Andrzej Sapkowski - Wiedźmin Krew Elfów (Tom III)

140
Sapkowski Andrzej – Krew Elfów Zaprawdę powiadam wam, oto nadchodzi wiek miecza i topora, wiek wilczej zamieci. Nadchodzi Czas Białego Zimna i Białego Światła, Czas Szaleństwa i Czas Pogardy, Tedd Deireadh, Czas Końca. Świat umrze wśród mrozu, a odrodzi się wraz z nowym słońcem. Odrodzi się ze Starszej Krwi, z Hen Ichaer, z zasianego ziarna. Ziarna, które nie wykiełkuje, lecz wybuchnie płomieniem. Ess'tuath esse! Tak będzie! Wypatrujcie znaków! Jakie to będą znaki, rzeknę wam - wprzód spłynie ziemia krwią Aen Seidhe, Krwią Elfów... Aen Ithlinnespeath, przepowiednia Ithlinne Aegli aep Aevenien Rozdział pierwszy Miasto płonęło. Wąskie uliczki, wiodące ku fosie, ku pierwszemu tarasowi, ziały dymem i żarem, płomienie pożerały ciasno skupione strzechy domostw, lizały mury zamku. Od zachodu, od strony bramy portowej, narastał wrzask, odgłosy zajadłej walki, głuche, wstrząsające murem uderzenia taranu. Napastnicy ogarnęli ich niespodziewanie, przełamawszy barykadę bronioną przez nielicznych żołnierzy, mieszczan z halabardami i kuszników z cechu. Okryte czarnymi kropierzami konie przeleciały nad zaporą jak upiory, jasne, rozmigotane brzeszczoty siały śmierć wśród uciekających obrońców. Ciri poczuła, jak wiozący ją na łęku rycerz spina gwałtownie konia. Usłyszała jego krzyk. Trzymaj się, krzyczał. Trzymaj się! Inni rycerze w barwach Cintry wyprzedzili ich, w pędzie ścięli się z Nilfgaardczykami. Ciri widziała to przez moment, kątem oka - szaleńczy wir błękitno - złotych i czarnych płaszczy wśród szczęku stali, łomotu kling o tarcze, rżenia koni... Krzyk. Nie, nie krzyk. Wrzask. Trzymaj się! Strach. Każdy wstrząs, każde szarpnięcie, każdy skok konia rwie do bólu dłonie zaciśnięte na rzemieniu. Nogi w bolesnym przykurczu nie znajdują oparcia, oczy łzawią od dymu. Obejmujące ją ramię dusi, dławi, boleśnie zgniata żebra. Dookoła narasta krzyk, taki, jakiego nie słyszała nigdy dotąd. Co trzeba zrobić człowiekowi, by tak krzyczał? Strach. Obezwładniający, paraliżujący, duszący strach. Znowu szczęk żelaza, chrap koni. Domy dookoła tańczą, buchające ogniem okna są nagle tam, gdzie przed chwilą była błotnista uliczka, zasłana trupami, zawalona porzuconym dobytkiem uciekinierów. Rycerz za jej plecami zanosi się nagle dziwnym, chrapliwym kaszlem. Na wczepione w rzemień ręce bucha krew. Wrzask. Świst strzał. Upadek, wstrząs, bolesne uderzenie o zbroję. Obok łomocą kopyta, nad głową miga koński brzuch i wystrzępiony popręg, drugi koński brzuch, rozwiany czarny kropierz. Stęknięcia, takie, jakie wydaje drwal rąbiący drzewo. Ale to nie drzewo, to żelazo o żelazo. Krzyk, zdławiony i głuchy, tuż przy niej coś wielkiego i czarnego wali się z pluskiem w błoto, bryzga krwią. Opancerzona stopa drga, miota się, orze ziemię olbrzymią ostrogą. Szarpnięcie. Jakaś siła podrywa ją w górę, wciąga na łęk siodła. Trzymaj się! Znowu trzęsący pęd, szaleńczy galop. Ręce i nogi rozpaczliwie szukają oparcia. Koń staje dęba. Trzymaj się!... Nie ma oparcia. Nie ma... Nie ma... Jest krew. Koń pada. Nie można odskoczyć, nie można wyszarpnąć się, wyrwać z uścisku pokrytych kolczugą ramion. Nie można uciec przed krwią, lejącą się na głowę, na kark. Wstrząs, mlaśnięcie błota, gwałtowne zderzenie z ziemią, przerażająco nieruchomą po dzikiej jeździe. Przejmujący chrap i wizg konia usiłującego unieść zad. Dudnienie podków, migające pęciny i kopyta. Czarne płaszcze i kropierze. Krzyk. 1

description

Pierwszy tom

Transcript of Andrzej Sapkowski - Wiedźmin Krew Elfów (Tom III)

  • Sapkowski Andrzej Krew Elfw

    Zaprawd powiadam wam, oto nadchodzi wiek miecza i topora, wiek wilczej zamieci. Nadchodzi Czas Biaego Zimna i Biaego wiata, Czas Szalestwa i Czas Pogardy, Tedd Deireadh, Czas Koca. wiat umrze wrd mrozu, a odrodzi si wraz z nowym socem. Odrodzi si ze Starszej Krwi, z Hen Ichaer, z zasianego ziarna. Ziarna, ktre nie wykiekuje, lecz wybuchnie pomieniem. Ess'tuath esse! Tak bdzie! Wypatrujcie znakw! Jakie to bd znaki, rzekn wam - wprzd spynie ziemia krwi Aen Seidhe, Krwi Elfw...

    Aen Ithlinnespeath, przepowiednia Ithlinne Aegli aep Aevenien

    Rozdzia pierwszy Miasto pono. Wskie uliczki, wiodce ku fosie, ku pierwszemu tarasowi, ziay dymem i arem, pomienie poeray ciasno skupione strzechy domostw, lizay mury zamku. Od zachodu, od strony bramy portowej, narasta wrzask, odgosy zajadej walki, guche, wstrzsajce murem uderzenia taranu. Napastnicy ogarnli ich niespodziewanie, przeamawszy barykad bronion przez nielicznych onierzy, mieszczan z halabardami i kusznikw z cechu. Okryte czarnymi kropierzami konie przeleciay nad zapor jak upiory, jasne, rozmigotane brzeszczoty siay mier wrd uciekajcych obrocw. Ciri poczua, jak wiozcy j na ku rycerz spina gwatownie konia. Usyszaa jego krzyk. Trzymaj si, krzycza. Trzymaj si! Inni rycerze w barwach Cintry wyprzedzili ich, w pdzie cili si z Nilfgaardczykami. Ciri widziaa to przez moment, ktem oka - szaleczy wir bkitno - zotych i czarnych paszczy wrd szczku stali, omotu kling o tarcze, renia koni... Krzyk. Nie, nie krzyk. Wrzask. Trzymaj si! Strach. Kady wstrzs, kade szarpnicie, kady skok konia rwie do blu donie zacinite na rzemieniu. Nogi w bolesnym przykurczu nie znajduj oparcia, oczy zawi od dymu. Obejmujce j rami dusi, dawi, bolenie zgniata ebra. Dookoa narasta krzyk, taki, jakiego nie syszaa nigdy dotd. Co trzeba zrobi czowiekowi, by tak krzycza? Strach. Obezwadniajcy, paraliujcy, duszcy strach. Znowu szczk elaza, chrap koni. Domy dookoa tacz, buchajce ogniem okna s nagle tam, gdzie przed chwil bya botnista uliczka, zasana trupami, zawalona porzuconym dobytkiem uciekinierw. Rycerz za jej plecami zanosi si nagle dziwnym, chrapliwym kaszlem. Na wczepione w rzemie rce bucha krew. Wrzask. wist strza. Upadek, wstrzs, bolesne uderzenie o zbroj. Obok omoc kopyta, nad gow miga koski brzuch i wystrzpiony poprg, drugi koski brzuch, rozwiany czarny kropierz. Stknicia, takie, jakie wydaje drwal rbicy drzewo. Ale to nie drzewo, to elazo o elazo. Krzyk, zdawiony i guchy, tu przy niej co wielkiego i czarnego wali si z pluskiem w boto, bryzga krwi. Opancerzona stopa drga, miota si, orze ziemi olbrzymi ostrog. Szarpnicie. Jaka sia podrywa j w gr, wciga na k sioda. Trzymaj si! Znowu trzscy pd, szaleczy galop. Rce i nogi rozpaczliwie szukaj oparcia. Ko staje dba. Trzymaj si!... Nie ma oparcia. Nie ma... Nie ma... Jest krew. Ko pada. Nie mona odskoczy, nie mona wyszarpn si, wyrwa z ucisku pokrytych kolczug ramion. Nie mona uciec przed krwi, lejc si na gow, na kark. Wstrzs, mlanicie bota, gwatowne zderzenie z ziemi, przeraajco nieruchom po dzikiej jedzie. Przejmujcy chrap i wizg konia usiujcego unie zad. Dudnienie podkw, migajce pciny i kopyta. Czarne paszcze i kropierze. Krzyk.

    1

  • Sapkowski Andrzej Krew Elfw

    W uliczce ogie, ryczca czerwona ciana ognia. Na jej tle jedziec, wielki, wydaje si siga gow ponad ponce dachy. Okryty czarnym kropierzem ko taczy, miota bem, ry. Jedziec patrzy na ni. Ciri widzi bysk oczu w szparze wielkiego hemu, ozdobionego skrzydami drapienego ptaka. Widzi odblask poaru na szerokiej klindze miecza trzymanego w nisko opuszczonej doni. Jedziec patrzy. Ciri nie moe si poruszy. Przeszkadzaj jej bezwadne rce zabitego, oplatajce j w pasie. Unieruchamia j co cikiego i mokrego od krwi, co, co ley na jej udzie i przygwada j do ziemi. I unieruchamia j strach. Potworny, skrcajcy trzewia strach, ktry sprawia, e Ciri przestaje sysze kwik rannego konia, ryk poaru, wrzaski mordowanych ludzi i oskot bbnw. Jedno, co jest, co si liczy, co ma znaczenie, to strach. Strach, ktry przybra posta czarnego rycerza w ozdobionym pirami hemie, zamarego na tle czerwonej ciany szalejcych pomieni. Jedziec spina konia, skrzyda drapienego ptaka na jego hemie opoc, ptak zrywa si do lotu. Do ataku na bezbronn, sparaliowan ze strachu ofiar. Ptak - a moe rycerz - krzyczy, skrzeczy, strasznie, okrutnie, triumfalnie. Czarny ko, czarna zbroja, czarny rozwiany paszcz, a za tym wszystkim ogie, morze ognia. Strach. Ptak skrzeczy. Skrzyda opoc, pira bij po twarzy. Strach! Na pomoc. Dlaczego nikt mi nie pomaga. Jestem sama, jestem maa, jestem bezbronna, nie mog si poruszy, nie mog nawet wydoby gosu ze skurczonego garda. Dlaczego nikt mi nie przychodzi z pomoc? Boj si! Oczy ponce w szparze wielkiego uskrzydlonego hemu. Czarny paszcz przesania wszystko - Ciri! Obudzia si zlana potem, zdrtwiaa, a jej wasny krzyk, krzyk, ktry j zbudzi, wci dra, wibrowa gdzie w rodku, pod mostkiem, pali wyschnit krta. Bolay rce zacinite na derce, bolay plecy... - Ciri. Uspokj si. Dookoa bya noc, ciemna i wietrzna, jednostajnie i melodyjnie szumica koronami sosen, poskrzypujca pniami. Nie byo ju poaru i krzyku, bya tylko ta szumica koysanka. Obok pulsowao wiatem i ciepem ognisko biwaku, pomie poyskiwa na klamrach uprzy, odbija si czerwono na rkojeci i okuciach miecza opartego o lece na ziemi siodo. Nie byo innego ognia i innego elaza. Rka dotykajca jej policzka pachniaa skr i popioem. Nie krwi. - Geralt... - To by tylko sen. Zy sen. Ciri zadraa silnie, kurczc ramiona i nogi. Sen. Tylko sen. Ognisko zdyo ju przygasn, brzozowe polana s czerwone i przezroczyste, potrzaskuj, tryskaj bkitnym pomieniem. Pomie owietla biae wosy i ostry profil mczyzny, ktry otula j derk i kouchem. - Geralt, ja... - Jestem przy tobie. pij, Ciri. Musisz wypocz. Przed nami jeszcze daleka droga. Sysz muzyk, pomylaa nagle. W tym szumie... jest muzyka. Muzyka lutni. I gosy. Ksiniczka z Cintry... Dziecko przeznaczenia... Dziecko Starszej Krwi, krwi elfw. Geralt z Rivii, Biay Wilk, i jego przeznaczenie. Nie, nie, to legenda. Wymys poety. Ona nie yje. Zabito j na ulicach miasta, gdy uchodzia... Trzymaj si... Trzymaj... - Geralt? - Co, Ciri? - Co on mi zrobi? Co si wtedy stao? Co on... mi zrobi? - Kto?

    2

  • Sapkowski Andrzej Krew Elfw

    - Rycerz... Czarny rycerz z pirami na hemie... Niczego nie pamitam. On krzycza... i patrzy na mnie. Nie pamitam, co si stao. Tylko to, e si baam... Tak strasznie si baam... Mczyzna pochyli si, pomie ogniska zalni w jego oczach. To byy dziwne oczy. Bardzo dziwne. Dawniej Ciri lkaa si tych oczu, nie lubia w nie patrze. Ale to byo dawno. Bardzo dawno. - Niczego nie pamitam - szepna, szukajc jego rki, twardej i szorstkiej jak nie obrobione drewno. - Ten czarny rycerz... - To by sen. Spij spokojnie. To ju nie wrci. Ciri syszaa ju podobne zapewnienia, dawniej. Powtarzano jej to po wielokro, wiele, wiele razy uspakajano j, zbudzon wrd nocy wasnym krzykiem. Ale teraz byo inaczej. Teraz wierzya. Dlatego, e teraz mwi to Geralt z Rivii, Biay Wilk. Wiedmin. Ten, ktry by jej przeznaczeniem. Ktremu ona bya przeznaczona. Wiedmin Geralt, ktry odnalaz j wrd wojny, mierci i rozpaczy, zabra ze sob i obieca, e ju nigdy si nie rozstan. Zasna, nie puszczajc jego doni.

