Andrzej Basista, "Spojrzenie z ukosa", Ulice i place

4
28 wszystkie fot. w artykule: andrzej basista Ulice i place były w miastach europejskich od zawsze. Prezentowały sobą różne cechy – ulice bywały szerokie lub wąskie, aż po zaułki włącznie, a place bardziej lub mniej rozległe. Miały też różny charakter – ulice funkcjonowały jako główne lub pod- rzędne, place jako handlowe, reprezentacyjne lub nawet sakralne. Jedne i drugie tworzyły podstawową przestrzeń publiczną miasta. Współcześnie, przytłoczeni zabudową osiedlo- wą pogardliwie zwaną blokowiskami, narzekamy na brak odpowiedniej przestrzeni publicznej. Wszak istotę ulic i placów stanowiła obudowa, domy zwarcie ustawione wzdłuż krawędzi. Kolejno numerowane budynki ułatwiały orientację i, co zapewne jeszcze ważniejsze, określały jednocześnie przestrzeń tworzącą urbanistyczne wnętrza: korytarzowe, czyli takie, którymi się szło skądś dokądś, i bardziej lub mniej centralne, na których owe trakty się schodziły, a które były miejscem spotkań. Istotnie, plac jest odpowiednikiem miejsca, ulica zaś odpowiednikiem drogi, przemieszczania się z miejsca na miejsce. Na osiedlach budynki stoją w równoległych rzę- dach, a jezdnia, oderwana od nich, otacza osiedle gdzieś na obrzeżu. Wprawdzie towarzyszą jej chod- niki, na ogół jednak blokują je parkujące samochody, spaceruje się więc ścieżkami wytyczonymi między budynkami. Taki spacer bywa nawet przyjemny, o ile osiedle obfituje w dobrze utrzymaną zieleń, a pogoda sprzyja. Jeśli nie, tym bardziej tęsknimy do trady- cyjnej miejskiej ulicy, na której dodatkową atrakcją są wystawy sklepowe. Wydaje się, że zalety ulic i placów stały się tak oczywiste, iż nie ma potrzeby ich tłumaczenia czy nawet po prostu wymieniania. Raczej warto pomyśleć, dlaczego owe organizmy miejskie zniknęły w minionym stuleciu. Winą za ten fakt obarcza się architektów i urba- nistów i jest to oskarżenie w pełni uzasadnione. Dok- trynę osiedla zabudowanego blokowymi budynkami, stojącymi swobodnie wśród zieleni, z ograniczonym wjazdem pojazdów, stworzyli jeszcze w latach mię- dzywojennych architekci Ruchu Nowoczesnego, zwani także modernistami. Przypomnieć jednak wypada przynajmniej dwie ich intencje, które ule- gły zapomnieniu, a wydają się zasadne. Pomysł powstał jako reakcja na XIX-wieczną zabudowę miasta, gęstą i wysoką, z podwórkami-studiami, andrzej basista spojrzenie z ukosa tęsknota za ulicą i placem

description

 

Transcript of Andrzej Basista, "Spojrzenie z ukosa", Ulice i place

28 29

wszy

stkie

fot. w

artyk

ule: a

ndrze

j bas

ista

Ulice i place były w miastach europejskich od zawsze. Prezentowały sobą różne cechy – ulice bywały szerokie lub wąskie, aż po zaułki włącznie, a place bardziej lub mniej rozległe. Miały też różny charakter – ulice funkcjonowały jako główne lub pod-rzędne, place jako handlowe, reprezentacyjne lub nawet sakralne. Jedne i drugie tworzyły podstawową przestrzeń publiczną miasta.

Współcześnie, przytłoczeni zabudową osiedlo-wą pogardliwie zwaną blokowiskami, narzekamy na brak odpowiedniej przestrzeni publicznej. Wszak istotę ulic i placów stanowiła obudowa, domy zwarcie ustawione wzdłuż krawędzi. Kolejno numerowane budynki ułatwiały orientację i, co zapewne jeszcze ważniejsze, określały jednocześnie przestrzeń tworzącą urbanistyczne wnętrza: korytarzowe, czyli takie, którymi się szło skądś dokądś, i bardziej lub mniej centralne, na których owe trakty się schodziły, a które były miejscem spotkań. Istotnie,

plac jest odpowiednikiem miejsca, ulica zaś odpowiednikiem drogi,

przemieszczania się z miejsca na miejsce. Na osiedlach budynki stoją w równoległych rzę-

