4 6 8 12 15 26

44

Transcript of 4 6 8 12 15 26

Page 1: 4 6 8 12 15 26
Page 2: 4 6 8 12 15 26

TEATRpl. Wojciecha Bogusławskiego 1, tel. 502 32 22

10-12 XI „Wybrani”, godz. 19, duża scena13 XI „Das Küchendrama”, godz. 19, scena

kameralna16-17 XI „Baśń w poszukiwaniu teatru”, godz.

9, 11, scena kameralna19 XI „Jak wam się podoba”, godz. 19, duża scena20 XI „Królowa śniegu”, godz. 15, cafe Scena20 XI „Jak wam się podoba”, godz. 18, duża scena24-25 XI „Królowa śniegu”, godz. 9, 11, cafe Scena25-27 XI „Stworzenia sceniczne”, godz. 19,

scena kameralna26-27 XI „Królowa śniegu”, godz. 16, cafe Scena

2 XII „Wieje”, godz. 19, scena kameralna3-4 XII „Pinokio”, godz. 16, duża scena6-9 XII „Pinokio” , godz. 9, 11.30, duża scena4, 6 XII „Wieje”, godz. 19, scena kameralna8-10 XII „Wszystko będzie dobrze”, godz. 19,

scena kameralna11 XII „Z rączki do rączki”, godz. 19, spektakl

wyjazdowy w Wieluniu13 XII „Królowa Śniegu”, godz. 9, 11, cafe Scena14 XII „Królowa Śniegu”, godz. 9, cafe Scena14 XII „Wszystko w rodzinie”, godz. 11, 19,

duża scena15 XII „Królowa Śniegu”, godz. 9, cafe Scena15 XII „Wszystko w rodzinie”, godz. 11, 19,

duża scena16 XII „Królowa Śniegu”, godz. 9, 11, cafe Scena16 XII „Wszystko w rodzinie”, godz. 19, duża scena17-20 XII „Wieczór kolęd”, godz. 17, 19.30,

cafe Scena

MUZEAMuzeum Okręgowe Ziemi Kaliskiej, ul. Kościusz-

ki 12, tel.757 16 09, czynne: wt., czw., sob., niedz. godz. 10-14.30; śr., pt. godz. 12-17

Ekspozycje stałe:Z pradziejów Kalisza i okolic (zbiory archeologiczne)Z dziejów Kalisza (zbiory historyczne)

Muzeum Historii Przemysłu, Opatówek, ul. Kościelna 1, tel. 761 86 26, czynne: wt.-pt., niedz. godz. 10-16, sob. godz. 11-14

Wystawy stałe:Przemysł w Kaliskiem w okresie industrializacji

ziem polskich w XIX wiekuXIX-wieczne napędy, wynalazcy, pracujące

maszynyZabytkowe maszyny. Boneterie. Projekty mody

XX wieku. PWSSP w ŁodziFortepiany firm polskich XIX i XX wiekuDrukarnie kaliskie

Zamek w Gołuchowie – Oddział Muzeum Naro-dowego w Poznaniu, tel. 761 50 94, czynne wt.--niedz. godz. 10-16 (ostatnia grupa zwiedzających wchodzi na godzinę przed zamknięciem)

Muzeum Leśnictwa Ośrodka Kultury Leśnej w Gołuchowie, ul. Działyńskich 2, tel. 761 50 36, czynne wt.-niedz. w godz. 10-15

Wystawy stałe:Oficyna – W historycznych salach zgromadzono

zbiory pokazujące wybrane działy leśnictwa. Na parterze zwiedzający poznają m.in. historyczny mundur leśny z czasów Królestwa Polskiego i okresu międzywojennego, prezentowany w for-mie miniaturowych modeli. Na pierwszym piętrze przedstawiono las w sztuce na przykładach dzieł artystycznych z różnych dziedzin sztuki profesjo-nalnej i amatorskiej. Pokazane są także przykłady wielostronnego zastosowania drewna. Ekspozycja na drugim piętrze dotyczy historycznych związków środowiska leśnego z człowiekiem, przedstawia również współczesne problemy leśnictwa. Na wystawie można zobaczyć gabinet myśliwski oraz trofea łowieckie.

Dybul – Prezentowana jest tutaj wystawa pt. „Technika leśna”. Urządzono wystawę, na której eksponowane są maszyny i urządzenia odzwiercie-dlające poszczególne etapy pracy w lesie.

Powozownia – ekspozycja zatytułowana „Przy-rodnicze Podstawy Leśnictwa”. Zwiedzając wy-stawę, można pogłębić swą wiedzę oraz zyskać szersze spojrzenie na otaczające nas wspólne dobro przyrodnicze, jego piękno, różnorodność, niezbędność i w pewnym sensie bezbronność, wymagającą opieki człowieka. Wystawa ta opowia-da i pokazuje, w jakie typy lasów wyposażyła nasz kraj natura, jakie puszcze i lasy stanowią nasze dziedzictwo przyrodnicze oraz jaka jest dzisiaj naturalna roślinność Polski.

Na terenie Ośrodka Kultury Leśnej można zwiedzać także historyczny Park-Arboretum oraz Pokazową Zagrodę Zwierząt z żubrami i danielami, czynne codziennie od świtu do zmierzchu.

18 XI Pokaz prac trzech studentów z kierunku architektura Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu.

GALERIEGaleria Sztuki Współczesnej BWA, pl. św. Józefa

5, tel. 767 40 8110 XI – 26 XI Wystawa poplenerowa „Opatówek 2005”16 XI Wykład prof. Romana Kubickiego „O

śmierci wiecznej potrzeby sztuki”25 XI Wykład prof. Marcina Berdyszaka „Sztuka

lat ’90 – początki nowego wieku” cz. II29 XI – 3 XII Wystawa charytatywna „Wystawa

świąteczna”

Galeria w Hallu CKiS, ul. Łazienna 6, tel. 765 25 007-22 XI Janusz Woliński – wystawa fotograficzna

„Ślady pamięci” Dorota Rucińska – wystawa fotograficzna pt.

„Impresje muzyczne” towarzysząca XXXII Między-narodowemu Festiwalowi Pianistów Jazzowych

Galeria „Na Ratuszowej Wieży” (Urząd Miejski), Główny Rynek 20, tel. 765 43 00, czynna: pon. godz. 8-15, wt.-pt. godz. 8-14

Wystawa stała: Kalisz wczoraj i dziś

Centrum Rysunku i Grafiki im. Tadeusza Kulisie-wicza, ul. Kolegialna 4, tel. 757 29 99

4 XI Wystawa malarstwa Wiktora Jędrzejaka

FILHARMONIA KALISKAal. Wolności 2, tel. 757 36 15

10 XI godz. 19.30, Kościół Garnizonowy, „Sta-nisław Moniuszko – Widma. Kantata wg II cz. „Dziadów” Adama Mickiewicza”. Wykonawcy: soliści i aktorzy, Chór Kopernik Liceum Ogólno-kształcącego w Kaliszu, Chór Alla Polacca z War-szawy, Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Kaliskiej, Tadeusz Wicherek – dyrygent.

18 XI godz. 19.30, sala koncertowa PSM, „Kon-cert symfoniczny”. W programie: Ferenc Liszt – II Rapsodia Węgierska, Niccolo Paganini – II koncert skrzypcowy h-moll op. 7, Claude Debussy – nok-turny. Wykonawcy: Katarzyna Duda – skrzypce, Andrzej Straszyński – dyrygent, Orkiestra Symfo-niczna Filharmonii Kaliskiej.

2 XII godz. 19.30, sala koncertowa PSM, „Kon-cert symfoniczny”. W programie: Luigi Boccherini – koncert wiolonczelowy C-dur op. 34, Adam Klocek – koncert wiolonczelowy, Johannes Brahms – III symfonia F-dur op. 90. Wykonawcy: Adam Klocek – wiolonczela, Orkiestra Symfoniczna Fil-harmonii Kaliskiej, Jarosław Lipke – dyrygent.

6 XII godz. 13, 18, Aula Collegium Novum PWSZ (Kalisz, ul. Nowy Świat 4a), Koncert dla dzieci i rodziców „Lokomotywa”. W programie: utwory do słów Juliana Tuwima oraz innych autorów dla dzie-ci. Wykonawcy: Teresa Kwiatkowska, Alicja Mozga, Piotr Siciński, Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Kaliskiej pod dyrekcją Piotra Salabera.

16 XII godz. 19.30, Kościół Garnizonowy w Kali-szu, koncert Bożonarodzeniowy z cyklu „Prezydent miasta Kalisza zaprasza”. W programie: „Oratorium Na Boże Narodzenie” do słów Katarzyny Krysków z muzyką Fryderyka Stankiewicza (światowe prawy-konanie utworu). Wykonawcy: połączone kaliskie chóry dziecięce, Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Kaliskiej, Tadeusz Wicherek – dyrygent.

KOŚCIOŁY:2 XI, godz. 19.30, „Zaduszki. Muzyczne wspo-

mnienia o zmarłych”, parafia Miłosierdzia Bożego, ul. Asnyka 54/56

Każdy wtorek, godz. 19, msza akademicka, bazylika św. Józefa, plac św. Józefa 7

CENTRUM KULTURY I SZTUKIul. Łazienna 6, tel. 765 25 00

8,9 XI godz. 9, 11 Projekt proekologiczny pn.: „SPOTKANIE Z LASEM”:

– prelekcje leśników– wystawa pt.: „Las”– spektakl Teatru Muzycznego „BAJDURA” pt.:

„TYLKO ZIELONE”. Projekt współorganizowany z Wydziałem Śro-

dowiska, Rolnictwa i Gospodarki Komunalnej UM i Ośrodkiem Kultury Leśnej w Gołuchowie

11-13 XI Warsztaty folklorystyczne dla nauczy-cieli. Wykładowcy: Aleksandra Mendelska, Anna Ważny

25-27 XI XXXII MIĘDZYNARODOWY FESTIWAL PIANISTÓW JAZZOWYCH – KALISZ 2005

P.L. T.B.

Page 3: 4 6 8 12 15 26

W numerze:

O Trasie Bursztynowej

Społeczne budownictwo

Drogowe rewolucje

PWSZ ma patrona

Niezwykłe spotkanie

Nowy Wiktor Jędrzejak

wczoraj, dziś, jutro

co to jest?

inwestycje miejskie

Stanisław Wojciechowski

wizyta Keesa Huismana

w galerii Kulisiewicza

4

6

8

12

15

26

Wydawnictwo turystyczne Pascal, największe tego typu w Polsce, wydało kolejną pozycję z tej dziedziny, zatytułowaną „Najpiękniejsze miasta Polski”.

Dla nas, kaliszan, istotny jest fakt, iż w książ-ce promującej najbardziej interesujące grody naszego kraju znalazł się Kalisz. Nasze miasto zaprezentowano naprawdę okazale.

Autorzy przedstawiają kaliski portret od naj-dawniejszej przeszłości, wskazując na imponu-jący rodowód miasta. Calis, wymieniony po raz pierwszy z nazwy w 1136 roku jako skupisko osad (i cmentarzysk), leżał na starożytnym szlaku bursz-tynowym, prowadzącym znad Bałtyku do miast imperium rzymskiego. Do otoczonego kaliskami (podmokłymi, błotnistymi terenami) grodu nad Prosną zaglądali Rzymianie, o czym świadczą ich monety znajdowane podczas wykopalisk.

Czytamy także o grodzie na Zawodziu, ist-niejącym już w IX wieku, o wzniesieniu nowego miasta na wyspie przy lewym brzegu Prosny, o nadaniu mu praw miejskich w 1253 roku przez Bolesława Pobożnego, o ustanowieniu Kalisza stolicą samodzielnego księstwa i o otoczeniu go murami obronnymi.

Jest wiele ciekawostek historycznych, na przy-kład o tym, że w XV wieku powstała tu Kolonia Akademicka, filia Akademii Krakowskiej i że tutaj po raz pierwszy w Polsce oglądano niebo przez lunetę (w 1613 roku).

Na fotografiach dumnie prezentują się: serce miasta, Główny Rynek z neorenesansowym

ratuszem zbudowanym w latach 1920-1925; dwór arcybiskupów gnieźnieńskich z 1353 roku, przebudowany w 1825 roku na pałac w stylu kla-sycystycznym; kościół św. Mikołaja, ufundowany przez księcia kaliskiego Bolesława Pobożnego; kościół pokolegiacki pw. Wniebowzięcia NMP, przebudowany w 1790 roku (dodano kaplicę św. Józefa); ulica Zamkowa; Most Kamienny na Pro-śnie, zwany też Aleksandryjskim, zbudowany przez Sylwestra Szpilowskiego i Franciszka Reinsteina w 1826 roku.

Przedstawiony przez autorów obraz prastarego Kalisza sprawia, iż my, kaliszanie, znów jesteśmy dumni z jego bogatej i niezmiernie ciekawej historii. Cieszy nas fakt dostrzeżenia miasta przez osoby z zewnątrz. Zawsze chętnie sprawdzamy, jak widzą nas inni, bo my często siebie widzimy w szarej codzienności.

Wizerunek Kalisza podany przez Pascala zachę-ca do zobaczenia opisanych miejsc na żywo, do odkrycia Kalisza przez podróżników z daleka i z bliska, przybywających pieszo lub na rowerze.

Bardzo ważne jest towarzystwo, w którym Kalisz występuje na łamach Pascala. A są to: Poznań, Kraków, Warszawa, Płock, Sandomierz, Zamość, Kazimierz Dolny, Łódź, Lublin, Frombork, Toruń, Jelenia Góra, Wrocław, Olsztyn, Sopot, Międzyz-droje, Gdynia, Gdańsk, Szczecin, Świnoujście, Bielsko-Biała, Cieszyn, Zakopane. Prawda, że pierwszorzędne towarzystwo?

Elżbieta Zmarzła

Odkryj Kalisz Pascala

Page 4: 4 6 8 12 15 26

Łączny koszt budowy pierwszego odcinka Trasy Bursztynowej, który już ułatwia życie mieszkańcom Kalisza, to niespełna 26 milionów złotych. Pieniądze na tę inwestycję pochodziły w całości z budżetu miejskiego. – Gdybyśmy mieli w ciągu jednego roku wyłożyć tę olbrzymią kwotę na inwestycję, nigdy nie byłoby nas na to stać. Dlatego zdecydowaliśmy się na realizację trasy systemem tzw. factoringu. Co to oznacza? Firma buduje Trasę Bursztynową za swoje pieniądze, a my przez najbliższe lata ją spłacamy. Dzięki temu Trasa Bursztynowa mogła powstać w miarę szybko – tłumaczył wielokrotnie prezydent Kalisza, Janusz Pęcherz.

Podobnie jak w przypadku Trasy Stanczukow-skiego, budowa Trasy Bursztynowej przebiegała etapowo. Przygotowania rozpoczęły się w 1995 roku od opracowań projektowych. Prace budow-lane ruszyły cztery lata później. – To była bardzo trudna inwestycja. Otóż projekt powstał 10 lat temu i niewiele w nim zmieniano. Pojawiały się proble-my związane m.in. z tym, że była to inwestycja wieloobiektowa. Większość kłopotów udało się pokonać. Dzisiaj mogę przyznać, że udało się nam osiągnąć sukces. Trasę Bursztynową traktuję jak swoje dziecko, choć nie wszystko tam zaprojek-towałem. Niewypałem są na pewno podjazdy dla rowerzystów, matek z wózkami i niepełnospraw-nych. Ale one miały powstać w kolejnym etapie. Przy realizacji inwestycji, przypominam, opierano się na tym projekcie sprzed 10 lat. On powinien być zweryfikowany i w miarę potrzeb zmieniany, a tak się nie stało – mówi Jacek Pasik, projektant Trasy Bursztynowej.

Zanim jednak firma Skanska wjechała na plac budowy, powstał most na Swędrni. Prawie 35-me-trowy obiekt gotowy był w 2000 roku, kosztował ponad 2 miliony złotych. Rok później rozpoczęła się budowa drugiego, ponad 100-metrowego mostu na rzece Prośnie. W 2002 roku prace do-biegły końca, a budowa tego obiektu kosztowała niespełna 5,3 mln zł.

I kiedy kaliszanie zaczynali się już niepokoić o to, czy kiedykolwiek na mosty będzie można wje-chać i czy połączy je jakaś droga, ruszyły prace przy budowie trasy. Najpierw jednak trzeba było pokonać problemy proceduralne. Lata 2003 i 2004 to czas na wykup terenów i opracowania projektów budowlano-wykonawczych.

Całkowity koszt prac związanych z przygotowa-niem inwestycji i budową mostów wyniósł prawie 8,9 mln zł. I kiedy wszystkie przygotowania były już dopięte niemal na ostatni guzik, Urząd Miejski ogłosił plebiscyt na nazwy nowych mostów. W wy-niku głosowania za pośrednictwem lokalnej prasy, imię „Bursztynowy” dla mostu na Swędrni wybrał

Bursztyn przynależny miastupan Adam Buś, a „św. Wojciecha” dla mostu na Prośnie – pan Zdzisław Bąkowski. Obaj panowie w dniu uroczystego otwarcia trasy wystąpili w roli ojców chrzestnych nowych obiektów.

Budowę Trasy Bursztynowej na odcinku od ul. Częstochowskiej do ul. Łódzkiej rozpoczęto w 2005 roku. W ciągu kilku miesięcy obydwa mosty połączyła jezdnia o długości 1,33 km. Wzdłuż trasy powstał ponad 300-metrowy chodnik, ciąg pieszo-rowerowy o długości blisko 800 metrów, ekrany akustyczne na odcinku 100 metrów. Całą trasę wraz ze skrzyżowaniem z ul. Łódzką oświetla 79 lamp.

Nowy ciąg komunikacyjny ma ogromne znacze-nie dla ruchu samochodowego w mieście. Pozwala bowiem na przejęcie ruchu tranzytowego z drogi wojewódzkiej nr 450 (z jednej strony w kierunku Grabowa, z drugiej w kierunku Koła), odciąża więc zakorkowane arterie miasta: począwszy od ul. Łódzkiej, przez Warszawską, plac Jana Pawła II, Sukienniczą, al. Wolności, aż do ul. Często-chowskiej. Nowa obwodnica to jednak korzyść nie tylko dla samochodów przejeżdżających przez Kalisz, ale również dla mieszkańców. Codzienne dojazdy i powroty z pracy czy szkoły stały się o wiele łatwiejsze i krótsze.

Kalisz zmienił swoje oblicze. Tereny przy no-wych trasach stały się niezwykle atrakcyjne. Z budową Trasy Bursztynowej związane było bowiem inne, ważne dla miasta zadanie: pogłębienie i wzniesienie obwałowania rzeki Prosny. Wydobyty z dna rzeki piasek został wykorzystany do bu-dowy Trasy Bursztynowej. Powstał też nowy wał przeciwpowodziowy na prawym brzegu Prosny. Zmodernizowano także Wał Matejki, a biegnąca wzdłuż niego asfaltowa droga (na odcinku od nowego mostu „św. Wojciecha” aż do mostu ko-lejowego) jest bardzo popularna wśród kaliszan. To wyśmienita trasa dla rowerzystów, biegaczy i spacerowiczów. Miasto zyskało wspaniały bulwar rekreacyjny, ciągnący się w stronę zalewu Szałe i lasów w Opatówku.

Uroczyste otwarcie Trasy Bursztynowej. Fot. Mariusz Hertmann

Wstęgę przecinają: Janusz Pęcherz, prezydent miasta Kalisza, Piotr Sukienniczak, dyrektor Zarządu Dróg Miejskich, Piotr Sarnowski, dyrektor SKANSKA, oddział w Poznaniu, Zbigniew Włodarek, prze-wodniczący Rady Miejskiej, Marek Bereżecki, Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad. Fot. Mariusz Hertmann

Przejazd rowerzystów przez most św. Wojciecha. Fot. Mariusz Hertmann

Wzdłuż trasy powstał ponad 300-metrowy chodnik, ciąg pieszo--rowerowy o długości blisko 800 metrów, ekrany akustyczne na odcinku 100 metrów. Fot. BIM

Nowa obwodnica to korzyść nie tylko dla samochodów przejeżdżają-cych przez Kalisz, ale również dla mieszkańców.Fot. BIM

Niemal rok od zakończenia budowy Trasy Stanczukowskiego Kalisz doczekał się drugiej wewnętrznej obwodnicy, która ma zmniejszyć ruch samochodów w centrum miasta. 16 września oddano do użytku Trasę Bursztynową, wiodącą przez dwa mosty: „Bursztynowy” na Swędrni i „Most św. Wojciecha” na Prośnie.

inw

esty

cje

mie

jski

e

Sylwia Jaśko

Page 5: 4 6 8 12 15 26

Potrzeba realizacji obwodowej trasy po stronie południowo-wschodniej centrum miasta pojawiła się już w okresie między-wojnia wraz ze wzrostem natężenia ruchu kołowego, wynikającego z dynamicznego rozwoju Kalisza. W kolejnych planach zagospodarowania miasta rezerwowano pas terenu niezbędny do wykonania tej trasy.

HistoriaTrasa obwodowa miała przenosić ruch kołowy

generowany z tranzytu i połączeń lokalnych pomię-dzy funkcjami dzielnic, a także odciążyć centrum historyczne miasta, gdzie poważne utrudnienia wystąpiły na ul. Sukienniczej z zabytkowym mo-stem Trybunalskim.

Nazwa „Trasa Bursztynowa” pojawiła się na po-czątku lat 70-tych ubiegłego wieku na fali ponow-nego odkrywania przez miasto swojej tożsamości. Obejmowała ona jednak odcinek trasy od ul. Łódz-kiej do ul. Dworcowej i Wrocławskiej, stanowiąc element całościowej obwodnicy zbiorczej.

W połowie lat 70-tych podjęto projektowanie trasy w skalach realizacyjnych, wielowariantowo. Dzięki ówczesnemu boomowi inwestycyjnemu zaprojektowano cały odcinek trasy od ul. Wro-cławskiej do ul. Łódzkiej z w pełni bezkolizyjnym przebiegiem. Miasto wykupiło część gruntów pod budowę Trasy Bursztynowej i opracowało pierwsze projekty techniczne odcinków.

Ciekawostką jest fakt, iż na obecnie realizowa-nym odcinku trasy, biegnącej w nasypie, przewidy-wano jej poprowadzenie w estakadzie, aby uniknąć tamowania spływów inwersyjnego powietrza (przewietrzanie miasta), tak charakterystycznych dla miast dolinnych. Estakada umożliwiała też swobodniejsze zagospodarowanie gruntów w jej otoczeniu i dawała możliwość nieograniczonego przebiegania zwierzętom.

O ile pamiętam, nigdy nie przeprowadzono szczegółowej analizy porównawczej kosztów bu-dowy trasy w nasypie i estakadzie. Panował jednak utarty pogląd, iż droga w nasypie będzie tańsza w realizacji. Można mieć pewne wątpliwości, szczególnie w szerszym kontekście oddziaływania trasy na otoczenie.

Równolegle miasto zleciło zagospodarowanie otoczenia trasy. Jako funkcję wiodącą wybrano powiększenie Parku Miejskiego o tereny sięgające aż do ul. Rajskowskiej. W ramach tego kompleksu parkowego przewidywano budowę Zespołu Spor-towego z halą, tarasami widokowymi, grupami zieleni o zróżnicowanym charakterze. Rozmach programowy nie był jednak poparty możliwościami finansowymi miasta, obiecywane środki centralne nie napływały. Powolna agonia ustroju komuni-stycznego zakończyła ten okres w realizacji trasy, a nawet zapadły decyzje cofające dotychczasowe osiągnięcia. Pas terenu ul. Południowej przezna-

Trasa Bursztynowa – wczoraj, dziś, jutroczony pod trasę przekazano na budowę ogrodu działkowego, w rejonie ul. Dworcowej. Na trasie postawiono blaszane garaże, dewastacji uległa kanalizacja deszczowa wybudowana w tzw. Czar-nej Drodze, dokumentacja uległa dezaktualizacji. Po ponad 10-letniej przerwie wznowione zostały kolejne przygotowania do budowy Trasy Burszty-nowej. Miasto przygotowało nowy, odchudzony z poprzednich wybujałych wizji projekt.

Odbyło się kilka spotkań oceniających projekt, w których miałem przyjemność uczestniczyć. Podjęto kolejne nieśmiałe starania o środki i… stop! Na kolejne 10 lat.

TeraźniejszośćZaistniał jednak promyk nadziei na budowę

Trasy Bursztynowej, kiedy to niemałym wysiłkiem miasto podjęło budowę dwóch mostów na szlaku trasy, najpierw na rzece Swędrni i nieco później na Prośnie. Szkoda tylko, że architektonicznie mosty te miały dość banalny i powtarzalny wygląd – a sły-nęliśmy przecież w historii z pięknych mostów.

W wyniku interwencji naszego śro-dowiska architektonicznego jeszcze na etapie projektowania udało się mosty nieco wyestetyzować, dodając elementy wysmuklające profil podłużny mostów i wprowadzając współczesny detal w ar-chitekturę mostów. Pamiętam, bo sam w tym projektowo uczestniczyłem, te walki z zamianą barierek z powtarzalnego płaskownika na projektowane indywi-dualnie. Niełatwo też było przekonać wykonawców do odejścia od oklepanej niebiesko-białej kolorystyki. Błąd ten niestety powtórzono w przypadku mostu na ul. Stanczukowskiego. A trzeba pa-miętać, że mosty poza oczywistą funkcją przenoszenia ruchu mają też niezwykle ważną funkcję kulturową i estetyczną.

Obecne władze, na czele z prezyden-tem Januszem Pęcherzem, podeszły bardzo poważnie i dynamicznie do rozwoju układu komunikacyjnego miasta. Pozyskano niemałe środki finansowe i w krótkim czasie zrealizowano dwa nie-zwykle ważne odcinki ulic. Pierwsza to istotna dla tranzytu Północ-Południe ul. Stanczukowskiego, zbudowana razem z mostami w ekspresowym tempie. I wreszcie ta długo oczekiwana Trasa Bursztynowa (jej ważny odcinek). Będąc na otwarciu trasy, widziałem autentyczne wzrusze-nie i radość mieszkańców naszego miasta. A potem te spacery, przejażdżki całych rodzin. Warto było czekać na te piękne chwile. Mimo kilku mankamentów, (a to nieudana ścieżka ro-werowa, zablokowanie historycznego ciągu Wału Staromiejskiego, nie do końca zagospodarowane otoczenie) – to naprawdę sukces.

Co dalej?Zarówno Trasa Bursztynowa, jak i ulica Stan-

czukowskiego już przyniosły wyraźną poprawę w funkcjonowaniu komunikacji ogólnomiejskiej. Niemniej są one fragmentem „większej całości”, co ilustruję na mapkach.

Tadeusz Wiekiera

Jak wynika z ilustracji, do realizacji pozostał następny odcinek Trasy Bursztynowej, od ul. Nowy Świat do ul. Wrocławskiej-Dworcowej. Warto też myśleć o jej kontynuacji do ul. Generała Sikorskie-go. W ten sposób nasze miasto miałoby wreszcie zamkniętą obwodnicę, zbiorową ulicę rozprowa-dzającą zarówno tranzyt, jak i ruch lokalny bez wprowadzania ich w centra historyczne.

Następnym etapem będzie budowa drugiego pasma jezdnego na Trasie Bursztynowej. Niezwykle ważne jest, aby miasto podjęło prace planistyczne nad terenami wokół tras, bo grozi nam ich przypad-kowe zagospodarowanie.

Page 6: 4 6 8 12 15 26

Trasa Stanczukowskiego i Trasa Bursztynowa – to najwięk-sze, ale nie jedyne inwestycje drogowe ostatnich lat w Ka-liszu. Zarząd Dróg Miejskich realizuje kilkanaście projektów, które znacznie ułatwią życie mieszkańcom miasta.

Każde z osiedli doczekało bądź doczeka się w tym roku inwestycji. Dla mieszkańców najistotniejsze są drogowe, zwłaszcza te, o które proszą od wielu lat. Do takich należała modernizacja ul. Dolnej i ul. Ciesielskiej na osiedlu Rajsków. W minione zimy i jesienie te trasy były nieprzejezdne, ale koszmar mieszkańców już się skończył. Ulice są wyremontowane, mieszkańcy doczekali się nawierzchni z kostki bru-kowej i chodników, po których wreszcie można chodzić. Są też progi zwalniające i zieleń dokoła.

Nie mogą narzekać mieszkańcy Śródmieścia. Zarząd Dróg Miejskich wyremontował odcinek ul. Babinej – od placu Kilińskiego do Nowego Rynku. Położono tam nową nawierzchnię, wykonano odwodnienie uli-cy, jej oświetlenie i chodniki. Modernizacji w tym roku doczekała się również ul. Korczak (od Stanczukowskiego do Biskupickiej), a także ul. Brzoskwiniowa.

– Mamy wyremontowaną też ul. Elektryczną. Tę inwestycję realizowa-liśmy w dwóch etapach. Najpierw wykonano nawierzchnię i chodniki, później parkingi. Kosztami podzieliliśmy się z firmą Pratt&Whitney, której z oczywistych względów bardzo zależało na modernizacji trasy. Wyremontowaliśmy ul. Baligrodzką na osiedlu Zagorzynek – mówi Piotr Sukienniczak, dyrektor Zarządu Dróg Miejskich w Kaliszu.

Ale to nie koniec drogowych inwestycji w mieście. Jeszcze w tym roku dobiegnie końca remont ulic: Wojciechowskiego i Skłodowskiej-Curie,

Drogowe rewolucje

PRZEBIEG II ODCINKA TRASY BURSZTYNOWEJKrzysztof Gałka: – Przy ul. Częstochowskiej powstaje pięciowlotowe

skrzyżowanie, wyburzamy budynek i nowy odcinek Trasy Bursztynowej prowadzimy do ul. Południowej. Dalej jedziemy wzdłuż Południowej, prze-cinamy Kresową, skręcamy w Dworcową, przebudowujemy skrzyżowanie Dworcowej z Górnośląską i Trasa Bursztynowa łączy się z Górnośląską.

PRZEBIEG II ODCINKA TRASY STANCZUKOWSKIEGOKrzysztof Gałka: – Startujemy przy skrzyżowaniu ul. Godebskiego z ul.

Stawiszyńską. Modernizujemy ul. Stawiszyńską w dół do skrzyżowania z ul. Włókniarzy, powstają również ścieżki rowerowe. Na skrzyżowaniu z ul. Włókniarzy skręcamy w lewo, dojeżdżamy do połączenia ul. Generała Sikorskiego z ul. Stawiszyńską, przy ul. Stawiszyńskiej powstaje rondo. Przebudowujemy geometrię skrzyżowania Sikorskiego ze Skarszewską, żeby wreszcie była tam dobra widoczność, przecinamy ul. Warszawską i tam też powstaje rondo. Jedziemy ul. Moniuszki i za firmą Agrostar skrę-camy w prawo – tam powstaje kolejne rondo. Trafiamy w Łódzką i łączymy się z Trasą Bursztynową.

inw

esty

cje

mie

jski

e

modernizacja Chłodnej, Legionów, nowy wygląd zyska drugi odcinek Torowej – od Spółdzielczej do Dworcowej. – Wszystkie te inwestycje są bardzo znaczące. Na przykład wykończenie ul. Wojciechowskiego znacznie ułatwi wyjazd z osiedla Dobrzec. Będzie to alternatywny wjazd na teren tej części miasta. Powstaną tam również ścieżki rowerowe, choć pierwotny projekt tego nie zakładał. Zweryfikowaliśmy go, a to dobra wiadomość dla cyklistów – wyjaśnia Krzysztof Gałka z Zarządu Dróg Miejskich.

Większość inwestycji osiedlowych będzie zakończona w tym roku, pieniądze na wszystkie zarezerwowano w budżecie miasta. Tylko w tym roku na remonty i modernizację miejskich tras wydane będzie ok. 16 milionów złotych. Drogowcy już zastanawiają się, jak pozyskać kolejne kwoty na inwestycje drogowe. Do tych, które spędzają im sen z powiek należą z pewnością następne odcinki Trasy Bursztynowej i Trasy Stanczukowskiego.

– Jeśli chodzi o kolejny etap Trasy Stanczukowskiego (od Godebskie-go do Łódzkiej), mamy już opracowany projekt budowlany, wydzielono też działki pod pas drogowy, mamy decyzję o lokalizacji inwestycji, ale potrzebne są pieniądze. Na początek 5,5 miliona złotych na wykupy gruntów. Ta kwota powinna znaleźć się w przyszłorocznym budżecie, bo jeśli grunty, na których ma powstać Trasa Stanczukowskiego nie będą własnością miasta, wówczas nie mamy się co starać o pieniądze z Unii Europejskiej. Kolejny odcinek Trasy Stanczukowskiego to 3,2

Page 7: 4 6 8 12 15 26

Bieżące utrzymanie dróg– Poza realizacją inwestycji drogowych w mie-

ście, naszym obowiązkiem jest także dbanie o stan nawierzchni ulic, czyli tzw. bieżące utrzymanie dróg. Na to nie mamy zbyt wielu pieniędzy, ale robimy, co możemy, aby pozyskać środki z ze-wnątrz. I tak np. dzięki współpracy z Tesco udało nam się wykonać oznakowanie grubowarstwowe na 26 skrzyżowaniach w mieście. Za to nie zapła-ciliśmy ani grosza, bo wszystko finansowane było przez Tesco. Hipermarket pokrył również koszty sygnalizacji świetlnej na ul. Majkowskiej, ul. Złotej i ul. Stanczukowskiego. Natomiast dzięki umowie z Kauflandem wyremontowaliśmy nawierzchnię przy skrzyżowaniu ul. Podmiejskiej z ul. Górnośląską. Zostało to zrobione nowoczesną technologią i przez lata nie powinno być tam kolein. To nie ko-niec inwestycji, które nas kosztują niewiele bądź wcale. Podpisaliśmy porozumienie z Wojewódzkim Ośrodkiem Ruchu Drogowego o ochronie nie-chronionych uczestników ruchu, a więc pieszych. Planujemy utworzenie dwóch azyli dla pieszych przy ul. 3 Maja – pierwszego przy Podwalu i drugiego przy wyjeździe z targowiska. Dzięki temu pieszy będzie pokonywał jezdnię w dwóch

Odcinek ul. Wrocław-skiej, od ul. Podmiejskiej do al. Wojska Polskiego, już wkrótce będzie wy-glądał jak nowy. Kierow-cy przestaną narzekać na koleiny i dziury, a pie-si będą chodzić po no-wych chodnikach. Ulica będzie także oświetlona i powstaną przy niej par-kingi z prawdziwego zdarzenia. A wszystko to dzięki dofinansowa-niu z Unii Europejskiej, która pokryje 75 procent kosztów całej inwestycji. Jaka będzie to kwota, tego jeszcze nie wiado-mo, bo wszystko zależy

Wrocławskapo kalisku

od kwot, które zostaną zaakceptowane w prze-targach. Wiadomo natomiast, że o modernizację ul. Wrocławskiej starało się pięć firm – tyle w przetargu wystartowało. Najtańszą ofertę złożyło kaliskie konsorcjum – Przedsiębiorstwo Budownic-twa Drogowego i Budwim. Za remont trasy chce 5,5 miliona złotych. Drugą w kolejności najtańszą ofertę złożyło konsorcjum Przedsiębiorstwo Ulic i Mostów i Budkom – również z Kalisza. Najdrożej swoje potencjalne prace przy modernizacji trasy wyceniła Skanska. Jej oferta opiewała bowiem na 7,9 miliona złotych. Rozpiętość kwot była zatem znaczna. – Bardzo się cieszę, że wreszcie kaliskie firmy tworzą konsorcja i to one przedstawiają najniższe oferty w przetargach, bo to oznacza, że zarobią rodzime firmy – skomentował prezydent Janusz Pęcherz.