    **** Bard skoczy piewa. Pochyliwszy lekko gow, powtrzy na lutni motyw przewodni ballady, delikatnie, cicho, o ton wyej od akompaniujcego mu ucznia. Nikt si nie odezwa. Oprcz cichncej muzyki sycha byo wycznie szum lici i skrzyp konarw olbrzymiego dbu. A potem nagle przecigle zabeczaa koza, uwizana na postronku do ktrego z otaczajcych prastare drzewo wozw. Wwczas, jak gdyby na sygna, jeden ze zgromadzonych w wielkie pkole suchaczy wsta. Odrzuciwszy na rami kobaltowe niebieski, szamerowany zotem paszcz skoni si sztywno i dystyngowanie. - Dziki ci, mistrzu Jaskrze - powiedzia dwicznie, cho niegono. - Niechaj to ja, Radcliffe z Oxenfurtu, Mistrz Arkanw Magicznych, niechybnie jako wyraziciel opinii wszystkich tu obecnych, wypowiem sowa podzikowania i uznania dla twej wielkiej sztuki i twego talentu. Czarodziej powid wzrokiem po zebranych, ktrych byo dobrze powyej setki, usadowionych u stp dbu w ciasnym pkolu, stojcych, siedzcych na wozach. Suchacze kiwali gowami, szeptali. Kilka osb zaczo klaska, kilka innych pozdrowio piewaka uniesionymi domi. Wzruszone niewiasty pocigay nosami i ocieray oczy, czym mogy, w zalenoci od stanu, profesji i majtnoci: wieniaczki przedramieniem lub wierzchem doni, ony kupcw lnianymi chustami, elfki i szlachcianki batystem, a trzy crki komesa Viliberta, ktry dla wystpu synnego trubadura przerwa wraz z caym swym orszakiem polowanie z sokoami, smarkay dononie i przejmujco w gustowne weniane szaliczki w kolorze zgnitej zieleni. - Nie bdzie przesad - cign czarodziej - gdy powiem, e wzruszye nas do gbi, mistrzu Jaskrze, e zmusie nas do zastanowienia i zadumy, poruszye nasze serca. Niech wolno mi bdzie wyrazi ci nasz wdziczno i szacunek. Trubadur wsta i skoni si, omiatajc kolana przypitym do fantazyjnego kapelusika czaplim pirem. Ucze przerwa gr, wyszczerzy si i rwnie ukoni, ale mistrz Jaskier spojrza na niego gronie i zaburcza pgosem. Chopiec spuci gow i wrci do cichego brzdkania na strunach lutni. Zebrani oywili si. Kupcy z karawan, poszeptawszy miedzy sob, wytoczyli przed db pokany antaek piwa. Czarodziej Radcliffe pogry si w cichej rozmowie z komesem Vilibertem. Crki komesa przestay smarka i wpatryway si w Jaskra z uwielbieniem. Bard nie zauwaa tego, pochonity wanie saniem umiechw, mrugni i byskw zbw w stron milczcej wyniole grupy wdrownych elfw, a w szczeglnoci ku jednej z elfek, ciemnowosej i wielkookiej piknoci w malekim gronostajowym toczku. Jaskier mia konkurentw - posiadaczk wielkich oczu i licznego toczka dostrzegli te i emablowali spojrzeniami jego suchacze - rycerze, acy i waganci. Elfka, wyranie rada z zainteresowania, skubaa koronkowe mankiety bluzki i trzepotaa rzsami, ale towarzyszce elfy otaczay j ze wszystkich stron, nie skrywajc niechci wobec zalotnikw. Polana pod dbem Bleobherisem, miejsce czstych wiecw, postojw podrnych i spotka wdrowcw, syna z tolerancji i otwartoci. Opiekujcy si wiekowym drzewem druidzi zwali polan. "Miejscem przyjani" i chtnie gocili tu kadego. Ale nawet przy okazjach wyjtkowych, takich jak zakoczony wanie wystp sawnego na wiat cay trubadura, podrni trzymali si w swych wasnych, do wyranie odizolowanych grupach. Elfy kupiy si do elfw. Krasnoludzcy

    3

  • Sapkowski Andrzej Krew Elfw

    rzemielnicy grupowali si wraz ze swymi uzbrojonymi po zby pobratymcami, wynajtymi jako ochrona karawan kupieckich, i tolerowali obok siebie co najwyej gnomw grnikw i farmerw niziokw. Wszyscy nieludzie zgodnie zachowywali rezerw wobec ludzi. Ludzie odpowiadali nieludziom podobn monet, ale wrd nich te bynajmniej nie obserwowao si integracji. Szlachta spogldaa z pogard na kupcw i domokrcw, a odacy i najemnicy odsuwali si od pasterzy w mierdzcych kouchach. Nieliczni czarodzieje i adepci izolowali si zupenie i wszystkich dookoa sprawiedliwie obdarzali arogancj. To stanowia za zbita, ciemna, ponura i milczca gromada chopw. Ci, przypominajc armi lasem wznoszcych si nad gowami grabi, wide i cepw, ignorowali wszystko i wszystkich. Wyjtek, jak zwykle, stanowiy dzieci. Zwolniona z nakazu ciszy obowizujcego w czasie wystpu barda, smarkateria z dzikim wrzaskiem pomkna ku lasowi, by tam z zapaem odda si grze, ktrej reguy byy nie do pojcia dla kogo, kto poegna si ju ze szczliwymi latami dziecistwa. Mali ludzie, elfy, krasnoludki, nizioki, gnomy, pelfy, wierelfy i berbecie zagadkowej proweniencji nie znay i nie uznaway podziaw rasowych i spoecznych. Na razie. - W samej rzeczy! - zakrzykn jeden z obecnych na polanie rycerzy, chudy jak tyka drgal w czerwono-czarnym wamsie, ozdobionym trzema kroczcymi lwami. - Dobrze rzek pan czarodziej! Pikne to byy ballady, na honor, moci Jaskier, jeli kiedy bdziecie w pobliu ysorogu, kasztelu mego seniora, wstpcie, nie wahajcie si ani chwili. Ugocimy was jak ksicia, co ja mwi, jak samego krla Vizimira! Kln si na mj miecz, syszaem ci ja wielu minstreli, ale gdzie im si z wami rwna, mistrzu. Przyjmijcie od nas, urodzonych i pasowanych, szacunek i hod dla waszego kunsztu! Bezbdnie wyczuwajc waciwy moment, trubadur mrugn do ucznia. Chopiec odoy lutni i podj z ziemi szkatueczk suc do zbierania wrd suchaczy bardziej wymiernych wyrazw uznania. Zawaha si, powid wzrokiem po tumie, po czym odoy szkatueczk i chwyci stojcy obok spory ceber. Mistrz Jaskier askawym umiechem zaaprobowa roztropno modzieca. - Mistrzu! - zawoaa postawna kobieta, siedzca na wozie z napisem "Vera Loewenhaupt i Synowie", wyadowanym wyrobami z wikliny. Synw nigdzie nie byo wida, zapewne zajci byli marnotrawieniem zbitego przez matk majtku. - Mistrzu Jaskrze, jake to tak? Zostawiacie nas w niepewnoci? Przecie to nie koniec waszej ballady? Zapiewajcie nam o tym, co dalej byo! - Pieni i ballady - skoni si artysta - nie kocz si nigdy, o pani, bo poezja jest wieczna i niemiertelna, nie zna m pocztku, ni koca... - Ale co byo dalej? - nie dawaa za wygran handlarka, szczodrze i brzkliwie sypic monety do ceberka, podstawionego jej przez ucznia. - Powiedzcie nam cho o tym, jeli nie macie yczenia piewa. Nie pady w waszych pieniach adne imiona, ale przecie wiemy, e w wypiewany przez was wiedmin to nie kto inny jak sawny Geralt z Rivii, a owa czarodziejka, do ktrej tene paa gorc mioci, to nie mniej synna Yennefer. Za owe Dziecko Niespodzianka, przyrzeczone i przeznaczone wiedminowi, to wszake Cirilla, nieszczsna ksiniczka ze zburzonej przez najedcw Cintry. Czy nie tak? Jaskier umiechn si wyniole i tajemniczo. - piewam o sprawach uniwersalnych, hojna dobrodziejko - owiadczy. - O emocjach mogcych sta si udziaem kadego. Nie o konkretnych osobach. - Akurat! - wrzasn kto z tumu. - Kady wie, e piewki o wiedminie Geralcie traktoway! - Tak, tak! - zapiszczay chrem crki komesa Viliberta, suszc mokre od ez szaliczki. - piewajcie jeszcze, mistrzu Jaskrze! Co byo dalej? Czy wiedmin i czarodziejka Yennefer odnaleli si wreszcie? I czy si kochali? Czy byli szczliwi? Chcemy wiedzie! Mistrzu, mistrzu! - Ale tam! - krzykn gardowo prowodyr grupy krasnoludw, trzsc potn rud, sigajc pasa brod. - ajno to, ksiniczki, czarodziejki, przeznaczenie, mio i inne biaogowskie bajdy. To to wszystko, z przeproszeniem pana poety, bujda, czyli wymys poetyczny, po to, by adniej byo i wzruszajco. Ale wojenne dziea, jak rze i grabie Cintry, jak bitwy w Marnadalu i Sodden, tocie nam dopiero piknie wypiewali, Jaskier! Ha, nie al srebrem sypn za tak pie, radujc serce wojownika! I wida byo, e nie ecie ni krztyny, ja to mwi, Sheldon Skaggs, a ja ez od prawdy odrni umiem, bo jam pod Sodden by, jam przeciw nilfgaardzkim najezdnikom sta tam z toporem w garci... - Ja, Donimir z Troy - krzykn chudy rycerz z trzema lwami na wamsie - byem w obu bitwach o

    4

  • Sapkowski Andrzej Krew Elfw

    Sodden, alem was tam nie widzia, panie krasnoludzie! - Bocie pewnikiem taborw pilnowali! - odpali Sheldon Skaggs. - A ja byem w pierwszej linii, tam, gdzie byo gorco! - Bacz, co mwisz, brodaczu! - poczerwienia Donimir z Troy, podcigajc obciony mieczem pas rycerski. - I do kogo! - Sam bacz! - krasnolud trzepn doni po zatknitym za pas toporze, odwrci si do swych kompanw i wyszczerzy zby. - Widzielicie go? Rycerz chdoony! Herbowy! Trzy lwy w tarczy! Dwa sraj, a trzeci warczy! - Pokj, pokj! - siwowosy druid w biaej szacie ostrym, wadczym gosem zaegna awantur. - Nie godzi si, moi panowie! Nie tu, nie pod konarami Bleobherisa, dbu starszego od wszystkich sporw i zwad tego wiata! I nie w przytomnoci poety Jaskra, ktrego ballady winny uczy nas mioci, nie ktni. - Susznie! - popar druida niski, otyy kapan o twarzy byszczcej od potu. - Patrzycie, a oczu nie macie, suchacie, a uszy wasze guche. Bo mioci boej nie ma w was, bocie s jako puste beczki... - Jeli ju o beczkach mowa - zapiszcza dugonosy gnom z wozu ozdobionego napisem "Artykuy elazne, wyrb i sprzeda" - to wytoczcie jeszcze jedn, panowie cechowi! Poecie Jaskrowi ani chybi w gardle zascho, a i nam z tego wzruszenia niezgorzej! - Zaprawd, jako puste beczki, powiadam wam! - zaguszy gnoma kapan, nie zamierzajc da si zbi z pantayku i przerywa kazania. - Nic a nic z pana Jaskrowych ballad nie pojlicie, niczegocie si nie nauczyli. Nie zrozumielicie, e ballady te o losie ludzkim mwiy, o tym, emy w rkach bogw jeno zabawk, a krainy nasze boym s igrzyskiem. Ballady o przeznaczeniu mwiy, o przeznaczeniu nas wszystkich, a legenda o wiedminie Geralcie i ksiniczce Cirilli, cho rzucona na prawdziwe to owej wojny, to przecie tylko metafora, wytwr wyobrani poety, ktry temu mia suy, bymy... - Bredzisz, wity mu! - zawoaa z wysokoci swego wozu Vera Loewenhaupt. - Jaka legenda? Jaki wytwr wyobrani? Kto jak kto, ale ja Geralta z Rivii znam, widziaam go na wasne oczy, w Wyzimie, gdzie crk krla Foltesta odczarowa. A pniej jeszcze spotkaam go na Kupieckim Trakcie, gdzie na prob Gildii zabi srogiego gryfa, co na karawany napada, ktrym to uczynkiem wielu dobrym ludziom ycie ocala. Nie, nie legenda to i nie bajka. Prawd, szczer prawd wypiewa nam tu mistrz Jaskier. - Potwierdzam - powiedziaa smuka wojowniczka z czarnymi wosami gadko zczesanymi do tyu i splecionymi w gruby warkocz. - Ja, Rayla z Lyrii, rwnie znam Geralta Biaego Wilka, synnego pogromc potworw. Widywaam te nie raz i nie dwa czarodziejk Yennefer, bom bywaa w Aedim, w miecie Vengerbergu, gdzie owa ma sw siedzib. O tym, aby tych dwoje si kochao, nic mi jednak nie wiadomo. - Ale musi to by prawda - odezwaa si nagle melodyjnym gosem urodziwa elfka w gronostajowym toczku. - Tak pikna ballada o mioci nie moga by nieprawdziwa. - Nie moga! - popary elfk crki komesa Viliberta i jak na komend otary oczy szaliczkami. - adn miar nie moga! - Moci czarodzieju! - Vera Loewenhaupt zwrcia si do Radcliffe'a. - Kochali si, czy nie? Wy z pewnoci wiecie, jak to byo z nimi naprawd, z wiedminem i ow Yennefer. Uchylcie rbka tajemnicy! - Jeli pie mwi, e si kochali - umiechn si czarodziej - to tak byo i mio ta przetrwa wieki. Taka jest moc poezji. - Wie niesie - wtrci nagle komes Vilibert - e Yennefer z Vengerbergu polega na Soddeskim Wzgrzu. Kilka tam polego czarodziejek... - Nieprawda to - powiedzia Donimir z Troy. - Nie masz na pomniku jej imienia. Moje to strony, nie jeden raz na Wzgrzu byem i wykute na pomniku napisy czytaem. Trzy czarodziejki tam. polegy. Triss Merigold, Lytta Neyd, ktr zwano Koral... Hmm... Imi trzeciej wymsko mi si z pamici... Rycerz spojrza na czarodzieja Radcliffe'a, ale ten umiechn si tylko, nie powiedzia ani sowa. - A w wiedmin - zawoa nagle Sheldon Skaggs - ten Geralt, ktren ow Yennefer miowa, to ju podobno ziemi gryzie. Syszaem, e utukli go gdzie na Zarzeczu. Ubija potwory, ubija, a trafia kosa na kamie. Tak to ju jest, ludkowie, kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie. Kady kiedy trafi na lepszego i poknie elazo. - Nie wierz - smuka wojowniczka wykrzywia blade wargi, spluna siarczycie na ziemi, z

