Anna Manicka, Czuła trucizna

19

description

Powieściowy debiut Anny Manickiej, historyka sztuki i kuratora.

Transcript of Anna Manicka, Czuła trucizna

Page 1: Anna Manicka, Czuła trucizna
Page 2: Anna Manicka, Czuła trucizna

S E R I A Z J E D N O R O Ż C E M

* * *

C z u ł a t r u c i z n a

1 1

1 1

Page 3: Anna Manicka, Czuła trucizna

2 2

2 2

Page 4: Anna Manicka, Czuła trucizna

AnnaManicka

Czułatrucizna

kle

3 3

3 3

Page 5: Anna Manicka, Czuła trucizna

Ilustracje i projekt okładki: Daniel de LatourRedakcja: Helena Żytkowicz

Skład: Piotr KopszakCopyright ©Anna Manicka

Copyright ©Daniel de Latour Copyright ©kle

ISBN 978-83-926389-4-0

CIP - Biblioteka NarodowaManicka, AnnaCzuła trucizna / Anna Manicka ; [il. Danielde Latour]. - [Warszawa] : Kle, cop.

4 4

4 4

Page 6: Anna Manicka, Czuła trucizna

* * *Była złota polska jesień. Na trawnikach przed budyn-kiem warszawskiej Fundacji Jagiełły leżały kolorowe liście,znakomicie zharmonizowane z brązową sierścią dwóchbaraszkujących wśród nich jamników. Psy stanowiły wła-sność Fundacji, która zatrudniała je niejako na etacie.Jednym z punktów programu działalności tej instytu-cji była opieka nad kolekcją dzieł sztuki imienia córkifundatora, która to kolekcja niespodziewanie zaczęłasię rozrastać niczym ciasto w cieple. Oznaczało to ko-nieczność wynajęcia strażnika do pilnowania terenu, co,przynajmniej z początku, wydawało się sprawą dziecinniełatwą. Po przewertowaniu jednak kilku gazet codzien-nych i paru telefonach okazało się, że byli milicjancii wojskowi, a także młodzi, uroczy chłopcy, dysponują-cy odpowiednimi warunkami fizycznymi, żądają pensjigodnej idealnej sekretarki „dyspozycyjnej, młodej, ob-sługa komputera, angielski, prawo jazdy” i tak dalej.W tej sytuacji jedynym wyjściem stał się zakup dwóchodpowiednio hałaśliwych i kąśliwych psów. Wobec ogól-nej niechęci do psów obronnych, jaką wzbudziły liczneprzypadki pogryzienia przez te psy drażniących je dziecii maltretujących dorosłych, zdecydowano się na rasę nie-wzbudzającą strachu w interesantach, za to dostateczniejazgotliwą.

Na tyłach głównego budynku Fundacji — różowootynkowanej willi w stylu dworkowym — była mała ka-wiarenka. Prowadziła ją małżeńska spółka młodych arty-stów — Kasia i Ksawery Irwicz-Lyttenowie. Oprócz tegow jednej z oficyn mieścił się punkt ksero, a w drugiej ma-gazyn hurtowni książek o tematyce parapsychologicznej.Przed bramą stale siedziała Rumunka z małym, bardzobrudnym dzieckiem. Czarnowłosy chłopczyk albo spałna rozłożonej na ziemi kurtce, albo penetrował okoli-

7 7

7 7

Page 7: Anna Manicka, Czuła trucizna

cę, zaczepiając przechodniów. Nie zapuszczał się jednaknigdy na teren Fundacji ze względu na strzegące gopsy.

Tego ranka przed bramę zajechał poobijany jak ulę-gałka brązowy renault twingo, z którego wysiadła zama-szysta, żywa kobieta o siwej czuprynie i młodym spoj-rzeniu. Wyszarpnęła z tylnego siedzenia obszerną torbę,machnęła Rumunce przed nosem statywem i jakimś rulo-nem, i nagle zatrzymała się w biegu, uważnie przyglądającsię fasadzie budynku.

