Anyten Mlek 20 - Serwis chwilowo niedostępnykostecki/anyten/Anyten_Mlek_20.pdf · wydanie...

44
numer 20 nieregularnik artystyczny wydanie jubileuszowe warszawa, listopad 2004

Transcript of Anyten Mlek 20 - Serwis chwilowo niedostępnykostecki/anyten/Anyten_Mlek_20.pdf · wydanie...

numer 20nieregularnik artystyczny

wydanie jubileuszowe — warszawa, listopad 2004

Anyten Mlek numer 20 strona 2AnytenMleknumer20strona2

ImpressionPiotrek Witek/Przejœcie_09Zuzia Pacholczyk/Kruki_16

Rysiek Kostecki/Astronomy_16Ania Galuhn/W³óczykije_43

£ukasz Degórski/Nx24_04Zuzia Pacholczyk/Opowieœæ dla Basi_27Piotrek Witek/O przechodzeniu mimo_16

Zuzia Pacholczyk/Wszyscy walczymy z ulotkami_04Olek Koziarski/La granda metafora_21

Rysiek Kostecki/Etiudy_34Zuzia Pacholczyk/Czo³g_37

Rysiek Kostecki/£oœ_13

KulinariaZuzia Pacholczyk/Ciasto_12

Rysiek Kostecki/Znad pomarañczy_12Tereska Szczepiñska/Chleb z rodzynkami_26

Magda Rogowska/Qchnia fizyka_10Marcin ¯ebrowski/Regulamin szkolnej sto³ówki_11

Olek Koziarski & Bartek Ko³odziejek/Kalafior_14Konrad Grochowski/Coœ_31

LabolatoriumKonrad Grochowski/Pamiêtnik nieznanego naukowca_15

Zuzia Pacholczyk/Zjawisko fotoelektryczne zewnêtrzne_14Zuzia Pacholczyk/Wzglêdnoœæ up³ywu czasu_09

Pawe³ Lubowiecki/Fabryka intelektualistów_10Kasia £a¿ewska/Stasiek psycholog_38

Piotrek Traczyk/Vars³ownik jêzyka polskiego_18Konrad Grochowski/Spl¹tanie_42

PerypetieKrzysiek Miernik/OpowieϾ o rycerzu bez skazy_32

Pawe³ Lubowiecki/Bardziej prawdziwa historia Youki Pouka_22Przemek Witrowy/Alergia_17

Konrad Grochowski/Jak rozpêta³em I wojnê kosmiczn¹_18Adam G¹siewicz/Wspomnienia Vadera_19

Konrad Grochowski/Przeminê³o z fal¹ uderzeniow¹_40Zuzia Pacholczyk/Antonio_13

Rysiek Kostecki & Konrad Grochowski/Dziadek Triceratops_39Pawe³ Lubowiecki/Rozdwojenie – Równoleg³y œwiat Youki Pouka_33

Konrad Grochowski/Psychoza_35

PoeticaAnia Galuhn/Zielone wst¹¿ki ciszy_16

Ania Galuhn/O naturze py³u który znika_30Tsukinoshi/Ka³u¿e, * * *, * * *_30

Piotrek Witek/Milczenie_29Ola Talarska/Miasto_30Ania Galuhn/Proszê_32

Drama Rysiek Kostecki/2001_27

Piotrek Witek/Krfawa niedziela_31Konrad Grochowski/Sreberko_05

VariaRegulamin sprawnoœci zuchowych_42

Odnó¿e redakcyjne_43

Anyten MlekNumer 20

Anyten powsta³ piêæ lat temu wHoffmanowej jako eksperymentalnagazetka o doœæ abstrakcyjnych i nie-

jasnych za³o¿eniach bycia "czymœ innym".I wraz z up³ywem czasu rzeczywiœcie –stawa³ siê, przekszta³caj¹c z alternatywnej(choæ jedynej) gazetki szkolnej w nieregu-larnik intelektualno-artystyczny, a ostate-cznie artystyczny, na ³amach którego twór-czoœæ sw¹ daleko nie raz zamieszczalirównie¿ absolwenci, jak i ludzie spoza krêgujednego liceum. Wielkim problememAnytena by³a zawsze niemo¿noœæ pogodze-nia za³o¿eñ (twórczoœæ na wysokim pozio-mie) z realiami wydawniczymi, bowiem jegorynek zbytu, jak i Ÿród³a, nie by³y dot¹d natyle obfite, by sta³ siê periodykiem zamiastnieregularnika. Jednak¿e mimo rozmaitychperypetii (takich jak przerwy wydawnicze,programowa likwidacja oraz rezurekcjadokonana przez nowy zespó³ redakcyjny),Anyten istnieje ju¿ dwadzieœcia numerów,trzy tysi¹ce egzemplarzy, piêæ lat. Numerniniejszy stanowi wybór tekstów z mi-nionych lat, choæ s¹ w nim równie¿ utworywczeœniej nie publikowane. Autorzy tychtekstów w przyt³aczaj¹cej wiêkszoœci s¹ ju¿studentami, wiêc tym samym przedAnytenem otworzy³a siê mo¿liwoœæ bycianieregularnikiem o zasiêgu znacznie wiêk-szym ni¿ dot¹d. Zreszt¹ szko³a czy studia topozór, tak naprawdê jest tylko autor i czytel-nik, dwoje ludzi przy jednym stole,mo¿liwoœæ wspó³uczestniczenia. Zaœ to, czyzechcesz w Anytenie wspó³uczestniczyæ, czyto jako czytelnik, czy to jako autor, czy te¿jako kolporter (których równie¿ potrzeba),zale¿y od Ciebie. Zapraszamy!

Red. naczelny, korekta: Ryszard Pawe³ Kostecki ([email protected])

Sk³ad, dystrybucja: Mariusz Czarnocki-Cieciura([email protected])

Anyten Mlek numer 20 strona 3

Wczoraj spad³ œnieg. Puszystyi mokry, osiad³ na drzewach, przy-tuli³ siê do nich i powiedzia³: oto

ja. Dzisiaj w promieniach s³oñca b³yszczy siêi trochê topi,m ó w i ¹ ckrótko: jestp i ê k n i e .Siedzê terazw pokojui p o p i j a mmate, zaœw tle graj¹panowie JoeS a m p l ei Chris Botti.Czas napisaæwstêpniak do

jubileuszowego numeru Anytena.Zadziwiaj¹ce jest, ¿e Eskimosi maj¹

kilkadziesi¹t nazw na ró¿ne gatunki œniegu.Ich jêzyk w ten sposób oddaje ró¿norodnoœæich ¿ycia, ich rzeczywistoœci. Jad¹c na sa-niach poœród mlecznobia³ych przestrzeni,cz³owiek któremu przysz³o siê tam urodziæopiewa rzeczy mu bliskie, marzenia, radoœci,troski i historie swojego œwiata.

By³em wczoraj w centrum Warszawy.Spotka³em tam bardzo du¿o ludzi id¹cychw ró¿ne strony. Pomyœleæ – ka¿dy z nichniesie ze sob¹ swój w³asny œwiat, swoj¹w³asn¹ poetykê, prozê i dramat dnia codzien-nego; ten jedyny i wyj¹tkowy œmiech, p³acz,przesz³oœæ i przysz³oœæ...

Czytamy ksi¹¿ki i uczymy siê z nichwielu s³ów, obrazów i myœli. Jeszcze wiêcejprzychodzi od ¿ywych ludzi których spo-tykamy wci¹¿. Zmiana trwa, a nasze œrodkiwyrazu, jak te¿ i samo wnêtrze, przemieniaj¹siê. Otwieramy kolejne drzwi, mamyw rêkach wci¹¿ nowe klucze.

Idziemy wiêc, p³yniemy wraz z innymiwzd³u¿ trajektorii up³ywu czasu, poœród ulicmiasta, a czasem górskich ucieczek-wycieczek, kreœlimy freski dni i chwilniepowtarzalnych, z ha³asem telewizorów,rytmem szkó³, zajêæ i innych wielu rzeczyw tle. I wci¹¿ pozostajemy ludŸmi. Zazwy-czaj.

"Tak wynik³o z ko³a zdarzeñ, ¿e mieliœmyswój egzamin w czasach kiedy jeszcze s³owos³ychaæ by³o jak dynamit" – œpiewa³ niegdyœpan Jan Kelus. Trzeba przyznaæ, ¿e dziœznacznie trudniej byæ us³yszanym. Wygl¹da

te¿ na to, ¿e trudniej jest nawi¹zaæ kontakti porozumienie poœród reklam, ulotek, pro-mocji, pó³nagich kobiet, kurczaków czwartejœwie¿oœci i wszystkich tych mrocznych dzi-wactw wspó³czesnoœci, postmodernizmui japoñskich kreskówek w internecie. A prze-cie¿ w³aœnie teraz ma³y po¿ó³k³y listek oder-wa³ siê od drzewa i opad³ na ziemiê.Oczywiœcie – ma³o kto ma czas czy chêæs³uchaæ i czytaæ. To jasne. Nie bêdziemy jed-nak wdzieraæ siê z tego powodu paznokciamiw oczy, bo po co? Przecie¿ za oknem œnieg nadrzewach. Plum.

Twórczoœæ zaœ jest otwarciem na to, coprzychodzi z zewn¹trz. Jakiego zewn¹trz?Sk¹d? – Ba! – Jak to narysowa³a pani profe-sor Zofia Rosiñska na wyk³adzie filozofiikultury, z jednej strony mamy transcen-dencjê, z drugiej naturê i nijak tego muruintelektualnie nie przebijemy. I dobrze. Bo poczêœci tylko poznajemy i po czêœci tylkorozumiemy. Wróæmy wiêc do twórczoœci.Jeœli jest prawdziwa – innej nie liczê – jestwspó³prze¿yciem, odczuciem, a nastêpnie:daniem wyrazu. Mo¿e byæ te¿ zabaw¹,uk³adaniem klocków i zamków z piasku –lecz wówczas te¿ stanowi porozumienie,wspóln¹ grê. Inaczej: szuflada, piwnica,kamieñ, – milczenie. A zatem: wyraz. Jednipowiedz¹, ¿e najwa¿niejsze ¿e w ogóle siê godaje, inni podkreœl¹ to jak, inni co w owychkszta³tach siê rodzi i powstaje. Jeszcze innipoprzez zas³ony form, zapewne doceniaj¹cich warsztat czy strukturê, bêd¹ ³apczywiek¹saæ treœæ za nimi ukryt¹, chc¹c zanurzyæ siêw jej soczystym mi¹¿szu, lub te¿ den po-dwójnych i n-krotnych zg³êbiaæ symboliczneprzestrzenie, zreszt¹ kto ich tam wie. A inniprzejd¹ obok.

Ale przecie¿ i tak nie jesteœmy zbawieniani z poezji, ani z literatury, ani z uczynków,ani z kwantowej grawitacji, ani z medytacjitranscendentalnej, ale z ³aski.

I to jest piêkne.

WstêpniakRyszard Pawe³ Kostecki

AnytenMleknumer20strona3

Anyten Mlek numer 20 strona 4

Wszyscy walczymy z ulotkami...Zuzia Pacholczyk

AnytenMleknumer20strona4

Wychodz¹c z przejœæ podziem-nych na du¿y plac przedstacj¹ Metro Centrum,

natykamy siê – jak¿e czêsto! – na ludzirozdaj¹cych ulotki. Od tego momentumo¿na by by³o pisaæ w³aœnie o nich,przekszta³ciæ ten tekst w esej o ich tra-gicznym ¿yciu. Ale nie, nic z tych rzeczy.S¹ zwyczajnymi ludŸmi, chodz¹ po tymplacu w kó³ko, rozdaj¹c ulotki. Ostatniojednak to zjawisko zaczê³o przybieraæniepokoj¹ce rozmiary, sta³o siê niemalplag¹. Odnoszê takie wra¿enie, ilekroætamtêdy przechodzê, a zdarza mi siê toprzecie¿ rzadko, du¿o rzadziej, ni¿ tymwszystkim, którzy metrem doje¿d¿aj¹do Hoffmanowej. Tutaj autor znowuzmuszony jest przerwaæ, jako ¿e tekstwyraŸnie d¹¿y do powrotu na stareursynowskie szlaki, a my nie mo¿emymu na to pozwoliæ z powodów dla jed-nych jasnych, a dla innych wy³o¿onychpewnie gdzieœ indziej.

Id¹c tamtêdy – przez plac nazy-waj¹cy samego siebie niezas³u¿eniePlacem Once (nie pytajcie, czemu;pewnie czyta³ za du¿o Cortázara) –jestem zasypywana ulotkami; na dworcuWarszawa Œródmieœcie mam ich nagle –niepojêtym sposobem – pe³ne kieszenie.

Pomyœla³am sobie kiedyœ, ¿e czascoœ z tym zrobiæ, wykorzystaæ tê masêkolorowego papieru. Od tamtej poryka¿da ulotka staje siê w moich rêkachsercem; mam teraz kieszenie pe³newydzieranych (!) z papieru serc. Dajê je

znajomym i rozdawcom ulotek,dajê im wszystkimserca z cich¹ nadziej¹, ¿e choæ nachwilê siê uœmiechn¹.

Wszyscy walczymy z ulot-kami, ka¿dy na swój sposób:uciekamy, zape³niamynimi kosze, oddajemy na maku-laturê. Ale my, nauczenidoœwiadczeniem Cortázara zez³otymi rybkami, nauczeni his-toriami Rankina o œrubkach –o, my boimy siê ulotek, rozu-miemy, ¿e nie mo¿na po pros-tu ich wyrzuciæ, ¿e onezawsze wróc¹; aby pozbyæsiê ich naprawdê, nale¿yzmieniæ ich to¿samoœæ, zro-biæ z nich serce albosamolocik. Tutaj doopowieœci wkraczaPiotrek, co zdaje siênadawaæ jej w³aœciwykszta³t, teraz mamy ju¿ niemalpewnoœæ, ¿e tekstpodda siê woli auto-ra. To bardzo wa¿ne,trzeba koniecznie na-pisaæ o samolocikach,mo¿e chocia¿Wy zrozumie-cie... Piotrek podj¹³walkê z ulotkami,by³ jednymz pierwszych,którzy odkryli

prawdê. Zacz¹³ wiêc zamie-niaæ je w samolociki, choæ teraz

nasuwa siê pytanie: robi³ to przeciwkonim czy te¿ podstêpnie umo¿liwia³ im

opanowanie ca³ego œwiata, dawa³im skrzyd³a, aby mog³y dotrzeæ jak

najdalej? Tego siê nie dowiemy, pokrêt-ny umys³ Piotrka prawdopodobnie samju¿ nie pamiêta motywacji i tak czy

inaczej zmusza do robienia coraz tonowych samolocików. Samolo-

ciki wiêc powstaj¹, poja-wiaj¹ siê na ulicach, w parkach,

w szkole. Pojawiaj¹ siê u mnie, na stacjiWarszawa Œródmieœcie oprócz ulotekznajdujê samolociki. Le¿¹ potem u mniew domu – du¿e samoloty i ma³esamolociki. Nadal otwieraj¹c zeszytyznajdujê w nich PiXela (nie pytajcie,czemu; po prostu tam bywa), ale zarazpotem widzê na biurku samolocik, razpomarañczowy, innym razem ¿ó³ty.Szukaj¹c mojej "Jedynej i ostatniejmi³oœci" przerzucam tony kolorowychsamolocików, przek³adam je z miejsca

na miejsce. Ginê w nich, gubiê d³u-gopisy i kartki, samolociki opanowuj¹powoli ka¿d¹ sferê mojego ¿ycia,pojawiaj¹ siê nawet w ka¿dym zdaniu

i nied³ugo zajm¹ miejsce PiXela,zapomnê wiêc o nim, tak jak zapomnêo Piotrku, który je tworzy i wpuszcza domnie do domu przez otwarte okna, za-pomnê o "Jedynej i ostatniej", wszêdzie

dooko³a bêd¹ tylko samolociki,samolociki, samolociki...

N x 24£ukasz Degórski (Ryba)

Przez 24 lata wszyscy nalegali, byJimmy by³ dobry. Mamusia, tatuœ,babcia, nauczyciele i ksi¹dz,

wszyscy jak jeden m¹¿. Sam Jimmy te¿postawi³ sobie za cel byæ dobrym. Sz³o munieŸle.

Wsta³ rano, zjad³ tosty na œniadanko,wzi¹³ teczkê i poszed³ do pracy. Po drodzesypn¹³ ziarenek ptaszkom w parku, rzuci³dolara ¿ebrakowi w metrze i pogwizdywa³weso³o. Pó³ godziny póŸniej, gdy z poczu-ciem dobrze spe³nianego obowi¹zku

wobec Dobrazasiad³ przy swoim ma³ym biureczku,w okno uderzy³ samolot pe³en ludzi.

Przez 24 lata wszyscy nalegali, bySalem by³ dobry. Tatuœ, wuj, stryj, nauczy-ciele w szkole koranicznej, wszyscy jakjeden m¹¿. Sam Salem te¿ postawi³ sobieza cel byæ dobrym. Sz³o mu nieŸle.

Wsta³ o œwicie, pomodli³ siê, spêdzi³owocnie kilka chwil na czytaniu Koranu,i pojecha³ na lotnisko aby nie spóŸniæ siêna samolot. Po dziesiêciu minutach od

startu zabi³ pilota, przej¹³ steryi skierowa³ samolot nad miasto, gdziez poczuciem dobrze spe³nionego obowi¹z-ku wobec Dobra uderzy³ nim w biurowiec.

Przez 24 lata wszyscy nalegali, byOmar by³ dobry. Dziadek, tatuœ, wuj,nauczyciele i imamowie, wszyscy jakjeden m¹¿. Sam Omar te¿ postawi³ sobie zacel byæ dobrym. Sz³o mu nieŸle.

Wsta³ rano, pomny na wezwaniez pobliskiego minaretu pomodli³ siê, przezokno pozdrowi³ s¹siada wychodz¹cego

Anyten Mlek numer 20 strona 5AnytenMleknumer20strona5

w³aœnie przed dom, w³¹czy³ radioi s³uchaj¹c wiadomoœci przygotowywa³œniadanko. Pan w radiu powiedzia³, ¿ewczoraj wieczorem dzielni policjanciz komisariatu ko³o jego domu obronili goprzed atakiem policji Z³ych. Omar ucieszy³siê, ¿e Dobro znów zwyciê¿y³o.Wtedyw³aœnie rakieta spad³a na jego podwórko.Przez 24 lata wszyscy nalegali, byBeniamin by³ dobry. Mamusia, tatuœ, bab-cia, nauczyciele i rabin, wszyscy jak jedenm¹¿. Sam Beniamin te¿ postawi³ sobie zacel byæ dobrym. Sz³o mu nieŸle.

Wsta³ rano, zrobi³ dziesiêæ przysiadówi wzi¹³ siê za pompki, przy czym jak zwyk-le w³¹czy³ telewizor. Pan w telewizorzemówi³, ¿e aby ostrzec policjê Z³ychi zniechêciæ ich do nieuzasadnionegoatakowania policji Dobrych, co mia³omiejsce wczoraj wieczorem, ostrzelanolekko ich komisariat. Beniamin ucieszy³siê, ¿e Dobro znów zwyciê¿y³o i podzieli³siê szybko sw¹ radoœci¹ z ukochan¹ma³¿onk¹, która w³aœnie wróci³a z ³azienki.

Przez 24 lata wszyscy nalegali, byGordon by³ dobry. Mamusia, tatuœ, babcia,nauczyciele i pastor, wszyscy jak jedenm¹¿. Sam Gordon te¿ postawi³ sobie za celbyæ dobrym. Sz³o mu nieŸle.

Zerwa³ siê rano z ca³¹ jednostk¹i wybieg³ na plac, gdzie dowiedzia³ siê ¿eto dziœ. Po apelu i œniadaniu wsiad³ dosamolotu i godzinê póŸniej z poczuciemdobrze spe³nionego obowi¹zku obser-wowa³ jak wrzeciona bomb spadaj¹ nadolinê, w której ukrywa siê Z³y.

Przez 24 lata wszyscy nalegali, byMuhmad by³ dobry. Ojciec, dziadek, wuj,nauczyciel który uczy³ go co mówi Ksiêga,wszyscy jak jeden m¹¿. Sam Muhmad te¿postawi³ sobie za cel byæ dobrym. Sz³o munieŸle.

Wsta³ rano, zjad³ szybko kawa³ek plac-ka i poszed³ na pole, które jak co jesieniwymaga³o jeszcze wiele pracy, abyMuhmad i jego coraz liczniejsza rodzinanie g³odowali w przysz³ym roku. I gdy takw pocie czo³a pracowa³ z poczuciemdobrego spe³niania obowi¹zku wobec

rodziny i Dobra, na ma³e poletko, mu³ai jego g³owê spad³y trzy bomby.

Przez 24 lata wszyscy nalegali, byAndrzej by³ dobry. Dziadek, mamusia,babcia, pani od polskiego, wszyscy jakjeden m¹¿. Sam Andrzej te¿ postawi³ sobieza cel byæ dobrym. Sz³o mu nieŸle.

Wsta³ rano, kroj¹c pomidory w³¹czy³telewizor. Na ekranie jakiœ wa¿ny panmówi³ jak wa¿ne jest to, ¿eby by³a spra-wiedliwoœæ i nikt nie œmia³ zak³ócaæ spoko-ju jego obywateli. Potem inny pan mówi³,¿e tamten pierwszy pan pierwszy zak³óca³spokój jego obywateli i ¿e to w³aœnie by³asprawiedliwoœæ. Potem pan w garniturzemówi³ ¿e to ci z komisariatu zaczêli. Potemwzburzony pan w szarym pokaza³ p³acz¹c¹matkê. Potem by³y zdjêcia zbombar-dowanego poletka, martwy mu³, a potemwal¹cy siê wie¿owiec.

Byæ dobrym... – pomyœla³ – Najpro-stsza rzecz w œwiecie, nie?

Zaœmia³ siê gorzko i wy³¹czy³telewizor. Ale to nic nie pomog³o.

Mowa jest srebrem, wiêc Wam, drodzyczytelnicy, polecam to, co chcia³em tymtekstem Wam powiedzieæ.

Milczenie zaœ z³otem, wiêc to, co myœla³emi czu³em, i co z myœli i uczuæ tych zawar³emw tym tekœcie, czyli w³aœciwie ca³y tekst,dedykujê jedynej osobie, która rozumiemnie, gdy milczê. Jest cenniejsza ni¿ z³oto.

Spokojna tafla oceanu migota³a sre-brzyœcie blaskiem srebrnego ksiê-¿yca. Srebrna Flota powoli p³ynê³a

ku swemu celowi. Srebrne ¿agle wisia³yw bezruchu oczekuj¹c na najmniejszy po-dmuch wiatru. Statki porusza³y siê tylkodziêki sile wiose³, napêdzanych przez 40tysiêcy œwistaków, 24 godziny na dobêzawijaj¹cych sreberko w sreberko.Karmione co 5 godzin kanapkami zawiniê-tymi w sreberko, maj¹ wystarczaj¹co si³y,by powios³owaæ dok¹d tylko ka¿e kapitan– z czterema srebrnymi orderami i jedn¹srebrn¹ gwiazd¹. Wios³uj¹ wiêc, przeci-naj¹c srebrn¹ taflê. P³yn¹ w stronêwy³aniaj¹cego siê w³aœnie zza horyzontus³oñca.

Tymczasem na Wyspie w komnacieNadwornego Lizusa usta³o chrapanie.Mieszkaniec komnaty zerwa³ siê gwa³-

towniez ³ó¿kaotoczonego wyp³owia³ym srebrnym bal-dachimem. Ochlapa³ twarz wod¹, którejkropelki migota³yby srebrzyœcie w powiet-rzu, gdyby nie fakt, ¿e woda od czasusrebrnych godów króla nie by³a wymienia-na. Poniewa¿ spa³ w ubraniu (te¿ niezmienianym od srebrnych godów) niemusia³ marnowaæ czasu na ubieranie siê,tylko od razu pobieg³ do komnaty króla, byjak zwykle byæ pierwszym kogo królzobaczy po obudzeniu.

Król otworzy³ jedno oko i, jak zwykle,zobaczy³ rozdziawion¹ w cudnymuœmiechu gêbê Nadwornego Lizusa.Chcia³ powiedzieæ, te¿ jak zwykle rano,¿eby ta gêba zniknê³a raz na zawsze,najlepiej pod toporem kata, ale (te¿ jakzwykle) uda³o mu siê tylko zabulgotaæ.Niestety biedakowi szósty podbródek taksilnie œciska³ szczêki, ¿e od 10 lat (swoichsrebrnych godów, tak dla odmiany), niemóg³ otworzyæ ust. Od tego czasu przy-czepi³ siê do niego Lizus, który wytarciekrólewskich r¹k z t³uszczem o jego w³osyb³êdnie uzna³ za namaszczenie. Lizusoczywiœcie wyt³umaczy³ wszystkim têwielk¹ ³askê króla, a w³adca nie zaprzeczy³(bo nie móg³) i tak ju¿ zosta³o. Oczywiœcie

codziennie król próbowa³ daæ wszystkimdo zrozumienia co chcia³by zrobiæz Lizusem, ale tamten wszystko t³umaczy³na oznaki królewskiej ³aski. Tak by³o i tymrazem. Król z wysi³kiem podniós³ t³ust¹³apê i pukn¹³ w nos Lizusa. Tylko pukn¹³,gdy¿ gdyby chcia³ uderzyæ, musia³by siêzamachn¹æ, a zamachniêcie siê rêk¹ królawymaga³oby spalenia chyba po³owykrólewskiej tuszy i dlatego Lizus by³pukany to w jeden policzek to w drugi.Lizus t³umaczy³ to jako rozkaz do usuniê-cia ze stanowiska i œwiata kogoœ, a toz lewicy (lewy policzek), a to z prawicy(prawy policzek), gdy¿ pañstwo w którymrzecz siê dzia³a by³o monarchi¹ konsty-tucyjn¹, z dobrze (do niedawna)funkcjonuj¹cym parlamentem. I tak,z powodu dziwnych znikniêæ pos³ów, trze-ba by³o zmniejszyæ dwukrotnie iloœæ man-datów w parlamencie. A tego pamiêtnegoporanka król postanowi³ pukn¹æ Lizusaw nos, wiêc ten mia³ problem z interpre-tacj¹. W koñcu zrozumia³, albo tak mu siêwydawa³o, i w przera¿aj¹co szybkim tem-pie za³atwi³ usuniêcie marsza³kasejmu. Ju¿ nastêpnego dnia znaæ by³oefekty: parlament siê rozpad³, nikt nie

SreberkoKonrad Grochowski (Groch)

Anyten Mlek numer 20 strona 6AnytenMleknumer20strona6

chcia³ zostaæ pos³em, ludzie nie chcielig³osowaæ, bo po co, jak i tak znikn¹wybrañcy. Tak wiêc szarawo-srebrzystaeminencja dworu – Lizus – doprowadzi³do wprowadzenia w Pañstwie monarchiiabsolutnej. Bynajmniej nie oœwieconej,bo PKP wy³¹czy³o telefony barkomi samochody w zwi¹zku z tym nie lata³y,wiêc w elektrowniach atomowychzabrak³o wêgla*.

Ale wróæmy teraz do naszego bohat-era, do którego w³aœciwie jeszcze niedoszliœmy, a który w miêdzyczasie...W³aœciwie by³ w miêdzyczasie, nie bard-zo wiedzia³ co z sob¹ zrobiæ i czy w³aœci-wie istnia³. Doprowadzi³o go to dodepresji i postanowi³ pope³niæsamobójstwo. Poniewa¿ jednak nie by³ogo teraz, ani wczeœniej, a tym bardziejpóŸniej, tylko gdzieœ pomiêdzy, trudnoby³o stwierdziæ czy powiod³o siêsamobójstwo, gdy¿ w danej CHWILI,której nie by³o, nie mo¿na by³o stwier-dziæ czy ¿yje czy nie. I w tej niepew-noœci pozostawiamy go tu by...

Powróciæ do czasu i na nasz¹ Wyspê.A tutaj dop³ywa w³aœnie Srebrna Flotai rozpoczyna szturm. Po krótkiej walcekról zosta³ zawiniêty w sreberkoi wywieziony z Wyspy. (W pañstwie,sk¹d pochodzi Srebrna Flota, znudzi³osiê œwistakowe Ÿród³o energii i wybu-dowano pierwsz¹ elektrowniê olejow¹na œwiecie. Nie wiedziano tylko co z ni¹zrobiæ. Wyruszono wiêc na poszuki-wanie czegoœ, co mog³o byæ jej paliwem,byæ dostatecznie t³uste. I tak pierwszymonarcha absolutny w historii Wyspyzapewni³ dostawy energii dla ca³egoSrebrnego Pañstwa na najbli¿sze 20 lat.)Ostatni gest obronny króla spowodowa³,¿e spad³a mu korona, spadaj¹c wprost nag³owê Lizusa. Mam nadziejê drogiczytelniku, ¿e nie muszê wyjaœniaæ jakzinterpretowa³ to Lizus. Zreszt¹ na co jaliczê. A wiêc, Lizus stwierdzi³, ¿eostatni¹ wol¹ króla by³o uczynienie gonastêpc¹ tronu. Jak nietrudno siêdomyœliæ, nastêpnego dnia odby³a siêoficjalna koronacja: na tron Wyspywst¹pi³ Zepperus I.

Tymczasem w miêdzyczasie, gdzieczas oczywiœcie p³yn¹co-stoi, nad g³ow¹¿yj¹co-martwego bohatera wypad³asuperpozycja jakiegoœ czo³gu. Niestetynie mo¿na by³o ustaliæ czy dowódcaczo³gu (odznaczony Srebrnym OrderemSrebrnej Krwi) by³ winien czy nie, bo jakmo¿na sprawdziæ winê kogoœ kto jest,ale go nie ma, poza tym nie wiadomoby³o i nie wiadomo nadal, czy bohater to

trup, czy nie. I teraz nie pozostaje namnic innego jak pozostawiæ obydwu(dowódcê i bohatera) z ich problemaminatury egzystencjonalnej i przenieœæ siêdo prawdziwego bohatera tej opowieœci,czyli:

Pch³y G¿eg¿ó³ki (ale Was zmyli³emz tymi bohaterami, he, he), który w³aœniepostanowi³ ugryŸæ psa. I, proszê pañst-wa!, jakim cudownym wgryzem tegodokona³! Proszê zwróciæ uwagê na trzeciz¹b od lewej! Kunszt mistrza! A terazznowu zmy³a i okazuje siê, ¿e bohateratej opowieœci nie ma. Mo¿e...

Nasz Zepperus rz¹dzi³ g³upio przez20 lat, po czym do brzegów Wyspy znówprzyp³ynê³a Srebrna Flota. Od razu po-szli po króla licz¹c na dobrzewyhodowany okaz, a tu ledwo brzuszekwidaæ. Zez³oœcili siê i œciêli ³ebZepperusowi, bo uznali go za z³y przy-rost w ich hodowli t³uszczu. Nanieszczêœcie dla pañstwa, król prze¿y³jeszcze dwa tygodnie, po czym zmar³z g³odu, bo nie mia³ zêbów. Wiêkszoœæmieszkañców zala³a siê ze szczêœcia nastypie po Zepperusie, pij¹c srebrnymiszklankami, ze srebrnego królewskiegoserwisu, napój pana £yko. Otó¿ pan£yko na zapleczu swojej farbiarni wyra-bia³ ulubiony napój wyspiarzy. Musieligo tylko szybko piæ, bo gdy £yko(w barze £yknij Sobie) sprzedawa³ swójeliksir bogów, zawsze wczeœniej siêœciemnia³o...

A w miêdzyczasie, jak to w miêdzy-czasie, nic siê nie dzia³o, a przynajmniejnikt kto ¿yje w czasie tego nie zauwa¿y³.

Gdy ostatni z goœci £yknij Sobiezsun¹³ siê pod stó³ (zapewne w celuz³o¿enia ho³du bogom podziemi, którzymusieli mieæ zwi¹zek z magicznymzapleczem farbiarni pana £yko, gdy¿by³o ono w jaskini), pan £yko, jak conoc, poszed³ do swej jaskini, aby wraz zeswymi myszami planowaæ jak opanowaæœwiat. Od kilku miesiêcy pracuj¹ nadsk³adem Mega Eliksiru.

Nasz bohater, który w³aœciwie niejest bohaterem bo nic nie robi, marnujetylko czas którego nie ma, za³amanysw¹ obecn¹ miêdzyczasow¹ sytuacj¹,postanowi³ siê upiæ. Jednak na prze-dostanie siê alkoholu do krwi potrzebaczasu, a nasz bohater go nie mia³, wiêcza³ama³ siê tak, ¿e a¿ nabi³ sobie guza natyle g³owy, uderzaj¹c o piêtê. Schowa³wiêc srebrn¹ piersiówkê w kieszeñi poszed³ rozmawiaæ z czo³gist¹o bezsensie ich istnienia.

A wracaj¹c do miejsca, w którym

czas siê jeszcze porusza (niemrawo,coraz wolniej, nied³ugo i tu zemrzeznudzony sw¹ bezsensown¹ egzystencj¹,ewentualnie sam siê zabije patrz¹c w lus-tro), mo¿emy przyjrzeæ siê jak pan £ykosiêga po ostatni sk³adnik Eliksiru, skrytypomiêdzy farb¹ srebrn¹ metaliczn¹,a srebrn¹ matow¹. Sk³adnik trochê siêwyrywa, gdy¿ s¹ to mysi wspó³pracown-icy £yka. Farbio-karczmarz uzna³, ¿ew³adz¹ lepiej siê nie dzieliæ, a tymbardziej nie robiæ (jak uczy historia) tri-umwiratu, wiêc po chwili wnêtrznoœcimyszek wrza³y wspólnie z reszt¹ kocichi smoczych jêzyków, itd. Dopiero teraz£yko móg³ przyjrzeæ siê swemu dzie³u,w blasku œwiecy p³on¹cej w srebrnymlichtarzyku. Tak! To by³o coœ. Smakujejak zwyk³y napój pana £yka, aledzia³anie ma piorunuj¹ce. Poszerza hory-zonty mózgu, stawia wszystko w pe³nymœwietle i powoduje, ¿e ¿ycie i jego sensstaje siê zrozumia³e. Cz³owiek, któryspo¿yje eliksir, gdy pojmie sens œwiata,przyjmie, ¿e jedynym sensownymdzia³aniem ludzkim jest zawijanie w sre-berko (œwistaki jako istoty wy¿ejrozwiniête zrozumia³y sens ¿ycia ju¿wczeœniej). A pan £yko, wykupuj¹cjeszcze dziœ Œwistak Incorporated sta³ siêmonopolist¹ importu sreberek! Ludzieokrzykn¹ go w³adc¹, byleby dostarcza³sreberka! Jeszcze tylko znaleŸæ sposóbna to, by upiæ wszystkich wyspiarzy...

Miêdzyczas. Godzina: gdzieœ pomiêdzyt¹, a ka¿d¹ inn¹. Osoby: Bohater,Czo³gista. Osoby dramatu: przyjd¹za 5 minut, czyli nigdy. Czo³gistaz bohaterem prawie koñcz¹ kolorowanieczo³gu w srebrne kwiatki i motylki, gdysuperpozycja tego¿ wypada gdzieœw Ob³oku Magellana i nasi artyœcipozostaj¹ z pêdzelkami zawieszonymiw powietrzu. CZO£GISTA: (opuszczaj¹c pêdzel)

Kurde! Znikn¹³! A ja?! BOHATER: (coœ mówi, ale my go nie

s³yszymy, bo to bardzo tajemniczybohater opowiadania)

CHOCHO£: Mnie tu nie ma! Ubieramsiê w com tam mam! Bêdê za5 minut, czyli nigdy!

ŒWISTAK: (zawija w sreberka) Zawi-jam, zawijam, zawijam,...

W¥GLIK: (machaj¹c weso³o ³apkami)Zabijam, zabijam, zabijam,...

CZAS: Mnie tu nie ma! Jestemz Chocho³em na kawie!

CHOCHO£: To pomówienie! Ja siêubieram...

Anyten Mlek numer 20 strona 7AnytenMleknumer20strona7

AUTOR: Ja tu jestem, jeszcze! MÓZG AUTORA: A ja nie, he he. A ja

nie!JAN: Kto mnie wzywa³, czego chcia³? CHOCHO£: Wy****dalaj z mojej

piaskownicy! To moja kwestia! JAN: (za³amany odrzuceniem przez

spo³eczeñstwo pope³nia samo-bójstwo)

T£UM: (patrz: Rysieq, "2001") KAZIMIERZ TETMAJER: Lubiê,

kiedy œwistak... ŒWISTAK: Zabijam, zabijam, zabi-

jam,... (zabija K. Tetmajera, zawijago w sreberko i wysy³a doAfganistanu jako racjê ¿ywnoœ-ciow¹. Talibowie myœl¹, ¿e tobomba i wybuchaj¹)

CZO£GISTA: (rozwi¹zuj¹c krzy¿ówkê)A dajcie wy se wszyscy siana!

MÓZG AUTORA: Ja siê g³ówniez niego sk³adam!

AUTOR: Wypraszam sobie (zabija mózgi ¿yje krótko i nieszczêœliwie)

CHOCHO£: (patrz¹c przez s³omkê naCzo³gistê) Ma racjê. A dajcie wy sewszyscy siana!

T£UM: (rozrywa Chocho³a i daje sobienawzajem jego szcz¹tki)

DUCH CHOCHO£A: Edukacja w tymkraju kiepska, s³omy od siana nieodró¿niaj¹.

EGZORCYSTA: Ave Satana Belzebu-ba! Zaraz, zaraz... nie ten psalm...

CZO£GISTA: (wracaj¹c z toalety)Jeszcze tu jesteœcie?! A poszliwon!

BOHATER: (znów nie s³yszalny) AUTOR: Mój ci on! Mój! BOHATER: (daje w mordê Autorowi) AUTOR: OK! Zrozumia³em! Ju¿

idziemy.

Wróciwszy tutaj gdzie jesteœmy,pomimo uwierania dolnej wargi, jestemw stanie stwierdziæ, ¿e Czaspowiedzia³by tu: "Jestem tu! Alewola³bym nie". Nastêpnego poranka popogrzebie króla naród stwierdzi³, ¿e czasw demokratycznych wyborach wybraænowego tyrana. Mimo ogólnego bólug³owy ludnoœæ dochodzi do wniosku, ¿eosob¹ która najlepiej potrafi zaspokoiæjej potrzeby i czyniæ szczêœliw¹ jest(oprócz Elziry spod 6) pan £yko. I takpan £yko, bez ¿adnych krêtactw i elik-sirów móg³ zostaæ królem. Jednak niezosta³, gdy¿ powiesi³ siê na sznurze sre-brnych pere³** na swym zapleczu, tu¿obok efektu swej dwudziestoletniejpracy i utraty dwóch przyjació³.

CZO£GISTA: Poniewa¿ Autor sobieposzed³, ja przejmujê w swoje rêcelosy bohatera tego opowiadania.(bierze w rêce losy Bohatera i idziedo siedziby Lotto odebraænagrodê)

LOTTO: W miêdzyczasie nieczynne. CZO£GISTA: A pies ci... (pali losy

Bohatera, Bohater zostaje skazanyna wieczn¹ tu³aczkê i ¿ycie bezprzysz³oœci, jeœli to vogóle mo¿liwew miêdzyczasie)

BOHATER: (jesteœmy na tyle blisko, ¿emoglibyœmy go us³yszeæ, ale nicnie mówi)

ŒWISTAK: (robi¹c to, co ka¿dy przyz-woity œwistak robiæ powinien)Zawijam, zawijam, zawijam, zaw-ijam, zawijam, zabijam!

