ANDRZEJ KACPERSKI - muzeumtradycji.pl¼ka_powstanie-listopadowe_b5_dd_ok... · nie jest do końca...

201
ANDRZEJ KACPERSKI 1 ZAPOMNIANY BOHATER OPOWIEŚĆ O PIOTRZE WYSOCKIM I POWSTANIU LISTOPADOWYM

Transcript of ANDRZEJ KACPERSKI - muzeumtradycji.pl¼ka_powstanie-listopadowe_b5_dd_ok... · nie jest do końca...

ANDRZEJ KACPERSKI

1

ZAPOMNIANY BOHATER OPOWIEŚĆ O PIOTRZE WYSOCKIM I POWSTANIU

LISTOPADOWYM

2

Wy d a w n i c t w oM u z e u m Tr a d y c j i N i e p o d l e g ł o ś c i o w y c h

w Ł o d z i

AutorAndrzej Kacperski

Tłumaczenia

Korekta tekstu Konrad Czernielewski

Kamila Lutek-Urbaniak

Projekt, opracowanie graficzneStudio 291

Druk i oprawaPoligrafia D&N

na okładce Piotr Wysocki, mal. W.Widowski

wg. Jana Nepomucena Żylińskiego, ze zbiorów Muzeum im. Kazimierza Pułaskiego w Warce.

ISBN 978-83-946618-2-3

Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi

90-706 Łódź, ul. Gdańska 13www. muzeumtradycji.pl

e-mail: [email protected]

Łódź 2017

ZAMIAST WSTĘPU

„My wygnańcy stron rodzinnych, może już nie ujrzym kwiatu, a więc sadzimy je dla innych, szczęśliwszemu sadzimy światu”

Seweryn Goszczyński - „Przy sadzeniu róż”

E temui domus saepe vir magnus exit - z małego domu wychodzi często mąż wielki - mawiano w starożytności. To prawda. Niezwykłe postaci, a bohater

tego opracowania - Piotr Wysocki, nie był tu wyjątkiem, często pojawiały się na scenie dziejów nie dlatego, że byli ludźmi wybitnymi, ogólnie znanymi, nie z racji zajmowanych stanowisk, pochodzenia, koneksji czy majątku. Byli za to „naznaczeni historią”, która „wzięła ich na swoje skrzydła” w odpowiednim miejscu i czasie. Właśnie tacy jak on nie mogli pogodzić się istniejącym stanem rzeczy i świadczyli o tym czynem. W większości byli to ludzie młodzi, pełni temperamentu, gwałtownie reagujący na otaczającą ich rzeczywistość, jakże odmienną od obrazu dawnej chwały Polaków i Rzeczypospolitej przekazywanego z pokolenia na pokolenie. Nadużycia władzy, łamanie ustaw, tyrania, gorycz upokorzenia, urażona godność narodowa i własna, w polskich realiach i tradycjach nieuchronnie prowadziły do wybuchu. Dziś niewielu o nich pamięta - a niezależnie od często diametralnie różnych opinii i sądów o przyczynach wybuchu Powstania Listopadowego i jego skutkach - od twierdzeń o rzekomym antypolskim spisku wywołanym przez masonerię, po równie przesadne sądy, iż u jego podstaw leżała „rewolucyjna działalność mas plebejskich”, od apoteozy po potępienie, na to nie zasłużyli. Tym bardziej, że wielu z nich za jeden moment wyniesienia przyszło płacić spędzonymi w goryczy i cierpieniu latami samotności i wygnania. Milan Kundera w jednej ze swych po-wieści napisał - „Tak, tak to jest: ludzie przeważnie łudzą się dwiema błędnymi wiarami: wierzą w wieczną pamięć (ludzi, spraw, czynów, narodów) i w moż-ność naprawy (czynów, pomyłek, grzechów, krzywd). Obie te wiary są fałszywe. W rzeczywistości jest właśnie na odwrót: wszystko zostanie zapomniane i nic nie będzie naprawione”. I choć te słowa miały tylko sprowokować czytelnika, to tkwi w nich ziarno gorzkiej prawdy. Wieki wcześniej Pliniusz Młodszy ma-wiał: „Pamięć o nas trwać będzie, jeżeli życiem zasłużyliśmy”, ale i ta maksyma nie jest do końca prawdziwa. Jeszcze do niedawna Powstanie Listopadowe i po-stać jego bohatera - Piotra Wysockiego, owiane było legendą stworzoną przez Adama Mickiewicza w „Dziadach” i „Reducie Ordona”, w „Kordianie” Juliu-sza Słowackiego, „Warszawiance”, ”Lelewelu” czy „Nocy Listopadowej” Stanisława Wyspiańskiego. Dziś rok 1831, który przyniósł tyle nadziei, co goryczy z przegranej, rok z którego zrodziła się większość tych poglądów i koncepcji, które przez dziesiątki lat wpływały na losy kraju, ginie w „cieniu historii”. Los ten spotkał i bohaterów tego szkicu - w tym Piotra Jacka Wysockiego. Paradoks historii tkwi bowiem w tym, że - „Tandum scimus,quatrum memoria tenemus”- tyle pamiętamy, ile wiemy o naszej historii i o ludziach, którzy ją tworzyli. A nasza wiedza jest coraz

3

uboższa, coraz częściej staje się domeną wąskiego kręgu zawodowych historyków i pasjonatów historii. Z pokolenia na pokolenie zmniejsza się zaintereso-wanie przeszłością. Było, minęło - po co wracać do rzeczy minionych… I tu tkwi istota rzeczy - dopóki nie sięgniemy poza chaos wydarzeń ostat-niej doby, nigdy nie poznamy właściwych proporcji wydarzeń, i nie przestaniemy historii najnowszej uważać za jedynie ważną. Dziś postać Piotra Wysockiego kojarzona jest najczęściej tylko z „Nocą Listopadową” i niesłusznie umniejsza się rolę, jaką odegrał w dalszym ciągu wydarzeń, mówiąc iż błysnął wielkością 29 listopada 1830 roku, wywołując powstanie, a potem już niczego więcej nie do-konał. Trudno o bardziej krzywdzącą opinię - udowodnił to całym swoim życiem. Do wielu postaci historycznych przylgnęły pewne określenia, często skró-towe, uproszczone. Wynieśliśmy je z podręczników historii, z przekazów róż-nych gatunków sztuki, z legendy prawdziwej i z mitów fałszywych. Maurice Halbwachs w „Społecznych ramach pamięci” pisze: „Społeczeństwo, które osą-dza ludzi za ich życia i w dniu ich śmierci, a także osądza fakty wtedy, kiedy mają one miejsce, zamyka przecież w każdym swym ważniejszym wspomnieniu nie tylko fragment swego doświadczenia, ale także jakby odbicie swoich reflek-sji. Skoro fakt miniony jest nauką, a osoba, która już odeszła, dodaje otuchy lub daje ostrzeżenie, wtedy to, co nazywamy ramami pamięci, jest również łańcuchem idei i sądów” - to prawda. Ale pamiętać musimy też, że pod zbiorem do-kumentów na zakurzonych półkach archiwów, kryje się prawdziwe ży-cie,które niegdyś było wieloznacznym, niepowtarzalnym zjawiskiem. Żadna interpretacja nie może oddać w pełni znaczenia czynu noszącego piętno niepowtarzalnych okoliczności, ale możemy do tego dążyć, dba-jąc przy tym, aby portret bohatera i jego czasów nie został zbyt-nio zniekształcony przez wybór czy interpretację przystosowaną do jednego, określonego, aktualnego w przeszłości czy w dniu dzisiejszym, celu. Być może w jakimś, choćby niewielkim stopniu, przyczyni się do tego i to opracowanie - z zamierzenia nie będące typową biografią, ale połączeniem ko-lażowego wyboru z literatury biograficznej, pamiętników, literatury pięk-nej, ówczesnej prasy i analizy dostępnych materiałów archiwalnych. Nie ma ono ambicji naukowych, jedynym celem jest przypomnienie postaci Wysoc-kiego i czasów, które w dużej mierze zadecydowały o dalszych losach kraju. Nakreślmy więc pokrótce tło epoki, w której przyszło żyć i działać na-szemu bohaterowi - epoki, która „(…) łamała słabych, a silnych czyniła wiel-kimi” i starajmy się uwierzyć, że jeżeli tylko pamiętamy o zasługach, ale i popełnionych błędach, historia nadal może być nauczycielką życia…

4

KRÓLESTWO POLSKIE W PRZEDDZIEŃ POWSTANIA

„ Niedawnoś wolność zabrał z polskiej ziemiA łez, krwi naszej popłynęły rzeki,Jakże to musi być okropne z tymi,Którym ojczyznę odbierasz na wieki.Przed Twe ołtarze zanosim błaganie:Ojczyznę wolną racz nam zwrócić Panie!” Alojzy Feliński „Pieśń narodowa za pomyślność króla”

Pierwsze dekady XIX wieku - pełne konfliktów i napięć. Czasy niewygasłej jesz-cze wiary w ideały Wielkiej Rewolucji i nieucichłe echa epoki Napoleona, która

niosła tyle złudzeń, co i nadziei na to, że narody urzeczywistnią wreszcie prawo do swobodnego, niezależnego bytu. Czasy, w których Polska po raz kolejny próbuje „wybić się na niepodległość”. Wydawać by się mogło, że upadek cesarza Francuzów to koniec marzeń Polaków o odzyskaniu wolności. Klęskę Napoleona pod Moskwą, a następnie pod Waterloo, przyjęto w Polsce, wierzącej głęboko w jego szczęśliwą gwiazdę, jak klęskę własną, jak pogrzebanie wszystkich nadziei na przywrócenie niepodległości kraju. Bo chociaż Napoleon daleki był od myśli przywrócenia Polski w całej jej dawnej świetności, to jednak zwycięstwo wrogich nam państw i fanfary zwycięstwa słyszane z Moskwy, Berlina i Wiednia, zabrzmiały w uszach Polaków jak marsz pogrzebowy. Na szczęście tak jednak się nie stało. Krótki okres istnie-nia Księstwa Warszawskiego pozostawił po sobie niezatarty ślad. Przecież, mimo klęski, to dzięki Napoleonowi ziemie środkowej Polski cieszyć się miały przez pierwsze lata XIX wieku względną autonomią, monarchią konstytucyjną, wojskowymi cywilnymi symbolami państwowymi, a przede wszystkim myślącą, mó-wiącą i piszącą po polsku ludnością, która zachowała narodową świadomość. Państwo polskie, choć znacznie okrojone, znów zaistniało na mapach Europy, a to miało zadecydować o przyszłości. W czasach, w których ważyły się losy Księstwa Warszawskiego imperium rosyjskim władał Aleksander I Roma-now. Urodził się jako pierwsze z dziesięciorga dzieci cara Pawła Romanowa i Marii Fiodorowny. Wychowaniem jego zajęła się babka - caryca Katarzyna II. Władczyni Rosji nie obdarzała zbytnią miłością jego ojca, a swojego syna - cara Pawła. Następcę na tronie Wszechrusi widziała w pierworodnym wnuku. Tym planom na krótko położyła kres jej śmierć w 1796 roku. Czapkę Monomacha - tradycyjną koronę carów Rosji włożył Paweł I. Nie rządził ani długo ani udolnie. Po niespełna pięciu latach został zamordowany. Na tronie zasiadł jego pierworodny, nieodrodny potomek Katarzyny Wielkiej - Aleksander, który do władzy doszedł, podobnie jak jego babka, drogą - przewrotu pałacowego. Jak niosła fama, był zabójcą własnego ojca. Tak o tym pisał w „Kordianie” Juliusz Słowacki :

5

„A wszakże ci Sybiracy, których karzesz co dnia,Mogą krzyczeć z kibitek: „Carze! z nami razem!Jedz z nami! bo zabiłeś ojca i niechaj katyPocałują cię w czoło czerwonym żelazem…”

Rzecz jasna to tylko pogłoski i plotki. Mało prawdopodobne, aby synowie Pawła byli czynnie zaangażowani w spisek, choć rzecz jasna mogli o nim wiedzieć. Fama o ich udziale w spisku i zamordowaniu własnego ojca szybko jednak obiegła całą Europę. Zacytujmy inny fragment „Kordiana” :

„Ktoś rzekł; „Waszego ojca udusim szarfami”.Odpowiedzieli: „Dobrze” - Poszli…udusili…Pomnisz, Beningsen przyszedł: rzekł „Pawła caraUdusiliśmy…” - rzekli: „Amen” - Więc zabili,Sami zabili ojca - a na szarfy kara(…)”.

Co prawda, jak twierdzi William C. Fuller w „Prawdziwym końcu cesar-skiej Rosji”, car nie został uduszony szarfami, lecz zmarł od przypadkowego ciosu w skroń podczas szarpaniny z chcącymi go jakoby tylko aresztować spiskowcami. W każdym razie po gwałtownej śmierci ojca stał się Aleksander samodzierżcą Rosji. W pierwszych latach panowania jego polityka wewnętrzna była, jak na stosunki rosyjskie, stosunkowo liberalna - zreorganizował szkolnictwo, otwierał uniwer-sytety, unowocześnił administrację, zreformował sądownictwo, złagodził nadzór policyjny, ponownie otworzył również Uniwersytet w Wilnie z polskim jako języ-kiem wykładowym. Zewnętrzna natomiast polegała na kontynuacji polityki jego poprzedników - zwiększeniu obszaru Imperium drogą podbojów i aneksji. Wkrótce opanował Gruzję i przyłączył do Rosji Finlandię, Besarabię i Azerbejdżan. Klęska Napoleona Bonaparte, do której się walnie przyczynił, zwiększyła jego prestiż i znacznie wzmocniła pozycję Rosji na arenie międzynarodowej. Car stał się jed-nym z najważniejszych kreatorów ówczesnej polityki światowej. Wkrótce został ogłoszony „Wyzwolicielem Europy”. Jednak przyznany mu tytuł króla polskiego, a i samo stworzone przez niego państwo - Królestwo Kongresowe, traktował, jak się wkrótce okaże, instrumentalnie jako nagrodę za pokonanie „korsykańskiego ty-rana”. Z nim to jednak wielu Polaków, którzy po klęsce Napoleona przestali wierzyć w możliwość samodzielnego odzyskania niepodległości, wiązało nadzieję na odbu-dowę własnej państwowości. Przecież Aleksander już w 1813 roku na zjeździe w Ka-liszu proponował Fryderykowi Wilhelmowi pruskiemu odszkodowanie za zrzeczenie się roszczeń do ziem drugiego i trzeciego zaboru, dając wyraźnie do zrozumienia, że zamierza utrzymać swe zwierzchnictwo nad tymi terenami nadając im szeroką formę autonomii. Odpowiadało to większości społeczeństwa polskiego, a i arystokracji, która w „opiece” carskiej widziała gwarancję zahamowania przemian społecznych w Polsce, a nawet powrót do stanu z 1795 roku i odtworzenie dawnej Rzeczypospolitej. Po klęsce Napoleona nowy porządek w Europie miał ustalić zwołany do Wiednia jesienią 1814 roku kongres pokojowy, którego celem było po pierwsze zlikwidowanie

6

w Europie imperium napole-ońskiego przy usankcjonowa-niu kompensaty terytorialnej za poniesione koszty w walce z cesarzem Francuzów; po drugie zagwarantowanie dla Europy po-napoleońskiej trwałego pokoju opartego na równowadze sił; po trzecie zaś rekonstrukcję „an-cien régime”- starego porządku świata, który miał się opierać na zasadzie legitymizmu.Na ten zjazd zwycięzców, który miał zakończyć okres wojen

Francji rewolucyjnej i napoleońskiej, oraz przeprowadzić szereg zmian ustrojowych i terytorialnych, zaproszono przedstawicieli niemal wszystkich państw europejskich. „Co tylko świat ma wspaniałego i wielkiego, zgromadziło się w naszych murach” - brzmiały słowa kantaty „Der glorreinche Augenblick” Beethovena, osobiście dyrygującego orkiestrą wykonującą ten utwór na powitanie „królów ziemi”. Obraz tego „Roztańczonego Kongresu” - tak go bowiem nazwano, dobrze oddaje powstała w Wiedniu fraszka, która szczególnie w Polsce zyskała niezwykłą popularność:

„Kongresu wiedeńskiego masz opis maleńki:Za wszystkich Aleksander całuje wiedenki,Za wszystkich pije ten, co berłem pruskim włada,Za wszystkich panujących wirtemberski zjada,Za wszystkich król bawarski w pewne miejsce chodzi,

Za wszystkich… nie masz więcej. A cesarz Germanów?Za wszystkich koszta płaci najjaśniejszych panów.A Napoleon co też o tych karłach trzyma?- Bawią się karły - mówi - nie widząc olbrzyma!”

Władcy Świętego Przymierza: ( od lewej) król Prus Fryderyk Wilhelm III, cesarz Austrii Franciszek I i car Rosji Aleksander I, w: „Kronika Powstań Polskich”.

7

„Roztańczony Kongres”

Na reduty, widowiska i uczty wydano ponad 30 milionów guldenów - sumę jak na owe czasy olbrzymią. Za to na obrady rzeczowe Kongres nie zebrał się ani razu. Wszystkie kwestie rozstrzygał tzw. Komitet Pięciu Mocarstw - Anglii, Rosji, Austrii, Prus i Francji, na tron której powrócili Bourboni. Kością niezgody między członkami komitetu stały się dalsze losy Księstwa Warszawskiego, oraz do końca wiernej Napoleonowi Saksonii. Aleksander, który w 1814 roku skupił w swoim ręku większość ziem polskich - od Lwowa po Gdańsk i Toruń, od Wilna po Kraków, dą-żył do powołania pod swoim berłem Królestwa Polskiego, całkowicie mu uległego i de facto rozszerzającego granice Rosji aż do Odry. Rzecz jasna na to nie mogły się zgodzić ani Prusy ani Austria, sprzeciwiające się utrzymaniu w jakiejkolwiek postaci państwowości polskiej. Przeciwna utworzeniu nowego państwa pozostającego pod władzą Romanowych była Anglia, a zwłaszcza minister Spraw Zagranicznych Ro-bert Castleragh, którego zdaniem realizacja tego pomysłu naruszałaby równowagę europejską, popierał jego zdanie minister Spraw Zagranicznych Austrii Klemens Lothar Metternich. Przedstawiciel Francji - Charles Maurice de Talleyrand, dawny współpracownik Bonapartego, usiłując rozbić jedność sojuszników, wypowiadał się za powrotem do stanu po trzecim rozbiorze Polski. Konflikt przybierał coraz ostrzejsze formy. Dopiero wieść o powrocie Napoleona z Elby i ponownym ob-jęciu przez niego władzy pogodziła zwaśnione strony. W rezultacie w 1815 roku zawarto kompromis. Prusy zrezygnowały z aneksji znacznej części Saksonii, Rosja z kolei oddała sprzymierzonym część ziem dawnego Księstwa Warszawskiego - z Poznaniem, Bydgoszczą, Toruniem i Gdańskiem na rzecz Prus, wyłączono również Kraków jako wolne miasto pozostające pod protektoratem trzech zwy-cięskich mocarstw. W ten sposób, wbrew głoszonym zasadom legalizmu, które przecież miały być fundamentem Świętego Przymierza, mocarstwa europejskie dokonały nowego rozbioru ziem polskich. Rozbioru, który przetrwał wiek - aż do 1918 roku. Pozytywną stroną postanowień Kongresu była restauracja „imienia polskiego”. W dwadzieścia lat po trzecim rozbiorze wbrew solennym zapowie-dziom zaborców pojawiła się znów na mapie Europy nazwa Królestwa Polskiego. Powstałe państwo, choć okrojone i ograniczone w możliwości manifestowania swego narodowego charakteru, stało się co prawda częścią składową imperium rosyjskiego, ale z rozległą autonomią. Miało własną konstytucję, sejm, odrębną Radę Regencyjną, polską administrację, szkolnictwo, własną narodową armię. Przypomnijmy tu, że w imperium był to ewenement - Rosja bowiem jako taka nie miała ani nadanej jej konstytucji, ani własnego parlamentu. Postanowienia Kongresu Wiedeńskiego nakładały na państwa zaborcze - w tym wypadku Austrię i Prusy, obowiązek stworzenia przedstawicielstw narodowych dla posiadanych przez nie ziem.

Istnienie Królestwa Polskiego było poręczone przez mocarstwa europej-skie, które tym samym przyznawały Polsce prawo do istnienia. Równocześnie zapewniono, że Polacy będą mogli korzystać ze swobodnego handlu na te-renach dawnej Rzeczypospolitej z roku 1772. Na tym tle wielu wydawało się, że takie rozwiązanie sprawy polskiej, ujęte ostatecznie w tzw. ”Acte Final” z 9 czerwca 1815 roku, łączące okrojone Księstwo Warszawskie nazwane teraz Królestwem Polskim „(…) na zawsze z Cesarstwem Rosyjskim”, było osiągnięciem,

8

z którego należało się cieszyć. Królestwo Kongresowe obejmowało 127 000 km2. Było co prawda mniejsze niż dawne Księstwo Warszawskie z 1809 roku. Mieszkań-ców miało zaledwie 3,3 miliona, a więc nie można go było porównywać do dawnej Korony Polskiej, a nawet do Księstwa Warszawskiego. Jak wówczas mawiano:

„Bez Krakowa, Poznania i WieliczkiPolska nie warta ani świeczki”.

Mimo to perspektywy tego, jak go nazywano „małego biednego tworu Kon-gresu”, nie były takie złe. Jego ludność miała się szybko powiększać, mieszkała tu największa grupa rdzennych Polaków i stanowiło ono naturalny ośrodek polskiego życia kulturalnego. W jego granicach leżała też Warszawa - historyczna stolica Rzeczypospolitej, i jak zauważa Norman Davies w „Bożym Igrzysku”: „(…) w jego nazwie skutecznie odżywało zabronione dotąd imię „Polska”. Do tego zaistniały możliwości budowy przemysłu w Królestwie, tereny którego były do tej pory te-renami niemal wyłącznie rolniczymi. Typowym przykładem tego procesu stała się niewielka wówczas mieścina - Łódź, i tereny położone wokół niej. Dla tych obsza-rów szczególne znaczenie miało postanowienie namiestnika Królestwa Polskiego z 18 września 1820 roku o wyznaczeniu na miasta fabryczne wytypowanych miast i osad rządowych. Łódź znalazła się na tej liście i od tego momentu następował jej niebywały rozwój. Łódź nie była zresztą wyjątkiem. W okręgu Staropolskim rozwijał się przemysł wydobywczy, w Zagłębiu Dąbrowskim hutniczy. To właśnie wtedy rozpoczęto budowę kanału Augustowskiego, mającego ze względu na represyjne cła łączyć Królestwo Polskie z Rosją. Kanał zaprojektowany przez późniejszego boha-tera powstania listopadowego - generała Ignacego Prądzyńskiego, był ówczesnym cudem techniki inżynieryjnej.

W całej gospodarce Królestwa zwyciężyła koncepcja polegająca na założe-niu konieczności intensywnej industrializacji kraju przy szerokim zastosowaniu środków protekcji. Człowiekiem, który konsekwentnie do tego dążył, był minister

9

Księstwo Warszawskie (1807 - 1815 r.), w : ”Ilustrowany Atlas Historii Polski”.

Królestwo Polskie w okresie Powstania Listopadowego, w „Atlas Historyczny Polski”,

skarbu, książę Ksawery Drucki - Lubecki. W chwili kiedy objął swój urząd - tj. w 1821 roku, młode państwo znajdowało się w niezwykle trudnej sytuacji finan-sowej, a skarbowi groziło bankructwo. Książę szybko, choć stosując drakońskie metody, doprowadził do niemal dwukrotnego zwiększenia dochodów. Duży nacisk położył na rozbudowę przemysłu, udzielając kredytów założycielom nowych fa-bryk i manufaktur. Od roku 1828 główną instytucją kredytową stał się założony wówczas Bank Polski, emitujący również bilety bankowe. Dzięki swym wpły-wom w Petersburgu, książę uzyskał obniżenie bariery celnej dla wyrobów polskich na granicy rosyjskiej, przez co otwarł szerokie możliwości zbytu dla polskiego przemysłu. Sprzyjała tym działaniom opracowana przez księcia Adama Czartory-skiego, a przyjęta przez cara, konstytucja Królestwa, która należała do najbardziej liberalnych w ówczesnej Europie. Sam Aleksander nie szczędził gestów, które świadczyć miały o jego przychylności dla aspiracji Polaków. Tym bardziej, że w opinii, nie darzonych przez nas zbytnią sympatią, pozostałych członków „Świętego Przymierza Władców” - a tak nazwano akt podpisany w Paryżu 26. IX. 1815 roku przez Aleksandra I, cesarza Austrii - Franciszka I i króla Prus - Fryderyka Wilhelma III, car Rosji uchodził za protektora, a nawet za „mesjasza liberalizmu”. Był przecież inicjatorem, moralnym opiekunem i obrońcą konstytucji hiszpańskiej z 1812 roku, francuskiej „karty” z 1814 roku, wspomnianej już konstytucji Królestwa Polskiego i protektorem konstytucjonalizmu fińskiego.

Jeszcze w 1816 roku nazywano Aleksandra I „cesarzem jakobinów”, a jego wystąpienie na sejmie warszawskim pod wymownym tytułem „Obrona instytucji liberalnych przez cesarza Rosji Aleksandra I w mowie, którą miał przy otwarciu sejmu Królestwa Polskiego dnia 27 marca 1818 roku”, zostało przez polskich pa-triotów przyjęte entuzjastycznie. O ówczesnych nastrojach Polaków świadczy utwór skomponowany w 1816 roku przez Alojzego Felińskiego na cześć Aleksandra I „Wskrzesiciela Polski” - pod wymownym tytułem - „Pieśń narodowa za pomyśl-ność króla”:

„Boże, coś Polskę przez tak liczne wieki,Otaczał blaskiem potęg i chwały,Coś ją osłaniał tarczą swej opiekiOd nieszczęść, które przygnębić ją miały,Przed Twe ołtarze zanosim błaganie:Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie!Ty, któryś potem tknięty jej upadkiemWspierał walczących za najświętszą sprawę, A chcąc świat cały mieć jej męstwa świadkiemW nieszczęściach samych pomnażał jej sławę.Przed Twe ołtarze…Niedawnoś wolność zabrał z polskiej ziemiA łez, krwi naszej popłynęły rzeki, Jakże to musi być okropne z tymi, Którym ojczyznę odbierasz na wieki.Przed Twe ołtarze…

10

Wróć naszej Polsce świetność starożytną, Użyźnij pola, spustoszone łany,Niech szczęście, pokój na nowo zakwitną, Przestań nas karać, Boże zagniewany!Przed Twe ołtarze…Boże, którego ramię sprawiedliwe Żelazne berła władców świata kruszy,Skarć naszych wrogów zamiary szkodliwe,Obudź nadzieję w każdej polskiej duszy.Przed Twe ołtarze (…)

11

Ustanowienie Królestwa Polskiego przez cara Aleksandra I, mal. Józef Peszka, w: „Historia i Polonia”.

Utwór ten znany pod tytułem „Hymn do Boga o zachowaniu wolności” lub „Boże coś Polskę”, podniesiony został później do rangi nieoficjalnego hymnu polskiego i do dziś dnia jest śpiewany, choć okoliczności jego powstania, a i ten, któremu jest dedykowany, nie wszystkim jego wykonawcom są znane. Odzwierciedla jednak wiarę wielu, iż pod berłem Romanowych Rzeczypospo-lita zostanie wskrzeszona i to nie tylko z ziem zaboru rosyjskiego. Wiara w to była tak silna, że na cześć prawosławnego władcy wybudowano nawet w War-szawie katolicką świątynię - kościół św. Aleksandra na placu Trzech Krzyży, który w zamyśle jego twórców miał stać się Panteonem chwały narodowej. W „Gazecie Polskiej” z dnia wyświęcenia nowej świątyni czytamy: „We wszystkich framugach do koła będą rzeźby i popiersia na uwiecznienie sławnych w narodzie Mężów”.

Przyznać też trzeba, że sam Aleksander w pierwszych latach istnienia Króle-stwa czynił wiele, aby takie nastroje podtrzymać. Wyraźnie dawał do zrozumienia, że wkrótce do Królestwa przyłączy tzw. „Ziemie Zabrane” - czyli tereny na wschód od Bugu, oderwane od Rzeczypospolitej szlacheckiej w czasie rozbiorów Polski. Generał Ignacy Skarbek-Kruszewski w swoich „Pamiętnikach z roku 1830-1831” wspomina: „(…) Nazwisko przeto Królestwa Polskiego, zachowanie polskiej armii i zobowiązanie się utrzymania narodowości w prowincyjach przyłączonych do Rosyi, Prus i Austryi, z wdzięcznością przyjęte zostało. Nadzieja, że Aleksander szczerze chce zetrzeć zbrodnię Katarzyny, łudziła nas i serca narodu skłaniała ku niemu. Nadana konstytucja, rząd po większej części polski i dosyć ojcowski, przytem pamięć daw-

nego wyniszczenia przez wojny, usypiały w narodzie dążenia od oderwania się od Rosyi”.

Dla wielu car Rosji stał się symbolem i nadzieją praw-dziwej „Wiosny Narodów”. W jego dobre zamiary wo-bec Polaków uwierzyli nawet najżarliwsi patrioci - na czele z Tadeuszem Kościuszką, który w 1815 roku mówił: „(…) win-niśmy wdzięczność wieczną cesarzowi za wskrzeszenie już zaginionego imienia Polski - tak chwalebnego dla nas”.

W służbę carowi jako konstytucyjnemu władcy Polski zaangażowało się też wielu ludzi służących dotąd jako żołnierze lub urzędnicy cywilni pod roz-kazami Napoleona - m.in. ge-nerał Józef Zajączek, Wincenty

Wręczenie przez Aleksandra deputacji polskiej aktu założenia Uniwersytetu Warszawskiego, mal. Aleksander Brodowski, w: „Historia i Polonia”.

12

Krasiński czy Stanisław Kostka Potocki. Byli to przedstawiciele kończącego się „świata szwoleżerów”, rozbitków napoleońskiej epopei, odwracający się od absur-dalności współczesnych im dziejów ku ideałom stabilności, harmonii, porządku, jakie w ich mniemaniu miał gwarantować nowy władca.

Cóż - jak nie bez racji pisał Adam Mickiewicz w „Grażynie”: „Nie tylko bowiem naród prostaczy, lecz i starszyzna za łakocią goni, a widząc zrazu pań-skiej hojność dłoni, dobrze sobie na przyszłość tłumaczy…”. Zresztą jak już powiedzieliśmy Aleksander I wiele robił, aby pogodzić z caratem dotych-czasowych zwolenników Napoleona, ale i nie szczędził im niespodzianek. Ogólnie oczekiwano, że namiestnikiem kraju zostanie książę Adam Czartoryski, osobisty przyjaciel cara i jeden z projektantów reform w państwie rosyjskim, mini-ster spraw zagranicznych Rosji w latach 1804- 1805, polityk, który odegrał niemałą rolę na Kongresie Wiedeńskim, a przy tym autor konstytucji Królestwa, od czasów stanisławowskich utożsamiany z opcją prorosyjską. Ku zaskoczeniu wszystkich obowiązki wicekróla objął stary bonapartysta generał Józef Zajączek. Było to ze strony Aleksandra sprytne posunięcie - pomijając bliskiego przyjaciela, znanego jednak z sympatii do Rosji, pokazał swoją bezstronność, a jednocześnie nie dopuścił do władzy człowieka, którego cenił i szanował, ale i uważał za niebezpiecznego partnera w politycznej grze. Stąd taki a nie inny wybór. Car okazał się niezłym znawcą charakteru ludzkiego i potrafił wykorzystać słabości przyszłego namiestnika.

A losy tego człowieka nie należą do tuzinkowych - konfederat barski, związany początkowo z późniejszym targowiczaninem - hetmanem Ksawerym Branickim, stopniowo się radykalizował aż do wstąpienia do ugrupowania polskich jakobi-nów, gdzie odgrywał niepoślednią rolę. Brał udział w wojnie polsko - rosyjskiej w obronie Konstytucji 3 Maja w randze generała-majora. Za bitwę pod Zieleńcami został odznaczony Orderem Virtuti Militari. Był zwolennikiem kontynuowania walki, a po przystąpieniu króla Stanisława Augusta do Targowicy podał się do dymisji i wyemigrował do Francji, gdzie działał w konspiracji przedpowstańczej. Wziął udział w insurekcji kościuszkowskiej. Po bitwie pod Racławicami awanso-wał na generała-lejtnanta. Po dostaniu się Tadeusza Kościuszki do niewoli pełnił krótko funkcję wodza naczelnego powstania. Zwolniony z niewoli austriackiej, trafił w 1796 roku do Francji. Dzięki znajomości jego małżonki z Józefiną Bonaparte został skierowany do sztabu Armii Italii, której wodzem naczelnym był przyszły cesarz Francji Napoleon Bonaparte. Tak rozpoczęła się jego służba dla cesarza Francuzów. W 1797 roku został mianowany generałem brygady w nowo utworzonej przez Na-poleona Armii „Wschód”. Brał udział w wyprawie do Egiptu, gdzie pełnił funkcje gubernatora różnych prowincji i odznaczył się w walkach z mamelukami, Turkami i Anglikami, a po bitwie pod Kanopą został awansowany na generała dywizji. Po klęsce Francuzów w Egipcie od 1802 roku służył we Francji i Włoszech. W 1806 roku na rozkaz cesarza organizował wojsko polskie - I Legię Północną, a od stycz-nia 1807 - II Legię Kaliską, której naczelnym dowódcą w kampanii pruskiej został po włączeniu jej w skład armii Księstwa Warszawskiego jako 2. Dywizji. Podczas wojny polsko - austriackiej w 1809 roku dowodził różnymi formacjami. W roku 1812 brał udział w kampanii moskiewskiej Napoleona dowodząc 16. Dywizją Piechoty, a po kontuzjowaniu księcia Józefa Poniatowskiego przejął dowództwo V Korpusu

13

Wielkiej Armii. W bitwie pod Smoleńskiem został trzykrotnie ranny, w bitwie pod Berezyną stracił prawą nogę. Wtedy też dostał się do niewoli rosyjskiej.

Chlubne karty - ale wybór cara, który doskonale znał słabostki ludz-kie, okazał się jak najlepszy dla jego pomysłu na sprawowanie władzy w Królestwie.

Generał, mianowany po klęsce Napoleona pierwszym namiestni-kiem Królestwa Polskiego, nie zawiódł jego oczekiwań. Car nadał mu tytuł książęcy i stopień generała piechoty. Nowy namiestnik, zgodnie z ocze-kiwaniami, nie miał nic przeciwko temu, by pełnić rolę bezwolnej kukły w jego rękach. W czasie swoich rządów w latach 1815-1826 odznaczył się niezwykłą uległością wobec wielkiego księcia Konstantego i władz rosyjskich. Co nim powo-dowało? Wybujała ambicja? Obawa przed utratą nadanych mu przez Napoleona ma-jątków? Wiara, że po upadku Bonapartego to Aleksander wskrzesi Rzeczpospolitą?

Dziwnie toczyły się losy Polaków w tej epoce… Wielu z nich związało się z nowym władcą, ale ten cenił jedynie uległość. Ich marzeń i dążeń, o ile poza osobistymi, jakieś mieli, spełniać nie zamierzał. Generał wkrótce stał się osobą niezwykle niepopularną, otoczoną ogólną pogardą. Świadczy o tym choćby krążąca wówczas po Warszawie fraszka, której autorstwo przypisuje się Julianowi Ursynowi Niemcewiczowi :

„W młodości swej konfederat,Republikanin, desperat,Służyłem Branickiemu i Kołłątajowi,I zaprzedałem duszę Napoleonowi.dziś gdy panuje ein ander,Wrzasnę:- Łotr Napoleon, vivat Aleksander!”

Aleksander I Romanow - Car Rosji i Król Polski, w: „Jan Skrzynecki”.

Wielki książę Konstanty -Wódz Naczelny i Wicekról Królestwa Polskiego.

14

Powróćmy jednak do wła-ściwego toku naszych rozważań. 15 listopada 1815 roku przybył do Warszawy nowy jej władca. Powstałemu państwu nadał kon-stytucję, w której - jak już wspo-mniałem, mówiło się wprawdzie wyraźnie, że Królestwo na wieki pozostaje złączone z cesarstwem, ale jednocześnie gwarantowało się odrębny ustrój i samodzielność w polityce wewnętrznej. Władza pra-wodawcza oddana została sejmowi, który składał się z króla i dwóch izb: senatorskiej i poselskiej. Król koronować się miał w Warszawie i tu złożyć przysięgę w czasie jego nieobecności władzę naczelną spra-wować miał namiestnik, zasiada-jący w radzie Stanu dzielącej się na zgromadzenie ogólne i Radę Administracyjną, do której należała władza wykonawcza. Minister - se-kretarz stanu, stale przebywający

Generał Józef Zajączek - Namiestnik Kró-lestwa Polskiego

Mikołaj Nowosilcow - w latach 1813 - 1830 prawa ręka cara Aleksandra i wielkiego księcia Konstan-tego. Jeden z najbardziej znienawidzonych ludzi w Królestwie Polskim .

15

Regalia władców Polski, w: Klejnoty w dawnej Polsce”

Od lewej: Herb Królestwa Polskiego, wzór z 1815 roku Herb Królestwa Polskiego, wzór z 1832 roku w: „Ilustrowany Atlas historii Polski”,

przy władcy, miał być ogniwem łączącym z cesarzem i królem w jednej osobie Radę Administracyjną.

Gwoli prawdy należy tu dodać, że Aleksander I nigdy de facto nie ko-ronował się na króla Polski - w artykule XXXIV Konstytucji nadanej nowemu państwu, obowiązek ten nałożył dopiero na swych sukcesorów: „Wszyscy nasi następcy do Królestwa Polskiego winni się koronować jako królowie polscy w stolicy, podług obrządku, jaki ustanowimy(…)”. Uważał się jednak, a i był w rzeczywistości prawdziwym władcą Królestwa. Jeszcze podczas trwania Kongresu Wiedeńskiego domagał się od Fryderyka Wilhelma I zwrotu zrabowanych w 1794 roku ze skarbca wawelskiego przez wojska pruskie regaliów dawnych władców Polski. Powrót „corona privilegiata” do Królestwa miał świadczyć o tym, że jest prawowitym następcą władców Rzeczypospolitej.

Do tego wjeżdżając do stolicy swych nowych włości Aleksander wystąpił w amarantowo - białym mundurze generała Księstwa Warszawskiego, a gwiazdę orderu Świętego Andrzeja zamienił na krzyż Orła Białego. Kostium ten zrobił dosko-nałe wrażenia. Matka księcia Adama, Izabela z Flemmingów Czartoryska, zanoto-wała w swoim dzienniku: „Polska istniała i był król polski w narodowym mundurze noszący polskie odznaczenia. Mam ojczyznę i zostawię ją dzieciom”.

Wkrótce okaże się, że były to nic nie znaczące gesty. Już niedługo solidarny nacisk Austrii, Prus i ponapoleońskiej Francji przeciw rozpowszechnianiu idei liberalnych, a i sprzeciw wpływowych elit ówczesnej Rosji, które uważały, iż zbytni liberalizm cara w stosunku do Polaków, zagraża Rosji cofnięciem jej do dawnych granic, a co więcej wywoła niepokoje w samym Imperium, zmusi go do korekty swych projek-tów i zamierzeń. Austriacki kanclerz Klemens Lothar Metternich mówił wprost, że projekty utworzenia Królestwa Polskiego są dowodem szaleństwa i nieodpowie-dzialności cara, „(…) bowiem przywracając je na mapie, stworzy on monstrum, które dalekie od wdzięczności, nie spocznie aż nie odzyska wszystkich ziem polskich utraconych w rozbiorach u schyłku XVIII wieku”, a Nikołaj Karamzin w głośnym liście z 1819 roku przestrzegał, że „(…)podział Polski naprawia podziałem Rosyi; wywoła on tam oklaski, ale wtrąci w rozpacz Rosyjan; przywrócenie Polski stanie się albo ruiną Rosyi, albo to sprawi, że Rosyjanie krwią swoją zroszą Polskę (…)”.

Nadanie Królestwu konstytucji wywołało sprzeciw i u Wasilija Sier-giejewicza Łańskiego - prezesa powołanego przez Aleksandra Rządu Tym-czasowego Księstwa Warszawskiego. W swym memoriale do cara pisał, że przywrócenie imienia Polski doprowadzić musi do katastrofy. Przyczyny tego upatrywał w tym, że Polacy mają jeden cel, jedno życzenie „(…) czę-ścią szczere, częścią niby to gwałtowne, ale jedyny i tenże sam cel mające a mianowicie państwowa niezawisłość Polski, i to w takich granicach, w jakich była ona przed podziałem”. Memoriał swój kończył przestrogą: „Najjaśniejszy Panie! Daruj Ruskiemu, wyjawiającemu przed tobą swe uczucia i ośmielającemu się dodać jeszcze, że litościwe twe serce i wszystkie starania nasze nie zdołają zbliżyć z nami narodu i w ogóle wojska polskiego i dlatego to, jeżeli się nie mylę, w tworzonej armii hodujemy żmiję, zawsze gotową do wylania na nas jadu swego… W obecnem doniesieniu innego nie mam celu nad szczere przekonanie, że w żadnym

16

razie na Polaków liczyć niepodobna”. Z tymi coraz liczniejszymi głosami car musiał się liczyć. Aleksander I miał

być może i dobre intencje - ale przecenił swe siły, a do tego nie widział, albo też nie chciał widzieć nabrzmiałych problemów społecznych i prawnych olbrzymiego, skła-dającego się z wielu zniewolonych narodów imperium, którym przyszło mu władać. Rzeczywistość szybko wymusiła na nim zmianę polityki - na początek w stosunku do Królestwa Kongresowego. Już 10 października 1819 roku w poufnej rozmowie z ambasadorem austriackim w Petersburgu - Louisem Lebzelternem miał powie-dzieć - „Uważałem za swój obowiązek nadać Polakom konstytucję liberalną, lecz z drugiej strony powołałem środki represyjne, by dać im do poznania, iż nie powinni nadużywać ani przekraczać pewnej linii”.

Cytowany już Ignacy Kruszewski pisze: „Naród Polski położywszy naj-droższe nadzieje odzyskania swej niepodległości w potędze, interesie i mniej lub więcej w obietnicach Napoleona I, stracił je zupełnie z jego upadkiem w r. 1814 - 1815; tylko niewoli, nowego rozbioru Księstwa Warszawskiego od zwy-cięzców oczekiwał. Lecz wytrwałość, męstwo i tylokrotne poświęcenia się dla ojczyzny zrobiły mocne wrażenie nawet na zimnych sercach monarchów i dyplomatów. Aleksander I, cesarz rosyjski, wyniesiony nad wszystkich przez po-wodzenie oręża, uczuł w sobie także, lub udawał wyższe i dla ludzkości przyjazne uczucia. Ogłosił się zaraz w Paryżu opiekunem nie tylko wojska polskiego, które powszechny szacunek zyskało, ale i całego narodu naszego. Interes swój zdawał się łączyć z życzeniami Polaków, robił wielkie obietnice, których już natenczas tylko w części myślał dotrzymać”.

Cóż, Aleksander z licznych zapewnień i obietnic rzeczywiście wprowadził w życie. Nie to jednak stało się przyczyną wzrostu niechęci polskiego społeczeń-stwa do rządów rosyjskich w Królestwie. O wiele istotniejsze i groźniejsze było systematyczne łamanie przez cara niedawno nadanej konstytucji - wprowadzenie cenzury, niezwoływanie w ustalonym terminie sejmu, stopniowe uzależnianie decyzji administracji Królestwa od coraz bardziej panoszących się urzędników rosyjskich, wszechwładza brata cara - wielkiego księcia Konstantego, słynącego z brutalności i publicznego upokarzania oficerów, żołnierzy polskiej armii i ludności cywilnej, którą traktował jak swoich rabów, a wreszcie prześladowania jakichkolwiek prze-jawów patriotycznego nastawienia wśród polskiej młodzieży na uniwersytetach i w szkołach. Tortury, niekonstytucyjne śledztwa i bezterminowe areszty stały się codziennością.

Już po wybuchu Powstania - 20 grudnia 1830 roku w „Manifeście obu izb sejmowych Królestwa Polskiego o powstaniu narodu polskiego” czytamy : „(…) wkrótce przekonali się Polacy, że narodowość i imię polskie Królestwu przez ce-sarza rosyjskiego nadane, były jedynie ponętą, rzuconą dla ich braci pod innymi rządami pozostałych, którym zaręczone zostały, i że pod tymi świętymi imiony za-mierzono zaprowadzić poniżenie, znikczemnienie niewolnicze i wszystkie klęski, jakie długi despotyzm i utrata godności człowieka ciągnie za sobą. Zdaje się, że na chwilę cesarz Aleksander rozumiał, iż cała obszerność despotycznej władzy z popularnością form liberalnych da się połączyć, i że ich popieranie nowy wpływ mu zapewni na sprawy Europy. Lecz wkrótce poznał, że wolność nie da się poniżyć do

17

stopnia ślepego narzędzia despotyzmu, a odtąd z obrońcy stał się jej prześladowcą. Rosja straciła wszelką nadzieję z rąk monarchy otrzymać jakiekolwiek ciężkiego jarzma ulżenie, a Polska stopniami ze wszystkich swobód wyzutą być miała”.

Aleksander I zmarł w listopadzie 1825 roku. Władzę objął młodszy brat - Mikołaj I, na rzecz którego tronu zrzekł się jego starszy brat - Konstanty Pawło-wicz, postać, która pojawi się wielokrotnie na kartach tej historii. Przypomnijmy tu, że Katarzyna Wielka, zakładając, że jej znienawidzony syn - car Paweł, długo nie utrzyma się na tronie, przeznaczyła starszego wnuka - Aleksandra, na swego następcę, zaś młodszego, Konstantego na władcę mającego powstać w przyszłości Greckiego Cesarstwa Wschodniego. Ten jednak po rozwodzie ze swoją pierwszą żoną - Julianną Henriettą Wettin, zawarł w 1820 roku morganatyczne małżeństwo z polską szlachcianką Joanną Gruzińską, podniesioną z tej okazji do godności Księż-nej Łowickiej. M.in. z powodu tego małżeństwa musiał Konstanty, w tajnym doku-mencie, zrzec się tronu Rosji na rzecz młodszego brata - Mikołaja. Juliusz Słowacki w „Kordianie” przyczyny zrzeczenia się praw do tronu przedstawia w nieco innym świetle:

„Książę! widzę, że wina przelałeś nad brzegi,Co, tyś mi tron darował? Było go wziąć, bracie,Boś ty się w purpurowej urodził komnacie,Sto dział grzmiało nad twoją złocistą kołyskąI dano ci greckiego cesarza nazwisko;Lecz potem matka twoja, żona Pawła cara,Zbrzydziła cię, wyrodku! Tyś miał nos Tatara,Zamiast ssać łono, tyś je pokąsał jak szczenię…Wyrosłeś. Przyszła matka i rzekła: Tyś głupi,A tobie powiedziało to samo sumienie.Rzekła ci: Daj tron bratu! rzekłeś: Niech brat kupi…Więc kupiono u ciebie zrzeczenie się tronu.Było go wziąć… a co by ci zostało z plonu?”

Dodajmy tu, gwoli prawdy historycznej, że te ostatnie wersy nie miały wiele wspólnego z rzeczywistością. Nie może być mowy o nakazie cesarzowej matki w sprawie zrzeczenia się, czy sprzedaży praw do tronu. Zdecydował o tym sam Aleksander, a nie ich matka - caryca Maria Teodorówna, która na pierwszą wieść o śmierci syna, próbowała, podobnie jak po śmierci swego męża, Pawła I, objąć władzę z pominię-ciem zarówno Mikołaja jak i Konstantego.

W każdym razie ten ostatni zrzekł się formalnie tronu na korzyść swego młodszego brata i stanął na czele armii Królestwa Polskiego. Musimy tu pamię-tać, że była to armia szczególna - w 1812 roku powołano pod broń 100 tysięcy żołnierzy i oficerów do końca wiernych Napoleonowi. Wszyscy, wyćwiczeni we-dług regulaminów najnowocześniejszej armii ówczesnej Europy, wychowani byli w duchu ideałów rewolucji francuskiej - wolności, równości, braterstwa. Obcy był im „pruski” dryl i ślepe posłuszeństwo. Po upadku Napoleona większość z nich, korzystając z amnestii, powróciło do kraju. Co prawda stan wojska naro-dowego car zmniejszył do 30 tysięcy, ale nadal byli to niezwykle bitni, świetnie

18

wyszkoleni żołnierze. „Bo jaki duch mógł ożywiać tę starą bandę? Wszak pozosta-wali aż do ostatniej chwili pod sztandarami Napoleona, czy były więc powody, by wierzyć ich uczuciom wierności do monarchy? Oddziały te służyły Napoleonowi, spadkobiercy wszystkich rewolucji. Służyły mu one dlatego, iż nigdy nie zaprzestały walki z trzema mocarstwami uczestniczącymi w podziale Polski” - pisał dyplomata i późniejszy minister spraw zagranicznych Austrii - Karl Ludwig Ficquelmont. Na czele tej armii stanął azjatycki satrapa, okrutny i bezwzględny wielki książę Konstanty.

„Prawdziwe zwierzę drapieżne, dogadzające swym chuciom” - pisał o nim Joachim Lelewel, który w swych „Pamiętnikach” kreśli niemal karykaturalny portret Konstantego: „Wystawcie sobie człowieka dobrego wzrostu, pleczystego, zawsze w mundurze opiętego, głos chrapliwy jak u ropuchy, nos zadarty jak u mopsa, na głowie skośno wsadzony kapelusz stosowany z kogutkiem, zawsze na front, aby nie zawadzał bystremu oku, które spod najeżonych białych brwi i rzęsów szukały pastwy, ofiar, co by jego tygrysiemu usposobieniu przypadły. U żołnierza postrzegł guzik krzywo przyszyty - żołnierza i jego oficera pakował do kozy. Przechodzący nie postrzegł go i nie zdjął kapelusza - do kozy. Ujrzał podróżnych młodzieńców w kapeluszach niezwyczajnej formy - dalejże sam obstrzygać je, obrzynać nożyczkami, scyzorykiem, gładko, w gzyg-zak. Wpadło mu w oko dziecko z długimi włosami - rozkazuje porwać je z rąk matki i obstrzyc mu je… A co było więzionych, w więzieniu głodzonych, dręczonych, w kajdany osadzonych, bo tak się wielkiemu księciu zdawało, tak chciał!”.

Maurycy Mochnacki dodawał: „Taki jest więc ten książę, wódz naczelny woj-ska polskiego i zarazem wszechwładny władca tego kraju. (…) szpieg niespokojny, trwożny, tysiącznym podsłuchujący okiem ciche szemranie kraju, głośne narzekania i pokątne zmowy. (…) kat polskich żołnierzy, którym jeden guzik nie w swoim miej-scu przyszyty, jedno wykrzywienie stopy, tornister źle przymocowany albo rdza na bagnecie odejmowały honor, wolność i życie. (…) dozorca i architekt więzień stanu, szafarz rózg i pałek…”.

19

Odprawa Wojska Polskiego na placu Saskim w Warszawie, mal. Franciszek Pawłowski, ze zbiorów Muzeum Historycznego miasta Warszawy, w „Kronika Powstań polskich”.

Równie dosadne wizerunki znajdziemy w pamiętnikach i dzienni-kach innych kronikarzy tych czasów, a wybitny polski historyk Szymon Aske-nazy obrazowo pisał o nim: „(…) szamotała się w nim dusza dzika, spaczona, nieokiełznana, popędliwa aż do szaleństwa. Dźwigał podwójne obciąże-nie dziedziczne - deprawację Katarzyny, tyraństwo Pawła”. Gwoli prawdy trzeba jednak podkreślić, że w jakiś chory sposób żywił on sentyment do Pol-ski i Polaków. Zwykł był mawiać - „Ja kocham moich Polaków”. Łączyło się to z osobliwą, zgoła wyjątkową pasją do wojska i żołnierki. Dbał o wyszko-lenie i wyposażenie wojska, o uzbrojenie i wypłacanie na czas żołdu, ale jednocześnie niesłychana surowość dyscypliny, niezwykle ostra musztra, niew-spółmiernie ostre w stosunku do wykroczeń kary, poniżały i męczyły żołnierzy i oficerów do reszty. W wojsku wprowadził chłostę, kochał musztrę, oficerami poniewierał. W ciągu dwóch lat, pięćdziesięciu z nich, którzy honor stawiali wyżej niż życie, popełniło samobójstwo.

Ale, rzecz dziwna, wielu Polaków miało słabość do tego dziwnego czło-wieka. Wojciech Kossak w swoich „Wspomnieniach” przytacza opowieść swego ojca - znanego i niezwykle cenionego malarza, Juliusza Kossaka: „Zeszli się żoł-nierze napoleońscy z młodszymi z armii Królestwa Polskiego. Wspaniałe mar-sowe głowy, figury, opięte w ciemne surduty, krzepko trzymający się jeszcze, u wszystkich wstążeczka albo rozeta legii honorowej i virtuti militari. Jak zwy-kle, tak i tego wieczora zaczęli grzebać w wspomnieniach. I był mój drogi Ojciec świadkiem dziwnej sceny, dowodzącej, że nie tylko oficerowie armii Kongreso-wej, ale nawet napoleońscy mieli słabość dla W. Ks. Konstantego, tego tyrana ale i passyonowanego instruktora tej cudnej, choć szczupłej, polskiej armii. Przy-puszczam, że sympatya ta pochodziła nie tylko z uznania wielkich zasług W. Księcia w zorganizowaniu tej armii, tak pięknej na Saskim placu, a tak wa-lecznej pod Grochowem i Iganiami, jak i z zachowania się Konstantego Paw-łowicza w kampanii 31 roku. Stojąc wśród rosyjskiego sztabu Dybicza, gdy z wrzawą bitwy dochodziły go dźwięki orkiestr wojskowych polskich, grzmią-cych mazurami i krakowiakami, W. Ks. Konstanty wyśpiewywał z widoczną sa-tysfakcją polski tekst żołnierski, a gdy widział te wypieszczone przez siebie pułki ułanów albo grenadierów, idących z fantazyą w bój, to bił się po udach i zapamiętywał się, wołając: „A dalej go, a bij, a zuchy moje!”. Dość, że tego wieczora nastrój był odpowiedni; staruszkowie się rozgadali tak, że wreszcie ktoś zaproponował, aby po kolei każdy opowiedział tę chwilę, która w jego mniemaniu była najstraszniejszą”.

Potoczyły się napawające grozą opowieści ze zdobywania Saragossy, jakże dobrze znane czytelnikom „Popiołów” Stefana Żeromskiego, sfilmowane przez Andrzeja Wajdę sceny z odwrotu Wielkiej Armii spod Moskwy, z bitwy pod Wagram. Oddajmy znów głos autorowi: „Wtem jeden z młodszych rzucił w to grono z największym przekonaniem kategoryczne oświadczenie, że to wszystko nic w porównaniu z tem, co on sam przeżył. - No! proszę? mów pan - odezwały się głosy ze wszystkich stron salonu państwa Januszkiewiczów. „Dostałem raz rozkaz wyznaczenia z mojego batalionu plutonu na służbę w Belwederze, przy W. Księciu”. Już po tych kilku słowach zauważył mój Ojciec zainteresowanie się

20

treścią tego opowiadania nawet oficerów napoleońskich, pochylili się więcej jesz-cze, aby lepiej słyszeć, ten i ów rękę do ucha przyłożył, aby słowa jednego nie uronić. „Nie potrzebuję panom opowiadać, jak przez kilkanaście godzin każdy podoficer i szeregowiec był z przodu i z tyłu oglądany, każdy guzik, każda sprzączka z miarą w ręku, co do przepisanego położenia swego badaną. Czekczery mokre suszyły się na nich, aby w kolanach i w kostce dobrze przylegały, nie wolno było już żadnemu usiąść, aby kolan nie zginał”. „Prowadzę swój pluton do Łazienek, melduję się u Kruty, za chwilę nadchodzi W. Książę z Rożnieckim, Blumerem, - komenderuję: bacz-ność! o-czy w prawo! - salutuję szpadą, słyszę za mną chrzęst prezentowa-nych karabinów jakby jeden mąż, wtem pęka mi strzemiączko u lewej nogawicy!!”. I równocześnie ci sami starzy żołnierze, niewzruszeni tamtemi opowiadaniami, podobnemi najstraszliwszym snom w malignie, razem niemal krzyknęli: „Jezus Marya!”. Za prawdziwość tej charakterystycznej sceny ręczę, bo mi ją mój drogi Ojciec opowiadał; maluje ona doskonale ówczesne pojęcia o służbie, o wartości, jaką przywiązywano do zewnętrznego wyglądu żołnierza. Oddaje ona także usposobienie dla W. Księcia, nawet żołnierzy napoleońskich”.

Rzeczywiście, dla tych osiwiałych w bojach wojaków plac Saski, na którym odbywały się manewry, stał się polem udręki. Wielki książę był nie tylko naczelnym wodzem armii, ale sprawował także nadzór policyjny nad całością życia publicz-nego - był faktycznym władcą Królestwa. Nic dziwnego, skoro oficjalny namiest-nik Królestwa Kongresowego - generał Józef Zajączek, jak głosił jeden z licznych wierszyków krążących po Warszawie:

„Zawsze miał jedno systema:Zawsze na dwóch łapach stawać,Przed tym, co rządzi i co ma rozdawać”.

O takich to ludziach z pogardą mówi jeden z bohaterów III części „Dziadów”, późniejszy powstaniec - Ludwik Nabielak:

„Patrzcie, cóż my tu poczniem, patrzcie przyjaciele,Otóż to jacy stoją na narodu czele”

Wkrótce zresztą stosunki panujące w Królestwie miały się jeszcze pogorszyć. Na tron wstąpił nowy car. W przeciwieństwie do pozornie liberalnego Aleksandra nie krył swoich konserwatywnych poglądów. Był głę-boko przekonany, że po upadku Konstantyno-

pola to Moskwa stała się Trzecim Rzymem - spadkobiercą cesarstwa rzymskiego, stolicą Słowiańszczyzny i znacznej części Azji. Obrońcą jedynej prawdziwej wiary. Władza przecież nie wynika z woli poddanych, a tym bardziej z jakiś tam obietnic, choćby były ujęte w ramy konstytucji. To misja powierzona przez Opatrzność, świętość, która musi mieć formę „Samodzierżawia”, bo innej władzy Bóg nie zna.

21

Mikołaj I Romanow - car Rosji i król Polski w latach 1825 - 1855,

Polacy, ten „koń trojański” łacinników, byli i są wrogą enklawą w Imperium, którą za wszelką cenę należy unicestwić. Ten bodaj największy autokrata XIX wieku wyznawał jedną zasadę: „Hoc volo, sic iubeo, sit pro ratione voluntas” - To chcę, tak rozkazuję, niech zamiast racji będzie wola. Wejść do cesarstwa po dobroci czy też zostać do tego zmuszonym może każdy, opuścić - nikt.

Była to zresztą opinia większości Rosjan. Nawet jeden z najwybitniejszych poetów Rosji, przyjaciel Adama Mickiewicza - Aleksander Puszkin, mówił o ko-nieczności jak najszybszego stłumienia niepodległościowych aspiracji Polaków. W liście do księcia Piotra Wiaziemskiego pisze: „ (…) A jednak ich trzeba zadusić i nasza powolność jest męcząca. Dla nas bunt Polski - to sprawa rodzinna, dawna, dziedziczna waśń ”. Ujął to w wierszu „Oszczercom Rosji”:

„O co ten krzyk, trybuni ludu? CzemuGrozicie Rosji anatemą?Co tak wzburzyło was? Litewski bunt i kaźń?To Słowian spór, rodzinny spór domowy,Nie rozwiążecie go krasomówczymi słowy.Przesadził dawno los tę naszą starą waśń.Już wieki oba te plemionaWzajemnym gniewem czoła chmurzą,Nieraz to ich, to nasza stronaMusiała ugiąć się przed burzą.Kto w tym nierównym wytrwa sporze:Czy dufny Lach, czy wierny Rus?Czy się słowiańskie rzeki w rosyjskie wleją morze?Czy ono wyschnie? Kto powiedzieć może?”,

a już po wybuchu powstania, w listach do swej przyjaciółki Jelizawiety Chitrowo, córki księcia Kutuzowa, dodawał: „Jestem całkowicie wstrząśnięty wieścią o pol-skim powstaniu. Tak więc nasi odwieczni wrogowie zostaną ostatecznie zniszczeni w ten sposób nic z tego, co zrobił Aleksander, nie zostanie, ponieważ nie jest oparte na rzeczywistych interesach Rosji”.

Jeżeli były to poglądy jednego z najświatlejszych Rosjan, „piewcy wolności”, to jakie mogły być przekonania ogółu Rosjan, a szczególnie tych o których Adam Mickiewicz pisał w III części „Dziadów”:

„Już mija wiek, jak z Moskwy w Polskęnasyłają samych łajdaków stek”, a Juliusz Słowacki w „Kordianie” dodawał:„A dziś - zapytaj mewy lecącej z Sybiru,Ilu w kopalniach jęczy? a ilu wyrżnięto?A ilu przedzierźnięto w zdrajców i skalano?A wszystkich nas łańcuchami z trupem powiązano,Bo ta ziemia jest trupem. Brat się wściekł carowi,

22

Więc go rzucił na Polskę, niech pianą zaraża!Zębem wściekłym rozrywa! (…)”

Gwoli ciekawostki dodajmy tu, że gdy książę Adam Czartoryski zwracał Aleksandrowi I uwagę, że postępowanie Konstantego budzi coraz większe oburze-nie i może wywołać bunt, ten miał odpo-wiedzieć, że wielki książę w Petersburgu mógłby się okazać bardziej niebezpieczny niż w Królestwie.

Ostatnie pięć lat panowania cara Aleksandra to koniec liberalnych gestów, a początek „rządów twardej ręki”, które bę-dzie kontynuował jego następca. Wszystko to budziło coraz większy opór Pola-ków. Powstawały stowarzyszenia patrio-tyczne grupujące najbardziej aktywnych. Jeden z historyków zajmujących się tą tematyką - Stefan Kieniewicz, ich liczbę w okresie przedpowstaniowym szacuje na ponad pięćdziesiąt. Różny był czas trwania i zasięg tych organizacji. Liczyły od kilku-nastu do kilkudziesięciu członków - jedynie Wolnomularstwo Narodowe skupiało w swo-ich szeregach ponad pięciuset spiskowców. Pierwsze tajne związki po-

wstały w korpusie oficerskim i w środowiskach uczącej się młodzieży. Był wśród nich „Związek Przyjaciół”, używający wymiennie nazwy „Panta Ko-ina” - „Wszystko Wspólne”, założony w 1817 roku w Warszawie przez stu-denta medycyny - Ludwika Mausersbergera, „Związek Wolnych Polaków”, któremu przewodzili Tadeusz Krępowiecki, Wiktor Heltman i Józef Kozłowski.

W 1819 roku major Walerian Łukasiński zawiązał wspomniane już Wolnomu-larstwo Narodowe, a w 1821 roku tajne Towarzystwo Patriotyczne, którego trzonem stała się młoda kadra oficerska wojska polskiego. Działalność Towarzystwa sparali-żowała zdrada jednego z członków, a jego przywódcy zostali aresztowani i oddani z rozkazu wielkiego księcia Konstantego, wbrew konstytucji, pod sąd wojskowy.

Tu czytelnikowi należy się kilka słów wyjaśnienia. W skład orzekający sądu wojennego wchodzili generał Maurycy Hauke, generał Zygmunt Kuratowski, ge-nerał Ignacy Blumer, przełożony Łukasińskiego - pułkownik Ludwik Bogusławski i pułkownik Jan Skrzynecki - późniejszy wódz naczelny powstania listopadowego.

Nazwanie tej instytucji Sądem Wojennym Najwyższym, było je-dynie wybiegiem prawnym. Nie można bowiem było postawić Łu-kasińskiego i jego towarzyszy przed zwykłym sądem kryminalnym, jako że tajna działalność, w tym i masońska - a za taką było uznawane i Wolnomularstwo Narodowe i Towarzystwo Patriotyczne, nie była w prawie cywil-nym zakazana. A że część oskarżonych nie była wojskowymi, zwykły sąd wojskowy

23

Walerian Łukasiński; major, twórca Wolnomu-larstwa Narodowego, założyciel Narodowego Towarzystwa Aresztowany przez policję car-ską w 1822 roku. W więzieniu spędził 46 lat., w:” Powstanie Listopadowe”

nie wchodził w rachubę. Dlatego też Aleksander I ustanowił wspomniany Sąd Wo-jenny Najwyższy, nadając mu specjalne uprawnienia.

Jako jedyny - co trzeba mu przyznać, pułkownik Skrzynecki podważał kompe-tencje tego sądu i początkowo odmówił podpisu pod wyrokiem skazującym. Wkrótce jednak doszło do głosu jego kunktatorstwo i gdy wielki książę Konstanty zagro-ził mu ujawnieniem jego rzekomych czy prawdziwych malwersacji finansowych, zmienił zdanie i wyrok podpisał. Doszły tu do głosu te jego cechy charakteru, które tak zaważyły później na przebiegu powstania, którym dowodził. Wyrok podpisał bowiem w największej tajemnicy, chcąc żeby w publicznej świadomości utrwalił się jego wizerunek, jako „ jedynego sprawiedliwego”, jedynego, który miał odwagę sprzeciwić się carskiej woli. Później, znany z ciętego języka wielki książę, miał mawiać o nim, że człowiek ten: „(...) może opowiadać wszystko, co znajduje się w gazetach angielskich i francuskich, ale nic nie wie o tem, co się dzieje w jego pułku”.

Walerian Łukasiński wraz z innymi spiskowcami skazany został na utratę stopni oficerskich i długoletnie roboty publiczne. Wyrok w obliczu szeregów zgro-madzonych żołnierzy garnizonu warszawskiego, wśród których stał i Piotr Wysocki, wykonano 1 października 1824 roku na placu Krasińskich w Warszawie. Skazanym zdarto szlify, zakuto w kajdany i pod eskortą odesłano do Zamościa. Łukasiński nie ujrzał już wolności. Nieszczęście chciało, że nie uwolniło go wybuchające powsta-nie. Podczas negocjacji delegatów Rady Administracyjnej z wielkim księciem nie wspomniano o Łukasińskim. Przykuty do armaty został uprowadzony przez Kon-stantego podczas jego wycofywania się z granic Królestwa Polskiego w głąb Rosji

i osadzony w twierdzy schlȕsselburskiej. Umarł jako starzec osiemdziesięciodwu-letni, po czterdziestu kilku latach więzienia

Profesor Tadeusz Łepkowski notuje, że ten okrutny spektakl wywarł ogromne wrażenie na Wysockim: „Walerian Łukasiński stał się dla Wysockiego, i to do końca jego dni, najbardziej czczonym bohaterem i wzorem osobowym”. Od tego czasu jego credo życiowym stała się maksima: „Homo non sibi natus, set patriae” - człowiek

24

Uprowadzenie majora Waleriana Łukasińskiego przez W. Ks. Konstantego z Warszawy 30 listopada 1830 roku, mal. Kajetan Saryusz Wolski, w : „Powstanie Listopadowe”,

nie rodzi się dla siebie lecz dla Ojczyzny. Podkreślić tu musimy, że postać Łukasiń-skiego, patrioty i męczennika, nie zniknęła z pamięci narodowej. Świadczy o tym choćby niezwykła popularność, jaką zdobył, krążący w odpisach przez następne wieki, anonimowy utwór - „Łukasińskiego żale czyli więzień stanu”:

„Na tym zwilgotniałym murze,Co mi służy za więzienie,Tęsknotę moję wynurzę.O ciężkich żalów cierpienie!Opuściłem dach rodzinny,Od ojca, dziatek i żonyŻyję smutno - oddalony,Więzień stanu, choć niewinny.Car nie wie, niecny potwarca,On żalów jest przyczyną.Łzy małżonki - sierot - starcaNiech na jego głowę spłyną (…)”.

Bohater tego utworu staje się alter ego tych wszystkich ofiar carskiej przemocy, którzy dzielą z nim wspólny los człowieka żywcem pogrzebanego. Z biegiem czasu władze nasiliły działalność tajnej policji kierowanej przez ge-nerała Aleksandra Rożnieckiego oraz senatora i kuratora Warszawskiego Okręgu Naukowego - Nikołaja Nikołajewicza Nowosilcowa. Ten niestrudzony tropi-ciel patriotycznych ruchów młodzieży polskiej był szczególnie znienawidzony.

„Wspomnieć imię Nowosilcowa Polakom w obecnym usposobieniu ich umy-słów jest tym samym co wspomnieć szatana gorliwym katolikom” - pisał nie bez racji Kajetan Koźmian. Odpowiedzialny za organizację służb policyjnych, roz-budowanie siatki donosicieli i nadzór nad cenzurą, „wykazał” się szczególnie w tropieniu spisków młodzieży licealnej i akademickiej w Królestwie Polskim, a głównie na Litwie, gdzie już w 1817 roku powstało tajne Towarzystwo Filo-matów z Tomaszem Zanem i Adamem Mickiewiczem na czele, Związek Przy-jaciół, Promieniści, Filareci, a w 1820 roku - Związek Filadelfistów Błękitnych, który za cel stawiał sobie przywrócenie jedności obu części dawnej Rzeczypo-spolitej Królestwa Polskiego i Litwy, oraz Związek Zielony, dążący do zdoby-cia dla sprawy narodowej poparcia chłopstwa. Na trop tych organizacji szybko wpadła carska policja i w 1824 roku odbył się proces ich członków. Będący w chwilowej niełasce u cara Nowosilcow mógł wreszcie wykazać się swoimi szcze-gólnymi „talentami”. Tak o tym pisze Adam Mickiewicz w III części „Dziadów” :

„Bo pomimo największych starań i zabiegówNie może w Polsce spisku żadnego wyśledzić,Więc postanawia świeży kraj, Litwę nawiedzić(…) Żeby zaś mógł bezkarnie po Litwie plądrowaćI na nowo się w łaski samodzierżcy wkręcićMusi nowych wiele ofiar carowi poświęcić”

25

Sam Nowosilcow nie kryje swoich planów:

„Oni to wszyscy mali, ale patrz w ich serce- najlepiej zgasić ogień, dopóki w iskierce”

Aby to osiągnąć nie cofał się przed prowokacją, potwarzą, fałszywymi oskar-żeniami. Pełnomocnik cesarza, którego zadaniem było kontrolowanie działalno-ści władz i reprezentowanie wobec nich woli cara, był typowym karierowiczem, zmieniającym swe poglądy zgodnie z potrzebą. Pijak, rozpustnik, łapownik stał się wkrótce plagą Królestwa i Litwy, w których śledził pilnie wszelkie odruchy opozycji i liberalizmu. Działał według tak dobrze znanej nam zasady - „Dajcie mi czło-wieka, a paragraf sam się znajdzie”. Rzecz jasna te „spiski”, które tak gorliwie tropił, pragnący na nowo wkraść się w łaski cara, Nowosilcow, nie stanowiły większego zagrożenia dla carskiej władzy. O wiele niebezpieczniejsze były te, które zawiązywano wśród kadry oficerskiej polskiego wojska. Jak wspomniałem w 1822 roku władze wykryły w Warszawie spisek zawiązany przez majora Wa-leriana Łukasińskiego. W roku 1824 odbył się sąd. Towarzystwo Patriotyczne nie zostało jednak rozbite. Jego dalszymi pracami kierował podpułkownik Se-weryn Krzyżanowski. Po wykryciu spisku ośmiu członków Towarzystwa stanęło w latach 1827 - 28 przed Sądem Sejmowym. W atmosferze, jaka towarzy-szyła procesowi, zrodził się tajny Związek Podchorążych. I tu na arenie dzie-jów Polski pojawia się nasz bohater - Piotr Wysocki, który wkrótce na czele garstki powstańców ruszy w pamiętną Noc Listopadową na Belweder. To w jego usta cytowany już Adam Mickiewicz wkłada znamienne słowa:

„Nasz naród jak lawa,Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa,Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi,Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi”

Ci, którzy myśleli podobnie doszli do wniosku, że czas dyskusji się kończy a nadchodzi czas walki. Postanowiono zawiązać sprzysiężenie - co formalnie

Tomasz Zan - założyciel Towa-rzystwa Filomatów, w: „Kronika Powstań Polskich”

Wacław Pelikan - członek Towarzystwa Filomatów, w: „ Kronika Powstań Polskich”

Adam Mickiewicz - twórca To-warzystwa Filomatów, w: „Kronika Powstań Polskich”

26

nastąpiło w grudniu 1828 roku. Spiskowcy wierzyli głęboko, że już wkrótce któryś z myślących o dobru kraju generałów - brano tu pod uwagę przede wszystkim po-wszechnie szanowanego i lubianego generała Stanisława Potockiego, stanie na ich czele i da rozkaz zbrojnego wystąpienia i wypędzenia Rosjan.