    5

  • Sapkowski Andrzej Krew Elfw

    chrzstem skrzyowaa na piersi osonite kolcz siatk przedramiona. - Nie wierz, by Geralt z Rivii mg trafi na lepszego. Zdarzyo mi si widzie, jak ten wiedmin wada mieczem. Jest wprost nieludzko szybki... - Dobrze powiedziane - wtrci czarodziej Radcliffe. - Nieludzko. Wiedmini s mutantami, dlatego szybko ich reakcji... - Nie rozumiem, o czym mwicie, panie magiku - wojowniczka jeszcze paskudniej wykrzywia usta. - Wasze sowa s zbyt uczone. Ja wiem jedno: aden szermierz, jakiego znaam lub znam, nie moe rwna si z Geraltem z Rivii, Biaym Wilkiem. Dlatego nie wierz, by w mg zosta pokonany w walce, jak utrzymuje pan krasnolud. - Kady szermierz dupa, kiedy wrogw kupa - rzek sentencjonalnie Sheldon Skaggs. - Tak mawiaj elfy. - Elfy - owiadczy zimno wysoki, jasnowosy przedstawiciel Starszego Ludu, stojcy obok licznego toczka - nie zwyky si tak ordynarnie wyraa. - Nie! Nie! - zapiszczay zza zielonych szaliczkw crki komesa Viliberta. - Wiedmin Geralt nie mg zgin! Wiedmin odnalaz przeznaczon mu Ciri, a potem czarodziejk Yennefer, i wszyscy troje yli dugo i szczliwie! Prawda, mistrzu Jaskrze? - To to ballada bya, cne panienki - ziewn spragniony piwa gnom, wytwrca artykuw elaznych. - Gdzie si tu w balladzie prawdy doszukiwa? Prawda jedno, poezja drugie. Wemy choby ow... Jak jej tam byo? Ciri? T Niespodziank synn. J to pan poeta cakiem z palca by wyssa. Bywaem ci ja w Cintrze nie raz i wiem, e tamtejsi krl i krlowa w bezdzietnym stadle yli, ani crki, ani syna nie mieli... - e to! - krzykn rudy mczyzna w kurcie z foczej skry, z czoem przepasanym kraciast chust. - Krlowa Calanthe, Lwica z Cintry, miaa crk, t woali Pavetta. Owa wraz z mem zgina w czasie morskiej burzy, odmt morski ich pochon, obydwoje. - Sami widzicie, e nie ! - wezway wszystkich na wiadkw artykuy elazne. - Pavetta, a nie Ciri, zwaa si krlewna Cintry. - Cirilla, zwana Ciri, bya wanie crk owej utopionej Pavetty - wyjani ryy. - Wnuczk Calanthe. Nie krlewn bya, a ksiniczk Cintry. Ona to bya wanie owym przeznaczonym wiedminowi Dzieckiem Niespodziank, j to, zanim jeszcze si rodzia, przyrzeka krlowa odda wiedminowi, jak to pan Jaskier wypiewa. Ale wiedmin nie mg jej odnale i zabra, tu pan poeta min si z prawd. - Min, a jake - wtrci si do rozmowy ylasty modzian, mogcy, sdzc po stroju, by czeladnikiem na wdrwce poprzedzajcej majstersztyk i egzaminy mistrzowskie. - Wiedmina omino jego przeznaczenie. Cirilla zgina w czasie oblenia Cintry. Krlowa Calanthe, zanim rzucia si z wiey, wasn rk zadaa ksiniczce mier, by ywa nie dostaa si w pazury Nilfgaardu. - Nie tak byo, wcale nie tak - zaprotestowa ryy. - Ksiniczk zabito w czasie rzezi, gdy prbowaa umyka z miasta. - Tak czy inaczej - krzykny artykuy elazne - nie odnalaz wiedmin owej Cirilli! Poeta zega! - Ale piknie zega - powiedziaa elfka w toczku, przytulajc si do wysokiego elfa. - Nie o poezj idzie, lecz o fakty! - zawoa czeladnik. - Powiadam, e ksiniczka zgina z rki wasnej babki. Kady, kto by w Cintrze, moe to potwierdzi! - A ja powiadam, e zabito j na ulicach, gdy uchodzia - owiadczy ryy. - Wiem. to, bo cho nie pochodz z Cintry, byem w druynie jarla ze Skellige, ktry wspiera Cintr czasu wojny. Krl Cintry, Eist Tuirseach, jak wszyscy wiedz, wanie z wysp Skellige si wywodzi, wujem by jarlowi. A ja w druynie jarla walczyem w Mamadalu i w Cintrze, a potem, po klsce, pod Sodden... - Jeszcze jeden kombatant - warkn Sheldon Skaggs do stoczonych wok niego krasnoludw. - Sami bohaterowie i wojownicy. Hej, ludkowie! Czy jest wrd was cho jeden, ktry nie wojowa w Marnadalu lub pod Sodden? - Kpina nie na miejscu, Skaggs - powiedzia karcco wysoki - elf, obejmujc ramieniem, pikno w toczku w sposb majcy rozwia ewentualne wtpliwoci innych admiratorw. - Niech ci si nie wydaje, e ty jeden walczye pod Sodden. Ja, eby daleko nie szuka, rwnie braem udzia w tej bitwie. - Ciekawe, po czyjej stronie - rzek do Radcliffe'a komes Vilibert, dobrze syszalnym szeptem, ktry elf cakowicie zignorowa.

    6

  • Sapkowski Andrzej Krew Elfw

    - Jak powszechnie wiadomo - cign, nawet nie spogldajc w stron komesa i czarodzieja - grubo ponad sto tysicy wojownika stano w polu w drugiej bitwie o Sodden, z czego co najmniej trzydzieci tysicy zostao zabitych lub okaleczonych. Podzikowanie naley si panu Jaskrowi, e jedn ze swych ballad uwieczni ten synny, ale i straszny bj. I w sowach, i w melodii tej pieni syszaem nie chwalb, lecz przestrog. Powtarzam, chwaa i niemiertelna sawa panu poecie za ballad, ktra by moe pozwoli unikn w przyszoci powtrzenia si tragedii, jak bya ta okrutna i niepotrzebna wojna. - Zaiste - powiedzia komes Vilibert, patrzc na elfa wyzywajco. - Ciekawych rzeczy doszukalicie si w balladzie, moci panie. Niepotrzebna wojna, powiadacie? Umkn tragedii chcielibycie w przyszoci? Mamy rozumie, e gdyby Nilfgaard uderzy na nas ponownie, doradzalibycie kapitulacj? Pokorne przyjcie nilfgaardzkiego jarzma? - ycie to dar bezcenny i naley je chroni - rzek zimno elf. - Nic nie usprawiedliwia rzezi i hekatomby, jakimi byy obie bitwy o Sodden, ta przegrana i ta wygrana. Obie kosztoway was, ludzi, tysice istnie. Stracilicie niewyobraalny potencja... - Elfie gadanie! - wybuchn Sheldon Skaggs. - Gupia gadka! To bya cena, ktr trzeba byo zapaci po to, by inni mogli y godnie i w pokoju, zamiast da si Nilfgaardowi zaku w kajdany, olepi, zagna pod bat do siarczanych min i solnych up. Ci, ktrzy polegli mierci bohaterw, a ktrzy dziki Jaskrowi y bd wiecznie w naszej pamici, nauczyli nas, jak broni wasnego domu. piewajcie wasze ballady, Jaskier, piewajcie je wszystkim. Nie pjdzie w las nauka, a przyda si nam ona, zobaczycie! Bo nie dzi, to jutro Nilfgaard ruszy na nas znowu, wspomnicie me sowa! Teraz oni li rany i odpoczywaj, ale bliski jest dzie, w ktrym znowu zobaczymy ich czarne paszcze i pira na hemach! - Czego oni od nas chc? - wrzasna Vera Loewenhaupt. - Dlaczego oni si na nas uwzili? Dlaczego nie zostawi nas w spokoju, nie dadz y i pracowa? Czego oni chc, ci Nilfgaardczycy? - Chc naszej krwi! - rykn komes Vilibert. - I naszej ziemi! - zawy kto z tumu chopw. - I naszych bab! - zawtrowa Sheldon Skaggs, gronie ypic oczami. Kilka osb parskno miechem, ale cicho i ukradkiem. Bo cho wielce zabawn bya sugestia, by ktokolwiek poza krasnoludami mg poda wyjtkowo nieatrakcyjnych krasnoludek, nie by to bezpieczny temat do kpin i artw, zwaszcza w obecnoci niskich, krpych i brodatych jegomociw, ktrych topory i kordy miay brzydki zwyczaj niesamowicie szybko wyskakiwa zza pasw. A krasnoludy, z niewiadomych powodw wicie przekonane, e cay wiat czyha lubienie na ich ony i crki, byy pod tym wzgldem niebywale draliwe. - To musiao kiedy przyj - owiadczy nagle siwy druid. - To musiao si sta. Zapomnielimy, e nie jestemy na tym wiecie sami, e nie ppkiem tego wiata jestemy. Jak gupie, leniwe, obarte karasie w zamulonym stawie nie wierzylimy w istnienie szczupakw. Dopucilimy, by nasz wiat, jak w staw, zamuli si, zabagni i zgnunia. Rozejrzyjcie si dookoa - wszdzie zbrodnia i grzech, chciwo, pogo za zyskiem, ktnia, niezgoda, upadek obyczajw, brak szacunku dla wszelkich wartoci. Miast y tak, jak kae Natura, zaczlimy t Natur niszczy. I co mamy? Powietrze zatrute smrodem dymarek, rzeki i ruczaje splugawione przez rzenie i garbarnie, lasy cite bez opamitania... Ha, nawet na ywej korze witego Bleobherisa, spjrzcie jeno, o, tu nad gow pana poety, wyrzezany kozikiem ohydny wyraz. Do tego jeszcze bdnie wyrzezany, nie do, e wandal to by, to w dodatku nieuk, pisa nie umiejcy. Czemu si dziwicie? To musiao si le skoczy... - Tak, tak! - podchwyci gruby kapan. - Opamitajcie si, grzesznicy, pki jeszcze pora, bo gniew bogw i pomsta nad wami! Pomnijcie na wieszczb Itliny, na prorocze sowa o karze bogw, ktra spadnie na plemi zbrodniami zatrute! Pomnijcie: "Nadejdzie Czas Pogardy, a drzewo straci li, pk zwarzy si, zgnije owoc i zgorzknieje ziarno, a doliny rzek, miast wod, popyn lodem. I przyjdzie Biae Zimno, a po nim Biae wiato, i wiat umrze wrd zamieci." Tak rzecze wieszczka Itlina! A nim to si stanie, bd widome znaki i spadn plagi, bo pomnijcie, Nilfgaard to kara boa! To bicz, ktrym Niemiertelni schostaj was, grzesznicy, bycie... - Ech, zawrzyjcie gb, witobliwy! - zarycza Sheldon Skaggs, tupic cikimi buciorami. - Mgo si robi od waszych zabobonw i banialukw! Flaki si przewracaj... - Ostronie, Sheldon - przerwa mu z umiechem wysoki elf. - Nie drwij z cudzej religii. Ani to adne, ani grzeczne, ani... bezpieczne. - Z niczego nie drwi - zaprotestowa krasnolud. - Nie podaj w wtpliwo istnienia bstw, ale

    7

  • Sapkowski Andrzej Krew Elfw

    oburza mnie, gdy kto miesza je do ziemskich spraw i mydli oczy przepowiedniami jakiej elfiej wariatki. Nilfgaardczycy maj niby by narzdziem bogw? Bzdura! Signijcie, ludzie, pamici wstecz, do czasw Dezmoda, Radowida, Sambuka, do czasw Abrada Starego Dba! Nie pamitacie, bo yjecie krciuko niby jtka majowa, ale ja pamitam i wam przypomn, jak to byo tu, na tych ziemiach, zaraz po tym, jakecie zeszli z waszych odzi na plae w ujciu Jarugi i w Delcie Pontaru. Z czterech ldujcych statkw robiy si trzy krlestwa, a pniej silniejsi poykali sabszych i tym sposobem roli, umacniali sw wadz. Podbijali innych, wchaniali ich, i krlestwa rosy, staway si coraz wiksze i silniejsze. A teraz to samo robi Nilfgaard, bo to kraj silny i zjednoczony, karny i zwarty. I jeli wy si podobnie nie zewrzecie, Nilfgaard poknie was, icie jako szczuka karasia, jak to rzek w mdry druid! - Niech jeno sprbuj! - Donimir z Troy wypi ozdobion trzema lwami pier i trzasn mieczem w pochwie. - Zadalimy im bobu pod Sodden, moemy po raz wtry zada! - Bardzocie zadufani - warkn Sheldon Skaggs. - Zapomnielicie widno, panie pasowany, e nim doszo do drugiej rozprawy pod Sodden, Nilfgaard przetoczy si przez wasze ziemie jak elazny walec, e trupami takich jak wy chwatw zasa pola od Mamadalu po Zarzecze. A zatrzymay Nilfgaardczykw tako nie wam podobne, krzykliwe zuchy, ale zjednoczone w zgodzie siy Temerii, Redami, Aedirn i Kaedwen. Zgoda i jedno, oto co ich zatrzymao! - Nie tylko - rzek dwicznie, ale bardzo chodno Radcliffe. - Nie tylko to, panie Skaggs. Krasnolud chrzkn gono, smarkn, zaszura butami, po czym skoni si lekko w stron czarodzieja. - Nikt nie ujmuje zasug waszym konfratrom - powiedzia. - Haba temu, kto nie uzna bohaterstwa czarodziejw z Soddeskiego Wzgrza, bo dzielnie stawali, przelali za wspln spraw krew, walnie przyczynili si do wiktorii. Nie zapomnia o nich Jaskier w swej balladzie, i my te nie zapomnimy. Ale zwacie, e owi czarodzieje zjednoczeni i solidarni na Wzgrzu stanli, uznali przywdztwo Vilgefortza z Roggeveen, jako i my, wojownicy Czterech Krlestw, uznalimy komend Vizimira Redaskiego. Szkoda tylko, e jeno na czas wojny starczyo tej zgody i solidarnoci. Bo nynie, gdy pokj, znowumy si podzielili. Vizimir z Foltestem dawi si wzajem cem i prawem skadu, Demawend z Aedirn kci si z Henseltem o Pnocn Marchi, a Liga z Hengfors i Thyssenidzi z Koviru maj wszystko gdzie. A i wrd czarodziejw, jak syszaem, prno dzi szuka dawnej zgody. Nie ma wrd was zwartoci, nie ma karnoci, nie ma jednoci. A w Nilfgaardzie jest! - Nilfgaardem wada cesarz Emhyr var Emreis, tyran i jedynowadca, wymuszajcy posuszestwo batem, strykiem i toporem! - zagrzmia komes Vilibert. - C to nam proponujecie, panie krasnoludzie? W c to mamy si zewrze? W podobn tyrani? A ktry to krl, ktre krlestwo miaoby, waszym zdaniem, podporzdkowa sobie pozostae? W czyim to rku chcielibycie widzie bero i knut? - A co mnie to obchodzi? - wzruszy ramionami Skaggs. - To wasze, ludzkie sprawy. Kogokolwiek bycie zreszt krlem obrali, aden krasnolud nim nie zostanie. - Ani elf, ani nawet pelf - doda wysoki przedstawiciel Starszego Ludu, wci obejmujc pikno w toczku. - Nawet wierelfa uwaacie za co poledniejszego... - Tu was boli - zamia si Vilibert. - W ten sam rg dmiecie, co i Nilfgaard, bo Nilfgaard te krzyczy o rwnoci, obiecuje wam powrt do dawnych porzdkw, gdy tylko nas pokona i z tych ziem wyenie. To taka jedno, taka rwno wam si marzy, o takiej gadacie, tak gosicie! Bo Nilfgaard wam za to zotem paci! I nie dziwota, e si tak kochacie, bo to przecie elfia rasa, ci Nilfgaardczycy... - Bzdura - powiedzia zimno elf. - Pleciecie gupstwa, panie rycerzu. Rasizm zalepia was w oczywisty sposb. Nilfgaardczycy s ludmi takimi samymi jak i wy. - Wierutne to kamstwo! To potomkowie Czarnych Seidhe, kady to wie! W ich ytach pynie elfia krew! Krew elfw! - A w waszych yach co pynie? - elf umiechn si drwico. - Mieszamy nasz krew od pokole, od stuleci, my i wy, wychodzi nam to wymienicie, nie wiem, na szczcie czy na nieszczcie. Zaczlicie tpi mieszane zwizki niecae wier wieku temu, zreszt z marnym skutkiem. I pokacie mi teraz czowieka bez domieszki Seidhe Ichaer, krwi Starszego Ludu. Vilibert poczerwienia wyranie. Spsowiaa te Vera Loewenhaupt. Schyli gow i zakaszla czarodziej Radcliffe. Co ciekawe, zarumienia si rwnie pikna elfka w gronostajowym toczku. - Wszyscy jestemy dziemi Matki Ziemi - rozleg si w ciszy gos siwego druida. - Jestemy