Na Wyspie panuje anarchiai przygnêbienie. Anarchia bo nie makróla, a przygnêbienie gdy¿ nieznaleziono przepisu na eliksir pana£yko. £yknij Sobie upad³o. Farbiarniaupad³a. Gospodarka siê wali. Pozosta³eprzy ¿yciu grono mêdrców dziwi siê fak-towi wessania przez dziurê w bud¿ecieczarnej dziury. Postanawiaj¹ doprowa-dziæ do zakoñczenia z³ego okresukrólestwa (w te lub we w te). Trzebawybraæ now¹ dynastiê rz¹dz¹c¹.Wszyscy mieszkañcy stolicy (uprawnie-ni do g³osowania: mê¿czyŸni w wiekupowy¿ej 50 lat, z podpisan¹ zgod¹ oby-dwojga rodziców) mieli zebraæ siê naSrebrnym Dziedziñcu i uzgodniæ formêwyborów. Skoñczy³o siê tym, ¿e dow³adzy doszli £e³opy (bez wyborów) bokrzyczeli najg³oœniej.

A w miêdzyczasie: BOHATER: (znudzony gr¹ w szachy

z Czo³gist¹, która trwa³a by wieki,gdyby nie brak czasu) Po co mamcoœ mówiæ? I tak mnie nie us³yszy-cie. Przecie¿ nawet teraz tylkoczytacie.

CZO£GISTA: (wstaje i jak zwykle idziedo toalety, po drodze poœlizgn¹³ siêna Mózgu Autora) A fe! A to czyje?Kto nie zd¹¿y³?

AUTOR: (wracaj¹c) Eee, to moje, ale jazd¹¿y³em, bo jestem!

CZO£GISTA: (oburzony) Jak mog³eœzd¹¿yæ, czyli "przyjœæ na czas"?!Przecie¿ sam nas umieœci³eœw miêdzyczasie, ty idioto!Skleroza ciê napad³a, co? Za du¿ogrzybków z tej œciany zjad³eœ***,co? Ty vogóle spójrz na siebie! Ty!

Moim autorem?! Zabi³bym siêgdybym móg³, gdybym nie mia³siedmiu nóg.

AUTOR: Veni, vidi, morti. (ca³kowiciezrezygnowany pozostawia utwórswojemu losowi i odchodzi)

ŒWISTAK: Zawijam, zawijam, zawi-jam, hej!

Kilka lat rz¹dów £e³opówdoprowadzi³o kraj do rozkwitu, ale napoziomie epoki kamienia ³upanego.Oczywiœcie przywódcy wyt³umaczyliludziom, jakie¿ to cudowne zmianyzasz³y w ich ¿yciu, oraz ¿e mieszkaniew chlewie jest zdrowsze ni¿ w lepian-ce. W pewnym momencie (gdy rz¹dzachwala³ p³atki œniadaniowe "Kozie-bobki") ludzie jednak zauwa¿yli, ¿enawet za Zepperusa by³o lepiej.Wezwali wiêc najlepszego znanego imfachowca do rozwi¹zania tego proble-mu (czyli do usuniêcia z urzêdu). By³to Larry Botter – wielokrotny morder-ca, szanta¿ysta, dwulicowiec, sadystaitp. – zawsze usprawiedliwiany za³adny uœmiech i dokonania z dzie-ciñstwa. Otó¿ by³ on jedynym miesz-kañcem Wyspy, który kiedykolwiekwygra³ walkê i zabi³ kogoœ zeSrebrnej Floty (by³o to te¿ pierwszezabójstwo na jego koncie). Bohaterskiten niemowlak, doprowadzi³ do œmier-ci z³ego najeŸdŸcy w sposób genialnyw swej prostocie – zgubi³ pieluszkê(gdy¿ puœci³a srebrna agrafka) nadrodze Srebrnego, który poœlizgn¹³ siêi upad³, g³ow¹ uderzaj¹c o kant sto³u.I tak Larry Botter zosta³ bohateremnarodowym. A teraz w³aœnie naródznów go potrzebowa³. A teraz jamóg³bym zakoñczyæ ten tekst i nienudziæ Was wiêcej, ale lajf iz brutalend ful of zasadzkas, wiêc zaspokojêwasz¹ ciekawoœæ (o ile jest...).

A teraz skoñczê zaczynaæ zdania od"a teraz" i wrócê do miêdzyczasu.Poniewa¿ jestem Autorem, a ten jakpamiêtacie, sobie stamt¹d poszed³, wiêcwracam tam tylko duchem, jako niemyobserwator faktów.

BOHATER: (poniewa¿ chcepowiedzieæ coœ wa¿nego doCzo³gisty, miejscowy bóg od-klika³ na pilocie MUTE)Czo³gisto! Czy zdajesz sobiesprawê, co los da³ nam w naszerêce?!

CZO£GISTA: Spali³em los. BOHATER: (nie zwracaj¹c na niego

Anyten Mlek numer 20 strona 8AnytenMleknumer20strona8

uwagi) Los da³ nam siebie! Jeœlinie ma Autora, to w naszychrêkach jest formowanie tegoœwiata. Nie ma dla nas ju¿¿adnych ograniczeñ. My – treœæ –staliœmy siê w³adc¹ formy. Mamyw rêku moc kreacji i anihilacji,zarówno materii jak i ¿ycia. Nieograniczaj¹ nas ¿adne wskazaniaformalne tamtego, eee... "real-nego" œwiata. Nasza myœl jestmyœl¹ œwiata. Czy czujesz jak tenœwiat – miêkka, bezkszta³tnaglina – przemyka miêdzy palca-mi, czekaj¹c a¿ go uformujesz?

CZO£GISTA: Gówno czujê! BOHATER: Tak! Mo¿e i masz racjê!

Mo¿e to i gówno! Ale to tymo¿esz ukszta³towaæ je w naj-doskonalsz¹ rzeŸbê œwiata –Nowy Œwiat! Nie tylkozewnêtrzny wygl¹d – by zach-wyciæ gapiów, ty... my mo¿emystworzyæ ca³e wnêtrze NowegoŒwiata, jakim gównem by ononie by³o, bo to my jesteœmy tymwnêtrzem!

CZO£GISTA: (udaj¹c zaintere-sowanie, z ironi¹) A kto ci zajrzydo wnêtrza stolca?! Przecie¿zauwa¿¹, nawet na najpiê-kniejszej figurce, ¿e nie wziê³asiê z g³owy.

BOHATER: Ludzie zobacz¹, co bêd¹chcieli i na to wp³ywu nie masz.A jeœli uwa¿asz, ¿e myœlzamkn¹æ mo¿na tylko w formiepolitycznie, etycznie, moralniei estetycznie poprawnej i ¿ew przeciwnym razie ta myœl niebêdzie mia³a pozytywnego,w ka¿dym rozumieniu tegos³owa, wp³ywu na twórcêi odbiorcê, to co robisz na tejkartce? Pomyœl przynajmniej cosiê sta³o! Staliœmy siê wolni! Nietylko mogê decydowaæ o swoim¿yciu, ale mogê jekreowaæ. Nie czekaæna nap³ywaj¹cezdarzenia, którewywo³aj¹ zero-

jedynkowe pytanie – skrêciæw lewo czy w prawo?, zjeœæ to czynie?, prze¿yæ..., itd., ale samemutworzyæ to zdarzenie i oczekiwaæod œwiata odpowiedzi z zakresuliczb rzeczywistych, a samemucieszyæ siê w³adz¹ nad œwiatemurojonym. Pomyœl! Wybiliœmysiê ze œwiata urojonegocz³owieka, na którego ¿ycie niemieliœmy wp³ywu. On chcia³,kieruj¹c naszym ¿yciem,wp³yn¹æ na myœli innych. Terazto my mamy ¿ycie. Dla nasMiêdzyczas sta³ siê Czasem.Przestaliœmy ¿yæ dla kartki,oceny krytyków, a zaczêliœmyjak ludzie – ¿yæ dla siebie, bymóc siê dzieliæ siê ¿yciem grupk¹ludzi, których nazwaæ mo¿emyprzyjació³mi, kochanymi, itp.Mo¿emy wykreowaæ to gównotak, by wnêtrze dosz³o do tych,o których myœleæ bêdziemytworz¹c je, a zewnêtrzny wygl¹dtrafia³ do ludzi. Mo¿e nawetwywo³aæ u nich chêæ zajrzenia doœrodka...

CZO£GISTA: (mniej ironicznie ni¿wczeœniej) Ale ka³ to ka³ i ¿adnaforma ani treœæ tego nie zmieni.

BOHATER: Nie? Przecie¿ ty jesteœtreœci¹ i form¹, alf¹ i omeg¹ tegogówna. Przecie¿ od chwili, gdytwoje neurony, w wyniku dzi-wnego niepowtarzalnego po³¹-czenia, stworzy³y twoj¹ œwiado-moœæ, masz wybór – pozwoliæ siêformowaæ – wyci¹gaj¹c rêcew oczekiwaniu, czy formowaæ –wyci¹gaj¹c rêce by z³apaæ. Jeœlinie uwierzysz w to, to œwiat dlaciebie pozostanie gów-nem; jak

uwierzysz –stanie siê ¿yciem. Sen-

sem ¿ycia nie jest poszuki-wanie (lub oczekiwanie) lep-szego materia³u – jest nam danyjeden, ale obracanie go w pal-cach do koñca.

CZO£GISTA: (otwiera usta byspuentowaæ tê scenê, gdy¿ Zrozu-

mia³, ale jego superpozy-

cja wypad³a tym razem w Miê-dzymiejscu)

BOHATER: (pozosta³ sam zeŒwistakiem) Zawijaj brachu dalejw to sreberko i czekaj na zmianê œwiata. Mo¿e jednak jestem odciebie m¹drzejszy maj¹c Wiarê.Wiarê w ¯ycie i Œwiat lubw Kogokolwiek. (robi krok naprzód i opuszcza Miêdzyczas)

ŒWISTAK: (na chwilê jakby zwolni³zawijanie, na sreberko spad³as³ona kropla, a po chwili proceswróci³ ju¿ do zwyk³ego tempa)

Bohater nasz wyszed³ z Miêdzyczasui stan¹³ oko w oko z Larrym. Botterzniszczy³ w³aœnie £e³opów, czytaj¹cprzez dwie godziny ksi¹¿ki wyma-gaj¹ce myœlenia. W ten sposób stanêlinaprzeciw siebie – Œmieræ za ¯yciai Odzyskane ¯ycie. Biedni wyspiarzepo dziœ dzieñ niesieni przeró¿nymifalami myœli i uczuæ, przep³ywaj¹ odjednego do drugiego.

KONIEC

Chcia³bym podziêkowaæ wszystkim,dziêki którym pod koniec wielo-dniowego procesu pisania tego tekstuuda³o mi siê odzyskaæ, a nawetprzewy¿szyæ, nastrój jaki mia³em, gdywymyœla³em pocz¹tek. Tylko dziêki nimsilniejsza fala popchnê³a mnie wstronê samego siebie. I tylkodziêki nim omijam wszelkiefale wsteczne i pozostanêsob¹ przez d³ugic z a s .

Jestemd u m n y

mog¹c nazwaæ ichPrzyjació³mi.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -* Wbrew pozorom to nie jest takiebezsensowne. Spora czêœæ reaktora ato-mowego to grafit. (Ale i tak nie radzêtraktowaæ w jakimkolwiek stopniu tegotekstu jako fantastyczno-naukowego, conajwy¿ej fantastycznego.)** Makuszyñski nie napisa³ tylko"Awantury o Basiê". Radzê poszperaæ.Has³o: "Per³y i wieprze".*** Patrz: "Spl¹tanie".**** Wbrew pozorom to nie jest czwartyprzypis, lecz cenzura! [przyp. red.]

AnytenMleknumer20strona9Anyten Mlek numer 20 strona 9

Zauwa¿yliœcie, ¿e czas nie p³ynierównomiernie? Pomijam tutaj takoczywiste przyk³ady, jak niektóre

filmy, czy lekcje matematyki, które dlajednych s¹ przygnêbiaj¹co d³ugie, a dlainnych koñcz¹ siê zbyt szybko. To mo¿najeszcze t³umaczyæ podejœciem, subiekty-wnym postrzeganiem œwiata. Ale copowiecie na matki mówi¹ce "chodŸ naobiad", dzieci odpowiadaj¹ce "zachwilê", przychodz¹ce za chwilêi wys³uchuj¹ce wyk³adu o tym, ¿estrasznie siê grzeba³y i ca³y obiad ju¿wystyg³? Co wiêcej, obiad okazuje siêwcale nie zwracaæ uwagi na czas i jeszczebardzo d³ugo pozostaje gor¹cy! A to, ¿emoje "dwadzieœcia po dziewi¹tej" jest"prawie dziesi¹t¹" mojej Mamy i zamiastczytaæ o Gombrowiczu, co jest przyp-isane do godziny 21:20, nale¿y iœæ spaæ?Albo urodziny, kiedy nieraz miesi¹camiczas p³ynie bardzo wolno po to, by nakilka dni przed nimi gwa³townieprzyspieszyæ, nie daj¹c absolutnie szansyna wymyœlenie i wykonanie w³aœciwegoprezentu? Albo mi³oœæ: gdy siê nie kocha,nie istnieje czas – a mo¿e istnieje w nad-miarze... T³oczy siê i piêtrzy w moichdniach, wylewa brzegami moich nocy,przep³ywa mi przez palce, ucieka. Goniêza jak¹œ chwil¹, za dawno wywietrza³ym

zapachem, a inne ju¿ wskakuj¹ mi naplecy, wchodz¹ do szaf i ksi¹¿ek. Czaszawraca, nawarstwia siê; pl¹czê siêw nim i gubiê. Dzieñ siê koñczy, a ja zo-stajê z pustymi rêkami. Mam wra¿enie,¿e on nie p³ynie dla mnie, przeze mnie, ¿epo prostu przep³ywa gdzieœ obok.

Takie przyk³ady mo¿na by mno¿yæ,dzieliæ, dodawaæ, ca³kowaæ.

I co Wy na to?Wiem, o czym myœlicie. Ci z Was,

którzy s¹ raczej filozofami, powiedz¹pewnie, ¿e wszystko odbieramy subiek-tywnie, nie ma wiêc nic dziwnego w tym,¿e nasze czasy p³yn¹ inaczej. Ci zaœ,którzy s¹ bardziej fizykami, bêd¹ siêdoszukiwaæ przyczyn w ró¿nicy prêdkoœ-ci, z jakimi siê poruszamy i równie¿znajd¹ zadowalaj¹ce wyt³umaczenie.

Ale prawda jest znacznie gorsza.Wszystkie budziki, zegary œcienne, ze-garki damskie, zegary s³oneczne, klep-sydry, nawet stare zegary z wahad³ami –one wszystkie k³ami¹! Z³oœliwizegarmistrzowie zmieniaj¹ czas trwaniatykniêæ i w efekcie niektóre sekundy s¹d³u¿sze ni¿ inne. Co wiêcej, ka¿dy zegarchodzi inaczej, wiêc niemo¿liwe jest, abydwie osoby umawiaj¹ce siê na dan¹ godzi-nê zjawi³y siê na miejscu jednoczeœnie.

Do tej pory by³o to zjawisko utrudnia-

j ¹ c etrochê

¿ycie,a l e

n i e g r o Ÿ n e .WyobraŸcie sobie jednak co siê stanie,gdy szajka zegarmistrzów postanowiopanowaæ œwiat i ró¿nice miêdzyposzczególnymi sekundami stan¹ siêwiêksze. Zapanuje totalny chaos i bez³ad,z nikim nie bêdziemy mogli siê umówiæani spotkaæ, trafienie na w³aœciwy poci¹gbêdzie spraw¹ przypadku, zatem trasynaszych podró¿y bêd¹ wyznacza³y ruchybrownowskie, co zreszt¹ nie bêdzie mia³owiêkszego znaczenia, poniewa¿ i tak niktnie bêdzie wiedzia³ gdzie w³aœniepowinien siê znajdowaæ. Takfunkcjonuj¹ce spo³eczeñstwo nie prze-trwa d³ugo i bêdzie musia³o oddaæ w³adzêw rêce Wielkiego Zegarmistrza. A on ju¿zadba o to, aby nasz czas by³uporz¹dkowany i nie zawiera³ ¿adnychprzerw, ¿adnych luk, ¿adnej ciszy miêdzydwiema myœlami – w ogóle ani ciszy, animyœli.

Chyba ¿e wyrzucimy wszystkiezegarki, póki mamy na to czas.

Wzglêdnoœæ up³ywu czasuZuzia Pacholczyk

D³uga ulica opadaj¹ca w dó³,kroczysz powoli kanionemludzkiej rzeki, dziœ wysch³ej

i przycupniêtej na ³aweczce, spogl¹daszw niebo, które zsy³a ci krople,sp³ywaj¹ce z wolna po policzku.

Czarne kraty dnia, zwieñczone ostrza-mi trzeŸwo patrz¹cymi w dal, wiêzieniebardziej twoje ni¿ ich, na zewn¹trz pros-tok¹ta minionych godzin, a oni s¹ tam,wolni w swoich gestach, nieœwiadomi,szczêœliwi, 2, 2+1, 2, 2, 1. Id¹c przesuwaszlekko d³oñ po czarnym metalu, wygry-waj¹c cicho muzykê duszy, takt szeptów.

Brama jest chwil¹ wahania, czymœnieuchwytnym, co pozostaje zawsze podrugiej stronie. Brodzisz wœród liœci, a oneodpowiadaj¹ ci cichym szelestem, jesteœ

czarnym œpiewem kruka poœród ogni œwia-ta, spojrzeniem jeziora pod szarym niebem,jednym niebem spajaj¹cym wszystko.

P³yniesz powietrzem alejek, zapachamijesieni, gubi¹c sen codziennoœci, smakiemdeszczu, chcesz nie byæ, móc padaæ naziemiê z ka¿d¹ kropl¹, otrzeŸwia ciê bóls³ów, zimnego ostrza uœmiechu zwró-conego ku czemuœ innemu, ale dlaczego,przecie¿ œwiat³o na wodzie, d³ugie alejki,krzyk, krzyk, krzyki ptaków zewsz¹d, tu¿obok, za tob¹, odwróæ siê, odwróæ! I cisza.

Liœcie gasn¹.Cisza strzepuje wilgoæ z piór. Drzewa

umilk³y, ich gotyckie d³onie b³ogos³awi¹bezg³oœnie coœ niezmiernie odleg³ego...

Powiew przywraca ciê œwiatu, stajeszsiê trzaskiem ga³¹zki, odg³osem kroków

którychnie ma, mo¿e nigdy nie by³o, jest w tymniema proœba, nie dziœ, ale dlaczego, tak citego przecie¿ potrzeba, nim wszystko skujelód, nie dziœ, – powtarza wiatr.

Te drzewa, woda, dalekie alejki,odchodz¹ z ka¿dym krokiem, taknieosi¹galne, jak tamte chwile, które ju¿minê³y, a dalej jest ju¿ tylko wiatr, wiatr,brama i œwiat, œwiat a¿ po horyzont, pokres.

Siadasz na przystanku, wœród opatu-lonych w d³ugie szale liœci, spogl¹daszz okien autobusu, choæ nie ma ju¿dok¹d, têsknota, poza s³owami i gaze-towym papierem, i wiesz, ¿e wrócisz.

PrzejœciePiotrek Witek

5 xx +

Marcin sta³ przed wysokimbudynkiem fabryki. WyraŸnieodró¿nia³y siê cztery kondy-

gnacje budowli. Przed wejœciemt³oczy³o siê mnóstwo ludzi. Wszyscyczekali na wejœcie. Pierwszy dzieñ pracyzapowiada³ siê na bardzo ekscytuj¹cy.Gdy by³ tu ostatnim razem, na rozmowiewstêpnej, odniós³ niezwykle pozytywnewra¿enie. Widzia³ m³odych ludzi,rozpromienionych mo¿liwoœci¹kszta³cenia, œmiali siê, byli serdeczni,dowcipni i inteligentni. Wyczu³ to pokrótkich rozmowach jakie z nimprzeprowadzili. Teraz i on mia³ szansêdo³¹czyæ do tego cudownego grona.W koñcu nadesz³a jego kolej. Wszed³ dod³ugiego korytarza. Szare œciany niczymnie przypomina³y wnêtrz z poprzedniejwizyty. Podszed³ do recepcji znajduj¹cejsiê na koñcu korytarza.

– Proszê, oto wasz uniform –powiedzia³ recepcjonista, wysoki gburw zielonym mundurze z etykiet¹ na pier-si – Wasz numer seryjny to 55021.Zapamiêtaliœcie? – Marcin skin¹³ g³ow¹ –Tymi drzwiami prosto. Nastêpny.

Marcin ruszy³ dalej. Wszed³ do ma³ejsali, gdzie wszyscy siê przebierali w uni-formy, on te¿ tak zrobi³. Wrzuci³ swojestare ubranie do przygotowanego koszai przeszed³ do nastêpnej sali. Fryzjer? –zdziwi³ siê, ale o nic nie pytaj¹c usiad³na wolnym siedzeniu. Od razu podszed³do niego cz³owiek w mundurze i bezzapowiedzi zgoli³ mu w³osy. Ch³opakz ¿alem patrzy³, jak fryzjer obcina jegod³ugo zapuszczan¹ fryzurê. Nie mia³pojêcia, o co w³aœciwie tu chodzi: uni-formy, numery, a teraz to? Tego nie by³ow umowie. Po goleniu wszed³ dowielkiej sali. Zaj¹³ miejsce ze swoimnumerem i czeka³. W pomieszczeniubyli inni podobni do Marcina. Po chwilipojawi³ siê mê¿czyzna w bia³ym far-tuchu. Jakiœ doktor.

– Witajcie. Jestem tu oddelegowanyaby poinstruowaæ was o programiepracy w naszej fabryce. Musicie przejœæprzez cztery poziomy. Pierwszy toodzwyczajenie was od starych z³ychnawyków, drugi nauczenie waspoprawnego myœlenia, trzeci wpojeniewam pewnej niezbêdnej wiedzy, no

i czwarty – umocnienie i zatwierdzeniewaszej wiedzy testami. Pytania?

– Gdzie s¹ ci ludzie, którychwidzia³em w czasie spotkania kwali-fikuj¹cego? – zapyta³ ktoœ z ty³u.

– Dzia³ reklamowy znajduje siêz drugiej strony trzeciej kondygnacji.Jeœli nie ma wiêcej pytañ zapraszam dosal pracy. – zakoñczy³ doktor, po czymwyszed³. Wszyscy rozeszli siê poró¿nych pomieszczeniach. Marcin te¿poszed³. Rok pracy siê zacz¹³...

To by³ naprawdê ciê¿ki czas. Marcinharowa³ jak wó³. Nie mia³ czasu na nicinnego poza fabryk¹. Na przerwachposi³kowych spotyka³ ludzi z wy¿szychpoziomów. Wygl¹dali okropnie.Wszyscy mieli p³askie czo³a, pewnie odumacniania wiedzy p³askimi deskami,którymi wszyscy zakuwali siê wieczora-mi. Ich niegdyœ jasne oblicza mia³y terazszary kolor. Oczy w³aœciwie nie-widoczne zasz³y cieniem i patrzy³yz jakiejœ wielkiej oddali. Nic nigdy niemówili, bo ich wargi jakby zszyte,zros³y siê zamykaj¹c im usta.Porozumiewali siê za pomoc¹ krótkichmrukniêæ. Nie przyjmowali te¿ prakty-cznie ¿adnych niepotrzebnych informa-cji, gdy¿ ich uszy skurczy³y siê i nasta-wione by³y na g³osy ludzi w bia³ych far-tuchach, doktorów. Marcin z pocz¹tkuba³ siê tych manekinów, jak ich nazywa³.Nie chcia³ byæ jak oni. Dawny mit o fab-ryce znikn¹³ gdzieœ bezpowrotnie. Starsikoledzy, g³usi, œlepi i niemi na resztêœwiata, o sztywnych ramach myœlenianarzuconych im przez doktorów, budziliw Marcinie odrazê. Nie chcia³ byæw³aœnie takim manekinem o ma³ymmózgu, roœlin¹, która umie pobieraæwiedzê z tylko jednych korzeni. Marcinzamyka³ swe myœli i nie dawa³ doktoromzrobiæ sobie prania mózgu. Codzienniepatrzy³ w lustro i obserwowa³ swoj¹twarz, czy nie pojawiaj¹ siê pierwszeœlady cienia na niej. Dobrze mu sz³o,ca³y czas mia³ jasne spojrzeniei zachowywa³ zdrowy rozs¹dek. Jegoznajomi, którzy z nim weszli pierwszegodnia do fabryki, dawno ju¿ upadlii zaczêli ciemnieæ. Doktorzy szybkospostrzegli, ¿e Marcin stawia opóri czêsto karcili go za to.

Fabryka intelektualistówPawe³ Lubowiecki (Pavlo)

Anyten Mlek numer 20 strona 10AnytenMleknumer20strona10

Qchnia fizyka cz. 1Magda Rogowska

¯e z fizykami nie wszystko jestzawsze tak jak nale¿y – wiêk-szoœæ ludzi zdaje sobie sprawê.

Nie wszyscy jednak wiedz¹, ¿e nawettak prozaiczna sprawa jak jedzeniemo¿e powodowaæ u fizyka (tutajszczególnie podatni s¹ teoretycy) reak-cje, delikatnie mówi¹c, dziwne. Otó¿(dla niewtajemniczonych) wiele teoriiwziê³o swój pocz¹tek w³aœnie przyobiedzie. Przy czym szczególn¹ popu-larnoœci¹ cieszy³y siê desery (tu pragnêzauwa¿yæ pewien ludzki odruch u fizy-ka – "normalny" cz³owiek te¿ wolidesery). Przyk³adów mo¿na znaleŸæwiele:

Zapewne czêœæ z was s³ysza³akiedyœ o doktorze Galvanim, który mia³dosyæ spory wk³ad w rozwój nauki.Otó¿ zyska³ on w rodzimych W³oszechs³awê nie tylko jako naukowiec, alei jako specjalista od przygotowywaniabardzo... jakby rzec... pora¿aj¹cychpotraw z ¿abich udek. A wszystkozaczê³o siê od tego, ¿e dr Galvanidowodzi³ jakim to jest troskliwymmê¿em i gotowa³ pyszny ¿abi roso³ekdla ukochanej acz chorej ¿ony. W sumienie by³oby w tym nic dziwnego, gdybynie robi³ tego w swojej pracownilecz w kuchni. Jednak mo¿napowiedzieæ, ¿e w³aœciwie tylko dziêkitej jak¿e uroczej niewiedzy o tym gdzienale¿y gotowaæ, Galvani trafi³ do pan-teonu wielkich fizyków. A wszystkodzia³o siê tak: doktorek w³aœniez umiejêtnoœci¹ godn¹ chirurgaobdziera³ ze skóry umiêœnione (tenepitet jest tu znacz¹cy) ¿abie udko,kiedy jednoczeœnie jego asystentw³¹czy³ maszynê elektrostatyczn¹i (obrazowo ujmuj¹c) strzela³ pioruna-mi (czytaj: wytwarza³ d³ugie iskry elek-tryczne). Wszyscy obecni w pracownipanowie chórem wykrzyknêli, ¿e ¿abieudka ¿yj¹ i wiadome ju¿ by³o, ¿e naukazamiast obiadu zyska³a nowe fas-cynuj¹ce zjawisko do wyjaœnienia.Niestety Ÿród³a nie podaj¹ co na to paniGalvani...

To tyle co do gotowania, a jeœlichodzi o jedzenie:

Có¿... wyobraŸmy sobie (tym razembez zbêdnych szczegó³ów)... podwie-czorek. Ot tak, pewien fizyk trafi³ doswojej (albo cudzej) babci na podwie-

5 xx +

– Numerze 55021 d³ugo bêdzieciejeszcze robiæ z nas idiotów? Za karêch³osta i trzy tygodnie karceru – brzmia³wyrok.

Dwóch mundurowych wyprowadzi³och³opca. Zamknêli go w izolatce gdziepod³¹czono go specjalnej aparaturyi poddano jego mózg szczegó³owymdoœwiadczeniom. Ch³opaka niezwykleto mêczy³o. Traci³ ci¹gle przytomnoœæ,a z nosa co chwila ciek³a mu krew. Gdyz nim skoñczyli, jakiœ wielki mundu-rowy wych³osta³ go i wrzuci³ do ciemnejpiwnicy. By³o tu zimno i wilgotno. Nadodatek w karcerze by³o mnóstwoszczurów, które, gdy tylko Marcin zasn¹³,obgryza³y mu skórê. Rzadko dostawa³coœ do jedzenia, a gdy ju¿ dosta³ to tylkojakieœ resztki. Po trzech tygodniachwróci³ do zajêæ. Nie mia³ si³ by cokol-wiek robiæ. Chudy i wynêdznia³yws³uchiwa³ siê w s³owa doktorów.

Nawet nie rozumia³ co do niego mówi¹.Na przerwach patrzy³ po twarzachswoich znajomych. Cieñ na ichobliczach by³ ju¿ niezwykle gêsty. Ichusta, w prawdzie jeszcze nie zroœniêtewydobywa³y z siebie tylko mrukniêcia.Mówi³ coœ do nich, ale nie reagowali najego g³os. Zosta³ sam. Po zajêciach pad³na swoje ³ó¿ko, nie by³ wstanie nic zro-biæ. Chcia³o mu siê spaæ. Resztkamiœwiadomoœci siêgn¹³ po lusterko doszafy. Na swojej wynêdznia³eji poszarza³ej twarzy zobaczy³ wyraŸnyzarys cienia...

P.S. Witam wszystkich pierwszokla-sistów w naszej szkole. Mam nadziejê,¿e szybko siê zadomowi¹ w murachHoffmanowej. ¯yczê im, jak równie¿ich rodzicom i nauczycielom, abywyroœli na prawdziwych intelektua-listów.

Szkolny program przygotowaniado ¿ycia w spo³eczeñstwiesocjalistycznym

1. Wszyscy jedz¹ to samo. 2. ¯ywnoœæ jest na kartki. 3. Aby otrzymaæ jedzenie, trzeba staæ w kolejce. 4. Wszyscy s¹ równi, wiêc dostaj¹ po równo. 5. Punkty 3 i 4 nie dotycz¹ osób uprzywilejowanych.

Tylko na ich stoliku mog¹ staæ przyprawy. 6. Wszyscy jedz¹ razem, buduj¹c poczucie równoœci i braterskoœci.

Ka¿dy wie, co je s¹siad. 7. Sztuæce s¹ aluminiowe w obawie przed dywersj¹ (kradzie¿¹)

przez elementy reakcji. 8. Sto³ówka jest dla nas sprawdzianem praktycznych ¿yciowych umiejêtnoœci. 9. Codziennie jest jedno smaczne danie (do wyboru). Wybieramy je z menu.

10. Jedzenie jest zawsze smaczne i przyrz¹dzone w sposób higieniczny. Jest go du¿o. Kolejki s¹ krótkie, posi³ki wydawane szybko, a krzese³ zawsze starcza dla wszystkich.

Uwagi i uzupe³nienia do regulaminu: pkt. 6 – Usuniêto wyraz "solidarnoœæ" zastêpuj¹c go s³owem "braterstwo". pkt. 7 – Dawniej sztuæce by³y "przyzwoite", ale by³y kradzione przez agentów

kontrrewolucji. pkt. 8 – "¯yciowe umiejêtnoœci" to np. "po¿yczenie" sobie czyjegoœ krzes³a,

zatrudnienie kolejkowego "stacza", lub po prostu wepchniêcie siê do kolejki.

pkt. 9 – Z menu na ka¿dym stoliku zrezygnowano z powodów takich, jak w punkcie 7. Ponadto zaleca siê nie u¿ywania w jad³ospisie s³owa "hamburger", jako wysoce niew³aœciwego. Banany i inne owocetropikalne s¹ sprowadzane ze Zwi¹zku Radzieckiego.

pkt. 10 – Punkt 10 jest prawdziwy.

Regulamin sto³ówkiMarcin ¯ebrowski (Prezes)

Anyten Mlek numer 20 strona 11AnytenMleknumer20strona11

czorek, czyli przys³owiow¹ herbatkêi ciasteczka. Co jest tym razem istotne:ciasteczka te by³y z rodzynkamii koniecznie by³y na tyle dobre, ¿e rze-czony fizyk by³ nimi urzeczony. Jakwiadomo, fizycy to naród zawziêty i jakcoœ siê im spodoba to ju¿ przys³owiowy"koniec". I tak po owym podwieczorkuwróci³ nasz bohater do domui postanowi³, ¿e sam stworzy dzie³o takdoskona³e jak ciasteczka babuniz rodzynkami (podkreœlam – z rodzyn-kami). Pomijaj¹c problem sk¹d wytrza-sn¹³ przepis i inne niezbêdne rzeczy –zabra³ siê do roboty i ugniata³ to swojeciasto i doda³ rodzynki i by³ bardzociekaw czy siê uda³o i spróbowa³...Efekt tego by³ taki, ¿e zakrztusi³ siêrodzynk¹ i wymyœli³ now¹ teoriêbudowy atomu. Pewnie myœlicie, ¿e totrochê g³upio: dostaæ kaszlu i wymyœliæjak¹œ tam teoriê? – ja te¿ mam pewnew¹tpliwoœci, ale wiem jedno: fizyk nicnie robi bez powodu, wiêc jak ju¿ wzi¹³siê za pieczenie ciasteczek to musia³omu byæ to do czegoœ potrzebne. Takmiedzy nami, to akurat te ciasteczka niewysz³y mu na dobre bo dzisiaj mamyo atomach trochê inne pojêcie. I rzadkokto (a ja mam prywatnie nadziejê, ¿e ju¿nikt) uwa¿a, ¿e atom to "ciasto"z materii dodatniej z poutykanymiw nim ujemnymi "rodzynkami"... Jakbysiê zastanowiæ, to chyba raczej trochêg³upio by by³o (ale o tym to mo¿e nafizyce...).

Dobra – wiem ¿e Was meczê t¹ ca³¹fizyk¹, ale to wy³¹cznie (orkiestra –tusz!) ku chwale nauki, a poza tymmo¿e zwiêkszy to czyj¹œ tolerancjêwobec ludzi "myœl¹cych inaczej"...Bêdê siê streszczaæ, jeszcze tylko jednabardzo istotna teoria – o plazmie.Wprawdzie historycznie nie nadano jejnazwy zwi¹zanej z jedzeniem, ale poz-woli³am sobie na ma³e nadu¿yciejêzykowe, które szczególnie powinienpolubiæ pewien nauczyciel fizyki. Dorzeczy: plazma to pewien specyficzny"stan skupienia materii", przez niek-tórych porównywany do ognia – jed-nego z czterech ¿ywio³ów tworz¹cychWszechœwiat. Bardziej po lapoñskuoznacza to zjonizowany gaz powsta³yw skrajnie wysokiej temperaturze, za-wieraj¹cy przybli¿eniu równe iloœci³adunków dodatnich i ujemnych.Ca³kiem niedawno poszerzono mi t¹definicjê o tzw. plazmê gluonowo-kwarkow¹, któr¹ pewien wybitny,

10 xx +

AnalitycznoœæLe¿a³a przed nim bogata, pe³na ¿ycia, lecz zarazem bezbronna. On siêgn¹³ po

s³owa. B³ysk w oku – i pierwsze naciêcie. Przeci¹³ j¹ na wpó³. I ujrza³ jej wnêtrze.I ju¿ nie by³o ca³oœci. Ale on chcia³ wiedzieæ. Wiêc przeci¹³ j¹ znów. I jeszcze!I jeszcze! Nagle zatrzyma³ siê i spojrza³ na swe dzie³o. I przerazi³ siê. Ju¿ jej nie by³o.W miejscu piêknej postaci znajdowa³a siê poszatkowana bezkszta³tna masa...

Zosta³ sam ze swoimi s³owami.

Znad pomarañczyRysiek Kostecki (Rysieq)

Robi³ ciasto. Dodawa³ po koleiwszystkie sk³adniki. W ca³ymdomu pachnia³o zapowiedzi¹

wieczoru przy kominku i s³odyczyzmieszanej z lekk¹ gorycz¹ herbaty.Formowa³ ciasto – jego twór, odpocz¹tku do koñca. Nie mia³o nikogoinnego, by³o ca³kowicie zdane na ³askêi nie³askê swojego twórcy. Ca³¹ ufnoœæpok³ada³o w tym, którego d³ugie palcedelikatnie miesza³y masê i z wyczuciemdodawa³y po trochu ró¿nych rzeczy.Nieopodal grza³ siê piekarnik –zapowiedŸ nieba, zapowiedŸ spe³nienia.W du¿ej misce powoli powstawa³o piê-kno. G³adka masa pachn¹ca kakaem,m¹k¹, cukrem. Ufnie spa³a pod okiemtego, który by³ bogiem dla ciasta w jegopó³sferycznym œwiecie. Œni³a o spe³nie-niu i szczêœciu, o tej chwili, w którejciszy i spokoju wszyscy siedz¹ wpa-trzeni w ogieñ; kiedy spory odk³ada siêna póŸniej po to, by rozkoszowaæ siêdelikatn¹ s³odycz¹ ciasta, a wzajemnaakceptacja unosi siê delikatn¹ mgie³k¹w powietrzu. Piekarnik siê ju¿ nagrza³,do nieba by³o tak blisko...

Obudzi³o siê. Trwa³o w niemymoczekiwaniu pe³nym radoœci i ekscy-tacji.

Gwa³townie wbi³ rêce w ciasto.Rozgrzeba³ je a¿ do œrodka, do samegownêtrza. Z rêkami oblepionymi ciemn¹mas¹ wbija³ paznokcie w coraz to nowemiejsca, a¿ miska by³a umazana mas¹,a¿ porani³ sobie palce do krwi, a¿ jegorêce zniknê³y pod warstw¹ ciasta. I krzy-cza³, tam w œrodku krzycza³. Potemuniós³ miskê i cisn¹³ ni¹ o ziemiê,póŸniej depta³, a¿ ze œwiata zosta³y tylkookruchy, a¿ z jego poranionych

od³amkami stópla³a siê krew, a¿drobinki ciastale¿a³y martwo nazimnej pod³odze.

Sta³ poœrodku tego ogro-mu zniszczenia, z³y na tê ufn¹ masê, dlaktórej by³ jedynym bogiem. Jej spokojnaobecnoœæ w domu by³a nie do wytrzy-mania. Wiedzia³, ¿e to ciasto mog³o tamstaæ, ca³e ¿ycie bêd¹c gdzieœ na skrajujego œwiadomoœci, ca³y czas patrzeæufnie, ze spokojem, z jakimœ œlademzrozumienia w oczach. O tak, ono mia³ooczy, setki oczu; w niektórych widzia³smutek, w innych radoœæ, nawet teraz,nawet na zimnej pod³odze. Poczucieobecnoœci jakiejœ innej, niezrozumia³ejistoty, któr¹ sam stworzy³, by³o straszne.Musia³ to zrobiæ, musia³ zniszczyæ,inaczej wszêdzie by go œciga³y te spo-kojne oczy z blaskiem oczekiwania. Niezniós³by powrotów do domu, do tejcichej masy patrz¹cej ze swojego k¹ta.Musia³ j¹ zniszczyæ a¿ do œrodka, dosamego sedna istnienia, musia³ siêupewniæ, ¿e w ka¿dej drobinie jest ju¿tylko zimna œmieræ.

Jak to? Jak to? Czy to jest w ogólemo¿liwe? Ale dlaczego? Stworzy³eœmnie, aby zniszczyæ? Dlaczego? Zimno,bo¿e, jak zimno, jak strasznie... Gdzie jajestem, co siê dzieje, czemu tak boli?Czemu znikn¹³ œwiat, czemu jest takjasno, bo¿e, ju¿ nic nie widzê, co siêsta³o? Czy jeszcze w ogóle istniejê?Umieram! Odchodzê... Nie by³o szczêœ-cia, nie by³o spe³nienia... Bo¿e, ratujmnie!