Paradoksem naszej historii jest i to, że ten, który miał stanąć na czele polskich żołnierzy, żołnierz kościuszkowski i napoleoński, ulubieniec Warszawy, zwany popularnie „kochanym Stasiem”, wkrótce zginie z ręki powstańców.

Do kierownictwa Sprzysiężenia, na czele którego stanął Piotr Wysocki nale-żeli części goście w jego mieszkaniu na Widoku w Warszawie - młodzi wojskowi: Karol Paszkiewicz, Józef Dobrowolski, Karol Karśnicki, Aleksander Łaski, Józef Górowski, Seweryn Cichowski, Stanisław Poniński, Kamil Mochnacki. Z czasem sprzysiężonych przybywało. Latem 1830 roku do Sprzysiężenia przystąpił pod-porucznik Józef Zaliwski, znacznie radykalniejszy niż Wysocki i nie ukrywający swoich ambicji przywódczych. Przypomnijmy, że jako jedyny ze spiskowców był członkiem Wolnomularstwa Polskiego Waleriana Łukasińskiego.

Józef Zaliwski w: „Powstanie Listopadowe”.

27

Piotr Wysocki w: „Powstanie Listopadowe”.

ZAŁOŻYCIELE I CZŁONKOWIE SPRZYMIERZONYCH

od lewej: Ludwik Nabielak, Ludwik , Orpiszewski, Walenty Nasierowski w: „Powstanie Listopadowe”.

Złożono przysięgę, której tekst ogłoszono znacznie później - bo 24 grudnia 1830 roku w „Kurierze Warszawskim”: „Przed Bogiem i ojczyzną naszą ujarzmioną, odartą z praw i przywilejów konstytucyjnych, przysięgamy: naprzód nie wydać na przypadek uwięzienia żadnego członka zawiązującego się towarzystwa, choćby z tego powodu przyszło ponieść najsroższe męczarnie. Po wtóre, połączyć wszelkie usiłowania, poświęcić życie, gdy tego będzie potrzeba, w obronie zgwałconej ustawy konstytucyjnej. Po trzecie, ostrożnie rozszerzać związek za wiedzą podpisanych człon-ków towarzystwa, nie przyjmując ani pijaków, ani szulerów, ani ludzi skazitelnego charakteru pod jakimkolwiek względem”.

W swoim „Pamiętniku” Piotr Wysocki zanotuje później, że postanowiono zakładać koła spiskowe w poszczególnych pułkach, a także porozumieć się ze „(…) znakomitymi obywatelami kraju, szczególnie do izb sejmowych należącymi, którzy by po rozbrojeniu garnizonu rosyjskiego ogłosili niepodległość Polski, ustanowili stały rząd, zmusili generałów dowodzić wojskami”.

Sprzysiężeni mieli być tymi, którzy zaczną wielki czyn - ale dalecy byli od myśli o objęciu jego przywództwa. Sądzili, że ich zadaniem jest tylko zapoczątko-wanie walki, którą we właściwy sposób poprowadzą ludzie obdarzeni autorytetem i zaufaniem ogółu. Sam Wysocki uważał, że „(…) nieznani nikomu młodzi oficero-wie nie mają moralnego prawa do ustanawiania władzy”. Polityką mieli zająć się mądrzejsi, starsi, doświadczeni, ludzie o „historycznych nazwiskach”, do których spiskowcy się zwrócą, a naród ich poprze.

Sprzymierzeni przyznali swemu przywódcy wyłączne prawo reprezentowania spisku na zewnątrz. Wysocki wykorzystał znajomości swych przyjaciół podchorążych do nawiązania kontaktów z politykami. Karol Paszkiewicz złożył wizytę, „patriarsze narodowemu”, Julianowi Ursynowi Niemcewiczowi, Karol Karśnicki spotkał się z wpływowym posłem Gustawem Małachowskim, a Józef Gurowski z posłami Wa-lentym Zwierkowskim i Franciszkiem Trzcińskim. Sędziwy Niemcewicz, dawny in-surgent kościuszkowski, był przerażony planami powstańczymi. Miał zapytać: „Czy zastanawialiście się, czy będziecie w możności potęgę Rosji skruszyć?”. W rezultacie z jego strony spiskowcy usłyszeli jedynie zdawkowe pochwały ich patriotycznych intencji, poparcia powstaniu jednak odmówił. Nieco inaczej było w wypadku posłów opozycyjnych. Ci przyznawali, że pora ze względu na sytuację międzynarodową i kłopoty Rosji w wojnie z Turcją jest sprzyjająca wybuchowi powstania, ale jed-nocześnie podkreślali, że akcja zbrojna winna być całkowicie podporządkowana potrzebom i taktyce sejmowych polityków. Dodajmy tu, ze większość politycznej i kulturalnej elity Królestwa, podobnie jak Ursyn Niemcewicz, obawiała się „(…)zagorzałego młodzieży szaleństwa grożącego śmiercią, pożogami, rzezią”. Spiskowcy utożsamiając poparcie nielicznych polityków z wolą narodu, której ci mieli być wy-razicielem, uknuli plan, który przeszedł do historii jako „spisek koronacyjny”, a za sprawą Wielkiej Emigracji i geniuszu poetyckiego Juliusza Słowackiego stał się po latach kolejnym narodowym mitem. Na wiosnę 1829 roku do Warszawy na uroczy-stość koronacyjną miał przybyć władca Rosji - Mikołaj I. Polacy liczyli, że car z tej okazji, chcąc zjednać sobie opinię publiczną, zgodzi się na pewną liberalizację ustroju Królestwa. Zamierzano przedstawić mu petycję, domagającą się zniesienia tajności obrad sejmowych, likwidacji cenzury i komitetów śledczych. W razie odrzucenia

28

postulatów spiskowcy mieli pociągnąć Szkołę Podchorążych do wystąpienia zbrojnego. Na spotkaniu posłów opozycyjnych z Piotrem Wysockim, Ludwikiem Nabielakiem - późniejszym dowódcą ataku na Belweder, i Maurycym Mochnackim postanowiono, ze względu na słabość kadrową sprzysiężenia nie rozbrajać oddziałów rosyjskich, ale dokonać zamachu na osobę monarchy, a przy okazji na wielkiego księcia Kon-stantego. Miał być to sygnał do narodowego powstania. Porucznik Piotr Urbański, towarzysz Piotra Wysockiego ze Sprzysiężenia przygotował ostre naboje dla pod-chorążych, którzy 20 maja pod okiem cara mieli ćwiczyć na Placu Saskim musztrę. W czasie jej trwania miano dokonać zamachu. Nie doszło jednak do tego - zawiedli ci, którym rwący się do czynu podchorążowie zaufali i podporządkowali. Bojaźliwa większość sejmowa - co zresztą łatwo było przewidzieć, nawet słyszeć nie chciała o podpisaniu petycji - w sumie zebrano zaledwie 28 podpisów.

Car koronował się, zgodnie z konstytucją, na króla Polski, 4 maja 1829 na Zamku Królewskim w Warszawie w Sali senatorskiej. Dodatkowo upokorzył Polaków, sam wzorem Napoleona, wkładając na głowę koronę. Z rąk Prymasa Polski Jana Pawła Woronicza przyjął tylko insygnia władzy. „Spisek koronacyjny” stał się głównym tematem trzeciego aktu „Kordiana” Juliusza Słowackiego i wywołał dyskusję w łonie „Wielkiej Emigracji” już po klęsce powstania listopadowego. Przypomnijmy pokrótce treść tego dramatu - choćby ze względu na jego wpływ na późniejsze wydarzenia z powstaniem styczniowym włącznie. Ten niesceniczny dramat był próbą rozrachunku z tragedią polskich zrywów niepodległościowych i wezwaniem do pełnego zaan-gażowania się w walkę o wolność kraju. Stał się głośny dzięki aktualności - autor wprowadził bowiem do akcji współczesne postacie oraz znane epizody historyczne i obyczajowe. W zamyśle Słowackiego „Kordian” miał być wielkim aktualnym dramatem narodowym, sięgającym po temat do najnowszej historii, ukazującym przemiany zachodzące w psychice głównego bohatera, jego drogę do walki w imię ideałów ogólnonarodowych, ale i nieuniknioną klęskę tego typu zrywów.

Adam Mickiewicz w „Dziadach” pisał o wypadkach wileńskich z 1824 roku. Juliusz Słowacki sięgnął do wydarzeń poprzedzających wybuch powstania listopado-wego, choć na dobrą sprawę jest to dowolna interpretacja wydarzeń historycznych, które rzeczywiście miały miejsce.

Akt trzeci „Kordiana” rozpoczyna się sceną ukazującą przygotowania do koro-nacji cara. Słyszymy opinie gromadzącego się tłumu na temat nowego władcy. Stary wysłużony żołnierz walczący jeszcze pod rozkazami Tadeusza Kościuszki mówi:

„Oj, dobrze cesarzowi, że polskie szablice Śpią sobie na poduszkach…” Śpiewa :„Boże, pochowaj nam króla!”

Milknie uciszany przez tłum, w którym jest wielu spiskowców. Uroczystości koro-nacyjne trwają. Mikołaj I wychodzi z kościoła katedralnego po koronacji. Ludzie dzielą się opiniami:

„Car się ukoronował, wychodzi z kościoła;

29

Przysiągł konstytucyję święcić jak pacierze.”„Wróciwszy, pewnie w zamku zasiądzie do stoła;A wiecież co jeść będzie?A proszę waszmości,Toć zapewne nie będzie ogryzał tam kości!Będzie zjadał bażanty, a na wety - prawa.”

W tłumie wybucha zamieszanie - okazuje się, że znany z brutalności i okrucieństwa wielki książę Konstanty katuje kobietę z dzieckiem na ręku. Ludzie komentują:

Dziecko zabite!A matka ?Kto wie czy to matka?O, to matka!Inna - by już uciekła. Co się tam z nią stało?Czekajcie! Dwóch żandarmów niebogę porwało-Zamietli przed cesarzem krwią polane bruki…”

W didaskaliach czytamy: „Lud częścią się rozchodzi ponury… Orszak koronacyjny do zamku… Lud przerzedzony milczy - muzyka gra, ściemnia się”. Z dala dobiega śpiew nieznajomego, pozornie tylko wzywającego Polaków do czynu:

„Pijcie wino, idźcie spać! My weźmiemy win puchary, By je w szklany sztylet zlać.Niech ten sztylet silne ramieW piersi wbije i załamie…Pijcie wino, idźcie spać.”

Scena czwarta tego aktu przedstawia zebranie spiskowców, którzy gromadzą się w podziemiach kościoła św. Jana. Przewodzi im Prezes, pod którego postacią kryje się Julian Ursyn Niemcewicz. Jest przeciwnikiem spisku - mówi do towarzyszącego mu księdza:

„Wstrzymać ich na Boga!Niech myśl młodych ciemnicy nie przekroczy proga.Niech spisek z czarną twarzą na świat nie wychodzi,Bo tam, na świecie białym, Błyszczy Boga słońce!Zwołałem tu szalonych, bo wiatr grobów chłodzi,Bo mogę wezwać prochy królów za obrońcę.Jam niegdyś z piersi moich lał poety pienia;Dziśbym je chętnie wydarł z kart wiekowej sławyI spaliłbym je w ogniu, gdyby z ich płomieniaMyśl wydobyć, głośniejszą nad młodzieńcze wrzawy -Myśl, łamiącą sztylety…”

30

Po chwili pojawiają się pozostali spiskowcy, a wśród nich Podchorąży. W niemal wszystkich interpretacjach i analizach tego utworu utożsamiany jest on z Piotrem Wysockim. Wydaje się jednak, że to bohater zbiorowy. Podchorąży to personifikacja sprzysiężonych, wśród których są ludzie umiarkowani, jak Piotr Wysocki, ale i rwący się do natychmiastowego czynu radykałowie jak Józef Zaliwski czy Piotr Urbański.

Ich racje są na tyle sprzeczne, że w rezultacie Kordian decyduje się na samotny czyn, który go zresztą przerasta. Sam Wysocki był przeciwny królobójstwu, a za-mach uważał za sprzeczny z poczuciem wojskowego honoru i z samą naturą naszego narodu, szczycącego się tym, że w dziejach Polski nigdy nie było królobójstwa.

Nota bene - nie do końca to prawda - w 1296 w Rogożnie zabito Przemysła II, który rok wcześniej koronował się na króla Polski, w 1620 Michał Piekarski dokonał nieudanego zamachu na Zygmunta III Wazę, a w 1771 roku konfederaci barscy ku oburzeniu całej Europy porwali Stanisława Augusta Poniatowskiego.

Nie oznacza to rzecz jasna tego, że mimo wewnętrznych oporów Wysocki nie wykonałby rozkazu, gdyby taki nadszedł. Słowa Podchorążego były i jego słowami:

„Ha, carze! Ty nam polską ukradłeś krainę;Za to śmierć - bo wiedziałeś, kradnąc, ześ wart śmierci!Ha carze! Tyś ją zabił i rozdarł na ćwierci;Potem kawały, spadłe z gilotyny ścienicPrzybiłeś do trzech tronów, jak do trzech szubienic,Gdzie na nie patrzą wzgardą królewscy zbrodniarze:Carze, gdybyś dwa razy mógł umrzeć? O! carze.Dwa razy ciebie przed sąd Boga zapozywam!...”

Jest to wyraźna polemika z mickiewiczowską ideą Polski jako Chrystusa narodów. Wskazuje na potrzebę czynnej walki ze złem, ale jednocześnie piętnuje niedojrzałość psychiczną pokolenia powstańców i spiskowców. Dramat narodowy przeplata się z dramatem samego bohatera obezwładnionego sprzecznymi odczu-ciami, przytłoczonego „(…) tłumem myśli”, ogarniętego wielką, porywającą ideą, która ma nadać sens męczącej egzystencji. Jednak, gdy ma dojść do czynu, do aktu zabójstwa, załamuje się. W kulminacyjnej scenie dramatu, Kordian pada zemdlony, porażony przez Strach i Imaginację.

Aresztowany, pogrąża się w rozpamiętywaniu tego co zaszło, snuje gorzkie refleksje o całym ruchu spiskowym, o przekupnym i bezwolnym społeczeństwie, za które chciał oddać życie. Równie gorzką refleksję zawierają wersy „Dziadów” Adama Mickiewicza:

„Żywy zostanę dla mej ojczyzny umarły,I myśl legnie zamknięta w duszy mojej cieniu,Jako diament w brudnym zawarty kamieniu”,

wtóruje mu w „Królu Ducha” Juliusz Słowacki: „Jeszczem nie dorósł, a już karmem duszyZemsta mi była, a narzędziem zdrada”

31

Trzeba przyznać, ze sceny „Spisku koronacyjnego” odnoszą się do faktów historycznych, oddają atmosferę panującą wówczas w Królestwie, są ko-mentarzem postaw, ale i pokazują, że działalność spiskowa i powstańcza w Polsce, mimo najczystszych intencji była, jak pisała Grażyna Królikiewicz w „Okresach literackich”: „(…) poronionym tworem osobowości chorobli-wie rozdartych i słabych, jak bohater dramatu Słowackiego”. Jakże inaczej tę postać kreśli w wydanej w okresie międzywojnia powieści „Kordian i cham” Leon Kruczkowski. On Kordianem czyni jednego z najbardziej bezmyślnych i podłych bohaterów powieści - Felusia Czartkowskiego. Autor „odkłamuje” tu i demaskuje Kordiana, takiego jakiego znamy z kart dramatu Słowackiego. Czartkowski stoi na warcie na pokojach carskich. Zapada w sen, w którym śni, że zabija Najjaśniejszego Pana. W śnie podchodzi do niego sam Juliusz Słowacki i powiada: „ Ty się nazywasz Kordian!. Pójdziesz i zabijesz cara!”. Opowiadając kolegom ten „głupi sen” Feluś mówi chełpliwie: „Niechbym ja tego panicza na jawie spotkał, dałbym ja jemu!”.

Rzeczywiście - do samego zamachu na szczęście nie dochodzi. Naszczę-ście, bo nawet gdyby się powiódł, niczego oprócz międzynarodowego skan-dalu, nowych represji i dalszego ograniczenia praw Królestwa by nie przyniósł. Warto tu przypomnieć, że do planu zamachu na Mikołaja I powrócono w rok później - w maju 1830 roku, kiedy to car w związku z obradami czwartego sejmu Królestwa Polskiego znów przybył do Warszawy. Opozycja sejmowa, na czele z Joachimem Lelewelem, Franciszkiem Wołowskim, Romanem Sołtykiem i Gustawem Małachowskim, odrzuciła rządowe programy ustaw. Znów wzrosło napięcie i znów postanowiono wykorzystać Związek Piotra Wysockiego. Snuto mało realne plany uwięzienia cara podczas parady batalionu saperów lub porwa-nie go podczas przejazdu na bal. I znów planom tym sprzeciwili się umiarko-wani posłowie z wolą których - jako „reprezentantów narodu” Wysocki zawsze się liczył, mimo że przez to tracił autorytet wśród Sprzysiężonych. Od epigonów Towarzystwa Patriotycznego, pod wpływem których pozostawał tak długo, odsunął się dopiero po tym kolejnym zawodzie. Tym razem nadszedł czas samodzielnego działania. Jak pamiętamy Sprzysiężeni zobowiązali się „(…) połączyć wszystkie usiłowania, poświęcić życie, gdy będzie potrzeba” dla odzyskania niepodległości.

Trzeba tu podkreślić jedno - powstanie nie było rezultatem długo przygo-towywanej akcji, wyniknęło raczej z szybko zmieniającej się sytuacji politycznej. Do tego było dziełem stosunkowo niewielkiego spisku, a jego inicjatorzy na dobrą sprawę nie mieli programu - bo trudno za program uznać cytowaną przez histo-ryka polskich powstań narodowych Wacława Tokarza autentyczną ponoć rozmowę dwóch podchorążych z października 1830 roku - „Była rewolucja we Francji w Belgii, i u nas wkrótce nastąpi. Jest zamiarem uwięzić Wielkiego Księcia, woj-sko rosyjskie rozbroić, generałów pozabijać, dowódców wojska polskiego, starych i żonatych oficerów usunąć”.

Ale u podstaw przyszłej klęski leżało coś innego - zabrakło u steru ludzi znanych, popularnych wśród społeczeństwa i obdarzonych autentycznym autoryte-tem. Zabrakło szczerego poparcia wielu tych generałów, senatorów, arystokratów, którzy przecież w ten czy inny sposób dali dowody swego patriotyzmu w ciągu

32

ostatnich lat czterdziestu - od Sejmu Wielkiego poczynając. To nie do nich, ale do tych młodych ludzi, którzy wkrótce ruszą ulicami Warszawy skierowane były słowa mickiewiczowskiej „Ody do młodości”:

„Niechaj, kogo wiek zamroczy,Chyląc ku ziemi poradlone czoło,Takie widzi świata koło,Jakie tępymi zakreśla oczyMłodości! Ty nad poziomyWylatuj, a okiem słońcaLudzkości całe ogromyPrzenikaj z końca do końca.Razem młodzi przyjaciele!...W szczęściu wszystkiego są wszystkich cele:Jednością silni, rozumni szałem,I ten szczęśliwy, kto padł wśród zawodu,Jeżeli poległym ciałemma szczebel do sławy grodu.”

Dla spiskowców powstanie było nie tylko buntem przeciw Rosji, ale i prze-ciw ostrożności, niezdecydowaniu i kunktatorstwu starszego pokolenia kierującego się nie sercem, ale rozumem, zimną kalkulacją polityczną i własnymi interesami. Co prawda Aleksander I utworzył Królestwo Polskie - na co nie zdobył się Napo-leon, ale jednocześnie zaczął prowadzić polityką przekreślającą aspiracje narodowe Polaków. Przecież konstytucja była stale gwałcona i nie ona, lecz bat rządził Kró-lestwem. Jak wówczas mawiano - „(…) najpierw konstytucja leżała na stole a bat pod stołem, teraz bat leży na stole a konstytucja pod stołem”, zaś Joachim Lelewel napisze później, że za czasów Księstwa Warszawskiego nie było gwarancji wolności osobistej i wolności słowa, ale nikt jakoś nie odczuwał ich braku, za czasów Króle-stwa Polskiego, zaś były gwarancje, ale nikt jakoś nie odczuwał ich istnienia. Autorzy cytowanego już „Manifestu obu izb sejmowych...” tak o tym pisali, dobrze ujmując panujące nastroje: „Powszechne oburzenie szlachetnych umysłów, rozjątrzenie ca-łego Narodu, przygotowywały od dawna burzę, której ślady okazywać się zaczęły, kiedy śmierć Aleksandra, wstąpienie na tron Mikołaja i zaprzysiężenie przez niego konstytucji zdawały się zaręczać, że nadużycia ustąpią, a swobody powrócą. Wkrótce zniknęła ta nadzieja, bo nie tylko rzeczy pozostały w dawnym stanie, ale rewolucja petersburska stała się hasłem uwięzienia lub badań najznakomitszych z Senatu, Izby poselskiej, wojska i obywatelstwa mężów. Wkrótce więzienia stolicy przepełnione, co dzień nowe gmachy przyjmowały tysiączne ofiary, ze wszystkich części dawnej Polski spod obcych nawet rządów do Warszawy zwożone. Udręczenia, na które ludzkość się wzdraga, przyswojono na rodzinnej ziemi wolności, a tłumy nieszczęsnych ofiar, czasem zapomnianych w ciasnych i wilgotnych więzieniach, śmierć lub samobójstwa jedynie przerzedzały”.

Tak więc powstanie dla wielu wydało się koniecznością nieuchronną. Później równie wielu wskazywało na irracjonalizm jego wybuchu, na to, że mickiewiczowskie

33

„Mierz siły na zamiary, nie zamiar podług sił” nie mogło przynieść niczego do-brego - ale czy to było grzechem powstańców? Przecież wrzenia umysłów w nie-podobna było opanować. Zwraca na to uwagę Maurycy Mochnacki pisząc - „Nie mamy ojczyzny, pamięć tylko ocalała, że ją mieliśmy. Dzisiejsze Królestwo Polskie, ten z istoty wytrawiony, lichy dar sąsiedzkiej polityki, sadzący się w początkach na wspaniałomyślności, dla wyłudzenia lepszej o sobie opinii, cóż to jest innego, jeżeli nie blichtr farbowany na omamienie łatwowiernych? (…) Choćby nawet przyszło stracić tę Polskę, jaką dzisiaj macie, to ją lepiej straćcie, niżeli żebyście mieli skazać na rusztowanie sam zamysł odbudowania całej i niepodległej”.

Buntownicze nastroje narastały z dnia na dzień - „Żyło się cały miesiąc listopad w ciągłym oczekiwaniu powstania lub kozy” wspominał później jeden z powstańców. Na bramie Belwederu - siedziby znienawidzonego wielkiego księcia Konstantego, zawieszono kartę - „Od Nowego Roku do wynajęcia”. Wybuch po-wstania przyspieszyła rewolucja lipcowa w Paryżu, detronizacja Karola X Bourbona i powstanie w Belgii, która ogłosiła swą niezależność od Holandii i zrzuciła z tronu Wilhelma I z dynastii Orange- Nassau. Mikołaj I postanowił poprowadzić krucjatę przeciw rewolucyjnej Francji i Belgii.

Już 17 października 1830 roku wydał swym najbliższym współpracownikom - ministrowi spraw wojskowych Rosji - księciu Aleksandrowi Czernyszynowi i mar-szałkowi Dymitrowi Sackenowi rozkaz, aby postawić armię, w tym wojsko polskie, na stopie wojennej. W swych zapiskach notuje: „To nie Belgię chciałbym tam pobić, to rewolucję ogólną, która zbliża się krok po kroku i szybciej niż sądzimy zagrozi nam samym, skoro zobaczą, że trzęsiemy się przed nią”. Do wielkiego księcia pisze z ledwie skrywaną groźbą: „Przyznaję, że pragnę, byś osobiście pomaszerował w tym wypadku ze swoją armią nawet gdybyś nie dokończył przygotowań, gdyby zaś jakimś trafem, z nieznanego mi powodu, życzył sobie, by to inaczej ułożyć, będziesz miał czas uprzedzić mnie o tym w Petersburgu”. Wkrótce zażąda od ministra skarbu Królestwa - Ksawerego Druckiego - Lubeckiego podania sum, jakie może oddać na mobilizację polskiego wojska i informuje Konstantego jakie korpusy polskie wezmą udział w wojnie. Żąda przy tym od niego projektu mobilizacji polskiej armii, korpusu litewskiego i korpusu rezerwowego gwardii. Następnie omawia z bratem sprawę okupacji Królestwa przez rezerwy rosyjskie po wymarszu armii. Na utrzymanie okupującej kraj armii rosyjskiej Królestwo ma wyasygnować olbrzymią sumę 30 milionów złotych jako spłatę rzekomego długu wobec Rosji. Plany te wkrótce stają się publiczną tajemnicą. Zamiar użycia polskich żołnierzy do zgniecenia ramię w ramię ze znienawidzonymi Rosjanami buntu wolnych ludzi wywołuje ogólne oburzenie. Spiskowcy słusznie obawiają się, że realizacja carskich planów dopro-wadzi do organicznego wcielenia narodowego wojska w skład armii rosyjskiej, doprowadzi do przekreślenia polityki skarbowej księcia Druckiego - Lubeckiego i ostatecznego uzależnienia władz centralnych Królestwa od Rosji - a w rezulta-cie do likwidacji państwa. Obawiali się też o własne bezpieczeństwo. Wiadomo było, że władze carskie są na tropie spisku i lada dzień nastąpią aresztowania. Mikołaj I uważał, że „(…) jakobinom wszystkich krajów należy pokazać, że się ich nie boimy”. Taką demonstracją siły miało być też aresztowanie i osądzenie uczest-ników tajnego Sprzysiężenia Wysockiego, o wykryciu którego poinformował go

34

w swoim raporcie wielki książę. Car w swoim rozkazie o wyekspediowaniu wojsk z Królestwa nakazał też uwięzienie i ukaranie śmiercią bez oglądania się na Konsty-tucję 1815 roku wszystkich spiskowców. O tym rozkazie Sprzysiężeni dowiedzieli się 27 listopada i na pewno przyspieszyło to decyzję o powstaniu.

Tu mała dygresja - nieoczekiwanie to wielki książę stał się w pewnym sensie sojusznikiem Polaków. Nie tylko wahał się z podjęciem decyzji o aresztowaniu podejrzanych - to zresztą wynikało z tego, że przygotowywał nową, znacznie rozsze-rzoną listę spiskowców, ale i z przyczyn dla niego znacznie istotniejszych. Konstan-temu tak samo jak i Polakom nie zależało na wcieleniu Królestwa do Rosji. Przecież jego osobista pozycja zależała od stopnia uzależnienia Warszawy od Petersburga. W Królestwie był niemal niezależnym monarchą, w Rosji znaczyłby o wiele mniej - tym bardziej, że między Mikołajem a nim nie kwitła braterska miłość. Toteż pracował usilnie nad tym, by nie dopuścić do carskiej krucjaty. Udało mu się nawet wymóc na Mikołaju to, że mobilizację wojska polskiego oraz korpusu rezerwowego gwardii odroczono do końca grudnia. Liczył, że niechęć Anglii, Prus i Austrii do interwencji rosyjskiej, bez wcześniejszego uzgodnienia stanowisk państw Świętego Przymierza i prawdopodobna zmiana sytuacji międzynarodowej, udaremnią plany Mikołaja i po-zwolą zachować dotychczasowy stan rzeczy, a tym samym jego pozycję, która nawet może ulec wzmocnieniu. W tle jawiła się też korona Polski. Dodajmy, że miałby na to duże szanse - przecież już w 1787 roku Stanisław August Poniatowski proponował go carycy Katarzynie jako swego dziedzicznego następcę. Powrócił do tego projektu w okresie wojny polsko - rosyjskiej w obronie Konstytucji 3 Maja. Podchwycił tę myśl i ostatni Naczelnik Insurekcji - Tomasz Wawrzecki, a i Napoleon szukając dróg poro-zumienia z Rosją wpadł w 1806 roku wpadł na pomysł utworzenia państwa polskiego z Konstantym Pawłowiczem jako królem. Co prawda wszystkie te propozycje Ka-tarzyna a później car Aleksander zbywali milczeniem, ale ożywały one od czasu do czasu podczas tworzenia Królestwa Polskiego. Zresztą w gruncie rzeczy Konstanty Pawłowicz był postacią niejednoznaczną. Neurolog powiedziałby zapewne, że był człowiekiem o nieuregulowanym systemie nerwowym, chwilami po dziecinnemu okrutny, chwilami szczodrobliwy i litościwy. Żadne schematy, reguły, przewidywania nie pasowały do osobliwego charakteru „carewicza”. Motywy jego postępowania są trudne do wyjaśnienia. Julian Ursyn Niemcewicz w swoim dzienniku zanotował: „Nic podobnego nie było pod słońce, rozumny i szalony, okrutny i ludzki, lecz czy dobrze, czy źle czynił, z popędliwością zawsze”, zaś Andrzej Koźmian dodawał: „Dusza jego tyrańska i niewolnicza, lubił i umiał tylko wszechwładnie rozkazywać lub ślepo ule-gać. Gwałtowny, niepochamowany, był zarazem najbojaźliwszym z ludzi. Obdarzony obszerną pamięcią, żywym dowcipem, przenikliwym pojęciem, nie był zdolny cenić i zrozumieć godności ludzkiej ani w sobie, ani w innych. Na każdy jej objaw oburzał się i wściekał”.

Zresztą było już za późno. Iskra została rzucona. Spiskowcy ruszyli na mia-sto… Ale to późniejsza historia. My powróćmy do bohatera tego szkicu i do roli, jaką przyszło mu odegrać w nadchodzących wydarzeniach…

35

PIOTR WYSOCKI - DZIECIŃSTWO I MŁODOŚĆ

„(…) przeszłość, chociaż w nim ducha ożywia, w jego zasługach nie miała udziału, On pierwszy pole chwały w swym rodzie otwiera”

„Wiersz na cześć porucznika Wysockiego” - aut. nieznany

Piotr Jacek Wysocki urodził się we wrześniu 1797 roku w Winiarach koło Warki w ziemiańskiej rodzinie należącej do najstarszych rodów szlacheckich w Polsce.

Do jego pochodzenia nie należy jednak przywiązywać większej wagi, choćby dlatego, że herbem Odrowąż pieczętowało się aż 111 rodzin szlacheckich o różnych zasługach dla kraju, o różnym znaczeniu i majątku. Akurat ta gałąź rodu nie należała do najznamienitszych. Przez wieki z różnych przyczyn coraz bardziej ubożała i traciła na znaczeniu - tak, że możemy po-wiedzieć, iż bohater naszego opracowania wszystko zawdzię-czał samemu sobie.

Datę jego urodzin dzieliło zaledwie dwa lata od abdykacji ostatniego króla Polski - Stanisława Augusta Poniatowskiego i ostatecznego, jak się zdawało, upadku Rzeczypospolitej. Rok urodzenia Piotra nie był szczęśliwy dla Polski - w tym właśnie roku podpisano konwencję, mającą zdaniem zaborców przypieczętować na wieki los Rzeczypospolitej. Do uzgodnionego i podpisanego dwa lata wcześniej aktu wymazują-cego Polskę z map Europy, dołączono w 1797 roku tajny artykuł konwencji w sprawie polskiej, zawartej między Prusami a Rosją, który brzmiał: „Istnieje konieczność znie-sienia całkowitego przypominania istnienia suwerennego Królestwa Polskiego, skoro nastąpiło zlikwidowanie jego ciała politycznego przez uprawnione dwory cesarski i pruski; obie wysokie umawiające się strony zobowiązują się nigdy nie umieszczać wśród tytułów i nazw im przysługujących nazw łączących się z imieniem Królstwa Polskiego, które obecnie i na zawsze uznane jest jako nie istniejące, będzie się to również odnosiło do niezależnego stosowania w tytulaturze nazw, które odnoszą się do odpowiednich prowincji rzeczonego kró-lestwa, które teraz stanowią własność umawiających się stron”.

Zdawało się, że to rzeczywiście „Finis Poloniae”, a zainteresowani nigdy nie dopuszczą do wskrzeszenia Rzeczypospolitej. Rozbiory podzieliły obszary państwa polskiego pomiędzy trzy obce mocarstwa - tworząc ich peryferyjne prowincje, oddzielone granicami i „wtłaczając” te ziemie w obce systemy prawne, kulturowe i państwowe. Zmiany, jakie nastąpiły spowodowały kryzys stanu szlacheckiego, takiego, jaki był w dawnej Polsce. „To, co zostało jako szlachta - inna już szlachta w państwie absolutystycznym - była drobną częścią tej dawnej, częścią o innej strukturze gospodarczej, o zmieniającej się powoli mentalności gospodarczej i także politycznej” - zauważa Konstanty Grzybowski w „Ojczyzna, Naród, Państwo”.

36

Odrowąż - herb rodziny Wysockich

Pogorszyło to i tak już nie najlepszą sytuację materialną rodziców Piotra - Jana i jego żony Katarzyny z Brzumińskich. Potomek znamienitego niegdyś rodu był jedynie skromnym dzierżawcą. A ród choć znany, w tym czasie był sławny tylko swą dawnością.

Jak głosiła rodowa legenda, którą zresztą Piotr Wysocki z dumą przytaczał w późniejszych latach, jego przodek przywędrował u boku Dobrawy z Czech na początku X wieku. W XV wieku jeden z protoplastów rodu - Szymon zwany Kurzańskim, przyjmuje od będących jego własnością dóbr Wysocko nazwisko Wysocki. Do antenatów rodu należeli m.in. Szymon Wysocki - je-zuita, kaznodzieja ubogich, autor poczytnych swego czasu dzieł religijno - hi-storycznych i fundator kościoła św. Szczepana w Wilnie, czy Mikołaj Wysocki, o którego zamożności świadczy choćby to, że w 1614 roku ufundował klasztor Dominikanów w Rohatynie. Z zapisków archiwalnych wiemy też, że pod koniec XVII wieku żył na Mazowszu i pełnił urzędy ziemskie pradziad Piotra Wysockiego - Kazimierz. Miał syna Antoniego. Dziad naszego bohatera był nieźle sytuowanym ziemianinem. Mieszkał w Radomskiem, lecz główny majątek „familijny” - Chociw Wielki, leżał pod Rawą Mazowiecką. Zasobna niegdyś rodzina zaczęła jednak gwałtownie podupadać. Nie wiemy dokładnie co spowodowało krach finansowy - zachowane, nieliczne archiwalia nie mówią o tym wprost. Możemy się jedynie domyślać, ze przyczyniły się do tego liczne wojny, najazdy, kontrybucje nakładane przez obce wojska, grasujące po kraju za ostatnich królów elekcyjnych i panowania Sasów, a i nie możemy wykluczyć „pańskiego” stylu życia, który niejednego z „braci szlachty” przywiódł do ruiny. Majątki zostały sprzedane, po części zlicytowane. W każdym razie ojciec Piotra - Jan Wysocki, jak pisał Tadeusz Łepkowski w „Piotrze Wysockim”: „(…) już tylko dzierżawami chodził i skromny grosz z niepokojem prze-liczał”. Ożenił się jeszcze w czasach przedmajowej Rzeczypospolitej z Katarzyną Brzumińską. Z tego związku narodziło się czterech synów. Najstarszy - Stanisław zmarł jeszcze w dzieciństwie. Następni - Józef i Jan Karol chowali się dobrze, choć w okna ubogiego dzierżawcy coraz częściej zaglądała bieda. W dniu 10 września 1797 roku w Winiarach, przysiółku leżącej niemal na samej granicy Królestwa Pruskiego i Austrii, Warki, urodził się Janostwu Wysockim czwarty z kolei syn. Na chrzcie nadano mu imiona Piotr i Jacek. To właśnie on miał przydać nowego blasku rodowemu nazwisku.

Najbliższa rodzina Piotra była stosunkowo mała, dwupokoleniowa. Wszystko wskazuje na to, że wychowywał się w środowisku ograniczonym do rodziców i star-szego rodzeństwa. W owej epoce rodzina szlachecka miała charakter patriarchalny, a więzi pokoleniowe opierały się nie tyle na serdeczności, co zasadach obowiązującej tradycji i respekcie. Nie wyszło mu to zresztą na złe.

Tymczasem rodzina borykała się z niedostatkiem i ciągłym brakiem gotówki. Po rozbiorach los nawet w miarę zamożnej, nie mówiąc już o okolicznej, zagrodowej i zaściankowej szlachty, stał się nie do pozazdroszczenia. Niektórzy szli na ekonoma czy mandatariusza, do tego, któremu do niedawna byli równi stanem, inni wchodzili w plebs czy rodzący się proletariat miejski, inni jeszcze, na równi z chłopstwem - w kamasze austriackiego, pruskiego czy rosyjskiego żołnierza. Wielu chłopiało, nieliczni przekształcali się w inteligencję. Janowi Wysockiemu stosunkowo się

37

udało - dostawał dzierżawy, które zresztą często zmieniał. Rodzina przenosiła się z majątku do majątku starając się związać koniec z końcem, ale zachowała swój szlachecki statut.

O pierwszych latach życia Piotra wiemy niewiele. Chował się wśród rodziny, uczył w domu, skąd poza umiejętnością czytania i pisania, pewną znajomością mniej lub bardziej baśniowej historii Polski i dawnego znaczenia rodu - co w rodzinach szla-checkich było normą, niewiele wyniósł. Wkrótce jedenastoletniego chłopca dosięga dotkliwy cios - śmierć ojca. Zabrakło męskiego autorytetu - wzorca odniesienia. Co więcej zabrakło osoby, która swoją postawą i oddziaływaniem zastąpiłaby zmarłego. Tej roli nie mogła spełniać wiecznie zapracowana, zaaferowana matka. Jan Wysocki umiera w 1808 roku w majątku Pawłowice pod Prażmowem już jako poddany księ-cia warszawskiego - przynajmniej rok mógł cieszyć się widokiem odradzającego się państwa, które przecież jedenaście lat wcześniej, w roku narodzin jego syna pogrzebano na „wieki wieków”.

Borykająca się z nieustannymi kłopotami matka chłopca chcąc zapewnić mu opiekę „męskiej ręki” i jakąś przyszłość postanowiła oddać chłopca pod opiekę wuja - właściciela ziemskiego zarzą-dzającego z niezłym skutkiem swoim gospodar-stwem. Sam zawołany rolnik taką samą przyszłość widział dla krewniaka. Ta nie odpowiadała jednak ani naszemu bohaterowi ani jego starszemu bratu - Józefowi Wysockiemu, który pracował wówczas w Warszawie w administracji wojskowej Księstwa Warszawskiego. Za jego to sprawą niedoszły rolnik w 1810 roku opuszcza majątek swego dotychcza-sowego opiekuna i przenosi się do Warszawy. Brat załatwia mu przyjęcie do znanej szkoły pijarów przy ulicy Długiej w Warszawie. Tak więc dzieciństwo Wysockiego trwał stosunkowo krótko, mając zaledwie jedenaście lat opuszcza rodzinny dom, a dwa lata później trzynastoletni wówczas chłopak rozpoczyna naukę w odległym od domu i majątku wuja kolegium pijarów. A było owo Kolegium ojców pijarów nie lada jaką szkołą. ilustracja, w: internet, podpis- Widok Konwikitu Pijarów ze zbiorów Muzeum Na-rodowego w Warszawie, mal. Zygmunt Vogel.Ojcowie pod wodzą „miłośnika światła w narodzie” - Stanisława Konarskiego za swoje zadanie uznali: „(…) wpajanie w umysł młodzieży miłości ojczyzny, czci i najwyższego do niej przywiązania”. W naukach wyniesionych z tej szkoły należy szukać korzeni i umiłowania wolności i patriotyzmu Wysokiego, który wiele lat później pisał przecież: „Nie ma większej zalety dla obywatela, jak kochać swoją ojczyznę: cóż może być świętszym dla człowieka, jak szanować i wielbić tę wolność, która od natury mamy nadaną. Nie masz na świecie istoty, która by nie czuła potrzeby być wolną. Naród, który przez zbieg okoliczności utracił na chwilę to święte prawo natury, nie myśli o uzyskaniu swych swobód, śmiało mogę powiedzieć, że nie godzien nazwiska i nigdy nie zajmie szlachetnej karty w historii”.

Niestety po niespełna czterech latach nadchodzi kres marzeń Polaków

38

Herb Księstwa Warszawskiego

o wolności. Rosjanie zajmują terytorium Księstwa Warszawskiego. Gwoli cieka-wostki dodajmy tu, że po latach za udział wychowanków pijarów w powstaniu listopadowym, zakon został zmuszony przez władze carskie do opuszczenia War-szawy. Posiadłości pijarów na Żoliborzu zostały przeznaczone pod budowę Cytadeli Warszawskiej. Warszawiacy powtarzali wtedy wierszyk:

„Powalajcie no kopułki,Przyjdą jeszcze z Francji pułki,My nie chcemy obcej wiary,Wróci nasze i pijary”,

i rzeczywiście - w półtora wieku później - w 1992 roku zakon wrócił do stolicy. Tymczasem jednak brat Piotra traci pracę i nie może dalej łożyć na edukację

brata. Ten musi wrócić na wieś i zająć się pracą na roli. Niewiele jednak wiąże go z rolnictwem i zarządzaniem majątkiem ziemskim. Postanawia radykalnie zmienić swój los. Dwudziestojednoletni, a więc już dorosły, wstępuje ochotniczo do wojska. Zostaje przyjęty jako kadet w szeregi 4 pułku grenadierów gwardii. Kilka miesięcy później - w 1819 roku umiera mu matka. To oznacza zerwanie dawnych więzów rodzinnych. Od tej pory jedynym środowiskiem, z jakim się będzie stykał jest ar-mia - nosząca broń i żyjąca w swoim kręgu gromada kolegów i towarzyszy. Dwa lata później awansuje na stopień sierżanta i zostaje instruktorem musztry. Szkoli nie tylko polskich żołnierzy, ale i instruuje również Rosjan z Batalionu szkolnego, który stacjonuje na Błoniu. W 1824 roku otrzymuje przydział do Szkoły Podchorążych Piechoty w Warszawie.

Ta wyższa szkoła wojskowa szkoląca przyszłych oficerów armii Królestwa Polskiego założona została z polecenia wielkiego księcia Konstantego w lipcu 1815 roku. Jej siedziba mieściła się w Wielkiej Oficynie w Łazienkach Królewskich w Ujazdowie. Liczyła 250 słuchaczy pochodzących ze wszystkich zaborów dawnej Rzeczypospolitej, w większości z drobnej szlachty, dla której szlify oficerskie, obok rzecz jasna kariery urzędniczej, były jedynym sposobem ułożenia sobie ży-cia i zabezpieczenia materialnego. Obok Polaków studiowało tu 50 Rosjan. Mie-ściły się tam dwa wydziały: pieszy - pod dowództwem pułkownika Ksawerego Olędzkiego i jazdy, którym dowodził podpułkownik Franciszek Czarnomski. Elewi, czy jak ich nazywano - podchorążowie, którzy część służby odbyli jako kadeci w pułku i tam osiągnęli stopień podoficerski, byli zgrupowani w tzw. brygady li-czące po 32 osoby. Była ta szkoła „oczkiem w głowie” wielkiego księcia. Nie bez przyczyny zwano ja „ulubioną kreacją Konstantego”, który zwykł był mawiać, że: „(…) wtedy będzie miał wojsko polskie dobre, gdy ze swoich podchorążych doczeka się pułkowników i generałów”. Paradoksalnie, ta w porównaniu z innymi instytu-cjami wojskowymi, stosunkowo wolna od bezpośredniej brutalnej ingerencji władcy Królestwa, stała się zarzewiem buntu przeciwko jego wszechwładzy.

W Szkole Podchorążych nauka miała trwać dwa lata, z uwagi jednak na brak wakatów oficerskich w ograniczonej przez cara do 30 tysięcy żołnierzy armii, trwała o wiele dłużej - pięć a nawet więcej lat. Każdy pułk piechoty z Królestwa wysyłał do szkoły po kilku lub kilkunastu podoficerów rocznie. Uczniowie szkoły dzielili się

39

na dwie kategorie: ochotników, którym przysługiwał tytuł „elew” i podchorążych oraz podoficerów pułkowych, kierowanych do niej „drogą starszeństwa”. Głównymi przedmiotami nauczania była musztra, regulaminy służby i przedmioty teoretyczne. Szczególny nacisk kładziono na osobiste wyćwiczenie podchorążych, opanowanie musztry formalnej, znajomość przepisów służby garnizonowej, umiejętność komen-derowania i dobrej znajomości komend rosyjskich.

Przygotowywano ich też do pełnienia funkcji instruktora w macierzystym oddziału. Każdego dnia - rankiem i po południu słuchacze ćwiczyli tzw. szkołę żołnierza, szkołę kompanii i szkołę batalionu - co oznaczało nic innego jak „wku-wanie” na pamięć regulaminów. Mimo dużej ilości, dodajmy niezwykle uciążliwych zajęć, poziom szkoły jako z założenia mającej kształcić nie tylko ciało ale i umysł, według opinii współczesnych nie był zbyt wysoki. Wielkiego księcia trudno było określić mianem zwolennika szkolenia wszechstronnie wykształconych żołnierzy: „Im mniej wiedzą i myślą, tym lepiej” zwykł był wzorem wszystkich satrapów świata, mawiać. Wysocki wyniósł przynajmniej z kolegium, w którym zdobył prze-cież jakieś wykształcenie - pewną znajomość „przedmiotów ojczystych”, łaciny i niemieckiego. Ukończenie pełnej szkoły średniej przez kandydata na podchorążego należało do wyjątków - nic dziwnego, że wielu „elewów” słabo czytało i miało trud-ności w posługiwaniem się piórem. Do Szkoły Podchorążych dopiero od 1824 roku wprowadzono naukę języków obcych: rosyjskiego, niemieckiego i francuskiego, matematykę oraz elementy teorii taktyki i fortyfikacji polowych. Poziom wykła-dania tych przedmiotów był jednak bardzo niski i w sumie nie zmieniło to oblicza Szkoły. Książki, oprócz rzecz jasna regulaminów i przepisów, były źle widziane, a gazety całkowicie zakazane. Budziło to zrozumiały opór słuchaczy. Zdobywano tę „zakazaną” wiedzę dzięki kontaktom z zapalnym, pełnym fantazji środowiskiem studenckim, dzieląc się posiadanymi wiadomościami, dyskutując, na drodze samo-kształcenia wreszcie. Piotr Wysocki przeszedł taką właśnie drogę. Samodzielnie uczył się języka francuskiego i matematyki. Według opinii jego przełożonych nie należał jednak do ludzi zbytnio uzdolnionych, choć starał się to nadrobić pracowitością.Unikając skrajnych opinii powiedzmy, że był człowiekiem o przeciętnych zdolnośc iach i przeciętnej inteligencji - ale to jego właśnie historia „wzięła na swoje skrzydła” i wyznaczyła dziejową rolę do odegrania. W roku 1830, już jako nauczyciel - in-struktor, wyprowadził się z Łazienek i wynajął pokój przy ul. Widok. Tu pracował, tu też przyjmował zaufanych, co bardziej wyrobionych politycznie podchorążych. W tym okresie bardzo dużo czytał - często do późnej nocy. Jego lektury obejmo-wały prace historyczne i historyczno-wojskowe oraz utwory literackie. Studiował kampanie napoleońskie, prace o historii Polski XVIII wieku, a także traktujące o dziejach starożytnych, z których czerpał wzory cnoty obywatelskiej i żołnierskiej. Jego ulubioną lekturą była „Historia anarchii w Polsce” francuskiego historyka Claude de Rulhière’a. Pod wpływem tych lektur przyjął jako credo dewizę, która miała mu przyświecać przez całe życie - „Wszystko dla Ojczyzny, nic dla mnie”.

Wśród kolegów ten przystojny mężczyzna o pociągłej twarzy, niebieskich oczach i ciemnych włosach cieszy się sympatią. Relacje współczesnych o Wysockim opisują go jako człowieka solidnie zbudowanego, wysokiego wzrostu, o marsowej postawie, łagodnym spojrzeniu, które jednak chwilami stawało się poważne i a nawet

40

surowe. We wspomnieniach kolegów jawi się człowiek bezinteresowny, skromny pozbawiony ambicji osobistych i żądzy władzy. „Myślał czując; rozumem jego była miłość ojczyzny”, wspominał po latach jeden z jego kolegów ze Szkoły - Krzysztof Karśnicki. „Miał ten człowiek wielki geniusz we własnym sercu” charakteryzuje go inny członek Sprzysiężenia, zresztą Wysockiemu niechętny - Maurycy Mochnacki. Był dobroduszny, koleżeński, stosunkowo łatwo nawiązywał kontakty, mimo że był mało elokwentny i nieśmiały zdobywał sobie sympatię innych, ale na dobrą sprawę niczym się nie wyróżniał z tłumu. Był co prawda służbistą, ale poza placem ćwiczeń nie zachowywał hierarchicznego dystansu wobec podwładnych czy młodszych ko-legów. Nazywano go „poczciwym Piotrem” i nic nie wskazywało na to, że odegra taką rolę w naszych dziejach. Tymczasem w Królestwie niechęć do rosyjskich rzą-dów narastała z dnia na dzień. Tym bardziej podchorążowie nie mogli pogodzić się z zatrutą atmosferą narzuconego systemu wojskowego i politycznego, niezmienności otaczającej ich rzeczywistości. Przecież to wszystko odbierało im jakiekolwiek per-spektywy kariery. Przypomnijmy, że po zakończeniu nauki, mieli z rąk Naczelnego Wodza - wielkiego księcia Konstantego Pawłowicza Romanowa, otrzymywać patenty oficerskie na stopień podporucznika. Nie było to jednak, ze względu na brak wolnych etatów oficerskich, normą. Wielu podchorążych musiało wracać do macierzystych oddziałów bez stopnia oficerskiego, a jedynie jako instruktorzy. Józef Petelski - jeden z absolwentów Szkoły, w swoich „Wspomnieniach wojskowych z lat 1823-1831” pisze, że „ (…) wydostanie się na stopień podporucznika, nawet z 15 latami służby i świetnie złożonym egzaminem w szkole podchorążych, należało do osobliwości, jak nazywali-śmy, równorzędnych pojawieniu się komety”. Inny obliczył, że aby otrzymać stopień generalski, musiałby żyć 288 lat, 9 miesięcy i 22 dni. Wysocki ma więcej szczęścia. Jego nauka w Szkole Podchorążych trwała niespełna trzy lata - a więc w porównaniu z innymi stosunkowo krótko, choć na pierwsze podporucznikowskie szlify przyszło mu czekać niemal siedem lat. 29 maja 1827 roku, w wieku trzydziestu lat, awansuje na podporucznika. Jak na owe czasy był już człowiekiem dojrzałym. We wrześniu tego samego roku dostaje stały przydział do kadry Szkoły Podchorążych Piechoty jako instruktor musztry. Formalnie będzie pełnił tę funkcję do grudnia 1830 roku, kiedy to Szkoła zostaje rozwiązana. Na razie jednak nic tego nie zapowiada, choć na horyzoncie od dawna gromadzą się chmury.

41

Szkoła Podchorążych Piechoty - widok obecny, foto: Marek i Ewa Wojciechowscy

NOC LISTOPADOWA - WYBUCH POWSTANIA

„Odzyskać trzeba cześć, Kościuszki szablę wznieść Na wrogów zgon. Bracie, przysięźmy raz, Że wolim zginąć wraz, Niż znosić w pośród nas Ten obcy tron.”

Feliks Frankowski „Cześć polskiej ziemi, cześć”

Okres służby Piotra Wysockiego w 4 pułku grenadierów gwardii i w Szkole Podchorążych Piechoty w Warszawie to lata narastającego napięcia w Kró-

lestwie Polskim i sąsiadującej z nim Litwie. Carat wyraźnie zaostrza kurs wobec cieszącego się do tej pory pewnymi przywilejami państwa. Aleksander I wprowadza prewencyjną cenzurę prasy i druków, uniemożliwia legalnej opozycji - tzw. grupie kaliszan - liberalnych posłów z zachodniej części Królestwa, na czele których stali Wincenty i Bonawentura Niemojewscy, udział w pracach Sejmu i utajnia jego obrady. Kurs ten zaostrza się jeszcze po objęciu władzy przez następcę Aleksandra - Mikołaja I Romanowa, który wkrótce okaże się być najbrutalniejszym samodzierżcą rosyjskim w XIX stuleciu. Oburza to nie tylko patriotycznie nastawioną młodzież, wojskowych ale i zwykłych obywateli. Coraz większy wstręt budzi panoszenie się wszędzie - w szkołach, na uczelniach, w wojsku, donosicieli, szpiegów i jawne łamanie prawa przez wielkorządcę Królestwa - Konstantego Pawłowicza i jego prawą rękę - Nikołaja Nowosilcowa. Gwoli prawdy powiedzieć musimy, że dziel-nie sekundowali im, nieliczni na szczęście Polacy - choćby generał Aleksander Rożniecki, twórca i szef tajnej policji, czy ówczesny wiceprezydent Warszawy, a jednocześnie naczelnik policji miejskiej - Mateusz Lubowicki. Re-akcją na to były powstające jak „grzyby po deszczu”, tajne organiza-cje grupujące najbardziej aktywnych z grona patriotycznie nastawionej młodzieży i wojskowych. Należał do nich i Piotr Wysocki. Tak pisał o nich poeta i dramatopisarz Dominik Magnuszewski:

„Piętnaście lat wiekowym ciężało kamieniem.Złotem pchani służalcy, co krew naszą ssali,W czynach i modłach naszych szpiegowaliI zbrodnią było u nich karmić się wspomnieniem.Wszędzie gasła nadzieja i tępiała siła,Tylko w młodzieży jeszcze ducha nie zgasiliOni młodego orła w piersiach wykarmili,A Szkoła podchorążych latać go uczyła.”

42

O tym okresie jego życia mamy niewiele informacji. Tadeusz Łepkowski w „Piotrze Wysockim” pisze co prawda, że pewne dane wskazywałyby na to, że był Wysocki, i to już od 1820 roku, członkiem Wolnomularstwa Narodowego, a później sympatyzował z powstałym rok później Towarzystwem Patriotycznym. O ile to drugie jest prawdą, to teza, że był członkiem masonerii wydaje się być oparta na zbyt wątłych przesłankach. Wolnomularstwo było organizacją zbyt elitarną i za-mkniętą, aby wśród jej członków znaleźć się mógł nikomu nieznany podoficer, bez znajomości i koneksji. Z drugiej strony wiadomo jednak, że jeden z podchorążych - Józef Zaliwski, nota bene człowiek o chorobliwej ambicji i autor wydanego już na emigracji w 1833 roku opracowania rojącego się od półprawd i kłamstw o Piotrze Wysockim - „Rewolucja polska 29 listopada 1830 roku”, należał do Wolnomular-stwa Narodowego i w 1820 roku na polecenie władz organizacji utworzył w Szkole kółko patriotyczne, w którym prowadzono samokształcenie polityczne i oświatowo - patriotyczne. Ale, zresztą zgodnie z zasadami Zakonu, nikt z nielicznych członków tej grupy, oprócz rzecz jasna jej założyciela, nie wiedział, że podporządkowana jest ona organizacji wyższej. Nic też nie wskazuje na to, aby Wysocki należał nie tylko do wolnomularzy, ale nawet do oficjalnie odżegnującego się od związków z ma-sonerią Towarzystwa Patriotycznego - choć na pewno sympatyzował i utrzymywał kontakty z jego członkami. Pewne jest jedynie, że był on całym sercem po stronie tego wojskowo-patriotycznego podziemia, a postać jego przywódcy - Waleriana Łukasińskiego, stanie się dla niego wzorem osobowym.

W każdym razie ferment narasta. W środowisku starszych oficerów Szkoła zaczyna być postrzegana jako „politycznie niepewna”, zarażona rewolucyjnym duchem. Nastrój ten dobrze ujmuje Władysław Bortnowski w opracowaniu „Walka o cele powstania listopadowego”: „Powstanie dekabrystów, sąd sejmowy i wojna rosyjsko-turecka zogniskowały uwagę, zwłaszcza ludzi młodych, na zagadnieniach politycznych. Wydarzenia te uwidoczniły słabe strony caratu. Samorzutnie ożywiają się istniejące i powstają nowe kółka studenckie, gdzie toczą się zażarte dyskusje polityczne, gdzie patriotyczne uczucia wyładowują się w śpiewie, deklamacjach i rozpamiętywaniu przeszłości”. Podobnie wygląda to i w Szkole Podchorążych. Cytowany już Tadeusz Łepkowski pisze: „Młodzi podchorążowie buntowali się prze-ciw swemu położeniu przyszłych (ileż czasu przyszłych!) wychowawców narodowego wojska, a więc rzekomych „wybrańców losu”, w rzeczywistości zaś zanudzanych i musztrowanych bez przerwy, „przeuczonych” straceńców. Dusili się, pragnęli zmiany, i to szybkiej, sądząc, że tak jak i oni dusi się cała Polska.”

Sam Wysocki w swoim „Pamiętniku” konkluduje: „(…) nic nam więcej do wyboru nie pozostawało, jak tylko upomnieć się za urządzone zniewagi i naszą ujarzmioną, ojczystą ziemię zupełnie oswobodzić lub też choćby walczyć z przema-gającymi siłami nieprzyjaciela i upaść z honorem”.

Spisek powoli się rozrastał. Podchorążowie szybko znaleźli wspólny język z przedstawicielami młodej literatury i dziennikarstwa, z poetą Sewerynem Gosz-czyńskim, z Józefatem Ostrowskim - publicystą, który w czasie powstania będzie redagował radykalny dziennik „Nowa Polska”, z publicystą i wydawcą Franciszkiem Grzymałą, Ludwikiem Nabielakiem - „(…) młodym, silnym, niezłomnej woli we wszystkim co przedsiębierze, charakteru nadzwyczaj sprężystego, który rzucił się

43

natychmiast w odmęt niebezpieczeństw”, Ksawerym Bronikowskim - przywódcą Związku Wolnych Polaków, wiceprezesem Towarzystwa Patriotycznego, a w czasie powstania redaktorem „Wolnego Polaka” i „Nowej Polski” i wielu innymi. Spi-skujący podchorążowie nawiązali też kontakt z uczącą się i studiującą młodzieżą. Jednym z nich był student wydziału lekarskiego - Napoleon Szymański, który stwo-rzył grupę spiskową młodzieży, a następnie zlecał tworzenie podobnych komórek swoim przyjaciołom. Jeden z nich Jan Bartkowski tak wspomina te czasy: „Wkrótce po rozpoczęciu kursów Szymański, uczeń wydziału lekarskiego, uwiadomił mnie o egzystencji spisku, mającego na celu oswobodzenie ojczyzny, zapewniając zarazem, że nie tylko większa część oficerów młodszych załogi polskiej w Warszawie oraz po pułkach na prowincji, szkoła podchorążych piechoty należą do tego związku, ale nawet osoby wyższe - Chłopicki, Niemcewicz, Lelewel…”.

Jak się wkrótce przekonamy, nie do końca była to prawda… Niestety w pierwszej połowie listopada 1830 roku, na skutek donosów, władze trafiły do paru spiskowych komórek zawiązanego Sprzysiężenia. Aresztowano trzech podoficerów z pułku strzelców pieszych. Na skutek ich zeznań aresztowano kilku innych spiskow-ców - a wśród nich bliskich współpracowników Piotra Wysockiego - m. in. Juliana Łabędzkiego, Ksawerego Nowickiego, Wiktora Józefowicza i Józefa Meysnera. Osadzono ich w celach klasztornych Św. Krzyża i poddano śledztwu. Zanosiło się na to, że lada dzień całe Sprzysiężenie zostanie wykryte, a planowane powstanie stłumione w zarodku. Jednocześnie w Anglii upadł gabinet Artura Wellesleya księcia Wellington, sprzyjający rosyjskiej interwencji w Belgii. Premierem został Charles Grey, liberalny polityk dążący do kompromisu w sprawie niepodległości tego kraju. To umocniło tylko Mikołaja I w przekonaniu, iż trzeba natychmiast podjąć działania zbrojne, a ich rozpoczęciem miało być wyprowadzenie armii polskiej z Królestwa Polskiego. To, a i niepowodzenia Rosji w wojnie z Turcją, w której niedawno straciła 40 tysięcy żołnierzy, popchnęło spiskowców do działania. Piotr Wysocki, abstrahu-jąc już od wpływu polityków sejmowych, w stosunku do których, miał kompleks niższości, zdawał sobie sprawę z tego, że aby powstanie miało szanse powodzenia musi zostać poparte przez ludzi, których nazwiska wiele znaczyły w opinii publicz-nej. Wiemy już, że nie uzyskał poparcia Juliana Ursyna Niemcewicza. Postanowił więc zwrócić się do innego autorytetu - Joachima Lelewela - wybitnego uczonego, historyka i ideologa demokracji polskiej. Spotkał się z nim 21 listopada i odkrył przed nim zamiary spiskowców. Lelewel dał odpowiedź wymijającą, ale Wysocki, jak go określił August Sokołowski w swych „Dziejach powstania listopadowego”- „(…) człowiek prosty i otwarty, nie przywykły do subtelnych wyrażeń”, wziął jego słowa za dobrą monetę”.

Uznał, że Lelewel zgodził się na proponowany termin wybuchu powsta-nia i porozumie się z ludźmi, którzy staną na czele przyszłego rządu. Tak pisze o tym spotkaniu w swoich „Pamiętnikach”: „Gdy wszedł Lelewel zabrałem głos temi słowy (…) Oświadczam tobie czcigodny mężu, iż przysięgaliśmy wierność królowi, który przysiągł wierność narodowi. Że zaś ta wiara została złamaną została przez króla, więc i nas to uwalnia od przysięgi. W każdej chwili gotowi jesteśmy wespół z narodem podnieść oręż ku obronie naszych swobód i konsty-tucji; przemów do nas twoim we wszystkiej Polsce znanym głosem. Niechaj nam

44

twoje wysokie światło w tej dobie przewodniczy. Widzisz w nas posłanników bar-dzo wielkiej liczby oficerów dzielących te same uczucia. Lelewel odpowiedział, że nikomu w myśl nie wpadło, jakoby wojsko Polskie nieprawemu rządowi sprzyjać miało. Naród podziela uczucia wojska. Tym samym duchem co i wy, tchną wszyscy dobrzy Polacy. Choć tyle związków wojskowych ścigał los przeciwny, nie wątpię o pomyślnym skutku waszych usiłowań, jeżeli całe wojsko macie za sobą. Czterdzie-ści tysięcy zbrojnych ludzi mających jedną chęć, jedno życzenie naród cały pocią-gną za sobą. Na tej konferencji uchwaliliśmy zgodnie z opinią Lelewela powstać w przyszłą niedzielę 28 Listopada wieczorem”.

Z zachowanych relacji z tej rozmowy wynika jednak, że nie była to opinia Lelewela, lecz determinacja zagrożonych aresztowaniem ludzi. Jeden z uczest-ników tego spotkania pisze: „(...) oświadczyliśmy, że trudno będzie cofnąć się i jeżeli nie podniesiemy broni, to nas wszystkich powieszą, a tak powstaniemy i można będzie mieć nadzieję, że się uda i postanowiliśmy raz powziętego nie od-stąpić zamiaru”. Z „Pamiętników” Wysockiego wynika jednak, że Lelewel poparł wybuch i termin rozpoczęcia powstania, a co więcej zgodził się na pośrednictwo w sprawie utworzenia rządu. Miał jakoby skontaktować się z generałem Ludwi-kiem Pacem, Władysławem Ostrowskim i braćmi Niemojewskimi z opozycji sej-mowej, co w mniemaniu Wysockiego było równoznaczne z podjęciem się przez Lelewela zorganizowania rządu. Inaczej musiał zinterpretować tę rozmowę sam Lelewel, skoro powstanie w chwili wybuchu - tj. w nocy z 29 na 30 listopada, nie miało ani naczelnego wodza, ani rządu. Plan powstania, choć właściwsze byłoby określenie „zarys”, opracowany już wcześniej przez Józefa Zaliwskiego, został przez kierownictwo spisku zaakceptowany 27 listopada, a dzień później zwołano naradę członków Sprzysiężenia. W spotkaniu wzięli udział Piotr Wysocki, Józef Zaliwski, Piotr Urbański Karol Szlegla, Ludwik Nabielak, Seweryn Goszczyński i Ksawery Bronikowski, który w swoich „Pamiętnikach” wspomina: „(…) poka-załem im świeżo nadeszłe gazety i że pierwszym ministrem został Grey, niegdyś przyjaciel Kościuszki. Zgodzono się, żeby dzieło powstania rozpocząć nazajutrz i żeby w ciągu dnia jak największą liczbę znajomych o tym uwiadomić i do działania ich przygotować.” Decyzja została podjęta. Piotr Wysocki wydał rozkaz zaatako-wania Belwederu w nocy 29 listopada 1830 roku.

Oddajmy głoś samemu Wysockiemu: „28 Listopada zebrali się reprezen-tanci o godzinie siódmej wieczorem w koszarach gwardii w mieszkaniu Borkiewi-cza, podporucznika pułku siódmego piechoty. W nocy z niedzieli na poniedziałek ułożyliśmy plan działań wojennych. Główne punkta tego planu były następujące: 1. zapewnić bezpieczeństwo osoby Cesarzewicza. 2. Zmusić jazdę ro-syjską do złożenia broni. 3. Opanować arsenał i oręż rozdać ludowi. 4. Rozbroić pułk Essakowa gwardii Wołyńskiej, i pułk litewski Engelmana.”

Garnizon warszawski liczył 9800 żołnierzy i 13 dział. W skład sił rosyj-skich wchodziło 6500 bagnetów, w tym jednostki korpusu litewskiego. Trzy pułki jazdy rosyjskiej stacjonowały w koszarach łazienkowskich, pułk wołyński w ko-szarach przy ulicy Dzikiej, a pułk litewski na Żoliborzu. Tak więc Polacy teoretycz-nie dysponowali przewagą liczebną i mogli, przy sprzyjających okolicznościach, przeciąć komunikację oddziałom rosyjskim i je rozbroić. Istniały więc widoki

45

powodzenia, tym bardziej że rosyjskie dowództwo nie było w stanie szybko uzupełnić i zebrać swoich korpusów, a ziemie litewsko-ruskie zamieszkiwała liczna lud-ność polska, gotowa przecinać komunikację i prowadzić partyzantkę na tyłach oddziałów, idących z odsieczą garnizonowi Warszawy. U podstaw przyszłej klęski powstania leżało coś innego - jak już wspomniałem zabrakło u steru ludzi zna-nych, obdarzonych zaufaniem społecznym i szczerze wierzących w powodzenie.

Trudno im się dziwić. Dla większości z nich stworzenie Królestwa Polskiego wydawać się musiało: „(…) zdarzeniem nieskończenie pomyślnym, które niewątpli-wie należało kontrolować z punktu widzenia narodowego, którego jednak nie wolno było zwalczać gwałtem”. Wielu z nich było, jak pisał generał Ignacy Prądzyński w swym na żądanie cara Mikołaja I sporządzonym opracowaniu, gotowych: „(…) sparaliżować ten ruch zbrojny, w którego powodzenie nie wierzyli”. Sprzysiężeni musieli w czasie Nocy Listopadowej, w wigilię świętego Andrzeja, szukać go-rączkowo wodza, błagać o objęcie przywództwa niemal każdego, kto nosił szlify generalskie, nawet mordować tych, którzy im odmawiali, byleby tylko nie ująć buławy we własne dłonie. W każdym razie nie mogli się już wycofać. O godzinie szóstej dano znak do jednoczesnego rozpoczęcia wszystkich działań wojennych.

Według planu miasto podzielono na trzy strefy. Południową miał dowodzić Wysocki, na północy - Piotr Urbański, w centrum Józef Zalewski. Oddziały woj-skowe pod dowództwem oficerów ze Sprzysiężenia Wysockiego miały otoczyć i zmusić do złożenia broni oddziały rosyjskie, zaatakować Belweder i aresztować urzędującego w nim wielkiego księcia Konstantego, zdobyć Arsenał, zająć mosty i w końcu opanować miasto. Sygnałem miało być podpalenie browaru na Solcu

46

Noc Listopadowa, mal. Wojciech Kossak, w: „Powstanie Listopadowe”,

w bliskości koszar jazdy rosyjskiej. Miał być to znak, że amunicja, której większość skoszarowanych oddziałów nie posiadała na stanie, została rozdzielona. Wyzna-czony do tego zadania podchorąży Wiktor Tylski zabrał się do podpalania browaru. Niestety nie zorganizowano na czas materiałów zapalających. Próbowano wzniecić ogień podkładając wiązki słomy. Nikły płomień dostrzegł jednak strażnik na wieży ratuszowej i ugaszono go tak szybko, że nie był widoczny w punktach, gdzie miał stanowić sygnał alarmowy. Tymczasem Wysocki zaalarmował kompanie strzeleckie i grenadierskie, oraz Szkołę Podchorążych: „Wbiegłszy do Sali zawołałem na dzielną młodzież: Polacy! Wybiła godzina zemsty. Dziś umrzeć lub zwyciężyć potrzeba! Idźmy, a piersi wasze nich będą Termopilami dla wrogów” - wspomina w artykule, który już po wyzwoleniu Warszawy ukazał się w grudniowym numerze „Kuriera Polskiego”.

