobudować okazałą kuźnię. Roboty napływało mu więcej niż zdążył przyjmować, bowiem był na tyle biegłym kowalem, że mógł wykonać, co tylko zechce. Sława jego obiegła całe królestwo i nawet król przysłał mu do naprawy koronę, gdy się w niej jedna z pałek ułamała.

Pomału usposobienie jego stawało się coraz bardziej wyniosłe i harde. Musiano go tytułować arcymistrzem, zanim się zgodził przyjąć robotę. W takiego to bogacza i majstra o złotych rękach przeobraził się zatem ów tępy kowalski terminator.

Zdarzyło się pewnego razu, że Pan nasz, który ze świętym Piotrem pospołu wędrował zwiedzając fińską krainę, przejeżdżał tu swoją taradajką mimo kuźni arcymistrza. Koniowi odpadła podkowa i podróżnicy skręcili do kuźni, by podkuć konia.

- Czy podkujesz, arcymistrzu, naszego konika? – spyta święty Piotr.

- Czemu by nie – odparł kowal i jął wykuwać nową podkowę i ćwieki.

Święty Piotr tymczasem odciął koniowi od nóg kopyta i przyniósł je na kowadło, utrzymując, ze w ten sposób łatwiej będzie przytwierdzić podkowę.

Udało się to i gdy podkowa została przytwierdzona ćwiekami, święty Piotr przyłożył kopyto do końskiej nogi, do której przywarło ku zdumieniu arcymistrza jeszcze mocniej niż dotąd.

„Gdybym się tej sztuki nauczył – zastanawiał się kowal – wtedy dopiero byłbym prawdziwym mistrzem. Ale jestem jeno terminatorem u Złego, ci zaś wędrowcy są ani chybi niebiańskimi kowalami”.

209

Goście byli gotowi do odjazdu i święty Piotr zapytał kowala:

- Co byś sobie życzył w nagrodę, żeś nam dopomógł?Kowal rzekł:- Żeby tak przed moją kuźnią wyrosła wielka jabłoń pełna

dobrych jabłek i drzewo było takie, że ktokolwiek go dotknie, nie będzie mógł się oderwać bez mojego pozwolenia.

- Dobrze – odparł święty Piotr – dostaniesz taką jabłoń, ale możesz życzyć sobie jeszcze raz, czego tylko zechcesz.

Kowal już zakarbował sobie w myśli, że mógłby poprosić nawet o żywot wieczny, jednakże tak powie:

- Sprawcie, dobrzy goście, by ta ławka na przyzbie kuźni była taka, żeby, ktokolwiek na niej usiędzie, nie mógł się uwolnić bez mojego przyzwolenia.

- Niech i tak będzie – odparł święty Piotr, ale zgodził się jeszcze, by kowal wyraził trzecie życzenie.

I znów kowal pomyślał o złotej sali w niebiosach, jednakże na ostatek powiada:

- Sprawcie, by mój stary kuferek był taki, że zatrzyma wszystkich, którzy do niego wejdą, a kto do niego wejdzie, nie mógł się wyswobodzić bez mojego pozwoleństwa.

No i cóż – kowal dostał, o co prosił, zaś Pan nasz i święty Pieter pojechali dalej.

Po czym do kuźni przyjechał jakiś woźnica podkuć swego konia. Kowal popróbował podkuć go tym samym sposobem, co święty Pieter, odciął kopyto od mnogi koniowi, zaniósł je na kowadło i podkuł je na nim.

Wszystko szło dobrze do chwili, gdy jął przykładać kopyto na swoje miejsce, jako że nie dało się przytwierdzić do nogi.

Koń wyzionął ducha i kowal musiał wyłożyć ciężkie pieniądze za niego.

Po odejściu woźnicy tak medytował:

210

„Za wieleś mi obiecał, Kusy, gdy rzekłeś, że sprostam wszystkim kowalskim umiejętnościom. Nigdy się nie nauczę owego sposobu podkuwania, jaki mi pokazali owi niebiańscy kowale. Za to mam w pogotowiu chytre sposoby na ciebie, Kusy, kiedy przyjdziesz się o mnie upominać”.

Upłynęło wreszcie owych lat trzydzieści i czart wysłał swojego dostojnika, by zabrał kowala do jego ognistego pieca.

Diabli dostojnik przyszedł do kowala, który był jeszcze człowiekiem w rozkwicie sił i powiada:

- Czy już jesteś gotów do pójścia?Na co kowal odpowie:- Z całą ochotą, jeno przy okazji zerwij mi parę jabłek z

tego drzewa, a ja przez ten czas wyszykuję się do drogi.Dostojnik poszedł zrywać jabłka, nie przeczuwał bowiem

kryjącego się za tym podstępu. Jakoś się przyczepił do drzewa i siedział przy nim całkiem uwięziony.

Kowal wówczas wsadził wielkie obcęgi w palenisko, by się rozżarzyły, a gdy rozpaliły się do czerwoności, jął nimi ściskać szamocącego się przy drzewie diaska.

Dostojnik wytężał się jak mógł i ani rusz nie potrafił się oderwać.

Wreszcie jął błagać:- Uwolnij mnie z tej męki piekielnej, to dostaniesz jeszcze

dziesięć lat życia.Po uzyskaniu niezbędnych przysiąg kowal puścił wolno

diabelskiego dostojnika.Jednakże, gdy dziesięć lat minęło, wysłał Kusy innego

swojego pomocnika, by sprowadził kowala.Ten pierwszy dostojnik doradził odchodzącemu:

211

- Za żadne skarby nie dotykaj jabłoni przed kuźnią, żeby cię kowal nie wiadomo jak namawiał!

I tak drugi pomocnik wybrał się w drogę. Po przybyciu do kowala, rzecze:

- Czy jesteś już gotów pójść za mną? - Tak – odparł kowal – tylko siądź sobie tu na ławce i

odpocznij przez ten czas, kiedy ja się będę szykował do podróży.Diasek przysiadł na ławeczce, od której nie mógł się

oderwać. Kowal zaniechał przygotowań do drogi, znów rozgrzał swoje obcęgi i żelazo do białości i wymusił na diasku, żeby zgodził się pozostawić mu jeszcze dziesięć lat życia.

Miał zatem jeszcze dziesięć lat zwłoki, ale szybko zleciały te lata.

Wtedy to Kusy kazał się wybrać w drogę trzem swoim sługom, ale cała czeladź diabelska nabrała już takiego respektu przed kowalem, że żaden nie zgodził się pójść po niego.

Kuternoga osobiście wybrał się więc w podróż i ruszył samotnie, otrzymawszy przedtem od sług przestrogę, by nie dotykać ławki ani jabłoni.

Po przybyciu do kuźni spytał kowala:- Czy jesteś gotów?-Jestem – odparł kowal. – Jak tylko nakładę zapasów do

mego starego kuferka, to się wybierzemy.Kowal nakładł zapasów do kuferka i wybrali się razem w

podróż do ognistego dworu.Gdy uszli już z pół dnia drogi, obaj poczuli głód.- Siądźmy tu sobie przy drodze i skosztujmy tego twojego

sadła – poprosił Kusy.Usiedli więc przy drodze, jęli pogryzać wędzoną słoninę,

przy czym sobie gawędzili.- Słyszałem – powiada kowal – że potrafisz przybierać

takie kształty, jakie zechcesz. Pokaż no teraz swoją moc i zmień

212

się w modrego lisa, nigdy bowiem nie widziałem podobnego stworzenia.

- I to potrafię – rzekł dumnie Kusy i śmignął jako modry lis ponad drogą.

- Ale czy potrafisz się zmienić w białego niedźwiedzia, bo jego też nigdy nie widziałem na oczy – rzecze kowal.

- Taki on jest – powiada Kusy i stanął przed kowalem jako niedźwiedź polarny w białym futrze.

- Ale w mysz nie zdołasz się przedzierzgnąć – ozwał się kowal.

W tejże chwili Kusy zmienił się w małą myszkę.- Patrzcie no, potrafisz wszystko! – zdumiewał się kowal. –

Chodź no teraz do mojego kuferka pogryźć sobie okruszków przez ten czas, jak ja tu się na łączce zdrzemnę trochę.

Kusy wdrapał się jako mysz do kuferka, ale kowal ani myślał ucinać drzemki, jeno wziął swój kuferek i uda się w drogę powrotną.

Diablisko jako mysz piszczał w kuferku, ale nie mógł się wydostać, chociaż próbował wszystkich możliwych sztuczek i wybiegów.

Po przybyciu do domu kowal poszedł do swojej kuźni, rzucił kuferek na kowadło i kazał wszystkim swoim czeladnikom tłuc weń zdrowo młotami i siekierami.

Gdy krzepkie chłopy jęły co sił młócić kuferek, wtedy to diabelski przywódca skacząc z kątka w kątek zaczął się wypraszać:

- Wypuść mnie stąd, dobry kowalu, mistrzu nad mistrze, to już nigdy nie będę cię szukał! Możesz żyć tak długo, jak ci się spodoba!

Kowal słysząc to wypuścił Kusego z kuferka i wódz czartowski pognał prościusieńko nie oglądając się za siebie.

213

I tak żył kowal swoje lata, aż stał się starcem oszadziałym i zbrzydły mu ziemskie radości dni żywota.

Pożegnał się ze swoimi domownikami i ruszył na wędrówkę drogą wiodącą do śmierci.

Trafił wreszcie na rozstajne drogi, z których jedna wiodła w dół, do ognistego pieca, druga zaś na pełne ochłody niebiańskie komnaty.

Przystanął chwilę pomedytował i po niedługim namyśle udał się tą drogą, która prowadziła w dół.

„Tam jest moje miejsce, jako że byłem bardzo grzeszny i nie dostanę się do nieba tak czy owak” – pomyślał sobie w duchu.

I tak idąc nie dzień i nie dwa, dotarł wreszcie do bram Gorącego Miejsca i jął kołatać, by go wpuszczono.

Któryś ze sług diabelskich, jeden z tych, którym kowal niegdyś dopiekł w swojej kuźni, przyszedł popatrzeć, kto tam kołace. Jednak, rozpoznawszy w kowalu swojego dawnego przerażającego wroga, zamknął czym prędzej bramę, mowę mu odebrało i czmychnął struchlały w najdalszy zakątek piekła.

Gdy zobaczył to drugi sługa i posłyszał łomotanie do drzwi, pomyślał sobie:

„Któż to taki niebywały i przerażający kołace teraz do drzwi, że mój koleżka tak czmycha i zapomniał języka w gębie”?

I poszedł otworzyć bramę. gdy jednak przez szparkę w bramie spostrzegł kowala, zaryglował drzwi z całej mocy na zasuwkę i umknął podobnie jak tamten.

Sam Kusy przyszedł popatrzeć, co tam się wyprawia i otwarł bramę. Jego stary znajomy dobijał się do drzwi i prosił, by go wpuścić. Jednakże Kusy podrapał się w czoło, znał bowiem kowala, i tak rzecze:

- Nie chcę cię tutaj mieć za żadne skarby. Najlepiej będzie, jeśli udasz się stąd gdzie indziej, chociaż wątpię, czy tam cię przyjmą.

214

Cóż innego zostało kowalowi, jak wrócić na rozstajne drogi i zacząć wspinaczkę po ścieżce wiodącej do nieba.

Po przybyciu do bram niebieskich kowal uderzył w złotą kołatkę i święty Pieter przyszedł mu otworzyć.

Ale widząc kowala, powiada:- Nie możesz się tu dostać, bratku, boś prowadził grzeszne

Zycie na tej ziemi.- To dokąd sobie pójdę? – żalił się kowal. – Dopiero co

trzykrotnie dobijałem się do dworu Kusego, ale mnie tam nie wpuszczono.

Święty Pieter z kolei rzecze:- Dlaczego nie poprosiłeś o miejsce w niebie, gdy

spełniałem twoje trzy życzenia?- Czy wolno mi będzie jednak – błagał kowal – zerknąć

nieco przez szparkę w bramie na te niebiańskie wspaniałości?Święty Pieter uchyli bramę i wówczas kowal zerwał z

głowy ciężką futrzaną czapę i rzucił ją na środek sali niebiańskiej. Żaden ze świętych i prawych mężów nie śmiał tknąć tej czapy, którą miał na głowie wielki grzesznik i wyrzucić jej na zewnątrz. Przeto święty Pieter rzek do kowala:

- Zabierz no teraz, ty worku grzechów, raz-dwa swoją czapę ze świętego miejsca!

Kowal wszedł po swoją czapkę, ale gdy się do niej dostał, już stąd nie wyszedł, tylko zasiadł na swojej czapce.

I tak pośrodku sali niebiańskiej, na czerwonej futrzanej czapie, siedzi mistrz kowalki jak trusia jeszcze do dnia dzisiejszego.