    8

  • Sapkowski Andrzej Krew Elfw

    dziemi Matki Natury. I cho matki naszej nie szanujemy, cho niekiedy przysparzamy jej zmartwie i blu, cho amiemy jej serce, ona kocha nas, kocha nas wszystkich. Pamitajmy o tym, zebrani tu, w Miejscu Przyjani. I nie spierajmy si, kto z nas by tu pierwszy, bo pierwsza bya wyrzucona przez fale od, a z odzi wykiekowa Wielki Bleobheris, najstarszy z dbw. Stojc pod konarami Bleobherisa, wrd jego odwiecznych korzeni, nie zapominajmy o naszych wasnych, braterskich korzeniach, o ziemi, z ktrej te korzenie wyrastaj. Pamitajmy o sowach pieni poety Jaskra... - Wanie! - krzykna Vera Loewenhaupt. - A gdzie on jest? - Zmy si - skonstatowa Sheldon Skaggs, patrzc na puste miejsce pod dbem. - Wzi pienidze i zmy si bez poegnania. Icie po elfiemu! - Po krasnoludzku! - zapiszczay artykuy elazne. - Po ludzku - poprawi wysoki elf, a pikno w toczku opara gow o jego rami.

    **** - Hej, grajku - powiedziaa Mama Lantieri, wkraczajc do izby bez pukania, pchajc przed sob wo hiacyntw, potu, piwa i wdzonki. - Masz gocia. Wejdcie, dostojny panie. Jaskier poprawi wosy, wyprostowa si w ogromnym rzebionym fotelu. Dwie siedzce na jego kolanach dziewczyny zerway si szybciutko, zasoniy wdziki, nacigny rozchestane koszule. Wstydliwo dziwek, pomyla poeta, icie niezy tytu dla ballady. Wsta, zapi pas i woy kubrak, patrzc na stojcego w progu szlachcica. - Zaiste - rzek - wszdzie umiecie mnie znale, chocia rzadko wybieracie stosowne po temu pory. Na wasze szczcie jeszcze nie zdecydowaem, ktr z tych licznotek wol. A przy twoich cenach, Lantieri, nie mog sobie pozwoli na obie. Mama Lantieri umiechna si wyrozumiale, klasna w donie. Obie dziewczyny - biaoskra, piegowata wyspiarka i ciemnowosa pelfka w popiechu opuciy izb. Stojcy w progu mczyzna zdj paszcz, wrczy go Mamie wraz z maym, ale pkatym mieszkiem. - Wybaczcie, mistrzu - powiedzia, podchodzc i rozsiadajc si za stoem. - Wiem, e nie w por was niepokoj. Ale tak nagle zniknlicie spod dbu... Nie dogoniem was na gocicu, jak zamierzaem, nie od razu trafiem na wasz lad w miasteczku. Wierzajcie, nie zajm wam wiele czasu... - Zawsze tak mwicie i zawsze to bujda - przerwa bard. - Zostaw nas samych, Lantieri, dopilnuj, by nam nie przeszkadzano. Sucham was, panie. Mczyzna spojrza na niego badawczo. Mia ciemne, wilgotne, jak gdyby zazawione oczy, ostry nos i nieadne, wskie wargi. - Nie zwlekajc przystpi do rzeczy - owiadczy, odczekawszy, a za Mam zamkn si drzwi. - Interesuj mnie wasze ballady, mistrzu. Dokadniej, pewne osoby, o ktrych piewacie. Zajmuj mnie prawdziwe losy bohaterw waszych ballad. Wszake, jeli si nie myl, to prawdziwe losy rzeczywistych osb byy inspiracj piknych utworw, ktrych wysuchaem pod dbem? Myl o... O maej Cirilli z Cintry. O wnuczce krlowej Calanthe. Jaskier spojrza w sufit, pobbni palcami po stole. - Moci panie - powiedzia sucho. - Dziwne rzeczy was interesuj. O dziwne rzeczy pytacie. Co mi si widzi, e nie jestecie tym, za kogo was wziem. - A za kogo mnie wzilicie, jeli mog wiedzie? - Nie wiem, czy moecie. Bdzie to zaleao od tego, czy przekaecie mi teraz pozdrowienia od naszych wsplnych znajomych. Powinnicie to uczyni na wstpie, a zapomnielicie jako. - Wcale nie zapomniaem - mczyzna sign za pazuch aksamitnego kaftana w kolorze sepii, wydoby drugi mieszek, nieco wikszy ni ten, ktry wrczy rajfurce, rwnie jednak pkaty i brzczcy przy zetkniciu z blatem stou. - My po prostu nie mamy wsplnych znajomych, Jaskier. Ale czy ta sakiewka nie jest w stanie zagodzi owego mankamentu? - C to zamierzacie kupi za ten chudziutki trzosik? - wyd wargi trubadur. - Cay bordel Mamy Lantieri i otaczajce go grunta? - Powiedzmy, e zamierzam wesprze sztuk. I artyst. Po to, by mc z artyst pogawdzi o jego twrczoci. - A tak miujecie sztuk, mj panie? A tak pilno wam do rozmowy z artyst, e prbujecie

    9

  • Sapkowski Andrzej Krew Elfw

    wpycha mu pienidze jeszcze przed przedstawieniem si, amic tym samym elementarne zasady grzecznoci? - Na pocztku rozmowy - nieznajomy zmruy nieznacznie ciemne oczy - nie przeszkadzao wam moje incognito. - Ale teraz zaczo przeszkadza. - Nie wstydz si mego miana - rzek mczyzna z leciutkim umieszkiem na wskich wargach. - Nazywam si Rience. Nie znacie mnie, mistrzu Jaskier, i nie dziwota. Jestecie zbyt znani i sawni, by mc zna wszystkich waszych wielbicieli. A kademu admiratorw! waszego talentu wydaje si, e zna was, zna was tak dobrze, e pewna poufao jest jak najbardziej na miejscu. Mnie to rwnie dotyczy, w caej rozcigoci. Wiem, e to bdne mniemanie, wybaczcie askawie. - Wybaczam askawie. - Mog tedy liczy, e zechcecie odpowiedzie na kilka pyta... - Nie, nie moecie - przerwa poeta, nadymajc si. - Teraz wy raczcie askawie wybaczy, ale ja niechtnie dyskutuj o tematyce mych utworw, o inspiracjach, o postaciach, tak fikcyjnych, jak i innych. Odziera to bowiem poezj z jej poetycznej warstwy i wiedzie ku trywialnoci. - Czyby? - Z ca pewnoci. Zwacie, e gdybym po odpiewaniu ballady o wesoej mynareczce ogosi, e tak naprawd to chodzi o Zvirk, on mynarza Piskorza, i uzupeni to wiadomoci, e Zvirk mona swobodnie chdoy co czwartek, bo w czwartki mynarz jedzi na jarmark, to ju nie byaby poezja. To byoby albo kuplerstwo, albo ohydna potwarz. - Rozumiem, rozumiem - powiedzia szybko Rience. - Ale chyba to zy przykad. Mnie przecie nie interesuj niczyje grzechy ani grzeszki. Nikogo nie spotwarzycie, odpowiadajc na moje pytania. Mnie potrzebna jest tylko jedna maa informacja: co si naprawd stao z Cirill, ksiniczk Cintry? Mnstwo osb twierdzi, e Cirilla zgina podczas zdobywania miasta, s nawet naoczni wiadkowie togo wydarzenia. Z waszej ballady wynikaoby za, e dziecko przeyo. Naprawd ciekawi mnie, czy to wasza wyobrania, czy te rzeczywisty fakt? Prawda czy fasz? - Ogromnie mnie cieszy wasze zaciekawienie - umiechn si szeroko Jaskier. - Umiejecie si, panie jak wam tam, ale o to mi wanie chodzio, gdym t ballad ukada. Chciaem suchaczy podnieci i rozbudzi ich ciekawo. - Prawda czy fasz? - powtrzy zimno Rience. - Gdybym to zdradzi, zniszczybym efekt mej pracy. egnaj, przyjacielu, Wykorzystae cay czas, jaki mogem ci powici. A tam dwie moje inspiracje czekaj, niepewne, ktr wybior. Rience milcza dugo, wcale nie zbierajc si do wyjcia. Patrzy na poet niesympatycznym, wilgotnym wzrokiem, a poeta czu rosncy niepokj. Z dou, z sali oglnej zamtuza, dobiega wesoy rejwach, punktowany niekiedy wysokim damskim chichotem. Jaskier odwrci gow, niby to demonstrujc pogardliw wyszo, w rzeczywistoci jednak ocenia odlego dzielc go od kta izby i od gobelinu przedstawiajcego nimf polewajc sobie cycki wod z dzbanka. - Jaskier - przemwi wreszcie Rience, wkadajc rk do kieszeni sepiowego kaftana. - Odpowiedz na moje pytania, bardzo prosz. Ja musz zna odpowied. To dla mnie niezmiernie wane. A wierzaj mi, dla ciebie te, bo jeli odpowiesz po dobroci, to... - To co? Na wskie wargi Rience'a wypez paskudny grymas. - To nie bd ci musia zmusza do mwienia. - Suchaj no, obwiesiu - Jaskier wsta i uda, e robi gron min. - Brzydz si gwatem i przemoc. Ale zaraz zawoam Mam Lantieri, a ona wezwie niejakiego Gruzi, ktry peni w tym przybytku zaszczytn i odpowiedzialn funkcj wykidajy. To prawdziwy artysta w swoim fachu. On kopnie ci w rzy, a ty wwczas przelecisz nad dachami tego grodu, tak piknie, e nieliczni o tej porze przechodnie wezm ci za pegaza. Rience wykona krtki gest, w jego doni co bysno. - Jeste pewien - spyta - e zdysz zawoa? Jaskier nie zamierza sprawdza, czy zdy. Czeka te nie zamierza. Zanim jeszcze motylkowy sztylet zawirowa i zatrzasn si w doni Rience'a, dugim skokiem dopad kta izby, nurkn pod arras z nimf, kopniakiem otworzy sekretne drzwi i na eb, na szyj run w d po krconych schodach, zrcznie sterujc po wylizganych porczach. Rience rzuci si w pocig, ale poeta by pewien swego - zna tajemne przejcie jak wasn kiesze, nie raz korzysta z niego, wiejc przed

    10

  • Sapkowski Andrzej Krew Elfw

    wierzycielami, zazdrosnymi mami i skor do mordobicia konkurencja, ktrej czasem krad rymy i nuty. Wiedzia, e na trzecim zakrcie namaca obrotowe drzwiczki, za ktrymi bdzie drabina wiodca do piwnicy. By pewien, e przeladowca, jak wielu przed nim, nie zdy wyhamowa, pobiegnie dalej i wdepnie na zapadni, po czym wylduje w chlewie. By pewien, e potuczony, utytany w gwnie i poturbowany przez wieprze przeladowca zaniecha pocigu. Jaskier myli si, jak zwykle gdy by czego pewien. Za jego plecami co nagle bysno niebieskawo, a poeta poczu, e koczyny cierpn mu, martwiej i sztywniej. Nie zdoa zwolni przy obrotowych drzwiczkach, nogi odmwiy mu posuszestwa. Wrzasn i potoczy si po schodach, obijajc o ciany korytarzyka. Zapadnia otwara si pod nim z suchym trzaskiem, trubadur run w d, w ciemno i smrd. Zanim jeszcze wyrn o twarde klepisko i straci przytomno, przypomnia sobie, e Mama Lantieri napomykaa co o remoncie chlewa.