— Ale to spieprzyli, Misiulku? Nie uważasz?Młody chłopak wyciągający z samochodu dalsze torby

i jeszcze jeden statyw, pokiwał głową.— Co spieprzyli, pani Jadwigo?— No ten, jak mu tam, fronton! Wściec się można.Na schodach willi pojawiła się elegancka panienka

w lnianym szmaragdowym kostiumiku. Panienka nazywałasię Joasia i była sekretarką.

— No i co, jest ta pani Wujeńska? — zapytała Jadwigabez wstępów.

— Leży… już przygotowana…— Jak to leży? Śpi? Przecież umawiałyśmy się, że

będę o dziesiątej!— Ale już jest jedenasta. Proszę do środka… Może

coś pomóc?— Nie, dziecko, tylko znajdź mi panią Wujeńską…— Ale… ona już nie żyje…— Nie żyje? — wytrzeszczyła oczy Jadwiga. — Zaraz,

dziecko kochane, ktoś tu zwariował, najpewniej ja. Gdziejest pani Wujeńska?

— Leży przygotowana dla pani …— I niby co, mam jej zrobić maskę pośmiertną?— Nie… zdjęcia! Proszę, tu stoją gwasze — mówi-

ła panienka, którą dopingował do pośpiechu dzwonektelefonu w sąsiednim pokoju.

— A tam jest dar pana Rzeszowskiego dla Muzeum

8 8

8 8

Page 8: Anna Manicka, Czuła trucizna

Sztuki Nowoczesnej, to znaczy Muter i Gwozdecki,i jeszcze proszę, żeby pani zrobiła dokumentację tychdwóch obrazków na ścianach, to znaczy tej chaty zmalwami i portretu, jest tam za panią. — Co? — zapytałanieuważnie Jadwiga, rozpakowując sprzęt. — A paniWujeńska?

— Tutaj stoi! — zawołała panienka z rozpaczą. —Ja muszę do telefonu…

— A ja muszę siusiu! Rozpakuj resztę, Misiaczku!W drzwiach pojawiła się wysoka i szczupła dziewczyna

o smutnej twarzy, chociaż miała na imię Felicja, a więcsądząc po imieniu, powinna być osobą szczęśliwą.

— Pani Wujeńskiej nie ma, będzie za godzinę.— To dlaczego ta idiotka mówiła, że umarła?— No bo umarła, to znaczy Wojeńska umarła i zo-

stawiła nam w spadku Stryjeńską… a nie Wujeńską. PaniWujeńska, Wu! Wu-jeńska! pojechała do banku.

— Zamienił stryjek siekierkę na wujek, tfu! na kijek.Wczoraj po południu do mnie dzwoniła.

— Stryjeńska też umarła — zauważyła spokojnieKasia, malując usta na fioletowo.

— Kto umarł? — zapytał z ciekawością Ksawery, alepani Jadwiga zamachała rękami.

— Dosyć, nawet jeśli umarła, musicie mi zapłacić,kolorów nie popuszczę. Które to, to pod ścianą? Stry-jeńska? Ach, Tańce polskie! Misiulku, zakładaj film!

Historia Petera RzeszowskiegoPeter Rzeszowski był już lekko zmęczony. Od dwóchgodzin konferował na temat promocji ostatniej książkiswojego siostrzeńca, Izaaka Leidena. Książka ta, wydanawspólnie przez Muzeum Sztuki Nowoczesnej, MuzeumNarodowe i Idaho Press, dotyczyła sztuki żydowskiej