215

Szewc

Był niegdyś w pewnej parafii nader chciwy szewc. Od wczesnego ranka do późnego wieczora ślęczał nad swoją robotą i marzył sobie czasami, jak to zostanie zamożnym mistrzem szewskim, mającym warsztat w mieście, a w nim tuzin czeladników zajętych robotą. tak skrupulatnie oszczędzał ten szewc swojego czasu, że gdy w jakiejś wsi kończyła się robota i miał wędrować do drugiej, dokonywał swoich przeprowadzek jedynie w dni świąteczne.

Pewnej niedzieli, gdy szewc dźwigając swój worek z kopytem na grzbiecie dreptał do sąsiedniej wioski, zajechała mu drogę wyściełana karoca, zaprzężona w parę czarnych jak smoła koni. Woźnica zatrzymał konie tuż przy idącym i z karocy wysiadł na polnej drodze nader elegancki pan.

- Czy potrafisz uszyć mi lakierki? – zapytał szewca.- Powiadają, że potrafię – szewc na to.- Chodź więc do mnie na służbę – zaproponował pan. –

Jako zapłatę dostaniesz worek złota, ale pod warunkiem, że będziesz pracował tak długo, jak długo wystarczy ci skóry.

Szewc nie namyślał się zbytnio, przystał na te warunki i wsiadł do karocy razem z panem. Woźnica zaciął konie batem i karoca tocząc się, lekko ruszyła naprzód. Szewc przymrużył oczy zażywając błogiej jazdy i myślał sobie w duchu:

216

„Tak ci możni się rozjeżdżają, a biedacy muszą się usuwać z drogi. Zdaje się, że wreszcie trafiło mi się szczęście i z wioskowego szewczyny stałem się szewcem na dworze”.

jechali tak, jechali, aż dojechali do wielkiego dworu. Pan oddał szewcowi najpiękniejszą komnatę narożną na pracownię. Skóry nie brakło, miał jej całą furę. szewc obracał rulony skóry i przemyśliwał:

„Jak z tego wszystkiego uszyję buty, to będę bogatym człowiekiem”.

Usiadł na swoim zydlu, popluł w garść i jął się roboty.Gdy nadszedł czas posiłku, zadzwonił zegar, a wtedy

szewc poszedł do czeladnej jeść. Na długim stole stały tu smakowite potrawy. Szewc nie żałował sobie jedzenia, jadł, aż brzuch mu spęczniał niczym bańdzioch żaby. To go tylko zdziwiło, że dwór wyglądał na całkiem pusty, nie było widać służących ani nawet żywej duszy, a jednak potrawy w czas zjawiały się na stole.

Trudził się, jak mógł, zrobił nawet siedem par lakierków według tej samej miary, ale były to same lakierki. I choć nie wiada jak gorliwie wypełniał swoją robotę, skóry zdawało się nie ubywać; rulony pod ścianą ni trochę się nie zmniejszały.

Upłynęło pół roku i miał już gotowe lakiery na potrzeby choćby całej kompanii wojska. Życie w odosobnieniu zaczęło dokuczać szewcowi, wstał ze swojego zydla, rozprostował grzbiet i poszedł rozejrzeć się po okolicy. Z zagaja dochodziło stukanie i szewc poszedł zobaczyć, kto tam rąbie choiny. Był to nawet ktoś znajomy z jego rodzinnej wioski, ale po chwili szewc przypomniał sobie, że ten sam rębacz powiesił się przed pięcioma laty. Zadziwiające, że znalazł się tutaj!

- Bywaj – rzekł drwal – jakeś tutaj trafił?- A cóż w tym niby dziwnego? – odparł szewc. – Mam tu

robotę, szyję dla pana lakierowane buty.

217

- Ale czyż nie wiesz o tym, że to dwór diabelski, samego Wielkiego Kusego? – zapytał drwal.

- Teraz już wiem, skoro mi powiedziałeś – ozwał się szewc i dodał: - Nawet Wielki Kusy potrzebuje butów. Ale chętnie bym się już rozliczył i poszedł własną drogą. Gdy tylko wyczerpią się skóry, bowiem jakeśmy się z tym panem umówili, że będę szewcował tak długo, jak długo skór starczy. Czy nie znasz sposobu na to, żeby mi się skóra wyczerpała?

- Znam – odparł drwal – oczywiście, że znam. Ponieważ jesteśmy rodem z jednej wioski, dam ci dobrą radę. Wracaj znów do swojej pracowni, ale tym razem nie rozpoczynaj szycia. Skrój jeno skóry wedle wzoru. Po czym rozrzuć skóry dokoła na posadzce i wymów: „Małe diablęta niech się pocą, a ja sobie odpocznę”! Zobaczysz wówczas, że małe diablęta wykonają za ciebie robotę. Zobaczysz również, że skóry się skończą, a gdy się skończą, ukaże się na stole mieszek pełen złotych dukatów. Weź go pod pachę i wyjdź na dwór. Przed bramą zobaczysz czarnego kozła. Wskocz mu na grzbiet i złap go za rogi. Kozioł zaniesie cię na to samo miejsce, w którym wsiadłeś do diabelskiej karety. Poprzez drogę masz kreskę przeprowadzoną kredą. Zeskocz z grzbietu kozła na drugą stronę tej kreski. Jeżeli tego nie zrobisz, kozioł uniesie cię z powrotem i nigdy już się stąd nie wydostaniesz.

Szewc podziękował za radę, zakarbował ją sobie dokładnie w pamięci i pośpieszył do swojej pracowni. I patrzcie no, gdy tylko rzucił skrojone kawałki skór na podłogę i powiedział, co miał powiedzieć, niewidzialne istoty jęły szyć z nich buty, aż wszczął się wielki harmider. Rulony skóry malały w krótkim czasie aż do końca i ciężki wór pieniędzy ukazał się na stole. Szewc porwał go pod pachę i wybiegł na dwór. I rzeczywiście – pod schodami dworu czekał na niego czarny, rogaty kozioł. Szewc usiadł mu na grzbiecie i uczepił się jego rogów. Kozioł popędził,

218

aż zatrzeszczały racice i zaniósł go w jednej chwili pomiędzy dwie wsie na miejsce, w którym szewc najął się do roboty. Teraz szewc umknął ze swoim workiem pieniędzy na drugą stronę kredowej krechy. Kozioł wówczas zabeczał złym głosem, potrząsnął siwą brodą i ruszył samotnie truchtem do domu.

Szewc zaś poklepywał swój worek pieniędzy i przechwalał się:

- Teraz te dwie ręce nie będą już nigdy ciągnęły dratwy ani ta ręka trzymała szydła!

Poszedł i kupił sobie okazały dom. najął mnóstwo czeladzi i dziewczyn służebnych i zaczął prowadzić życie po pańsku.

W tym samym czasie zdarzyło się, że z kościoła ukradziono wielką sumę pieniędzy, srebrne naczynia i inne kosztowności. Usiłowano dojść, kto jest tym złodziejem i podejrzenia padły na szewca, który nie mógł udowodnić, skąd tak nagle zdobył taką kupę pieniędzy. Wówczas to uznano szewca winnym okradzenia kościoła i skazano na ścięcie.

Zaświtał dzień, w którym miano dokonać egzekucji. Aż czarno było od ludzkiego mrowia na wzgórzu straceń i pastor udzielił ostatniej pociechy nieborakowi szewcowi. Wtedy to wytworny pan we wspaniałej karocy, ciągnionej przez dwa czarne rumaki, zajechał na owo miejsce. Pan miał na głowie jedwabny zawój, w dłoni szpicrutę, a na nogach lakierowane buty. Oświadczył, że to on dał szewcowi mieszek złota.

- Szewc jest niewinny jak białe jagnię, ale pastor, wasz pobożny pastor jest złodziejem! – zawołał pan.

Szewca wypuszczono na wolność i zamierzano wsadzić pastora na jego miejsce, ale wówczas nieznajomy pan zapytał:

- Czy nikt nie potrafi jeździć na tym koniu, który został kupiony?

- Może ktoś potrafi – odpowiedziano.

219

Wówczas to pan wziął uzdę, nałożył ją pastorowi i wzleciał na jego grzbiecie w powietrze. Polecieli z taką prędkością, aż rozwiewały się poły pastorowego surduta.

Za to szewc żył długo i szczęśliwie i żyje może do dnia dzisiejszego.

220

Opowieść o kapitanie

Trzy srebrne oery

Pewien bogacz umierając zostawi swoim synom w spadku wielką sumę pieniędzy. Starszy brat kupił za swoją część statek i objął nad nim dowództwo, młodszy zaś wyszedł na brzeg morza, wrzucił pieniądze do wody i rzecze:

- Niech to, co zdobyto nieuczciwie, idzie na dno, a uczciwie zarobione wypłynie na powierzchnię.

Większa część z tych pieniędzy pozostała na dnie morza, jednakże trzy błyszczące oery wypłynęły na powierzchnię wody. Chłopiec zgarnął je, podszedł do wypływającego na morze brata i rzekł:

- Tu masz cały mój majątek. Kup za te pieniążki jakiegoś towaru w zamorskim kraju, do którego płyniesz.

- Trzymaj swoje groszaki – rzekł starszy brat, ale gdy chłopiec nie przestał się domagać, by za te trzy oery kupił coś dla niego, starszy brat wziął je i przyrzekł pamiętać o sprawie.

Po czym statek starszego brata postawił żagle i wziął kurs na pełne morze. Żeglowali pomyślnie i przybyli do zamorskiego kraju, do wielkiego portu handlowego. Starszy brat załadował swój statek do pełna wszelakim towarem. Tyle miał bieganiny, że zapomniał o poleceniu danym mu przez młodszego brata. Dopiero w chwili odjazdu sięgnął garścią do kieszeni i wymacał w niej trzy oery brata.

221

„Cóż mógłbym kupi c za te groszaki?” – pomyślał i zbiegł z pomostu na keję. Uliczką przechodziła dziewczyna niosąca pod pachą parę kociąt.

- Dokąd niesiesz te koty? – spytał kapitan.- Utopię je w morzu – odparła.- Nie top, to kupię je od ciebie – poprosił kapitan i

ofiarował dziewczynie srebrne pieniążki swojego brata.Dobito targu; marynarz wziął kocięta i zaniósł je na statek.Podnieśli kotwicę i popłynęli z powrotem, ale cóż począć –

na niezmierzonym oceanie rozpętał się okrutny sztorm, który odarł statek z takielunku i rozbił go w drzazgi. Statek zatonął, tyle, że cała załoga, kapitan oraz dwa kociaki – uratowali się w małej szalupce.

Rozbitkowie błąkali się na pełnym morzu w swojej łódeczce przez wiele dni udręki. Na ostatek dobili do brzegów wielkiej wyspy. Wylądowali i zanocowali we wspaniałej pańskiej siedzibie. Gościnnie, nader gościnnie przyjęto ich tutaj i bez proszenia zaprowadzono do obficie zastawionego stołu na wieczerzę.

Jedno tylko zdziwiło marynarzy przy stole. Przy każdej misce leżał bowiem solidny kij. Gdy pytali, w jakim celu położono te kije, pan domu odpowiedział:

- Naszą plagą są tutaj brunatnoczarne stworzenia z długimi ogonami. Na pewno zaraz się pokażą, gdy odkryjemy pokrywy garnków i wtedy trzeba będzie tłuc je kijami.

Słowa gospodarza były na czasie, bowiem gdy zaczęto wykładać potrawy z garnków na talerze i woń rozeszła się po izbie, z każdego kąta wybiegła wielka gromada szczurów. Zuchwale pięły się na stół łapiąc kęsy jedzenia, a mieszkańcy dworu i marynarze wciąż musieli się od nich opędzać, chociaż dzielnie poczynali sobie owymi kijami.

222

Wtedy to oba koty pokazały, co potrafią. Rzuciły się z pazurami na szczurzą zgraję i wiele z nich pozabijały. Wiele szczurów przeraziło się tych niespodzianych przeciwników tak dalece, że w popłochu skakały do morza i potopiły się.

Pan domu podziwiał owe nieznane zwierzęta, gdyż na całej wyspie nie było nigdy ani jednego kota. Zapragnął je kupić i dawał za nie wielką sumę pieniędzy, ale kapitan nie miał ochoty sprzedawać kotów, wymawiając się tym, że kupił je dla brata. Gospodarz jednak pragnął mieć koty za wszelką cenę i zaofiarował za nie wielki skład drogich towarów. Kapitan wciąż jeszcze nie godził się na sprzedaż, ale gdy gospodarz dorzucił jeszcze do tego wszystkiego wspaniały statek w pełnym olinowaniu, pomyślał sobie kapitan, że byłby durniem, gdyby się nie zgodził na tak świetny interes.

Dobito targu i koty pozostały na wyspie. Cenne towary załadowano pod pokład statku, postawiono żagle i kapitan wraz z załogą ruszył w rejs powrotny do ojczyzny.

Podróż przebiegała pomyślnie i po kilku dniach statek przybił do portu macierzystego. Młodszy brat wszedł na pokład i zapytał brata-żeglarza:

- Czy pamiętałeś o mojej sprawie, przywiozłeś mi coś za moje trzy srebrne oery z zamorskiego kraju?