Jeszcze przed rozstrzygnięciem przetargu na wykonawstwo prac przy ul. Wrocławskiej rozstrzy-gnięto przetarg na inżyniera kontraktu. Kto to taki i czym się zajmuje? – To osoba odpowiedzialna za całą inwestycję. Inżynier kontraktu przejmuje nadzór we wszystkich branżach: administracyjnej, finansowej, organizacyjnej i planistycznej. Nad tym pracuje oczywiście cały sztab ludzi. Nad tym, żeby ul. Wrocławska była zmodernizowana tak jak należy i żebyśmy dostali na nią pieniądze będzie czuwać firma „La France” z Poznania, która wygrała przetarg. Za nadzór nad inwestycją zapłacimy ok. 320 tys. zł, to połowa kwoty, którą na nadzór przeznaczyliśmy w przetargu – mówi Piotr Sukienniczak, dyrektor Zarządu Dróg Miej-skich w Kaliszu.

Prace przy modernizacji ul. Wrocławskiej rozpoczną się jeszcze w tym roku, a zakończą najprawdopodobniej w listopadzie 2006 roku, ale to nie koniec remontów tej ulicy. – Zlecamy opra-cowanie dokumentacji na odcinek ul. Wrocławskiej od al. Wojska Polskiego do granicy miasta. Przy skrzyżowaniu z al. Wojska Polskiego chcemy uru-chomić sygnalizację świetlną, na ul. Wrocławskiej utworzyć azyle dla pieszych i postawić elementy spowalniające kierowców. Zamierzamy również przebudować skrzyżowanie z ul. XXIX Pułku Piechoty i zbudować ścieżki rowerowe – mówi Krzysztof Gałka z Zarządu Dróg Miejskich.

To jednak na razie tylko plany, a kiedy będą zreali-zowane, zależy od tego, kiedy powstanie obwodnica Nowych Skalmierzyc. – Bo jeśli powstanie szybko, wów-czas ul. Wrocławska straci na znaczeniu i ruch na niej nie będzie już tak duży. Wtedy modernizacja odcinka od al. Wojska Polskiego do granicy miasta nie będzie pilną inwestycją – dodaje Gałka. S.J.

Piotr Sukienniczak Fot. autorka

Ulica Wrocławska Fot. Mariusz Hertmann

km i jeśli przyjmiemy optymistyczną wersję, to w 2007 roku będziemy wiedzieć, czy z Unii Europejskiej dostaniemy pieniądze na tę inwe-stycję – wyjaśnia Dariusz Walisiak z Zarządu Dróg Miejskich.

Pieniądze z Unii mogłyby się także przy-dać na kolejny odcinek Trasy Bursztynowej – łączący ul. Częstochowską z ul. Dworcową. – Wszystko teraz zależy od Unii. Jeżeli najpierw dostaniemy dofinansowanie do budowy Trasy Stanczukowskiego, to Bursztynowa będzie musiała poczekać – dodaje Dariusz Walisiak.

I dlatego już opracowany jest projekt reor-ganizacji ruchu przy Nowym Świecie.

– Jeśli najpierw ruszymy z drugim odcinkiem Trasy Stanczukowskiego, to będziemy musieli jakoś rozładować ruch na Trasie Bursztynowej. Przecież samochody ciężarowe będą teraz jeź-dziły z Częstochowskiej do Rogatki, a to niemal centrum miasta. Trzeba się tym więc zająć. W pierwszej wersji rozważaliśmy możliwość utworzenia jezdni okalającej hotel „Kalisia”. Pojawiły się jednak pierwsze protesty, ważną rolę odegrały również kwestie ekonomiczne. Trzeba by bowiem wyburzyć kilka budynków, a to byłoby bardzo kosztowne. Dlatego posta-nowiliśmy drugą nitkę puścić istniejącym już ciągiem komunikacyjnym: ulicami Rzemieślni-czą i Lipową. Tam ruch byłby jednokierunkowy, podobnie od ul. Czaszkowskiej do Rogatki. Na razie zleciliśmy opracowanie projektu, w przyszłym roku będziemy już wiedzieć, która z tras doczeka się realizacji. O tym zadecydują unijne pieniądze – mówi Piotr Sukienniczak, dyrektor ZDM.

Unijne dofinansowanie już pozwoliło na moder-nizację ul. Wrocławskiej. Jeszcze w tym roku roz-pocznie się remont ulicy, która będzie odwodniona, oświetlona, doczeka się nowej nawierzchni, chod-ników i parkingów. Prace zakończą się jesienią przyszłego roku. 75 procent kosztów modernizacji tej trasy pokryje Unia Europejska. S.J.

etapach. Chcemy na ul. 3 Maja zwęzić jezdnię do jednego pasa ruchu. Z kolei na ul. Łódzkiej przy ul. Nędzerzewskiej przejście dla pieszych chcemy wyposażyć w sygnalizację świetlną. Podobnie przy skrzyżowaniu ulic Stawiszyńskiej, Szerokiej i Morelowej. I to nie koniec, bo dzięki naszej umo-wie z WORD-em położymy progi zwalniające na ul. Staszica przed ul. Młynarską, na ul. Konopnickiej przed ul. Ostrowską, na ul. Długiej, a także we wsi Dobrzec przy szkole. Mamy nadzieję, że to wszystko uda się zrobić jeszcze w tym roku. Kosztami podzie-limy się z ośrodkiem ruchu drogowego – powiedział Piotr Sukienniczak, dyrektor Zarządu Dróg Miejskich.

Pięć firm chciało modernizować ul. Wro-cławską w Kaliszu, wśród nich były dwa kaliskie konsorcja. I po raz pierwszy to one zaproponowały najniższe ceny za swoje usługi. Najdroższe oferty w przetar-gu złożyły olbrzymie, renomowane firmy – wśród nich Skanska – czyli ta, która zbudowała już Trasę Stanczukowskiego i Trasę Bursztynową.

Page 8: 4 6 8 12 15 26

W ostatnim czasie w Kaliszu powstało kilka obiektów wielkopowierzchniowych. Czy to już koniec? Czy może inwestorzy mają jeszcze możliwość ubiegania się o pozwolenia na budowę? Gdzie i kiedy powstaną kolejne hipermarkety – o tym rozmawiamy z Janem Kłyszem, zastępcą naczelnika wydziału Budownictwa, Urba-nistyki i Architektury.

Mamy już dwa obiekty Tesco, powstaje Car-refour, Leroy Merlin. Są też mniejsze obiekty: Leader Price, Plus, Lidl czy Kaufland. Jest w mieście jeszcze miejsce na podobne sklepy?

Jest. A decydują o tym dwa dokumenty: studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania miasta Kalisza oraz miejscowe plany zagospoda-rowania, w których zapisy o obiektach wielkopo-wierzchniowych się umieszcza.

Gdzie w takim razie kaliszanie mogą spodzie-wać się kolejnych hipermarketów?

Nie jest tajemnicą, że na terenie naprzeciwko istniejącego już Tesco przy al. Wojska Polskiego może powstać taki obiekt. Teraz jest tam wolny, niezabudowany teren. Hipermarket, zgodnie z zapisem w miejscowym planie, może tam być pobudowany, co wcale nie oznacza, że musi. Do urzędu docierały już takie informacje, że inwestorzy chcieliby tam stawiać supermarket. O tym mówiło się już kilka lat temu, kiedy firma Metro ubiegała się o zakup terenu. Jako firma zagraniczna musiała pytać o zgodę ministra MSWiA. I pytała. Teren zakupiono.

Ale do tej pory nie powstał tam żaden hi-permarket.

Rzeczywiście. Z informacji, które docierały do urzędu wynikało, że firma była zainteresowana bu-dową obiektu wielkopowierzchniowego i miał być to market budowlany, ale pewności stuprocentowej nie mamy, bo do tej pory nic się nie dzieje. Jeżeli firma będzie chciała budować, musi wystąpić o pozwolenie na budowę. Jeśli spełni wszystkie wy-mogi, otrzyma takie zezwolenie i może rozpocząć budowę. Na razie czekamy.

Aleja Wojska Polskiego to jeden z terenów, gdzie zgodnie z zapisami wymienionych przez Pana dokumentów może powstać hipermarket. A kolejne?

Kolejny teren jest położony niedaleko – przy pla-nowanym odcinku drogi krajowej numer 25, czyli na przedłużeniu al. Wojska Polskiego w kierunku wiaduktu w Nowych Skalmierzycach. Tam w planie miejscowym jest wyznaczony teren pod lokalizację obiektu. Jeśli powstałby tam hipermarket, wówczas powstałoby swoiste centrum usługowo-handlowe. W jednym miejscu mamy już Nomi, duży sklep Big Stara, Tesco, naprzeciwko wspomniany wcześniej

Marketów ci u nas dostatek

teren wyznaczony pod market, być może budowla-ny. I tutaj mamy kolejny teren pod następne obiekty wielkopowierzchniowe. I to wszystko na obrzeżach miasta, więc nie powinno nikomu przeszkadzać.

Hipermarket przy planowanej obwodnicy No-wych Skalmierzyc to na razie tylko plany. Czy tymi terenami już ktoś był zainteresowany?

Tak, trwają rozmowy z różnymi firmami, ale to jeszcze nic pewnego. Jakiś czas temu, przypo-mnę, gruntami interesowała się japońska firma. Tyle że nie chciała budować hipermarketu, lecz fabrykę, a to nieco inny rodzaj działalności.

Mamy wielkie markety przy Stanczukow-skiego – Carrefour i Leroy Merlin, nieopodal – przy ul. Majkowskiej – Tesco. Czy w tej części miasta powstaną kolejne obiekty wielkopo-wierzchniowe?

W tej chwili powstaje salon Toyoty, ale w tych okolicach nie ma wyznaczonych terenów pod kolejne hipermarkety. Chociaż niewykluczone, że powstaną tam następne obiekty usługowe. W stu-dium jest jednak wyznaczonych jeszcze kilka in-nych terenów pod obiekty wielkopowierzchniowe, np. przy ul. Generała Sikorskiego. Być może tym terenem inwestorzy będą się interesować, kiedy powstanie dalszy odcinek Trasy Stanczukowskie-go. Kolejny teren jest przy ul. Częstochowskiej – może tam powstać duża strefa handlowa.

Wygląda więc na to, że w Kaliszu jest jesz-cze sporo miejsc, w których może rozwijać się handel.

Tak, bo miasto cały czas się rozwija. 1500 hek-tarów, które przyłączono w 2000 roku, sprawiło, że miasto „poszło” na zachód i w tym kierunku się rozwija.

Jan Kłysz Fot. autorka Sztuczna inteligencja

na skrzyżowaniuSą smukłe, inteligentne i doskonale radzą sobie nawet z największym ruchem samo-chodowym. Co to takiego? Policjantki? Nic bardziej mylnego.

Być może policjantka równie dobrze poradzi sobie z ruchem na skrzyżowaniach, ale teraz mogą zastąpić ją maszyny. Na kilku kaliskich krzyżówkach ruchem kierują właśnie one i radzą sobie całkiem nieźle. Kierowcy za to nie mają o tym zielonego pojęcia. Niewielu wie, że np. przy skrzy-żowaniu Trasy Bursztynowej z ul. Częstochowską powstała inteligentna sygnalizacja świetlna, która włącza zielone światło, kiedy tylko ma na to ochotę. Są jednak pewne zasady, którymi się kieruje.

– Ta sygnalizacja na wszystkich wlotach wypo-sażona jest w układ pętli indukcyjnych. Polega to na tym, że wszystkie przejeżdżające pojazdy są rejestrowane. Informacja o liczbie aut przekazy-wana jest do sterownika i w zależności od tego, jakie jest natężenie ruchu, on wydłuża lub skraca czas wyświetlania zielonego światła. Jeśli dla przy-kładu na danym wlocie zaplanowano, że zielone światło wyświetlane będzie od 10 do 30 sekund, a wszystkie pojazdy zjadą w ciągu 20 sekund, to zielone światło dostają zatem pojazdy oczekujące na włączenie się do ruchu – tłumaczy Krzysztof Gałka z Zarządu Dróg Miejskich.

Skrzyżowania wyposażone są również w przyci-ski dla pieszych. Jeśli przechodzień chce przejść na drugą stronę jezdni, a nie wciśnie przycisku, wówczas nie otrzyma zielonego światła. – Zrobili-śmy to z pełną premedytacją. Na skrzyżowaniach ruch pieszych jest nierównomierny, a ciągłe wyświetlanie zielonego światła dla pieszych jest

Kiedy zatem możemy spodziewać się, że w mieście powstaną kolejne obiekty wielkopo-wierzchniowe?

Dwa wymienione przeze mnie tereny: przy al. Wojska Polskiego, są tymi, przy których obiekty pojawią się najszybciej: w ciągu roku, może dwóch lat. Zainteresowanie pokrywa się z miejscowym planem. Cały czas pojawiają się deweloperzy, którzy badają rynek i cały czas toczą się rozmowy. Naprzeciw Tesco, jak już mówiłem, powstanie najprawdopodobniej market budowlany, natomiast przy przedłużeniu al. Wojska Polskiego zmieści się i market spożywczy, i budowlany. Ale to, czy obiekty powstaną i czy się utrzymają, będzie zweryfikowane przez rynek.

Dziękuję za rozmowę.Rozmawiała Sylwia Jaśko

inw

esty

cje

mie

jski

e

Page 9: 4 6 8 12 15 26

niekorzystne dla przepustowości przejazdu – do-daje Krzysztof Gałka.

Ta inteligentna sygnalizacja pracuje przez całą dobę. Jeśli np. w nocy na skrzyżowaniu nie ma żad-nego pojazdu, to na wszystkich wlotach widoczne jest czerwone światło. – Chodzi o to, aby kierowcy nie jeździli za szybko i zwalniali widząc czerwone światło. Jeśli kierowca pojedzie z przepisową prędkością, wówczas szybko otrzyma zielone, ale jeżeli nadjedzie szybciej, to trochę będzie musiał na nie poczekać – mówi pracownik Zarządu Dróg Miejskich.

Takie inteligentne światła znajdują się przy Trasie Bursztynowej, przy skrzyżowaniu ul. Częstochow-skiej z ul. Budowlanych, na całym ciągu al. Wojska Polskiego, na ul. Majkowskiej przy Tesco, przy skrzyżowaniu ul. Stanczukowskiego z ul. Poznań-ską, a także przy Kauflandzie na ul. Podmiejskiej. – Jeżeli nie ma pojazdów wyjeżdżających z par-kingu przy Kauflandzie, to tam cały czas widoczne jest zielone światło. Natomiast sygnalizacja przy al. Wojska Polskiego jest w stanie policzyć, ilu kierow-ców przejeżdża na czerwonym świetle. Chociaż nie możemy wskazać piratów drogowych, to nasze statystyki przekazujemy policji. Oni wiedzą, co w takiej sytuacji zrobić – wyjaśnia Krzysztof Gałka.

Takiej inteligentnej sygnalizacji świetlnej będzie w Kaliszu coraz więcej. Z czasem konieczne stanie się utworzenie centrum sterowania. – Wówczas bę-dziemy wiedzieć, jaki ruch jest na poszczególnych skrzyżowaniach i gdzie doszło do awarii – dodaje Krzysztof Gałka.

Już wiadomo, że na centrum sterowania sygna-lizacją świetlną będzie można pozyskać środki ze Zintegrowanego Programu Operacyjnego „Trans-port”. Władze Zarządu Dróg Miejskich planują złożenie wniosku o dofinansowanie. Na razie o stan sygnalizacji dba firma, która codziennie sprawdza, czy wszystko jest w porządku i czy nie doszło do awarii. S.J.

Rys. Wojciech Stefaniak

W sali recepcyjnej ratusza odbyło się uroczyste podsumowanie X jubileuszowej edycji konkursu pod nazwą „Zielony Kalisz”. Nagrody i wyróżnie-nia laureatom wręczył prezydent Kalisza, Janusz Pęcherz.

Na tegoroczną edycję konkursu wpłynęło 149 zgłoszeń. Od czerwca do września powołana przez prezydenta miasta komisja, pod przewod-nictwem Jolanty Mancewicz, oceniała zgłoszone do konkursu obiekty w trzech kategoriach:

1. balkony i loggie2. zieleń w otoczeniu budynków wielorodzinnych

(kamienic)3. zieleń w otoczeniu lokali użytkowych (han-

dlowych i usługowych)

Werdykt jest następujący:- kategoria „balkony i loggie”:I nagroda: Krystyna SzaraII nagroda: Wiesława IgnaszewskaIII nagroda: Ewa Laleko

- kategoria „zieleń w otoczeniu budynków wie-lorodzinnych”:I nagroda: Wspólnota Mieszkaniowa, ul. Główny Rynek 15, Ewa Zakrzewska-Grosio, Barbara SwedorII nagroda: Kaliska Spółdzielnia Mieszkanio-wo- Lokatorska, ul. Do Strugi 6, Iwona Urba-nowskaWyróżnienie: Kaliska Spółdzielnia Mieszka-niowo-Lokatorska, ul. Konopnickiej 6-12/76, Dionizy TomaszewskiWyróżnienie: Grzegorz Biczkowski, ul. Górno-śląska 13/2

- kategoria „zieleń w otoczeniu lokali użytkowych (handlowych i usługowych):Wyróżnienia:- Zarząd Spółki „Wega” Auto Sp. z o.o., ul. Poznańska- Zarząd Spółki „Dr Marcus” International Sp. z o.o., Marek Figiel, al. Wojska Polskiego- P.H. „Kubuś”, Zygmunt Garczarek, ul. Wojcie-cha z Brudzewa- Hotel Europa: Artur Owczarek, Piotr Bryński, al. Wolności

Przypomnijmy, że celem organizowanego już od 10 lat konkursu jest inicjowanie i promowanie działań mieszkańców Kalisza na rzecz poprawy estetyki naszego miasta i utrwalenia wizerunku Kalisza jako miasta zieleni. Konkursowe zadanie polega na zaprojektowaniu i wykonaniu kwietnej kompozycji na swoim balkonie, urządzeniu zieleni w sąsiedztwie budynku wielorodzinnego (kamie-nicy) lub wykonaniu dekoracji roślinnej przed wej-ściem do lokalu handlowego lub usługowego.

Człowiek nie może być pozbawiony kontaktu z przyrodą i naturą. Nie wszyscy mogą jednak

Zwyciężył malowniczy Kaliszmieszkać w domach jednorodzinnych w otoczeniu ogrodu, w pobliżu parku lub lasu. Marzenia o tym lub chęć przeniesienia się w rejony podmiejskie wynikają z uciążliwości związanych z życiem w mieście: zwarta zabudowa, obciążenia komuni-kacyjne, zbyt mała powierzchnia zieleni. Dobrze projektując, starannie urządzając i w jak najlepszy sposób dbając o zieleń na własnym podwórku, możemy podnieść jakość naszego życia. Ogród przy domu lub balkon mogą stanowić miejsce wypoczynku, rozmowy czy obserwacji przyrody. Spędzanie wolnego czasu na urządzaniu i pielę-gnowaniu zieleni dostarcza przyjemności i satys-fakcji z samodzielnej pracy. Budynek w otoczeniu zieleni ożywa i pięknieje, poprawia się mikroklimat i samopoczucie mieszkańców.

Dążenie do realizacji koncepcji miasta-ogrodu jest również zgodne z kierunkiem działań zapisa-nym w „Programie ochrony środowiska dla Kalisza – Miasta na prawach powiatu na lata 2004-2011”, w części dotyczącej ochrony zasobów przyrody.

K.Z.

I nagroda – Krystyna Szara

II nagroda – Wiesława Ignaszewska

III nagroda – Ewa Laleko Fot. Mariusz Hertmann

Werdykt jury w kategorii „balkony i loggie”.

Page 10: 4 6 8 12 15 26

26 października bieżącego roku mija 10 lat od uchwalenia przez Sejm ustawy o niektórych for-mach popierania budownictwa mieszkaniowego. Ustawa ta powołała Krajowy Fundusz Mieszkanio-wy, który miał kredytować społeczne budownic-two czynszowe oraz Towarzystwa Budownictwa Społecznego, budujące mieszkania czynszowe za środki pozyskane z funduszu.

Społeczne mieszkania czynszowe miały pomóc zlikwidować deficyt mieszkań w Polsce oraz zakty-wizować społeczeństwo w przemieszczaniu się za pracą. Dlatego miało to być budownictwo czynszo-we, a nie własnościowe, które bardziej wiąże czło-wieka z miejscem zamieszkania. Twórcy ustawy położyli nacisk na to, aby z kredytem zaciąganym na budowę mieszkania nie był związany jego lokator, ale podmiot, który organizuje cały proces inwestycyjny oraz jest odpowiedzialny za spłatę kredytu. Jest to bardzo istotne również z tej przyczyny, że najemca, dla którego mieszkanie jest przeznaczone nie musi posiadać zdolności kredytowej.

Początkowo powstał projekt, aby Towarzystwa Budownictwa Społecznego mogły tworzyć tylko gminy. Zrezygnowano jednak z tego pomysłu i umożliwiono tworzenie towarzystw wszystkim pod-miotom, również prywatnym. Niemniej znakomita większość z 380 utworzonych towarzystw to albo jednoosobowe spółki gmin, albo podmioty, w któ-rych gminy mają przeważające udziały. W Kaliszu zrodził się nawet pomysł, aby utworzyć spółkę miasta z udziałem innych podmiotów (banki, duże przedsiębiorstwa), ale odzewu żadnego nie było, dlatego Zarząd Miasta zaproponował Radzie Miejskiej utworzenie jednoosobowej spółki gminy z ograniczoną odpowiedzialnością.

Kaliskie towarzystwo zostało zarejestrowane jako pierwsze w południowej Wielkopolsce. Władze miasta dostrzegły plusy społecznego budow-

Społeczne budownictwo – co to jest?

nictwa, które nie wymaga, tak jak budownictwo komunalne, 100 proc. środków gminy. Należy tu przypomnieć, że początkowo z Krajowego Funduszu Mieszkaniowego można było otrzymać tylko 50 proc. kredytu, a obecnie pozyskuje się już do 70 proc.

Towarzystwo powołano uchwałą Rady Miejskiej Kalisza w grudniu 1996 roku. 22 lipca 1997 roku zatwierdzony został akt założycielski Kaliskiego Towarzystwa Budownictwa Społecznego Sp. z o.o., a 8 września 1997 roku nastąpiła sądowa rejestracja spółki. Symboliczne przekazanie towarzystwu przez władze miasta budynku przy ul. Rumińskiego 13-15 miało charakter małej uro-czystości, odbyło się jeszcze we wrześniu 1997 roku w obecności Aleksandra Kwaśniewskiego. Zasiedlenie tego budynku, mające miejsce w listopadzie i częściowo w grudniu 1997 roku, było pierwszym przedsięwzięciem realizowanym przez kaliskie TBS.

TBS w Kaliszu wyposażono w grunt przy ul. Bujnickiego 17-19 i znaczne środki finansowe. W porównaniu z innymi gminnymi TBS-ami było to niepoślednie wiano. Rok 1998 zaowocował for-malnym rozpoczęciem kolejnej inwestycji spółki. Zarząd Miasta zadecydował o wniesieniu do spółki następnej nieruchomości gruntowej. Była to działka przy ul. Winiarskiej 5-7.

Umowa o pierwszy kredyt z Krajowego Funduszu Mieszkaniowego, na budynek przy ul. Winiarskiej 5-7, zawarta została 17 września 1999 roku. Dwa pierwsze kredyty prowadzone były w Warszawie (Bank Gospodarstwa Krajowego nie miał jeszcze placówek terenowych). Późniejsze kredyty prowa-dzone były przez placówkę w Poznaniu.

W 2000 roku Kaliskie Towarzystwo Budownictwa Społecznego mogło przekazać swoim najemcom pierwsze 74 mieszkania. W kwietniu zasiedlono 36 mieszkań w budynku przy ul. Winiarskiej 5-7,

Jacek Quoos

a w maju budynek przy ul. Bujnickiego 17-19. W 2000 roku rozpoczęto kolejne dwie inwestycje mieszkaniowe. W maju 12-rodzinny budynek przy ul. Rumińskiego 17 i we wrześniu 21-rodzinny bu-dynek przy ul. Winiarskiej 1-3. Oba budynki miały łącznie mniej mieszkań niż każdy z dwóch pierwszych. Jednak tak krawiec kraje, jak mu materii staje. Rozpo-częcie robót budowlanych zbiegło się z kryzysem w Krajowym Funduszu Mieszkaniowym. Zapotrzebo-wanie na środki kredytowe przekroczyło możliwości funduszu. Szczęściem kaliskiej spółki było właśnie to, że budynki były niewielkie i spółka mogła finansować budowy ze środków własnych, którymi dysponowała dzięki przychylności władz miasta, systematycznie podwyższających kapitał zakładowy.

W marcu 2001 roku Zarząd Miasta zadecydował o przekazaniu spółce gruntu przy ul. Szpilow-skiego, a w kwietniu tego roku podjęto decyzję o przekazaniu terenów na Dobrzecu, gdzie dzisiaj stoją dwa największe budynki towarzystwa (przy ul. Stanisława Wojciechowskiego i alei ks. Jerzego Popiełuszki). Na przeszkodzie ekspansji kaliskie-go TBS stanął jednak brak środków w Krajowym Funduszu Mieszkaniowym.

Umowę kredytową na zadanie przy ul. Winiar-skiej 1-3 zawarto dopiero 13 listopada 2001 roku, a w grudniu, akurat podczas ataku ostrej zimy, bu-dynek został odebrany i zasiedlony. Był to pierwszy budynek, w którym zastosowano indywidualne kotły gazowe, których eksploatacja rozpoczyna się do-piero po wydaniu lokali najemcom. Przez to był też bardzo wyziębiony, tak że rozpoczęcie eksploatacji wiązało się z dozą pewnego heroizmu lokatorów, którzy musieli „wygrzać” swoje mieszkania.

Budynek ten cechuje jeszcze jeden wyróżnik. Był pierwszym, w którym mieszkania obejmowały osoby zdające lokale komunalne, a partycypacje wnosiło miasto w formie środków na podwyższenia kapitału spółki. Dotychczas najemcy sami wnosili

Wspólne zdjęcie lokatorów dwóch bloków Kaliskiego ×

inw

esty

cje

mie

jski

e

Page 11: 4 6 8 12 15 26

Blok przy al. ks. Jerzego Popiełuszki zasiedlony został już w lipcu, do budynku przy ul. Stanisława Wojciechowskiego lokatorzy dopiero się wprowa-dzają. Bieżący rok jest dla KTBS wyjątkowy. Po raz pierwszy Towarzystwo jednorazowo oddaje do użytku tak dużą liczbę mieszkań. 29 września z nowymi lokatorami spotkali się prezydent Kali-sza Janusz Pęcherz, radni i członkowie Komisji Mieszkaniowej, której przewodniczy Adela Przybył. Proboszcz pobliskiej parafii pw. św. Apostołów Piotra i Pawła, ks. Stanisław Tofil, uroczyście pobłogosławił zebranych, życząc im w nowym miejscu zamieszkania samych szczęśliwych chwil i wielu łask bożych. Symboliczne klucze do nowego mieszkania otrzymali m.in. państwo Bronisława i Marian Matczakowie – 400 rodzina, która zamieszkała w zasobach KTBS. Wśród wszystkich lokatorów rozlosowane zostały prezenty ufundowane przez prezydenta Janusza Pęcherza i KTBS. Dla uczestników spotkania zaśpiewała Adrianna Nowak, uczennica Gimnazjum nr 9 w Kaliszu, a na zakończenie wszyscy zrobili sobie wspólne zdjęcie, które z pewnością będzie miłą pamiątką z tej uroczystości. Oddawane w 2005 roku budynki mają po osiem klatek schodowych i po cztery kondygnacje mieszkalne. W budynkach są przyziemia mieszczące garaże, pomieszczenia na wózki i rowery, suszarnie, komórki lokatorskie oraz niewielkie lokale usługowe. Powierzchnie mieszkań wynoszą od 35 m2 (pokój z kuchnią) do 68 m2 (trzy pokoje z kuchnią). Najwięcej jest mieszkań dwupokojowych o pow. od 44 do 54 m2. Lokale wyposażone są w kuchnie gazowe, sanita-riaty i armaturę. Źródłem ciepła są indywidualne, dwufunkcyjne kotły gazowe z zamkniętą komorą spalania. Odpowiednio zagospodarowane zostało także otoczenie budynków. Uwagę zwracają es-tetycznie wykonane chodniki, parkingi, duży plac zabaw, trawniki i młode drzewka.

Ponad 400 mieszkań w ciągu 8 latKaliskie Towarzystwo Budownictwa Społecz-

nego działa od ośmiu lat. Założeniem, które przyświecało utworzeniu spółki było wykorzystanie możliwości budowy mieszkań, których finanso-wanie nie wymagałoby zaangażowania stupro-centowego środków gminy. Udziałem w spółce próbowano zainteresować różne podmioty. Nie znaleziono jednak chętnych. Nie zdecydowano się również na przekształcenie w spółkę zakładu budżetowego zajmującego się w Kaliszu gospo-darką mieszkaniową. W efekcie wielu dyskusji i analiz wybrano wariant powołania zupełnie nowego

Wyjątkowy rokpodmiotu, ukierunkowanego na budowanie zasobu mieszkań czynszowych i ich eksploatację w oparciu o preferencyjne kredyty. Tym samym utworzono jednoosobową spółkę Miasta Kalisza z ograniczoną odpowiedzialnością.

Spółka została powołana przez Radę Miejską Kalisza 18 grudnia 1996 roku, początkowo z ka-pitałem zakładowym 543 tys. zł. Akt założycielski podpisany został notarialnie 19 czerwca 1997 roku. Decyzja Prezesa Urzędu Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast, zatwierdzająca akt założycielski, wydana została 22 lipca tego samego roku. Wpis do rejestru handlowego uzyskano 8 września 1997 roku. Zadaniem spółki jest budowanie mieszkań czynszowych finansowanych kredytem ze środków Krajowego Funduszu Mieszkaniowego, prowa-dzonego przez Bank Gospodarstwa Krajowego, obecnie jedyny w Polsce bank państwowy, którego filia pojawiła się również w Kaliszu.

Na początku działalności KTBS, w 1997 roku, miasto zasiliło spółkę pierwszą działką, kwotą 0,5 mln zł i nowo wybudowanym, nie zasiedlonym bu-dynkiem z 31 mieszkaniami przy ul. Rumińskiego 13-15. W 1999 roku rozpoczęły się dwie pierwsze inwestycje spółki: budynek przy ul. Bujnickiego 17-19 z 38 mieszkaniami oraz przy ul. Winiarskiej 5-7 z 36 mieszkaniami i 6 garażami. Oba ukoń-czone zostały w roku 2000. W tym samym roku rozpoczęła się budowa dwóch kolejnych bloków: przy ul. Rumińskiego 17 – dla 12 rodzin, i przy ul. Winiarskiej 1-3 – dla 21 rodzin. Te inwestycje ukończone zostały w 2001 roku.

W 2002 roku KTBS zasiedlił jedynie 6 mieszkań w zaadaptowanym poddaszu bloku przy ul. Wi-niarskiej. Powodem tego była zapaść finansowa w Krajowym Funduszu Mieszkaniowym i problemy z pozyskaniem kredytu na społeczne budownictwo czynszowe. Środki finansowe, którymi dysponował Krajowy Fundusz Mieszkaniowy, nie zaspokajały zapotrzebowania zgłaszanego przez inwestorów. Wprowadzano wówczas nowe zasady ubiegania się o kredyt i dwustopniową kwalifikację wszystkich wniosków. Wnioski kredytowe można składać tylko raz w roku, od sierpnia do końca września. Podda-wane są ocenie według kryteriów określonych w rozporządzeniu Rady Ministrów i tylko najlepsze, w zależności od ilości środków, którymi w danym roku dysponuje Krajowy Fundusz Mieszkaniowy, kierowane są do realizacji. W 2002 roku, już w opar-ciu o nowe zasady, Kaliskie TBS złożyło wniosek, który zaowocował 80 mieszkaniami oddawanymi od grudnia 2003 do maja 2004 roku w bloku przy ul. Szpilowskiego.

Bez precedensu jest jednak rok bieżący, który

przyniósł w dwóch budynkach: przy al. ks. Jerzego

Popiełuszki (zasiedlony w lipcu br.) i ul. Stanisława

Wojciechowskiego (zasiedlany obecnie) łącznie

184 mieszkania o pow. ponad 9 tys. m2.

Zasób mieszkaniowy Towarzystwa liczy dzisiaj,

w ośmiu budynkach, 410 mieszkań (20,5 tys. m2

powierzchni użytkowej). Spółka przygotowuje ko-

lejną inwestycję, przy al. ks. Jerzego Popiełuszki 3,

ze 116 mieszkaniami na wynajem. Na sfinansowa-

nie kosztów budowy tych mieszkań KTBS ubiegać

się będzie o kredyt w procedurze rozpoczynającej

się w 2005 roku. Jeśli bank kredyt przyzna, budowa

może rozpocząć się w roku 2006.

Wsparcie ze strony miastaZaciągany w Banku Gospodarstwa Krajowego

kredyt, na realizowane przez spółkę społeczne

budownictwo czynszowe, może stanowić nie

więcej niż 70 proc. kosztów budowy mieszkań. Na

pokrycie pozostałych kosztów spółka pozyskuje

partycypacje pochodzące od osób związanych

z najemcami mieszkań oraz od osób prawnych.

Bardzo istotne jest to, że w budynkach, których

eksploatacja rozpoczyna się obecnie, około 140

najemcom pomogło finansowo Miasto Kalisz,

ponosząc w całości lub w 50 proc. koszty par-

tycypacji.

W związku z oddawanymi lokalami osoby prze-

chodzące do zasobu Towarzystwa zwalniają ok. 72

mieszkania komunalne i prywatne, które zostaną

zasiedlone przez osoby oczekujące na przydział

lokali komunalnych. Zwalnianych jest również ok.

59 mieszkań prywatnych, którymi dysponują wy-

łącznie ich właściciele na zasadach określonych

przez siebie. Opróżnionych zostanie również 7

mieszkań w budynkach przeznaczonych do roz-

biórki. 55 najemców pozyskało środki na budowę

mieszkań, w części nie finansowanej kredytem z

KFN, we własnym zakresie.

Poza bezpośrednią pomocą finansową, udziela-

ną najemcom mającym trudności ze znalezieniem

partycypanta, miasto systematycznie wspiera

funkcjonowanie KTBS, wnosząc aportem nierucho-

mości gruntowe i co roku środki pieniężne. Kapitał

zakładowy jest sukcesywnie podwyższany. Aktu-

alnie wynosi on 9.271.000 zł, z czego 5.830.000

zł to wkład gotówkowy, a 3.441.000 zł to wartość

wniesionych aportem gruntów.