dach, a jezdnia, oderwana od nich, otacza osiedle gdzieś na obrzeżu. Wprawdzie towarzyszą jej chod-niki, na ogół jednak blokują je parkujące samochody, spaceruje się więc ścieżkami wytyczonymi między budynkami. Taki spacer bywa nawet przyjemny, o ile osiedle obfituje w dobrze utrzymaną zieleń, a pogoda sprzyja. Jeśli nie, tym bardziej tęsknimy do trady-cyjnej miejskiej ulicy, na której dodatkową atrakcją są wystawy sklepowe. Wydaje się, że zalety ulic i placów stały się tak oczywiste, iż nie ma potrzeby ich tłumaczenia czy nawet po prostu wymieniania. Raczej warto pomyśleć, dlaczego owe organizmy miejskie zniknęły w minionym stuleciu.

Winą za ten fakt obarcza się architektów i urba-nistów i jest to oskarżenie w pełni uzasadnione. Dok-trynę osiedla zabudowanego blokowymi budynkami, stojącymi swobodnie wśród zieleni, z ograniczonym wjazdem pojazdów, stworzyli jeszcze w latach mię-dzywojennych architekci Ruchu Nowoczesnego, zwani także modernistami. Przypomnieć jednak wypada przynajmniej dwie ich intencje, które ule-gły zapomnieniu, a wydają się zasadne. Pomysł powstał jako reakcja na XIX-wieczną zabudowę miasta, gęstą i wysoką, z podwórkami-studiami,

andrzej basista

spojrzenie z ukosatęsknota za ulicą i placem

28 29

do których słońce nie miało dostępu, pozbawioną zieleni i jakichkolwiek większych otwartych prze-strzeni. Z drugiej zaś strony bardziej dotkliwe formy przybierał konflikt między ludźmi a mnożącymi się, coraz szybszymi pojazdami. W gruncie rzeczy moż-na chyba powiedzieć, że idei bokowiska patronowała troska o dzieci – by miały się gdzie bawić i by mogły samodzielnie chodzić do szkoły, bez konieczności przekraczania ruchliwych arterii.

W latach 70. XX wieku rozkwitła nostalgia za straconymi wartościami przestrzeni miejskich. Architekci próbowali odrodzić ulicę w rzeczywisto-ści osiedlowej, co w warunkach komunistycznych przybrało formę iście karykaturalną. Ówczesny przemysł budowlany nie pozwalał budynków wy-ginać, z drugiej zaś strony obowiązujące przepisy nakazywały zachować między nimi tak znaczne odległości, że znikała jakakolwiek aluzja do prze-strzeni ulicznej.

W powszechnej krytyce budownictwa osiedlo-wego mało kto zauważa, że również w dzielnicach miejskich powstałych w ubiegłych stuleciach wiele ulic i placów po prostu przestało funkcjonować. Zabił je ruch pojazdów kołowych. Pierwszym sygnałem tego zjawiska była paryska działalność barona Haussmanna. W poł. XIX w. przebił on Paryż prostymi, szerokimi bulwarami. Powie ktoś, że funkcjonują one dobrze do dziś, gdyż jezdniom z obu stron towarzyszą chodniki na tyle obszerne, że pozwalają rozstawiać stoliki przy kawiarniach nie krępując potoku przechodniów. Zgoda, lecz działaniem swym Haussmann

raz na zawsze rozciął ulicę na dwie połowy.

Na warszawskich Alejach Jerozolimskich muszę zdecydować, czy wolę iść północną czy południo-wą stroną.

29

30 31

Znacznie bardziej tendencja ta naznaczyła place. W iluż miejscowościach rynki stały się po prostu węzłami drogowymi. W rynek w Jędrze-jowie (na trasie z Krakowa do Warszawy) wpisano regularne rondo. Gdy w latach 40. planowano Nową Hutę, plac Centralny miał być jej rynkiem otwartym na zalew jeziora podchodzącego pod samą skarpę. Jeziora nie ma, a plac jest jedynie miejscem prze-siadek z jednych pojazdów do innych; o żadnej przestrzeni publicznej nie ma tam mowy.