W„Nocy Listopadowej” Stanisław Wyspiański tak przedstawia tę scenę:

Wysocki:„Hej bracia, dzieci, żołnierze,za broń, za broń, za broń!niech każdy za giwer bierzei ustawia się w szeregu, w podwórze.Hej bracia, oto budzą się burze:za broń, za broń, za broń;przyszedł czas, gdy zrywamy obrożę,co gardło i ręce porze,i święcim noże!!!Śmierć przywłaszczycielom,tyranom

47

Atak spiskowców na Belweder, 29 listopada 1830, autor nieznany.

co nasze kalają trony,co brudem ołtarze ścieląBóg wziął nasze obrony:Śle wolność ludziom i stanom!Czas pomsty za bezprawie,czas pomsty, lećcie, żurawieroznieście po polach skryz płonących chat!Za łzy, za urąganie męce,hej bracia, rycerze, dzieci,młodzieńcze sprzęgajcie ręce”, i dalej:

Do broni, za Polskę, za krew,za lata niedoli i nędz,za widma, upiory jędz,co nasz obsiadły dom,niosiąc srom;czas przyszedł, zwyciężym dziś”

„Oto godzina wybijagnana tęsknotą lat,do broni, Jezus, Maryja!”

Wysocki:„Zapamiętajcie roktrzydziestydzień dwudziesty dziewiątylistopada:dzień wszedł dla was...”

Pallas„Wam dana potęga i moc!Wysocki„Wskrześnijcie, mściwce!Krzepcie się orężna gromada!

W dalszej scenie Pallas Atena zwraca się do Wysockiego mamiąc go wizją wiecznej pamięci u potomnych:

„Będziesz nieśmiertelność mieć”On zaś obiecuje to samo podchorążym:

Wnijdzcie do nieśmiertelności!Hej, dzieci, męże, rycerze”

48

Wybuchł entuzjazm. Nie obyło się też bez przemocy - usiłujący powstrzymać podchorążych podporucznik Kajetan Niewęgłowski został kilkakrotnie pchnięty bagnetem.

Początkowo wszystko przebiega pomyślnie, ale wkrótce zaczynają się kłopoty. Cztery kompanie strzelców pieszych i dwie kompanie 6. pułku, które miały wzmoc-nić siły podchorążych zostały zatrzymane przez generała Stanisława Potockiego i wzięte do rosyjskiej niewoli, zaś cztery działa artyleryjskie zajęte zostały przez jeden z pułków, który opowiedział się po stronie Rosjan, a o którym Wysocki w swoich pamiętnikach pisze krótko - „(…) zaś cztery działa artylerii zajęte zostały przez pułk Polski, któremu wymienieniem nie chcę czynić niesławy.”

49

Aleksander Świętosławski, Wincenty Kobylański, Walenty Krosnowski, Karol Paszkie-wicz; tzw. Belwederczycy. 29 listopada 1830 roku pod wodzą Ludwika Nabielaka za-atakowali siedzibę wielkiego księcia Konstantego - Belweder, mal. Francois de Villain, w: „Powstanie Listopadowe”,

Nie do końca powiódł się też atak na Belweder. Wysocki zapewniał niejedno-krotnie, iż celem tego ataku jest zapewnienie bezpieczeństwa wielkiemu księciu. Jak utrzymuje w swoich „Pamiętnikach” generał Ignacy Prądzyński, plan przewidywał, że po uwięzieniu Konstantego miano mu do podpisu przedstawić manifest, w którym powołując się na obietnice Aleksandra I zawarto następujące artykuły: natychmia-stowe wcielenie ziem litewsko-ruskich do Królestwa Polskiego; rozwiązanie Rady Administracyjnej i powołanie Rządu Tymczasowego pod przewodnictwem księcia Adama Czartoryskiego, z udziałem w nim co najmniej dwóch przywódców spisku; rozwiązanie korpusu litewskiego, w którym służyło wielu Polaków z Litwy i Ukrainy, i wcielenie go do wojska polskiego z rozkazem wspólnej koncentracji na dawnej granicy polsko - rosyjskiej nad Bugiem. Po podpisaniu przez (jak przewidywali spiskowcy) zastraszonego wielkiego księcia, manifestu miał być on przedstawiony podczas pertraktacji carowi Mikołajowi I. Cara miano przy tym dyskretnie poinfor-mować, że w razie wrogiego Polsce stanowiska „(…) będzie miał przeciwko sobie cesarza Konstantego, dopominającego się swoich praw do tronu rosyjskiego”.

Wydaje się jednak, ze atakujący pałac - strzeżony nota bene jedynie przez trzech inwalidów wojennych, mieli w stosunku do znienawidzonego wodza naczel-nego inne plany. Jest godzina dziewiętnasta wieczorem, gdy grupa cywilów z Lu-dwikiem Nabielakiem na czele rusza na Belweder. Ma ich być około pięćdziesięciu - zjawia się zaledwie dwudziestu. Towarzyszy im kilku podchorążych. Dowodzenie przejmuje w marszu podchorąży Konstanty Trzaskowski, który w pewnym momen-cie woła do towarzyszy: „Czy prawda, że nas za mało, abyśmy brali kogo bądź do niewoli?”. Ci zgodnie odkrzykują, że prawda. Tu Trzaskowski czyni wymowny gest przesuwając dłonią po gardle. Sześciu spiskowców pod dowództwem podchorążego Karola Kobylańskiego uderza na pałac od strony ogrodu. Celny strzał rani pilnu-jącego pałacu od tej strony wartownika. Spiskowcy ruszają przed główne wejście. I tu spotyka ich niemiła niespodzianka - stają przed wysokim, ceglanym murem tarasowym, o istnieniu którego nie mieli pojęcia i którego nie mogą sforsować. Tak więc do ataku rusza jedynie grupa pod wodzą Trzaskowskiego. Dobiegają do drzwi wejściowych pałacu. Obezwładniają dwóch uzbrojonych tylko w szable wartow-ników, odpychają barykadujących drzwi służących i wbiegają do budynku. Część rzuca się przeszukiwać boczne salony. Reszta z Trzaskowskim na czele biegnie na piętro, do prywatnych apartamentów księcia. Krzyczą „śmierć tyranowi”. Któryś strzela do jednego ze służących. Na górze, w poczekalni oddzielonej garderobą od gabinetu Konstantego Pawłowicza, siedzą czekając na posłuchanie generał Aleksiej Andriejewicz Gendre - funkcjonariusz policji tajnej przybocznej wielkiego księcia i polski renegat wysługujący się Konstantemu - wiceprezydent Warszawy i szef po-licji miejskiej, Mateusz Lubowicki. Przyszli z najnowszymi informacjami o spisku i listą kolejnych podejrzanych. Są tam też kamerdynerzy księcia: Kochanowski, Bartłomiejew i Friese. Słysząc hałas i strzały Lubowicki podbiega do oszklonych drzwi na klatkę schodową. Widzi uzbrojonych powstańców wbiegających na schody. Nie tracąc czasu wbiega do gabinetu księcia i radzi mu natychmiastową ucieczkę. Sam chowa się za drzwi. Tu znajduje go Nikodem Rubniewski i przebija bagnetem. Inni dźgają leżącego. Ten traci przytomność, ale jak się wkrótce okaże, przeżyje. Tymczasem służący księcia - Friese, wyciąga Konstantego z gabinetu i chowa się

50

z nim na strychu w niewielkim pokoiku dla służby, do którego prowadzi osobna klatka schodowa. Wie, że tu ich spiskowcy tak szybko nie znajdą. Pomaga mu się ubierać. Panujący chaos pogłębia generał Gentre biegnący po pomoc. Spiskowcy na czele z Sewerynem Goszczyńskim dopadają go i dosłownie roznoszą na bagnetach. Są przekonani, że zabili wielkiego księcia. Kiedy pomyłka się wyjaśnia, jest już za późno. Parkową aleją pędzi na odsiecz szwadron kirasjerów podolskich. Ponadto spiskowców atakuje służba pałacowa. Czas uciekać i kryć się w otulającej belwe-derski ogród mgle.

Krzysztof Niezabytowski w swoich „Wspomnieniach” napisał: „Co będę zawsze żałować, jest to, iż książę Konstanty uciekł, iż głupie poświecenie się Gen-dra - jego ocaliło życie…” Wielki książę opuścił pałac dopiero w godzinę po przy-byciu odsieczy. Krąży wiele wersji o okolicznościach, w jakich to zrobił. Jedna z popularniejszych, ale dodajmy od razu - mająca go jedynie ośmieszyć, mówi że uciekł przez okno w kobiecych sukniach swej małżonki - Księżnej Łowickiej. Cóż - byłby to smakowity widok gdyby był prawdziwy. Przeczy temu jednak świa-dectwo jego adiutanta - Kozłakowa, który w swoich pamiętnikach pisze wyraźnie: „Wielki Książę na krzyk zbudził się ze snu, zerwał się z sofy, otworzył drzwi do pokoju kamerdynera i tym sposobem przez chwilę znalazł się w obliczu swoich zabójców. Lubowicki miał tylko zawołać: „Źle Mości Książę” i przebity bagnetem padł na ziemię. Kamerdyner wepchnął Księcia do gabinetu, szybko zamknął drzwi na zasuwę i zaprowadził go na poddasz przez podwójne drzwi i odczekał chwilę. Kamerdynerzy Friese i Kochanowski pomogli odziać się Cesarzewiczowi, po czym już w dopiętym surducie udał się Książę do apartamentów swej małżonki”. Gdy już opuszczał pałac miał powiedzieć do Kozłakowa: „Idź i wyszukaj księżnę w jej apartamentach, oddaję ci ją, zaprowadź ją gdzie chcesz, byle była w bezpiecznym miejscu.” Sam zaczął gromadzić swoją jazdę i kazał zebrać oddziały piechoty.

Przytoczę tu jedną z wielu anegdot krążących wówczas po Królestwie. Ponoć, gdy wielki książę wjechał w Aleje Ujazdowskie na spotkanie z piechotą i zaczął do niej przemawiać, podporucznik 3. pułku strzelców pieszych - Ignacy Wołoszyński, wydarł z rąk stojącego obok żołnierza karabin i wycelował w cesarzewicza. Karabin trzykrotnie nie wypalił, a Konstanty, gdy się zorientował co się dzieje, miał spiąć konia ostrogami i krzyknąć „ Strzelaj, strzelaj!” Samo wydarzenie wydaje się mało prawdopodobne, choć sądząc z uporczywości, z jaką rozpowszechniano ten incydent, coś mogło być na rzeczy.

Tymczasem podchorążowie prowadzeni przez Piotra Wysockiego połączyli się z grupą cywili, zdołali przebić się przez pierścień kawalerii rosyjskiej na Placu Trzech Krzyży i rozpoczęli przemarsz ulicami miasta. Ich krzyk - „Polacy do broni!”, nie został jednak podchwycony.

„Nigdzie”- wspominał później Seweryn Goszczyński - „ przyjazna dusza nie podała nam dłoni i wyrzekła słowa powitania. Wchodząc w Krakowskie Przedmieście - w to serce Warszawy wstępowaliśmy jak na pustynię do ciemnego i głuchego grobu. Omdlewający z wysilenia głos naszego bębna podtrzymywaliśmy okrzykiem: „Niech żyje wolność!”. Z zatarasowanych domów nikt nie wychodził, nikt nie odpowiadał, wszystko jakby żywcem zapadło się pod ziemię”, i dodaje: „(...) Duch powstańców nie upadł, ale rozdrażnienie doszło do wysokiego stopnia. Odtąd biada temu, kto

51

się z nim zetrze. Ciosy krwawe śmiertelne, będą budziły śpiących lub zmyślających uśpienie”.

Nie było też nikogo, kto zgodziłby się objąć przywództwo powstania. Przypo-mnijmy, że w dniu jego wybuchu w służbie czynnej w wojsku polskim było pięciu generałów broni, siedmiu generałów dywizji i dwudziestu trzech generałów brygady. Z tej liczby dwóch - generałowie Aleksander Rożniecki i Wincenty Krasiński, stawiło się natychmiast w Petersburgu, deklarując lojalność wobec cara, jeden - generał Izy-dor Krasiński pozostał co prawda w Warszawie, nie brał jednak udziału w żadnych poważniejszych działaniach powstańczych. Spośród generałów dywizji generał Franciszek Izydor Kossecki, wzorem swych kolegów pospieszył do stolicy Rosji, a czterech złożyło natychmiast dymisję. Tylko dwóch wzięło udział w powstaniu - generałowie Ludwik Kicki i Jan Krukowiecki. Z generałów brygady generał książę Wirtemberski walczył po stronie rosyjskiej, czterech poległo z ręki powstańców, dziewięciu zostało zdymisjonowanych, dwóch pozostawało przez cały okres wojny zupełnie bezczynnych, a tylko siedmiu walczyło w szeregach armii narodowej.

Tej nocy pełnej dramatycznych wydarzeń zaczęła obowiązywać zasada - Kto nie z nami, ten przeciw nam. Nagle powstańcy spostrzegli generała Stanisława Potockiego, który jak się okazało na pierwszą wieść o ataku na Belweder popędził co koń wskoczy do księcia Konstantego, zawracając po drodze kompanie polskich grenadierów i strzelców pieszych chcące przyłączyć się do powstania. Oddziały te skierował do Konstantego, każąc go przy tym zapewnić, że pozostaną mu wierne. Do napotkanego po drodze do Belwederu adiutanta Konstantego, Władysława Za-moyskiego miał jednak powiedzieć: „Powiedz wielkiemu księciu, żeby nie liczył na naszą piechotę do tłumienia powstania. Swoi do swoich strzelać nie będą. Ale wielki książę ma dosyć jazdy, może bez strzału, prostym pędzeniem szwadronami kłusem raz po raz po ulicach ludność rozproszyć. Jedyny to dla niego ratunek…”.

I to mówi „ Kochany Stasiu”, ten, w którym spiskowcy widzieli przyszłego wodza powstania. Oddajmy tu znów głos Piotrowi Wysockiemu, który w „Pa-miętnikach” notuje: „Przy kościołku Aleksandra spotkaliśmy jenerała Stanisława Potockiego; przytrzymali go podchorążowie schylając się do stóp jego i błagając żeby się przyczynił do ojczystej sprawy. Łącząc mój głos z prośbą młodzieży, rze-kłem do niego: „ - Jenerale! Zaklinam cię na miłość ojczyzny, na więzy Igelströma, w których tak długo jęczałeś, żebyś stanął na naszem czele. Nie sądź że sama szkoła powstała. Całe wojsko zmierza do swoich stanowisk i jest za nami”- Lecz gdy te wszystkie przełożenia nie odniosły zamierzonego skutku, kazałem go wypuścić. Zginął on następnie z innej ręki przez nieufność, upór, i małą wiarę w statek i cnotę żołnierza Polskiego.”

Tak tę scenę kreśli w „Nocy Listopadowej” Stanisław Wyspiański - gdy generał odmawia przystąpienia do powstania, przywódca insurekcji mówi:

„Więc sami!”(nawołuje)„Dzieci, hej bracia, laury do podziału!Do Arsenału! Do Arsenału”

52

Generał ginie niedługo potem, gdy próbował przeszkodzić powstańcom w szturmie na Arsenał. W momencie kiedy wydał rozkaz, aby żołnierze zaprze-stali buntu i szli na pomoc wielkiemu księciu pod Belweder, gruchnęła salwa i niegdyś tak dla Polski zasłużony żołnierz spadł z konia. Dogorywał, gdy prze-noszono go do pałacu Zamoyskich, do końca żałując tego, że przyszło mu zginąć z bratniej ręki. Nieco wcześniej podchorążowie, idąc przez opustoszałe miasto, natknęli się na generała Stanisława Trębickiego. I jego błagali o objęcie nad nimi dowództwa. Zdecydowanie odmówił, dodając, że jedzie do wielkiego księcia. Upro-wadzili go więc ze sobą. Na Krakowskim Przedmieściu zajechał im drogę generał Maurycy Hauke - insurgent kościuszkowski, uczestnik walk Legionów Polskich we Włoszech i wojen napoleońskich, któremu towarzyszyli generał Józef Rautenstrauch - niegdyś adiutant przyboczny księcia Józefa Poniatowskiego, towarzysz wszystkich jego kampanii wojennych, i pułkownik Filip Nereusz Meciszewski, również wete-ran wojen napoleońskich. Wszyscy trzej zmierzali do Belwederu. Generał Hauke w ostrym tonie zwrócił się do podchorążych zarzucając im zdradę i wzywając do podporządkowania się prawowitej władzy, a pułkownik Meciszewski poniesiony emocjami wystrzelił do nich. To wystarczyło. Gruchnęła salwa, obaj zginęli, ocalał tylko generał Rautenstrauch, któremu udało się zawrócić konia i uciec. Jednocześnie z ulicy Trębackiej wyjechała kareta, którą wracał z teatru nieświadomy dziejących się wypadków, ducha Bogu winien, generał Józef Nowicki, dawny towarzysz Tadeusza Kościuszki. Powstańcy niedokładnie usłyszeli podane im przez stangreta nazwisko pasażera, pomylili go ze znienawidzonym Gubernatorem wojskowym Warszawy, generałem Michaiłem Iwanowiczem Lewickim i ostrzelali pojazd. Generał zginął na miejscu. Zaraz po tym został zamordowany, prowadzony przez podchorążych, generał Trębicki. Raz jeszcze zaproponowano mu „połączenie się ze sprawą narodu”. Nie tylko odmówił, ale obrzucił podchorążych obelgami, nazywając spiskowców gro-madą morderców, ludźmi nikczemnymi, zdrajcami. Zginął pod ciosami bagnetów… Padł pod kulami powstańców generał Tomasz Siemiątkowski, któremu wielki książę powierzył obronę placu Saskiego. Cudem uniknął śmierci z rak rozwścieczonych powstańców generał Józef Sowiński - późniejszy bohater powstania, legendarny obrońca Woli podczas szturmu Rosjan na Warszawę. Tej nocy padło kilku służalców Moskwy, ale zginęli i ci, których całą winą było to, ze nie wierzyli w sens powstania, a mieli za sobą lata nienagannej, bohaterskiej służby dla kraju.

Jak pisał Wacław Tokarz: „Zabiła ich też nie rzeczywista potrzeba, ale za-wiedziona miłość tej młodzieży powstańczej, szukającej tak natarczywie wodza wśród starszyzny własnej”. Była to krwawa, bratobójcza noc - i jeszcze się nie zakończyła… Piotr Wysocki kończy swój „Pamiętnik” słowami: „Na tem kończę niniejszy artykuł, nie chcąc kreślić krwawych scen, jakich świadkiem byłem w po-chodzie od kościółka Aleksandra do Arsenału”.

53

Te chwile stają się osnową „Nocy Listopa-dowej”- poematu Stani-sława Wyspiańskiego, fragmenty którego przed chwilą cytowaliśmy. Utwór ukazuje pierwsze godziny powstania - zryw podchorążych, pierwsze niepowodzenia, zawód sprawiony przez wodzów i polityków, dla których powstanie było „(…) złym snem szalonych głów”, a także podział wśród spo-łeczeństwa polskiego. Ten rozdźwięk podkreśla jedna z postaci dramatu - Pallas Atena, mówiąc o istnieniu w ówczesnej Polsce dwóch walczących z sobą narodów - ludzi całym sercem oddanych sprawie odzy-skania wolności, i narodu ludzi niewierzących w sens powstania:

„Naród będzie walczył z narodem.dałam im szczęścia błysk przez chwilę.Nieszczęść dopełnią sami…”

W „Nocy Listopadowej” to ta bogini jest personifikacją ŚWIADOMEGO CZYNU. Unaoczniono to w scenie, gdy przez Krakowskie Przedmieście maszerują oddziały generała Franciszka Żymierskiego, który lojalny wobec wielkiego księcia prowadzi je na Belweder. Podczas tego pochodu porucznik Leon Czechowski opusz-cza szeregi i idzie na Arsenał, aby z innymi opanować ten skład broni.

O nim to mówi Atena - „On jeden usłyszał mój głos potajemny…”. Atena jest tu - tak jak i w epopei Homera, boginią zwycięstwa, ale i śmierci i tragizmu - wrogiem Aresa, który jest tu z kolei uosobieniem Chłopickiego, w głębi duszy przeciwnika po-wstania. W tej scenie ujawnia się konflikt między starszym pokoleniem, bohatersko wal-czącym w szeregach wojsk napoleońskich, zasłużonym dla Ojczyzny, ale z racji wieku i doświadczenia, sceptycznym i rozsądnym, a młodzieżą, „zapalonymi głowami”, chcącymi bez oglądania się na konsekwencje, natychmiast rozpocząć walkę o wolność, choćby szanse powodzenia były znikome. Oni to, pod przewodnictwem, natchnionego duchem bogini Pallas, Piotra Wysockiego, ujęli powstanie w swoje ręce. Wszystko, co ponadprzeciętne jest jej dziełem, lecz nie udaje się zapanować nad umysłami ca-łego społeczeństwa. Nie słucha jej również bóg wojny Ares, jak nie słucha głosu re-wolucji polska generalicja - ci wszyscy którzy do tej pory byli symbolem bohaterstwa i poświęcenia się dla kraju. W dramacie Wyspiańskiego wszystko, co nie jest racjo-nalne, jest już w zaraniu swym klęską. Bogini postanawia więc uśpić boga wojny miłością. Przynosi to skutek odwrotny od zamierzonego, bowiem śpiący bóg to

54

Rewolucja w Warszawie 30 listopada 1830 roku, mal. Georg Benedikt Wunder, w: „ Powstanie Listopadowe”.

opium, to sen narodu, który mógł zdobyć się na dużo większe poświęcenie. Ares śpi w milionach dusz ludu, powstanie skazane zostaje na akcję samej armii.

Rzecz jasna to tylko poetycka metafora. Buntownicy śnią tę wizję. Ale wiedzą też, że ich ofiara, uczucia i poświęcenie nie pójdą na marne - jeśli nie w tym, to w przyszłych pokoleniach poświęcenie wyda plon „(…) gdy przyjdzie czas”. Sens dramatu Wyspiańskiego jest jasny - gdy już odejdą wszyscy polegli za sprawę, gdzieś w podziemiu tlić się będzie ogień przyszłego życia wolnego narodu, bo nie ma przyszłości bez poświęcenia i ofiar, a wolność ofiarami się mierzy. Nawet klęska stać się może zaczynem przyszłego zwycięstwa:

„Wieki i lata co przyjdą,żyć będą ziaren tych treścią.Pokoleniom ostawię czyny,po ojcach wielkich - wielkie wskrzeszę syny - kiedyś - będziecie wolni”.

Tymczasem w realnym świecie, w chaosie i zgiełku, nadszedł czas, aby zre-alizować kolejny punkt planu powstańców - zdobyć Arsenał i uzbroić cywilów. Bez tego powstanie nie miało szans powodzenia. Zostawiliśmy spiskowców jak szli opustoszałymi ulicami Warszawy. Nikt nie odpowiadał na ich wezwania. Zdawało się, że skrzesana iskra sama zgaśnie, a powstanie zakończy się tak, jak kończą się zwykłe burdy uliczne. Ale nagle, jak i w czasie Insurekcji Kościuszkowskiej, wąskie, kręte uliczki Starego Miasta i Powiśla zaroiły się ludem Warszawy. Jest rzeczą za-stanawiającą, jak wszystkie polskie powstania, i insurekcję warszawską i powstanie listopadowe i to, które wybuchnie trzydzieści lat później, łączy wspólna nić. Szeregi powstańców powiększyły się o setki i tysiące nowych ochotników.

Wyprzedzając nieco wypadki dodajmy, że to oni - mieszczanie, rzemieślnicy i czeladnicy, plebs miejski wreszcie, odegrali niezwykle ważną rolę w dziejach tego powstania. To oni tworzyli gwardie narodowe, milicje miejskie, masowo wstępowali do wojska. Na ich barkach leżało zaopatrzenie walczących w broń i żywność. Wy-starczy powiedzieć, że sami tylko rzemieślnicy warszawscy wykonali na potrzeby powstańców 42 000 par trzewików, 13 000 par ciżem, a tylko w lutym 1831 roku osadzili na drzewcach 15 000 kos. Oni budowali umocnienia i sypali szańce obronne i w oblężonej stolicy. To jednak późniejsza historia. Na razie mamy pierwszy dzień, czy raczej noc powstania. Na Arsenał - jedną z królewskich składnic broni na skrzy-żowaniu ulic Bielańskiej i Długiej, ruszył tłum.

55

Zaczęto atako-wać budynek broniony przez Rosjan i polskie oddziały lojalne wo-bec Konstantego. Plac i sąsiednie budynki były zatłoczone woj-skiem, czeladnikami, rzemieślnikami i ich rodzinami. Zebrało się osiemnaście kom-panii piechoty, warty 4 i 7 pułku liniowego, słuchacze i instrukto-rzy Szkoły Artylerii, batalion saperów. Wreszcie toporami wyrąbano drzwi i lud wtargnął do wnętrza budynku. Zaczęto rozdawać broń - ponad trzydzieści sześć tysięcy karabinów, i wkrótce uzbrojeni cywile rozbiegli się po całej Warszawie. Podczas szturmu na Arsenał zginął wierny wielkiemu księciu generał Ignacy Blumer - niegdyś insurgent kościuszkowski, uczestnik kampanii napoleoń-skich, później członek Sądu Wojennego Najwyższego, sądzącego m.in. Waleriana Łukasińskiego. Arsenał został zdobyty, idący na odsiecz pułk „Wołyńców” rozbity - szanse powstańców znacznie wzrosły. Jeden z nich - Józef Patelski, napisze później w swoich wspomnieniach: „Rola nasza jako autorów powstania z chwilą zdobycia Arsenału była skończona. Odtąd byliśmy tylko jednym pionem na szachownicy re-wolucyjnej”. Po zdobyciu Arsenału, a nie obyło się bez ofiar i po stronie atakujących i obrońców, aresztowano kilku wyższych oficerów. Wśród nich znalazł się gene-rał Franciszek Karol Piotr Bontemps, który sprzeciwił się „gra-bieży” i rozdawnictwu broni mieszkańcom stolicy. Warto tej na dobrą sprawę mało znanej postaci - choć później okazał się być bardzo zasłużony dla powstania, poświęcić kilka słów. Losy rzu-ciły tego francuskiego oficera do Polski. Walczył w szeregach armii francuskiej pod Jeną, Pułtuskiem,

56

Arsenał, widok zewnętrzny, mal. jan Feliks Piwarski, w: „Powstanie Listopadowe”.

Zdobycie Arsenał, widok zewnętrzny, mal. Marcin Zalewski ze zbio-rów Muzeum Historycznego m. st. Warszawy, w „ Kronika Powstań

Polskich .

Pruską Iławą i Królewcem. Za waleczność został odznaczony krzyżem kawalerskim Legii Honorowej. Z marszałkiem Davout’em został w Polsce i współorganizował wojska Księstwa Warszawskiego. W 1809 został etatowym oficerem armii polskiej. W kampanii tego roku brał udział w walkach o Sandomierz i został odznaczony polskim krzyżem kawaleryjskim i medalem Virtuti Militari. Rok później został mianowany puł-kownikiem i dyrektorem artylerii. Organizował fabryki prochu, broni białej i tabory. W kampanii moskiewskiej walczył w polskich szeregach pod Możajskiem i Bere-zyną. Po upadku Napoleona znajdujemy go znów w szeregach armii francuskiej, a po utworzeniu Królestwa Polskiego, powrócił do armii polskiej, gdzie od roku 1818 pełnił obowiązki dyrektora materiałów artyleryjskich i arsenału. Ożeniony z Polką na stałe związał się z naszym krajem. W 1822 roku zostaje generałem brygady, a w 1830 dowódcą korpusu rakietników. W powstaniu listopadowym początkowo lojalny wobec wielkiego księcia Konstantego, przeszedł na stronę powstańców, oddając im znakomite usługi. Powołany przez dyktatora powstania, generała Józefa Chłopic-kiego, na stanowisko dowódcy „Dyrekcjów artyleryji i materiałów” zorganizował produkcję broni w samej stolicy, w Białognie, Suchedniowie, w Końskich, oraz nad rzeką Kamienną w Ostrowcu, Denkowie, Odrowążu i Ćmielowie. Dzięki niemu tysiące karabinów, miliony ładunków i dziesiątki dział artyleryjskich znalazły się na uzbrojeniu armii polskiej. Powołany do Rady Wojennej, zajmował się przygotowa-niem do obrony Warszawy. Pozostał w niej do kapitulacji stolicy. Był jednym z wielu cudzoziemców, którzy związali swój los z Polską. Niewiele o nich na kartach naszej historii - tym bardziej warto poświecić im kilka słów, choć nie wszyscy - jak choćby Antonio Girolamo Ramorino o którym jeszcze będzie mowa, mianowany przez Rząd Narodowy generałem brygady, okazali się godni nadanych im stopni i honorów.

Wróćmy jednak do właściwego toku naszych rozważań. Spisek wojskowy szczęśliwie przekształcił się w powstanie - nie gwarantowało to jednak sukcesu. Nadal nie było przywódcy - jak już wiemy żaden z generałów nie chciał stanąć na jego czele. Trwały gorączkowe poszukiwania wodza. Po śmierci Stanisława Potockiego największe nadzieje pokładano w generale Józefie Chłopickim, który zresztą nie krył swojego, co najmniej sceptycznego, stosunku do powstania. Sam Chłopicki miał też niezwykle barwne życie. Do wojska wstąpił w wieku 14 lat, po ucieczce ze szkoły klasztornej. W 1788 roku, w czasie wojny turecko-rosyjskiej, wystąpił z armii polskiej i zaciągnął się do rosyjskiej. Po roku wrócił w szeregi armii polskiej. Brał udział we wszystkich kampaniach wojny polsko-rosyjskiej w obronie Konstytucji 3 Maja. Po II rozbiorze nie złożył dymisji i w stopniu po-rucznika został wcielony do armii carskiej. W czasie Insurekcji Kościuszkowskiej po raz kolejny zmienił mundur i wstąpił do armii powstańczej. Po klęsce powstania wyemigrował i wstąpił do Legionów Dąbrowskiego. Walczył pod Trebbią, pod Novi, brał udział w oblężeniu Mantui, walczył pod Castel Franco. 1806 roku został w stopniu pułkownika oddelegowany przez Napoleona na Śląsk do powstającej Legii Polsko-Włoskiej. W 1808 roku stanął na czele Legii Nadwiślańskiej. Następ-nie walczył u boku Napoleona w Hiszpanii, gdzie odznaczył się podczas oblężenia Saragossy, Tortosy, Saguntu i Walencji. W rok później został mianowany generałem brygady. W Hiszpanii pozostał do 1812 roku. Został za waleczność odznaczony Legią Honorową, włoskim krzyżem Korony Żelaznej i Komandorskim Krzyżem Virtuti

57

Militari. Bonaparte mianował go baronem cesarstwa i obdarzył apanażami w kwocie 12 000 franków, a jego nazwisko zostało wyryte na Łuku Triumfalnym w Paryżu. W roku 1812 wraz z dowodzoną przez siebie Legią Nadwiślańską powrócił do Polski i wziął udział w kampanii moskiewskiej. Tu objawiły się niektóre cechy jego charakteru - nadmierna drażliwość i wybujała ambicja. Powziął urazę do Na-poleona, gdy ten włączył oddziały podlegające jego rozkazom do gwardii cesarskiej dywizji generała Clapare’de. Obraził się też, że to nie cesarz, ale Fryderyk August - książę warszawski, mianował go na stopień generała dywizji. Nominacji nie przyjął, a urazę do Napoleona żywił do końca życia. Nie przeszkodziło mu to wykazać się odwagą i walecznością w bitwie pod Borodino. Ciężko ranny w tej bitwie podał się w 1813 roku do dymisji. W 1814 roku po klęsce Napoleona, Chłopicki wstąpił do formowanego przez cara Aleksandra Wojska Polskiego. Początkowo cieszył się uznaniem wielkiego księcia Konstantego, który mianował go generałem dywizji i powierzył dowództwo I Dywizji Piechoty. Dobre stosunki nie trwały jednak długo. Po kilku słownych utarczkach, a jedną z nich tu przytoczę - podczas defilady dywizji Chłopickiego na placu Saskim, wielki książę miał powiedzieć: „Generale, pań-ska dywizja nie potrafi kroku zachować”, Chłopicki odpowiedział: „Monseigneur! c’est pourtant de ce pas que nous sommes alle’ de madrit a Moscou!” - Wasza Cesarska Wysokość! tym jednak krokiem prowadziłem ją z Madrytu do Moskwy!

Doszło do otwartego konfliktu. W inny upalny dzień, podczas jednej z parad, w których Konstanty Pawłowicz tak się lubował, Chłopicki rozpiął haftki od kołnierza munduru. Znany z niewyparzonego języka i zwykłego chamstwa w stosunku nie tylko do zwykłych żołnierzy, ale oficerów i generalicji, wielki książę zwymyślał go i zagroził aresztem. Obrażony Chłopicki opuścił plac i odesłał Konstantemu szpadę. Pod pretekstem choroby przestał pojawiać się na paradach. Wielki książę przysłał mu lekarza. To dodatkowo rozwścieczyło generała - miał powiedzieć, że naczelny wódz winien wierzyć generałowi a nie konowałowi. Konstanty przysłał co prawda z przeprosinami do Chłopickiego szefa sztabu - generała Dmitrija Dmitrijewicza Karuta, a później namiestnika Józefa Zajączka i Nikołaja Nowosilcowa - przeprosiny nie zostały jednak przyjęte. Generał półtora roku spędził w dobrowolnym areszcie domowym śląc prośby o dymisję. W końcu, w październiku 1818 roku, dymisja została przyjęta. Te znane w całej Warszawie animozje między Chłopickim a wiel-kim księciem, utwierdzały spiskowców w nadziei, że generał, choćby z osobistych pobudek, obejmie dowództwo. W chwili wybuchu powstania Chłopicki był na przed-stawieniu w teatrze „Rozmaitości”. W antrakcie podporucznik Józef Dobrowolski, którego oddział otoczył teatr, wszedł do jego loży ze słowami: „Rosjanie mordują Szkołę Podchorążych w Łazienkach. Generale teraz czas!”. Chłopicki miał odpo-wiedzieć: „Dajcie mi spokój, idę spać! Zastanów się pan, co pan robisz!”. I później nie krył swojej opinii: „Półgłówki zrobiły burdę, którą wszyscy ciężko przypłacić mogą (…) marzyć o walce z Rosją, która trzemakroć sto tysiącami wojska zalać nas może, gdy my ledwie pięćdziesiąt tysięcy mieć możemy, jest pomysłem głów, którym piątej klepki brakuje”. A że i inni wyżsi dowódcy podzielali tę opinię, to nie roko-wało dobrze na przyszłość. Na razie jednak stolica znalazła się w polskich rękach.

58

Ulice przedstawiały ponoć przedziwny widok. Na murach ratusza wywie-szono olbrzymi transparent z Mickiewiczowską „Odą do Młodości”. Wszędzie płonęły ogniska, przy których ogrzewali się uzbrojeni cywile i wojskowi. Krą-żyły patrole. Jeden z powstańców - Wojciech Goczałkowski w swoim pamiętniku napisze później: „W powstanie w szeregi wojskowe szliśmy jak w wielkie święto. I byłołoż ono nim dla nas, młokosów niedoświadczonych, ba było i dla ludzi, któ-rzy nie tylko się dojrzałością, ale i siwizną pochlubić mogli… Któż opisać zdoła szał, wesele, ruch, gwar, ciągłe święto, wszystkie narodowe uroczystości i obchody w tej stolicy zygmuntowskiej? (…) A te pieśni narodowe wśród szczęku i brzęku wojennego! Ta pewność nieograniczonej niczym samowiedzy! I to poważne ze-branie narodowe! I ten srebrnowłosy wojownik spod Saragossy, na którego naród cały pooglądał z dumą i ufnością, jak na pewnego zbawcę! Wszystko to razem porywało cię nagle w nowe, rozkoszne i magiczne koło, z taką lubością i tak gwał-townie, żeś nie pomyślał jeszcze, czy śpisz lub czuwasz, a już z drugimi, niby Elf po bladym księżyca promieniu, hulałeś duszą całą i zamarzyłeś o wielkich przod-ków naszych czynach, a duchy sławnej pamięci bohaterów zdało się, że kołysały cię na swych dzielnych zbrojnych prawicach, szepcząc w ucho jakąś znaną nutą poważne dumy o tych przesławnych bojach i tryumfach, o owych koronowanych jeńcach i hołdach książąt zamorskich, i o naszych późniejszych wielkich błędach, i o większych nad nie cnotach, i o śmierci, nad którą ludzkość zapłakała cała!!! Taka była Warszawa i tak się tam czuło…”.

Wtóruje mu jeden ze sprzysiężonych - wówczas student - Erazm Wró-blewski : „Widok zachwycający, nie widzieć człowieka, który by nie był uzbro-jony.(…) cała Warszawa przybrała postać militarną, chociaż jeszcze wielu z trwożliwszych mieszkańców siedzieli po domach”. Zadziwia postawa wielkiego księcia. Znając jego charakter należałoby oczekiwać szybkiej, zdecydowanej i brutalnej kontrakcji. Wydawało się rzeczą niemożliwą, aby nie podjął próby stłumie-nia powstania za wszelką cenę i wszelkimi środkami. Przecież Konstanty dysponował siłami, które mogły zgnieść bunt w zarodku - tym bardziej, że część oddziałów pol-skich pozostała mu wierna, a większość była zdezorientowana i na dobrą sprawę nie wiedziała czyich rozkazów ma słuchać. Wielki książę mógł więc w zarodku stłumić rozruchy i rozproszyć tłumy - gdyby tylko z całą energią i zdecydowaniem przystąpił do działania. Generałowie i wyżsi oficerowie polscy byli przeciwnikami powsta-nia, a Rada Administracyjna, tworząca rząd Królestwa, wprost wzywała księcia do natychmiastowego działania. Dwaj jej przedstawiciele - książę Adam Czartoryski i książę Ksawery Drucki - Lubecki, 30 listopada około drugiej nad ranem spotkali się z carewiczem. Na ich nalegania, zdenerwowany i trzęsący się z oburzenia, miał odpowiedzieć: „Zostawcie mnie! Róbcie co się wam podoba, ja się nie mieszam do niczego! Ja za nic nie odpowiadam”. Generałowi Stanisławowi Potockiemu, który wkrótce zginie z polskich rąk, a który namawiał go, aby nie tracił czasu i zmiótł powstańców rzucając całą jazdę na ulice Warszawy, odpowiedział: „Ża-den Rosjanin nie wmiesza się w tę sprawę. Polacy ją rozpoczęli, niech się sami między sobą rozprawiają”. Oni wzniecili pożar i oni muszą go zagasić. Jego, który tyle dla nich zrobił zaatakowano we własnym domu i chciano zabić. Nie będzie więc interweniował i nic go nie obchodzi dalszy los Królestwa. Do polskich

59

żołnierzy, którzy przy nim pozostali, miał nie kryjąc pogardy, powiedzieć: „Nie-przyjaciel lubi zdradę, ale zdrajców nienawidzi. Ja was nie prosiłem, abyście do mnie przyszli. Idźcie precz, wy zdradzili swych braci, wy gotowi zdradzić i Rosję”.

„Konstanty istotnie ocalił powstanie w pierwszych najcięższych jego chwi-lach” - pisał nie bez racji Wacław Tokarz w „Sprzysiężeniu Wysockiego”. Zamiast zdusić rozruchy, otoczony wiernymi oddziałami wycofał się ze stolicy. Opuszczając Warszawę zapowiedział odesłanie wiernych mu dotąd oddziałów polskich. Z kolei w swym raporcie o rozruchach wysłanym do cara podkreśla lojalność większości oddziałów polskich. Trudno jest biorąc pod uwagę charakter tej mimo wszystko nie-tuzinkowej postaci wyjaśnić motywy jego postępowania. Konstanty, już w Wierzbnie, miał nie kryć zadowolenia na wieść o kolejnych polskich zwycięstwach - „Moi Po-lacy biją Rosjan” - powtarzał wielokrotnie. Przypomnijmy tu VII scenę „Kordiana” Słowackiego:

„Car ujrzy, jak mój żołnierz nad Moskale lotny… Niech grają Dąbrowskiego, Książę sam poskacze”.

Świadectwa współczesnych mu potwierdzają, że podczas bitwy pod Grocho-wem miał w uniesieniu klaskać w dłonie, wołając: „Brawo dzieci”, i pogwizdywać melodię „ Jeszcze Polska nie zginęła…”. To jednak dalsza historia. Na razie jeden z członków Rady - Władysław Zamoyski, poinformował pozostałych, że książę Kon-stanty gotów jest się z nimi spotkać. Jak wynika z relacji uczestników tego spotkania, wielki książę za osobistą obrazę uznał oddanie dowództwa nad wojskiem Józefowi Chłopickiemu i nie uznał formalnie tej decyzji Rady. Później miał zapytać członków delegacji, co mogłoby w jak najszybszym czasie uspokoić wrzenie. Odpowiedziano, że jedynym środkiem na to może być tylko oddalenie się wielkiego księcia wraz z wojskiem za granice Królestwa. O dziwo cesarzewicz bez wahania wyraził na to swą zgodę. Wielki książę oświadczył, że nie zamierza atakować Warszawy, a gdyby otrzymał taki rozkaz, to uprzedzi o tym na dwie doby naprzód. Obiecał też, że wstawi się u cara, aby ten puścił w niepamięć wypadki z nocy listopadowej. W zawartym porozumieniu przewidziano wymianę jeńców oraz uwolnienie tych, których uwię-ziono przed wybuchem powstania. Delegacja Rady Administracyjnej zgodziła się w zamian zapewnić Konstantemu bezpieczne odejście za granicę Królestwa wraz z całym wojskiem, bronią i wszystkimi zapasami. Od tej chwili był tylko obserwatorem walk, a jego rola w dziejach Królestwa skończyła się w momen-cie podjęcia decyzji o wycofaniu sią na czele rosyjskiego korpusu wojskowego do Rosji. Dotrzymał obietnicy - towarzyszące mu oddziały polskie odesłał do Warszawy. Zmarł 27.VI. 1831 roku w Carskim Siole na cholerę, choć nie bra-kło pogłosek, że został otruty. Powróćmy jednak do pamiętnej Nocy… Jak widzieliśmy, to co się stało spotkało się z oporem ze strony generalicji, części wojsk polskich - musimy pamiętać, że w wielu polskich oddziałach nie było ani sekcji, ani nawet pojedynczych oficerów należących do Sprzysiężenia, i z niechętnym początkowo przyjęciem ze strony mieszkańców Warszawy. Do-szło do bratobójczych starć, w których sześciu generałów przeciwnych powsta-niu - Ignacy Blumer, Stanisław Trębicki, Maurycy Hauke, Stanisław Potocki, Józef Nowicki i Tomasz Siemiątkowski zginęło z rąk spiskowców. Powstaniu

60

groziło zamienienie się w zwykłą „ruchawkę” uliczną. Ma rację Jerzy Łojek, który w „Szansach Powstania Listopadowego” pisze - „Powstanie rozpoczęło się w wa-runkach fatalnego politycznego nieporozumienia. Oparte było w swym założeniu o najzupełniej mylną, opaczną i zgoła nonsensowną interpretację postawy moral-no-politycznej wyższych sfer społeczeństwa Królestwa - generalicji, arystokracji, popularnych osobistości spośród członków rządu, sejmu, senatu - interpretację przyjętą dowolnie, a priori i bez wystarczających podstaw przez organizatorów i przywódców spisku powstańczego”.

Rzeczywiście, z całym szacunkiem i podziwem dla tego wolnościowego zrywu musimy powiedzieć, że spontaniczne wystąpienie wieczorem 29 listopada 1830 roku wykazało całkowity brak politycznych i militarnych kompetencji powstańców. Wszystko to, co się działo przypomniało kładzenie więźby dachowej na dom, pod który nie wykopano jeszcze fundamentów...

Bilans Nocy Listopadowej też nie nastrajał optymistycznie. Podsumował to jeden z największych zwolenników wybuchu powstania, członek Sprzysiężenia Piotra Wysockiego - Maurycy Mochnacki: „(…) stało się bardzo wiele i nic”. I my doko-najmy takiego podsumowania: Miano pojmać wielkiego księcia - nie udało się.Do powstania miało przystąpić całe polskie wojsko - wiele oddziałów pozostało wiernymi naczelnemu wodzowi.Miano rozbroić oddziały rosyjskie - nie rozbrojono.Bito się całą noc bez przywódcy. Zapanował nieprawdopodobny chaos.Doszło do samosądów i przypadkowych zabójstw.

Ani w trakcie Nocy Listopadowej, ani nazajutrz nie wyłoniono ani wo-dza powstania ani rządu. Dodajmy tu, iż powstanie listopadowe, tak jak i wcze-śniejsza insurekcja kościuszkowska, miało dwojakie oblicze: było wojną

61

Wybuch powstania w Warszawie 30 listopada 1830 roku, mal. Georg Wunder w: „Powstanie Listopadowe”.

i rewolucją zarazem - choć w nieco innym znaczeniu, niż zwykliśmy te poję-cia określać po rewolucji francuskiej, a przede wszystkim rewolucji paździer-nikowej. Nie zmienia to faktu, że pierwiastki rewolucyjne przejawiły się już w ciągu pierwszej nocy powstania - po pierwsze - w zdobyciu Arsenału i roze-braniu przez plebs stolicy zapasów broni, a także w innych, niekontrolowanych wystąpieniach ludności cywilnej, choćby w wymordowaniu grupy generałów i późniejszych samosądach. Zmieniło swój charakter dopiero po wystąpieniu dobrze wyćwiczonego i wyposażonego, ożywionego polskim duchem wojska i przeniesieniu działań wojennych na pola bitew. Ale to już druga faza powstania. Na razie zaprowadzić jakiś porządek i unormować sytuację postanowiła Rada Administracyjna, instytucja oficjalnie sprawująca władzę w Królestwie. Książę Ksawery Lubecki, minister skarbu i czołowa osobistość w Radzie oczekiwał, jak się okazało na próżno, na ujawnienie się powstańczego rządu i powstańczego przywódcy. Nic takiego nie nastąpiło, bo i nastąpić nie mogło. W tej sytuacji zwołał nadzwyczajne posiedzenie Rady, na któ-rym miano dokooptować do niej ludzi cieszących się zaufaniem społecznym - księcia Michała Radziwiłła, Michała Kochanowskiego, generała Ludwika Paca, Juliana Ursyna Niemcewicza i generała Józefa Chłopickiego. Na posiedzeniu zjawił się też książę Adam Czartoryski, członek Rady, który jednak do tej pory rzadko bywał na jej posiedzeniach, Władysław Zamoyski i inni współpracownicy Lubeckiego. Nie-mal na siłę sprowadzono Prezesa Rady - Walentego Sobolewskiego, który na wieść o wypadkach listopadowych zabarykadował się we własnym domu. Kierownictwo Rady w gruncie rzeczy objął książę Drucki - Lubecki. Był przekonany, że zdoła przekonać cara o tym, że powstańcy wystąpili nie przeciwko swemu władcy, ale prze-ciw łamaniu prawa przez wielkiego księcia i Nowosilcowa, z którymi od dawna był w konflikcie. Wtórowała mu ówczesna prasa. W Kurierze Polskim z 5. XII. 1830 roku czytamy: „Nie walczymy przeciw Rosjanom, bo to jest naród bratni jednego z nami szczepu, ale przeciw gwałcicielom swobód naszych”, a w numerze z 3.I.1831 roku - „Nie powstali Polacy przeciw Rosjanom, lecz przeciwko władzy despotycz-nej”. Do Petersburga wysłano misję mediacyjną. 30 listopada Rada Administracyjna powołała Straż Bezpieczeństwa, którą dowodził generał brygady Piotr Łubieński. Początkowo powitano to jako znak, że sytuacja się stabilizuje. Nadzieję tę wyraża choćby powstała wtedy, znana i popularna do dziś dnia, wojskowa piosenka - „Śpiew patrioty”:

„Dalej bracia do bułata,Wszak nam dzisiaj tylko żyćPokażemy że SarmataJeszcze wolnym umie być.Długo spała polska świętaDługo orzeł biały spał,Lecz się zbudził i pamiętaŻe on niegdyś wolność miał.Wiwat Gwardia Narodowa!Wojsko polskie tobie cześć, Bądź gotowa, bądź gotowa,Za ojczyznę życie nieść!”

62

Wkrótce jednak okazało się, że zadaniem Straży i opiewanej w cytowa-nym wierszu, Gwardii Narodowej, mających wspólną organizację i dowództwo, a złożonej z „(…) z najprzedniejszej części obywateli Warszawy” - słowem , jak

czytamy w ówczesnej prasie: „(…) cokolwiek tylko stolica miała dys-tyngowańszego, to wszystko nale-żało do składu Gwardii”, miało być nie tyle wspomaganie powstańców, co rozbrojenie zrewoltowanej lud-ności Warszawy, a tym samym za-pewnienie względnego porządku, uśmierzenie niebezpiecznie re-wolucyjnych nastrojów ludności i umożliwienie Radzie przejęcia pełnej władzy nad stolicą. Pierw-szymi zarządzeniami był nakaz oddawania broni i zakaz noszenia rewolucyjnych kokard w barwach granatowo - biało - czerwonych. Od tej pory znakiem powstańców miały być białe kokardy.

Przypomnijmy tu, że barwę białą, jako kolor polskiej barwy

narodowej, nadał August II Mocny Sas, a podczas powstania została ona przyjęta przez konserwatystów. Radykałowie nosili barwy rewolucyjnej Francji. Dopiero 7 lutego 1831 roku Sejm Królestwa Polskiego przyjął propozycję kompromi-sową, kokardę trójbarwną - biało-czerwono-szafirową, czyli barwy Konfede-racji Barskiej. Kojarzone dziś jako symbol powstań narodowowyzwoleńczych, kokardy biało - czerwone, choć od dawna symbolizowały jedność Korony i Litwy, w pierwszych dniach powstania były stosunkowo rzadkie.

Ściany domów pokryły się odezwami głoszącymi: „Własnym umiar-kowaniem jedynie ocalić się możecie od pogrążenia się w przepaści, nad którą stoicie! Wróćcie zatem do porządku i spokojności, a wszelkie uniesienia niech przeminą z nocą, która je pokrywała”. Oczywiście próby rozbrojenia powstańców się nie powiodły. Odezwy ludność Warszawy zrywała z murów, darła i deptała. Do tego Rada Administracyjna głosiła oficjalnie, że sprawuje władzę w imieniu cara Rosji i króla Polski Mikołaja I. To się nie mogło podobać.

Nastąpiła radykalizacja ruchu powstańczego. 1 grudnia powstało Towarzystwo Patriotyczne, na czele którego stanął Maurycy Mochnacki. Domagał się podjęcia natych-miastowej akcji zbrojnej przeciwko wojskom rosyjskim stacjonującym w Królestwie. Mochnacki był zresztą jedynym członkiem Sprzysiężenia Piotra Wysockiego, który jeszcze przed 29 listopada żądał od kierownictwa Związku Podchorążych wybrania z chwilą wybuchu powstania Rządu Rewolucyjnego, złożonego z uczestników Sprzysiężenia oraz znanych posłów opozycyjnych. Chcąc uspokoić nastroje książę Lubecki, sprawujący przez kilka dni niemal dyktatorską rolę w Radzie, powołał

63

Straż Bezpieczeństwa, ryt. Fryderyk Dietrich, w” „Kroniki Powstań Polskich”.

do jej składu polityków Towarzystwa, co z kolei wywołało sprzeciw jej konser-watywnych członków. Nic dziwnego - Mochnacki głosił przecież: „Uchwalono jednomyślnie potrzebę utworzenia rewolucyjnego zbrojnego klubu w stolicy, to jest jedynej, jaka natenczas była podobna władzy miejskiej, żeby wywrócić rząd działający w imieniu Mikołaja I (bo już wtedy latała o tym pogłoska) zamierzający wejść w układy z nieprzyjacielem, albo w najgorszym razie, jeżeliby się to nie udało, zmusić ten rząd nawet siłą do przybrania wyraźnego charakteru rewolucyjnego…”. Pod naciskiem radykałów książę Drucki - Lubecki ustąpił z Rady, którą zresztą 3 grudnia 1830 roku rozwiązano. Wyłoniono natomiast Rząd Tymczasowy, na czele którego stanął książę Adam Czartoryski. Wodzem naczelnym rząd mianował generała Józefa Chłopickiego, który jak możemy się domyślać, przyjął tę funkcję niezbyt chętnie i tylko dlatego, że wierzył w zdolności dyplomatyczne Druckiego - Lubec-kiego, oraz w wymowę swoich pism do cara, w których usprawiedliwiał powstanie jako dzieło rozgorączkowanej młodzieży, która miała przecież jak najlepsze inten-cje. Rzecz jasna te tłumaczenia przekonały tylko dodatkowo Mikołaja I o słabości powstańców i o tym, że może im dyktować, co zechce. Wybiegając w przyszłość musimy powiedzieć, że taką krótkowzroczną i naiwną politykę prowadzili i następcy generała: Michał Gedeon Radziwiłł, Jan Skrzynecki, Henryk Dembiński, Kazimierz Małachowski, Jan Krukowiecki czy Maciej Rybiński.

To ich postaci przywołał na sąd potomnych Juliusz Słowacki w pierwszej scenie „Kordiana”. Przypomnijmy to pokrótce, bo choć gorzki to osąd, to i w miarę sprawiedliwy. Gwoli prawdy trzeba jednak dodać, że charakterystyki głównych działaczy listopadowych, przedstawiają tu dziwną mieszaninę głębokiej intuicji i stronniczego uprzedzenia. Dramat rozpoczyna scena „Przygotowania”. W noc syl-westrową na zlocie diabłów i czarownic w Karpatach zapadają decyzje o przyszłych losach świata i Polski. Zebrane mary tworzą przywódców i wodzów powstania narodowego Polaków, którzy w rezultacie mają przywieść ich do zguby:

Szatan

„Dobra rada, stańcie kołem,Stwarzajmy ludzi do rządu.(…) Stary - jakby ojciec dzieci,Nie do boju, nie do trudu;Dajmy mu na pośmiewisko,Sprzeczne z naturą nazwisko,Nazwijmy od słowa ludu,Kmieciów, czyli nędznych chłopów,Teraz, jak z niebieskich stropów,Rzućcie wodza ludziom biednym.

Dodajmy tu, że po upadku powstania taki sąd o Chłopickim był powszechny, choć musimy pamiętać, że „Kordian” powstał trzy lata po klęsce Powstania. W jego początkach jednak wielu przywitało nominację Chłopickiego z radością. Nic dziw-nego. Wreszcie ktoś wziął na swoje barki odpowiedzialność za to co się wydarzyło

64

i miało jeszcze wydarzyć. Śpiewano na nutę „Mazurka Dąbrowskiego”:

„Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemyCo nam obca moc wydarła, mocą odbierzemy.Co wszczęła rozpacz, to dokona męstwoMarsz, marsz Chłopicki, da nam Bóg zwycięstwo”

Równie popularny był inny utwór z tego okresu autorstwa Rajnolda Suchodolskiego, działacza Towarzystwa Patriotycznego i uczestnika powstania:

„Z naszym duchem i orężemPolak ziemię oswobodzi,Zdrajca pierzchnie, my zwyciężym,Bo Chłopicki nam przewodzi!Tylko razem, tylko w zgodzie,A powstańców będziem wzorem,Wszak Dyktator przy narodzie,Cały naród z Dyktatorem”

Niedługo to trwało. Po upadku powstania nazwisko Chłopickiego zamieniono na Kościuszkę, a funkcję dyktatora na naczelnika.

Dyktatorem powstania Chłopicki ogłosił się 5 grudnia, jednocześnie usiłując

65

Józef Grzegorz Chłopicki, generał, dyktator powstania listopadowego, (5 grudnia 1830 - 17 stycznia 1831), w : „Powstanie Listopadowe”.

pertraktować z rządem w Petersburgu. Ta ugodowa polityka nie rokowała dobrze dalszym losom powstania, choć przyznać trzeba, że generał miał pewne podstawy, aby wierzyć w możliwość zażegnania otwartego konfliktu. Car bowiem począt-kowo ze względu na położenie Konstantego przed opuszczeniem Królestwa i na słabość oraz rozproszenie sił rosyjskich w prowincjach zabranych, stwarzał pozory, że dąży do pokojowego rozstrzygnięcia zatargu. 16 grudnia przybył do Warszawy adiutant cara - pułkownik Józef Hauke, który zapewniał, że car nie chce wchodzić w żadne nieporozumienia i zatargi z narodem polskim. Cztery dni później Włady-sław Zamoyski wysłany przez dyktatora do dowódcy VI korpusu - generała Rosena, z wezwaniem do natychmiastowego przerwania jakichkolwiek działań wojennych, do chwili otrzymania nowych rozkazów z Petersburga, przywiózł oświadczenie, że generał nic nie wie „(…) o stanie wojny pomiędzy Rosją a Królestwem”. Wkrótce okazało się jednak, że chodziło tylko o zwłokę w czasie, a w gruncie rzeczy Miko-łaj I sprawę stawia jasno - żadnych rokowań i ustępstw. Jawny bunt trzeba stłumić wszelkimi środkami. Buntownicy mają zdać się na jego łaskę, choć właściwszym określeniem byłoby - niełaskę. Przecież wybuch powstania dawał mu do ręki dawno oczekiwaną sposobność. Po stłumieniu powstania nic już nie stanie na drodze ode-braniu autonomii Królestwu i likwidacji jego armii. Ta jątrząca się rana na ciele imperium wreszcie by zniknęła.

W odpowiedzi na żądania polskiej delegacji: respektowanie postano-wień konstytucji z 1815 roku, rozciągnięcia jej postanowień na Litwę, Wołyń i Podole, zwołania sejmu z udziałem posłów z ziem zabranych, natychmiasto-wego opuszczenia terytorium Królestwa Polskiego przez wojska rosyjskie, car ogłosił wprowadzenie stanu wojennego w prowincjach zabranych i wydał ukaz o przeprowadzeniu mobilizacji korpusu interwencyjnego pod dowództwem feldmar-szałka Iwana Dybicza, który miał stłumić „polską ruchawkę”. Feldmarszałek otrzymał wyraźne wytyczne postępowania wobec niepokornych Polaków: miał zażądać bez-względnej kapitulacji zbuntowanych oddziałów, obiecać jedynie amnestię winowajcom buntu i nic ponadto. Car zapowiedział też, że Rosja rozważy utrzymanie odrębnej admi-nistracji kraju, ale bez żadnych zobowiązań konstytucyjnych wobec Polski. 17 grudnia wydał manifest do Polaków, w którym nakazywał przywrócenie Rady Administracyj-nej w jej pierwotnym składzie i skoncentrowanie wojsk polskich w rejonie Płocka. W odpowiedzi na to - 20 grudnia, Sejm Królestwa ogłosił powstanie naro-dowe przeciw Rosji, a dzień później dyktator powstania - Józef Chłopicki, rozwiązał Rząd Tymczasowy i powołał w jego miejsce Radę Najwyższą Na-rodową. Z jednej strony było to nawiązanie do tradycji Insurekcji 1794 roku, z drugiej strony, generał pozbywał wraz z Rządem Tymczasowym niewygodnego dla siebie i będącego z nim w opozycji radykała - Joachima Lelewela, o którym Juliusz Słowacki wydaje wyjątkowo niepochlebną opinię:

Szatan

„Widzicie te postać bladą,Z mętów kotła już na pół urodną;Twarz uwiędła i wzrok w czarnem kole;

66

Paszczę myśli otwiera wciąż głodną,Wiecznie dławi księgarnie i mole;I na krzywych dwóch nogach się chwieje,

jak niepewne rządowe systema.Chce mówić; posłuchajmy, co na świat posieje?...Twór„Czy lepiej, kiedy jest król czy kiedy go nie ma?

Szatan„Precz z tym sfinksem, co prawi zagadki!Sam jej diabeł rozwiązać nie umie;Niech w szkolarzów zasiewa ją tłumie,Oplątaną w dziejowe wypadki;Niech z ministerialnej ławy,nad rozlewem żyźniącym krwi Nilu,Ze złamanych kolumien podstawyGada hieroglifem stylu”

Inaczej widzieli go „szkolarze” - skupieni wcześniej w patriotycznych kołach samokształceniowych. Adam Mickiewicz w wierszu „Do Joachima Lelewela” wita w nim przywódcę młodych, orędownika prawdy, który ”(…) naprawia serca i ob-jaśnia rozumy”, prawdziwego patriotę, poświęcającego się dla Ojczyzny:

Joachim Lelewel, historyk, poliglota, działacz poli-tyczny. W powstaniu listopadowym był członkiem Rządu Narodowego i przewodniczącym Towarzystwa Patrio-tycznego. w: „Powstanie Listopadowe”.

67

„O, długo modłom naszym będący na celu,Znowuż do nas koronny znidziesz Lelewelu!I znów cię obstąpią pobratymcze tłumy,Abyś naprawiał serca, objaśniał rozumy.Nie ten, co wielkość całą gruntuje w dowcipie,Rad tylko, że swe imię szeroko rozsypie.I że barki księgarzom swymi pismy zgarbi:Nie taki ziomków serca na wieczność zaskarbi;Ale kto i wyższością sławy innych zaćmi,I sercem spółrodaka żyje między braćmi.”

Dla niego Joachim Lelewel był wykonawcą „testamentu politycznego” Stanisława Staszica: „Zachować narodu historię. Tak bowiem jak inne narodowości europej-skie odnajdowały swą odrębność narodową poprzez poznanie własnej historii, tak i u nas nie może zniknąć narodowość polska, póki będzie żył naród, który swe dzieje poznawał i zachowywał”. Wydaje się, że ocena Lelewela przez Juliusza Słowackiego jest jednak krzywdząca. Nie był ani klerkiem, ani do końca zacietrzewionym dok-trynerem. Zresztą po detronizacji Mikołaja I, przy ustalaniu nowej formy rządowej, nie stawiał pytania: „Czy lepiej kiedy jest król, czy kiedy go nie ma?”, ale przyjął i zaprzysiągł jako członek rządu, zasadę monarchiczną Królestwa Polskiego. Sam zaprojektował nowy herb państwa, Orła z Pogonią pod koroną królewską, a nie, jak mu to później wielokrotnie zarzucano - czapką frygijską. Inna sprawa, czy miał rację… Na to pytanie spróbujemy odpowiedzieć w dalszym ciągu tego opracowania.

Sabat trwa dalej. Pojawia się nowa postać:

Diabli„Panie! czy skończysz na jednym? ”

Szatan„Wrzucić do kotła dyjament,Dyjament w ogniu topnieje;Wylać sekretny atrament,Z Talleyranda kałamarza,Co w niewidzialności blednieje,Od okularów rozsądku…I dąć w kocioł…w kotła wrzątkuObaczemy, co się stwarza”.

Diabli„Już gotowy! mimo czaryWyszedł jakiś człowiek godny,Złe w tym kotle były wary,Płyn za rzadki lub za chłodny.”

68

Szatan„To nic - to nic! takich trzeba,Biednym ludziom rzucać z nieba;Będą przed nim giąć kolana,Jest to stara twarz Rzymiana,Na pieniądzu wpół zatarta.Dajmy mu na pośmiewisko,Sprzeczne z naturą nazwisko;Ochrzcijmy imieniem czarta.Teraz puśćcie! niechaj leci!”

Diabli„Lepszy będzie człowiek trzeci.(…) Ktoś z rycerzy.”

Adam Jerzy Czartoryski - twórca konstytucji Króle-stwa Polskiego, członek Rady Administracyjnej, prezes

Rządu Narodowego Królestwa Polskiego, w : „Historia i Polonia”.

69

Szatan„Wódz! chodem raka przewini,jak ślimak rogiem uderzy,Spróbuje - i do skorupySchowa rogi, i do skrzyniMiejskiej zniesie planów trupy,Czekając, aż kur zapieje.Rzucić w kocioł Lachów dzieje,Słownik rymowanych końcówek;Milion drukarskich czcionek,Sennego maku trzy główek,Cóż tam?”

Astaroth„(…)Panie! Patrz, tam z kotła pary,Znów się jakiś stwór wylęga.Twarz ma okropnej poczwary,Przez pierś jeneralska wstęga.”

Generał Jan Skrzynecki, od 26 lutego do 10 sierpnia 1831 roku wódz naczelny powstania listopadowego, w:

„Powstanie Listopadowe”.

70

Szatan„Witajcie go! oto twórNiszczyciel, jakby horda Nogajca.On w stolicy owłada dział mur,On z krwi na wierszach wypłynie - to zdrajca!A gdy zabrzmi nad miastem dział huk,On rycerzy ginących porzuci;Z arki kraju wyleci jak kruk,Strząśnie skrzydła, do arki nie wróci…Kraj przedany on wyda pod miecz.”

Tymczasem 18 stycznia, wobec fiaska rokowań z Mikołajem i coraz ostrzej-szej krytyki, z jaką spotykało się kunktatorskie postępowanie dyktatora, generał Chłopicki złożył dymisję.

Oddajmy jeszcze raz głos generałowi Ignacemu Kruszewskiemu: „Przywiózł nareszcie pan Jan Jezierski odpowiedź cesarza Mikołaja, soumission ou la mort”… Ujrzał natenczas Chłopicki błąd, który popełnił; umyślił złożyć dyktaturę a naczelne dowództwo wojska zatrzymać sobie, - i to było w owym czasie najpożądańszym roz-strzygnięciem, - wolny od odpowiedzialności, byłby tylko myślał o pobiciu Moskali. Lecz na nieszczęście ten charakter drażliwy, uparty, gwałtowny, nieprzyzwyczajony

Generał Jan Krukowiecki, gubernator War-szawy, prezes Rządu Narodowego Królestwa Polskiego. Od sierpnia 1831 roku wódz naczelny armii polskiej, w: „Powstanie Listopadowe”.

71

do parlamentarnych sporów, spotkał się równie z gwałtownym Janem Ledóchow-skim. Przybyła do pałacu namiestnikowskiego deputacja sejmowa proponować Chłopickiemu właśnie to samo, co on chciał uczynić, aby złożył dyktaturę a zachował dowództwo wojska. Poseł Ledóchowski jakiś wyrzut mu zrobił. Chłopicki uniósł się gniewem, złożył dyktaturę i odmówił dowództwa. Od tego czasu już był tylko jako ochotnik przy armii, jako doradca ks. Radziwiłła komenderował wojskiem, o ile go chciano słuchać”. Dodajmy tu, że wspomniany tu poseł Jan Ledóchowski, to ten sam, który chcąc odegrać na sejmie, na którym zapadła decyzja o detronizacji Mikołaja I, rolę Robespierra, wybiegł na środek sali krzycząc - „Wyrzeknijmy więc wszyscy: nie ma Mikołaja!”. Chłopicki dyktaturę sprawował sześć tygodni i na dobrą sprawę ten czas został zmarnowany. O jego malejącej popularności świadczyć może krążący wówczas po stolicy wiersz:

„Sześć tygodni siedział, dumał, drzemał,Bezgraniczną dyktaturę w słabych rękach trzymał.I z Lubeckim będąc w zmowie,Oczekiwał, co car powie.Niechaj pozna car, że nie żarty,A Chłopicki niech gra w karty.Pobijemy wroga, Wszak bez niego w imię Boga…”

Jego bezczynność dała Rosji czas na spokojne przeprowadzenie koncentracji armii operacyjnej tuż nad granicą Królestwa. Na korzyść Chłopickiego trzeba jed-nak dodać, że zdał sobie z tego sprawę mówiąc, że dla dobra kraju był zmuszony: „(…)do nieczynności, która czułem, że zgubną była”. W ostatniej chwili zabrał się też do rozbudowy armii. 27. XII. 1830 roku zatwierdził projekt Najwyższej Rady Narodowej o powiększeniu armii do 100 000, a 5. I. 1831 roku wyznaczył etat armii na 120 000 żołnierzy. Inna rzecz, że było to wszystko zbyt późno. Zarzuty, których mu nie szczędzono, musiały zaboleć chimerycznego, o cholerycznym usposobieniu i święcie przekonanego, że poświęca się dla dobra kraju, dyktatora. Oznajmił, że złoży dowództwo. Decyzję tę przyspieszyło zajście wywołane przez przybyłego do Warszawy, na czele swojej dywizji, generała Jana Krukowieckiego, którego Chłopicki przywitał słowami - „Jenerale, miło cię przywitać, lecz milej by mi było, żebyś był rychlej nadszedł”, na co ten ostatni miał odpowiedzieć: „A mnie byłoby milej, jenerale, nie tutaj, lecz na placu boju ciebie widzieć”. Na te słowa Chłopicki dostał ataku apopleksji. Po dojściu do siebie oznajmił adiutantom, że „(…) uwalnia ich od wszelkiej służby, bo już tylko prywatnym jest człowiekiem”.

Do zapowiedzianej dymisji dojdzie wkrótce, a na razie decydujący głos w Sejmie zdobyło radykalne Towarzystwo Patriotyczne kierowane przez Joachima Lelewela i Maurycego Mochnackiego. Ten od dawna ostro atakował ludzi, których ogół do niedawna uważał za zbawców ojczyzny - w pierwszym rzę-dzie Chłopickiego i księcia Adama Czartoryskiego. Publicznie zarzucał im zdradę powstania, domagał się utworzenia Rządu Rewolucyjnego i wzywał do obalenia obecnych władz. Rozgorączkowana młodzież przyznawała mu rację. Doszło do

72

tego, że podchorążowie z bronią poszli by na plac Bankowy, gdzie mieściła się sie-dziba Rządu Tymczasowego, gdyby nie powstrzymał ich obawiający się wybuchu bratobójczych walk Piotr Wysocki. „Wszędzie was prowadziłem, szliście za mną. Dziś mielibyście się odłączyć od sprawy, za którąście walczyli. Nie bracia, wierzcie Chłopickiemu” - wołał. Nie spodziewał się pewnie, że za to poparcie nie otrzyma podziękowań, a przeciwnie…

Zobaczmy co się działo w pierwszych dniach powstania z naszym bohaterem. Uprzednio zostawiliśmy go na ulicach Warszawy otoczonego tłumem podchorążych i uzbrojonych cywili. Wiemy już, że nie dopuścił do ataku na siedzibę Rządu Tymcza-sowego. Od paru dni Szkoła Podchorążych była rozwiązana. Wysockiemu zlecono do-konanie rozliczeń pieniężnych i materiałowych. Ale dyktator Powstania nie zapomniał o nim. Jego to przede wszystkim winił za wywołanie wypadków, biegu których nie potrafił odwrócić. Wezwał go do siebie. „Przywołany do dyktatora” - wspominał później Wysocki w swoim „Pamiętniku” - doznałem od niego najokropniejszych gróźb, jakich rzadko w życiu doznać można. To są jego słowa: „Dlaczego tu pozo-stajesz? Chce ci się rewolucji? dam ja ci kulą w łeb, a stanie się dla ciebie nową rewolucją. Adiutant Placu! Aresztować go! Rewolucji mu się chce”. Na te wyrazy zacząłem się tłumaczyć, że nigdy nie pomyślałem o tym i jeżeli pozostałem, to je-dynie dlatego, że nie zdałem rachunków Komisji Rządowej Wojny. Po chwili kazał jednemu ze służbowych oficerów, żeby mnie zaprowadził do Komisji Rządowej Wojny i żebym zdał rachunki, co też uskutecznione zostało”. Na tym się nie skończyło. Wkrótce Wysocki i jego najbliżsi współpracownicy ze Sprzysiężenia - Józef Zaliwski i Piotr Urbański, wezwani zostali przez generała Stanisława Małachowskiego.