Karina Zachara Na zdjęciu ks. Stanisław Tofil, proboszcz pobliskiej parafii pw. św. Apostołów Piotra i Pawła, Adela Przybył, przewodnicząca Komisji Mieszkaniowej, Kazimierz Fedorów, radny Rady Miejskiej Kalisza. Fot. BIM

Kaliskie Towarzystwo Budownictwa Społecznego oddało do użyt-ku dwa kolejne bloki. W nowych budynkach przy al. ks. Jerzego Popiełuszki i ul. Stanisława Wojciechowskiego zamieszkają 184 rodziny. To jak dotąd największa liczba mieszkań oddana jedno-razowo przez KTBS.

Page 12: 4 6 8 12 15 26

– Nieodżałowany papież Jan Paweł II powiedział kiedyś, że człowiek jest wielki nie przez to, co ma, nie przez to, kim jest, lecz przez to, czym dzieli się z innymi. Ty dzieliłeś się wszystkim, co miałeś najcenniejsze: zdrowiem, czasem, siłą i sercem – powiedział prezydent Janusz Pęcherz. Tak żegnał przyjaciela miasta, Keesa Huismana – Ho-lendra, bardzo aktywnie działającego w komitecie Kalisz-Heerhugowaard. Teraz przyjechał on do Polski po raz ostatni. Od lat choruje na raka, który wyczerpuje jego siły.

To była ostatnia wizyta Keesa Huismana w Kali-szu i może ta świadomość sprawiła, że spotkanie Holendra z władzami miasta oraz z pracownikami kaliskich instytucji było niezwykłe. Kees Huisman, który od wielu lat jest filarem komitetu Kalisz-Heer-hugowaard, przyjechał do Kalisza z piękną misją. Pragnął osobiście podziękować za lata przyjaźni i współpracy.

– Mógłbym wam opowiedzieć o wielu wyda-rzeniach, które mnie wzruszyły, o wdzięczności ludzi, którym pomogliśmy i o sposobie, w jaki ci ludzie okazywali wdzięczność. Zawsze byliśmy ciepło witani w Caritasie, w sierocińcach, domu starców, instytucjach pomagających dzieciom upośledzonym. To budzi pozytywne emocje i daje siłę, by nadal pomagać – mówił. – Holendrzy są bardzo prostolinijni, wolą działać niż mówić. Dla mnie podejmowanie bezpośrednich działań jest już niemożliwe, mogę być jedynie zaangażowany w rozwój naszej wspaniałej przyjaźni. Będę tęsknił za wami, za dyskusjami, wspólną pracą, działaniami oraz długimi spacerami po Kaliszu – dodał.

Dzisiaj Kees Huisman jeździ na wózku inwalidz-kim, chodzenie jest dla niego wielkim wysiłkiem. Choroba nie pozwala mu już normalnie żyć i pracować. Do Kalisza przyjechał z małżonką. Ale ten ciepły, starszy mężczyzna nie traci wiary we własne siły. Pomimo bólu jest pełen energii i rado-ści. Cieszy się każdą minutą życia, pielęgnuje jego zdaniem najbardziej wartościowy dorobek: miłość i przyjaźń. Kalisz oraz ludzie, których tu spotkał na zawsze pozostaną jego przyjaciółmi. Tak jak on pozostanie w pamięci wielu kaliszan. – Nasze myśli będą blisko ciebie, gdziekolwiek będziesz – mówił prezydent.

Kalisz wiele zawdzięcza Keesowi Huismanowi. – Dzięki niemu i całemu komitetowi współpracy miasto otrzymało Złote Gwiazdy Partnerstwa i Flagę Honorową Rady Europy. To wyróżnienia, którymi niewiele miast w Polsce może się poszczy-cić. Holendrzy bardzo też pomogli przeciętnym kaliszanom. Wsparli m.in. działalność kaliskich szpitali poprzez dostarczanie im sprzętu medycz-nego, a także cenną inicjatywę siostry Maury. Komitet zaopiekował się osiedlem Korczak, dzięki temu młodzież Korczaka otrzymała wyposażenie sportowe: buty do gry w piłkę nożną, piłki spor-towe, stół ping-pongowy, siatkę do gry w piłkę siatkową, stroje sportowe, siatkę, rakietki, lotki

do gry w badbintona. Ośrodek Tulipan pozyskał sprzęt rehabilitacyjny, natomiast seniorzy zyskali wsparcie finansowe, dlatego można było wykupić dla nich sprzęt rehabilitacyjny, który jest obecnie używany przez koło seniorów w szkole przy ul. Robotniczej – powiedziała Iwona Urbanowska, przewodnicząca komitetu partnerskiego Kalisz--Heerhugowaard, dodając, że wymienione zasługi komitetu i Keesa to zaledwie niewielka część ich działań dla kaliskiej społeczności. Wszystkich nie

Niezwykłe spotkanie sposób wymienić. Warto jednak jeszcze wspo-mnieć, iż Kees Huisman pełni rolę łącznika między Kaliszem a polską ambasadą w Holandii, która odznaczyła go za zaangażowanie w integrację społeczności obu państw. – Dlatego ochrzciliśmy jedno z drzew w parku imieniem Keesa Huismana. Jesteśmy przekonani, że z naszym przyjacielem nadal będziemy się spotykać. Trudno dopuścić do siebie myśl, że on się już u nas nie zjawi – dodała Iwona Urbanowska.

Podczas spotkania w ratuszu Kees Huisman otrzymał wiele dowodów wdzięczności za długoletnią współpracę z kaliszanami. Fot. Mariusz Hertmann

wok

ół n

as

Sylwia Jaśko

Page 13: 4 6 8 12 15 26

Park nad Krępicą rozciąga się obecnie na spo-rym obszarze. W tej chwili Wydział Środowiska, Rolnictwa i Gospodarki Komunalnej prowadzi prace pielęgnacyjne na terenie zajmującym 2,5 hektara. Zieleniec zajmuje pas ziemi wzdłuż jednego brzegu rzeki i ciągnie się w kierunku ul. Stanczukowskiego. Stanowi naturalne miejsce wypoczynku dla mieszkańców osiedla Słoneczny Stok i całego Korczaka. Dla innych kaliszan pełni funkcję skrótu – idąc tędy, przez dolinę Krępicy, szybciej można się znaleźć w okolicach Szpitala Zespolonego im. Ludwika Perzyny. Jest to też na pewno przyjemniejsza droga niż zatłoczone, zwłaszcza w godzinach szczytu, ulice miasta. Drzewa, ozdobne krzewy, wyznaczone ścieżki i ławeczki – wszystko wokół podpowiada, że nad Krępicą niepostrzeżenie wyrósł park. W zamie-rzeniu jego założycielki, Iwony Urbanowskiej, ma on być symbolem partnerstwa i więzi pokoleń, bo też gdyby nie szeroko pojęte partnerstwo, zieleniec by nie powstał.

Drzewo IwonyByła radna, Iwona Urbanowska, na park się

uparła. W 1999 roku, kiedy po raz pierwszy po-dzieliła się publicznie swoim pomysłem, inaczej o tej inicjatywie nie mówiono. Park miał powstać na zaniedbanym, zalewowym terenie Krępicy, zarośniętym chaszczami i trawą. Już samo przej-ście przez rzeczkę nastręczało problemów. Ktoś litościwy przerzucił jedynie kładkę nad wodą. Po drugiej stronie czekała kolejna przeszkoda – stromizna doliny, której pokonanie, zwłaszcza zimą, nie należało do łatwych. Toteż umożliwienie swobodnego poruszania się po tym terenie było jednym z pierwszych zadań, jakie postawiła sobie założycielka. Równolegle rozpoczęła poszukiwania fundatorów zieleni, bo miasto, choć przychylne idei, nie znalazło specjalnych funduszy na to za-danie. – W tej sytuacji pomyślałam, że jeśli zdołam do mojego pomysłu zapalić ludzi, mieszkańców Kalisza, instytucje i nasze miasta partnerskie, zieleniec będzie jednak mógł powstać – mówi Iwona Urbanowska.

Plan się powiódł. W październiku 2000 roku wmurowano kamień węgielny pod Park nad Krępicą. Pierwsze posadzone wówczas drzewo, drobnolistna lipa, nosi nazwę „Iwona”. W uroczy-stości wzięli udział przedstawiciele władz miasta z ówczesnym prezydentem, Zbigniewem Włodar-kiem, reprezentanci miast partnerskich, nauczy-ciele i uczniowie pobliskiej Szkoły Podstawowej nr 7 przy ul. Robotniczej, kaliscy przedsiębiorcy, ogrodnicy, mieszkańcy okolic – wszyscy razem mieli się okazać oddanymi przyjaciółmi nowego zielonego założenia.

Piąte urodziny parkuGesty przyjaźni

– Od początku z dużą przychylnością spotkałam się także ze strony naszego zaprzyjaźnionego miasta, Erfurtu. Szczególnie ważny pozostanie dla mnie konkurs ogłoszony dla studentów tamtejszej Wyższej Szkoły Zawodowej, który przyniósł nam kilka planów zagospodarowania parku. I choć ze względów finansowych nie były one możliwe do realizacji, zapamiętam przedsięwzięcie jako miły dowód przyjaźni – zaznacza była radna.

Motorem inicjatywy po stronie niemieckiej był Wolfgang Schwarz, zajmujący się zielenią w erfurckim magistracie. Do konkursu przystąpiło 45 studentów Wydziału Architektury Krajobrazu; 21 prac (wybranych przez jury obradujące pod przewodnictwem prof. Jurgena Zyllinga) zapre-zentowano w kaliskim ratuszu wraz z rysunkami uczniów z podstawówki przy ul. Robotniczej.

Tymczasem nad Krępicą powstawały pierwsze zarysy przyszłego zieleńca: pojawiły się schody z podjazdami dla wózków inwalidzkich i dziecię-cych, ozdobne głazy, kosze na śmieci i ławeczki. Z czasem przybywało także fundatorów parkowej roślinności. Jest wśród nich Marita Lay, która ze swojej szkółki spod Bonn przekazała dziesięć do-rodnych lip. Dzisiaj znaczą one pierwszą aleję nad strugą. Jan Klauza z Pleszewa wzbogacił kolekcję o dodatkowych dwadzieścia drzew, a Ośrodek Kultury Leśnej w Gołuchowie dołożył katalpy i dęby. Pomagał także Zespół Szkół Rolniczych w Opatówku, którego uczniowie obsadzili skarpę różnymi gatunkami sadzonek. Lista darczyńców jest zbyt długa, aby można było wszystkich wy-mienić. Podczas uroczystości 5-lecia powstania parku uhonorowano ich dyplomami.

Z okazji urodzinCzy Park nad Krępicą był potrzebny? Naj-

wymowniejsze są słoneczne popołudnia, kiedy spotykają się tu spacerowicze; młodsi na rand-kach, starsi na pogaduszkach i matki z dziećmi szukające spokojnego miejsca do wypoczynku. Specjalnymi dniami pozostaną jednak paździer-nikowe urodziny zieleńca. Niezmiennie z tej okazji nad rzeczką pojawiają się nowe drzewa i krzewy. Od pięciu lat rada osiedla Korczak wspólnie z samorządem szkolnym „Siódemki” organizuje w tym czasie ognisko dla wszystkich mieszkańców. Szczególnymi gośćmi są nauczyciele, którzy fun-dują drzewa upamiętniające wybitne postacie z ich środowiska. Rok temu dla uczczenia 65. rocznicy tajnego nauczania w czasie okupacji posadzono dąb piramidalny. Stosowna inskrypcja znalazła się obok, na obelisku.

Po pięciu latach roślinną szatę zieleńca budują

głównie lipy, brzozy, klony, olchy i dęby. Są też iglaki: czarna sosna, wejmutki, świerki, cyprysiki Lavsona, modrzewie. Pomiędzy drzewami widać rabaty kwiatowe. Szczególnie jedna – intensywnie żółta, w kształcie gwiazdy – rzuca się w oczy. Zo-stała założona wiosną ubiegłego roku, gdy Polska znalazła się w Unii Europejskiej. To wydarzenie świętowano także nad Krępicą.

W zaproszeniu na wmurowanie kamienia wę-gielnego przed pięcioma laty pisano o „zielonym pomniku dwutysiąclecia”. Dzisiaj „pomnik” już pięknie szumi. Czy będzie się dalej rozwijać? W dużej mierze zależy to od uregulowania stosun-ków własnościowych w tej okolicy, bo ziemia w dalszej części parku i po drugiej stronie rzeki ma prywatnych właścicieli. Jak zawsze można jednak powiedzieć, że zależy to także od dobrej woli i przychylności dla tej idei nas wszystkich.

Minęło pięć lat od czasu, gdy nad Krępicą zaczął rosnąć park. 12 października w obecności władz Kalisza, gości z zaprzyjaźnionych miast oraz mieszkańców Korczaka świętowano pierwszą rocznicę w historii naszego najmłodszego zieleńca.

W uroczystościach jubileuszowych nad Krępicą brali udział także najmłodsi mieszkańcy osiedla Korczak. Fot. Mariusz Hertmann

Holenderski gość, Kees Huisman z dziećmi i Iwoną Urbanowską.Fot. BIM

Anna Tabaka

Page 14: 4 6 8 12 15 26

PWSZ ma patronaRobert Kuciński

Historycy biją się w piersi i przyznają, że zbyt mało uwagi poświęcili tej znaczącej osobistości Polski międzywojennej. Większość swych wy-powiedzi poświęconych Stanisławowi Wojcie-chowskiemu rozpoczynają od słów: zapomniany, niedoceniony, niezbyt dokładnie opisany. Współ-twórca Polskiej Partii Socjalistycznej, aktywny ideolog i organizator ruchu spółdzielczego, obrońca demokratycznych zasad współżycia społecznego, Prezydent II Rzeczypospolitej – został patronem Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w swym rodzinnym mieście.

Z Kalisza do WarszawyUrodził się w roku 1869 w domu dozorcy

kaliskiego więzienia Feliksa Wojciechowskiego i Florentyny z Vorhoffów. Był absolwentem reno-mowanego gimnazjum filologicznego, obecnego Liceum im. Adama Asnyka, na którego murach widnieje teraz pamiątkowa tablica upamiętnia-jąca znaczenie tego wybitnego kaliszanina dla szkoły, miasta, kraju.

– Nie wiem dlaczego przez wiele lat po 1945 roku ten człowiek został zupełnie zapomniany. Bardzo długo nie było dla niego miejsca w nazwie szkół bądź ulic – powiedział Władysław Kościelniak, kronikarz miasta Kalisza. – Dopiero po pięćdziesięciu latach od jego śmierci władze Kalisza przypomniały sobie, że taki kaliszanin był i postanowiły nadać jednej z ulic jego imię – dodaje.

Wojciechowski ponoć pamięcią do grodu nad Prosną często nie wracał. Jednak przyjmując tytuł honorowego obywatela miasta stwierdził: „Jestem z Wami od chwili urodzenia i pozostanę takim, jakim wychował mnie Kalisz, do końca życia”. Podobne znaczące słowa o mieście, w którym się urodził i kształcił odnajdujemy w pierwszym tomie jego pamiętnika.

– Zawsze podkreślał, że jest kaliszaninem – powiedział mi profesor Maciej Grabski, wnuk prezydenta, do niedawna prezes Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej. – Myślę, że miejsce urodze-nia wpłynęło na jego mentalność. To jednak za-chodnia część Polski. Był inaczej uformowany niż większość ludzi stąd, z którymi współpracował. To była inna mentalność – bardziej europejska – podsumowuje potomek Wojciechowskiego, którego odwiedziłem w podwarszawskich Go-łąbkach, w domu, w którym jego dziadek spędził ostatnie 35 lat swego życia.

Od chwili wstąpienia w mury Uniwersytetu Warszawskiego, to znaczy od roku 1888, jako student wydziału fizyko-matematycznego Stanisław Wojciechowski związał się z tajnymi organizacjami oraz kołami samokształceniowymi i niepodległościowymi. Zaznał ryzyka konspiracji,

a wkrótce posmakował gorzkiego chleba emigracyj-nego. Szwajcaria, Francja, Anglia – to, rzec można, romantyczny okres życia przyszłego prezydenta. Zakończony, gdy tylko zdarzyła się okazja legalnego powrotu do Królestwa Polskiego.

– Przecież moi dziadkowie byli w Anglii – wspomi-na Agnieszka Zajączkowska, wnuczka prezydenta. – Tam się urodziła moja mama i mój wuj. Na pewno źle się tam im nie wiodło. Kiedy jednak dowiedzieli się, że mogą wrócić do Polski, to wystarczył im jeden dzień. Wszystko zostawili – podkreśla.

Konspirator –premier – prezydentWcześniej, bo w czerwcu roku 1893, w Wilnie Sta-

nisław Wojciechowski poznał Józefa Piłsudskiego. Tak zaczęła się 35-letnia przyjaźń z marszałkiem, zakończona słynnym spotkaniem na Moście Ponia-towskiego. W maju 1926 roku w wyniku zamachu stanu prezydent Wojciechowski zmuszony był złożyć swój urząd. Od tego czasu ponoć nie wymawiał nazwiska Piłsudskiego.

– Mnie się wydaje, że nie chciał wracać pamię-cią do pewnych rzeczy – uważa profesor Grabski. – Dziadek nigdy nie wdawał się ze mną w dyskusję na temat przewrotu majowego. To była rzecz, o której nie wolno było rozmawiać. Trzeba dodać jednak, że nigdy nie powiedział czegoś, co mogłoby kogo-kolwiek oczernić bądź przedstawić w złym świetle – dodaje wnuk.

Zanim został prezydentem, Wojciechowski był ministrem spraw wewnętrznych w gabinetach Ignacego Jana Paderewskiego oraz Leopolda Skulskiego. Wcześniej – aktywnym działaczem so-cjalistycznym i spółdzielczym. – Najważniejszym, a jednocześnie najmniej znanym okresem aktywności dziadka był czas po odzyskaniu niepodległości, zanim został prezydentem –uważa profesor Grab-

ski. – To była taka organiczna praca związana z tworzeniem państwa polskiego, z jego or-ganizacją. Niesłychana praca. Proszę sobie wyobrazić: Polska składała się z trzech kompletnie niekompatybilnych kawałków, z różną strukturą administracyjną, odmienną strukturą finansową itd. To niezwykłe i ekscytu-jące – budowanie czegoś w oparciu nie o pieniądze, lecz o entuzjazm i wolę tworzenia – opowiada.

Zdaniem historyków do nie-wątpliwych sukcesów rządzą-cego tandemu Wojciechowski--Paderewski należy stopniowe integrowanie z resztą kraju obję-

tej powstaniem Wielkopolski. Do wielkich osiągnięć tego pierwszego należy wprowadzanie demokracji terytorialnej oraz budowanie zrębów polskiej ad-ministracji państwowo-samorządowej w dawnej Kongresówce, Galicji, na Kresach Wschodnich, w Wielkopolsce i na Pomorzu.

W czasie prezydentury Wojciechowskiego względnie harmonijnie rozwijały się wszystkie sektory gospodarki, a szczególnie gospodarka komunalna i spółdzielcza, której był gorącym zwolennikiem.

PatronStanisław Wojciechowski był prezydentem przez

trzy lata i 145 dni. Był to czas sumiennej realizacji obietnic złożonych w orędziu do narodu, w którym nawoływał wszystkich do wyeliminowania z uczuć i czynów zła oraz zachęcał do pracy nad zbudo-waniem jednego niepodzielnego państwa. Choć umiejętności polityczne kaliszanina bywają przez historyków różnie oceniane, to jednak wszyscy zgodnie przyznają, że był wyjątkowo prawym i uczciwym człowiekiem. – Chyba najważniejszą rzeczą jest to, żeby być przyzwoitym człowiekiem – rzekła Agnieszka Zajączkowska, pokazując mi pamiątki po dziadku. –Trzeba dawać sobą świa-dectwo tego, że jest się Polakiem i być dumnym, że mieszka się w swojej wolnej ojczyźnie – dodaje ze łzą w oku.

– W całym życiu Wojciechowskiego, w całej jego działalności, chodziło o jedną rzecz najważniejszą – o Polskę. To było motorem całej jego aktywności. Jeżeli popatrzymy na jego życie, to było ono cały czas bardzo konstruktywną pracą na rzecz innych ludzi – zauważa Maciej Grabski. – On nie robił nic dla siebie, nigdy nie gromadził majątku. Był całe życie, jak byśmy dziś powiedzieli – pracownikiem najemnym. Pracował nie dla siebie, a to, co jego

Stanisław Wojciechowski (po prawej) z Władysławem Grabskim.

hist

oria

Page 15: 4 6 8 12 15 26

Stanisław Wojciechowski na portrecie malowanym przez córkę.

Agnieszka Zajączkowska, wnuczka Stanisława Wojciechowskiego.

Profesor dr hab. inż. Maciej Władysław Grabski.

dotyczyło, było zawsze drugie. Mnie się wydaje, że to jest ważne. Taką postawę trudno dziś znaleźć – stwierdza.

Wojciechowski zmarł później niż Stalin. Cie-szyła go świadomość, że przeżył dyktatora, który tragicznie zaciążył na losach Polski. Nekrologi o jego śmierci i klepsydry były cenzurowane. Nie pozwolono poinformować opinii publicznej, że zmarł współorganizator PPS, uczestnik zjazdu założycielskiego tej partii w Paryżu i były prezydent Rzeczypospolitej Polskiej. Spoczął na Powązkach w roku 1953.

– Śmierć Stanisława Wojciechowskiego i jej kolej-ne rocznice nie poruszały dotychczas wyobraźni hi-storyczno-obywatelskiej – mówił jego wnuk jeszcze w połowie lat 90. Kalisz jednak to zmienia. – Jestem bardzo zadowolony, jako ten kronikarz miasta, że PWSZ przyjęła imię Stanisława Wojciechowskiego, kaliszanina, byłego Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej – nie ukrywa swej satysfakcji Władysław Kościelniak. Uroczystości oficjalne związane z nadaniem imienia Państwowej Wyższej Szkole Za-wodowej odbyły się w połowie października.

Temat wywołała we wrześniu Miejska Biblio-teka Publiczna im. Adama Asnyka wystawą „Obraz kultury łużyckiej w księgozbiorze Alfonsa Parczewskiego”. Niezwykle ciekawą ekspozycję przygotowała Małgorzata Kowalewska, a pretek-stem do prezentacji stały się XIII Europejskie Dni Dziedzictwa Kulturowego, obchodzone także w naszym mieście.

Zbiór łużycki Alfonsa Parczewskiego, pozo-stający w Kaliszu, liczy obecnie 73 tytuły druków zwartych w 81 woluminach i 20 tytułów czasopism w 177 woluminach. Sześć starodruków z tej kolekcji przechowuje Muzeum Okręgowe Ziemi Kaliskiej. Jej katalog w latach 80. XX wieku opracował dr Krzysztof Walczak. Na wystawie w Bibliotece Głównej przy ul. Legionów pokazano fragment zbioru, wystarczający jednak, aby zapoznać się z charakterem całości. Znalazły się tutaj zarówno tłumaczenia Parczewskiego i jego siostry Melanii z dolnołużyckiego, czasopisma, książki i leksykony w języku polskim oraz niemieckim traktujące o kulturze tego narodu, jak i wiele literatury religijnej. Bo też religia była przez wieki najważniejszym bastionem obrony Serbołużyczan przed ger-manizacją. Nazwani przez Lutra „najgorszą ze wszystkich nacji”, z katolicyzmu uczynili sztandar swojej odrębności. Dlatego uroczyście obchodzą święta pozwalające zamanifestować ich etniczną przynależność. Najważniejsza jest Wielkanoc, kiedy setki jeźdźców we frakach objeżdża kościoły i cmentarze, obwieszczając Zmartwychwstanie Chrystusa.

Liczebność tego narodu w zależności od źródeł jest szacowana dzisiaj na 60 do 70 tys. osób. Żyją one na terenach landów niemieckich – we wschodniej Saksonii (Łużyce Górne) i południowej Brandenburgii (Łużyce Dolne). Dwa główne cen-tra to Chociebuż i Budziszyn, choć powinniśmy także pamiętać o Żarach, Lubaniu i Zgorzelcu – miastach leżących na polskim skrawku Łużyc. Swoją polityczną niezależność Słowianie tej krainy stracili już w X wieku. Potem na krótko dostali się pod rządy władców polskich, następnie kolejno – czeskich i saskich, aby po kongresie wiedeńskim zostać podwładnymi Prus (mały skrawek Łużyc Górnych pozostał przy Saksonii). W XIX stuleciu

powstała też pierwsza i jedna z najważniejszych naukowo-kulturalnych instytucji, służąca odrodze-niu narodowemu Słowian Zachodnich, Macierz Serbołużycka (Maæica Serbska). Do dzisiaj prze-trwała nieco młodsza organizacja stawiająca sobie podobne cele – Domowina (Ojczyzna).

Z działaczami Maæicy utrzymywał kontakt Alfons Parczewski, który od swojej pierwszej wędrówki po Saksonii i Brandenburgii zafascynował się kulturą oraz językiem mniejszości tych ziem. Przez następ-ne dziesięciolecia kaliski adwokat był inicjatorem wielu przedsięwzięć na rzecz podtrzymania tej odrębności etnicznej. Między innymi doprowadził do wydania „Pratyji”, kalendarza w języku dol-nołużyckim, ilustrowanego portretami władców serbskich i bułgarskich, a także Józefa Ignacego Kraszewskiego, kolejnego propagatora sprawy sło-wiańskiej. Ważnymi osiągnięciami Parczewskiego na tym polu był również druk „Czytanki” oraz praca transkrypcyjna i badawcza nad XVI-wiecznym psałterzem z Wolfenbüttel, cennym zabytkiem piśmiennictwa dolnołużyckiego. Zamyślał też bibliofil o małym słowniku encyklopedycznym niemiecko-serbskim, książce z legendami o serbo-łużyckich królach i czesko-polskim wydawnictwie artystycznym na rzecz budowy domu Macierzy Serbskiej w Budziszynie. Był bowiem Parczewski wielkim orędownikiem idei współdziałania narodów słowiańskich, co dobitnie wyartykułował m.in. w swoim wystąpieniu „O potrzebie wzajemności literackiej z ludami słowiańskimi”, wygłoszonym w 1883 roku na zjeździe literatów i artystów polskich w Krakowie.

Dni Dziedzictwa Kulturowego, w tym roku po-święcone pograniczom – etnicznym, politycznym, wyznaniowym, stylistycznym etc., były zatem bardzo dobrą okazją, aby przypomnieć dzieje łużyckiego „pogranicza” narodów słowiańskich.

W Kaliszu od lat pisarsko-wydawniczą spuści-zną po kaliskim adwokacie zajmuje się dr Ewa An-drysiak, której wydana w tym roku praca „Książka i ludzie książki w życiu Alfonsa Parczewskiego” przynosi sumę wiedzy na ten temat.

* Lusatica: druki w języku górnołużyckim i dolnołużyc-kim oraz książki traktujące o Łużycach.

Bywają nazywani europejskimi Tybetańczykami i porównywani do „topniejącej bry-ły lodu” – Serbołużyczanie, najmniejszy naród słowiański świata. W Kaliszu mamy szczególne powody, żeby o nich pamiętać. Wielkim orędownikiem sprawy łużyckiej był adwokat i bibliofil Alfons Parczewski, który nad Prosną pozostawił swój księgozbiór, w tym lusatica.*

Kalisko-łużyckie pogranicze

Ile wiesz o Serbołużyczanach?Anna Tabaka

Page 16: 4 6 8 12 15 26

lit

erat

ura Mogłoby się wydawać, że po czterdziestu la-

tach od śmierci Marii Dąbrowskiej napisano o niej prawie wszystko i udostępniono też wszystkie jej teksty. Jednak okazuje się, że publicystyka pisarki, którą zajmowała się równolegle z twórczością lite-racką, wymaga sporządzenia rzetelnej bibliografii i przejrzenia na nowo wielu czasopism, z jakimi współpracowała. Głównym powodem takiego stanu rzeczy jest fakt, że w latach 1910-1914 pu-blikowała pod wieloma pseudonimami, a niektóre z nich do niedawna były nieznane i nie pozwoliły dotrzeć do wszystkich jej tekstów (np. „Mar.”, „M.”, „Mar-ska”, „Mer”, „M.N.”). Czytelnicy czekają rów-nież na pełne wydanie Dzienników. Materiały te w większości już ukazały się na rynku wydawniczym, ale w dwóch okrojonych edycjach. W maju tego roku udostępniono nam korespondencję Marii i Mariana Dąbrowskich z lat 1909-1925 („Ich noce i dnie”, wstęp i opracowanie Ewa Głębicka, Wydaw-nictwo Iskry). Pierwsze wydanie tych niezmiernie interesujących materiałów zaplanowano bardzo precyzyjnie, bowiem w tym roku zbiegły się dwie rocznice: czterdziesta rocznica śmierci Marii Dą-browskiej (6 X 1889 – 19 V 1965) i osiemdziesiąta rocznica śmierci jej męża – Mariana Dąbrowskiego (8 IX 1882 – 30 IX 1925).

Jak doszło do spotkania Marii i Mariana?Maria Szumska opuściła rodzinny Russów w

1907 roku, wyjeżdżając na studia przyrodnicze do Lozanny. Wkrótce przeniosła się do Brukseli, gdzie kontynuowała naukę na Université Libre oraz Université Nouvelle (nauki społeczne, filozofia). Belgia była w tym czasie największym skupiskiem studentów z krajów słowiańskich. Właśnie tutaj, w Brukseli, w 1909 roku poznała Mariana Dą-browskiego, który organizował wśród młodzieży polskiej studiującej za granicą ruch postępowo--niepodległościowy. Z inicjatywy Dąbrowskiego na fali ruchu „Filarecji” powstało Stowarzyszenie Polskie im. Joachima Lelewela. W tym okresie oboje prowadzili aktywne życie działaczy, któremu on nadawał ton. Jednocześnie miłość wypełniała im wszystkie brukselskie lata wspólnych studiów. Utrzymywali się ze skromnych środków przesyła-nych z Russowa oraz własnej twórczości dzienni-karskiej i publicystycznej. Związek ten, nie od razu zalegalizowany, mocno niepokoił rodziców Marii, skoro pod datą 17 lipca 1910 roku ojciec pisarki napisał do przyszłego zięcia:

[...] Prosimy Cię też, Kochany i Szanowny Panie Marianie, abyś jej całe życie był wiernym przyjacie-lem, abyś jej nie zatruł życia, abyś tak pokierował swoją osobą, żebyście oboje mogli się połączyć węzłem małżeńskim w przyszłości: pod tym tylko warunkiem możemy się zgodzić na serdeczny i miłosny stosunek Wasz.

(List J. Szumskiego do M. Dąbrowskiego, Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego, Dział Rękopisów, Archiwum Marii Dąbrowskiej, nr inw. 1974. W: T. Drewnowski, Rzecz russowska, Kraków 1981, s. 71.).

Do zawarcia małżeństwa doszło w 1911 roku. 26 lipca w Hôtel de Ville w Brukseli odbył się ślub cywilny, a nieco później, bo 28 września tegoż roku, ślub kościelny. Nowo poślubiona para prze-bywała ze sobą dość krótko. Maria po ukończeniu studiów powróciła do kraju, Marian znalazł się w Polsce dopiero z chwilą wybuchu I wojny światowej (wcześniej nie mógł przebywać legalnie w kraju ze względu na działalność niepodległościową), a już w połowie sierpnia 1914 roku zaciągnął się do legionów Józefa Piłsudskiego. W tej sytuacji również i I wojna światowa na długo ich rozdzieliła. Dopiero w 1917 roku, kiedy wrócił z frontu, wyna-jęli pierwsze w ich sześcioletnim małżeństwie stałe mieszkanie w Warszawie przy ul. Polnej 40. Jak się wydaje, był to związek bardzo zwarty, nawet póź-niej, kiedy pojawiały się wątpliwości, które w sumie i tak go konsolidowały. Po upływie mniej więcej roku wspólnego zamieszkania Maria zanotowała w swoim dzienniku:

4 VI 1918. WtorekDnie zimne i brzydkie. Marian nieznośny. Nudzi

jak bona, strofująca swego pupila. Czepia się każde-go ruchu, słowa, trudno wytrzymać. Znudziło mnie to, wszystko na opak widzi, co u niego jest dobre, u mnie najgodniejsze prześladowania. Uciekam przed nim i oczywiście nie kocham go. Ale on ma słuszność. Wina tego jego usposobienia jest we mnie. Bo gdybym go bardzo, bezgranicznie, tak jak dawniej kochała, to bym w nim to zwyciężyła. Mo-głam z niego zrobić najcudowniejszego człowieka, cały był w moich rękach. Sama to zniszczyłam. A raz straconej, cudnej władzy nad człowiekiem już się nie odzyskuje. [...] Kapryśna jestem, zła, obojętna, zamknięta w sobie, poszukująca wewnątrz siebie tych dziwnych krain piękności, które tam zaistnieją, a on jest zanadto zraniony, żeby mnie kochać jaką-kolwiek jestem, za mało kocha i rozumie ten świat uczuć, w którym ja żyję, który dla mnie jest cudem życia i objawieniem jego istoty. A jednak kocham go bardzo, bardzo. Na życie nasze pada wciąż ogromne światło tych sześciu lat, w ciągu których nie było takiej drugiej miłości jak nasza.

(M. Dąbrowska, Dzienniki 1914-1925, Warszawa 1998, t. 1, s. 176-177).

Małżeństwo zostało przerwane nagłą śmiercią Ma-riana 30 września 1925 roku. Dąbrowska była tak bar-dzo dotknięta śmiercią męża, że dopiero po upływie dłuższego czasu – 18 maja 1926 roku – opisała swoje „ostatnie spotkanie z Mirkiem w Stanisławowie”:

Pojechaliśmy na dworzec. On jechał do Kosowa na urlop, ja wracałam do Warszawy z urlopu. Jego pociąg odchodził pierwszy. Mirek stał na stopniach, trzymał mnie za rękę i powtarzał: – „Co ja się z tobą tak dziwnie nie mogę rozstać”. Kiedy pociąg ruszał on mnie wciąż jeszcze trzymał za rękę. Te słowa: – „Co ja się z tobą tak dziwnie nie mogę rozstać” – to były ostatnie słowa, jakie do mnie powiedział żywymi ustami. Co ja powiedziałam na ostatku – nie pamiętam. Kiedy zaraz potem z Warszawy pojecha-łam na wieś do Heli po Mamunię, to tam sobie ciągle powtarzałam: – „Twoja miłość zwyciężyła wszystko”, i obiecywałam sobie, że mu to w liście napiszę. To

było na dziesięć dni przed depeszą z Kosowa, zawiadamiającą o jego nagłej śmierci na serce. Tak tedy odszedł i ja mu tego nie powiedziałam. A teraz jestem sama i teraz ja odchodzę.

(M. Dąbrowska, Dzienniki 1926-1935, Warsza-wa 1999, t. 2, s. 20-24).

O Marii Dąbrowskiej wiemy sporo, natomiast Marian pozostawał zawsze trochę w jej cieniu, wypada więc przybliżyć nieco jego postać.

Marian DąbrowskiMarian Dąbrowski, nazywany przez Marię „Dzi-

tek”, „Mir”, „Mirek”, był starszy od niej o siedem lat. Urodził się w Warszawie 8 września 1882 roku w rodzinie urzędniczej o tradycjach patriotycz-nych. Jego ojciec, Leopold Leon Dąbrowski, był członkiem Organizacji Narodowej w Białymstoku. Matka, Gabriela z Zejmów, pochodziła ze Żmu-dzi, według przekazów była osobą uczuciową i głęboko religijną, prawdopodobnie wywarła duży wpływ na syna. Marian miał dwóch braci: history-ka – Józefa, znanego pod pseudonimem Grabca, a także Wacława, również znanego bakteriologa. Kształcił się w gimnazjum radomskim, gdzie już w trzeciej klasie redagował gazetkę pt. „Uczeń”, w której wzywał kolegów do występowania przeciwko zaborcom. W klasie czwartej należał do tajnych kół samokształceniowych młodzieży rewolucyjno-patriotycznej, za co został wydalony z gimnazjum w Radomiu, a następnie w Piotrko-wie. Maturę otrzymał jako ekstern w Saratowie nad Wołgą.