9 9

9 9

Page 9: Anna Manicka, Czuła trucizna

w przedwojennym Lwowie. W istocie była to publikacjainteresująca i dobrze zilustrowana. Jednak, zdaniem Pe-tera, polscy wydawcy nie dołożyli wszelkich możliwychstarań, by książka została dobrze zareklamowana, a prze-cież można było zarobić na niej znacznie więcej niżdo tej pory. Gdyby bowiem zwiększono nakład o tylea tyle egzemplarzy, a cenę jednostkową o co najmniej tylea tyle dolarów (niezależnie od polskich standardów ceno-wych), dochód współwydawców mógłby wzrosnąć o tylea tyle, nie wspominając o honorarium wypłacanym do-datkowo przez Idaho Press i niewymiernych korzyściach,wynikających z prezentowania całemu światu niezafałszo-wanego obrazu tragedii żydowskiej w Polsce. Na koniec,po długiej rozmowie, z której nic nie wynikało, sekre-tarka podała kawę z croissantami. Kazimierz Ogranicki,dyrektor Muzeum Sztuki Nowoczesnej, westchnął cicho.Dyrektor Muzeum Narodowego zaproponował Petero-wi zwiedzenie jego Muzeum w towarzystwie jednej zeswoich pracownic, na co ten przystał bez specjalnegoentuzjazmu. Po chwili w gabinecie dyrektora pojawiła sięElżbieta, młoda dziewczyna w luźnej brązowej sukni, zesznurkami koralików wplecionymi w warkocze.

Po kolejnej godzinie wypełnionej zwiedzaniem Pe-ter z ulgą przyjął wiadomość, że jego przewodniczkamusi odejść do telefonu. Oparł się o szeroki parapetjednej z galerii i apatycznie przyglądał się ustawionymna podeście manekinom Magdaleny Abakanowicz, kiedynagle uderzył go zapach terpentyny płynący zza obitegopłótnem ekranu. Podszedł do niego bliżej i nagle zrobiłomu się gorąco. Poczuł, jak bohater Prousta po zjedzeniumagdalenki, że na widok niewielkiego obrazka opartegona sztalugach, otwiera mu się w pamięci jakaś dawnozamknięta klapka…

10 10

10 10

Page 10: Anna Manicka, Czuła trucizna

11 11

11 11

Page 11: Anna Manicka, Czuła trucizna

„A więc to ona, ciocia Marynia, tak do niej mó-wił, a potem w obozie mówił: mamo, mimo że serce sięw nim ściskało z tęsknoty za matką… Kiedy na rampiedworcowej jakaś staruszka wykrzykiwała głośno: »Wa-lewscy! Walewscy!« i kiedy ten esesman odsunął drzwiwagonu, myślał, że mu pozwoli wyjść razem z nimi, aleNiemiec odepchnął go tak, że wpadł na jakąś kobietę,która mimo kurzu i upału pachniała wodą kolońską.Pani Walewska odwróciła się jeszcze i rzuciła na niegorozpaczliwe spojrzenie. Esesman niecierpliwił się corazbardziej, widać było, że się boi, by ktoś nie zauważył całejtej operacji i jeszcze moment, a wepchnie całą czwórkęz powrotem do wagonu, ze staruszką łącznie. Wtedykobieta pachnąca wodą kolońską przygarnęła go nagledo siebie i powiedziała: »Nie bój się, Zosiu, zaopiekujęsię nim w drodze«. Znacznie później dowiedział się, żeciocia Marynia tuż przed wojną rozwiodła się z mężemi nie miała nigdy własnych dzieci. W obozie załatwiłamu dokumenty na swoje nazwisko, tak że nawet wśródwspółwięźniów uchodził za jej syna. Byli nawet trochędo siebie podobni, ale o niej nikt nie mógł powiedziećinaczej, jak »typowa aryjka« i pewnie dlatego nikt sięnie zastanawiał nad niektórymi niebezpiecznymi cechamijego urody.