W swoich „Pamiętnikach” Kajetan Koźmian notuje: „Zatrzymaj się rzekł (gen. Małachowski) do mnie - poznasz trzech najburzliwszych szaleńców, co burzą lud. Wezmę ja ich w kluby i wyprawię ich na prowincję, dałem im rozkaz, aby się sta-wili.” Małachowski w tej rozmowie nie ukrywał, że z rozkazu dyktatora ma pozbyć się „burzycieli” i wysłać ich ze stolicy „do organizowania pułków”. Małachowski miał krótko zakończyć rozmowę z wezwanymi: „Panowie jeszcze tu jesteście, a ja wam daję rozkaz, abyście się bez żadnej zwłoki udali do Radomia”. W wypadku niewykonania rozkazu zagroził im aresztowaniem.

Gwałtowna zmiana. Ten, którego jeszcze wczoraj rozentuzjazmowany tłum obnosił na ramionach, ”Oswobodziciel Polski”, „Nigdy niezapomniany Wysocki”, o którym układano, w pierwszych dniach dyktatury Chłopickiego, wiersze i poematy, takie jak „Wiersz na cześć porucznika Wysockiego”:

„Któż to jest ten żołnierz, bez szronu, bez znaków?Na usługi dla kraju mało lat miał jeszcze,A już jego oblicze jest chlubą rodakówNa cześć jego nucą wieszcze.Któż nie wielbi świętej chwili,W której krzywd naszych mścicieleWolność z grobu wybudzili.Wysocki był na ich czele.A gdy po wojnie powrócim do roli,

73

Gdy wieczna gwiazda szczęścia nam zaświeci,Nic myśli nie uwięzi, nie skrępuje woli,Nieraz ojciec w gronie dzieci,By w nich wzbudzić cześć ku chwale,Zawoła w świętym zapale:„Niech żyją narodu mściciele,A Wysocki na ich czele”,

którego portrety obok portretów Chłopickiego wieszano nie tylko w mieszkaniach prywatnych, ale w salach urzędów, nagle popada w głęboką niełaskę.

Nastroje jednak wciąż się radykalizowały. W tej sytuacji „zesłanie” Wy-sockiego nie mogło trwać długo. Jak już wiemy fiasko pertraktacji z Mikołajem doprowadziło do upadku rządu i do uzyskania wpływów w sejmie ludzi widzą-cych jedyne wyjście z zaistniałej sytuacji w rozpoczęciu działań wojennych. Ruch mobilizacyjny ogarnął całe społeczeństwo. Obok licznych podań o zezwolenie na formowanie wojska, do Warszawy zaczęli napływać ochotnicy. W obwodach przystą-piono do organizowania oddziałów ochotniczych, tzw. „powstań”. Do formowanych oddziałów licznie napływali byli oficerowie napoleońscy, młodzież szlachecka, rzemieślnicy a nawet chłopi. 25 stycznia 1831 roku, w atmosferze kipiącej emo-cjami, podjęto decyzję, która zadecydowała o losach Polski na następne dziesięcio-lecia. Na wniosek posła Romana Sołtyka Sejm Królestwa Polskiego podjął uchwałę o detronizacji Mikołaja I, co było równoznaczne z zerwaniem unii personalnej ogłoszeniem aktu niepodległości Królestwa.

Oto jej treść - „Działo się posiedzeniu połączonych Izb Sejmowych dnia 25 stycznia 1831 roku w Warszawie. Najświętsze i najuroczystsze umowy tyle są tylko nienaruszalnemi, ile wiernie dotrzymywanymi z stron obydwóch. Długie cier-pienia nasze znane światu całemu: przysięgą zaręczone przez dwóch panujących,

74

Piotr Wysocki - portret „imagi-nacyjny”, litografia Francoisa le Villana, ze zbiorów Muzeum im. Kazimierza Pułaskiego w Warce.

Piotr Wysocki, rys. Jana Żyliń-skiego, ze zbiorów Muzeum im. Kazimierza Pułaskiego w Warce.

Piotr Wysocki, mal. W.Widowski wg. Jana Nepomucena Żyliń-skiego, ze zbiorów Muzeum im. Kazimierza Pułaskiego w Warce.

a pogwałcone tylekroć swobody nawzajem i naród polski od wierności dziś panu-jącemu uwalniają. Wyrzeczone na koniec przez samego cesarza Mikołaja słowa, że pierwszy z strony naszej wystrzał stanie się na zawsze zatracenia Polski hasłem, odejmując nam wszelką sprostowania krzywd naszych nadzieję, nie zostawują jak rozpacz szlachetną. Naród zatem polski, na sejm zebrany, oświadcza, iż jest niepod-ległym ludem i że ma prawo temu koronę polską oddać, którego godnym jej uzna, po którym z pewnością będzie się mógł spodziewać, iż mu zaprzysiężonej wiary i zaprzysiężonych swobód święcie i bez uszczerbku dochowa”.

Książę Adam Czartoryski podpisując ten dokument miał powiedzieć: „Zgubiliście Polskę”. Scenę detronizacji Mikołaja I świetnie ilustruje wyjąt-kowe w ikonografii polskiej przedstawienie pustego tronu królewskiego z he-raldycznym orłem Królestwa Polskiego nad którym unosi się Matka Boska z Dzieciątkiem. W strefie dolnej po lewej chorąży w stylizowanej na średniowieczną zbroi, dzierży chorągiew z białym orłem. To dzieło nieznanego autora, powstałe w 1831 roku, niesie czytelne przesłanie - detronizacja uzurpatora zwalnia miejsce na polskim tronie dla prawowitego władcy odrodzonej Rzeczpospolitej.

W akcie detronizacji cara symbolicznie zjednoczyły się dwa cele powstania - niepodległość i rewolucja, bo było to i polskie „ ścięcie króla”, i przejaw godności narodowej - pisał Zygmunt Ziątek w „Literackiej historii idei”. A Stefan Garczyński , jak się wkrótce okaże przedwcześnie, głosił:

„Ludy spółbratnie! od tysiącaDzieje podobną nie zabłysły kartą”

Ani na zrozumienie Rosjan, ani na odpowiedź cara na ten akt nie trzeba było długo czekać. Detronizacja dała Mikołajowi I pretekst do użycia siły. 25 stycznia 1831

roku wydał manifest: „Nadszedł czas do użycia siły przeciwko nie znającym skruchy buntownikom i My, wezwawszy na pomoc Najwyższego Sędzię spraw i zamiarów ludzkich, rozkazaliśmy wiernym wojskom naszym iść na buntowników”. Granice Królestwa Polskiego przekroczyła 115 ty-sięczna armia z 336 działami.

Wkrótce po jej wkroczeniu - 29 stycznia 1831 roku rozwiązano Radę Najwyższą Narodową. Na jej miejsce sejm powołał Rząd Narodowy. W jego skład weszli: książę Adam Jerzy Czartoryski, Wincenty Niemojewski, Stanisław Barzy-kowski, Teofil Morawski i Joachim Lele-wel. Nowym wodzem naczelnym został stary napoleoński generał, książę Michał Radziwiłł, wybrany nie tyle dla swoich ta-lentów dowódczych co dla nazwiska, które

75

Upamiętnienie detronizacji cara Mikołaja I jako króla Polski, w: „Historia i Polonia”

nosił. 6 lutego 1831 roku zarządził on pogotowie jednostek polskich rozmieszczo-nych obronnie na wschód od Warszawy, ogłaszając jednocześnie stan oblężenia stolicy. W „Kurierze Polskim” Jan Żukowski pisał z entuzjazmem: „Wojna! Wojna! Już więc życzenia nasze zamieniają się na upragniony huk dział i szczęk oręża! Serca i myśli zestrzelmy w jedno ognisko! W tej wielkiej chwili serca i myśli nasze niech jeden ożywia zapał, jedno wiedzie pragnienie: Do broni, bracia! Do broni! W niej nadzieja, w niej zbawienie”.

Rozpoczęła się wojna polsko - rosyjska, a wraz z jej tokiem, potoczyły się i dalsze losy naszego bohatera.

Rozpoczęcie kampanii rosyjsko- polskiej w 1831 roku, mal. Georg Benedikt Wunder, w: „Powstanie Listopadowe”

76

BITWY POWSTANIA LISTOPADOWEGO. ARMIA REGULARNA, ODDZIAŁY POWSTAŃCZE.

UDZIAŁ KOBIET W POWSTANIU. „Grochów, bitwa taka sławna Dużo o niej wierszy, Dawne dzieje, chwała dawna, Rok trzydziesty pierwszy”

Artur Oppman ”Abecadło Wolnych Dzieci”

Dzisiaj nie czuję się na siłach do pisania historii okropnych wypadków, które wypełniają ten nieszczęśliwy rok dziejów Polski. Wypadki te jeszcze żyją zbyt

świeżo w pamięci, a przy tem, jakkolwiek przyjmowałem w nich czynny udział i, dzięki pozycji swojej, zebrałem mnóstwo o nich szczegółów, to jednak część ich pozostała dla mnie nieznaną. Działania wojenne korpusów oddzielnych znam tylko z raportów otrzymywanych przez sztab generalny, a o niektrych nawet z tego źródła nie można było powziąć żadnej wiadomości wskutek przerw w komunikacyi. Ograni-czę się więc do zdania sprawy z wypadków, w których albo sam przyjmowałem udział, albo też o których jestem powiadomiony dokładnie. Mogę się niekiedy mylić w spo-sobie przedstawiania rzeczy, mogę zwłaszcza mieć poglądy inne od tych, jakie sobie wytworzyła armia rosyjska w tej sprawie, niepodobna zresztą, aby było inaczej, sam przyjmowałem udział w tej okropnej wojnie, - ale uważałbym za niegodne zaufania Najjaśniejszego Pana, gdybym w celu przypodobania mu się upiększał coś wbrew prawdzie”- pisze generał Ignacy Prądzyński w swym „Pamiętniku historycznym i wojskowym o wojnie polsko-rosyjskiej w roku 1831”, będącym relacją opracowaną na życzenie cara Mikołaja I.

A była to rzeczywiście dziwna wojna - na czele gotowych oddać życie za „świętą sprawę” żołnierzy stali wodzowie, którzy w powodzenie powstania nie wierzyli i za wszelką cenę chcieli doprowadzić do jakiejś ugody. Parafrazując słowa Lope de Vegi - możemy zapytać: „Kimże jest ów generał, kto żołnierzem na tej dziwnej wojnie?”. Ale ta wojna już została wypowiedziana. Naprzeciw 150 ty-sięcznej armii rosyjskiej stanęło liczące około 70 tysięcy żołnierzy wojsko polskie, w skład którego wchodziły oddziały armii Królestwa Polskiego i nowo sformowane pułki, do których na drodze konskrypcji i zaciągu ochotniczego masowo wstępo-wali dawni oficerowie i żołnierze napoleońscy, młodzież szlachecka, mieszczanie, chłopi. Dochodziły do tego odziały gwardii miejskiej, milicji i oddziały partyzanckie. Trzon stanowiły jednak regularne oddziały armii polskiej. Poświęćmy temu wojsku kilka słów. Pod rozkazami cesarza Napoleona I służyło ponad sto tysięcy żołnierzy Księstwa Warszawskiego. Wojsko to szkolone w wychowane w duchu ideałów Rewolucji Francuskiej - a przede wszystkim w równości żołnierskiej wobec bojo-wych zasług, w poczuciu drużby i braterstwa, miało wyraźny charakter narodowy, a żołnierze byli silnie zmotywowani do walki o wyznawane ideały. Oddziały te należały do najlepszych i najwaleczniejszych w Europie, czego świadectwo dały na

77

setkach pól bitewnych. Napoleon Bonaparte w akcie abdykacyjnym, zastrzegł prawa dla wojsk polskich, walczących przy jego boku do ostatniej chwili. Artykuł XIX tego aktu brzmiał: „Wojska polskie wszelkiej broni, zostające na służbie Francyi, będą mieć wolność powrotu do domów, zachowując broń i bagaże, a to w dowód ich zaszczytnej służby. Oficerowie, podoficerowie i żołnierze zachowują udzielone im dekoracje i pensye do nich przywiązane”.

Odwaga i waleczność tej armii, przymioty i cnoty wojskowe żołnierzy, zdo-były sobie uznanie wszystkich dawnych przeciwników, a w pierwszym rzędzie cara Aleksandra I i jego brata - wielkiego księcia Konstantego. W kilka dni po zrzecze-niu się tronu przez Napoleona - w kwietniu 1814 roku, została, w celu poznania zamiarów zwycięskiego monarchy, wysłana do cara Aleksandra deputacja korpusu polskiego. Delegacja ta uzyskała więcej niż oczekiwała; obok zapewnień szacunku i podziwu dla postawy Polaków, przyrzeczenie uwzględnienia wymienionego wyżej artykułu z aktu abdykacyjnego Napoleona, obietnicę oddania dowództwa nad woj-skiem polskim wielkiemu księciu Konstantemu, a przede wszystkim zapewnienie utrzymania narodowego charakteru armii.

Na pytanie, czy wojska polskie zatrzymają „kokardę narodową”, Aleksander odpowiedział: „Owszem, i mam nadzieję, że wkrótce będziecie ją nosić z pewnością zatrzymania jej na zawsze”. Wkrótce po tym powołał Komitet Wojskowy - organ zwierzchni i organizacyjny nad nowym Wojskiem Polskim. Na jego czele stanął wielki książę Konstanty Pawłowicz Romanow , a członkami zostali generałowie Jan Henryk Dąbrowski, Józef Zajączek, Romuald Giedroyć, Karol Sierakowski, Karol Otto Kniaziewicz, Franciszek Paszkowski, Stanisław Wojczyński, Antoni Sułkowski i Józef Wielhorski. Formalnie Wodzem Naczelnym był wielki książę Kon-stanty, rzeczywistym dowódcą w tych dniach pozostawał jednak generał Jan Henryk Dąbrowski, któremu cesarz powierzył zadanie zebrania oddziałów polskich. Wywią-zał się zresztą z tego zadania. Rozproszone po całej Europie oddziały zostały zebrane i entuzjastycznie witane przez ludność, wróciły do kraju. W nadanej Królestwu w 1815 roku Konstytucji ostatecznie uregulowano sprawę armii. Zgodnie z jej arty-kułami, monarcha - Aleksander I i jego następcy, decydowali o wielkości wojska i im to, a nie jak dawniej Ojczyźnie, żołnierze składali przysięgę. Wojsko posiadało „narodową kokardę”- czyli kolory i krój munduru, polskie chorągwie i sztandary. Językiem służbowym w armii miał być język polski. Zwierzchnictwo nad armią sprawowała Komisja Rządowa Wojny, w praktyce jednak wszelkie uprawnienia posiadał wódz naczelny - w tym wypadku wielki książę Konstanty. Równie istotne były podkreślające odrębność wojska polskiego artykuły:Art. 10: ”W każdym wypadku wprowadzenia wojsk rosyjskich do Polski lub wojsk polskich do Rosji lub w wypadku przechodu tychże wojsk przez jaka prowincję jednego z dwóch państw utrzymanie ich i koszta przechodu ponoszone zostaną całkowicie przez kraj, do którego należeć będą. Wojsko polskie nie będzie nigdy użyte za granicami Europy”.Art. 154: ”Siła wojska na koszcie krajowym oznaczona jest przez panującego w miarę potrzeby i w stosunku do dochodów w budżecie umieszczonych”.Art. 156: „Wojsko zachowa kolory swego munduru, swój ubiór właściwy i wszystko co się tyczy jego narodowości”.

78

Zgodnie z tym artykułem piechota i ułani nosili mundury o barwie granatowej, strzelcy konni i artylerzyści - zielonej, oficerowie sztabowi barwy granatu z kar-mazynem; wszelkie ozdoby, tak jak i w umundurowaniu armii Księstwa Warszaw-skiego, były srebrne.Organizacyjnie Armia Królestwa Polskiego składała się z:1) Gwardii Królewskiej. W jej skład wchodziły: pozostający pod bezpośred-

nim dowództwem wielkiego księcia Korpus Rezerwowy Wojsk, Dywi-zja Gwardii, Pułk Strzelców Konnych Gwardii, Pułk Grenadierów Konnych Gwardii, Bateria Artylerii Konnej Gwardii, batalion saperów, tabory i stacjonujące w Warszawie oddziały gwardii litewskiej i wołyńskiej w sile dwóch pułków piechoty, trzech pułków jazdy i dwóch baterii artylerii.

2) Piechoty, którą tworzyły dwie dywizje piechoty po trzy brygady - dwie piechoty liniowej i jedna strzelców pieszych. Korpus Piechoty Królestwa Polskiego liczył przed wybuchem powstania ok. 24 600 żołnierzy i oficerów zgrupowanych w 24 batalionach.

3) Kawalerii. Jazdę Królestwa stanowiły dwie dywizje - ułanów i strzelców konnych, zgrupowanych w czterech pułkach liczących po cztery szwadrony każdy. Dywizje tworzyły Korpus Jazdy Królestwa liczący w 1830 roku 34 szwadrony, a w nich 6788 oficerów i żołnierzy.

4) Artylerii i Inżynierii. Artyleria Królestwa składała się z dwóch brygad artylerii pieszej po trzy baterie - jedna ciężka i dwie lekkie. Każda po dwanaście dział - 6 armat i 6 granatników. W jej skład wchodziła także jedna brygada artylerii konnej z dwoma bateriami po osiem dział każda. Ogółem artyleria składała się z 13 baterii, i liczyła około 3230 żołnierzy i oficerów oraz 96 dział polowych i garnizonowych. Wojsko polskie posiadało w swoim składzie należący formalnie do gwardii, batalion inżynierii liczący około 1000 ludzi.

5) Taborów - tzw. „Pociągi”, liczące dwie kompanie gwardyjskie i trzy bataliony liniowe, każdy po sześć kompanii i osiem wozów taborowych.

6) Żandarmerii. Korpus ten został zorganizowany 17 października 1816 roku. Liczył 43 oficerów i 339 podoficerów, żołnierzy i tręba-czy. Żandarmi stacjonowali w miastach wojewódzkich i obwodowych. W lutym tego roku rozkazem ówczesnego wodza naczelnego Michała Gedeona Radziwiłła Korpus Żandarmerii przeformowano w Dywizjon Karabinierów Kon-nych, przeznaczony do służby w polu.

7) W skład armii Królestwa wchodziły też następujące korpusy:Korpus kwatermistrzostwa, który spełniał funkcje dzisiejszego sztabu generalnego.Korpus weteranów czynnych składający się z trzech batalionów rozmieszczonych kompaniami po całym kraju.Korpus audytorski. Prawo karne wojskowe oparto na dekretach francuskich, a urzędy audytorskie znajdowały się przy pułkach i dywizjach.Korpus duszpasterski działający od szczebla pułku.Korpus cywilnych urzędników wojskowych.

8) Szkolnictwa, w skład którego wchodziły:Szkoła Podchorążych Piechoty.Szkoła Podchorążych Jazdy.

79

Szkoła Aplikacyjna kształcąca oficerów kwatermistrzostwa, inżynierii, artylerii i saperów.Korpus Kadetów w Kaliszu - wojskowa szkoła średnia dla młodzieży.

W chwili wybuchu powstania wojsko polskie liczyło 27 543 żołnierzy, ale szybko powiększało swą liczebność - tym bardziej, że w całym Królestwie zdolnych do służby wojskowej było ponad 200 tysięcy ludzi. 4 grudnia 1830 roku powołano w pierwszej kolejności żołnierzy wcześniej zdymisjonowanych. Tworzono w ten sposób trzecie i czwarte bataliony piechoty oraz piąte i szóste szwadrony jazdy. W kolejnych dniach powołano Straż Bezpieczeństwa, w której mieli służyć „(…)

Umundurowanie żołnierzy polskich w latach 1830 - 1831, w: „Żołnierz europejski”.

Umundurowanie żołnierzy rosyjskich w la-tach 1815 - 1843, w: „ Żołnierz europejski”.

Umundurowanie Rosjan w latach 1815 - 1825, w:”Żołnierz europejski”.

80

Umundurowanie Polaków służących w ar-mii napoleońskiej- rok 1815, w: ”Żołnierz europejski”.

obywatele zdolni do noszenia broni w wieku od 18 do 45 lat mający”. Wkrótce tej formacji wyłoniono, zorganizowaną na wzór batalionów piechoty liniowej, Gwardię Ruchomą. W styczniu do tych batalionów powołano wszystkich oficerów dymisjonowanych i podjęto decyzję o utworzeniu z gwardii ruchomej 16 pułków piechoty liniowej. Z każdych 50 tzw. „dymów”- czyli siedzib ludzkich, miano wy-stawić umundurowanego i uzbrojonego jeźdźca konnego. Całe Królestwo zostało podzielone na dwa obszary militarne. Dla dokonania poboru mianowano dwóch regimentarzy, jednego do prawej, drugiego do lewej strony Wisły. W przeddzień ogłoszenia detronizacji Mikołaja I - 24 stycznia 1831 roku, po częściowej mobili-zacji, Wojsko Polskie liczyło ponad 70 000 żołnierzy i liczba ta szybko wzrastała. W przyszłości armia ta wzrośnie jeszcze bardziej - obok 30 000 żołnierzy ze starej kadrowej armii Królestwa przez formacje powstańcze przejdzie ponad 140 000 ludzi zmobilizowanych podczas dziesięciomiesięcznych walk, i około 20 000 ochotników z ziem litewsko-ruskich i dwóch pozostałych zaborów. Armia ta wkrótce miała stawić czoła liczniejszej i lepiej uzbrojonej armii rosyjskiej, ale Polacy mieli wiele atutów do wykorzystania.

Oddajmy na chwilę głos Aleksandrowi Puzyrewskiemu - generałowi lejt-nantowi Sztabu Głównego armii rosyjskiej: „Niewiele zaprawdę wojen odznacza się tak niezwykłą różnorodnością działań, jak wojna w obecnej pracy opisana. Z jednej strony występuje tu do boju państwo rozległe, potężne, władające olbrzy-mim zasobem ludzi i środków materialnych, wyprowadzające na pole bojowe armię silną, ogromną, wybornie zorganizowaną, słynną świetnemi tradycjami bojowemi; z drugiej - kraina stosunkowo słaba, o niewielkich środkach i szczupłej sile zbrojnej, uniesiona błędną i niemożliwą do osiągnięcia ideą polityczną, również za miecz chwycić się odważa i na ostateczne dla osiągnięcia zamierzonego celu zdobywa się wysiłki. Wobec tego zdawać by się mogło, że przy podobnych warunkach nie tylko wynik walki niewątpliwym się staje, ale i sam jej przebieg winien być dla nieskoń-czenie silniejszego czemś w rodzaju zwycięskiego pochodu a tymczasem wojna ośm ciągnie się miesięcy z chwiejnem często powodzeniem, a nawet w pewnej chwili zdaje się przechylać stanowczo na korzyść słabszego, zadającego nie tylko dotkliwe ciosy przeciwnikowi, ale nawet na zaczepne odważającego się kroki. Przyczynami tego, jak się czytelnik przekona, były z jednej strony: rozrzucenie armii ruskiej na rozległem terytorium państwa, niespodziewana dla niej wojna, złe urządzenie dostawy żywności, lekceważenie przeciwnika i pewne błędy strategiczne ze strony naczelnego wodza ruskiego; z drugiej zaś - skupienie terytorialne powstałych prowi-cyi polskich, wyborne bojowe zalety polskiej armii, niesłychany zapał, ogarniający Polaków, niosących na ofiarę rządowi swemu niezmierne środki w ludziach i pomo-cach materialnych, wreszcie niezwykła dzielność rządu rewolucyjnego (mianowicie po ustąpieniu Chłopickiego) w organizowaniu siły zbrojnej”.

Armia polska miała do tego stosunkowo duże możliwości mobilizacyjne, oparte przede wszystkim na potężnym nacisku opinii publicznej, żądającej użycia wszystkich zasobów kraju do walki o niepodległość. Była skoncentrowana na dobrze zaopatrzonym, stosunkowo niewielkim obszarze, miała liczną kadrę zawodową, wystarczającą do stworzenia kilkudziesięciu nowych pułków piechoty i kawalerii. Co prawda Rosjanie dysponowali około 160 batalionami piechoty, 260 szwadronami

81

kawalerii, i 500 działami, ale siły te rozrzucone były na obszarach niemal całej Rosji europejskiej. Działania wojenne rozpoczęły się 5 lutego 1831roku. 115 000 żołnierzy - w tym 86 000 piechoty, 27000 jazdy i 288 dział, pod dowództwem feldmarszałka Iwana Dybicza-Zabałkańskiego, przekroczyło granice Królestwa. Wkroczenie wojsk poprzedził rozkaz dzienny głównodowodzącego armii rosyjskiej: „Rozpoczynamy walkę, jakiej nigdy nie podejrzewało serce wiernych Rosjan. Pobijemy zuchwalców, którzy poderwali Królestwo Polskie przeciwko naszemu ukochanemu suwerenowi, który obsypał tych niewdzięczników niezliczonymi dobrodziejstwami i niedawno wielu z nich przyznał wspaniałomyślne przebaczenie. Zbrodnicze plany tych buntowników, dybały na życie prześwietnego brata naszego monarchy, który przez 15 lat był ich do-wódcą i zwierzchnikiem. Bagnet rosyjski udowodni im, że zdrada jest tyleż daremna, co zbrodnicza. Rosyjski bicz i odwaga przywołają do porządku ich lekkomyślność i buntowniczą skłonność”. Plan kampanii był prosty - skoncentrowanymi siłami rosyjskimi rozbić Polaków tam gdzie się skupią ich główne siły, a w grę wchodziły tylko dwa miejsca: lewy brzeg Bugu, bądź prawy brzeg Narwi. Tym samym armia polska zostałaby odsunięta od Warszawy, którą można by po przejściu Wisły otoczyć i zdobyć szturmem. Rosjanie nie wzięli jednak pod uwagę kaprysów pogody. Od-wilż sprawiła, że drogi stały się tak grząskie, że artyleria rosyjska po prostu utknęła w miejscu, a jazda z trudnością przebijała się do przodu. 7 lutego doszło do pierw-szych starć zbrojnych - jeden z plutonów 1 pułku ułanów polskich rozbił i przepędził w Siedlcach przednią straż nieprzyjaciela. W tym samym dniu 3 pułk ułanów wyparł z Węgrowa dwa pułki rosyjskie. Do poważnego starcia doszło 11 lutego pod Liwem. Maszerującym na Łomżę i Ostrołękę oddziałom feldmarszałka Dybicza stawił opór oddział dywizji generała Franciszka Żymirskiego. Oddajmy głos generałowi Igna-cemu Prądzyńskiemu: „W celu otrzymania pewnych wiadomości o ruchach wojsk rosyjskich generał Skrzynecki otrzymał rozkaz wyruszenia pod Liw z dywizją złożoną z 11 batalionów piechoty i dwóch pułków ułanów. Instrukcyja zalecała mu atakować i znosić wszystkie oddziały, jakie napotka na swej drodze i urządzić odwrót dopiero wówczas, gdy się przekona, że stoi wobec znacznej armii. Natura kraju dawała zupełną gwarancyę, że dywizja wyjdzie bez szwanku z tej wyprawy. Otrzymawszy rozkaz, Skrzynecki zaraz wyruszył w pochód. W nocy przeszedł na brzeg lasów, otaczających równinę Liwca i spotkał słabą awangardę rosyjską, która nie zacho-wywała żadnych ostrożności.

Takim uczuciem lekceważenia przejęta była cała armia rosyjska względem przeciwnika, z którym szła walczyć. Skrzynecki, znajdując się na czele oddziału, rozkazał rzucić się do ataku. W obozie rosyjskim powstało kompletne zamieszanie, konie i ludzie uciekali na wszystkie strony przez pola, pozostawiając za sobą zabitych i rannych, tak, że kilku jeńców, sztandar i mnóstwo koni stały się zdobyczą Polaków, którzy strat prawie żadnych nie ponieśli”. Dodajmy tu, ze odwód dywizji generała Żymirskiego osłaniał na czele III batalionu 7. pułku piechoty liniowej kapitan Piotr Wysocki. Zostawiliśmy naszego bohatera w momencie, kiedy w niełasce opuszczał Warszawę. Trudno powiedzieć, kiedy wezwano go z powrotem do stolicy. Zapewne nastąpiło to pod koniec stycznia, bowiem wiemy, że 25 stycznia z pominięciem stopnia porucznika, otrzymał awans na kapitana. Jak widać jego kariera wojskowa po złożeniu dyktatury przez serdecznie niecierpiącego go generała Chłopickiego

82

i zmianie na stanowisku naczelnego wodza, potoczyła się stosunkowo szybko. Jak pamiętamy, po wyjątkowo nieprzyjemnej rozmowie z generałem Chłopickim i generałem Stanisławem Małachowskim, Wysocki został oddelegowany do woje-wództwa sandomierskiego, na inspekcję tworzących się tam powstańczych „gwar-dii ruchomych”. Niektóre źródła podają, że wcześniej Chłopicki kazał go na kilka dni aresztować. Sam Wysocki nic o tym nie wspomina w swoich „Pamiętnikach”, a wydarzenia tych dni relacjonuje bardzo dokładnie. Być może była to jakaś łagodna forma aresztu domowego. W każdym razie dyktator na co najmniej miesiąc pozbył się niewygodnego dla siebie człowieka.

Na nowym stanowisku Wysocki czuje się jak na zesłaniu - upokorzony i niesprawiedliwie potraktowany, o czym wiemy z listów do jego jedynej, choć niespełnionej miłości - Józefy Karskiej.

Postać tej ostatniej - egzaltowanej wielbicielki Piotra, córki szambelana Kar-skiego kreśli na kartach cyklu powieściowego poświęconego Wysockiemu - „Noc Listopadowa” i „W pętach bezwładu” Edmund Jezierski.

Autor, który chce przedstawić Wysockiego w jak najlepszym świetle, rozwija wątek tej czystej, platonicznej i pełnej wyrzeczeń miłości. Pisze: „I choć jasno zdawali sobie sprawę z ożywiających ich uczuć, nie padło między nimi ani razu słowo miłość… Wysocki odczuwał dobrze, że nie dla niego, ubogiego żołnierza, była córka dumnego magnata, poza tym wiedział dobrze, że dopóki wojna nie skończona, dopóki zwycięstwo ostateczne jej nie uwieńczyło, nie wolno mu myśleć o żadnym innym uczuciu, nie wolno się oddać innej służbie, jak tylko ojczyźnie”. Dodajmy tu, że Jezierski sugeruje, iż w gruncie rzeczy para zakochanych jest sobie kondycją równa, gdyż czyn Wysockiego ma moc nobilitującą, o wiele większą niż pochodzenie i tytuły. Jest to rzecz jasna li-centia poetica autora, z rzeczywistością nie mająca wiele wspólnego. Zaś sam Wysocki w „Pamiętniku” notuje: „Niech Bóg sprzyja Ojczyźnie naszej, a ja choć prześla-dowany, z największą chęcią pospieszę na ratunek”. Jak wyzwolenie przyjmuje nagłe wezwanie do powrotu do stolicy. W kilka dni później mianowany zostaje adiutantem nowego naczelnego wodza. Dodajmy tu od razu, że Chłopicki nadal pozostał faktycznym dowódcą, doradzając swojemu wyjątkowo nieudolnemu na-stępcy - księciu Michałowi Radziwiłłowi. Książę Czartoryski zdając sobie sprawę z braku zdolności dowódczych Michała Radziwiłła wielokrotnie prosił Chłopic-kiego o ponowne objęcie dowództwa. Urażony generał odpowiadał zawsze tymi samymi słowy: „Nie przyjmuję dowództwa. W długich wysługach, w twardych bojach bliznami okryty, walcząc po różnych krajach, za Ojczyznę, dosłużyłem się szlif jeneralskich. Napoleon mi je dał, a Ledóchowski zmusił mnie do ich odpięcia. Sejm wszystko zaaprobował, jestem więc teraz tylko prostym żołnierzem, a wyznam ze szczerością starego żołnierza, że nikogo nie widzę przed sobą, kto by mógł mieć prawo i godność na powrót mi je przypiąć. Bez szlif zaś wodzem być nie można, tylko żołnierzem”.

83

Niemniej stał się szarą eminencją u boku księcia Radziwiłła i faktycznie de-cydował o wszystkim. Uraz - prawdziwych czy wydumanych, nie zapominał, nic więc dziwnego, że zrobił wszystko, aby funkcja Wysockiego pozostała wyłącznie honorową. Ten, jak już wiemy, oddelegowany do 7. pułku piechoty osłania odwrót generała Franciszka Żymirskiego przez rzekę Liwiec.

Ówczesny polityk i historyk - Stanisław Barzykowski pisze: „Pod Liwcem więc naprzód działa miały zagrzmieć i wojna się rozpocząć. Wysocki, który powstanie pamiętnej nocy rozpoczął, dziwnym zbiegiem wypadków pierwszy strzał miał prze-ciw Moskalom wymierzyć. Za zbliżeniem się nieprzyjaciela kazał most rozbierać, a gdy pod osłoną piechoty saperzy moskiewskie naprawiać go zaczęły, Wysocki ogień rozpoczął”. Rekonstrukcji jego udziału w tej bitwie dokonał Tadeusz Łepkowski w biografii „Piotr Wysocki”. Zrelacjonujmy po krótce jego ustalenia. Kapitanowi Wysockiemu polecono osłaniać odwrót Polaków przez drewniany most przerzucony przez rzekę Liwiec. Dowodził trzecim batalionem 7. Pułku piechoty. Do dyspozycji miał ponadto dwa działa oraz szwadron ułanów. Po odwrocie głównych sił, miał zniszczyć most, aby uniemożliwić, a przynajmniej utrudnić Rosjanom przeprawę na drugi brzeg. Po wycofaniu się Polaków, Wysocki most zniszczył, pozostawiając tylko kładki, co umożliwiło wycofanie się posterunku polskiego pozostającego jeszcze na prawym brzegu, i opuszczenie miasteczka. Zabudowania opuszczonego biwaku rozkazał podpalić. Tym samym ogień artylerii rosyjskiej, która wieczorem zaczęła ostrzeliwać polskie pozycje, nie uczynił żadnej szkody polskim oddzia-łom. Gdy w nocy saperzy rosyjscy zaczęli naprawiać zniszczony most, ogień Pola-ków położył trupem wielu z nich. Po wycofaniu się spod Liwia, 17 lutego bije się pod Dobrem, a 25 tego miesiąca bierze udział w wielkiej batalii pod Grochowem. W niczym nie umniejszając osobistego męstwa, jakie okazał w tych bataliach, nie

Michał Gedeon Radziwiłł - od 20 stycznia do 2 lutego wódz naczelny powstania listopadowego, autor nie-znany, źrodło -Mathiasrex, Maciej Szczepańczyk

Generał Chłopicki na czele sztabu, mal. Juliusz Kossak, w: „Juliusz Kossak”.

84

sposób nie wspomnieć o poważnym błędzie, jaki popełnił w tej kampanii, wysy-łając niesprawdzony, zawierający fałszywe dane raport spod Serocka. Co prawda idealizujący Wysockiego wspomniany już Edmund Jezierski powołując się na sobie tylko znane źródła, stara się Wysockiego wybielić i przedstawia sprawę tak, że targany wyrzutami sumienia, dowódca 10. pułku, sam zgłasza się do dowodzącego - generała Ambrożego Skarżyńskiego, z prośbą o postawienie go pod sąd wojenny za wysłanie dezinformującego raportu. Ten ostatni uniewinnia go zrzucając całą winę na naczelnego dowódcę - generała Skrzyneckiego, który miał wydać rozkaz o zaprzestaniu operacji w Lubelskim. Wina Wysockiego jest jednak - co wynika z ówczesnych dokumentów i raportów, bezsporna. Nie zmienia to faktu, iż na po-czątku marca Jan Skrzynecki odznacza go za waleczność w tej kampanii złotym Krzyżem Wojskowym. Ale to przyszłość, do której wrócimy w dalszym ciągu tej opowieści.

Tymczasem 14 lutego wojska polskie odniosły pierwszy znaczący sukces. Generał Józef Dwernicki dowodzący polskim korpusem liczącym 17 szwadronów jazdy, 4 bataliony piechoty i 6 dział, osłaniającym prawe skrzydło wojsk polskich sto-jących na szosie brzeskiej, starł się pod Stoczkiem Łukowskim ze znacznie liczniejszą i lepiej uzbrojoną dywizją strzelców konnych generała Fiodora Geismara. Dwernicki ustawił 6 szwadronów jazdy, blokując drogę do Seroczyna, drugie tyle stanęło na drodze do Toczysk. Armaty ustawiono w centrum, tak by mogły razić nieprzyjaciela w obu kierunkach. Piechota stanęła w czworobokach obok dział, chroniąc je przed atakiem jazdy rosyjskiej. Z kolei dowodzący oddziałami rosyjskimi Geismar posta-nowił zaatakować Polaków z dwóch stron. Wysłał generała Paszkowa z tysiącem ludzi i czterema działami, aby ten uderzył od strony Seroczyna i związał Polaków walką, sam idąc od strony Toczysk zamierzał rozbić główne siły Dwernickiego. Plan ten spalił jednak na panewce. Polski atak rozbił w pył oddziały Paszkowa. Zginęło dwustu Rosjan, wzięto do niewoli ponad stu, zdobyto pięć armat. Generał Dwer-nicki nie tracąc czasu zaatakował kolumnę Geismara. Sam poprowadził kawalerię. Atakowi polskich krakusów i ułanów Rosjanie nie mogli się oprzeć.

Tak opisywał tę szarżę Wincenty Pol w „Krakusach”:

„Grzmią pod Stoczkiem armaty,Błyszczą białe rabatyA Dwernicki na przedzieNa Moskala sam jedzie.„Hej za lance chłopacy!Czego będziem tu stali?Tam się biją rodacy,A myż będziem słuchali?Choćwa trzepać Moskala,Bo dziś Polska powstała!Niech nam Polski nie kala -Hej zabierzwa mu działa!”(…)”Jenerale, to chwaty!Od lewego tam skrzydła

85

Wiodą cztery armatyI Moskali jak bydła!”Lecą, lecą wzdłuż błonia,Grzmią krakowskie kopyta;A Dwernicki spiął koniaI okrzykiem ich wita:„Dzielnieście się spisali!Zawsze Polak tak bije!A krakusy wołali:„Nasza Polska niech żyje!”

Sam Dwernicki w raporcie do Wodza Naczelnego - księcia Michała Radziwiłła, pisał: „Ogień był nadzwyczaj szybki i skuteczny, iż kilka dział nieprzyjacielskich demontował. Zimnej krwi na ogień armatni, zapału prawie nadludzkiego, iż ni-czem nieporównanej odwagi tak dawnych żołnierzy, jako też nowo zaciężnej mło-dzieży ani opisać, ani wyobrazić sobie dokładnie niepodobna. Oficerowie wszyscy z bezprzykładnym męstwem szeregi swe prowadzili”. W wyniku tej szarży dy-wizjony rosyjskie poszły w rozsypkę tracąc przy tym całą artylerię. Ogólny bi-lans tej bitwy był korzystny dla Polaków. Zdobyli 11 dział, wzięli 230 jeńców, ponad czterystu Rosjan poległo. Polacy okupili zwycięstwo stratą 87 zabitych i rannych. Z militarnego punktu widzenia bitwa pod Stoczkiem - choć Rosjanie woleli ją nazywać potyczką, nie miała większego znaczenia. Spowolniła nieco, ale nie wstrzymała dalszego marszu Rosjan na Warszawę. Miała natomiast olbrzy-mie znaczenie moralne. Polacy uwierzyli w swoje siły, wzrósł ich duch bojowy, a jednocześnie wzbudziła respekt u przeciwnika, który do tej pory zdawał się armię polską lekceważyć. Świadczą o tym słowa Mikołaja I, który na wieść o porażce napisał do feldmarszałka Dybicza: „Stoczek jest bardzo zaszczytny dla młodego wojska Dwernickiego, tym haniebniejszy dla naszych strzelców konnych”. Nie zmienia to faktu, że mimo porażek korpusy rosyjskie były coraz bliżej Warszawy. 17 lutego marsz armii rosyjskiej powstrzymali generał Żymirski pod Kałuszynem, gdzie doszło do bitwy między 2. Dywizją Piechoty generała Franciszka Żymirskiego a awangardą armii rosyjskiej pod wodzą generała Karla von Tolla, i do bitwy pod Dobrem w której dowodził generał Skrzynecki. Walczyły tam 3. Dywizja Piechoty pod bezpośrednim dowództwem Skrzyneckiego i część 4. Dywizji Piechoty, którą dowodził generał brygady Piotr Szembek. Naprzeciw polskim oddziałom stanął VI Korpus rosyjski pod dowództwem generała Grigorija Rosena. Nieomal przez cały dzień sześć batalionów piechoty polskiej stawiało opór wojskom nieprzyjaciela. Tu znów spotykamy Piotra Wysockiego, który wraz ze swoim pułkiem bierze udział w tej bitwie. Obie dywizje polskie powoli się wycofując - pierwsza szosą podlaską, druga gościńcem stanisławowskim, zbliżały się do Grochowa. 19 lutego Polacy pod dowództwem generała Józefa Dwernickiego pobili pod Nową Wsią kawalerię rosyjską generała Cypriana von Kreutza. Tego samego dnia doszło do zwycięskiej dla Polaków potyczki pod Wawrem, gdzie oddziały polskie pod dowództwem generałów Franciszka Żymirskiego i Piotra Szembeka rozbiły dowodzone przez generałów Piotra Pahlena i Grigorija Rosena I i VI korpusy rosyjskie. 20 lutego doszło do

86

pierwszej bitwy o Olszynkę Grochowską. 1., 4. i 5. Pułki piechoty Liniowej odparły kilkugodzinne szturmy armii rosyjskiej. Paradoksalnie, sukcesy Polaków zdawały się najbardziej cieszyć wielkiego księcia Konstantego, który wielokrotnie powtarzał, że wyszkolonym przez niego Polakom, nikt się oprzeć nie może. Przed decydującą bitwą Polacy ogółem rozporządzali około 33 000 piechoty i 11 000 jazdy - w su-mie 44 000 ze 143 działami. Ale zbliżała się armia feldmarszałka Iwana Dybicza, który miał pod swoimi rozkazami 55 000 piechoty, 17 000 jazdy - ogółem 72 000 żołnierzy z 362 działami. Kolumny rosyjskie szły dwoma traktami: szosą brzeską i traktem stanisławowskim. Zastąpiły im drogę oddziały polskie, którymi faktycznie dowodził generał Chłopicki. Na walną rozprawę obu armii złożyły się dwie batalie: pod Białołęką gdzie oddziały polskiej Dywizji Piechoty, którą dowodził generał Jan Krukowiecki rozbiły oddziały rosyjskiego Korpusu Gwardii i pod Grochowem. Główną polską pozycją był lasek Olszynka, otoczony mokradłami blokującymi podejście do Pragi.

Wydarzenia poprzedzające tę bitwę stały się kanwą dramatu Stanisława Wy-spiańskiego „Warszawianka”. Rzecz dzieje się w dniu bitwy, w sztabie generała Józefa Chłopickiego w Dworku Grochowskim. Motywem przewodnim dramatu jest ”La Varsovienne” Casimira Delavigne - utwór sławiący wybuch powstania:

„Oto dziś dzień krwi i chwały,Oby dniem wskrzeszenia był.W tęczę Franków Orzeł Biały,Patrząc, lot swój w niebo wzbił.Słońcem lipca podnieconyWoła do nas z górnych stron:Powstań Polsko, krusz kajdany,Dziś twój tryumf albo zgon.Hej kto Polak na bagnety!Żyj swobodo, polsko żyj;takim hasłem cnej podnietyTrąbo nasza, wrogom grzmij!”

Gwoli ciekawostki dodajmy, że jest to anachronizm. Prawykonanie „Warsza-wianki” miało bowiem miejsce znacznie później - już po bitwie Grochowskiej. Cóż - licentia poetica. W każdym razie słowa pieśni podkreślają nastrój nie-wiary w powodzenie, który cechował zgromadzoną w dworku generalicję i ary-stokratycznych przywódców powstania, rozprawiających o tajemniczym „losie”, o nierozpoznawalnych, stojących ponad człowiekiem, siłach rządzących wszelkimi naszymi poczynaniami.

Zgromadzonym sztabowcom przeciwstawia autor Starego Wiarusa - pro-stego żołnierza, który swoim wyglądem i zachowaniem świadczy o konieczności czynu i kompromituje jednocześnie patos próżnych rozmów, rozważań i dywagacji. Rankiem 25 lutego główne siły rosyjskie zaatakowały polskie pozycje. Pięć bata-lionów piechoty z 24 dywizji ruszyło na Olszynkę. Jak relacjonuje uczestnik tej bitw - Ludwik Rzepecki, wojska polskie stały w porządku: od Wisły, na prawym

87

skrzydle - dywizja generała Piotra Szembeka; na czele linii bojowej generał Fran-ciszek Żymirski, przy nim - z lewej generał Jan Skrzynecki, na lewym skrzydle od Białołęki generał Jan Krukowiecki. Za piechotą stała jazda podzielona na dwa korpusy. Obraz bitwy kreśli Wiesław Majewski w „Grochów 1831”: „Kolumny z bronią na ramieniu posuwają się spokojnie bez strzału w ogniu nieprzyjaciel-skim. Naprzeciw nim wychodzą kolumny rosyjskie. Teraz obie strony podwajają krok, jak piorun jedna na drugą uderza. Żadna kroku nie cofa i bagnet, pałasz, kolba, a nawet pięść jest w użyciu. W końcu zachwieją się szeregi przeciwnika”. Rosjanie zostają odrzuceni przez oddziały dowodzone przez Skrzyneckiego i Żymirskiego. Powtarzają atak i znów zostają odrzuceni. Feldmarszałek Dy-bicz rzuca do boju następne 19 batalionów. - tak, że pomiędzy godziną 11 a 12 w Olszynce walczyło już 27 batalionów rosyjskich naprzeciw którym stało 12 ba-talionów polskich. Bitwa stawała się coraz zaciętsza. Jak wspominał generał Julian Sierawski w swoich „Pamiętnikach”: „Od godziny 10 rano przez cały dzień toczą-cego się boju staliśmy w miejscu w asekuracji armat, padali ludzie i konie. Silna przeciwległa artyleria przerzedzała nasze szeregi. Co chwila trzeba było postępować naprzód kilkanaście kroków, by wyrównać szwadrony i usunąć się od wielu poległych i rannych, których z tyłu zostawialiśmy”. W czasie ataku kula armatnia druzgocze ramię generałowi Żymirskiemu. Rana okazuje się być śmiertelną. Rosjanie zaczy-nają uzyskiwać przewagę. Wtedy generał Chłopicki przeprowadził przeciwnatarcie i poprowadził do ataku 12 batalionów piechoty, która pozostawała pod jego bez-pośrednimi rozkazami, oraz 4 bataliony generała Skrzyneckiego. Rosjanie po raz kolejny zostali wyparci z Olszynki. Około 14 ruszyło nowe rosyjskie natarcie w sile 33 batalionów i brygada grenadierów w odwodzie. Polakom powoli wyczerpują się rezerwy. Zaczynają krok po kroku ustępować pola. Chłopicki chce ratować sytuację. Wydaje rozkaz, aby zaatakowała kawaleria wraz korpusem dowodzonym przez generała Tomasza Łubieńskiego i grupą generała Jana Krukowieckiego. Tu jednak do głosu dochodzą animozje pomiędzy polskimi generałami, z których wielu nie uznawało, nieformalnego co prawda, dowództwa Chłopickiego. Generał Łubień-ski odmawia wykonania rozkazu bez potwierdzenia go przez wodza naczelnego - Michała Radziwiłła. W jego ślady idzie generał Krukowiecki, który miał otrzymany rozkaz skwitować słowami: „Nie znam generała Chłopickiego”. Wściekły Chło-picki rusza do głównodowodzącego. Niestety - w tym czasie Rosjanie zdążyli już zepchnąć wykrwawione oddziały polskie i byli coraz bliżsi oskrzydlenia całego zgrupowania. Na domiar złego, wracający na pierwszą linię Chłopicki został ciężko ranny. Znoszony z pola bitwy wydał generałowi Ignacemu Prądzyńskiemu ostat-nie rozkazy. „Komu generał dowództwo po sobie przekazuje?” - miał go zapytać ten ostatni - „Skrzyneckiemu. Powiedz mu aby całymi siłami uderzył na Olszynę i koniecznie ją Moskalom wydarł” - brzmiała odpowiedź.

Niestety było na to już za późno. Generał Skrzynecki, który objął dowódz-two, nie dorównywał mu ani talentami dowódczymi, ani determinacją. Nie potra-fił zapanować nad sytuacją, nad wojskiem. Wydał rozkaz odwrotu do Warszawy. Był to moment, gdy konsul pruski wyprawił do Berlina gońca z wiadomością, że stolica Królestwa padła. Na szczęście sytuacja nie wyglądała aż tak źle. Gdy rosyj-skie natarcie ruszyło wydawało się, że żadna siła ich nie zatrzyma. Wtedy Polacy

88

zaczęli ostrzał racami. Te, choć nie mogły wyrządzić większych szkód Rosjanom, wprowadziły niebywały zamęt w szeregach wroga, a to umożliwiło celny ostrzał artylerii polskiej. Jeden z uczestników bitwy tak opisywał ten moment: „Idą - już słychać ich komendy, już są w galopie… kiedy ryknęły kartaczami nasze armaty, race kongrewskie syczące jak żmije, sypią się na jazdę, długie ogony dymów za sobą pozostawiając, palne iskry rozrzucają - zwinęła się jazda nieprzyjaciela pod takim przyjęciem…”. Atakujące kolumny jazdy rosyjskiej cofnęły się w nieładzie, tratując przy tym własną piechotę. Rosjanie w popłochu wycofali się za Olszynkę. Feldmarszałek Dybicz, zaskoczony uporczywością polskiej obrony i stratami, jakie poniosły jego wojska zrezygnował z ataku na umocnienia Pragi. Wstrzymał walkę i nie chcąc ryzykować dalszych strat wycofał się spod Warszawy. Nastąpiła przerwa w działaniach wojennych aż do wiosennej ofensywy wojsk polskich.

Bitwa pod Olszynką Grochowską była jedną z najkrwawszych bitew wojny polsko-rosyjskiej w 1831roku. Rosjanie stracili w niej ponad 9 500 żołnierzy. Straty polskie były niemal tak samo duże - wyniosły 7349 żołnierzy, 1054 dostało się do niewoli. Bitwa na dobrą sprawę pozostała nierozstrzygnięta. Oczywiście nie prze-szkodziło to obu stronom ogłosić zwycięstwo. Cytowany już generał Aleksander Puzyrewski pisze o zwycięstwie Rosjan, dodając jednak, że nie zostało ono przez feldmarszałka Dybicza wykorzystane, a olbrzymie straty Rosjan poszły na marne. Podkreśla przy tym męstwo Polaków przytaczając słowa wielkiego księcia Konstan-tego, który na widok polskich szarż miał powiedzieć, że nie ma na świecie lepszych żołnierzy od Polaków. Dodatek nadzwyczajny „Gazety Warszawskiej” z 26 lutego 1831 roku obwieszczał: „Dzień wczorajszy świadkiem był straszliwej walki. Od godziny 8 rano dał się słyszeć huk armat od strony Białołęki, ale zaledwie kilka godzin upłynęło, mężne nasze wojsko zapędziwszy nieprzyjaciela w bory, zmusiło go do zamilczenia. Natomiast na prawym skrzydle naszym od strony Grochowa rozpo-częła się mordercza walka. Huk dział był niemal nieustający do samego wieczora, wojsko nasze walczyło z godną Polaków odwagą i poświęceniem”, a w „Dzienniku Powszechnym Krajowym” z 1.III. 1831 roku czytamy: „Jenerał Skrzynecki, którego najsprawiedliwiej Polskim Leonidasem nazwać możemy, dał nam nowy przykład nadzwyczajnej odwagi i poświęcenia się (…). Uderzyli przeciw bardzo przeważającej liczbie nieprzyjaciela i najpierwszy Skrzynecki swoje bohaterskie piersi nadstawił. Hasło: Naprzód! Naprzód! Niech ginie nieprzyjaciel! było w ustach każdego naszego żołnierza zbroczonego krwią nieprzyjacielską. Bagnety świadczyły, że to hasło czcze nie było!”.

Dodajmy, że przypisywanie całej zasługi generałowi Skrzyneckiemu, dziel-nemu żołnierzowi, pozbawionemu niestety zdolności operacyjnych czego dowód dał pod Grochowem, nie było przypadkowe. Prasa jak zwykle wyszła naprzeciw oczekiwaniom społeczeństwa. 26 lutego Rząd Narodowy po omówieniu przebiegu bitwy, przyjął dymisję księcia Michała Radziwiłła i powierzył stanowisko zwierzch-nika armii Królestwa Polskiego właśnie jemu.

89

Dużą rolę w tej nominacji ode-grał prezes Rządu Narodowego - książę Adam Czartoryski, dla którego Skrzynecki był ide-alnym kandydatem dla jego polityki umacniania pozycji polskiej przy jednoczesnej ra-chubie na negocjacje z carem. Skrzynecki był niewątpliwie dzielnym człowiekiem, ale jego ambicje znacznie przekraczały umiejętności. Po nominacji na wodza naczelnego powiedział, jak by się mogło wydawać, z fałszywą skromnością : „Czuję całą wielkość mego powoła-nia i małość swoich zdolności. Wprawdzie uczyłem się sztuki wojennej i nabyłem w niej trochę doświadczenia, lecz nie czuję w piersiach moich wyższych zdolności militarnych, ani też znacznymi wojskami nie dowo-dziłem. Dlatego nie przyrzekam rzeczy nadzwyczajnych”. Co gorsza zapowiedział, że na tej wojnie chce być Fabiuszem Kunktatorem i prowadzić z Imperium Rosyj-skim wojnę na wyczerpanie. W świetle późniejszych wydarzeń może to zabrzmieć tylko tragikomicznie. Niestety, jak się wkrótce okaże, znał siebie samego lepiej niż ci, którzy ofiarowali mu wodzowską buławę. Niemniej bitwa, której, więcej z przypadku niż rzeczywistości, stał się bohaterem, znów podniosła morale Pola-ków - okazało się że potrafimy, i to skutecznie walczyć ze świetnie wyszkoloną i uzbrojoną, o wiele liczniejszą armią. Bitwa o Olszynkę Grochowską - „Polskie Termopile”, stała się częścią narodowej legendy. Jeden z jej uczestników, poeta - powstaniec, Stefan Garczyński ujął to w strofy:

„Bagnet sparł się z bagnetem aż w piersiach przepada,Gromada jedna padła, znów druga gromada,Żołnierz polski tysiące trupów w lesie kładzie:Ten, cara przeklinając - coś o dzieciach gada,I umiera - ten jęczy - ów się już nie wzbudzi,Ile drzew, tyle przy nich konających ludzi,A trupy leżą w śniegu, jako gad przy gadzieW naczyniu mleka pełnym - na koniec w nieładzieReszta pierzchła gwałtownie - ścigają ich nasi,O zagnali daleko! lecz słuchaj jak w mieścieGdy wiatr mocny nad rzędem rozstawione domy

90

Nowy wódz naczelny - generał Jan Skrzynecki, staloryt wg. Nicolausa Heideloffa, w „Powstanie Listopadowe”

Pożar się rozeżrze, nikt go nie ugasi:Tak oni pułków mając uzbrojonych dwieście,posłuszni woli cara jak wiatrom źdźbła słomy,Powtórnie życie swoje na harc wszyscy niosą,Powtórnie znów padają jak zboże pod kosą”

Nie zmienia to faktu, że mimo bohaterstwa żołnierzy, sytuacja nie była najlepsza. Po wycofaniu się spod Olszynki, które, dzięki Bogu, nie zamieniło się w niekontrolowany odwrót, ledwo opanowano panikę, jaka zapanowała w Warszawie. Na szczęście feldmarszałek Dybicz popełnił błąd i nie kontynuował ofensywy, a przecież opanowanie mostu na Wiśle wystarczyłoby do zdobycia stolicy - a to oznaczałoby stłumienie powstania, a wtedy ofiara kilku tysięcy poległych pod Grochowem Polaków byłaby daremną. Co prawda nowy wódz na-czelny szybko zdołał przywrócić w wykrwawionej armii dyscyplinę i przepro-wadził jej uzupełnienie przez wcielenie do niej nowych formacji powstańczych. W marcu liczyła ona znów niemal 70 000 żołnierzy rozmieszczonych od Pułtuska przez Pragę i dalej nad Wisłą aż po Gniewoszów i Zawichost. Na tym niestety koń-czyły się jego zasługi.

Jak większość generalicji był przeciwnikiem powstania i rozwiązania konfliktu szukał na drodze kompromisu z Rosją. Tego samego dnia, w którym został wodzem naczelnym rozpoczął rokowania z głównodowodzącym siłami rosyjskimi, feldmar-szałkiem Dybiczem-Zabałkańskim. Miał nadzieję, że za cenę anulowania ustawy o detronizacji cara, uda mu się wyjednać potwierdzenie konstytucji Królestwa Polskiego i amnestię dla przywódców i uczestników powstania. Rzecz jasna były to mrzonki. Car już dawno obwieścił swoją decyzję - bezwarunkowa kapitulacja buntowników, i nie zamierzał jej zmieniać. Rokowania zostały ostatecznie zerwane. Mimo tego ja-snego sygnału, że ta wojna nie może zakończyć się porozumieniem obu zwaśnionych stron, Skrzynecki nadal zwlekał ze wznowieniem działań wojennych i rozpoczęciem kontrofensywy. Dopiero w marcu, pod naciskiem Rządu Narodowego, zgodził się na realizację śmiałego planu generała Ignacego Prądzyńskiego, zakładającego rozbicie pułków rosyjskich w bitwie pod Wawrem. Tu w dniach 19 lutego starły się wojska polskie dowodzone przez generała Franciszka Żymirskiego i generała Piotra Szembeka z 1 korpusem armii Iwana Dybicza. Zwycięstwo Polaków w tej dwudniowej bitwie byłoby całkowite, gdyby na czas dotarły posiłki. Niestety zbytnia ostrożność naczelnego wodza uniemożliwiła wykorzystanie przewagi Polaków. Ale i tak zwycięstwo było imponujące.

Następną bitwą do której doszło w tej ofensywie była, poprzedzona drugim już zwycięstwem pod Wawrem, bitwa pod Dębem Wielkim, gdzie 31 marca 1831 roku generał Prądzyński dosłownie rozniósł VI korpus generała Rosena biorąc do niewoli niemal 10 000 jeńców, i Iganiami, gdzie 10 kwietnia tegoż roku rozproszył kolejne oddziały nieprzyjaciela, liczące w sumie 11 tysięcy bagnetów i szabel. W tym czasie wojska Mikołaja I były osłabione epidemią cholery, która wybuchła w ich szeregach. Wkrótce zresztą ofiarą zarazy padnie sam feldmarszałek Dybicz. Sukces ofensywy wiosennej był niewątpliwy. Generał Prądzyński - autor tego suk-cesu, chciał kontynuować pościg za cofającym się nieprzyjacielem i zająć Siedlce,

91

gdzie znajdowały się magazyny armii rosyjskiej. Ponadto Polacy przecięliby wtedy łączność z wykrwawionymi oddziałami Dybicza z doborowymi gwardiami carskimi, które znajdowały się koło Łomży, Ostrołęki i Tykocina w pobliżu Narwi. Prądzyński opracował plan operacji, który został zaakceptowany przez wodza naczelnego. Nie-stety, ten szybko zmienił zdanie i wydał rozkaz zaprzestania działań ofensywnych, pisząc: „(…) nie jest myślą wodza naczelnego atakować tak trudną przeprawę”. Szansa została znów zaprzepaszczona. Generał Skrzynecki nie wykorzystał ani tych zwycięstw, ani spowodowanego wybuchem cholery osłabienia siły bojowej i morale oddziałów rosyjskich. Jego asekuranctwo sprawiło, ze ofensywa polska utknęła w martwym punkcie. Po odniesionych sukcesach nastąpił długi okres bezczynności, co pozwoliło Rosjanom na dokonanie przegrupowania swoich wojsk.

BITWY POWSTANIA LISTOPADOWEGO

.Sytuacja armii polskiej nie była jednak beznadziejna. Musimy pamiętać,

że przewagę liczebną wojsk rosyjskich równoważyła w pewnej mierze konieczność obsadzania garnizonów na zdobytych terenach, długie trasy przemarszów oraz ko-nieczność nieustannej ofensywy. Polacy natomiast walczyli na własnej ziemi, wśród sprzyjającej wojsku ludności. Trzon wojska polskiego stanowiła zawodowa kadra, której wyszkolenie, a przede wszystkim morale, było wyższe niż armii rosyjskiej.

92

Bitwa pod Grochowem w dniu 25 lutego 18321 roku, mal. jan Nepomucen Lewicki, w: „Powstanie Listopadowe”.

Bitwa pod Wawrem - 31 marca 1831 roku, mal Johann Michael Vӧltz, w :

„Powstanie Listopadowe”.

Bitwa pod Iganiami - 10 kwietnia 1831 roku, mal. Georg Benedick Wunder, w: „Powstanie Listopadowe”.

Bitwa pod Ostrołęką - 26 maja 1831 roku, mal. Georg Benedikt Wunder, w: „Powstanie

Listopadowe”.

Do tego powstanie rozszerzało się na coraz to nowe ziemie dawnej Rzeczypospolitej. Na całej Litwie - w dworkach szlacheckich, kamienicach mieszczan, a wkrótce na biwakach i podczas przemarszów zabrzmiała pieśń:

„Panieneczko, Litwineczko, stój na Boga, stój!Jam znużony, a spędzony kary konik mój!Dla mnie mleko, dla konika proszę owsa bróg.Konik w trawie, ja przy ławie spocznę u twych stóp.My ułani, moja pani, walczym za kraj nasz.Ach nie zgrzeszysz, gdy pocieszysz i wieczerzę dasz.Z rosą ranną, moja panno, gość cię rzuci twój,Bo nad Niemnem, w borze ciemnem, strzelcy zaczną bój.A gdy męsko i zwycięsko wrócim do swych rzek.Wśród spoczynku przy kominku będziem bajać wiek.”

Słowa tej bezpretensjonalnej pieśni napisał Stefan Witwicki, melodię zaś skom-ponował nie byle kto, bo sam Fryderyk Chopin. Tak te dni wspominał w swoim dariuszu jeden z litewskich powstańców - Walerian Dowgiełło: „Doszły nas wieści o powstaniu w Królestwie. A jeszcze na Litwie była cichość straszna zapowiadająca wojnę. Znoszono proch i strzelby, nocami w zamkniętych kuźniach wyprostowywano kosy, młodzież szkolna lała kule, myśliwi swe ładunki na grubszego zwierza dawali. Tymczasem zgraję szpiegów nieprzyjaciel rozpuścił na Litwę, po miastach osa-dzał wojenne sądy i tajną inkwizycje. Trudno było z powiatu do powiatu, z parafii do parafii przejechać; noce tylko i manowce były dla poczciwych schronieniem. A jednak wieści coraz skorzej biegły: powstanie na Wołyniu, powstanie na Żmudzi; tam jenerał Dwernicki pobił Rydygiera Rotha i że czterdzieści pułków na Litwę pro-wadzi; w Połądze okręta angielskie, dwadzieścia tysięcy Żmudzinów w najświętszą broń i piękne mundury się odziało. Tłumy Francuzów bieżą. Niemcy się burzą, sam król pruski nie usiedział na swojej stolicy. A Wilno co noc grozi rewolucją działa na ulicy. takie to wieści na wpół prawdziwe, na pół płonne błyskawicą latały, jak ogień po gmachu napełnionym palnymi składami… Wrzenie kraj ogarnia, serca do czynu rozbudza. W Wilnie rząd tymczasowy utworzon jest, a na prowincjach oddziały powstańcze już się formują. Już i emisariuszy kilkoro do naczelnego jenerała z mel-dunkiem o gotowości Litwy do walki wyprawiono (…)”.

Plan działań partyzanckich został opracowany przez generała Ignacego Prądzyńskiego. Zakładał on sformowanie dużej liczby małych oddziałów leśnych, rekrutowanych z miejscowej ludności, straży bezpieczeństwa, gwardii ruchomych i pułków wojewódzkich. Królestwo Polskie zostało podzielone na sie-dem stref, do których kierowano poszczególne partie powstańcze. Małe, szybko przemieszczające się oddziały miały operować na tyłach Rosjan, prze-rywając ich komunikacje, utrudniać zaopatrzenie, niszczyć mniejsze od-działy wroga. W razie zagrożenia miały się rozpraszać i ponownie zbierać w wyznaczonych miejscach.

Aleksander Puzyrewski w swojej „Wojnie Polsko-Rosyjskiej 1831 roku” pisze: „Polem działań wojennych jest terytorium rozległe, tak na głównej ich

93

widowni jak na odległych tyłach armii ruskiej, a niemniej i na jej skrzydłach. Oprócz główniejszych operacyi mają tu miejsce i podrzędne (wysokiego często znaczenia) działania wojenne; obok walnych bitew występują liczne partyzanckie zamachy, napady i wkraczania odległe; na koniec wojna narodowa wybucha w całej Litwie i wre w niej przez czas długi, przyczem z początku sama tylko ludność miejscowa staje do walki, a następnie i regularne wojska znaczną pomoc jej niosą”.

Na Litwie pierwsze wystąpienia zbrojne miejscowej ludności miały miejsce już w styczniu 1831 roku w rejonie teleszyckim, w lutym ponad 100 uzbrojo-nych chłopów pod wodzą Szymona Borysewicza i Józefa Giedryma porwało za broń i wystąpiło przeciw Rosjanom. W marcu 1831 bunty wybuchły w Rosienach i Szawlach, a wkrótce ogarnęły całą gubernię wileńską, grodzieńską i mińską. Pod bronią stanęło 5 500 powstańców z różnych warstw społecznych. Obok szlachty i mieszczan - setki chłopów. Inna rzecz, że znów powróciła sprawa ich uwłaszczenia, nie rozwiązanie której miało tak tragiczny wpływ na Insurekcję Kościuszkowską i późniejsze Powstanie Styczniowe z 1863 roku. Co prawda już w 1830 roku zaczęto sobie zdawać sprawę, że kwestie społeczne, w tym kwestia włościańska, są nieroze-rwalnie związane z kwestią narodową. Sejm powstańczy, w którym jednak większość stanowiła w miarę majętna szlachta, odrzucał samo pojęcie „rewolucja socjalna”.

Mniejszość - w tym członkowie Towarzystwa Patriotycznego na czele z Joachimem Lelewelem, głosiła konieczność uwłaszczenia chłopów. Pod ich wpływem Rząd Narodowy zgłosił do sejmu projekt oczynszowania wło-ścian w dobrach narodowych. Artykuł I tej ustawy przewidywał, że „(…)wszyscy włościanie dóbr, nieruchomą własność publiczną składających, uwa-żani mają być za dziedzicznych posiadaczy gruntów przez nich trzymanych i używanych”. Jan Olrych Szaniecki opracował nawet projekt pospolitego ruszenia,

Śmierć w przebraniu kosyniera, mal. Philip Leon, w: „Powstanie Listopadowe”.

Nowa golarnia (kosynier goli kosą generała Dybicza), mal. Konstanty Kopff , w: „Powsta-nie Listopadowe”.

94

który dzięki rozwiązaniu kwestii chłopskiej miał przyciągnąć do powstania masy włości

Jednak większość sejmowa w obawie przed rewolucją nie zamierzała ani uzbrajać chłopów, ani rzucać, z tego samego rzecz jasna powodu, hasła ogólnego ludowego powstania na tyłach wroga. Projekt został zdjęty z porządku obrad, co ograniczyło napływ chłopów do partii powstańczych, a tym samym nie pozostało bez wpływu na dalsze losy kampanii wojennej. Co prawda w kilka dni później - 21 czerwca 1831 roku, pospolite ruszenie zostało powołane decyzją generała Skrzy-neckiego, jednak nie poparte sejmowymi obietnicami poprawy bytu włościan, nie wzbudziło wśród nich większego zainteresowania. Masowe wstępowanie chłopów do partii powstańczych na pewno zwiększyłoby szanse powodzenia. I tak jednak zasięg powstania był coraz większy. W pewnym stopniu przyczynił się do tego i apel do prowincji zabranych, skierowany przez Rząd Narodowy: „Bracia Litwini, Wołynia, Ukrainy i Podola! Wy którzy jesteście z nami, bierzcie za oręż, który wam podajemy. Z polecenie naszego twórzcie bratnie hufce i spieszcie z nami do ziem naszych, ażeby ujarzmionych ziomków wyswobodzić. Teraz jesteście co i my upra-gnieniem wolności i niepodległości przejęci; jednostajną serca wasze dzielnością biją, jednoż uczucie na pole wojenne porywa. Idźcie ziomkom waszym powiedzieć, że wybiła godzina wyzwolenia z niewoli. Pospieszajcie z nami nieść im pomoc, aby powstali. Do broni! Do boju Bracia! Połączeni razem, zawiodłszy srogie boje z nieprzyjacielem, wezwiemy państwa Europy, aby zasiadły nas sądzić”.