W 1901 roku wstąpił na wydział medyczny Uni-wersytetu Warszawskiego, gdzie zamiast nauce, oddał się całkowicie działalności rewolucyjnej w studenckich kołach PPS. W 1905 roku przystąpił do organizacji bojowej PPS i wszedł w bardzo dramatyczny okres swojego życia. W marcu tego roku brał udział w zamachu na warszawskiego oberpolicmajstra pułkownika Karla Nolkena, a także w maju tego samego roku w zamachu na generała-gubernatora Konstantego Maksy-mowicza. Po rozbiciu bojówki Dąbrowskiemu przydzielono organizowanie ruchu i wystąpień bojowych PPS w Radomskiem, na Podlasiu i w okręgu częstochowskim. Wtedy wkrótce wyje-chał do Krakowa, gdzie ponownie zapisał się na studia medyczne. I tym razem nie zaangażował się w naukę, pochłonięty był całkowicie pracą niepodległościową.

Pod koniec 1906 roku wziął udział w rozłamo-wym IX Zjeździe PPS w Wiedniu i stąd wyjechał do Lozanny, gdzie zapisał się na wydział prawa. Rok później rozpoczął w Brukseli studia historyczne i prawne. W tym czasie zajmował się również organizowaniem życia politycznego młodzieży polskiej kształcącej się na zagranicznych uni-wersytetach. Był jednym z twórców Związku Fila-retów, tj. zrzeszeń niepodległościowych, których członkowie powiązani byli z wolnomularstwem – Lożą Templariuszy Dobrych.

W 1907 roku osiemnastoletnia Maria Szumska przyjechała na studia przyrodnicze do Lozanny, gdzie od roku uczył się też Marian, ale czy spo-

Dwie roczniceGrażyna Przybylska

Czterdziestolecie śmierci Marii Dąbrowskiej i osiemdziesięciolecie śmierci jej męża – Mariana Dąbrowskiego

Page 17: 4 6 8 12 15 26

tkali się wówczas, nie jest pewne. Pisarka twierdzi, że poznali się dopiero w 1909 roku w Brukseli. W tym samym czasie przebywał w Brukseli również Edward Abramowski, który był przywódcą ducho-wym studiującej tam młodzieży polskiej. Dla Ma-riana okres brukselski to kolejny etap działalności politycznej i społecznej, dla Marii natomiast był to okres najważniejszy, w którym ukształtowała się jej filozofia życiowa i społeczna. Pod wpływem Mariana bardzo szybko zaangażowała się w pracę dziennikarską, kiedy on jako korespondent zagra-niczny pisał do „Kuriera Lwowskiego”, „Gońca”, „Tygodnika Ilustrowanego”, „Tygodnika Polskie-go”, „Gazety Robotniczej”, „Przedświtu”, „Prawdy”, „Bluszczu”, „Żołnierza Polskiego”.

W 1912 roku przeniósł się do Londynu. Jako mąż zaufania Komendy Strzelca i Komisji Tymczasowej Stronnictw Niepodległościowych zorganizował tam oddział Strzelca i Sztabu Wojskowego. Z chwilą wybuchu I wojny światowej Dąbrowski powrócił do kraju. W połowie sierpnia 1914 roku był już w legionach Józefa Piłsudskiego. Biorąc udział w całej kampanii legionowej, został jej kronikarzem.

Po kilkuletnich studiach nad historią Belgii opracował i wydał w 1912 roku Dzieje założenia państwa belgijskiego. Kolejne dwie książki to Kampania na Wołyniu (1919) oraz Różaniec życia i śmierci (1924). Pozostał do końca życia w wojsku (doszedł do stopnia majora). Z jego inicjatywy opracowana została ustawa o obo-wiązkowym nauczaniu w wojsku. W styczniu 1925 roku został przydzielony do wydziału wyznań niekatolickich w Ministerstwie Spraw Wojskowych.

Marian Dąbrowski zmarł nagle na atak serca 30 września 1925 roku w Kosowie Huculskim, niedaleko Kołomyi. Na krótko przed śmiercią napisał do żony list, który warto przytoczyć:

Maleńka moja, jakże często myślę o tobie i stwierdzam, że przywiązanie moje do ciebie wzrasta z latami. Nic mi po twojej sławie pisar-skiej, po twym talencie, to należy w zupełności i bezapelacyjnie li tylko do ciebie samej. Dla mnie pozostaje dobry, kochający, najdroższy dziś, po śmierci matki mojej, człowiek. [...] Z biegiem czasu staję się niespokojny o ciebie, o to światło twoje i ciepło z ciebie bijące.

(List M. Dąbrowskiego do M. Dąbrowskiej, Kosów, 21 IX 1925. [W:] Ich noce i dnie. Korespon-dencja Marii i Mariana Dąbrowskich 1909-1925, Warszawa 2005, s. 742).

Z perspektywy lat dla Marii Dąbrowskiej był to najważniejszy związek uczuciowy w jej życiu. Opublikowana korespondencja obojga jest nie-zwykłym dokumentem minionej epoki, wypełnia m.in. luki dotyczące studenckiego okresu życia pisarki. Spośród kart pocztowych i listów zacho-wały się 432 jednostki, z których udało się przy-gotować do druku 427. Według Ewy Głębickiej, która przygotowała je do edycji, z całą pewnością można byłoby przeprowadzić analizę tego związ-ku wyłącznie na podstawie odczytania kodów zawartych w dobieranych celowo pocztówkach. Oboje wybierali dla siebie karty bardzo starannie, przepraszając, gdy nie udało się zdobyć czegoś odpowiedniego. Nawet po upływie wielu lat pisarka otaczała je szczególną czcią. Pod datą 10 I 1944 roku odnajdujemy w dzienniku zapis: [...] Chciałabym je uchronić, żeby gdzieś kiedyś – bodaj już po setkach lat – żeby ludzie kiedyś

Maria Dąbrowska Marian Dąbrowski

zobaczyli w olśnieniu, jak w Polsce miłowano i jak przez nikogo nie dostrzeżony dziać się mógł w realnym życiu poemat Tristana i Izoldy. Te listy to najcudowniejsza relikwia mojego życia.

Maria przeżyła swojego męża o czterdzieści lat. Nigdy nie potrafiła żyć w samotności. W jej otoczeniu znalazło się jeszcze wielu przyjaciół, z którymi związała się na długie lata. Zmarła w wieku siedemdziesięciu sześciu lat. Dwa lata wcześniej, 13 czerwca 1963 roku, sporządziła testament. Napisała m.in.:

Proszę, aby mnie pochowano wedle obrządku religii rzymsko-katolickiej, skromnie, na koszt ZAIKS-u, gdzie mam fundusz pogrzebowy. Nie w żadnej Alei Zasłużonych, lecz w grobie na ten cel nabytym, o ile można, w pobliżu moich śp. Matki, Ludomiry z Gałczyńskich, Siostry Jadwigi i Brata Bogumiła (kwatera 238). Pogrzeb religijny nie jest manifestacją przeciw obecnemu ustrojowi, któremu życzę tylko więcej rozumu i serca, lecz jest hołdem dla piękności obrzędów katolickich, w których się wychowałam, dla tysiącletniej chrześcijańskiej tradycji mego narodu, pokornym wreszcie hołdem dla pamięci Jana XXIII, najwięk-

szego człowieka naszych czasów, który potrafił to co nikt, ożywił i zmobilizował ludzką dobroć.

(Przyp. T. Drewnowski, [W:] M. Dąbrowska, Dzienniki powojenne 1945-1965, Warszawa 1996, t. 4, s. 250).

W tym roku wypada też trzecia rocznica, którą trudno pominąć, mianowicie trzydziestolecie pra-premiery filmu „Noce i dnie”, który powstał na pod-stawie najgłośniejszej powieści Marii Dąbrowskiej. Prapremiera odbyła się w Kaliszu 22 września 1975 roku, premiera ogólnopolska natomiast miała miejsce dzień później. Przeniesienie na ekran tak obszernej powieści było wielkim wyzwaniem dla reżysera, Jerzego Antczaka. Nad scenariuszem pracował prawie trzy lata, a realizacja filmu zajęła mu aż pięć lat. Od początku podkreślano, że film stanowi przykład mistrzowskiej wręcz adaptacji. Niecałe trzy miesiące po ogólnopolskiej premierze „Gazeta Zachodnia” donosiła, że w Ostrowie Wiel-kopolskim i Kaliszu kina odwiedziło więcej osób, niż miasta te liczą mieszkańców.

Zdjęcia do filmu rozpoczęto we wrześniu 1972 roku, a zakończono w grudniu 1974 roku. Z dużą starannością odtworzono wnętrza, umeblowanie, kostiumy. Dworek Niechciców zrekonstruowano na terenie Państwowego Gospodarstwa Rolnego w Seroczynie koło Stoczka Łukowskiego. Sceny z Kalińca realizowano na krakowskim Starym Kazi-mierzu w części przeznaczonej do rozbiórki.

Film z całą pewnością odniósł wielki sukces. Nie ulega wątpliwości, że Jerzy Antczak stworzył dzieło wybitne. Obraz otrzymał Grand Prix i Nagrodę Publicz-ności na Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdańsku w 1975 roku oraz nominację do Oscara w 1976 roku.

Na koniec warto jeszcze zaznaczyć, że do rocznicy śmierci małżeństwa Marii i Mariana Dąbrowskich przygotowano się rzetelnie, przede wszystkim w Warszawie. Ukazała się korespon-dencja Ich noce i dnie w opracowaniu Ewy Głębickiej, głośna promocja książki, w Muzeum Literatury wystawa czasowa: „Szumscy, Niechci-cowie i inni”, wieczór literacki w muzeum przy ul. Polnej w dawnym mieszkaniu pisarki. W muzeum w Russowie w maju została otwarta wystawa cza-sowa zatytułowana „Maria i Marian”. Natomiast o prapremierze filmu „Noce i dnie”, która odbyła się w Kaliszu równo trzydzieści lat temu, zupełnie cicho, a być może zaznaczenie w jakiś sposób tego wydarzenia mogłoby być dobrym akcentem promocyjnym miasta.

__________________Literatura:1. Dąbrowska M., Dzienniki 1914-1945, t. 1-3, War-

szawa 1998-2000.2. Dąbrowska M., Dzienniki 1945-1965, t. 1-4, War-

szawa 1996.3. Drewnowski T., Rzecz russowska, Kraków 1981.4. Ich noce i dnie. Korespondencja Marii i Mariana

Dąbrowskich 1909-1925. Wstęp i oprac. Ewa Głębicka, Warszawa 2005.

5. Samotyhowa N., Marian Dąbrowski [W]: Polski Słownik Biograficzny.

6. Zapadka E., Urok pożółkłej fotografii [W]: „Kino Domowe” 1/2001 (6), s. 4-5.

Page 18: 4 6 8 12 15 26

Pisarze wielcy – czy też tylko wielkimi okrzyknięci – nieuchronnie i zbyt szybko kostnieją uciskani przyciasnym gorsetem stereotypowych, w równej mierze szkolnych, jak i akademickich odczytań. Z czasem zatem z radosnego i twórczego oswa-jania niezwykłości literackiego świata pozostaje już tylko zbanalizowane stwierdzenie: „Wielkim był!”. Trudno wtedy o refleksję, czy rzeczywiście i dlaczego.

Na powszechnie już uznanym literackim parna-sie literatury XX wieku niekwestionowane miejsce przyznano – nie bez wątpliwości i dość późno – Ma-rii Dąbrowskiej. Zaliczona w poczet klasyków, nie-uchronnie podzieliła ich los zstępując nie tylko pod strzechy, ale i na karty podręczników. Skostniała, przykrojona na miarę instytucjonalnych potrzeb i oczekiwań. Warto może zatem ów zesztywniały wi-zerunek nieco naruszyć, by pokazać, że za woalem interpretacyjnych prawd do wierzenia podanych kryje się twórczość ciągle żywa i interesująca dla współczesnego czytelnika. A spoza uznanego już oficjalnego literackiego wizerunku wyziera wcale interesująca, kameralnie prywatna twarz pisarki. Może by zatem zamyślić się nad losem Marii Dąbrowskiej, nie tylko spoczciwiałej starszej pani, ale i niezwykłej, niebanalnej kobiety, mocującej się z losem prawdziwie trudnym. Zamyślić się o niej prawdziwej, tak jakby sobie tego życzyła. W rozmowie ze Zdzisławem Liberą, autorem książki o niej, zanotowanej w Dzienniku 9 listopada 1962 roku, powiedziała:

Pan mnie zanadto upoczciwia, robi pan ze mnie moralizującą starą ciotkę. Niech pan mnie trochę odpoczciwi.

Przyjrzyjmy się zatem pisarce, która z jednej strony wchodzi w swej twórczości w rolę „narodo-wego wieszcza”, widzianego jako „słup ognisty wskazujący wśród ciemnej doli narodowe drogi”. Z drugiej zaś nie darmo już w końcu dwudziestolecia zaczyna uchodzić wśród młodszych za pisarkę poczciwą, a Gombrowicz poważa się w swych powojennych dziennikach, nie negując jej talentu, zaliczyć ją do „okrągłej w liniach, miękkawej, rozla-złej” literatury kobiecej, która swą „rozpływającą się w kosmosie babskością” nie mogła w jakikolwiek sposób ukształtować świadomości narodu.

Don Kichot z RussowaJednym z najbardziej niebanalnych autoportre-

tów Dąbrowskiej jest senne widzenie zanotowane w Dzienniku 6 grudnia 1933 roku:

Wczoraj śniło mi się, że byłam Don Kichotem. W takiej zbroi, jaką się widuje zawsze na rysunkach z Don Kichotem, jechałam na koniu, na naszej siwce z Wojsławic, przy czym strzemiona miałam topor-ne, ręcznie wykute i były takie wąskie, że właził w nie tylko koniec buta (buty miałam zwyczajne, moje dzisiejsze). [...] nie mogłam jechać kłusem, bo co ruszę, to mi strzemiona zeskakują ze stóp.

Dąbrowska zmumifikowana czy wciąż żywa?

Ten obraz po wielekroć jeszcze powróci nie tylko jako literacko-kulturowa reminiscencja, ale także autointerpretacyjny leitmotiw. Czyni z niego Dąbrowska niesłychanie przejmujący symbol wła-snego życia, ale także naszej zbiorowej biografii. Ten groteskowy Don Kichot na wiejskiej siwce to być może klucz do biograficznej i twórczej tajemnicy pisarki. Małej, zaciekłej i niezmożonej kobiety, która wyjechała z dziewiętnastowiecznych russowskich pieleszy domowych zbrojna w pol-skie tradycje i mity, by przedzierać się z trudem i odwagą przez wiek dwudziesty. Przedzierać się i walczyć, za jedyny oręż mając wyznawane przez siebie wartości. Dąbrowska nie czuje się „w siodle”, nie może jechać kłusem. Nie rezy-gnuje jednak, nie chowa się do bezpiecznych schronień, nie zamienia też siwki na „parowóz dziejów” ani własnych ścieżek na cudze trakty, nawet na trakty swoich przyjaciół czy sojuszników. W gruncie rzeczy bardzo samotnie boryka się z życiem własnym i życiem zbiorowym. Wbrew powszechnym wyobrażeniom o niej jako repre-zentantce narodu, sumieniu inteligencji polskiej, przewodniczce duchowej i etycznej, Dzienniki ujawniają, że nade wszystko była i chciała być niczyja, odrębna, sama. Miała niezwykle wyostrzo-ną samoświadomość wyobcowania, jakie dotyka Don Kichotów – wariatów, reformatorów, ludzi cnotliwych i mądrych, nie zrozumianych przez współczesność.

Cervantesowski Don Kichot to jednak coś więcej niż tylko poręczna autointerpretacyjna formuła. To także pewna propozycja artystyczna i wybór estetyczny. Dąbrowska głęboko wierzyła bowiem, że język i konwencja stworzona przez Cervantesa w Don Kichocie pozwoli doskonale wyartykułować polskie doświadczenia. Pracując przez dziesięciolecia nad Przygodami człowieka myślącego, planowała jednocześnie, by zamiast jednej wielkiej powieści stworzyć cykl opowiadań zatytułowany Małe obłędy istnienia, utrzymany

właśnie w duchu cervantesowskiej powagi i farsy. Nigdy nie dostrzeżony i nie zanalizowany w całości cykl jej okupacyjnych tragigrotesek jest wybitnym zjawiskiem powojennej literatury, nie notowanym w kompendiach kolejnym szczytem jej twórczości. To pierwsza bodaj w polskiej literaturze polemika z bohaterszczyzną, przejmujące świadectwo patriotycznych uniesień i gorzka refleksja nad charakterem narodowym, nad przyszłością narodu. Polemika, w której pisarka wzniosła się na wyżyny iście cervantesowskiego stylu. To jeszcze jedna odsłona snu o sobie jako Don Kichocie ścigającym daremnie „swoją złotą o Polsce chimerę”.

Pepys w spódnicyJednym z najbardziej niezwykłych dokonań Marii

Dąbrowskiej okazały się – i tak chyba pozostanie – Dzienniki. Na tle skromnej polskiej diarystyki są one rzadkim fenomenem, zarówno z racji swej długotrwałości, szczegółowości, rozległości ho-ryzontów, jak i zalet pióra. Są one nieprześcignio-nym świadectwem historycznym i osobistym. To właśnie dzięki nim udało się Dąbrowskiej zrzucić starą epicką skórę, która tak bardzo krępowała ją od zakończenia Nocy i dni. Dzienniki w pewnym sensie zdystansowały twórczość Dąbrowskiej i unowocześniły jej twórczy wizerunek. To im za-wdzięczamy bodaj najbogatsze i najwnikliwsze w literaturze polskiej świadectwo „czasów pogardy”. Nigdzie indziej Dąbrowska tak nie pisała i nikt inny w naszej literaturze nie osiągnął takiego stopnia otwartości oraz prawdomówności. Sprzeczność publicznego i prywatnego postrzegania przybrała tu rozmiary nieoczekiwane, zaskakujące, ale jakże frapujące.

Owa sprzeczność ma też wymiar głębszy, bo dotyczy wizerunku pisarki. Dzienniki ujawniają Dąbrowską zaskakującą, wzbudzającą podziw, współczucie, ale także niechęć. Kobietę pełną kontrowersji, wewnętrznych napięć, niezgody na samą siebie i otaczający świat. O wiele ciekawszą niż obowiązujący jeszcze do niedawna stereotyp cnotliwej i dobrej pani Maryjki.

Niezwykłości Dzienników dowodzi nie tylko ogląd krytyczno-naukowy, ale także recepcja czytelni-cza. To przecież Dzienniki właśnie biją rekordy poczytności, nie tylko w kraju, ale i za granicą. Przygotowany dla ekskluzywnej Biblioteki Polskiej Dedeciusa jednotomowy wybór Dzienników Dą-browskiej – rojący się przecież od spraw obcych dla cudzoziemca, nieznanych postaci i faktów – dziś krąży już w wydaniu kieszonkowym.

Twórczość i Dzienniki tworzą dwa oblicza epoki, ukazują dwa nie do końca spójne wizerunki pisarki. Począwszy przecież od lat trzydziestych literacka i „dziennikowa” wizja świata rozchodzą się coraz bardziej, pogłębia się pęknięcie między nimi. Te dwa modele rzeczywistości konkurując dopełniają się jednak nieustannie. Palma pierwszeństwa nale-

Justyna Szczęsna

Maria Dąbrowska, Komorów 1961 rok.

liter

atur

a

Page 19: 4 6 8 12 15 26

ży dziś niewątpliwie do Dzienników. Ale to właśnie one prowokują do pogłębionej, wtórnej lektury całości. Odsłaniają bowiem nowe konteksty, wy-trącają z utartych szlaków badawczych. Pozwalają na sformułowanie nowych prawd.

Ten ogromny nierozpoznany potencjał tkwiący w spuściźnie Marii Dąbrowskiej przeczuwany był już niespełna pół wieku temu. Nie było zatem przypad-kiem, że wysuwano jej kandydaturę do Nagrody Nobla. Starania o to podjęte zostały w latach 1958--1960 i co ważne – prowadziły je rozmaite grupy zarówno ze strony ówczesnych władz polskich, jak i ze strony wielu środowisk emigracyjnych.

Dorobek Marii Dąbrowskiej ciągle jeszcze kryje w sobie tajemnice. Już niebawem, po roku 2005, gdy upłynie testamentowy termin na opublikowa-nie całości, spodziewać się można ogłoszenia pełnej wersji Dzienników. Dopiero wówczas ujawni się skrywana obecnie w świadomych skrótach prawda o jej życiu uczuciowym, o jej przyjaź-niach i nienawiściach, o jej ocenach ludzi i siebie samej. Na odkrycie i publikację czeka ogromna epistolografia pisarki. Rewelacją nie mniejszą zapewne niż Dzienniki okaże się korespondencja z Anną Kowalską – świadectwo ich niezwykłego związku, które zapisane zostało w 1560 listach zastrzeżonych przez rodzinę. Nie została jeszcze wydana młodzieńcza korespondencja miłosna Marii i Mariana Dąbrowskich. Na przejrzenie czeka także historia zapisana w korespondencji z Jerzym Stempowskim. To fascynujący zbiór listów z lat 1948-1964, opracowany już w wyborze przez pisarkę, zbliżony do zbiorów z Archiwum „Kultury”. Londyński „Aneks” podjął już próby przygotowania pełnego wydania, ale niestety, nie zostały one do-prowadzone do końca. Materiały te wciąż czekają na swego wydawcę i komentatora.

Archiwa Dąbrowskiej wciąż dalekie są od wyczerpania (i od uporządkowania). Otwierają się nowe i zapewne nieoczekiwane perspektywy. Przed pisarką zatem bujne i intensywne literackie życie pogrobowe, które dane jest niewielu, nawet największym i najwybitniejszym.

Słów kilka o inauguracji

„Uniwersytet to jedno z arcydzieł ludzkiej kultury” – te słowa padły z ust biskupa Stanisława Napierały podczas uroczy-stej inauguracji roku akademickiego 2005/2006 na kaliskim Wydziale Pedago-giczno-Artystycznym.

7 października na auli przy ul. Nowy Świat 28--30 pojawiło się wiele osób, w tym władze UAM, grono akademickie, parlamentarzyści, dostojnicy kościelni, a przede wszystkim młodzież, która po ślubowaniu powiększyła szeregi kaliskiej braci studenckiej. W chwili obecnej na wydziale uczy się prawie 4,6 tys. osób, a kierunkiem najbardziej obleganym w tym roku jest pedagogika o spe-cjalności edukacja wczesnoszkolna z językiem angielskim.

Najważniejszym elementem uroczystości było ślubowanie przeprowadzone przez prodziekan dr Katarzynę Piątkowską-Pińczewską. Młodzież zapewniała, że będzie bronić godności uczelni. Wręczono także Medal Uniwersytetu za wyróż-niające wyniki w nauce. Została nim uhonorowana absolwentka kierunku edukacja artystyczna w zakresie sztuk plastycznych – mgr Maria Piekarz. Ponadto kilkoro studentów otrzymało wyróżnienia dziekana prof. Jerzego Rubińskiego.

Na uroczystości padło wiele ważnych słów. Prezydent Kalisza Janusz Pęcherz zadeklarował dofinansowanie planowanej rozbudowy UAM, a życzenia pierwszoroczniakom złożyli także par-lamentarzyści. Przewodnicząca Samorządu Stu-denckiego, Wioletta Iwaniak, zachęcała nowych żaków słowami: „Bawmy się jak artyści, uczmy jak pedagodzy”. Andrzej Spychalski życzył studentom połamania nóg – cokolwiek ma to znaczyć, mamy nadzieję, że nie miał on niczego złego na myśli. Znany ze swej erudycji były rektor UAM, prof. dr hab. Bogdan Walczak, podsumował: – Ja-kiekolwiek na górze tam powieją wiatry, wydział pozostanie chlubą Alme Matris”.

Na koniec uroczystości zaprezentowana zo-stała część artystyczna. Wystąpił zespół Eryka Szolca „The Sunday Singers”. Zaproszeni goście oniemieli z wrażenia, gdy słuchali ich interpreta-cji zagranicznych piosenek z czasów XX-lecia międzywojennego. Wokalne możliwości artystów wsparte przez ledwie słyszalny podkład muzycz-ny z komputera pozostaną na długo w pamięci przybyłych gości.

Paulina Litwicka, Tomasz Buczkowski

Ślubowanie nowych żaków. Fot. Kajetan Wiśniewski

Podczas ubiegłorocznych Kaliskich Spo-tkań Teatralnych pokazano spektakl „Das Küchendrama”. Rzecz już wtedy nie była nowa. Przenoszenie po raz kolejny na deski kaliskiego teatru sztuki, która grana jest od czterech lat, tym razem ucharak-teryzowanej na premierę, nie jest więc posunięciem uczciwym.

Z przedstawieniami teatralnymi niekoniecznie jest tak jak z winem. Jednym czas służy, innym nie. Głównym zarzutem, jaki można postawić wspomnianemu spektaklowi jest brak świeżości. „Das Küchendrama”, zrealizowana na podstawie „Matki” Stanisława Ignacego Witkiewicza, docenio-na w Kaliszu przez jury, choć pokazywana poza konkursem, teraz stała się „jajeczkiem częściowo nieświeżym”.

„Matka” to opis skomplikowanych relacji pomię-dzy hrabiną Węgorzewską (Caryl Swift) a jej synem, Leonem (Marcin Bortkiewicz). Ich wzajemne uczu-cia oscylują od miłości do nienawiści. Pojawiają się pytania o zdolność jednostki do zachowania indywidualności, wzajemne zniewalanie się i uza-leżnianie ludzi od siebie. Czyli po prostu pytania o wolność. Jest więc niby wszystko, co u Witkacego być powinno, ale… No właśnie. Nie wiadomo, czy to spektakl filozoficzny, psychologiczny, czy może forma tak czysta, że aż pusta i – paradoksalnie – przyciężka.

Dobra gra aktorów, zaczynających od tego roku pracę w Bogusławskim, to za mało, aby przedstawienie uratować. Doskonałe opanowanie aktorskiego rzemiosła przez Marcina Bortkiewicza i zmaganie się z niełatwą materią języka polskiego przez Caryl Swift zasługują jednak na specjalne zaakcentowanie.

Wojciech MayTeatr im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu: „Das

Küchendrama, czyli dość niesmaczna wariacja na temat „Matki” Witkacego w czterech koszmarnych częściach”. Reżyseria: Stanisław Otto Miedziewski. Scenariusz: Marcin Bortkiewicz. Muzyka: Leszek Kułakowski.

Premiera (?) 1 października 2005 roku.

Brak świeżościFot. Piotr WalendowskiMaria Dąbrowska i Jerzy Stempowski, Berno 1963 rok.

wok

ó³ n

as

Page 20: 4 6 8 12 15 26

wok

ół n

as Ruch zawodowy nauczycieli kształtował się w Polsce w latach 1905-1930. Brakuje jednak informacji o działalności organi-zacji nauczycielskich na Ziemi Kaliskiej w latach jego powstawania i tworzenia struktur.

Trudny początekW październiku 1905 roku w Pilaszkowie koło

Łowicza odbył się tajny zjazd nauczycieli, podczas którego stworzono Związek Nauczycieli Ludo-wych. Ukształtowanie się organizacji związkowej pedagogów przebiegało w burzliwych czasach zaborów i pierwszej wojny światowej. Po odzyska-niu niepodległości w roku 1918 odżyły w kręgach nauczycielskich entuzjazm i wiara w realizację postępowych haseł polskiej oświaty. W roku 1919 Sejm Nauczycielski podjął uchwałę o wprowadze-niu powszechnej, obowiązkowej, bezpłatnej szkoły siedmioletniej i kształcenia wszystkich nauczycieli na poziomie wyższym. W II Rzeczypospolitej nie wprowadzono w życie tej uchwały. W XX–leciu międzywojennym nauczyciele wypełnili jednak ważne zadanie, zintegrowali w jeden oświatowy organizm państwowy trzy dzielnice porozbiorowe, kładąc nacisk na uczucia patriotyczne i wychowa-nie młodzieży.

Czas wojnyPo wybuchu II wojny światowej, już w paź-

dzierniku 1939 roku powstała Tajna Organizacja Nauczycielska (TON), która w konspiracji podjęła kształcenie młodzieży w zakresie szkoły średniej, a nauczycieli w tajnych liceach pedagogicznych. Wkrótce działalność konspiracyjną rozpoczęły liczne wyższe uczelnie, głównie w stolicy, ale także w Krakowie, Lwowie i Wilnie.

Podczas II wojny światowej polska oświata poniosła poważne straty. Zginęło około 27 tys. nauczycieli, co stanowiło 20 proc. stanu przedwo-jennego szkolnictwa. Według spisu sporządzone-go w roku 1985 w gronie kaliskich członków ZNP znajdowało się 50 nauczycieli, którzy działali w Tajnej Organizacji Nauczycielskiej.

Okres powojennyDziałalność oświatową wznowili spontanicznie

wracający do pracy nauczyciele. Przystąpili oni do organizacji placówek oświatowych i odtworzenia Związku Nauczycielstwa Polskiego. 9 lutego 1945 roku starosta kaliski Stanisław Karpała zwołał pierwszą konferencję nauczycieli miasta i powiatu. Wybrano pierwsze władze oświatowe. Inspektorem został Edward Matuszak, podinspektorami – Paweł Kołowrocki i Józef Siemiątkowski.

Walne zebranie związkowców zorganizowano 11 marca 1945 roku. Powołano na nim zarząd powiatowy Związku Nauczycielstwa Polskiego. Prezesem został Józef Górski, a przewodniczą-

Sto lat Związku Nauczycielstwa Polskiego

cymi wydziałów: organizacyjnego Mieczysław Wojtowicz, finansowego Tadeusz Grosman, pe-dagogicznego Józef Rudnicki, pracy społecznej Tadeusz Liszewski. Na krajowy zjazd delegatami zostali: Edward Matuszak, Józef Piliński i Józef Górski. W czerwcu 1945 roku w skład zarządu powiatowego wchodziło 16 ognisk w powiecie i jedno w mieście.

Okres po zakończeniu II wojny światowej był w działalności związkowej bardzo trudny. Celem związku było głównie niesienie nauczycielom pomocy. Założono spółdzielnię nauczycielską w Kaliszu, która ułatwiała nauczycielom zakup przydziałowych towarów. Dzięki inicjatywie ZNP we wrześniu 1945 roku otwarto pierwszą księgarnię. Starano się utrzymać w mocy przedwojenne prze-pisy, zapewniające nauczycielom podejmującym pracę na terenie gminy bezpłatne mieszkanie. W 1946 roku zarząd powiatowy ZNP zainicjował po-wołanie z wykorzystaniem składek członkowskich kasy pogrzebowej i kasy koleżeńskiej.

W listopadzie 1949 roku odbył się zjazd powia-towy ZNP. Prezesem został Józef Piliński. W dniu zjazdu związek liczył 570 członków. Także w roku 1949 powołano pracowniczą kasę zapomogowo-

-pożyczkową, do której przystąpiło 276 osób. Pierwszym przewodniczącym został Franciszek Orłowski, a księgową Irena Trzeszczak. W następ-nych latach kasę prowadzili: Tadeusz Grosman, Mieczysław Wróblewski, Halina Sługocka.

Opieka socjalnaWojna, okupacja i trudne lata powojenne spra-

wiły, że wielu członków związku wymagało szcze-gólnej opieki zdrowotnej. W roku 1957 stworzono przy Inspektoracie Oświaty fundusz zdrowotny. Nauczycieli objęto obowiązkowymi badaniami lekarskimi.

Trudną sytuację mieszkaniową kaliskich nauczy-cieli rozwiązano po części w roku 1958, budując z inicjatywy ZNP dom nauczyciela, w którym za-mieszkało 28 rodzin. W roku 1964 Zarząd Oddziału ZNP powołał społeczny komitet budowy domu nauczyciela. Na jego czele stanął działacz oświa-towy, wieloletni dyrektor kaliskich szkół – Walerian Strecker. W dwa lata później 30 rodzin otrzymało mieszkania w budynku przy ul. 3 Maja. W następ-nych latach nauczyciele otrzymywali mieszkania budowane przy przedszkolach i szkołach.

Istotną część działalności ZNP stanowią: organizacja życia kulturalnego, imprez turystycz-no-sportowych, akcji oświatowych. Przy klubie nauczyciela działała istniejąca od roku 1945 bi-blioteka związkowa. Bibliotekę prowadziły kolejno Czesława Jaroszewicz i Stefania Kaiło. W roku 1972 księgozbiór liczył 6 tys. woluminów. Później przekazano go do biblioteki pedagogicznej. Do innych form działalności kulturalnej ZNP zaliczyć trzeba chór nauczycielski, który działał w latach 1967-1980. Chór prowadzili Józef Samelczak, a po nim Jerzy Rubiński.

Po prezesach ZNP w Kaliszu – Józefie Górskim i Józefie Pilińskim – funkcje prezesów pełnili kolejno: Jerzy Kwiatkowski, Jan Dunaj, Danuta Baldach, Maria Bocheńska, Józefa Janczewska i obecnie ponownie Maria Bocheńska.

Sekcja emerytów i rencistówProwadzi działalność wśród nauczycieli oraz

innych pracowników placówek oświatowych, którzy zakończyli wieloletnią pracę i przeszli na zasłużoną emeryturę. Sekcję powołano do życia w roku 1964, a jej aktywność obejmuje głównie sprawy socjalno-bytowe i kulturalno-oświatowe, rekreację i wypoczynek. Na przestrzeni 12 ostat-nich lat stan osobowy sekcji ulegał rotacji. Jedni odchodzili wskutek zgonu, inni po przejściu na emeryturę zapisywali się do sekcji, aby zachować ciągłość przynależności związkowej. Emeryci ZNP to najwierniejsi dozgonni członkowie ZNP. Obecny stan liczbowy sekcji to 262 członków, w tym 217 nauczycieli oraz 45 obsługi i administracji. Do nestorek sekcji należą: Józefa Wasik, Helena Pomorska, Wacława Durlik, Adolfina Wejland, Ja-

Nauczycielski monumentTadeusz Krokos

Uroczystość jubileuszowa odbyła się 10 października 2005 roku w Gimnazjum nr 9 w Kaliszu. Fot. M.S.

Jubileusz uświetniły występy młodzieży.

Page 21: 4 6 8 12 15 26

dwiga Wierzejska. Szefami sekcji byli kolejno: Zofia Górecka, Stefan Sieklicki, Salomea Szkudlarek, Władysław Sokół, Jan Stabno, Alina Ciesielska, Leokadia Borowska (od 1992 i nadal).