    **** Oprzytomni go bl w skrpowanych przegubach i ramionach, okrutnie wyamywanych ze staww. Chcia wrzasn, ale nie mg, mia wraenie, jak gdyby zalepiono mu glin jam ustn. Klcza na klepisku, a skrzypicy powrz wlk go w gr za rce. Chcc uly ramionom sprbowa si podnie, ale nogi rwnie mia skrpowane. Dawic si i duszc zdoa jednak wsta, w czym wydatnie pomg mu sznur, cigncy go bezlitonie. Rience sta przed nim, a jego ze, wilgotne oczy lniy w wietle latami, trzymanej przez stojcego obok, blisko dwumetrowego nie ogolonego draba. Drugi drab, zapewne nie mniejszy, by z tyu. Jaskier sysza jego oddech i czu smrd zastarzaego potu. Wanie ten drugi, mierdzcy, cign powrz umocowany do przegubw poety i przerzucony przez belk stropu. Stopy Jaskra oderway si od klepiska. Poeta wizgn przez nos, na nic wicej nie byo go sta. - Do - rzek wreszcie Rience, prawie natychmiast, ale Jaskrowi wydao si, e miny wieki. Dotkn ziemi, ale uklkn, pomimo najszczerszych chci, nie mg - napity sznur nadal trzyma go wypronego jak struna. Rience zbliy si. Na jego twarzy nie byo zna nawet ladu emocji, zazawione oczy nawet na jot nie zmieniy wyrazu. Rwnie gos, jakim przemwi, by spokojny, cichy, wrcz lekko znudzony. - Ty parszywy wierszokleto. Ty wyskrobku. Ty mieciu. Ty zadufane w sobie zero. Mnie chciae uciec? Mnie jeszcze nikt nie uciek. Nie dokoczylimy rozmowy, ty kabotynie, ty barani bie. Pytaem ci o co, w znacznie przyjemniejszych warunkach. Teraz odpowiesz na moje pytania, ale w warunkach znacznie mniej przyjemnych. Prawda, e odpowiesz? Jaskier skwapliwie pokiwa gow. Rience dopiero teraz si umiechn. I da znak. Bard zakwicza rozpaczliwie, czujc, jak powrz napina si, a wykrcone do tyu rce trzeszcz w stawach. - Nie moesz mwi - skonstatowa Rience, wci oblenie umiechnity. - A boli, prawda? Wiedz, e podcigam ci na razie dla wasnej przyjemnoci, bo ja strasznie lubi przyglda si, jak kogo boli. No, jeszcze troszk wyej. Jaskier o mao nie udusi si wizgiem. - Do - zakomenderowa wreszcie Rience, po czym zbliy si i chwyci poet za abot. - Posuchaj, kogutku. Zdejm teraz zaklcie, by odzyska mow. Ale jeli sprbujesz podnie ponad konieczno twj uroczy gos, to poaujesz. Wykona doni gest, dotkn piercieniem policzka poety, a Jaskier poczu, e odzyskuje czucie w uchwie, jzyku i podniebieniu. - Teraz - kontynuowa cicho Rience - zadam ci kilka pyta, a ty bdziesz na nie odpowiada, pynnie, szybko i wyczerpujco. A jeli si cho na chwil zawahasz lub zajkniesz, jeli dasz mi najmniejszy powd, bym zwtpi w twoj prawdomwno, to... Spjrz w d. Jaskier usucha. Z przeraeniem stwierdzi, e do wizw na jego kostkach przymocowany jest krtki sznur, przytwierdzony drugim kocem do cebra penego wapna. - Jeli ka podcign ci wyej - umiechn si okrutnie Rience - a wraz z tob to wiaderko, to pewnie nie odzyskasz wadzy w rkach. Wtpi, by po czym takim by zdolny do gry na lutni. Naprawd w to wtpi. Sdz wic, e bdziesz mwi. Mam racj? Jaskier nie potwierdzi, bo ze strachu nie mg ani poruszy gow, ani wydoby gosu. Rience nie sprawia wraenia, by zaleao mu na potwierdzeniu. - Ja, ma si rozumie - oznajmi - bd natychmiast wiedzia, czy mwisz prawd, z miejsca

    11

  • Sapkowski Andrzej Krew Elfw

    zorientuj si w kadym wybiegu, nie dam si zmyli poetyckimi sztuczkami ani mtn erudycj. To dla mnie drobiazg, tak jak drobiazgiem byo sparaliowanie ci na schodach. Radz wic, hultaju, wa kade sowo. No, szkoda czasu, zaczynamy. Jak wiesz, interesuje mnie bohaterka jednej z twych piknych ballad, wnuczka krlowej Calanthe z Cintry. Ksiniczka Cirilla, pieszczotliwie nazywana Ciri. Wedug relacji naocznych wiadkw osbka ta zgina w czasie zdobywania miasta, dwa lata temu. Natomiast w balladzie obrazowo i wzruszajco opisujesz jej spotkanie z owym dziwnym, nieledwie legendarnym osobnikiem, owym... wiedminem, Geraltem czy Geraldem. Pomijajc poetyczne brednie o przeznaczeniu i wyrokach losu,. z ballady wynika, e dzieciak wyszed cao z walk o Cintr. Czy to prawda? - Nie wiem... - jkn Jaskier. - Na bogw, jestem tylko poet! Syszaem to i owo, a reszt... - No? - Reszt wymyliem. Wykonfabulowaem! Ja nic nie wiem! - zawy bard, widzc, e Rience daje znak mierdzcemu i czujc, e sznur napina si mocniej. - Nie kami! - Faktycznie - pokiwa gow Rience. - Nie kamiesz wprost, wyczubym. Ale co krcisz. Nie wymyliby ballady ot tak, bez powodu. A owego Wiedmina przecie znasz. Nie raz widywano ci w jego towarzystwie. No, gadaj, Jaskier, jeli ci stawy mie. Wszystko, co wiesz. - Ta Ciri - wydysza poeta - bya wiedminowi przeznaczona. Tak zwane Dziecko Niespodzianka... Syszelicie pewnie, to znana historia. Jej rodzice przyrzekli odda j wiedminowi... - Rodzice mieliby odda dzieciaka temu szalonemu mutantowi? Temu patnemu mordercy? esz, wierszokleto. Takie kawaki moesz piewa babom. - Tak byo, przysigam na dusz mej matki - zaka Jaskier. - Wiem to z pewnego rda... Wiedmin... - Mw o dziewczynce. Wiedmin mnie na razie nie interesuje. - Nie wiem nic o dziewczynce! Wiem tylko, e wiedmin jecha po ni do Cintry, gdy wybucha wojna. Spotkaem go wtedy. Ode mnie dowiedzia si o rzezi, o mierci Calanthe... Pyta mnie o to dziecko, o wnuczk krlowej... Ale przecie ja wiedziaem, e w Cintrze zginli wszyscy, z ostatniego bastionu nie ocalaa ywa dusza... - Gadaj. Mniej metafor. Wicej konkretw! - Gdy wiedmin dowiedzia si o upadku Cintry i o rzezi, zaniecha podry. Obaj ucieklimy na pnoc. Rozstaem si z nim w Hengfors, od tamtej pory go nie widziaem... A e w drodze mwi troch o tej... Ciri, czy jak jej tam... i o przeznaczeniu... Wic uoyem t ballad. Wicej nie wiem, przysigam! Rience popatrzy na niego spode ba. - A gdzie jest obecnie w wiedmin? - spyta. - Ten najemny zabjca potworw, poetyczny rzenik, lubicy rozprawia o przeznaczeniu? - Mwiem, po raz ostatni widziaem go... - Wiem, co mwie - przerwa Rience. - Pilnie sucham tego, co mwisz. A ty pilnie suchaj mnie. Odpowiadaj precyzyjnie na zadawane ci pytania. Pytanie brzmiao nastpujco: jeeli nikt nie widzia Wiedmina Geralta czy Geralda od ponad roku, to gdzie w si ukrywa? Gdzie zwyk si ukrywa? - Nie wiem, gdzie to jest - powiedzia prdko trubadur. - Nie kami. Naprawd nie wiem... - Za szybko. Jaskier, za szybko - Rience umiechn si zowrogo. - Za skwapliwie. Sprytny jeste, ale nieostrony. Nie wiesz, powiadasz, gdzie to jest. Ale zao si, e wiesz, co to jest. Jaskier zacisn zby. Ze zoci i rozpaczy. - No? - Rience da znak mierdzcemu. - Gdzie ukrywa si wiedmin? Jak nazywa si to miejsce? Poeta milcza. Sznur napi si, bolenie wykrci rce, stopy straciy kontakt z ziemi. Jaskier zawy, urwanie i krtko, bo czarodziejski piercie Rience'a natychmiast go zakneblowa. - Wyej, wyej - Rience opar rce o biodra. - Wiesz, Jaskier, mgbym magicznie wysondowa ci mzg, ale to wyczerpujce. Poza tym lubi patrze, jak oczy z blu wya z orbit. A ty i tak powiesz. Jaskier wiedzia, e powie. Powrz przytwierdzony do jego kostek napi si, napeniony wapnem ceber ze zgrzytem przesun si po klepisku. - Panie - powiedzia nagle drugi drab, zasaniajc latarni opocz i wygldajc przez szpar w drzwiach chlewika. - Kto tu idzie. Jaka dziewka chyba. - Wiecie, co robi - sykn Rience. - Zga latarni. mierdzcy puci lin, Jaskier zwali si bezwadnie na ziemi, ale tak, e widzia, jak ten od latarni staje przy drzwiczkach, a mierdzcy, z dugim noem w rku, czai si z drugiej strony. Przez

    12

  • Sapkowski Andrzej Krew Elfw

    szpary w deskach przewiecay wiata zamtuza, poeta sysza dobiegajce stamtd gwar i piewy. Drzwi chlewa skrzypny i otwary si, stana w nich niewysoka posta owinita paszczem, w okrgej, ciasno przylegajcej do gowy czapeczce. Po chwili wahania niewiasta przekroczya prg. mierdzcy przypad do niej, z rozmachem ci noem. I zwali si na klczki, bo n nie napotka oporu, przeszed przez gardo postaci jak przez kb dymu. Bo posta faktycznie bya kbem dymu, ktry ju zaczyna si rozwiewa. Ale nim zdy si rozwia, do chlewa wpada druga posta, niewyrana, ciemna i zwinna jak asica. Jaskier zobaczy, jak ciskajc paszczem w tego od latarni przeskoczya nad mierdzcym, widzia, jak co bysno w jej doni, usysza, jak mierdzcy zakrztusi si i dziko zarzzi. Drugi drab wymota si z paszcza, skoczy, zamachn si noem. Z doni ciemnej postaci wystrzelia z sykiem ognista byskawica, z upiornym trzaskiem rozlaa si, jak ponca oliwa, po twarzy i piersi draba. Drab wrzasn przeraliwie, chlew wypeni obrzydliwy odr palonego misa. Wtedy zaatakowa Rience. Czar, ktry rzuci, rozjani ciemno niebieskim blaskiem, w ktrym Jaskier zobaczy smuk kobiet w mskim stroju, dziwnie gestykulujc oboma rkami. Zobaczy j na sekund, bo niebieska powiata znika raptownie wrd huku i olepiajcego bysku, a Rience z rykiem wciekoci polecia do tyu, run na drewniane przegrody, amic je z trzaskiem. Kobieta w mskim stroju skoczya za nim, w jej doni zamigota sztylet. Chlew ponownie wypeni si blaskiem, tym razem zotym, bijcym ze wietlistego owalu, ktry nagle pojawi si w powietrzu. Jaskier zobaczy, jak Rience zrywa si z klepiska i skacze w owal, niknc momentalnie. Owal straci blask, ale nim zgas cakowicie, kobieta zdya dobiec i krzykn niezrozumiale, wycigajc rk. Co zatrzeszczao i zaszumiao, a gasncy owal zagotowa si na moment huczcym ogniem. Z oddali, z bardzo daleka, do uszu Jaskra dobieg niewyrany dwik, gos bardzo przypominajcy wrzask blu. Owal zgas zupenie, w chlewie znowu zapanowaa ciemno. Poeta poczu, e znika sia kneblujca mu usta. - Na pomoc! - zawy. - Ratunku! - Nie drzyj si, Jaskier - powiedziaa kobieta, klkajc obok i rozcinajc mu wizy motylkowym sztyletem Rience'a. - Yennefer? To ty? - Nie bdziesz chyba twierdzi, e zapomniae, jak wygldam. A i mj gos nie jest chyba obcy twemu muzykalnemu uchu. Moesz wsta? Nie poamali ci koci? Jaskier podnis si z trudem, zastka, roztar obolae ramiona. - Co z nimi? - wskaza na lece na klepisku ciaa. - Sprawdmy - czarodziejka szczkna zamykanym sztyletem. - Jeden powinien y. Miaabym do niego kilka pyta. - Ten - trubadur stan nad mierdzcym - chyba yje. - Nie sdz - stwierdzia beznamitnie Yennefer. - Temu przeciam tchawic i ttnic szyjn. Moe co w nim jeszcze szumi, ale ju niedugo poszumi. Jaskier wzdrygn si. - Poderna mu gardo? - Gdybym z wrodzonej ostronoci nie wysaa przodem iluzji, to ja bym tu leaa. Obejrzyjmy tego drugiego... Psiakrew. Popatrz, taki kawa chopa, a nie wytrzyma. Szkoda, szkoda... - Rwnie nie yje? - Nie wytrzyma szoku. Hmm... Troszk za mocno go podsmayam... Spjrz, nawet zby si przywgliy... Co z tob, Jaskier? Bdziesz rzyga? - Bd - odrzek niewyranie poeta, zginajc si i opierajc czoem o cian chlewa.

    **** - To wszystko? - czarodziejka odstawia kubek, signa po roen z kurczakami. - Niczego nie zegae? Niczego nie pomine? - Niczego. Poza podzikowaniem. Dzikuj ci, Yennefer. Spojrzaa mu w oczy, lekko kiwna gow, jej czarne lnice loki zafaloway, kaskad spyny z ramienia. Zsuna pieczonego kurczaka na drewniany talerz i zacza go zrcznie rozdziela. Posugiwaa si noem i widelcem. Jaskier zna do tej pory tylko jedn osob potrafic rwnie zrcznie je kurczaka noem i

    13

  • Sapkowski Andrzej Krew Elfw

    widelcem. Teraz wiedzia ju, gdzie i od kogo Geralt si tego nauczy. Ha, pomyla, nie dziwota, mieszka z ni przez rok w jej domu w Vengerbergu, zanim od niej zwia, wpoia mu niejedno dziwactwo. cign z rona drugiego kurczaka, bez namysu udar udko i zacz ogryza, demonstracyjnie trzymajc oburcz. - Skd wiedziaa? - spyta. - W jaki sposb udao ci si przyj mi w por z odsiecz? - Byam pod Bleobherisem w czasie twojego wystpu. - Nie widziaem ci. - Nie chciaam by widziana. Pniej pojechaam za tob do miasteczka. Czekaam tu, w obery, nie wypadao mi przecie i tam, dokd ty si udae, do owego przybytku wtpliwej rozkoszy, a niewtpliwej rzeczki. Wreszcie jednak zniecierpliwiam si. Kryam po podwrku, gdy wydao mi si, e sysz gosy dobiegajce z chlewika. Wyczuliam such, a wwczas okazao si, e to wcale nie jaki sodomita, jak pocztkowo sdziam, lecz ty. Hola, gospodarzu! Jeszcze wina, jeli aska! - Su, wielmona pani! Ju lec! - Tego samego, co poprzednio, bardzo prosz, ale tym razem bez wody. Wod toleruj tylko w ani, w winie jest mi wstrtna. - Su, su! Yennefer odsuna talerz. Na kurczaku, jak zauway Jaskier, zostao jeszcze do misa na niadanie dla karczmarza i jego rodziny. N i widelec byty bez wtpienia eleganckie i wytworne, ale mao wydajne. - Dzikuj ci - powtrzy - za ocalenie, Ten przekltnik Rience nie zostawiby mnie przy yciu. Wydusiby ze mnie wszystko i zarn jak barana. - Te tak sdz - nalaa wina sobie i jemu, uniosa kubek. - Wypijmy tedy za twoje ocalone zdrowie, Jaskier. - Za twoje, Yennefer - odsalutowa. - Za zdrowie, o ktre bd si od dzisiaj modli, ilekro trafi si okazja. Jestem twoim dunikiem, pikna pani, spac ten dug w moich pieniach. Obal w nich mit, jakoby czarodzieje nieczuli byli na cudz krzywd, jakoby nie kwapili si nie pomoc postronnym, biednym, nieszczliwym miertelnikom. - C - umiechna si, mruc lekko pikne fiokowe oczy. - Mit ma swe uzasadnienie, nie powsta bez przyczyny. Ale ty nie jeste postronny, Jaskier. Znam ci przecie i lubi. - Doprawdy? - poeta rwnie si umiechn. - Jak do tej pory zrcznie to ukrywaa. Spotkaem si nawet z opini, e nie cierpisz mnie, cytuj, niczym morowej zarazy. - Kiedy tak byo - czarodziejk spowaniaa nagle. - Potem zmieniam pogldy. Potem byam ci wdziczna. - Za co, jeli wolno spyta? - Mniejsza z tym - powiedziaa, bawic si pustym kubkiem. - Wrmy do powaniejszych pyta. Do tych, ktre zadawano ci w chlewie, wyamujc przy tym rce ze staww. Jak to byo naprawd, Jaskier? Rzeczywicie nie widziae Geralta od czasu waszej ucieczki znad Jarugi? Naprawd nie wiedziae o tym, e po zakoczeniu wojny wrci na Poudnie? e by ciko ranny, tak ciko, e rozeszy si nawet pogoski o jego mierci? O niczym nie wiedziae? - Nie. Nie wiedziaem. Przez dugi czas bawiem w Pont Vanis, na dworze Esterada Thyssena. A potem u Niedamira w Hengfors... - Nie wiedziae - czarodziejka pokiwaa gow, rozpia kaftanik. Na jej szyi, na czarnej aksamitce, zalnia wysadzana brylantami gwiazda z obsydianu. - Nie wiedziae o tym, e po wykurowaniu si z ran Geralt pojecha na Zarzecze? Nie domylasz si, kogo tam szuka? - Tego si domylam. Ale czy znalaz, nie wiem. - Nie wiesz - powtrzya. - Ty, ktry zwykle wiesz o wszystkim i o wszystkim piewasz. Nawet o sprawach tak intymnych, jak czyje uczucia. Pod Bleobherisem posuchaam twoich ballad, Jaskier. adnych kilka zwrotek powicie mojej osobie. - Poezja - burkn, patrzc na kurczaka - ma swoje prawa. Nikt nie powinien czu si uraony... - "Wosy jak skrzydo kruka, niby nocna burza... - zacytowaa Yennefer z przesadn emfaz -... a w oczach fioletowe drzemi byskawice..." Czy tak to szo? - Tak ci zapamitaem - umiechn si lekko poeta. - Ktokolwiek chciaby twierdzi, e to skamany opis, niechaj pierwszy rzuci we mnie kamieniem. - Nie wiem tylko - czarodziejka zacisna usta - kto upowani ci do opisywania moich organw wewntrznych. Jak to byo? "Serce jej niczym klejnot, co szyj jej zdobi, twarde jest niby diament, jak