- Przywiozłem tego sporo – odparł kapitan. – Cały ten piękny statek wraz ze wszystkimi towarami należy do ciebie, ja za to nie mam nic – i pokazał puste ręce.

Młodszemu bratu wydało się to nie do wiary, ale podówczas kapitan opowiedział o kotach kupionych za trzy oery i o wyspie, na której nie znano kotów, po czym wyjaśnił, jakiej dokonał transakcji.

Już młodszy brat uwierzył, że dzięki trzem uczciwie zarobionym srebrnym pieniążkom stał się bogatym człowiekiem. Jednakże nie był niewdzięcznikiem ani też nie chciał brać dla

223

siebie całego majątku. Wziął sobie jedynie ładunek, sprzedał go i kupił dom na wsi, w którym odtąd zamieszkał. Statek zaś podarował starszemu bratu, który na nim wyruszył przemierzać dalekie oceany.

Zakład kapitana

Kapitan żeglował na swoim statku przez wiele lat i stał się bogatym człowiekiem. Jednakże pewnego razu, gdy statek jego pasował się z wielkim sztormem, złożył ślub, że jeśli się z niego wydostanie, weźmie za żonę pierwszą dziewczynę, jaką ujrzy po przybyciu na ląd.

Statek wyszedł cało ze sztormu i gdy kapitan dobił do portu, zobaczył w pobliżu kei młodą, przystojną dziewczynę, która klęczała nad tarą i pilnie prała bieliznę.

Gdy statek stanął na kotwicy, kapitan spuścił łódkę i popłynął w stronę piorącej dziewczyny, by z nią porozmawiać.

- Nie godzi się naśmiewać z ubogich – rzekła dziewczyna, gdy kapitan wyłuszczył jej swoją sprawę i poprosił o rękę.

- Mówię poważnie – zapewnił kapitan. – Tak poważnie, jak na to stać mężczyznę. Wybieram się teraz do złotnika kupić obrączki, po czym pójdziemy do twojego domu, aby omówić sprawę z ojcem i matką.

- Jestem tylko córką ubogiego łaciarza – próbowała się jeszcze opierać dziewczyna.

- Ja zaś jestem kapitanem wielkiego statku, rzuć tylko swój wałek do bielizny w morze i chodź ze mną – zakomenderował.

Zaręczyli się więc i poszli omówić swoje plany w pochylonej chatce łaciarza. A że kapitan był prędki w działaniu, to za jednym zamachem odbyło się wesele i kupił swojej młodej żonie okazały dom w mieście na mieszkanie.

224

Przed wypłynięciem na morze kapitan uda się do starego znajomego, właściciela tawerny i opowiedział mu, jak i z kim zawarł małżeństwo. Właściciel tawerny wziął wówczas dziwić się i ubolewać z tego powodu i rzecze:

- Przyszedłbyś do mnie poprosić o moją córkę, zanim tak na łapu-capu ożeniłeś się z tą tarką do prania. Wiesz przecie, że moje córki są piękniejsze i bogatsze niż to dziwadło od łaciarza.

Kapitan rzekł na to:- Co się stało, to się nie odstanie i chociaż dopiero od paru

dni znam swoją młodą żonę, jestem pewien, że uzyskałem w niej dobrą i wierną towarzyszkę.

- Iii, co tam się kryje za wiernością kobiet – odparł właściciel tawerny i dodał: - Załóżmy się, jeżeli w ciągu roku, licząc od tego dnia, nie uwiodę twojej żony, dostaniesz mój dom i wszystkie moje towary.

Kapitan zgodził się na to i założył się o swój statek, a także o dom, który kupił był swojej żonie. Jej samej kapitan nic nie rzekł o zakładzie. Powiedział tylko, że udaje się w podróż, która potrwa przynajmniej rok i zapowiedział żonie, by przez ten czas dobrze pilnowała domu.

Rok dobiegał już końca i właściciel oberży miał powody do niepokoju, bowiem nie doszedł nawet do znajomości, a cóż dopiero do bliższej zażyłości z żoną kapitana.

Ale pewnego dnia zaszła do jego tawerny stara baba, znana w mieście jako mistrzyni intryg.

- Cóż to gnębi gospodarza, w czym mogę mu pomóc? – dopytywała się stara,. wiedząc, że coś leży na sercu oberżyście.

- Chyba w niczym – odparł tamten, jednakże opowiedział jej o wielkim zakładzie, który zawarł i zakończył słowami: - Najpewniej stracę teraz mój dom i wszystko mienie, bowiem córka łaciarza jest święcie wierna swojemu mężowi.

„Nie martw się, znajdzie się na to rada” – pomyślała baba.

225

Pomedytowała chwilę, po czym rzekła:- Dostarcz mi kufra podróżnego, co będzie taki duży, bym

mogła się w nim pomieścić, i będzie miał zamek, co da się otworzyć od środka.

Oberżysta dostarczył taki kufer i stara wlazła do niego. Po czym, idąc za jej radą, wsadził kufer na wózek ręczny i przywiózł go na podwórze kapitańskiego domu. Zapukał do drzwi i gdy żona kapitana wyszła otworzyć, opowiedział, że jest jednym z jego znajomych. Dodał, że jest w podróży i prosi o przechowanie tego kufra w domu kapitana przez jedną noc. Żona bynajmniej nie podejrzewała podstępu, pozwoliła więc wnieść kufer na noc do swojej sypialni, gdyż według słów oberżysty zawierał on klejnoty.

O północy, w czasie, gdy młoda małżonka spała snem głębokim, owa stara wiedźma uniosła ostrożnie wieko kufra. Podkradła się do śpiącej i z nocnego stolika zgarnęła jej obrączkę ślubną oraz jeden pantofelek żoniny z podłogi, po czym ukryła się znów w kufrze.

Ledwie świt nastał, przyszedł gospodarz tawerny po swój kufer. Żona kapitana oddała kufer, ale nie spostrzegła jeszcze żadnej zguby.

Przybył wreszcie do portu statek kapitana. Właściciel tawerny pośpieszył na molo, by zjawić się na spotkanie i oznajmił w chwili, gdy kapitan zszedł na ląd:

- Nie ostała się wierność twojej żony, byłem u niej dopiero tej nocy.

- Czym możesz to udowodnić? – zapytał kapitan.Wówczas oberżysta pokazał obrączkę i pantofelek. kapitan

poznał własność żony i rzekł ponuro:- Przegrałem zakład, bierz mój statek i mój dom.Po czym przyszedł do żony i powiada do niej:- Chodź na przechadzkę ze mną, mam ci coś ważnego do

powiedzenia.

226

Żona zobaczyła ponurą minę męża i pomyślała: „Mąż ma taką minę, jakby stracił swój statek, ale nie zapytam go o to, co go boli, niech mi sam powie, jakie mu się wydarzyło nieszczęście".

Jednakże kapitan nie rzekł żonie ani słowa, tylko zaprowadził ją do ciemnego lasu. Po czym wydobył nóż i wbił go w pierś kobiety. Żona się przeraziła, aż zakręciło się jej w głowie, i padła zemdlona na ziemię. Nie umarła jednak, bowiem ostrze trafiło w miedziany naszyjnik, jaki nosiła na szyi, i uwięzło w nim. Kapitan zaś, sądząc, że żona nie żyje, ruszył nie patrząc za siebie w swoją drogę.

Jeszcze tego samego dnia popłynął do innego portu i najął się tam jako zwykły marynarz na statek udający się w długi rejs. Statek ów płynął długo, aż trafił do wody, na których grasowali korsarze. Ci pochwycili i ten statek, na którym służył kapitan. Cała załoga została zakuta w kajdany i w niewoli zmuszano ją do ciężkich robót.

Przebrana za mężczyznę

Żona kapitana, zemdlawszy w lesie, czas jakiś przeleżała na mchu, wreszcie oprzytomniała. Nie wiedziała wpierw, co ma myśleć, po czym jednak wstała i ruszyła płacząc w drogę do domu. Tam jednakże rządzi się teraz oberżysta, który ordynarnymi słowami przepędził ją na ulicę.

Młoda kobieta poszła do domku rodziców i tam się dowiedziała, że prócz domu jakąś chytrą sztuką oberżysta zgarnął również statek kapitana.

Sprawy przybrały niewesoły obrót, ale młoda żona nie dała za wygraną.

‘Potrzebny jest mężczyzna, chłop jak się patrzy, żeby wyjaśnić te zawiłości - zastanawiała się. – Czemuż ja nie miałabym włożyć portek”? – orzekła po namyśle.

227

Przebrała się za mężczyznę i pytając wszędzie, w którą stronę świata udał się małżonek, wyruszyła do tego samego portu i znalazła miejsce majtka na pewnym statku płynącym na korsarskie wody. Korsarze zgarnęli również i ten statek. Żonę wzięto do niewoli podobnie jak resztę załogi i zawieziono na ląd do robót na plantacji. W tłumie jeńców spotkała również swego męża, ale ten jej nie poznał.

Po niedługim czasie kobieta zyskała zaufanie korsarzy, którzy uczynili ją starszym nad wszystkimi jeńcami.

Po czym herszt rozbójników poległa w walce. Wówczas korsarze wybrali kobietę, którą wszyscy uważali za mężczyznę, swoim wodzem naczelnym.

Teraz należała do niej wszystka władza, przeto kazała przysposobić najlepszy okręt korsarski do długiej podróży. Gdy wszystko już było gotowe, kazała swemu mężowi i wielkiej liczbie innych jeńców wejść na statek. Zdjęła wszystkim kajdany i rozkazała, by teraz pożeglowali do ziemi ojczystej.

Lekko pruł fale dumny okręt korsarski, aż przybił do portu w mieście rodzinnym. Żona, wciąż występując w roli kapitana, w towarzystwie męża i grona kolegów pospieszyła do tawerny, którą prowadził ów przewrotny właściciel.

W tawernie odbywały się właśnie gody weselne, jako że najmłodsza córka oberżysty znalazła sobie męża. Jednakże nie pogardzono gromadą wracających z morza, lecz poproszono ich, by się przysiedli do weselników. Gdy już się nabawiono, najedzono i napito, wszyscy po kolei jęli opowiadać zadziwiające historie, jakie im się w życiu zdarzyły albo też słyszeli od innych.

Gdy kolej przyszła na oberżystę, ozwał się on w te słowa:- Przed kilkoma laty spotkałem przy tym stole kapitana

statku, który był na tyle głupi, że nabrawszy go, wygrałem zakład o ten właśnie wspaniały dom.

228

Wszyscy pragnęli usłyszeć dokładną relację o wydarzeniu i oberżysta opowiedział, jakim sposobem wygrał zakład. Wówczas zerwa się z miejsca kapitan siedzący w stroju zwykłego majtka i zawołał:

- Jestem tym właśnie kapitanem, którego oszukałeś! Żądam teraz z powrotem mojego domu i statku!

I już sam do siebie westchnął po cichu:- Gdybym to jeszcze mógł odzyskać moją wierną żonę...Liczni goście weselni poznali teraz kapitana. gdy

stwierdzono prawdziwość jego słów, zgodzono się, że kapitan otrzyma z powrotem swoją własność.

Ale w czasie całego tego zamieszania żona nosząca spodnie przemknęła się do domku swych rodziców, do chatki łaciarza. Chowała tam bowiem wciąż tę samą suknię, w której razem z mężem poszła wówczas do lasu. Zrzuciła z siebie strój mężczyzny i przebrała się we własne ubranie. Po czym wróciła do tawerny i pozdrowiła męża. Dopiero teraz spadły łuski z oczu kapitana, który powiedział:

- Co za radość i szczęście, że nie umarłaś tam w lesie! Jakim ja byłem głupcem, że cię nie poznałem, gdyś się trudziła jako starszy nad jeńcami i gdy jako kapitan stałaś na mostku statku! Ale teraz cię poznałem, bo ty jesteś moją ukochaną żoną!

Ściskali się i całowali jak zwykle mąż i żona, którzy się znów spotykają po długoletniej rozłące. Gdy marynarze i wszyscy goście weselni usłyszeli od kapitana i jego żony tę przedziwną historię, dopiero wtedy radość uniosła się aż do pułapu. Zaczęto świętować dalszy ciąg wesela i kto wie, może trwa to jeszcze do dzisiaj.

229

Król, proboszcz i młynarz

W pewnej parafii proboszcz zestarzał się, utył i nie miał już sił pełnić swoich obowiązków, wziął sobie zatem do pomocy dwóch wikarych, którzy wykonywali za niego wszystkie posługi.

Sam proboszcz posiadał również młyn, jedyny na całą okolicę, w którym zatrudniał młynarza i ciągnął z niego spore zyski. Beztrosko i wygodnie żył sobie proboszcz w swojej plebanii i miał się za prawdziwego szczęściarza. Przybił więc do drzwi probostwa tabliczkę z napisem:

TUTAJ MIESZKA CZŁEK NIE ZNAJĄCY TROSKI

Tak się złożyło, że król szwedzki odbywał swą podróż po Finlandii. Działo się to bowiem w czasach, gdy Finlandia należała do Szwecji. Król przejeżdżał w swojej karocy mimo probostwa, zobaczył napis i zapytał:

- Cóż to za człeczyna mieszka na tej plebanii?- Ano, to proboszcz naszej parafii ma tutaj mieszkanie –

odpowiedziano królowi.Wówczas król zatrzymał swą karocę, poszedł się spotkać z

proboszczem i zapytał:- Jakże możesz nie znać troski? Czyż nie jesteś

duszpasterzem swoich parafian i czyż nie przejmuje cię ich smutek i troska?