UroczystościObchody stulecia Związku Nauczycielstwa

Polskiego rozpoczęły się w Kaliszu w kwietniu 2005 roku. Wówczas grupa działaczy udała się do Muzeum Powstania ZNP w Pilaszkowie, by utrwalić w pamięci dzieje organizacji. 6 października cele-browano w kościele pw. Apostołów Piotra i Pawła na kaliskim Dobrzecu mszę świętą dziękczynną w setną rocznicę powstania ZNP. Uroczystość jubileuszową połączono z wręczeniem odznaczeń i wyróżnień zasłużonym działaczom. Odbyła się ona 10 października 2005 roku w Gimnazjum nr 9 w Kaliszu.

Złote odznaki Związku Nauczycielstwa Polskie-go otrzymali: Bogumiła Olczyk, Jacek Michalski, Dorota Kaczmarek, Krystyna Kościelna, Dorota Rabczuk i Maria Lisiecka. Minister Edukacji Naro-dowej nadał Medale Komisji Edukacji Narodowej Lidii Karolczak i Alicji Tomczyk, a medalami „Za-służony dla ZNP” Zarząd Główny wyróżnił Leokadię Borowską i Irenę Hałaczek. 78 osób otrzymało odznaki ZNP za wieloletnią przynależność do Związku. Zarząd Okręgu ZNP w Poznaniu wyróżnił 11 osób dyplomami honorowymi.

W dniach obchodów związkowego jubileuszu odbyła się w Parku nad Krępicą na osiedlu Korczak bardzo podniosła uroczystość posadzenia okolicz-nościowych drzewek. Powstał tam „Zielony pomnik działaczy Związku Nauczycielstwa Polskiego w Parku Partnerstwa i Więzi Pokoleń”. Wcześniej (2003) działaczka sekcji emerytów Daniela Kozioł posadziła w parku drzewko poświęcone Irenie Kosierackiej, pionierce szkolnictwa podstawo-wego w Kaliszu po II wojnie światowej. W roku 2004 członkowie oddziałowej Sekcji Emerytów i Rencistów ZNP posadzili drzewko poświęcone kaliskim nauczycielom – uczestnikom tajnego nauczania w latach 1939-1945, w 65. rocznicę powstania Tajnej Organizacji Nauczycielskiej. W roku 2005 posadzeniem drzewka upamiętniono wieloletnią prezeskę Oddziału ZNP w Kaliszu, Józefę Janczewską.

12 października 2005 roku posadzono w Parku nad Krępicą 12 drzewek upamiętniających za-służonych nauczycieli, działaczy oświatowych: Mariannę i Henryka Wrotkowskich, Genowefę i To-masza Bogusławskich z Borzęcic w gminie Koźmin Wielkopolski, Feliksę i Eligiusza Kor-Walczaków, Edwarda Polanowskiego, Edwarda Pastuszka, Bronisławę i Pawła Kołowrockich, Franciszkę i Mariana Stawickich, Eugeniusza Kornackiego z Opatówka, Danielę Pułaską, Alinę i Mariana Ciesielskich, Marię i Bronisława Trzeszczaków. Drzewka ufundowały rodziny, a także organizacje społeczne Kalisza.

W ramach międzynarodowej wymiany sportowców na początku października przebywało w Berlinie – na zaproszenie RUDER CLUB TEGEL – 14 młodych za-wodników sekcji wioślarskiej Kaliskiego Towarzystwa Wioślarskiego w Kaliszu. Wraz z nimi do Niemiec pojechali trener Beata Kita i kierownik sekcji wioślarskiej – Zbigniew Juszczak. Zarząd KTW re-prezentowali Lech Burchard i Mirosław Świebocki. Przedstawicielem Kalisza i opiekunem grupy była inspektor Sabina Sobańska.

Zapowiadana wcześniej rewizyta była konse-kwencją udziału ekipy z Berlina w II Międzynarodo-wych Warsztatach Wioślarskich zorganizowanych przez KTW w czerwcu 2005 roku, przy organizacyj-nym i finansowym wsparciu władz Kalisza.

Głównym punktem programu wizyty kaliskiej delegacji w Berlinie był udział trzech osad Kaliskiego Towarzystwa Wioślarskiego w 76. IN-TERNATIONALE LANGSTRECKEN – REGATTA „QUER DURCH BERLIN” („W poprzek Berlina”) 8 października br.

Te długodystansowe regaty zorganizowane zo-stały przez Okręgowy Związek Wioślarski w Berlinie na Szprewie, a ich trasa prowadziła przez samo centrum miasta. W towarzystwie osad wioślarskich z wielu krajów Europy (Francja, Włochy, Szwajcaria, Dania, Holandia, Niemcy), na sprzęcie użyczonym przez stronę zapraszającą, bardzo udanie wystar-towali zawodnicy KTW Kalisz.

I miejsce i medale na dystansie 7000 m zdobyła czwórka podwójna ze sternikiem w składzie: Jakub Skraburski, Patryk Gawron, Maciej Pokojowczyk, Mateusz Pokojowczyk oraz sternik Mateusz Trzmiel.

Równie udany start na dystansie 3800 m zaliczy-ła nietypowa osada młodziczek i młodzików „MIX” w czwórce podwójnej ze sternikiem w składzie: Daria Andrzejczuk, Karina Janiak, Dominik Grze-gorek, Emil Jańczak oraz sternik Andżelika Sakow-ska, zdobywając II miejsce i puchar Okręgowego Związku Wioślarskiego z Berlina. Dystans 7000 m pokonała również osada juniorek młodszych w składzie: Anna Andrzejak, Ewelina Sławińska, Mał-gorzata Dudek, Dorota Kordulasińska oraz sternik Nicole Winkelmann – zajmując II miejsce.

Przebieg wizyty reprezentacji Kalisza w Berlinie realizowany był zgodnie z wcześniej przesłanym programem, w ramach którego w dniu przyjazdu zrealizowany został trening zawodników KTW (ok. 10 km), spotkanie powitalne w Klubie Ruder – Club TEGEL 1886 e.v. z udziałem przedstawicieli Bez-irksamt Reinickendorf von Berlin oraz Landesrude-

Regaty w Berlinierverband Berlin (Okręgowy Związek Wioślarski w Berlinie), zarządu i zawodników RCT.

W wolnych chwilach (w sobotę po zakończeniu regat, przed wyjazdem w niedzielę) nasza ekipa zwiedzała Berlin (Reichstag, Brama Brandenbur-ska, Pomnik Zagłady Żydów w czasie II wojny światowej, Alexanderplatz, Mur Berliński).

Udział zawodników KTW w Międzynarodowych Regatach „Quer durch Berlin” oraz trwające do późnych godzin wieczornych rozmowy dorosłej części delegacji, młodzieży stanowią cenną wy-mianę doświadczeń i są niewątpliwie zapowiedzią dalszej satysfakcjonującej współpracy obu stron, a także elementem zacieśniania partnerskiej więzi pomiędzy naszymi miastami.

Sabina Sobańska

Trasa regat prowadziła przez centrum Berlina. Fot. archiwum KTW

Polscy zawodnicy startowali na sprzęcie użyczonym przez Niemców.

Kaliscy zawodnicy spisali się na medal.

Page 22: 4 6 8 12 15 26

Wzorcowych warunków, w jakich pracu-ją archiwiści w Kaliszu zazdroszczą im obecnie koledzy z Poznania i wielu innych ośrodków kraju.

Teraz to oni czekają na swoją kolej, ponieważ władze Państwowej Służby Archiwalnej stosują godną pochwały zasadę unikania półśrodków i rozwiązań prowizorycznych. Jeśli dana placówka zajmuje nawet dość odległe miejsce w planach inwestycyjnych, może mieć pewność, że prędzej czy później zostanie rozbudowana lub zmodernizo-wana kompleksowo i na miarę czasów. Dzięki takiej polityce dziś obiekt Archiwum Państwowego przy ul. Poznańskiej w Kaliszu cieszy oczy, a w miarę bliższego poznania także rozum, ponieważ został zaprojektowany wygodnie i funkcjonalnie. Droga prowadząca do tego stanu rzeczy była jednak dość długa i – choćby z kronikarskiego obowiązku – godzi się ją przypomnieć.

Z miejsca na miejsceArchiwum Państwowe w Kaliszu starało się o

przyzwoity obiekt od 1978 roku. W tym czasie przeżyło trzy przeprowadzki w obrębie dawnego kolegium jezuickiego przy ul. Kolegialnej 4. Kiedy w 1989 roku wojewodą został Antoni Pietkiewicz, to on pomógł uzyskać lokalizację w należącym do miasta budynku przy ul. Złotej. – Ten adres trakto-wałam jednak jako przejściowy – mówi dyrektorka archiwum, dr Mirosława Lisiecka. – Istniejąca koncepcja rozbudowy okazała się nieracjonalna ekonomicznie, ponadto podczas powodzi w 1997 roku zaistniało tak poważne zagrożenie, że część akt trzeba było ewakuować. Nieco później Złotą odwiedził ówczesny prezydent miasta, Zbigniew Włodarek. Zobaczył wilgoć, grzyb i stwierdził, że tak dalej być nie może. Słowa dotrzymał. W 2001 roku Wydział Gospodarowania Mieniem Urzędu Miejskiego zaproponował dyrekcji archiwum nowe lokum w budynku na terenie zlikwidowanej jednost-ki wojskowej przy ul. Poznańskiej – dodaje.

Inwestycja ruszyła dopiero w 2004 roku, ale za to całość kosztów została pokryta z kasy Pań-stwowej Służby Archiwalnej. Koncepcja obiektu, uwzględniła wszystkie dotychczasowe funkcje placówki, jak również dodatkowe, których – jak np. popularyzacji wiedzy historycznej – nie dało się przy ul. Złotej prowadzić.

Powrót depozytówZaplecze magazynowe w nowej siedzibie umoż-

liwiło rozpoczęcie starań o przejęcie akt kaliskich,

które wskutek zakrętów historii znalazły się jako

depozyty w Łodzi i w Poznaniu. Sprawa jest prze-

sądzona, choć przygotowania do przeprowadzki

potrwają zapewne kilka lat. Dla najcenniejszych

dokumentów przygotowano już jezdne regały

kompaktowe, które mają dużo większą pojemność

Archiwum Państwowe w Kaliszu

Przedmiot zazdrościniż tradycyjne i pozwalają na przechowywanie

przeszło 8 kilometrów akt.Pomieszczenia piwniczne przeznaczono na

czasowe (do 50 lat) przechowywanie akt osobo-wych i płacowych. Komunikacja w obiekcie jest tak rozwiązana, że rozładunek przywożonych dokumentów odbywa się nie na dworze, ale w pomieszczeniu zamkniętym. Parter, wyposażony również w kompaktowe regały, zarezerwowano na materiały historyczne. W tej chwili zgromadzo-no tam archiwalia od końca XVIII wieku. Na tej samej kondygnacji ulokowano również pracownię konserwatorsko-renowacyjną, która funkcjonuje w placówce od 1988 roku i została bardzo dobrze wyposażona m.in. przez Fundację na rzecz Nauki Polskiej. Pracownia nie tylko konserwuje własne akta, ale także udziela porad instytucjom i przy-gotowuje się do działalności usługowej.

W archiwum przygotowano także pracownię, z której mogą korzystać bez trudności osoby niepełnosprawne. Wjazd do obiektu wózkiem in-walidzkim zapewnia specjalny podnośnik. Obiekt został przygotowany zgodnie z wymogami Unii Europejskiej, a przy jego odbiorze odpowiednie służby budowlane i sanitarne nie wniosły żadnych zastrzeżeń. Budynek jest zabezpieczony elektro-nicznie przed włamaniami i pożarem.

Tysiące klientówArchiwum jest urzędem państwowym admi-

nistracji specjalnej. Jest zatem miejscem, gdzie przechowywane są akta, placówką naukową, ale przede wszystkim urzędem udostępniającym prze-chowywane materiały do różnych celów. Co roku zgłasza się do niego około trzech tysięcy klientów z całego świata, którzy poszukują tu dokumentów potwierdzających prawa majątkowe i przebieg pracy zawodowej. Obu grupom zainteresowanych wydawane są tu uwierzytelnione odpisy, wypisy, zaświadczenia i kopie. W tym drugim przypadku jednak w dość ograniczonym zakresie, ponieważ do Archiwum Państwowego w Kaliszu trafiła dotąd dokumentacja osobowo-płacowa zaledwie z kilku zlikwidowanych zakładów pracy. Coraz częściej można natomiast w pracowni naukowej spotkać ludzi zainteresowanych historią swojej rodziny, prowadzących kwerendy, wertujących parafialne księgi małżeństw, chrztów i zgonów, a także spisy ludności.

Archiwum Państwowe w Kaliszu działa na tere-nie trzech województw: wielkopolskiego (powiaty: jarociński, kaliski – grodzki i ziemski, kępiński, krotoszyński – poza gminą Kobylin, ostrowski, ostrzeszowski, pleszewski), łódzkiego (powiat wieruszowski, poza gminą Lututów) oraz dolno-śląskiego (gminy: Dziadowa Kłoda, Myślibórz i Syców). W Wielkopolsce archiwa państwowe istnieją ponadto w Poznaniu i Lesznie. Konin, Piła oraz Gniezno muszą zadowolić się oddziałami archiwum poznańskiego.

Z myślą o młodzieżyW nowej siedzibie jest przestronna sala oświa-

towo-wystawowa, którą wielu kaliszan poznało, zwiedzając ekspozycję towarzyszącą Dniom Kultury Żydowskiej. Ambicją działającego przy archiwum Towarzystwa Przyjaciół Archiwaliów „Res gestae Calisiae” (zrzesza ono zarówno zawodowych historyków, jak i amatorów) jest zorganizowanie tu ośrodka regionalnej edukacji historycznej dla młodzieży. Archiwum jest w sta-nie nie tylko udostępnić, ale także przygotować nauczycielowi i zainteresowanej grupie uczniów potrzebne materiały. Umożliwia to pełna ewidencja komputerowa i programy zunifikowane w ramach całej sieci archiwów polskich.

Krzysztof Pierzchlewski

Nowy gmach Archiwum Państwowego.

W pracowni konserwatorsko-renowacyjnej.

W czytelni. Fot. autor

wok

ół n

as

Page 23: 4 6 8 12 15 26

hist

oriaWspólny dramat

Po raz pierwszy wystawę mogli zwiedzać od 10 kwietnia 2005 roku w Gu-staw Luebcke Museum mieszkańcy Hamm. Jej otwarcia dokonali dr Maria Perrefort, reprezentująca Towarzystwo Historyczne w Hamm, i dr Krzysztof Walczak, przedstawiciel Kaliskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Wystawa, jak powiedział dr Walczak, wymagała „...wielkiej odwagi i wyobraźni, a także świadomości historycznej, aby podjąć to zadanie...”.

Kalisz i Hamm od 14 lat są miastami partnerskimi. – Nasze miasta zawarły umowę o partnerstwie, aby poprzeć i potwierdzić pokojowe stosunki między Polską i Niemcami. Dzisiaj, 60 lat po zakończeniu II wojny światowej, chcieli-byśmy wykorzystać partnerstwo miast, aby tą wystawą wspólnie upamiętnić wojnę i czas powojenny w polskim mieście Kaliszu i niemieckim mieście Hamm – stwierdziła dr Perrefort.

Jakże różne jednak były losy tych dwóch miast w chwili wybuchu II wojny światowej. 1 września 1939 roku gazety w Hamm donosiły: „Niemiecki Gdańsk powrócił do Rzeszy”, a niemiecki historyk Reiser pisał: „Naród Polski utracił prawo nazywania swą własnością tego podupadłego rejonu kaliskiego i miasta zbudowanego przez ludzi niemieckich. Granicą niemieckiej ziemi będzie granica Rzeszy i Kalisz wyrośnie we wnętrzu niemieckiego kraju jako rozwijający się ośrodek narodowości niemieckiej. [...] Włączenie Kalisza do Rzeszy było aktem sprawiedliwości dziejowej i realizacją hasła każdemu co do niego należy”. Już niedługo miało się okazać, jak według Niemców wy-glądać miała owa „sprawiedliwość dziejowa”. 4 września 1939 roku żołnierze Wehrmachtu wmaszerowali do Kalisza, wkrótce włączonego do tzw. Kraju Warty i poddanego bezwzględnej germanizacji.

Mieszkańcy Hamm wojną interesowali się niewiele, a pierwsze jej skutki odczuli dopiero we wrześniu 1940 roku, kiedy to alianckie samoloty do-konały nalotu na ich miasto, w wyniku którego uszkodzony został kościół. Kaliszanie w ciągu owego roku doświadczyli już: przymusowych wywózek, egzekucji, głodu, poniżenia. We wrześniu 1939 roku Kalisz liczył prawie 85 tys. mieszkańców, w tym około 55 tys. ludności polskiej i ok. 20 tys. Żydów oraz kilka tysięcy innych narodowości (Niemców, Rosjan i Ukraińców). Kiedy 23 stycznia 1945 roku do miasta wkroczyły wojska sowieckie, zastali je pra-wie nie zniszczone, ale ocalało w nim niewiele ponad 40 tys. mieszkańców, z których ponad 2,5 tys. odniosło ciężkie obrażenia ciała, a wielu pozostać miało kalekami do końca życia. Ocalało jedynie ok. 100 Żydów. Strat moral-nych nie da się oszacować.

Dla porównania – wyzwolone 6 kwietnia 1945 roku przez aliantów Hamm wprawdzie zniszczone było w 60 proc., ale ofiar ludzkich było ok. 1 tysiąca. Byli nimi przymusowi robotnicy (233 osoby) „...którym zakazany był wstęp do chroniącego bunkra”, żołnierze broniący miasta w liczbie ok. 50, pozostali to mieszkańcy. Z jednej strony straty materialne, z drugiej ludzkie, trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że zniszczone budynki można odbudować, życia jednak nie da się przywrócić. A z pamięci ocalonych nie da się wymazać wspomnień o tych strasznych latach.

Stąd być może nie należy się dziwić prezydentowi Kalisza, że propozycję zorganizowania takiej wystawy przyjął, jak powiedział, „z zainteresowaniem, ale i z niejakim zażenowaniem”. – Jak pokazać los miasta, które choć nie doznało materialnego uszczerbku, to przecież jedna trzecia jego mieszkań-ców zaginęła w pożodze Holocaustu i nie odnalazła się już nigdy? Miasta, w którym – jak w tysiącach innych niemieckich miast – krzewiła się ideologia nazizmu, w rezultacie doprowadzająca do kataklizmu i zniszczenia – mówił Janusz Pęcherz na otwarciu.

W 1940 roku mieszkańcy Hamm cieszyli się, że ich wojska pokonały Fran-cję, a w 1945 roku mieszkańcy Kalisza „...organizowali swoje życie [...] bez

radości, ale z satysfakcją słuchali, jak walec wojny przetacza się teraz przez ziemie niemieckie”.

Prezentowana wystawa próbuje „dociec prawdy o dwóch obliczach wojny w polskim mieście i mieście niemieckim”, a pokazane na niej zdjęcia mają przybliżyć bądź przypomnieć naszym społeczeństwom bolesną prawdę o ówczesnych wydarzeniach i o ich konsekwencjach w bliższej oraz dalszej przyszłości. Jak napisał Krzysztof Walczak w obszernym katalogu „60 lat od zakończenia wojny w Kaliszu i w Hamm”: „Wystawa obrazuje niezwykły dra-matyzm owych czasów. Z jednej strony ukazuje miasto straszliwie zniszczone bombardowaniami i opłakujące swoich poległych, z drugiej zaś strony miasto pozornie nienaruszone, jednak opustoszałe, bowiem w czasie tych kilku strasz-nych lat zginęła prawie połowa jego mieszkańców [...]. Nie ma tu miejsca na licytację bólu, na spory o wielkość strat. Jest poczucie wspólnego dramatu, który już nigdy nie powinien się powtórzyć... I jest nauka dla naszych młodych pokoleń, że brak szacunku dla innych narodów prowadzi do tragedii, których rozmiary trudno jest nam, ludziom w większości nie pamiętającym tamtych okrutnych lat, sobie wyobrazić”. Prezentowane zdjęcia mają kaliszanom po-kazać obrazy zrujnowanego Hamm, a Niemcom każą pamiętać o „mieście głęboko okaleczonym śmiercią tysięcy jego obywateli...”.

Należy się cieszyć, że mimo wielu obaw, tak z jednej strony, jak i z drugiej, wystawa jednak powstała, a prezydent Janusz Pęcherz mógł na zakończenie swego wystąpienia podczas otwarcia powiedzieć: – Osobiście cieszę się z tej wystawy, z odwagi jej promotorów i organizatorów, z odwagi miast, które spojrzały sobie w oczy, by odkryć siebie.

Ekspozycję, wzbogaconą o pamiątki pochodzące ze zbiorów Działu Historii MOZK – afisze, plakaty, dokumenty osobiste itp. – można oglądać do końca listopada tego roku.

Anna Roth

Z okazji przygotowania wystawy KTPN wydało obszerny katalog.

Wystawa zatytułowana „60 lat od zakończenia wojny w Kaliszu i w Hamm” otwarta została 30 września 2005 roku w Muzeum Okrę-gowym Ziemi Kaliskiej w Kaliszu. Organizowało ją Towarzystwo Historyczne w Hamm, Towarzystwo Przyjaciół Nauk w Kaliszu, przy współudziale naszego muzeum oraz pod patronatem prezydenta miasta Kalisza i nadburmistrza miasta Hamm.

Page 24: 4 6 8 12 15 26

– „Moje podróże”, ten początkowo roboczy tytuł wystawy, teraz wydaje się niezastąpiony i wystarczająco pojemny.

Zastanawiam się, czy tytuł wyczerpuje określenie „podróż artystyczna” i także to, jak należy ją rozumieć. Ciekawe czy to jest np. przemierzanie Nowego Jorku, pilne zwiedzanie muzeów, galerii i ich znakomitych kolekcji oferujących ogromne spektrum sztuki, aż do rzeczywistej współczesności? Czy to jest raczej wędrówka przez egzotyczne krainy w innym słońcu pod nieznanym niebem, wśród dominacji obcych form i zestawień kolorystycznych, zapachów, smaków, krajobrazów, architektury, wreszcie strojów i ludzi?

Jaka jest moja podróż i jaką ma etykietę – to raczej nie jest istotne. Najważniejsze jest to, aby zaistniało osobiste zdziwienie (konieczny warunek twórczy), przeżycie, zaskoczenie, także zachwyt w czasie spostrzegania i odkrywania dla siebie nowego otoczenia. To jest właściwe tworzywo inspirujące i kierujące ku innym wartościom estetycznym.

Dla mnie podróż to nie tylko przemieszczanie się w przestrzeni geograficznej, to także – a może przede wszystkim – „moja podróż” w wymiarze pracowni. To tu pod wpływem wrażeń odbywam wędrówkę na płótnie w płaszczyźnie własnej sztuki. Dotykam nowych tematów, używam innych farb. Nasycenie koloru, jasność barwy, jaskrawość światła i zróżnicowanie faktur nabierają nowych znaczeń.

To tu, w pracowni, zaczyna się właściwa podróż. Realizują się cele pewnego powołania. Doświadczenia poparte przeżyciami budują nową jakość. Uśpione w dorosłym dziecko znów otwiera szeroko oczy.

Artyście podróż jest koniecznie potrzebna.Wiktor Jerzy Jędrzejak

Obrazy Wiktora z ostatnich kilku lat (1996--2005), inspirowane podróżami do Grecji, Włoch, Francji, Indii i Meksyku – urzekają. Podobnie jak poprzednie cykle martwych natur, wyizolowanych przedmiotów, których kalekość zamieniał artysta w fascynujące piękno, podobnie jak portrety staroświeckich lalek z ich koronkowymi kołnierzy-kami – zachwycają precyzją formy, subtelnością szczegółu, niezwykłością spostrzegania niezau-ważalnego, skrupulatną kompozycją.

Podróże rzuciły Wiktorowi wyzwania – kontem-plację większych niż przedmiot fragmentów świata. Południe Europy przede wszystkim, ale także eg-zotyka Meksyku i Indii, stają się w tych obrazach tematem i wyznaniem zachwytu. Zachwytu dla różnorodności i inności. To tak, jakby malarz opisał już swojskość i nieco znużony pewną jej monotonią zatęsknił za utraconym rajem, za idealnymi miej-scami spokoju i piękna.

Grecja, włoska Umbria, południe Francji. Świat śródziemnomorski z całą ważkością historii, która stworzyła naszą cywilizację, staje się w pracach malarskich Wiktora opowieścią mityczną. I choć w jego obrazach nie ma herosów oraz bogów – są ich terytoria. Cudownie oświetlony krajobraz, stara architektura, a właściwie ich symbioza, to główny wątek prac, w których dominuje harmonia tego, co boskie i co ludzkie. Boskie jest światło, lazur nieba, słońce i upał. Człowiecze – białe, kamienno--wapienne mury, ostre na tle błękitu.

Oglądając jego obrazy, odczuwamy zmysłowy żar lata, ale także pewnej tajemnicy, do której nie mamy dostępu.

Bo oto w tych białych ścianach (ileż tu odcieni bieli w tonacjach ciepłej ochry i błękitu!) są bra-my, drzwi, okna, żaluzje. Najczęściej zamknięte! Nie wiemy, co tak naprawdę dzieje się wewnątrz. Tajemnicę stanowi też powracający motyw ka-miennych schodów, prowadzących do nieba lub w nieskończoność.

„Dni znużone jak muły wloką się po wybojach.W żaluzje pukają kanikuły…Upał przyszedł z ogrodu i zamieszkał w po-

kojach”.

Ten fragment wiersza Marii Pawlikowskiej-Ja-snorzewskiej mógłby stanowić motto przynajmniej części wystawy. Bo ogród, lub jego fragment, to także bohater obrazów Wiktora. Kwitnące rośliny, bugenwille, winna latorośl, róże, towarzyszą ludz-kim siedliskom, pnąc się po jasnych ścianach i tworząc na nich cudownie barwne aplikacje.

Wiktor lubi chyba malarstwo początków XX wie-ku, bo delikatne, giętkie linie gałązek mają w sobie tamtą stylowość i wdzięk. Naturalna skłonność artysty do odnotowania szczegółu pojawia się w wycyzelowanych, niewielkich detalach pustych niemal ścian, takich jak latarnia, krzyżyk, okienni-ca… Posadzki, mozaiki, gliniane misy, naczynia,

Nowe obrazy „Dzieło sztuki jest jednocześnie formą i treścią, wyznaniem i oszustwem, zabawą i objawieniem, jest naturalne i sztuczne, celowe i pozbawione celowości, zanurzane w historii i pozahistoryczne, indywi-dualne i ponadindywidualne”.

Arnold Hauser

w których umieszczono kwiaty, odtworzone są z wprawą holenderskich mistrzów martwej natury.

Zastanawiająca jest częsta bezludność plenerów Wiktora, choć człowiek współtworzył świat przez niego malowany. Tu podziwu i czci domagają się raczej: samotna oliwka, poważne włoskie cyprysy rytmicznie tnące krajobraz, pnąca róża, błękitna lobelia. To tak, jakby cielesna obecność człowieka zakłócała spokój i mistyczność tych miejsc.

Podobne klimaty odnajduje artysta niespodzie-wanie w polskim krajobrazie, który w pewnych jego pracach zadziwia niedostrzeganą wcześniej nutą śródziemnomorskiej egzotyki, przeżyciem światła, powietrza i barwnej jasności. Swoją wizją świata wszedł Wiktor do herbertowskiego labiryntu nad morzem, dając mu piękny, malarski komentarz.

Zdjęcia: Niedziela na Goa, Fot. Mariusz Hertmann, Syros – Grecja, Fot. Jacek Jankowski, Poggio – Umbria, Fot. Mariusz Hertmann

Agra – „wróżbitka”, Indie. Fot. Wiktor Jędrzejak

W Centrum Rysunku i Grafiki im. Tadeusza Kulisiewicza w Kaliszu, otwarto wystawę „Moje podróże” prezentującą malarstwo Wiktora Jerzego Jędrzejaka

plas

tyka

Barbara Kowalska

Page 25: 4 6 8 12 15 26

„Wystawka” była pierwszą imprezą zorganizo-waną przez nowopowstałe (kwiecień 2005) stowa-rzyszenie „Żywa”, skupiające w swoich szeregach kaliskich artystów, ludzi kultury i sztuki oraz osoby aktywnie zajmujące się edukacją i działalnością społeczną. „Wystawka” była działaniem na kilku płaszczyznach artystycznych. Przed ratuszem zorganizowano happening „Ożywienie”(reż. Maja Graf), który skłaniał do poszukiwania odpowiedzi na pytania: czym jest pasja, jak rodzi się więź mię-dzy ludźmi i czy możliwa jest miłość między nimi.

W godzinach wieczornych w budynku przy ul. Babina 3 otworzona została wystawa, główny punkt programu. W trzech pokojach i kuchni zaproponowano widzom kilka ujęć jednego te-matu. Obejrzeliśmy więc wystawkę manekinów Bogny Rząd i Roberta Zakrzewskiego „P,L,A,Y”, przedstawiającą rodzinę. Obok znajdowała się instalacja uderzająca w dwie polskie „świętości”, Kościół i supermarket, czyli „NIE DAJCIE SIĘ ZJEŚĆ” – instalacja mięsna pod wezwaniem Pio-tra i Jacka. Ciekawe również okazały się grafiki Olgierda Futomy „Insideout”, wykonane wprost na ścianie. W jednym z pomieszczeń odbyła się prezentacja „Instalacja 02” w reżyserii Bartosza Kowalczyka, który próbował pokazać problem zachowań człowieka w relacjach z innymi ludźmi i światem zewnętrznym. Działalność osób należą-cych do stowarzyszenia i widzów nie ograniczyła się tylko do budynku. W ogrodzie swoje zdjęcia pokazali Agnieszka Korneluk oraz Mariusz Guglas. Na przyległym do domu murze wystawę plakatu przygotował Tomasz Żarówka.

M.S.Projekt jest realizowany dzięki życzliwości i wsparciu

finansowemu Wydziału Kultury i Sztuki Sportu i Turystyki Urzędu Miejskiego w Kaliszu oraz pomocy Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego. Już od 7 października po-szczególne wystawy będą prezentowane w kawiarence internetowej CITY JUNGLE przy al. Wolności.

Ożywienie miasta

Wystawka manekinów Bogny Rząd i Roberta Zakrzewskiego. Fot. Magdalena Ambroży

Po raz kolejny Kalisz zaprezentował swoje walory turystyczne podczas Międzynarodo-wych Targów TOUR SALON, których 16 już edycja odbyła się w dniach 19-22 października w Poznaniu. Podobnie jak w roku ubiegłym – i tym razem swoją ofertę Kalisz prezentował na stoisku Wielkopolski.

W tych największych w Polsce targach tury-stycznych oraz na odbywającej się równolegle Wystawie Produktów i Usług dla Hotelarstwa i Gastronomii GASTRO-INVEST-HOTEL wzięło udział ponad 700 wystawców z kilkudzie-sięciu krajów reprezentujących wszystkie kontynenty.

Mocną stroną TOUR SALONU jest rozbu-dowana ekspozycja polskich regionów – jak co roku w Poznaniu pojawiły się wszystkie. Województwo Wielkopolskie po raz kolejny silnie zaznaczyło swoją obecność na targach. Na stoisku o powierzchni 80 m2 swoje atrakcje turystyczne zachwalały: Poznań, Piła i Powiat Pilski, Leszno z przyległymi gminami, Powiat Czarnkowsko-Trzcianecki i oczywiście Ka-lisz. Promowane były np. wielkopolskie trasy rowerowe – wśród nich wiodący przez Ziemię Kaliską Szlak Bursztynowy – Międzynarodowa Trasa Rowerowa.

Wystawcy jak zwykle przygotowali się do targów niezwykle starannie. Pokazy, prezen-tacje na stoiskach, konkursy z nagrodami, degustacje regionalnych smakołyków, wy-stępy zespołów – to stały element targów turystycznych. Wszyscy chętni mogli się także zaopatrzyć w foldery, przewodniki i mapy. Do odwiedzenia Kalisza zachęcali np. słowiańscy wojowie. Koordynatorem wystąpienia Wielko-polski na TOUR SALONIE była Wielkopolska Organizacja Turystyczna, której członkiem jest także Kalisz.

Na targach zaprezentowali się wystawcy z całej Polski i ze wszystkich stron świata. Niemalże cały pawilon 3 zajęły ekspozycje narodowe, kuszące zwiedzających równie pomysłowo i profesjonalnie.

W ramach ekspozycji TOUR SALONU obecne były tanie linie lotnicze, lotniska, przewoźnicy, uzdrowiska, sieci ośrodków wypoczynkowych i szkoleniowych oraz hotele, także te zlokalizowane w obiektach zabytko-wych. Ogółem w tegorocznych poznańskich targach turystycznych wzięło udział ponad 700 wystawców z 46 krajów, w tym tak odległych jak Filipiny, Indie, Indonezja, Sri Lanka, Ban-gladesz, Singapur, Tajlandia i po raz pierwszy Kostaryka.

K.Z.

Kalisz na Tour Salonie

Page 26: 4 6 8 12 15 26

wok

ół n

as W tym roku po raz piąty już świętowano w Polsce (w tym także w Kaliszu i całej diecezji kaliskiej) Dzień Papieski poświęcony osobie i nauczaniu Ojca Świętego Jana Pawła II. Korzenie tej inicjaty-wy sięgają roku 1999, kiedy to kolejna pielgrzymka papieża do ojczyzny zaowocowała pomysłem powołania do życia organizacji upamiętniającej ten niezwykły dla nas pontyfikat.

Tak powstała Fundacja „Dzieło Nowego Tysiąc-lecia”, realizująca swój cel poprzez wspieranie działań społecznych, głównie w dziedzinie edu-kacji i kultury. Założyciele fundacji – czytamy w jej materiałach – uznają, że to, co u progu nowego tysiąclecia chrześcijaństwa najbardziej potrzebne jest Kościołowi i społeczeństwu polskiemu, spro-wadza się do wartości wpisanych w człowieka, do wewnętrznego bogactwa, jakie posiada i którym potrafi dzielić się z innymi. Dlatego fundacja chce inwestować w konkretnych ludzi, zwłaszcza w młodych, umożliwiając im w ten sposób zdobycie edukacji przygotowującej do późniejszej służby publicznej. Innym ważnym nurtem działalności jest propagowanie nauczania Ojca Świętego Jana Pawła II oraz wspomaganie tych programów badawczych bądź medialnych, które mają w tym zakresie szczególne znaczenie.

Z inicjatywy fundacji Konferencja Episkopatu Polski zatwierdziła projekt dorocznego Dnia Pa-pieskiego, na który wyznaczono niedzielę poprze-dzającą bezpośrednio 16 października, czyli dzień wyboru Polaka na Stolicę Piotrową. Jest to dzień szczególnego zwrócenia uwagi na nauczanie papieskie, a także modlitwy za naszego wielkiego rodaka. W tym roku i u nas, i w całej Polsce była to modlitwa o jak najszybszą jego beatyfikację. Modlitwie towarzyszyły we wszystkich parafiach czuwania, koncerty oraz spotkania wypełnione poezją papieża, fragmentami jego nauczania i ulubionymi śpiewami.

W kaliskim sanktuarium św. Józefa koncertowali muzycy Filharmonii Kaliskiej, a aktorzy Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego (Ewa Kibler i Maciej Grzybowski) przedstawili fragmenty utworu „Przed sklepem jubilera”. W kościele św. Gotarda czuwa-niu towarzyszyło poświęcenie obrazu Jana Pawła II pędzla Jarosława Napory oraz tablicy upamięt-niającej pontyfikat Polaka – projektu Wojciecha Stefaniaka. Wieczorem zgromadził kaliszan Apel Jasnogórski i modlitewne czuwanie przy papieskim pomniku, a o 21.37, pamiętnej godzinie, w której Jan Paweł II powracał do Domu Ojca, u stóp pomnika znowu, jak w kwietniowe dni, płonęło morze świateł.