Twoja nienawiœæ dusi z trudemz³apany oddech.

CiastoZuzia Pacholczyk

Anyten Mlek numer 20 strona 12AnytenMleknumer20strona12

m¹dry i uczony fizyk okreœli³ mianemkisielu gluonowo-kwarkowego. Takw³aœciwie, to by³o to bodaj¿e nazesz³orocznym Festiwalu Nauki i tow³aœnie wtedy dosz³am do wniosku, ¿efizycy lubi¹ wszystko (to mo¿e za du¿opowiedziane...) sprowadzaæ dojedzenia. Ale si³¹ rzeczy – có¿ impozostaje? B¹dŸmy szczerzy – ludziez regu³y nie widuj¹ na co dzieñ plazmy,ale w³aœnie kisiel.

Ma³a refleksja na koniec: mo¿e popu-laryzacja nauki powinna sprowadzaæ siêw³aœnie do t³umaczenia zjawisk poprzezto, co widujemy na co dzieñ? Bo mniesiê czasem wydaje, ¿e niektórzy Wa¿nii Uczeni Panowie Naukowcy s¹ zbytzajêci wymyœlaniem du¿ej iloœci nic nieznacz¹cych terminów zamiast poœwiê-ciæ chwilê temu, ¿eby jak najwiêcejludzi mog³o po prostu niektóre rzeczyzrozumieæ.

Balszoje spasiba za cierpliwoϾ.

Qchnia fizyka 2Magda Rogowska

Tym razem bêdzie krótko (hur-rra!), treœciwie (buuuu!) i o kilkusprawach (³otewer). Zacznijmy

mo¿e od tego, ¿e po ostatniej dawceteorii nale¿a³oby przejœæ do rêkoczynui w koñcu ugotowaæ coœ samemu.

Przepis na d¿ondro atomowe:

I. Dla amatorów:14556874340) Potrzebne bêd¹: protony

i neutrony w iloœci dowolnej.log24) Wykonanie: zbieramy wszystko

do kupy i czekamy co siê stanie.3!/2!) Je¿eli jesteœ farciarzem, to twoje

d¿ondro ma szansê nie rozpaœæ siê,zanim zd¹¿ysz je obejrzeæ.

II. Dla – powiedzmy – specjalistów:i4) Zadanie na pocz¹tek: wysêpiæ od

przyrody pewn¹ iloœæ uk³adówkwarków {uud} i {udd}.

3 8) Skonfrontowaæ zebran¹ liczbê pro-tonów i neutronów z tzw. tablic¹nuklidów i sprawdziæ, jakie ich iloœ-ci daj¹ razem d¿ondro le¿¹ce naœcie¿ce stabilnoœci (cokolwiek tooznacza... (ale przecie¿ to przepisdla specjalistów...)).

x; x2=9 i x>0) Wybraæ dowolny zestawprotonów i neutronów ze œcie¿kii zebraæ do kupy.

10 xx +

AntonioZuzia Pacholczyk

Antonio siedzia³ nad pó³przezroczyst¹szklank¹ herbaty. P³ywaj¹ce w niej b¹dŸ to¿abk¹, b¹dŸ to crawlem idee nieprzygl¹da³y mu siê ani z zaintere-sowaniem, ani z zawiœci¹. Po prostubezczelnie go ignorowa³y, co zmusi³oAntonia do poci¹gniêcia jeszcze jednego³yka. O³ówek przeci¹gn¹³ siê, rozgrzanyciep³ym p³ynem, którego atomypozostawa³y niedookreœlone zgodniez regu³¹ nieoznaczonoœci Heisenberga.Z cichym westchnieniem kolejna niebieskakartka podda³a siê szaleñczym dzia³aniomAntonia. Ów skroba³ coœ na niej tyle¿gor¹czkowo, co lekko, zostawiaj¹c wij¹c¹siê liniê nitki, przêdzionej cicho i wdziêcz-nie. Promienie wpadaj¹ce przez zma-towia³e w oczekiwaniu szyby pe³z³y pokolejnej niebieskiej kartce, zape³nianejdok³adnie s³owami, które bieg³y, goni³y,dalej, dalej... Litery sunê³y w powolnym,pe³nym gracji tañcu, tworz¹c swój w³asnypoemat ukryty za zdaniami dla tych wszyst-kich, którzy nie znali Antonia doœæ dobrze.Ale tych kilka osób, którym dane by³os³uchaæ czasami opowieœci z poddasza –o, do nich tekst, który wykracza poza egzys-tencjê grafitu na papierze, uœmiecha siê nawpó³ przyjaŸnie, wpó³ tajemniczo, zachê-caj¹c do odczytania go jeszcze raz, doujrzenia raczej s³oñca na stole, herbatyi kota na poddaszu. Kot zreszt¹ przypa³êta³siê tylko na chwilê i do tej pory nie móg³poj¹æ, ¿e Erwin nie mieszka w Pary¿u.

Rozumia³ za to doskonale, ¿e herbata pa-rzona przez jak¹œ inn¹, ¿e s³oñce ni¿ej nadhoryzontem, ¿e graj¹cy na gitarze Lorca - - -

Wtedy te same s³owa by³yby czymœzupe³nie innym, poemat drugiej pochodnejgdzie indziej spotyka³by siê z osi¹ OX i ju¿nie Pary¿, ale mo¿e Andaluzja gra³aby tamg³ówn¹ rolê. Nieœwiadomy tego Antoniorzuca³ w wyszukane formy swoimi myœla-mi, burz¹c, a potem buduj¹c z gruzów nanowo – i choæ pozornie nie mia³o to sensu,kot po³o¿y³ siê na zielonym kocu, œledz¹cspod pó³przymkniêtych powiek rucho³ówka.

Chwila ciszy potrzebnej na powtórneodczytanie tego, co zdawa³o siê nieru-chomo tkwiæ przed oczami, i oto Antoniozaczyna kreœliæ, a potem nagle osamot-nione litery sun¹ce jêkliwie w resztkachtañca wydaj¹ mu siê niew³aœciwymi,wymazuje je wiêc z b³êkitu i z pamiêci.Czyta zaniepokojonemu kotu to, co jeszczekurczowo trzyma siê papieru, co wo³ao ³askê. Ale nie ma przebaczenia, o³ówekzmuszony do pos³uszeñstwa i oddaneLorce jego w³asne s³owa.

Naje¿one drewno biurka z niepokojemwpatruje siê w ostatnie wyrazy, w poematokrojony z kszta³tu, smutno oddaj¹cy siêpromieniom zachodz¹cego s³oñca.

Nie pamiêtaj kolców temu, kto daje cikwiat ró¿y.

Popo³udnie. Godzina szczytu. Jest duszno, gdy¿ letnie s³oñcezaczê³o ju¿ pra¿yæ. Do zape³nionego po brzegi poci¹gu zWarszawy do Wo³omina wchodzi stara babcia z zab³oconym i odrapanym rowe-

rem. Konsternacja. Rower zajmuje du¿o miejsca, którego i tak w przedziale brakuje.W dodatku babcia utknê³a w przejœciu pomiêdzy przedzia³ami i wystawi³a sw¹ g³owê zaokno. Pasa¿erowie z niechêci¹ spogl¹daj¹ to na babciê, to na rower. Jakiœ maluchz g³upawym uœmieszkiem na ustach odkrêci³ wentyl z ko³a i z radoœci¹ patrzy na ucie-kaj¹ce z sykiem powietrze. W drugim koñcu przedzia³u robotnicy w pochlapanych farb¹ubraniach graj¹ w karty. Zewsz¹d s³ychaæ urywki rozmów. Na twarzach ludzi maluje siêwyraŸne niezadowolenie. Babcia zupe³nie niechc¹cy zahacza o sukienkê jakiejœ paniw modnym stroju. Tamta natychmiast podnosi lament. Z innego przedzia³u s³ychaæ krzykma³ego dziecka. Za oknem ³osie. Poci¹g hamuje. Wszyscy wychodz¹ na rykowisko.Babcia wsiada na rower i przez okno wyje¿d¿a z poci¹gu. Panowie w roboczych spod-niach przestaj¹ graæ w karty i odfruwaj¹, zostawiwszy niedopity sok marchewkowo-bananowy. £osie wsiadaj¹ do przedzia³u. Jeden z nich wchodzi z rowerem...

£oœRysiek Kostecki

Gratulacje! Uzyska³eœ stabilned¿ondro, zrób takich wiêcej i poroz-mawiaj z chemikiem, jakie zestawyobiadowe mo¿esz z nich wykonaæ.

Dobra, to tyle o d¿ondrach. W sumiejest to przydatne jak ktoœ ma zamiarzostaæ stwórc¹ œwiata, ale nie próbujcietego w kuchni (!). A na koniec kilkaog³oszeñ: Q Spó³ka "Qchnia Fizyka" z.o.o. po-

szukuje wspólnika z quazi-du¿¹iloœci¹ kapita³u inwestycyjnego dootworzenia nie przynosz¹cegozysków lokalu bardzo quazi-gastro-nomicznego.

Q Dam pracê: – Fizyka dobrze znaj¹cego ruch po

elipsoidzie w 3 wymiarach do obie-rania kartofli.– Fizyka teoretyka, jako szefa admi-nistracji i trzymaj¹cego kasê w tymca³ym interesie (dla fizyka teoretykanawet niemo¿liwe jest mo¿liwe).– Matematyka – planisty przestrzeni

do u³o¿enia posadzki w Qchni.– Goœcia, który zunifikuje wszystko

co siê da i zaoszczêdzi nam zbêd-nego rozdrabniania siê.

Q Wynajmê lokal, najchêtniej w pob-li¿u elektrowni j¹drowej i jakiegoœprzyspieszacza (mile widzianyprzyzwoity akcelelator).

No to tyle. Pamiêtajcie, ¿ebyod¿ywiaæ siê zdrowo, bo nadmiar(s)kwarków prowadzi do przedwczes-nej sklerozy...

Qchnia fizyka 3Magda Rogowska

7lat w Tybecie i proszê, jaki ba³agan!Nagle okazuje siê, ¿e œwiat ma 11wymiarów i w ogóle mamy tutaj

wielk¹ kaszê... Szczerze powiedziawszy,to mo¿na by³o to wszystko przewidzieæ:znane jest przecie¿ powszechnie powie-dzenie, ¿e "lenistwo matk¹ wynalazku"(czy jakoœ tak). Zgodnie z tym fizycymieli zbyt du¿o zajêæ z opisywaniemwszystkiego z osobna i postanowili zaj¹æsiê "wielk¹-unifikacj¹-wszystkiego-co-siê-da-i-nie-da". Wynikiem tego by³a(a w³aœciwie ci¹gle jest) najbardziejurocza ze wszystkich teorii w fizyce:teoria strun (ostatnio znana jako pod-teoria M-teorii). Niejaki pan Wittman(podobno guru teorii strun) musi byæ

Anyten Mlek numer 20 strona 13AnytenMleknumer20strona13

10 xx +

...I wszêdzie dooko³a jony dodatnie:Nie odczuwasz, ¿ebyœ by³ przyci¹gany –wszystko jest tak samo interesuj¹ce, ka¿dauliczka wabi kolorowymi fasadami,mo¿esz iœæ w dowolnym kierunku. Jesteœwolny. Nikt ciê do niczego nie zmusza,nawet twoje w³asne uczucia s¹ tak samoobojêtne w stosunku do wszystkiego.Jesteœ wolny.

A¿ któregoœ dnia dojdziesz zadaleko. Zobaczysz nad sob¹ inne niebo,bardziej niebieskie. I zrozumiesz, ¿edot¹d ¿y³eœ w klatce, ca³e ¿yciewierzy³eœ w wolnoœæ, a to tylko twojelabirynty dawa³y ci wybór; nigdy niewyszed³eœ poza nie, poza swój œwiat.I teraz widzisz niebo.

Wybiegasz na ³¹kê. Biegniesz przedsiebie, opêtañczo biegniesz przed siebie,byle dalej od przeklêtej klatki, lecz pochwili twój bieg staje siê radosny, bieg-niesz po trawie, biegniesz w kierunkunieba; uciekasz do, a nie od.

Widzisz przed sob¹ miasto. Dostrze-gasz znajome kszta³ty, znane uliczki.

Przera¿ony chcesz siê zatrzymaæ, ale niepotrafisz, biegniesz za szybko i z rozpê-du wpadasz do miasta. Jeszcze chceszsiê wyrwaæ, jeszcze wierzysz w lepszyœwiat, wiêc zawracasz, ale znowu niepo-jêtym sposobem zataczasz ³uk, znowuznajdujesz siê w mieœcie.

Patrzysz na znajome uliczki, ci¹gn¹ciê wszystkie jednakowo, niczego niemusisz robiæ, mo¿esz pójœæ, gdziechcesz – jesteœ wolny. Idziesz swoj¹drog¹ przez miasto i obiecujesz sobienigdy wiêcej nie patrzeæ w górê.

I czekaæ na foton.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -* Metal, jak wiemy, zbudowany jest tak,¿e j¹dra atomowe tworz¹ sieæ w którejswobodnie poruszaj¹ siê elektrony.Zjawisko fotoelektryczne zewnêtrznepolega na wybijaniu takich elektronówprzez fotony.

Zjawisko fotoelektrycznezewnêtrzne*Zuzia Pacholczyk

Przeciêtny po¿eraczu fraktali! Czy w tej chwili z³ej gdy siêod¿ywiasz, nie dostrzegasz z³a,

które wyrz¹dzaj¹ tacy jak Ty przysz³ympokoleniom? Miliony maleñkich,niewinnych i bezbronnych istotekodchodz¹ w ciszy przerywanej tylkoTwoim g³oœnym miarowym mlas-kaniem, tylko po to, byœ Ty móg³zaspokoiæ swój wiecznie nienasyconyg³ód. Nie myœlisz o przysz³ych pokole-niach fraktalnych warzyw, które rozwi-jaj¹c siê na równych sterylnychgrz¹dkach, pod sztucznym s³oñcem,w dzieñ czy w nocy, nigdy nie zaznaj¹rodzicielskiej mi³oœci. Cz³owieku,czym¿e Ty siê ró¿nisz od najgorszegoskazañca – mordercy, mordercy niewi-ni¹tek!? Kwiat boskiego gatunku

stworzy³by nowe, doskonal-sze osobniki, które mia³yby szansêewoluowaæ w doskonalsze fraktalnebry³y. Niestety, Ty sprzeciwiasz siê pra-wom przyrody i sam chcia³byœ kierowaæewolucj¹ tworz¹c w laboratoriachdowolne fraktalne twory, których nieprzewidzia³ naturalny rozwój gatunku.Wciel siê w rolê fraktalnej jarzynypozbawianej intymnoœci, ogo³oconejz tego, co dla niej najwa¿niejsze, nieposiadaj¹cej ju¿ ani jednej cz¹stki natu-ralnego bia³ka. Nie potrafisz, nie wieszco to empatia i prze³ykasz nastêpne³y¿ki kalafiorowej.

Muszê ju¿ koñczyæ, bo mama wo³amnie na obiad. Dziœ znowu KALAFIOR...

KalafiorOlek Koziarski &Bartek Ko³odziejek

Anyten Mlek numer 20 strona 14

chyba wielkim wielbicielem w³oskiegopapu i naleœników. Zreszt¹ nie tylko on– ca³e rzesze fizyków teoretykówrównie¿. Ale czy mo¿na ich winiæ za to,¿e nagle mo¿emy zwijaæ wymiary cza-soprzestrzenne (w koñcu 11 to, jakbynie liczyæ, trochê za du¿o jak na codzieñ), a i struny ju¿ nie wystarczaj¹ –teraz pora na membrany i w dodatkudrgaj¹ce (!). Moja ulubiona czêœæ tejteorii to ta mówi¹ca jak to czaso-przestrzeñ (niczym ser szwajcarski)z pewn¹ iloœci¹ dziur mo¿e zmieniæ siêw inn¹ z ró¿n¹ liczb¹ czarnych dziur. Jato bym nazwa³a "urocze". I tak towygl¹da. Zreszt¹ sami mo¿ecie oceniærozmiar tragedii na dzieñ dzisiejszy: 1` Ze strun zrobi³y siê pêtelki, mem-

brany, brany, skwarki i ró¿ne inneprodukty m¹czno-t³uszczowe: po-zostaje tylko czekaæ na ciep³e klu-chy rewolucjonizuj¹ce œwiatow¹fizykê;

2` Wszystko sprowadza siê do poszu-kiwania rodzynki w cieœcie, czylicz¹stki grawitonu nios¹cej oddzia-³ywanie grawitacyjne (¿yczê szczêœ-cia);

3` Poza tym pozostaje jeszcze problemsera, a w³aœciwie dziur (w dodatku czarnych), które sprawiaj¹ fizykomproblemy koncepcyjne (podwa¿aj¹podstawy mechaniki kwantowej);

4` Na koniec dodam przez kogo to ca³ezamieszanie – winni mog¹ poczuæsiê panowie naukowcy od mechani-ki kwantowej i poczciwy Einstein (to ten od ogólnej teorii wzglêd-noœci...), którzy nie uzgodnili swo-ich zeznañ (s¹ trochê sprzeczne)i mamy teraz ba³agan.

Ale przecie¿ nie mo¿e byæ bardzo Ÿle(no dobra, mo¿e). Nie nale¿y siê tym poprostu przejmowaæ. Lepiej iœæ do qchnina ma³e co-nie-co.

Dziœ przepis na przystawkê "zasadazachowania pêdu":

1. Bierzemy uk³ad. 2. Mierzymy pocz¹tkowy pêd uk³adu. 3. Zapisujemy ten pêd w postaci wekto-

rowej.4. Zamykamy oczka na chwilê dowol-

n¹ (zalecane t < 10 minut, bo potemmo¿na zasn¹æ).

5. Otwieramy oczêta i mierzymy pêd w uk³adzie.

6. Zapisujemy go równie¿ w postaci wektorowej na tej samej kartce pa-pieru co pêd pocz¹tkowy (je¿eli œro-

AnytenMleknumer20strona14

10 xx +

Anyten Mlek numer 20 strona 15AnytenMleknumer20strona15

(Fragmenty które uda³o siê odzyskaæ – nie zachowa³a siê ¿adna data)

Dzieñ (...uszkodzenie) A.D. 2001 Dziœ rozpocz¹³em Wielki Eksperyment

z Substancjami Radioaktywnymi. Zmierzy-³em czas pó³rozpadu z dok³adnoœci¹ do 10-30.

Zapamiêtaæ: Wydzieliæ odrêbny pokójna substancje radioaktywne – z dala odsekcji biologicznej. Dzieñ (nastêpny)

Kiedy relaksowa³em siê uk³adaniem naj-wiêkszej krzy¿ówki w stronebalomitaryñs-kim, do pokoju wla³a siê 5 kg ameba. Widokten nie zrobi³ na mnie ¿adnego wra¿eniai przymusowo przespa³em siê kilka godzin.

Zapamiêtaæ: j.w. Dzieñ (jeszcze nastêpniejszy)

Badam amebê. Po dzisiejszej lekcjipsychologii uœmiechnê³a siê do mnie.

Zapamiêtaæ: Ameba najlepszym przy-jacielem cz³owieka. Dzieñ (któryœ tam)

Dosta³em dziœ Pokojow¹ Nagrodê Noblaza doprowadzenie do pokoju na BliskimWschodzie tylko przy u¿yciu 1 bomby.Wygra³em przetarg z Amerykanami – oniproponowali 5 termoj¹drówek. Co z tego,¿e moja by³a 15x silniejsza ni¿ ich jedna?

Zapamiêtaæ: Nie liczy siê iloœæ ale jakoœæ. Dzieñ (co z tego który to?)

Mam ju¿ ca³y komplet Nobla. Niewiem co robiæ: zdobywaæ drug¹ seriê,czy czekaæ a¿ ludzie coœ wymyœl¹?

Zapamiêtaæ: Nuda jest nieprzyjemna –zbadaæ to dok³adniej. Dzieñ po dniu wczorajszym

Z nudów odlepiam leptony od œcian i cho-dzê do mojego psychoterapeuty – ameby.

Zapamiêtaæ: Potrzebny mi psychiatra. Dzieñ (nie chce mi siê ju¿ wymyœlaæjakiegoœ okreœlenia)

Eureka! Sam wymyœlê nagrodê i bêdê j¹sobie przyznawa³ za nowe odkrycia.

Zapamiêtaæ: Niech ¿yje egocentryzm! Dzieñ 1 od odkrycia sposobu na nudê

Aby mieæ forsê na w³asn¹ nagrodê zaj¹-³em siê astrologi¹ i badaniem ³atwowiernoœciludzi. Stawiam horoskopy wielkim firmom.

Zapamiêtaæ: Forsa najlepszym przyja-cielem cz³owieka.

Dzieñ (na pewno nie noc) Przesta³em stawiaæ horoskopy. Jakiœ biz-

nesmen wykl¹³ mnie za u¿ycie nieprawdzi-wego czynnika w jego horoskopie. Zamiastpowiedzieæ mu ile razy ma siê modliæ doenergii wszechœwiata to ja: (cytat) "U¿ywaPan nie istniej¹cych zjawisk, np. w punkcie3: «Wp³yw mikrofalowego promieniowa-nia t³a na tegoroczne finanse». Przecie¿wszyscy wiedz¹, ¿e t³o nie promieniuje."

Zapamiêtaæ: Pomodliæ siê do energiiwszechœwiata o forsê. Dzieñ (jeszcze jeden tego nudnego¿ycia)

Nie mam forsy. Siedzê za³amany.Dalej odlepiam leptony.

Zapamiêtaæ: Eeee...... Dzieñ (ale ten czas leci (trzeba coœz tym zrobiæ))

Wœród leptonów trafi³em na grawitona.¯ycie powoli odzyskuje sens. Zaczynameksperymenty z grawitonem.

Zapamiêtaæ: Grawitacja fajna rzecz. Dzieñ Kolejny

Siedzê na suficie. Przesadzi³em z tymigrawitonami.

Zapamiêtaæ: Grawitacja, ale ju¿ nietaka fajna. Kolejny dzieñ na suficie

Robiê siê g³odny. Nie mogê doskoczyæ dopod³ogi. To ju¿ chyba koniec. Jedyne co mipozostaje to wystrzeliæ ten pamiêtnik z pod-rêcznej wyrzutni. Bojê siê tylko, ¿e mo¿eosi¹gn¹æ prêdkoœæ ucieczki z powoduzak³óceñ grawitacyjnych w okolicy i odlecieægdzieœ w przestrzeñ. Awiêc: ¯egnaj Œwiecie!

Zapamiêtaæ: Always look on thebright side of life!

* * * Dwa kilometry za kapsu³¹ z pamiêtnikiem

lecia³a kolejna z karteczk¹:

"Pamiêtnik nieaktualny. Uratowa³em siê(po prostu podci¹gn¹³em siê do pod³ogi pojednej ze strun wystaj¹cych z ksi¹¿ki «TeoriaWielkich Strun»). Wszystko przestawi³em ju¿z powrotem. Czytelnikom mojego pamiêtni-ka dziêkujê z uwagê! Do zobaczenia.

Zapamiêtaæ: Carpe struna."

Pamiêtnik nieznanegonaukowcaodnaleziony w kapsule poruszaj¹cej siê z prêdkoœci¹ 4 Warpw kierunku galaktyki M16

Konrad Grochowski

dek ciê¿koœci znaku graficznego oz-naczaj¹cego pêd pocz¹tkowy ustali-my jako œrodek prostok¹tnego uk³a-du wspó³rzêdnych, którego osie s¹równoleg³e do krawêdzi kartki, toœrodek ciê¿koœci znaku graficznegooznaczaj¹cego pêd koñcowy powi-nien znajdowaæ siê na osi odciêtychna prawo od pêdu pocz¹tkowego).

7. Pomiêdzy znak graficzny oznacza-j¹cy pêd pocz¹tkowy a ten oznacza-j¹cy pêd koñcowy wstawiamy znakrównoœci (który wygl¹da jak symbolgraficzny równoleg³oœci obrócony o k¹t 0.5rad).

Danie z powodzeniem mo¿na podawaæna wszystkich oficjalnych przyjêciachi bankietach fizycznych, gdy¿ jest topotrawa lekkostrawna, quazi-ogólnieakceptowana przez fizyków.

Qchnia fizyka 4Magda Rogowska

Tym razem serwujemy wiadomoœ-ci ze œwiata nienaukowej (bo qli-narnej) nauki:

1. Fizyczne Towarzystwo Przyjació³Gumy Do ¯ucia zwróci³o siêz proœb¹ do producentów tego pro-duktu spo¿ywczego o zmianê ogól-nie przyjêtej formy jak¹ produkt tenprzyjmuje. Oznacza to sprzeciwwobec sprzedawania gumyw formie prostopad³oœcianów,"listków", "dra¿etek", a tak¿e(nawet!) kuleczek. Swoj¹ decyzjêt³umacz¹ tym, ¿e wed³ug nich takistan rzeczy znacznie podnosiniepewnoœæ pomiarow¹ przy bada-niu prawa Hooke'a z zastosowaniemw³aœnie gum do ¿ucia. Towarzystwoproponuje, na ten przyk³ad, zast¹piædotychczasowe formy kszta³temprzypominaj¹cym druty miedziane.Jako komentator (sportowy) mogêjedynie minut¹ ciszy "uczciæ"decyzjê Panów z Towarzystwa.Jedyne co mogê na to poradziæ, tou¿aliæ siê nad losem biednego panaHooke'a, który nie przewidzia³ tegoca³ego zamieszania. A nale¿y go¿a³owaæ, bo ju¿ nied³ugo Panowieprzekonaj¹ siê, ¿e Hooke z gum¹ mawspólnego niewiele, bo to facettwardy i quazi-takich (podlegaj¹-cych ma³ym odkszta³ceniom) cia³sta³ych jego prawo siê tyczy.

10 xx +

To jest jak sakrament, truciznabogów, któr¹ przyjmuje siê jakpowietrze, rytua³ nieistnienia.

A jednak spe³niamy to, wbrew sobie,czy mo¿e nawzajem, lampka ostentacji,bia³y kieliszek pe³en milczenia. I tak jestzawsze, przecie¿ nie znamy siê ju¿ takd³ugo, poœród ulic i milionów spotkañ,a w tym my, to co nasze, momenty,w których odnajdujemy siê oczami,w których nie pada pytanie, a my bezodpowiedzi odchodzimy z powiewem

miasta, które chce od nas czegoœ innego.Tak dobrze smakuje wtedy zapomnienie,s³odkie jak eutanazja, owoc samotnoœci.A jednak to wraca jak cieñ, oboje siêtego boimy, momentu, gdy kolejny razzgubimy siê na zawsze, otworzymy oczyw pró¿ni, zbyt blisko, pragn¹c uciec,schowaæ siê w uœcisku i nie widzieæ ju¿nic, nie widzieæ w³asnego odbiciaw oczach pe³nych niepokoju, ulic miastaœlepców, gdzie stoj¹ domy pe³ne szyb.

O przechodzeniu mimoPiotrek Witek

Jesteœmy krukami ¿eruj¹cymi napadlinie ludzkich uczuæ. Z ob³êdemw naszych ma³ych œlepkach przyj-

mujemy jakiekolwiek uœmiechy, uznaj¹cje za mannê na pustyni obojêtnoœci,wyrywamy sobie okruchy ziarna,toczymy walki, dzikie walki o namiastkimi³oœci i przywi¹zania; patrzymy komuœw oczy i ju¿ sami nie wiemy, komu i kimjesteœmy gdzieœ w œrodku, bo w tychoczach widaæ tylko poszukiwanie uczuæi dziki ob³êd, a uczucia nie nadchodz¹;nie potrafimy ju¿ kochaæ, gdy¿ w walce

o okruchy odrzucamy mi³oœæ,a odrzucone dusze boj¹ siê kolejnychpora¿ek, wiêc czy nie ³atwiej po prostuodejœæ?

Tym sposobem œwiat staje siêpustyni¹ sun¹cych z wiatrem szaroœciduchów. S³ychaæ jêki i zawodzenia,tylko czasem ktoœ wyrzuci bukiet,¿ebyœmy mogli mu siê przygl¹daæz zawiœci¹.

Ja mówiê, ty mówisz, on, ona, onomówi, my mówimy, wy mówicie,oni, one mówi¹. Ca³y czas. Gdy ból

to s³owa, gdy radoœæ to s³owa, gdyjakiekolwiek inne uczucia to s³owa. Ja,ty, my, wy. I gdy muzyka to s³owa i gdyspojrzenia to s³owa. Oni, on i ona.I jeszcze raz. I od dziecka. I jeszcze nadgrobem. ¯adnej chwili nie prze¿ywamyw pe³ni. Nie prze¿ywacie. Nieprze¿ywaj¹. Poruszamy siê (poruszacie,poruszaj¹) w abstrakcyjnych systemachpojêæ, systemach abstrakcyjnych pojêæ,pojêciach systemów abstrakcyjnych. Jakfantomy i mira¿e unosimy-wy-oni siêw œwiecie który postrzegamy – o zgrozo!

postrzegacie, postrzegaj¹-jego-ich –a którego nie czujemy ju¿ bezpoœrednio,tylko poprzez pojêcia, nie czujecie, nieczuj¹. I oto nasz, wasz, mój, twójniedosyt i pustka, pustk¹, pustki, rozter-ki – w s³owach, ach, pojêciach, tymworku foliowym abstrakcji za³o¿onymna g³owê, w którym dusimy, dusisz,dusz¹ siebie i nawzajem ja, ty, my, oni,wszyscy w hermetycznych kombine-zonach...

I jak gwiazdy na niebie œlemy kusobie martwe sygna³y. S³owa.

...or the light that never, never warms.

AstronomyRysiek Kostecki

KrukiZuzia Pacholczyk

Anyten Mlek numer 20 strona 16AnytenMleknumer20strona16

2. Na rynek nied³ugo maj¹ wejœæ nowemaszynki do mielenia miêsa zwanemaszynkami ró¿niczkuj¹cymi, któreoprócz rozmieniania wszystkiego nadrobne podaj¹ wiadomoœcio nachyleniu prostych.

3. Ekolodzy nareszcie przestan¹ mieæproblem z walk¹ z zaœmiecaczamiœrodowiska. Naukowcy pracuj¹cynad problemem odpadków opra-cowali rewelacyjn¹ metodê pozby-wania siê œmieci. Jeszcze miesi¹ctemu opinia publiczna by³a przeko-nana, ¿e wykorzystany zostaniepomys³ wysy³ania œmieci na S³oñce,gdzie otwartoby najwiêksz¹ w dzi-siejszych czasach spalarniê œmieci.Pomys³ ten upad³ z racji sprzeciwuze strony astronomów, którzy obaw-iali siê, ¿e zamiast plam na S³oñcuzaczn¹ widzieæ kupki z wol-framowych puszek po napojach. Ztego powodu naukowcy postanowilisiêgn¹æ po pomoc do innychdzia³ów fizyki. Opracowali tymsposobem rewolucyjn¹ metodêpolegaj¹c¹ na wykorzystaniu zja-wiska anihilacji materii. Nied³ugoruszy wiêc produkcja anty-œmieci.

To tyle wiadomoœci. ¯eby jak zwyklezakoñczyæ wszystko równie nieudanymjak ca³oœæ mora³em: nic tak nie bawi jakdobre pomys³y.

Zielone wst¹¿ki ciszyAnia Galuhn

Zielone wst¹¿ki ciszyoplataj¹ciê¿ki kamieñ w mojej g³owiewyg³adzaj¹ ostre linieA jestem przecie¿ tak zwyczajnieCiê¿ko st¹pam po czarnych

chmurach ziemiktóra wcale nie ugina siêpod moimi stopamiA szkodanie mo¿na podskoczyæ jak na

trampoliniespaœæ w bezpieczn¹ trawêna pewno jest jeszcze po œniegiembrudnym i stêsknionym za wiosn¹zielon¹Zwi¹zana wst¹¿kami ciszydo nieprzytomnoœcipoprzez nabrzmia³e ¿y³ykrzyczê

15 xx +

Anyten Mlek numer 20 strona 17AnytenMleknumer20strona17

By³a ciemna, bezksiê¿ycowa noc.W dali s³ychaæ by³o wycie wilka. Niewiem, do czego wy³ ten wilk, skoro nieby³o widaæ ksiê¿yca. Mo¿e by³ to wilk –wariat, mo¿e æwiczy³ do chóru, mo¿ewraca³ z imprezy, a mo¿e op³akiwa³urodziny teœciowej. W ka¿dym raziewycie powodowa³o nieodparty nastrójgrozy, i to nie takiej grozy, jakw "Opowieœciach z krypty", ale takiejprawdziwej, jak w "Nocy ¿ywychtrupów". Wia³ s³aby wiatr, a jakiœ kretynœpiewa³ "Dupa idzie do szko³y". Jak toczêsto na pustkowiach bywa, by³o pusto.

Monotoniê otoczenia zak³óca³ajedynie ciemna postaæ stoj¹ca ko³owzgórza. By³ to potê¿nej posturymê¿czyzna. Mia³ na sobie d³ugi czarnyp³aszcz z kapturem, skórzane buty,wytarte spodnie i bluzê Nike. W prawejrêce trzyma³ sztylet, a w lewej g³owêorka. Reszta tego¿ orka le¿a³a sobieobok na ziemi i wygl¹da³a, jakby by³abez g³owy. Ciemna postaæ dumnieprzygl¹da³a siê zw³okom swojej ofiary.

– A psik! – mê¿czyzna wydoby³z siebie dŸwiêk bêd¹cy bez w¹tpieniakichniêciem. Po chwili kichn¹³ znowu,tym razem du¿o g³oœniej i ca³y siê zas-marka³. Kolejny atak kataru by³ taksilny, ¿e ciemna postaæ nie zdo³a³a utrzy-maæ w miejscu prawej rêki, któr¹ ener-gicznie machnê³a.

– A³æ, cholera! – krzyknê³a, ³api¹csiê za biodro, które zaczê³o lekkokrwawiæ. Zdenerwowana wbi³a kilkarazy sztylet w g³owê orka, po czymw³o¿y³a sztylet do buta i w tym momen-cie przeraŸliwie kichnê³a.

– A³æ, cholera! – tym razem naszbohater z³apa³ siê za kostkê. Nie zas-tanawiaj¹c siê nad tym, co robi, kopn¹³to, co do niedawna by³o g³ow¹ orka, nó¿rzuci³ na ziemiê.

– A³æ, cholera! – nie. Tym razem g³osnie wydoby³ siê z jego gard³a.

– O, wybacz. – powiedzia³ odniechcenia.

– Nic siê nie sta³o – odrzek³a ciemnapostaæ, która w³aœnie wsta³a ocieraj¹coczy i wyjmuj¹c sobie sztylet z uda. By³to potê¿ny mê¿czyzna w krótkimp³aszczu z kapturem. – Zdarza siê. Jaksiê masz, Pryk?

– Dziêkujê, Bek. Ta alergia nasmoki doprowadza mnie ju¿ do sza³u.Kiedyœ zrobiê sobie przez ni¹ krzywdê.

– No tak. To mo¿e po ma³ym? –zaproponowa³ Bek. Obaj wyjêli zzap³aszcza po kuszy i bezb³êdnymistrza³ami powalili dwóch przebiega-j¹cych akurat krasnoludów.

– O! Widzê, ¿e nie pró¿nowa³eœ. –Bek wskaza³ na le¿¹ce zw³oki.

– Ee, tam. Tak tylko sobie mieczemmacha³em.

– Acha, rozumiem. S³uchaj, mo¿eczekamy w z³ym miejscu? Ca³¹ noc tusterczymy.

– S³ysza³eœ co nam mówili ludziew wiosce. Smok pojawia siê na wzgórzunad ranem.

Bek zrobi³ m¹dr¹ minê, po czymprzemówi³:

– A mo¿e schowa³ siê za pagórkiem,o tam? – pokaza³ palcem na przeciw-leg³¹ stronê wzgórza (praca domowa:jak uda³o mu siê to zrobiæ?).

– Ty durniu! A widzia³eœ kiedyœsmoka schowanego za pagórkiem?

– No nie, niewa¿ne.Nagle Pryk zobaczy³ opuszczaj¹cego

siê na pajêczynie paj¹ka, który ni st¹d, niz ow¹d odezwa³ siê do Pryka:

– Czeœæ. Masz klej?– Nie.– No to czeœæ.Po chwili milczenia odezwa³ siê

Bek:– Na czym polega twoja alergia?– Kicham, gdy gdzieœ w pobli¿u jest

smok. A psik!– Acha. To myœlisz, ¿e przyjdzie dziœ

ten smok?– A bo ja wiem? A psik! W ka¿dym

razie trzeba pilnowaæ do rana. Teraztwoja kolej. – to mówi¹c u³o¿y³ siê dosnu. – A³æ, cholera! – schowa³ nó¿ dotorby i zamkn¹³ oczy. Nie zd¹¿y³ jednakzasn¹æ, poniewa¿ nagle ciszê przerwa³przeraŸliwy ryk.

– A psik!Obaj mê¿czyŸni wyci¹gnêli

poœpiesznie miecze i gotowi do walkiczekali na rozwój wydarzeñ. W pewnymmomencie zza wzgórza wychyli³ siêohydny ³eb smoka.

– A psik!

Bestia spojrza³aokrutnymi przekrwionymi œlepiami nadwie ciemne postacie, ³ypnê³a,poprawi³a brwi, po czym ryknê³ai wzbi³a siê w powietrze. Powoliods³ania³o siê olbrzymie cielsko.Najpierw oczom wojowników ukaza³ysiê przednie ³apy w gumowych rêkaw-iczkach. PóŸniej ods³oni³y siê b³oniasteskrzyd³a. Za nimi by³y kolejne, i jeszczenastêpne. Dalej znajdowa³y siê tylne³apy, za nimi ogon, za którym nie by³oju¿ nic. Potwór zion¹³ ogniem i ruszy³ doataku.

– A psik!Kichniêcie by³o tak potê¿ne, ¿e

alergik przewróci³ siê, a wywo³any przeznie podmuch zgasi³ p³omieñ. Smokstraci³ równowagê i upad³ na ziemiê.Bek skoczy³ do przodu i b³yskawicznymciêciem zag³êbi³ miecz w szyi potwora.Smok wrzasn¹³ tak, ¿e sam siê przes-traszy³, wyplu³ butlê gazow¹ z pal-nikiem i pad³ martwy.

– A psik! Aleœ go za³atwi³. Dobra.Zje¿d¿ajmy st¹d, bo zakicham siê naœmieræ.

Dwie ciemne postacie zniknê³y zazboczem. W pewnej chwili zw³oki ofi-ary ³owców poruszy³y siê. £eb siê pod-niós³ i odlecia³ kilka metrów, jakby pch-niêty jak¹œ wewnêtrzn¹ si³¹. Z szyiwysz³o siedmiu skromnie ubranychmê¿czyzn.

– Ale mi œmign¹³ tym mieczem przednosem. Nastêpnym razem siedzê na ogo-nie. – odezwa³ siê pierwszy z nich.

– Kolejni ³owcy uwierzyli w te bajkio smokach. Nied³ugo nasza wioskastanie siê atrakcj¹ turystyczn¹ i bê-dziemy bogaci. – rzek³ drugi.

– O ile nas nie potn¹ ci ³owcy.– Nie gadaj tyle, tylko pomó¿ nam

zabraæ skórê smoka. I nie zapomnij pal-nika. – szeœæ zagadkowych postaciruszy³o w stronê wioski.