230

proboszcz nie poznał króla w dostojnym gościu mającym na sobie zwykły strój podróżny. Przeto wygarnął bez ceremonii:

- Czemuż miałbym się martwić o parafię, skoro wikariusze pełnią za mnie obowiązki, a ja dostaję zapłatę. Prócz tego mam jeszcze co nieco ze swojego młyna, tak że mi na niczym nie zbywa.

Król słysząc taką odpowiedź rozgniewał się i powiada:- Jestem królem i nie cierpię leniuchów w swoim

królestwie! Jutro musisz przyjść na rozmowę ze mną i odpowiedzieć mi na trzy pytania. Jeżeli nie rozwiążesz zagadek, jakie ci zadam, to tak pokieruję sprawą, że skończą się dla ciebie dni beztroski!

Król pojechał sobie dalej a proboszcz został wydany na pastwę trosk i niepokoju. Przez całą noc nie zmrużył oka, nękany obawą, że się nie wywikła z królewskich pytań.

Gdy tylko kur zapiał, zerwał się na nogi, przywdział sutannę i podreptał w stronę oberży, w której, jak już wiedział, król zatrzymał się na popas.

A że droga przebiegała obok proboszczowego młyna, wstąpił tam i poskarżył się młynarzowi na swoje kłopoty.

Młynarz, który był młodym i bystrym człowiekiem, doradził:

- Niech wasza wielebność się nie martwi, tylko da mi swoją proboszczowską sutannę, to stawię się zamiast niego u króla.

Proboszcz z radością chwycił się tej okazji. Dał swoją sutannę młynarzowi i obiecał dopilnować młyna na czas nieobecności młynarza. Obiecał również dać młynarzowi wielką nagrodę, jeżeli ten go uratuje.

I tak młynarz z wypiętą naprzód piersią, koloratką na szyi i laską w ręku stanął przed królem.

Król, który sądził, że to proboszcz przybył na audiencję wedle rozkazu, rzekł:

231

- Zadam ci trzy pytania. Pierwsze z nich brzmi: Gdzie jest środek ziemi?

Młynarz po krótkim namyśle odpowiedział:- Trudno mi to wyjaśnić tutaj pod dachem, chodźmy na

podwórze, wtedy powiem.Król obruszył się nieco na tę odpowiedź, po czym jednak

wskazał na siebie, na swój strój królewski i swoją złotą koronę, i spytał:

- Ile jestem wart?- Około dwudziestu srebrnych penni – odparł młynarz.Król usłyszawszy to, i zgniewał się, i zdziwił:- Nader tanio mnie oceniłeś – rzecze- Wiedz, że nawet

najmniejszy klejnot w mojej koronie kosztuje wiele razy po dwadzieścia srebrnych penni.

Ale młynarz wyjaśnił zręcznie:- Przecie Chrystus został sprzedany za trzydzieści

srebrników. A bądź co bądź był Panem nieba i ziemi. Dlatego to sądzę, że ziemski władca powinien być zawsze o jedną trzecią tańszy od Niego.

Król musiał przystać na taką odpowiedź i powiada:- Chodźmy teraz na dwór, to mi pokażesz, gdzie jest środek

świata.Obaj wyszli na podwórze i młynarz wbił swój kij na środku

podwórza mówiąc:- Tutaj jest środek świata, bowiem gdy zmierzyć drogę stąd

w jakimkolwiek kierunku, wszędzie będzie jednakowo długa.Król i tę odpowiedź uznał za trafną, po czym zadał trzecie

pytanie:- Powiedz, co ja właściwie myślę w tej chwili?- Król jegomość oczywiście się dziwi, dlaczego ta sutanna

tak luźno na mnie wisi – odparł młynarz. – Ja bowiem nie mam takiego brzucha, jak proboszcz naszej parafii.

232

- Więc ty nie jesteś proboszczem, którego prosiłem na audiencję? – zapytał król.

- Jestem jeno młynarzem proboszcza, jako że ten zacny pan tak bardzo bał się przyjść tutaj, że ja miast niego przyszedłem – odparł młynarz.

- A gdzież jest teraz proboszcz? – zaciekawił się król.- Młyna zamiast mnie pilnuje – rzecze na to młynarz.- Niech tak odtąd będzie – postanowił król. – Niech

proboszcz pilnuje młyna, żeby i on miał jakąś troskę. A ty zostań na jego miejscu, by pędzić beztroskie dni na plebanii.

I tak też się stało, młynarz otrzymał probostwo, proboszcz zaś pozostał w młynie jako parobek do noszenia worków i mielenia mąki.

233

O chłopaku, co miał nosa

Razu jednego był sobie chłopak o tak bystrej głowie, że wieść o jego ciętości doszła aż na dwór królewski. Ponieważ głupich jest dużo, za to mądrych niewielu, król zapałał chęcią, by się z nim zaznajomić. Kazał osiodłać wierzchowca, wskoczył mu na grzbiet i zajechał do wsi, w której mieszkał chłopak.

Chłopak żył ze swoimi rodzicami w pochylonej chałupce bez sieni. Koń królewski przestąpił przednimi nogami próg, a król pochylił się w siodle by zajrzeć do tej nędzy, wreszcie zapytał:

- Czy jest tu kto?Chłopak, który przypadkiem był sam w domu i wylegiwał

się na ławie, nie wyglądał na zaskoczonego przybyciem dostojnego gościa, lecz powiedział:

- Jest tu głowa konia i półtora człowieka.Król zeskoczy z konia i wszczął rozmowę z chłopakiem.- Gdzie jest twój ojciec? – pyta.- Poszedł prosić o wiele w zamian za trochę – odparł

chłopak.- A gdzie jest twoja matka? – pyta dalej król.- Piecze teraz chleb zjedzony w zeszłym roku – odrzekł

chłopak.- Gdzie jest twój brat? – dopytywał się król.- Na polowaniu – odpowiada chłopak. – Te ptaki, które

złapie, pozostawia w lesie. A te, których nie złapie, do domu przyniesie.

234

- A gdzież jest teraz twoja siostra? – ponawiał król swoje pytania.

- Opłakuje teraz zeszłoroczne śmiechy – wyjaśnił chłopak.Król nie zrozumiał odpowiedzi chłopca, jednakże nie

chciał się przyznać do swojej niewiedzy. Przeto rzekł do chłopaka:- Masz przybyć do zamku i wytłumaczyć swoje słowa.

Jednak nie możesz przybyć ani nocą, ani dniem, ani pieszo, ani konno, drogą ani skrajem, drogi, ubrany ani nagi i gdy przybędziesz do zamku, nie możesz być ani w środku, ani na zewnątrz.

Król odjechał do swojego zamku, teraz zasię chłopak miał się głowić, jak tu spełnić narzucone warunki. Ale, że miał nosa, wywiązał się z tych poleceń następująco: okrył się skórą kozią tak, że nie był ubrany ani nagi. Wyruszył w drogę przed świtem, by przybyć na zamek w momencie, gdy nie będzie ani dnia, ani nocy. Skoro zabroniono mu poruszać się pieszo, jako też konno, chłopak wziął sobie kozła za wierzchowca i jechał na jego grzbiecie rowem przydrożnym.

Gdy przybył do zamku, nie wszedł do środka, ale stanął w progu, tak że nie był ani w środku, ani na zewnątrz i tam zaczął tłumaczyć królowi swoje odpowiedzi:

Ojciec, gdy poszedł prosić o wiele w zamian za trochę, był zajęty siewem. Matka, gdy piekła chleb zjedzony w zeszłym roku, nie miała nic ważniejszego do roboty, jak pieczenie chleba w zamian za wypożyczony w zeszłym roku. Starszy brat, który był na polowaniu i wyrzucał złapane ptaki, a nie złapane zanosił do domu, był na górce i czesał sobie włosy: zabijał bowiem i wyrzucał do lasu wszy, które wyczesał grzebieniem, te zaś, co mu zostały na głowie, przyniósł do domu. Siostra zaś, która opłakiwała zeszłoroczne śmiechy, rodziła właśnie dziecko w łaźni.

Króla zadowoliły owe tłumaczenia, jednakże zwołał teraz mądrych ludzi ze swojego dworu i rzekł do chłopca:

235

- Zadaj im zagadkę, którą trudno będzie rozwiązać.Chłopak namyśla się chwilę i zadał dworskim mądralom

następującą zagadkę:Król słyszy, ale rzadko widzi,chłop na wsi widzi codziennie,ale Bóg nie widzi nigdy.

Dworscy mądrale łamali sobie nad tym głowy, ale żaden z nich nie potrafił rozwiązać zagadki. Wówczas chłopak wytłumaczył:

Król słyszy często, jak mówią do niego również o innym królu, czy o kimś, kto jest mu równy. Chłop na co dzień ogląda innych chłopów, ale Bóg nie widzi nigdy równego sobie.

Potem król poprosił chłopca o jakąś radę na wszelki wypadek. Chłopak udzieli mu jej, ale nie była ona zbyt osobliwa:

„Pomyśl dokładnie, zanim coś zrobisz”.Król uznał tę radę za tak znakomitą, że kazał ją wyryć na

brzegu złotego pucharu znajdującego się na stole w królewskiej komnacie.

Po jakimś czasie zdarzyło się, że ów król zachorował. lekarze zbadali stan jego zdrowia i orzekli, że trzeba otworzyć mu żyłę i upuścić trochę złej krwi, by na jej miejsce przybyło nowej, dobrej.

Jednakże na dworze byli też knowacze, którzy życzyli sobie śmierci króla, aby przejąć po nim władzę. Zdołali oni namówić królewskiego cyrulika, by zatruł lancet, którym miał przeciąć żyłę. Gdy cyrulik wziął puchar, do którego miał utoczyć krwi królewskiej, przeczytał na brzegu napis:

„Pomyśl dokładnie, zanim coś zrobisz”.

236

Cyrulik zbielał jak trup, odrzucił precz swój nożyk do puszczania krwi i wyznał swemu panu, czego miał dokonać. Król wówczas z miejsca stanął na nogi. Spiskowców wtrąci do więzienia, za to bystrego chłopaka ze wsi wyniósł do najwyższych godności.

237

W ciemię bici

Pewnemu chłopu jałowiała krowa. Rada w radę, postanowiono zaprowadzić ją do miasta i sprzedać rzeźnikowi. Jednakże żona bała się, że mąż jej w mieście zabłądzi do karczmy, przepuści pieniądze i wróci z pustymi kieszeniami. Przeto okutała się w chustkę, zaprzęgła konia, uwiązała krowę z tyłu do półkoszka i sama się wybrała w drogę do miasta.

- Patrzcie no! – zdziwił się rzeźnik, widząc kobietę. – Sama gospodyni przyjeżdża za interesem. A gdzież to gospodarz?

- Zostawiłam go w domu – oznajmiła kobieta – bo za każdym razem, gdy go puszczę do miasta, zapija się w szynkach i przychodzi do domu ululany.

Rzeźnik pomyślał chwilę, jaki tu psikus wypłatać gospodyni, żeby odtąd nie wtrącała się w męskie sprawy. Zaprosił ją do siebie, poczęstował jadłem, a zwłaszcza piciem. Gospodyni, nienawykła do trunków, upiła się do niepamięci i zasnęła w czasie tej pijatyki. Wówczas rzeźnik wysmarował ją smołą i utaczał w pierzu tak, że wyglądała niczym jakie straszydło, gdy się wreszcie ocknęła.

Gospodyni przecierała ze zdumieniem oczy, oglądała się ze wszystkich stron i powtarzała:

- Czy ja jestem ta sama, która przyszła sprzedać jałówkę, czy też to jakiś osobliwy zamorski ptak? Nie, sama tego nie dojdę, niech mój koń osądzi, czy to ja, czy ktoś inny!

238

Gospodyni podeszła do konia, który stał w oficynie, w stajni dla przyjezdnych. Ale koń nie poznał swojej gospodyni. Zarżał ze strachu i jął walić kopytem na widok straszydła.

„Pojadę do domu – zdecydowała. – Z pewnością chyba dzieci, mój chłop i pies na podwórzu mnie poznają”.

Ale gdy gospodyni wróciła na swoje podwórze, pies jej wcale nie poznał, tylko szczekał i szczerzył kły niczym na jakieś potorocze. Dzieci też nie poznały matki, tylko rozbiegły się na wszystkie strony.

Żona wbiegła do chaty, zobaczyła męża i pyta:- Ty chyba jednak mnie poznałeś?- Ależ oczywiście – odparł mąż – mimo, że jesteś w takim

stanie. Ja jakoś nigdy nie przyszedłem z miasta do domu tak oporządzony. Gdzie masz pieniądze za krowę? – zapytał.