Ten obrazek… dlaczego właśnie ten obrazek, gdzieon mógł go widzieć, może w ich przedwojennym miesz-kaniu, a może u Walewskich, dokąd rodzice oddali gona przechowanie, kiedy już było wiadomo, że będą ichwywozić. Ojciec przyjaźnił się przed wojną z panemWalewskim, który tak jak oni miał fabryczkę guzików.Ten obrazek… ależ tak, wisiał nad kanapą, tapeta by-ła zielono-różowa, jakieś pnącza z różowymi kwiatami,lampa z kryształowymi wisiorkami na biurku. Na ho-norowym miejscu pyszniły się dwa pastele Witkacego.No, u nich w domu też wisiał w salonie ogromny pastel,portret matki, też Witkacego, miała na nim takie grube,niezgrabne nogi w prunelkowych pantofelkach.

12 12

12 12

Page 12: Anna Manicka, Czuła trucizna

13 13

13 13

Page 13: Anna Manicka, Czuła trucizna

A ten pejzażyk, co wisiał u Walewskich, był taki samjak ten tutaj. Peter sypiał wtedy na kanapie w przechod-nim salonie, co powodowało tę niewygodę, że kładł sięspać jako ostatni z domowników. W tekturowej zasłoniena okno była niewielka szpara, tak że światło księżycapadało akurat na ten obrazek, wysrebrzając pierzastechmurki nad chłopską chatą krytą słomą. O wschodziesłońca zaś, kiedy się budził, chata jakby stawała w pło-mieniach”.

Kopistka początkowo starała się nie zwracać uwagina stojącego za jej plecami mężczyznę. Przyzwyczaiłasię, że ludzie lubią przypatrywać się jej pracy i zadawaćpytania. Spokojnie mieszała farby i wypróbowywała jena płótnie. Kiedy jednak poczuła gorący oddech nakarku, zaniepokoiła się. O tej porze na galerii nie byłojuż nikogo. Z ulgą dostrzegła zmierzającą w ich kierunkuElżbietę z działu malarstwa polskiego, szła z dyrektorem.Na widok dyrektora Peter oprzytomniał nagle. Obojętnieskinął głową kopistce i zaczął schodzić po schodach.

Poczuł głód, więc postanowił coś zjeść. U Blikle-go, jak zawsze po południu, panował tłok i hałas. PeterRzeszowski powiesił marynarkę na metalowym wieszakui rozsiadł się na czarnym, giętym krzesełku. Kelnerka,młodziutka dziewczyna, wyraźnie zmęczona, z kropel-kami potu na górnej wardze, podsunęła mu kartę.

— Eklerry z krimem, poproszę. I kawę z krimem…Położył na stoliku telefon komórkowy i bez zainte-

resowania popatrzył się na zdjęcia zapełniające wytape-towaną na zielono ścianę. Potem pomyślał, że zdobycieinformacji o pochodzeniu obrazka, nie było wcale takietrudne, wystarczyło dziesięć dolarów wsunięte dyskretniew rękę kierownikowi ekspozycji. Westchnął w głębokiejzadumie nad słusznością powiedzenia, że góra z górąsię nie zejdzie…

Na schodkach pojawiła się Felicja, zakutana w burąjesionkę, z głową owiniętą zielonkawo-niebieskim szalem.

14 14

14 14

Page 14: Anna Manicka, Czuła trucizna

— Jesteś, barrdzo mi miło, barrdzo, pozwoliłem sobiezamówić w twoim imieniu… am… czekaj, one moment…— podniósł ćwierkającą na stoliku komórkę. – Yes, ofcourse… Yes… Yesss… No! Absolutely, darling… „I sawa ship a sailing and it was fully loaded with all goodthings for you”… — zanucił cichutko, nie przejmującsię zdumionym spojrzeniem siedzącej obok pary. — I’vegot something special for you. Żona — wyjaśnił przezramię Felicji. — Of course, I think it’s very important.Bye, darling!

— No więc, moja droga, my ubijemy ze sobą biznes.Ja mówię prosto to, co jest. Fundacja będzie pośredniczyćw przekazywaniu daru od Heli dla Muzeum… i za todostanie jeden obraz…

Felicja poruszyła się nerwowo.— Dwa obrazy. Sure. Sure, Darling. Wymiana…

internacjonalna… Ja dam dla pana Ogra… Ora…Ora-nitzky?