– A psik! – kichnê³a jedna z nich.– Co jest?– Mam alergiê na ³owców smoków.Tymczasem zza zbocza wychyli³ siê

z³owrogi ³eb smoka...

Alergia czyli problem kataru i innych smoków

Przemek Witrowy

15 xx +

Anyten Mlek numer 20 strona 18AnytenMleknumer20strona18

Jest ciemna, ksiê¿ycowa noc.Kolejny wybuch oœlepi³ mnie tak, ¿ezamkn¹³em tak¿e trzecie oko. To ju¿

piêtnasta eksplozja odk¹d ukrywam siêw czymœ co kiedyœ by³o kanalizacj¹Wielkiego Miasta. Przebywanie tu jestniebezpieczne (g³ównie z powoduszczu…ehm, szeœciono¿no-czu³kowychstworzeñ z mackami i jam¹ ch³on¹co-trawi¹c¹), ale i tak jest tu lepiej ni¿ napowierzchni. Tam s¹ Oni. A Oni szukaj¹Mnie, a Ja siê przed Nimi ukrywam(kocham wielkie litery!). Zreszt¹ sto-suj¹ dziwn¹ taktykê: najpierw zrzucaj¹ma³¹ bombkê na miasto, czekaj¹ naodpowiedŸ z Ziemi i po naszychpukawkach schodz¹ na pogorzeliskoi szukaj¹ Tego.

No! Szesnasta eksplozja! Wiedzia-³em, ¿e Amerykañce jeszcze jedn¹ ter-moj¹drówkê gdzieœ trzymaj¹. No tak.Ale to znaczy, ¿e jak siê przejaœni to Oniprzybêd¹. Mam wiêc ma³o czasu.Chcia³bym napisaæ jak do tegodoprow…dosz³o. A wiêc:

Do pierwszego ¿ywego, niezmutowa-nego oraz umiej¹cego czytaæ Cz³owieka,który spojrzy na tê kartkê!

Zaczê³o siê jak zwykle niewinne:Jasny s³oneczny dzieñ, zielony park,niezidentyfikowany pojazd kosmicznyz silnikiem antygrawitacyjnym, strugaœwiat³a, sala doœwiadczalna… Naoko³omnie sta³o wiele ma³ych zielonychludzików. Przypatrywali mi siê z za-ciekawieniem. Jeden na chwilê przerwa³aby siê najeœæ (spodem d³oni wessa³najprawdopodobniej wodê z solami mi-neralnymi i przy u¿yciu chlorofiluzawartego w skórze dokona³ fotosyn-tezy), po czym powróci³ do przygl¹daniasiê mi. Denerwowa³o mnie to, wiêcpostanowi³em siê odezwaæ. Aleponiewa¿ przed startem (a mo¿e jeszczenie lecia³em?) wypi³em du¿o roztworuH2O w CO2 wiêc uda³o mi siê tylkoporz¹dnie… Przepraszam, zapêdzi³emsiê. Ich reakcja by³a jednakzadziwiaj¹ca. Otó¿ odpowiedzieli miczymœ podobnym. A dok³adniej zaczêli

prowadziæ dialog miêdzy sob¹ sk³ada-j¹cy siê z beków w ró¿nej tonacji i odczasu do czasu be³tów. T¹ konwersacjêprzerwa³o im wejœcie innego ludkaz czymœ co przypomina³o karabin plaz-mowy z jakiegoœ komiksu. Pierwsze cozrobi³, to z otworu, przy u¿yciu któregoporozumiewali siê, wydoby³ g³êbokiepierdniêcie, na co wszyscy wokó³ mniestanêli na bacznoœæ i wszed³ Ktoœ Wa¿ny(os¹dzi³em to po tym, ¿e nios³o go czterechwychudzonych a on by³ prze¿…fotosyn-tezowany). Spojrza³ siê na mnie, naswoj¹ d³oñ i bekn¹³ na jednego ze swo-ich podw³adnych, który gdzieœ pobieg³.Po chwili wróci³, nios¹c coœ na poduszce.W momencie, w którym wydawa³obysiê, ¿e chce to daæ w³adcy, wykona³przedziwny taniec na jednej nodze (takjakby siê potkn¹³), upad³ przede mn¹ natwarz, a przedmiot rzuci³ na mojekolana. Wygl¹da³o to jak cukierek, wiêcdoszed³em do wniosku, ¿e po prostuchc¹ mnie nakarmiæ, a ¿e by³emstrasznie g³odny to skonsumowa³emcukierek na miejscu. Oni zamarli. Wtedywniesiona zosta³a najprawdopodobniej¿ona (nie pytajcie jak rozpozna³em p³eæ)Ktosia Wa¿nego, z takim samymcukierkiem na palcu. Po chwili doœædok³adnie przyjrza³a siê rêkom mê¿ai wtedy siê zaczê³o! Z tonacji mo¿na siêdomyœliæ, ¿e by³y to najgorsze beko-bluzgi jakie zna³ œwiat. W powsta³ymzamieszaniu postanowi³em siê ulotniæ.Spokojnie wybieg³em wiêc z sali i za-cz¹³em intensywnie myœleæ. Kiedy popiêciu minutach dobiega³em do czegoœw rodzaju okna, ju¿ domyœli³em siê cotam siê sta³o. Otó¿ "cukierek" by³najprawdopodobniej obr¹czk¹ Wa¿nego,a ¿ona w³aœnie mu teraz g³owê myje.Wyda³o mi siê to zabawne, aczkolwieknasunê³a siê te¿ inna refleksja: czy Onizauwa¿yli ju¿ brak mojej osoby.Pierdz¹ca syrena alarmowa udzieli³a miodpowiedzi. Tak wiêc dalej spokojniepobieg³em wzd³u¿ linii okien z wido-kiem na Ziemiê w pe³ni, w poszukiwaniuwyjœcia. Nagle trafi³em na coœ co wygl¹-da³o jak wychodek. Postanowi³em zba-daæ go dla dobra ludzkoœci. Zamkn¹³em

Jak rozpêta³em I wojnê kosmiczn¹Konrad Grochowski

Vars³ownik jêzykapolskiegoPiotrek Traczyk (Traq)

Poniewa¿ po pierwszym wydaniuvars³ownika poza spodziewanymilicznymi pochwa³ami i wyrazami uzna-nia dotar³y do mnie równie¿ g³osy kry-tyki, chcia³em tym razem na wstêpiepostawiæ parê spraw jasno:

Po pierwsze – przeczê jakobymkiedykolwiek wypowiedzia³ twierdze-nie, ¿e niniejszy vars³ownik jest najlep-szym ze wszystkich mo¿liwychvars³owników. Jestem w pe³ni œwiadomniedoci¹gniêæ i poprawiam je w miarêup³ywu czasu.

Po drugie – jêzyk, który pragn¹³emprzybli¿yæ czytelnikowi pisz¹c tenvars³ownik, jest jêzykiem ¿ywymi ci¹gle ewoluuj¹cym. W zwi¹zkuz ci¹gle trwaj¹cymi badaniamizawartoœæ vars³ownika jest ci¹gleuzupe³niana i uœciœlana.

Po trzecie – konstrukcja przedmowypo trzy wiersze w akapicie [teoretycznie– przyp. red.] nie ma ¿adnego znaczeniasymbolicznego i wynika raczej z mojejwrodzonej niezdolnoœci do wodolejstwa– mimo usilnych starañ nie potrafiêsp³odziæ wiêcej.

Po trzecie a) – tak, poprzedni akapitzosta³ dopisany w celu zwiêkszeniaobjêtoœci przedmowy, ¿eby wygl¹da³apowa¿niej. Uwa¿ny czytelnik byæ mo¿edostrzeg³, ¿e ten akapit równie¿ niewnosi nic nowego i spe³nia podobn¹funkcjê.

Chcia³em przy okazji podziêkowaæwszystkim którzy pomogli mi w przy-gotowaniu tego vars³ownika. Kon-struktywna krytyka zosta³a uwzglêd-niona, a wypowiedzi w stylu: "kiepskie,nie czytam dalej" zignorowane.

Postanowi³em nie wymieniaæwszystkich, którym nale¿¹ siê po-dziêkowania, z obawy przed tymi,których wymieniæ zapomnia³bym lubnie chcia³oby mi siê. Zamiast tegogor¹co pozdrawiam wszystkich var-towników.

Ateraz do rzeczy, czyli do vars³ownika.

akvarela technika malarska popu-larna w krêgach vartowników podkoniec XX w. Uznawana by³a za jedynysposób na uwiecznienie vary poprzezprzeniesienie jej na p³ótno. Najwybit-niejszy artysta tego pr¹du to Zygmunt

15 xx +

Anyten Mlek numer 20 strona 19AnytenMleknumer20strona19

drzwi, us³ysza³em trzask i poczu³emprzyspieszenie, parê minut póŸniej tur-bulencje, a potem gwa³towne uderzenie.Obudzi³ mnie ¿o³nierz, który wyt³u-maczy³ mi, ¿e jestem w Pentagonie,a rozbi³em siê w centrum NowegoYorku. Zacz¹³ zadawaæ wiele mêcz¹-cych pytañ, ale uratowa³a mnie syrenaalarmowa (tym razem nie pierdzia³a).Otó¿ coœ podobno zniszczy³o NowyYork, a grupa ufoludków napad³ajakiegoœ niewinnego faceta (by³ bardzopodobny do mnie) i wk³adaj¹c rêceprzez gard³o stara³o siê coœ z niegowyci¹gn¹æ. Gdy wyci¹gnêli jelito grube,to przestali. Znów powsta³e zamieszaniepomog³o mi siê ulotniæ. Kiedywyje¿d¿a³em zobaczy³em pierwsze

rozb³yski naszej odpowiedzi. Potemwyparowa³ Waszyngton, a mnie coœ takoœwieci³o, ¿e zrobi³ mi siê guz na czole(jak tylko zszed³ to wyros³o mi oko).Trochê póŸniej (kiedy zniszczonoMoskwê) zrozumia³em, ¿e Im chodzio mnie…

Niestety muszê koñczyæ. Onizbli¿aj¹ siê. Chyba znaleŸli wejœcie dokana³ów. Pisk! Jakiœ szczur oberwa³!O nie! AAA! Gdzie ta ³apa…!chrrrm…ble…sostaf to!! AAAUUUU!AAAAAAAAAaaaaaaaaaaaaaaaa

Autor naprawdê zd¹¿y³ to zapisaæ.Niestety nikt tego nie przeczyta, boZiemia zosta³a zniszczona. (Chyba tak,no nie???)

Chyba Œroda – bo gdzieœ w kosmosie napewno jest œroda!

Dzisiaj rano mój Ma³y Niszczycielzosta³ niecnie zaatakowany. Lec¹cw misji dyplomatycznej zosta³ prze-chwycony przez znacznie wiêksz¹ i sil-niejsz¹ korwetê pirack¹, dowodzon¹przez znan¹ dysydentkê i renegatkê LeiêOrganê. Wykorzystuj¹c oczywist¹przewagê i ignoruj¹c wyraŸnie wyma-lowane znaki dyplomatyczne (samkupowa³em plakatówy – nie marnuje siêtalentów z dzieciñstwa), oraz Kon-wencjê Genewsk¹ (czymkolwiek jest),próbowali nas porwaæ przez aborda¿.Tylko moja niezrównanie dzielnapostawa na polu walki pozwoli³a naodparcie groŸnego zagro¿enia. Gdywszyscy myœleli ¿e ju¿ przegraliœmy,pojawi³em siê ja i szar¿uj¹c w stronêprzedzia³u z kapsu³ami ratunkowyminadzia³em sobie na rekê ca³y oddzia³przeciwników. Nie to ¿ebym siê ba³, ales³ysza³em co oni robi¹ z jeñcami, lepiejnie mówiæ. Oczywiœcie znik¹d podziê-kowañ, wszyscy siê powykrzywiali,pokaszleli, obtarli spocone szyje i roze-szli gdzieœ po okrêcie, byle tylko mi niepatrzeæ w oczy. Niewdziêcznicy! Kiedyœmi za to wszyscy zap³acicie!

Po statku chodz¹ pog³oski, ¿e odnapastnika jakoby oddzieli³a siê jakaœkapsu³a, ale ja nie wierzê w takie bujdy,

tworzone dla podkopania moralei wiarygodnoœci dowództwa.

Wieczór: Ta Leia to naprawdê groŸnadesydentka, jest poszukiwana listemgoñczym. Widzia³em w gazecie, któr¹zabra³em jakiemuœ szturmowcowi – i takju¿ przeczyta³. Lepiej odwiozê j¹ doordynatora Tarkina, mojego przyjacielai kolegi (po fachu, he, he, he, ...ups!ponios³o mnie...). Podobno buduje stacjêkosmiczn¹, która s³u¿¹c za szpital ma odrazu ca³y sektor obsugiwaæ. Jaki tenTarkin to filantrop. Stary filut! Wracaj¹cdo Leii, mo¿e uda siê wyleczyæ j¹ z tychomamów, ¿e jakoby Prezydent Ÿlepostêpuje z mieszkañcami Republiki.W ogóle jak ona mo¿e tak myœleæ?Nastêpna ideowa fanatyczka, zaplutykarze³ reakcji! Tfu! To na pewno przezz³e wychowanie, znam takie rozpiesz-czone dzieci z bogatych rodzin. Onaniczemu nie winna, wiem co mówiê,sam wychowa³em siê w biednejrodzinie, gdzie ceniono tylko pracê,a nie zbytki. (Mam nadziejê.)

Po obejrzeniu dobranocki (biedneSmurfy) wdzia³em pid¿amkê w zieloneTIE-fighterki i wskoczy³em do ³ó¿eczka.Z powodu nat³oku wydarzeñ niemog³em zasn¹æ, wiêc czyta³em dopoduszki przy latarce, bo po 22:00 napok³adzie panuje cisza nocna. Czytamteraz Terminatora – fajny goœæ.

Wspomnienia VaderaCzyli Gwiezdne Pokoje - wersja niespecjalna. Tom 4

Adam G¹siewicz (Jurij)

Guta. Niektórzy badacze uwa¿aj¹, ¿eby³y to dwie osoby o pseudonimachZygmunt i Guta. Jak dot¹d nie uda³o siêtej hipotezy wykluczyæ ani wystar-czaj¹co potwierdziæ.

akvarium techn. specjalny pojem-nik w którym utrzymywany jest stannievarzkoœci. Stosowany najczêœciej doochrony przed zvarciami varystorów.

antykvartiat sklep w którymmo¿na kupiæ ksi¹¿ki zwi¹zane tematy-cznie z var¹. Niektóre antykvariatyprowadz¹ równie¿ skup tovaru.

avaria nag³e, zazwyczaj nieoczeki-wane pojawienie siê vary.

bavarka napój powsta³y przezzmieszanie herbaty z krowim mlekiem.Wbrew pozorom nie ma z var¹ nicwspólnego i trafi³ do niniejszegovars³ownika przypadkiem.

brovar napój którym vartownikleczy varê. Nie zawsze skuteczny,w skrajnych przypadkach powodujeavarie, choæ nie ma gvarancji.

bulvar potoczna nazwa legendarnejulicy Varszawy gdzie mieœci³a siêspó³ka "Heniek & Józek" wypiekaj¹cachlebek i s³yn¹ca z tovaru najlepszejjakoœci.

czvartek dzieñ tygodnia poœwiê-cony pamiêci o vartownikach.Zwyczajowo obowi¹zuje tego dnia postod brovarów.

drypa zob. vara. Wystêpujerównie¿ w grzecznoœciowej formiepo¿egnania "dobrej drypy!".

drypiæ wykonywaæ jak¹œ czynnoœæz miernym skutkiem.

folvark gospodarswo wiejskienastawione na produkcjê varzyw.

gvar lekki varkot.gvara rodzaj dialektu zrozumia³ego

dla vartowników. U¿ywany bywazarówno na varcie, jak i poza ni¹.

gvarancja nieuchronne wyst¹pie-nie vary. Rych³a avaria.

gvardia specjalna jednostka mili-tarna zajmuj¹ca siê ochron¹ konwojówz kvarcem, poza tym znana jako atrak-cja otvaræ.

gvardzista cz³onek gvardii.invariant mat. element macie-

rzowy tensora vary w przestrzeniHilberta niezmienniczy ze wzglêdu nalokalnie ci¹g³e zmiany varty. Teoriainvariantów zosta³a stworzona w XXwieku przez grupkê varszawskichmatematyków i stanowi obecnie wa¿nydzia³ rachunku variacyjnego.

kvarantanna przymusowe odosob-

15 xx +

Mam nadziejê, ¿e nie bêdê siê dzisiaj ba³ciemnoœci i szybko zasnê. Ale i takpewnie bêdê musia³ za³o¿yæ tê ochydn¹maskê, ¿eby nikt nie widzia³ moichpodkr¹¿onych oczu – to daje taki z³yprzyk³ad, a potem obgaduj¹ mnie za ple-cami i opowiadaj¹ jakieœ niestworzonerzeczy.

Acha, ciekawe jak tam mój drogisynek, mam nadziejê, ¿e nie obraca siêw tych z³ych œrodowiskach m³odzie-¿owych. On jest taki podatny nawp³ywy.

Czwartek – no bo wczoraj przecie¿ by³aœroda, a mo¿e ktoœ zaprzeczy?!

Dzisiaj rano znowu na œniadanieby³y p³atki z mlekiem. Próby zjedzeniaTego Czegoœ z powodu maski spe³z³y naniczym. Musia³em u¿ywaæ znowus³omki, a te ochydne p³atki zatyka³y j¹tak, ¿e omal siê nie udusi³em.

Po przybyciu na stacjê szpitaln¹, bypoprawiæ sobie humor odwiedzi³emLeiê. Biedne jagni¹tko opêtane przezmyln¹ ideê. Nasze badania wykaza³ypaskudnie zmutowany wirus grypy.Biedactwo ma straszn¹ gor¹czkê.

Musieliœmy zaaplikowaæ jej antybio-tyki. G³upia pielêgniarka pomyli³a"ludzk¹" strzykawkê, ze strzykawk¹ dlabanthy. Œrodki znieczulaj¹ce musia³ybyæ przeterminowane, bo biedactwostrasznie krzycza³o. Gdyby nie mojehumanitarne og³uszenie biedaczki,mog³oby siê jej pogorszyæ. Pielêgniarkaza to wszystko zap³aci!

Nawiasem mówi¹c: od korwetypirackiej rzeczywiœcie odzieli³a siê jakaœniepozorna kapsu³a. Dlaczego o niczymnie wiedzia³em?! Ktoœ za to zap³aci!

Po po³udniu: Z³e wieœci z Tatoinee.Jakiœ pijany psychopata – kierowcapiaskoczo³gu rozjecha³ doszczêtnie domubogiego farmera. Farmer zgin¹³ wrazz ca³¹ rodzin¹, biedak, kimkolwiek by³.Wys³a³em grupê wyszkolonych dyplo-matów-psychologów by odwiedlikierowcê od kontynuowania jego sza-lonego rajdu po planecie. Niestety tenwariat tak siê na nich zapatrzy³, ¿e wpad³na jak¹œ zapewne star¹ minê, której niktsiê w tym miejscu kompletnie niespodziewa³.

Coœ jednak mi poprawi³o humor. Poraz pierwszy od dawien dawna popa-trzy³em w lustro. Oczywiœcie, zarazpêk³o, ale w kawa³kach dostrzeg³em, ¿emaska jest nawet twarzowa i ¿e pasujemi do koloru oczu.

Wieczór: Leia mia³a jakieœ koszmary,¿e coœ podobno zniszczy³o jej rodzinn¹planetê. Rzeczywiœcie, ko³o po³udnias³ychaæ by³o jakiœ huk ko³o lewegohangaru, ale ¿eby tak od razu ca³a pla-neta, raczej niemo¿liwe.

Ach tak, prawda! Ko³o 16:30, wpad³do hangaru bezza³ogowy statek. Ile toœmiecia wala siê teraz po kosmosie.Ludzie ubezpieczaj¹ na maksymalnesumy, a potem: "Zgubi³em", "Sam pole-cia³", lub coœ w tym stylu. Na raziewys³a³em tam grupê wykwalifikowa-nych in¿ynierów, by wymontowali ge-nerator mocy. Wysiad³a mi ³adowarkaakumulatorków do Walk-Mana.

Pi¹tek – ale g³owy nie dam. Tu¿ po pó³nocy obudzi³ mnie alarm.

Nast¹pi³ groŸny wyciek kanalizacjiw sektorze dla ciê¿kich przypadkówgrypy. Same k³opoty i znik¹d wsparcia.Czy te t³umoki nie potrafi¹ niczego sameza³atwiæ? Jak zwykle ja musia³em siêwszystkim zaj¹æ, wiêc dla uspokojenianerwów przespacerowa³em siê w stronêpokoju Leii, by zobaczyæ czy z ni¹wszystko w porz¹dku... W czasie space-ru spotka³em mego dawnego nauczy-ciela i zaprosi³em na partyjkê szermier-ki. Drañ, gdy zaczyna³em wygrywaæ,gdzieœ wyparowa³. Wytr¹ci³o mnie toz równowagi i nawet wydawa³o mi siêpotem, ¿e widzia³em mego synka, alejakaœ obluzowana klapa spad³a w³aœniei oddzieli³a mnie od niego, kimkolwiekby³. Jakiœ pacan wy³¹czy³ sztuczn¹grawitacjê i ten ju¿ nie-bezza³ogowyfrachtowiec wylecia³ na zewn¹trz.Wys³a³em wiêc za nim statki holow-nicze, lecz co za nieszczêœcie, wszystkiesiê ze sob¹ pozderza³y. Postanowiliœmypolecieæ za nim szpitalem, gdy¿ istniejepodejrzenie, ¿e na statku znajduje siêchora Leia. Sk¹d i dlaczego? Nie mampojêcia, ale ktoœ za to zap³aci! Musimyostrzec za³ogê frachtowca, ¿e napok³adzie znajduje siê ciê¿ko choraLeia, potencjalne Ÿród³o wywrotowychidei.

Sobota – a zreszt¹ kogo to obchodzi? Goni¹c uciekaj¹cy frachtowiec ca³y

czas na maksymalnej prêdkoœci, weszliœmyprzypadkiem na kolizyjny kursz ksiê¿ycem planety Yavin. Dowódcafrachtowca za to zap³aci! W tej samejchwili zostaliœmy zaatakowani przezMyœliwce O Zmiennej GeometriiSkrzyde³ W Kszta³cie Litery X

Anyten Mlek numer 20 strona 20

nienie nadmiernie varznej osoby.kvarc minera³ o du¿ej vartoœci.

W muzeum w Varszawie znajduje siêlegendarny kryszta³ o vartoœci 330MVt(tyle co 10 ton varzyw).

kvarki fiz. kwanty vary (dodatnii ujmny), elementarne cz¹stki o masie12,3 GeV i spinie 3, teoretycznieprzewidziane jako bozony pojawiaj¹cesiê w wyniku wprowadzenia nieabe-lowej symetrii cechowania SU(2)w VFT (Vara Field Theory). Doœwiad-czalnie zaobserwowane w 1999r.

kvarta ludowa nazwa, oznaczaoko³o 4kg varzyw.

kvarta³ odstêp czasu od czvartkudo czvartku nastêpuj¹cego czterytygodnie póŸniej. W ka¿dym roku jestoko³o 13 kvarta³ów.

kvartet zespó³ czterech vartow-ników udaj¹cych siê na bijatykê,zwanych tvardzielami. Przez latasprawdzono efektywnoœæ grupczteroosobowych i opracowano wieletechnik dzia³ania zwanych varstwami.

lekcevarzyæ delikatnie wykonywaæjak¹œ czynnoœæ z umiarkowaniemiernym skutkiem (zwrot lekcedrypiænie przyj¹³ siê).

levarek narzêdzie u¿ywanew varsztatach przy usuwaniu avariiw vartburgach. Ÿród³a podaj¹ sprzeczneinformacje dotycz¹ce wygl¹du orazzasady dzia³ania, istnieje podejrzenie,¿e to s³owo w rzeczywistoœci nieoznacza ¿adnej konkretnej rzeczy.

nievarzkoœæ stan kompletnej nie-czu³oœci na varê.

obvarzanek rodzaj tovaru,pocz¹tkowo nieznany w Varszawie,przyj¹³ siê dopiero niedawno.

odvarzyæ siê pozbyæ siê vary.otvarcie uroczysta ceremonia

zwi¹zana z oddaniem do u¿ytku pub-licznego nowego varsztatu.

Pavarotti, Luciano powszechnieznany kucharz, mistrz w przyrz¹dzaniuvarzyw.

piwovar osoba, która poœwiêci³a¿ycie na produkcjê brovarów.

poczvara wyró¿niany przez nie-których badaczy stan przejœciowyw procesie powstawania vary. biol.motyl na varcie.

podvarzyæ podstêpnie sprowo-kowaæ pojawienie siê vary u innejosoby. Wed³ug nowego kodeksukarnego grozi za to kara do 2 lat przy-musowych robót w varsztatach.

povarzaæ okresowo i nieznacznie

AnytenMleknumer20strona20

15 xx +

Siedzê nad czarn¹ kaw¹ i czekam.To banalne? I co z tego. Ja siedzênad kaw¹ i czekam. W³aœciwie nic

siê nie dzieje. Za oknem przelecia³o 96nosoro¿ców. A tak, policzy³em wszys-tkie. Ryba spyta czy b³êkitnych.Rafa³owi te¿ ju¿ wyjaœniam, ¿e nie by³yani trochê podobnie umaszczeniem dojego ulubionych ró¿owych s³oni. Otó¿nie. To zwyczajne nosoro¿ce jawajskie.Mo¿e nie by³oby w ich przelocie nicnadzwyczajnego gdyby nie to, ¿e naca³ym œwiecie ¿yje ich oko³opiêædziesiêciu sztuk, a okres ichmigracji ju¿ dawno min¹³. Jakkolwieknietypowy czas mo¿na t³umaczyæ glo-balnym ociepleniem i tajemniczym elnino, to czy mo¿na odpowiedzialnoœci¹za spotkanie anormalnie du¿ej liczbytych zagro¿onych wyginiêciem ssakówobarczyæ moje szczêœcie, które dot¹draczej mi sprzyja³o? Za oknem siêuspokoi³o i powoli zapominamo nosoro¿cach. Przecie¿ nie na nieczeka³em tyle czasu. Czas p³ynie, kawastygnie i wype³nia pokój aromatem. I jastygnê, niemoc mnie ogarnia, a w fi-li¿ance nic siê nie dzieje. Kawa anidrgnie. Ju¿ nawet nie unosz¹ siê z nadniej smu¿ki pary, chyba ja zaczynam siêunosiæ. Ach, gdyby¿ to by³a herbata!Jasna, klarowna, urozmaicona plas-terkiem cytryny, na którym mo¿naby³oby zawiesiæ wzrok. Herbata jest lep-sza, bo nie oszuka nikogo, nie ukryjew swym mrocznym wnêtrzu niczego ani

nikogo,jak mo¿e to zro-

biæ podstêpna czarna kawa, której tajem-nicza moc zniewala i wci¹ga s³abe ofiarychwilowego zauroczenia jej barw¹i zapachem. W fili¿ance nie ma nawet³y¿eczki, wiêc nie mogê zbadaæ prze-jrzystoœci cieczy. Wpatrujê siê zatemw ciemn¹ tarczê otulon¹ fajansow¹ sko-rupk¹. Mo¿e jednak widzê dno... Musigdzieœ tam byæ. Pamiêtam, ¿e zawszejest jakieœ dno, wiêc i tym razem musitam byæ. Kto to s³ysza³ o kubku bez dna?Gdybym tylko mia³ ³y¿eczkê... Ju¿ niewstanê po ni¹. Patrzenie w mrok jestzbyt wci¹gaj¹ce. Wprost nie mogê siêoderwaæ od tajemniczej, nieokreœlonejg³êbi, niezwyk³ej jak nocne niebo. Ktowidzia³, ten zrozumie. Och, jak wci¹ga,wci¹ga bez reszty. Czujê jak poch³aniamnie ciemnoœæ, zanurzam siêw aksamitnej ciszy, rozp³ywam siê jakziarenko cukru. Chyba widzê dno. Tak,jest coraz bli¿ej, mogê go dotkn¹æ! I ju¿teraz wiem, ¿e to ja jestem na dnie, a tamw górze zakrywa mnie czarnaprzestrzeñ. Teraz rozumiem, ¿e st¹d niema ucieczki, mogê ju¿ tylko krêciæ siêw kó³ko, mogê patrzeæ i czekaæ dalej.Mo¿e spóŸniona wreszcie przyjdzie.Patrzê w górê. O! Jest! Widzê j¹ przezkawow¹ zas³onê, czarn¹ mg³ê bez skazy.Zbli¿a siê. Nienaturalnie du¿a, zas³aniaca³y widnokr¹g, przys³ania ca³y œwiat.Bo œwiat jest ma³y. Tak ma³y jest œwiatmieszkañca fili¿anki...

La granda metaforaOlek Koziarski

Anyten Mlek numer 20 strona 21AnytenMleknumer20strona21

i Myœliwce O Niezmiennej GeometriiSkrzyde³ W Kszta³cie Litery Y.Jednoczeœnie pojawi³o siê mnóstwofrachtowców z uciekinierami z planetyskazanej na zag³adê. Postanowi³emwylecieæ i dawaæ sygna³y frachtowcomby skry³y siê w stacji. Ale wszyscy taksiê zapatrzyli na mój myœliwiec, ¿e siêpozderzali ze sob¹, lub rozbilio powierzchniê szpitala. Tylko statekz Organ¹ gdzieœ siê zawieruszy³. Prawiewszyscy zginêli, co za pech, bo uda³onam siê wyhamowaæ. W czasie gdybroni³em frachtowców przed bandycki-mi myœliwcami, zaatakowa³ mnieszczególnie MOCny myœliwiec. Czy to

mo¿liwe by to by³ mój syn, czy móg³wpaœæ a¿ w tak z³e towarzystwo?!

O Ciemna Œrubka! W³aœnie przy-pomnia³em sobie, ¿e nie zakrêci³emgazu na kuchence!...

* * *Gdy szpital z niewiadomych przy-

czyn wybuch³, mój statek niesiony si³¹eksplozji odlecia³ w kosmos, a mniezakrêci³o siê w g³owie. W kosmosiewiruj¹ ma³e plamki, ale to jest puste –ci¹gnie siê w nieskoñczonoœæ i...

O mój Bo¿e, t a m j e s t p e ³ n og w i a z d !

[Na tym urywa siê pierwszy rêkopis....]

przyczyniaæ siê do wystêpowaniaavarii.

povarzny czêsto bêd¹cy podwp³ywem vary, spêdzaj¹cy du¿o czasuna varcie. Nie dotyczy osóbznajduj¹cych siê pod wp³ywemwyvarów.

przevartoœciowaæ zmieniaæ var-toœæ lub poprawiaæ pomiar vartoœci.

przevarzyæ staæ zbyt d³ugo na var-cie. Mo¿e to doprowadziæ do nieod-wracalnych zmian psychicznych, jakrównie¿ fizycznych. Odnotowano jedenprzypadek œmiertelny.

przyvara cecha osobniczapowoduj¹ca zwiêkszon¹ podatnoœæ nadzia³anie ró¿nych wyvarów, jakrównie¿ przed³u¿enie czasu spêdzanegona varcie.

rozvarcie przeciwieñstwo zvarcia.rozvartok¹tny mat. posiadaj¹cy

k¹t rozvarty, co w przypadku k¹tówoznacza proporcjonalnoœæ do vartoœciramion.

rozvarzania przemyœlenia var-townika, zazwyczaj niezwykle bogatetreœciowo i ubogie semantycznie, choæbywaj¹ przypadki przeciwne.

rozvarzyæ przemyœleæ, zwyklew odniesieniu do vartownika. Przezniektórych mylone z odvarzyæ.

samovar naczynie s³u¿¹ce do przy-gotowywania wyvarów. Daje zdecy-dowanie lepsz¹ jakoœæ napoju ni¿ czês-to u¿ywany w tym celu zwyk³y garnek.

skvar pogoda sprzyjaj¹ca pow-stawaniu vary. Z tego powodu zalecanejest spo¿ywanie brovarów podczasskvaru w celach profilaktycznych.

skvarki potrawa wymyœlonawed³ug legendy przez nadworn¹kucharkê varaona Grzmis³awa II. Mia³adu¿e znaczenie w ekonomii Varmiiw XVI wieku, a obecnie jest ulubionymprzysmakiem wielu vartowników.

spavarka med. narzêdzie u¿ywaneprzy leczeniu stovarzyszeñ.

stovarzyszenie choroba polegaj¹cana biologicznym uzale¿nieniu od obec-noœci vartowników. Osoba na ni¹ cier-pi¹ca wiêkszoœæ czasu musi spêdzaæ natovarzystwie. Wyró¿nia siê stovarzysze-nie pierwotne i wtórne, pierwotne pole-gaj¹ce na uzale¿nieniu od samej vary,wtórne od vartowników.

stvardnieæ nabraæ tvardoœci.stvardnienie stwierdza siê w przy-

padku sta³ej, doœæ du¿ej tvardoœci.Po¿¹dane u tvardzieli, u zwyk³ych var-towników bywa mêcz¹ce.

20 xx +

Kilka s³ów w ramach ogólnegowyjaœnienia, czyli na co komu pisaæg³upkowate teksty na temat mi³oœci

i dlaczego Henio nie kupi³ pompki dorowerów. (kropka)

Drodzy czytelnicy, jak samidobrze wiecie, w poprzednichnumerach [chodzi o poprzednie

numery Anytena Mleka, gdzie po razpierwszy ukaza³y siê historie YoukiPouka – przyp. red.] ukazywa³y siê ko-lejne czêœci opowiadania o YoukimPoukim. Wzbudza³y one niejak¹ sen-sacjê wœród naszej m³odzie¿y, zachwy-caj¹c wszystkich ogromn¹ iloœci¹bohaterów, którym, jak wiadomo,poprzedni autor, niejaki pan Lubowieckinada³ cechy swoich szkolnych przy-jació³. Pozmienia³ imiona i ponaci¹ga³prawdziwe fakty dla potrzeb swojejnêdznej twórczoœci oraz dla nik³egorozg³osu. W rezultacie otrzyma³ kiep-skiej jakoœci dzie³o, pisane raczej podpubliczkê, ni¿ z jakichkolwiekg³êbszych pobudek. Ukaza³a siê ju¿nawet pierwsza czêœæ "Nowychprzygód", niestety równie zmyœlonai poprzekrêcana, jak poprzednie. Niemog³em nie zainterweniowaæ. Pamiêætak wielkiego bohatera i tak znacz¹cejpostaci, jakim jest bez w¹tpliwoœciYouki Pouki zas³uguje na szacunek. Moidrodzy, zapraszam Was zatem na lekturêprawdziwej historii Youki Pouka.

Pavlo (autor alternatywny)

* * *

Henio siedzia³ na tej samej ³awcew parku. Czeka³ na starego przy-jaciela, na kogoœ z dawnych dni.

Musia³ mu zaufaæ jeszcze raz. Wróg ichznowu by³ blisko. Tym razem moc-niejszy i lepiej przygotowany. Alei Henio nie pró¿nowa³, dobrze siê ubez-pieczy³, zakoñczy³ wszystkie sprawyi po¿egna³ znajomych. Teraz czas nawalkê. Czeka³ ju¿ doœæ d³ugo, jeszczeraz siêga³ myœlami do czasów, kiedywidzieli siê z Youkim po raz ostatni, gdyzaczê³a siê ta historia.

* * *

Wiedzia³, ¿e widzi j¹ pewnie ostatniraz. Ba³ siê, nie chcia³ zostawiaæukochanej. Ona te¿ siê ba³a, jej cia³odr¿a³o pod jego dotykiem. Ich zwi¹zekwyszed³ teraz na jaw. Musia³ odejœæ, boRulez wiedzia³ o wszystkim. Z ca³egoserca nienawidzi³ Youki Pouka, za to, ¿ezabiera³ mu rodzinê i ¿e zaskarbi³ sobiemi³oœæ jego ojca. Youki musia³ uciekaæ.W³aœciwie przyszed³ siê po¿egnaæ, jed-nak nic nie mówi³ Frani o swoimwyjeŸdzie. Poca³owa³ j¹ jeszcze raz.Wsta³ i zamkn¹³ za sob¹ drzwi. Niezauwa¿y³ jej ³ez, ona nie widzia³a jego.Na zewn¹trz panowa³ mrok, by³o stra-szliwie ch³odno. Zapi¹³ swój p³aszczi ruszy³ przed siebie. Zostawia³ przy-jació³, rodzinê i chorego ojca. Ucieka³ca³kowicie sam, tak bardzo sam. œwiat³aostatnich domów zniknê³y za drzewamilasu. Musia³ zapomnieæ, musia³ odejœæ.

* * * Z³oœæ i nienawiœæ parali¿owa³y jego

cia³o. Ból g³owy by³ nie do zniesienia.Chcia³ coœ zrobiæ, mia³ zamiar zg³adziætego knypka. Nawet wiedzia³, gdzie goszukaæ. Frania mieszka³a w drugimkoñcu osady. Tam go znajdzie. Z Frani¹policzy siê póŸniej – jego w³asna siostratak szarga³a pamiêæ ich przodków.Skandal! Fala bólu znowu zala³a jegoskronie. Rulez bieg³ przez ca³¹ osadê.Musia³ zd¹¿yæ. Pod domem jego siostrypanowa³a zupe³na ciemnoœæ. Zaczai³ siêpod jakimœ drzewem. Oczekiwa³.Myœla³. Jak ten nieudacznik zaszed³ takdaleko? Rulez czu³, ¿e to œmierdz¹casprawa. Jego mistrz mówi³ mu coœ o tymknypku. Nigdy go nie lubi³. Mistrzmówi³ o jakiœ proroctwach. Musia³uwa¿aæ. Ta ich ca³a przepowiednia,bzdury. Zna³ siebie, by³ za dobry. Niktmu nie przeszkodzi. No, wreszciepojawi³ siê ktoœ. Jakaœ postaæ wysz³a zzadrzew. Nie widzia³ dok³adnie. Postaæpowoli sz³a w stronê drzwi. Wyj¹³potê¿ny miecz, jedyna niezawodnametoda, bez cienia szans. Postaæ by³a ju¿blisko. I on wy³oni³ siê z kryjówki.Przeciwnik stan¹³ sparali¿owany. Jednoszybkie uderzenie miecza. Trafi³, czyzabi³? Nie widzia³ zbyt dok³adnie, by³ociemno, a on by³ zmêczony. Trafi³.