- Nie mam żadnych pieniędzy – odparła. – Zapomniałam poprosić o nie rzeźnika.

- Ależ ja mam w ciemię bitą babę! – rozeźlił się chłop. – Idzie do miasta i oddaje swoją krowę za darmo! Teraz ja się wybiorę w drogę i nie wrócę, aż spotkam kogoś równie jak ty głupiego!

Mąż pozostawił dom, wyruszył w drogę i po niedługim czasie trafił na podwórze przy chacie, na którym baba waliła miotłą swoją kurę.

- Dlaczego tak tłuczesz tę kurę – zadał jej pytanie.- A bo – wyjaśniła stara – wysiedziała dwanaścioro kurcząt

i teraz ich nie karmi, a kurczęta z głodu pozdychają.- Toś ty dość głupia – zauważył mąż. – Kura przecie nie ma

sutek, by z nich karmić kurczęta.Po czym ugotował w pęcaku na mleku kaszkę, którą

kurczęta jęły chciwie dziobać.- To już jedna – stwierdził, mając na myśli: „równie głupia

jak moja małżonka”.

239

Poszedł dalej i trafił do starej łaźni, pod którą dwoje zgrzybiałych staruszków szamotało się z krową. Łaźnia była pokryta darnią, na której wyrosła bujna trawa. Dziadkowie ubrdali sobie, że to świetne pastwisko dla krowy. Teraz stali na kalenicy, przywiązawszy krowie do rogów postronek i usiłowali wciągnąć ją do góry, podkładając jej belkę jako pomost.

- Po co to robicie? – zapytał mąż.- Chcemy ją zaprowadzić na dobre pastwisko! – oznajmili

ci z dachu.- O wy, w ciemię bici – zaklął mąż. – Krowa ześliźnie się z

belki, połamie sobie kości, gdy ją wdygujecie na dach. Wzięlibyście zamiast tego sierp albo kosę i wykosili tę trawę, by dać ją krowie do żarcia!

- A rzeczywiście, można i tak to zrobić - poszli durnie po rozum do głowy i spuścili się z dachu, by poszukać kosy.

Mąż pomaszerował dalej i przyszedł do drugiej łaźni, na której strzesze siedział nago dziadunio z rozłożonymi rękoma. Był to dureń, który właśnie wyskoczył z kąpieli i wprawiał się w nakładaniu portek. Żona tego pomyleńca stała pod strzechą i trzymała w górze spodnie swego męża, on zaś usiłował w nie wskoczyć. Wiele razy już tak zeskakiwał ze strzechy i starał się wśliznąć w swoje spodnie, ale zawsze jakoś chybiał i mało w t6m rozgardiaszu nóg nie połamał.

Wreszcie nasz wędrowiec wtrącił się i pouczył go, jak ma wciągać spodnie na nogi, czym sprawił radość zarówno pomyleńcowi, jak i jego żonie.

Po czym przybył do nowej, nowiusieńkiej chaty, przed którą dwóch staruszków wyczyniało dziwy ze skórzanym workiem. Trzymali worek otwarty w kierunku słońca, po czym zawiązywali go i wnosili do chałupy.

- Cóż wy tu wyprawiacie? – zapytał mąż.

240

- Próbujemy zanieść żar słoneczny do chaty – tłumaczyli, zaprzątnięci swą robotą. – Jakim cudem się to dzieje, że światła słonecznego nie da się ani na chwilę zatrzymać w worku? I dlaczego ta nowa izba jest czarna jak węgiel, chociaż nasza stara izba była jasna? – zapytywali dziadkowie.

Mąż przyjrzał się nowej budowli i stwierdził, że zapomniano urządzić w niej okna.

- Jak zapłacicie – rzekł – to wprowadzę wam światło do izby.

Zgodzono się co do zapłaty, która była całkiem niezła. Mąż wziął siekierę i wciosał w ścianie otwór na okno, a wtedy izba zajaśniała bielą.

Sposób ów tak zachwycił głuptaków, że postanowili uzyskać jeszcze więcej światła i powiększali otwór na okno, aż zajął całą ścianę. Jednakże nawet takie wielkie okno ich nie zadowoliło, lecz rozszerzali je dotąd, aż cała budowla runęła na ziemię.

Mąż szedł naprzód i myślał sobie w duchu: „Głupich nie sieją, sami się rodzą”.

Nadszedł wieczór i mąż wstąpił do domu przy drodze prosząc o przenocowanie. Nawet mu obiecano, ale ludzie w tym domu byli tak tępi, że gdy noc przyszła i trzeba było pójść spać, nikt nie potrafił tej sztuki. Wszyscy bowiem jeno drzemali na stojąco, podpierali ścianę i raz po raz obijali się o sterczące w niej belki. Mąż wówczas pouczył ich, jak mają się kłaść. Ludzie w domu nauczyli się tej sztuki i tak ją sobie upodobali, że wszyscy jeszcze leżeli, gdy wędrowiec wychodzi już z domu.

Ale nim jeszcze opuści tę wieś, wstąpił do pewnej chatki, w której słychać było nieustanny krzyk i hałas. Baba tam uszyła koszulę swojemu mężowi. Mąż naciągnął ją sobie na głowę, i stara waliła go pałą po głowie, jako że koszula nie chciała na niego wejść.

241

- Czy chcecie zabić swego męża, matulu? – zapytał gospodarz.

- Skądże, chcę ino wybić dziurę na głowę w tej koszuli – odparła stara.

Ofiara zaś jęczała:- Niech Bóg dopomoże temu, kto musi wdziewać nową

koszulę! Gdyby ktoś mógł nauczyć moją babę, jak się robi otwór na głowę w koszuli, oddałbym mu połowę swoich pieniędzy!

Mąż wziął wówczas nożyce i za ich pomocą pokazał, jak prosto powstaje otwór na głowę w koszuli.

Wziąwszy zapłatę powędrował i przed siebie i myślał: „Widać, że pomiędzy prostym ludem moc jest pomylonych, głupszych o wiele nawet od mojej żony. Odwiedzę teraz panów i zobaczę, czy u nich dzieje się podobnie”!

Po drodze ukazała się pańska siedziba i mąż wszedł na dziedziniec. A tam wielka świnia ryła sobie w ziemi. Mąż przykucnął przy świni, podrapał ją i przemówił przymilnym głosem:

- Ciotuniu, ciotuniu, jak ci się wiedzie? Ciotuniu, ciotuniu, czy przyjdziesz do mnie w gości?

dziewki dworskie zgromadziły się przy nim, usłyszały jego nawoływania i w te pędy pobiegły do gospodyni opowiedzieć jej o człowieku, który nazwał świnię ciocią i zaprosił ją w gości.

- Skoro to jego ciocia, to dajcie mu zaprowadzić krewniaczkę w odwiedziny do siebie – rzekła pani dworu. – Dajcie człowiekowi konia i wóz, żeby świnia nie musiała biec za nim truchcikiem.

Mąż dostał konia i wóz, na który załadował świnię i pojechał do siebie.

Po czym nadjechał pan dworu i bardzo się rozgniewał, gdy usłyszał, że świnię, konia i wóz oddano obcemu człowiekowi. Zaprzągł drugiego konia i pojechał w pościg za oszustem. gdy mąż

242

usłyszał za sobą turkot wozu, szybko zapędził swego konia do leśnej kryjówki i zatrzymał się przy drodze.

Żuk gnojarz grzebał się w piasku. Mąż błyskawicznie nakrył go kapeluszem i jął go pilnować niby jakiegoś wielkiego skarbu.

Pan dworu podjechał do męża, zatrzymał konia i pyta:- Czego tu pilnujesz?- Złapałem złotopiórego ptaka – oznajmił mąż. – Skulił się

tu pod moim kapeluszem. Teraz warto by zdobyć sieć, żeby go w nią omotać, bo inaczej ucieknie

Pan dworu w tym momencie zapomniał, że wybrał się w pogoń za porywaczem świń. Zszedł z wozu i rzecze do męża:

- Pojedź do mego domu po sieć, a ja przez ten czas popilnuję złotopiórego ptaka. Weź mego konia, żebyś był prędzej.

Mąż skoczył na wózek i pojechał galopem do dworu. Pośpieszył się rozmówić z panią i rzecze:

- Mąż pani przysłał mnie z wiadomością, że na tej leśnej drodze dostał się w ręce zbójców. Zbóje żądają wielkiego o0kupu, inaczej nie wypuszczą pani męża na wolność. Posłał mnie tu po pieniądze.

- Rzeczywiście na świecie roi się obecnie od zbójców i wydrwigroszów – rzekła pani i dała mu pękatą sakiewkę z pieniędzmi.

Mąż udał się w drogę do swojego domu, jednakże skręcił i do lasu, w którym był ukrył swego pierwszego konia, tego z wozem, na którym leżała pokwikująca świnia.

Po czym zajechał z oboma końmi, wozem, świnią i innym dobytkiem na podwórko w swojej zagrodzie. Połowica pospieszyła mu na spotkanie i mąż powitał ją słowami:

- Pozdrowienia z szerokiego świata, tam bowiem spotkałem w ciemię bitych ludzi, tak zbzikowanych, że ty przy nich jesteś zaiste świecznikiem mądrości.

243

Ale temu panu dworu przy drodze sprzykrzyło się wreszcie pilnować złotopiórego ptaka. Uniósł kapelusz i wtedy żuk uleciał sobie z furkotem. Furczał tak, jak gdyby śmiał się szyderczo, łobuz jeden.

Pan rozeźlony wrócił piechotą do domu, a tu żona rzuciła mu się na szyję wołając:

- O mój mężu, jakże się cieszę, że uszedłeś żywy z rąk zbójców!

Pan dworu nie rzekł nic o tym, jak go wystrychnięto na dudka, pomyślał sobie jeno w duchu:

„Wodzono cię za nos, żoneczko, podobnie jak mnie samego, więceśmy warci siebie oboje”!

244

Doktor Wszech Nauk

Jednego razu pewien szewc miał już dosyć swego rzemiosła. Powstał ze swego zydla, w kąt rzucił młotek, szewski gnyp i kopyto, i tak powiada:

- Nie będę już skręcał dratwy ze szczeciną ani wbijał sztyftów w obcasy. Tylu ludzi dochodzi do czegoś sztuczkami, samym bystrym pomyślunkiem i żyją sobie pierwszorzędnie. Może i ja z moim sprytem dam sobie radę na świecie.

Poszedł do kupca kupić sobie tytoń do żucia z przyprawami. Podręczni w sklepie krzątali się i uwijali jak mrówki robiąc wszystką robotę. Tęgi rachmistrz, właściciel sklepu, siedział tylko za ladą i wydmuchiwał niebieski dymek z cygara ze złotą banderolą.

Szewc podszedł do kupca i szepnął:- Doradź mi, szefie, jak tu umknąć od ślęczenia nad robotą

w takie czasy, gdy człowiek będzie sam sobie panem i kurzyć będzie cygara.

Kupiec przymrużył oczy i szepnął:- Masz przecie dojną krowę. Przyprowadź mi ją, to ci dam

radę, jak zostać wielkim panem, takim bogaczem, że nie będziesz musiał nic robić, ino bujać się na fotelu i puszczać sobie dymek z fajki na długim cybuchu.

Szewc miał tylko jedną krowę. Długo bił się z myślami, ale w końcu wziął ją i ofiarował kupcowi.

245

Kupiec głowił się tymczase3m, co tu powiedzieć szewcowi, aż wymyślił:

- Zostań© lekarzem, to łatwe i dochodowe zajęcie. Takim, co tylko wypisuje recepty i bierze ciężkie pieniądze. Ażebyś wiedział, że nie jestem łapigroszem, ale życzę ci jak najlepiej, dostaniesz coś jeszcze, co pomoże ci rozpocząć nową drogę życia.

Kupiec dał szewcowi kałamarz, gęsie pióro mi ryzę papieru. Dał mu jeszcze elegancki szyld blaszany, który wymalowali jego podręczni. Na szyldzie widniało:

Tutaj mieszka Doktor Wszech Nauk

Szewc pobiegł do domu i zawiesił sobie szyld nad drzwiami. Rozsiadł się w fotelu na biegunach i zaczął oczekiwać pacjentów.

Jednakże pacjenci nie przychodzili, ani chorzy, ani zdrowi. Błyskawicznie bowiem rozeszła się wieść po mieście, że nowy doktor nie jest to nikt inny ani też bardziej osobliwy, niż znany dotychczas wszystkim szewczyna.

Teraz dopiero mógł poczuć na karku gniew swojej starej, kiedy gderała:

-Skąd teraz będzie mleko i śmietana do kawy, skoro i to oddałeś za puste gadanie temu liczykrupie? Jak niby ma ci się powieść w interesach, skoro ty, leniuchu, ino bujasz w fotelu?

Na szczęście nadszedł w mieście jarmark, na którym pewnemu gospodarzowi ukradziono dobrego konia. Strapiony właściciel błąkał się po ulicach wypatrując złodziei, aż zauważył szyld nowego doktora.