W obchodach Dnia Papieskiego nie zabrakło również inicjatywy miejskiej. W sobotę 15 paź-dziernika w Sali Recepcyjnej kaliskiego ratusza odbyło się sympozjum pod znamiennym tytułem „Jan Paweł II – dlaczego Wielki?”. Złożyły się na nie świadectwa: Marka Jaromskiego – artysty plastyka, dziennikarza radiowego i telewizyjnego,

V Dzień Papieski w Kaliszu

Jan Paweł II – orędownik prawdyWojciecha Bachora – wiceprzewodniczącego Rady Miejskiej Kalisza, Andrzeja Plichty – kate-chety i działacza społecznego, kaliskiego rad-nego, a także młodzieży szkolnej, poprzedzone wystąpieniem prezydenta Janusza Pęcherza i wprowadzeniem w temat przygotowanym przez Pawła Pawlaczyka – historyka i filozofa, prezesa Klubu Myśli Politycznej im. ks. Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Kaliszu.

Tydzień później w Miejskim Ośrodku Kultury odbyło się spotkanie wspomnieniowe z prelekcją kaliskiego historyka dra Marka Kozłowskiego i projekcją filmu Józefa Wojciecha Krenza pt. „Jestem tutaj”, dokumentującego pierwszą wizytę Jana Pawła II w Polsce. Wydarzeniom religijnym i kulturalnym Dnia Papieskiego towarzyszyła zbiórka pieniędzy, które zostaną przeznaczone na stypen-dia dla szczególnie uzdolnionej młodzieży z naj-uboższych rodzin. I być może właśnie to „dzielenie się miłością” jest najlepszym, bo żywym pomnikiem stawianym naszemu Świętemu Ojcu.

Jolanta Delura

W ratuszowym spotkaniu wzięli udział uczniowie dwóch kaliskich szkół, noszących oficjalnie od 22 września 2005 roku imię Jana Pawła II. Wychowankowie Szkoły Podstawowej nr 2 przy ul. Tuwima 4 w uzasad-nieniu do uchwały w sprawie nadania szkole imienia Wielkiego Polaka powołali się na papieskie słowa: „W wychowaniu chodzi właśnie o to, ażeby człowiek stawał się bardziej człowiekiem, o to, ażeby bardziej był, a nie tylko miał, aby więc poprzez wszystko, co ma, co posiada, umiał bardziej i pełniej być człowiekiem, to znaczy, ażeby również umiał bardziej być nie tylko z drugim, ale i dla drugich”. Gimnazjaliści z Gimnazjum nr 9 przy ul. Hanki Sawickiej 22-24 przekonywali: „Szcze-gólne miejsce w Jego sercu zajmowali ludzie młodzi, którzy słuchali tego, co do nich mówił, śpiewali dla niego, choć dzieliła ich przepaść pokoleń. Jego słowa trafiały do młodych serc, zagubionych w twardej rzeczywistości, poszukujących drogi życia. Kochali Go, bo umiał ich słuchać i zawsze był wierny swoim zasadom”. Dlatego nie ma lepszego wzorca osobowego dla młodych pokoleń. Fot. BIM

Sympozjum „Jan Paweł II – dlaczego Wielki?” poprowadził Paweł Pawlaczyk – historyk i filozof, prezes Klubu Myśli Politycznej im. Księdza Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Kaliszu. Podkreślił on między innymi szczególne znaczenie owoców pontyfikatu Papieża Polaka, takich jak obalenie komunizmu, heroiczne świadectwo wiary, zapoczątkowanie „wiosny” w Kościele.

Modlitewne czuwanie przy papieskim pomniku. Fot. Mariusz Hertmann

Page 27: 4 6 8 12 15 26

hist

oria

Granicą osiedla od strony północnej jest rzeka Prosna, za którą znajduje się osiedle Piskorze-wie. Z zachodu natomiast granica kończy się za Cmentarzem Komunalnym. Od strony południowej osiedle oddziela ul. Poznańska, której nieparzysta numeracja budynków przynależy do Ogrodów, z kolei parzysta zalicza się do Osiedla Korczak. Po 2003 roku osiedle Ogrody zyskało na wielkości, gdyż dołączono do niego jedną stronę ul. Śród-miejskiej.

Kocie łbyW dawnych czasach dzisiejsza dzielnica

Ogrody była wsią. Potwierdzają to zarówno starsi mieszkańcy, jak i księgi wieczyste. Wówczas dzie-liła się na Ogrody, Ogrody Książęce oraz Ogrody Biskupie. W okresie międzywojennym wieś należa-ła do Kalisza. Pod względem urbanistycznym była zacofana, brakowało jej nawierzchni asfaltowej i oświetlenia ulic. Wyjątek stanowiły tzw. „kocie łby”, czyli m.in. ul. Poznańska.

Ówcześni mieszkańcy zamieszkiwali oczyn-szowane kamienice oraz domki jednorodzinne. Uprawiali warzywa lub owoce, względnie pracowali w zakładach przemysłowych, mieszczących się po drugiej stronie Prosny.

Dzielnica była oddzielona od miasta ogrodami, a to utrudniało dotarcie do Kalisza. Ewentualne przejście stanowiły tzw. opłotki, czyli wąskie przejścia między ogrodami. Ciągnęły się one do ul. Kościuszki. – Tamtędy chodziło się na zakupy, ponieważ na Ogrodach nie było żadnego sklepu – wspomina Jadwiga Szukalska, mieszkanka ul. Ogrodowej.

Jedynym punktem sprzedaży była słynna piekarnia Nowackich, której pieczywem żywili się mieszkańcy Ogrodów, a także całego Kalisza. – Mieli najpyszniejszy chleb na świecie – zachwala najstarsza mieszkanka Ogrodów.

Baba JagaNa wzgórzu, gdzie obecnie znajduje się szpital

wcześniej mieszkała pewna kobieta, którą tutejsze dzieci oraz mieszkańcy nazywali „Babą Jagą”. Z opowiadań ludzi osiedla wynika, że kobieta miała dom, odzwierciedlający bajkową chatkę wiedźmy. Ponadto jej wygląd również miał przypominać tę niezwykłą postać. Przechodząc na „odrapanki”, czyli na miejsce znajdujące się nieopodal wzgó-rza, przeznaczone na pikniki i świąteczny relaks, niejedno dziecko czuło strach.

Łatwiej żyćOsiedle długo nie zmieniało swego wyglądu. –

OGRODOWE DZIEJE

Pod koniec lat sześćdziesiątych powstał blok przy ul. Ogrodowej 20. To pierwszy blok w tej okolicy – stwierdza Maria Bigosińska, jedna z jego lokato-rek. W kolejnych latach poczyniono pierwsze kroki w kierunku modernizacji osiedla. Lata 1983-1989 to czas rozbudowy domków jednorodzinnych. W tym też czasie przy ul. Poznańskiej został oddany do eksploatacji ówczesny Wojewódzki Szpital Ze-spolony. W roku 1994 zaczęto w wielu miejscach zakładać nawierzchnie asfaltowe. Ogrody zaczęły przypominać miasto. Wtedy powstało w dzielnicy wiele ważnych inwestycji, m.in. kilka marketów. Od 2003 roku osiedle może się także poszczycić po-siadaniem aż dwóch liceów ogólnokształcących: Liceum Ogólnokształcącego im. Mikołaja Koperni-ka oraz Liceum Ogólnokształcącego im. Tadeusza Kościuszki. Na terenie osiedla znajduje się jedyne w mieście Muzeum Okręgowe Ziemi Kaliskiej.

Strachy na lachyPomimo licznych zmian, wiele jeszcze zostało

do zrobienia. Rażącym widokiem są dwa budynki przeznaczone do rozbiórki, odnowienia wymaga wiele bardzo zniszczonych kamienic. Także stan ulic pozostawia dużo do życzenia. Koniec ul. Ogro-dowej, przy której znajduje się pagórek porośnięty drzewami i krzewami, mieszkańcy osiedla – nie czekając na pomoc władz Kalisza – postanowili sami praktycznie wykorzystać. Dojście do szpitala z tamtejszej ulicy wymagałoby znacznie więcej czasu niż przez pagórek. W związku z tym wy-deptano ścieżkę oraz zrobiono dziurę w stojącym na przeszkodzie murze. W ten sposób stworzono nietypowe przejście. Mieszkańcy nie mają jednak sposobu na fetor wydobywający się z przecinają-cej ul. Poznańską Krępicy.

Dziecięcy skwerekRada Osiedla funkcjonuje od 1960 roku. Jej

pierwszym przewodniczącym był Jan Stodolny, który sprawował pieczę nad osiedlem ponad dziesięć lat. Obecnie władzę tę pełni Sławomir Miziarski. Dzięki radzie udało się zagospodarować jeden z terenów rekreacyjnych dla dzieci. Skwerek mieści się przy ul. Kopernika.

Od 1980 roku przy radzie działa Towarzystwo Krzewienia Kultury Fizycznej. Dzieci pod kierun-kiem seniorów mogą aktywnie spędzać czas. Ta działalność sportowo-rekreacyjna jest wskazana ze względu na dzieci i osoby starsze. Towarzystwo co rusz organizuje festyny i spotkania, podczas których odbywają się różne konkursy oraz turnieje sportowe. Ponieważ osiedle nie posiada własnej sali gimnastycznej, często korzysta z uprzejmości okolicznych szkół.

Urszula Szuleta

Oby jak najdłużej...Maria Loretańska, najstarsza mieszkanka Ogro-

dów, pomimo 94 lat życia jest pełną optymizmu kobietą.

– Mieszkanką Kalisza byłam od urodzenia. Na Ogrodach mieszkam już siedemdziesiąt lat. Prze-prowadziłam się tutaj, kiedy wyszłam za mąż, a miałam wtedy 24 lata. Od początku była to wieś, same wielkie ogrody. Wszystkie kamienice, które znajdują się na ul. Ogrodowej – stoją tutaj dłużej niż sięgam pamięcią. Ziemia, na której obecnie stoją bloki przy ul. Poznańskiej należała kiedyś do rodziny Loretańskich i Kmieciów – wspomina.

– Podczas pobytu tutaj udzielałam się w Radzie Osiedla oraz w Towarzystwie Miłośników Folkloru Miasta Kalisza. Mąż mój był dyrygentem orkiestry straży pożarnej. Uczył dyrygentury w Szkole Mu-zycznej. Od początku bardzo tutaj mi się podobało – dodaje z przekonaniem. Na zdjęciu Maria Loretańska w czasach swojej młodości.

Rodzinna świątyniaJadąc ulicą Szewską można zauważyć budynek

w surowym stanie i z dachem. To obecnie budo-wany kościół na Ogrodach. Budowa rozpoczęła się dwa lata temu, a wierni modlić się w nim będą prawdopodobnie w 2007 roku. Wszystko dzięki Kurii Diecezjalnej i mieszkańcom Ogrodów. Zor-ganizowali dwa festyny, podczas których groma-dzili pieniądze na dokończenie budowy kościoła. W czasie ostatniej imprezy, która odbyła się w czerwcu zebrali nawet 5,5 tysiąca złotych. Ksiądz proboszcz Włodzimierz Guzik ma nadzieję, że te pieniądze pozwolą sfinalizować przedsięwzięcie, bo jak mówi to dla tamtejszych wiernych bardzo istotne. – Dotychczas mieszkańcy Ogrodów modlili się w parafii św. Rodziny przy ulicy Śródmiejskiej. Teraz będą mieli swoją parafię, a to oznacza łatwiejszy dostęp, lepszy kontakt z dziećmi i młodzieżą, rodzinną atmosferę – dodaje. Oprócz samego kościoła ma powstać klub oraz świetlica. Dzięki temu dla mieszkańców osiedla Ogrody przy-będzie miejsce, w którym będą mogli bezpiecznie spędzić wolny czas.

Kościół na Ogrodach. Fot. Mariusz Hertmann

Termin „ogród” od zawsze kojarzył się z pięknym krajobrazem, z kwiatami i wszelką inną roślinnością. Nie bez powodu nazwę tę przyodziało jedno z kaliskich osiedli. Kie-dyś przy niemal każdej z posesji można było zobaczyć tam kwitnący ogród. Na osiedlu Ogrody mieszka blisko osiem tysięcy ludzi.

Page 28: 4 6 8 12 15 26

Przy wielu zabytkach naszego miasta stanęły w tym roku rusztowania. Kontynu-owano lub podjęto prace konserwatorskie w pięciu świątyniach kaliskich. W tym roku miasto przeznaczyło 131 tys. zł na kulturę i ochronę dziedzictwa kulturowe-go. 21 tys. zł z tej kwoty skierowano na remonty w obiektach sakralnych. Pozy-skanie pozostałych środków koniecznych do dalszego prowadzenia prac wydaje się dziś graniczyć z cudem, ale czyż nie jesteśmy krajem cudów?

Nowy blask kościoła oo. JezuitówRemonty u jezuitów to nie nowina. Od czasu pa-

miętnego pożaru w 1991 roku, który strawił dachy nad kościołem i klasztorem, stając się ponadto powodem okopcenia i zalania wnętrza świątyni, trwają tu nieustanne prace konserwatorskie. W tym roku przyszła kolej na ołtarz Krzyża Świętego. Jest on jednym z zespołu sześciu ołtarzy nawy głównej, tworzących wespół z polichromią autor-stwa brata Walentego Żebrowskiego fascynujące święte theatrum, w którym rozgrywa się liturgia. Ołtarze utrzymane w stylu barokowym wyczarował z drewna sosnowego (elementy architektoniczne) oraz lipowego (rzeźby i ornamenty) miejscowy bernardyn, brat Bonawentura Widawski. Uczynił to jeszcze przed 1740 rokiem. Restaurowany w tym roku obiekt wziął swoją nazwę od umieszczonego w nastawie ołtarzowej wizerunku Chrystusa na krzyżu. Wizerunek artystycznie nie z najwyższej półki, za to historię ma nie byle jaką. Otóż w po-czątkach XVIII wieku był on własnością pewnej szlacheckiej rodziny zamieszkałej w okolicach Kalisza. Pewnego dnia czy nocy nadeszło nie-szczęście – dwór stanął w płomieniach, a jego mieszkańcy zostali uwięzieni w śmiertelnej pu-łapce. Zdesperowana wdowa z dwójką małych dzieci rzuciła się ku krzyżowi, przywarła do niego i ku zdumieniu wszystkich cudownie ocalała. W dowód wdzięczności za tak wielką łaskę oddała cudowny krucyfiks do bernardyńskiej świątyni, fundując dla niego ołtarz. Dziś, po prawie trzech wiekach i kilkukrotnych remontach, jest on nieco nadgryziony zębem czasu i szkodników z rodziny kołatków. Dla wytępienia owadzich agresorów, umocnienia osłabionych i przemieszczonych elementów konstrukcji, usunięcia przemalowań, uzupełnienia ubytków itd. potrzeba było działań rozłożonych aż na 26 etapów i realizowanych bądź na miejscu, bądź w pracowniach w Kaliszu oraz we Wrocławiu przez ekipę konserwatorską Ryszarda Wójtowicza. Dziś obiekt olśniewa bielą drewnianych figur i nowymi złoceniami. Lśni też jak perła w koronie umieszczona u góry ołtarza, między aniołami, XV/XVI-wieczna Pieta, czyli rzeźba Matki Bożej Bolesnej z ciałem umęczonego Syna na kolanach. To jeden z dwóch najstarszych zabytków tutejszej świątyni, pamiętający jeszcze

Widziane z rusztowania

jej poprzedniczkę na tym miejscu. Rzeźbę – mało widoczną na co dzień w głębi ołtarzowej wnęki – mogliśmy zobaczyć nareszcie z bliska w całej jej gotyckiej krasie. Konserwatorskie prace ponagla perspektywa bliskiego 400-lecia pobernardyń-skiego kościoła, przypadająca na 2007 rok. Do tego czasu należy odnowić dwa kolejne, ostatnie już ołtarze w nawie. Prospekt organowy i ołtarz główny, oczyszczone z grubsza podczas prac w prezbiterium, będą musiały poczekać na swoją kolej już po świętowaniu.

Przedjubileuszowe troski franciszkanówNiedaleki jubileusz nie daje spać spokojnie kali-

skim franciszkanom. Za dwa lata będą wspominać pierwszych braci św. Franciszka, przybyłych do grodu nad Prosną za sprawą młodziutkiej żony wielkopolskiego księcia Bolesława Pobożnego, węgierskiej królewny Jolenty. Franciszkański ko-ściół, ufundowany przez książęcą parę około 1257 roku, był obok parafialnego kościoła św. Mikołaja drugim (a może nawet pierwszym?) sakralnym obiektem wczesnogotyckiej zabudowy ceglanej XIII-wiecznego Kalisza. Dziś tamte odległe czasy pamiętają tylko prezbiterium i zakrystia, pozostała część obiektu jest o wiek lub o kilka wieków młod-sza. Tak czy owak, szacowna budowla stojąca w samym centrum miasta wielkim głosem woła o remont, co nie jest sprawą prostą, jeśli się weźmie pod uwagę fakt, że gospodarzą w niej członkowie

najuboższego z zakonów. Mimo to staraniem ko-lejnych franciszkańskich gwardianów – o. Feliksa Mecheckiego i o. Andrzeja Zawidzkiego, którzy pu-kali uparcie do wojewódzkiej kasy – i przy pewnym, choć niewielkim poparciu ze strony miasta, udało się pokryć obiekt nowymi dachami, bez których remonty wewnątrz świątyni są nie do pomyślenia. Na szczęście sama konstrukcja dachowa, pamię-tająca zapewne początki XIX wieku, przetrwała w niezłym stanie, ale trzeba było położyć 870 metrów kwadratowych dachówki nad bryłą główną kościoła. Zanim przyjdzie myśleć o poszarzałym od brudu wnętrzu świątyni i o jego skarbach, należy wpierw zmienić dachy nad całym klasztorem. Tego wymaga prawo budowlane. Kaliscy Bracia Mniejsi z niepokojem odliczają upływające dni.

Spokój na ZawodziuNa większy spokój może sobie pozwolić pro-

boszcz parafii św. Gotarda, której podlega filialny kościółek św. Wojciecha na dawnym kaliskim podgrodziu. Ksiądz prałat Bolesław Stefaniak, wielce ceniący tradycję i historyczne korzenie współczesności, całym sercem przylgnął do tego miejsca. Od lat z zapałem zabiega o przywrócenie go miastu, wydaje się bowiem, że najstarszy z polskich grodów wciąż nie potrafi zrobić użytku ze swej odległej w czasie metryki, nie potrafi też wykorzystać walorów pięknej okolicy wczesno-średniowiecznego grodziska. Ksiądz Proboszcz jest inicjatorem bądź współtwórcą wielu dorocz-nych wydarzeń, które sprowadzają kaliszan na Zawodzie i do św. Wojciecha. Żeby ich godnie tu przyjąć, trzeba było podjąć szeroko zakrojone prace porządkowe wokół świątyni, zająć się jej gontowym pokryciem, odbudować wieżyczkę i wreszcie pomyśleć o wystroju wewnętrznym – skromnym, ale pełnym uroku. Prace konserwator-skie przy tym ostatnim powierzono pani Barbarze Wołosz, tej samej, która prowadziła konserwację kaliskiego poliptyku z sanktuarium św. Józefa, nota bene przez wieki przechowywanego właśnie w ko-ściele na Zawodziu. Pani Barbara umiała docenić urodę skromnego wnętrza i jego wyposażenia. Pod jej palcami odzyskały dawny blask elementy XVIII-wiecznego ołtarza głównego, w tym kopia XVI-wiecznej figury św. Wojciecha z poliptyku. Gospodarz miejsca jest szczerze przekonany, że święty patron gościł na kaliskiej ziemi, a jeśli nawet nie, to jest tu obecny duchowo i poprzez rozmaite dzieła nazwane jego imieniem. Ot, choćby ostatnio łódź i most św. Wojciecha, najdłuższy na całej Prośnie. W ubiegłym roku odnowiono drewniane tabernakulum, trzymające się w całości już tylko na słowo honoru, a w tym roku XIX-wieczny obraz uczniów podążających do Emaus, stanowiący zasuwę dla wizerunku Matki Boskiej Śnieżnej. Po rozmowach z prezydentem Kalisza ks. Bolesław Stefaniak pogodniej spogląda w przyszłość.

Jolanta Delura

Kościół pobernardyński Księży Jezuitów. Ołtarz boczny p.w. św. Krzyża. Fragment, gotycka rzeźba Pieta; lico. Jeden z najstarszych zabytków tutejszej świątyni. Stan po konserwacji.

relig

ia

Page 29: 4 6 8 12 15 26

Barokowe łamigłówki w Kaplicy ŻołnierskiejW Kaplicy Żołnierskiej przy kościele Ojców

Reformatów (dziś Sióstr Nazaretanek) na kaliskiej Rogatce rusztowanie sięga sufitu. W niewielkim pomieszczeniu, wybudowanym dla schronienia doczesnych szczątków chorążego poznańskiego, pułkownika znaku husarskiego Piotra Sokolnic-kiego, krząta się ekipa konserwatorska Macieja Piękniewskiego, kaliszanina, który do grodu nad Prosną powraca niczym jaskółka do rodzinnego gniazda. Pośród wielu zleceń, z których realizacją niełatwo nadążyć, kaliskie mają zawsze dodatko-wy, sentymentalny walor. W tym roku praca przy dekoracjach zdobiących sklepienie obiektu stała się dla zespołu prawdziwą przygodą godną Sher-locka Holmesa. Otóż wybudowana w 1731 roku i w tymże czasie całkowicie wyposażona kaplica mieściła w swoim wnętrzu trzy ołtarze, nad którymi XVIII-wieczny artysta umieścił cztery malowidła ba-talistyczne, ozdobione łacińskim napisem, którego znaczenie próbuje się dziś odczytać jako starszą wersję wezwania: „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Taki obraz oglądał 150 lat później i opisał kronikarz Kalisza, historyk Adam Chodyński. Starzejący się z czasem obiekt kilkakrotnie renowowano. Za pierwszym razem, w roku 1885, pracę powierzono artyście Józefowi Balukiewiczowi, którego obrazy zdobią wiele kaliskich świątyń. Po nim konserwacje podjęto – mniej lub bardziej udanie – jeszcze trzy razy. – Rozpoczynając prace mieliśmy nadzieję, że jak zwykle po usunięciu przemalowań zoba-czymy gorzej lub lepiej zachowane polichromie pierwotne, przynajmniej tak dobre, jak dobra jest dekoracja sztukatorska kaplicy – mówi Maciej Piękniewski. – Niestety, nie udało się odsłonić nic pod spodem, dlatego że pod spodem nic nie ma – stwierdza. Prawdopodobnie do czasów pierwszej konserwacji malowidła uległy tak dalece zniszczeniu, że Balukiewiczowi nie pozostało nic innego, jak usunąć pozostałości i albo powtórzyć pierwotne kompozycje, albo też stworzyć nowe. Dziś trzy z nich nadal można nazwać scenami batalistycznymi, choć wizerunek reformaty z płoną-cym mieczem w dłoni przedstawia raczej walkę, w której orężem jest Słowo Boże. Najkrócej wszystkie trzy można by określić jako świadectwo mężnego stawania Sokolnickich w obronie wiary i ojczyzny. Malowidło centralne, już bez wątpienia pomysłu Józefa Balukiewicza, przedstawia wprowadzenie do świątyni rodzinnej relikwii Sokolnickich – mie-dzianego kaplerza z Matką Bożą Częstochowską, jaki na piersiach pod ubraniem nosili żołnierze w czasach fundatora. Ten wizerunek, słynący łaska-mi, bez śladu zniknął z kaliskiej świątyni w latach II wojny światowej. Gdzie jest dziś? Nie wiadomo. To kolejna z niepowetowanych strat (po Rubensie i Matce Bożej Kaliskiej), o których niewiele wiemy. Jakie tajemnice odsłonią przyszłoroczne prace, dowiemy się za rok.

Blask prawosławnego niebaMówiąc o konserwacjach w kaliskich kościo-

łach, nie sposób milczeć o kaliskiej cerkwi pod wezwaniem św. Apostołów Piotra i Pawła. Wybudo-wana z materiału odzyskanego po rozbiórce pra-wosławnej świątyni stojącej niegdyś na miejscu, w którym przed kilku laty Jan Paweł II sprawował Eucharystię, doczekała szacownego wieku w cieniu parkowych drzew. Odnowiona przy okazji niedawnego jubileuszu bryła obiektu kryje wnę-trze wymagające konserwatorskiej troski. Warto pamiętać, że spora część wyposażenia pochodzi z pierwszej świątyni, liczy więc sobie dwa wieki. Jako pierwsze powędrowały do pracowni konser-watorskiej pani Karoliny Niemczyk-Bałtowskiej z Opoczna ikony z ikonostasu. Za rok – w zależności od posiadanych środków finansowych – zostaną podjęte prace przy jego drewnianej konstrukcji, którą trzeba będzie w tym celu zdemontować, by nie przeszkadzać w liturgii. Potem kolejno „pod pędzel” pójdą prezbiterium i część przeznaczona dla wiernych. Jak długo wszystko potrwa, nie wia-domo, ponieważ prawosławna parafia jest bardzo uboga. W tej chwili liczy zaledwie 30 wiernych praktykujących, reszta to ludzie starsi, nie tylko niezdolni do utrzymania świątyni, ale często nawet do przyjścia do niej. W tej sytuacji nie możemy pozostać obojętni na losy prawosławnego zabytku, ostatniego już w południowej Wielkopolsce, tym bardziej że zwierzchnik Cerkwi Prawosławnej na tych terenach, arcybiskup Szymon, szeroko otwiera drzwi świątyni dla kaliszan, bynajmniej nie nakłania-jąc do zmiany wyznania, a jedynie do kosztowania ciszy i spokoju w jej murach. Kiedy szczęśliwie wszystkie remonty się zakończą, będziemy mogli wreszcie w kaliskich świątyniach odetchnąć także pięknem od Stwórcy wychodzącym i ku Niemu skierowanym. Oby jak najszybciej!

Wymiana międzyszkolna

Kopernik na UkrainieGrupa uczniów z III Liceum Ogólnokształcącego

im. Mikołaja Kopernika w Kaliszu uczestniczyła od 10 do 17 września 2005 roku w wymianie mię-dzyszkolnej z Liceum Krzemienieckim na Ukrainie. Współpracę między szkołami zapoczątkowała wizyta młodzieży ukraińskiej w kwietniu 2005 roku. Główną inicjatorką wymiany jest Maria Ciesielska--Ciupek, nauczycielka języka angielskiego, a wraz z nią opiekę nad grupą młodzieży polskiej spra-wowała Jadwiga Rygielska. Wymiana uczniowska pod hasłem: „Wszyscy jesteśmy w jednej Europie” odbyła się na zaproszenie dyrektora Liceum Krze-mienieckiego, Anatolija Awramyszyna oraz Aliny Szulgan, nauczycielki języka polskiego.

Młodzież miała okazję zapoznać się z ukraiń-ską kulturą, doświadczyć ogromnej gościnności Ukraińców, poznać tradycję i język oraz zwiedzić historyczny Lwów, Krzemieniec oraz przepiękne okolice Góry Zamkowej. Góra ta majestatycznie wznosi się nad miastem, dopełniając piękna ukra-ińskiego krajobrazu. Tygodniowy pobyt obfitował w mocne wrażenia: dla uczestników zorganizowano wiele interesujących wycieczek tematycznych, m.in. śladami ukraińskiej historii i kultury, w któ-rych swoje miejsce zajmuje także i Polska. Lwów oczarował nas bogatą, wielowymiarową historią, licznymi zabytkami i bogactwem stylów archi-tektonicznych. Podziwialiśmy tam między innymi Cmentarz Łyczakowski, Cmentarz Orląt Lwowskich oraz znany pomnik kolumnowy Adama Mickiewi-cza. Inne miejsca, które wzbudziły niemałe emocje i zainteresowanie to Muzeum Juliusza Słowackiego w Krzemieńcu, Góra Królowej Bony z ruinami po-tężnego zamku, Poczajowska Ławra (zakon męski patriarchatu moskiewskiego), Zbaraż, Tarnopol i Zarwania. Spotkanie pożegnalne miało miejsce w Liceum Krzemienieckim. Młodzież prezentowała pieśni oraz recytowała poezję zarówno w języku ukraińskim, jak i polskim. Wykonała również ludowe tańce Polski i Ukrainy. Izabela Wojtaszek

Kaliszanki przed Poczajowską Ławrą (cerkiew patriarchatu moskiew-skiego). Fot. Maciej Mikołajczyk

Cerkiew prawosławna pod wezwaniem św. Apostołów Piotra i Pawła w Kaliszu (także powyżej). Fot. Mariusz Hertmann

Page 30: 4 6 8 12 15 26

wok

ół n

as Czym jest cmentarz i w jaki sposób dbać o to dziedzictwo przeszłości? Jak daleko powinna sięgać opieka konserwatorska, parafii i potomków tych, którzy już dawno odeszli? Gdzie leży ta niezwykle delikatna granica intymności między jednostkową pamiątką a zabytkiem ważnym dla bada-czy dziejów regionu? Pytania, na które od lat szukamy odpowiedzi, wróciły wraz z akademicką akcją porządkowania cmen-tarza ewangelicko-augsburskiego przy kaliskiej Rogatce.

Do pracy studenci Ochrony Dóbr Kultury ka-liskiego Wydziału Pedagogiczno-Artystycznego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza przystąpili latem za sprawą Macieja Błachowicza, historyka, pracownika naukowego tejże uczelni. W orbicie zainteresowań młodego badacza od lat znajdują się cmentarze, które są dla niego niewyczerpa-nym i ciągle mało rozpoznanym źródłem wiedzy. – Szczególnie ciekawy jest dla mnie kaliski cmentarz ewangelicki, tak ze względu na swoją historię, ludzi tutaj pochowanych, klasę artystycz-ną nagrobków, jak i jego współczesność – mówi Maciej Błachowicz.

Czy jest to najstarszy cmentarz z kompleksu przy Rogatce? Nie, choć pierwsza wzmianka o miejscu grzebania protestantów pojawia się w kronice kaliskiego klasztoru oo. Franciszkanów już w 1689 roku. Mówi się w niej o pagórku położonym przy drodze do Dobrzeca, zwanym „Górką Luterską”, o czym dzisiaj przypomina napis na bramie wej-ściowej do nekropolii. Z łatwością można natomiast wskazać najstarszy tutejszy nagrobek – pułkownika Wojska Polskiego Wojciecha Bożymira Greffena, zmarłego w 1813 roku. Jego bogata, a jednocze-śnie pełna spokoju forma wystawia najpełniejsze świadectwo czasom swego powstania. Tworzą ją bordiury z laurowymi liśćmi sławy, panoplia, wskazujące na drogę życiową zmarłego, w końcu płaczka wspierająca się na krzyżu, wyrzeźbiona na wieńczącym cokół obelisku.

Nagrobek Greffena, dzisiaj mocno już zniszczo-ny, jest ważnym przykładem tak często zapomina-nej, a nawet poniewieranej „mowy kamieni”. Tym bardziej że uważnemu przechodniowi wiele z tego, co niezauważalne dopowie inskrypcja. Nagrobek dobrze ilustruje też „fenomen” cmentarza – miejsca grzebania bliskich i wyzwalania się emocji z tą ceremonią związanych. To także specyficzny tekst kultury, który można czytać jak „otwartą księgę życia i śmierci”.

– Dopiero połączenie tych wielu aspektów daje właściwą odpowiedź na pytanie, dlaczego tutaj jestem razem z grupą moich studentów – kontynuuje inicjator akcji porządkowania ewangelickiego cmentarza.

Czytając z kamienia

Grabie w dłońZastrzeżenia może wzbudzić już samo słowo

„sprzątanie”, sugerujące niedopatrzenia ze stro-ny gospodarza. Trudno zarzucić kaliskiej Parafii Ewangelicko-Augsburskiej, że przez lata nie robiła nic; przeciwnie, stosownie do wielkości posiada-nych środków na terenie nekropolii przeprowadza-no prace remontowe i konserwatorskie. Cmentarz ukryty w roślinności, często wiecznozielonej, jest jednak także szczególnym ogrodem. Brak właści-wej pielęgnacji sprawia, że korzenie rozrywają od środka nawet kamień, a pod warstwami ziemi nie wywożonej przez lata znikają stare płyty upamięt-niające miejsca pochówku. Toteż studencka ekipa rozpoczęła swoje dzieło od najbardziej banalnych czynności: wyrywania chwastów z zarośniętych pól grobowych, grabienia alejek, oczyszczania nagrobków z ziemi. Stała obecność ludzi jest też najlepszym sposobem walki z nieświadomymi war-tości niszczonego dziedzictwa wandalami; skutki ich wieloletniej działalności niestety są już często nie do odwrócenia. Łupem chuliganów padły wszelkie metalowe części, także krzyże i tablice inskrypcyjne. Ironią historii jest fakt, że pierwszy-mi, którzy ograbiali cmentarz z metalowych krat oraz balustrad były osoby działające z polecenia niemieckich władz okupacyjnych podczas II wojny światowej; cenny „materiał” rekwirowano wówczas dla potrzeb przemysłu zbrojeniowego.

Studenci zrobili tyle ile mogli, mając do dys-pozycji jedynie zestaw podstawowych narzędzi: grabie, szpadle, taczki. Posługując się tą nieskom-plikowaną metodą z pogranicza archeologii i prac działkowicza, odsłonili wejście do podziemnych komór grobowca rodzin Bartoschów i Pushów oraz Handke, a także płytę epitafijną Julii Ges-sner z domu Jeansch (1829-1879). Aby prace mogły być kontynuowane, potrzebne jest jednak zaangażowanie sił parafii, miasta oraz służb kon-serwatorskich.

– Dzięki pomocy służb miejskich zorganizowano wywózkę śmieci i zalegającej ziemi. Potrzebne są zarówno najzwyczajniejsze pojemniki na odpadki, jak i fachowa pomoc osób, które mogłyby zająć się specjalistycznymi czynnościami przy oczyszczaniu kamieni nagrobnych. Potrzebne są pieniądze, ale równie ważne są ręce do pracy – wylicza opiekun studentów.

Znalezione fragmenty, a nawet ułomki nagrob-ków są przechowywane w kaplicy Repphanów, która tymczasem pełni funkcję nieoficjalnego lapidarium. Naukowiec ma wiele pomysłów na jego wzbogacenie. Marzy mu się otwarcie kaplicy dla wszystkich zainteresowanych sztuką sepulkralną* i związanymi z nią obrządkami.

Wszystkie przedsięwzięcia mają doprowadzić do zachowania cmentarza jako źródła wiedzy o

zwyczajach i mentalności naszych przodków oraz stanowić rodzaj „dokumentu” życia postaci głębo-ko wrośniętych w historię naszego regionu.