Antoni Gorecki - powstaniec wileński, pisał:

Wiosenny deszczyk powiewa,Śnieg niknie, skowronek dzwoni,Słyszysz, Litwinie co śpiewa?- Do broni, czas już, do broni!Niech co żyje, na bój biegnie,Któż to zwyciężyć nas w stanie;Niech nas krocie polegnie,Wolnych miliony zostanie”

Jak wynika z dariusza Dowgiełły, kiedy do Wilna doszły wieści o wybu-chu powstania władze rosyjskie zrobiły wszystko, aby zdusić w zarodku wszelką myśl o objęciu i tych terenów insurekcją. Groziło to przecież odcięciem dróg z Rosji, którymi dla rosyjskich oddziałów w Królestwie napływało wojsko i za-opatrzenie. Natychmiast ściągnięto forsownymi marszami nowe oddziały wojska i ustanowiono ostry nadzór nad wszystkimi podejrzanymi o „buntownicze za-miary”. Rozpoczęły się aresztowania i konfiskaty broni, nawet myśliwskiej. Mianowano nowego generała-gubernatora Wilna - znanego z bezwzględno-ści i okrucieństwa Michaiła Chrapowickiego. Aresztowanych zaczęto wywozić w głąb Rosji, a w całej Litwie ogłoszono stan wojenny, za którego naruszenie groziła kara śmierci. Wśród młodzieży znów wznowił swoją działalność dobrze nam znany Nikołaj Nowosilcow. Mimo szykan i represji uformował się jednak w Wilnie komitet

95

powstańczy - tzw. Komitet Główny, zwany też Rządem Polskim na Litwie, lub bar-dziej powszechnie: Centralnym Komitetem Wileńskim. Mimo, że Komitet nie odegrał większej roli to jednak dzięki niemu powstała fabryczka broni, oraz kasa gromadząca pieniądze na potrzeby powstania. Przedstawiciele Komitetu utrzymywali kontakt z Warszawą, a przede wszystkim z tworzącymi się komitetami powiatowymi. Jego przywódcy działali jednak zbyt ostrożnie, a przede wszystkim za bardzo liczyli na wkroczenie na teren Litwy regularnej armii polskiej, co wobec sytuacji w samym Królestwie było w tym czasie mało realne. I choć poeta-powstaniec Stefan Gar-czyński nawoływał:

„Kraśne są Niemna doliny,Kraśniejsze Litwinów serca,Łączcie się z nami Litwiny.A żyć skończy przeniewierca.Dziś niech wspólnie brzmią modlitwy:Do Litwy, Wodzu do Litwy!”. ,

a Juliusz Słowacki w „Kuliku”” pisał:

„Oto zapusty, dalej kulikemKażdy wesoły, a każdy zbrojny,Jedzie na wojnę, jak gdyby z wojnyZ szczękiem pałaszy, śmiechem i krzykiem.Dalej kulika w przyjaciół chaty -Zbudzimy śpiących, zabierzem z sobą.Nie trzeba wdziwać balowej szatyAni okrywać czoła żałobą,Tak jak jesteśmy dalej i dalej!A gdzie staniemy? aż nad granicą…”,

a słowa „Hymnu” nawiązującego do pieśni, z którą Polacy i Litwini ruszali pod Grunwaldem na wroga, brzmiały:

„Bogarodzico! Dziewico!Słuchaj nas, Matko Boża,To ojców naszych śpiew.Wolności błyszczy zorza,Wolności bije dzwon,Wolności rośnie krzew.Bogarodzico!Wolnego ludu śpiewZanieś przed Boga tron.Podnieście głos, rycerze,Niech grzmią wolności śpiewy,Wstrzęsną się Moskwy wieże:

96

Wolności pieniem wzruszęZimne granity Newy;I tam są ludzie - i tam mają duszę…Noc była… Orzeł dwugłowyDrzemał na szczycie dachuI w szponach niósł okowy…Słuchajcie! zagrzmiały spiże,Zagrzmiały … i ptak w przestrachuUleciał nad świątyń krzyże. Spojrzał - i nie miał mocyPatrzeć na wolne narody,Olśniony blaskiem swobodySzukał cienia… i w ciemność uleciał północy.O wstyd wam! wstyd wam, Litwini,Jeśli w Giedymina grodzieOdpocznie ptak zakrwawiony.Głos potomności obwiniTen naród - gdzie czczą w narodzieKrwią zardzawiałe korony.Wam się chylić przed obcemi,nam we własnych ufać siłach;Będziem żyć we własnej ziemiI we własnych spać mogiłach.Do broni, bracia!, do broni!Oto ludu zmartwychwstanieZ ciemnej pognębienia toni,Z popiołów Feniks nowyPowstał lud - błogosław, Panie!Niech grzmi pieśń jak w dzień godowy (…)”,

to tworzone dopiero wokół trzonu, jakim była regularna armia, siły powstańcze były jeszcze zbyt słabe, choć w rezultacie związały w kluczowym momencie wojny 30 000 żołnierzy rosyjskich, przywracając na pewien czas równowagę strategiczną sił w Królestwie. Siły powstańców rosły, choć rdzenni chłopi litewscy, mimo nie-chęci do Rosjan, nie zamierzali popierać „pańskiego” powstania. Liczyć można było tu tylko na tych Litwinów, dla których związek z polskością nadal był żywy. Oni to zaczęli tworzyć dziesiątki i setki partii powstańczych, o różnej sile i różnie uzbrojonych. Obok szlachty, mieszczan, chłopów, nieocenioną rolę w tych oddzia-łach pełniły kobiety, ryzykujące zdrowie a nawet życie podczas pełnienia służby felczerek i sanitariuszek w oddziałach partyzanckich, czy regularnych oddziałach armii. To one zastawiały swoje majątki, sprzedawały biżuterię na zakup broni, to one krzepiły i podnosiły mężczyzn na duchu, ukrywały i opiekowały się w domach rannymi powstańcami - co tak dobrze znamy z kart powieści Stefana Żeromskiego. Do współudziału w walce o wolność włączają się patriotki: arystokratki, szlachcianki, kobiety z nowej, tworzącej się dopiero warstwy społecznej - inteligencji, wreszcie kobiety z ludu miejskiego i wiejskiego.

97

„Udział Polek w walkach 1830 - 1831 należy do właściwej historii tych czasów, i to nie tylko jako nieważny fragment, nie tylko jako pewien szczegół lub pewne curiosum, ale jako historii tej część istotna, której pominąć nie można. Z uwagi na tego rodzaju rolę kobiet - powstanie listopadowe jest nie tylko w dzie-jach oręża polskiego, ale przede wszystkim w dziejach walk o niepodległość czymś nowym i w pewnym sensie pierwszym” - pisze w „Kobiety w powstaniu listopado-wym” Zofia Kunicka. To prawda - bowiem wszystkie dotychczasowe, przed 1830 rokiem, wystąpienia kobiet miały charakter jednostkowy, a ich działania polegały głównie na wywieraniu wpływu na „bohaterów akcji”, którymi byli wyłącznie mężczyźni. Ten typ kobiet opisywał w „Dawna Polska w opisach cudzoziemców” niemiecki podróżnik Tadeusz Mundt. Zacytujmy fragment jego zapisków: „Niektóre twarze, szczególnie kobiet, zostawiają na widzu niezatarte wrażenie. Ukryta żądza zemsty pali się w pięknych żarzących się oczach, które mogłyby natchnąć do czynu każdego, na którego spojrzą przenikliwie. Co za pełnia odwagi, lekceważenia życia i duma narodowa króluje w oczach tych kobiet! Jaka siła pogardy opływa te wargi! Wydaje mi się, że na tych twarzach widnieje gniewny grymas narodu. I jakiej przy-szłości można jeszcze się spodziewać, gdy ujrzy się go w tym objawieniu!...”.

Jednak dopiero w odniesieniu do powstania listopadowego możemy mówić o szerszym udziale i roli kobiet we właściwym, historycznym znaczeniu. W czasach powstania listopadowego modlitwę patriotki w „Hymnie do Boga”:

„Odmienne, Boże, dałeś powołanieSłabej niewieście. O! gdyby jej siłyPotędze uczuć zrównać były w stanie,Wszystkie by, wszystkie w obronie walczyły.Lecz - jak to mądrze rozrządza Twa wola,Właściwy udział każdemu z nas danyMężczyźni sławą okrywają pola,Kobiet zasługą opatrywać rany…”,

zastąpiły strofy Antoniego Odyńca:

„(…) Powiedz, że jedna dziewczyna młoda,Gdy przeczytała pieśń Wallenroda,Wzięła broń w rękę, nie żeby słynąć,Lecz, by za Polskę walczyć i zginąć!Może, gdy umrę pod tą potwarzą,Jak Orleanki pamięć znieważą,Lecz żadna z Polek, Żaden z Litwinów,Wiem, że z mych szydzić nie będą czynów!”

98

Przypomnijmy choć kilka z nich: Klaudyna z Działyńskich Potocka i Emi-lia Szczaniecka, które ratując rannych w bitwach pod Liwem, Olszynką i Ostro-łęką, niosły pomoc rannym, poświęcając na to cały swój majątek, założycielki i działaczki Towarzystwa Dobroczynności Patriotycznej Kobiet: Katarzyna Szreder Sowińską, Klementyna z Tańskich Hofmanowa, Kunegunda Białopietrowiczowa, Fanny Koczorowska, Irena Łubieńska, Aleksandra Taczewska, Anna Nokwaska, Urszula z Bielewiczów Piłsudska, Joanna Wosówna, Bengina Małachowska, Anna Suchodolska, Amelia Wulfers, Teresa Kicka czy Celina Działyńska. Wielu z nich nie

99

Klementyna z Tańskich Hof-fmanowa - pisarka, tłumaczka, pedagog, nazywana Matką Wielkiej Emigracji”, w: „Powstanie Listopadowe”.

Maria Raszanowicz, uczestniczka powstania na Litwie, podporucz-nik, adiutantka Emilii Plater, w: „Powstanie Listopadowe”.

Emilia Sczaniecka, działaczka społeczna, sanitariuszka, zało-życielka Stowarzyszenia Kobiet w Poznaniu, w: „Powstanie Listopadowe”.

Emilia Plater, kapitan wojska polskiego w czasie powstania listopadowego, bohaterka naro-dowa Polski, Litwy i Białorusi, w: „Powstanie Listopadowe”.

Antonina Tomaszewska, pod-porucznik w powstaniu listopa-dowym na Żmudzi, w wieku 16 lat wstąpiła jako ochotniczka do oddziału jazdy żmudzkiej, w: „Powstanie Listopadowe”.

Klaudyna Teofila Potocka z Działyńskich, sanitariuszka i opiekunka rannych podczas powstania listopadowego, w: „Powstanie Listopadowe”.

wystarczała tylko rola „dobrych samarytanek”. Wzięły broń do ręki i walczyły na równi z mężczyznami, a często dowodziły powstańczymi partiami. Wśród kobiet, które zdecydowały się na przełamanie pewnego tabu i wzięły bezpośredni udział w walkach, znajdujemy niejaką pułkownikową Dembińską - takie nazwisko podaje bowiem w swoich pamiętnikach uczestnik tych wydarzeń - Andrzej Szomański, która u boku osławionych „Czwartaków”, z pałaszem w ręku, walczyła przeciw żołnierzom II-go batalionu Wołyńców podczas szturmu na Arsenał. Inni wspominając późniejszą obronę Warszawy podają, że ta sama Polka „(…) za wyszczerbionym murem ogrodu Unrunga przez wiele godzin, pod gradem nieprzyjacielskiego ostrzału armatniego czaiła się z karabinem w ręku. Celnymi strzałami sprzątała nieprzyjaciół, którzy się w zasięgu jej wzroku i karabinu pokazali. Gdy wystrzelała wszystkie osia-dane ładunki, inni obrońcy podsuwali jej swoje, pełni podziwu dla jej odwagi i celności strzałów”.

Było i wiele innych, które „sercem i orężem ojczyźnie służyły”: Barbara Czarnowska - kadetka z 1. pułku jazdy augustowskiej, a później podoficer 1. pułku jazdy sandomierskiej, odznaczona za waleczność Krzyżem Srebrnym Orderu Wo-jennego Virtuti Militari, Marianna Dębicka, walcząca w szeregach 2. pułku jazdy krakowskiej, Józefa Musakowska z 5. pułku strzelców konnych, Józefa Rostkowska, walczącą w męskim przebraniu w szeregach 10. pułku piechoty liniowej w nie-mal wszystkich bitwach powstania: pod Białołęką, Grochowem, Wawrem, Dębem Wielkim, Liwem, Jędrzejowem, Ostrołęką, Wolą i w obronie Warszawy, Antonina Tomaszewska - Wierzbicka, za męstwo na polu bitwy mianowana przez generała Giełguda podporucznikiem jazdy żmudzkiej, czy Rozalia Jacewiczowa.

Najsłynniejszą wśród nich jest Emilia Plater, która wraz ze swą przyjaciółką Marią Prószyńską obcięły włosy, przebrały się w męskie stroje i zorganizowały w Dusiatcie na Litwie oddział 280 uzbrojonych w dubeltówki strzelców, 60 jeźdźców i kilkuset kosynierów. Tak ją wspominał jeden z oficerów generała Chłapowskiego - Wincenty Zaborowski z Brudzińskich: „Tegoż dnia pięknego, kiedyśmy, kiedyśmy prawie z Garbielowa wymaszerowali i na popasie nocnym stalim, regiment po-wstańców żmudzkich pod Emilii Plater dowództwem się dołączył. Była to kobieta nie więcej niż dwudziestoczteroletnia, miernej urody, blada, ale okrągłej, sympatycznej twarzy, błękitnych oczu, kształtnej, choć niesilnej urody budowy; poważna, bardziej surowa niż ujmująca w obejściu, mało mówiąca i spojrzeniem nakazująca dla siebie należne względy i przyzwoitość. Miała na sobie szaraczkowy, po kolona surdut z czerwonymi wyłogami, a koło szyi koronkowy kołnierzyk, w czym było jej bardzo do twarzy. Na głowie kaszkiecik męski, szerokie szarawy do ziemi, puginał imała szabla upasa, ostrogi srebrne przy bucikach. Trzymała się zgrabnie na koniu, a przy niej nieodstępną jej towarzyszką była, takiejże co i ona urody, wszystkim podobająca się, bo wesoła, panna Raszanowiczówna…”.

Emilia Plater dowodziła tym oddziałem, a jej przyjaciółka pełniła funkcję adiutanta.

„Hufiec hrabianki Platerówny” - tak bowiem miejscowi nazwali ten od-dział, odniósł kilka zwycięstw w potyczkach z oddziałami rosyjskimi, a w kwiet-niu przyłączył się do wojsk powstańczych dowodzonych przez Karola Załuskiego i wziął udział w przegranej niestety bitwie pod Prystowianami. W tym okresie

100

do Wiłkomierza dotarła wieść, że w Mejszagole, miejscowości leżącej na poło-wie drogi do Wilna, stoi piechota rosyjska. Dowódcy oddziałów powstańczych - Parczewski, Horodyński, Potocki i Giedroyć postanowili ją zaatakować. W oddziale jazdy Horodyńskiego, który przyjął na siebie kontratak nieprzyjaciela, znajdowały się i nasza bohaterka. Z przekazów wiemy, że powstańcy ponieśli klęskę, ale straty byłyby znacznie większe, gdyby nie przytomność umysłu i zimna krew Emilii Plater, która część rozbitego oddziału wyprowadziła z pola bitwy. Po tej niefor-tunnej wyprawie, oddziały powstańcze zorganizowano na nowo pod dowództwem Aleksandra Jeśmana.

Jak już wiemy w czerwcu partia Emilii Plater dołączyła do przybyłego z Kró-lestwa na pomoc powstaniu oddziału kawalerii generała Dezyderego Chłapowskiego, który mianował ją kapitanem 2 kompanii formowanego w Kownie 2 batalionu 25. pułku piechoty litewskiej. Ten wyborowy oddział jazdy liczył ośmiuset ludzi, wśród nich zaś stu instruktorów. Początkowo generał Chłapowski odnosił sukcesy: opanowanie garnizonu rosyjskiego w Bielsku, zwycięstwo nad oddziałami dowo-dzonymi przez generała Tołstoja Lindena na skraju puszczy białowieskiej, zwycięski marsz na Lidę i Troki. 17 maja oddział ten zajął Wiłkomierz. Tu Emilia Plater spotkała inną kobietę - żołnierza, wspomnianą już Marię Raszanowicz, która odtąd stała się jej nieodłączną towarzyszką. Józef Straszewicz w „Les Polonais” tak ją opisuje:„(…) była pięknością 20 lat, średniego wzrostu, szczupła, zgrabna, miała bardzo miły wy-raz twarzy, była wesoła, pogodna, a jednocześnie rozważna. Rysy miała wyraziste, szlachetne, oczy błękitne o wyniosłym spojrzeniu”. Jeden z ich towarzyszy bojów - Jan Limanowski w „Listach emigracyjnych” tak oto kreśli sylwetki nierozłącznych przyjaciółek: „Obadwa mieli zgrabnie wpadające w kibić ubiory szaraczkowe, granatowe okrągłe czapki, od niechcenia włożone na bakier, dwukolorowe kokardy u piersi, lekkie szable u boku i za wąskim pasem małe krócice. Strój i uzbrojenie obu były zupełnie podobne, ale jeden miał twarz białą, pociągławą, błękitne oko, poglądające z zadumaniem, i niekiedy posępny uśmiech na ustach; drugi okrągłej, rumianej twarzy, czarnych oczu, z pod szerokich brwi patrzących żywo, uśmiechał się ciągle, jak dyby jego dusz we wszystkim widziała tylko igraszkę wesołą. Wyraz twarzy i układ postawy różnił bardzo tych dwóch interesujących towarzyszy. Pierw-szym była Emilia Platerówna, drugim Raszanowiczówna. Ta ostatnia, dziewczyna lat 20, temperamentu żywego, wesoła, żartobliwa, zupełny kontrast stanowiąca z Emilią; przywiązała się do niej szczerze i opiekowała się nią wśród przykrości i niedogodności obozowych”. Walczyły one z bronią w ręku, pełniąc przy tym funk-cje łączniczek i kurierów. Wtedy powstał znany wiersz Konstantego Gaszyńskiego opiewający te dwie kobiety:

„Strojne kwiatem młodości, ozdobne urodą,Jakieś dwie bohaterki mężnych na bój wiodą.Czyż Bóg, któremu walka o wolność tak miła,W pomoc dzielnym powstańcom dwóch aniołów zsyła?I mieczem wybawienia święte zbroi dłonie,Jak niegdyś Orleankę ku Francji obronie?Nie! To ziemskie dziewice, córy mężnej Litwy,

101

Z ciemiężcami wolności wychodzą do bitwy.Ustronia ścian rodzimych, spokój sercu miły, Dla bronienia ojczyzny chętnie opuściły.

I te, co miały tylko walczyć wdzięków bronią, Dla pieszczoty stworzoną - miecz chwytają dłonią (…)”

Wraz z nimi ramię w ramię szły do bitew Wilhelmina Kasprowiczówna i Antonina Romaszewska. Później Emilia Plater znalazła się wraz ze swoimi ludźmi w dywizji generała Antoniego Giełguda, liczącej wraz z oddziałami partyzanckimi, ponad 11 000 ludzi i 26 dział. Po klęsce i odcięciu tej dywizji od sił głównych, odmówiła przejścia granicy z Prusami. I próbowała przebijać się do Warszawy. Zacy-tujmy słowa jednego z powstańców: „ I cóże z dywizji Giełguta ostało - szczątki one z regimentem jenerała Chłapowskiego i garstką powstańców litewskich i żmudzkich w Korszanach połączyły się. Tam też gorąca rada wojenna odbyła się, na której swoje racje głosili jenerałowie: Dembiński, Chłapowski, Roland, Szymanowski i Tyszkiewicz, oficyjerów pośledniejszej rangi nie licząc. Nadzieja i gorączość serc, wielkie plany. I pamiętam jak dziś, gdy Emilia Plater, nieustraszona, pełna odwagi pod kartaczowym ogniem, milcząca dotąd gorzko, ozwała się w rozpaczy, a za-iste proroczo - „Cieszcie się, cieszcie. Wprowadza was do Prus na hańbę narodu! I słowo ciałem się stało…” . Emilia Plater próbowała przebić się do Warszawy. Autor wspomnień pisze: „Jenerałowie Giełgud i Chłapowski ku granicy pruskiej żołnierzy prowadzić jęli. Gdzieś tak po trzech dzionkach Emilia Plater odłączyła się i do Warszawy przedrzeć postanowiła, aby tam śmiertelną walkę o wolność ojczyzny naszej umęczonej prowadzić dalej. Tętent jej konia dawno umilkł, a nam jeszcze w uszach gorzkie zarzuty brzmiały, co jako owce na rzeź z bronią w ręku do niewoli prowadzić się dajemy …”.

102

Emilia Plater na czele oddziały kosynierów, mal. Jan Rosen,w: Polaków dzieje malowane”,

Niestety podczas próby przedarcia się do stolicy, wycieńczona wojennymi trudami, zachorowała i 23 grudnia 1831 roku zmarła w Justianowie koło Sejn. Rozsławił jej postać Adam Mickiewicz wierszem „Śmierć Pułkownika” kreśląc jej ostatnie chwile:

„W głuchej puszczy, przed chatką leśnika,Rota strzelców stanęła zielona;A u wrót stoi straż Pułkownika,Tam w izdebce Pułkownik ich kona.Z wiosek zbiegły się tłumy wieśniacze,Wódz to był wielkiej mocy i sławy,Kiedy po nim lud prosty tak płaczeI o zdrowie tak pyta ciekawy.Kazał konia Pułkownik kulbaczyć,Konia w każdej sławnego potrzebie;Chce go jeszcze przed śmiercią obaczyć,Kazał przywieść do izby - do siebie.kazał przynieść swój mundur strzelecki,Swój kordelas i pas, i ładunki;Stary żołnierz - on chce jak Czarniecki.Umierając, swe żegnać rynsztunki.A gdy konia już z izby wywiedli,Potem do niej wszedł ksiądz z Panem Bogiem;I żołnierze od żalu pobledli.A lud modlił się klęcząc pod progiem.Nawet starzy Kościuszki żołnierze,Tyle krwi swojej i cudzej wylali,Łzy ni jednej - a teraz płakaliI mówili z księżami pacierze.Z rannym świtem dzwoniono w kaplicy;Już przed chata nie było żołnierza,Bo już Moskal był w tej okolicy.Przyszedł lud widzieć zwłoki rycerza,na pastuszym tapczanie on leży -W ręku krzyż, w głowach siodło i burka,A u boku kordelas, dwururka.Lecz ten wódz, choć w żołnierskiej odzieży,Jakże piękne dziewicze ma lica?Jaka pierś? - Ach to była dziewica,To Litwinka, dziewica - bohater,Wódz Powstańców - Emilija Plater!”

O innych wiemy o wiele mniej. Ale były ich setki i tysiące - one były „opoką” nie tylko tego powstania. Jeden z powstańców litewskich wspomina jedną z nich. Spotkał ją, jak razem z ojcem, który córkę „(…) na chłopca niby chował, bo mu Bóg

103

nie dał syna”, udawała się, przypasawszy sobie piękny turecki pałasz u boku, do sztabu głównego, by podporządkować się rozkazom powstańczego rządu”.

Jak już wspomniałem w tym czasie zgłosił się do szeregów żołnierskich spory już zastęp kobiet. Stanisław Bratkowski w swoich „Pamiętnikach” wymienia z nazwiska dwie krakowianki - Dębicką i Dębińską, które walczyły w 2. pułku krakusów i w nagrodę za swoją dzielność zostały awansowane na polu bitwy do stopnia oficerskiego. W żołnierskich szeregach walczyły też Tekla Sobilew-ska i Magdalena Wojciechowska. W przeciwieństwie do wspomnień i przekazów o Emilii Plater, pozostał po nich tylko suchy raport komendanta internowanych w austriackim Zatorze: „Rotmistrz Szeptycki oświadczył mi, że jest niewiastą, zowie się Magdalena Wojciechowska i pochodzi z Litwy. Poszła do powstania, by pomścić śmierć powieszonego brata. Była bardzo waleczna”, i dalej: „Znowu znalazł się drugi kobiecy oficer, Tomasz Łubieński, porucznik strzelców. Jest to Tekla Sobilewska. Wyprawiłem ją także za Wisłę”. Nieco więcej wiemy o udziale w powstaniu Wilhelminy Kasprowiczówny. Ta młodziutka szesnastoletnia dziew-czyna zgłosiła się do szeregów powstańczych po rzezi dokonanej przez Rosjan w miasteczku Oszmiany. Zginęła wtedy, bestialsko zamordowana, jej matka. Wal-czyła w oddziałach generała Henryka Dembińskiego. Zginęła od czerkieskich kul. Odwagą wykazała się równie młoda Antonina Tomaszewska, córka właściciela ziemskiego spod Rosień. Gdy w powiecie tym wybuchło powstanie, natychmiast zgłosiła się do zorganizowanych przez Karola Jawtoka i Juliusza Grużewskiego, szeregów. Szybko zdobyła przydomek „nieustraszona”. W bitwie pod Mankuniami, gdzie Polacy starli się z dziesięciokrotnie silniejszym nieprzyjacielem, uderzyła pierwsza na wroga, porywając za sobą resztę powstańców. Ten brawurowy atak skończył się całkowitym zwycięstwem powstańców. Równą odwagę wykazała później w bitwach pod Szawlami i w Powendenicach Za okazaną tam waleczność została awansowana do stopnia podporucznika. Inna z tych bohaterskich kobiet - wspomniana już Bronisława Czarnowska, napisała w swoich „Wspomnieniach”: „Ja sama, gdy się zastanawiam, to nie pojmuję swojej odwagi. Ten entuzjazm był wyższym ponad wszystko. Ja tak kochałam Ojczyznę jak samego Boga”.

Słusznie pisze z goryczą Donata Ciepieńko - Zielińska w „Emilia Plater”: „Jest niesprawiedliwością historii, że przekazuje potomności jedynie nazwiska wodzów i polityków, wielkich dam i cynicznych dyplomatów, czasem żołnierzy i ludowych trybunów, podczas gdy wielkie masy narodu - prawdziwi twórcy historii - pozostają na zawsze bezimienni I rzadko kto z dawnych dziejopisów, tym bardziej ludzi współczesnych opisywanym epokom, odda im sprawiedliwość”.

Godne są, aby poświęcić im osobną monografię. Ta jednak dopiero czeka na swojego autora. Rolę, jaką odegrały w naszych dziejach świetnie ujął Wincenty Pol w „Pierwszej rocznicy 29 listopada…”:

„O! nie zginęła jeszcze Ojczyzna,Póki niewiasty tam czują,Bo z ich to serca płynie trucizna,Którą wrogowie się trują.Jeszcze wykarmią one w zaciszy

104

Grono olbrzymie młodzieży,Od nich pacholę o nas usłyszy,I jak my w Wolność uwierzy (…)”

Niestety, tematyka ta znacznie wykracza poza ramy tego szkicu, wróćmy więc do meritum. Jak wiemy działania partyzanckie, wsparte akcją regularnej armii Króle-stwa, były niezwykle istotne i mogły zaważyć na losach powstania. Po jego wybuchu w Królestwie władze rosyjskie wprowadziły 1 grudnia 1830 roku stan wojenny w guberni wileńskiej, grodzieńskiej, mińskiej i w obwodzie białostockim. Wszędzie tam aresz-towano potencjalnych przywódców, konfiskowano broń, więziono i zsyłano na Sybir podejrzanych o przygotowywanie wystąpień zbrojnych. Nie zdołano jednak stłumić ru-chu powstaniowego. W lutym 1831 roku, rozpoczęli działania zbrojne litewscy Polacy w powiecie teleszewskim, w parafiach gintyńskiej i solantskiej. W marcu po-wstanie wybuchło w powiecie rosieńskim, a w kwietniu marszałek powiatu upic-kiego - Karol Załuski, zgromadził ponad 16 tysięcy powstańców i zamierzał rozpocząć szturm na Wilno. Niestety gubernator miasta generał Michaił Chra-powicki uprzedzony przez wywiad wojskowy o zamiarach powstańców, zdołał ściągnąć na pomoc doborowe pułki kozaków kaukaskich, które dokonały rzezi cywilów w Oszmianie. Na wieść o tym, oraz o rozbiciu innych grup koło Kowna, pozbawieni artylerii powstańcy odstąpili od pierwotnych planów i atakowali tylko pojedyncze oddziały wroga. Wkrótce powstanie ogarnęło Podole, Wołyń i Ukrainę. Wszędzie tam Polacy chwycili za broń. W sumie w tych trzech zabranych prowincjach, obok regularnych oddziałów armii Królestwa Polskiego, walczyło od 5 300 do 6 000 powstańców. W ich szeregi wstępowała głównie drobna szlachta - ci, którzy najdłużej oderwani od macierzy, największe do niej przywiązanie zachowali. Napływ chłopów do oddziałów powstańczych zmniejszył się po decyzji sejmu o zdjęciu z obrad sprawy uwłaszczenia włościan, co nie oznacza, że nie było ich w szeregach powstańczych. Świadczy o tym choćby apel do włościan polskich wydany przez szefa sztabu armii rosyjskiej - generała Karla Tolla. W odezwie wzy-wającej chłopów, by nie wykonywali dostaw dla „buntowników” i ostrzegającej przed wstępowaniem w szeregi powstańców, czytamy: „(…) tysiące niewinnych ofiar padło pod ostrzem żelaza, wielu zostaje w niewoli w stronie oddalonej od Ojczyzny, tysiące familii pozbawionych ostatniej podpory i nie mających kawałka chleba, przeklinają moment nieszczęsnego buntu”. Skutek tego apelu nie był zapewne zbyt wielki, skoro na samym Podolu walczyło około 2 600 chłopskich insurgentów. Nie w pełni doceniano ich odwagę i poświęcenie. Gorzko brzmią strofy „Szlachty w roku 1831” Gustawa Ehrenberga:

„Gdy naród na pole wystąpił z orężem,Panowie na sejmie radzili;Gdy lud polski krzyczał: „Umrzem lub zwyciężym!”Panowie o czynszach prawili.Gdy wiara porwała siekiery i kosy,W siermięgach z województw ruszyła,Panowie uczone podnosili głosy,

105

Gadali wymownych słów siła. Przecież w listopadzie - o szlachta, panowie!Gdy biła godzina wolności,Nie pańscy to dzieci, nie hrabscy synowiePrzysięgli na braci swych kości:Że mieczem wywalczą swobody i prawaI stare przywrócą granice,Że wbiją na Dnieprze słupy Bolesława,Rozburzą cesarską stolicę.Armaty pod Stoczkiem zdobywała wiaraRękami czarnymi od pługa,Panowie w stolicy palili cygara,Radzili o braciach zza Buga.Radzili, prawili i w mądrej swej głowieUkuli rozejmy, traktaty;O cześć wam, panowie! o cześć wam, posłowie!O cześć wam, hrabiowie, magnaty! (...)”

Powstańcy podolscy pod dowództwem ponad 80-letniego, kościuszkowskiego jeszcze, generała Benedykta Kołyszki ponieśli jednak 14 maja klęskę w bitwie pod Daszowem. Źle uzbrojeni - głównie w strzelby myśliwskie, piki i kosy, nie mieli szans w starciu w świetnie uzbrojonymi oddziałami rosyjskimi dowodzonymi przez generała Loggina Rotha. Zaledwie siedmiuset ocalałych schroniło się w Galicji.

Przypomnijmy wiersz Słowackiego „ Pieśń Legionu Litewskiego”:

„Litwa żyje! Litwa żyje!Słońce dla niej błyszczy chwałą,Tyle serc dla Litwy bije,Tyle serc już bić przestało.Trzeba być głazem! Trzeba być głazem,Cierpieć te więzy rdzawione pleśnią.Myśmy się za nie mścili żelazem,I wolną myślą, i wolną pieśnią.Zadrżały wrogi,Pieśń to ponuraTe żmudzkie rogi./…/Nikt nas teraz nie obwini,Nikt na świecie nie zapyta:Czy jeszcze żyją Litwini?Oto Pogoń nasza świta!Lecz nie pytajcie, czemu tak małaGarstka chorągwią mężnych powiewa?Więcej nas było - lecz z tego drzewaBurza niejeden liść oberwała”

106

Naszego bohatera czekała tymczasem następna, nie tylko trudna ale i nie-wdzięczna misja. Na Wołyniu generał Józef Dwernicki z rozkazu Rządu Naro-dowego organizował tzw. „małą wojnę partyzancką”. Nad koncepcją militarną tej zorganizowanej w kwietniu 1831 roku wyprawy miał czuwać wódz naczelny - generał Józef Skrzynecki. Ten nie ufa zbyt samodzielnemu Dwernickiemu, który, co trzeba przyznać, nie zawsze stosuje się do otrzymanych rozkazów. Postanawia śledzić i kontrolować jego poczynania. Przy okazji może pozbyć się na pewien czas i Piotra Wysockiego, do którego, jak i jego poprzednik, jest wbrew pozorom nastawiony niechętnie. Sam Dwernicki w swoich „Pamiętnikach” wspomina, że w jakiejś rozmowie miał mu się Wysocki zwierzyć, że: „(…) dla pewnych politycz-nych względów chciano go się pozbyć”. 10 marca Wysocki otrzymuje polecenie udania się do Zamościa, do kwatery Dwernickiego. Skrzynecki dodał zresztą swo-jemu wysłannikowi jeszcze jedno, zupełnie nierealne w tym czasie, zadanie - miał „otworzyć związki z oficerami wojsk rosyjskich”. Rozkazy, choćby tylko formalnie trzeba było wykonać. Do Dwernickiego dotarł 15 marca i rzecz jasna, został bardzo chłodno przyjęty. Generał nie tylko nie zezwolił mu na przeprowadzenie lustracji, ale miał powiedzieć, że jeśli Wysocki nie zamierza stosować się do hierarchii służbowej i pełnić rolę „rewizora”, to ma natychmiast wracać do Warszawy. Jeżeli jednak zechce przyjąć funkcję oficera sztabu, to jest mile widziany. Wysocki niewiele się zastanawiając przyjął tę propozycję. Korpus generała Dwernickiego liczył 4 700 ludzi i 12 dział. 3 kwietnia korpus wymaszerował z Zamościa. Po sześciu dniach oddziały polskie stanęły nad granicznym Bugiem. 10 kwietnia wojska polskie wkroczyły na teren cesarstwa rosyjskiego. Po przekroczeniu Bugu i połączeniu się z powstańcami siły generała Dwernickiego wzrosły do 7 000 szabel. Jego przeciwnik - Teodor Rȕdiger, miał pod swoimi rozkazami 13 000 żołnierzy i 36 dział. Rozpoczęła się wyprawa, której koniec łatwy był do przewidzenia. 19 kwietnia doszło do bitwy pod Boremlem. Wziął w niej udział, już nie kapitan, ale major Piotr Wysocki. Do sprawy awansów Wysockiego wrócimy w dalszym ciągu tej opowieści. Na razie mamy połowę kwietnia 1831 roku. Niewielkie oddziały polskie, które przeprawiły się na drugi brzeg Styru, zostały natychmiast zaatakowane przez przeważające siły nieprzyjaciela. Silny ogień artyleryjski dziesiątkował Polaków. Generał Dwernicki wysłał Wysockiego, z rozkazem wycofania się z niebezpiecznej pozycji. Ten jed-nak nie usłuchał rozkazu. Wraz z podpułkownikiem Stanisławem Rychłowskim poprowadził żołnierzy na nierówny bój. Ataki te, które mimo późniejszych słów Dwernickiego „(..) o nieporównywalnym męstwie w czyn bohaterski zamienionym”, w gruncie rzeczy były jawną niesubordynację podległych mu oficerów i nie mogły przynieść zwycięstwa. Bitwa pozostaje nierozstrzygnięta, ale straty polskie są tak duże, że zwycięzca spod Stoczka podejmuje decyzję o wycofaniu się i przekroczeniu granicy z Austrią. W rozmowach kapitulacyjnych toczonych w pogranicznej Kle-banówce bierze też udział Piotr Wysocki, który dowodził środkowym odcinkiem ostatniej już polskiej linii obronnej. Negocjacje niewiele dają. Austriacy internują polskich żołnierzy. Oficerów wysyłają na Morawy. Ci jednak są witani w Galicji jak bohaterzy. Polskie dwory otwierają na ich widok szeroko ościeża. Szlachta galicyj-ska robi wszystko, aby ułatwić im masową ucieczkę z niewoli, a i Austriacy przez palce patrzą na wciąż malejącą liczbę polskich oficerów. Wystarczy powiedzieć, że

107

z łącznej liczby 299 aresztowanych oficerów, do celu podróży dotarło zaledwie 71. Reszta nocami, w przebraniu, konno, a nawet pieszo, wraca do Królestwa. Wśród nich jest i Piotr Wysocki. 20 maja jest już z powrotem w Warszawie.

Wyprawa generała Dwernickiego kończy się klęską. Walki trwają jednak nadal. Wśród szeregów walczących nadal widzimy Wysockiego. 25 maja zostaje mianowany dowódcą 10. pułku piechoty w większości złożonego z rekrutów po-chodzących z Krakowskiego. Wszystko wskazuje na to, że nowy dowódca do-brze sobie radził. Jan Fedorowicz w „Wspomnieniu o Piotrze Wysockim” pisze: „Wszystko uwielbiało Wysockiego, który był duszą pułku i nadał mu w przeciągu czterech tygodni jego organizacji w Oblasach ten stan, który mu później w dywizji 3. i 8. pułku zjednał chlubne przyjęcie, a pod Wolą okrył go sławą walecznych”. Zadaniem pułku była aktywna obrona linii Wisły. Żołnierze mieli dokonywać przepraw przez rzekę i czynić wypady na teren zajęty przez nieprzyjaciela. Na ogół wypadami tymi dowodził sam Wysocki, tak jak to miało miejsce 21 czerwca, kiedy to stu ludzi pod jego rozkazami wylądowało na prawym brzegu Wisły i po rozbiciu oddziałków nieprzyjacielskich zdobyło Kazimierz Dolny. Popełniał jednak i błędy, jak we wspomnianej już bitwie pod Serockiem, gdzie na skutek niedostatecznego rozpoznania ruchów wojsk rosyjskich wziął ich pozorowane działania za przeprawę przez Bug i Narew. Była to ostatnia zbrojna wyprawa Wysockiego za Wisłę. 26 czerwca cały 10. pułk przerzucony został na Pragę, gdzie generał Skrzynecki spo-dziewa się ataku Rosjan. Tymczasem wojna toczy się swoim tokiem. Pod koniec maja granicę litewską przekracza generał Dezydery Chłapowski. Po stoczeniu kilku zwycięskich potyczek, generał opracował plan zdobycia Wilna. Najpierw jednak postanowił wesprzeć lokalne powstanie na Żmudzi. Pod Wilno nadciągnął dopiero 18 czerwca 1831 roku w sile zaledwie 11 000 żołnierzy, w tym 5 000 powstańców. Resztę wojsk zostawił bowiem na Żmudzi. To okazało się brzemiennym w skutki błędem. Do tego czasu Rosjanie zdołali ściągnąć odwody i naprzeciw uszczuplonej armii polskiej stanęło 24 000 żołnierzy z 72 działami. Wobec tak nierównego sto-sunku sił wynik bitwy o Wilno był przesądzony. Znany już czytelnikom Walerian Dowgiełło wspomina: „Korpus wojsk naszego jenerała Chłapowskiego, coraz liczniejszy, spiesznie na Wilno się posuwał, po drodze z dywizją jenerała Giełguda, naczelnego wodza na Litwie złączywszy się. Wszystkie prawie partyzanckie oddziały tu przybyły i rada wojenna nie zwlekając, na Wilno uderzyć uradziła. Do czterna-stu tysięcy mieliśmy zebranego wojska, a jakaż tam była rozmaitość broni, oręża i ubrania. Ze wszystkich dzielnic starożytnej Polski znajdowali się tam partyzanci: Poznańczycy, Galicjanie, Podolanie i Ukraińcy; stary żołnierz i powstańcy. Giełguda dywizja, jenerała Chłapowskiego korpus i oddziały powstańców na Wilno ruszyły, a ja z częścią korpusu rozkaz marszu na Kowno otrzymałem. Niestetyż, rozchodziły się już wieści o przegranej batalii pod Wilnem. Jenerał Chłapowski z korpusem swym do Kowna powróciwszy, smutne słowa potwierdził. Giełguda jenerała nieudacz-ność to sprawiła, w dowodzeniu powolność niezwyczajna. Hrabia Cezary Plater obiad dla panów oficerów wydał, na którym usunięcia Giełguda a jenerała Chła-powskiego wyniesienia na wodza naczelnego wołano. „Po cóż było - rzekł jeden z pułkowników - sprowadzać powstańców i partyzanckie oddziały z obronnych miejsc po całej Litwie i przerabiać ich na regularne wojsko, kiedy do tego ani broni

108

nie było, ani czasu do omusztrowania i organizacji sił nie było. Prawda jest taka, że oczyszczono tym sposobem kraj z pojedynczych oddziałów partyzanckich, utrud-niających ruch na każdym miejscu nieprzyjacielowi, przecinających mu komunikację, mogących walczyć przeciw przeważnej sile po bagnach, po lasach, nocami…”.

Straty polskie wyniosły ponad 2 000 zabitych, rannych i wziętych do niewoli. Po tym nieudanym ataku powstanie na Litwie znalazło się w ślepym zaułku. Wódz naczelny nie był w stanie zasilić je nowymi posiłkami, zaś siły rosyjskie wyda-wały się nieograniczone. Wobec niepowodzenia opanowania głównych centrów komunikacyjnych i zdobycia portu w Połądze, co zapewniłoby powstańcom dostęp do Morza Bałtyckiego którędy miał przybyć transport broni zakupionej w Anglii, oddziały polskie zostały w lipcu 1831 roku podzielone na trzy oddzielnie operujące korpusy. Niestety zostały one zepchnięte przez wojska rosyjskie i 12 lipca resztki korpusu generała Chłapowskiego - około 2 tysięcy żołnierzy z 12 działami, przeszły na terytorium pruskie i złożyły broń. Gorzko brzmią słowa jednego z uczestników tych wydarzeń - Piotra Najmowskiego: „I rychło owe nienawistne graniczne słupy ujrzelim. O Tempora! O Mores! Pierwszy przez granicę przeszedł ten sam szwadron ułanów z chorągiewkami biało - czerwonymi, któren przed dwoma miesiącami zwiastował najmilszą w życiu moim nadzieję i najwyższa na tym świecie napoił mię radością, jaka juże nigdy nie wróci… Boleść okrutna mnie bierze patrząc, jako ten piękny zastęp żołnierza polskiego na krzyżacką ziemię wchodzi, a za nim łańcuch landwerów z na pół czarnymi, z na pół białymi chorągiewkami na pikach. Zsiadają nasi z koni, pałasze odpasują, na kupę je rzucają, a na nich składają jak róże białe i czerwone swoje chorągiewki”.

Wydarzenia zaczęły zły dla nas przybierać obrót. Mimo, że poszcze-gólne oddziały partyzanckie utrzymały się w Puszczy Nalibockiej i w powiecie oszmiańskim do listopada 1831 roku, aż do upadku powstania, a w Królestwie dotrwał oddział dowodzony przez Marcelego Szymańskiego, to widoki na powo-dzenie, i to nie tylko na ziemiach zabranych, stawały się coraz mniejsze. Co prawda w czasie pierwszych trzech miesięcy ofensywy wiosennej Polacy kilkakrotnie zadali Rosjanom dotkliwe straty, raz po raz uniemożliwiając im posuwanie się naprzód, ale waleczność i odwaga prostych żołnierzy od-działów wyraźnie odbiegała od krańcowej ostrożności i niezdecydowania głównodowodzącego - generała Jana Skrzyneckiego.

Jak pamiętamy, po zwycięstwach pod Wawrem, Dębem Wielkim i Iga-niami, przerwał nagle kontrofensywę i uniemożliwił operację generała Ignacego Prądzyńskiego, mogącą zmienić losy tej kampanii. W wyniku zwlekania wo-dza inicjatywę, a i przewagę uzyskały oddziały rosyjskie. Dopiero w maju, i to pod wpływem radykalizującej się coraz bardziej opinii publicznej, zaakceptował nowy plan swego szefa sztabu - wspomnianego już generała Prądzyńskiego, prze-widujący rozbicie liczących 30 000 żołnierzy, rosyjskich pułków gwardyjskich w rejonie Łomży i Ostrołęki. Przeciwko nim Polacy wystawili 45 000 żołnierzy, z tym że pozorując obecność głównych sił polskich naprzeciw armii Dybicza na szosie brzeskiej wydzielono z tych sił korpus Jana Umińskiego w sile 11 000 żoł-nierzy. Początkowo realizacja planu przebiegała pomyślnie, jednak wkrótce do głosu doszła nieporadność wodza naczelnego. 25 maja, wbrew wszelkim zasadom

109

sztuki wojennej, nie zaatakował otoczonej już gwardii rosyjskiej, która dzięki temu mogła spokojnie wycofać się w kierunku Białegostoku. Gdy Skrzynecki ruszył za nią w spóźniony pościg, feldmarszałek Dybicz na czele 40 000 armii skierował się na Warszawę, zmuszając Polaków do przerwania pościgu za uchodzącą gwardią i rozpoczęcia przeprawy przez Narew pod Ostrołęką.

26 maja, gdy przeprawa jeszcze trwała, nadchodzące oddziały Dybi-cza, przełamały opór wojsk polskich i przeprawiły się na prawy brzeg Narwi. Polacy zostali wzięci w dwa ognie. Od zupełnej klęski uratował ich atak 4 bate-rii artylerii lekkokonnej pod dowództwem podpułkownika Józefa Bema - póź-niejszego generała i bohatera narodowego Polski, Węgier i Turcji. To pozwoliło armii Skrzyneckiego, acz z ciężkimi stratami, wykonać odwrót na Warszawę. Pomimo nierozstrzygniętego wyniku bitwy, powszechnie uważana jest ona za klęskę Polaków i początek upadku powstania. W jej wyniku oddziały polskie straciły 6 000 ludzi, w tym ponad 2 000 zabitych. Najlepsze oddziały polskiej piechoty zostały zdziesiątkowane. Polegli generałowie Ludwik Kicki i Hen-ryk Kamieński. Rosjanie stracili około 5 000 ludzi. To próbowała wykorzystać propagandowo ówczesna prasa przedstawiając bitwę pod Ostrołęką jako zwy-cięstwo. „Kurier Polski” wychwalał pod niebiosa bohaterstwo Skrzyneckiego, który po bitwie miał dwukrotnie przestrzelony płaszcz, a „Gazeta Warszawska” w numerze z 29 maja 1831 roku pisze: „(…) ale opatrzność nietkniętego dla sławy i zbawienia Ojczyzny zachowała”. Sam Skrzynecki głosił wszem i wobec, że mimo dużych strat polskich, nieprzyjaciel poniósł jeszcze większe i „(…)z tego to powodu bitwa, o której mowa, za wygraną dla nas uważaną być powinna”.

Nie sądzę, aby wielu tymi słowy zdołał zamydlić oczy. O klęskę jednoznacz-nie obwiniało go wielu uczestników tej bitwy. Generał Ignacy Skarbek Kruszew-ski w swoich „Pamiętnikach” wspomina: „Generał Prądzyński poszedł sam do naczelnego wodza. Co się tam działo nie wiem; Prądzyński podobno rzucał się na kolana i błagał; słyszałem tylko podniesione głosy, a może po kwadransie ży-wej kłótni wyszedł Prądzyński zaczerwieniony i w takiem zmartwieniu, żem się od niego słowa dopytać nie mógł, w końcu kazał mi odesłać na spoczynek czeka-jących oficerów. Ciężko zawiódł ojczyznę generał Skrzynecki w tej nieszczęsnej chwili, zadał cios śmiertelny powstaniu narodu z r.1830. Niech go Bóg i historya sądzi, ja daję go poznać, jak mi sumienie dyktuje. Dziś po 29 latach emigracyi i namysłu serce moje równie boleje, jak wówczas w Troszynie, a przekonanie moje jest jeszcze mocniejsze, że przed nami leżało zwycięstwo, którego skutki mogły nas dopro-wadzić do niepodległości”. Morale Polaków znacznie spadło. Bilans bitwy był tra-giczny. Straty polskie wyniosły 194 oficerów i 6224 żołnierzy i podoficerów zabitych, rannych, wziętych do niewoli. Niektóre pułki straciły od 25 do 35% swoich oficerów i od 20 do blisko 40% szeregowych. Śmierć poniosło wielu doświadczonych dowód-ców oraz około 4 tysięcy starych, zaprawionych w boju żołnierzy, a w wyniku tej bitwy armia polska straciła inicjatywę strategiczną i przeszła do defensywy. Kończył się też czas generała Skrzyneckiego. Wódz naczelny, po nieudanej wyprawie na gwardie ce-sarskie i nieszczęśliwie rozegranej bitwie pod Ostrołęką, odrzucał wszelkie plany ak-cji zaczepnej. Odwołał zwolennika kontrofensywy - generała Ignacego Prądzyńskiego

110

z funkcji szefa sztabu i powierzył to stanowisko powolnemu sobie generałowi Tomaszowi Łubieńskiemu. Mimo, że armia została stosunkowo szybko odbudowana i liczyła w połowie czerwca 53 000 bagnetów i szabel oraz 112 działa, pozostawała w bezruchu. Nie była to co prawda już „stara gwardia”, ostrzelana i zaprawiona w bojach, ale nadal stanowiła niebagatelną siłę. W tym czasie w kwaterze głównej armii rosyjskiej w Kleszewie zmarł na cholerę feldmarszałek Iwan Dybicz. Nowym dowódcą armii rosyjskiej car Mikołaj I mianował doświadczonego żołnierza - feldmarszałka Iwana Paskiewicza. Po skon-centrowaniu sił głównych liczących 60 000 żołnirzy, podzielona na cztery kolumny, armia rosyjska pod nowym dowódcą ruszyła ku dol-nej Wiśle. Paskiewicza zaplanował przeprawę swoich oddziałów pod Toruniem, co umożliwiłoby zaatakowanie Warszawy od strony zachodniej. Polski wódz naczelny miał dwie możliwości: skoncentrować całą armię w oko-licach Modlina i pod osłoną twierdzy atakować rozrzucone stanowiska armii rosyjskiej, albo uderzyć na odizolowany od głównych sił korpus generała Teo-dora Rȕdigera. Plan ten, przygotowany jeszcze generała Prądzyńskiego, a przewidujący pozostawienie korpusu osłonowego w sile 20 000 żołnierzy przed główną armią rosyjską w Serocku i uderzenie wydzielonymi siłami na Rȕdigera z kilku stron jednocześnie, miałby wszelkie szanse powo-dzenia, gdyby nie zmiany, które wprowadził do niego wódz naczelny. Mianował szefem wyprawy schorowanego i nieudolnego generała An-toniego Jankowskiego, a jednocześnie podzielił oddany pod jego do-wództwo korpus. Podzielone wojska nie mogły uderzyć z kilku stron, a jednocześnie do Skrzyneckiego doszły, nieprawdziwe jak się później okazało, wieści o przeprawie głównych sił rosyjskich pod Serockiem. Raport, jak pamiętamy, wysłał nie sprawdziwszy ich prawdziwości Piotr Wysocki. Uwierzywszy w prawdziwość przesłanych mu meldunków wódz naczelny odwołał rozkaz ataku i nakazał powrót do Warszawy. Rȕdiger wymknął się z matni, a cała wyprawa zakończyła się fiskiem. To przepełniło czarę goryczy. Coraz częściej domagano się odwołania generała z pełnionej funkcji. Powo-łano delegację złożoną z członków Rządu Narodowego z kompetencjami od-wołania wodza naczelnego w razie konieczności. Wyłoniona delegacja udała się do kwatery generała Skrzyneckiego i tam po wysłuchaniu opinii 69 wyższych oficerów i generałów podjęła decyzję o zmianie na stanowisku wodza naczelnego. Na jego miejsce większością głosów mianowano generała Henryka Dembińskiego, gubernatora Warszawy, wsławionego tym, że po klęsce na Litwie jako jedyny uniknął rosyjskiej obławy i przebił się do Królestwa.

111

Nie uspokoiło to jednak ani nastrojów w wojsku ani wśród coraz bardziej radykalnie nastawionej ludności stolicy. 15 sierpnia Towarzystwo Patriotyczne podjęło próbę zamachu stanu. Od rana na ulicach Warszawy gromadził się wzbu-rzony tłum, komentujący ostatnie porażki sił polskich. Po południu odbywało się posiedzenie Towarzystwa na którym żądano ukarania byłego już wodza na-czelnego i generałów Antoniego Jankowskiego, Ludwika Bukowskiego i Józefa Załuskiego. Oskarżenie związane było z tzw. „wyprawą łysobycką” z 18 na 19 czerwca 1831 roku, która zakończyła się, jak twierdzili oskarżyciele na skutek zdrady dowódców, całkowitą porażką sił powstańczych. Niewybaczalne błędy ja-kie popełniono w tej rokującej duże widoki sukcesu wyprawie na zgrupowaną między Łomżą a Wartą gwardię cesarską, sprawiły, że korpus rosyjski uniknął rozbicia, zdołał połączyć się z głównymi siłami feldmarszałka Iwana Dybicza i wziąć udział w bitwie pod Ostrołęką. W tej nieudanej wyprawie brał zresztą udział i Piotr Wysocki. Jak się wydaje o klęsce wyprawy zadecydowały błędne decyzje głównodowodzącego - generała Skrzyneckiego. Obwiniono jednak podległych mu dowódców. Ci z kolei dowodzili, że wykonywali tylko polecenia i przedłożyli pisemny rozkaz generała nakazujący im odwrót. Choć sprawa tych wojskowych

Generał Henryk Dembiński, generał dywizji, naczelny wódz Powstania Listopadowego ( 12 sierpień - 17 sierpień 1831 roku), w : „Powstanie Listopadowe”.

112

została umorzona przez Nadzwyczajny Sąd Wojenny, ze względu na brak dowodów winy, to nadal pozostawali w areszcie na Zamku Królewskim, a w oczach opinii publicznej byli winni - jak brzmiał nowy akt oskarżenia, „(…) zawiązania spisku w murach stolicy celem wspierania nieprzyjaciela”. Wieczorem przed Pałacem Namiestnikowskim zebrał się ponad trzytysięczny rozgorączkowany tłum. Rzucono hasło wieszania zdrajców. Gwardia Narodowa nie zdołała opanować sytuacji. Tłum zaatakował więzienia i domy podejrzanych. Zaczęły się samosądy. Na latarniach zawisły trzydzieści cztery osoby, poraniono czternaście. Wśród powieszonych byli oskarżeni o zdradę i o przygotowywanie spisku mającego na celu obalanie wodza naczelnego: generał Antoni Jankowski, pułkownik Antoni Sałacki, generał Józef Heurtig, generał Ludwik Bukowski, szambelan Fenshave, kochanka generała Hurtiga - pani Bazanow, dawni agenci tajnej policji: Binbaum, Szlej, Gruberg, Brinbaum, Petrykoski, Łuba, Balon, Hankiewicz, znany z okrucieństwa kozak Dietko, jeniec wojenny baron Kettler, były radca stanu Frindler, i próbujący uciec z Warszawy w kobiecym przebraniu były kurator szkół kaliskich - Jan Kawecki i inni. Po tych wydarzeniach Rząd Narodowy księcia Adama Czartory-skiego zgłosił swoją dymisję. Sejm 17 sierpnia powołał na nowego prezesa Rady Ministrów generała Jana Krukowieckiego, który jako jedyny nie stracił tej nocy głowy i przywrócił w Warszawie spokój. Pierwszym jego posunięciem po obję-ciu władzy było wydanie proklamacji potępiającej wypadki z 15 i 16 sierpnia. Kilkadziesiąt osób aresztowano i postawiono przed sądem wojennym. Krukowiecki zmienił też skład rządu, odebrał dowództwo Henrykowi Dembińskiemu - gene-rałowi dywizji, pełniącemu przez krótki okres czasu funkcje wodza naczelnego, i usunął z armii generała Skrzyneckiego. W stosunku do Towarzystwa Patrio-tycznego prowadził podwójną grę: otaczał się jego członkami, ale jednocześnie zamknął salę obrad, a potem zdelegalizował Towarzystwo. Przywódcom Towa-rzystwa - Aleksandrowi Pułaskiemu, Ignacemu Szynglarskiemu, Janowi Czyń-skiemu i Ignacemu Płużańskiemu, obwinionym o wywołanie zamieszek, groziły kary śmierci. Ostatecznie jednak uniewinniono głównych oskarżonych. Dla po-strachu i zachowania pozorów skazano i wykonano wyrok śmierci zaledwie na czterech nic nie znaczących osobach - niedawno zwolnionym z wojska Toma-szu Wolskim, szynkarzu Józefie Czarneckim, ordynansie Wincentym Dragońskim i oficerze Stanisławie Sikorskim. Piątej osobie skazanej na śmierć, Teofilii Kościał-kowskiej - właścicielce kawiarni, ze względu na jej płeć, karę śmierci zmieniono na trzy lata ciężkiego więzienia. I tu, jakże częsty, chichot historii. Po utracie władzy i opuszczeniu Warszawy Krukowiecki został aresztowany przez Rosjan, wywieziony z terenu Królestwa i osadzony w Wołogdzie. Tam, mimo że to on stłumił rozru-chy, został oskarżony o inspirowanie wydarzeń „nocy sierpniowej”. Na procesie został jednak uniewinniony i po upadku powstania mógł wrócić do kraju. Tymcza-sem feldmarszałek Iwan Paskiewicz przygotowywał się do oblężenia Warszawy. W okolicach Łowicza zgromadził potężne siły uderzeniowe. Łącznie liczyły one około 55 000 żołnierzy i 318 dział. Ponadto z Wilna nadciągał korpus posiłkowy generała Cypriana Kreutza w sile 23 000 żołnierzy i 90 dział. Korpus ten między 18 a 21 sierpnia przeprawił się przez Wisłę. Paskiewicz główne swoje siły rozłożył między Nadarzynem a Rakowem. Czekał na ruch Polaków. Ci na pytanie jaką przyjąć

113

taktykę w rozprawie orężnej ze zbliżającymi się Rosjanami mieli odpowiedzieć na zwołanej przez Krukowieckiego na 19 sierpnia Radzie Wojennej. Wódz naczelny przedstawił trzy możliwości:

1) Stoczyć walną bitwę pod murami stolicy;2) Podzielić armię na dwie części: większą w liczbie 30-35 tysięcy żołnierzy po-

zostawić do obrony Warszawy; druga w sile około 25 tysięcy działałaby na prawym brzegu Wisły, zapewniając głównej części armii aprowizację;

3) Opuścić Warszawę i działania wojenne przenieść na Litwę.

Większość Rady wypowiedziała się za koncepcją podziału armii na dwie części i wysłaniem samodzielnego korpusu na prawy brzeg Wisły. Korpus ten miał za zadanie zdobycie zapasów żywności dla oblężonego miasta i rozbicie korpusów ro-syjskich generałów Grigorija Rosena i Jewgienija Gołowina. Niestety wódz naczelny dowódcą tych oddziałów mianował nie znającego ani języka, ani topografii terenów, na których miał działać, wspomnianego już wcześniej generała Girolama Ramorino - ochotnika z Francji. Korpus w sile 20 500 bagnetów i 24 dział, zamierzał działać szybko i energicznie, a na sygnał z Warszawy miał powrócić i wziąć udział w walkach w obronie stolicy. Jego dziania były jednak pasmem porażek i niepowodzeń. Generał Ramorino, mimo otrzymanych rozkazów, zamiast na odsiecz Warszawie, ruszył na Brześć Litewski, tracąc szansę rozbicia nieprzyjaciela. Co więcej 18 wrze-śnia podjął decyzję opuszczenia granic Królestwa, przekroczenia granicy austriackiej i złożenia broni. Sam po zwolnieniu z internowania wrócił do Francji. Jego dalsze losy też niezbyt dobrze o nim świadczą - za nieposłuszeństwo podczas Wiosny Ludów w 1846 roku, został aresztowany przez generała Wojciecha Chrzanowskiego - ówczesnego dowódcy armii Piemontu, i rozstrzelany w Turynie.

Wróćmy jednak do oblężonej stolicy. Projekt walnej bitwy nie zyskał akceptacji wodza naczelnego - a szkoda, bo armia polska miała dobrą pozycję nad Bzurą i Rawką i mogła przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Natomiast po zaniechaniu planu bitwy zaczepnej Paskiewicz swobod-nie mógł koncentrować swoje siły. 27 lipca bez przeszkód przekroczył rzekę w pobliżu Torunia i rozpoczął marsz na stolicę, zbliżając się do miasta od za-chodu. Wkrótce stanął przed Warszawą. Obrońcy w pośpiechu wznosili wały obronne i okopy.

114

Polacy fortyfikują swoją stolicę, mal. Johann Michael Voltz, w: „Powstanie Listopadowe”.

40 000 żołnierzy rozmieszczonych wzdłuż linii szerokiej podkowy miało utrzymać front, walcząc z dwukrotnie liczniejszym przeciwnikiem. Przeciwko 390 działom nieprzyjaciela wystawiono 108 dział wałowych i 92 ciągniętych przez konie armat.

Atak rosyjski rozpoczął się 6 września. Przedstawmy pokrótce przebieg dzia-łań: Wczesnym rankiem 6 września korpus generała Piotra Pahlena z 52 działami zajmuje pozycje wyjściowe na wysokości Odolan i otwiera ogień. Ostrzał artyleryjski rozpoczyna też korpus generała Cypriana von Kreutza. Kluczową pozycją obrony polskiej była tu reduta nr 54. Był to jeden z najlepiej przygotowanych i obwaro-wanych punktów oporu. Niestety nie została w pełni obsadzona załogą. Szóstego września reduta została zaatakowana przez Rosjan. Obroną dowodził major Ignacy Dobrzelewski, dowódcą artylerii był podporucznik Julian Ordon. Przyjaciel Ordona, Adam Mickiewicz, poświęcił obronie tej fortyfikacji jeden z bardziej znanych wierszy opiewających powstanie - „Reduta Ordona. Opowiadanie adiutanta”:

„Nam strzelać nie kazano - Wstąpiłem na działoI spojrzałem na pole; dwieście armat grzmiało.Artyleryji ruskiej ciągną się szeregi,Prosto, długo, daleko, jako morza brzegi;I widziałem ich wodza - przybiegł, mieczem skinął,I jak ptak jedno skrzydło wojska swego zwinął.Wylewa się spod skrzydła ściśniona piechotaDługą, czarną kolumną, jako lawa błota,Nasypana iskrami bagnetów. Jak sępy,czarne chorągwie na śmierć prowadzą zastępy.Przeciw nim sterczy biała, wąska, zaostrzona,Jak głaz bodzący morze, reduta Ordona.Sześć tylko miała harmat. Wciąż dymią i świecą;I nie tyle prędkich słów gniewne usta miecą,Nie tyle przejdzie uczuć przez duszę w rozpaczy,Ile z tych dział leciało bomb, kul i kartaczy.(…)Gdzież jest król, co na rzezie tłumy te wyprawia?czy dzieli ich odwagę, czy pierś sam nadstawia?Nie, on siedzi z pięćset mil na swej stolicy,Król wielki, samowładnik świata połowicy.Zmarszczył brwi, - i tysiące kibitek wnet leci;Podpisał, - tysiąc matek opłakuje dzieci;Skinął, - padają knuty od Niemna do Chiwy.Mocarzu, jak Bóg silny, jak szatan złośliwy!Gdy Turków za Bałkanem, twoje straszą spiże,Gdy poselstwo paryskie twoje stopy liże:Warszawa jedna twojej mocy się urąga,Podnosi na cię rękę i koronę ściąga,Koronę Kazimierzów, Chrobrych z twojej głowy,Boś ją ukradł, synu Wasilowy!”

115

Podczas szturmu na redutę zginęło ponad 100 Rosjan. Ogólne straty rosyj-skie to około 600 żołnierzy, w tym kilku wyższych oficerów, a generał Fiodor Ge-ismar został ranny. Gwoli ciekawostki dodajmy, że sam Ordon, którego bohaterską śmierć opiewał Mickiewicz, przeżył, choć został ciężko ranny. Dzięki Mickiewi-czowi wszedł do narodowej legendy, stając się symbolem pogardy śmierci, odwagi i poświęcenia. Tym odcinkiem, a jednocześnie obroną placu kościelnego na Woli, do-wodził generał Józef Sowiński - weteran zarówno armii pruskiej, jak i wojsk napole-ońskich, który w kampanii 1812 roku, w bitwie pod Możajskiem, stracił nogę. Poniósł śmierć do końca broniąc Woli. Barwnie opisuje te chwile Norman Davies w „Bożym Igrzysku”: „Atak rozpoczął się 6 września o 4 nad ranem i trwał przez całe dwa dni. Pa-skiewicz liczył, że sama przewaga liczebności wojska i amunicji pozwoli mu przezwy-ciężyć samobójczą brawurę. Reduta została rozniesiona w perzynę, wraz z obrońcami i atakującymi, gdy pewien zdesperowany polski bohater rzucił płonącą zapałkę do składu z prochem. Na placu kościelnym na Woli ciało Sowińskiego, posiekane ba-gnetami, stało oparte o lawetę, niesamowicie wyprostowane na drewnianej nodze, jeszcze długo potem, gdy główna fala bitwy przetoczyła się w głąb miasta”.

Generał Krukowiecki nie śle pomocy obrońcom Woli. Zawodzi koordynacja polskich działań. O 12 w południe Wola pada. Do niewoli dostaje się 30 polskich oficerów i 1 200 żołnierzy i podoficerów. Piotr Wysocki bije się do końca. Zostaje ranny i przeniesiony do tymczasowego lazaretu w kościele wolskim. Po przełamaniu przez Rosjan wolskich fortyfikacji, zostaje wraz z innymi wzięty do niewoli. Szybko rozpoznany, zostaje natychmiast oddzielony od reszty jeńców. Tymczasem ustaje kanonada na południowym odcinku obrony Warszawy. Poległy generał Sowiński staje się bohaterem narodowym.

116

Generał Józef Sowiński na Woli w 1831 roku, autor nieznany, ze zbiorów Muzeum Narodowego w Kielcach, w: „Historia i Polonia”.

Obrona Woli staje się ulubionym tematem malarstwa historycznego. Powstają setki wierszy i opowieści. Artur Oppman w „Abecadle Wolnych Dzieci” zamieścił wiersz, który niegdyś znało na pamięć niemal każde polskie dziecko:

O, Sowiński generale!Na krwią zlanym wolskim wale,W bohaterskim majestacie,Bronisz Polski przy armacie.Masz rycerską aureolę,Żeś zgon przeniósł nad niewolę,I pamięta Polska całaSowińskiego generała.Nawet polskie dzieci małe,Wspominają twoją chwałęI zaszczytną śmierć wśród bitwy,I za ciebie ślą modlitwy.Sto lat mija od tej chwili,Gdy twe ciało w grób włożyli,A ty broniąc się walecznie,W naszych sercach żyjesz wiecznie”

Kim był legendarny obrońca Woli? Warto przypomnieć ten niecodzienny życiorys. Józef Longin Sowiński, absolwent Szkoły Rycerskiej, przeszedł chrzest bojowy jeszcze w kwietniu 1794 roku, podczas insurekcji warszawskiej. Służył jako podporucznik kawalerii narodowej podczas obrony War-szawy przed Prusakami, a następnie wziął udział w wyprawie generała Jana Henryka Dąbrowskiego do Wielkopolski. Po III rozbiorze przyjął służbę w amii pruskiej. Walczył w jej szeregach przeciw Napoleonowi w kam-panii 1806 i 1807 roku. Po powstaniu Księstwa Warszawskiego złożył prośbę o dymisję i zaciągnął się do sił zbrojnych Księstwa Warszaw-skiego. W 1812 roku wziął udział w wyprawie Napoleona na Moskwę. W bitwie pod Szewardino, podczas ataku na rosyjską redutę, pocisk zmiaż-dżył mu nogę, którą musiano amputować. Po powrocie z niewoli pełnił w Królestwie Polskim funkcję dyrektora Arsenału, a od 1820 roku komendanta Szkoły Aplikacyjnej. Początkowo niechętny wybuchowi powstania, przypomnijmy, że o mało nie zginął podczas Nocy Listopadowej, stał się jednym z najbar-dziej dla insurekcji zasłużonych. Władze powstańcze powierzyły mu szereg funkcji i godności wraz z awansem do stopnia generała brygady, szefa Wydziału Artylerii Komisji Rządowej Wojny, dowódcy artylerii garnizonu war-szawskiego, wreszcie komendanta reduty Wola, którą obiecał „(…) oddać wraz z życiem”.

Przytoczmy słowa naocznego świadka tych wydarzeń i uczestnika walk - generała Ignacego Prądzyńskiego, który w swoich „Pamiętnikach historycznych i wojskowych o wojnie polsko - rosyjskiej w roku 1831” pisze: „Bronił Woli czcigodny generał Sowiński (który usilnie prosił o

117

wyznaczenie mu zagrożonego posterunku na czele 1 200 żołnierzy z 12 armatami, co stanowiło niezmiernie małe środki dla utrzymania się w tak dużym forcie, który miał tylko schrony wzmocnione palisadą i mało wydatne bastiony. Prócz tego należy przyznać, że samej obronie zbywało na energii; wódz i żołnierze okazywali tylko odwagę bierną, że pozwalali się zabijać; nie mieli jednak żadnego zapału, straciwszy go bezpowrotnie wskutek pięciomiesięcznej nieudolności naczelnego wodza oraz całej seryi klęsk rozmaitych. Wojska polskie z rezygnacją szły na śmierć w prze-konaniu, że takie tylko może być rozwiązanie tej tragedii; Rosjanie zaś pędzili do ataku z ogromnym zapałem, z przeczuciem zwycięstwa; rezultat więc nie mógł być wątpliwym. Nareszcie rozproszenie wojsk polskich, które przeszkodziło nam rzucić całe masy na nieprzyjaciela, dopełniło miary zniechęcenia ogólnego. Fort Wolski, otoczony mrowiskiem Rosyan, został zdobyty po krótkim oporze; znaczna część jego załogi wraz z mężnym dowódcą padła trupem”.

Feldmarszałek Paskiewicz, licząc na niechęć naczelnego wodza do dalszej walki, mimo nalegań swego sztabu, nie kontynuuje rozpoczętego szturmu. Nie myli się. Generał Krukowiecki na posiedzeniu rady ministrów proponuje rozpoczęcie ro-kowań. Jak się okazało tylko pozornie przystał na plan obrony Warszawy. W istocie jednak, nie wierząc w sens dalszej walki, przystąpił do pertraktacji. Następnego dnia - 7 września, dochodzi do spotkania obu wodzów. Rosjanie wstrzymują dalszy szturm do godziny 13. W tym czasie Krukowiecki ma uzyskać zgodę sejmu na kapitulację. Większość ministrów kategorycznie odrzuca propozycję kapitulacji i składa dymisję na znak protestu przeciwko działaniom Krukowieckiego. Zdania sejmu nie udaje się zmienić nawet niezwykle popularnemu generałowi Ignacemu Prądzyńskiemu, którego posłowie pozbawiają prawa zabierania głosu w izbie sejmowej.

Jako że generał Krukowiecki rokowania z Paskiewiczem prowadził bez zgody sejmu i władz powstańczych, uznano go za zdrajcę i wręczono dymisję. Dodajmy tu, że lewica na czele z Maurycym Mochnackim na czele, wzburzona podjęciem rokowań z Paskiewiczem, zaproponowała Piotrowi Wysockiemu udział w plano-wanym zamachu stanu. Do tego, na skutek dymisji Krukowieckiego, nie doszło. Zresztą lojalny wobec urzędującej jeszcze władzy, Wysocki zdecydowanie odmówił. Natomiast wszedł w skład kierowanej przez generała Ignacego Prądzyńskiego dele-gacji. Jak jednak już wiemy rozmowy te zakończyły się fiaskiem. Generał przytacza w „Pamiętnikach” tę rozmowę: „Przyjął mię w obecności Jego Cesarskiej Wysoko-ści i generała Tolla z całą dumą podrażnionego zwycięzcy, w której prześcigał się z nim o pierwszeństwo jego szef sztabu generalnego. Wręczyłem mu list. Przejrzawszy treść jego, rzekł, mierząc mię piorunującym wzrokiem: List ten nic nie mówi. czy nie masz mi pan nic więcej do powiedzenia? - Hr. Krukowiecki polecił mi zapytać pana feldmarszałka jakie są warunki do ugody, którą sam pan feldmarszałek pro-ponował nam przez generała Dannenberga. - Warunki! - powtórzył podniesionym głosem feldmarszałek, - Warunki! Uległszy innym, czego żałuję, dawałem wam przez generała Dannenberga to, na coście nie zasłużyli. odpowiedziałem mu na to listem, który noszę na sercu (feldmarszałek wyciągnął list z bocznej kieszeni) i który każę włożyć z sobą do trumny, gdyż nigdy jeszcze nie spotkała mnie taka zniewaga. Odpowiedziałem wam wczorajszym zwycięstwem. Skwitowaliśmy się z sobą. Możesz pan odejść, nie mam nic więcej do powiedzenia… Wydałem już rozkazy do ataku”.