„Skoro ogłasza, że jest doktorem wszech nauk, to może i zgadnie, gdzie się mój koń podziewa?” – pomyślał sobie gospodarz i wszedł do środka.

246

Szewc z poważną miną wysłuchał sprawy gospodarza i spozierał na niego zza okularów, bo widział, że tak robią wielcy panowie. Po czym podszedł do stołu, umoczył gęsie pióro w kałamarzu i jął wywodzić receptę.

- Pójdziecie z tym do apteki, zapisałem wam takie lekarstwo, które wskazuje ślady złodziei -powiada do gospodarza.

Gospodarz wyjął z mieszka parę talarów jako zapłatę, położył je na brzegu stołu i pospieszył do apteki.

Podręczni w aptece zbadali receptę nowego doktora i buchnęli śmiechem. Na recepcie bowiem nie było żadnego pisma, jedynie jakieś znaczki nagryzmolone siako-tako niby kurzym pazurem. Szewc bowiem nie znał nawet początków sztuki pisania.

Jednakże podręczni w aptece mimo to sprzedali gospodarzowi lekarstwo, a mianowicie wielką butlę czarnego i okropnie gorzkiego lekarstwa na kaszel.

Gospodarz wyszedł na ulicę i w chwili, gdy nie było przechodniów, golnął sobie potężny łyk z butelki. Dopieroż owo lekarstwo zapiekło go w ustach i w gardle. W desperacji wbiegł na pierwsze lepsze podwórze poprosić o wodę, by móc ochłodzić usta. I o dziwo – pierwsze, co zobaczył, to jak złodzieje sprzedają jego własnego konia!

No i tak się złożyło, że gospodarz odzyskał konia. Poszedł więc do szewca, żeby mu dodać jeszcze parę talarów za to, że mu zapisał takie skuteczne lekarstwo. Po tym wydarzeniu szewc nabrał pewności siebie. Powiada do swej baby:

- Widziałaś, staruszko, że szyld nad drzwiami nie kłamie, było nie było, jestem doktorem wszystkowiedzącym!

Zdarzyło się wkrótce, że król owego królestwa przejeżdżał przez miasto i zobaczył szyld doktora wszech nauk. Zatrzyma

247

swoją karocę i kazał dworzaninowi pójść i przyprowadzić doktora na rozmowę.

Szewc drzemał w swoim fotelu na biegunach, gdy zbudził go wytwornie odziany dworak. Ze skudlonymi włosami i palcami czarnymi jeszcze od smoły po wieloletniej szewskiej robocie miał się teraz stawić przed królewskim obliczem.

Król spojrzał nieufnie na domorosłego eskulapa i spytał ostro:

- Czy prawdę mówi ten twój szyld, że jesteś doktorem wszech nauk?

- To właśnie ja i nikt inny, wasza królewska mość – odparł szewc.

- Pojedziesz ze mną do zamku, mam dla ciebie zajęcie – rozkazał król.

Szewc pobiegł do siebie, by ogarnąć się na drogę. Zabrał ze sobą gęsie pióro i kałamarz oraz papier do wypisywania recept i był już gotowy do drogi. Siedząc przy forysiu na wysokim koźle karety pojechał do zamku królewskiego.

Gdy przybyli na miejsce, król rzecze:- Przed pół rokiem zniknął mi pierścień, kosztowny

pierścień z brylantem. Podejrzewam, że mi go skradziono. Twoją sprawą jest udowodnić, że jesteś doktorem wszech nauk, pochwycić złodzieja i odzyskać pierścień. Jeżeli temu nie podołasz, to mam dla ciebie przygotowany dobrze namydlony sznur konopny z pętlą na końcu.

Szewc czuł niemal powrózek na gardle, gdy się zabierał do owego zadania. Jednakże przed nikim nie zdradził swojej obawy i wkroczył w zamkowe progi.

- Jest to doktor wszech nauk, wielce mądry człowiek, choć wygląda tak niepozornie i nędznie jest ubrany – szeptali do siebie dworzanie, gdy zobaczyli siedzącego na schodach. Niebawem już

248

cały zamek wiedział, jaki to niezwykły mąż przybył w odwiedziny.

Nadeszła pora obiadu i z kuchni wynoszono mięsiwa do zamkowej sali biesiadnej. Szewc przywykł głośno myśleć i w myśli zaczął sobie liczyć półmiski z pieczenią.

- Tak, to był pierwszy, teraz drugi, a za nim trzeci – wypowiedział tak donośnym głosem, że usłyszeli go paziowie roznoszący pieczeń.

Ci waśnie paziowie ukradli królewski pierścień z brylantem. Nie wątpili już, że doktor wszech nauk przejrzał ich z kretesem i wykrył przestępstwo. Ogarnął ich strach, zebrali się w kuchni we trójkę i naradzali się, co mają począć.

- Najlepiej będzie się przyznać i spróbować przekupić tego niezwykłego męża, by świadczył za nami – zgodnie postanowili.

Przeto jeden z paziów przyszedł do szewca i powiada:- Miał pan rację, panie doktorze wszech nauk. Ja i moi

dwaj koledzy przywłaszczyliśmy sobie ten pierścień. Niech pan nam powie, jak tu uniknąć więzienia albo i czegoś gorszego? Niechże pan znajdzie sposób©, dobry doktorze, jak by nas wyplątać z tej kabały, to dostanie pan moc pieniędzy!

Szewc potarł brodę i pyta:- Czy król jada pieczone kapłony?- Jest to jego ulubiona potrawa – paź na to.A szewc:- Weźcie zatem utuczonego kapłona, wsadźcie mu do

środka pierścień, usmażcie go dobrze na maśle i podajcie go waszemu panu. Mnie zaś zostawcie troskę o resztę.

Paziowie pośpiesznie poszli za tą radą. Zarżnęli kapłona, oskubali go, upiekli i ukryli pierścień w jego wnętrzu.

Szewc zaś poproszony został do stołu królewskiego i król go zapytał:

249

- Czy już doktor wszech nauk wie, jakie są losy mego pierścienia?

Szewc na to:- Kiedy siedziałem tu na progu i zdrzemnąłem się nieco,

śniło mi się, że pierścień został połknięty przez kapłona.- Gdzież teraz jest ten kapłon? – spytał król.- Na srebrnym półmisku, przed jego wysokością – odparł

szewc.Król wziął do ręki nóż i widelec i zaczął krajać pieczyste.

Cały dwór śledził jego ruchy z takim napięciem, że wszyscy przestali jeść i szczęki zatrzymały się w pół drogi. I rzeczywiście, w brzuchu kapłona znalazł się kosztowny pierścień.

Po tym wydarzeniu król zapragnął sprawdzić, czy nowy doktor istotnie jest wszechwiedzący.

Złowił tedy w sadzawce parkowej małą żabkę. Schował ją w garści i rzecze do szewca:

- Zgadnij no, mistrzu wszech nauk i powiedz z miejsca bez omyłki, co teraz trzymam w ręku?

Szewcowi zrobiło się na przemian zimno i gorąco. Poczuł, że go tym razem przyskrzyniono. Wreszcie rzekł sam do siebie:

- Biedna żabo, mają cię w potrzaskuŻaba – takie było jego własne nazwisko, ale król usłyszał,

że mówi coś o żabie i przytaknął:- Miałeś rację – trzymam w garści żabę!

Na ostatek popisał się szewc umiejętnością również jako lekarz.

Królowi bowiem wyskoczył wielki czyrak w gardle, silnie ropiejący. Wezwano lekarza przybocznego, ale człowiek ten nie

250

grzeszył odwagą i nie śmiał przekłuć nabrzmienia, co jeszcze bardziej urosło i zatkało całą krtań.

Wezwano na miejsce doktora wszech nauk i dano mu zadanie wyleczenia króla.

Mam bardzo słaby wzrok, raczcie mi dać szkło powiększające, abym mógł dokładnie zbadać chore miejsce – rzekł szewc.

Przyniesiono mu szkło powiększające, po czym poprosił pacjenta do okna, przy którym było jaśniej. Król rozwarł usta szeroko i szewc próbował przez szkło obejrzeć nabrzmienie. Jednakże nie potrafił nawet prawidłowo ustawić szkła. Obrócił je w stronę okna i wówczas to na dworze pokazała się babina, która miała na plecach wiązkę chrustu i prowadziła krowę.

- Dziwna to sprawa, wielce dziwna – lamentował szewc. – Chyba cud sprawi, że pęknie gardło waszej królewskiej mości, bo tam idzie baba z wiązką chrustu na głowie i prowadzi rogatą krowę.

Król słysząc to wybuchnął niepohamowanym śmiechem. W tym momencie wrzód pękł i z miejsca ustały wszelkie dolegliwości.

Król był wielce zadowolony z doktora wszech nauk i mianował go najwyższym lekarzem przybocznym. Szewc Żaba otrzymał na zamku obszerną słoneczną komnatę jako mieszkanie. W niej to do końca swego życia bujał się w fotelu na biegunach i puszczał sobie dymek z cygara.

251

W beczce chowany

W pewnym małżeństwie narodzi się syn. gdy chłopiec zaczął już naukę chodzenia, rodzice naradzali się, jak tu wychować jedynaka, by wyrósł na porządnego człowieka.

- Wsadźmy go do beczki i będziemy go karmić przez lejek – orzekł po namyśle ojciec.

- Dlaczego niby?- zapytała matka chłopca.- No, bo jak będzie się chował w beczce, to go nie tknie

żadne zło świata – wytłumaczył ojciec.Zdaniem matki nie był to zły pomysł, wsadzili więc syna

do beczki i karmili przez lejek. Mijały lata i chłopiec wyrósł już na tyle, że głowa mu się zaczęła obijać o wieko beczki. Wówczas to ojciec rozbił beczkę i pomógł chłopcu wydostać się na świat pomiędzy ludzi. Straszny dryblas z niego wyrósł, jednakże był blady i wątły. Gapił się teraz na świat wybałuszając ślepia i dziwował się wszystkiemu, co zobaczył.

- Jużeśmy cię dość wykarmili i obsłużyli – rzecze ojciec. – Bądź teraz wyręką dla rodziców i pójdź sprzedać masło w mieście.

Matka dała chłopakowi króbkę masła i doradziła:- Sprzedaj masło jakiemu panu, bo ci płacą najlepiej. Pana

poznasz po tym, że będzie patrzał na ciebie z góry i będzie elegancko ubrany.

Chłopak pomaszerował sobie w stronę miasta i na skraju drogi zobaczył słup wiorstowy. Był on pomalowany na czerwono, miał białą gębę, która surowo patrzyła na chłopaka z góry.

252

„Ano cóż, to chyba bogaty pan” – osądził chłopak. Ukłonił się nisko i zapytał:

- Czy kupi pan masła?Słup nie odpowiedział ani nawet nie bąknął, spozierał jeno

na chłopaka czworokątnym obliczem.„Niemy być musi ten cały biedny pan – współczuł mu

chłopak. – Jednak masło z pewnością mu się przyda”.Chłopak podniósł z ziemi trzaskę i z jej pomocą założył

masłem szparę w słupie. Po czym powróci rad z siebie do domu i opowiedział, jak to sprzedał masło pierwszemu panu, którego napotkał.

- Za ile? – zapytała matka.- Zapomniałem poprosić go o pieniądze, ale chyba jutro

zapłaci – wysnuł przypuszczenie chłopak.Nazajutrz, gdy zaświtało, wziął torbę na plecy i tęgą lagę

pod pachę, i ruszył odbierać należność.Przyszedł do słupa wiorstowego i powiada:- Zapłać no za masło, coś je teraz kupował!Ale słup udał, że nie widzi i nie słyszy chłopaka.Wówczas ten rozgniewał się i mówi:- Skoro nie słuchasz, jak ci mówię po dobroci, to wezmę i

się zezłoszczę!Trącił swoją lagą słup u podstawy i tak podważył go z

boku. Słup zwali się z trzaskiem i o dziwo! Ktoś pod nim w dawno minionych czasach ukrył wielki skarb pieniędzy. Chłopak naładował sobie do torby talarów i dukatów. Powrócił do domu, rzucił torbę na stół, aż zabrzęczała, i powiada:

- Zapłacił ten pan, jakem mu napędził stracha. Tu jest zapłata za masło!

Po paru dniach matka wysłała w beczce chowanego, żeby sprzedał mięso w mieście.

253

- Kładę ci teraz do torby ładny, duży kęs pieczeni – rzekła i dodała: - Gdy przyjdziesz do miasta, to zobaczysz, że tam są sami wielcy państwo i chodzą elegancko ubrani. Ale mimo to wielu z nich nie ma w kieszeni złamanego grosza. Duchowni są godni zaufania i zasobni w pieniądze. Weź i sprzedaj mięso pastorowi. Pastora poznasz po tym, że chodzi w czarnym ubraniu i pod brodą ma biały kołnierzyk.