Od likwidacji do kwestyZe swoimi pasjami Maciej Błachowicz dołącza

do grona osób, które już od XIX wieku zwracały uwagę na urodę i wartość kaliskich cmentarzy. Jako pierwszy na tej drodze stawiał kroki niestru-dzony piewca „pamiątek przeszłości”, Adam Cho-dyński, ale na badania stricte naukowe przyszedł czas dopiero w latach 70. XX wieku. Chciałoby się krzyknąć: w ostatnim momencie! Pojawiły się wówczas bowiem propozycje likwidacji nekropolii (ewangelickiej, katolickiej i prawosławnej) oraz… przekształcenia ich w tereny parkowe. I znowu lista zaangażowanych w to dzieło jest długa: Judyta Anna Dymkowska, Łucja Gajda, Beata Matusiak, Ewa Andrzejewska, Stanisław Małyszko (później-szy autor jedynej do tej pory książki-przewodnika po kaliskich cmentarzach przy Rogatce), Dorota Rutkowska, Jan Chańko, Zbigniew Chodyła – by wspomnieć tylko najważniejszych. Ich starania do-prowadziły w latach 90. do wpisania cmentarzy do rejestru zabytków. Od pięciu lat kaliski PTTK wraz z Urzędem Miejskim przeprowadza 1 listopada kwestę na rzecz wspomnianych nekropolii. Fakt ten uzmysławia, jak wiele musiało się zmienić w naszej świadomości, żeby od postulatu likwidacji dojść do publicznej zbiórki. Niemniej to ciągle za mało, aby rzeczywiście zapobiec postępującej degradacji cmentarzy. Na szczęście znajdują się jeszcze młodzi ludzie, którzy rozumieją, że nawet wyrywanie chwastów może mieć sens.

Na płycie Julii Gessner, przez nich odkopanej, widnieje inskrypcja: „Bóg daje każdemu według jego dzieła” (tłumaczenie z niemieckiego). Analiza epitafijnych napisów to kolejny poziom badania cmentarza, tym razem jako świadectwa naszego życia, wiary i poglądów eschatologicznych. Chciej-my o tym pamiętać.

* Sztuka sepulkralna: twórczość artyst. związana z kultem zmarłych, głównie z budownictwem oraz deko-racją cmentarzy i grobów; do sztuki sepulkralnej należą też dzieła malarskie i rzeźbiarskie zdobiące groby (np. malowidła w grobach egipskich, rzeźby i malowidła w kaplicach grobowych, mauzoleach, pomniki nagrobne), dzieła mające na celu utrwalanie pamięci zmarłego (epi-tafia, stele, maski pośmiertne, portrety trumienne).

Anna Tabaka

Cmentarz ewangelicko-augsburski w Kaliszu. Fot. Mariusz Hertmann

Page 31: 4 6 8 12 15 26

Od początku utworzenia w 1815 roku Królestwa Polskiego – Kalisz był otoczony wyjątkowo troskli-wą opieką rządu. Dzięki temu miał się stać po-ważnym ośrodkiem przemysłowym. Było to miasto przygraniczne, a zarazem siedziba województwa, co sprzyjało rozwojowi przemysłu, podobnie jak u zachodnich sąsiadów.

Prezesem Komisji Województwa Kaliskiego został wówczas dwudziestosześcioletni Józef Radoszewski, mąż Gabrieli z Zajączków, bratanicy namiestnika Królestwa Polskiego, generała Józefa Zajączka. To właśnie dzięki Józefowi Radoszew-skiemu nastąpił rozwój miasta, przede wszystkim przemysłu, którego dotychczas tu nie było. Na wiel-ką skalę rozwinęło się budownictwo publiczne, prze-prowadzono regulacje urbanistyczne, zbudowano nowe brukowane ulice, place, mosty. Zburzonemu w 1792 roku przez wielki pożar Kaliszowi stworzono perspektywy rozwoju. Z Włocławka przeniesiono biskupstwo, powołano do życia towarzystwa kultu-ralne, wzniesiono szpital i pocztę.

Przemysł, dzięki dotacjom rządowym, rósł na potęgę. Powstawały fabryki Ruderischa, Klinkego, Rietschego, Mayera, Przechadzkiego, Krauzego, Pohla, Maya i Repphana. W roku 1825 Antoni Dunin, naczelnik Sekcji Fabrycznej przy Komisji Województwa Kaliskiego, złożył rządowi raport, w którym donosił, że w Kaliszu pracuje 70 warsz-tatów, folusz oraz przędzalnia. Jest tam zatrud-nionych 63 majstrów tkackich, 131 czeladników, 5 majstrów postrzygaczy i 4 farbiarzy. W trzy lata później było już 120 producentów sukna.

Wśród napływowych tkaczy byli Niemcy, Rep-phanowie, którzy na wieść o powstawaniu przemy-słu w Kaliszu porzucili swoje upadające warsztaty tkackie i ruszyli przez granice z odległego o 200 km miasteczka, leżącego w Wielkim Księstwie Poznańskim, o niemieckiej nazwie Birnbaum (dzi-siejszy Międzychód). Był to rok 1816, czyli tuż po utworzeniu Królestwa Polskiego.

W roku 1755 nazwisko Repphan, według doku-mentów niemieckich, pisało się przez jedno „p”. W rejestrze mieszkańców Birnbaum figurowało ono obok imienia Gottlob, z zaznaczonym zawo-dem „sukiennik”. W 1783 roku urodził się Johann Sebastian, później także sukiennik, a w 1787 kolejny Repphan – Jacob Leohad. Pod datą 1792 odnotowano, że przyszedł na świat Benjamin, zaś w 1814 roku Johann Ehrengott i wreszcie, także w 1814 roku, Carl (z notatką „ausgewandert” – „wyjechał”).

Był rok 1816, wymienieni w rejestrze miasteczka Johann oraz Benjamin opuścili Birnbaum i wyruszy-li do Kalisza. Według ustnego przekazu przebyli tę trasę pieszo, a niezbędne przedmioty przywieźli na wózku zaprzężonym w dwa psy. Wraz z nimi i także trochę później przybyło jeszcze trzynastu majstrów tkackich.

Przedsiębiorczy bracia Repphanowie wyko-rzystali wszystkie przywileje, jakie przysługiwały

osiedleńcom włókiennikom i już w rok po przybyciu uruchomili w mieście manufakturę sukienniczą, w zabudowaniach niedokończonego instytutu położ-niczego, przebudowanego z klasztoru i kościoła Sióstr Bernardynek, które tu pracowały od dwustu lat. Wkrótce Repphanowie otrzymali dodatkowe budynki, po kościele szpitalnym św. Ducha. Fabryka niemieckich włókienników znajdowała się na ulicy, nazywanej wówczas Warszawskim Przedmieściem.

Ponadto Repphanowie wydzierżawili miejski młyn stojący nad Prosną, wybudowany w „mur pruski”, który przebudowali na folusz. Dzięki folu-szowi mogli produkować najwyższej jakości sukno. Następnie zbudowali pomieszczenia pomocnicze: suszarnię, postrzygalnię, bielarnię i farbiarnię.

Repphanowie budowę i rozbudowę fabryki mogli kontynuować dzięki pożyczkom rządowym, o które występowali aż dziesięciokrotnie. W su-mie otrzymali około pół miliona złotych polskich. Zarys wzniesionych budynków fabrycznych jest przedstawiony na rycinie wykonanej przez W. Ehrentrauta*.

Manufaktura z 1823 roku pracowała już na 35 ręcznych warsztatach i 26 maszynach przędzalni-czych sprowadzonych z Anglii, w sumie zatrudnia-no tam 175 wykwalifikowanych pracowników.

Wiele lat później (1886) nie tylko w fabryce Repphanów, ale i w innych pracowało mnóstwo „robotników” młodocianych, na przykład przy sortowaniu wełny. Były to często dzieci liczące od 8 do 12 lat, które za 15 czy 18 kopiejek musiały pra-cować po 12 godzin. Stanowiły ok. 30 proc. załogi fabryki. Takie postępowanie spotkało się z krytyką Bolesława Prusa, który w Kurierze Warszawskim napiętnował właścicieli.

Repphanowie dorabiali się szybko, dostarczając sukno w dużych ilościach do Rosji i Chin na mun-dury dla wojska. Toteż kiedy w roku 1880 fabryka się spaliła, nie tylko szybko ją odbudowali, ale i wybudowali nową, wyposażając ją w nowoczesne maszyny oraz urządzenia sprowadzone z Anglii. Ponadto zadbali o swoje prywatne sprawy, zaku-pując majątek ziemski Biernatki z folwarkiem Dębe (Paweł Repphan).

W trzy lata później doszło do głośnego sporu fabrykanta z miastem o koszty naprawy urządzeń wodnych na Prośnie, która dostarczała wodę na produkcję sukna do folusza. Chodziło głównie o rozstrzygnięcie, czy rzeka jest obszarem prywat-nym, czy publicznym. Sąd uznał, że rzeka jest własnością miasta.

W latach rewolucji 1905-1907 miały miejsce strajki, demonstracje, pochody, żądania poprawy warunków pracy oraz wynagrodzenia, które na ogół odbywały się bez strzelaniny i rozlewu krwi.

Strajki objęły wszystkie kaliskie fabryki, także fa-brykę Repphanów, co nastąpiło w lipcu 1906 roku. Robotnicy żądali przede wszystkim podwyższenia wynagrodzenia. Właściciel wyrzucił z pracy wszyst-

kich strajkujących i zamknął fabrykę. Robotnicy pozostali bez środków do życia, dlatego zmuszeni zostali do przyjęcia warunków sprzed strajku.

W roku 1910 Repphanowie sprzedali fabrykę i opuścili miasto.

Co pozostało po rodzinie Repphanów w Kaliszu? Przetrwały: zespół zabudowań pofabrycznych (obecnie budynek mieszkalny) przy pl. Kilińskie-go (dawniej Warszawskie Przedmieście), Urząd Statystyczny (dawniej gimnazjum żydowskie), budynek byłego domu starców na Piskorzewiu. Ponadto pozostał budynek szkoły powszechnej, która nosiła imię Emila Repphana, (dziś imienia Marii Dąbrowskiej) przy ul. Polnej.

Na kaliskim cmentarzu ewangelicko-augsbur-skim stoi okazały grobowiec rodziny Repphanów z napisem „Ruhesteatte der Familien Repphan und Mitzner”. W grobowcu tym według Stanisława Małyszki pochowani zostali Johann Balthazar Rep-phan, Benjamin Repphan, Wilhelmina z Vogtów Repphan, Wilhelmina Charlotta, August Repphan, Wilhelm, Juliana Wilhelmina, Fridericke Scholtz z Repphanów, Carl Scholzt, Ludwik Scholtz, Malwina Scholtz z Rogozińskich, Johann Heinrich Buhle.

Ponadto Paulina Repphan, a następnie Eleonora były właścicielkami majątku Dębe. Na cmentarzu we wsi Dębe znajduje się również mogiła tego odgałęzienia rodziny Repphanów.

*W. Ehrentraut – wykonał widoki Kalisza w 1835 roku. Nie udało się ustalić pełnego imienia.

Repphanowie – przemysłowcy kaliscyWładysław Kościelniak

Kaplica grobowa Repphanów na cmentarzu ewangelicko-augsburskim przy kaliskiej Rogatce. Rys. Władysław Kościelniak

Wnętrze kaplicy grobowej Repphanów. Fot. Mariusz Hertmann

Page 32: 4 6 8 12 15 26

hist

oria Prawie niepostrzeżenie mija 100-lecie

buntu, jaki w 1905 roku ogarnął ziemie pol-skie zaboru rosyjskiego. A przecież jakby nie patrzeć, od powstania styczniowego w 1863 roku nie było w Polsce masowego zrywu antyrosyjskiego.

Zapomniana rocznicaWybuchłe 1 maja 1905 roku zbrojne walki w

Łodzi (zginęło wówczas ok. 200 osób) były pierw-szymi od czasów rewolucji przemysłowej zbrojnymi wystąpieniami robotniczymi w Europie. Następny wielki zryw miał miejsce w Polsce dopiero 75 lat później. Można przychylić się do tezy niektórych historyków, że „bez narodowego buntu z 1905 roku nie byłoby odrodzenia suwerenności w 1918 roku”. Zwracają oni uwagę na podobieństwa łączące rok 1905 z czasami „Solidarności” – w obu wypadkach ogromna dynamika wynikała z łączenia haseł na-rodowych, społecznych i politycznych, a w warun-kach polskich, chyba od zawsze, ich oddzielenie było trudne lub wręcz niemożliwe. Można odnieść wrażenie, że w obecnych czasach rocznica ta jest dla wielu niewygodna, a nawet wstydliwa, rocznica, której dziś nie towarzyszą hucznie otwierane wy-stawy, akademie, sympozja, nie składa się kwiatów pod pomnikami czy tablicami, bo albo takowych nie ma, albo nikt nie stara się o niej pamiętać. A przecież i wtedy przelana została robotnicza krew, także w Kaliszu (Józefa Hadryś, Marceli Pisarski, Wojciech Jabłkowski). Tomasz Nałęcz w artykule „Wstydliwy rok 1905” napisał: „Rozmiary protestu były imponujące. Najlepiej świadczy o tym fakt, że w starciu z caratem zaangażowało się wielokrotnie więcej osób, niż liczyły insurekcyjne armie w dobie powstań narodowych. Przerażająca też była skala represji. Liczba egzekucji tylko w Warszawie o pół setki przewyższyła liczbę straceń w czteroleciu powstańczym 1861-1864. Generał gubernator Łodzi dorównał natomiast liczbą podpisanych wyroków śmierci Murawiowowi – osławionemu katowi Litwy z czasów powstania styczniowego”. Z kolei generał gubernator warszawski wydał po-ufny okólnik, w którym zabraniał wszelkich zebrań i manifestacji, a zbierających się bez zezwolenia nakazywał traktować jako „bandy powstańców” i rozganiać przy użyciu broni palnej. Ogólna liczba zabitych – po obu stronach barykady – przez trzy lata trwania rewolucji na pewno przekroczyła tysiąc osób, liczby rannych dziś już nie sposób ustalić. Ginęli w starciach z policją i z wojskiem, ale i bestialsko mordowani w więzieniach. Nasza literatura nie rozpieszcza nas informacjami na temat powyższych wydarzeń, a ta, która jest obecnie dostępna na naszym rynku – pochodzi z lat 60-tych i 70-tych. Brak jest rzeczowych mo-nografii, a w opracowaniach najnowszych naszej historii temu zagadnieniu poświęcono zaledwie krótkie rozdziały

Zapomniana rocznica 1905 roku

Kalisz na początku wiekuWydarzenia rewolucyjne, które w latach 1905-

-1907 wstrząsnęły całym imperium carskim, nie ominęły także ziem Królestwa Polskiego, a w tym wschodniej części Wielkopolski i Kalisza – naj-dalej wysuniętego na zachód obszaru imperium Romanowów. Obszary te przez lata były integralną jego częścią, a co za tym idzie – dzieliły z nim losy pod względem politycznym, gospodarczym i kulturalnym. Wyzysk oraz ucisk splatały się ściśle z uciskiem narodowym.

Kalisz stanowił naturalny pomost między Rosją a państwami Europy Zachodniej, przez który odbywała się legalna wymiana handlowa. Równo-cześnie kwitł przemyt towarów i ludzi, stąd rejon ten był przedmiotem szczególnego zainteresowania władz carskich. Generał gubernator kaliski miał obowiązek „[...] dokładnie meldować o stanie moralnym społeczeństwa [...], o nastrojach poli-tycznych, wszelkich przejawach niesubordynacji i przestępstwach politycznych oraz o postępują-cych procesach rusyfikacji”.

Na Ziemi Kaliskiej władze carskie przystąpiły do intensywnej rusyfikacji wszystkich dziedzin życia i z całą bezwzględnością tępiły wszelkie przejawy nielegalnej działalności politycznej, skierowanej przeciwko ustanowionemu porządkowi politycz-nemu i panującym stosunkom społeczno-ekono-micznym. Kaliskie pod koniec XIX wieku stanowiło jeden z bardziej rozwiniętych regionów Królestwa Polskiego, tak jeśli chodzi o rolnictwo, jak i o prze-mysł oraz rzemiosło. Sam Kalisz – jako największe miasto w Guberni Kaliskiej, zamieszkany był przez prawie 28 tys. ludzi. Było tu 31 mniejszych i większych fabryk, w których pracowało ponad 2 tys. robotników, 20 zakładów przemysłowych za-trudniających 200 osób. Działało w mieście także prawie 300 zakładów rzemieślniczych, dających pracę ponad tysiącu osób.

Strajki robotniczeMimo znacznego uprzemysłowienia, początek

XX wieku nie był łaskawy dla miasta. Kaliskie, jak i całe imperium, przeżywało poważny zastój ekonomiczny, a wzmagający się ucisk narodowy sprzyjał ruchom rewolucyjnym. Niejakie nadzieje na zmiany pojawiły się wraz z doniesieniami z frontu wojny japońsko-rosyjskiej na Dalekim Wschodzie. Ponoszone przez Rosjan klęski przyczyniły się do wzrostu fali rewolucyjnej na terenie całego imperium oraz na ziemiach pol-skich zaboru rosyjskiego, a bez wątpienia bieg wydarzeń przyspieszyła tzw. „krwawa niedziela”. Wtedy to, 22 stycznia 1905 roku, przed Pałacem Zimowym w Petersburgu wojsko zmasakrowało ponad 1000 demonstrantów domagających się zakończenia wojny i poprawy swojego losu. Ro-sję carską ogarnęły strajki protestacyjne, które w błyskawicznym tempie objęły tereny Królestwa

Polskiego. Już 27 stycznia strajkowali robotnicy Warszawy, 28 stycznia Łodzi i Zduńskiej Woli, a od 31 stycznia Kalisza. W wydanej w mieście odezwie domagano się głównie poprawy warun-ków pracy i płacy. Grupa ok. 100 osób ruszyła do Fabryki Haftów i Koronek Danzygiera, a następnie do fabryk: Frenkla, Krauzego, Fibigera, Bettinga, Holza, Fuldego, Weygta, Majznera, Repphana. Tłum cały czas gęstniał i powiększał się o robotni-ków opuszczających fabryki i przyłączających się do strajkujących. W ich szeregi włączali się także czeladnicy, ,,terminatorzy z zakładów rzemieślni-czych oraz pracownicy najemni, tzw. dniówkowi”. Pochód protestujących z rewolucyjnymi okrzykami i patriotycznymi pieśniami na ustach („Czerwony Sztandar”, „Jeszcze Polska nie zginęła”) udał się pod posterunek policji i przed Pałac Gubernatora, domagając się wypuszczenia aresztowanych i rozpoczęcia rozmów.

Pod wieczór życie w mieście zamarło. Nie pra-cowały fabryki i warsztaty rzemieślnicze, zamknięte były sklepy i drukarnie Gazety Kaliskiej, wygaszono latarnie miejskie. Przebieg strajku w pierwszym dniu jego trwania był spokojny – obyło się bez strzelaniny i rozlewu krwi. Później niestety nie było już tak spokojnie. W kolejnych dniach robotnicy kaliscy spotykali się kilkakrotnie z generał guberna-torem Nowosilcowem i z kaliskimi fabrykantami. W efekcie tych negocjacji osiągnięto sukces: „W dniu 3 II delegaci robotników przeprowadzili rozmowy z fabrykantami, wysuwając postulaty zawarte w 11 punktach, między którymi żądano: przywrócenia cen sprzed okresu zastoju ekonomicznego, opieki lekarskiej dla robotników i ich rodzin. Fabrykanci zmuszeni zostali do przyjęcia tych żądań, a po-nadto zgodzili się wypłacić robotnikom po 3 ruble za czas strajku. [...] Po całotygodniowym strajku, rano w dniu 6 lutego, robotnicy kaliscy przystą-pili ponownie do pracy”. Cały czas sytuacja była jednak napięta i w każdej chwili mogło dojść do kolejnych starć z policją.

Nie trzeba było długo czekać. Do konfliktu doszło przy okazji procesji ku czci św. Wojciecha i pierwszomajowego robotniczego pochodu, podczas którego pieśni religijne przeplatały się z rewolucyjnymi. Wtedy to w wyniku zamieszek przed kościołem św. Wojciecha na Zawodziu policja otworzyła ogień i „cofając się przed napierającym tłumem, dragoni oddali kilka strzałów, które raniły dwóch mężczyzn, a jeden z pocisków, przebiwszy ścianę kościoła, zabił znajdującą się wewnątrz ko-bietę”. Ofiarą okazała się Józefa Hadryś. W dniu jej pogrzebu w Kaliszu ogłoszono strajk powszechny, a władze – obawiając się kolejnych zamieszek – do utrzymania porządku skierowały nawet miejscową straż pożarną. Sytuacja cały czas była napięta. Robotnicy zastosowali inną formę strajkowania. Nie przerywali pracy równocześnie we wszystkich fabrykach, ale organizowali strajki kolejno: „Pra-cujący w tym czasie udzielali pomocy materialnej

Anna Roth

Page 33: 4 6 8 12 15 26

strajkującym robotnikom, następnie kolejność się zmieniała”. Akcje strajkowe kaliskich robotników trwały z przerwami i z różnym nasileniem przez cały 1906 rok. W 1907 roku systematycznie traciły rozmach, a rząd carski przechodził coraz śmielej do kontrofensywy, szczególnie tam, gdzie walka socjalna łączyła się z walką przeciwko uciskowi narodowościowemu.

Postulaty młodzieży szkolnejRamię w ramię ze strajkującymi robotnikami

kaliskimi strajkowała grupa młodzieży szkolnej (żądająca polonizacji szkolnictwa), niewielka część miejscowej inteligencji (domagająca się polonizacji urzędów) i prawie cała wieś. Podobnie było zresztą w całym Królestwie Polskim. Z polskimi uczniami i studentami solidaryzowali się Rosjanie: „My, Ro-sjanie studenci, współczujemy Wam serdecznie, solidaryzujemy się z Waszą świętą sprawą i uzna-jemy za słuszne i sprawiedliwe Wasze pełne prawo unarodowienia szkół wyższych w Królestwie”.

Mimo sprzeciwu dorosłych, uczniowie kaliscy postanowili jednak poprzeć strajkujących robot-ników i przystąpić do własnej akcji strajkowej. Utworzyli Międzyszkolny Komitet Strajkowy na czele z Ludomirem Szczepkowskim, Mieczysła-wem Michalskim i Sławomirem Czerwińskim (w okresie międzywojennym objął stanowisko ministra w Ministerstwie Wyznań i Oświecenia Publiczne-go). 1 lutego 1905 roku duża grupa pracowników zjawiła się przed męskim Gimnazjum Filologicznym (dzisiejsze Liceum Ogólnokształcące im. Adama Asnyka) i bijąc w dzwon, dała sygnał do przerwa-nia nauki. Mimo sprzeciwu nauczycieli, uczniowie opuścili szkołę i udali się do gimnazjum żeńskiego przy pl. Kilińskiego, a następnie do Szkoły Realnej (dzisiejsze Liceum Ogólnokształcące im. Mikołaja Kopernika). Ich przemarsz „ubezpieczał” konny patrol dragonów i policja, jednak nie nastąpiła inter-wencja, a powściągliwe zachowanie stróżów wska-zywało, że władze nie umiały, a może w stosunku do młodzieży nie chciały stosować ostatecznych rozwiązań. Stąd też jedynie z daleka śledzili rozwój wypadków. I choć robotnicy powrócili do pracy, młodzież naszych szkół dalej bojkotowała naukę w zrusyfikowanych szkołach. 7 lutego delegaci kaliskich szkół wręczyli dyrektorom wspomnianych placówek pisaną po polsku petycję o następu-jącej treści: „1. nauczania w języku polskim, 2. dostępu do szkoły dla wszystkich bez wyjątków, 3. zniesienia systemu policyjnego w szkołach, 4. nie wydalania uczniów za przekonania polityczne, zarówno ich własne, jak i ich rodziców, 5. dania uczniom prawa głosu w sprawach, które ich do-tyczą, 6. prawa urządzania zebrań i zakładania stowarzyszeń, 7. gwarancji wolności nauczania, 8. kontroli społeczeństwa nad szkołą, 9. prawa swobodnego zakładania wszelkich szkół”. Jed-nocześnie informowali, że powrócą do nauki pod warunkiem, że władze szkolne spełnią ich żądania.

W międzyczasie w szkołach trwały intensywne poszukiwania głównych przywódców strajku. W wyniku śledztwa ze szkół usunięto większość uczniów – przede wszystkim Polaków, wręczając im tzw. „wilcze bilety”, które zamykały drogę na uczelnie w całym imperium rosyjskim. W kilka tygo-dni później szkoły zostały otwarte, ale uczęszczało do nich niewielu uczniów, głównie Rosjan i Żydów, oraz młodsze roczniki, a także ci, których na siłę przyprowadzali rodzice lub też „nieliczne jednostki słabszego charakteru i ducha”.

ZamachUczniowie, których nie dopuszczono do na-

uki postanowili uprzykrzyć naukę tak uczniom, jak i nauczycielom oraz władzom. W szkołach i w mieszkaniach profesorów wybijano szyby w oknach, bito gimnazjalistów i nauczycieli, a kiedy powyższe środki zawiodły, młodzi ludzie postano-wili uszkodzić gmach Szkoły Realnej (stosunkowo najwięcej młodzieży uczęszczało właśnie do tej szkoły), dokonując zamachu bombowego. W tym celu „skomunikowano się z uczniem szkoły sztygarów w Dąbrowie Górniczej Władysławem Żuprańskim, który niedawno jeszcze uczęszczał do gimn. filologicznego w Kaliszu”. A tak on sam wspomina ten dzień: „Na koszta sporządzenia bomby otrzymaliśmy od kolegi Sławomira Czer-wińskiego 3 rb., od kolegi Zygmunta Porowskie-go 8 rb., [...] również inni koledzy w miarę swej możności materialnej służyli czym mogli. Materiały wybuchowe nabywane były w sklepie Hulewicza i dziwnym zbiegiem okoliczności zostały dostar-czane bezwiednie z chęci zysku przez Rosjanina Saprinowskiego, puszkarza pułku dragonów w Kaliszu. Znaczną również pomoc okazał ówczesny sekretarz Prokuratora Sądu Okręgowego w Kaliszu – Andrzej Kuliński [...]. Niezbędną ilość szpagatu dostarczył jeden z kaliskich powroźników, który badany przez rosyjskie władze śledcze poznał swój szpagat, jednakże nikogo nie wydał. [...] Bombę, zrobioną w postaci formy zwyczajnej ko-newki do wody z uchem o wadze 23 funtów, nieśli w odpowiednim przebraniu strajkujący uczniowie Kaliskiego Filologicznego Gimnazjum – Zygmunt Porowski i Władysław Żuprański. [...] Straż ochron-ną w chwili dokonywania zamachu pełnili koledzy: Stanisław Bieske, Wincenty Czapski, Sławomir Czerwiński i Jan Porowski. [...] Lont był obliczony na dwie minuty spalania, ażeby dać możność wy-konania spokojnego odwrotu. Plan ten cokolwiek został zmieniony z powodu padającego deszczu ze śniegiem, który zwilżył koniec lontu, że zaszła potrzeba kilkakrotnego jego obcinania w poszu-kiwaniu możliwie suchego miejsca [...]. Wypadek ten przyśpieszył o ½ minuty wybuch, skracając tym samym czas do spokojnego odwrotu. Toteż zaledwie przyspieszonym krokiem zamachowcy minęli pierwszy posterunek policji pieszej i konnej

– nastąpił ogłuszający huk i brzęk wylatujących szyb z okien w mieście, powodując straszną panikę i determinację policji. Dzięki tej panice udało się zamachowcom szczęśliwie zbiec”. W „Gazecie Ka-liskiej” ukazała się następującej treści notatka:„[...] w dniu wczorajszym jacyś nieznani złoczyńcy dokonali zamachu bombowego na szkołę realną – policja jest już na tropie złoczyńców”. Jednak mimo śledztwa „złoczyńców” nie odnaleziono. Wybuch wprawdzie nie spowodował większych strat, na które liczyli, ale przez pewien czas szkoła pozostała zamknięta, a po jej ponownym otwarciu – uczęszczało do niej zdecydowanie mniej pol-skich uczniów.

Wynik protestuWydarzenia te zmusiły jednak władze rosyjskie

do złagodzenia stanowiska w sprawie nauki w języku polskim i rok później, 9 stycznia 1906 roku, w Kaliszu otworzona została Szkoła Handlowa (bez praw rządowych) oraz wzrosła liczba szkół prywat-nych. W ich mury licznie wstępowała młodzież, która od tego momentu „miała możność kształce-nia się w duchu narodowym”, a „zapał był wielki i zainteresowanie powszechne – wszyscy starali się zaznaczyć, że uczelnia ta znajduje poparcie wśród szerokich sfer społeczeństwa i że wszyscy, czy wielcy, czy maluczcy, bogaci czy biedni, widzą w niej źródło, skąd wiedza prawdziwa niby woda kryniczna spływać będzie do umysłów przyszłych obywateli kraju”.

Przez cały okres rewolucji 1905-1907 społe-czeństwo Ziemi Kaliskiej toczyło walkę polityczną oraz ekonomiczną skierowaną przeciwko rusy-fikacji, domagając się wolności we wszystkich dziedzinach życia, a w walce tej solidarnie wy-stępowała ludność miejska i wiejska, robotnicy i inteligencja, starsi i młodzież. Oby już nigdy nie musieli stawać do walki.

Ulotka generał gubernatora kaliskiego Nowosilcowa z okresu rewolucji 1905 roku w Kaliszu.

Page 34: 4 6 8 12 15 26

żałobnym. Wybór tych artykułów oferowały kaliskie drukarnie. Przed 1914 rokiem list ten mógł rozpo-czynać się mniej więcej w ten sposób:

Drogi mój Panie! Pisać mi nie podobna. Pióro wypada mi z ręki. Jakiż straszny cios spotyka mnie. Najdroższa, najlepsza najpoczciwsza moja towarzyszka życia, po parodniowych cierpie-niach zmarła, osierocając mnie na zawsze! Na zawsze!

Ważnym elementem były kreacje żałobne, które obowiązywały członków rodziny. Za barwę żałoby uważano – tak jak i dziś – czerń. Stosowny mógł być też kolor ciemnoszary. Panie nosiły czarne wełniane mantyle, zaś elegantsze żałobnice przy-wdziewały stosowną ciemną biżuterię, a nierzadko i czarne woalki. Panów również obowiązywała czerń, nosili też czarne opaski. Niedługo przed

I wojną światową pełne komplety odzieży żałob-nej oferowały magazyny z modą. W 1910 roku jeden z nich o nazwie „Kaliszanka”, mieszczący się przy ul. Łaziennej, w specjalnym anonsie infor-mował, iż posiada „żałobę na składzie”. Podobnie jak żywi uczestnicy pogrzebu, w czerń ubrani byli także zmarli. Wyjątek stanowiły osoby duchowne, ubrane zgodnie z kościelną god-nością w paradne szaty.

Młode, cnotliwe dziew-częta przyodziewano w ostatnią drogę w białe suknie. A skoro już o stro-jach dla zmarłych mowa, warto przypomnieć postać szewca kaliskiego, Po-

spieszyńskiego (imię nieznane), mającego swój zakład przy ul. Poprzeczno-warszawskiej (ob. Chodyńskiego). Specjalizował się on w szyciu obuwia dla zmarłych.

DROGAW ostatnią drogę zmarły udaje się pięknym

czarnym karawanem. Najparadniejszy z nich – karawan I klasy – zaprzężony był w cztery konie. Jego wynajęcie kosztowało 7 rubli srebrem i 50 kopiejek. Jeśli dodatkowo konie odziane były w ozdobne kapy, cena automatycznie wzrastała. Te najwspanialsze, w kolorze hebanu, niczym barokowe karoce przeładowane były złoconymi ozdobami. Z czterech boków spływały żałobne pióropusze, a za kryształowymi szybami można było dojrzeć okrytą wieńcami trumnę. Konie musiały być kare, ich łby zasłaniano czarnymi

hist

oria Listopad – Wszystkich Świętych, a potem Za-

duszki. Chodzimy na groby najbliższych, czcząc ich pamięć. Nostalgiczne spacery po starych kaliskich nekropoliach mogą sprzyjać refleksji o śmierci i przemijaniu. Patrząc na odmienność dawnych pomników nagrobnych, domyślamy się, że sto lat temu związane ze śmiercią obrzędy i zwy-czaje, ekspresja żałoby w swym ceremonialnym wyrazie, istotnie różniły się od dzisiejszych.

PRÓGW tamtych czasach ważną różnicą był fakt, iż z

reguły umierało się w domu, w gronie rodzinnym. Kiedy już zakończył się pierwszy akt dramatu, kiedy wychodzili lekarz i ksiądz, należało się przy-gotować do smutnej, lecz podniosłej ceremonii pogrzebu.

Najbliżsi decydowali o tym, czy obrzędy roz-poczną się w domu. Należało stosownie przygo-tować pokój, w którym miały się rozpocząć uroczystości. Na ten cel wybierano któreś z reprezentacyjnych pomieszczeń, zmie-niając je w prowizo-ryczną kaplicę. W naj-bogatszych domach ściany wybijano kirem, w innych musiało wy-starczyć zaciemnienie okien.

Wszędzie natomiast pojawiały się charakte-rystyczne przedmioty – mógł to być dużych rozmiarów krucyfiks lub figura Chrystusa Zmartwychwstałego. W prawie każdej za-możnej mieszczań-skiej siedzibie znajdo-wały się ozdobne lichtarze, świeczniki, które swym światłem rozjaśniały woskową twarz zmarłego.

Kaliski kościół ewangelicki za stosowną opłatą wypożyczał specjalny katafalk. Na nim, na tle ciemnego krucyfiksu bądź ponurego obrazu wy-obrażającego na przykład mękę Chrystusa, spo-czywała otwarta trumna z ciałem, tym piękniejsza, im zamożniejsza była rodzina. Ten najważniejszy rekwizyt żałobnego teatru kupowano w kaliskich „składach trumien”. Zapewne najstarszym z nich był „egzystujący” od roku 1864 skład T. Falkow-skiego przy ul. Kolegialnej, „vis-à-vis Korpusu nr 74/5”. Miał on w Kaliszu konkurencję, skład trumien K. Schmidta (ul. Babina, dom Klotza nr 1). Zakład meblowo-stolarski W. Solarskiego przy ul. Towarowej również oferował trumny dębowe i „imitacyjno-metalowe”. Niektóre, szczególnie ozdobne, były wykonane z cyny bądź innego me-

Kaliszan drogi ostatnie

Szkic obyczajów pogrzebowych z II połowy XIX stulecia

talu, często oksydowanego. Preferowano bogate formy, z uchwytami w kształcie lwich pysków lub anielskich głów. Wieko upiększano metalowym krzyżem i motywem liści palmowych, czasami, na specjalne życzenie, posiadało ono okienko pozwa-lające zajrzeć do wnętrza. Jeśli trumna wspierała się na nóżkach – przybierały one kształt groźnych łap ze zwierzęcymi pazurami. Oprócz trumien skle-py oferowały i inne – jak wtedy mówiono – „efekty pogrzebowe”, takie jak „wieńce metalowe krajowe i zagraniczne”. Zakłady pogrzebowe reklamowały się czarnymi szyldami z białymi napisami. Wynikało to z przepisów prawnych obowiązujących w Króle-stwie po powstaniu styczniowym, a zakazujących wszelkich form żałoby.

Ważnym elementem były kwiaty i zieleń (prze-ważnie kalie i tuberozy łączone z palmami), którymi zdobiono żałobne wnętrza i starano się tłumić zapach rozkładającego się ciała.