118

Po zerwaniu rokowań sejm odwołuje generała Krukowskiego i powołuje na prezesa Rady Ministrów Rządu Narodowego posła Bonawenturę Niemojew-skiego, jednego z przywódców stronnictwa kaliskiego, przeciwnego jakiejkol-wiek formie ugody z nieprzyjacielem. Tymczasem Rosjanie wznawiają szturm. Do wieczora zdobywają kolejne reduty i wały obronne. Wdzierają się na przed-mieście Czystego. Do późnej nocy trwają walki wokół cmentarza ewangelickiego i rogatki wolskiej. Ostatnie punkty oporu zostają opanowane przed wybiciem północy. Wtedy też nastąpiło uzgodnienie konwencji militarnej strony polskiej, którą reprezentował nowy wódz naczelny - generał Kazimierz Małachowski, z wydelegowanym przez rannego Paskiewicza, generałem - lejtnantem Fiodorem Fiodorowiczem Bergiem. Mocą tej konwencji 8 września 1831 roku, o godzinie 5 rano, Warszawa z mostem na Wiśle i Pragą, zostaje oddana Rosjanom. W walkach poległo bądź zostało rannych blisko 8 tysięcy powstańców. Straty rosyjskie wyniosły siedem i pół tysiąca żołnierzy. W scenerii płonących przedmieść, tłumów uchodźców i wzajemnego obwiniania się o klęskę, Warszawa skapitulowała. Paskiewicz mógł triumfalnie raportować carowi: „Warszawa jest u stóp Waszej Cesarskiej Mości”. Ale przecież upadek Warszawy nie musiał oznaczać upadku powstania. Siły polskie nie zostały całkiem rozbite - trzy oddzielne korpusy stały jeszcze w polu. Łącznie było to ponad 60 000 żołnierzy. Duch walki został jednak już złamany. Po opuszczeniu przez armię Warszawy generał Małachowski podaje się do dymisji. Wybrany w nocy z 9 na 10 września na nowego wodza naczelnego powstania - generał Maciej Rybiński, wzorem swego poprzednika nie zamierza kontynuować walki.

Nie przejął się też manifestem prezesa Rządu Narodowego - Bona-wentury Niemojewskiego, w którym ten oznajmiał, ze odrzuca kapitulację i uprzedzał wszystkich zainteresowa-nych: „ (...) iż gdyby generał Maciej Ry-biński dopuścił się takiego czynu, to nie będzie on wiążący dla strony polskiej”. Wódz naczelny uznał jednak, że dalszy opór jest niemożliwy i wraz z szybko topniejącą armią przekroczył na czele zaledwie 21 000 żołnierzy granicę Prus, gdzie złożono broń. Cóż - nie miało to powstanie szczęścia do przywódców. Najlepiej ilustruje to, krążąca po klęsce insurgentów, anonimowa fraszka: „Chłop nas zdradził, Skrzynka przyskrzyniła, Kruk oko wydzio Ryba zatopiła”

119

Generał Maciej Rybiński - ostatni wódz naczelny powstania listopadowego, w: internet

25 września 1831 roku wojska rosyjskie rozpoczęły oblężenie twierdzy Modlin, która ostatecznie skapitulowała 9 października tegoż roku. 5 października doszło do ostatniej zwycięskiej bitwy powstania. Pod Księżem nad granicą pruską karabinierzy polscy i 13. pułk ułanów, dowodzony przez pułkownika Alojzego Janowicza rozbili ścigających ich ułanów rosyjskich. Nie mogło to niestety zmienić losów powstania. 27 października skapitulował Zamość. 4 000 tysięczna załoga złożyła broń. Powstanie upadło. To co zaczęło się w gwarze i chaosie, ale i niosło za sobą tyle nadziei, kończyło się w śmiertelnej ciszy… Generał Prądzyński kończy swój „Pamiętnik”: „Takie są główne zdarzenia, wywołane przez wypadki, które pod wpływem okoliczności roz-rosły się do rozmiarów wojny. Polacy zostali zwyciężeni a klęska ta sprowadziła nowe nieszczęścia na cały obszar dawnej Polski i na naród, który, od dwóch wie-ków prześladowany nieszczęściem, jak śmiem twierdzić, dzięki swej przeszłości i charakterowi zasługuje na pewną uwagę. Nieszczęścia te zapuściły głębokie ko-rzenie, i bez wątpienia skutki ich odbiją się na losach przyszłych pokoleń, jeśli tylko nie stanie się lekarstwem na nie wspaniałomyślność Najjaśniejszego Pana, który dzięki otrzymanemu zwycięstwu stał się znowu absolutnym sędzią i panem losów najznaczniejszej części narodu polskiego”.

120

Koniec polskiej insurekcji, mal. Benedikt Wunder, w: „Powstanie Listopadowe”

121

Karykatura triumfu Rosji po upadku powstania listopadowego. Car Mikołaj I gra knutem na skrzypcach nad trupem Polski, a władcy innych krajów Europy wokoło

tańcują, w: „Powstanie Listopadowe”.

SZANSE POWSTANIA LISTOPADOWEGO I CENA UPADKU

„Moją misją jest zrobić raz koniec z Dominus vobiscum i z polonizmem”.

Car Mikołaj Romanow

Odtąd jesteś Jaśnie Oświeconym Księciem Warszawskim - pisał po zdobyciu stolicy Polski, car Rosji Mikołaj I do feldmarszałka Iwana Paskiewicza. Na

petersburskich salonach recytowano odę pochwalną Fiodora Tiutczewa - „ Na wzię-cie Warszawy”:

„Jak Agamemnon na ołtarze,By bóstw przebłagać groźny gniew,Rodzoną córę złożył w darze -I spłynął z niebios zbawczy wiew:Tak miecz nasz w serce twe, Warszawo,Wyroczny dziś wymierzył cios…”

Tryumf był pełny - buntownicy, którzy śmieli podnieść rękę na Świętą Ruś, pokonani raz na zawsze. Car Wszechrusi i niedawno zdetronizowany król Polski z butą oświadczył: „Nie wiem czy będzie jeszcze kiedy jaka Polska, ale tego jestem pewien, że nie będzie już Polaków”. Przyszłość pokaże jak bardzo się mylił. Na razie jednak w Polsce panuje rozpacz i wściekłość. Wszyscy szukają winnych. Mnożą się i uzasadnione zarzuty i spiskowe teorie. Cóż zwycięstwo ma wielu ojców, klęska jest sierotą. Kto jest winien? Jak to się mogło stać, że mimo tylu zwycięstw okupionych tak wielkimi ofiarami wszystko nagle się skończyło? Jak to się stało, że mimo tylu wygranych bitew przegraliśmy wojnę? A zwycięstw rzeczywiście było więcej niż

122

Feldmarszałek Iwan Iwanowicz Dybicz, naczelny dowódca wojsk rosyjskich po wybuchu powsta-nia listopadowego 1831 roku, w : internet.

Feldmarszałek Iwan Fiodorowicz Paskiewicz, naczelny wódz wojsk Imperium Rosyjskiego. Po śmierci generała Dybicza stłumił powstanie listopadowe, w : internet.

porażek. Aby ułatwić czytelnikowi zorientowanie się w nakładających się często i toczonych niejednokrotnie jednocześnie bojach, ułóżmy te ważniejsze w porządku chronologicznym:

14 luty 1831, bitwa pod Stoczkiem - zwycięstwo wojsk polskich17 luty 1831, bitwa pod Dobrem - zwycięstwo wojsk polskich17 luty 1831, bitwa pod Kałuszynem - nierozstrzygnięta19 luty 1831, bitwa pod Wawrem - zwycięstwo wojsk polskich24 luty 1831, bitwa pod Białołęką - zwycięstwo wojsk polskich25 luty1831, bitwa o Olszynkę Grochowską - taktyczne zwycięstwo wojsk polskich, rzeczywiste wojsk rosyjskich.

Ofensywa generała Dwernickiego:19 luty 1831, bitwa pod Nową Wsią - zwycięstwo wojsk polskich 2 marzec 1831, bitwa pod Puławami - zwycięstwo wojsk polskich 3 marzec 1831, bitwa pod Kurowem - zwycięstwo wojsk polskich11 kwiecień 1831, bitwa pod Poryckiem - zwycięstwo wojsk polskich18 kwiecień 1831, bitwa pod Boremlem - zwycięstwo wojsk polskich

Ofensywa generała Prądzyńskiego:31 marzec 1831, bitwa pod Wawrem - zwycięstwo wojsk polskich31 marzec 1831, bitwa pod Dębem Wielkim - zwycięstwo wojsk polskich 2 kwiecień 1831, bitwa pod Kałuszynem - zwycięstwo wojsk polskich10 kwiecień 1831, bitwa pod Domanicami - zwycięstwo wojsk polskich10 kwiecień 1831, bitwa pod Iganiami - zwycięstwo wojsk polskich

Ofensywa generała Sierawskiego:17 kwiecień 1831, bitwa pod Wronowem - przegrana wojsk polskich18 kwiecień 1831, bitwa pod Kazimierzem Dolnym - przegrana wojsk polskich

Bitwy ugrupowań partyzanckich:23 luty 1831, bitwa pod Nowogrodem - zwycięstwo wojsk polskich29 kwiecień 1831, bitwa pod Kiejdanami - zwycięstwo wojsk polskich10 - 14 maj 1831, bitwa pod Połągą - przegrana wojsk polskich14 maj 1831, bitwa pod Daszowem - przegrana wojsk polskich22 kwiecień 1831, bitwa pod Mariampolem - przegrana wojsk polskich

Wyprawa generała Chrzanowskiego: 9 maj 1831, bitwa pod Firlejem - zwycięstwo wojsk polskich10 maj 1831, bitwa pod Lubartowem - nierozstrzygnięta

Wyprawa na gwardie cesarskie:13 maj 1831, bitwa pod Jędrzejowem - zwycięstwo wojsk polskich21 maj 1831, bitwa pod Tykocinem - zwycięstwo wojsk polskich22 maj 1831, bitwa pod Nurem - zwycięstwo wojsk polskich

123

26 maj 1831, bitwa pod Ostrołęką - przegrana wojsk polskich29 maj 1831, bitwa pod Rajgrodem - zwycięstwo wojsk polskich

Wyprawa generała Jankowskiego:19 czerwiec 1831, bitwa pod Budziskami - zwycięstwo wojsk polskich19 czerwiec 1831, bitwa pod Łysobykami - zwycięstwo wojsk polskich

Inne:21 kwiecień 1831, bitwa pod Sokołowem Podlaskim - zwycięstwo wojsk polskich25 kwiecień 1831, bitwa pod Kuflewem - nierozstrzygnięta26 kwiecień 1831, bitwa pod Mińskiem Mazowieckim - nierozstrzygnięta11 -12 czerwiec 1831, bitwa pod Uchaniami - nierozstrzygnięta19 czerwiec 1831, I bitwa pod Wilnem - przegrana wojsk polskich 8 lipca 1831, bitwa pod Szawlami - przegrana wojsk polskich10 lipca 1831, bitwa pod Kałuszynem - zwycięstwo wojsk polskich14 lipiec 1831, bitwa pod Mińskiem Mazowieckim - nierozstrzygnięta 9 sierpień 1831, bitwa pod Iłżą - zwycięstwo wojsk polskich 9 sierpień 1831, bitwa pod Gniewoszowem - przegrana wojsk polskich17 sierpień 1831, II bitwa pod Wilnem - przegrana wojsk polskich29 sierpień 1831, bitwa pod Rogoźnicą - zwycięstwo wojsk polskich 6 - 7 wrzesień 1831, szturm Warszawy - zajęcie stolicy przez wojska rosyjskie, co oznacza faktyczny koniec powstania.

A przecież wśród wszystkich powstań narodowowyzwoleńczych, jakie wybu-chały w Polsce do końca XIX wieku, to powstanie miało realne szanse powodzenia. Naprzeciw wroga, prawda, że potężnego, stanęła mniej liczna, ale największa od czasów rozbiorów Rzeczypospolitej szlacheckiej, licząca wiosną 1831 roku niemal sto tysięcy żołnierzy armia - przypomnijmy, świetnie wyszkolona, nieźle uzbrojona, a przede wszystkim silnie zmotywowana. Armia, która była siłą groźną, a w rękach ludzi zdecydowanych na radykalne działania, mogła stać się siłą druzgoczącą. Po-trzebną broń, zgoda że przydałoby się jej więcej, sprowadzano z państw ościennych ale i z własnych zakładów - ludwisarni w Warszawie i w Kieleckim, które dostarczały do 180 sztuk broni dziennie. Nie może być mowy o jakiejkolwiek, poza liczebną, niższością sił polskich. Cytowany już Aleksander Puzyrewski - znakomity rosyj-ski historyk wojskowości i generał - lejtnant Sztabu Generalnego armii rosyjskiej w czasie wojny polsko - rosyjskiej pisał: „(…) położenie armii ruskiej łatwe nie było. Polacy mogli z początku skupić przeważne dla kroków zaczepnych siły i atakować kolejno zbliżające się wojska nasze. Olbrzymie odległości wymagały długiego czasu do zebrania się, a złe drogi zwiększały przeszkody skoncentro-wania armii. Na skoncentrowanie zatem całej armii, licząc od chwili otrzymania w Petersburgu wiadomości o rewolucji, potrzeba było przeszło trzech miesięcy, Polacy zaś gotowi byli daleko wcześniej”.

Polacy z tej szansy, jak i z wielu innych, nie skorzystali. Walczyli dzielnie, odnosili zwycięstwa, ale wszystko to zaprzepaszczano. Czym to było spowodowane? Co sprawiło, że po paru miesiącach, po stoczeniu w większości wygranych bitew,

124

powstanie upadło? Trzydzieści lat wcześniej - bo w 1800 roku, Józef Pawlikowski w broszurze „ Czy Polacy mogą wybić się na niepodległość” pisał: „Upadek Polaków nie nastąpił z położenia ich kraju lub niesposobności oparcia się nieprzyjacielowi, ale z niestałości ich umysłu i braku energii. Trzeba wyznać, iż Polacy nie cierpią jarzma, mają entuzjazm do wolności i cnoty, ale wadą ich jest, iż jak są żywymi w zaczęciu śmiałych czynów, tak niestałymi w dokonaniu i słabiejący w przeciwno-ściach. Nie dosyć jest nam chęci do prawideł i sprawiedliwości, potrzeba jeszcze męstwa do ich utrzymania”.

Z jednej strony tkwi w tym ziarno prawdy, z drugiej jednak nie można zgo-dzić się z tezą o zakodowanym genetycznie czy etnicznie, wspólnym dla kolejnych wieków, determinującym losy kraju, narodowym charakterze Polaków. Nie istnieją wyznaczone biologicznie, niezmienne cechy, lecz historycznie uformowane, typowe tak dla Polaków jak i innych narodowości, postawy, wzory postępowania i hierar-chia wyznawanych wartości. Zaryzykować można stwierdzenie, że zmieniające się historycznie osobliwości postaw, zachowań, reakcji czy dążeń kolejnych pokoleń Polaków, to z jednej strony efekt naturalnego procesu kształtowania się naszej histo-rii, a z drugiej, co zresztą ściśle się z sobą wiąże, specyficznie pojmowanej rodowo - historycznej edukacji wpływającej na mentalność wielu z grona spiskowców, w tym i samego Piotra Wysockiego. Nie może to być jednak wyjaśnieniem przyczyn porażki. Dla zrozumienia dziejów powstania 1830 i 1831 roku, dla wyjaśnienia jego przebiegu i genezy klęski, konieczne jest podkreślenie raz jeszcze jednego: wszyscy niemal późniejsi członkowie władz narodowych, generałowie i większość wyższych oficerów - ludzie, których takim zaufaniem obdarzyli organizatorzy spisku z Piotrem Wysockim na czele, byli wstrząśnięci i przerażeni wybuchem wojny polsko - rosyj-skiej. Co z tego, że z czasem powstanie poparła większość patriotycznie nastawio-nego społeczeństwa polskiego: miejskie „pospólstwo” - rzemieślnicy, sklepikarze, robotnicy, drobna szlachta, zrewolucjonizowana inteligencja, wreszcie wojsko, skoro generalicja, arystokracja, popularne osobistości życia politycznego kraju - ci wszyscy, którzy nie bez racji uważani byli za „moralnych przywódców narodu”, byli gotowi do najdalej idących ustępstw, byle tylko przywrócić stan sprzed Nocy Listopadowej. Co więcej - wielu z nich robiło wszystko, by poprowadzić powstanie w stronę przeciwną, niż to oczekiwała większość społeczeństwa. Gdyby utworzony w Warszawie rząd powstańczy był rządem rewolucyjno - powstańczym, mobilizującym od początku do walki z Rosją wszystkie siły Królestwa Polskiego, nie wahającym się działać radykalnie, jeżeli by był rządem, który umiałby przełamać uprzedzenia społeczne i ideowe, historia mogłaby potoczyć się inaczej. „Rewolucji nie dokonuje się połowicznie” - mówił jeden z czołowych jakobinów francuskich - Saint-Just.

Pytanie - nie dlaczego przegraliśmy, ale dlaczego przegraliśmy „na własne życzenie?”, zadaje w swojej pracy „Wojna polsko - rosyjska 1830 - 1831 roku” naj-wybitniejszy bodaj znawca tej tematyki, Wacław Tokarz: „Nie - o to, dlaczegośmy przegrali tę wojnę, gdyż zwycięstwo z przeciwnikiem takim, jak Rosja, rozporzą-dzającym olbrzymimi środkami, przygotowanym w dodatku na schyłku roku 1830 - go do wojny z racji zamierzonej interwencji na Zachodzie, nie należało do rzeczy łatwych. Ale o to, żeśmy ją tak przegrali, bez rozmachu, inicjatywy, bez szukania rozstrzygnięć, ważenia się na rzeczy większe. Żeśmy nie pokusili się o wzięcie do

125

niewoli Konstantego i jego gwardii, zdezorganizowanie i przeciągnięcie na naszą stronę korpusu litewskiego, przerzucenie obszaru koncentracji armii Dybicza za Dźwinę i Dniepr może; że nie próbowaliśmy rozprawić się z Dybiczem po pokona-niu Rosena, gdy niespodziewane a tak silne powstanie Litwy otwarło tyle widoków powodzenia; że nie biliśmy się z gwardią pod Śniadowem, mając za sobą przewagę sił i dokonane już, dzięki dobrze przeprowadzonemu manewrowi, zaskoczenie nie-przyjaciela w położeniu tak dla niego niekorzystnym, choć jego pobicie mogło mieć następstwa nieobliczalne; że przepuściliśmy bezbojnie Paskiewicza z Pułtuska do Osieka, a bez wystrzału przez Wisłę; że zrezygnowaliśmy z działań zaczepnych z nad Bzury, a później tak słabo bronili Warszawy i, oddając ją, chwilowo zgodzili na dostosowanie się do wymagań manifestu Mikołaja”.

Na pytania te nie wystarcza odpowiedź, że powstanie nie znalazło wodza, że Chłopicki, Skrzynecki, Krukowiecki i Rybiński byli tak rażącym przeciwieństwem Kościuszki. Żaden z nich nie był przecież człowiekiem takiej miary, aby mógł i chciał brać na siebie odpowiedzialność wyłączną. Nie, odpowiedź na postawione wyżej pytania sięgnąć musi znacznie głębiej i dotknąć roli twórców powstania, ludzi nocy listopadowej, a następnie kierowników poszczególnych odłamów politycznych Królestwa, poczynając od ks. Adama Czartoryskiego, a kończąc na kaliszanach, a wreszcie i kraju całego, Polski ówczesnej. O rozmachu powstania decyduje siła i energią jego sprawców. Oni powinni ująć w nim ster rządów lub przynajmniej wy-wierać na sprawujących je nacisk rozstrzygający. Tego wszystkiego w wojnie roku 1830 i 1831 nie było. Kierownicy sprzysiężenia, które spowodowało noc listopadową, nie mieli wiary w siebie, ani energii i ambicji do spełnienia tego zadania; okazali się słabszymi nie tylko od twórców insurekcji roku 1794, ale nawet od działaczy Wolnomularstwa Narodowego i Towarzystwa Patriotycznego, którzy na pewno w położeniu podobnym sięgnęliby po władzę. Zaczęli, ale nie mieli zamiaru kończyć; dali sobie już w ciągu pierwszej nocy powstania wyrwać władzę z rąk”. Gorzka kon-kluzja, ale prawdziwa. Powstanie 1830 roku w ogóle mogło przetrwać kryzys Nocy Listopadowej, a potem trwać przez dziesięć miesięcy, tylko dzięki naciskowi opinii publicznej, determinacji i poświęceniu, tych którzy do niego przystąpili z bronią w ręku. Przecież na czele delegacji Rady Administracyjnej stało dwóch ludzi - książę Drucki - Lubecki i Adam Czartoryski, który przez cały decydujący okres wojny miał stać na czele władz cywilnych powstania, a jako prezes Rządu Narodowego odpowiadał „Przed Bogiem, Narodem i Historią” za losy walki. Tacy sami ludzie dzierżyli władzę od nocy 29 listopada aż do ostatnich chwil powstania w 1831 roku. Podkreśla to Jerzy Łojek w „Szansach Powstania Listopadowego”: „U władzy zna-leźli się wyłącznie przeciwnicy powstania i wojny z carem, niemniej jednak wyróżnić wśród nich można dwa odłamy. Do najbardziej konsekwentnych należeli zwolennicy natychmiastowej bezwarunkowej kapitulacji, brutalnego okiełznania mas ludowych, zdania się na łaskę i niełaskę cesarza, który według swej najwyższej woli zadecyduje potem o losach Królestwa. Ten pogląd reprezentował bezgranicznie umiłowany przez lud w grudniu 1830 roku generał Józef Chłopicki, zgodnie z wolą powszechną wypchnięty na stanowisko dyktatora powstania. W otoczeniu księcia Adama Czar-toryskiego wytworzyła się jednak inna koncepcja: skoro powstanie już wybuchło, niebezpiecznie i niecelowo byłoby odłączyć się zupełnie od narodu i działać przeciwko

126

jego nadziejom; trzeba ograniczyć działania rewolucyjne, ale zażądać od Mikołaja I pewnych ustępstw, przede wszystkim poszanowania konstytucji, a może nawet spełnie-nia obietnicy Aleksandra I: włączenia do Królestwa ziem litewsko - ruskich; szanować jednak trzeba konsekwentnie również i inne postanowienia traktatu wiedeńskiego z 1815 roku. Jeśli Mikołaj I te żądania przyjmie, Królestwo powróci do posłuszeń-stwa”. Oczywiście, o czym była mowa już wcześniej, żadne z tych stronnictw nie wzięło pod uwagę jednego. Powstanie było carowi jak najbardziej na rękę. Od początku zamierzał bezwzględnie odrzucać wszystkie, nawet najbardziej ugodowe, propozycje strony polskiej. O żadnym kompromisie nie mogło być mowy. Wrzód, jakim na ciele Imperium było Królestwo Polskie, miał zostać przecięty. Nie możemy oczywiście zapominać o dysproporcji sił i środków, jakimi dysponowały zwaśnione strony. Ale znaczenie miały i reakcje innych państw Europy na polską insurek-cję. Naiwnie wyobrażano sobie, co zresztą było i jest chorobą polskiej polityki od rozbiorów kraju po chwilę obecną, że natychmiast po wybuchu powstania nastąpi zdecydowana i skuteczna akcja dyplomatyczna państw europejskich, które wywrą skuteczną presję na Petersburg. Od samego początku władze powstańcze próbowały uzyskać poparcie i uznanie międzynarodowe. Uważały, iż jest to moralny obowiązek przynajmniej tych państw, które dzięki wybuchowi powstania wiążącego interwen-cyjne siły rosyjskie, zachowały czy nawet uzyskały niezależność. Były to mrzonki. Żadne mocarstwo zachodnie nie uznało istnienia Polski jako państwa samodzielnego i suwerennego. Dyplomacja rosyjska zrobiła wszystko, aby na forum europejskim polskie powstanie jawiło się jako jawny bunt przeciwko legalnej władzy i podeptanie ustaleń traktatu wiedeńskiego. Z kolei strona polska przedstawiała insurekcję jako oczywistą reakcję na jawnie przez Rosję łamane postanowienia tego samego trak-tatu. Członek Rządu Narodowego - minister Gustaw Małachowski, głosił wszem i wobec, choć był to głos wołającego na puszczy: „ (...) daleko więcej jest powodów, aby Europa zajęła się w pierwszej kolejności nawet kwestią polską, gdyż różnice tak ważne są wszystkie na naszą korzyść. Rewolucja belgijska zerwała równowagę Europy. Nasza dąży widocznie do jej przywrócenia. Belgia nie istniała wcześniej oddzielnie, tworzyła jednorodne ciało z Holandią”. Państwa zachodnie pozostawały głuche na tę interpretację. Polscy wysłannicy w Londynie i w Paryżu bezskutecznie próbowali uzyskać uznanie powstańczego rządu przez Wielką Brytanię i Francję za stronę legalnie pozostającą w stanie wojny z innym państwem. Jedyne co zdołano uzyskać, to to, że mocarstwa zachodnie zażądały zachowania neutralności przez Prusy i Austrię i ich nieinterwencji po stronie rosyjskiej w celu stłumienia powstania. Nie trzeba dodawać, że pozostało to tylko na papierze. Prusy, zdecydowanie wrogie powstaniu, już w grudniu 1830 roku zmobilizowały armię obserwacyjną, której zadaniem było rozciągnięcie kordonu wojskowego pomiędzy Królestwem Prus a Królestwem Polskim. Wacław Tokarz w pracy „Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831” twierdzi, zresztą nie bez słuszności, że bez pomocy Prus Rosja nie zdołałaby tak szybko nas pokonać. Władze pruskie nie lekceważyły wypadków, które miały miejsce w Polsce. Od razu zwrócono uwagę na niebezpieczeństwo, jakie może Pru-som zagrozić ze strony Królestwa. Przede wszystkim obawiano się, aby powstanie nie objęło swoim zasięgiem zagarniętych prowincji polskich i Wielkiego Księstwa Poznańskiego. Stanowisko rządu pruskiego do sprawy polskiej bezpośrednio po

127

wybuchu insurekcji skomentował w swojej pracy o powstaniu listopadowym Hen-ryk Schmidt: „Rząd pruski, który lękał się rozruchów w prowincjach nadreńskich, a i o Księstwo Poznańskie w ciągłym był niepokoju, nie mógł obojętnym patrzeć okiem na powstanie w Królestwie. Na zwołanej zaraz radzie ministrów wystąpił generał Grollman z wnioskiem, aby wkroczywszy bezzwłocznie do Królestwa uśmie-rzyć powstanie, a równocześnie nalegać na cesarza, aby usunąć nadużycia, które je wywołały”.

Zadecydowano jednak, że rola Prus ograniczy się do obrony swych teryto-riów przeciwko postępowi rewolucji. Nie zaniechano przy tym żadnych środków ostrożności. Zaraz po wybuchu powstania, zmobilizowano landwerę wielkopolską, którą rozlokowano na zachodzie, poza granicami zaboru pruskiego. Zamrożono gotówkę Banku Polskiego, zdeponowaną w bankach pruskich. Wydano zakaz wy-syłania do Królestwa broni, amunicji, żywności i lekarstw. Zatrzymano bądź skon-fiskowano 50 tysięcy karabinów, 3 tysiące pistoletów, 4 tysiące szabel, 40 tysięcy luf karabinowych, 22 tysiące zamków do karabinów, 51 tysięcy funtów prochu strzelniczego, 355 tysięcy saletry zakupionych we Francji i Anglii. Formalnie neu-tralne Prusy udzielały schronienia rozbitym oddziałom rosyjskim, zaopatrywały armię rosyjską w broń, dostarczały furażu i żywności. Zbudowały nawet własnym kosztem most w Osiecku, po którym przeszły oddziały Paskiewicza maszerujące od zachodu na Warszawę. Oddziały polskie przekraczające pruską granicę były natychmiast internowane i rozbrajane. Również władze austriackie wydały zakaz wywozu broni i amunicji do Królestwa i skonfiskowały 20 tysięcy karabinów i 8 tysięcy szabel zakupionych w Wiedniu. We Lwowie, niemal jawnie, działała ro-syjska agencja wywiadowcza. Z Wiednia do Petersburga przesyłano przejęte listy, meldunki i raporty. Z tym, że w przeciwieństwie do Królestwa Pruskiego polityka Austrii, przynajmniej w pierwszej fazie powstania, nie była jednoznaczna. Intere-sująco przedstawia to Henryk Schmitt wspomniany wcześniej „Rząd austriacki, któremu wzmagająca się potęga Rosji była niewygodna, patrzał mniej niechętnym na powstanie okiem. Przez cały miesiąc nie była granica jego dzierżaw zamknięta, a gdyby dyktator chciał był korzystać z tej okoliczności, mógł z Austrii sprowadzić ogromne zapasy broni i amunicji, a przy tem mieć mnóstwo ochotników. Metternich sprzyjał wprawdzie Rosji i kazał na żądanie posła rosyjskiego wydalać z Wiednia agentów polskich, lecz przeciwne mu na dworze wiedeńskim stronnictwo ochraniało Polaków wszelkimi sposobami. Ta neutralność rządu austriackiego dość przyjazna sprawie polskiej dawała powód do podtrzymywania nadziei, że rząd ten zniewoli Rosję do ważnych ustępstw. Z początku obiegły nawet wieści, że rząd austriacki za-mierza wystąpić orężnie w obronie Polski”. Były to rzecz jasna pobożne życzenia, ale wierzono w nie na tyle, że w marcu 1831 roku rezydentowi Rządu Narodowego w Wiedniu - hrabiemu Andrzejowi Zamoyskiemu, powierzono misję przekonania austriackiego kanclerza - Klemensa von Metternicha, że powstanie polskie nie jest skierowane przeciw Austrii. Przeciwnie, odrodzona Polska będzie gotowa podporząd-kować swoją politykę temu mocarstwu, a nawet to, że korona polska za zgodą Austrii, Francji i Anglii, może zostać ofiarowana księciu Oranii Wilhelmowi Fryderykowi, starszemu synowi króla Wilhelma I, lub któremuś z członków panującego Domu austriackiego. Argumenty te nie przekonały kanclerza - „Wierzaj mi pan”, miał

128

odpowiedzieć Zamoyskiemu, „zwróćcie się bez ogródek do cesarza, poddajcie się. Ma on jak najszlachetniejsze zamiary wobec was”. Rozmowę zakończył słowami: „Polska nie może być uprawniona do niepodległości”. Z drugiej jednak strony Au-striacy, którym zależało na osłabieniu Rosji, nie do końca przestrzegali przepisów dotyczących internowania, często przez palce patrzyli na ucieczki polskich ofice-rów i żołnierzy. Z Galicji napływała dla oddziałów powstańczych broń i amunicja, a Gubernator Galicji książę August Longin von Lobkowitz utrzymywał przez cały okres trwania powstania kontakt z przedstawicielem rządu powstańczego - Izydorem Pietruskim. Podkreślić tutaj trzeba, że polityka Austrii i Prus nie budziła zdziwienia Polaków - była całkowicie zrozumiała i zgodna z interesem tych państw. Niedo-wierzanie, oburzenie i zdumienie wywołało natomiast oficjalne stanowisko Francji i Anglii, które przecież miały inne interesy niż Rosja. Polaków dziwiło szczególnie zachowanie Francji, dla której wybuch powstania w Warszawie oznaczał uniknięcie groźby wojny. Nie bez słuszności mawiano przecież w Warszawie - „Nami wojnę toczą, która by na nich spadła”. W sierpniu 1831 roku książę Adam Czartoryski, który był wtedy prezesem Rządu Narodowego, w liście do szefa misji polskiej w Paryżu - generała Karola Kniaziewicza pisał, że rewolucję belgijską uznano za legalną i „narodową”, insurekcję, w Polsce natomiast za „nieprzemyślaną” i przed-wczesną. Cynicznie przy tym podpowiadano, żeby „wichrzyciele” sami szukali dróg porozumienia z carem, ale na drodze ustępstw a nie walki zbrojnej.

Książę Czartoryski nazwał tę politykę „ niecną i niegodną grą”. Pisał: „(…) jeśli nie dadzą swego poparcia, o które prosimy, imienia trudno znaleźć dla ich nieprzezornej i szkaradnej polityki…”. Powiadomiony o treści tego pisma fran-cuski minister spraw zagranicznych, Horace Sebastiani, oświadczył, że Francja nie może wyraźnie opowiedzieć się za niepodległością Polski, gdyż wówczas Au-stria i Prusy „(…) sto dwadzieścia tysięcy wojska do Polski przysłałyby, aby was zgnieść”. Dodał, że „Polska jest na to by zginąć”. Wśród opinii publicznej Francji i Belgii słowa te wzbudziły niekłamane oburzenie. Dziennik „L’Emancipation” pisał: „To, co się obecnie dzieje w Polsce nie jest wojną lokalną czy walką narodu z drugim narodem, to wojna powszechna, wojna dwóch zasad, śmiertelny pojedynek absolutyzmu z wolnością!. Chwała Polsce! Jej miejsce jest w awangardzie wielkiej batalii między zastojem a postępem, między przyszłością a przeszłością”.

Wszystko to sprawiło, że ratując pozory, ambasador Francji - książę de Tal-leyrand, wysunął propozycję aby rządy Francji i Anglii wspólnie przedłożyły noty w Petersburgu żądające przerwania działań wojennych i wycofania wojsk rosyjskich z Królestwa Polskiego. Brytyjski minister spraw zagranicznych lord Henry John Pal-merstone odpowiedział odmownie. W obszernej nocie pisał: „(…) zachowanie Rosji w stosunku do Anglii nie było dotychczas obliczone na to, aby wywołać nieprzyjazne odczucia; przeciwnie - spełniała ona w stosunku do naszego kraju wszystkie usługi dobrego i wiernego sprzymierzeńca”.

Konkluzja brzmiała: „(…) kwestia polska jest wewnętrzną sprawą Rosji”. Po-parł go Richard Cobden, wychodząc z założenia, że los Polski jest „(…) zwycięstwem sprawiedliwości”. Pisał: „Katastrofy, jakie stały się udziałem Polski, przytrafiają się jedynie zaniedbanym, zaniedbanym, podupadłym, nie zorganizowanym, ciemnym i pozbawionym uczuć religijnych społeczeństwom oraz ich anarchicznym rządom”.

129

Powstanie według niego wywołała „rozwiązła” szlachta, podejmując desperacką próbę odzyskania dawnych przywilejów. Niestety, takie opinie, nie bez jakiś podstaw dla ludzi chcących tak widzieć sytuację, głosił i Watykan - a nie trzeba dodawać jakie znaczenie dla milionów wiernych miał głos Stolicy Apostolskiej. Papież Grze-gorz XVI do powstania był od początku nastawiony wyjątkowo niechętnie. Zostało potępione encykliką „Cum Primum”, w której głosił absolutną wyższość władzy kościelnej nad świecką. Uważał, że stolica apostolska jako najwyższy suweren, będzie prowadziła negocjacje tylko z rządem, który faktycznie sprawuje władzę w danym państwie, nieważne czy jest to rząd narzucony siłą mieszkańcom tego kraju. Papież w ostrych słowach napomniał duchowieństwo Polski, aby podporządkowało się rządowi rosyjskiemu i skłaniało do tego lud. Pamiętać bowiem musimy, że większość biskupów polskich poparło insurekcję. Wydali oni już w grudniu 1830 roku listy pasterskie popierające powstanie i podpisali akt detronizacji Mikołaja I. Wbrew papieżowi, który w encyklice pisał: „Na podstawie tych najczystszych źródeł, (z których katolicki kler rodzaju życia porządek i przestrogi, mające być ludowi dawane, w naukach czerpać winien) na pewno wiemy, że posłuszeństwo, które ze strony ludzi należy się ustanowionym od Pana Boga władzom, jest pra-wem bezwzględnym, któremu nikt, chyba, gdyby się zdarzyło, iż one coś boskiemu i Kościoła prawu przeciwnego rozkazują, sprzeciwić się nie może”, uznali za wojnę narodową. Nie ulega wątpliwości, że na postawę Grzegorza XVI wpłynęły też naciski rządu rosyjskiego, który przypisywał powstaniu polskiemu charakter ateistyczny. Ulegając, papież potępił „(…) siewców podstępu i kłamstwa”, którzy wywołali bunt przeciw prawowitej i uświęconej władzy”.

Obrazuje to jedna ze scen II aktu „Kordiana” Juliusza Słowackiego:

„Szwajcar:Graf Kordyan, Polak!

Papież:Witam potomka Sobieskich. Polska musi doznawać zawsze łask niebieskich?Dziękczynień modły niosę za ów kraj szczęśliwy -Bo cesarz, jako anioł z gałązką oliwy,Dla katolickiej wiary chęci chowa szczere;Powinniśmy hosanna śpiewać…

Papuga:Miserere!

Kordyan:W darze niosę ci, ojcze, relikwią świętą:Garść ziemi, kędy dziesięć tysięcy wyrzniętoDziatek, starców i niewiast… Ani te ofiaryOpatrzono przed śmiercią chlebem eucharisti…

Złóż ją tam, kędy chowasz drogie carów dary,

130

W zamian daj mi łzę, jedną łzę…

Papuga:Lacrima Christi!...

Papież:Precz, Luterku! Precz mówię… Cóż, synu Poloniae,Byłeś-że w Piotra gmachu, w cyrku, w Panteonie?Ostrzegam, bądź w niedzielę w chórze bazyliki,Bo właśnie nowy śpiewak przyjechał z Afryki.Dej mi go przysłał fezki… Jutro, z majestatu,Dam wielkie przeżegnanie Rzymowi i światu.Ujrzysz, jak całe ludy korne krzyżem leżą.Niech się Polaki modlą, czczą cara i wierzą…

Kordyan:Lecz garści krwawej ziemi nikt nie błogosławi…Cóż powiem?Papuga:De profundis clamavi, clamavi!

Papież:Precz, szatanku!Z tyary na pastorał rusza,Przeklęte zwierze ptasie… O mało nie powiem,Że w niej zaklęta Lutra pokutuje dusza,pełna przysłówków: „ergo, ponieważ, albowiem”…raz, za firanką skryta, wdała się w dysputyZ kardynałem, prezesem dataryi biura.Rozumiał, że mu doktor jakiś, tęgo kuty,Odpowiadał na kwestye; ona trzęsła pióra,A kardynał rwał włosy i nadrabiał krzykiem.papuga odrzucała odpowiedzi ślepe,nakoniec go zabiła hebrajskim językiem.Krzycząc „ Pappe’ satan! pappe’ satan! allepe’…”Głupie stworzonko! tak to czasem Bóg pozwala,Że słaby Goliatów rozumu obala…No, mój synu, idź z Bogiem, a niechaj wasz naródWygubi w sobie ogniów jakobińskich zaród,Niech się weźmie psałterza - i radeł - i sochy!...

Kordyan:Rzucam na cztery wiatry męczennika prochy…ze skalanymi usty do kraju powrócę…Papież:

131

Na pobitych Polaków pierwszy klątwę rzucę.Niechaj wiara, jak drzewo oliwkowe, buja,A lud pod jego cieniem żyje!

Papuga:Alleluja!...”

Polska została osamotniona. Jedynym krajem, którego rząd nie krył sympatii do powstańców była Belgia, państwo, które dzięki insurekcji w Polsce uzyskało suwerenność. Co prawda parlament Belgii, uważał, że uznanie Polski powinno wyjść od Anglii i Francji, do których Belgia się dołączy, ale liczą się przecież i intencje. W „Le Courier Belge” w numerze z kwietnia 1831 roku czytamy: „Wiadomość o świetnych zwycięstwach odniesionych przez Polaków nad Rosjanami przepeł-niła radością cały nasz naród. Wczoraj przed otwarciem obrad Kongresu Narodo-wego nasi deputowani dowiedzieli się o tej nowinie, gratulowali sobie wzajemnie, ściskali się, widząc w tych zwycięstwach sukces najpiękniejszej sprawy, pewną rękojmię triumfu wolności europejskiej, a szczególnie zapowiedź prędkiego i szczęśliwego rozwiązania sprawy rewolucji belgijskiej”, a w cytowanym już dzien-niku brukselskim „L’Emancipation”: „Aż do tej chwili niektórzy zapatrywali się na przedsięwzięcie Polaków jak na heroiczne zuchwalstwo, dzisiaj jednak należy w nim widzieć wielkie narodowe poświęcenie się, które przyniesie niepodległość i wolność. Nie ma nic bardziej wielkiego i godnego podziwu w annałach nowożytnej historii”. Ale pojawiały się i głosy mniej emocjonalne, choć bardziej realistyczne: „Nie wydaje się nam, aby Francja skłonna była udzielić realnej pomocy Polsce. A co do nas Belgów, to dalecy od pozytywnego przykładu dla losu Polski, daliśmy jej raczej przykład zniechęcenia, podporządkowując się woli mocarstw absolutnych”.

Polacy nie uzyskali poparcia rządów, ale opinia publiczna większości krajów europejskich wyraźnie darzyła sympatią stronę słabszą, i w przekonaniu więk-szości społeczeństwa, walczącą o słuszną sprawę. W zasadzie cała prasa fran-cuska domagała się udzielenia Polsce pomocy. W „L’Avenir” redaktor naczelny Charles Montalembert pisał: „Polska przebudziła się, wstrząsnęła kajdanami i obwieściła: Witamy nową jutrzenkę swobody”. Nawet umiarkowany dziennik „Le Temps” określał polską insurekcję jako: „ prawdziwy ruch ogólnonarodowy”. Zwykli Francuzi byli pełni entuzjazmu dla Polski, a nienawiści do carskiej Rosji. Na, nieprawdziwą zresztą, wieść o całkowitej klęsce Polaków pod Grochowem i o zdobyciu Warszawy przez Rosjan, wybuchły w Paryżu rozruchy. Tłum zdemolował ambasadę rosyjską i wyległ na ulice. Na murach domów zawi-sły plakaty „Do broni”. Ustawiano barykady. Dziennik „Stenographe” pi-sał: „Wolność zdradziła swych najgodniejszych synów. Hańba nam! Francuzi północy ulegli. Warszawa to przedmieście Paryża”. Nie zmieniło to jednak stanowiska rządu francuskiego przez wiele miesięcy starającego się przywró-cić dobre stosunki z Rosją, które pogorszyły się bardzo po rewolucji lipcowej.

Również sympatie zwykłych Anglików były po stronie polskiej. Jedna z najbardziej opiniotwórczych gazet londyńskich - „The Times”, ostro kryty-kowała niezdecydowanie gabinetów europejskich co do oficjalnego uznania

132

polskiej niepodległości i mediacji w tej sprawie. Inne domagały się natychmia-stowej interwencji brytyjskiej: „Jak długo pozwalać się będzie Rosji prowadzić wojnę przeciwko starożytnemu i szlachetnemu narodowi Polaków, sprzymie-rzeńcom Francji, przyjaciołom Anglii, naturalnym, a przed wiekami wypró-bowanym obrońcom cywilizowanej Europy przed tureckimi i moskiewskimi barbarzyńcami?” - zadawał retoryczne pytanie „Morning Post”, a cytowany już „Times” dodawał: „Równowaga Europy i wiara w traktaty, obie jednocze-śnie przemawiają grzmiącym głosem za naszą interwencją na korzyść Polski”.

Niestety te wezwania pozostawały bez żadnej odpowiedzi rządzą-cych. Sympatia ludu była zrozumiała, ale miała tło emocjonalne. Były to tylko słowa i gesty, które nie mogły zastąpić realnych działań i pomocy. Bu-dziliśmy podziw i współczucie - nic dziwnego. Nie bez racji Henryk Ko-cój w „Nieprzemijających wartościach Powstania Listopadowego” zauważa: „W każdym razie niezwykłym był ten zawzięty bój, podjęty przez kraj o czterech milionach ludności przeciwko pięćdziesięciu dwu - milionowemu Imperium, przez wojsko liczące na stopie pokojowej 30 tysięcy przeciwko armii liczącej na stopie pokojowej 400 tysięcy żołnierzy…”. Ale słowa to zbyt mało. Jak się oka-zuje nie zawsze są więcej warte od karabinu. Co prawda, trzeba przyznać, że po upadku powstania nawet tych, którzy do tej pory zachowali milczenie, zaczęły dręczyć wyrzuty sumienia. Świadczy o tym, choćby to, jak życzliwie byli trak-towani zmuszeni do opuszczenia swej ojczyzny uchodźcy polscy. Ci, którzy w sprawę polską od początku utożsamiali z wolnością ludów, nie kryli oburzenia i rozczarowania. Wkrótce przyłączyli się do nich i ci, którzy do polskiego powsta-nia początkowo nastawieni byli niechętnie. Powszechnie panujące nastroje oddał autor popularnej „Warszawianki” - Casimir Delavigne, który na wieść o zdoby-ciu Warszawy zmienił słowa pieśni na jakże odbiegające od pierwotnej wersji:

„Polskę, takim sposobem podzieloną,jakaż by ludzka ręka zbawić mogła?Tylko Bóg jeden mógł pośpieszyć jej z pomocą”

W Anglii, liberalna opinia publiczna wrzała oburzeniem. Poeta Thomas Cam-pbell i lord Dudley Stuard zakładają w Szkocji Literackie Towarzystwo Przyjaciół Polski, lord Morpeth i poseł Izby Gmin Cutler Fergusson przedstawiają historyczną rolę Polski w Europie, składając przy tym hołd polskiej tradycji narodowej i potę-piając rosyjskie „samodzierżawie”. Thomas Attwod piętnuje bierną postawę rządu brytyjskiego. Izba jednogłośnie podejmuje uchwałę potępiającą Rosję. Niezwykłą popularność zyskuje „Oda na krzywdę Polski”:

„Spowita w welon żałobny, schyla się Brytaniaponad śmiertelnym łożem upadłej Sarmacji;Rosą szczerego żalu skrapia na więdnące wieńceOplatające jej urnę - trofeum zwycięstwa.O, ziemio bohaterów! GdybyOpisać choćby małą cząstkę cierpień twoich dzieci,

133

Każda twarz nosiłaby znamię - znak żałoby serca,I wszystkie głosy złączyłby głośny krzyk grozy.Ogromu twoich krzywd nie odda żadne pióroI język nie wyrazi wszystkich źródeł twej rozpaczy - Ucisk, morderstwo, rozbój, chuć, tortury,Wszelkie odrażające kształty okrucieństwa,owoc śmiertelny ślepej wściekłości despoty.Co jak ów prometejski zmyślony ptak z piekiełTym żarłoczniejszy, im więcej ciał pożera…”

Powstanie upadło. Rząd wydaje ostatni manifest, w którym nie ukrywa, że sprawa została przegrana, a uczestnicy powstania zmuszeni są do emi-gracji. Jednocześnie jednak podkreśla, że ma być to emigracja walcząca. W tym sensie manifest z 26. września 1831 roku jest zapowiedzią dalszej walki o niepodległość Polski. Sami wygnańcy może już wolnego kraju nie ujrzą, ale ich pracę podejmą przyszłe pokolenia… Seweryn Goszczyński - jeden ze Sprzysię-żonych, uczestnik ataku na Belweder, walczący we wszystkich niemal bitwach powstania, w wierszu „Sadźmy róże” pisał:

„Sadźmy, przyjacielu, róże!Długo jeszcze, długo światuSzumieć będą śnieżne burze:Sadźmy je przyszłemu latu!Jakże los nas piękny, wzniosły!Gdzie idziemy - same głogi,Gdzieśmy przeszli - róże wzrosły;Więc nie schodźmy z naszej drogi!Idźmy, szczepmy! Gdy to znuży,Świat wiecznego wypocznieniaDa nam milszy kwiat od róży:Łzy wdzięczności i wspomnienia”

Ruszyły długie kolumny. Moment ten uwiecznił w wierszu „Wyjście z Polski”, cytowany już Seweryn Goszczyński - po upadku powstania, tak jak tysiące innych, bezimienny wygnaniec z własnej ziemi :

„Wysoko pod niebem żurawie leciały,Wysoko leciały, a lecąc śpiewały.Polami lasami, wojacy szli w tłumach,Bez pieśni, bez grania w milczących szli dumachIch dumy posępne, ich lica w kurzawie.„A dokąd wojacy? - pytają żurawie - Wasz pochód jak pogrzeb, choć bronią błyskacie,Choć broń wam przygrywa, wy w oczach łzy macie.Choć broń nam przygrywa, nam śpiewać niesporo,

134

Bo Niemcy dziś jeszcze, dziś ją nam zabiorą.My z dłońmi gołymi pójdziemy w świat dalejI chleba u obcych będziemy żebraliGorzkiego, drogiego - i droższej ojczyznyBędziemy żebrali za sławę i blizny.Zalećcie po drodze do naszej rodziny.Na skrzydła, na szybkie, żołnierskie łzy weźcieI matkom i żonom, i siostrom je nieście:Niech matki wymodlą, wypłaczą niech żony,By Bóg dał nam rychło powrócić w te strony.napoi was Wisła, krwią nasza opitaNakarmi was rola trupami okryta.Bo my nieprędko pić i jeść będziemy!Nieprędko, nie wszyscy my tutaj wrócimy…Hej, ptaki do Polski, a my w świat daleki,Ażeby ją zrobić szczęśliwą na wieki”.

Wiersz ten dobrze oddaje panujące wówczas nastroje, ale pamiętać musimy, że nie był to koniec walki narodu o niepodległość. Nie zakończyli jej i ci wszyscy, którzy teraz maszerowali na wygnanie. Świadczą o tym choćby słowa niezwykle wówczas popularnej „Pieśni Wygnańców”:

„Czego płaczesz, hej!Bracie, śmiej się śmiej:Choć jesteśmy wszyscy w kozie,Tu nam dobrze jak w obozieMaliniaka lej.To dobrze, że wrazLos popędza nas,Pójdziem chętnie do Wijatki,Do Kaukazu, do Kamczatki,Byle tylko wraz.Dobrze też i to,Że koledzy są,Lepiej razem być w niewoli,Niż samemu w szczęsnej doli,śpiewaj bracie to.Czegóż bracie cnyRzewne lejesz łzy,jakież nas zwalczyły cuda?Duma, zdrada i obłudaI los ciągle zły.Nie płacz, bracie, nie,Przeminie to złe,Jeszcze wsiędziem na swe szkapy,

135

I wypędzim te kacapyI odbierzem swe.Pałasz polski biłTłum moskiewskich sił,Piaski nasze krwią przesiąkły,Dżgał nasz bagnet nieulękły,Bo duch męski żył.Czego płaczesz, hej,Śmiej się bracie, śmiej.Jeszcze chwycim za pałasze,Za te dzielne kosy nasze,I wysieczem złe,Co nas zniszczyć chce.

Wspomnij bracie mój,Pod Grochowem bój,Czy pamiętasz strach Moskali,Jak przed nami uciekali Jak ich ginął rój?

Pomnisz Stoczek, Nur,Okuniewski bór?Pomnisz Kuflów, Białołękę,Wawer, Dęby, Ostrołękę,Gdzie dział ryczał chór.

Choć los wypadł zły,Otrzyj bracie łzy,Tylko wspomnij na Dubienkę,Wielkie Dęby, Ostrołękę,I ten armat huk.Tam się Polak biłGarstką własnych sił,Za co się bił? Za OjczyznęI za przodków swych spuściznę,Bo duch męstwa żył.Jeszcze polski ludZniszczy wrogów ród;Jeszcze skruszy moc tyranów,Podłych zdrajców, dumnych panów, Pomści własnych krzywd”

Stanisław Szpotański, syn powstańca styczniowego, pisarz i histo-ryk, bliski współpracownik Józefa Piłsudskiego, pisał w latach trzydziestych XX wieku: „Pokolenie to, choć klęskę poniosło, miało niespożytą energię,

136

patriotyzm płomienny, szlachetność niedoścignioną, wiarę, że Polska zginąć nie może, i posiadało wśród siebie na wszystkich polach talenty znakomite. To po-kolenie klęski świetnym było pokoleniem. Krew emigrantów lała się we wszyst-kich trzech zaborach i we wszystkich zapełniali więzienia. Generałów polskich widzimy jako wodzów na polach bitew europejskich, pomagających wrogom swo-ich wrogów. Z nich odznaczył się najbardziej Bem, wódz Węgrów w walce ich o niepodległość przeciw Austrii, w roku 1848. Widzimy jeszcze tych emigrantów nawet w powstaniu 1863 roku. Na emigracji pisali najwięksi nasi poeci, Mickie-wicz, Słowacki i Krasiński. Nigdy jeszcze słowo polskie tak nie zakwitło jak wów-czas, nie rozwinęła się tak polska poezja. Powstanie listopadowe stało się jednym z wielu wymownych przykładów, że uczucie narodowe jest najsilniejszym, najwyższym i najbardziej twórczym ze wszystkich uczuć społecznych”. Wychodźcy wszędzie przyjmowani byli z niekłamanym entuzjazmem. Nastroje niezwykle życzliwe dla Polski widoczne stały podczas przemarszu wygnańców przez Niemcy, a głównie przez Wirtembergię. W stolicy królestwa - Stuttgarcie, powstał pierwszy w zachod-niej Europie komitet organizacyjny pomocy powstańcom polskim. Komitet, który przybrał nazwę Stowarzyszenia Pomocy Chorym i Rannym Polakom, organizował pomoc materialną, głównie medyczną i ekspediował dary dla powstańców, a po prze-kształceniu się w Stowarzyszenie Pomocy Emigrantom Polskim udzielał wszelakiej pomocy emigrantom udającym się po upadku powstania przez Saksonię, środkowe i południowe Niemcy do Francji i Szwajcarii. Dostarczał żywność, organizował kwatery, środki transportu, a nawet uroczyste manifestacje i imprezy artystyczne jako wyraz sympatii i podziwu dla męstwa i dzielności Polaków. Podobne komitety po-wstawały w innych krajach niemieckich - Saksonii, Bawarii, Badeni i w Palatynacie. Ich członkowie podziwiając walkę małego narodu przeciw potężnemu Imperium, upatrywali w solidarności z Polakami przejaw buntu przeciw feudalnym porządkom panującym w ich własnych państwach. Z równie gorącym przyjęciem spotykali się uchodźcy z Polski w Czechach, Turyngii, Belgii i Szwajcarii. Paul Richard, poeta z kantonu Vaud, ujął to w pieśni „Les Polonais”:

„Przychodzą. Oto są. Cześć Polakom!Zetrzyjmy kurz podróżny z ich obrzękłych stóp;Wybranymi daniami nakryjmy gościnny stółWeźmy do ręki puchar, ludzie wolni,Nigdy tego rodzaju uchodźcy nie dotknęli naszych progów…”

Ale to wszystko nie wystarczało, tym bardziej, ze zasoby współczucia i sympatii szybko się wyczerpywały. Nawet najszczersi sympatycy Pola-ków zaczynali ich mieć dosyć. Spory i animozje, wzajemne oskarżenia i kłótnie, jakie wkrótce wybuchły wśród emigrantów, początkowo budziły u miejscowych zdziwienie, później niechęć. Tak, powstanie upadło, ale tym bardziej potrzebne było wspólne działanie - a tego brakło. Życie gromadne i bezczynne wśród ciągłych dysput i rozrachunków z przeszłością, sprzyjało rozbudzeniu „kawiarnia-nych” sporów politycznych i starć na tle osobistym. Wybuchła plaga samobójstw i pojedynków. Coraz częściej dochodziło

137

do zwykłych burd. Władze krajów, w których wychodźcy znaleźli schronie-nie zaczęły deportować duże ich grupy w granice Królestwa, czy zwyczajnie odmawiać prawa pobytu na swoim te-rytorium. Raz jeszcze oddajmy głos Walerianowi Dowgiełło - powstańcowi, który po upadku insurekcji wraz z tysią-cami innych znalazł się na obczyźnie: „A jakoby mało jeszcze hańby tej było - to prawie pół roku w pruskich obozach się poniewierałem, gdzie z lenistwa i prymi-tywnych warunków do ostrych zatargów, kłótni i pojedynków między swoimi szło. Upokorzona udręką niewoli młodzież się burzyła. Wlokły się dni nieznośnie. Ale nasi bawili się, smucili czy kłócili się jedni z drugimi, zalecali się do kobiet i oczekiwali wojny od zachodu; rwali się niecierpliwie do Francji. Tymczasem Święte Przymierze działać poczynało żwawo, z Berlina śląc do Królewca rozkazy, aby polskich oficyjerów do upokorzeń nakłaniać, do powrotu na hańbiących warunkach przymuszając. A odmówił kto - paszporty do Francji wydawać. Wahania i niepokój okrutnie nas wszystkich dręczyły. Jakże to żołnierzy swoich na carską i pruską pastwę porzucić? Do domu wracać czy do Francji z nadzieją na legiony, na walkę zbrojną? W szczególnej ducha rozterce się znalazłem… Wreszcie decyzję podjąłem. W połowie lipca Anno Domini tysiąc osiem-set trzydzieści dwa do Francji wyjechaliśmy, triumfalnie, jak gdyby po jakiej wielkiej wygranej, jak gdyby do kraju swojego. Oddalałem się na wieczność całą od ziemi ojczystej, od litewskich pól ciszy. Niestetyż, złudzenia wkrótce prysnąć miały, już w Strasburgu, w chłodnym przyjęciu władz utopione. Na krótki czas tylko w jednej miejscowości zatrzymać nam się było wolno. Prefekt miejscowy, wrogi nam Polakom, i ordynus, na prowincje prowincji nas wysłać kazał, do zakładów obozowych, gdzie żołnierzy i oficerów tułaczy spędzano całymi tabunami. Nasze podania o zezwolenie na pobyt w Paryżu bez odpowiedzi pozostają, chociażeśmy dobrowolnie wszelkiej pomocy od rządu, jaką Francja dawała żołnierzom i oficerom powstania zrzekli się. Jakoż ten pobyt wyczekujący nudą nas zabijał, a wyjazd do Paryża zabroniony w paszportach był pod jakimkolwiek bądź pretekstem… (…).Takoż i rychło dalej nam wędrować przyszło, do Chalons - sur - Marne, z widokiem i mocną chęcią na Paryż… . Ale w naszej doli żadne zmiany, prócz coraz większych udręczeń i prześladowań, nie zaszły… . Trwała tułaczka od niewoli do niewoli…”.

138

Polski uchodźca, mal. Hippolite Belange’, w: „Powstanie Listopadowe”

Przyszłość rysowała się w czar-nych barwach. Przyczyna tego wszyst-kiego była jedna - powstanie upadło, choć upaść nie musiało, przynajmniej w takim stylu. Rzecz jasna, każdy widział powody klęski gdzie indziej. Od wybu-chu i klęski powstania dzielą nas niemal dwa wieki. Daje nam to komfort spojrze-nia na ówczesne wydarzenia z dystansu, ale i rodzi pokusę wydawania opinii często krzywdzących i nietrafnych. Nie-mniej zajmijmy i my stanowisko w tej kwestii, i spróbujmy odpowiedzieć na pytanie, które zadał Wacław Tokarz - co doprowadziło do klęski na „własne życzenie?”, i czy rzeczywiście była to klęska na własne życzenie ?

Wydaje się, że początki tkwiły u źródła. Tokarz słusznie zauważa, że to

powstanie „(…) było jedynym w swoim rodzaju sprzysiężeniem bez ideologii własnej, którego celem miała być rewolucja posiadająca sankcję jawnej, legalnej polityki narodu, rewolucja, której sprawcy z góry zamykali sobie usta i na drugi dzień po wybuchu zniknąć mieli ze sceny”. To zaważyło na fatalnym początku powstania i przebiegu Nocy Listopadowej, w trakcie, której nie udało się zrealizować pod-stawowych zamierzeń Sprzysiężonych. To oddanie czy raczej odmowa przejęcia rządów przez inicjatorów powstania w czym nie bez winy byli opozycyjni politycy sejmowi, którzy swymi namowami „pociągnęli” podchorążych do jego rozpoczę-cia, zaważyło według mnie na jego dalszym przebiegu. W rezultacie rządy objęli ludzie, którzy wskutek dezorientacji opinii publicznej i słabości radykałów, zdołali od 29 listopada 1830 do 4 grudnia 1830 roku zawłaszczyć całą władzę nad ruchem narodowym i co gorsza utrzymać ją do ostatnich chwil powstania. Z punktu widzenia rzeczywistych interesów, zamiarów i celów działania tych „reprezentantów narodu”, klęska przyniosłaby bowiem znacznie mniejszą szkodę niż zwycięstwo. Czy ci tak w przeszłości zasłużeni dla kraju ludzie byli zdrajcami?

Właściwie nie. Byli tylko głęboko i szczerze przekonani, że je-dynym środkiem uratowania samego bytu państwa jest powrót Króle-stwa pod panowanie cara i zachowanie dawnych zwyczajów i tradycji politycznych. Byli raczej zwykłymi oportunistami, niż ludźmi złej woli. Z punktu widzenia ich podstawowych interesów politycznych, pozycji socjalnej i roli dziejowej mieli rację. Byli przekonani, ze ratują kraj. Ale, jak powiadają, dobrymi intencjami piekło jest wybrukowane. To powstanie, jako jedyne w ciągu XIX-wiecznych insurekcji naszego narodu miało szanse powodzenia. I nie chodzi tu o to, że Polska stałaby się suwerennym, niezależnym państwem i powróciła do granic i potęgi dawnej Rzeczypospolitej. To i dla nich i dla ich radykalnych przeciwników politycznych musiały być mrzonki. Ale mogłaby przy zwycięstwie militarnym, na

Polska emigracja zamieszkująca Brukselę, w: „Powstanie listopadowe”

139

prawach niemal równego partnera i przy deklarowanym w razie polskiego zwy-cięstwa poparciu rządów państw europejskich - nie tylko Francji czy Anglii, ale Austrii i Prus, wymusić na cesarzu ustępstwa, które gwarantowałyby jej byt niemal suwerenny, a przede wszystkim scalić znów z macierzą „Ziemie Zabrane”. Wszystko to zostało zmarnowane.

Nie narzucam czytelnikom swojego punktu widzenia, tym bardziej, że opinie w tej sprawie, nie tylko polskich historyków, różnią się od siebie diametralnie. Co prawda nawet ci badacze, którzy uważają, iż wybuch powstania był błędem, a klęskę tłumaczą głównie nieudolnością kolejnych wodzów naczelnych armii narodowej, dysproporcją sił militarnych, brakiem poparcia rządów europejskich, a tym samym brakiem realnych szans polskiego zwycięstwa, przyznają, że zasoby materialne Królestwa i determinacja ogółu społeczeństwa, umożliwiały jeszcze wiele miesięcy przed klęską wystawienie dodatkowo co najmniej 200 000 dobrze uzbrojonych żołnierzy. Wtedy armia rosyjska, która do końca walk musiała ściągać uzupełnienia z odległych terenów Imperium, nękana przez wielotysięczną partyzantkę odcina-jącą im dostawy i rozbijającą mniejsze oddziały i garnizony wroga, znalazłaby się w bardzo nieciekawym położeniu. Pod uwagę musimy brać też to, że w całej Eu-ropie narastały ruchy, które swą kumulację mieć będą w czasie „Wiosny Ludów”, a porozumienia traktatu wiedeńskiego mimo pozornej zgody, nie tylko nie zakoń-czyły, ale wzmogły animozje między państwami zaborczym. To prawda, że dyplo-macja polska nie zdołała tych różnic wykorzystać dla dobra naszej sprawy.

Prawdą jest i to, że projektowany przyszły kształt państwa, pod płaszczy-kiem liberalno- rewolucyjnych haseł, był bardziej konserwatywny niż za Księstwa Warszawskiego, że zlekceważono sprawę uwłaszczenia chłopów, tracąc szansę przyciągnięcia ich do powstania. Prawdą jest też, że nie tylko zła wola, ale i zwykła nieudolność generalicji przyczyniła się do klęski, że zasoby militarne Imperium zdawały się być niewyczerpane, że coraz częściej widoczne były oznaki „zmęcze-nia materiału” i zniechęcenia społeczeństwa, ale i trudno zanegować to, że właśnie miękkość, pasywność, zaniechanie, wreszcie konserwatyzm rządzących, stały się źródłem końcowej klęski. Klęski, która dla wizji niepodległej Polski na niemal cały wiek, okazała się tragiczna. Podsumował to w „Porozbiorowych Dziejach Polski czyli jak naród polski walczył za ojczyznę” Tomasz Siemiradzki: „Tak upadło powstanie 1830-31 roku po ośmiu miesiącach walki. Przyczyną główną była, jak już nadmie-niliśmy wyżej, ta okoliczność, że nie ci ludzie kierowali walką, którzy ja wywołali; przyczynami drugiego stopnia były: upór Chłopickiego, chwiejność Skrzyneckiego, politykowanie wodzów, zdrada Krukowieckiego i upadek na duchu po zajęciu War-szawy przez nieprzyjaciela. Do innych przyczyn należy zaliczyć, ociąganie się sejmu z radykalnem rozwiązaniem kwestji włościańskiej i pomoc okazana Rosji przez Prusy.

Z przebiegu wojny jednak wypływa ze wszelką pewnością, że powstanie po-siadało wielkie szanse powodzenia. Żadna więc odpowiedzialność nie spada na sprawców powstania za wywołanie walki. Wojna 1831 roku została przegrana nie dlatego, że wygrać jej nie było można, lecz dlatego, że wygrać jej nie umiano. Tak też pojął tę wojnę naród polski. Zachował w sercu swojem wdzięczną pamięć dla ludzi, którzy go do boju powołali; zachował miłość i uwielbienie dla żołnierza pol-skiego, którego ta wojna okryła nieśmiertelną sławą; przebaczył błędy tym, którzy

140

zgrzeszyli przez swą nieudolność i napiętnował surowo tych, którzy zawinili przez złą wolę lub brak odwagi.

Z biegiem lat szczegóły zacierają się w pamięci narodu, a zostanie na wieki wspaniały obraz bohaterskiej walki drobnego kraju z olbrzymią potęgą”. Przy-najmniej w tym ostatnim autor ma słuszność. Tymczasem car święcił zwycięstwo i szykował zemstę. Niemal natychmiast po zdobyciu Warszawy unieważnił „na za-wsze” wszystkie uchwały i postanowienia rządu powstańczego, a także przyznane przezeń stopnie wojskowe i pensje. Zlikwidowano sejm. Jeszcze wcześniej - bo w lipcu 1831 roku powołano Komisję Rządu Tymczasowego pod przewodnictwem generała Franciszka Ksawerego Dąbrowskiego, która na terenach zajętych przez wojska rosyjskie przeprowadziła likwidację administracji powstańczej. Jesienią 1831 roku powołano Rząd Tymczasowy Królestwa Polskiego pod prezesurą Fiodora Engela, którego zadaniem była pacyfikacja i militaryzacja Królestwa. Rozwiązano armię polską, w której służba trwała 10 lat - kilka tysięcy żołnierzy wcielono siłą do wojska rosyjskiego, w którym służba była dłuższa, bo 15 - letnia, a szczegól-nie znienawidzonym przez cara żołnierzom 4. Pułku Piechoty, służbę wydłużono do 25 lat. Wszystkich wysłano do zapomnianych przez Boga i ludzi garnizonów na rubieże cesarstwa - na Kaukaz, do Kazachstanu czy na Syberię. Przykładowo tylko na Kaukazie do 1834 roku służyło ponad 9 tysięcy żołnierzy powstania listo-padowego. W sumie na mocy artykułu 20, wprowadzonego 22 lutego 1832 roku Statutu Organicznego, do armii Imperium wcielono 27 825 żołnierzy byłej armii Królestwa Polskiego. Polacy wcieleni do armii rosyjskiej używani byli zazwyczaj do utrzymywania w jarzmie rosyjskim ludności Kazachstanu i Syberii Zachodniej. Wysyłano ich też do podboju Chiwy, Kokandy, oraz do tłumienia powstań ludów kaukaskich. Szczególnie okrutne represje dotknęły najmniej winnych i całkowicie bezbronnych - dzieci powstańców.

141

Polowanie na dzieci i ich deportacje na Sybir, w :„Powstanie Listopadowe”

Po upadku powstania - w latach 1831-1832 kilka tysięcy dzieci uczestników insurekcji, jako tzw. kantonistów, wcielono do specjalnych batalionów wojsk rosyjskich i popędzono w głąb Rosji. Większość z nich zmarła w drodze z Warszawy do Bobrujska. Ci, którzy przeżyli tę „Drogę śmierci”, zostali pod-dani indoktrynacji i wychowani na wiernych żołnierzy cara - janczarów XIX wieku.

Wstrząsający obraz tego aktu barbarzyństwa rysuje Juliusz Sło-wacki w „Anhellim”: „Niedaleko więc zaszedłszy ujrzeli obóz cały ma-łych dzieciątek i pacholąt gnanych na Sybir, które odpoczywały przy ogniu. A we środku gromadki siedział pop na tatarskim koniu, mający u siodła dwa kosze z chlebem. I zaczął owe dzieciątka nauczać podług nowej wiary ruskiej i podług nowego ka-techizmu. (…) Oto zapomniały już płakać po matkach swoich i tu się wdzię-czą do chleba jak małe szczeniątka; szczekając rzeczy złe i które są przeciwne wierze. Powiadając ze Car jest głową wiary i że w nim jest Bóg i że nic nie może rozkazać przeciwko duchowi świętemu, nakazując nawet rzeczy podobne zbrodniom, albowiem w nim jest Duch Święty”.

Na miejsce zniesionej Konstytucji, Królestwo ukazem otrzymało wspo-mniany już „Statut Organiczny”, mający udowodnić, że car postępuje zgodnie z postanowieniami traktatu wiedeńskiego, a który w rzeczywistości ograniczał do minimum odrębność państwa polskiego. Pozornie zachowano w Statucie przepisy dotyczące zachowania polskiego prawa cywilnego i karnego, oraz swobód obywa-telskich. Nie miało to jednak żadnego znaczenia, bo w 1833 roku ogłoszono na 25 lat stan wojenny, a tym samym Statut przestał obowiązywać. Zniesiono odrębną koronację cara na króla Polski. Pozostawiono co prawda Radę Stanu, ale składała się teraz niemal wyłącznie z Rosjan. To samo dotyczyło Rady Administracyjnej pozbawionej faktycznie wszelkich uprawnień. Paradoksalnie prawa Królestwa przestały być łamane, bo przestały istnieć. Na kraj nałożono wysoką kontrybucję, w olbrzymiej jak na owe czasy wysokości 22 milionów rubli. Na koszt Polski zbudo-wano Cytadelę nazwaną Aleksandrowską na cześć Aleksandra I, właściwego twórcy Królestwa Polskiego. Stała się ona nie tylko symbolem carskiej przemocy, ale i głów-nym garnizonem okupacyjnym, liczącej 100 000 żołnierzy, armii rosyjskiej. Miało to być przestrogą dla Polaków, gdyby znów odważyli się wystąpić zbrojnie przeciw władzy caratu. Cytadela wkrótce stanie się nie tylko fortecą, ale i miejscem kaźni kilku pokoleń polskich patriotów. Mikołaj I, aby nie było żadnych wątpliwości, oświadczył Polakom: „Jeżeli będziecie upierać się przy marzeniach o odrębnej narodowości, ścią-gniecie na siebie wielkie nieszczęście. Kazałem tu zbudować Cytadelę Aleksandrowską i oświadczam wam, że przy najmniejszym zaburzeniu każę z niej miasto zbombardować. Zburzę Warszawę i z pewnością nie ja ją odbuduję”. „Pieni się gościniec główny wielkiej rzeki w wiązadłach mostów z kamienia i żelaza u stóp miasta Warszawy - Cytadeli ziemskiego okręgu - stolicy wolności świata, gdzie przez stulecie tkwiło kowadło, wbite w ziemię głęboko młotami kowali, wprawnych w sztuce ciemięstwa…” - napisze po latach Stefan Żeromski. Stałym przypomnieniem tego co może ich czekać w razie nieposłuszeństwa, były nie tylko warowne mury, ale i umieszczenie w ich obrębie głównego więzienia śledczego Króle-stwa - tzw. X Pawilonu, w którym urzędowała Stała Komisja Śledcza. Inną karą, jaką car wymierzył Polakom, była konfiskata ponad trzech tysięcy majątków

142

ziemskich. Ich właściciele w większości powędrowali na zesłanie. Zarekwirowane majątki prze-kazano carskim dygnitarzom. Wprowadzono nową politykę celną, obkładając polskie towary niezwykle wysokim cłem, obniżając cło na towary rosyjskie niemal do zera. Do-tkliwie ukarano popierający powstanie kler katolicki, a zwłaszcza jego odłam unicki. Na terenie cesarstwa zlikwidowano większość klasztorów katolickich i unickich, a w 1839 roku wymuszono pod-

porządkowanie cerkwi grekokatolickiej patriarchatowi moskiewskiemu. Po-wtórzmy raz jeszcze słowa Mikołaja I - „Moją misją jest zrobić raz koniec z Dominus Vobiscum i z polonizmem”. Dalej nastąpiła konfiskata największych bibliotek, zamknięcie wyższych uczelni i wprowadzenie języka rosyjskiego do szkół innych szczebli. Dla sądzenia uczestników powstania ustanowiono Najwyższy Sąd Kryminalny, który zaocznie skazał na karę śmierci przez ścięcie toporem przywódców powstania, którzy uszli z kraju. Działał on przez ponad pół-tora roku, a jego wyroki nie podlegały apelacji Kilkuset działaczy i wybitniejszych przywódców wojskowych, którzy wpadli w ręce Rosjan stanęło przed tym trybunałem. Więźniowie X Pawilonu nie mieli złudzeń co do swego losu. Jeden z nich pozostawił na ścianie celi swoiste memento:

„A z Tobolska w KamczatkuPojedziemy w ostatku -Tam.A w Kamczatce pod batemRozstaniem się z tym światem -Raz.”