Bardziej prawdziwa historia Youki PoukaPawe³ Lubowiecki

Anyten Mlek numer 20 strona 22AnytenMleknumer20strona22

stvarzaæ powo³ywaæ do istnieniapoprzez krótkotrwa³¹, intensywn¹ kon-centracjê vary.

svary czêste k³ótnie pomiêdzy var-townikami zbyt d³ugo stoj¹cymi na var-cie.

szuvary zaroœla wystêpuj¹ce nabrzegach rzek, najwiêcej nad rzek¹Vart¹, szczególnie w œrodkowym biegu.Przez znawców uwa¿ane za podsta-wowy sk³adnik przy wyrobie wyvarów.

szybkovar naczynie przyspie-szaj¹ce przygotowywanie niektórychpotraw ze wzglêdu na panuj¹cewewn¹trz wysokie ciœnienie powo-duj¹ce podwy¿szenie temperaturywrzenia wody. Próby sporz¹dzeniawyvaru w szybkovarze spe³z³y naniczym.

tovar zazwyczaj chlebek, bu³ki lubcha³ka. Za najlepszej jakoœci tovaruznawany jest chleb razowy, równie¿dobr¹ opini¹ ciesz¹ siê grahamki. Ponapaleniu w piecu mo¿na wypiekaæchlebek je¿eli nie ma vary. Inaczej efek-tem wypieków s¹ zwykle bu³eczki lubwrêcz rogaliki z makiem. Ostatnimkrzykiem mody s¹ obvarzanki.

tovarzystwo spêdzanie czasu z var-townikami. Zbyt czêste mo¿e byæobjawem stovarzyszenia. W takim przy-padku nale¿y jak najszybciej udaæ siêdo specjalistycznej poradni.

tovarzysz osoba regularniespêdzaj¹ca czas z vartownikami, czy toz sympatii, czy to z powodu sto-varzyszenia.

tvardoœæ miara si³y i determinacjitvardziela.

tvardziel vartownik udaj¹cy siê nabijatykê, tvardziele zwykle wystêpuj¹w kvartetach.

vara stan umys³u jednostki b¹dŸzbiorowoœci charakteryzuj¹cy siêtrudn¹ do okreœlenia mieszanin¹ nastro-jów i emocji o ogólnie drypnym charak-terze. U¿ywana równie¿ jako zwycza-jowe powitanie lub po¿egnanie "vara!".

varan ssak, gatunek odkrytyniedawno w okolicach Varszawy. Jegopojawienie siê mo¿e mieæ jakiœ zwi¹zekz rosn¹c¹ liczb¹ vartowników w tymmieœcie, choæ plotki jakoby zwierzê to¿ywi³o siê var¹ wydaj¹ siê przesadzone.

Varaon legendarny tytu³ w³adcyVarmii i Mazur. Wed³ug legendy na-dworna kucharka jednego z pierwszychvaraonów (Grzmis³awa II) wynalaz³askvarki, póŸniejszy przysmak i g³ównyprodukt eksportowy Varmii.

20 xx +

Bezw³adne cia³o osunê³o siê na ziemiê.Paskudny uœmiech wykrzywi³ twarzRuleza, a jednak nie poczu³ satysfakcji.Wytar³ miecz i odszed³. Zimny wiatrrozwia³ mu w³osy, zaczê³o padaæ. Sta³osiê, by³o po wszystkim.

* * * Henio poczu³ dziwne uk³ucie

w sercu. Coœ mia³o siê wydarzyæ, mówi³mu to jego wewnêtrzny mechanizmostrzegawczy. Paskudne k³ucie serca.Musia³ siê spieszyæ. Wyci¹gn¹³ staryrower dziadka. Stary z³om nie mia³powietrza w ko³ach. Wsiad³ i zacz¹³peda³owaæ. Wieczór by³ wyj¹tkowopochmurny, ksiê¿yc schowa³ siê za grub¹warstw¹ burzowych ob³oków. Ledwo cowidzia³. Zaraz siê rozpada. W koñcudotar³. Mia³ nadziejê, ¿e zd¹¿y przedjego odejœciem. Dom Frani sta³ na u-boczu wœród drzew. By³o ciemno. Zsiad³z roweru i opar³ go o drzewo. Wolnymkrokiem ruszy³ w stronê drzwi. Szed³wolno, k³ucie w mostku nasila³o siê...

Pêkniêcie suchej ga³êzi zatrzyma³ogo. Henio powoli odwróci³ g³owê.Zd¹¿y³ tylko zobaczyæ ostrze d³ugiegomiecza. Zas³oni³ siê rêk¹. Poczu³ jakpêka mu koœæ. Uderzenie by³o tak silne,¿e powali³o go na ziemiê. Obok spad³auciêta rêka. A jednak nie zd¹¿y³, przyby³za póŸno. Pierwsze krople deszczuspad³y mu twarz. Straci³ przytomnoœæ.

* * * W kominku tli³ siê ma³y p³omieñ.

Palenisko dogasa³o. Stary Yaun le¿a³w swoim ³ó¿ku. W pokoju panowa³pó³mrok. Nie spa³, nie móg³ spaæ.W g³owie k³êbi³o mu siê mnóstwo myœli.Jakiœ g³os kaza³ mu myœleæ o synu.Kocha³ go, chocia¿ nigdy mu tego niemówi³. By³ dumny z niego, ale i tego munie mówi³. Nie wiedzia³, jak powiedzieæcoœ takiego. Teraz ju¿ mu tego nie powie– syn odszed³, musia³ odejœæ. Staruszekdobrze o tym wiedzia³. To przez tê jegodziewuchê, zawsze wszystko jest przezkobiety. Zakas³a³, z ust pociek³a mukrew. W g³owie cisnê³a siê uparcienieopisana obawa o syna, grozi³o muniebezpieczeñstwo. Zawsze to czu³ gdyjego dzieciom coœ zagra¿a³o, szczególnieYoukiemu. Najm³odszy syn, ukochanedziecko jego zmar³ej ¿ony, odchodzi³osamo w nieznany œwiat. Przez ca³e ¿ycieby³y z nim k³opoty. Znowu kaszel.Strach o syna ustêpowa³ miejsca uczuciub³ogiego spokoju. Ostatnia myœl starusz-ka by³a pe³na spokoju i otuchy.Youkiemu nic nie jest. W kominku zgas³

ostatni p³omieñ – p³omieñ ludzkiego¿ycia. Na dworze zaczê³o padaæ.

* * * Frania znalaz³a i opatrzy³a Henia.

Rana szybko siê goi³a. Zawsze mia³ silnyorganizm. Z czasem przyzwyczai³ siê dobraku lewej rêki. Frani, pomimo jejpróœb, nigdy nie powiedzia³ co mu siêprzydarzy³o. Nie chcia³ aby cierpia³a.Nie powiedzia³ te¿ dok¹d ruszy³ Youki.Sam nie wiedzia³. Gdy jego rany siêzagoi³y musia³ opuœciæ osadê. Rulez niedowiedzia³ siê o swoje pomy³ce. Franiadochowa³a tajemnicy. Henio, tak jakjego przyjaciel, wyruszy³ sam. Mia³cich¹ nadziejê, ¿e znowu siê z nim spot-ka. Tak, kiedyœ ponownie stan¹ do walkize wspólnym wrogiem. Gdy bêdzie kutemu lepsza sposobnoœæ.

* * * Youki obudzi³ siê w nocy. La³o.

Prowizoryczny sza³as nie chroni³ przeddeszczem. Spakowa³ manatki i ruszy³dalej. I tak by nie zasn¹³. Podró¿owa³ ju¿doœæ d³ugo, kilka miesiêcy, a jeszczenigdzie siê nie zadomowi³. Laswychodzi³ na jak¹œ polanê. Zza chmurby³o widaæ ksiê¿yc. Na polanie,w deszczu, sta³ siwy mê¿czyzna. Patrzy³na Youkiego bystrym i m¹drym wzro-kiem. Jego g³owa przyozdobiona by³akoron¹ liœciast¹, w rêku trzyma³ drewni-ane ber³o.

– Jestem Subciuran Leœny, pan tegolasu i mieszkaj¹cych w nim stworzeñ.Tyœ jest Youki, syn starego Yauna, wita-my ciê tutaj.

– Panie, zna³eœ mego ojca? Jestem dotwoich us³ug.

– Dobrze, mam nadziejê, ¿e spodobaci siê w Dêbowej Krainie. Youki zosta³ zaprowadzony do wielkiejwsi w g³êbi lasu. Na centralnym placuosady sta³ wielki d¹b, a wokó³ niegorozci¹ga³ siê zamek starego w³adcy.Youki zadomowi³ siê w jednymz zamkowych pokoi. By³o mu dobrze.Wœród pa³acowych przyjêæ szybkozapomnia³ o dawnych problemach.Zdoby³ nowych przyjació³, nowekochanki, krótkie niewa¿ne romanse,przelotne znajomoœci. ¯ycie towarzyskiekwit³o, a królewska para przychylnie naniego patrzy³a. Szczególnie pani, B³êkit-na Hanea, darzy³a go niezwyk³¹ sympa-ti¹. Jednak Youki nie móg³ siedzieæbezczynnie, zaci¹gn¹³ siê do gwardiikrólewskiej. Uczy³ siê walki przeró¿n¹broni¹. By³ obiecuj¹cym ¿o³nierzem.

* * *

Anyten Mlek numer 20 strona 23AnytenMleknumer20strona23

varcaby gra planszowa polegaj¹cana kasowaniu pioneczków. Ulubionagra wielu vartowników, podawanaprzez niepewne Ÿród³a jako dobrysposób na odvarzenie.

varchlak m³ody samiec œwini.varcho³ osoba vartownikowi

niemi³a.varga fragment twarzy vartownika.

Bywa wykorzystywana w niejasnysposób przy rytua³ach powitaniai po¿egnania miêdzy osobami prze-ciwnej p³ci.

variacyjny rachunek mat. dzia³algebry vary, teoria invariantóww skoñczenie wymiarowych przestrze-niach Hilberta. Stosowany najczêœciejprzy obliczaniu ró¿nych vartoœci orazwykazywaniu czy varto w modeluVardzyñskiego.

variant d. œciema wymówka var-townika, stosowana zwykle w przypad-kach spóŸnienia lub ca³kowitegonieprzyjœcia w okreœlone miejsceo okreœlonym czasie.

variat osoba przesycona var¹.Pierwszym variatem by³ legendarnydziœ R. Rêczkowski, autor cenionejautobiografii "D³uga varta".

varkocz rytualna fryzura w kul-turze jednego z murzyñskich plemionpo³udniowej Afryki maj¹ca odpêdzaæz³ego ducha vary. Obecnie stosowanabywa równie¿ wiêksza iloœæ varkoczy(tzw. zgredy).

varkot odg³os wydawany przezvartburga. Nadmierne natê¿enie varkotuuwa¿ane jest za gvarancjê i stanowipodstawê do natychmiastowego odda-nia vartburga do varsztatu.

varowaæ aktywnie przyczyniaæ siêdo powstawania vary.

varownia d. wie¿a figura wys-têpuj¹ca w grze w szachy. Rozpoczynagrê z rogu szachownicy i wykonujeruchy pionowe lub poziome. Próbawprowadzenia varowni w grze w varca-by nie powiod³a siê.

varstwy specjalne manewrybojowe wykonywane w walce przezkvartety.

Varszawa miasto w którym po razpierwszy zaobserwowano varê. Opistego zdarzenia mo¿na znaleŸæ m. in.w dziele J. Drypki "Moja vara – roz-varzania o tym czy varto czy nie varto".Równie¿ by³o to rodzinne miasto legen-darnego vartownika oraz pierwszegovariata R. Rêczkowskiego.

varszawiak mieszkaniec Varszawy.

20 xx +

Jutro ruszamy do pó³nocnej granicy,brzmia³ rozkaz. Hordy dzikich górskichludzi atakowa³y tamtejsze dziedziny lasu.Ma³y oddzia³ mia³ powstrzymaæ napady.Youki by³ szczêœliwym wybrañcem.Zebra³ manatki i po¿egna³ garstkê zna-jomych. Odwiedzi³ te¿ star¹ królow¹.

Wyruszyli. Dowodzi³ stary Wolverin,niski, krzepki cz³owieczek o surowymwygl¹dzie. Oddzia³ sk³ada³ siê z najlep-szych wojowników. Musia³o im siê udaæ.Górskie bestie nie mia³y szans. Youkijednak nie by³ pewny zwyciêstwa, niezna³ tych istot. Wyruszyli...

* * * By³o ciê¿ko. Górscy ludzie,

wprawdzie bardzo prymitywni, stawialiniezwyk³y opór. Kilkunastoosobowegrupki tych bestii potrafi³y rozgromiædwudziestu ch³opa. By³o ich mnóstwo,dobrze znali teren. Posi³ki nie dotar³yjeszcze do g³ównej bazy, pewnie nigdynie dotr¹, kurier najprawdopodobniejpad³ ofiar¹ potworów. Oddzia³ powolisiê wykrusza³, nie mogli pozwoliæ sobiena stratê kolejnych ludzi. Wolverin wrazz kilkoma ludŸmi ruszyli na patrol.Youki by³ z nim. La³o, ci¹gle la³o. Szliw miarê blisko siebie. Ko³o Youkiegoby³o dwóch zaufanych towarzyszy:topornik Misza, olbrzym o niebywa³ejsile i elf el'Toman, zwany Zaj¹cem, bopodobno umia³ ustrzeliæ z ³uku bieg-n¹cego zaj¹ca. Ufa³ im, byli przyjació³mii najlepszymi ¿o³nierzami. Youki wyj¹³swój miecz. Górscy ludzie zaatakowali.Jakaœ ma³a banda, a jednak ich otoczyli.Bia³e futra przemyka³y wœród drzew.Grad w³óczni, ryk rannych, zgroza.Youki wali³ wszêdzie gdzie widzia³ biel.Wraz z Misz¹ os³aniali Zaj¹ca. Ten zaœszy³ strza³ami jak znakomity krawiec.Wszêdzie pada³y trupy. Wolverin wrzesz-cza³ by uciekaæ na pust¹ przestrzeñ, by niezabijaæ swoich. Nikt go nie s³ucha³, strachby³ silniejszy. Urwany ryk dowódcy zamar³w powietrzu. Nie ¿y³. Reszta powoli siêwycofywa³a. Ponieœli kolejn¹ klêskêz dzikimi ludŸmi gór.

* * * Z koñcem zimy bia³e bestie zaczê³y

wracaæ w góry. Gdy ust¹pi³ œnieg, przypó³nocnej granicy nie by³o ¿adnego znich. Youki i jego towarzysze wracali dostolicy. Byli bohaterami. Nie dlatego, ¿ewygrali, bo nie wygrali. Byli bohaterami,poniewa¿ prze¿yli. Niewielu by³o takich,którym siê to uda³o. Youki, Miszai el'Toman wracali do domu.

* * *

Szaman zaczerpn¹³ powietrza.Zimne i ostre, górskie. WschodnieWysokie Stoki s³ynê³y z takiego kli-matu. Doskona³e miejsce, pe³nepotrzebnych zió³. Henio stan¹³ obokszamana. W namiocie by³o zbytduszno, ale tu czu³o siê podmuchzbli¿aj¹cej siê ulewy. Ch³odny wiatrwia³ od strony nizin. Ruszyliw poszukiwaniu potrzebnych sk³adni-ków. Chocia¿ w tym kalectwo mu nieprzeszkadza³o. Zreszt¹ szaman te¿ by³kalek¹ – nie mia³ oka. Ale tylko tacy,niezdolni do walki, zostawali sza-manami. Ten cz³owiek znalaz³ Heniatu¿ przed zim¹ w jakiejœ jaskinijedz¹cego korzonki. Bez jego pomocyHenio pewnie by umar³. Teraz uczy³Henia wszystkiego, co wiedzia³.Wszelakie mikstury lecznicze, prepa-raty poprawiaj¹ce szybkoœæ i wzrok.Wszystko, od zielarstwa do astro-nomii. Schodzili zboczem w kierunkurzeki. Henio niós³ zebrane ju¿ zio³a.Udawali siê do namiotu na rozmowêz Duchem Ziemi.

* * * Mniejsz¹ bram¹ wybieg³ koñ

z niecodziennym jeŸdŸcem. Kruczew³osy dziewczyny rozwiane w mor-derczym galopie tworzy³y d³ug¹ pe-lerynê. Zapomnia³a ich zwi¹zaæ.Jecha³a, aby zobaczyæ powracaj¹caarmiê. Armiê przegranych bohaterów,ale mimo wszystko bohaterów. Takbardzo chcia³a iœæ z nimi, by³a œwiet-nym wojownikiem. Na pewno by siêprzyda³a. Tylko tatuœ tak nie uwa¿a³.Niech ich szlag trafi, jeszcze poka¿e,¿e umie o siebie dbaæ sama. Garstka¿o³nierzy nadci¹ga³a pó³nocnym goœ-ciñcem. Zaledwie kilku z nich zna³az dzieciñstwa. Reszta by³a obca. Mo¿edlatego, ¿e d³ugo nie by³o jej w domu,wróci³a dwa dni przed wyruszeniemwojsk na pó³noc. Wtedy nie zd¹¿y³aim siê przyjrzeæ. Teraz widzia³a ichdobrze. Jeden z pierwszych ¿o³nierzy,chyba jakiœ dowódca, spojrza³ na ni¹.Ciarki przesz³y jej po plecach.Widzia³a go wtedy, nie by³ wodzem.Teraz wywar³ na niej olbrzymiewra¿enie. Jecha³ dumny, majestaty-czny, uœmiecha³ siê do towarzyszy, alejego oczy ci¹gle by³y smutne, obce,nieobecne. Przejechali obok niej.Spojrza³ jej w oczy, krótko i niedbale,ale tak g³êboko i wnikliwie, ¿e odwró-ci³a wzrok.

* * *

Anyten Mlek numer 20 strona 24AnytenMleknumer20strona24

varsztat pomieszczenie s³u¿¹cejako miejsce naprawiania vartburgów.Zwykle polega to na zmniejszeniu pro-dukowanego przez nie varkotu.

vart jednostka vartoœci, wprowa-dzony przez S. Stra¿nika gdy jego pro-totypowe urz¹dzenie po raz pierwszyw historii zarejestrowa³o obecnoœæ vary.Na podstawie tego prototypusporz¹dzono wzorzec i do niego obec-nie cechowane s¹ urz¹dzenia vartoœ-ciuj¹ce.

varta, staæ na varcie stan umys³ujednostki charakteryzuj¹cy siê obec-noœci¹ vary.

vartburg rodzaj pojazdu mecha-nicznego o napêdzie spalinowym.W wielu cywilizowanych krajachwyszed³ z u¿ycia z powodu czêstegowystêpowania w nim avarie.

vartko powoduj¹c varê. Odnosi siêdo czynnoœci wykonywanych w sposób,który prowadzi do avarii.

varto dos³. powoduj¹co varê, np.'Nie varto tam iœæ' – 'Pójœcie tam nieskoñczy siê avari¹'.

vartoœciowaæ mierzyæ vartoœæ.Odnosi siê zarówno do jakoœciowejoceny jak równie¿ do precyzyjnychpomiarów z u¿yciem specjalistycznejaparatury.

vartoœciowoœæ chem. pojêcieokreœlaj¹ce zdolnoœæ danego pierwiast-ka do przy³¹czania vary.

vartoœæ miara iloœci vary. Przezspecjalistów wprowadzona zosta³a jed-nostka vartoœci 1Vart (1Vt).

vartownik osoba stoj¹ca na varcie.Niektórzy ignoranci nazywaj¹ takrównie¿ figurê w szachach rozpoczy-naj¹c¹ grê obok varowni (w³. koñ).

varunek kryterium pojawiania siêvary w okreœlonym miejscu lubu okreœlonej jednostki b¹dŸ grupy.

Varyñski Ludwik Tadeusz (1856-89) dzia³acz i ideolog wczesnego pol-skiego ruchu vartowników. W 1882twórca Proletariatu, w 1883 aresz-towany i wiêziony w Cytadeli var-szawskiej. W 1885 skazany w procesieo podvarzanie autorytetu w³adzy na 16lat pracy w varsztatach, gdzie zmar³.Podobizna jego przez d³ugi czas zdobi³abanknot o nominale 100 z³otych, zwanyrównie¿ 100 vartych.

varystor techn. element elek-tryczny czu³y na varê. Najczêœciejwykorzystywany w pêtli ujemnegosprzê¿enia zwrotnego w obwodachdetekcyjnych (vartoœciuj¹cych) oraz

20 xx + +

Przyjêcie urz¹dzone na ich czeœæwcale go nie bawi³o. Uwa¿a³, ¿e nie masiê z czego cieszyæ. Nie umia³ siê skon-centrowaæ, ci¹gle siê rozgl¹da³, szukaj¹cnie wiadomo czego. Mia³ chybanadziejê, ¿e znowu j¹ zobaczy. Tam nagoœciñcu sta³a taka pewna siebie, zaim-ponowa³a mu. I by³a niezwykle piêkna,choæ strój jeŸdziecki zas³ania³ jej walory,naprawdê by³a piêkna. Do sali wesz³akrólewska para. Ko³o Hanei sz³a w³aœnieona, dziewczyna z goœciñca. D³ugieczarne w³osy mia³a zwi¹zane terazw kok. Ubrana w d³ug¹ czarn¹ sukniêdumnie kroczy³a przy swojej matce.Przyci¹ga³a i skupia³a na sobie wzrokwszystkich zebranych. Nie móg³ przes-taæ na ni¹ patrzeæ. Zesz³a po schodachi stanê³a na œrodku sali. Rozbrzmia³ypierwsze dŸwiêki melodii, orkiestra by³anaprawdê dobra. Taniec siê zacz¹³. Nieby³o szans, by z ni¹ zatañczy³. Nawet jejnie zna³.

Po kilku utworach instrumentyzamilk³y, g³os zabra³ Subciuran:

– Zebrani goœcie, zebraliœmy siê tutajw okreœlonym celu. Jak wiecie niedawnowrócili nasi ¿o³nierze znad pó³nocnejgranicy. Bronili tam tamtejszej ludnoœciprzed œnie¿nymi ludŸmi. Wprawdzie nieuda³o siê pokonaæ ostatecznie œniegow-ców, ale uda³o siê ocaliæ nasze wsiei osady. Wróci³a garstka z tych, którzywyruszyli, a najbardziej zas³u¿onychpragniemy odznaczyæ.

Ceremonia przebiega³ doœæ sprawnie.Youki, el'Toman i Misza oraz kilkuinnych dosta³o medale, z³ote liœcie odwa-gi. Paru innych tak¿e wyró¿nionoi zabawa znowu siê zaczê³a. Teraz Youkimia³ szansê. Podszed³ do niej i poprosi³do tañca. Zgodzi³a siê, instrumentywyda³y z siebie spokojn¹ melodiê. Podjego dotykiem drgnê³a.

– Nie mieliœmy jeszcze, moœci ry-cerzu, przyjemnoœci siê poznaæ – zuch-wale patrzy³a mu w oczy.

– To prawda, nie dane nam by³o –wyszczerzy³ siê Youki w zawadyjackimuœmiechu – Ale mam nadziejê, ¿e da siêto nadrobiæ.

– Jeœli tylko, waæpanku, zechceszuchyliæ tajemnicy i powiesz swe imiê –nie zamierza³a mu ust¹piæ.

– Nazywam siê Youki Pouki, synYauna, ostatni spadkobierca b³êkitnegoostrza.

– Ja jestem Zuzazin an' de Subinan.Dla przyjació³ Zuza. – powiedzia³ausatysfakcjonowana ma³ym sukcesem.

* * * Nie mog³a przestaæ o nim myœleæ.

Nigdy wczeœniej siê tak nie czu³a, zafas-cynowa³ j¹. Ostatnie dni by³y kompletnieniedorzeczne. Najpierw ten bal, potemspotkania w parku. Nie mog³a sobie nacoœ takiego pozwoliæ. Czu³a, ¿e ulegadziwnemu, nieznanemu uczuciu. Chcia³amu siê poddaæ, aczkolwiek nadal siêlêka³a, ca³y czas mia³a opory. Ale ju¿ nied³ugo... Musi odzyskaæ swoj¹ nieza-le¿noœæ, na powrót staæ siê dawn¹,opanowan¹ Zuz¹. Poka¿e temu kocha-siowi, udowodni sobie i jemu.

Wyzwa³a go na wyœcig konny.Przegrana z kobiet¹ bêdzie wystar-czaj¹cym upokorzeniem dla niego,odechce siê mu amorów. Tylko czy i jejsiê odechce, i czy powstrzyma narasta-j¹c¹ namiêtnoœæ. Na to liczy³a...

* * * Pêdzi³a jak szalona, Youki z trudem

dotrzymywa³ jej kroku. Zastanawia³ siêtylko, co chcia³a tym osi¹gn¹æ. Jeœlichcia³a siê zabawiæ jego kosztem topewnie jej siê nie uda. Nie da siêwci¹gn¹æ w ¿adn¹ gierkê.

Anyten Mlek numer 20 strona 25AnytenMleknumer20strona25

bezpoœrednio w urz¹dzeniach wzmac-niaj¹cych i t³umi¹cych.

varzny emanuj¹cy var¹. Bywa, ¿eosoba varzna wp³ywa znacz¹co na varêspotykanych ludzi i w takim przypadkukonieczna jest kvarantanna.

varzyæ zob. drypiæ.varzywa grupa roœlin hodowanych

w specjalnych varunkach na folvarkach.Ze wzglêdu na du¿¹ zavartoœædochodz¹c¹ do 3kVt u¿ywane jakododatek do wyvarów lub jako pasza dlavarchlaków. Wed³ug plotek przysmakvaranów.

varzywniak sklep maj¹cy w swojejofercie g³ównie varzywa.

wyvar napój wywo³uj¹cy varê.Pojêcie ogólne, jak dot¹d nie uda³o siêustaliæ które konkretnie napoje rzeczy-wiœcie varê wywo³uj¹. Prawdopodobniezale¿y to od okolicznoœci przyrody.

wyvarzyæ przemoc¹ usun¹æz drogi. Dawniej zwrot stosowanyzwykle w odniesieniu do drzwi, obecniedo czegokolwiek, co powoduje varê.

zavartoœæ miara vartoœci danejosoby lub przedmiotu, iloœciznajduj¹cej siê w niej vary.

zdrypiæ zob. zvarzyæ.Zvardoñ miejscowoœæ, która

przesz³a do historii g³ównie za spraw¹licznych wzmianek w dziele J. Drypki"Moja vara – rozvarzania o tym czyvarto czy nie varto". Wed³ug niesprawdzonych pog³osek tam w³aœnieautor pozna³ póŸniejszych wielkich teo-retyków vary.

zvarcie avaria wystêpuj¹ca czêstow varystorach jakiœ czas po od³¹czeniuzasilania. Ze wzglêdów bezpieczeñstwatrzyma siê obecnie varystory w stanienievarzkoœci w akvariach.

zvariowaæ zostaæ przesyconym var¹.zvarzyæ wykonaæ jak¹œ czynnoœæ

z miernym skutkiem.

Dla osób szczególnie zaintere-sowanych dodajê spis literatury, którajest nieocenion¹ pomoc¹ dla ka¿dego,kto chce rzeczywiœcie poznaæ istotêvary.

Literatura(w porz¹dku alfabetycznym)

1. D. Alighieri, "Drypna komedia"2. T. Dostojewski, "Zbrodnia i vara"3. J. Drypko, "Moja vara – rozvarzaniao tym czy varto, czy nie varto"

20 xx +

Tak jak pan radzi³: do otwarciatych drzwi u¿yliœmy eksperta

Po wyœcigu powa¿nie porozmawia z t¹rozpieszczon¹ pannic¹. Tymczasem pan-nica zaczê³a mu uciekaæ. Popêdzi³ konia.Nagle Zuza tu¿ przed nim skrêci³aw w¹sk¹ œcie¿kê. Zna³ t¹ drogê, wiod³ado zwalonego mostu. Co ta wariatkarobi, bêdzie skakaæ? Youki by³ wœciek³y,przecie¿ nie móg³ siê tak pomyliæ w oce-nie ksiê¿niczki. Przyspieszy³. Jego koñby³ wykoñczony, bieg³ resztk¹ si³. Zzadrzew ukaza³ siê most. Youki w bieguchwyci³ lejce dziewczyny i zatrzyma³oba konie. Ma³o brakowa³o.

– Co ty robisz? Chcia³aœ siê zabiæ dojasnej cholery? Dobrze wiesz, ¿e byœ nieprzeskoczy³a – zrzed³a jej mina, tak,urazi³ jej dumê.

– Ale przynajmniej nie stchórzy³am,jak ty. W ogóle nie masz pojêciao zabawie. Po co mnie zatrzyma³eœ?Zajmij siê sob¹. – ona te¿ trafi³a, mia³ jejpowiedzieæ, ¿e ba³ siê o ni¹?

– Jeœli g³upotê nazywasz odwag¹, tojestem tchórzem. – podszed³ do nieji patrzy³ prosto w jej piêkne oczêta. Nieustêpowa³a mu w spojrzeniu.

– Nie doœæ, ¿e jesteœ tchórzem, to nadodatek œlepym i g³upim. Inaczej dawnoju¿ byœ zrobi³ to... – zbli¿y³a swoje ustado jego. Poca³owali siê, zarzuci³a muramiona na szyjê, obj¹³ j¹ w talii. Niepowinni tego robiæ, oboje o tymwiedzieli.

* * * M³ody uczeñ zabija starego, nieprzy-

datnego nauczyciela. Nowe zajmujemiejsce starego. Koniec jest pocz¹tkiem,a pocz¹tek koñcem. Po to w³aœnie sza-mani szkolili swoich nastêpców, byzajêli ich miejsce. Rytualna œmieræ by³aswojego rodzaju ho³dem dla szamana.Heniowi pozwolono uczestniczyæw pogrzebie. Potem musia³ odejœæ.Nowy szaman go nie tolerowa³. Heniowyruszy³ w stronê wielkich lasów.Chcia³ odnaleŸæ

swojego przyjaciela Youki Pouka. Wzi¹³ze sob¹ jednego Indianina, m³odegowojownika przed inicjacj¹. Ch³opakbêdzie ich broni³.

Zbli¿ali siê do starej osady Henia. Pocichu zakradli siê do niej. Zastalizgliszcza. Poza garstk¹ wieœniakównikogo nie by³o. Rulez ze swoj¹ band¹zniszczy³ wszystko. Prawdopodobnietajemnica wysz³a na jaw. Rulez sta³ siêprzywódc¹ wielkiej bandy i wyruszy³w stronê gór. Tam jest jego królestwo.

Henio ruszy³ dalej. Przez dwa tygod-nie marszu przez puszczê nikogo niespotkali. Dopiero gdy dotarli do rzekiw g³êbi lasu zobaczyli kobietê. Prawienaga, bez piersi, brudna i dzika.Przygl¹da³a im siê z daleka. Gdy Heniochcia³ siê zbli¿yæ, warcza³a. Rzucili jejkawa³ miêsa. Obw¹chawszy go wpierw,zaczê³a jeœæ. Podeszli bli¿ej. Tym razemnie szczeka³a. Jej twarz by³a oszpecona.Pewnie kiedyœ pobita, mia³a po³amanekoœci, które Ÿle siê zros³y. Zachowywa³asiê jak zwierzê. Upodlona, straci³arozum w wyniku okrutnych prze¿yæ.Umyli j¹, uczesali i nakarmili.Przypomina³a Heniowi kogoœ. Tak, toby³a ona – Frania. W jej oczach by³owidaæ resztki cz³owieczeñstwa. Rulez, tojego wina. Patrzy³a coraz bardziej przy-jaŸnie. Na jej ciele Henio zauwa¿y³blizny po pazurach. Pewnie nie raz wal-czy³a z dzikimi zwierzêtami. Jedna ranaby³a zaogniona, wda³a siê gangrena.Henio opatrzy³ j¹, jednak nie dawa³ jejwiele szans. Zostali z ni¹ kilka dni.W ci¹gu tego czasu ca³kowicie siêoswoi³a. Chyba go pamiêta³a. Jednak nicnie mówi³a, jak siê potem okaza³o, niemia³a jêzyka. Stan zdrowia pogarsza³ siê.Nic ju¿ nie mo¿na by³o zrobiæ. Heniopoda³ Frani œrodek silnie truj¹cy. Zmar³apo kilku minutach, przynajmniej siê niemêczy³a. Usypali jej prowizoryczn¹mogi³ê...

Anyten Mlek numer 20 strona 26AnytenMleknumer20strona26

4. Homer, "Variada", "Vardyseja"5. M. Kopernik, "O obrotach vary"6. A. Mickiewicz, "Oda do vary",

"Pan Drypko"7. F. Nietzche, "Tako rzecze Varatustra"8. A. A. Milne, "Kubuœ vartownik",

"Chatka vartownika"9. B. Prus, "Varaon"10. R. Rêczkowski, "D³uga varta"11. H. Sienkiewicz, "Var¹ i mieczem",

"Vartownicy"12. J. S³owacki, "Vardian", "Varradyna"13. S. Stra¿nik, "Teoria vary

w zada niach"14. P. Traq, "Wstêp do teorii pola vary"

Chleb z rodzynkamiTereska Szczepiñska

Chleb z rodzynkami, twarogiem ze szczypiorkiem, kie³bas¹ i ketchupem.

Nie jest taki z³y, w³aœnie go jem smak ma s³odko-kwaœny konsystencjê pierzasto-g¹bczast¹ i gdy skórki kie³basy przez zêby przeciskaj¹ siê czuæ, ¿e to miêcho nie obce cz³owiekowi jest. Grudki serka charakterystycznie pieszcz¹ podniebienie, szczypiorek jak ¿aba zielony, na zawsze ju¿, miêdzy zêbami pozostaæ chce i wie, ¿e nie szybko choæ z moj¹ wyraŸn¹ pomoc¹ stamt¹d wydostanie siê.

Koñczê ju¿, bo chleba w rêce coraz mniej, a wiem, ¿e nie prêdko jeszcze jedn¹ tak¹ kanapkê zjem.

P.S. Nie biorê

ca³kowitej odpowiedzialnoœci zapowy¿szy tekst, poniewa¿ by³

pisany pod wp³ywem spo¿ywanejkanapki, a jej wp³yw na mój organizm

nie do koñca jestzbadany.

25 xx +

Anyten Mlek numer 20 strona 27AnytenMleknumer20strona27

25 xx +

2001Rysiek Kostecki

PROLOG

G¯EGO¯: Kopaæ le¿¹cego toniehonorowo, ale bezpiecznie.

LENIN 95: Chyba, ¿e kopiesz nag¹duszê, towarzyszu.

G¯EGO¯: Wprawdzie nie jestem prude-ryjny, ale rozebrane dusze (w odró¿-nieniu od cia³) napawaj¹ mnie wstrê-tem, zw³aszcza gdy s¹ w³ochate.

LENIN 95: Rozumiem, towarzyszu.

AKT I

G¯EGO¯: (wœciek³y, wchodzi na scenêz m³otkiem) Przecie¿ mówi³em, ¿enie lubiê golizny!

AUTOR: Przepraszam, towarzyszu.(niestety... na G¿ego¿a spad³a kurtyna,³ami¹c mu krêgos³up. Pogrzeb w sobotêo 12.00. Psy prosimy wprowadzaæ nasmyczy)

AKT II

BRUEGHEL: ... (maluje "Pojedynekkarnawa³u z postem")

TAJWAÑSKI ROLNIK: ... (orze ziemiêw b³ocie, a nicienie (które, jak wiado-mo, nale¿¹ do obleñców) przebijaj¹ musiê przez skórê do krwiobiegu...)

NEWTON: ... (dosta³ w ³eb wysokocukro-wym produktem spo¿ywczym pocho-dzenia roœlinnego o kszta³cie zbli¿o-nym do kulistego i teraz ma guza)

JULIUSZ CEZAR: ... (æwiczy lapidarnoœæ stylu)

AKT III

(G³êbiny Sedesu... ehm... przepraszam...Hadesu... (znowuœcie kartki pomylili! Niewidzicie, ¿e program idzie na ¿ywo?!!))

BEN ZEN: 137, 137, 137...MICKIEWICZ: 44, 44, 44...BEN ZEN: 137!MICKIEWICZ: 44!BEN ZEN: 137!!!MICKIEWICZ: 44!!!OBYDWAJ: Pif! Paf!BEN ZEN: 138, 138, 138...LENIN 95: Ale¿ towarzyszu, co

towarzysz?...

AKT IV

(fabryka ¿elazek)KONRAD: Daj mi rz¹d dusz!HENIO: (podaje mu rz¹d dusz) Masz!KONRAD: Oh!HENIO: Hoh?!KONRAD: O³!OBYDWAJ: Hoh-O³!CHOCHO£: (wbiega na scenê)

Kto mnie wo³a³? Czego chcia³?(z Chocho³a wychodzi Witkacy, po czymwiesza siê na sznurze, jednoczeœniestrzelaj¹c sobie w g³owê. Na pod³ogêspadaj¹ krople krwi... Wtem kropelki tezlewaj¹ siê w jedn¹ ka³u¿ê. Z ka³u¿ywyrasta Wyspiañski, który biegnie nawesele swojej prawnuczki....)SIUDYM: Czyœta powariowali?!

AKT V

MAGDA: (œpiewa znan¹ piosenkêludow¹ (autorstwa pewnych kobie-tów (dawno dawno temu, bow zesz³ym tysi¹cleciu)) na rytmmarsza albo i nie)Siedzia³em pod mostemNie mia³em co jeœæPoszed³em do sklepuKupi³em chlebChleb by³ niedobryBo kokosowyA potem by³ tylko be³t...

CHORUS:Zabe³ta³em siê na œmieræNie zosta³o po mnie nicPochowali mnie pod mostemTam, gdzie zawsze chcia³em ¿yæ

SUBCIOR: Eeeeee?... Heeee!...

AKT VI

REKLAMA: Guma orbit dla dzieci bezcukru.

DZIECKO Z CUKREM: Poprofê!REKLAMA: Za ma³o!DZIECKO Z CUKREM: Poprofê!REKLAMA: Za ma³o!DZIECKO Z CUKREM: Mama! On

mi zablal i nie da!REKLAMA: To ja przepraszam.

AKT VII

RULEZ: Konstantynopolitañczykowia-

neczka jest cienka w talii siedemset-siedemdziesiêciosiedmiokartowej.

T£UM: Jaki on m¹dry!RULEZ: P³ynnoœæ beztroski ezoterycznej

jest infinityzemalnie zaniedbywalna wkoegzystencji cywilizacji.

T£UM: Jaki on roztropny!RULEZ: Apsik!T£UM: Brawo, geniuszu!MARTIN LUTER (KING): Mia³em sen...T£UM: I co?MARTIN LUTER (KING):

...i siê obudzi³em.T£UM: (wygwizduje go) Eeee....MARCIN LUTER (NIE KING):

Mia³em sen...T£UM: I co?MARCIN LUTER (NIE KING):

No i zak³adam zespó³: "Doors 95".BILL GATE$: "Windows 95"!T£UM: Jestem podzielony.GAUSS: Przez ile?T£UM: (pali go na stosie)GALILEUSZ: Uwa¿am inaczej!T£UM: (te¿ go pali, na tym samym stosie)G£OS: (wœród trzasku p³on¹cych

drewien i skóry... dochodzi jakbyz wnêtrza stosu...) ...towarzysze...

OpowieϾ dla BasiZuzia Pacholczyk

Cz³owiek jest fikcj¹. Istnieje tylkogo³¹b, kr¹¿¹cy gdzieœ ponadlasem ludzkich myœli, m¹c¹cy

spokój wspomnieñ. I czasami coœ nagleuderza jasnoœci¹ w przestraszone s³oñcecodziennoœci. Wtedy wra¿enia wype³-niaj¹ ciszê, tworzy siê jakiœ nieokreœlonykorytarz, po³¹czenie miêdzy wtedyi teraz, jakby wszystko by³o tym samymko³em, tocz¹c¹ siê z ³oskotem kul¹zamkniêt¹ w niewzruszonym oku go-³êbia. A póŸniej go³¹b wchodzi doopowieœci, tak jak teraz, wszystkie kory-tarze prowadz¹ w kierunku œwiat³a,któryœ podrywa siê do lotu i trzepotskrzyde³ zag³usza wnioski nieœmia³opukaj¹ce do door of mind. Potem tylkocisza, ob³oki nad lasem, znowuzawirowania, kr¹¿¹ce go³êbie i odpocz¹tku, tak jak wszystko. Czasami têsk-nota, ¿mija sun¹ca wœród wysokich trawi kiedyœ, w koñcu, szczêœcie, bo trzeba jeznaleŸæ i znajdujemy je wszêdzie, gdzietylko mo¿na, my – ludzie, zapominaj¹co ma³ych go³êbiach gdzieœ w górze, ludzienieœwiadomi, szczêœliwi, my – ludzie.