— Ogranicki — sprostowała godnie Felicja.— Sure. Oran, very brudne miasto. So… on dostanie

ode mnie, to znaczy od Heli…— Heli?— Heli Blumsztajn, ona ma galerię w New Jorku.

Ale tylko pod warunkiem, że będzie tablica pamiątkowaz napisem!

Fela skinęła głową. Proponowane warunki wydawałyjej się zupełnie do przyjęcia i była pewna, że szefowaw pełni to zaakceptuje. Ze smutnym uśmiechem dziob-nęła łyżeczką czekoladowy ekler na talerzyku. W ciąguostatnich paru miesięcy najpierw schudła, a potem przy-tyła o trzy kilo. Zamyśliła się.

— Zależy mi na tym — usłyszała nagle ściszonygłos Rzeszowskiego. — Zobaczyłem go przypadkiemi nawet nie przypuszczałem, że to właśnie ty, Fely, jesteśwłaścicielką…

— Właścicielką? — przeraziła się. — Czego?

15 15

15 15

Page 15: Anna Manicka, Czuła trucizna

— Tego małego obrazka tam w Fundacji — powie-dział przymilnie.

— Och! — wykrzyknęła zaszokowana. — Mówi pano Chacie, czy tak?

— Exactly, honey, exactly… Co byś powiedziała nato, żebyśmy ubili ze sobą jeszcze jeden interes?

— Jaki interes? Ten obrazek należy do mojej mamy,a poza tym jest w depozycie w naszej Fundacji — mówiłaprzestraszona.

— W depozicie — Peter zmarkotniał, ale po chwiliuśmiechnął się. — Ależ Fely, gdzie tu przeszkoda, tygo wycofaj z depozitu i na pewno dojdziemy do poro-zumienia.

— Do jakiego porozumienia?! — wykrzyknęła. —Nie będzie żadnego porozumienia! Poza tym i tak niemógłby pan go zabrać ze sobą, bo takie są przepisy!On jest sprzed roku!

Fela oddychała ciężko, bladła i czerwieniała na prze-mian.

— Fely, kochanie…, dam dobrą cenę.— Nigdy, za żadną cenę! — wykrzyknęła zapalczywie.Chwyciła płaszcz i torebkę, i pobiegła do wyjścia.

Muzeum Sztuki NowoczesnejMuzeum Sztuki Nowoczesnej mieściło się w dziewiętna-stowiecznym neorokokowym pałacyku, do którego w la-tach dziewięćdziesiątych dobudowano pawilon ze szkla-nym dachem i takąż wieżą w części północnej, nakrytąrokokowym, iście wileńskim hełmem. Autorem projektubył młody architekt, wywodzący się z pracowni niegdy-siejszego prominenta i twórcy jednego z bardziej kon-trowersyjnych osiedli doby gierkowskiej, Andrzej Szary.Przed budynkiem Muzeum parkowały dwie odrapane

16 16

16 16

Page 16: Anna Manicka, Czuła trucizna

furgonetki i elegancki granatowy opel. Okna pałacykubyły otwarte i z jednego z pokojów dał się nagle słyszećwarkotliwy dźwięk kuranta w nowoczesnym zegarze. Jed-nocześnie drzwi samochodu po stronie pasażera otwo-rzyły się gwałtownie i z wnętrza wysunęła się powolinoga w bucie z błyszczącą cholewką. W chwilę potemdyrektor Kazimierz Ogranicki jednym susem przesadziłniskie schodki i wpadł z impetem do środka. Niespo-kojnym krokiem przemierzył korytarz, szarpnął klamkęi zaczął zrywać plastelinową plombę. O parę kroków zanim biegła jego żona, sekretarka i kierowca w jednej oso-bie, z kluczami w jednej ręce i gondolą z niemowlęciemw drugiej.