Na Wschód ruszyły długie kolumny kibitek. Nie pierwszy raz. Podobne sceny były codziennością po upadku Konfederacji Barskiej, Powstania Styczniowego, Rewolucji 1905 roku, czy w latach 40-stych XX wieku. Przypomnijmy obraz wyczarowany talentem Adama Mickiewicza w III części „Dziadów”:

„Po śniegu, coraz ku dzikszej krainieLeci kibitka jako wiatr w pustynieI oczy moje, jako dwa sokoły,

143

Moskiewska amnestia (karykatura amnestii po stłumieniu po-wstania listopadowego), rys. Ludwik Kozanecki, w: „Powstanie Listopadowe”.

Nad oceanem nieprzejrzanym krążą;Porwane burzą, do lądu nie zdążą,A widząc obce przed sobą żywioły;Nie mają kędy spocząć, skrzydła zwinąć -W dół patrzę, czując, że tam muszę zginąć (…)Kraina pusta, biała i otwarta,jak zgotowana do pisania karta -czyż na niej pisać będzie palec boskiI, ludzi dobrych używszy za głoski,Czyliż tu skreśli prawdę świętej wiary,Że miłość rządzi plemieniem człowieczem,Że trofeami świata są - ofiary?Czyli też Boga nieprzyjaciel staryPrzyjdzie i w księdze tej wyryje mieczem,Że ród człowieczy ma być w więzy kuty,Że trofeami ludzkości są - kraty?”

Los żołnierzy wcielanych do armii carskiej był nie do pozazdroszczenia. O wiele gorszy czekał jednak tzw. „przestępców politycznych”, działaczy poli-tycznych, dezerterów z armii carskiej, walczących w powstańczych szeregach i agitujących za wstępowaniem do nich chłopów, czy ludzi pochodzących z Ziem Zabranych. Ci byli zsyłani do kopalń rudy czy złota na Syberii, przykuwani do taczek, często piętnowano ich i wymierzano karę nawet do 6 tysięcy kijów. Aby przybliżyć czytelnikowi warunki w jakich odbywały się te transporty sięgnijmy do „Pamiętnika powstańca” Ignacego Radziejowskiego: „W Brześciu po tygo-dniowym niby odpoczynku w brudnym więzieniu, na gołych deskach o chłodzie i głodzie, wyprawiono nas w dalszą drogę, ale już bez różnicy: zbrodniarz, zbieg czy rekrut - wszyscy okuci. Żadne moje prośby nic nie pomogły, przyjęte były nawet z szyderstwem. Do jednego drąga żelaznego przymocowano nas za ręce żelaznymi obręczami po dziesięciu. Jest to łatwy sposób pilnowania ludzi, ale okrutny. Nierówny wzrost i chód przykutych skazańców męczy rękę okropnie, a szczególnie na mrozie. Nocleg w kurnej chacie, gdzie pozostawaliśmy nie roz-kuci. Kładliśmy się na ziemi z wyciągniętymi rękami, opierając się jeden na drugim. Męczarnia to straszna, zimno, każdy według możności ciepło ubrany, ro-zebrać się nie może, chyba buty zrzuci dla ulżenia nogom zmęczonym całodzien-nym marszem i z jednego rękawa zdejmie kożuch wraz z żołnierskim płaszczem. W chatach zwykle gorąco, powiększone natłokiem ludzi śpiących, do potu każdego rozgrzeje, wtem ktoś z przykutych prosi o pozwolenie wyjścia na dwór, wtedy podno-szą się wszyscy i, jak kto ubrany, wychodzą na śnieg, nieraz bosymi nogami. Trzeba kamiennego zdrowia, żeby nie zachorować. Ale cóż to naówczas mnie obchodziło - zdrowie! Dziś lub jutro wszystko mi było jedno, rad bym był jak najprędzej skończyć to nędzne życie. Nie tak się jednak dzieje, jakbyśmy sobie życzyli. Bóg łaskawy daje olbrzymie siły i zdrowie do wycierpienia krzywd ludziom przez ludzi zadawanych - na zawstydzenie tyranów ludzkości”.

144

Wśród takich nieszczęśników znalazł się i Piotr Wysocki. Cena powstania była wysoka. Królestwo Kongresowe zostało zniszczone. Istniejący dotąd margines wolności,wykorzystywany na tyle, na ile było to możliwe, został zmazany z kart. Jak się to skończyło - wiemy. Byt państwowy i ciągłość istnie-nia wielu należących do państwa instytucji, na niemal wiek, przerwane. Dominacja kultury polskiej na Rusi południowej zakwestionowana, a zasięg polskiej cywilizacji na jej kresach ograniczony do nielicznych enklaw. Na skutek rusyfikacji polskość traciła też tereny Rusi północnej - Litwę, gdzie przed powstaniem polszczyzna et-nograficzna sięgała od Wileńszczyzny po Witebsk i Smoleńsk, aż do Lepla.

Władysław Smoleński w „Dziejach Narodu Polskiego” pisze: „Rozkazem tajemnym z roku 1831 polecił Mikołaj wydalić z guberni litewsko-ruskich 45 tysięcy rodzin szlachty polskiej w stepy czarno-morskie, besarabskie, nadwołżańskie i nadku-bańskie. Czynił to pod pozorem poprawienia bytu materialnego tej szlachty, w rzeczy-wistości zaś w celu osłabienia żywiołu polskiego na Litwie i Rusi” - a to tylko jeden z przykładów. Na wsi wprowadzono oczynszowanie chłopów zamiast pańszczyzny - pozornie z ich korzyścią. W praktyce równało się to „/…/ zdjęciu kajdan wraz z bu-tami”. Większość włościan nie była bowiem w stanie opłacić wygórowanego czynszu i w rezultacie była rugowana z uprawianych dotychczas gruntów. Również pozostali dwaj zaborcy, korzystając z zaistniałej sytuacji, nasilili represje na zajmowanych przez siebie terenach dawnej Polski. W zaborze pruskim konfiskowano majątki uczestników powstania i podjęto szeroko zakrojoną akcję germanizacyjną. Język niemiecki stał się językiem urzędowym. Austria z kolei zawarła układ z Rosją, a później Prusami, przewidujący wspólne zwalczanie polskich dążeń niepodległo-ściowych. Ograniczono też samodzielność Rzeczypospolitej Krakowskiej poddając ja zwierzchności tzw. Konferencji Rezydentów. Co gorsza - z końcem powstania skończyła się, prawie tysiąc lat trwająca ciągłość armii narodowej, będącej dla Pola-ków symbolem istnienia państwa. Pułki rozwiązano, sztandary zabrano do Moskwy. Rozpoczęła się długa „noc paskiewiczowska”, którą jednak, jak przyszłość pokaże, Polacy przetrwali - być może dzięki tragedii powstania.Wróćmy jednak do dalszych losów bohatera tego opracowania.

145

WIĘZIEŃ STANU

„I po snem litośnym zakrytemu oku Znienawidzone światło wracasz, nowy roku? Czy cięższe niesiesz pęta przywykłym więzienium Czy zamróz rozwitemu młodych pokoleniu?...”

Kazimierz Brodziński, „Rok 1830”

Wola. Ostatnie chwile obrony Warszawy. Piotr Wysocki na czele jednego z batalionów, którymi dowodzi, przedziera się na najbardziej zagrożony od-

cinek. Zostaje ranny. Żołnierze odnoszą go do kościoła na Woli, gdzie urządzono prowizoryczny punkt sanitarny. Tymczasem Rosjanie przełamują polską obronę i wdzierają się do stolicy. Wśród rannych rozpoznają tego, który „podpalił lont” powstania. Nie lada to gratka, musi zostać ukarany tak, aby nikt już nie śmiał pod-nieść ręki na majestat carskiej władzy. Natychmiast zostaje odłączony od reszty rannych. Jest, tak jak i reszta pochwyconych przez Rosjan, traktowany nie jako jeniec, lecz więzień stanu. Przewożą go do lazaretu ujazdowskiego, opatrują rany, a po kilku tygodniach wywożą do Bobrujska i skutego kajdanami osadzają w jednej z więziennych cel. 28 października 1831 roku staje przed sądem polowym. Naza-jutrz ogłaszają wyrok zatwierdzony przez dowódcę garnizonu kijowskiego generała Kolena - kara śmierci przez ćwiartowanie. Jednak dowódca 1 armii - generał Fabian von Osten-Sacken zmienia sposób wykonania kary z ćwiartowania na śmierć przez powieszenie. Ale to carowi nie wystarcza. Bierze przykład ze swoich poprzedni-ków - przecież ani Pugaczowa, ani Stieńki Razina nie zgładzono od razu. Byłoby to zbyt miłosierne. Najpierw niech cierpi, niech miota się w mękach niepewności. Uchyla wyrok i każe przekazać Wysockiego do dyspozycji nowego wielkorządcy Królestwa, pogromcy buntowników - Iwana Paskiewicza. Proces ma odbyć się na miejscu „popełnienia zbrodni” - w Warszawie. To Polacy gwoli przestrogi mają być jego widownią, tym bardziej, że ci którzy już zostali skazani na karę śmierci, w tym książę Adam Czartoryski, są poza carską jurysdykcją - zdążyli na czas opuścić kraj. Wysockiego przewieziono na początku 1832 roku z Bobrujska do twierdzy zamojskiej i osadzono w tym osławionym, słynącym z ciężkich warunków, wię-zieniu. Stąd - w listopadzie tego roku, do Warszawy gdzie nadal skuty ciężkimi kajdanami, został osadzony w celi dawnego klasztoru Karmelitów na Lesznie. Dodatkowo, aby w pełni mógł odczuć ciężar swej winy, przykuto go łańcuchem do ściany. Rozpoczęło się śledztwo i wielogodzinne przesłuchania. Do końca sierpnia 1833 roku został poddany 25 przesłuchaniom. Ani groźby, a tym bardziej obietnice carskiej łaski i złagodzenia wyroku, nie zmieniły jego postawy. Do tej pory był tym, który, może nawet wbrew swojej woli, stał się zarzewiem buntu. Od chwili aresztowania był już niekłamaną ikoną powstania. Podczas przesłuchań całą winę, o ile o winie można tu mówić, brał na siebie. Chronił za wszelką cenę innych uczest-ników spisku. W dzisiejszym żargonie kryminalnym - „szedł w zaparte”. Śledztwo pokazało, że wcale nie był wahającym się, niezdecydowanym, uzależnionym od

146

opinii innych „poczciwym Piotrusiem”, ale człowiekiem o silnym charakterze i po-czuciu własnej godności. Człowiekiem, którego naciski, kalumnie i pomówienia, nie tylko przez Rosjan rzucane, nie zdołały złamać. Inni, nawet nie będąc aresztowani, nie zawsze okazywali taki chart ducha, nie mówiąc już o zwykłym poczuciu przyzwoito-ści. Kiedy stanął przed powołanym przez cara Najwyższym Sądem Kryminalnym, nie miał obrońcy. Znani warszawscy adwokaci, „gorący patrioci” do niedawna gardłujący w sejmie i na ulicach Warszawy, detronizujący cara i żądający radykalnych posunięć, w obawie o siebie samych odmawiają podjęcia się jego obrony. A oskarżenie jest niezwykle ciężkie - bunt przeciwko bożemu pomazańcowi, morderstwa na generałach i oficerach podczas Nocy Listopadowej, zamach na życie wielkiego księcia Konstan-tego - to tylko niektóre z nich. Wreszcie, jak się wydaje, zdegustowany tymi unikami sąd wyznacza obrońcę z urzędu. Zostaje nim Jan Kanty Kobylański. Temu nie udaje już wykręcić się udawaną chorobą. Jako obrońca zachowuje się zresztą przyzwoicie i mimo niechęci do oskarżonego broni go wszelkimi sposobami. Stoi oczywiście na z góry straconej pozycji. Wyrok jest dawno ustalony, trzeba tylko ustalić szczegóły „techniczne”. Proces rozpoczyna się 29 listopada 1833 roku. Data symboliczna - dzień wybuchu powstania. Trwa, co było do przewidzenia, krótko. Wyrok wydany przez dziewięciu sędziów, w tym 5 Rosjan i czterech Polaków brzmi: kara śmierci przez powieszenie. Co prawda trzech sędziów głosuje za bardziej honorową karą - ścięciem skazańca. 13 lutego 1834 roku wyrok staje się ostatecznym i prawomocnym. Sam Wysocki niczego innego nie oczekiwał. W ostatnim słowie powiedział: „Nie spodzie-wam się za moje czyny otrzymać żadnej łaski ani darowania winy mojej”. Skazany odmówił podpisania skierowanej do cara prośby o łaskę. Powiedział: „Nie dlategom broń podjął, ażebym prosił cesarza o łaskę, ale dlatego, żeby jej mój naród nigdy nie potrzebował”. Cesarz miał jednak inne plany. Przecież jest miłosierny i łaskawy nawet dla zbłąkanych owieczek. A ponadto śmierć trwa zbyt krótko, a to za mała kara dla „buntowszczików”. Niech cierpi nie przez chwil kilka czy minut nawet, lecz przez mi-liony minut i setki tysięcy godzin. I to nie na zwykłym zesłaniu, lecz na katordze - ka-rze ustanowionej dla zwyrodnialców i największych zbrodniarzy. A przy tym wszyscy i w Rosji i w Polsce i w całej Europie docenią wreszcie jego anielską dobroć i łaska-wość. Ukazem z 16 września 1934 roku zmienił „w drodze szczególnej łaski” karę śmierci na dwadzieścia lat ciężkich robót na Syberii. Niech, ten który ośmielił się rzucić mu wyzwanie, umiera długo i w męczarniach. Jakże przy tym zyska w oczach opinii publicznej wizerunek cara. A swoją drogą akurat Mikołaj I nie powinien czuć do Wysockiego zbytniej niechęci - przecież na dobrą sprawę to dzięki niemu pozbył się kłopotliwego spadku, jaki zostawił mu brat.

Tak więc nasz bohater nie stanął na szafocie. Opuszczał Warszawę, której już nigdy nie zobaczy. Los kazał mu iść katorżniczymi etapami, wśród tłumu innych, na daleką Syberię. Bardziej majętni lub ci, którym na to pozwolono, jechali czasem na zesłanie wozami lub kibitkami. Inni, skuci kajdanami szli pieszo konwojowani przez uzbrojonych strażników. Jakikolwiek opór łamano wymierzając kary cielesne - okładano skazańców kijami lub batożono. W drodze etapami, na postojach byli przetrzymywani w więzieniach, twierdzach czy innych obiektach rządowych.

Dłuższy postój miał miejsce dopiero w górach uralskich, przed obeliskiem wyznaczającym symboliczną granicę między Europą a Azją.

147

Wyznaczonym mu miejscem zesłania była wioska Aleksandrowsk pod Irkuckiem. Dociera tam po paru miesiącach wraz z towarzyszami niedoli: majorem saperów Franciszkiem Malczewskim, z którym skuty wspólnym łańcuchem szedł w etapach, księżmi Wincentym Kroczewskim i Janem Boguńskim oraz Hipolitem Kownac-kim i Antonim Luboradzkim. Mieli wraz z więźniami kryminalnymi pracować w miejscowej gorzelni. Właśnie wśród tej szóstki narodził się plan ucieczki. Dodajmy od razu nierealny i nie mający najmniejszych szans powodzenia. Tomasz Łepkow-ski - biograf Piotra Wysockiego, sugeruje, iż to on był inicjatorem ucieczki, mimo że zdawał sobie sprawę z jej nierealności. Według autora miała to być wynikająca z desperacji próba „niesamobójczego samobójstwa”. Jest to o tyle prawdopodobne, że Wysocki wcześniej już, znużony życiem, myślał o śmierci. Sam sobie życia odebrać nie mógł. Nie pozwalały mu na to jego przekonania i wiara, w której zo-stał wychowany. Czymś innym jest przecież śmierć na polu bitwy, czy poniesiona z rozkazu despoty na szafocie czy pod ostrzem topora, a czymś innym zadana przez siebie samego. Zachował się list, w którym ponad trzydzieści lat od opisywanych wydarzeń, pisze o przyczynach podjętej wówczas decyzji. Miała to być: „(…) nieograniczona i niczym niezwalczona chęć powrócenia do Europy lub usu-nięcia się od świata”. A to znamienna deklaracja. Ponadto Piotr Wysocki był po trosze fatalistą, wierzył w przeznaczenie. Jak sam pisał: „(…) każdy człowiek od samego urodzenia ma sobie ściśle drogę wytkniętą, z której ani w prawo, ani lewo zboczyć nie może, choćby ona cierniami zawalona lub żelaznymi kolcami ubita była”. A przeznaczenie kazało mu żyć. W każ-dym razie plan ucieczki zostaje opracowany. Zbiegowie mają przeprawić się przez rzekę Angarę na południe do Chin, stamtąd zaś dotrzeć przez Kirgizję i Turkmenię do Indii. Poprowadzić ma ich inny więzień - niejaki Kasperski. Ten

148

Pożegnanie Europy, ze zbiorów Muzeum Niepodległości w Warszawie, mal. Aleksander Suchaczewski.

ostatni podawał się za więźnia politycznego, a w rzeczywistości był drobnym krymi-nalistą, prowokatorem i informatorem władz obozowych. Rzecz jasna natychmiast doniósł o planowanej ucieczce. Żandarmi zorganizowali pułapkę. Tymczasem ucie-kinierzy dotarli nad Angarę. Zbili prowizoryczną tratwę, na której mieli przepłynąć rzekę. Ta, nieporadnie zbudowana, nie mogła utrzymać ich ciężaru i zaczęła tonąć. Wrócili na brzeg, gdzie Kasperski „przypadkiem” znalazł ukrytą w szuwarach rybacką łódkę i wprowadził zbiegów prosto w zastawioną wcześniej pułapkę. Za-czajona obława otworzyła ogień. Jedna z kul dosięgnęła Wysockiego - został ranny w rękę. Niefortunni zbiedzy zostali bez trudu pojmani. Okaleczony Wysocki znów stanął przed sądem polowym. „Zdawało się ze nie uniknę śmierci” - pisał później. Odpowiadał jako organizator i prowodyr ucieczki. Zarzuty, jakie spreparowano na podstawie zeznań Kasperskiego, były jednak tak ciężkie jak absurdalne. Okazało się, że samo zorganizowanie ucieczki nie jest znów tak istotne. Wysockiego obwiniono przede wszystkim o podburzanie ludności tubylczej - w tym wypadku Kirgizów i obywateli państw ościennych, w tym Chin, przeciwko Rosji. Sic! Ja widać póź-niejsze o wiek pokazowe procesy podczas stalinowskich czystek nie były niczym nowym. Oddajmy głos profesorowi Łepkowskiemu: „Przebieg wielomiesięcznego śledztwa i rozprawy nie jest bliżej znany. Mało kto wspominał o pracach trybunału, a i sam Wysocki mówił niechętnie o tym tragicznym epizodzie swego życia. Wydaje się że sąd odrzucił, aczkolwiek tylko częściowo, zarzuty Kasperskiego. W sumie jednak kara, jaką postanowiono wymierzyć uciekinierom okazała się niezwykle surowa, zbyt okrutna, jak na sam zarzut ucieczki. Wysockiemu przedłużono o trzy lata okres ka-torżniczej pracy na Syberii i skazano go na tysiąc pałek. W praktyce mikołajowskiego systemu represji sadowo- wojskowych wyrok taki nie mógł oznaczać nic innego, jak wydanie przywódcy podchorążych żołdackim siepaczom na niechybną a męczeń-ską śmierć”. Inni oskarżeni ponieśli lżejsze kary - ksiądz Boguński skazany został na wymierzenie pięciuset kijów, pozostała czwórka na hańbiącą karę rózeg. Kara pałek należała do najokrutniejszych kar w imperium rosyjskim. Miała też charakter hańbiący - bowiem zazwyczaj nie wymierzano jej członkom stanu szlacheckiego. W wypadku Wysockiego chciano podkreślić, że za swe czyny, jeszcze wyrokiem sądu warszawskiego z 1834 roku, odebrano mu prawa do klejnotu rodowego. Kara ta polegała na tym, że skazaniec musiał przejść tzw. „skwoź stroj”, czyli przez „zieloną ulicę”- szpaler uzbrojonych w pałki sołdatów ustawionych po obu stronach drogi. Podług ustaw i zwyczajów rosyjskich, żołnierze wykonujący wyrok, stali w szeregu, a bijąc mieli nie odrywać zbyt daleko łokcia od boku, i nie wysuwać nóg z szeregu, lecz stać w postawie „żołnierza pod bronią”. Mimo tego wyrok 1000 pałek praktycz-nie równał się śmierci. Wysocki cudem przeżył. Jedynym wytłumaczeniem tego jest to, że żołnierze pod wpływem współczucia dla nieszczęśnika, a być może podziwu i szacunku, jakim wielu go darzyło, starali się nie uderzać z całej siły. Jakieś ludzkie uczucia nie były im obce. Jak pisał Adam Mickiewicz w III części „Dziadów” :

„Ciała tych ludzi jak gruba tkanina, W której zimuje dusza gąsiennica,Nim sobie piersi do lotu wyrobi,Skrzydła wyprzedzić, wytcze i ozdobi…”

149

Przecież nawet zwierzę zbyt długo trzymane na łańcuchu, w końcu gotowe jest „(…)kąsać rękę co ją targa”. Skatowanego, okrwawionego ale żywego przeniesiono do lazaretu. Bicie nie pozostało jednak bez śladu. Wysocki do końca życia nie uwolnił się od bólu, otwierały się też dawne rany. Po długiej chorobie, kiedy już zaleczył rany, został, wysłany według dekretu do akatujskiego więzienia katorżniczego, gdzie przykuty, jak niegdyś Walerian Łukasiński, do taczek, miał pracować w kopalni rud srebra i ołowiu. Więzienie w Akatuju wybudowano w 1832 roku. Początkowo osadzano tam więźniów kryminalnych, później i zesłańców politycznych.

Akatuja leży w kotlinie otoczonej stromymi, wysokimi górami. Pośrodku chat miejscowej ludności wzniesiono wielki gmach, w którym mieszkali katorżnicy, straż wojskowa i naczelnik więzienia. Budynek otoczony był ostrokołem. To i warunki terenowe w praktyce uniemożli-wiały ucieczkę. Wśród 130 więźniów, obok Wysockiego, osadzono tu pięciu Polaków: Wincentego Chłopickiego - bratanka pierwszego dyktatora powstania, i jego uczestników: Hilarego Webera, Kazimie-rza Kisielewskiego, Franciszka Ksawerego Szokalskiego i Eustachego Raczyńskiego. Więźniowie - katorżnicy pracowali w niezwykle ciężkich warunkach. Pod ko-niec życia Wysocki wspominał: „(…) ja miałem młot 14 funtów wagi, kułem nim skałę i chciałem zamordować się, a nie zamordowałem…”. Ta praca ponad siły trwała dwa lata. Na początku 1837 roku, Wysocki który nie mógł pogodzić się z niewolą, a może znów „szukając śmierci”, podejmuje następną próbę ucieczki. Wraz z Rosjanami - Gaskowem, Gorkinem i Zasorinem, chce wywołać bunt więźniów i zbiec. Zastanawiające jest, że do spisku nie zostali wciągnięci pozostali więźniowie - Polacy. Być może spowodowane to było narastającą u Wysockiego nieufnością do rodaków. Współtowarzysze niewoli wspominali, że po pierwszej nieudanej ucieczce zaczął stronić od innych więźniów, stał się skryty i nieufny. Co nie znaczy, że przestał być ich nieoficjalnym „starostą”. W każdym razie tym razem związał się ludźmi spoza kręgu rodaków. A może po prostu nie chciał ich narażać na to, co sam przeszedł - tym bardziej, że zdawał so-bie sprawę z tego, że i ta ucieczka ma nikłe szanse powodzenia i jest tylko kolejną próbą „niesamobójczej śmierci”. Tak się i stało. Spisek szybko zostaje wykryty. Nie wydaje się, żeby to on był inicjatorem ucieczki, bowiem biorący udział w tym planie Rosjanie zostają rozstrzelani, a Wysockiego osadzono „jedynie” w osob-nej celi i poddano obostrzonemu rygorowi więziennemu. Potem - na przełomie

150

Sybirak, mal. Jacek Malczewski, Muzeum Niepodległości w Warszawie.

1842 i 1843 roku, los po raz pierwszy od uwięzienia i wydania wyroku, uśmiecha się do niego. Dostaje zezwolenie na wolne osiedlenie się w Akatui. Dziwna to i niewyjaśniona do końca sprawa. Był przecież więźniem sprawującym władzom więziennym ciągłe kłopoty. Skazany za „zbrodnię stanu”, dwukrotny uciekinier z zesłania, „buntowszcik” do buntu nakłaniający innych… I nagle taki akt łaski. Tadeusz Łepkowski uważa że w ten sposób starano się „zatrzeć”, czy jakbyśmy dzisiaj powiedzieli „zamieść pod dywan”, nieprawidłowości procesowe i złagodzić sam fakt dopuszczenia do okrutnej egzekucji. Przytacza przy tym fragment listu innego zesłańca, dekabrysty Aleksandra Łunina, siedzącego jakiś czas w jednej celi z Wysockim: „Za nikczemny ten wypadek (egzekucja) obarczyli odpowiedzialnością wyższego urzędnika cierpiącego na rozstrój nerwowy, nic jednak nie zrobili jeszcze dla ulżenia losu męczenników”. Jest to o tyle prawdopodobne, iż sprawa ta była na tyle znana, że władze lokalne, asekurancko nie informując Petersburga, postanowiły we własnym zakresie złagodzić jego los, a przy tym uciszyć niepochlebne dla siebie komentarze.

Wysocki osiada niedaleko Akatuja w małej wiosce Zakrajka. Na tzw. „wol-nym osiedleniu” rozpoczął nowy etap życia zesłańca - w porównaniu do poprzed-niego, zupełnie znośny. Oczywiście to co przeżył pozostawiło ślady. Stał się jak już pisałem milczący, nieufny, stronił od ludzi, popadał w stany depresyjne, do tego dręczyła go tęsknota za stronami rodzinnymi i za Warszawą. Oderwany od spraw kraju, z którego rzadko dochodziły jakieś wiadomości i to najczęściej wy-rwane z kontekstu, żył wspomnieniami. Zastygł w przeżywaniu spraw dawnych. Nie mógł też pogodzić się z tym, że w pewnym sensie „pochowano go za życia”. Jak zauważa Lech Grabowski: „Czas kilkadziesiątletni pobytu Wysockiego na Sy-berii zamroził w nim percepcję rozwoju dziejowego ludzkości”. Kraj o nim zapo-mniał, co rodziło coraz większą frustrację. Zapomnieli też dawni towarzysze broni. Na emigracji pochowano go już w 1837 roku, w przekonaniu, że po egzekucji, o której było głośno, zmarł z odniesionych ran. W „Kronice Emigracji Polskiej” jego dawny towarzysz i powiernik - Karol Karśnicki zamieścił nawet pośmiertne wspomnienie o Piotrze Wysockim. Krótkie i zdawkowe. To przepełniło czarę go-ryczy. Wysocki nie potrafił zrozumieć, że dla większości życie przywódcy Sprzy-siężonych skończyło się wraz z upadkiem Woli. Cóż - pamięć ludzka jest krótka i niewdzięczna. Dla tego, który nie bez powodu słowa mickiewiczowskiej Wielkiej Improwizacji; „Nazywam się Milijon bo za milijony kocham i cierpię katusze”, brał do siebie, było to nie do zniesienia. Zacytujmy jeszcze raz Tadeusza Łep-kowskiego: „Tymczasem samotnicze, romantyczne, bohaterskie a nieprzekładalne dla ludzi z „zewnątrz”, żyjących na wolności, wzięcie na siebie całej odpowie-dzialności za listopad 1830 roku wyolbrzymiało we własnych oczach i doznaniach Wysockiego jego Czyn”. Rzecz jasna inaczej niż w kraju czy na emigracji, gdzie milczano o nim lub pomniejszano jego rolę, traktowali go zesłańcy. Dla nich był „żywą legendą”, symbolem, człowiekiem, który wszystko poświęcił dla sprawy. Co roku, 29 listopada, zbierali się w jego domku. Była to okazja do wspomnień i dyskusji. Śpiewano narodowe pieśni, recytowano strofy Mickiewicza i Sło-wackiego. Szacunek, jakim go darzono, i to nie tylko wśród zesłańców, wyni-kał zapewne z jeszcze jednego powodu. Wysocki nagle odkrył w sobie żyłkę

151

„biznesmena”. Założył manufakturę produkującą mydło. W swojej „fabryce” za-trudniał miejscową ludność. Wkrótce małe kostki z wytłoczonymi inicjałami P.W. i napisem „Akatuja” stały się dobrze znane w całym kraju zabajkalskim. Przyno-siło to niezłe dochody, większość których przeznaczał na wsparcie dla żyjących w biedzie towarzyszy niedoli i na pomoc dla miejscowej ludności. Sobie zosta-wiał tyle tylko, by wystarczyło na skromne bytowanie. Minęło kilkanaście lat. W początku lat pięćdziesiątych przeniesiono go do Czyty - jak na warunki syberyj-skie, dużego, „cywilizowanego” miasta. Nie był tam jednak długo. Zbliżał się kres trwającej niemal ćwierć wieku niedoli. Był teraz schorowanym sześćdziesięcioletnim człowiekiem, oderwanym od rzeczywistości i nie rozumiejącym nowych czasów. W Rosji nastała tymczasem tzw. „posewastopolska odwilż”. Była to zmiana kursu polityki wewnętrznej rosyjskiego „samodzierżawia”, wymuszona klęską, jaką po-niosło imperium w wojnie krymskiej w latach 1853-1856. Zasiadający wówczas na tronie car Aleksander II rozpoczął ostrożne reformy, z uwłaszczeniem chłopów na czele, z wyłączeniem jednak ziem zachodnich Rosji. Ale i tu odczuto zmianę polityki. Obok państwowej administracji terytorialnej, reprezentowanej przez gubernatorów, utworzono samorządy terytorialne - tzw. Ziemstwa. Zreformowano sądownictwo znosząc min. kary cielesne, do sądów wprowadzono ławników, oskarżonym przy-znano prawo do obrony. Uczelniom przyznano pewną autonomię, zmodernizowano armię, skracając służbę wojskową do 6 lat. Odżyły nadzieje Polaków. Car zniósł, obowiązujący w Królestwie od upadku powstania listopadowego stan wojenny, ogłosił amnestię, złagodził cenzurę, otworzył polskie szkoły. Polacy znów mogli sprawować urzędy państwowe. Wydawało się, że era paskiewiczowska przeszła do historii, Królestwo odzyska autonomię, a konstytucja z 1815 roku zostanie przywró-cona. Aleksander II szybko rozwiał te wolnościowe marzenia Polaków. Już w 1856 roku, podczas wizyty w Warszawie wypowiedział słynne zdanie: „Żadnych marzeń panowie, żadnych marzeń”. Na fali odwilży zwolniono jednak wielu polskich ze-słańców. Wśród nich znalazł się i Piotr Wysocki. 24 lipca 1857 roku, po dwudziestu trzech latach zesłania, generał - gubernator kraju zabajkalskiego wydał mu paszport i zezwolenie na powrót do Królestwa Polskiego. Natychmiast wyruszył w długą , bo trwającą ponad trzy miesiące, podróż do ojczyzny. Wracał do kraju zupełnie innego niż ten, który przed laty musiał opuścić.

152

U SCHYŁKU ŻYCIA

„Wszędzie i we wszystkim, mimo najstraszniejszych prób życia, widzimy to samo wielkie serce, które nigdzie żadnym upadkiem ducha nie sponiewierało charakteru patrioty i godnościwodza dzielnej młodzieży polskiej”.

Leonard Rettel

Okaziciel niniejszego biletu przybył do miasta Warki dnia 27 października 1857 r. - Burmistrz miasta Warki - brzmiał ostatni urzędowy wpis w paszporcie

Wysockiego. Zamieszkał „kątem” najpierw u właściciela majątku Winiary - Kurtza, a później u młynarza Jodłowskiego. Dlaczego Warka, a nie Warszawa, gdzie nadal go pamiętano i w której mógłby grzać się w promieniach dawnej chwały? Wytłu-maczenie jest proste - władze okazały mu łaskę, ale nie zamierzały ani spuszczać go z oka, ani tym bardziej pozwolić mu zamieszkać w zawsze niespokojnej stolicy. Przecież mógłby znów - choć już tylko jako ikona powstania, stać się zarzewiem nowych niepokojów. Oświadczono mu to natychmiast po przekroczeniu granicy Królestwa. Mógł sobie wybrać miejsce zamieszkania - nie mogła to jednak być Warszawa. Wybrał więc, co wydaje się zrozumiałe, Warkę - miejsce urodzenia. Były katorżnik podlegał rzecz jasna nadzorowi żandarmerii. Raz w miesiącu mu-siał meldować się w oddalonym o dwadzieścia kilometrów od Warki posterunku w miejscowości Góra Kalwaria. Chodził tam pieszo. Zapewne nie „dla zdrowia”, ale z braku środków na wynajęcie bryczki czy podwody. Dopiero po jakimś czasie okoliczni ziemianie wyjednali dla niego zmianę miejsca meldunku. W każdym razie w październiku 1857 roku przed zajazdem na rynku wareckim stanął powóz pocz-towy, z którego wysiadł ubrany w sybirską burkę były katorżnik - Piotr Wysocki. Pierwsze dni jego pobytu w Warce opisuje ksiądz Marceli Ciemniewski w „Dziejach miasta Warka”.

Przytoczmy tu fragment jego wspo-mnień: „Po swoim przyjeździe najprzód udał się do pobliskich Winiar do dworu, zastukał do drzwi pytając, czy p. Jordan jest w domu? „Pan Jordan, brzmiała odpowiedź lokaja, dawno już w grobie spoczywa”. Zalał się biedny wygnaniec łzami, wzniósł swe oczy ku niebu i począł się serdecznie modlić za duszę zmarłego przyjaciela, u którego się spodzie-wał przytułek dla siebie znaleźć, następnie zaczął się zwolna oddalać. Zoczył go jednak z okna nowy dziedzic, zaprosił go do siebie, oświadczając mu, że Jordan istotnie umarł, ale dziedzic dotąd żyje.(…) Doktor Józef

153

Piotr Wysocki po powrocie z Syberii do Warki, fot. ze zbiorów Muzeum w Warce.

Sapalski, lekarz miejski, dziś już nieżyjący, który miał sposobność go leczyć, mówił, że pułkownik do końca życia na całem swem ciele nosił straszliwe ślady katowni mo-skiewskich, a starsi pamiętający go mieszkańcy Warki mówili, że na ręcach miał wiele pieczęci”. Skromna kwota, jaką z sobą przywiózł Wysocki z zesłania szybko się roze-szła - zresztą była naprawdę niewielka, bo większość zaoszczędzonych pieniędzy roz-dał przed wyjazdem innym zesłańcom, i praktycznie pozbawił się środków do życia. Odrzucił przy tym oferowaną mu przez carskie władze emeryturę porucznika gwardii. Nie mógł zresztą postąpić inaczej. Przed degradacją był majorem - tytułowano go co prawda pułkownikiem, ale był to tylko zwrot grzecznościowy - organizował przecież z polecenia generała Chłopickiego, który chciał się go pozbyć z Warszawy, pułk, którym nawet przez krótki czas dowodził. Nigdy jednak nie otrzymał awansu na pułkownika, chociaż nastąpiło by to niechybnie gdyby historia potoczyła się inaczej. W każdym razie jeżeli by przyjął tą wojskową emeryturę za stopień porucznika, którym nota bene nie był - awansował bowiem od razu z pominięciem kolejnego stopnia na kapitana, potwierdziłby tylko słuszność zarzutu o „buncie”, za który został zdegradowany i skazany na katorgę. Wtedy jego losem zajęli się okoliczni ziemianie. Oddajmy raz jeszcze głos księdzu Ciemniewskiemu: „Ci ziemianie ku-pili w Warce pułkownikowi dom wraz z gruntem, gdzie do śmierci przebywał, nie miał jednak zamiłowania do gospodarstwa, które mu zresztą prowadziła niejaka Julianna Tabaczyńska z mężem swoim Andrzejem. Pisał pamiętniki swe w „du-żego formatu kajecie” - mówił mi o tem jeden z żyjących świadków jego życia. Nie wiadomo jednak, gdzie się zadziały te pamiętniki - miał przecież wielu przyjaciół wśród ziemian okolicznych, którzy o tym rękopisie wiedzieć coś przecież musieli i znaczenie jego dla historii pojmowali”. Dodajmy tu, że Piotr Wysocki wielokrotnie wypowiadał się na temat celu powstania, jego organizacji, przebiegu i o przyczynach jego upadku. Był to też temat jego rozmów i rozważań na katordze w Akatui z in-nymi zesłańcami. Opis szczegółów zawiązania spisku i działań wojennych zawarł w sprawozdaniu z 1830 roku i w „(…) pisanym w dużego formatu kajecie” „Pa-miętniku o powstaniu 29 listopada 1830 roku” Zachowany w Bibliotece Narodowej jedyny kompletny jego egzemplarz składa się z dwóch cienkich broszur. Pierwszy tom wypełnia tekst będący długim wstępem redaktora edycji Leonarda Rettela. Autor były uczestnik powstania, wspomina i omawia wydarzenia po niemal 40 latach pobytu na emigracji. Informuje też o popowstaniowych losach Wysockiego. Właściwy tekst zamieszczony został w drugim tomie. Według Rettela pierwotnie zaistniał on jako sprawozdanie, które Wysocki odczytał na początku grudnia 1830 roku spiskowcom zebranym w mieszkaniu Adolfa Cichowskiego i ogłoszonym w „Kurierze Polskim” w Warszawie. Zresztą ten opublikowany dokument posłużył po upadku powstania moskiewskim komisjom śledczym jako podstawa do wytoczenia Wysockiemu zarzutu popełnienia zbrodni stanu. Tekst, jako wydanie książkowe wraz z komentarzem Leonarda Rettla i fragmentem wspomnień Agatona Gillera, został po raz pierwszy opublikowany w Paryżu przez Księgarnię Luksemburską w 1867 roku. Nie jest to jednak ten tekst, o którym wspomina ksiądz Marceli Ciem-niewski. W każdym razie Wysocki rozpoczął nowy etap życia. Jak się tu czuł? Chyba nie najlepiej. Zdziwaczały samotnik pisał do jednej ze swych nielicznych znajomych do Warszawy: „Ja tu żyję jak pustelnik. Nie bywam prawie nigdzie w sąsiedztwie,

154

choć mam pozwolenie bywać w kilku najznamienitszych domach w tej okolicy, ale przyznam się pani, że do tego stopnia samotność mną opanowała, że mieszkając za miastem u poczciwego młynarza, nawet, prócz do kościoła, do którego tyłami chodzę, przeszło od czterech miesięcy nie byłem w miasteczku, w którym, prócz burmistrza i jego sekretarza i doktora, nikogo a nikogo nie znam. Zabawą moją są książki i spacer”. Trochę w tym kokieterii. Taki samotny i opuszczony nie był, a jeżeli już - to na własne życzenie. Okoliczna szlachta, a i mieszkańcy Warki przejęli się jego losem. Rodziny Suskich i Kicińskich - Tomasz Kiciński, jego kolega z podchorą-żówki powrócił z zesłania kilka lat wcześniej, zorganizowały składkę pieniężną. Z zebranych w ten sposób pieniędzy nabyto od miasta za 1500 rubli położoną na skraju miasta czterdziestomorgową działkę wraz ze skromnymi drewnianymi zabudo-waniami. Była to wieczysta dzierżawa, za którą Wysocki miał płacić na rzecz miasta niemal symboliczną sumę 22 rubli rocznie. Od ziemian z Wołynia otrzymał sumę 2200 rubli, które zebrali wśród siebie. Schorowany Wysocki jednak nie radził sobie z prowadzeniem gospodarstwa, więc podnajął pół domu małżeństwu Tabaczyńskich w zamian za pomoc w gospodarstwie i w domu. Andrzej Tabaczyński - miejscowy murarz, był człowiekiem poczciwym i uczciwym. Niestety jego żona - Julia, miała charakter zupełnie inny. Oddajmy raz jeszcze głos profesorowi Łepkowskiemu: „Decyzja Wysockiego, podyktowana w znacznej mierze „poczciwością”, nie okazała się korzystna. Tabaczyński był poczciwym człekiem, natomiast jego żona, sknera i typowa herod-baba, wyzyskiwała swego dobroczyńcę na wszelkie sposoby. Taba-czyńska rozporządzała - niestety - finansami Piotrowego majątku i zajmowała się kuchnią. Dobry, ustępliwy i chyba trochę niezaradny Wysocki nie miał wiele do powiedzenia i posłusznie spożywał to, co podsunęła mu pani Julia. W rezultacie właściciel wójtostwa jadał więcej niż skromnie. Podstawę codziennego jadłospisu stanowił chleb razowy, ziemniaki i kapusta. Mięso podawano w drewniaku przy ulicy Wójtowskiej pod numerem 241 bardzo rzadko. Niekiedy wybuchały sprzeczki między zirytowanym Wysockim a Tabaczyńską. Stary oficer grzmiał wówczas swym potężnym, donośnym głosem, ale w końcu wszystko pozostawało po dawnemu, mimo że sąsiadki nawoływały panią Julię, by dała spokój „panu pułkownikowi”.

Z upływem czasu, zwłaszcza od końca lat sześćdziesiątych, Wysocki niedo-łężniał, coraz częściej zapadał na zdrowiu i w rezultacie nie miał już sił na kłótnie z gospodynią. Ta zaś nie licząc się z niczym, potrafiła na przykład przechowywać świńską „rąbankę” w korycie pod łóżkiem staruszka. Okoliczni znajomi Wysockiego szybko dowiedzieli się, co się dzieje u niego w domu i zaczęli wysyłać mu kosze z prowiantem i zapraszać na obiady czy kolacje. Paczki jednak ginęły w rękach „pazernej” i pozbawionej skrupułów „opiekunki”. Zaproszenia, popadając w coraz większą mizantropię, rzadko przyjmował. Nie znaczy to, że całkowicie odseparował się od ludzi. Od czasu do czasu odwiedzał właścicieli majątku Lechanice - Kicińskich i innych okolicznych ziemian - Boskich, Suskich, Komornickich, Dal-Trozzów czy Kurtzów, u których znalazł schronienie w pierwszych dniach pobytu w Warce. Zaprzyjaźnił się z miejscowymi proboszczami - księżmi Wincentym Grodziskim, Benedyktem Wronikowskim i Piotrem Zbrowskim. Od egzaltowanych panien na wydaniu, otrzymywał propozycje mariaży - co go zresztą tym bardziej peszyło, że zdawał sobie sprawę, iż te propozycje padają bądź ze snobizmu, bądź z litości czy

155

szacunku, jakim go darzono. Był za to lubiany przez okolicznych wieśniaków, z których jeden z nich, jak podaje Marceli Ciemniewski w „Dziejach miasta Warki” mówił: „Otwarty to był pan, nikim nie gardził, a z człekiem nieraz się narozmawiał”. „Organ jego mowy był nadzwyczaj silny” - pisze dalej ksiądz Ciemniewski, (…)” po cichu mówić nie umiał, gdy mówił na plebanii, za rzeką go było słychać. Dziatwa go lubiła i gdy szedł, licznie koło niego się gromadziła - on zaś czasami cisnął między dzieci garść miedziaków i śmiał się serdecznie, widząc jak się malcy uwijali, aby pieniądze pozbierać. Wpływ Wysockiego na otoczenie był wielki - ci, których widzia-łem i z nimi rozmawiałem pośród tych, co go znali - robili na mnie wrażenie ludzi bardziej od innych urobionych i miłością ojczyzny ożywionych. Portret Piotra Wysockiego miał się znajdować u jednego z mieszczan wareckich, gdzie zaś podział się, nie wiadomo. Podobno Wysocki lubił przesiadywać na wzgórzu będącym między miastem a kirkutem żydowskim, zachwycał się stąd widokiem pięknym i mawiał, że chciałby po śmierci tu spoczywać”. Swą samotność osładzał lekturami historycz-nymi, spisywaniem własnych przemyśleń i przeznaczoną „do szuflady” pracą nad historią Polski od Przemysła II poczynając. Owocem jego historycznej pasji były nie tylko pisane dla siebie kartki o naszych dziejach ojczystych. Zorganizował przeniesienie zwłok, uważanych za szczątki książąt mazowieckich Trojdena i Ziemowita, ze zrujnowanego kościoła podominikańskiego do kościoła pofrancisz-kańskiego, na ścianie którego kazał umieścić ufundowaną przez siebie tablicę pa-miątkową. Opisuje to w swoich pamiętnikach „Wspomnienia z życia przeszłego i teraźniejszego”. Władysław Matlakowski: „W rynku stoją dotąd nędzne szczątki kościoła Ks. Dominikanów. Był to kościół najdawniejszy w Warce. Podług podania miała tu być pogańska świątynia, następnie zamek, który książęta mazowieccy prze-robili na kościół./…/Dziś stoją resztki murów, sprawiając przykry widok spustoszenia. A jednak ten kościół patrzał niegdyś na dawną sławę kraju, dał schronienie szczątkom Trojdena (zm.[1341], Ziemowita (zm.[1426]) i Anny - książąt mazowieckich, których grobowce tu się znajdowały. Przed ostatecznym rozebraniem zwiedzono podziemia i sklepy kościelne. Okoliczni obywatele ziemscy, zebrawszy się licznie, postanowili uczcić szczątki książąt innych tu spoczywających odpowiednim pogrzebem. Dobyto trumny, w których znaleziono ciała w całości dochowane, a szczególniej ciało i suknia księżnej Anny. Byłem przy tym naocznym świadkiem i dotykałem się lamy przepasującej księżnę. Trumny były jednolite, z całych sztuk drzewa dłubane i wy-bornie się oparły gniciu, pomimo pięciu wieków, które przeleżały w ziemi. Innych kości zebrano pięć trumien i przeniesiono jednego dnia jesiennego, wobec tłumów okolicznego ludu, do kościoła księży franciszkanów, gdzie po odprawieniu solennego nabożeństwa żałobnego przeniesiono święte szczątki do sklepów klasztornych, po-łożywszy marmurową tablicę przy drzwiach kościelnych z napisem. Główną pobudkę do tego godnego pamięci i czynu dał Piotr Odrowąż Wysocki, któremu po powrocie z Syberii przeznaczono Warkę na miejsce zamieszkania. Pomimo tylu licznych cier-pień i wypadków, które ten człowiek przeszedł, mimo wieku podeszłego, nie opuścił rąk na stare lata, przy pomocy okolicznej szlachty kupił domek i włókę gruntu od mojego wuja Orzechowskiego (miał siostrę matki, Marię Plecińską, za żonę) i wziął się do pracy. Zadziwiająca jest czynność i przedsiębiorczość tego człowieka, mio-tanego tyloma wypadkami, tym niezwyklejsza, że nasza szlachta byle czym się zraża

156

i opuszcza ręce zdolne do pracy. Pragnąc czymkolwiek służyć krajowi, część szczu-płych dochodów przeznaczył na szkołę, którą często odwiedzał, darząc lepiej uczą-cych się to książką, to obrazkiem i zachęcając do nauki. Wiele i ja jestem winien, bo nie tylko, kiedym był w szkole, dawał i pożyczał książek polskich, a i potem zachęcał do pracy. na wakacje odwiedziłem go parę razy, przyjął mnie serdecznie, opowiadał wiele starych rzeczy. Zimową porą zajmuje się pisaniem pamiętników swojego życia, czytaniem dziejów Polski i gazet, latem zaś praca około roli. Kochając przyrodę, często wychodzi to w pole, to nad Pilicę; stąd dzieci znają go jako swego dobrodzieja, bo zawsze im daje po parę groszy”. Stał się jednak człowiekiem, o którym coraz mniej ludzi pamiętało. Nawet warczanie zaczęli z wolna o nim zapominać. Postać samotnego, milczącego, podpierającego się kijem, zawsze ubranego w czamarę, granatowe spodnie wpuszczone w długie buty, z nieodłączną konfederatką na głowie, szybko spowszedniała. Przeżył swoje, być może za długie życie. Lata powstania 1863 - 1864 roku zepchnęły jego postać w jeszcze głębszy cień. W początkach powstania zgłosili się do niego wysłannicy Organizacji Narodowej. Namawiali go do poparcia swym nazwiskiem i autorytetem powstańczego zrywu. Odmówił. Po-zornie to może dziwić. Przecież to on trzydzieści lat wcześniej zabiegał o poparcie ludzi cieszących się autorytetem. Wtedy to jemu odmawiano. Teraz on sam nazywał swoich rozmówców „niedowarzonymi szaleńcami”. Cóż -„Experto credite” - wierzcie temu, który sam doświadczył. A jego doświadczenia wskazywały na jedno - tym razem będzie to prawdziwy koniec Polski. „Finis Poloniae” - słowa które miał wy-szeptać ciężko ranny w bitwie pod Maciejowicami, Tadeusz Kościuszko. Młodym zapaleńcom, których nota bene nie rozumiał, radził i słusznie, czekać na sposobną chwilę. A styczeń 1863 roku na pewno taką nie był. To powstanie od początku nie miało żadnych szans, a przyniosło olbrzymie ofiary i całkowite uzależnienie od imperium. O ile przemawiał do niego argument walki o wolność, to nie w momencie, kiedy Rosja rosła w siłę, a Polacy nie mieli regularnej armii. Rozdźwięk, jaki się na tym tle zrodził, pogłębił jeszcze osamotnienie człowieka, dla którego Noc Listopa-dowa stanowiła punkt odniesienia i była dla tego „(…) drobnoszlacheckiego patrioty o sarmacko-oświeceniowym wychowaniu, surowym wojskowym profilu i romantycznym geście”, jedynym kryterium postaw. Przyszłość pokazała, że miał rację. Przecież następstwem tego powstania była całkowita likwidacja odrębności i resztek autonomii Królestwa Polskiego. W latach 1864 - 1876 przeprowadzono bezwzględną rusyfikację. Dla podkreślenia tego zmieniono nawet nazwę kraju na Przywiślański kraj i podzielono na 10 guberni. Zlikwidowany został odrębny budżet Królestwa, zamknięto Szkołę Główną w Warszawie, w miejsce której utworzono uniwersytet rosyjski. Zakazano działalności oświatowej i kulturalnej w języku pol-skim, do szkół i urzędów wprowadzono język rosyjski jako język oficjalny. Dokonano kasacji wszystkich klasztorów w królestwie, a miastom, które podczas powstania czynnie pomagały powstańcom, odebrano prawa miejskie. Rząd rosyjski ukarał śmiercią przez powieszenie kilkuset, a więzieniem, zesłaniem lub katorgą kilka-dziesiąt tysięcy uczestników powstania. O wiele więcej straciło swoje majątki. Na wschód znów ruszyły długie kolumny zesłańców. Dla tamtego pokolenia były to dotkliwe i bolesne straty, do których dołączył żal po zawiedzionych nadziejach, ale i refleksja nad sensem nie mających szans na powodzenie zrywów.

157

„Rok 1831 - oto dopiero jest data przełomowa” pisał Stanisław Pigoń w „Problemie ludu - narodu” - „kres jednej fazy istnienia Polski, a początek wła-ściwej niewoli”.

Upadek powstania stał się rzeczywistym końcem staropolskiego świata, a Wysocki do tego świata należał - co więcej był jej typowym przedstawicielem. Mentalność szlachecka traktowana przez niego jako skarbnica gotowych modeli i wzorów, pojęcie honoru, wierności, wytrwałości, ale też i reytanowskich gestów, służyła do formowania i uzasadniania nie tylko poczynań własnych, ale i do oceny innych. Co więcej nadawała sens jego życiu. To wszystko odchodziło w niebyt. Cóż, w jego wypadku stara maksima rzymska - „Przed starością starałem się żyć dobrze, w starości by dobrze umrzeć”, okazała się, przynajmniej w drugim jej członie, daleka od prawdy. Dobrze ujął to Tadeusz Łepkowski: „Rozmijanie się w starości z obyczajami, poglądami, mentalnością dojrzałych i w życie dopiero wchodzących pokoleń bywało często i jest smutną prawidłowością, od której trudno nieraz uciec”. Do tego dochodziły coraz większe kłopoty ze zdrowiem i narastające trudności fi-nansowe. W listopadzie 1874 roku, już niemal ślepiec, podyktował list do Felicjana Karpińskiego - jednego z niewielu jeszcze żyjących towarzyszy katorgi: „(…) już sama natura wzbrania mi pracować, co stało się powodem, iż na utrzymanie przy-muszony byłem w lichwiarskie długi się zapędzić, a dochód z tej maleńkiej kolonii, jaki się pozostał, ledwie na procenta wystarcza”. Trafnie ujął ostatnie lata tej, jakże tragicznej postaci, Jacek Kaczmarski w wierszu „Starość Piotra Wysockiego”:

„Czasem mówi jak człowiekRękę poda uśmiechnie się uprzejmieA czasem błyśnie szaleństwem spod powiekI wtedy ma w oczach SyberięNocą pali światła w oknachI krzyczy (matki straszą nim dzieci)Generale Sowiński reduta od krwi mokraNiech pan nas Bogu poleci!- Nie wychodźcie z obozuWybiją was jak kaczki Cały się kurczy i marszczyKiedy się musi meldować co miesiącPo dwudziestu sześciu latach carscyW obłęd powstańca nie wierząTrzema ciosami zrąbał drzewoI śmiał się - to masło nie pień -Rąbaliśmy z tymi co zostali w śniegachPnie zmarznięte na kamień- Generale SowińskiDlaczego cię nie widzę -Chodzi chyłkiem po WarceI zagląda nagle ludziom w oczyjakby w każdym widział wroga albo zdrajcę

158

Widmo bezsennych nocy - Ich głosy generale są o krokIch głosy generale są o krok- Śmieje się Moskal nade mną pochylony- Już po walce generale już po walceTen okop jest stracony”

Sytuacja, w jakiej się znalazł, zmusiła wreszcie Wysockiego do sprzedaży zadłużonego majątku. Z reszty pieniędzy, jakie zostały po spła-cie zobowiązań, chciał się zniedołężniały już staruszek, urządzić jakoś w ukochanej przez siebie Warszawie. Do wspomnianego już Felicjana Karpińskiego pisał: „Ze sprzedaży kolonii, jak sądzę, może mi pozostać mniej więcej tysiąc rubli, więc mając taką sumkę, czy by nie można za nią w jakimś szpitalu się umieścić, gdzie bym miał przy oszczędnym wikcie, niewielkiej usłudze i ciepłe mieszkanie, czy też, jeżeli sądzisz, nie można by gdzieś na przedmieściu wynaleźć takich godnych, bezdzietnych ludzi, gdzie by, po udzieleniu mi małego kącika i niewielkiej posłudze za pewne „kwantum”, przypuśćmy wynoszące rubli 200 rocznie, zamieszkać”.

Poruszeni tym listem Karpińscy zaproponowali swą pomoc i wyszu-kali mu mieszkanie. Było już jednak za późno. Oślepły całkowicie Piotr Wysocki gasł. Zmarł 6 stycznia 1875 roku o godzinie jedenastej przed pół-nocą. Pochowano go na miejscowym, wareckim cmentarzu. W dzień pogrzebu władze carskie w obawie przed demonstracjami patriotycznymi, ob-stawiły rogatki i drogi koło Wierzbna. Warszawska prasa dostała zakaz pisania o śmierci Wysockiego. Nie zmieniło to faktu, że w pogrzebie wzięło udział wielu ludzi z Królestwa, a w zaborach pruskim i austriackim młodzież nosiła przez mie-siąc symboliczną żałobę po tym „który skrzesał iskrę powstania” - białą różę na czerwonym tle umieszczoną na sercu…

159

Piotr Wysocki w ostatnich latach życia, fot. ze zbiorów Muzeum w Warce.

POWSTANIE LISTOPADOWE I POSTAĆ PIOTRA WYSOCKIEGO W LITERATURZE I SZTUCE

„Malujcie tak, aby Polska zmartwychwstała”

Jacek Malczewski

W dziesięcioleciu poprzedzającym wybuch powstania listopadowego w literatu-rze polskiej dominującą rolę zaczął odgrywać nowy nurt literacki - Roman-

tyzm. Jego istotę ujęła Maria Straszewska w „Literaturze Polskiej od Średniowiecza do Pozytywizmu”: „Rozwój polskiej literatury romantycznej wyznaczały procesy historyczne, nasze dzieje polityczne. Narodziny polskiego romantyzmu wiążą się z czasami wzmagającego się ruchu spiskowego w dobie Królestwa Kongresowego zakończonymi powstaniem 1830 roku. Znakomity rozkwit literatury romantycznej nastąpił w okresie, którego tragiczny koniec stanowi Wiosna Ludów. Przy czym literatura ta rozwijała się w dwóch różnych kręgach kulturowych: na Zachodzie, głównie we Francji, gdzie znalazło się duże skupisko emigracji politycznej oraz w kraju podzielonym na cztery odrębne obszary, w różnym stopniu uzależnione od ob-cej władzy: w Królestwie Polskim, w Galicji wraz z krótkotrwałym Wolnym Miastem Krakowem, na tzw. ziemiach litewsko-ruskich i w Wielkim Księstwie Poznańskim. Na dorobek literacki tego okresu złożyła się też twórczość pisarzy przebywających w Rosji, w tym również zesłańców politycznych. Mimo tak wielkiego rozproszenia pisarzy, mimo tak różnych warunków, w jakich rozwijała się literatura, ona właśnie, będąc w tej epoce główną dziedziną kultury, stanowiła o jedności rozbitego na-rodu”. Konkludując - Romantyzm od samego początku stanowił wyraz określonego światopoglądu, ideologii narodowej. Jak głosił Kazimierz Brodziński, pierwszy polski nowoczesny historyk literatury - „(…) poezja powinna być zwierciadłem języka, czucia i obyczajów każdego narodu”, a za największy jej walor uznawał narodowość wywiedzioną z rodzimej tradycji. Przecież jak pisał Adam Mickiewicz w „Konradzie Wallenrodzie” :

„O pieśni gminna, ty stoisz na strażyNarodowego pamiątek kościoła,Z archanielskimi skrzydłami i głosem-Ty czasem dzierżysz i miecz archanioła.Płomień rozgryzie malowane dzieje,Skarby mieczowi spustoszą złodzieje,Pieśń ujdzie cało…”

Literatura miała wynikać z wyobrażeń, dążeń i potrzeb narodu. W konspiracyj-nej „Dekadzie Polskiej” - pisemku Związku Wolnych Polaków, pisano wprost: „(…)poezja jest jedną z największych sprężyn obudzenia w narodzie szlachetnych uczuć,

160

uczuć wolności i miłości ojczyzny”. Nie mylił się niestrudzony tropiciel spisków w Królestwie - senator Nowosilcow, który donosił wielkiemu księciu Konstantynowi, że tego rodzaju literatura podsuwa tylko młodemu pokoleniu „(…)dążność do rozpło-mienienia gasnącego patriotyzmu”, i przygotowuje ją do przyszłych, buntowniczych wystąpień. Pamiętać musimy, że wyjątkowa sytuacja porozbiorowej Polski spowodo-wała, iż ten nowy okres literacki w naszym kraju rozwijał się w bezpośredniej zależ-ności od wydarzeń politycznych, a i na nią wpływał. One też wyznaczają większość dat istotnych dla wewnętrznego rozwoju literatury polskiej tego okresu. Wkrótce Seweryn Goszczyński napisze: „Słowo stało się ciałem, a Wallenrod - Belwederem”. Pierwszym utworem polskiego romantyzmu, który egzystencję jednostki zespalał nierozdzielnie z egzystencją narodu, a jednocześnie był metaforą tragizmu konfliktów moralnych tych, którym przyszło żyć pod obcą przemocą, w atmosferze spisków i walk, które ta przemoc prowokowała i wyzwalała, był „Konrad Wallenrod” Adama Mickiewicza. Za tym utworem przyszły inne. Lata dwudzieste XIX wieku były cza-sami narastania ruchu spiskowego przeciwko carskiemu despotyzmowi i łamaniu konstytucji Królestwa. Ale nie tylko - była to i opozycja młodych przeciw tym, którzy rządzili krajem podporządkowując się Aleksandrowi I, a swą aktywność ograniczali jedynie do utylitarnych celów. To już nie wystarczało. Życie młodzieży nasycało się coraz bardziej treściami politycznymi - tym bardziej że, jak to zawsze bywa, konspiracja przyciągała młodych także i swą romantyczną tajemniczością. Młodzież widząc mnożące się akty samowoli i bezprawia, ogarnięta ideami wolnościowymi, w podziemiu szykowała się do powstania, borykając się jak Kordian Juliusza Sło-wackiego z rozterkami etycznymi, wynikłymi nie tylko z konieczności uznawanej przez większość władzy ale i konieczności złamania przysięgi wojskowej. W tej atmosferze coraz ściślejszy stawał się związek między literackim „stronnictwem zapalonych głów”, jak ich nazywali ugodowo nastawieni politycy, a przyszłymi „burzycielami ustalonego porządku”. Literatura stała się - jak zauważa Kazimierz Wyka w „Pograniczu powieści”, czymś w rodzaju „(…) zasłony dymnej dla prze-słanek i przekonań, których z zupełnie zrozumiałych przyczyn nie można było wypo-wiadać wprost w ciągu sporu”. Jak pisał Alexis de Tocqueville w „Dawnym ustroju i rewolucji”: „Ponad tradycyjnym i sprzecznym „społeczeństwem rzeczywistym” zaczęła rozciągać się domena panowania literackiego „społeczeństwa fikcyjnego”, w którym wszystko wydawało się proste, skoordynowane, jednolite, spra-wiedliwe i zgodne z rozumem”. Pamiętano o tym co było, ale zaczęto ma-rzyć o tym co być mogło. Przywódcą tej „literackiej insurekcji” stał się Maurycy Mochnacki - człowiek obdarzony błyskotliwą inteligencją, ale i wybuchowym temperamentem, co w przyszłości przysporzy nie tylko jemu wielu kłopotów. Był autorem pisanego w atmosferze napięcia miesięcy poprzedzających listopad 1830 roku niezwykle istotnego dzieła „O literaturze polskiej w wieku dzie-więtnastym”. Prace nad drugim tomem tej rozprawy przerwała wieść o wybuchu powstania. „Czas nareszcie przestać pisać o sztuce. Co innego zapewne mamy teraz w głowie i w sercu. Improwizowaliśmy najpiękniejsze poema Narodowego Powstania! Życie nasze już jest poezją. Zgiełk oręża i huk dział - ten będzie odtąd nasz rytm i ta melodia” - były to ostatnie zdania przerwanej rozprawy. Jak kilka lat później ujął to Zygmunt Krasiński w „Przedświcie”:

161

„Harfy już nigdy nie nastroję!Drogi przed nami otwarte są inne:Zgińcie me pieśni - wstańcie, Czyny moje!”,

dodając w „Psalmie Nadziei”

„Dość już długo - dość już długoBrzmiał na strunach wieszczów żal!Czas uderzyć w strunę drugąW czynów stal!”

Spory o istotę i cele literatury zeszły na dalszy plan. Pisma takie jak „Pamiętnik Warszawski”, „Dziennik Wileński”, „Gazeta Polska”, zaczęły drukować poezję oko-licznościową poświęconą nie tylko inicjatorowi powstania - Piotrowi Wysockiemu, ale i samemu czynowi zbrojnemu. Argumenty na rzecz walki zbrojnej głosi cała publicystyka i poezja polska okresu powstania listopadowego. Powstanie miało być CZYNEM, który miał wstrząsnąć społeczeństwem, i to właśnie, a nawet nie faktyczne zwycięstwo, stanowiło cel koncepcji ruchów wyzwoleńczych.

Największą bowiem groźbą dla narodowego bytu było oswajanie się społe-czeństwa z niewolą i zgodą na zastaną rzeczywistość - „Mierz siły na zamiary, nie zamiar według sił”. Jak słusznie zauważa Maria Janion, dla tej młodzieży: „(…) moc przekonań grała równie ważną rolę jak uzbrojenie”. „Tylko prosty żołnierz i poeta zrobili swoje” - napisze po latach Cyprian Kamil Norwid. Te utwory, dla których czas okazał się łaskawy, cytowałem w poprzednich rozdziałach. Większość tej powstałej „od ręki”, „sercem pisanej” poezji, wnikliwy czytelnik odnajdzie na pożółkłych kartach ówczesnych dzienników, periodyków i druków ulotnych. Przez pewien czas wychodziło nawet drukujące wyłącznie poezję powstaniową pismo - „Bard Oswo-bodzonej Polski”. Niezliczone wiersze z tego okresu oddawały poryw wolnościowy, głosiły nienawiść do wroga, ukazywały zmieniające się nastroje - od entuzjazmu, żołnierskiego animuszu, po poczucie osamotnienia, beznadziei, klęski. Były wśród nich wiersze poświęcone różnym formacjom wojskowym, opisujące epizody walk i ich bohaterów, opiewające wodzów lub wytykające im popełnione błędy. Były wśród nich rymowanki na znaną nutę i wiersze o klasycystycznej jeszcze formie, przeważała jednak nowa poezja inspirowana przez pieśń ludową, w której występo-wały elementy gawędowe i balladowe. Ogromna większość wierszy powstańczych to pieśni, piosenki, marsze, hymny, pobudki i wiwaty o prostej, rytmicznej, łatwo „wpadającej w ucho” nucie. Pisano je w takt narodowych tańców, melodii operowych i operetkowych, dawnych pieśni. Niektóre z ich zyskały ogromną popularność tak jak „Mazur Podolski”:

„Hej, kto Polak, staniesz w parze,Jak dawniej bywało,Biały orzeł na sztandarze,A przygrywa działo!Wszak nie obce ci te dźwięki,

162

Gdyś swobody synem -Zna je echo spod DubienkiPomnie pod Raszynem (…)”,

czy mazur „Biała chorągiewka”, bojowy „Śpiew wojenny”, albo do dziś śpiewanej „Witaj majowo jutrzenko”. Taką też popularność uzyskały „Pieśń wojskowa” i „Tam na błoniu…”, Józefa Przerwy - Tetmajera, dziada późniejszego piewcy „Skalnego Podhala”- Kazimierza Tetmajera:

„Jak wspaniała nasza postać,jak się świeci w słońcu stal!”

„Tam na błoniu błyszczy kwiecie,A tam ułan na wedecie;Tuż dziewczyna, Jak malina,Niesie koszyk róż”,

czy wiersze Kazimierza Brodzińskiego: „ Do broni Sarmaci!”, „Na nutę Dąbrow-skiego” czy hymniczny utwór „Do Boga”:

„ Z gruzów więzienia wołamy do Ciebie:Wróć nam ojczyznę, o Boże na niebie,Bez której, równie jak bez Ciebie, Boże,Lach żyć nie może”.

Szczególnie znane były: „Do broni Sarmaci!’, „Mazur”, czy anonimowa pio-senka „Bywaj dziewczę, zdrowe, ojczyzna mnie woła!”.Wiersze drukowane, przepi-sywane ręcznie, wpisywane do albumów i sztambuchów przechowają się w pamięci i niejednokrotnie zabrzmią podczas powstania styczniowego czy bojów I Wojny Światowej - choć ich geneza dawno pójdzie w zapomnienie. Na twórczość „wyso-kiego lotu” miał przyjść czas później - gdy po upadku powstania większość instytucji polskich zostanie zamknięta lub włączona w rosyjską strukturę administracyjną, a elita krajowej kultury duchowej wyemigruje do Europy zachodniej bądź zostanie wywieziona na krańce imperium.

Trafna była wizja Adama Mickiewicza z wiersza „ Do Matki Polki” ;

„(…) Wcześnie mu ręce okręcaj łańcuchem,Do taczkowego każ zaprzęgać woza:By przed katowskim nie zbladnął obuchemAni się spłonił na widok powroza.

Bo on nie pójdzie jak dawni rycerze,Utkwić zwycięski krzyż w Jeruzalemie,Albo jak świata nowego żołnierze

163

Na wolność orać… krwią polewać ziemię.Wezwanie przyśle mu szpieg nieznajomy,walkę z nim stoczy sąd krzywoprzysiężny;A placem boju będzie dół kryjomy,A wyrok na nim wyda wróg potężny.

Zwyciężonemu za pomnik grobowyZostaną suche drewna szubienicy,Za całą sławę krótki płacz kobiecyI długie, nocne rodaków rozmowy…”

Dramat insurekcji listopadowej ujawnił wiele od dawna nie rozwiąza-nych dylematów społecznych i spowodował dogłębną analizę samotnej rewolucji szlacheckiej - bo taką w gruncie rzeczy było to powstanie. Rolę twórców tej literatury ujął obrazowo cytowany już Alexis de Tocqueville: „Pod ich długotrwałym wpływem w braku wszelkich innych przywódców, przy głębokiej nieznajomości praktycznego życia - cały naród, który ich czytał, przyjął w końcu instynkty, sposób myślenia, zamiłowania, a nawet przyrodzone dziedzictwa ludzi pi-szących; tak dalece, że kiedy ten naród wreszcie zaczął działać, przeniósł do polityki wszystkie obyczaje literatury”.