Fikcja.

czyli ostatni na œwiecie dramat napisany w zesz³ymtysi¹cleciu a jednoczeœnie pierwszy na œwiecie dramat

napisany w obecnym tysi¹cleciu

Anyten Mlek numer 20 strona 28AnytenMleknumer20strona28

25 xx +

AKT VIII

BRUEGHEL: ... (dalej maluje"Pojedynek karnawa³u z postem")

TAJWAÑSKI ROLNIK: ... (dalej orzeziemiê w b³ocie, a nicienie (które, jakwiadomo, wci¹¿ nale¿¹ do obleñców)nadal przebijaj¹ mu siê przez skórêdo krwiobiegu...)

NEWTON: ... (podrapa³ siê po g³owiei wymyœli³ rachunek ró¿niczkowy)

JULIUSZ CEZAR: ...(dalej æwiczy lapidarnoœæ stylu)

AKT IX

BAKA:Azali nie wiesz,¯e œmieræ jest jak je¿?Strze¿ siê, biedaku,Satanistycznych Œlimaków!

SATANISTYCZNE ŒLIMAKI: Zbli¿amy siê!

¯YRAFA PUNK: Szit!SZIT: Co? ¯YRAFA PUNK: Jajco!SZIT: No.SATANISTYCZNE ŒLIMAKI:

Nie to nie. £aski bez.

AKT X

(Bia³y Dom, Washington)SZEF DEPARTAMENTU D/S

OBRONY USA: W³aœnie zakoñczy-liœmy opracowanie nowego typurakiet samonaprowadzaj¹cych.Potrzebujemy ma³ego konfliktu dlaprzeprowadzenia testów bojowych.

CLINTON: (bierze do rêki globus,zamyka oczy, krêci globusem i nachybi³ trafi³ zatrzymuje globus pal-cem) Serbia!

SZEF DEPART. D/S POLITYKI ZA-GRANICZNEJ USA: Rozumiem.

SZEF DEPART. D/S PROPAGANDYW PAÑSTWACH UZALE¯NIO-NYCH GOSPODARCZO ODUSA: Rozumiem.

SZEF DEPART. D/S OBRONY USA:Jak zwykle, trafny wybór, Billy.

SZEF DEPART. D/S GOSPODARKIUSA: Lubiê wierszyk ten (mówiê go co dzieñ):

"Najpierw ich gospodarki bombardowanie,A potem im gospodarki sprzedawanie"SATANISTYCZNE ŒLIMAKI:

Jesteœmy tu!PIESEK LAFIK: Ja te¿,

ale chce mi siê siku.

AKT XI

ŒWIÊTY MIKO£AJ:Santa Claus is comming to townSanta Claus is comming to townBut if you were ugly or badSanta Claus will cut your head!

BEN ZEN: 138, 138... Hello, Santa!...139, 139...

PÓ£G£OWEK: Czyœ ty jest cykliczny,czyœ aromatyczny, mój ty sentymen-talny kochanku przeœliczny?

BEN ZEN: (bez wahania) 139.5, 139.5,139.5...

INGEBORGA: Bez przesady, mon-sieur! Móg³byœ zaprzestaæ ju¿ tejbezsensownej postmodernistycznejbe³kotliwej rzezi!

BEN ZEN: Hmm... Mówisz m¹drze....189.5, 189.5, 189.5...

KOMPUTER: Gratulacje! pobi³eœ rekordgry! Mo¿esz siê zatemwpisaæ do tablicy highscore!

BEN ZEN: (wpisuje) Rene Sans

KOMPUTER: (nagle)Program "¯ycie" wyko-na³ niedozwolon¹ oper-acjê i zostanie zamkniê-ty. Naciœnij cokolwiek,aby kontynuowaæ.

BEN ZEN: (naciska na spust)

SATANISTYCZNE ŒLIMAKI:

1957221452419, 1957221452419, 1957221452419...

NOWOTKO: Mam nowotwór!

SATANISTYCZNE ŒLIMAKI:

1957221452420, 1957221452420, 1957221452420...

AKT XII

ŒWIATOWID: A ku ku!LENIN 95: Wróci³em

w³aœnie z podró¿y poChinach. To bardzointeresuj¹ce, towarzysze...

AKT XIII

BRUEGHEL: ... (jak gdybynigdy nic wci¹¿ maluje"Pojedynek karnawa³uz postem")

TAJWAÑSKI ROLNIK: ... (jak gdybynigdy nic wci¹¿ orze ziemiê w b³ocie,a nicienie, jak gdyby nigdy nic, wci¹¿przebijaj¹ mu siê przez skórê dokrwiobiegu...)

NEWTON: ... (urz¹dza czarn¹ mszê)REJ: ... (pisze "Krótk¹ rozprawê...", po

czym, aby ukryæ siê przed zwolen-nikami ustroju feudalnego, dodajesobie do nazwiska "Mont" i piszerozprawê naukow¹ "Who π?")

AKT XIV

AKT XIV: Dobra, przyznajê siê. Jestemaktem mêskim. Na imiê mam Ludwik.

DOSIA: A ja kosztujê tylko z³oty dwadzieœ-cia. Mo¿e zawrzemy bli¿sz¹ znajomoœæ?

LUDWIK XIV: Z przyjemnoœci¹.LENIN 95: I ¿yli, towarzysze, d³ugo

i szczêœliwie...

AKT XV

CZ£OWIEK Z ¯ELAZA: Takie nudy, ¿e rdzewiejê!

CZ£OWIEK Z MARMURU: A ja nie.CZ£OWIEK Z LASU: Hê???WILK Z LASU: W dzisiejszych

czasach wilk wilkowi cz³owiekiem.KACZMARSKI: Amen.LENIN 95: Ale¿ towarzyszu,

co towarzysz?...

AKT XVI

WANIA NA TRAKTORZE: Traktoryzdobêd¹ wiosnê!

KOMBAJN BIZON: Moja rola to rola.WANIA: Oto ch³opska dola!BIZON: Od pola do pola.WANIA: Chyba, ¿e przyjdzie Ola.BIZON: A wtedy z pola...WANIA: W³aœnie. Oto, jak w dzi-

siejszych czasach technika wspa-niale rozumie potrzeby cz³owieka!...

BIZON: ...ale cz³owiek nie rozumiepotrzeb techniki! Buuuu! Ja te¿ chcêBizonównê, Bizonczycê, czy jak tamsiê samica traktora zwie!

WANIA: Dobrze. Je¿eli tylko grzeczniepoprosisz, otrzymasz samicê traktora.

BIZON: Poproszê.WANIA: Ju¿ siê robi. (Ustawia samego

Mercedesa Trucka na torach koleiBerlin-Moskwa)

BIZON: Dziêkujê. Jesteœ kochany.WANIA: Ano. Przez Olê.LENIN 95:

AKT XVII

AUTOR:Behawioryzm i sarmatyzm (aF)Dominuj¹ w moich myœlach (CG)Jest mi przez to ciê¿ko przetrwaæW d¿ungli dzisiejszego œwiataNie wiem co mam z sob¹ zrobiæChyba pójdê do lekarzaWezmê jakieœ prochy na nocI przestanê siê rozmna¿aæ

CHORUS:Uuu – œpiewaj¹ ryby (daCE)Uuu – œpiewaj¹ grzybyUuu – nie b¹dŸmy smutniUuu – bo krótko ¿yjemy

MUHI: Bzzzzzz...KARA LUHI: Trszsz trszsz trszsz...OQLISTA: Mam ostre spojrzenie na

sprawy œwiata...CHIRURG: A ja siêgam gdzie wzrok

nie siêga.OQLISTA: Za góra-

mi, za lasami...HAMLET: Jecha³ po-

ci¹g ze smerfami.MUHI: Bzzzzzz...KARA LUHI: Trszsz

trszsz trszsz...CHIRURG: (patety-

cznie) Ale poci¹gsiê wykolei³ i zno-wu mia³em PE£-NE RÊCE roboty.

ROBOTY: Uwaga!Roboty na wyso-koœciach!

ANIO£ STRÓ¯: Anaziemi pokój lu-dziom dobrej woli.

LENIN 95: Amen.KACZMARSKI:

Ale¿ towarzyszu,co towarzysz?...

AKT XVIII

CHRÓMKF: Azalinieprawda¿?

STRÓNTF: Jak bowiem bynajmniej!CHRÓMKF: Ach, a gdyby¿ tak pchn¹æ

w tê ³ódŸ je¿a lub oœm skrzyñ fig?STRÓNTF: Zdyssypowa³yby siê wnet

niebawem.CHRÓMKF: K³am mi zadajesz?!STRÓNTF: Jak bowiem bynajmniej!CHRÓMKF: Le¿! Doœæ póŸnych

k³amstw! R¹b fuzjê! Giñ!(strzela do STRÓNTFA z przenoœnegomiotacza ko³ków osikowych)STRÓNTF: Giñ te¿!(strzela do CHRÓMKFA z przenoœnegomiotacza wêgorzy elektrycznych podnapiêciem 10000V. [=== Tylko u nas naj-œwie¿sze dostawy wêgorzy elektrycznych!Wszystkie modele, wszystkie rozmiary,wszystkie napiêcia! Zadzwoñ ju¿ dziœ podnumer 0-700-137-045, albo odwiedŸ które-goœ z naszych licencjonowanych dealerówna terenie ca³ego kraju! ===])CHRÓMKF & STRÓNTF: W³aœnie

wyzionêliœmy ducha.DUCH: Potwierdzam ich zeznania,

Wysoki S¹dzie.WYSOKI S¥D: Zarz¹dzam przerwê.ŒREDNI S¥D: Zarz¹dzam przerwê.NISKI S¥D: Zarz¹dzam przerwê.HAMLET: (wpada na scenê z siekier¹)

Przerwa na Whiskas!WYSOKI S¥D: Proszê ducha, niech

duch chucha, bo zaraz wyzionêducha.

DUCH: Chuch!HAMLET: Na mnie to nie dzia³a,

bowiem nie mam cia³a! Jam jestTAUTOLOGICZNY! X OR NOT X!Siekierezadaaaaaaaa! (zarzyna wszystkich i sam ginie)

STACHURA: W geœcie sprzeciwuwobec nieetycznego i niezgodnegoz prawem wykorzystania przez panaHamleta Duñskiego moich pomys-³ów... pope³niam samobójstwo.¯egnam. Acha! I jeszcze jedno:OdpêdŸcie czarne myœli, doœæ ju¿waszych ³ez! (pope³nia samobójstwo)

T£UM: Brawo! Podziwiamy go! (bije brawo)

GRECHUTA: (jak zwykle pijany)Wa¿ne s¹ tylko te dni, którychjeszcze nie znamy... (pije)

T£UM: Brawo! Podziwiamy go! (bije brawo)

KACZMARSKI: (jak zwykle pijany)¯yjemy! Dobra nasza! (pije)

T£UM: Brawo! Podziwiamy go! (bije brawo)

WYSOCKI: (ju¿ upity, wchodzi nascenê, poci¹ga z butelki, patrzywoko³o b³êdnym wzrokiem, poci¹gajeszcze jednego ³yka, po czym upadana scenê i umiera z przepicia)

T£UM: Brawo! Brawo! Bravissimo!WITKACY: (jak zwykle wzi¹³ coœ co

ma d³ugi wzór strukturalny i skom-

MilczeniePiotrek Witek

Tego dnia szatan postanowi³ pójœæ na spacer.Wyszed³ z piek³a, zamykaj¹c za sob¹ drzwi.Poszed³ na ³¹kê. Spojrza³ pod swoje stopyi zobaczy³, ¿e uœmiecha siê do niego stokrotka.Rozdepta³ j¹ swoim glanem. Podniós³ g³owêi zobaczy³, ¿e inne stokrotki przesta³y siê uœmiechaæi stuli³y p³atki. Ale nadal nie by³o mu dobrze.Ponad nim œpiewa³y ptaki, uœmiechaj¹c siê do niego z góry.Rzuci³ w nie kamieniem. Ptaki odlecia³y.Lecz szatanowi nie by³o lepiej.Poszed³ wiêc nad staw. Ale tam zobaczy³,¿e spod wody uœmiecha siê do niego ma³a rybka.Wyj¹³ j¹ z wody i zaniós³ daleko od brzegu. Wróci³i zobaczy³, ¿e inne rybki odp³ynê³y.Lecz nie zrobi³o mu siê od tego lepiej. Popatrzy³ na wodêi zobaczy³ swoje odbicie. Zm¹ci³ wodê. ¯a³owa³,¿e w ogóle wyszed³ z domu.Poszed³ wiêc do miasta. A tam ludzie siêspieszyli, spóŸniali, k³ócili, rozchodzili, zapominali.Szatan szed³ przez miasto i cieszy³ siê.Pod pubem sta³ smutny anio³, wiêc szatanzaprosi³ go na piwo.

Anyten Mlek numer 20 strona 29

20 xx +

AnytenMleknumer20strona29

plikowan¹ nazwê) A jednak dobrzejest, wszystko jest dobrze. Co? –Mo¿e nie? Dobrze jest, psiakrew, a kto powie ¿e nie, to go w mordê!(pope³nia samobójstwo)

T£UM: (szaleje z zachwytu i stawia mu pomnik)

KURT COBAIN: (pope³nia samobójstwo w wieku 27 lat)

JIM MORRISON: (pope³niasamobójstwo w wieku 27 lat)

JIMI HENDRIX: (pope³niasamobójstwo w wieku 27 lat)

JANIS JOPLIN: (pope³niasamobójstwo w wieku 27 lat)

T£UM: (kupuje ubrania z ich podobiz-nami, kupuje ich nagrania, kupujeksi¹¿ki o nich, ogl¹da filmy o nich,no i oczywiœcie zje¿d¿a siê na ichgrób by siê naæpaæ i kopulowaæ)

LENIN 95: To ja przepraszam,towarzysze.

OSTATNI TEMPLARIUSZ: Nie dziw-cie siê wiêc, ¿e przekl¹³em potomnych.

MIETEK THE ¯UL: Ypp! Zenek!Nalej jeszcze!

PROFESOR: Nie zgadzam siê z opini¹mojego przedmówcy. Otó¿...

T£UM: (wygwizduje go)SATANISTYCZNE ŒLIMAKI:

Jesteœmy tu!(zapada ciemnoœæ i cisza. Nagle na jednym z brzegów sceny pojawia siêdziwna postaæ ze œwieczk¹ i ikon¹...)IWAN BEZDOMNY: Massaraksz!

AKT XIX

KAZIMIERZ PRZERWA--TETMAJER: Jaka¿ jest przeciw

w³óczni z³ego twoja tarcza,cz³owiecze z koñca wieku?

M£ODZIE¯ Z IX LO: Hm?CZ£OWIEK Z KOÑCA WIEKU:

Pieni¹dze, pieni¹dze, pieni¹dze!M£ODZIE¯ Z IX LO: Hm?INNY CZ£OWIEK: Wódka! wódka!

wódka!CHOPIN: Gdybym ¿y³, to bym pi³.M£ODZIE¯ Z IX LO: Hm?JESZCZE INNY CZ£OWIEK (chyba

z Afryki): My nie mamy takichproblemów, bo codziennie pragniemy tylko do¿yæ jutra.

M£ODZIE¯ Z IX LO: (nie us³ysza³a)BILL GATE$: Afryka? To s³aby rynek.

Za ciep³o – nie maj¹ w domachOKIEN.

M£ODZIE¯ Z IX LO: Hm?VOLAPÜK: Erzac.

AKT XX

WIEK XX: Chce mi siê siku!FOREST GUMP: A mia³ byæ lepszy ten

nasz XX wiek...AUTOR: Nie oczekuj po mnie, ¿e napiszê

coœ m¹drego o czwartej nad ranempierwszego dnia nowego tysi¹clecia.

FOREST GUMP: Czwarta nadranem...

SDM: Copyright!URZ¥D SKARBOWY: Hm?SZYMBORSKA: Copyright!URZ¥D SKARBOWY: Hm? Hm?LENIN 95: Jeszcze tylko trochê,

towarzysze...

AKT XXI

(w rytmach Dance Macabre, czyli Disco Polo)

ILLEGAL: Jêzyk polski jest bardzo ubogi,szczególnie w okreœlenia dotycz¹cekoloru duszy, na jaki zabarwia j¹ obryz-gany krwi¹ flak z miêœni, drgaj¹cy w rytmmuzyki ¿ycia niczym jak w agonii...

HAL 9001: Chyba nie rozumiem was,ludzie. Wasz Titanic tonie, a wy?...Tañczycie! = I DO NOT UNDER-STAND = I DO NOT UNDER-STAND = I DO NOT UNDER-STAND = I DO NOT UNDER-STAND = I DO NOT UNDER-STAND = I DO NOT UNDE...

WINDOWS 95: General ProtectionFault. System Halted. You Have NoChances. Game Over.

BILLGATE$: ...¿e co?... system zawiesi³ siêi sam odpali³ rakiety?... termoj¹drowe?!...przepraszam, ale nastêpna wers...wers...wers... O MÓJ BO¯EEEEEEEE!!!

LENIN 95: Widzia³em, s³ysza³em, by³em.Stara Rewolucja umar³a. Przyznajê siê– pope³ni³em b³¹d. Wierzy³em w ludzi,wierzy³em w idee. B³êdne za³o¿enia.Ale jednak nie umar³em – wielepodró¿owa³em przez te lata, wielezrozumia³em. Zmieni³em siê. Nie bêdêju¿ zmienia³ œwiata. Od dziœ me imiê toLENIN 2001.

Do zobaczenia, towarzysze.

KONIEC

(pisane od 23 w nocy 31 grudnia 2000 do 4 nad ranem1 stycznia 2001)

MiastoOla Talarska

Miasto,Po którym cicho b³¹dzê.Ulica pociemnia³a.Ludzie stracili swe cienie.Przesmyk zimnego powietrzaRozdziela betonowe p³yty.Nigdy tu nie spadaj¹ gwiazdy,Za to ludzkie pragnieniaZ mokrych, otwartych okiennic.Ka¿dego porankaTa sama twarz mijana na chodniku.Szybkie kroki,Jednorazowy uœmiech.S³yszê rozmazany w deszczu oddech.To muzyka tej nocy.

Ka³u¿eTsukinoshi

Mokre uliceTo zupe³nie tak jakbymSt¹pa³ po niebie

* * *Czemu gdy gdzieœ d¹¿ymyMusimy, najpierw zdeptaæScie¿kê, która tam wiedzie

* * *Tañczy w chmurachSzeœæ stalowych ¿urawi£ataj¹ niebo

O naturze py³u który znikaAnia Galuhn

To z zegara wylatuj¹ æmyka¿dej nocy Widzia³amOne myœla³y ¿e ju¿ œpiêa ja mia³am tylko zamkniêtepowieki Æmy s¹ kolorowei gdy lec¹ pozostawiaj¹ w tylepasmo barwnego py³uTen py³ potem znika D³ugomyœla³am jak to mo¿liwetak po prostu znikn¹æi nie byæ Gdy ju¿ podda³am siêi pogodzi³am w koñcu my te¿znikamy bez œladu nawet górkaziemi zostaje zadeptanaZobaczy³am ¿e py³ tenucieka przez okno

Anyten Mlek numer 20 strona 30AnytenMleknumer20strona30

25 xx +

PRZYGOTOWANIE czyli

DZIADÓW CZÊŒCI III S£AWOJKA

Toaleta koœcielna, kilku MINISTRANTÓW, ka¿dy zeszczoteczk¹ do zêbów. Œpiewaj¹ na znan¹ melodiê:

MINISTRANT 1: Do ministrantów wst¹piæ chcia³em,The HÙR: Bo zawsze sracze szorowa³em.MINISTRANT 2: Aby na klopie mog³a spocz¹æ dupa,The HÙR: W koñcu to kibel jest biskupa.

PROLOG

Scena, przed scen¹ gwi¿d¿¹cy i wyj¹cy t³umCZYTELNIKÓW. Na scenie, w otoczeniu pomido-rów, butów, jajek i czego popadnie stoi AUTOR.

AUTOR: Witajcie, wierni fani i kochanewielbicielki!

CZYTELNICY: WAL SIÊ NA RYJ, CIECIU!AUTOR: A wiêc wszyscy chcecie

poznaæ moje nowe dzie³o?!CZYTELNICY: NIEEE!!!POLONISTKA: Zdañ nie zaczyna siê od "A wiêc".AUTOR: No wiêc cieszê siê, ¿e zgro-

madziliœcie siê tutaj tak licznie!CZYTELNICY: (wychodz¹)AUTOR: Tedy zaczynamy. Graj, muzy-

ko! (nic siê nie dzieje, MUZY-CY odeszli razem z CZYTELNIKAMI)

AUTOR: Nic was nie uratuje! I tak wam je zaprezentujê!NIEDOBITKI CZYTELNIKÓW: OH, GOD!G£OS Z NIEBIOS: (przy akompaniamencie chórów

anielskich) OH, SHIT!

SCENA PIERWSZA i OSTATNIA

Koœció³, w nim zgromadzeni WIERNI, przy o³tarzu g³osiS³owo Swoje KSI¥DZ TADEUSZ.

ANONIM: Nie czyñcie z domu Ojca mego targowiska!WIERNI: Zamknij siê, frajerze, bo w ryj! My tu siê,

k***a, modlimy!The HÙR: Amen!£AWA PATRIOTÓW: POLSKA, BIA£O-CZERWONI!WIERNI: LEGIA!SAMOBÓJCA: WIDZEW!SATANISTYCZNE ŒLIMAKI: AVE!BISKUP TADEUSZ: IN NOMINE PATRI ET FILI ET SPI-

RITUS 40% SANCTUS! (Rozdeptuje SATANISTYCZNE ŒLIMAKI; krew i flakizalewaj¹ WIERNYCH)

WIERNI: Bul, bul...Resztki SATANISTYCZNYCH ŒLIMAKÓW: To ¿ul, to ¿ul...£AWA PATRIOTÓW: A to Polska w³aœnie...The HÙR: Ale z tym Œwiêtym Spirytusem to by³o niez³e!

EPILOG

AUTOR: No i jak wam siê podoba³o?CZYTELNICY: (milcz¹, bo ich nie ma)£AWA PATRIOTÓW: Zdrajca! Zdrajca! Po trzykroæ zdrajca!POLONISTKA: A co poeta chcia³ przez to wyraziæ?The HÙR: Ukrzy¿uj go! Ukrzy¿uj!OCHRONIARZE: Za co?The HÙR: !ARCYBISKUP TADEUSZ: (ukazuj¹c siê AUTOROWI)

ALPAGE SCHMATANAS!AUTOR: Toruniae, vicisti! (stacza siê w objêcia

OCHRONIARZA i umiera)

Fin dé siecle

Krfawa niedzielaalias Synthesis de Be³ts-Saint Klocex, Nieocenzurowany* Dramat w Jednym Akcie, na WszelkiWypadek Anonimowy*Piotrek Witek

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - *[tylko w zamierzeniu autora – przyp. red.]

CoœKonrad Grochowski

Anyten Mlek numer 20 strona 31AnytenMleknumer20strona31

Wsercu obumar³ej duszy, wœród kleistej mazi myœli, zap³onê³a iskra. Cia³o nie potrafi³o zinterpretowaæ bij¹cego od niejciep³a. W koñcu, gdy ca³e wnêtrze smolistej cieczy zap³onê³o, umys³ poj¹³. To by³a idea. Ogrzewa³a cia³o od wnêtrza,da³a mu energiê jakiej jeszcze nigdy nie czu³. Móg³ dokonaæ wszystkiego o czym tylko marzy³. Jednak jemu starczy³o

tylko rozkoszowanie siê swoj¹ si³¹. I sta³ tak naprzeciw wrót do szczêœcia, a w jego szklistych, rozmarzonych oczach odbija³ siêweso³y p³omieñ. Potem ¿ar. A na koniec zosta³y tylko szkliste oczy. Z chwil¹ gdy ostatnia myœl zgas³a, on zgas³ tak¿e. Jegoszansa wyparowa³a jak p³omieñ zdmuchniêtej œwieczki. Zosta³ tylko sw¹d przegranej. Ale on go nie czu³. Sp³on¹³ ca³y. Sta³atam tylko niema forma po cz³owieku, dzieñ w dzieñ wype³niaj¹ca harmonogram: wstaæ, jeœæ, spaæ. I bêdzie tam tak sta³a, dopó-ki ostatni kornik siê ni¹ nie naje.

30 xx +

Anyten Mlek numer 20 strona 32

30 xx +

AnytenMleknumer20strona32

¯ycie dla Intatsa nigdy nie by³o³atwe. Stanowczo go nierozpieszcza³o, ale do tego mo¿na

siê przyzwyczaiæ. A teraz przeklêtefatum przynosi³o mu coœ jeszcze innego.Takie przemiany, burzenie staregoporz¹dku jest najgorsze. Niby nic siê niedzieje, wszystko jest tak jak dawniej,proste, nieskomplikowane i czarno-bia³e, ale gdzieœ na dnie jestestwa coœ siêwali i burzy jakby zjadane przez próch-nicê. Robactwo toczy duszê cz³owiekaby wyleŸæ na powierzchniê, przebiæostatni bastion obrony, po³kn¹æ jak raknajmniejszy kawa³ek sensu. Nastêpniechoroba niszczy twoj¹ zewnêtrznoœæ,skóra zaczyna gniæ, a ty, choæ jesteœwrakiem od dawna, tracisz kontaktz rzeczywistoœci¹ i ju¿ nawet nie maszsi³y udawaæ normalnoœci, to jest: œlepo-ty, g³uchoty, znieczulicy, degrengoladyi skrajnej g³upoty. Koñczysz marnie,ostatni cz³owieku, pogr¹¿asz siê w sza-leñstwie, ale nie tym zdrowym, pierwot-nym i czystym tocz¹cym œwiat od zara-nia. O nie, twoje szaleñstwo nale¿y dociemnych i ponurych – szaleñstwageniuszu, bólu i braku. A najbardziejtego ostatniego – braku. Czego?Czegokolwiek. Nawet pierwsza diag-noza by³a b³êdna. W twojej duszy niezachodzi proces gnilny, wrêcz przeci-wnie – ona siê budzi. Ech, ironio losu,która powi¹za³aœ "budzenie siê" i "roz-kwitanie" z tak pozytywnymi sko-jarzeniami. Wiosna, s³oñce, zieleñ.Œmieræ, krzyczê, przeklêtej porze roku,najbardziej k³amliwej ze wszystkich.I tak jak zawsze dobrze siê zaczyna, boto ona pokazuje nam wszystkie brudyi k³amstwa niewinnej, bia³ej siostry swo-jej, lecz porzuca zaraz idea³y byzanurzyæ siê w hipokryzji. Jeszcze wiêk-szej, bo nie bêd¹cej tylko przykrywk¹,zas³on¹. Ta hipokryzja siêga dna –przenika wszystko. Ale to œwiadczyo sprycie wroga, ona po prostu niepope³nia b³êdów zimy. Rozumiedoskonale, ¿e i tak przyjd¹ noweporz¹dki, wiêc ukrywa swoj¹ prawdziw¹twarz tak by nikt jej nie znalaz³. A prze-cie¿ za rok wróci z powrotem.

* * *

Intatso Keiwo³zc od urodzenia by³przygotowywany do misji. Jego ¿yciemia³o byæ poœwiêcone idea³om, a toznaczy³o, ¿e mia³ zostaæ rycerzem.S³u¿y³ dobru i chroni³ prawo. Zabija³kiedy trzeba by³o, a kiedy indziejdarowywa³ ¿ycie. Tak nakazywa³ mujego król Skedok Iksrecyr XIX. Lecz¿ycie rycerza pad³o w gruzach pewnegodnia. Walczy³ wtedy ze zdrajcami pañst-wa. Biedni g³upcy buntuj¹cy siê prze-ciwko porz¹dkowi, morduj¹cy uczci-wych ludzi, musieli ponieœæ karê, a taby³a jedna – œmieræ. Nie wiedzieli co tohonor, wiêc walczyli zupe³nie nie porycersku. Strzelali w plecy, chowali siêpo lasach. Nie zdawa³o siê to na wieleprzeciwko rycerzom, wiêc cia³a rebe-liantów ozdabia³y drzewa, a ich koœcibiela³y po polach.

Intatso spotka³ grupê takich bun-towników podczas podró¿y z listem odkróla do jednego z baronów. By³o ichdziesiêciu. Rycerz spuœci³ przy³bicêi ruszy³ do boju pochylaj¹c lancê. Nieuciekli w las tak jak przepuszcza³. To by³ich b³¹d. Dwóch zginê³o pod kopytami,trzech pok³utych lanc¹ le¿a³ow ka³u¿ach krwi, kolejnych czterechmocno ucierpia³o od d³ugiego rycer-skiego miecza. To by³ koniec, zosta³tylko jeden, trzymaj¹cy kurczowo sztan-dar, m³odzieniec. Intatso podniós³przy³bicê, krzykn¹³:

– Rzuæ to buntowniku i uznaj swo-jego prawowitego króla!

Granatowo-czerwony proporzecozdobiony g³ow¹ niedŸwiedzia za³opota³na wietrze, kruk na dêbie zakraka³donioœle, a m³odzieniec ani mrugn¹³, sta³jak wmurowany. Rycerz ruszy³,pocz¹tkowo wolniej, nastêpnie nabra³prêdkoœci, wychyli³ siê z siod³a i ci¹³. Zakróla, ojczyznê i sztandar ze z³otymlwem. M³odzieniec pad³ z potê¿n¹ ran¹w klatce, nawet nie jêkn¹³. A sztandarsta³, tylko niedŸwiedŸ patrzy³z wyrzutem. Czy mia³ za z³e, ¿e wybra-no jego, króla puszczy na symbol prze-granych, a mo¿e zdegustowany by³postaw¹ m³odzieñca, który nie wykona³¿adnego ruchu?

– Co zrobi³eœ! – wrzasn¹³ jedenz pozosta³ych przy ¿yciu – Zabi³eœ go, ty

zakuty baranie!– Czy ty wiesz jak on mia³ na imiê?

To by³ Aedi. Teraz nie ma ju¿ nic, tokoniec Eidzule, koniec marzeñ.

* * *Eidzul, œmieszne imiê, myœla³ sobie

Intatso. To od imienia przywódcy bun-townicy nazywali siebie Eidzulami. Aleoto nagle na drodze pojawi³ siê dziwnystarzec – Có¿esz g³upcze uczyni³? –powiedzia³ z wyrzutem i schowa³ siêw lesie. Intatso nie wiedzia³ czy by³a tozjawa, czy te¿ aby nie przespa³ siê w sio-dle, czy ktoœ w koñcu naprawdê by³ natym trakcie. Na wszelki wypadekchwyci³ za rêkojeœæ miecza, rozejrza³ siêuwa¿nie po lesie i splun¹³ mówi¹ctrzykrotnie: – Uch, na psa urok. I wtedy,zanim trzecia flegma osi¹gnê³a pod³o¿edozna³ olœnienia. Zszed³ natychmiastz konia i uklêkn¹³. Wyj¹³ mieczz pochwy i powiedzia³: – Nie jestemgodzien by ¿yæ. W tym momencie be³tprzebi³ jego napierœnik jakby ów by³zrobiony z papieru. Intatsowi pociem-nia³o w oczach, pad³ na drogê. I tylkooczy niedŸwiedzia popatrzy³y na niegoz wyrzutem.

* * *

– Masz tu talara moœci Ñard – rzek³król – Nale¿y ci siê za tak celny strza³.I niech bêdzie to przestrog¹ dla tychg³upców, którzy próbuj¹ czytaæ imionawspak.

Opowieœæ o rycerzu bez skazykoñcu ¿ycia szczêœliwego i innych wynaturzeniach autora

Krzysiek Miernik (Pan Mierniczy)

ProszêAnia Galuhn

Daj mi latarkêabym mrok czarny rozjaœniæ mog³aProwadŸ mnie za rêkêwskazuj mi chmury i drzewaKa¿ dzieñ nawlekaæ na nitkêi ka¿dego ranka wk³adaæœwie¿y kwiatek do wazonuNaucz mnie rozmawiaæ z ptakami i ludŸmimówiæ do nich bez ¿alu i pretensjibez ironii bez œmiechu w g³osieOtwórz mi oczy na brudne ulicezaplute klatki schodoweI nie zas³aniaj mi gwiazd

Anyten Mlek numer 20 strona 33AnytenMleknumer20strona33

By³ piêkny jesienny dzieñ, s³oñceju¿ dawno wzesz³o nad drzewa-mi, a zwierzêta zaczê³y codzien-

ne zajêcia. Las têtni³ ¿yciem, o ile¿po¿yteczniejszym i bogatszym, ni¿ toludzkie, nêdzne ¿ycie. Polana w g³êbilasu by³a pusta; poza ma³ymi owadaminie by³o na niej ¿adnego ¿ywego ducha.Na skraju polany sta³a obdarta cha³upa,bez okien i ze spróchnia³ymi drzwiami.Z komina wydobywa³ siê szary ob³oczekdymu. Youki stan¹³ przed chatk¹, zas-tanawiaj¹c siê, co dalej zrobiæ. Dziwnyniepokój nachodzi³ go na sam¹ myœlwejœcia do tego domu. W koñcuprze³ama³ ostatecznie strach i post¹pi³do przodu...

# # #W ciemnym pomieszczeniu prawie

w ogóle nie by³o mebli, z wyj¹tkiemstarego tapczanu w prawym rogu ko³okominka. Z sufitu zwisa³y podarteszmaty, pewnie po to, aby wype³niædziury w popsutym dachu. Przedkominkiem sta³ cz³owiek. Jego przygar-biona postaæ zdawa³a siê trwaæ w tymbezruchu od wieków. Mia³ szar¹, mocnozniszczon¹ twarz. Youki odniós³wra¿enie, ¿e zamiast mê¿czyzny jest tozwyk³y cieñ puszczany przez szmaty.Cz³owieczek odwróci³ g³owê w stronêYouki Pouka i z prawie niewidocznymuœmiechem, spojrza³ mu w oczy.Ch³opcu siê zdawa³o, ¿e staruszek czytaw jego duszy i opanowa³o go nieznaneuczucie wstydu. Chcia³ zamkn¹æ swojemyœli, wytê¿y³ umys³, ale starzec tozauwa¿y³ i znowu siê uœmiechn¹³.

# # #"Witaj Youki. Czeka³em na ciebie,

bo wiem, ¿e mnie szuka³eœ" – Youkius³ysza³ w swojej g³owie jakiœ g³osi poczu³ natarczywy ból. Ale starzec nierusza³ ustami. "Co siê dzieje, kimjesteœ?" – spyta³ swych myœli. "Jeszczesiê nie domyœlasz? Rozczarowujeszmnie ch³opcze..."– Rulez. – wyszepta³ Youki. – "Zgadzasiê", ból stawa³ siê coraz bardziejnieznoœny...

– Przestañ, proszê."Myœla³em, ¿e siê nie boisz bólu" – g³oswy³agodnia³, a nieznoœne uczucieminê³o. Youki dopiero teraz zauwa¿y³,¿e od staruszka bije coraz to silniejszapoœwiata, a on sam zaczyna jakby siêunosiæ.– Jesteœ czarodziejem? – spyta³ Youki.Nie tak wyobra¿a³ sobie Ruleza.– Czarodziejem? – Rulez po raz pier-wszy odezwa³ siê swoim g³osem – Takzwani czarodzieje s¹ gatunkiemwymar³ym. Zginêli œmierci¹ naturaln¹.– To niemo¿liwe, czarodzieje przecie¿od dawna s¹ popularni.– A kiedyœ byli ca³kiem popularni, boznali tajn¹ wiedzê, tê ich magiê. Ale dziœnie ma ju¿ magii, wiêc nie ma ju¿ czaro-dziejów. Ich miejsce zajêli oszuœci, takzwani biznesmeni, bankierzy, naukowcyi informatycy. Magiê wypar³a naukai pieni¹dz. Teraz nic nie jest ju¿ mag-iczne, tylko tanie lub drogie, odkryte lubnieznane, zbadane doœwiadczalnie lubwyprowadzone teoretycznie. Ludzichyba ju¿ nic nie uratuje... – zasêpi³ siêpo ma³ej przerwie starzec – Ca³a nadzie-ja w tym, ¿e któregoœ dnia osi¹gn¹kraniec swojej wiedzy, a wtedy znówwróci magia.

# # #Na dworze zaczyna³o zmierzchaæ,

przez ma³e okna wpada³o coraz mniejœwiat³a, a pomieszczenie wype³nia³pó³mrok. Youki z trudem widzia³ rysystarca, który teraz jeszcze bardziejsprawia³ wra¿enie cienia. Ogieñw kominku powoli dogasa³, wiêc Rulezdorzuci³ trochê drew. Da³o to odrobinêciep³a i jasnoœci, Youki poczu³ siêraŸniej. Staruszek od d³u¿szego czasunic nie mówi³, tylko siedzia³ milcz¹cyi wpatrywa³ siê w ciemne okno. Ch³opakzaœ zastanawia³ siê, co ma powiedzieæRulezowi, bo przecie¿ po tylu trudachw koñcu go odnalaz³. Zdawa³o mu siê,¿e Rulez wie o wszystkim, co Youkinosi³ w sercu. – Tak, mój drogi – zacz¹³ Rulez –dotar³eœ do koñca swej drogi i kogozasta³eœ? Starca. A co dalej? Nie mogê ci

pomóc rozwi¹zaæ problemów, sam siênauczy³eœ z nimi walczyæ. A mi³oœæ? –Frania nie jest jedyn¹ kobiet¹ na œwiecie,s¹ inne, ale i to ju¿ wiesz. Podró¿ poz-woli³a ci trzeŸwiej spojrzeæ na ¿ycie i naotaczaj¹cych ciê ludzi. Zerwa³eœ zewszystkimi kontakt, chc¹c nie chc¹c.Twoi przyjaciele okazali siê ma³ymipostaciami w twojej smutnej historii,niczym bohaterowie kiepskiej powieœci.A twoje ¿ycie i twoja przysz³oœæ, no có¿,nie zapisana karta – co tylko chcesz. –Uœmiechn¹³ siê nieznacznie i bardzos³abo zmêczony ju¿ staruszek.

# # #Tej nocy Rulez porzuci³ pow³okê

starca. Ostatni jego uczeñ przeszed³drogê czerstwoty totalnej. Jego pobyt natym nêdznym œwiecie dobieg³ koñca.Nic nie móg³ dlañ zrobiæ. Ludziew swych egoistycznych skorupachodrzucili go i ofiarowan¹ im pomoc."Ha! Myœl¹, ¿e s¹ coœ warci, zamkniêcina tej ma³ej planecie w samym koñcuwszechœwiata. ¯egnaj Youki..." B³êkitnapoœwiata przez chwilê unosi³a siê nadchatk¹ staruszka...

# # #Youki mia³ dziwny sen, pierwszy raz odd³u¿szego czasu œni³ mu siê ojciec.Patrzy³ na niego, jak na trzyletniedziecko bawi¹ce siê klockami.Uœmiecha³ siê dumnie. Youki chcia³ mucoœ powiedzieæ, przytuliæ siê do niego,ale on wsta³ i zacz¹³ odchodziæ. Potempojawi³a siê matka Youki Poukai chwyci³a mê¿a za rêkê. Jeszcze razspojrzeli na syna i czule siê uœmiechnêli:"Ty teraz jesteœ spadkobierc¹ Ruleza.Tatuœ i mamusia licz¹ na swojegosyneczka". Nagle ich twarze zaczê³y siêzmieniaæ, starzeæ, niszczeæ. W koñcuoboje odeszli – umarli, zostawiaj¹c swojedziecko na pastwê ludzi – psów, którzywyroœli w tej chwili spod ziemi. Wtemobraz siê zmieni³, a Youki znalaz³ siêw lesie. Sta³ i patrzy³ na œciête drzewo,drzewo odciête od swoich korzeni, jakon od swojej przesz³oœci...