— Dlaczego sekretariat jest nieczynny?! Mówiłem,żeby otwierać wcześniej, dlaczego nikogo nie ma w pracy,to jest lekceważenie, skandal — resztę słów zagłuszyłypośpiesznie zamknięte drzwi.

Pani Iza, wykwalifikowana pomoc muzealna, nazy-wana tutaj laborantką, była kobietą elegancką i zadbaną.Założywszy nogę na nogę, siedziała spokojnie przy swo-im stoliku w małym służbowym pomieszczeniu obokmagazynu, popijając poranną kawę. Nasłuchiwała przezchwilę, po czym odezwała się do stojącej obok Edyty,patykowatej kierowniczki magazynu obrazów.

— Znowu, matoł jeden, urwie plombę i będę musiaładawać nowy sznurek — powiedziała ponuro, zbierającstarannie okruchy po kanapce. — A ona z tym dziecia-kiem leci za nim, jakby miała do czego.

— Bo pani Izo — przerwała jej Edyta — ja terazbędę pani potrzebowała, jak przywiozą te nowe dary zeStanów.

— Edytka — pani Iza wyskrobywała z plastikowegokubeczka resztki kiełków z białym serkiem — ty się taknie gorączkuj, mnie znowu plecy bolą, dyskopatię mami zwężenie międzykręgowe, na zastrzyki chodzę, d…mam pokłutą, a ty mi opowiadasz, jakbym ja w Stanach

17 17

17 17

Page 17: Anna Manicka, Czuła trucizna

nigdy nie była. Już ja tych wszystkich Żydów znam,Blumsztajn czy inny Goldberg, jeden diabeł. Jak u takiejjednej pracowałam, to mi żyć nie dawała, tylko latała zamną ze złotą ściereczką i poprawiała: tu, Isa, nie wytarłaś,łoszing połder sypiesz za dużo i tak dalej. A jak jej mążwracał, co ani słowa po polsku nie mówił, to włączałmi telewizor, na nią pokazywał, że jędza i skarżył misię, że dzieci go wykorzystują. Ta ich córka, taki chudywypierduś, jak z majtek wyszła, to na podłodze zostawiała.To ja te majtki od razu do śmieci wyrzucałam! No —pani Iza wstała ze stęknięciem z fotelika. — Gdzie citwoi Amerykańcy, Edytka?

Amerykaniec pojawił się w pół godziny później. Mr.Peter Rzeszowski w towarzystwie asystenta i nadąsanejFelicji spóźnił się prawie o kwadrans.

Dyrektor Ogranicki zdążył już odebrać dwa telefony:jeden z Ministerstwa, drugi z antykwariatu, wypić kawęz croissantem, którego w istocie nie cierpiał, zapalić pa-pierosa, wreszcie zmienić buty. Jego żona Małgosia w tymczasie wypiła swój poranny sok, nakarmiła i przewinęłaniemowlę, po czym ulokowała je w zabytkowej drewnia-nej kołysce. Stolarz, który ją wykonał, musiał wzorowaćsię na słynnym projekcie Stanisława Wyspiańskiego —kołyska stała na zaokrąglonych drewnianych balach i przynajlżejszym poruszeniu hurgotała i trzęsła się, wprawia-jąc w drżenie okoliczne meble. Dlatego zazwyczaj stałapusta, a niemowlę spało smacznie w plastikowym koszuna porcelanę. Jego mama wypisywała w tym czasie pięk-nym technicznym pismem wizytówki, które miały byćpowieszone na wszystkich drzwiach.

Na widok gości na twarzy Ogranickiego momen-talnie wykwitł szeroki, porozumiewawczy uśmiech. Ówuśmiech, ani zachęcający, ani uprzejmy, lecz właśnie po-rozumiewawczy, był w pełni uzasadniony. Dyrektor niemówił żadnym innym językiem oprócz ojczystego, po-nadto był zwolennikiem spiskowej teorii dziejów, która

18 18

18 18

Page 18: Anna Manicka, Czuła trucizna

nie dopuszczała jakichkolwiek naturalnych kontaktówmiędzy ludźmi, zastępując je swoistą grą, opartą naskomplikowanym systemie kodów porozumiewawczych.