    14

  • Sapkowski Andrzej Krew Elfw

    diament nieczue, bardziej nili obsydian ostre, kaleczce..." Sam to wymylie? A moe... Jej wargi drgny, skrzywiy si. -... a moe nasuchae si czyich zwierze i alw? - Hmm... - Jaskier chrzkn, odbieg od niebezpiecznego tematu. - Powiedz mi, Yennefer, kiedy ty ostatni raz widziaa Geralta? - Dawno. - Po wojnie? - Po wojnie... - gos Yennefer zmieni si nieznacznie. - Nie, po wojnie go nie widziaam. Przez duszy czas... nie widziaam nikogo. No, ale do rzeczy, poeto. Jestem lekko zdziwiona faktem, e o niczym nie wiesz i o niczym nie syszae, a pomimo to kto wanie ciebie wyciga na belce, chcc zdoby informacje. Nie jeste tym zaniepokojony? - Jestem. - Posuchaj mnie - powiedziaa ostro, stuknwszy kubkiem o st. - Posuchaj uwanie. Wykrel t ballad z twego repertuaru. Nie piewaj jej. - Mwisz o... - Wiesz doskonale, o czym mwi. piewaj o wojnie z Nilfgaardem. piewaj o Geralcie i o mnie, ani nam tym zaszkodzisz, ani pomoesz, ani niczego nie poprawisz, ani nie pogorszysz. Ale o Lwitku z Cintry nie piewaj. Rozejrzaa si, sprawdzajc, czy ktry z nielicznych o tej porze goci zajazdu nie przysuchuje si, odczekaa, a sprztajca dziewka odejdzie do kuchni. - Staraj si te unika spotka sam na sam z ludmi, ktrych nie znasz - powiedziaa cicho. - Z takimi, ktrzy zapominaj na wstpie pozdrowi ci od wsplnych znajomych. Rozumiesz? Spojrza na ni, zaskoczony. Yennefer umiechna si. - Pozdrowienia od Dijkstry, Jaskier. Teraz bard pochliwie rozejrza si dookoa. Jego zdumienie musiao by wyrane, a mina zabawna, bo czarodziejka pozwolia sobie na do szyderczy grymas. - Przy okazji - szepna, przechylajc si przez st - Dijkstra prosi o raport. Wracasz z Verden, a Dijkstr ciekawi, o czym to mwi si na dworze krla Ervylla. Prosi, by ci przekaza, e tym razem raport ma by rzeczowy, szczegowy i pod adnym pozorem wierszowany. Proz, Jaskier. Proz. Poeta przekn lin, kiwn gow. Milcza, zastanawiajc si nad pytaniem. Ale czarodziejka uprzedzia je. - Nadchodz trudne czasy - powiedziaa cicho. - Trudne i niebezpieczne. Nadchodzi czas zmian. Przykro byoby starze si w przekonaniu, e nie uczynio si niczego, by zmiany, ktre nadchodz, byy zmianami na lepsze. Prawda? Przytakn skinieniem gowy, odchrzkn. - Yennefer? - Sucham ci, poeto. - Tamci w chlewie... Chciaoby si wiedzie, kim byli, czego chcieli, kto ich nasa. Zabia obu, ale przecie plotka gosi, e potraficie wyciga informacje nawet z nieboszczykw. - A tego, e nekromancja zakazana jest edyktem Kapituy, plotka nie gosi? Daj pokj. Jaskier. Te zbiry i tak zapewne nie wiedziay wiele. Ten, ktry uciek... Hmm... Z nim jest inna sprawa. - Rience. On by czarodziejem, prawda? - Tak. Ale niezbyt wprawnym. - Uciek ci jednak. Widziaem jakim sposobem. Teleportowa si, czy nie tak? Czy to o czym nie wiadczy? - Owszem, wiadczy. O tym, e kto mu pomg. Ten Rience nie mia ani do czasu, ani do si, by otworzy owalny portal zawieszony w powietrzu. Taki teleport to nie w kij dmucha. Jasnym jest, e kto inny go otworzy. Kto nieporwnanie mocniejszy. Dlatego baam si go ciga, nie wiedzc, gdzie wylduj. Ale posaam w lad za nim do wysok temperatur. Bdzie potrzebowa wielu zakl i eliksirw skutecznych przeciw poparzeniom, a i tak na jaki czas bdzie naznaczony. - Moe ci zainteresuje, e to by Nilfgaardczyk. - Tak mylisz? - Yennefer wyprostowaa si, szybkim ruchem wyja z kieszeni motylkowy sztylet, obrcia go w doni. - Nilfgaardzkie noe nosi teraz wiele osb. S wygodne i porczne, mona je ukry nawet za dekoltem... - Nie w nou rzecz. Wypytujc mnie, uy okrele "bitwa o Cintr", "zdobywanie miasta", czy co

    15

  • Sapkowski Andrzej Krew Elfw

    w tym duchu. Nigdy nie syszaem, by kto tak nazywa te wydarzenia. Dla nas to zawsze bya rze. Rze Cintry. Nikt nie mwi inaczej. Czarodziejka uniosa do, przyjrzaa si paznokciom. - Sprytnie, Jaskier. Masz czue ucho. - Skrzywienie zawodowe. - Ciekawe, ktry zawd masz na myli? - umiechna si zalotnie. - Ale dzikuj ci za t informacj. Bya cenna. - Niech to bdzie - odpowiedzia umiechem - mj wkad w zmiany na lepsze. Powiedz mi, Yennefer, dlaczego Nilfgaard tak interesuje si Geraltem i dziewczynk z Cintry? - Nie pchaj w to nosa - spowaniaa nagle. - Mwiam, masz zapomnie, e kiedykolwiek syszae o wnuczce Calanthe. - Owszem, mwia. Ale ja nie szukam tematu do ballady. - Czego wic, u diaba, szukasz? Guza? - Zamy - rzeki cicho, opierajc podbrdek na splecionych doniach, spojrza w oczy czarodziejki. - Zamy, e Geralt faktycznie odnalaz i uratowa to dziecko. Zamy, e wreszcie uwierzy w si przeznaczenia i zabra odnalezione dziecko ze sob. Dokd? Rience prbowa wydusi to ze mnie torturami. A ty wiesz, Yennefer. Wiesz, gdzie wiedmin si zaszy. - Wiem. - I wiesz, jak tam dotrze? - I to wiem. - Nie uwaasz, e naleaoby go ostrzec? Uprzedzi, e jego i dziewczynki szukaj ludzie pokroju tego Rience'a? Pojechabym tam, ale ja naprawd nie wiem, gdzie to jest... To miejsce, ktrego nazwy wol nie wypowiada... - Skonkluduj, Jaskier. - Jeeli wiesz, gdzie Geralt jest, powinna jecha i ostrzec go. Jeste mu co winna, Yennefer. Co ci przecie z nim czyo. - Owszem - potwierdzia chodno. - Co mnie z nim czyo. Dlatego troch go znam. Nie lubi, by narzuca mu si z pomoc. A jeli pomocy potrzebowa, szuka jej u osb, do ktrych mia zaufanie. Od tamtych wydarze min ponad rok, a ja... nie miaam od niego adnych wieci. A jeeli chodzi o dug, to jestem mu winna dokadnie tyle, ile on mnie. Nie mniej i nie wicej. - Ja zatem tam pojad - unis gow. - Powiedz mi... - Nie powiem - przerwaa. - Jeste spalony, Jaskier. Mog dopa ci znowu, im mniej wiesz, tym lepiej. Znikaj std. Jed do Redanii, do Dijkstry i Filippy Eilhart, przyklej si do dworu Vizimira. I jeszcze raz uprzedzam: zapomnij o Lwitku z Cintry. O Ciri. Udawaj, e nigdy nie syszae tego imienia. Zrb, o co ci prosz. Nie chciaabym, by spotkao ci co zego. Za bardzo ci lubi, zbyt wiele ci zawdziczam... - Ju po raz wtry to powiedziaa. Co ty mi zawdziczasz, Yennefer? Czarodziejka odwrcia gow, milczaa dugo. - Jedzie z nim - powiedziaa wreszcie. - Dziki tobie nie by sam. Bye mu przyjacielem. Bye z nim. Bard spuci wzrok. - Niewiele mia z tego - mrukn. - Niewiele skorzysta na tej przyjani. Mia z mojego powodu gwnie kopoty. Wci musia wyciga mnie z jakiej kabay... Pomaga mi... Przechylia si przez st, pooya mu rk na doni, cisna silnie, nie mwic sowa. W jej oczach by al. - Jed do Redanii - powtrzya po chwili. - Do Tretogoru. Tam bdziesz pod piecz Dijkstry i Filippy. Nie prbuj odgrywa bohatera. Wpltae si w niebezpieczn afer, Jaskier. - Zauwayem - skrzywi si, pomasowa bolce rami. - Wanie dlatego uwaam, e naley ostrzec Geralta. Ty jedna wiesz, gdzie go szuka. Znasz drog. Domniemywam, e bywaa tam... gociem... Yennefer odwrcia si. Jaskier widzia, jak zacisna wargi, jak drgn misie na jej policzku. - Owszem, zdarzao mi si niegdy - powiedziaa, a w jej gosie byo co nieuchwytnie dziwnego. - Zdarzao mi si bywa tam gociem. Ale nigdy nieproszonym.

    ****

    16

  • Sapkowski Andrzej Krew Elfw

    Wiatr zawy wciekle, zafalowa porastajcymi ruiny miotami traw, zaszumia w krzakach gogu i wysokich pokrzywach. Chmury przetoczyy si przez krg ksiyca, na chwil rozjaniajc zamczysko, zalewajc blad, rozfalowan od cieni powiat fos i resztki muru, ujawniajc kopczyki czaszek szczerzcych poamane zby, patrzcych w nico czarnymi dziurami oczodow. Ciri pisna cienko i ukrya gow pod paszczem Wiedmina. Szturchnita pitami klacz ostronie przestpia stert cegie, wesza pod zaman arkad. Podkowy, dzwonic o kamienne pyty, budziy wrd murw upiorne echa, tumione wyjcym wichrem. Ciri dygotaa, wczepiwszy rce w grzyw. - Boj si - szepna. - Nie masz si czego ba - odpowiedzia wiedmin, kadc do na jej ramieniu. - Na caym wiecie trudno o bezpieczniejsze miejsce. To jest Kaer Morhen, Wiedmiskie Siedliszcze. Tu by kiedy pikny zamek. Dawno temu. Nie odpowiedziaa, schylia nisko gow. Klacz Wiedmina, nazywana Potk, prychna z cicha, jak gdyby i ona chciaa j uspokoi. Zanurzyli si w ciemn otcha, w dugi, nie koczcy si czarny tunel wrd kolumn i arkad. Potka stpaa pewnie i ochoczo, nie zwaajc na nieprzebite ciemnoci, rano podzwaniaa podkowami po posadzce. Przed nimi, w kocu tunelu, zapona nagle czerwonym wiatem prosta pionowa linia. Rosnc i poszerzajc si, staa si drzwiami, zza ktrych bia powiata, migotliwy blask uczyw zatknitych w elazne uchwyty na cianach. W drzwiach stana czarna, rozmazujca si w blasku posta. - Kto? - Ciri usyszaa zy, metaliczny gos, brzmicy jak szczeknicie psa. - Geralt? - Tak, Eskel. To ja. - Wchod. Wiedmin zsiad, zdj Ciri z sioda, postawi na ziemi, wcisn w rczki toboek, ktry uchwycia kurczowo oburcz, aujc, e jest zbyt may, by moga schowa si za nim caa. - Zaczekaj tu z Eskelem - powiedzia. - Odprowadz Potk do stajni. - Chod do wiata, may - warkn mczyzna zwany Eskelem. - Nie stj w ciemnociach. Ciri spojrzaa w gr, na jego twarz, i z trudem stumia krzyk przestrachu. To nie by czowiek. Chocia sta na dwch nogach, chocia pachnia potem i dymem, chocia nosi normalne ludzkie odzienie, to nie by czowiek. aden czowiek, pomylaa, nie moe mie takiej twarzy. - No, na co czekasz? - powtrzy Eskel. Nie poruszya si. Z ciemnoci syszaa oddalajcy si stuk podkw Potki. Co, co byo mikkie i piszczao, przebiego jej po nodze. Podskoczya. - Nie stj w mroku, smyku, bo ci szczury pogryz cholewki. Ciri, przytulajc toboek, postpia prdko w stron wiata. Szczury z piskiem pryskay jej spod ng. Eskel schyli si, odebra jej zawinitko, zdj kapturek. - Zaraza - mrukn. - Dziewczynka. Tego jeszcze brakowao. Spojrzaa na niego, przestraszona. Eskel umiecha si. Zobaczya, e to jednak czowiek, e ma cakiem normaln ludzk twarz, tyle e znieksztacon dug, brzydk, pokrg blizn, biegnc od kcika ust przez cay policzek, a do ucha. - Skoro tu ju jeste, witaj w Kaer Morhen - powiedzia. - Jak ci woaj? - Ciri - odpowiedzia za ni Geralt, bezszelestnie wyaniajc si z mroku. Eskel odwrci si. Nagle, szybko, bez sowa obaj wiedmini padli sobie w objcia, mocno, twardo opletli si ramionami. Na jedn krtk chwil. - yjesz, Wilku. - yj. - No, dobra - Eskel wyj uczywo z uchwytu. - Chodcie. Zamykani wewntrzne wrota, bo ciepo ucieka. Poszli korytarzem. Szczury byy i tu, przemykay pod cianami, popiskiway z otchani ciemnych bocznych przej, pierzchay przed chwiejnym krgiem wiata rzucanym przez pochodni. Ciri dreptaa szybko, starajc si dotrzyma kroku mczyznom. - Kto zimuje, Eskel? Oprcz Vesemira? - Lambert i Coen. Zeszli w d po schodach, stromych i liskich. W dole wida byo odblask wiata. Ciri usyszaa