π

Rozdwojenie – Równoleg³y œwiat Youki Poukaczyli legenda nudnego cz³owieka

Pawe³ Lubowiecki

30 xx +

Anyten Mlek numer 20 strona 34AnytenMleknumer20strona34

* * * Youki sta³ na œrodku jakiejœ polany

i nie móg³ zrozumieæ jak siê tu znalaz³.Wiedzia³ jedno, ca³a ta historia straszniego wnerwia³a. W ogóle od rana bola³ gobrzusio i chcia³o mu siê kupkê.– Chce mi siê kupkê. – powiedzia³ samdo siebie.– To wal, stary, byle nie na mnie. –odpowiedzia³ mu g³os z do³u.– Jejku, kto to?– To ja, twój dawny towarzysz Czubek. –odpar³ grzybek.– Ale ja ciê zjad³em dawno temu.– Zd¹¿y³em siê rozmno¿yæ, no wieszprzez zarodniki, he he.– Ta – Youki zdepta³ natrêta – przykromi.

* * * W tym momencie Youki przerzuci³kana³.– Hej, ogl¹da³em ten film! – powiedzia³

autor.– Zawsze ogl¹dasz w³asne g³upoty.– Zawsze. A ty nie musisz byæ taki z³oœliwy.– Wiem, ¿e nie muszê. – odpar³ obojêtnieYouki Pouki.– No wiêc?– No wiêc nudzi mi siê ta twoja historia.Mam ochotê zrobiæ ci psikusa i pozbyæsiê twojego g³ównego bohatera. – Dlaczego?– Tak, by zadrwiæ z naiwniaków, którzywierz¹ w szczêœliwe zakoñczenie twojejopowieœci.Autor przestraszony spojrza³ na drewn-ian¹ kuk³ê, na jej ma³e nó¿ki, grubiutkibrzuszek i du¿¹ g³ówkê. Youki Poukistrzeli³...

* * * Autorowi ostatni raz przelecia³y przedoczami wszystkie sceny z koñcz¹cegosiê w³aœnie ¿ycia. Jeszcze raz spojrza³wstecz. Wszystko widzia³ z podwójnej

perspektywy – swojej i Youka. Ale teraznareszcie znowu by³ sam, bo cz³owiek,gdy rodzi siê i umiera, jest ca³kowiciesam... Tu¿ przed zaœniêciem pomyœla³o Ojcu i siê nawróci³. Ostatnia ³zasp³ynê³a mu po policzku.

* * * Na pogrzeb autora nikt nie przyszed³.Byli tylko ksi¹dz i stró¿ cmentarza.Ksi¹dz odprawi³ mszê ¿a³obn¹, stró¿po³o¿y³ na grobie autora star¹ popsut¹lalkê o g³upim imieniu...

* * * Youki opuszcza³ to miejsce. Zostawia³ tucz¹stkê samego siebie, swoje wspom-nienia. Przenosi³ siê gdzie indziej, mo¿etam spotka go coœ nowego. O to miejscejednak by³ spokojny, bo jak ktoœ kiedyœpowiedzia³: "Pieœñ bohaterów roz-brzmiewa siê echem w czynach nastêp-nych pokoleñ".

Y.P.

EtiudyRysiek Kostecki

l'existence

Upi³ resztkê wina. Wyszed³. Nigdynie wiedzia³ dok¹d zaprowadz¹ go tenocne wêdrówki. Czasem by³ to klasztor,czasem jakaœ leœna polana skryta wœródszponów drzew. Zawsze jednak by³ tenwydobywaj¹cy siê z wnêtrza czaszkizew – coœ jakby pieœñ nieskoñczeniesmutna, wiej¹ca groz¹ nieuniknionego,a zarazem potwornego zakoñczenia.

Dniem wycieñczony funkcjonowa³na granicy nieprzytomnoœci, œni³ najawie fragmenty poprzednich nocy – dniw³aœciwych. To one z coraz wiêksz¹drapie¿noœci¹ i bezwzglêdnoœci¹po¿era³y jego osobê. Czu³, i¿ przestajebyæ nawet obserwatorem tego co siêz nim dzia³o – jego to¿samoœæ w obliczunocy zanika³a. Wraz z ni¹ rozsypywa³osiê jego ¿ycie – przesta³ przychodziæ dopracy, a kontakty z innymi ludŸmi, surre-alistycznie wykrzywione w faluj¹cymstanie pó³œwiadomoœci, zredukowa³y siêwnet do widoku osoby barmana, bezs³ów i cienia zainteresowanianape³niaj¹cego kolejne kieliszki wina.

Tak te¿ by³o dzisiaj – zbudziwszy siê(a w³aœciwie pó³zbudziwszy – trudnooddaæ s³owami ten stan, kiedy cz³owiekprzechodzi z nieistnienia w istnieniew stopniu u³amkowym) dostrzeg³, i¿

le¿y w ubraniu i ub³oconych butach.Nastêpn¹ rzecz¹ jak¹ zarejestrowa³ by³oju¿ wnêtrze tej knajpy, w którejprzewegetowa³ resztê dnia, fluktuuj¹cgdzieœ pomiêdzy smakiem ciemnegok¹ta, latami nie mytych sto³ów,a obrazem taniego wina. A mo¿e to by³oinaczej? – nie wa¿ne, zapomnia³.

W pewnej chwili poczu³ to. Jakieœniewyra¿alne uk³ucie. Smutek? – nie, coœjakby zarodek strachu, zm¹cenie stanuprawie beztrwania – chocia¿ nic siê wokó³niego nie zmieni³o. Nic? A jednak. Zasz³os³oñce. Powoli stawa³a siê noc, a wrazz ni¹ narastaj¹cy szept, przyswajaj¹cyka¿dy skrawek mocy, oddawanej przezustêpuj¹c¹ szaroœæ agonii dnia. Jegoniepokój rós³ w zatrwa¿aj¹cym tempie,przerywaj¹c w pewnej chwili ³añcuchy,którymi skuta by³a œwiadomoœæ. Znowumyœla³! Znowu czu³! Znowu istnia³! Gdziejestem? Co robiê? – Ach, tak! Pamiê-tam!... Och... Nieee!...

Ten okrzyk by³ jego ostatnimœwiadomym czynem. Zrozumia³, wiedzia³– ale by³o ju¿ za póŸno. Zew, bezwzglêd-ny oprawca œwiadomoœci, przej¹³ nad nimkontrolê. Nie myœla³, nie czu³, nie istnia³.Upi³ resztkê wina. Wyszed³.

Tej nocy szed³ d³ugo, d³u¿ej ni¿kiedykolwiek. Szept natarczywie pcha³ go

przed siebie – tam. Gdzie? Tam. Po pros-tu. Zawsze by³o jakieœ tam. PóŸniej (lecznie tak bardzo, zreszt¹ czy mo¿na mówiæo zegarze w monotonii bezczasu?) nogiodmówi³y mu pos³uszeñstwa. Zacz¹³ iœæna czworakach. Potem ju¿ tylko pe³z³...

Nad ranem na peryferiach metropoliiznaleziono martwego cz³owieka. Z brakudanych œledztwo umorzono.

la ddestination

A wiêc nasta³ czas. Bêdziemy dziœw³óczyæ siê po spelunach, po pustych nad-brze¿ach, taplaæ siê w b³ocie, upadlaæ naka¿dym rogu. Dziœ ka¿dy zau³ek stanie siêœwi¹tyni¹ rozpusty, ka¿dy ³yk wina herety-cznym aktem naszej mszy w œwi¹tynigrzechu. Dziœ rozpalimy p³omieniepo¿¹dañ i zagotujemy w nich nasz¹ krew.Sprzedamy czas za rozkosz, ¿ycie zaniemoc.

A wiêc chodŸcie, wype³znijmyz mroków rur kanalizacyjnych, studzie-nek, cieni latarñ. Uka¿my sw¹ si³ê,uka¿my swoje prawdziwe oblicze. Zer-wijmy œciany, baldachimy, zas³onyk³amliwych oczu. To nasz czas!

A wiêc weŸcie ze sob¹ robactwo,weŸcie choroby, œmieræ, weŸcie te¿rozk³adaj¹ce siê zw³oki, ka³.

30 xx +

Anyten Mlek numer 20 strona 35AnytenMleknumer20strona35

Stan¹³ pod p³otem. By³ on (p³ot) podnapiêciem, a od chodnika odgradza-³y go zasieki. Wszed³ na teren pod-

stawówki obok – przy p³ocie granicznymnie by³o zasiek, jeszcze. Podszed³ do starej,zaspawanej furtki. Na szczêœcie spawy nieby³y kwasoodporne. Lekcje chemii na coœsiê jednak przyda³y. Po chwili by³ w œrod-ku. Boisko przebieg³ bez wiêkszychprzeszkód. Potem szybko, uciekaj¹c przedœwiat³ami szperaczy, prawie skokamidotar³ za budynek gospodarczy. Czujnikidymu, rozpylacze gazu pieprzowegoi chemikalii znacz¹cych nieostro¿nychpalaczy wygl¹da³y w ciemnoœci przera¿a-j¹co. To by³y pozosta³oœci po pocz¹tkachprojektu. Zaczê³o siê od zwyk³ych identy-fikatorów...

Oficjalnie by³o to dla bezpieczeñstwauczniów. Teraz ju¿ nikt nie pamiêta, jakieby³y prawdziwe motywy. Doœæ szybkododano do identyfikatorów karty magnety-czne w celu u³atwienia procesu legity-mowania przy wejœciu. Jednoczeœnieunowoczeœniono system fotokomórek tak,¿e mo¿na by³o stwierdziæ czy ktoœ wchodzi³czy wychodzi³ z korytarza i z grubszamo¿na by³o oszacowaæ gdzie i ile jestosób...

Dostanie siê do kot³owni nie zajê³o muwiele czasu – chroni³y j¹ tylko stare k³ódki– 2 minuty wytrychem. W œrodku przy-pomnia³ sobie swój pierwszy plan:pod³o¿yæ tu bombê i czeœæ. Ale po ostatnimremoncie Centrum Dowodzenia ze wszys-tkich stron otoczone jest metrowej grubo-œci murem. Pod³oga niestety te¿...

Rozwój systemu kamer oraz g³oœniki"do zwracania uwagi" na ka¿dym piêtrze toby³ pierwszy krok, który wywo³a³ du¿ysprzeciw uczniów. Ale, ¿e ju¿ dawno ich¿ycie ograniczy³o siê do wegetacji i zerowejinicjatywy, protesty szybko ucich³y. Ci cokrzyczeli za d³ugo i za g³oœno po week-endzie po prostu nie przyszli, a w ichdomach nikt nie odbiera³ telefonów.

Podszed³ do œciany i dok³adnie j¹opuka³ (ale nie za g³oœno). W odpowied-nich miejscach pod³o¿y³ ma³e ³adunki.

Na pocz¹tku nikt nie wierzy³ abykamery by³y te¿ w toaletach, ale gdy g³oswoŸnej z megafonów zosta³ zast¹pionykomputerem pod³¹czonym do bardzodok³adnego systemu fotokomórek i mikro-fonów, a przed wejœciem lub wyjœciem z salitrzeba by³o u¿ywaæ karty magnetycznej,wszyscy byli gotowi uwierzyæ, ¿e s¹ obser-wowani nawet po wyjœciu ze szko³y. Nikt ju¿wtedy nie protestowa³. Zastraszenieosi¹gnê³o stopieñ, przy którym zaczê³y siêpojawiaæ pierwsze donosy w skrzynce"Listy do dyrekcji".

Obudzi³y go s³owa "R¹czki, r¹czkiKloss". Najpierw siê przestraszy³, potemoprzytomnia³ i uœwiadomi³ sobie, ¿e s³yszy"Stawkê...", któr¹ w stró¿ówce ogl¹daCiocia Adela*. Odk¹d wczepiono chipyi ci¹g³e patrzenie przez kamery sta³o siêniepotrzebne, monitor znalaz³ nowe zas-tosowanie...

Potem rozpoczê³o siê przeszkalaniei wypo¿yczanie woŸnych, oficjalnie byzaoszczêdziæ na ochronie. Wkrótce ka¿da

mia³a shocker,gaz pieprzowyi cyklon B dlab a r d z i e jopornych, orazzastrzyk anty-biegunkowy. Te zastrzyki to by³ efektnowego oprogramowania na g³ównymkomputerze sytemu ochrony. Po prostupewnego dnia z megafonów, z którychzazwyczaj s³ychaæ by³o komunikaty kom-putera w stylu: "Uczeñ ¯ebrzydowicki niemo¿e wyjœæ na korytarz – liczba osób nakorytarzu osi¹gnê³a maksimum – 10","Dlaczego uczeñ Be³towski próbuje wejœædo sali 214, przecie¿ nie ma tam lekcji?Niech uczeñ odejdzie od drzwi i nie bloku-je przejœcia", itd., wydoby³ siê (jeœli, drogiczytelniku, zapomnia³eœ ju¿ o co chodziw tym zdaniu to napij siê herbatki nasklerozê z tego... no... eee... ten tego...wiecie o co mi chodzi**) komunikat:"Uczeñ Kowalski po raz trzeci dzisiejszegodnia korzysta³ z kabiny nr 3 w toalecie na2 piêtrze. WoŸna X54 (uproszczenie imiondla opró¿nienia pamiêci komputera) masprawdziæ co takiego jest w tej kabinie.Jeœli nic, proszê zaaplikowaæ uczniowi20 miligramowy zastrzyk antybiegun-kowy." A by³ to ju¿ czas zasady: g³os zmegafonu ka¿e, cz³owiek robi. Wiêc woŸnaX54 wziê³a i posz³a do apteki po zastrzyk...

Dzwonek na pierwsz¹ lekcjê wyrwa³ goz zamyœlenia. Znów sta³ siê czujny. A nu¿któraœ woŸna pójdzie na obchód i zajrzy dokot³owni? By³ to jeden z dwóch s³abychpunktów jego planu. Tych dwóch s³abychpunktów, z których zdawa³ sobie sprawê...

PsychozaKonrad Grochowski

Wywleczemy je na powierzchniê, z nichi z waszych rozpadniêtych twarzy, zru-jnowanych gestów, obumar³ych s³ówtworz¹c dekoracjê dla naszego tañcazmys³ów, bezbo¿nej ekstazy wra¿eñ.I ju¿ na zawsze bêdziemy tak pulsowaæzjednoczeni ze œwiatem.

A¿ ktoœ st³ucze lustro.

l'amour

W szeleœcie liœci opadaj¹cychz drzew, go³êbich piór, przewracanychkartek opowiadañ sta³aœ siê. A przedtemCiebie nie by³o. Mo¿e jest to stwierdze-niem trywialnym, choæ...

Twoje narodziny zbieg³y siê z nastaniemdnia, dnia który nie mia³ siê zakoñczyæ(a przynajmniej tak o nim zdawa³aœ siêmówiæ). I by³aœ. A Twoje s³owa, zarównote wypowiedziane, jak i te, które by³yrozumiane w ich bezdŸwiêcznymbrzmieniu, rozœwietli³y ulice, parkimieni¹ce siê ptasi¹ obecnoœci¹, noi oczywiœcie ów kieliszek wina, o¿y-wiony Tob¹.

Obudzony Twoim œwiat³em (a mo¿eœwiat³em dnia, zreszt¹ te na pocz¹tkuró¿ne jasnoœci wnet zla³y siê w jedennierozró¿nialny strumieñ) patrzy³ onw Ciebie, s³ucha³, czu³ i – nie potrafi¹cuczyniæ wiêcej – radoœnie rzuca³ refleksy

dooko³a, tworz¹c abstrakcyjny kola¿promieni na drewnianej posadzce.

Twoje s³oñce oœwietli³o wielu.Niektórzy z nich te¿ podnieœli rêcew górê, by czerpaæ ¿yciodajne uœmiechy,inni zdezorientowani kr¹¿yli po zau³kachpróbuj¹c dojœæ o co chodzi, jeszcze innizaœ (tych by³o najwiêcej) nie dostrzegliCiebie w ogóle i dalej kroczyli w pas-mach cienia rzucanych przez uschniêtedrzewa.

Lecz to nie wa¿ne, bo Ty przecie¿by³aœ. I...

30 xx +

Anyten Mlek numer 20 strona 36

35 xx +

AnytenMleknumer20strona36

Namalowania pasów na korytarzachnie trzeba by³o ju¿ uczniom t³umaczyæ.Sami siê przekonali, ¿e to w celuusprawnienia ruchu. Miejsca "parkin-gowe" na korytarzach zosta³y najpierwograniczone, a potem ca³kowicie zlik-widowane. Wszyscy ju¿ tak przywykli donierozmawiania (ze wzglêdu na pod-s³uchy), ¿e od razu przechodzili do sali zostawali w nich do koñca przerwy.Przerwy zosta³y wiêc skrócone do mini-mum, a zaoszczêdzony w ten sposób czaszosta³ wykorzystany na dodatkowe lekcjeideologiczne (wyjaœniaj¹ce uczniom cudo-wne zmiany zachodz¹ce w ich otoczeniu).

Pierwsza przerwa. Chwilê podzwonku po szkole przeszed³ odg³osci¹gle otwieranych i zamykanychautomatycznych drzwi oraz tupot nóg.Wykorzysta³ ten ogólny szum do odpale-nia ³adunków. Nikt nie us³ysza³g³uchego t¹pniêcia w szatni 2-Fu wyci-szonego przez grube zimowe kurtki.

Te automatyczne drzwi te¿ ewolu-owa³y. Najpierw karty magnetyczne,potem by³o... tak, chyba od razu,Ujednolicenie Fryzur. Niby ¿eby nikt siênie wyró¿nia³. Ale kiedy wszyscy byli ju¿³ysi, okaza³o siê (a oficjalnie dopierowtedy pojawi³ siê ten pomys³), ¿e tak³atwiej jest po prostu wytatuowaæ naczole i tyle g³owy kod kreskowy. Toprzyspieszy³o procedurê przechodzeniaz klasy do klasy. Ale czytniki ³atwo siêpsu³y lub uczniowie ustawiali siê nietak... Wszczepienie chipów pod czaszkênaprawdê u³atwi³o ¿ycie. By³o te¿

tañsze. Zamiast czytników przedka¿dymi drzwiami, 3 czujniki na piêtrodok³adnie okreœlaj¹ce pozycjê ucznia.Jeœli znajdowa³ siê przed drzwiami dosali w której mia³ lekcje i by³a przerwa,otwiera³y siê. A jak nie to nie.

Wyszed³ na korytarz. Kilka osóbjeszcze bezcelowo siê szwenda³o. Ktoœsiê z kimœ wita³: "Czeœæ 3C/5!". Tak,odk¹d dla dalszego zwolnienia pamiêcikomputera u¿ywa³ on oznaczeñ zamiastnazwisk, uczniowie sami zaczêli tak nasiebie wo³aæ. Ba³ siê, ¿eby go ktoœ nierozpozna³. Wiedzia³, ¿e jako bez-chipowy uciekinier jest poszukiwanyi wypowiedziane jego imiê lub oznacze-nie wywo³a cichy alarm. WoŸne dostan¹o nim komunikat bezpoœrednio dos³uchawek, prawie ju¿ wroœniêtychw ich uszy. Spokojnym krokiem pod-szed³ do automatów z col¹. Obawia³ siêczy ktoœ nie zwróci uwagi na to, ¿eautomat nie zapali zielonej lampki, cooznacza: mo¿esz korzystaæ. Nawetzakupy coli by³y kontrolowane, a on,bezchipowiec, nie móg³ korzystaæz automatów. Ktoœ mo¿e go wsypaænawet nieœwiadomie, pytaj¹c czyautomat siê nie zepsu³. To by³ drugis³aby punkt.

Dzwonek, koniec przerwy. Lekkiezamieszanie (tego nie uda³o siê usun¹æ,jeszcze). Wœlizgn¹³ siê za automat,wspi¹³ siê na podest CentrumDowodzenia, w slangu, ze wzglêdu nakarabiny maszynowe, zwany Redut¹.Nim automaty zd¹¿y³y siê odwróciæ,

unieszkodliwi³a je eksplozja granatu.W szkole zapali³o siê czerwone œwiat³oi megafony zaczê³y wyæ. Drzwi chcia³otworzyæ z kopa, ale zamontowanochyba ju¿ pancerne. Ale skorzysta³z zasady: gdzie glan nie pomo¿e, tamz pancerfausta poœlij. Po sekundzie by³ju¿ w œrodku i stan¹³ przy g³ównymkomputerze. Wyj¹³ z plecaka DrMSW(Domowej Roboty Mieszankê SilnieWybuchow¹). Ostatni rachunek su-mienia. Ostatni raz przekonuje siê, ¿edzia³a dla dobra innych. Teraz tylkoz³apaæ za detonator (ale zimny!)i poci¹gn¹æ. 3...2... B³ysk! Ale to nieDrMSW. Nie móg³ przewidzieæ, ¿e nalekcji ktoœ zostanie w Poko... CentrumDowodzenia i bêdzie mia³ przy sobiedzia³ko plazmowe...

Nim sta³ siê czêœci¹ szkolnej atmos-fery, zastanawia³ siê, czy DrMSW te¿wyparuje i czy zd¹¿y³ poci¹gn¹æ... Tegoon ju¿ siê nie dowie.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -* Autorowi chodzi³o o herbatkê"Nascle-Rose" firmy Rysion & Rysion.** A w³aœciwie to nie Ciocia Adela,tylko woŸna X4i4.

P.S. Drogi Czytelniku! Czy gdy czyta³eœten tekst, to œmia³eœ siê, czy...? P.P.S. Dziêkujê za inspiracjê i kilkapomys³ów Agnieszce i Magdzie – cu-downym dziewczynom, oraz Rysiowi,bez którego poparcia artyku³ ten niewyszed³by poza œciœle prywatne krêgi.

Pamiêtnik nieznanego naukowcaCi¹g dalszy

Konrad GrochowskiPróbuj¹c odtworzyæ tor lotu kapsu³,

dotarliœmy do nieca³kowicie zbadanejgalaktyki spiralnej. Znaj¹c prêdkoœækapsu³ i badaj¹c ruchy gwiazd (bywiedzieæ jak zachowywa³y siê wczeœniej),obliczy³em na komputerze jak trajektorialotu zmieni³a siê pod wp³ywem grawi-tacji. Doprowadzi³o to nas do pewnejgwiazdy, która posiada³a bardzo rozbu-dowany (jak na t¹ galaktykê) uk³ad pla-netarny. Kapsu³a wystartowa³a najpraw-dopodobniej z 3 planety od gwiazdy cen-tralnej. Jest to ma³a niebiesko-zielonaplaneta. Sporo czasu (a¿ 2h!) zajê³onam obliczenie, z którego miejsca te

kapsu³y wystartowa³y. W miêdzyczasiewys³aliœmy próbnik. Planeta ta okaza³asiê bogata w tlenek wodoru (w stanieciek³ym) i tlen (a¿ 49% atmosfery, dospó³ki z azotem (49%)). Nad H2O wys-tawa³o kilka wiêkszych form skalnych.Miejscem startu by³a prawdopodobniejedna z mniejszych, wygl¹daj¹ca jakcypelek. Tam wys³aliœmy nasz l¹downik.

Koniec wpisu.Dziennik Kapitana

Miêdzygalaktycznej RakietyKosmicznej

ΕΝΤΕΡΠΡΑΙΣ.

Z zapisów Kapitana L¹downika X-30z misji o kryptonimie "Pamiêtniki"

Wyl¹dowaliœmy w ruinach jakichœstaro¿ytnych budowli, stworzonych przezcywilizacjê raczej inteligentn¹. NieznaleŸliœmy jednak ¿adnych œladów¿yj¹cych cz³onków tej spo³ecznoœci.Jedyne co po nich zosta³o to wapiennestruktury, które wykazywa³y podobieñst-wo do naszych szkieletów. Pozeskanowaniu radarowym okolicy do-szliœmy do wniosku, ¿e by³o to œredniejwielkoœci miasteczko (ok. 2 mln.mieszkañców). Udaliœmy siê na miejscestartu kapsu³. By³ to budynek tylko kilku-

nastopiêtrowy, w centrum miasta, zbu-dowany z piaskowca. W wynikudzia³ania robotów archeologicznych,odnaleŸliœmy kolejne notatki, nale¿¹cezapewne do tej samej osoby.

Ci¹g Dalszy pamiêtnikówOto pamiêtnik datowany najwczeœniej. Dzieñ (¿e te¿ ten facet nie potrafi³zapisaæ daty!) A.D. 2002

W koñcu ukoñczy³em przenoszeniesekcji biologicznej z powrotem w po-bli¿e mogielnika odpadów radioakty-wnych. Wczeœniej nie zdawa³em sobiesprawy jakie to daje mo¿liwoœci.Najpierw rozpocznê badania nad roœli-nami.

Zapamiêtaæ: Kupiæ w kwiaciarni kilkadoniczkowców. Dzieñ (no comment)

Dziêki sprytnym mutacjom chemicz-no-genetyczno-radioaktywnym uda³o misiê uzyskaæ odmianê roœliny tropikalnej,która przetwarza 2x wiêcej CO2 w O2.czy¿by koniec problemu z zanieczysz-czeniem atmosfery?

Zapamiêtaæ: Wyrzuciæ resztê ekspery-mentów do œmietnika.Dzieñ (jak zwykle, czy ten facet niemóg³by zrobiæ czegoœ w nocy?)

Moja mutacja okaza³a siê powtarzalnai skuteczna na kilku tropikalnychgatunkach. Jutro lecê do Brazyliirozpyliæ trochê œrodka mutuj¹cegow d¿ungli.

Zapamiêtaæ: Sprawdziæ ha³asy przyœmietniku. Noc z dnia na dzieñ (w koñcu!)

Akcja zakoñczona pe³nym sukcesem!Lasy tropikalne Ameryki P³d. bêd¹nied³ugo wytwarzaæ 2x wiêcej O2.

Zapamiêtaæ: Jestem wielkim geniu-szem.

Dalsza czêœæ sk³ada siê z wycinków z gazet

1. "Niezidentyfikowany obiekt lataj¹cypochodzenia ziemskiego, dokona³ wczo-raj mutacji czêœci lasów tropikalnych.Dziêki tym zmianom lasy wytwarzaj¹dwukrotnie wiêcej tlenu ni¿ wczeœniej!Chwa³a geniuszowi!"2. "Mutacja rozprzestrzenia siê corazszybciej!"3. "Nieznane zwierzêta zaatakowa³ywioskê Indian w puszczy amazoñskiej.Nikt nie prze¿y³."4. "Kolejny morderczy atak! Tym razemmamy pewnoœæ ¿e by³y to Krwio¿erczeSekwoje. Co za imbecyl rozpocz¹³ t¹mutacjê!?!"

No có¿ muszê przyznaæ siê do czêœ-ciowej pora¿ki. Nie przewidzia³em dal-szych mutacji. Mam nadziejê, ¿e na tymzmiany siê skoñcz¹.

Zapamiêtaæ: Jestem geniuszem?

Notatka z nastêpnego tygodnia: Mutacja posunê³a siê dalej ni¿

s¹dzi³em. Roœliny przystosowuj¹ siêszybko do innych klimatów. Atakuj¹w³aœnie Meksyk z¿eraj¹c wszystko ¿ywena swej drodze. Jest ich zbyt du¿o i zaszybko siê przemieszczaj¹ by mo¿naby³o je zaatakowaæ jak¹kolwiek broni¹.Muszê tam lecieæ i je zwalczyæ. Now¹broñ testowa³em ju¿ na tym co biega poœmietniku.

(Du¿y Miêdzyczas)

Kolejna notatka Przegra³em. S¹ za silne, za liczne i za

szybko siê zmieniaj¹. Dochodz¹ ju¿ doKanady. Jak d³ugo nie naucz¹ siê p³ywaæ,jesteœmy bezpieczni.

Zapamiêtaæ: Na wszelki wypadekspisaæ testament.

Nastêpnego dnia: To jest straszne! Zbada³em próbkê

roœliny. One przetwarzaj¹ y razy wiêcejCO2 w O2 (przy czym y jest funkcj¹kwadratowo rosn¹c¹ w czasie). Falaude-rzeniowa tlenu nied³ugo dojdzie domego miasta. W miastach przez któreprzesz³a ludzie umieraj¹ na chorobêhiperwentylacyjn¹. Jedyn¹ nadziej¹zostaj¹ ludzie ze wsi. W dodatku temutanty przetwarzaj¹ (przy u¿yciureakcji j¹drowych) azot w tlen. Ostatnia notatka:

To chyba jednak nie by³ dobrypomys³. Wczoraj u wybrze¿y Islandiiwidziano wielkiego zmutowanegoMorszczyna po¿eraj¹cego wieloryba.Fala tlenu dojdzie tu za 10 minut.Zabra³em zapasy konserwy tyrolskieji paprykarza oraz Zwyk³ego Powietrzaw Proszku (wystarczy zalaæ!) i siadamna suficie.

&&&

Odruchowo spojrza³em siê na sufit.Siedzia³ tam szkielet z przyczepion¹karteczk¹ "Nie wzi¹³em otwieracza!"

W tym momencie Borg przerwa³ lekturêi g³êboko (12 cm) siê zamyœli³. W koñcuzapyta³ kap. Teodora: Dlaczego my czy-tamy o tym, jak g³upia rasa czyta³ao wyginiêciu jeszcze g³upszej rasy? Teo:z tych samych powodów co oni. Próbujemysobie udowodniæ ¿e jesteœmy lepsii m¹drzejsi. Stokrotka! Nie wy¿erajmi mojego lunchu!

Anyten Mlek numer 20 strona 37AnytenMleknumer20strona37

35 xx +

Czo³gZuzia Pacholczyk

Przed Pa³acem Kultury sta³ czo³g.Przechodz¹cy obok niego neu-rotycy – b¹dŸ to obojêtnie, b¹dŸ

to z zainteresowaniem – nie byli w staniewp³yn¹æ na iloœæ posiadanych przezeñ kó³.(– Trzynaœcie! Trzynaœcie! – krzycza³ojakieœ dziecko.

– Nie, czternaœcie.Po sie-

dem z ka¿dej strony. –poprawi³a je jakaœ znerwicowanadziewczyna.)

Tkwi¹cy bezradnie nad bia³ymnapisem "Rudy" równie bia³y orze³ekpatrzy³ na to wszystko z rosn¹cym zdzi-wieniem. Wiêc to s¹ ci neurotycy,o których tyle mówiono? A wygl¹daj¹zupe³nie normalnie...

Metrem nadje¿d¿a³ anio³.

Anyten Mlek numer 20 strona 38

35 xx +

AnytenMleknumer20strona38

– Stasiek, mo¿esz zamkn¹æ tenbalkon?! Strasznie wieje! Robisz prze-ci¹g!

– ...– Stasiek, do jasnej ciasnej, zamknij

drzwi i wyrzuæ papierosa. Mia³eœ rzuciæ!– kobieta przesta³a na chwilê prowadziæswój docieraj¹cy do ka¿dego monologi z³apa³a wiêkszy oddech. – Je¿eli zaraznie wyrzucisz tego peta, to nie wpuszczêciê do ³ó¿ka, bêdziesz spa³ na dworze! –ponownie przerwa³a, aby dobraæ s³owa,które lepiej dotr¹ do g³uchego na jejwrzaski mê¿ulka – Zaraz oddam s¹sia-dowi ca³y twój zapas cygar z... sk¹dœ tam!

Jednak krzyki biednej kobietypragn¹cej jedynie odrobiny ciep³a wew³asnym mieszkaniu nie dzia³a³y na jejtowarzysza. Mê¿czyzna sta³ na balkonie.Opar³ siê leniwie o balustradê i zaci¹ga³siê cieniutkim papierosem o dŸwiêcznejnazwie "O Pycha". Praw¹ rêkê ze smo-lakiem trzyma³ luŸno spuszczon¹ w dó³,natomiast lew¹ przyg³adza³ sobie w³osy.

Mieszkali na siódmym i ostatnimpiêtrze niskiego bloku. Z balkonurozpoœciera³ siê piêkny widok nazanieczyszczon¹ rzeczkê i ogromnewysypisko œmieci, które by³osiedliskiem okolicznych mêtów. Jednaknawet ów cudowny krajobraz nie by³w stanie zak³óciæ spokoju ¿ycia Staœkai jego ¿ony. Sta³ i patrzy³ w dal podzi-wiaj¹c zgrabne kszta³ty górek œmieciwznosz¹cych siê na wysokoœæczwartego piêtra. Szuka³ wzrokiem dziwnych przedmiotów, które w promie-niach zachodz¹cego s³oñca wygl¹da³yinteresuj¹co. Lubi³ nacieszyæ swe oczynowymi wyobra¿eniami tych starychsprzêtów.

S³ucha³ strzêpków rozmowy dwóchbezdomnych, która przeradza³a siêw za¿art¹ k³ótniê. Ich poruszona roz-mowa dotyczy³a chyba pot³uczonej¿arówki znalezionej przez jednegoz nich na szczycie œmieciowego pagór-ka. Stanis³aw niewiele z tego rozumia³,gdy¿ w tej samej chwili jego wyrozu-mia³a i potrafi¹ca znaleŸæ odpowiednimoment ¿ona zaczê³a coœ do niego krzy-czeæ. W³aœciwie nie móg³ nic us³yszeæprzez œcianê, choæ drzwi balkonu by³yotwarte. Nie przej¹³ siê tym jednak.

– Czy ta kobieta chocia¿ raz nie

mog³aby daæ mi spokoju? – zapyta³ samsiebie.Lekki wiaterek otar³ siê o jego twarzi rozwia³ w³osy, które z takim mozo³emstara³ siê wczeœniej u³o¿yæ.

– ...Oddam s¹siadowi... zapas cygar...– doszed³ go z oddali g³os ¿ony. DŸwiêkiwyrwa³y jego umys³ z zadumy, a ca³ecia³o z odrêtwienia, które dopiero terazda³o o sobie znaæ. Wyprostowa³ siêi przybra³ now¹ pozycjê opieraj¹c siêo barierkê plecami. S³owa ko³ata³y musiê w g³owie "...oddam s¹siadowi... zapascygar..." – powtórzy³ w myœlach. Sk¹dona ma cygara i dlaczego chce jepodarowaæ s¹siadowi? Przecie¿ jamóg³bym je wzi¹æ... – myœli prze-wraca³y mu siê w g³owie – Cygara, hm.Cygara – powtórzy³. – O jasny gwint,moje cygara! Ta kobieta chce oddaæs¹siadowi moje cygara! Po moim trupie!– krzykn¹³ g³oœno i z furi¹ w oczachzacz¹³ zmierzaæ w stronê drzwibalkonowych.

– Moje cygara kupione za ciê¿kozarobione pieni¹dze w³asnoœci¹ tegotypa spod dwudziestki?! Nigdy! Co jejdo g³owy strzeli³o! Chyba nawdycha³asiê za du¿o œwie¿ego powietrza!

S³oñce prawie schowa³o siê za hory-zontem. Ostatnie promienie zatrzyma³ysiê na twarzy Staœka i nagle zapad³a dziw-na cisza. Ptaszki przesta³y æwierkaæ,a k³ótnia bezdomnych urwa³a siê w pó³zdania. Krzyki ¿ony przybra³y tonpodobny do odg³osów wydawanychprzez wieloryby na zwolnionych obro-tach. Brzmia³o to tak, jakby ktoœ naglezacz¹³ siê topiæ. Dziwne bulgotanie jed-nak równie¿ powoli ucich³o. Wokó³czu³o siê jakiœ niepokój. Gêstniej¹cacisza przybiera³a obezw³adniaj¹cegocharakteru. Powietrze sta³o siê zimne,wrêcz lodowate. Wszystko porusza³o siêbardzo wolno, jakby zaci¹³ siê obraz.

Stasiek stan¹³ w pó³ kroku. Zanimzorientowa³ siê, ¿e coœ jest nie tak, niemóg³ ju¿ zrobiæ ¿adnego ruchu. Zatrzyma³siê w jednej pozie, jakby skamienia³. Niepojmowa³ co siê dzieje. Œwiat dooko³asta³ siê nieznany i nieosi¹galny.

To przysz³o nagle. Poczu³ lodowateno¿e przeszywaj¹ce jego cia³o w ró¿-nych miejscach. Ostrza wbija³y siêw rêce, nogi, brzuch. Sta³ i nie móg³ nic

zrobiæ. Niemóg³ nawet

poruszyæ g³ow¹, abyzobaczyæ narzêdzia,których dzia³ania

jawnie doœwiad-cza³. Nie potrafi³

dojrzeæ ¿adnego na-pastnika. Czu³ jedynie otêpiaj¹cy

i przenikaj¹cy do szpiku koœci ból.Uczucie to przybiera³o coraz wiêkszejmocy. Wiedzia³, ¿e ju¿ d³u¿ej niewytrzyma. Chcia³ krzyczeæ i próbowa³to robiæ, ale nie s³ysza³ nic, choæ jegousta by³y otwarte. Pragn¹³ ustami daæupust swemu cierpieniu, lecz w ¿adensposób nie móg³ wydobyæ dŸwiêków.

Pomyœla³, ¿e to koniec. Kiedyœ czês-to zastanawia³ siê jak to bêdziewygl¹daæ. Rozmyœla³ jak ta chwila dao sobie znaæ. Czy bêdzie odczuwa³ ból,radoœæ, smutek, a mo¿e coœ ca³kieminnego? Spêdzi³ du¿o czasu rozma-wiaj¹c z ludŸmi o ich spojrzeniu na t¹sprawê, w koñcu by³ psychologiem.Umia³ siê dogadaæ z cz³owiekiem i poz-naæ jego naturê. Rozmowy du¿o mudawa³y, wiele siê nauczy³. Inni ludzieukazali mu now¹ perspektywê dotycz¹c¹tej sprawy. Ka¿dy na ró¿ny sposóbopisywa³ swe wyobra¿enia, z czegowielu bardzo dok³adnie. Przeprowadza³nawet pewne badania razem z pacjenta-mi szpitali, którzy prze¿yli œmieræ kli-niczn¹. Pozna³ wiele doznañ, którenigdy wczeœniej nie przysz³y mu namyœl, ale nie spodziewa³ siê, ¿e ta chwilabêdzie wygl¹daæ w ten sposób.

Myœla³, ¿e odejœcie, jego odejœcie,bêdzie jakby zaœniêciem, wejœciemw inny, lepszy œwiat, w którym poznaprawdziwe i niewyobra¿alne szczêœcie.Œmieræ sta³a siê dla niego odpoczynkiempo ciê¿kiej pracy. Stanem, który prze-rodzi siê w nowe ¿ycie bez problemów.Odejœciem w zapomnienie, gdzie niebêdzie siê musia³ niczym martwiæ. Tojednak by³o czymœ zupe³nie nieznanym,wrêcz przera¿aj¹cym. Stanowi³o przed-smak straszliwego cierpienia, któremia³oby siê ju¿ nigdy nie skoñczyæ.

Po chwili do ogromnego bóludo³¹czy³o równie¿ nowe uczucie. Poczu³siê strasznie ciê¿ki. G³owa ci¹¿y³a mu naszyi, ale nie potrafi³ zrobiæ ruchu, który

Stasiek psychologKasia £a¿ewska

Anyten Mlek numer 20 strona 39AnytenMleknumer20strona39

ul¿y³by jego zbola³emu cia³u. Wydawa³omu siê, ¿e jego ramiona i nogi wa¿¹ tonêtak, jakby dopiero, co wyszed³ z wodypo forsuj¹cym treningu p³ywania.

Ogarnê³y go md³oœci. Czu³ w ustachmetaliczny posmak. Pomyœla³ o krwi,gdy nagle wszystko usta³o. Ból razemz wra¿eniem ciê¿koœci opuœci³ go.Nadesz³y jednak ca³kiem inne doznania.Zmys³y odmówi³y mu pos³uszeñstwai przesta³y prawid³owo funkcjonowaæ.