Zamieszczone w artykule zdjęcia słynnych pla-ców rzymskich wykonywałem głównie w roku 1970 r., a wówczas obowiązywał zakaz wjazdu samochodów jedynie na plac Navona. Przestrzeń ujętą kolumna-dą przed Bazyliką Watykańską wypełniały parkujące pojazdy, a autokary podwoziły turystów pod same schody wiodące do kościoła. Ponieważ w XVI w.

nie posłuchano zaleceń Michała Anioła,

by obniżyć posadzkę placu na Kapitolu i w ten sposób uniemożliwić wjazd karet, również i tam napotkałem samochody.

Gdy oglądam te fotografie i konfrontuję je ze zdjęciem nabrzeża w szkockim miasteczku por-towym North Berwick, nie mogę oprzeć się refleksji, że o akceptacji przestrzeni jako miejsca spotkań publicznych niekoniecznie decydują jej walory architektoniczne. Piękne rynki rozcięte ruchliwą ar-terią tracą swą wartość. Z drugiej zaś strony ludzie akceptują przestrzeń, która wydaje się byle jaka, lecz która pozwala im spokojnie usiąść i cieszyć się towarzystwem.

andrzej basista – w latach 1950-1956 studiował na Wy-dziale Architektury w Krakowie. W 1964 r. uzyskał doktorat, w 1976 r. – habilitację, w 1997 r. – tytuł profesora. Prowadził zajęcia dydaktyczne kolejno w szkołach architektury w Kra-kowie, Bagdadzie, Poznaniu oraz Białymstoku. Pracował w biurach projektów w Krakowie oraz pracowni urbanistycznej w Bagdadzie. Opublikował książki: „Opowieści budynków – Architektura czterech kultur” (1995), „Architektura – dlaczego jest, jaka jest” (2000), „Betonowe dziedzictwo – Architektura w Polsce czasów komunizmu” (2001), jest też autorem „Notatek” w Zeszytach Naukowych Architektury Wnętrz Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie.

30 31

Na przełomie XIX i XX w. rozpoczyna się jeden z najważniejszych procesów społecznych: napływ lu-dzi pochodzących ze wsi do wielkich i mocno uprze-mysłowionych miast. Proces ten w znaczący sposób wpływa na kształt współczesnego życia. Dawny model utożsamienia człowieka ze środowiskiem zanika i nigdy potem nie zostanie przywrócony. Ulice zapełniają się ludźmi zagubionymi, starającymi się odnaleźć swoje miejsce. Czy to wina samych ulic? Ukształtowano je przecież według racjonalnego planu. Widać pęknięcie między zracjonalizowaniem życia, a nieukształtowanym społeczeństwem, które tego wzorca nie poznaje – w nowym otoczeniu nie uznaje „swojego”, własnego środowiska. Powszech-na alfabetyzacja jest późniejsza od procesu migracji do miasta. Obowiązujące w nowym świecie sztywne rygory okazują się dla większości ludzi nie do ogar-nięcia. W takich miastach, jak Petersburg, Nowy Jork, rozbudowany Paryż, Berlin pod koniec XIX w., a w Polsce Łódź (ta z „Lalki” i „Ziemi Obiecanej”) musiało wyrosnąć jedno lub dwa pokolenia, zanim sytuacja się ustabilizowała.

Wizja miasta, w którym człowiek gubi się w wiel-kiej sieci ulic, miasta jako

racjonalnej dżungli,

jest zasadniczo różna od obrazu miast rozwija-jących się zgodnie z potrzebami mieszkańców w trakcie kilku wieków. Różni się też od koncepcji miasta bliskiej futurystom: przenikniętej fascynacją maszyną, symbolem nowej, zmodernizowanej rzeczywistości. Kolejne wersje miasta-labiryntu znajdziemy w dziełach literatury, w których życie bohaterów znacznie wykracza poza sferę domu. Wychodzą oni na podwórko (jeszcze część same-go domu) i dalej, na ulice. Te zaś są symetrycznie rozmieszczonymi scenami, gdzie pozbawieni klasycznego pathos współcześni herosi wpadają w sidła codzienności i powtarzalności. Ulice okazu-ją się lustrem życia zmechanizowanego, opartego na zasadzie repetycji jednej sekwencji. Jak życie przeciętnego człowieka.