    17

  • Sapkowski Andrzej Krew Elfw

    gosy, poczua zapach dymu. Halla bya ogromna, zalana wiatem z wielkiego paleniska huczcego pomieniami zasysanymi w czelu komina. Jej rodek zajmowa ogromny, ciki st. Przy stole tym mogo zasi co najmniej dziesiciu ludzi. Siedziao trzech. Trzech ludzi. Trzech wiedminw, poprawia si w myli Ciri. Widziaa tylko sylwetki na tle aru paleniska. - Witaj, Wilku. Czekalimy na ciebie. - Witaj, Vesemir. Witajcie, chopaki. Dobrze by znowu w domu. - Kog to do nas przywiode? Geralt milcza przez chwil, potem pooy rk na ramieniu Ciri, popchn j leciutko do przodu. Sza niezgrabnie, niepewnie, kulc si i garbic, pochylajc gow. Boj si, pomylaa. Bardzo si boj. Gdy Geralt mnie odnalaz i zabra ze sob, mylaam, e strach ju nie wrci, e to ju mino... I oto, zamiast w domu, jestem w tym strasznym, ciemnym, zrujnowanym zamczysku, penym szczurw i koszmarnych ech... Stoj znowu przed czerwon cian ognia. Widz grone czarne postacie, widz wpatrzone we mnie ze, niesamowicie byszczce oczy... - Kim jest to dziecko, Wilku? Kim jest ta dziewczynka? - Jest moim... - Geralt zajkn si nagle. Poczua na ramionach jego mocne, twarde donie. I nagle strach znikn. Przepad bez ladu. Czerwony huczcy ogie dawa ciepo. Tylko ciepo. Czarne sylwetki byy sylwetkami przyjaci. Opiekunw. Byszczce oczy wyraay ciekawo. Trosk. I niepokj... Donie Geralta zacisny si na jej ramionach. - Ona jest naszym przeznaczeniem.

    18

  • Sapkowski Andrzej Krew Elfw

    Zaprawd, nie masz nic wstrtniejszego nad monstra owe, naturze przeciwne, wiedminami zwane, bo s to p ody plugawego czarostwa i diabelstwa. S to otry bez cnoty, sumienia i skrupu u, istne stwory piekielne, do zabrania jeno zdatne. Nie masz dla takich jak oni miedzy ludmi poczciwymi miejsca. A owo Kaer Morhen, gdzie ci bezecni si gnied, gdzie ohydnych swych praktyk dokonuj, starte by musi z powierzchni ziemi, a lad po nim sol i saletr posypany.

    Anonim, Monstrum albo Wiedmina opisanie

    Nietolerancja i zabobon zawsze byy wasnoci g upich midzy posplstwem i nigdy, jak mniemam, z gruntu wykorzenione nie bd, bo rwnie wieczne s, jak sama gupota. Tam, gdzie dzi pitrz si gry, bd kiedy morza, tam, gdzie dzi we ni si morza, bd kiedy pustynie. A gupota pozostanie gupot.

    Nicodemus de Boot, Medytacje o yciu, szczciu i pomylnoci

    Rozdzia drugi Triss Merigold chuchna w zmarznite rce, poruszya palcami i wymruczaa czarodziejsk formu. Jej ko, buany waach, natychmiast zareagowa na zaklcie, parskn, prychn i odwrci eb, patrzc na czarodziejk okiem zazawionym od zimna i wiatru. - Masz dwa wyjcia, stary - powiedziaa Triss, nacigajc rkawice. - Albo przyzwyczaisz si do magii, albo sprzedam ci chopom do puga. Waach zastrzyg uszami, buchn par z nozdrzy i posusznie ruszy w d po lesistym zboczu. Czarodziejka schylia si w siodle, unikajc smagni pokrytych szronem gazi. Zaklcie podziaao szybko, przestaa czu ukucia zimna w okciach i na karku, zniko przykre wraenie chodu, kace garbi si i wciga gow w ramiona. Czar, rozgrzewajc j, przymi rwnie gd, od kilku godzin sscy odek. Triss poweselaa, rozsiada si wygodniej w kulbace i z wikszym ni dotychczas skupieniem zacza obserwowa okolic. Od momentu, w ktrym porzucia uczszczany szlak, kierunek wskazywaa jej szarobiaawa ciana gr, onieone szczyty, poyskujce zotem w tych rzadkich chwilach, gdy soce przebijao si przez chmury, najczciej rankiem i tu przed zachodem. Teraz, gdy bya ju bliej grskiego acucha, musiaa bardziej uwaa. Tereny wok Kaer Morhen syny z dzikoci i niedostpnoci, a szczerba w granitowej cianie, ktr naleao si kierowa, nie bya atwa do odnalezienia dla niewprawnego oka. Wystarczyo skrci w jeden z licznych jarw lub wwozw, by zgubi j, straci z oczu. Nawet ona, ktra znaa teren, znaa drog i wiedziaa, gdzie szuka przeczy, nie moga pozwoli sobie na chwil dekoncentracji. Las si skoczy. Przed czarodziejk rozcigaa si szeroka, wysana otoczakami dolina, sigajca urwistych zboczy po stronie przeciwnej. rodkiem doliny pyna Gwenllech, Rzeka Biaych Kamieni, burzc si pienicie wrd gazw i naniesionych prdem pni. Tu, w grnym biegu, Gwenllech bya ju tylko pytkim, cho szerokim strumieniem. Tu mona byo sforsowa j bez trudnoci. Niej, w Kaedwen, w biegu rodkowym, rzeka stanowia przeszkod nie do pokonania - bya rwca i amaa si dnem gbokich przepaci. Waach, wpdzony w wod, przyspieszy kroku, najwyraniej pragnc jak najszybciej dotrze do przeciwlegego brzegu. Triss wstrzymaa go lekko - nurt by pytki, siga koniowi nieco ponad nadpcia, ale zalegajce dno kamienie byy liskie, a prd ostry i wartki. Woda burzya si i pienia

    19

  • Sapkowski Andrzej Krew Elfw

    wok ng wierzchowca. Czarodziejka spojrzaa w niebo. Wzmagajcy si chd i wiatr mogy tu, w grach, zwiastowa zamie, a perspektywa spdzenia kolejnej nocy w grocie lub skalnej rozpadlinie niezbyt j pocigaa. Moga, gdyby musiaa, kontynuowa podr nawet wrd zamieci, moga rozpoznawa drog telepatycznie, moga magicznie uniewraliwi si na zimno. Moga, gdyby musiaa. Ale wolaa nie musie. Szczciem Kaer Morhen byo ju blisko. Triss wpdzia waacha na paski piarg, na ogromn pryzm kamieni, wymyt przez lodowce i strumyki, wjechaa w wski przesmyk wrd skalnych blokw. ciany wwozu wznosiy si pionowo, zdaway si styka wysoko w grze, przedzielone wsk kresk nieba. Zrobio si cieplej, bo wiatr wyjcy nad skaami nie dosiga jej ju, nie smaga i nie ksa. Przesmyk rozszerzy si, wwid do parowu, a potem w dolin, na wielk, okrg, wypenion lasem nieck, rozcigajc si wrd zbatych gazw. Czarodziejka zlekcewaya agodne, dostpne obrzea, wjechaa wprost w kniej, w gsty matecznik. Zesche gazie zatrzeszczay pod kopytami. Waach, zmuszony do przestpowania przez zwalone pnie, zachrapa, zataczy, zatupa. Triss cigna wodze, szarpna konia za kosmate ucho i rugna brzydko, zoliwie nawizujc do jego kalectwa. Rumak, w rzeczy samej sprawiajc wraenie zawstydzonego, poszed rwniej i raniej, sam wybierajc drog wrd gstwiny. Wkrtce wydostali si na czystszy teren, wjechali w koryto strumienia, ledwie sczcego si dnem parowu. Czarodziejka rozgldaa si bacznie. Wkrtce znalaza to, czego szukaa. Nad jarem, wsparty na olbrzymich gazach, lea poziomo potny pie, ciemny, goy, pozieleniay od mchu. Triss podjechaa bliej, chcc si upewni, e to rzeczywicie Szlak, a nie przypadkowe drzewo, obalone przez wichur. Dostrzega jednak niewyran wsk ciek, niknc wrd lasu. Nie moga si myli - to, by z pewnoci Szlak, otaczajca zamczysko Kaer Morhen najeona przeszkodami drka, na ktrej wiedmini trenowali szybko biegu i kontrol oddechu. Drk nazywano Szlakiem, ale Triss wiedziaa, e modzi wiedmini mieli dla niej sw wasn nazw: "Mordownia". Przylgna do szyi konia, wolno przejechaa pod pniem. I wtedy usyszaa chrobot kamieni. I szybkie, lekkie kroki biegncego czowieka. Odwrcia si na kulbace, cigna wodze. Czekaa, a wiedmin wbiegnie na kod. Wiedmin wbieg na kod, przemkn po niej jak strzaa, nie zwalniajc, nawet nie balansujc ramionami, leciutko, zwinnie, pynnie, z niewiarygodn gracj. Mign tylko, zamajaczy, znikn wrd drzew, nie potrciwszy ani jednej gazki. Triss westchna gono, z niedowierzaniem krcc gow. Bo wiedmin, sdzc z wzrostu i budowy, mia okoo dwunastu lat. Czarodziejka uderzya buanka pitami, oddaa wodze i kusem ruszya w gr strumienia. Wiedziaa, e Szlak przecina parw jeszcze raz, w miejscu okrelanym jako "Gardziel". Chciaa ponownie rzuci okiem na maego Wiedmina. Wiedziaa bowiem, e w Kaer Morhen nie trenowano dzieciakw od blisko wier wieku. Nie spieszya si zbytnio. cieynka Mordowni wia si i ptlia wrd boru, na jej pokonanie wiedminek musia powici znacznie wicej czasu ni ona, jadca na skrt. Zwleka jednak te nie moga. Za Gardziel Szlak skrca w lasy, wid prosto ku warowni. Gdyby nie zdybaa chopca przy przepaci, moga go ju w ogle nie zobaczy. Bywaa ju w Kaer Morhen kilkakrotnie i bya wiadoma faktu, e widziaa tam tylko to, co wiedmini chcieli jej pokaza. Triss nie bya a tak naiwna, by nie wiedzie, e chcieli jej pokaza znikom cz tego, co w Kaer Morhen mona byo zobaczy. Po kilku minutach jazdy kamienistym korytem strumienia spostrzega Gardziel - uskok utworzony nad jarem przez dwie wielkie omszae skay, poronite pokracznymi, skarowaciaymi drzewkami. Pucia wodze. Buanek prychn i schyli eb ku wodzie ciurkajcej wrd otoczakw. Nie czekaa dugo. Sylwetka Wiedmina zamajaczya na skale, chopiec skoczy, nie zwalniajc biegu. Czarodziejka usyszaa mikkie pacnicie ldowania, a w chwil pniej grzechot kamieni, guchy odgos upadku i cichy krzyk. A raczej pisk. Triss bez namysu zeskoczya z sioda, zrzucia z ramion futro i pomkna po zboczu, wcigajc si w gr za korzenie i gazie drzew. Wdara si na ska z impetem, ale polizna na igliwiu i pada na kolana obok skurczonej na kamieniach postaci. Wyrostek na jej widok poderwa si jak spryna, cofn byskawicznie i zwinnie chwyci za miecz przerzucony przez plecy, ale potkn si i klapn

    20

  • Sapkowski Andrzej Krew Elfw

    midzy jaowce i sosenki. Czarodziejka nie wstaa z klczek, patrzya na chopca, otworzywszy usta ze zdumienia. Bo to wcale nie by chopiec. Spod popielatej, nierwno i nieadnie obcitej grzywki patrzyy ogromne szmaragdowozielone oczy, dominujcy akcent w maej twarzyczce o wskim podbrdku i lekko zadartym nosku. W oczach by przestrach. - Nie bj si - powiedziaa niepewnie Triss. Dziewczynka otworzya oczy jeszcze szerzej. Prawie nie dyszaa i nie wygldaa na spocon. Jasnym byo, e przebiegaa ju na Mordowni niejeden dzie. - Nic ci si nie stao? Dziewczynka nie odpowiedziaa, zamiast tego wstaa sprycie, sykna z blu, przenoszc ciar ciaa na lew nog, schylia si, pomasowaa kolano. Ubrana bya w co w rodzaju skrzanego kostiumu, zszytego - a raczej skleconego w sposb, na ktrego widok kady szanujcy swe rzemioso krawiec zawyby z rozpaczy i zgrozy. Jedynym, co w jej ekwipunku wygldao na w miar nowe i dopasowane, byy wysokie do kolan buty, pasy i miecz. Dokadniej, mieczyk. - Nie bj si - powtrzya Triss, nadal nie podnoszc si z kolan. - Usyszaam, jak upada, wystraszyam si, dlatego tak tu gnaam... - Poliznam si - mrukna dziewczynka. - Niczego sobie nie uszkodzia? - Nie. A ty? Czarodziejka rozemiaa si, sprbowaa wsta, skrzywia si, zakla, przeszyta blem, ktry odezwa si w kostce. Usiada, ostronie wyprostowaa stop, zakla znowu. - Chod no tu, maa, pom mi si podnie. - Nie jestem maa. - Przyjmijmy. W takim razie kim ty jeste? - Wiedmink! - Ha! Zbli si wic i pom mi wsta, Wiedminko. Dziewczynka nie ruszya si z miejsca. Przestpia z nogi na nog, doni w wenianej rkawiczce bez palcw bawia si pasem miecza, spogldajc na Triss podejrzliwie. - Bez obaw - umiechna si czarodziejka. - Nie jestem rozbjniczk ani nikim obcym. Nazywam si Triss Merigold, jad do Kaer Morhen. Wiedmini znaj mnie. Nie wytrzeszczaj na mnie oczu. Pochwalam twoj czujno, ale bd rozsdna. Czy dotarabym tu, nie znajc drogi? Czy spotkaa kiedykolwiek na Szlaku ludzk istot? Dziewczynka pokonaa wahanie, podesza bliej, wycigna rk. Triss wstaa, w niewielkim stopniu korzystajc z pomocy. Bo nie o pomoc jej chodzio. Chciaa przyjrze si dziewczynce z bliska. I dotkn jej. Zieloniutkie oczy maej wiedminki nie zdradzay adnych objaww mutacji, rwnie dotyk maej rczki nie wywoywa lekkiego przyjemnego mrowienia, tak charakterystycznego u wiedminw. Szarowose dziecko, cho biegao ciek Mordowni z mieczem na plecach, nie byo poddane Prbie Traw ani Zmianom, tego Triss bya pewna. - Poka mi kolano, maa. - Nie jestem maa. - Przepraszam. Ale jakie imi zapewne masz? - Mam. Jestem... Ciri. - Mio mi. Pozwl bliej, Ciri. - Nic mi nie jest. - Chc zobaczy, jak wyglda "nic". Ach, tak mylaam. "Nic" do zudzenia przypomina podarte portki i skr zdart do ywego misa. Stj spokojnie i nie bj si. - Nie boj si... Auuu! Czarodziejka zachichotaa, potara o biodro do swdzc od zaklcia. Dziewczynka schylia si, obejrzaa kolano. - Ooo - powiedziaa. - Ju nie boli! I dziury nie ma... Czy to s czary? - Zgada. - Ty jeste czarownic? - Znowu zgada. Cho przyznam, wol, by nazywano mnie czarodziejk. eby si nie myli,