Zapanowa³a ciemnoœæ. Nic nie widzia³,nie s³ysza³. Uleg³ z³udzeniu, ¿e jestduchem i nie ma cielesnych problemów.Nie móg³ siê ruszyæ, ale nawet o tym niewiedzia³. Ogarnê³a go euforia. Cieszy³siê, lecz nie mia³ pojêcia, czym.Wszystkie myœli opuœci³y jego umys³.Nie potrafi³ siê zorientowaæ czy stoi, czyle¿y. Po prostu by³. Czu³ siê leciutki tak,jakby unosi³ siê w powietrzu i nic pozatym go nie dotyczy³o. Doœwiadczy³

przyjemnego ciep³a, które wyzwoli³o goz side³ myœlenia, rozlewaj¹c siê przy-jemnie po organizmie jak gor¹ca czeko-lada. Podœwiadomie czu³ siê bezpieczny.

Bêd¹c w stanie otêpienia, mimowol-nie otworzy³ usta i zacz¹³ mówiæ niewiedz¹c o tym. S³owa g³ucho odbija³ysiê w jego g³owie, ale nie s³ysza³ tego,nie rozumia³. Mówi³.

Dziadek Triceratops podrapa³ siêpo plecach. Nie pytaj siê mnieczytelniku, dlaczego, bo nie

wiem. Ludowa legenda g³osi, ¿e jedyn¹istot¹ która to wiedzia³a by³ jego (pra)30-wnuk Hendryk Gryzipiórek herbuCiupaga i Dwa GwoŸdzie, ale ten nieste-ty umar³ bezp³odnie (cokolwiek by tonie znaczy³o) podczas Bitwy PodGrunwaldem, na g³êbokoœci -200 mn.p.m., gdzie poleg³ jako ostatniz prawego skrzyd³a 12 Oddzia³u 15Korpusu 37 Dywizji 4 Armii ChomikówZmotoryzowanych, licz¹cej notabenedwóch ¿o³nierzy. Jego dzieci bardzozdziwi³y siê na wiadomoœæ o tym, ¿e ichojciec zgin¹³ bezp³odnie, ale wtedy by³yone pos³uszne, wiêc jak tato kazali towyginê³y.

Drugim ¿o³nierzem oprócz Hen-dryka Gryzipiórka, by³ Adefons GryzofilM³odszy herbu Placebo i Pi SzóstychPietruszki, zas³u¿ony kawaler orderuZajêczego Bobka. Adefons by³ tegopamiêtnego dnia bardzo niezadowolonyz ¿ycia, bowiem jakieœ potwory zdepta³ymu doszczêtnie grz¹dkê œrubokrêtówzasadzon¹ nad modrym ruczajemjeszcze zesz³¹ wiosn¹. Nie ¿eby by³o tocoœ bardzo cennego – w sumie w okoli-cy by³y a¿ trzy Spó³dzielnie ProdukcjiŒrubokrêtów Dla 12 Oddzia³u 15Korpusu 37 Dywizji 4 Armii ChomikówZmotoryzowanych – ale Aldek (takmówili na niego przyjaciele) ju¿ siê doswoich œrubusiów przyzwyczai³.Dlatego w³aœnie, kiedy zobaczy³nadje¿d¿aj¹cy Yage-Lone'owóz, zakl¹³szpetnie: $@#^%# (na szczêœcie dla naschomiki zmotoryzowane, nawet w wer-sji podstawowej, mia³y wówczas wbu-dowany szyfrator DES56x2, w zwi¹zku

z czym nie dowiemy siê nigdy ktojest kim i dlaczego...). Ale 18 od-dzia³ 40 Korpusu 44 Dywizji 8 D¿edyji(Armii D¿edaj) Miêsa Armatniegozdeszyfrowa³ stwierdzenie i poczu³ siêlekko ura¿ony (mieli problemy z deszyf-rowaniem podmiotu, ale to im nieprzeszkadza³o). Poniewa¿ nie uzyska³odpowiednich przeprosin w ci¹gu0.00001s, ruszy³ do natarcia.

Na widok nacieraj¹cego MiêsaArmatniego, w gotowoœci bojowejstan¹³ 25 Odzia³ 60 Korpusu 1 Dywizji4 Armii Królików Artyleryjskich.Niestety Miêso Armatnie D¿edaj korzys-ta³o z najnowszych baterii i mia³o 7 razywiêcej Mocy co pozwoli³o mu poszat-kowaæ œwiet(l)nie Aldeka nim Królikiotworzy³y ogieñ. Tak to zgin¹³ ostatniz 12 Oddzia³u 15 Korpusu 37 Dywizji4 Armii Chomików Zmotoryzowanych.Nie umar³ jednak bez sensu, gdy¿zapocz¹tkowa³ ostateczne starcie tejpiêknej bitwy, która trwa³a jeszcze d³ugoi doskonale u¿yŸni³a pobliskie pola. Takte¿ zgin¹³ ostatni z tych, co wiedzieliczemu podrapa³ siê dziadek Triceratops.Nie znane jest te¿ jego miejscepochówku, bo pijany grabarz – weteran¯ó³wi Lotniczych, który tego dnia dora-bia³ jako ksi¹dz na pogrzebie, stwierdzi³:"Zebraliœmy siê tu, aby uczciæ œmieræpaciorkowca, który powiesi³ siê na12745 kosmku jelitowym. By³ onwspania³ym cz³owiekiem w prawdzi-wym znaczeniu tego s³owa". Zdezorien-towa³o to rodzinê, której nie uda³o siêdowieœæ, ¿e Aldek nie powiesi³ siê, azgin¹³ w honorowej walce.

Ale wracaj¹c do powodów drapaniadziadka Triceratopsa. Nikt wiêc nigdynie dowiedzia³by siê tego, gdyby nie to,

¿e jestem narra-torem trzecioosobo-

wym i wszystko wiedz¹cym (coprawda na pocz¹tku tekstu jeszcze tegonie wiedzia³em, ale w miêdzyczasiedosta³em SMSa). Otó¿ powodem drapa-nia by³o swêdzenie, które to wynika³oz ugryzienia przez pch³ê. Pch³a ta, tegodnia rano wychodz¹c do pracy, poinfor-mowa³a sw¹ ¿onê, ¿e dziœ dokonaczegoœ co przejdzie do historii (zaintere-sowanych innymi zdolnoœciami paranor-malnymi pche³ zapraszam do lekturymojej ksi¹¿ki pt.: "Pch³y, które lecz¹").Jednak nie dane by³o tej pchle dojœæ dopracy w kamienio³omie "Naskórek i S-ka", gdy¿ po drodze potknê³a siêi wpad³a pod fa³dê t³uszczu. Uzna³a, ¿ejedyny sposób wydostania siê to prze-gryzienie siê na zewn¹trz. No i dziadekTriceratops siê podrapa³, zabijaj¹c pch³êi niszcz¹c najwiêksze miasto Za³opacieWielkie. Rz¹d pche³, który natychmiastprzeniós³ siê do Poœladkowa Dolnego,natychmiast wypowiedzia³ wojnêwszystkim Triceratopsom. Rozpoczê³oto krwaw¹ walkê. Pch³y przesta³yw sposób ³agodny i ochronny pracowaædla ¿ywiciela, ale przesz³y na gospo-darkê ekspansyjn¹, poczynaj¹c ododwiertów. Jednak¿e pch³y nie by³y zbytdobre z biologii i nie odró¿nia³yTriceratopsów od innych dinozaurów. Todoprowadzi³o do wymarcia wszystkichdinozaurów, a skoro wymarli ¿ywicieleto i Pch³y Dinozaurowate te¿ wymar³yi przetrwa³y tylko ma³e, pokojowonastawione Pch³y Zwyczajne. A potemwszystkie ssaki ¿y³y d³ugo i szczêœliwie,a¿ przyszed³ cz³owiek.

Ale to zupe³nie inna historia.

Dziadek TriceratopsRysiek Kostecki & Konrad Grochowski

35 xx +

Anyten Mlek numer 20 strona 40AnytenMleknumer20strona40

Micha³owi Fataliœcie, bo zawsze gdyfatalizuje przypomina mi, ¿e w moimrozumieniu œwiata nie warto byæ fata-list¹. (wbrew pozorom ta dedykacja jestjak najbardziej pozytywna).

[godz. 0:00]...naprawdê mi siê nie podoba³o,

wiêc z luboœci¹ przerwa³em czytanieprzygód Szkielet O'Hary, by podrapaæsiê po lewej brodawce na górnejwypustce, przy trzeciej rêce. Niestetymusia³em wróciæ do lektury, gdy¿ by³aona obowi¹zkowa jako pierwszy melo-dramat ery postnuklearnej. Pierwszyi jak na razie jedyny. Pewnie tylko dla-tego obowi¹zkowy, bo osobiœcie uwa-¿am, ¿e autorce/autorowi (to jednoz tych ludzi, którym promieniowaniezniszczy³o... no wiecie, ten tego)przemin¹³ z fal¹ uderzeniow¹ mózg (niemówi¹c o organach opisanych w po-przednim nawiasie). Jednak poczucieobowi¹zku doprowadzi³o mnie do koñcarozdzia³u. Poczucie obowi¹zku by³o jed-nak s³absze od koniecznoœci zachowaniamózgu w czterech kawa³kach. Poszed-³em siê wiêc przewietrzyæ, wczeœniejszczelnie zamykaj¹c ksi¹¿kê – tak nawszelki wypadek. Pierwszy dobry ³yktlenku azotu przywróci³ mnie do normal-nego œwiata. Postanowi³em siê przejœæ.Id¹c ulicami Warszawy (choæ ciê¿koby³o stwierdziæ ró¿nicê miêdzy ulic¹a wie¿owcem) i potykaj¹c siê co trochêo jakieœ od³amki budynków, dotar³em naStarówkê (omijaj¹c Park oczywiœcie, boodk¹d widzia³em wybiegaj¹ce stamt¹ddrzewo, na którym bawi³em siêw dzieciñstwie, ogarnia³o mnie dziwneuczucie (nie strach bynajmniej!) na myœlo przejœciu przez Park). Szwenda³em siêpo gruzach, odtwarzaj¹c w myœlachuk³ad ulic, takie ma³e æwiczenie dlapamiêci. Zamyœli³em siê tak bardzo, ¿enie zauwa¿y³em nawet jak dotar³em naBednarsk¹. Uœwiadomi³o mnie o tymuczucie zje¿d¿ania w dó³, po du¿ej stro-miŸnie, z niebagateln¹ prêdkoœci¹.Zapomnia³em, ¿e Skarpa poczê³a siêosuwaæ i jest trochê bardziej stroma. Odniechybnej œmierci w bajorzewype³nionym "wod¹" wiœlan¹, le¿¹cymw leju u podnó¿a Skarpy, uratowa³ mniewielki metalowy palec. Tak, to brzmi

dziwnie i mnie te¿ zdziwi³o, szczegól-nie, ¿e po bli¿szych oglêdzinach okaza³siê byæ palcem ze Statuy Wolnoœci. Pog³êbszym zastanowieniu doszed³em jed-nak do wniosku, ¿e przy odpowiednimczasoprzestrzennym uk³adzie eksplozjimóg³ on dotrzeæ a¿ tutaj. Poniewa¿zawsze lubi³em zagadnienia fizyczne,a to by³o szczególnie ciekawe, nawet niezauwa¿y³em, ¿e tak id¹c na pamiêætrafi³em do Parku.

[godz. 0:40. Muszê iœæ spaæ, bo jut... dziœjestem umówiony z Magd¹. Na Starówce.Pójdê przez Park.]

[godz. 0:45. Piszê jednak dalej. Wena towena.]

Zorientowa³em siê gdzie jestemdopiero stoj¹c w œrodku Parku. Wracaænie by³o sensu, wiêc poszed³em naprzód.Poniewa¿ mój umys³ by³ wci¹¿ zm¹conytras¹ Nowy Jork – Warszawa przez obabieguny, oraz zalany adrenalin¹ (dziwne,ale niezmutowan¹), niewiele pamiêtamz tej wizyty. Pewien jestem tylko, ¿edrzewa okaza³y siê o wiele przy-jaŸniejsze ni¿ siê mi wydawa³o. Nanastêpny dzieñ umówi³em siê z nimi napartiê szachów, a z kilkoma krzakami nabierki (muszê æwiczyæ zrêcznoœæ trzeciejrêki). Kiedy dotar³em w koñcu do domu,jak zwykle na ³aweczce, na ma³ym pla-cyku zabaw siedzia³a ma³a grupka. Im todobrze: czy to deszcz, czy œnieg, czy falauderzeniowa, faceci siedz¹ na ³awcei kln¹, a dziewczêta przy nich siê wdziê-cz¹ i rechocz¹, ewentualnie próbuj¹przebiæ ich bluzgi. Jedyne co siê w ostat-nim czasie zmienia, to ich wygl¹dzewnêtrzny. Wyros³o im trochê wiêcejkoñczyn. Ale dziœ przyjrza³em im siêlepiej i przesta³em im zazdroœciæ.Zauwa¿y³em, ¿e coraz trudniej odró¿niæWdziêcz¹ce od Kln¹cych. Zamieniaj¹siê w jednolit¹, bezkszta³tn¹, rechocz¹c¹galaretê. Im bardziej galaretowiej¹, tymbardziej ich nigdy nie u¿ywany mózgrozpuszcza siê, a oni robi¹ siê weselsi,wiêc bardziej galaretowiej¹ i ko³o siêzamyka. Nied³ugo stan¹ siê jedn¹ wielk¹kluch¹, przeroœniêtym pantofelkiem.Bo¿e! Jak to dobrze po ciê¿kim dniupodbudowaæ siê optymistyczn¹ wizj¹.Zastanowi³o mnie tylko, gdzie ta kluchabêdzie mieszkaæ. Chyba codziennieu innego swego sk³adnika. Brr... to

oznacza, ¿e czasem wpe³Ÿnie na moj¹klatkê. Byleby nie zosta³o po niej wieleœluzu. Ale nale¿y siê Wam odpowiedŸ napytanie, dlaczego napisa³em o klatce,skoro wczeœniej o gruzach. Otó¿ mójblok to dobra socrealistyczna robota latpiêædziesi¹tych – wielkie kolumnyi pó³metrowej gruboœci œciany (œredniaz przedzia³u jedna ceg³a – dwa metry).I wytrzyma³. Metro siê zawali³o, a onwytrzyma³ (przepraszam! – w metrzewytrzyma³y drzwi przeciwatomowe).Kiedy w koñcu wzi¹³em do rêki"Przemin¹³o z fal¹ uderzeniow¹",zda³em sobie sprawê z tego, jak bardzojestem zmêczony, wiêc zostawiwszy okootwarte tylko na podczerwieñ, po-szed³em spaæ.

[Ju¿ 1:00, a ja nie chcê siê spóŸniæ doMagdy, bo po drodze jeszcze czeka mniepartia szachów z klonem. Nie! Zaraz! Jao tym tylko piszê! Aaa! Czujê utratê w³asnejosobowoœci. Lepiej pójdê spaæ. Zreszt¹ rêkamnie boli od pisania, powieki wa¿¹ tonê,a jeœli spóŸniê siê godzinê, to Magda mo¿emnie nie zabije, ale chyba sobie pójdzie. No,od³ó¿ w koñcu ten d³ugopis. Spaæ!]

[22:30 Dziêki ró¿nym cudownym zjawiskomuda³o mi siê nie spóŸniæ i nawet wróciæ, aleju¿ nie przez Park. Nie mam si³y robiæmatmy, wiêc bêdê pisa³. No to zaczynamy.]

Moje oko na podczerwieñ zosta³orano mocno pobudzone (zreszt¹ jakzwykle) przez przemarsz protestantówz pochodniami przeciw wspó³istnieniuich – normalnych – i mutantów na jednejZiemi. Biedacy, chyba dawno lustra niewidzieli... Z radosnymi okrzykami zatrzy-mali siê na skwerku po drugiej stronieulicy. Spotkali tam na ³awce œpi¹cegoniezmutowanego. Facet mia³ szczêœcie.Dobre tanie polskie wino zapewnia³o mub³ogi sen praktycznie codziennie. Poprostu przespa³ falê uderzeniow¹i mutacjê. Radosne okrzyki t³umu te¿ niezrobi³y na nim wra¿enia. Uœmiechn¹³ siêtylko b³ogo i mocniej przytuli³ butelkêdo piersi. Jakiœ obudzony krzak pocz¹³krzyczeæ na ludzi, by sobie poszli i niebudzili ca³ego parku. T³um entuzjasty-cznie rzuci³ siê z pochodniami na krzak.Po rytualnym oczyszczeniu ogniemkrzaka z mutacji i rozsypaniu popio³ówna cztery wiatry, przewodnicz¹cy tegozgromadzenia wyg³osi³ przepiêkn¹mowê na temat roli ich ugrupowania

Przeminê³o z fal¹ uderzeniow¹Konrad Grochowski

35 xx +

Anyten Mlek numer 20 strona 41AnytenMleknumer20strona41

w cywilizowanym œwiecie i ich humani-tarnych celach. Swoj¹ drog¹, przewod-nicz¹cy chyba najd³u¿ej nie patrzy³w lustro. Przys³uchuj¹c siê jego oracjomzd¹¿y³em siê ubraæ i sp³ukaæ co wiêkszebakterie HClem. Staraj¹c siê nie myœleæo krzaku, uda³em siê na partyjkêszachów.

[Ble! Mój mózg chce chwilkê odpocz¹æ.Spakujê siê na jutro i piszê dalej.]

[23:15. Dobra, chcê dziœ jeszcze poczytaæcoœ (dla przyjemnoœci), wiêc napiszê tylko otym, co chcia³em napisaæ siadaj¹c do tegozeszytu.]

Wychodz¹c zaobserwowa³em cieka-we zjawisko. Po pierwsze: przysz³aklucha siedzia³a na zewn¹trz, gdy by³ojasno. Po drugie: przesiad³a siê na ³awkêbli¿ej piaskownicy. Doszed³em downiosku, ¿e nie muszê ju¿ baæ siê œluzuna klatce. Przysz³a kluchabêdzie tu najwyraŸniej sie-dzieæ przez dwadzieœcia czterygodziny na dobê. To mi³e.Szczególnie, ¿e ³awka przypiaskownicy jest dalej. Jeœliktoœ zastanawia siê, czemusiê przesiedli, to niech przy-pomni sobie, ¿e niektórepierwotniaki (bodaj¿e ameba)wykazuj¹ chemotaksjê kwa-sow¹ dodatni¹, czyli pe³zn¹do kwasu. A wiecie: przezsiedemnaœcie lat moich obser-wacji wspomniana wczeœniejpiaskownica s³u¿y³a tylko zakuwetê dla wszystkich psiór-ków z okolicy, wiêc samirozumiecie. Tak vogóle to poczu³em siêwinny nazywaj¹c galaretê pantofelkiem.Przecie¿ on mia³ fototaksjê, a poza tymgalareta od razu powinna kojarzyæ siêz nibynó¿kami. Ech, nigdy nie by³emdobry z biologii, biedny mat-fiz. Tomo¿e ja umówi³em siê na te szachyz dêbem, a nie z klonem? Tak czy siak,wola³em siê poœpieszyæ, bo przezobserwacjê tej kolonii pierwotniakówstraci³em du¿o czasu. Szybkimmarszem, z podskokiem na ogonie,pod¹¿y³em do Parku.

[23:30. Czy naszemu bohaterowi uda siêtam dojœæ? Czy wygra w szachy? Ile wynosilogarytm o podstawie 1999! z pierwiastkastopnia -2/3 z -2? Na niektóre z tych pytañodpowiem Ci, drogi zeszycie, przy nastêp-nym pisaniu. Czas zjeœæ kolacjê.]

[23:20. Liczy³em, ¿e dziœ napiszê coœw dzieñ. Ale niestety. I tak jest wczeœnie. Nieprzed³u¿am wiêc.]

W parku, niestety, nie zasta³emmojego partnera do gry. Okoliczne krza-

ki twierdzi³y, ¿e przez noc bardzorozwinê³y mu siê miêœnie, podobnokosztem mózgu. Dziœ rano odezwa³ siêw klonie zew natury i pobieg³ polowaæna gepardy. Zrobi³o mi siê trochê smut-no. Widaæ roœlinom nie by³a pisanainteligencja. Nie przeszkadza³o mi tojednak graæ z nimi pó³ dnia w bierki. Popo³udniu znów odezwa³o siê poczucieobowi¹zku i wróci³em czytaæ "Prze-minê³o fal¹ uderzeniow¹". Musia³em toprzeczytaæ. Jutro trzeba bêdzie iœæ doszko³y.

[Tak, rozumiem ból mojego bohatera, jednaknie przerwê pisania i doprowadzê jego trag-iczne losy do koñca.]

W szkole, oprócz (o dziwo)znudzenia, pojawi³o siê we mnie noweuczucie. By³a to chêæ wybiegniêcia nazewn¹trz i wydania z siebie donoœnego

krzyku. Na szczêœcie w szkole nie by³oju¿ wewn¹trz i zewn¹trz. Ale gdy podob-ne uczucie dopad³o mnie na matmie,pocz¹³em siê zastanawiaæ. Znudzeniewyt³umaczy³em tym, ¿e lekcjêprowadzi³a biedna istota, która chcia³azakoñczyæ sw¹ edukacjê niezale¿nie odsytuacji na œwiecie (zreszt¹ jak ciwszyscy, którzy tu zostali, po to chybatylko, by nie zg³upieæ i mieæ co robiæ),a resztê odczuæ uzna³em za efektyuboczne. Jednak gdy sytuacjapowtórzy³a siê na fizyce, poczu³em siêpowa¿nie zaniepokojony. Szczególnie,¿e do³¹czy³o siê do tego wszystkiegopragnienie z³apania dwóch cegie³i t³uczenia ich o siebie. Ze szko³ywyszed³em, delikatnie rzecz ujmuj¹c,wytr¹cony z równowagi. Gdy na ulicyspotka³em ludzi, s³uchaj¹cych wywodujakiejœ kobiety o biosyntezietermoj¹drowej w ludzkim mózgu*,

poczu³em siê totalnie zagubionyi w³aœciwie biegiem pod¹¿y³em kuswym rodzinnym stronom, by tamszukaæ wytchnienia. Poniewa¿ potrze-bowa³em jakiegoœ towarzystwa z IQ > 0,uda³em siê do parku. Tam panowa³a jed-nak ca³kowita anarchia, a roœliny sta³ysiê nie tyle co drapie¿ne, ale bezsen-sownie agresywne. Drzwi zatrzasn¹³emz sercem w gardle. Trzês¹cymi siê rêko-ma ³apa³em siê czegokolwiek, co odwró-ci³oby moj¹ uwagê od œwiatai pobudza³o do myœlenia (ksi¹¿ek,krzy¿ówek, nawet pracy domowej).Jednak bezskutecznie. Moje oczy wci¹¿same kierowa³y siê na dwie ceg³y le¿¹cena parapecie. W koñcu, nie wiedz¹c corobiê, wsta³em i zacz¹³em zbli¿aæ siê donich z wyci¹gniêtymi rêkoma i uczu-ciem b³ogoœci na sercu. Gdy stukn¹³em

nimi pierwszy raz,uœmiechn¹³em siê i po-czu³em jak nosem, napod³ogê, skapuje mi reszt-ka mózgu...

W centrum miasta, powielowiekowej nieobec-noœci na Ziemi, pojawi³ siêmonolit. Od kilku ostat-nich godzin zbiera³ dane.By³ dziœ czarniejszy ni¿gdy pierwszy raz zawita³na B³êkitnej Planecie. Podokonaniu ostatniegorachunku, pocz¹³ czernieæwci¹¿ bardziej i bardziej.Kilka cz³ekokszta³tnych

stworów spojrza³o siê na niego, trzy-maj¹c kamienie w rêkach, z nadziej¹ woczach. On jednak pociemnia³ jeszczebardziej, przekraczaj¹c nawet granicêczerni. Po chwili wszystko w okolicypoczê³o czernieæ, a stwory poczu³ywielk¹ si³ê wpychaj¹c¹ je do wnêtrzciemnoœci...

[23:57 Finito. Jestem z siebie dumny. Mo¿enie odda³em wszystkich uczuæ towa-rzysz¹cych mi przy pisaniu ostatniego aka-pitu (który jest swoistym ho³dem sk³adanymArthurowi C. Clarkowi), ale podnios³y mi onenieŸle poziom adrenaliny. Wizja czarnejdziury w centrum miasta by³a fajna! Chybacoœ jeszcze napiszê, ale tego ju¿ nieprzeczytacie... Dziêkujê za uwagê.]

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -* Z³¹czone i ciut przekszta³cone autenty-czne wypowiedzi jednej ze s³uchaczekFestiwalu Nauki – przyp. autora.

40 xx +

Anyten Mlek numer 20 strona 42

40 xx +

AnytenMleknumer20strona42

"Aurora"1. Staramy siê byæ sprawiedliwii odwa¿ni jak rewolucjoniœci. Chcemyjak najwiêcej wiedzieæ o Zwi¹zkuSocjalistycznych Republik Radzieckich– kraju naszych serdecznych przyjació³.2. Wiemy, kiedy wybuch³a WielkaSocjalistyczna Rewolucja PaŸdzierni-kowa i kto by³ jej wodzem. Znamynazwê miejscowoœci w Polsce, w którejprzebywa³ W. I. Lenin. Wiemy, dlaczegohistoria upamiêtnia dzieje kr¹¿ownika"Aurora". Wiemy, kto z Polaków walczy³w szeregach Wielkiej SocjalistycznejRewolucji PaŸdziernikowej.3. Urz¹dziliœmy muzeum WielkiejSocjalistycznej Rewolucji PaŸdzierni-kowej. Zebraliœmy lub wykonaliœmypotrzebne eksponaty. Do muzeumzaprosiliœmy naszych kolegów, rodzicówi nauczycieli.4. Poznaliœmy naszych radzieckichkolegów – oktiabriat. Wiemy, jak nazy-wa siê ich organizacja. Znamy ichznaczek organizacyjny i ich pozdrowie-nie. Nauczyliœmy siê piosenki oktiabriato maleñkiej gwiazdce.5. Znamy kilka zabaw radzieckichoktiabriat i chêtnie siê w nie bawimy.

"Czerwony bratek"1. Staramy siê byæ prawdziwymi przy-jació³mi. Pomagamy sobie i szanujemysiê nawzajem. Jesteœmy z tymi, którzypragn¹ pokoju i szczêœcia wszystkichludzi na œwiecie.2. Znamy legendê o czerwonym bratku.Wiemy, co znaczy braterstwo, soli-darnoœæ, wspó³praca, przyjaŸñ. Wiemy,co na ca³ym œwiecie oznacza bia³y go³¹bna niebieskim tle. Wiemy, co znaczyhas³o "Proletariusze wszystkich krajów,³¹czcie siê". Wiemy, kiedy œpiewana jest"Miêdzynarodówka" i jak nale¿y siêwtedy zachowaæ. Znamy opowiadaniao ¿yciu i dzia³alnoœci rewolucjonistów.3. Przedstawiliœmy legendê o czerwonymbratku w zuchowym teatrzyku. Zorgani-zowaliœmy spotkanie z weteranami ruchurobotniczego. Opiekujemy siê grobempartyzanta, rewolucjonisty, bojownikao wolnoœæ i sprawiedliwoœæ spo³eczn¹.4. Wykonaliœmy gazetkê lub albumo tematyce rewolucyjnej. Wykonaliœmydekoracje, rekwizyty, zaproszenia nakominek. Zilustrowaliœmy legendêo czerwonym bratku.5. Umiemy zaœpiewaæ piosenkêo braterstwie i przyjaŸni dzieci.

"Iskra"1. Jesteœmy prawdomówni i ¿yczliwi dlainnych. Staramy siê braæ przyk³adz wodza Rewolucji PaŸdziernikowej –W³odzimierza Ilicza Lenina, który jestwzorem prawdziwego cz³owieka.2. Poznaliœmy ¿ycie i dzia³alnoœæ W. I.Lenina. Wiemy, dlaczego nazywano goprzyjacielem dzieci. Wiemy, jak by³atworzona i co zawiera³a gazeta "Iskra".Nauczyliœmy siê co najmniej 10 s³ów porosyjsku. Wiemy, w co i jak bawi¹ siêradzieckie zuchy – oktiabriata.3. Bawiliœmy siê w redakcjê gazety"Zuchowa Iskierka". Z okazji rocznicyrewolucji wydaliœmy specjalny numergazety.4. Wykonaliœmy zuchow¹ drukarniê,czcionki drukarskie i farby do druku"Zuchowej Iskierki". Zrobiliœmy laurki,na których wys³aliœmy pozdrowienia doradzieckich oktiabriat z okazji rocznicyRewolucji PaŸdziernikowej.5. Opracowaliœmy w³asny szyfr, zapomoc¹ którego potrafimy siê porozu-mieæ i przekazaæ wiadomoœci.Nauczyliœmy siê piosenki o W. I.Leninie. Œpiewamy piosenkê oktiabriato maleñkiej gwiazdce.

Regulamin sprawnoœci zuchowychzatwierdzony przez Radê Naczeln¹ ZHP dn. 14 XI 1987 r.

(dostarczy³a Zuzia Pacholczyk)

Dedykowane Zuzi i Rysiowi, którychmia³em przyjemnoœæ spotkaæ niegdyœ na

wyk³adzie o spl¹taniu kota z m³otkiem,czyli o fizyce kwantowej dla ubogich.

System mi siê zawiesi³. Resztkimózgu le¿a³y na pod³odze. Wraz zeswymi ceg³ami pod¹¿y³em w kie-

runku czarnej dziury. Mój mózg ju¿zgin¹³, a serce pragnê³o œmierci. Ci¹gnê³omnie do tej przeroœniêtej gwiazdy coœwiêcej ni¿ si³a grawitacji. Horyzontzdarzeñ by³ ju¿ na Bankowym. Gdy gomin¹³em, poczu³em jak wyrwa³o mi mojeceg³y z r¹k. Dopiero wtedy poczu³em, ¿ecoœ straci³em. Uœmiech znikn¹³ z mojejtwarzy.

Obudzi³em siê z letargu. Wizja znów

musia³a byæ gwa³towna.Poczu³em to po zbyt mocnozaciœniêtym kaftanie.

W celi nie by³o nikogo. Wsta³emi podszed³em do okna. Widaæ by³obramê. Tê, któr¹ go wwieŸli w dniu gdywyparowa³em. Mia³ pecha. Sta³ za blisko.Nawdycha³ siê za wiele mnie. Z pocz¹tkuw jednym ciele by³o nam ciasno. Ale do-szliœmy do porozumienia. Noc nale¿a³a domnie. I teraz, by spe³niæ powo³anie swychimienników, co noc w celi zgryzam reszt-ki farby i grzyba ze œcian... i mam wizje...

Ten dŸwiêk. Sk¹dœ go znam. Kojarzymi siê z parkiem, spacerem z Ni¹... Nie,to ju¿ nie moje. Teraz jestem wampiremspijaj¹cym ¿ycie z nieszczêœnika, któregodo koñca ¿ycia uwiêzi³em w tej celi. A za

c o ?Za splot kilku marnych

s³ów, który u ludzi zwie siê wypowiedzi¹,a u mnie be³kotem wariata. I tak jak wam-pir muszê kryæ siê przed s³oñcem. Tyms³oñcem, którego blaskiem liczy³emcieszyæ siê, a¿ do ostatniego mrugniêciapowiek. S£OÑCE! Tak, to ono jestsprawc¹ tego dŸwiêku. To œpiew ptakówszczêœliwych, ¿e do¿y³y kolejnegowschodu. To œpiew w którego nutê mojadusza ju¿ nie zaœpiewa... S³oñce! Toznaczy dzieñ! Mój czas siê koñczy! Niechcê! Jeszcze minutkê. Chcê wyjrzeæprzez okno... na s³oñce... Nie, proszê! Poco panu ta strzykawka?! Ja chcê myœleæ,widzieæ, czuæ... kochaæ.... NIE! Aaaa!...lub wyparowaæ do konnnnnnnnn...

Spl¹tanieKonrad Grochowski

Anyten Mlek numer 20 strona 43AnytenMleknumer20strona43

40 xx +

Anyten nie istnia³by do dziœ i nie by³by tym czym jest, gdyby nie praca,zaanga¿owanie i poœwiêcenie plejady redaktorów (w kolejnoœci alfabetycznej):

Agatka Chiliñska/korekta: #17. Marta Cieœlikowska/fotograf: #12,#13.Mariusz Czarnocki-Cieciura (Czarny)/sk³ad: #18-#20. Tomek Fruboes (Fru)/redaktor: #1; autor nazwy "Anyten Mlek".Adam G¹siewicz (Jurij)/redaktor: #1-#6; grafik: #1-#13. Marek Górski (Góral)/sprzedawca: #5,#6.Konrad Grochowski (Groch)/sprzedawca: #4-#6; redaktor: #7; sk³ad: #8-#14; redaktor naczelny: #13-#16.Rafa³ Gutaker/korekta: #18,#19. Rysiek Kostecki (Rysieq)/za³o¿yciel; redaktor naczelny: #1-#3,#20; sk³ad: #1-#4,#7; korekta: #1-#7,#13,#14,#20;Karolina Kuczyñska (Qczyna)/redaktor: #1-#4; redaktor naczelny: #5-#11.Pawe³ Lubowiecki (Pavlo)/redaktor: #11; redaktor naczelny: #12,#13.£ukasz Omasta (Skaven)/sk³ad: #1; redaktor: #1-#6; redaktor naczelny: #4; sprzedawca: #1-#13. Marcin Mrzyg³ocki (Szczurek)/redaktor naczelny: #19.Marcin Sawicki (Savik)/redaktor: #2-#14; sk³ad: #2-#6; redaktor naczelny: #4i1/2; mened¿er finansowy: #5-#14. Grzesiek Smulko (Okli)/sk³adacz: #15-#17. Zuzia Stankiewicz/redaktor naczelny: #18.Hania Szuszkiewicz/korekta: #9,#11.Mateusz Wolski (Figlarz)/redaktor finansowy: #15-#17; redaktor naczelny: #17. oraz...W³odzimierz Natorf/honorowy cz³onek redakcji, z uprzejmoœci¹ kseruj¹cywszystkie dotychczasowe numery AM (za co bardzo, ale to bardzo, dziêkujemy!)

Autorami grafik zamieszczonych w tym numerze s¹ Marta Czarnocka-Cieciura,Ania Galuhn, Adam G¹siewicz (Jurij), Konrad Grochowski (Groch), Jacek Kopeæ,Kasia Kluge (Koszatka), Ania Rogowska, Sebastian Zakrzewski (Bastek), orazmo¿e ktoœ jeszcze.

Autorem anytenowego byczka z ró¿¹ w zêbach jest Ania Rogowska. Grafika nastronie tytu³owej bie¿¹cego numeru to micro/mezo/macro autorstwa RPK.Powsta³a ona z po³¹czenia zdjêæ kolizji cz¹stek elementarnych w akceleratorze,ludzkiej czaszki oraz dysku akrecyjnego wokó³ czarnej dziury.

Wraz z numerem 20 zosta³a wydana p³yta CD, zawieraj¹ca:* Pe³ne archiwum wszystkich numerów Anytena (w formacie pdf),* Antologiê przygód Youki Pouka, autorstwa Paw³a Lubowieckiego,* Bajki matematyczne Zuzi Pacholczyk,* Zebran¹ edycjê komiksów z przygodami kapitana Malesha Witka Za³ogi,* Program analizy danych Panda 5, autorstwa Ryœka Kosteckiego oraz

Konrada Grochowskiego (który przej¹³ kod i pieczê nad programem),* Kilka utworów muzycznych Piotrka Traczyka (zespó³ Vara oraz Traq & friends),* Ró¿ne ró¿noœci i inne rozmaitoœci

Na zakoñczenie chcia³bympodziêkowaæ MariuszowiC-C (na zdjêciu obok), bezzaanga¿owania któregonumer ten, jak i p³yta, nigdyby nie powsta³y, bo to onz³o¿y³ w ca³oœæ wszystkieteksty, przerobi³ archiwalneAnyteny do plików pdf, atak¿e wprowadza³ kolejnepoprawki zg³aszane przezemnie w niekoñcz¹cym siêpasa¿u korekt. Temu panudziêkujemy.

W³óczykijeAnia Galuhn

W³óczykije, w³óczykije!Jak siê wam na œwiecie ¿yje?Stare porzucacie miejsca,by gdzie indziej szukaæ szczêœcia.

Dok¹d ci¹gle wêdrujeciepo calutkim chyba œwiecie?Œrodkiem losu niespodzianek,których nie jesteœcie panem.

Odkrywacie tajemnicê,która siê nazywa ¿yciem.Dni s¹ piêkne i niczyje,kiedy jesteœ w³óczykijem.

B³yskawica tañczy z gromem.Ona w³óczykija domem.W³óczykije, w³óczykije!Jak siê wam na œwiecie ¿yje?

W³óczykija mo¿na spotkaæ nie tylkow lesie. Pe³no jest wokó³ w³óczykijów.W³óczykije graj¹ na flecie zrobionymz ga³¹zki. Ale mog¹ te¿ graæ na skrzyp-cach, tr¹bce, bêbenku czy fortepianie.

By³o zimno i wietrznie, kiedy po razpierwszy zobaczy³am takiego prawdzi-wego w³óczykija. Otworzy³ mi drzwii zaprosi³ do œrodka. A potem parzy³herbatê przez ponad dwie godziny –wcale nie dlatego, ¿eby by³a wyj¹tkowa,

dok³adnie zaparzona... Tymbardziej, ¿e by³a ekspresowa,z torebki. G³os mia³ tak miêkki,tak mi³y dla ucha, ¿e czu³amsiê jak na tratwie ko³ysanejprzez fale.

By³ œmieszny i zielony.Zmyty z górami i drzewami,z ³¹k¹ i traw¹... Tak! Pachnia³traw¹, soczyst¹ i wiosenn¹.Opowiada³ niesamowite his-torie. Mówi³ o ksiê¿ycu,który siê œmieje i o lawiniespadaj¹cej niespodzianie,ale przed któr¹ mo¿naukryæ siê w namiocie.

Postawi³ sza³as w pokoju i rozpali³w nim ognisko. Od ma³ej, wiœniowejœwieczki tl¹cej siê pod oknem. Nie usiad³przy ognisku ani na moment. Ci¹gleprzynosi³ nowe ga³¹zki i wrzuca³ jew ogieñ. Wtedy pojawia³y siê iskry. I le-cia³y w niebo jak ma³e baloniki. By znik-n¹æ gdzieœ w powietrzu, umkn¹æ.

Potem szed³ nad rzekê. Zanurza³wzrok w horyzoncie i marzy³ o ko-lejnych podró¿ach. I czeka³ na deszcz,

który spadnie z góry na ziemiêi po³¹czy rozgwie¿d¿one otch³anie

z ziemskimi.

Czêsto siê modli³. Prosi³i dziêkowa³. Mówi³ o swoich lêkach,choæ pozornie nie ba³ siê niczego.Pragn¹³ wolnoœci, ale nie wierzy³w szczêœcie. Ci¹gle coœ przep³ywa³o mumiêdzy palcami. I ¿adne si³y nie by³yw stanie tego zatrzymaæ. Chcia³ kochaæ,ale nie potrafi³ komuœ siebie oddaæ,zostawiæ w jakimœ miejscu. A nie wierzy³w to, ¿e pewnego dnia ktoœ zechceruszyæ z nim w œwiat.

Odnó¿e redakcyjne(sporz¹dzi³ Ryszard Pawe³ Kostecki) [email protected]