fernando bravo garcia

napisać miastomoderniści w labiryntach ulic

Jeden dzień z życia bohatera, spędzony we współczesnym mieście, to w „Ulissesie” Joyce’a obraz ludzkiego istnienia. Współczesna rzeczywi-stość jest rzeczywistością fragmentów i to naznacza charakter poruszających się w niej postaci. W prze-ciwieństwie do dawnego bohatera Homera, Ulisses Joyce’a jest więc szary i przeciętny. A jednak, jeśli Joyce zatytułował swoją powieść imieniem herosa, wyraził tym sposobem pewną hierarchię wartości: to nie miasto, ale człowiek pozostaje w centrum uwagi. Inaczej kształtuje te relacje Andriej Bieły: w jego „Petersburgu” miasto stanowi oś powieści. Jest wielką szachownicą, na której bohaterowie są jedynie pionkami. Jak w „Grze w klasy” Cortázara, tak i tutaj gra ma swoje zasady, których nie można przekroczyć. Czym są jej granice? To krańce miasta, do których jeden z bohaterów się zbliża, by poczuć wielki strach przed pustką: pozamiejską przestrze-nią, gdzie rozciąga się pole. Czyste horyzonty, brak sygnałów granicznych, krótko mówiąc: anarchia. Dla niego, wyższego oficera wojska carskiego, miasto oznacza ład, pokój, miejsce, które porządkuje i samo w sobie jest porządkiem.

Jak jeden samowystarczalny świat

stworzony przez wielkiego architekta (w wypadku Petersburga to Rossi, a za jego pośrednictwem – car Piotr I). Jedyny możliwy ruch to ten, który wyznaczają ulice miasta: długie, szerokie, prostopadłe i równo-ległe, przewidywalne, doskonałe. Inni bohaterowie powieści doświadczają miasta jako przestrzeni chaosu, śmierci i dekadencji, symbolu zepsutego społeczeństwa, które (jak głosili futuryści i rewolu-cjoniści) trzeba burzyć i odbudowywać. Bohaterowie wędrują, spacerują, „flanują” po ulicach Petersburga, gubią się w nim i odnajdują.

Sytuując swoją grę na ulicach Paryża, Julio Cortázar proponuje takim wędrowcom nieco inne reguły: ustalają je wspólnie autor i czytelnik, prowadząc przez obce miasto grupę bohaterów-cudzoziemców. Miasto zmienia się w magiczne miejsce, w którym logika i chronologia staje pod

znakiem zapytania. Tu się nie idzie, tu się skacze po liniach czasu i przestrzeni, a zanegowanie tych wymiarów podważa cały racjonalny wzór tłumacze-nia rzeczywistości. Paryż to „miasto-świat” i takim światem może być każda wielka metropolia, jako istota zamknięta w sobie, funkcjonująca w swoim własnym, odrębnym czasie.

Wreszcie ulice chaosu, choroby i zła – te z „Poety w Nowym Jorku” Lorci czy „Pamiętników Malte Lauridsa Brigge” R. M. Rilkego. U Lorci są pełne barbarzyństwa, zamieszkane przez dzikie zwierzęta, o każdej porze wypełnione pędzącymi gdzieś ludźmi, którzy spotykają się na identycznych skrzyżowaniach. Owa identyczność doprowadza do szaleństwa i dezorientacji: te same ulice, te same twarze, te same tragedie, ta sama anonimowość. Rilke wszędzie wokół widzi śmierć. Każda ulica pełna jest chorych, ulice nie prowadzą do zielonych parków Paryża (pokazanych pięknie przez impresjonistów w ich pierwszych miejskich plenerach), ale do szpi-tali. Uśmiercają jak macki wielkiej ośmiornicy. Paryż Rilkego zabija swoją potęgą.

Lorca ukazuje i małe miasta. Stanowią one opo-zycję centrów, pozwalają człowiekowi być sobą, być ludzkim w najprostszych czynnościach. Tu chodzi się małymi uliczkami, poznaje się własnego sąsiada przystając bez wyraźnej, pragmatycznej potrzeby. Pod koniec książki tytułowy poeta wyjeżdża z Nowe-go Jorku i płynąc w stronę Kuby, cieszy się z powrotu do cywilizacji… Do cywilizacji naturalnej, tak odmien-nej od stworzonej sztucznie, dzikiej i niepokojącej cywilizacji wielkich metropolii. Nie tylko w literaturze, ale i w życiu zmienia się z czasem kierunek wędrówki człowieka: nie podąża on już do miasta, ale ucieka od niego jak najdalej.

fernando bravo garcia – wykłada język i literaturę hisz-pańską na Uniwersytecie Jagiellońskim. Interesuje się miastem z perspektywy literatury pięknej, co jest głównym zagadnieniem jego pracy doktorskiej.