Po klęsce powstania życie polityczne i kulturalne zognisko-wało się poza krajem, na emigracji, za to w warunkach swobody słowa. Tu - głównie we Francji, powstały najdonioślejsze dokumenty pisarstwa politycznego i największe dzieła naszej poezji romantycznej. Tacy twórcy jak Adam Mickiewicz, Juliusz Słowacki, Zygmunt Krasiński, Cyprian Kamil Norwid, Maurycy Gosławski, Konstanty Gaszyński, Stefan Garczyński, głosili współtwórczą moc słowa poetyc-kiego w przemianie człowieka i świata. Poezja zwracała się do dnia wczorajszego, do niedawnej przeszłości, do czasów starożytnych i czasów legendarnych, w nich to szukając analogii z dniem dzisiejszym, wyjaśnienia przyczyn zwycięstw i o wiele niestety liczniejszych klęsk. Poeci objęli „rząd dusz” polskiego narodu.

Poezja, choć kontrowersyjna w poglądach na dzieje narodowej historii, głosiła wiarę w szczęśliwą przyszłość, zdobytą dzięki szczególnej misji Polaków w dziejach postępu ludów ku lepszemu światu. Droga ku temu celowi miała pro-wadzić przez walkę - powstanie zbrojne narodu, ofiarę, która stanie się rękojmią odrodzenia, a grób Polski miał być kolebką Polski nowej, i doskonalenie duchowe narodu - czyli odkupienie grzechu, którego przejawem stał się upadek polityczny Polski.

Literatura i polityka w tych czasach splatały się nierozerwalnie. Jak pisze Andrzej Kijowski w „Listopadowym wieczorze”: „Dążąc do rewolucji naród speł-niał swe historyczne arcydzieła. Nadszedł tedy czas na arcydzieła literatury. Naród zdolny do wydawania politycznych bohaterów, takich jak Łukasiński, Tomasz Zan czy Piotr Wysocki, musiał być zdolny do wydawania bohaterów literatury”.

Pisarze i poeci tego okresu rozumieli naród jako jedność pokoleń zmarłych, obecnych i przyszłych, jako realną wspólnotę kształtującą się w miarę rozwoju świadomości tworzących go jednostek i grup. Historię pojmowali zaś jako proces

164

doskonalenia się człowieka. Idea nienowa, piękna i jak dzieje ludzkości pokazały, niezbyt realna.

W etyce tego okresu dominują chrześcijańskie wzorce osobowe oparte na rycerskich cnotach męstwa, honoru i lojalności żołnierskiej. Romantyzm stworzy panteon ulubionych bohaterów narodowych, gdzie obok Tadeusza Kościuszki, księcia Józefa Poniatowskiego, generała Jana Henryka Dąbrowskiego znajdą się i Sprzy-siężeni, ci którzy stali się „kamieniami rzuconymi na szaniec”. Wśród nich - Piotr Wysocki. Niedługo to jednak trwało. Po pierwszych dniach powstania zaczęto jego postać marginalizować i szybko popadł w zapomnienie, pozostając tylko tym, który „skrzesał iskrę”. Reszty dokonała krytycznie, nie tyle co do idei, ale do praktyki powstania, nastawiona literatura emigracyjna. Jest to zresztą literatura mistyfikująca i symbolizująca stosunkowo dowolnie - a więc zgodnie z estetyką romantyzmu, nie tylko postać Piotra Wysockiego, ale i innych uczestników spisku, dowódców i żołnierzy powstania. Widoczne jest to choćby w cytowanych we wcześniej-szych rozdziałach tego opracowania fragmentach III części „Dziadów” Adama Mickiewicza, „Kordianie” Juliusza Słowackiego, czy znacznie późniejszej „Nocy Listopadowej” Stanisława Wyspiańskiego. Najpełniej uwidacznia się ten nurt w zapomnianej dziś powieści Jana Czyńskiego pt. „Cesarzewicz Konstanty i Jo-anna Grudzińska, czyli Jakubini polscy”. Autor - zresztą znajomy Wysockiego, świadomie tworzy kompilację faktów i zmyśleń, pisząc nową, niewiele mającą wspólnego z rzeczywistością, fabularyzowaną biografię naszego bohatera. Nota bene z informacji zawartych w tym dziele wysnuto mylną tezę, że Wysocki już w okresie działalności Waleriana Łukasińskiego był czynnym działaczem Wolno-mularstwa Narodowego, a później Towarzystwa Patriotycznego. Informację taką podaje za Czyńskim m.in. Maria Dąbrowska w swych obiektywnych w gruncie rzeczy „Dziejach naszej ojczyzny”. Pisze tam: „Towarzystwo Patriotyczne miało swych członków w wojskowej Szkole Podchorążych. Ci podchorążowie, pod wodzą Piotra Wysockiego, rozpoczęli powstanie”.

Z biegiem lat życie Piotra Wysockiego przeszło w sferę legendy jednego czynu. Wiedza o nim zredukowała się na ogół do pamięci, coraz zresztą słabszej, o jego udziale w Nocy Listopadowej. Po klęsce powstania nastąpił, jakbyśmy dziś określili, proces „wypierania z pamięci”, tych którzy w świadomości ogółu, zawiedli. Tadeusz Łepkowski ujął to następująco: „Gdy Aleksander Łaski pisze o przywódcy sprzysiężenia, gdy analizuje jego postępowanie Maurycy Mochnacki, a czyni to mocno stronniczo, acz nie bez sympatii, gdy rozważa czyny Wysockiego Ludwik Mierosławski, to mniej lub bardziej opierają się na faktach, choć losy Piotra po 6 września 1831 r. ich nie interesują, gdyż polityczną jego biografię - a nawet biografię w ogóle - uważają za ostatecznie zamkniętą”.

Szczegóły jego losów zamazały się w oczach pokolenia jego powstańczych następców. Oczekiwania następnego pokolenia - pokolenia powstania styczniowego, były zupełnie różne, choć rzecz jasna nie odrzucano w czambuł wszystkiego z myśli i czynów poprzedników. Symbolem rozejścia się dróg dwóch następujących po sobie pokoleń, było spotkanie Wysockiego z przedstawicielami Komitetu Narodowego, którzy namawiali legendę poprzedniego powstania do wzięcia udziału w ich powsta-niu, a i literatura inne już cele głosiła i innych kreowała bohaterów. „Klęska Wiosny

165

Ludów uciszyła nagle i brutalnie poezję „romantycznej euforii” - jak ją nazywali jej przeciwnicy. Ale nie tylko oni podjęli w latach pięćdziesiątych jej krytykę. Reakcja wystąpiła wśród poetów romantycznych. Tragizm „straconych złudzeń” znaczył bowiem biografię pisarską pokolenia niespokojnej „górnej” młodości romantycznej. Niedawna awangarda pisarzy, rozbita także na skutek emigracji, dokonywała rozra-chunku z ideałami młodości, szukała ratunku w nowych ideach” - słusznie zauważa Maria Straszewska w „Romantyzmie”. Zaczynał się nowy okres zakończony najwięk-szą polską tragedią XIX wieku - powstaniem styczniowym. Kolejna klęska, za którą szły niespotykane dotąd prześladowania, wywołały głęboki wstrząs. Był to ideowy przełom w świadomości polskiego społeczeństwa, za którym szły głębokie zmiany w mentalności społecznej, w strukturze społeczeństwa i w jego sytuacji ekonomicz-nej. Pamiętać musimy, że popowstaniowe represje zaborcy, dotknęły całą strukturę organizacji życia w Królestwie. Skasowano wszystkie instytucje krajowe; w ciągu kilku zaledwie lat zabór rosyjski został pozbawiony tego wszystkiego, co stanowiło o jego odrębności i podporządkowany całkowicie rządowi w Petersburgu. Nowi władcy kraju połączyli w swym ręku całą władzę cywilną, wojskową i policyjną.

„Od wschodu - mądrość - kłamstwa i ciemnota,Karność harap lub samotrzask z złota,Trąd, jad i brud”,

tak opisywał nową rzeczywistość Cyprian Kamil Norwid w „Pieśni od ziemi naszej”. Tak i wyglądała sytuacja już nie Królestwa, a Priwiślańskiego kraju, w oczach większości Polaków. Jedyną obroną przed całkowitym rozpłynięciem się w obcym żywiole, było sformułowanie takiego pro-gramu postępowania, który mógłby zagwarantować choćby moż-ność przetrwania. Miała to zapewnić literatura, poświęcona tendencji zdrowego rozsądku i rozwagi, jako cnotom i jedynym zasadom postępowania. Literatura i prasa musiały zastąpić nieistniejące szkolnictwo polskie, zająć się wy-chowaniem obywatelskim i patriotycznym, kształtować poglądy ekonomiczne, społeczne, moralne i estetyczne. Musiały podjąć się przebudowy mentalności Polaków, sięgnąć raz jeszcze po „ rząd dusz” w imię szans dalszej egzystencji narodu. Każda powieść powinna albo „(…) jak żołnierz bronić praw człowieka i walczyć z zastarzałymi przesądami i błędami”, albo stanowić o konieczno-ści zmiany w sposobie myślenia, o zmianie tradycyjnych poglądów, układów społecznych, przywilejów czy przyzwyczajeń. Twórca musi mieć społeczną samowiedzę swoich czynów. Nie tworzyć za sprawą bezświadomego natchnie-nia, lecz działać w następstwie dojrzałego zamysłu. Czas porzucić złudne ma-rzenia, które tylekroć stały się przyczyną naszych narodowych klęsk. Nie znaczy to, że myśl romantyczna została w całości odrzucona - przecież roman-tyzm i krajowy, ale przede wszystkim emigracyjny, był nadal zakorzeniony w świadomości społecznej Polaków jako źródło siły, pozwalającej naro-dowi istnieć i wierzyć w siebie. Tym niemniej pisarze nowego okresu literac-kiego w naszych dziejach - Pozytywizmu, z góry niejako zostali zmuszeni do negacji romantycznego pojmowania historii i narodu, metafizycznego

166

i mesjanistycznego sposobu interpretacji naszej historii jako moralnej idei reali-zującej się poza człowiekiem. Ludzie są odpowiedzialni za swój los, przyszłość będzie taka, na jaką sobie zapracują. Odrzucać więc trzeba złudne marzenia, że idealna Polska powstanie dzięki jakiejś nadprzyrodzonej interwencji. Nie - bę-dzie taka, jaką stworzą jej właśni obywatele. Brzmiało to wszystko rozsądnie - ale i trochę racji miał Adam Asnyk, mówiąc, że tak pojmowana literatura opiewa „(…) wiek bez jutra, wiek bez przyszłości”. Ale, jak się wkrótce okazało, mimo głoszonej rezygnacji z natchnionej wizji romantyków, zdumiewające wprost bogactwo ostatnich wystąpień pokolenia poprzedniego, jak nie mniej imponujących dzieł pokolenia no-wego, okazały się w rzeczywistości okresem niezwykle owocnej twórczości, a poezje „trzech wieszczów” - Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego, które w Polsce w druku ukazały się w tym właśnie okresie, stały się nie tylko nieodłączną lekturą tego i następnych pokoleń, ale i ich inspiracją. Wiersze powstałe w okresie powstania listopadowego i po jego upadku, zwłaszcza pieśni, stały się niejako wzorem poezji popularnej, choć nie wszyscy powstańcy styczniowi zdawali sobie sprawę z tego, że opiewają one poprzednie powstanie. Niestety poezja Pozytywizmu nie sięga wyżyn poezji wcześniejszej. Powstanie styczniowe nie miało poety, który jak Mic-kiewicz czy Słowacki wyśpiewałby nadzieje i klęski tego bodaj najtragiczniejszego zrywu Polaków w XIX wieku. Charakterystyczne dla niej są tony martyrologiczne, a męka powstańców jest traktowana, oczywiście w wielkim uproszczeniu, jako jedynie dostępna forma czynu. W prozie reminiscencje poprzedniego powstania są stosunkowo rzadkie - nieliczne znajdziemy w twórczości Bolesława Prusa, Henryka Sienkiewicza czy Elizy Orzeszkowej. W gruncie rzeczy znika z kart twórczości nie tylko Piotr Wysocki ale i wspomnienie samego powstania listopadowego. Dopiero w następnym okresie - w Młodej Polsce, literatura odzyskała dawne „wieszcze” posłannictwo i powróciła do zarzuconych w Pozytywizmie tematów, w tym i do tematyki powstania listopadowego.

Literatura tego okresu - jak pisał Antoni Lange na łamach „Tygodnika Ilustrowanego”: „(…) ma streszczać całą naszą duszę i całe nasze ciało, naszą newrozę i niepokój, szaleństwo i zbytek, naszą melancholię i cynizm, spazmy i re-zygnację, pragnienie śmierci, pragnienie złota i miłości - całą naszą istotę i istotę naszego otoczenia”. Twórcy okresu Modernizmu uważali, że odzyskać niepodle-głość można jedynie poprzez uszlachetnienie dusz. Duchowe zwycięstwo miało z czasem stać się zwycięstwem politycznym. Innymi słowy starano się przysto-sować romantyczne ideały wieszczów do aktualnych potrzeb. Postulowano za-tem wychowanie nowych pokoleń w oparciu o takie tradycyjne dla Polaków cechy, jak indywidualizm, dążenie do wolności, rycerskość i szlachetność. Temu celowi miała przede wszystkim służyć literatura, w której rozwinięto nie tylko bogatą teorię, ale którą tworzyły niezwykłe indywidualności. Zresztą indywidu-alizm jako postawa życiowa, a mistycyzm jako wyraz duchowy, stały się wyrazem stosunku tego pokolenia do historii narodu, do jego przeszłości i teraźniejszości. Jak pisał Andrzej Niemojewski:

„(…) Rewolta nasza także wieszczów budzi,Nie trzeba było czekać aż na wnuki…”

167

Echa tego znajdujemy w „Marszu Pola Mokotowskiego” Wacława Rolica Liedera:

„Przyjdą tu, przyjdą wszystkie polskie ludy,Wśród szczęku mieczów, bębnów wartkich brzmień,Przyjdą proporce rozwinąwszy, ludy,Święcić wolności wywalczony dzień.Przyjdą tu, przyjdą wszystkie polskie ludy,Wśród szczęku mieczów, bębnów wartkich brzmień.”

Wiersz ten, typowy dla nurtu neoromantycznego, zapowiada chwile gdy podstołeczne błonia, deptane butami carskich żołdaków, staną się miejscem tryumfu wolnej już Polski.

Problemom, które żywo interesowały jego epokę dał wyraz w swoich lirykach i Jan Kasprowicz:

„Nasza poezja - echem cierpień ludów,Pragnieniem światła, chleba, wolnej dłoni,Nasza poezja bez wizyj i cudówdzisiaj pobudką do czynów i męstwa,A jutro - jutro oddźwiękiem zwycięstwa”

Jak dalece cała sprawa stosunku do romantyzmu stała się w Młodej Polsce zagadnieniem jak najbardziej aktualnym, soczewką skupiającą problemy politycz-no-społeczne, pokazała twórczość Stanisława Wyspiańskiego. To on rolę poezji i dramatu ujął w „Weselu” w jednym wersie - „Polska to wielka rzecz!”. Dzięki od-rodzeniu tradycji teatru romantycznego znów zaczęto poruszać tematy historyczne i historiologiczne, traktowane jako pretekst do ukazywania problematyki walk nie-podległościowych. Widoczne to jest choćby w przytaczanych wcześniej fragmentach „Warszawianki”, „Lelewela” czy „Nocy Listopadowej”, której głównym bohaterem stał się Piotr Wysocki, choć i tu jego „życiorys” sprowadzony został do jednej, ty-tułowej Nocy. Punktem wyjścia tych dramatów, a zarazem przedmiotem ataku stała się formuła powstania listopadowego, dojrzana przez autora w słowach „Warsza-wianki” Delavigne’a : „Kto przeżyje, wolny będzie, kto umiera wolny już”. Słowa te Wyspiański uznał za wyraz odwrócenia się od życia, za przejaw nieudolności wywalczenia sobie nowych form wolnego bytu. Zgubność takiego stosunku do własnych dziejów ukazywał właśnie na przykładzie powstania 1831 roku., a źródło klęski widział w braku jednolitości w polityce i strategii sprzysiężonych. Te właśnie czynniki stały się podstawowym budulcem jego dramatów, przedstawiających mo-menty zwrotne w dziejach powstania. Ukazywał w nich chaos sił rozstrzygających o przebiegu wydarzeń. Sił takich, jak tradycje napoleońskie, szał bojowy, racja stanu, przeczucia i obawy śmierci. Wkrótce jednak idee te odeszły w przeszłość, bowiem przewrót wojenny i jego następstwa położyły kres stosunkom, z których wyrosły i których były wyrazem.

Modernizm trwał stosunkowo krótko. Nadchodził nowy okres w dzie-jach naszego narodu, a wraz z nim inne pojmowanie historii. Po odzyskaniu

168

niepodległości - w okresie II Rzeczypospolitej - jak pisze Tadeusz Łepkowski w „Piotrze Wysockim”: „(…) elementy biograficznego oglądu dziejów stały się ważkim czynnikiem budowy tradycji i rozkrzewiania legend narodowych”. Wraz z powstaniem nowej Polski wzrosło zainteresowanie historyków, publicystów i pisarzy okresem powstań narodowych, a szczególnie powstaniem listopadowym i styczniowym.

Nowe państwo szukało wzorców osobowych bliskich życiu i czynom Józefa Piłsudskiego. Znamienna jest tu dedykacja zamieszczona w cyklu powieściowym Edmunda Jezierskiego „Noc Listopadowa” i w „W pętach bezwładu. Piotr Wysocki”: „Marszałkowi Józefowi Piłsudskiemu, spadkobiercy idei Wysockiego, wskrzesicielowi Polski, tę skromną pracę składa w hołdzie - autor”.

Zgodnie z ówczesną ideologią państwową kładziono nacisk na znaczenie czynu zbrojnego i armii w ogóle. Ważną rolę w kształtowaniu tych wzorców osobo-wych odgrywała szkoła. Minister oświaty - Janusz Jędrzejewicz pisał: „Bohaterowie nasi są żywym symbolem tego, co wzniosłe i wielkie, są jednym z najpiękniejszych w naszej tradycji wzorców wychowawczych, miłość do nich i szacunek szkoła polska musi szerzyć i kultywować”.

Nadszedł czas odrodzenia w pamięci narodowej postaci Piotra Wysockiego. W jego ocenie doszło do sporu między historykami - Wacławem Tokarzem i Juliu-szem Harbutem - autorem cieszącej się dużą popularnością „Nocy Listopadowej”. Wacław Tokarz w swej pracy „Sprzysiężenie” ocenia działalność Piotra Wysockiego dość surowo i nie zawsze sprawiedliwie. To on jest autorem powiedzenia o za długim życiu Wysockiego, choć oddaje mu też i jego zasługi. Pisze: „W nieszczęściu zdołał się wznieść na dużą wyżynę. odkupić wszystkie swe błędy. Co ten człowiek zniósł po upadku powstania! Przecież już 29 października 1831 r. sąd polowy w Bobrujsku skażał go na ćwiartowanie; przecież później u Karmelitów w Warszawie, odcięto go od całego świata i badano, badano bez końca; zdawało się nawet chwilowo, że nie znajdzie obrońcy wśród palestry warszawskiej. I zniósł to wszystko z dużą godnością. Miał chwile dużego podniesienia i odwagi; w obliczu niezawodnego rusztowania nie dopuścił się żadnej prawie słabości, nie zaszkodził nikomu z tych, którzy mu zaufali”.

Z kolei Juliusz Stanisław Harbut nie ma żadnych wątpliwości. Bezkrytycznie wychwala swego bohatera, kreśląc romantyczny wizerunek Wysockiego, bohatera i męczennika - „Tytana narodowego Olimpu”. Kreuje go nawet na bohatera Wielkiej Improwizacji Adama Mickiewicza, wywodząc, że tajemnicze „czterdzieści i cztery” to właśnie nasz bohater. Postać Wysockiego pojawia się też w licznych powieściach, poczytnych szczególnie wśród młodzieży - choćby w „Reducie Woli” Walerego Przyborowskiego. Gwoli prawdy trzeba powiedzieć, że autor nie czuje zbytniej sympatii do dowódcy 10. pułku piechoty walczącego na Woli w obronie Warszawy. Kreśli tę postać jako człowieka załamanego, niezdolnego utrzymać dyscypliny wśród dowodzonych przez siebie żołnierzy. Przytacza też złośliwe słowa generała Bogusławskiego, który z Wysockim miał na pieńku od czasów Nocy Listopadowej: „(…)instruktor Szkoły Podchorążych lepiej potrafi rewolucje robić lub gęsi wodzić niż szykować do boju pułk złożony z świeżego rekruta”.

Co prawda pisze też o waleczności Wysockiego, ale nie wspomina o ciężkiej ranie, jaką ten odniósł, o aresztowaniu, sądzie i wyroku śmierci przez ćwiartowanie.

169

Z kolei we wspomnianym już cyklu powieściowym Edmunda Jezierskiego postać Wysockiego jest nakreślona w zupełnie innych barwach - jest tu wzorem wszelkich cnót, gorącym patriotą poświęcającym wszystko dla dobra ojczyzny, człowiekiem, który zdobył się na czyn wielki, mający przynieść odrodzenie ojczy-zny, a swoją waleczność udowodnił walcząc pod Dobrem, Grochowem i podczas obrony Woli.

Najwięcej sporów i polemik wywołała najgłośniejsza bodaj powieść okresu międzywojnia poświęcona tematyce powstania - „Kordian i cham” Leona Krucz-kowskiego. Powieść oparta jest na pamiętnikach Kazimierza Deczyńskiego - na-uczyciela ze wsi Brodnia, który za wstawianie się za chłopami został wbrew swej woli wcielony siłą do polskiego wojska, walczył w powstaniu listopadowym, został wraz z wieloma innymi internowany i zmarł na emigracji, do końca życia nie godząc się z krzywdą, która go spotkała.

„Kordian i cham”, jak pisał Karol Irzykowski jednej ze swoich recenzji jest: „(…) testamentem człowieka zgaszonego przez życie, lecz z życiem nie pogodzo-nego, żałosny przez to, że jakby już nie mógł zdobyć się na krzyk nienawiści, wyraża tylko gorycz beznadziejną .(…) Historia tego memoriału, tak świetnie rozwinięta i uruchomiona w powieści przez Kruczkowskiego, jest jakby historią wyroku, który po cichu w piersiach ludu zapadł na powstańców listopadowych, zanim się jeszcze powstanie urodziło”.

Jest w tej powieści kilka ciekawych scen, są ukazani główni spiskowcy: Wysocki, Zaliwski, Nabielak, Mochnacki. W ich rozmowach krzyżują się różne poglądy - dodajmy, nie tyle ich samych, co autora, który przypisuje je poszczególnym sprzysiężonym - szczególnie Ludwikowi Nabielakowi, który miał jakoby twierdzić, że powstanie listopadowe przygotowała „(…) garść ludzi, oderwanych od gleby szlachetczyzny, rzuconych na bruk miasta: ni to lud, ni szlachta, ni mieszczanie nawet, lecz coś osobliwego”.

Inne sceny są równie ciekawe, choć też kontrowersyjne - oto jeden z podcho-rążych - Jarmuntowicz namawia Deczyńskiego, aby ten przystąpił do sprzysiężenia i mówi o honorze i ojczyźnie. Ten odpowiada: „To nie jest ziemia ludu polskiego, lecz panów polskich”. W pewnym sensie wtóruje mu tu Maurycy Mochnacki, który nie raz twierdził, ze Polska padła tym właśnie, że w niej sporów socjalnych nigdy nie było.

Inną postawę reprezentuje Feluś Czartkowski, syn dzierżawcy, z którym Deczyński tak niefortunnie zadarł: „Feluś boryka się z bezsennością… Zapomina o mustrze… o szlifach tych upragnionych… Myśli teraz o niedoli kraju… O jarzmie wschodniego despoty… o czynie wiekopomnym… Myśli teraz o rzeczach wielkich, publicznych…, Juści te sprawy oni powstać zaprzysiężeni z bronią w ręku - nie o tamte szlify, awanse niewyczekane!... Juści, nie o swoją podchorążowską bez nadziei biedę wystąpić mają - ale, wiadomo, o wolność i byt niepodległy całego polskiego narodu!”. Gorycz tej powieści, odbiegającej od obowiązującego w dwudziestoleciu międzywojennym etosu, pogłębia nie tylko jej finał, w którym Czartkowski podczas marszu podchorążych wymarłymi ulicami stolicy w Noc Listopadową spotyka Deczyńskiego i po jego odmowie wstąpienia do szeregów powstańczych, zabija go uderzeniem kolby, ale i scena wcześniejsza, gdy na pytanie: „Co to jest naród polski?”, ani potomek i mentalny spadkobierca tej części szlachty , która przez swój

170

egoizm i niezrozumienie nieuchronności biegu dziejów, doprowadziła do upadku Rzeczypospolitej - Czartkowski, ani „największy mędrzec” tych czasów - Joachim Lelewel, nie znajdują odpowiedzi.

Pamiętać musimy, iż literatura nawiązująca do tematyki walk o niepodległość była tylko jednym, choć lansowanym przez ówczesne władze, nurtem literatury tego okresu. Ludzie tej epoki byli w dużym stopniu ukształtowani przez lata niewoli - dysproporcje pomiędzy ofiarnością, nadziejami i daniną krwi, a nikłymi rezultatami olbrzymiego wysiłku włożonego w walkę o „wolność i niezawisłość”. To wzbudzało w nich poczucie krzywdy i fatalizm „skazanych na klęskę”. Nowe, niepodległe państwo robiło wszystko, aby natchnąć ich duchem wiary i nadziei, dumą, z tego, że fatalizm dziejów został przezwyciężony, choć naród, który wreszcie w siebie uwierzył, nadal nie był monolitem pod względem poglądów politycznych i wizji przyszłości ojczyzny. Stąd powrót do tematyki niepodległościowej, choć nie bez-krytyczny, dominował w jednym z nurtów literatury tego okresu. Niestety, wkrótce nastąpił kres niepodległej Polski.

Po wojnie i po powstaniu nowego państwa - Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, o powstaniu listopadowym i o Piotrze Wysockim mówi i pisze się niewiele i niechętnie. Nowi przywódcy szukają innych wzorców osobowych i „na siłę” po-szukują bohaterów bardziej pasujących do nowo kreowanej rzeczywistości. Gwoli prawdy należy jednak wspomnieć, że i w tym okresie, szczególnie po 1956 roku, wydano kilka ciekawych pozycji traktujących o interesujących nas wydarzeniach. Należy do nich napisana jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym, a po zagi-nięciu rękopisu w zawierusze wojennej, odtworzona i wydana w 1951 roku powieść Chaima Fajwela vel Leona Przemskiego - „Szary Jakobin”. Choć to powieść stron-nicza i w fałszywym świetle przedstawiająca Piotra Wysockiego w czasie walk o Wolę, to warto zacytować jej fragment: „Wysocki, Zaliwski, a kto wie, czy nawet nie Mochnacki, nie mieli przed oczyma jasnego obrazu ani celu, ani dróg prowa-dzących do zwycięstwa. Spostrzegłszy, że wybuch udał się nadspodziewanie, a udał się dlatego, że masy żołnierskie zmusiły dowódców do opowiedzenia się po stronie rewolucji, zagubili się w gąszczu spraw, które należało przeprowadzić i po prostu stchórzyli”. Wątek rzekomego „tchórzostwa” Piotra Wysockiego podtrzymuje autor w wielotomowej powieści „Królestwo bez ziemi”, wydanej w 1956 roku: „Twarda sztuka ten Sowiński - podziwia Jurzyna - tyle wojska na niego pchają. Tam nie ma palisady - krzyczy ochryple major. - Straszne! To twój przyjaciel, Piotr Wysocki, cofa się, tchórz! - Nie mój przyjaciel, jeśli się cofa”.

W latach osiemdziesiątych ukazał się drukowany w „Dialogu” dramat Jerzego Andrzejewskiego pt. „100 lat i później”. W utworze tym, poświęconym powstaniu, a i samej postaci Piotra Wysockiego, Andrzejewski łączy wątki fabularne z publicystyką, a wzorem „Ciemności kryją ziemię” i „Bram Raju”, pod historycznym kostiumem kryje współczesne treści, wąt-pliwości i rozterki czasów mu współczesnych. W 1980 roku wydano na-leżące do zupełnie innego nurtu współczesnej prozy - „małego realizmu”, opowiadanie Jana Himilsbacha - „Partanina”. Dzięki popularności autora i ekranizacji tego utworu przez Michała Dudziewicza, zyskał on szerokie grono czytelników. I choć oparte raczej na fantazji autora, warte jest przypomnienia

171

choćby jako przykład ewolucji ujmowania tej tematyki. Himilsbach przytacza tu jeden z epizodów ze swojego barwnego życia. Właściciel prywatnego zakładu ka-mieniarskiego wysyła swoich pracowników - Zgreda i Dudka, do małego mia-steczka. Na miejscowym cmentarzu mają postawić pomnik nagrobny zmarłemu niedawno miejscowemu bogaczowi. Gdy rozpoczynają robotę podchodzi do nich starszy mężczyzna, który przedstawia się jako przewodniczący rady miejskiej i proponuje im wysoką zapłatę za naprawę rozsypującego się starego nagrobka. „Panie, a co on tu robił, że mu pomnik tu postawiono?” - pytają kamieniarze. „- Tutaj umarł. - Dawno? - Dawno i niedawno. Pod koniec zeszłego wieku. Żyją tu jeszcze ludzie, którzy go dobrze znali i pamiętają. Czasem ktoś kwiaty położy na mogile, ktoś inny zapali lampkę, omiecie nagrobek z liści”- odpowiada przewodniczący. Nasi „bohaterowie”, skuszeni wysokim zarobkiem, przyjmują „fuchę”. Mają pra-cować w nocy, gdyż przewodniczący nie chce, aby o całej sprawie dowiedziały się władze wojewódzkie. Kamieniarze wydobywają rozpadającą się trumnę i na czas remontu grobowca ukrywają ją pod stertą starych wieńców. Po zakończeniu pracy przewodniczący zaprasza ich na zakrapianą kolację. W trakcie libacji oka-zuje się, że tak naprawdę jest nauczycielem miejscowej szkoły, a pieniądze na naprawę grobowca pochodzą z jego skromnych oszczędności. Wtedy też wyjawia, że remontowali miejsce pochówku Piotra Wysockiego, bohatera powstania listo-padowego. Jeden z kamieniarzy pyta fundatora libacji: „ - A nie można postawić mu innego pomnika, a to dziadostwo rozwalić w diabły? - spytałem. Przewod-niczący spojrzał na mnie ze zdziwieniem, a potem powiedział z goryczą: - Pan chyba nie wie na jakim świecie żyje. Teraz jemu postawić nowy pomnik? Kto na to pozwoli? Kiedyś może, ale nie teraz”. Opowiada też współbiesiadnikom, że tak naprawdę po powrocie z zesłania Wysockiego interesowała tylko wódka i kobiety. „Podobno to był swój chłop. - Podobno, ja go tam nie znałem, ale żyją jeszcze u nas ludzie, którzy go dobrze pamiętają. Po powrocie z zesłania osiedlił się tutaj. Miał majątek, który zresztą przepił z dziedzicem miejscowym. We dwóch tak się zabawiali.(…) Do końca życia żadnej młodej dziewczynie nie przepuścił. Głupia to była maksyma, bo umarł podobno w biedzie. Dziedzic, z którym Wysocki razem się bawił, też nie był lepszy”. (…) Tyle dowiedziałem się o prywatnym życiu bohatera i jego kolegi, o czym nie piszą w żadnym podręczniku szkolnym” - kończy swą opowieść narrator. Dodajmy od razu - wersja ta nie znajduje potwierdze-nia ani w oficjalnych wersjach życiorysu Wysockiego, ani we wspomnieniach i pamiętnikach znających go i na co dzień spotykających mieszkańców Warki. Cóż - licentia poetica autora? - najprawdopodobniej.

W miarę upływu lat i zmian zachodzących w Polsce, co zresztą może dziwić, literatura coraz rzadziej sięga do tej tematyki. Pojawiają się co prawda nowe roz-prawy i opracowania, ale są to, jak już wspomniałem, najczęściej studia akademickie. Z ciekawszych prac z pogranicza biografistyki i beletrystyki można by wymienić jedynie wydane przez Społeczny Komitet Budowy Pomnika Piotra Wysockiego w Warce w 2008 roku, pod redakcją Małgorzaty i Andrzeja Gutów, wydawnictwo „Salve Wysocki”. Choć praca ta w swym zarysie oparta jest na „Piotrze Wysockim” Tadeusza Łepkowskiego, a pewne tezy tego opracowania mogą budzić zastrze-żenia, to cenne w tej publikacji są zamieszczone w niej fragmenty pamiętników

172

i wspomnień współczesnych Wysockiemu mieszkańców miasta, historia starań, uwieńczonych zresztą powodzeniem, o budowę i odsłonięcie tam pomnika bo-hatera Nocy Listopadowej, a wreszcie próba analizy treści współczesnych pod-ręczników szkolnych, nadal po „macoszemu” traktujących i postać Piotra Wysockiego, a i samemu powstaniu poświęcających stosunkowo niewiele miejsca. Natomiast ciekawą propozycją przybliżenia postaci Piotra Wysockiego młodemu pokoleniu jest wydany w 2011 roku przez Stowarzyszenie W.A.R.K.A. komiks „Piotr Wysocki. Bohater w cieniu historii”. Autorom scenariusza i tekstu - Annie i Leszkowi Owczarczykom, udało się w formie sekwencyjnej historii obrazkowej ukazać burzliwe losy bohatera zarysowane na tle epoki, w której przyszło mu żyć. Autorowi rysunków - Jackowi Przybylskiemu udało się z kolei ukazać w swej gra-fice elementy upływu czasu i powiązać semantycznie kody ikoniczności znaków. W połączeniu z przygotowaną jednocześnie wersją multimedialną tego komiksu, jest to ciekawa propozycja do wykorzystania nie tylko przez nauczycieli historii.

Jak widzimy na podstawie tego skrótowego z konieczności zarysu, te-matyka powstania listopadowego, a i sama postać Piotra Wysockiego, stano-wiły częsty temat w literaturze - głównie okresu romantyzmu i neoromantyzmu. W 1907 roku Stanisław Witkiewicz pisał: „W każdym człowieku, należącym do narodu, żyjącego w niewoli, myślą najpowszechniejszą, najstalej obecną jest i musi być myśl o swobodzie i niezależności, jest stałe poczucie krzywdy i nieszczę-ścia, jest kolejna zmiana stanów rozpaczy i nadziei, jest świadomość narodowa wytężona, a ludzi czujących silnie i głęboko, do ostatnich granic możliwości ludzkiej duszy. Ta treść narodowej świadomości wypełnia twórczość naszych największych poetów. Jeżeli czasem znika z powierzchni społecznego życia, to tylko dlatego, że siły zewnętrzne tamują jej przejawy, nurtuje ona jednak w głębiach większymi i mniejszymi prądami, podminowując cały obszar narodowego bytu”.

Dotyczy to i innych dziedzin sztuki, a szczególnie sztuk plastycznych. Trzeba przyznać, że niewiele znajdziemy rzeźb i pomników upamiętniających samego Piotra Wysockiego. Inni bohaterowie powstania mieli więcej szczęścia. Szczególnie liczne są pomniki generała Józefa Bema. Wystarczy wymienić popiersie dłuta Bogdana Święcickiego odsłonięte w 1927 roku w Łazienkach Królewskich, odsłonięty w 1931 roku pomnik bitwy pod Iganiami upamiętniający udział w bitwie 4 baterii artylerii dowodzonej przez ówczesnego majora Józefa Bema, odsłonięty w 1959 roku pomnik bitwy pod Ostrołęką dłuta Edmunda Matuszaka sławiący brawurową szarżę artylerii pod jego dowództwem, czy odsłonięty w 1983 roku w Tarnowie pomnik generała autorstwa Bohdany Drwalskiej i Stefana Niedrożnego. Stosun-kowo licznych pomników doczekali się i inni dowódcy powstania. Wysockiemu poświęcono ich najmniej. Do najciekawszych należy zespół 7 rzeźb, które znajdują się na terenie dawnych koszar w Komorowie koło Ostrowi Mazowieckiej. Powstały w latach 1932 - 1934. Ich autorem był znany w dwudziestoleciu międzywojennym rzeźbiarz i malarz Wojciech Durek - twórca stylowo zaliczany do symbolizmu i neoromantyzmu. Jego twórczość wyrażała się we frontalności, narzucającej widzom określony punkt widzenia. Uwidacznia się to w centralnej kompozycji rzeźbiarskiej ukazującej postać Piotra Wysockiego z wzniesioną do ciosu sza-blą. Po obu stronach tej centralnej dla kompozycji rzeźby stoją pomniki innych

173

uczestników powstania: Józefa Sowińskiego, Józefa Chłopickiego, Józefa Bema, Józefa Dwernickiego, Waleriana Łukaszewicza, Ignacego Prądzyńskiego i Wojciecha Chrzanowskiego.

Popiersie Piotra Wysockiego w charakterystycznym czako dłuta Alek-sandra Żurakowskiego z 1873 roku stoi w łazienkach Królewskich w Warszawie w pobliżu gmachu Wielkiej Oficyny - Podchorążówki, gdzie Piotr Wysocki wykładał i gdzie zaczął się zryw naro-dowy 1830 roku.

W 2007 roku, w 150 rocznicę po-wrotu Wysockiego z Syberii, odsłonięto w jego rodzinnej Warce pomnik autor-stwa Andrzeja Bernera. Przedstawia on postać Piotra Wysockiego w mundurze majora wojsk Królestwa Polskiego, z dłońmi złożonymi na głowni szabli.

Popiersia Wysockiego, inspiro-wane w pewnej mierze jego „imagina-cyjnym” portretem, znajdują się też w Opolu na terenie jednostki wojskowej 10 Opolskiej Brygady Logistycznej i w siedzibie Związku Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych w War-szawie. Liczne są natomiast, rozsiane po całym kraju tablice i głazy pamiątkowe poświęcone powstańcom, wśród których wymieniany jest rzecz jasna i Piotr Wysocki. Ostatnio w Warszawie powstaje „Aleja Chwały”, w ciągu której odsłonięto już 31 tablic poświęconych powstańcom listopadowym - co, jak się wydaje, jest dobrym zresztą powrotem do „historii narodowej”. Trzeba jednak podkreślić, że zawsze o wiele większym zainteresowanie cieszyła się tematyka tego narodowościowego zrywu wśród malarzy i rysowników. Powstały setki jeśli nie tysiące płócien, portre-tów, litografii, rytów, miedziorytów i rysunków. Już w pierwszych dniach powstania pojawiły się prace obrazujące wydarzenia tego okresu i bohaterów tych dni. Jan Ne-pomucen Żyliński był twórcą portretów twórców sprzysiężenia - Piotra Wysockiego i Ludwika Nabielaka, a Seweryn Oleszczyński namalował portrety członków Rządu Narodowego - Adama Czartoryskiego i Joachima Lelewela. Nota bene - wizerunek Piotra Wysockiego autorstwa Françoisa Le Villaina, zamieszczany do dziś dnia na kartach szkolnych podręczników, a nawet wydawnictw naukowych, jest portretem „imaginacyjnym”, wytworem fantazji malarza, nie mającym nic wspólnego z rze-czywistym wyglądem portretowanego. Portret z „natury” Piotra Wysockiego z tego okresu namalował Jan Żyliński. Równie częste były portrety generała Chłopickiego autorstwa Nepomucena Głowackiego czy Maksymiliana Oborskiego znajdujące się dziś w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie, późniejszego naczelnego wo-dza powstania - generała Jana Skrzyneckiego, malowane przez Ludwika Horwarda

174

Pomnik Piotra Wysockiego w Łazienkach Królew-skich w Warszawie, foto: Adrian Grycuk/CC BY-SA 3.0-pl/Wikimedia Commons

i Filipa Romanowskiego, czy wcześniejszy portret ostatniego naczelnego wodza powstania - Macieja Rybińskiego, portretowanego też przez Jozafata Ignacego Łukaszewicza. Oryginał znajduje się dziś w zbiorach Muzeum Narodowego w War-szawie. Później pojawią się dziesiątki i setki ikonografii ilustrujących poszczególne bitwy i potyczki, zwycięstwa i klęski, powszechny exodus zwyciężonych do Francji i gehennę zsyłki na Sybir. Szczególnie cenne są rytografie Georga Benedykta Wundera - „Wybuch Rewolucji w Warszawie w dniu 30 listopada 1830 roku” i Georgina François - „Bitwa Polaków z Rosjanami”. Ze zbiorów Muzeum Histo-rycznego miasta Warszawy, czy „Bitwa pod Olszynką Grochowską w 1831 roku” L’Oeliota de Mars ze Zbiorów Muzeum Narodowego w Kielcach. Ciekawa jest też seria grafik przedstawiających główne wydarzenia powstania listopadowego autorstwa Friedricha Campe. Powstałe w latach 1831 - 1846 prace przechowy-wane są dziś w zbiorach Biblioteki Narodowej w Warszawie i krakowskiej Biblio-teki Jagiellońskiej. Z 1932 roku pochodzi obraz nieznanego autora, zatytułowany „Generał Sowiński na Woli”. Dziś płótno to podziwiać możemy na ekspozycji Muzeum Narodowego w Kielcach. Równie interesujące są, mające dokumentalny i reporterski charakter, szkice i rysunki Jana Feliksa Piwarskiego, znane pod nazwą „Powstanie listopadowe”. Do czasów współczesnych zachowała się niestety tylko ich niewielka część, głównie w formie miedziorytów wykonanych przez uczest-nika powstania listopadowego, spolonizowanego Niemca - Fryderyka Krzyszdo-kiego. Do najciekawszych należą: „Arsenał”, „Belweder”, „Więzienie na Lesznie”. W zbiorach Muzeum Historycznego miasta Warszawy znajdziemy „Portret Le-ona Rogalskiego”. „Alegoria upadku Polski” Januarego Suchodolskiego, będąca dziś jednym z cenniejszych eksponatów Muzeum Historycznego Miasta Krakowa, należy do tego samego nurtu twórczości popowstaniowej. Czasy wcześniejsze, pełne jeszcze nadziei, uwieczniali - choć już po upadku insurekcji i inni. Widoki nocnych walk Nocy Listopadowej stworzył Jan Feliks Piwarski w serii akwatint. Innym malarzem i rytownikiem, a jednocześnie żołnierzem i uczestnikiem powsta-nia był Jan Lewicki. Jako naoczny świadek wydarzeń ze szczegółami przedstawiał w swoich pracach polskie zwycięstwo pod Olszynką Grochowską, wprowadzenie do Warszawy moskiewskich sztandarów zdobytych pod Wawrem i Dębem Wielkim. Akwarele, zadziwiające bogactwem szczegółów, przedstawiające umundurowanie poszczególnych formacji polskiego wojska malował Roman Rupniewski, walczący w tym czasie w szeregach artylerzystów generała Józefa Bema. Ciekawy jest też cykl rytów Fryderyka Dietrycha: „Atak sprzysiężonych na Belweder”, „29.11. 1830 - Powstańcy w Łazienkach”, „Plac Zamkowy w Warszawie 29. 11. 1830 roku”, czy „Walki pod więzieniem na ulicy Karmelickiej”. Nie sposób tu nie wspomnieć o „Ry-cinie satyrycznej na niewolę polski” Ludwika Kozaneckiego z 1832 roku, „Satyrze na politykę państw zachodnich wobec Polski w 1830 roku”, Williama Heatha, „Hańbie tym, którzy związali łańcuchami” Charlesa Philipona, czy „Patriotycznej ofierze Polaków dla ratowania Ojczyzny” Benedykta Wundera. Do tego cyklu - nazwijmy go umownie „martyrologicznym”, czy też „upamiętniającym”, należy znajdujący się w zbiorach Muzeum Narodowego w Krakowie obraz Ludwika Rauta z 1842 roku - „Tu była Polska”. Warto też wspomnieć o „Polonezie Chopina”, namalowa-nym przez uczestnika powstania, a po jego upadku emigranta osiadłego w Paryżu -

175

Teofila Kwiatkowskiego. Równie ciekawe są prace powstańca, a przy tym jed-nego z najwybitniejszych polskich malarzy i rysowników - Piotra Michałowskiego. Po upadku powstania, w czasie którego Michałowski zajmo-wał się produkcją broni i amunicji, już na emigracji, stworzył kilka-naście prac, których tematem były epizody z powstania. Są to prace odznaczające się dużą ekspresją, znakomitą kolorystyką, świetnym rysunkiem i szkicową fakturą malarską. Część z nich została przekazana w 1917 roku przez córkę artysty Muzeum Narodowemu w Krakowie. Inne znalazły się w zbiorach muzeów w Poznaniu i Bytomiu.

Wartym uwagi płótnem jest, pozornie tylko statyczne, „Wzięcie Arsenału w Warszawie” i „Powrót oddziałów Wojska Polskiego z Wierzbna do Warszawy” Mar-cina Zaleskiego, „Generał Chłopicki i generał Skrzynecki na czele Wojska Polskiego” i „Potyczka w okolicach Dębego Wielkiego” wspomnianego już Januarego Suchodolskiego, „Zwycięska bitwa gen. Macieja Rybińskiego pod Wawrem” czy „Bitwa pod Stoczkiem” Jana Henryka Rosena.

Stosunkowo rzadko podejmował tematykę powstania listopa-dowego jeden z najbardziej znanych polskich malarzy, twórca histo-rycznej szkoły krakowskiej - Jan Matejko. Wśród nielicznych prac powstaniu poświęconych wyróżnia się jego akwarela „Konarski torturowany w celi więziennej”, dokumentująca, a zarazem mitologizująca losy Szymona Ko-narskiego, spiskowca i emisariusza, straconego z rozkazu cara 27 lutego 1839 roku, i portrety Piotra Moszyńskiego - za działalność patriotyczną i spiskową aresztowa-nego i zesłanego na Syberię w 1830 roku, oraz Łukasza Dobrzańskiego, insurgenta z 1831 roku.

176

Konarski torturowany w celi więziennej, mal. Jan Matejko, w:”Jan Matejko”

Z kolei przykładami malarstwa batalistycznego, czerpiącego z tematyki zwią-zanej z powstaniem listopadowym, są akwarele i oleje Juliusza Kossaka. Ów malarz, rysownik, specjalista w ukazywaniu scen historycznych i batalistycznych nama-lował dziesiątki płócien, akwarel i rysunków obrazujących insurekcję 1831 roku. Wymieńmy kilka z nich: „Walka z huzarami, 4. IV. 1831 roku”, „Generał Chłopicki w bitwie pod Grochowem”, „Wieść z pola bitwy”, czy „ Szarża Krakusów na oddział Rosjan w miasteczku” - to niewątpliwie najciekawsze z tego cyklu

Trzeba też wspomnieć o innym twórcy, którego prace, acz nawiązujące te-matycznie do szkoły krakowskiej, prezentują inny zupełnie sposób widzenia prze-szłości i teraźniejszości. Mowa tu o Jacku Malczewskim - najwybitniejszym bodaj przedstawicielu polskiej szkoły symbolizmu, jakże bliskiej poezji romantycznej, neoromantycznej i modernistycznej. Jak pisał Stanisław Witkiewicz: „Bierne cier-pienie, wiara w siłę zwycięską samego męczeństwa; szlachetna duma, rezygnacja, bezradność zupełna czynu i potęga myśli, która się przeciwstawia materialnej prze-mocy sił wrogich, wszystko to widnieje w obrazach Malczewskiego”. Te obrazy, które przetrwały zawieruchę I i II wojny światowej możemy dziś oglądać m. in. w Muzeum Narodowym w Warszawie, Muzeum Narodowym we Wrocławiu, Mu-zeum im. Jacka Malczewskiego w Radomiu, Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, łódzkim Muzeum Sztuki i Muzeum Niepodległości w Warszawie. W zbiorach tego ostatniego znajdziemy dzieła nawiązujące do interesującej nas te-matyki. Widnieją na tych płótnach biedni, bezbronni ludzie, często dzieci, zamknięci w więziennych izbach, rzuceni na garść zgniłej słomy, miotający się w chocholich korowodach, oczekujący na spełnienie losu, który zgotował im zwycięzca. Do tych

177

Szarża Krakusów na oddział Rosjan w miasteczku, mal. Juliusz Kossak, w: „Juliusz Kossak”.

płócien należą: „Złożenie ofiary”, „Raport Policyjny”, „Sybirak”, czy inspirowane przez „Kordiana” Juliusza Słowackiego, „Natchnienie Niewolnika”, którego przesła-niem jest przekonanie, iż nigdy nie będzie niewolnikiem ten, który zdoła zachować czystą duszę.

Wyjątkowo przejmujący, jest obraz „Melancholia, Prolog, Widzenie, Wiek ostatni w Polsce”.

Z obrazu wylewa się w przestrzeń bezwładny tłum alegorycznych postaci, które przez swój strój i trzymane w dłoniach rekwizyty nawiązują do tragicznej historii Polski. Wydostanie się na symbolizującą wolność przestrzeń uniemożliwia im tytułowa Melancholia - tajemnicza kobieta w czarnych szatach. Obraz ten jest swoistym podsumowaniem końca tragicznego stulecia i beznadziejności położenia Polaków u jego schyłku, a jednoczśnie próbą zgłębienia tajemnicy przyszłości i Ojczyzny.

W historii sztuki polskiej był Malczewski postacią wyjątkową. Niestety w przeciwieństwie do twórców z tradycyjnej szkoły historycznego realistycznego malarstwa batalistycznego, nie znalazł godnych siebie następ-ców. Ten ostatni kierunek, reprezentował m. in. przedstawiciel tzw. histo-rycznej szkoły monachijskiej - Maksymilian Gierymski. Jego nowatorska jak na owe lata, nieakademicka postawa twórcza, stworzenie nowoczesnego, syntetycznego typu obrazowania opartego na realistycznej obserwacji połączonej z wywołanym nostalgią wspomnieniem, wyznaczyła wyraźny przełom w rozwoju rodzimego malarstwa historycznego. Do najciekawszych prac tego twórcy, inspirowanych tematyką powstania listopadowego należą: „Pochód ułanów polskich w 1830 roku”, „Patrol polski 1830 rok, „Adiutant sztabu z 1830 roku”, czy „Potyczka”. Sam artysta o swoich pracach mawiał: „Sztuka jest zawsze wyrazem wieku, jest zawsze odbiciem upodobań, jeżeli nie całego

178

Melancholia, Prolog, Widzenie, Wiek ostatni w Polsce, mal. Jacek Malczewski, Mu-zeum Narodowe w Poznaniu.

społeczeństwa, to przynajmniej tej warstwy, do której artysta lub poeta przekonaniem i sympatiami należał”.

Kontynuatorem tego nurtu był malarz o wielkim talencie, syn Juliana Kos-saka - Wojciech. Ten przedstawiciel historyzmu w sztuce, wielokrotnie powracał do znanych wątków historiozofii, przerabiał je, uzupełniał, rozwijał. Jest autorem niezwykle popularnych na przełomie XIX i XX wieku panoram - wielkich dzieł narracji historycznej ukazujących widzom dziedzictwo narodowej historii. Jego najbardziej znanymi pracami realizowanymi z myślą o patriotycznej i niepodle-głościowej edukacji, które dzięki specjalnym zabiegom technicznym, specyficz-nie konstruowanej perspektywie, zaplanowanej scenografii, sztucznie usypanym podejściom, specjalnie zaprojektowanemu oświetleniu, dawały widzom reali-styczne poczucie uczestnictwa w przedstawianych wydarzeniach, są „Panorama racławicka” i „Przejście przez Berezynę”. Dalece zaawansowane prace nad „Pa-noramą Grochowa” przerwała wojna. Zachowały się jedynie jej fragmenty , dziś prezentowane jako oddzielne obrazy: „Olszynka Grochowska”, „ Przegląd 4 Pułku piechoty na pozycjach w Olszynce Grochowskiej”, „Józef Chłopicki w bitwie pod Grochowem” i „Fragment z Olszynki”. O zainteresowaniu tego artysty historiografią powstania listopadowego świadczą i inne jego prace - „Starcie belwederczyków z kirasjerami rosyjskimi na moście w Łazienkach” z 1903 roku, „Bitwa pod Grocho-wem i obrona Olszynki””, namalowany w 1912 roku „Fragment spod Grochowa”, „Przed Belwederem”, „ Z bitwy pod Grochowem”, „Ze szturmu na Wolę, Warszawa 1831”, czy „Generał Józef Sowiński podczas obrony Woli”.

Patrol polski 1830 roku, mal. Maksymilian Gierymski, w: „Maksymilian Gierymski”.

179

Jak już wspomniałem obrazów, litografii, szkiców i rysunków, których tematem było powstanie listopadowe powstawało setki i tysiące. W tym szkicu nie sposób wymienić nawet ich niewielką część. Rozkwit literatury i malar-stwa odnoszących się do historycznej tematyki narodowościowej nastąpił w okresie romantyzmu, neoromantyzmu, Młodej Polski i dwudziestolecia między-wojennego. Później tematyka ta pojawia się już tylko sporadycznie. Zmieniały się, przynajmniej do końca tzw. „socrealizmu”, cele i zadania sztuki. Po 1945 roku ba-talistyczne malarstwo historyczne zeszło na drugi plan. Zmieniły się może nie tyle zainteresowania twórców, co wymagania ich mecenasów. Nie zmieniły się tylko gusta odbiorców, o czym świadczy nadal żywe zainteresowanie dziełami sztuki tego nurtu.

180

Sowiński na szańcach Woli, mal. Wojciech Kossak, „WojciechKossak”.

ZAKOŃCZENIE

Piotr Wysocki - jedna z najtragiczniejszych postaci naszego narodowego panteonu. Kim był? Czy tym, który rzucając hasło do wybuchu powstania listopadowego,

stał się jednocześnie grabarzem resztek swobód dawnej Rzeczypospolitej? Czy też tym, który poświęcił wszystko dla „Ojczyzny ratowania”? Marionetką w rękach manipulujących nim polityków, czy człowiekiem „(…) sercem , a nie głową myślą-cym”, ale gotowym życie oddać dla sprawy? Jedno jest pewne - był nieodrodnym synem szlachty polskiej, często poświęcającej wszystko dla Ojczyzny, ale zawsze nieżyciowej i nierealnej w swych marzeniach, zbyt górnych i zbyt dalekich, aby mogły zostać zrozumiane i poparte przez resztę Europy. Wychowany w duchu romantyzmu, gloryfikował przeszłość i w niej szukał wzorców przyszłości. Temu służył najwierniej, tak jak umiał najlepiej i w taki sposób, w jaki jego zdaniem należało Ojczyźnie służyć.

I temu ofiarował całego siebie, najlepsze lata swej młodości i wieku doj-rzałego. Jakieś siły sprawcze rzuciły go w wir naszej pogmatwanej historii. I tu zaczynają się wątpliwości czy nie przyspieszył zdarzeń, na które było jesz-cze zbyt wcześnie i czy zdołał udźwignąć ciężar, który wziął sobie na barki? Ten wcześniej nikomu nieznany podporucznik stał się symbolem zrywu fatalnie zapoczątkowanego w Noc Listopadową i w kilka miesięcy później tragicznie dla kraju zakończonego. Ale czy z jego winy? Przecież był tylko „ żołnierzem czasu”. Człowiekiem, któremu historia wyznaczyła wielką rolę do odegrania, ale czy we właściwym czasie i miejscu? Na to pytanie czytelnik musi sam sobie odpowie-dzieć. 29 listopada 1830 roku Piotr Wysocki podpalił lont, rozpoczął proces, który tak a nie inaczej się potoczył i zakończył. Gdybyśmy jednak chcieli go za to obwi-niać, to musielibyśmy zapomnieć o kilku wiekach naszej „krwią pisanej historii”. Nie ze swojej winy ten człowiek stał się „Bohaterem w cieniu historii”. Niewielu dziś wie o jego życiu i tragicznym losie, jaki przypadł mu w udziale. Jak się czytelnik zapewne zorientował, jego „curriculum vitae”, które starałem się tu nakreślić, nie ma na celu ani gloryfikacji ani odbrązawiania tej postaci. Jest jedynie próbą pokazania jego losów, w których wielkość miesza się z tragizmem i niezrozumieniem. Był, jak my wszyscy, tylko człowiekiem. Popełniał błędy. Jego wizerunek nie jest pozbawiony skaz. Ale przecież siła i pewne ułomno-ści ducha, towarzyszą sobie najczęściej bardzo blisko i przedziwnie z sobą się splatają. A zresztą o jakiejś słabości, a raczej braku zdecydowania, można mówić tylko w okresie przedpowstaniowym i czasie Nocy Listo-padowej. Podczas powstania i po jego upadku okazywał już tylko rzadko spotykaną odwagę i determinację.

Przesłuchiwany i torturowany podczas trwającego miesiącami śledztwa, oskarżony przez carat o wzniecenie powstania, a przez wielu rodaków, co musiało go boleć najbardziej, o sprowadzenie na kraj ostatecznej klęski, skazany na śmierć przez ćwiartowanie, później przez powieszenie, w „drodze łaski” zamienionej na 23 lata ciężkiej katorgi, biegnący między szpalerami żołnierzy, którzy wymierzają

181

mu karę tysiąca kijów, okazał przecież najwyższy hart ducha. Nie załamał się, nikogo nie zdradził…

Dlaczego więc tak mało o nim wiemy? Wydawać by się mogło, że po 2000 roku, w nowej już Polsce, wiedza o jednym z najważniejszych, a co więcej jedynym powstaniu, w długim szeregu XIX wiecznych narodowych zrywów, które miało realne szanse powodzenia, o sukcesach ale i błędach, które popełniono, a przy tym pamięć o symbolu tej insurekcji - Piotrze Wysockim, winna stać się powszechną.

Tak się nie stało. Dlaczego? Raz jeszcze przypomnijmy starą rzymską mak-symę - „Tyle pamiętamy, ile wiemy o naszej historii i o ludziach, którzy ją tworzyli”. Niestety, z wyjątkiem okresu popowstaniowego, czasów bezpośrednio poprzedza-jących I wojnę światową i okresu dwudziestolecia międzywojennego, powstanie listopadowe, a i sama postać Piotra Wysockiego, były marginalizowane. Być może dzięki powrotowi do koncepcji „historii narodowej”, przywróceniu w szkolnictwie podstawowym i ponadpodstawowym właściwej rangi naukom humanistycznym, w tym historii, ulegnie to zmianie. Na razie nie wygląda to najlepiej. Cóż z tego, że jeszcze obowiązująca w chwili pisania tego szkicu „Podstawa programowa dla szkól podstawowych, gimnazjów i szkół ponadgimnazjalnych”, jest rozsądnie zaprogramowana, skoro, zrealizowanie tego programu jest ze względu na ilość godzin lekcji historii i języka polskiego niemal niemożliwe. Nic więc dziw-nego, że wiedza o Piotrze Wysockim i Powstaniu Listopadowym jest znikoma. Autorzy wspomnianym wcześniej opracowaniu „Salve Wysocki”, a i sam

182

„Narody są nieśmiertelne - symboliczne przedstawienia powstania listopadowego”, mal. Józef Cholewicz, w „Powstanie Listopadowe”,

autor tego szkicu, zadali sobie trud, pobieżnego co prawda, przeanalizowa-nia podręczników szkolnych wydanych po 2000 roku. Wnioski nie napawają optymizmem. Co z tego, że postać Piotra Wysockiego znalazła się w każdym z nich, skoro jego życiorys ogranicza się zazwyczaj do lat 1830 - 1831, a w najlep-szym wypadku do roku 1833. A co z latami późniejszymi, latami które go ukształ-towały, naznaczyły wielkością, ale i tragizmem? „Błysnął wielkością 29 listopada 1830 roku, wywołując powstanie, a potem już niczego więcej nie dokonał” - taką konkluzję można wysnuć z krótkich, kilkozdaniowych tekstów. A przecież to nie-prawda - uogólnienie krzywdzące tego, i tak już przez los skrzywdzonego człowieka. Co więcej nawet w poświęconych mu kilku zdaniach, zdarzają się mylne daty, stopnie wojskowe i przynależności do spiskowych organizacji przedpowstanio-wych, a nawet w niektórych podręcznikach jako ilustracja tekstu nadal wid-nieje bez żadnego wyjaśnienia imaginacyjny portret Wysockiego autorstwa Françoisa Le Villaina, z prawdziwym wyglądem naszego bohatera nie-wiele mający wspólnego. Zresztą teksty te są w większości oparte na jednej w miarę pełnej biografii - „ Piotr Wysocki” Tadeusza Łepkowskiego, wy-danej w wczesnych latach osiemdziesiątych, dziś nie we wszystkim już aktualnej. Samemu powstaniu autorzy podręczników poświęcają też zaledwie kilka-dziesiąt zdań, nie siląc się na głębszą analizę przyczyn i skutków, jakie przy-niósł wybuch insurekcji, i klęska tego jednego z najistotniejszych dla naszych dziejów zrywu narodowościowego. A co z samym Piotrem Wysockim?

Przecież losy tego człowieka to gotowy scenariusz filmu. Tymczasem w ostatnich latach ukazały się zaledwie dwie czy trzy, nie licząc rzecz jasna przyczynkowych publikacji akademickich, warte uwagi pozycje o tej postaci i jego czasach. Miejmy więc tylko nadzieję, że po wchodzącej w życie refor-mie szkolnictwa, znów zajmie Wysocki należne mu miejsce w długim sze-regu naszych bohaterów. Zasłużył na to całym swoim życiem. Być może i ta publikacja choć w niewielkim stopniu, przyczyni się do tego. Na razie na jedynym pomniku Wysockiego, który nie tak dawno wznieśli mieszkańcy Warki, winno się ku uwadze autorom programów szkolnych, a autorom podręczników, wyryć cytowany już wers z wiersza Jacka Kaczmarskiego:

„ - Śmieje się Moskal nade mną pochylony- Już po walce generale, już po walceTen okop jest stracony”

Oby tak się nie stało, bo wbrew pozorom nadal brakuje nam wzorców, z którymi utożsamiać by się mogły przyszłe pokolenia…

183

SUMMARY

Modest homes often produce great men” – says an ancient Roman maxim. Outstanding Polish figures – and Piotr Wysocki was not an exception – often come out not on the basis of an excellent ancestry or background or even exceptional com-petences. They were simply “historical personalities”, although they often appeared in a wrong place and wrong time. They were people who were not able to agree to current status quo and ready to certify their own ideas by deeds. Usually they were young men, impetus and keen on reacting violently against current political reality, not similar to previous glory of the Polish Res Publica. Memories of those glorious days of the past survived in common mentality of the Polish people – and brutal irregularities of the three foreign powers after the partitions of Poland had to bring about some outburst.

Nowadays the November Uprising is hardly present in popular conscience. One can find very different opinions – from an idea that the uprising was in fact an alleged anti-Polish conspiracy, provoked by Masonry, to equally exaggerated jud-gement that it was the first national and popular movement of the majority of Poles. Some even said that the November Uprising was an outcome of “revolutionary activity of peasant masses” – but this statement is quite deprived of historical basis. Now the year of 1831, that brought so many hopes and disappointments as well – is rather a “dark age” of Polish historiography, although we ought to remember that of all Polish uprisings in 19-th century the November one had bigger chances for victory. Against the powerful enemy acted not so numerous but excellent Polish army of one hundred thousand men: stalwart, very well prepared and armoured. That army presented a really dangerous force and under command of skilled and brave generals could have been a devastating power. Polish Army of the November Uprising was not in any way inferior to the Russian one. An outstanding Russian military expert – lieutenant of Russian General Staff in 1831 – said: “ Polish army was able to easily concentrate major forces and attack subsequently our units. Vast territories and bad roads caused important troubles for our forces to release. So, we needed many weeks to prepare our movements and Poles were ready much earlier”. But unfortunately Poles took no advantage of that strategical chance. They won most of battles but without a decisive victory. Why? To comprehend the reasons of that result, we must remember one fact: nearly all the members of the national government, generals and officers of higher ranks – shorty speaking, people so regarded by Piotr Wysocki and other organizers of the November Uprising – were deeply shocked or frightened by the outburst the Polish-Russian war. Of course, after some weeks the uprising was approved by most patriots of different social classes: artisans, merchants, workers, gentry, scholars and soldiers. But aristocracy and the body of generals – considered as the moral leaders of the nation – were anxious to bring back an ancient regime. Moreover, many of them were indeed ready to lead the uprising, but according to their own interests, contrary to expectations of the majority of nation. One could say, that if the national government established in Warsaw had been a more revolutionary one, if it had been able to mobilize all the forces to war against Russia from the beginning and overcome social and ideological

184

prejudices, the effect of the November Uprising could have been quite different. So, we need not ask: why did Poles lose at all, but why did they lose on their own requ-est? The answer, that there was not a proper commander is inadequate. Of course Skrzynecki, Krukowiecki or Rybiński were not leaders who we could be compared to Kościuszko, but this is an insufficient explanation. We ought to reach deeper to examine the founders of that uprising, actors of the November Night, leaders of many different political fractions of the Polish Kingdom under the Russian rule – from Prince Adam Czartoryski to “calisians” or other minor fractions. Effects of any political uprising depend on power and firmness of its leaders. Unfortunately in the war of 1830/1831 those valuable features were missing. Leaders of conspiracy had rather poor faith in their own strength. They appeared weaker than even the leaders of National Masonry and Patriotic Society as well. They started the uprising but they were not in position to conclude it and they gave up shortly after the first ni-ght. The Uprising could survive the crisis of the November Night and the next ten months only thanks to public backing and military effort of the people. We ought to remember that at the helm of the uprising government ( Administrative Council) acted such men as Adam Czartoryski and Franciszek Ksawery Drucki-Lubecki – adversaries of the uprising and war against tsar. But we can distinguish two fractions among them. The first one, more consistent, was eager to give up as soon as possible and submit to the mercy of tsar. General Józef Chłopicki, a dictator of the Uprising belonged to this fraction. But a party of Adam Czartoryski had another idea: that it would be unwisely to act openly against the public sentiments , so they preferred to limit revolutionary activity, but request some concessions from tsar Nicholas I: first of all respecting the Constitution and promises given by tsar Alexander I. But all of this was only a dream. Nicholas I was not in position to make any concessions. The November Uprising fell and its soldiers disappeared in the shadows of history. This was the fate of Piotr Jacek Wysocki, the main character of this essay. Ancient Romans used to say: “Historia magistra vitae” – but nowadays we hardly remember it. Piotr Wysocki was one of the most tragic heroes in the history of Poland. One could say that Wysocki was in fact a gravedigger of last liberties of ancient Poland. But we can also say, that he sacrificed himself for the Polish case. Anyway he was a typical representative of Polish gentry, ambitious and proud, but unpractical to gain compatibility of the European public opinion. Brought up in romantic atmo-sphere, Wysocki glorified the past. But some historical forces placed him in the focus of complicated events, maybe to tangled for him. In 29 November 1830 he set fire to the uprising that ended as a catastrophe. But we cannot blame him for it. His life covered by the book, was difficult, with many successes and sour falls as well. The aim of this work is to give evidence of Wysocki’s curriculum vitae. We ought to emphasize that the moments of hesitation in his life belonged to the period of his youth. After the outburst of the Uprising and then, after the collapse of it, he behaved as a real hero. Wysocki was at first sentenced by Russian court to death by quartering. That sentence was later changed for hanging and ultimately he was sentenced to 23 years of hard internal exile in penal colony (katorga) – as an “act of mercy”. But he did not break down, he survived as a hero. Unfortunately , today Wysocki fell into oblivion. This is a serious mistake.

185

POLECANE POZYCJE BIBLIOGRAFICZNE

Bortnowski Władysław, „Powstanie listopadowe w oczach Rosjan”, Warszawa 1964.Deczyński Kazimierz, „Pamiętnik chłopa- nauczyciela”, Warszawa 1950.Gembarzewski Stanisław, „Wojsko Polskie. Królestwo Polskie 1815-1830, War-szawa 1903.Gut Andrzej, Gut Małgorzata, „Salve Wysocki”, Warka 2008.Harbut Juliusz, „Noc listopadowa w świetle i cieniach procesu przed Najwyższym Sądem Kryminalnym”, Warszawa 1926.Kalembka Sławomir, „Wielka Emigracja”, Warszawa 1971.Kożmian Kajetan, „Pamiętniki”, Wrocław1972.Kruszewski- Skarbek Ignacy, „Pamiętniki z roku 1830-1831, Warszawa 1931.Łepkowski Tadeusz, „Piotr Wysocki”, Warszawa 1972.Lewandowski Władysław, „Uczestnicy powstania listopadowego opowiadają”, Warszawa 1959.Łojek Jerzy, „Szanse powstania listopadowego”, Warszawa 1980.Majchrowski Stefan, „Niezwykłe postacie z czasów powstania listopadowego”, Warszawa 1984.Mochnacki Maurycy, „Powstanie Narodu Polskiego w r. 1830 i 1831”, Poznań 1963.Prądzyński Ignacy, „ Pamiętnik historyczny i wojskowy o wojnie polsko-rosyjskiej w roku 1831, Kraków 1894.Owczarczyk Anna, Owczarczyk Leszek, „Piotr Wysocki. Bohater w cieniu historii”, Warka 2011.Puzyrewski Aleksander, „Wojna polsko- ruska 1831 r.”, Warszawa 1899.Tokarz Wacław, „Sprzysiężenie Wysockiego i Noc Listopadowa”, Warszawa 1925.Wawrzykowska- Wierciochowa Dioniza, „Sercem i orężem ojczyźnie służyły”, Warszawa 1982.Wysocki Piotr, „Pamiętnik Piotra Wysockiego o powstaniu 29 listopada 1830 roku, Paryż ( bez daty).

186

SPIS TREŚCI

Zamiast wstępu - str.----------------------------------------------------------------  2Królestwo Polskie w przeddzień powstania - str.-------------------------------  4Piotr Wysocki - dzieciństwo i młodość - str.------------------------------------- 35 Noc Listopadowa - wybuch powstania - str.-------------------------------------  41 Bitwy powstania listopadowego. Armia regularna. Oddziały powstańcze. Kobiety w powstaniu - str.---------------------------------------------------------   76Szanse powstania listopadowego. Cena upadku - str. ------------------------- 121Więzień stanu - str. -----------------------------------------------------------------  145U schyłku życia - str. ---------------------------------------------------------------152Powstanie listopadowe i postać Piotra Wysockiego w literaturze i sztuce - str.---------------------------------------------------------- 159Zakończenie - str. --------------------------------------------------------180Resume - str. --------------------------------------------------- ----- 183Polecane pozycje bibliograficzne - str. ------------------------------------------- 185Spis treści - str. ----------------------------------------------------------------------186 

187

188

Andrzej Kacperski - polonista, filmolog, historyk. Starszy kustosz Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi, nauczyciel akademicki. Autor m. in. „Przeżycie literac-kie, teatralne i filmowe”, „Nowe formy wystawiennicze”, „Szlachta polska”, „Noblesse oblique - Rzecz o Rzeczy-pospolitej szlacheckiej”, „Łowiectwo w polskiej tradycji narodowej”, „Książę Józef Poniatowski i jego epoka”, „Nadzieje i rozczarowania. Napoleon a sprawa polska”, „Nie tylko szablą i karabinem...”, „Między prawdą a le-gendą. Rzecz o Józefie Piłsudskim”, tomików „Poezje muzyczne”. Reżyser i scenarzysta cyklu filmów „Zakład”, „Piekło”, „Listy z Przemysłowej”.W przygotowaniu „W obronie Wiary i Wolności. Rzecz o Konfederacji Barskiej 1768 roku”.

189

190

191

192

193

194

195

196

197

198

199

200

201