Chłopak powędrował z mięsem w torbie do miasta. Aż mu się w głowie zakręciło, bo tam taki ruch i gwar panował. Wypatrywał jakiegoś duchownego i wówczas to podeszło do niego czarne stworzenie, które miało coś białego pod brodą. Był to czarny pies z białą łatką na szyi. Chłopak przypomniał sobie, jak matka opisywała duchownych i pewien był, że przed nim obecnie z wysuniętym językiem staną sobie pastor.

- Czy [pan pastor kupi mięso? – zapyta uprzejmie.- Hau! – odrzekł pies i pomachał ogonem.„Ochrypł od wygłaszania kazań i już nie może mówić jak

należy” – pomyślał chłopak i oddał psu swoją pieczeń. Jednakże znowu zapomniał wziąć zapłatę.

- Spotkałem pastora i sprzedałem mu pieczeń – rzekł chłopak, gdy już był w domu.

- A gdzie masz pieniądze? – zapytała matka.- Rzeczywiście! – zmartwił się chłopak. – Znów o tym

zapomniałem, ale jutro pójdę się upomnieć.Chłopak znów odbył drogę do miasta i na targu trafił mu

się ten sam pies, któremu sprzedał pieczeń. Pies poznał chłopaka i zaczął łasić mu się do nóg w nadziei, że dostanie jeszcze pieczeń.

Ale chłopak powiedział ostro:- Zapłać za piec zeń, którą wczoraj dostałeś i to zaraz!Pies jeno pomacha ogonem i podał chłopcu łapę.- Tutaj żadne łaszenie się nie pomoże! – rzek chłopak. –

Chodź, zaprowadzę cię do króla, żeby nas rozsądził.

254

- Dokąd to ciągniesz Czarusia? – dopytywały się przekupki, gdy ujrzały, jak chłopak prowadzi psa ze sobą.

- Na sąd do króla – wyjaśnił. – Kupił ode mnie pieczeń, ale nie zapłacił za nią.

Gdy to usłyszano w ciżbie, wszyscy wybuchli gromkim śmiechem i powiedzieli:

- Prowadź, prowadź, dobry chłopcze, swojego dłużnika do króla, to wysoka sprawiedliwość raz się wreszcie uśmieje.

Jednakże pies nie miał ochoty przestępować królewskiego progu. Wówczas chłopak zgarnął go pod pachę i otworzył drzwi do sali tronowej.

Tak się złożyło, że król miał córkę jedynaczkę, która była milcząca i poważna jak grób. Wielu usiłowało skłonić księżniczkę do śmiechu i odezwania się, ale bez skutku. Król obiecał obficie wynagrodzić tego, co sprawi, że królewna roześmieje się i przemówi. Jednakże wszyscy, którzy próbowali szczęścia, musieli odstąpić ze wstydem.

W beczce chowany wszedł zatem do sali tronowej. Król na tronie, dworzanie i damy dworu przerwali swoje pogwarki i spoglądali, cóż to za dziwny wędrowiec zjawi się na dworze. Królewna siedziała niemo i z powagą w swoim kąciku i też spoglądała na chłopaka.

A ten rzucił psa na podłogę i oświadczył:- Tutaj jest oszukańczy pastor. Kupił ode mnie mięso ale

nie zapłacił za nie, więc przyprowadziłem go przed sąd królewski.Zabrzmiało to tak komicznie, że cały dwór wybuchnął

śmiechem. A teraz ujrzano i usłyszano również taki cud, że twarz śmiertelnie poważnej królewny rozjaśniła się w uśmiechu, rozszerzyły się jej usta i krzyknęła:

- To najzabawniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałam!- Królewna się śmieje! – stwierdzili dworzanie.- Królewna przemówiła! – zdumiały się damy dworu.

255

- Chłopaka trzeba sowicie wynagrodzić! – rozkazał król.Strażnik szkatuły królewskiej poszedł do skarbca

zamkowego i przyniósł chłopcu mieszek, który był tak pełen złota, że pękał nieomal.

Chłopak zaniósł pieniądze matce i powiada:- Ten pastor także zapłacił. Masz teraz, kochana mamo,

zapłatę za pieczeń!

256

Czterech majstrów

Był raz ubogi człowiek, który miał czterech synów. Gdy synowie wyrośli na młodzieniaszków, rzecze do nich ojciec:

- Zestarzałem się i nie zdołam już was wyżywić. Idźcie sobie teraz w świat i wyuczcie się jakiegoś zawodu. A gdy już zostaniecie majstrami, wtedy wróćcie, żeby pokazać swoje umiejętności, czy nauczono was dobrego, czy też złego.

Każdy z braci ujął swój kij podróżny, pożegnali się z ojcem i wyruszyli w drogę pozostawiając za sobą dom ojcowski.

Doszli do skrzyżowania, od którego drogi rozchodziły się na cztery strony. Wówczas dał radę najstarszy z braci:

- Rozejdźmy się tutaj, ale postanówmy sobie, że w tym miejscu znów się spotkamy, gdy już miną całe cztery lata.

Pozostali zgodzili się na to i każdy z nich ruszył swoją własną drogą.

Niedługo potem najstarszy z braci spotkał idącego mu naprzeciw człowieka, który jął wypytywać, dokąd zmierza wędrowiec i za jakim interesem.

- Chciałbym się nauczyć jakiegoś rzemiosła, z którego człowiek będzie miał chleb – odparł chłopak.

- Chodź do mnie na naukę – poradził mężczyzna – to cię nauczę złodziejskiego rzemiosła, bo sam jestem z tego bractwa.

- Chyba nie – odparł chłopak. – Boć to bezecne rzemiosło i na ostatek złodzieje zawsze dyndają niczym serca u dzwonów.

257

- Po co się bać na zapas – utrzymywał mężczyzna. – Strach ci szubienicy? Wiedz zatem, że mali złodziejaszkowi trafiają za kratki, za to wielcy żyją sobie niczym panowie.

Wówczas najstarszy brat zgodził się zostać kompanem obieżyświata, który się podjął wyuczyć go złodziejskiego fachu.

Drugi zaś brat spotkał uczonego męża, który go zapytał:- Dokąd to wędrujesz i co zamierzasz, mój synaczku? - Sam jeszcze nie wiem – odrzekł chłopak.- Chodź więc do mnie na naukę, to cię wyuczę na

gwiaździarza – zachęcał go tamten. – Jest to nader godne zajęcie, bowiem gwiaździarz potrafi czytać w tajemnicach niebios.

Ochoczo zgodził się chłopak zostać uczniem astrologa i wyrósł na tęgiego znawcę w tej materii. Gdy upłynął czas nauki i już miał opuścić dom swego nauczyciela, mistrz wręczył mu lunetę i rzekł:

- Masz tu takie czarodziejskie szkiełko, że z jego pomocą zdołasz wypatrzyć wszystko, co dzieje się na ziemi czy też w niebiosach.

Trzeciego brata wziął do terminu pewien myśliwy i nauczył go wszystkiego, co się tyczy polowania. Przy pożegnaniu nauczyciel podarował chłopcu strzelbę i rzekł:

- Tutaj masz taką fuzję myśliwską, która cię nigdy nie zawiedzie. W cokolwiek wymierzysz, kula twoja trafi niechybnie!

Również najmłodszy brat spotkał człowieka, który z nim zaczął rozmowę i zapytał, po co wybrał się na wędrówkę. Posłyszawszy, że chłopiec pragnie się nauczyć jakiegoś rzemiosła, zapytał go:

- A czy byś nie chciał zająć się krawiectwem?- Nie za bardzo – odburknął chłopak. – Nie pociąga mnie

zgoła bezustanne siedzenie i garbienie się od ranka do wieczora ani też stałe wojowanie z igłą i żelazkiem do prasowania.

258

- Gadasz głupstwa – przekonywał go tamten. – Chodź tylko do mnie na naukę, to zrobię z ciebie takiego mistrza, że wszyscy będą przed tobą uchylać kapelusza.

Chłopak pozostał w terminie u krawca i wyuczył się dokumentnie rzemiosła. Gdy nadeszła chwila pożegnania, majster dał chłopcu igłę ze słowami:

- Cokolwiek nią zeszyjesz, żeby było nawet takie kruche jak skorupka jajka czy twarde jak stal, to szew będzie taki mocny, że nigdy się nie rozejdzie i nie będzie widać miejsca, w którym został zrobiony.

Gdy minęły umówione cztery lata, spotkali się bracia na tym samym skrzyżowaniu dróg, na którym się rozstali. Wypytali się nawzajem o nowiny i pośpieszyli do rodzinnej wioski, do ojca.

- A to dopiero radość, gdyście wszyscy razem znaleźli się w domu – ucieszył się ojciec chłopaków. – Opowiedzcie, którędyście wędrowali i czegoście się nauczyli.

Synowie zdali mu sprawę, w jakich bywali terminach i co potrafią zrobić.

- No, to wypróbuję nieco wasze umiejętności – rzekł ojciec i wskazał im rozłożyste drzewo rosnące przed chatą. – Tam na gałązeczce zięba ma swoje gniazdo – rzekł do drugiego z chłopaków. – Powiedz no, ile tam jest jajeczek?

gwiaździarz wziął swoją lunetę, nacelował ją na ptasie gniazdo i powiada:

- Widać, że jest ich tam pięć sztuk.Teraz ojciec zwrócił się do najstarszego syna i zachęcił go:- Przynieś no tamte jajka, ale tak, by nie połapała się zięba,

co je wysiaduje w gnieździe.

259

Mistrz złodziejski wdrapał się na drzewo i wyjął pięć jajek spod siedzącego ptaka tak zręcznie, że zięba nie zauważyła tego postępku.

Ojciec wziął malusieńkie jajeczka i umieścił je na stole. Po jednym jajku na każdym rogu stołu i jedno na środku, po czym mówi do syna, który był myśliwym:

- Pokaż no swoją sztukę i przestrzel je przez sam środek jednym wystrzałem

Myśliwy odwiódł kurek, wycelował dokładnie i za jednym strzałem przeciął w pół wszystkie jajka. Zapewne musiał mieć proch jakiś osobliwy, co za jednym razem niesie we wszystkich kierunkach.

- Teraz na ciebie kolej pokazać, czegoś się nauczył – rzekł ojciec do najmłodszego syna. – Czy potrafisz zaszyć skorupki jajek tak zręcznie, by nie uszkodzić piskląt znajdujących się w środku?

Krawiec wyjął swoją igłę i zaszył jajka z powrotem tak sprawnie, że nie widać było nawet draśnięcia na ich powierzchni. Mistrz złodziejski z kolei zaniósł jajka na drzewo i podłożył je samiczce tak umiejętnie, że bynajmniej się nie zaniepokoiła.

Zięba wysiadywała swoje jajka aż do chwili, gdy wykluły się z nich pisklęta. Nic dziwniejszego nie dało się widzieć u piskląt ponad to, że miały na szyi małą czerwoną kreseczkę w miejscu, gdzie zeszył je krawiec.

- Znakomicie! – pochwalił ojciec swoich synów. – Wyrośliście na nie lada majstrów w swoim rzemiośle. Zastanawiałem się, który z was jest najprzedniejszy, ale to bardzo trudne orzec, zanim zdołacie jakimś naprawdę solidnym dziełem wykazać swoje umiejętności.

260

Po niedługim czasie nadeszła właśnie taka sposobność. Do wsi rodzinnej braci dotarła wiadomość, że straszliwy smok porwał córkę królewską, król zaś przyrzekł, że ten, co wybawi królewnę z mocy potwora, dostanie ją za żonę oraz pół królestwa w zarząd.

Czterej bracia orzekli, że teraz nadeszła właściwa chwila, by pokazać, co potrafią. I jak jeden mąż pośpieszyli na ratunek królewnie.

Gdy przybyli na wysoką skałę pod zamkiem królewskim, astrolog zaczął się rozglądać przez lunetę po okolicy i rzecze:

- Zaraz się dowiem, gdzie jest ta królewianka. Przez chwilę rozglądał się po okolicy, potem powiada:- Widać z tamtej strony dziewczę w koronie na głowie, na

skalistej wysepce pośrodku morza. Smok straszliwy rozciągnął się przy niej i czujnie jej strzeże.

Bracia pospieszyli na posłuchanie u króla i poprosili go o statek, by móc na nim wyruszyć na morze. Król wyposażył dla nich statek i pożeglowali w stronę wyspy, na której była uwięziona królewna. Z pokładu statku bracia widzieli, jak królewna siedzi kuląc się na skale, smok zaś drzemie owinąwszy skałę ogonem dokoła, tak że dziewczę było zewsząd oddzielone od świata.

- Ja chyba powinienem spróbować ocalić tę pannę – rzekł mistrz złodziejski i podkradł się na desce pod skałę. Udało mu się też zagarnąć dziewczynę pod pachę tak cicho i zręcznie, że smok się nie obudził, tylko nadal chrapał, aż skała się trzęsła.

Mistrz złodziejski zaniósł królewnę na statek i z wielką radością pożeglowali bracia w stronę portu królewskiego.