W XIX wieku upowszechnił się zwyczaj rozwie-szania drukowanych klepsydr. Wraz z powstaniem w 1870 roku nowoczesnej prasy kaliskiej, pojawiły się na łamach miejscowych gazet nekrologi. Przy-kładowy nekrolog mógł brzmieć:

Śp. Karol Wilchelm Hindemith b(yły) Właściciel drukarni i litografii obywatel M. Kalisza po długiej i ciężkiej chorobie zasnął w Bogu d 6 (18) lutego 1890 r, przeżywszy lat 80. Pogrążeni w smutku żona wraz z dziećmi po stracie ukochanego męża i ojca zapraszają życzliwych i znajomych na ekspor-tację zwłok z kościoła ewangelickiego na miejsce spoczynku, w dniu jutrzejszym tj. sobotę 10 (22) lutego r. b. o godz. 12 w południe.

Można było także zakupić gotowe zawiado-mienia lub napisać je na specjalnym papierze

Maciej Błachowicz

Życie och jak szybko umyka. Wiedz o tym czy-telniku z tego napisu. Z niego narysuj twe godziny zanim cię uderzenie śmierci dotknie.1

Jeden z ostatnich konduktów z udziałem karawanu. Pogrzeb Danuty Nowakowskiej, zm. w Kaliszu 4 października 1960 roku. Fot. ze zbiorów autora.

Page 35: 4 6 8 12 15 26

Ko×

czaprakami, obowiązkowo ozdobionymi strusimi piórami w tym samym kolorze. Dla zwiększenia efektu końskie kopyta pokrywano czarną pastą.

Pogrzeb osoby znakomitej gromadził tłumy. Czasem, jeśli zmarły był naprawdę zasłużony, ka-rawan jechał pusty, zaś trumnę dźwigali członkowie instytucji bądź urzędu, z którym nieboszczyk był związany. Taką wspaniałą uroczystość pogrzebo-wą miał zmarły 29 listopada 1885 roku przychylny Polakom wicegubernator Paweł Rybnikow.

Przed trumną postępowały dzieci z ochronki, uczniowie szkoły realnej, reprezentanci gminy izraelskiej ze swym podrabinem, dalej postę-powały deputacje z wieńcami: „od miasta”, od wychowańców uniwersytetów z napisem „studenci studentowi”, od urzędników rządu gubernialnego, od miejscowej resursy i od członków kasy zaliczko-wo-wkładowej (...) której zmarły był twórcą. Trumnę od cerkwi aż do cmentarza nieśli na swych barkach urzędnicy, cała droga usłana była zielenią, a zapa-lone latarnie gazowe pokryte były krepą.

Za nimi wolno i miarowo poruszał się karawan. Większe wieńce podwieszano na dachu. Wszystko to wraz z czarnymi pióropuszami chwiało się i z lekka łopotało na wietrze, dodając uroczystości pewnego dostojeństwa. Po bokach karawanu majestatycznie kroczyli grabarze odziani w długie czarne togi z pelerynkami szamerowanymi sre-brem. Zwyczajowo na głowach nosili też czarne pirogi, a w rękach trzymali długie drążki z zapa-lonymi latarniami.

Często w uroczystościach pogrzebowych brała udział orkiestra. Gdy zmarły, tak jak gubernator Paweł Rybnikow, był członkiem bądź patronem rozmaitych instytucji miasta, różnorodne delegacje z wieńcami szły przed karawanem. Dla uświet-nienia ceremonii zabierano ze sobą przybrane żałobnymi wstęgami sztandary.

Bezpośrednio za karawanem szła najbliższa rodzina, raczej sami mężczyźni. Damy wyczer-pane smutkiem i żałobą długą drogę odbywały w powozach.

W drodze do kościoła, w samym kościele i na cmentarzu towarzyszyła zmarłemu muzyka oraz śpiew. W II połowie XIX wieku nie były to już tylko utwory nakazane przez religijny obrządek, ale te, które wykonywano specjalnie na życzenie rodziny i przyjaciół zmarłego. W Kaliszu „pienia religijne”, jak to wtedy określano, wykonywali członkowie założonego w 1882 roku Kaliskiego Towarzystwa Muzycznego i chórów różnych instytucji.

KRESW świątyni czekał na zmarłego przygotowany

katafalk. W kościele pw. św. Józefa przykrywano go czarną materią i ustawiano na nim barokowe wsporniki do trumny w kształcie lwów.

Tutaj i na cmentarzu wygłaszano pożegnalne ka-zania oraz mowy. Mówcy dążyli do tego, aby treść religijna równoważyła się ze świeckimi wspomnie-niami o zmarłych. Podkreślano, co było zgodne z panującym wówczas ideałem pracy pozytywistycz-nej, zasługi zmarłego dla społeczeństwa.

W końcu uroczystości zmierzały do finału. Pochód udawał się w kierunku przygotowanej wcześniej mogiły. Tu, przy śpiewach i modlitwach, ostatecznie żegnano zmarłego:

I zamknęły się drzwi grobowca za trumną czło-wieka, który żył wśród nas lat kilkanaście i pozo-stawił po sobie dobrą pamięć w społeczeństwie, umiejącym cenić ludzi zacnych.2

__________________(Footnotes)1 Fragment inskrypcji z pomnika nagrobnego rodziny

Goerne na cmentarzu ewangelickim w Kaliszu. Oryginał niemiecki tłumaczyła Anna Kurczyńska.

2 Komentarz do pogrzebu wicegubernatora Rybnikowa.

Do teatru mieliśmy „pod górkę”

Dzieje Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego i życia teatralnego w Kaliszu w okresie międzywo-jennym, spisane przez Igę Kozłowską, stanowią cenne uzupełnienie naszej wiedzy na ten temat.

Książkę Kozłowskiej, członkini Towarzystwa Miłośników Kalisza i absolwentki Wydziału Histo-rycznego UAM w Poznaniu, można potraktować również jako niezobowiązującą lekturę. Szcze-gólnie ciekawe może być jednak porównanie problemów, z jakimi borykali się przedwojenni dyrektorzy kaliskiej sceny z tymi, które stają im na drodze obecnie.

Układ książki podporządkowany jest chronolo-gii. Po koniecznym wstępie, będącym omówieniem tradycji teatralnych w Kaliszu przed rokiem 1918, autorka koncentruje się na latach 1918-1936, gdy miasto musiało się obyć bez stałej sceny (choć nie bez teatru w ogóle). Później, gdy gmach przy pl. Wojciecha Bogusławskiego był już ukończony i oddany do użytku, całą uwagę może poświęcić temu, co dzieje się na scenie, widowni i za kulisa-mi. To ostatnie bywa nawet bardziej interesujące od osiągnięć artystycznych, tym bardziej że one – przyznajmy to z pokorą – do najwybitniejszych nie należały. Końcem omawianego okresu jest oczywi-ście rok 1939 i wybuch wojny. „Teatr w Kaliszu w okresie II Rzeczypospolitej” uzupełniają zdjęcia i aneksy, a wśród nich przedwojenny repertuar.

R.K.-------------------------Iga Kozłowska, Teatr w Kaliszu w okresie II RP. Towa-

rzystwo Miłośników Kalisza, Kalisz 2005, s. 231.

Page 36: 4 6 8 12 15 26

W wykopaliskach tradycyjnie uczestniczyli studenci z kaliskich szkół wyższych. Prace prowa-dzono na posesji przy ul. Bolesława Pobożnego 59, gdzie eksplorowano najniższe poziomy drewnia-nego budynku z połowy XII wieku oraz na działce przy ul. Bolesława Pobożnego 44 i Henryka Broda-tego 13. Tu w poprzednich sezonach odkrywano relikty osady i cmentarzyska z czasów wczesnego średniowiecza. Badacze kontynuowali eksplorację wykopu, gdzie w minionych latach natrafiono na mocno zniszczony obiekt mieszkalny(?), w którym zalegały przedmioty wielce interesujące i cenne dla poznania najstarszych dziejów Kalisza. Najbar-dziej spektakularnym zabytkiem był odkryty w roku poprzednim fragment złotej ozdoby w kształcie głowy byka, wykonanej zapewne we wschodnich warsztatach złotniczych. Poza tym zwraca uwagę nieduży zespół monet, z których część ze względu na cechy chronologiczne oraz rozprzestrzenienie może być przypisywana księciu Zbigniewowi – synowi Władysława Hermana i mennicy usytu-owanej w grodzie nad Prosną. Tegoroczne prace ujawniły kolejną monetę, którą można włączyć do najstarszych emisji, pochodzących z Kalisza (Ryc. 1 – trzecia moneta). Najciekawszym tegorocznym miejscem badań był wykop, w ubiegłych latach odkryto tam szczątki przedpiastowskiej osady pro-dukcyjnej i ulokowane później szkieletowe cmen-tarzysko rzędowe z XI wieku. Najnowsze badania potwierdziły te wcześniejsze ustalenia. Niezbitym dowodem na istnienie w tym miejscu osady z VIII-X wieku są odkryte fragmenty dirhemów arabskich (Ryc. 2). Ten typ monety obiegał ziemie polskie przede wszystkim w czasach plemiennych, ustę-pując w połowie X wieku emisjom z zachodniej i środkowej Europy. Znalezione na Starym Mieście w Kaliszu dwa niewielkie ułamki dirhemów świad-czą o bardzo wczesnych początkach wymiany handlowej w okresie przedpiastowskim. Dodając do tego wcześniejsze odkrycia z terenu grodziska na Zawodziu – ciałopalnego cmentarzyska pogań-skiego czy fragmentu bizantyjskiego naczynia typu terra sigillata – widać, że Kalisz na długo przed panowaniem Mieszka I stanowił ważny ośrodek administracyjny i handlowy. Równie ciekawie prezentują się zabytki odkryte podczas eksploracji chrześcijańskiego cmentarzyska szkieletowego. Położona na stoku wzgórza nekropolia uległa zniszczeniu podczas licznych powodzi, zapewne jeszcze w czasach wczesnego średniowiecza.

Badania archeologiczne na Starym Mieście w Kaliszu w roku 2005

Monety, kości ludzkie i dary grobowe

Niżej położone pochówki zostały przesunięte ze stoku wzniesienia na dno pobliskiego cieku. Niszcząca działalność wody wymieszała czę-ściowo szkielety, które do czasów dzisiejszych dochowały się jedynie jako skupiska kości (Ryc. 3). Mimo takich destrukcji, przetrwały przepiękne dary grobowe. Najbardziej spektakularne są pa-ciorki wykonane z ametystu, kryształu górskiego, krwawnika czy z różnokolorowego szkła (Ryc. 4). Kiedyś zabytki te składały się na co najmniej dwie wspaniałe kolie, którymi obdarowano w ostatnią podróż zamożne kaliszanki. Działo się to zapewne w okresie panowania Kazimierza Odnowiciela lub Bolesława Śmiałego. O czasach użytkowania cmentarza najlepiej świadczą monety wkładane do grobów. Ich chronologia obejmuje okres od pierwszej połowy po lata 70.-80. XI wieku (Ryc. 5). Bardzo interesującym zabytkiem jest fragment oło-wianej plakietki, przypominającej znak pielgrzymi, przedstawiającej postać jeźdźca. (Ryc. 6). Jest to przedmiot rzadko spotykany na ziemiach polskich, pierwszy tego typu z terenu Kalisza. Analiza ty-pologiczna plakietki pozwoli na ustalenie miejsca jej pochodzenia, dziś część badaczy łączy ją z kręgiem iroszkockim, a część z krajami znad Morza Czarnego. Kolejnym zabytkiem, niespotykanym wcześniej na terenie południowej Wielkopolski, jest fragment brązowego pierścienia ze śladami złocenia, zdobionego ornamentem plecionki (Ryc. 7). Taki motyw często spotykany był na wyrobach wikińskich złotników. Jak przedmiot trafił do Kalisza – nie wiadomo. Czy należał do osoby pochodzenia skandynawskiego, czy też trafił tu drogą wymiany handlowej?

Tegoroczne badania przyniosły niezwykle cen-ne dane i zabytki z najstarszej historii Kalisza. Tym bardziej jest to istotne, że mocno zurbanizowany obszar Starego Miasta ogranicza coraz bardziej prace archeologiczne. Miejmy nadzieję, że uda się w całości przebadać ten teren, będący jedną z ostatnich większych niezabudowanych działek w najstarszej dzielnicy Kalisza. Oczekiwane i postulowane przez archeologów kolejne bada-nia wykopaliskowe na Starym Mieście przyniosą zapewne podobnej klasy znaleziska, które ukażą pozostałości dawnego blasku najstarszego mia-sta w Polsce.

Adam KędzierskiSławomir MiłekLeszek Ziąbka

Ryc. 1Kalisz, Stare Miasto, ul. Bolesława Pobożnego 44. Wykop VIII. Denary krzyżowe księcia Zbigniewa, bite w Kaliszu ok. 1105 roku.

Ryc. 2Kalisz, Stare Miasto, ul. Henryka Brodatego 13. Wykop XII. Fragmenty dirhemów arabskich.

Ryc. 3Kalisz, Stare Miasto, ul. Henryka Brodatego 13. Wykop XII. Skupisko kości ludzkich ze zniszczonego cmentarzyska szkieletowego.

Ryc. 4Kalisz, Stare Miasto, ul. Henryka Brodatego 13. Wykop XII. Paciorki z kryształu górskiego, ametystu i szkła.

Pracownicy z Instytutu Archeologii i Etnologii PAN pod kierunkiem Tadeusza Baranowskie-go, przy współudziale kaliskich archeologów i historyków oraz dzięki finansowej pomocy Urzędu Miejskiego, rozpoczęli piąty sezon badawczy na Starym Mieście w Kaliszu.

arch

eolo

gia

Page 37: 4 6 8 12 15 26

Ryc. 5Kalisz, Stare Miasto, ul. Henryka Brodatego 13. Wykop XII. Denar koloński i krzyżówka z XI wieku.

Ryc. 6Kalisz, Stare Miasto, ul. Henryka Brodatego 13. Wykop XII. Plakietka ołowiana z wyobrażeniem jeźdźca.

Ryc. 7Kalisz, Stare Miasto, ul. Henryka Brodatego 13. Wykop XII. Pierścień brązowy ze śladami złocenia i wyobrażeniem plecionki.

Tegoroczny Jubileuszowy Międzynarodowy Bieg Uliczny im. Klaudiusza Ptolemeusza miał nie tylko odświętny charakter, lecz był także ważnym sprawdzianem dla organizatorów. Ćwierć wieku historii biegu wymusza niejako refleksję i każe formułować wnioski dotyczące jego kształtu oraz organizacji. Nie brakowało opinii, że w natłoku innych, często bardziej medialnych imprez w kraju – „Ptolemeusz” może zniknąć ze sportowego kalendarza. Na szczęście bieg się obronił i śmiało można powiedzieć, że powoli zyskuje nową jakość. Organizatorzy imprezy, skupieni w Ognisku TKKF „Relaks”, przygotowali w tym roku bieg już w nieco innym stylu niż ten, do którego przywykliśmy. Być może dla niektórych te zmiany są jeszcze zbyt kosmetyczne, ale na pewno zmierzają w dobrym kierunku. Ma to być przecież spotkanie radości ze sportowym tortem jako daniem głównym. Spotkanie przedszkolaków, uczniów, biegaczy amatorów, profesjonalistów i seniorów biegowych tras. Tradycyjnie już „Relaks” zaprosił do Kalisza mistrzów sportu. 25-lecie biegu świętowali więc nad Prosną Zdzisław Hofmann – mistrz świata w trójskoku z pamiętnych zawodów w Helsinkach w 1983 roku – oraz Grażyna Rabsztyn, która nie miała szczęścia do wielkich imprez, ale była przecież rekordzistką globu na 100 metrów przez płotki, a jej czas dawałby jeszcze dzisiaj pewne miejsce na podium w każdych mistrzostwach.

– Namawiam wszystkich, a przede wszystkim młodzież, aby w swoim rozkładzie dnia znaleźli miejsce na aktywność sportową, w tym jej najprost-szą formę, czyli bieganie – mówiła przez mikrofon pani Grażyna.

Któż nie posłuchałby rady mistrzyni, tym bardziej że mimo upływu lat znakomita płotkarka imponuje nienaganną sylwetką. Podobnie zresztą jak Zdzi-sław Hofmann, który zdradził nam jeden z celów swojej wizyty w Kaliszu. –Razem z Grażyną chce-my odwiedzić kilka takich imprez jak w Kaliszu, aby ocenić możliwości organizacyjne. Nie ukrywam, że chcemy zorganizować biegowe Grand Prix, które być może zawita również do waszego miasta. Mamy na to przeznaczone pieniądze od sponso-ra, robimy to własnymi siłami, bez angażowania jakichś sformalizowanych struktur sportowych – mówił Hofmann.

Na metę, która od 1995 roku usytuowana jest zawsze na Głównym Rynku przy Ratuszu, raz po raz wpadali nowi zawodnicy. Od tych najmniej-szych, którym musieli jeszcze pomagać rodzice, po ich starszych kolegów z kaliskich szkół. W sumie ponad 500 dziewcząt i chłopców spędziło niedzielne przedpołudnie na biegowych trasach. Wszyscy czekali na bieg główny. Na starcie stanęło aż 116 zawodniczek i zawodników, w tym biegacze

Jubileuszowy „Ptolemeusz”

z zagranicy. Jeszcze przed biegiem zapowiadano pobicie rekordu 10-kilometrowej trasy, który wyno-sił 30 minut i 25 sekund, a należał do Igora Galetyia z Ukrainy. Dość szybko po starcie okazało się, że w głównych rolach wystąpią goście zza wschodniej granicy. Wspomniany już Galetyi nie zamierzał oddawać nikomu rekordu i choć na końcowych metrach mocno naciskał go jego rodak, Leonid Rybak, to właśnie zwycięzca sprzed roku wygrał w rekordowym czasie 30 minut i siedmiu sekund. Drugi na mecie Rybak uzyskał czas 30:09, a trzeci, Igor Zaworonok z Białorusi – 30:18. Obydwa re-zultaty są także lepsze od poprzedniego rekordu. Najlepszy z Polaków był Andrzej Krzyścin (Altom Gniezno), który przybiegł na szóstej pozycji z cza-sem 30:48. Najszybszym zaś kaliszaninem został Andrzej Baran (KTS Piskorzewie), który finiszował na 13. pozycji z rezultatem 33:47. 41 minut i 49 sekund to wynik, jaki uzyskał Andrzej Jabłoński, zwyciężając w swojej kategorii wiekowej.

– Po raz dwudziesty trzeci brałem udział w biegu i mam nadzieję, że jeszcze trochę tego będzie – mówił pan Andrzej. – W 1981 roku współ-tworzyłem ten bieg, który dla mnie jest sportową wizytówką miasta.

Rzeczywiście, bez tego świetnego długodystan-sowca trudno sobie wyobrazić początki biegu i jego dalszy rozwój. Był pomysłodawcą i jednym z twórców imprezy, dzisiaj jest niemal symboliczną jej postacią. Ale nie zamierza siedzieć i przyglądać się, bowiem nadal utrzymuje wyśmienitą kondycję. Podobnie jak najstarszy uczestnik biegu, 74-letni Jerzy Kowalski, który przybiegł jako 114 z czasem 1:01,00. Bardzo dobrze na trasie radzili sobie za-wodnicy z miast partnerskich Kalisza. Doskonale pobiegł przede wszystkim Tim Kinitz (LG Hamm), który zajął 12 lokatę (33:25). W kategorii pań zwy-ciężyła Katarzyna Dziwosz (SX-80 Entre Warszawa) z czasem 35:25, a trzecie miejsce zajęła kaliszan-ka, Karolina Rakieć (36:10). Organizatorom biegu, czyli członkom TKKF „Relaks”, życzymy samych dobrych pomysłów i sportowej pasji, przynajmniej na kolejne 25 lat. Niech najlepszą nagrodą dla tych, którzy dbają o coroczną organizację biegu będą cytaty z publikacji autorstwa Zbigniewa Kościela-ka „A to Relaks właśnie”: Gdyby Ptolemeusz żył, biegałby razem z nami...

Andrzej Dobrzecki

Od 25 lat jedna z niedziel złotej polskiej jesieni staje się w Kaliszu świętem biegania. Feno-men tego rodzaju aktywności sportowej odkrył w kraju nad Wisłą nieodżałowany Tomasz Hopffer, a w 1981 roku biegowa karuzela ruszyła w najstarszym mieście w Polsce.

Najlepsza trójka jubileuszowego „Ptolemeusza”. Fot. ado

spor

t

Page 38: 4 6 8 12 15 26

Jest najbardziej znaną budowlą w Kaliszu – obok teatru i najstarszych kościołów. Jest podziwiany za urodę architektoniczną, wielkość, doskonałe usytuowanie w środku miasta. Turyści robią zdjęcia jemu i sobie – na jego tle. W tym roku obchodzi osiemdziesiąte urodziny.

Jego budowa trwała długie lata i zrujnowane wojną miasto kosztowała krocie. To, że nie na wszystko starczało pieniędzy, widać gołym okiem w niektórych częściach gmachu. Budowę poprzedziły długie i najpewniej wyczerpujące adwersarzy spory wokół projektu. Dość powiedzieć, że pierwotny projekt Stefana Szyllera miał sześć wersji, a i tak nie zyskał aprobaty w oczach władz miasta, doraźnie powoływanych komisji, gremiów architektonicznych Poznania i Warszawy, a także Ministerstwa Kultury i Sztuki. W efekcie zapłacono Szyllerowi honorarium, a adaptacją jego założeń zajął się Sylwester Pajzderski. I to on figuruje w annałach jako autor projektu ratusza.

Szczęśliwie się stało, że właśnie projekt Pajzderskiego został zrealizowany, bo – po pierwsze – nawiązywał do ratusza renesansowego z jego strzelistą, wysoką wieżą, a po drugie zachował klasycystyczny styl, tak bardzo rozpowszechniony w tej części Polski, wszechobecny w Kaliszu. Ratusz jest jego doskonałym wyrazem i reprezentan-tem. Jeśli można snuć przypuszczenia, to właśnie architektura ratusza, jego kształt, proporcje, dekoracyjność – wzbudzają zainteresowanie, podziw, nierzadko zachwyt tych, którzy miasto odwiedzają.Jest to bodaj najczęściej „obfotografowywany” gmach w Kaliszu. Widać to nie tylko po zachowaniach dzisiejszych turystów, ale także – a może przede wszystkim – po wielu archiwalnych fotografiach. Był obiektem adoracji, fascynacji, dlaczego zatem nie dać pola tym, którzy fotografią parają się na co dzień? I tak powstał projekt wariacji fotograficznych na temat ratusza. Odpowiedziało na niego czterech twórców, których prace można oglądać w tym wydaniu „Kalisii”.

Sztuka Małgorzaty Pecold charakteryzuje się metaforycznością, poetyckimi klimata-mi, jest bardzo daleka od dosłowności i od odwzorowywania konkretu, co w fotografii jest akurat najtrudniejsze. Wrażliwa niekiedy ponad miarę, ciągle pyta jak Alicja (ta od Lewisa Carolla): co jest po drugiej stronie lustra (lustrzanki). I buduje wiele trafnych, bardzo sugestywnych poetyckich obrazów.

Artur Bonusiak ma w sobie dużo przekory i takie też są jego prace – dowcipne, zabawne, ironiczne. Rzeczywistość jest wtedy prawdziwa, gdy jest zgodna z moim widzeniem – zdaje się mówić Artur. Doskonale opanowany warsztat pozwala mu ba-wić się obrazami, przetwarzać je na liczne warianty, wersje, a każda z jego wizji jest prawdziwa i artystycznie dojrzała.

Mariusz Hertmann to fotograficzny żywioł. Interesuje go wszystko – temat, sytuacja, zdarzenie, zjawisko, barwy, kompozycja. Jest wszechstronny, choć najciekawsze od pewnego czasu są jego pejzaże miasta, bardzo malownicze i zaskakujące przez to, że wykorzystują miejsca nieznane albo też znane powszechnie, ale pokazywane z ujęć niemal nieprawdopodobnych.

Prace Ryszarda Bienieckiego to głównie poszukiwanie klimatu, nastroju, malarskiej aury. Szczegół, detal – są mu potrzebne o tyle, o ile budują obraz, natomiast najważ-niejsze są temat i światło.

Cztery indywidualności, kilkanaście wariacji na temat ratusza. Obcujemy z nim codziennie, wydawać by się mogło, że spowszedniał i bardzo się opatrzył, jed-nakże ma w sobie dużą siłę przyciągania, jest magnesem dla oczu. Potrafi być inspiracją. rb

Wariacje fotograficzne na temat ratusza na osiemdziesięciolecie istnienia budowli

Page 39: 4 6 8 12 15 26

Ryszard Bieniecki

Page 40: 4 6 8 12 15 26

Artur Bonusiak

Page 41: 4 6 8 12 15 26

Mariusz Hertmann

Page 42: 4 6 8 12 15 26

Małgorzata Pecold

Page 43: 4 6 8 12 15 26

Z historii budowy kaliskiego Ratusza

Na kłopoty PajzderskiJak się zdaje, kaliszanie nie wyobrażają sobie

życia bez dwóch gmachów – ratusza i teatru, toteż po hekatombie 1914 roku szybko zaczęli myśleć o ich odbudowie. W przypadku pierwszego z tych obiektów wstępne działania polegały na przymuso-wym wykupie niezbędnego terenu na rzecz gminy miejskiej. Tak na przykład doszło do przejęcia za sumę 69 465 marek placu należącego do Chany Peretz. Jeszcze w 1937 roku prokuratorowi nie udało się ustalić, czy pieniądze te wypłacono, czy też… utknęły w kasie miejskiej.

Pieniędzy potrzebowano nie tylko na koma-sację gruntów. Myśląc o zakupie materiałów budowlanych, władze miejskie zaczęły szukać pożyczkodawcy grubo przed zakończeniem woj-ny i to gdzie… W Reichfiskus, czyli w aparacie skarbowym okupanta. Kiedy wreszcie nadeszła upragniona wolność, rozszalała się inflacja i na budowę było potrzebne coraz więcej marek. Na dodatek wciąż nie udawało się znaleźć projektu łączącego funkcjonalność z piękną bryłą. Komisja międzyministerialna niezmiennie zgłaszała uwagi do projektu Stefana Szyllera, architekta wybitnego, ale wyraźnie hołdującego formom historycznym. Uwzględnienie poprawek, z których najłatwiejszą byłoby powiększenie płaszczyzny okien, stawało się coraz trudniejsze. Czas naglił, w maju 1920 roku magistrat „zlikwidował [jak zapisano] swój stosunek do pana Szyllera”, prosząc o stworzenie nowego projektu architekta miejskiego, inż. Sylwestra Pajz-derskiego. 17 października tegoż roku poświęcono w obecności premiera Wincentego Witosa kamień węgielny, zaś nowe plany przedłożono w Warszawie wraz z opisem technicznym w lutym 1921 roku i to w obliczu ponagleń ze strony Ministerstwa Robót Publicznych. Zapewne ten wymuszony pośpiech był źródłem poważnych kłopotów, które spotkały autora, podobnie jak niespełna wiek wcześniej jego imiennika – Sylwestra Szpilowskiego.

Wieża bez przeszkódDziś trudno jest dociec, na ile wrzawa wokół

budowy była wynikiem działań konkurencji, a na ile rzeczywistej niedbałości, która – jak to zwykle bywa – jest sierotą. Pajzderskiego oskarżano o szereg błędów popełnionych na etapie projektowania. Dopiero wykonana w czerwcu 1924 roku bezstron-na ekspertyza, poparta badaniami statycznymi, wykazała bezpodstawność większości zarzutów stawianych w różnym czasie przez „czynniki inte-resujące się budową”. Autor tego orzeczenia, prof. dr Jan Bogucki z Politechniki Lwowskiej, stwierdził, że z rzekomych błędów projektu ostaje się „tylko częściowo zarzut wąskich fundamentów czterech filarów frontonu, gdzie przydałoby się rozszerzenie, ale jednostronne tylko”. Profesor uznał także za pożądaną, ale nie konieczną rekonstrukcję dwóch nieco przewężonych okrągłych kolumn na parterze. Niemożliwe okazało się pogrubienie wąskich fun-damentów w dwóch murach przedziałowych, które jednak można było pozostawić w dotychczasowym kształcie bez szkody dla bezpieczeństwa budowy. Natomiast zupełnie rozwiały się – zdaniem tego wybitnego specjalisty – zarzuty dotyczące samej wieży i jej fundamentów. Tak więc wykończeniu samej wieży według pierwotnego projektu nic już nie stało na przeszkodzie.

„Błędów wykończenia niewiele zauważyłem na budowie, natomiast muszę stwierdzić, że i tu odnoszące się zarzuty okazały się silną niechę-cią zabarwione i mocno przesadzone” – napisał ponadto prof. Bogucki. Sam Pajzderski uznał się wprawdzie za ofiarę „oszczerczej nagonki wywo-łanej przez pp. Koszutskiego i Wroczyńskiego”, ale dostrzegał błędy popełnione przy wykonaniu fundamentów filarów frontowych. Rysunki robocze wykonał jednak z polecenia magistratu architekt Władysław Gmurowski, nie uwzględniając wszyst-kich ciężarów, on też kierował budową ratusza i teatru do maja 1921 roku.

Winien majster?Inżynier Gmurowski nigdy nie krył z kolei

swego niezadowolenia z faktu, że murarze używają źle wypalonej cegły do budowy silnie obciążonych części gmachu. Zmiana nadzoru budowlanego nastąpiła 13 kwietnia 1922 roku. W protokole podpisanym m.in. przez inżynierów Alberta Nestrypke, Władysława Gmurowskiego, Witolda Wardęskiego, Stanisława Ozdowskiego oraz kierowników spółek murarskiej i ciesielskiej ujawniono „małe rysy w bocznych ścianach holu pod sklepieniem, a w sali ratuszowej na dwóch prostopadłych ścianach po jednej rysie kończącej się na wysokości podłogi II piętra”. Nie uszło także uwadze specjalistów, że ściana zewnętrzna sali ratuszowej wykazuje do 4,5 cm obniżenia od linii horyzontalnej, zaś inna ma wyboczenie. W ogóle roboty wykonane są słabo – uznała komisja.

Mistrz murarski i przedsiębiorca budowlany Józef Kical, którego ekipa walnie przyczyniła się do tak „nierównego” poziomu robót, stał się samokrytyczny dopiero po czasie, a dokładniej w maju 1927 roku. Przystępując do tynkowania ratusza stwierdził mianowicie, że gzyms tympa-nonu jest wymurowany nierówno, w związku z czym trzeba go „z gruntu rozebrać i wymurować na nowo”. Zdaniem majstra ten fakt zwolnił go z obowiązku dotrzymania 50-dniowego terminu ukończenia prac.

Opłacalny serwisIstotnie, o wykrzywienie ścian trudno oskarżyć

urzędników bądź petentów. Co innego podłogi. W listopadzie 1928 roku pan Koraszewski (imienia nie znamy), współwłaściciel Fabryki Wyrobów Drzewnych w Poznaniu, zauważył, że dębowy parkiet w sali recepcyjnej jest bardzo zniszczony „przez nieodpowiednie obchodzenie się, zwłasz-cza przez zachowanie się przebywającej tamże publiczności (rzucanie niedopalonych papiero-sów, pryskanie atramentem itp.). Tak zniszczoną posadzkę należało koniecznie wycyklinować, wyczyścić i na nowo nawoskować, oczywiście korzystając z oferty poznańskiej firmy.

Do dobrodziejstwa stałego serwisu pragnął na-mówić kierownictwo magistratu także łodzianin, J. (pełne imię nieznane) Jendryssek, który swoje in-tencje wyraził w sposób następujący: „Przy moim ostatnim pobycie w Kaliszu odwiedziłem również W. Panów, konstatując, iż działanie automatu i aparatury jest bardzo zaniedbane i nawet mogą być większe uszkodzenia przez spalenie różnych cewek indukcyjnych itp.”. Swoją ofertę właściciel Zakładu Instalacji Słabych Prądów zwieńczył pełnym elegancji zdaniem: „W oczekiwaniu od-powiedzi i zawsze do usług chętny kreślę się”.

Odpowiedź była jednak niepomyślna. Kaliscy radni zadecydowali zawierzyć sprawność ratuszowych telefonów miejscowemu technikowi.

Międzywojenny savoir-vivreWymiana zdań świadczy jednak o zwycięstwie

dobrych obyczajów. Kilka lat wcześniej było znacznie gorzej. Eugeniusza Pede, właściciela cegielni w podkaliskiej wsi Rypinek, tak rozzłościła urzędowa cena materiałów budowlanych narzuco-na przez Biuro Odbudowy, że nie tylko odmówił dostarczenia na budowę ratusza zamówionych 470 tys. cegieł, ale rozebrał tory kolejki, którą miasto poprowadziło do jego zakładu. Wydział Budowlany musiał kupić zatem 200 tys. cegieł u Józefa Kaczo-rowskiego, wydając jednak zamiast 140 aż 200 tys. marek. Kosztami transakcji i naprawy torów miasto obciążyło oczywiście Eugeniusza Pede.

Sylwester Pajzderski przez wiele lat domagał się wypłaty pozostałej kwoty honorarium. Na pozytyw-ną odpowiedź czekał do marca 1928 roku. Chociaż z wyliczeń Wydziału Budowlanego wynikło, że należy mu się jeszcze 3835,52 zł, otrzymał z woli radnych tylko 3000 zł, bowiem ich zdaniem na taką kwotę zgodził się… rozmawiając z prezydentem Mieczysławem Szarrasem.

Upiory przeszłościProjektanta kaliskiego ratusza, szkoły w Słupcy,

a także autora wstępnego projektu ostrowskiej fary nie omijały nieprzyjemności także w czasie dalszej pracy w Poznaniu. Świadczy o tym fakt, że w marcu 1932 roku o opinię na temat działalności inż. Pajz-derskiego jako urzędnika kaliskiego magistratu, „a w szczególności przy projektowaniu i budowie ratusza kaliskiego” zwróciła się Wojewódzka Komisja Dyscyplinarna dla Funkcjonariuszy Samorządowych, zapytując też, „w jaki sposób załatwiona została sprawa ewentualnych zarzutów przeciw inż. Pajzderskiemu odnośnie tej budowy”. W odpowiedzi prezydent Kalisza przesłał opinię prof. Jana Boguckiego.

W styczniu 1933 roku o przesłanie akt dotyczą-cych budowy ratusza wystąpił do Zarządu Miej-skiego Kalisza Sąd Grodzki w Poznaniu. Spotkał się z odmową, uzasadnioną tym, że „akta budowy ratusza m. Kalisza, jako stanowiące materiał bar-dzo cennej wagi, w żadnym razie wydane być nie mogą”. Zarząd dopuścił jedynie przejrzenie doku-mentów przez sąd w Kaliszu na zasadzie rekwizycji i przy ewentualnym udziale biegłych.

K.P.

Kubatura budynku: 28 625 m3

Powierzchnia zewnętrznych tynków – 2800 m2

Powierzchnia mieszkania prezydenta (przed wojną) – 340 m2

Powierzchnia podłóg sosnowych – 1442 m2

Powierzchnia podłóg dębowych – 316 m2

Do budowy (bez prac wykończeniowych) użyto:

2 430 000 cegieł674 000 kg niegaszonego wapna1500 beczek cementu3750 m3 piasku339 m3 gruzu z cegieł1000 kg gipsu81 m3 gliny165 m3 żużlu100 m3 żwiru

Page 44: 4 6 8 12 15 26