Można przypuszczać, że Rzeszowski był cokolwiekzłośliwy, odzywając się po angielsku.

— Nice to meet you, nice to meet you, may I in-troduce my assistant…

Usłyszawszy słowo „assistant”, pan Ogranicki rozej-rzał się natychmiast za Edytką, która oprócz tego, żeprowadziła magazyn, pełniła dość często funkcję tłu-maczki.

— Gdzie pani Korsak, natychmiast przyślij paniąKorsak — syknął w stronę żony, uśmiechając się przytym w kierunku pana Rzeszowskiego, który przeszedłw końcu na język polski.

Jego asystent rozpakowywał teczkę z darami powoli,ale metodycznie. Kłęby zużytej taśmy klejącej przywiera-ły do jego spodni i butów, mimo to starannie odkładałzużyte papiery i folię bąbelkową na sąsiednią zabytko-wą komodę, na której stał faks obok drugiego aparatutelefonicznego. Wreszcie spod podwójnej warstwy papie-ru silikonowego wyłonił się spory rudo-ultramarynowypejzaż Meli Muter, a za nim akwarelowy portret damyGustawa Gwozdeckiego.

— W jaki sposób to przyjechało do Polski? — zapytałanagle Marta Jumińska, stojąca nieco z tyłu. Na dźwiękjej głosu Ogranicki odwrócił się gwałtownie i rzuciłwściekłe spojrzenie. W kilku krokach okrążył swoje biurkoi uśmiechnął się porozumiewawczo, rzecz jasna, do panaRzeszowskiego.

— Darling — zwrócił się do niego tamten i zawahałprzelotnie, nie wiedząc czy powinien użyć tego słowaw stosunku do swego rozmówcy, wreszcie je powtórzył. —Darling, to jest oficjalny przekaz przez Ambasadę Polskąw New Jorku, mój dobry przyjaciel, Staś Komornicki, youknow, przewiózł wszystko w bagażu dyplomatycznym.

19 19

19 19

Page 19: Anna Manicka, Czuła trucizna

Fundacja zgodziła się uprzejmie pośredniczyć w naszejtransakcji, pan Nietota-Krahelski, you know, JagielloFoundation… Fely…

Ogranicki pochylił nisko głowę.— To wspaniały dar, naprawdę wspaniały, pejzaż, tak,

tak, wspaniały, lata trzydzieste, tak, ten przedwojennyokres jest u niej najlepszy, to wspaniały dar, prawda,pani Mario? Trzeba zamówić zdjęcia do dokumentacji,proszę zadzwonić do pani Jadwigi i powiedzieć, że sąjuż obrazy ze Stanów. Koniecznie dobre zdjęcia, bardzodobre… w magazynie trzeba je umieścić na specjalnejpółce, proszę o tym pamiętać.

— Oczywiście, panie Kazimierzu — tłuściutka MannaDylewska wysunęła się na przód.

— Sześćdziesiąte. Lata sześćdziesiąte — zakomuni-kowała Marta.

Ogranicki zamachał rękami, jakby pragnął odgonićnatrętną muchę.

— Jest sygnatura z datą — dodała.Manna zakołysała się na swoich małych jak u Kop-

ciuszka stópkach i ukucnęła przy obrazie.— Jest nalepka z galerii z ceną… nowojorskiej gale-

rii… tak, jest data…— Może pani źle odczytała, pani Marta nosi okulary,

jak pani może z takiej odległości twierdzić, że widzi paniszóstkę, nie trójkę.

Manna wyprostowała się z godnością i popatrzyła zre-zygnowana na Martę. Rzeszowski kiwał radośnie głową.

— Tak, tak! Gdzie dwóch Polaków, tam trzy zdania!Każdy widzi to, co chce widzieć, take it easy, darling!

20 20

20 20