Niebawem jednak smok się obudził i spostrzegł, że panna zniknęła. Ujrzał też odpływający statek, rozpostarł przeto skrzydła i porwał się do lotu. W jednej chwili doścignął statek i jął zionąć ogniem z nozdrzy.

Gdy tak szybował nad statkiem i wypatrywał miejsca, gdzie by osiąść, myśliwy uniósł swą strzelbę, huknął strzał i

261

położył go trupem. Wtedy to z wielkim łoskotem zwaliło się smoczysko na pokład statku, który pod ciężarem potwora rozpadł się na mnóstwo kawałków i królewna z braćmi znalazła się w wodzie.

Teraz nadarzyła się robota dla krawca. Wydostał swoją znakomitą igłę i żwawo jął zszywać do kupy odłamki statku. Tak zręcznie operował swoim narzędziem, że statek zrobił się zwarłszy i wytrzymalszy niż dotąd. Kotłujący się w wodzie rozbitkowie wydostali się na pokład i popłynęli dalej.

Podróżnicy przybyli z królewną na zamek, gdzie wszczęła się wielka radość, gdy dziewczę, które już opłakano, zjawiło się całe i zdrowe z powrotem.

Król rzekł do braci:- Jeden z was dostanie córkę moją za żonę, ale który z was,

to już sami musicie rozstrzygnąć.Wówczas to wybuchnął między braćmi wielki spór o to,

któremu panna zawdzięcza swoje ocalenie i do którego będzie należeć.

- Daremne byłyby wasze zabiegi, gdybym nie wypatrzył, gdzie znajduje się królewna – twierdził astrolog.

Złodziej zaś rzecze:- Jaki pożytek mielibyście z patrzenia, gdybym nie wykradł

dziewczyny smokowi?Myśliwy z kolei utrzymywał:- Wszystkich nas pożarłby smok, gdybym go nie zastrzelił.Krawiec też upierał się przy swoim:- Gdybym nie zszył statku, wszyscy marnie potonęlibyśmy,

przeto córka królewska do mnie należy.Skoro spór nie dał się inaczej rozstrzygnąć, wystąpił król

jako sędzia i zawyrokował:- Wszyscy jesteście równie umiejętnymi mistrzami i każdy

z was ma takie samo prawo do mojej córki. Ale ponieważ nie da

262

się jej podzielić na czworo, żaden z was nie może jej dostać za żonę. Natomiast podzielę pół mojego królestwa na cztery części i każdy z was słusznie dostanie w zarząd rozległą prowincję.

Bracia byli zadowoleni z takiego obrotu rzeczy. Cóż mogło przeszkodzić władcy prowincji w znalezieniu sobie małżonki? I bracia znaleźli je, każdy dla siebie, i żyli szczęśliwie dopóty, dopóki im żyć było dane.

263

٭ ٭ ٭

Na Finlandię dzisiejszą zwykło się patrzeć jako na kraj osobliwych atrakcji dla turystów – sauny, sportów, skansenów, śmiałej nowoczesnej architektury i zjazdów międzynarodowych. Entuzjaści unoszą się nad fińską sprawnością fizyczną, gospodarnością i uporem w osiąganiu zamierzonego celu. Dla wielu jest to wprost objawienie, odkrycie w starej Europie nowego lądu, który przez stulecia uchodził uwagi sąsiadów.

Bohaterowie „Krzyżaków” i „Trylogii” mają swoje zdanie o Niemcach, Włochach, Francuzach i Angielczykach, Szwedów poznali na własnej skórze – o Finach jednakże nic nie wiedzą. co najwyżej w „Potopie” obudzą ich ciekawość „Lapończykowie, czarownicy exquisitimmi, każden najmniej jednego diabła, a niektórzy po pięciu do usług mają”. Mało tego: ową starożytną nazwę – Fennones, a później ogólnoeuropejską – Finów, odziedziczyli właśnie od tych zepchniętych na północ Lapończykach dzisiejsi gospodarze kraju, którzy sami siebie zwą Suomalaiset, ale przez długie wieki w oczach cudzoziemców uchodzili jedynie za prowincję królestwa Szwecji.

Język ich doczekał się zapisania w postaci przekładów Pisma Świętego i pieśni duchownych na mowę ludu pospolitego dopiero w czasach Reformacji, pełne zaś poczucie odrębności narodowej przyszło dopiero w wieku XIX. Wtedy też narodziła się literatura świecka.

264

Tymczasem chłop fiński od wieków miał własną literaturę, przekazywaną z ust do ust, z pokolenia na pokolenie – a mianowicie baśnie, pieśni epickie, liryczne i obrzędowe, a nawet wierszowane zaklęcia, którymi posługiwał się równie chętnie, jak lapoński hodowca reniferów. Wszystko to zaczęto spisywać dopiero pod koniec XVIII wieku. To, co dotychczas w oczach warstw uprzywilejowanych i oświeconych uchodziło za „ciemnotę” i „zabobon”, doczekało się wreszcie szacunku.

Dzisiaj w fińskich archiwach folklorystycznych znajduje się ponad pięćdziesiąt tysięcy zapisów baśni, zanotowanych bezpośrednio od starych i nowszych bajarzy ludowych, w różnych gwarach i odmianach lokalnych. Jednakże podstawowe wątki i motywy dadzą się wtłoczyć w stosunkowo niewiele grup i schematów. Na całym świecie bohater walczy ze smokiem, rzadziej z innym potworem, zdobywa wodę życia, żeni się z królewną itp.

Poza Kopciuszkiem – krzywdzoną przez macochę sierotką – bywa i głupi Jasio- Kopciuch, Piecuch (jako że wyleguje się na piecu), czeski Pepelak, fiński Tuhkimo. Czymże oni różnią się między sobą – czy jedynie rozmaitym brzmieniem nazwy oznaczającej w istocie to samo? Gdzież tu znaleźć odrębność?

Może w krajobrazie? Wiadomo, że jest odmienny od polskiego: smukłe świerki, jodły i brzozy na bagnach i kamieniu, tundra na północy, zorze polarne, a latem białe noce – niestety, w fińskich baśniach nie znajdziemy ani jezior, ani śniegu w takiej ilości, w jakiej występują w każdym prospekcie reklamowym czy podręczniku geografii. Baśń się wyda uboższa od prawdy. Tyle, że nieraz nasi bohaterowie mają do przebycia długą, bardzo długą drogę przez lasy czy bezludne pustkowia. Pisząc „przewędrował”, tłumacz musi niestety zgubić smak czasownika taivaltaa oznaczającego pierwotnie przebywanie w odległości między dwoma jeziorami...

265

Już inaczej w nazwach istot fantastycznych, choć w przekładzie wodnik będzie wodnikiem, mimo że po fińsku zwie się dwojako: näkki i ma rodowód germańsko-skandynawski, albo vetehinen, a wtedy jest kuzynem rosyjskiego wodianego. Ale może to być i vesihiisi, czyli wodne licho.

Sporo nazw niedwuznacznych, jak również złagodzonych, eufemistycznych określa Nieprzyjaciela ludzkiego rodu. Jednakże hipisi jest to diabeł rodzimy, wyspecjalizowany, lokalny, niezbyt złośliwy, przeważnie leśny, choć czasem dyżuruje w wodzie, najbliższy charakterem słowiańskiemu leszemu i lasowikowi.

Z epickich pieśni ludowych zawędrował do baśni razem ze swoją rodziną i czeladką Tapio, bóg lasów i polowań, a jak chcą uczeni, po prostu „dawca łupów”, oraz Ahti, którego żywiołem jest woda, ponoć wywodzący się od foki. Ale baśń pozostaje bardziej kosmopolityczna i nieraz właśnie te bóstwa rodzime sprawiają w niej wrażenie literackiego ozdobnika. Bliższe już mitycznej dawności są wszelakie „gospodynie”, panie rodów zwierzęcych itp. W Finlandii, która swoją „Iliadę” i „Odyseję” spisała w wieku XIX piórem Eliasa Lönnrota i nazwała „Kalewalą”, epos otaczało się i nadal się otacza wielką powagą. Jest to prawie źródło historyczne, przedmiot szczegółowych dociekań i analiz. Baśń natomiast od niepamiętnych czasów była czymś niepoważnym. Wiadomo, że baśń jest nieprawdziwa.

Otóż właśnie – ów brak powagi, ów specyficzny humor stanowić będzie dla nas bodaj najważniejszą nić przewodnią przewijającą się w gąszczu zewsząd pozbieranych motywów i wątków. Jako że poza niezmiennym krajobrazem i mgłą pradawnych wierzeń istnieje jeszcze trzeci czynnik wyodrębniający – historia. Wiadomo, że gdzie indziej jest ona wyraźnie okonturowana postaciami władców i granicami podbojów, oddzielona od baśni, oficjalna. Tu jednak przez długie stulecia Fin – czy to jako drwal, myśliwy, dzierżawca na

266

zagrodzie, żołnierz na warcie, marynarz na statku – oglądał ją z dołu. Król szwedzki, cesarz Wszechrosji, który tak blisko wybudował sobie stolicę, a nawet pastor w najbliższej parafii – byli ludźmi z zewnątrz i nie dla nich przeznaczono te opowieści, chociaż nieraz w nich występowali – rzadziej jako pozytywny mit, częściej jako obiekt drwin, karykatura.

W baśni można sobie było pomarzyć o wielkiej odmianie losu – o królewnie, o cesarzównie, o kiesce, w której nie ubywało rubli czy też talarów. Nie znająca granic baśń przynosiła motywy i skandynawskie, i wielkoruskie, i jeszcze Bóg wie skąd. Ale doświadczony przez życie bajarz zaprawiał to wszystko własnym humorem i kpiną. Łatwiej było wtedy znosić rodzimą biedę, pogryzać owe kręgi suchego, jęczmiennego chleba, jako że pszenica wtedy się nie udawała. Dziś się udaje.

Czytelnik może też spytać: dlaczego wieloryb jest tutaj rybą? To się nie zgadza z rzeczywistością. Cóż począć, kiedy ów błąd jest bardzo sędziwy – „ryba kit” istniała zarówno w baśniowej tradycji wielkoruskiej, jak i w ikonografii skandynawskiej – m. in. w licznych ilustracjach do dzieła Olausa Magnusa „Historia de gentibus septentrionalibus” – z łuskami i płetwami.

„Psie szczekanie”, jak tłumaczę nie za dosłownie wyraz peninkulma, to właściwa tym okolicom miara odległości.. Kiedyś oznaczała ona milę, dzisiaj na szlakach Laponii tak zwane są słupy znaczące 10-kilometrowe odcinki dróg. Niezłe gardła musiały mieć lapońskie psy.

Autor niniejszego zbioru, Paul Roine, jest znanym pisarzem dla dzieci, twórcą wielu baśni literackich. Tutaj jednakże ograniczył do minimum własną fantazję i rozwiązania stylistyczne budując baśnie z cegiełek pozostawionych przez ludowych bajarzy i zachowując ich charakterystyczny układ oraz słownictwo.

267

Podobnie postępował przed z górą stu laty wybitny zbieracz baśni fińskich Eero Salmelainen, którego „Fińskie baśnie i podania” popularne są po dziś dzień i doczekały się dziesiątków wydań.

Uważny czytelnik gotów jest przypomnieć sobie jeszcze trzecie nazwisko znane za granicami Finlandii, XIX-wiecznego klasyka Zachariasza Topeliusa. Ten jednak (piszący po szwedzku) autor tworzył baśnie na wskroś literackie, w niewielkim stopniu sięgając do fińskiego folkloru.

Jerzy Litwiniuk

268

SPIS BAŚNI

Siłacz Matti ............................................................................ 5Zwycięzca smoka .................................................................. 14 Sen Kopciucha ...................................................................... 23W niewoli u Wodnika .......................................................... 31Baśń o gryfie ......................................................................... 38Brat i siostra .......................................................................... 49Pekka, co nie znał strachu ................................................... 65Pojętny uczeń ........................................................................ 69Wojak i diabeł ...................................................................... 80Syn garncarza ....................................................................... 85Na służbie królewskiej ......................................................... 90Sierżant i królewna .............................................................. 103Mysz panną młodą ............................................................... 117Imanti .................................................................................... 122Córka dziada i córka baby .................................................. 132Trzy siostry ........................................................................... 144Kupibrat ............................................................................... 151Czarodziejskie skrzypce ...................................................... 160Królewski stajenny ............................................................... 165W poszukiwaniu źródła żywej wody .................................. 172Zło się złem wynagradza, dobro dobrem płaci .................. 182Baśń o uczniu krawieckim ................................................... 186Czarodziejskie łyżwy ........................................................... 192Prawda i kłamstwo .............................................................. 195

269

Gadające świerki ................................................................ 202Baśń o kowalu-arcymistrzu ................................................ 206Szewc .................................................................................... 216Opowieść o kapitanie .......................................................... 221Król, proboszcz i młynarz .................................................. 230O chłopaku, co miał nosa ................................................... 234W ciemię bici ....................................................................... 238Doktor Wszech Nauk ......................................................... 245W beczce chowany .............................................................. 252Czterech majstrów .............................................................. 257

* * * .................................................................................. 264

270