    21

  • Sapkowski Andrzej Krew Elfw

    moesz uywa mojego imienia. Triss. Po prostu Triss. Chod, Ciri. Na dole czeka mj ko, pojedziemy razem do Kaer Morhen. - Powinnam biec - Ciri pokrcia gow. - Niedobrze jest przerwa bieg, bo wtedy w miniach robi si mleko. Geralt mwi... - Geralt jest w warowni? Ciri zaspia si, zacisna usta, ypna na czarodziejk spod popielatej grzywki. Triss zachichotaa znowu. - Dobrze - powiedziaa. - Nie bd pyta. Tajemnica to tajemnica, susznie czynisz, nie zdradzajc jej osobie, ktrej prawie nie znasz. Chod. Na miejscu zobaczymy, kto jest w zamku, a kogo nie ma. A miniami si nie przejmuj, wiem, jak poradzi sobie z kwasem mlekowym. O, oto i mj wierzchowiec. Pomog ci... Wycigna rk, ale Ciri nie potrzebowaa pomocy. Wskoczya na siodo zwinnie, lekko, prawie bez odbicia. Waach targn si, zaskoczony, zatupa, ale dziewczynka szybko chwycia wodze, uspokoia go. - Z komi sobie radzisz, jak widz. - Ze wszystkim sobie radz. - Przesu si bliej ku - Triss woya stop w strzemi, uchwycia si grzywy. - Zrb troch miejsca dla mnie. I nie wybij mi oka tym mieczem. Trcony pit waach poszed stpa korytem strumienia. Przejechali kolejny jar, wdrapali si na obe wzgrze. Stamtd wida ju byo przytulon do kamiennych obryww ruin Kaer Morhen - czciowo zburzony trapez muru obronnego, resztki barbakanu i bramy, pkaty, tpy sup dononu. Waach prychn i szarpn bem, przechodzc fos po pozostaociach mostu. Triss cigna wodze. Na niej samej zalegajce dno rowu zmurszae czaszki i kociotrupy nie robiy wraenia. Widziaa je ju. - Nie lubi tego - odezwaa si nagle dziewczynka. - To nie jest tak, jak powinno by. Umarych powinno si zakopywa w ziemi. Pod kurhanem. Prawda? - Prawda - potwierdzia spokojnie czarodziejka. - Ja te tak uwaam. Ale wiedmini traktuj to cmentarzysko jako... przypomnienie. - Przypomnienie czego? - Kaer Morhen - Triss skierowaa konia ku potrzaskanym arkadom - zostao napadnite. Doszo tu do krwawej bitwy, w ktrej zginli prawie wszyscy wiedmini, ocaleli tylko ci, ktrych podwczas nie byo w warowni. - Kto ich napad? I dlaczego? - Nie wiem - skamaa. - To byo strasznie dawno temu, Ciri. Zapytaj o to wiedminw. - Pytaam - burkna dziewczynka. - Ale nie chcieli mi powiedzie. Rozumiem ich, pomylaa czarodziejka. Dziecku szkolonemu na Wiedmina, do tego dziewczynce nie poddanej mutacyjnym zmianom nie mwi si o takich sprawach. Nie opowiada si takiemu dziecku o masakrze. Nie przeraa si takiego dziecka perspektyw tego, e i ono moe kiedy usysze o sobie sowa, ktre wywrzaskiwali wwczas maszerujcy na Kaer Morhen fanatycy. Mutant. Potwr. Dziwolg. Przeklty przez bogw, przeciwny naturze twr. Nie, pomylaa, nie dziwi si wiedminom, e nie opowiedzieli ci o tym, maa Ciri. I ja rwnie ci o tym nie opowiem. Ja, maa Ciri, mam jeszcze wicej powodw, by milcze. Bo jestem czarodziejk, a bez pomocy czarodziejw fanatycy nie zdobyliby wtedy zamku. A i w "wstrtny paszkwil" owo szeroko kolportowane "Monstrum", ktre wzburzyo fanatykw i popchno ich do zbrodni, te podobno byo anonimowym dzieem jakiego czarodzieja. Ale ja, maa Ciri, nie uznaj zbiorowej odpowiedzialnoci, nie czuj potrzeby ekspiacji z tytuu wydarzenia, ktre miao miejsce p wieku przed moim urodzeniem. A szkielety, ktre maj by wiecznym przypomnieniem, wreszcie zmurszej do cna, rozpadn si w py i pjd w niepami, ulec z wiatrem, ktry nieustannie smaga zbocze... - Oni nie chc tak lee - powiedziaa nagle Ciri. - Nie chc by symbolem, wyrzutem sumienia ani ostrzeeniem. Ale nie chc te, by ich prochy rozwiewa wiatr. Triss poderwaa gow, syszc zmian w gosie dziewczynki. Momentalnie wyczua magiczn aur, pulsowanie i szum krwi w skroniach. Wyprya si, ale nie odezwaa ani sowem, bojc si przerwa i zakci to, co si dziao. - Zwyky kurhan - gos Ciri stawa si coraz bardziej nienaturalny, metaliczny, zimny i zy. - Kupka ziemi, ktr poronie pokrzywa. mier ma oczy bkitne i zimne, a wysoko obelisku nie ma

    22

  • Sapkowski Andrzej Krew Elfw

    znaczenia, nie maj te znaczenia napisy, jakie si na nim wykuje. Kt moe wiedzie o tym lepiej od ciebie, Triss Merigold, czternastej ze Wzgrza? Czarodziejka zmartwiaa. Widziaa, jak donie dziewczynki zaciskaj si na grzywie konia. - Ty umara na Wzgrzu, Triss Merigold - przemwi znowu zy, obcy gos. - Po co tu przyjechaa? Zawr, zawr natychmiast, a to dziecko, Dziecko Starszej Krwi, zabierz ze sob, by odda je tym, do ktrych naley. Zrb to, Czternasta. Bo jeli tego nie zrobisz, umrzesz jeszcze raz. Przyjdzie dzie, w ktrym Wzgrze upomni si o ciebie. Upomni si o ciebie zbiorowa mogia i obelisk, na ktrym wykuto twoje imi. Waach zara gono, potrzsajc bem. Ciri szarpna si nagle, wzdrygna. - Co si stao? - spytaa Triss, starajc si panowa nad gosem. Ciri odkaszlna, oburcz przeczesaa wosy, potara twarz. - Nn... nic... - mrukna niepewnie. - Zmczona jestem, to dlatego... Dlatego usnam. Powinnam biec... Magiczna aura znika. Triss poczua raptown fal zimna ogarniajc cae ciao. Prbowaa wmwi sobie, e to efekt gasncego wanie czaru ochronnego, ale wiedziaa, e to nieprawda. Spojrzaa w gr, na kamienny blok zamczyska, wytrzeszczajcy na ni czarne puste oczodoy zrujnowanych strzelnic. Przeszy j dreszcz. Ko zadzwoni podkowami po pytach podwrca. Czarodziejka szybko zeskoczya z sioda, podaa Ciri rk. Korzystajc z kontaktu doni, ostronie wysaa impuls magiczny. I zdumiaa si. Bo nie poczua nic. adnej reakcji, adnej odpowiedzi. I adnego oporu. W dziewczynce, ktra przed chwil zmobilizowaa niebywale siln aur, nie byo nawet ladu magii. Byo to teraz zwyke, nieudolnie ostrzyone i le ubrane dziecko. Ale dziecko to przed chwil nie byo zwykym dzieckiem. Nie miaa czasu zastanawia si nad dziwnym zdarzeniem. Usyszaa zgrzyt okutych elazem drzwi dobiegajcy z ciemnej czeluci korytarza, ziejcej za poobijanym portalem. Zsuna z ramion futrzan peleryn, zdja lisi czapk, szybkim ruchem gowy rozrzucia wosy - swoj dum i swj znak rozpoznawczy - dugie, poyskujce zotem, puszyste pukle o kolorze wieego kasztana. Ciri westchna z podziwu. Triss umiechna si, rada z efektu. Pikne, dugie i rozpuszczone wosy byy rzadkoci, wyznacznikiem pozycji, statusu, znakiem kobiety wolnej, pani samej siebie. Znakiem kobiety niezwykej - bo "zwyke" panny nosiy warkocze, "zwyke" matki ukryway wosy pod czepcami lub zawiciami. Panie wysokiego rodu, wliczajc krlowe, trefiy wosy i ukaday je. Wojowniczki strzygy si krtko. Tylko druidki i czarodziejki - i nierzdnice - obnosiy si z naturalnymi grzywami, by podkreli niezaleno i swobod. Wiedmini zjawili si jak zwykle niespodziewanie, jak zwykle bezszelestnie, jak zwykle nie wiadomo skd. Stanli przed ni, wysocy, smukli, z rkami skrzyowanymi na piersiach, z ciarem ciaa przeoonym na lew nog, w pozycji, z ktrej, jak wiedziaa, mogli zaatakowa w uamku sekundy. Ciri stana obok nich, w identycznej pozycji. W swym karykaturalnym ubranku wygldaa przezabawnie. - Witamy w Kaer Morhen, Triss. - Witaj, Geralt. Zmieni si. Sprawia wraenie, jakby si postarza. Triss wiedziaa, e to biologicznie niemoliwe - wiedmini starzeli si, owszem, ale w tempie zbyt wolnym, by zwyky miertelnik lub czarodziejka tak moda jak ona mogli zauway zmiany. Ale wystarczyo jednego spojrzenia, by poj, e mutacja moga powstrzymywa fizyczny proces starzenia. Psychicznego nie moga. Posieczona zmarszczkami twarz Geralta bya tego najlepszym dowodem. Triss z uczuciem gbokiej przykroci oderwaa wzrok od oczu biaowosego Wiedmina. Oczu, ktre ewidentnie widziay zbyt wiele. Poza tym nie dostrzega w tych oczach nic z tego, na co liczya. - Witaj - powtrzy. - Cieszymy si, e zechciaa przyjecha. Obok Geralta sta Eskel, podobny do Wilka jak brat, jeli nie liczy koloru wosw i dugiej blizny znieksztacajcej policzek. I najmodszy z wiedminw z Kaer Morhen, Lambert, jak zwykle z nieadnym, kpicym grymasem na twarzy. Vesemira nie byo. - Witamy i prosimy do rodka - powiedzia Eskel. - Zimno, a duje, jakby si kto powiesi. Ciri, a ty dokd? Ciebie nie dotyczy to zaproszenie. Soce jeszcze wysoko, chocia go nie wida. Mona jeszcze trenowa. - Eje - potrzsna wosami czarodziejka. - Staniaa, widz, grzeczno w Wiedmiskim

    23

  • Sapkowski Andrzej Krew Elfw

    Siedliszczu. Ciri powitaa mnie tu jako pierwsza, przyprowadzia do warowni. Powinna mi towarzyszy... - Ona si tu szkoli, Merigold - skrzywi si Lambert w parodii umiechu. Zawsze j tak nazywa: "Merigold", bez tytuu, bez imienia. Triss nienawidzia tego. - Jest uczniem, nie majordomusem. Witanie goci, nawet tak miych jak ty, nie naley do jej obowizkw. Idziemy, Ciri. Triss wzruszya lekko ramionami, udajc, e nie widzi zakopotanych spojrze Geralta i Eskela. Zmilczaa. Nie chciaa wprowadza ich w jeszcze wiksze zakopotanie. A nade wszystko nie chciaa, by zorientowali si, jak bardzo interesuje i fascynuje j dziewczynka. - Odprowadz twojego konia - zaofiarowa si Geralt, sigajc po wodze. Triss ukradkiem przesuna rk i donie ich zczyy si. Oczy te. - Pjd z tob - powiedziaa swobodnie. - Mam w jukach kilka drobiazgw, ktre bd mi potrzebne. - Dostarczya mi nie tak dawno troch przykrych wrae - mrukn zaraz po tym, jak weszli do stajni. - Na wasne oczy ogldaem twj imponujcy nagrobek. Obelisk upamitniajcy tw bohatersk mier w bitwie o Sodden. Dopiero niedawno doszy mnie wieci, e to bya pomyka. Nie mog poj, jak mona byo ci z kim pomyli, Triss. - To duga historia - odpowiedziaa. - Opowiem ci przy sposobnoci. A przykre wraenia zechciej mi wybaczy. - Nie ma nic do wybaczania. Ostatnimi czasy mao miaem powodw do radoci, a t, ktrej doznaem na wie, e yjesz, trudno porwna z jakkolwiek inn. Chyba tylko z t, jak czuj w tej chwili, gdy patrz na ciebie. Triss poczua, jak co w niej pka. Strach przed spotkaniem z biaowosym wiedminem przez ca drog walczy w niej z nadziej na to spotkanie. A potem widok tej zmczonej, steranej twarzy, te wszystkowidzce, chore oczy, sowa, zimne i wywaone, nienaturalnie spokojne, ale przecie tak tchnce emocj... Rzucia mu si na szyj, od razu, bez zastanowienia. Chwycia jego do, gwatownie wpakowaa j sobie na kark, pod wosy. Mrowienie spyno jej po plecach, przeszyo tak rozkosz, e o mao nie krzykna. By powstrzyma i stumi krzyk, znalaza ustami jego usta, przywara do nich. Draa, przyciskajc si do niego silnie, budowaa i potgowaa w sobie podniec